Ziemianie - zapomniana elita narodu
06-03-2009, 6:28 | Artur Górski
Niedawno uczestniczyłem wraz z małżonką w balu karnawałowym Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego. Jest to jeden z elementów pięknej tradycji, przywróconej dziewiętnaście lat temu, wraz z odrodzeniem ruchu ziemiańskiego po okresie komunizmu. Za każdym razem, gdy uczestniczę w tym balu, ogarnia mnie wzruszenie i nostalgia. Bowiem odnoszę wrażenie, że na tych kilka godzin czas nie tylko zatrzymał się, ale wręcz cofnął o dobrych sto lat. Odnajduję w tych balach ziemiańskich atmosferę, z którą możemy spotkać się już niemal wyłącznie w książkach i na filmach.
Gdy się czyta dawne wspomnienia, ale też opracowania historyków, polskie ziemiaństwo wyłania się nie tylko jako elita polityczna, ale przede wszystkim jako gospodarcza i kulturalna elita narodu. To ludzie, którzy budowali naszą wolną ojczyznę, a gdy jej zabrakło - pod rozbiorami, w zawierusze wojennej czy w czasach komunizmu - przechowali ją w swoich sercach i w tradycji, którą w rodzinach kultywowali i której wciąż starają się być wierni.
W przeszłości obywatele ziemscy stanowili podstawę gospodarczą społeczeństwa. Byli właścicielami ziemskimi, panami na ziemi, ale także wspaniałymi hodowcami, choćby koni krwi angielskiej czy arabskiej, które stanowiły symbol ziemiaństwa. Poziom gospodarki folwarcznej w poszczególnych dzielnicach kraju był dość zróżnicowany, co często wynikało z odrębnych warunków przyrodniczo-glebowych, ale także z tradycji i specyfiki gospodarowania.
Wielu ziemian osobiście zajmowało się gospodarką, lub zarządzało swoimi dobrami, a wiadomo, że prowadzenie dobrej gospodarki rolnej nie było proste. Wymagało szerokiej wiedzy, umiejętności i zdolności, nie tylko czysto rolniczej, ale także handlowej, którą ziemianie zdobywali nie tylko na ziemiach polskich, ale także w różnych krajach Europy. Pamiętajmy, że zbyt towarów rolnych i zwierząt hodowlanych był często trudny i wymagał częstych wyjazdów nawet na odległe jarmarki.
Zatem szlachcic ziemianin nie mógł z natury rzeczy zaliczać się do „klasy próżniaczej”, jak był przedstawiany w kłamliwej propagandzie czasów komunizmu.
Nie ma wątpliwości, że dziedzictwo szlacheckie odegrało istotną rolę w rozwoju polskiej kultury. Ziemiaństwo zawsze było nośnikiem nie tylko patriotyzmu, ale też dobrych obyczajów i wykwintnego smaku. W środowiskach ziemiańsko-szlacheckich królował duch rycerskości. W procesie wychowania młodego ziemianina zawsze podnoszone było męstwo, odwaga czy szacunek okazywany kobietom, a nade wszystko poczucie honoru.
Grzecznościowy szlachecki kodeks postępowania obejmował drobiazgowe wskazania dotyczące ubierania się, zachowania, aż po sposób prowadzenia konwersacji i pisania listów, a także zabawy. Ziemiaństwo słynęło z polowań i wspaniałych zabaw. Bale, organizowane w większych miastach, ale i w siedzibach ziemiańskich, pod bardzo różnym pretekstem, integrowały nie tylko związki rodzinne, ale także ziemian z danego powiatu czy ziemi.
Jak wyglądały tradycyjne bale ziemiańskie? Właśnie rozczytuję się we wspomnieniach Mariana Rosco Bogdanowicza, który ożywia Galicję z czasów rozbiorów, z doby autonomicznej. Tańczono wtedy w każdą niedzielę, ale tylko w karnawale. „Oprócz polek, walców i jakżeż ognistych mazurów - wspomina Bogdanowicz - tańczyliśmy kadryle i lansjery, przy których wysilaliśmy się na zabawianie konwersacją naszych „dam”. To także było w programie, bo uczyło nas rozmawiać.”
W innym miejscu Bogdanowicz wspomina bal szlachty w pięknie dekorowanych salach Kasyna Miejskiego we Lwowie z udziałem samego cesarza Franciszka Józefa. „W towarzystwie lwowskim było wówczas tak wiele pięknych pań i panien, toalety były tak wykwintne, klejnoty u wielu pań tak wspaniałe, u panów prawie wyłącznie bogate stroje polskie”. Mazur był wówczas główną treścią każdego balu. Tańczono go doskonale. Jeden z uczestników balu poprowadził mazura „ognistego w tempie, ale wykwintnego w formie”. Panie tańczyły z wdziękiem dziś już zupełnie nie znanym. Cesarz był zachwycony i z uśmiechem pełnym aprobaty przypatrywał się „grzmiącym hołubcom i przeróżnym figurom”.
Taką jeszcze refleksją obdarza nas Bogdanowicz:
„Nasz taniec był ruchem, był wyrazem jakiejś żywiołowej radości życia, ujętej w formy starannego, wykwintnego wychowania. Dzisiejsze tańce, wyjąwszy może niektóre, jak tango, mają w sobie coś z lubieżnego ocierania się prymitywnych mieszkańców czarnego lądu, ale estetyki ruchu trudno mi się w nich dopatrzeć.”
A jak wyglądał bal ziemiański, w którym uczestniczyłem? Polonez na początek, potem walc angielki, wiedeński, kilka razy tango, polka dla zuchwałych. Młode panny lub stateczne damy w wykwintnych kreacjach. Panowie o wyszukanych manierach, nienagannie ubrani w garnitury lub smokingi (przez cały bal nie zauważyłem, aby któryś z panów, mimo „morderczych” pląsów i kropel potu na czole, ściągnął marynarkę!). Towarzystwo o szlachetnych rysach twarzy. Byłem pełen podziwu dla tych ludzi, jak potrafią na chwilę zapomnieć o swych krzywdach i bawić się w swoim gronie, często mimo bardzo podeszłego wieku.
W czasie tych kilku godzin balu ziemiańskiego stary świat polskiego ziemiaństwa ożył na moich oczach. Ci ludzie, pamiętający osobiście, albo - młodsi - z przekazów ojców i dziadków czasy świetności swoich herbowych rodzin, nie są dzisiaj właścicielami ziemskimi, nie mają majątków, które pozwoliłyby na czynienie dobroczynnych fundacji. Ale są żywym świadectwem nieśmiertelności kultury i ducha polskiego ziemiaństwa. W nich, w ich sercach wciąż jest najlepsza Polska. Chylę czoło przed polskimi ziemianami.