Rozdział 3
Dochodziła już trzecia w nocy, a ja nadal nie mogłem zasnąć. W kółko chodziła mi tylko jedna myśl po głowie. Co wydarzyło się w życiu tej młodej kobiety, że ma aż taki uraz? Uraz to chyba mało powiedziane w jej przypadku.
Nie mogłem pojąć, kto mógł być na tyle podły, aby ją skrzywdzić - owszem jestem mistrzem w ranieniu, ale nawet ja nie posunąłbym się do zadania komukolwiek takiego bólu. Boże! Co ja robię?! Zaczynam porównywać się do osoby z zaburzeniami psychicznymi i do jakiegoś zboczeńca! Cullen, zacznij się leczyć, bo nie długo zamkną cię w psychiatryku i to nawet w izolatce! A tak w ogóle to ciekawe jak to jest być ubranym w te specjalne kaftany, albo przebywać w pomieszczeniu bez klamek. Może kiedyś...
A wracając do tematu to oprócz tej myśli w mojej głowie, pojawiał się jeszcze jeden obraz. Zgadniecie jaki? Może chcecie jakąś podpowiedź? Pół na pół, telefon do przyjaciela? No dobra, powiem wam, nie będę was tak już męczył.
Ciągle mam przed oczami widok przemoczonej, zapłakanej i zastraszonej Belli. Tak, tak, wiem, miało mnie już nic nie ruszać, ale nie moja, kurwa, wina, że moje człowieczeństwo postanowiło sobie wrócić, prawda? W tym momencie łudziłem się, iż Bella mi wszystko wyjaśni, ale wiedziałem, że to graniczy z cudem. Prędzej ja faktycznie zmienię się w sentymentalną cipę (a jestem na dobrej drodze do tego), niż ona tak po prostu usiądzie i wszystko mi opowie. Moje rozmyślania przerwało uczucie wilgoci na klatce piersiowej.
A już prawie zapomniałem o jej obecności, a o położeniu to już w ogóle. Na początku nic nie mówiłem, nie pytałem, ponieważ nie chciałem jej do niczego zmuszać, ale po upływie co najmniej piętnastu minut miałem już dość tej ciszy przerywanej tylko przez szlochy dziewczyny, no i oczywiście moja koszulka była cała mokra. Ach, te kobiety!
-Bella, co się dzieje? Proszę, powiedz mi. Dlaczego płaczesz? - Miałem świadomość, że za dużo od niej wymagam, ale zadałem tyle pytań z nadzieją, że chociaż na jedno z nich odpowie. - Kto cię skrzywdził?- Odpowiedź na to pytanie była dla mnie niedostępna i dobrze o tym wiedziałem, ale spróbować zawsze warto, prawda? Kto nie próbuje, ten nie ma, czy jakoś tak to było.
Uniosłem delikatnie podbródek dziewczyny, aby zmobilizować ją jakoś do odpowiedzi, ale uwierzcie, gdybym wiedział, że jej mina będzie wyrażała to, co wyraża, to chyba nigdy bym tego nie zrobił. Jej oczy były takie obojętne, puste, a zarazem pełne bólu, jeśli wiecie, o co mi chodzi.
- Przepraszam. Nie mogę. - To było wszystko, co powiedziała. I tyle z mojego „wywiadu”. Nie mam co liczyć na zrobienie kariery jako dziennikarz albo... o, detektyw! Detektyw Edward Cullen, nawet fajnie brzmi. Dobra, koniec tych marzeń. Pytań zadawać nie umiem, więc z karierą w tych dwóch zawodach mogę się pożegnać. Życie jest jednak brutalne. No bo kurde, kto wymyślił takich skomplikowanych ludzi?
Miałem już dosyć tego milczenia, bo szczerze, to ja sam już nie wyrabiałem nerwowo, bo powiedzcie mi, ile można patrzeć na zapłakaną dziewczynę bez dziwnego uczucia wewnątrz? A uwierzcie mi, że jak dla mnie jest to coś nowego od pewnego czasu i dość wkurzające, gdyż nie mogę nic z tym zrobić! Nie umiałem nazwać tego, co czułem, ale nie było to miłe, chociaż... Zalicza się to raczej do tych pozytywnych uczuć. Współczucie, troska? Chyba tak, obiło mi się to kiedyś o uszy i teraz jakoś znalazło zastosowanie w moim życiu. Dobra, postaram się wam jakoś przybliżyć to, co teraz odczuwam, pobawię się trochę w polonistę. Raz kozie śmierć. Najwyżej ucierpi na tym wasza psychika.
Czułem się tak, jakby Bella oddawała mi część swoich uczuć. Jest w tym w ogóle jakiś sens? Wydawało mi się, że dzięki mnie odczuwa ulgę. Chociaż wiedziałem, że nie wyciągnę od niej nic więcej, pozwoliłem jej na ponowne wtulenie się. Miałem nadzieję, że chociaż ona odpocznie tej nocy, bo ja to już raczej nie zasnę.
Brak snu to chyba najgorsze, co może mi się przydarzyć. Moja głowa nie jest wtedy niczym zajęta i myśli mogą wędrować, gdzie tylko chcą, co nie jest nigdy dobrym pomysłem. Nie mogłem się teraz, kurwa, załamać. Nikt nie miał prawa mnie widzieć w takim stanie. Cullen załamany to zły Cullen, jak rozjuszony niedźwiedź, kiedy ktoś zabiera jego miodek.
Niestety, czułem, iż moje załamanie się zbliża, a sam miodzik oddala. I jest coraz dalej, dalej i dalej. I zaraz zniknie za lasami i górami. Ale wracając do tego co jest tu i teraz, to możecie mnie uznać za chuja i chama, ale nie mogłem u niej dłużej zostać. Po prostu nie mogłem. Musiałem stamtąd uciec, aby zebrać siły na cały dzień. Sam nie wiem czy Bella zasnęła, czy może po prostu leżała z załamaniem nerwowym, ale najdelikatniej jak tylko mogłem, wiem, wiem, dziwnie brzmi - Cullen delikatny, no cóż, ale i mnie się zdarzają takie momenty, zdjąłem ją ze swojej klatki piersiowej i ułożyłem na poduszce obok. Natomiast sam zsunąłem się na krawędź łóżka, a następnie przesiadłem na swój pojazd. Na mój turbo pojazd, z turbo księżycowym doładowaniem. Też chcielibyście taki, prawda? Ale no cóż, muszę was rozczarować, on jest tylko i wyłącznie mój! Nie powiem nawet szybko mi poszła operacja łóżko-wózek, bo po chwili wyjeżdżałem już z sypialni gościnnej. Wolałem nie obracać się za siebie. Najprawdopodobniej Cullen super bohater bał się tego, co mógł zobaczyć.
Ja pierdole, ja już naprawdę zaczynam wariować, ale wracając do tematu, to po cichu zamknąłem za sobą drzwi, a potem podjechałem pod moje ukochane okno.
Do mojej głowy ponownie, bez jakiegokolwiek pozwolenia, zaczęły wracać te same obrazy. Wspomnienia z wypadku. Ich krzyk, wystraszone twarze, krew, ból. Powinienem się już do nich przyzwyczaić, ale nie moja, kurwa, wina, że nie potrafię, że to nadal tak boli. Tak cholernie boli i nie chce odejść, zelżeć. Choć na chwilę.
Chciałbym któregoś dnia obudzić się bez tego wszystkiego, ale, niestety, zdawałem sobie sprawę, że to nigdy nie nastąpi, a nawet jeśli się uda to w dalekiej przyszłości. Nie liczyłem na jakiś cud, ale powiedzcie mi, czy ja aż o tak dużo prosiłem? Prosiłem o jeden pieprzony dzień bez wspomnień, bólu. Czy to aż tak dużo? Starałem się to wszystko wyrzucić z głowy, ale to cały czas siedziało we mnie. Nie chciało opuścić mojego umysłu. Kiedy myślałem już, że udało mi się nad tym zapanować i zaraz odpuści mi chociaż na chwilę, to do mojej głowy dotarła myśl, której jeszcze nigdy nie miałem. W ogóle skąd ona się wzięła?
Zacząłem się zastanawiać jak wyglądałoby nasze dziecko. Do którego z nas było by bardziej podobne? Do mnie czy do Elizabeth? Byłaby to dziewczynka czy chłopczyk? Kurwa! Nigdy się przecież tego nie dowiem! Zabiłem kobietę, która miała mi to pokazać. Tą, która miała obdarzyć mnie tym szczęściem! Co ja gadam! Nie tylko mnie, ale całą rodzinę. Mogłem im dać wnuka, bratanka, ale nie - musiałem spowodować ten pieprzony wypadek.
Czułem jak łzy spływają po moich policzkach. I niby faceci nie płaczą? W tym momencie nie obchodziło mnie to, że panuje taka zasada, nie mogłem nad tym zapanować, a krzyki, które właśnie docierały do moich uszu jeszcze bardziej mnie dołowały. Wiedziałem, że powinienem teraz tam pojechać i sprawdzić, co tam się dzieje, ale nie miałem siły. Nazywajcie mnie teraz jak chcecie, ale nie wiecie jak to jest, kiedy wyobrazicie sobie swoje własne dziecko, którego nigdy już nie będziecie mieć, a mogliście. Mogliście je mieć, bo wasza dziewczyna miała typowe objawy. Wystarczyło pójść do lekarza i się dowiedzieć. Czułem się całkowicie sparaliżowany. Nie mogłem ruszyć się z miejsca, mimo iż wiedziałem, że Bella potrzebuje mojej pomocy, ale, do cholery, ja też jej potrzebowałem! Potrzebowałem tej dłoni, która przywraca mnie za jednym dotykiem do rzeczywistości.
Nagle usłyszałem głośny krzyk. Taki, jakby ktoś kogoś obdzierał ze skóry(przepraszam za porównanie, ale nic innego nie przyszło mi do głowy). Jeden wrzask ze szlochem przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyrwałem się ze swojego stanu otępienia, a następnie postanowiłem sprawdzić, co tam się wydarzyło. Podjechałem pod drzwi sypialni dla gości, a następnie delikatnie je uchyliłem. Nigdzie nie widziałem Belli. Łóżko było puste, wjechałem dalej. Rozejrzałem się po całym pomieszczeniu i w końcu znalazłem ją. Siedziała skulona w kącie i patrzyła na mnie wzrokiem, który był przepełniony strachem. Nie wiedziałem jak mam się teraz zachować. Nie chciałem jej wystraszyć, a wydawało mi się, iż zwykły szelest kartki może to zrobić. Kiedy chciałem już podjechać bliżej, jej głos mnie zatrzymał.
- Proszę, zostaw mnie. Nie podchodź.- Ledwo co ją zrozumiałem, gdyż jej głos drżał, a szloch dodatkowo utrudniał mi to zadanie. Kurwa! Jak miałem wytłumaczyć tej dziewczynie, iż nie chcę jej skrzywdzić?! Nie pozwala mi na zbliżenie się, więc co ja mogłem w takim momencie powiedzieć?
- Bello, to ja Edward. Nie bój się, nic ci nie zrobię, obiecuję. Pozwól sobie pomóc. - Wiem, wiem, bardzo inteligentne, ale nic innego nie przychodziło mi do mojego głupiego łba.
Dziewczyna podniosła wzrok i obserwowała mnie. Miałem wrażenie, że lęk z każdą chwilą staje się coraz słabszy. Jednak może to tylko moje przewidzenia, a tak naprawdę boi się jeszcze bardziej? Zupełnie w tej chwili nie wiedziałem jak mam się zachowywać w jej obecności. W jednej chwili mogłem tulić ją na pocieszenie, a w następnej nie mogłem się nawet do niej zbliżyć. Przecież wiadome jest od wieków, że my faceci nie rozumiemy kobiet, więc jakim, kurwa, cudem mam ją teraz zrozumieć? W ogóle to jak można zrozumieć osobę, która gówno mówi, a tylko się boi? To zadanie jest niemożliwe, chociaż może...
- Dlaczego nie mam na sobie spodni? - A to w tym leży jej problem. Kurde, kiedyś laski wcale nie były z tego powodu wystraszone, wręcz przeciwnie, więc nie dziwcie mi się, że miałem ochotę się zaśmiać z jej pytania. Jednak nie pozwoliłem sobie na wyśmiewanie się z Belli, gdyż miałem wrażenie, że jest to dla niej ważne.
- Spokojnie, nie masz się czym martwić. Do niczego nie doszło. Zdjąłem ci je, bo byłaś wczoraj cała mokra jak przyszłaś. Nie jestem typem zboczeńca, który wykorzystuje bezbronne kobiety. - Mogłem teraz sobie dosłownie złożyć szczere gratulacje. Cullen, brawa dla ciebie i sto punktów! Doprowadziłeś dziewczynę do łez. Chyba za bardzo się zapomniałem. Tylko taki kretyn jak ja mógł wyjechać z tymi zboczeńcami i wykorzystywaniem. Jeszcze raz wielkie brawa dla mnie! Dobra, koniec tych hołdów, i tak każdy wie, że ja tu rządzę. W tym wspaniałym imperium to ja jestem królem. Edward! Ogarnij się i wracaj na ziemię! O, jak dobrze mieć ten cichy głosik, który cię jeszcze trochę pilnuje.
Chciałem ją jakoś pocieszyć, uspokoić, ale nie miałem pewności czy mój dotyk dzisiaj również będzie przynosił jej ulgę. Przez to moje samouwielbienie i gratulacje prawie zapomniałem, że mam kolejną poszlakę! Jeszcze jakiś czas temu mogłem tylko przypuszczać, iż jakiś mężczyzna ją skrzywdził, ale teraz wiedziałem to już na pewno. Ha! Moja zagadka ma coraz więcej tropów. A więc wróćmy do dowodu numer jeden - gdyby nie była to prawda, to nie zareagowałaby w ten sposób na moje ostatnie zdanie, dowód numer dwa - da się zauważyć, iż boi się dotyku. Dobry w tym jestem, prawda?
Ta cała bezradność doprowadzała mnie do szału. Kurde! Pierwszy raz w życiu jakaś dziewczyna aż tak mąci mi w głowie. Wybacz Elizabeth, ale nawet ty nie gościłaś w mojej głowie tak często i tak długo. No, może w czasie seksu, oj, wtedy myślałem o tobie, nie powiem, że nie.
Dobra, wracamy na ziemię. Musiałem ją jakoś przekonać do moich czystych intencji i kiedy miałem już coś powiedzieć, dziewczyna podniosła się jednym szybkim ruchem, a następnie nie patrząc na mnie, podeszła do fotela, na którym zostały przewieszone jej spodnie. Nie sprawdzając nawet ich stanu, założyła je na siebie i dopiero teraz obróciła się w moją stronę.
- Przepraszam za kłopot, który z pewnością zrobiłam. Przepraszam za najście i w ogóle za wszystko oraz dziękuje. - Wow, to chyba najdłuższa wypowiedź, jaką od niej kiedykolwiek usłyszałem. Z czasem laska się rozwija, potrafi mówić już pełnymi zdaniami. Jeszcze trochę poczekam to może jakiegoś monologu się doczekam, a wtedy koniecznie będę musiał zgłosić jej kandydaturę do nagrody Nobla.
- Nie ma za co. - Nie zdążyłem nic więcej powiedzieć, gdyż dziewczyna zamierzała właśnie wyjść z pomieszczenia i dopiero teraz dotarło do mnie to, co ona chciała zrobić.
- Gdzie ty idziesz?! Poczekaj! - Widząc, że nie przynosi to żadnych efektów ponieważ znajdowała się już przy drzwiach, musiałem użyć krzyku, aby ją powstrzymać. - Bella, do cholery, zatrzymaj się! - Zadziałało. Stała tyłem do mnie przy samych drzwiach.. Mogłem w tym czasie do niej podjechać.
- Odwróć się do mnie, proszę. - Starałem się mówić już teraz cichym i spokojnym głosem, aby jej nie wystraszyć, ale niestety zrobiłem to już wcześniej. Oczy miała szerokie ze strachu, mogłem wręcz wyczuć to napięcie, które pojawiło się między nami (oczywiście w negatywnym znaczeniu, wy zboczeńcy).
- Nie bój się mnie, proszę. -Cullen, na pewno laska się ciebie nie boi. Najpierw podnosisz na nią głos, a teraz wymagasz, aby, ot tak, po prostu rzuciła ci się w ramiona. Komik z ciebie pierwsza klasa.
- Proszę, pozwól mi odejść. Ja nie mogę tu zostać. - Jej ton głosu był taki pusty i obojętny.
- Bello, zrozum, że chcę ci tylko pomóc. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Oprócz wspólnego mieszkania nie proponuję ci nic więcej. - Podjechałem do niej bliżej, aby móc chwycić jej dłoń. Nie wiem skąd w mojej głowie narodził się ten pomysł, ale po prostu wiedziałem, że muszę to zrobić. Jakiś tam mały aniołek na moim ramieniu mi to podpowiedział. Mój czyn był czymś takim naturalnym, jakby odruchowym. Kuźwa, ale ze mnie zajebiaszczy polonista. Wróć!
Pod wpływem mojego dotyku zadrżała. Przez chwilę cierpliwie czekałem, aż coś mi odpowie, ale im dłużej milczała, tym mniejszą miałem już do tego cierpliwość. Chyba muszę zapisać się na jakieś zajęcia wyciszające, bo nerwowy i niecierpliwy coś jestem albo zacznę pić ziółka. Ponoć pomaga.
- Dziękuję. Nawet mnie nie znasz, a tyle dla mnie robisz. Edward? - Widziałem jak jej mina zrobiła się już teraz skruszona, a na policzki wstąpił róż. Czy ta dziewczyna, która chowa swoje uczucia, właśnie się rumieni? O ja pierdolę!
- Tak?
- A twoja dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko temu, żebym z tobą mieszkała? - Kurde, a jednak trafiła w słaby punkt. Czułem jak każdy mięsień się we mnie spina, a z mojego opanowania nic już nie zostaje. Co ja miałem jej odpowiedzieć? Że jestem mordercą? Miałem powiedzieć, iż moja dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko, gdyż ją zabiłem? Postanowiłem jednak to wszystko zostawić dla siebie i odpowiedzieć tak aby zrozumiała i przestała zadawać zbędne pytania, nie chciałem zdradzać jej swojej przeszłości. Tym bardziej, że nie widziałem ku temu powodu.
- Nie mam dziewczyny. - Mówiąc to odjechałem od niej w stronę kuchni, ale spójrzcie na to tak, nie kłamałem już teraz. Powiedziałem szczerą prawdę. Musiałem się wziąć w garść, gdyż wiedziałem, że muszę pojechać po całym tygodniu nieobecności do szpitala, aby pokazać ojcu, że żyję, ale teraz ta jedna mała wzmianka o dziewczynie całkowicie mnie rozstroiła. Kolejny raz przed moimi oczami stanęło ciało Elizabeth, całe we krwi. Zabiłem ją.
- Edward?- Z moich rozmyślań wyrwał mnie cichy, a zarazem czuły głos Belli. Nie chciałem się teraz do niej odwracać, ale jak widać, ona miała inne plany, gdyż przemieściła się tak, że stała przede mną.
- Powiedziałam coś nie tak? - Patrzyła na mnie wzrokiem, który w końcu coś wyrażał. No i nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził, czy patrzy na mnie ze współczuciem, ale znów nie doszukałem się u niej tego uczucia. Patrzyła smutnym wzrokiem, który z każdą chwilą robił się coraz bardziej szklany.
Pierwszy raz chciałem coś powiedzieć, ale bałem się. Nie wiedziałem czy i mój głos się przypadkiem nie złamie. Nigdy przy nikim nie okazałem jeszcze swojej słabości. Kurwa, Cullen! Weź się w garść. Raz, dwa, trzy, stary chuj Cullen powraca. Wziąłem ostatni głębszy wdech, a następnie spojrzałem na dziewczynę.
- Przestań płakać. Nic nie powiedziałaś nie tak. Nie twoja wina, że jestem takim dupkiem, który nie wiadomo, co sobie myśli. - Może i mój głos był teraz szorstki, ale kurwa, nie muszę dla niej być wiecznie miły!
- Nie mów tak o sobie. Chciałam tylko pomóc. - Ta dziewczyna z jednej strony uśmierza mój ból, a z drugiej doprowadza mnie do szału. Mimo tych krzywd, które ją spotkały, nadal chce zbawić cały świat.!
- Ej, spokojnie. A teraz chodź, zjesz coś i zbieramy się do szpitala. Trzeba zacząć w końcu tę rehabilitację. - Widziałem, że ma zamiar coś powiedzieć, więc cierpliwie czekałem, aż to z siebie wyrzuci.
- Ja nie mogę tam pójść. - I co? Tylko tyle? No i oczywiście mówiąc to, nasza księżniczka odwróciła się do mnie plecami, więc nie mogłem ujrzeć jej twarzy, aby sprawdzić, jakie uczucia u niej teraz panują. Łatwiej było, kiedy wiedziałem chociaż, czy w danej chwili się boi. Ja pierdzielę! Od kiedy ja się przejmuję takimi sprawami!? Cullen! Skup się i nie rozdrabniaj się!
- Masz rację, nie możesz tylko musisz. I żadne twoje „ale” nie przejdą. Dobrze wiesz, że rehabilitacja to twoje jedyne rozwiązanie i jeśli to nie problem, to odwróć się do mnie, gdy ze mną rozmawiasz. - Ha! Brawo, Cullen wracamy na właściwe tory rozkazywania! Powoli się odwróciła , a następnie uniosła na mnie swoje spojrzenie albo może raczej obniżyła. Sam już nie wiem, ale raczej do krasnala to obniżyła, prawda?
- Proszę bardzo, zadowolony? - Nie wiedziałem z początku, o co jej chodzi, ale po chwili zastanowienia zdałem sobie sprawę, iż chodzi jej o obrót w moją stronę. Dobra jest.
- A nawet bardzo, więc powtórzę to jeszcze raz. Nie jestem twoim ojcem i, kurwa, całe szczęście, ale w tej chwili mówię serio, masz iść na tą pieprzoną rehabilitację. Jeśli coś ci to da, to mi też wcale się nie uśmiecha tam iść i patrzeć na tych wszystkich ludzi. - Widziałem jak nad czymś intensywnie myśli. Nie chciałem jej poganiać, więc po prostu postanowiłem w tym czasie wyciągnąć dwie miski i dwie łyżki z szafki, a do tego płatki i mleko. Kurde, nie zajęło mi to nawet pięciu minut, a śniadanie już gotowe. Mogę zostać szefem kuchni, albo nie! Założę swoją własną restaurację! Kiedy miałem już ją uświadomić, iż może zacząć jeść, w końcu przemówiła.
- W porządku, pójdę na rehabilitację, ale tylko wtedy, jeśli ty też pójdziesz. I nie mam na myśli tego, iż pójdziesz po prostu żeby tam posiedzieć tylko to, że będziesz ćwiczył. - W tym momencie nie wiedziałem, co powiedzieć, bo ta dziewczyna na serio myśli chyba to, co powiedziała! Ha ha, dobre. Muszę się jej potem zapytać, czy nie zaliczyła jakiegoś poważnego urazu głowy, bo to wyjaśniałoby jej rozumowanie. Chciałem zapytać, czy ją pojebało, ale chyba niegrzecznie by było, gdybym tak zrobił, prawda? Serio, laska mnie zaskoczyła. I gdzie teraz jest ten pieprzony diabełek na jednym moim ramieniu i jebnięty aniołek na drugim? Nie ma! Ich nigdy nie ma, kiedy są potrzebni. Pieprzeni egoiści, przychodzą tylko wtedy, kiedy czegoś chcą.
- Dlaczego miałbym się na to zgodzić? - Byłem ciekaw na jakiej, kurwa, podstawie pomyślała sobie, że może czegoś ode mnie w zamian chcieć.
- Ty czegoś ode mnie wymagasz to i ja mogę, prawda? O ile wiem to panuje równouprawnienie. - I tu ma rację. Nie planowałem takiej odpowiedzi od niej. Ale jak widać i nawet ta sierotka ma trochę takiego pazurka w sobie. Kto wie, może z czasem wyjdą z tego ciekawe konwersacje. Oczywiście w moim mniemaniu ciekawe.
- Pomyślę nad tym jeszcze, a teraz jedz i idziemy. - Żadne z nas nie odezwało się już do siebie słowem. Oboje jak widać byliśmy gdzieś tam w chuj daleko ze swoimi myślami, chociaż? Ja chyba o niczym nie myślałem. Po prostu sobie siedziałem, jadłem i milczałam. O, i jeszcze gapiłem się jak idiota na krajobraz za moim oknem. Mówiłem już wam, że po prostu je uwielbiam, nie? Chodzi mi rzecz jasna o okno i o widok, żeby nie było niepewności.
Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Nie myślałem nawet o tym, aby spełnić jej „kompromis”. Po prostu tego nie chciałem, ale z drugiej strony wiedziałem, że ona jest dość upartą istotą i też nie będzie ćwiczyć, jeśli ja tego nie będę robił.
-Skończyłaś już? - W odpowiedzi dostałem tylko kiwnięcie głową, więc kontynuowałem. - Powinniśmy się już chyba zbierać.
* * *
Pół godziny po naszym śniadaniu szliśmy już w stronę szpitala, a raczej ja sobie jechałem, a ona człapała z niezadowoloną miną. Ach, ty przystojniaku, potrafisz sprawić, iż laski wręcz skaczą z radości idąc przy twoim boku.
Nigdy jeszcze droga tak mi się nie dłużyła. Niby wypadałoby coś powiedzieć skoro idziemy razem, ale żadne z nas się do tego nie garnęło. Bo o czym my mieliśmy niby ze sobą gadać? O pogodzie? Bo o czym więcej? Nie chciałem się z nikim zaprzyjaźniać, gdyż to nie było dla mnie wskazane. Jestem wrednym sukinsynem, który zabija swoich bliskich, a taka osoba chyba raczej nie ma prawa do tego całego dobrego gówna, prawda?
Ech i ci ludzie! Co oni mają z tym wzrokiem? Chociaż mogliby udawać, że mnie tu nie ma i mnie nie widzą, tak było by już lepiej niż te ich spojrzenia mówiące „tak nam przykro”.
Dobra, w końcu po dwudziestu minutach, które swoją drogą były chyba najdłuższe w całym moim życiu, dotarliśmy do celu. Hura!
- A więc tu się rozchodzimy, ty idziesz na swoje zabiegi, a ja na swoje, spotkamy się pod drzewem. Na razie. - Nie czekając na żadną jej odpowiedź, po prostu odjechałem w swoją stronę. Jechałem przez szpital, modląc się o to, aby nie spotkać nikogo z mojej rodziny. Ale jak widać, Bóg mnie nie kocha!
No i co teraz? Ci u góry, tak zwani popularnie bogami, nie kochają mnie ani odrobinkę. Już tłumaczę otóż dlaczego. Stoję, poprawka, siedzę sobie, na tym moim pieprzonym wehikule na środku szpitalnego korytarza i nie zgadniecie, kogo spotkałem! No, dawajcie! Kurde, no chociaż byście spróbowali, ale no dobra powiem wam, nie będę się tak już nad wami znęcał. Oczywiście, w moją stronę szła moja ukochana siostrzyczka razem z jakże cudownym tatusiem. Ach, nie ma jak to spotkanie rodzinne na środku szpitala.
Łudziłem się do samego końca, że uda mi się skręcić w najbliższy korytarz i mnie nie zauważą, ale nadzieja matką głupich. Oczywiście, że mnie zauważyli.
- Edward! Jak ja się cieszę, że cię widzę. - Nie zdążyłem nic powiedzieć, gdyż ten mały skrzat wisiał już na mojej szyi. Niby jest taka mała, a siły ma tyle, że nie jednego w zapasach by pokonała.
Hm… I teraz grzecznie by było, gdybym odpowiedział, że ja też się cieszę, iż ją widzę, prawda? Ale po co miałem im robić zbędne nadzieje na powrót syna marnotrawnego?
- Cześć, synu, dobrze, że przyszedłeś, mam nadzieję, że będziesz dzisiaj ćwiczył. - On sobie chyba ze mnie jaja robi, prawda? No, błagam was, powiedzcie mi, że tak! On chyba jednak nie żartuje, bo patrzył teraz na mnie jakimś dziwnym wzrokiem. Hm… To chyba miał być ten proszący wzrok, wiecie, takiego pieska, który robi słodkie oczka jak czegoś chce. O, nie, nie, nie ze mną te numery. Ja już go zaraz tu wytresuję.
- Ach, nie ma jak to rodzinka w komplecie. Tak, tak, miło was widzieć, a teraz przejdźmy do pożegnań i po prostu niech każde z nas pójdzie w swoją stronę. - Nie ma jak to życzliwość. Jestem w tym po prostu mistrzem, bo powiedzcie mi, gdzie znajdziecie równie miłego faceta jak ja?
- Edwardzie, czy ty choć raz nie możesz z nami normalnie porozmawiać? Jesteśmy, do cholery, rodziną! - Nie powiem, chochlica potrafi też czasem coś odpowiedzieć, ale o nie, nie, na pewno jej nie ulegnę. Nie ma nawet mowy, bo, kurde, ulegam jej i cała rodzina cieszy się, bo synek wraca, ale zaraz przypomną sobie i tak, kto zabił im drugiego syna i będą podwójnie cierpieli, a ja razem z nimi. Nie ma takiej opcji!
- Daj spokój, Alice, on nie potrafi rozmawiać. Według jego słów, on dla nas już nie istnieje. Jednak w każdym bądź razie, co cię tu sprowadza, jeśli nie chęć do rehabilitacji? - Tego się nie spodziewałem. Chyba ojczulek zapamiętał moje słowa, które mu powiedziałem podczas ostatniej naszej rozmowy przed szpitalem. Dobry jest. Powinien je już zapamiętać jakiś czas temu, może byłoby nam łatwiej. Oczywiście, nie pokazałem, iż jego słowa w pewien sposób mnie poruszyły, bo to by znaczyło, że nie są mi obojętni i mi też jest bez nich ciężko.
- Przyprowadziłem Bellę. - Nie miałem ochoty zagłębiać się w szczegóły, więc powiedziałem to bez owijania w bawełnę z nadzieją, iż nie zapyta o nic więcej.
- Czy ona u ciebie mieszka? - Wiedziałem! Kurwa, wiedziałem, że to będzie silniejsze od niego i się zapyta. A tak w ogóle to przypomniałem sobie, iż miałem o tym nikomu nie mówić. Cholera! Teraz to już na pewno się od niej niczego nie dowiem.
- Owszem. - Krótko, zwięźle i na temat. Ot co!
- Kto to jest? - Ach, a ja już prawie zapominałem o jej obecności. Nie myślcie sobie teraz, że nie kocham swojej siostry. Kocham ją, ale po prostu łatwiej mi jest, kiedy ich w pewien sposób ignoruje, ale do takich przemyśleń wrócimy może jak będę już w domu, bo to jest zbyt wielka filozofia jak dla mnie bez alkoholu.
- Czy to jest twoja dziewczyna? - Miałem szczerą ochotę się z niej teraz śmiać, nawet mój ojciec spojrzał na nią z litością w oczach. Bo niby kto by chciał się związać z mordercą i kaleką? No dobra, to ostatnie akurat można zmienić.
- Nie, Alice, to jest moja pacjentka, dość specyficzna. - Kiedy o niej zaczynał mówić, jego głos momentalnie się jakoś dziwnie załamywał. O co w tym wszystkim, kurwa, chodzi!
- Dlaczego mieszka z Edwardem? Bo skoro ją przyprowadził, to tak właśnie musi być. - Nie ma co, mądra jest. To akurat chyba odziedziczyła po mnie. Chyba nie macie co do tego żadnych wątpliwości?
- I właśnie to pytanie powinnaś zadać swojemu bratu, bo ja też jestem tego ciekawy. - Oczywiście mówiąc to, musiał podkreślić słowo brat, prawda? Ech, i jak ja mam z nimi rozmawiać, jak zachować ten dystans, kiedy oni na każdym kroku przypominają mi kim dla kogo jestem? Bratem, synem, kurwa! Mogłem być mężem! Ale zamiast tego jestem pieprzonym mordercą!
- Edward, wszystko w porządku? - Nawet nie zauważyłem, kiedy a odpłynąłem we własnych myślach. Przez to myślenie straciłem już wszystkie pokłady mojej cierpliwości, więc nic nie mówiąc, po prostu zawróciłem i wyjechałem z tego miejsca. Za sobą słyszałem ojca, który mówi do Alice, aby się nie przejmowała, że kiedyś mi przejdzie. Ale z dnia na dzień coraz mniej tego byłem pewny! Ja pierdzielę, czy kiedykolwiek uda mi się wrócić do tego co było przed wypadkiem? Czy dam radę znowu normalnie żyć? Spędzać święta ze swoją rodziną? Jakiś tam pieprzony głosik w mojej głowie podpowiadał, iż uda mi się, ale nie wiedziałem, jakim, kurwa, sposobem? Miałem ochotę zwinąć się w kłębek, wziąć butelkę whisky i po prostu zniknąć, ale nie było to odpowiednie miejsce na takie zachowanie. Dobra, koniec tego użalania się nad sobą, wracamy! Rozejrzałem się wokół siebie i dostrzegłem, że ze swoją rozpaczą przeniosłem się na tyły szpitala. Kiedy miałem już skierować się do parku, aby tam poczekać na Bellę, pewien znajomy głos mnie zatrzymał.
- Proszę, nie krzywdź go. - Czy muszę wam mówić, kogo był ten głos, czy wysilicie swoje szare komórki i sami się domyślicie?
- Ty szmato, nie zapominaj się!- Po tym nastała chwila ciszy i znów kontynuował tym razem takim głosem, że aż mnie przeszły ciarki. - Pamiętaj, że to ja tu rządzę i mogę zrobić, co zechce. Wiesz, ze jesteś dla mnie niczym, ale nie chce cię zabijać, o wiele więcej mam zabawy z tego wszystkiego, kiedy żyjesz. Także lepiej się pilnuj. Jeśli komukolwiek coś powiesz, ty nie zginiesz, ale wiesz, kto na tym ucierpi, prawda? - Kurwa, a już myślałem, że powie chociaż, o kogo chodzi. Powie, o kogo Bella się tak troszczy. Szybko odjechałem z tego miejsca w stronę parku, aby nie ujawnić, iż słyszałem ich rozmowę. W końcu nie chciałem, aby coś jej się stało. A ten koleś ewidentnie nie żartował. Ja pierdzielę! O co w tym wszystkim chodzi? W ekspresowym czasie znalazłem się pod drzewem. W końcu „rehabilitacja” Belli miała się za chwilę skończyć. I faktycznie, nie minęło nawet pięć minut, a dziewczyna stała przede mną ze spuszczoną głową. Chciałem o coś zapytać, ale mnie uprzedziła.
- Możemy już wracać? - Mówiąc to, patrzyła się prosto w trawę, jakby było coś tam ciekawego.... O co tu chodzi? Nie wiedziałem, czy ten koleś nas obserwuje, ale coraz mniejsze miałem nadzieje na to, iż coś mi powie.
- Jasne. - Bo co niby miałem powiedzieć? „Hej możemy pogadać, bo słyszałem twoją rozmowę z tamtym facetem i chciałbym ci pomóc, co ty na to? Oczywiście, że rzuciłaby mi się na szyję z radością i powiedziała: „Och, Edward, oczywiście, że ci wszystko opowiem”. Jasne, jasne, takie rzeczy to tylko w tych romansidłach się dzieją, a zdążyłem się już przekonać, że Bella nawet nie pasuje do żadnej roli w takich książkach.
Przez całą drogę szła ze spuszczoną głową, nawet kiedy jechaliśmy windą i otworzyłem drzwi od mieszkania, ani razu na mnie nie spojrzała. Kiedy weszliśmy do środka, szybkim ruchem zdjęła swoje buty i kurtkę, a następnie jak jakaś oparzona, wbiegła do pokoju gościnnego. Nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi.
Kurwa, od samego początku zachowywała się dziwnie, ale nie aż w takim stopniu. Trudno, bo trudno, ale można było się z nią w jakiś sposób porozumieć, a teraz? Zero jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym.
Nie wiem kiedy, bo się nad tym nie zastanawiałem, ale w mojej głowie pojawiła się jedna myśl. Nie chciałem i nie mogłem zostawić Belli drugi raz. Cały czas pamiętam jej postać skuloną przy oknie i do tej pory mam wrażenie, że gdybym z nią został, coś by się nie wydarzyło.
Wziąłem jeden głębszy wdech, a następnie skierowałem się w stronę drzwi, za którymi zniknęła. Delikatnie w nie zapukałem i czekałem na jakieś „proszę”, ale się nie doczekałem, więc nadusiłem na klamkę i po chwili byłem już w środku.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie widziałem dziewczyny. Zajęło mi dobrą chwilę, aby ją zlokalizować, ale kiedy już mi się to udało, to powoli zmniejszyłem odległość pomiędzy nami, a potem przyszła mi do głowy pewna myśl. Chyba w końcu ten popieprzony aniołek na moim ramieniu raczył się odezwać. Wiedziałem, co muszę zrobić, aby chociaż na chwilę mniej się bała. Wyswobodziłem się z mojego księżycowego pojazdu i zająłem miejsce na podłodze, idealnie naprzeciwko niej, tak aby mogła na mnie spojrzeć, jeśli tylko uniesie głowę do góry.
- Czy mogłabyś na mnie spojrzeć? - Nie uważacie, ze jestem jakiś dziwnie miły? Uch, ale całe szczęście tylko wobec niej się tak zachowuję. Nie mogę sobie pozwolić na to, aby wobec kogoś innego używać takiego tonu. Koniec kropka. Nie ma w ogóle na ten temat żadnej dyskusji. Dobra, Cullen, cierpliwość to podstawa. Wdech i wydech, spokojnie.
Doliczyłem się chyba już tysiąca, a ona nadal tak siedziała! Ja pierdzielę! No powiedzcie mi, ile można siedzieć i czekać na jakikolwiek ruch z jej strony? Czy ja o aż tak dużo prosiłem? Chciałem tylko, żeby na mnie spojrzała! O, poczekajcie chwilę, widzę jakieś postępy. No, nareszcie!
- Zadowolony? - Z całym szacunkiem, ale nie chciałem na nią patrzeć. Ja pierdolę, zajebię tego gościa! Oczywiście, jak tylko dowiem się jak się nazywa. A! No i oczywiście wstanę z mojego pojazdu. Nigdy nie lubiłem ani nie tolerowałem damskich bokserów!
- Ja, przepraszam. - Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym powiedzieć. Po prostu mnie zamurowało. Jej oko było podbite, a policzek cały siny. Wyglądała okropnie. Nawet gdybym chciał przyłożyć lód do jej twarzy, to nie wiedziałbym chyba, od którego miejsca zacząć.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Po prostu się uderzyłam. - Co? Jeśli liczyłem na to, że powie mi chociaż, kto ją tak potraktował, to się chyba przeliczyłem, ale może mi chociaż nie wciskać kitu, że się uderzyła!
- Bello, proszę cię, powiedz mi. Nie okłamuj mnie, chce ci tylko pomóc. - Widziałem jak na jej twarzy znów pojawia się ta pustka. Kurwa, a już mogłem chociaż trochę wiedzieć, kiedy się boi a kiedy nie, a teraz znowu nic.
- Edward, ja nie mogę. Nie mogę ci nic powiedzieć, przepraszam. - Ja po prostu miękłem przy tej dziewczynie. Miałem ochotę płakać teraz razem z nią, nad jej życiem, które swoją drogą jest popieprzone. Kurwa, co się ze mną dzieje? Czułem, że to właśnie teraz przy niej się rozsypie, a nie mogłem tego zrobić. Chciałem być teraz sam, a jednocześnie nie chciałem jej zostawiać. Chciałem po prostu z nią tak siedzieć, nawet milcząc tylko po to, aby nie została sama tak jak wtedy. Tak też zrobiłby z pewnością Riley, gdyby tu był. Riley… Zabiłem go, kurwa mać! Jego już tu nie ma. A on wiedziałby jak jej pomóc! Pomógłby Belli! Wiedziałby jak z nią rozmawiać, aby się nie bała i powiedziała, o co chodzi w tej całej sprawie! Wiedziałby jak ją o cokolwiek zapytać. Nie krzyczałby na nią. Nie raniłby swojej rodziny! Nie skazałby ich na wieczny ból tylko dlatego, że sam go odczuwa! To on powinien tu być a nie ja!
Nie mogłem przy niej zostać, mógłbym ją teraz skrzywdzić. Nawet nie tracąc czasu na to, aby zająć swoje miejsce na wózku, podczołgałem się do drzwi, a następnie w stronę barku. Nie pytajcie mnie jakim cudem udało mi się unieść na rękach tak, aby dosięgnąć po alkohol, bo nawet ja tego nie wiem. Wiem tylko, że po chwili piłem już drugą butelkę czegoś, nawet nie wiem czego, a jednocześnie płakałem. Tak, płakałem jak jakieś, kurwa, pieprzone dziecko.
Dziecko… Tego wszystkiego było już za dużo w mojej głowie. Bez chwili zastanowienia rzuciłem jakimś zdjęciem, które miałem pod ręką o ścianę i z satysfakcją obserwowałem jak ramka rozbija się na drobne kawałeczki. Poczołgałem się w stronę sypialni, a następnie w stronę mojej szafki nocnej. Otworzyłem szufladę i wyjąłem opakowanie tabletek. Nie miałem zamiaru się zabić, żeby nie było. Chciałem po prostu zasnąć i obudzić się jutro, gdyż wiedziałem, że inaczej nie dam sobie dzisiaj rady.
Nie dam rady kolejny raz sam. Miałem dosyć ciągłej walki w pojedynkę! Niby mam rodzinę, ale żadne z nich nie potrafiłoby porozmawiać ze mną o tym, co się wydarzyło, bo dla nich ten temat nie istniał nigdy! Nie było go. Starali się o tym zapomnieć i ja się im wcale nie dziwię, ale potrzebowałem pomocy! Gdyby wtedy chcieli ze mną porozmawiać, teraz nie byłoby tego dystansu. Nie martwiłbym się o to, że jestem w ich oczach mordercą! Nie chciałem dłużej być z tym sam! Najzwyczajniej brakowało mi już sił…
I wtedy do głowy nawet, kurwa, nie wiem skąd przyszła mi pewna myśl. Bella… Czy mogłem jej zaufać i wyrzucić z siebie to gówno? W końcu ona też coś ma na sumieniu i nie jest święta, więc powinna zrozumieć? Ale czy dałbym radę, gdyby ona odeszła?
Nie, nie, nie! Ona nie może odejść! Nie chcę, aby ona zniknęła. Nie mogę stracić kogoś kto mnie zmienia, tak abym mógł znów, kurwa, spokojnie porozmawiać z Alice. Posprzeczać się z nią i podrażnić! Chciałbym znów spojrzeć Esme w oczy i powiedzieć szczere „przepraszam”. Nie chcę stracić kogoś, kto może mi pomóc znów być częścią mojej rodziny, bo wiem, że oni chcą tego! To ja! To, kurwa, ja nie potrafię się postarać, aby z nimi być! Jestem egoistycznym dupkiem, który, kurwa, myśli tylko i wyłącznie o sobie! A to właśnie ona może mnie nauczyć troski o drugiego człowieka.
Kocham ich, kocham swoją rodzinę i mnie też bolą słowa, które do nich mówię, ale nie potrafię, póki co, sam sobie wybaczyć tego, co zrobiłem. Jakie to wszystko jest popieprzone! Zabiłem brata i narzeczoną. Nie zrobiłem tego umyślnie, nie chciałem ich zabić, uwierzcie mi! Gdybym mógł cofnąć czas… Gdybym mógł cofnąć ten pieprzony czas.
Edwardzie, możesz to zrobić, nie dosłownie, ale możesz znów ich wszystkich uszczęśliwić.
Rozpoznawałem ten głos. Riley. Nie widziałem nikogo w pokoju, ale słyszałem go. Czy mogłem jeszcze wszystko naprawić, czy miałem prawo do tego, aby mieć nadzieję? A tak w ogóle to ja chyba już całkowicie zwariowałem, bo słyszę jakieś głosy. Miałem zdecydowanie na dzisiaj już dość wszystkich i wszystkiego. Nie patrząc nawet co podnoszę rzuciłem tym tak, aby wyładować choć częściowo swój gniew. Nie chciałem już o niczym myśleć, więc nie tracąc czasu, wysypałem sobie kilka tabletek na rękę i w momencie kiedy sięgałem już, kurwa, po wodę, która stała przy moim łóżku, leki zostały mi wytrącone z ręki.
- Kurwa, co ty robisz! Oddaj mi je! - Byłem kurewsko wściekły na osobę, która to zrobiła.
- Edward, nie rób tego, proszę. - Słyszałem jak jej głos się prawie łamie, ale nawet to mnie teraz nie potrafiło powstrzymać. Nie mogłem utrzymać swojego gniewu z daleka od niej, nie tym razem.
- Przestań się zachowywać jak moja matka i oddaj mi te pieprzone tabletki, a potem wypierdalaj z mojego pokoju! - Wewnątrz mnie wszystko się gotowało. Chciałem jeszcze raz na nią krzyknąć, aby chociaż wyszła stąd, ale zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Kurwa, zaskoczyła mnie na tyle, iż początkowo nie wiedziałem jak mam zareagować. Miałem kilka scenariuszy. Jednym z nich było, że wyjdzie trzaskając drzwiami, drugim, że wyzwie mnie od skurwieli ale nie, że się do mnie przytuli. Przytuli się pomimo moich słów.
- Kurwa, jak mogłeś chociaż przez chwilę pomyśleć, aby się zabić? Jak mogłeś? - Dopiero teraz tak naprawdę dostrzegłem chyba, co to znaczy strach. Bella się wręcz trzęsła przy mnie i spazmatycznie łapała powietrze, jakby przychodziło jej to z wielkim trudem. Płakała i wyklinała moją osobę, jednocześnie tuląc do siebie, niczym małe dziecko. Ale tak właśnie się czułem w jej ramionach. Jak jakieś, kurwa, pieprzone dziecko, które jest bezradne i samo nie potrafi nic zrobić. Pozwalałem Belli na wyklinanie i mówienie, jaki jestem głupi, gdyż miałem wrażenie, że nawzajem siebie uspokajamy, ja ją, a ona mnie poprzez uścisk.
Byłem wściekły na siebie i na cały świat, bo się, kurwa, przy niej rozkleiłem. Nie kontrolowałem już tego, po prostu płakałem. Płakałem, a ona mnie pocieszała pomimo swoich własnych problemów. Nie chciałem już dłużej chować tego w sobie, chciałem to z siebie wyrzucić, w końcu komuś powiedzieć, co mnie boli. Może nie wszystko, ale chociaż małą część z tego całego bagna. I szczerze? Miałem teraz na to wyjebane, że znamy się tak krótko. Chciałem pierwszy raz od roku kogoś do siebie dopuścić. Spytacie czemu akurat ona? Czemu ona, kiedy prawie jej nie znam? Bo, kurwa, nie dostrzegłem w jej spojrzeniu ani razu, nawet przez chwilę, tego pieprzonego współczucia! Nigdy na mnie tak nie spojrzała! I teraz kiedy każdy normalny człowiek bałby się podejść, ona nawet się nie zawahała, po prostu padła przede mną na kolana i przytuliła do siebie. Pomimo swoich lęków zrobiła to, aby ratować mnie przed samym sobą, więc jeśli mieliście jeszcze jakiekolwiek pytania, to lepiej zatrzymajcie je dla siebie!
Jednak zanim zacząłem mówić, postanowiłem ją jeszcze raz poprosić, aby ratowała siebie, a nie mnie.
- Bello, wyjdź stad, bo nie potrafię się kontrolować. Mogę zrobić, powiedzieć coś, czego potem będę żałował. Bello, błagam cię, nie chcę cię zranić. - Z jednej strony miałem nadzieję, że mnie posłucha, ale z drugiej chciałem, aby tu została, aby po prostu siedziała i zabierała ode mnie cały ból. Aby pozwoliła mi przetrwać, tak po prostu.
- Nie wyjdę. Nie zostawię cię, proszę, opowiedz mi. - Mówiąc to, patrzyła prosto w moje oczy, jakby wiedziała, że potrzebuję zapewnienia, iż się mnie nie boi. Zauważyłem, że zdjęła całą maskę ze swojej twarzy, widziałem na niej zmęczenie i smutek, ale z drugiej strony tak, kurwa, silną chęć walki z całym tym gównem, w którym żyje, że zapragnąłem być blisko niej, abym i ja znów zaczął walczyć.
- Bello, nie wiesz, o co mnie prosisz, kiedy ci o tym opowiem, odejdziesz. - Taka była prawda i tego się chyba najbardziej bałem. Bałem się, że jeśli komukolwiek powiem o tym, co zrobiłem, zostanę znowu sam.
- Nie odejdę, będę tu, ale proszę cię, usiądź na łóżku, bo tu jest pełno szkła. - Zapomniałem zupełnie o tym, iż narobiłem aż takiego bałaganu. Nie chciałem się stąd podnosić, ale małe rączki zaczęły mnie ciągnąć ku górze, wiec dałem się prowadzić. Po chwili siedziałem już na wyznaczonym miejscu i patrzyłem na dziewczynę, która dzisiaj zrobiła coś, czego żaden członek mojej rodziny nigdy nie zrobił. Postawiła się mojej złości i pomimo wszystko została ze mną. Nie wyszła, trzaskając drzwiami. Elizabeth nie zostałaby. Wyszłaby i wróciła na drugi dzień. Nigdy nie mierzyła się z moim gniewem, nawet jeśli był on uzasadniony, po prostu uciekała. Zostawiała mnie samemu sobie, tak naprawdę nie przejmowała się mną wtedy. Musiałem sobie sam radzić z całym gównem. Podciągnąłem się tak, aby się oprzeć o zagłówek łóżka, a następnie spojrzałem w stronę Belli. Stała na środku mojej sypialni patrząc się na mnie i jednocześnie wykręcając sobie palce u rąk.
- Usiądź koło mnie, jeśli nadal chcesz mnie wysłuchać. - Nie wiedziałem czy mam prawo ją o to prosić, a ona chyba nie wiedziała, czy może koło mnie usiąść, bo stała tam i patrzyła się. Nie chciałem jej poganiać, bo nie o to tutaj chodziło. Postanowiłem dać jej czas na zastanowienie, bo jakby nie patrzeć, miała już wystarczająco gówna w swoim życiu, a moje jej już do niczego nie było potrzebne. Jednak chyba czasem warto być cierpliwym, bo po chwili szła już w moim kierunku i siadała koło mnie. Czułem się jak jakaś pieprzona ciota, która nie potrafi sobie z niczym poradzić!
- Rok temu wracałem z zakupów z bratem i narzeczoną, byłem dobrym kierowcą, naprawdę. Nie miałem nigdy problemów z pisaniem SMS-ów jednocześnie prowadząc i wtedy też było wszystko dobrze, dopóki jakiś piany debil nie wyjechał nagle zza zakrętu. Nie miałem możliwości na wyhamowanie. Naprawdę się starałem, ale nie mogłem, nie miałem gdzie zjechać, on w nas wjechał. Kurwa, Bello, zabiłem ich. To ja powinienem tam zginąć nie oni! Słyszysz? To ja powinienem nie żyć! Zabiłem ich, jestem mordercą! Riley był lepszym człowiekiem, więc to on powinien tu być! - Wyrzucając to z siebie czułem ulgę, z każdym wypowiedzianym na głos słowem było mi lżej, kiedy skończyłem już mówić, nie miałem odwagi, aby na nią spojrzeć. Nie chciałem zobaczyć u niej rozczarowania moją osobą. Zabawne, prawda? Jeszcze jakiś czas temu to ona nie chciała na mnie spojrzeć, a teraz role się odwróciły. Bohater Cullen stchórzył.
- Edwardzie, to nie twoja wina. - W sumie to mogłem się spodziewać, że właśnie to powie.
- Moja! To ja prowadziłem ten pieprzony samochód, to ja pisałem tą wiadomość! To jest moja wina!
- Nie, nie jest. To nie ty byłeś tym pijanym kierowcą. To jest jego wina, nie twoja. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze! To nie jest twoja wina, że oni nie żyją! Nie możesz się obwiniać o coś, czego nie zrobiłeś! - Słyszałem w jej głosie determinację, tak jakby chciała mnie przekonać o mojej niewinności, ale, kurwa, ja nie miałem prawa do tego! Miałem dość już tego tematu. Nie chciałem, aby zaczęła zadawać jakieś pieprzone pytania odnośnie mojej rodziny, więc postanowiłem zacząć nowy.
- Opowiedz mi coś o sobie. - Jak tylko usłyszała treść prośby momentalnie napięła wszystkie mięśnie, a wzrokiem uciekła na podłogę. - Bello, czego ty tak się boisz? - Podniosłem swoją dłoń, aby podnieść jej podbródek tak, aby spojrzała na mnie.
- Edward, ja nie mogę. Nie mogę nic powiedzieć, nawet gdybym chciała. - Niestety, nie należę chyba do osób myślących, bo bez zastanowienia powiedziałem to, co myślę.
- Czy tu chodzi o tego skurwiela, który ci groził za szpitalem? - Widziałem jak jej wzrok automatycznie skupił się na moim.
- Zapomnij o tym, że to słyszałeś. - Nie spodziewałem się, że ona potrafi być taka stanowcza, ale nie miałem zamiaru odpuścić.
- Bello… - Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Kurwa, nigdy nie byłem dobry w takich gównach. Nigdy nie rozmawiałem z kobietą o problemach. Widziałem jak chce wstać, ale nie mogłem jej teraz na to pozwolić, więc przytrzymałem ją w talii, aby się nie ruszała i uwierzcie mi, że w życiu nie spodziewałem się takiej reakcji. Bella zaczęła drżeć na całym ciele, a łzy spływały jej po policzkach, chciałem ją do siebie przytulić, uspokoić, ale zaczęła się wyrywać jednocześnie krzycząc. Nie wiedziałem, co mam robić, wiec aby jeszcze bardziej jej nie wystraszyć, po prostu ją puściłem.
- Bello, uspokój się. Nic ci nie grozi. - Jak widać, miała w dupie moje pokrzepiające słowa, bo wybiegła z mojej sypialni.