Listopad 2004
Nie wszystek umrę
ks. Paweł Bednarski
Listopad rozpoczyna się tradycyjnie od wspomnienia tych, którzy już odeszli: bliskich, przyjaciół i znajomych. Stając nad ich grobami zapalamy znicze, składamy kwiaty i zatapiamy się w modlitewnej zadumie. Czy tego chcemy, czy też nie, tajemnica śmierci jest nierozerwalnie związana z naszym życiem i warto może zatrzymać się dziś na chwilę refleksji dotyczącej właśnie przemijania ludzkiego życia.
Patrząc na polskie społeczeństwo, odnosi się wrażenie, że wszystko, co pochodzi z krajów Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych stanowi dla nas wzór i przykład do naśladowania. Może jest to w pewnym stopniu wina minionego czasu, kiedy hasło "zachodnie znaczy dobre" często pokrywało się z rzeczywistością. Jednakże jeśli rozważamy sposób traktowania śmierci i towarzyszących jej okoliczności, hasło to traci zupełnie na wartości i w tym przypadku kraje zachodnie na pewno nie są dla nas dobrym przykładem.
Śmierć stanowi tam temat tabu, i została wypchnięta ze świadomości społecznej gdzieś na peryferie codziennej egzystencji. Brak jest głębszej refleksji, a nawiązanie do tego tematu w towarzystwie stanowi swoiste faux pas. Można to łatwo zaobserwować uczestnicząc w uroczystościach pogrzebowych. Miejsce dawnej kaplicy cmentarnej zajął klimatyzowany lokal, którego wystrój przywodzi na myśl raczej restaurację czy hotelowy apartament. Samo ciało zmarłego jest dzięki rozmaitym zabiegom odrealnione do tego stopnia, że zmarły niejednokrotnie wygląda lepiej niż za życia, a umalowana twarz sprawia wrażenie, że on tylko śpi i za chwilę się obudzi. Miejsce składania ciała do grobu zastąpiła kremacja poprzedzona pięknie zainscenizowanym przedstawieniem, podczas którego trumna wjeżdża za kotarę, a towarzyszy temu specjalnie dobrana muzyka. Ze względu na uczestnictwo dzieci, aby nie "ranić" ich delikatnej psychiki specjalnie nadaje się ceremonii charakter zbliżony bardziej do pożegnania wujka na lotnisku niż do znanego nam pogrzebu.
Można sobie w tym momencie zadać pytanie o powód takiego a nie innego postępowania. Co sprawia, że temat śmierci jest tak niechciany i nielubiany?
Jako kapłan dane jest mi wielokrotnie, niejako z urzędu, uczestniczyć w pogrzebach i muszę w związku z tym do czegoś się przyznać. Otóż, niestety, nie potrafię przewodzić ceremonii beznamiętnie i z kamienną twarzą. Może powinno to być powodem do wstydu, ale często dzieje się tak, że głos zaczyna mi się łamać, a oczy dziwnie się pocą choć nawet zmarłego nie znałem. Może jest to jakiś rodzaj empatii, wczuwania się w czyjąś tragedię, nic jednak na to nie mogę poradzić. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że coraz częściej okazuje się, że jestem jedyną osobą, która okazuje jakieś emocje. Obok mnie stoją ludzie, którzy zajęci są wymianą rodzinnych plotek czy roztrząsaniem problemów społecznych czy politycznych naszej Ojczyzny. Czasem nawet stoją obok mnie i żują gumę z rękami w kieszeni, a sądząc po twarzy znajdują się daleko stąd, być może, licząc już wielkość "łupu", jaki udało im się wyrwać po śmierci dziadka czy babci.
Może ktoś odebrać powyższe słowa jako twarde i okrutne, ale zapewniam, że są oparte na osobistej obserwacji i doświadczeniu.
Podsumowując, wyróżnić możemy typ zachowania zachodniego, cechującego się ucieczką od tematyki śmierci, która jest starannie kamuflowana i ukrywana, oraz smutną obojętnością, a śmierć jest tylko epizodem, bez większej wartości.
Oprócz tych dwóch postaw niekiedy rzuca się w oczy jeszcze sytuacja, kiedy pogrzeb jest kolejną okazją, aby pokazać swój wypchany portfel, budując zamiast zwykłego pomnika - pałac, który rzadko jest wyrazem miłości i szacunku do zmarłego.
Wciąż jednak nasuwa się nam pytanie o przyczynę i źródło takich zachowań. Rozmyślając nad tym, doszedłem do wniosku, że tak naprawdę to nie boimy się śmierci! Nawet jakby mogło się nam wydawać, nie lękamy się bólu i cierpienia, które mogą jej towarzyszyć! Nie chodzi też o obawę, że pozostawimy na ziemi naszych bliskich czy jakieś ważne niedokończone sprawy.
W rzeczywistości, według mnie boimy się tego, co nas czeka. Tak jak małe dziecko boi się ciemności, w których może się kryć nieznane, tak my lękamy się tego, co nas czeka po przekroczeniu progu życia i śmierci. Jest to jednak lęk naturalny, który zawsze towarzyszył człowiekowi, jednak chrześcijanin powinien być od niego wolny! Czego mamy się lękać? O co możemy się troszczyć? Przechodząc bramy śmierci stajemy się w pełni ludźmi, osiągając kres i cel naszej egzystencji. To przecież powrót do miejsca skąd wyszliśmy, gdzie czeka na nas z utęsknieniem ukochany Ojciec, nasz Bóg i Pan. Czego więc się boimy? Dlaczego się trwoży nasze serce?
Może sedno leży zupełnie gdzie indziej? Tak naprawdę mamy jako chrześcijaninie znajomość tych prawd, jednak towarzyszy nam również świadomość tego, że będziemy musieli po raz ostatni stanąć do egzaminu, i to najtrudniejszego, bo z całego naszego życia. Jednak pracę dyplomową zastąpią nasze uczynki, a zamiast oceny czy nagrody otrzymamy życie wieczne.
I tak dochodzimy do wniosku, że boimy się właśnie tego! Tego, że możemy ten egzamin po prostu oblać - dlatego, że jesteśmy zupełnie nieprzygotowani. Wciąż sobie powtarzamy jak leniwy maturzysta, że jeszcze czas, że jeszcze nie teraz, aż okaże się, że jest już za późno.
Zastanówmy się - gdyby tak się okazało, że to właśnie dziś ma nastąpić nasze rozstanie z tym światem - to co byśmy chcieli zmienić w swoim życiu? Co naprawić? Czego byśmy się wystrzegali i unikali? Może właśnie dziś ta refleksja jest nam bardzo potrzebna, bo ważą się losy naszego zbawienia? Pamiętajmy, że póki jesteśmy w drodze do Boga, jak zwykło określać się życie, mamy szansę na nawrócenie, zmianę stylu życia, a może nawet jego przewartościowanie.
Pewien chłopiec zapytał swego kolegę, św. Stanisława Kostkę: co byś zrobił, gdyby się okazało, że jutro umrzesz? Robiłbym to samo, co do tej pory - odpowiedział Stanisław.
Może jest to i dla nas odpowiednia nauka, że nie należy lękać się śmierci, ale starać się być do niej przygotowanym na co dzień. A wtedy, pozbawieni tego strachu, będziemy w stanie radośnie oczekiwać na spotkanie z naszym Panem i tymi, których groby nawiedzamy, a którzy poprzedzili nas w drodze do wieczności.
Księga życia, księga śmierci
Monika Stadniczenko
Cmentarze to miejsca niezwykłe, spoczywają na nich nasi najbliżsi, kochani - rodzice, dzieci, krewni, przyjaciele. Cmentarze zroszone są rzęsiście łzami, napawają smutkiem i nostalgią za tymi, którzy przekroczyli już próg śmierci. To im właśnie wystawiane są pomniki nagrobne. Każdy grób mówi: "Tu leży człowiek". Kopiec ziemi lub kamienna płyta i tabliczka z nazwiskiem zmarłego są świadectwem jego życia i śmierci.
Napis przy bramie na zakopiańskim cmentarzu na Pęksowym Brzyzku głosi: Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie. Zakopane pamięta. Ojczyzna jest tam, gdzie pochowani są bliscy nam ludzie.
Odwiedzanie grobów i modlitwa za zmarłych pozwalają spojrzeć na życie i na śmierć w innej perspektywie. Każdy, kto przekracza cmentarne bramy musi sobie uświadomić, że prędzej czy później i jemu będzie wykopany grób, że śmierć dotknie także jego samego. Cmentarz zapomnieć o śmierci nie pozwala.
Wędrówki po nekropoliach pozwalają zauważyć napisy, jakie położone zostały na grobach. Są one świadectwem ludzkiej wiary lub jej braku, nadziei na zmartwychwstanie i zbawienie lub rozpaczy i bezsilności wobec konieczności umierania. Nagrobne inskrypcje przybierają często formę nieporadnych wierszyków o banalnych rymach. Jednak to nie wartość literacka i artystyczna jest tu ważna.
Wiara w zmartwychwstanie
Nagrobne wiersze wyrażają żywą wiarę w Boga, Pana życia i śmierci: W Boskich rękach/ jest początek i koniec (Cm. św. Rocha, Częstochowa, 1994 r.); Pan Bóg dał,/ Pan Bóg wziął:/ jak się Bogu podobało,/ tak się stało (Zagłobice, 1976 r.). To do Niego kierowane są ufne prośby, takie jak ta: Boże, dałeś nam życie - / daj nam zbawienie (Husów, 1981 r.). Wielokrotnie śmierć jest traktowana jako spełnienie rozkazu lub woli Bożej, wezwanie czy odwołanie z tego świata do wieczności, a życie ludzkie (zwłaszcza przerwane w młodym wieku) jako ofiara złożona Bogu: Odszedłeś za wcześnie,/ nas okryłeś żałobą./ Gdy Bóg nas powoła,/ spotkamy się z Tobą (Wrocław, Cm. Osobowicki, 1969 r.); Bogu memu i Panu/ ofiarowałem młodość i cierpienie (Kluczbork, 1958 r.); Ofiaruję Tobie, Boże/ moich osiemnaście lat,/ może to pomoże zbawić/ ludzi i świat (Piła, 1972 r.); Idę do Ojca/ to moja wiara,/ nadzieja i miłość (Częstochowa, Cm. św. Rocha, 1996 r.).
Wiara w Boga wiąże się z oczekiwaniem zbawienia i życia wiecznego, a oparta bywa - jak to jest w następującym epitafium - na zmartwychwstaniu Chrystusa i zapowiedzi zmartwychwstania wszystkich umarłych: Jakoś Ty powstał,/ tak w Twe imię, Panie!/ Kto legł w twej prawdzie,/ w twej światłości wstanie (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1988 r.). Inskrypcje nagrobne są świadectwem tego, że osobom wierzącym łatwiej jest pogodzić się ze śmiercią bliskich: Wiara pociesza, gdy serce płacze (Łódź, 1993 r.); Wiara łagodzi smutek (Łódź, 1922 r.). Śmierć wszystkiego nie kończy, lecz wszystko dopiero zaczyna. Pięknie ukazuje tę prawdę taki oto napis nagrobny: Grób nie jest kresem człowieka (Kalisz, 1991 r.).
Nadzieja spotkania
Śmierć przyjęta z wiarą nie jako kres egzystencji, lecz początek nowego życia budzi nadzieję na spotkanie ze zmarłymi w wieczności: Szczęśliwy,/ w kim nadzieja nie gaśnie (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1972 r.). Ikonicznym wyobrażeniem tej cnoty teologicznej jest umieszczana na grobach kamienna lub żelazna kotwica. Nagrobne napisy dają wyraz postawie przepełnionej nadzieją i ufnością: Skoro Bożym wyrokiem/ rozłączyłeś nas, Panie,/ dozwól po śmierci/ na wieczne spotkanie (Kraków, Cm. Rakowicki, 1973 r.); Wnet będę z Tobą,/ mój synu (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1962 r.); Ukochany nad życie,/ pełen życia siły/ spocząłeś snem wiecznym/ wśród cichej mogiły./ Bolesna nam bez ciebie/ będzie życia droga,/ lecz kiedyś śmierć nas złączy/ u stóp Pana Boga (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1966 r.).
Nadzieja na ponowne spotkanie z bliskimi, którzy już odeszli z tego świata wyraża się także w modlitwie zanoszonej do Pana Boga za zmarłych. Cmentarze pełne są nagrobnych inskrypcji adresowanych do Boga wprost lub za przyczyną Maryi: Przechodniu miły,/ bez westchnienia do Maryi/ nie opuszczaj tej mogiły (Żarnowiec, 1983 r.); Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy/ i w Ostrej świecisz Bramie,/ Królowo Polskiej Korony, weź Jej duszę/ i oddaj Synowi swojemu (Rzeszów, Staromieście, 1973 r.); Panie, połącz nas w niebie/ z tymi, których/ kochaliśmy na ziemi (Husów, 1978 r.).
Prośby o modlitwę kierowane bywają także do odwiedzających cmentarz: Przechodniu,/ byłem, kim jesteś./ Będziesz,/ kim jestem./ Módlmy się/ za siebie nawzajem (Pionki, 1972 r.); Spójrz, przechodniu,/ tu moja mogiła,/ tu z woli Bożej/ ziemia mnie przykryła./ O to cię proszę:/ zmów Zdrowaś Maryja (Suchań, 1978 r.); Przechodniu, stań/ i modlitwę zmów./ Może i za ciebie/ ktoś parę szepnie słów (Kraków, Cm. Rakowicki, 1959 r.); Gdy tu przyjdziesz, westchnij do Boga,/ bo ciebie czeka/ ta sama droga (Albigowa, 1979 r.). Wiele inskrypcji zawiera prośbę kierowaną do zmarłych o wstawiennictwo za żywymi. Dotyczy to zwłaszcza epitafiów na grobach dzieci: Dziecino droga, uproś u Boga, Abyśmy w niebie/ ujrzeli Ciebie (Poznań, Cm. Górczyński, 1979 r.); Odszedłeś od nas, synku kochany,/ a serca nasze okrywa żałoba./ Bóg i Ojczyzna twój symbol kochany/ módl się za nami przed tronem Boga (Kalisz, Cm. Stary, 1939 r.).
Dzieci zmarłe tuż po urodzeniu lub we wczesnym dzieciństwie uznawane są za niewinne i czyste, a zatem godne przebywania z Bogiem w niebie. Stąd powyższe prośby do nich kierowane. Wynikają one z wiary w świętych obcowanie. Communio sanctorum to zjednoczenie w Chrystusie wszystkich ludzi. Stąd ten nieustanny obieg modlitwy. Zbawienie nie jest sprawą indywidualną, dokonuje się ono we wspólnocie. Kościół, złączony więzami miłości, zachowuje komunię świętych, czyli jedność braci w Chrystusie, która nie kończy się wraz ze śmiercią.
Miłość silniejsza od śmierci
Uznanie prawdy o obcowaniu świętych, o wymianie dóbr duchowych łączy się w nagrobnych tekstach z czysto ludzkim poczuciem, że śmierć nie przerywa i nie niszczy miłości. Wszak Bóg jest Miłością i z miłości do człowieka dokonał dzieła odkupienia świata. Tę miłość wlewa w nasze serca, uświęca je i oczyszcza. Dlatego pragnienie ocalenia miłości do najbliższych jest stale obecne na nagrobnych tablicach, np.: Szczęście krótko trwało,/ lecz miłość jest wieczna (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1952 r.); Tych, których się kocha,/ nie traci się nigdy (Wrocław, Cm. św. Wawrzyńca, 1985 r.); Panie, połącz nas w niebie/ z tymi, których/ kochaliśmy na ziemi (Husów, 1978 r.); Troską wiary/ zmartwychwstanie,/ nadzieją miłości/ ponowne spotkanie (Poznań, 1996 r.).
W ostatnich latach coraz częściej spotkać można epitafia zaczerpnięte z poezji ks. Jana Twardowskiego: Spieszmy się kochać ludzi,/ tak szybko odchodzą (Łódź, 1996 r.); Kochamy wciąż za mało/ i stale za późno (Kluczbork, 1996 r.). Miłość międzyludzka zostaje wpisana w ramy wieczności.
Listopadowe odwiedzanie grobów może stać się okazją do spojrzenia na cmentarze, na groby jak na księgi, w których zapisane są ludzkie losy. Bardzo wiele mówią one o zmarłych, a jeszcze więcej o żywych.
Marzec 2008
Śmierć jest trendy?
Anna Litwin
Uparcie i skrycie, och życie kocham cię... nad życie - śpiewała popularna Edyta Geppert, podkreślając, że miłość nie jest wcale lekka, łatwa i przyjemna. Jej „ciężar” nie stanowi jednakże wystarczającego argumentu, by dziękować Dawcy życia za współpracę i zakończyć męczącą pielgrzymkę między kołyską a trumną na własne życzenie, na własnych warunkach, w wymyślonym przez siebie czasie, miejscu, okolicznościach i za pomocą wybranej metody. Bo jest jeszcze wiara. Wiara w „światełko, które rozprasza mrok”. Zaskakujące jak wielu ludziom, również zdeklarowanym katolikom, brakuje dzisiaj tej wiary. Zwłaszcza ludziom młodym, znajdującym się zaledwie na progu życia. Niejednokrotnie dają się uwodzić krzykliwej i napuszonej kulturze śmierci, a nawet swego rodzaju kultowi śmierci, który - między innymi - przybiera postać fascynacji samobójstwem.
Jakiś czas temu, przeglądając strony internetowe, trafiłam na forum dla nastolatków, którzy prowadzili dyskusję wokół tematu: jak w możliwie najmniej bolesny, a jednocześnie najbardziej spektakularny sposób rozstać się z życiem? Włosy zjeżyły się na głowie. Młodość zawsze kojarzy się z radością, pragnieniem i wolą życia, z optymizmem i entuzjazmem. Tymczasem spotykam ludzi młodych, zmęczonych i znudzonych własną egzystencją, zagubionych, niedocenianych, niezauważanych i samotnych, tak samotnych, że własną śmierć uznali za najlepszy sposób na zaistnienie i zwrócenie na siebie uwagi. Pośmiertny profil, na którym znajomi będą wyrażać żal z powodu ich odejścia, to szczyt marzeń i jedyny cel warty osiągnięcia. Nic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie dzieje się samo z siebie. Tam gdzie jest dym, będzie i ogień. Kto jest za to odpowiedzialny?
Zawodzą media, zawodzi rodzina, zawodzą autorytety, politycy, zawodzi szkoła i zawodzi Kościół rozumiany i przeżywany jako instytucja. Zostaje pustka i bezsens, w których rodzą się pragnienia i czyny nie mające nic wspólnego z cywilizacją życia. Trzeba by powiedzieć: „idzie nowych ludzi plemię”. Ludzi wyhodowanych na macdonaldzie, serialach, plastikowych gwiazdkach popkultury. Ludzi, którzy swobodnie żonglują słowami: seks, zdrada, antykoncepcja, aborcja, ze zdziwieniem otwierając oczy, na dźwięk słów: czystość, wierność, poszanowanie życia. Ludzi, którym pod płaszczykiem humanitaryzmu i prawa do wolności wmawia się, że mogą z własnym i cudzym życiem zrobić wszystko to, na co mają ochotę.
Dyskusja z Dekalogiem i próby uprzedmiotowienia świętości jaką jest ludzkie istnienie, nigdy nie kończyły się dobrze dla człowieka. To przykre, że nie wyciągamy wniosków z przeszłości. Rodzice nadal „jedzą kwaśne winogrona”, a dzieciom nadal „cierpną zęby”. I póki co nie widać perspektyw na poprawę stanu uzębienia. I u jednych, i u drugich.
Doroczny Dzień Świętości Życia, który tym razem przypada 31 marca jest zachętą do podejmowania duchowej adopcji dziecka poczętego. A może by tak objąć tą adopcją również młodzież i rodziców? Skłonić ich do wyłączenia telewizorów, komórek, odciąć od Internetu, pomóc im wygospodarować przestrzeń w którą miałaby szansę wejść fascynacja życiem? By w miejsce destrukcyjnych słów i czynów, pojawiało się wyznanie:
Kocham cię życie
Poznawać pragnę cię...
w zachwycie
I spotkać człowieka
Który tak życie kocha
I tak jak ja
Nadzieję ma...
Luty 2008
Jeśli nie eutanazja, to co?
Ks. Tadeusz Reroń
Eutanazja (gr. eu - dobry, łagodny, godny; thanatos - śmierć) - sposób postępowania lub działanie sprowadzające bezboleśnie śmierć jako uwolnienie od bólu. Eutanazja w tym znaczeniu jest często nazywana „zabijaniem z litości” lub nawet „śmiercią z godnością”
Eutanazja jest zagadnieniem starym. Już u ludów pierwotnych znane były przypadki zabijania ułomnych dzieci i starców. W czasach nowożytnych zabijanie nieuleczalnie i psychicznie chorych stosowane było przez nazistów niemieckich. Problem obecnie jest najbardziej nabrzmiały. Dziś eutanazja staje się praktyką coraz bardziej stosowaną. Odzywają się głosy o zalegalizowaniu eutanazji, przyznaniu człowiekowi prawa decydowania o własnej śmierci. W 1989 roku sąd brytyjski wyraził zgodę na eutanazję czteromiesięcznego dziecka z wodogłowiem. W 1993 roku parlament holenderski przyjął ustawę legalizującą eutanazję na życzenie osób śmiertelnie chorych, które w 1995 roku zostało poszerzone o osoby cierpiące fizycznie lub psychicznie. W 1990 roku przeprowadzono w szpitalach holenderskich 25 306 eutanazji, z czego 14 691 bez zgody pacjenta.
1. „Jeśli eutanazja” - to co? czyli „tak” dla eutanazji
Przyczyny eutanazji leżą m.in. w racjach etyczno-religijnych. Sekularyzm niesie ze sobą osłabienie wrażliwości na Boga i człowieka. Pod jego wpływem życie jawi się człowiekowi jako jego własność, którym może on swobodnie dysponować i manipulować. W następstwie tego przekonania pojawia się pragnienie, aby całkowicie kontrolować i programować narodziny i śmierć człowieka. Wynikający z sekularyzmu brak relacji do Boga sprawia, że człowiek uważa siebie za jedyną normę i kryterium wszelkich działań i przypisuje sobie prawo całkowitego decydowania o swoim losie, w tym również prawo do określania momentu własnej śmierci.
Eutanazja jest odrzuceniem absolutnej władzy Boga nad życiem i śmiercią, dlatego wyrasta ona w klimacie braku odniesienia do Boga, w kulturze zamkniętej na transcendencję, w której człowiek traci horyzont religijny. W takich okolicznościach życie ludzkie uważane jest za wartość tylko wtedy, gdy związane jest z sukcesem i stanowi źródło przyjemności. Gdy zaś niesie ból jawi się jako ciężar, od którego trzeba się uwolnić. Życie ludzkie pozbawione kontekstu religijnego jest traktowane w kategoriach wydajności ekonomicznych i konsumpcjonizmu. W takiej koncepcji życia nie ma już miejsca na cierpienie, które przychodzi często w sposób nieoczekiwany. Cierpienie jawi się jako ta rzeczywistość, którą trzeba odrzucać. Gdy zaś nie ma innej możliwości, trzeba położyć kres życiu poprzez eutanazję.
Z kolei trzeba dostrzec racje egzystencjalno-ekonomiczne eutanazji. Jej zwolennicy twierdzą, że domaga się tego szacunek dla osoby ludzkiej. Godność ta stanowi nie tylko o wartości ludzkiego życia, ale również o wartości godnej śmierci. Z pojęcia godnej śmierci wyprowadzają oni następnie prawo do godnego umierania. W oparciu o te przesłanki sprzymierzeńcy formułują tezę, że każdy człowiek ma prawo do ludzkiej śmierci i dlatego może żądać od lekarza, aby skrócił jego cierpienia. Nie można bowiem, ich zdaniem, pod pozorem bezwzględnego szacunku dla życia zmuszać chorych do nieludzkich cierpień, do poniżenia i samotności wśród aparatury medycznej. Zapewnienie każdemu prawa do godnej śmierci jest zdaniem zwolenników eutanazji tym bardziej konieczne, że współczesna medycyna może przez długi czas przedłużać agonię człowieka, narażając go na cierpienia przekraczające naturalną skalę. Ponadto, ich zdaniem, współczesna medycyna jest w stanie utrzymywać przy życiu przez całe lata „monstra”, które trudno nazwać istotami ludzkimi. Podtrzymywanie ich przy życiu jest źródłem cierpienia dla nich. Dla społeczeństwa jest to dużym obciążeniem uniemożliwiającym właściwą pomoc dla tych, którzy jej rzeczywiście potrzebują.
Zalegalizowanie eutanazji może nieść ze sobą określone konsekwencje. Jakie one są? Przede wszystkim ograniczy ona wolność sumienia pracowników służby zdrowia, gdyż odmowa stosowania eutanazji może mieć negatywne skutki dla ich pracy i kariery zawodowej. Wprowadzenie uchwał sprzyjających praktycznej eutanazji ograniczy wolność sumienia pracowników służby zdrowia, gdy odmowa może mieć negatywne skutki dla ich pracy i kariery zawodowej. Jeżeli ktoś jest zmuszany do wykonywania czynności zawodowych wbrew sobie, niezależnie od rodzaju przymusu, ograniczana jest jego wolność. Dlatego służba zdrowia musi mieć zapewnioną możliwość odmowy w wykonywaniu zabiegów przeciwko życiu. Eutanazja na życzenie obciąży sumienia lekarzy i służby zdrowia oraz zmieni stosunek między chorymi i lekarzami. Jeśli lekarz stanie się zabójcą jego rola społeczna zostanie przekreślona. Legalizacja eutanazji sprzyjać będzie niebezpieczeństwu manipulacji chorymi.
Można by wysunąć zastrzeżenie, że zmienia się postać rzeczy, gdy eutanazja zostaje dokonana na w pełni świadome żądanie zainteresowanego. Jednakże państwo, które uznałoby żądanie eutanazji za prawomocne i zezwoliłoby na jego spełnienie, usankcjonowałoby swoistą formę samobójstwa-zabójstwa, wbrew podstawowym zasadom, które zabraniają rozporządzać życiem i nakazują ochraniać każde niewinne życie. W ten sposób zmierzałoby się do osłabienia szacunku dla życia.
Gdyby została dopuszczona eutanazja niezależna od woli nieuleczalnie chorego, lekarz straciłby zaufanie pacjentów, ponieważ stałby się potencjalnym wykonawcą wyroku śmierci. Lekarz, zamiast pomocy, niósłby zagrożenie i śmierć. Eutanazja sprzyjałaby wreszcie zabójstwom. Raz bowiem przerwany wał ochronny wokół ludzkiego życia niesie ze sobą określone skutki w całym życiu społecznym.
Eutanazja jest źle pojętym miłosierdziem, jest wyrazem traktowania życia wyłącznie z perspektywy doczesnej i odrzucenia jego zakotwiczenia w Bogu. Decydującym motywem postaw proeutanazyjnych nie jest dobro chorego, ale przekonanie o bezwartościowości ludzkiego życia. Nie można dopuścić do tego, aby jedynym kryterium wartości życia była jego przydatność społeczna. W tej sytuacji łatwo można dojść do przeświadczenia, że chorzy psychicznie, emeryci, kaleki z natury i przypadku jako ludzie bezproduktywni nie mają racji istnienia i należy poddać ich eutanazji.
Jeśli eutanazja wynika z motywów litości, to uczucie takie trzeba nazwać wynaturzeniem. Trudno inaczej traktować współczucie, które skłania nie tyle do solidarności z chorym, ale do zabicia cierpiącego. Wynaturzenie to jest szczególnie wielkie wtedy, gdy pojawia się w kręgu osób najbliższych choremu.
2. „…Nie eutanazja”, czyli„nie” dla eutanazji
Przeciwnikom eutanazji ukazuje się ona przede wszystkim jako działanie sprzeciwiające się Bogu. Tylko Bóg jest Panem życia i śmierci. Życie cielesne jest dla człowieka wierzącego wartością najwyższą. Nie jest ono jednak wartością absolutną. Dlatego może on być wezwany, aby złożyć ofiarę z własnego życia dla wyższego dobra. Żaden człowiek nie może dysponować samowolnie o tym, czy ma żyć, czy umrzeć: jedynym i absolutnym Panem władnym podjąć taką decyzję, jest „Stwórca - Ten, w którym żyjemy i poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 28) (EV 47). Człowiek bowiem nie jest Panem życia, ani śmierci. Jeśli chce decydować o chwili zakończenia życia, stawia siebie w miejscu Boga.
Chociaż Objawienie ukazuje Boga jako źródło i dawcę życia, trudno jednak szukać w nim danych zakazujących eutanazji. Dzieje się tak dlatego, ponieważ Biblia powstała w kontekście kulturowym i religijnym, w którym tego rodzaju pokusy nie były znane, a wręcz przeciwnie w osobie starca, z uwagi na jego mądrość i doświadczenie, dostrzega się niezastąpione bogactwo dla rodziny i społeczeństwa (EV 46).
Eutanazja jest ponadto zamachem na podstawowe prawo człowieka, prawo do życia, którego nikt nie może się wyrzec, ani też nikomu nie może być odebrane. Jest to prawo przysługujące każdemu i wszystkim, obowiązujące na każdym etapie życia. Eutanazja w przypadku ludzi niewierzących jest obaleniem podstawowej wartości etycznej, jaką stanowi życie doczesne. Przyjęcie eutanazji zagraża podważeniem fundamentów prawnego i moralnego porządku w społeczeństwie, którym jest zasada, że cudze i własne życie jest nienaruszalną świętością.
Współczesny człowiek chce usunąć chorobę i śmierć ze swego pola widzenia. Ale one należą do ludzkiego życia i muszą być przezwyciężone w ludzki sposób. Dlatego chorym trzeba udzielić nie takiej pomocy, by mogli szybciej umrzeć, ale umrzeć w sposób godny człowieka. Eutanazja jest nieludzka, gdyż uderza w najbardziej podstawowe prawo człowieka, prawo do życia, które obowiązuje na każdym etapie życia, przed narodzeniem i po narodzeniu, w sytuacjach korzystnych czy niekorzystnych.
Człowiek ma prawo łagodzić swoje cierpienia, ale nie jest władny rozporządzać swoim życiem i śmiercią w zależności od swego uznania. Każda forma życia jest wartościowa. Nawet życie naznaczone chorobą i cierpieniem może stać się czasem osiągnięciem dojrzałości osobowej.
Eutanazja sprzeciwia się z kolei dobru wspólnemu. Dziś narasta przekonanie, że wszystkie decyzje mogą być podejmowane na drodze demokratycznej, przez opowiedzenie się większości społeczeństwa za określonym rozwiązaniem. W ten sposób społeczeństwu przyznane jest prawo stanowienia o tym, co jest dobre, a co złe. Dotyczy to także dopuszczalności eutanazji. Owszem, demokracja jest wielką wartością, nie jest ona jednak wartością najwyższą. Wartością podstawową i konieczną demokracji jest godność osoby ludzkiej oraz związane z nią jej niezbywalne prawa, w tym przede wszystkim prawo do życia. Nie można uznać za podstawę demokracji zmiennej większości opinii publicznej. Chociaż demokracja służy pokojowi społecznemu, nie spełni ona tego zadania, jeżeli nie będzie uznawała obiektywnej moralności. Nie wolno zapominać o tym, że również w demokracji zwyciężają silniejsi, którzy lepiej potrafią kierować lub manipulować opinią publiczną.
Jan Paweł II przypomina zasadę, że prawo cywilne nie może zastąpić prawa moralnego. Dlatego też prawo cywilne i władza nigdy nie mogą pozwalać na znieważanie osób i łamanie ich podstawowych praw. Prawo zezwalające na eutanazję jest sprzeczne z dobrem jednostki i wspólnym, dlatego nie zobowiązuje ono do jego zachowania. Człowiek nie tylko nie musi się mu podporządkować, ale powinien się takiemu prawu sprzeciwić.
3. Jeśli „nie eutanazja” - to co dalej?
Nie można się zgodzić na to, aby eutanazja za zgodą lub bez zgody ciężko lub nieuleczalnie chorego była traktowana jako najważniejsza dla niego pomoc w sytuacji granicznej, w której się znalazł. Uśmiercanie nigdy nie może zostać uznane za działanie lecznicze, nawet wówczas, gdy jedyną intencją jest spełnienie żądania pacjenta. Jest to raczej sprzeniewierzenie się zawodowi lekarskiemu, który można określić jako żarliwe i stanowcze tak dla życia.
Każdy człowiek ma prawo do ludzkiej śmierci. Śmierć jest ostatnim życiowym zadaniem człowieka i tego zadania nikt nie może mu odjąć. Można jednak, a nawet trzeba, człowiekowi pomóc w wypełnieniu tego ostatniego zadania, by zostało ono wykonane w sposób ludzki, a nie przez ucieczkę. Pomoc ta może przyjmować różne formy.
Najważniejszą formą pomocy choremu jest opieka. Trzeba jednak zauważyć, że obok specjalistycznej opieki medycznej i pielęgnacyjnej wielkie znaczenie ma szacunek dla chorego i postawa życzliwości wobec niego. Ważna jest też niesiona mu pomoc w odnajdywaniu odpowiedzi na ostatnie religijne pytania: dokąd i po co człowiek odchodzi, co jest celem ludzkiego życia? Znalezienie i przyjęcie odpowiedzi na te pytania jest równoznaczne z uwolnieniem się od lęku przed śmiercią. Wiara w Zmartwychwstałego daje choremu nadzieję w obliczu wszelkich zagrożeń, a połączenie cierpień własnych z Jego męką i uczestnictwo w dziele zbawienia nadaje sens nawet chorobie i śmierci.
Najbardziej właściwym miejscem do realizacji opieki nad umierającym jest dom, otoczenie najbliższych. Jednakże nie każda rodzina decyduje się na opiekę nad umierającym. Wynika to często z obiektywnych uwarunkowań. Kubatura małych domów, mieszkań w bloku uniemożliwia stworzenie umierającemu odpowiednich warunków. Jeszcze większą trudnością może być brak profesjonalnego sprzętu i wyposażenia niezbędnego do opieki. Oprócz czynników obiektywnych dochodzą do głosu jeszcze inne motywy - najczęściej są to opory psychologiczne, wynikające z nieumiejętności obcowania z cierpieniem i agonią.
Wszystko to sprawia, że chory w stanie terminalnym często trafia do placówki stacjonarnej. Podstawowym typem takiej placówki jest oczywiście szpital. Pod względem opieki medycznej jest to bezsprzecznie najlepsze rozwiązanie. Decydująca jest tutaj bezpośrednia bliskość i gotowość lekarza dyżurującego całą dobę, który w każdej chwili może nieść pomoc choremu. Jednakże sam status placówki szpitalnej nie zawsze rozwiązuje problem opieki nad umierającymi. W wielu szpitalach nie ma specjalnych oddziałów ani nawet sal dla pacjentów, wobec których nie stosuje się leczenia interwencyjnego, lecz leczenie paliatywne. Sprawia to, że chorzy terminalnie leżą w salach z ludźmi poddawanymi standardowej terapii.
Instytucja hospicjów jest alternatywnym rozwiązaniem dla przestrzeni szpitalnych. Opieka paliatywna jest aktywną, holistyczną, wielowymiarową opieką nad chorymi, których schorzenia szybko postępują, nie poddają się leczeniu przyczynowemu. Celem tej opieki jest otoczenie ochronnym płaszczem całej osoby chorego i jego rodziny, dążenie do zapewnienia mu jak najwyższej jakości życia. Osoby tworzące hospicyjny zespół opieki paliatywnej to lekarze, duchowni, pracownicy socjalni i wolontariusze. Wszyscy oni są przygotowani do kontaktów z człowiekiem umierającym, czego wyrazem jest nie tylko poziom kwalifikacji, ale świadomość, że człowiek w terminalnym stadium choroby musi być w centrum uwagi, jako osoba mającą wtedy pierwszorzędne znaczenie.
Jeśli chory jest dobrze prowadzony, niezwykle rzadko prosi o uśmiercenie. Wśród tysięcy chorych w stanie terminalnym w hospicjum św. Krzysztofa w Londynie nie było ani jednego przypadku prośby o eutanazję.