Jadwiga Courths-Mahler
Kłopotliwa scheda
— Arminie, chodźmy na bal dziennikarzy!
— Po co?
— Zabawimy się.
— Stary, to nic mi nie pomoże!
— Przynajmniej trochę się rozerwiesz!
— Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, gdzie krążą moje myśli!
Wolałbym pójść do domu!
— Chcesz poddać się czarnej rozpaczy? Przecież to nie ma
sensu!
— Tak samo nie ma sensu ten cały bal dziennikarzy. Tam
musiałbym na dobitkę być dowcipny! Nie, Hansie, nie chcę dzisiaj
nikogo widzieć.
— Sam dla siebie jesteś najgorszym towarzystwem! Chodźże ze
mną! Schliven i Werdern też tam będą!
— Jeszcze jeden powód, żebym nie poszedł. Dla tych dwóch
wrogów kobiet byłbym znakomitym obiektem złośliwych uwag. Oni
też wiedzą, że Aleksandra Wendhoven wychodzi dzisiaj za mąż i że
zrobiła ze mnie wariata. Tylko na mnie czekają! Nie znoszę tych
pesymistów! Mimo że zdradziła mnie kobieta, jednak wierzę w
kobiety! Za bardzo kochałem i czciłem matkę, by wszystkie kobiety
bez wahania zmieszać z błotem. Zostaw mnie w spokoju! Idź sam na
ten bal, jeżeli masz ochotę!
Hans von Rippach wzruszył ramionami.
— Nie zależy mi na tym. Chciałem, żebyś się trochę rozerwał.
— Dziękuję ci, wiem, że mi dobrze życzysz. W tym wypadku
rozrywka na nic. Takie godziny musi człowiek po prostu przeboleć.
Czy sądzisz, że dzisiaj mógłbym myśleć o czymś innym niż o niej?
Dzisiaj zostanie żoną innego i będzie się śmiała z durnia, który chciał,
żeby z nim dzieliła biedę! Czyż dla Aleksandry nie było nic lepszego
na świecie niż czekanie, aż wielbiciel wywalczy dla niej i dla siebie
skromną egzystencję?
Armin von Leyden wypowiedział te słowa z ironią i widać było,
że zadano mu ciężki cios.
Przyjaciele w milczeniu szli obok siebie. Rippach doszedł do
wniosku, że lepiej zostawić przyjaciela w spokoju. Po chwili zapytał:
— Czy chcesz, żebym sobie poszedł? Powiedz mi. Nie będę się
gniewał.
— Nie. Jeżeli mój zły humor nie zniechęca cię, chodźmy do
jakiegoś zacisznego lokalu. Napijemy się wina!
— Dobra myśl! Dokąd pójdziemy?
— Wszystko jedno!
— No to skręcimy tam w prawo, za rogiem jest przyjemna
knajpka.
Niedługo weszli do małej winiarni, w której w niszach
wyłożonych ciemną boazerią stały okrągłe stoliki i pluszowe kanapy.
Usiedli i zamówili wino. Rippach wzniósł toast.
— Życzę, żebyś szybko zapomniał o tym, co cię spotkało!
Aleksandra nie jest warta, żeby mężczyzna miał przez nią zmarnować
swoje życie.
Leyden skinął głową, nic nie mówił. Rozmowa nie kleiła się.
Kippach nie mógł znaleźć odpowiednich słów, żeby poprawić nastrój
przyjaciela. Na jego przystojnej twarzy odbiło się zmartwienie.
O północy Leyden wstał:
— Hans, nie gniewaj się, jestem zmęczony i chcę pójść do domu.
— Dobrze, jak sobie życzysz!
Zawołał kelnera, zapłacił i opuścili winiarnię. Rippach
odprowadził Leydena. Przed domem pożegnali się uściskiem dłoni:
— Do zobaczenia jutro!
Armin powoli wspinał się po schodach do mieszkania
składającego się z sypialni i gabinetu. Po ciemku zdjął płaszcz, potem
zapalił lampę, która oświetliła jego męską twarz z czarnymi oczami.
Opadł na krzesło i długo siedział bez ruchu. Kiedy poczuł chłód, wstał
i podszedł do okna. Była zima, na ulicy leżał śnieg. Latarnie rzucały
światło na przechodniów. Armin zgasił lampę i poszedł do sypialni.
Tej nocy nie mógł zasnąć.
Kiedy następnego dnia wrócił po pracy do domu, przyszedł do
niego Rippach.
— Witaj, Arminie! Zniknąłeś mi w tłumie przy wyjściu z urzędu.
Wiedziałem jednak, że zastanę cię w domu. Czy masz coś do picia?
— Możesz dostać koniak.
— Dawaj!
Wyjął z biurka butelkę i dwa kieliszki, napełnił je, po czym
położył na stole papierosy i zapalniczkę.
— Weź sobie!
— Dziękuję! Nie zapalisz?
— Zaraz.
Siedzieli tak, palili i patrzyli przed siebie w milczeniu. Nagle
Leyden wstał, stanął przy krześle przyjaciela i położył mu rękę na
ramieniu:
— Słuchaj, stary, nie musisz się poświęcać. Doceniam twoją
dobrą wolę i jestem ci wdzięczny. Naprawdę nie musisz się nudzić w
moim towarzystwie.
— Nie mów bzdur. Wcale nie czuję się źle w twoim
towarzystwie! Wiesz, czasem bardzo lubię w spokoju spędzić parę
chwil.
— Hm, to coś nowego! Właściwie taką kontemplację mógłbyś o
wiele przyjemniej spędzić w twoim eleganckim mieszkaniu.
— A mnie bardzo podoba się właśnie tutaj!
— Dobrze, zostań więc. Ale ja dzisiaj nie zamierzam wychodzić
z domu.
— Doskonale! Ja również nie mam na to ochoty. Czy naprawdę
każdy wieczór trzeba spędzać w teatrze, na koncercie czy w
restauracji?
Armin zaśmiał się głośno:
— Jesteś hipokrytą!
Hans promieniał.
— Bogu dzięki. Wreszcie znowu się śmiejesz! Powiedz mi, czy
już jesteś po kolacji?
— Nie. Moja gospodyni podaje zwykle herbatę i kanapki. Czy
zjesz ze mną?
— Chętnie! Jestem głodny, a skoro nie masz ochoty wyjść z
domu, musisz mnie ugościć.
— Postaram się, żebyś był zadowolony. Wierny z ciebie kompan.
— Dlaczego?
— Dobrze wiesz dlaczego! Każę przynieść piwo albo wino, co
wolisz?
— Niech będzie piwo!
Przy kolacji sporo rozmawiali. Rippach opowiadał dowcipy i
cieszył się jak dziecko, widząc, że Leyden się śmieje.
Byli zaprzyjaźnieni od wielu lat. Ojciec Leydena, lekarz, zmarł,
kiedy Armin był na trzecim roku studiów. Nie dorobił się dużego
majątku, ale matka otrzymywała odsetki wystarczające na skromne
życie. Pani von Leyden była jedną z kobiet gotowych na wszystko,
byle zapewnić byt synowi. Odmawiała sobie dosłownie wszystkiego,
umożliwiając Arminowi ukończenie studiów prawniczych. Kiedy
został asesorem, matka zmarła. Odsetki od małego kapitału,
dotychczas dzielone na dwie osoby, zapewniały mu spokojne życie.
Rippach, jak przystało na przyjaciela, dzielił z nim wszystkie
smutki i radości. Miał zamożnych rodziców. Zawsze wesoły i
pogodny wywierał korzystny wpływ na nieco flegmatycznego
przyjaciela uznając — bez zawiści — jego intelektualną wyższość i
przewagę fizyczną. W zamian Armin hamował Hansa, kiedy ten za
bardzo szalał na balach i hulał z kolegami. Przyjaciele uzupełniali się
pod każdym względem, a ich przyjaźń pogłębiała się z roku na rok.
Kiedy Hans zorientował się, że Armin zakochał się na zabój w
pięknej, lecz biednej i bardzo rozpieszczonej Aleksandrze
Wendhoven, poważnie się zmartwił. Ostrzegał go przed nią,
ponieważ, jako realista zauważył, że Aleksandra jest próżną kokietką,
zbyt rozpieszczoną, żeby chcieć zostać żoną biednego asesora.
Niestety, jego ostrzeżenia zostały bez echa. Czy do zakochanego
mężczyzny
kiedykolwiek
docierały
rozsądne
argumenty?
Zawiadomienie o zaręczynach ukochanej Armin otrzymał dwa dni po
balu, na którym Aleksandra obdarzała go szczególną czułością. Cios
był tym bardziej bolesny, że równocześnie przekonał się o
prawdziwym charakterze młodej damy. Mimo iż czuł do niej pogardę,
nie mógł przestać jej kochać. Wczoraj Aleksandra została żoną
mężczyzny, który nie miał żadnych zalet, tylko dużo pieniędzy.
Hans jak zwykle okazał się wiernym przyjacielem. Armin był
wdzięczny, chociaż żaden z nich o tym nie mówił.
W samym środku lasów Turyngii stoi na wzgórzu zamek
Burgwerben. Z dwu stron płyną wąskie odnogi rzeki czyniąc zeń
wyspę. Szeroki most nad rzeką sięga do drogi prowadzącej ku
zamkowi. Burgwerben jest dużą, szarą budowlą z wyższym
środkowym budynkiem i dwoma czworokątnymi wieżami. Mimo
swojej surowości zamek na wyspie wrósł w krajobraz i był bardzo
malowniczy. Za rzeką rozciągały się żyzne pola, a wyżej stare, gęste
lasy.
U podnóża leżała mała wioska o tej samej nazwie. Domy, kryte
czerwoną dachówką, rozsypały się wzdłuż obu wąskich odnóg, które
za wzgórzem z zamkiem, łączyły się w szeroką rzekę. Na skraju lasu,
nad brzegiem rzeki pobudowali wille zamożni ludzie zachwyceni
urokiem tego zakątka.
Zamek i ogromny obszar ziemi należały do Fryderyka von
Leydena. Żeniąc się z ostatnią hrabiną z rodu Burgwerben jego ojciec
został właścicielem dużego majątku. Teraz Fryderyk ukończył
sześćdziesiąt lat, nie miał rodzeństwa, nigdy się nie ożenił. Przed laty
był wesołym, kochającym życie młodzieńcem, dopóki pewnego dnia,
przed dwudziestu pięciu laty, nie wrócił do zamku ponury i cichy.
Zdradzony przez ukochaną spowodował wypadek, w którym
zabił przyjaciela. Odtąd zmienił się. Jednak nikt nie poznał nigdy
szczegółów tragedii. Fryderyk von Leyden stał się dziwakiem. W
swoim otoczeniu nie znosił kobiet. Kucharka, pokojówki i służące
mieszkały w oddzielnej przybudówce. Miały zakaz pokazywania się
panu dziedzicowi na oczy.
Nie było to trudne, ponieważ Fryderyk von Leyden przebywał
stale w zamku, żył wśród swoich książek i stamtąd zarządzał
majątkiem. Jego najbliższym pomocnikiem był inspektor Scheveking,
małomówny i, tak jak jego pan, ponury stary kawaler. Mieszkał w
służbowym mieszkaniu sam i także nie znosił kobiet.
Żeńską służbą kierowała panna Wunderlich. Rezolutna, niska,
tęgawa osóbka mściła się za pogardę okazywaną kobietom na zamku
Burgwerben w ten sposób, że nie ukrywała wrogości wobec
mężczyzn. Stale kłóciła się z inspektorem, codziennie obrzucali się
wyzwiskami, co widocznie było niezbędne dla ich dobrego
samopoczucia.
Fryderyk von Leyden miał wielu krewnych. Byli jednak biedni
tak jak jego ojciec, zanim ożenił się z bogatą hrabiną. W miarę
upływu lat, gdy Fryderyk wciąż nie zakładał rodziny, krewni zaczęli
go odwiedzać. Było to bezwzględne polowanie na schedę, wszyscy
prześcigali się w okazywaniu mu miłości i przywiązania.
Ponury dziedzic bronił się ironicznym uśmieszkiem przed
pochlebstwami. Kobiet w ogóle nie przyjmował. Uknuto więc spisek.
Zorganizowano zjazd rodu w nadziei że może Fryderyk zdecyduje się
pojąć za żonę jedną z dziewcząt z rodziny. Wynajęto hotel. Po długim
molestowaniu Fryderyk uległ i obiecał, że zjawi się na uroczystości.
Jadąc do miasta miał kamienną twarz. Nie inaczej było po powrocie
do zamku.
Następnego dnia wezwał notariusza i w obecności Schevekinga
sporządził testament, który zdeponował w sądzie. Te wydarzenia
miały miejsce przed piętnastu laty. Potem życie znowu toczyło się jak
dawniej. Intrygi krewnych, którzy nawzajem oczerniali się przed
Fryderykiem, obrzydły staremu kawalerowi.
Żadna z pań, które poznał na rodzinnym zjeździe, nie zrobiła na
nim dobrego wrażenia. Wszyscy się zawiedli w swoich
oczekiwaniach. Panna Wunderlich i Scheveking zgadzali się tylko co
do jednego: nienawidzili „kochanych krewnych". Najchętniej
przepędziliby z zamku lizusów i hipokrytów, którzy zatruwali życie
dziedzicowi.
Schevening miał jednak powody do satysfakcji, ponieważ, poza
notariuszem, tylko on wiedział, kto odziedziczy majątek po śmierci
pana. W duchu śmiał się ze starań krewnych wiedząc, że żaden z nich
nie osiągnie celu.
Późną jesienią Leyden zapadł na zdrowiu. Nie wstawał z łóżka.
Stał się jeszcze bardziej milczący, a jego oczy melancholijnie patrzyły
przez okno. Nie przyjmował odwiedzin, nawet krewni, mimo usilnych
próśb, nie zostali dopuszczeni do pana zamku. Sądząc po wyrazie
twarzy, Fryderyka von Leydena gnębiły ponure myśli.
Od notariusza otrzymywał długie raporty, które bardzo go
interesowały. Tylko te sprawozdania wyrywały go z zadumy.
Pewnego razu zdecydował wezwać notariusza i uaktualnić testament.
Dodał pewną klauzulę, o której nawet Scheveking nic nie wiedział.
Gdyby wiedział, ze zdumienia kręciłby szpakowatą głową.
Fryderyk von Leyden nie wracał do zdrowia, choć opuścił łóżko i
chodził po pokoju. W noc sylwestrową, jak co roku, nie odmówił
sobie wyprawy saniami do starego, zaśnieżonego lasu. Niestety,
przeziębił się i dostał zapalenia płuc. Nie przyjmował wciąż wizyt
krewnych. Poza doktorem tylko wierny sługa, Dillenberger, i
Scheveking pielęgnowali chorego i nikogo nie dopuszczali do
swojego pana.
Po zapaleniu płuc wywiązały się komplikacje z nerkami. Stan
chorego budził poważne obawy.
Minęła zima, zbliżała się wiosna. Zniknęły śnieg i lód. Trzeba
było myśleć o pracach na polu. Scheveking często musiał zostawiać
chorego pod opieką Dillenbergera. Pewnego słonecznego marcowego
przedpołudnia inspektor wracał konno do zamku. Miał zmartwioną
minę. Na skraju lasu, gdzie biegł tor kolejowy, spotkał młodą
dziewczynę w żałobie. Na bladej twarzy widniały ślady płaczu.
Scheveking zatrzymał wierzchowca.
— Dzień dobry panno Delius!
— Dzień dobry panu! Jak zdrowie pana von Leydena?
— Ma za sobą ciężką noc. Obawiam się najgorszego!
— Biedny stary pan!
Ton tej wypowiedzi zdradzał szczere współczucie. Scheveking
skinął głową:
— Tak, zasługuje na współczucie. Bardzo cierpi. A pani? Znowu
pani płakała! Czy wraca pani z cmentarza?
Odwróciła głowę, żeby ukryć łzy:
— Zaniosłam kwiaty na grób ojca. Tak bardzo kochał róże!
Scheveking skinął głową.
— Z pani to dobre dziecko. Wyjątek wśród kobiet. Minęły już
trzy tygodnie od śmierci pana profesora. Jego też ma na sumieniu zła
kobieta! A co porabia macocha, hę?
W jego głosie wyczuwało się niechęć. Ewa Maria Delius
zmarszczyła czoło.
— Stale narzeka na biedę! Drogi panie inspektorze, marzę, żeby
pan von Leyden wyzdrowiał! Obiecał, że kupi nasz dom z ogrodem za
trzydzieści pięć tysięcy marek. Odsetki od tego kapitału wystarczą
mojej macosze.
— No a pani?
— Skoro tylko trochę wrócę do sił, poszukam sobie posady.
Jestem młoda, zdrowa i umiem wiele rzeczy.
— Pani byłaby w stanie popełnić takie głupstwo? Bzdura! Żeby
wszystko oddać macosze? Pani jest tak łatwowierna, jak był pani
ojciec! — zirytował się inspektor.
Dziewczyną westchnęła.
— Nie mogę dłużej słuchać, jak źle mówi o moim ojcu! Niech
sobie wszystko zabierze, żeby się tylko uspokoiła.
Scheveking zaśmiał się szyderczo.
— Oczywiście, niech jej pani wszystko odda: tę resztę majątku
ojca, której jeszcze nie zdążyła roztrwonić. A pani będzie na łasce
obcych ludzi? Do jasnej cholery! Nie mogę tego znieść! — krzyknął
tak głośno, że koń skoczył na bok.
— Niech pan nie klnie! Wiem, że pan nie jest aż taki srogi, za
jakiego pan chce uchodzić.
Scheveking skinął głową.
— Żegnam! Muszę się spieszyć do chorego! — odparł i szybko
odjechał.
Ewa Maria przez chwilę patrzyła za nim, potem poszła dalej.
W pobliżu stacji kolejowej, na skraju lasu, stał skromny dom
letniskowy otoczony ładnym ogrodem. Dawniej profesor Delius i jego
rodzina spędzali tutaj letnie wakacje. Od kiedy jego druga żona
roztrwoniła majątek, a na dodatek profesor poważnie zachorował i
musiał przejść na emeryturę, na stałe zamieszkali we wiosce.
Żona profesora, niegdyś znana piękność, była teraz tęgawą
kobietą. Życie męża i jego córki zamieniła w prawdziwe piekło. Stale
gderała i narzekała na „nędzę" — do czego zresztą sama doprowadziła
swoją rozrzutnością.
Ewa Maria starała się zapewnić ojcu, otrzymującemu niską
emeryturę, znośne życie. Był botanikiem i kochał kwiaty. Jego
największą radością były różne rośliny, które hodował w ogrodzie,
gdzie pracował od rana do wieczora. Rosły tam najpiękniejsze róże w
całej okolicy. Córka dzielnie pomagała mu w pracy.
Od trzech tygodni profesor Delius nie żył. Z dniem jego śmierci
wygasła emerytura. Obie panie nie posiadały nic poza domem z
ogrodem i bogatą biblioteką. Większość zbiorów pani Delius
sprzedała zaraz po śmierci męża za tysiąc marek. Teraz musiały z tego
żyć.
Po powrocie do domu Ewa Maria poszła do swojego pokoju. Z
kuchni dochodził piskliwy głos macochy. Krzyczała na młodą
dziewczynę, która gotowała im i sprzątała. Woń przypalonego mleka
docierała wszędzie i to było powodem awantury i narzekań. Ewa bała
się podobnych wybuchów złości swojej macochy. Nie mogła pojąć,
jak jej ukochany, szlachetny ojciec mógł pokochać taką kobietę, której
zachowanie stale wprawiało ją w zakłopotanie.
Ewa Maria była młoda i niedoświadczona. Nie znała życia, nic
nie wiedziała o tajemniczych namiętnościach, które ciągną mężczyznę
do kobiety bez względu na jej wady. Nie wiedziała, że zakochany
mężczyzna traci poczucie rzeczywistości i jest zaślepiony wyłącznie
zewnętrznymi walorami ubóstwianej kobiety.
Ewa Maria bardzo kochała ojca i była do niego przywiązana, ale
do macochy nigdy nie zdołała się zbliżyć. Od pierwszego dnia była
dla niej obcą osobą i nie istniało między nimi porozumienie. Po
śmierci ojca postanowiła opuścić macochę. Jeżeli jej zostawi
wszystkie pieniądze ze sprzedaży domu z ogrodem, nie będzie jej
broniła odejść. Chciała zostać tutaj jeszcze kilka miesięcy, do dnia
sprzedaży domu, a potem wyruszy w świat, do obcych ludzi.
Fryderyk von Leyden zmarł dwudziestego marca na rękach
wiernego Dillenbergera. Obecni przy tym byli tylko doktor i inspektor
Scheveking. Do ostatniej chwili dzielnie bronili krewnym dostępu do
umierającego. Pan na zamku umarł nie niepokojony.
Zanim został pochowany, krewni żądali od Schevekinga
ujawnienia czy został spisany testament i kto jest głównym
spadkobiercą. Scheveking, oburzony brakiem delikatności i
należytego szacunku, ostro przywołał wszystkich do porządku.
Krewni zgodnie ustalili, że inspektor „wyleci", kiedy sąd ujawni
spadkobiercę. Większość krewnych nie wierzyła zresztą w istnienie
testamentu. A skoro sądzili, że nie ma testamentu, więc będą
dziedziczyć jednakowe części ogromnego majątku: każdy otrzyma
piętnastą część. Wyliczyli nawet, ile to wyniesie!
Kiedy nagle gruchnęła wieść, że Fryderyk von Leyden jednak
sporządził testament, powstało zamieszanie! Wszyscy byli bardzo
zaniepokojeni, ponieważ nikt nie mógł się pochwalić, że Fryderyk von
Leyden właśnie jemu okazywał życzliwość. Było wręcz przeciwnie!
Nikt nie przyznawał się, że nienawidził zmarłego, ponieważ był
nieprzystępny i zamknięty w sobie.
Armin von Leyden po pewnym czasie odzyskał spokój
wewnętrzny. Kosztowało go to jednak sporo wysiłku. Hans von
Rippach z zadowoleniem stwierdził, że przyjaciel jest znowu
pogodny. Były to jednak pozory. Nadal kochał Aleksandrę i
przyznawał się do tego wyłącznie przed samym sobą. Z Hansem nie
rozmawiał na ten temat.
Na szczęście młoda para spędzała miesiąc miodowy na Riwierze i
Armin nie mógł spotkać Aleksandry na balach i przyjęciach. Obu
przyjaciołom nie brakowało rozrywek. Często bywali w domu stryja
Hansa, który chętnie otaczał się młodzieżą. Ponieważ sam nie miał
dzieci, zapraszał często bratanków i siostrzenice. Jego żona,
wtajemniczona przez Hansa, z dużym taktem i delikatnością starała
się umniejszyć ból i rozczarowanie, jakie przeżywał Armin. Tak też
minęła zima.
Pewnego dnia przyjaciele siedzieli w kawiarni i przeglądali
gazety. Nagle Armin wydał okrzyk zdziwienia.
— Co się stało?
— Właśnie przeczytałem, że zmarł Fryderyk von Leyden!
— Czy to twój krewny?
— Tak, dziesiąta woda po kisielu. Kuzyn mojego ojca. Poza tym
siódmy cud świata!
— W jakim sensie?
— Fryderyk to jedyny z rodu Leyden, który ma pieniądze, a
oprócz tego wspaniały majątek w Turyngii. Słyszałem o tym od
mojego ojca.
— A więc bogaty wujek! Gratuluję!
— Nie ma powodu! Był wprawdzie kawalerem i nie miał
naturalnego bezpośredniego spadkobiercy, lecz cały zastęp bliższych i
dalszych krewniaków płaszczył się przed nim, żeby wyłudzić część
schedy. Mój ojciec zawsze trzymał się na uboczu, unikał Fryderyka,
ponieważ był dumny i nie chciał wzbudzać podejrzeń, że liczy na
spadek. Fryderyk chełpił się swoim bogactwem i był najbardziej
niesympatycznym człowiekiem, jakiego można sobie wyobrazić.
Hans odłożył gazetę i z zaciekawieniem patrzył na przyjaciela.
— Czy ty go znałeś?
— Spotkałem go tylko jeden raz, ale było to dawno temu.
Chodziłem wtedy do liceum. Nie wiem już z jakiego powodu
członkowie mojego rodu zorganizowali zjazd rodzinny. Do przyjazdu
na uroczystość namawiali też mojego ojca. Ponieważ akurat wtedy
ojciec spędzał ze mną wakacje w Turyngii, mógł bez trudu przybyć do
miasta położonego niedaleko majątku Fryderyka. Oczywiście ojciec
zabrał mnie ze sobą. Wyobrażałem sobie wtedy, że „zjazd rodzinny"
to coś wspaniałego, w każdym razie coś wyjątkowego.
Zobaczyłem jednak tylko dużo nieciekawych osób bardzo
zabiegających o względy jednego mężczyzny — tego właśnie
Fryderyka. Ojciec opowiadał mi, że on zastrzelił w pojedynku
swojego przyjaciela. Było to bardzo dawno temu. Możesz sobie
wyobrazić, że patrzyłem na niego z uczuciem podziwu, ale i grozy.
— Mogę to sobie wyobrazić! Opowiadaj, co dalej?
— Niewiele jest do opowiedzenia. Ojciec trzymał się na uboczu.
Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ci wszyscy ludzie uniżenie znosili
pogardliwe zachowanie tego człowieka. Nie wiem z jakiego powodu
nagle podszedł do nas i badawczo patrzył na mnie. Byłem nieco
przestraszony, ale nie spuściłem oczu. Wytrzymałem jego świdrujący
wzrok.
Podał mojemu ojcu rękę i zapytał:
— Czy ty jesteś Adolf von Leyden, a to jest twój syn, Armin?
— Tak — odparł ojciec ściskając jego dłoń.
— Dlaczego stoisz na uboczu i nie witasz się tak wylewnie, jak
pozostali krewniacy?
Ojciec wzruszył ramionami.
— Jestem szczery. Nie chcę udawać więcej przyjaźni, niż jej
odczuwam.
— A więc nie darzysz mnie przyjaźnią?
— Znam cię zbyt mało!
— Tak, to prawda. Nigdy mnie nie odwiedzasz. Inni bardzo
często przychodzą, ty nigdy.
— Jestem lekarzem, mam mało wolnego czasu. A poza tym nic tu
po mnie! Co miałbym robić na zamku?
Wtedy Fryderyk von Leyden uśmiechnął się ironicznie i rzekł z
goryczą:
— No, powiedzmy: starać się, żebym ci coś zapisał w
testamencie!
Ojciec poważnie na niego spojrzał i odpowiedział:
— Gdybyś mnie znał, nie powiedziałbyś tego! Mam z czego żyć,
nie muszę liczyć na spadek. Nawet gdybym był w potrzebie, nie
zrobiłbym tego.
— O, czyżbyś był aż tak bogaty?
— Nie, ale jestem lekarzem i mogę utrzymać rodzinę!
— Przecież masz syna! Nie zrobiłbyś tego dla niego?
— Mój syn będzie uczciwie zarabiał na życie tak, jak jego ojciec.
Nie martwię się o jego przyszłość.
Fryderyk von Leyden długo patrzył na ojca, a potem na mnie. W
końcu położył rękę na mojej głowie.
— Tak sądzisz?
Miałem wtedy chyba trzynaście lat, z przekorą potrząsnąwszy
głową krzyknąłem:
— Zostaw mnie, nie kocham cię, zostaw mojego ojca w spokoju!
Fryderyk von Leyden uśmiechnął się i dziwnie patrzył na
pozostałych krewnych. Słysząc moje słowa tym bardziej przymilali
się do bogacza. Odwrócił się od nas.
Ojciec zabrał mnie i opuściliśmy hotel. Po drodze źle wyrażałem
się o Fryderyku von Leydenie.
— Arminie, nie wolno tak mówić. On jest bardzo nieszczęśliwym
człowiekiem mimo swojego ogromnego bogactwa.
Przez chwilę panowała cisza, przyjaciele milczeli. Potem Armin
powiedział:
— Wiesz, nigdy nie zapomniałem tych słów. Często rodzice
rozmawiali o nim i zawsze słuchałem z dużym zainteresowaniem,
chociaż nie wszystko rozumiałem. Odkąd opuściłem dom, żadna
wiadomość o nim nie dotarła do mnie.
— Wiesz, jestem ciekawy, kto odziedziczy jego majątek? Może
jednak dostaniesz jakąś część!
Armin zaśmiał się serdecznie.
— To są pobożne życzenia. Wierzysz w to, ponieważ jesteś
moim przyjacielem i dobrze mi życzysz. Możesz spokojnie spać!
Jestem pewien, że nie zapomniał i nie wybaczył mojego gburowatego
zachowania. Zrób mi przyjemność i nie mówmy już o tym.
— No dobrze! A więc, co zrobimy z dzisiejszym wieczorem?
— Nie wiem, podaj mi gazetę!
Armin zaczął czytać ogłoszenia:
— Opera — „Carmen" — przedstawienie wyprzedane, Teatr
Dramatyczny — „Przysięga wierności" — to nie dla mnie, Teatr
Narodowy, to samo, Operetka — „Opowiadania Hoffmanna" — to
coś dla nas! Pójdziemy?
— Zgoda.
Zapłacili i opuścili kawiarnię. Na ulicy panował duży ruch.
Spotykali wielu znajomych, zatrzymywali się i rozmawiali. Nagle
stanął przed nimi młody oficer, Otto von Sanden. Ponieważ też miał
wolny wieczór, zaprosili go na spektakl.
Kilka dni później, gdy Leyden siedział przy śniadaniu, gospodyni
jak co dzień przyniosła pocztę: listy, druki i gazety, które przeglądał
przed wyjściem do urzędu. Nie znalazł nic ciekawego z wyjątkiem
jednego listu:
Szanowny Panie von Leyden!
Muszę z Panem porozmawiać w ważnej sprawie. Jeżeli nie
otrzymam od Pana innej wiadomości, odwiedzę Pana dzisiaj po
południu w Pańskim mieszkaniu.
Z poważaniem
Heinrich Beckmann, notariusz
Armin pokręcił głową i zdziwiony mruknął sam do siebie:
— Nie znam pana Beckmanna. Gdzie on mieszka? Aha, hotel
„Keiserhof. Hm! A więc o trzeciej. Wrócę wcześniej do domu.
Prawdopodobnie chodzi o jakąś służbową sprawę ale o „prywatnym"
znaczeniu. Dokończył śniadanie i wyszedł do urzędu.
Wrócił przed trzecią. Punktualnie o wyznaczonej godzinie zjawił
się notariusz. Kiedy usiedli, Armin zapytał:
— Czym mogę panu służyć?
Notariusz wyjął z kieszeni pismo i rzekł:
— Proszę, żeby pan to przeczytał. Jest to odpis testamentu
mojego zleceniodawcy, pana Fryderyka von Leydena.
Armin z wahaniem wziął pismo.
— Czy pan jest upoważniony, żeby mi wręczyć ten odpis?
— Tak, mam polecenie od zmarłego, pana von Leyden. Proszę
przeczytać, zanim zaczniemy omawiać sprawę spadku.
Armin zaczął czytać. Na jego twarzy pojawił się wyraz
zdumienia, potem niedowierzanie.
— Proszę pana, to jest kiepski żart!
Notariusz uśmiechał się.
— To jest prawda, proszę pana, sprawa jest poważna — rzekł z
naciskiem.
Armin przetarł ręką czoło, zrobił kilka kroków, a potem stanął
przed Beckmannem.
— Trudno mi w to uwierzyć. Nie mogę pojąć, że Fryderyk von
Leyden wyznaczył mnie na spadkobiercę swojego majątku! Ja mam
być jedynym spadkobiercą? Dlaczego właśnie ja? Przecież nigdy go
nie odwiedzałem, byłem dla niego właściwie obcym człowiekiem!
— Wszystko wyjaśni to pismo, które spadkodawca polecił mi
przekazać. Zanim jednak oddam je panu, proszę, żeby pan przeczytał
załącznik do testamentu, którego treść musi pan przyjąć do
wiadomości i wyrazić zgodę na spełnienie warunku zmarłego pana
Fryderyka von Leydena.
Z tymi słowami notariusz podał Arminowi kopertę. Drżącymi
rękoma chłopak otworzył kopertę i zaczął czytać. Z niedowierzaniem
kręcił głową i wreszcie zapytał:
— Czy pan często widywał pana Fryderyka von Leydena?
— Tak, bardzo często z nim rozmawiałem.
— Czy zdaniem pana był człowiekiem zdrowym na umyśle?
Proszę wybaczyć to pytanie, ale to, co jest tutaj napisane, brzmi
bardzo dziwnie i zaskoczyło mnie!
— Pan von Leyden był normalnym człowiekiem do ostatniej
chwili swojego życia. Nie spotkałem wielu tak mądrych ludzi. Był
dziwakiem, samotnikiem i stronił od ludzi. Spowodowały to chyba
jego ciężkie przeżycia. Zresztą testament został sporządzony przed
piętnastu laty, teraz tylko dodał ten załącznik i to w ostatnich dniach
swojego życia, kiedy już nie opuszczał łóżka.
Armin nadal nie potrafił uwierzyć.
— Ja miałbym odziedziczyć majątek i zamek Burgwerben oraz
ogromny kapitał?
— Z wyjątkiem kilku legatów.
— Czy pozostali krewni nic nie dostaną?
Notariusz uśmiechnął się. Armin złapał się za głowę.
— Niezupełnie. Każdy członek rodu Leyden otrzyma dwa tysiące
marek, ale pod warunkiem, że zobowiąże się, iż nigdy nie zbliży się
do zamku Burgwerben ani nie pokaże się w tamtych okolicach. Poza
tym inspektor Hermann Scheveking za wierną służbę dostanie pięć
tysięcy marek, a panna Wunderlich i lokaj Karl Dillenberger po trzy
tysiące. Ostatnie trzy osoby mają dożywotne prawo korzystania z
mieszkania i utrzymania na zamku.
Cały pozostały majątek: nieruchomości i kapitał w banku należą
do pana pod warunkiem, że spełni pan żądanie pana Fryderyka von
Leydena, to znaczy, ze ożeni się w ciągu roku od dnia objęcia schedy.
Ostateczny termin zawarcia ślubu upłynie trzydziestego marca w
przyszłym roku.
— Proszę pana, przepraszam, jestem zaskoczony, nie wiem, co
począć. Nie mogę się zaraz zdecydować.
— Panie von Leyden, to wcale nie jest konieczne. Ma pan czas,
żeby spokojnie wszystko przemyśleć. Zostawiam odpis testamentu i
list zmarłego. Jeżeli będę potrzebny, proszę o zawiadomienie lub
wizytę.
Armin westchnął i zapytał:
— Czy zostaje pan w Berlinie?
— Nie, wyjeżdżam dzisiaj wieczorem. Są pilne sprawy które
czekają na załatwienie.
— W takim razie dam panu odpowiedź listownie.
Pożegnali się, a kiedy Armin został sam, opadł na krzesło. Miał
wrażenie, że śni. Minęło sporo czasu, zanim mógł sobie zadać
pytanie: Dlaczego właśnie mnie wyznaczył na spadkobiercę?
Nagle przypomniał sobie list, który mu wręczył notariusz
Beckmann. Może w tym liście będzie wyjaśnienie albo przynajmniej
jakaś wskazówka? Koperta była gruba, zawierała kilka arkuszy
zapisanych zdecydowanym charakterem pisma. Rozłożył je i zaczął
czytać:
Kochany Arminie!
Będziesz zdziwiony, że właśnie Ciebie wyznaczyłem na
spadkobiercę całego mojego majątku i kapitału w bankach. Będziesz
również zaskoczony moim warunkiem, który musisz spełnić, żeby móc
objąć schedę.
Ponieważ byłem kawalerem, żądam od Ciebie, żebyś w ciągu
roku założył rodzinę. Może pomyślisz, że jest to dziwactwo starego
kawalera lub kaprys samotnika i dziwaka, za jakiego mnie
powszechnie uważano. Jednak to nie tak! Wszystko dokładnie
obmyśliłem i doszedłem do wniosku, że tak należy postąpić.
Czuję, że nie będę długo żył i opanowała mnie przemożna chęć by
przed kimś odkryć swoją duszę. Wolałbym wszystko wyznać przed
Twoim ojcem, ponieważ był starszy i bardziej doświadczony od
Ciebie, ale zmarł wcześniej niż ja. Tak więc majątek, który pierwotnie
chciałem zostawić jemu, przejdzie na Ciebie. Proszę więc, wysłuchaj
mojej spowiedzi. Wiem, że teraz przeżywasz bolesne miłosne
rozczarowanie, jednak właśnie to ułatwi Ci lepsze zrozumienie mnie.
W ciągu mojego życia wiele cierpiałem z powodu fałszu, obłudy
chciwości, ale mam na sumieniu ciężką winę. Właśnie to zatruwało mi
życie i zrobiło ze mnie nieszczęśliwego człowieka, pozbawionego
radości istnienia na tym świecie.
Po beztroskim, pięknym dzieciństwie na zamku Burgwerben,
spędzonym z moimi ukochanymi rodzicami, zatęskniłem za szerokim
światem, podróżowałem i używałem życia, dopóki czysta głęboka
miłość nie spowodowała zupełnej zmiany w moim życiu. Nigdy nie
wypalałem się w małych miłostkach, dlatego moje serce z całą
namiętnością oddałem ukochanej kobiecie.
Kiedy dowiedziałem się, że kocham z wzajemnością, sądziłem, że
jestem najszczęśliwszym człowiekiem. Los obdarzył mnie trzema
miesiącami upojenia, rozkoszy i zachwytu. W dodatku miałem
przyjaciela, który dzielił ze mną to szczęście. Wtedy zmarli moi
rodzice. Zniosłem to bez głębokiego wstrząsu. Pocieszała mnie
ukochana kobieta i wierny przyjaciel.
Ponieważ byli wtedy dla mnie wszystkim, poczułem się żebrakiem
w chwili, kiedy straciłem ich oboje! Kobieta, którą kochałem, była
ladacznicą. Uwiodła również mojego przyjaciela. Pewnego dnia
zastałem ją w jego objęciach i strzeliłem do niego. Umierając prosił
mnie o przebaczenie i żądał, żebym przysiągł, iż nie oddam się w ręce
policji.
Przyrzekłem, że postąpię zgodnie z jego życzeniem. Przyjaciel
przy świadkach oświadczył, że to był pojedynek i że został ranny.
Przyjaciel zmarł, ta kobieta zniknęła i nigdy więcej jej nie widziałem.
Po odbyciu kary w więzieniu — pojedynki są, jak wiesz, zakazane —
wróciłem do Burgwerben. Stałem się dziwakiem.
Nasi wspólni krewni nie przyjęli do wiadomości, że nie chcę się
żenić. Nachodzili mnie, poniżali się przymilając, żeby zyskać moje
uznanie i zostać spadkobiercami. Było to odrażające widowisko.
A teraz opowiem o Tobie. Czy pamiętasz rodzinny zjazd, kiedy
widzieliśmy się po raz pierwszy i ostatni? Miałeś wtedy trzynaście lat.
Twój ojciec i Ty różniliście się od pozostałych członków rodu Leyden.
Gdy rozmawiałem z Wami, przekonałem się, że jesteście szlachetnymi
i uczciwymi ludźmi. W tym dniu postanowiłem, że będziecie moimi
spadkobiercami.
Pragnąłem nawiązać przyjaźń z Twoim ojcem. W jego oczach
było coś, co mnie pociągało do niego. Musiałem sobie jednak tego
odmówić, nie mogłem zabiegać o przyjaźń, ponieważ zabiłem
przyjaciela! Tak więc pozostałem samotny w moim pięknym zamku,
jak w grobowcu! Często tęskniłem za Tobą, chciałem, żebyś się ożenił,
żeby dziecięcy śmiech rozbrzmiewał w murach Burgwerben i
uspokajał moją duszę. Ja nie zrobiłem tego, moje życie było pokutą.
Poleciłem żeby Cię z dala obserwowano. Wiem, że jesteś
uczciwym człowiekiem, wiem, że dzielnie walczysz z przeciwnościami
losu i Tobie zawdzięczam trochę radości, kiedy docierają do mnie
dobre wiadomości o Twoim życiu. Wiem, że niewierna kobieta zadała
Ci bolesny cios.
Jedno moje słowo a mogła zostać Twoją żoną! Ale dowiedziałem
się, że jest egoistyczną, płytką kokietką, która zrujnowałaby Twoje
życie. Została więc żoną innego, a Ty wyobrażasz sobie, że jej nigdy
nie zapomnisz. Z tego powodu żądam, żebyś w ciągu roku założył
rodzinę, ponieważ nie chcę, byś został sam, tak jak ja, i był
nieszczęśliwy.
Starość bez żony i dzieci to bezgraniczne cierpienie, uwierz mi!
Teraz, kiedy jeszcze bolejesz nad niewiernością ukochanej, łatwiej
znajdziesz odpowiednią żonę, ponieważ nie będziesz się kierował
namiętnością, ale zdrowym rozsądkiem! Poszukaj kobiety, która
będzie Twoim przyjacielem, Twoim wiernym druhem i dobrą matką
Twoich dzieci.
Mam nadzieję, że teraz wszystko zrozumiałeś i nie odtrącisz mój
ręki, jak wtedy, kiedy krzyknąłeś: „Nie kocham cię!", lecz powiesz:
„Opłakuję cię, Fryderyku von Leyden!" Jeżeli sprawiłem Ci radość
oddając schedę w Twoje ręce, proszę, spełnij moje życzenie i
rozejrzyj się za uczciwą, zdrową kobietą i zadbaj, żeby w zamku
Burgwerben rosło nowe, szlachetne pokolenie.
Na zakończenie chcę polecić Twojej opiece mojego starego
inspektora, Hermanna Schevekinga. Robi wrażenie szorstkiego
człowieka, lecz jest uczciwym i oddanym pracownikiem, który
chętnie będzie służył radą do dnia, kiedy sam zostaniesz
doświadczonym gospodarzem na zamku Burgwerben. Również panna
Wunderlich — mimo swoich dziwactw — Jest doskonalą
ochmistrzynią.
To, że złośliwie zakazałem krewniakom pokazywać się w zamku
i w tej okolicy, uchroni Cię przed natrętami, którzy mi zatruwali
życie. Poza tym z oburzenia nie będę się przewracał w grobie. Tobie
życzę, żebyś w starym kochanym, zamku spędził bardziej radosne i
szczęśliwe dni, niż Twój nieszczęśliwy poprzednik
Fryderyk von Leyden
Po przeczytaniu listu Armin długo siedział nieruchomo i patrzył
przed siebie. Był do głębi wzruszony. Przed oczyma stanęło mu całe
życie starego człowieka. Serce bolało go i napełniło się
współczuciem. Własny ból i cudze cierpienie złączyły się. Jakże
biedny był ten bajecznie bogaty mężczyzna!
Armin pogrążył się w rozmyślaniach. Nie był zachwycony, że
musi się tak szybko ożenić, jednak ciepłe, życzliwe ostrzeżenia
Fryderyka von Leydena zapadły mu w serce. Życzył mu dobrze i
chciał go uchronić przed losem, jaki sam musiał znosić. W każdym
razie Armin zrozumiał, że to żądanie podyktowane było dobrocią i
troską o jego przyszłość.
Wyrządził mu krzywdę, źle oceniał tego człowieka. W myślach
przepraszał go i postanowił spełnić jego życzenie. Przecież znajdzie
kobietę, którą będzie mógł poślubić, żeby żyć w harmonii i
wzajemnym szacunku. Tak jak Aleksandry nie pokocha już żadnej
innej, jednak wiedział, że istnieją małżeństwa zawarte bez namiętnej
miłości, które nie należą do najgorszych!
— Chłopie, ty szczęściarzu! To coś wspaniałego! Wielkie nieba!
Chyba zwariuję z radości! A więc jesteś głównym spadkobiercą, no i
co? Nie mówiłem, że i ty coś dostaniesz! Oczywiście nie
przewidywałem, że aż tyle. Arminie, muszę cię uściskać! Cieszę się
razem z tobą!
Gdy Hans dowiedział się o szczegółach testamentu, krzyknął:
— A to ci heca! Musisz się ożenić! Stary świetnie wszystko
obmyślił! Słuchaj no, Aleksandra się wścieknie! Mogła zostać panią
na zamku, a tak jest żoną bankiera! Nie żałuję jej ani trochę. Nie rób
takiej miny, już nic nie mówię! Musimy się zaraz zacząć rozglądać za
odpowiednią panną. A może zainteresujesz się którąś z moich
kuzynek? No dobrze, wiem, że te panny nie są w twoim typie. Są
niskie i pulchne, a ty wolisz szczupłe, wysokie, no... wiem, jak
powinna wyglądać, znajdę coś odpowiedniego.
Armin położył rękę na ramieniu przyjaciela:
— Posłuchaj stary, przecież to ja muszę się ożenić!
— Oczywiście że ty. Ostatecznie wcale nie muszę się martwić,
ponieważ sam jestem bardzo zaangażowany.
— Wiem, że byłeś zimą zakochany, ale od czasu, kiedy
skończyły się bale, wyraźnie ochłonąłeś.
— Pozory mylą. Nie chcę się sparzyć. W tych sprawach trzeba
postępować wyjątkowo ostrożnie.
— Na co czekasz? Ktoś może cię wyprzedzić!
— Po pierwsze, czekam na ciebie. Wiesz, taki podwójny ślub, to
coś bardzo, bardzo romantycznego, a ja jestem w takim rozmarzonym
nastroju.
— Co ty mówisz! Od kiedy?
— Od kiedy jestem zakochany, ośle!
— Dziękuję! A po drugie?
— Po drugie, dama mojego serca jest bardzo młoda. Tej zimy
była na swoim pierwszym balu. Oczywiście w oczach młodej
dziewczyny ideałem jest tylko doskonały tancerz. A ja bynajmniej nie
mogę się pochwalić, że jestem wspaniałym tancerzem.
— Czy to znaczy, że źle tańczysz? — żartował Armin.
— Tego nie powiedziałem! Ale nie przerywaj mi, chcę małej dać
czas do namysłu. Jeżeli do przyszłej zimy nie wyleczy się z miłości do
mnie... no, reszty nie muszę dodawać.
— Dobrze! Zaczekam i ja do przyszłej zimy. Przecież nie muszę
się żenić jutro. Mam jeszcze przed sobą rok wolności. Jeżeli w tym
czasie nie znajdę nic wyjątkowego, zaczekam na ciebie.
— Zgoda! Jakie masz plany na przyszłość? Czy porzucisz pracę
w sądownictwie i zostaniesz rolnikiem?
— Tak! Zawsze kochałem przyrodę i interesowałem się
agronomią. Zrezygnuję z pracy w urzędzie.
— Czy zamierzasz cały rok spędzać w Burgwerben?
— Zimą zawsze mogę przyjechać do Berlina, żeby zobaczyć
przyjaciół i starych znajomych, a lato ty musisz spędzać u mnie.
Słyszałem, że zamek Burgwerben leży w pięknym zakątku w
Turyngii.
— Kiedy tam wyjeżdżasz?
— Natychmiast po załatwieniu wszelkich formalności.
Zawiadomiłem już Beckmanna.
— Hm! A więc nie pozostało nam nic innego, niż uczcić to
wydarzenie butelką szampana!
— Zgoda! Mogą być nawet dwie! Wiesz, Hans, czego mi żal?
— Czego?
— Że moja matka tego nie dożyła. Ojciec też cieszyłby się, choć
on nie przywiązywał wagi do dóbr doczesnych. Moja matka całe życie
żyła skromnie, mój Boże, jaka by to była radość!
Armin miał łzy w oczach. Hans bez słowa uścisnął mu rękę.
Wyszli z mieszkania i udali się do znanej winiarni na ulicy Unter den
Linden.
Zdrowa, uczciwa kobieta o łagodnym charakterze i dobrym
sercu... czy taka istota w ogóle istnieje? Nie musi być piękna, jednak
powinna być sympatyczna i miła. Koniecznie musi być inteligentna.
Nie musi tryskać dowcipem, nie zależy mu na tym. Ale musi mieć
ładne ręce, zdrowe zęby i dobre oczy. Tak Armin wyobrażał sobie
swoją przyszłą żonę. Powinna tak wyglądać i mieć taki charakter. Był
wielkim estetą i nie mógłby znieść obok siebie kobiety, która
drażniłaby go bądź zewnętrznym wyglądem, bądź sposobem bycia.
Minęły dwa miesiące od śmierci Fryderyka von Leyden. Armin
pozałatwiał wszystkie sprawy, zlikwidował mieszkanie, spakował
walizy i nazajutrz rano zamierzał wyjechać do małego miasta w
pobliżu Burgwerben, gdzie oczekiwał go Beckmann. Razem mieli
udać się do zamku.
Ten wieczór poświęcił na pożegnanie z przyjacielem. Zgodnie z
umową Hans przyszedł po niego. Wyszli razem. Był piękny, majowy
wieczór, wiał lekki wietrzyk i nawet na głównej ulicy berlińskiej
można było odczuć nadchodzące lato. Kobiety zakładały już
eleganckie jasne kostiumy. W parku Tiergarten zieleniły się krzewy i
drzewa, pojawiały się pierwsze kwiaty na licznych klombach i
rabatach.
Armin patrzył na to wszystko, jakby chciał na długo zachować w
pamięci stolicę. A jednak cieszył się na wyjazd do Burgwerben. Musi
tam być pięknie, kiedy wszystko kwitnie i dojrzewa. Kochał przyrodę.
Teraz olbrzymią połać ziemi może nazwać swoją, na niej będzie siał,
a potem czekał na żniwa. Stale myślał o matce. Przed domem w
któryś mieszkali, miała mały ogródek. Pozwalała mu pomagać sobie
kiedy siała i sadziła kwiaty oraz warzywa. Gdyby teraz mogła być z
nim! Niestety, na tym padole nie ma jednak pełnego szczęścia.
Szli obok siebie. Milczeli. Hans z żalem rozstawał się z
przyjacielem. Wieczór spędzili w „swojej" winiarni, ale pożegnali się
wcześnie ponieważ Armin następnego dnia musiał wyjechać o świcie.
Nazajutrz Hans odprowadzał druha na dworzec. Kiedy zajechali
przed budynek kolejowy, minęli otwarty powóz. Armin spojrzał w tę
stronę i drgnął. Rippach również skierował wzrok na mijający ich
pojazd, w którym siedziała dama ze złoto-czerwonymi włosami. Takie
włosy miała tylko Aleksandra Wendhoven.
Hans położył rękę na ramieniu przyjaciela i z troską spojrzał na
jego twarz.
— Że też właśnie ona musiała teraz zjawić się tutaj! — rzekł
rozgniewany.
— Uspokój się, Hansie! Przecież szybko jej nie zobaczę!
— Bogu dzięki! To łagodzi mój ból rozstania z tobą! Wyraz
twojej twarzy trochę mnie przeraził! Widzę, że nadal cierpisz.
— Nie, nie cierpię. Rana się zagoiła, choć jeszcze nie wolno jej
dotykać.
Dziesięć minut później nadjechał pociąg. Jeszcze jeden uścisk
dłoni, uśmiech i przyjaciele rozstali się na dłuższy czas.
Ewa Maria Delius siedziała w swoim pokoju i patrzyła przez
okno na przyrodę w pełnym rozkwicie. Było cicho, na drodze między
ogrodem a torami nic się nie poruszało. Natomiast z domu dochodził
ostry głos macochy, która z trzaskiem zamknęła drzwi wchodząc do
pokoju.
Dziewczyna drgnęła i speszona patrzyła na starzejącą się kobietę,
nieco otyłą, ale jeszcze zdradzającą ślady dawnej urody.
Pretensjonalne uczesanie, makijaż i pasująca raczej do podlotka
suknia żałobna świadczyły o tym, że kobieta ta nie może zapomnieć,
iż minęły lata, kiedy była młoda i ładna. Chcąc ukryć swój prawdziwy
wiek, cudaczną fryzurą i nieodpowiednimi sukniami robiła z siebie
karykaturę.
— Siedzisz tutaj z założonymi rękami, a ja muszę się użerać z tą
dziewuchą! — krzyknęła. — Moje nerwy tego już nie wytrzymują!
Mój Boże, jaka jestem nieszczęśliwa!
Opadła na kanapę i stękała. Ewa Maria wstała, odgarnęła z czoła
kasztanowe włosy i spokojnie powiedziała:
— Mamo, nie powinnaś się denerwować każdą drobnostką!
Macocha zaśmiała się szyderczo.
— Chciałabym mieć twój olimpijski spokój! „Drobnostką" jest u
nas niestety wszystko. Która wróżka przepowiedziała mi przy kołysce
taki los!
Pani Delius kochała takie zwroty. Wychowała się w domu, który
był o wiele skromniejszy od domku letniskowego profesora, a żadna
wróżka niczego nie mogła jej przepowiedzieć, ponieważ nie było tam
kołyski. Rodzice nie zajmowali się dzieckiem. Mimo to wdowa
wierzyła, że urodziła się po to, by mieć wspaniałe życie.
Kiedy profesor Delius poznał biedną, ładną ekspedientkę i pojął
ją za żonę, uderzyła jej do głowy przysłowiowa woda sodowa.
Wydawała pieniądze na lewo i na prawo, a zakochany małżonek
niczego jej nie odmawiał. Toalety pochłaniały ogromne sumy, musiała
też mieć powóz do dyspozycji, żeby jeździć na spacery i dać się
podziwiać. Chciała, żeby jej wszyscy zazdrościli.
Doprowadziła męża do ruiny i szybko zestarzała się w ciągu
ostatnich lat. Uważała to za wielką krzywdę. To, że cierpieli jej mąż i
jej pasierbica nie liczyło się w ogóle, należało współczuć wyłącznie
jej ciężkiemu losowi. Tak, gdyby była młodsza, mogłaby jeszcze raz
wyjść bogato za mąż. A tak? Co jej zostało z tego życia?
Ewa Maria dobrze znała te wieczne narzekania na okrutny los i
wcale się nie wzruszała.
— Mamo, musisz okazać Minie więcej cierpliwości. Dziewczyna
ma dobre chęci, ale jest młoda i niedoświadczona.
— O to właśnie chodzi. Spójrz, jak zasznurowała moje półbuciki!
Najpierw zbyt mocno, a teraz spadają mi z nóg.
— Pozwól, że ci pomogę! Przecież już nie raz, nie dwa
proponowałam, że chętnie będę ci pomagała przy toalecie.
Pani Delius potrząsnęła głową:
— Nie. Nie chce, by mnie obgadywali, że pasierbica usługuje mi
jak płatna pokojówka!
W rzeczywistości chętnie zgodziłaby się na pomoc, ale nie
chciała, żeby pasierbica wiedziała o wszystkich jej tajemniczych
zabiegach upiększających.
Ewa Maria wstawała, gdy macocha zapytała:
— Dokąd się wybierasz?
— Pójdę do lasu, jest tam tak pięknie!
— Oczywiście! Idziesz sobie na spacer i zostawiasz mnie samą
ze wszystkimi zmartwieniami!
Dziewczyna odpowiedziała spokojnie:
— Musimy zaczekać do przyjazdu nowego pana na zamku. Ma
przybyć dzisiaj albo jutro. Panowie Beckmann i Scheveking obiecali,
że zaraz porozmawiają z nim o kupnie naszego domu.
— To jeszcze jedna kropla w moim kielichu goryczy. Muszę
rozmawiać z tymi gburami!
— Prosiłam cię, żebyś tego nie robiła. Rozmawiałam z
inspektorem. Wcale nie jest taki zły, na jakiego wygląda. Przecież
okazał nam niejedną uprzejmość, a ojciec bardzo go cenił.
— Twój ojciec, twój ojciec! W każdym człowieku widział tylko
zalety i dlatego wszyscy wykorzystywali go, aż wszystko stracił, a
teraz cierpimy z tego powodu. Co ja miałam z tym upartym i
łatwowiernym człowiekiem!
Ewa Maria zbladła i odpowiedziała zdecydowanym głosem:
— Nie powinnaś tak mówić o moim ojcu! Nie mogę tego
słuchać! Był prawym człowiekiem, dlatego wierzył wszystkim
ludziom. Z tego powodu nie wolno go szkalować!
— Nie możesz jednak zaprzeczyć, że zostawił nas w
beznadziejnej sytuacji. Za sprzedane książki dostałam dwa tysiące
marek. Musi nam to wystarczyć na życie do dnia, kiedy sprzedamy
dom. A potem też nie będzie lepiej. Jeżeli dostaniemy za dom
trzydzieści pięć tysięcy, to odsetki od kapitału nie starczą nawet dla
jednej osoby, nie mówiąc o dwóch!
— Dla jednej osoby wystarczą!
Pani Delius bacznie spojrzała na pasierbicę:
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Odsetki zostawię tobie, ponieważ po sprzedaży domu
zamierzam poszukać posady wychowawczyni lub opiekunki starszej
osoby. Coś na pewno znajdę. Chcę pracować i zarabiać na własne
utrzymanie.
— Bardzo mądra myśl. Chciałam ci to zaproponować, ale wiem,
że wzięłabyś taką radę za bezduszność z mojej strony. Oczywiście to
jest jedyna możliwość zapewnienia nam godnego życia. Jesteś młoda i
ładna, kto wie może spotka cię wielkie szczęście? Gdybym była
młoda, postąpiłabym tak samo. Ale co mogę począć ja: stara, złamana
życiem kobieta? Kiedy przyszedł ci do głowy ten pomysł?
— Już dawno, ale zrealizuję go, kiedy tutaj wszystko zostanie
załatwione.
— Trzeba było tak od razu mówić. Zaoszczędziłabyś mi wielu
niepotrzebnych zmartwień.
— Czekałam, aż wszystko się wyjaśni. Będziesz mogła wynająć
małe mieszkanie w mieście i tam spokojnie żyć.
— Tak, tak, będę jednak musiała oszczędzać na wypadek, gdybyś
zachorowała lub straciła posadę! Będę przecież zmuszona zająć się
tobą.
— Mam nadzieję, że nic podobnego się nie stanie. W każdym
razie będę bardzo oszczędzać, żeby nawet w razie potrzeby nie być
dla ciebie ciężarem.
— No, muszę przyznać, że jesteś roztropną dziewczyną.
Były to jedyne słowa uznania, jakie Ewa Maria usłyszała z ust
macochy za to, co zdecydowała dla niej poświęcić. Dziewczyna nie
oczekiwała podziękowań. Pragnęła sprzedać dom i na zawsze zerwać
stosunki z macochą. Nigdy nie mogła się zdobyć na odrobinę uczucia
dla tej kobiety, od pierwszej chwili, gdy ją ujrzała jeszcze jako mała
dziewczynka.
Kiedy dorosła i zmądrzała, czuła do macochy odrazę. Tylko z
miłości do ojca nie okazywała swoich uczuć. Ewa Maria była wobec
wszystkich ludzi serdeczna i miła, ale dla macochy nie mogła się
zdobyć na zrozumienie, wybaczenie, nie mówiąc o przyjaźni.
— Czy mogę wyjść na spacer do lasu? Wrócę za godzinę.
— Oczywiście, moje dziecko! Przecież muszę się zacząć
przyzwyczajać, że będę sama.
— Do zobaczenia!
— Żegnaj, Ewo Mario!
Dziewczyna szybko poszła na pierwsze piętro. Na parterze był
pokój bawialny, mały salon i gabinet, w którym profesor pracował. W
tyle domu umieszczono kuchnię i spiżarnię. Na pierwszym piętrze
znajdowały się sypialnie, łazienka i mały pokoik, gdzie
przechowywano niepotrzebne meble i inne przedmioty.
Kiedy Ewa Maria ubierała się do wyjścia, pani Delius wstała z
kanapy, poprawiła przed lustrem loczki na czole i poszła do bawialni.
Tam małym kluczykiem, który zawsze nosiła przy sobie, otworzyła
szafkę i wyjęła z niej pudełko czekoladek z rumem. Przepadała za
słodyczami i stale trzymała w domu ich zapas. Usiadła w fotelu i
zaczęła jeść.
Kiedy Ewa Maria szła przez ogród, usłyszała turkot
nadjeżdżającej bryczki. Podeszła do płotu... nagle z przerażenia
uniosła ręce i szeroko otwartymi oczami patrzyła na parę spłoszonych
koni. Woźnica najwidoczniej stracił panowanie nad zwierzętami.
Zobaczyła nadjeżdżający pociąg. Wprawdzie dróżnik opuścił
rogatki, ale i on widział pędzące konie. Ze zgrozą czekał na katastrofę.
Rozpędzone konie nie miały już czasu, żeby się zatrzymać i groziło
niechybne zderzenie z lokomotywą.
Nagle Ewa Maria ujrzała, że z tyłu bryczki wstał wysoki
mężczyzna. Wyszarpnął lejce z rąk woźnicy i usiłował zatrzymać
pojazd. Jeden z koni upadł na kolana, bryczka nachyliła się i uderzyła
o przydrożne drzewo. Ze środka jak z katapulty wyrzuciło człowieka.
W tym momencie obok szlabanu przejechał pociąg. Podróżni
przez okna obserwowali wypadek. Z przewróconej bryczki wydostał
się blady, starszy mężczyzna — Beckmann. Woźnica przerażony
wygramolił się spod bryczki. Był w szoku. Mamrocząc coś
niezrozumiale podbiegł do koni.
Ewa Maria pognała na miejsce wypadku i nachyliła się nad
nieprzytomnym, wyrzuconym z bryczki mężczyzną. Dopiero po
chwili zauważyła notariusza i zawołała zdziwiona:
— To pan, panie Beckmann? A więc ten nieszczęśnik to pan von
Leyden.
— Tak, panno Delius! Mój Boże, chyba się nie zabił!
Ewa Maria przyłożyła ucho do piersi nieprzytomnego i zawołała:
— Bogu dzięki, oddycha!
Z domu wybiegły pani Delius i służąca, do której Ewa Maria
krzyknęła:
— Szybko, miednicę z wodą i ręcznik!
Dziewczyna ostrożnie badała głowę Armina. Chyba wszystko w
porządku. Natomiast lewa noga leżała wygięta pod dziwnym kątem.
Kiedy Ewa Maria próbowała ją ruszyć, ranny jęknął i otworzył oczy.
— Obawiam się, że noga jest złamana. Panie notariuszu, proszę,
żeby pan i woźnica pomogli mi przenieść pana von Leyden do
naszego domu. Ukończyłam kurs pierwszej pomocy i mam nadzieję,
że będę mogła jej udzielić, zanim noga spuchnie. W takim stanie pana
von Leyden nie można przewieźć do zamku.
Notariusz zawołał woźnicę. Ewa Maria nachyliła się nad
Arminem i zapytała współczującym głosem:
— Czy pana coś boli?
Próbował się wyprostować, ale syknął tylko z bólu i zacisnął
zęby.
— Moja noga, co się stało z moją nogą? — jęknął.
— Wypadając z bryczki skaleczył pan nogę. Czy poza tym
jeszcze gdzieś czuje pan ból?
— Nie, tylko lewa noga bardzo mnie boli. Chyba jest złamana.
Notariusz i woźnica zamierzali podnieść rannego ale Ewa Maria
zawołała:
— Proszę zaczekać!
Pobiegła do domu i po chwili wróciła z łubkami, bandażem i
nożycami.
— Trzeba usztywnić nogę, zanim ruszymy rannego. Muszę
założyć prowizoryczny opatrunek. Jeżeli ruszymy rannego, złamana
kość może się przemieścić, a to spowoduje silniejsze bóle.
Notariusz posłuchał i skinął głową na znak, że się zgadza. Ewa
Maria zręcznie rozcięła spodnie i zdjęła but. Zbadała nogę i kiedy
upewniła się, że jest złamana, poprosiła macochę, by na kanapie w
bawialni przygotowała poduszki i koce.
— Trzeba zaraz sprowadzić lekarza — poleciła do woźnicy.
Jeden koń uszedł z wypadku bez szwanku, może pan na nim pojechać
do miasta. Ale najpierw pomoże pan zanieść rannego do naszego
domu. Za chwilę będzie można.
Ostrożnie położyła złamaną nogę na deseczce, obandażowała, a
potem we trójkę umieścili Armina na kanapie. Był blady i jęczał.
Dziewczyna położyła na złamanej nodze zimny okład. Po chwili
podała pechowcowi szklankę.
— Proszę wypić to lekarstwo. Złagodzi ból.
Biorąc szklankę spojrzał na nią:
— Pani jest bardzo dobra, serdecznie dziękuję!
Zarumieniła się i odpowiedziała:
— Panie von Leyden, nie musi pan dziękować!
— Czy mógłbym poznać imię i nazwisko mojej miłosiernej
wybawczyni?
Notariusz przedstawił Ewę Marię i jej macochę, która z
przesadną uprzejmością i kokieterią wyrażała współczucie nowemu
panu na zamku. Chciała od razu wkupić się w jego łaski. Ewa Maria
speszona zauważyła, że von Leyden ze zdumieniem patrzy raz na
macochę, raz na nią. Najwidoczniej zadawał sobie pytanie, jak to jest
możliwe, że taka kobieta może mieć taką córkę?
Przerwała potok słów macochy:
— Proszę, przestań rozmawiać z panem von Leyden! Cierpi i
musi mieć spokój.
Obrażona pani Delius wycofała się w głąb pokoju.
Notariusz stał przy oknie. Patrzył na połamany dyszel bryczki i
na konia, który już podniósł się i spokojnie stał przywiązany do
drzewa.
Ewa Maria patrzyła na szlachetną, męską twarz rannego. Leżał
blady, z zamkniętymi oczami. Bardzo jej się podobał. Kiedy notariusz
odwrócił się od okna i podszedł do kanapy, Armin rzekł:
— Drogi panie notariuszu! To niedobry początek. Gdybym był
zabobonny, myślałbym, że to zły omen. Ale moja matka mawiała:
„Niezbadane są wyroki boskie, który zawsze życzy nam jak najlepiej”
— Powinien pan w to wierzyć, panie von Leyden! „Opatrzność
prowadzi nas często krętymi drogami!”
Armin z wdzięcznością patrzył na Ewę Marię, która zmieniała
zimny okład na złamanej nodze.
— Zapomniał pan o najważniejszym szczęśliwym szczególe:
gdyby nie udało się zatrzymać koni, doszłoby do tragedii.
Zginęlibyśmy wszyscy. Na szczęście jestem jedyną ofiarą tego
wypadku, będę z godnością znosił skutki. Mam jednak wyrzuty
sumienia, że spowodowałem zamieszanie w pani domu.
Ewa Maria z powagą spojrzała na rannego:
—
Okazanie
pomocy
człowiekowi
w
potrzebie
jest
chrześcijańskim obowiązkiem. Nie sprawia nam pan żadnego kłopotu.
Ale teraz proszę już nic nie mówić i spokojnie leżeć. Wkrótce
przybędzie lekarz. Dopóki nie wiemy, czy nie ma wewnętrznych
obrażeń, należy zachować ostrożność.
Dziewczyna niecierpliwie czekała na lekarza. Po godzinie
zobaczyła jego powóz. Doktor Schmalfeld od lat leczył profesora i
jego rodzinę. Woźnica zdążył opowiedzieć, co się wydarzyło, więc
zabrał ze sobą potrzebne lekarstwa i instrumenty.
Po dokładnym zbadaniu rannego uśmiechnął się mówiąc:
— Świetnie się pani spisała, drogie dziecko! Właściwie niewiele
zostało do zrobienia, ale może mi pani jeszcze pomóc nastawić
złamaną kość!
— Chętnie, panie doktorze!
— Panie von Leyden, musi pan podziękować pannie Delius za
szybką i fachową pomoc. Zaoszczędziła panu wielu cierpień.
— Jestem bardzo zobowiązany. Zawsze będę pani dłużnikiem.
Ewa Maria pomagając lekarzowi potrząsnęła głową:
— Cieszę się, że nie ma większych komplikacji. Noga powinna
szybko odzyskać sprawność. Całe szczęście, że nie spotkało pana coś
gorszego.
— A więc mogę wracać do zamku, panie doktorze?
— To za daleko, nie jestem pewien, czy nie doznał pan
przypadkiem wstrząsu mózgu, upadek był silny. Musimy więc być
ostrożni, powinien pan spokojnie poleżeć tutaj kilka dni. Panie z całą
pewnością odstąpią pokój do dnia, kiedy będzie można przenieść pana
do zamku. Jeszcze dzisiaj przyślę pielęgniarkę, żeby nie obarczać
gospodyń opieką nad chorym. Na razie zajmie się panem nasza
samarytanka, panna Delius, czyż nie?
— Chętnie! — odpowiedziała Ewa Maria.
— Wiedziałem, że pani tak powie. A więc, drogi panie von
Leyden, proszę spokojnie leżeć i myśleć o niebieskich migdałkach!
Notariusz udał się do zamku, żeby zawiadomić Schevekinga
dziedzic na razie nie może tam przybyć.
Armin von Leyden leżał ze złamaną nogą w domu letniskowym
profesora Deliusa. Minęło osiem dni od wypadku. Bóle ustały i czuł
dobrze. Męczyła go nuda. Pielęgniarka, którą doktor przysłał tego
samego wieczoru, była starszą, cichą, wyglądającą zawsze na
zmęczoną, kobietą. Wypełniała swoje obowiązki bardzo sumiennie,
lecz nie nadawała się do rozmów.
Pani Delius codziennie kilka razy przychodziła do pokoju i
starała się rozweselać Armina skrzeczącym głosem i piskliwym
śmiechem. Ta dama i jej sposób bycia irytowały młodzieńca i zawsze
starał się możliwie szybko jej pozbyć.
Ewy Marii nie widział od wieczoru, kiedy swoje obowiązki
przekazała pielęgniarce. Jednak stale o niej myślał. Podobała mu się ta
cicha, miła dziewczyna, tak energiczna, kiedy wydarzył się wypadek.
Imponowała mu! Była inna niż kobiety, które znał. Nie była klasyczną
pięknością, niemniej miała dużo wdzięku.
Był słoneczny, letni dzień. Na życzenie chorego pielęgniarka
przysunęła kanapę do szeroko otwartego okna. Armin wdychał świeże
powietrze i patrzył na porośnięte gęstym lasem góry. Jego uwagę
przykuł szmer w ogrodzie. Wyjrzał przez okno i zobaczył Ewę Marię
oglądającą krzewy róż. Na głowie miała szeroki, słomkowy kapelusz.
Obcinała nożycami suche gałązki i przekwitłe kwiaty. Z
przyjemnością
obserwował
jej
zgrabną
sylwetkę.
Siedział
nieruchomo, nie chciał, żeby go zauważyła.
Niestety, do ogrodu przyszła pani Delius, wydała jakieś polecenie
i obie wróciły do domu. Wdowa zawsze wzbudzała w Arminie
nieprzyjemne uczucie. Czy to jest możliwe, żeby matka i córka
różniły się od siebie aż tak bardzo?
Mając pod dostatkiem czasu Armin często zastanawiał się nad
warunkiem, który zobowiązał się wypełnić, obejmując schedę.
Codziennie myślał o Ewie Marii — odpowiadała wszystkim
wymaganiom, jakie postawił swojej przyszłej żonie. Ale jej matka?
Nie, nie mógłby z nią mieszkać i wysłuchiwać tych wszystkich bzdur.
Lepiej zrezygnować z dziewczyny! Ale szkoda, naprawdę szkoda.
Gdyby tylko nie było tej mamy Delius!
Po południu przyszedł notariusz, żeby zapytać o zdrowie pacjenta
i mówić bieżące sprawy. Powiadomił Armina, że następnego dnia
odwiedzi go inspektor Scheveking. Czekał z wizytą, dopóki jego
nowy pracodawca nie poczuje się lepiej. Nie chciał wcześniej
przeszkadzać.
— Niech przyjdzie, cieszę się, kiedy mogę z kimś porozmawiać.
Inspektor nie będzie mi przeszkadzał!
— Dobrze, przekażę mu pańskie życzenie! — Mówiąc to
notariusz przecierał nerwowo okulary. Widać było, że chce jeszcze
coś powiedzieć.
Po chwili dodał:
— Jest jeszcze jedna sprawa, panie von Leyden, chodzi o panie
Delius, które pana goszczą.
Armin z zaciekawieniem spojrzał na notariusza.
— Proszę mówić.
Beckmann opowiedział o trudnych warunkach, w których obie
kobiety żyły i o zamiarze nieżyjącego profesora — sprzedaży domu z
ogrodem. Choroba i śmierć przeszkodziły w wykonaniu tego planu.
Czy pan von Leyden zechciałby nabyć tę małą posiadłość za cenę
trzydziestu pięciu tysięcy marek? Zwłaszcza pannie Ewie Marii zależy
na sprzedaży domu, ponieważ chce pieniądze oddać macosze i
poszukać sobie odpowiedniej posady. W dodatku pan Fryderyk von
Leyden obiecał, że kupi tę małą posiadłość.
Armin słuchał z uwagą. Na jego twarzy pojawił się wyraz
zadowolenia:
— A więc pani Delius jest więc tylko macochą Ewy Marii?
— Wiem od inspektora, że nie łączy pań żadne głębsze uczucie.
Pan Scheveking twierdzi, że pani Delius nie tylko roztrwoniła majątek
męża, przyczyniła się do jego choroby i śmierci. Ewa Maria chce
opuścić macochę. Nie wiem, czy to wszystko odpowiada prawdzie,
Scheveking nie znosi kobiet, a pani Delius wręcz nienawidzi. Sądzę
jednak, że jest tak, jak mówi. Nietrudno to zresztą stwierdzić, patrząc
na te dwie kobiety!
Armin rzekł po chwili namysłu:
— Oczywiście, kupię dom i ogród tak, jak obiecał mój
poprzednik. Przecież mam pewne zobowiązanie, chcę się
odwdzięczyć. Proszę niech pan powie, czy nie można podnieść ceny?
Panie mają dodatkowe wydatki z powodu mojej obecności. Nie chcę
być ich dłużnikiem!
— Oczywiście. Można zaoferować większą sumę. Powiedzmy
czterdzieści tysięcy marek. One będą zachwycone a pan zrewanżuje
się za gościnę.
— Dobrze, zgadzam się i proszę z nimi porozmawiać o mojej
decyzji.
— Zaraz to zrobię i sporządzę akt kupna.
— W porządku! Proszę przy okazji powiedzieć, że panie mogą
mieszkać w tym domu tak długo, aż znajdą nowe mieszkanie,
zostawiam im dom do dyspozycji.
Beckmann ukłonił się i wyszedł obiecując, że wróci zaraz po
zakończonej rozmowie. Armin został sam i zastanawiał się nad
nowiną. A więc Ewa Maria była tylko pasierbicą pani Delius! To
zmienia całą sytuację! Notariusz powiedział, że ta młoda dama nie
chce nadal mieszkać z macochą i chce szukać pracy! Wygląda to
jeszcze lepiej. Nie musiałby mieszkać z tą okropną kobietą, gdyby
podjął decyzję poślubienia Ewy Marii! Oczywiście nie wolno się
zbytnio śpieszyć. Musi Ewę Marię bliżej poznać i upewnić się, czy
wybór jest trafny. Ma czas.
Nie brał pod uwagę tego, że Ewa Maria mogłaby odrzucić jego
oświadczyny. Wręcz przeciwnie, był przekonany, że chętnie zostanie
jego żoną, ponieważ uwolni ją to od materialnych trosk. Przecież
mogłaby zostać panią na zamku Burgwerben! Nie przyszło mu na
myśl, że są kobiety, które wychodzą za mąż wyłącznie z miłości! Poza
tym wiedział, że jest przystojny, że ma ogromny majątek...
wykluczone. Nie będzie mogła się oprzeć pokusie!
Panie przyjęły notariusza w salonie.
— Przynoszę paniom dobrą wiadomość!
— Czy pan rozmawiał z panem von Leyden w naszej sprawie? —
zapytała Ewa Maria.
— Panie notariuszu, czy on kupi nasz dom? — krzyknęła
podniecona pani Delius.
Beckmann zwrócił się do Ewy Marii:
— Umowa może być zaraz sporządzona i to na bardzo
korzystnych warunkach. Pan von Leyden oferuje cenę wyższą o pięć
tysięcy.
Ewa Maria zbladła i zdecydowanym głosem odparła:
— Nie przyjmiemy dodatkowych pięciu tysięcy marek.
— Ależ, dziewczyno, czy ty zwariowałaś? Dlaczego nie możemy
przyjąć wyższej sumy?
— Pan von Leyden chce nam zapłacić za gościnność. Nie
jesteśmy aż tak biedne, żebyśmy musiały przystawać na coś
podobnego.
Notariusz próbował załagodzić spór.
— Panno Ewo Mario! Pani źle zrozumiała dobre chęci pana von
Leyden!
— Proszę pana! Nie przyjmę wyższej sumy od tej, jaką
wyznaczył pan i inspektor Scheveking. Oceniliście panowie dom i
ogród uczciwie, a przecież z dnia na dzień wartość domu i ogrodu nie
wzrosła z trzydziestu pięciu tysięcy do czterdziestu tysięcy. Z tego
wynika, że pan von Leyden chce nam podarować pięć tysięcy marek.
Nie możemy ich przyjąć!
— Nie zgadzam się z tobą Ewo Mario! W tej sprawie mam też
coś do powiedzenia! W naszej sytuacji fałszywa duma jest nie na
miejscu. Nie bądź taką wariatką! Co ja mam z tą dziewczyną! Jest
niepraktyczna jak jej ojciec. Panie notariuszu, proszę nie słuchać tych
głupich słów. Ona nie wie, co mówi! Pan von Leyden wie, co robi!
Jeżeli chce dać więcej, widocznie nie robi mu to żadnej różnicy!
Beckmann speszony przecierał okulary. Milczał. Ewa Maria
wstała, oparła się o stół i zdecydowanie oświadczyła:
— W takim razie nie wyrażam zgody na sprzedaż domu.
Pani Delius zaczęła lamentować.
— Mój Boże! Krzyż pański z takimi zwariowanymi ludźmi!
Człowiek jest w kłopotach, a ta dziewczyna swoim uporem sprawia
same zmartwienia! Panie notariuszu, proszę jej przemówić do
rozumu! Błagam pana!
Ewa Maria rozgniewana zmarszczyła czoło.
— Proszę cię, nie poniżaj się takimi słowami! Czy ty nie
rozumiesz, że ta propozycja nas upokarza?
— Nie! Zrozumiałam tylko to, że chcesz mnie pozbawić pięciu
tysięcy marek. Tobie na tym nie zależy, bo to dotyczy tylko mnie. A
ja nie dam się skrzywdzić. Dom musi zostać sprzedany. Nie mamy z
czego żyć.
Dziewczyna rzekła lodowatym tonem:
— Dobrze! Możesz postąpić jak chcesz. Jeżeli jednak przyjmiesz
dodatkowe pięć tysięcy, wtedy żądam połowy sumy za sprzedany
dom, ale jeżeli zrezygnujesz, to cała kwota będzie należała do ciebie!
Podała rękę notariuszowi i skierowała się ku drzwiom.
— Stój! Ewo Mario, zgadzam się na twoją propozycję. Och, mój
Boże, co ja mam z tą upartą dziewczyną! Panie notariuszu! Słyszał
pan? Rezygnujemy z pięciu tysięcy marek!
Beckmann ukłonił się i rzekł:
— Panno Delius, pan von Leyden będzie niepocieszony słysząc,
że pani czuje się dotknięta jego ofertą. Miał jak najlepsze zamiary! Z
całą pewnością nie chciał pani sprawić przykrości.
Ewa Maria uspokoiła się i odpowiedziała uprzejmie:
— Wierzę panu! Jesteśmy wdzięczne za ofertę i wcale nie
czujemy się obrażone. Proszę mu podziękować, że chce kupić nasz
dom. A jeżeli czuje dług wdzięczności wobec nas, prosimy, żeby nam
pozwolił zostać tutaj tak długo, aż macocha znajdzie mieszkanie, a ja
pracę.
— Rozmawiałem już o tym z panem von Leyden. Dom stoi do
dyspozycji pań tak długo, jak panie sobie życzą.
— Mam nadzieję, że nie będziemy zbyt długo wykorzystywać
uprzejmości pana von Leyden.
— Pieniądze mogą być wypłacone już jutro.
— Czy zechciałby pan doradzić mojej macosze, jak ulokować ten
mały kapitał?
— Ach tak, panie notariuszu, liczę na pana pomoc — zawołała
egzaltowanym tonem pani Delius.
Ewa Maria poszła do swojego pokoju. Napisała kilka ogłoszeń ze
swoją ofertą pracy do popularnych gazet i zaniosła listy na pocztę.
Kiedy wracała, zobaczył ją przez okno Armin. Zauważył, że była
poważna i smuta.
Beckmann relacjonował Arminowi przebieg rozmowy, młody
Leyden mocno zaczerwienił się. Zadawał sobie pytanie, czy postąpił
słusznie. Tak. Po zastanowieniu się doszedł do wniosku, że było to
bardzo nietaktownie. Jego szacunek do Ewy Marii wzrósł. Gorąco
pragnął ją przeprosić i czekał na okazję,
Po południu odwiedziła go pani Delicius i wylewnie zaczęła
dziękować za jego dobroć. Zniecierpliwiony przerwał potok jej słów
prosząc, żeby w jego imieniu przeprosiła córkę za przykrość, którą
niechcąco wyrządził.
Pani Delius me odważyła się robić Ewie Marii wymówek.
Zauważyła, że von Leyden interesuje się młodą dziewczyną. Słyszała
też o „kłopotliwej schedzie" i wiedziała, że jeszcze nie jest zaręczony.
Nagle pomyślała, że Ewa Maria mogłaby zostać panią na zamku
Burgwerben. Ale jak? Była uparta i wyniosła, nie słuchała dobrych
rad. A może los sprawi, że to się uda? Trzeba spróbować.
Wieczorem, kiedy siedziały w salonie, zaczęła wychwalać von
Leydena. Wspomniała, że niedługo chyba znajdzie sobie żonę. Ewa
Maria nie zwracała uwagi na słowa macochy. Były to jednak tylko
pozory. W rzeczywistości stale o nim myślała, ponieważ bardzo go
polubiła. Tym bardziej czuła się urażona, że chciał jej dać jałmużnę!
Starała się go zrozumieć i usprawiedliwić.
Następnego dnia zjawił się inspektor Scheveking. Uprzejmie
przywitał się z Ewą Marią, ale kiedy zobaczył zbliżającą się panią
Delius, zrobił srogą minę, mruknął „dzień dobry" i zapukał do drzwi
pokoju, w którym leżał Armin.
Ten z zaciekawieniem oczekiwał wizyty inspektora. Badawczo
spojrzał na starego pana. Scheveking był mężczyzną wysokim,
tęgawym, z wyrazistą, srogą twarzą pooraną zmarszczkami. Gęste,
szpakowate włosy były krótko ostrzyżone, a spod wysokiego czoła
głęboko osadzone, jasne oczy łagodnie patrzyły na świat. Ten na
pozór szorstki człowiek miał gołębie serce. Od razu poczuł sympatię
do nowego dziedzica.
— Inspektorze, proszę siadać, a pani, siostro Anno może
skorzystać z tego, że mam opiekę, i pójść na spacer.
Podczas gdy siostra ubierała się do wyjścia, inspektor rozglądał
się po pokoju. Kiedy zostali sami, rzekł:
— Proszę pana, wiem, że powinienem wygłosić piękną mowę.
Bardzo żałuję, iż doszło do wypadku, ale ja nie umiem tego zrobić.
Oczywiście, bardzo mi przykro, że leży pan tutaj ze złamaną nogą i
chcę tylko wyrazić radość, iż nie stało się nic gorszego. A teraz
słucham, co pan rozkaże!
Armin uśmiechnął się życzliwie.
— Nie, rozkazów nie mam. Panie inspektorze, zna pan majątek,
lepiej niż ja. Daję panu wolną rękę pod każdym względem.
— Hm, no tak, to są przyjemne słowa. Ale nie wygląda pan na
przezornego i ostrożnego dziedzica!
— Z czego pan to wnioskuje?
— Ze sposobu, w jaki pan lekkomyślnie obdarza mnie zaufaniem.
Słowa inspektora brzmiały poważnie. Armina bawił sposób bycia
starego pana.
— Drogi panie inspektorze, nie jestem taki lekkomyślny, jak pan
sądzi. Po pierwsze, czy w mojej sytuacji mogę zrobić coś innego, niż
dać panu wolną rękę? A po drugie, znam pański charakter.
Scheveking badawczo spojrzał na swojego pana.
— Tak? Od kogo pan słyszał o moim charakterze?
— Znam się na ludziach. Pańskie oczy wiele zdradzają. Wiem, że
jest pan uczciwym człowiekiem.
— Hm! No tak! Czasem pozory mylą.
— Ale mam też poręczyciela! Zmarły dziedzic zostawił list, w
którym napisał o panu wiele dobrych słów, podkreślając pańską
uczciwość i oddanie.
— O, to co innego! Słowom pana Fryderyka von Leyden może
pan spokojnie wierzyć. Mój stary pan znał się na ludziach. Jeżeli
wystawił mi dobrą opinię, sądzę, że na nią zasłużyłem.
— Czy pan jest w Burgwerben od wielu lat?
— Tak, przeszło dwadzieścia!
— Czy zechce pan być moim nauczycielem? Panie inspektorze?
Pan przecież wie, że znam się na rolnictwie bardzo mało. Muszę się
wiele nauczyć.
— Wiem, wiem, nie będę szczędził sił, żeby z pana zrobić
wzorowego rolnika. Praktyka jest ważniejsza od teorii. Powiem panu;
dopiero kiedy pozna pan majątek, pokocha pan Burgwerben. Jest to
wspaniała posiadłość. Zamek i lasy były jedyną radością mojego
zmarłego pana. Niech pan Bóg broni, żeby pan roztrwonił schedę!
— Nie mam takiego zamiaru. Cieszę się, że będę mógł pracować,
by majątek dalej rozkwitał.
— To dobrze, bardzo dobrze, chęć do pracy to już połowa
sukcesu. Cieszę się, że młody pan dziedzic zamieszka na zamku.
Zaczynam odczuwać ciężar moich lat, ale starczy mi jeszcze sił do
czasu, aż pan będzie sobie mógł radzić beze mnie.
— Mam nadzieję, że będziemy jeszcze długo razem pracować.
— Daj Boże! Ale muszę pana uprzedzić: nigdy nic nie owijam w
bawełnę i mówię prawdę prosto z mostu, zawsze to, co myślę, nigdy
nie kłamię, chociaż w życiu różnie bywa.
— Tak należy postępować, panie inspektorze, bardzo mi to
odpowiada. Jeżeli będę popełniał głupstwa, proszę mnie przywołać do
porządku. I to bardzo stanowczo i ostro!
— A więc wszystko układa się tak, jak należy. Kiedy przyjedzie
pan do zamku?
— Nie wiem! Kiedy lekarz pozwoli mi wstać. Muszę go słuchać,
bo od komplikacji, boli mnie głowa. Bardzo mi przykro, że sprawiam
kłopot paniom Delius.
Scheveking spojrzał na drzwi i przyciszył głos:
— Proszę się trzymać z daleka od tej starej. To istny diabeł!
Armin zaśmiał się i zapytał:
— Pan jest wrogiem kobiet?
Inspektor zrobił pogardliwą minę.
— Nie dbam o kobiety, nie mam o nich dobrej opinii. Mój pan i
ja żyliśmy dobrze bez niewiast.
— Czy pan nie był nigdy żonaty?
Scheveking wyglądał wręcz na obrażonego.
— Uchowaj Boże! A ta stara tutaj, w domu, to strach na wróble.
Wszystko jest sztuczne: włosy, zęby, rumieńce na policzkach, a
wszystko fałszywe. Na twarzy ma chyba funt pudru. Unikam spotkań
z tą wiedźmą i obchodzę ją z daleka! To ona wpędziła profesora do
grobu. A Ewa Maria musi wszystko to znosić. Biedne dziecko! Całe
szczęście, że pan kupił ten dom i ogród. Mówił mi o tym Beckmann.
Teraz to biedactwo pozbędzie się macochy. Zamierza wyjechać i
szukać pracy. Złość mnie bierze na myśl, że dziewczyna postanowiła
wszystkie pieniądze oddać macosze!
Armin spojrzał na inspektora i zdziwiony rzekł
— Jak widzę, panna Ewa Maria nie jest u pana w niełasce, jak
wszystkie pozostałe kobiety.
Scheveking przygładził szpakowate włosy i wzburzony
odpowiedział:
— Powiem panu, panie von Leyden. Moim zdaniem są tylko
dwie kobiety godne nazwy „człowieka". Jedna to nasza panna
Wunderlich w zamku, rozsądna, energiczna osóbka, a druga to panna
Delius. Mimo swoich młodych lat, ma chyba dwadzieścia jeden lat,
zasługuje na głęboki szacunek. Reszta kobiet dla mnie nie istnieje!
— A co się stanie, kiedy do Burgwerben przybędzie młoda pani?
Przecież pan zna warunek, który muszę spełnić w ciągu roku.
— Hm, No tak! Słyszałem coś o tym! Wie pan, co ja myślę?
— Słucham?
— Wydaje mi się, że stary pan nie wiedział, co robi. Chyba
choroba uderzyła mu na mózg! Przecież to nie zgadza się z całym jego
sposobem bycia i życia. Nie znosił kobiet w swoim otoczeniu od
pierwszego dnia, kiedy go poznałem. A teraz zażądał od pana coś tak
dziwacznego, coś się tutaj nie zgadza! Mimo wszystko warunek to
warunek.
Scheveking podrapał się po głowie i rzekł ze zmartwioną miną:
— Trudno! Nie ma na to rady! Musi pan wypić piwo, które pan
sobie nawarzył.
Obaj milczeli. Pierwszy odezwał się Armin:
— Żebym tylko tak od ręki znalazł kobietę, która pasowałaby do
starego, pięknego zamku!
Scheveking westchnął.
— Za rok zobaczy pan młodą panienkę, którą pojmie pan za
żonę. Będziemy ją musieli ścierpieć na zamku.
Leyden uśmiechnął się i stwierdził:
— Hm! Powiedział pan, że są jednak dwa wyjątki! Panna
Wunderlich, która jest chyba za stara dla mnie, i tutaj, w domu, ta
młoda dama. Trudno będzie znaleźć coś odpowiedniego. Kobiet jest
cała masa, ale nawet wszystkie razem nie są nic warte.
Scheveking zaskoczony podniósł się z krzesła:
— Rzeczywiście! Ewa Maria! To jest odpowiednia panna! Że też
o niej nie pomyślałem! Ale nie, niestety, to niemożliwe!
Rozpromieniona twarz inspektora spochmurniała.
— Dlaczego nie? — zaśmiał się Armin.
— Panie von Leyden, proszę się zastanowić. Ta stara, ta stara,
panie! Jeżeli ona zamieszka w zamku, wyprowadzę się. I to
natychmiast! Nie, nie, tego nie zdzierżę ani jednego dnia! A mój
zmarły pan? Przewróci się w grobie.
— A więc nic z tego nie będzie! — Armin dalej uśmiechał się i
rozbawiony patrzył na inspektora.
Scheveking chodził w zamyśleniu po pokoju. Nagle stanął przy
stole, wyprostował się i odezwał stanowczym głosem:
— Jednak jest wyjście! Stara po prostu nie śmie zamieszkać tutaj.
Ale jeżeli pan jej jeszcze dorzuci kilka tysięcy, z chęcią wyjedzie do
Berlina.. Tam spacerują po ulicach takie damulki. Oczywiście, proszę
pana, to jest możliwe. Wywalimy stąd starą!
— Czy ona się zgodzi i czy panna Delius wyrazi zgodę, kiedy
każemy jej matce wyjechać?
— Jakiej matce? Panna Ewa Maria będzie szczęśliwa, gdy
pozbędzie się macochy. Nie może jej darować, że zamęczyła pana
profesora. Będzie musiała chcieć; pan powinien to wszystko
powiedzieć przy świadkach.
Armin słuchał i zamyślony patrzył przez okno. Przez właśnie szła
Ewa Maria z poważną twarzą i spuszczoną głową. Obaj mężczyźni
patrzyli na nią a potem spojrzeli na siebie.
— Młoda, zdrowa i ładna, nie przewróci jej wicher, kiedy czasem
dmuchnie! — rzekł inspektor sam do siebie.
— Bardzo się tutaj nudzę, proszę mnie jeszcze odwiedzić.
— Teraz jest wiele pracy w polu, ale na pewno przyjdę! Żegnam
pana dziedzica!
Następnego dnia poprosił rano pielęgniarkę żeby przysunęła
fotel do okna. Zobaczył Ewę Marię podlewającą krzaki różane.
Podobała mu się smukła postać dziewczyny. Zwolnił pielęgniarkę do
miasta i miała wrócić dopiero w porze obiadowej. Kiedy wyszła do
ogrodu, Ewa Maria zapytała o zdrowie pacjenta.
Siostra wskazała na okno i rzekła:
— Pan von Leyden czuje się dobrze. Pozwolił mi wyjść do
miasta.
Po chwili dziewczyna ujrzała w oknie twarz Armina.
— Pani już od samego rana pilnie pracuje!
— Kwiaty wymagają pielęgnacji, a nasza służąca nie ma czasu.
Jest bardzo zajęta.
— To moja wina. Sprawiam paniom kłopot chorując tutaj.
— Och, nie! Pana pobyt nie ma z tym nic wspólnego! Zresztą
panem zajmuje się siostra Anna!
— Zakłóciłem jednak spokój w tym miłym domu. Poza tym
zajmuję jeden pokój.
— Ależ nie! Latem przebywamy przeważnie w ogrodzie. Proszę
się tym nie przejmować.
— Odnoszę wrażenie, że jednak przeszkadzam i że pani bierze mi
to za złe!
Spojrzała poważnie i rzekła:
— Jak mogłabym tak postąpić? Przecież pan nie ponosi winy za
wypadek.
— Oczywiście że nie! Jednak nadaremnie szukam powodu, dla
którego od chwili udzielenia mi pierwszej pomocy — stale mnie pani
unika — często widzę panią w ogrodzie. Nigdy nie rozmawia pani ze
mną, nawet nie powie „dzień dobry"!
Ewa Maria zaśmiała się głośno.
— Nie miałam pojęcia, że pan jest tak blisko okna! Nie
widziałam pana.
— Chciałem z panią porozmawiać. Pani nie może sobie
wyobrazić, jak bardzo męczy mnie nuda!
— Czy siostra Anna nie dotrzymuje panu towarzystwa?
Ewa Maria uśmiechnęła się.
— Nie wolno przeoczyć żadnej okazji, by zrobić miłosierny
uczynek! Kiedy pan będzie chciał porozmawiać, proszę mnie zawołać.
Jestem przeważnie w ogrodzie.
— Stokrotne dzięki! Obawiam się, że pani wkrótce pożałuje, że
wyraziła zgodę!
— Mam nadzieję, że będzie pan skromny i nie będzie nadużywał
mojego czasu! — żartowała wciąż Ewa Maria.
— Tego nie mogę obiecać!
— Czy często odwiedzała pani Burgwerben?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— Nie! Myślę że tak długo, jak żył pana poprzednik, w ogóle nie
bywały tam kobiety.
— Czy pani znała Fryderyka von Leyden?
— Tak. To znaczy spotykałam go czasami na spacerach. Często
mówił mi „dzień dobry". Jednak nie raz, nie dwa przechodził obok,
jakby mnie zupełnie nie widział. Wyglądał wtedy na bardzo
przygnębionego.
— Czy pani się go bała?
Spojrzała na Armina.
— Bać się pana von Leyden? Nie! Było mi go bardzo żal. Wiem,
że był nieszczęśliwy pomimo swojego bogactwa.
— Skąd pani wie o tym?
— Wyczułam to. Często wyglądał ponuro. Tylko nieszczęście lub
przeżycia czynią człowieka tak zgorzkniałym. Obgadywano go,
ponieważ nie znosił kobiet. Ludzie bywają tacy bezmyślni. Sądzę, że
jakaś kobieta musiała go bardzo skrzywdzić. Przecież są kobiety,
które potrafią mężczyźnie zatruć całe życie.
Wypowiedziała pani mądre zdanie. Skąd takie doświadczenie w
młodym wieku?
Spojrzała na niego. Chciała odpowiedzieć, ale zarumieniła się.
Zmienił pośpiesznie temat.
— Wielkie nieba! Ta dobra pani siedzi przy moim łóżku, nawet
jeżeli akurat nie potrzebuję jej pomocy. Nie przeszkadzam biedaczce,
wiem, że to trudny zawód. Zrobi pani dobry uczynek, jeżeli zechce ze
mną porozmawiać!
Speszona dziewczyna zajęta się znów krzewami różanymi.
— Róże są wspaniałe!
— Tak, sadził je mój ojciec. Bardzo kochał kwiaty. Są dla mnie
jakby jego legatem.
— A jednak chce pani opuścić dom i ogród!
Przestała obcinać krzewy i smutno spojrzała na Armina.
— Chcę? O nie, nie chcę, ale muszę!
— Czy pani myśli, że praca u obcych ludzi jest łatwa i
przyjemna?
Westchnęła i potrząsając głową odpowiedziała:
— Z pewnością nie jest ani łatwa, ani przyjemna. Ale skoro los
tak zrządził, przyjmę wezwanie. Czasami nawet jestem zadowolona,
że będę miała okazję wypróbować, co potrafię.
— Jednak wcale pani nie jest zachwycona tą myślą?
— Nie! Proszę, zmieńmy temat. Z pewnością te sprawy pana nie
interesują.
— A może jednak?
— Czy pan lubi kwiaty? — zapytała chcąc odwrócić jego uwagę.
— Bardzo, zwłaszcza róże! — odpowiedział i zamilkł widząc, jak
peszy ją ta rozmowa. Nie chciał jej męczyć.
Ewa Maria ścięła kilka dorodnych róż.
— Proszę, niech pan je weźmie. Będą pachniały w pokoju. Zaraz
przyniosę wazon z wodą.
Nie zdążył podziękować, poszła do domu. Zamyślony patrzył za
nią. Z całą pewnością mógłbym z nią spokojnie żyć! Wtem pojawiła
mu się przed oczami piękna kobieta ze złotoczerwonymi włosami i
kusząco uśmiechała się do niego. Z tęsknoty za Aleksandrą poczuł
szybkie bicie serca. Nie mógł jej zapomnieć, nie był w stanie
przeboleć jej straty, mimo, że go zdradziła. I z takim uczuciem w
sercu miałby się ożenić z inną kobietę?
Gdy Ewa Maria przyniosła wazon, ocknął się z zadumy. Układała
kwiaty w wazonie bez słowa. Armin obserwował dziewczynę: miała
napięty wyraz twarzy. Nie wiedział, że myślała o swojej macosze.
Patrzył na dziewczynę i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu,
że jest to kobieta, która powinna zostać jego żoną.
Ona nie zdawała sobie sprawy ze swoich uczuć do Armina.
Wiedziała tylko, że tęskni za jego obecnością, że czeka, kiedy znowu
porozmawiają. Wszystko, co mówił, miało szczególne znaczenie.
Scheveking myśli, że Armin niedługo wyzdrowieje, pojedzie do
zamku, wyruszy w świat. Wtedy wszystko minie. Na razie cieszyła się
jego obecnością.
— Zamek jest pięknie położony. Widok stamtąd musi być
cudowny chyba jest pan bardzo zadowolony, że ten wspaniały majątek
należy pana.
— Tak, zwłaszcza że nie wychowywałem się w najlepszych
warunkach. Ta scheda spadła na mnie zupełnie nieoczekiwanie.
Właściwie zawdzięczam ją jednemu wybrykowi, którego dopuściłem
się będąc chłopcem.
Ewa Maria z zaciekawieniem spojrzała na Armina.
— Byłem bardzo nieuprzejmy wobec Fryderyka von Leyden,
kiedy zobaczyłem po raz pierwszy i ostatni.
— Ach tak, teraz przypominam sobie. Scheveking pewnego
razu powiedział do mojego ojca: „Gdyby ci wszyscy krewni
wiedzieli, że nadaremnie zabiegają o łaskę mojego pana, szybko
wycofaliby się i nie przyjeżdżali do zamku. Mój pan już wyznaczyć
spadkobiercę, który jest człowiekiem honoru i dumy. Powiedziałem
mu, że bardzo mnie to cieszy, ponieważ z tymi lizusami nie chciałbym
mieć nic wspólnego i natychmiast opuściłbym zamek Burgwerben."
Armin zaśmiał się, ponieważ znakomicie potrafił sobie wyobrazić
inspektora mówiącego te słowa.
— Czy pani jest zaprzyjaźniona z Schevekingiem?
Ze śmiechem podniosła obie ręce.
— Gdyby inspektor słyszał, że posądza go pan o przyjaźń z
kobietą! Ale on wcale nie jest taki srogi, jak wygląda. Nie boję się
jego groźnej miny!
— Nie ma powodu. Bardzo panią ceni. Mówił mi o tym!
Ewa Maria zarumieniła się i odpowiedziała:
— To jest powód do dumy. Pan inspektor chyba część sympatii,
jaką darzył mojego ojca, przeniósł na mnie.
— Bardzo możliwe. W każdym razie wyraża się o pani bardzo
pochlebnie.
Zanim zdołała odpowiedzieć, zjawiła się macocha wołając Ewę
Marię.
— O, umilasz czas naszemu gościowi? Zostań, zostań, nie jesteś
mi potrzebna. Skończyłaś podlewać kwiaty? Mina może ci pomoże?
Leyden zauważył, że twarz Ewy Marii spoważniała, kiedy
zobaczyła macochę.
— To jest zbyteczne, poradzę sobie sama! — odpowiedziała
chłodno i poszła do ogrodu.
Pani Delius została przy Arminie.
— Kochane dziecko, przyniosła panu kwiaty! Może pan być
zadowolony, panie von Leyden. Ewa Maria nikomu nie daje tych róż.
Mimo, że ją proszę, nigdy nie przynosi kwiatów do mojego pokoju.
Będąc pod oknem, Ewa Maria usłyszała słowa macochy.
Odezwała się głośno:
— Ty jesteś zdrowa i możesz kwiaty wąchać w ogrodzie, a pan
von Leyden, jak widzisz, musi leżeć w łóżku.
— Moje dziecko, przecież to nie jest żaden zarzut!
Pani Delius bez przerwy mówiła do Armina, który najchętniej
wyprosiłby ją z pokoju. Oparł się o poduszki i patrzył przez okno na
Ewę Marię krzątającą się wokół różanych krzaków.
Od tego dnia młodzi często rozmawiali. Armin codziennie
wysyłał pielęgniarkę do miasta. Siedzieli więc naprzeciw siebie —
Armin na łóżku, Ewa Maria w ogrodzie na krześle i dyskutowali na
różne tematy. Dziewczyna opowiadała o okolicy i o ludziach we wsi i
w miasteczku, a Armin rewanżował się ciekawostkami z życia
Berlina, mówił o teatrze, o książkach. Opowiadał też o swoich
rodzicach, o przyjacielu, Hansie von Rippachu. Ewa Maria
wspominała ojca, jego dobroć i przedwczesną śmierć.
Codzienne pogawędki z nią stawały się częścią jego życia. Kiedy
padał deszcz i Ewa Maria kręciła się gdzieś w mieszkaniu, stawał się
niecierpliwy.
Pani Delius starała się nie przeszkadzać młodym. Bacznie
obserwowała Armina i zaczęła budować zamki na lodzie. Jeżeli
Leyden ożeni się z Ewą Marią, ona, jako jej macocha, też będzie
miała korzyść. Von Leyden był bogaczem. Musi więc zręcznie
postępować, żeby jej wypłacał wysoką rentę.
Wcale nie zamierzała zamieszkać w zamku, nie darzyła Ewy
sympatią i nie łudziła się, co do uczuć pasierbicy. Będzie zadowolona,
gdy pozbędzie się macochy! A więc czekają ją lata luksusowego
życia! Przebiegła kobieta wiedziała, że jej plany w pełni pokrywają
się z zamiarami Armina von Leydena.
Pewnego popołudnia Ewa Maria siedziała w ogrodzie i
rozmawiała z Arminem. Akurat zapanowała cisza. Armin obserwował
młodą
dziewczynę.
Była
ładna,
sympatyczna,
pogodna
i
zrównoważona. W jej towarzystwie czuł się dobrze. Zapomniał nawet
o Aleksandrze. Charakter Ewy Marii gwarantował, że małżeństwo z
nią będzie harmonijne i spokojne.
Czuł, że nie jest jej obojętny. Postanowił nigdy nie zdradzać
tajemnicy, że jego serce nie należy do niej. Będzie ją szanował i
okazywał jej czułość należną żonie kochanej przez męża.
Zdecydował, że przy pierwszej okazji poprosi, żeby została jego żoną.
Było mu przykro, gdy widział, jak z obawą wypatruje listonosza.
Oczekiwała odpowiedzi na wysłane oferty. Szukała pracy.
Rysowała litery w piasku. Armin wychylił przez okno głowę i
zapytał:
— Co to za tajemnicze znaki?
— To żadna tajemnica, to moje imię!
— Ach tak! Teraz widzę wyraźnie „Ewa Maria". I pani mówi, że
nie jest nic tajemniczego?
— Oczywiście że nie!
— To względne pojęcie. „Ewa Maria" jest niezwykłym
zestawieniem. „Ewa", pierwsza kobieta świata, matka ludzkości,
matka naszego Zbawiciela. Kobieta Starego i Nowego Testamentu a
„Maria” to imię bardzo tajemnicze, każda kobieta jest tajemnicą, a w
pani zawarto całą tajemnicę kobiecości!
— Niech mnie pan nie straszy moim własnym imieniem!
Dotychczas nie zastanawiałam się nad jego znaczeniem. Myślę, że o
wiele bardziej ciekawe jest pańskie imię, zwłaszcza, że wcale nie
pasuje do pana.
— Przepraszam! Dlaczegóż to?
— Imię „Armin" jest jak najbardziej niemieckie. Jednak pan, z
włosami, czarnymi oczyma i opaloną twarzą, wygląda raczej na
południowca.
— A jednak jestem rdzennym Niemcem, ze wszystkimi wadami i
zaletami mojego narodu. Proszę spojrzeć na moje szerokie barki i mój
wzrost. Ludzie z południa są niscy i szczupli.
— Niestety, dotychczas nie miałam okazji podziwiać wzrostu
pana, wiec nie mogę się wypowiedzieć na ten temat.
— Nie zastanowiłem się nad tym. W każdym razie jestem o
głowę wyższy od pani. Proszę mnie więc traktować jak dobrego
Niemca!
— Dobrze. Zrobię to, kiedy przekonam się o pańskim wzroście.
— Mam nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo. To straszne
uczucie, leżeć bezczynnie, kiedy człowiek właściwie nie czuje się
chory. Przecież nic mi nie dolega.
— Jeszcze trochę cierpliwości i to minie!
— Co za szczęście, że mam panią! W przeciwnym razie
uciekłbym na tej zdrowej nodze!
Ewa Maria wstała:
— Muszę pana opuścić. Widzę na drodze listonosza. Mam
nadzieję, że wreszcie otrzymam jakąś odpowiedź na moje oferty. Poza
tym muszę iść do pracy.
— Czy pani dzisiaj jeszcze przyjdzie do mnie?
— Może pod wieczór! Do zobaczenia!
Skinęła głową i odeszła. Patrzył za nią. Widział, że listonosz
wręczył jej list, który schowała do kieszeni i szybko weszła do domu.
Armin został sam ze swoimi myślami.
Ewa Maria poszła do swojego pokoju, żeby spokojnie przeczytać
odpowiedź na jej ofertę: pani von Soltenau pytała, czy jest skłonna
zająć się wychowaniem dwójki dzieci: lat dziewięć i pięć. Prosiła o
podanie jej wieku, kwalifikacji i wysokości honorarium. Ponieważ
pani von Soltenau miała kilka ofert, oczekiwała szybkiej odpowiedzi.
Ewa Maria odpisała natychmiast na podany adres: Berlin
Tiergarten. Tego samego dnia wrzuciła list do skrzynki. Zamyślona
wracała do domu. Bała się, że będzie zmuszona rozstać się z domem i
ogrodem. Serce pękało jej z żalu na myśl o wyjeździe. Idąc przez
ogród, usłyszała głos Armina:
— Proszę pani, wraca pani ze spaceru?
Zatrzymała się poważnie spojrzała na okno.
— Nie, poszłam wrzucić list do skrzynki pocztowej! —
odpowiedziała i chciała iść dalej. Nie miała ochoty do rozmowy.
— Proszę się zlitować nade mną i przynieść mi szklankę zimnej
wody. Ta stoi tutaj od rana i z powodu upału jest letnia.
— Zaraz panu przyniosę świeżej wody!
Armin postawił na parapecie dzbanek. Wzięła go i napełniła
wodą przy studni. Potem postawiła znowu dzbanek i szklankę na
oknie. Widząc, jak duszkiem wypił wodę, zapytała:
— Czy siostra Anna jeszcze nie wróciła?
— Bogu dzięki nie! Czuję się lepiej, kiedy jej nie ma.
— Przecież pan potrzebuje pomocy. Na przykład teraz.
— No tak, ale jest mi raźniej, kiedy nie widzę pielęgniarki w
niebieskim mundurze i białym czepku. Czy pani otrzymała pomyślne
wiadomości?
— Tak! Przyszła odpowiedź na moją ofertę. Musiałam podać
dane i kwalifikacje. Mam nadzieję, że otrzymam tę posadę.
— Czy aż tak bardzo spieszy się pani do wyjazdu?
Odgarnęła włosy z czoła i westchnęła:
— Kiedyś to musi nastąpić. Im prędzej, tym lepiej. Nie mam
prawa dłużej tutaj mieszkać, a nie chciałabym nadużywać pańskiej
dobroci.
— Proszę pani, proszę mi wyświadczyć przyjemność i zostać jak
najdłużej! Tak długo, jak pani sobie życzy!
Uśmiechnęła się smutno:
— Gdyby decydowały moje życzenia, trwałoby to bardzo długo.
Bez względu na wszystko musimy tutaj zostać kilka tygodni. W
najlepszym wypadku zostanę zaangażowana pierwszego sierpnia.
Moja macocha też nie ma jeszcze mieszkania w Berlinie. Muszę się
tym zająć. Gdybym wcześniej wyjechała, będę zmuszona pana prosić,
żeby macocha mogła jeszcze zostać.
— To zbyteczne. Przecież powiedziałem, że mogą panie zostać
tak długo, jak sobie tego życzą. Wiem, że z przykrością będzie pani
żegnać Burgwerben. Widzę, że pani posmutniała.
Zmusiła się do uśmiechu i potrząsnęła głową. Czuł przemożną
chęć, żeby jej pomóc. Patrzył na nią tak badawczo, że Ewa Maria
spuściła oczy.
— Pan wie, że zostawiam tutaj grób ojca. Poza tym Burgwerben
jest piękną miejscowością i człowiekowi żal wyjeżdżać, jednak kiedyś
to musi nastąpić.
Armin ujął ją za rękę. Czuł, jak szczupła dłoń drżała.
— Nie, Ewo Mario, to wcale nie musi nastąpić. Proszę tutaj
zostać... jako moja żona. Kochana Ewo Mario, widzę, że panią
przestraszyłem. Proszę nie cofać ręki! Proszę nie uciekać, bo ja nie
mogę biec za panią. Jestem przykuty do łoża.
Ewa Maria najpierw zbladła, potem spąsowiała. Opierała się o
okno, miała wrażenie, że nogi uginają się pod nią i przerażona
patrzyła na niego.
— Dziecino, wiem, że powinienem był jeszcze zaczekać.
Chciałem z panią porozmawiać, kiedy wrócę do pełni sił. Jednak nie
chcę, żeby panią zadręczały myśli o rozstaniu z Burgwerben i o
niepewnej przyszłości. Proszę powiedzieć, czy pani chce zostać moją
żoną i panią na zamku Burgwerben?
Wzruszała go jej bezradność. W jej oczach zobaczył że go kocha,
ona w tej chwili uświadomiła sobie, jakie uczucie żywi do niego.
Przyrzekł sobie, że uczyni wszystko, co w jego mocy, żeby
uszczęśliwić Ewę Marię.
— A więc? Czy nie otrzymam odpowiedzi?
Dziewczyna zaszlochała i położyła głowę na jego dłoni. Gładził
ją po włosach szepcząc:
— Nie płacz, Ewo Mario!
— Och mój Boże, to takie nieoczekiwane. Takie nagłe.
— Jednak odpowiesz mi: „tak", czyż nie? Zostaniesz moim
drogim przyjacielem, moim dobrym druhem? Będzie ci ze mną
dobrze. Znikną wszystkie troski i zmartwienia.
Ewa Maria nagle podniosła głowę. Oblał ją silny rumieniec.
Armin pocałował ją w usta. Jaki byłby szczęśliwy, gdyby nie kobieta,
która go zdradziła. Szybko odrzucił tę myśl w swoim szczęściu!
Nagle Ewa Maria cofnęła się od okna i rzekła:
— Idzie siostra Anna!
Armin zaśmiał się i zapytał:
— Czy nie chcesz, żebym jej powiedział?
— Nie, chcę utrzymać to w tajemnicy.
— Czy chcesz zostać moją żoną?
— Chcę, och tak, bardzo chcę. Przecież cię kocham, ale nie chcę
się do tego przyznać. Dziękuję ci, Arminie, z całego serca, że mnie
kochasz i że chcesz mnie poślubić. Porozmawiamy później.
Pożegnała się i poszła do domu.
Przechodząc obok Ewy Marii pielęgniarka zapytała:
— Dotrzymywała pani towarzystwa panu von Levden?
— Tak, był spragniony, więc przyniosłam mu świeżej wody.
Rozmawiały przez chwilę, a potem obie weszły do domu.
Pielęgniarka poszła do pacjenta, a Ewa Maria do małego salonu. Pani
Delius siedziała na kanapie i narzekała na upał. Oczy macochy
dziwnie błyszczały, zdradzały, że często piła alkohol. Mimo stałego
braku pieniędzy, pani Delius nie odmawiała sobie mocnych trunków,
kolejnego nałogu.
Ewa Maria odwróciła się i opuściła pokój. W swoim czystym
szczęściu nie mogła znieść widoku pijanej macochy. Postanowiła
jeszcze raz, że rozstanie się z tą kobietą. Armin nie może być
narażony na wspólne życie z taką osobą.
Poszła do swojej sypialni. Myślała, jak bardzo zmienił się jej los.
Poczuła wdzięczność do Boga. Teraz nie musi niecierpliwie czekać na
zawiadomienie, czy została zaangażowana. Właściwie szkoda, że już
wysłała list. Podziękuje za posadę, jeśli otrzyma odpowiedź od pani
von Soltenau.
Myśląc o tym, co ją spotkało, nagle uklękła przy łóżku i zaczęła
się modlić.
— Mój Boże, twoja dobroć jest nieograniczona. Pomóż mi,
żebym go uszczęśliwiła!
Potem wstała i wyjęła z biureczka fotografię ojca. „Kochany
tatusiu, twoje dziecko spotkało wielkie szczęście!" Myślała o radości
ojca, gdyby tego dożył. Tak bardzo martwił się o jej przyszłość. A
teraz otwiera się nią beztroskie życie!
Następnego dnia Scheveking przyszedł w chwili, kiedy pacjent
kończył śniadanie. Inspektor codziennie przychodził pogawędzić ze
swym pracodawcą, chociaż czasu miał mało. Roboty w polu były w
pełnym toku.
— Dzień dobry, panie von Leyden! Kiedy pozwolą panu wstać?
— Za osiem dni, drogi inspektorze. Tak więc panna Wunderlich
może powoli zacząć piec i smażyć. Mówił pan, że zna się na kuchni.
— Oczywiście, oczywiście, proszę pana! Zna się na prowadzeniu
domu, chociaż jest tylko kobietą. Ale to nie jej wina. To skaza
urodzenia!
Armin śmiał się na cały głos.
— Jak tam żniwa? Żałuję, że nie mogę pomagać!
— Urodzaj jest wyjątkowy. Żeby tylko w ostatniej chwili nie
było gradobicia!
Omawiali różne sprawy. Potem Scheveking, unosząc brwi,
zapytał:
— Za pozwoleniem, a jak wygląda sprawa z panną Ewą Marią?
Czy pan dziedzic podjął decyzję?
Armin skinął głową.
— Wszystko w porządku. Zaręczyliśmy się wczoraj, ale mówię o
tym tylko panu. Na razie nikt nie powinien wiedzieć.
Scheveking uderzył dłonią o kolana i zawołał:
— Do stu piorunów! Ależ to szybko poszło! No, muszę teraz
panu pogratulować. A więc najserdeczniejsze życzenia! Jeżeli
koniecznie musi być jakaś kobieta na zamku Burgwerben, to panna
Ewa Maria jest najlepsza. Może mi pan dziedzic wierzyć! Nie będę
plotkował. Może pan liczyć na moje milczenie. Hm, no tak! A ta
stara? Mam nadzieję, że poszła w odstawkę?
— Jeszcze nie, ale proszę się nie martwić. Nie zamieszka w
zamku.
— Bogu dzięki, z tego nie wyszłoby nic dobrego. A więc panna
Ewa Maria! Gdyby tego dożył mój stary przyjaciel, profesor Delius!
Boże drogi, jak on się martwił o córkę. Ta diablica, ta stara,
roztrwoniła cały jego majątek. No tak, teraz córka jest zabezpieczona,
a on może spokojnie leżeć w ziemi.
— Zrobię wszystko, żeby jego dziecko było szczęśliwe.
Inspektorze, niech mi pan powie, czy pokoje w zamku są w takim
stanie, że może tam zamieszkać kobieta?
Scheveking zakłopotany gładził szpakowatą czuprynę.
— Hm! Jakby te powiedzieć? W zamku jest mnóstwo komnat, w
których nigdy nie byłem. Panna Wunderlich raz do roku robi wielkie
sprzątanie i lamentuje, że wszystkie te ładne rzeczy marnieją. Ale od
kiedy mój zmarły pan wpadł na ten głupi, przepraszam, chcę
powiedzieć dziwny pomysł, panna Wunderlich szaleje; z całym
pułkiem pomocnic od rana do nocy myją, trzepią, wietrzą i woskują
posadzki. Poszedłem obejrzeć komnaty. Muszę przyznać, że wygląda
to całkiem dobrze. Wszystko jak nowe. Ale, proszę pana dziedzica, ja
w butach z cholewami nie mam po co wchodzić do tych pokoi. Będę
nadal zjawiał się w zamku na parterze, gdzie mieszkał mój dawny
pan. Wkrótce pan sam obejrzy pokoje na pierwszym piętrze i
przekona się, czy nadają się dla kobiety. Zresztą, panna Ewa Maria
jest skromna i niewybredna.
— Dobrze, dobrze! Na to mamy czas. Jeżeli będą konieczne
zmiany, to w ciągu miesiąca można wiele zrobić.
— Czy wesele będzie tak szybko?
— Nie będę długo zwlekał. Dlaczego miałbym w dużym zamku
mieszkać samotnie? Poza tym nie chcę, żeby moja narzeczona dłużej
była ze swoją macochą.
— Zrozumiałem. Pan ma rację, nie należy czekać. No, a teraz
muszę iść. Jest mnóstwo pracy. Rządca jest młody i trzeba go
pilnować. Żegnam pana dziedzica i proszę szybko wyzdrowieć!
Uścisnął Arminowi rękę i wyszedł. Armin poprosił siostrę Annę,
żeby mu podała papier do pisania. Kiedy stwierdził, że w ogrodzie nie
ma Ewy Marii, wziął do ręki pióro i zaczął pisać:
Drogi Hansie!
Serdeczne dzięki za Twój list! Mogę Cię uspokoić: poza
złamaniem goleni nic mi się nie stało i za osiem dni mogę się
przeprowadzić do zamku Hurgwerben. Mam nadzieję, że wkrótce
przyjedziesz do mnie na dłuższy pobyt.
A teraz, mój drogi, nowina. Pisałem Ci o młodej damie, która
udzieliła mi pierwszej pomocy. Od wczoraj jest moją narzeczoną.
Muszę powiedzieć, że jest bardzo wartościowym człowiekiem. Nie
przeszkadza mi, że jest uboga. Jest zdrowa, miła, inteligentna i mam
nadzieję, że znalazłem odpowiednią towarzyszkę życia.
Czuję do niej szczerą przyjaźń, choć nic poza tym. Na
przeszkodzie stoi pamięć o Aleksandrze. Takiej namiętności można
chyba doznać w życiu tylko raz. Nie pragnę takiego drugiego razu,
ponieważ nie chcę ponownego rozczarowania!
Ewa Maria kocha mnie. Czuję to i jestem wzruszony. Nigdy nie
mogę jej powiedzieć, że tylko zapis w testamencie zmusił mnie do tego,
aby ją pojąć za żonę. W każdym razie jest bardzo sympatyczna i
spokojnie mogę patrzyć na moje przyszłe życie razem z nią w moim
położeniu.
Piszesz, że chcesz wytrwać do następnego sezonu balowego i
dopiero zamierzasz rozmawiać z damą twojego serca? Chyba nie
wiesz, co robisz! Na Twoim miejscu nie czekałbym tak długo. Ale Ty
jesteś uparty i nie słuchasz niczyich rad. Nie pozostaje mi nic innego,
niż życzyć ci, żebyś wytrwał!
Na dzisiaj to wszystko! Proszę Cię, nie rozpowiadaj o moich
zaręczynach. Chcę zaczekać, aż minie rok żałoby po ojcu Ewy Marii.
Twój wierny przyjaciel
Armin
W zachowaniu narzeczonych właściwie nic się nie zmieniło.
Czasem ukradkiem pocałowali się raz lub dwa albo nieco dłużej
trzymali się za ręce przy powitaniu i pożegnaniu. Ewa Maria jak
dawniej przychodziła pod okno pokoju, w którym leżał Armin.
Rozkwitała ze szczęścia, wyładniała, a z oczu widać było, że jest
szczęśliwa. Armin był rycerski, czuły i szczerze żałował, że nie może
odwzajemnić jej miłości.
Ewie Marii w ogóle nie przyszło na myśl, żeby wątpić w uczucie
narzeczonego. Dlaczego miałby ją poślubić, jeżeli nie z głębokiej,
prawdziwej miłości? Mężczyzna taki, jak Armin, przystojny, bogaty,
mógł wybierać wśród kobiet. Prosił o jej rękę, ponieważ ją kochał!
Nie zastanawiała się nad tym, że nie powiedział „Ewo Mario, kocham
cię". Nigdy nie tęskniła, żeby usłyszeć takie słowa. Jego zachowanie,
spełnianie każdego jej życzenia i czułość przyjmowała jako dowody
miłości.
Była zakochana i bez zastrzeżeń otworzyła przed nim serce.
Kilka dni po zaręczynach szczerze mówiła o swoim stosunku do
macochy. Armin wykazał pełne zrozumienie i prosił, żeby załatwienie
sprawy zostawiła jemu. Powiedział, że postąpi tak, żeby w interesie
Ewy Marii i jego własnym wspólne zamieszkanie było wykluczone.
Postanowili, że macocha dowie się o zaręczynach przed
wprowadzeniem się Armina do zamku. Do ślubu Ewa Maria miała
zostać w domu zmarłego ojca. Oficjalne zaręczyny postanowiono
ogłosić tuż potem.
Młoda dziewczyna godziła się na wszystko. Była szczęśliwa,
czuła się otoczona troską. Do jej głębokiej miłości do Armina doszła
wdzięczność.
Pielęgniarka, siostra Anna, często w wolne popołudnia chodziła
do miasta, tak że narzeczeni nieskrępowanie mogli rozmawiać i
ostatnie dni konwalescencji Armina mogli spędzać razem. Ewa Maria
nie zwróciła uwagi na dość powściągliwe zachowanie narzeczonego.
Sama była osobą raczej zamkniętą w sobie, rzadko mówiła o swoich
uczuciach i sądziła, że Armin też ma podobny charakter. Gdyby
wiedziała, jak namiętnie kochał inną kobietę, może zastanowiłaby
się nad jego spokojnym sposobem bycia. Tak więc nic nie mąciło jej
szczęścia i stale powtarzała: „On cię kocha, a ty kochasz jego".
Minęło osiem dni, zdjęto gips i pozwolono Arminowi z dużą
ostrożnością zrobić kilka kroków. Lekarz obiecał, że będzie pacjenta
odwiedzał co drugi dzień. Scheveking cieszył się, że jego nowy
chlebodawca wreszcie będzie mógł przybyć do zamku.
Pierwsze kroki Armin skierował do małego salonu. Poprosił
panią Delius o rozmowę. W drzwiach stała Ewa Maria, czekała na
niego. Kiedy po raz pierwszy objął jej smukłą kibić, czuł, że zadrżała.
Ale i on, ku swojemu zdumieniu, stwierdził u siebie szybsze bicie
serca i wrażenie, jakie wywarło na nim jej młode ciało. Pocałował
Ewę Marię w usta a potem poszedł do salonu.
Pani Delius czekała na niego z niepokojem. Zauważyła, że
między młodymi coś się dzieje, podsłuchiwała i podglądała, kiedy
rozmawiali. Postanowiła jednak czekać w obawie, że przedwczesnym
wtrącaniem się mogłaby tylko zaszkodzić.
Uprzejmość von Leydena mogła być wyłącznie uprzejmością i
pustą formuła, ale mogła też znaczyć coś więcej. Kto wie, czy młodzi
już się nie zakochali w sobie, czy nie ukrywają zaręczyn? Może
wreszcie szczęście uśmiechnie się i do niej?
Gdy ujrzała na progu Armina, wstała i przymilając się rzekła:
— Panie von Leyden! Jak ja się cieszę, że widzę pana na nogach.
Proszę siadać, myślę, że nie powinien pan się forsować.
Armin czuł odrazę patrząc na umalowaną, mizdrzącą się
podstarzałą kobietę. Był jednak człowiekiem uprzejmym i nie dał po
sobie poznać jakie wrażenie robiła swoim wyglądem. Spokojnie rzekł:
— Przyszedłem podziękować za serdeczną gościnę, jakiej
doznałem w pani domu.
— Ależ panie von Leyden, to był nasz chrześcijański obowiązek.
Zrobiłyśmy to bardzo chętnie, Ewa Maria i ja.
— Powiększa to mój dług wdzięczności! Nie mogę wyjechać nie
wyrażając tego i nie składając jeszcze raz wyrazów podziękowania.
— Pan już dzisiaj udaje się do zamku? Siostra Anna wspomniała
o tym wczoraj wieczorem.
— Tak, za godzinę przyjedzie po mnie powóz.
— Bardzo nam przykro, że pan nas opuszcza. Będzie tutaj cicho i
smutno. Czy pan pozwoli, że będziemy korzystały z domu jeszcze
kilka tygodni, zanim nie wyjaśni się nasza sytuacja?
Armin trochę się wahał, ale spokojnie odpowiedział:
— Właśnie chciałem o tym porozmawiać z panią. Może panią
nieco zaskoczy wiadomość, ale zaręczyłem się z Ewą Marią i pragnę,
żeby do dnia ślubu jako moja narzeczona mieszkała tutaj z panią. Nie
wątpię, że pani wyrazi zgodę na nasze zaręczyny. Za kilka miesięcy
wszystko zostanie przygotowane do ślubu. Będę pani zobowiązany,
jeżeli do tego czasu zaopiekuje się pani Ewą. Potem, oczywiście, nie
będziemy pani zmuszali do przebywania na tym pustkowiu. Wiem od
Ewy Marii, że pani lubi wielkomiejskie życie. Oczywiście gotów
jestem wyznaczyć pani odpowiednią rentę, zapewniającą beztroskie i
wygodne życie w jednym z dużych miast: Berlinie, Monachium czy
Dreźnie. Naturalnie zajmę się pani przeprowadzką.
Skończył i czekał.
Już przy jego pierwszych słowach o zaręczynach zerwała się na
równe nogi i wszystko wskazywało na to, że ma ochotę rzucić się
młodzieńcowi na szyję. Jednak po chwili, widząc jego chłód, opadła
na kanapę i w największym napięciu dosłownie połykała każde jego
słowo. Nie była ograniczona i natychmiast zorientowała się, że nie ma
widoków na rezydowanie w zamku! Ponieważ obiecano jej wysoką
rentę, była zadowolona. Jednak sprytnie udawała wielkie zdziwienie i
odpowiedziała:
— Jestem bardzo zaskoczona ale i uradowana, panie von Leyden.
Maria zasługuje na to szczęście, żeby zostać pańską żoną. Ta biedna
dziewczyna już wiele przeżyła, ostatnio śmierć ukochanego ojca. Och,
gdyby on dożył szczęścia córki! Jego dobre serce za wcześnie
przestało bić. Wie pan, Ewa Maria jest raczej moją przyjaciółką, niż
córką! Tak, tak! Kochane dziecko! Oczywiście przyjmuję pańską
łaskawą ofertę. Tutaj, na wsi, nie mam okazji do intelektualnych
rozrywek. Byłam przyzwyczajona do wielkomiejskiego życia. Och
tak, kiedy ludzie są młodzi i zakochani, nie tęsknią za towarzystwem.
Ale w moim wieku? Nie czuję się stara, moje serce jest młode, ale
zabrakło mi męża. Nie mogłabym znosić samotności tutaj, zwłaszcza
kiedy odejdzie Ewa Maria.
Armin cierpliwie słuchał wynurzeń pani Delius, a kiedy na
chwilę przerwała, rzekł:
— A więc wszystko zostało uzgodnione. Jestem zadowolony, że
bez trudności mogliśmy się porozumieć. Pozwoli pani, że się
pożegnam. Czeka na mnie Ewa Maria.
Pani Delius wstała i pożegnała się tak kwiecistymi zwrotami, że
Armin już nie doszedł do słowa. Kiedy zamknął za sobą drzwi, otarł
chusteczką spocone czoło i poszedł do ogrodu, gdzie przy jednym z
drzew stała Ewa Maria. Była poważna i blada. Wyobrażała sobie
krępującą rozmowę, jaką musiał odbyć z jej macochą.
Widząc go w bramie, szybko podbiegła, żeby mu pomóc przejść
przez próg. Prowadząc go pod rękę do ławki przy krzakach bzu,
zapytała:
— Czy było bardzo przykro?
— Wcale nie. Rozmowa potoczyła się gładko i nie masz powodu,
żeby robić taką smutną minę.
Odetchnęła z ulgą.
— Bogu dzięki! Cieszę się, że masz to już za sobą. Bardzo się
uspokoiłam.
— Teraz, na pożegnanie, musisz mieć wesołą minę!
Czule patrząc na narzeczonego szeptała:
— Arminie, mój kochany, najukochańszy, co poczęłabym bez
ciebie?
Cmoknął ją w rękę, rozejrzał się i widząc, że są sami, pocałował
ją w usta. Przez chwilę siedzieli bez słowa. Trzymali się za ręce.
Czekali na powóz, który miał zawieźć Armina do zamku.
— Czy będziesz mnie często odwiedzał?
— Oczywiście, najmilsza, codziennie. Na razie muszę korzystać
z powozu. Kiedy noga wydobrzeje, będziemy się spotykali w lesie, a
najpóźniej za trzy miesiące weźmiemy ślub.
Pożegnanie przy świadkach było krótkie i bez czułości. Ewa
Maria stała i patrzyła za odjeżdżającym narzeczonym. Nagle poczuła
pustkę i dreszcz mimo upalnego popołudnia. Powoli poszła do
swojego pokoju.
Jak spod ziemi wyrosła macocha.
— Ewo Mario, dziecinko, wreszcie cię znalazłam. Ty moja mała
narzeczona! Gratuluję ci, gratuluję, kochane dziecko! Mój Boże,
wygrałaś główny los na loterii życia! Kto by pomyślał, że w tej zabitej
dziurze zrobisz taką karierę! Tak, tak! To się nazywa mieć szczęście.
Tak, szczęście, to jest to!
Potrząsnęła ręką Ewy Marii i lustrując ją od stóp do głów mówiła
dalej:
— Ty szelmutko! I wszystko tak po cichu! Zaskoczyłaś mnie i
byłam osłupiała słysząc, co się stało! Jeszcze raz serdecznie ci
gratuluję!
— Dziękuję! — obojętnie odpowiedziała Ewa Maria, odwróciła
się i zaczęła układać książki na półce, chcąc uniknąć dalszej rozmowy
z macochą.
Od rana Scheveking był na nogach. Nadzorował przygotowania
do powitania nowego dziedzica. Od dziesiątej rano wszyscy
pracownicy ubrani w odświętne ubrania czekali na dużym dziedzińcu,
który z jednej strony graniczył z tylną stroną zamku, z drugiej
otaczały go budynki gospodarskie z kuchnią, magazynami i izbami dla
służby. Na pierwszym piętrze tej budowli było mieszkanie inspektora,
a drugie zajmowała panna Wunderlich z pokojówkami i lokajami.
Naprzeciwko wznosiły się stajnie. Dziedziniec zamykał wysoki
mur z potężną bramą. Kiedy wysłano już powóz, inspektor spojrzał na
zegarek i mruknął:
— Hm! Jedenasta. Pora na śniadanie!
Zanim usiadł do stołu, kazał wypatrywać przyjazdu gościa.
— Słuchaj, Antoni, stój tutaj i patrz tam na drogę. Kiedy na
zakręcie zobaczysz nasz powóz, zawołaj mnie, zrozumiałeś?
— Tak jest, proszę pana inspektora!
— Powtarzam, patrz uważnie, bo jeżeli przegapisz, zbiję cię na
kwaśne jabłko!
Stawiając zamaszyste kroki brnął przez dziedziniec ku kuchni
głośno wołając:
— Panno Wunderlich! Panno Wunderlich!
W drzwiach kuchni ukazała się pulchna, zaróżowiona twarz
starszej kobiety w białym fartuchu i czepeczku.
— Co się dzieje? Gdzie się pali? Czego pan tak wrzeszczy,
inspektorze?
— Jestem głodny, chce mi się jeść!
— No, to jeszcze nie powód, żeby się tak wniebogłosy drzeć!
Sądząc po pańskim głosie, jeszcze pan nie umiera z głodu!
Przestraszył mnie pan. Byłam pewna, że to już pan dziedzic
przyjechał.
— Bzdury! A teraz szybko coś treściwego, bez zbędnej gadaniny.
No tak. Bez tego kobiety nie mogą się obejść!
Poszedł na piętro do swojego mieszkania, a ochmistrzyni
zatrzasnęła drzwi do kuchni. Jednak niedługo w gabinecie pojawiło
się obfite śniadanie.
Panna Wunderlich była bardzo rozsądną i energiczną kobietą,
niedużego wzrostu, tęgawa, z zarumienioną twarzą i siwymi włosami
wyglądała bardzo sympatycznie. Tego dnia włożyła pod biały fartuch
brązową, jedwabną suknię, nieco przyciasną.
Scheveking krytycznie spojrzał na ochmistrzynię i z przekąsem
stwierdził:
— Do stu piorunów! Ale się pani wyfraczyła! Czy pani zamierza
uwieść naszego nowego pana? Mogła pani sobie zaoszczędzić
wysiłków! On nie zwraca uwagi na takie leciwe damy!
— Proszę się nie wtrącać do moich spraw! Jeżeli pan jest
zbzikowany i nie interesuje się kobietami, wcale to nie znaczy, że
nasz nowy pan dziedzic jest dziwakiem. Teraz wszystko musi się
zmienić w Burgwerben. A nasz świętej pamięci pan swoim
testamentem dowiódł, że o kobietach wcale źle nie myślał! Kiedy
zamieszka na zamku młoda pani, wreszcie skończy się to
poniewieranie niewiastami!
— No, no, jeśli idzie o panią, to okazuje pani niezwykłą
odporność na wszystkie ataki. Pani język jest ostry jak brzytwa!
— Tego by jeszcze brakowało, żebym na to pozwoliła! Panie
inspektorze, my, kobiety, wiemy, po co żyjemy i po co jesteśmy na
tym bożym świecie!
— Oczywiście. Zatruwacie nam mężczyznom życie!
Anna wzruszyła ramionami.
— Wielki Boże, czy to się opłaca? Coś panu powiem: gdyby pan
miał przyzwoitą żonę, która przywołałaby pana do porządku, wtedy
byłby z pana miły chłop, a nie taki ponury gbur, którego boją się
dzieci.
Scheveking zaśmiał się głośno.
— Niech mnie Pan Bóg broni! Wolę kamień na szyję i do wody,
ale tam, gdzie jest bardzo głęboka!
— Pan jest starym osłem!
— A pani jest większym gburem, niż ja! Jednak to mi wcale nie
psuje apetytu. Kobieta nie jest w stanie wyprowadzić mnie z
równowagi! Niech pani sobie to dobrze zapamięta! Ale, ale, muszę
przyznać, że tę sałatkę znowu pani świetnie przyrządziła!
— No więc jednak kobiety do czegoś mogą się przydać!
Doszliśmy do wniosku, że jesteśmy tego samego zdania, czyż nie?
— Ależ tak, panno Wunderlich! Przecież między nami nigdy nie
dochodzi do waśni!
Tacy byli: stara ochmistrzyni i inspektor. Byliby bardzo
zdziwieni, gdyby im ktoś powiedział, że właśnie przed chwilą doszło
między nimi do wymiany ostrych słów.
— Tak inspektorze! Rozumiemy się doskonale bez względu na
to, że pan jest mężczyzną, a ja kobietą. Ale teraz muszę wracać do
kuchni, inaczej przypali się pieczeń. Na dziewczynach nigdy nie
można polegać, stale myślą o chłopcach! Proszę mnie zawołać, kiedy
przyjedzie pan von Leyden.
— Oczywiście, oczywiście, panno Wunderlich.
Mała osóbka podreptała do kuchni. Gdy Scheveking wstał od
stołu, ruszył za nią. Uchylił drzwi i zapytał:
— Panno Wunderlich, coś mnie gniecie w żołądku. Dałaby mi
pani kieliszek wódki?
Odwróciła się od paleniska.
— Znowu pan za dużo zjadł. Mężczyźni są skłonni do obżarstwa!
Jednak podeszła do kredensu, wyjęła butelkę i nalała kieliszek.
Inspektor wypił i westchnął.
— Największą pani zaletą jest to, że umie pani robić taką
wspaniałą nalewkę! Oczywiście nie mówiąc o gotowaniu, w którym
nikt pani nie może dorównać!
— Tak samo jest z panem: pan umie tylko rozkazywać w polu i
łajać parobków. Nikt tego tak nie potrafi!
— No to do zobaczenia!
— Do zobaczenia. I niech pan włoży czystą koszulę!
— Bzdura, ta jeszcze nie jest brudna! — Trzasnął drzwiami i
wyszedł.
Jednak chyłkiem poszedł do swojej sypialni i zmienił koszulę
mrucząc: „Ma rację, jest brudna!"
Kiedy potem kroczył przez dziedziniec, panna Wunderlich
zauważyła, że inspektor ma na sobie świeżą koszulę. Wiedziała, jak z
nim postępować. Od lat mieszkali pod jednym dachem i wiecznie się
kłócili. Jednak przed obcymi nie pozwalali na siebie nawzajem
powiedzieć złego słowa. Biada temu, kto odważyłby się zrobić coś
takiego. Szanowali się i mieli do siebie pełne zaufanie.
Na dziedzińcu zeszli się już wszyscy pracownicy. Kiedy zbliżył
się do nich Scheveking dając im ostatnie wskazówki, podszedł stary
kamerdyner, Dillenbergen, i dwaj lokaje. Stanęli przy schodach
prowadzących do wejścia do zamku. Nad portalem umieszczono herb
z piaskowca, na którym widać było podobiznę niedźwiedzia.
Wyglądał tak, jakby panował na zamku. Płaskorzeźba była jedyną
ozdobą tylnej części zamku, fasada zamku, również prosta bez
wymyślnych architektonicznych ozdób, była zwrócona ku rzece.
W grubych murach wykuto wysokie okna bez upiększeń. Jednak
trzy wieże: środkowa i dwie boczne, i cztery narożne, nadawały
staremu zamkowi, mimo jego prostoty, niejaką malowniczość.
Przyczyniał się do tego również park z pięknymi, starymi drzewami,
fontannami, klombami i rabatami kwiatów. Tarasami sięgał w dół, aż
po brzeg rzeki. Wszędzie panował wzorowy porządek. Widać było, że
Fryderyk von Leyden całe życie poświęcił na utrzymanie majątku w
jak najlepszym stanie.
Scheveking podszedł do starego kamerdynera. Rozmawiali
czekając na przyjazd von Leydena. Dillenberger czuwał nad
porządkiem w zamku. Nikt nie odważył się sprzeciwiać jego
poleceniom. Nawet panna Wunderlich czuła przed nim respekt.
Przecież usługiwał długie lata Fryderykowi von Leyden.
Armin polecił Schevekingowi, żeby przygotować pokoje, w
których mieszkał jego poprzednik. Nie chciał, żeby wprowadzano
zmiany.
Garderoba,
przybory
toaletowe
i
książki
Armina
rozpakowano i wszystko czekało na jego przybycie.
Zbliżył się powóz
z nowym dziedzicem. Scheveking
wypowiedział kilka powitalnych zdań, a Armin, stojąc na schodach,
podziękował za ciepłe słowa i obiecał, że będzie dobry i sprawiedliwy
dla swoich pracowników. Polecił inspektorowi, żeby wszystkich
poczęstowano piwem i kiełbaskami. Wieczorem miał się odbyć
festyn. Potem Armin podał rękę inspektorowi, ochmistrzyni i
kamerdynerowi, prosząc, żeby i jemu służyli tak wiernie, jak
Fryderykowi von Leyden.
Wszyscy zauważyli, że jest wzruszony. Jego bezpośredniość i
uprzejmość ujęły wszystkich obecnych. Poczuli do niego respekt,
mimo młodego wieku.
Kiedy Armin znalazł się sam w swoim gabinecie wyłożonym
ciemną boazerią, podszedł do okna i otworzył je. Patrzył, wdychał
świeże, górskie powietrze. Wszystko, co widział: park, łąki i lasy,
należało do niego. Biedny asesor nagle został bogaczem. Dopiero
teraz w pełni zdał sobie sprawę, że odziedziczył zamek i majątek.
Wszystko to zostawił mu Fryderyk von Leyden wierząc, że
Armin jest człowiekiem prawym i szlachetnym. Równocześnie poczuł
głębokie współczucie dla tego samotnego człowieka, przytłoczonego
poczuciem winy i nieszczęściem człowieka, który tutaj spędzał życie
bez miłości i radości.
Później poprosił inspektora, ochmistrzynię i kamerdynera, żeby
towarzyszyli przy zwiedzaniu pozostałych pomieszczeń. We
wszystkich komnatach stały bardzo kosztowne meble, rzeźbione i
ozdobione intarsjami. Ułożono na nich piękne porcelanowe figury,
gobeliny i kryształowe żyrandole. Meble obito grubymi jedwabnymi
materiałami harmonizującymi z zasłonami. Na ścianach wisiały
obrazy starych mistrzów. Wszystko świadczyło o bogactwie i
wyszukanym guście dawnego właściciela.
W małej jadalni, gdzie Fryderyk von Leyden spożywał posiłki,
nakryto do stołu. Armin zaprosił Schevekinga i podczas obiadu
omawiali bieżące sprawy. Usługiwał sam Dillenberger, więc w
obecności wiernego sługi nie czuli się skrępowani. Scheveking musiał
opowiadać o Fryderyku von Leyden i cieszył się zainteresowaniem,
jakie zmarłemu panu okazywał nowy dziedzic.
Pod wieczór Armin jeszcze raz sam obejrzał zamek. Chciał
zobaczyć, czy trzeba dokonać jakichś zmian w pokojach, w których
miała zamieszkać Ewa Maria. Pragnął spełnić każde jej życzenie.
Oczami wyobraźni widział skromną, młodą dziewczynę krzątającą się
po tych komnatach. Ale nagle pomyślał o Aleksandrze: jakże ta
klasyczna piękność ze złoto-czerwonymi włosami pasowałaby do tego
otoczenia!
Gdyby tylko trzy miesiące wcześniej odziedziczył zamek, byłaby
jego żoną! Nigdy nie dowiedziałby się o jej fałszywym charakterze, o
jej kokieterii. Na chwilę zapomniał o Ewie Marii. Szedł jak we śnie.
Zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym Samsona i Dalilę.
Zaskoczony zauważył, że Dalila miała rysy Aleksandry. Ocknął się z
marzeń. Te myśli to zbrodnia wobec Ewy Marii! Musi zapomnieć o
kobiecie, która go zdradziła.
Ponieważ Armin jeszcze nie mógł jeździć konno, korzystał z
bryczki. Inspektor towarzyszył mu na wierzchowcu. Tak zwiedzali
cały majątek i folwark, który dzierżawiła młoda para małżeńska. Byli
to sympatyczni ludzie. Czuli się zaszczyceni wizytą dziedzica. Zrobił
na nich nader korzystne wrażenie.
Armin odwiedzał narzeczoną codziennie. Wszystko omawiali
razem, a Ewa Maria godziła się na proponowane zmiany. Z dnia na
dzień ich kontakty stawały się serdeczniejsze, ale Armin nie
zachowywał się tak wylewnie i czule, jak Ewa Maria.
Na razie nie składał wizyt w sąsiednich majątkach. Postanowił, że
zrobi to po ślubie, razem z Ewą Marią. Ceremonię zaplanowali w
małym kościółku we wsi, a świadkami mieli być Hans von Rippach i
Scheveking. Zrezygnowano z wesela z powodu żałoby zarówno po
ojcu Ewy Marii, jak i po Fryderyku von Leyden. Datę ustalono na
pierwszego października.
Oprócz Schevekinga nikt nie wiedział o zaręczynach Armina.
Panna Wunderlich zachodziła w głowę, jaka będzie pani na zamku
Burgwerben. To, że skromna panna Delius zostanie żoną dziedzica,
nigdy nie przyszłoby jej do głowy. Armin zaproponował, żeby ogłosić
zaręczyny z początkiem sierpnia.
W lipcu przyjechał Hans, żeby zobaczyć majątek przyjaciela i
poznać jego przyszłą żonę. Obaj cieszyli się ze spotkania. Zwiedzili
każdy zakątek pięknego zamku i Hans szczerze podzielał radość
przyjaciela. Z inspektorem i ochmistrzynią zaprzyjaźnił się od
pierwszego dnia.
— Słuchaj, człowieku! Ta para staruszków to istne oryginały z
minionej epoki. Takich ludzi można znaleźć jeszcze tylko w starych
zamczyskach!
Przy obiedzie rozmawiali o znajomych w Berlinie i o
Aleksandrze Wendhoven.
— Wiesz, słyszałem, że nie może odżałować zerwania zaręczyn z
tobą. Oczywiście, pani na zamku Burgwerben to coś innego, niż żona
dorobkiewicza — bankiera. Nie żałuję jej ani trochę! Zresztą krążą
plotki, że to małżeństwo jest bardzo nieudane. Ale zostawmy stare
dzieje! Wiesz, dlaczego już przyjechałem? Z ciekawości! Tak, z
czystej ciekawości! Pragnę poznać twoją narzeczoną. Czy pójdziemy
dzisiaj do niej?
— Dobrze, odwiedzimy Ewę Marię po południu, jeżeli masz
ochotę na spacer.
— Oczywiście. Niecierpliwie czekam, żeby ją zobaczyć. Jesteś
moim najlepszym przyjacielem i chce wiedzieć, jak wygląda twoja
przyszła żona.
Zaraz po obiedzie Armin polecił zaprzęgać konie i pojechali do
domu profesora. Pani Delius jak zawsze wylewnie witała
nieoczekiwanych gości. Żałowała, że Ewy Marii nie ma w domu. O
tej godzinie nigdy nie oczekiwała narzeczonego. Poszła na cmentarz,
na grób ojca.
Oczy pani Delius miały podejrzany blask, a słowa wymawiała
nieco niewyraźnie. Armin zauważył, że Rippach z przerażeniem
patrzył na tę dziwną kobietę, więc zaproponował, że wyjdą
naprzeciwko Ewy Marii. Bez słowa szli w kierunku lasu, za którym
był cmentarz. Armin wiedział, co myśli Rippach o macosze jego
narzeczonej. Celowo nic nie mówił, żeby dać przyjacielowi czas na
przyjście do siebie.
Armin nadal musiał podpierać się laską i szybko się męczył.
Kiedy więc ujrzał przy ścieżce ławkę, rzekł:
— Zaczekamy tutaj na Ewę Marię. Musi tędy przejść wracając do
domu.
Armin nie miał pojęcia, że kilka kroków za ławką, za gęstymi
krzakami leszczyny, leżała na trawie Ewa Maria. Czytała książkę.
Słysząc głos Armina chciała wstać i odejść, gdy odezwał się Rippach:
— Człowieku, jak możesz obarczać się taką teściową? Przecież
to zbrodnia!
Ewa Maria znieruchomiała. Cicho siedziała na trawie, zamknęła
oczy, jakby nie chciała być świadkiem rozmowy przyjaciół.
Armin spokojnie odpowiedział:
— Przecież pisałem w ostatnim liście, że ta kobieta, która
przypadkowo jest macochą mojej narzeczonej, nie będzie mieszkać z
nami w zamku. Zaraz po naszym ślubie opuści Burgwerben na
zawsze.
Ewa Maria spąsowiała. Nigdy jeszcze nie wstydziła się macochy
tak bardzo, jak teraz, słysząc że ta kobieta sprawia przykrość jej
narzeczonemu.
— No, Bogu dzięki! Słuchaj, chłopie, teraz to już zupełnie nie
mogę pojąć tak nagłych zaręczyn. Chyba, że jesteś po uszy zakochany
w tej dziewczynie.
— Nie, to nie tak. Wiesz, że nadal kocham Aleksandrę. Niestety
nie kocham Ewy Marii, chociaż bardzo bym tego pragnął. Darzę ją
prawdziwą przyjaźnią i mam szczery zamiar zrobić wszystko, żeby
była szczęśliwa. Bez zaślepienia przekonałem się o jej zaletach, a jej
charakter ręczy za to, że małżeństwo będzie harmonijne. Ona mnie
kocha, to jest bardzo ważne. Jej ubóstwo nie jest przeszkodą, a za to,
że ma taką macochę, nie ponosi winy.
Wiem, że postanowiła przyjąć posadę wychowawczyni, żeby nie
być zmuszoną do mieszkania razem z macochą. Wszystko
przemyślałem, zanim poprosiłem ją, żeby została moją żoną. Gdyby
nie warunek w testamencie, nie spieszyłbym się z żeniaczką. A skoro
muszę szybko znaleźć żonę, wydaje mi się, że Ewa Maria jest
najlepszą kandydatką na przyszłą panią na zamku. Jest inteligentna
rozsądna i pogodna. Jest dumna i inna niż nowoczesne panny. Będzie
„wygodną" żoną.
Nigdy nie dowie się, że jej nie kocham, ponieważ przy jej
charakterze czułaby się upokorzona. Darzę ją głębokim szacunkiem,
ale tak jak ci pisałem, to, co czuję do Aleksandry, uniemożliwia mi
pokochać Ewę Marię. Wyjaśniłem ci wszystko, czy jesteś
zadowolony?
— Tak, przyznaję jednak, że teraz jestem podwójnie ciekawy
twojej narzeczonej.
— Wiesz, dziwię się, że Ewy Marii jeszcze nie ma. Może wróciła
do domu inną drogą? Zresztą zawsze długo siedzi przy grobie ojca.
Bardzo go kochała. Zobaczymy, czy jej nie ma na cmentarzu.
— No to chodźmy! Czy chcesz jeszcze pospacerować?
— Z moją nogą to nie takie proste. Chcieć to chcę, ale jeszcze
mnie boli. Pojedziemy powozem. Jeżeli Ewy Marii tam nie
zastaniemy, wrócimy do domu profesora.
Wstali z ławki i powoli odeszli.
Ewa Maria siedziała nieruchomo, kurczowo zaciskała zimne
dłonie. Cierpiała. Bez przerwy w duchu powtarzała „On mnie nie
kocha, on mnie nie kocha!" Miała ochotę krzyczeć z rozpaczy, lecz
nie wydobyła z siebie głosu. W szeroko otwartych oczach lśniło
przerażenie. Wszystko skończone, to był sen. Pozostał wstyd, że
okazywała mu czułość i miłość — uczucia, które go z pewnością
drażniły, a może potęgowały tęsknotę za tamtą kobietą.
Wreszcie wstała. Usłyszała turkot powozu, a więc pojechali na
cmentarz sądząc, że ją tam zastaną. Co począć, żeby nie spotkać
Armina? Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Przecież wiedział i
on, i jego przyjaciel, że kocha narzeczonego. Co począć, żeby uniknąć
tego spotkania?
Myśli kłębiły się w głowie, drżała ze zdenerwowania i nadal stała
oparta o drzewo. Po kilku minutach zdecydowała, co zrobi. Pobiegła
do domu, weszła tylnym wejściem. Natknęła się na Minę, która myła
okna. Widząc Ewę Marię zawołała:
— Panienko, panienko, dziedzic z zamku pytał o panią!
Podeszła do niej i drżącym głosem powiedziała:
— Mino, jeżeli pan dziedzic znowu przyjedzie, proszę
powiedzieć, że jestem chora.
Widząc pannę Delius bladą i drżącą, służąca pokręciła głową.
Zrobiło jej się przykro, ponieważ panienka zawsze była miła i
pogodna.
Ewa Maria weszła do swojej sypialni i opadła na łóżko.
Usłyszała, jak służąca rozmawiała z macochą, a potem pukanie do
drzwi i wołanie pani Delius:
— Ewo Mario! Mój Boże, co się dzieje? Otwórz!
— Położyłam się, ponieważ czuję się źle. Daj mi spokój!
— Ależ dziecko! Leyden był tutaj ze swoim przyjacielem.
Pojechali na cmentarz, zaraz wrócą! Musisz wstać i zejść!
— Nie mogę! Musisz mnie usprawiedliwić!
— Wielki Boże! Zastanów się, dziewczyno! Przecież nie możesz
być aż tak chora, żeby ich nie powitać! Co mam powiedzieć?
— Powiedz, co chcesz. Daj mi spokój!
Pani Delius usłyszała głębokie westchnienie, a może to był płacz?
Nie wiedziała, co o tym sądzić. Coś musiało się wydarzyć! Zeszła do
salonu, usiadła i głowiła się, co powiedzieć, kiedy tamci wrócą.
Niedługo służąca wprowadziła Armina i Rippacha. Pani Delius
powitała ich. Była trochę speszona mówiąc:
— Przepraszam, że panowie nadaremnie wrócili. Dopiero po
odjeździe panów służąca powiedziała mi, że Ewa Maria ma silną
migrenę i leży w łóżku. Śpi i nie mogę jej budzić. To mogłoby
powiększyć ból głowy.
Armin zaskoczony patrzył na macochę swojej narzeczonej.
Zdziwiła go wiadomość, że Ewa Maria cierpi na migrenę. Nigdy o
tym nie wspominała. Spojrzał na Rippacha, który rzekł:
— Trudno, przyjedziemy jutro.
— Tak, przyjedziemy jutro. Mam nadzieję, że Ewa Maria będzie
już zdrowa.
— Oczywiście, oczywiście! Bardzo mi przykro, ale jak
powiedziałam,
córka
musi
mieć
zupełny
spokój.
Będzie
niepocieszona, kiedy jej powiem, że panowie byli tutaj dwa razy. A
więc do jutra!
Kiedy wsiedli do powozu, Arminowi wydawało się, że w oknie
sypialni Ewy Marii poruszyła się firanka. Musiało to być złudzenie.
Zdziwił się, gdy nagle stwierdził, że odczuwa brak towarzystwa Ewy
Marii. Cieszył się, że będzie mógł przyjacielowi pokazać narzeczoną i
rozwiać jego wątpliwości.
Było mu przykro, że Ewa Maria cierpi na migrenę. Nigdy o tym
nie wspominała. Wydawała się taka zdrowa wesoła i zawsze pogodna.
Chyba nie jest to zapowiedź poważnej choroby? Nie zdołał ukryć
niepokoju.
— Słuchaj, stary, twoja troska o zdrowie narzeczonej jest jednak
podejrzana. Wydaje mi się, że jesteś w ten związek bardziej
zaangażowany sercem, niż sobie z tego zdajesz sprawę. Nie rób takiej
żałosnej miny, jutro ją zobaczymy!
Wieczorem
Armin
posłał
służącego
z
zapytaniem
o
samopoczucie panny Delius. Otrzymał od macochy Ewy Marii
odpowiedź, że jest lepiej, ale jutro córka chce jeszcze leżeć i nie
opuszczać pokoju. Armina zmartwiła ta wiadomość. Hans starał się z
całej siły, żeby rozweselić przyjaciela.
Pod wieczór pani Delius zapukała do sypialni Ewy Marii:
— Listonosz przyniósł list do ciebie, otwórz!
Młoda dziewczyna podeszła do drzwi. Pani Delius przeraziła się,
widząc jej blade, zapadłe policzki:
— Dziewczyno, jak ty wyglądasz! Teraz rozumiem, że nie
chciałaś się tak pokazywać. Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim
stanie. Co ci dolega?
Ewa Maria przyłożyła palce do skroni:
— Mam potworny ból głowy. Nie mogłam wyjść. Jeżeli
ponownie jutro przyjdą, powiedz, że muszę jeszcze dzień, dwa
poleżeć w łóżku. A teraz zostaw mnie. Potrzebuję spokoju!
— Dobrze, dobrze, już idę! Tu masz list. Doręczono go już
wczoraj, ale zapomniałam ci go dać.
Ewa Maria wzięła list i obojętnie położyła na stole.
— Może coś zjesz? Czy nie jesteś głodna? — zapytała pani
Delius.
— Nie, nie, pragnę tylko spokoju! — odparła zamykając drzwi za
zdziwioną macochą.
Kiedy przybył posłaniec z zamku, pani Delius powiedziała, żeby
panowie jutro jeszcze nie przyjeżdżali z wizytą.
Ewa Maria całą noc leżała z otwartymi oczami i patrzyła w
ciemność. Kiedy nastał świt, wstała, ubrała się i zaczęła niespokojnie
chodzić po pokoju. Zastanawiała się, co począć. Jedno wiedziała z
całą pewnością. Nie może zostać żoną Armina! Wykluczyła również
spotkanie z mężczyzną, którego kocha. A więc pozostaje tylko
ucieczka! Nie mogłaby patrzeć na ukochaną twarz wiedząc, że jest mu
całkowicie obojętna. Nie mogłaby tego znieść, ponieważ kochała
Armina, kochała bardziej niż przedtem.
Ale dokąd uciec? Nie ma pieniędzy i nie ma posady! Jej majątek
to pięćdziesiąt marek! Na razie nie otrzymała odpowiedzi na wysłaną
ofertę. Jednak nie! Macocha dała jej list, który przyszedł wczoraj.
Leży tam na stole. Drżącymi rękami rozerwała kopertę, a kiedy
przeczytała treść, opadła na krzesło. Głęboko westchnęła, po
policzkach spływały jej łzy. Była uratowana! Jeszcze raz wzięła do
ręki list.
Szanowna Pani
Dopiero dzisiaj mogę odpowiedzieć na Pani list. Szczerze mówiąc
wahałam się ze względu na Pani młody wiek i zaangażowałam starszą
osobę. Ponieważ ta dama nagle poważnie zachorowała, pragnę Panią
przyjąć jako wychowawczynię i to zaraz. Gdyby pani już to nie
interesowało, proszę o telefoniczną wiadomość. Jeżeli nie otrzymam
odmownej odpowiedzi, będę Pani oczekiwać w moim domu. Zwrócę
koszty podróży. Mam nadzieję, że wkrótce będę mogła Panią powitać.
Łączę wyrazy szacunku
Magdalena von Soltenau
Ewa Maria westchnęła i otarła łzy. W ostatniej chwili nadszedł
ratunek. Uspokoiła się. Byt miała zapewniony, ale czuła kompletną
pustkę!
Po kilku wspaniałych tygodniach ten cios był jak grom. Przez
chwilę kusiła ją myśl: „A może udawać, że nic nie słyszałam —
jeszcze jestem panią własnego losu. Jeżeli nawet nie zaznam jego
miłości, będę miała jego przyjaźń!"
Nagle ujrzała oczami wyobraźni twarz Armina. Czy wytrzyma
życie pełne fałszu i udawania? Czy ma nadal cierpieć poniżenie i
wstyd? Nie, lepiej umrzeć, lepiej zginąć z głodu gdzieś w świecie...
wszystko będzie lepsze niż takie życie!
Znowu zaczęła niespokojnie chodzić po sypialni. Powoli
opanowała się, przyniosła z komórki dwie walizki i zaczęła
pakowanie.
Kiedy około południa zapukała macocha, Ewa Maria
odpowiedziała, że czuje się lepiej i że zejdzie na obiad.
Siedząc przy stole pani Delius narzekała:
— Wyglądasz okropnie. Całe szczęście, że narzeczony dzisiaj cię
nie zobaczy. Mówię ci, nie powinnaś codziennie chodzić na cmentarz.
Wykończysz się bardzo szybko płaczem i lamentami!
— Nie to jest powodem, to tylko nerwy!
— Co ty wygadujesz! Taka młoda dziewczyna nie powinna
wiedzieć, co to są nerwy. A co mam ja powiedzieć? Co ja musiałam
przeżyć! Pomyśl o dniu, kiedy twój ojciec oświadczył, że jest
zrujnowany! Mój Boże, myślałam, że dostanę udaru serca. A potem
choroba ojca i ta nędzna pensja! Coś okropnego. Trzeba mieć nerwy
ze stali, żeby to wytrzymać. Bogu dzięki, że mam to już za sobą!
Ewa Maria milczała myśląc, że i ją wszystko to dotknęło, może
jeszcze bardziej. Ból, jaki odczuwała w tej chwili, zagłuszał wszystkie
inne uczucia. Zaraz po skończonym obiedzie poszła do swojego
pokoju, żeby dokończyć pakowania i napisać list do Armina
wyjaśniający wyjazd. O jedenastej wieczorem odjeżdżał ostatni
pociąg. Chciała nim udać się do pierwszej stacji, gdzie mogła
przesiąść się na ekspres do Berlina.
Podczas popołudniowej drzemki macochy razem ze służącą
zaniosły walizki i nadały na bagaż. Chciała zatrzeć za sobą wszelkie
ślady. Służącej nakazała milczenie, a macosze postanowiła wszystko
powiedzieć w ostatniej chwili. Wiedziała, że będzie straszna
awantura.
Po powrocie ze stacji zamknęła się w sypialni. Przez służącą dała
znać, że czuje się lepiej i jutro będzie w pełni sił. Słyszała, jak
posłaniec z zamku przyniósł dla niej list od Armina. Kiedy Mina
doręczyła jej kopertę, rozerwała ją i zaczęła czytać.
Kochana Ewo Mario!
Mam nadzieję, że czujesz się lepiej. Bardzo się martwię o Twoje
zdrowie. Mój przyjaciel, Rippach, wyjeżdża za dwa dni i spodziewa
się, że cię zobaczy zdrową! Ponieważ przyjechał specjalnie po to, żeby
cię poznać, byłoby mu szczególnie przykro, gdybyście się nie spotkali.
Mam nadzieję, że ujrzymy się jutro. Bardzo mi Ciebie brakuje,
kochana Ewo Mario.
Serdecznie Cię pozdrawiam i całuję
Twój Armin
Dziewczyna spokojnie patrzyła na pierwszy i ostatni list od
swojego narzeczonego. Taki chłodny i wyważony! Bez wzruszenia
zdjęła z palca pierścionek zaręczynowy. Czuła się na siłach, by
zawiadomić Armina o swojej decyzji. Usiadła przy stoliku i zaczęła
pisać.
Kochany Arminie!
Przypadek zrządził, że byłam mimowolnym świadkiem Twojej
rozmowy z panem von Rippach. Leżałam na trawie za krzakiem
leszczyny kilka kroków od ławki, na której siedzieliście. Nie miałam
zamiaru podsłuchiwać i właśnie chciałam podejść do ławki, gdy
usłyszałam, co powiedział pan von Rippach o mojej macosze.
Poczułam straszny wstyd nie chciałam się wam pokazywać i tak
wszystko słyszałam!
Teraz wiem, że mnie nie kochasz, wiem, że Twoje serce należy
do innej kobiety. Wiem, że chcesz mnie poślubić, bo taki jest warunek
objęcia schedy. Sądzisz, że będę „wygodną żoną". Gdybym nie
słyszała Waszej rozmowy, byłabym nadal ślepa, ponieważ wierzyłam,
że mnie kochasz, chociaż tego nigdy nie powiedziałeś.
Skoro znam prawdę, nie mogę zostać Twoją żoną, ponieważ Cię
kocham. Poniżyłbyś mnie, gdybyś mnie poślubił nie kochając, a ja
przecież szczerze wyznałam, że Cię kocham! Nie mogę Cię zobaczyć,
ponieważ wstydzę się czułości i wylewnych uczuć, jakie Ci
okazywałam. Z tego powodu jeszcze dzisiaj wyjeżdżam. Szczęśliwym
trafem otrzymałam pozytywną odpowiedź na jedną z moich ofert. Nie
musisz się martwić o mój los. Zwracam pierścionek, który załączam
do listu.
W sprawie mojej macochy nie mam nic do powiedzenia. Wiem,
że nie każesz jej opuścić domu do dnia, aż znajdzie mieszkanie w
Berlinie czy w innym dużym mieście. Nic mnie z nią nie łączy i od
dzisiaj zrywam z nią wszelki kontakt. Wybacz mi, jeżeli sprawiłam Ci
kłopot, tak jak ja wybaczam Tobie!
Ewa Maria
Włożyła kartkę do koperty i dołączyła pierścionek. Wyczerpana
położyła się na łóżku i leżała do wieczora. Około dziewiątej ubrała się
do podróży i zeszła do salonu. Na kanapie leżała pani Delius, trzymała
w rękach książkę, ale drzemała.
— Obudź się i usiądź koło mnie. Muszę ci coś ważnego
powiedzieć.
Macocha powoli otworzyła oczy i jąkając się pytała:
— Co się stało? Dlaczego mnie wołasz? Ewo Mario, dlaczego tak
dziwnie wyglądasz?
Podniosła się i usiadła naprzeciwko pasierbicy.
— Muszę ci powiedzieć, że wczoraj pojawiły się okoliczności,
które mnie zmusiły do zerwania zaręczyn z panem von Leyden.
— Czy ty zwariowałaś?
— Nie, wiem co robię. Powtarzam: zerwałam zaręczyny i proszę,
żebyś jutro doręczyła ten list panu von Leydenowi.
— Nie zrobię tego! Nie zmusisz mnie! Co ci wpadło do głowy?
Jesteś idiotką! Tak, idiotką! Idź do swojego pokoju i wyśpij się
porządnie. Uważaj, bo od twojej gadaniny dostanę udaru serca!
Ewa Maria zacisnęła usta. Po chwili rzekła:
— Uspokój się i słuchaj, co mówię: musisz się pogodzić z tym
faktem. Zerwałam zaręczyny!
Pani Delius dostała napadu złości: krzyczała, obrażała Ewę
Marię, wypomniała jej niewdzięczność i zaklinała na wszystkie
świętości. Dziewczyna spokojnie słuchała, a kiedy macocha
wyczerpana na chwilę przestała mówić, odezwała się:
— Wszystko to, co powiedziałaś, nie wpłynie na moje
postanowienie. Gdybyś spokojnie pomyślała, doszłabyś do wniosku,
że muszę mieć poważny powód, który zmusił mnie do tego kroku.
— No to powiedz mi wreszcie, o co chodzi? — wrzeszczała
macocha.
Ewa Maria zaciskała ręce. Tylko to zdradzało, że jest
zdenerwowana.
— Od wczoraj wiem, że pan von Leyden mnie nie kocha, a chce
się ożenić, bo to jest warunkiem objęcia schedy!
Pani Delius zaśmiała się ironicznie.
— Nie gadaj głupstw! Jesteś wariatką! Z takiego powodu nie
wolno odrzucić wspaniałej partii! Nigdy więcej nie zdarzy się taka
okazja! To, że chce wziąć za żonę biedną dziewczynę, świadczy o
miłości. Przecież mógłby znaleźć inną kobietę! A kim ty jesteś? Córką
biednego profesora, która będzie musiała pracować u obcych ludzi,
żeby zarobić na życie, jeżeli ten mężczyzna odwróci się od ciebie.
Opamiętaj się, dziewczyno! Czy ty naprawdę zwariowałaś?
Ewa Maria odparła spokojnie:
— Wiem, co robię. Wiem, że jestem biedna i muszę zarabiać na
chleb. Wiem, że odrzucam bogactwo i wygodę wybierając trudne
życie. Wszystko to powinno cię przekonać, że nie mogę inaczej
postąpić.
— Wielki Boże, co za głupie poglądy! Jesteś taka sama jak twój
ojciec. Niepraktyczna, rozhisteryzowana i przeczulona!
— Milcz! Ani słowa o moim ojcu! Nigdy go nie rozumiałaś. Był
dumny, skromny i mądry i wiem, że pochwaliłby moją decyzję. Tak,
jestem taka, jak mój ojciec! Nie utrudniaj mi życia, nie mam sił na
awantury — krzyknęła groźnie patrząc na macochę.
— Ale co się teraz stanie? Co się stanie? — lamentowała.
— Otrzymałam posadę wychowawczyni i wyjeżdżam jeszcze
dzisiaj wieczorem.
— Nie pozwalam ci wyjeżdżać! Zabraniam ci opuszczać dom!
Leyden przywoła cię do porządku!
Ale córka profesora dumnie podniosła głowę i obojętnie patrzyła
na zniekształconą ze złości twarz macochy:
— Nie masz prawa mnie zatrzymywać. Wolę śmierć niż
spotkanie z panem von Leyden.
Pani Delius zmieniła taktykę. Zaczęła prosić chcąc wzbudzić w
pasierbicy litość.
— Ewo Mario! Czy ty nie pomyślałaś o mnie? Chcesz mnie
pozbawić wygodnego życia bez trosk i zmartwień? Zlituj się nade
mną! Czy myślisz, że Leyden będzie mi wypłacał rentę, jeżeli nie
wyjdziesz za niego za mąż?
Ewa Maria spąsowiała. Wstydziła się za tę kobietę.
— Przecież nie mogłabyś tej renty przyjąć!
— A więc widzisz! Co się ze mną stanie?
— Przecież masz pieniądze za sprzedany dom!
— To drobnostka! Czy z tego można przyzwoicie żyć? Będę
zmuszona do oszczędzania! Jesteś niewdzięczna. Tyle lat
zastępowałam ci matkę, a ostatnie lata znosiłam biedę z twoim ojcem.
A teraz, kiedy pojawiła się szansa na lepsze życie, chcesz mnie znów
strącić w nędzę! Nie wolno ci tak postępować! Jeżeli nie zmienisz
zdania, zgrzeszysz przeciw mnie!
— Nie mogę ci pomóc! Nie mogę ci ofiarować swojego życia.
Jesteś zabezpieczona, nie będziesz cierpiała niedostatku. Tutaj leży
list do pana Leyden. Pozwoli, żebyś została tutaj do chwili, aż
znajdziesz nowe mieszkanie. Żegnaj!
Podała macosze rękę, ale pani Delius zakryła twarz i zaczęła
głośno płakać. Dziewczyna wyszła z salonu. Na korytarzu stała
służąca. Położyła jej rękę na ramieniu:
— Mino, jesteś dobrym dzieckiem! Proszę, zrób pani Delius
zimne okłady na czoło, znowu ma atak płaczu! Muszę dzisiaj
wyjechać. Zajmiesz się nią?
— Tak, proszę panienki! A może jednak byłoby lepiej, gdyby
panienka została?
— Muszę wyjechać! Żegnaj. Idź do salonu!
Włożyła kapelusz i płaszcz. Wyszła z domu, jeszcze raz spojrzała
na ogród i szybko poszła w kierunku małej stacji. Kiedy tam dobiegła,
pociąg właśnie wjechał na peron. Weszła do przedziału drugiej klasy.
Na szczęście był pusty. Z płaczem opadła na siedzenie.
Kiedy pociąg przejeżdżał obok domu ojca, zobaczyła, że w
salonie nadal pali się światło. A więc Mina zajęła się macochą.
Uspokojona oparła się o ławkę i starała się o niczym nie myśleć.
Jechała w nieznane, pełne wyrzeczeń życie.
Kiedy pani Delius przestała spazmować, Ewa Maria była już
daleko od miejsca, gdzie spędziła ostatnie lata z ojcem. Siedziała i
tępo patrzyła przed siebie. „Ewa Maria wyjechała, zaręczyny z
bogatym dziedzicem zerwane, rentę diabli wzięli i znowu czeka mnie
oszczędzanie i liczenie każdego grosza!"
Ani przez chwilę nie pomyślała o pasierbicy, o tym, co ją czeka,
o tym, jak cierpi. Dla tej kobiety istniało tylko jej własne „ja" i własne
korzyści. Zaczęła myśleć, czy z tego, co się stało, jednak nie
wyciągnie jakichś korzyści? Liczyła na wspaniałomyślność Leydena.
Nie wierzyła, że każe jej opuścić dom, chociaż już dawno otrzymała
pieniądze i podpisała umowę o sprzedaży posiadłości. Postanowiła, że
dobrowolnie nie wyprowadzi się nigdzie. Będzie zwlekała.
Zaoszczędzi w ten sposób na czynszu.
A może Leyden nie zgodzi się na zerwanie zaręczyn? Może
pojedzie za nią i zmusi ją do powrotu? Nagle drgnęła. Ewa Maria nie
powiedziała, dokąd wyjeżdża! Szybko wstała i poszła do sypialni
pasierbicy. Nic nie znalazła. Zabrała wszystkie swoje rzeczy. Kiedy
ona zdążyła spakować walizy i zanieść na stację?
Napadła ją złość i zaczęła krzyczeć na służącą, która schowała się
do kuchni. Znała napady furii swojej chlebodawczyni i wolała się nie
pokazywać. Słyszała, jak pani Delius powtarzała: „Co za wariatka!"
Po chwili zaczęła się zastanawiać, czy może w liście znajdzie
adres. Nie odważyła się jednak otworzyć koperty zamkniętej
pieczęcią. Postanowiła wcześnie rano pójść do zamku. Czy pan
Leyden wiedział o wyjeździe narzeczonej? Jak Ewa Maria
dowiedziała się, że narzeczony jej nie kocha? Musiało więc między
nimi coś zajść. Wściekła na pasierbicę, zaniepokojona swoją
niepewną przyszłością położyła się wreszcie do łóżka, ale nie mogła
zasnąć.
Wcześnie rano wstała i poszła do zamku. Droga zajęła jej pół
godziny. Kiedy zbliżała się do żelaznej bramy parku, właśnie konno
wyjechał Scheveking. Mruknął sam do siebie: „A czegóż to ta stara
tutaj szuka?" Podjechał do niej i zapytał ostro:
— Co się stało? Czyżby panna Ewa Maria była nadal chora?
— Muszę natychmiast rozmawiać z panem von Leyden! —
odpowiedziała ciężko dysząc.
— O co chodzi, do stu diabłów?
Pani Delius zrobiła ważną minę:
— To nie pański interes! Muszę się widzieć z dziedzicem!
Scheveking zeskoczył z wierzchowca, rzucił wodze stajennemu i
zaprowadził ją do zamku. Kazał jej czekać w przedpokoju, a sam
poszedł do Armina. Zastał go przy śniadaniu z Hansem w małej
jadalni. Poprosił, żeby przeszli do gabinetu. Armin zaraz tam się
zjawił.
— Panie inspektorze, pan tak wcześnie do mnie? Myślałem, że
pan już na polach.
— Byłem w drodze, ale spotkałem tę starą i zawróciłem. Chce z
panem rozmawiać. Diabli wiedzą, czego chce, nie podoba mi się. Nie
wróży to nic dobrego.
Armin spoważniał.
— Pan mówi o pani Delius?
— Tak, o niej! Proszę uważać, ona jest gotowa podstępem
wprowadzić się do zamku!
Armin zaniepokoił się i rzekł:
— Ależ nie, pewno przynosi wiadomość od Ewy Marii! Może jej
stan pogorszył się w ciągu nocy? Proszę ją przyprowadzić tutaj.
— Hm! No dobrze! Radzę panu uważać, ta wiedźma zdolna jest
do wszystkiego!
Po chwili wprowadził macochę.
— Co się stało? Czy pani przynosi złe wiadomości? — rzekł
ponurym głosem.
Wskazał krzesło, na które opadła i zakryła twarz chusteczką.
— Panie von Leyden, mój Boże, Ewa Maria wyjechała!
Armin zrobił zniecierpliwiony ruch ręką. Scheveking wyszedł.
Armin w pierwszej chwili nie zrozumiał.
— Wyjechała? Co to ma znaczyć? Proszę powiedzieć, co się
stało!
Wyjęła z torebki list i podała jęcząc.
— Drogi panie von Leyden, proszę to przeczytać. Nie mam słów,
jestem zrozpaczona!
Wziął list. Wyczuł w nim pierścionek. Zacisnął zęby, rozerwał
kopertę, wyjął pierścionek i zaczął czytać list. Kolor jego twarzy
zmieniał się kilka razy, a kiedy skończył czytanie, zakrył oczy ręką i
poczuł silny ból serca. Właściwie nie zdawał sobie sprawy, co czuje:
głębokie współczucie czy palącą tęsknotę, żeby wziąć Ewę Marię w
ramiona, pocieszyć i wyrazić skruchę! Biedne dziecko! Jak bardzo
musi cierpieć, skoro ucieka przed nim.
Zdał sobie sprawę, że skrzywdził tę kobietę proponując jej
małżeństwo bez miłości. Czy naprawdę bez miłości? Dlaczego tak
przeżywa jej ucieczkę i zerwanie zaręczyn? Czy to, co czuł do niej to
była tylko przyjaźń? Nie, to stanowczo było uczucie głębsze,
serdeczniejsze, czulsze! Czyżby Rippach miał rację?
Wyprostował się i jeszcze raz przeczytał list. Szczere słowa
młodej dziewczyny wstrząsnęły nim do głębi. Wyznała, że nadal go
kocha, a jednak wyjechała. Była zbyt dumna, żeby ofiarować miłość
mężczyźnie, który jej nie kocha! Ewa Maria wstydziła się tego, co on
zrobił.
Armin nagle uświadomił sobie, że uczucie, jakie żywił do Ewy
Marii, było zupełnie inne od namiętnego zauroczenia Aleksandrą.
Było to uczucie czyste, szlachetne i gotowe do największego
poświęcenia. Tak, teraz zrozumiał, co oznaczają słowa „prawdziwa
miłość". Kochał Ewę Marię. Kochał tę wspaniałą dziewczynę i musi
ją odnaleźć. Musi jej wyznać miłość i przekonać, że ją pokochał z
całego serca! Musi odzyskać jej zaufanie!
— Dokąd pojechała Ewa Maria?
— Och, mój Boże, pan też nie wie, dokąd uciekła? Myślałam, że
napisała do pana, gdzie będzie mieszkać. Nic nie wiem. Nic mi nie
powiedziała. Nie zostawiła żadnego śladu. Wszystko przeszukałam w
jej pokoju.
Zmarszczył czoło i zapytał krótko:
— Kiedy wyjechała?
— Wczoraj wieczorem, ostatnim pociągiem.
— Czy zabrała bagaż?
— Tak spakowała wszystkie swoje rzeczy. Po obiedzie, kiedy
spałam, razem ze służącą zaniosła dwie walizy i nadała bagaż.
— A więc trzeba zapytać zawiadowcę, dokąd wykupiła bilet.
— Byłam tam już dzisiaj rano. Powiedział, że Ewa Maria
wykupiła bilet tylko do następnej stacji i tam kazała wysłać walizy.
Armin zastanawiał się, co począć. Następną stacją było małe
miasto. Tam chyba nie będzie łatwo zdobyć informacje, ale trzeba
spróbować. Sprawę ułatwiało to, że Ewa Maria była w żałobie. Może
kasjer na stacji zapamiętał młodą damę w czarnej sukni i welonie? A
może nie pojechała zaraz dalej i zatrzymała się w hotelu?
— Czy Ewa Maria wzięła małą walizeczkę?
— Nie, służąca powiedziała, że opuszczając dom nie miała nic
poza torebką.
— Czy ma pieniądze?
— Najwyżej pięćdziesiąt marek.
Armin gorączkowo myślał, co robić. Nagle sobie coś
przypomniał i powiedział:
— Ewa Maria mówiła mi, że przed kilkoma tygodniami
otrzymała pozytywną odpowiedź na swoją ofertę. O ile wiem, dwa dni
temu też ktoś do niej napisał.
— Tak, sama doręczyłam jej ten list.
— Czy pani nie zwróciła uwagi na stempel?
— Nie, niestety nie!
— A poprzedni list? Czy pani coś wie o jego treści i o
nadawczyni?
— Nic nie wiem! Ewa Maria nigdy nic mi nie mówiła. Była
zawsze taka zamknięta w sobie. Mój Boże, co tej dziewczynie wpadło
do głowy? Co ona sobie wyobraża? Co teraz będzie? Ze zmartwienia
całą noc płakałam. Boję się o los tego dziecka... ja...
Armin zniecierpliwiony przerwał potok jej słów.
— Proszę mi opowiedzieć, co się działo w pani domu od mojej
ostatniej wizyty. Może to naprowadzi mnie na jakiś ślad.
Pani Delius stękając i szlochając opowiedziała o dziwnym
zachowaniu Ewy i o rozmowie przed jej wyjazdem. Oczywiście
najwięcej mówiła o swoich „ciężkich" przeżyciach. Jednak Armin z
całej tej gadaniny jeszcze bardziej przekonał się, że Ewa Maria
niewymownie cierpi i że jest nieszczęśliwa. Uświadomił sobie, jak
bardzo ją pokochał. Jej rozpacz wywołała w nim głębokie
współczucie i żal, że nie jest przy niej.
Kiedy pani Delius skończyła mówić, powiedział, że każe ją
odwieźć powozem do domu. Uniżenie podziękowała i robiąc speszoną
minę rzekła:
— Panie von Leyden, czy pan łaskawie pozwoli, żebym na razie
mieszkała w domu, który pan kupił? Nie mam teraz głowy do
szukania nowego lokum w obcym mieście!
— Proszę bardzo, może pani zostać. Wyświadczy mi pani wręcz
przysługę. Nie tracę nadziei, że Ewa Maria zostanie moją żoną. Muszę
ją odnaleźć. Może napisze do pani i poda swój adres? W każdym razie
proszę się nie wyprowadzać. Gdyby Ewa Maria dała o sobie znać,
proszę mnie zawiadomić. A teraz muszę panią pożegnać. Chcę
porozmawiać z moim przyjacielem, może mi coś doradzi?
Armin odprowadził macochę do powozu, pomógł wsiąść i wrócił
do jadalni.
Hans pił kawę. Widząc wchodzącego Armina zapytał:
— Czy stało się coś ważnego? — Gdy zauważył bladą twarz
przyjaciela, dodał: — Otrzymałeś złą wiadomość od Schevekinga?
— Nie od niego, ale od pani Delius.
— Coś podobnego! Twoja urocza teściowa była tutaj? Czyżby
stan zdrowia Ewy Marii pogorszył się w ciągu nocy?
Armin usiadł i podając mu list powiedział:
— Proszę, przeczytaj to!
Hans zauważył, że Armin jest bardzo wzburzony. Kiedy czytał,
Armin niespokojnie chodził po jadalni. Wreszcie usiadł i nieruchomo
patrzył przed siebie.
Czytając list bardzo spoważniał. Kiedy skończył, zwrócił kartkę
Arminowi. Patrząc na jego zmartwioną twarz położył rękę na dłoni
przyjaciela.
— Armin ty kochasz tę dziewczynę. Przyznaj się wreszcie!
Przecierając oczy Armin odpowiedział:
— Tak. W chwili, kiedy usłyszałem, że ją tracę, doszło do mojej
wiadomości, że ją kocham. Wcześniej naprawdę nie zdawałem sobie z
tego sprawy! Wiesz, to nowe, zupełnie odmienne uczucie niż to, które
żywiłem do Aleksandry. Myślę, że jest głębokie, silniejsze i lepsze!
Hans jej ucieczka świadczy o cierpieniu. Niechcący zraniłem ją do
głębi duszy!
— Niestety, nie mogę zaprzeczyć. Przykro mi, że to właśnie mój
przyjazd wywołał to nieszczęście. Kto wie? Może dobrze, że tak się
stało? Przekonałeś się, że ją kochasz. Odnajdziesz Ewę Marię i
udowodnisz swą miłość. Życzę ci powodzenia! Armin, twoja
narzeczona to wspaniała, dumna dziewczyna. Udowodniła to swoim
zachowaniem. Inna kobieta, bez charakteru milczałaby i nie
zrezygnowałaby ze wspaniałej partii. Muszę ci wyznać, ze trochę
obawiałem się o twój los i dziwiłem się twojej pochopnej decyzji.
Teraz mam do tej młodej damy głęboki szacunek. Trudno byłoby
znaleźć drugą która wybrałaby taką drogę.
— Hans, poradź, co mam robić?
— Sprawa jest prosta. Pojedź za nią i przywieź ją do domu.
Przecież chyba zdołasz ją przekonać, że ją kochasz!
— Gdyby to było takie proste! Nie mam pojęcia, dokąd
pojechała.
Opowiedział, co usłyszał od pani Delius.
— Głowa do góry, stary druhu! Nikt nie może zniknąć tak, żeby
go nie można było odnaleźć! W ostateczności zwrócimy się o pomoc
do policji. A teraz ruszamy do następnej stacji. Tam dowiemy się,
dokąd pojechała. Ponoszę winę, że doszło do tego przykrego
wydarzenia, dlatego pomogę ci ją odnaleźć. Chodź, nie wolno
zwlekać, ruszymy, zanim czas zatrze wszelkie ślady.
Ewa Maria przyjechała do Berlina rano. Była bardzo zmęczona.
Poszła do restauracji napić się kawy. Wszędzie było pełno podróżnych
spieszących do pociągów odjeżdżających z różnych peronów. Miała
sporo czasu. Zjadła śniadanie, potem poszła do toalety, gdzie mogła
umyć ręce i przeczesać włosy. Przeraziła się widząc swoją twarz w
dużym lustrze. Czarna suknia niekorzystnie wpływała na jej wygląd.
Obawiała się że zrobi złe wrażenie na pani von Soltenau. Potem
poszła do miasta. Znała Berlin, często zatrzymywała się z ojcem w
stolicy na dwa lub trzy dni w drodze na wakacje nad Morze Północne.
Zwiedzali muzea i galerie obrazów, robili zakupy.
Przeszła przez miasto główną ulicą, wspominając szczęśliwe dni,
kiedy jeszcze żył ojciec. Obojętnie patrzyła na wystawy eleganckich
sklepów. Wtem pomyślała, że mogłaby ozdobić czarną suknię białym
koronkowym kołnierzykiem. Złagodzi to nieco strój. Sklepy były
jeszcze pozamykane ale ulice wypełniali ludzie spieszący do pracy:
młodzi, weseli i żartujący, ale też starsi, poważni, o zmęczonych
twarzach.
Ewa Maria czuła, że jest jedną z nich i tak jak oni będzie musiała
pracować, żeby zarobić na codzienny chleb. Co ją czeka w
przyszłości? Czuła się osamotniona i nieszczęśliwa, dręczyły ją myśli
o Arminie.
Czy jej życie ma sens? Czy musi cierpieć? Czy nie istnieje
sposób, żeby pozbyć się tych męczarni? Ma prawo decydować o
swoim życiu. Nikt nie zmusi jej, żeby dalej żyła! Ale Armin? Co
powiedziałby, gdyby się dowiedział, że popełniła samobójstwo? Czy
nie rzuciłoby to cienia na jego życie? Nie, tego nie wolno zrobić! Z
powodu Armina musi dalej żyć i znosić swój los!
Nachodziły ją i inne kuszące myśli: „Dziewczyno, wróć do
domu! Staraj się zdobyć jego miłość, walcz z rywalką, walcz o własne
szczęście! Albo spróbuj zadowolić się jego przyjaźnią, możesz
korzystać z jego bogactwa i używać dobrobytu! Armin przyjmie cię z
chęcią. Potrzebuje żony, inaczej będzie zmuszony zrezygnować ze
schedy. A kobieta, którą kocha, jest dla niego nieosiągalna."
Zaczęła sobie wyobrażać, co stałoby się, gdyby wróciła do domu
i powiedziała Arminowi: „Zrobiłam nierozważny krok, działałam zbyt
pochopnie, przyjmij mnie z powrotem. Zadowolę się tym, co mi
możesz dać.
Tak, wiedziała, że nie robiłby jej wymówek, rozmawiałby z nią
spokojnie i przyjaźnie, jak dawniej. Jednak nie. Byłoby już zupełnie
inaczej, strasznie i nieznośnie! Cierpiałaby z powodu jego chłodnej,
beznamiętnej przyjaźni, czułaby poniżenie i wstyd. Nie, po stokroć
nie! Nie może wrócić, za żadną cenę!
Chodziła po ulicach aż do otwarcia domów mody. Wybrała
elegancki kołnierzyk z białej koronki brukselskiej i zaraz kazała go
przypiąć do sukni. Minęła godzina dziesiąta. Było jeszcze zbyt
wcześnie na wizytę. Poszła do pobliskiego parku, usiadła na ławce i
odpoczywała zastanawiając się nad swoją przyszłością.
Po godzinie postanowiła pójść do pani von Soltenau. Straciła
orientację, nie wiedziała, w której dzielnicy Berlina się znajduje, więc
zatrzymała taksówkę i podała adres.
Jechała przeszło pół godziny. Taksówka zatrzymała się przed
ładną kamienicą. Portier powiedział, że pani von Soltenau mieszka na
pierwszym piętrze. Powoli wspięła się po schodach i przez chwilę
nieruchomo stała przed drzwiami. Potem nacisnęła dzwonek.
W drzwiach ukazała się pokojówka w granatowej sukience i
białym fartuszku. Patrzyła pytająco.
— Czy mogę rozmawiać z panią von Soltenau? — zapytała Ewa
Maria.
— Łaskawa pani przyjmuje dopiero od dwunastej!
Ewa Maria podała swoją wizytówkę mówiąc:
— Proszę to wręczyć łaskawej pani, jestem oczekiwana.
— Ach, pani jest nową wychowawczynią?
— Tak!
— To co innego. Proszę wejść, łaskawa pani kazała zaraz prosić,
kiedy pani przyjdzie.
Ewa Maria poszła za pokojówką. Wprowadziła ją do dużego
salonu z jasnymi meblami w stylu empire. Zanim dokładnie rozejrzała
się wokół, zjawiła się wysoka, ładna kobieta i przyjaźnie uśmiechając
się patrzyła na Ewę Marię. Była jeszcze młoda, miała jasne włosy,
niebieskie oczy, a jej ruchy zdradzały energię i żywotność.
— Panno Delius, nie oczekiwałam, że przyjedzie pani tak szybko.
Miło mi, że pani nie obraziła się, iż zaangażowałam inną
wychowawczynię i dopiero znalazłszy się w trudnej sytuacji
napisałam do pani. Bardzo cenię okazaną mi pomoc. Tak jak pisałam,
od wyboru pani powstrzymał mnie młody wiek.
— Mam nadzieję, że zdobędę zaufanie łaskawej pani. W każdym
razie zrobię wszystko, żeby zasłużyć na przychylność. Proszę o
wyrozumiałość, ponieważ jest to moja pierwsza posada.
— Dobrze, dobrze! Jeżeli są dobre chęci, nie powinno być
trudności. Będziemy sobie nawzajem okazywać dużo cierpliwości.
Moje dwie młodsze córki, które będzie pani wychowywać, to
niespokojne duchy. Wymagają wyjątkowej cierpliwości. Dziewczynki
są jednak dobrymi dziećmi, mają czułe serduszka, chociaż często za
bardzo psocą. Mam nadzieję, że pani zaprzyjaźni się z nimi właśnie
dzięki temu, że jest młoda. Proszę, przejdźmy do bawialni. Pozna pani
całą rodzinę.
Pani von Soltenau zaprowadziła Ewę Marię do obszernego,
jasnego pokoju urządzonego przytulnie, niemniej bardzo elegancko.
Przy oknie siedział wysoki, szpakowaty mężczyzna. Czytał gazetę.
Widząc wchodzące panie wstał i powitał Ewę Marię. To był pan von
Soltenau.
Później Ewa Maria dowiedziała się, że zajmuje wysokie
stanowisko w rządzie, państwo von Soltenau byli średnio zamożni i
żyli skromnie. Musieli oszczędzać na co dzień, żeby móc wydawać
wytworne przyjęcia, czego wymagała pozycja pana domu. Oboje byli
bardzo zajęci i nie mieli wiele czasu dla dzieci.
Najstarsza córka, Dora, była piękną, smukłą blondynką. Żywy
obraz matki. Natychmiast podeszła do nowej wychowawczyni witając
ją życzliwymi słowami. Dwie mniejsze dziewczynki siedziały
ściśnięte w dużym fotelu i chichotały. Miały ciemne oczy ojca i
krucze loki opadające na ramiona. Były śliczne. Ubrano je w
granatowe marynarskie sukienki, ciemne pończochy i płaskie
półbuciki.
— Margit, Frida, chodźcie, przywitajcie się z panną Delius —
zawołała pani von Soltenau.
Dzieci wahając się wstały i podeszły do Ewy Marii, która z
uśmiechem spojrzała na dzieci wyciągając do nich rękę. Nie
powiedziała ani jednego słowa, ale wyraz jej twarzy i oczu ośmielił
dziewczynki.
Frida, najmłodsza, zaśmiała się.
— Mamo, panna Delius bardzo mi się podoba!
A Margit przytakując głową wyrażała zgodę z tą opinią. Po
chwili dodała:
— Ta pani nie ma tak spiczastego nosa, jak panna Hellbrand.
Pani von Soltenau uśmiechnęła się nieco zakłopotana.
— Dzieci są jeszcze bardzo naturalne. Mówią wszystko, co myślą
i czują bez względu na to, czy słuchaczowi to miłe, czy przykre.
Niestety nie mam dosyć czasu, żeby się nimi stale zajmować, ale
proszę jednak pozwolić, żeby były szczere! Nie chcemy wprowadzać
żelaznej dyscypliny. Ani mój mąż, ani ja.
Von Soltenau dodał:
— Pozwólmy im jak najdłużej cieszyć się dzieciństwem i mówić
to co dyktuje im serce. Niestety, życie nieraz zmusi je do kłamstw!
Mam nadzieję, że pani mnie rozumie.
— Oczywiście! Będę się starała spełniać życzenia państwa.
Pani von Soltenau znowu zwróciła się do Ewy Marii:
— Sądzę, że pani jest zmęczona po podróży. Czy chce pani
odpocząć?
— Jechałam całą noc. Byłabym wdzięczna, gdybym została
zwolniona z obowiązków na kilka godzin.
— Ależ naturalnie! Margit, Frido, zaprowadźcie pannę Delius do
jej pokoju. Proszę zadzwonić po pokojówkę, poda pani drugie
śniadanie. Obiad jemy o trzeciej. Jadalnia jest naprzeciwko pani
pokoju. Będziemy czekali na panią! Proszę wypocząć!
Skinęła głową. Ewa Maria poszła za dziewczynkami, które
wzięły ją za ręce i poprowadziły wzdłuż korytarza.
— Pomóżmy pani rozpakować walczy! — zawołała Frida.
— Oczywiście jeżeli pani chce! — dodała Margit.
— Dziewczynki, jeżeli wam to sprawi przyjemność, możecie mi
pomóc! — odparła Ewa.
— Pani ma ładną sukienkę i wygląda pani elegancko. Ta pani
Hellbrand nosiła takie strasznie pstrokate kokardy i szaliki! Wcale
nam się nie podobała, była śmieszna! — powiedziała Margit.
— Pani ręce są delikatne i miękkie, a panna Hellbrand miała
kościste palce. Była dla nas miła tylko wtedy, kiedy była z nami
mama albo tatuś.
— Będę dla was zawsze miła, jeżeli będziecie grzeczne!
— Hm... grzeczne? No tak, nie wiem, co pani ma na myśli. Czy
to znaczy, że nie wolno się śmiać i hałasować, kiedy będzie pani
czytała romanse?
— Ależ nie, możecie hałasować i figlować, ale dopiero po
odrobieniu zadań. A romansów nie będę nigdy czytała, kiedy będę z
wami.
— Cudownie. Tutaj jest pani pokój. Frida i ja mamy sypialnię po
prawej stronie, a po lewej jest nasz pokój do nauki i do zabaw. Czy
możemy w nocy zostawić otwarte drzwi do pani pokoju?
— Naturalnie. O ile mamusia pozwoli.
— Tak, tak, mamusia pozwala. Czy pani wieczorem kładzie na
nocnej szafce zęby i włosy? Chyba nie, bo wtedy nie pozwoliłaby pani
otwierać drzwi na noc. Panna Hellbrand kazała zamykać drzwi, ale i
tak podglądałyśmy ją wcześnie rano, kiedy jeszcze spała. No, chodź,
Margit, pani musi odpocząć.
Kiedy dziewczynki zamknęły za sobą drzwi, Ewa Maria ciężko
westchnęła. Czy i ona będzie po latach miała spiczasty nos i kościste
palce, sztuczną szczękę i perukę? Dziewczynki były sympatyczne, ale
w ich dziecięcej szczerości było jednak trochę okrucieństwa.
Rozejrzała się po pokoju. A więc to jest jej nowy dom!
Wprawdzie niezbyt duży, ale przytulnie urządzony pokój zapewniał,
że będzie się czuła dobrze. Za oknem rozpościerał się duży ogród.
Ewa Maria czuła, że musi się położyć. Po chwili zasnęła wyczerpana
podróżą i nowymi wrażeniami.
W bawialni pani von Soltenau czekała na dzieci.
— Jak wam się podoba nowa wychowawczyni?
— Bardzo, mamusiu, bardzo! Jest o wiele lepsza od panny
Hellbrand!
— To dobrze! Musicie więc być bardzo grzeczne!
— Hm! No tak, ale powiedziała, że wcale nie musimy cicho
siedzieć. Możemy figlować, ale dopiero po skończonych lekcjach.
Ona w ogóle nie będzie czytała romansów, kiedy będzie z nami!
— Widzę, że wiecie o niej już wszystko, wy moje kochane
psotnice! — zaśmiał się pan von Soltenau i rzekł do żony: — Panna
Delius robi dobre wrażenie. Sądzę, że miałaś szczęście, Magdaleno.
—
Zaczekajmy,
kochany
Herbercie.
Przeżyłam
z
wychowawczyniami niejedno rozczarowanie. Pochodzi z dobrej
rodziny, jest skromna i wygląda na osobę o niewygórowanych
wymaganiach. Dobrze, że tak szybko przyjechała. Frida i Margit
denerwują mnie, kiedy są bez wychowawczyni, a nasza Dora nie ma
jeszcze autorytetu u młodszych sióstr.
Von Soltenau podszedł do Dory i gładząc ją po włosach czule
powiedział:
— Dora sama jest jeszcze dzieckiem!
Młoda dziewczyna zalotnie spojrzała na ojca:
— Tatusiu, mam prawie dziewiętnaście lat!
— Masz rację. Twój wiek imponuje mi, ale nie twoim siostrom!
Margit wzruszyła ramionami.
— Dora jest taka dumna, ponieważ była na pierwszym balu. Hm!
Za pięć lat ja też pójdę na bal. Frida jest oczywiście jeszcze dzieckiem
i właściwie powinna słuchać Dory! Ale ona jest dzikuską!
— Za to ty jesteś tak potulnym barankiem, że wzruszysz pannę
Delius! — zażartowała Dora.
Pan von Soltenau pożegnał żonę i dzieci. Sposób, w jaki to zrobił,
świadczył o harmonijnym szczęściu tej rodziny.
Poszukiwania rozpoczęte przez Armina i Rippacha w sąsiednim
miasteczku nie dały żadnych wyników. Ani na stacji kolejowej, ani w
dwu hotelach nikt nie pamiętał młodej dziewczyny w żałobie. W
miasteczku krzyżowały się trzy linie kolejowe. Nie było wiadomo
dokąd Ewa Maria pojechała.
Wracając do zamku Armin przejeżdżał koło domu pani Delius.
Wstąpił i zapytał, czy nie nadeszła jakaś wiadomość. Słysząc, że nie
ma żadnej wieści, nie pozostało mu nic innego, niż czekać. Odrzucił
sugestię Hansa, żeby zawiadomić policję. Wiedział, że sprawiłby
Ewie Marii nową przykrość.
Następnego dnia Hans musiał wracać do Berlina. Przyrzekł
przyjacielowi, że podczas przerwy w obradach sądowych przyjedzie,
żeby mu dotrzymać towarzystwa. Armin był przygnębiony.
Nieustannie myślał o Ewie Marii. Czuł niepokój i tęsknił za nią, za jej
czułym spojrzeniem i miłymi słowami. Gdyby wiedziała, co do niej
czuje, z całą pewnością wróciłaby do niego. Dokąd uciekła ze swoim
cierpieniem?
Żeby móc o niej rozmawiać, zaprosił inspektora. Opowiedział, co
zaszło, że Ewa wyjechała i że nie chce zostać jego żoną.
Scheveking potrząsał siwą głową:
— Do stu piorunów, no to mamy nowe zmartwienie! Kiedy
człowiek ma do czynienia z kobietami, wszystko się komplikuje! One
są wszystkie jednakowo zwariowane! Ale że Ewa Maria zrobi coś
podobnego, tego nie oczekiwałem! Zawsze myślałem, że to wyjątek,
że jest mądrą dziewczyną. Co za cholerny kram! No tak, nasz stary
pan powinien był przewidzieć, że z tego nic dobrego nie wyjdzie.
Proszę pana dziedzica, nie będziemy za nią latać, nie będziemy jej
szukać! Jeżeli nie chce, to nie! Koniec z tą sprawą! Pan musi szukać
innej kobiety. Hm! Hm! Cholerny kram! Ucieka z domu, tak jakby
Burgwerben nie był wart miłości! Taki wspaniały majątek i ten zamek
z tymi wszystkimi kosztownymi rzeczami! Do diabła, czego ona
jeszcze chce!
— Męża, który ją kocha! — gorzko zauważył Armin.
Scheveking uderzył dłonią o kolano i krzyknął:
— Mogła przecież poczekać, do stu piorunów! Miłość przychodzi
po ślubie. Ale one są wszystkie takie. Trzeba się do nich umizgiwać i
mówić piękne słówka. Ale proszę się nie smucić, damy sobie radę! —
Po czym pożegnał się i wyszedł.
Panna Wunderlich miała wielkie zmartwienie. W księdze, w
której zapisywała wszystkie wydatki, suma wydatków nie zgadzała się
z pozostałą resztą. Poprosiła o pomoc pana inspektora. Zaczął się
tłumaczyć, że chwilowo nie ma czasu, że może jutro. Ochmistrzyni
nie poddała się i zdecydowanie oświadczyła:
— Nie zaprosiłam pana, żeby wysłuchiwać, co pan dzisiaj jeszcze
ma zrobić. Chcę żeby pan znalazł błąd w moich rachunkach! Oto moja
książka wydatków.
Scheveking niezadowolony coś mruczał, niemniej zaczął liczyć.
Liczył i liczył stale od nowa, aż nagle krzyknął:
— Oczywiście. Tutaj jest błąd! Bazgrze pani, że aż strach! Nic
dziwnego, że nie umie pani odczytać własnoręcznie napisanych cyfr.
Przecież to tutaj jest piątka, a nie ósemka! Tak, teraz wszystko się
zgadza! A pani niech nauczy się porządnie pisać, panno Wunderlich!
Spokojnie wręczył księgę oburzonej ochmistrzyni, która
krzyknęła:
— Piszę tak, jak umiem, a jeżeli się komuś nie podoba, nie musi
czytać!
Scheveking zaśmiał się.
— Czy pani wie, co pani powiedziała? No nie! Przecież od
kobiety nie można wymagać rozumu! Niech pani lepiej pilnuje
dziewcząt, za dużo gadają przy robocie. Czy muszą stale plotkować?
— Proszę pana! Czy to grzech, że sobie trochę pożartują?
— Oczywiście, pani staje po ich stronie, bo pani sama lubi
plotkować. Jak wszystkie kobiety!
Podparłszy się pod boki ironicznie odpowiedziała:
— Niech pan stale nie udaje, że pan zna się na kobietach! Pan jest
dzieckiem w powijakach! Kobiety, które pan ma na myśli, to nic nie
warte straszydła, a nie szanujące się niewiasty! Wypraszam sobie,
żeby pan mnie do nich zaliczał. Pan jest taki wściekły, ponieważ pan
nie może się dogadać z żadną kobietą!
— Czyja się z panią nie zgadzam pod każdym względem? —
warknął rozzłoszczony Scheveking.
— Tak, ze mną tak! Ale która kobieta jest tak cierpliwa i łagodna,
jak ja?
Scheveking parsknął śmiechem.
— Pani jest łagodna? Coś podobnego! Od kiedy?
— Inspektorze, pan się nadaremnie stara, żeby mnie obrazić. Nic
z tego! Proszę się kłócić z parobkami. Ja jestem człowiekiem
miłującym pokój! A poza tym nie mam czasu na dalszą rozmowę z
panem. Żegnam pana! — Mówiąc to odwróciła się i zaczęła czegoś
szukać w kredensie.
Scheveking powiedział: „Z Bogiem" i wyszedł z kuchni, jakby
wszystko było w najlepszym porządku. Dał upust złości i był
zadowolony.
Minęły trzy miesiące od wyjazdu Ewy Marii. Armin nadal nie
miał żadnych wiadomości. Pani Delius, która nie opuściła domu i nie
miała zamiaru tego zrobić, również nie wiedziała, gdzie jest jej
pasierbica. Armin zaczął wątpić, czy kiedykolwiek odnajdzie Ewę
Marię.
Przy ofiarnej pomocy Schevekinga uczył się zarządzać majątkiem
i pokochał tę pracę. Gdyby nie odczuwał braku Ewy Marii, byłby
szczęśliwy. Jego miłość pogłębiła się i dojrzała. Wiedział, co miał
zrobić: nie wystarczy, że odnajdzie Ewę Marię, musi ją przekonać o
swojej miłości. A bez dowodów tego nie osiągnie i nie odzyska jej
zaufania.
Niepokoił go warunek wymieniony w testamencie przez
Fryderyka von Leyden. Minęło pół roku. Do trzydziestego marca musi
wziąć ślub, w przeciwnym razie straci schedę! A do majątku
Burgwerben bardzo się przywiązał i z bólem serca myślał, że mógłby
go utracić!
Nadeszła jesień. Kończono prace na polach. Armin doszedł do
wniosku, że nie może dłużej siedzieć w zamku i czekać, aż Ewa Maria
sama da znać gdzie jest. Dał ogłoszenie do najpoczytniejszych gazet.
Ukazywało się przez wiele tygodni: Ewa Maria proszona jest o
podanie adresu celem wyjaśnienia nieporozumień. Nie było
odpowiedzi: albo nie czytała tych gazet, albo nie chciała
odpowiedzieć.
Rippach, który letni urlop spędził u Armina, zaprosił przyjaciela
na zimę do Berlina. Pisał:
Nie możesz dłużej sam siedzieć w zamku. Martwię się o Ciebie.
Byłeś smutny i rozdrażniony podczas mojego pobytu w Burgwerben, a
czas nagli i musisz coś postanowić: albo wynajmiesz prywatnego
detektywa (o ile chcesz, żeby Ewa Maria została Twoją żoną), albo
zaczniesz szukać innej kandydatki na panią von Leyden. Nie zostało Ci
wiele czasu i uważaj, żebyś nie stracił majątku.
W każdym razie musisz przyjechać do stolicy. Mam już adres
dobrego detektywa, może go zaangażujesz. Muszę Ci powiedzieć, że w
stolicy już mówią o tym, iż musisz się ożenić. Piękne panny czekają,
nie mówiąc o ich matkach.
Nawet moja sympatia, którą wczoraj spotkałem na koncercie,
wypytywała o Ciebie. Tylko nie bądź zarozumiały. Interesuje się Tobą,
bo jesteś moim przyjacielem. Była trochę obrażona, że całe lato
spędziłem poza Berlinem i nie wiedziała, gdzie jestem, ale właśnie te
dąsy zdradziły, że nie jestem jej obojętny. Mój los jest więc
przypieczętowany i jeżeli chcesz zdążyć na moje zaręczyny,
przyjeżdżaj! Nie zapomnij zabrać fraka!
Co to ja jeszcze chciałem napisać? Aha — ta diablica Aleksandra
bardzo sprytnie wypytywała o Twoje plany matrymonialne. Myślę, że z
zimną krwią zostawiłaby męża, gdyby miała szansę!!! Wygląda na to,
iż wierzy, że nadal ją kochasz. Czyżby ta czarownica była naprawdę
zdolna doprowadzić do tego, że zapomniałbyś o Ewie Marii? Wiesz,
sądzę, że musisz się poddać tej próbie, żeby mieć pewność co do
Twojej ostatecznej decyzji.
Armin przeczytał list z dużą uwagą. Zamyślił się i patrzył przez
okno. Ostatnie liście opadały ze starych drzew, wiatr roznosił je po
całym parku. Duże krople deszczu uderzały w szyby. Było szaro,
pusto i smutno. Rippach ma rację. Pojedzie do Berlina i będzie dalej
szukał Ewy Marii. Musi ją znaleźć! Musi! Hans pisze o innej
kobiecie? Co za okropna myśl!
Zadzwonił po kamerdynera i wydał polecenie, żeby spakowano
walizy. Prosił też o wezwanie Schevekinga. Kiedy inspektor
przyszedł, omówił z nim wszystkie konieczne sprawy i powiedział, że
następnego dnia wyjeżdża do Berlina na kilka tygodni.
Pani von Soltenau i jej najstarsza córka, Dora, siedziały w
bawialni. Przeglądały żurnale. Zbliżał się sezon zimowy i wybierały
toalety. Dora potrzebowała kostiumu zimowego i sukni balowej, a i
pani Magdalena miała braki w garderobie. Środki, jakimi
dysponowały, były skromne, należało więc wszystko dobrze
przemyśleć.
— Doro, co sądzisz o tej sukni balowej? Można by ją uszyć z
białego jedwabiu i przybrać kwiatami dzikiej róży. Myślę, że będzie
wyglądać wytwornie. Co najważniejsze, nie będzie zbyt droga.
Dora objęła matkę.
— Mamo, to będzie piękna toaleta. Masz doskonały gust!
Pani von Soltenau uśmiechnęła się i odpowiedziała:
— Pomysł z kwiatami pochodzi od panny Dalius. Rozmawiałam
z nią na ten temat. Ma wytworny gust. Wiesz, moje dziecko, miałam
szczęście że ją zaangażowałam. Jest bardzo taktowna i godna
zaufania. Bardzo mi pomaga, nawet w sprawach, które nie należą do
jej obowiązków. Pamiętasz te miny panny Hellbrand?
Dora zaśmiała się.
— Widzę, że jesteś oczarowana nową ochmistrzynią, a następny
będzie tatuś. Wczoraj, kiedy nagle zachorowała kucharka, panna
Delius świetnie przygotowała drugie śniadanie panom, których tatuś
zaprosił do nas. Tatuś nie ma dla niej słów uznania.
— Zasługuje na to, jestem z niej bardzo zadowolona.
— I ja podziwiam tę młodą kobietę! Co ona zrobiła z naszych
dzikusek! To zaskakujące. Słuchają jej poleceń, choć ona wcale nie
jest sroga. Wszystko odbywa się tak spokojnie i pogodnie.
Dziewczynki bardzo ją pokochały. Wczoraj Margit była przerażona.
Niespodziewanie weszła do pokoju panny Delius i zobaczyła, że
płacze.
— Płakała? Mój Boże, chyba nie zamierza nas opuścić?
— Nie sądzę. Mówiła mi, że czuje się tutaj dobrze. Myślę, że ma
za sobą ciężkie przeżycia.
— Tak. Widać, że bardzo kochała zmarłego ojca. Znała lepsze
życie i nie myślała, że będzie musiała tak zarabiać na chleb.
Pani von Soltenau głęboko westchnęła. Mój Boże gdyby okrutny
los zabrał jej męża, zostałaby skazana na biedę. Ona i jej dzieci. Żeby
tylko Dora dobrze wyszła za mąż! Trudno będzie dla wszystkich
trzech córek znaleźć bogatych mężów. Nieraz rozglądała się wśród
znajomych kawalerów. Czy któryś z nich ożeni się z Dorą?
Niedługo dzieci wróciły ze spaceru. Weszły do pokoju i
przywitały się z matką. Ewa Maria była spokojna, choć blada i
poważna. Była wdzięczna za okazywaną jej życzliwość.
Pierwsze dni były bardzo trudne. Wielu rzeczy musiała się
nauczyć, przede wszystkim punktualności i posłuszeństwa. Cierpiała z
powodu rozłąki z Arminem. Niejedną noc przepłakała. Bała się
samotnej starości, jednak dzielnie walczyła ze smutnymi nastrojami.
Dziękowała Bogu, że miała dobrą posadę, dużo zajęć i miłych
pracodawców.
Państwo von Soltenau musieli oszczędzać na służbie, więc
cieszyli się, że Ewa Maria zawsze chętnie pomagała, kiedy
zachorowała pokojówka albo kucharka. Dziewczynki ubóstwiały
nową wychowawczynię. Była pogodna, miła, opowiadała piękne bajki
i zawsze miała dla nich czas. A miłość, jaką darzyły Ewę Marię obie
dziewczynki, przynosiła jej ukojenie i spokój wewnętrzny.
Nic nie wiedziała o Arminie, ale stale o nim myślała. Czy już ma
narzeczoną? A może już jest żonaty? Chyba uśmiechał się i czuł litość
dla niemądrej dziewczyny, która oprócz zamku i jego nazwiska
chciała posiąść również jego serce!
A co stało się z macochą? Gdzie teraz mieszka? Jest z całą
pewnością zła na pasierbicę, która pozbawiła ją wygodnego życia i
wysokiej renty. Co stało się z domem ojca? Czy stoi pusty? Czy ktoś
pomyślał o różach? Czy nie ucierpiały z powodu mrozu? A
Scheveking? Musi być bardzo zły, że wyjechała. Słyszała od Armina,
że inspektor widział w niej przyszłą panią na zamku. Były dni, kiedy
bardzo tęskniła za wszystkim, co opuściła. Jednak dumnie podnosiła
głowę, zaciskała zęby i cierpiała.
Pewnego dnia pani von Soltenau zobaczyła, że Ewa Maria
pomaga pokojówce sortować świeżo upraną bieliznę.
— Panno Delius, nie musi pani tego robić, proszę nie
rozpieszczać służby. Berta sama powinna to zrobić, ma dosyć czasu.
Dziewczynki czekają na panią. Wróciły ze mną z miasta.
Frida i Margit okrzykami powitały Ewę Marię.
— Niech nam pani opowie bajkę o rycerzu i królewnie, która
mieszkała w pięknym, starym zamku!
— Oczywiście, to wam się podoba. Ale, ale, panno Delius, czy
pani nie pochodzi z okolicy Burgwerben? Podobno tam jest zamek o
tej samej nazwie?
Ewa Maria czuła, że czerwienieje, ale spokojnie odpowiedziała:
— Tak, proszę pani!
— Czy pani zna ten zamek?
— Nigdy tam nie byłam. Widziałam go tylko z daleka.
— Czy należy do pana von Leyden?
— Myślę że tak. Słyszałam, że tak mówiono.
— Czy pani zna szczegóły tego dziwnego testamentu, który
zostawił poprzedni właściciel?
— Opowiadano różne rzeczy. W małych miejscowościach ludzie
wszystko wiedzą.
— Oczywiście. Mnie interesuje ta sprawa, ponieważ ubiegłej
zimy spotkaliśmy na pewnym przyjęciu pana von Leyden. Dochodzą
mnie słuchy, że może objąć schedę pod warunkiem, iż ożeni się w
ciągu roku od dnia śmierci poprzedniego właściciela zamku. Czy to
odpowiada prawdzie?
Ewa Maria z trudem panowała nad sobą.
— Tak, opowiadano, że taki jest warunek objęcia schedy.
— To bardzo ciekawe! W każdym razie dziękuję, że pani tak
chętnie pomaga tam, gdzie trzeba.
Kiedy pani von Soltenau została sama z Dorą, rzekła:
— Jestem ciekawa, czy pan von Leyden tej zimy przyjedzie do
stolicy, żeby wybrać pannę na żonę? Powiedz mi, Doro, czy dużo z
nim tańczyłaś?
Dora odpowiedziała obojętnym głosem:
— Z nim mniej, ale za to dużo tańczyłam z Hansem von Rippach.
— Miałam wrażenie, że ten młody człowiek interesuje się tobą,
ale potem nie pokazywał się na naszych przyjęciach.
Dora oblała się rumieńcem:
— To tylko pozory, mamo! Całe lato spędził u swojego
przyjaciela.
— Ach tak! Czy pan von Rippach nie mówił ci na przyjęciu u
państwa Werderns o przyjeździe von Leydena do Berlina?
— Bardzo tego pragnie, lecz nie wie, czy do tego dojdzie. Von
Leyden zasmakował w życiu samotnika na zamku. Przecież wiesz, że
szalał za Aleksandrą Wendhoven, kiedy była panną.
— Słyszałam, wszyscy o tym mówili. W każdym razie jest
wspaniałą partią. Ciekawa jestem, która młoda dama zostanie jego
żoną? — pani von Soltenau głęboko westchnęła.
— Dlaczego wzdychasz, mamo?
— Och, moje dziecko, marzę, żebyś ty zrobiła taką partię.
Dora całując matkę roześmiała się i powiedziała:
— Czy to musi być akurat pan na zamku? Powiedz, czy nie
wystarczyłby — na przykład — pan von Rippach jako zięć?
Pani von Soltenau zdziwiona spojrzała na córkę.
— Moje kochane dziecko, zadajesz bardzo zdecydowane pytanie,
więc również stanowczo odpowiadam: tak, ten młody człowiek byłby
mile widzianym zięciem. Jest synem bogatych rodziców i nie wątpię,
że zrobi karierę jako świetny prawnik. A co najważniejsze: jest dobrze
wychowany i to człowiek honoru. Ale proszę cię, nie ukrywaj niczego
przed matką! Przecież jestem twoją najlepszą przyjaciółką.
Widziałam, że ten młody kawaler wyróżniał cię i bardzo starał się o
twoje względy. A więc co masz mi do powiedzenia?
Dora przytuliła się do matki:
— Kochana mamusiu, myślę, że on mnie bardzo lubi. U państwa
Werderns powiedział, że celowo nie przychodził do nas, żeby mi dać
czas do namysłu. Chce, bym się przekonała, czy go lubię wyłącznie
jako dobrego tancerza. Był bardzo wzruszony. Jutro wieczorem, na
przyjęciu u państwa Schliebens, spotkamy się. Spodziewam się, że...
że zada mi pewne pytanie.
Obejmując córkę pani von Soltenau odpowiedziała:
— Moja mała Doro! A więc jesteś zakochana!
— Tak, kocham Hansa. Jest naturalny, dobry i taki szczery.
Nikogo tak nie cenię. Byłam bardzo nieszczęśliwa, że tak długo nie
pojawiał się u nas.
— I ja nic o tym nie wiedziałam?
— Nie chciałam cię martwić, mamusiu, nie gniewaj się na mnie!
— Ależ nie, dziecko moje! Uwaga! Słyszę że ojciec wrócił. Na
razie nic mu nie powiemy. Jeżeli pan von Rippach oświadczy się i
poprosi, żebyś została jego żoną, będzie to odpowiednia chwila, by się
o tym dowiedział. Zaoszczędzimy mu trosk i niepewności, a radość
będzie tym większa!
Matka i córka pocałowały się i poszły powitać pana domu.
Pewnego zimnego, deszczowego listopadowego wieczora Armin
przyjechał do Berlina. Na dworcu oczekiwał go Hans. Powitał
przyjaciela z wielką radością.
— No, wreszcie jesteś, stary! Razem postaramy się, żebyś wrócił
do równowagi psychicznej! Dzisiaj wieczorem pójdziemy do państwa
Schliebens. Wydają przyjęcie, jest to pierwszy bal w tym sezonie.
Musiałem obiecać gospodyni, że przyjdziesz ze mną. Jest dumna, że
zrobi swoim gościom niespodziankę przedstawiając bogatego
dziedzica z Burgwerben.
Wiadomość ta wcale nie ucieszyła Armina.
— Nie zależy mi na tym przyjęciu. Wolałbym spędzić wieczór z
tobą, przy butelce dobrego wina w cichym lokalu.
— Stary, wszystko we właściwym czasie! Wieczory we dwoje
będziesz spędzał z przyszłą panią w Burgwerben. Teraz musisz bywać
na przyjęciach i spotykać interesujących ludzi, zwłaszcza panny!
— Wiesz, że nie po to przyjechałem do Berlina!
— Owszem, wiem. Dlatego na jutro zamówiłeś płatnego
detektywa. Przyjdzie do hotelu i będziesz mógł z nim wszystko
omówić. A dzisiaj wieczorem musisz udowodnić, że twoja dawna
ukochana jest ci już zupełnie obojętna. Ostrzegam cię, na przyjęciu u
państwa Schliebens będzie obecna piękna Aleksandra.
— Możesz mi wierzyć i bez takich dowodów! Hans, ja myślę
teraz wyłącznie o Ewie Marii.
— Dobrze, dobrze, stary! Wierzę w twoje uczucie do Ewy Marii!
Zresztą potrzebuję dzisiaj twojej obecności, twojego totalnego
wsparcia. Wiesz, za kilka godzin rozstrzygnie się mój los. Czuję się
jakoś tak... no powiedzmy... uroczyście! Nie oczekuję kosza. Bardzo
gruntownie wysondowałem sytuację, ale jednak człowiek czuje się
dziwnie oddając swój los w ręce młodej dziewczyny.
Armin uśmiechnął się.
— Przecież nie mogę ci pomóc!
— Kto wie? Może będzie trzeba odwracać uwag? natrętów,
żebym spokojnie mógł porozmawiać z wybranką mojego serca i
zapytać, czy chce zostać moją żoną. Nikt nie może mi przeszkadzać w
tak ważnej chwili, a jeżeli ktoś ośmieli się przerwać naszą rozmowę,
nie ręczę za siebie. Mam nadzieję, że cię przekonałem! Jak widzisz,
moja obecność jest niezbędna.
— Tak. Zrozumiałem i spełnię twoje oczekiwania. Przecież dla
najlepszego przyjaciela trzeba czasem ponieść ofiarę.
— Doskonale! Pojedziemy teraz do twojego domu. Włożysz frak
i lakierki, następnie skoczymy do mojego mieszkania, gdzie i ja
muszę się przebrać. A potem... niech się potoczą nasze losy tak, jak
nam jest sądzone!
Kiedy wsiadali do taksówki, Hans zaczął się rozglądać.
— Czy przyjechałeś sam? Nie wziąłeś z sobą kamerdynera?
— Jak widzisz, jestem sam!
— Hm! Jako dziedzic mogłeś zabrać lokaja!
— Mogłem, ale nie chciałem. Po co mi służący? Bogu dzięki, nie
jestem jeszcze ułomnym starcem i sam sobie daję radę.
— A jednak to robi wrażenie. Taki kamerdyner potrafi bardzo
wyniośle patrzyć na zwykłych śmiertelników. A jak się ma mój
przyjaciel, inspektor?
— Sądzę że dobrze, nie narzeka.
— Czy jest zadowolony z ciebie jako ucznia — hodowcy bydła i
rolnika?
— Bywało różnie. Często beształ mnie i klął niczym woźnica,
jeżeli mi coś nie wychodziło tak, jak sobie życzył.
Hans zaśmiał się na cały głos.
— Mogę sobie to wyobrazić! On nikogo nie traktuje w
rękawiczkach. A co porabia dzielna panna Wunderlich, wróg numer
jeden pana Schevekinga? Myślę, że zbyt dobrze gotuje, sądząc po
twoim wyglądzie! Mimo wszystkich zmartwień wyglądasz doskonale!
— To są skutki spokojnego życia na prowincji. Panna
Wunderlich ubolewa, że nie doceniam jej umiejętności kulinarnych.
Pod tym względem zaskarbiłeś sobie jej dozgonną sympatię i
wdzięczność!
— Przy moim wyglądzie to żadna sztuka!
Armin pogroził mu palcem.
— Nie wyzywaj losu. Jeszcze nie znasz odpowiedzi twojej
uroczej Dory!
— To przecież czysta formalność. Właściwie dogadaliśmy się już
przed tygodniem.
— Na wszelki wypadek życzę ci szczęścia!
— Dziękuję, Arminie! Mam nadzieję, że będziemy wyprawiali
podwójne wesele, zanim minie obowiązujący cię termin!
— Czy ty też chcesz tak szybko brać ślub?
— Oczywiście. Jestem zwolennikiem zasady: szybko i
bezboleśnie. Nie nadaję się do długiego narzeczeństwa i znoszenia
obecności przyzwoitki!
— A więc do podwójnego wesela brak tylko mojej Ewy Marii.
— Ewy Marii lub innej damy!
— Nie, inna nie wchodzi w rachubę!
— Przypuśćmy że jej nie odnajdziesz. Co wtedy?
— Muszę ją odnaleźć. W przeciwnym razie scheda wcale mnie
nie będzie cieszyć.
— Czy sprawa jest aż tak poważna?
— Tak. Bardziej, niż sobie to wyobrażasz!
— W takim razie musimy odnaleźć dziewczynę i to szybko! Cena
nie gra roli. Człowieku, dlaczego mnie nie posłuchałeś? Już dawno
należało zaangażować detektywa!
— Krępuje mnie myśl, że ktoś obcy będzie się wtrącał do moich
spraw sercowych.
— Przecież detektywa obowiązuje ścisła dyskrecja.
— Wiem o tym. Jednak z dnia na dzień żyłem nadzieją, że
macocha Ewy Marii otrzyma od niej wiadomość, że Ewa Maria
odezwie się przeczytawszy ogłoszenie.
— A ja nie łudziłem się, że Ewa Maria poda swój adres. Sądzę,
że potraktowała sprawę wyjątkowo poważnie. Przyznaję, że ta
dziewczyna zaimponowała mi, chociaż jej jeszcze nie znam. Czas
nagli, musisz coś przedsięwziąć! Ona może wyjechać za granicę!
— Bez paszportu nie może wyjechać. Taki fakt można by
sprawdzić przy pomocy policji.
— W każdym razie potrzebny jest detektyw. Wierzę, że szybko ją
odnajdzie. Ale oto i mój dom. Chodźmy, nie zostało nam wiele czasu,
a muszę być punktualny, żeby moja Dora nie musiała czekać.
— Chłopie, jeszcze się nie zaręczyłeś, a już jesteś pantoflarzem!
— Nic nie szkodzi! Myślę, że bycie pantoflarzem wcale nie jest
takie przykre, jak się mówi. Uważam, że miło usłyszeć z ust
ukochanej kobiety wymówkę podyktowaną przecież miłością!
Armin zaśmiał się i rzekł:
— Jesteś bezpowrotnie stracony!
— Wiem o tym już od dawna!
Dwie godziny później przyjaciele zostali powitani przez państwa
von Soltenau a potem otoczyli ich znajomi. Armin miał okazję
przekonać się o ludzkiej przewrotności: ci sami, którzy dawniej ledwo
raczyli dostrzec ubogiego asesora na przyjęciach, dzisiaj witali go
wylewnie zwracając się do niego: „drogi przyjacielu"!
Młode damy obdarzały Armina czarującymi uśmiechami,
interesowały się zamkiem i pytały, czy jest tam duch, który straszy.
Wszystkie bez wyjątku sądziły, że taki stary zamek musi być bardzo
piękny i warty zwiedzenia! Rippach, słuchając podobnych
wypowiedzi, robił ważną minę i podsycał ciekawość opowiadaniem o
cudach w Burgwerben. Scheveking został opisany jako „zły duch", a
panna Wunderlich „nieszczęśliwa biała dama".
Państwo von Soltenau byli dla Armina bardzo serdeczni Dora
zarumieniła się, kiedy pocałował jej dłoń. Wiedziała, że to najlepszy
przyjaciel Hansa. Kiedy jej rodzice rozmawiali z Arminem, młoda
dziewczyna stała na uboczu. Wtedy Hans wykorzystał moment i
szepnął:
— Proszę pani, dzisiejszy dzień trwał chyba sto godzin! Nigdy w
życiu nie przeżyłem tak długiego dnia!
Dora spąsowiała i patrząc w jego oczy zapytała:
— Z jakiego powodu, panie von Rippach?
— Czy pani nie wie?
— Nie! — rzekła spuszczając głowę.
— O, teraz pani nie jest szczera! Przecież tydzień temu
powiedziałem, że dzisiaj zadam pani bardzo ważne pytanie. Czyżby
pani o tym zapomniała?
Hans powiedział to z powagą i badawczo patrzył na Dorę. Czuła,
jak się rumieni, i szepnęła również poważnie:
— Nie, nie zapomniałam!
— Dziękuję! Czy sądzi pani, że otrzymam twierdzącą odpowiedź
na moje pytanie?
Speszona odpowiedziała drżącymi ustami:
— Nie wiem!
Widząc jej wzruszenie szybko zapytał:
— Czy mogę pani pokazać piękny obraz — tam, w sąsiednim
pokoju? Podał jej ramię i powoli przeszli do małego saloniku, gdzie
stał fortepian.
Dora zaczęła się rozglądać i spytała przekornie:
— Gdzie jest ten obraz?
— Panno Doro! To był pretekst, droga panno Doro! Chciałem z
panią spokojnie porozmawiać, pani o tym wie! Proszę mi nie
utrudniać sytuacji. Mój Boże, przecież pani wie, że ją kocham, że już
od roku marzę o tym, by pani została moją żoną. Czy pani się zgadza,
kochana Doro?
Dziewczyna drżała na całym ciele. Ze wzruszenia nie mogła
mówić, w oczach miała łzy i tylko przytakiwała głową.
Hans wziął ją w ramiona.
— Moja kochana! — zawołał i pocałował w usta. Potem cofnął
się o krok i stając na baczność dodał: — Chciałem się oficjalnie
oświadczyć i miałem przygotowane piękne przemówienie, ale kiedy
człowiek patrzy na tak piękną dziewczynę, wszystkie mądre myśli
wylatują mu z głowy. Obiecuję jednak, że to nadrobię, z całą
pewnością. Czy ty mnie kochasz, moja Doro?
Westchnęła.
— Tak, Hansie, kochany Hansie, kocham cię i byłam bardzo
smutna, że tak długo omijałeś nasz dom.
— Chciałem ci dać czas do namysłu, chciałem, żebyś się
zastanowiła, czy mnie naprawdę kochasz!
— O, jestem o tym przekonana już od dawna.
— Jaka szkoda, że w tej chwili nie mogę cię wycałować tak, jak
pragnę. Ale jutro to odrobimy. Przyjdę do twoich rodziców. Czy
myślisz, że przyjmą mnie na zięcia?
— Och tak! Mama już wie, że cię kocham i nie sprzeciwia się
naszemu związkowi.
Wtem do salonu wszedł Armin w poszukiwaniu przyjaciela.
— Hej, Armin! Zjawiasz się w samą porę! Proszę, stań w
drzwiach, patrz na salę i nikogo tutaj nie wpuszczaj. Stój tak, aż cię
zawołam.
Armin spełnił życzenie przyjaciela. Hans i Dora mogli się
całować jak narzeczeni, czule i długo! Po kilku minutach Hans
zawołał:
— Armin! Teraz możesz się odwrócić i złożyć nam życzenia. Ale
wyłącznie ty, stary druhu! Na razie nasze zaręczyny są tajemnicą!
Przez chwilę rozmawiali i żartowali, potem Dora poszła do matki,
która widząc jej rozpromienioną twarz, wiedziała, że jedna z córek
wyjdzie za mąż. Postanowiła, że mąż dopiero w drodze do domu
dowie się, iż jego Dora jest zakochana i że ona nie ma nic przeciwko
Rippachowi. Wręcz przeciwnie.
Kiedy Dora opuściła Hansa i Armina, przyjaciele równocześnie
spojrzeli na zegarki.
— Czarownica Aleksandra jeszcze nie przyszła!
— Nie, nie widzę jej.
— Jest i zawsze będzie kokietką. Celowo tak postępuje, chce
żebyś umierał z zniecierpliwienia i tęsknoty. Ona wie, że ty tutaj
jesteś. O, o wilku mowa... spójrz!
Hans badawczo obserwował twarz Armina. Obojętnie patrzył na
drzwi, przez które wchodziła Aleksandra Wendlhoven oparta o ramię
łysego, tęgiego pana średniego wzrostu. Była piękna, szczupła, ze
złotoczerwonymi włosami i piwami oczami. Miała na sobie obcisłą
czarną suknię z dużym dekoltem, ramiona okrawało boa z czarnych
strusich piór. Kontrast czerni z alabastrową skórą i włosami był
fascynujący. Wyraz pięknych oczu, uwodzicielski uśmiech czyniły z
niej kobietę o niepospolitej urodzie.
Kiedy Aleksandra jeszcze była panną, mężczyźni słali się u jej
stóp. Miała wielu adoratorów, którzy zabiegali o jej względy.
Wszyscy wiedzieli, że jest kokietką bez serca. Mimo że w jej oczach
błyszczały iskry namiętności, nikt nie mógł się pochwalić, że
zaskarbił sobie jej łaskę.
Tak było i po ślubie z podstarzałym bankierem. Wszyscy
wiedzieli o tym, że to małżeństwo nie jest udane. Jedyny mężczyzna,
który ją interesował, to Armin von Leyden. Kochała biednego asesora
na swój sposób, ale kiedy zjawił się bogaty bankier, spokojnie
odwróciła się od zakochanego w niej młodzieńca. Jej czar działał na
Armina jeszcze długo, aż do dnia, kiedy szczera, czysta miłość do
Ewy Marii zwyciężyła zimny, syreni wdzięk Aleksandry.
Dzisiaj Armin był już nieczuły na uwodzicielskie uśmiechy i
namiętny blask w jej pięknych oczach. Spokojnie czekał, aż
Aleksandra podeszła i zajrzała mu głęboko w oczy:
— O, pan von Leyden tutaj, w Berlinie?
— Czyżby pani tego nie wiedziała? — zapytał obojętnie,
kłaniając się uprzejmie.
Szybko rozejrzała się, czy w pobliżu nie ma gości, i cicho
powiedziała namiętnym głosem:
— Tak, Arminie, tak. Wiedziałam i na przekór całemu światu
przyszłabym tutaj!
Spojrzał na nią obojętnie. Ta kobieta już go nie interesowała, nie
miała na niego żadnego wpływu. Był zadowolony, że mógł się o tym
przekonać.
— A któż to mógłby pani zabronić przyjść tutaj? — uśmiechał się
ironicznie.
— Na przykład mój mąż! Czy pan wie, że zaraz po ślubie był o
pana zazdrosny? Pan nie wie, ile ja z tego powodu wycierpiałam.
Armin chłodno spojrzał na jej piękną twarz:
— Łaskawa pani, nie mogę tego zrozumieć. Przecież ani pani, ani
ja nigdy nie daliśmy mu powodu do zazdrości!
Zacisnęła usta, a białe ręce mocno trzymały czarne boa. Po chwili
uzmysłowiła sobie, że straciła Armina na zawsze. Już nie wpadnie w
jej sidła. Odrzuciła głowę do tyłu i uśmiechając się odparła:
— To samo powiedziałam mojemu mężowi! Jednak musiałam
tutaj przyjść, żeby panu pogratulować bajecznego spadku. Czy pan już
wybrał tę szczęśliwą, która będzie z panem rezydować w feudalnym
zamku?
Armin spojrzał na nią i widział, że złość i zawód, jakie ją
spotkały, zniekształciły jej twarz. Głośno i zdecydowanie odparł:
— Tak, dokonałem wyboru. Proszę jednak o dyskrecję!
Starała się uśmiechać.
— Więc podwójne gratulacje: z powodu spadku i wyboru
narzeczonej. Czy mogę zapytać o jej imię i nazwisko?
— Żałuję, to jest jeszcze tajemnicą.
— Przed najlepszym przyjacielem nie powinno się mieć
tajemnic!
— Łaskawa pani, nie roszczę sobie prawa do pani przyjaźni! —
rzekł chłodno i lekko kłaniając się poszedł do Hansa.
Aleksandra przyłączyła się do grona pań. Nikt nie zauważył, jak
głęboko poniżył ją mężczyzna, którym kiedyś pogardziła, a dzisiaj
oczekiwała, że go na nowo ujarzmi płomiennym spojrzeniem i
namiętnymi słowami.
— Słuchaj, stary, chodźmy do domu, mam dosyć tego przyjęcia!
— zaproponował Armin.
— Za dziesięć minut możemy wyjść. Państwo Soltenau właśnie
żegnają się z gospodarzami. Muszę zaczekać. Czy rozmawiałeś z
Aleksandrą?
— Tak.
— Hm! To bardzo lakoniczna odpowiedź. Jak podziałał na ciebie
jej urok?
— Jak zimny natrysk!
— No, to znaczy, że wszystko jest w najlepszym porządku! Jutro
idę do moich przyszłych teściów, a ty porozmawiaj z detektywem.
W domu państwa von Soltenau przyjęto Hansa bardzo serdecznie.
Szybko wszystko omówiono. Narzeczony Dory był miłym i
szlachetnym człowiekiem. Jeszcze tego samego dnia Hans zawiadomił
o swoich zaręczynach rodziców mieszkających w Dreźnie. Wyrazili
zgodę. Byli przygotowani na taką nowinę.
Pani von Soltenau poprosiła Hansa, żeby został na obiedzie, co z
radością uczynił. Nie mógł się rozstać ze swoją narzeczoną. Przy tej
okazji poznał siostrzyczki Dory. Matka zawołała Margit i Fridę.
Przybiegły do salonu bardzo ciekawe, jak wygląda przyszły szwagier.
Bez ceremonii zaproponowały, żeby mówili sobie po imieniu.
Uważały, że jako małe damy to one powinny zaproponować przyjaźń
mężczyźnie. Wszystkich rozbawiły swoją „dorosłością", a Hans
polubił je od pierwszego wejrzenia.
Pani von Soltenau przeprosiła i zostawiła panów samych. Zabrała
córeczki i poszła do pokoju, gdzie dzieci miały odrabiać lekcje.
Zastała tam Ewę Marię.
— Mam do pani szczególną prośbę. Moja córka, Dora, właśnie
zaręczyła się i zaprosiłam narzeczonego na obiad. Chciałabym
udekorować stół kwiatami. Czy mogę prosić, żeby pani poszła i
wybrała coś odpowiedniego?
— Oczywiście, chętnie to zrobię. Proszę przyjąć moje gratulacje!
— Dziękuję, dziękuję, kochane dziecko! Zdaję się na pani dobry
gust. Kiedy pani wróci, proszę upiększyć stół. Służąca tego nie
potrafi, a ja nie mam czasu.
— Proszę się nie martwić. Postaram się, żeby łaskawa pani była
zadowolona. Zaraz pójdę do kwiaciarni.
— Dobrze! Oczywiście proszę, żeby wzięła pani udział w
uroczystym obiedzie. Będzie obecny narzeczony naszej Dory.
— Dziękuję łaskawej pani! — odpowiedziała Ewa Maria.
Wtedy z krzykiem wbiegły dziewczynki.
— Ewo Mario, mamy szwagra, a Dora ma narzeczonego.
Wspaniale, czyż nie?
— Wiem, wiem. Właśnie usłyszałam tę radosną nowinę od
waszej mamy.
— A dokąd się wybierasz? — zapytała Margit widząc, że Ewa
Maria wkłada kapelusz.
Dzieci uprosiły wychowawczynię, żeby im pozwoliła zwracać się
do niej po imieniu i mówić „ty". Oczywiście wyraziła zgodę i cieszyła
się, że dziewczynki darzyły ją zaufaniem.
— Idę po kwiaty!
— Pójdziemy z tobą! Zaczekaj chwileczkę! Frido, czy masz
jeszcze kieszonkowe? — zapytała Margit.
— Mam jeszcze jedną markę! Dlaczego pytasz?
— Ja też mam markę. Wiesz co? Kupimy dla Dory piękny bukiet.
Ewo Mario, czy myślisz, że się ucieszy?
— Naturalnie! To bardzo ładnie, że chcecie zrobić przyjemność
siostrze.
— Dobrze! Zgadzasz się, Frido?
— Oczywiście! Czy za dwie marki dostaniemy ładne róże?
— Z całą pewnością, wystarczy kilka róż! Nie musi to być duży
bukiet.
— Prosimy cię, zaczekaj. Zapytamy mamę!
Margit i Frida pobiegły do salonu, gdzie siedzieli państwo von
Soltenau i para narzeczonych.
— Mamusiu, czy możemy pójść z Ewą Marią?
— Możecie, możecie! Wiem, że bez waszej Ewy Marii nie
umiecie — śmiejąc się odpowiedziała pani domu.
Dziewczynki wybiegły z salonu, a Hans zastanawiał się nad
imionami Ewa Maria. W ostatnich miesiącach Armin często je
wymawiał, a teraz usłyszał je w domu narzeczonej.
— Czy mogę zapytać, kto to jest Ewa Maria?
Pani von Soltenau uśmiechnęła się.
— To nowa wychowawczyni naszych córeczek. Dziewczynki ją
ubóstwiają i muszę przyznać, że w pełni zasługuje na to uczucie.
Rippach wyprostował się i z dużym zainteresowaniem zapytał
swoją przyszłą teściową:
— Od kiedy ta panna jest u państwa?
— Od pierwszego sierpnia tego roku! — odpowiedziała pani
domu nieco zaskoczona.
— A jak brzmi jej nazwisko? — pytał dalej Hans.
Pani von Soltenau, jej mąż i Dora zdziwieni patrzyli na
zdenerwowanego narzeczonego.
— Pana bardzo interesuje ta młoda panna? Nazywa się Delius,
Ewa Maria Delius.
Rippach zerwał się na równe nogi powtarzając:
— To ona! To ona! Wielkie nieba! Muszę być ostrożny, żeby mi
nie uciekła!
Rippach zapomniał, że nie jest sam. Wszyscy patrzyli na niego
jakby postradał zmysły.
— Hans, co ci jest? Dlaczego zachowujesz się tak dziwnie? —
zapytała Dora drżącym głosem.
Podekscytowany ujął narzeczoną za rękę, pocałował ją i rzekł:
— Wybaczcie, ale to odkrycie... muszę się zastanowić, co mam
zrobić.
— Hans, wyjaśnij nam, o co chodzi...
Rippach patrzył na przerażone twarze państwa von Soltenau i
swojej narzeczonej. Powoli, opanowanym głosem, odpowiedział:
— Rozumiem, uważacie mnie za wariata. Ale słuchajcie: pannę
Ewę Marię Delius ja i mój przyjaciel szukamy od trzech miesięcy! W
tej chwili Armin von Leyden rozmawia z prywatnym detektywem i
zamierza zlecić poszukiwanie Ewy Marii Delius!
Pani von Soltenau śmiertelnie zbladła, a Dora szeroko otwartymi
oczami patrzyła na narzeczonego i przestraszona wyjąkała:
— Mój Boże, właśnie przypomniałam sobie, że ta panna
pochodzi z Burgwerben. Na miłość boską, co się dzieje? Czy
popełniła przestępstwo? Jestem zdruzgotana!
Nagle Hans zdał sobie sprawę, jakie zamieszanie wywołał swoim
zachowaniem. Śmiejąc się serdecznie zawołał:
— Ależ nie! Nie! Zaszło nieporozumienie! Muszę wszystko
opowiedzieć, ale na razie niech wystarczy krótkie wyjaśnienie: Ewa
Maria Delius jest ukochaną mojego przyjaciela, Armina von Leydena.
Przykre nieporozumienie rozdzieliło tych dwoje. Mój przyjaciel z
utęsknieniem szuka narzeczonej, żeby całą sprawę wyjaśnić.
Szczegóły opowiem później. A teraz muszę się zastanowić, co należy
zrobić.
Zapanowało milczenie. Hans trzymał Dorę za rękę. Po kilku
minutach westchnął i zwrócił się do pani von Soltenau:
— Czy łaskawa pani pozwoli, żebym na obiad przyprowadził
mojego przyjaciela?
— Oczywiście, jeżeli pan sobie życzy i jeżeli mogę się tym
samym przysłużyć jego sprawie.
— Muszę do niego zatelefonować! Czy państwo pozwolą, że
skorzystam z aparatu?
— Proszę do mojego gabinetu! — odezwał się pan domu
ubawiony niecodzienną historią Ewy Marii.
— Przepraszam na chwilę. Zaraz wrócę i wszystko dokładnie
opowiem.
Kiedy został sam w gabinecie, zatelefonował do hotelu, w którym
mieszkał Armin.
— Halo! Kto mówi?
— Hej, Armin, to ja!
— Hans? Co słychać?
— Musisz zaraz przyjechać do państwa von Soltenau. Jesteś
zaproszony na uroczysty obiad, obchodzimy moje zaręczyny!
— Dziękuję za pamięć, to bardzo miłe zaproszenie, ale wiesz, że
jestem umówiony z detektywem i właśnie czekam na jego przybycie.
Powinien tutaj być lada chwila.
— Zostaw dla niego wiadomość, żeby przyszedł innym razem.
Chodzi o to, że nie jest nam już potrzebny.
— Dlaczego? Co to ma znaczyć?
— To znaczy, że wiem, gdzie jest Ewa Maria. Nic więcej ci nie
powiem! Oczekuję cię za pół godziny.
— Zaraz tam będę! — krzyknął Armin. Po jego głosie Hans
poznał, że przyjaciel jest wzburzony.
— Wiedziałem, że przyjedziesz! — zaśmiał się Rippach
odkładając słuchawkę.
Wszyscy z największym zainteresowaniem i skupieniem słuchali
opowiadania o historii Ewy Marii i Armina. Kiedy Hans skończył,
Dora zawołała:
— Jak w prawdziwym romansie! Biedna Ewa Maria, jak ona
musi cierpieć!
Pani von Soltenau zmartwiła się perspektywą utraty doskonałej
wychowawczyni.
— Teraz, kiedy wreszcie udało się znaleźć odpowiednią pannę do
dziewczynek, będę musiała z niej zrezygnować.
— Nie martw się, Magdaleno. Poznałaś wspaniałą młodą damę o
szlachetnym
charakterze.
Twoje
dzieci
wprawdzie
stracą
wychowawczynię, ale za to zyskają przyjaciółkę! — pocieszał żonę
pan von Soltenau.
— Drodzy państwo, musicie mi pomóc. Mam plan, ale potrzebuję
pomocy, żeby pogodzić dwoje kochających się ludzi — odezwał się
Rippach.
— Oczywiście, możesz liczyć na nas wszystkich! — zawołała
Dora.
— Powiedz, co powinniśmy zrobić?
— Kiedy wraca panna Delius z dziećmi?
— Za godzinę!
— Doskonale! Armin zdąży przyjechać wcześniej, ale panna
Delius nie śmie wiedzieć o jego tu obecności, w przeciwnym razie
mogłaby znowu uciec! Opowiem wszystko Arminowi. Łaskawa pani,
po powrocie panny Delius proszę ją posłać do saloniku, pod byle
jakim pretekstem. Tam mój przyjaciel będzie czekał na swoją
narzeczoną. Musimy ich zostawić samych tak długo, aż Armin
wszystko wyjaśni. Co państwo sądzą o moim planie?
Pani von Soltenau odzyskała dobry humor.
— Wspaniale zorganizowany spisek! Tak więc zamiast jednych
zaręczyn, będziemy obchodzić podwójną uroczystość.
— Nie obiecujcie sobie zbyt dużo! Kobiety pokroju panny Delius
tak łatwo nie zapominają rozczarowania i nie są skore do
przebaczenia. Nie jestem przekonany, czy panna Delius bez
zastrzeżeń uwierzy w miłość pana von Leydena. Nie będzie to łatwe!
— Zostawmy to Arminowi. My nic więcej nie możemy zrobić!
Kiedy Armin przybył na miejsce, szybko wbiegł do kamienicy.
Hans prosił, żeby mu pozwolono porozmawiać z przyjacielem bez
świadków. Przywitali się bardzo serdecznie.
— Hans! Ty wiesz, gdzie jest Ewa Maria? Proszę, mów, nie męcz
mnie. Gdzie ona jest?
— Arminie, uspokój się! Ewa Maria jest tutaj, u państwa von
Soltenau.
— Tutaj? — zapytał zaskoczony Armin.
— Tak, jest wychowawczynią dwu małych dziewczynek,
siostrzyczek mojej narzeczonej Dory. Stary, ale nam się udało!
Odnaleźliśmy ją wreszcie!
Armin przetarł oczy.
— Czy ją widziałeś? Czy wie, że jesteś moim przyjacielem?
— Ani jedno, ani drugie! Chodź, siadaj, opowiem ci, jak to się
stało. Oczywiście musiałem wtajemniczyć Dorę i przyszłych teściów,
potrzebujemy ich pomocy. Pani von Soltenau jest zmartwiona, że
straci wychowawczynię. Bardzo ją ceni i szanuje, a dziewczynki
wprost szaleją za nią.
Hans wtajemniczył przyjaciela w swój plan. Armin nagle poczuł
obawę, czy zdoła przekonać Ewę Marię, że ją kocha. Bał się też, czy
rozczarowanie, jakiego doznała tak młoda dziewczyna, nie
pozostawiło trwałej pogardy i urazy do mężczyzn w ogóle!
Armin był wdzięczny, że Hans przygotował mu spotkanie z Ewą
w cztery oczy, bez świadków.
— Stokrotne dzięki, stary. Postąpiłeś bardzo rozsądnie i
ostrożnie.
— Nie dziękuj mi! Wiesz, cieszę się, że mogę naprawić zło, które
u ciebie w Burgwerben niechcący spowodowałem. A teraz chodźmy
do bawialni, czekają tam na ciebie.
Wszyscy serdecznie powitali gościa. Pani domu, chcąc pomóc,
rzekła żartobliwie:
— Właściwie nie powinnam panu okazywać pomocy, ponieważ
pan naraża mnie na ciężką stratę! Panna Delius od pierwszego dnia
stała się dobrym duchem naszego domu. Wszyscy pokochaliśmy Ewę
Marię i z żalem myślimy o rozstaniu.
Armin wzruszony odpowiedział:
— Łaskawa pani! Nie zdaje pani sobie sprawy, co te słowa dla
mnie znaczą! Od chwili wyjazdu Ewy Marii dręczyły mnie myśli, że
musi żyć wśród ludzi pozbawionych serca i delikatności. Z wielką
ulgą słucham, iż w domu państwa znalazła miłość. Wiem, że w
pierwszych dniach musiała bardzo cierpieć.
— Tak, widzieliśmy, że była smutna i często płakała.
Myśleliśmy, że to z powodu śmierci ojca. Ale uwaga! Słyszę dzieci.
Wyjdę do nich i postąpię zgodnie z naszym planem. Proszę zostać w
bawialni aż powiem, że wszystko jest przygotowane.
Pani von Soltenau wyszła. Spotkała Ewę Marię i dzieci w
szerokim korytarzu. Margit i Frida pokazały róże, które kupiły dla
Dory, a Ewa Maria wyjmowała z koszyka kwiaty.
— Czy dobrze wybrałam te bukieciki? Jest też trochę innych
kwiatów, mogą się przydać.
— Kupiła pani piękne kwiaty. Proszę je położyć, tutaj na stoliku.
Później zaniesiemy je do jadalni.
Pani von Soltenau zwróciła się do dziewczynek:
— Zanieście róże Dorze, jest w bawialni. Zostańcie tam, dopóki
nie przyjdę po was. Będziemy mieli gościa. Przyjaciel narzeczonego
Dory będzie u nas dzisiaj na obiedzie.
Pani von Soltenau była uszczęśliwiona zaręczynami córki i tym
bardziej życzyła Ewie Marii, żeby została żoną dziedzica z
Burgwerben. Coś podobnego! Od trzech miesięcy w jej domu
ukrywała się narzeczona pana von Leyden! Ta cicha dziewczyna
miała zadziwiający charakter! Mogła żyć w luksusie, a wybrała ciężką
pracę, którą jej poprzedniczki wykonywały niechętnie z wiecznie
niezadowolonymi minami.
— Proszę, weźmy kwiaty i chodźmy do jadalni.
Ewa Maria, niczego nie podejrzewając, wzięła koszyk z kwiatami
i poszła za panią domu. W jadalni służba właśnie skończyła
nakrywanie do stołu. Pani von Soltenau poleciła lokajowi i pokojówce
opuścić pokój i czekać w kuchni, aż zostaną wezwani. Potem
uśmiechając się powiedziała:
— Jestem pewna, że pani sama pięknie udekoruje stół.
Zostawiam więc panią, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
— Postaram się, żeby łaskawa pani była zadowolona.
Po wyjściu pani domu Ewa Maria zaczęła zastanawiać się, jak
udekorować stół. Właśnie zdecydowała, że przed parą narzeczonych
trzeba postawić czerwone róże i zaczęła je wkładać do wody w
kryształowym wazonie, gdy usłyszała, że ktoś wszedł. Była
przekonana, że to wróciła pani von Soltenau, ale ponieważ panowała
cisza, odwróciła się i zmartwiała. Róże wypadły jej z rąk.
Blada z przerażenia, szeroko otwartymi oczami patrzyła na
Armina von Leydena. Obiema rękami złapała się poręczy krzesła i
zachwiała ze zdenerwowania. Zbliżył się do niej, chcąc jej pomóc,
lecz Ewa Maria cofnęła się i zakryła twarz dłońmi.
— Ewo Mario, wybacz, przestraszyłem cię, nie chciałem,
wybacz! — Teraz stojąc przed nią Armin zrozumiał, jak bardzo ją
kocha.
W głowie Ewy Marii szalały myśli: co on tutaj robi? No tak, Dora
zaręczyła się, więc jest jej narzeczonym! Armin oświadczył się pannie
Dorze von Soltenau! Poczuła straszny ból w sercu, ale postanowiła, że
nie upokorzy się i nie zdradzi, co czuje. Dumnie wyprostowała się i
powiedziała:
— Panie von Leyden, proszę wyjść z tego pokoju. W tym domu
nikt nie śmie wiedzieć, że my się znamy. Jestem tutaj
wychowawczynią dzieci, proszę odejść!
— Nie, Ewo Mario! Nie opuszczę cię teraz, kiedy cię wreszcie
znalazłem. Dlaczego uciekłaś? Dlaczego nie pozwoliłaś, żebym się
usprawiedliwił?
— Nie oskarżam pana, więc nie jest potrzebne usprawiedliwienie,
proszę jednak odejść. Nie chcę żeby nas widziano razem.
Schyliła się by podnieść róże, które wypadły jej z rąk. Chciał jej
pomóc.
— Nie, proszę, proszę odejść!
Armin wyprostował się i rzekł stanowczym głosem:
— Nie, Ewo Mario. Nie odejdę, póki się wszystko nie wyjaśni.
Nie obawiaj się, nikt tutaj nie wejdzie. Pani von Soltenau wie, że
muszę z tobą poważnie porozmawiać.
— Panie von Leyden, nie mamy sobie nic więcej do
powiedzenia!
— A jednak, Ewo Mario, ja mam wiele do powiedzenia!
Zdenerwowana zaciskała ręce.
— Co powie pańska narzeczona! — krzyknęła ochrypłym
głosem.
— Moja narzeczona?
— Tak, panna Dora, wiem, że dzisiaj pan zaręczył się z nią i
będzie uroczysty obiad.
Armin z ulgą odetchnął i uśmiechnął się.
— Ewo Mario, jesteś w błędzie. Nie ja, lecz mój przyjaciel, Hans
von Rippach, jest narzeczonym panny Dory. Dzięki Hansowi
dowiedziałem się, że jesteś tutaj wychowawczynią dziewczynek. Nie
mam innej narzeczonej prócz ciebie, moja kochana, i nadal uważam
się za twojego narzeczonego.
Kręciła głową.
— Po co to wszystko? To nie ma sensu! To mnie męczy i poniża.
Przecież napisałam, że nie mogę zostać pańską żoną!
— Ewo Mario, czy twoja duma jest silniejsza od twojej miłości?
A może przestałaś mnie kochać?
Spąsowiała i z wyrzutem w oczach patrzyła na niego.
— Nie godzi się jeszcze bardziej mnie poniżać! Jednak nie będę
kłamała: tak, kocham pana i może nigdy nie przestanę kochać. Jestem
bardzo nieszczęśliwa, że nie mogę wyrwać z serca tej miłości. Jeżeli
pan sądzi, że dumą jest to, iż nie chcę zostać żoną mężczyzny, który
mnie nie kocha, to znaczy, że jestem dumna. Może pan, jako
mężczyzna, nie rozumie, jak pan chce mnie poniżyć. Ale ja panu
przebaczyłam! Proszę, skończmy tę rozmowę. Jest dla mnie krępująca
i przykra.
Armin stanął tuż przy niej i zaczął mówić:
— Ewo Mario, pozwól, że powiem jeszcze kilka słów. To, co
wtedy przypadkowo słyszałaś, upoważnia cię do wątpienia w moją
miłość. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że cię kocham.
Wyciągnąłem ku tobie ręce, bo działałaś kojąco na moje zranione
serce. Kobieta, którą kochałem, zdradziła mnie. Wtedy bardzo
cierpiałem z tego powodu.
Kiedy jednak poznałem ciebie, natychmiast poczułem głęboką
sympatię do twojego spokojnego, bardzo kobiecego, delikatnego
sposobu bycia. W twojej obecności bladł wizerunek tamtej niewiernej
kobiety, ale myślałem, że nie będę zdolny pokochać żadnej innej. Ten
nieszczęsny warunek w testamencie zmusza mnie do szybkiego
ożenku. Ty wydałaś mi się jedyną kobietą, z którą chciałem spędzić
resztę życia. Dlatego prosiłem, żebyś została moją żoną. Przecież cię
nie okłamałem, nigdy nie powiedziałem do ciebie „kocham cię",
chociaż przypuszczałem, że wierzysz w moją miłość.
Potem nadszedł ten okropny dzień, w którym został zburzony
twój spokój wewnętrzny. Ewo Mario, wiem, że nigdy nie naprawię
zła, które ci wyrządziłem. Wiem, że twój charakter nie dopuszczał
myśli, iż mam inny powód do oświadczyn! Ale proszę cię, wysłuchaj,
co się ze mną działo. Kiedy się dowiedziałem, że nagle wyjechałaś,
kiedy przeczytałem twój list, kiedy trzymałem w ręku zaręczynowy
pierścionek, uświadomiłem sobie, że kocham cię.
Tak, kocham od dawna. Moja tęsknota za tobą potęgowała się z
dnia na dzień. Szukałem cię, dałem ogłoszenie do gazet, cierpiałem
martwiąc się o twój los. Przyjechałem do Berlina, żeby wynająć
prywatnego detektywa. Chciałem go zaangażować do poszukiwań.
Bogu dzięki, nieoczekiwanie odnalazłem cię, moja kochana Ewo
Mario! Stoję przed tobą jak skruszony grzesznik i błagam, żebyś mi
zaufała. Kocham cię, Ewo Mario. Czy chcesz zostać moją żoną?
Kiedy Armin mówił, dziewczyna bezsilnie opadła na krzesło.
Miotały nią sprzeczne uczucia. Opanowało ją wzruszenie i najchętniej
krzyknęłaby: „Wierzę ci i chcę być twoją żoną!" Jednak nie mogła
wypowiedzieć tych słów. Wierzyła, że nie miał zamiaru celowo
wprowadzić ją w błąd, ale sądziła, że to, co on uważał za miłość do
niej, to tylko litość! Jeżeli zostanie jego żoną, z czasem i to uczucie
zniknie, a Armin przekona się, że nie kochał prawdziwie. Czuła, że
nie miałaby sił jeszcze raz przeżyć takiego cierpienia, wstydu i
poniżenia.
Stał przed nią. Czekał na odpowiedź. Spojrzała nań, przyłożyła
ręce do skroni i zaczęła mówić:
— Nie, nie, nie mogę, nie jestem w stanie uwierzyć w pańskie
słowa. Wszystko to takie straszne. Jestem wstrząśnięta, że pan cierpi z
mojego powodu. Jednak nie mogę uwierzyć w pańską miłość. A jeżeli
pan oszukuje samego siebie i pewnego dnia odżyje uczucie do tej
kobiety? Nie mogłabym tego znieść, nie wytrzymałabym bólu.
— Ewo Mario, nie musisz się obawiać. Wczoraj wieczorem
spotkałem tę kobietę, rozmawiałem z nią, ale jej widok nie zrobił na
mnie żadnego wrażenia. Nie czuję do niej nic poza pogardą. W moim
sercu jesteś tylko ty!
Zakryła twarz dłońmi i jęczała:
— Gdybym mogła w to uwierzyć! Ale nie mogę. To wydarzyło
się tak nagle. Proszę mi dać czas, muszę wszystko przemyśleć, muszę
się zastanowić i zapomnieć o cierpieniach w minionych miesiącach!
Nie wiem, czy zdołam odzyskać zaufanie do pana, ale dzisiaj tego nie
mogę powiedzieć. Dzisiaj jeszcze nie!
Na twarzy Armina pojawiło się rozczarowanie. Mimo to nie czuł
żalu do Ewy Marii. Zrozumiał, że przy jej usposobieniu nie można
było oczekiwać, iż zaraz wszystko puści w niepamięć i uwierzy w
jego szczere uczucie.
— Dobrze. Nie będę dłużej nalegał, żebyś mi odpowiedziała.
Będę czekał, aż odzyskasz wiarę we mnie i w moją miłość. Na razie
wrócę do Burgwerben. Gdybym został w Berlinie, musiałbym cię
codziennie widywać, a ty potrzebujesz spokoju, żeby podjąć decyzję.
Ewo Mario, będę na ciebie czekał w Burgwerben. Będę liczył dni do
twojego powrotu. Wiem, że wrócisz do mnie, ponieważ wierzę, iż
kochasz mnie tak głęboko, jak ja kocham ciebie! Nie pozwól, żebym
musiał długo czekać!
Twoja macocha nadal mieszka w Burgwerben. Powiem, żeby
przygotowała twój pokój. Muszę ci jeszcze coś powiedzieć: bardzo
przywiązałem się do tego miejsca i do zarządzania majątkiem. Byłoby
mi bardzo przykro, gdybym został zmuszony opuścić zamek
Burgwerben. Ale klnę się na wszystkie świętości: jeżeli nie zostaniesz
moją żoną zrezygnuję ze schedy! Nie chcę innej kobiety, ponieważ
kocham tylko ciebie. Trzydziestego marca mija wyznaczony termin.
Jeżeli zechcesz zostać moją żoną, proszę, wracaj szybko,
żebyśmy mogli wziąć ślub. Nie będę cię dłużej zatrzymywał. Wracaj
do swojego pokoju, jesteś wyczerpana. Usprawiedliwię cię przed
panią von Soltenau. Na razie zostaniesz tutaj jako gość w domu, gdzie
przyjęto cię tak życzliwie i serdecznie. Żegnaj, Ewo Mario! Czuję, że
mnie nie opuścisz i wrócisz!
Pocałował ją w rękę i wyszedł z jadalni.
Ewa Maria wstała. Miała ochotę płakać z radości, ale na dnie
duszy czaiły się resztki wątpliwości. Musiała wszystko przemyśleć.
Każde słowo Armina zapadło głęboko w jej serce i wiedziała, że
nigdy ich nie zapomni!
Powoli poszła do swojego pokoju. Do końca dnia nikt jej nie
przeszkadzał. Pani domu przez pokojówkę przysłała obiad, a potem
kolację i poleciła powiedzieć, że panna Delius może odpoczywać
również cały następny dzień. Życzyła zdrowia i prosiła, żeby w razie
potrzeby wzywać służbę.
Armin wrócił do bawialni. Obecni z zaciekawieniem patrzyli,
kiedy wchodził do pokoju. Pani von Soltenau odprawiła dzieci.
Pozwoliła dziewczynkom bawić się w ich pokoju i srogo nakazała,
żeby nie przeszkadzały pannie Ewie Marii.
Kiedy dzieci wyszły, Hans położył rękę na ramieniu przyjaciela.
— Arminie, wracasz sam?
— Chwilowo niczego nie osiągnąłem. Ewa Maria przeraziła się
na mój widok. Słuchała, co mówiłem, ale nie mogła natychmiast
podjąć decyzji. Wiem jednak, że nadal mnie kocha i to mnie pociesza.
Powiedziałem, że jestem zdecydowany zrezygnować z Burgwerben,
jeżeli nie zechce zostać moją żoną. Sądzę, że to postanowienie
przekona ją o potędze mojej miłości.
Pani von Soltenau uśmiechnęła się.
— Panie von Leyden, zastosował pan właściwy środek. Kobieta,
która kocha, nie pozwoli, żeby uwielbiany mężczyzna ponosił straty i
pragnie temu zapobiec. Odnoszę wrażenie, że wszystko jest na dobrej
drodze!
— Jestem o tym przekonany, dlatego jutro wracam do
Burgwerben. Wiem, że Ewa Maria tam przyjedzie, kiedy się uspokoi i
zastanowi nad moimi słowami.
— Z tego powodu nie możesz już jutro opuszczać Berlina! —
zawołał Rippach, niezadowolony z tak krótkiej wizyty przyjaciela.
— Proszę, nie zatrzymuj mnie. Teraz i ja potrzebuję spokoju.
Jestem w takim nastroju, że nie nadaję się do życia towarzyskiego.
Poza tym chcę przygotować Burgwerben na przybycie Ewy Marii.
Chcę tam czekać na szczęście!
— W takim razie nie będę cię zatrzymywał.
Armin uśmiechnął się patrząc na Dorę.
— Sądzę, że łatwo przebolejesz moją nieobecność! Nie wątpię,
że panna von Soltenau chętnie mnie zastąpi i pomoże, żebyś szybko o
mnie zapomniał!
— Nie, o zapomnieniu nie ma mowy. Będę z Hansem często
rozmawiała o panu i pocieszała go.
Armin zwrócił się do pani domu.
— Łaskawa pani, dobroć państwa ośmiela mnie do wyrażenia
prośby: proszę się zaopiekować moją narzeczoną. Wiem, że jest
bardzo obowiązkowa i będzie sumiennie spełniać swoje powinności,
ale teraz potrzebuje trochę wolnego czasu, żeby odzyskać spokój.
— Przyznaję się, że ucieszyła mnie wiadomość o pozostaniu
panny Ewy Marii, na razie w naszym domu. Oczywiście będzie teraz
naszym gościem. Wszyscy będziemy się starali, żeby czuła się jak w
domu. No ale dziewczynki będą niepocieszone, kiedy się dowiedzą o
wyjeździe panny Delius.
— Serdecznie dziękuję, łaskawa pani. Jestem szczęśliwy, że moja
narzeczona jest wśród tak zacnych ludzi.
— A ja dołożę starań, żeby pozyskać przyjaźń panny Ewy Marii!
— odezwała się Dora.
Jej młode serce, pełne szczęścia, było wzruszone romantycznym
losem wychowawczyni.
Pan domu skorzystał z chwilowej przerwy w rozmowie i rzekł:
— Mimo wyjątkowych, niecodziennych wydarzeń nie wolno nam
zapominać o uroczystości. Magdaleno sądzę, że można już kazać
podawać do stołu. Musimy też zawołać dziewczynki. Obawiam się, że
staną się niecierpliwe i pójdą do panny Ewy Marii, a ich sposób
wyrażania uczuć bywa zazwyczaj zbyt hałaśliwy i męczący.
Rippach położył rękę na ramieniu przyjaciela.
— Armin, jestem przekonany, że wszystko będzie dobrze!
Wierzę, że urządzimy huczne podwójne weselisko!
Wieczorem o zwykłej porze, kiedy dziewczynki kładły się spać,
do sypialni przyszła Ewa Maria. Była opanowana. W pokoju zastała
panią von Soltenau. Speszona powiedziała:
— Łaskawa pani, proszę wybaczyć, że dzisiaj zaniedbałam swoje
obowiązki.
Pani domu uśmiechnęła się.
— Proszę się tym nie przejmować, droga Ewo Mario! Czy od
dzisiaj mogę do pani zwracać się w ten sposób? Wiem, że ma pani za
sobą ciężki dzień. Nic dziwnego, że nie była pani w stanie zająć się
dziewczynkami.
— Co jest Ewie Marii? — zawołała Frida wstając z łóżka.
Margit, podchodząc w długiej, białej nocnej koszuli, zapytała:
— Czy nadal boli cię głowa? Czy chcesz tabletkę? Bardzo
pomaga!
Ewa Maria objęła obie dziewczynki.
— Czuję się lepiej, a jutro będę zupełnie zdrowa. A teraz szybko
do łóżek, inaczej możecie się przeziębić.
— Ewo Mario, czy ty płakałaś? Masz takie zaczerwienione
oczy!
— Nie męczcie Ewy Marii. Do łóżek — zawołała energicznie
pani von Soltenau. — Moje drogie dziecko, proszę się zaraz położyć.
Musi pani wypocząć. Jutro porozmawiamy. Proszę mnie traktować jak
matkę. Jeżeli mogę służyć radą, chętnie to uczynię.
— Mamusiu, dlaczego jesteś taka czuła dla Ewy Marii? —
zapytała Margit.
— Czyż nie jestem zawsze dla niej miła? — zaśmiała się pani
von Soltenau.
— Miła? Tak, owszem, jak do wszystkich łudzi. Ale dzisiaj jesteś
wobec niej tak czuła, jak jesteś tylko dla nas i Dory.
— Dzisiaj zawarłam przyjaźń z Ewą Marią, taką jaką zawarłyście
wy, moje kochane. A teraz śpijcie dobrze!
Wyszła z pokoju. Kiedy dziewczyna chciała podążyć za nią,
usłyszała wołanie:
— Ewo Mario!
Odwróciła się i zapytała:
— O co chodzi, kochanie?
— Czy dzisiaj nie usiądziesz przy nas? Mamy wiele do
opowiedzenia! — zawołała Frida.
Ewa Maria chciała być sama, żeby spokojnie zastanowić się nad
swoim losem, jednak zawróciła i usiadła na łóżku Fridy. Z poduszek
podniosła się kędzierzawa główka Margit.
— Jestem ciekawa, co macie mi do powiedzenia! — odezwała się
Ewa Maria obejmując obie siostrzyczki.
— Och, Ewo Mario, jaka szkoda, że nie byłaś na obiedzie! Było
cudownie! Były lody na deser, a potem dostałyśmy po kapeczce
szampana! Piliśmy zdrowie Dory i szwagra Hansa! — szczebiotała
Frida.
Do rozmowy włączyła się Margit:
— Wiesz, był też obcy gość, przyjaciel Hansa! On ma taki piękny
zamek, o jakich nam opowiadasz. Mieszka w Turyngii i zaprosił nas
na lato. Zaraz go zapytałam, czy możesz z nami przyjechać, bo ty
kochasz takie stare zamczyska.
Ewa Maria czuła mocne bicie serca.
— Czy odmówił i nie pozwolił, żebym przyjechała?
— Nie, nie. Ale tak dziwnie na nas patrzył, jak ktoś, kto musi
płakać, ale nie chce tego pokazać. Odpowiedział też jakoś dziwnie:
„Wolę, żeby Ewa Maria wcześniej przybyła do zamku". Ale my
wiemy, że bez nas nie pojedziesz.
— Do lata jest jeszcze sporo czasu. A teraz śpijcie.
— Zaraz zaśniemy. Frido, co obiecałyśmy panu von Leyden?
Zapomniałam!
— Hm! Ach tak, byłybyśmy zapomniały, dobrze, że mi
przypomniałaś. Wiesz, co myśmy obiecały?
— Jestem ciekawa.
— Musiałyśmy obiecać, że wieczorem, kiedy będziemy
odmawiały pacierz, musimy się też pomodlić za niego. Wyobraź
sobie, on ma ładną narzeczoną, którą kocha do szaleństwa, a ona nie
chce przyjechać do zamku, ponieważ gniewa się na niego. Powiedział,
że musimy się tak modlić: „Kochany Boże, każ narzeczonej wujka
szybko wracać do zamku, żeby był tak szczęśliwy, jak szwagier
Hans." Wiesz, zaraz będziemy się modlić, a ty z nami. Szybciej
pomoże!
Słysząc to Ewa Maria nie mogła powstrzymać łez. Dziewczynki
pytały przestraszone:
— Dlaczego płaczesz?
— Czy znowu rozbolała cię głowa?
Otarła łzy i odpowiedziała:
— Nie, nie! Żal mi biednego pana von Leyden. Jego narzeczona
musi być niedobra, ponieważ nie chce pojechać do niego.
— Nie, to nie tak! Myśmy też tak twierdziły, ale pan von Leyden
potrząsał głową i odpowiedział: „Nie, ona jest dobra i szlachetna, ale
ja bardzo ją skrzywdziłem, a teraz ona nie chce wierzyć, że ją
kocham." Ewo Mario, powiedz: jeżeli będziemy się modliły, czy
Bozia pomoże panu von Leyden?
— Tak, moje kochane. Będę się modliła z wami! — rzekła Ewa
Maria.
Modliła się z dziewczynkami, lecz jej modlitwa była
dziękczynieniem.
Wiedziała,
że
to,
co
Armin
powiedział
dziewczynkom, było przeznaczone dla niej. Teraz, kiedy od dzieci
jeszcze raz usłyszała, że Armin ją kocha, powoli zaczęło ustępować
zwątpienie w jego szczerość.
Kiedy później, leżąc w łóżku, zastanawiała się nad wydarzeniami
tego dnia, stale słyszała słowa Armina: „Kocham cię, Ewo Mario! Czy
chcesz zostać moją żoną?" W jej duszy rozległy się słowa: „Tak, chcę,
ponieważ uwierzyłam w twoją miłość."
Następnego dnia Armin odprawił detektywa z drobną sumą
wyjaśniając, że już nie jest potrzebny. Później wysłał telegram do
Burgwerben zapowiadając swój powrót. Hans jeszcze raz próbował go
zatrzymać, lecz Armin stwierdził kategorycznie, że potrzebuje
spokoju, a liczne i huczne przyjęcia raczej go denerwują, niż bawią.
Spadł śnieg. Im bardziej pociąg zbliżał się do Burgwerben, tym
piękniejszy był zimowy krajobraz. Scheveking wybrał się po
dziedzica aż do miasteczka, gdzie zatrzymywały się pociągi
ekspresowe. Padał gęsty śnieg.
— Witam pana dziedzica. Trzeba zobaczyć nasze lasy w szacie
zimowej!
— Dobrze pan zrobił, inspektorze! Od dziecka nie widziałem
takich sań i nie jeździłem do lasu. Z ojcem często wybieraliśmy się na
zimowe przejażdżki. Ale to było dawno temu.
— Czy pan dziedzic chce powozić?
— Nie, nie dzisiaj. Chcę spokojnie nacieszyć się pięknym
zimowym krajobrazem.
— Słusznie! Proszę wsiadać. Przywiozłem kożuchy i futrzane
buty.
— Doskonale.
Ruszyli. Kiedy opuścili miasto, śnieg przestał padać. Drzewa
pokrywały ciężkie czapy, wszędzie królowała nieskazitelna biel.
Jedynym ciemnym pasmem była leniwie płynąca rzeka.
Długo jechali w milczeniu. Wreszcie Armin powiedział:
— Jak tutaj pięknie! Cieszę się, że wróciłem. Czy pan uwierzy,
że tęskniłem za Burgwerben?
— Wierzę panu! Ja również nigdzie nie czuję się tak dobrze, jak
tutaj. Gdy pomyślę, że musiałbym stąd wyjechać, to wolałbym nie
żyć. Tak samo myśli panna Wunderlich. Pod tym względem jest
bardzo mądra.
Armin uśmiechnął się, ponieważ ta dziwna przyjaźń dwojga
starych, wiernych pracowników bawiła go, ale i wzruszała.
— Co powiedziała panna Wunderlich na mój szybki powrót?
Scheveking zaśmiał się i odparł:
— Biega jak łasica mimo swojej tuszy. Gotuje i smaży od
samego rana, tak jakbyśmy mieli zakwaterować cały pułk!
— A pan, czy pan się nie dziwi, że tak szybko wróciłem?
Scheveking kilka razy trzasnął z bicza i po chwili powiedział:
— Pan dziedzic ma swoje powody, że nic nie mówi. Nie jestem
ciekawski jak stara baba. Jeżeli pan dziedzic uzna za stosowne,
dowiem się, o co chodzi.
Armin odwrócił się ku niemu.
— Odnalazłem Ewę Marię w Berlinie.
Scheveking zagwizdał ze zdziwienia, a potem krzyknął:
— Do stu piorunów! Hm! No tak! Na miłość boską, pan chyba
nie uciekł przed dziewczyną?
Armin zaśmiał się i odparł:
— W pewnym sensie tak!
— A co teraz będzie? Przecież pan musi mieć żonę!
— Tak, oczywiście. Ewę Marię albo żadną inną!
— Teraz to już nic nie rozumiem! Dlaczego nie przyjechała z
panem?
— Sama przyjedzie. Nieco później.
— Ale czy to jest pewne? Czy obiecała?
— Nie, ale ja wiem, że przyjedzie.
Scheveking kręcił siwą głową.
— Nie byłbym taki pewny! Do kobiet nie należy mieć zaufania.
— Ale do Ewy Marii tak! Widzi pan, tak bardzo wierzę w
przyjazd Ewy Marii, że zacznę przygotowania do ślubu.
— Hm! No tak! W porządku! Ale co zrobimy z tą starą? Chyba
nie wpuścimy jej do zamku? Musimy ją gdzieś wysłać.
— Oczywiście! Zrobimy to. Proszę zatrzymać konie, kiedy
będziemy przejeżdżali obok domu profesora. Muszę jej powiedzieć,
że trzeba przygotować pokój dla Ewy Marii.
Scheveking milcząc przytakiwał głową. Po pewnym czasie
zatrzymali się przed domem pani Delius, która siedziała przy oknie.
Widok dziedzica przeraził ją, ponieważ była pewna, że przyjechał z
żądaniem, żeby opuściła mieszkanie. Jej nalana twarz zbladła,
podeszła do drzwi i uniżenie witała gościa:
— Co za zaszczyt, drogi panie von Leyden, proszę dalej, proszę
się rozgościć!
Armin poczuł zapach alkoholu.
— Wstąpiłem na chwilę, konie nie mogą stać na mrozie. Proszę
przygotować pokój dla Ewy Marii. Wkrótce wróci do domu.
Pani Delius zachwiała się i łapiąc się za krzesło zawołała:
— O mój Boże! Znalazł pan moje biedne dziecko? A więc
wszystko w porządeczku! Ojejku, z radości mam zawroty głowy!
Wreszcie dobra nowina, panie von Leyden! Pan nie wie, jak ja cierpię,
jestem bardzo chora.
Armin z trudem ukrywał odrazę.
— Powinna pani wyjechać na leczenie. Zaraz po powrocie Ewy
Marii weźmiemy ślub i wtedy już nic i nikt nie będzie pani tutaj
zatrzymywał. Nasza umowa jest nadal ważna. Żegnam panią!
— Oczywiście, oczywiście! Moje drogie dziecko wraca do domu!
Żegnam pana, drogi panie von Leyden!
Armin wsiadł do sań i zapytał inspektora.
— Czy pan zauważył że ta kobieta pije?
— Tak, proszę pana. Ta kobieta ma chyba wszystkie możliwe
przywary. Mój przyjaciel profesor kiedyś dawno temu szczerze
rozmawiał ze mną. Jego druga żona zaczęła pić, gdy wyszła za mąż i
tak przepuściła cały majątek. Szybko, minęła jej uroda. Profesora
wpędziła do grobu bardziej zgryzota niż choroba.
Armin westchnął.
— Biedna Ewa Maria! Ile musiała wycierpieć. Nie dziwię się, że
nie chce mieszkać z macochą pod jednym dachem.
— Dziewczyna musiała ojcu dać słowo, że po jego śmierci
wyprowadzi się od macochy i że nie będzie miała z nią żadnych
kontaktów. Ale proszę pana dziedzica, nie pozwólmy, żeby nam ta
wiedźma popsuła nastrój. Świat jest taki piękny! Oto i nasz zamek.
Dillenbergen z całą pewnością zadbał o ciepłe pokoje, a panna
Wunderlich o dobrą kolację.
Kilkanaście minut później zajechali przed główne wejście zamku.
Kiedy zdjęli futra i zimowe buty, Scheveking poszedł do kuchni i
zapukał do drzwi. Panna Wunderlich stanęła na progu:
— O co chodzi, inspektorze?
— No, jesteśmy! Szybko podawać kolację, pan dziedzic jest
głodny!
Podparłszy się pod boki zawołała:
— Co pan sobie wyobraża? Proszę się nie wtrącać do moich
kuchennych spraw! Ja też nie interesuję się pańskimi stajniami i
oborami! Do stołu już dawno podano, a jeżeli pan się nie pospieszy,
nic pan nie dostanie. Tylko niech pan nie je zbyt dużo kapusty. Będzie
pana gniotło w żołądku!
— W takim razie napiję się nalewki. Pani przecież lubi, kiedy
chwalę tę wspaniałą ziołową nalewkę!
— Z pana to stary niedźwiedź!
— A pani jest młodym szaraczkiem, panno Wunderlich!
Zatrzasnęła drzwi i podeszła do kredensu. Wyjęła butelkę z
nalewką, podniosła ją i patrząc pod światło szepnęła sama do siebie:
„Na dzisiaj starczy — jutro muszę otworzyć następną."
Od rozmowy Armina z Ewą Marią minęło czternaście dni.
Sytuacja dziewczyny w domu państwa von Soltenau była teraz
zupełnie inna. Dora okazywała jej przyjaźń, pan domu traktował z
ojcowską czułością, a dziewczynki nie opuszczały swojej
wychowawczyni, ponieważ ku nieopisanej rozpaczy dowiedziały się o
jej rychłym wyjeździe.
Między panią von Soltenau i Ewą Marią zrodziła się serdeczna
więź. Mądra i doświadczona Magdalena umiała zdobyć zaufanie
dziewczyny, a matczyna troska, jaką ją otaczała, spowodowała, że
Ewa Maria otworzyła przed nią swoje serce. Opowiedziała, co
przeżywała po śmierci matki. Opisała rozczarowanie zachowywaniem
i nawykami macochy, utratę majątku i śmierć ukochanego ojca.
Wreszcie szczerze wyznała uczucia, jakie żywiła do Armina i
powód ucieczki z Burgwerben. Pani von Soltenau umiała przekonać
Ewę Marię, że powinna zaufać Arminowi, który z całą pewnością
szczerze ją kocha.
Postanowiła wrócić do zamku dopiero wtedy, kiedy państwo von
Soltenau znajdą nową odpowiednią wychowawczynię dla swoich
dziewczynek. Kiedy Dora mówiła, że Armin z niepokojem czeka na
jej przybycie, rumieniła się i odpowiedziała:
— Jeżeli mnie tak kocha, jak ja jego, nie powinien się niepokoić,
ponieważ wie, że przyjadę.
Taką odpowiedź otrzymywał również Hans, który codziennie
przychodził odwiedzać narzeczoną i ponaglał Ewę Marię do wyjazdu.
Oczywiście nie omieszkał zawiadomić swojego przyjaciela, że powrót
Ewy Marii to tylko kwestia czasu.
Frida i Margit dowiedziały się, kto jest tajemniczą „narzeczoną
wujka Leydena". Radości nie było końca. Skakały, krzyczały i stale
od nowa prosiły, żeby Ewa Maria opowiadała o zamku Burgwerben.
Ustalono, że wakacje będą spędzały w Turyngii, w „bajecznym
zamczysku", a Hans prosił o zarezerwowanie dla siebie i Dory
„kwaterunku" na dwa letnie miesiące.
Armin polecił pani Delius żeby natychmiast dała znać do zamku
jeśli przyjedzie Ewa Maria. Bez względu na to codziennie
przyjeżdżał, żeby osobiście zasięgać informacji. Nadal była piękna,
zimowa pogoda. Spadło więcej śniegu i Armin korzystał z sanny.
Jechał przez las. Panowała cisza, słychać było tylko lekki dźwięk
dzwoneczków na uprzęży siwków. Rozglądał się podziwiając stary las
pod ciężką, białą pokrywą. Puścił lejce, konie szły stępa.
Wtem ujrzał w dali postać powoli kroczącą po zaśnieżonej
drodze. Wstał i patrzył. Po chwili złapał lejce i sanie szybko ruszyły.
Podjechał, zatrzymał konie i wyskoczył: przed nim stała Ewa Maria.
Nic nie mówiąc pozwoliła się objąć i całować...
Długo rozmawiali ciesząc się ze spotkania i odnalezionego
szczęścia. Wreszcie Armin zawołał:
— Ależ ze mnie egoista, stoimy na mrozie, a w saniach są
futrzane derki!
— Nie czuję chłodu, jest mi bardzo dobrze! Zostańmy jeszcze w
lesie!
— Nie, kochanie, teraz pojedziemy do wsi, do księdza, muszę
dać na zapowiedzi! Pragnę jak najszybciej mieć panią na zamku.
Dłużej nie wytrzymam!
Ewa Maria uśmiechnęła się nie sprzeciwiając się woli
narzeczonego.
Cztery tygodnie później, w pierwszych dniach stycznia, w małym
wiejskim kościółku odbył się ślub Armina i Ewy Marii. Świadkami
byli Scheveking i Rippach. Uroczystość była cicha, lecz wzruszająca.
Armin celowo nikogo nie zapraszał — chciał Ewie Marii
zaoszczędzić upokorzeń związanych z obecnością macochy. Pani
Delius następnego dnia wyjechała do Drezna. Osiadła tam na stałe.
Państwo von Soltenau przysłali serdeczne gratulacje. Rozumieli
postępowanie Armina. Młode małżeństwo zaproszono na ślub Dory,
który zaplanowano na Wielkanoc. Kiedy po uroczystości Armin
przywiózł żonę do zamku, prowadząc Ewę Marię wzruszony
powiedział:
— Kochana żono, oby w tym domu panowało wyłącznie
szczęście i radość! Niech Bóg pobłogosławi twój pobyt w zamku
Burgwerben.
— Arminie, tam gdzie jesteś ty, tam moje szczęście!
Tego wyjątkowego dnia panna Wunderlich i Scheveking nie
kłócili się i nie robili sobie wymówek. Kiedy zobaczyli, że nowy
dziedzic i jego żona idą w kierunku cmentarza, a Ewa Maria niesie
ślubny bukiet na grób Fryderyka von Leyden, ochmistrzyni cicho
zapłakała. Wzruszony inspektor po raz pierwszy widział łzy
spływające po policzkach panny Wunderlich. Nagle też poczuł ucisk
w dołku i drżącym głosem poprosił o dwa kieliszki nalewki.
Ale już następnego dnia odzywali się do siebie w zwykły,
zadziorny sposób. Ich kłótnie wynikały wyłącznie z jednego powodu:
każdy z dwojga staruszków twierdził, że bardziej niż drugie raduje się
szczęściem pana i jego młodej żony! Pod tym względem nigdy nie
mogli dojść do porozumienia.
W letnich miesiącach na zamku było gwarno i wesoło. Margit i
Frida hasały po parku, a Dora i Hans bawili tam po kilka tygodni.
Ponieważ Armin i Ewa Maria złożyli wizyty w sąsiednich majątkach,
w zamku często bywali goście. Oczywiście nie zabrakło również
wizyt państwa von Soltenau.
W starym zamku zapanowało szczęście i spokój. Zmarły dziedzic
dziwacznym testamentem przepędził złe duchy, które pojawiły się w
dniu, kiedy dręczony wyrzutami sumienia, zamieszkał w Burgwerben.
Armin i Ewa Maria czcili pamięć zmarłego podobnie jak dwójka
staruszków, Scheveking i panna Wunderlich, którzy głęboko szanując
nowego pana nigdy nie zapominali o dawnym dziedzicu.