Historia mnie uniewinni cześć 7

Historia mnie uniewinni cześć 7

Do tej pory skupiłem uwagę tylko na faktach. Ponieważ nie zapominam, że stoję przed organem wymiaru sprawiedliwości, wykażę teraz, że prawo jest tylko po naszej stronie i że kara wymierzona moim towarzyszom, a wkrótce i mnie, nie znajduje racjonalnego uzasadnienia zarówno wobec społeczeństwa, jak i prawdziwej sprawiedliwości.
Osobiście pragnę odnosić się z szacunkiem do Wysokiego Sądu i będę wdzięczny, jeśli surowość moich prawd nie zostanie poczytana za objaw wrogości względem niego. Moje rozumowanie zmierza jedynie do wykazania, jak błędną i fałszywą postawę przyjęła w obecnej sytuacji władza sądowa, której każdy sąd jest jedynie zwykłą częścią składową, zobowiązaną poniekąd do podążania tą samą wytyczoną ścieżką, choć oczywiście nie usprawiedliwia to postępowania jakiegokolwiek człowieka w sposób sprzeczny z jego zasadami.
Wiem doskonale, że największa odpowiedzialność za ten stan rzeczy spada na czołowe kręgi oligarchii, które nie czyniąc nic dla ratowania godności narodowej, służalczo podporządkowały się dyktatowi uzurpatora, zdradziły lud i zrezygnowały z niezawisłości władzy sądowej. Niektórzy ludzie, mający poczucie honoru, usiłowali ratować zbezczeszczoną godność, wyrażając swe votum separatum. Niestety, postawa znikomej mniejszości ledwie została zauważona, utonęła bowiem w powodzi innych, przyjętych przez uległą i postępującą jak w owczym pędzie większość. Fatalizm ten nie zdoła jednak zapobiec wyłożeniu przeze mnie racji, o uznanie których walczę.
Jeżeli doprowadzenie mnie na tę rozprawę nie jest czymś innym niż czystą komedią, odegraną po to, by nadać pozory praworządności i sprawiedliwości arbitralnym postępkom, to jestem gotów stanowczym gestem zerwać haniebną zasłonę, która pokrywa tę bezwstydną grę. Dziwne wydaje się, że ci sami, którzy postawili mnie przed wami, abyście mnie osądzili i skazali, nie uszanowali ani jednej decyzji sądu.
Jeśli rozprawa ta jest - jak powiedzieliście - najważniejszym procesem, który toczył się przed sądem od czasu powstania republiki, to choć moje wystąpienie być może zagubi się pośród zmowy milczenia, jaką usiłuje otoczyć mnie dyktatura, lecz wasze postępowanie wielokrotnie w przyszłości zostanie poddane ocenie przez następne pokolenia. Pamiętajcie, że o ile teraz sądzicie oskarżonego, to wy sami sądzeni będziecie tylekroć, ilekroć teraźniejszość poddawana będzie przez przyszłość druzgocącej krytyce. Wówczas to, co mówię tutaj, powtórzone zostanie wielokrotnie, nie dlatego, że wyszło z moich ust, lecz dlatego, że problem sprawiedliwości jest wieczny, a bez względu na opinie uczonych prawników i teoretyków lud ma wyrobione zdanie na ten temat.
Narody kierują się prostą, ale nieubłaganą logiką, wrogą wszystkiemu, co absurdalne i sprzeczne ze sobą. Ponadto nienawidzą z całego serca przywilejów i nierówności. Takim też jest lud kubański. Wie on, że sprawiedliwość symbolizuje dziewica, waga i szpada. Jeśli widzi, jak korzy się ona tchórzliwie przed jednymi, a innym wściekle wygraża orężem, to wyobraża ją sobie jako prostytutkę i zaciska pięści. Moja logika jest prostą logiką ludu.
Opowiem wam pewną historię. Była sobie pewnego razu republika. Miała swoją konstytucję, swoje prawa, swobody, miała prezydenta, kongres, sądy. Wszyscy mogli gromadzić się, stowarzyszać, mówić i pisać z całkowitą swobodą. Rząd nie zadowalał ludu, ale lud mógł zmienić rząd i właśnie brakło kilku jeszcze dni, by tak się stało. Istniała opinia publiczna, ciesząca się szacunkiem i poważaniem, a wszelkie sprawy interesujące zbiorowość były swobodnie roztrząsane. Istniały partie polityczne, godziny dysput doktrynalnych w radio, programy polemiczne w telewizji, zgromadzenia publiczne, a w ludziach tętnił entuzjazm. Lud ten wiele przecierpiał i jeśli nie był szczęśliwy, to pragnął nim być, i miał do tego prawo. Oszukano go wielokrotnie, więc z prawdziwym lękiem spoglądał w przeszłość. Wierzył ślepo, że nie może ona powrócić. Był dumny ze swego umiłowania wolności i żył przekonany, że będzie ona uszanowana jako rzecz święta. Żywił szlachetne przeświadczenie i ufał, że nikt nie odważy się popełnić zbrodni zamachu na instytucje demokratyczne. Pragnął zmiany, poprawy, postępu i zdawało mu się, że wkrótce to osiągnie. Całą jego nadzieją była przyszłość.
Biedny lud! Pewnego ranka obywatele obudzili się wstrząśnięci: gdy oni spali, pod osłoną nocy widma przeszłości zawiązały spisek i teraz trzymały ich za ręce, nogi i szyję. Owe łapy były znane, owe prześcieradła, kosy śmierci, buty... Nie, nie był to koszmarny sen, lecz straszna rzeczywistość. Człowiek nazwiskiem Fulgencio Batista popełnił właśnie niesłychaną zbrodnię, której nikt się nie spodziewał.
Wówczas pewien zwykły obywatel tego kraju, który pragnął wierzyć w prawa republiki i uczciwość jej sędziów, choć wielokrotnie miał okazję widzieć, jak znęcają się nad różnymi nieszczęśnikami, zajrzał do Kodeksu Obrony Społecznej, ażeby sprawdzić, jakie kary przewidywało społeczeństwo dla sprawcy tego rodzaju czynu, i znalazł tam, co następuje.
"Kto dopuści się w drodze przemocy jakiegokolwiek czynu zmierzającego bezpośrednio do całkowitej albo częściowej zmiany konstytucji państwa lub ustalonej formy rządu, podlega karze pozbawienia wolności od sześciu do dziesięciu lat".
"Sprawcy czynu zmierzającego do wywołania buntu uzbrojonych ludzi przeciwko konstytucyjnym władzom państwa wymierzona zostanie kara pozbawienia wolności od trzech do dziesięciu lat. Jeżeli wywołane będzie powstanie, otrzyma on karę pozbawienia wolności od pięciu do dwudziestu lat".
"Kto popełni czyn, którego celem będzie uniemożliwienie, choćby czasowe, wykonywania funkcji konstytucyjnych przez senat, izbę reprezentantów, prezydenta republiki lub sąd najwyższy, podlega karze pozbawienia wolności od sześciu do dziesięciu lat".
"Kto usiłuje uniemożliwić albo zakłócić przeprowadzenie wyborów powszechnych, podlega karze pozbawienia wolności od czterech do ośmiu lat".
"Kto publikuje, propaguje lub usiłuje na Kubie wprowadzić w życie decyzję, rozkaz czy dekret prowokujące do nieprzestrzegania obowiązujących praw, podlega karze pozbawienia wolności od dwóch do sześciu lat".
"Kto bez uprawnień do tego i bez rozkazu rządu obejmuje dowództwo nad wojskami, koszarami, fortecami, posterunkami wojskowymi, osiedlami, okrętami czy samolotami, podlega karze pozbawienia wolności od pięciu do dziesięciu łat. Tej samej karze podlega ten, kto uzurpuje sobie prawo wykonywania jakiejś funkcji, uznawanej przez konstytucję za przynależną jednej z władz państwowych".
Nie mówiąc nikomu ani słowa, z kodeksem w jednej ręce i papierami w drugiej, wspomniany obywatel stawił się w starym budynku stołecznym, w którym mieścił się kompetentny organ sądowy, zobowiązany do przeprowadzenia rozprawy i ukarania osób odpowiedzialnych za wspomniane czyny. Tam obywatel ów przedłożył pismo wskazujące na dokonane przestępstwa oraz zażądał dla Fulgencio Batisty i jego 17 wspólników kary od roku do ośmiu lat więzienia, jaką nakazywał wymierzyć Kodeks Obrony Społecznej, oraz poprosił o uwzględnienie takich dodatkowych okoliczności obciążających, jak: recydywa i podstępne działanie pod osłoną nocy.
Minęły dni, minęły miesiące. Co za rozczarowanie! Nikt nie molestował oskarżonego, który jak udzielny władca przechadzał się po republice, nazywany czcigodnym panem i generałem, zdejmował ze stanowisk i mianował sędziów, a co więcej, w dniu otwarcia sądów widziano tego przestępcę na honorowym miejscu pośród dostojnych i czcigodnych patriarchów naszej sprawiedliwości.
Znów minęły dni i miesiące. Lud zmęczył się nadużyciami i drwinami. Bo można lud zmęczyć! Wybuchła walka i wówczas człowiek ten, wyjęty spod prawa, sprawujący władzę przemocą, wbrew woli ludu, gwałcący porządek prawny, poddał torturom, zamordował, uwięził i oskarżył przed sądem tych, co stanęli do walki o przywrócenie praw i wolności ludowi.
Wysoki Sądzie! Ja jestem owym zwykłym obywatelem, bezskutecznie domagającym się od sądu ukarania karierowiczów, którzy pogwałcili prawa i rozwiązali nasze instytucje. A teraz to mnie oskarża się o chęć obalenia tego nielegalnego reżymu i przywrócenia prawowitej konstytucji republiki; trzyma się mnie przez 76 dni w celi w całkowitej izolacji, nie pozwalając z nikim rozmawiać ani nawet ujrzeć mojego syna; prowadzi się mnie przez miasto między dwoma karabinami maszynowymi; przenosi się mnie do tego szpitala, ażeby mnie potajemnie, lecz z całą surowością osądzić; zaś prokurator, z kodeksem w ręce, uroczyście żąda dla mnie 26 lat więzienia.
Powiecie mi, że w tamtym przypadku sędziowie republiki nie interweniowali, ponieważ uniemożliwiono im to siłą. Jeśli tak, to przyznajcie, że i tym razem siłą zostaniecie zmuszeni do skazania mnie. Za pierwszym razem nie mogliście ukarać winnego; tym razem będziecie musieli ukarać niewinnego. Dwukrotnie pogwałcona sprawiedliwość.
Ileż trzeba szarlatanerii, żeby usprawiedliwić rzeczy niczym usprawiedliwić się nie dające, wyjaśnić rzeczy wyjaśnić się nie dające, pogodzić z sobą rzeczy nie dające się pogodzić. W końcu doszło do tego, że uznano za rację najwyższą, iż prawo tworzą fakty. Innymi słowy: zdecydowano, że fakt wysłania czołgów i żołnierzy na ulice, zawładnięcia pałacem prezydenckim, skarbcem republiki i pozostałymi budynkami rządowymi oraz wycelowania karabinów w serce ludu daje prawo do rządzenia. Tym samym argumentem posłużyli się hitlerowcy, którzy okupując różne kraje Europy, ustanawiali w nich swe marionetkowe rządy.
Osobiście jestem przekonany, że rewolucja może być źródłem prawa. Nigdy jednak nie będzie można nazwać rewolucją nocnego napadu z bronią w ręku w dniu 10 marca. W języku potocznym - jak to stwierdził Josś Ingenieros 18 - rewolucją zwykło się nazywać drobne zamieszki, wszczynane przez grupy niezadowolonych w celu pozbawienia sytych ich przywilejów politycznych czy korzyści ekonomicznych, drobne zamieszki, w rezultacie których na ogół następuje zmiana ekipy rządzącej, dokonuje się nowy podział posad i zysków. Nie jest to kryterium filozofa historii, nie może to być kryterium człowieka uczonego.
Twierdzę, że po 10 marca nie tylko nie zaszły żadne głębokie zmiany w organizmie społecznym, ale nawet na powierzchni publicznego bagna nie wzniosła się ani jedna fala, która by poruszyła panującą zgniliznę. Jeżeli za poprzedniego rządu kwitły politykierstwo, kradzież, grabież i brak szacunku dla życia ludzkiego, to obecny reżym pomnożył przez pięć politykierstwo, przez dziesięć grabież i przez sto brak szacunku dla życia ludzkiego.
Wiadomo, że Barriguilla kradł i mordował, że był milionerem, że miał w stolicy wiele kamienic, liczne akcje zagranicznych spółek, bajeczne konta w bankach amerykańskich, dobra wartości 18 milionów pesos, że zatrzymywał się w najbardziej luksusowym hotelu jan-keskich milionerów. Nikt jednak nigdy nie uwierzy, że Barriguilla był rewolucjonistą; Barriguilla był sierżantem u Weylera i zamordował dwunastu Kubańczy-ków w Guatao... W Santiago de Cuba zamordowano 70. De te fabuła narratur.
Przed 10 marca rządziły krajem cztery partie polityczne: Autentyczna, Liberalna, Demokratyczna i Republikańska. Dwa dni po zamachu stanu poparła Bati-stę Partia Republikańska. Nie minął jeszcze rok, a już partie Liberalna i Demokratyczna znajdowały się znowu u władzy. Batista nie przywrócił konstytucji, nie przywrócił swobód obywatelskich, nie przywrócił działalności kongresu, nie przywrócił wyborów bezpośrednich; jednym słowem: nie przywrócił żadnej instytucji demokratycznej, której pozbawił kraj. Przywrócił za to Verdeję, Guasa Inclana, Salvito Garcię Ramosa, A-nayę Murillo i wraz z wysokimi dostojnikami partii tradycyjnych w rządzie przywrócił to wszystko, co w polityce kubańskiej najbardziej skorumpowane, chciwe, konserwatywne i przedpotopowe. To jest właśnie rewolucja Barriguilli!
Daleki od głoszenia nawet najbardziej elementarnych treści rewolucyjnych rząd Batisty pod każdym względem oznaczał dla Kuby regres o dwadzieścia lat. Wszyscy muszą bardzo drogo płacić za jego powrót do władzy, przede wszystkim jednak ci, którzy cierpią głód i nędzę, podczas gdy dyktatura rujnuje kraj poprzez tumult, nieudolność i atmosferę zagrożenia, poświęca się najbardziej odrażającemu politykierstwu i wynajduje coraz to nowe formuły, pozwalające jej utrzymać się przy władzy, choćby nawet kosztem stosu trupów i morza krwi.
Ani jedna śmiała inicjatywa nie ujrzała światła dziennego. Batista żyje oddany duszą i ciałem wielkim interesom i nie może być inaczej ze względu na jego mentalność, całkowity brak ideologii i zasad, wiary, zaufania i poparcia mas. Była to zwykła zamiana rąk i podział łupów między przyjaciółmi, krewniakami, wspólnikami i chmarą żarłocznych pasożytów, którzy są oparciem politycznym dla dyktatora. Ileż hańby kazano znosić ludowi po to, by grupka egoistów, nie mających odrobiny szacunku dla ojczyzny, mogła mieć łatwe i wygodne życie!
Ileż miał racji Eduardo Chibas, gdy stwierdzał w swoim ostatnim przemówieniu, że Batista dąży do powrotu pułkowników, tortur przy pomocy oleju rycynowego i prawa zabijania więźniów podczas próby ucieczki. Zaraz po 10 marca doszło ponownie do aktów wandalizmu, które wydawały się być na zawsze wyrugowane z życia Kuby: napaść na rozgłośnię studencką, a więc nie mający precedensu zamach na instytucję kulturalną; porwanie dziennikarza Mario Kuchilana, uprowadzonego głęboką nocą z domu i torturowanego tak barbarzyńsko, że zmienił się niemal nie do poznania; zabójstwo studenta Rubena Batisty i zbrodnicze strzały oddane do pokojowej demonstracji studenckiej obok tego samego muru, pod którym w 1871 roku ochotnicy rozstrzeliwali studentów; barbarzyńskie tortury stosowane przez aparat represji, w których wyniku ludzie stający przed trybunałami sprawiedliwości plują krwią, jak to było na procesie Garcii Bar-ceny. Nie będę tu opowiadał o setkach przypadków, kiedy to grupy obywateli zostały brutalnie pobite bez względu na to, czy chodziło o mężczyzn, czy o kobiety, o młodzież, czy o starców. Wszystko to wydarzyło się przed 26 lipca. Później, jak wiadomo, nawet kardynał Arteaga nie zdołał się uchronić przed wyczynami tego rodzaju. Wszyscy wiedzą, że padł ofiarą agentów aparatu represji. Oficjalnie twierdzi się, że było to dzieło bandy złodziei. Chociaż raz powiedzieli prawdę. Bo czyż właśnie nie tym jest ten reżym?
Obywatele dopiero co obserwowali z przerażeniem przypadek dziennikarza, który został uprowadzony i przez 20 dni był poddawany torturom ognia. W każdym przypadku niesłychany cynizm, bezkresna hipokryzja, tchórzostwo, polegające na unikaniu odpowiedzialności i niezmiennym obwinianiu wrogów reżymu, procedura rządzenia, nie mająca czego pozazdrościć najgorszej bandzie gangsterów. Nawet zbrodniarze hitlerowscy nie byli tak tchórzliwi. Hitler wziął na siebie odpowiedzialność za masakry z 30 czerwca 1934 roku, mówiąc, że przez 24 godziny był Sądem Najwyższym Niemiec. Zbiry na usługach tej dyktatury, której nie wypada porównywać z żadną inną ze względu na jej upadek moralny, podłość i tchórzostwo, dopuszczają się porwań, tortur i mordów, a następnie, jak typowe kanalie, obwiniają o to przeciwników reżymu. Są to metody właściwe sierżantowi Barriguilli.
Wysoki Sądzie! W żadnym z wymienionych przeze mnie przypadków ani razu nie znaleźli się winni, których by postawiono przed sądem. Jakże to! Czyż nie jest to reżym ładu, spokoju publicznego i szacunku dla życia ludzkiego?
Wspomniałem o tym wszystkim dlatego, żeby mi powiedziano, czy tego rodzaju sytuacja może być nazwana rewolucją rodzącą prawo; czy wolno walczyć przeciw niej, czy nie; czy nie sprostytuowały się zupełnie trybunały republiki, posyłające do więzienia obywateli, którzy pragną uwolnić ojczyznę od takiej nikczemności.
Kuba cierpi okrutny i haniebny despotyzm. Proszę zaś nie zapominać, że opór wobec despotyzmu jest czynem legalnym. Jest to zasada ciesząca się powszechnym uznaniem. Drugi paragraf artykułu 40 naszej konstytucji z 1940 roku brzmi: "Legalnym jest opór mający na celu ochronę praw jednostkowych, które zostały powyżej zagwarantowane". Co więcej, nawet gdyby zasada ta nie znalazła się w konstytucji, to i tak stanowi ona założenie, bez którego nie można sobie wyobrazić istnienia jakiejkolwiek demokratycznej zbiorowości.
Profesor Infiesta w swojej książce o prawie konstytucyjnym wprowadza rozróżnienie między konstytucją polityczną a prawną i stwierdza, że "czasami włącza się do konstytucji prawnej zasady konstytucyjne, które nawet wtedy, gdyby nie były do niej wprowadzone, miałyby za zgodą ludu taką samą moc obowiązującą, na przykład w naszych systemach demokratycznych - zasada większości czy reprezentacji". Prawo do buntu w obliczu tyranii stanowi jedną z tych zasad, które - bez względu na to, czy znajdują się w konstytucji prawnej, czy nie - w społeczeństwie demokratycznym są zawsze żywe.
Ta podjęta przed trybunałem sprawiedliwości kwestia jest jedną z najbardziej interesujących w prawie publicznym. Duguit powiedział w Traktacie o prawie konstytucyjnym, że "jeśli powstanie poniesie fiasko, to nie będzie sądu, który ośmieli się oświadczyć, że nie było konspiracji czy zamachu na bezpieczeństwo państwa, ponieważ rząd był tyrański, a próby obalenia go zgodne z prawem". Proszę jednak zauważyć, że nie mówi on: "Sąd nie będzie mógł...", lecz: "Nie będzie sądu, który ośmieli się oświadczyć...", co wyrażając się jaśniej, oznacza, że nie będzie sądu dość odważnego, który zdecydowałby się pod rządami tyranii tak postąpić. Autor nie wspomina o innej możliwości: jeżeli trybunał jest odważny i należycie wypełnia swoje obowiązki, to zachowa się tak, jak powinien.
Właśnie zakończyła się hałaśliwa dyskusja na temat tego, czy konstytucja z 1940 roku nadal obowiązuje. Trybunał Gwarancji Konstytucyjnych i Społecznych wydał orzeczenie negatywne. Jednocześnie opowiedział się on za aktualnością statutów. Ja jednakże, Wysoki Sądzie, utrzymuję, że konstytucja z 1940 roku obowiązuje nadal. Moje twierdzenie może się wydawać absurdalne i nie na czasie, ale proszę się nie dziwić, wystarczy, że ja jestem zdziwiony, iż trybunał ten podjął próbę dokonania tak nikczemnego zamachu na prawowitą konstytucję republiki.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Historia mnie uniewinni cześć 2
Historia mnie uniewinni cześć 6
Fidel Castro, Historia mnie uniewinni cześć 1
Historia mnie uniewinni cześć 8
Historia mnie uniewinni cześć 4
Historia mnie uniewinni cześć 3
Historia mnie uniewinni cześć 5
W obronie nasion historia jednego morderstwa Część 3
Czytam sobie Historie spod podłogi Część 2 Wyprawa Poziom 2 Bednarek Justyna
Czytam sobie Historie spod podłogi Część 1 Dom Poziom 1 Bednarek Justyna
Część 6 Cementy wiertnicze z historycznej perspektywy
Dydaktyka historii oraz historii i społeczeństwa – część II

więcej podobnych podstron