Pomoc duszom czyśćcowym
Wczoraj modliliśmy się do świętych, błagając ich o pomoc i wstawianie się za nami u Boga; dziś cierpiące dusze nas błagają o modlitwę i ratunek. Wczoraj i dziś obchodzona jest uroczystość Wielkiej Rodziny; wczoraj świętych braci w niebie, a dziś naszych bliskich cierpiących w czyśćcu. Wczoraj w myślach jakby zaglądaliśmy do nieba, przypatrując się tej wielkiej nagrodzie, jaką święci odebrali za swoje dobre cnoty i uczynki, a dziś tą samą myślą zaglądamy do czyśćca, rozważając te wielkie męki, które tam ponoszą dusze! Zapewne cierpienia wielkie, jakie tylko można sobie wyobrazić. Pomyślmy o kaźniach świętych męczenników, pomyślmy o okropnościach wojen, terrorystycznych zamachów. Kary czyśćcowe są jednak jeszcze straszniejsze! Ojcowie Kościoła, święci teologowie i filozofowie zapewniają, że męki czyśćcowe są niczym innym od męk piekielnych. Różnice są dwie: trwanie i nadzieja. W czyśćcu dusze cierpią do czasu i mają nadzieję, że po odpokutowaniu będą przyjęte do nieba. Kara zaś piekła jest wieczna i nie ma tam już na nic nadziei! Kto zatem cierpi w tych strasznych mękach? Dusze najdroższe naszym sercom! Rodziców, drogich nam osób. Ale te męki są wyznaczone przez Sprawiedliwość Boga! Boga pełnego dobroci. Od Ojca pełnego miłości dla tych dusz! Gubi się nasz umysł, gdy myślimy o nieskończonej dobroci Boga, o Jego miłości do naszych dusz i o strasznych cierpieniach. Jak zrozumieć i pogodzić dobroć i miłość Stwórcy i jednocześnie straszne kary? Nasz rozum nie potrafi tego zrozumieć dlatego, że nie rozumiemy nieskończonej świętości Boga znieważanej przez nasze grzechy. Nie rozumiemy ogromu zła naszych grzechów, ani ogromu kar, które się nam za nie należą. Jednak za popełniane zło konieczna jest kara od Sprawiedliwości Boskiej. Nie myślmy źle o dobroci i miłości Boga do każdego z nas. Widzimy przecież, że rodzony ojciec jest dla syna dobry, kocha go a zarazem każe, gdy ten na karę zasłuży.
Poza tym, że są wielkie, nic o mękach czyśćcowych nie wiemy. Ani Bóg, ani Kościół nic nam o nich nie mówią, więc my tej tajemnicy nie poznamy. Zresztą, nie chciejmy wiedzieć więcej, niż nam dano poznać. Są męki czyśćcowe, z których dusze nie mogą się same uwolnić, nie mogą ich uniknąć, od nich uciec, zmniejszyć ich, przyspieszyć końca; zmuszone są tam pozostać i cierpieć do wypełnienia całej kary. Jednak my - żyjący jeszcze na ziemi - możemy i powinniśmy te dusze ratować. Żyjący mogą się wzajemnie wspomagać w nieszczęściach. Sąsiad sąsiada, przyjaciel przyjaciela. Nawet nieprzyjaciela człowiek może i powinien wspomóc. Żyjący, potrafi we własnych potrzebach sobie lepiej, bądź gorzej poradzić, gdyby inni nie chcieli mu podać ręki. Jednak dusza w czyśćcu sama sobie, ani jedna drugiej nie jest w stanie udzielić pomocy i wsparcia. Jak więzień przykuty za ręce do ściany nie może się sam uwolnić - może tylko błagać o pomoc i litość, tak i dusze w czyśćcu, są jakby przykute, każda do swej męki, błagając nas o ratunek. I dlatego większą jest zasługą nieść pomoc zmarłym nisz żyjącym i większą ma wartość modlitwa za dusze niż za żyjących. Tej modlitwy, tej pomocy i ratunku oczekują od nas nasi rodzice, krewni i przyjaciele - nasi dobroczyńcy, ci wszyscy, którzy nam wyświadczali za życia różnorakie dobra. Jak możemy nie spieszyć im z ratunkiem?
Nie ma wśród nas chyba nikogo, kto by był tak twardego serca, iż nie czuł by litości, iż by był obojętnym, gdyby pośród wielkich cierpień widział nawet swego nieprzyjaciela. Gdyby w naszej obecności nad kimś się znęcano, zapewne nie moglibyśmy powstrzymać się chociażby od łez żalu i litości. Jeśli tak, to tym bardziej powinniśmy litować się nad duszami, widząc oczami wiary ich cierpienia. Zapewne ratowalibyśmy kogoś, kto znalazłby się w niebezpieczeństwie. Spieszmy zatem na pomoc. Nam okazać im pomoc jest bardzo łatwo. Nie potrzeba wielkich wydatków czy przedsięwzięć, nie potrzeba długich i ścisłych postów, ale trzeba serca i wiary. Trzeba miłości w sercu. Czy dużo nas kosztuje modlitwa za umarłych?. Ofiarować w ich intencji nasz piątkowy post, uczestnictwo we Mszy Świętej, w ich intencji zamówić Mszę, uzyskać dla nich odpust. Czy to wiele kosztuje? A dla grzechu pewnie niejeden raz więcej czynimy. Ile złotych dałeś potrzebującym, czy na Mszę za zmarłych? A ile pieniędzy i nieraz wysiłku wkładamy w rzeczy nieistotne, zbędne, czy wręcz złe? Potrzeba serca i wiary! Człowiek bez serce pomóc duszom w czyśćcu, bo on o żadnych duszach i żadnym czyśćcu nie wie i nie słyszy jak wołają go o pomoc. Wołają; krewni i znajomi, rodzice, spadkodawcy. Mamy obowiązek się nad nimi zlitować. Wołają nie tylko oni. Woła Chrystus: „Bądźcie miłosierni”, abyście także i wy dostąpili miłosierdzia. Czy chcemy go dostąpić? - Bądźmy zatem sami miłosierni dla potrzebujących dusz. Tam jest większe miłosierdzie, gdzie zachodzi jego większa potrzeba, gdzie większe niż na ziemi cierpienie. Zatem; przez miłosierdzie dla dusz mamy większą zasługę i większe miłosierdzie Pan Bóg nam okaże. Psalmista wołał, że Świętą i zbawienną jest rzeczą modlić się za zmarłych. Świętą, bo i święty cel - dusza będzie dopuszczona do chwały świętych w niebie. Zbawienną, bo przyspiesza zbawienie uwięzionym w czyśćcu. Psalmista woła w innym miejscu „Błogosławiony człowiek, który pamięta o ubogim, w dzień zły wybawi go Pan.” (Ps 40) Kto jest bardziej ubogi? Kto jest bardziej potrzebujący niż dusze w czyśćcu? Jeżeli chcemy być błogosławieni, jeżeli pragniemy, by Bóg nas wybawił w dzień zły - w czasie naszych czyśćcowych cierpień, ratujmy teraz dusze potrzebujące pomocy, pamiętajmy o nich. Nie zapominajmy, że ile teraz dusz wybawimy od kary czyśćca naszym wstawiennictwem u Boga, tylu więcej będziemy mieli orędowników w niebie. Te dusze, które wybawimy, nigdy o nas w niebie nie zapomną. Będą błagać Pana, aby nas wybawił od nieszczęść w życiu doczesnym, tu, na ziemi, ale także po śmierci, od kary czyśćca. Amen.
PAMIĘĆ
Był pogrzeb bardzo uroczysty. Z bogatego domu wyniesiono trumnę z matką, młodą jeszcze niewiastą, zdolną lekarką. Umarła na raka mózgu. Pozostało dwoje dzieci: dziesięcioletnia dziewczynka i siedmioletni chłopiec. Oprócz ojca było jeszcze kilka ciotek, które mogły zaopiekować się półsierotami. Matka jednak chyba zdążyła jeszcze przed śmiercią zorientować się w stopniu „czułości” najbliższej rodziny skoro wszystkie swoje oszczędności zdecydowała ulokować w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne i zabezpieczyć tam swoim dzieciom dalsze wychowanie. Starsza dziewczynka prawdopodobnie żywiła podobne przewidywania bo incydent jaki się zdarzył w czasie pogrzebu zdawał się na to wskazywać. Wyjmując chusteczkę z kieszeni dla otarcia łez, razem z chusteczką wyjęło dziecko legitymację szkolną. Jednia z ciotek bystrym okiem spostrzegła za folią z legitymacji mały wycinek z gazety. Zawierał ogłoszenie drobnym drukiem z datami śmierci i pogrzebu matki. Na pytanie niemal zgorszonej ciotki: „Po co to włożyłaś?” dziewczynka udzieliła znamiennej odpowiedzi: „Żebym pamiętała. Wiem, że nikt mi nie przypomni, kiedy mama umarła..”
Tak właśnie ludzka pamięć jest krótka. Żal i płacz wnoszony w dniu pogrzebu głośnymi oktawami jest na pewno szczery i głęboki. Lecz szybko przycicha i zmarły odchodzi w niepamięć. Takie jest życie. Mówimy, że czas leczy rany i dobrze, że leczy, bo żywi muszą znów wrócić do spraw życia na ziemi. Ale staje się przy tym rzecz o wiele groźniejsza - razem z zapomnieniem naszego drogiego zmarłego zapominamy o tym, że i my umrzemy i zaczynamy znów żyć jak mówi poeta: „by słodycz z życia wydobyć a śmierć na później odsunąć”.
Śmierć chrześcijanina w odczuciu ludzkim jest na pewno bolesna, lecz nie jest tragedią, bo grób nie jest końcem wszystkiego. Odkąd grób Chrystusa pozostał pusty, nad skałą mieszczącą ciało Syna Bożego zamiast słów: „porzućcie wszelką nadzieję” widnieje napis: „Zmartwychwstał, nie ma go tu” - śmierć zyskała nowe bardziej radosne oblicze.
„Kto we mnie wierzy choćby i umarł, żyć będzie”.
Odtąd śmierć jest tylko koniecznym progiem do przejścia aby znaleźć się w ramionach Ojca Niebieskiego.
Sławny działacz francuski Maurras przed swoją śmiercią powiedział najpiękniejsze chyba słowa jakie kiedykolwiek wypowiedziano: „Po raz pierwszy słyszę, że ktoś się do mnie zbliża”. Ktoś - a nie czarna kończąca wszystko śmierć.
Pochylamy ze łzą w oku nasze głowy, dziś nad grobami naszych zmarłych, w Dniu Wszystkich Świętych - czyli Zbawionych. Tych, którzy dotarli już do Boga i szczęśliwej krainy wiecznej. Może po długoletnim czyśćcu. Może dzięki naszej modlitwie dotarli tam wcześniej. Może wielu z tego cmentarza jest już świętymi, ale nie zapominajmy, że i nad naszymi grobami pochylą się kiedyś głowy naszych najbliższych, może będzie to już niedługo. Tylu z nas było tu jeszcze roku poprzedniego, a dziś ich już nie ma z nami. Wytężmy wszystkie siły naszego ziemskiego życia, by ten moment był dla nas szczęśliwy, abyśmy w ostatniej godzinie życia mogli powiedzieć tak pięknie jak to powiedział umierający papież Jan XXIII:
„Moje walizki spakowane... jestem gotów do podróży”.
ŚMIERĆ
Każdy kto jest w Zakopanem i czuje się na siłach stara się wejść na szczyt Giewontu. Na jego szczycie liczącym prawie 1900 metrów znajduje się żelazny krzyż konstrukcji kratowej 12 metrowej wysokości. Jeszcze przed kilku laty znajdowała się na nim żelazna tablica na której można było przeczytać: „Zbawicielowi świata na przełomie wieków XIX i XX wystawiła krzyż parafia Zakopane ze swoim proboszczem”. Ogromny ten krzyż stoi do dzisiaj, opierając się burzom, wichurom, śniegom i piorunom i stać będzie chyba jeszcze długo. Lecz w końcu zniszczeje, tak jak każde dzieło rąk ludzkich. Tak jak te krzyże na naszym cmentarzu zniszczeją z czasem. Ale istnieje na świecie krzyż inny, postawiony ręką Boga-Człowieka postawiony nie na przełomie wieków lecz na przełomie dziejów - prawie dwa tysiące lat temu. Ten nie ulegnie zniszczeniu tak jak nie ulega zniszczeniu człowiek choć umiera i zostaje pochowany.
W życiu człowieka mają miejsce dwa najważniejsze dla jego historii momenty. Pierwszym jest moment poczęcia, w którym rozpoczęliśmy swoje istnienie, w którym Bóg obdarzył nas nieśmiertelną duszą. Nie byliśmy jeszcze wtedy świadomi doniosłości tego faktu, nie pamiętamy go - tak jak dnia swoich narodzin. I drugi moment - to ten, który kończy pierwszy etap naszego życia, to śmierć. Ten moment możemy i powinniśmy przeżyć świadomie a przynajmniej świadomie się do niego przygotować. Od niego bowiem zależy wszystko - cała nasza przyszłość.
Mogą być dwa spojrzenia na krzyż i na śmierć. Dla jednych to koniec, dla innych początek. Takie opinie teoretycznie można otrzymać od ludzi zapytanych o sens śmierci czy krzyża.
Dla nas nie jest to koniec bo przyszliśmy tu dziś, aby oddać hołd naszym zmarłym. Ale mimo, że jesteśmy ludźmi wierzącymi zachowujemy się jak byśmy nie dostrzegali tego, że nas też czeka przejście tego progu. Mimo, że dostrzegamy śmierć innych wokół nas się znajdujących - nawet bliskich - unikamy sami myśli o śmierci. Człowiek dzisiejszy nawet wierzący nie lubi słuchać takich słów jak śmierć, krzyż, grzech czy szatan. Postawę taką można by określić tak jak mówił o śmierci ateistyczny grecki filozof Epikur: „Śmiercią nie trzeba się przejmować, bo póki żyjemy to jej nie ma, kiedy zaś przyjdzie, wówczas nas już nie ma.” Taka jest też często nasza postawa. I dlatego to dzisiejsze święto obchodzone ku czci naszych zmarłych jest też naszym świętem, jest dniem zastanowienia i refleksji nad naszym życiem i śmiercią, która nas czeka.
W pewnym mieście francuskim umierał młody robotnik na skutek silnych oparzeń poniesionych w wypadku, który miał miejsce w zakładzie pracy. Całe jego ciało było poparzone, było praktycznie martwe. Jedynymi żywymi częściami ciała były oczy. Nie było w nich widać lęku ani goryczy lecz tęsknotę. Przyszedł kapłan, przygotował go na spotkanie z Bogiem, udzielił mu komunii św. i stawiamy Bogu i w chwilę potem ten człowiek umarł. W tym momencie przybyła do szpitala jego żona z dziećmi. Kapłan wyszedł do niej by podzielić się z nią radością, że jej mąż pojednał się przed śmiercią z Bogiem i przyjął komunię św., a wtedy z jej ust posypały się pełne goryczy pytania: Dlaczego? Dlaczego właśnie on?
My też stawiamy Bogu często pytania dlaczego, zwłaszcza wtedy, gdy poniesiemy porażkę, pytamy gdy umrze ktoś z naszych najbliższych, kogo kochaliśmy. I bylibyśmy gotowi postawić dziś pytanie Bogu dlaczego w ogóle musimy umrzeć. Aby uzyskać odpowiedź na to pytanie powinniśmy postawić jeszcze jedno, wcześniejsze chronologicznie, którego chyba nie stawiamy Bogu nigdy. Dlaczego żyjemy? Czy po to by umrzeć i nic więcej? Aby to zrozumieć przyjrzyjmy się samemu Chrystusowi. Czy on narodził się jako człowiek by tylko umrzeć? Nie, narodził się by pokonać śmierć. I choć to brzmi paradoksalnie, my również narodziliśmy się po to, by zwyciężyć śmierć. Najlepiej rozumieli chyba tę prawdę pierwsi chrześcijanie, którzy malowali na krzyżu postać Chrystusa żyjącego, w koronie królewskiej i purpurowym płaszczu na ramionach. Taka jest właśnie prawda o śmierci, która jest ostatnim i powinna być najdoskonalszym czynem człowieka. Zwyciężyć zaś śmierć możemy w tym samym znaku w jakim pokonał ją Chrystus - przez krzyż. Moc zaś potrzebną do pokonania śmierci czerpiemy z Eucharystii. W niej właśnie jest zawarta śmierć Chrystusa ale i Jego zmartwychwstanie. Tam tkwi odpowiedź na zagadnienie śmierci.
W świetle tej tajemnicy powinniśmy dokonać zwrotu naszego myślenia o śmierci. Często odwracamy uwagę swoją i naszych najbliższych gdy ta chwila nadchodzi. Aby nie wiedział o tym, że umiera bo może się przestraszyć. on przestraszy się dopiero potem, gdy zrozumie, że swoją najważniejszą chwilę życia przeżył nieświadomie. Tragedia człowieka nie polega na tym, że umiera, lecz że może umrzeć nieświadomie. A powinien być to ostatni ale największy czyn człowieka. Bo to co w sensie doczesnym jest klęską, u Boga jest zwycięstwem. Śmierć Chrystusa też uważano za klęskę, nawet jego najbliżsi tak uważali - aż do dnia zmartwychwstania.
Popatrzmy jak umierał Bóg. on nie oczekuje od człowieka fałszywego bohaterstwa. Możemy Mu w naszej ostatniej godzinie powiedzieć: „Panie boje się, cierpię, smutna jest moja dusza ale jestem gotów przejść ten ostatni trudny odcinek, by spotkać się z Tobą.”
ŹRÓDŁO
Stare wschodnie podanie głosi, że przy źródle spotkali się trzej wędrowcy: artysta, starzec i chłopiec. Nad wgłębieniem źródła widniał zatarty już nieco napis: „Bierzcie ze mnie wzór”. Kiedy nasycili pragnienie, zaczęli zastanawiać się nad znaczeniem wyrytych słów. Artysta mówi: woda wypływająca z tego źródła przedziera się przez góry, przepływa jeziora, przyjmuje do siebie strumyki i potoki, wreszcie staje się dużą rzeką. Napis uczy nas więc, że należy wiele pracować, aby stać się wielkim. Ja zaś odezwał się starzec, sądzę inaczej: źródło daje orzeźwienie wszystkim, którzy z niego zaczerpną. Stąd uczy nas, że mamy służyć innym. Chłopiec myślał i zamyślony wpatrywał się w przejrzyste lustro wody. Zapytany powiedział: woda źródlana na nic się nie przyda, skoro nie jest czysta. Mętną wodą nawet zwierzęta się brzydzą. Zatem napis głosi: Jeśli chcesz być użyteczny, bądź czysty.
A ja bym dodał: i nie musisz bać się śmierci bo wejdziesz do Królestwa Niebieskiego. Dlatego gdy dziś modlisz się za swoich bliskich pomyśl też o sobie i jak to zrobić by na co dzień być czystym przed Bogiem.
KAZANIE
Stoisz dzisiaj przy grobie swojej bliskiej osoby. Nagrobek może bardzo drogi z cennego kamienia a może skromny. Grób pięknie ubrany: kwiaty, świerk i lampki tak pięknie świecą. I co sobie w tej chwili myslisz. Co myślisz o tym zmarłym przy grobie którego stoisz? Co myślisz o sobie, o swoim życiu? A może trochę pomyślisz, pokiwasz głową, poprawisz kwiaty i pójdziesz do swoich zajęć? Do domu, samochodu, telewizora i innych ważnych dla ciebie spraw.
Był dzień 24.IV.1854r. W Paryżu lotem błyskawicy rozeszła się wieść, że słynny pianista Herman Cohen, obecnie ojciec Augustyn od Najświętszego Sakramentu, karmelita będzie przemawiał w kościele św. Sumplicjusza. Wszyscy wiedzieli, że porzuciwszy żydowską religię, przyjął chrzest, zmienił całkowicie swoje życie, a w końcu wstąpił do surowego klasztoru OO. Karmelitów. W napięciu oczekiwano jego pojawienia się na ambonie. A gdy wyszedł, wszystkich ogarnęło dziwne wzruszenie. on zaś zaczął mówić tymi słowami: „Najdrożsi bracia w Chrystusie! Znam świat, przebiegłem świat, lubiłem świat, a jednak się przekonałem, że on szczęścia nie daje. A przecież ja za nim przebiegłem świat, lądy i morza! Szukałem go pod ciepłym, rozkosznym niebem południa i na srebrzystych falach jeziora i na niebotycznych szczytach gór Szwajcarii i w najwspanialszych cudach natury. Szukałem go w wykwintnych salonach, w szumnych festynach, upajających rozkoszach zmysłowych. Szukałem szczęścia w powodzeniu artysty i w śmiałych przygodach podróżnika, w obcowaniu z ludźmi sławnymi, o sercu przyjaciela i - niestety, nie znalazłem go. Jak wytłumaczyć ten tajemniczy zawód? Wszak człowiek stworzony do szczęścia, ale ludzie szukają go tam, gdzie go znaleźć nie mogą. Otóż ja znalazłem szczęście w takiej obfitości i w takiej pełni, że mogę powiedzieć za apostołem „obfituję w radości - a tym szczęściem to Chrystus”. I skończył swe kazanie: Jedno tylko szczęście na ziemi - kochać Chrystusa i być przez Niego kochanym”.
Cóż takiego pominął ten człowiek w pogoni za szczęściem żyjąc przeszło 150 lat temu za czym ty teraz gonisz i gonisz. Choć upłynęło 150 lat, tęsknoty ludzkie w niczym się nie zmieniły. Podobnie jak pogoń za nimi. I choćby człowiek coraz głośniej krzyczał, że się tym nie przejmuje, to nie zakrzyczy swojego sumienia. Może więc warto dziś wykorzystać tę chwilę zatrzymania się przy grobach naszych bliskich, aby trochę głębiej pomyśleć nad sobą. Świat dzisiejszy ogłupiał na tle pogoni za wieloma rzeczami, a głównie za pieniędzmi. I choćby ich było coraz więcej dla wszystkich - nie tylko dla wybranych - to i tak ciągle będzie ci mało i mało…i za mało! Tak było przed sto, pięćset i tysiącem lat. I będzie do końca świata. Podobnie jak to, że śmierć wszystkich pogodzi. I obojętne czy spoczniesz w drogim grobowcu czy zwykłej mogileojemu przyjacielowi: „Czy wiesz kto jest najbiedniejszy na zi
Wielki milionem Jon Rockefeller, gdy był już bardzo stary, powiedział swojemu przyjacielowi: „Czy wiesz, kto jest najbiedniejszy na ziemi? Kto nic nie ma oprócz pieniędzy.”
Wróć dziś do domu po tym nabożeństwie na cmentarzu i pomyśl nad tym co napisał kiedyś pewien kapłan więzień.
„Śmierć - wszystko ją przypomina, a jednak mało się o niej myśli. Zwiędły liść, liść pożółkły, gasnąca żona mówi o kresie życia. Wszystko przemija. Nic się dwa razy nie powtarza. Niby to samo słońce świeci, a tymczasem jego wczorajsze światło już na zawsze uleciało. Niby ten sam potok szumi, a tymczasem fala unosi twe spojrzenie, cząstkę twego życia. Już ta chwila nigdy nie wróci.
Czy sobie zdajesz sprawę, że twoje życie, podobnie jak potok, płynie rwącymi falami ku wieczności? Biada ci, jeśli te fale zagarniają tylko brud i męty. Z czym płyniesz do brzegu wieczności? Jedno krótkie życie, a potem wieczność bez kresu. Wszystko zawisło od chwili, jaką przeżywasz. Tę jedną chwilę spędź dobrze, jak najlepiej, a już ci ona nie zginie. Fala życia poniesie jedną perłę więcej.
Żyj ostrożnie, bo nie wiesz ile zdołasz jeszcze wysłać fal ładownych plonem. Czy wiesz, kiedy ci powiedzą: Już więcej włodarzyć nie będziesz?
Żyj wysiłkiem! Widziałeś, jak ratują przedmioty z płonącego domu? Od sekundy zależy nieraz życie i mienie. Twoje życie jest płonącym domem. Jeszcze go nie zdążyłeś poznać, a już się rozpada. Rodząc się wszedłeś w jego drzwi i stale zbliżasz się ku wyjściu. Czego z sobą nie wziąłeś, przepadło. Nie namyślaj się zatem, tylko ratuj co się da!
Drżyj, byś w tym momencie nie wyszedł ze swego domu biednym pogorzelcem, który niczego nie uratował. W wieczności już ci nic nie wspomoże. Tam można żyć tylko własnym kapitałem.”
Wystraszyłeś się tym co powiedziałem? To dobrze! Lepszy taki strach niż inny! Wracaj do życia! Żyj i myśl o wieczności! Chyba, że w nią nie wierzysz? W takim razie zmarnowałeś czas i niepotrzebnie tu przyszedłeś! To nie hallowen, czyli zabawa kosztem umarłych. Tu „Umarli otwierają oczy żywym.”
Opracował ks. Piotr Kufliński
Jest taka legenda żydowska, według której Pan Bóg stworzył człowieka wytapiając złoto. Wytapiał złoto, po czym wziął naczynie z rozgrzanym metalem i spojrzał w nie. Na powierzchni pływały jakieś paprochy. Bóg dmuchnął, ale powierzchnia nie była całkiem czysta. Dmuchnął trzeci raz i zobaczył w czystym złocie swój obraz, swoje odbicie. Ten obraz był tak piękny, że Bóg postanowił podarować go najdoskonalszemu ze stworzeń. I dał go człowiekowi
Dziś pamiętajmy, że ci, którzy od nas odeszli, których doczesne szczątki spoczywają w grobach, oczekują od nas pomocy. To dobrze, że troską otaczamy mogiły najbliższych: czcimy je, porządkujemy, palimy znicze, stawiamy kwiaty... To jednak, poza pamięcią, nie znaczy zbyt wiele, chociaż to wychowawcze. Być może nasi zmarli oczekują od nas czegoś więcej, bo naszej modlitwy, ofiarowania za nich Komunii albo Mszy świętej. To są zasadnicze środki, którymi możemy im pomóc. Przykładem troski o własną duszę niech będzie raz jeszcze przywołana matka Augustyna, św. Monika, o której wspomina jej syn: Ona, gdy chwila jej odejścia była już bliska, nie zatroszczyła się o to, żeby jej zwłoki spowito w całun kosztowny, ani o to, by je namaszczono wonnościami. Nie zapragnęła jakiegoś nadzwyczajnego grobowca ani tego, by ją w ziemi rodzinnej pogrzebano. Nie tego od nas żądała, lecz tego, aby ją wspominano przed Twoim ołtarzem, gdzie za życia służyła Tobie dzień za dniem, bez przerwy. Wiedziała, że stamtąd udziela się świętej Ofiary, przez którą zmazany jest tekst, zawierający dekrety przeciw nam wymierzone (IX, 13).
To była dojrzała chrześcijanka. Wiedziała, co się najbardziej liczy w życiu. Troska o duszę jest ważniejsza od bogatego grobowca czy pięknych chryzantem. W naszym pielgrzymowaniu do niebieskiej ojczyzny niech nas umacnia wiara w nasze zmartwychwstanie, o którym przypomina nam każda Eucharystia: Błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę Baranka.
Stara legenda opowiada, ze pewien król zwołał największych uczonych do siebie i polecił im spisać wszystkie mądrości świta. Uczeni pilnie zabrali się do pracy i po czterdziestu latach przedstawili królowi sto grubych ksiąg. „Nie zdołam tego przeczytać, nie pozwala mi na to mój czas, a tym bardziej moje zdrowie. Kochani uczeni! Musicie wszystko skrócić, pozostawcie tylko to, co jest najważniejsze!” - prosił król uczonych. Po dziesięciu latach uczeni przyszli z nowym dziełem do króla. Tym razem przynieśli dziesięć tomów. I to było dla siedemdziesięcioletniego króla zbyt wiele. Odesłał ich z prośbą, aby pozostawili tylko to, co powinien przede wszystkim wiedzieć. Uczeni zabrali się do pracy i zebrali mądrości świata w jednej księdze. Król był już umierający, mimo to pragnął usłyszeć najważniejszą mądrość świata w jednym zdaniu. Uczony stojący przy śmiertelnym łożu, powiedział: „Najważniejszą mądrością świata jest ta, że człowiek rodzi się, cierpi i umiera.”
Człowiek rodzi się, cierpi i umiera! I nic więcej? Czy to jest największa „najmądrzejsza” mądrość świata? Czy nic innego nie można powiedzieć o życiu człowieka?
Człowiek i jego życie widziane oczyma bez wiary jest nierozwiązywalną zagadką, a śmierć - zagadką nad zagadkami. Człowiek widziany oczyma bez wiary jest istotą bez sensu, całkowitym nieporozumieniem, zbytecznym dzieckiem szalonej przyrody. Jego życie jest przegraną walką. Z chwilą narodzin rozpoczyna się łańcuch cierpień, których końcem jest grób, ostateczna klęska i przegrana. Mówi się, że życie jest drogą do grobu, a jednak człowiek przez całe życie walczy o przetrwanie. Do walki przeciwko śmierci mobilizuje wiedzę, technikę, medycynę i pieniądze. Można by powiedzieć, że życie to nieustanna i daremna walka ze śmiercią.
To jednak tylko pozory. Człowiek i jego życie postrzegane oczyma wiary wygląda zupełnie inaczej. W głębi naszej istoty, na dnie duszy, tkwi pragnienie, myśl i przekonanie, że śmierć nie jest czarną kropką po tym życiu, ale początkiem innego życia. Pusty grób Jezusa Chrystusa „dowodzi”, że Jego historii nie można zamknąć w trzech wyrazach: urodził się, cierpiał i umarł. Musimy dodać: on zmartwychwstałi żyje! Ostatnie słowo nie należy więc do śmierci, lecz do życia. Dlatego nie rzucamy naszych zmarłych psom; grzebiemy ich i stawiamy im pomniki.
Dzień zmarłych jest dniem nieśmiertelnych. Nasi zmarli żyją i to jest dla chrześcijanina największa pociecha. Grób nie jest końcem ale początkiem życia bez końca, kresem łez a początkiem wiecznej pieśni. Nasi zmarli nie zniknęli, przesiedlili się tylko do nowej ojczyzny. Bo śmierć jest zmianą na lepsze.
Trafnie wyraził to bośniacki pisarz Meša Selimović: „Śmierć jest przesiedleniem z domu do domu. To nie jest unicestwienie, ale drugie narodzenie. Podobnie jak pęka skorupka jajka, kiedy pisklę zupełnie się rozwinie, tak też przychodzi czas na rozłąkę duszy i ciała.”
Jednak tylko człowiek doskonale czysty i święty, oczyszczony od wszelkich ziemskich brudów, zasługuje na wieczną nagrodę. Przedtem trzeba spłacić wszystkie długi. Świętość Boża przyjmuje tylko świętych. Wielu przeniosło się do wieczności w stanie łaski Bożej, ale bez pełnej świętości. Muszą więc spłacić długi i w czyśćcu cierpieć za grzechy. Dlatego Kościół - matka wszystkich ochrzczonych - staje nad grobami swoich dzieci i modłami wyprasza u Boga „wieczny pokój”, aby mogli stanąć przed Bogiem.
Dzień ten, to również dzień przestrogi dla żywych. Na ścianie kostnicy szpitala w Mostarze widnieje łaciński napis: „Mortui vivos docent” - Umarli pouczają żywych. Groby naszych bliskich uczą nas jak żyć po chrześcijańsku, by śmierć była tylko snem w Chrystusie, nasz czyściec krótki, a wieczność szczęśliwa.
Siostry Służebniczki NMP Niepokalanej tak śpiewają nad grobem swojej współ siostry:
„Me życie jest cieniem, me życie jest chwilką,
Co ciągle ucieka i ginie.
By kochać Cię Panie, te chwilę mam tylko
Ten dzień dzisiejszy jedynie.
Ach, skończy się wkrótce to moje wygnanie
Wiecznego blask zalśni mi słońca.
I śpiewać Ci będę na wieki, o Panie
To „dzisiaj” bez kresu i końca.”
Ks. Piotr Kufliński
Jak co roku pierwsze popołudnie listopada przyciąga nas właśnie tutaj - na cmentarz. Dlaczego? Tyle innych miejsc wabi do siebie człowieka, a my przyszliśmy właśnie tutaj - na cmentarz. Przyszliśmy dziś, jak co roku, aby jak napisała poetka „swe ręce do modlitwy składać, za tych, co dopiero świadczyli nam”. Jesteśmy dziś, tak jak byliśmy ubiegłego roku. Ale czy będzie nas stać na to by przyjść tu również za rok czy za dwa.
Zwykle jesteśmy, bardzo krótkowzroczni. Przepadamy za rzeczami, które są w zasięgu ręki. Ulegamy pokusom do grzechu, które nam podsuwają natychmiastową przyjemność. Nie dostrzegamy dalszych następstw swoich czynów. Pozostajemy obojętni na rzeczy wielkie i wspaniałe, ale jeszcze nie aktualne. Wiemy wprawdzie, że umrzemy, że możemy dostać się do nieba lub do piekła, ale wydaje nam się to tak odległe, że nie wywiera to wpływu na nasze życie. Ciekawe na ten temat pozostawił przemyślenia wielki uczony Izaak Newton: „Przedmiot wprawdzie duży sam w sobie okaże się nam małym, gdy patrzymy na niego z daleka. Np. gwiazdy wydają się nam być małymi światełkami, nawet koniec palca trzymany tuż przed oczami może zakryć przed nami całe słońce. Odległość czasu działa na nas zupełnie tak samo jak odległość przestrzeni. ona zmniejsza w naszym umyśle pojęcie, które z natury swojej jest doniosłej wielkości i ważności. Gdyby ktoś z nas był poinformowany, że na pewno umrze, zanim dzień dzisiejszy się skończy, jak nagła i wielka zmiana nastąpiłaby w jego umyśle?... Że my wszyscy musimy kiedyś umrzeć, o tym wiemy dobrze. Ale ponieważ jest możliwe, że nie umrzemy dzisiaj lub jutro, lub w tym roku, przeto jesteśmy zwykle tak mało przejęci myślą o śmierci, jakbyśmy mieli na ziemi żyć wiecznie.”
Czyż tak właśnie nie zachowujemy się codziennie. I może jedynie dzień dzisiejszy i jutrzejszy jest pewnym wyjątkiem w takim myśleniu. Chyba, że i to w nas zanikło - nadprzyrodzony instynkt samozachowawczy. A my staliśmy się istotami, które jedzą, śpią i piją; szukają pracy lub pracują, by się jak najlepiej urządzić tu na ziemi i tylko na ziemi. Pytam, więc kim jesteś człowieku początku XXIw? Kim jesteś i po co tu przyszedłeś? Może tylko na ten cmentarz jak na widowisko? Dotknij, więc „eksponatu”, który jest przed tobą, czyli grobu osoby mniej lub bardziej kiedyś ci znanej i spróbuj sobie zadać pytanie: Jak ci się zdaje, to co dotykasz to jest wszystko, co może zostać z człowieka? Istoty, która myśli czuje, kocha? Kupka ziemi choćby przykryta drogim pomnikiem? Naprawdę w to wierzysz, że tylko tyle pozostało z twoich zmarłych i kiedyś pozostanie z ciebie? Jeśli tak wierzysz to opuść ten cmentarz, bo pomyliłeś miejsce w dzisiejsze popołudnie i niepotrzebnie tu przyszedłeś! To nie jest żadne przedstawienie a twoje przekonanie jest najbardziej absurdalną wiarą, jaką znam. Jeżeli jednak jest w twoim sercu wiara, choć może osłabiona to niech cię wzmocni wiara tych, którzy stoją obok ciebie. I pomyśl o sobie.
W maju 1937 r. umierał najbogatszy człowiek świata Jon Roccefeler, który posiadał 6 miliardów dolarów, a 13 mln. dochodu rocznie. U schyłku życia rozpoczął walkę ze śmiercią. Otoczył się tajną policją i najsławniejszymi lekarzami. Prawo śmierci było nieubłagane. Umarł z głodu na raka gardła mówiąc: „przegrałem swoje życie”. Czy tak chcesz odejść? Pomyśl o tym nad grobem swoich bliskich. oni ci podpowiedzą co robić.
Oderwij się od ziemi i pomyśl na co przeznaczasz teraz swój czas. Zwykle mamy go na wszystkie sprawy: politykowanie; niepotrzebne gadulstwo, intrygi i wiele tzw. spraw tego swiata. Tylko nie na to by zatroszczyć się o swoje zbawienie. Ktoś obliczył kiedyś jak został podzielony czas 70 letniego człowieka. Otóż ten człowiek poświecił:
6 lat na kształcenie
4 lata na rozmowy
5 lat na różną bieganinę
6 lat na jedzenie
8 lat na rozrywki
14 lat na prace
24 lata na sen
Zostało 3 lata, z których tylko 5 miesięcy zostało poświęconych dla Boga: a więc niedzielna Msza św. i 5 minutowy pacierz. A Pismo św. mówi: „Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie.”
Wybitny rosyjski pisarz Lew Tołstoj jest autorem pewnej bardzo mądrej legendy, którą może już słyszeliśmy bo jest ona bardzo znana. Ale nie chodzi o to by ją usłyszeć, może po raz kolejny, lecz aby się nad nią zastanowić i zrozumieć o co chodziło jej autorowi. Otóż pewien człowiek miał trójkę przyjaciół - swoje pieniądze, swoją żonę i swoje dobre uczynki. Będąc na łożu śmierci wezwał do siebie całą trójkę, aby się z nią pożegnać. Do pieniędzy powiedział: „Do widzenia już umieram!” Pieniądze odpowiedziały: „Do widzenia nasz przyjacielu; gdy umrzesz zapalimy ci świeczkę za spokój twojej duszy!” Przyszła i żona, aby się z nim pożegnać i obiecała mu, że będzie mu towarzyszyć aż do grobowej deski. W końcu zjawił się trzeci przyjaciel: „Już umieram” - rzekł ostatkiem sił śmiertelnie chory - „Do widzenia!”. „Nie, odrzekły dobre uczynki, nie do widzenia… My się z tobą nie rozstaniemy. Jak długo żyjesz, jesteśmy z tobą; gdy umrzesz, pójdziemy za tobą”. I chory umarł. Pieniądze ofiarowały mu świecę, żona towarzyszyła mu do grobu. Ale dobre uczynki poszły z nim na drugi świat.
Współcześnie wielu z nas wyznaje pogląd, że to kim są, co posiadają, jak żyją, zawdzięczają jedynie sobie samym. Takie zdanie to dowód wielkiej niedojrzałości ludzkiej. Kim byłbyś dziś, gdyby matka nie nauczyła cię znaku krzyża? Gdybyś w spracowanych dłoniach ojca nie widział różańca, modlitewnika?
Trzeba nam dziś popatrzeć jak mijają pokolenia, przechodzą przez ten świat ludzie, trzeba nam dziś pomyśleć jaki ślad zostawili w nas i jak nadal w nas żyją. Co z ich życia, wartości, którym służyli, miłości, jaką nam dawali, co pozostało w nas?
Oni są dziś u Boga. Dziś modlą się za nas, a my uwielbiając Boga za Jego Miłosierdzie, prosimy ich o wstawiennictwo. Istnieje jakaś prawdziwa, realna więź między nami a nimi, którzy patrzą w twarz dobrego Ojca albo czekają jeszcze w czyśćcu na to ostateczne spotkanie. Często chcemy im pomóc, by szybciej dostali się do niebieskiej Ojczyzny. Przywołujemy zatem na pamięć słowa Księgi Machabejskiej: „Dobrą rzeczą jest modlić się za zmarłych” i przez całe wieki wraz z powszechnym Kościołem modlimy się o wieczny odpoczynek i światłość dla nich.