Historia pewnych walentynek



Historia pewnych walentynek...



Albus Dumbledore zawsze powtarzał, że największą i najwspanialszą siłą drzemiącą w człowieku jest miłość. Uczucie, które zarazem potrafi być straszniejsze od inteligencji i rozumu. Obeznani w przestrzeni od ziemi do gwiazd, gubimy się w obliczu miłości. Towarzyszy nam wszędzie, prawie niewidoczna, ale kiedy się już pojawi, spada na nas jak grom z jasnego nieba. Wkrada się nieproszona do serca, sama decydując czy zamieszkać tam na dłużej czy tylko na krótko, pozostawiając po sobie uczucie samotności i niedosytu. Miłość o mocy równej sile nienawiści. Przez wielu tak niedostrzegana i ignorowana.
Głupcy ignorowali ją, myśląc że dadzą radę pokonać ją paroma prostymi zaklęciami. Ale mylili się, bo jeszcze nigdy nikomu nie udało się jej okiełznać. Wielu próbowało poznać jej potęgę i tkwiącą w niej tajemnicę. Podrażniona potrafiła się bronić. Obracała się przeciwko tym, którzy sądzili, że mają prawo, by nad nią panować.
ONA wiedziała o tym, gdyż była Miłosną Panią. Nosiła wiele imion. W różnych zakątkach świata wołano na nią inaczej, choć i tak była jednym i tym samym. Grecy znali ją jako Afrodytę, dla Rzymian była Wenus, Celtowie zaś nazwali ją Riannohn.
Kiedyś kochano ją i czczono w każdym gaju, w biednej chacie, czy bogatym pałacu. Kapryśna, samolubna i nieokiełznana, była Wyrocznią w sprawach miłości. To ona decydowała jak głębokie będą emocje i jak bardzo nie dadzą zakuć się w kajdany ludzkiego zrozumienia. Do dziś pamiętała imię chłopca któremu w zamian za miano najpiękniejszej dała to czego pragnął.
Wojna która później wybuchła trwała dziesięć lat a Helena Trojańska na zawsze stała się symbolem tego do czego może doprowadzić miłosne zaślepienie.
Gdy minęły wieki, a tradycja celtyckich druidów została zepchnięta w cień pod naporem nowej, wielkiej religii, której symbolem stał się krzyż, o Riannohn niemal zapomniano. Błędem byłoby jednak sądzić, że Miłosna Pani odeszła. Wciąż tam była i władała ludzkimi emocjami, gdyż - jak powiadają - miłość nigdy nie umiera. Zawsze wieczna, niepokonana, budząca nieokreślony strach i niepokój.
O ile dla zwykłych mugoli była już mitem to w czarodziejskim świecie istniały jeszcze osoby które dawały wiarę jej istnieniu. Jedną z tych osób doskonale znała. Siwowłosy starzec w okularach połówkach nigdy się od niej nie odwrócił. Dzięki pielęgnowaniu tej wiary otrzymał największy skarb jaki mógł dostać zwykły śmiertelnik - jako jedynemu dane było na nią patrzeć. Żaden inny człowiek nigdy jej nie ujrzał, pozostawała w cieniu, niewidoczna, wkradając niczym złodziej w ludzkie serca.
Przemierzała świat bez ustanku, gotowa podzielić się uczuciem którego miała aż w nadmiarze.
Dzisiejszej nocy, w przededniu święta obchodzonego ku jej czci, odwiedziła Hogwart.
Niewidoczna dla ludzkich oczu, stała w kącie zalanej wodą łazienki na szóstym piętrze. Jej wzrok błądził po pomieszczeniu, prześlizgnął się po niematerialnej postaci ducha zawodzącej dziewczynki, by wreszcie spocząć na sylwetkach dwóch bliźniaczo podobnych sylwetkach chłopców pochylonych nad warzącym się kociołkiem. Widziała ich błyszczące oczy, przejęte twarze, nerwowość w ruchach, słyszała przyspieszone oddechy. Na usta Miłosnej Pani wypłynął nieprzyjemny, drwiący uśmieszek, gdy zrozumiała, że to co robią to żałosna próba zamknięcia esencji miłości w paru kroplach eliksiru. Nie mogli wiedzieć że wywar nie da im niczego poza kłamstwem i paroma chwilami ułudy. Erosania, którą warzyli była najpotężniejszym eliksirem tegoż kłamstwa na świecie. Potrafiła odebrać zmysły, pchnąć do szalonych czynów, kształtować dowolnie duszę człowieka tak, jak chciała.
Riannohn doskonale to wiedziała, bo fałszywie sprowadzone uczucie też było w jakiś sposób miłością a Ona odzwierciedlała każde z nich.
- Szczypta maku dla zapachu, kropla krwi dla smaku, listek koniczyny dodaj brachu… - głos jednego z braci Wesleyów odbił się echem od ścian łazienki. …zamieszaj tylko raz a zobaczysz obraz jej… - różdżka zatoczyła krąg - … zamieszaj dwa a może będzie twa…
- dorzuć serce swe a pokocha cię… - szeptała na równi z nimi cicho Riannohn, obracając w palcach piękną czerwoną różę.
Tyle wieków minęło i nic się nie zmieniło. Historia pełna była naiwnych którym wydawało cos osiągnąć za pomocą Erosanii.
Wystarczy wspomnieć najtragiczniejszą z pomyłek w dziejach, która stała się udziałem celtyckich kochanków - Tristana i Izoldy Złotowłosej.
- He, He - ruch ręki został przerwany - Umbridge jutro się mocno zdziwi.
- To będzie dopiero widok - dodał George, rechocząc.
- Wielka Inkwizytorka Hogwartu rzucająca się w miłosnym szale na woźnego - dokończył za brata Fred.
„ Idioci” - pomyślała z niesmakiem Miłosna Pani.
Tymczasem ogienek pod paleniskiem, zamrugał chwilę i niemal zgasł. Eliksir zasyczał złowrogo.
- Fred, pilnuj go! - zawołał z paniką jego brat.
Cała trójka wiedziała że w chwili gdy płomień zgaśnie, nieukończony eliksir wybuchnie z taką siłą, że rozniesie w pył całe to pomieszczenie. Kolejny punkt na liście świadczący o niebezpieczeństwie Erosanii i o głupocie obecnych tu Gryfonów.
Podczas zamieszania jakie powstało żaden z chłopców nie zauważył postaci, która bezszelestnie wślizgnęła się do środka. Brązowe oczy przybyłej dziewczyny utkwione były w gotującym się kociołku. Riannohn wyczuwała w niej desperacką chęć zdobycia różowego napoju. Prześlizgując się pomiędzy jej myślami zobaczyła plany usidlenia chłopca z blizną na czole.
- Fred - kończ to - zawołał George.
- Nie pali się - odmruknął brat, nie zważając na ponaglający syk eliksiru. - i wieki
-… niech ta miłość trwa - dokończyły cichym szeptem Riannohn i ukryta przed wzrokiem braci dziewczyna.
W tym momencie wydarzenia postanowiły potoczyć się swoim własnym rytmem. Pomogły im w tym magia i pogoda.
Gdy piorun niespodziewanie uderzył w parapet, a huk grzmotu zmieszał się z odgłosem tłuczonej szyby okiennej, eliksir zareagował. Różowe krople wytrysnęły w górę, by tuż pod sufitem zamienić się w wielkie falujące serce.
Czająca się dotąd w kącie postać przerażona rzuciła się w tył, poślizgnęła na marmurowej posadzce i runęła jak długa potęgując jeszcze panujący hałas.
Jedyne, co udało się w obecnej chwili zarejestrować przerażonemu Georgowi, to, to ze zostali odkryci. Przez kogo? Tego już nie zamierzał sprawdzać. Nie zwracając już uwagi na dalsze efekty w postaci wybuchającego serduszka, rzucił się do ucieczki.
- Fred, chodu! - ryczał w biegu do drzwi.
Tajemnicza postać niezdolna do jakichkolwiek ruchów, ograniczana przez szalejący żywioł obserwowała jak bracia pospiesznie opuszczają pomieszczenie.
Wpadający wraz z deszczem do pomieszczenia silny wiatr szarpał połami szaty dziewczyny. W pewnej chwili kaptur zsunął się i można było zobaczyć rude, włosy takie same jak mieli bliźniacy.
Ginny Wesley, podkradła się do kociołka, wyciągnęła fiolkę i zaczęła powoli przelewać eliksir

*

Harry powoli noga za nogą wlókł się do wieży Gryffindoru. Przez głowę przelatywało mu tysiące myśli. Te najważniejsze dotyczyły tragicznych wydarzeń sprzed roku. Dokładnie godzinę temu skończył je opisywać pewnej wścibskiej dziennikarce z jadowicie zielonym samonotującym piórem. Rita Skeeter była profesjonalistką - próbowała wydostać z niego każdy szczegół spotkania na cmentarzu. Miał nadzieję, że dzięki temu, iż zdecydował się udzielić jej wywiadu, świat czarodziejów pozna wreszcie prawdę. Kłamstwa, które gościły w Proroku już zbyt długo przesłaniały ludziom prawdziwą ocenę sytuacji.
Pogrążony w myślach, przeszedł przez dziurę w portrecie, wyminął bez słowa wygłupiających się bliźniaków i opadł na fotel stojący tuż przy kominku. Pokój wspólny znów był pełen ludzi. Było to dość dziwne, zważywszy na to, że jeszcze niedawno wszyscy bawili się Hogsmeade. Zastanawiał się, co mogło ich skłonić do tak szybkiego powrotu.
„I love you, I love you” - usłyszał nagle okrzyk i Harry zobaczył, że odgłos dobywa się z wełnianej czapki w kształcie serca, wciśniętej przez Freda siłą zdegustowanemu Ronowi na głowę.
Nim rozeźlony na brata Ron zdążył zareagować, nakrycie głowy zasyczało, zadymiło i wystrzeliło czerwoną farbą, zmieniając kolor jego włosów.
- Na Merlina - wśród tłumu rozchichotanych Gryfonów pojawiła się Hermiona - A wy dwaj, co znowu kombinujecie?
- Nie twoja sprawa - burknął jeden z bliźniaków. Tuż obok niego Lee Jordan, przyglądając się uważnie Ronowi, robił notatki.
- Moja, jeśli zagraża to bezpieczeństwu uczniów - Hermiona spojrzała znacząco na swoją odznakę prefekta.
Bliźniacy się skrzywili.
- To nie jest coś niebezpiecznego - zaprotestował George - Zejdzie mu to za jakieś…
- No… nie wiemy jeszcze kiedy - przyznał z zakłopotanym uśmiechem Fred - Na razie jesteśmy w fazie testowania.
- Podejrzewamy, że zejdzie mu za jakieś pół roku, w wyjątkowych przypadkach szybciej - wtrącił George.
- Jeśli będzie mocno szorował głowę pięć razy dziennie, może uda mu się uzyskać efekt szybciej, niż myśli - dokończył jego brat.
Ron pomacał się po czuprynie, zerknął w kierunku lustra, pisnął i chwycił się za kieszeń w poszukiwaniu różdżki.
- Mieliśmy inne plany na ten wieczór - westchnął George - Takie, które nie dotyczyły Rona, ale Umbridge. Ale cóż… wzięły w łeb.
- Umbridge? - zaciekawił się Harry.
- Ano - mruknęli obydwaj - Wypadałoby się jej pozbyć na trochę, nie? Zwłaszcza po tym, jak ściągnęła wszystkich z Hogsmeade tylko po to, żeby uziemić ich na uczcie walentynkowej.
Harry zbladł.
- Na czym? - jęknął, wspominając jednocześnie porażkę, w jaką przemienił się wypad z Cho do Hogsmeade.
- Uczta, Harry - powtórzył cierpliwie Fred - To zwykle coś takiego, gdzie gra muzyka i dają dużo żarcia. Zwłaszcza to ostatnie ma swoje wielkie zalety.
- No nie wiem - Lee Jordan oderwał się od pisania - Chyba stracę apetyt, jeśli uraczą mnie stertą różowych serduszek i śpiewających walentynek.
- Harry! - ktoś go klepnął w ramię. Obrócił się, za nim stała Ginny - Mam coś dla ciebie - wyciągnęła w jego kierunku parujący kufel.
- Co to jest? - zaciekawił się Harry
- Umm…eliksir rozgrzewający - powiedziała szybko, uciekając wzrokiem w bok - Pani Pomfrey kazała ci go przekazać. Inni już dostali - wymamrotała tak cicho że nikt inny nie mógł jej usłyszeć.
- Pomfrey? - Harry nieufnie przyglądał się zawartości parującego kubka. - Nie, chyba jednak podziękuję.
- Wypij - tym razem Ginny spoglądała mu prosto w oczy, a w jej głosie brzmiały naglące tony - to dla twojego dobra.
- Wypij - ponagliła go.
Powąchał nieufnie podarunek, westchnął, wzruszył ramionami i podniósł kubek do ust.
Ginny z głodnym wyrazem w oczach wpatrywała się jak pije.
W powietrzu nagle zapachniało różami i Riannohn niezauważenie wślizgnęła się do pokoju.
Westchnęła widząc jak uczucie którym władała powoli przemienia się w farsę.
A jednak! Dziewczyna postanowił dopiąć swego.
Jak wiadomo od wieków, światem rządzi przypadek.
- Aha, Harry! - Fred klepnął go w ramię i Harry się odwrócił - Chciałbym ci coś powiedzieć…
Nagle urwał na widok dziwnej miny malującej się na twarzy Harry'ego. Zielone oczy zaszły mgłą, policzki się zaróżowiły, a oddech znacznie przyspieszył. Gryfon utkwił niemal głodny wzrok w twarzy bliźniaka i już go nie odwrócił. Rozciągnął usta w pełnym zachwytu uśmiechu.
Ginny zachłysnęła się i zbladła. Riannohn parsknęła z rozbawieniem, już wiedząc, co się święci.
- Harry… - zaczął ostrożnie Fred - Wszystko z tobą w porządku?
- Och, kochanie - zamruczał uśmiechnięty Harry, podnosząc rękę, by dotknąć ust Freda - Jak cudownie brzmi twój głos.
W pokoju wspólnym zapadła pełna konsternacji cisza, a potem…
- Niech to szlag! - wrzasnęła Ginny i zalała się łzami.

*

- Spokojnie, tylko spokojnie. - Powtarzała jak mantrę Hermiona podczas uczty - Tylko spokój może nas uratować.
Riannohn rozglądała się dookoła z uwagą. Pomyślała, że to co tu zobaczyła nie miało nic wspólnego z naturalnością pradawnych obrzędów miłości. Tam królowała magia. Tutaj zastała rozbuchaną do reszty formę, która nie niosła ze sobą żadnych treści. Myśleli, że śpiewające kartki walentynkowe i różowe serduszka będą wystarczającym substytutem.
Zerknęła w stronę stołu nauczycielskiego i uśmiechnęła się do siebie.
Miny poszczególnych nauczycieli odzwierciedlały to, co sama o tym myślała. McGonagall siedziała spięta nerwowo zaciskając wargi, Filius Flitwick kręcił z dezaprobatą głową, Hagrid miał minę jakby zastanawiał się czy trafił w dobre miejsce, a Snape…
Snape z wyrazem skrajnego obrzydzenia na wąskich wargach owinął się szczelnie swoją peleryną, jak gdyby chcąc się odgrodzić od otaczających go różowości.
Wydawało się, że tylko Dolores Umbridge znajduje zadowolenie w zaistniałej sytuacji, zaś Albus Dumbledore niezbyt umiejętnie skrywał uśmiech.
Uwaga Riannohn przeskoczyła z powrotem w kierunku stołu Gryffindoru, gdzie panowały nienajlepsze nastroje.
- Spokojnie, tylko spokojnie, bez paniki. - powtarzała po raz kolejny Hermiona. - To nie jest nic z czym nie moglibyśmy sobie poradzić.
- Łatwo ci mówić- jęknął Ron, szarpiąc się z Harrym, który wciąż zrywał się od stołu. - Do niego nic nie dociera! Zupełnie jakby stracił rozum!
Harry zdawał się ich nie słyszeć. Wydawało się, że cała jego uwaga jest poświęcona rudowłosemu ukochanemu, który zniknął tuż po incydencie w pokoju wspólnym Gryffindoru. Nie mógł zrozumieć, dlaczego, gdy szeptał mu do ucha, że go kocha, jak cudownie brzmi jego głos i jak błyszczą jego oczy- ten zdawał się tego nie docenić. Wciąż odczuwał zdezorientowanie, mając w umyśle wspomnienie osłupienia i niedowierzania w oczach zdezorientowanego Freda gdy Harry wpełznął mu na kolana i przylgnął zachłannie ustami do jego warg. Fred przez chwilę wydawał się być jak sparaliżowany a potem, jakby się ocknął, wrzasnął i zrzucił Harry'ego z kolan.
„O co chodzi?” jęknął Harry w martwej ciszy, która ogarnęła pokój wspólny. „Nie podobało ci się?”.
Hermiona i Ron wpatrywali się w niego z otwartymi ustami, Colin szarpał się z paskiem od aparatu fotograficznego, George wyglądał jakby go spetryfikowano, a reszta Gryfonów chciwie wyczekiwała dalszego ciągu.
„Fred” Harry przysunął się powrotem do chłopaka, kładąc rękę na jego piersi.
Bliźniak drgnął, zrobił przerażoną minę, zerwał się z krzesła i wybiegł przez dziurę w portrecie przy wtórze porykiwań śmiechu Georga i Lee. Wybuchło zamieszanie, Gryfoni zaczęli mówić jeden przez drugiego, błysk flesza z aparatu Collina oślepił Harry'ego i tylko to sprawiło, że nie rzucił się natychmiast za ukochanym. Kilka cennych chwil dało Ronowi i Hermionie na otrząśnięcie się z zaskoczenia i powstrzymanie go. Chłopak mocno się wyrywał, krzycząc że nie mają prawa rozdzielać go z ukochanym. Przyciśnięta do muru Ginny, łkając, wyznała całą prawdę. Na stole obok niej leżał pognieciony pergamin, na którym widniały słowa miłosnego wiersza. Wyglądało na to, że miał pozostać nie wykorzystany.

Teraz, ku rozpaczy przyjaciół, Harry robił z siebie widowisko w Wielkiej Sali.
- Spokojnie - powtórzyła jeszcze raz Hermiona - Znajdziemy antidotum.
- Jak szybko? - wydyszał Ron, mocując się z przyjacielem. Był świadom podnieconych szeptów za plecami, które rozchodziły się falą po Wielkiej Sali. Kątem oka złowił spojrzenie zaskoczonej Cho. - Zdążymy, zanim Harry wpakuje się w jeszcze większe kłopoty?
Na odpowiedź nie musieli długo czekać. Nadeszła w postaci Draco Malfoy'a, który zjawił się niespodziewanie przy stole Gyffindoru z nieodłącznym Crabem i Goylem za plecami.
- Co ja słyszę? - odezwał się, mocno przeciągając sylaby - Poczta pantoflowa doniosła mi o niezwykłym problemie Harry'ego Pottera.
Crabe i Goyle zarechotali.
- A czy ta sama poczta nie powiedziała ci żebyś stąd spadał? - spytał złowrogo George, podnosząc się od stołu.
Malfoy go zignorował.
- Harry Potter zakochany w facecie - drwił pośród śmiechu innych uczniów - Kto by przypuszczał, że nadzieja czarodziejskiego świata okaże się gejem - mówił coraz głośniej, by zwrócić na siebie uwagę. - To twój nowy sposób na pokonanie Sam - Wiesz- Kogo, Potter?
Coraz więcej ludzi odrywało wzrok od posiłku, by podsłuchać ich rozmowę.
- Wesleyowie mają wielkie szczęście. Sam Harry Potter liże im tyłki - dodał z dwuznacznym uśmieszkiem, błąkającym się na jego arystokratycznych wargach.
Dalej potoczyło się wszystko błyskawicznie. Hermiona ledwie zdążyła krzyknąć „George! Ron! Nie!”, a ci już rzucili się na Ślizgonów.
Zakotłowało się. Zaklęcia świstały w powietrzu, ktoś krzyczał. Lee Jordan rzucił zaczarowana czapkę na Malfoya, którą testowali wcześniej na Ronie. Blond włosy Draco natychmiast zmieniły kolor na czerwony, a powietrze wypełnił wrzask „Moje włosy, moje włosy!”.
Harry zdawał się nie zwracać się na to uwagi, wciąż poszukując wzrokiem Freda.
W powietrzu znów zapachniało różami, a Riannohn uśmiechnęła się do siebie. Chaos. To było coś, co uwielbiała.
A potem, tak nagle jak wszystko się zaczęło, tak samo szybko się skończyło. Walczący zostali oderwani od siebie siłą zaklęcia wystrzelonego z różdżki Dolores Umbridge.
Inkwizytor Hogwartu szła ku nim z ropuszym uśmiechem na twarzy. Przy stole prezydialnym McGonnagal i Dumbledore porozumieli się wzrokiem i równocześnie wstali z krzeseł.
- Tiut, tiut - zaszczebiotała fałszywie - Czyżby panów znów poniosła gorąca krew? Oj niedobrze, niedobrze - pokręciła głową - Trzeba będzie wyciągnąć z tego konsekwencje.
- Ale to on zaczął! - wrzasnęli równocześnie Ron i George
- Moje włosy! - wciąż krzyczał Draco.
- Ale to wy rzuciliście się na niego pierwsi - uśmiechnęła się Dolores
- Bo nas sprowokował!
-Co się tutaj dzieje? - ostry głos Minerwy McGonnagal przerwał kłótnię.
Umridge spojrzała na nią spode łba.
- Nic, z czym bym sobie nie poradziła jako inkwizytor Hogwartu, moja droga. Nie musisz sobie tym zawracać głowy.
- Ależ muszę - oznajmiła chłodno McGonnagal - Zwłaszcza, gdy dotyczy to domu, którego jestem opiekunką.
- Nie sądzę…
Ale przerwał jej Dumbledore. Jego uwaga skupiła się na jedynej spokojnej osobie pośród harmideru, panującego przy stole Gryfonów.
- Harry, czy możesz nam powiedzieć, co się tutaj stało?
Zielone oczy wpatrywały się w niego zamyślone, jakby do Harry'ego nie dotarło nic z rozgrywających się tutaj wydarzeń.
Harry otworzył oczy i Dumbledore ujrzał zamglone, nieprzytomne spojrzenie.
- Fred - wyszeptał Harry rozmarzonym głosem - Gdzie jest mój kochany Fred? Nie mogę go nigdzie znaleźć- poskarżył się. - Brakuje mi słodyczy jego ust, ciepła jego dotyku…
W powietrzu znów zapachniało różami. Dumbledore zmarszczył brwi, skupił na chwile wzrok na czymś, czego inni nie mogli zobaczyć, a potem znów odwrócił wzrok w kierunku Harry'ego. Zrobił to w samą porę, by zobaczyć zaskoczone miny obu nauczycielek.
- Potter! Co to ma oznaczać? - spytała ostro McGonnagall.
- Eliksir miłosny - pisnęła Hermiona ze swego miejsca przy stole. - Nie potrafiliśmy znaleźć na niego antidotum. Harry i Fred Weasley są w kłopotach.
- Ach - odchrząknął Dumbledore, gdy minęło pierwsze zaskoczenie. - Tak…, to rzeczywiście może stanowić pewien problem. Severusie, pozwól do nas na chwilę!

*

- Nic ci nie jest? - Spytał Ron wiele godzin później, gdy ciemności nocy ogarnęły zamek, a z pozostałych łóżek w ich dormitorium dobiegało już chrapanie. - Jesteś pewien, że eliksir przestał już działać?
- Dumbledore twierdził, że tak - mruknął Harry zza kotar otaczających jego lóżko - Wspomniał, co prawda, coś o skutkach ubocznych, ale mówił, żebym się nie martwił. A o ile znam życie, to raczej powinienem. - dodał pesymistycznie. Swoją drogą, mam z Ginny do pogadania.
Z ciemności dobiegł go chichot Rona.
- Chciała dobrze - rechotał
- Nienawidzę walentynek - wyznał Harry, zakopując się pod kołdrę.
Chwilę potem znów usłyszał pełen wahania głos Rona.
- A… Jak było?
- Co? - burknął Harry, odpływając już w sen.
- No… wiesz… - głos przyjaciela wydawał się być szczerze zaciekawiony. - Z… facetem?
Nigdy by się nie spodziewał się, że głos Harry'ego może brzmieć tak uwodzicielsko i nabrać tak głębokich tonów.
- A co, chcesz sprawdzić? - zamruczał Harry.
- Nie! - przeraził się Ron
Głośny śmiech Harry'ego przetoczył się przez dormitorium.
- Świnia! - usłyszał niedługo potem urażony głos Rona, a rzucona przez przyjaciela poduszka odbiła się od kotar otaczających łóżko Harry'ego i upadła z pacnięciem na podłogę.
- Dobranoc.


*

Riannohn bezszelestnie wślizgnęła się do pogrążonego w mrokach nocy, pustego gabinetu Dumbledore'a. Opuszczała już Hogwart, ale przedtem miała jeszcze coś do zrobienia. Siedzący na żerdzi Fwkes otworzył bursztynowe oko i zakwilił w powitaniu. Podpłynęła cicho na środek gabinetu i czerwona, walentynkowa koperta powoli opadła na biurko.
- Pozdrowienia z Nurmengardu - szepnęła Miłosna Pani i rzuciwszy ostatnie spojrzenie feniksowi rozpłynęła się w powietrzu.
Zapach róż, tak charakterystyczny dla jej postaci - powoli słabł, by w końcu całkowicie zniknąć.

KONIEC.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nionioo Historia pewnych walentynek…
Borecki Paweł – „Historia pewnej świątyni historia pewnych idei”
ANNA WALENTYNOWICZ HISTORIA NIEZWYKLA
Krótka historia Walentynek
historia walentynek
walentynki dla niej www prezentacje org
Historia książki 4
Krótka historia szatana
Historia Papieru
modul I historia strategii2002
Historia turystyki na Swiecie i w Polsce cz 4
Historia elektroniki
Historia książki
historia administracji absolutyzm oświecony
historia milosna www prezentacje org 3
Historia integracji europejskiej
Psychologia ogólna Historia psychologii Sotwin wykład 7 Historia myśli psychologicznej w Polsce
Historia hotelarstwa wukład
historia wych (3)

więcej podobnych podstron