Historia mnie uniewinni cześć 8

Historia mnie uniewinni cześć 8

Jak to miało miejsce do tej pory, dowiodę słuszności mojego twierdzenia, trzymając się ściśle faktów, prawdy i rozumu. Trybunał Gwarancji Konstytucyjnych i Społecznych został powołany do życia na podstawie 172 artykułu konstytucji 1940 roku, uzupełnionego przez ustawę numer 7 z 31 maja 1949 roku. Ustawy, na mocy których został utworzony, przyznały mu jako organowi czuwającemu nad przestrzeganiem zasad konstytucyjnych pewną określoną i swoistą kompetencję, a mianowicie: rozpatrywanie oskarżeń o niezgodność z konstytucją wnoszonych przeciw ustawom, dekretom, rezolucjom czy aktom negującym, umniejszającym, ograniczającym lub zniekształcającym prawa i gwarancje konstytucyjne, względnie uniemożliwiającym swobodne funkcjonowanie organów państwa.
W artykule 194 postanowiono nader wyraźnie: "Sędziowie i trybunały mają obowiązek rozwiązywania konfliktów między obowiązującymi ustawami a konstytucją, pamiętając zawsze o tym, iż ta ostatnia jest najważniejszą z ustaw". Tak więc, zgodnie z prawami, dzięki którym istnieje Trybunał Gwarancji Konstytucyjnych i Społecznych, powinien on zawsze orzekać na korzyść konstytucji. Jeżeli trybunał ten uznał przewagę statutów nad konstytucją republiki, to całkowicie wykroczył poza swoje kompetencje i uprawnienia, czyli dopuścił się czynu bezprawnego. Ponadto decyzja ta sama w sobie jest absurdalna, a akty absurdalne nie mają ani faktycznej, ani prawnej mocy obowiązującej, nie istnieją nawet w znaczeniu metafizycznym. Bez względu na to, jak bardzo byłby czcigodny jakikolwiek trybunał, to nie może on orzec, iż koło jest kwadratowe ani że groteskowy płód z 4 kwietnia może być nazwany konstytucją państwa.
Przez konstytucję rozumiemy zasadniczą i najważniejszą ustawę danego narodu, która określa jego strukturę polityczną, reguluje funkcjonowanie organów państwowych i określa granice ich działania; powinna być ona stała, trwała i nader ścisła.
Statuty nie spełniają żadnego z tych wymogów. Przede wszystkim zawierają monstrualną, bezczelną i cyniczną sprzeczność w sprawie najważniejszej, a mianowicie w odniesieniu do integracji republiki i zasady suwerenności. Artykuł 1 głosi: "Kuba jest niezależnym i suwerennym państwem, zorganizowanym jako republika demokratyczna..." Artykuł 2 głosi: "Na straży suwerenności stoi lud i od niego pochodzi wszelka władza." Potem jednak następuje artykuł 118, który głosi: "Prezydent republiki będzie mianowany przez radę ministrów". Już nie lud, lecz rada ministrów. Kto zaś wybiera radę ministrów? Artykuł 120 paragraf 13: "Prezydent powołuje i odwołuje ministrów, zastępując jednych drugimi, gdy uzna, iż wymagają tego okoliczności." Kto więc w końcu kogo wybiera? Czyż nie jest to klasyczny węzeł gordyjski, którego jeszcze nikt nie rozsupłał?
Pewnego dnia zebrało się 18 awanturników. Plan przewidywał napad na republikę i jej budżet 350 milionów. Drogą zdrady i pod osłoną nocy osiągnęli swój cel. "A co teraz zrobimy?" Potem jeden z nich powiedział pozostałym: "Mianujcie mnie premierem, a ja was mianuję generałami." Gdy to uczyniono, zawołał 20 halabardników i powiedział: "Ja was mianuję ministrami, a wy mianujecie mnie prezydentem." W ten sposób jedni mianowali drugich generałami, ministrami, prezydentem i zawładnęli skarbem państwa oraz republiką.
Nie chodzi tu o chwilowe zagarnięcie władzy w celu mianowania ministrów, generałów i prezydenta, ale o to, że jeden człowiek ogłosił się w statutach absolutnym panem nie tylko suwerenności, ale życia i śmierci każdego obywatela oraz samej egzystencji narodu. Dlatego utrzymuję, że postawa Trybunału Gwarancji Konstytucyjnych i Społecznych jest nie tylko zdradziecka, nikczemna, tchórzliwa i odrażająca, ale także absurdalna.
W statutach jest artykuł, który pozostał prawie nie zauważony, choć dostarcza on klucza do tej sytuacji, toteż z niego wyprowadzimy decydujące wnioski. Mam na myśli artykuł 257, który mówi, co następuje: "Niniejsza ustawa konstytucyjna może być zreformowana przez radę ministrów przy ąuorum dwóch trzecich jej członków." Kpina osiągnęła tu szczyt. Nie tylko uzurpowali sobie władzę, ażeby narzucać ludowi konstytucję, nie licząc się absolutnie z jego wolą, i ażeby wybrać rząd, który skupia w swoich rękach wszystkie kompetencje, lecz jeszcze poprzez artykuł 257 przywłaszczają sobie najważniejsze z praw reformowania zasadniczej i najważniejszej ustawy państwa. Skorzystali zeń wielokrotnie po 10 marca, choć w artykule 2 twierdzą z największym w świecie cynizmem, że na straży suwerenności stoi lud i że od niego pochodzi wszelka władza. Jeżeli do przeprowadzenia tych reform wystarcza zgoda rady ministrów, to w rezultacie w rękach jednego człowieka znajduje się prawo do czynienia z republiką tego, co mu się przyśni, i to człowieka, który jest największym niegodziwcem, jakiego zrodziła ta ziemia.
A więc to właśnie zostało zagwarantowane przez Trybunał Gwarancji Konstytucyjnych, a zatem wszystko, co z tego wynika, jest ważne i prawomocne? Zobaczmy więc, co ten trybunał zaakceptował. "Niniejsza ustawa konstytucyjna może być zreformowana przez radę ministrów przy ąuorum dwóch trzecich jej członków". Takie uprawnienie nie zna granic. Pod jego osłoną każdy artykuł, każdy rozdział, każdy paragraf, a nawet cała ustawa mogą zostać zmodyfikowane.
Artykuł 1, o którym już wspomniałem, stwierdza na przykład, że Kuba jest niezależnym i suwerennym państwem, zorganizowanym jako republika demokratyczna, chociaż w rzeczywistości jest ona dzisiaj krwawą satrapią. Artykuł 3 głosi, że "terytorium republiki składa się z wyspy Kuby, z wyspy Pinos i pozostałych wysp i wysepek, które do nich przylegają..." i tak dalej. Batista oraz jego rada ministrów pod osłoną artykułu 257 mogliby zmodyfikować wszystkie te artykuły, powiedzieć, że Kuba już nie jest republiką, lecz monarchią dziedziczną, a on, Batista, może się koronować jako jej król; może podzielić terytorium narodowe i odprzedać jedną z prowincji obcemu krajowi, jak to Napoleon uczynił z Luizjaną; może zawiesić prawo do życia i jak Herod posłać żołnierzy na rzeź niemowląt.
Wszystkie te poczynania byłyby legalne, wy zaś mielibyście posyłać do więzienia wszystkich, którzy się im przeciwstawiają, tak jak usiłujecie w tej chwili uczynić to ze mną. Dałem przykłady skrajne po to, żeby lepiej można było zrozumieć, jak smutna i upokarzająca jest nasza sytuacja. A przecież te wszystkie uprawnienia przysługują ludziom, którzy naprawdę zdolni są sprzedać republikę wraz z jej mieszkańcami!
Jeżeli Trybunał Gwarancji Konstytucyjnych i Społecznych zaakceptował tego rodzaju sytuację, to na co czeka, jeśli jeszcze nie zdjął togi? Nie ma mowy o poszanowaniu konstytucji tam, gdzie konstytuanta i władza ustawodawcza stanowią ten sam organizm; jest to jedna z elementarnych zasad prawa publicznego. Jeżeli uświadomimy sobie, że rada ministrów uchwala prawa, dekrety, przepisy, a zarazem ma prawo modyfikowania konstytucji w ciągu dziesięciu minut, to natychmiast nasuwa się pytanie, po co potrzebny nam Trybunał Gwarancji Konstytucyjnych. Jego orzeczenie jest irracjonalne, nie do zaakceptowania, sprzeczne z logiką i ustawami republiki, których wy, panowie sędziowie, przysięgliście bronić. Opowiadając się za statutami, Trybunał Gwarancji Konstytucyjnych i Społecznych nie zniósł naszej ustawy zasadniczej, lecz postawił się sam poza konstytucją, zrezygnował ze swojego istnienia, z prawnego punktu widzenia popełnił samobójstwo. Niech spoczywa w spokoju!
Prawo do buntu, zagwarantowane artykułem 40 konstytucji, pozostaje ciągle jeszcze w mocy. Czy zostało ono ustanowione wówczas, gdy republika żyła jeszcze w normalnych warunkach? Nie. Prawo to jest w stosunku do konstytucji tym, czym łódź ratunkowa dla okrętu na pełnym morzu; spuszcza się ją na wodę tylko wtedy, gdy okręt został storpedowany przez wrogów, którzy zastawili zasadzkę na jego szlaku. Gdy konstytucja republiki została zdradzona, a lud pozbawiono wszelkich praw, pozostało mu jedynie to prawo, którego żadna siła nie jest mu w stanie odebrać, prawo do buntu przeciw uciskowi i niesprawiedliwości.
Jeżeli są jakieś wątpliwości do rozstrzygnięcia, to mam przed sobą artykuł Kodeksu Obrony Społecznej, o którym nie powinien zapominać pan prokurator, stwierdzający, co następuje: "Władze mianowane przez rząd albo wybrane przez lud, które nie stawiają oporu powstaniu przy użyciu wszelkich środków, jakie znajdują się w ich zasięgu, podlegają ubezwłasnowolnieniu od sześciu do dziesięciu lat". Obowiązkiem sędziów republiki było stawienie oporu zdradzieckiemu puczowi z 10 marca. Jest rzeczą całkowicie zrozumiałą, że gdy nikt nie przestrzega prawa, gdy nikt nie wypełnia należycie swych obowiązków, to do więzienia posyła się jedynie tych ludzi, którzy przestrzegają prawa i spełniają swe obowiązki.
Nie możecie zaprzeczyć mojemu twierdzeniu, że reżym, który narzucił się narodowi, nie jest godny jego tradycji i historii. W swojej książce O duchu praw, która posłużyła za podstawę nowoczesnego rozdziału władzy, Monteskiusz rozróżnia trzy podstawowe typy rządu: "republikański, w którym cały lud albo część ludu ma władzę suwerenną; monarchiczny, w którym rządzi jednostka, jednakże w sposób zgodny ze ściśle określonymi prawami; i despotyczny, w którym jednostka, nie szanująca prawa i bez zasad, czyni wszystko nie inaczej, jak zgodnie z własną wolą i kaprysem". Dodaje on następnie: "Człowiek, któremu pięć zmysłów mówi nieustannie, że on jest wszystkim, a inni są niczym, jest oczywiście ignorantem, próżniakiem i zarozumialcem". "Tak jak konieczna jest cnota w demokracji i honor w monarchii, tak konieczny jest lęk pod rządami despotycznymi; jeśli chodzi o cnotę, to jest ona niepotrzebna, a jeśli chodzi o honor, to byłby on niebezpieczny".
Wysoki Sądzie! Od najbardziej zamierzchłej starożytności aż po współczesność prawo do buntu przeciw despotyzmowi cieszy się uznaniem ludzi wszelkich doktryn, wszelkich idei i wszelkich wyznań.
W najodleglejszej starożytności, w monarchiach teokratycznych, na przykład w Chinach, było praktycznie zasadą konstytucyjną, że gdy król rządzi niemądrze i despotycznie, to powinien być obalony i zastąpiony przez cnotliwego księcia.
Filozofowie starożytnych Indii uznawali zasadę czynnego oporu przeciwko zbyt arbitralnej władzy. Usprawiedliwiali oni rewolucję i bardzo często wprowadzali swe zasady w czyn. Jeden z ich duchowych przywódców mawiał: "Opinia podzielana przez większość jest silniejsza niż sam król nawet. Lina skręcona z wielu pasm jest wystarczająco mocna, aby pociągnąć na niej lwa."
Państwa-miasta Grecji i republikańskiego Rzymu nie tylko dopuszczały, lecz nawet zalecały zadawanie tyranom gwałtownej śmierci.
W wiekach średnich John Salisbury w swej Book oj the statesman pisze, że usunięcie przy użyciu siły księcia, który nie sprawuje rządów zgodnie z obowiązującymi prawami, a staje się tyranem, jest czynem prawowitym i usprawiedliwionym. Zaleca on zadawanie tyranom śmierci raczej za pomocą sztyletu niż za pomocą trucizny.
Święty Tomasz z Akwinu w Summa Theologica odrzuca doktrynę zalecającą zabójstwo tyrana, podtrzymuje jednak tezę głoszącą, że lud winien obalać tyranów.
Marcin Luter głosi, że jeśli rząd przeradza się w tyranię, która gwałci prawo, poddani zostają zwolnieni z obowiązku posłuszeństwa. Jego uczeń, Filip Melanchton, uznaje również prawo do stawiania oporu, gdy rząd staje się despotyczny. Kalwin, najwybitniejszy, jeśli chodzi o sprawy polityczne, myśliciel Reformacji, twierdzi, że lud jest uprawniony do chwycenia za broń w celu przeciwstawienia się wszelkiej uzurpacji.
Nawet taki człowiek, jak Juan Mariana, hiszpański jezuita, żyjący za panowania Filipa II, utrzymuje w swej książce De Rege et Regis Institutione, że jeśli ktoś siłą uzurpuje sobie władzę lub też zostanie wybrany, ale sprawuje rządy po dyktatorsku, to każdy obywatel uprawniony jest do zabójstwa tyrana - bądź otwarcie, bądź też za pomocą podstępu, w sposób powodujący możliwie jak najmniejsze zamieszanie. Francuski pisarz, Francois Hotman, utrzymywał, że pomiędzy rządem a poddanymi istnieje pewna więź czy umowa; naród zaś ma prawo podnieść bunt przeciwko tyranii rządu, jeśli ten pogwałci ową umowę.
W tym samym czasie ukazała się bardzo wtedy poczytna broszura Vindiciae Contra Tyrannos podpisana pseudonimem Stephanus Junius Brutus, w której otwarcie głoszono legalność buntu skierowanego przeciwko rządowi uciskającemu naród i zobowiązywano uczciwych sędziów do przewodzenia w tej walce.
Szkoccy reformatorzy John Knox i John Pagnet byli tego samego zdania. W najbardziej reprezentatywnej dla tego poglądu książce, napisanej przez G. Buchmana, stwierdza się, że jeśli rząd dochodzi do władzy bez poparcia narodu i kieruje jego losami w sposób niesprawiedliwy i arbitralny, staje się tyranem i może zostać obalony, a jego członkowie w ostatecznym wypadku nawet pozbawieni życia.
Althusius, niemiecki prawnik, żyjący na początku XVII w., stwierdza w swej Politica methodice digesta, że władza zwierzchnia jako najwyższa władza w państwie zrodziła się z dobrowolnego współzawodnictwa wszystkich obywateli oraz iż władza rządu wywodzi się z narodu. Niesprawiedliwe, niepraworządne lub ty-rańskie rządy zwalniają naród z obowiązku posłuszeństwa i usprawiedliwiają opór lub bunt.
Tak więc, czcigodni sędziowie, przytoczyłem tu przykłady ze starożytności, ze średniowiecza i z początków nowoczesnej ery. Wybrałem przykłady z dzieł pisarzy wszystkich wyznań.
Co więcej, prawo do buntu leży u samych korzeni państwowej egzystencji Kuby. Dzięki buntowi, który miał miejsce pięćdziesiąt lat temu, możecie dzisiaj występować w togach kubańskich sędziów. Oby więc strój ten służył prawdziwej sprawiedliwości.
Jest rzeczą dobrze znaną, że w wieku XVII zdetronizowano za despotyzm dwóch królów angielskich, Karola I i Jakuba II. Fakty te zbiegły się z narodzinami liberalnej filozofii politycznej, ideologii nowej klasy społecznej, która walczyła wówczas o wyzwolenie się z pęt feudalizmu. Ta nowa filozofia boskiemu prawu samowładztwa przeciwstawiała zasady umowy społecznej i przyzwolenia rządzonych. Stała się ona podstawą rewolucji angielskiej w roku 1688, amerykańskiej w roku 1775 i rewolucji francuskiej w roku 1789.
Te wielkie wydarzenia utorowały drogę wyzwoleniu hiszpańskich kolonii w Nowym Świecie; ostatnie ogniwo skuwającego nas łańcucha złamała Kuba. Na pożywce nowej filozofii wyrosły nasze własne poglądy polityczne, które doprowadziły do przekształcenia się konstytucji Guaimaro19 w konstytucję z roku 1940. Ta ostatnia konstytucja powstała pod wpływem socjalistycznych prądów naszych czasów. Zawierała ona zasadę społecznej funkcji własności i przyrodzonego prawa człowieka do przyzwoitej egzystencji, które to niezaprzeczalne prawo nie zostało nigdy w pełni zrealizowane. Prawo do buntu przeciwko tyranii uległo wówczas ostatecznemu uświęceniu i stało się podstawową zasadą wolności politycznej. John Milton napisał już w roku 1649, że władza polityczna spoczywa w rękach ludu, mogącego intronizować i detronizować królów, który ma obowiązek obalania tyranów.
John Locke w Rozprawie o rządach twierdzi, że w wypadku gdy naturalne prawa człowieka ulegną pogwałceniu, naród ma obowiązek obalić lub zmienić rząd. "Ostatnim środkiem w stosunku do niesprawiedliwej i bezprawnej władzy jest walka przeciwko niej". Jean Jacąues Rousseau pisze z wielką swadą w swej książce O umowie społecznej: "Jeśli naród czuje się zmuszonym do posłuszeństwa i jest posłuszny, czyni dobrze; jeśli może zrzucić jarzmo i zrzuca je, czyni jeszcze lepiej, odzyskuje bowiem wolność, powołując się na te właśnie prawa, które zostały mu odebrane". "Nawet najsilniejszy nie jest nigdy dość silny, aby zawsze być panem samego siebie, jeśli nie przetworzy siły w prawo a posłuszeństwa w poczucie obowiązku... Nie wiem, jaka byłaby moralność wynikająca ze stosowania siły. Ustąpienie przed siłą jest aktem konieczności, a nie dobrej woli. Wszystko to powinno odbywać się w ramach zdrowego rozsądku. Kiedy można to zaakceptować jako obowiązek?" "Zrezygnowanie z wolności oznacza rezygnację z praw i obowiązków człowieka. Dla tego, kto rezygnuje z wszystkiego, nie istnieje wystarczająca rekompensata. Taka rezygnacja jest sprzeczna z naturą człowieka. Pozbawić wolę wolności oznacza pozbawić działanie jego siły moralnej. W efekcie godzenie władzy absolutnej z bezgranicznym posłuszeństwem jest wysiłkiem próżnym i pełnym wewnętrznych sprzeczności"...
Thomas Paine powiedział, że "człowiek sprawiedliwy jest bardziej godny szacunku niż koronowany nędznik". Jedynie pisarze reakcyjni, jak ów kleryk z Virginii - Jonathan Boucher - wystąpili przeciwko temu prawu narodów. Stwierdził on, iż "prawo do rewolucji jest doktryną godną potępienia, pochodzącą od Lucyfera - ojca rebelii."
Deklaracja Niepodległości, ogłoszona przez kongres w Filadelfii w dniu 4 lipca 1776, poświęciła temu prawu piękny fragment, który brzmi: "Uważamy za oczywistą prawdę, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równi, że zostali obdarzeni przez stwórcę pewnymi przyrodzonymi prawami, a między innymi: prawem do życia, do wolności i do szczęścia. Dla ochrony tych praw ustanowiono rządy, których władza pochodziła od tych, którymi rządziły. Jeśli kiedykolwiek dana forma rządów okaże się zgubna dla tych celów, to naród ma prawo zmiany lub obalenia takiego rządu oraz ustanowienia innego, który zorganizuje się w taki sposób i na takich zasadach,* jakie będą wydawały się najodpowiedniejsze dla zapewnienia narodowi bezpieczeństwa i szczęścia".
Słynna francuska Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela przekazała przyszłym pokoleniom zasadę: "Jeśli rząd gwałci prawa narodu, powstanie staje się dla narodu najświętszym prawem i pierwszym obowiązkiem. Kto zagarnie władzę, winien być skazany przez ludzi wolnych na śmierć".
Sądzę, że dostatecznie wyjaśniłem mój punkt widzenia; uzasadniłem go o wiele dokładniej, niż to uczynił pan prokurator, kiedy żądał dla mnie kary 26 lat więzienia. Wszyscy jesteśmy po stronie ludzi, którzy walczą o wolność i szczęście ludu; nikt zaś nie popiera tych, którzy lud ciemiężą, poniżają i bezlitośnie wyzyskują. I dlatego musiałem przytoczyć tyle argumentów. Pan prokurator zaś nie mógł przytoczyć ani jednego.
Jakże pan prokurator mógł uzasadnić pozostawienie Batisty u władzy, skoro zdobył on ją wbrew woli ludu oraz pogwałcił prawa republiki, dopuszczając się zdrady i przemocy? Jakże mógł uznać za prawowity ten reżym krwi, ucisku i hańby? Jakże mógł nazwać go rządem rewolucyjnym, skoro w skład jego weszli ludzie, którym przyświecają wsteczne idee i metody rządzenia? Jakże mógł uznać za akt mający moc prawną zdradę popełnioną przez Trybunał, którego zadaniem była obrona naszej konstytucji? Jakim prawem może on wtrącać do więzienia obywateli, którzy w obronie honoru swojej ojczyzny gotowi są oddać swą krew i swe życie? Wszystko to jest potworne w oczach narodu i urąga zasadom prawdziwej sprawiedliwości.
Ale my mamy jeszcze jedną, mocniejszą niż wszystkie inne rację: jesteśmy Kubańczykami, a to nakłada na nas określony obowiązek; niewypełnienie tego obowiązku jest równoznaczne ze zbrodnią i zdradą.
Jesteśmy dumni z historii naszej ojczyzny. Uczyliśmy się jej w szkole i kiedy dorastaliśmy. Słyszeliśmy, jak mówiono o wolności, sprawiedliwości i prawach. Od wczesnych lat uczono nas podziwiać sławne czyny naszych bohaterów i męczenników. Cśspedes, Agra-monte, Maceo, Gómez i Marti - to były pierwsze nazwiska, które głęboko wyryły się w naszych umysłach. Przypominano nam słowa Tytana, że o wolność się nie żebrze, ale zdobywa się ją mieczem.
Zapamiętaliśmy też to, co powiedział Marti w swej Złotej Księdze o wychowaniu obywateli w wolnej ojczyźnie: "Człowiek, który zgadza się posłusznie na niesprawiedliwe prawa i pozwala na to, aby ludzie, którzy znęcają się nad nim, deptali kraj, w którym się urodził, nie jest uczciwym obywatelem... W świecie musi być pewna miara godności, podobnie jak musi być pewna ilość światła. W czasach gdy wielu ludzi nie ma poczucia godności, zawsze znajdą się tacy, którzy posiadają je za wielu. Ci właśnie buntują się ze straszliwą siłą przeciwko tym, którzy pozbawiają ludy ich prawa do wolności, czyli pozbawiają je ich godności. I oni to uosabiają siłę tysięcy ludzi, całego narodu, całą godność ludzką".
Wpajano nam, że 10 Października i 24 Lutego to dni pełne chwały i patriotycznej dumy, bo w owych dniach Kubańczycy powstali do walki przeciwko jarzmu haniebnej tyranii. Uczono nas kochać i bronić pięknego sztandaru samotnej gwiazdy, śpiewać każdego popołudnia hymn, którego strofy głoszą, że żyć w kajdanach jest hańbą, a umrzeć za ojczyznę to znaczy żyć.
Te nauki głęboko zapadły nam w serce i nigdy ich nie zapomnimy, chociaż dzisiaj w naszej ojczyźnie zabija się i więzi ludzi za próbę wcielenia w życie idei, które zaszczepiano im od kolebki. Urodziliśmy się w wolnym kraju naszych ojców. Niech raczej nasza wyspa pogrąży się w odmętach oceanu, niżbyśmy mieli zgodzić się pozostać na zawsze niewolnikami!
Zdawało się, że uwielbienie dla "Apostoła" nie dożyje setnej rocznicy jego urodzin, że pamięć o nim zgaśnie na zawsze, tak wielka była zniewaga. Ale nauka jego żyje, nie umarła, jego lud buntuje się. Jego lud jest godzien mistrza i wiernie zachowuje pamięć o nim. Wielu Kubańczyków poległo w obronie jego nauk. Są młodzi ludzie, którzy we wspaniałym porywie przybyli oddać swą krew i swoje życie u jego grobu, aby on żył wiecznie w sercu ojczyzny. O, Kubo! Cóż by się stało z tobą, gdybyś pozwoliła wygasnąć pamięci o "Apostole"?!
Kończę moją mowę obrończą, ale nie zakończę jej tak, jak zwykli to czynić adwokaci, a mianowicie: prośbą o wolność dla oskarżonego. Nie mogę prosić o wolność dla siebie, kiedy moi towarzysze cierpią już w haniebnym więzieniu na wyspie Pinos. Poślijcie mnie tam, abym mógł podzielić ich los! Jest rzeczą zrozumiałą, że kiedy prezydentem republiki jest zbrodniarz i złodziej, uczciwi ludzie muszą umrzeć lub po niewierać się w więzieniach!
Panom sędziom moja szczera wdzięczność za to, że pozwolili mi swobodnie wypowiedzieć się, bez wywierania na mnie małostkowych nacisków. Nie żywię do was urazy, uznaję, że pod pewnymi względami byliście ludzcy. Wiem, że przewodniczący tego trybunału, człowiek o czystych rękach, nie jest w stanie ukryć swojej odrazy do tego stanu rzeczy, który zmusza go do wydania niesprawiedliwego wyroku. Pozostaje sądowi problem o wiele poważniejszy: winni są na wolności z bronią w ręce, która stanowi nieustanne zagrożenie dla życia obywateli. Jeżeli nie spadnie na nich miecz prawa, czy to z tchórzostwa, czy dlatego, że nie dopuszczą, by tak się stało, albo dlatego że wszyscy sędziowie nie podadzą się do dymisji, to współczuję waszemu honorowi i boleję nad hańbą bez precedensu, która okryje władzę sądową.
Wiem, że dla mnie więzienie będzie cięższe, niż było kiedykolwiek dla kogo innego, pełne gróźb, podłości i tchórzliwej brutalności, ale nie boję się tego, jak nie boję się furii nędznego tyrana, który pozbawił życia siedemdziesięciu moich braci. Skażcie mnie, nie dbam o to, historia mnie uniewinni!




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Historia mnie uniewinni cześć 2
Historia mnie uniewinni cześć 6
Fidel Castro, Historia mnie uniewinni cześć 1
Historia mnie uniewinni cześć 7
Historia mnie uniewinni cześć 4
Historia mnie uniewinni cześć 3
Historia mnie uniewinni cześć 5
W obronie nasion historia jednego morderstwa Część 3
Czytam sobie Historie spod podłogi Część 2 Wyprawa Poziom 2 Bednarek Justyna
Czytam sobie Historie spod podłogi Część 1 Dom Poziom 1 Bednarek Justyna
Część 6 Cementy wiertnicze z historycznej perspektywy
Dydaktyka historii oraz historii i społeczeństwa – część II

więcej podobnych podstron