Rybarczyk Zbigniew Spotkanie przy wielkim czasie


Autor: Zbigniew Rybarczyk

Tytul: Spotkanie przy wielkim czasie

Wyróżnione w konkursie "Fantastyka '90"

Z "NF" 4/92

Zmierzchało. Seear był u kresu sił, jeszcze jeden taki

dzień, a nawet on nie dałby rady. Cóż, teraz musiał.

Przeciwnik był już blisko, czuł to całym sobą. Zajeździł już

trzy konie, jeżeli ten pod nim nie padnie, jeszcze tej nocy

dopełni się misja. Rozpoczął przygotowania, z namaszczeniem

otworzył malutką buteleczkę, jednym łykiem wypił zawartość,

nalewka miała niepokojący smak. Rozwiązał podróżną torbę i

wyciągnął malutki amulet, dar od ojca przełożonego. Zwolnił,

teraz może odpocząć. Gdy przyjdzie na niego czas, na pewno

nie przeoczy tej chwili. Na razie niewiele od niego

zależało, musi czekać. Czekać i odpoczywać.

Las powoli kończył się, widać już było wzgórza

zwiastujące niedalekie góry. Słońce całkiem schowało się za

widnokręgiem, było jasno, światło gwiazd i malutkiego

księżyca odbijało się od śniegu dając przepiękne refleksy. W

innych okolicznościach zachwycałby się urodą tego miejsca,

ale nie dziś. Czuł nadciągające spotkanie, resztę widział

jak w krzywym zwierciadle. Wiedział, że jest ścigany,

wiedział, że musi zacierać ślady, ale wykonanie tego

przychodziło mu z coraz większym trudem. Teraz musi znaleźć

odpowiednie miejsce, musi zacząć Próbę. Gdy zobaczył duży

dąb, rosnący na środku niewielkiej polany - chyba ojca i

matkę wszystkich dębów tego lasu - zdecydował się. Tutaj

spróbuje skusić los. Z namaszczeniem pętał nogi konia,

dobrze mu służył ten mały kuc, teraz niech odpoczywa.

Później zaczął się rozbierać. Nagość dawała cień szansy,

przynajmniej tak mówiła reguła. Reszta była niewiadomą. Gdy

był już nagi, poświęcił ziemię i rozpoczął pierwszą próbę

przywołania. Poszło nadzwyczaj dobrze, w odległości jakichś

trzech kroków światło poczęło się załamywać, zniknęły

cienie. Seear poczuł falę gorąca, widomy znak nawiązanego

KONTAKTU. Błogosławił wypity wywar, bez którego chyba by

spłonął. Teraz musiał ściągnąć do siebie Przeciwnika. Z

tego, co wiedział, tylko kilku ludzi próbowało tego przed

nim. Część już nigdy nie wróciła, część zmarła. Mógł mieć

tylko nadzieję, że jego los oszczędzi. Rozpoczął drugą część

przywołania. Płynący z jego ust potok słów sprowadzał tylko

nienawiść ludzi. Nie było jednak odwrotu.

Coraz wyraźniej czuł obecność tego, którego prosił o

przybycie. Nie liczył, że pójdzie tak dobrze, wręcz łatwo,

jednak Przeciwnika jeszcze nie było. A teraz liczył się

czas, musiał działać szybko, niedługo skończy się działanie

nalewki, niedługo nadciągnie pościg, niedługo zamarznie...

Gdyby zdecydował się pójść na skróty, mógłby spróbować ZEWU

KRWI. Podobno to gwarantowało powodzenie, ale cena, jaką

trzeba było zapłacić, była za wysoka. Nawet dla niego.

Teraz wystarczy jeszcze jeden zryw, jeszcze jeden potężny

akt woli i powinien spotkać tego, którego poszukiwał.

Uklęknął na ziemi, jeszcze raz krótkim gestem poświęcił ją i

rozpoczął wymawiać słowa układające się w CZAR, jaki można

wypowiedzieć tylko raz w życiu. CZAR PRZEJŚCIA.

Przepływająca moc rozszarpywała mu wnętrzności. Ból

wydawał się nie do zniesienia i gdyby nie świadomość, że

minie szybko i bez śladu, postradałby zmysły. Czar okazał

się skuteczny i nie wymagał powtórzenia, Seear poznawał to

po ogromnych zmianach, jakie zaszły w otoczeniu. Las rozwiał

się i jakby odsunął dalej, kontury bliskich przedmiotów

rozmyły się, ucichły leśne odgłosy. Był poza swoim światem,

mógł spotkać się z tym, kogo wzywał.

- Witaj, nie liczyłem, że tak szybko któryś z was mnie

odnajdzie, stajecie się coraz lepsi. - Kpina zawarta w

głosie Przeciwnika nie zraziła Seeara. Był na nią

przygotowany.

Już czwarty dzień podążali jego tropem, a on ciągle był

daleko, daleko przed nimi. Przewodnik, mnich-banita,

twierdził, że tej nocy ścigany powinien trochę odpocząć,

może spróbuje się przespać. Pomaer po cichu liczył, że

właśnie dziś go dościgną. Podążali więc najszybciej, jak

było możliwe. Pochwycenie Pątnika na gorącym uczynku

zapewniało sławę, a przede wszystkim pieniądze. I to nie

tylko w Fanaan, ale i w stolicy. Gra była warta świeczki.

Razem z przewodnikiem było ich dwunastu. Podobno to

minimalna liczba zapewniająca sukces przy spotkaniu z takim

wrogiem. Dobrani byli specjalnie, Pomaer szukał najlepszych

z najlepszych, a i tak obawiał się o wynik walki. Wiedział,

jak nikłe szanse daje topór przeciw Lasce, miecz przeciw

Mocy. Jedyna nadzieja w zaskoczeniu, dlatego poganiał

wykończonych ludzi, ryzykując zajeżdżenie ostatniej zmiany

koni. Jeżeli zdążą, zaskoczą Pątnika podczas dziwnych

obrzędów; wtedy powinno się udać, jego czujność będzie

zmniejszona. Jeżeli nie - już nic nie będzie ważne. Czas

uciekał.

Zaczynało zmierzchać, w oddali widać było las, gorzej już

być nie mogło. Ciemności i mnóstwo leśnych ścieżek, żeby

to... Pomaer kazał zwolnić, ludzie i przede wszystkim konie

trochę odpoczną. Wściekły wrzasnął bez sensu, ale i tak

zrozumieli, słychać było westchnienie ulgi całej kolumny.

Mimo wszystko jemu też trochę ulżyło, śmiertelna ruletka

odroczona do rana. Chyba, chyba że zdarzy się cud.

Dojeżdżali do lasu, już przy wjeździe trakt rozgałęział się

na trzy dróżki, dalej pewnikiem będzie jeszcze gorzej.

Oddział stanął. Trzeba coś zdecydować, o rozdzieleniu się

nie może być mowy, w mniejszej grupie nie mieli szans.

- Dokąd? - rzucił do przewodnika zastanawiając się, na

ile może mu ufać.

Przewodnik wjechał w las, po chwili usłyszeli, jak

mamrocze. Brzmiało to tak, że aż skóra cierpła. Bez niego

nie mieli żadnych szans na odnalezienie Pątnika, inaczej już

dawno dostałby to, co mu się słusznie należy. I on chyba

zdawał sobie z tego sprawę.

- Panie, nie wiem, on zaciera ślady, tu w lesie jest tyle

innych tropów, że prawie oślepłem. Ale na zachodnim trakcie

wyczuwam słaby ślad, może to on.

- Dilur, sprawdź to. - Pomaer wątpił, żeby Dilur wykrył

coś więcej niż przewodnik, ale mógł przynajmniej sprawdzić,

czy tamten nie kłamie.

Przysadzisty łowca przywarł do ziemi, tropienie śladów to

było jego życie, od kiedy pamiętał, a jego prawdziwym domem

był las. Teraz przywołał wszystkie swoje umiejętności całe

doświadczenie. Ale nic - ziemia była nietknięta, żadna

trawka nie była złamana, na żadnej gałęzi nie została

najmniejsza nitka, grunt pachniał lasem. Nie było cienia

nadziei na pochwycenie tropu.

- Nic nie widzę, panie, nie ma śladu... - Dilur bezradnie

rozłożył ręce.

Co robić? W miarę jak będą doganiać Pątnika, lojalność

przewodnika będzie malała. Strach może się okazać silniejszy

niż pieniądze, własna skóra ważniejsza niż sława i

zaszczyty. Pomaer nie mógł go sprawdzić. Pytanie, czy już

zaczął kluczyć, czy na razie prowadzi ich dobrze? Musi sam

odpowiedzieć na to pytanie i to odpowiedzieć trafnie.

- W lewo, pogońcie te szkapy, on dziś będzie nasz!!! -

Krzyknął gromko, ale bez wiary, ten las sprawiał, że

zaczynał się bać, on, który bać się nie mógł.

- Szybciej, ruszać się, ruszać!!!

Mistrz Wieści pędził szybko przez klasztorny dziedziniec, na

ile pozwalał mu wiek i niezbyt luźny habit. Nigdy dotąd nie

narzekał na zbyt wielką przestronność Zakonu, wręcz

przeciwnie, Przeor nie mógł się opędzić od jego coraz to

nowych pomysłów rozbudowy. Dziś jednak dużo by dał, aby

uczynić klasztor mniejszym. Pozostało mu do przebycia tylko

skrzydło Nowicjuszy, ale i to było sporo. Ech, młodość! Gdy

już dotarł do celi Przeora, dłuższą chwilę dyszał, nie mogąc

wydobyć z siebie głosu. Przeor podniósł go z klęczek i

potrząsnął jak workiem ziemniaków.

- Mów, bracie, mów szybko - nigdy nie posądzał go o taką

siłę.

- Seear znalazł go, spotkali się przy starym dębie, w

lesie Wiutalem, zaczęło się!

- Teraz wszystko w jego rękach! Oby podołał, jest już

ostatnim. Ostatnim.

- Mistrzu, nie mów tak, on podoła, jest ostatnim, ale i

największym z tropicieli, musi podołać - w głosie Mistrza

Wieści słychać było determinację. Niestety również strach...

- Zwołuj kapitułę, czas nagli - ojciec przełożony

niecierpliwie machnął ręką i podszedł do okna celi. - Czas w

drogę.

Wychodząc z celi przeora Mistrz Wieści zauważył pierwsze

oznaki ożywienia. Wiadomości rozchodzą się szybko. Kto jak

kto, ale on o tym wiedział. Nie pierwszy raz zwoływał

kapitułę i przeważnie nim zdążył obejść jedno skrzydło,

reszta już czekała na miejscu. Nawet gdy sprawa była poufna.

Tym bardziej teraz, gdy ważyły się losy Zakonu. Po

zaglądnięciu do czterech - pustych już - cel, spokojnie udał

się do refektarza. Stateczne kroki rozbrzmiewały echem w

pięknie sklepionym korytarzu. Gdy w klasztorze życie płynęło

zwykłym torem, lubił tu odpoczywać, zawsze panował tu

spokój, nawet teraz. Skręcił w malutki korytarzyk biegnący

równolegle do refektarza, przeszedł może pięć metrów, minął

drzwi kuchenne. Do refektarza wszedł bocznymi drzwiami,

obecni byli już wszyscy. Nie dziwił się. Minęła chwila, nim

go spostrzegli, ale gdy został już zauważony, umilkli.

- Mów, musimy zadecydować co dalej - Przeor był bardzo

niecierpliwy.

- Seear znalazł go, rozpoczęli kontakt, co dalej, nie

wiem, wyszli z naszego świata - bezradnie rozłożył ręce.

- To już jego rzecz, radźmy, co zrobić z pogonią.

- Wjechali za nim w las. Wiutalem jest duży, ale wygląda

na to, że przewodnik wie, dokąd ich prowadzi.

- Przeklęty banita, nie można by go jakoś zgładzić? Bez

niego oni będą ślepi.

- Wiem, o co ci chodzi, bracie Aklino, ale kto zdobędzie

się na takie ryzyko?

Wstał najstarszy z kapituły, Mistrz Pożegnań. Rzadko

ostatnio zabierał głos, ale gdy już miał go zabrać, wszyscy

milkli.

- Gra w was gorąca krew, bracia, to, co zasugerował brat

Alkino, to szaleństwo, za duża odległość. Pewna śmierć.

- Podania mówią, że brat Wetum przeskoczył na odległość

dwakroć większą.

- Podania mówią też, że po nim próbowało wielu. Żaden z

nich nie powrócił.

- Ale my musimy spróbować, nie mamy nic do stracenia. Ja

jestem gotów.

- Mówiłem już, gra w was gorąca krew, to nie jest

najlepszy doradca. Mam inną propozycję - musiał przerwać,

gwar był tak wielki, że uniemożliwiał wszelką dyskusję.

Przeor czekał, nie chciał ich uciszać, wiedział, że

lepiej pozwolić im się wygadać, później łatwiej będzie

dyskutować. Tak, jak przypuszczał, po chwili umilkli.

- Bracie, wybacz im brak ogłady i mów dalej.

- Złudzenia - to było słowo klucz. - Trzeba ich zasypać

przeróżnymi złudzeniami.

Dyskusja była skończona.

- Uczymy się szybciej niż przypuszczasz.

- Jeżeli mierzyć trupami wasze postępy na ścieżce wiedzy,

to idzie wam nieźle.

- Starasz się być dowcipny.

- O, ja tylko komentuję fakty.

- A fakty są takie, że to twoja zasługa. Nie możesz

powiedzieć, że jest inaczej, i dajmy już spokój jałowym

sporom. Zaraz zaczniemy odczuwać uroki tego miejsca, więc

chyba czas przejść do konkretów.

- Słucham... - Przeciwnik nie przejął się mową Seeara,

cóż, mimo wszystko to on dyktował warunki. Prośbę Zakonu o

spotkanie potraktował lekko, później za jego fanaberie

zapłacić musieli bardzo wysoką cenę. Stracili trzech

wielkich Mistrzów. Niestety, nie mieli innego wyjścia.

Potrzebowali jego pomocy, a on o tym wiedział. Samo odkrycie

jego marszruty przez naszą rzeczywistość było, jak się

zdawało, zadaniem nad siły. Na szczęście jednak nie włożył w

swoje ukrycie wiele wysiłku i zaczął zostawiać wyraźne ślady

w miejscach, gdzie dotykał naszej rzeczywistości. Mimo to

Mistrz Dróg spędził dwa dni w swojej celi, nim zobaczył jego

dalszą marszrutę.

Teraz musiał tak poprowadzić spotkanie, by poniesiony

trud nie poszedł na marne. Najtrudniej jest zacząć.

- Nastały dla nas trudne czasy, przestaliśmy być pożądani

przez władców, lud zaczął widzieć w nas przyczynę zła, nie

bez udziału możnych obarcza się nas odpowiedzialnością za

wszystkie możliwe nieszczęścia. Co za tym idzie, nie ma

prawie w ogóle nowicjuszy. Zakon wymiera. Nagonka rozpoczęta

przez Tilonda doprowadziła do Bitwy o Wzgórze. Bitwy podobno

nie rozstrzygniętej. Ale dla nas była to klęska, połowa

ludzi z Zakonu zginęła, poważna część murów została

nadwerężona, a z Mistrzów ocalał co czwarty. Tylko dzięki

temu, że w tych czasach sztuka dyplomacji wymiera, Zakon

mógł zabłysnąć i tutaj. Osiągnęliśmy pokój, na jak długo,

nie wiadomo. Następnej takiej bitwy nie przetrzymamy...

Przerwał mu zdecydowanym ruchem ręki. Widać było, że jest

poruszony. W końcu też był zakonnikiem z takiego samego

zakonu, tyle że z innej rzeczywistości. Był prześmiewcą, ale

także wielkim Magiem, potrafił wyszydzić każdy ich projekt,

ale Seear liczył, że zrozumie wagę ich prośby. Prośby, jaką

Przeor śle Przeorowi. Zapadła dziwna cisza, zwykle gdy

spotkanie odbywało się w tym osobliwym miejscu, starali się

nie czynić nic, co przedłużałoby je nad miarę. Była więc

nadzieja, że jego wysiłek miał sens. Czekał.

- Mów dalej, słucham - nie było już jadu w tym głosie.

- Radziliśmy długo, co robić. Pomysłów nie było za wiele,

bo sytuacja nie pozwala na ryzyko. Ostatecznie

zdecydowaliśmy się poprosić o pomoc ciebie.

Zbliżała się kompleta. W refektarzu ponownie zbierała się

kapituła, ucichły podniecone głosy, zażarte spory wygasły.

Decyzja została podjęta. Zamkną krąg i spróbują złudzeniami

choćby na chwilę powstrzymać pościg.

Mistrz Wieści już od nieszporu tkwił w celi wsłuchany w

treści płynące zza Murów. Już dawno Laska nie rozżarzyła się

tak jak dziś. Mimo późnej pory w celi było jasno. Runy

zdobiące Laskę świeciły ognistym blaskiem. Okucia śpiewały

pieśń Wieści. Mistrz był w Zakonie dwudziesty trzeci rok,

Laskę Wieści otrzymał osiem lat temu po śmierci poprzednika.

W czasach gdy Zakon miał swoje domy we wszystkich

ważniejszych miastach i warowniach, rola jego była inna niż

obecnie. Był przede wszystkim wędrowcem, później dyplomatą,

a na końcu źródłem informacji. Służył Zakonowi nie tak

bezpośrednio jak teraz. Był kimś w rodzaju twórcy legend czy

wędrownego Nauczyciela. Opowiadał o Zakonie ludziom, którzy

nie mieli nawet możliwości zobaczyć klasztoru z bliska.

Dzięki jego działaniom legenda Zakonu zataczała coraz

szersze kręgi i działoby się tak dalej, gdyby nie Tilond z

jego obsesją zniszczenia Zakonu. Przedtem informacje o

świecie zewnętrznym klasztor otrzymywał z innego źródła,

Mistrz Przesłań zorganizował wzorowo działającą sieć

informatorów z uczniów rozmieszczonych we wszystkich domach

Zakonu, dzięki temu można było uzyskiwać informacje

jednocześnie z całego niemal świata.

Po izolacji klasztoru Laska Wieści okazała się nie -

zastąpiona. Teraz ona była jedynym źródłem informacji o

świecie za Murem. Tak było i dziś. Wsłuchiwał się w rytm

wygrywany przez okucia, wpatrywał się we wzory błądzące po

Runach i starał się jak najwięcej uchwycić z przepływających

informacji. Dziś las Wiutalem był środkiem Świata, ale poza

Zakonem nikt o tym nie wiedział. I tak było dobrze. Wieści

płynące stamtąd były niewesołe, oddział dalej podążał śladem

tropiciela. Pozostały mu nie więcej niż trzy godziny czasu,

ale czasu miejscowego, dla niego mogło to być pół godziny

albo i dwa dni. Dlatego muszą się śpieszyć. Jeszcze raz

sprawdził, czy aby Seear nie powrócił i wymówił Czar

Zamknięcia. Laska usnęła. Zniknął blask i muzyka, była teraz

tylko krzywym kosturem. Mistrz zawinął ją w futerał i

odstawił do kąta. Wiedział już tyle, ile wiedzieć chciał.

Mógł udać się do refektarza, znów będzie ostatni. Poszedł

swoją ulubioną drogą, bocznymi korytarzami, krętymi

schodami, wąskimi galeryjkami, przeszedł przez opuszczone

teraz Skrzydło Straży do głównego korytarza. Tym razem do

refektarza wszedł głównym wejściem. Czekano na niego.

- Przepraszam - powiedział cichutko. - Pokażę wam, gdzie

są ci, których musimy powstrzymać. - Podszedł do stojaka z

mapami, chwilę szukał właściwej, rozwinął ją i wskazał

palcem. - Są tutaj, na skraju Wiutalem. Seear zniknął tutaj

- odległość między wskazanymi punktami była niepokojąco

mała.

- Musimy skierować ich na tę ścieżkę - była to dróżka

wiodąca prostopadle do obecnej marszruty oddziału - to

wszystko, co wiem. I jeszcze jedno. Oni już czwarty dzień są

w drodze, muszą być mocno zmęczeni. - Mistrz usiadł na swoim

zwykłym miejscu. Teraz poczuł, że i jego opuszczają siły.

- Niewiele, ale musi wystarczyć. Co proponujecie? -

zapytał Przeor.

Wstał Opiekun Map. Nie był jeszcze Mistrzem, ale w tych

ciężkich czasach przysługiwało mu prawo uczestniczenia w

zgromadzeniach kapituły. Podszedł do mapy wybranej przez

Mistrza Wieści, delikatnie wygładził nie istniejące fałdy,

bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby przyglądnął się

jej przez Szkło. Chwilę jakby się zadumał, znany był z

zamiłowania do teatralnych gestów.

- Jeżeli pozwolicie wyrazić mi moje zdanie, moje skromne

zdanie...

- Streszczaj się!

- Już mówię, już mówię - skłonił się Przeorowi. - Patrząc

na tę mapę i słuchając słów Mistrza Wieści dostrzegam kilka

możliwych wniosków. Po pierwsze, trudno będzie nakłonić ich

do tak wielkiej zmiany kierunku, po drugie, w tej części

lasu nie ma innych ścieżek. Wydawać by się mogło, że sprawa

nie jest ciekawa. Otóż nie jest tak źle, znalazłem inne

wyjście. Proszę, podejdźcie do mapy... - Dwudziestu członków

kapituły z trudem mieściło się przy niewielkim mapniku, w

najgorszej sytuacji był Mistrz Ziół, którego tusza nie

straciła na okazałości nawet w tych trudnych czasach, po

chwili jednak każdy znalazł miejsce. - Przyjrzyjcie się

ścieżce, którą idzie pościg, Widzicie to malutkie

zgrubienie, prawie na skraju lasu, o tutaj? To polanka.

Dawniej stała tam karczma. Myślę, że można by ją stworzyć na

nowo. To nie powinno być trudne - skłonił się i umilkł.

To miało sens. Ale gospoda leżała niebezpiecznie blisko

miejsca, gdzie zniknął Seear. Gdy coś się nie powiedzie,

może być za późno na drugą próbę. Inne możliwe rozwiązania

też zawierały ryzyko, w końcu pościg prowadził mnich.

Zadecydować musiał Przeor.

- Mistrz Wieści zaproponował najtrudniejsze rozwiązanie

dające jednak dużo czasu Seearowi, oczywiście w wypadku

powodzenia. Opiekun Map zaproponował rozwiązanie prostsze,

dużo prostsze, ale bez możliwości ponowienia próby w wypadku

niepowodzenia. Ja muszę rozstrzygnąć co lepsze...

Starym zwyczajem podszedł do okna. Teraz nikt nie

odważyłby się pisnąć słówka, Ojciec Przełożony myślał.

Mistrz Wieści czasami zazdrościł Przeorowi jego roli w

Zakonie, jego autorytetu, szacunku, jakim się cieszył. Ale w

takich chwilach nie chciałby być na jego miejscu. Ciężar

decyzji bywał tak ogromny, prawo składające na barki Przeora

odpowiedzialność za decyzje podejmowane podczas zebrań

kapituły było wręcz okrutne. Wtedy doceniał spokój, jaki był

jego udziałem. Nawet teraz jego rola w Zakonie nie była zbyt

eksponowana, właściwie poza dniem dzisiejszym pozostawał w

cieniu. Mógł poświęcać się swoim ulubionym wędrówkom po

zapomnianych zakamarkach Klasztoru. Mógł godzinami

przesiadywać w bibliotece. Po prostu robić to, na co miał

ochotę. On żył jeszcze w świecie sprzed Blokady.

Przeor stał przy oknie. Widać było, jak trudno podjąć mu

decyzję. Niektórzy z młodszych Mistrzów zaczynali się

niecierpliwić, ale zdołali to ukryć. Jak to powiedział

Mistrz Pożegnań, gorąca krew nie grała już w sercach

zakonników.

W końcu Ojciec Przełożony odwrócił się. Cisza pogłębiła

się jeszcze, napięcie było wręcz namacalne.

- Zrobimy tak, jak radzi Opiekun Map, tak będzie lepiej.

To było wszystko, co Przeor powiedział, reszta należała

do kapituły. Trzeba będzie opracować szczegółowy plan

działania, podzielić role przypadające każdemu mistrzowi,

ale to już detale. Kości zostały rzucone.

Tak, jak myślał, las był ich wrogiem, już trzy razy zmuszony

był podejmować bardzo ryzykowne decyzje. Starał się coraz

mniej opierać na sugestiach Przewodnika, coraz bardziej ufał

swojemu instynktowi.

Dojeżdżali do kolejnego rozwidlenia, a raczej ten leśny

trakt wydzielał z siebie niewielką odnogę, biegnącą prawie

prostopadle do obecnej marszruty. Poamer machinalnie skinął

ręką na przewodnika i zaraz potem przyszła obawa o

rzetelność tego drania. Kazał też sprawdzić drogę Dilurowi,

lecz nie łudził się, on nic nie znajdzie. Mnich odjechał jak

zwykle na niewielką odległość od oddziału, pomamrotał chwilę

i wrócił. Bez słowa wskazał ręką główny trakt. Oddział powoli

ruszył.

- Panie, jest jakiś ślad - tego Poamer się nie

spodziewał, po raz pierwszy Dilur coś znalazł! - Tu jest

złamana gałązka, a tu zadeptane źdźbła trawy, wygląda, że

pojechał prosto.

Potwierdzałoby to słowa Mnicha, może i lepiej, chyba że

ściganemu o to właśnie chodziło. Do tej pory nie zostawiał

żadnych śladów. Dziwne... Było, nie było, jechali dalej. Po

dłuższej chwili las zaczął się przerzedzać, dojeżdżali do

sporej polany, wyglądało, że nie była ona pusta. Po prawej

stronie, bliżej lasu, widać było budynek, w miarę jak las

się przerzedzał, poznać można było kształty gospody. Powoli

zapadające ciemności nadawały temu miejscu nadnaturalny

wygląd, ta gospoda w środku lasu zdawała się jakby dla nich

stworzona. Teraz już nic nie będzie w stanie zmusić jego

ludzi do dalszej drogi. Czas wypełni się jutro.

- Z koni, rozpoprężyć i odprowadzić do stajni. Na dziś

wystarczy, pora wieczerzać. - Rozglądnął się sprawdzając

ludzi, czasami lubił patrzyć na swoją drużynę, szczególnie

wtedy, gdy nie myślał o nadchodzących trudach. Teraz widział

wdzięczność na ich twarzach i był z tego zadowolony. Ta

wyprawa i jemu zaczynała wychodzić bokiem.

Gospoda była nad wyraz przytulna, położona na uboczu,

niezbyt bogata, na ich wymagania wystarczała jednak w

zupełności. Gospodarz, człowiek uprzejmy, gości traktował

wręcz z krępującą czołobitnością. Miał też cztery niezwykle

urodziwe córy, a to wpłynęło na wyśmienity nastrój gości.

Poamera niepokoiła tylko nieobecność Mnicha, on, co prawda,

chodził zawsze swoimi drogami, ale teraz nawet nie

napomknął, że ma zamiar zniknąć. Cóż z tego, to nie jest

ważne, szczególnie, że Ajula, najstarsza córka karczmarza

przyglądała się Poamerowi od dłuższego czasu. Bez namysłu

uśmiechnął się do pięknej dziewczyny licząc, że zrozumie.

Nie pomylił się, spokojnym krokiem zbliżała się do niego, a

raczej płynęła przez dzielącą ich przestrzeń. Posiadała ten

rzadki, wręcz hipnotyzerski, dar przykuwania wzroku. Zanim

podeszła, Poamer zdążył jeszcze zdziwić się, co ona robi w

tej dziurze. Mogła być ozdobą każdego dworu.

- Może napijesz się miodu... Panie - głos miała miękki,

choć nie pozbawiony nuty przekory. Zapowiadał się

fascynujący wieczór. Był zachwycony.

- Z rąk twoich choćby cykuty, proszę, usiądź tutaj -

zupełnie naturalnie przyjął dworski ton, przesunął się też,

aby zrobić jej miejsce. Myśl, by posadzić ją na kolanach

zupełnie nie przyszła mu do głowy. Usiadła.

- Powiedz mi, co robisz w tej głuszy, jesteś tak

piękna...

- O, oszczędź... Panie tych słów dla znaczniejszych niż

ja dam, ja jestem tu, aby czekać na ciebie i tobie podobnych

gości. Proszę - podała mu puchar. Poamer ukrył zmieszanie

pijąc spory łyk.

- Czy jesteś, pani, czarodziejką, to nie miód, to

nieziemski nektar, to niczym...

- To raczej wątpliwy komplement w czasach, gdy

Czarnoksiężnicy ścigani są niczym wcielenie wszelkiego zła.

Dowódca był zbity z tropu. Oczekiwał innych niż

intelektualne rozrywek tego wieczoru, a aluzja do ścigania

Pątnika była oczywista. Spojrzał na Ajulę, figlarne ogniki w

jej oczach zostawiały nadzieję, że oprócz intelektualnych

także inne atrakcje mogą czekać go tego wieczora. Dyskretnie

przysunął się do niej i objął w pasie. Przytuliła się w

sposób tak naturalny, że wątpliwości rozwiały się jak

zdmuchnięte. Od tej chwili rozmowa obracała się wokół miodu,

urody i uroków lasu.

Poamer nie pił dużo, więc kiedy zobaczył, jak ich

przewodnik pojawia się w gospodzie, przechodząc przez

ścianę, mocno się zdziwił. Mnich zazwyczaj unikał takich

sztuczek, przenikanie ścian, jak sam kiedyś przyznał, nie

było sprawą prostą. Dowódca pocałował delikatnie dziewczynę

i przeprosił ją na chwilę. Przewodnik czekał na niego w rogu

izby zaraz koło pieca, a co najdziwniejsze, prawa noga

wnikała w piec. Dowódca zaczynał być wściekły. Nie znosił

czarów.

- Co jest!!!

- Panie, musimy porozmawiać, teraz, ale nie tutaj... - to

mówiąc, nie zauważony przez nikogo z wyjątkiem Poamera,

wyszedł przez ścianę na zewnątrz.

Rozwścieczony dowódca pognał do drzwi. Wzbudziło to

docinki jego podkomendnych.

- Patrzcie, dziewki się wystraszył!

- E, co ty wiesz, tutejszy miód mu nie służy!

Salwy śmiechu zbył niecierpliwym machnięciem ręki.

Później z nimi pogada. Musiał obiec dookoła karczmę, zanim

natknął się na Mnicha. Miał zamiar mu przyłożyć, lecz nim

zdążył cokolwiek uczynić, poczuł, że dzieje się coś

dziwnego. Nie mógł wykonać gwałtowniejszego ruchu, nie mógł

biec, o uderzeniu banity nie było nawet co marzyć. To

właśnie jego sprawa. Poamer, gdyby mógł, zabiłby go teraz.

- Pozwoliłem sobie ograniczyć twoje ruchy, ale tylko po

to, żebyś mnie W S P O K O J U wysłuchał. Jak usłyszysz,

o co chodzi, zdejmę czar. Obiecuję.

- Gadaj!!! - Cała ta przemowa nie zrobiła wrażenia na

uwięzionym, oczywiście poza fragmentem o uwolnieniu.

Wiedziałby, co zrobić z wolnością.

- Posłuchaj i postaraj się zrozumieć - warknięcie było

jedyną odpowiedzią. - To, co widzisz, nie jest

rzeczywistością, to ZŁUDZENIA: karczma, dziewczyna, miód nie

istnieją. To podarunek od Zakonu. Kłoda rzucona nam pod

nogi, najlepsza, na jaką było ich stać.

Dowódca szarpnął się bezradnie. Jakie złudzenia, jaka

kłoda, przecież Ajula była rzeczywistością. Ten szalony

Mnich nie będzie próbował mu wmówić, że jest inaczej.

- Niestety, muszę przekonać cię, że się mylisz. - Poamer

spróbował jeszcze raz rzucić się na Mnicha. Bezskutecznie. -

Żmijo, czytasz mi w myślach!

- Nie muszę. Twoja twarz mówi za ciebie. Musimy stąd

odjechać, trzeba kontynuować pościg. ON jest już niedaleko,

nie dalej niż o cztery strzały z łuku.

Poamer tylko warknął...

Zdziwienie, jakie malowało się na jego twarzy, wręcz

ucieszyło Seeara. Teraz już wiedział, nie jechał na próżno.

- Na czym moja pomoc ma polegać?

Jak mawiał Przeor, był w domu, teraz zostały już tylko

szczegóły. A z tym nie powinno być kłopotów.

- Jak już wspomniałem, następnej bitwy nie przetrzymamy,

a o tym, że zbliża się ona wielkimi krokami, dowiedzieliśmy

się nie dalej niż miesiąc temu. Znowu zbierana jest wielka

armia, płatnerze mają masę roboty...

- Streszczaj się!

- Dobrze, już mówię. Summa summarum, jeżeli nie możemy

wygrać tej bitwy ani jej uniknąć, musimy się ukryć.

Postanowiliśmy więc, że jeżeli musimy uciekać, zróbmy to w

sposób wręcz radykalny. Chcemy przenieść cały klasztor o

sto, sto pięćdziesiąt lat w przyszłość.

Spojrzał na twarz swego rozmówcy szukając w niej oznak

zaskoczenia czy wręcz niedowierzania, ale znalazł tylko

zadumę.

- Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z ryzyka. Na tą

skalę nikt tego jeszcze nie robił.

- Właśnie dlatego prosimy cię o pomoc, a w zasadzie

prosimy o pomoc cały twój Zakon. Największy do tej pory

przerzut obejmował domek pustelnika z nim w środku, więc

skala faktycznie jest inna. Ale tylko skala, poza tym

wszystko powinno być jak zwykle.

- Powinno... A jak nie będzie?

- I tak zginęlibyśmy, musimy spróbować.

- Załóżmy, że się zgodzę, muszę mieć jakiś argument,

który mógłby przekonać kapitułę. Musi to być wymierny

argument.

- Jesteśmy i na to przygotowani. Chcemy wam ofiarować

coś, co w waszym świecie zaginęło. Podobno już przeszło

dwieście lat temu...

- Formułę Czaru Przejścia???

- Tak.

- Wiesz, że teraz muszę się zgodzić. Draniu, nie mogłeś

wcześniej powiedzieć, jaka jest wasza zapłata? Nie

tracilibyśmy niepotrzebnie czasu.

- Najpierw musiałem mieć twoją zgodę na współpracę, zgodę

nie wymuszoną obietnicą zapłaty. Zbyt łatwo złamać dane w

ten sposób słowo.

Seear czuł ogarniającą jego ciało ogromną falę zmęczenia,

jego misja dobiegła końca. Powrót do klasztoru nie powinien

sprawić większego kłopotu. Zapomniał w tej chwili o pościgu.

Spoglądając na swojego rozmówcę zastanawiał się, skąd

wzięła się nazwa Przeciwnik. Nigdy nie odważył się spytać o

to Przeora, a sam nie potrafił jej uzasadnić.

- Dlaczego nazywamy was Przeciwnikami? - zupełnie

bezwiednie zadał to pytanie.

Widać było, że jednak go zaskoczył. Przeciwnik uśmiechnął

się dyskretnie i jakby zamyślił.

- Widzisz, my was też nazywamy Przeciwnikami. Skąd to się

wzięło? Sami dobrze nie wiemy. Przypuszczamy, że pierwszy

kontakt między naszymi światami był przepojony wzajemną

nieufnością i podejrzliwością i chyba wtedy narodziła się ta

nazwa. I zdaje się przetrwała znacznie dłużej niż ówczesne

animozje.

Uśmiech miał być potwierdzeniem jego tezy. Czas animozji

minął już dawno i bezpowrotnie.

- Nie powiedziałeś jeszcze, kiedy chcecie, byśmy zamknęli

krąg. I przede wszystkim, dokładnie na ile lat chcecie

zniknąć.

- Chcemy, aby wszystko odbyło się za trzy dni o świtaniu.

A czas ustalimy, gdy już nasze kręgi połączą się w jeden.

- Dobrze, to już chyba wszystko. Czas wracać, robi się tu

nieprzytulnie.

- Fakt, trzeba wracać. Żegnaj, właśnie jak cię zwą?

- Cateltin.

- Ja jestem Seear.

Mocny uścisk dłoni zakończył ich spotkanie. Wrócili do

swoich światów.

Dochodził do siebie wyjątkowo powoli, jak dotąd był to jego

najdłuższy pobyt na zewnątrz. Czuł się paskudnie, ledwie

dowlókł się do swojego konia i napił się ziół na

wzmocnienie. Przypomniał sobie o istnieniu pościgu i nie

była to myśl wesoła, ciężko by mu było obronić się teraz.

Wolał nie myśleć, że go znajdą. Gdy już ochłonął,

ubrał się i uwolnił konia. Sięgnął po Laskę. O mały

włos nie utrzymałby jej w dłoni. Była rozżarzona. Oznaczać

to mogło tylko jedno: pościg był już bardzo blisko. Chyba

zbyt blisko, by myśleć o ucieczce. Najpierw uspokoił Laskę,

później zaczął zastanawiać się nad sposobem obrony.

Najpewniejszy - zmiana postaci nie wchodziła w grę, na to

był za słaby. Czasu pozostawało coraz mniej, już powoli

wyczuwał ich. A to znaczy, że są bardzo blisko. Nie

pozostało mu nic innego, jak przysposobić się do walki

bezpośredniej. Kuca wygonił w las, to powinno dać dodatkowe

minuty na nabranie sił. Teraz liczyła się każda chwila.

Przygotował Laskę do czekającej ją bitwy, jednym prostym

zaklęciem oczyścił teren wokół dębu. Musiał porządnie

widzieć swoich prześladowców. Było ich za wielu, aby mógł

pozwolić sobie na jakieś niedopatrzenie.

Zobaczyli go w końcu. Tak, jak podejrzewał, nie wiedzieli,

co mają robić. W końcu najwyższy z nich, wyglądający na

przywódcę, gestem nakazał, by go otoczyli. Bez jednego słowa

zaczęli rozjeżdżać się na boki. Mieli doświadczenie w takiej

wojaczce. Seear odrzucił do tyłu kaptur ukazując im ohydną

twarz Polikona. Nie starczało mu sił na właściwe

przeistoczenie, ale to małe złudzenie powinno wywrzeć też

niezły skutek. Nie pomylił się, widać było zaskoczenie na

ich twarzach. Najmocniej zareagowały konie, prawie wszystkie

stanęły dęba i nijak nie chciały ruszyć z miejsca. To już

coś, łatwiej walczyć z pieszymi niż z konnicą.

Już bez koni manewr był kontynuowany. Przyszedł czas na

bardziej zdecydowane działania. Nie odrywając pleców od dębu

Seear wyciągnął przed siebie Laskę i gestem inwokacji

rozpoczął zaklęcie niszczenia. Ale coś się nie zgadzało!!!

Tu na miejscu musiał być inny mag i to nie pozbawiony dużej

mocy. Stłumił bowiem jego czar prawie idealnie. Seear trochę

za późno go zlokalizował, lecz teraz widział wroga wyraźnie,

ten trzymał się z tyłu grupy, ukryty za niewielką sosenką na

skraju polany. Nie sądził, że któregoś z tych

zdrajców Zakonu spotka podczas krótkiego wypadku za mury.

Właśnie jego musi teraz przede wszystkim pokonać. Na

zastanawianie się czas przyjdzie później. Ignorując

pozostałych prześladowców całą moc skoncentrował na zdrajcy.

Ten nie mógł odeprzeć ataku i z potwornym okrzykiem bólu

padł na ziemię. Jego wrzask podziałał niby hasło do walki na

pozostałych napastników, z potępieńczym wyciem rzucili się

do ataku. nie zamknąwszy wcześniej kręgu wokół dębu.

To był ich błąd. Seear już bez przeszkód wypowiedział

Czar Niszczenia i nim dobiegli do niego na odległość ciosu,

mieczem skierował Laskę przeciw najbliższej trójce. Widok

był nieprzyjemny. Eksplodowali brudząc towarzyszy swoją

posoką. To ich powstrzymało. Wycofali się. Dowódca wrzasnął

coś w nieznanym mu języku do swoich ludzi. Skutek był taki,

że odeszli jeszcze kawałek. Rzucenie jakiegokolwiek czaru na

odległość większą niż metr, półtora przekraczało jego

możliwości. Musiał czekać, co zrobią. A sytuacja zaczynała

wyglądać niewesoło, wyglądało, że zaraz zaczną strzelać z

łuków. To jeszcze samo w sobie nie było najgorsze, ale gdy

wpadną na pomysł, żeby jednocześnie zaatakować go, najlepiej

od tyłu, będzie gorąco...

Wlókł się noga za nogą. Miał nadzieję wykrzesać z siebie

resztkę sił w pobliżu klasztoru. Próżna to była nadzieja.

Wzgórze klasztorne powinien zobaczyć zaraz po wyjściu z

lasu, jednak jakoś sił mu nie przybywało. Ważne, że to już

koniec jego drogi. Od czasu gdy udało mu się wyrwać z

klatki, w której był pokazywany niczym dzikie zwierzę, nie

mógł dojść do siebie. Ten banita, który go strzegł, znał się

na swoim fachu. Gdyby nie to, że Seear dysponował jeszcze

potężniejszą mocą, skończyłby życie jako obwożony po

miastach relikt minionej epoki. A tak powoli rosła legenda

ostatniego Pątnika, który złamawszy strzegące go czary,

uciekł wycinając dwa tuziny straży miejskiej i zastęp

strzegących go najemników. Z początku czuł się dumny, gdy

niby to jednym uchem słuchał po karczmach opowieści o swoim

wyczynie. Teraz, gdy coraz więcej w niej było plotki i coraz

mniej prawdy, nie znosił jej wręcz chronicznie.

Nie bardzo wiedział, na co liczy, podążając ku miejscu,

gdzie dawniej stał klasztor. Nie jeden raz próbował nawiązać

kontakt z Zakonem. Bezskutecznie. Liczyć na to, że jego

obecność w tym miejscu coś zmieni, było szaleństwem. Ale

spróbować musi.

Wychodził z lasu, mimo że była bardzo wczesna pora i mgła

nie zdążyła jeszcze opaść. Doskonale widział wzgórze

klasztorne. Rozpoczął mozolną wspinaczkę, na szczycie nie

czekał już Mistrz Powitań, który bywał niezastąpiony w

takich chwilach.

Wreszcie osiągnął szczyt. Widok był koszmarny, po

klasztorze nie został nawet ślad. Mimo że tkwił tu nadal,

nikt nie mógł go widzieć. Klasztor czekał na swój czas.

Dłuższe przebywanie w tym miejscu mogło ściągnąć na Seeara

zdrowe nieprzyjemności. Gdyby go ktoś tu dostrzegł, mógłby

skończyć nawet na mękach. Nie zwlekając rozpoczął

inwokację...

Po ostatnich słowach czekało go nie lada zaskoczenie. Na

wprost Seeara na wysokości oczu świecił napis, a właściwie

list. Autor tego dziwnego posłania nie stanowił dla niego

niespodzianki, za to treść - tak. Przeor prosił Seeara o

pozostanie w czasie, w którym się znajdował i o pełnienie

roli wybielacza opinii o Zakonie. Miał w bardzo

zakamuflowany sposób tworzyć legendę Zakonu. Dobrą legendę.

Przeor sugerował, żeby oprzeć ją na istniejącej już

legendzie ostatniego pątnika. W zamian za pozostanie w tych

niebezpiecznych czasach Seear miał otrzymać nieśmiertelność,

a w zasadzie jej namiastkę. Nie umrze do czasu ponownego

pojawienia się klasztoru.

Co było robić, prośba przeora była dla niego rozkazem.

Zbigniew Rybarczyk

ZBIGNIEW RYBARCZYK

Urodził się 8 XII 1966 r. w Krakowie, z wykształcenia

technik telekomunikacji, pracuje w krakowskiej filii spółki

"Apexim". "Spotkanie przy wielkim czasie" jest pierwszym

opowiadaniem, które udało mu się skończyć (dzięki serdecznym

ponagleniom żony Agaty i inspirującym dyskusjom z

przyjacielem Pawłem). W chwilach wolnych od pracy i myślenia

o następnych opowiadaniach (sic!) Zbyszek muzykuje z

kumplami, grając co się da - od jazzu po ostry metal.

(mp)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Spotkanie przy stole (II) antr, 002 - KATECHEZA W GIMNAZJUM, Praktyki - Gim w Mrzeżynie
SCENARIUSZ SPOTKANIA PRZY CHOINCE
Cieszymy się z Jezusem – spotkanie przy wigilijnym stole scenariusz katechezy
SCENARIUSZ spotkania przy choince, KATECHEZA, # Jasełka
Giotto - Spotkanie przy złotej bramie, Analizy Dzieł Sztuki
Scenariusz spotkania przy choince, scenariusze, konspekty
Spotkanie przy stole (II) antr, 002 - KATECHEZA W GIMNAZJUM, Praktyki - Gim w Mrzeżynie
Konspekt klasa II temat 4 spotkanie przy stole
Scenariusz spotkania przy choince puchatki
Spotkanie przy ognisku Na każdą okazję
W czasie wielkiej emigracji poeci działali na rzecz odzyskania przez Polskę niepodległośc1x
materialy formacyjne b2, SPOTKANIE MODLITEWNE I, Adoracja pokutna - Wielki Post 2006
Wielki kryzys gospodarczy w czasie międzywojennym
Przyjęcie przypadkowo zbieżne w czasie z pewnym świętem - Arien Halfelven, Nie wiem o czym, zakładam
Scenariusz Wielkiego Przedszkolnego Balu-cofnij się w czasie, bal karnawałowy w przedszkolu
Zero wielkich obciążeń masa przy małych ciężarach
Przy pracy Umowa o zakazie konkurencji w czasie trwania stosunku pracy

więcej podobnych podstron