Rozdział XXVI
Miłość „Zimnych”
Czyli
„Bez kitu!”
CASIDY:
Szturchnęłam Nikki w ramię, gdy zauważyłam jej minę. Siedziała niczym obrażona księżniczka, strojąc głupie miny. Korytarz szkolny był, jak zwykle, przepełniony zbyt głośnym i zbyt wesołym tłumem nastolatków. Drzwi frontowe otworzyły się po raz setny tego dnia i stanął w nich, nie kto inny, jak tylko sam Raphi. Rozejrzał się ze znudzeniem po twarzach uczniów i wreszcie odnalazł nas wzrokiem. Uśmiechnął się łobuzersko i ruszył w naszą stronę.
- Cześć Casidy- rzucił, roztrzepując włosy ręką.
-Cześć - odpowiedziałam z lekko wymuszonym uśmiechem.
- Cześć, Nik! - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Mina i postawa Nikki nie zmieniły się. Szturchnęłam ją ponownie i zostałam spiorunowana wzrokiem. Posłałam jej minę, mówiącą „zachowuj się normalnie”.
- Ee… Hej - odpowiedziała krótko, wpatrując się w jakiś niewidoczny punkt w odległej części korytarza.
- Mam dla was niespodziankę! - Zrobił jedną ze swoich szatańskich min. Nikki spojrzała na mnie wymownie, wymawiając bezgłośnie „Przenosisz się na Marsa?”. Zacisnęłam zęby.
- Tak? Jaką? - powiedziałam odrobinę zbyt ostrym tonem, jednak zielonooki nie zwrócił na mnie uwagi.
- Od dzisiaj jestem uczniem liceum w Forks - powiedział dumnie, wskazując palcem na swoją pierś. Gdy ujrzałam zaciśnięte usta i wytrzeszczone oczy Nikki, miałam wielką ochotę się roześmiać.
- Tak po prostu? Przecież nie chodziłeś do szkoły od stuleci.
- Kosztowało mnie to Wielę pracy - zamyślił się.
- Taa? A jakiej? - spytałam unosząc brwi.
- Wiesz, musiałem sfałszować trochę papierów, no i pouczyć się, oczywiście. - Zrobił minę cierpiętnika. Tym razem nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.
-O tak, to musiało być straszne - odpowiedziałam tylko, próbując zachować powagę. Usłyszałam prychnięcie i skrzywiłam się. - Prawda, Nikki?
-Jasne. - Przewróciłam oczami.
-To my idziemy na lekcję. - rzuciłam w stronę Raphaela i wstałam. - Chodź, ruda. - W mgnieniu oka Nikki podniosła się i ruszyła bez pożegnania do klasy. Weszła pospiesznie do pomieszczenia i zajęła miejsce. Gdy pani Lorenz weszła do klasy i zgasiła większość świateł, już wiedzieliśmy, co nas czeka. Najbardziej niezadowolona była chyba sama Nikki. Rozmawianie przy nikłym świetle o dozgonnej miłości raczej nie należało do jej wymarzonych zajęć na dziś. Dwadzieścia minut później miałam ochotę zasnąć, ale moja przyjaciółka wpatrywała się z nienawiścią w nauczycielkę.
- … Tak więc miłość jest przeznaczona każdemu i nikt jej nie ucieknie. Nie warto nawet próbować - blond włosa belferka zaśmiała się perliście.
- Nie zgadzam się - odrzekła cicho, lecz dobitnie Nik.
- Słucham, moja droga? - oczy całej klasy zwróciły się w stronę rudowłosej.
- Nie zgadzam się z tym co pani powiedziała.
- Dlaczegóż to? - Belferka zmarszczyła brwi.
- Są ludzie, którym nie jest pisana miłość. Są też tacy, którzy jej zwyczajnie nie chcą.
- Moja droga, mylisz się. Miłość spotka każdego i…
- A co jeśli ktoś wybiera drogę bez miłości? - przerwała jej podniesionym głosem.
- Oznacza to, że jest ślepy i nie potrafi dostrzec piękna…
- A co jeśli nie ma wyboru? - Szturchnęłam ją.
-Nikki! - szepnęłam, jednak nie zwracała na mnie uwagi.
- Co masz na myśli, kochana? - Nauczycielka spojrzała na nią swoimi wielkimi, rozmarzonymi oczami.
- To, że niektórzy mają do wyboru dwie rzeczy. Mogą przestać zwracać uwagę na uczucia, odrzucić je, albo zwariować. - Tym razem nie mogłam nic powiedzieć. Od rozmowy, którą przeprowadziłyśmy minęły dwa dni. Nie mogłam powiedzieć, że rozumiem jej upór, co do Raphaela. Nie podobało mi się to, że mają się ku sobie. Myślałam, że ich związek może spowodować jakieś problemy, ale myliłam się. Nikki odrzuciła od siebie myśl, że mogłaby być w nim zakochana. Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego. Przypomniałam sobie jej twarz, gdy znalazłam ją skuloną w kłębek w pokoju, ponad dwa lata temu. Miała racje. Potwornie skrzywdzona przez mężczyznę miała dwa wyjścia. Odrzucić od siebie uczucia, albo zwariować. Wybrała pierwszą opcję i radziła sobie świetnie. Robiła to co chciała, była z kim chciała, jednak nie dłużej niż kilka godzin. Uciekała od miłości, bała się jej. Ale jeszcze bardziej obawiała się, że znów zostanie zraniona. Jednak najwidoczniej wpadła na miłość i to z wielkim impetem. Spojrzałam na jej smutne oczy i ciężkie powieki. Chciałam coś powiedzieć, ale zerwała się i wyszła, gdy tylko zadzwonił dzwonek. Nie pokazała się na następnych lekcjach. Cullenowie byli na polowaniu, więc postanowiłam pójść do niej, gdy tylko będzie to możliwe.
-Casidy! - usłyszałam za sobą męski głos. Raphael biegł w moja stronę. - Widziałem jak Nikki wybiega ze szkoły. Coś się stało? - Miał zatroskaną minę, chyba bardzo się o nią martwił.
- Um.. właśnie do niej idę.
- Mogę iść z tobą?
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Raphi. Zobaczymy się później - rzuciłam tylko i oddaliłam się pospiesznie. Szłam bardzo szybko, rozmyślając nad tym, co mam zamiar jej powiedzieć. Gdy znalazłam się przed jej drzwiami westchnęłam cicho i nacisnęłam klamkę. Leżała na łóżku i wgapiała się w sufit. Nawet na mnie nie spojrzała. Usiadłam obok niej.
- Pamiętasz, gdy Aiden pierwszy raz mnie pocałował? Próbowałam się od niego odsunąć, a ty powiedziałaś, coś, co zapamiętam do końca życia. - spojrzała na mnie, ukrywając zaciekawienie. - Powiedziałaś, że przy nim w końcu odkryłam, że mam serce. - Zamknęła oczy, wcale się nie uśmiechając. - Wszystko było przeciwko nam, a najbardziej ja sama. Nie chciałam narażać jego ani reszty Cullenów. Poza tym, czułam się wybrakowana. Jakbym nie mogła mu dać całej siebie, tylko niekompletną część. Czułam, że to nigdy się nie zmieni, ale nie mogłam przed nim uciec. W końcu nie szukałam miłości, tylko siły. - Otworzyła oczy i przyjrzała mi się ze smutkiem. - Z tobą jest podobnie, Nikki. Boisz się tak samo jak ja. To, że byłam uczona jak pokonać wampira, nie oznacza, że nie mogę kochać jednego z nich. Tak samo to, że zostałaś skrzywdzona przez mężczyznę, nie oznacza, że inni też są tacy. - Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza, którą starała się nieudolnie ukryć. - Przemyśl to, Nik. - Wstałam i bez słowa wyszłam. Przed jej domem czekał na mnie Raphael, opierający się o ścianę budynku. Jego twarz wyrażała ból.
- Słyszałeś?
- Taa… - wymamrotał, wpatrując się ze wstydem w ziemię. Spojrzał na mnie zielonymi oczami. - Casidy…
- Idź, Raphi. - Otworzył usta, ale kiwnął tylko głową i zniknął za drzwiami. Leniwie ruszyłam w stronę domu. Czekał mnie jeszcze trening, a Aiden wróci dopiero wieczorem.
AIDEN
Leżałem na łóżku Casidy i leniwie czytałem medyczną książkę, niewiele z niej rozumiejąc. Drzwi otworzyły się bardzo powoli i do środka powlokła się czarnowłosa. Jej półprzymknięte powieki wyglądały dość niepokojąco w połączeniu z poobijanym ciałem. Rzuciła się z hukiem na łóżko, tuż przy moich stopach.
- Mam dość - wymamrotała. - Dobij mnie. - Prychnąłem z pogardą.
- Ja ci kazałem trenować do upadłego? - Spytałem unosząc brwi. Sama jest sobie winna, w końcu tyle razy powtarzałem jej, żeby dała sobie spokój. Jeśli mnie nie słucha, to nie mam zamiaru się z nią kłócić. Wdrapała się po łóżku i położyła obok mnie.
- Wiesz jak bardzo cię nie lubę, Ai? - spytała robiąc kwaśną minę.
- Nie bardziej, niż ja ciebie - odpowiedziałem ze złośliwym uśmiechem.
-Jutro trenujesz ze mną - wymamrotała obracając się na drugi bok.
- Jasne - odpowiedziałem kryjąc sarkazm.
-Serio? - Uniosła głowę i spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami.
- Jak mi anioł z tyłka wyfrunie. - Przewróciłem oczami, a Casidy spoglądała na mnie wilkiem.
-Spadaj - odburknęła i zakryła głowę kołdrą. Prychnąłem i spojrzałem wymownie w sufit.
- Tak, tak. Też cię kocham. - Już nic nie odpowiedziała.
Byłem na nią zły. Za to, że spędza dużo czasu z Emmetem i resztą rodziny, a coraz bardziej oddala się ode mnie. Poza tym znowu miała przede mną jakieś tajemnice. Zauważyłem coś dziwnego w jej zachowaniu od kiedy wróciła dwa dni temu od Nikki. Dystans między nami potrafiłem poniekąd zrozumieć, a przynajmniej tak mi się wydawało. Casidy zawsze była dość skryta i tajemnicza, więc wszystkie emocje chowała w swoim wnętrzu. Nie chciała mnie do nich dopuścić, ale wiedziałem jedno, musi być przytłoczona jak nigdy dotąd. Ciążyła na niej ogromna odpowiedzialność, to dlatego zamęczała się treningami i nie poświęcała mi uwagi, ale ja też nie byłem wobec niej fair. Obwiniałem siebie odrobinę za to, że nie mogę jej w żaden sposób pomóc. Zacisnąłem bezwiednie pięści. Nic się nie zmieniło, od dnia, w którym się poznaliśmy. Wciąż nie mam pojęcia, kim ona jest. Nigdy nie pozwoliła mi się do siebie zbliżyć. Specjalnie dla niej się zmieniłem, otworzyłem swoje serce i duszę. Próbowałem nie być cynicznym, zgorzkniałym Aidenem - tylko dla niej. Wszystko na nic, nie jestem bliżej jej serca nawet o krok. Moje rozmyślania przerwał krzyk. Przerażony spojrzałem na Casidy i zrozumiałem, że to ona jest źródłem dźwięku.
-Casidy! - potrząsnąłem ją. Siedziała drżąc i wyglądała na przerażoną. Jej oczy były otwarte, ale wydawało się, że myślami jest gdzie indziej.
- L… Liam - wydyszała tylko. Zacisnęła powieki i po chwili jej oddech zaczął zwalniać. Spojrzała na mnie trochę zaszokowana.
- Musimy iść.
- Gdzie, teraz? Jest 4.30! - Zbiła mnie z pantałyku. Patrzyłem zdezorientowany jak chwiejnym krokiem wstaje i szybko się ubiera.
- Do La Push. Natychmiast - odpowiedziała owijając się ciasno bandażem. Podążałem za nią w milczeniu, gdy wychodziła z domu i wsiadała na mój motor.
- No rusz się - popędziła mnie wciąż wyglądając na nieprzytomną. Usiadłem z przodu i zastanowiłem się przez chwilę.
- Nie mogę tam jechać. Złamię postanowienia paktu.
- Pakt został złamany kilkakrotnie, co najmniej dwa razy przeze mnie i co najmniej trzy przez wilkołaki, jedź. - poinstruowała mnie bez emocji. Wciąż miałem wątpliwości. Nie miałem za to zielonego pojęcia, co u licha chodzi jej po głowie, ale coś w jej oczach kazało mi ruszyć. Pędziliśmy pustymi uliczkami i już po kilku minutach zatrzymałem motor tuż przed tablicą z napisem „La Push”. Casidy zsiadła z motoru i weszła na granice rezerwatu. Skrzywiłem się odrobinę.
- No chodź. Obiecuję, że nic się nie stanie twojej rodzinie. - Nie do końca mnie uspokoiła, ale westchnąłem i przekroczyłem niewidzialną barierę dzielącą La Push od reszty świata. Szliśmy przez chwilę w milczeniu, aż czarnowłosa nie skręciła na dróżkę prowadzącą do jednego z domów. O dziwo, paliło się tam światło. Zapukała i cierpliwie czekała na domownika. Drzwi otworzyły się zaskakująco szybko i stanął w nich wielki, potwornie śmierdzący Indianin. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie widzieli się ładnych parę lat, ale wilk najwidoczniej spodziewał się tej wizyty.
- Szmat czasu, Casidy - powiedział Indianin, z wyczuwalną nutą żalu i goryczy.
- O tak. Zdecydowanie. - Jej głos wciąż był pozbawiony jakichkolwiek emocji, jakby była w transie. Czarnowłosy spojrzał na mnie, jakbym był czymś wyjątkowo paskudnym i śmierdzącym.
- Czy aż tak bawi cię łamanie postanowień paktu, Cas? - zapytał z wyraźną niechęcią.
- Przypominam ci, że plemię Quileute łamie je równie często. Poza tym, jakoś ci nie przeszkadzało, gdy przychodził tu mój wujek. Czyż nie był on wtedy wampirem, tak jak Cullenowie? - uniosła sceptycznie brwi. Indianin spojrzał na nią zirytowany, ale widocznie postanowił zakończyć tą kłótnie.
- Czego tak naprawdę chcesz?
- Ostrzec cię, Michael. Ostrzec was. Te wampiry… - jej ton głosu zaczął nabierać ludzkiej barwy.
- Tak wiem, chcą się ujawnić i przejąć władzę nad ludźmi. - Prychnął pogardliwie, jakby nie była to sprawa godna uwagi. - Ale to co ma wspólnego z nami, księżniczko? - ostatnie słowo podkreślił sarkastycznie.
- Bardzo wiele, Liam. Miałam sen i…
- Audrey wszystko nam opowiedziała - syknał. - Wiedz, że nie tylko wasz krwiopijca przepowiada przyszłość
- Umiejętność Alice jest bardziej rozwinięta - odrzekła Casidy chłodno. - Liam, proszę. Posłuchaj mnie chociaż raz w życiu. - Indianin wciąż wyglądał na rozeźlonego, zrobił kilka kroków w stronę Casidy.
-Został nas w spokoju, Mignonette. Potrafimy sami o siebie zadbać.
- Liam… słuchaj… - jej głos przybrał błagalny ton.
- Wybrałaś wampiry! - Indianin już prawie krzyczał. - Wtedy, dwa lata temu. Czyżbyś już zapomniała?
- Nigdy nikogo nie wybrałam, Liam! - Casidy trzęsła się ze złości. - Nigdy!
- Mogliśmy być na zawsze przyjaciółmi!
- Nawet mi nie powiedziałeś o tym, że jesteś wilkołakiem! - Zaczęli się niebezpiecznie do siebie zbliżać. Byłem gotów interweniować.
- A ty nawet mi nie powiedziałaś, że twój wujek jest wampirem! - Stali naprzeciwko siebie. Ona z uniesioną głową, a on patrząc w dół. Dyszeli ciężko.
- Wiedziałeś! Przecież się dowiedziałeś!
- Tak, ale nie od ciebie!
- Przecież nie mogłam…
- Wybrałaś krwiopijców!
- Nigdy nikogo nie wybrałam! To było moje przeznaczenie! - Wrzasnęła, szybko oddychając. Indianin zrobił parę wdechów, żeby się kontrolować. Po chwili odwrócił się na pięcie i wszedł do domu, trzaskając drzwiami. Casidy oddaliła się bez słowa.
- Chodź - szepnęła tylko. Byłem zszokowany rozmową, którą właśnie przeprowadziła, więc nie ruszyłem się z miejsca. - No chodź, Aiden! Nic tu po nas. - Skrzywiła się, wypowiadając te słowa. Postanowiłem, że rozmowy zostawię na później i bez słowa odjechaliśmy.