075 DUO Milburne Melanie Slub w Rzymie 10


Melanie Milburne

Ślub w Rzymie

Rozdział 1

Anna z przerażeniem patrzyła na poważną twarz lekarza.

- Chce pan powiedzieć, że... on umrze?

- Bez prywatnego ubezpieczenia, w publicznym systemie opieki zdrowotnej syn pani będzie musiał poczekać na operację co najmniej rok, a może nawet półtora.

- Ale mnie nie stać na prywatne ubezpieczenie - wykrztusiła Anna przez zaciśnięte gardło. - Już teraz z trudem radzę sobie nawet z utrzymaniem nas obydwojga!

- Zdaję sobie sprawę z trudności, jakie napotykają samotne matki, takie jak pani - odrzekł lekarz bez śladu współczucia, którego w tej chwili tak bardzo potrzebowała. - Ale publiczny system opieki zdrowotnej jest przeciążony i bliski całkowitej zapaści. Życie pani syna na krótką metę nie jest zagrożone, ale tę dziurę w sercu trzeba załatać, zanim doprowadzi do trwałych szkód. - Przerzucił notatki na biurku i dodał jeszcze: - Jeśli uda się pani znaleźć jakiegoś sponsora i zebrać fundusze, to operacja mogłaby się odbyć w ciągu miesiąca w Centrum Chirurgii Serca w Melbourne.

Anna nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Ledwie było ją stać na bilet tramwajowy do miasta. Co tu mówić o operacji przeprowadzonej w jednym z najlepszych szpitali w kraju!

- Ile... to by kosztowało? - wyjąkała, nieświadomie zsuwając się na brzeżek krzesła.

Lekarz przez chwilę milczał, jakby obliczał coś w myślach, po czym wymienił sumę. Gdy Anna ją usłyszała, zaparło jej dech i omal nie spadła z krzesła.

- Aż tyle? - wykrztusiła.

- Obawiam się, że tak. Sammy musiałby pozostać w szpitalu co najmniej przez dziesięć dni. To znacznie podwyższa koszty. A jeśli będą jakieś komplikacje...

Anna z przerażeniem przełknęła ślinę.

- Jakie komplikacje?

- Pani Stockton, każda operacja to ryzyko, a operacja serca u trzyletniego dziecka, to szczególnie delikatna sprawa. Zagrożeń jest wiele: na przykład infekcja, niepożądane reakcje na leki i tak dalej. - Lekarz zamknął teczkę leżącą na biurku i, odchylając się na oparcie krzesła, przesłał jej uśmiech, który chyba miał jej dodać otuchy. - Proponuję, by poszła pani teraz do domu, podzwoniła po znajomych i krewnych i poszukała kogoś, kto mógłby pokryć koszty. W ten sposób pani syn miałby szansę na szybkie i szczęśliwe rozwiązanie sytuacji.

Anna westchnęła w duchu, podnosząc się z miejsca. Poza siostrą miała bardzo niewielu krewnych. A znajomi?

Gdy przed czterema laty wróciła do kraju, ostatnią rzeczą, o jakiej myślała, było zbudowanie sieci wspierających przyjaciół; wtedy myślała tylko o tym, by stworzyć jak największy dystans między sobą a rodziną Ventressich. Niemal każdego dnia myślała o swoim byłym narzeczonym Franku i jego bracie Carlu... Teraz też z trudem odganiała te myśli od siebie. Okropne oskarżenia wciąż dźwięczały jej w głowie i wiedziała, że gdyby tylko poddała się im.

Po ulicy przelewał się tłum ludzi wędrujących od sklepu do sklepu, od biura do biura. Niezwykły jak na listopad upał powiększał jeszcze ogólne zniecierpliwienie. Marzyła o czymś zimnym do picia. Zerknęła na zegarek: jeszcze przez godzinę nie musiała wracać do domu, gdzie pod opieką Jenny, jej młodszej siostry, czekał na nią synek. Zauważyła w pobliżu kawiarnię i ruszyła w tę stronę. Gardło miała wyschnięte, tania bawełniana bluzka na plecach była zupełnie mokra od potu. Przechodząc obok szyby wystawowej, zauważyła, że jej jasne włosy opadają na ramiona w strąkach. Wyglądała niechlujnie i przygnębiająco.

Tylko jeden stolik był wolny. Znajdował się na samym końcu kawiarni, w ciemnym kącie, toteż gdy Anna dostrzegła sylwetkę wysokiego mężczyzny przy sąsiednim stoliku, było już za późno. Mężczyzna patrzył wprost na nią. Było już za późno, by się wycofać... o wiele za późno.

Podniósł się z niedbałym wdziękiem, charakterystycznym dla wszystkich mężczyzn z jego rodziny, i stanął tuż przy jej stoliku.

- Witaj, Anno - odezwał się aksamitnym głosem, na dźwięk którego przeszył ją dreszcz i natychmiast powróciły wspomnienia czasu, gdy przez chwilę życie wydawało jej się wielką obietnicą niezmąconego szczęścia.

- Franko... - wykrztusiła. Samo wypowiedzenie jego imienia sprawiało jej ból.

- Czy mogę się do ciebie przysiąść? - Nie czekając na odpowiedź, odsunął sobie krzesło i usiadł.

Anna zresztą i tak nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Miała wrażenie, że usta zamarzły jej na lód.

- Ile to już lat? - zapytał, przebiegając wzrokiem po jej postaci. - Trzy? Cztery?

Te słowa, rzucone lekkim tonem, kompletnie wytrąciły ją z równowagi. Ona sama mogła mu dokładnie podać liczbę dni, które minęły od ich rozstania; pamiętała to dokładnie niemal co do minuty. Pamiętała również ostatnie słowa, jakie wykrzyczał do niej w gniewie. Podniosła wyżej głowę i spojrzała na niego ponad stolikiem.

- Nie pamiętam. To było tak dawno.

- To prawda. - Siedział rozluźniony i taksującym spojrzeniem obrzucał jej oblaną rumieńcem twarz. - Co u ciebie słychać? Wyglądasz na... przygnębioną.

- Wszystko w porządku, dziękuję - odrzekła, spuszczając wzrok.

Podeszła do nich kelnerka i, zanim Anna zdążyła otworzyć usta, Franko już zamówił sok ze świeżych pomarańczy dla niej i kawę ristretto dla - Mogłeś mnie przynajmniej zapytać o zdanie - prychnęła, gdy kelnerka odeszła. - Skąd wiesz, że nie chciałam czegoś innego?

- A chciałaś coś innego? - zapytał bez żadnych emocji.

- Nie, ale nie w tym rzecz!

- A w czym?

No właśnie, zastanowiła się. Nie było sensu się z nim spierać; wiedziała, że bez względu na to jaką taktykę obierze, Franko zawsze będzie górą.

Zatrzymała wzrok na wazoniku z kwiatkami i zapytała z udawaną obojętnością:

- Co cię sprowadziło do Melbourne?

- Interesy. Nasza firma rozwinęła się. Mamy teraz filie zarówno tutaj, jak i w Sydney. Hossa na rynkach nieruchomości bardzo nam się przysłużyła. Przyjechałem, żeby rozejrzeć się w tym, co mamy.

Zerknęła na niego ukradkiem. Zauważyła, że on nie spuszcza z niej wzroku, i poczuła się jak jedna z kontrolowanych nieruchomości. Gdy kelnerka przyniosła im zamówienie, Anna skorzystała z okazji i zatrzymała wzrok na twarzy Franka odrobinę dłużej. Nadal był bardzo przystojny, jak zresztą wszyscy mężczyźni z rodziny Ventressich, włącznie z Carlem, jego bratem. Ale podczas gdy Carlo był niższy, ze skłonnościami do nadwagi, sylwetka Franka nie pozostawiała nic do życzenia; widać było, że regularnie odwiedza siłownię. Włosy i oczy miał kruczoczarne, twarz pokrytą cieniem zarostu, a usta o zdecydowanym wykroju. Anna pamiętała, że te usta czasami przybierały łagodniejszy wyraz, przy innych okazjach jednak padały z nich ostre, raniące jak brzytwa słowa. O tym również wiedziała z gorzkiego doświadczenia.

- Jak długo zamierzasz zostać w Australii? - zapytała, by wypełnić czymś niezręczne milczenie.

- Trzy miesiące, może trochę dłużej - odrzekł z namysłem, nie spuszczając z niej badawczego wzroku.

Upiła łyk soku i drżącą dłonią odstawiła szklankę na stolik.

- Jak się miewa twój syn?

Omal nie przewróciła szklanki. Skąd wiedział?!

- Mój syn... - wykrztusiła. - Akurat teraz... miewa się niezbyt dobrze.

- Przykro mi to słyszeć.

- Naprawdę? - zapytała, cynicznie patrząc mu prosto w oczy.

- To tylko dziecko - odpowiedział spokojnie. - Żadne dziecko nie zasługuje na to, by chorować. Co mu jest?

Już miała opowiedzieć mu całą historię, ale ugryzła się w język i dla uspokojenia znów sięgnęła po szklankę. Zapadło ciężkie milczenie.

- Ile on ma lat? - zapytał w końcu Franko.

- Trzy.

- Widuje się czasem ze swoim ojcem?

- Nie - odrzekła, zaciskając dłoń na zimnym szkle.

- A gdzie on teraz jest?

- Z moją siostrą.

- Chodziło mi o jego ojca.

Niepewnie podniosła na niego wzrok.

- Nie mam pojęcia.

Franko głośno wciągnął oddech.

- A czy w ogóle wie o tym, że ma syna?

- Nie. Ale gdybym miała jakiekolwiek podstawy, by przypuszczać, że ta wiedza jest mu do czegoś potrzebna, tobym mu powiedziała - odparła Anna, doskonale zdając sobie sprawę, że kłamie.

Brat Franka, Carlo, był ostatnią osobą na świecie, której powiedziałaby o istnieniu Sammy'ego. Nawet gdyby jej własne życic albo, nie daj Boże, życie Sammy'ego miało od tego zależeć.

- A jak się miewa twoja siostra?

Poczuła wdzięczność za zmianę tematu i odpowiedziała potokiem słów.

- Jenny miewa się doskonale. Skończyła pierwszy rok studiów i zdała wszystkie egzaminy z wyróżnieniami.

- To spore osiągnięcie - zauważył.

Powiedz to głośno, pomyślała Anna. Powiedz, jak wielkim osiągnięciem jest to dla dziewczyny, która nie słyszy nawet, gdy ktoś wołają po imieniu. Ale te słowa, przepełnione goryczą, nie przeszły jej przez gardło. Schowała uczucia za obojętną maską i spojrzała mu prosto w twarz.

- A jak się czuje twoja matka?

- Bardzo dobrze. Nie może się nacieszyć wnukami.

Anna poczuła ucisk w żołądku.

- Masz dzieci? - zapytała mimowolnie.

- Nie ja. Moja siostra, Giulia. Ma już trójkę.

Wspomnienie Giulii sprawiło Annie przyjemność. Siostra Franka była ogromnie sympatyczną osobą i szczerze lubiła zarówno Annę, jak i Jenny.

- Sądziłam, że ty też już zdążyłeś się ożenić - powiedziała, wpatrując się w pestkę pomarańczy na dnie szklanki.

- Nie darzę już małżeństwa szczególnym nabożeństwem.

Nie mogła go za to winić. Po tym, co mu zrobiła, miał pełne prawo do cynizmu.

- Muszę już iść - wymamrotała, odsuwając krzesło i sięgając po torebkę.

Franko jednak wyciągnął rękę i przytrzymał jej dłoń.

- Nie.

Poczuła, jak od jego dotyku przez cale jej ciało przebiegi prąd.

- Chciałbym z tobą jeszcze porozmawiać.

- Muszę wracać do Sammy'ego. Spóźnię się na tramwaj...

- Podwiozę cię.

- Nie - zaprotestowała, próbując wyswobodzić rękę. - Mieszkam daleko, a poza tym...

- Gdzie mieszkasz?

Miała ochotę podać mu nazwę jakiejś miejscowości odległej o pięćset kilometrów, ale wszystkie nazwy wyparowały jej z głowy.

- Gdzie mieszkasz, Anno? - powtórzył.

- W St. Kilda - wymamrotała, spuszczając wzrok.

- Nie wydaje mi się, żeby to było bardzo daleko - skomentował sucho.

- Owszem, daleko, jeśli musisz iść piechotą.

- Nie masz pieniędzy na samochód albo na komunikację publiczną?

- Mam tyle, że mi wystarcza - oburzyła się, podnosząc głowę wyżej.

- Pracujesz?

- Tylko mężczyzna, który nigdy nie miał dziecka, może zadać takie pytanie!

Zignorował jej sarkazm i zapytał jeszcze raz:

- Pracujesz poza domem?

- Mam dwie prace.

- Widzę, że jesteś kobietą skupioną na karierze - rzekł przeciągle, puszczając jej rękę.

Jakoś nigdy nie uważała sprzątania w hotelu ani pracy w barze za szczególnie istotne szczeble w rozwoju kariery zawodowej, ale z drugiej strony, nigdy też nie sądziła, że w wieku dwudziestu pięciu lat zostanie samotną matką.

- Lubię niezależność. - Roztarła przegub, rzucając mu krzywe spojrzenie.

- Nic pamiętam, żeby kiedyś tak ci na tym zależało.

Miała już dość tych wzmianek o przeszłości.

- Naprawdę muszę już iść...

- Chciałbym z tobą porozmawiać dłużej - powiedział jeszcze raz. - Powspominać stare czasy...

- Nie mam nic do opowiadania.

Odchylił się do tylu na krześle i przez dłuższą chwilę patrzył na nią bez słowa. Musiała zebrać wszystkie siły, by znieść ten wzrok z pozornym opanowaniem. W głowie czuła pustkę, miała wrażenie, że wisi zawieszona w próżni, jak w koszmarnym śnie; przeszło jej przez myśl, że za chwilę się obudzi i przekona, iż jest sama w kawiarni, a po drugiej stronie stolika stoi tylko puste krzesło.

- Nie masz mi nic do powiedzenia po czterech latach? - zdziwił się.

- Nic mi nie przychodzi do głowy.

Coś w jego wzroku ostrzegło ją, że wzbiera w nim gniew. Powietrze wokół nich stało się ciężkie od napięcia; Anna miała wrażenie, że brakuje jej tlenu.

- Przepraszam, naprawdę muszę już iść. - Podniosła się zdecydowanie i poczuła ulgę, widząc, że tym razem Franko jej nie zatrzymuje.

- Zobaczymy się jeszcze - powiedział tylko, również się podnosząc.

Rzucił na stolik kilka banknotów i wyszedł z kawiarni. Patrzyła za nim, ale nie odwrócił się więcej.

Sammy powitał ją entuzjastycznie jak zwykle. Patrząc na syna, Anna odniosła wrażenie, że jego usta przybrały sinawe zabarwienie; z pewnością nie wyglądały tak jeszcze tego dnia z rana.

- Witaj, kochanie - powiedziała, całując go w policzki i w czubek perkatego nosa. - Byłeś grzeczny? Nie sprawiałeś kłopotu cioci Jenny?

- Byłem bajdzo grzeczny. Najisowałem ci objazek, zobacz!

Podsunął jej pod nos kartkę papieru. Anna pochyliła się, żeby się przyjrzeć. Zobaczyła na obrazku cztery patykowate postacie ludzkie. Trzy z nich rozpoznała natychmiast - to była ona sama, Jenny oraz Sammy.

- Bardzo ładne, ale kto to jest? - zapytała, wskazując na czwartą postać.

- To mój tatuś - oznajmił chłopiec. - Ja też chcę mieć tatusia, takiego samego jak Davey. Mogę takiego dostać?

Anna poczuła ulgę na myśl, że jej syn jest jeszcze za mały, by pojąć wszystkie komplikacje swojej sytuacji. No tak, pomyślała. Tato Daveya jest łagodnym chirurgiem laryngologiem, a nie prostakiem, któremu chodzi tylko o to, żeby zaciągnąć kobietę do łóżka...

Opanowała mdłości i posłała synowi blady uśmiech.

- Muszę nad tym pomyśleć. Może teraz pójdziemy zobaczyć, co robi ciocia Jenny?

Jenny stalą przy stole w kuchni, marszcząc czoło nad przepisem, który miała zamiar wypróbować. Anna postukała ją w ramię.

- Jak poszło? - zapytała jej siostra językiem migowym.

Anna z westchnieniem usiadła przy stole i powiedziała powoli, tak żeby Jenny mogła odczytać słowa z ruchu warg:

- Potrzebna jest operacja. Bardzo kosztowna operacja.

- Ile? - zapytała Jenny.

Jej głos był nieco zniekształcony w sposób typowy dla osób zupełnie nie słyszących, Anna jednak przywykła do jego brzmienia i doskonale rozumiała każde słowo. Wymieniła astronomiczną sumę, którą podał jej lekarz. Jenny skrzywiła się boleśnie.

- I co zrobimy?

- Nie wiem. - Anna znowu westchnęła. - Nie mam najmniejszego pojęcia.

- Poszukam pracy! - zamigała Jenny tak szybko, że Anna z trudem mogła nadążyć za ruchem jej dłoni.

- Nie. W tej rodzinie potrzebny jest ktoś po studiach i to masz być ty. Jeśli zgodzisz się zostać z Sammym w weekendy, to wezmę dodatkowe dyżury... Jakoś damy radę. Musimy.

Hotel miejski, w którym pracowała, w weekend był wypełniony po brzegi. Praca była ciężka i żmudna, ale Anna musiała zebrać pieniądze na operację, nawet gdyby miała paść z wyczerpania.

Podczas pierwszej rundy po pokojach zdjęła pościel z łóżek, posprzątała łazienki, zaniosła do nich świeże ręczniki i mydło. Pracowała jak automat, nie pozwalając sobie nawet na chwilę oddechu w obawie, by zdradzieckie myśli nie powędrowały natychmiast do Franka.

Sama przed sobą nie chciała przyznać, jak bardzo poruszyło ją ich spotkanie. Nie wspomniała o niczym Jenny, choć miała na to ochotę. Siostra jednak nie znała dokładnie całej historii; nie wiedziała, dlaczego Anna zerwała z Frankiem, teraz więc nie było sensu wyciągać starych brudów. To wszystko było zbyt bolesne.

Gdy zaledwie dwa lata po śmierci ich ojca matka również zmarła, Jenny była tak zrozpaczona, że wpadła w głęboką depresję. Jedynym lekarstwem dla siostry, jakie wówczas przyszło Annie do głowy, była zmiana otoczenia, zorganizowała więc tani wyjazd na wakacje. Zwiedziły wtedy Wyspy Brytyjskie i większa, część Europy. Gra okazała się warta świeczki; nawet w tak smutnych okolicznościach wakacje były bardzo udane i nastrój Jenny wkrótce się poprawił.

Pod koniec podróży dotarły do Rzymu i wtedy zdarzyło się nieszczęście. Usiłując porozumieć się z recepcjonistą w tanim hoteliku, Anna na chwilę spuściła z oczu torbę, w której były pieniądze i dokumenty ich obydwu. Przekonana, że siostra stoi obok niej i pilnuje dobytku, odwróciła się po chwili, ale nie zobaczyła ani torby, ani siostry.

Recepcjonistka nie okazała się zbyt pomocna, tak więc po chwili obydwie znalazły się na ulicy. Anna próbowała pocieszyć szlochająca Jenny, ale sama również nie miała pojęcia, co robić dalej.

Wysoki mężczyzna o kruczoczarnych, lśniących w słońcu włosach, z teczką w ręku, zatrzymał się obok nich i pozdrowił je w doskonalej angielszczyźnie. Jedynie akcent i zbyt wyraźna dykcja zdradzały, że nie jest to jego ojczysty język.

- Dzień dobry - powiedział. - Co się paniom stało?

Pierwszą rzeczą, która przyciągnęła uwagę Anny, było ciepłe spojrzenie jego ciemnych oczu, spoglądających na zalaną łzami twarz Jenny.

- Ktoś ukradł torebkę z naszymi paszportami. Dopiero tu przyjechałyśmy - wyjaśniła. - Czy mógłby pan nam powiedzieć, gdzie jest najbliższy posterunek policji?

Mężczyzna sięgnął po plecaki i z łatwością podniósł obydwa naraz.

- Najlepiej będzie, jeśli sam tam panie zaprowadzę. To niedaleko, tylko kilka ulic. Najszybciej będzie piechotą.

Owszem, Anna była w stanie w to uwierzyć. Nawet według standardów z Melbourne ulica była zupełnie zakorkowana, a skutery, śmigające z rykiem między uwięzionymi w korkach samochodami, jeszcze powiększały wrażenie kompletnego chaosu. Ruszyły za wysokim mężczyzną i po raz pierwszy od dawna Annę ogarnęło poczucie bezpieczeństwa.

- Nazywam się Franko Ventressi - przedstawił się ich wybawca. - Razem z bratem Carlem prowadzę firmę Ventressi Developments. Czy po raz pierwszy jesteście w Rzymie?

- Tak. Właściwie wracamy już do domu, do Australii. Nazywam się Anna Stockton, a to jest moja siostra Jenny.

Franko rzucił im uśmiech, od którego serce Anny momentalnie stopniało, i uścisnął ich dłonie w formalnym powitaniu. Od jego dotyku Annę przeszył dreszcz; szybko cofnęła rękę.

Złożenie meldunku na policji z pomocą Franka trwało zaledwie kilka minut. Gdyby musiały radzić sobie same, mając tylko rozmówki angielsko-włoskie, zapewne spędziłyby na posterunku pól dnia. Anna czuła do niego coraz większą wdzięczność; nie wyobrażała sobie, jak by sobie poradziły, gdyby nie on.

Pomógł im wypełnić papiery, zaprowadził do ambasady, a gdy już wszystko było załatwione, zabrał do zacisznej kawiarni i kupił coś zimnego do picia.

- Nic wiem, jak mam ci dziękować - powiedziała Anna. - Tak wiele dla nas zrobiłeś!

Franko tylko pobłażliwie machnął ręką.

- Żaden problem. Ja też mam siostrę i chciałbym, by czuła się bezpiecznie w obcym kraju.

Poczuła, że rumieni się pod jego uważnym spojrzeniem.

- Twoja siostra jest bardzo małomówna - zauważył.

Anna potrząsnęła głową.

- Nie. - Jenny nie słyszy. Straciła słuch, gdy miała dwa lata, ale potrafi czytać z ruchu warg, tylko trzeba mówić wolno. Umie też mówić, tylko że jest trochę nieśmiała w towarzystwie osób, których nie zna.

- Rozumiem.

Nie minęło jednak wiele czasu, a Anna zauważyła, że Jenny straciła swoja, wcześniejszą rezerwę i pogodnie rozmawiała z Frankiem. Tym trudniej było jej odmówić, gdy zaproponował, by zatrzymały się w jego rodzinnym domu.

- Nie macie gdzie mieszkać - przekonywał ją. - Nie musicie się niczego obawiać. Moja matka i brat będą służyć za przyzwoitki. Oddałbym wam do dyspozycji swoje mieszkanie, ale właśnie trwa tam remont. Sam też przeprowadziłem się chwilowo do mamy i Carla, żeby nie wdychać oparów farb.

Anna szybko przesygnalizowała Jenny treść jego słów. Na twarzy siostry ukazał się uśmiech szczerej ulgi.

- Mam samochód niedaleko stąd, stoi przy budynku firmy - dodał Franko i poprowadził je na parking.

Anna pochwyciła pełen entuzjazmu uśmiech siostry i odpowiedziała jej uniesieniem brwi. Franko Ventressi niewątpliwie był najprzystojniejszym i najbardziej szarmanckim mężczyzną, jakiego dotychczas poznała. Podobała jej się jego determinacja widoczna we wszystkim, co robił, a także szacunek dla niepełnosprawności jej siostry, widoczny choćby w tym, że gdy mówił, ustawiał się twarzą w kierunku Jenny, by mogła czytać z jego warg.

Jenny była nim oczarowana jak nastolatka, Anna jednak, gdy jego brązowe oczy zatrzymywały się na jej twarzy, w każdym calu czuła się kobietą.

To było pożądanie.

Gdy wreszcie dotarła do ostatniego apartamentu na luksusowym piętrze prezydenckim, bolały ją plecy, a wilgotne włosy przyklejały się do czoła pod czepkiem pokojówki. Jak zwykle zastukała do drzwi głośno i szybko, wołając:

- Obsługa!

Nic usłyszała żadnej odpowiedzi, więc sięgnęła po klucz i weszła, ciągnąc za sobą wózek z przyborami do sprzątania.

Był to największy apartament w całym hotelu. Z okien rozciągał się wspaniały widok na miasto i tereny parkowe położone wzdłuż rzeki Yarra. Wystrój pokoi był bogaty, dostosowany do arystokratycznych gustów, w mocnych, nasyconych barwach.

Naraz poczuła się nieswojo, choć w pierwszej chwili nie wiedziała dlaczego. Może to przez ten obrzydliwy przepych, przemknęło jej przez głowę. W tych wnętrzach jeszcze dotkliwiej czuła własne ubóstwo.

Nie, to było coś innego: wrażenie, że ktoś się jej przygląda. Ale takie wrażenie nie opuszczało jej od dnia, gdy Carlo pokazał jej na fotografiach, co robił z nią we własnym łóżku...

Odepchnęła od siebie te myśli i jednym ruchem ściągnęła pościel z wielkiego łoża, a potem sięgnęła po czyste prześcieradła złożone na wózku. Rozłożyła prześcieradło na łóżku, starannie wepchnęła brzegi pod materac i wygładziła wszystkie fałdki, a potem zajęła się poduszkami. Przy czwartej z kolei poczuła znajomy, cytrusowy zapach. Nie potrafiła się oprzeć: przysunęła poszewkę do twarzy i głęboko wciągnęła woń w nozdrza. Tego zapachu używał kiedyś Franko...

Wzięła się w garść i pochyliła się po narzutę leżącą na podłodze. Naraz w zasięgu jej wzroku pojawiła się para męskich butów. Nad butami były spodnie w grafitowym kolorze o ostrych jak brzytwy kantach.

Powoli, bardzo powoli Anna powiodła wzrokiem w górę.

- A więc znów się spotkaliśmy. Anno - powiedział Franko przeciągle. - I to w mojej sypialni.

Rozdział 2

Anna patrzyła na niego, oszołomiona.

- Ty... ty tu mieszkasz?!

Jego ciemne oczy obiegły całą jej postać, przyodzianą w czarno-biały mundurek pokojówki, po czym powoli wróciły do twarzy.

- Jak widzisz.

- Zaraz... zaraz tu skończę - wymamrotała i sięgnęła po narzutę, ale Franko wysunął nogę i przydeptał tkaninę butem.

- Zostaw to.

- Muszę skończyć sprzątanie.

- Powiedziałem, zostaw - powtórzył stanowczo, nie pozwalając jej wyszarpnąć narzuty.

Cofnęła rękę, wyprostowała się i otarła wilgotne dłonie o fartuszek. Franko był wyraźnie zły.

- Co ty właściwie wyprawiasz? Pracujesz jako sprzątaczka w hotelu? - prychnął, przeszywając ją świdrującym spojrzeniem.

Anna dumnie podniosła głowę.

- Ktoś to musi robić.

- Mówiłaś, że masz dwie prace. Na czym polega ta druga?

- Pracuję w barze - odrzekła z godnością.

Franko ze złością wciągnął oddech i zaklął pod nosem.

- Dlaczego?!

- Najprostszy pod słońcem powód. Dla pieniędzy.

- Jesteś biedna? - Zmarszczył czoło.

- W porównaniu do ciebie, tak.

- Nie baw się słowami! - parsknął. - Po prostu odpowiedz. Czy masz kłopoty finansowe?

Miała wielką ochotę zaprzeczyć, ale przed oczami stanął jej Sammy. Nie mogła stracić dziecka z powodu głupiej dumy.

- Tak - powiedziała, spuszczając wzrok.

- Co to za kłopoty? - drążył Franko, ale jego ton zaskakująco złagodniał.

- Sammy... musi przejść operację. Nie mam prywatnego ubezpieczenia, a jeśli będę czekać w kolejce w publicznej służbie zdrowia, to... może być za późno.

- A co mu jest?

- Ma wadę serca.

- Poważną?

Anna wzięła głęboki oddech.

- Bez operacji nie dożyje dorosłego wieku.

- Ile ma kosztować ta... operacja? - zapytał po chwili i nawet nie mrugnął okiem, gdy Anna wymieniła sumę.

Dla mego była to drobnostka, niemal kieszonkowe; dla niej te pieniądze miały wagę życia jej dziecka. Przyglądała mu się kątem oka. Zastanawiał się nad czymś... wyraźnie coś przemyśliwał.

- Być może mógłbym ci pomóc - rzekł po kolejnej chwili strategicznego milczenia.

- Dlaczego miałbyś to zrobić? - zapytała podejrzliwie.

- Mam swoje powody - odrzekł z kamienną twarzą.

- Chcesz mi pożyczyć te pieniądze?

- Nie.

- Nie?

- Nie - powtórzył, potrząsając głową.

Anna poczuła niejasny niepokój.

- To co w takim razie?

- Zapłacę za operację Sammy'ego, ale pod pewnymi warunkami.

- Co to za warunki? - zapytała, z trudem przełykając ślinę.

Franko z determinacją wpatrywał się w jej twarz.

- Możesz ocalić życie swojego syna, ale pod warunkiem, że zgodzisz się w zamian zrobić coś dla mnie.

- Zrobię wszystko. Zęby go ocalić. Wszystko, czego tylko zechcesz.

Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu.

- Bardzo się cieszę, że się zgadzasz, bo oczekiwałem znacznie większego oporu z twojej strony.

Anna poczuła na plecach zimny dreszcz.

- Co mam zrobić?

- Sądziłem, że do tej pory sama się tego domyślisz - rzekł ze zdziwieniem, obrzucając wymownym spojrzeniem całą jej sylwetkę.

- Nic mam pojęcia, o czym mówisz - wyjąkała, choć zimne przeczucie stawało się coraz wyraźniejsze.

- Naprawdę? - spytał kpiąco.

- Obawiam się. że mam bardzo niewiele doświadczenia w odszyfrowywaniu motywacji innych ludzi.

- Ale za to jesteś doświadczona w innych sprawach, prawda?

Nie pokazała po sobie, jak bardzo ta uwaga była dla niej bolesna; nie chciała mu dać tej satysfakcji.

- Mam wystarczająco dużo doświadczenia, by zdawać sobie sprawę, że twoja propozycja nie jest czysto charytatywna.

- Doskonale to odgadłaś.

- Powiedz to wreszcie. Przez jakie tortury mam przejść?

Franko ekspresyjnie uniósł brwi.

- Tortury? Podoba mi się to słowo.

- Nie baw się ze mną w kotka i myszkę. Powiedz wreszcie, czego chcesz.

Przez nieskończenie długą chwilę przyglądał się grze emocji na jej twarzy. Miała ochotę wybiec z pokoju i zatrzasnąć za sobą drzwi, ale nie mogła tego zrobić; tej bitwy nie toczyła dla siebie.

- Proszę cię, Franko - rzekła niemal błagalnie, tonem, na dźwięk którego jej samej zebrało się na mdłości. - Proszę, nie utrudniaj mi tej sytuacji jeszcze bardziej.

- Rozmowa ze mną jest dla ciebie trudna?

Miała ochotę wykrzyknąć: trudno mi nawet na ciebie patrzeć, bo natychmiast zaczynam myśleć o wszystkim, co straciłam, a co mogłabym mieć, gdyby...

- Niczego mi nie ułatwiasz - powiedziała tylko.

- A dlaczego miałbym ci ułatwiać? - zapytał chłodno. - Ciebie moje cierpienie nic nie obchodziło.

- Ja... Ja nie...

- Dio! Przecież przespałaś się z moim bratem!

Jak mogła zaprzeczyć? Carlo miał na dowód zdjęcia, choć ona sama prawie nic nie pamiętała z tego, co się stało.

- Czy Sammy jest jego dzieckiem?

Anna poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż prosto w serce. Ona i Franko zawsze się zabezpieczali. To on nalegał: chciał ją chronić, twierdził, że po ślubie będą mieli mnóstwo czasu na założenie rodziny.

- Chyba... chyba tak.

Franko znów zaklął po włosku.

- Obrzydliwość. Na kilka dni przed naszym ślubem...

- Przykro mi...

- Przykro będzie ci wtedy, kiedy już z tobą skończę.

- Co to... co to ma znaczyć?

Przeszył ją palącym spojrzeniem, zaciskając usta w wąską kreskę.

- Zapłacę za operację mojego bratanka, ale w zamian chcę cię znowu mieć w łóżku.

- Nie! - wykrzyknęła, szeroko otwierając oczy.

Znów lekceważąco uniósł brwi.

- Nie? Myślałem, ze nie znasz takiego słowa.

Przymknęła oczy i powtórzyła już ciszej;

- Nie mogę tego zrobić.

- No dobrze - rzekł Franko obojętnie i cofnął się o krok. - W takim razie skończ sprzątanie i wyjdź stąd.

Była już przy drzwiach, gdy nadeszło opamiętanie. Przecież chodziło o Sammy'ego, nie o nią.

- Franko...

- Tak?

- Zrobię to - odrzekła, patrząc w podłogę, - Zrobię to, czego chcesz.

- Dobrze. - Skrzyżował ramiona na piersiach z takim wyrazem twarzy, jakby miał omówić mało istotne spotkanie w interesach. - Przejdźmy do salonu, tam ustalimy wszystkie szczegóły.

Posłusznie wyszła za nim z sypialni. Co za ironia losu, pomyślała, mijając łóżko, które sama przed chwilą pościeliła.

Franko zbliżył się do doskonale zaopatrzonego barku.

- Masz ochotę napić się czegoś?

- Nie piję - odrzekła.

Ostatniego drinka w życiu wypiła w towarzystwie jego brata; ta nauczka raz na zawsze odepchnęła ją od alkoholu.

Franko nalał do dwóch szklanek wody sodowej, a następnie dopełnił jedną z nich sporą porcją whisky.

- Z lodem?

Potrząsnęła głową i sięgnęła po szklankę drżącą ręką.

- O co ci chodzi, cara? - zapytał zaczepnie. - Czy myśl o pójściu ze mną do łóżka tak cię wytrąca z równowagi?

- Nie mogę powiedzieć; żebym bardzo wyczekiwała tej chwili.

Wystarczyło mu tupetu, żeby się roześmiać.

- Ach... ale ja wyczekuję jej tak bardzo, że to powinno wystarczyć za nas obydwoje.

- To zwykła prostytucja - parsknęła Anna.

- Nie prostytucja, tylko odszkodowanie - poprawił. - Za grzechy.

- Jestem pewna, że dotychczas odbiłeś sobie szkody już wielokrotnie.

- Jeśli masz na myśli to, że sypiałem z innymi kobietami, to owszem. Ale ty na pewno też nie odmawiałaś sobie rozrywki. Przy takich... potrzebach jak twoje nie wytrzymałabyś długo w celibacie.

Poczuła, że robi jej się gorąco.

- Teraz jestem matką.

- Macierzyństwo jest bardzo seksowne. - Pokiwał głową, zatrzymując wzrok na jej pełnych piersiach. - Naprawdę bardzo.

Szybko odwróciła wzrok.

- Jak długo ma obowiązywać ta... umowa? - zapytała, wpatrując się w sofę.

- Niedługo.

Nie udało jej się powstrzymać westchnienia ulgi.

- To znaczy ile?

- Nie obawiaj się, nie puszczę cię z haczyka tak łatwo - uśmiechnął się z rozbawieniem. - Będę w Melbourne przez trzy miesiące. I przez ten czas ty będziesz moją kochanką. A to oznacza, że zamieszkasz ze mną i zadbasz o zaspokojenie wszystkich moich potrzeb.

- A co z Sammym i Jenny? - zapytała, desperacko szukając jakiegoś wyjścia. - Nie mogę przeprowadzić się do ciebie i zostawić ich samych!

- Wynająłem duży dom w South Yarra. Będę się mógł tam wprowadzić za kilka dni. Twoja siostra i syn też się tam przeprowadzą do czasu, gdy... - zawahał się krótko, szukając odpowiedniego słowa - gdy nie będę cię już potrzebował.

- Przeprowadzki nie są dobre dla dziecka...

- Myślę, że śmierć jest jeszcze gorsza.

Anna pobladła, porażona jego okrucieństwem.

- Jak możesz robić coś takiego? - wybuchnęła. - Grasz życiem dziecka!

Podszedł bliżej i pochwycił ją za ramiona.

- To mógł być mój syn, ale odmówiłaś mi tego przywileju. Czy wiesz, przez jakie piekło przeszedłem, myśląc o tym, że uwiodłaś mojego brata? Możesz sobie to wyobrazić?

Anna z całych sił zacisnęła powieki.

- Wyobrażałem sobie ciebie z nim. Śniło mi się to po nocach.

- Nie... - Szarpnęła się, ale trzymał mocno. - Puść mnie!

On jednak przyciągnął ją jeszcze bliżej, aż oparła się o jego pierś.

- Nie mów mi „nie", skoro Carlo usłyszał od ciebie „tak". Powiedz „tak" z pełnym przekonaniem.

- Nie.

- Nie przyjmuję takiej odpowiedzi.

- Nie pragnę cię.

- Mogę sprawić, żebyś zaczęła mnie pragnąć - odrzekł.

- Nie proś mnie o to!

- Ja cię nie proszę, tylko stawiam warunek. Jeśli chcesz, żeby twój syn otrzymał pomoc, to przez trzy miesiące masz być moja.

Miała ochotę zarzucić mu blef. Przecież Sammy był jego bratankiem. Czy rzeczywiście Franko mógłby odwrócić się do niego plecami? Wiedziała jednak, że duma nie pozwoliłaby mu zachować się inaczej. Jej zdrada zniszczyła uczucie; teraz Franko kierował się wyłącznie żądzą zemsty. Nie mogła go za to winić.

Pochyliła głowę, przyznając się do porażki, i bezbarwnym głosem zapytała:

- Kiedy mam zacząć?

- Teraz.

- Jak to? - zdumiała się. - W tej chwili?!

- A dlaczego nie? - odparował spokojnie. - Przecież jesteśmy sami.

- Ale ja jestem w pracy!

- Od dziesięciu minut już tu nie pracujesz.

- Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby nie pracować!

Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.

- Będę ci płacił za twoje... usługi. Nic wspomniałem ci o tym wcześniej?

- Nie możesz mi tego zrobić - wyjąkała z pobladłą twarzą.

- Mogę i zrobię.

- Aż tak mnie nienawidzisz?

Czarne oczy Franka nie przestawały przewiercać jej oczu.

- Wystarczająco długo czekałem na taką chwilę.

- Ileż w tobie goryczy... - szepnęła.

- Dziwi cię to?

- Nie, ale... Myślałam, że już dawno o wszystkim zapomniałeś, że byłam w twoim życiu tylko epizodem.

- Byłaś całym moim życiem! - warknął. - Chciałem ci rzucić cały świat do stóp... a ty odrzuciłaś mi go w twarz!

Nic nie mogła na to odpowiedzieć.

- Przepraszam... - wyjąkała.

- Nic chcę twoich przeprosin!

- A czego chcesz? Mam cię błagać?

- Nie. Chcę, żebyś czuła to, co ja czułem, kiedy na ciebie patrzyłem. Chcę, żebyś jęczała z pożądania tak jak ja kiedyś.

Te słowa były dla niej szokiem.

- Franko, to wszystko nie tak... sam chyba rozumiesz?

- Nie. Chcę cię mieć na własnych warunkach. Możesz do mnie przyjść z wdzięczności albo z nienawiści; wszystko mi jedno. Będę cię miał bez względu na twoje uczucia.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale było już za późno. Franko pochylił głowę i zmiażdżył jej usta swoimi wargami, otwierając je i zmuszając ją do niechcianej reakcji. Przez krótką chwilę Anna miała wrażenie, jakby czas cofnął się o cztery lata, do okresu, gdy jedno spojrzenie Franka wystarczało, by zaczynała się wić z pożądania.

Za plecami czuła ścianę, a przed sobą napierające ciało Franka. To wszystko wymknęło się spod kontroli. A najgorsze było to, że jego dotyk, jego zapach, wciąż, wbrew jej woli, rozpalały jej zmysły.

- Jesteś piękna - jęknął, odnajdując jej piersi. - Marzyłem o tej chwili...

Te słowa przeraziły ją. Zebrała wszystkie siły i odepchnęła go od siebie.

- Franko...

- Co? - zapytał ostro.

- Chyba nie mogę tego zrobić.

- Poszłaś do łóżka z moim bratem, a ze mną nie możesz?

Skrzywiła się boleśnie.

- To nie ma nic wspólnego z Carlem. Chodzi o mnie i o ciebie.

- To ma bardzo wiele wspólnego z Carlem. Odrzuciłaś mnie dla niego i urodziłaś mu dziecko.

- Nie odrzuciłam cię dla niego. Zostawiłam was obydwu.

- Czy to ma być dla mnie pocieszenie?

- Nie, ale myślałam...

- Myślałaś! - wybuchnął. - I kto tu mówi o myśleniu? Uwiodłaś mojego brata i sądziłaś, że ujdzie ci to na sucho, bo ja musiałem akurat wyjechać! Ale nie doceniłaś mojego brata.

Owszem, Anna dobrze wiedziała, że go nie doceniła.

- Carlo przejrzał tę twoją fasadę niewinności. Ja byłem na to zbyt zaślepiony uczuciem.

- Nigdy mnie nie kochałeś - odrzekła pustym głosem.

- Kochałem! To ty zniszczyłaś tę miłość, uwodząc Carla, gdy najmniej się tego spodziewał.

Anna patrzyła na niego z niedowierzaniem.

- Tak ci powiedział?

Franko odpowiedział jej stalowym spojrzeniem.

- Wiem, że mój brat nigdy z własnej woli nie zrobiłby nic przeciwko mnie.

Nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć. Carlo doskonale obmyślił całą intrygę; ona sama ani przez chwilę niczego nie podejrzewała.

- Twoja lojalność wobec brata jest godna podziwu, ale sądziłam, że choć przez chwilę zastanowisz się nad sytuacją... ze względu na to, co było między nami.

- Szkoda, że ty się nad tym nie zastanowiłaś, gdy przekupiłaś mojego brata, żeby poszedł z tobą do łóżka.

- Co takiego?!

- A nie o to ci chodziło?

- Nie rozumiem, o czym mówisz...

- Och, Anno, daj spokój - przerwał jej bezlitośnie. - Chyba nie sądzisz, że będę ci tłumaczył najprostsze rzeczy? Carlo i ja we dwóch jesteśmy spadkobiercami Ventressi Development. Jeśli któremuś z nas urodzi się dziecko, spadkobierca, zostanie dla niego wydzielona okrągła sumka, którą otrzyma w dniu dwudziestych pierwszych urodzin.

Anna patrzyła na niego oszołomiona.

- Spadkobierca?

- Twój syn jest dla ciebie przepustką do majątku. Jako Ventressi ma prawo dziedziczenia sporej fortuny. Dlaczego nie przekazałaś Carlowi radosnej nowiny?

Poczuła, że robi jej się niedobrze. Wpatrzyła się w swoje obgryzione paznokcie.

- Nie widziałam takiej potrzeby.

Oddech Franka przyspieszył.

- Nie, oczywiście, że nie widziałaś. Wolałaś raczej zaczekać na moment, gdy zemsta będzie najsłodsza.

- Co to znaczy?!

- Nie udawaj niewiniątka - prychnął. - Carlo ożenił się i oczekuje teraz dziecka. Na co miałaś nadzieję? Że naraz znów się pojawisz i opowiesz o istnieniu Sammy'ego?

Anna patrzyła na niego bez słowa.

- Doskonale rozumiem, jak to sobie obmyśliłaś - ciągnął. - Masz potrzeby finansowe. W tej sytuacji najlepszy pomysł to przedstawić Carlowi dziecko, o którego istnieniu nie miał pojęcia, i wtedy to ty stajesz się panią sytuacji.

Z trudem zbierała myśli. Carlo? Ożenił się? Dziecko w drodze?

- Nie miałam zamiaru w ogóle kontaktować się z Carlem - wykrztusiła pobielałymi ustami.

Franko rzucił jej sceptyczne spojrzenie.

- Nie? Chyba uważasz mnie za idiotę. Widziałem już kobiety podobne do ciebie w akcji. Szantaż jest waszą drugą naturą, ale jeśli wydaje ci się, że wyciągniesz od nas grube pieniądze, to zastanów się jeszcze raz, bo ja do tego nie dopuszczę.

- Nie chcę mieć nic wspólnego z Carlem! - zaprotestowała.

- To dobrze, bo od tej chwili będziesz miała do czynienia wyłącznie ze mną. Gdzie jest twoje zwykłe ubranie? - zapytał nagle.

- W szafce w pokoju obsługi.

- Idź się przebrać i bądź tu z powrotem za dziesięć minut. Porozmawiam z twoim szefem i wyjaśnię mu, w jakim charakterze cię zatrudniłem.

Anna zbladła.

- Powiesz mu, że mam być twoją płatną kochanką?

Franko lekceważąco wzruszył ramionami.

- A dlaczego nie? Przecież taka jest prawda.

- Nie możesz mu powiedzieć, że zatrudniasz mnie jako sekretarkę czy coś w tym rodzaju? Wszystko lepsze niż...

- Nie tylko będziesz moją kochanką, ale jeszcze będziesz doskonale udawać, że podoba ci się ta rola. Rozumiesz?

Patrzyła na niego z coraz większą wrogością.

- A co z Jenny i Sammym? Co mam im powiedzieć?

Franko zastanawiał się przez dłuższą chwilę.

- Sammy jest za mały, żeby to zrozumieć. A twojej siostrze wystarczy powiedzieć, że powróciliśmy do dawnego związku na nieokreślony czas.

- Nieokreślony? Przecież mówiłeś, że to tylko na trzy miesiące!

Oczy Franka błysnęły niebezpiecznie.

- Anno, to ja tu ustalam zasady. Lepiej o tym nie zapominaj.

Przepełniona wściekłością wybiegła z pokoju i dopadła windy dla personelu. Była pewna, że zaraz wybuchnie. Co za diabeł podszepnął jej, żeby pójść do tej kawiarni? Jaka zła siła po latach znowu skrzyżowała ich ścieżki?

Franko zabrał Annę i Jenny do domu swojej matki. Pomimo bariery językowej zostały przyjęte bardzo serdecznie. Pani Ventressi była elegancką, drobną kobietą o ujmującym sposobie bycia. Pierwotnie Anna planowała pozostać w Rzymie tylko przez kilka dni, ale po naleganiach Ventressich zdecydowała się przedłużyć pobyt. Nowi znajomi zabrali je do Neapolu, Pompei i na wybrzeże Amalfi. Planowali również wycieczkę do Tivoli, trzydzieści kilometrów na północny wschód od Rzymu, ale rankiem przed wyjazdem Jenny skarżyła się na ból głowy, toteż Jovanna, matka Franka, zdecydowała, że zostanie z nią w domu. Carlo wyjechał akurat w interesach, więc Franko i Anna sami wybrali się na wycieczkę.

Anna z trudem hamowała podniecenie na myśl o dniu spędzonym tylko z nim. W ciągu poprzednich dwóch tygodni serce jej zaczynało bić mocniej za każdym razem, gdy Franko zatrzymywał na niej wzrok. Zbyt mało miała doświadczenia, by mieć pewność, że on również interesuje się nią; widziała jednak, że zawsze uważnie słuchał tego, co mówiła, i często ścigał ją spojrzeniem.

- Podoba ci się nasz kraj, Anno? - zapytał, gdy mijali opactwo benedyktynów.

- Bardzo - odrzekła, spoglądając na niego nieśmiało. - Wszystko mi się tu podoba. Jedzenie, wino, klimat...

- A ludzie? - Uniósł brwi żartobliwie.

- Uwielbiam Włochów - wyznała spontanicznie, po czym natychmiast poczuła, że się czerwieni, i odwróciła twarz do okna.

Franko wybuchnął śmiechem. Czuła na sobie jego wzrok, ale nie odwracała głowy.

- Tak wiele jest rzeczy, które chciałbym ci pokazać, Anno - wyznał, zatrzymując samochód.

Odpowiedziała mu uśmiechem.

- Nie masz nic przeciwko temu, że dziś jesteśmy tu tylko we dwoje? - zapytała, gdy pomagał jej wysiąść.

Rzucił szybkie spojrzenie na jej usta, a potem powiedział:

- Bardzo się cieszę, że wreszcie jesteśmy sami.

Po tych słowach pochylił się i pocałował ją. Wspomnienia następnych chwil były wyraźnie zamglone. Kilkakrotnie zdarzało jej się całować z chłopcami, ale tamte pocałunki w niczym nie przypominały tego, co przeżywała teraz w ramionach Franka.

Ze zwiedzania Villa Este w pamięci pozostał jej tylko szum wody w tle i świergot ptaków w ogrodach, od czasu do czasu urozmaicany biciem dzwonów. Chodziła po ogrodach jak we mgle, ręka w rękę z Frankiem, nie słysząc prawie nic z tego, co jej opowiadał.

- Ta posiadłość została założona przez kardynała Ippolito d'Este, syna Lukrecji Borgii. Ogrody na tarasach i fontanny zaprojektowali Liggorio i Giacomo delia Porta - mówił Franko. - Widzisz tę aleję? To jest aleja Stu Fontann.

Wzrok Anny prześliznął się po omszałych orłach, okrętach, groteskowych postaciach i obeliskach, w jej oczach jednak nie błyszczało zainteresowanie, lecz emocje. Była zakochana we Franku.

- Nie słuchasz mnie, cara - zauważył z łagodną przyganą.

- Ależ słucham! - zawołała z fałszywym oburzeniem. - Jak nie wierzysz, to sprawdź!

- Dobrze. - Dotknął palcem jej brody. - W takim razie powiedz mi, ile fontann jest na Viale delie Ccnto Fontane.

Przesunęła językiem po wargach i uśmiechnęła się nieprzytomnie.

- Poddaję się. Ile?

- Dio - jęknął z udawaną rozpaczą, pociągając ją w ramiona. - I co ja mam zrobić z taką nieuważną turystką?

- Uważałabym bardziej, ale te pocałunki zaraz po przyjeździe zupełnie mnie zdekoncentrowały - przyznała ze śmiechem.

- Chciałem cię pocałować. Marzyłem o tym od pierwszej chwili, gdy zobaczyłem, jak pocieszasz siostrę na ulicy.

- Naprawdę?

- A nie zauważyłaś, że nie mogę oderwać od ciebie oczu? I jak świerzbią mnie ręce, żeby cię dotknąć?

Poczuła przyjemne pulsowanie krwi w całym ciele.

- Nie jestem przyzwyczajona do takich wrażeń - wyznała nieśmiało.

- Cara, jesteś niedoświadczona? - zapytał łagodnie.

Z trudem znosiła intensywność jego wzroku.

- Przykro mi...

- Przykro? - zdumiał się. - Ależ niech ci nie będzie przykro! Czy zdajesz sobie sprawę, jak długo czekałem na kogoś takiego jak ty? Na kobietę, która nie spała wcześniej z tuzinem mężczyzn?

- Masz dość staroświeckie poglądy, Franko - zauważyła.

- Wiem - roześmiał się - ale jestem Włochem, więc mam chyba do tego prawo, nie sądzisz?

- Jeśli naprawdę jesteś włoskim tradycjonalistą, to na pewno wybrano ci już kandydatkę na żonę.

- Ja sam wybiorę sobie żonę - oświadczył. - I zdecydowałem, że ty nią będziesz.

- Ja?

- A dlaczego nie? - zapytał z błyskiem w oku. - Jestem tobą zauroczony. Pragnę cię tak mocno, że wszystko mnie boli.

- Ale ja mam dopiero dwadzieścia jeden lat...

- I co z tego? Ja mam trzydzieści. Jestem od ciebie o dziewięć lat starszy.

- Ale ja jestem Australijką.

- I co z tego?

- Powinnam wrócić do domu. Mam tam pracę i...

- Jako moja żona będziesz mogła podróżować po całym świecie. Twoja siostra też. Nie zamierzam więzić cię w moim kraju. I tak prowadzę interesy w Australii. Niektórzy członkowie mojej rodziny wyemigrowali tam dawno temu. Możemy mieszkać trochę tu, a trochę tam.

- Och, Franko - westchnęła Anna, osuwając się w jego ramiona. - Nie mogę uwierzyć, że to wszystko naprawdę mi się zdarzyło!

- Uwierz, cara - szepnął jej do ucha. - To się musiało zdarzyć. Przeznaczenie.

Przeznaczenie.

Wyszła z windy i idąc do pokoju personelu, zastanawiała się, w jaką kabałę właśnie udało jej się wpakować.

Przez trzy miesiące miała być kochanką Franka - nie, utrzymanką, poprawiła się w myślach. Utrzymanka wydawała się jej czymś znacznie gorszym. A gdy Franko już się nią znudzi, po prostują odeśle i wówczas zemsta zostanie dokonana.

Dobrze rozumiała przyczyny jego gniewu. Wiedziała, że nie ma prawa spodziewać się niczego innego. Ona na jego miejscu zapewne zareagowałaby podobnie. Gdy próbowała wyobrazić go sobie dzielącego z inną kobietą taką samą intymność, jaką kiedyś przeżywali wspólnie, czuła przeszywający ból.

Przebrała się w swoje zwykłe ubrania, znoszone i niemodne, rozczesała włosy i pożałowała, że nie ma na twarzy makijażu. Wydawało jej się, że byłoby to coś w rodzaju tarczy ochronnej przed Frankiem.

Bardzo się zmienił. Nie był już tym szarmanckim, delikatnym mężczyzną z jej marzeń, mrocznym mścicielem, szukającym zapłaty za jej przeszłe grzechy.

Jakby jeszcze mało za nie zapłaciła! Każdego dnia próbowała zrozumieć, co nią wtedy kierowało, co mogło ją skłonić, by zachowała się w tak nietypowy dla siebie sposób. Gdyby nie fotografie, gotowa byłaby przysiąc, że to wszystko było tylko wymysłem Carla.

Na pozór Carlo zawsze sprawiał wrażenie czarującego młodszego brata Franka, zadowolonego z drugiego miejsca w hierarchii. Przyjął wiadomość o zaręczynach brała z pozorną życzliwością, Anna jednak podejrzewała, że w głębi duszy był zirytowany. Często w nieoczekiwanych momentach czuła na sobie jego wzrok; spojrzenie przymrużonych oczu wytrącało ją z równowagi. Zamierzała porozmawiać o tym z Frankiem, on jednak zajęty był dopinaniem jakiegoś kontraktu, który chciał mieć z głowy przed ślubem. Do ślubu pozostał jeszcze miesiąc.

Krótki okres narzeczeństwa we wspomnieniach Anny okryty był mgiełką zmysłowej rozkoszy. Franko uczył jej pojętne ciało języka miłości, ona zaś krzyczała i szlochała z zachwytu w jego ramionach. Jej szczęście było bezgraniczne. Promieniała; jej ruchy, wcześniej spowolnione i ociężałe od smutku, teraz stały się lekkie i beztroskie.

Nawet Jenny zmieniła się fizycznie; szczupła piętnastolatka wyraźnie się zaokrągliła, przybyło jej też pewności siebie. Wieczorami razem planowały ślub Anny, przeglądały wzory i katalogi. Żadna z nich nie wspominała o matce, ale obydwie żałowały, że nie może uczestniczyć w szczęściu córki.

Carlo jednak zatroszczył się, by to szczęście nie trwało długo.

Pewnego wieczoru, gdy Franko wyjechał w interesach, jego brat podał Annie lampkę szampana i z uroczym uśmiechem wzniósł toast:

- Za twoją przyszłość, Anno.

Coś w jego tonie wzbudziło jej podejrzliwość, ale zignorowała podszept intuicji, przypominając sobie, że przecież Jenny jest w pokoju obok.

Dopiero potem, gdy obudziła się w jego łóżku, naga w pełnym blasku słonecznego dnia, zdała sobie sprawę z rozmiarów swego błędu.

Nawet jeśli krzyczała, to i tak nikt jej nie usłyszał.

Rozdział 3

Anna z wysiłkiem oderwała myśli od przeszłości, której nie mogła już zmienić. Przespała się z bratem swojego narzeczonego i choć nic zupełnie z tego nie pamiętała, on miał na to dowody: zdjęcia, na których naga Anna leżała na jego łóżku w pozycji gwiazdki porno z filmu kategorii B.

Tamtej nocy poczęty został Sammy. Jak mogła mu kiedykolwiek opowiedzieć o okolicznościach tego zdarzenia?

Wzięła głęboki oddech i podniosła rękę, ale zanim zdążyła zastukać do drzwi apartamentu, te się otworzyły.

- Co ci zabrało tyle czasu? - mruknął Franko z niechęcią i Anna wbrew sobie od razu przybrała obronny ton.

- Przecież nie było mnie tylko dziesięć minut.

Anna poczuła złość. A więc tak chciał to rozgrywać? Zabawa w pana i niewolnicę? Stanęła twarzą do niego z błyskiem niechęci w niebieskich oczach.

- Musiałam oddać klucz do szatki.

- Jeśli wyznaczam ci czas, to masz być punktualna co do sekundy.

- Jeszcze jakieś polecenia, proszę pana?

Franko zacisnął usta.

- Owszem, tak.

Zimny, bezwzględny wyraz jego twarzy sprawił, że poczuła dreszcz na plecach.

- Rozbieraj się.

Anna głośno wciągnęła oddech.

- Co takiego?!

- Słyszałaś, co powiedziałem.

Przez kilka długich sekund patrzyła na niego w bezruchu, walcząc z nagłą słabością.

- Chyba nie mówisz poważnie!

- Rozbieraj się, bo jak nie, to ja cię rozbiorę!

Takiego Franka nie znała dotychczas.

- Ale... daj mi trochę czasu...

- Miałaś cztery lata.

- Dlaczego to robisz? - zapytała cicho, zatrzymując wzrok na jego twarzy.

- Dobrze wiesz dlaczego.

Starała się zachować zimną krew, ale jej opanowanie zaczynało się już kruszyć.

- Nie przesadzasz z tą zemstą?

- Czekałem na taką chwilę bardzo długo. Zrobiłaś to kiedyś dla mojego brata, więc teraz zrobisz to dla mnie.

W gardle Anny wzbierał histeryczny śmiech.

- Nie rób tego, Franko - szepnęła błagalnie.

- Nie mów mi, co mam robić, a czego nie! Rób, co ci każę, bo jak nie zechcesz, to poniesiesz konsekwencje.

- Do końca życia będę cię za to nienawidzić.

- Pokazałaś mi już swoją nienawiść, idąc do łóżka z moim bratem. Teraz ja ci pokażę swoją.

Stała nieruchomo, drżąc z zimna, choć na zewnątrz było prawie trzydzieści stopni. Nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażała sobie, że może się znaleźć w takiej sytuacji. Najpierw lęk o Sammy'ego, a teraz to. Tego wszystkiego było już za wiele.

Doskonale wiedziała, że powinna przejąć kontrolę nad sytuacją i nie poddać się kobiecej słabości, ale mimo to zachowała się tak, jak na jej miejscu zachowałaby się każda normalna dziewczyna. Wybuchnęła płaczem.

Franko zastygł. Wydawało się, że na widok drżących, wstrząsanych szlochem ramion Anny i jej pochylonej jasnej głowy wszelkie myśli o zemście uleciały z jego umysłu.

- Anno - powiedział łagodniej, zbliżając się do niej. - Anno...

Podniosła na niego zalaną łzami twarz.

- Sam widzisz, co zrobiłeś. Teraz jesteś szczęśliwy?

- Nie chciałem cię doprowadzić do płaczu.

- Nie? - wyszlochała. - To czego chciałeś?

Franko wypuścił urywany oddech.

- Przepraszam. Zapomniałem, jaki stres musisz przeżywać z powodu syna.

Łagody ton jego głosu sprawił, że Anna rozpłakała się jeszcze bardziej.

- To wszystko jest takie... trudne - wyszlochała. - Robię, co mogę, ale to za mało... Nie mogę dopuścić do tego, żeby umarł, . , sam chyba rozumiesz!

- Oczywiście, że rozumiem - odrzekł Franko, patrząc jej w oczy.

Pociągnęła nosem. Franko podał jej chusteczkę; szybko schowała w niej twarz, chcąc uciec przed jego przenikliwym spojrzeniem.

- Zawiozę cię do domu - powiedział.

- Mogę pojechać tramwajem.

Położył dłonie na jej ramionach, zmuszając, żeby spojrzała mu w oczy.

- Anno. To, co jest między nami... jest tylko między nami. Chcę, żebyś wiedziała, że nie będę wciągał w tę rozgrywkę ani Sammy'ego, ani Jenny.

- To bardzo przyzwoicie z twojej strony - rzekła ironicznie, odsuwając się.

- Jesteś zdenerwowana.

- Jestem wściekła! - wykrzyknęła. - Jak możesz mnie tak upokarzać?

- Trochę sobie popłakałaś, a teraz znów będziesz drapać i gryźć, tak?

- Mam ochotę wydrapać ci oczy - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Nienawidzę cię!

- Twoje uczucia wobec mnie są mi obojętne - odrzekł Franko z niezmąconym spokojem. - Zanim nasza umowa dobiegnie końca, będziesz mnie nienawidzić o wiele bardziej.

Anna głęboko wciągnęła powietrze.

- Jak ty wytrzymujesz sam ze sobą? Stoisz tu i zupełnie spokojnie twierdzisz, że zamierzasz mnie wykorzystywać i upokarzać!

- Ja cię nie wykorzystuję, cara, tylko ci pomagam.

- Tak, bo masz w tym własny cel!

W jego oczach pojawił się ostrzegawczy błysk.

- Nie zamierzam tolerować twoich obelg. Proponuję, żebyś się uspokoiła, dopóki jeszcze jest mi cię żal, bo w przyszłości mogę się okazać mniej wyrozumiały.

Z wściekłością obróciła się na pięcie i pomaszerowała na drugi koniec pokoju, żeby znaleźć się jak najdalej od niego.

- Kiedy mam się stawić... do służby? - zapytała z obrzydzeniem w głosie, chcąc jak najbardziej wyprowadzić go z równowagi.

- Dam ci dwa dni, żebyś mogła się spakować. We wtorek przyślę po ciebie samochód.

- Tak po prostu?

Franko spojrzał na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- Tak po prostu.

W drodze do domu siedziała w samochodzie w milczeniu. Franko ant razu nie spojrzał w jej stronę. W krótkich słowach wytłumaczyła mu, którędy ma jechać, i po niedługim czasie maserati zatrzymało się przy krawężniku przed domem.

- Dziękuję za odwiezienie - wymamrotała i otworzyła drzwi. Franko jednak przytrzymał ją za rękę.

- Zaczekaj. Nie przedstawisz mnie swojemu synowi? - zapytał z nutą ironii.

- Pewnie śpi.

Jego palce mocniej ścisnęły jej przegub.

- W takim razie obudzisz go i przedstawisz mu wujka.

- Nic takiego nie zrobię!

W tej chwili jednak z okna na piętrze dobiegi ich cienki głosik.

- Mamooo! Mamooo!

Anna niezgrabnie wygramoliła się z samochodu i drżącą ręką pomachała synowi.

- Co to za pan?

- To jest...

- Powiedz mu, że jestem jego wujkiem - podpowiedział Franko zza jej pleców..

Gwałtownie obróciła się na pięcie.

- Nic mogę tego zrobić!

- Dlaczego nie?

- Bo powiedziałam Jenny, że Sammy jest twoim synem - przyznała, odwracając wzrok.

- Dio! - rozzłościł się.

- Musiałam - westchnęła. - Nie chciałam jej denerwować... uznałam, że tak będzie najlepiej.

- Więc nawet własnej siostrze nie przyznałaś się do tego, co zrobiłaś?

Anna przygryzła usta i odwróciła wzrok.

- Porozmawiamy o tym później - mruknął Franko i znów pochwycił ją za rękę.

Na ich widok Jenny stanęła w progu jak wryta, a jej palce błyskawicznie migały dziesiątki pytań.

- Wszystko w porządku - powiedziała Anna, jednocześnie przekazując tę samą treść językiem migowym. - Franko i ja znów się spotykamy.

Twarz jej siostry rozświetliła się uśmiechem.

- Naprawdę? - zapytała głośno.

- Tak, Jenny - potwierdził Franko. - Nasze... nieporozumienie zostało już wyjaśnione i mamy wspólne plany na przyszłość.

- Tak się cieszę! - wykrzyknęła Jenny z radością. - Marzyłam o tym!

- Nie podniecaj się za bardzo - zamigała szybko Anna. - Nie bierzemy ślubu, na razie tylko chcemy zamieszkać razem. Franko chce, żebyśmy wszyscy przeprowadzili się do niego.

- A co to za różnica? - odmigała Jenny beztrosko. - Ważne, że znów jesteście razem. Sammy w końcu pozna ojca!

Boże, co za matnia, pomyślała Anna z desperacją. Wyglądało na to, że wszystkie kłamstwa wracają do niej rykoszetem.

Nie sądziła, że jeszcze kiedyś w życiu zobaczy Franka, toteż najprościej było powiedzieć siostrze, że to on jest ojcem Sammy'ego. O tym, że jest w ciąży, dowiedziała się dopiero pod koniec trzeciego miesiąca; wcześniej składała brak miesiączki na karb poczucia winy i stresu po rozstaniu z Frankiem.

- Widzę, że muszę nauczyć się języka migowego, bo inaczej będziecie mogły rozmawiać za moimi plecami, a ja nie będę miał pojęcia, co mówicie - zauważył Franko przeciągle.

Jenny zachichotała, a Anna poczuła irytację.

Do pokoju wbiegł Sarniny i zatrzymał się jak wryty przed wysokim mężczyzną stojącym obok jego matki. Franko przykucnął i wyciągnął do niego rękę.

- Jestem twoim tatą.

Chłopiec szeroko otworzył oczy.

- Naplawdę?!

- Naprawdę - skinął głową Franko i przytulił go.

Serce Anny ścisnęło się na ten widok. Byli do siebie tacy podobni. Obydwaj mieli czarne włosy i brązowe oczy, ten sam zarys podbródka i ust.

- Słyszałem, że jesteś chory - powiedział Franko.

- Ale już tu jestem i teraz możesz się zająć zdrowieniem.

- A jak już wyzdrowieję, to dalej pan z nami będzie?

Anna odwróciła się. Nie mogła spokojnie patrzeć na te kłamstwa.

- Mogę ci coś obiecać, Sammy - powiedział Franko. - Jak już wyzdrowiejesz, to nadal będziemy się widywać codziennie.

Anna poczuła dławiący strach. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że bogatą i wpływową rodzinę Ventressich stać na najlepszych prawników. Nie sprawiłoby im żadnych trudności odebranie syna matce, która z trudem wiąże koniec z końcem, i przejęcie nad nim całkowitej opieki. Carlo mógłby zapewnić chłopcu warunki, o jakich ona mogła tylko marzyć. Najlepsza opieka zdrowotna, prywatne szkoły, wakacje nad morzem - lista była długa. Anna poczuła się zupełnie bezradna. Fakt, że zataiła wiadomość o narodzinach dziecka przed jego ojcem, z góry nawiał ją na przegranej pozycji w sądzie, szczególnie w tak patriarchalnym kraju jak Włochy.

- Sammy - wychrypiała - może pójdziesz z ciocią Jenny pooglądać sobie sklepy, a ja tymczasem porozmawiam z... twoim tatą?

Spojrzała z wdzięcznością na siostrę, która od razu wzięła chłopca za rękę.

- Chodź, Sammy. A po drodze możemy jeszcze wstąpić do parku.

- Dobrze! - ucieszył się chłopiec.

Gdy drzwi zamknęły się za nimi, Anna podniosła głowę i spojrzała na Franka.

- Nie masz prawa tak go okłamywać.

Franko bez żadnego trudu wytrzymał jej spojrzenie.

- Nie okłamałem go. Mówiłem poważnie. Będę go widywał codziennie.

- Jak długo? Przez trzy miesiące? Franko, to jest małe dziecko, a nie zabawka, którą możesz rzucić w kąt, gdy ci się znudzi. Przywiąże się do ciebie, a potem ty wyjedziesz i...

- Zdecydowanie należy do rodziny Ventressich - zauważył Franko, ignorując jej tyradę. - Ale bardziej jest podobny do mnie niż do Carla.

- Bogu dzięki, że nie ma twojego charakteru - wybuchnęła, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Przez dłuższą chwilę patrzył na nią z zupełnie nieruchomą twarzą. Nic miała pojęcia, jakie myśli kłębią mu się w głowie.

- Powinien być moim synem - rzekł wreszcie, przerywając milczenie.

Anna zatrzymała wzrok na swoich dłoniach.

- Nie możemy zmienić przeszłości, choćbyśmy nie wiem jak chcieli.

- Więc żałujesz tego, co zrobiłaś?

- Dziwię się, że o to pytasz. - Wzruszyła ramionami. - Żałuję wszystkiego. Przede wszystkim tego, że cię spotkałam i że się w tobie zakochałam...

- Nie kochałaś mnie! - przerwał gwałtownie.

- Trafiła ci się dobra okazja, a ja nabrałem się na twoją fałszywą niewinność. Byłem głupi. A ty byłaś zwykłą pijawką i od początku miałaś oko na Carla!

- To nieprawda!

Przymrużył ciemne oczy.

- Jak to? Opowiadał mi, jak za nim ganiałaś.

- Co takiego?!

- Mówił, że za każdym razem, gdy mnie nie było w pobliżu, musiał się od ciebie opędzać!

- To kłamstwo!

Spojrzenie Franka było lodowato zimne.

- Myślisz, że prędzej uwierzę tobie niż własnemu bratu?

- Wiem, że nie. Ale to jeszcze nie znaczy, że twój brat mówi prawdę.

- Nigdy mnie nie okłamał. A ty... całe twoje życie oparte jest na kłamstwie. Ukryłaś przed moją rodziną wiadomość o dziecku.

- Ale mam wrażenie, że ty i tak o nim wiedziałeś - odparowała. - Zapytałeś o niego wczoraj w kawiarni, pamiętasz?

- Dziwi cię to, że postarałem się, by wiedzieć o tobie wszystko?

Poczuła lęk.

- Co to znaczy?

- Byłaś obserwowana - odrzekł spokojnie. - Wiedziałem o każdym twoim kichnięciu.

- Nie!

- Tak, cara - uśmiechnął się z satysfakcją. - Byłaś obserwowana od czterech lat.

- Więc dlaczego nie skontaktowałeś się ze mną wcześniej?

Franko lekceważąco wzruszył ramionami.

- Musiałem być pewny, że nie odrzucisz mojej oferty.

- Chciałeś chyba powiedzieć: szantażu!

- Szantaż to takie nieprzyjemne słowo. Robię ci przysługę, a ty mi się odwdzięczasz, to wszystko.

- Nic wierzę własnym uszom!

- Nie podobają ci się warunki naszej umowy?

- Mdli mnie na myśl o tej umowie!

- Ale dobrze wiesz, gdzie stoją konfitury i zgodnie z tym zmieniasz swoje opinie.

Miała ochotę krzyczeć z frustracji. Czuła się zupełnie bezradna; przed Frankiem nie dało się uciec. Pomoc finansowa była wybawieniem dla Sammy'ego, ale koszt tej pomocy był niesłychanie wysoki. Czy był jakiś sposób, który mógłby ją uchronić przed dalszym cierpieniem? Po zerwaniu narzeczeństwa wpadła w długą, ciężką depresje, a teraz znów przyszło jej ryzykować własne zdrowie psychiczne.

- Potrzebuję trochę czasu, żeby do tego wszystkiego przywyknąć - powiedziała. - Muszę załatwić przyjęcie Sammy'ego do szpitala i...

- To już załatwione.

- Jak to? - zdumiała się.

- Sprawa jest pilna, więc pomyślałem, że im wcześniej, tym lepiej. Operacja odbędzie się na początku przyszłego tygodnia.

- Nie miałeś prawa!

- Miałem wszelkie prawa. Poza tobą i Jenny, jestem jego najbliższym krewnym w tym kraju.

Na ten argument nic nie potrafiła odpowiedzieć. Uświadomiła sobie z przerażeniem, że on ma rację: był najbliższym męskim krewnym Sammy'ego i tego faktu nie można było zmienić.

- Ta kłótnia nie ma sensu - stwierdził Franko. - Jesteś teraz bardzo zestresowana. Sądziłem, że pomogę ci, jeśli zajmę się szpitalem.

- Dziękuję - wymamrotała niechętnie.

- Poinformowałem szpital, ze pokryję wszelkie rachunki. Założyłem również konto bankowe z pełnomocnictwem dla ciebie. - Sięgnął do kieszeni i podał jej kartę. - Numer PIN to twoja data urodzenia. Suma, która się tam znajduje, wystarczy na porządne ubrania dla was trojga.

Rzuciła w niego kartą.

- Nie chcę tego.

Wziął ją za rękę, rozprostował jej palce, wsunął między nie kartę i znów zacisnął.

- Masz ją wziąć i używać, zrozumiałaś?

Odpowiedziała mu grymasem.

- A jakie ciuchy mam za to kupić? Coś, co by cię podniecało?

- Do tego nie potrzebujesz żadnego ubrania.

Anna okryła się rumieńcem.

- Nie mogę tego zrobić. Nie potrafię udawać, że jestem twoją kochanką dobrowolnie.

- Nic będziesz musiała udawać - zapewnił ją.

Popatrzyła na niego z konsternacją. Czyżby Franko chciał znów rozpalić jej zmysły? Czy to miał być ciąg dalszy zemsty?

- Franko, nie możesz mi tego zrobić - powiedziała ze łzami w oczach. - Nie możesz mnie w ten sposób zniszczyć.

- Nie mam zamiaru cię niszczyć. Ale chcę cię mieć. Chcę, żebyś czuła to, co ja czułem przez cztery lata. Chcę wymazać ze swojej wyobraźni wizje ciebie w ramionach Carla.

- Zniszczysz mnie tym - szepnęła, bezradnie opuszczając ramiona. - Nie zniosę tego.

Franko w milczeniu stał przed nią, patrząc na jej pochyloną głowę.

- Anno.

Podniosła głowę i napotkała jego wzrok.

- Proszę cię, nie dopuść do tego, żebym cię znienawidziła.

- I tak mnie już nienawidzisz, więc co mam do stracenia?

Najgorsze było to, że nie potrafiła czuć do niego nienawiści. Kochała go nie mniej niż kiedyś, bezgranicznie i totalnie. Przygryzła wargi, - Franko, ja już więcej nie zniosę. Nie zmuszaj mnie, żebym musiała cię błagać.

Pochwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie.

- Chcę słyszeć twoje błaganie. Tylko to może mi dostarczyć satysfakcji.

Pochylił głowę i przytrzymał jej twarz. Poczuła jego język w swoich ustach i jej ciało natychmiast zmieniło się w drżąca galaretę. Nie była w stanie z tym walczyć; Franko nie pozostawił jej żadnej możliwości obrony. Miała wrażenie, że roztapia się i w postaci atomów ulatuje w kosmos.

- Brakowało mi tego - westchnął, odnajdując dłonią jej pierś. - Nie potrafiłem zapomnieć, jak to jest czuć cię pod sobą, rozpaloną... - szepnął, czując jej zęby na swoich wargach. - Chcesz mi zrobić krzywdę?

- Mam ochotę cię zabić - odrzekła cicho.

Na twarzy Franka, pochylonej tuż nad jej twarzą, pojawił się leniwy uśmiech.

- Proszą bardzo, zabij mnie. Przynajmniej umrę szczęśliwy.

W odpowiedzi ugryzła go znacznie mocniej.

- Chcesz ostrego seksu? Będziesz gryźć i drapać?

- Nienawidzę cię! - westchnęła, gdy pochylił się a jego twarz znalazła się przy jej piersiach. - Nienawidzę cię...

- Uwielbiam, kiedy mnie tak nienawidzisz - odszepnął. - Czuję, jak całe twoje ciało mnie nienawidzi. Od tej nienawiści staje się coraz bardziej gorące.

- Sammy i Jenny mogą wrócić w każdej chwili - przypomniała mu, sięgając po ostateczną broń.

Franko natychmiast się odsunął. Zazdrościła mu łatwości. z jaką pohamował pożądanie.

- Kiedyś nie psułaś zabawy z byle powodu - uśmiechnął się kpiąco. - Nic ci nie było w stanie przeszkodzić.

- Bo byłam głupia i pozwoliłam ci się oczarować.

- Jeszcze głupiej postąpiłaś, pozwalając się oczarować mojemu bratu.

- Przecież według niego to ja go uwiodłam. Zdecyduj się na coś - westchnęła.

- Znając twój urok z własnego doświadczenia, nie wątpię, że żaden mężczyzna nie byłby mu się w stanie oprzeć.

- Proszę, zostaw mnie już i idź sobie - westchnęła Anna. - Nie mam już siły na dyskusje z tobą.

Obrzucił ją lodowatym spojrzeniem.

- Zemsta i tak cię nie ominie, Anno, możesz być tego pewna. Dopnę swego bez względu na twoje uczucia.

- Nie poczujesz się szczęśliwy, dopóki mnie nie złamiesz, prawda?

Franko zacisnął usta.

- Chodzi o moją dumę. Mogłaś wziąć to pod uwagę, zanim wskoczyłaś do łóżka mojego brata. Owszem, dopnę swego i nic mnie przed tym nie powstrzyma.

Anna ze znużeniem przymknęła oczy. Wiedziała, że Franko mówi prawdę, i nie miała pojęcia, jak uda jej się to znieść.

Rozdział 4

Następne dwa dni były wypełnione po brzegi.

Anna starannie pakowała rzeczy. Nie zamierzała zabierać do domu Franka całego dobytku, bo wiedziała, że za jakiś czas i tak będzie musiała wrócić do siebie. Franko jej nie chciał; zależało mu tylko na zemście.

Trzeciego dnia przed domem pojawił się samochód i w ciągu kilku minut zawiózł ich przed imponującą rezydencję.

- Mamo, jaki duży dom - sapnął Sammy, ciągnąc za sobą obszarpanego misia. - Czy tatuś ma basen?

Pochylona nad torbą Anna posłała synowi blady uśmiech.

- Nie wiem, kochanie. Wkrótce się przekonamy.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich starsza kobieta ubrana na czarno.

- Dzień dobry, pani Stockton. Jestem Rosa, gospodyni pana Ventressiego - powiedziała z mocnym włoskim akcentem. - A to na pewno jest Sammy. Jaki podobny do ojca!

- Moja siostra, Jenny - powiedziała Anna szybko, wypychając dziewczynę do przodu.

- Milo mi panią poznać - ukłoniła się Rosa. - Pan Ventressi polecił mi przywitać panie jak najserdeczniej. On sam wróci dzisiaj późno.

Typowe, pomyślała Anna, prowadząc Sammy'ego do wnętrza domu. To na pewno miał być kolejny element tortur: Franko chciał jej zagrać na nerwach, każąc czekać na siebie.

Gospodyni zaprowadziła je na górę, a kierowca w tym czasie wniósł do domu bagaże.

Pokój Jenny był różowy, przestronny i bardzo kobiecy. W wielkim oknie wisiały miękkie zasłony. Następny był pokój Sammy'ego - z niebieskimi ścianami i wielką stertą zabawek, które mogły zaspokoić najbardziej wygórowane życzenia każdego trzylatka.

- To dla mnie? - zapytał Sammy, patrząc z zachwytem na wielką ciężarówkę i rządek lśniących modeli samochodzików.

- Tak - uśmiechnęła się Rosa. - Twój tato chciał, żebyś się tu czuł jak w domu.

Anna poczuła irytację na myśl, że Franko chce sobie kupić względy syna drogimi zabawkami.

- A tutaj jest pani pokój - powiedziała Rosa, prowadząc ją dalej korytarzem. - Proszę się rozgościć. Za godzinę będzie kolacja.

- Dziękuję - rzekła Anna z uśmiechem, choć w środku gotowała się ze złości.

Po wyjściu Rosy uważnie obejrzała pokój. Był wielki, z osobną garderobą i łazienką. W wielkich oknach wisiały jedwabne czarno-białe zasłony wykończone skomplikowanymi sznurami i frędzlami. Przy szerokim łóżku, nakrytym również czarno-białą narzutą, stał wygodny fotel i sofa. Od razu było widać, że jest to dom człowieka nawykłego do komfortu i nieliczącego się z kosztami. Anna, w swoim starym, spłowiałym ubraniu, czuła się tu nie na miejscu.

Westchnęła i zatrzymała wzrok na swoim odbiciu w dużym uchylnym lustrze, które stało obok sekretarzyka z orzechowego drewna. Wyglądała na wyczerpaną. Oczy miała podkrążone, zazwyczaj lśniące jasne włosy były matowe, bez życia, a twarz blada, jakby od wielu miesięcy nie widziała słońca. Do tego jeszcze miała zapadnięte policzki.

Usłyszała za plecami jakiś dźwięk.

- Popatrz, Anno! - wołała Jenny, z podnieceniem wbiegając do pokoju, - Zobacz, co Franko mi kupił!

Anna odwróciła się i spojrzała na wielką stertę markowych ubrań, które Jenny trzymała w ramionach.

- Kupił to dla mnie. Rosa mówi, że to prezent...

Zabawki dla Sammy'ego, ubrania dla Jenny... O co mu właściwie chodziło?

- Nie możesz ich zatrzymać.

- Dlaczego? - jęknęła Jenny z wielkim rozczarowaniem.

- Bo ja nie mogę sobie pozwolić na to, żeby za nie zapłacić.

- Ale to prezent - powtórzyła Jenny. - Nic płaci się za prezenty!

- Naprawdę? - stwierdziła Anna ironicznie.

Sukienka z zielonego jedwabiu zsunęła się ze sterty i upadła u stóp Jenny.

- Anno, czy coś się stało?

- Nie - skłamała. - Ale nie możemy się do tego wszystkiego za bardzo przyzwyczajać... - zatoczyła luk ręką, - Te luksusy nie będą trwały wiecznie.

- Co to znaczy? - zdziwiła się Jenny. - Przecież Franko jest bardzo bogaty i może sobie pozwolić na hojność.

- Jenny... - westchnęła Anna i przeszła na język migowy, żeby siostra zrozumiała wszystko dokładnie. - Nie czuję się dobrze, przyjmując tak kosztowne prezenty. A jeśli coś nam nie wyjdzie...

- A co może wam nie wyjść? - zdziwiła się Jenny. - Franko wrócił do twojego życia, a Sammy będzie zdrowy. Co złego może się stać?

Och, młodzieńcza naiwności, pomyślała Anna. Jenny miała zaledwie - dziewiętnaście lat i głowę pełną romantycznych iluzji, ale przecież nie znała całej historii związku z Frankiem, nie znała mrocznego sekretu, który kładł się cieniem na całej teraźniejszości.

- Nic - westchnęła. - Masz rację. Głupio gadam.

- Jesteś zmęczona - stwierdziła jej siostra. - Masz za sobą ciężkie dni. Postaram się pomagać ci bardziej.

- I tak pomagasz mi bardzo dużo - rzekła Anna z wdzięcznością. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

- Teraz mam ferie, więc mogę zająć się Sammym, żebyś ty miała więcej czasu dla Franka.

Gdy siostra wyszła z pokoju, Anna jeszcze raz popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Spędzanie czasu z Frankiem było ostatnią rzeczą, na jaką miała w tej chwili ochotę.

Sammy usnął, nie doczekawszy końca bajki. Otuliła go kołdrą, pocałowała w policzek i poszła do swojego pokoju. Jenny była u siebie, a gosposia już dawno skończyła pracę. Anna czekała na powrót Franka, niespokojnie chodząc z kąta w kąt. Miała ochotę się położyć, ale nie chciała, by zastał ją pogrążoną we śnie; obawiała się, że w takiej sytuacji po prostu wsunąłby się do łóżka obok niej.

W końcu usłyszała przed domem odgłos silnika maserati i świst zamykanych elektronicznie drzwi do garażu. Potem kroki na żwirowej ścieżce... zgrzyt klucza w drzwiach... znów kroki, tym razem zbliżające się do smugi światła pod drzwiami salonu.

Gdy otworzył drzwi, zerwała się na równe nogi.

- Nie masz prawa ich przykupywać! - wykrzyknęła bez wstępów.

Franko zamknął za sobą drzwi zupełnie niewzruszony.

- Dobry wieczór, cara.

- Słyszałeś, co powiedziałam?

Rzucił marynarkę na sofę i rozluźnił węzeł krawata.

- Zdążyliście się już tu urządzić?

Anna patrzyła na niego bez słowa.

- Czy coś jest nie tak? - zapytał ze zdziwieniem.

- Wszystko jest nie tak! - wybuchnęła. - Specjalnie starasz się utrudnić mi...

- Utrudnić ci co? Pójście ze mną do łóżka?

- Nie mam ochoty z tobą sypiać!

- Ach, ale nie masz wyboru, prawda?

Popatrzyła na niego ze złością.

- Czy naprawę myślisz, że cały pokój zabawek dla Sammy'ego i szafa ubrań dla mojej siostry wystarczą... ?

Oczy Franka przybrały kształt wąskich szparek.

- Nie, ale sądziłem, że uwzględnisz w rachunku koszty leczenia w szpitalu.

Na to oczywiście nie mogła nic odpowiedzieć.

Franko wygodnie rozsiadł się na sofie i położył nogi na stoliku.

- Czyżbyś miała jeszcze jakieś wahania co do naszej umowy?

- To wszystko jest takie... bezduszne. Chcesz mnie wykorzystać z czystej nienawiści.

- A dlaczego nie miałbym cię nienawidzić? - Wzruszył ramionami.

- Nikt nie jest doskonały - mruknęła, unikając jego wzroku. - Każdy popełnia jakieś błędy. To ludzkie.

- Ale za niektóre błędy trzeba płacić.

- A co z twoim bratem? Jaką cenę on ma zapłacić?

Franko mocno zacisnął zęby, ale wytrzymał jej spojrzenie.

- Carlo już zapłacił. Nie wie o tym, że ma syna. Nie potrafię sobie wyobrazić gorszej kary.

- Czyli wychodzi na to, że jest to wyłącznie moja wina.

- Tak. - Zdjął nogi ze stołu i wstał. - To jest twoja wina. Złamałaś obietnicę.

- Przecież nie zrobiłam tego sama! - zawołała, hamując łzy.

- Carlo jest mężczyzną z krwi i kości. Nie był w stanie oprzeć się pokusie, jaką mu zaoferowałaś. Przeprosił mnie za to, co niechcący zrobił.

- Niechcący? - prychnęła Anna z niedowierzaniem. - Napoił mnie szampanem, a ty mówisz, że zrobił to niechcący?

Franko zacisnął usta.

- Nie musiałaś pić.

- A on nie musiał... nie musiał...

Łzy w końcu popłynęły. Otarła je wierzchem dłoni.

- Sama mówiłaś, że co się stało, to się nie odstanie. Trzeba się skupić na tym, co jest tu i teraz.

- To, co jest tu i teraz, to szantaż i przekupstwo!

- No i co z tego? - Wzruszył ramionami. - Tylko w ten sposób możemy wyrównać rachunki.

- Franko, nie żyjemy w średniowieczu! Zasada "oko za oko" już nie obowiązuje!

- Nie zaznam spokoju, dopóki nie zapłacisz mi za to, co zrobiłaś.

- Już zapłaciłam! Nawet nie masz pojęcia, jak drogo!

- Ale nie na moje konto.

Z frustracją zacisnęła dłonie w pięści.

- Dobrze - powiedziała wojowniczo. - Miejmy to już z głowy. Rób, co masz zrobić, i niech już będzie po wszystkim.

stał nieruchomo, z twarzą przypominającą maskę.

- Na co czekasz?! - krzyczała Anna, zrzucając buty i rozpinając bluzkę. - Przecież tego właśnie chciałeś! - Rzuciła bluzkę na podłogę i sięgnęła do paska steranych dżinsów. - Zróbmy to wreszcie, żebym mogła się przestać zastanawiać, kiedy w końcu eksplodujesz.

Dżinsy opadły na podłogę i Anna w samej bieliźnie stanęła przed Frankiem. On jednak nawet nie drgnął.

- No co? - prowokowała go. - Zniechęca cię moja stara bielizna? Możesz ją ze mnie zerwać i zrobić, co zechcesz. Co cię powstrzymuje? Brak ci charakteru? Nie uwierzę, że twój brat ma gorętszą krew niż ty...

Poruszył się tak szybko, że nie zdążyła dokończyć zdania. Całym ciałem przycisnął ją do ściany i zamknął jej usta pocałunkiem, a jednocześnie dłonie rozpoczęły podróż po jej piersiach. Wbrew sobie Anna nie potrafiła odeprzeć tego zmasowanego ataku na swe zmysły; nie była w stanie walczyć z Frankiem.

Po chwili biustonosz poleciał na podłogę, a w ślad za nim zsunęły się majtki. Franko sięgnął ręką między jej nogi, drugą rozpinając swoje spodnie. Wstrzymała oddech, gdy gwałtownie w nią wtargnął. Zdradzieckie ciało reagowało po swojemu, pulsując w jednym rytmie z jego ciałem.

- Chcesz właśnie mnie - mruczał Franko między jednym gorączkowym pchnięciem a drugim. - I to właśnie mnie będziesz miała, dopóki ja się tobą nie nasycę.

Ciało Anny po kilku latach celibatu nie było przyzwyczajone do takiej gwałtowności. Skrzywiła się lekko; Franko natychmiast znieruchomiał i zatrzymał wzrok na jej twarzy.

- Co się stało? Nie jest ci ze mną tak dobrze jak z Carlem? Czy o to chodzi?

- Nie...

- W takim razie o co? - Znów zaczął się poruszać, ale już delikatniej. - Myślisz o nim?

- Nie... - szepnęła, wbijając paznokcie w jego ramiona.

- Nie zniósłbym, gdybyś myślała o nim wtedy, kiedy ja jestem w tobie.

Chciała mu powiedzieć, że nigdy nie było w niej miejsca dla nikogo innego, ale wiedziała, że Franko jej nie uwierzy. Zresztą sama przestawała już wierzyć sobie. Zagryzła usta, powstrzymując okrzyk rozkoszy; nie chciała mu dać tej satysfakcji.

- Nie walcz ze mną - wydyszał Franko prosto do jej ucha. - Przestań się kontrolować!

- Nic. Nienawidzę cię.

- Ale pragniesz mnie mimo to!

- Ja... ja...

- Zrób to dla mnie - poprosił łagodnie. - Tak jak kiedyś.

- Nie chcę... och... och... och... !

Franko mocno przytrzymał jej drżące ciało.

- Tak, cara. Chcesz.

Owszem, chciała i nie była w stanie powstrzymać przetaczających się przez nią fal rozkoszy ani zapobiec bezwładności, która ogarnęła ją całą.

- Teraz moja kolej - mruknął, znów zwiększając tempo. - Tak długo na to czekałem!

Czuła, jak jego napięcie narasta z każdym ruchem. Po chwili Franko porzucił samokontrolę i dokończył dzieła z głębokim jękiem, a potem natychmiast odsunął się od niej. Usłyszała zgrzyt zamka błyskawicznego; on również doprowadzał się do porządku.

- Mam nadzieję, że Rosa pokazała ci twój pokój? - rzucił przez ramię, podchodząc do barku.

Anna przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu.

- Tak...

- To dobrze. - Odwrócił się w jej stronę i wzniósł kieliszek w toaście. - Za nasz związek. Oby trwał przez wiele nocy i dni.

- Zmieniłeś się...

W jego oczach pojawił się dziwny błysk.

- Jeśli tak, to tylko siebie możesz za to winić - odrzekł z goryczą.

- Przykro mi.

- Przykro? - powtórzył z niedowierzaniem.

- A dokładnie dlaczego jest ci przykro?

- Nie chciałam cię zranić...

- Naprawdę?

- Oczywiście, że tak - powiedziała, wykręcając ręce. - Niczego nie pamiętam z tamtej nocy.

- Nie musisz nic pamiętać - prychnął. - Carlo był przewidujący i przygotował dokumentację.

Zadała mu wreszcie pytanie, które prześladowało ją już od dawna:

- A nigdy się nie zastanawiałeś, po co to zrobił?

Franko przez chwilę milczał.

- Czasami zadawałem sobie to pytanie, ale za każdym razem dochodziłem do tej samej odpowiedzi, którą podał mi Carlo. Gdyby nie miał tych cholernych zdjęć, nigdy bym mu nie uwierzył. Twój zadowolony uśmiech prześladował mnie przez koszmarnie długie cztery łata. Nie potrafiłem zapomnieć tego widoku, choć bardzo się starałem.

Anna przymknęła oczy.

- Czy wiesz, jak ciężko jest mi patrzeć na własnego brata i nie myśleć o tym, że go uwiodłaś? Robiłem wszystko, co mogłem, żeby naprawić relacje między nami, ale blizny pozostały.

Co miała powiedzieć? Była winna i koniec. Franko miał rację: choć ona sama niczego nie pamiętała, zdjęcia były wystarczającym dowodem na to, co zaszło.

Włożyła dżinsy i zapięła bluzkę.

- Nie wiem, co mam odpowiedzieć...

- Nic już nie mów - prychnął. - Czy naprawdę myślisz, że słowa mogą wymazać przeszłość?

Potrząsnęła głową i na widok nienawiści w jego twarzy opuściła wzrok.

- Jesteś małą, tandetną...

- Nie!

Dłoń Franka ostro przecięła powietrze.

- Jesteś kusicielką w przebraniu anioła. Dałem się nabrać i mój brat też, ale teraz nasz związek opiera się wyłącznie na moich warunkach. Zniesiesz wszystko, co zechcę ci zaoferować - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Jesteś mi to winna. A teraz zejdź mi z oczu.

- Franko... Proszę cię... ja...

- Wynoś się! - wykrzyknął, uderzając pięścią w stół.

- Ale ja...

Przybliżył się o kilka kroków, Anna jednak nie cofnęła się.

- Zdaje się, że kazałem ci stąd wyjść.

- Słyszałam, co powiedziałeś, ale nie zamierzam pozwolić, byś mnie obrażał.

Franko patrzył na nią ponuro.

- Jeśli będę miał ochotę cię obrazić, to zrobię to. Ty obraziłaś mnie bardziej.

- Nic z tego nie pamiętam! - wykrzyknęła z frustracją. - Zupełnie nic!

- Jakie to wygodne.

- Nie wierzysz mi, tak? Po prostu mi nie wierzysz.

Znów prychnął pogardliwie i sięgnął po coś do szuflady. Zobaczyła w jego wyciągniętej ręce dużą kopertę i przeszył ją dreszcz.

- Wygodnie ci było zapomnieć to, co wtedy zaszło... - rzekł lodowato - ale może to pozwoli ci odzyskać pamięć.

Drżącymi rękami otworzyła kopertę i wyjęła zdjęcia.

Rozdział 5

Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Patrzyła na własne zdjęcie w kompromitującej pozie i z trudem powstrzymywała mdłości.

- Teraz mi powiedz, że nic nie pamiętasz - warknął Franko.

Poczuła ucisk w skroniach. Miała wrażenie, że ogląda własnego sobowtóra, nie siebie. Kobieta na zdjęciu miała na ustach nieobecny uśmiech i wyciągała ręce do kogoś, kogo nie było widać w kadrze.

Kolejne zdjęcie wyglądało bardzo podobnie. Zachęcająca poza, włosy rozrzucone na poduszce, usta rozchylone w uśmiechu i pusty wzrok. Nie miała już ochoty oglądać kolejnych fotografii.

- Dziwię się, że zatrzymałeś te zdjęcia - powiedziała, oddając mu cały plik. - Moim zdaniem zakrawa to na masochizm.

- Zatrzymałem je, żeby od czasu do czasu przypominać sobie, jaki byłem głupi, że ci wierzyłem.

- Jak często musiałeś je oglądać?

Odwrócił wzrok, schował zdjęcia do szuflady i zamknął ją na klucz, który schował do kieszeni.

- Patrzę na nie, ilekroć czuję pokusę, by zaufać pięknej kobiecie.

- To dlatego jeszcze się nie ożeniłeś?

- Nie mam ochoty znaleźć się w następnym podobnym związku.

- A nie chcesz mieć dzieci?

Znów odwrócił wzrok.

- Dzieci to obciążenie. Nie chcę takich mocnych więzi.

Anna nie wierzyła własnym uszom. Gdzie się podział ten mężczyzna, który marzył o rodzinie i jak twierdził, nie mógł się doczekać córki lub syna? Czyżby naprawdę zmienił się tak bardzo? Czy to była jej wina?

- Jeśli chodzi o to, co zaszło między nami, to mam nadzieję, że używasz jakiegoś wiarygodnego zabezpieczenia?

Na szczęście nie patrzył w jej stronę, bo na pewno zauważyłby głęboki rumieniec na policzkach.

- Oczywiście.

Nie było to do końca kłamstwo; co prawda, w celu kontroli długości cyklu, używała niskohormonalnych tabletek, ale nie zażywała ich regularnie.

Przez chwilę panowało milczenie, przerywane tylko szczęknięciem szklanki o butelkę z brandy. Anna niepewnie stała przy sofie; miała ochotę jak najszybciej stąd uciec, ale żeby wyjść z salonu, musiałaby przejść obok Franka.

W końcu popatrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i zatrzymał wzrok na drobnym rozcięciu na dolnej wardze. Podszedł bliżej jak zahipnotyzowany.

- Cara - szepnął z nieoczekiwaną delikatnością. - Czy to ja zrobiłem?

Odwróciła twarz; jego ręka opadła bezwładnie.

- Bywało gorzej.

- Nie. Nie z mojego powodu.

- Jesteś pewien? - zapytała sucho.

- Anno... nigdy bym celowo nie skrzywdził ciebie ani żadnej innej kobiety.

- To dlaczego tu jestem?

Przez chwilę patrzył jej w oczy.

- Czy rani cię to, że jesteś tu ze mną?

- Przecież wiesz, że tak...

- Dlaczego?

Jego intensywne spojrzenie utrudniało jej odpowiedź. Opuściła głowę i wpatrzyła się w podłogę.

- Dlaczego rani cię przebywanie w moim towarzystwie? - powtórzył Franko.

Wolała nic nie mówić. Wyminęła go, unikając dotknięcia jego wyciągniętej ręki, wyszła z salonu i stanowczo zamknęła za sobą drzwi. Franko patrzył za nią, a potem z rozmachem wrzucił kryształową szklankę z brandy do kominka. Na kremowym dywanie pozostały żółte ślady po rozlanej brandy.

Wyczerpanie emocjonalne sprawiło, że Anna spała wyjątkowo mocno. Gdy się obudziła, było parę minut po ósmej. Na jej łóżku siedział Sammy z nową zabawką na kolanach.

- Już nie śpisz, mamo? - Zapytał z nadzieją.

Uśmiechnęła się i odgarnęła włosy z jego oczu, - Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? Długo tu siedzisz?

- Tatuś powiedział, żebym cię nie budził - odrzekł chłopiec z ważną miną. - Mówił, że jesteś bardzo zmęczona i potrzebujesz snu.

Dziwnie się poczuła, słysząc, że Franko tak się troszczy ojej wypoczynek. Niemożna jednak było na tym niczego budować.

- Ale teraz już nie śpię - powiedziała i przegarnęła ręką ciemne włosy synka. - Gdzie jest ciocia Jenny?

- Pomaga Rosie przy śniadaniu. Wstajesz już?

Anna miała wielką ochotę znów zagrzebać się pod kołdrą i nie wychodzić z łóżka co najmniej przez tydzień, ale Sammy już za kilka dni miał pójść do szpitala, a pozostało jeszcze mnóstwo spraw, którymi należało się wcześniej zająć.

- Wstaję - westchnęła, opuszczając nogi na podłogę. - Chyba.

Sammy pochylił się bliżej i wskazał na jej dolną wargę.

- Co to takiego? - zapytał, dotykając palcem rozcięcia.

- Ugryzłam się w usta.

- Głupio zrobiłaś - uśmiechnął się promiennie i poklepał ją po dłoni.

Przy drzwiach rozległ się jakiś dźwięk. Anna podniosła głowę i napotkała mroczne spojrzenie Franka. Sammy od razu do niego podbiegł.

- Tatusiu, ja jej nie obudziłem, sama się obudziła!

- To dobrze. Może pójdziesz do Rosy i powiesz jej, że przyjdziemy za kilka minut?

Sammy wyszedł z sypialni z ciężarówką pod pachą. Anna podniosła się i sięgnęła po wytarty szlafrok.

- Anno.

Zawiązała pasek i spojrzała na niego obronnie.

- Dobrze spałeś, Franko?

- Chciałem przeprosić za moje wczorajsze zachowanie - powiedział, odwracając wzrok. - Byłem... nie byłem sobą.

- Coś takiego...

- Sytuacja wymknęła mi się spod kontroli...

- Po prostu chciałeś mnie upokorzyć. Jesteś teraz zadowolony?

Mocno zacisnął usta, ale wytrzymał jej wzrok.

- Byłem zły na ciebie.

- Dobrze wiesz, że to nie jest żadne usprawiedliwienie.

- Nic próbuję się usprawiedliwiać.

- Nie chcę ani usprawiedliwień, ani przeprosin. Chciałabym przebrnąć przez najbliższe dni, dopóki Sammy nie trafi do szpitala, bez komplikacji w postaci twoich planów zemsty.

- Uwierzysz, jeśli ci obiecam, że cię nie skrzywdzę?

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Oczywiście, że nie uwierzę.

Twarz Franka wyraźnie zadrgała.

- Masz na to moje słowo.

- Mam je uznać za gwarancję? Niestety. Nie wierzę już w żadne słowo nikogo, kto nazywa się Ventressi: Z waszych obietnic nie wynika zupełnie nic.

- Jak mam to rozumieć? - zapytał, przymrużając oczy.

- Jak sobie chcesz.

- Wyjaśnij mi, co masz na myśli.

- Po co? I tak obrócisz kota ogonem, żeby na koniec wyszło na twoje.

- Chcę wiedzieć, co te słowa miały znaczyć.

- Dobrze, skoro się upierasz - westchnęła. - Cztery lata temu poprosiłeś, żebym za ciebie wyszła. Mówiłeś, że mnie kochasz, ale przy pierwszej próbie ta miłość gdzieś zniknęła. Więc co to była za miłość? Co była warta taka obietnica? Zabrakło ci odwagi, żeby stawić czoło temu, co się stało; od razu mnie przekreśliłeś i nawet przez chwilę nie zastanowiłeś się nad innymi możliwościami.

- A jakie były inne możliwości?

- Dalej nic nie rozumiesz. Widzisz tylko moją winę. Nawet nie przyjdzie ci do głowy, że mogłam być ofiarą.

Franko ściągnął brwi.

- Ofiarą? Od kiedy to ofiary pozują nago na łóżku i pozwalają, żeby ktoś im robił zdjęcia?

Anna dobrze wiedziała, że traci grunt, ale za wszelką cenę pragnęła go zmusić, żeby poszukał innego możliwego wyjaśnienia. Gdyby tylko potrafiła sobie cokolwiek przypomnieć!

- Mogłam być... pijana.

- Pijana? - powtórzył z oburzeniem. - I to miałoby cię usprawiedliwić?

- Nie... oczywiście, że nie... ale może niechcący wypiłam za dużo i....

- Anno, widzę, do czego zmierzasz, ale nic ci z tego nie przyjdzie. Stawianie siebie na miejscu ofiary nie znaczy automatycznie, że Carlo był na miejscu kata. Czy sądzisz, że uwierzę tobie, a nie własnemu bratu, zwłaszcza że on. w przeciwieństwie do ciebie, potrafi opisać każdy szczegół tego, co się zdarzyło?

Nie było sensu ciągnąć tej sprzeczki. Zawsze kończyło się tak samo: jej słowo przeciwko słowu Carla. Nie miała się na czym oprzeć.

- Nic, nigdy nie sądziłam, że mi uwierzysz - westchnęła ze znużeniem.

- Myślisz, że w ciągu tych czterech lat nie przychodziło mi to wielokrotnie do głowy? Ze nie próbowałem szukać kozła ofiarnego? Znaleźć odpowiedzi na pytania, które nigdy nie powinny zostać zadane? Kochałem cię z całego serca, a ty zniszczyłaś tę miłość. Teraz mogę ci oferować tylko gorycz.

Odwrócił się plecami do niej i przez chwilę milczał. Anna patrzyła na niego ze ściśniętym sercem.

- Idę do pracy - odezwał się wreszcie, nie zmieniając pozycji. - Na dole znajdziesz szczegóły dotyczące przyjęcia Sammy'ego do szpitala. Zobaczymy się później.

Drzwi zamknęły się z cichym stuknięciem.

Tego samego dnia po południu Sammy był umówiony na spotkanie z lekarzem w szpitalu, gdzie miała zostać przeprowadzona operacja.

Anna mocno trzymała chłopca za rękę. Na początek pielęgniarka oprowadziła ich po oddziale.

- To urządzenie uśpi cię przed operacją - tłumaczyła, wskazując na sprzęt anestezjologiczny. - A gdy już będziesz spał, chirurg zrobi malutkie nacięcie w twojej nodze, wprowadzi tam malutką kamerę i wyśle ją aż do twojego serca. A kamera znajdzie dziurkę, którą trzeba zapełnić. To tak, jakby w tym miejscu brakowało kawałka puzzli.

W ujęciu pielęgniarki cały zabieg wydawał się niezmiernie prosty. Choć spokój kobiety udzielił się Sammy'emu, Anna z chwili na chwilę czuła coraz większą panikę. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak! Słyszała o nietypowych reakcjach organizmu; niektórzy ludzie po operacji zapadali w śpiączkę. Zdarzały się również niemożliwe do opanowania krwotoki. A Sammy był taki mały, taki delikatny...

- Proszę się nie martwić - uśmiechnęła się pielęgniarka na widok jej przerażonej twarzy. - Co roku wykonujemy tysiące takich operacji. Sammy będzie w najlepszych rękach.

Anna uśmiechnęła się blado, modląc się w duchu, by pielęgniarka miała rację.

Popołudniowy upał wypędził ich do ogrodu, nad basen. Na widok błękitnej tafli wody otoczonej ciemnozielonymi paprociami Sammy omal nie oszalał z zachwytu. Jeden koniec basenu był ocieniony.

Anna trzymała syna blisko przy sobie, nie pozwalając mu się przemęczać. Sammy ze szczęśliwym uśmiechem chlapał się w płytkiej wodzie. Niedaleko nich Jenny ćwiczyła własną wersję żabki, przez cały czas trzymając głowę nad wodą. Patrząc na siostrę, Anna nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. W ciągu ostatnich dni Jenny zmieniła się z patykowatej nastolatki w rozkwitającą kobietę. Śmiało ze wszystkimi rozmawiała, nawet z Rosą, a na jej twarzy, zamiast bolesnego grymasu, przeważnie gościł uśmiech.

Anna pomyślała, że być może cena, jaką przyszło jej zapłacić, warta była szczęścia syna i siostry. Mogła znieść wiele ze strony Franka, jeśli miałaby oszczędzić w ten sposób cierpienia dwóm najbliższym osobom.

- Czy ja też się tu zmieszczę?

Drgnęła na dźwięk głębokiego głosu Franka za plecami. Odwróciła się i ujrzała jego szczupłe, opalone ciało.

- Tatusiu! - zawołał Sammy z zachwytem. - Patrz, co ja lobie! - Zamachał nogami, rozchlapując dokoła wodę.

Franko wyciągnął rękę.

- Chodź do mnie, Sammy. Przypłyń do mnie.

- On nie umie pływać - zauważyła Anna.

- W takim razie czas już, żeby się nauczył.

- On ma dopiero trzy lata.

Sammy nabrał powietrza do płuc i machając wszystkimi kończynami, rzucił się przez wodę w stronę Franka. Ten w porę pochwycił chłopca i z uśmiechem podniósł do góry.

- Bardzo dobrze! Widzę, że będziesz mistrzem w pływaniu.

- Lubię pływać - oznajmił Sammy z dumą, ocierając oczy z wody.

- Będę z tobą pływał codziennie - obiecał Franko.

- Po operacji przez jakiś czas nie będzie mógł pływać - przypomniała mu Anna.

Franko poczekał, aż Sammy podreptał na drugi koniec basenu, gdzie była Jenny, i dopiero wtedy odpowiedział.

- Jesteś nadopiekuńcza. To chłopiec. Musi poznawać świat.

- To chłopiec z wadą serca - przypomniała mu ponuro.

- Anno, rozmawiałem z lekarzami. Zabieg usunie wadę w stu procentach. Za bardzo się o niego martwisz.

- Tylko mi nie mów, że nie powinnam się o niego martwić! Przecież jestem jego matką.

- Będziesz go nadmiernie chronić, tak samo jak Jenny.

- Co?! - wykrzyknęła ze zdumieniem.

- Ona ma dziewiętnaście lat, a nie dziewięć. Powinna umawiać się z chłopcami, chodzić na imprezy i...

- Na litość boską, przecież ona nie słyszy!

- To, że nie słyszy, nie znaczy jeszcze, że jest upośledzona - powiedział Franko spokojnie. - Potrafi zadbać o siebie i powinna to robić, żeby znaleźć swoje miejsce w świecie.

- Jest taka wrażliwa...

- Jest silną, odważną młodą kobietą. Da sobie radę w każdym otoczeniu. Może zaproponujesz jej, żeby poszukała sobie jakiejś pracy na lato? Dzięki temu nabrałaby śmiałości.

- Jenny jest mi potrzebna do pomocy przy Sammym. Opiekunki do dziecka s$ bardzo drogie. Bez jej pomocy nie mogłabym pracować w weekendy ani wieczorami.

- Przez najbliższe trzy miesiące nie będziesz pracować.

Anna spojrzała na niego krzywo.

- To, co dla ciebie robię, w seksbiznesie nazywa się pracą.

Oczy Franka zmieniły się w wąskie szparki.

- Anno, nie nadużywaj mojej cierpliwości. Jestem już zmęczony tym, że kiedy czujesz się osaczona, walisz na ślepo.

- A dlaczego to robię? Pojawiłeś się znów w moim życiu i chcesz jednocześnie odgrywać rolę sędziego i ławy przysięgłych. Przez cały czas udowadniasz mi, jaki mam okropny charakter, krytykujesz mnie jako matkę i nawet jako siostrę. Bardzo mi przykro, że nie dorastam do twoich wygórowanych wymagań, ale jestem tylko człowiekiem i daleko mi do doskonałości.

- Nie krytykuję cię, mówię tylko, jak cię widzę.

- A czy ja cię prosiłam o opinię? Staram się, jak mogę, poradzić sobie w trudnej sytuacji.

- Zdaję sobie sprawę, że ostatni okres nie był dla ciebie łatwy.

- A co ty możesz o tym wiedzieć? Pochodzisz z bogatej rodziny. Nigdy nie musiałeś się zastanawiać, skąd wziąć następny posiłek i kto za niego zapłaci. Żyjesz w luksusach, a mimo to ośmielasz się krytykować moje niedociągnięcia.

- Anno, proszę... nie wpadaj w histerię.

Otarła ręką łzy.

- Sądzisz, że to histeria? Jeszcze nie widziałeś prawdziwej histerii, więc to ty nie nadużywaj mojej cierpliwości.

- Mamo? - zapytał niepewnie Sammy, podchodząc do niej. - Czy jesteś smutna?

- Nie, kochanie, tylko...

- Chodź ze mną, Sammy - wtrąciła Jenny, biorąc chłopca za rękę. - Mama i tato muszą teraz porozmawiać.

- Ale ja chcę wiedzieć, dlaczego mama jest...

- Chodź, Sammy - ucięła Jenny stanowczo i pociągnęła chłopca za sobą. Gdy zniknęli w domu, Franko powiedział:

- Jenny ma rację. Powinniśmy spędzić trochę czasu razem.

- Nie chcę być z tobą sama.

- Czego się boisz? Tego, że poczujesz do mnie coś innego niż nienawiść? - zapytał z lekkim uśmieszkiem.

- Czuję tylko niesmak z powodu tego, co zrobiłeś.

- Ostrożnie, cara. Czy nikt ci nie mówił, że nie należy obrażać dobroczyńców, bo mogą się zniechęcić?

- Ty draniu! - syknęła. - Ty arogancki draniu! Byłbyś do tego zdolny, prawda? Zdrowie Sammy'ego jest dla ciebie tylko środkiem, żebyś mógł dostać to, czego chcesz!

- Znasz warunki naszej umowy - odrzekł Franko z lodowatym spokojem. - Ty masz wypełnić swoją rolę, a ja swoją.

- Jak możesz być taki podły!

- Ty mnie tego nauczyłaś - odparował gładko.

- Ten dzień, gdy przespałaś się z moim bratem, zmienił mnie na zawsze.

Pomimo palącego słońca Anna zadrżała z chłodu.

- Nie mogę znieść towarzystwa człowieka, dla którego potrzeby innych nie znaczą nic.

- Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z twoich potrzeb, Anno. Poznałem je wszystkie doskonale. - Jego wzrok leniwie prześlizgnął się po jej ciele.

- Zimno mi - wzdrygnęła się i chciała wejść na schodek, ale Franko przytrzymał ją i obrócił twarzą do siebie.

- Jest prawie trzydzieści stopni w cieniu.

- Ale...

- Nie uciekaj ode mnie.

Jego bliskość zapierała jej dech. Ich uda w wodzie niemal się stykały. Na rzęsach też miał kropelki wody.

- Nie - westchnęła, gdy pochylił twarz nad jej twarzą.

- Przecież wcale tak nie myślisz - mruknął i leciutko musnął wargami jej usta.

- Właśnie że tak - odpowiedziała ledwo słyszalnym głosem. - Naprawdę tak myślę.

- Jeśli będziesz sobie to powtarzać wystarczająco długo, to pewnie w końcu w to uwierzysz... ale mnie nie przekonasz.

Anna czuła, że kolana zaczynają pod nią drzeć. To tylko jeden pocałunek, tłumaczyła sobie. Basen był doskonale widoczny z okien domu. Nic więcej nie mogło tu zajść. Tylko jeden pocałunek...

Franko dostrzegł jej wahanie i skorzystał z okazji. Kolejny pocałunek był już znacznie mocniejszy. Przesunął ją nieco tak, że oparła się o ścianę basenu, i przez dłuższą chwilę nie podnosił głowy znad jej twarzy.

- Zawsze tak dobrze smakujesz - wymruczał. - Nigdy nie potrafiłem tego zapomnieć.

Przymknęła oczy, udając przed sobą, że on ją kocha. W ten sposób łatwiej jej było wszystko znieść. Jego ręce powędrowały do ramiączek jej kostiumu i delikatnieje zsunęły. Pochylił się nad jej piersiami.

- Wiesz, cara - powiedział cicho po chwili - to chyba nie był najlepszy pomysł. Mam ochotę wziąć cię tu i teraz, ale widać nas z okien domu.

Wszystko mi jedno! - miała ochotę odpowiedzieć, ale ugryzła się w język.

Franko odsunął się od niej. Wyskoczył z basenu i podał jej rękę.

- Chodź. Musimy dokończyć tę rozmowę w jakimś ustronnym miejscu.

Nie mogła mu się oprzeć, nie potrafiła zignorować obietnicy w jego oczach. Rozsądek nie miał tu nic do powiedzenia. Jak zahipnotyzowana poszła za nim na górę.

Rozdział 6

W nocy przed operacją Sammy'ego Anna prawie nie spała. Przewracała się z boku na bok, aż wreszcie nad ranem wstała z łóżka z podkrążonymi oczami.

Franko nie został z nią na noc; Anna starannie skrywała rozczarowanie.

Sammy musiał być na czczo, więc Anna też nie jadła śniadania. Wypiła tylko kilka łyków herbaty i obydwoje poszli za Frankiem do samochodu.

- Przestań się zamartwiać - upomniał ją łagodnie, otwierając drzwi. - Sammy wyjdzie z tego.

Przygryzła usta.

- Nic na to nie poradzę. On jest taki mały... a to bardzo poważny zabieg.

- Teraz już jest to całkiem prosty zabieg. To nie to samo, co kilka lat temu - zauważył Franko. - Kiedyś takie operacje przeprowadzano na otwartym sercu, a potem pacjenta czekały długie miesiące rehabilitacji. Teraz jest zupełnie inaczej. Nawet się nie obejrzysz, a Sammy znów będzie w domu.

Żałowała, że nie potrafi podzielać jego optymizmu.

Sammy czul się niezmiernie ważny. Przez całą drogę do szpitala buzia mu się nie zamykała; był wyraźnie zachwycony uwagą, jaką wszyscy mu poświęcali.

- Mamusiu, czy będziesz ze mną, kiedy się obudzę? - dopytywał się ze swojego fotelika.

- Oczywiście, skarbie.

- Ja też tam będę - zapewnił go Franko.

Anna spojrzała na niego krzywo i mruknęła pod nosem:

- Nic składaj obietnic, których nie zamierzasz dotrzymać.

Odpowiedział jej spojrzeniem prosto w oczy.

- Sądzisz, że Sammy nic mnie nie obchodzi?

- Franko, przecież to nie jest twoje dziecko. I nie stanie się twoim synem, choćbyś nie wiem ile się nim zajmował.

Franko mocno zacisnął dłonie na kierownicy.

- Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy?

Odwróciła wzrok i złożyła dłonie na kolanach.

- Anno, jeśli jeszcze raz rzucisz mi te słowa w twarz, to nie odpowiadam za siebie - mruknął ostrzegawczo.

- Mamo. czy ty i tatuś się kłócicie? - zapytał cienki głosik z tylnego siedzenia.

Anna spojrzała na Franka z wyrzutem i mocno zacisnęła usta.

- Nie - odpowiedział Franko. - Mama i tato bardzo się kochają, tylko czasem nie potrafimy się porozumieć.

- Co to znaczy polo... polo… to słowo?

- To znaczy: wiedzieć, co druga osoba ma na myśli - wyjaśnił Franko. - Czasami trzeba do tego wielu lat.

Anna odrzuciła głowę do tyłu i wpatrzyła się w widok za oknem.

Mama i tato bardzo się kochają. Rzeczywiście.

- ... a teraz już śpi - mówił anestezjolog, poprawiając maskę na twarzy Sammy'ego. - Może pójdzie pani z mężem na kawę do pokoju rodziców. Zawołamy państwa, gdy już będzie po wszystkim.

Anna miała ochotę sprostować, że ten mężczyzna nie jest jej mężem, a Sammy nie jest jego synem, pohamowała się jednak. Franko ujął ją pod ramię i wyprowadził z sali operacyjnej.

- Chodź, kochanie.

Na korytarzu zdjęli fartuchy ochronne i ochraniacze na buty i wrzucili je do stojącego tam kosza.

- Wszystko będzie dobrze - zapewniał ją Franko.

- Nie mogę pozbyć się myśli, że to wszystko moja wina - westchnęła.

- Co to ma znaczyć?

- To kara dla mnie... za to, że...

- Co za bzdury wygadujesz.

- Tak myślisz?

- Oczywiście.

- Przecież ty też mnie karzesz. Sam powiedziałeś, że muszę zapłacić za swoje grzechy.

Franko wyraźnie poczuł się nieswojo.

- Byłem na ciebie zły. W złości mówi się różne rzeczy.

Usiadła na krześle i schowała twarz w dłoniach.

- Gdybym tylko mogła cofnąć czas...

Poczuła dotyk jego ręki na głowie.

- Nie możemy cofnąć czasu, choćbyśmy najbardziej chcieli.

- Jeśli on umrze, nigdy sobie nie wybaczę.

- Nie umrze.

- I lak sobie nie wybaczę.

- Anno, przestań wreszcie. I nie obgryzaj paznokci - dodał, odsuwając jej dłoń od ust. - Kiedyś miałaś takie piękne paznokcie.

- No tak. Kiedyś w ogóle byłam piękną dziewczyną. Przynajmniej tak mówiłeś - odrzekła z goryczą.

Skrzywił się i puścił jej dłoń.

- Sami tworzymy własny los przez wybory, których dokonujemy. Od tego nie da się uciec.

Przygryzła wargi i nic nie odpowiedziała.

- Wszystko poszło doskonale - oznajmił chirurg z szerokim uśmiechem, zdejmując z głowy czepek. - Mogą państwo do niego pójść. Jest w sali pooperacyjnej, ale na razie jeszcze śpi.

Anna poderwała się na nogi.

- Wszystko będzie dobrze?

- Oczywiście, że tak - zapewnił lekarz. - Całe szczęście, że nie czekali państwo z tym dłużej. W takich przypadkach im szybciej operacja zostanie przeprowadzona, tym lepiej.

Stała nad uśpionym synem, podłączonym do skomplikowanej aparatury, i patrzyła na niego, w duchu odmawiając modlitwę dziękczynną. Franko wyszedł, żeby porozmawiać z pielęgniarkami. Po chwili wrócił i podał jej butelkę soku.

- Pomyślałem, że na pewno chce ci się pić.

Przyjęła butelkę z wdzięcznością.

- Nie obudził się jeszcze? - zapytał Franko, siadając na drugim krześle.

- Nie, tylko mruczał coś przez sen. Pielęgniarka mówiła, że specjalnie uśpili go mocniej, żeby się nie kręcił. Nie obudzi się tak szybko.

- Może pójdziemy do domu i wrócimy tu rano?

- Nie mogę go zostawić! - zaprotestowała.

- Anno... jesteś wyczerpana. Nie pomożesz Sammy'emu, jeśli zasłabniesz przy jego łóżku.

- Nie mogę go zostawić.

Franko podniósł się i podszedł do drzwi.

- W takim razie rób, jak chcesz, ale myślę, że będziesz tego żałowała.

- Są rzeczy, których żałuję o wiele bardziej - odparowała, nie zastanawiając się nad tym, co mówi.

Obrócił się już w progu i zatrzymał na niej wzrok.

- Doskonale cię rozumiem - powiedział i wyszedł.

To była bardzo długa noc.

Sammy spał spokojnie, nieświadomy tego, że matka czuwa przy jego łóżku. Od czasu do czasu do sali zaglądała któraś z dyżurnych pielęgniarek.

- Wygląda pani na zmęczoną - stwierdziła jedna z nich nad ranem. - Może ma pani ochotę położyć się na chwilę?

Anna potrząsnęła głową.

- Chcę tu być, kiedy on się obudzi.

Pielęgniarka na powrót zawiesiła kartę Sammy'ego nad jego głową.

- Nie sądzę, żeby miał się obudzić szybko. Doktor Frentalle zwykłe usypia dzieci na dłużej, żeby tętnica udowa miała czas się zasklepić. Gwałtowniejsze ruchy mogą spowodować krwotok, najlepiej więc, jeśli dziecko prześpi te pierwsze godziny.

- Mimo wszystko wolę tu zostać - powiedziała Anna. - Przynajmniej mogę spokojnie pomyśleć.

- Mnie też by się coś takiego przydało - uśmiechnęła się pielęgniarka bez humoru. - Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę mnie zawołać.

Anna odpowiedziała jej uśmiechem, a potem długo patrzyła na Sammy'ego, aż oczy zaczęły jej się zamykać, a myśli powędrowały w przeszłość...

- Daj spokój, Anno - przekonywał ją Carlo.

- Chyba nie odmówisz szampana w towarzystwie przyszłego szwagra?

- Naprawdę wolałabym...

- Czego się boisz? - Podał jej lampkę z szampanem, szczerząc w uśmiechu zęby ostre jak u wilka.

- Przecież cię nie zjem.

- Nie myślałam o tym, żeby, ..

- Anno, ty chyba mnie nie lubisz? - zapytał, przyglądając jej się podejrzliwie.

- Jesteś bratem Franka... - Wzruszyła ramionami, odwracając wzrok. - Właściwie już jesteś moją rodziną...

Usta Carla rozciągnęły się w sztucznym uśmiechu.

- Muszę powiedzieć, że patrzę na ciebie inaczej niż na moją siostrę Giulię - rzekł, obrzucając ją wymownym spojrzeniem.. - Zupełnie inaczej.

Anna podniosła się.

- Muszę iść i poszukać Jenny.

Carlo jednak wyciągnął rękę i pochwycił ją za ramię.

- Gdzie się tak spieszysz? Nie masz ochoty porozmawiać ze swoim nowym bratem?

Poczuła się nieswojo, ale nie była w stanie uwolnić się z uchwytu.

- Twoja siostra to bardzo ładna dziewczyna.

Ton jego głosu bardzo się nie podobał Annie. Już wcześniej zauważyła wzrok, jakim Carlo obrzucał Jenny, gdy sądził, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Jenny miała zaledwie piętnaście lat i przez całe życie była ochraniana kloszem z racji swej niepełnosprawności, a przez to mogła stać się łatwym łupem kogoś takiego jak Carlo. Anna była zdeterminowana nie dopuścić do żadnych bliższych kontaktów między nimi, nawet gdyby miało to oznaczać, że sama będzie musiała się poświęcić i znosić towarzystwo brata Franka.

- Może jednak napiję się tego szampana - westchnęła, wyciągając rękę.

Carlo podał jej kieliszek z dziwnym błyskiem w oczach.

- Wiedziałem, że nie odmówisz. Franko na pewno życzyłby sobie, żebym cię zabawiał podczas jego nieobecności - rozumiesz, chodzi o honor rodziny. Gdy Franka nie ma, to ja jestem głową domu. Jak to się nazywa w Australii? Szef?

- Coś w tym rodzaju - mruknęła niechętnie i podniosła kieliszek do ust.

- Masz szczęście, Anno. Wychodzisz za mąż za dziedzica jednego z arystokratycznych włoskich rodów. Rodzina Ventressich jest znana na całym świecie. Jako żonie Franka niczego nie będzie ci brakowało.

- Nic wychodzę za niego dla pieniędzy - zaprotestowała.

Ciemne brwi Carla uniosły się cynicznie.

- Ciężko ci będzie przekonać o tym innych. Każda kobieta pragnie bezpieczeństwa w życiu. Przez wieki kobiety wybierały kandydatów na mężów właśnie pod tym kątem. To chyba część teorii ewolucji - przetrwanie najsilniejszych, prawda?

- Najlepiej przystosowanych - poprawiła go.

- Przetrwanie najlepiej przystosowanych gatunków.

- Ach, tak, racja. Rzeczywiście trzeba być doskonale przystosowanym do potrzeb młodej i namiętnej żony, żeby ją zaspokoić.

Anna czuła się coraz bardziej nieswojo. Nie wiedząc, co odpowiedzieć, wypiła kolejny łyk szampana.

- Słyszałem was - oznajmił Carlo.

Mocno zacisnęła palce na nóżce kieliszka.

- Co... co takiego?

Carlo wpatrywał się w jej piersi.

- Całe szczęście, że twoja siostra jest głucha, bo pewnie byłaby zaszokowana, gdyby mogła usłyszeć, jak jej siostra krzyczy w objęciach narzeczonego... nieprawdaż?

Z zażenowania nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Czyżby Carlo naprawdę ich podsłuchał?

- Ale mnie to nie dziwi - ciągnął wciąż z tyra samym, cynicznym uśmiechem. - Bardzo się cieszę ze względu na brata. Jestem trochę zazdrosny, ale może mała Jenny również ma takie talenty jak jej siostra?

Anna gwałtownie odstawiła kieliszek.

- Nie!

- Co się stało? Nie wierzysz, że mógłbym być dobrym kochankiem?

- Nie, to znaczy tak... Ale...

- Daj spokój, Anno, nie traktuj mnie tak brutalnie. Nie podobam ci się? Ludzie zawsze mówią, że ja i Franko jesteśmy do siebie podobni. Nie chciałabyś się przekonać, czy jesteśmy podobni również w... jak mam to wyrazić? W bardziej intymnych sytuacjach?

Anna poczuła dziwne zawroty głowy i słabość w całym ciele.

- To chyba nie jest dobry...

Urwała w pół słowa. Działo się z nią coś dziwnego; musiała się przytrzymać brzegu sofy, żeby nie upaść.

- Co się siało, maleńka? - zapytał Carlo z troską.

- Nic - odrzekła z trudem, oddychając głęboko. - Po prostu zakręciło mi się w głowie.

- Chyba ta rozmowa o miłości za bardzo cię wzburzyła. Tęsknisz za swoim kochankiem, tak?

Zamrugała, usiłując skupić wzrok na jego twarzy.

- Tak... tak, tęsknię za nim.

- Nie martw się, cara a mio. Zajmę się tobą, dopóki Franko nie wróci. Chcesz się położyć?

- Nie...

- A może masz ochotę na jeszcze jednego drinka?

Potrząsnęła głową, on jednak wcisnął jej w dłoń następną lampkę szampana. Przyjęła ją, nie chcąc go urazić.

- Jesteś bardzo zdenerwowana, Anno - powiedział Carlo, sącząc swojego drinka. - Powinnaś odpocząć. Jesteś wśród rodziny, nie musisz się niczego obawiać.

Poczuła, że jej mięśnie stają się coraz bardziej bezwładne.

- Carlo, czy masz dziewczynę? - zapytała, żeby zapełnić czymś ciszę.

Popatrzył jej prosto w oczy.

- Mam wiele dziewczyn. Jestem, jak to się mówi po angielsku... zabawką dla dam?

- Bawidamkiem - zachichotała.

- Ty też tak myślisz? - zapytał z szerokim uśmiechem.

- Zdecydowanie tak. Jesteś bawidamkiem najgorszego rodzaju - odrzekła, patrząc na jego przystojną twarz.

Carlo spojrzał na nią z miną zbitego psa.

- Teraz naprawdę mnie uraziłaś!

- Kogoś takiego jak ty chyba nie można urazić - zaśmiała się. - Jesteś na to zbyt cwany. .

- Cwany? Co to znaczy?

Dopiła szampana i dopiero wtedy odpowiedziała:

- To znaczy, że widziałeś już niejeden numer.

- Ach, ale to chyba nic dobrego?

Wzruszyła ramionami i wyciągnęła w jego stronę pusty kieliszek, który Carlo skwapliwie napełnił.

- Myślę, że nie można być zbyt bogatym, ale na pewno można być zbyt cynicznym.

- Uważasz mnie za cynika?

- Oczywiście, że tak! Zupełnie źle interpretujesz powody, dla których wychodzę za twojego brata. To bardzo cyniczne z twojej strony.

- Może masz rację - powiedział, wpatrując się w swój kieliszek. - Być może niektóre z moich własnych doświadczeń z kobietami zabarwiają mój osąd.

- Carlo, byłeś kiedyś zakochany?

Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.

- Legenda głosi, Anno, że mężczyźni z rodziny Ventressich zakochują się tylko raz w życiu. Kochają głęboko i bezgranicznie, ale jeśli zostaną zdradzeni, nigdy nie wybaczają.

- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.

- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie.

- Nie chcesz mi powiedzieć?

- Nie byłem jeszcze zakochany - uśmiechnął się - ale jestem na najlepszej...

- Drodze?

- Dziękuję ci za to słowo. Mój angielski dużo zyskuje przy tobie.

- Jesteś dobrym uczniem, Carlo. - Z uśmiechem uniosła kieliszek w jego stronę. - Za mojego nowego szwagra, największego bawidamka w rodzinie Ventressich!

Carlo stuknął kieliszkiem o jej kieliszek.

- Za rodzinne uczucia.

Wkrótce skończyli butelkę szampana. Anna czuła, że kręci jej się w głowie, ale udało jej się rozluźnić. Rozmowa z Carlem bardzo ją bawiła. Gdy już porzucił maskę arogancji, ujrzała pod spodem sympatycznego i trochę niepewnego siebie chłopca, który spędził całe życie w cieniu starszego brata. - - Oczywiście, że po śmierci ojca nasze życie się zmieniło - wyznał jej, wpatrując się w kieliszek ze zmarszczonym czołem.

- To musiało być dla was bardzo trudne przeżycie - odrzekła Anna łagodnie. - Ile miałeś wtedy lat?

- Byłem w wieku Jenny. Giulia miała siedemnaście, a Franko dziewiętnaście. To był szok, szczególnie dla matki, ale dla nas też.

- Wypadek?

Carlo skinął głową.

- Ojciec ciężko pracował nad rozwojem firmy. Wracał do domu z Neapolu i zasnął za kierownicą. Zginął na miejscu.

- Tak mi przykro...

- Ty też miałaś swoje smutki. Franko mówił mi, że wasza matka zmarła niedawno.

- Tak... Bardzo mi jej brakuje.

- Ale masz Jenny.

- Tak - uśmiechnęła się. - Mam Jenny.

- A teraz będziesz miała nową rodzinę. Wkrótce zostaniesz panią Ventressi.

- Mam nadzieję, że nie zawiodę waszych oczekiwań.

- Och, na pewno nie - zapewnił Carlo żarliwie. - Jestem przekonany, że doskonale spełnisz wszystkie oczekiwania.

Niewiele więcej pamiętała z tego wieczoru. Carlo otworzył drugą butelkę szampana. Wznosili toasty i zaśmiewali się z jego potknięć w angielskim. A następnego ranka obudziła się w jego łóżku, oślepiona wpadającym przez okno jaskrawym światłem słońca. A potem Franko otworzył drzwi i wpatrzył się w nią ze zdumieniem.

- Anna?

- Franko! - wykrzyknęła, siadając na łóżku.

Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że jest zupełnie naga.

Jego wzrok przeszył ją bezlitośnie.

- Co ty robisz w łóżku Carla?

Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, nic nie rozumiejąc i usiłując sobie przypomnieć, jak się tu znalazła.

- Ja...

Odpowiedzią było grube przekleństwo po włosku.

- Franko, ja... - wyjąkała.

- Carlo miał rację. Jesteś zwykłym śmieciem, chciałaś tylko zapolować na bogatego męża!

- Nie! - zawołała, okrywając się prześcieradłem.

We wzroku Franka malowała się nieskrywana pogarda.

- Wystarczyło, żebym na jeden dzień wyjechał, a ty uwiodłaś mojego brata!

- Nie! - Niezgrabnie wygramoliła się z łóżka, owinięta prześcieradłem. - Franko, ja nic nie zrobiłam...

- Nawet nie próbuj się tłumaczyć. Carlo wszystko mi opowiedział.

- Co ci opowiedział?

- Jak się na niego rzuciłaś.

- To nieprawda!

- Bardzo się wstydzi, że nie potrafił cię przed tym powstrzymać.

Anna nie rozumiała z tego ani słowa. Carlo? Powstrzymać? Ją?

- I uwierzyłeś mu? - zapytała ze zdumieniem.

- A dlaczego miałbym mu nie wierzyć? Przecież to mój brat!

No tak, pomyślała. Racja.

- Franko, nie pamiętam, co się zdarzyło w nocy, ale jestem pewna, że nie spałam z twoim bratem.

- Nie kłam! - wrzasnął z pogardą. - Wykorzystałaś jego chwilę słabości. Carlo jest w szoku i nie może dojść do siebie!

Carlo? W szoku?

- Mogę ci wytłumaczyć...

- Myślisz, że mam ochotę słuchać twoich tłumaczeń?

- Ja...

- Brzydzę się tobą!

- Franko, ale ja nie...

- Nie mam ochoty przedłużać tej dyskusji - przerwał jej. - Obydwie z siostrą macie natychmiast stąd wyjechać. Zamówiłem wam już bilety - Ale...

- Naprawdę myślałaś, że coś takiego ujdzie ci płazem?

- Ja nic nie zrobiłam...

- Idź do diabla! - wrzasnął. - Kochałem cię! Jak mogłaś mi zrobić coś takiego?!

- Franko...

Błagalnie wyciągnęła do niego rękę, ale odepchnął ją w gniewie.

- Nie chcę cię już nigdy widzieć na oczy. Rozumiesz? Wyjedziecie stąd jeszcze dziś przed południem. Pokojówka już pakuje twoje rzeczy.

- Ale, Franko, ja...

- Zejdź mi z oczu, Anno, bo za chwilę zupełnie stracę kontrolę nad sobą.

Patrzyła na niego z konsternacją. Zachowywał się jak ktoś zupełnie obcy. Czuły kochanek sprzed zaledwie kilku dni zniknął bez śladu; zastąpił go kipiący ze złości mężczyzna.

- Ja nie spalam z...

- Wynoś się, bo za chwilę sam cię stąd wyrzucę.

- Kocham cię, Franko!

- Zabieraj swoją siostrę i wynoście się stąd obydwie, zanim zadzwonię po policję. Okryłaś wstydem nazwisko Ventressi. Tego ci nigdy nie wybaczę.

Odwrócił się i poszedł do drzwi.

- Ja nie spalam z Carlem... - powtórzyła Anna bezradnie. - Nie spałam z nim...

Ale Franka już nie było.

Gdy się obudziła, Franko stał obok łóżka Sammy'ego i trzymał go za rękę.

- Pielęgniarka mówi, że wszystko jest w najlepszym porządku - powiedział.

Zamrugała powiekami, żeby się dobudzić, i podniosła głowę.

- Jak długo już tu jesteś?

Odpowiedział jej nieprzeniknionym spojrzeniem.

- Wystarczająco długo. Słyszałem, jak mruczałaś przez sen imię mojego brata.

Wbiła wzrok w podłogę, nie mając pojęcia, co ma odpowiedzieć.

- Zapewne czujesz się winna, że nie powiedziałaś mu o narodzinach syna.

Przygryzła usta. Wielokrotnie przychodziło jej do głowy, że powinna zawiadomić o tym Carla, ale zbyt dobrze pamiętała, jak bezlitośni potrafią być mężczyźni z rodziny Ventressich. Mieli pieniądze i wpływy; gdyby chcieli, bez trudu mogliby odebrać jej dziecko. Nawet teraz czuła, że stąpa po bardzo niepewnym gruncie. Jako samotna matka z trudem wiązała koniec z końcem; wioski prawnik z łatwością przekonałby sąd, że Sammy ma prawo do ojcowskiej opieki, a fakt, że Anna poczęła dziecko jednego brata, będąc zaręczona z drugim, bez wątpienia świadczyłby przeciwko niej.

- Dziwię się, że sam mu o tym nie powiedziałeś - rzekła po chwili milczenia.

Franko spojrzał na nią z ukosa spod czarnych rzęs.

- Już ci wspominałem, że Carlo jest szczęśliwym mężem i wkrótce oczekuje narodzin dziecka. Nie sądzę, by wiadomość o Sammym mogła mu się teraz przysłużyć.

- A powiedziałeś mu, że... mieszkasz ze mną?

- Powiedziałem mu tyle, ile potrzebuje wiedzieć.

- To znaczy co?

- Powiedziałem, że mam z tobą romans.

Anna poczuła, że pałą ją policzki.

- I co on na to?

- Był zdziwiony. Może nawet wstrząśnięty.

- Mogę to sobie wyobrazić - mruknęła sucho. - Co powiedział? Że jesteś głupi, wkładając rękę po raz drugi w ten sam ogień?

Franko przez chwilę przyglądał jej się uważnie, zanim odpowiedział.

- Nie, niczego takiego nie usłyszałem.

Zapadło milczenie, przerywane jedynie rytmicznym piskiem aparatury przy łóżku Sammy'ego.

- Mój brat bardzo nie lubi wracać do tamtej nocy - rzekł Franko w końcu. - Wydaje mi się, że on bardziej czuje balast winy niż ty.

Anna podniosła głowę.

- Co ty możesz wiedzieć o moich uczuciach? Co ty w ogóle wiesz? Jesteś mężczyzną. Zapewne spałeś z setkami kobiet i nigdy nawet nie przyszło ci do głowy, by zastanowić się nad możliwymi konsekwencjami. A ja popełniłam tylko jeden błąd! Którego, w dodatku, w ogóle nie pamiętam, choć są materialne dowody. Ale osądzasz mnie surowiej, bo jestem kobietą. Mam nieślubne dziecko, które z powodu głupiego błędu nie ma kontaktu z własnym ojcem. Nie mów mi, że twój brat boleśniej odczuwa winę niż ja.

- Carlo nie może się dowiedzieć o Sammym - mruknął Franko. - Jego żona by tego nie zrozumiała. To byłby wielki problem w rodzinie.

- A czy ja kiedykolwiek powiedziałam, że chcę go o tym zawiadomić?

- Adoptuję Sammy'ego. Uznam go za swoje dziecko.

Anna gwałtownie poderwała się z miejsca.

- Co takiego?!

Odpowiedziało jej stalowe spojrzenie.

- Ożenię się z tobą i adoptuję Sammy'ego.

- Aż do tego chcesz się posunąć, żeby ochronić brata przed prawdą?!

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby uchronić moją rodzinę przed wykorzystaniem. Weźmiemy ślub, jak tylko Sammy wyjdzie ze szpitala. Potem rozpocznę procedurę adopcji. Nikt nie będzie mógł niczego zakwestionować.

- Nikt oprócz mnie! A ja nie zamierzam za ciebie wychodzić!

- A dlaczego nie?

Ze zdumienia zaparło jej dech.

- Ty mnie o to pytasz?!

Franko lekko wzruszył ramionami.

- Będziesz musiała przywyknąć do tej myśli.

- Nigdy do niej nie przywyknę! Nie potrafię sobie wyobrazić niczego gorszego!

- Naprawdę? Zastanów się jeszcze. Mogę wynająć najlepszych prawników, żeby odebrać ci prawa do opieki nad Sammym. Sprawdzą twoją reputację i prawda wyjdzie na jaw. Uwiodłaś mojego brata i zataiłaś przed nim istnienie jego syna. Z trudem zarabiasz na życie, twoja siostra jest...

- Ani mi się waż wciągać W to Jenny! Ona nie ma z tym wszystkim nic wspólnego.

Franko obrzucił ją aroganckim spojrzeniem.

- Użyję wszelkich dostępnych mi środków, by cię zmusić do zapłacenia rachunku za to, co zrobiłaś.

- Naprawdę jesteś gotów posunąć się tak daleko, by osiągnąć swój cel? Nawet do małżeństwa ze mną?

Jego uśmiech zmroził ją do szpiku kości.

Rozdział 7

Następny tydzień był dla Anny torturą. Plany Franka z dnia na dzień nabierały coraz bardziej realnych kształtów. Nie była w stanie wymknąć się z tej sieci. Chciał mieć kontrolę: nad nią, nad jej synem, nad jej zachowaniem i reakcjami. Na każdym kroku napotykała jego zimną determinację. To on od początku do końca dyktował zasady gry. Wiedziała, że w każdej chwili może odebrać jej Sammy'ego i że nic go przed tym nie powstrzyma. Był przekonany, że w ten sposób wymierza jej sprawiedliwość, ona zaś nie miała innego wyjścia, jak tylko przyjąć jego warunki.

Ale małżeństwo? Czy rzeczywiście musiała się zgodzić na życie pełne pogardy i nienawiści? Owszem, Sammy zyskałby ojca, ale za jaką cenę? Mroczny sekret już na zawsze stałby się częścią ich życia.

Franko odwiedzał Sammy'ego regularnie. Z pozoru sprawiał wrażenie idealnego ojca i czułego partnera. Przynosił jej kanapki i napoje, siedział przy łóżku chłopca, czytał mu książeczki i bawił się z nim. W obecności pielęgniarek był wcieleniem uprzejmości i troskliwości. Nikt nawet nie przypuszczał, co kryło się za tą piękną fasadą.

Na dzień przed wypisem Sammy'ego do szpitala wpadła rozpromieniona Jenny.

- Wyglądasz na uradowaną - zauważyła Anna, całując siostrę w policzek. - Co się stało?

- Dostałam pracę! - zawołała dziewczyna z podnieceniem.

Anna zmarszczyła czoło.

- Jaką pracę?

- Franko zaproponował mi posadę u siebie w firmie. Zaczynam od jutra.

Anna ciężko przysiadła na skraju łóżka Sammy'ego.

- Czy jesteś pewna, że to mądra decyzja?

Jenny wydawała się zaskoczona.

- O co chodzi? Myślałam, że się ucieszysz! Przecież macie wziąć ślub, więc wszystkie problemy są już rozwiązane. Mogę pracować przez całe wakacje. Przyda mi się takie doświadczenie!

- Franko ci powiedział, że bierzemy ślub?

- Tak. Mówił, że wystarał się o specjalne zezwolenie i uroczystość może się odbyć już w przyszłym tygodniu.

Anna zaniemówiła. Jenny popatrzyła na nią dziwnie.

- Nic jesteś szczęśliwa? Przecież go kochasz? Nigdy nie przestałaś go kochać, więc dlaczego teraz tak dziwnie na mnie patrzysz?

Anna przygryzła usta, zastanawiając się, czy powinna wtajemniczyć siostrę w kulisy sytuacji, Jenny jednak nie zostawiła jej czasu na podjęcie decyzji.

- Rozumiem, że Franko nadal jest na ciebie zły, bo nie powiedziałaś mu o Sammym, ale postanowił odłożyć na bok żale i dać wam jeszcze jedną szansę. Moim zdaniem jesteś mu to winna, szczególnie że to on płaci za operację!

Co mogła odrzec? Owszem, była mu coś winna; była mu winna więcej, niż Jenny przypuszczała. Nie zmieniało to jednak faktu, że ją i Franka łączyły już tylko gorycz, cierpienie i zdrada.

- Masz rację - westchnęła. - Niepotrzebnie się martwię. Wszystko się jakoś ułoży... z czasem.

Jenny dotknęła jej ręki.

- Jesteś wyczerpana. Może pójdziesz do domu i wreszcie porządnie się prześpisz? Mogę zostać z Sammym do rana.

- Jesteś kochana, ale to jest moje miejsce. W końcu to ja jestem jego matką - uśmiechnęła się, ściskając dłoń siostry.

- Sammy ma teraz również ojca - zauważyła Jenny. - Nie jesteś już sama ze wszystkim. Franko mówił, że przyjdzie tu po pracy. Powinien już niedługo być.

Jak na zawołanie w drzwiach ukazała się wysoka sylwetka.

- Dzień dobry, Anno - powiedział, szukając jej wzroku. - Jak się czuje mój synek?

Synek! O ileż wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby Sammy rzeczywiście był synem Franka!

- Dobrze - odrzekła Anna, rozciągając wargi w sztucznym uśmiechu. - Doktor Frentalle mówi, że jutro Sammy może wyjść do domu.

- To wspaniale - rozpromienił się Franko.

- Może zabierzesz Annę na kolację? - wtrąciła Jenny. - Ja mogę posiedzieć tu z Sammym przez kilka godzin.

- Raczej nie... - odezwała się Anna, ale Franko nie pozwolił jej skończyć.

- Bardzo dziękuję - uśmiechnął się z wdzięcznością. - Nie zajmie nam to długo, najwyżej półtorej godziny. Chodźmy, zanim Sammy się zbudzi.

Anna z trudem powstrzymywała wybuch, ale gdy już znaleźli się za dyżurką pielęgniarek, wyszarpnęła ramię i utkwiła w twarzy Franka lodowaty wzrok.

- Nie chcę iść z tobą na kolację.

- Musisz coś jeść - powiedział, zupełnie niewzruszony. - Więc równie dobrze możesz zjeść ze mną. W końcu już niedługo będziesz dzieliła ze mną wszystkie posiłki. Przyzwyczajaj się.

- Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Nie mam najmniejszej ochoty wychodzić za ciebie.

- Kilka lat temu ten pomysł bardzo ci się podobał...

- Nie jesteś już tym samym człowiekiem.

- To prawda, ale ty też nie jesteś tą samą kobietą, którą wówczas kochałem. Tym razem przynajmniej wiem, co biorę.

- Nic nie bierzesz, bo ja się nie zgadzam na ślub.

- Wyjdziesz za mnie, Anno, albo będziesz musiała znieść konsekwencje swojej odmowy.

- Grozisz mi? - zapytała z oburzeniem.

Franko w dalszym ciągu zachowywał kamienny spokój.

- Nie, przypominam ci tylko o niektórych faktach.

- A pierwszy z nich to ten, że ty dyktujesz zasady?

- To oczywiste. Czy myślisz, że znów pozwolę wystrychnąć się na dudka? Nie jestem taki głupi. Będę cię miał na własnych warunkach, lak długo, jak zechcę, a ty nie możesz zrobić nic, żeby temu zapobiec.

- Czy nie posuwasz się przypadkiem za daleko? Naprawdę chcesz zawrzeć małżeństwo z nienawiści?

- Coś ci powiem, Anno. - Zatrzymał na jej twarzy przenikliwe spojrzenie. - Wolę być twoim mężem, nienawidząc cię, niż żyć z dala od ciebie, usychając z miłości.

Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego z kompletnym niezrozumieniem.

- Nie interesuje mnie, co do mnie czujesz; chcę cię mieć, i to wszystko - ciągnął Franko. - Zostaniesz moją żoną, a Sammy wobec wszystkich będzie uchodził za mojego syna. Będę go traktował dokładnie tak samo jak inne nasze dzieci.

Anna otworzyła usta ze zdumienia.

- Jakie dzieci? Chcesz mieć ze mną dzieci?

- Ależ oczywiście!

- Ale przecież...

- Nie od razu - przerwał jej. - Zrozumiałe, że będziesz potrzebowała trochę czasu, żeby przywyknąć do sytuacji.

- Nie przywyknę nawet do końca życia!

- W tej chwili najważniejsze są potrzeby Sammy'ego. Możemy się na razie wstrzymać z płodzeniem innych dzieci.

- Jaki ty jesteś troskliwy - mruknęła ironicznie.

- Co ci się tak nie podoba w moim pomyśle, Anno? Urodziłaś dziecko mojemu bratu, więc jedno czy dwoje dla mnie nie powinno ci sprawić większej różnicy.

- Boże, jaki ty jesteś cyniczny! - wykrzyknęła.

- Nie zamierzam wprowadzać cię w błąd co do istoty naszej relacji.

Serce ścisnęło jej się boleśnie. Franko określił swoje stanowisko wystarczająco jasno. Nie czuł do niej już nic oprócz nienawiści.

- Weźmiemy ślub w przyszłym tygodniu, gdy lekarze pozwolą Sammy'emu polecieć do Rzymu. Moja rodzina zechce cię oficjalnie powitać w swoim gronie.

- Nie chcę jechać do Rzymu.

Franko nic na to nie odpowiedział, tylko w milczeniu poprowadził ją do samochodu, ale mocno zaciśnięte usta świadczyły o tym, że jest na nią zły.

- Nie chcę jechać do Rzymu - powtórzyła, siedząc już na miejscu pasażera.

- Już to słyszałem. Nie musisz powtarzać.

- Mój dom jest w Australii. Jenny tutaj studiuje i...

Franko szarpnął dźwignię biegów z wyraźną złością.

- Przecież nie wymagam, żebyś zupełnie stąd wyemigrowała. Powiedziałem tylko, że polecimy do Rzymu na ślub.

- Ale twój dom jest we Włoszech - zdziwiła się. - Mówiłeś, że przyjechałeś do Australii tylko na trzy miesiące, więc...

- Przez następny rok albo dłużej będę podróżował między obydwoma krajami. Ty, Sammy i Jenny możecie podróżować razem ze mną, gdy czas wam na to pozwoli.

- Mam być żoną na pół etatu?

Franko przelotnie spojrzał jej w oczy.

- Chyba nie spodziewałaś się, że zatrudnię cię w pełnym wymiarze?

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Czego właściwie oczekiwała obietnicy szczęśliwego życia do grobowej deski? Przygryzła usta i wpatrzyła się w okno.

- Co masz ochotę zjeść? - zapytał Franko po dłuższej chwili nabrzmiałej milczeniem.

- Nie jestem głodna.

Westchnął i zastukał palcami o kierownicę.

- Widzę, że nie chcesz ustąpić nawet o cal. Walczysz ze mną na każdym kroku.

- A jak mam z tobą nie walczyć? - odrzekła gniewnie. - Traktujesz mnie jak pionek na szachownicy... przestawiasz, gdzie ci przyjdzie ochota, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, czego ja chcę!

Franko znów zacisnął usta.

- No dobrze. W takim razie czego chcesz?

Czego chciała? Jak mogła mu o tym opowiedzieć?

- Powiedz mi, co cię uszczęśliwi - nalegał. - Staram się, jak mogę, uporządkować ten bałagan w naszym życiu. Przecież nie musiałem pomagać ci przy operacji Sammy'ego. W końcu nic mnie z nim nie łączy... zupełnie nic.

- Czego ty chcesz?! - wykrzyknęła Anna, balansując na skraju histerii. - Chcesz dostać medal za to, co zrobiłeś? W porządku, zapłaciłeś za operację dziecka. I co z tego? Czego jeszcze ode mnie wymagasz? Nie wystarczy ci, że poszłam z tobą do łóżka i zgodziłam się mieszkać z tobą przez trzy miesiące? Czego jeszcze oczekujesz?

W jego oczach zobaczyła furię.

- Chcę odzyskać to, co zniszczyłaś kiedyś.

Zamrugała, żeby odpędzić Izy.

- Chciałabym, żebyś chociaż raz nie wspominał o przeszłości.

- Dlaczego? Wpędzam cię w poczucie winy?

Anna wybuchnęła szlochem.

- Nie zniosę tego więcej, nie zniosę!

- No cóż, mnie nie sprawia to przyjemności, ale ten problem sam nie zniknie. Jeśli się z nim otwarcie nie skonfrontujemy, to ciągle będziemy się o niego potykać.

Zaparkował samochód przed restauracją, wysiadł i otworzył drzwi po jej stronie.

- Anno... - powiedział już łagodniej, ujmując ją pod ramię. - Anno...

- Zostaw mnie.

- Posłuchaj, cara. Obiecuję, że dzisiaj nie będę już więcej wspominał o przeszłości. Zgoda?

- Nie wierzę, że uda ci się powstrzymać - prychnęła.

- Sama się przekonasz - obiecał.

Wprowadził ją do wnętrza włoskiej restauracji.

Już po chwili siedzieli przy stoliku w ustronnym kącie. Franko wziął ją za rękę i nie spuszczając wzroku z jej twarzy, bawił się jej palcami.

- Anno...

- Tak?

- Nic - uśmiechnął się. - Po prostu: Anno.

- Franko?

- Mhm?

- Dlaczego chcesz się ze mną ożenić?

Milczał przez dłuższą chwilę, a wreszcie powiedział:

- Sammy potrzebuje ojca.

- Czy to jedyny powód?

- A jaki może być inny? - wzruszył ramionami.

- Nie wiem... ale to jest dość radykalne rozwiązanie... jeśli wziąć pod uwagę naszą przeszłość.

- Zdawało mi się, że mieliśmy dzisiaj nie rozmawiać o przeszłości?

- Wiem, ale zastanawiałam się... - Podniosła na niego wzrok. - Ta podróż do Rzymu, którą planujesz... Czy wziąłeś pod uwagę, jak twoja rodzina może zareagować na wiadomość, że żenisz się ze mną?

- Wziąłem to pod uwagę.

- I?

- Mimo wszystko weźmiemy ślub.

- Ale to będzie bardzo trudne... obecność Carla i w ogóle...

- Anno, to nie ja spowodowałem te trudności, tylko ty. Carlo będzie musiał zaakceptować cie jako moją żonę, bo taka jest moja wola. Podobnie jak i reszta rodziny.

- Czy twoja matka wie o... ?

- Nie. - Puścił jej dłoń i sięgnął po kieliszek z winem. - Uznałem wtedy, że najlepiej będzie powiedzieć jej, że. pokłóciliśmy się i zrezygnowaliśmy ze ślubu.

- Nigdy nie zapytała, o co poszło?

- Moja matka zna mnie bardzo dobrze. Wie, o jakich sprawach nie chcę rozmawiać, i nie próbuje mnie do niczego zmuszać.

- A twoja siostra Giulia?

- Giulia zawsze miała o tobie bardzo dobre zdanie. Zwymyślała mnie od głupców za to, że pozwoliłem ci odejść.

- I nie korciło cię. żeby powiedzieć jej prawdę?

- Korciło mnie, i to bardzo.

- Więc co cię powstrzymało?

Franko przez chwilę obracał kieliszek w ręku.

- Carlo był bardzo przygnieciony poczuciem winy... uznałem, że gdy opowiem o wszystkim rodzinie, będzie się czuł jeszcze gorzej.

Z jakiegoś powodu Anna poczuła się rozczarowana tą odpowiedzią.

- A ty nigdy nie miałaś ochoty powiedzieć prawdy Jenny? - zapyta! Franko.

- Czasami...

- Jak jej wyjaśniłaś nasze zerwanie?

Anna wzruszyła ramionami.

- Powiedziałam, że się w tobie odkochałam - odrzekła, unikając jego wzroku. Tak było łatwiej. A potem okazało się, że to nawet nie było kłamstwo.

- Byłaś później w jakimś związku? - indagował Franko, obserwując ją bacznie.

- To nie jest łatwe dla samotnej matki - odpowiedziała, bawiąc się kieliszkiem. - Mężczyźni przeważnie wolą kobiety bez przychówku.

- Sammy jest fantastycznym dzieciakiem.

- Dziękuję - odrzekła szczerze.

Znów zapadło między nimi milczenie. Anna obracała w palcach serwetkę.

- Dzwoniłem do domu wczoraj wieczorem. Powiedziałem im, że Sammy jest moim synem - oznajmił Franko.

Widelec wysunął się Annie z rąk.

- Zdenerwowali się?

- Trochę - odrzekł Franko z grymasem. - Matka oczywiście była na mnie wściekła, a Giulia uznała, że opuściłem cię, gdy najbardziej mnie potrzebowałaś.

- To musiało być dla ciebie bardzo trudne.

- To samo myślałem o tobie - stwierdził. - Kiedy się przekonałaś, że jesteś w ciąży?

- Za późno - przyznała. - Pod koniec trzeciego miesiąca. I wpadłam w panikę. Chyba zlekceważyłam pierwsze objawy. To był dla mnie szok. A jeszcze gorsze było to. że nikomu nie mogłam powiedzieć prawdy.

- Brałaś pod uwagę usunięcie ciąży?

Anna drgnęła.

- Nie, nawet przez chwilę się nad tym nie zastanawiałam. To był mój błąd... i byłam przygotowana, by za niego zapłacić.

- Wygląda na to, że zapłaciłaś wielką cenę.

- Zdziwiona jestem, że tak mówisz.

- Ja też byłem w szoku, gdy się dowiedziałem, że masz dziecko - przyznał Franko. - Przez krótki czas miałem nadzieję, że jest moje... ale przecież zawsze używaliśmy zabezpieczenia, więc musiałem pogodzić się z myślą, że to dziecko Carla.

- Szkoda, że to nie jest twój syn - powiedziała Anna impulsywnie, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Franko popatrzył jej prosto w oczy.

- Myślisz, że ja nie żałuję? Patrzę na niego i widzę siebie. I widzę, co mogliśmy przeżywać razem...

- Tak mi przykro...

Franko odstawił kieliszek z głośnym stuknięciem.

- Mnie jest przykro jeszcze bardziej niż tobie.

- Szkoda, że niczego nie pamiętam.

- Chciałbym, żebyś wreszcie przestała mnie karmić tymi bzdurami o zaniku pamięci. Czego jeszcze potrzebujesz, żeby przyjąć odpowiedzialność za swoją rolę w lej historii? Zdjęcia ci nie wystarczą? Chcesz relacji naocznego świadka?

Anna nerwowo zwijała serwetkę w ciasny rulon.

- Byłoby mi o wiele łatwiej, gdybym mogła sobie przypomnieć, w jaki sposób znalazłam się w łóżku Carla.

- Mogę ci w tym pomóc - rzekł Franko z goryczą. - Wypiliście butelkę szampana. Zaszumiało ci w głowie i zaczęłaś się dobierać do Carla, a że on również nie był trzeźwy, nie potrafił ci się oprzeć. Nie dziwię mu się zresztą. Ja na jego miejscu zrobiłbym to samo. Ale mniejsza o to. Teraz trzeba się skoncentrować na przyszłości. Sammy ma prawo do swojego dziedzictwa jako Ventressi i dopilnuję, żeby je otrzymał.

- Nawet jeśli oznacza to małżeństwo z kobietą, do której nic nie czujesz?

Franko spojrzał na nią twardo.

- Nie posunąłbym się do takiego stwierdzenia. Owszem, czuję do ciebie wiele rzeczy. Na przykład złość, a w spokojniejszych chwilach także ślad dawnej sympatii. Ale szczerze mówiąc, czuję przede wszystkim pożądanie. Tego uczucia nie potrafiłem się pozbyć przez te wszystkie lata. Dlatego teraz jestem zdecydowany cię mieć.

- Nie mogę, Franko - szepnęła Anna niemal bezgłośnie. - Nie mogę za ciebie wyjść.

- Możesz i wyjdziesz. Nie zgadzam się na żadne inne rozwiązanie.

- I jak długo, twoim zdaniem, takie małżeństwo może przetrwać? - zapytała z desperacją.

- Tak długo, jak ja zechcę.

- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo?

- Myślisz, że zadowolę się czymkolwiek innym? Kiedyś już zniszczyłaś moje szczęście. Nie zamierzam teraz rezygnować z ponownej szansy.

- Błagam cię, nie proś mnie o to.

- Ale ja cię nie proszę. Za tydzień zostaniesz moją żoną. Nie ma innej możliwości.

- Aż tak bardzo mnie nienawidzisz?

Jego twarz była zupełnie nieprzenikniona.

- Mam wiele powodów, żeby cię nienawidzić. Ty sama wiesz o tym najlepiej.

Nic nie potrafiła powiedzieć na swoją obronę, - Nie wiem, jak spojrzę w twarz twojemu bratu...

- Nie musisz się obawiać o zachowanie Carla. On już nigdy nie spojrzy na ciebie w ten sposób. Jest bardzo zakochany w Milanie i nie będzie miał ochoty narażać swojego małżeństwa.

Nastąpiła kolejna niezręczna chwila milczenia.

- On mi przysłał te zdjęcia - powiedziała w końcu Anna.

Franko znieruchomiał.

- W pierwszej chwili myślałam, że to list od ciebie... Przeprosiny za to, że nie próbowałeś spojrzeć na sytuację z mojej strony...

- Czy coś jeszcze tam było oprócz zdjęć?

- Na przykład co? - zapytała Anna ironicznie. - Wyznanie, że podle mnie wykorzystał? I że to jednak nie była moja wina?

Franko znów ponuro zacisnął usta.

- Czy był tam jakiś list?

- Owszem, był. Krótki i rzeczowy.

- Co tam było napisane?

- Niewiele, ale nietrudno było odczytać przekaz między wierszami.

- Masz jeszcze ten list?

- Nie.

- Oczywiście - uśmiechnął się Franko cynicznie.

Anna spojrzała na niego z oszołomieniem.

- Znów mi nie wierzysz, tak?

- A dlaczego miałbym ci wierzyć?

- Bo mówię prawdę! Twój brat dołączył do zdjęć kartkę z ostrzeżeniem, żebym nigdy w życiu nie próbowała kontaktować się z nikim z waszej rodziny.

- Nie nazwałbym tego groźbą - mruknął Franko. - W tych okolicznościach to było zupełnie zrozumiałe.

- I ty się zastanawiasz, dlaczego nie wierzę w naszą przyszłość - zaśmiała się Anna bez humoru. - Dla ciebie jestem tylko niemoralną dziwką, która zdradziła cię z bratem przy pierwszej nadarzającej się okazji.

- Muszę w to wierzyć, Anno, nie mam innego wyboru - westchnął. - Ale bardzo bym chciał mieć taki wybór. Nawet nie wiesz, jak bardzo.

Rozdział 8

Rankiem w dniu ślubu niebo przecięły zielone błyskawice, a zaraz potem rozległ się grzmot i lunął ulewny deszcz. Anna nie mogła powstrzymać się od myśli, że ta pogoda to omen zwiastujący przyszłość jej małżeństwa.

W ciągu ostatnich dni Franko traktował ją nadspodziewanie dobrze. Trzymał się na dystans, wyraźnie schodził jej z drogi, omijał wspólną sypialnię, a w rozmowach ograniczał się do pojedynczych słów i monosylab. Tylko w obecności Sammy'ego lub Jenny znów wchodził w swoją dawną skórę i stawał się czarującym, uroczym mężczyzną.

Ceremonia ślubu była krótka i bezosobowa i w niczym nie przypominała wielkiej fety, jaką Anna i Jenny planowały przed czterema laty w Rzymie. Anna powtarzała słowa przysięgi stłumionym głosem, zastanawiając się, czy błyskawice nad jej głową symbolizują gniew jakiejś wyższej siły z powodu jej dawnych grzechów.

Wydawało się, że Franko nie przeżywa podobnych rozterek. Spokojnie wsunął obrączkę na jej palce i pocałował ją zdawkowo, chyba tylko ze względu na nielicznych świadków, wśród których prym wiodła entuzjastyczna Jenny i Sammy z ochami wielkimi jak spodki.

Przyjęcie, złożone z kilku kieliszków szampana oraz tacy przekąsek, odbyło się W holu hotelowym, a oprawę artystyczną zapewniał pianista o bardzo ograniczonym repertuarze, Anna odetchnęła z ulgą, gdy ta farsa dobiegła wreszcie końca i można było wrócić do domu Franka. Tam przynajmniej wiedziała, na czym stoi i gdzie jest •ej miejsce.

Sammy poszedł spać bez zwykłego wieczornego marudzenia, Jenny uśmiechnęła się nieśmiało, gdy przy drzwiach pojawił się młody księgowy z firmy Franka, z którym spotykała się od kilku dni. Anna pomachała im na pożegnanie i ruszyła w stronę schodów, ale zatrzymał ją głos Franka.

- Anno.

Obejrzała się przez ramię i gdy napotkała jego wzrok, nieświadomie zacisnęła dłonie w pięści.

- Chciałbym z tobą porozmawiać.

- Trochę już za późno na ustalenia przedmałżeńskie - stwierdziła ironicznie.

Zauważyła, że on także zwinął dłonie w pięści, i sprawiło jej to dziwną satysfakcję.

- Za trzy tygodnie wyjeżdżamy do Rzymu - oznajmił, - To mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby się spakować. Czy jeszcze coś?

- Owszem, tak - odrzekł ostro. - Możemy porozmawiać tutaj w holu albo w salonie, jak wolisz.

Uniosła wyżej głowę i stanęła na pierwszym schodku.

- Wolałabym pójść się położyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Nic mam teraz ochoty na stypę poślubną.

Brwi Franka powędrowały do góry.

- Co to ma znaczyć?

- Tę dzisiejszą uroczystość trudno chyba nazwać ślubem? - odrzekła z ironicznym zdziwieniem. - Panna młoda, która została przymuszona do ślubu szantażem, i pan młody, który żeni się wyłącznie z zemsty!

- Zapewniam cię, że nie chodziło mi tylko o zemstę.

- Och, czyżby? No cóż. Mnie w tej chwili chodzi tylko o to, żebym mogła się spokojnie położyć.

Odwróciła się, chcąc pójść na górę, i naraz ze świstem wciągnęła powietrze. Nieoczekiwany, przeszywający ból w podbrzuszu zgiął ją wpół; omal nie upadła, ale zdążyła przytrzymać się barierki.

- Anno! - wykrzyknął Franko, dobiegając do niej w dwóch susach. - Co się stało?

Blada jak papier, kurczowo zaciskała pałce na poręczy schodów.

- Nie... nie wiem - wykrztusiła.

Franko wziął ją na ręce, zaniósł do największej sypialni i położył na łóżku. Nawet nie próbowała się wyrywać; nie miała na to siły. Czuła, że po nogach spływa jej lepka ciecz.

- Jesteś blada jak papier - zauważy! Franko z niepokojem. - Dzwonię po lekarza.

Zwinęła się w kłębek, by zmniejszyć ból, i resztką sił walczyła ze Izami.

- Jak się nazywa twój lekarz? - zapytał Franko Z paniką w głosie.

Podała mu nazwisko przez zaciśnięte zęby i zwinęła się na łóżku jeszcze ciaśniej.

- To pilne! - krzyczał Franko do słuchawki. - Moja... moja żona ma atak bólu! Nic mnie nie obchodzi, ilu ludzi potrzebuje w tej chwili karetki! Mówię pani, że...

- Och! - jęknęła Anna, przyciskając obydwie dłonie do brzucha.

Franko odrzucił telefon i w jednej chwili znalazł się przy niej. Drżącą ręką odgarnął włosy z jej czoła.

- Anno!

- Franko, ja krwawię - wydyszała.

- Co?! - Zmarszczył brwi; treść jej słów wyraźnie dotarła do niego dopiero po dłuższej chwili.

Przesunął wzrok wzdłuż jej ciała i dopiero teraz zauważył czerwoną plamę, rozszerzającą się szybko na prześcieradle.

- Dostałaś okres?

Potrząsnęła głową, mocno zaciskając zęby, żeby przetrwać następny skurcz.

Franko rzucił się do łazienki i po sekundzie wrócił z ręcznikiem, który wsunął jej między nogi.

- Czy zawsze wygląda to tak źle?

Znów potrząsnęła głową i tym razem spróbowała się odezwać.

- Nie... ja... jeszcze nigdy.... och!

Franko po raz drugi zadzwonił na pogotowie i tym razem uzyskał, czego chciał. Po kilku minutach przed domem rozległa się syrena karetki, a w ślad za sanitariuszami do sypialni wpadła Rosa.

- Ja się zajmę Sammym - zapewniła Annę, którą paramedycy właśnie układali na noszach.

- Dziękuję - szepnęła.

Franko bezceremonialnie odsunął gospodynię na bok i przejął dowodzenie nad personelem karetki.

- Ostrożnie! - warknął, gdy nosze podskoczyły z hałasem.

- Robimy, co możemy - uspokajał go z uśmiechem rudowłosy sanitariusz. - Nic jej nie będzie. Wygląda to na zwykłe poronienie. Ciśnienie ma dobre, a ból jest do zniesienia. Wróci do domu, zanim się pan obejrzy.

Franko znieruchomiał. Poronienie? Dziecko? Czyje? Jego? Wsiadł do karetki z chaosem w myślach, patrząc na swoją świeżo upieczoną żonę z takim wyrazem twarzy, jakby zobaczył ducha.

- Anno...

Wzięła go za rękę i lekko uścisnęła.

- Przepraszam.

- Za co mnie przepraszasz? - zdumiał się, trzymając jej dłoń tak delikatnie, jakby była ze szklą.

- Powinnam ci powiedzieć...

- O czym?

- Brałam niskohormonalne tabletki, ale zdarzało mi się zapomnieć...

Franko gwałtownie wciągnął oddech.

- Nie sądziłam, że tak się zdarzy... - dodała cicho.

- Nie martw się tym. - Słowa z trudem wydobywały się z zaciśniętego gardła.

Anna rozpłakała się.

- Anno... to moja wina... - wykrztusił.

- Nie...

- Cicho. - Przyłożył palec wskazujący do jej ust, a kciukiem jednocześnie otarł łzę z policzka. - Nie płacz, cara. Proszę cię, nie płacz...

Szpital był hałaśliwy i przepełniony, ale Franko dopilnował, by Anna jak najszybciej znalazła się w spokojnej salce. Zawołano lekarza, który szybko przygotował wszystko, co było potrzebne do zabiegu wyłyżeczkowania macicy.

- To wczesne poronienie, więc pańska żona szybko dojdzie do siebie - zapewnił lekarz Franka. - Kilka dni odpoczynku i wszystko wróci do normy. Ale trzeba uważać na jej zdrowie emocjonalne. Wiele kobiet ciężko przechodzi utratę ciąży, ale jeśli okaże jej pan czułość i serdeczność, powinna szybko odzyskać wewnętrzną równowagę.

Franko nerwowo przełknął ślinę, przepełniony poczuciem winy. Przez chwilę zastanawiał się, co powiedziałby ten lekarz, gdyby się dowiedział, jak świeżo upieczony mąż dotychczas traktował pacjentkę.

Lekarz napisał coś na kartce i podał ją pielęgniarce, a potem znów zwrócił się do Franka:

- Słyszałem, że dopiero dzisiaj wzięli państwo ślub - powiedział ze współczuciem. - Wygląda na to, że małżeństwo nie zaczęło się najszczęśliwiej.

- Nie musi mi pan tego mówić - mruknął Franko ponuro.

Gdy odzyskała przytomność, była zupełnie zdezorientowana. Cale ciało miała obolałe, ale nie czuła już skurczy. Obróciła głowę w bok i zobaczyła przy łóżku Franka. Siedział na krześle z twarzą ukrytą w dłoniach.

Poczuł chyba na sobie jej wzrok, bo podniósł głowę. Na jego twarzy malowało się niezwykłe wzburzenie. Włosy miał potargane, oczy podkrążone i do tego był nieogolony.

- Anno... - wychrypiał, sięgając po jej dłonie.

- Czy... czy z Sammym wszystko w porządku? - szepnęła przez wyschnięte gardło.

- Parę minut temu dzwoniłem do Rosy i Jenny. Wszystko w porządku, zjadł śniadanie i teraz wybiera się z Jenny do parku.

Przez twarz Anny przemknął blady uśmiech.

- Wyglądasz okropnie.

- A czuję się jeszcze gorzej.

- W ogóle nie spałeś?

- Nie.

Zatrzymała wzrok na ich splecionych dłoniach przyozdobionych złotymi obrączkami.

- Okropnie mnie wystraszyłaś - rzekł Franko po chwili.

Podniosła na niego wzrok.

- Przepraszam... Nawet nie wiedziałam, że byłam w ciąży. Martwiłam się o Sammy'ego... czasem zapominałam o tabletce i nie miałam pojęcia, w której fazie cyklu jestem...

- To ja powinienem się zabezpieczać - mruknął Franko.

- To nie ma znaczenia... - szepnęła.

- Oczywiście, że ma! To wszystko by się nie zdarzyło, gdybym traktował cię choć trochę lepiej. - Puścił jej ręce i przesunął się na koniec łóżka.

- Wiesz, jak bardzo obwiniam siebie za to, przez co przeszłaś?

- To nie twoja wina - powtórzyła, patrząc na jego zmęczoną twarz.

- To moja wina - powtórzył z uporem. - Od pierwszego dnia zatruwałem ci życie. Przeżywałaś wielki stres z powodu Sammy'ego, a ja jeszcze dołożyłem do tego swoje niedorzeczne wymagania. - Pokręcił głową z niedowierzaniem i dodał: - Byłem dla ciebie okrutny.

- Nie! - szepnęła. - Nie byłeś... taki zły.

- Wybacz mi, Anno. Proszę, powiedz, że mi wybaczasz to, co ci zrobiłem.

- Nie mam ci czego wybaczać - odrzekła, odwracając wzrok. Nie była w stanie znieść jego spojrzenia.

- Jesteś dla mnie zbyt wyrozumiała.

- Każdy w końcu popełnia jakieś błędy.

Franko westchnął ciężko.

- Masz rację, oczywiście. W samą porę mi o tym przypomniałaś. Ty popełniłaś jeden błąd, za który karałem cię całymi latami, przy okazji niszcząc własne życie.

Pod powiekami Anny zbierały się łzy. Słuchała Franka ze ściśniętym sercem. To, co czuł, to były wyrzuty sumienia, nie miłość. A teraz poczucie winy miało ich połączyć na zawsze.

- Franko... Ja...

- Nie - uciszył ją. - Pozwól mi skończyć. Jesteśmy teraz małżeństwem. Tego nie mogę zmienić tak szybko. Wiem, że proszę o wiele, ale... czy jednak zgodzisz się pojechać ze mną do Rzymu za trzy tygodnie? Moja matka bardzo chciałaby zobaczyć wnuka. Giulia naturalnie też się ucieszy na twój widok.

- A potem? - zapytała przez ściśnięte gardło. - Co będzie, gdy już wrócimy do Australii?

Franko zatrzymał wzrok na jej twarzy.

- Potem się rozstaniemy. Zwrócę ci wolność, której nigdy nie powinienem był ci zabierać. Oczywiście zapewnię tobie i Sammy'emu bezpieczeństwo finansowe.

Nie chciała jego pieniędzy! Łzy znów wymknęły się spod jej powiek i popłynęły po policzkach.

- Widzę, że to dla ciebie wielka ulga - stwierdził Franko, zaciskając usta. - Pewnie liczysz dni do chwili, kiedy to wszystko się skończy.

Obrócił się na pięcie i szybko wyszedł z sali.

Następne trzy tygodnie były dla Anny bardzo trudne do zniesienia. Franko traktował ją niezwykłe uprzejmie, nawet serdecznie, ale była pewna, że w głębi duszy odlicza dni pozostałe do zakończenia ich fasadowego małżeństwa.

Jenny była zaabsorbowana swoim chłopcem, a Sammy czuł się doskonale w wielkim domu z jeszcze większym telewizorem i stertą fantastycznych zabawek. Anna jednak była coraz bardziej samotna. Franko przeniósł się na stałe do jednej z zapasowych sypialni, zostawiając ogromne podwójne łóżko do jej wyłącznego użytku. Wychodził do pracy bardzo wcześnie, a wracał późno, tłumacząc się nawałem obowiązków w firmie.

Oczywiście Anna wcale w to nie wierzyła.

Była tak sfrustrowana jego chłodem, że kilka razy specjalnie czekała na jego powrót. Ostatniego wieczoru przed wyjazdem do Rzymu Franko pojawił się w domu dopiero przed północą. Wszedł do salonu z marynarką przerzuconą przez ramię, z rozluźnionym węzłem krawata, i zauważył ją dopiero wtedy, gdy podniosła się z sofy i wypowiedziała jego imię.

- Anno - odezwał się, rzucając marynarkę na oparcie krzesła. - Masz ochotę na drinka?

- Nie, dziękuję.

Podszedł do barku, omijając ją wzrokiem.

- Dlaczego jeszcze nie śpisz?

- Chciałam z tobą porozmawiać.

- O czym? - zapytał między jednym łykiem whisky a drugim.

Anna zacisnęła usta.

- Zastanawiałam się, jak chcesz zorganizować nasz pobyt w Rzymie.

- Zatrzymamy się u mojej matki. Wynająłem swój dom. Ale nie musisz się niczego obawiać. Powiedziałem matce o poronieniu, więc dostaniesz osobną sypialnię, żebyś mogła w spokoju dochodzić do zdrowia.

- Nie sądziłam...

- Ty może nie, ale moja matka tak. I tak już uważa mnie za brutala, którego należałoby wychłostać za to, jak cię potraktowałem.

- Powinieneś powiedzieć jej prawdę.

- Jaką? Że zamierzamy wziąć rozwód zaraz po powrocie do Melbourne? Moja matka jest gorliwą katoliczką.

- W końcu i tak będziesz musiał jej powiedzieć.

- Zrobię to, kiedy uznam za stosowne - uciął krótko i dolał sobie whisky.

Anna patrzyła na niego, przygryzając wargi.

- Nigdy wcześniej tyle nie piłeś - zauważyła.

- Masz z tym jakiś problem? - Wzruszył ramionami.

- Nie, tylko pomyślałam...

- Nie myśl. Myślenie niczego nie zmienia.

- Jesteś na mnie zły?

- Dlaczego miałbym być na ciebie zły? Przemykasz po kątach, boisz się odezwać, żebym nie urwał ci głowy. Oczywiście, że nie jestem na ciebie zły.

- Nie przemykam po kątach - odpowiedziała z urazą. - Po prostu odniosłam wrażenie, że wolisz, abym schodziła ci z drogi. Wracasz bardzo późno, nie przychodzisz do sypialni...

- Nie sądzisz, że to już chyba byłoby trochę za wicie? Chyba nie czekałaś na mnie po to, żeby zaoferować mi swoje towarzystwo w łóżku?

Anna zaniemówiła, ale jeden rzut oka na twarz Franka przekonał ją, że w tej chwili jakakolwiek rozsądna rozmowa jest niemożliwa.

- Za dużo wypiłeś - stwierdziła śmiało.

- I co z tego? - skrzywił się. - Co zamierzasz z tym zrobić, moja droga żono?

Już miała na końcu języka ciętą odpowiedź, ale pohamowała się w porę i odwróciła się do wyjścia. Franko jednak przytrzymał ją za rękę.

- Nie tak szybko.

- Puść mnie, Franko.

- Nigdzie cię nie puszczę - rzekł, mierząc ją rozgorączkowanym spojrzeniem. - Nigdy nie chciałem cię wypuszczać.

Szarpnęła rękę, ale trzymał ją mocno i powoli zbliżał twarz do jej twarzy, nie zostawiając jej żadnego wyboru. Przymknęła oczy, by nie ujrzeć w jego oczach błysku nienawiści, i poddała się.

- Proszę... - szepnęła po dłuższej chwili, przyciskając się do niego całym ciałem. - Proszę cię...

Franko natychmiast wytrzeźwiał i odsunął się od niej.

- Nie, cara. Obiecałem sobie, że nie zrobię tego.

- Proszę! - jęknęła błagalnie.

Franko z łatwością uwolnił się z jej uchwytu i znów podszedł do barku.

- Idź spać, Anno - powiedział, zwrócony do niej plecami.

Znów poczuła palące upokorzenie.

- Ale...

- Nic kłóć się ze mną.

Usłyszała szczęk kryształowej karafki o szklankę.

- Franko...

- Wynoś się stąd wreszcie! - Obrócił się na pięcie i spojrzał na nią groźnie. Kostki jego palców zaciśniętych na szklance były zupełnie białe.

- Czy... czy zrobiłam coś nie tak? - zapytała nieśmiało, prawie szeptem.

- Chyba nie rozumiesz, co do ciebie mówię - wycedził przez zaciśnięte wargi. - Prosiłem cię, żebyś stąd wyszła.

- Słyszałam.

- W takim razie wyjdź.

- Nie boję się ciebie - powiedziała cicho.

- Głupia jesteś, że chcesz mnie oglądać w takim stanie.

- Widziałam cię już w gorszym.

- Wątpię. - Niepewnie odstawił szklankę i przesunął dłonią po włosach. - Przecież nie było cię przy mnie, gdy zobaczyłem te zdjęcia.

- Obiecałeś, że nie będziesz już do tego wracał.

- Wtem, co obiecałem! - wykrzyknął, uderzając zwiniętą pięścią w blat.

Anna przygryzła usta, ale stała nieruchomo, drżąc na całym ciele.

- Sama się prosisz o kłopoty - wybuchnął Franko. - Nie jestem teraz w stanie się kontrolować, a ty możesz na tym ucierpieć!

- Dlaczego to robisz? - zapytała, wskazując na karafkę i szklankę.

- Topię swoje smutki. Tak się chyba mówi?

- Jakie smutki?

Franko znów sięgnął po karafkę.

- Byłem głupi, że cię odnalazłem. Myślałem, że uda mi się odebrać dług, ale wyszło na to, że sam płacę.

- W jaki sposób?

Jednym haustem wychylił połowę zawartości szklanki i dopiero wtedy odpowiedział:

- To, co kiedyś było między nami, umarło na zawsze. Najwyższy czas, żebyśmy oboje się z tym pogodzili. Tego już nie ma.

Dopił resztkę whisky, z rozmachem odstawił szklankę na bok i wyszedł z salonu, nie czekając na jej odpowiedź.

Rozdział 9

Lot do Rzymu był łatwiejszy do zniesienia dzięki obecności Sammy'ego, który siedział pomiędzy nimi, zachwycony luksusami klasy biznesowej. Jego nieustanna paplanina skutecznie zapełniała niezręczne milczenie między Anną a Frankiem.

Gdy chłopiec w końcu usnął, Anna ułożyła go na wolnym fotelu i włączyła sobie film. Patrzyła na ekran, ale nic do niej nie docierało. Franko siedział obok, oddzielony od niej przestrzenią zaledwie jednego pustego miejsca. W ręku trzymał drinka, a wzrok również miał sztywno utkwiony w ekranie przed sobą.

Przez ostatnie dwa dni prawie nie rozmawiali. Nawet Jenny zauważyła, że zapanowały między nimi ciche dni, i skomentowała to z troską w oczach. Anna próbowała ją uspokoić, ale zdawała sobie sprawę, że jej słowa nie brzmią przekonująco.

Rzymskie lotnisko Leonarda da Vinci było zatłoczone po brzegi. Wśród oczekujących na przylot znalazła się Jovanna, matka Franka, oraz jego siostra Giulia z trójką dzieci.

- Anno. - Jovanna pochwyciła ją w objęcia i ze łzami w oczach ucałowała w policzki. - Wreszcie do nas wróciłaś! A gdzie jest mój wnuczek? Och! - Przyłożyła obie dłonie do policzków i z zachwytem wpatrzyła się w chłopca, który właśnie wyłonił się zza nóg Franka. - Jaki on podobny do ciebie, Franko! Wyglądałeś dokładnie tak samo, gdy byłeś w jego wieku! - zawołała i porwała Sammy'ego w ramiona. Giulia ucałowała Annę i przedstawiła jej swoje dzieci: dwuletnie bliźniaczki, Pię i Paotę, oraz maleńkiego Antonia, który uśmiechał się do wszystkich bezzębnymi dziąsłami.

- Masz śliczne dzieci - stwierdziła Anna, łaskocząc Antonia pod brodą.

Giulia spochmurniała i delikatnie dotknęła jej ramienia.

- Tak mi przykro z powodu twojej straty.

- Dziękuję - odrzekła Anna, nieco speszona.

- Niedługo będziesz miała następne - zapewniła ją Giulia. - Może zrobicie sobie jakieś w Rzymie?

Anna żałowała, że nie może się ukryć pod stertą bagaży. Gdyby tylko Giulia znała prawdę!

Droga do domu Jovanny przywodziła jej na myśl bolesne wspomnienia. W tych wspomnieniach Franko był kimś zupełnie innym niż ten facet, który teraz siedział obok niej w kamiennym milczeniu, nie reagując na nic. - Gdy wreszcie dotarli na miejsce, Sammy był już bardzo zmęczony i po krótkim wybuchu łez pozwolił się odesłać do łóżka w towarzystwie nowo poznanej babci. Giulia również zabrała dzieci i poszła do siebie, obiecując, że przyjdzie następnego dnia na rodzinny obiad. Anna z dreszczem uświadomiła sobie, że Carlo i jego żona najprawdopodobniej również się wtedy pojawią.

Przysiadła na sofie w salonie. Po chwili pojawił się tam Franko ze szklanką soku pomarańczowego w ręku. Sok był dla niej; Franko natychmiast skierował kroki do barku.

- Mama jest zachwycona twoim synem - oświadczył, nalewając sobie drinka.

- Tak - odrzekła Anna krótko.

- Bardzo ją uszczęśliwiłaś. Już zaczynała przywykać do myśli, że nigdy nie będę miał syna.

- Przecież to nie jest twój syn - odrzekła ze znużeniem.

- Nie, ale ona nie musi o tym wiedzieć. Nikt nie musi o tym wiedzieć.

Anna potrząsnęła głową.

- Czuję się jak oszustka... Nie znoszę tego udawania. To wszystko jest fałszywe.

- To nie jest idealna sytuacja - zgodził się Franko. - Ale nic więcej nie możemy zrobić. Carlo i Milana pojawią się tu jutro - dodał po chwili.

- Wiem. Giulia mi powiedziała.

- Nie masz nic przeciwko temu? - zapytał, obserwując ją uważnie.

Odwróciła wzrok.

- Oczywiście, że nie.

- Nic chciałbym denerwować matki.

- Rozumiem.

- Wyglądasz na zmęczoną - zauważył. - Jeśli chcesz, to idź się położyć. Mama nie będzie miała ci za złe, jeśli nie powiesz jej dobranoc. Anna podniosła się i podeszła do drzwi.

- Mamy połączone pokoje - dorzucił Franko. - Ale nie musisz się tym martwić. Zamknę porządnie drzwi od swojej strony, żebyś mogła spać spokojnie.

- Mówiłam ci już, że nie boję się ciebie.

Franko prychnął drwiąco.

- To może powinnaś zacząć. Ja na twoim miejscu bym się bał.

Nic nie odpowiedziała, ale kiedy szła do swojego pokoju, serce biło jej mocniej niż zazwyczaj.

Następnego wieczoru pojawiła się w salonie jako ostatnia. Rodzina była już w komplecie. Anna nałożyła na tę okazję błękitną sukienkę, która podkreślała kolor jej oczu, i srebrne sandałki, a jasne włosy upięła w elegancki węzeł na karku.

Ledwie stanęła w progu, podbiegła do niej Giulia.

- Anno, poznaj mojego męża, Pietra. Chyba nie zdążyłaś go spotkać podczas swojego poprzedniego pobytu.

- Jak się masz, Anno? - zapytał przystojny, ciemnooki mężczyzna, wyciągając do niej dłoń. - Żona dużo mi o tobie opowiadała.

- Wspaniale dziś wyglądasz! - zawołała Jovanna, również do niej podchodząc. - Carlo! - zawołała do mężczyzny stojącego obok wózka z drinkami w towarzystwie kobiety w zaawansowanej ciąży - Gdzie twoje dobre maniery? Przedstaw Annie Milanę!

Carlo zbliżył się i wymamrotał coś niewyraźnie, nie patrząc jej w oczy.

Angielski Milany nie był tak płynny jak u pozostałych Ventressich, a ponadto dziewczyna sprawiała wrażenie nieco nieśmiałej. Przez cały czas kurczowo trzymała Carla za rękę, jakby obawiała się, by gdzieś jej nie zniknął.

Po chwili wszyscy usiedli przy stole i Anna z przerażeniem odkryła, że wyznaczono jej miejsce dokładnie naprzeciwko Carla. Podniosła się, ale gdy Franko szybko oparł dłoń na jej ramieniu, przywołując ją do porządku, w milczeniu opuściła wzrok na stół.

Otoczona rodziną Jovanna promieniała szczęściem.

- Jak to dobrze widzieć cię znowu wśród nas, Anno! I jak się cieszę, że mogłam wreszcie poznać mojego wnuczka! Sammy pod każdym względem jest podobny do Franka. Mój syn tak samo zawsze marudził, gdy trzeba było iść spać, Od dziecka był uparty jak osioł!

Anna uśmiechnęła się blado, kątem oka zauważając zdumiony wyraz twarzy Carla.

- Giulia też była uparta - ciągnęła Jovanna, patrząc na córkę ciepło.

Giulia wydęła usta.

- Dziękuję ci, mamo. A jaki był Carlo? Chyba nie powiesz, że przypominał aniołka?

- Nie, ale miłość dobrej kobiety dokonała cudów - uśmiechnęła się Jovanna. - Prawda, Carlo?

Na twarzy wymienionego pojawił się sztuczny uśmiech.

- Tak, jestem teraz bardzo szczęśliwy - rzekł otaczając żonę ramieniem.

- Gdzie byśmy byli bez naszych pięknych żon? - uśmiechnął się Piętro, patrząc na Giulię z czułością.

Serce Anny ścisnęło się boleśnie. Na szczęście wkrótce rozmowa zboczyła na inne tematy. Anna słuchała, nie biorąc w niej czynnego udziału, a gdy Carlo ze względu na Milanę przeszedł na włoski, odetchnęła i z czystym sumieniem zajęła się obserwacją rodziny.

Franko przeważnie milczał, odzywał się tylko wtedy, gdy ktoś go o coś zapytał. Jego zachowanie nie uszło uwagi Jovanny, która przypatrywała się synowi ze zmarszczonym czołem. Giulia była jak zwykle radosna i ożywiona. Z kolei Milana sprawiała wrażenie bardzo zakochanej w mężu; jej duże brązowe oczy z zachwytem wpatrywały się w Carla. Anna westchnęła w duchu, nie dziwiąc się, że Franko nie chciał psuć tej sielanki. A w dodatku Milanę już tylko kilka tygodni dzieliło od rozwiązania. Anna dobrze pamiętała, jak niestabilne były jej emocje w tym okresie. Wyjawianie prawdy o ojcostwie Sammy'ego byłoby teraz tylko bezmyślnym okrucieństwem.

Następnego dnia po południu Jovanna zabrała Sammy'ego do zoo. Franko i Anna zostali sami w domu, Franko jednak zaraz oświadczył, że ma pilne papiery do przejrzenia, i zniknął gdzieś w otchłaniach wielkiego domu.

Anna przez kilka minut błąkała się po pokojach, podziwiając wspaniale wnętrza i uśmiechając się uprzejmie do służby, która łamaną angielszczyzną bezustannie proponowała jej drinka oraz coś do zjedzenia, a w końcu poszła do swojej sypialni i z ulgą zamknęła za sobą drzwi.

Położyła się na łóżku z nadzieją, że uda jej się przespać resztę popołudnia. Wzięła do ręki jakąś książkę i bezmyślnie zaczęła ją kartkować, ale nie mogła skupić się na treści. W końcu zrezygnowała, odłożyła książkę na bok i pogrążyła się w niewesołych rozmyślaniach.

Ktoś zapukał do drzwi. Westchnęła i poszła otworzyć, przekonana, że to znów któraś z pokojówek chce ją czymś nakarmić. Za progiem jednak stał Carlo. Anna ze zdumieniem cofnęła się o krok.

- Co ty tu robisz? - zapytała przytłumionym głosem.

Carlo zamknął za sobą drzwi i oparł się o futrynę.

- Muszę z tobą porozmawiać.

- To chyba nie jest dobry pomysł - odrzekła ze zdenerwowaniem. - A jeśli Franko tu wejdzie i zastanie cię w mojej sypialni?

- Nie zajmę ci dużo czasu. Ta sprawa gryzie mnie od czterech lat, więc proszę, wysłuchaj mnie.

Skrywając niepokój, przyjrzała mu się uważniej. Twarz miał bladą, kąciki ust opuszczone, oczy otoczone ciemnymi cieniami.

- Muszę ci powiedzieć coś, co powinienem wyznać już dawno temu - zaczął, przesuwając dłonią po włosach gestem identycznym jak Franko.

Patrzyła na niego w milczeniu, starając się nie okazywać zdenerwowania.

- Nic wiem, jak mam zacząć - westchnął, chodząc po pokoju.

- Co chcesz mi powiedzieć?

Na twarzy Carla odbiło się cierpienie.

- Nie spałem z tobą tamtej nocy.

Cisza, która zapadła po tych słowach, swoim natężeniem przypominała eksplozję bomby atomowej. Anna poczuła, że kręci jej się w głowie. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Carlo wziął urywany oddech i mówił dalej:

- Nasypałem ci narkotyku do drinka. Byłem szaleńczo zazdrosny o Franka... o wasze zaręczyny. Mnie się nie układało z kobietami, więc kiedy Franko przedstawił cię rodzinie jako swoją narzeczoną, postanowiłem, że muszę coś z tym zrobić. Wypiłaś tego szampana, a gdy usnęłaś, ja... rozebrałem cię i zrobiłem te zdjęcia. Wstyd mi teraz o tym mówić... ale nie czułem się winny, dopóki nie poznałem Milany. Dopiero wtedy zrozumiałem, przez co przechodził mój brat, gdy cię stracił. A potem dowiedziałem się, że masz syna...

Anna szeroko otworzyła oczy. Dopiero teraz to do niej dotarło.

- Więc Sammy... Sammy jest... jest dzieckiem Franka?

- Z pewnością nie moim. Anno, musisz mi uwierzyć. Byłem głupi i zły, ale nie aż tak.

Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Przez cztery lata torturowała się myślami o tym, co zrobiła... pozwoliła, by poczucie winy zniszczyło jej życie... a także życie Franka.

Poderwała się na nogi.

- Franko musi się o tym dowiedzieć. Natychmiast!

- Nie! - wykrzyknął Carlo.

Zatrzymała się pośrodku pokoju jak wryta i spojrzała na niego z konsternacją.

- Jak to nie?

- Proszę... - powiedział Carlo błagalnym tonem. - Franko nie musi o tym wiedzieć. To, co zrobiłem, było niewybaczalne, ale kto wie, jakie jeszcze szkody mogłyby powstać, gdyby dowiedział się o tym teraz?

- Już wyrządziłeś niewybaczalne szkody! - wykrzyknęła Anna z oburzeniem. - Czy potrafisz sobie wyobrazić, przez co przeszłam? Byłam pewna, że Sammy jest twoim synem! Przez lata biczowałam się za coś, czego w ogóle nie zrobiłam! Jak mogłeś tak postąpić, Carlo? Zniszczyłeś nie tylko moje życie, ale także życie Franka!

Carlo nerwowo przełknął ślinę.

- Przecież Franko i tak wierzy, że Sammy jest jego synem, więc na czym polega problem?

Anna znów opadła na łóżko, szukając odpowiednich słów.

- Anno, przecież on się w końcu z tobą ożeni! Dostaliście swoją szansę na szczęście. Proszę, nie odbieraj mi mojej. Nie każ mi ujawniać tego, co ci powiedziałem. Proszę cię.

Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

- Carlo, nie zdajesz sobie sprawy z tego, o co prosisz.

- Chyba jednak tak. Kocham Milanę z całego serca i wiem, że Franko tak samo kocha ciebie. To taka nasza rodzinna legenda...

- Franko mnie nie kocha - wykrztusiła.

- Kocha cię. Inaczej nie zawracałby sobie głowy szukaniem ciebie. Nigdy nie przestał cię kochać.

- On myśli, że Sammy jest twoim synem - powiedziała Anna łamiącym się głosem.

Jak miała przekonać Franka, że Sammy jest jego synem, skoro Carlo nalegał na zachowanie tajemnicy?

- Powinien się o tym dowiedzieć - nalegała. - Teraz myśli o mnie okropne rzeczy...

- Anno, proszę cię. Milana ma rodzić już za kilka tygodni. Błagam, nie wyjawiaj mojej podlej przeszłości. To by ją zniszczyło...

- A co ze mną? - Łzy napłynęły jej do oczu. - Mam zostać z tym wstydem już na zawsze?

- Nie zrobiłaś nic złego.

- Ale Franko jest przekonany, że zrobiłam.

- Anno... wiem, że mi nie wybaczysz, ale może kiedyś spojrzysz na to jak na młodzieńczy wygłup, który przyniósł nieoczekiwane konsekwencje.

- To ja poniosłam te konsekwencje, nie ty.

- Myślisz, że o tym nie wiem? Wiem, ale nie mogę zmienić przeszłości. Pogodziliście się z Frankiem i teraz możecie budować wasze życie od nowa.

- Franko chce się ze mną rozwieść zaraz po powrocie do Australii.

Carlo zastygł ze zdumienia.

- Kie zrobi tego. Za bardzo cię kocha.

- Jak możesz być tak ślepy?! - wykrzyknęła Anna. - Nie zauważyłeś, jak on na mnie patrzy?.

- Proszę, Anno, daj mi chociaż tych kilka tygodni - jęknął Carlo. - Gdy Milana już urodzi, wszystko może się zmienić.

Anna otarła Izy wierzchem dłoni- Carlo, jak możesz mnie o to prosić? Po tym, co zrobiłeś... jak możesz tak po prostu przyjść tutaj i udawać, że nic takiego się nie stało?

- Bo właśnie o to chodzi, że nic się wtedy nie stało.

- Teraz mi to mówisz! O cztery lata za późno!

- Wiem, co Zrobiłem, i bardzo mi z tego powodu przykro. Ale jeśli powiesz Frankowi prawdę... to rozbije naszą rodzinę. Moja matka będzie załamana. Nigdy się nie pogodzi z tym, co zrobiłem.

- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim dosypałeś mi tego świństwa do szampana - odparowała t goryczą. - Co to właściwie było? Nic nie pamiętam z tamtej nocy, więc musiał to być jakiś silny środek. Bardzo ryzykowałeś. A gdybym umarła z powodu reakcji alergicznej? To się czasami zdarza.

- To był środek, który powoduje chwilowa utratę pamięci. Dostałaś niedużą dawkę.

- Dziękuję ci, że tak się o mnie zatroszczyłeś - odrzekła z sarkazmem. - Ale w razie gdyby nie przyszło ci to do głowy... byłam już wtedy w ciąży. Nie wiedziałam o tym, ale byłam. Naraziłeś nie tylko nie tylko mnie, ale również moje dziecko.

Twarz Carla poszarzała.

- Tak mi przykro, Anno.

- „Przykro" to zupełnie bezużyteczne słowo w tej sytuacji. Łatwo się je wymawia, ale niczego nie zmienia.

- Nic wiem, co jeszcze mógłbym zrobić - rzekł Carlo bezradnie. - Nie mogę zaryzykować i powiedzieć teraz Frankowi. Stawka jest zbyt duża.

- Jesteś bardzo podobny do swojego brata. Widzisz wszystko tylko z jednej strony...

- Rozumiem, że to dla ciebie trudne...

Anna zerwała się na równe nogi i rzuciła w jego stronę jak tygrysica.

- Trudne?! Wiesz, kim jesteś, Carlo? Zwykłym tchórzem! Dlaczego nie powiesz tego wszystkiego Frankowi? Bądź mężczyzną! On ma prawo o tym wiedzieć! Powinien się dowiedzieć!

Usłyszała odgłos otwieranych drzwi za swoimi plecami i obróciła się gwałtownie. W progu stał Franko z twarzą ściągniętą napięciem.

- O czym mam prawo wiedzieć, Anno? - zapytał lodowatym tonem.

Patrzyła na niego nieruchomo, niezdolna wypowiedzieć słowa, zastanawiając się, ile zdążył usłyszeć.

Franko przeniósł wzrok na brata, który nagle skurczył się do polowy zwykłych rozmiarów.

- Carlo? Może ty mi wyjaśnisz, co robisz w sypialni mojej żony?

- Ja... właśnie wychodziłem - wymamrotał Carlo, przysuwając się bliżej drzwi.

- Carlo! - wychrypiała Anna. - Nie wychodź!

Franko przeszył ją spojrzeniem na wskroś.

- Jakie to wzruszające, cara. Wzrusza mnie twoje oddanie kochankowi po tylu lalach. Ale czy nie zapomniałaś przypadkiem, że on jest teraz żonaty?

- Anno, przepraszam cię - wykrztusił Carlo spod drzwi i zanim zdążyła go powstrzymać, zamknął je za sobą.

W pokoju zapanowało ciężkie milczenie. Anna przesunęła językiem po wyschniętych wargach. Miała wielką ochotę wyznać Frankowi prawdę, ale wiedziała, że on nie uwierzy, dopóki nie usłyszy wszystkiego z ust własnego brata.

- Co Carlo tutaj robił? - zapytał Franko stalowym głosem.

- Przyszedł, żeby... coś mi powiedzieć.

- Co?

- Chciał mnie przeprosić za to, że... że zrobił tamte zdjęcia.

- O czym jeszcze rozmawialiście?

- O niczym - odrzekła, opuszczając wzrok.

- Słyszałem, jak mówiłaś, że mam prawo coś wiedzieć. Może mnie oświecisz, o co dokładnie chodziło?

Zacisnęła usta, próbując zebrać myśli.

- Carlo powiedział... że Sammy na pewno jest twoim synem.

Franko gwałtownie wciągnął oddech.

- Jak to możliwe?

Anna przygryzła wargi.

- Carlo jest absolutnie pewien, że Sammy nie może być jego dzieckiem.

- Przecież mógłbym być jego ojcem tylko w razie, gdyby...

- Prezerwatywy nie są zupełnie bezpiecznym środkiem antykoncepcyjnym. Ja jestem pewna, że Sammy jest twój, nawet jeśli ty nie chcesz tego przyznać.

- Nawet test genetyczny nie może zmienić faktu, że spałaś z moim bratem. - Spałam w jego łóżku, ale nie z nim.

- Wyjaśnijmy to sobie wreszcie. Kochałaś się z moim bratem.

- Nic o tym nie wiem.

- Ach tak, znowu te zaburzenia pamięci. Jaki to wygodny sposób na uniknięcie odpowiedzialności za to, co zrobiłaś.

Anna bezradnie zacisnęła dłonie w pięści.

- Dlaczego nie zapytasz swojego brata, co się zdarzyło tamtej nocy? Poproś go, żeby opowiedział ci to dokładnie, zaczynając od chwili, gdy podał mi pierwszy kieliszek szampana.

- Już słyszałem relację Carla z tamtej nocy.

- Zapytaj go jeszcze raz.

- Nie muszę. Wina jest wypisana wielkimi literami na twojej twarzy od chwili, gdy wtargnąłem na wasze potajemne spotkanie.

- To Carlo tutaj przyszedł! - wykrzyknęła Anna. - Ja go nie zapraszałam! Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. To podły tchórz, który myśli, że może wszystko wymazać głupimi przeprosinami! A ja mam dalej cierpieć konsekwencje jego...

Franko zmarszczył brwi.

- Konsekwencje czego?

- Niczego - burknęła, odwracając się tyłem do niego. - Nic chcę o tym więcej rozmawiać.

Franko podszedł bliżej i położył rękę na jej ramieniu.

- Anno, widzę, że coś przede mną ukrywasz. Powiedz mi wreszcie, co się tu dzieje.

Wzięła głęboki oddech i spojrzała mu prosto w twarz.

- Nic się nie dzieje, Franko. Właśnie o to chodzi. Nic się nie dzieje i nic się nigdy nie działo.

Wyrwała mu się i wybiegła z sypialni. Po chwili jej szybkie kroki rozległy się na schodach.

Franko przez chwilę stał nieruchomo ze zmarszczonymi brwiami, a potem sięgnął po telefon i wystukał numer komórki brata.

Rozdział 10

W dwie godziny później Carlo stanął w drzwiach gabinetu brata. Na jego widok Franko podniósł się zza biurka.

- Spóźniłeś się - powiedział krótko.

- Wiem - odrzekł Carlo, unikając jego wzroku.

- Carlo, o co tu chodzi?

Młodszy z braci usiadł na krześle i przygarbił ramiona, jakby dźwigał na nich wielki ciężar.

- Zadałem ci pytanie - rzekł Franko sucho.

Carlo podniósł głowę i zatrzymał udręczony wzrok na twarzy brata.

- Nie spałem z Anną.

Po tym wyznaniu zapadła martwa cisza.

- Nasypałem jej narkotyku do drinka... - podjął wreszcie Carlo. - Chciałem... nie chciałem, żebyś ożenił się pierwszy... wcześniej niż ja. Przez całe życie byłem drugi w kolejce do wszystkiego. Ty byłeś starszy i miałeś przywileje. Ojciec przekazał ci zarządzanie firmą... odpowiedzialność za przyjmowanie i zwalnianie pracowników, a ja co dostałem? Drugie w hierarchii stanowisko, które oznaczało tylko tyle, że jestem twoim bezpośrednim podwładnym. Miałem już tego dosyć, chciałem coś zrobić, żeby to wreszcie zmienić... Pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli pozbędę się Anny. Wtedy ja mógłbym pierwszy mieć syna.... dziedzica firmy.

Franko mocno zacisnął palce na długopisie, który trzymał w ręku.

- Spała, gdy... gdy robiłem jej te zdjęcia. Wymyśliłem całą historyjkę o tym, że się z nią przespałem. To było nawet zabawne. Nie zdawałem sobie sprawy z konsekwencji, dopóki się nie dowiedziałem, że Anna ma syna... twojego syna.

Franko zaklął pod nosem.

Carlo przelotnie zerknął na jego twarz i szybko odwrócił głowę.

- Dziwiłem się, że wątpiłeś w swoje ojcostwo. Sammy jest przecież bardzo podobny do ciebie.

Franko przymknął oczy.

- Przepraszam cię, Franko... Zrobiłem coś bardzo złego... nie mogę już tego zmienić, ale...

Franko gwałtownie wstał.

- Czy ty w ogóle masz pojęcie, co zrobiłeś?

Carlo pobladł jak płótno.

- Chyba tak.

- Nic masz pojęcia! - pieklił się Franko. - Zniszczyłeś nasze życie i nasze szczęście!

- Ona nadal cię kocha. Jestem tego pewien.

Franko opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach.

- Teraz już może mnie tylko nienawidzić. Po tym, jak ją traktowałem.

- Przecież ożeniłeś się z nią.

- Wbrew jej woli. Ona nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Zmusiłem ją do ślubu.

- Wybaczy ci.

- Naprawdę jesteś aż takim idiotą? Jak może mi wybaczyć? Albo tobie?

- Przeprosiłem ją.

Franko z frustracją wzniósł oczy do góry.

- I naprawdę myślisz, że takie przeprosiny są w stanie wymazać to, co się stało?

- Nie, ale teraz nic innego nie mogę zrobić. Gdybym powiedział prawdę wszystkim, zraniłbym Milanę i mamę.

- Myślisz tylko o sobie! Czy w ogóle zastanowiłeś się nad tym, jak to wszystko odbiło się na Annie? Kochałem ją z całego serca, a ty zniszczyłeś wszystko swoimi kłamstwami! Jak mam jej to teraz wynagrodzić?

- Nadał ją kochasz?

- Oczywiście, że nadał ją kocham! Co to za pytanie? Nigdy nie przestałem jej kochać!

- A powiedziałeś jej to?

Franko znieruchomiał.

- Nie... nie, nie powiedziałem.

- Powinieneś jej powiedzieć, co do niej czujesz.

- Teraz już jest za późno.

- Jak może być za późno? - zdziwił się Carlo. - Masz przecież syna, a Anna jest twoją żoną. To jest więź na całe życie.

- Obiecałem jej, że weźmiemy rozwód zaraz po powrocie do Melbourne.

- To powiedz jej teraz, że zmieniłeś zdanie i że chcesz, byście pozostali małżeństwem.

- Ona się na to nie Zgodzi.

- Jeśli nie jesteś gotów o nią walczyć, to znaczy, że na nią nie zasługujesz. Gdybyś ją naprawdę kochał, to od samego początku dostrzegłbyś, że mówi prawdę. Ale ty wolałeś uwierzyć mnie. W ogóle nie chciałeś słuchać tego, co ona miała do powiedzenia.

- Te zdjęcia...

- Widziałeś to, co chciałeś zobaczyć. Gdybyś się przyjrzał uważniej, to dostrzegłbyś, że ona jest tam zupełnie nieprzytomna.

- Powinienem ci wybić wszystkie zęby - oznajmił Franko z furią. - Za to, co zrobiłeś nam obydwojgu.

- Zasłużyłem na to - zgodził się jego brat. - Ale lepiej zajmij się naprawieniem związku z Anną. Jest matką twojego syna i teraz tytko od was zależy, jaką przyszłość sobie zbudujecie.

- Zejdź mi z oczu - syknął Franko przez zaciśnięte zęby.

- Przepraszam cię - powtórzył Carlo po raz kolejny. - Chciałbym móc cofnąć czas. Gdybym wiedział, że Anna była już w ciąży, tobym tego nie zrobił.

Twarz Franka spopielała.

- Nie miałem pojęcia, że ona była w ciąży... A potem naturalnie uznałem, że Sammy jest twoim synem.

- Wszyscy i tak sądzili, że to ty jesteś jego ojcem. Dlatego nie ma powodu dalej upubliczniać tej historii. Pomyśl tylko, jak mama by to przeżyła.

Franko spojrzał na niego zimno.

- Ja przez cztery lata nie miałem kontaktu z własnym synem i jego matką, podczas gdy ty pławiłeś się w chwale grzesznika nawróconego na świętość.

- Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem. Chciałbym móc jakoś wam to wynagrodzić.

- Możesz, Carlo. Możesz to zrobić, przyznając się do wszystkiego mamie i Milanie. Tylko pod tym warunkiem będę chciał z tobą dalej rozmawiać. - Franko otworzył szufladę biurka i wyjął z niej jakiś dokument. - Twoja przyszłość w firmie również od tego zależy.

Carlo szeroko otworzył usta ze zdziwienia.

- Wyrzucasz mnie?

- Nie zmuszaj mnie do tego, bo wiesz, że jestem w stanie to zrobić - rzekł Franko ponuro. - Od czasu twojej ostatniej porażki w Neapolu to ja zarządzam większością akcji.

- Ale Milana... - zająknął się Carlo.

- Za Milanę ty jesteś odpowiedzialny. A ja muszę zadbać o Annę i o mojego syna. Szkoda tylko, że zrozumiałem to o cztery lata za późno.

Carlo zsunął się z krzesła i w milczeniu podszedł do drzwi.

- Daję ci czas do wieczora! - zawołał za nim Franko. - A potem wezmę sprawy w swoje ręce!

Drzwi sypialni Anny otworzyły się i znów stanął w nich Franko. Wyraz twarzy miał zupełnie nieprzenikniony. Anna wstrzymała oddech.

- Anno - powiedział, podchodząc do niej.

- T-tak? - zapytała, wykręcając nerwowo dłonie.

Jego oczy zatrzymały się na jej twarzy.

- Zastanawiam się, jak mam ci to powiedzieć... Boję się, że znów wybiegniesz z pokoju i znikniesz z mojego życia tak jak cztery lata temu - rzekł zmienionym głosem.

- Ja nie zniknęłam z twojego życia - przypomniała mu. - To ty mnie z niego wyrzuciłeś.

Franko skrzywił się boleśnie.

- Masz rację, oczywiście. Nawet nie przyszło mi wtedy do głowy, że może istnieć jakieś inne wyjaśnienie tej sytuacji... Wolałem uwierzyć bratu, W rezultacie naraziłem cię na okropne cierpienie... Bardzo mi wstyd za Carla. Trudno mi nawet o tym mówić. Nie miałem pojęcia, że on wyhodował sobie takie kompleksy wobec mnie.

- Powiedział ci? - zapytała Anna bez tchu.

Twarz Franka pociemniała z gniewu.

- Praktycznie rzecz biorąc, musiałem to z niego wydrzeć siłą... ale tak, powiedział mi. Miałem ochotę zabić go na miejscu.

- Przeprosił - rzekła Anna cicho.

Franko prychnął ironicznie.

- Owszem, przeprosił i spodziewał się, że dalej wszystko będzie po staremu, jak gdyby zupełnie nic się nie zdarzyło... Ale nic już nie może być takie samo.

Anna przygryzła wargi. Rozumiała gniew Franka, ale świadomość, że on wreszcie poznał prawdę, przyniosła jej wielką ulgę.

- Carlo okradł mnie z pierwszych lat życia mojego syna. Okradł mnie ze szczęścia. Przez te wszystkie lata karmiłem się złością i nienawiścią do ciebie... podczas gdy ty byłaś tylko niewinną ofiarą.

- Franko, ja...

- Zmusiłem cię do romansu, a potem do małżeństwa, zaszłaś w ciążę i poroniłaś z mojej winy... Traktowałem cię w niewybaczalny sposób.

Głos załamał mu się, a w kącikach oczu pojawiły się łzy.

- Kocham cię - powiedziała Anna.

Franko otarł twarz i mówił dalej, jakby nie usłyszał jej słów:

- Zaraz po powrocie do Australii złożymy papiery rozwodowe. Ustanowię fundusz na rzecz ciebie i Sammy'ego; już nigdy nie będzie wam niczego brakowało. Przynajmniej tyle mogę dla was zrobić.

- Powiedziałam przecież, że cię kocham.

- A co do mnie - ramiona Franka opadły bezwładnie - będę musiał jakoś przywyknąć do perspektywy przyszłości bez... - Naraz zmarszczył brwi i spojrzał na nią uważnie. - Co powiedziałaś?

Anna uśmiechnęła się.

- Powtórzyłam to już, dwukrotnie. Czy naprawdę chcesz to usłyszeć po raz trzeci?

W jego oczach pojawił się dziwny błysk. Pochwycił ją za ramiona i przyciągnął bliżej. - Naprawdę powiedziałaś, że mnie kochasz? Na twarz Anny powoli wypełzł uśmiech.

- Nic więcej nie powiem, dopóki ty się nie przyznasz, co do mnie czujesz.

Na twarzy Franka szalały emocje.

- Kochałem cię od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem na ulicy w Rzymie - powiedział głosem ochrypłym ze wzruszenia. - Sądziłem, że ta miłość została zniszczona, ale ona z biegiem czasu stawała się tylko coraz mocniejsza. Gdy się dowiedziałem, że masz dziecko, z całego serca pragnąłem, by było moje. A kiedy zobaczyłem Sammy'ego po raz pierwszy, ze wzruszenia zaparło mi dech... był tak podobny do mnie. Na ciebie nie mogłem patrzeć spokojnie... chciałem cię mieć za wszelką cenę.

- Twoje warunki były dosyć bezlitosne - uśmiechnęła się Anna.

- Zapłaciłbym za operację Sammy'ego bez względu na twoją decyzję. Chciałem tylko, żeby trudniej było ci odmówić.

- Zawsze trudno mi było odmawiać, gdy chodziło o ciebie.

- W takim razie jeszcze raz zapytam, co do mnie czujesz.

- Kocham cię.

Franko mocno przycisnął ją do siebie.

- Nie zasługuję na twoją miłość. Robiłem, co tylko mogłem, żeby ją zniszczyć.

- W takim razie teraz będziesz musiał się bardziej postarać, żeby ją odbudować - zaśmiała się lekko.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
075 DUO Milburne Melanie Ślub w Rzymie
075 Milburne Melanie Ślub w Rzymie
Milburne Melanie Ślub w Rzymie
Milburne Melanie Slub w Rzymie
Milburne Melanie Ślub w Rzymie
Milburne Melanie Ślub w Rzymie
Milburne Melanie Slub w Rzymie
093 DUO Milburne Melanie Żona dla milionera
Milburne Melanie Medical Duo 477 Uzdrawiające spotkanie
Harlequin Światowe Życie Duo 75 Ślub w Rzymie
Melanie Milburne Wymarzony ślub 5
396 Milburne Melanie Szczęśliwy horoskop
Milburne Melanie Małżeństwo jak z bajki
216 Milburne Melanie Wymarzony spadek
Milburne Melanie Wymarzony dom we Włoszech
060 DUO Bianchin Helen W świecie luksusu 10
0640 Milburne Melanie Koncert w Paryżu
271 Milburne Melanie Zemsta milionera
Milburne Melanie Pod specjalnym nadzorem

więcej podobnych podstron