CHRZEŚCIJAŃSTWO BEZWYZNANIOWE JAN LEWANDOWSKI


CHRZEŚCIJAŃSTWO «BEZWYZNANIOWE»

Nadesłał JAN LEWANDOWSKI

W dzisiejszej Polsce coraz częściej można spotkać się ze zjawiskiem tzw. bezwyznaniowego chrześcijaństwa. Na ulicach naszych miast można zauważyć ludzi, którzy wystając z otwartą Biblią w ręku na rogach alejek czy przejść podziemnych, wygłaszają przemówienia dla przechodniów czy jak kto woli - kazania. W Warszawie, gdzie mieszkam, zjawisko to jest dosyć częste. Ludzie ci nie są bierni. Wystarczy choćby na chwilę zatrzymać się przy nich, a są w stanie przerwać swe przemówienie i podejść do słuchacza, próbując często nawiązać rozmowę. Niniejszy tekst jest zapisem moich doświadczeń i przemyśleń wyniesionych z takich rozmów z bezwyznaniowymi chrześcijanami, jakich spotykałem na ulicach. W dyskusjach lubią oni podkreślać swą gorliwość dla Jezusa i Ewangelii, a także brak przynależności do jakiegokolwiek Kościoła, co jak twierdzą, wynika z samej Biblii. Według moich obserwacji przeróżnych zachowań tych ludzi ich poświęcenie dla Ewangelii i oddanie Jezusowi jest rzeczywiście imponujące i gdyby takie stało się udziałem każdego katolika w Polsce, mielibyśmy niewątpliwie piękny obraz polskiego katolicyzmu. Jednak jak to zawsze bywa w życiu, istnieje też druga strona medalu. Ludzie ci, choć niewątpliwie gorliwi, swym kaznodziejskim zapale nie ograniczają jedynie do umiłowania Ewangelii. Gorliwość tę przekładają także na negowanie sensu istnienia jakichkolwiek zinstytucjonalizowanych form chrześcijaństwa. W rozmowie z nimi wcześniej czy później dochodzi do tego, że jesteśmy proszeni o zdeklarowanie się, do jakiej wspólnoty wyznaniowej się zaliczamy. Po zdeklarowaniu się słyszymy z ich strony świadectwo, w jakim podkreślają oni, że nie należą do żadnego Kościoła, żyją „jak pierwsi chrześcijanie”. Owe „życie jak pierwsi chrześcijanie” rozumieją przez praktykowanie swego przeżycia religijnego tylko za pomocą Biblii, modlitwy i wiary. Zauważyłem też, że cechą wspólną tych ulicznych kaznodziejów jest także zaprzeczanie potrzebie dobrych uczynków, bowiem ich zdaniem „do zbawienia wystarczy sama wiara” itd. Niektórzy z nich negują też zbawczy wymiar chrztu.

Jak reagować we własnym sumieniu?

Katolik, napotykając takie formy praktykowania życia chrześcijańskiego, łatwo może dać się oczarować ową koncepcją rozwoju duchowego. W Polsce takim ideom, jak się wydaje, ulega też wielu letnich katolików, tzw. niedzielnych, a zwłaszcza niepraktykujących, którzy w swym życiu nie potrzebują instytucji Kościoła, a szczególnie jego hierarchii. Czasem cytują oni nawet na poparcie swej koncepcji słowa Pana Jezusa mówiące, że gdzie zbierze się dwóch lub trzech w imię Jego, tam On będzie pośród nich (por. Mt 18,20). W tych słowach Jezusa znajdują usprawiedliwienie dla odrzucenia w swym życiu potrzeby hierarchicznego Kościoła ziemskiego. Zdaniem bezwyznaniowych chrześcijan pierwsi uczniowie Jezusa zbierali się w małe grupki, często niezależne od siebie, związane tylko tymczasowo, nie tworzyli więc formalnych i rozbudowanych struktur kościelnych, jakie dziś w świecie się widzi. W negacji zinstytucjonalizowanego chrześcijaństwa i w pragnieniu powrotu do czegoś pierwotnego, małego, nieformalnego ludzie ci widzą niewątpliwie jakąś prostotę i charyzmatyczny splendor, który w ich mniemaniu jest odnowieniem tej niepowtarzalnej wibracji duchowej, jaka była udziałem pierwszych chrześcijan. Ta nieskrępowana spontaniczność tym mocniej przykuwa uwagę człowieka żyjącego w naszym zinstytucjonalizowanym świecie, gdzie wszystko ma swój numer, szufladkę, stając się przez to często jedynie już tylko wyblakłym i schematycznym artefaktem kulturowym, spętanym w biurokratycznych okowach naszej szarej codzienności. Inną rzeczą, jaka w przypadku tzw. bezwyznaniowych chrześcijan przykuwa uwagę, jest niewątpliwie też gorliwość i tak rzadka już dziś w naszym świecie gotowość bezwarunkowego oddania się jakimś ideom, zwłaszcza tym ideom, jakie są bliskie naszym chrześcijańskim sercom. W naszym obecnym dekadenckim świecie, gdzie triumf święci upadek wszelkich autorytetów, norm i wartości, jest to zawsze coś nowego, coś co odbiega od szarej, nudnej rzeczywistości. W codzienności zamkniętej w klatce powtarzających się do znudzenia kulturowych schematów i komunałów możemy znaleźć tak niewiele świeżego powiewu jakiejś nowej i nieskrępowanej myśli, jaka mogłaby orzeźwić nasze znudzone przewidywalną powtarzalnością umysły. Reasumując, koncepcja takiego właśnie niezinstytucjonalizowanego życia chrześcijańskiego jest na pewno jakimś nowym i barwnym zjawiskiem na tle naszego szarego krajobrazu duchowego. W okresie gwałtownych przemian ustrojowo-społecznych, jakich od niedawna doświadczamy, będziemy mieli takich nowinek coraz więcej. Nasz duchowo-kulturowy krajobraz będzie podlegał coraz to nowym przemianom w nowej rzeczywistości nieustannego otwierania się na różnorodne prądy przychodzące ze świata. Zjawisko, które podjąłem się omówić, również będzie nas coraz częściej napotykać i przykuwać naszą uwagę. Należy więc postawić sobie pytanie: czy taka propozycja życia w Kościele niezinstytucjonalizowanym ma swój odpowiednik w czasach Kościoła pierwotnego, jak sądzą bezwyznaniowi chrześcijanie? Musimy więc choćby wstępnie zająć się próbami ustosunkowania się do tego zjawiska. Zaczniemy od przemyślenia kilku fundamentalnych postulatów wysuwanych przez bezwyznaniowych chrześcijan. Na początek teza pierwsza:

1) Kościół jest niepotrzebny, wystarczy tylko Biblia

Jak wspomniałem wyżej, chrześcijanie ci twierdzą, że do zbawienia wystarczy im tylko Biblia (sola Scriptura), a nie przynależność do jakiegokolwiek zorganizowanego Kościoła. Często twierdzą, że są „samotnymi chrześcijanami” czy „niezrzeszonymi”. To implikuje, rzecz jasna, szereg następstw, takich jak choćby nierespektowanie z ich strony zaleceń jakichkolwiek wspólnot, nie mówiąc o Kościele rzymskokatolickim, którego wymagania, nawiasem mówiąc, cieszą się wyjątkową niepopularnością wśród tych ludzi (łagodnie mówiąc, w rzeczywistości często krytykują oni nauki Kościoła bardzo ostro). Jeśli jednak twierdzą oni, że autorytetem jest dla nich tylko Biblia, to przyznam, że trudno mi zrozumieć takie stanowisko z ich strony. Biblia bowiem, kreśląc obraz życia pierwszych chrześcijańskich wspólnot, nie dość, że nie dostarcza uzasadnienia dla odrzucania autorytetu jakiejś wspólnoty przewodzącej życiu chrześcijan, to w dodatku czyni wręcz przeciwnie, ponieważ optuje konsekwentnie za tezą, aby chrześcijanin żył nie tylko we wspólnocie, ale i w posłuszeństwie Kościołowi.

Chrześcijanie czasów nowotestamentowych wcale nie żyli w odłączeniu, samotnie interpretując Biblię. Nie dość, że w pierwszym, a nawet drugim i trzecim wieku nie istniała wcale skompletowana Biblia w dzisiejszym tego słowa rozumieniu, to na dodatek chrześcijanie już w tym czasie żyli w zwartej Kościelnej wspólnocie, respektującej zalecenia swych religijnych przywódców. Przykładów takich znajdzie się o wiele w samym Nowym Testamencie. Przeanalizujmy kilka takich przykładów na bazie życia pierwszych chrześcijańskich wspólnot. Najpierw zwrócę uwagę na to, że w nowotestamentowym chrześcijaństwie istniała powszechnie przez autorów biblijnych podkreślana konieczność trwania w szeregach wspólnot wraz z innymi chrześcijanami. Następnie wskażę, że wśród chrześcijan okresu Nowego Testamentu istniała zasada podporządkowania się przywódcom. W niniejszym studium będę się posługiwał cytatami z Biblii Tysiąclecia (BT) i Biblii Warszawskiej (BW).

- Gromadźcie się

Już list do Hebrajczyków przestrzega przed tym, aby chrześcijanie nie praktykowali swej wiary w odosobnieniu:

Św. Paweł poświadcza, że chrześcijanie jego czasu żyją we wspólnocie:

Święty Jakub również poświadczał, że pierwsi chrześcijanie się zrzeszali:

Analiza Dziejów Apostolskich, najstarszej chrześcijańskiej historii pierwszych chrześcijan, również wskazuje, że pierwsi chrześcijanie nie żyli w odosobnieniu:

- Słuchajcie Kościoła

Samo trwanie chrześcijan we wspólnocie to jeszcze nie wszystko. Trwanie we wspólnocie implikuje pewne konsekwencje. Żaden chrześcijanin od początku istnienia Kościoła nie jest „wolnym strzelcem”, ale istnieje zasada hierarchii i podporządkowania się kierowniczym elementom wspólnoty, do jakiej się przynależy. O tym uczy już Nowy Testament w kilku miejscach.

O konieczności posłuszeństwa Kościołowi uczył już Pan Jezus:

Pierwotny Kościół był więc posłuszny nakazowi Pana i zobowiązywał innych do przestrzegania jego zaleceń:

Pierwotny Kościół miał od początku swoich kierowników duchowych, którzy innym dawali różne zalecenia:

W pierwotnym Kościele podejmowano szereg decyzji, jakie często były wiążące dla wspólnoty:

Kościół więc od początku miał swych kierowników, przez których wyznaczał swym wiernym różne zadania do wykonania:

Ranga oświadczenia Kościoła i jego przywódców od początku miała wyższość nad osobistym mniemaniem poszczególnego chrześcijanina:

Jak widać z tego tekstu, biskup był tym, który przestrzegał wykładni i miał pilnować, aby nie było dowolności interpretacji. Widać więc, że NT od początku nie uznaje zasady dowolnej interpretacji nauki apostolskiej, jak to się tylko komu spodoba.

Autorzy natchnieni Nowego Testamentu zlecają też innym kierowniczą rolę względem innych chrześcijan, np. Paweł Tymoteuszowi:

Te cztery ostatnie fragmenty pokazują, że kierownictwo w pierwotnym Kościele było nie tylko przywilejem, jaki mieli autorzy tekstów natchnionych pisanych do wspólnot, ale i inni go posiadali. Również Didache zleca innym funkcje kierownicze nad wspólnotą (np. VII, 4, cytat podaję niżej).

Kościół wyznaczał, kto ma rządzić nad wiernymi i krytykował tych, którzy robili to samowolnie:

Kościół od początku wyznaczał przez swych kierowników zadania do wykonania i weryfikował dary duchowe:

Kościół już od początku czuł się zobowiązany do udzielania napomnień swym wiernym:

Przy okazji tego tekstu znów widzimy nie tylko idee poddania się kierownikowi wspólnoty ale i aluzje do istnienia samej wspólnoty, wobec której chrześcijanin jest upomniany.

Nowy Testament nie potwierdza więc od początku idei ani możliwości trwania chrześcijanina w oderwaniu od chrześcijańskiej wspólnoty. Nie sprzyja też w żadnym wypadku idei nieposłuszeństwa kierowniczym składnikom Kościoła. Te jak najbardziej widoczne w Nowym Testamencie cechy pierwotnego Kościoła znalazły kontynuację w późniejszych etapach jego rozwoju. Przyjrzymy się teraz starożytnym tekstom pozostawionym nam przez chrześcijan, którzy osobiście znali żyjących uczniów samych apostołów, więc teksty jakie nam pozostawili, są zapisem najczystszej apostolskiej nauki, jakiej sami byli świadkami. Do takich można z pewnością zaliczyć Klemensa Rzymskiego piszącego do Koryntu już bardzo wcześnie, bo około roku 90, a także Ignacego Antiocheńskiego, który w roku 107 napisał kilka listów. Przyjrzymy się również dziełku wczesnochrześcijańskiemu Didache, jakie powstało około roku 100, a także homilii przypisywanej niegdyś Klemensowi, napisanej na początku II wieku. Starożytność tych tekstów, powstałych w czasie równoległym do okresu powstawania Nowego Testamentu, przekonuje nas o istnieniu zachowanej w nich bezcennej i czystej tradycji apostolskiej, jakiej są one niewątpliwymi skarbcami. Ograniczam się tylko do podania tekstów powstałych pod koniec I wieku i na początku II wieku, bowiem teksty późniejsze mogłyby być uznane jako nie będące już bezpośrednim echem apostolskiej nauki głoszonej przez naocznych świadków apostołów. Te teksty, jakie podaję niżej, są natomiast wystarczająco wczesne, aby można było uznać, że są one bezpośrednim zapisem oryginalnej apostolskiej nauki, która w momencie ich powstawania wciąż była jeszcze głoszona przez naocznych świadków życia apostołów.

Chrześcijanie gromadzili się wspólnie:

Didache w wielu miejscach nakazuje zlecanie podporządkowywania się pewnym regułom wspólnotowym. Oto przykłady:

„Przyjmijcie go” - nietrudno zauważyć tu znów aluzje do istnienia wspólnoty, która żyje wedle konkretnych wspólnotowych reguł.

O tym, że chrześcijanie mieli się podporządkowywać kapłanom, świadczył już około roku 90 Klemens Rzymski, który pisał:

Sam Klemens jako biskup Rzymu wymagał też i posłuszeństwa od Koryntu względem swych pouczeń, jakie daje w swym liście. Przytoczmy te godne uwagi słowa Klemensa:

To zaskakujące naleganie Klemensa do posłuszeństwa zaleceniom płynącym od niego są pięknym, bo bardzo wczesnym potwierdzeniem istniejącej u biskupów Rzymu świadomości prymatu względem innych wspólnot.

Chrześcijanie mieli we wspólnotach idee podporządkowania swym kierownikom duchowym. Buntownikom wśród korynckiej wspólnoty Klemens zalecał zastosować do siebie takie to słowa:

Klemens pisał też o podporządkowaniu się chrześcijanek zaleceniom wspólnoty korynckiej:

Powstała na początku II wieku najstarsza homilia chrześcijańska, tzw. II List Klemensa, również świadczy o tym, że w pierwotnym chrześcijaństwie istniała zasada podporządkowania się wiernych przywódcom chrześcijańskiej wspólnoty:

Takie samo myślenie reprezentował Ignacy Antiocheński, żyjący bardzo wcześnie, bo przed rokiem 107 (zginął w tym roku jako męczennik). Jego świadectwa na temat życia pierwszych chrześcijan są więc bardzo ważne. Listy, jakie napisał, zachowały się do dziś. Wspominali o nich inni pisarze wczesnochrześcijańscy, żyjący w II wieku. Na przykład św. Polikarp ze Smyrny, piszący o nim również około roku 107 (por. List do Kościoła w Filippi, XIII, 1).

Ignacy pisał tak oto o zasadzie podporządkowania się chrześcijan pierwszych wspólnot:

Z tych tekstów jasno i wystarczająco przekonująco również więc wynika to, o czym świadczy Nowy Testament. Wedle świadków najstarszej apostolskiej tradycji chrześcijanin nie może więc przeżywać swej wiary poza wspólnotą, której przewodzą kapłani.

2) Zbawia mnie wiara nie uczynki

Z tezą taką spotkałem się zaskakująco często u bezwyznaniowych chrześcijan, więc podejmę tę kwestię. Nie wiem czemu, ale głoszenie tego poglądu jest wśród nich bardzo silnie zakorzenionym zwyczajem, jakąś wręcz niepisaną regułą. Wydaje mi się, że jest to jakaś pozostałość po okresie wczesnej reformacji, kiedy akcentowanie samej wiary (sola fide) potrzebnej do zbawienia było podstawą zakwestionowania praktyk rzymskiego katolicyzmu, który kładzie duży nacisk na konieczność pełnienia dobrych uczynków różnego rodzaju (także przez praktykowanie sakramentów). Negowanie potrzeby pełnienia dobrych uczynków do zbawienia negowałoby więc automatycznie potrzebę katolickich praktyk i całej doktryny moralnej głoszonej przez Kościół. Moja konstatacja w tym miejscu wydaje się niebezzasadna, bowiem bezwyznaniowi chrześcijanie nawiązują do tematu zagadnienia wiary i uczynków przeważnie wtedy, kiedy chcą negować jakieś praktyki katolickie. Sytuacja ta występuje dość regularnie w rozmowach z nimi. Często wtedy twierdzą, że gdy byli katolikami, to im ksiądz mówił inaczej niż Biblia, która ich zdaniem naucza, że wystarczy prosta wiara do zbawienia. Podkreślają wtedy często, że niepotrzebne jest na przykład chodzenie na Mszę świętą czy praktykowanie sakramentów, twierdzą, że wystarczy sama wiara (niektórzy z nich czasem dodają, że ważna jest też modlitwa nad Pismem Świętym). Cytują w tym miejscu takie teksty, jak Dz 16,31 czy Rz 10,9. Akcentują przy tym też takie wersy, jak Rz 4,5-6, Ef 2,8-9, Rz 11,6, które ich zdaniem jednoznacznie uczą, że niezależnie od tego, co się czyni, i tak będzie się zbawionym dzięki samej tylko wierze w Jezusa.

Jak się do tego ustosunkować?

Przede wszystkim musimy wiedzieć, że często ważny jest kontekst danej wypowiedzi biblijnej. Teksty takie jak Ef 2,8-9 czy Rz 11,6, które oni cytują, owszem, mówią o wyższości wiary nad uczynkami, niemniej jednak o jakich uczynkach tu mowa? Analiza zaplecza pojęciowego i całościowego kontekstu Pawłowych listów wskazuje, że gdy Paweł pisze w swych listach, iż nie z uczynków jesteśmy zbawieni, a z wiary, to najwyraźniej jest to jego skrót myślowy, a uczynki to uczynkiPrawa starotestamentowego (patrz Rz 3,27-28 i Gal 2,16 i 3,2.5. Pawłowi odbiorcy najprawdopodobniej rozumieli ten skrót myślowy, bowiem przypuszczalnie doskonale znali owo zaplecze pojęciowe z innych pouczeń Pawła. Być może, jak zdaje się wynikać z Kol 4,16, który mówi o jakimś liście z Laodycei, Paweł rozsyłał po wspólnotach więcej listów na ten temat niż dziś znamy (por. 1 Kor 16,3). Temat ten mógł być często poruszany, skoro nawet później w liście Jakuba powraca on wciąż jako echo (por. Jk 2,14-26). Sam Paweł nie może w Liście do Rzymian odrzucać potrzeby pełnienia dobrych uczynków, bo w Rz 2,6-7 wyraźnie mówi, że Bóg każdemu odda wedle jego uczynków, a samo spełnianie dobrych uczynków przyczynia się do osiągnięcia wiecznego życia (por. Rz 13,12). Co do innych tekstów, to Paweł mówiąc w Ef 2,9 (por. 2 Tm 1,9) o tym, że jesteśmy zbawieni przez łaskę, a nie uczynki, ma na myśli najprędzej to, że z samego naszego postępowania nigdy byśmy nie zasłużyli na Ofiarę Jezusa, ponieważ akt zbawienia Bożego był bezwarunkowy i niezależny od etycznej postawy ludzkości (por. Tt 3,5 i Rz 11,6). Tekst ten wcale nie mówi, że chodzi tu o to, iż w ogóle mamy nie dbać o nasze dobre uczynki, zadowalając się tylko wiarą. Przytaczam także inne fragmenty Pisma, które pokazują, że pełnienie dobrych uczynków nie pozostaje bez znaczenia:

Zauważmy, że ten fragment z Tt 1,6 jest dość wymowny. Gdyby uczynki nie miały znaczenia dla zbawienia, a tylko wiara, to nie byłoby możliwe (jak mówi ten tekst) zaparcie się Boga przy pomocy jakiegokolwiek uczynku. Tymczasem tekst ten mówi, że jest to możliwe. O skutkach zaparcia się patrz Łk 12,9; Mt 10,33; 1 Tm 5,8, 2,12. Przyjrzyjmy się jeszcze innym tekstom NT, które akcentują ważną rolę uczynków:

Jednocześnie warto jednak zaznaczyć, że nie wszyscy chrześcijanie bezwyznaniowi twierdzą, że uczynki się nie liczą, a tylko wiara. Niektórzy sądzą, że dobre uczynki są równie ważne jak wiara i przez nie wiara się potwierdza. Z moich przemyśleń wynika, że ci będący nowicjuszami i osobami słabo znającymi Biblię reprezentują właśnie pogląd: „rób co chcesz, tylko wierz”. Inni, lepiej znający Biblię już tego poglądu nie wyznają, a przynajmniej się do tego nie przyznają.

3) Chrzest jest niepotrzebny

Z takim postulatem również spotkałem się ze strony pewnych kręgów bezwyznaniowych chrześcijan. Na poparcie swej tezy, mówiącej że chrzest ma pomijalne znaczenie, cytowali tekst z 1 Kor 1,17. Słowa Jezusa z Ewangelii Jana 3,5 interpretowane przez Kościół jako mówiące o konieczności do zbawienia chrztu (patrz przypis w Biblii Tysiąclecia do J 3,5) interpretują natomiast bardzo specyficznie. Mówią, że woda z tego tekstu to wody płodowe, z jakich rodzi się człowiek. Interpretacja ta jest niezgodna z tym, jak rozumiano ten tekst we wczesnym chrześcijaństwie. Orygenes już w III wieku świadczył, że wodę z J 3,5 rozumiano wśród chrześcijan jako wody chrztu, a nie wodę jako wody płodowe (Homilie o Ewangelii św. Łukasza, XIV, 5; por. XXIV, 2, gdzie powtarzał tę interpretację). Metodą tych nowomodnych kaznodziejów jest więc interpretacja fragmentów Biblii w sposób nieznany pierwszym chrześcijanom, a także negowanie wszelkich tekstów Biblii sugerujących, że do zbawienia jest potrzebne cokolwiek innego niż wiara w Jezusa. Takie zabiegi są zrozumiałe, skoro ludzie ci chcą się pozbyć wszelkich związków z przejawami jakiegokolwiek instytucjonalizmu religijnego. Chcą cały proces życia chrześcijańskiego ograniczyć tylko do związku z Biblią, która dyktuje, jak wierzyć w Jezusa. Twierdzą więc, że tylko wiara w Jezusa zbawia i chrzest (czy jakikolwiek inny sakrament) do zbawienia jest zupełnie niepotrzebny. Przeczą temu jednak pewne teksty Nowego Testamentu:

Podsumowanie

Chrześcijanie bezwyznaniowi twierdzą, że jedyną normą ich wiary jest Biblia. Jednocześnie krytykują oni wszelkie formy zorganizowanego chrześcijaństwa za sam fakt ich instytucjonalizmu. Uważają oni, że Biblia nie upoważnia ich do przyłączania się do jakichkolwiek wyznań chrześcijańskich, bowiem historyczny wizerunek pierwotnych wspólnot chrześcijańskich, jaki został w niej przedstawiony, daleki jest od czegoś, co ma cokolwiek wspólnego z formą zorganizowanego hierarchicznie wyznania, zwłaszcza zorganizowanego tak, jak dziś to się obserwuje na bazie wyznań ortodoksyjnego chrześcijaństwa. Aby sprawdzić, czy tak jest, próbowałem w niniejszym tekście na miarę swych możliwości jak najdokładniej przeanalizować najstarsze dokumenty pierwotnego chrystianizmu: Nowy Testament, a także inne historyczne świadectwa pozostawione nam przez chrześcijan żyjących jeszcze w czasach apostołów. Dzięki tej żmudnej analizie, z mroków przeszłości, w jakich tkwią początki chrześcijaństwa, wyłania się nam w miarę konkretny obraz tego, co nas w związku z tym tematem interesuje. Obraz ten jest na tyle konkretny, że wyraźnie widzimy, iż wymóg trwania każdego poszczególnego chrześcijanina we wspólnocie i posłuszeństwie Kościołowi był bardzo silnie obecny w powszechnej świadomości wczesnochrześcijańskiej już u zarania owego zjawiska dziejowego. Zauważmy, że jeśli Ignacy na przykład tak silnie podkreśla, aby być posłusznym biskupowi i nic nie robić bez niego w Kościele (Do Kościoła w Magnezji VI, 1-2), to już choćby w świetle tego okazuje się, że nietrafny jest wniosek bezwyznaniowych chrześcijan, którzy sądzą, iż życie poza jurysdykcją kościelną jest nieskażoną ideą pierwotnego chrześcijaństwa. Złóżmy w całość choćby takie dwa elementarne fakty. Paweł w Tt 1,5 zalecał przekazywanie uzyskanego kapłaństwa dalej, a jak już wiemy, samo to kapłaństwo wiązało się z kierowniczą rolą względem innych chrześcijan (jak świadczy NT i Ignacy), którzy mieli się kapłanom podporządkować. Już z tego więc wystarczająco jasno wynika, że idea pierwotnej wspólnoty wraz z silnie zakorzenionym w niej przywództwem kapłanów była nie tylko zjawiskiem pierwotnym, ale i nie jednorazowym, bowiem obliczonym na trwanie i przekazywanie w przyszłość przez sukcesję (nakładanie rąk). Miało się to odradzać wciąż i wciąż, a nie wygasnąć w pierwszym pokoleniu chrześcijan. Fakt, że Paweł w Tt 1,5 tak to widział, potwierdza Klemens Rzymski, który już około roku 90 pisał:

Zatem idea sukcesji biskupów nie miała wygasnąć. Jeśli tak, to logiczny jest wniosek, że wraz z nią nie mogła wygasnąć głoszona przez NT (i inne pisma chrześcijańskie tego okresu) idea podporządkowania się biskupowi wspólnoty zgromadzonej wokół niego. W świetle całokształtu analiz dokonanych w niniejszym tekście okazuje się, że idea życia chrześcijanina poza kontekstem wspólnotowego życia kościelnego jest ideą nieznaną pierwszym chrześcijanom (por. Dz 1,42: „Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach”). Idea ta jest tworem czysto światowym i raczej nowożytnym. Tym samym nie musimy jej respektować, ponieważ nie jest ideą biblijną, choć (co paradoksalne) ci, którzy ją głoszą, twierdzą, że najwyższym autorytetem dla nich jest właśnie Biblia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jan Lewandowski Zarys historii Świadków Jehowy
Chrześcijaństwo bezwyznaniowe i międzywyznaniow1 Marek Piotrowski
Jan Lewandowski Błędy logiczne ateistów i racjonalistów
PIUS XII A ŻYDZI JAN LEWANDOWSKI
Jan Jeleński Co to jest antysemityzm i jak go chrześcianin katolik rozumieć powinien Warszawa 1910
Jan Długosz o zwycięstwie chrześcijan w bitwie z Turkami pod Belgradem w 1456 roku (fragmenty)
Ks Jan Badeni SI Filozof chrześcijański z II wieku, święty Justyn męczennik (1886)
Jan Paweł II a antyk chrześcijański Polskojęzyczna bibliografia wybrana
Lewandowski Jan Czy wierzy pani w UFO
Jan Paweł Konobrodzki kurs medytacji chrześcijańskiej
7 Filozofia chrześciajnska
Chrzestna
konferencje bolewski medytacja chrzescijanska jako modlitwa
Komentarz do kodeksu prawa kanonicznego, tom II 1, Księga II Lud Boży , cz 1 Wierni chrześcijanie, P
Zombie w Kosciele Chrzescijanskim
Esej o chrześcijaństwie
Koran i chrześcijanie Wstęp
Psalm 38, Komentarze do Psalmów-Papież Jan Paweł II,Benedykt XVI

więcej podobnych podstron