"Z mugolem za pan brat!"
Rozdział XXVII
I niby to powinien być już koniec... Ale nie jest
How can I just let you walk away, *
just let you leave without a trace?
When I stand here taking ev'ry breath with you; ooh,
you're the only one who real knew me at all.
Virginia patrzyła na Dracona, chyba całkowicie zapominając o oddychaniu. To nie mogło się dziać, to było głupie, idiotyczne i nierealne!!!
W komnacie rozlegało się coraz więcej głosów, które wyprowadziły ją z zamyślenia. On jednak nie zważał na nic, widocznie nie obchodziło go, że może zostać złapany w dormitorium piętnastolatek z Gryffindoru o drugiej w nocy.
Dębowe drzwi otworzyły się i wpadli następni Gryfoni. Wśród nich znalazła się McGonagall.
- Ginny! Co się stało?!!! - Ron spanikował. Dobrze pamiętał, jak w nocy zaatakował go Syriusz Black. Gdyby tak stało się coś jego siostrzyczce...
- N-... nie! - odrzekła - O cholera... - przeklęła pod nosem. Gwałtownie się podniosła, ciągnąc Dracona w dół, aby się położył.
- Virginio, co ty...
- Przymknij japę i leż! - syknęła, kładąc mu rękę na ustach. Zdenerwowana, nie zauważyła, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu powiedział do niej "Virginio".
Znowu wstała, przyciągając do siebie koce, które leżały na końcu łóżka. Zawinęła w nie siebie i przykryła nimi blondyna. Koce był grube i puszyste, więc trudno było zgadnąć, czy ktoś pod nimi leżał, czy też nie.
Zdążyła ich zakamuflować w ostatniej chwili, ponieważ Ron już odsłonił kotarę i wetknął do środka swój rudy łepek.
- Nic ci nie jest, Ginny? - zapytał Harry zaniepokojony, przyglądając się uważnie tobołowi obok niej. Było lato, było gorąco i chyba tylko idiota spałby teraz pod tak grubymi kocami.
Virginia odetchnęła głęboko i oparła się o krawędź łóżka, czyli że musiała przestawić rękę za Dracona.
- Wyb-... Przepraszam, miałam koszmar i... no wiecie, jak to jest...
Nie kłamała, przecież rzeczywiście miała zły sen, zanim zobaczyła nad sobą blondyna. Tylko w tej chwili nie wiedziała, co jest gorsze.
McGonagall westchnęła.
Adela położyła ręce na biodrach i wytarabaniła się z łóżka, podchodząc blisko Virginii.
- Weasley, mogłabyś chociaż rzucić na swoje łóżko zaklęcie uciszające, jeśli nawet we śnie nie możesz się zamknąć. Powinnyśmy spać, jeśli jeszcze tego żeś nie zauważyła. Założę się, że nie wiesz, jak bardzo nas wkurza twoje trzaskanie drzwiami, kiedy przychodzisz do dormitorium o trzeciej nad ranem. Jakbyś chciała się dowiedzieć, niektórzy muszą odpoczywać przed przedstawieniem, nie musisz być taką egoistką.
Virginia zmarszczyła brwi, coraz bardziej się pochylając do przodu i opierając ciężar ciała na jednej ręce. Już chciała coś odpowiedzieć Adeli, gdy nagle zaniemówiła - Draco objął ją za brzuch i, nie wiadomo co go napadło, zaczął ją delikatnie po nim gładzić. Przygryzając wargę, wycofała się. Zrobił się jej gorąco. Czuła jego oddech na swojej szyi. To nie było fair.
- Ona jest twoją koleżanką, Adela - powiedział Ron, patrząc na nią urażony.- Zawsze dla niej taka jesteś?
Dziewczyna parsknęła.
- Ty myślisz, Weasley, że twoja siostrzyczka jest słodziutka jak cukiereczek? Wraca do sypialni w środku nocy, Bóg wie, co ona wyprawia, może gzi się z jakimś Ślizgonem, może z Malfoyem, przecież sama tak wcześniej mówiła.
Teraz Draco chciał się podnieść, lecz nic z tego. Virginia położyła mu dłoń na piersi, popychając lekko w stronę łóżka.
- Adela, dobrze ci radzę, nie mów tak o mojej siostrze, bo ona taka wcale nie jest - wysapał Weasley.
Adela założyła sobie ręce na piersi.
- Aha, i nie słyszałeś o żadnych pogłoskach, o których mówi cała szkoła?
- O jakich pogłoskach?- zapytał ostrożnie Harry.
Evelyne przełknęła ślinę i popchnęła lekko Geraldine, patrząc na nią.
- Adela, chyba nie powinnaś...
- Myślisz, Weasley, że my się was boimy, bo was tak dużo w tej szkole? - warknęła Adela. - A plotki? W Londynie było o tym głośno, na przykład o tym, że ty, Ron, chcesz się oświadczać Hermionie. Ale jeszcze ciekawsza o twojej siostrzyczce, o tym, jak bardzo Adrian chciał, by odeszła od Malfoya i jak Malfoy...
- Dosyć! - zawołała McGonagall, przerywając dysputę. - Wszyscy do swoich dormitoriów, natychmiast i jeśli zobaczę kogokolwiek poza łóżkiem, cały Gryffindor ma szlaban!
Wszyscy próbowali się natychmiast wydostać z sypialni dziewczyn. Adela prychnęła tylko, patrząc z wyższością na Virginię. Zanim się położyła, zamachnęła się swoimi falującymi włosami.
- Wiesz, Gin, nikt cię nie lubi i mogłabyś tylko zauważyć, że to przez twoje aroganckie zachowanie.
Zupełnie jak ze mną… - pomyślał Draco, czując, że Virginia zdrętwiała.
W komnacie uspokajało się przez kilka następnych minut. Kiedy nastała cisza, Virginia bezszelestnie zgarnęła koce, odsłaniając Dracona. Wyciągnęła rękę za łóżko i sięgnęła po różdżkę, zabierając z podłogi pelerynę-niewidkę i dziękując Bogu, że nikt jej nie zauważył. Rzuciła na łóżko zaklęcie uciszające.
Przez cały ten czas miała świadomość, że Draco obserwuje każdy, nawet najmniejszy jej ruch, patrząc na nią swoimi jasnymi oczami, które lśniły w poświacie księżyca, wpadającej przez szpary miedzy zasłonami.
- Co tu robisz? - zapytała cicho, próbując na niego nie patrzeć. Odsunęła się od Dracona, chcąc stworzyć miedzy nimi jakąś przestrzeń, ale nie było to łatwe, bo, przede wszystkim, siedzieli obok siebie na jednym łóżku. Gdyby ktoś ich nakrył - zasugerowałby się pewnie uwagą Adeli. .
Po długiej ciszy, kiedy Virginia myślała, że Draco już sobie poszedł, usłyszała go:
- Wracasz codziennie po północy?
Zdziwiło ją to niespodziewane pytanie. W każdym razie odpowiedziała:
- No, tak... Pracuję i...
- Nikt cię nie prosił, żebyś kontynuowała te badania - przerwał jej szorstko, od razu żałując swych słów. Cały chłód, jaki w sobie zbierał, aby być zdolnym tu przyjść, topniał na jej widok.
Virginia spojrzała w drugą stronę. Nie, nie będzie płakała, nie będzie! Dlaczego ona musi się tak zachowywać, kiedy jest przy niej Draco Malfoy?
Głęboko odetchnęła i spojrzała mu w oczy rozgniewana. Nie wiedziała, co ma myśleć, kiedy zobaczyła coś dziwnego w jego oczach. Skruchę?
- Czego chcesz ode mnie? - powtórzyła z lekka lakonicznie. Chciała, aby sobie poszedł.
Draco nie był idiotą i słyszał odrazę w jej głosie. Westchnął i chciał zacząć tę ważną dla niego rozmowę po raz drugi, ale tym razem, to ona mu ucięła, zanim jeszcze otworzył usta.
- Jakoś wcześniej nie chciałeś się asocjować z kimś, kto potrafi wywołać Mroczny Znak... - powiedziała gorzko, zaciskając wargi.
- Co masz na myśli?
- Co mam na myśl? Nie... - zaśmiała się okropnie i odwróciła twarz w stronę kotary. Księżyc nie tworzył zbytniego nastroju, wręcz odwrotnie, wydawał się straszny, właśnie tak mógłby wyglądać, jakby oświetlał cmentarz w horrorze.
Blondyn spojrzał na jej szyję. Była tak daleko, a jednocześnie tak blisko.
Od kiedy między nimi utworzył się tak wielki dystans? Nigdy nie czuł się tak od niej oddalony, ani kiedy razem pracowali, ani nigdy. Była mu bliższa, niż ktokolwiek na świecie, może za wyjątkiem Myry.
Co sprawiło, że tak się od siebie oddalili?
Ty, IDIOTO!!!
- Jeśli chcesz pan wiedzieć, panie Malfoy, czemu wracam tak późno i pracuję, w ogóle się nie bawiąc jak inni, to proszę bardzo - odezwała się nagle.- Chcę się zagubić, wciągnąć obojętnie w co, bylebym mogła o tobie zapomnieć.
Draco uniósł brew, zaciskając usta.
Virginia przygryzła wargę, chcąc powstrzymać łzy. Była silna, była silna, nic nie mogło jej złamać... Ale... Czemu nawiedzała ją myśl, że jeżeli Draco na zawsze zniknie z jej życia, skończy się świat?
- Chcesz o mnie zapomnieć? - zapytał zachrypniętym głosem.
- Może nie muszę? Mam wybór? - odrzekła drżącym głosem, patrząc na niego załzawionymi oczami. - A kto mi powiedział, że mam mnie dosyć i mam się odpieprzyć? Byłeś jednym z tych, którzy uwierzyli, że to ja wyczarowałam Mroczny Znak! To przez ciebie spadłam na dno i nie umiem się podnieść! Wiesz, jak się czułam, gdy przechodziłam obok ciebie, a ty mnie uważałeś za nic? Kiedy Pansy Parkinson się do ciebie kleiła? Właśnie wtedy, kiedy zaczynałam myśleć, że znalazłam swoje gdzieś, gdzie mogę należeć, kogoś, komu nam mnie zależy, ale widocznie srodze się pomyliłam...
How can you just walk away from me, when I can do is watch you leave?
'Cause we shared the laughter and the pain,
and even shared the tears.
You're the only one who really knew me at all.
To było dla niego za dużo. Chciał ją tylko objąć, objąć i scałować łzy, które spływały jej po policzku, scałować cały ból, który przez niego przeżyła, chciał jej powiedzieć, że jest tym samym Draconem, którego znała, do którego chciała należeć.... ale nie wolno mu było. Po części dlatego, że to, co jej zrobiło było po prostu niewybaczalne, a po części, że go nienawidziła.
Mógłby to naprawić? Co mógłby zrobić?
Nic.
Chciał opuścić łóżko, kiedy znowu się odezwała:
- Adrian miał rację - wyszeptała, spuszczając głowę. - Co ja w tobie widzę? Zatrułeś mi życie, czego jeszcze chcesz? Wiesz, jak żyłam przez ostatnie kilka miesięcy? Włóczyłam się po zamku jak straszydło, wszyscy mnie obgadywali za plecami, moje koleżanki z pokoju denerwowało we mnie wszystko, a moi "przyjaciele" i rodzina ani razu mnie nie odwiedzili, ani razu ze mną nie porozmawiali, bo "jest musical"...
- Ja mam tylko piętnaście lat! I powinnam robić to, co robią dziewczyny w moim wieku, bawić się, chodzić na dyskoteki, imprezy, malować się i przejmować się niczym! Ale mi nigdy to nie było dane, od pierwszej klasy wszyscy się mnie boją. Na początku tego roku myślałam, że ten będzie najlepszy, najwspanialszy, ale znowu wszystko zostało mi odebrane! Wszystko! Wcześniej myślałam, że mam rodzinę, Charliego, Lesley! Myślałam, że mam Rona, mam jego przyjaciół, Yvette! Że mam ciebie! Myślałam, że... że mam szansę pokazać, że jestem kimś, że coś znaczę, że umiem coś, czego inni nie umieją! Otrzymałam rolę Gladys Winnifred, dziewczyny, którą chciała być każda! I co w końcu się okazało? Że to wszystko jest, i owszem, ale nie dla mnie!!! Tylko dlatego, że na kogoś musiała być zwalona ta sprawa z Mrocznym Znakiem, zostałam kozłem ofiarnym! Zostałam odpowiedzialna za coś, czego w życiu nie zrobiłam! A ty? Ktoś, kto poznał mnie najlepiej, po prostu mnie odrzucił, opuścił...
Draco spuścił oczy, spoglądając w inna stronę.
Tak, on ją rozczarował najbardziej, miała całkowitą rację, ale czy to był rzeczywiście koniec między nimi? Czy naprawdę było tak, jak powiedział tamtej deszczowej nocy?
- Ja... ja myślałam... Myślałam, że nareszcie ktoś mnie zauważył, że komuś na mnie naprawdę zależy. Miałam nadzieje, że to ty uchronisz mnie od tej samotności, która mnie prześladowała przez pięć lat. Adrian zapytał mnie, co w tobie takiego widziałam, że wszystkich odrzucam, że go odtrąciłam. Opowiadam: miałam wrażenie, że zależy ci na mnie, coś dla ciebie znaczę, ale... ale się pomyliłam...
NIE!!!
Odwrócił gwałtownie głowę, patrząc w jej stronę.
Była tak daleko od niego, tak daleko, ze już chyba nigdy jej nie dosięgnie! Nigdy nie będzie miał szansy takiej, jaką otrzymywał tyle razy wcześniej...
- Zrobiłeś mi wszystko, co tylko mogłeś, zniszczyłeś mnie... Więc czego chcesz jeszcze? - szepnęła załamana, patrząc na niego błagająco. Widział w jej oczach desperację, to samo, co tamtej nocy... to było... to było po prostu straszne...
Może to był błąd, może wszystko było pomyłką, odkąd na siebie wpadli we wrześniu przed studiem, kiedy przebywali ze sobą w pracowni, kiedy się całowali...
Uśmiechnął się lekko. Wiedział, że mógłby zapomnieć wszystko, ale jej ust nigdy w życiu... Była taka słodka, taka krucha, delikatna... czuł się jak dziecko, które dostało pierwszego cukierka....Była taka wspaniała, tak niewinna, że chyba będzie przeklęty, jeśli pozwoli komukolwiek dotkać jej ust... Uzależnił się od niej...
Jeszcze tylko raz, ostatni raz... I to już naprawdę będzie koniec...
Odgarnął kosmyk jej włosów za ucho. Nie oparła się, nie odwróciła głowy, spojrzała tylko na niego swoimi ciemnobrązowymi oczami. Dotknął delikatnie jej twarzy, przesuwając palcem po ustach.
Bardzo powoli przysunął do niej swoja głowę. Czuł na twarzy jej oddech, czuł bicie jej serca, widział oczy i w tym momencie wiedział już wszystko...
- Kochasz mnie? - szepnął cicho. Zanim mogłaby odpowiedzieć, a była zaskoczona, zamknął jej usta pocałunkiem. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo jej potrzebował, jak bardzo za nią tęsknił... to było takie naturalne trzymać ją, całować ją...
Było jej dobrze, aż za dobrze, odkąd ją dotknął, wiedziała, że nie będzie zdolna mu się oprzeć. Miał takie ciepłe dłonie, był łagodny, cudowny... Objęła go i pozwoliła sobie zapomnieć o całym świecie... Mocno się w niego wtuliła, jakby mógł zniknąć w każdej minucie, każdej sekundzie... Podświadomie poczuła, że leży na łóżku, a jego usta znajdują się na jej szyi...
Sprawy zaczęły iść trochę za daleko, jednak nic ich to nie obchodziło. Jeśli to był sen, nie chciała się obudzić, jeśli to nie była prawda, chciała żyć w ten nieprawdzie, w tym nierealnym świecie... W tym momencie nie liczyło się zupełnie nic, nic prócz niego... było jak przedtem, znowu byli tylko Draconem i Virginią. Nic się nie wydarzyło, ważna była teraźniejszość, a to, co było między nimi, nigdy nie zniknęło, wręcz przeciwnie, odradzało się powoli ze zdwojoną siłą...
Jakże pragnęła, aby to nie był tylko sen...
Czy go kochała?
Bardziej, niż kogokolwiek na świecie...
- To... mam nadzieję, że to twoja odpowiedź... - wyszeptał, łaskocząc ją w szyję.
Virginia otworzyła powoli oczy, czując, jak ją puszcza, jak jego ciepło, które tak kochała, znowu zostaje jej zabrane.
Draco wyszedł z lóżka i wręczył jej pelerynę-niewidkę, która spadła z powrotem na ziemię.
- Oddaj to Potterowi - powiedział. Jego oczy zniknęły w cieniu. - Zostawił ją w bibliotece...
Ponowną cisze Virginia przyjęła mechanicznie.
Nie spoglądając na nią więcej, rozsunął zasłony i wyszedł, znikając w ciemności.
So take a look at me now,
well there's just an empty space.
And there's nothing left here to remind me,
just the mem'ry of your face
***
- Tak bardzo cię zraniłem, Ginny? Naprawdę? Nigdy nie widziałem cię naprawdę szczęśliwej, dlaczego? Co mam zrobić, abyś zaczęła się śmiać? Dla ciebie wszystko, przysięgam...
***
Czy to miał być już koniec? Czy po tym już nie miało być nic? Nawet na nią nie spojrzał, tylko odszedł...
Ale czy właśnie nie tego chciała? Czy nie chciała przez ten cały okropny czas zapomnieć o nim, nie chciała, aby zniknął z jej życia? Tak, chciała, pragnęła zapomnieć jego oczy, jego uśmiech, jego marszczenie brwi, jego uśmiech, jego pocałunki...
Chciała... a więc dlaczego? Czemu czuła się, jakby to już był koniec, jakby ją zostawił...?
Ale czy chciałabyś aby opuścił cię, wbrew temu wszystkiemu, co ci zrobił? No, powiedz...
- Nie... NIE! - krzyknęła, gwałtownie odsłaniając zasłony. Któraś z dziewczyn obrzuciła ją przez sen obelgami, że zakłóca ciszę, jednak to nie było teraz ważne. Otworzyła drzwi i szybko zbiegła na dół po schodkach, potykając się raz po raz.
Ogień w kominku nadal płonął, mimo, że było późno. No i było lato.
W pokoju wspólnym nie było nikogo.
Odszedł, naprawdę zniknął... Już przecież rozpacz w jego oczach mówiła, że nigdy nie będzie tak, jak przedtem, nigdy...
Well, take a look at me now,
well, there's just an empty space
And you comin' back to me is against the odds,
and that's what I've got to face
- Dlaczego? Dlaczego akurat ja? - szepnęła, opuszczając głowę. Włosy zasłoniły jej oczy. Czuła, że jest jej gorąco, jakaś mgła przesłoniła jej wzrok...
Obiecałam sobie, że nie będę płakała... więc dlaczego?
Dlaczego?
- Ginny?
Uniosła nagle głowę.
Spojrzała w parę jasnych oczu, choć postać ukryta była w cieniu.
- Te szata... jest chyba moja...?
***
- Możesz mnie, bracie, oświecić?
Severus uniósł głowę znad papierów, patrząc na swojego młodszego brata, Seana Snape'a, który opierał się o framugę drzwi z założonymi rękoma, ubrany po mugolsku.
- Chyba zwariowałeś, że to nosisz - mruknął, marszcząc nos.
- Właśnie skończyłem misję. Wiesz, postanowiłem cię zapytać o kilka naprawdę ważnych rzeczy, zanim wrócę do Stanów - powiedział ze swoim amerykańskim akcentem.
Jego brat parsknął.
- Widzę, że nadal nie możesz się pozbyć tej intonacji. Jak długo trwała ta wycieczka? Dziesięć lat?
Sean wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, nie liczę czasu. Wiesz, ja lubię swoją pracę.
- No i dobrze - warknął Severus, wracając do swoich papierzysk. - Jestem bardzo wdzięczny Dumbledore'owi, że mnie wyplątał z tych cholernych łap Lorda Voldemorta i ubłagał proces. Ale takich rzeczy jak ty nie będę robił.
- Ouu - zdziwił się sarkastycznie Sean.- Wymówiłeś jego imię!
- Zamknij się - odrzekł Severus, nawet nie patrząc w górę. Sean podszedł do biurka i oparł się o nie.
Zacmokał cicho.
- Papiery Ginny Weasley? - z prędkością światła zgarnął je, czytając. Jego starszy brat tylko warknął.
- Mam tylko trzy dni na ocenę tego wszystkiego, zanim to pójdzie do Departamentu Edukacji, więc czy byłbyś łaskaw mi to oddać? - powiedział zniecierpliwiony.
- Powoli - odparł, parząc na jej wyniki egzaminów z eliksirów. - Słyszałem, że przerabiała dopiero szósty rok więc po co to wysyłasz?
Severus wzruszył ramionami.
- Po diabła. Myślisz, że ja wiem? McGonagall nalegała. Próbowałem się sprzeciwić, jednak stare babsko nie chciało się zgodzić. W każdym razie mam to dodać razem z jej SUMami i ocenami cząstkowymi.
- SUMami? Czyli że miał dwa egzaminy? - zawołał zdziwiony Sean, puszczając papiery.
- Sama chciała - odpowiedział roztargniony.
- Cos masz sentyment dla tej Gryfoneczki - zauważył młodszy Snape, patrząc na niego chytrze.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć, co chciałeś przez to powiedzieć? - zapytał Severus, odkładając pióro.
- Dobra. Pierwsza rzecz - zaczął Sean. - Nigdy nie wrzeszczysz na nią tak, jak wydzierasz się na Longbottoma albo Pottera. Drugie, pozwalasz jej się kształcić. No i trzecie, ufasz jej, co jest naprawdę niezwykłe. Nie robiłeś tego przez wiele, wiele lat.
Severus ponownie wzruszył ramionami.
- Ginny Weasley jest utalentowaną uczennica, choć nienawidzę tego mówić, bo jest Gryfonką. Pracowała systematycznie przez cały rok, a jeszcze lepiej przez ostatnie trzy miesiące. Nie zdziwiłbym się, gdyby skończyła siódmy rok od razu z szóstym.
- A to wszystko dla kogo? Zastanówmy się... - Sean potarł podbródek. - Chyba nie dla naszego młodego Dracona?
- A niby dla kogo innego? - odrzekł jego brat, przewracając oczami. - Tylko on w szkole posada Mroczny Znak, wyłączając ciebie i mnie.
- Niech ci będzie - Sean podniósł flakonik i przyjrzał mu się. - Wracając do tego, co ja tu robię. Co myślisz o Adrianie Bradleyu?
Severus zatrzymał pisanie i westchnął, odkładając pióro.
- Jedno określenie - zdolniacha.
Jego młodszy brat uniósł brew, patrząc na niego wyczekująco.
- To akurat zauważyłem.
- Jeśli jest zamieszany w coś nie takiego w tej szkole, to ładnie zaciera ślady - dodał.
- Jest trochę dziwny jak na szesnastolatka, nie sądzisz? - zapytał cicho Sean.
- Nie - odparł Severus.- Dziwny to mało powiedziane.
- Czemu?
- Prawdę mówiąc, nie umiem zrozumieć, dlaczego Dumbledore chciał go wyciągnąć z Azkabanu - ciągnął Severus, nie zważając na pytanie brata. - Nie był, rzecz jasna, normalnym więźniem, nie każdy przecież ląduje w pudle w wieku trzynastu lat.
Sean odszedł od biurka, kładąc ręce na piersi.
- Jak go wsadzili, pojawiło się dużo podejrzeń co do Śmierciożerców. Bradley nie miał procesu, a Knot nie jest skory do udzielania wyjaśnień na jego temat, zgadza się? W Departamencie Prawa nie było żadnych jego akt. Nie ma podstaw, dla których Adrian Bradley miałby zostać ukarany więzieniem. Wyglądało na to, że był niewinny.
- Niewinny? - parsknął Severus. - Wszystko, ale ten chłopak musiał coś przeskrobać, skoro go posadzili. Nie, Bradley nie mógłby być niewinny.
- A skąd wiesz? - Sean uśmiechnął się zajadliwie. - Mówi ci przeczucie? Przestań, robisz się bardzo podobny do Trelawney.
- Nie, Sean. Widziałeś jego oczy? Ma takie świdrujące spojrzenie, jakby obmyślał plan morderstwa, a poza tym... - spojrzał w bok.
- Co? - zapytał zniecierpliwiony Sean.
- Ciągle obserwuje tylko jedna osobę - odrzekł cicho Severus.
Jego brat otworzył szeroko oczy i opuścił ręce.
- Kogo?
- Ginny Weasley.
Sean niemal stracił równowagę, lecz na czas oparł się o biurko.
- Ginny Weasley? Ale dlaczego?
Severus spojrzał na niego rozbawiony.
- A skąd mam to niby wiedzieć? Zauważyłem tylko. Nigdy nie spuszcza z niej wzroku.
Snape młodszy pokiwał głową, trzymając się za czoło.
- Czemu ktokolwiek miałby się interesować Weasleyówną?
Jego brat zmarszczył czoło i spojrzał na niego znacząco.
- Nigdy nie wiadomo.
Sean westchnął głęboko i wyprostował się.
- Lepiej mieć na niego oko, Korneliusz Knot ciągle obserwuje jego działanie, szczególnie kiedy Bradley otrzymał jedna z głównych ról.
Severus uniósł brwi.
- Dobra, dobra... - Sean uniósł ręce. - Lubię patrzeć na te przygotowanie, ale wiesz co? Szczerze, to wydaje mi się, że takie ufo jak on powinien grać panienkę, a nie główną męską role. Może jestem nietolerancyjny, ale nie trawie długich włosów u facetów. Snape starszy odchylił się do tyłu.
- Nie igraj z ogniem, Sean.
Ten wzruszył tylko ramionami.
- Ale to bardzo fajna zabawa. Zapamiętaj sobie, bracie, że mnie jedna misja bardziej cieszy niż ciebie ta cała robota z... Ktoś tam jest! - krzyknął a w jego dłoni błyskawicznie pojawił się scyzoryk. Jeszcze tylko sekunda i nóż tkwił w drewnianej framudze drzwi, tam, gdzie ten ktoś stał. Sean poszedł po swoją własność i rozejrzał się po korytarzu, lecz tam także nikogo nie było.
- Nie przejmuj się, wiem, kto to był - powiedział Severus, podnosząc pisadło.
- Kto?
- Nikt - odrzekł, wpisując oceny w pergamin oznaczony "Draco Malfoy" - Sean, siadaj, ja tego ucznia znam bardzo... dosyć dobrze. Przed nim się nic nie ukryje, a prawda przecież nie zabija, o ile się nie mylę.
***
Para jasnych, szarych oczu wyłoniła się z ciemności, świecąc w świetle księżyca.
- Zawsze wiedziałem, że coś jest nie tak z Adrianem Bradleyem - wyszeptał Draco, patrząc przez okno. Sięgnął do kieszeni i wyjął czerwony opal na czarnej tasiemce.
To był ten sam kamień, który Virginia nosiła na swojej szyi przez przeszło dziesięć miesięcy. Zdążył jej to kilka chwil temu wykraść. Wiedział, że to musiało być z czymś związane, że ten naszyjnik jest kluczem do zdjęcia z niego tego całego przekleństwa..
Niech tylko dowiem się, "jak"...
***
- Wejść - rozkazał cicho Severus, słysząc pukanie do drzwi.
Weszła Virginia, trzymając w rękach stertę książek. Wszystkie z nich były prywatną własnością nauczyciela. Chciała je oddać, zanim szkoła wyjedzie na Magiczny Stadion za trzy dni.
- Pańskie książki, profesorze - powiedziała cicho, kładąc je na biurku.
- Czy nikt cię nie nauczył podstawowych manier? Patrz na ludzi, kiedy do nich mówisz - warknął, patrząc na nią. Kilku Ślizgonów prychnęło. Gdy weszła do środka rozległy się szmery, a niektóre dziewczyny pokazały ją sobie palcem.
- Przepraszam, panie profesorze - odrzekła, podnosząc wzrok. Czarne włosy opadły jej na twarz.
Severus zmarszczył brwi w dezaprobacie.
- Po co ci te mugolskie okulary przeciwsłoneczne, kiedy chodzisz po szkole?
- Słucham? - Virginia rzeczywiście miała na nosie ciemne okulary. - Ja... po prostu nie spadłam zbyt dobrze ostatniej nocy, profesorze i mam okropna infekcję oka, tak więc musiałam to jakoś zakamuflować.
- Rozumiem - odpowiedział, uśmiechając się jadowicie. Odgonił ją ręką, jak się dogania muchę. - Zejdź mi z oczu.
Może rzeczywiście powinnam zrobić coś z tymi zapuchniętymi oczami?
Odwróciła się, ale przez przypadek strąciła ręką pusty słoik. Zwróciła tym na siebie uwagę wszystkich, no, prawie wszystkich.
Snape zmarszczył brwi. Virginia nigdy przedtem nie była aż tak rozkojarzona, wydawało się, że coś jest z nią nie tak. Trochę roztrzęsiona, uklękła, zbierając okruchy, ale od razu się ucięła do krwi.
- Weasley! - ryknął nauczyciel, wyrywając ją z zamyślenia. Dziewczyna uniosła głowę, spoglądając na niego zza szkieł okularów.
- Przepraszam profesorze - powiedziała spokojnie, wstając. Wyjęła różdżkę i skierowała ją w rozbity słoik, mamrocząc zaklęcie. Szkło wylądowało w koszu na śmieci. Schyliła głowę i odłożyła różdżkę do kieszeni. - Już idę, panie profesorze.
Snape niecierpliwie machnął na nią dłonią, rzucając jej spojrzenie pod tytułem:" Idź już i mnie nie denerwuj". Lecz zanim zdołała dojść do drzwi, Severus spojrzał na Dracona, siedzącego na samym końcu klasy i przeglądającego jakąś wielka skórzana księgę. Gdy Mistrz Eliksirów zauważył, że chłopak w ogóle nie zwrócił uwagi na wydarzenie mające chwilę temu miejsce, zmarszczył brwi.
- Uważaj, jak idziesz Weasley i pójdź do skrzydła szpitalnego z tą ręką.
- Tak jest, panie profesorze - odrzekła cicho.
- I jeszcze jedno - powiedział, spoglądając na nią. Virginia odwróciła się bezgłośnie, zupełnie jak duch. Snape wskazał na własne oczy. - Zdejmij te nieszczęsne okulary.
Virginia zmarszczyła czoło i kiwnęła powoli głową. Zdjęła okulary, po czym odwróciła się i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią bez żadnego szmeru.
Ufając, że już poszła, Draco podniósł głowę, spoglądając w czarne oczy Severusa.
Snape wstał.
- A teraz...
***
- Wy-... wybacz, obudziłam cię, Harry?
- Nie, niezupełnie. Czekałem na ciebie, Ginny.
- Na.. na mnie?
- Ginny, nie rób ze mnie głupka, proszę, widziałem moją pelerynę przy twoim łóżku.
- O...
- Płakałaś.
- Co? Nie, ja wcale nie...
- Słuchaj, czy tak trudno jest sobie uświadomić, że tobie także wolno na chwilę słabości, Ginny?
- Ja.. Ja nie mam pojęcia, o czym ty mówisz...
- Ukrywasz się, dziewczyno, próbujesz się schować za jakaś maską. Być może można zapomnieć o twoim związku z Malfoyem, Ginny, ale w twoich oczach nadal widać ból. Nie mówiąc już o tym, że od trzech miesięcy zachowujesz się gorzej od Hermiony.
- To... Czy to jest takie oczywiste?
- Nie wiem jak dla innych, ale jak ktoś się o ciebie martwi, to to widać...
- ... Martwisz się o mnie?
- Dlaczego myślisz, że nie?
- Bo...
- Bo co?
- No bo... nie wiem, czuję tak...
- „Czuję tak” - to cudownie o mnie świadczy... Słuchaj, ma mi to dać do myślenia...? Hmm… Ale czy ja kiedykolwiek traktowałem cię tak, żebyś pomyślała, ze cię lubię? Ginny, dlaczego ty musisz odtrącać ludzi, którym naprawdę na tobie zależy? Dlaczego chowasz się za jakaś dziwną maską, nawet swojej rodzinie?
- Odtrącam ludzi... niedawno Adrian powiedział to samo...
- Adrian?
- Zapytał, czemu go odrzucam... Powiedział, że to przez Dracona Malfoya...
- Aha...
- Czy... Harry, nie jesteś zły albo rozczarowany, że ja, Ginny Weasley, kolegowałam się z Draconem Malfoyem, śmiertelnym wrogiem mojej rodziny?
- Po prawdzie, to nie widzę w nim tego, co widzisz ty, ale to może tylko dlatego, że nie znamy się zbyt dobrze. Powiedz mi, Ginny, co ty w nim widzisz? Znasz go aż tak dobrze, że inni się dla ciebie nie liczą?
- Nie wiem... Po prostu nie wiem! Powinnam go nienawidzić, rozumiesz? Tak bardzo mnie skrzywdził, nie mam pojęcia, jak mogłam to tolerować przez ostatnie pieprzone trzy miesiące! Pracowałam całymi dobami, chciałam się zagubić w czymkolwiek, ale nie! Nie mogę zapomnieć o nim! O jego oczach! One...
- Wydaje ci się, że przewiercają cię na wylot?
- Skąd wiesz?
- Czuję, Ginny. Przez te wszystkie lata, odkąd pierwszy raz zobaczyłem cię na King's Cross, wiedziałem, że nie jesteś z tych co lubią okazywać wprost to, co myślą. Jesteś introwertyczką. Wcześniej, gdziekolwiek mnie zobaczyłaś, od razu wiałaś, po prostu nie chciała się przyznać, że jesteś we mnie zapatrzona. Ale z drugiej strony było to tak oczywiste...
- Ech...
- Widziałem, jak odchodził.
- On?
- Malfoy. Wychodził przez tajne przejście. Był strasznie wściekły.
- .......................................................... (długa cisza)...................................................
Być może to ja, może to my oboje zniszczyliśmy to wszystko, co czuliśmy do siebie. Może ta "więź" między nami była po prostu za słaba, jeśli tam w ogóle była jakaś więź...
- Żałujesz?
- Ja...
- Żałujesz tego, co przeżyłaś z Malfoyem? Tego, co przeżyłeś dzięki przedstawieniu?
- Nie wiem... nie wiem, naprawdę...
- Ginny...
- Nie mam pojęcia, Harry! To jest dla mnie za dużo! Co zrobiłem źle, żeby zasłużyć na ten cały ból? Przez cały czas chciałam być normalną Panną Nikt! Ten rok to było dla mnie za dużo! Tylko...
- Ćśś... Wypłacz to, wyżal się, płacz pomaga... Ja będę tu zawsze, jeśli będziesz mnie potrzebowała...
- Czy płacz jest oznaką słabości? - szepnęła Virginia, idąc jednym z wielu korytarzy wielkiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Wszystko wydawało jej się tak nieprzyjazne, nieznane, jakby to miejsce nie było jej domem przez ostatnie pięć lat.
Słowa Harry'ego nadal kołatały jej w głowie. To była ostatnia osoba, którą by podejrzewała o jakąkolwiek przyjaźń do niej. Przez ostatnie lata jej dziecinne uczcie do niego zniknęło, ale nigdy nie uważała go za przyjaciela, zawsze był za bardzo zajęty Hermioną i Ronem.
Ma rację, za długo chowałam się w muszli, za maską... Przymknęła oczy. Udawałam, że jestem silna jak skała, ale czy to prawda?
Bardzo w to wątpiła.
Raz, tylko raz chciała zrobić coś wielkiego, genialnego...
Nie wiedziała, gdzie ją stopy poniosły, aż nie rozejrzała się.
Czyż nie powinna nienawidzić tego miejsca? Nieważne, co by czuła, tęskniła za studiem, za miejscem, gdzie dano i odebrano jej nadzieję.
- Ile nie tańczyłam? - spytała samą siebie, powoli otwierając wielkie dwuskrzydłowe drzwi. Kiedy światło poświeciło jej w oczy, naprawdę miała wrażenie, że tu jej nie chcą.
Wracając do zastanawiania się, minęły ponad trzy miesiące, odkąd ostatni raz zatańczyła. Przez Korneliusza Knota czuła się, jakby jej już nic nie wolno było robić. Nigdy nie lubiła tego człowiek, w jego oczach zawsze kryło się coś dziwnego.
Dziwne, jak szybko zmienia się kolej rzeczy...
Rozejrzała się dokoła. Mogłaby się założyć o wszystko, że to było najlepsze studio taneczne w całej Anglii, jeśli nie Wielkiej Brytanii.
W środku było pusta z nieznanych jej powodów. Szmer wody w fontannach uspokajał, a z powodu wysokich okien pomieszczenie wydawało się większe, niż było w rzeczywistości.
Wszystkie dekoracje zostały już wysłane z Magiczny Stadion, a kostiumy wisiały popakowane na półkach.
Kochała taniec, przyzwyczaiła się, że to jedna z tych rzeczy, które przynoszą jej spokój i dają odprężenie. Jeszcze dobrze pamiętała czasy, gdy wkradała się do Komnaty Tajemnic, tylko po to, żeby być sama. Marta zawsze próbowała ją powstrzymywać.
- Powinnam ją przeprosić... - mruknęła, dotykając jednego z kostiumów. Powoli uniosła głowę, patrząc na swoje odbicie w wielkim lustrze.
Rzeczywiście wyglądam jak umarlak...
Dotknęła swojej twarzy. Była strasznie blada, a jej "ufarbowane" włosy tylko kontrastowały z kolorem skóry. Oczy miała całe czerwone i podpuchnięte i wydawała się bardzo mała, zgarbiona, dziwna. Nie taka.
Kiedyś tańczyła, bo chciała się wyrwać ze stresu, samotności, ale teraz... ale teraz utraciła całkowitą nadzieję i zaufanie to tego.
To, co było raz, już nie wróci...
Odwróciła twarz. Czuła, jakby nie mogła już tańczyć, jakby miała jakaś dziwna blokadę psychiczną.
Czy na pewno nie wróci? Czas jest aż tak bezwzględny?
Skończyła swoje spokojne życie, swoje ukochane życie...
- Sama wiesz, Virginio Wu, że czas się nie cofa... - szepnęła, patrząc w górę. Spojrzała na swoja szafkę. Szybko do niej podeszła, serce jej biło szybko, bez żadnej przyczyny na dobrą sprawę. Położyła rękę na uchwycie i pociągnęła drzwiczki.
W środku leżał jej zielono-czarno- srebrny kostium. Nikt tu widocznie od marca nie zaglądał. Uśmiechnęła się pod nosem, gładząc materiał. Przypomniało jej się, jak Lesley jej to kupiła, razem z obuwiem i zestawem do ćwiczeń. Na początku roku obchodziła się z tym kostiumem jak z jajkiem, a teraz leżał, przez nikogo nie używany.
Będę jeszcze kiedyś tańczyła?
Przytuliła do siebie strój, opadając na kolana. Gdzie były czasy, gdy Lesley uczyła ją, jak stawiać pierwsze kroki, gdy miała trzynaście lat? Pokochała taniec, był jej życiem i tak nagle miała nim zapomnieć tylko dlatego, że zrobiła coś, czego nie zrobiła?
- Ginny? To ty?
Virginia odwróciła szybko głowę.
- Lesley?
- Tak myślałam, że to ty - uśmiechnęła się blondynka.- Co tu robisz? Nie masz zajęć?
Dziewczyna potrzasnęła głową.
- Eliksiry, jestem z nich zwolniona. Tak sobie chodziłam po szkole i natknęłam się na studio.
- Trochę się tu zmieniło, nie? - zapytała lekko Lesley, rozglądając się.
- Tak. - odrzekła cicho.
Przyszła pani Weasley spojrzała na nią, na jej kostium, po czym oparła się o szafki.
- I co będziesz robiła?
- Ja? Ja... - Virginia odwróciła wzrok.
Lesley spojrzała w górę i westchnęła przesadnie głęboko.
- Dawno nie miałam prywatnych lekcji - powiedziała, spoglądając na dziewczynę. - Mogłabym ją przeprowadzić z tobą?
Virginia spojrzała na nią zdziwiona.
- Teraz? Lesley ja... Ja nie tańczyłam tak długo. Myślę, że...
- No to sobie zrobimy powtórkę! - wykrzyknęła, ciągnąc czarnowłosa za rękę do przebieralni.
- Ale Lesley...
- Nie ma "ale"! - przerwała jej, zasłaniając zasłonę.
- Dobra... - odrzekła niechętnie dziewczyna z drugiej strony.
Lesley uśmiechnęła się lekko i wzięła głęboki oddech. Podeszła do kufrów, w których był spakowane wszystkie rzeczy potrzebne na przedstawienie. Rozejrzała się powoli, zalała ją fala jakiegoś dziwnego uczucia. To w tym miejscu Virginia pokazała się wszystkim, pokazała im, co umie i co może. Tak bardzo żałowała, że nie nalegała bardziej, aby nie zmieniano głównej roli. Czuła się teraz strasznie winna, w dodatku miała przez to napady złego humoru. Bardzo żałowała, sposobu, w jaki się ostatnio zwracała do swoich uczniów, tak zimno i opryskliwie.
- Chyba nie jestem profesjonalistką - szepnęła, uśmiechając się.
Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka i za tydzień będzie już po wszystkim...
- Lesley...
Blondynka uniosła głowę i spojrzała na Virginię, która była trochę zaczerwieniona. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo wycięty jest ten kostium. Aż za bardzo dla na piętnastolatki.
- Zachowałaś figurę, Ginny - powiedziała do niej, biorąc ją za rękę i prowadząc przed ścianę z lustrami.
- Figurę? - powtórzyła Virginia, patrząc na nią zdziwiona. - Ja nigdy nie będę miała idealnej figury, Lesley. Albo jestem za cienka, albo za gruba...
- Nie mów tak, Felicity mówi, że mogłabyś zostać modelką. Pamiętasz tamtą balangę w Trzech Miotłach?
Uniosła oczy w górę.
- A myślisz, że mogłabym zapomnieć? On i Yvette wypindrzyły mnie wtedy tak, jakbym miała iść stanąć pod lampą, a tamta bluzka...
- Choć wszyscy się zdziwili, tym bardziej, kiedy się okazało, że to ty - zaśmiała się Lesley, kładąc rękę na ścianie.
- Same napalone samce - mruknęła Virginia, unosząc nogę do góry. Skrzywiła się. Zrozumiała, że nie ćwiczyła od trzech miesięcy i teraz jej organizm protestuje.
- No to co porabiałaś przez ostatnie trzy miesiące? Słyszałam od McGonagall, że dużo się uczyłaś - zauważyła Lesley, robiąc ćwiczenia rozciągające.
- Ciągle to samo - odrzekła Virginia, bardzo chcąc uniknąć tego tematu.
- Rozumiem - Lesley uśmiechnęła się do jej odbicia. - Fajnie ci w czarnych włosach, wiesz?
Brunetka spojrzała na siebie w lustrze i założyła kosmyk za ucho.
- Tak myślisz? Podziękuj moim braciszkom.
Starsza dziewczyna zaśmiała się.
- Nie bądź taka nabzdyczona, chcieli pewnie dobrze.
- Chcieć a robić to dwie inne sprawy - odrzekła, próbując zrobić mostek.
Lesley spojrzała na Virginię i pomogła jej, podpierając pod plecy.
- Wiesz co, Ginny?
- Co?
- Tęsknimy za tobą.
Dziewczyna aż upadła z wrażenia na podłogę.
- Co... Coś ty powiedziała?
Blondynka spojrzała na nią poważnie.
- Tęsknimy za tobą, wszyscy. Uwierz mi. Jak im powiedziałam o zmianie, to wyglądali, jakby im zostało skoczyć z wieży.
Flashback
- ŻE CO?!!! Żartujesz sobie, Lesley, ale to nie jest śmieszne!
Lesley westchnęła, potrząsając głową.
- Nie, Parvati, nie żartuję.
Yvette opadła na podłogę z głuchym klapnięciem.
- Ale czemu? Lesley? Przecież chyba nie powodu, że...
- Nie mam pojęcia, Yvette - wtrąciła zmęczonym głosem.
- I co? - zapytała Geraldine. - Mam na myśli tę zamianę. Co z tym, co zrobiliśmy już z Ginny? Co? Odeszło w niepamięć?
- No właśnie - zgodził się Seamus. - Czyja to decyzja?
Spencer potrząsnął głową.
- To nie decyzja, tylko rozkaz.
- Kogo? - zapytał Draco niebezpiecznie cichym głosem.
- Korneliusza Knota - wyjaśniała ze złością Lesley, zaciskając ręce w pieści. - Ja bym go zabiła, jakby mnie Charlie nie powstrzymał, serio.
- Co teraz robimy? - spytała cicho Myra, spoglądając na wściekła choreografkę. - Zostało nam tylko mniej niż cztery miesiące. Jest możliwe wymienić teraz aktorkę?
- Jest, wszystko jest możliwe - mruknął Spencer.
Felicity wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć.
- To śmieszne! Jak można zmieniać głową rolę bez uprzedzenia, tak z mostu?! I co z tym wszystkim, co już zrobiłam?!!! A to, co zrobiła Ginny?!!! Lesley, nie mów, że o tym nie wspominaliście! Spencer?!!!
- No jasne, że tak!!! - krzyknęła Lesley, odgarniając włosy. - Myślisz, że to coś dało?!!! Knot zagroził, że zdejmie nam musical, jeśli jej nie odwołamy!
- Chce tym kosztem uratować własną dupę...- mruknął Fred.
- I chuj - dodał George.
- A co z Ginny? Z tym, co ona czuje? - spytała Yvette, patrząc na nich swoimi orzechowymi oczami. - Słuchajcie, przecież tylko ona się do tego nadaje! Czy ten palant nie wie, ile ona się narobiła, żeby dojść do perfekcji?! Zabije ją ta wiadomość, mówię wam! Tak ją zabije, że ona już się z tego nie otrzepie! - i żeby uczynić swoja mowę bardziej podniosłą, chwyciła ze stołu pergamin głoszący "Virginia Weasley".
- Patrzcie! - wrzasnęła Yvette, otwierając książeczkę. Na marginesach widniało szybkie, niestaranne, cienkie pismo Virginii.
Lesley sięgnęła po pergamin i przewracała kartka po kartce, patrząc na niego nieśmiało. Wszędzie były jakieś zapiski dotyczące pozy, kroku, miny.
- Patrzcie, jak pracowała nad tym scenariuszem! Powiedziała mi, że chce, żeby to wszystko wyszło doskonale, perfekcyjnie! Zanim ktokolwiek zaczął poważnie myśleć o tekście, ona już umiała wszystko na pamięć! Gdzie chcecie znaleźć taka aktorkę, co? W którym Wszechświecie?! - krzyknęła ponownie Yvette, a po jej twarzy spływały ciurkiem łzy.
- Yvette - powiedział cicho Barlow, przytulając ją do siebie. - Ćśś... nie płacz... Yvette, nikt tego nie chciał, a Lesley już najmniej…
- Ginny... - Lawrence potrząsnął głową, spoglądając Lesley przez ramię na scenariusz.
- RON! Przestań!!! - rozległo się za drzwiami i po kilku sekundach, otwierając drzwi na oścież, do Dialogowca wpadł Ron Weasley, a za nim Hermiona, Harry i Charlie, który ich pewnie ścigał.
- Lesley, musisz coś zrobić! - nacisnął na nią. - Ginny nie może zostać wywalona, znaczy, pomyśl, jakbyś ty się czuła na jej miejscu? Dość długo już jej nikt nie zauważał, a kiedy w końcu otrzymała jakąś szansę, bezdusznie ją jej zabieracie!
- Ron, to nie jej wina - powiedział szorstko Lawrence.- Nikt tego nie chciał.
- Zrobicie coś, zanim to roztrąbią oficjalnie! - krzyknęła Hermiona.
- Widzisz, my… - Spencer odwrócił wzrok. był tym wszystkim zbytnio zmęczony.
- Lesley, ty rozumiesz ją najbardziej, wytłumacz im, jak Ginny się starała, że umie, przecież możesz jej pomóc! - powiedział Harry, przygryzając wargę. - Proszę.
Lesley upadła na tapczan, zaciskając mocno usta.
- Powiedziałam już, że nie mogę... Robiłam wszystko, próbowałam ich przekonać, ale...
W Dialogowcu atmosfera była tak napięta i taka gęsta, że można by ją było kroić nożem.
End of flashback
- N-… naprawdę? - zapytała Virginia drżącym głosem, patrząc na Lesley swoimi brązowymi oczami.
- Tak - Lesley kiwnęła głową, uśmiechając się. - Może tego nie widać, ale naprawdę się o ciebie martwimy. Po prostu za bardzo się chowasz w sobie, żeby to zauważyć. Wiem, wiem, że cię zaniedbywaliśmy przez ostatnie miesiące, ale wszyscy nadal się o ciebie troszczą, a szczególnie twoi bracia.
- Tak?
Lesley zaśmiał się.
- No jasne! A od czego ma się braci?!
***
- Co ty tu robisz, Ginny? - zawała Ron, kiedy jego młodsza siostra wkroczyła z uśmiechem na ustach do Wielkiej Sali.
- Aha, rozumiem, nie jestem tu mile widziana? - zapytała, marszczą czoło.- Nieważne, jestem Gryfonką, a to jest mój stół, poza tym jestem głodna jak wilk!
- A kto powiedział, że cię tu nie chcemy? - zawołał Fred. - Bardzo chcemy!
- Pewnie, jesteś naszą młodszą siostrą! - dodał George, przyciągając ją za rękę do stołu i robiąc miejsce między sobą a swoim bliźniakiem.
- Hej, nie tak ostro! - krzyknęła, kiedy postawili przed nią dwa talerze i zaczęli na nie nakładać jedzenie.
- Proszę ciebie, Gina! Pomidorki!
- Pierś z kurczaka!
- Sałatka grecka!
- Wołowinka!
- Pyrki!
- Sok z dyni!
- Spaghetti po bolońsku!
- Ciasto z jagodami!
- No i...
- Te, ja tyle nie zjem! - zaprotestowała roześmiana, patrząc na kupę jedzenia sięgającą jej do brody.
- Zjesz, Gina, zjesz, wyglądasz jak patyczak! - odrzekł na to George, wpychając jej widelec z marchewką do buzi.
- Tak jest. Jak nie będziesz wyglądał jak normalny człowiek, to nasza kochana mamusia nas prześwięci! - dodał Fred, krojąc mięso i wkładając je jej do ust.
Scena była komiczna. Wszyscy się śmiali, podczas gdy bliźniacy Weasley karmili swoją siostrzyczkę.
Harry uniósł brew, odstawiając kubek z sokiem.
- Uważajcie, żebyście jej nie zapchali na śmierć!
Virginia pokiwała energicznie głową, próbując przełknąć to, co miała w buzi. Ale zanim znowu mogłaby odzyskać głos, wepchnęli jej do ust wielką czekoladową żabę.
Myra wyglądała, jakby miała pęknąć ze śmiechu.
- O Boże! - krzyknęła wreszcie Virginia po "posiłku". - Zabarykaduję się w Skrzydle Szpitalnym, jak tak dalej pójdzie!
- Zawsze się tam barykadujesz, Gina. - George uśmiechnął się z błyskiem w swoich zielonych oczach, trzymając przed nią łyżeczkę z musem truskawkowym.
Virginia zakryła sobie usta ręką, potrząsając gwałtownie głową.
- No to co tu robisz? - zapytała Hermiona, podjadając ogórka.
- Ee... - odetchnęła głęboko, krztusząc się. - Potrzebuję chwilkę przerwy, nie wolno się przecież przepracowywać.
- Nareszcie zrozumiałaś, że trzeba carpere diem, a nie egzystować w samotności? Jesteśmy z ciebie dumni! - krzyknął Fred, wyciągając chusteczkę i ocierając wyimaginowana łzy.
- Przestań! - zaśmiała się.
- Dobrze, że przyszłaś - powiedział George, przytulając ją do siebie.
- Witaj z powrotem, Gin - powiedział Ron, też ją przytulając. - Witaj w Gryffindorze.
Virginia uśmiechnęła się szeroko i objęła ich wszystkich.
- Wróciłam!
***
- Draconie Malfoyu.
Draco odwrócił się, mrużąc oczy, ale nikogo nie było. Wędrował sobie jak zwykle po kolacji, aż zrobiła się dziesiąta trzydzieści. Czyli że chodził z lekka przydługo.
- Kto tu jest? - zapytał cicho.
- Tutaj - zawołał ktoś za nim, i kiedy Draco się odwrócił, napotkał parę zielonych oczu patrzących na niego zza okularów.
Harry Potter.
Draco parsknął.
- Co tu robisz, Potter?
- A co ty tu robisz, Malfoy? - odrzekł, krzyżując ręce na piersi.
- Nie twoja sprawa Potter. Jeśli mogę ci przypomnieć, to JA jestem prefektem - warknął. - A ty nie, dlatego mogę cię ukarać.
- Musisz być tak infantylny? - zapytał Harry, marszcząc brwi.
- Może muszę - odpowiedział, uśmiechając się złośliwie.
Harry był szybszy w gestach niż w słowach i po prosu go uderzył prosto w brzuch, przez co Draco upadł na zimną posadzkę.
- Co... - zanim jednak mógłby jakkolwiek odpowiedzieć, został przyparty do kamiennej ściany. W świetle kandelabru twarz Harry'ego wydawała się dziwnie niebezpieczna.
- Co zrobiłeś Ginny?
Draco uśmiechnął się zajadliwie.
- Och, chodzi o twoją małą adoratorkę. Czyżbyś był zazdrosny, Potter?
Harry potrząsnął nim energicznie.
- Pytam cię, coś narobił jej ostatniej nocy! - ryknął.
- A co to ma do ciebie, co? - odwrzasnął, odpychając go od siebie. - Co jest między mną i nią, nie jest między mną, nią i tobą! I nikt nie powinien w to się wtrącać, więc zostaw mnie i pilnuj swoich własnych pieprzonych interesów!
I wish I could just make you turn around,
turn around and see me cry
There's so much I need to say to you,
so many reason why.
You're the only one who really knew me at all.
Harry uniósł nieco wyżej głowę, przyglądając mu się uważnie swoimi jasnozielonymi oczami.
- Może i Ginny wydaje się teraz szczęśliwa, ale jeśli zniszczysz to kruche szczęście, to zapłacisz mi za to, Malfoy, bądź pewien!
Draco przewrócił oczami.
- Jakbyś miał prawo.
Jak gdyby to miała być odpowiedź, zauważył pięść skierowaną w swoja stronę, ale Draco miał szybki refleks. Złapał rękę Harry'ego i lekko ją wykręcił.
- Nigdy nie zrozumiem, co ona w tobie widzi - Harry oparł się o ścianę. - Po prostu nie mam pojęcia, co sprawia, że tak bardzo jest w tobie zadurzona, że odrzuca innych.
Draco zmrużył swoje ciemnoszare oczy, stając prosto przed Chłopcem Który Przeżył.
- Ona nie jest we mnie zadurzona, nie jest i nigdy nie była - mówiąc to, odwrócił się i odszedł kilka kroków, lecz zatrzymał się, ponieważ Harry znowu otworzył usta.
- Nie zasługujesz na nią, Malfoy, wcale na nią nie zasługujesz. Ona potrzebuje kogoś, kto by o nią dbał, troszczył się, martwił, kogoś, kto by ją kochał bezwarunkowo, a ty nie jesteś do tego zdolny. Przyznaję, że się przy niej zmieniłeś, ale czy to znaczy, że umiałbyś poświecić jej tyle uwagi, ile potrzebuje, czy zatroszczyłbyś się o nią tak, żeby już nigdy nie była samotna? Bo wiesz, jeśli tak, to nie płakałaby na MOIM ramieniu ostatniej nocy. Nie zasługujesz na nią, Malfoy, w ogóle nie zasługujesz na miłość, a szczególnie na uczucie Ginny.
Draco zniknął za rogiem tak szybko, jak to tylko było możliwe.
Chwycił się za brzuch i oparł o ścianę, ześlizgując w dół.
- Do diabła, Potter jest naprawdę silny - przeklął, odgarniając włosy. Oparł głowę na kolanach.
Adrian zapytał mnie, co w tobie takiego widziałam, że wszystkich odrzucam, że go odtrąciłam. Opowiadam: miałam wrażenie, że zależy ci na mnie, coś dla ciebie znaczę, ale... ale się pomyliłam...
Zależy mi na tobie, naprawdę, Virginio...
Oparł czoło o dłoń, wpatrując się w posadzkę.
So take a look at me now,
well there's just an empty space.
And there's nothing left here to remind me,
just the mem'ry of your face
Ale co mógłby zrobić? Zamknęła się na niego, na wszystkich! Odrzuciła go, chciała zapomnieć, zapomnieć o wszystkich chwilach, które spędzili ze sobą, zapomnieć, że w ogóle istnieje ktoś taki jak Draco Malfoy.
Chcę się zagubić, wciągnąć w obojętnie w co, bylebym mogła o tobie zapomnieć.
Poddał się. Całkowicie. Już nie było żadnego sposobu, aby ją odzyskać, aby cofnąć czas, aby wrócić z powrotem do czasu, kiedy nic ich nie martwiło.
Nie mogliby...
Czy to nie jest za późno na żal... ?
Nic nie mogło im pomóc.
Nic.
Draco zamknął oczy.
Straciłem ją...
***
- Draco...
- Już myślałem, że nigdy cię nie odnajdę...
- ... co?
- Śpij słodko...
***
- O, Ginny? Co ty tutaj robisz? - zapytała Jęcząca Marta, wylatując z jednej z kabin.
- Cześć, Marta! Nie idziesz? - odrzekła Virginia, uśmiechając się lekko.
- Idę, idę, pewnie, wszystkie duchy są zaproszone - odpowiedziała podekscytowana. Nie wybywała z Hogwartu od czasu swojej śmierci około pięćdziesięciu pięciu lat temu. Nawiasem mówiąc, duchy w ogóle mały zostać w szkole, jednak Dumbledore ugiął się pod ich gorącą prośbą.
- No to się pospiesz, cała ekipa wyleciała za pomocą fiuu dziś rano.
- Okay! - zapiszczał duch, rzucając spojrzenie na czarną, oprawioną w skórę księgę w ręku dziewczyny, - Co to jest?
- Co? Ach, nic, nic, książka z bibliotek - wyjaśniła szybko, szczerząc zęby.
Marta wzruszyła ramionami,
- Trzymaj się, do zobaczenia na Stadionie.
- Do zobaczenia... jak wrócicie... - szepnęła, obserwując, jak Marta wypływa z toalety, nucąc coś pod nosem swoim piskliwym głosikiem.
Nigdy wcześniej nie widziałam jej tak szczęśliwej...
Weszła do środka i oparła dłonie o umywalkę, patrząc na kran w kształcie węża. Patrząc na Wejście do Komnaty Tajemnic.
Dopiero teraz zrozumiała, jakie to miejsce jest paskudne, i w dodatku śmierdzące.
Komnata Tajemnic została wybudowana przez Salazara Slytherina... ironiczne, że to Gryfonka była kontrolowana przez Toma Riddle i to ona otworzyła jego tajemne pomieszczenie.
Tak naprawdę nigdy nie kumała tej wielkiej nienawiści, tego niezrozumienia między Gryfonami i Ślizgonami.
Z drugiej strony przecież nie wszystko na świecie można wytłumaczyć, życie stałoby się takie zwykłe, że aż straszne.
W końcu podeszła do sadzawki w ostatniej komnacie. Stanęła na krawędzi i spojrzała w lustro wody, odbijające ją.
Co zrobiłam źle... ?
Flashback
- Panno Weasley! - zawołał szorstki głos. Virginia uniosła głowę znad książki, siedząc w Pokoju Wspólnym razem z kilkoma innymi Gryfonami oraz trojgiem swoich braci.
- Tak, panie Filch? - odezwała się, spoglądając na niego. Nigdy go nie lubiła, ale tak naprawdę to chyba nikt go tu nie lubił. Zawsze był niemiły i groził im "starymi sposobami wprowadzania dyscypliny".
- Pan dyrektor chce panią widzieć w swoim gabinecie - powiedział. Za jego nogami pojawiła się Pani Norris, spoglądając na nią nieprzyjaźnie swoimi żółtymi oczami.
- Teraz? - Virginia zmarszczyła brwi.
- Tak - odrzekł niecierpliwym tonem, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Gryfoni spojrzeli zaciekawieni na Virginię.
- Co przeskrobałaś, Ginny, co? - zaciekawił się Seamus, drapiąc po głowie.
- Właśnie, Dumbledore nigdy nie wysyła Filch po uczniów, zazwyczaj sam się fatyguje - zastanowił się Harry. - Coś się stało?
Virginia wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia, może ktoś mnie po prostu szuka.
- Idź, idź, zanim McGonagall się tu przypałęta i sama cię tam zaciągnie - rzucił z powagą Fred, ale z błyskiem w oku.
Przewróciła oczami i zamknęła książkę, po czym palnęła Freda w głowę, przez co wydał z siebie ciche "Ała". O to chodziło.
Ciekawe, po co mnie woła Dumbledore...
Zastanowiła się, idąc za Filchem. Pomyślała, że niewielu uczniów było kiedykolwiek w gabinecie samego dyrektora. Ona była tam kilka razy i nie był to zbyt miłe wizyty, wręcz nawet odwrotnie.
Zamrugała oczami, zobaczywszy przy wejściu do komnaty McGonagall. Nie miała zbytnio przyjaznej miny.
- Dziękuje, panie Filch, za odeskortowanie Ginny - powiedziała, nieznacznie pochylając głowę. - To będzie wszystko jak na razie.
Woźny spojrzał na Virginię, prychnął i oddalił się w drugą stronę.
- Pani profesor, słyszałam, że profesor Dumbledore chciał mnie widzieć, czy... - zaczęła Virginia, ale prawie natychmiast McGonagall jej przerwała.
- Tak, Ginny, dyrektor chce cię widzieć - odrzekła trochę naburmuszona, jakby była zła na kogoś.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, nic już nie mówiąc. Po cichu szła za McGonagall, myśląc nad powodem swojego wezwania.
Szybko zrozumiała, czemu została przywołana.
- Panno Weasley - przywitał ją Dumbledore, patrząc na nią zimno. Blask w jego oczach zniknął i zastanawiała się od połowy roku, czy to nie przez nią i czy tylko dla niej.
Nieopodal klatki Fawkesa stal Korneliusz Knot, spoglądając na Virginię z obrzydzeniem.
- Słucham, panie profesorze - powiedziała, spoglądając na Knota. Zawsze nienawidziła ministra magii.
- Widzisz - widocznie dyrektorowi trudno było zacząć. Przeszedł kilka kroków, po czym podrapał się po uchu i stanął, patrząc na nią.
- Dumbledore, szybciej, nie mamy czasu na pierdoły - powiedział zniecierpliwiony Korneliusz Knot, bawiąc się swoim melonikiem. McGonagall spojrzała na niego zimno.
- Słucham, panie profesorze - powtórzyła spokojnie Virginia, choć serce biło jej szybko, bardzo szybko.
- Ginny, najlepiej by było, gdybyś nie pojechała - wrzucił z niechęcią z siebie Dumbledore.
Uniosła brew.
- Dlaczego, panie profesorze?
- Dlaczego?- wypluł Korneliusz Knot. - Ponieważ wiadomości spojrzała tamtym incydencie przeciekły do innych ministerstw.
Virginia spojrzała tylko na niego swoimi brązowymi oczami.
- Już mam dosyć tuszowania tej sprawy w ministerstwie, dlatego najlepszym rozwiązaniem byłoby, abyś, panno, nie przybyła na stadion. W ten sposób pozamykamy usta wszystkim ludziom, a ja nie będę musiał się już z tym męczyć. - mówił dalej minister.
- Zostanę tutaj sama? - spytała łagodnie, ignorując wydzierającego się na nią człowieka. Spojrzała na dyrektora.
- Tak, jednak pan Filch także chciał zostać. Gdyby coś się stało, możesz się do niego zgłosić. No i oczywiście pozostaje kilka duchów - wyjaśniła McGonagall.
- Dobrze więc - odrzekła Virginia, spuszczając głowę. Korneliusz Knot wyglądał na zaskoczonego.
- Ginny, czy ty nie... - zaczęła jej opiekunka, jednak dziewczyna spojrzała na nią, uśmiechając się gorzko.
- Jest mi to obojętne, pani profesor - wyszeptała. - Przyzwyczaiłam się o tego, że ciągle jestem sama.
End of flashback
***
- Cholera jasna, gdzie jest ten pieprzony gorset!!! - wrzasnęła Felicity, a jej głos poniósł się po ogromnej garderobie. Była na krawędzi załamania nerwowego. Szczekała na wszystkich i na wszystko od czterech godzin. - Spektakl zaczyna się za pięć godzin, a my jeszcze nie mamy wszystkich pudeł!!!
- Felicity, przymknij się - spróbowała ją uspokoić Dolores, biegając z rekwizytami. Wpadła na nią jakaś w połowie ubrana tancerka, szukająca butów. Panowało straszne zamieszania, po prostu paskudne.
- Dolores, mogłabyś uważać! - warknął Montague, podtrzymując ją za łokieć, bo by się wywaliła. - Nie biegaj tak, bo robisz sztuczny tłok!
- A ty nic nie mów! - wrzasnęła jego przyjaciółka, patrząc na niego i wypychając za drzwi na scenę wyższą. .
- Dobra, za piętnaście minut chce widzieć wszystkich ubranych, gotowych, wspaniałych i w ogóle, ćwiczymy ostatnią scenę, jasne?! - krzyknęła Lesley, wychylając głowę zza drzwi, które łączyły garderobę z główną sceną.
- Dobra... ej, Lesley, czekaj! - zatrzymała ją Felicity. - Trzech tancerzy nie ma, noszą rzeczy z kominka, no i trzeba im jeszcze przypudrować nosy, bo się wszyscy będą świecili na scenie!
- Mam to gdzieś, na razie robimy próbę bez świateł! Potrzebne są mi kostiumy, nie makijaż. Piętnaście minut, na głównej! Zrozumiano?
Z różnych kątów pomieszczenia wydobywały się "jasne", "okay", "nie ma sprawy", " dobra", "tak" i inne odpowiedzi, także z odcieniem pejoratywnym. Felicity, Lesley i Dolores wprowadzały nerwową atmosferę.
- Ludzie, bez nerwacji. Przecież i tak to wasz pierwszy raz - powiedział Pucey, podając Draconowi butelkę z wodą.
Draco wzruszył ramionami, spoglądając w dół. Przymknął oczy i napił się trochę.
- Jeśli cos ma pójść źle, to pójdzie - odrzekł, oddając wodę Puceyowi.
- Nie przeczę - zgodził się kolega. - Ale i tak jesteś coś za spokojny.
- Co ty nie powiesz - rzucił niskim głosem, krzyżując ramiona. Nienawidził tego kostiumu, tak po prostu, tej za dużej koszuli, tych poobdzieranych spodni i tego kolczyka w swoim uchu. Rzeczywiście wyglądał jak pirat.
- Jak ja się w to mogłem wkręcić? - spojrzał w sufit, zastanawiając się głośno.
- Dobre pytanie - odparł Pucey, łapiąc od Alaina Juppe spodnie.
- Mam to założyć na drugą scenę, możesz to trzymać? - krzyknął, wybiegając już razem z Edonardem i Beau.
- Jasne.
- Chyba też gdzieś wyjdę - powiedział Draco, wzdychając.
- Nie masz najlepszego humoru, co? - Pucey uśmiechnął się przebiegle.- Martwisz się jeszcze?
- Niby o co? - odgryzł się, posyłając mu wściekłe spojrzenie.
Kapitan drużyny Ślizgonów wzruszył ramionami.
- A ja wiem? Może kogoś, kto był zmuszony zostać w szkole, bo go nie chcieli wypuścić?
- Pucey, zastanów się, co mówisz i dopiero wtedy powiedz - odrzekł niebezpiecznie cicho.
- Co, jeśli nie?
- No to....
- Gdzie do cholery jest Adrian! - wrzasnął Spencer zza drzwi.
Ktoś na korytarzu zapiszczał, a potem rozległy się kroki. Drzwi otworzyły się i wszedł Lawrence, a za nim stała blada jak kreda Faith.
- Co znowu? - zapytała powoli Felicity, przełykając ślinę.
- Mamy ogromny, wprost niewyobrażalny problem.
***
- Wiem, wiem, powinnam się była już dawno przyzwyczaić, ale... ale to dla mnie za dużo... - wyszeptała do siebie Virginia, wchodząc do ciepłej, nie wiadomo jakim cudem, wody.
Popatrz na jasną stronę tego wszystkiego! Hogwart tylko dla ciebie! Na całe dwa dni!
- Po co mi szkoła, skoro nie mogę się nią z nikim podzielić? - mruknęła, odgarniając sobie z oczu czarne włosy.
Wiesz, Virginio, jesteś żałosna, strasznie, obrzydliwie, paskudnie żałosna...
Westchnęła i zanurzyła się, próbując odegnać ten przygnębiający, przytłaczający nastrój.
Przecież miała o tym zapomnieć, zapomnieć o wszystkim na te dwa dni, a może i na całe życie...? Wtedy nareszcie byłaby wolna...
Wynurzyła się i spojrzała w tafle wody. Westchnęła głęboko. Bardzo.
- Virginio...
Well, take a look at me now,
'cause there's just an empty space
But to wait for you is all I can do,
and that's what I've got to face
Take a good look at me now,
'cause I'll still be standing here
And you comin' back to me is against all odds,
it's the chance I've got to take
Koniec rozdziału XXVII
PS: * - "Against all odds" Phil Collins