LEGENDA NA DZIEŃ ŚW. DOMINIKA
[W WYBORZE] 4 sierpnia
Jakub de Voragine nie należał do pierwszego pokolenia dominikanów, które znało osobiście założyciela zakonu - urodził się przecież w kilka lat po jego śmierci, a do zakonu wstąpił w 10 lat po kanonizacji św. Dominika. Ale w ciągu długiego swego życia zakonnego, a zwłaszcza w młodszych latach, stykał się na pewno z ludźmi, którzy pamiętali jeszcze dobrze patriarchę ich zakonu. Tymczasem w życiorysie tego świętego, jaki zamknął w Złotej legendzie, nie ma -podobnie jak w wypadku życiorysu Piotra z Werony [wyżej, nr 28] - ani śladu jakichś wspomnień o charakterze osobistym, jest tylko suche streszczenie oficjalnej tradycji zakonnej.
Przyczyna tego leżała w charakterze i celu dzieła: zbiór materiałów, przeznaczony przede wszystkim na użytek kaznodziejów, nie jest na pewno polem właściwym dla pamiętnikarskich wynurzeń ani dla pięknych, nawet bardzo wiernych historycznie charakterystyk, które i tak uszłyby uwagi słuchaczy, oczekujących przede wszystkim na jaskrawe, wbijające się w pamięć fakty, bogate w treść pouczającą, w ów »obrok duchowny«, jak się później wyrażał nasz Skarga. A o tym przeznaczeniu dzieła trzeba zawsze pamiętać, czytając poszczególne legendy Jakuba de Voragine.
Skomplikowane stosunki zależności pomiędzy tak licznymi w XIII w. źródłami do życia św. Dominika znamy dziś dokładnie dzięki gruntownemu studium B. Altanera, Der hl. Dominikus, Breslau 1922 [»Breslauer Studien zur historischen Theologie«, Bd. II]. Analiza relacji Jakuba de Voragine znajduje się tam na s. 143-153.
Św. Dominik umarł w r. 1221, ale bezpośrednio po jego śmierci zakon nie zakrzątnął się około kanonizacji, która doszła do skutku dopiero w r. 1234. I dopiero od tego czasu zaczyna się bujnie pienić literatura biograficzna o osobie nowego świętego. Po protokołach na temat jego życia i cudów, sporządzonych w okresie przygotowań do kanonizacji i bezpośrednio po niej [BHL nr 2208-09 i 2212-13], pojawił się najpierw [pisany jeszcze przed kanonizacją] żywot pióra Jordana Sasa, następcy św. Dominika w kierownictwie zakonu. Drugi żywot dał Piotr Ferrandi, który pisał w latach 1235-1239 [żywot ten jest dla polskiego czytelnika o tyle interesujący, że miał wywrzeć wpływ na stylizację najstarszego żywotu św. Stanisława]. Trzecim z kolei był znany nam Jan z Mailly, autor Abbreviatio in gestis et miraculis sanctorum [por. Wstęp s. 22]. Czwarty żywot przygotował przed r. 1250 na zlecenie trzeciego generała zakonu, Jana Niemca, Konstantyn de Medicis. Po nim przyszedł znany nam również jako źródło Złotej legendy Bartłomiej z Trydentu [por. Wstęp s. 22], po którym powstał w ramach reformy całej dotychczasowej liturgii zakonnej nowy żywot pióra następnego z kolei generała, Humberta de Romanis, oficjalnie wprowadzony do użytku w zakonie w r. 1256. Pomijając inne drobniejsze zabytki, które nie interesują nas ze względu na Złotą legendę, musimy jeszcze napomknąć o zbiorze budujących wspomnień z pierwszych dziesięcioleci zakonu pt. Vitae fratrum, zredagowanym z przekazanych mu materiałów przez Gerarda z Franchetto w latach 1260-1262.
Otóż legenda o św. Dominiku u Jakuba de Voragine opiera się w zasadzie na życiorysie Konstantyna, uzupełniając zawarty w niej materiał szczegółami zaczerpniętymi z życiorysów Humberta oraz Bartłomieja z Trydentu, jak również pewnymi motywami z Vitae fratrum Gerarda z Franchetto; własnych jakichś uwag i rozwinięć autora nie znajdujemy w niej zupełnie.
Dominik, sławny założyciel i ojciec Zakonu Kaznodziejskiego, urodził się w ziemi hiszpańskiej, w miejscowości zwanej Callarega, w diecezji Osma, a wedle ciała [1] pochodził od ojca imieniem Feliks i matki imieniem Joanna. Matka jego przed urodzeniem dziecka śniła raz, że nosi w łonie szczenię, które ma w pysku płonącą pochodnię, gdy zaś wyszło z jej łona, pochodnia ta zapaliła cały świat [2]. Pewnej niewieście także, która dziecko trzymała do chrztu, wydawało się, że chłopiec Dominik miał na czole błyszczącą gwiazdę, która oświetlała cały świat. Gdy Dominik był jeszcze dzieckiem i znajdował się pod opieką nianiek, często chwytano go na tym, jak opuszczał swoje łóżko i kładł się na gołej ziemi [3]. Gdy wysłano go na naukę do Palencji, z wielkiego zamiłowania do wiedzy przez 10 lat nie spróbował nawet wina. W tym czasie nastał tam wielki głód. Wtedy Dominik sprzedał wszystkie swoje książki i cały dobytek i uzyskane pieniądze rozdał ubogim. Sława jego wzrosła tak bardzo, że biskup Osmy mianował go kanonikiem regularnym [4] swego kościoła, później zaś stawszy się dla wszystkich wzorem życia został wybrany przez kanoników zastępcą przeora. A on dniem i nocą zajmował się czytaniem oraz modlitwą i gorliwie błagał Boga, aby raczył udzielić mu tej łaski, iżby mógł kiedyś cały poświęcić się zbawieniu bliźnich. Rozczytując się przy tym gorliwie w księdze o naukach ojców [5], osiągnął wysoki stopień doskonałości.
Pewnego razu Dominik udał się ze wspomnianym biskupem do Tuluzy [6]. Tam przekonał się, że jego gospodarz jest zarażony błędami heretyckimi. Nawrócił go tedy na wiarę Chrystusową i oddał Panu, jakby pierwszy pokos przyszłego żniwa. W księdze o dziejach hrabiego de Montfort [7] czytamy, że św. Dominik występując pewnego razu w swych naukach przeciw heretykom, wypisał wszystkie argumenty, którymi walczył, na kartce papieru i wręczył ją pewnemu heretykowi, aby nad nimi pomyślał. On zaś pokazał otrzymaną kartę innym heretykom, którzy tej nocy zebrali się przy ognisku.. Towarzysze tedy rzekli mu: Wrzuć tę kartę do ognia: jeśli spłonie, to znaczy, że nasza wiara - tak bowiem nazywali swoje błędy - jest prawdziwa. Jeśli zaś ogień jej nie tknie, to uznamy, że prawdziwa jest wiara Kościoła rzymskiego. Wrzucono więc ową kartę do ognia, ona zaś przez krótką chwilę pozostała w ogniu, po czym nietknięta wyskoczyła zeń. Zdumieli się wszyscy, jeden zaś, bardziej niż inni zatwardziały, rzekł: Wrzućmy ją raz jeszcze, a w ten sposób jaśniej poznamy prawdę! Wrzucili ją więc ponownie i tym razem znowu wyskoczyła z ognia nietknięta. Heretyk jednak powiedział: Wrzućmy ją trzeci raz, a wtedy już bez żadnej wątpliwości otrzymamy pewny wynik. Wrzucili ją więc po raz trzeci i znowu wyskoczyła z ognia nietknięta i nie spalona. Heretycy jednak zatwardziali w swych błędach zobowiązali się między sobą ścisłą przysięgą, że żaden z nich tego nie rozgłosi. Był między nimi jednak pewien rycerz, który skłaniał się nieco ku naszej wierze i ten później ogłosił ów cud [8]. Zdarzyło się to zaś w Montreal. Powiadają także, że coś podobnego miało też miejsce w Fangeaux, gdyż w tym czasie odbywała się tam uroczysta dyskusja z heretykami.
Skoro zaś inni wrócili do kraju, a biskup Osmy umarł, Dominik pozostał sam z niewidoma tylko towarzyszami i głosząc wytrwale słowo Boże walczył z heretykami. Wrogowie prawdy wyśmiewali go, pluli na niego, obrzucali go błotem i wyrządzali mu inne zniewagi tego rodzaju lub przywiązywali mu na plecach słomę na pośmiewisko. Gdy jednak grozili mu śmiercią, on nieustraszenie odpowiadał: Nie jestem godny chwały męczennika, nie zasłużyłem jeszcze na taką śmierć. Dlatego też przechodząc przez okolice, gdzie miały być nań przygotowane zasadzki, nie tylko nie lękał się, ale nawet szedł śpiewając wesoło. Napastnicy słysząc to dziwili się i mówili doń: Czyż ciebie nie ogarnia lęk przed śmiercią? Cóż byś zrobił, gdybyśmy cię pochwycili? On zaś odpowiadał: Prosiłbym was, abyście nie zabili mnie od razu, gwałtownymi uderzeniami, ale abyście powoli i stopniowo obcinali mi poszczególne członki i trzymali je przed mymi oczyma, abyście później wydarli mi oczy, a na koniec pozostawili moje półżywe i poszarpane ciało, aby się pławiło we własnej krwi, lub też zabili mnie według waszych chęci.
Św. Dominik spotkał raz człowieka, który cierpiał tak wielką nędzę, że z jej powodu musiał przystać do heretyków. Dominik postanowił tedy sam siebie sprzedać, aby pieniądze w ten sposób uzyskane przeznaczyć na odwrócenie biedy od tego człowieka, a zarazem uwolnić go od błędów heretyckich, którym się zaprzedał. I byłby to uczynił, lecz Bóg w miłosierdziu swoim inaczej dopomógł owemu nędzarzowi.
Innym znów razem pewna kobieta skarżyła mu się żałośnie, że brat jej jest w niewoli U Saracenów, a ona nie widzi już żadnej rady, w jaki sposób mogłaby go uwolnić. Wtedy św. Dominik, kierowany głębokim współczuciem, zaproponował kobiecie, aby jego sprzedała, a wykupiła za to jeńca. Bóg jednak nie dopuścił do tego, gdyż wedle Jego woli Dominik potrzebniejszy był dla duchowego wykupienia wielu takich, których dusze popadły w niewolę grzechu.
Pewnego razu św. Dominik bawił w gościnie w okolicach Tuluzy u pewnych niewiast, które heretycy pozorami pobożności pozyskali dla swych błędów. Przez cały Wielki Post tedy Dominik jak gdyby klin klinem wybijał [9], pościł wraz z towarzyszem swoim tylko o chlebie i zimnej wodzie, nocą czuwał, a gdy już konieczność go do tego zmuszała, wówczas pozwalał swym znużonym członkom spocząć tylko na gołej desce - i w ten sposób doprowadził owe niewiasty do. poznania prawdy.
Następnie począł rozmyślać o stworzeniu zakonu, którego członkowie mieliby za zadanie wędrować po świecie nauczając i broniąc wiary katolickiej przeciw herezji. Spędziwszy przeto w okolicach Tuluzy lat 10, to znaczy od śmierci biskupa Osmy aż do zwołania soboru lateraneńskiego [10], udał się do Rzymu wraz z biskupem Tuluzy Fulkonem i przybył na wielki sobór. Tam zwrócił się z prośbą do papieża Innocentego [11], aby zatwierdził dla niego i dla jego następców zakon, który miał być i nazywać się Zakonem Kaznodziejskim. Przez jakiś czas papież opierał się; pewnej nocy jednak we śnie ujrzał, że kościół laterański grozi nagłym zawaleniem się, gdy zaś patrzył nań drżąc z trwogi, z drugiej strony nadbiegł mąż Boży Dominik i nastawiając własne barki podtrzymał ową zagrożoną budowlę. Zbudziwszy się papież zrozumiał znaczenie owego widzenia, więc z radością przyjął prośbę Bożego męża. Polecił mu też, aby wrócił do braci i wybrał wraz z nimi jedną z uznanych reguł zakonnych, a następnie raz jeszcze przybył do niego dla uzyskania jej potwierdzenia. Św. Dominik powrócił wiec i oznajmił braciom wolę najwyższego pasterza. Bracia zaś w liczbie około 16, wezwawszy uprzednio Ducha Świętego, wybrali jednogłośnie regułę świętego Augustyna, doktora i znakomitego kaznodziei, skoro oni sami również z nazwy i działalności mieli być kaznodziejami. Dodali jednak do niej pewne przepisy dotyczące surowszego życia i w formie specjalnych konstytucji zobowiązali się do ich przestrzegania. Tymczasem umarł papież Innocenty, a do godności najwyższego pasterza wyniesiony został Honoriusz [12]. Jego więc prosił św. Dominik o zatwierdzenie zakonu w roku Pańskim 1216.
Pewnego razu św. Dominik modlił się w kościele Św. Piotra w Rzymie o rozszerzenie swego zakonu. Wtedy ujrzał książąt apostołów Piotra i Pawła, którzy w chwale przybyli do niego i dając mu: Piotr laskę, a Paweł księgę - rzekli: Idź i nauczaj, bo do tej służby wybrany zostałeś przez Boga. W chwilę później wydało mu się, że widzi synów swego zakonu rozproszonych po całym świecie, idących po dwóch. Wrócił tedy do Tuluzy i rozesłał swoich braci: jednych do Hiszpanii, drugich do Paryża, innych wreszcie do Bolonii. Sam natomiast powrócił do Rzymu.
Jeszcze przed ustanowieniem Zakonu Kaznodziejskiego pewien mnich popadł w zachwycenie i ujrzał Najświętszą Maryję Pannę, która klęcząc, ze splecionymi rękoma modliła się do Syna za ród ludzki. A gdy mimo kilkakrotnej Jego odmowy ciągle Go błagała, rzekł jej: Matko moja, cóż mogę, czy też co winienem więcej dla nich uczynić? Posłałem do nich patriarchów i proroków, lecz niewiele się poprawili. Sam więc do nich przyszedłem, później posłałem im apostołów, lecz oni i mnie, i ich zabili. Posłałem im męczenników, wyznawców, doktorów - tych także nie posłuchali. Ponieważ jednak nie godzi się, abym czegokolwiek Tobie odmówił, więc dam im moich kaznodziejów, którzy będą mogli ich oświecić i obmyć ich dusze. Jeśli jednak i wtedy się nie poprawią, przyjdę do nich, ale po to, aby sądzić.
Podobne widzenie miał też inny człowiek w tym czasie, gdy zakon cystersów wysłał 12 opatów do Tuluzy, aby zwalczali heretyków. W tym zaś widzeniu, gdy Syn odpowiedział na prośby Matki, jak powyżej powiedziano, Ona rzekła doń: Dobry Synu, nie według ich niegodziwości, ale wedle Twego miłosierdzia winieneś postępować. Poddając się tym naleganiom Syn Boży powiedział: Na Twoją prośbę, w tym jeszcze miłosierdzie im okażę, że poślę im moich kaznodziejów, którzy będą ich nawoływać do poprawy i pouczać. Jeśli jednak nie poprawią się, nie będę ich więcej oszczędzał.
Pewien brat mniejszy, który przez długi czas był towarzyszem św. Franciszka, tak opowiadał braciom z Zakonu Kaznodziejskiego: Gdy św. Dominik był w Rzymie i starał się u papieża o zatwierdzenie swego zakonu, pewnej nocy podczas modlitwy ujrzał oczyma duszy Chrystusa, który stał w powietrzu i trzymając w ręce trzy włócznie potrząsał nimi nad światem. Wówczas Matka Jego szybko podbiegła i zapytała, co chce uczynić. On zaś rzekł jej: Oto ludzkość cała pełna jest niegodziwości trojakiego rodzaju: pychy, nieczystości i chciwości. Dlatego też chcę ją zgładzić tymi oto trzema włóczniami. Najświętsza Panna rzuciła się tedy do nóg Chrystusa i rzekła: Synu najdroższy, zmiłuj się nad nami! Niech miłosierdzie Twoje złagodzi wyrok sprawiedliwości! Chrystus zaś odparł: Czyż nie widzisz, ile oni krzywd mi wyrządzają? A Matka Boża prosiła: Pohamuj swój gniew i poczekaj jeszcze trochę. Mam bowiem sługę wiernego i dzielnego zapaśnika, który świat cały przebiegając pokona go i podda pod Twoje panowanie. Dam mu też do pomocy drugiego mego sługę, który wraz z nim wiernie będzie walczył. Syn Boży tedy rzekł: Przejednałaś mnie, Matko, i przyjąłem Twoją prośbę. Chciałbym jednak zobaczyć tych, których przeznaczyłaś do tak wielkiej sprawy. Wówczas Najświętsza Panienka pokazała Chrystusowi św. Dominika, Chrystus zaś rzekł: Zaprawdę, dobry to i dzielny zapaśnik, on gorliwie wypełni to, o czym mówiłaś. Później przyprowadziła Matka Boża św. Franciszka i jego również Chrystus pochwalił tak jak pierwszego. Podczas tego widzenia św. Dominik uważnie przyglądał się swemu towarzyszowi, którego nigdy przedtem nie widział. Następnego zaś dnia spotkawszy go w kościele, poznał go bez żadnej wskazówki tylko z tego, co widział w nocy. Objął go wtedy i ucałował czule, mówiąc: Ty jesteś moim towarzyszem, będziesz razem ze mną wędrował po świecie! Będziemy razem się trzymać i żaden wróg nie zdoła nas pokonać! Opowiedział mu także dokładnie o owym nocnym widzeniu i odtąd ci dwaj stali się jednym sercem i jedną duszą [13] w Panu, a swoim następcom polecił zachować tę przyjaźń na wieki.
Św. Dominik przyjął raz do zakonu nowicjusza, który pochodził z Apulii. Niektórzy jednak towarzysze owego nowicjusza tak go zbałamucili, że zapragnął on wrócić do życia świeckiego i wszelkimi sposobami domagał się, aby oddano mu jego ubranie [14]. Słysząc to św. Dominik modlił się bezustannie. Tymczasem zdjęto owemu młodzieńcowi strój zakonny i włożono mu jego własną koszulę, ale wtedy począł krzyczeć głośno i wołać: Płonę, goreję, palę się cały! Zdejmijcie, ściągnijcie tę przeklętą koszulę, która mnie całego spala! I nie mógł w żaden sposób się uspokoić, dopóki nie ściągnięto zeń owej koszuli i ubranego znów w szaty zakonne nie odprowadzono do klauzury.
Pewnego razu św. Dominik przebywał w Bolonii. Wieczorem, gdy wszyscy bracia już spali, nagle diabeł opętał jednego braciszka. Wówczas przełożony jego, brat Rajner z Lozanny, pośpieszył donieść o tym św. Dominikowi, ten zaś rozkazał zaprowadzić go do kościoła przed ołtarz. Dziesięciu braci z trudem zdołało go tam doprowadzić, a wtedy św. Dominik rzekł: Zaklinam cię, nieszczęsny, powiedz mi, dlaczego dręczysz to stworzenie Boże, dlaczego i jakim sposobem opętałeś go? Diabeł zaś odrzekł: Dręczę go, bo sobie na to zasłużył. Był wczoraj w mieście bez pozwolenia swego przeora i pił tam wino, nie uczyniwszy wprzód znaku krzyża. Dlatego wszedłem do niego pod postacią muszki [15], on sam połknął mnie z winem. Była to prawda, gdyż ów braciszek istotnie wtedy pił wino. Tymczasem dano znak na jutrznię [16], a diabeł, który przemawiał przez usta opętanego, słysząc to powiedział: Teraz już nie mogę tu dłużej zostać, bo oto wstają mnisi! I tak na skutek modlitwy św. Dominika szatan został wypędzony.
Gdy pewnego razu mąż Boży, Dominik, przeprawiał się przez jakąś rzekę w okolicach Tuluzy, upadły mu w wodę jego księgi, które zupełnie nie były opakowane. Trzeciego dnia jakiś rybak zarzucił wędkę w tym miejscu, a gdy następnie wyciągnął ją sądząc, że złowił wielką rybę, wydobył owe księgi. Były one tak zupełnie nietknięte, jak gdyby ktoś troskliwie przechowywał je w szafie. Innym razem św. Dominik przybył do pewnego klasztoru, gdy bracia już spali. Nie chcąc ich budzić pomodlił się tedy i wszedł wraz ze swoim towarzyszem przez zamknięte drzwi. To samo zdarzyło się innym razem, gdy Dominik wraz z pewnym braciszkiem z zakonu cystersów przybył na dyskusję z heretykami. Późno już przyszli do kościoła, który był zamknięty. Św. Dominik wtedy pomodlił się i w tej chwili nagle znaleźli się wewnątrz kościoła i tam spędzili całą noc na modlitwie. Po trudach podróży miał zwyczaj przed udaniem się na nocleg gasić pragnienie w jakimś źródle, aby później, w domu gospodarza nie wywoływać zgorszenia nadmiernym piciem.
Pewien student [17], który doświadczał pokus cielesnych, przybył raz w święto do klasztoru w Bolonii, aby tam wysłuchać mszy świętej. Zdarzyło się zaś, że tego dnia mszę odprawiał św. Dominik. Gdy doszło do ofiarowania, student ten zbliżył się i z wielką pobożnością ucałował rękę św. Dominika. Całując ją zaś uczuł unoszący się z ręki świętego zapach tak piękny, jakiego nigdy jeszcze w swoim życiu nie spotkał. W tej chwili w cudowny sposób ochłonął z żaru swych namiętności i odtąd już człowiek ten, który przedtem był świecki i nieskromny, stał się stateczny i czysty. Jakąż niebiańską czystością błyszczeć musiało ciało tego, którego sam zapach w cudowny sposób zmył wszelki brud z myśli owego człowieka!
Pewien kapłan widział raz św. Dominika i braci, którzy z wielkim zapałem nauczali lud. Pragnął tedy przyłączyć się do nich, lecz nie miał księgi Nowego Testamentu, która mu była do nauczania potrzebna. Zaledwie to pomyślał, gdy zjawił się jakiś młodzieniec, który miał schowany pod płaszczem Nowy Testament i chciał go sprzedać. Kapłan z wielką radością kupił go, ale ciągle jeszcze miał wątpliwości. Odmówił tedy modlitwę do Boga, uczynił na książce znak krzyża i otworzył ją [18]. Oczy jego padły na rozdział, który najpierw mu się ukazał: były to słowa z Dziejów Apostolskich, powiedziane do Piotra: Wstań i idź z nimi, a nie wątp, ponieważ ja ich posłałem [19]. Wtedy kapłan podniósł się i poszedł za kaznodziejami.
W Tuluzie był pewien sławny z mądrości nauczyciel teologii. Pewnego ranka w dniu, gdy obmyślał swoje wykłady, zmożony snem skłonił na chwilę głowę na katedrę. Wydało mu się wtedy, że widzi 7 gwiazd przed sobą. Gdy zaś dziwił się niezmiernie temu widokowi, nagle gwiazdy tak wzrosły i tak bardzo zajaśniały światłem, że oświetliły cały świat. Zbudziwszy się ze snu dziwił się bardzo temu widzeniu, nie wiedząc, co ono ma oznaczać. Gdy jednak udał się do szkoły i rozpoczął wykład, przyszedł do niego św. Dominik i sześciu braci w takich samych habitach. Podeszli oni do niego pokornie i przedstawili mu swoją prośbę: pragnęli mianowicie uczęszczać na jego wykłady. Przypomniał sobie wtedy ów nauczyciel swoje widzenie i już nie wątpił, że siedem gwiazd, które widział, oznaczało tych siedmiu zakonników.
Gdy mąż Boży Dominik przebywał w Rzymie, zdarzyło się, że przybył tam również mistrz Reginald, dziekan od św. Ammiana w Orleanie, który poprzednio przez 5 lat uczył w Paryżu prawa kanonicznego. Miał on następnie płynąć do Ziemi Świętej wraz z biskupem Orleanu. Od dawna jednak miał zamiar pozostawić wszystko i oddać się pracy kaznodziejskiej, nie wiedział tylko jeszcze, w jaki sposób mógłby tego dokonać. Od pewnego kardynała, któremu wyjawił swoje postanowienie, dowiedział się on o założeniu Zakonu Kaznodziejskiego. Zaprosił tedy do siebie św. Dominika i oznajmił mu swój zamiar. Gdy zaś zamyślał już bezzwłocznie wstąpić do jego zakonu, zachorował nagle na ciężką gorączkę i już niemal zwątpiono o uratowaniu jego życia. Św. Dominik tymczasem modlił się gorliwie do Najświętszej Maryi Panny, której jako specjalnej opiekunce powierzał każdą troskę o swój zakon, i błagał Ją, aby przynajmniej na krótki czas raczyła jeszcze zachować dla niego owego męża. I oto Reginaldowi, który czuwał w oczekiwaniu śmierci, ukazała się na jawie Królowa miłosierdzia. Przyszła do niego w towarzystwie dwóch pięknych dziewic i spoglądając na niego łaskawie rzekła: Proś mnie, o co chcesz, a dam tobie. Gdy zaś Reginald zastanawiał się, o co ma prosić, jedna z owych dziewcząt poddała mu myśl, aby o nic nie prosił, ale oddał się cały Królowej miłosierdzia. Tak więc uczynił, a wtedy Matka Boża wyciągnęła swą świętą dłoń i namaściła jego uszy, nos, ręce i nogi zbawiennym olejkiem, który przyniosła ze sobą. Przy każdym zaś namaszczeniu wypowiadała specjalne słowa. I tak dotykając jego bioder rzekła: Niech biodra twoje związane będą przepaską czystości. Przy stopach powiedziała: Namaszczam twoje stopy na przygotowanie ich do Ewangelii pokoju [20]. Potem zaś dodała: Trzeciego dnia przyślę ci dzbanuszek, którego zawartość przywróci ci zdrowie. Pokazując mu zaś habit zakonny rzekła: Oto jest habit twojego zakonu!
Podobne widzenie miał św. Dominik podczas modlitwy. Gdy zaś następnego dnia rano przyszedł do Reginalda, znalazł go już zdrowszego. Usłyszał wtedy od niego dokładne opowiadanie o widzeniu, jak również dowiedział się o habicie, który Najświętsza Maryja Panna mu pokazała.
Dotychczas bowiem bracia nosili strój kanoników [21]. W trzy dni później Matka Boża przybyła ponownie i namaściła ciało Reginalda tak, iż nie tylko puściła go gorączka, ale też wygasł w nim wszelki żar pożądliwości. Od tego czasu, jak sam później wyznał, nigdy już nie nawiedziła go dawna żądza. To powtórne widzenie ujrzał także w obecności św. Dominika na własne oczy pewien mnich z zakonu szpitalników i niezmiernie się zdumiewał. Po jego śmierci [22] zaś św. Dominik opowiedział wielu braciom o owym cudownym widzeniu. Reginald został potem wysłany do Bolonii i tam z wielką gorliwością oddawał się kaznodziejstwu, tak że liczba braci powiększyła się. Następnie posłano go do Paryża, ale tam po kilku dniach zasnął w Panu.
Pewien młodzieniec, bratanek kardynała z Fossa Nuova, Stefana, skacząc na koniu przez rów spadł i zabił się. Gdy przyniesiono go do św. Dominika, ten modlitwą swoją przywrócił go do życia [23].
W krypcie pod kościołem Św. Sykstusa, architekta, wynajętego przez braci, mur nadwerężony przywalił i zabił ciężarem spadających kamieni. Mąż Boży Dominik kazał jednak wynieść ciało z podziemi i modlitwą swoją przywrócił zmarłemu życie i zdrowie. W tym samym kościele w Rzymie zgromadziło się raz około 40 braci, a mieli bardzo mało chleba. Św. Dominik polecił tedy tę odrobinę chleba, którą mieli, podzielić i przynieść na stół. Gdy zaś każdy z radością łamał kęs chleba, oto nagle weszli do refektarza dwaj młodzieńcy, całkiem podobni do siebie z postawy i ubioru. Nieśli oni w połach płaszczy pełno chleba. Milcząc złożyli ten chleb na pierwszym miejscu stołu, przed mężem Bożym Dominikiem, i odeszli tak szybko, że nikt nie wiedział, skąd przyszli, ani dokąd odeszli. Wtedy św. Dominik skinął ręką wokoło do braci i rzekł: Teraz jedzcie, bracia moi.
Gdy pewnego razu św. Dominik był w podróży, począł padać gwałtowny deszcz. Nakreślił on wówczas znak krzyża i odpędził ulewę od siebie i swego towarzysza. Krzyż okrył ich jakby namiotem, gdyż chociaż cała ziemia nasiąkła wilgocią od gęstego deszczu, to ani jedna kropla nie spadła w promieniu trzech łokci od nich [24].
Pewnego razu św. Dominik przeprawiał się łodzią przez jakąś rzekę w okolicach Tuluzy. Przewoźnik zażądał od niego denara zapłaty za przeprawę, lecz mąż Boży obiecał mu królestwo niebieskie za oddaną przysługę i dodał, że on sam jako uczeń Chrystusa nie posiada złota ani pieniędzy. Przewoźnik wtedy chwycił jego płaszcz i ciągnąc go przemocą wołał: Musisz mi dać denara albo twój płaszcz! Wówczas mąż Boży wzniósł oczy do nieba i przez krótką chwilę modlił się, a gdy zaraz potem spojrzał na ziemię, ujrzał leżącego denara. Bez wątpienia była w tym moc
Boża. Rzekł tedy: Oto masz tu, bracie, weź to, czego żądałeś, a mnie pozwól odejść w pokoju.
Zdarzyło się kiedyś, że św. Dominik odbywał drogę w towarzystwie pewnego zakonnika, którego świętość dobrze mu była znana, ale mowa i język były obce. Smucił się tedy bardzo, że nie może korzystać z rozmowy z nim o rzeczach Bożych. Wreszcie uprosił Pana, że każdy z nich mówił językiem drugiego i tak porozumiewali się przez trzy dni, w czasie których podróżowali razem.
Pewnego razu przyprowadzono do św. Dominika człowieka opętanego przez wielu diabłów. Dominik wtedy wziął stułę i najpierw założył ją sobie na szyję, a następnie zawiązał ją na szyi opętanego i rozkazał diabłom, aby już nie dręczyły tego człowieka. Natychmiast diabły poczęły miotać się w ciele opętanego i krzyczeć: Pozwól nam wyjść, dlaczego zmuszasz nas, abyśmy tutaj cierpieli? On zaś odrzekł: Nie puszczę was, dopóki mi nie pokażecie takich, którzy za was poręczą, iż nigdy już nie wrócicie tutaj. Jakich ręczycieli możemy ci dać? - zapytały diabły. Dominik zaś odparł: Niech poręczą za was święci męczennicy, których kości spoczywają w tym kościele. To niemożliwe - powiedziały diabły - nie zasłużyliśmy na to. A jednak - rzekł św. Dominik - musicie to uczynić, w przeciwnym razie bowiem nigdy nie uwolnię was od cierpień, które tu znosicie. Diabły tedy obiecały, że postarają się, a po chwili powiedziały: Oto uzyskaliśmy, chociaż niezasłużenie, to, że święci męczennicy ręczą za nas. Na pytanie zaś Dominika, jaki znak mogą okazać na to, iż mówią prawdę, odpowiedziały: Idźcie do puszki, w której złożone są relikwie męczenników, a znajdziecie ją odwróconą. Poszukano tedy owej puszki i znaleziono ją istotnie odwróconą tak, jak to diabły oświadczyły.
Jednego razu, gdy św. Dominik nauczał, jakieś niewiasty, wprowadzone w błąd przez heretyków, rzuciły się do jego stóp i powiedziały: Sługo Boży, pomóż nam! Jeżeli prawdą jest to, co dzisiaj w swej nauce mówiłeś, to widocznie zły duch oślepił nasze umysły. Dominik zaś powiedział im: Bądźcie wytrwałe i poczekajcie trochę, a zobaczycie, jakiemu to panu służyłyście dotychczas. Natychmiast spomiędzy nich wyskoczył straszliwy kocur [25], który wielkością dorównywał dużemu psu, miał olbrzymie, płonące oczy, a język długi, szeroki i krwawy zwisał mu aż do pępka. Ogon jego obcięty i zadarty do góry ukazywał, skoro się obrócił, szpetotę jego tylnej części ciała, przy czym wydobywał się z niej smród nie do zniesienia. Przez jakiś czas kocur kręcił się obok owych niewiast, aż wreszcie wdrapał się po linie na dzwonnicę i znikł, zostawiając po sobie obrzydliwe ślady. Niewiasty zaś gorąco podziękowały Bogu i nawróciły się na wiarę katolicką.
W księstwie Tuluzy dowiódł św. Dominik pewnym ludziom błędów heretyckich, a oni na skutek tego skazani zostali na śmierć przez spalenie. Ujrzawszy zaś między nimi jednego, który miał na imię Rajmund, Dominik rzekł do pachołków: Tego oszczędźcie, aby przypadkiem nie został spalony razem z innymi. Po czym zwracając się do niego rzekł łagodnie: Wiem, mój synu, wiem, że będziesz jeszcze dobrym i świętym człowiekiem, choć może późno to się stanie. Człowiek ten został uwolniony i jeszcze przez 20 lat trwał w błędach herezji. Na koniec jednak nawrócił się i wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, gdzie prowadził życie chwalebne i szczęśliwie go dokonał.
Pewnego razu św. Dominik był wraz z towarzyszącymi mu braćmi w Hiszpanii. Tam w widzeniu ukazał mu się jakiś ogromny smok, który otwierał paszczę i usiłował połknąć owych braci, którzy byli z Dominikiem. Mąż Boży zrozumiał znaczenie tego widzenia i nawoływał braci, aby dzielnie opierali się pokusom. Wkrótce potem jednak opuścili go wszyscy z wyjątkiem brata Adama i dwóch braci konwersów. Gdy zaś św. Dominik jednego z nich zapytał, czy nie chce podobnie jak inni odejść, ten odpowiedział: Nie mam zamiaru, ojcze, opuścić głowy i pójść za nogami. Św. Dominik nie ustawał jednak w modlitwach i w niedługim czasie sprawił nimi to, iż prawie wszyscy owi bracia nawrócili się.
Gdy św. Dominik był wraz z braćmi w Rzymie w kościele Św. Sykstusa, niespodziewanie napełnił go Duch Święty. Zwołał tedy wszystkich braci na kapitułę i oznajmił im, że wkrótce czterech z nich umrze: dwaj śmiercią cielesną, a dwaj inni duchową. I rzeczywiście niedługo potem dwóch braci odeszło do Pana, dwaj inni zaś wystąpili z zakonu.
Gdy św. Dominik przebywał w Bolonii, wykładał tam mistrz Konrad, Niemiec. Bracia pragnęli gorąco, aby wstąpił do ich zakonu. Zdarzyło się zaś, że w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny św. Dominik rozmawiał z przeorem cystersów z klasztoru Casa Maria. Podczas tej rozmowy Dominik powiedział do niego ze szczególnym zaufaniem: Wyznam ci, ojcze przeorze, coś, czego nigdy jeszcze nikomu nie powiedziałem i ty też nikomu tego nie powtarzaj, dopóki ja żyć będę. Otóż nigdy jeszcze w tym życiu nie zdarzyło mi się, abym prosił Boga o coś i aby nie spełniło się to według mego życzenia. Gdy zaś przeor powiedział, że może on przypadkiem umrzeć wcześniej niż św. Dominik, mąż Boży natchniony duchem proroczym przepowiedział mu, że żyć będzie długo jeszcze po jego śmierci. I tak się rzeczywiście stało. W dalszym ciągu rozmowy przeor powiedział: Proś więc Boga, ojcze, aby sprowadził do twego zakonu owego mistrza Konrada, którego wstąpienia tak bardzo pragną bracia. Dominik zaś odrzekł: Trudnej rzeczy zażądałeś, dobry bracie. Skoro jednak skończyła się kompleta i bracia udali się na spoczynek, św. Dominik pozostał w kościele i swoim zwyczajem spędził noc na modlitwie. Rano zaś, gdy bracia zeszli się na prymę i kantor zaintonował: Gdy wzeszła gwiazda dzienna [26], zjawił się ten, który miał stać się nową gwiazdą nowego dnia: przyszedł mistrz Konrad, rzucił się do nóg św. Dominika i usilnie prosił o habit zakonny, a otrzymany zatrzymał wytrwale. Doszedł on w klasztorze do wielkiej świętości i jako lektor [27] był niezmiernie ceniony w zakonie. A gdy na koniec przyszła chwila jego śmierci i powieki mu już opadły, tak, iż bracia sądzili, że odszedł do Pana, on otworzył jeszcze oczy i spoglądając na nich rzekł: Pan z wami! Odrzekli mu tedy: I z duchem twoim. On zaś dodał: A dusze wiernych przez miłosierdzie Boże niech odpoczywają w pokoju. Po czym natychmiast i on zasnął w pokoju.
Cechował sługę Bożego Dominika wielki spokój ducha, z którego tylko współczucie i miłosierdzie go wytrącały. I tak jak radość serca czyniła pogodną jego twarz, tak też spokój wewnętrzny objawiał się w jego wielkiej łagodności. Nikt nie potrafił swobodniej niż on współżyć z braćmi i towarzyszami w ciągu dnia, byle tylko .w granicach przystojności, nikt też nocą nie był wytrwalszy od niego w czuwaniu i modlitwie. Dni swoje dzielił między ludzi, noce oddawał Bogu. Oczy jego stały się jak gdyby źródłem łez. Często, gdy podczas mszy świętej podnoszono Ciało Pańskie, dusza jego popadała w takie uniesienie, jak gdyby naocznie widział przed sobą wcielonego Chrystusa. Dlatego nawet przez długi czas nie mógł słuchać mszy wraz z innymi. Stałym jego zwyczajem było spędzanie nocy w kościele, tak iż wydawało się, że nigdy, czy też bardzo rzadko kiedy, miał jakieś określone miejsce spoczynku. Gdy był zmęczony i sen go ogarniał, wówczas kładł głowę przed ołtarzem lub na kamieniu i w ten sposób odpoczywał nieco. Trzy razy w ciągu nocy własną ręką chłostał się żelaznym łańcuchem: raz za siebie, drugi raz za grzeszników, którzy żyją na świecie, trzeci raz za dusze w czyśćcu cierpiące. Gdy kiedyś wybrano go na biskupa w Conferans, oparł się temu stanowczo i twierdził, że raczej opuści tę ziemię, niż przyjmie jakąkolwiek godność. Pewnego razu zapytano go, dlaczego raczej nie mieszka w Tuluzie i w tamtejszej diecezji, zamiast w diecezji Carcassonne, na co on odparł: W Tuluzie jest wielu ludzi, którzy mnie szanują, w Carcassonne zaś przeciwnie, wszyscy są przeciw mnie. Innym razem, gdy ktoś zapytał go, z jakiej księgi najwięcej się nauczył, odpowiedział: Z księgi miłości.
Pewnego razu mąż Boży Dominik bawiąc w Bolonii spędzał noc w kościele. Ukazał mu się wtedy diabeł pod postacią brata zakonnego. Św. Dominik biorąc go istotnie za jednego z braci dał mu znak skinieniem, aby udał się wraz z innymi na spoczynek, On jednak odpowiedział mu takim samym skinieniem, jakby chciał szydzić z niego. Wtedy św. Dominik chcąc ujrzeć, kto to tak lekceważy jego polecenia, zapalił świecę u lampy i spojrzawszy w jego twarz od razu poznał diabła. Skarcił go wiec surowo, ale diabeł urągał mu za to, że złamał obowiązek milczenia. Św. Dominik zapewnił go tedy, że wolno mu mówić jako zwierzchnikowi braci, a następnie zmusił go, aby mu powiedział, w jaki sposób kusi braci, kiedy są w chórze. Diabeł wtedy rzekł: Staram się, aby późno przychodzili i jak najprędzej wychodzili. Św. Dominik zaprowadził go tedy do sypialni i spytał, w jaki sposób tam kusi braci. A on na to: Namawiam ich, aby długo spali, późno wstawali i w ten sposób zaniedbywali się w służbie Bożej, a tymczasem podsuwam im nieczyste myśli. Następnie poprowadził go św. Dominik do refektarza i znowu spytał go, w jaki sposób tam kusi braci. Na to diabeł począł skakać przez stoły i powtarzać: Dużo i mało, dużo i mało. Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał św. Dominik. Diabeł zaś odrzekł: Jednych nakłaniam, aby dużo jedli i tym samym dopuszczali się obżarstwa, drugich zaś, aby jedli mało, a ci stają się zbyt słabi, aby mogli dobrze służyć Bogu i wypełniać obowiązki reguły. Stamtąd udał się św. Dominik z diabłem do rozmownicy i znowu spytał, w jaki sposób tam kusi braci. Diabeł na to obracając szybko językiem wydawał jakieś dziwnie pomieszane dźwięki. Gdy zaś św. Dominik zapytał go, co to ma znaczyć, odparł: To miejsce należy całkowicie do mnie. Gdy bowiem bracia przychodzą tu na rozmowę, wtedy kuszę ich, aby rozmawiali bezładnie, używali niepotrzebnych słów i aby jeden drugiemu przerywał. Na koniec św. Dominik poprowadził diabła do kapitularza. Gdy jednak stanęli przed drzwiami, diabeł nie chciał wcale wejść, tylko rzekł: Tutaj nigdy nie wchodzę, bo to jest dla mnie miejsce przeklęte i piekielne. Tutaj tracę wszystko, co zdobyłem gdzie indziej. Gdy nawet doprowadzę jakiegoś brata do tego, aby dopuścił się jakiegoś zaniedbania, wnet tutaj, w tym przeklętym miejscu, oczyszcza się z tej winy i kaja się przed wszystkimi. Tutaj bowiem otrzymują napomnienia, tutaj wyznają swoje winy i oskarżają się, tutaj chłostają się, tutaj otrzymują odpuszczenie grzechów. Tak więc tutaj właśnie muszę ubolewać nad utratą tego, co gdzie indziej z radością uzyskałem. Po tych słowach diabeł zniknął.
Gdy wreszcie zbliżył się kres ziemskiej pielgrzymki św. Dominika, zachorował on ciężko podczas swego pobytu w Bolonii. Miał wtedy widzenie, w którym ujrzał swoją śmierć. Ukazał mu się bowiem przepiękny młodzieniec, który wzywał go do siebie mówiąc: Przyjdź, ukochany, przyjdź, aby się radować! Zwołał tedy św. Dominik braci z konwentu w Bolonii w liczbie 12 i pragnąc, aby po jego śmierci nie czuli się wydziedziczonymi sierotami, pozostawił im swój testament w tych słowach: Posłuchajcie, co zostawiam wam, moim synom, jako prawowite dziedzictwo: bądźcie zawsze pełni miłości, przestrzegajcie cnoty pokory i niech dobrowolne ubóstwo będzie waszym majątkiem. Z największą surowością, na jaką mógł się zdobyć, zabronił komukolwiek wprowadzać do jego zakonu bogactwa ziemskie. Zagroził straszliwym przekleństwem Boga wszechmocnego i swoim temu, kto odważyłby się splamić Zakon Kaznodziejski prochem doczesnego bogactwa. Widząc zaś braci smutnych i niepocieszonych z powodu jego odejścia, uspokajał ich łagodnie mówiąc: Synowie moi, niech nie martwi was moje odejście z tego świata. Bądźcie pewni, że po śmierci bardziej będę wam użyteczny niż za życia. Później nadeszła jego ostatnia godzina i zasnął w Panu w roku Pańskim 1221.
Tego samego dnia i o tej samej godzinie, gdy umarł św. Dominik, ujrzał śmierć jego brat Gwalis, wówczas przeor dominikanów w Bresci, a później biskup tego miasta. Siedząc bowiem w dzwonnicy klasztornej oparł głowę o mur i zdrzemnął się. Wtedy ujrzał niebo otwarte i dwie białe drabiny spuszczone na ziemię. Wierzchołki ich trzymali Chrystus i Matka Boża, a aniołowie z radosnym śpiewem wchodzili i schodzili po nich. Na dole, pomiędzy drabinami, stało krzesło, na którym siedział zakonnik z osłoniętą głową. Jezus i Matka Boża ciągnęli w górę drabiny wraz z krzesłem, aż dopóki siedzący zakonnik nie wzniósł się do nieba, a wtedy bramy niebios zamknęły się. Gdy następnie ów brat przybył do Bolonii, dowiedział się, że tego samego dnia i o tej godzinie św. Dominik umarł.
Pewien brat imieniem Rao, przebywający w Tyburze, podszedł do ołtarza, aby odprawić mszę św. tego dnia i o tej godzinie, gdy ojciec [28] odchodził ze świata. Ponieważ zaś wiedział, że św. Dominik leży chory w Bolonii, więc doszedłszy do tego miejsca w kanonie, gdzie kapłan modli się za żywych, chciał pomodlić się za jego zdrowie. Wtedy nagle popadł w zachwycenie i ujrzał Bożego męża, Dominika, który uwieńczony złotą koroną i cały promieniejący przedziwnym światłem szedł drogą królewską z Bolonii w towarzystwie dwóch dostojnych mężów. Brat ten zapamiętał sobie ów dzień i godzinę, a później dowiedział się, że o tej porze sługa Boży św. Dominik odszedł do Pana [29].