Historia mnie uniewinni cześć 3

Historia mnie uniewinni cześć 3

Rząd stwierdzał kilkakrotnie z naciskiem, że lud nie sprzyjał naszemu ruchowi. Nigdy nie słyszałem poglądu równie naiwnego, a zarazem powodowanego tak złą wolą. Usiłuje się w ten sposób dowieść uległości i tchórzostwa ludu. Niewiele brakuje, by zaczęto dowodzić jego poparcia dla dyktatury. Nie zdaje ona sobie sprawy, jak dogłębnie obraża mężną ludność prowincji Oriente. Santiago de Cuba mniemało, że walka toczy się między żołnierzami, i nie miało przez wiele godzin rozeznania w sytuacji. Któż śmie wątpić w odwagę, męstwo i bezgraniczne poświęcenie buntowniczego i patriotycznego ludu Santiago de Cuba? Jeżeli Moncada wpadłaby w nasze ręce, to nawet kobiety w Santiago de Cuba poparłyby nas, chwytając za broń! Ileż to karabinów przyniosły naszym bojownikom pielęgniarki ze Szpitala Cywilnego! One także walczyły. O tym nigdy nie zapomnimy.
Nigdy nie mieliśmy zamiaru wciągać do walki żołnierzy garnizonu. Chcieliśmy jedynie, działając przez zaskoczenie, przejąć kontrolę w państwie i zdobyć broń, chcieliśmy wezwać lud do powstania, a następnie zebrać żołnierzy i nakłonić ich, by porzucili nienawistną flagę tyranii i zaciągnęli się pod sztandary wolności; chcieliśmy, by bronili najżywotniejszych interesów narodu, nie zaś egoistycznych spraw garstki ludzi; by zmienili kierunek wymierzonej broni i użyli jej przeciwko wrogom ludu, a nie przeciwko ludowi, bo tam są ich dzieci i ich ojcowie; chcieliśmy, by oni, nasi bracia, walczyli wspólnie z ludem, a nie przeciwko niemu, jak tego pragną jego wrogowie; by wstąpili w służbę jedynej pięknej i zaszczytnej idei, poświęcając swe życie dla dobra i szczęścia Ojczyzny. Tym, którzy wątpią w to, że wielu żołnierzy pójdzie za nami, odpowiem: Jakiż to Kubańczyk nie miłuje chwały? Czyje serce nie zapłonie, gdy zaświta nadzieja wolności?
Oddziały marynarki wojennej nie walczyły przeciwko nam i później by się do nas niewątpliwie przyłączyły. Wiadomo, że ta część sił zbrojnych w najmniejszym stopniu popiera rządy tyrana, a przy tym cechuje ją nader wysoki poziom świadomości obywatelskiej. Co się zaś tyczy pozostałych formacji armii narodowej, to czy walczyłyby one przeciw zbuntowanemu ludowi? Twierdzę, że nie.
Żołnierz jest człowiekiem z krwi i kości, który myśli, postrzega i czuje. Liczy się on z przekonaniami oraz sympatiami i antypatiami ludu. Jeżeli się go poprosi, żeby wyraził swój pogląd, odpowie, że nie może tego uczynić, co nie znaczy, że nie ma własnego zdania. Żyje tymi samymi sprawami, co i pozostali obywatele: utrzymanie, czynsz, oświata dla dzieci, ich przyszłość itd. Dzięki swej rodzinie utrzymuje kontakt z ludem i orientuje się w aktualnym położeniu społeczeństwa, w którym żyje. Nierozsądnym byłoby mniemać, że ponieważ żołnierz otrzymuje państwową pensję, nader zresztą skromną, to obce mu są wszelkie troski, będące udziałem każdego członka rodziny i społeczeństwa.
To krótkie wyjaśnienie było konieczne, bowiem stanowi podstawę faktu, nad którym tylko niewielu zastanawiało się do chwili obecnej: żołnierz żywi głęboki szacunek dla uczuć nurtujących większość ludu.
Za rządów Machado w miarę jak wzrastała nienawiść ludu, malała w sposób widoczny wierność armii, i to do tego stopnia, że grupa kobiet była o krok od wywołania buntu w koszarach Columbia. Najdobitniej jednak świadczy o tym inne niedawne wydarzenie: podczas gdy rząd Grau San Martina cieszył się u ludu maksymalną popularnością, w armii wyrastały jak grzyby po deszczu wciąż nowe spiski, organizowane przez byłych wojskowych bez skrupułów i ambitnych cywilów, lecz do żadnego z nich nie przyłączyły się masy wojskowe.
Wydarzenia 10 marca nastąpiły w momencie, gdy do minimum zmalał prestiż rządu cywilnego; okoliczność tę wykorzystał Batista i jego klika. Dlaczego nie uczynili tego po 1 czerwca? Po prostu dlatego, że gdyby poczekali, aż większość narodu wyrazi swoją wolę za pośrednictwem wyborów, to żaden spisek nie znalazłby poparcia w wojsku.
Można więc sformułować drugie twierdzenie: armia nigdy nie buntowała się przeciw rządowi mającemu poparcie mas. Są to prawdy historyczne i jeżeli Batista decyduje się za wszelką cenę pozostać u władzy wbrew woli zdecydowanej większości obywateli Kuby, to jego los będzie bardziej tragiczny niż ten, który stał się udziałem dyktatora Gerardo Machado.
Myślę, że mogę śmiało wyrazić swe mniemanie o siłach zbrojnych, ponieważ mówiłem o nich i broniłem ich, gdy wszyscy nabierali wody w usta, a postępowałem tak nie po to, by spiskować czy realizować jakieś własne dążenia, jako że żyliśmy w normalnych czasach panowania porządku konstytucyjnego, lecz powodowany humanitaryzmem i świadomością, czym jest powinność obywatelska.
W tym okresie "Alerta" należało do najpopularniejszych czasopism ze względu na zajmowane wówczas stanowisko w kwestiach polityki wewnętrznej. Na jego szpaltach rozwinąłem pamiętną kampanię przeciw przymusowej pracy żołnierzy w prywatnych majątkach wysokich osobistości cywilnych i wojskowych, wspierając ją danymi, fotografiami, filmami i świadectwami wszelkiego rodzaju, z którymi wystąpiłem także przed sądem, donosząc mu o tym stanie rzeczy w dniu 3 marca 1952 roku.
Wielokrotnie oświadczałem w moich pismach, że w imię sprawiedliwości konieczne jest podwyższenie płac ludziom odbywającym służbę w siłach zbrojnych. Chciałbym wiedzieć, czy była jeszcze choć jedna osoba, która by wtedy zabrała głos i zaprotestowała przeciw panującej niesprawiedliwości. Nie uczynili tego, oczywiście, Batista i jego kompani, mieszkający pod ochroną w prywatnym ośrodku rekreacyjnym i dysponujący wszelkiego rodzaju środkami bezpieczeństwa, podczas gdy ja, bez straży przybocznej i broni, ryzykowałem cały czas.
Wtedy broniłem wojskowych, teraz zaś gdy wszyscy znów nabierają wody w usta, stwierdzam, że dali się nędznie oszukać i że oprócz wydarzeń z 10 marca, splamionych hańbą, oszustwem i wstydem, mają teraz na swym koncie okryte tysiąckroć większą hańbą i wstydem straszliwe zbrodnie popełnione w Santiago de Cuba. Odtąd mundur wojskowy jest potwornie zbryzgany krwią i jeżeli w swoim czasie powiedziałem narodowi i potępiłem przed obliczem sądu to, że są tacy wojskowi, którzy pracują jak niewolnicy w prywatnych majątkach, to dzisiaj mówię z goryczą, że są tacy wojskowi, którzy splamili się krwią wielu młodych Kubańczyków, torturowanych i mordowanych.
Stwierdzam także, że jeśli z powodu służby republice, obrony narodu, szacunku dla ludu i ochrony obywatela, żołnierz zasłużył sobie, żeby zarabiać co najmniej sto pesos, to jeśli ma zabijać i mordować, uciskać lud i bronić interesów mniejszości, nie zasłużył sobie, by republika wydatkowała złamany grosz na wojsko. Twierdzę, że koszary Columbia powinny zostać zamienione na szkołę i oddane nie żołnierzom, lecz dziesięciu tysiącom osieroconych dzieci.
Ponieważ jednak nade wszystko chcę być sprawiedliwy, nie mogę uważać wszystkich wojskowych za współwinnych tych zbrodni, tej hańby i tego wstydu, będących dziełem garstki zdrajców i złoczyńców. Zarazem mniemam jednak, że każdy wojskowy, który jest człowiekiem honoru, kocha swój zawód i szanuje swoją instytucję, ma obowiązek wymagać i walczyć o to, by te haniebne plamy zostały zmyte, oszustwa pomszczone, a winy okupione, jeżeli nie chce, by służba wojskowa była zawsze hańbą, a nie powodem do dumy.
Jest rzeczą oczywistą, że 10 marca nie było innego wyjścia jak zabrać żołnierzy z prywatnych posiadłości. Uczyniono tak jednak tylko po to, by zmusić ich do pracy jako portierów, kierowców, służących i strażników rozlicznej rzeszy politykierów popierających dyktaturę. Każdy wyższy urzędnik uważa, że ma prawo wymagać, by wojskowy prowadził jego samochód i ochraniał go, tak jak gdyby nieustannie obawiał się zasłużonego kopniaka.
Jeżeli rzeczywiście chodziło o to, by poprawić położenie wojskowych, to dlaczego nie skonfiskowano wszystkich posiadłości i milionowych fortun tych, którzy zrobili majątek na okradaniu żołnierzy, zmuszaniu ich do pracy jak niewolników i defraudowaniu funduszu sił zbrojnych? Niestety, tacy ludzie zawsze będą mieć żołnierzy, strzegących ich w prywatnych włościach, ponieważ w gruncie rzeczy wszyscy generałowie z 10 marca dążą do tego samego, co było przedtem, i nie zamierzają stwarzać żadnych precedensów.
10 marca był nędznym oszustwem, to prawda... Batista, który poniósł fiasko w wyborach, wraz ze swoją kohortą zdyskredytowanych politykierów wykorzystał niezadowolenie wojska i posłużył się armią, ażeby na barkach żołnierzy wspiąć się na szczyt władzy. Wiem i ja, że wielu z nich jest niezadowolonych i rozczarowanych. Najpierw podwyższono im płace, a potem rozmaitymi sposobami ponownie poczęto je zmniejszać. Poza tym niezliczona ilość osobników, od dawna już nie związanych z armią, powróciła w jej szeregi, blokując drogę do kariery ludziom młodym, uzdolnionym i wartościowym. Zasłużeni wojskowi zostali odsunięci od władzy. Kwitnie skandaliczne kumoterstwo, z którego korzystają krewniacy i znajomkowie wyższych dowódców.
Wielu uczciwych wojskowych zadaje sobie obecnie pytanie, dlaczego siły zbrojne zdecydowały się wziąć na siebie tak straszliwą odpowiedzialność historyczną za obalenie konstytucji i wyniesienie do władzy grupy ludzi niemoralnych, zdyskredytowanych, skorumpowanych, na zawsze unicestwionych politycznie, którzy nie byli w stanie podjąć dialogu ze społeczeństwem nie dzierżąc bagnetów, choć przecież nie w ich dłoniach one są...
Z drugiej strony wojskowi są bardziej tyranizowani niż cywile. Są oni nieustannie inwigilowani i żaden z nich nie ma najmniejszej pewności, że utrzyma się na stanowisku. Każde nawet nieuzasadnione podejrzenie, jakakolwiek plotka, wszelka intryga wystarcza, by ich przeniesiono, usunięto albo zniesławiono czy też wtrącono do więzienia.
Czyż dowódca naczelny Tabernilla nie zakazał im w jednym z okólników rozmawiać z jakimkolwiek opozycyjnie nastawionym obywatelem, to znaczy z 99 procentami ludności?... Cóż za nieufność!... Nawet dziewiczym westalkom rzymskim nie narzucono podobnej reguły! Osławionych domków dla żołnierzy, o których tyle rozprawiano, nie ma na całej wyspie więcej niż trzysta, podczas gdy za sumy wydatkowane na czołgi, armaty i karabiny można by wybudować dom nawet dla każdego rekruta. Batiście nie chodzi o to, by chronić armię, lecz o to - by armia chroniła jego. Rozbudowuje się aparat ucisku i śmierci, lecz to nie przynosi ludziom dobrobytu.
Potrójne straże, stałe skoszarowanie, stan zagrożenia przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, wrogość obywateli, niepewność jutra, oto, co podarowano żołnierzom, czyli innymi słowy: "Umieraj za reżym, żołnierzu, oddaj pot i krew, poświęcimy ci przemówienie i awansujemy po śmierci (gdy przestanie ci na tym zależeć), a potem... dalej będziemy żyć w dostatku i bogacić się; zabijaj, maltretuj, uciskaj lud. Gdy naród zbuntuje się i położy temu kres, ty zapłacisz za nasze zbrodnie, my zaś za granicą nadal będziemy żyć jak książęta. Jeśli powrócimy pewnego dnia, to ani ty, ani twoi synowie nie stukajcie do drzwi naszych pałaców, bo będziemy milionerami, a milionerzy nie mają przyjemności znać ubogich. Zabijaj, żołnierzu, uciskaj lud, umieraj za reżym, oddaj mu pot i krew"...
Jeśliby jednak niewielka część sił zbrojnych, nie dostrzegająca tej jakże smutnej rzeczywistości, zdecydowała się walczyć przeciwko ludowi, który stanąłby do walki o wyzwolenie również jej samej spod panowania tyrana, to i tak zwycięstwo należałoby do ludu.
Pan prokurator pragnąłby wiedzieć,, jakie mieliśmy szansę zwycięstwa. Te szansę opieraliśmy na przesłankach natury taktycznej, wojskowej i społecznej. Usiłuje się upowszechnić mit, jakoby w obliczu nowoczesnej armii zupełnie niemożliwa była otwarta walka ludu przeciwko tyranii. Parady wojskowe i pompatyczne popisywanie się machiną wojenną mają podtrzymywać ten mit i wytworzyć wśród ludu kompleks absolutnej bezradności. Żadna broń jednak, żadna siła nie jest w stanie pokonać ludu, który zdecydował się walczyć o swoje prawa. Niezliczone przykłady na to daje nam zarówno przeszła, jak i obecna historia.
Mamy oto zupełnie świeży przykład Boliwii, gdzie górnicy uzbrojeni w wiązki dynamitu pokonali i rozgromili pułki regularnej armii. Lecz my, Kubańczycy, na szczęście nie potrzebujemy szukać w innych krajach przykładów, bowiem żaden z nich nie jest tak wymowny, jak dzieje naszej własnej ojczyzny.
Podczas wojny 1895 roku było na Kubie około pół miliona żołnierzy hiszpańskich pod bronią, a więc o wiele więcej niż to, co dyktatura jest obecnie w stanie przeciwstawić pięciokrotnie większej liczbie ludności. Uzbrojenie armii hiszpańskiej było nieporównanie bardziej nowoczesne i potężne od uzbrojenia mambises5. Wyposażona ona była częstokroć w artylerię polową, zaś jej piechota posługiwała się wielo-strzałowymi karabinami, podobnymi do tych, których do dzisiaj używa współczesna piechota. Kubańczycy na ogół nie dysponowali inną bronią niż maczety 6, bo ich ładownice były prawie zawsze puste.
Niezapomniany jest jeden z epizodów naszej wojny o niepodległość, opowiedziany przez generała Miro Ar-gentera, szefa sztabu Antonio Maceo 7. Ażeby nie obciążać nadmiernie pamięci, zabrałem ze sobą opis tego wydarzenia.
"Grupa rekrutów, którą dowodził Pedro Delgado, w większości uzbrojona jedynie w maczety, została zdziesiątkowana, gdy rzuciła się na żołnierzy hiszpańskich, i to do tego stopnia, że - bez przesady - z 50 ludzi poległa połowa. Zaatakowali Hiszpanów gołymi rękoma, bez pistoletów, bez maczet i bez noży! Gdy penetrowano gęstwinę nad Rio Hondo, znaleziono o piętnastu zabitych Kubańczyków więcej niż Hiszpanów, choć w pierwszej chwili nie można było ustalić, którą ze stron reprezentowali. Nic nie wskazywało na to, że byli przedtem uzbrojeni. Ubrani byli tak jak zwykle. U pasa mieli jedynie blaszane kubki, a nie broń. Dwa kroki dalej leżał martwy koń w nietkniętym oporządzeniu. Usiłowano odtworzyć kulminacyjny moment tragedii. Otóż ci bohaterscy żołnierze, idąc za przykładem swojego dzielnego dowódcy, podpułkownika Pedro Delgado, z gołymi rękoma rzucili się na bagnety, zaś metaliczny dźwięk, który dał się słyszeć, wydawały owe kubki do picia wody, uderzając o końskie uprzęże. Maceo był poruszony. On, tak przywykły do widoku śmierci w każdym jej przejawie i każdej postaci, wyszeptał taki oto panegiryk: "Czegoś takiego jeszcze nie widziałem: nowicjusze atakujący Hiszpanów gołymi rękoma, z kubkiem do picia wody za wszelką broń. A ja sądziłem, że to kiepscy żołnie-rze!"..." Oto jak walczy lud, gdy pragnie wolności. W samoloty rzuca kamieniami, a czołgi przewraca.
W chwili, gdy miasto Santiago de Cuba znalazłoby się w naszych rękach, postawilibyśmy natychmiast mieszkańców prowincji Oriente w stan gotowości bojowej. Bayamo zostało dlatego właśnie zaatakowane, żeby nasze przyczółki znalazły się nad rzeką Cauto. Proszę nigdy nie zapominać, że prowincja ta, którą dziś zamieszkuje półtora miliona ludności, jest niewątpliwie najbardziej wojownicza i patriotyczna na całej wyspie. To ona przez trzydzieści lat podtrzymywała żagiew walki o niepodległość. To ona złożyła ojczyźnie największą ofiarę, ofiarę z własnej krwi, dowiodła swego poświęcenia i bohaterstwa. W Oriente oddycha się jeszcze atmosferą epopei okrytej chwałą. Tu o świcie, gdy koguty pieją, jak gdyby trąbiły pobudkę i zwoływały żołnierzy, a słońce rzuca promienie na cierniste góry, każdy dzień zdaje się być znowu dniem Yara albo dniem Baire.
Wspomniałem uprzednio, że inne przesłanki, na podstawie których sądziliśmy, iż mamy szansę na zwycięstwo, były natury społecznej. Dlaczego byliśmy pewni poparcia ludu? Kiedy mówimy "lud", oczywiście, nie mamy na myśli dobrze sytuowanych i konserwatywnych odłamów narodu, które bijąc służalcze pokłony przed kolejnym panem, doskonale sobie radzą w każdym ustroju, któremu nie obce są przemoc, dyktatura i despotyzm!
Gdy mówimy o walce, przez pojęcie "lud" rozumiemy uciemiężone masy, którym wszyscy coś obiecują i które wszyscy oszukują i zdradzają. Mamy wtedy na myśli lud, który tęskni za lepszą, szlachetniejszą i bardziej sprawiedliwą ojczyzną; lud, który ożywia odziedziczone po przodkach pragnienie sprawiedliwości, bowiem z pokolenia na pokolenie znosił niesprawiedliwość i drwinę; lud, który pragnie wielkich i mądrych przemian we wszystkich dziedzinach życia i gotów jest oddać ostatnią kroplę krwi, aby one się dokonały, jeśli tylko uwierzy w coś lub w kogoś, a nade wszystko, kiedy uwierzy w siebie samego.
Pierwszym warunkiem szczerości i dobrej wiary w dążeniu do wytkniętego celu jest postępować tak, jak nikt nigdy nie postępuje, to znaczy mówić jasno i bez strachu. Demagodzy i zawodowi politycy dokonują cudów, by pozostać w zgodzie ze wszystkim i ze wszystkimi; toteż siłą rzeczy oszukują wszystkich we wszystkim. Natomiast rewolucjoniści muszą głosić swe idee odważnie. Muszą oni formułować swoje zasady i wyrażać swoje intencje w taki sposób, aby nikt nie poczuł się oszukany, ani przyjaciele, ani wrogowie.
Gdy mówimy o walce i powołujemy się na lud, mamy na myśli 600 tysięcy bezrobotnych Kubańczyków, którzy pragną uczciwie zarobić na chleb i nie opuszczać swojej ojczyzny w poszukiwaniu środków do życia.
Mamy na myśli 500 tysięcy robotników rolnych zamieszkujących nędzne lepianki, którzy pracują cztery miesiące, a przez pozostałą część roku razem z dziećmi głodują, którzy nie mają ani piędzi ziemi pod uprawę, a ich warunki życia muszą budzić współczucie, jeśli się nie ma kamiennego serca.
Mamy na myśli 400 tysięcy robotników przemysłowych i wyrobników, których emerytury zostały sprzeniewierzone, którym odebrano zdobycze socjalne, których mieszkania to najgorsze rudery, których zarobki przechodzą z rąk pracodawcy do rąk lichwiarza, których przyszłość to obniżka płac i redukcja, których życie jest wieczną pracą, a wypoczynkiem - grób.
Mamy na myśli 100 tysięcy drobnych dzierżawców, którzy całe życie uprawiają nie swoją ziemię i patrzą na nią zawsze ze smutkiem, jak Mojżesz na Ziemię Obiecaną, by umrzeć, zanim ją posiądą, którzy jak poddani feudalni muszą oddawać część swoich płodów za użytkowanie skrawka ziemi, którzy nie mogą jej ani kochać, ani upiększać, sadząc drzewo cedrowe czy pomarańczowe, nie znają bowiem dnia ani godziny, kiedy zjawi się żandarm ze strażą wiejską i każe im się stąd wynieść.
Mamy na myśli 30 tysięcy ofiarnych nauczycieli i profesorów, którzy z takim oddaniem i poświęceniem trudzą się, by wychować przyszłe pokolenia, a których tak źle się traktuje i marnie wynagradza za ich pracę.
Mamy na myśli 20 tysięcy drobnych kupców pogrążonych w długach, rujnowanych przez kryzys i dręczonych przez przekupnych urzędników.
Mamy na myśli 10 tysięcy młodych przedstawicieli wolnych zawodów: lekarzy, inżynierów, adwokatów, weterynarzy, nauczycieli, dentystów, farmaceutów, dziennikarzy, malarzy, rzeźbiarzy itd., którzy opuszczając mury uniwersytetów z dyplomami w kieszeni, pragnący wszystko zmieniać na lepsze, pełni nadziei, znajdują się nagle w ślepym zaułku, napotykają wszystkie drzwi zatrzaśnięte, a uszy głuche na ich skargi i prośby.
To jest właśnie ten lud, który wycierpiał wszystkie niedole i dlatego zdolny jest walczyć z bezgraniczną odwagą! Temu ludowi, którego drogi męki są wybrukowane oszustwem i fałszywymi obietnicami, nie mówimy: "Zamierzamy ci wszystko dać", ale: "Nie ma rady, walcz teraz ze wszystkich swych sił, abyś mógł być wolny i szczęśliwy!"




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Historia mnie uniewinni cześć 2
Historia mnie uniewinni cześć 6
Fidel Castro, Historia mnie uniewinni cześć 1
Historia mnie uniewinni cześć 7
Historia mnie uniewinni cześć 8
Historia mnie uniewinni cześć 4
Historia mnie uniewinni cześć 5
W obronie nasion historia jednego morderstwa Część 3
Czytam sobie Historie spod podłogi Część 2 Wyprawa Poziom 2 Bednarek Justyna
Czytam sobie Historie spod podłogi Część 1 Dom Poziom 1 Bednarek Justyna
Część 6 Cementy wiertnicze z historycznej perspektywy
Dydaktyka historii oraz historii i społeczeństwa – część II

więcej podobnych podstron