Skazana na Nieśmiertelność
Rozdział I
Do: Kate Maktennen <Kate.Maktennen@yahoo.com>
Od: Eve Wordrobe <Eve.Wordrobe@yahoo.com>
Temat: Już dłużej tego nie zniosę!
Drogi/a Kate Maktennen
Kate ja już tutaj dłużej nie wytrzymam!! Wiem, że mama pragnie spędzić zemną trochę czasu, bo w ciągu roku praca chirurga jej na to nie pozwala, ale na litość boską!!, nie na takim odludziu. Nie wiem wywiozła mnie gdzieś do Californi, pewnie myślisz, że marudzę, ale nie do Los Angeles tylko do jakiegoś zadupia, jak one tam …Moomtown.., czy Moontown.
Nie wżnę wiocha to wiocha, na dodatek nie będzie tam mojej najlepszej przyjaciółki i nawet nikogo tam nie znam, zresztą, co siedemnastolatka ma do robienia w takiej dziurze.
Najgorsze jest to, ze musze, kłamac, że niby mi się tu podoba!!! Co ja pocznę tu całe dwa miesiące?
Napisz, co tam nowego słychać w NY??? Czekam niecierpliwie….bo co innego mi zostało?
Love Eve!
Wysłałam maila mojej przyjaciółce Kate i ruszyłam w kierunku walizek lezących na moim nowym, przykrytym ciemnoniebieską jedwabna narzutą łóżku w domku letniskowym znajomych mamy. Czułam taką wściekłość, że zmarnuje całe wakacje w tym całym Moontown. Jedyną atrakcja tego miasta są piękne widoki górskie…i dużo komarów.
Mój pokuj znajdował się na pierwszym piętrze domku. Nie był zbyt przestronny, ale przynajmniej nowocześnie urządzony, nie tak jak ta cała wieś. Rozłożyłam wszystkie moje ubrania do ciemnej szafy, w przy ciemnym drewniano-metalowym biurku i postanowiłam zajrzeć do mojej ,,własnej” łazienki. Tak własnej, bo w Nowym Jorku mieszkamy w zwykłym apartamencie w wieżowcu i niema tam miejsca bym miała własną łazienkę. Wiec zajrzałam tam by wypakować rzeczy do higieny.
Łazienka była również dosyć nowoczesna i przestronna, może jednak nie będzie tak beznadziejnie. Wróciwszy do pokoju usłyszałam wołający głos mamy, dochodzący prawdopodobnie z kuchni na parterze. - Evei! - nienawidzę jak do mnie tak mówi, jakbym wciąż była dwunastolatką. - Kochanie zbieraj się, idziemy zwiedzać miasteczko - no ładnie, teraz będę musiała męczyć się jeszcze łażeniem i podziwianiem tego odludzia…Mam dość już udawania tych sztucznych uśmiechów, ale czego się nie robi dla rodziny. - Już idę, tylko się przebiorę! - Zapomniałam dodać, że w stanie California jest okropnie gorąco, wiec będę musiała założyć oddzielna klimatyzacje w moim pokoju, jeżeli nie planuje założyć tu słany.
Przebrałam się w czarny bluzkę na ramiączka, z nadrukiem ,, I'm Bad girl” i czarne szorty. Już miałam schodzić na parter, kiedy przypomniało mi się, że zapomniałam związać włosy. No, więc bycie brunetka i to jeszcze o gęstych, ciemnoebrazowych falach, utrudnia sprawie, gdyż czarny kolor strasznie przyciąga słonce, a grubość włosów czyni ze mnie istny żywy, spocony kaloryfer, ale zazwyczaj zwykły kucyk załatwia sprawę.
Na dole byłam dopiero po kilku minutach, mama oczywiście stała już przy drzwiach wyjściowych, czekając na mnie. Gdy tylko mnie ujrzała, obdarowała mnie zniecierpliwionym spojrzeniem. - Czemu tak długo?- spytała lekko rozzłoszczonym tonem. Myślałam, że teraz wybuchnę i powiem jej, co myślę o tym całym, wyjeździe. Zamiast wygrzewać się na słonecznych plażach Florydy, lub po prostu być z przyjaciółmi, ja zgodziłam się z nią tu przyjechać, specjalnie dla niej, a ona jeszcze ma do mnie pretensje. Na szczęście się powstrzymałam, mimo wszystko, mama wzięła urlop specjalnie by spędzić ze mną więcej czasu. - Przepraszam, ale musiałam związać włosy, a gumka mi się gdzieś zapodziała.- próbowałam się usprawiedliwiać, wiec mama obdarzyła mnie kpiącym uśmieszkiem i wyszłyśmy na zewnątrz.
Moontown okazało się całkiem przyjemnym miasteczkiem, a nie jakąś zabitą deskami wiochą, niebyło może tu dużo centrów handlowych, ale ja i tak nie chodziłam po nich zbyt często. Za to znalazłyśmy z mama kino i basen. Tak to coś dla mnie. Uwielbiam pływać i codzienna dawka pływania, na pewno mi nie zaszkodzi.
Domy ludzi w Moontown wydawały się być nowoczesne, a nie takie, jakich się spodziewałam. Czy zemną oby na pewno jest dobrze, zaczyna mi się tu podobać? Ale co do kwestii znajomych, to nie znam tu nikogo.
Ostatecznie mam poszła zwiedzać tutejsze muzeum a ja postanowiła skoczyć do ,,Cafe Latte” , by napić się zimnej mochy z lodami, tak to jest to, na co po kilkugodzinnym zwiedzaniu mam ochotę, chwila odpoczynku i orzeźwienia, na pewno mi nie zaszkodzi. Zamówiłam moją mochę z lodami i usadowiłam się wygodnie na stoliku w koncie gdzie niebyło okien i niebyło prawie żadnych ludzi, przynajmniej będę delektować się moja mochą w spokoju i w chłodzie, gdyż ciepłe promienie słońca tam nie docierają. Nie czekałam zbyt długo, po chwili rozpromieniona kelnerka przyniosła mi moja moche. - Nie jesteś z stąd, prawda?- zapytała, a raczej stwierdziła kelnerka swoim dźwięcznym głosikiem. Puściłam tą uwagę mimo uszu i zajęłam się moja mochą, jednak kelnerka wciąż stała, oczekując na odpowiedz. Nie byłam w nastroju do rozmów, chciałam tylko wypić moche i chwile odpocząć, ale ta niska blondynka o porcelanowej cerze, dziwnej jak na mieszkankę Californi, nie dawała mi spokoju. - Tak - odpowiedziałam zimno, w ogóle na nią nie spoglądając, dając jej do zrozumienia, żeby spadała. - Zazwyczaj, nikt tutaj nie siada, te miejsce jest zajmowane wyłącznie przez Vipów naszego miasta, tak można ich nazwać - kelnerka zignorowała moje negatywne sygnały i nadal ciągnęła rozmowę. Mało, co się nie zakrztusiłam, oni tu mają Vipów, hęę…No, no te miasteczko coraz bardziej mnie zaskakuje. - Czy musze się przesiąść?- spytałam zdziwionym głosem kelnerkę, podnosząc głowę i obdarowując ja błagalnym spojrzeniem, by pozwoliła mi tu pozostać. Spojrzawszy na jej twarz, ujrzałam niezwykle ciemne oczy, można by powiedzieć, że to dość rzadka cecha u tak jasnych blondynek, była też mniej więcej w moim wieku i naddatek było w niej coś, że człowiek chciał z nią po prostu pogadać. - Nie, nie musisz dzisiaj i tak pewnie nie przyjdą, zresztą oni i tak teraz rzadko tu wpadają bo wolą przesiadywać w klubie, który jest ich własnością, więc możesz wpadać tu ile chcesz i zajmować te miejsce, a tak w ogóle jestem Anny Black .- Kompletny szok, tak szybko stałam się dość ważna osoba zwarzywszy na to ze pozwoliła mi tu siedzieć i na dodatek zyskałam znajomą i to bardzo fajną, mimo pierwszego wrażenia.- Eve - wyksztusiłam.- Eve Wordrobe - powtórzyłam już bardziej opanowanym głosem. - Miło mi Cię poznać, mam teraz przerwę, maiłabyś ochotę spędzić te dziesięć minut w moim towarzystwie?- Anny uśmiechnęła się do mnie promiennie, coś w niej jest takiego, że nie sposób jej odmówić.- Tak, było by mi miło, siadaj - uśmiechnęłam się do niej równie ujmująco, przynajmniej już kogoś znam w tym całym zwariowanym Moontown.
Anny usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła mi opowiadać o mieście, gdzie warto iść i gdzie dobrze i tanio zjeść, bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało, tylko jedna rzecz mnie nurtowała, czemu jak tylko próbowałam poruszyć temat Vipów i ją o nich wypytać, zaraz zmieniła go na inny.
Moja uparta natura jednak wzięła górę i Anny uśmiechając się kwaśno, zaczęła mówić. - No, więc oni to zazwyczaj dzieci bogatych i zasłużonych w tym miasteczku ludzi, tworzą zwartą elitę i zazwyczaj są mało towarzyscy wobec ludzi spoza elity, najlepiej schodzić im z drogi.- Wręcz szeptała Anny. Czego się obawiała? Nie byłam przyzwyczajona, że jest ktoś, kogo powinnam się bać i unikać, nie dam się jej zastraszyć, postanowiłam i uśmiechnęłam się zawadiacko. - Nie martw się, nie zamierzam wchodzić im w drogę. - skłamałam, bo na pewno nie będę się przed kimś kajać, na pewno nie tu! - Ja już musze brać się do pracy, miło się z tobą rozmawiało, może chciałabyś się gdzieś wybrać jutro wieczorem, podobno grają fajną komedie w kinie?- zaproponowała Anny. Czy ja wiem, ale niby co będę miała lepszego do robienia. - Było by super, to dam ci mój numer telefonu i potem się zdzwonimy, dobrze?- Anny kiwnęła głowa i wyjęła telefon z kieszeni, swoich niebieskich szortów. Podałam jej swój numer komórki i dopiwszy moche, postanowiłam iść poszukać mamy.
Rozdział II
Słonce robiło się coraz bardziej natrętne, a wilgoć niedawną mi spokoju. Gdzie ona jest, krążę w kółko już ponad półgodziny. Postanowiłam, że po prostu wrócę sama do domu, to nie moja wina, że nie czekała na mnie, w umówionym miejscu, przy cukierni ,,Candy”, tylko chodziła niewiadomo gdzie. Może się zgubiła? Naszła mnie niepokojąca myśl. Na pewno nie, bo kto by się zgubił w tym małym miasteczku.
Droga do domu zajęła mi jakieś piętnaście minut, bo domek stał jakieś pięć minut drogi za miasteczkiem. Weszłam do domu, i zjadłszy kanapkę z dżemem, moim ulubionym ,,truskawkowym'', poszłam do pokoju by posłuchać muzyki w oczekiwaniu na mamę i oczywiście sprawdzić czy dostałam już maila od Kate.
Wzięłam laptopa z biurka i położyłam się z nim na łóżku. Byłam już tak wykończona, a na dodatek mój pokój na prawdę przypominał istną saunę. Zaraz otworze okna tylko sprawdzę czy dostałam już maila od Kate. Jak przewidywałam, mail czekał już na mnie.
Do: Eve Wordrobe < Eve.Wordrobe@yahoo.com>
Od: Kate Maktennen <Kate.Maktennen@yahoo.com>
Temat: Dobrze Cię rozumiem.
Drogi/a Eve Wordrobe
Nie wyobrażasz sobie jak dobrze Cię rozumiem;). Najgorsze jest to, że bez Ciebie nawet w NY panuje straszna nuda);. Ostatnio jedyne co mogłoby się uznać za rzecz godną obgadania, było to, że Sue Lateman znowu zeszła się z Peterem Grrenwoodem :P . Reszta to prawie same nudy.
Jak naprawdę nie będziesz tam wyrabiać, to po prostu wsiadaj w samolot i wracaj. Naprawdę nam Ciebie brakuje. O bym zapomniała, masz pozdrowienia od Luka Nilsona ^^.
Czekam z utęsknieniem na odpowiedz i mam nadzieje, że jeszcze dajesz sobie rade na tym odludziu.
Love Kate!
To było takie urocze, że Luke mnie pozdrawia. Zawsze mi się podobał. Jak tylko wrócę do Nowego Jorku to się z nim umówię. Tak te jego niezwykle niebieskie oczy, ta rzecz sprawia, że moje serce zaczyna szybciej bić. Nagle poczułam, jak Jaksic niemiły dreszcz przeleciał mi po karku. To pewnie, dlatego, że w moim pokoju jest już pewnie ponad trzydzieści stopni cęcjusza.
Podniosłam się z łóżka i poszłam w kierunku okien by je otworzyć. Zapewne nie da to wiele, ale lepsze to niż nic. Już miałam otwierać okna, gdy spostrzegłam czarne ferrari u nas na podjeździe, a w nim, nie to niemożliwe… W nim siedzącą moja mama z zakupami, z jakimś jasnowłosym chłopakiem, tak bladym jak ta kelnerka z kawiarni, a nawet dałabym słowo, że jakby był otoczony jakąś jasną poświatą.
I znowu ten niemiły dreszcz…Otworzyłam okna wpatrując się osłupiała w mamę wychodzącą z ferrari i nieznajomego, raczej chłopaka ok. osiemnastki tuż za nią niosącego jej zakupy. Czyżby to nie był jeden z Vipów, o których opowiadała mi tyle Anny? Chym musze się upewnić.
Nagle dzwonek do drzwi przerwał moje rozmyślania. Odwróciłam się od okien i pobiegłam w stronę schodów na parter, jak najszybciej mogłam.
Po kilku sekundach byłam już przy drzwiach i otwierając je umierałam z ciekawości, kim jest nieznajomy blondyn. Drzwi się uchyliły i do środka weszła rozpromieniona mama, a za nią…Na chwile mnie zamroczyło. Ten chłopak był niesamowicie przystojny. miał rozczochraną czuprynie, bujnych blond włosów, dosyć krótko ściętych i te niebieskie, nie wręcz nieziemsko błękitne…nie dopisania, że można by było w nich utonąć… i ten uśmiech na twarzy z niezwykle seksownymi rysami… Blady odcień jego skóry dodawał mu uroku i można by pomyśleć, że jest aniołem zesłanym z nieba. Oczywiście to brednie, w dodatku jestem ateistką i wykluczam możliwość istnienia istot pozaziemskim itp.
No wiec chłopka zaniósł rzeczy do kuchni mijając mnie w przejściu i obdarzając zagadkowym uśmiechem. Dopiero krzyki mamy z kuchni wybrudziły mnie z tego letargu. - Eve chodź do nas, pomóż wypakować mi zakupy i poznaj mojego niezwykle uroczego gościa, który pomógł mi, kiedy się zgubiłam w tym całym Moontown.- Zamknęłam dosyć głośno drzwi i ruszyłam w kierunku kuchni.
Jednak się zgubiła, dobrze, że ten chłopak jej pomógł. Czułam się winna, że pozostawiłam ja na tyle godzin samą i nawet jej nie szukałam.
Weszłam do kuchni i zobaczyłam mamę siedząca przy stole z naszym gościem i popijającą zimna wodę. Chłopak nic nie pił tylko wpatrywał się we mnie tymi swoimi nieziemsko błękitnymi oczami. Czułam, ze policzki zaczynają mnie piec i pewnie jestem już czerwona jak burak, w dodatku świetnie to widać przy mojej bladej cerze, przynajmniej myślałam, że jest blada puki nie zobaczyłam ów nieznajomego chłopka. - Już jesteś, to jest Kail Black, pomógł mi wrócić do domu, kiedy ty zostawiłaś mnie na pastwę losu - mama posłała mi karcące spojrzenie.
Zrobiło mi się strasznie głupio i na dodatek zaczęłam czuć się niezręcznie w towarzystwie naszego gościa, i na domiar tego mającego na nazwisko tak samo jak Anny, czyżby byli rodzeństwem? Anny nic mi o tym nie wspominała. Z każdą sekundą mrowienie w brzuchu się nasilało. Czyżbym się zakochała w Kailu Blacku? Nie ma takiej opcji. - Dobrze kochanie rozumiem, ale na drugi raz nie zostawiaj mnie samej.- Tak mamo- wyszeptałam, starając się nie patrzeć w stronę Kaila. - A teraz odprowadź naszego gościa do drzwi- mama obdarowała nas uśmiechem i zaczęła się krzątać po kuchni rozpakowując zakupy. Nie patrzeć w stronię Kaila, powtarzając sobie w myślach, wyszłam szybkim krokiem kierując się w stronę drzwi.
Odwróciłam się za siebie by sprawdzić czy nasz gość już idzie, jednak on zaskakując mnie niesamowicie stał tuz za mną, przyglądając mi się uważnie, w skupieniu. Czemu on się tak na mnie gapi? Żeby przerwać cisze, która nagle między nami zapanowała zagadałam - Dziękuje za odwiezienie mamy do domu. - Patrząc się niezręcznie w stronę moich butów. - Nie ma, za co to dla mnie przyjemność ratować zagubione damy- jego głos łechtał mnie przyjemnie od głowy do stup, była taki głęboki, męski, seksowny. Nie, nie, nie, niema mowy, żebyś się w nim zakochała. Do tego on mówi jak z jakiegoś starego filmu, a dałabym mu zaledwie osiemnastkę. Spojrzałam na niego a on wciąż wpatrywał się we mnie w zamyśleniu. - Coś jest nie takt ze mną- zaczęłam się oglądać, może czymś się ubrudziłam. - Ta..to znaczy nie, po prostu mnie zaciekawiłaś, już dawno niemieliśmy tu gości w tak młodym wieku z Nowego Jorku.- Zapatrzyłam się na jego niezwykle seksowne usta…prawie nic nie słyszałam z tego, co mówił. - To ja już lecę - powiedział i uśmiechną się do mnie, a raczej ze mnie, prawdopodobnie stojącej jak jakaś totalna idiotka i wpatrującej się rozmarzonym wzrokiem w jego usta. - Tak…mam nadzieje, ze jeszcze kiedyś się spotkamy. I Jeszcze raz dzięki- krzyknęłam już praktycznie w pustą przestrzeń za drzwiami, bo Kail już zdążył dojść do samochodu. Mimo to miałam przeczucie, ze wszystko dobrze słyszał.
Rozdział III
Całe wieczór spędziłam na oglądaniu telewizji lub czytaniu książek, a wszystko to by zapomnieć o Kailu. Co ja sobie wyobrażam, ze niby zakochałam się w tym chłopaku. To niedorzeczne, nawet go nie znam. Nie mogę pozwolić by ten niebieskooki blondyn zamącił mi w głowie.
Postanowiłam ze dobrze mi zrobi krótki spacer na świeżym powietrzu, po zapadnięciu zmroku jest całkiem przyjemnie. Wzięłam, więc tylko mojego i-poda z biurka i ruszyłam w kierunku schodów naprzeciwko drzwi mojego pokoju. Po chwili stałam już przy drzwiach w holu, gotowa do wyjścia. Oczywiście nieobeszło się bez pytań mamy, gdzie się wybieram i kiedy wracam i oby to było przed dziesiątą wieczorem. Traktuje mnie jak małe dziecko, to naprawdę uciążliwe.
Wiatr rozwiewał mi włosy na wszystkie strony świata, niech to szlak, zapomniałam gumki, dobrze, ze niebyło zbyt dużej wilgoci, bo bym się po prostu ugotowała.
Spacerowałam sobie wzdłuż ulicy Black Ston. Miałam duże, ekskluzywne drogie domy, słuchając mojej ulubionej kapeli rockowej Grean Day. Ulica była praktycznie pusta, ani żywej duszy czy samochodu. Normalnie jakby po dwudziestej pierwszej zamierało jakiekolwiek życie. Ale może to i lepiej, w końcu to zaleta miasteczek i mogę sobie spokojnie pomyśleć, szkoda tylko, że nie mogę myśleć, o czym innym tylko o błękitnych oczach Kaila.
Minęłam właśnie Black Ston 105 Wood Street i poczułam, dziwne mrowienie na karku, może to skutek głuchej ciszy, jaka panowała na ulicach po zmierzchu. Musze się przyzwyczaić, to nie Nowy, że w nocy się dopiero wszystko rozkręca. Wyłączyłam i-poda i zdjąwszy słuchawki wyjęłam, komórke z kieszeni by sprawdzić godzinę. Czyżby było już po dwudziestej drugiej, ten czas tak szybko leci, a wydawało mi się, ze spacerowałam zaledwie kilka minut. Musze wracać, znając mamę pewnie siedzi teraz w oknie i zamartwia się, czemu mnie niema, jak zaraz nie wrócę, zacznie panikować i wzywać policje. Schowałam i-poda do kieszeni szortów wraz z komórka i zawróciłam się w kierunku powrotnym.
Coś jest nie tak, podpowiadała mi intuicja, napędzana natarczywym mrowieniem na karku. Wreszcie niewytrzymałym i odwróciłam się gwałtownie, badając dokładnie wzrokiem przestrzeń za sobą. Nic tam niema, nikogo tam niema, to tylko twoja wyobraźnia, powtarzałam sobie w myślach dodając odwagi. Nie, cos jest nie tak. Nagle cos za mną zaszeleściło. Serce zaczęło łomotać mi jak szalone.
Przyspieszyłam kroku. Czułam, że ktoś za mną idzie. Zaczęłam biec i usłyszała czyjeś kroki, albo cos w tym rodzaju. Chciało mi się płakać, dlaczego zapuściłam się tak daleko, zamiast pilnować czasu. Dlaczego nie zostałam w domu, teraz pewnie jakiś psychopata zrobi mi krzywdę.
Nagle cos bardzo mocno złapało mnie od tyłu w tułowiu i pchnęło na chodnik. Czułam jak ostry bul przeszywa mi lewą nogę. Nie poddam się jednak bez walki. Przypomniało mi się ze mam długopis w prawej kieszeni szortów. Chwyciłam za niego prawa ręką i wyjęłam go szybkim ruchem, chowając dłoń trzymającą go, pod brzuch. Wtedy usłyszałam szyderczy śmiech i słowa, które do końca życia będą prześladować mnie w najgorszych koszmarach. - Mała, głupia Evei, teraz pozwolisz, ze napije się twojej krwi kochanie.
- Ogarnęła mnie paniczna furia. Strach tak mnie sparaliżował, że nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Słowa jakiegoś mężczyzny dudniły mi wciąż w głowie. Co miało znaczyć napije się twojej krwi, i skąd on zna moje imię i naddatek nazwała mnie tak jak tylko ma w zwyczaju moja mama. Co tu się dzieje, co gada ten wariat? Zacisnęłam odruchowo dłoń wokół długopisu. Nagle poczułam, nikły oddech napastnika na placach i odwróciwszy się gwałtownie, z całej siły wbiłam mu długopis w szyje.
To było okropne, czułam na twarzy ciepłe strumienie jego krwi. Patrzyłam w jego ogromne czerwone oczy i wtedy napastnik wyją, tak wyją, niedowierzałam własnym oczom, długopis z szyi i uśmiechną się do mnie.
Do jasnej cholery, co tu jest grane. Kim jest ten wariat i jak on do cholery wyją sobie, jakby nigdy nic długopis z szyi, zamiast leżeć na ziemi i wykrwawiać się na śmierć. I do tego ten uśmiech i … za jego ust wystawałaby dwa małe szpiczaste kły. Nie to niemożliwe podpowiadał mi rozsadek, takie rzeczy nie istnieją, jesteś ateistka, ale teraz niebyło miejsca na rozsadek, była tylko brutala rzeczywistość, a ten facet był wamm….wampirem!!!