Ratowanie Żydów przez polski kler katolicki cz 2

Ratowanie Żydów przez polski kler katolicki cz 2


Świadectwa ocalonych i ratujących


Wartime Rescue of Jews

by the Polish Catholic Clergy


The Testimony of Survivors and Rescuers


Mark Paul

Wyd. uzupełnione maj 2019

http://kpk-toronto.org/wp-content/uploads/Wartime-Rescue-of-Jews-by-the-Polish-Catholic-Clergy-rev-2019.pdf



Niemcy atakują Związek Sowiecki, czerwiec 1941


Wschodnią połowę Polski najechał i przejął Związek Sowiecki w połowie września 1939, jako rezultat Paktu Ribbentrop-Molotov między Hitlerem i Stalinem. [69] Niemcy odwrócili się od swego dawnego sojusznika i zaatakowali Związek Sowiecki w czerwcu 1941. Żydzi uciekający przed nadchodzącymi armiami niemieckimi znaleźli pomoc i schronienie u katolickiego księdza w miasteczku Porozów lub Porozowo k. Wołkowysk. Ponad 20 Żydów ukrywał ks. Jan Chrabąszcz. Zorganizował też pozwolenia na podróż dla uchodźców, którzy, jak mówił, byli polskimi robotnikami, umożliwiając im powrót do Białegostoku. (Świadectwo Kalmana Barakina, w Michał Grynberg i Maria Kotowska, komp. i red., Życie i zagłada Żydów polskich 1939–1945: Relacje świadków [Warsaw: Oficyna Naukowa, 2003], s.386)


Do Parasowa [Porozowo] Niemcy weszli dopiero wieczorem 24.06.1941.Natychmiast rozkazali zebranie się wszystkich mężczyzn na głównym placu. Tam rozdzielili żydów od katolików. Żydów ustawili w rzędach i liczyli, i każdemu 10-mu kazali wyjść z szeregu i stanąć po jednej stronie. W ten sposób zgromadzili ok. 20 mężczyzn. Niemcy natychmiast ustawili ich pod ścianą i rozstrzelali. Ja z przyjacielem staliśmy na placu w grupie Żydów, liczono nas, ale mieliśmy szczęście że nie znaleźliśmy się wśród tych "dziesiątek", i dzięki temu żyliśmy dalej. Następnie wszystkich mężczyzn, Żydow i nie-Żydow zamknięto w kościele. Było tam bardzo ciasno, i nie było można oddychać. Trzymano nas w kościele cały dzień, i wypuszczono. Mieszkańcy miasteczka wrócili do domów. My i inni Żydzi, uchodźcy z Białegostoku i innych miejsc, w sumie ok. 24 ludzi, poszliśmy szukać lokalnych Żydów, ale oni nie wpuścili nas do swoich domów ze strachu przed Niemcami. Więc udaliśmy się do księdza w Porozowie - Grabowskiego [Jan Chrabąszcz], który przyjął nas bardzo serdecznie. Tam było już ok. 25 Polaków w jego domu pracujących na polach. Grupa Niemców przyszła do Grabowskiego i chcieli na zabrać, ale ksiądz nas uratował. Powiedział im, że byliśmy robotnikami i pracowaliśmy na polach i Niemcy nas zostawili. Ks. Grabowski trzymał nas w swoim domu przez 7 dni. Dał nam za darmo jedzenie i picie. Ciągle przepraszał, że nie mógł nas przyjąć jak powinien… I dostał z Wehrmachtu [władze wojskowe] dokument zezwalający nam wrócić bez przeszkód do Białegostoku. 1 lub 2 lipca wróciliśmy tam jako grupa 24 ludzi.

Po szybkiej ucieczce sowietów nastąpiło załamanie prawa i porządku w drugiej połowie czerwca i na początki lipca 1941 i wykorzystały to kryminalne elementy do grabieży i wyrównywania rachunków z tymi, których uważali za zwolenników byłych sowieckich okupantów. Żydowskie zapisy mówią o księżach wypowiadających się przeciwko i interwencjach by ograniczyć nadużycia motłochu skierowane przeciwko Żydom w kilku miejscowościach na wschód od Łomży. Wśród najodważniejszych księży byli ks. Cyprian Łozowski z Jasionówki, ks. Józef Kębliński z Jedwabnego, ks. Franciszek Bryx (niekiedy pisany Bryks) z Knyszyna, ks. Franciszek Łapiński z Rutki, [70] i ks. Hipolit Chruściel z Worniany. [71]



[69] Tysiące etnicznych Polaków zabili nie-polscy sąsiedzi we wschodniej Polsce pod koniec września i na początku października 1939, często z zachętą sowieckich najeźdźców. Legendarny polski kurier, Jan Karski, uhonorowany przez Izrael za wysiłki informowania niereagującego Zachodu o realiach holokaustu, pokazuje ostry i niepokojący obraz tego co widział za sowieckiej okupacji w raporcie złożonym w lutym 1940, przed rozpoczęciem holokaustu: "Żydzi zajęli większość stanowisk politycznych i administracyjnych. Ale co gorzej, donoszą na Polaków, zwłaszcza studentów i polityków (tajnej policji), zza kulis kierują działaniami (komunistycznej) milicji, niesprawiedliwie pogorszają warunki w Polsce przed wojną. Niestety, trzeba powiedzieć, że te incydenty są bardzo częste, i bardziej powszechne niż incydenty pokazujące lojalność wobec Polaków czy sentyment do Polski". Pełny raport, w 2 wersjach w Norman Davies i Antony Polonsky, red., Żydzi we wschodniej Polsce i ZSRR… / Jews in Eastern Poland and the USSR, 1939–46 (New York: St. Martin’s Press, 1991), 260–71. Zachowanie wielu Żydow w okupowanej przez sowietów wschodniej Polsce w 1939-1941 w rezultacie hamowało polską sympatię do Żydów. Więcej o tym w rozdziale o wojennej historii zob. Mark Paul, Sąsiedzi w przededniu holokaustu: relacje polsko-żydowskie w okupowanej przez sowietów wschodniej Polsce…* / Neighbours on the Eve of the Holocaust: Polish-Jewish Relations in Soviet-Occupied Eastern Poland, 1939–1941, Internet: <http://www.kpk-toronto.org/obrona-dobrego-imienia/>. [*na moim chomiku]


[70] Zob. Paweł Machcewicz i Krzysztof Persak, red., Wokół Jedwabnego (Warsaw: Instytut Pamięci Narodowej - Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, 2002), vol. 1, 409; vol. 2, 196–98, 238–39, 330, 517. Zob. też Dean, Encyclopedia of Camps and Ghettos, 1933–1945, vol. II, Part A, 898, 900, 909. Ks. Bryx wchodził też w lokalną polską delegację która jesienią 1941 z sukcesem apelowała do władz niemieckich o zawieszenie rozkazu utworzenia zamkniętego getta w Knyszynie.


[71] Tadeusz Krahel, Archidiecezja wileńska w latach II wojny światowej: Studia i szkice (Białystok: Instytut Pamięci Narodowej - Oddział w Białymstoku, 2014), 111.



Kiedy Niemcy zaczęli strzelać do Żydów po wejściu do miasteczka Landwarów w lipcu 1941, niektórzy Żydzi zwrócili się do lokalnego proboszcza ks. Kazimierza Kułaka. Ks. Kułak chciał interweniować u niemieckiego komendanta i w rezultacie niemal zapłacił za to życiem. [72] Ks. Aleksander Pęza z Grajewa wszedł w skład lokalnej delegacji zwracającej się do niemieckich władz wojskowych w lipcu 1941 o zatrzymanie mordów i grabieży. [73] Według księgi pamięci Grajewa, ks. Pęza "niestrudzenie" wzywał chrześcijańską ludność, na codziennych mszach, by nie współpracowała z Niemcami i ich antysemickimi prowokatorami. Kiedy wiadomość o tym doszła do Niemców, został zastrzelony 15.07.1943. [74] Podobne raporty o interwencjach księży w imieniu Żydów pochodzą z Powurska k. Kowel na Wołyniu, [75] i Tłustych we wschodniej Galicji. [76]


W latach międzywojennych, prawnik Alexander Bronowski, na prośbę bpa Mariana Leona Fulmana reprezentował Diecezję Lubelską w sprawach prawnych pomimo krzykliwych protestów w nacjonalistycznej prasie. Po wybuchu wojny Bronowski zamieszkał w Świsłoczy, na wschód od Białegostoku, w okupowanej przez sowietów strefie, gdzie dalej pracował jako prawnik. Opisuje swoje doświadczenia po wkroczeniu niemieckiej armii w czerwcu 1941, i pomocy otrzymanej od kilku Polaków, między innymi od ks. Albina Horby, proboszcza w Świsłoczy. Ks. Horba ukrywal kilku wybitnych Żydów. W maju 1942 został przeniesiony do pobliskiej parafii w Międzyrzeczu Podlaskim, gdzie nadal pomagał Żydom dostarczając im fałszywe świadectwa chrztu. Po wojnie został aresztowany przez sowiecką tajną policję i przetrzymywano go w różnych więzieniach do kwietnia 1948. [77] (Alexander Bronowski, Było ich niewielu /They Were Few [New York: Peter Lang, 1991], s.7–9.)


W sądzie stawałem w procesach pokazowych, politycznych, kryminalnych itp. Kiedy oskarżeni byli Polakami, lokalny ksiądz i aptekarz (Polak) często zwracali się do mnie bym ich bronił…

Moja praca w Świsłoczy była zadowalająca. Miałem kontakty towarzyskie zarówno z Polakami jak i Żydami. Żyłem komfortowo. Ta sytuacja panowała do wybuchu wojny między Niemcami i Związkiem Sowieckim 22.06.1941. To zaskoczyło wszystkich w Świsłoczy. Szybko zorganizowano ewakuację sądu i innych sowieckich urzędów na wschód. Sędzia zasugerował był opuścił Świsłocz z sądem. Odmówiłem, mówiąc, że zamierzałem skontaktować się z moją rodziną w lubelskim getcie, sędzia to zrozumiał.

W czwartym dniu wojny, 26.05.1941, Świsłocz zdobyli Niemcy, i rozpoczęli egzekucje komunistów i łapanki Żydów do przymusowej pracy, grabieży ich własności. Skoro byłem znany w mieście nie tylko jako prawnik, ale i jako wykładowca wypowiadający się przeciwko nazistowskim zbrodniom, zdałem sobie sprawę, że musiałem znaleźć kryjówkę. Opuściłem mieszkanie. Najpierw udałem się do przyjaciela aptekarza, i on, po ukrywaniu mnie przez kilka dni w aptece, zabrał mnie do mieszkania księdza [faktycznie oni ukrywali się w piwnicy koło plebanii ks. Albina Horby – MP].



[72] Zygmunt Zieliński, red., Życie religijne w Polsce pod okupacją 1939–1945: Metropolie wileńska i lwowska, zakony (Katowice: Unia, 1992), 52; Krahel, Archidiecezja wileńska w latach II wojny światowej, 111.


[73] Władysław Świacki, “Pamiętnik przechowany w beczce” (Grajewo: Towarzystwo Przyjaciół 9 PSK, 2007), 173–76.


[74] George Gorin, red., Grayever yizker-bukh (Ksiąga pamięci Grajewa) (New York: United Brayever Relief Committee, 1950), xxxii– xxiii. Podaje się różne daty śmierci ks. Pęza. Najbardziej wiarygodna

Various dates are given for Rev. Pęza’s death. The most authoritative—that on his tombstone—is July 15, 1943. Witold Jemielity gives the date of Rev. Pęza’s execution as July 15, 1941—see Witold Jemielity, “Martyrologia księży diecezji łomżyńskiej


1939–1945,” Rozporządzenia Urzędowe Łomżyńskiej Kurii Diecezjalnej, no. 8–9 (1974): 53; whereas Jacewicz and Woś give the date as August 15, 1943—see Jacewicz and Woś, Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską w latach 1939–1945 vol. 2, 184.


[75] Asher Tarmon, ed., Memorial Book: The Jewish Communities of Manyevitz, Horodok, Lishnivka, Troyanuvka, Povursk, and Kolki (Wolyn Region) (Tel-Aviv: Organization of Survivors of Manyevitz, Horodok, Lishnivka, Troyanuvka, Povursk, Kolki and Surroundings Living in Israel and Overseas, 2004), 418.


[76] Dean, Encyclopedia of Camps and Ghettos, 1933–1945, vol. II, Part A, 841. See also Berenstein and Rutkowski, Assistance to the Jews in Poland, 40; Joseph J. Preil, Holocaust Testimonies: European Survivors and American Liberators in New Jersey (New Brunswick, New Jersey, and London: Rutgers University Press, 2001), 193, 196; Testimony of Berl Glik in Michał Grynberg and Maria Kotowska, comp. and eds., Życie i zagłada Żydów polskich 1939–1945: Relacje świadków (Warsaw: Oficyna Naukowa, 2003) 369–70; Oral History Interview with Adela Sommer, Kean College of New Jersey Holocaust Resource Center, United States Holocaust Memorial Museum Archives.


[77] Dean, Encyclopedia of Camps and Ghettos, vol. II, Part A, 966; Tadeusz Krahel, Doświadczeni zniewoleniem: Duchowni archidiecezji wileńskiej represjonowani w latach okupacji sowieckiej (1939–1945) (Białystok: Polskie Towarzystwo Historyczne - Oddział w Białymstoku, 2005), 45–46. W swoim dzienniku ks. Horba nie potwierdza historii Bronowskiego o zwróceniu się do Bronowskiego o obronę Polaków w sowieckich sądach. Ks. Horba Mówi, że nie znał osobiście Bronowskiego zanim przyszedł szukać schronienia w towarzystwie dr Majzela, miejscowego żydowskiego lekarza i jego żony. Ibid., 209.


Tydzień po przejęciu Świsłoczy przybył nowy komendant i nasiliły się prześladowania Żydów. Dowiedziałem się iż jestem poszukiwany jako wróg nazistów i jako Żyd. Dlatego postanowiłem uciec do Białegostoku, gdzie mieszkały dziesiątki tysięcy Żydów. Ponadto to posunięcie zaprowadziłoby mnie bliżej Lublina. Aptekarz i ksiądz zgodzili się z moją decyzją.

Żeby ułatwić mi ucieczkę ze Świsłoczy, skontaktowali się z pewną Polką, dyrektorką sierocińca znajdującego się przy głównej drodze do Białegostoku, i poprosili ją by pozwoliła mi tam się zatrzymać. Zgodziła się bez chwili wahania. Okazało się, że kiedyś broniłem ją przed bezpodstawnym oskarżeniem o złe traktowanie sowieckich sierot. Po przespaniu jednej nocy w sierocińcu, wyszedłem niezauważony o świcie, z chlebem równym ciężarowi w złocie. Dyrektorka wiedziała że byłem Żydem i że uciekałem ze Świsłoczy, Nie uszedłem dalej niż 30 m kiedy usłyszałem ją bym się zatrzymał. Przybiegła do mnie, zdjęła wiszący na szyi łańcuszek z krzyżykiem, i zapięła go na mnie. Tego krzyżyka nie zdjąłem przez całą drogę do Białegostoku. Zaskoczyła mnie i wzruszyła jej troska by mnie chronić, i nie mogę znaleźć słów by jej podziękować.


Kiedy opuściłem Gródek, dogonił mnie ok. 14-letni żydowski chłopak. On też szedł do Białegostoku. Kilkadziesiąt metrów za nami szli 4 Żydzi. Cztery km od Gródka zobaczyłem zbliżającą się niemiecką ciężarówkę, i kiedy dojechała do nas, wyskoczyli z niej 3 niemieccy żołnierze z karabinami. Podeszli do mnie. "Jude?" – zapytali. Wyczułem zagrożenie i się spiąłem. Wtedy jeden z nich zobaczył krzyżyk na mojej szyi. "Los" – wymamrotał. Odeszli. Kilka minut później usłyszałem strzały. Niemcy zastrzelili idących za nami Żydów.

Byłem zszokowany. Pomimo pęcherzy na stopach szedłem dalej z chłopcem, i nawet przyspieszyłem kroku. Wieczorem dotarliśmy do Białegostoku. Rozstałem się z chłopakiem…

Nie mogłem przestać myśleć o Polce, która uratowała moje życie i chłopaka. Nie pamiętam jej nazwiska, ani nie wiem gdzie mieszka. Świsłocz teraz jest częścią Związku Sowieckiego. Szukałem jej adresu, ale bez sukcesu.

Ale wiem, że kiedy biegła do mnie i założyła mi na szyję krzyżyk, zrobiła to z powodów humanitarnych: żeby ratować ludzkie życie. W sercu zachowuję głębokie poczucie wdzięcznoiści do niej, i do księdza i aptekarza. Później dowiedziałem się, że ksiądz zmarł, a aptekarz wyjechał ze Świsłoczy.


Dr Kac-Edelis z Łodzi znalazł schronienie przed Niemcami w okupowanej przez sowietów wschodniej Polsce. Uciekając przed litewskimi kolaborantami latem 1941, wracał z obozu k. Nowej Wilejki do Warszawy. W styczniu 1942 zapisał swoje świadectwo potwierdzające szeroką pomoc otrzymaną po drodze od Polaków, wśród nich księdza. (Andrzej Żbikowski, red., Archiwum Ringelbluma: Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, volume 3: Relacje z Kresów [Warsaw: Żydowski Instytut Historyczny IN-B, 2000], s.471–74.)


Faktycznie polscy chłopi pomagali nam za darmo. Wchodziliśmy do ich chat gdzie często odmawiali przyjęcia od nas czegokolwiek kiedy oferowali nam mleko, chleb itd. Oprócz tego okazywali nam współczucie i byli oburzeni tym co przytrafiało się nam Żydom…

Należy podkreślić, że napotykałem na wyjątkowo szczerą serdeczność ze strony katolickich chłopów i polskich gospodarzy. Pocieszali mnie i pomagali pieniędzmi, jedzeniem i miejscem do spania. Ranę opatrywano mi we dworach…

W miejscu do którego dotarłem była polska policja, która zwykle przyjmowała Żydów. W jednym z białoruskich miasteczek [tzn. na polskojęzycznym terenie włączonym do tzw. Ostland, i nazywanego Sowiuecką Białorusią], niedaleko od litewskiej granicy, dzięki wysiłkom burmistrza, księdza i szefa Rady Żydowskiej, umieszczono mnie w szpitalu i dano papiery [tzn. dokument tożsamości] i pieniądze na dalszą drogę.


Kiedy Niemcy przejęli wsch. Polskę w czerwcu 1941, Niemcy zaczęli wyłapywać i zabijać Żydów. Kiedy weszli do wioski Pohost Zahorodzki k. Pińska na Polesiu, Żydzi zaczęli uciekać i znaleźli schronienie w ogrodzie ks. Hieronima Limbo, lokalnegoi proboszcza. Tę historię opowiedziano w Głosach z lasu: prawdziwa historia Abrama i Julii Bobrow / Voices from the Forest: The True Story of Abram and Julia Bobrow, opowiedzianą Stephen Edward Paper (Bloomington, Indiana: 1st Books, 2004), s. 30–33.


Ich liczba teraz zwiększyła się do ponad 40 i obejmowała młodych mężczyzn i dzieci. Zbliżając się do domu polskiego księdza Drogomisza, usłyszeli galopujące konie.

Dom w którym mieszkał ksiądz z gospodynią był też kościołem gdzie odbywały się nabożeństwa dla wszystkich katolików w Pohoście Zahorodzkim.

Drogomisz, w czarnych szatach i białej koloratce, zobaczył ich z okna i wyszedł na zewnątrz. Ksiądz był stary i zgarbiony, i znany we wiosce z dobrego serca… Ludzie przychodzili kilometry by zwiedzać jego wnękę ogrodową i poczuć zapach jaśminu i kwiatu pomarańczy.

Siadał sam we wnęce ogrodowej smutno rozmyślając nad narastającym zamieszaniem w jego wiosce i najwyraźniej próbując wymyślić jakiś sposób pomocy. Teraz niepokoje dotarły do dna jego podwórka. Wyszedł szybko by zobaczyć jak mógłby pomóc uciekinierom.

Pilnie skinął ręką do dorosłych Żydów i chłopców by weszli do ogrodu. Ogród miał powierzchnię 2 akrów, ale pomniejszyły go zagony z ziemniakami, miały 400 m szerokości i 700 m długości, rozciągając się aż do jeziora Bobryk i wypełnione były 60 cm wysokości krzewinkami ziemniaków.

Szybko uciekinierzy zeszli z drogi, idąc za księdzem w dół bruzdami między roślinami na koniec najdalszy od drogi. Tam w bruzdach chwastów między rzędami ziemniaków pokładli się by się ukryć. Z tego miejsca mogli prawdopodobnie słyszeć przejeżdżających SSmanów wchodzących do shtetla.

Naziści z Borek teraz weszli do Pohosta Zagorodskiego od północy, przejeżdżając obok polskiej szkoły przy Mieszczańskiej. Obie grupy zebrały się na placu i zeszli z koni…

Żołnierze zaczęli chodzić od domu do domu wymachując swoimi karabinami maszynowymi i batami. W towarzystwie lokalnych białoruskich sił policyjnych, wszystkich znalezionych w domach mężczyzn wypędzali na ulicę…

W wiejskim szpitalu ludzi zbyt chorych czy niesprawnych rozstrzeliwano na miejscu.

Prawie 90 mężczyzn i małych chłopców wyłapano i zmuszono by poszli na plac targowy…

Pośrodku wioski, Obersturmbannfuhrer zawołał do swego sierżanta: "To wszyscy których znalazłeś?", "Tak, Herr Obersturmbannfuhrer" – odpowiedział sierżant. "Tak". To mu wystarczyło.

Dwudziestu SSmanów dosiedli koni… w dół Dworską do kościoła. I dotarli do starego domu, który służył teraz jako kościół katolicki…

Kiedy sierżant ze swoimi ludźmi wjechali do ogrodu na koniach, Drogomisz wybiegł jeszcze raz. "Co robicie z moim ogrodem?" – wrzasnął. "Depczecie moje rośliny. Zniszczycie je". "Tam są Żydzi ukrywający się w ogrodzie" – powiedział sierżant.

"Tu nie ma nic oprócz ziemniaków. I wy je niszczycie" – powiedział ksiądz, przechodząc przed końmi sierżanta i jego ludzi, próbując zablokować im drogę.

"Księże, zejdź z drogi" – zażądał sierżant.

"Nie" – powiedział Drogomisz wyzywająco. "Nie macie prawa. To jest święte miejsce, kościelna ziemia".

"Wyrzućcie go z drogi" – powiedział sierżant do swoich ludzi. Czterej żołnierze zeszli z koni i rzucili słabego księdza na ziemię.

"Miłośnik Żydów" – burknął sierżant.

Następnie żołnierze przeszukali pole, przewracając łęty ziemniaków, depcząc inne i rozrywając brud i plony.

W ten sposób przeczesali pole kiedy 40 Żydów leżało trzęsąc się w brudzie.

Kiedy ich znaleźli, SSmani kazali im wstać, chłostając i bijąc ich kijami kiedy pędzili ich z powrotem na rynek.

Kiedy w końcu zebrali 130 Żydów i chłopców na Rynku, żołnierze SS dosiedli koni i utworzyli krąg wokół nich by zapobiec wszelkim próbom ucieczki. Potem zmusili ich do biegu wzdłuż Dworskiej przez most na rzece Bobric poza miasto…

SSmani zabrali Żydów za skład drewna Bobrów na stary żydowski cmentarz. Na cmentarzu żołnierze ustawili ich rzędami w grupach po 10.

Żydzi w rzędach po 10 musieli maszerować do szeregu nagrobków… Tam musieli uklęknąć plecami do żołnierzy. SSmani zastrzelili ich z karabinów maszynowych.


W Dąbrowicy na Wołyniu, burmistrz i ksiądz katolicki, prawdopodobnie ks. Wiktor Zabiegło, zaapelowali do Niemców o zwolnienie Żydów złapanych przez Niemców kiedy weszli do miasteczka w czerwcu 1941. Manya Auster Feldman wspominała (Świadectwo Manya Auster Feldman, 11.08.1988, Voice/Vision Holocaust Survivor Oral History Archive, University of Michigan at Dearborn, Internet: <http://holocaust.umd.umich.edu/feldman/>):


Oni [Niemcy] zabrali, oni zabrali 200 Żydów – mężczyzn, w średnim wieku, nie tylko młodych. I sprowadzili ich do centrum miasta. Miasta zawsze miały plac gdzie było targowisko. Sprowadzili ich i usiedli na ziemi i mieli skierowane na nich swoje karabiny maszynowe gotowe do strzału… Więc kobiety których małżonków złapano zaczęły biec do księdza, do burmistrza miasta, który był oburzony… Był tam polski ksiądz i duchowni z ukraińskich kościołów. I zaczęły ich błagać "Zrobcie coś dla nas". Niemcy zrobili to w oczywiście jako środek zapobiegawczy, by pokazać, że nie będą tolerować niczego, co zostanie zrobione przeciwko nim. Dlatego najpierw złapali Żydów. I potem powiedzieli, że to ma miejsce w komunistycznym mieście, ci wszyscy to komuniści i zamierzają się ich pozbyć, tej grupy.

Więc matka i ja i kobiety zaczęłyśmy biegać. I ksiądz i burmistrz przyszli do Niemców i powiedzieli: "Tak, to byli komuniści, ale oni wszyscy uciekli do Rosji, więc ci wszyscy tutaj są dobrymi Żydami".

Pod wieczór zwolnili wszystkich oprócz 22, jakby wybrali na oślep 22 ludzi, a pozostałych wysłali do domu. I 22 trzymali jako zakładników w przypadku gdyby w następnych kilku dniach coś się przydarzyło niemieckiemu żołnierzowi, to jest co oni zrobią, zabiją ich… I następnego dnia zabrali ich na targowisko i usłyszeliśmy, że kopią coś jak groby. Więc każdy był pewien, że to jest co mieli robić, mieli zabić Żydów i tam mieli ich zakopać. Ale wydarzyło się coś innego… I zwolnili 22 Żydów.


Polski ksiądz we wiosce Hoduciszki, znajdującej się między Postawami i Święcianami, na płn-wschód od Wilna, próbował ratować Żydów kiedy władze litewskie postanowiły zlikwidować żydowskie getto we wrześniu 1941. (Świadectwo Michaela Potashnika, Yad Vashem Archives, O.71/27/3552432 cyt. w David Bankier, Wypędzenie i zagłada: świadectwa o holokauście z Litwy /Expulsion and Extermination: Holocaust Testimonials from Provincial Lithuania [Jerusalem: Yad Vashem, 2011], s.100–101)


W tę sobotę, 27.09.1941, o 10:00 wszystkich Żydów wypędzono z getta na targowisko, pozwolono im zabrać ze sobą małe tobołki. Tych którzy nie opuścili domów wystarczająco szybko mordercy brutalnie pobili. Pięć rodzin 'pożytecznych Żydów' zostawiono…

O 11:00 w tę samą sobotę Żydów ustawiono w rzędach i zabrano z targowiska w kierunku

Švenčionys [Święciany], zebranych przez policję, partyzantów i cywilnych Litwinów z miasta i ze wsi. Chorych, starszych i słabych zabrano na wagony […]

Pięć kobiet ukrywało się w stodole polskiego księdza. W sobotę rano, zanim zabrano Żydów, wyszły ze stodoły i próbowały udać się do Postawy. Syn asystenta burmistrza i komendant partyzantów w mieście, Pijus Rakovsky, zauważył je i zastrzelił za stodołą. Tam je zakopał… W tę sobotę polski ksiądz poszedł do Litwinów by błagać ich żeby zaopiekował się 20 dziećmi. Mordercy odmówili.

Wszystkich Żydów z miasteczek regionu Old Švenčionys zgromadzono na Poligonie [wcześniej baraki polskiej armii] k. Švenčioneliai [Švenčionėliai albo Nowe Święciany] i trzymano ich tam przez 12 dni w strasznych warunkach. W środę 8.10.1941 rozpoczęła się strzelanina. W ciągu 3 dni zastrzelono ok. 8.000 Żydów. Ich ciała wrzucono do długiego masowego grobu w piaszczystym lesie ok. 3 km od Švenčioneliai.


Księdzu przyznaje się uratowanie żydowskiej rodziny kiedy Żydów z Mołodeczna wyłapali Niemcy w październiku 1941 do egzekucji. Chana Szafran (z domu Pozner), jej siostra Luba i ojciec Mordechai, którzy byli wtedy poza miastem, zostali aresztowani przez lokalną policję po powrocie, i zwolnieni dzięki interwencji lokalnego księdza, który znał Mordechai Poznera. Stąd doszli do getta w Wilejce gdzie przebywali do kwietnia 1943. Chana Szafran opisuje okoliczności swojego uratowania w relacji opublikowanej w Moshe Kalchheim, Be-komah zakufah, 1939–1945: Perakim be-toldot ha-lehimah ha-partizanit be-ya’arot Narots’ (Tel Aviv: Irgun ha-patizanim, lohame ha-mahtarot u-morder ha-geta’ot be-Yi’sra’el, 1991), przełożonej jako "Na początku wojny w Mołodecznie / “At the Onset of the War in Molodecno,” Internet: <http://www.eilatgordinlevitan.com/maladzyechna/mal_pages/m_stories_onset.html>.


Bardzo wczesnym rankiem 25.10.1941 przyszła do nas do domu spanikowana żydowska sąsiadka, i powiedziała, że Niemcy jeszcze raz otoczyli miasto. Zasugerowała matce, że wszyscy powinniśmy uciekać razem. Matka powiedziała mojej małej siostrze Liubie, która miała 11 lat, i mnie, żebyśmy pobiegły do ojca i kazały mu się ukryć. Zakładała, że tak jak wcześniej, naziści tylko szukali mężczyzn. Więc obie pobiegłyśmy tak szybko jak mogłyśmy i powiedziałyśmy ojcu o tym co wydarzyło się w mieście. Nigdy później nie widziałam swojej matki. Później, kiedy byłam na posterunku policji, dowiedziałam się od tej sąsiadki, że matkę zabito kiedy próbowała uciec z domu. Niemcy zastrzelili ją kiedy usiłowała uciec…

Wszystkich znalezionych tego dnia Żydów zebrano i wsadzono do budynku policji. Spotkałyśmy tam ok. 50 mężczyzn, kobiet i dzieci. Wśród nich była też nasza sąsiadka Paula Drutz. To ona powiedziała mi o losie mojej matki. Kiedy czekaliśmy na posterunku policji ojciec zobaczył kumpla z wojska, który teraz był jednym z policjantów. Siedział tam nonszalancko grając na gitarze. Ojciec [Mordechai Pozner] błagał go jako człowiek który miał być wkrótce zabity, by dostarczył wiadomość lokalnemu księdzu. Początkowo zignorował prośbę ojca, ale kiedy ojciec go błagał, zgodził się podać kartkę księdzu.

O północy na posterunek przyszedł ksiądz z 2 policjantami. Zabrali ojca do jednego z prywatnych pokoi, po jakimś czasie wrócił. Wyjaśnił nam plan: jeden z policjantów wkrótce przyjdzie i zabierze go do łazienki. Po jakimś czasie siostra i ja powinnyśmy poprosić też o pójście do łazienki. Wtedy wszyscy uciekniemy. Kiedy czekaliśmy na ojca by poszedł, wzywali Żydów jednego po drugim, i później Żydzi wracali pobici i zmieszani. Dziewczyny wracały z podartymi ubraniami i z wyrazem grozy na twarzach; nietrudno było zgadnąć co im zrobiono.

W Molodecno [sic] wtedy był duży obóz jeńców wojennych, w którym byli sowieccy więźniowie. Ze względu na ten oboz całe miasto było oświetlone ogromnymi reflektorami by uniemożliwić jeńcom ucieczkę. Eskortujący nas policjant, który zabrał nas na zewnątrz posterunku policji, wrzeszczał do nas: "Biegnijcie szybko, kikes! Jeśli nie będziecie biec, zastrzelę was!" Biegłyśmy tak szybko jak mogłyśmy i ukryłyśmy się w gruzach domów stojących po obu stronach ulicy. Było to w czasie godziny policyjnej kiedy nikomu nie wolno było chodzić po mieście, więc musiałyśmy zaczekać do rana żeby opuścić kryjówkę. Wtedy szłyśmy do końca ulicy – miejsca gdzie postanowiłyśmy dołączyć do ojca.

Tak było, dzięki szybkiemu myśleniu ojca uratowaliśmy się od losu jakiego doznała reszta Żydów w budynku policji. Powodem troski tego księdza o ojca było to, że przed wojną ojciec był politycznym przedstawicielem wspólnoty i dobrze znał księdza. Kiedy sowieci napadli we wrześniu 1939, aresztowali starego księdza mówić, że angażował się w anty-komunistyczną propagandę. Ojciec zebrał podpisy od miejscowej ludności i świadectwa, że ten ksiądz uczestniczył tylko w sprawach religijnych, i wkrótce sowieci wysłuchali próśb mieszkańców miasteczka i zwolnili księdza. Kiedy nasze życie było zagrożone, on uratował też życie ojca jak i nas obu.


Żydów w Polsce wschodniej wkrótce zamknięto w gettach i poddano terrorowi. Od wspólnot żydowskich wymuszono ogromny okup (nazywany "udziałem"). Świadectwo Moshe Smolara w Yehuda Bauer, Przemyślenia o holokauście /Rethinking the Holocaust (New Haven and London: Yale University Press, 2001), na s. 154, pokazuje reakcję katolickiego księdza i wiernych na tę tragedię w miasteczku Brześć nad Bugiem.


Na społeczność naciskano o "wkład" dla Niemców – 2 mln marek (albo 4 mln rubli), i członków Judenratu aresztowano żeby zapewnić wpłacenie tej sumy. Jeden z katolickich księży zorgani-zował pomoc dla Żydów i zebrał pieniądze by pomóc wpłacić tę ogromną sumę.


W Brasław Niemcy zażądali od getta zapłaty w złocie. Nie będąc w stanie spełnić tego żądania, Żydzi zwrócili się do ks. Mieczysława Akrejć, dziekana i lokalnego proboszcza. Ks. Akrejć hojnie wpłacił 4.000 złotych rubli. Ale po kilku dniach Niemcy zlikwidowali getto. [78] Źródła potwierdzające pomoc katolickiego kleru w tych wkładach narzuconych na Żydów w Żółkiew i Słonim są w dalszej części książki.


Jacob Gerstenfeld-Maltiel opisał sytuację we Lwowie, i pokazuje polską solidarność z Żydami w pierwszych miesiącach niemieckiej okupacji, w swoich dziennikach Moja prywatna wojna: walka jednego człowieka o przeżycie nazistów i sowietów / My Private War: One Man’s Struggle to Survive the Soviets and the Nazis (London: Vallentine Mitchell, 1993), na s. 56–57 i 62–63.


Problem rozróżniania Żydów od Polaków rozwiązano wprowadzając wymóg by Żydzi i osoby żydowskiego pochodzenia do 3-go pokolenia nosili na prawym ramieniu białą opaskę z Gwiazdą Dawida… W pierwszych dniach od opublikowania nakazu [15.07.1941] zobaczyłem księdza z opaską z Gwiazdą Dawida. Ale po kilku dniach te rzeczy zniknęły i tylko przeklęci nosili opaski. W tym okresie nękania polska ludność okazywała pewien stopień sympatii do Żydów…

Niemcy zażądali "wkładu" od żydowskiej wspólnoty – 20 mln rubli do wpłacenia w ciągu 10 dni. Oczywiście Niemcy zagrozili nieokreślonymi konsekwencjami, jeśli nie dostarczy się całej sumy na czas.

Judenrat opublikował apel dla żydowskiej społeczności i poprosił ją o współpracę…

Osobiście znałem pewnych członków polskiej inteligencji, którzy wpłacili znaczne kwoty by pomóc z wkładem. Choć sumy robiły małą różnicę, gest dobrej woli pokazał ducha który się liczył i miał mocne znaczenie moralne… Te oznaki sympatii od polskiej ludności skłoniły Żydów do jeszcze większej hojności niż okazywali do tej pory.



[78] Świadectwo Mojżesza Bielaka, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, nr 3140, reprodukowane w Jerzy Diatłowicki, red., Żydzi w walce 1939–1945: Opór i walka z faszyzmem w latach 1939–1945 (Warsaw: Żydowski Instytut Historyczny and Stowarzyszenie Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej, 2009), vol. 1, 291–92.



Liczne świadectwa żydowskie potwierdzają, że Polacy wpłacili znaczne kwoty by pomóc zapłacić okup narzucony przez Niemców na Żydów ze Lwowa, Wilna, Chełma, Włocławka, Rzeszowa, [79] i innych miast.


Kiedy rabina Isaaca Yaakova Kalenkovitcha i innych Żydów aresztowano w Drohiczynie Poleskim na Polesiu, za niewpłacenie Niemcom wkładu narzuconego na wspólnotę żydowską, Żydzi zwrócili się do lokalnego księdza o pomoc. (Świadectwo Chaya Reider w Dov B. Warshawsky, Drohiczyn: 500 lat żydowskiego życia / Drohiczyn: Five Hundred Years of Jewish Life, Internet <https://www.jewishgen.org/Yizkor/Drohichyn/Drogichin.html>, przekład Drohitchin: Finf hundert yor yidish lebn [Chicago: Book Committee Drohichyn, 1958], s.318–19.)


Niemcy nałożyli drugi wkład na miasteczko. Ale skoro nie było wiecej pieniędzy ani złota, mordercy zabrali 35 Żydów i rabina z miasteczka jako zakładników. Gdybyśmy nie dali im zażądanej kwoty, zabiliby rabina i 35 Żydów. Burmistrz [Polak o nazwisku Czapliński] Drohiczyna wstawił się za rabinem i Żydami, ale próżno. Małżonki aresztowanych mężczyzn i rabina udały się z błaganiem do ks. Palewskiego [faktycznie ks. Antoni Chmielewski, lokalny proboszcz] o ratowanie życia ich mężów. Ks. Palewski szybko poszedł do komendanta SS i przekonał go by zwolnił rabina i 30 zakładników. Pięciu Żydów zatrzymano jako zakładników do otrzymania wkładu.


Księża pomagali też jednostkom od których Niemcy zażądali dużych okupów za bezpieczeństwo członków rodziny. Mieszkanka Tomaszowa Lubelskiego wspominała jak jej matka zwróciła się do polskiego księdza, który dał jej dużą kwotę w zamian za złoty łańcuch, umożliwiając jej wdzięcznej matce zapłacić "wynagrodzenie" zażądane przez Niemców. (Rachel Schwartzbaum (Klarman), W latach horroru / “During the Years of Horror,” w Joseph M. Moskop, red., Księga pamięci Tomaszowa Lubelskiego /Tomaszow-Lubelski Memorial Book [Mahwah, New Jersey: Jacob Solomon Berger, 2008), s.406.)


Kilka innych rodzin z Tomaszowa i ja postanowiliśmy wrócić do Tomaszowa [z sowieckiej strefy okupacyjnej]. Po przyjściu do moich rodziców oblegli mnie i płakali ze współczuciem


Następnego ranka rodzice dostali ostrzeżenie, że skoro ich córka wróciła z Rosji, to rodzice mają zapłacić dużą sumę za mnie jako odszkodowanie. W domu odbył się lament o tym jak można by zdobyć dużą sumę pieniędzy, i nie było żadnej odpowiedzi. Matka wzięła złoty łańcuch jaki jeszcze mieliśmy, i poszła sprzedać go polskiemu księdzu. Powiedziała mu wszystko, i ksiądz wziął łańcuch, zapłacił jej, i powiedział 'Idź ratuj swoje dziecko'. Matka podziękowała mu z całego serca i odeszła. Następnego ranka wpłaciła dużą sumę za mnie. W ten sposób wszystkie rodziny które wróciły z Rawy Ruskiej musiały zapłacić niezwykle duże pieniądze jako wynagrodzenie.


Kiedy Niemcy zajęli Słonim w czerwcu 1941, podjęli bardzo niezwykły krok mianując ks. Kazimierza Grochowskiego, który pełnił funkcję proboszcza Kościoła św. Andrzeja i – jako rodem z regionu Poznania – bardzo dobrze znał niemiecki, na burmistrza miasteczka. Na tym stanowisku był tylko kilka miesięcy. W tym okresie wstawiał się za Żydami i dawał im fałszywe dokumenty tożsamości. Jego życzliwość zauważył Żyd, który krótko przebywał w Słonimie. (Huberband, Kiddush Hashem, s.373.)



[79] Żbikowski, Archiwum Ringelbluma, vol. 3: Relacje z Kresów, 471, 492 (Wilno), 554, 724 (Lwów); Samuel D. Kassow, Kto napisze naszą historię? /Who Will Write Our History?: Emanuel Ringelblum, the Warsaw Ghetto, and the Oyneg Shabes Archive (Bloomington and Indianapolis: Indiana University Press, 2007), 275 (kiedy Niemcy naqrzucili duże opłaty na społeczność żydowską w Chełmie pod koniec 1939, lokalna polska inteligencja miała wkład w żywności i pieniądzach) Siek, Archiwum Ringelbluma, vol. 9, 121 (Włocławek); Daniel Blatman, En direct du ghetto: La presse clandestine juive dans le ghetto de Varsovie (1940–1943) (Paris: Cerf; Jerusalem: Yad Vashem, 2005), (Polacy dali 100.000 złotych w Rzeszowie); Hera, Polacy ratujący Żydów, 314 (Wilno). To źródło wspomina też, że kiedy Niemcy zgromadzili Żydów z Olkusza w maju 1942, i przez 3 dni przetrzymywali ich w miejscowej szkole średniej bez jedzenia czy wody przed deportowaniem Żydów, polska ludność przynosiła im wodę i jedzenie.



Z Jeziernicy udałem się do Słonimia. Zobaczyłem w połowie zdemolowane miato. Połowę zniszczyły pożary w czasie walk. Kiedy Niemcy przejęli, zastrzelili małą liczbę Żydów. Natknąłem się na długą kolejkę Żydów, i powiedziano mi, że stali w kolejce o pracę od Niiemców w różnych miejscach. Niemcy płacili im chlebem. Nastrój w mieście był dobry. Lokalny ksiądz został mianowany na burmistrza, i przekonał Niemców by nie traktowali Żydów tak źle i tak brutalnie jak w innych miastach.


W dniu mojego wyjazdu ze Słonimia, 12.07.1941, nakazali dla Żydów żółtą oznakę.


Ks. Grochowskiego Niemcy aresztowali i oskarżyli o ukrywanie Żydów. Ponieważ na plebanii nie znaleziono żadnych Żydów, zwolnili go. Aresztowano go ponownie w marcu 1942 i uwięziono w Baranowiczach. Wkrótce potem dokonano na nim egzekucji w nieznanym miejscu. [80]

-------------------


[80] O ks. Kazimierzu Grochowskim zob. Tadeusz Krahel, “W Generalnym Okręgu Białoruś (c.d.),” Czas Miłosierdzia: Białostocki Biuletyn Kościelny, no. 12, grudzień 1998; Tadeusz Krahel, “Ksiądz Kazimierz Grochowski,” W Służbie Miłosierdzia: Białostocki Biuletyn Kościelny, no. 2, luty 2009; Krahel, Archidiecezja wileńska w latach II wojny światowej, 195. Zob. też świadectwo Salomona Szlakmana w Grynberg i Kotowska, Życie i zagłada Żydów polskich 1939–1945, 522–25; Żbikowski, Archiwum Ringelbluma, vol. 3, 356.


Pełna furia holokaustu 1942–1945


Niemcy wprowadzili karę śmierci za pomoc Żydom, gdyż tak wielu Polaków dalej pomagało Żydom pomimo wielokrotnych ostrzeżeń, nieustannej antysemickiej propagandy i gróźb sankcji. Ale Polacy nadal handlowali i ukrywali Żydów frustrując niemieckie próby odizolowania Żydów, konieczny warunek wstępny do ich zagłady. Dlatego Niemcy poczuli się zmuszeni wprowadzić ostrzejsze środki by ukrócić kontakty między Polakami i Żydami, w możliwie najszerszym zakresie. Niemieckie prawo zarządziło karę śmierci nie tylko dla ukrywających czy pomagających Żydom, ale i dla tych którzy wiedzieli o ukrywającym się Żydzie, a nie zgłosili tego władzom. Gazeta Lwowska, oficjalny niemiecki dziennik wydawany po polsku, stwierdził 11.04.1942 (Bartoszewski, Łączy nas przelana krew / The Blood Shed Unites Us, p.40):


Niefortunne jest to, że ludność wiejska nadal - teraz ukradkiem - pomaga Żydom, wyrządzając szkodę społeczności, a tym samym sobie, tą nielojalną postawą. Wieśniacy stosują wszelkie nielegalne sposoby, cały swój spryt, i obchodzą przepisy by dostarczyć miejscowemu żydostwu różnego rodzaju żywność w każdej ilości…

Ludność wiejską trzeba odciąć i odizolować od Żydów raz na zawsze, oduczyć ich niezwykle aspołecznego nawyku pomagania Żydom.


SS i szef policji w regionie Radomia wydali okólnik 21.09.1942, nakreślający i uzasadniający nowe drakońskie środki jakie będą podejmowane by położyć kres temu "problemowi" (Barto-szewski, The Blood Shed Unites Us, s.40):


Doświadczenie kilku ostatnich tygodni pokazało, że Żydzi, żeby uniknąć ewakuacji, raczej uciekają z małych żydowskich dzielnic mieszkalnych [np. getta] głównie do społeczeństwa.

Ci Żydzi musieli być zabierać przez Polaków. Proszę o nakazanie wszystkim burmistrzom i sołtysom tak szybko jak możliwe, że każdy Polak który przyjmuje Żyda czyni się winnym zgodnie z Trzecim Rozkazem o ograniczeniach zamieszkiwania w Generalnej Guberni od 15.10.1941 (GG Official Gazette,s.595).

Za wspólników uważać się będzie też tych Polaków, którzy żywią zbiegłych Żydów albo sprzedają im żywność, nawet gdyby nie proponowali im schronienia. W każdym razie ci Polacy podlegają karze śmierci.

W przeddzień likwidacji getta w Żelechowie k. Garwolina, które miało miejsce 30.09.1942, żydowscy liderzy zaufali lokalnej parafii katolickiej. Historia opowiedziana w Jonathan Kaufman, Dziura w sercu świata: bycie Żydem we wsch. Europie / A Hole in the Heart of the World: Being Jewish in Eastern Europe (New York: Viking/Penguin, 1997), s.102.


W wieczór przed przybyciem Niemców z pogłoskami o deportacji szerzącymi się w przerażonym getcie, kilku żydowskich liderów biegli przez ciemny plac targowy i pukali do drzwi plebanii naprzeciwko kościoła. Kiedy odpowiedział ksiądz, poprosili go o przechowanie dokumentów ich społeczności – aktów urodzenia i zgonów i najważniejszych dokumentów. Oni wrócą by je odebrać kiedy będą mogli. Ksiądz się zgodził, i ukrył je w krokwiach plebanii. Następnego dnia rozpoczęły się deportacje do Treblinki.


Księża i zakonnice w całej Polsce reagowali na coraz ostrzejsze środki narzucane przez Niemców za pomoc Żydom, którzy uciekali z gett. Szczególnie narażone były żydowskie dzieci, i przyjmowano je głównie w sierocińcach i i internatach pod opieką zakonnic. Ale wysiłki ratowania Żydów przez katolicki kler nie zawsze były mile widziane. Często wymagano, że konwersja była głównym i co najmniej ważnym czynnikiem w decyzji kleru i zakonów o udzielaniu pomocy Żydom. Faktycznie był to jeden z powodów podanych przez żydowskich liderów z Warszawy odmowy propozycji Kościoła Katolickiego umieszczenia kilkuset żydowskich dzieci w klasztorach i zakonach. Emanuel Ringelblum, kronikarz warszawskiego getta, uznaje tę ofertę pomocy i pisze, w najbardziej niepochlebnych słowach, o przypisywanej klerowi katolickiemu motywacji przez ówczesnych liderów wspólnoty żydowskiej: prozelityzm ("wyrywanie dusz"), chciwość finansowa i dbanie o własny prestiż. Napotkawszy na gwałtowny sprzeciw ze strony ortodoksyjnych i innych żydowskich grup, plan odłożono. Ale żydowscy rodzice, mając wolną rękę w umieszczaniu swoich dzieci prywatnie w katolickich instytucjach, mimo że wielu rabinów też stanowczo się sprzeciwiali. Niektóre z ich dyskusji zapisane przez Ringelbluma zasługują na powtórzenie (Emmanuel Ringelblum, Relacje polsko-.żydowskie w czasie II wojny światowej / Polish-Jewish Relations During the Second World War [New York: Howard Fertig, 1976], s.150–51):


Byłem na dyskusji o tej sprawie kilku żydowskich intelektualistów. Jeden z nich kategorycznie sprzeciwił się operacji… Obietnica księży nie nawracania dzieci nie byłaby próżna [mimo że będzie trzymany rejestr dzieci, notatki o rozsyłaniu ich po kraju, żeby mogły być odebrane po wojnie]; czas i edukacja miałyby swoje żniwo… Żydowska ludność nie ma prawa uczestniczenia w takim przedsięwzięciu.


Chociaż Ringelblum pragnie przenieść winę za porażkę tego projektu na katolicki kler, nie można rozsądnie wierzyć, że władze kościelne podjęłyby się tego przedsięwzięcia tylko po to, by widzieć jego fiasko, gdy w rzeczywistości działały już liczne klasztory i zakony ukrywające żydowskie dzieci. Co więcej, była niechęć ze strony wielu Żydów by oddać swoje dzieci Polakom na przechowanie. Jeden z ocalonych mówi o następującej rozmowie (Pearl Benisch, Pokonaać smoka /To Vanquish the Dragon [Jerusalem and New York: Feldheim Publishers, 1991], s.131):


"Oddałem synka polskiej rodzinie i ufam Bogu że on przeżyje" – powiedział z ulgą młody ojciec. "Och, nie" – usłyszałem okrzyk Mr Bluma. "Nigdy nie oddałbym swoich dzieci chrześcijańskiej rodzinie. Kto wie czy małżonka i ja przeżyjemy by odebrać je po wojnie? A jeśli nie" – kontynuował głosem pełnym emocji – "to one wyrosną na dobrych chrześcijan, niech Bóg broni. O nie!" – powtórzył z pasją. "Lepiej żeby umarły jako żydzi. Niech idą razem ze swoim narodem, zgińmy razem. Nie mógłbym powierzyć swoich dzieci Gojom" – zakończył zdecydowanie.

Jak zauważa Jadwiga Piotrowska, pracownica warszawskiej opieki społecznej zaangażowana w ratowanie wielu żydowskich dzieci, nawracanie swoich żydowskich podopiecznych nie było celem zakonnic. Zamiast tego, by zapewnić im bezproblemową integrację w sierocińcach i innych instytucjach gdzie żydowskich podopiecznych uważano za polskich katolików, całkowita asymilacja religijna była kluczowa dla udanego wysiłku ratowania. (Ewa Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach: Udział żeńskich zgromadzeń zakonnych w akcji ratowania dzieci żydowskich w Polsce w latach 1939–1945 [Lublin: Clio, 2001; Lublin: Gaudium, 2004], s.209.[81])


Ratowane dzieci nie tylko miały wyrobione dla nich dokumenty i wykreowaną dla nich "aryjską" przeszłość, i znajdowane inne miejsce do przeżycia. Konieczne było wszczepienie im świadomości, że w żaden sposób nie są gorsze, że nie różniły się od rodowitych polskich braci, że one też były Polakami. Niemcy często odwiedzali prowadzone przez zakony sierocińce, sprawdzały dokumenty dzieci i ich wiedzę religijną, każąc im się modlić czy cytować katechizm. Wszelka niedokładność ze strony dzieci mogłaby doprowadzić do śmierci wielu osób, w tym dzieci. Co więcej, to mogłoby zagrażać całej akcji ratunkowej… Dlatego konieczne było chrzczenie dzieci i nauka religii. Koszmarne wspomnienia z ich przeszłości starannie usuwano, żeby nie mogły różnić się w żaden sposób od polskich dzieci. Mówiąc prawdę to nie była konwersja, żadne powiększanie wyznawców katolicyzmu, qa jedynie walka o życie, w której nie można było popełnić żadnego błędu.


Jan Dobraczyński, przedwojenny członek Narodowej Partii Dmokratycznej (“Endecji”), swoje biura Wydziale Opieki Społecznej w Warszawie wykorzystywał do umieszczania 500 żydowskich dzieci w katolickich zakonach. Było to trudne zadanie. Wiele dziecie miało semicki wygląd, często słabo mówiły po polsku albo z żydowskim akcentem, i większość z nich mało albo wcale nie znały katolickich modlitw i rytuałów, więc nie było im łatwo się wmieszać. (Nawet kiedy nauczyły się katolickich rytuałów, przesadzały z nimi, np. czyniąc znak krzyża kilka razy zamiast raz, przed posiłkiem.) Dobraczyński wspominał te czasy w wywiadzie opublikowanym krótko przed jego śmiercią. (“Traktowałem to jako obowiązek chrześcijański i polski”, Słowo–Dziennik Katolicki, Warsaw, no. 67, 1993.)




[81] Jest to część obszernego wywiadu z Jadwigą Piotrowską. Zob. Ewa Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach: Udział żeńskich zgromadzeń zakonnych w akcji ratowania dzieci żydowskich w Polsce w latach 1939–1945 (Lublin: Clio, 2001; Lublin: Gaudium, 2004), 205–10.



Bałem się umieszczać [żydowskie] dzieci w jakiejkolwiek instytucji, i polegałem tylko na zakonach. Byłem znany wszystkim siostrom i one mi ufały. Zgromadziłem siostry i powiedziałem: "Drogie Siostry, będziemy ukrywać żydowskie dzieci. Jeśli dziecko jest wysłane z moim podpisem, to będzie wskazówka, że jest ono żydowskie, i będziecie wiedzieć jak postępować". Powiedziałem im też, że nie wyślemy więcej dzieci do żadnej instytucji niż ustaliliśmy…

nasi pracownicy społeczni szukali [żydowskich] dzieci. Czasem znajdowali je na ulicach albo w jakiejś prymitywnej kryjówce. Kiedyś poinformowano nas, że 2 chłopcy ukrywali się w kąciku na przedmieściu w Pradze. Jeden z nich miał wysoką gorączkę i musieliśmy go przenieść. Zakonnica zabrała chorego chłopca do tramwaju i zaczął wrzeszczeć coś w jidysz. Motorniczy był na tyle bystry, że wyczuł niebezpieczeństwo i krzyknął: "Tramwaj jedzie do zajezdni. Wszyscy wychodzą". Jednocześnie zasygnalizował siostrze, że ona i chłopak mają zostać.

Każde dziecko zabierano na kilka dni do domu pracownika społecznego. Tam uczono je nowych imion i modlitw, i jak robić znak krzyża. Dzieci w końcu zabierano do instytucji katolickich i nie mogły się różnić od mieszkających tam polskich sierot.

Wojnę przeżyły wszystkie dzieci oprócz jednego. (Chłopiec który nie przeżył został zabity przez Ukraińców w Turkowicach gdzie ukrywano go w klasztorze.) … kilkoro dzieci pozostało chrześcijanami, reszta wróciła do wiary przodków.


Działaczka Żegoty, Irena Sendler (znana też po polsku jako Sendlerowa, née Krzyżanowska), wspominała, że czasami Żydzi prosili ją o "gwarancję", że ich dzieci przeżyją wojnę. Tłumaczyła im, że nie mogła nawet zapewnić bezpiecznego wyjścia dzieci z getta. To też zniechęcało Żydów do szukania miejsc dla dzieci z chrześcijanami. [82] Izajasz Druker, którego zadaniem było szukanie ocalonych żydowskich dzieci po wojnie, stwierdził autorytatywnie, opierając się na szerokim doświadczeniu z lat 1945-1949: "w zakonach nie odgrywała roli sprawa pieniędzy". [83] Choć prawdą jest, że niektórzy Polacy prosili o zapłatę za utrzymanie swoich żydowskich podopiecznych, to było oczekiwane biorąc pod uwagę ryzyko i trudności materialne każdego pod okupacją niemiecką. Bardzo chwalony duński wysiłek ratunkowy był opłacany dużymi pieniędzmi przekazywanymi przez samych Żydów, [84] i ratowanie w Belgii i innych krajach też subsydiowali sami Żydzi. [85]




[82] Żegota: Rada Pomocy Żydom w okupowanej Polsce / Council for Aid to Jews in Occupied Poland (1942–1945), Documentaries International Film & Video Foundation, Washington, D.C., 1998.


[83] Ewa Kurek, Twoje życie warte mojego: jak polskie zakonnice uratowały setki żydowskich dzieci w okupowanej przez Niemców Polsce /Your Life Is Worth Mine: How Polish Nuns Saved Hundreds of Jewish Children in German-Occupied Poland, 1939– 1945 (New York: Hippocrene Books, 1997), 208.


[84] Na początkowych etapach operacji ratunkowej, tylko bogaci duńscy Żydzi mogli pozwolić sobie na krótkie przejście do Szwecji. Prywatni przewoźnicy ustalali swoją cenę i koszty były wygórowane, od 1.000 do 1.200 kroner za osobę ($160 to $1.600 w tamtym okresie). Później, kiedy wkroczyły zorganizowane duńskie grupy atunkowe by koordynować ucieczkę i zbierać fundusze, średnia cena za osobę spadła do 2.000 a następnie do 500 kroner. Koszt całkowity operacji ratunkowej wyniósł ok. 12 mln kroner, z czego Żydzi zapłacili ok. 7 mln kroner, w tym 750.000 kroner pożyczka jaką Żydzi mieli spłacić po wojnie. Zob. Mordecai Paldiel, Sprawiedliwi wśród narodów / The Righteous Among the Nations (Jerusalem: Yad Vashem; New York: Collins, 2007), 105–9; Leni Yahil, Ratowanie duńskiego żydostwa: sprawdziqn z demokracji /The Rescue of Danish Jewry: Test of a Democracy (Philadelphia: Jewish Publication Society of America, 1969), 261–65, 269. Jak praca Sofie Lene Bak Nie ma o czym mówić: wojenne przeżycia duńskich Żydów / Nothing to Speak of: Wartime Experiences of the Danish Jews 1943–1945 (Copenhagen: Danish Jewish Museum, 2011) jasno mówi: "nie da się dłużej ignorować, że pieniądze były osią na której obracał się cały aparat ucieczki". Pieniądze były potrzebne by zorganizować rybaków i ich łodzie, i zapewnić ich odpowiednią ilość. Cena opierała się na popycie i podaży. Niektórzy rybacy zarobili fortunę kosztem Żydów. Średnia cena była 1.000 kroner na osobę. Były opłaty 50.000 kronen, ale średnio 10.000 kronen za 4-osobową rodzinę. Średni zarobek miesięczny wykwalifikowanego robotnika w 1943 wynosił 414 kroner. Ale w przypadku Danii żądanie tych ogromnych pieniędzy było uzasadnione. Mówi się nam, ży żądania opłaty trzeba postrzegać w stosunku do niebezpieczeństwa przejścia, ryzyko utraty ich łodzi, co doprowadziłoby do utraty zarobków, i zdolność utrzymania rodzin, jak i prawdopodobieństwo aresztowania. Ale nie było żadnych Niemców pilnujących cieśniny między Danią i Szwecją w październiku 1943, i ani jednej łodzi z żydowskimi uciekinierami Niemcy nie złapali na morzu.


[85] Belgijski Comité de Défense des Juifs, który reprezentował szeroki wachlarz żydowskiej społeczności, był zaangażowany w propagandę, finanse, fałszywe dokumenty i pomoc materialną. Uważa się, że pomógł 12.000 dorosłym i 3.000 dzieci, z których 2.443 otrzymało wsparcie finansowe, i przyczyniło się pośrednio do udzielenia pomocy jeszcze 15.000 osobom. Komitet wykorzystywał co najmniej 138 róznych świeckich czy religijnych instytucji, i co najmniej 700 rodzin do ukrywania dzieci. Te operacje wymagały ogromnych zasobów i pieniędzy, zwłaszcza na miesięczne wsparcie dla rodzin i instytucji na żywność i odzież dla dzieci. Zbieranie funduszy rozpoczęto od apeli do bogatych Żydów i zmuzając bogatszych Żydów do podwójnej opłaty za usługi w celu wspierania ratowania biedniejszych Żydów. Komitet był w stanie dostac pożyczkę na sumę BFr 3 mln z Banque de Bruxelles, i miesięczne subwencje od amerykańskiego Żydowskiego Joint Distribution Committee, początkowo na SFr 20.000 i zwiększone stopniowo do SFr 100.000, które przeszmuglowanio ze Szwajcarii do Belgii. Dodatkowe fundusze przyszły od innych jednostek i organizacji. Całkowite wydatki komitetu za okupacji szacowano na BFr 48 mln. Zob. Bob Moore, Zintegrowana samopomoc w historii żydowskiego przeżycia w Zach. Europie / “Integrating Self-Help into the History of Jewish Survival in Western Europe,” w Norman J.W. Goda, red., Żydowskie historie z holokaustu: nowe podejścia ponadnarodowe / Jewish Histories of the Holocaust: New Transnational Approaches (New York and Oxford: Berghahn, 2014), 193–208, tu 196–97.



Jak pokazuje niedawne badanie, odwrotnie do zachodnich Europejczyków, przeważająca większość Polaków po prostu niebyła w stanie proponować materialnej pomocy Żydom. [86] Uczciwi ocaleni, tacy jak Yitzhak Zuckerman, lider żydowskiego podziemia w Warszawie, doceniają nawet opłaconą Żydom pomoc. (Yitzhak Zuckerman “Antek”, Nadmiar wspomnień: kronika powstania w warszawskim getcie / A Surplus of Memory: Chronicle of the Warsaw Ghetto Uprising [Berkeley: University of California Press, 1993], s.461, 493.)


Każdy kto czuje nienawiść do polskiego narodu popełnia grzech! Musimy postępować odwrotnie. Na tle antysemityzmu i ogólnej apatii, ci ludzie są wspaniali. Było tam wielkie niebezpieczeństwo w udzielaniu nam pomocy, śmiertelne niebezpieczeństwo, nie tylko dla nich ale i dla ich rodzin, czasem dla całej kamienicy gdzie mieszkali… Powtarzam to dzisiaj: żeby doprowadzić do śmierci 100 Żydów potrzebny był 1 Polak donosiciel; żeby ratować 1 Żyda, czasami wymagało pomocy 10 przyzwoitych Polaków, pomocy całej polskiej rodziny, nawet jeśli robili to za pieniądze. Jedni oddawali swoje mieszkanie, a inni robili karty tożsamości. Nawet bierna pomoc zasługuje na wdzięczność. Piekarz który nie doniósł, na przykład. Był to problem dla polskiej 4-osobowej rodziny, która nagle musiała kupować podwójne ilości bułek czy mięsa. I jaki był kłopot chodzić dalej by kupić żeby wesprzeć rodzinę ukrywającą się z nimi… I twierdzę, że nieważne jest kiedy zabrali pieniądze, życie nie było też łatwe dla Polaków; i nie było żadnego sposobu zarobić na życie. Były wdowy i oficjele, którzy zarobili kilka złotych na pomocy. I byli tam wszelkiego rodzaju ludzie którzy pomagali.


Jeśli miałbym ocenić to zjawisko za pomocą jednej z najlepszych znanych mi osób, Irenę Adamowicz, która pomagała Żydom celowo i świadomie, jako oddana chrześcijanka, która pomagała tyle ile mogła, to nie mogę zignorować tego, że widziała też inną misję dla siebie: nawracanie Żydów, skoro nie ma ważniejszego przykazania jak nawracać Żydów na chrześcijaństwo, w towarzystwie wiary która uratuje świat. Nie mówię, że porzuciłaby kogoś nawet gdyby nie skupiała się na chrześcijańskim celu: np. gdyby rabin miał szansę uratować Goja. On nie widziałby nic złego, gdyby przy tej okazji zaczął opowiadać mu o religii Mojżesza i różnych praktyk judaizmu. Czy jest w tym coś złego? Irena też spełniała taką "misję". Wiem o co najmniej 4 czy 5 takich przypadkach.


Z drugiej strony, amerykański socjolog Jan Tomasz Gross praktykę chrzczenia żydowskich dzieci bez zgody ich rodziców nazwał "mordem rytualnym": mam na myśli "mord rytualny" żydowskich dzieci przez katolicki kler, jaki miał miejsce, w pewnym sensie, za każdym razem kiedy chrzczono żydowskie dziecko bez konkretnej prośby ani zgody jego czy jej rodziców". [87] Oskarżenie to upiornie przypomina obsceniczne oskarżenia, które skierowano na Jana Dobraczyńskiego i Jadwigę Piotrowską kiedy odwiedzili Komitet Żydowski po wojnie by przedstawić im listę uratowanych żydowskich dzieci. Zapytana co według niej osiągnęła w tamtych latach, Piotrowska odpowiedziała (Ewa Kurek, Your Life Is Worth Mine: How Polish Nuns Saved Hundreds of Jewish Children in German Occupied Poland, 1939–1945 [New York: Hippocrene Books, 1997], s.87):


Świadomość, że zachowałam się przyzwoicie i z godnością. I też nawet dzisiaj mam w sercu głęboką ranę… Kiedy Polskę wyzwolono w 1945, założono Komitet Żydowski, i z Jankiem Dobraczyńskim poszliśmy by dać im listy uratowanych dzieci. To nie były nawet pełne listy, ale najlepsze jakie mogliśmy zrekonstruować. Nie liczyliśmy na żadną wdzięczność, ale nawet nie myśleliśmy, że ktoś nas oskarży…


Podczas rozmowy powiedziano nam, że popełniliśmy zbrodnię kradnąc tysiące dzieci ze społeczności żydowskiej, chrzcząc je, i odrywając je od żydowskiej kultury. Powiedziano nam też, że byliśmy gorsi od Niemców. Niemcy zabierali tylko ciało; my zabieraliśmy duszę, skazując dzieci na potępienie. Nasze argumenty, że walczyliśmy o ich życie, od razu odrzucono: "Lepiej byłoby gdyby te dzieci zmarły…" Wyszliśmy zupełnie załamani… Minęło 40 lat, i dalej zmagam się z tym w moim sumieniu. Czy naprawdę byłoby lepiej gdybyśmy te dzieci wysłali na śmierć?




[86] Grzegorz Berendt, “Cena życia: determinanty ekonomiczne istnienia Żydów na "aryjskiej" stronie / The Price of Life: Economic Determinants of Jews’ Existence on the “Aryan” Side,” w Sebastian Rejak i Elżbieta Frister, red., Piekło wyborów: Polacy i holokaust / Inferno of Choices: Poles and the Holocaust, wyd. 2 (Warsaw: Oficyna Wydawnicza Rytm, 2012), 115–65.


[87] Jan T. Gross, Strach: antysemityzm w Polsce po Auschwitz / Fear: Anti-Semitism in Poland after Auschwitz (New York: Random House, 2006), 162 (przypis).



Faktycznie, jak zauważa Ewa Kurek, "niektóre zakonnice chrzciły dzieci, a inne nie, i większość ich przyjmowała bez pytania dawane im fałszywe akty chrztu". [88] Ponadto, porywanie dzieci które miały polskich katolickich ojców, albo używając wyobraźnię Jana Grossa, ich "mord rytualny" nie był wtedy klątwą dla Komitetu Żydowskiego, ani nie potępili go od tamtego czasu Żydzi. Jak szczerze potwierdził Izajasz Druker (Kurek, Your Life Is Worth Mine, s.210–11):


Innym z moich powojennych obowiązków było przyjmowanie kobiet, które w latach wojny musiały [?] poślubiać mężczyzn którzy ich uratowali, i z którymi miały dzieci. Było kilka przypadków kiedy, bez wiedzy swoich małżonków, zabierałem kobiety i ich dzieci. Dotyczyło to kwestii uprowadzenia i oszukania małżonków, którzy później oszaleli, biegając i szukając żon i dzieci.


Ks. Stanisław Szczepański z Wilgi k. Garwolina, ze swoją siostrą Marianną Różańską, ukrywali 2 żydowskie siostry, Lubę i Leę Berliner, na plebanii przez kilka miesięcy, i dali im fałszywe dokumenty, które umożliwiły siostrom przetrwać wojnę udając Polki. Wysiłki Marianny Różańskiej uznał Yad Vashem, ale nie te ks. Szczepańskiego. (Israel Gutman i Sara Bender, red., The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations: Rescuers of Jews during the Holocaust, volume 5: Poland [Jerusalem: Yad Vashem, 2004], cz. 2, s.679.)


Pewnego dnia we wrześniu 1941, niemieccy policjanci otoczyli oboz pracy dla Żydów w lesie k. Wilgi w powiecie Garwolin, region Warszawy, i przygotowywali się do przeprowadzenia Selektion wśród więźniów. Kilku więźniów, obawiając się o swój los, uciekli z obozu. Wśród nich były siostry Luba i Lea Berliner, które zapukaly do drzwi wiejskiego księdza (ks. Stanisław Szczepański) [89] i poprosiły o pomoc. Marianna Różańska, siostra księdza, szybko umieściła 2 uciekinierki w kryjówce, i kiedy Niemcy przyszli je szukać, ona ostrożnie je broniła. Siostry przebywały w kryjówce do czasu kiedy Różańska dała im podrobione dokumenty, dzięki którym przeżyły wpisując się na listę do przymusowych robót w Niemczech. Po wojnie jedna z sióstr została w Niemczech, a druga osiedliła się w Izraelu.


Niezidentyfikowanemu księdzu z Garwolina, jak i innym Polakom, powierzono dobytek 6 Żydów, wśród nich Meira Herca, których ukrywał gospodarz o nazwisku Markiewicz w wiosce Jagodne. Oni dawali żydowskim uciekinierom pieniądze i kosztowności, kiedy było potrzeba, na utrzymanie. Cała grupa 6 Żydów przetrwała w ten sposób 23 miesiące. Meir Herc pisze: "Przeżyłem tylko dzięki więcej niż 12 Polakom, którzy sprzedawali nasze rzeczy i przysyłali mi pieniądze. Oni nawet wiedzieli o wiosce w której się ukrywałem, ale mnie nie zdradzili". [90]


Wielu Żydów, zarówno dorosłych jak i dzieci, zabrały Siostry Zmartwychwstania Naszego Pana Jezusa Chrystusa (powszechnie znane jako Siostry Zmartwychwstanki). Ruth Altbeker Cyprys została deportowana z warszawskiego getta, ale udało się jej wyskoczyć z pociągu jadącego do obozu śmierci w Treblince. Rannej na skutek upadku pomogli strażnicy kolejowi, wieśniacy, przechodnie, pasażerowie, i nawet banda rabusiów. Po powrocie do Warszawy pomogli jej liczni Polacy, uważano ją za chrześcijankę. Ona opisuje swój pobyt u Sióstr Zmartwychwstanek w klasztorze na warszawskim przedmieściu w Żoliborzu na początku 1943 w dzienniku Skok po życie: dziennik ocalonej w okupowanej przez nazistów Polsce / A Jump For Life: A Survivor’s Journal from Nazi-Occupied Poland (New York: Continuum, 1997), s. 129–30, 134, 163, 222.



[88] Kurek. Your Life Is Worth Mine, 91.


[89] Michał Grynberg, Księga sprawiedliwych (Warsaw: Wydawnictwo Naukowe PWN, 1993), 459–60.


[90] Meir Herc, Moje doświadczenia z września / “My Experience in September,” w Moshe Zaltsman i Baruch Shein, red., Garwolin yisker-bukh (Tel Aviv, New York and Paris: Garwolin Societies, 1972), 187–93; Świadectwo Jankiel Grynblat, 28.07.1950, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 4801.



W domu mojej przyjaciółki, adwokata Pani L., spotkałam siostrę jej męża, siostrę Marię-Janinę, zakonnicę z Zakonu Sióstr Zmartwychwstanek przy ulicy Żoliborskiej. Oprócz obowiązków w klasztorze kierowała małym warsztatem stolarskim w szopie przy klasztorze. Dowiedziawszy się o moich kłopotach, s. Maria-Janina zaproponowała mi mieszkanie na terenie warsztatu, co przy-jęłam z zadowoleniem. Pokój był mały i wygodny. Mimo że było bardzo zimno i nie było wygód, poczułam się w nim jak w domu. Mogłam tu spędzać cały czas robiąc co chcę, poza kilkoma godzinami kiedy pokój służył jako biuro. Powoli przyzwyczajałam się do nowego otoczenia. Obok mojego pokoju, w kuchni, mieszkała służąca zajmująca się domem i gotowaniem dla chłopców w warsztacie. Miała nieślubnego syna… Poza tym była bardzo ciekawska i rozmo-wna. Było oczywiste, że szopę zamieszkiwali też inni ludzie: przez ściankę słyszałam głosy, mimo że nigdy nikogo nie widziałam. W wielkiej tajemnicy s. Maria-Janina zwierzyła mi się, że w pokoju obok mieszkały 2 Żydówki. Starsza, o typowo semickim wyglądzie, nigdy nie wychodziła, nigdzie nie była zarejestrowana. Młodsza odwrotnie, nie było jej cały dzień, i nawet gdzieś pracowała.


S. Maria-Janina poradziła mi bym z nimi nie rozmawiała. Naprawdę wolałam siedzieć sama w swoim pokoiku, w czasie długich wieczornych godzin, nie mając żadnych nowych przyjaciół. Zauważyłam tę samą cechę w zachowaniu ukrywających się Żydów: tendencję trzymania się z daleka od innych Żydów. Można by tylko mówić o innych smutnych historiach, strasznych przeżyciach, utracie najbliższych – nie byłoby końca nieszczęśliwych wspomnień. Żeby żyć, musieliśmy jakoś zapomnieć przeszłość i chcieć przyzwyczaić się do teraźniejszości.


S. Maria-Janina, 60-latka, miała wyjątkowo piękny charakter. Wdowa po adwokacie, w ostatnich 15 latach poświęcała swoją siłę i energię klasztorowi i dobru publicznemu. Zabawkowe warsz-taty przeznaczone były dla najbiedniejszych chłopców, ulicznych urwisów. Siostra przyjmowała każdego kto się zgłosił…


Ponieważ wtedy nie miałam pracy, próbowałam pomagać jak tylko mogłam. Zawsze kiedy było coś do załatwienia w mieście, chętnie szłam. Często wysyłano mnie po gotówkę do jakiejś instytucji pomocy społecznej, albo odebrać prowiant dla chłopców…


Pewnego dnia w naszym domu na Żoliborzu wywiązała się sprzeczka, która mogła mieć bardzo poważne reperkusje dla nas wszystkich. Chłopców uczył nauczyciel przdmiotów gimnazjalnych powszechnie nazywany "Studentem". Ten "Student", jak się okazało, był Żydem – o czym dobrze wiedziała s. Janina-Maria. Przez przypadek do warsztatu wszedł młody człowiek i rozpoznał nauczyciela kiedy studiowali na uniwersytecie, komunistę z którym ciągle się sprzeczał. Między nimi dwoma wybuchła bardzo ostra sprzeczka, po której gość pomstował siostrę za ukrywanie Żyda. Było dość oczywiste, że niespodziewany gość chciał donieść na nauczyciela do Gestapo, i drżący mieszkańcy naszej szopy błagali nauczyciela by odszedł, przynajmniej na krótko. Ale n był odważny i upierał się przy zostaniu; przyznał, że nie miał dokąd pójść. Zachowanie s. Marii-Janiny było niezwykłe. Nie zwolniła go ani nie kazała mu opuścić. "Bóg nam pomoże" – powiedziała, i nikt na nas nie doniósł. Ale za niebezpieczne uważałam zostanie w domku na Żoliborzu, i kiedy tylko dostałam inną pracę, skorzystałam z okazji i opuściłam gościnną kryjówkę, ale zachowałam kontakt z s. Marią-Janiną do końca wojny.


Później s. Maria-Janina podpisała oświadczenie potwierdzające, że była krewną Ruth Albeker. Jak później wyjaśniła,


W tamtych czasach prawdziwy aryjski krewny był bezcenny dla Żyda. Najlepsze dokumenty mo-gły okazać się nic nie warte gdyby sprytny gestapowiec powiedział: "Twoje dokumenty są ok.; są w porządku i uważam cię za Aryjczyka. Ale podaj mi jakieś nazwiska przyjaciół czy krew-nych, którzy znali cię od dawna". Taki żydowski Goj, istota ludzka bez krewnych i znajomych, zostałaby stracona.


Ruth opisuje podobną scenę jakiej była świadkiem po likwidacji warszawskiego getta w maju 1943. Osobiście obserwowała żydowskich agentów Gestapo – "łapaczy" – na ulicach Warszawy wykrzykujących hasła czy śpiewających żydowskie piosenki żeby sprowokować charakterystyczną reakcję żydowskich uciekinierów wśród przechodniów. (Ibid., 165– 66)


Żyjący jeszcze żydowscy gestapowcy byli bardzo niebezpieczni. Mieli przenikliwe oczy, i wskazani przez nich Żydzi byli straceni bez żadnej nadziei. Notoryczne stało się małe auto często jeżdżące Marszałkowską, zawsze blisko chodnika. Pewnego razu szłam tą ulicą, kiedy nagle usłyszałam okrzyk ‘Szma Israel’ [Shema Yisrael – Słuchaj Izraelu, słowa sekcji Tory, głównego tekstu porannych i wieczornych modlitw], po nim widok wleczonego do auta opierającego się człowieka. Okazało się, że okrzyk pochodził z wolno przejeżdżającego samochodu, co spowodowało instynktowne zatrzymanie się przechodzącego starszego człowieka. Był to absolutny dowód dla polujących na ludzi. Musieli obserwować swoją ofiarę przez jakiś czas, i wiedząc, że tylko Żyd zareagowałby na te słowa, skutecznie wykorzystali swój podstęp. Przyjaciel powiedział mi, że z tego auta słychać było najbardziej nieoczekiwane okrzyki.


Innym razem idąc ulicą usłyszałam za mną mruczaną Hatykva [Hatikva – "Nadzieja", hymn syjonistów]. Przez chwilę chciałam się odwrócić, ale pokonałam to pragnienie. Śpiewający człowiek mnie wyprzedził. Był młody w małym okrągłym kapeluszu z piórkiem. Ten kapelusz był taki sam jak mundur Gestapo, o czym dowiedzieliśmy pod koniec wojny. Niestety, pod tym kapeluszem była bezczelna beztroska twarz jednego z moich kolegów z uniwersytetu – Żyda. Poniżanie się niektórych ludzi osiągnęło takie dno.


Po fiasku powstania warszawskiego w 1944, Ruth ewakuowano do Krakowa. Tam spotkała p. Marię, też była ewakuowana z Warszawy. Pani Maria, która współpracowała z polską organizacją ratującą żydowskie dzieci, ukrywała córkę Ruth, Ewę, jak i kilkoro innych żydowskich dzieci. Podczas ewakuacji Maria rozdzieliła się od dwojga jej żydowskich podopiecznych, ale znaleziono ich mieszkających w miasteczku pod opieką lokalnego wikariusza, i wkrótce dołączyli do p. Marii. Choć regularnie chodziła na mszę do wielu kościołów za okupacji, Ruth nie spotkała się z żadną wrogością wobec Żydów ze strony katolickiego kleru.


Po ucieczce z warszawskiego getta, Joannę Ritt (ur. w 1932) przyjaciele jej matki umieścili w klasztorze Sióstr Zmartwychwstanek na warszawskim przedmieściu Żoliborza. [91] Irena Bernstein dostała pomoc w Warszawie od kilku zakonów żeńskich: Sióstr Zmartwychwstanek Naszego Pana Jezusa Chrystusa, sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, i sióstr Świętej Rodziny z Nazaretu. (Władysław Bartoszewski i Zofia Lewin, red., Sprawiedliwi wśród narodów… /Righteous Among Nations: How Poles Helped the Jews, 1939–1945 [London: Earlscourt Publications, 1969], s.306–7.)


Dwie osoby odegrały ważną rolę w uratowaniu mnie i rodziców od śmierci i cierpienia. Pierwsza - Bożena Stanisławska, filolog klasyczny, moja szkolna koleżanka, teraz s. M. Piotra, Franciszkanka Służebniczka od Krzyża w Laskach. Bożena spotkała mnie w 1940 na Nowogrodzkiej – niosłam wtedy narzuty na łóżko na sprzedaż na targu przy Placu Kazimierza. Jak powiedziała mi po wojnie, natychmiast wiedziała, że byłam głodna. Wtedy zaczęła namawiać mnie bym poszła do schroniska przy ul. Szczekocińskiej dla studentów, ofiar wojny, prowadzonego przez s. Emanuelę Roman, Zmartwychwstankę – że tam jest tanie jedzenie i nawet miejsce do zamieszkania. W schronisku Zmartwychwstanek mieszkałam do połowy 1942, kiedy zbytnio zaczęto się mną interesować Kazano mi przenieść się na wieś. Od tej pory zaczęłam chodzić "jako nauczycielka" do dworów wiejskich ziemian, skierowana tam przez siostry z Zakonów Niepokalanego Poczęcia i Nazaretanek.

Schronisko przy Szczekocińskiej było azylem dla kilku innych Żydówek i osób pochodzenia żydowskiego oprócz mnie. Kiedy moich rodziców "wykradnięto" z getta, siostry Zmartwychwstanki zapewniły im w pobliżu pokój przy Ursynowskiej, i zapewniały im obiady.


Okazjonalnie Żydzi decydowali się na konwersję nie z powodu prawdziwych przekonań religijnych, a tylko żeby zwiększyć szanse przeżycia. Chaja Sara Wroncberg, znana też jako Zofia, wdowa, i jej córka Halina Wroncberg (później Masri), ur. w Warszawie w 1934, zostqaly uratowane przez polskich przyjaciół, Renię Boćkowską (później Czaczkes) i jej męża Stefana, który zorganizował im wyjście z warszawskiego getta przez budynek sądowy. Dostali fałszywe dokumenty dla Zofii i Haliny, i zorganizowali dla nich lekcje religii w kościele parafialnym

Najświętszego Zbawiciela w Warszawie, gdzie później zostały ochrzczone. Halina stała się Jolantą Chmielewską, a matka Jadwigą Stanisławą Chmielewską. Obie mieszkały w wynajmowanym przez Renię mieszkaniu. Jesienią 1941 Halina zapisała się do katolickiej szkoły z internatem przy Mokotowskiej kierowanej przez Siostry Zmartwychwstanki. Dyrektorkę szkoły, s. Marię Teresę Czerwińską, warszawski Jewish Historical Institute mianował na uznanie przez Yad Vashem, ale z jakiegoś powodu tego nie uznano. Szkołę później przeniesiono do letniego pałacu Księcia Franciszka Radziwiłła w Starej Wsi (k. Węgrowa), ok. 45 km na wschód od Warszawy. Zofia mieszkała wtedy z inną przedwojenną przyjaciółką, Ritą Bauman Hasslauer i jej małżonkiem. Przy jej pomocy Zofia odwiedziła Halinę kilka razy w klasztorze. Obie – matka i córka przeżyły wojnę, i wkrótce potem porzuciły katolicką wiarę. [92] (Henryk Grynberg, Drohobych: Drohobycz i inne historie: prawdziwe opowieści o holokauście i późniejszym życiu / Drohobycz, Drohobycz and Other Stories: True Tales from the Holocaust and Life After [New York: Penguin Books, 2002], s.206−11.)




[91] Świadectwo Joanny Ritt, 30.07.1959, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 5658. Joanna Ritt przebywała w klasztorze od 1943 do marca 1944. Później mieszkała w różnych miejscach.


[92] United States Holocaust Memorial Museum Photo Archives, Internet: <http://digitalassets.ushmm.org/photoarchives/detail.aspx?id=1154154>.



Matka kupowała miodowe ciastka w sklepie z miodem na rogu Marszałkowskiej i Placy Zbawiciela, i często rozmawiała z p. Renią, która tam pracowała. Pan Stefan był inżynierem i pracował dla gazowni. Pewnego dnia matka powiedziała jej: "Mam problem. Muszę wyjść z getta". "Dlaczego?" – zapytała p. Renia. "Bo jestem Żydówką". "Och, nie wychodź". "Ale muszę". "Nie, nie możesz wyjść"…

Pani Renia skontaktowała ją też z księdzem i poszła do niego do Kościoła Zbawiciela przez zakrystię. Był prałatem, który wymagał byśmy bardzo dobrze znały katechizm…

Nasz chrzest odbył się wieczorem przy świecach. Długie cienie tańczyły na ścianach, i echo wysoko niosło każde słowo. Pan Stanisław, pierwszy mąż Rity i ojciec Yoli [Rita Bauman Hasslauer, rozwódka, kochanka Hipolita, wuja Haliny – MP], był moim chrzestnym.Nie poszliśmy na żydowską stronę. Pan Stefan, małżonek pani Reni, udał się tam autem gazowni i przywiózł nasze walizki do mieszkania, które Pani Renia znalazła nam przy Miodowej 7.

Na ulicy przy domu zatrzymali nas mężczyźni w czarnych skórzanych płaszczach i weszli z nami do mieszkania. Nie wiem już czy kazali mi, czy uklękłam sama i zaczęłam się głośno modlić. I nie wiem co było bardziej skuteczne – moja modlitwa czy pieniądze jakie dostali od matki. Natychmiast po tym p. Renia znalazła mi miejsce u Sióstr Zmartwychwstanek, i matka wprowadziła się do Rity, która wyszła za mąż za Austriaka i mieszkała z niemieckiej kamienicy przy Alei Szucha…

Szkoła z internatem Sióstr Zmartwychwstanek była przy Mokotowskiej 15. Zawsze pamiętałam liczby i nazwiska, ale nie interesowało mnie tylko to. Nowe nazwisko to nowe nazwisko, nie prosiłam o nic więcej. Wiedziałam, że pomimo chrztu dalej byłam Żydówką, co było bardzo złe. To wystarczyło, nic więcej nie chciałam wiedzieć. Kiedy zbyt niebezpiecznie stało się przy Mokotowskiej, przenieśli nas do Starej Wsi, do białego dworu z basztą i wieżyczkami należącego do księcia… dwór który stoi do dnia dzisiejszego w Starej Wsi, w okolicy Węgrowa, należał do Księcia Radziwiłła. Część dworu zajmowali Niemcy. Mieli osobne wejście po drugiej stronie, ale przychodzili do naszej kaplicy. Siostra Alma kiedyś powiedziała do matki: "Ach, Halusia jest tak sprytna, kiedy widzi Niemca natychmiast ucieka".

Nosiłyśmy ze studni wodę i obierałyśmy ziemniaki – 2 wiadra wody i 40 ziemniaków dziennie. Latem zbierałyśmy grzyby, truskawki i jagody w lesie. Siostry przyrządzały z nich smaczne dania. Modliłyśmy się rano, wieczorem, oraz przed i po jedzeniu. Co tydzień spowiadałyśmy się, i raz w miesiącu przez jeden dzień nie odzywałyśmy się do nikogo oprócz krzyża na ścianie. Modliłam się bardzo szczerze. Od tych słów, których często nie rozumiałam, zależało moje życie nie tylko w niebie, ale i też na ziemi. Chodziłyśmy do kościoła na niedzielną Mszę i Komunię, a Spowiedź, Nowenny i Nieszpory odbywały się w kaplicy we dworze. Ksiądz który nas spowiadał uciekł z Niemiec i ukrył się z Siostrami Zmartwychwstankami, bo – czego nie wiedziałyśmy – urodził się Żydem. Niemcy też spowiadali się u niego, gdyż dobrze znał niemiecki, i nawet miał niemieckie nazwisko. Skąd mieli wiedzieć iż spowiadał ich Żyd? (To nieprawdziwa informacja. Ten ksiądz, Tadeusz Pecolt, był Polakiem niemieckiego pochodzenia, który musiał uciekać z Łodzi gdzie się urodził, z powodu zaangażowania w podziemiu. Służył jako kapelan i nauczyciel w szkole z internatem w Starej Wsi pod przybranym nazwiskiem – Tadeusz Perzyński. [93] – MP.)

Chodziłyśmy do wiejskiej szkoły, ale zakonnice udzielały nam dodatkowe lekcje z łaciny i nie-mieckiego. Uczyły nas też haftowania i wykonywania zabawek z papieru i słomy. Organizowały gry i teatr dla nas. Cerowały nam pończochy i naprawiały drewniaki. Dbały o nas i leczyły z przeziębień, zapalenia wątroby i szkarlatyny. Chodziły do wioski z prośbą o mleko, ziemniaki i mąkę dla nas. Nie miałyśmy wystarczająco jedzenia, ale nigdy tego nie odczuwałam. Tylko czułam strach w brzuchu. Twarz mi schudła, nos się wydłużył, i strach pokazywał się w moich oczach, i już nie wyglądałam jak Shirley Temple.

Na wakacje poszłam do matki do Warszawy. Yola [Jola była córką Rity – MP] zabrała mnie do cyrku gdzie wygibusy akrobatów wypełniły mnie strachem, i do kina gdzie siedziałam jeszcze bardziej niespokojna bo wszystko było po niemiecku i wokół mnie widziałam tylko Niemców. Raz wysłali mnie po mleko od Meinla, sklepu dla Niemców i Volksdeutsche. Po chwili telefon: "Frau Haslauer, kim jest to żydowskie dziecko?" Walter natychmiast zabrał mnie z powrotem do Starej Wsi i nigdy już tam nie poszłam. Matka przyszła mnie odwiedzić, ale obawiałam się jej wizyt. Babcia Krysi Janas przyszła raz i zabrała ją z powrotem na Wielkanoc. Rozpoznano je w pociągu. Siostry próbowały ratować Krysię, ale jeden z Niemców kazał im zaprzestać bo to mogłoby się źle skończyć dla całej szkoły. Nie pamiętam jej twarzy. Miała 9 lat, tyle co ja.

Nie uczono nas nienawiści – tylko miłości, przede wszystkim do Pana Jezusa. Ale nienawiść była silniejsza. Szczególnie w połączeniu z miłością. Bo jak mógłbyś kochać dręczonego Jezu-sa, a nie nienawidzić tych którzy Go zdradzili? I jak silna musiała być nienawiść, skoro zdradzo-no nawet małą Krysię Janas? To dlatego zawarłam układ z chrześcijańskim Bogiem, że nigdy nie będę Żydem, i że w zamian nikt nie będzie mnie nienawidził. To była Wielkanoc 1944.



[93] Świadectwo Tadeusza Pecold (sic), Shoah Foundation Visual History Archive, University of Southern California, Interview code 45859; “Tadeusz Pecolt,” Wikipedia, Internet: <https://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Pecolt>. Ks. Pecolt zidentyfikował 2 żydowskie dziewczynki (9-latki) mieszkające w szkolnym internacie: Irkę Bilską (prawdopodobnie Irena Bialer) i Alinę Danilewicz, jak i 2 zakonnice: siostrę Almę i siostrę Helenę.



Inną żydowską dziewczynką którą przyjęły Siostry Zmartwychwstanki w Warszawie i zabrały do Starej Wsi k. Węgrowa była Irena Bialer, ur. w 1928. Przeżyła wojnę i zabrał ją wuj. Ona też wspominała pozytywnie swój pobyt. [94]


Innymi Żydami przyjętymi przez Siostry Zmartwychwstanki, albo którym one pomagały na inne sposoby, byli: Elżbieta Sobelman, Ewa Grosfeld, Eva i Jan Schutz, oraz siostry Hanka i Mirka Rosenblatt.[95] Poniższe przykłady znajdują się w Gutman and Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volumes 4 and 5: Poland, Część 1, s.349, 459–60, i Część 2, s.753, 855–56.


[1] Elżbieta Sobelman miała 11 lat kiedy pod koniec 1942 zmarli jej rodzice. Przed śmiercią jej ojciec poprosił swoją znajomą, Krystynę Klarzuk, o zaopiekowanie się jego córką. Klarzuk, młoda kobieta wtedy z niemowlęciem, mieszkająca w śródmieściu Warszawy, przyjęła małą sierotkę i dobrze się nią opiekowała nie oczekując niczego w zamian. Choć wkrótce sąsiedzi zaczęli podejrzewać, Klarzuk nie chciała ulec ich groźbom i szantażowi. Po zdobyciu dla Elżbiety aryjskich dokumentów, zapisała ją do kierowanej przez Zmartwychwstanki instytucji, gdzie dalej się nią opiekowała i dbała o jej bezpieczeństwo. Elżbietę przeniesiono do obozu przejściowego dla Polaków ewakuowanych z rejonu Zamościa, i wysłano do sierocińca należącego do RGO [Rada Główna Opiekuńcza, agencja pomocy społecznej].Elżbieta pozostała w sierocińcu do stłumienia powstania warszawskiego latem 1944, kiedy deportowano ją do Pruszkowa z pozostałą ludnością Warszawy. Po wędrówkach z jednej kryjówki do drugiej, w końcu dotarła do wioski Chorowice powiat Skawina, w rejonie Krakowa. Mimo że Elżbieta straciła kontakt z Klarzuk , więzi między nimi odnowiły się natychmiast po wyzwoleniu w styczniu 1945 i trwały przez wiele lat.


[2] Aldona Lipszyc, wdowa po Żydzie, mieszkająca z siedmiorgiem dzieci w Warszawie, posiadała gospodarstwo i dom w Ostrówku w powiecie Radzymin. Przed wojną Lipszyc działała w PPS [Polska Partia Socjalistyczna] i była znana z postępowych poglądów. W latach wojny, kierując się zasadami humanitarnymi, które przesłaniają względy bezpieczeństwa osobistego czy trudności finansowe, pomagała swoim żydowskim przyjaciołom proponując im schronienie w swoim domu. Pierwszą mieszkającą w jej warszawskim mieszkaniu była Helena Fiszhaut, stara szkol-na koleżanka, która uciekła z getta podczas prowadzonej na dużą skalę Aktion w sierpniu 1942. Dzięki kontaktom z polskim podziemiem, Lipszyc mogła dać Fiszhaut aryjskie dokumenty i zna-leźć pracę służącej w polskiej rodzinie. Jesienią 1942, kobieta przedstawiająca się jako Olga Grosfeld zapukała do drzwi Lipszyc, mówiąc jej, że przyjechała z Przemyśla z 13-letnią córką Ewą, zgodnie z radą wspólnej znajomej. Lipszyc ciepło przyjęła Grosfeld, i dbała o nią do chwili wypędzenia jej z miasta z resztą ludności Warszawy po powstaniu warszawskim w sierpniu 1944. Lipszy zorganizowała też by małą Ewę przyjęto do instytucji dla sierot wojennych Sióstr Zmartwychwstanek, gdzie przebywała pod zmienioną tożsamością do wyzwolenia. [96] [Aldona Lipszyc ukrywała też wielu innych Żydów.]


[3] W czasie wojny Irena Stelmachowska mieszkała w Warsaawie z dwiema córkami, Wandą i Aleksandrą. Zimą 1942, Irena zaproponowała Ewie Schutz i jej 11-letniemu synowi, Janowi, schronienie w swoim mieszkaniu. Eva i Jan, którzy mieli fałszywe dokumenty na nazwiska Ewa i Jan Sarneccy, uciekli z lwowskiego getta i doszli do Żłóbka Zmartwychwstanek na Żoliborzu z pomocą znajomej. W żłóbku matce i synowi wręczono adres Ireny (kontakt nawiązany przez s.

Laurentę. [97])



[94] Świadectwo Ireny Bialer, 10.08.1948, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 4109.


[95] Nahum Bogner, Na łasce obcych: ratowanie żydowskich dzieci o fałszywych tożsamościach w Polsce /At the Mercy of Strangers: The Rescue of Jewish Children with Assumed Identities in Poland (Jerusalem: Yad Vashem, 2009), 175, w oparciu o świadectwo Hana Shchori (sic, Shehori), Yad Vashem Archives, file O.3/4751. Janina Jankowska, katolicka dziewczynka która chodziła do szkoły Sióstr Zmartwychwstanek na Żoliborzu, wspomina postawę zakonnic wobec żydowskich podopiecznych. Żydowskie dziewczynki, z których większość mieszkała w bursie, często musiały być ukrywane w czasach zagrożenia. Kiedy podczas inspekcji Niemiec wskazał na Żydówkę, s. Bogusława, nauczycielka niemieckiego, zaprzeczyła by były w szkole jacyś Żydzi. Zob. świadectwo Janiny Jankowskiej, Archiwum Historii Mówionej, Muzeum Powstania Warszawskiego, Internet: <http://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/janina-jankowska,1881.html>.


[96] Według Olgi Grosfeld, jej córkę Ewę umieścił u S. Zmartwychwstanek na Żoliborzu Kazimierz Szelągowski, szef Głównej Rady Opieki w Warszawie i też uznany przez Yad Vashem. Zob. świadectwo Olgi Grosfeld, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 5940.


[97] Rodzina Stelmachowskich, Polscy Sprawiedliwi /The Stelmachowski Family, Polish Righteous, POLIN Museum of the History of Polish Jews, Internet: <https://sprawiedliwi.org.pl/en/stories-of-rescue/story-rescue-stelmachowski-family>.



Eva i Jan mieszkali u Stelmachowskas [sic] do końca powstania warszawskiego w październiku 1944, kiedy deportowno ich do Pruszkowa i rozdzielono. Po wojnie Eva i Jan opuścili Polskę.


[4] W czasie wojny dr Kazimierz Węckowski, wdowiec, pracował jako lekarz w Warszawie.Kiedy tylko naziści zaczęli prześladować Żydów, "czynnie włączył się w walkę, udzielając pomocy, poradą i czynem, licznym sektorom żydowskiej ludności" – napisała Ela Rosenblatt w świadectwie dla Yad Vashem. Żeby uniknąć wywłaszczenia przez Niemców, Węckowski przejął kliniki przyjaciela dr Jana Rosenblatta. To w tych klinikach mógł pomagać i ukrywać swoich żydowskich znajomych. "Wielokrotnie zwykł zakładać opaskę na rękę i wchodzić do getta by odwiedzić znajomych i przyjaciół". Tam skontaktował się z młodymi członkami organizacji Betar. Oni korzystali z jego mieszkania, przebywali w nim przez noc. Inni mogli zarabiać, skoro Węckowski, główny lekarz w ubezpieczalni na Pradze we wschodniej Warszawie mógł organizować im pracę. Dzięki swojemu stanowisku, Węckowski mógł hospitalizować nieuleczalnie chorego żydowskiego chłopca, którego pozostanie w kryjówce nie było już możliwe, bo mógłby narazić ukrywające go osoby. Ela Rosenblatt została sama z 2 córkami, Hanką i Mirką, bo jej męża powołano do polskiej armii w 1939. Węckowski pomógł im opuścić getto i zanim je zamknięto i osiedlił ich na wsi koło Warszawy. Po jakimś czasie eskortował ich do Grochowa, gdzie mieszkali u rodziny brata Węckowskiego. Później podczas wojny Węckowski umieścił dziewczynki w klasztorze na Żoliborzu i wynajął pokoik dla ich matki. Ela Rosenblatt przeniosła się do Izraela, ale zmarła w 1951 w wieku 45 lat. Siostry też wyjechały do Izraela, skąd utrzymywały kontakt z Węckowskim.


Hania Ajzner (ur. 1934), jedynaczka, mieszkała z rodzicami w warszawskim getcie. Jan Zakościelny, były pracownik jej ojca, dostał dla nich świadectwa chrztu po zmarłych członkach rodziny, i później zorganizował Kennkartes. Po ucieczce z getta z matką pod koniec Stycznia 1943, najpierw mieszkali z p. Maciejewską, a później z Jankowskimi, przedwojennymi nauczycielami. Później Hanię umieszczono w szkole z internatem na przedmieściu Żoliborza kierowanej przez Siostry Zmartwychwstania Naszego Pana Jezusa Chrystusa, pod nową tożsamością Anna Zakościelna. Jej prawdziwą tożsamość znały zakonnice i kapelan, ale nigdy jej nie pytano czy była chrzczona. Wspomina epizod jaki miał miejsce kiedy wybuchł bunt w warszawskim getcie w kwietniu 1943. (Hania Ajzner, Wojna Hani /Hania’s War [Caulfield South, Victoria, Australia: Makor Jewish Community Library, 2000], s.143.)


Pewnej nocy, kiedy dziewczynki już się ułożyły do snu, do pokoju weszła s. Wawrzyna. "Wstańcie, dziewczynki, podejdźcie do okien" powiedziała i rozsunęła zaciemniające zasłony. Zobaczyły czerwoną poświatę nad polami na południe. "To pali się getto" – powiedziała. "W getcie jest powstanie. Musicie się modlić, dziewczynki, bo tam walczą i umierają bohaterowie".

Ania stała tam w milczeniu… Minęło dużo czasu zanim wróciły do łóżek. Był 19.04.1943.


Po chorobie która wymagała hospitalizacji w grudniu 1943, dzięki wysiłkom jezuity ks. Alojzego Chrobaka (błędnie zidentyfikowanego jako ks. Rodak), Hanię zabrano do schroniska dla młodzieży przy ul. Kilińskiego na Starym Mieście Zakonu Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny. Tam spotkała inną żydowską dziewczynkę, 7-letnią Yonę Schieber (ur. 1936, później Altshuler), która uchodziła jako Joanna (Joasia) Rawicz. Matki dziewczynek, które otwarcie mieszkały w Warszawie pod przyjętymi tożsamościami, odwiedzały swoje córki co jakiś czas. Ponadto, według rejestrów zakonu, w schronisku były 2 nastoletnie żydowskie dziewczynki. Jedną była Jakoba (Kubusia) Blidsztejn (ur. 1925), uchodząca jako Danuta Dąbrowska. [98] Dyrektor schroniska, s. Eugenia (Krystyna) Marcinowska, i pozostałe 3 zakonnice wiedziały, że dziewczynki były Żydówkami i dobrze je traktowały. Po nieudanym powstaniu warszawskim w sierpniu 1944, mieszkańców Warszawy ewakuowano do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd zakonnice i ich podopiecznych deportowano do Niemiec do wykonywania przymusowych robót. Hani i Joasi towarzyszyła s. Jadwiga Wyszomirska, która udawała ich ciocię, do obozu znajdującego się na posiadłości k. Eberswalde. W grudniu 1944, zezwolono im wrócić do Generalnej Guberni, i pojechały do Częstochowy.




[98] Jakoba Blidsztejn (Danuta Dąbrowska), Polscy Sprawiedliwi, POLIN Museum of the History of Polish Jews, Internet: <https://sprawiedliwi.org.pl/en/stories-of-rescue/your-stories/jakoba-blidsztejn-danuta-dabrowska>; Żeńskie zgromadzenia zakonne w Polsce 1939–1947, vol. 6, 226–27; Świadectwo Danuty Dąbrowskiej (Jakoba Blidsztejn), Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 5719.


S. Jadwiga zabrała dziewczynki do klasztoru Paulinów na Jasnej Górze, gdzie za pozwoleniem przeora karmiono je, a następnie zakwaterowano tymczasowo w hospicjum dla pielgrzymów. Później przeor postarał się umieścić dziewczynki w szkole z internatem w Częstochowie Sióstr Świętej Rodziny z Nazaretu. Było tam wiele dziewcząt ewakuowanych wtedy z Warszawy, ok. 12 z nich było Żydówkami. Ratowanie było pełne niebezpieczeństw, gdyż część budynku zakonu zajmowało niemieckie wojsko. Po wojnie Hania i Joasia połączyły się z matkami, z którymi straciły kontakt od powstania. Hania z bratem osiedlili się w Australii, a Joasia z matką wyjechały do Palestyny. [99] Kuzynka Hani, Halina Ajzner (ur. 1938), która dostała świadectwo urodzenia i chrztu na nazwisko Halina Węgiełek, też przeżyła. Ks. Chrobak umieścił ją w sierocińcu w Chotomowie Sióstr Służek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej (ze Starej Wsi). [100] (Więcej o działaniach ratunkowych ks. Chrobaka dalej.) Hania wspomina też, że jej przyjaciółka, Halina Kszypoff, też przeżyła w niewymienionym klasztorze i połączyła się z rodzicami po wojnie. [101] Krystynę Marcinowską (s. Eugenię) i Jadwigę Wyszomirską uznał Yad Vashem w 2017.


Córki Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny ratowały Żydów w następujących miejscach: co najmniej 12 dzieci w 3 instytucjach w Warszawie, 16 dzieci (dziewczęta i chłopców) w Otwocku, 4 dzieci w Świdrze k. Warszawy, 2 dzieci w Nowym Mieście nad Pilicą, 2 dziewczynki w Skórzec k. Siedlec, kilkoro dzieci w Sitniku k. Białej Podlaskiej, jak i w Janowie Podlaskim, Kolnie, Pińsku i Wilnie. [102]


Kilkoro dzieci ukrywało się w sierocińcu warszawskim Nowym Mieście należącego do Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny, wśród nich Ewa Zaniecka, Maria Rydzewska i Lucyna Rychlicka (przyjęte nazwiska), jak i 3 żydowskie kobiety, które okazjonalnie przebywały w klasztorze w podmiejskim Świdrze. 12-letnią żydowską dziewczynkę o imieniu Jasia, która przybyła na początku 1944, przeniesiono do Konstancina. Po powstaniu warszawskim w sierpniu 1944, sierociniec ewakuowano do klasztoru Ojców Franciszkanów w Niepokalanowie. Pięciu żydowskich chłopców ukrywano w instytucji dla dzieci przy ul. Czerniakowskiej w Warszawie. [103]


Pięciu żydowskich chłopców, wśród nich Włodzimierz Berg (później William Donat), którego uratowanie opisuję później, ukrywano w sierocińcu w Otwocku k. Warszawy należącym do Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny. Żyd który wyraził podziękowania dyrektorce "za jej chrześcijańską i humanitarną opiekę nad dziećmi" zauważył, że instytucja była "bardzo biedna" i musiała polegać na dotacjach z zewnątrz by przeżyć. Dodatkowe dzieci sprowadzono do tego domu po likwidacji warszawskiego getta, i w sumie było ich 16. [104] Celinę Borensztajn (ur. 1941, pod nazwiskiem Borniewicz) ukrywały Córki Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny, albo prawdopodobnie Siostry św. Elżbiety, po umieszczeniu jej przez katolickiego protektora, Magdalenę Walter. Po wojnie Celinę odebrał ojciec. [105]




[99] Hania Ajzner, Wojna Hani / Hania’s War (Caulfield South, Victoria, Australia: Makor Jewish Community Library, 2000), zwłaszcza 138–204; Korespondencja Joanny Schieber, Yad Vashem Archives, Item 11085537.


[100] Ibid, 37, 126, 151, 190–91, 198–99; Bartoszewski i Lewinówna, Ten jest z ojczyzny mojej, wyd. 2, 806–7.


[101] Ajzner, Wojna Hani / Hania’s War, 65.


[102] Żeńskie zgromadzenia zakonne w Polsce 1939–1947, vol. 6, 226–27. Halina Rotensztein (ur. 1933) i jej siostrę Krystynę ukrywano w klasztorze w Nowym Mieście nad Pilicą pod przybranym nazwiskiem Nowicka. Zob. świadectwo Haliny Rotensztein, Ghetto Fighters House archives (Israel), catalog no. 4802, registry no. 18845 collection.


[103] Żeńskie zgromadzenia zakonne w Polsce 1939–1947, vol. 6, 226–27.


[104] Od dzieci nie wymagano chrztu, pomimo roszczeń wysuwanych przez Włodzimierza Berga (ur. 1938), później William Donat, który wyraził pragnienie bycia ochrzczonym dopiero po opuszczeniu terenu przez Niemców, i nie było już niebezpieczeństwa. Zob. Żeńskie zgromadzenia zakonne w Polsce 1939–1947, vol. 6 (Lublin: Katolicki Uniwersytet Lubelski, 1991), 226–27; Sylwia Szymańska, Ludność żydowska w Otwocku podczas Drugiej wojny światowej (Warsaw: Żydowski Instytut Historyczny, 2002), 85; Alexander Donat, Królestwo holokaustu: dziennik / The Holocaust Kingdom: A Memoir (London: Secker & Warburg, 1965), 341–54; Emily Taitz, red., Ocaleni z holokaustu: słownik biograficzny / Holocaust Survivors: A Biographical Dictionary (Westport, Connecticut, and London: Greenwood Press, 2007), vol. 1, 96–97.


[105] Świadectwo Stanisława Borensztajna, Archive of the Jewish Historical Institute, record group 301, number 5690; Świadectwo Racheli Hönigman, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 4239.



Po ucieczce z warszawskiego getta, 2 małe siostrzyczki - Batya Faktor (Barbara, później Piechotka) i Esther Faktor (znana jako Jadwiga, później Rosman) – wędrowały po Siedlcach prosząc o jedzenie i schronienie. Wieśniacy dbali o dziewczynki dotąd aż przestraszyli się kiedy zaczęto podejrzewać je o żydowskie pochodzenie. O sytuacji Batyi dowiedziała się s. Stanisława Jóźwikowska, i poprosiła przełożoną, Matkę Beatę (Bronisława Hryniewicz), o zezwolenie przyjęcia jej do sierocińca należącego do Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny w wiosce Skórzec. Była to ryzykowna propozycja, gdyż Gestapo ulokowało się w tym samym budynku. W swoim świadectwie (Yad Vashem file 6166), Batya wspominała: "Siostry przyjęły mnie serdecznie, wymyły z brudu jaki przykleił się do mnie podczas wielu miesięcy wędrówek, opatrzyły mi rany, i mnie nakarmiły". Batya chorowała przez kilka miesięcy, i siostry dobrze o nią dbały. Siostra Batyi, Esther, przyszła do sierocińca później. Wcześniej była u rodziny Światek, która dobrze ją traktowała. Po wojnie, 2 dziewczynki, które mieszkały w sierocińcu pod nazwiskiem Górska, połączyły się ze starszą siostrą, Haliną, która pracowała w miejscowym gospodarstwie rolnym. Dwie zakonnice - Bronisławę Hryniewicz i Stanisławę Jóźwikowską – uznał Yad Vashem za Sprawiedliwych Gojów. Inne siostry w sierocińcu – takie jak s. Benedykta (Apolonia Kret), które opiekowały się Estherą do odzyskania przez nią zdrowia po jej przybyciu do klasztoru ze świerzbem, wrzodami i wszami [106] – też opiekowały się dziećmi. (Martin Gilbert, Sprawiedliwi: nieznani bohaterowie holokaustu / The Righteous: The Unsung Heroes of the Holocaust [Toronto: Key Porter, 2003], s.107–8.)


W wiosce Czerniejew, w powiecie Siedlce na wschód od Warszawy, inna biedna polska wieśniaczka, Stanisława Cabaj, wdowa, udzieliła schronienia 2 żydowskim dziewczynkom, Batji i Ester, siostrom które uciekły z warszawskiego getta i błąkały się przez kilka miesięcy po polskich wioskach…

Obawiając się donosów, Stanisława Cabaj zabrała 11-letnią Ester i 5-letnią Batję do sanktuariom s. Stanisławy Jóźwikowskiej w klasztorze Serca Jezusa k. wioski Skórzec. "Byłam brudna, chora, słaba i zawszona" – wspominała później Batja. "Siostry dokładnie mnie umyły, ubrały w miękką piżamę i położyły w czystym łóżku". Matka Przełożona, Bronisława Hryniewicz, przywróciła ją do zdrowia."Ona mnie karmiła i wzmocniła". Kiedy wyzdrowiała, poszła wraz z siostrą do lokalnej szkoły. "Kiedyś kierownik sprawdzał moją teczkę i nie znalazł w niej aktu chrztu. Zapytał o niego moją siostrę, która powiedziała, że kościół w którym zostałyśmy ochrzczone, na Bielanach, na północnym przedmieściu Warszawy, zbombardowano, i spodziewała się, że jej odpowiedź będzie uznana. Ale kierownik był polskim narodowcem, nie poddał się". Poinformował szefa lokalnej policji i Matkę Przełożoną, "która wezwała siostrę do klasztoru i ją przepytała. W końcu siostra przyznała się, że jesteśmy Żydówkami. Ester wiedziała, że Matka Przełożona Beata Bronislawa Hryniewicz bardzo mnie kochała, i zrobi wszystko żeby nam nie zaszkodzić".

Wtedy połowę budynku klasztoru zajmowali niemieccy żołnierze. Matka Przełożona postanowiła wzmocnić pewność siebie dziewczynki, i wyznaczała Ester "różne zajęcia po południu – właśnie kiedy niemieccy żołnierze byli zajęci – zanieść coś innym siostrom, nakarmić kury, doglądać pszczoły itd."

Nikt nie wiedział, że dziewczynki były Żydówkami poza Matką Przełożoną i s. Stanisławą Jóźwikowską, która je przyprowadziła. [To nie jest tak, bo s. Benedykta też znała ich sytuację, i później ksiądz w pobliskiej wiosce Kotuń je ochrzcił Biorąc pod uwagę stan dzieci w dniu przyjazdu i brak znajomości chrześcijańskich modlitw i rytuałów, ich prawdziwe pochodzenie byłoby oczywiste też dla innych sióstr.- MP] Po wojnie organizacja żydowska, która znalazła dzieci chciała zapłacić klasztorowi za opiekę nad nimi, ale Beata odmówiła, mówiąc: "spełniłam swój obowiązek jako chrześcijanka, a nie dla pieniędzy". Po 60 latach od udzielenia jej schronienia, Batja wspominała: "Matka Przełożona Beata Bronisława Hryniewicz mnie wyleczyła, wielką miłością uzdrowiła moją duszę, dogadzała mi jak własnemu dziecku, ładnie mnie ubierała, czesała mi włosy i wiązała kokardy na warkoczach, uczyła mnie manier (pochodziła ze szlachetnej arystokratycznej rodziny). Była surowa, ale uczciwa wobec moich obowiązków, żebym się modliła, uczyła, pracowała nad charakterem, była posłuszna itd., ale na każdym kroku była miłość!" Po wyzwoleniu Batjanie chciała opuścić Matki Przełożonej Beaty, "ale mnie zmuszono. Jesienią kiedy miałam 9 lat – w 1945 – opuściłam klasztor". Wtedy, rozdzielona od swojej ratowniczki, "straciłam na zawsze dzieciństwo i czystą ludzką miłość". Od 1946 do czasu zgonu Matki Przełożonej w 1969, korespondowały. "Zawsze tęskniłam za Matką Przełożoną, nawet chciałam do niej wracać… Wiele lat po jej śmierci opowiedziałam swoją historię, i dostała medal Sprawiedliwego Wśród Narodów, w Warszawie. S. Stanislawa Jóźwikowska zmarła 7.12.1984, i też dostała medal. Matka Przełożona Beata Bronisława Hryniewicz zawsze jest moim sercu, i nadal bardzo za nią tęsknię".




[106] “Sprawiedliwi z okolic Treblinki: Apolonia Kret (s. Benedykta)”, 13.05.2009, Internet:

<http://www.treblinka.bho.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=68>.



Inna relacja w oparciu o archiwa Yad Vashem, pokazuje nieco inną sytuację o uratowaniu sióstr Faktor, i mówi, że społeczność wiedziała o żydowskim pochodzeniu dzieci. (Gutman i Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, cz. 1, s.317–18.)


Latem 1942, 11-letnia Estera Faktor z 5-letnią siostrą Batia, uciekły z warszawskiego getta, i wędrowały przez pola i wioski aż dotarły do getta w Kałuszynie, gdzie połączyły się z bratem Jankiem, i siostrami Haliną i Reginą. Kilka dni przed likwidacją getta i deportacją jego mieszkańców do Treblinki, cała piątka dzieci Faktor uciekła z getta. Dwoje z nich – Janek i Regina – nigdy nie dotarli na aryjską stronę miasta. Halina, która nie wyglądała na Żydówkę, dostała pracę w lokalnym gospodarstwie, a Estera i mała Batia dotarły do wioski Skórzec. Po przestawieniu się jako chrześcijańskie sieroty, sołtys wioski wysłał je do domu starszego, bezdzietnego, żyjącego w nędzy małżeństwa. Pomimo chęci udzielenia im pomocy, starsi małżonkowie nie byli w stanie utrzymać 2 dziewczynek. Dlatego Ester i Batia, zwróciły się o pomoc do zakonnicy Stanisławy Jóźwikowskiej. Stanisława skonsultowała się z Matką Przełożoną, Beatą-Bronisławą Hryniewicz, która następnego dnia zorganizowała przeniesienie sióstr do klasztoru Domu Serca Jezusowego w Skorzec, nie wiedząc iż były Żydówkami. Kiedy kierowniczka szkoły zapytała je o świadectwa urodzenia i chrztu, dziewczynki nie miały innego wyboru jak powiedzieć zakonnicom o prawdziwej tożsamości. Zakonnice, dalekie od porzucenia ich, jeszcze bardziej zatroszczyły się ich dobrem, zwłaszcza Matka Beata-Bronisława i siostra Stanisława, które pomaganie Żydom uważały za święty obowiązek. Po wojnie zakon przeniósł siostry Faktor pod opiekę wspólnoty żydowskiej w pobliskim mieście Siedlce. Kiedy członkowie Komitetu Żydowskiego usłyszeli ich historię, zebrali pieniądze żeby kupić prezent dla 2 zakonnic, ale Matka Beata odmówiła mówiąc: "Ja tylko spełniłam swój chrześcijański obowiązek, nie myśląc o żadnej zapłacie".


Gittę Rosenzweig, urodzoną w Białej Podlaskiej w 1938, ojciec powierzył nauczycielowi o nazwisku Czekański, który mieszkał na wsi. On z kolei umieścił dziecko, teraz znane jako Marysia Czekańska, w sierocińcu w wiosce Sitnik należącym do zakonu Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny. Przełożoną była tam s. Aniela Szoździńska. Zakonnice nosiły normalne ubrania, a nie habity. Pośród ok. 40 podopiecznych było kilkoro żydowskich dzieci. Część klasztoru zajmowała niemiecka policja, co ratowanie czyniło jeszcze bardziej ryzykownym. Po wyzwoleniu Gitta dołączyła do rodziny wujka w USA, gdyż jej najbliższa rodzina cała zginęła z rąk Niemców. Warunki w sierocińcu, jak opisała s. Jadwiga Gozdek, były bardzo spartańskie. Ta relacja podkreśla też to co było ogólną wiedzą wśród zakonnic w klasztorze czy instytucji, że tam ukrywano Żydów. [107] (Podwójne życie Gitty / “Double Life of Gitta,” Genealogy Research Stories, Polin Travel, Internet: <http://www.jewish-guide.pl/genealogy/genealogy-research-stories>.)


25 czerwca 1943 złożyłam pierwsze śluby zakonne i natychmiast skierowano mnie do sierocińca w wiosce Sitnik k. Białej Podlaskiej… W końcu dotarłam do Siedlec, ale w drodze zgubiłam bagaż. W drodze do Białej Podlaskiej co kilka kilometrów były wykolejone i spalone pociągi i powykręcane tory. Było to skutkiem działań lokalnych partyzantów, którzy wysadzali w powietrze niemieckie pociągi. Wszyscy ciągle byliśmy niepewni czy tam dotrzemy, bo były to ostatnie miesiące okupacji i walki stawały się coraz ostrzejsze…

W Sitnik siostry ciepło mnie przyjęły, ale były też bardzo niespokojne, bo ostatniej nocy na sierociniec napadli Ukraińcy. Szukali młodych zakonnic by się zabawić. Przełożonej zagrożono zastrzeleniem. Uratowały ją dzieci, które nie chciały jej opuścić i błagały o jej życie…


Sierociniec mieścił się w 2 starych domach bez prądu i łazienek. Siostry i dziewczynki mieszkały w większym domu z werandą. Z większego pokoju zrobiono kantynę i pokój dzienny dla dzieci. Miejsce było zatłoczone, kilka sióstr musiało dzielić jeden pokój…




[107] Wpis na portalu United States Holocaust Memorial Museum twierdzi, że komitet żydowski musiał uiścić "opłatę za wykup" Gitty Rosenzweig z klasztoru. Zob. Życie w cieniach: ukrywane dzieci i holokaust – zdjęcie / “Life in the Shadows: Hidden Children and the Holocaust— Photograph,” Internet: <http://www.ushmm.org/information/exhibitions/traveling-exhibitions/retired-exhibitions/life-in-shadows>.



To jest nieuzasadnione szkalowanie wysiłków ratunkowych zakonnic. Gittę przyjęto bez żadnego oczekiwania zapłaty i opiekowano się ją w strasznych warunkach, wystawiając na ryzyko życie sióstr, kiedy nie było jedzenia, pozbawiając tym jedzenia chrześcijańskie dzieci. Dlatego nie dziwi to, że przełożona klasztoru mogła zaproponować by wzięła ją żydowska organizacja, bardzo dobrze finansowana przez amerykańskich Żydów, wnieść wkład finansowy dla sierocińca dla dobra onnych dzieci, które tam zostały w biednej sytuacji po wojnie. Ale warto zauważyć, że jest to oczywisty brak jakiegokolwiek wysiłku ze strony uratowanej osoby by przekonać Yad Vashem do uznania jej bezinteresownych dobroczyńców.


Naszą przełożoną była s. Aniela Szoździńska. Było tam w sumie 7 sióstr i ok. 40 dzieci w wieku 3-19 lat, chłopców i dziewcząt…

Było tam 15 ha ziemi z ogrodem, sadem i pasieką. Mieliśmy kilka krów, konie, świnie, owce i kury. Praca była bardzo ciężka bo nie było narzędzi, i wszystkie prace wykonywaliśmy ręcznie z pomocą starszych dzieci…

W wyniku wojny dzieci były w większości sierotami i półsierotami. Przychodziły do nas strasznie brudne i zawszone. Często musiałyśmy palić cały dobytek dziecka po przybyciu. Często przyprowadzano je nagie i bose. Dzięki Bogu miałyśmy dość jedzenia… Największym problemem były odzież i buty. Naszywałyśmy nowe łaty na stare ubrania… Najgorzej było z butami. Ks. Edward Kowalik, niezwykle dobry człowiek, oddany ksiądz i były nauczyciel, człowiek o złotych rękach i sercu, cały wolny czas spędzał z dziećmi. Potrafił rozwiązać każdy problem. Zdobył jakąś wojskową plandekę, postarał się o szewca, i osobiście produkował drewniane podeszwy… W ten sposób robiliśmy buty dla wszystkich dzieci…

Zimy 1944-45-46 były najgorsze. Wtedy zaczęliśmy dostawać jakieś darowizny. Często musiałyśmy dopasowywać 2 różne buty żeby każde dziecko miało parę butów. Wśród naszych polskich dzieci były też żydowskie. Niektóre z nich miały bardzo charakterystyczne żydowskie cechy. To bardzo nas niepokoiło i miałyśmy wiążące się z tym kłopoty, zwłaszcza dlatego, że tuż po moim przybyciu część domu zajął posterunek niemieckiej policji. Ciągle musiałyśmy ukrywać dzieci i robić co było można żeby nikt na nas nie doniósł, bo wszystkie miałyśmy świadomość, że w takim przypadku wszyscy zostalibyśmy zastrzeleni od razu.

Jedna dziewczynka szczególnie wyróżniała się spośród wszystkich pozostałych naszych dzieci. Miała bardzo jasną i delikatną karnację, blond kręcone włosy, i niebieskie oczy, i przez długo trudno jej było nauczyć się mówić wyraźnie po polsku. Niemcy ciągle pytali kim był ta dziewczynka, i dlaczego tak bardzo różniła się od innych. Cały czas mówiłyśmy, że jest dzieckiem polskiej arystokracji, i dlatego jest tak inna i delikatna. Po wojnie odszukała ją żydowska organizacja, i pomimo jej sprzeciwu i wielkiej rozpaczy, bo bardzo przywiązała się do zakonnic, zabrano ją siłą i zagranicę, gdzie prawdopodobnie miała jakąś bogatą rodzinę. Wszystkie te dzieci miały polskie dokumenty. Ta dziewczynka nazywała się Marysia Czekańska. Chłopcy nazywali się Henryk Gołubiak, Andrzej Sitnicki, który był głuchoniemy, i były inne dzieci, których nazwisk nie pamiętam.

Latem 1944, po wycofaniu się Niemców, znaleźliśmy się pośrodku linii frontu. Spędziliśmy kilka trudnych dni z dziećmi w wykopanych w ogrodzie schronach, kiedy Niemcy i sowieci na zmianę rozpoczynali ofensywę. Obok naszego domu wybuchła bomba zapalająca, ale drzewa ochroniły dom przed ogniem i iskrami… Pobliską wioskę zupełnie zbombardowano i zniszczono… Bóg uratował nas i nasze dzieci, i po wojnie, w ramach podziękowania, przed domem postawiłyśmy figurę Matki Bożej.


Michal Hefer, później Żurakowska, urodziła się w Warszawie w 1933. Jej dziadek był prezesem Sądu Rabinicznego. Po złapaniu matki i brata przez Niemców w warszawskim getcie, ojciec powierzył ją polskiej kobiecie, przyjaciółce rodziny, która trzymała ją przez ok. rok. Kiedy ta kobieta wyczuła, że to stawało się bardziej niebezpieczne, umieściła dziecko u Sióstr Benedyktynek Nieustannej Adoracji Najświętszego Sakramentu, które miały klasztor przy Rynku Nowego Miasta. Michał z wielką czułością pamięta zakonnice: "Dla mnie były świętymi. Tyle współczucia". [108] W czasie powstania warszawskiego w 1944, 31 sierpnia Niemcy zbombardowali klasztor zabijając 36 zakonnic, 4 księży, i ok. 1.000 cywilów, wśród nich Żydów, którzy tam się schronili.


Maria Winnicka była częścią siatki Polaków w Warszawie, którzy znajdowali kryjówki dla Żydów. Jednym z licznych Żydów którym pomogła był Zygmunt Szczawiński, nauczyciel liceum i autor podręczników do matematyki. W końcu znalazł schronienie u zakonnic w dzielnicy Wola, ale zginął w powstaniu warszawskim w 1944. [109]


Kiedy wybuchła wojna Aviva Unger była 11-letnią uczennicą w Warszawie. Dorastając znała katolickie praktyki przez służącą rodziny, z którą niekiedy chodziła do kościoła na nabożeństwa.

Aviva twierdzi, że "jej znajomość wiary katolickiej miała być użyteczna później". W 1940 Aviva z owdowiałą matką przeniosły się do getta. Wkrótce potem, jej matka doznała udaru i była częściowo sparaliżowana. Aviva musiała kraść jedzenie by przeżyć. Po zastrzeleniu matki przez Niemców, z pomocą przyjaciółki rodziny, Aviva dostała fałszywe dokumenty i w 1942 uciekła z getta czołgając się przez ścieki. Zabrano ją do katolickiego klasztoru, gdzie mieszkała z siostrami zidentyfikowanymi jako Zgromadzenie Najświętszego Serca Jezusa.



[108] Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach, 151–53.


[109] Maria Winnicka, Polscy sprawiedliwi /Polish Righteous, POLIN Museum of the History of Polish Jews, Internet: <https://sprawiedliwi.org.pl/en/stories-of-rescue/i-wanted-show-my-solidarity-it-was-question-my-conscience-i-could-not-have-acted-differently-story>.


Rok później Avivę rozpoznał donosiciel żydowskiej policji podczas jazdy tramwajem, i przekazał ją Gestapo. Bito ją żeby wyciągnąć informacje, ale do niczego się nie przyznała. Ryzykując życiem, ksiądz z klasztoru uratował Avivę potwierdzając jej katolickie pochodzenie. Po zwolnieniu nie było już bezpiecznie dla niej pozostać w klasztorze. Poczyniono starania żeby Avivę wysłać do Niemiec jako Polkę, pracownicę gospodarstwa rolnego. Po wojnie wróciła do Polski, i później wyjechała do Izraela. [110] (Anton Gill, Powrót z piekła: rozmowy z ocalonymi z obozu koncentracyjnego /The Journey Back From Hell: Conversations with Concentration Camp Survivors [London: Grafton Books, 1988], 277–78.)


"Kiedy wybuchła wojna byłam 11-letnią warszawską uczennicą. Już byłam sierotą, gdyż zmarł tuż przed moim urodzeniem. Rok po klęsce Polsjki przeniesiono nas do getta. Matka poddała się duchowo: jeśli to było podsumowanie całej kultury i edukacji, które uczyniły Niemcy podziwianym krajem, to ile była warta jej religia? Kiedy przyszłyśmy do getta, jej sytuacja się pogorszyła, i oznała udaru, który pozostawił ją pół-sparaliżowaną. Straciła wolę walki. Jeśli chodzi o mnie, dalej chodziłam do szkoły i do gimnazjum w getcie.

"I pewnego dnia zastrzelili matkę.

"W 1942 mogłam uciec, dzięki Gojce, przyjaciółce matki, która usłyszała co się stało. Przeszmuglowała 100 zł, którymi mogłam zapłacić przewodnikowi by zabrał mnie przez ścieki. Zabrano mnie do klasztoru edukacyjnego sióstr Najświętszego Serca w Warszawie. Zostałam uczennicą szkoły klasztornej, i przebywałam tam do Wielkanocy 1943 – do czasu powstania w warszawskim getcie. Później, przez zbieg okoliczności, rozpoznał mnie w tramwaju Żyd, który był policyjnym szpiegiem, i wydał mnie Gestapo. Wtedy spędziłam 4 dni w siedzibie Gestapo, gdzie nieustannie bili mnie i kopali by wydobyć ze mnie informacje o żydowskim ruchu oporu. Jeszcze nie miałam 15 lat. Oni nie byli ludzcy, ci gestapowcy. I nie popełnijcie błędu, rozróżniając Niemców od nazistów: wszyscy Niemcy byli nazistami.

"Uratował mnie polski ksiądz, który przyszedł do siedziby i przysiągł, że osobiście mnie ochrzcił kiedy byłam niemowlęciem, że znał moich rodziców, że ochodziła z długiego rodu katolików; że teraz byłam sierotą pod opieką klasztoru. Wszystko to przysiągł na Krzyż, i w końcu Gestapo mnie wypuściło. Ale wiedziałam, że byłoby zbyt niebezpiecznie pozostać w Polsce, i postarałam się o transport na roboty do Niemiec. Ale tu był kolejny problem, bo wielu Żydów usiłowało ratować się w ten sposób [tj. udawać polskich katolików i oczekując nie być przez nikogo rozpoznanym]. Po drodze uratowała mnie Polka prostytutka w tym samym transporcie. Podróżowaliśmy zwykłym pociągiem pasażerskim, i w mężczyzn – niemieccy marynarze, według mnie – zaczęli mi się przyglądać. Wiedziałam, że podejrzewali iż byłam Żydówką: 2 minuty wcześniej parę żydowskich dziewcząt zabrano z pociągu i zastrzelono. Ta prostytutka powiedziała do marynarzy: "Co się tak gapicie na moją kuzynkę?" "Ona jest twoją kuzynką?" "Oczywiście, i jest dziewicą. Nie jest dobra dla was, ale skoro chcecie się p…ć, ja jestem waszą dziewczyną". Marynarze na tym przestali. Prostytutka nie powiedziała do mnie ani słowa. Tylko mogłam widzieć w jej oczach, że wiedziała.


Kolejną żydowską dziewczyną ukrywaną przez siostry ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa była Celina Bernstein. [111]


Inny niesławny przypadek donosu dotyczył Stefanii Brandstäter, i donosicielki Gestapo, bardzo aktywnej w Krakowie, i uważa się, że wydała setki Żydów udających chrześcijan. Szanse ukrycia się Erny Hilfstein wśród Polaków były większe niż średnie: miała fałszywe dokumenty, bezbłędnie mówiła po polsku, i ponieważ chodziła do katolickiej szkoły, znała religijne rytuały i modlitwy. Co więcej, kapelanem w szkole do której chodziła był sekretarz Adama Sapiehy, Abpa Krakowa, i miał koneksje i chęć ukrycia Erny w klasztorze. Jedyną rzeczą stojącą między Erną i uratowaniem się była Stefania Brandstätter, która przeczesywała klasztory w poszukiwaniu ukrywających się Żydów. W końcu Erna musiała porzucić pomysł, kiedy 2 dzieci kuzynów jej matki wskazała Stefania Brandstätter i zabrali Niemcy z klasztoru w którym mieszkali. Na szczęście ich ojciec, Kwiatkowski, Polak chrześcijanin żonaty z Żydówką, był w sanie uratować swoje dzieci, gdyż był znanym chirurgiem wzywanym do operowania niemieckiego personelu wojskowego. [112]




[110] Zob. też świadectwo Aviva Unger, Yad Vashem Archives, file O.33C/3/4297 i Aviva U. [Unger] Holocaust Testimony (HVT–1077), Fortunoff Video Archive for Holocaust Testimonies, Yale University Library.


[111] Bartoszewski i Lewinówna, Ten jest z ojczyzny mojej, 2nd ed., 472.


[112] Erna H. [Hilfstein née Kluger] Holocaust Testimony (HVT–2914), Fortunoff Video Archive for Holocaust Testimonies, Yale University Library; Testimony of Erna Hilfstein, Shoah Foundation Visual History Archive, University of Southern California, Interview code 9995. Żydowscy agenci i donosiciele Gestapo i Kripo działali zarówno w gettach jak i poza nimi. Izraelski historyk Yehuda Bauer potwierdził, że oni spowodowali "ogromne szkody". Zob. Yehuda Bauer, Przemyślenia o holokauście / Rethinking the Holocaust (New Haven and London: Yale University Press, 2001), 148. O ich działalności zob. Mark Paul, Metody współpracy, kolaboracji i zdrady: Żydzi, Niemcy i Polacy w okupowanej Polsce w czasie II wojny światowej / Patterns of Cooperation, Collaboration and Betrayal: Jews, Germans and Poles in Occupied Poland during World War II, Internet: <http://www.kpk-toronto.org/obrona-dobrego-imienia/>. W niektórych przypadkach Polaków błędnie oskarżano o donosy faktycznie dokonywane przez Żydów wobec braci Żydów. W dzienniku Alexander Bronowski wspomina swoje aresztowanie w Warszawie przez Sicherheitspolizei (policja bezpieczeństwa) kiedy rozpoznał go jeden z informatorów, Żyd z jego rodzinnego Lublina. Na ironię, polska "granatowa" policja, której przekazało Bronowskiego Sipo na chwilowe przetrzymanie, okazała się być jego wybawcami. Sierż. Wacław Nowiński nie tylko uratował Bronowskiego, ale Nowiński i jego rodzina bezinteresownie pomagała i chroniła innych Żydów. Zob. Alexander Bronowski, Było ich niewielu /They Were Few (New York: Peter Lang, 1991), 30–33. Zob. też relację Bronowski’ego w Bartoszewski i Lewin, Sprawiedliwi wśród narodów /Righteous Among Nations, 142–44. Ale Mordecai Paldiel, historyk z Yad Vashem Institute w Jerozolimie, wielokrotnie ukrywa to, że to Żyd wydał Alexandra Bronowskiego, mimo że Paldiel nie szczędzi wysiłków by opisać los Bronowskiego w różnych publikacjach. Paldiel jest tak pochłonięty szkalowaniem chrześcijańskich Polaków, że nawiązując do aresztowania Bronowskiego przerzuca winę na "lokalnych antysemitów", i dla pewności dodaje: "Rozpoznanie Żyda na ulicy w Warszawie stało się rodzajem sportu". Zob. Paldiel, Sprawiedliwi wśród narodów /The Righteous Among the Nations, 289–90; Mordecai Paldiel, Ukrywanie Żydów: historie z holokaustu / Sheltering the Jews: Stories of Holocaust Rescuers (Minneapolis: Fortress Press, 1996), 53, 153 (2 x). Zbigniew Ryszard Grabowski (wtedy Ryszard Abrahamer), którego rodzina udawała chrześcijan w Warszawie, twierdzi, że jego ojca wskazał w tramwaju żydowski agent Gestapo. "Żydzi na usługach Gestapo" – pisze – "byli najlepsi w rozpoznawaniu innych Żydów". Zob. Zbigniew Ryszard Grabowski, “W skorodowanym zwierciadle pamięci: Szkic autobiograficzny,” Kwartalnik Historii Nauki i Techniki, vol. 50, no. 2 (2005): 7–202; Katarzyna Meloch i Halina Szostkiewicz, red., Dzieci Holocaustu mówią…, vol. 4 (Warsaw: Warsaw: Stowarzyszenie “Dzieci Holocaustu” w Polsce, 2012), 195. Zbigniew Ryszard Grabowski jest ojcem historyka Jana Grabowskiego. Chriześcijańscy Polacy też padali ofiarą żydowskich agentów Gestapo. Józef Garliński, wybitny członek podziemia (szef wydziału bezpieczeństwa w siedzibie Armii Krajowej w Warszawie), został aresztowany po zdradzie go przez byłego kolegę szkolnego, Żyda na usługach Gestapo. Zob. Józef Garliński, Niezapomniane lata: Dzieje Wywiadu Więziennego i Wywiadu Bezpieczeństwa Komendy Głównej Armii Krajowej (London: Odnowa, 1987), 109.



Trzem nastoletnim siostrom - Wandzie, Helenie i Teresie Neimark – udało się ukryć podczas nalotu na getto w Radomsku w październiku 1942, kiedy Niemcy zabrali ich rodziców. Henryk Wróblewski, przyjaciel ich ojca, wysłał posłańca z podziemia by powiedział im, że zostaną zabrane z getta i sprowadzone do bezpiecznego domu w Warszawie. Wandę zabrał do Warszawy pierwszą młody mężczyzna pociągiem. Pozostałymi siostrami opiekowała się przez kilka tygodni rodzina Loszek, przyjaciele ich rodziny. Henryk Wróblewski przyszedł po Helenę i Teresę i zabrał je ciężarówką do swojego mieszkania w Warszawie. Siostrom dano fałszywe dokumenty tożsamości, i Wanda z Heleną znalazły pracę i wynajęły pokój. Z uwagi na ciemne semickie rysy Teresa nie wychodziła na zewnątrz. Helena skontaktowała się z przełożoną niezidentyfikowanego klasztoru i poprosiła o przyjęcie Teresy, przekazując bardzo nieprawdopodobne rzeczy o niej, a mianowicie, że jej "siostrzenica" straciła pamięć po zapaleniu opon mózgowych, i nie pamiętała katechizmu i modlitw. Choć prawdopodobnie przełożona nie uwierzyła w cały ten wymysł, przyjęła Teresę. W klasztorze przebywała do wybuchu powstania warszawskiego w sierpniu 1944. Helena zabrała ją z klasztoru, i 3 siostry przeniesiono do Buska-Zdroju, gdzie pracował w niemieckim wojskowym szpitalu polowym. Podczas pobytu w klasztorze Teresa poznała inną żydowską dziewczynę, Krzysię, która też przeżyła wojnę. [113]


Często rodziców nie informowano o miejscu pobytu ich dzieci ukrywanych w klasztorach żeby chronić bezpieczeństwo każdego uczestniczącego w tych niebezpiecznych przedsięwzięciach.

Bernard Goldstein, lider Bundystów z Warszawy, opisuje następujące przypadki. (Bernard Goldstein, Gwiazdy poświadczą /The Stars Bear Witness [London: Victor Gollancz, 1950], s.157, 164–67, 239.)


W tej samej kamienicy mieszkał towarzysz Chaimovitch, wcześniej urzędnik w naszym ruchu spółdzielczym. Teraz był łącznikiem między Judenratem i Tranferstelle, który dostarczał do getta przydział żywności. Miał prawo odwiedzania aryjskiej strony, nosząc na głowie czapkę z niebieską wstążką i Gwiazdą Dawida.

Poszedłem do Chaimovitcha i on wraz z małżonką byli bardzo podekscytowani. Właśnie wrócił z przeszmuglowania ich 10-letniej córki z getta. Chrześcijański przyjaciel zorganizował przyjęcie jej do klasztornego domu dziecka gdzieś w Polsce – nie wolno mu było dowiedzieć się gdzie z obawy, że mógłby ujawnić niebezpieczną tajemnicę.




[113] Świadectwo Heleny Fagin (Helena Neimark), Shoah Foundation Visual History Archive, University of Southern California, Interview code 11964.



"Dziecko nie chciało pójść do chrześcijan" – powiedział z płaczem Chaimovitch. "Płakała i prosiła by pozwolono jej być z nami. Jeśli naszym losem jest śmierć, ona chciała umrzeć z nami. Dopiero z wielkimi trudnościami i wbrew jej woli byliśmy w stanie ją dostarczyć". Załamał ręce. "Gdzie jest moje dziecko? Czy w ogóle jeszcze ją zobaczę?"…

Przewodnik zabrał mnie do małego 3-pokojiowego mieszkania na pierwszym piętrze. Państwo

Chumatovsky, z którymi miałem mieszkać, pracowali w fabryce broni…

W maleńkim pokoiku zobaczyłem found Zille, [Zalman] żonę Friedrycha, i ich 5-letnią córkę Elsę. Friedrych mieszkał gdzie indziej…

5-letnia Elsa była ładną blondynką, której oczy promieniowały życiem i duchem. Nie mogła zrozumieć dlaczego ciągle przebywała w naszym pokoiku, nie wychodząc nawet na spacer na podwórze. Ale czasem była przerażona świadomością niebezpiecznej sytuacji.

Niekiedy zapominałem się i mówiłem w jidysz. Dziecko wpadało niemal w histerię. "Przestań mówić tym językiem. Nie rozumiesz, że to oznacza nasze życie?" – prawie wysyczała ostro po polsku.

Elsa siadała przy oknie obserwując inne dzieci bawiące się na podwórku. Często płakała. Obawiając się zwrócenia na siebie uwagi, matka próbowała ją uspokoić. Czasami jedynym sposobem było wsadzenie jej w usta chusteczki do nosa. Płacz dziecka sprawiał, że nasza gospodyni stawała się bardzo nerwowa. Sąsiedzi wiedzieli, że nie miała dzieci. Obawiała się wykrycia nas. Słyszała straszne opowieści o tym jak Niemcy miażdżyli oficerkami życie małych żydowskich dzieci, a potem rozstrzeliwali matki jak i ich gojowskich gospodarzy…

Wkrótce nerwowy niepokój zaczął udzielać się naszym gospodarzom. Gospodyni często płakała. Jej histeria zwiększała nasze obawy. Razem z gospodarzami zaczęliśmy myśleć jak można by bezpiecznie usunąć Elsę. Gospodarz miał siostrę, która była Matką Przełożoną w klasztorze k. Krakowa. Postanowiliśmy wysłać jed dziecko.

Pani Chumatovska poszła tam pierwsza żeby omówić plan i zrobić co potrzeba. Kiedy wróciła z pozytywną odpowiedzią, przygotowaliśmy dziewczynkę do wyjazdu. Powiedzieliśmy jej, że jechała do cioci, tam były inne dzieci, z którymi będzie się bawić na zewnątrz. Przez kilka dni nasza gospodyni uczyła dziecko jak odmawiać modlitwy przygotowując się do nowego życia i nowego imienia pod krucyfiksem. Dziecko powoli się przyzwyczaiło do nowej roli. Jej intuicyjne zrozumienie niebezpieczeństwa jakie wisiało nad nią i jej matką sprawiało, że starała się jak tylko mogła. Wydawała się instynktownie wiedzieć, że to wszystko było konieczne żeby odwrócić straszną katastrofę.

Z ciężkim sercem, zaciśniętymi ustami by poskromić płacz, Zillie zapakowała rzeczy Elsy i ją odesłała. Pani Chumatovska została z dzieckiem w klasztorza przez kilka dni. Elsa nie chciała żeby ją opuściła. Płakała i błagała by nie zostawiała jej samej. Kiedy dziecko nieco się uspokoiło pani Chumatovska mogła wrócić.

Nie chciała, oczywiście, powiedzieć dokładnie gdzie był klasztor. W przypadku aresztowania rodzice nie mogliby znieść tortur i mogliby przekazać informację Niemcom, sprowadzając tragedię na klasztor i wszystkich jego mieszkańców. Poza tym, rodzice, powodowani niepokojem, mogliby próbować komunikować się z dzieckiem i nie chcąc zdradzić tajemnicy. Państwo Chumatovsky zdobyli katolicką metrykę urodzenia na nowe nazwisko dziewczynki i przejęli nad nią opiekę prawną.


Tuż przed wybuchem powstania warszawskiego w sierpniu 1944:

Udało się nam też zabrać małą Elsę Friedrych z klasztoru k. Krakowa gdzie była ukrywana. Dziecko naszego heroicznego Zalmana Friedrycha było teraz zupełnie samo; ojciec zginął w walce rewolwerowej z Gestapo, matka zginęła w Majdanku. Później sprowadzono ją do Ameryki i adoptowali ją amerykańscy towarzysze.


Prawdę mówiąc, córkę Zygmunta Friedrycha, która używała imienia Elżunia, ukrywano w sierocińcu Franciszkanek Misjonarek Maryi w Zamościu, których działalność opiszę w dalszej części. Marek Edelman, jeden z liderów buntu w getcie, mówi się, odebrał dziecko po wyzwoleniu. [114]


To czy należy ochrzcić czy nie żydowskie dziecko, również okazało się kwestią sporną, która nie zawsze była łatwa do rozwiązania. Żeby się wmieszać, żydowskie dziecko w katolickiej instytucji albo uznawane za chrześcijańskie w katolickim środowisku musiało przyjmować sakramenty wraz z innymi dziećmi. Żeby to zrobić nie popełniając świętokradztwa trzeba było dziecko ochrzcić. To często stanowiło problem dla zakonnic i księży, jak i dla rodziców żydowskiego dziecka. (Goldstein, Gwiazdy to poświadczą /The Stars Bear Witness, pp.224–25.)



[114] Adam Kopciowski, Zagłada Żydów w Zamościu (Lublin: Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, 2005), 194.



Przypomina mi się incydent – jeden z setek – jaki wydarzył się w rodzinie Shierachek, byłego żydowskiego policjanta, mojego byłego sąsiada z ul. Grzybowskiej w Warszawie. Jego siostra była służącą w chrześcijańskim domu w Wawrze [przedmieście Warszawy]. Oczywiście musiała odgrywać rolę katoliczki. Co niedzielę chodziła do kościoła i uczestniczyła w ceremoniach religijnych z sąsiadami. Mieszkała z nią jej 13-letnia córka, pod ochroną nauczycielki, córki jej pracodawców. Podobno rodziców dziewczynki aresztowali naziści, i umieszczono ją pod opieką nauczycielki. Dziewczynkę wychowywano jako chrześcijankę.

Matka, choć w ogóle nie religijna, bardzo niepokoiła się o dziecku. Obawiała się, że z czasem dziewczynka zapomni iż była Żydówką i zacznie cuć się naprawdę jak chrześcijanka. Tym sposobem będzie stratą dla narodu żydowskiego.

Przed szkolnymi egzaminami dziewczynka musiała pójść do księdza do komunii ze wszystkimi innymi uczniami. Nauczycielka, bardzo religijna kobieta, uparcie odmówiła udziału w tym oszustwie. Jej przekonania nie pozwalały jej wysłać żydowskiego dziecka, które nie było nawrócone, na taką świętą ceremonię. Byłaby to zdrada jej własnej wiary.

Nauczycielka skonsultowała się z 2 innymi księżmi – księdzu w szkole nie pozwolono by cokolwiek o tym wiedział. Jeden z nich powiedział jej, że jego przekonania nie zezwalały mu ochrzcić dziewczynki pod przymusem. Drugi, biorąc pod uwagę desperacką sytuację dziewczynki, zgodził się przeprowadzić ceremonię.

Teraz matkę dopadły wątpliwości. Obawiała się, że efekt rytuału sprawi, że to popchnie ostatecznie jej dziecko ku katolicyzmowi. Z tym niepokojem przyszła na Grzybowską by porozmawiać z bratem, Markiem Edelmanem, i ze mną. Ostry i gorzki, Marek był raczej przeciwny całemu pomysłowi uważając, że to było równoznaczne z kapitulacją. Dziecko czy dorosły, niech go diabli, jeśli poleciłby uległość wobec tych nazistowskich drani. Do diabła z nimi! Ale przeważyła bardziej konserwatywna rada moja i Shierachka. Żeby ratować jej życie, dziecko musi zostać ochrzczone.


Decyzje o ukrywaniu Żydów w klasztorach często podejmowała jednostronnie matka generalna albo przełożona konkretnego zakonu. Siostra Maria Zenona od Zbawiciela, albo Ludwika Dobrowolska, przełożona generalna Zakonu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, powszechnie znanych jako Siostry Niepokalanki, dobrze wiedziała o działalności ratunkowej zakonu, i całym sercem do niej zachęcała. W warszawskim klasztorze zakonu przy

Kazimierzowskiej, decyzję o ukrywaniu Żydów podjęto kolegialnie. Przełożona, s. Wanda Garczyńska, [115] chcąc jednogłośnego porozumienia, zwołała wszystkie zakonnice na spotkanie, które rozpoczęło się od czytania Ewangelii św. Jana 15:13-17, zaczynającej się słowami: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich…" i kończącej się: "To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali". Ewa Kurek-Lesik odnotowuje wydarzenie poruszająco opowiedziane jej przez s. Marię Ena (Paciorek), która brała w nim udział, w "Warunki przyjmowania i pochodzenie społeczne żydowskich dzieci uratowanych przez klasztory żeńskie w Polsce 1939-1945 / “The Conditions of Admittance and the Social Background of Jewish Children Saved by Women’s Religious Orders in Poland from 1939–1945,” Polin: A Journal of Polish-Jewish Studies (Oxford: Basil Blackwell for the Institute for Polish-Jewish Studies, 1988), volume 3, s.247.


Było to w 1942–43. Szkoła przy Kazimierzowskiej zamknięta. SS znajdowała się w ogromnym budynku naprzeciwko naszego domu, gdzie Główna Rada Pomocy otworzyła kuchnię, która działała niemal bez przerwy. Ludzie też przychodzili tu ciągłym strumieniem – dzieci, młodzi, dorośli z kanistrami na zupę. Tylko zupa? Kazimierzowska pulsowała życiem – od żłóbka do uniwersytetu. W tym działającym ulu były też Żydówki. Prawdziwe. Z czerwonymi kręconymi włosami, piegami, z odstającymi uszami i niezwykłymi oczami. Czystej krwi. Tam nie można było popełnić błędu. Powszechnie było wiadomo, że ukrywanie Żyda oznaczało wyrok śmierci.

Siostra wiedziała, że inne zakony już ostrzeżono i przeszukiwano. Dlatego nic nie ukrywała, niczego nie zatajała. Wezwała nas. Spotkanie rozpoczęła od przeczytania fragmentu Ewabgelii św. Jana… Wyjaśniła, że nie chciała narażać na niebezpieczeństwo domu, sióstr, wspólnoty. Wiedziała co mogłoby nas spotkać. Nikt nie myślał o sobie. Wiedziała: powinniście się miłować wzajemnie jak ja was umiłowałem. Dlatego On oddał swoje życie.

Schyliłam głowę. Nie odważyłam się spojrzeć na pozostałe siostry. Musiałyśmy zdecydować. Gdybyśmy powiedziały jedno słowo, otwarcie, uczciwie przyznały się do strachu o własne skóry, własne życie, życie tak wielu sióstr, wspólnotę… Czy mądre było ryzykować to dla Kiku Żydówek? To była nasza decyzja, czy będą musiały odejść czy nie.

Cisza.

Nikt się nie poruszył. Wszystkie wstrzymały oddech. Byłyśmy gotowe. Nie oddamy żydowskich dzieci. Raczej umrzemy, wszystkie. Cisza była przytłaczająca – nie patrzyłyśmy na siebie. Siostra siedziała z zamkniętymi oczami, rękami złożonymi nad Ewangelią. Byłyśmy gotowe.

Wstałyśmy. Nawet nie modliłyśmy się razem jak zwykle. Poszłyśmy do kaplicy. Poczułyśmy się lekkie i radosne, choć bardzo poważne. Byłyśmy gotowe.



[115] O s. Wandzie Garczyńskiej zob. Maria Ena (Paciorek), komp. i red., Gdzie miłość dojrzewała do bohaterstwa: Wspomnienia o siostrze Wandzie Garczyńskiej, niepokalance (Warsaw: Koleżeńskie Zjednoczenie Jazłowieckie, 1999).



Więcej niż 12 żydowskich dziewcząt znalazło schronienie w szkole z internatem u Sióstr Niepokalenek przy Kazimierzowskiej w Warszawie, gdzie kapelanem był ks. Bronisław Ussas. Wśród nich była Joanna Olczak (później Ronikier), ur. 1934 z ojca Polaka i matki Żydówki, Hanna Olczak (née Mortkowicz, 1905–1968),która się nawróciła i poślubiła ewangelika, przeszła na wiarę augsburską. Jak jej matka, Joannę zgodnie z niemieckim prawem rasowym uważano za Żydówkę. Do szkoły przyprowadzono ją wiosną 1942. Pozostali uczniowie w szkole mieli świadomość żydowskiego pochodzenia Joanny Olczak. Jej matka, Hanna Olczak (1905–1968), i babka Janina Mortkowicz (1875–1960), które zmieniły swoje kryjówki, ukrywały się u Sióstr Niepokalanek w Pruszkowie-Żbikowie k. Warszawy przez ponad rok. [116] (Joanna Olczak-Ronikier, W ogrodzie pamięci: dziennik rodzinny / In the Garden of Memory: A Family Memoir [London: Weidenfeld and Nicolson, 2004], 253–63.)


Dobrze pamiętam Nenę [tzn. Irenę Grabowską, członka Armii Krajowej]. To ona, zgodnie z radą Sióstr Niepokalanek, zabrała mnie z Piastowa do ich szkoły z internatem przy Kazimierzowskiej w Warszawie.

Dobrze widzę moje pierwsze spotkanie z tym miejscem. Stoję na progu ogromnego gimnazjum, trzymając się mocno ręki Ireny. Błyszcząca podłoga pachnie pastą. Przy ścianie duża grupa dziewcząt siedzi ze skrzyżowanymi nogami, wszystkie z zaciekawieniem patrzą na nową dziewczynę. Umieram z zażenowania i strachu. Pierwszy raz w życiu muszę zostać sama w obcym miejscu, z obcymi ludźmi. Chcę się wyrwać Irenie i z płaczem biec do domu, ale wiem że to niemożliwe. Nie ma domu, a jeśli tu "zrobię scenę" - mojej babci najbardziej ubliżająca definicja histerycznego zachowania – i skompromituję się w oczach tych dziewcząt na zawsze, i to w ogóle mi nie pomoże. Więc podejmuję pierwszą świadomą decyzję w swoim życiu: wypuszczę rękę Ireny i, na tej błyszczącej podłodze, wbrew losowi, przekoziołkuję się raz, potem drugi, i trzeci, i będę koziołkować aż skończę w drugim końcu pokoju. Dziewczyny klaszczą, zakonnice się śmieją. Wiem, że zdobyłam ich serca, czuję się zaakceptowana, a tym samym bezpieczna.

To było kiedy znalazłam sposób radzenia sobie z życiem poprzez ukrywanie swoich emocji pod maską klauna. Dużo wysiłku włożyłam by udawać iż jestem pomysłowym, wesołym dzieckiem, i rozweselam wszystkich wokół. Była to szczególna umiejętność wielu dzieci w erze okupacji. Żadna z mniej więcej 12 żydowskich dziewczyn ukrytych w klasztorze, niektóre miały za sobą straszne przeżycia, nigdy nie rozpaczała ani nie okazywała smutku czy strachu o losie swoich najbliższych. Płakało się w nocy. Dzień mijał tak normalnie jak mógł, jak przed wojną, przepla-tany wszelkiego rodzaju czynnościami. Siostry były łagodne i uśmiechnięte. Teraz nie mogę pojąć jak taki niezwykły spokój i radość panowały w tej arce płynącej po oceanach okupacyj-nego koszmaru, kiedy absolutnie wszystko co działo się w klasztorze niosło ryzyko śmierci. One nie tylko ukrywały żydowskie dzieci, ale i uczyły zakazanych przez nazistów przedmiotów. Były tam tajne grupy dla uczniów szkół średnich, tajne wykłady uniwersyteckie, kapłaństwo dla żoł-nierzy z Armii Krajowej, kontakty z podziemiem, pomoc dla więźniów i osób pozbawionych środ-ków do życia, i żywność dla niedożywionych Żydów, którzy uciekli z getta. Odważne i opano-wane, siostry były jedynymi osobami, w końcu, i musiały niekiedy być przerażone na samą myśl co by się stało gdyby Niemcy odkryli choć jedną z tych zbrodni. Każdy wie jak łatwo zmartwie-nia dorosłych przenoszą się na dzieci. Jak udawało im się chronić nas przed strachem? One nie ukrywały przed nami niebezpieczeństwa. Częste ćwiczenia z alarmu przygotowywane przez uczniów na zaskakujące naloty Niemców. Kiedy podczas lekcji zadzwonił wewnętrzny dzwonek, 2 razy szybciej zbieraliśmy przedwojenne książki do polskiego i historii z naszych stolików, i wrzucaliśmy je w specjalne miejsce do magazynowania – rodzaj szatni między naszymi workami na buty i kostiumami do wf, gdzie zawsze odkładaliśmy je po zajęciach. Czasami alarm był prawdziwy – wtedy siostry ukrywały zagrożone dzieci w klauzurze. Powiedziano mi, że kiedy siedziałam w ołtarzu przez kilka godzin podczas takich przeszukiwań, ale tego nie pamiętam. Ale do tego czasu już dobrze orientowałam się w konspiracji. Na pamięć znałam wszystkie nowe fakty w każdej kolejnej fałszywej karcie tożsamości. Tym razem matka nazywała się Maria Olczak, née Maliszewska, a babka stała się teściową córki, pożyczając sobie nazwisko Julia Olczak, née Wagner,od nieżyjącej matki ojca. Siostra babki, Flora, alias Emilia Babicka, née Płońska, córka cieśli urodzona w Łunińsku na Białorusi, nie była już jej siostrą, a przypadkową znajomą. Mąż Flory Samuel nazywał się Stanisław. Na szczęście dalej był jej mężem, co bardzo ułatwiało mu życie, bo jego córki, Karolina i Stefania, które miały 2 różne nazwiska i najwraźniej nie były ze sobą spokrewnione czy z rodzicami, zawsze myliły się i nie były w stanie ukrywać powiązań rodzinnych. To wszystko było bardzo skomplikowane.



[116] Bartoszewski i Lewin, Sprawiedliwi wśród narodów / Righteous Among Nations, 210–2.



Co powiedziałam o sobie koleżankom w szkole z internatem? Nie myślę żeby ktokolwiek zada-wał mi pytania, co jest zdumiewające, bo każdy wie jak ciekawskie mogą być dziewczynki. Najwyraźniej siostry wydały ostry zakaz na rozmowy o sprawach osobistych. To musiało być powodem tego, że nie miałam pojęcia o pochodzeniu innych uczniów. Ile tajemnic musiało się ukrywać w tych główkach. Ile kłamstw musiały zawierać. Ile informacji jako pozornie podstawo-we jak imię, nazwisko i adres rodziny musiało być zakopane tak głęboko jak możliwe w ich pamięci by uniknąć przypadkowego ich ujawnienia i wywołania nieszczęścia. Wyzwanie "bądź sobą!" – ten podstawowy warunek zdrowia psychicznego – zastąpiono kategorycznym naka-zem: "Zapomnij kim jesteś i stań się kimś innym!" – co ratowało życie, ale później, po wojnie, ogromnie skomplikowało życie, bo trudno było odzyskać straconą tożsamość.

Co 2 tygodnie odwiedzałam swoją rodzinę, która nadal mieszkała w Piastowie. Irena zabierała mnie z klasztoru do domu…

Refektarz klasztorny pachniał ersatz kawą i lekko przypalonymi płatkami owsianymi, kiedy dziewczynki biegały śmiejąc się korytarzami w górę i w dół. Cała szkoła pochłonięta była wystawieniem w Ostatki szopki. Szopkę w całości napisała i skomponowała panna Zosia Orłowska – teraz Zofia Rostworowska, małżonka pierwszego ministra kultury Polski po odzyskaniu niepodległości w 1989 – która nadzorowała też nasze role na próbach. Szopkę mieliśmy wystawić przed audiencją z miasta: krewnych i przyjaciół uczniów. Dziewczynki pochodzenia żydowskiego też chciały wziąć udział, dlatego dobra panna Zosia wyszła z pomysłem, że one pokażą się jako kurierzy egzotycznych Trzech Króli. Kolorowe turbany i makijaż ukryłyby ich semicki wygląd. Ja byłam murzyńskim paziem, i przy pełnym poparciu mogłabym swobodnie pochwalić się swoimi umiejętnościami gimnastycznymi. Teraz zebrane przez s. Enę relacje w jej książce [Gdzie miłość dojrzała do heroizmu / Where Love Matured into Heroism] przypominają mi inne, nie mniej zabawne przygody. Anna Kaliska pisze:


Pewnego dnia w rozmównicy pojawili się Volksdeutsche z żądaniem wydania im dziewczynki o nazwisku Olczak. Zażądali inspekcji wszystkich dzieci, i przyszli z dokładnymi instrukcjami. Siostra Wanda [Garczyńska] zamknęła dziewczynkę i kilka innych, których pochodzenie łatwo można by odgadnąć za klauzurą na drugim piętrze, a pozostałe musiały stawić się w rozmównicy. Następnie rozpoczęli inspekcję domu, najpierw parter, potem pierwsze piętro. Oprowadzała ich s. Wanda. Jej wyjaśnienie, że klauzura była na drugim piętrze, i że dostęp doń był zakazany przepisami Zakonu przeszło milczeniem, i 3 Niemcy zaczęli wchodzić schodami do góry. Zostaliśmy na pierwszym piętrze. Dzisiaj dalej słyszę ich ciężkie kroki – pamiętam przerażający strach – zbyt dobrze wiedzieliśmy co mogłoby się stać jej i dzieciom. Niektóre siostry modliły się w kaplicy, kiedy do klauzury zbliżały się kroki. Zapanowała cisza, i usłyszałyśmy s. Wandę mówiącą spokojnie: "Jeszcze raz wam przypomnę, że to jest klauzura". I znowu cisza, kiedy poczułam jakby wszystko wokół nas zmarło i znieruchomiało. I wtedy kroki w dół po schodach, i wyszli.

Wtedy na prośbę zakonnic Irena Grabowska zabrała mnie z klasztoru by zamieszkać z Marią Jahns w Pruszkowie…

Według listu, mama i babcia spędziły tę straszną Wielkanoc w Tworkach, gdzie mieszkały od marca do czerwca 1943… Zakonnice sprowadziły mnie ponownie. Dziewczynki z mojej klasy przygotowywały się do Pierwszej Komunii, łącznie z tymi pochodzenia żydowskiego , za zgodą rodziców, jeśli jeszcze żyli, albo ich opiekunów prawnych jeśli takich miały. Moja świecka rodzina aprobowała moją edukację katolicką jaką wszczepiano mi w klasztorze, poza tym, że przed wojną zostałam ochrzczona.

Ale siostry nie zmuszały dziewcząt pod ich opieką do zmiany religii. Dr Zofia Szymańska-Rosenblum, która we wrześniu 1942 uratowała swoją siostrzenicę z getta i przyprowadziła ją na Kazimierzowską, pisze w dziennikach: "Z największą delikatnością s. Wanda zapytała mnie czy zgodziłabym się na ochrzczenie Jasi i przejęcie Pierwszej Komunii, zapewniając mnie, że takie było żarliwe życzenie, i byłoby pożądane w kategoriach bezpieczeństwa. "Ale jeśli ma pani jakieś obiekcje, proszę być pewną, że moja postawa wobec Jasi nie ulegnie zmianie, i że ją uratuję".

Matkę Jasi wcześniej deportowano z getta, prawdopodobnie do Treblinki, ojciec walczył w getcie do ostatniej chwili, i tam musiał zginąć. Nie miałam pojęcia o przeżyciach koleżanek. Ona o nich nie mówiła, i jeśli płakała, to tylko wtedy gdy nikt jej nie widział. Obie byłyśmy bardzo podekscytowane naszą Pierwszą Komunią. Spisałyśmy swoje grzechy na kartkach, żebyśmy, nie daj Boże, zapomniały o nich na spowiedzi. Wiele godzin spędzałyśmy na modlitwie w kaplicy, i co jakiś czas biegłyśmy do jednej z sióstr ze szczęśliwą wiadomością, że czułyśmy "powołanie". Dwie wesołe, energiczne dziewczynki cieszące się życiem, jakby nie miały żadnych trosk.

Nadszedł 3 czerwca, dzień naszej Pierwszej Komunii. Przetrwały niektóre zdjęcia z tej ceremonii. Na jednym z nich pozuje 7 dziewczynek w białych sakramentalnych strojach – jest to klasyczne pamiątkowe zdjęcie wykonane przez zawodowego fotografa. Pięć z dziewczynek na zdjęciu to Żydówki. Jestem zdumiona odwagą, i jednocześnie wrażliwością zakonnic. One bohatersko uważały ukrywanie tych dzieci za swój chrześcijański obowiązek. Nieuchronne zagrożenie śmiercią traktowały jako konsekwencję ich decyzji. Ale skąd czerpały matczyną wrażliwość, która skłoniła ich, w obliczu otaczającego niebezpieczeństwa, by zapewnić nam odrobiny radości? Nie tylko duchowej ale i świeckiej, rodzaju jaką powinny mieć małe dziewczynki – jakoś wiedziały, że musiałyśmy ładnie wyglądać w białych sukienkach, uszytych na miarę i udekorowanych haftami, że musiałyśmy mieć białe wianuszki na głowach, włosy w loczki, i że musimy mieć pamiątkę z tego niezapomnianego dnia. Te zdjęcia, a mam ich kilka w domu, zawsze poruszają mnie uroczystością i powagą, absurd, by się wydawało, w tych strasznych czasach. A może zdjęcia miały jakiś inny, ukryty cel? Może miały nas uratować na wypadek niebezpieczeństwa, przekonać ludzi którzy po nas przyszli, że jako żarliwi katolicy nie zasłużyliśmy na śmierć? Jeśli to było zamiarem opatrznościowych zakonnic, to czuję jeszcze większe emocje kiedy patrzę na nasze poważne twarzyczki. Wszystkie przeżyłyśmy. Dzięki Bogu.


Inną żydowską dziewczynką uratowaną w warszawskim klasztorze Sióstr Niepokalanek była Felicia Riesel. (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, cz. 1, s.99.)


W 1941, tuż po niemieckiej okupacji Lwowa, Maria i Bronisław Bochenek postanowili pomóc żydowskim znajomym, którzy studiowali z Marią na uniwersytecie przed okupacją. Po zamknięciu getta, Bochenkowie nosili jedzenie dla Davida Riesel, żydowskiego lekarza i jego rodziny. Maria dała też swoją metrykę urodzenia Żydówce o nazwisku Susanna Glowiczower, co umożliwiło jej przenieść się do Warszawy. Bronisław, zmuszony do ucieczki z powodu lewicowych poglądów, osiadł w Krakowie [faktycznie w Warszawie], gdzie później dołączyła Maria. Bochenkowie dalej pomagali w Krakowie [Warszawie], proponując schronienie Rieselowi, jego żonie Lea, i ich 6-letniej córeczce Felicji, które uciekły z lwowskiego getta. Skoro Bochenkowie byli na liście "Poszukiwanych" Gestapo, Felicję przeniesiono do lokalnego klasztoru Sióstr Niepokalanek (przy Kazimierzowskiej [117]), a jej rodzice uciekli do Warszawy. Bochenkowie uciekli po znalezieniu mieszkania we Lwowie dla 3 członków rodziny Amscislawskich, którzy u nich szukali schronienia. Podobnie ukryli prof. Józefa Feldmana, którego poszukiwało Gestapo, najpierw w ich krakowskim domu, a później warszawskim. W Warszawie Bochenkowie pomogli prof. Henrykowi Glowiczower, mężowi Susanny, który już był w Warszawie pod fałszywą tożsamością. Za okupacji Bochenkowie spełniali wszystkie potrzeby swoich żydowskich znajomych szukających u nich schronienia. Szczególną opieką otoczyli Lea Riesel, która przeżywała załamanie nerwowe, i jej córkę, Felicję, która zachorowała w klasztorze i wymagała hospitalizacji. Podejmując się tych bezinteresownych aktów odwagi, Bochenkami kierowało niezachwiane poczucie lojalności wobec przyjaciół.


Warunki w szkole przy Kazimierzowskiej opisała Zuzanna Sienkiewicz, częsty gość, w swoich relacjach w Bartoszewski & Lewin, Righteous Among Nation, s. 360–61.


W tych strasznych czasach s. Wanda [Garczyńska] promieniowała miłością do bliźnich, niezależnie od tego kim byli, i w swoich żarliwych modlitwach nie zapominała nawet o wrogu, błagając Boga o przebaczenie za nieustannie dokonywane w tamtych czasach zbrodnie. Jedną z tych "operacji" jakie jej wtedy wyznaczono było ukrywanie żydowskich dziewcząt. Przyjmowła je do szkoły z internatem z fałszywymi dokumentami. Niektóre łatwo uchodziły za "Aryjki", a inne miały bardzo widoczne semickie rysy. Te biedne dzieciaki znikały we wcześniej zorganizowanych kryjówkach kiedy tylko wizytę składali Niemcy. Pewne "aryjskie" matki ganiły s. Wandę, pytały jak w czasie kiedy trudno było o edukację dla dzieci, katolicka szkoła pełna była nie-katolickich dzieci, ze szkodą dla polskich katolików. S. Wanda była przekonana, że postępowała słusznie, ale jak wszyscy ludzie naprawdę wielcy w duchu, była bardzo skromna i postanowiła poradzić się mądrego księdza w tej sprawie. To wtedy na Kazimierzowską przyszedł ks. Stanisław Trzeciak; przed wojną znany był ze swojego stanowiska, często bardzo stanowczego, przeciwko wpływowi żydowskiej wiary na polską duszę. Dla wielu był nosicielem standardów, którego publiczne wypowiedzi uzasadniały ich antysemickie działania. Następnie, kiedy s. Wanda przedstawiła całą sprawę i wyrzuty jakie znosiła za swoje czyny, ks. Trzeciak milczał przez chwilę, a później zapytał: "Jakie jest zagrożenie dla tych małych katolickich dziewczynek, jeśli nie będziesz mieć dla nich miejsca?'

'Będą się uczyć w gorszych warunkach, albo mogą nawet zupełnie stracic te lata w szkole'.

'A jakie zagrżenie byłoby dla innych, gdybyś je odesłała?'

'Wiesz, księże, nieuchronna śmierć'.

'A zatem, siostro, nie masz prawa wahać się i rozmyślać. Pierwszeństwo idzie do tych małych zagrożonych – do Żydówek' – odpowiedział ksiądz.


To są fakty które poznałam od s. Wandy, i dodatkowo wiem, że we wszystkich domach Sióstr Zakonu Niepokalanek, w Szymanowie, w Nowym Sączu, w Jarosławiu i innych miejscach, młodsze i starsze żydowskie dziewczynki były ukrywane i chronione, i w pilnych przypadkach, ich matki.



[117] Grynberg, Księga sprawiedliwych, 49.



W województwie kieleckim wiem o przypadkach, gdzie całe wioski wiedziały, że Żyd czy Żydówka się ukrywali, przebrani w wiejską odzież, i nikt ich nie wydał, mimo że byli biednymi Żydami, którzy nie tylko nie płacili za ich milczenie, ale trzeba było ich żywić, ubierać i dać mieszkanie.


Wspomniany ks. Stanisław Trzeciak, pasterz z Kościoła św. Antoniego przy Senatorskiej w Warszawie, był rzekomo najbardziej otwartym antysemickim księdzem w przedwojennej Polsce, a jeszcze za okupacji przejawiał głęboką troskę o los zagrożonych Żydów, zwłaszcza dzieci. [118] Poinstruował personel garkuchni "Caritasu" w kościele przy Senatorskiej by rozdawał jedzenie Żydom. [119] Henry Frankel opowiadał, że spotkał ks. Trzeciaka kiedy poszedł po jedzenie do Kościoła św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży w Warszawie. Choć był rozpoznany jako Żyd, ks. Trzeciak bardzo dobrze go potraktował i dał mu chleb. [120] Zdaniem historyka Szymona Datnera, ks. Trzeciak uratował co najmniej 1 żydowskie dziecko. [121] Według świadectwa złożonego w Yad Vashem przez Tanchuma Kupferbluma (alias Stanisław Kornacki) z Sandomierza, później mieszkańca Montrealu, on też ukrywał 2 Żydów z Krakowa, którzy przeżyli wojnę [122]


S. Wandę Garczyńską też czule pamiętali inni Żydzi, którym pomogła, tacy jak Anna Clarke, która znalazła się z rodzicami w warszawskim Hotelu Polskim. Niemcy wymyślili plan zwabienia Żydów z kryjówek proponując fałszywą obietnicę wyjazdu do bezpiecznych krajów. Z kryjówek wyszło ok. 2.500 ludzi i przenieśli się do Hotelu Polskiego. W lipcu 1943 przenieśli ich do obozów w Vittel i Bergen-Belsen. 15 lipca 1943, na pozostałych w hotelu 300 Żydach bez zagranicznych paszportów dokonano egzekucji w więzieniu na Pawiaku. (Anna Clarke, Siostra Wanda / “Sister Wanda,” Polin: A Journal of Polish-Jewish Studies, volume 7 (2002): 253–59.)

I w Hotelu Polskim zobaczyłam kuzynkę Esther Syrkis… Była tam z siostrami Idunią i Malą, mężem Mali, i 3 małymi córkami 3 sióstr. Miały wymienić dokumenty na wyjazd do Niemiec, i przygotowywały się do wyjazdu następnego ranka. Ze stertą dziecięcych ubranek szybko zmniejszającą się na jej desce do prasowania, opowiadała mi o s. Wandzie.

S. Wanda ukrywała ją, jej siostry i bratową jednej z nich. Znalazła pracę dla męża Mali jako ogrodnika w jednym z klasztornych ogrodów. Najważniejsze ze wszystkiego, ukryła 3 małe dziewczynki. Kiedy przyszły matki by je zabrać przed pójściem do Hotelu, 3 z nich były 'bardzo zawszone', Esther podniosła oczy nad deskę by spojrzeć na mnie – 'ale żywe i w jednym kawałku'. 'Nie notuj niczego, tu jest jej adres. Idź do niej kiedy będzie konieczne i ona też ci pomoże', mówiła następnego ranka, zanim cała grupa wyszła w sposób zorganizowany. I na śmierć, jak teraz wiemy. Kilka godzin później przyszli Gestapo Marias i zabrali wszystkich będących jeszcze w Hotelu.

Kiedy dotarły ciężarówki, stałam w szerokiej bramie wejściowej do Hotelu. Dwie dziewczynki w grupie robotników przechodzących przez bramę w drodze do zarejestrowania się w fabryce cegieł w sąsiedztwie zrobiły mi miejsce między nimi… Na zewnątrz Hotelu odeszły ode mnie…

Moje spotkanie z s. Wandą było jesienią tego samego roku, kiedy potrzebowałam miejsca do zamieszkania. Z ciemnej ulicy ciemnymi schodami i do dużego słabo oświetlonego pokoju gdzie spały siostry, na całej podłodze. Wkrótce znalazłam też materac. 'Dlaczego ryzykujecie życiem tak wielu ludzi z mojego powodu?' zapytałam s. Wandę. 'Z miłości do naszego wspólnego Boga' – odpowiedziała.

Wkrótce s. Wanda znalazła mi pracę. Posiadłość wiejska szukała guwernantki dla licealisty. S. Wanda wierzyła w moje zdolności nauczania wszystkich przedmiotów oprócz jednego. Miałam go uczyć religii.

Tu w 1943 była siostra w swojej celi z cierpliwością ucząca mnie arkanów swojej religii, katechizmu, modlitw, mszy, by oszukać swoich parafian. Cud mszy był tym, o który ciągle się potykałam, zarówno fakt, jak i znaczenie faktu, że przemiana chleba i wina odbywała się na moich oczach…




[118] Wojciech Jerzy Muszyński, “Trzeciak Stanisław,” w Encyklopedia “Białych Plam”, (Radom: Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, 2006), vol. 17, 214. O kontrowersyjnych aspektach ks. Trzeciaka, zob. Tomasz Szarota, U progu Zagłady: Zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie (Warsaw: Sic!, 2000), 48–50, oraz komentarz Jana Żaryna i Andrzeja Żbikowskiego w Żbikowski, Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945, 389–90, 438–39. Prace ks. Trzeciaka o Talmudzie potęopione wtedy przez niektórych jako kalumnie, należy ocenić je w świetle obecnej literatury naukowej np. Peter Schäfer, Jezus w Talmudzie / Jesus in the Talmud (Princeton and Oxford: Princeton University Press, 2007).

[119] Świadectwo Leona Bukowińskiego, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 4424.


[120] Świadectwo Henry'ego Frankel, Shoah Foundation Visual History Archive, University of Southern California, Interview code 20142.


[121] Żbikowski, Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945, 389, 418.


[122] Anna Poray, komp. i red., Polscy sprawiedliwi: ci którzy ryzykowali swom życiem / Polish Righteous: Those Who Risked Their Lives, Internet: <http://www.savingjews.org/> (Cieslakowski, Jan); wyd. jako Anna Poray, Those Who Risked Their Lives (n.p.: Anna Poray, 2007).



Na posiadłości mój 14-letni uczeń wykazywał mały entuzjazm w nauce, świeckiej czy religijnej, zostawiając mi mnóstwo czasu na stawy, lasy i wiejskie powietrze. I w niedzielę rano był czas na kościół.

S. Wanda ostrzegła mnie w Warszawie bym nie próbowała unikać pójścia i poszłam. Nikt nie wyrażał żadnych uwag o moim zachowaniu ani w kościele ani później. Ale musiało się podnieść wiele brwi… Nigdy wcześniej poza szkolną wycieczką nie byłam wewnątrz kościoła, nie mówiąc na nabożeństwie w wiejskim kościółku. Nie wiedziałam nawet gdzie stać, siedzieć, podnieść się, zrobić znak krzyża, czy uklęknąć.


Inne dzienniki też poświadczają, że Żydzi opuszczali bezpieczne klasztory by pójść do Hotelu Polskiego. [123]


Po ucieczce z getta w Otwocku, Izia Jabłońska (ur. 1936 jako Iska Jabłońska, później Judy Kolt) i jej siostra Tosia (Tauba), 3 lata starsza od Izi, przeżyła wojnę przechodząc z rąk do rąk, i zna-lazła schronienie w kilku klasztorach. Najpierw były u starszego małżeństwa o tym samym nazwisku, Jabłońscy, gdzie dostały nową chrześcijańską tożsamość (Izia stała się Józefa lub Józią Jabłońską) i uczono je jak się modlić i zachować w kościele. Dwie siostry potem przenie-siono do Rabki k. Zakopanego, gdzie były w szkole z internatem z inną żydowską dziewczynką, Teresą (Rachelą) Rogozińską. Później Izię rozdzielono od siostry i była z matką, Felą (Felicja albo Fajga) Jabłońską, która pracowała jako służąca w Częstochowie. Trzy dziewczynki - Izia, Tosia i Teresa – były wtedy ukrywane przez Siostry Franciszkanki z Rodziny Maryi w klasztorze przy Hożej w Warszawie. Niedługo później, Stefan Jabłoński, ich ojciec, zapisał Izię i Tosię do szkoły z internatem Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny przy Kazimie-rzowskiej w Warszawie. Ale wkrótce stało się oczywiste dla zakonnic, że dziewczynki były Żydówkami, bo ich ufarbowane włosy zaczęły odrastać w ciemniejszym kolorze. Ale siostry pozwoliły im zostać w szkole, w której było ok. 12 żydowskich dziewczynek. Izia pisze: "Mogę też powiedzieć, że traktowano nas dobrze – naprawdę z miłością". Zakonnice stosowały wielkie środki ostrożności by zapewnić bezpieczeństwo swoim podopiecznym. Musiały przygotowywać się do okresowych nalotów przez niemieckich żołnierzy poszukujących Żydów. (Judy Kolt (Jabłońska), Powiedz to wiewiórkom /Tell It To the Squirrels [Caulfield South, Victoria: Makor Jewish Community Library, 2009], s.43.)


Kiedy alarm był prawdziwy, a nie ćwiczenia, zakonnice ukrywały też niektóre dzieci. Zwykłe miejsce było w kaplicy za ołtarzem, alo czasem w klauzurze zakonnic. Czasem jedną lub więcej dziewczynek lokowano w izbie chorych i bandażowano im twarze, i mówiło się, że była epide-mia świnki. Niemieccy żołnierze nie byli zbyt chętni złapać świnkę, dlatego ogólnie nie zbliżali się do izby chorych. Bandażowanie twarzy dzieci o semickich cechach miało je zasłonić, i w jednym przypadku, bandażowanie głowy by ukryć podejrzane czerwone włosy Jasi Kaniew-skiej (Janina Kon). Kiedy zakonnice próbowały przefarbować jej włosy na blond, stały się zielone… pewnego dnia 7-letnia Jasia pokazała się przy drzwiach frontowych klasztoru i powiedziała: "Jestem Jasia i nie mam nikogo". Przyjęły ją.


Niezależnie od tego, że ich klasztor znajdował się naprzeciwko siedziby SS, zakonnice żywiły też żydowskie dzieci które wyszły z getta w poszukiwaniu jedzenia. Przez kilka tygodni Izia i Tosia przebywały w rezydencji zakonnic w Brwinowie poza Warszawą. Za zgodą ojca, Tosia przygotowała się do przyjęcia Pierwszej Komunii, umożliwiając tym wtopienie się w grupę innych dziewczynek w jej wieku. Żeby świętować to wydarzenie 3.06.1943, ich ojciec zabrał córeczki do restauracji gdzie miała miejsce tragedia. Został aresztowany przez 2 ludzi z Gestapo. Kelnerka kazała dziewczynkom uciekać. Wtedy ich matka przebywała w klasztorze Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi przy Hożej w Warszawie, gdzie córki do niej dołączyły.




[123] David Götzel (Goetzel, później Gilbert) zabrał małą córeczkę, Miriam lub Micki, pod nazwiskiem Maria Kurkowska, z klasztoru poza Warszawą, gdzie chroniła się przez około rok, kiedy on z małżonką wyszli z oddzielnych kryjówek i udali się do Hotelu Polskiego w lipcu 1943. Cudownie cała ich trójka przeżyła po deportacji do Bergen-Belsen. Zob. David Gilbert, jak opowiedział do Tim Shortridge i Michael D. Frounfelter, Nie ma dokąd uciekać: prawdziwa historia /No Place To Run: A True Story (London and Portland, Oregon: Vallentine Mitchell, 2002), 111, 113, 142, 159, 167. Trzy nastolatki z warszawskiego getta, Pnina, Dina i Ariela, które umieściła w klasztorze Irena Adamowicz, członek polskiego podziemia, na początku 1943, opuściły bezpieczny klasztor i poszły do Hotelu Polskiego. Zob. Hela Rufeisen-Schüpper, Pożegnanie Miłej 18: Wspomnienia łączniczki Żydowskiej Organizacji Bojowej (Kraków: Beseder, 1996), 126; Hella Rufeisen-Schüpper, Abschied von Mila 18: Als Ghettokurierin zwischen Krakau und Warschau (Köln: Scriba Verlag, 1998), 199.



Matka Matylda Getter, przełożona prowincjonalna, wysłała s. tefanię Miaśkiewicz do Siedlec, gdzie więziono Stefana Jabłońskiego, by próbowała załatwić zwolnienie go dając łapówkę niemieckim oficjelom, ale zanim dotarła tam, dokonano na nim egzekucji. W międzyczasie, obawiając się iż ich ojciec mógł ujawnić pod torturami miejsca ich pobytu, s. Wanda Garczyńska, przełożona Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny Maryi, postarała się przenieść dziewczynki do chwilowego schroniska i Sióstr Zmartwychwstanek w ich szkole z internatem na warszawskim przedmieściu Żoliborzu. Później przenoszono je z miejsca na miejsce: klasztor Sióstr Niepokalanek w Szymanowie, klasztor w Warszawie ze szkołą z internatem dla chłopców pod nadzorem innego zakonu, i sierociniec Sióstr Niepokalanek we Wrzosowie na przedmieściu Warszawy (błędnie zidentyfikowanych jako Szare Urszulanki). Wraz ze zbliżającym się frontem sowieckim i powstaniem warszawskim w sierpniu 1944 powstało zamieszanie. Pod koniec sierpnia 1944 zakonnice i dzieci opuściły Wrzosów i schroniły się w Instytucie dla Niewidomych w Laskach u Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Po krótkim pobycie w Laskach, Izię i Tosię ukrywano w domu starców, a później w gospodarstwie zanim dołączyły do matki przebywającej u należących do podziemia gospodarzy. Następnym miejscem pobytu w styczniu 1945 było gospodarstwo matki s. Stefanii Miaśkiewicz, w Piastowie. To tam były wyzwolone przez armię sowiecką. [124]


Lilian Lampert opiekowały się Siostry Niepokalanki, najpierw w warszawskim klasztorze, a później w ich klasztorze w Szymanowie k. Warszawy. (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, Part 1, s.227–28.)


S. Wanda Garczyńska była przeoryszą Zakonu Sióstr Niepokalanek w Warszawie, który podczas wojny służył jako schronienie dla wielu Żydów, szczególnie dzieci. Jednym z tych dzieci była Lilian Lampert, którą przyjęto do szkoły z internatem zakonu z pomocą przedwojennych znajomych jej rodziców. "Traktowano mnie tak samo jak pozostałe dzieci, co bardzo wpłynęło na całe moje dorastanie. Nadal uczyłam się grać na pianinie", napisała Lilian w świadectwie dla

Yad Vashem. Lilian spędziła wakacje w Szymanowie, gdzie siostry miały szkołę z internatem dla starszych dziewcząt. W pewnym momencie zakonnice postanowiły przenieść ją tam na stałe, bo Szymanów był daleko od Warszawy i tym samym bezpieczniejszy. Wtedy mogła spotykać się z matką, której udało się zdbyć aryjskie dokumenty. S. Wanda pomogła też Rozie i Josefowi Pytowskim, którzy pojawili się w Warszawie bez miejsca do zamieszkania po ucieczce z getta w Piotrkowie Trybunalskim. Ich córka Franciszka poprosiła s Wandę o pomoc, i znalazła im lokum u 2 starszych kobiet mających kontakt z zakonem. Przerażone kobiety podejrzewały, że Pytowscy byli Żydami, ale s. Wanda zrobiła co mogła by rozwiać ich podejrzenia. "Zaopiekowała się moją matką jakby była jej własną matką. Nauczyła ją jak zachowywać się normalnie na nabożeństwach w kaplicy klasztornej jak i na podwórcu, gdzie każdego wieczoru odbywały się wspólne modlitwy", napisała Maria, córka Rosy [sic] i Josepha. "S. Wanda nigdy nie żałowała ukrywania żydowskiej dziewczynki i pozwalała jej włączać się w nabożeństwa".


W swoim świadectwie dla Yad Vashem (File 2396b), Lilian Lampert (ur. 1931) napisała:


Siostry wiedziały o moim pochodzeniu i zachowałam prawdziwe imię. Okazywały wielką odwagę udzielając schronienia żydowskiemu dziecku o czerwonych włosach i semickich rysach… Traktowano mnie tak samo jak każde inne dziecko w szkole… Nawet kontynuowałam lekcje gry na pianinie. Tylko moje wyjścia poza teren były ograniczone, zrozumiale, dla mojego bezpieczeństwa.


Miesiące letnie i święta spędzało się w filii zakonu w Szymanowie, wiosce na zachód od Warszawy, gdzie siostry miały szkołę z internatem dla dziewcząt ze szkół średnich. Skoro Szymanów był bardziej odizolowany, i przez to wydawał się bardziej bezpieczny, postanowiono przenieść tam Lilian na stałe. Lilian nie była tam jedynym żydowskim dzieckiem.

Pamiętam jak kiedyś w 1943-44 doszła inna czerwono włosa dziewczynka, i wysiłki sióstr by rozjaśnić jej włosy, co przyciągnęło moją ciekawość. Na imię miała Jasia [Kon]. To było wszystko co wtedy wiedziałam. Też przeżyła wojnę.



[124] Judy Kolt (Jablonska), Powiedz to wiewiórkom /Tell It To the Squirrels (Caulfield South, Victoria: Makor Jewish Community Library, 2009), 26–106.



Później klasztor w Szymanowie poddawany był ciągłym losowym inspekcjom przez Niemców. Część budynku klasztoru zarekwirowano dla żołnierzy sztabowych. Jesienią 1944 Lilian Lam-pert wysłano do matki ukrywającej się w wiosce Zaręby Kościelne k. Grójca. Pozostały tam do wyzwolenia terenu w lutym 1945. Lilian z miłością wspominała niektóre z sióstr z którymi miała kontakt: siostry Irena, Brygida, Wanda, Teresa, Deodata, Blanka i Bernarda, jak i kapelana, ks. Franciszka Skalskiego. Przełożoną klasztoru w Szymanowie była s. Maria Krystyna od Krzyża (Joanna Kossecka) do 1943, i s. Maria Assumpta od Jezusa (Maria Sapieha) od 1943 do 1945. Dom generalny zgromadzenia też był w Szymanowie, i Przełożona Generalna, s. Maria Zenona od Zbawiciela (Ludwika Dobrowolska), w pełni popierała działania ratunkowe zakonu.


W swoim dzienniku Byłam tylko lekarzem / I Was Only a Doctor, [125] Zofia Szymańska (née Rozenblum), słynna neurolog, opisuje jak znalazła schronienie u Sióstr Niepokalanek przy

Kazimierzowskiej w Warszawie, po opuszczeniu warszawskiego getta w sierpniu 1942. Ten klasztor służył jako centrum dla podziemnych działań Żydów w Warszawie. Dr Szymańska szczególnie wspomina s. Wandę Garczyńską. W ciągu kilku tygodni zabrano ją do małego klasztoru Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego (Urszulanki Szare) w Ołtarzewie (Ożarów) k. Warszawy, gdzie mieszkała do kwietnia 1945. Została przyjęta za zgodą Matki Generalnej zgromadzenia, s. Pia (Helena) Leśniewskiej, i wspomina szczególnie s. Marię Ziemacką (s. Magdalenkę od Bożego Miłosierdzia). W obu klasztorach dr Szymańska dostała opiekę materialną i dużo komfortu duchowego od wielu zakonnic i księży, wśród nich ks. Józefa Dąbrowskiego, Pallotyna, który bardzo ją pocieszał w trudnych chwilach. Nikt nie próbował jej nawracać. W stroju postulantki chodziła po wsi pytając o koniec wojny. Zatroskany jej bezpie-czeństwem, granatowy policjant poprosił siostry by trzymały ją w ukryciu. [126] Choć jej pobyt w Ołtarzewie był szeroko znany, nikt jej nie wydał, nawet kiedy niemiecka jednostka wojskowa w pewnym momencie była zakwaterowana w klasztorze. 10-letnią siostrzenicę dr Szymańskiej, Janinę (Jasia) Kon (zmienione na Kaniewska), która miała bardzo semicki wygląd, schroniły Siostry Niepokalanki przy Kazimierzowskiej w Warszawie, gdzie ukrywano ponad 12 żydows-kich dziewcząt, a później w ich szkołach z internatem we Wrzosowie i Szymanowie, poza War-szawą. Wszystkie siostry w szkole w Szymanowie wiedziały, że ich podopieczne były Żydów-kami, tak jak pracujące pomocnice, rodzice innych uczennic i wielu wieśniaków. Nikt z chrześ-cijańskich rodziców nie zabierał swoich dzieci ze szkoły, pomimo potencjalnych zagrożeń, i fak-tycznie wielu z nich dokładało się na utrzymanie żydowskich dzieci. Dr Szymańska napisała: "Dzieci były pod ochroną całego zakonu i wioski. Pośród nich nie było żadnego zdrajcy". Przez cały ten czas dr Szymańska była pod czujnym okiem Marii Stefanii Górskiej (s. Andrzeja), która była w kontakcie z rodzicami Janiny Kon w warszawskim getcie do ich deportacji. Historia dr Szymańskiej jest też w Margherita Marchione, Konsensus i kontrowersje: obrona Papieża Piusa XII / Consensus and Controversy: Defending Pope Pius XII (New York and Mahwah, New Jersey: Paulist Press, 2002), s. 101–104.


Po niemieckiej okupacji Polski w 1939, Warszawiacy znaleźli się w beznadziejnej sytuacji. Dr Szymańska włączyła się w działalność udzielania pomocy tysiącom żydowskich dzieci. Pracując w Centos (Związek Towarzystw Opiekuńczych dla Żydowskich Sierot) w czasie pierwszej wo-jennej zimy, rozumiała przyszły los warszawskich Żydów i brak pomocy ze strony organizacji żydowskich spoza Polski, szczególnie amerykańskich Żydów. Wiedział, że to był początek końca. Z 2 siostrami, szwagrem i 9-letnią siostrzenicą, Jasią, od października 1940 mieszkała w warszawskim getcie. Budynek Centos zbombardowano w pierwszym dniu wojny. W 1942 Niem-cy zamknęli Centos i jej przepustka wygasła. Program zlikwidowano. Wszystkich 200 miesz-kańców eksterminowano.


Kiedy zbliżały się realia likwidacji warszawskiego getta, s. Gołębiowska, która współpracowała z siecią polskiego podziemia, przekonała dr Szymańską by opuściła getto z Jasią. Sieć przeniosła je do Instytutu dla Chłopców przy Puławskiej 97. Inna katolicka przyjaciółka, Irena Solska, za-brała dr Szymańską do s. Wandy Garczyńskiej od Sióstr Niepokalanek przy Kazimierzowskiej. Ten zakon był ogniwem w sieci podziemnej "by pomóc tym którzy się ukrywali i żyli w niebezpie-czeństwie i nędzy". W ciągu 17 dni została przeniesiona do Sióstr Urszulanek. Jasia, powierzona przyjaciółce rodziny i koleżance, opowiadała o bombardowaniu warszawskiego getta, przypadkowo ujawniła swoje żydowskie pochodzenie. Natychmiast przeniesiono ją na Kazimierzowską i poinstruowano by do bramy podeszła sama.



[125] Zofia Szymańska, Byłam tylko lekarzem… (Warsaw: Pax, 1979), 145–77.


[126] Andrzej W. Kaczorowski, “W szarym domu,” Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej, no. 11 (November 2010): 61.



Zapukała i powiedziała: "Jestem Jasia i nie mam nikogo". S. Wanda odpowiedziała: "Nie, moje dziecko, nie jesteś sama, masz mnie". W ciągu tych lat ukrywania się, Jasię przenoszono wielokrotnie między wioskami Wrzosów i Szymanów i Kazimierzowską. Gestapo podejrzewało, że siostry, pod pretekstem opieki zastępczej nad polskimi sierotami, ratowały życie wielu żydowskich dzieci. Pomimo ciągłego zagrożenia dziewczynki regularnie były na lekcjach w spokojnej atmosferze. Faktycznie heroiczna rola Sióstr Niepokalanek w ratowaniu Żydów musi być opowiedziana.


W swojej książce dr Szymańska pisze: "Przykład sióstr umożliwił mi i innym nie stracić wiary w ludzi w tych okrutnych latach". W końcu sierpnia 1942, za zgodą Matki Generalnej Pii Leśniew-skiej, przeniesiono ją do klasztoru Sióstr Szarych Urszulanek w wiosce Ożarów. Tam przeby-wała 2 lata i 8 miesięcy w pokoiku i odwiedzała ją s. Urszula Górska [Maria Stefania Górska, s. Andrzeja], studentka filologii klasycznej na Uniwersytecie Warszawskim [zanim zamknęli go Niemcy na początku wojny]. Z małej klasztornej celi blisko przyglądała się życiu zakonnic, ale nie mogła zrozumieć ich posłuszeństwa, zawieszenia ich oczywistej przyjemnej rutyny pracy i gotowości do modlitw i kontemplacji. Dopiero później mogła zrozumieć potęgę kontemplacyj-nego oddania się Bogu – jedynego źródła ich siły – która dawała im poczucie znaczenia i celu ich życia.


Często zadawała sobie pytanie: "Dlaczego Bóg na to zezwolił? Dlaczego Hitlera nie ekskomuni-kowano? [Hitler odciął więzi z Kościołem Katolickim na dług o zanim doszedł do władzy i uważał Kościół za jednego z głównych wrogów – MP]. Dlaczego amerykańscy Żydzi nie zorganizowali pomocy i nie interweniowali w rządzie USA by pomóc europejskim Żydom ginącym w obozach koncentracyjnych? Niemcy rozpoczęli likwidację getta w 1942. Całe sierocińce dzieci deporto-wali do obozów koncentracyjnych. Po powstaniu w warszawskim getcie tylko jej młodsza siostra Eliza jeszcze żyła i uwięziona w getcie. Stella i jej szwagier zostali wywiezieni do obozu koncen-tracyjnego. Kiedy dowiedziała się o losie swojej rodziny, podzieliła się myślami o depresji i sa-mobójstwie z s. Górską. Reagując na jej potrzeby, jedna z sióstr przeniosła się do jej celi by jej pomóc. Wiele razy rozmawiały o potrzebie przejęcia odpowiedzialności i ratowania życia. Pod-czas tego kryzysu siostry były wpływowe i zachęcały ją, ale nigdy nie usiłowały przekonać jej do przejścia na wiarę katolicką.

Po rosyjskiej ofensywie wiosną 1945, dr Szymańska spędziła ostatnią Wielkanoc z Siostrami Urszulankami. Z dokumentów i zeznań świadków dowiedziała się, że cała wioska Ożarów wie-działa, że ona i inni ukrywali się w klasztorze. Siostry miały świadomość konsekwencji ukrywania Żydów; a jeszcze, bez wahania, dalej kontynuowały zadanie i uratowały wielu ludzi. Twierdzi: "Żaden inny kraj oprócz Polski nie zapłacił tak ogromnej krwawej ceny dla sprawy ratowania życia Żydów. Bezspornym faktem jest to, że dużo łatwiej jest demonstrować i maszerować w sprawie Żydów, jak było w niektórych zachodnich krajach, niż ukrywać jednego z nich przez lata za niemieckiej okupacji Polski". Po wojnie wróciła do zupełnie zniszczonej Warszawy i pracowa-ła w Ministerstwie Edukacji, Wydziale Opieki nad Dziećmi. Sprawdzała opiekę w sierocińcach. Dowiedziała się, że pod kierownictwem Matki [Matyldy] Getter, która uratowała życie kilkuset żydowskim dzieciom, Siostry z Rodziny Maryi były jednym z najbardziej aktywnych za-konów chroniących Żydów w czasie i po wojnie.


Elżbietę Szpielfogel ukrywały Siostry Niepokalanki we Wrzosowie. (Israel Gutman, red., The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations: Rescuers of Jews during the Holocaust: Supplementary Volumes (2000–2005), volume II [Jerusalem: Yad Vashem, 2010], s.543).


W czasie niemieckiej okupacji Polski, Julia Halna Dąbrowska z matką Gabrielą Elżanowską, uratowały Marię Szpilfogel (née Rozenowicz), jej córkę Elżbietę, jak i jej rodziców, Karolinę (Kajla) i Eliasza Rozenowiczów. Julia Dąbowska przyjaźniła się w szkole z Marią Szpilfogel i jej siostrami Teodorą Zysman i Felicją Głowińską. Jako młoda dziewczyna spędzała czas w domu Rozenowiczów w Pruszkowie k. Warszay po szkole i bawi się z ich córkami. Eliasz Rozenowicz, handlarz drewnem, Julię traktował jakby była ich czwartą córką. Julia dalej odwiedzała ich co sobotę po urodzeniu w 1933 własnej córki, Danuty Marii. Po niemieckiej inwazji rodziny były w kontakcie do czasu kiedy Rozenowiczów zmuszono do przeniesienia się do przejściowego getta w Pruszkowie. Pod koniec stycznia 1841, kiedy Niemcy zlikwidowali to getto, przeniesiono ich do warszawskiego getta. Jesienią 1942 Maria Szpielfogel [sic], jej córka Elżbietai kuzyn Piotr Zysman (później Świątkowski) uciekli na "aryjską" stronę i ukryli się w mieszkaniu Julii Dąbrowskiej przy Al. Jerozolimskich 65 m.6. Julia pomogła rodzicom Rozenowicz też uciec z getta i opiekowali się nimi kiedy się ukrywali, najpierw we wiosce Wólka Korabiéwićka [sic, Korabiewicka] (między Żyrardowem i Skierniewicami, woj. Warszawskie) i później w Milanówku k. Warszawy. Utrzymywała z nimi kontakt i ich odwiedzała. Kiedy Elżbieta zachorowała, Julia zorganizowała jej operację w Szpitalu Mikołaja Kopernika w Warszawie. Kiedy pobyt Marii, Elżbiety i Piotra stał się zbyt niebezpieczny, zorganizowała dla nich inne mieszkanie. Postarała się też żeby Elżbieta przebywała w klasztorze we Wrzosowie, i pomogła sprzedać rodzinne klejnoty by wesprzeć jej podopiecznych. Żeby ratować swoich przyjaciół, Julia z matką, p. Elżanowską, ukrywała ich, zapewniała jedzenie i załatwiła fałszywe dokumenty, i nawet opłacała szantażystów od jesieni 1942 do powstania warszawskiego w sierpniu 1044. Mąż Julii, który należał do polskiej podziemnej Armii Krajowej (AK), zginął podczas powstania. Okazjonalnie pomagali też Teodorze i Józefowi Zysmanom, i Felicji i Henrykowi Głowińskim i ich synowi Michałowi Głowińskiemu…


Inną żydowską dziewczynką ukrywaną przez Siostry Niepokalanki we Wrzosowie była córka Ignacego Wachnika. Wachnik i jego żona, którzy wyglądali na Żydów, przeżyli wojnę w War-szawie, i odebrali córkę. Ignacy Wachnik przybrał inne nazwisko kiedy zakonnice dały mu fał-szywe dokumenty. [127] Siostry Niepokalanki ukrywały też dorosłych Żydów w klasztorze w Burakowie (Łomianki) k. Warszawy. [128]


Co najmniej 6 żydowskich chłopców i kilka żydowskich dziewcząt i dorosłych schroniło się w klasztorze i instytucji edukacyjnej sióstr Benedyktyńskich Samarytanek [129] przy Szkolnej w Pruszkowie. Po wojnie dzieci odebrali członkowie ich rodzin albo organizacje żydowskie. Wśród tych chłopców byli: jeden o imieniu Tadeusz, którego adoptowała polska rodzina, Stanisław Wiśniewski, Marian Marzyński (Kuszner), Henryk Wirowski, i chłopiec o imieniu Jan. (Były to przybrane imiona.) Eugenia Szenwic też przebywała tam od 1942 pod nazwiskiem Sowińska, wraz z córką Iwoną, znaną jako Stenia (ur. 1929, później Yvonne Grabowski, zm. 1989), którą przenoszono do innych miejsc, m.in. do szkoły z internatem Sióstr Urszulanek czy prawdopodobnie u Sióstr Niepokalanek w Szymanowie. Iwonę zabrał z tej instytucji ojciec dr Wilhelm Szenwic (Sowiński), w czasie powstania warszawskiego w 1944. (Dr Szenwic służył w Armii Krajowej podczas powstania jako lekarz.) Później wrócili do klasztoru w Pruszkowie i zostali w nim do wyzwolenia. Więcej Żydów przybyło do klasztoru po powstaniu warszawskim: Józef i Irena Woźnicki (małżeństwo), Józef Margules, Anna Rechnic (później Janina Baran), i inna niezidentyfikowana 5-osobowa rodzina. Tych Żydów sprowadzono z obozu przejściowego dla ewakuowanych mieszkańców Warszawy, pozornie jako członków rodziny zakonnic. W pomoc Żydom szczególnie angażowała się siostra Charitas Stoczek. Rozdzielała pieniądze Żydom przekazywane przez Żegotę, Radę Pomocy Żydom. Jedną z ich podopiecznych, Marię Fiszman, córkę lekarza z Łodzi, umieszczono u rodziny i chodziła do szkoły Sióstr Niepokalanek. Przeżyła wojnę i przeprowadziła się do Izraela, gdzie była znana jako Miriam Sawia. [130]


Siostra Andrzeja (Maria Stefania Górska), uznana za Sprawiedliwą Gojkę, napisała w oświadczeniu dla Yad Vashem, że wiele żydowskich dzieci ukrywało się w domu dziecka Sióstr Urszulanek Męczonego Serca Jezusa w Milanówku k. Warszawy. Wśród podopiecznych byli Stenia Jankowska, córka lekarza z Łodzi, i siostry Raniszewskie, które po wojnie przeniosły się do Paryża. Emanuellę (Illa) Kitz (później Sherman), urodzoną we Lwowie w 1936, do klasztoru przyprowadziła babcia w 1942; po wybuchu powstania warszawskiego w sierpniu 1944 zabrała matka. [131] Irenę Krzysztoporską, ur. 1937, przyprowadziła do klasztoru matka kiedy opuściły warszawskie getto. [132] Piotr Ałapin, którego przeszmuglowano z rodzicami z warszawskiego getta, ochrzczono i nadano mu nazwisko Pietraszkiewicz zanim przyprowadzono go do klasztoru. Po wojnie jego matka umieściła go przejściowo w innym klasztorze k. Łodzi gdyż nie miała ustabilizowanego życia. [133]




[127] Świadectwo Ignacego Wachnika, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 5904.


[128] Kazimierz Medyński, Wojenne Łomianki: Wspomnienia mieszkańców z lat 1939–1945 (Łomianki: Pommard, 2008), 104–105.


[129] O działaniach Sióstr Benedyktyńskich Samarytanek w Niegów-Samaria, Henrykowie i Pruszkowie, zob. Zieliński, Życie religijne w Polsce pod okupacją 1939–1945, 334–37; Kurek, Your Life Is Worth Mine, 129–30, 164–66.

[130] Bartoszewski i Lewin, Righteous Among Nations, 167, 170; Zieliński, Życie religijne w Polsce pod okupacją 1939–1945, 336–37.


[131] "Dokument tożsamości wydany Lucie Kritz w 1933 i przystemplowany przez sowiecki rząd w 1940 / “Identification Issued to Lucie Kritz in 1933 and Restamped by the Soviet Government in 1940,” United States Holocaust Memorial Museum Photo Archives, Internet: <http://collections.ushmm.org/search/catalog/pa1162036>.


[132] Helen Gougeon, Przeżyte życie: … /“Lives Lived: Irena Krzysztoporski Abramowicz,” The Globe and Mail (Toronto), 7.02.2000.


[133] Heather Laskey, Nocne głosy: słyszane w cieniu Hitlera i Stalina / Night Voices: Heard in the Sha-dow of Hitler and Stalin (Kingston and Montreal: McGill-Queen’s University Press, 2003), 66, 89–90, 95.



Żydowskie dzieci zwykle miały fałszywe dokumenty, i przyprowadzali je tam członkowie rodziny albo nie-żydowscy przyjaciele rodziny, jak i żydowskie organizacje zajmujące się ratowaniem dzieci. One nadal były chronione nawet kiedy ich sponsorzy nie mogli płacić za ich utrzymanie. Na szczęście żadnego z tych żydowskich dzieci nie znaleźli Niemcy. Matka Pia (Helena) Leśniewska, Matka Generalna Zakonu, utrzymywała bliskie relacje z organizacją pomagającą Żydom. Siostra Andrzeja, której głównym obowiązkiem była kuchnia dla dzieci, oprócz uczenia dzieci biologii, była wysyłana pod mury getta gdzie zbierała opuszczone dzieci. Kiedy zagrażało niebezpieczeństwo, organizowała przenoszenie dzieci w inne miejsca. Siostra Andrzeja wspominała jak zabrała dziewczynkę, której trzeba było zabandażować głowę by ukryć jej wyraźne żydowskie cechy, z Warszawy do ich domu dziecka w Brwinowie (Świadectwo s. Andrzei, Yad Vashem Archives, file 7668).

W większości przypadków bardzo dobrze wiedziałyśmy że były to żydowskie dzieci, ale nawet kiedy nie miałyśmy pewności, a tylko podejrzewałyśmy ich żydowskie pochodzenie, nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, i nigdy nie było przedmiotem dyskusji, i zabierałyśmy dzieci bez wyjątku…


Zwykle chrzciłyśmy żydowskie dzieci w tych przypadkach kiedy powiedziano nam, że było to ważne dla ich przeżycia, zwłaszcza żeby nie wzbudzać podejrzeń iż były żydowskie. Chciały-śmy żeby wszystkie dzieci codziennie chodziły do spowiedzi i na modlitwy. Niektóre z nich przywiązały się do religii chrześcijańskiej, ale tłumaczyłyśmy im, że nie muszą się zobowiązy-wać [do przyjęcia chrześcijaństwa kiedy dorosną]. W moich kontaktach z dziesiątkami żydow-skich dzieci zauważyłam, że wymagały dużo empatii i przejawów miłości, skoro na początku izolowały się, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Postanowiłam zburzyć mur między nimi i nami i zdobyć ich zaufanie… Dzisiaj [1985] w naszym klasztorze jest kilka zakonnic, które były z nami po holokauście.Nikt nigdy nie przyszedł by zapytać o te żydowskie dziewczynki, i kiedy dorosły poprosiły o pozostanie z nami i by od nas nie odchodzić… Większość ocalonych dzieci zwróci-łyśmy po zakończeniu wojny albo kilka lat później ich rodzinom lub przedstawicielom wspólnoty żydowskiej, którzy posiadali odpowiednie dokumenty potwierdzające pokrewieństwo z tymi dziećmi… Żadne z chronionych przez nas żydowskich dzieci, zwłaszcza w domu w Milanówku, nie wróciło do swojej rodziny w dużo lepszej sytuacji…


To ludzkie doświadczenie pomogło mi lepiej zrozumieć ludzką duszę i serce, a zwłaszcza duszę dziecka znoszącego tak straszne doświadczenia jak holokaust.


Dodatkowe potwierdzenie o działalności ratunkowej Sióstr Urszulanek, które ukrywały Żydów w Warszawie (3 instytucje), w Brwinowie k. Warszawy, Czarnej Dużej k. Wołomina, Ołtarzewie (Ożarów) k. Warszawy, Radości k. Warszawy, Sieradzu, Wilnie i Zakopanem, można znaleźć w

Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volumes 4 and 5: Poland, Part 1, s. 249–50; Part 2, s. 872; aiGutman, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations: Rescuers of Jews during the Holocaust: Supplementary Volumes (2000–2005), volume II, s. 614–15.


[1] W czasie niemieckiej okupacji s. Maria Gorska [Andrzeja Górska] z zakonu Urszulanek była aktywnym uczestnikiem w wysiłkach zakonu ratowania żydowskich dzieci. Oficjalnie górska szefowała kuchni w centrum Warszawy. Nieoficjalnie jej zadaniem była pomoc żydowskim dzieciom w organizacji przemycania ich z getta do należących do Zgromadzenia Urszulanek instytucji, które miały filie w całej okupowanej Polsce. W wykonywaniu tych i innych niebezpiecznych operacji Górską inspirowały chrześcijańska miłość i poczucie obowiązku ratowania ludzkiego życia. Do jej zadań należało też zdobywanie aryjskich dokumentów dla żydowskich dzieci, ochrona tych wyglądających na Żydów, i ukrywanie ich podczas niemieckich nalotów. Górska był w kontakcie z Żegotą, która dostarczała jej w razie potrzeby dokumenty. Uratowała życie wielu żydowskich dzieci, które po wojnie opuściły Polskę. Działalność Górskiej jest tematem książki dr Rozenblum-Szymanskiej Byłam tylko lekarzem (“I Was Only a Doctor”).


[2] W czasie wojny Mieczysław Wionczek mieszkał ze swoją rodziną w Warszawie. Był studen-tem podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego. W 1941 spotkał kobietę, która była znana za okupacji jako Teresa Czarkowska [naprawdę Idzikowska]. W 1942, Mieczysław i Teresa pobrali się. Żeby usunąć wszelkie podejrzenia co do pochodzenia Teresy, ślub odbył się w Katedrze św. Jana. Były na nim cała rodzina Mieczysława, jak i Teresy, której cała rodzina wtedy się ukrywała. Po ślubie matka Mieczysława zorganizowała w swoim domu przyjęcie weselne, co usunęło wszelkie możliwe podejrzenia jakie mogły mieć władze niemieckie. Jedną z osób któ-rym pomogli Mieczysław i Teresa w czasie wojny była Krystyna Prutkowska [née Flamenbaum], miała wtedy 19 lat. Zaproponowali jej pracę służącej. W 1943, kiedy siostrzenica Teresy, Anto-nina Dworakowska [née Perec] zachorowała na polio, Mieczysław pomógł jej rodzicom znaleźć dla niej pokój w Klasztorze Sióstr Urszulanek w Zakopanem, gdzie dziewczyna dostała wyma-ganą pomoc. Po wybuchu powstania warszawskiego w sierpniu 1944, Mieczysław i siostry w tym zakonie ukryły też jego żonę, wtedy w 9 miesiącu ciąży, jak i rodziców Antoniny.


Brakuje tu niektórych działań ratunkowych. 6-letnią Antoninę Perec najpierw ukrywano w klasztorze Sióstr Urszulanek przy ul. Tamka 30 w Warszawie, razem z innymi żydowskimi dziećmi. Teresa Wionczek i Roman, młodszy brat Mieczysława, zaczęli pomagać żydowskim dzieciom w tym klasztorze przekazując im paczki z żywnością i odzieżą. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie w sierpniu 1944, Teresa Wionczek, wraz z rodzicami Gustawem i Romualdą Perec, znaleźli schronienie w klasztorze Urszulanek. Po powstaniu żydowskim podopiecznym towarzyszyły zakonnice do Ołtarzewa (Ożarów), a później do ich klasztoru w Zakopanem. [134]


[3] Kazimiera Sikora poznała żydowską rodzinę Wojdysławskich z Łodzi na samym początku wojny, kiedy przyjechali do Warszawy i wynajęli mieszkanie koło niej. Od tego czasu nasilała się ich przyjaźń, która trwała nawet po przeniesieniu Wojdysławskich do getta i długo później. W kwietniu 1943, kiedy zlikwidowano getto i Żydów wysłano na śmierć, Kazimiera przyszła z pomocą by ratować swoich przyjaciół. Wtedy Zygmunt Wojdysławski był już na "aryjskiej" stronie, a reszta jego rodziny – żona, 13-letnie córki bliźniaczki, i jego bratowa z 2 małymi dziewczynkami w wieku 7 i 4 lat – nadal byli w getcie. Kazimiera w najmniejszych szczegółach zaplanowała wyprowadzenie ich z getta. Pierwszą rzeczą jaka zrobiła było przygotowanie mieszkania, w którym będą się ukrywać. Zorganizowała też czekające na nich sfałszowane "aryjskie" dokumenty. Nie tylko udało się jej pomóc wyprowadzić ich z getta, ale nadal pomagała im ucząc ich jak zachowywać się po "aryjskiej" stronie: dziewczynki uczyła wszystkich szczegółów chrześcijańskich zwyczajów, modlitw, zachowania w kościele, spowiedzi u księdza itd. Do niej też zwracali się po rozwiązywanie różnych problemów jakie powstały z mieszkania na "aryjskiej" stronie. Kiedy była potrzeba przeprowadzenia ich do innego mieszkania, pomogła im. Zorganizowała też przeniesienie dziewcząt, pod przybranymi nazwiskami, do klasztoru w Milanówku, gdzie pozostały do końca wojny. Wszyscy członkowie rodziny Wojdysławskich, którymi opiekowała się Kazimiera, przeżyli wojnę, i w wielkiej mierze dzięki jej pomysłowości i przywiązania, pozostali wdzięczni za wszystko co dla nich zrobiła. Po zakończeniu wojny, kiedy wyjechali ze zrujnowanej Warszawy, i wrócili do swojej Łodzi, dołączyła do nich i z nimi mieszkała. Byli w kontakcie z nią przez lata, i nawet długo po emigracji z Polski.


Siostry Urszulanki przyjęły też wielu dorosłych Żydów. Prof. Helena Radlińska (née Rajchman), profesor pedagogiki społecznej na warszawskiej Wolnej Wszechnicy Oświatowej i siostry Kurz z Poznania ukrywały się w głównym domu zakonu przy Gęstej (teraz Wiślana) w Warszawie. [135]


Bazyliką Najświętszego Serca Jezusowego przy Kawęczyńskiej na warszawskim przedmieściu Praga (po prawej stronie Wisły) opiekowało się Towarzystwo Salezjańskie. Za okupacji niemieckiej bazylika była promieniem nadziei dla zagrożonych Żydów. Ks. Michał Kubacki, pierwszy wikariusz, zarządzał parafią kiedy jej pasterz sam się ukrywał. Był też dyrektorem Caritas, katolickiej organizacji pomocy założonej na terenie kościoła by nieść pomoc potrzebującym. Ks. Kubacki ukrywał Halinę Engelhard (później Aszkenazy, ur. 1925). Halina, wtedy nastolatka, wyskoczyła z transportu Żydów z Umschlagplatz do obozu koncentracyjnego w Majdanku i wróciła do Warszawy.



[134] Polacy ratujący Żydów w czasie Zagłady: Przywracanie pamięci / Poles Who Rescued Jews During the Holocaust: Recalling Forgotten History (Warsaw: Chancellery of the President of the Republic of Poland and Museum of the History of Polish Jews, 2013), 119; Mieczysław Wionczek, Polish Righteous, POLIN Museum of the History of Polish Jews, Internet: <https://sprawiedliwi.org.pl/en/stories-of-rescue/story-rescue-wionczek-mieczyslaw>.


[135] Niektóre z sióstr były wcześniej studentkami prof. Radlińskiej. Dalej uczyła w podziemnych instytucjach i pomagała innym Żydom w znalezieniu schronienia u Polaków, mimo że sama żyła w nędzy i zależała całkowicie od dobrej woli dobroczyńców. Zob. Isaiah Trunk, Żydowskie reakcje na nazistowskie prześladowania: zbiorowe i pojedyncze zachowanie w skrajnościach /Jewish Responses to Nazi Persecution: Collective and Individual Behavior in Extremis (New York: Stein and Day, 1979), 306; Irena Lepalczyk, Helena Radlińska życie i twórczość (Toruń: Adam Marszałek, 2001), 122; Andrzej W. Kaczorowski, “W szarym domu,” Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej, no. 11 (listopad 2010): 57–64.



Jej matka, która też była z nią w pociągu, kazała Halinie skontaktować się z ks. Kubackim. Ten zgodził się by zamieszkała w parafii. Mieszkała przez kilka miesięcy w budynku Caritas znajdującym się za kościołem. Pomagała przygotowywać posiłki dla lokalnych biednych ludzi i dzieci przychodzących do kościoła na lekcje religii. Ks. Kubacki nauczył ją modlitw i praktyk religijnych, koniecznych do udawania katoliczki, i zdobył dla niej metrykę chrztu i świadectwo bierzmowania na inne nazwisko. Od tej chwili nazywała się już Halina Ogonowska, była sierotą z Płocka. Halina wspominała: "Mieszkanie w tej wspólnocie nie znając zasad i praktyk religijnych byłoby niemożliwe. Codziennie siedziałam z księdzem, który uczył mnie religii, kluczowych zasad wiary i modlitw. Był szlachetnym i uczciwym człowiekiem, który szanował moje pochodzenie, i nie zmuszał mnie do niczego". Gospodyni ks. Kubackiego też okazywała mi gościnność. Ks. Jan Stanek, inny ksiądz w tym kościele i w innej parafii w mieście, opiekował się żydowską dziewczynką o imieniu Zosia (Zofia), która miała 8 lat i semicki wygląd. Jej zadaniem było ozdabianie kwiatami ołtarza w kościele i inne lekkie zajęcia domowe. Obie dziewczynki późnij przeniesiono w inne miejsca, ale nadal dostawały pomoc od księży. Zosię przeniesiono do prywatnego domu, a Halinę zabrały Siostry Magdalenki (Siostry Matki Bożej Miłosierdzia), które miały schronisko dla kobiet przy Żytniej. Później przeniesiono ją do klasztoru Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego de Paul, też w Warszawie. S. Bernarda (Julia Wilczek) od Magdalenek powiedziała Halinie: "Pamiętaj moje dziecko, że jesteś Żydówką. Bądź z tego dumna". Halina wkrótce dowiedziała się, że w obu tych instytucjach ukrywali się inni Żydzi. Salezjanie pomagali innym Żydom w czasie okupacji i załatwili fałszywe dokumenty tożsamości m. in. Rozalii Werdinger. Na prywatnych spotkaniach religijnych wydawały żarliwe apele o konieczności pomagania Żydom. "Ci ludzie są naszymi braćmi" – twierdził ks. Kubacki. "Oni mają duszę tak jak my. Na sądzie niebieskim to nie oni zostaną potępieni, a ci którzy dziś ich mordują. W oczach Boga liczy się postępowanie człowieka, niezależnie od jego religii. Czy to buddysta, żyd czy muzułmanin, jeśli wierzy w jednego Boga i zachowuje jego przykazania, Bóg go kocha. Dobry katolik to nie ten kto sprawuje obrzędy religijne i regularnie chodzi do kościoła by się modlić, a ten kto przestrzega jego przykazania odnośnie bliźnich i wyciąga pomocną dłoń do innych w potrzebie". [136] Ks. Michał Kubacki został uznany przez Yad Vashem. Poniżej relacja w & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, cz.1, s. 412.


W kwietniu 1943, w czasie powstania w getcie warszawskim, Niemcy odkryli kryjówkę Haliny Aszkenazy, i wysłali ją w transporcie opuszczającym miasto. Po wyskoczeniu z pociągu, Aszkenazy z wielkimi trudnościami wróciła do Warszawy, gdzie zapukała do drzwi Michała Kubackiego, dyrektora chrześcijańskiej organizacji dobroczynnej “Caritas” i księdza z Bazyliki na warszawskim przedmieściu Praga. Kubacki, który znał matkę Aszkenazy i w przeszłości obiecał pomóc jej i jej córce, przyjął Halinę i natychmiast dał jej fałszywe metryki urodzenia i chrztu.

Aszkenazy ukrywała się w pokoju w kościele przez 3 miesiące, kiedy poznawała chrześcijańskie modlitwy i obrzędy. W pewnym momencie do Aszkenazy dołączyła 8-letnia żydowska dziewczynka, którą później, z polecenia Kubackiego, adoptowała chrześcijańska rodzina. Kubacki inspirowany współczuciem i wiarą, finansował też utrzymanie 2 dziewczynek, których ratujący nie byli w stanie utrzymać. Po otrzymaniu od Kubackiego niemieckiej Kennkarte, Aszkenazy opuściła kryjówkę, i po wielu przejściach została wyzwolona. Po wojnie Aszkenazy emigrowała do Izraela, gdzie napisała wspomnienia, w tym o roli Kubackiego w uratowaniu jej życia, w książce zatytułowanej Pragnęłam żyć / I Wanted to Live.


Dodatkowe informacje o ratowaniu Żydów w Bazylice Najświętszego Serca POana Jezusa wyszły na jaw w 2000, kiedy Edmund Zabrzeźniak przekazał kościołowi kielich wotywny z wdzięczności za jego uratowanie. Wraz z kilkoma innymi Żydami, Zabrzeźniaka ukrywano w pomieszczeniu pod sanktuarium kościoła. Niemcy przeprowadzili dokładne przeszukiwania pomieszczeń kościoła, wykorzystując nawet psy do wywąchania kryjówek, ale na szczęście nie odkryli tych ukrywających się Żydów. Cała grupa przeżyła. Kryjówkę opuścili po przybyciu sowietów na teren w lipcu 1944. [137]



[136] Halina Aszkenazy-Engelhard, Pragnęłam żyć: Pamiętnik (Warsaw: Wydawnictwo Salezjańskie, 1991), 80–88, 92–93, 107–108, zob. też poszerzoną wersję tych wspomnień: Halina Aszkenazy-Engelhard, Dzień, noc, dzień (Warsaw: Książka i Wiedza, 2005), oraz jej świadectwo, Yad Vashem Archives, file O.3/442.


[137] Jan Pietrzykowski, Towarzystwo Salezjańskie w Polsce w warunkach okupacji 1939–1945 (Warsaw: Instytut Pamięci Narodowej, 2015), 152.



Wielu Żydów przyjęto do domu poprawczego dla młodych kobiet przy Żytniej (na rogu z Wronią), koło warszawskiego getta, zarządzanego przez Siostry Magdalenki (Siostry Matki Bożej Miłosierdzia, powszechnie znane jako Siostry Magdalenki). [138] Halina Rajman (ur. 1929) przebywała tam tylko krótko. Ponieważ była niestabilna emocjonalnie, i siostry obawiały się iż sama się zradzi, umieszczono ją w domu Polki. [139] Inka Szapiro, wtedy miała 8 lub 9 lat, wcześniej była u Sióstr Miłosierdzia przy Tamka, też w Warszawie, zanim przeniosła się do hospicjum przy Żytniej. Kiedy w sierpniu 1944 wybuchło powstanie warszawskie, młodsze dzieci przeniesiono do letniego domu Sióstr Magdalenek w Szczęśniówce k. Wołomina. Matka Inki, Klara Szapiro, też wtedy opuściła Warszawę i ukrywała się na plebanii k. Warszawy. [140] (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, cz. 1, s.184.)


Zimą 1942, Klara Szapiro uciekła z warszawskiego getta z 7-letnią córką Niną. Po dręczeniu jej przez szantażystów, Szapiro skierowała znajoma do Adeli Domanus, która dostała fałszywe dokumenty dla niej i córki, i zorganizowała im pobyt u jednej z przyjaciółek. Kiedy ta kryjówka okazała się niebezpieczna, Domanus umieściła Ninę w chrześcijańskim sierocińcu (w klasztorze Sióstr Miłosierdzia przy Żytniej w Warszawie [141]), i znalazła pracę służącej dla Klary… Ryzykując swoje życie dla prześladowanych Żydów, Domanus kierowała się wierzeniami humanitarnymi, które przewyższały myślenie o własnym bezpieczeństwie.


Siostry Magdalenki umieściły też Żydów u Polaków. Na prośbę zakonnic Maria Goljan przyjęła Żydówkę z córką, obie o semickich cechach, i jeszcze jedną Żydówkę. [142]


Żydów często przenoszono z klasztoru do klasztoru, albo do innych prowadzonych przez żeńskie zakony religijne, by zapewnić im bezpieczeństwo. Maria Teresa Zielińska, ur. Dora Borensztajn w 1927, przebywała w 3 instytucjach poprawczych zarządzanych przez Siostry Magdalenki, 2 w Warszawie i 1 w Częstochowie, po ucieczce z warszawskiego getta w październiku 1940. Najpierw skierowano ją do schroniska przy Żytniej, kierowanego przez Matkę Generalną zgromadzenia, Michaelę Moraczewską. Tam przebywała od grudnia 1940 do maja 1941, pod opieką Matki Alojzy. Później przeniesiono ją do domu poprawczego zakonu przy Hetmańskiej na Grochowie na warszawskim przedmieściu Praga, gdzie przebywała przez ponad rok. W czerwcu 1943 Matka Alojza wysłała ją do rezydencji przy ul. Św Barbary w Częstochowie, należącej też do Sióstr Magdalenek. (Wiktoria Śliwowska, red., Ostatni świadkowie:mówią dzieci holokaustu / The Last Eyewitnesses: Children of the Holocaust Speak [Evanston, Illinois: Northwestern University Press, 1998], vol. 1, s. 148–50)


Śmierć groziła nie tylko mnie, ale i wszystkim którzy mnie przyjęli, i wszystkim mieszkańcom ich kamienicy. Niemniej jednak Janina Przybysz (Ninka) zabrała mnie do siebie przy Zielnej 12? albo 19? Gdzie mieszkała tylko z matką, jej ojciec niedawno zmarł.

Po kilku dniach poszłam na Mokotowską 43 by zamieszkać z Aleksandrem i Marią Jaźwińskimi, którzy nie mieli dzieci… z nimi byłam do Bożego Narodzenia.

Wróciłam na Zielną. Stąd 27 grudnia 1940 zabrała mnie Matka Michaela Moraczewska, Matka Generalna Sióstr Magdalenek. Siostry miały dom poprawczy dla dziewcząt w Warszawie przy Żytniej 3/9. Matka Alojza była nauczycielką klasy w której mnie umieszczono, i teraz nazywałam się Gienia, a wcześniej nazywano mnie Elżbieta. Tam nauczyłam się kolorowego haftu.

W maju 1941, kiedy byłam w przychodni u lekarza przy Okopowej, rozpoznała mnie pielęgniarka Helena Wiśniewska. Dlatego z ostrożności musiałam natychmiast zmienić miejsce pobytu. Poszłam na Hetmańską 44 w dzielnicy Grochów, gdzie ten sam zakon miał inny dom poprawczy. Nadano mi imię Urszula. To bardzo mnie dotknęło, wiedząc o niebezpieczeństwie dla mnie i dla nich… Nauczyłam się pracy w ogrodzie i cieplarni. Tam byłam ponad rok, a później znowu poszłam do Ninki przy Zielnej, gdzie przebywałam do czerwca 1943… [Po rozpoznaniu mnie na ulicy] wróciłam na Zielną, i z Ninką poszłyśmy na Żytnią do Matki Alojzy z prośbą o pomoc. Ona napisała list do sióstr w Częstochowie przy ul. Św. Barbary 3/9, i poprosiła znajomą by mnie tam zabrała.

Tam przebywałam od 13.06.1943, i nadano mi imię Mirka. Był to dom poprawczy. Poszłam tam z Kennkarte [niemiecki dowód] wydany na Żytnią 3/9. W Częstochowie też kilkakrotnie zmieniałam miejsce pobytu.



[138] Aszkenazy-Engelhard, Pragnęłam żyć, 98–100.


[139] Wroński & Zwolakowa, Polacy Żydzi 1939–1945, 334; Świadectwo Haliny Rajman, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 4495.


[140] Grynberg, Księga sprawiedliwych, 115–16; Świadectwo Adeli Domanus, 27.02.1965, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 6102.


[141] Grynberg, Księga sprawiedliwych, 115–16.


[142] Świadectwo Zofii Poławskiej, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 5211. Zofię Poławską i córkę ukrywała też Maria Goljan, choć nie wysłały jej tam Siostry Magdalenki.



Inną żydowską podopieczną zakonu Sióstr Magdalenek w Częstochowie była Stella Obremska (ur. 1926, później Kolin) z Warszawy, która uciekła z obozu pracy w Skarżysku-Kamiennej w sierpniu 1944 i udała się do Częstochowy. [143]


Według żydowskich relacji, ks. Tadeusz Kamiński z Czernic Borowych k. Przasnysza, ukrywał 2 Żydów na plebanii, ale nieznane są szczegóły. Obawiając się ponownego aresztowania przez Niemców, ks. Kamiński musiał się ukrywać. [144] Choć to nie jest jasne, być może były to te same 2 siostry Żydówki, które ukrywał na plebanii ks. Józef Piekut, proboszcz z Przasnysza.

Ks. Piekut ulokował dziewczynki w klasztorze Mniszek Klarysek Kapucynek w Przasnyszu. W kwietniu 1941 Niemcy aresztowali wszystkie zakonnice i wysłali je do obozu koncentracyjnego Soldau w Działdowie. Kiedy zamknięto klasztor, dziewczynki wróciły na plebanię w Przasnyszu. Później umieszczono je u Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego de Paul też w Przasnyszu. Ostateczny los dziewczynek nie jest znany. Według jednej relacji złapali je Niemcy i nie przeżyły. [145]


Bronisław Krzyżanowski, dowódca Armii Krajowej w Wilnie, wraz z żoną Heleną zostali udekorowani przez Yad Vashem za uratowanie kilku członków rodziny Baranów. (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, cz. 1, s. 411–12.)


W lipcu 1941, tuż po zamknięciu wileńskich Żydów w getcie w Wilnie, 5-letniego Zeeva Barana przeszmuglowano na aryjską stronę miasta, skąd zabrali go Bronisław i Helena Krzyżanowscy, przyjaciele rodziny. Krzyżanowscy przedstawiali Zeeva jako krewnego, którego rodziców sowieci wypędzili na Syberię. Po jakimś czasie Guta Baran, matka Zeeva, też uciekła z getta, kiedy jej mąż, czołowy działacz z AK, zginął w akcji przeciwko Niemcom. Krzyżanowscy ukryli Gutę, wtedy w ostatnich miesiącach ciąży, w swoim mieszkaniu, gdzie urodziła drugiego syna, Eliahu. Krzyżanowscy ukrywali też Sophie Rachel i Gregory Baranów, krewnych Guty, w swoim letnim domku w Ponaryszkach. Za okupacji było wiele prawie-ucieczek, kiedy uciekinierów prawie znaleziono. Pomimo niebezpieczeństwa, Krzyżanowscy, motywowani człowieczeństwem, byli zdecydowani pomóc swoim przyjaciołom, i nigdy nie przyjęli nic w zamian. Wszystkich uciekinierów wyzwolono w lipcu 1944, i po wojnie emigrowali do Izraela, a Krzyżanowscy przenieśli się w inne miejsce w Polsce.



[143] Jej świadectwo jest w Jakub Gutenbaum & Agnieszka Latała, red., Ostatni świadkowie: mówią dzieci holokaustu /The Last Eyewitnesses: Children of the Holocaust Speak, vol. 2 (Evanston, Illinois: Northwestern University Press, 2005), 114–16.


[144] Janusz Szczepański, Społeczność żydowska Mazowsza w XIX–XX wieku (Pułtusk: Wyższa Szkoła Humanistyczna im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku, 2005), 491 (świadectwo Seweryna Ruda z Tel Aviv); “Tadeusz Kamiński,” Wikipedia, Internet:

<https://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Kami%C5%84ski_(ksi%C4%85dz)>.


[145] Shlomo Bachrach, red., Sefer zikaron kehilat Proshnits (Tel Aviv: Proshnitz Landsmanshaft in Israel, 1974), przekład jako Księga pamięci wspólnoty w Przasnyszu / Memorial Book to the Community of Przasnysz, Internet: <https://www.jewishgen.org/yizkor/przasnysz/przasnysz.html>; Józef Piekut, Wikipedia, Internet: <https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Piekut>; Wywiad z Aleksandrem Drwęckim, 30.08.2009, United States Holocaust Memorial Museum. Ks. Józef Piekut był dobrym przyjacielem Yitzhaka Perzhentsavsky, ostatniego rabina Przasnysza, i znani byli ze wspólnych długich spacerów. Ks. Piekut zmarł w 1946 i pochowano go w Przasnyszu. Mówi się, że wiele lat później brat 2 dziewczynek wrócił do Przasnysza i płakał nad grobem księdza.



Jak często się zdarza, powyższa encyklopedia nie wymienia wszystkich osób ratujących Żydów. Wiemy z osobistych opowieści Bronisława Krzyżanowskiego, że Eliasza Barana, jego żonę Gutę i syna Zeeva też ukrywały przez jakiś czas Siostry Magdalenki w gospodarstwie znanym jako Tartak-Saraj na przedmieściu Wilna k. Werki. Krzyżanowski wymienia s. Petronelę (Zofia Basiura), s. Innocentę (Zofia Jakubowska), i s. Fabianę, jak i innych Polaków z nazwiska, którzy pomogli rodzinie Baranów. [146]


Zakonnice były częścią sieci współpracującej ze świeckimi organizacjami w Warszawie ukrywającymi Żydów. Dom noclegowy dla kobiet z niższych warstw społecznych przy ul. Leszno koło głównej bramy warszawskiego getta zarządzany przez Miejski Dom Kobiet; obie te instytucje dziłały i były finansowane przez Dział Opieki Społecznej. Wspomniana s. Bernarda (Julia Wilczek) od Sióstr Magadelenek i Siostry Miłosierdzia są wymieniane w relacjach opisujących działalność 2 odważnych kobiet, Kazimiery (Halina) Szarowaro, kierownika hospicjum przy ul. Leszno, i Zofii Wróblewskiej-Wiewiórowskiej, pracownicy hospicjum, które uznał Yad Vashem. (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 5: Poland, cz. 2, s.777–78; “Portrait of Zofia Wiewiórowska,” USHMM Photo Archives, Internet: <http://digitalassets.ushmm.org/photoarchives/detail.aspx?id=1177149>; Gutman, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations: Rescuers of Jews during the Holocaust: Supplementary Volumes (2000–2005), volume II, s. 635.)


Kazimiera Szarowaro z córką Zofią Kwiatkowską, mieszkały w Warszawie w czasie wojny. Kazimiera kierowała domem noclegowym obok Miejskiego Domu Kobiet. Noclegownia jak i ten dom były blisko getta przy ul. Leszno. Za niemieckiej okupacji Szarowaro z córką udzielały szerokiej pomocy ukrywającym się z powodu prześladowań ludziom. Ponieważ obie instytucje były blisko getta, Kwiatkowska z matką często pomagały osobom uciekającym z getta i udzielały im schronienia w swoim mieszkaniu. Wielokrotnie ci ludzie mieszkali przez długi czas pod ich całkowitą opieką. Wtedy Domem Noclegowym kierował Miejski Dom Kobiet przy Leszno 96, i obu kierował i finansował Dział Opieki Społecznej przy ul. Złotej 74.

Latem 1942, kiedy Niemcy zaczęli likwidować "małe getto"… Kobiety o semickim wyglądzie z szaleństwem i strachem przed śmiercią w oczach zaczęły coraz częściej podchodzić do domku portiera naszego Domu, prosząc o miejsce do spania i schronienie. Miały fałszywe dokumenty,

Kennkarten, wydane przez władze miasta Warszawy. Te kobiety umieszczaliśmy na wspólnej Sali, ale zwykle opuszczały tę kryjówkę. Kiedy zobaczyły straszne warunki w tłumie pijaków, żebraków i oszalałych kobiet, wychodziły by szukać schronienia w innych miejscach.

Żydowskich uciekinierów przysyłała nam s. Bernarda, z którą byliśmy w kontakcie do końca. To ona lokowała młodszych w różnych internatach, prywatnych domach czy instytucjach. Miejski Dom Kobiet był też pełen Żydówek – dziewcząt w internacie, guwernantek, opiekunów dziewcząt. Nigdy nie rozmawiałyśmy, oczywiście, o ich pochodzeniu, uznawałyśmy fałszywe dokumenty w dobrej wierze… Organizowałyśmy chroniącym się kobietom kontakt z ich rodzinami, organizacja podziemna dostarczała im leki, żywność i odzież.

Zofia Wiewiórowska razem z Haliną Szarowaro kierowały Domem Noclegowym dla kobiet z najniższej warstwy społecznej znajdującym się przy głównej bramie warszawskiego getta. Dwa pokoje w noclegowni służyły jako mały hotelik, a inny jako szpitalik. Tam Zofia ukrywała wiele Żydówek przez całą wojnę. Ponadto była łącznikiem i kurierem dla Żydów ukrywających się w pobliskiej Radości, dostarczając pieniądze na ich utrzymanie. W jednym z pokoi w swoim hotelu Zofia ulokowała Annę [Wolfowicz, matkę Ireny Cygler]. Anna miała fałszywe dokumenty na nazwisko Anna Sierczyńska, miała semicki wygląd i nie mogła bezpiecznie opuszczać kryjówki. Pozostała w hotelu do powstania w getcie warszawskim w sierpniu 1944[?]. Po upadku dzielnicy Wola, gdzie znajdował się szpital, udało się jej wmieszać w tłum wypędzonych z Warszawy Polaków. Wysłano ją na przymusowe roboty do Niemiec, gdzie była do końca wojny.

Zofia załatwiła też fałszywe metryki chrztu dla Hendel i Ireny [Cygler]. Dzięki nim aplikowały o Kennkarty na nazwiska Kazimierz Łaski i Teodozja Lewandowska. Z pomocą katolickiej s. Bernardy Zofii udało się załatwić pracę dla Hendel w ogrodzie warzywnym na przedmieściach Wraszawy. Ta praca, jego fałszywe dokumenty, jego wygląd i znajomość polskiego umożliwiło mu przetrwać tam do sierpnia 1944. Walczył w powstaniu warszawskim 1944 jako członek Armii Ludowej w dzielnicy Stare Miasto. Został ranny i przebywał w szpitalu przy Płockiej, a później ewakuowano go do szpitala polowego w Ursusie k. Warszawy. Tam zastało go wyzwolenie w styczniu 1945 przez Armię Czerwoną.



[146] Bartoszewski & Lewinówna, Ten jest z ojczyzny mojej, 2nd ed., 228–32. Zob. też Bronisław Krzyżanowski, Wileński matecznik 1939 –1944 (Paris: Instytut Literacki, 1979), 94–96.



Jak Hendel, Irena perfekcyjnie mówiła po polsku, ale jej wygląd zdradzał jej żydowskie pochodzenie, i często musiała zmieniać miejsce pracy. Zofia zawsze pomagała jej znaleźć nową pracę. W końcu s. Bernarda znalazła jej pracę u Sióstr Szarytek w sierocińcu klasztoru przy ul. Ordynackiej, gdzie najpierw pracowała w kuchni, a później jako opiekunka dzieci w sierocińcu. Irena przebywała tam do powstania w warszawskim getcie. Mogła też opuścić miasto z wypędzoną przez Niemców ludnością warszawską. Przed wyzwoleniem znalazła Hendla w Ursusie.

W lutym 1942, Zofia [Wiewiórowska] rozpoczęła pracę w hospicjum i schronisku dla kobiet przy Leszno 93, które było częścią Miejskiego Domu Kobiet pod auspicjami Wydziału Opieki Społecznej. Znajdowało się blisko jednego z wejść do warszawskiego getta przy Żelaznej. Wraz z bezpośrednią zwierzchniczką,Kazimierą Szarowaro, Zofia Wiewiórowska pomogła zorganizować krótkie i długie pobyty w schronisku dla kobiet, które uciekły z warszawskiego gett szczególnie a latem 1942, podczas deportacji Żydów z getta do Treblinki. Choć jedne umieszczono w zaufanych rodzinach i instytucjach, inne dalej mieszkały w schronisku. Mimo że niektóre z nich miały fałszywe dokumenty, Zofia miała świadomość, że były Żydówkami. Wśród tych które zwróciły się do Zofii o pomoc jesienią 1942, była pianistka Niusia (Anna) Wolfowicz. Niusia z córką Ireną przeżyły likwidację getta w Żelechowie (powiat Garwolin, woj. Lublin), i przeniosły się do Warszawy. Kiedy Irena wyjechała do Częstochowy by odszukać swojego chłopaka Hendel Cygler (później Kazimierz Łaski), odwiedziła Alinę Sybyłówną [Sebyła], koleżankę szkolną i siostrzenicę Zofii Wiewiórowskiej, która dała jej warszawski adres Zofii. Zofia umieściła Niusię Wolfowiczw jednym z pokoi w hoteliku który był częścią hospicjum.Miała fałszywe dokumenty na nazwisko Anna Sierczyńska, ale z uwagi na wygląd została tam do sierpnia 1944, kiedy wybuchło powstanie warszawskie. Hendel Cygler uciekł z getta do Częstochowy w kwietniu 1943, a Zofia zorganizowała dla niego metrykę urodzenia na nazwisko Kazimierz Łaski i metrykę urodzenia dla Ireny na nazwisko Teodozja Lewandowska. Te dokumenty umożliwiły im aplikować po oficjalne dowody tożsamości. Zofia zorganizowała miejsce pobytu dla Hendel Cygler w piwnicy przy Chłodnej 62 i skontaktowała go z s. Bernardą, która znalazła mu ptracę w ogrodzie warzywnym. Zofia zorganizowała też pracę dla Ireny Wolfowicz i też skontaktowała ją z s. Bernard, która znalazła jej pracę w sierocińcu Sióstr Szarytek.W sierocińcu przebywała w czasie powstania warszawskiego w 1944, i znalazła narzeczonego tuż po wyzwoleniu.[…] Wśród innych Żydów ukrywających się w schronisku była Zofia Władimirowa Łukaszewicz, która przedstawiła się jako Biała Rosyjska emigrantka [sic]. Zofia Wiewiórowska z koleżanką Kazimierą Szarawaro [sic], zorganizowały jej prywatne lekcje żeby mogła zarobić na utrzymanie ucząc niemieckiego i francuskiego. Innymi Żydami ukrywającymi się w hospicjum były Irena Drweska-Ruszczykówna, panna Szapiro i Maria Fisher, ktore pracowały w hospicjum jako pielęgniarki w szpitaliku.


Zofia Wiewiórowska podaje dodatkowe informacje o działalności s. Bernardy w Bartoszewski & Lewin, Righteous Among Nations, s.132–33.


Żydowscy uciekinierzy z warszawskiego getta przekazywani byli nam przez s. Bernardę, z którą utrzymywaliśmy kontakt do końca. To ona lokowała młodszych w różnych pensjonatach, prywatnych domach czy instytucjach. Miejski Dom dla Kobiet też był zatłoczony Żydówkami – dziewczyny w pensjonacie i internatach, guwernantki, opiekunowie dziewcząt znaleźli tu schronienie i zajęcie. Nigdy, oczywiście, nie rozmawiałyśmy o ich pochodzeniu, w dobrej wierze przyjęłyśmy ich fałszywe dokumenty… W szpitalu Domu było kilka 'chorych' osób stymulujących chorobę żeby nie wychodzić na zewnątrz, obawiających się kontaktu z resztą mieszkańców. Wśród nich była p. Szapiro, żona kierownika filmu.


Siostry Magdalenki przyjmowały też Żydów w schronisku we Lwowie. Kiedy ich matkę zabrano z domu do getta w sierpniu 1942, Danuta Macharowska (ur. 1928) i jej brat Ryszard Macharowski (ur. 1930), wędrowali po ulicach Lwowa prosząc o jedzenie. W lutym 1943 ktoś zwrócił na nich uwagę Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej i umieszczono ich u zakonnic. Danuta przebywała w schronisku Sióstr Magdalenek przy Zadwórzańskiej, gdzie była do czasu po zakończeniu wojny. Tam spotkała inną żydowską dziewczynę, Felę (Felicja) Meisels, która wcześniej była u Sióstr Felicjanek, i której historię opowiem później. Danuta udawała katoliczkę i przywiązała się do s. Kazimiery, z którą długo się przyjaźniła. Jej brata Ryszarda umieszczono w schronisku dla chłopców Sióstr Albertynek w powiecie Zamarstynów. [147]


Ponieważ był obrzezany i obawiano się jego przykrywkę jako katolika odkryją inni podopieczni, w czerwcu 1943 Ryszarda wysłano do mieszkania z polskimi rodzinami, najpierw u lekarza we Lwowie, a później w gospodarstwie w pobliskiej wiosce Zimna Woda. Oboje Danutę i Ryszarda ochrzcił ks.Tadeusz Załuczkowski, proboszcz Kościoła św. Elżbiety, w kwietniu 1944, i mieli Pierwszą Komunię. W 1946 dzieci połączyły się z ojcem, Ignacym Macharowskim, którego internowano na Węgrzech jako polskiego żołnierza i po wojnie wrócili do Łodzi. Niestety, wkrótce po ich połączeniu się zmarł na raka. [148]


Innym żydowskim dzieckiem umieszczonym w schronisku Sióstr Magdalenek przy Zadwórzańskiej we Lwowie była Marlena Wolisch (ur. 1936). Po złapaniu przez Niemców jej rodziców i brata, Marleny starsza siostra Irka (wtedy 15-latka), zwróciła się do katolickiego księdza, znajomego jej matki, i dostała fałszywe dokumenty dla siebie i Marleny. Ksiądz chciał zatrudnić Irkę jako gosposię, ale nie była zainteresowana. Zamiast tego zapisała się na roboty w Niemczech jako Polka. Marlena poszła mieszkać z ukraińską ciotką, Marusią, żoną żydowskiego wuja Marleny. Po aresztowaniu jej wuja i ciotki przez Ukraińców, przyjaciółka Marysi zabrała Marlenę, ale bała się ją trzymać z powodu stałych nalotów policji na ten sam budynek. Ta kobieta zabrała Marlenę do Polskiego Komitetu Opieki Społecznej, która umieściła ją w schronisku Sióstr Magdalenek, gdzie został do przyjścia armii sowieckiej. Siostra przełożona i inna zakonnica domyślały się, że Marlena była Żydówką. [149]

Wiele żydowskich dzieci przyprowadzono do kasztoru Sióstr Magdalenek w Rabce [150] k. Zakopanego, wśród podopiecznych były m.in. Beata Lew i Halina Lamet. (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, cz. 1, s.127.)


W 1942, Krystyna Lew uciekła z warszawkiego getta z 8-letnią córką Beatą i synem Markiem; i swoją siostrą, Heleną Pocimak. Uzbrojeni w aryjskie dokumenty, które dostali od znajomej Polki, uciekinierzy zwrócili się o pomoc do Heleny Byszewskiej, jej sióstr Jadwigi Gostkiewicz i Marii Szulińskiej, i Wiktorii Kolbińskiej. Przed wojną te 4 kobiety miały relacje biznesowe z rodziną Lew, które z czasem przekształciły się w prawdziwą przyjaźń. Kiedy dowiedziały się o strapieniu żydowskich przyjaciół, kobiety natychmiast postanowiły im pomóc. Helena zabrała Marka do swojego mieszkania, i później znalazła schronisko dla Krystyny i jej córki jak i kryjówkę w innym miejscu dla Heleny Pocimak. Kobiety założyły wspólny fundusz, z którego 150 złotych przeznaczały co miesiąc dla Krystyny i Heleny Byszewskich. Z biegiem czasu córka dozorcy zaczęła podejrzewać iż Beata była Żydówką, i obawiając się donosu, Helena Byszewska postanowiła przenieść ją do klasztoru. Córka Heleny, Anna, uczyła Beatę podstaw wiary katolickiej, i dziecko wysłano do klasztoru Sióstr Magdalenek w Rabce k. Nowego Targu, gdzie pozostało do końca wojny…Jadwiga, Maria i Wiktoria ciągle udzielały pomocy Helenie i Annie, i w czasach zagrożenia ukrywały uciekinierów w swoich domach.

-----------------------------------

[147] Co najmniej 3 żydowskich chłopców przyjęły Siostry Albertynki w schronisku dla porzuconych chłopców przy Sklepińskiego w Zamarstynowie powiat Lwów. Schroniskiem kierowała Główna Rada Pomocy SSpołecznej. Zob. Zieliński, Życie religijne w Polsce pod okupacją, 131; Kurek, Your Life Is worth Mine, 152. Jan Kulbinger (ur. 1930) twierdzi, że on i jego kuzyn, Jezek Rabach, uchodzący za Jana Bandrowskiego i Józefa Bandrowskiego, przekonali niemiecką policję we Lwowie, że nie byli Żydami po zbadaniu przez żydowskiego lekarza, i wysłano ich do schroniska zakonnego, gdzie udało im się żyć pod przykrywką, mimo że nic nie wiedzieli o katolickich rytuałach. Kilka tygodni później gospodarze zatrudnili ich jako pasterzy bydła. Zob. świadectwo Jana Kulbingera, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 344.


[148] Magdalena Marczyńska, Uśmiecham się, jak chciałaś (Warsaw: Baobab, 2008), 22, 28–34, 62, 70, 194–95. Trzy polskie rodziny z małej polskiej wioski k. Lwowa uznał Yad Vashem: Ulanowski, Dutkiewicz & Sołek. Zob. odpowiednio: Israel Gutman & Sara Bender, red., The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations: Rescuers of Jews during the Holocaust, vol. 4: Poland (Jerusalem: Yad Vashem, 2004), Part 1, 195; Gutman and Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, vol. 5: Poland, Part 2, 738; Israel Gutman, ed., The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations: Rescuers of Jews during the Holocaust: Supplementary Volumes (2000–2005) (Jerusalem: Yad Vashem, 2010), vol. II, 738. Tu jest więcej relacji o innych ratownikach z Zimnej Woli. Zob. też świadectwo Dawida Tenenbauma, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 806, który nie podaje swoich polskich ratowników z nazwiska i świadectwo Sania Farber, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 1386, którą ukrywała kobieta o nazwisku Zielińska.


[149] Maria Hochberg-Mariańska & Noe Grüss, red., Dzieci oskarżają /The Children Accuse (London and Portland, Oregon: Vallentine Mitchell, 1996), 95–97; Świadectwo Marleny Wolisch, October 26, 1945, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 1128.


[150] Dean, Encyclopedia of Camps and Ghettos, 1933–1945, vol. II, Part A, 560; Kurek, Your Life Is Worth Mine, 197–204.



Od 1942 Adela Nowosielska ukrywała 2 żydowskich dzieci w swoim domu w Rabce: 4-letniego Borucha Szafira, i 1.5-roczną Ewę Seifmann. Kiedy Boruch zachorował, zabrano go do szpitala w pobliskim Nowym Targu, gdzie Siostry Serafitki (Córki Matki Bożej Bolesnej) pracowały jako administratorki i pielęgniarki. Siostra Roberta Dudek, przełożona lokalnego klasztoru, starała się ukryć to że Boruch, który był obrzezany, był Żydem. Niemniej jednak, przynajmniej niektórzy ze świeckiego personelu musieli to wiedzieć, ale nikt go nie wydał. Adela Nowosielska tak wspominała tę historię w Bartoszewski & Lewin, Righteous Among Nations, s. 404–405:


Trzymałam chłopca Borucha Szafira, syna Chany Łaja, née Korn, i Froima Szafira, ojca, którzy przed wojną mieszkali w Ostrów Kielecki. Wtedy dano mi 4-letniego chłopca, miał na imię Boluś żeby uniknąć groźnych podejrzeń. Jesienią 1943 Boluś bardzo się rozchorował na zapalenie ślepej kiszki. W nocy zabrałam go do szpitala w Nowym Targu, gdzie podczas wstępnych badań odkryto iż był obrzezany, i dlatego bali się go przyjąć. Zakonnica (s. Roberta od Serafitek) przeniosła mnie i Bolusia na niemiecki oddział dla kobiet i dzieci i umieściła mnie w prywatnym pokoju dla więźniów, gdzie przebywałam z dzieckiem przez 4 miesiące. Do domu w Rabce jeździłam tylko raz w tygodniu żeby wydać dyspozycje i zostawić jedzenie dla moich dzieci, i wtedy 14-letnia córka zastępowała mnie u Bolusia. W rezultacie zachorowała na poważne zapalenie nerwu i musiałam ciągle być z Bolusiem, dzień i noc. Oczywiście, wydałam dużo pieniędzy na szpital, lekarzy i personel w szpitalu. Zrobiłam wszystko by zachować dziecko przy życiu. Nie muszę dodawać, że ukrywając Bolusia narażałam swoje dzieci i siebie na śmierć z rąk nazistowskiego Gestapo.


Siostry z Zakonu Zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa (Siostry Zmartwychwstanki) ukrywały 4 żydowskich dzieci w klasztorze we Lwowie: bracia Stań i Bolo Proszowscy, Lermi Tischner i Krzysia Tymeczko. [151]


Co najmniej 6 żydowskich dzieci pozostawiono jako podrzutki w schronisku Sióstr Serafitek w Drohobyczu. Żeby każdy był bezpieczny, nie znano wtedy żydowskich imion dzieci. Po przybyciu armii sowieckiej, dzieci odebrali ich krewni. Zakonnice odmówiły przyjęcia zapłaty za ratowanie żydowskich dzieci. [152] Siostry Serafitki przyjęły co najmniej 1 żydowskie dziecko w schronisku dla dzieci w Stryju. Pola (Tamara) Richter, znana jako Michasia, przeżyła wojnę i wyjechała ze Stryja z siostrami, kiedy przenosiły się do Gliwic na Górnym Śląsku. Dziecko pozostawiła przy bramie klasztoru nieznana kobieta, i przyjęto je jako podrzutka. Żydówka która zdobyła zaufanie sióstr, chwaliła dobroć i współczucie Matki Michaliny, przełożonej, która nie odmówiła przyjęcia ani jednego dziecka potrzebującego pomocy. Pola należała do rodziny Fischbein, którą ukrywała w Stryju polskie małżeństwo, Bronisław i Maria Jarosińscy. Polskich dobroczyńców aresztowało Gestapo w listopadzie 1943 wraz z ich żydowskimi podopiecznymi i dokonało na nich egzekucji. Zdaniem syna Jarosińskich, Leszka, którego też aresztowano wtedy a zwolniono dzięki interwencji kobiety, zostali zdradzeni przez Żyda, którego nie przyjęto do schroniska z powodu braku miejsc. (Jarosińscy już wtedy ukrywali 5-osobową żydowską rodzinę.) Dwie młode córki Jarosińskich, które nie były w domu w czasie aresztowania, też się uratowały. Poli udało się uniknąć wykrycia podczas nalotu na dom. Troje dzieci Jarosińskich umieszczono w tym samym schronisku jak Polę, które później przeniesiono do Gliwic. Po dotarciu tam dzieci Jarosińskich zabrała ciotka. Polę Richter zabrano podstępem z klasztoru w Gliwicach. Komitet żydowski przysłał tam kogoś udającego wuja dziewczynki, i dziecko mu oddano. [153]



[151] Zieliński, Życie religijne w Polsce pod okupacją 1939–1945, 142.


[152] Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach, 240. W niektórych przypadkach klasztory prosiły o jakiś zwrot kosztów za ukrywanie żydowskich dzieci kiedy odbierano je po wojnie. Jak pisze Donald Niewyk, na te prośby o zapłatę "trzeba patrzeć ze współczuciem w świetle rozpaczliwe biedy w tych instytucjach". Zob. Donald L. Niewyk red., Świeże rany: wczesne narracje o przeżyciu holokaustu / Fresh Wounds: Early Narratives of Holocaust Survival (Chapel Hill: The University of North Carolina Press, 1998), 151.


[153] Świadectwo Poli Richter, 22.10.1947, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, nr 5399; Rysia Sobol-Masłowska, Fakty i wspomnienia, Second edition (Haifa: Ayalon, 1973), cz. 1, 117–18, 204–207; Diane Armstrong, Mozaika: Kronika 5 pokoleń /Mosaic: A Chronicle of Five Generations (Milsons Point, N.S.W.: Random House, 1998), 392–94; Jolanta Chodorska, red., Godni synowie naszej Ojczyzny: Świadectwa nadesłane na apel Radia Maryja (Warsaw: Wydawnictwo Sióstr Loretanek, 2002), cz. 2, 164–65. Oficjalne niemieckie ogłoszenie z 28.01.1944 dotyczące wyroku śmierci na 84 osobach, 5 z nich konkretnie za ukrywanie czy pomoc Żydom, w tym Bronisław Jarosziński (sic) ze Stryja, jest w Wroński & Zwolakowa, Polacy Żydzi 1939–1945, 442.



Ks. Kazimierz Wasiak z Kościoła Matki Bożej Zwycięskiej (Parafia Corpus Christi) przy Grochowskiej na warszawskim przedmieściu Praga (Kamionek), był instrumentalny w uratowaniu wielu Żydów. Skontaktował Irenę Śmietanowską (née Waksenbaum) z Warszawy, która nawróciła się kiedy poślubiła Józefa Śmietanowskiego, i ich dzieci Stefan (ur. 1930) i Aleksandrę (ur. 1937), ze swoją siostrą Marią Pac (daleka krewna Józefa Śmietanowskiego) i jej mężem Stanisławem Pac, właścicielem młyna we wiosce Życzyn k. Dęblina, i dostarczył Irenie fałszywą metrykę urodzenia na nazwisko Bednarska by ukryć jej żydowskie pochodzenie. Rodzina Śmietanowskich mieszkała w Życzynie pod ochroną rodziny Pac od lata 1940. Józef Śmietanowski zginął podczas bijatyki w pracownikiem młyna w lutym 1942. (Donos tego pracownika na rodzinę Śmietanowskich na szczęście przechwyciło polskie podziemie.) Aleksandra przez kilka tygodni przebywała u Sióstr Albertynek w Życzynie. Później wraz z matką wróciły do Warszawy, gdzie schroniły się na plebanii Kościoła Matki Bożej Zwycięskiej. Oprócz ks. Wasiaka, na plebanii mieszkali ks. Feliks De Ville i inny ksiądz. Irena i Aleksandra mieszkały na plebanii od lata 1942 do powrotu do Życzyna latem 1943. Tam dołączyły do Stefana i razem przetrwali wojnę w Życzynie. Aleksandra dostała fałszywą metrykę urodzenia od ks. Wacława Lechowicza z Życzyna na nazwisko Bednarska. Ks. Wasiak sprowadził też z Warszawy do Życzyna Żydówkę Marię Rybakowską (naprawdę Wieniewicz) i jej córkę Katarzynę. One też przeżyły wojnę w Życzynie pod ochroną rodziny Pac. [154] Oprócz wymienionej wyżej Aleksandry Śmietanowskiej, Siostry Albertynki w Życzynie ukrywały też Hankę Arbesfeld (ur. 1935), [155] jak i Hannę Krall, znaną dziennikarkę, która doliczyła się 45 Polaków, którzy ryzykowali życiem by ją uratować. [156]


Inny ocalony opisuje los ciotki, Frani Fink z Zamościa, która przeżyła w Warszawie prowadząc życie żebraczki. Chodziła do kościołów katolickich gdzie żebrała, dostawała pomoc, i niekiedy schronienie. Jej żydowską tożsamość wielu znało lub podejrzewało. Choć czasami szydzili z niej młode zbiry, nikt nie zdradził jej w ciągu 2 lat życia na warszawskich ulicach. (Joseph Freeman, Królestwo nocy: saga o walce kobiety o przetrwanie /Kingdom of Night: The Saga of a Woman’s Struggle for Survival [Lanham, Maryland: University Press of America, 2006], s.113–15.)


Kiedy wybuchła wojna w 1939, Frania mieszkała w Zamościu z mężem i 3 córkami. Udało im się znosić warunki w getcie z pomocą polskich przyjaciół dostarczająch im żywność i pieniądze. Oni załatwili też Frani fałszywe dokumenty, które mogła użyć w razie niebezpieczeństwa.

W październiku 1942 wojsko niemieckie brutalnie zlikwidowało zamojskie getto. Wtedy 1 córka uciekła do Rosji, druga opuściła getto i pracowała w fabryce na aryjskiej stronie. Podczas likwidacji moja ciotka zdjęła opaskę na ramieniu z gwiazdą Dawida i wymknęła się z getta by zdobyć jedzenie dla córki i męża. Po powrocie widziała likwidację zamojskich Żydów. Z daleka widziała rozstrzeliwanie żydowskich mieszkańców miasta przez SS i ukraińską policję pomocniczą. Przerażona pobiegła z powrotem do polskich przyjaciół krzycząc: "Czas bym uciekła z tego miejsca. Jestem sama. Męża i córeczkę Niemcy wysłali z naszymi ludźmi. Nie mam dokąd pójść. Nie mogę tu zostać, nie narażając życia waszej rodziny. Niech Pan ma was w opiece. Dziękuję za udzieloną mi pomoc. Pewnego dnia wrócę i wam się odpłacę za to co zrobiliście dla mnie i rodziny".

Żeby wydostać się z miasta zadbała o to by uchodzić za Gojkę. Na szczęście miała [sic] blond włosy i niebieskie oczy, i płynnie mówiła po polsku bez żadnego akcentu. Nie zostawiając nic przypadkowi, weszła do pociągu z dużym krzyżykiem na piersiach, i pod pachą chrześcijański modlitewnik.

Uważając, że łatwiej było zagubić się w dużym mieście, opuściła Zamość, i jechała do polskiej stolicy Warszawy, gdzie przebrała się za żebraczkę. Warszawa była zatłoczoną metropolią, pełną ludzi usiłujących robić wszystko co możliwe by przeżyć. Ale przeżycie nie było łatwe, nawet dla Polaków, bo Niemcy planowali przekształcić całą ludność w niewolników pracujących dla Fatherland. W rezultacie warszawskie ulice roiły się od nędzarzy szukających wsparcia.Wielu lokowało się przy wejściach do kościołów by prosić wiernych o jedzenie i pieniądze.

Ciotka była zagubionym samotnikiem w Warszawie, bez pieniędzy i dachu nad głową. Spała gdzie mogła – czasem zaproszona przez obcych, czasem na ulicach. Było to bardzo trudne i niebezpieczne życie, ale nie miała żadnego wyboru.



[154] Ola (ur. 1937) [Aleksandra Leliwa-Kopystyńska], “Nie mów nikomu!” Midrasz, no. 1 (129), styczeń 2008: 42–49.


[155] Świadectwo Hanki Arbesfeld, Ghetto Fighters House Archives (Israel), catalog no. 4918, registry no. 02850 collection.


[156] Bartoszewski & Lewinówna, Ten jest z ojczyzny mojej, wyd.2, red., 410–13.



Na ironię, to kościoły katolickie udzielały największego schronienia mojej żydowskiej ciotce. Znalazła księdza który pozwolił jej żebrać na stopniach sanktuarium. Pozwolił jej też prać ubrania i myć się w tyle kościoła, ale tylko w cieplejszych miesiącach. Zimą musiała myć twarz i ręce śniegiem, i często tygodniami się nie myła. Ostre zimno i deszcze zimą przyczyniały się do tego, że była chora, i często musiała szukać schronienia na twardych drewnianych ławkach w kościele. Znała katolicką liturgię, modliła się i śpiewała z innymi wierzącymi, z modlitewnikiem w jednej dłoni i krzyżykiem w drugiej. Ale to też nie było łatwe. Niekiedy polska młodzież kpiła z niej wołając "stój Żydówko!", zmuszając ją do ucieczki do innej części miasta i szukania innego kościoła by się schronić…

Przez 2 lata ciotka musiała znosić wstyd udawania żebraczki, żyjąc z wielkoduszniości urzędników kościoła i hojności obcych. Przeżyła też powstanie warszawskie w sierpniu 1944, kiedy Niemcy zniszczyli miasto, zabijając setki tysięcy Polaków. Widziała jak naziści mordowali polskich patriotów, którzy marzyli o demokratycznej Polsce, kiedy armia czerwona cynicznie obserwowała z drugiej strony Wisły. Niemcy zostawili Warszawę w ruinach, likwidując niemal wszystkich mieszkańców miasta. Tych którzy nie zginęli wysłano albo do obozów pracy w nazistowskich Niemczech, albo do obozów przejściowych w Polsce. Ciotkę aresztowano i do końca wojny przebywała w jednym z takich obozów we wschodniej Polsce, gdzie wyzwoliły ją rosyjskie i polskie siły w styczniu 1945.

Dopiero z wielkimi kłopotami wróciła do Zamościa kiedy zakończyła się wojna w Europie. Natychmiast skontaktowała się z polskim przyjacielem, który, jak obiecał, przekazał sklep żelazny który Frania z siostrą zostawiły mu wcześniej. Wróciła też do domu, ale była sama. Bardzo trudno było jej żyć dalej, dlatego nasze odnalezienie się było błogosławieństwem.


Zofia Bartel, Żydówka, przeszła na wiarę ewangelicko-augsburską kiedy poślubiła Oskara Bartela, protestanta i nauczyciela w warszawskiej szkole średniej. Przed wojną udzielali się w polskim towarzystwie. Jej mąż załatwil jej dokumenty na zmarła Jadwigę Idzikowską, które dał mu katolicki ksiądz z parafii św. Jakuba w Warszawie. Przez jakiś czas Zofia nawet ukrywała się na plebanii. Później ukrywali ją polscy przyjaciele, wśród nich rodzina Usarek z Warszawy i rodzina Kuszell z Przytoczna k. Kocka. Zofia Bartel miała wyraźnie żydowski wygląd, i decyzja męża by przenieść ją z Warszawy do Przytoczna była niebezpieczna, jak wspominała Krystyna Usarek, ale zakończyła się szczęśliwie. [157] (Marian Turski, red., Polscy świadkowie szoa /Polish Witnesses to the Shoah [London and Portland, Oregon, 2010], s. 165)


Tak się stało, że p. Bartel, alias Jadwiga Idzikowska, była naszym 'drugim Żydem'. Mieszkała z nami przez 6 miesięcy. Nigdy nie mogła, oczywiście, wystawić nogi poza mieszkanie, ani nawet pokazać się w oknie…

Na początku kwietnia 1944 poinformowała, że odchodzi. Mr Oskar Bartel znalazł dla niej kryjówkę w posiadłości k. Dęblina. Długo próbowaliśmy ją przekonać do zmiany decyzji. Od 20:00 do 6:00 była godzina policyjna, i nie wolno było wychodzić na ulice w tych godzinach bez przepustki. Musiałaby przejść obok strażnika kiedy jeszcze było widno, pójść na pętlę tramwajową koło Bazyliki Najświętszego Serca (często używaną przez idących na urlop niemieckich żołnierzy), przejść od przystanku przy Targowej na Dworzec Wschodni, i w końcu jechać 100 km w zatłoczonym pociągu. Byłem brutalny. Wręczyłem jej lusterko i kazałem jej spojrzeć na swój profil.'Tak, wiem jaki mam nos' – powiedziała. 'Zrobię sobie operację plastyczną zaraz po wojnie. Ale teraz odchodzę!'

Odeszła w Wielki Czwartek i dotarła bezpiecznie. Nie napotkała złych ludzi, głupich, i żadnego Niemca po drodze… Musiała natomiast spotkać co najmniej 200-300 osób, które wiedziały kim była jak tylko na nią spojrzały, ale udawały że nic nie widzą. Cztery miesiące później była wolna. Przeżyła.

Ale Gestapo przyszło do nas w nocy, w następny czwartek, dokładnie tydzień po jej odejściu. Nasze aresztowanie nie miało nic wspólnego z p. Zofią Bartel. Oficer Gestapo w siedzibie przy Alei Szucha w Warszawie wrzasnął: 'Powinniście wszyscy być zastrzeleni i powieszeni! WSZYSCY jeteście w ruchu oporu!' (Było nas tam 100, i przypuszczam, że mógł mieć rację.)

Od razu zastrzelono 40 ze 100, pozostałych 60 wysłano do obozu koncentracyjnego. Przez czysty przypadek znaleźliśmy się wśród 60, a nie 40.




[157] Marian Turski, red., Polscy świadkowie szoa / Polish Witnesses to the Shoah (London and Portland, Oregon, 2010), 163–66; The Kuszell Family, Polish Righteous, POLIN Museum of the History of Polish Jews, Internet: <https://sprawiedliwi.org.pl/en/stories-of-rescue/story-rescue-kuszell-family>.


Moshe i Eva Weinman (Wajnman) zaprzyjaźnili się z ks. Józefem Garbala (Kościół Polskokatolicki) z parafii w Skarżysku-Kamiennej. Ks. Garbala uczył ich modlitw żeby mogli uchodzić za chrześcijan. Po ich nawróceniu w 1940, rodzina żyła przez jakiś czas jako chrześcijanie. Ich najstarsza córka, Ruth, dostała fałszywe dokumenty na nazwisko Krystyna Kowalska, i poszła by zamieszkać z księdzem z Kościoła Polskokatolickiego w wiosce Hucisko k. Końskich. Ten ksiądz ukrywał też żydowskie małżeństwo o nazwisku Majewscy, którzy mogli być wmieszani w zniknięcie Ruth. (Po wojnie Majewski pracował w Urzędzie Bezpieczeństwa Państwowego w Katowicach.) Po stracie rodziców, najstarszy syn, 16-letni Witold, zabrał najmłodsze z rodzeństwa, Henryka, ur. w marcu 1941, i nie obrzezanego, do Krakowa, w grudniu 1943.

Zostawił go przy wejściu do budynku przy Krakowskiej 45 koło sierocińca Sióstr Albertynek, owiniętego w koc. Kiedy Witold obserwował z dystansu, dozorca, Józef Wadek, zabrał Henryka do sierocińca przy Koletek, gdzie znany był jako Stanisław. Po wojnie Henryka adoptowali Stanisław Jankowski z małżonką, którzy nie chcieli go oddać kiedy odnalazł go brat Witold.

Witold zabrał też swoją 7-letnią siostrę Danutę, znaną jako Dana albo Danusia (jej hebrajskie imię było Rachel; później była Dena Axelrod), ur. 1936, do Warszawy, i zostawił ją w kościele św. Jakuba (faktycznie kościół Niepokalanego Poczęcia Najśiętszej Maryi Panny w parafii św. Jakuba) przy Grójeckiej koło Pl. Narutowicza. Jej brat poinstruował ją by zwróciła się do księdza o pomoc udając Barbarę Ślązak, zagubione dziecko. Na plebanii była ok. miesiąca, pod opieką zakonnicy i księdza. Wtedy parafianka p. Przybysz zgodziła się wziąć dziecko. Kiedy zabrała ją na posterunek policji by ją zarejestrować, jak było wymagane, policjant podejrzewał iż była żydowskim dzieckiem.

Żeby zagwarantować dziecku bezpieczeństwo, inny policjant zabrał ją do biura polskiej agencji pomocy społecznej, gdzie przyprowadzano zagubione polskie dzieci. Danutę przedstawiono Stanisławowi Kornackiemu, urzędnikowi agencji, który został jej opiekunem. Kornacki dbał i utrzymywał Danutę przez czas wojny. Początkowo przebywała w instytucji dla dzieci przy Czerniakowskiej, gdzie podejrzewała iż wiele dzieci było pochodzenia żydowskiego, i często odwiedzała Kornackiego w 1-pokojowym mieszkaniu gdzie mieszkał z rodziną. W lipcu 1944, tuż przed wybuchem powstania warszawskiego, Kornacki umieścił Danutę w internacie przy Marysińskiej na przedmieściu Warszawy, który przeniesiono do Poronina k. Zakopanego po ewakuacji miasta. Wróciła do jego domu w maju 1945 i pozostała z nim do listopada 1947. Henryk i Danuta w końcu ponownie się połączyli z bratem Witoldem, który też przeżył. Polski przyjaciel, Jan Szalla, znalazł Witoldowi pracę w gospodarstwie w majątku w Głoskowie k. Warszawy, gdzie znany był jako Witold Winiarski. Gospodarstwem zarządzał Hrabia Jan Skarbek-Tłuchowski, który dostarczał jedzenie ukrywającym się w lasach Żydom. Hrabiego Skarbka-Tłuchowskiego Niemcy wypędzili z jego majątku w Kijach k. Pińczowa. Później przeniesiono ich dna małe gospodarstwo w pobliskiej wiosce Częstoniew. Kiedy Witold wrócił do Skarżyska po wyzwoleniu, znowu spotkał ks. Garbala, który wziął go do siebie i utrzymywał. Witold udał się za ks. Garbala kiedy przeniesiono go do innej parafii w Grudziądzu. Tam Witold chodził do szkoły średniej służył jako ministrant. Latem 1946 postanowił wrócić do wspólnoty żydowskiej. [158] Historia Dany Wajnman jest w Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, Part 1, s. 375.


W styczniu 1943, starszy brat 6-letniej Dany Wajnman, Witold, przemycił ją z getta w Przedborzu w woj. Kielce, i zabrał ją ze sobą do Warszawy. Po dotarciu Witold kazał jej wejść do kościoła św. Jakuba, i powiedzieć księdzu, że rodzice zmarli w czasie wojny i nie ma odokoąd pójść. Ksiądz towarzyszył Danie do biura Rady Głównej Opiekuńczej / RGO, gdzie rozmawiał z nią urzędnik, Stanisław Kornacki. Po tym jak ze strachem przyznała, że jest Żydówką, i opowiedziała mu swoją historię, Kornacki, pobudzony współczuciem, postarał się by Dana została w sierocińcu k. Warszawy pod fałszywym nazwiskiem, gdzie odwiedzał ją i przynosił jej słodycze i odzież. Dana przebywała też z Kornackim. W sierocińcu była do stycznia 1945, do wyzwolenia terenu. Po wojnie, kiedy dowiedział się, że rodzice Dany zginęli, Kornacki adoptował ją i dał jej swoje nazwisko. Po jego śmierci w 1963, Dana Wajnman wyemigrowała do USA.




[158] Diana Binder, Porzucona /“Abandoned”, w Arnold Geier, Bohaterowie holokaustu /Heroes of the Holocaust (New York: Berkley Books, 1998), 211–25; Dena Axelrod, Nazywam się Barbara /“‘My Name is Barbara,’” w Peter Tarjan, red., Dzieci które przeżyły ostateczne rozwiązanie / Children Who Survived the Final Solution (New York: iUniverse, 2004), 192–204; Emily Taitz, red., Holocaust Survivors: A Biographical Dictionary (Westport, Connecticut, and London: Greenwood Press, 2007), vol. 1, 15–17; Świadectwo Witold Weinman, 13.09.1946, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 1945; Świadectwo Henryka Weinmana, luty 1948, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 3362; Świadectwo Danuty (Basia) Wajnman, 8.08.1948, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 4110; Świadectwo Stanisława Kornackiego, 20.09.1958, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 5635; Testimony of Dena Axelrod, Yad Vashem Archives, file 7786.


Ks. Józef Kamiński znalazł schronienie dla Mariana Kusznera, żydowskiego chłopca ur.1937, którego przemycono z warszawskiego getta i zostawiono w Katolickim Ośrodku Pomocy. Ochrzczonego i pod przybranym nazwiskiem Marzyński chłopca wysłano do sierocińca dla chłopców Ojców Orionistów w Łaźniewie k. Warszawy, w którym pracowały Siostry Służebniczki Niepokalanego Poczęcia Panny Maryi. Marzyński, który został ministrantem, wspomina podejmowane środki ostrożności kiedy do sierocińca przychodzili Niemcy: "I kaplicę wykorzystywano kiedy tylko byli Niemcy, prawdopodobnie coś kupujący albo nie. Zawsze zabierał mnie jeden z braci do kaplicy, i ukrywałem się, albo służąc do mszy albo za ołtarzem". [159] (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 4: Poland, Part 1, s. 324.)


Latem 1942, ks. Józef Kamiński zwrócił się do Antoniny Kaczorowskiej, i poprosił ją o opiekę nad Marianem Marzyńskim, 5-letnim sierotą. Była opiekunką w warszawskim szpitalu św. Rocha i mieszkała na terenie szpitala, i zgodziła się by przyprowadzić go do jej mieszkania. Choć szybko odkryła, że Marian był Żydem przemyconym z lokalnego getta, postanowiła się nim opiekować. Zdobyła dla niego aryjskie dokumenty, mówiąc, iż był jej krewnym. Zainspirowana religią by opiekować się prześladowanymi, Kaczorowska dobrze opiekowała się Marianem nie oczekując nic w zamian. Był u niej przez 8 miesięcy, kiedy znaleziono dla niego miejsce w sierocińcu należącym do klasztoru w Łaźniewie k. Warszawy, gdzie przebywał pod przybraną tożsamością do kwietnia 1945. Przez cały pobyt w sierocińcu Kaczorowska odwiedzała go i przynosiła mu słodycze i ubrania. Po wojnie odnalazła go i zabrała matka.


Towarzystwo Salezjańskie (Towarzystwo św. Franciszka de Sales) chroniło Żydów – głównie chłopców – w różnych instytucjach dla chłopców, w kilku miejscach: Instytut ks. Siemca przy Lipowej w Warszawie; sierociniec przy Litewskiej w Warszawie; szkoła z internatem w Głoskowie k. Warszawy; szkoła z internatem w Częstochowie; sierociniec w Przemyślu; i sierociniec w Supraślu. [160] Wśród księży którzy bezpośrednio uczestniczyli w ratowaniu Żydów byli: ks. Jan Mazerski, dyrektor Instytutu ks. Siemca; ks. Stanisław Janik, który załatwiał fałszywe dokumenty dla Zydów, i którego zaangażowanie w agencji pomocy społecznej ułatwiało mu umieszczać żydowskich chłopców w Instytucie ks.Siemca Institute [161]; i ks. Adam Skałbania, dyrektor szkoły dla chłopców w Głoskowie.



[159] Świadectwo Mariana Marzyńskiego, 24.10.1997, Shoah Foundation Visual History Archive, University of Southern California, Interview code 34729, Internet: <http://www.pbs.org/wgbh/pages/frontline/shows/germans/marian/>. Marzyński wypowiedział też następującą opinię: "Widzisz, w czasie wojny, kiedy umierali ludzie, Kościół Katolicki funkcjonował jakby nie było wojny [sic]. Ludzie się stroili. Chodzili do kościoła, śpiewali pieśni. Byli połączeni ze swoim Bogiem. Dlatego grałem w tę grę. To było uciążliwe, oczywiście, a jednocześnie miałem zajęcie". Zob. wywiad Azmat Khan z Marianem Marzyńskim, "Zanim byłem kimś, byłem dzieckiem ocalonym z holokaustu /“Before I Was Anybody, I Was a Child survivor of the Holocaust,” 4.02.2013, Internet:<http://www.pbs.org/wgbh/pages/frontline/biographies/never-forget-to-lie/before-i-was-anybody-i-was-a-child-survivor-of-the-holocaust/>.


[160] Bracia Goldstein, między innymi, chronili się w Instytucie ks. Siemca w Warszawie; A. Filipowski w szkole z internatem w Częstochowie. Żydowscy chłopcy którzy przyszli do sierocińca przy Litewskiej, usytuowanym koło warszawskiego getta, byli przenoszeni wkrótce po przybyciu. Sierociniec Niemcy zamknęli na stałe jesienią 1943. Zob. Pietrzykowski, Towarzystwo Salezjańskie w Polsce w warunkach okupacji 1939–1945, 149–50, 155; Zieliński, Życie religijne w Polsce pod okupacją hitlerowską 1939–1945, 745–46. Julian Ostrowski i kilku innych żydowskich chłopców ukrywali się u Salezjanów w Przemyślu. Te relacje w dalszej części. Zob. Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach, 204. Relacje o salezjańskich parafiach we Lwowie (Matka Boża Ostrobramska) i Warszawie Baylika Najświętszego Serca Jezusa) w dalszej części. Ks. Wawrzyniec Kapczuk, Salezjanin, uważa się iż pomagał Żydom w Krakowie. Zob. Pietrzykowski, Towarzystwo Salezjańskie w Polsce w warunkach okupacji 1939–1945, 155.


[161] O działalności ks. Stanisława Janika zob. Jarosław Wąsowicz, “Cierpiący świadek Chrystua: Ks. Stanisław Janik (1909–2006), więzień obozów hitlerowskich i komunistycznych,” Nasz Dziennik, 7–8.07.2007; Jarosław Wąsowicz, “Wychowawca, nauczyciel, więzień PRL—ks. Stanisław Janik SDB (1909–2006), w Gustaw Romanowski, red., Bohaterowie trudnych czasów (Łódź: Biblioteka Urząd Miasta Łodzi, 2006), vol. 2, 30–45. Gestapo aresztowało ks. Janika w lutym 1944, podczas nalotu na Instytut ks. Siemca, i zabrało do więzienia na Pawiaku wraz z kilkoma innymi księżmi, wśród nich ks. Jan Cybulski. Następnie był więziony w kilku obozach koncentracyjnych, w większości w Gross-Rosen. Po powrocie do Polski prześladowały go władze komunistyczne, i w styczniu 1962 skazany na 3 lata więzienia za rzekomą działalność wywrotową.


Artur Ney, urodzony w Warszawie w 1930, mieszkał z rodzicami w warszawskim getcie. Często ryzykował wyjściem z getta, kupował rzeczy i przemycał je do getta i sprzedawał. Kiedy wybuchło powstanie w getcie w kwietniu 1943, Artur był po aryjskiej stronie, w domu rodziny Serafinowiczów, która zaproponowała mu bazę poza gettem. Zorganizowali mu pobyt u krewnych na warszawskim przedmieściu, gdzie przez krótko mieszkał. Później znalazł zajęcie jako pomocnik w gospodarstwie w wiosce Runów k. Grójca, gdzie pracował dla rodziny Puchała. Rodzina dowiedziała się, że był Żydem, ale Artur czuł się u nich bezpieczny. W pewnym momencie został ranny w gospodarstwie, i zakonnica, która była pielęgniarką, przyszła 2-krotnie by zmienić mu opatrunek. Ona też wiedziała iż był Żydem. Do Warszawy wrócił w grudniu 1943, kiedy Niemcy przeprowadzili łapankę w wiosce i złapali Polaków do pracy w Niemczech. Zwrócił się o pomoc do polskich organów opieki społecznej. Rozumiejąc iż był Żydem, odesłali go do Instytutu ks. Siemca, szkoły dla chłopców z internatem przy Lipowej pod zarządem Towarzystwa Salezjańskiego. Tam znano go jako Piotr Grodzieński, używając dokumentów załatwionych mu przez ojca. Dyrektor, ks. Jan Mazerski, który miał fałszywy dowód tożsamości gdyż był poszukiwany przez Gestapo, [162] wiedział o żydowskim pochodzeniu Artura. W końcu, z własnej woli, Artur poprosił ks. Stefanowskiego (prawdopodobnie fałszywe nazwisko), który uczył go religii, żeby go ochrzcił. Artur dowiedział się, że był tam co najmniej 1 inny żydowski chłopiec, który był "starszakiem" w tej instytucji. Artur pamiętał go jako wrednego chłopaka, który wykorzystywał młodszych chłopców. Faktycznie było tam kilku żydowskich chłopców. Bracia Goldstein, o semickim wyglądzie, byli też skierowani tam przez warszawski Wydział Opieki Społecznej. Ich nazwisko było Cesarscy. [163] Poniżej Artur Ney opowiada historię swojego pobytu w Warszawie.

(Stanisław Wroński & Maria Zwolakowa, Polacy Żydzi 1939–1945 [Warsaw: Książka i Wiedza, 1971], s.331–32.)


Poszedłem do wydziału doraźnej pomocy. W getcie kupiłem "aryjską" metrykę urodzenia od chłopaka-konwertyty, którego później deportowano z getta. Sprawdzili dokument w biurze opieki społecznej, i odkryli, że należał do konwertyty. Dlatego wysłano mnie jako konwertytę do instytutu kierowanego przez ks. Jana Kapustę. Był tam jako cywil ukrywający się przed Niemcami. Jego prawdziwe nazwisko było Jan Marzerski [Mazerski]. Był dobrym człowiekiem. Ks. Stafanowski też o mnie wiedział, i też był dla mnie dobry. Mieszkające tam dzieci nic o mnie nie wiedziały. Tam ukończyłem VI klasę szkoły publicznej. Było tam w sumie ok. 100 osób. Instytut znajdował się przy Siennej 59. [Faktycznie instytucja mieściła się przy Lipowej. – MP] Tam przebywałem do powstania [sierpień 1944].

W czasie powstania dołączyłem do Armii Krajowej. Wiedzieli że byłem Żydem. Cay czas byłem na pierwszej linii frontu w strasznych warunkach. Byłem tam z własnej woli, bo oni nie chcieli wypuścić mnie z instytutu… 7 października wszyscy opuściliśmy Warszawę jako ostatnie patrole. Zabrano nas do Pruszkowa. Uciekłem z transportu i doszedłem do Łowicza… Tam byłem do przybycia armii sowieckiej.


W czasie powstania warszawskiego Artura chronił komendant jego jednostki, kapitan "Orzech", i niezidentyfikowany kapelan, obaj wiedzieli, że był Żydem. Po powstaniu kpt "Orzech" z kierowcą o nazwisku Kazimierczak pomogli Arturowi uciec z obozu przejściowego w Pruszkowie. Ponieważ nie miał rodziny, po wojnie Artur postanowił wrócić do Salezjanów. Przebywał w ich sierocińcu w Głosków-Zielone poza Warszawą przez ponad rok, chodząc do szkoły średniej. Wspominał: "Księża wiedzieli, że byłem Żydem, a nie traktowali mnie inaczej". W szczególności mile wspominał ks. Henryka Ignaczewskiegfo dyrektora sierocińca. Były pracownik jego zmarłego wuja zdziwił się kiedy natknął się na Artura. Skontaktował go z ciotką i wujem, którzy też przeżyli. Postarali się żeby Artur wyjechał z Polski z nimi, i w końcu Artur zamieszkał w Kanadzie. [164]





[162] Poszukiwany przez Gestapo w Krakowie, ks. Jan Mazerski uciekł do Warszawy. Artur Ney, który znalazł schronienie w Instytucie Ks. Siemca, znał ks. Mazerskiego pod przybranym nazwiskiem Jan Kapusta. (Ks. Jana Kapustę aresztowali sowieci we wsch. Polsce w listopadzie 1939, i deportowali do gułagu. Zwolniono go dopiero w grudniu 1955.) W czasie powstania warszawskiego w sierpniu 1944, ks. Mazerski schronił się w klasztorze Sióstr Benedyktynek Ciągłej Adoracji Najświętszego Sakramentu przy Placu Nowe Miasto? /New Town Market Square. Niemcy zbombardowali klasztor 31 sierpnia 1944, zabijając 36 zakonnic, 4 księży (ks. Jan Mazerski, ks. Józef Archutowski, ks. Michał Rozwadowski, i ks. Leonard Hrynaszkiewicz), i ok. 1.000 cywilów, wśród nich ukrywający się tam Żydzi. Zob. Sylwester Jędrzejewski, “Jan Mazerski SDB (1901–1944), biblista i orientalista,” Seminare, vol. 35 (2014), no. 3: 11–19.


[163] Pietrzykowski, Towarzystwo Salezjańskie w Polsce w warunkach okupacji 1939–1945, 150.



W Instytucie ks. Siemca pracowały 2 Żydówki: Adina Blady Szwajger była opiekunką dzieci dla Głównej Rady Pomocy [165], i Zofia Kubar była nauczycielką rachunkowości. [166] Niejasne jest czy księża znali ich prawdziwą tożsamość.


Ks. Adam Skałbania, dyrektor szkoły Towarzystwa Salezjańskiego dla chłopców w Głosków (Głosków-Zielone) k. Warszawy, został pośmiertnie odznaczony przez Yad Vashem w 2006 za działalność ratunkową. Wśród przyjętych przez niego do Instytutu chłopców byli kuzyni Jan Majzel i Karol Majzel, i Piotr Krasucki. (Adam Skałbania, The Righteous Database, Yad Vashem, Internet: <http://db.yadvashem.org/righteous/family.html?language=en&itemId=5728782>)


W czasie wojny, Adam Skałbania, katolicki ksiądz i członek Zakonu Silesian [sic], pracował jako kierownik szkoły dla chłopców Zakonu w Głoskowie, małej wiosce ok. 18 km na południe od Warszawy. Jesienią 1942 do szkoły przyszedł Jan Majzel (ur. 1928, później Jan Mostowski [Małkiewicz?], później Jan Philipp), wcześniej ukrywający się w Warszawie z ojcem. Po umieszczeniu syna pod opieką Skałbani, ojca Majzela złapano i zabito w Warszawie. W międzyczasie kuzyn Majzela, Karol (ur.1932, później Łaskowski [Laskowski]) ukrywal się na aryjskiej stronie z matką. Pod koniec 1942 bardzo niebezpiecznie zwiększyło się zagrożenie wykrycia i aresztowania. Kiedy dowiedziała się, że Jan już był bezpieczny w szkole, matka Karola poszła prosić Skałbanię by też przyjął Karola do szkoły. Przyjęto go natychmiast, udającego "przypadek miłosierdzia" – biednego sierotę przysłanego z innej szkoły Salezjanów. Matka Karola też przebywała w szkole, udając ciotkę swojego syna. Razem w szkole było ponad 30 innych uczniów, m. in.

Piotr Krasucki, który też się ukrywał wraz z kilkoma profesorami uniwersytetu, których życie [sic] było zagrożone jako "intelektualistów" – wszystkich trzeba było wyżywić i się zaopiekować. Nieliczni mogli płacić za naukę, i szkole pomagali niektórzy sąsiadujący gospodarze. Ale Skałbania

Był jedyną osobą świadomą żydowskiej tożsamości niektórych jego podopiecznych… W niedziele w małym budynku szkolnym odprawiano mszę dla wszystkich wieśniaków, i zawsze było ryzyko, że ich prawdziwa tożsamość zostanie ujawniona. Pomimo ogromnego niebezpieczeństwa dla siebie i innych, Adam Skałbania czuł, że ratowanie prześladowanych było jego obowiązkiem moralnym, i chętnie ukrywał ich bez żadnej nagrody. Jak ks. Skałbania powiedział Piotrowi Krasuckiemu kiedy spotkali się w Łodzi po wojnie, "Niebezpieczeństwo śmierci dla nas było możliwe, a dla naszych podopiecznych nieuchronne".


W broszurze Sprawiedliwi wśród narodów /Righteous Among the Nations, wydanej przed ceremonią wręczania nagród 14.06.2010 w Warszawie czytamy:


Chłopcy musieli w tajemnicy trzymać swoje żydowkie pochodzenie. Ale inni chłopcy ze szkoły łatwo mogli to odgadnąć. Jeden uczeń nawet zagroził Janowi iż doniesie na niego Niemcom. Ryzyko ujawnienia było wyższe, bo w szkole częste były inspekcje niemieckich żołnierzy. Innym niebezpieczeństwem były niedziele kiedy szkoła uczestniczyła we Mszy. Ludzie w kościele mogli zwrócić uwagę na 2 małych chłopców o ciemnej karnacji skóry i włosach. Na szczęście wszyscy przeżyli wojnę. Później przeprowadzili się do Łodzi. Ks. Skałbania zaproponował osieroconemu Janowi (jego ojciec zginął za okupacji) by z nim mieszkał. Ks. Skałbania, człowiek o wielkim sercu i odwadze, zmarł w 1986 w Warszawie. Dzisiaj Karol Laskowski mieszka w Brazylii, jego kuzyn Jan Philipp – w USA. Do dnia dzisiejszego obaj pamiętają swojego ratownika i obrońcę, który wyciągnął do nich pomocną dłoń, mimo że ryzykował własnym życiem.



[164] Artur Ney szeroko opisuje swój pobyt w Towarzystwie Salezjańskim w autobiografii, wydanej pod nazwiskiem Arthur Ney, Godzina W / W Hour (Toronto: Azrieli Foundation, 2014), 98–109. Odniesienia do opiekującej się nim zakonnicy kiedy był pomocnikiem w gospodarstwie i kapelana który go chronił kiedy dołączył do podziemia są odpowiednio na s. 82–83 i 119. Swój pobyt z Salezjanami w Głoskowie po wojnie opisał na s. 145–57. Zob. też jego świadectwo (Artur Ney) z 15.01.1947, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 2227, reprodukowane częściowo w Wroński & Zwolakowa, Polacy Żydzi 1939–1945, 331–32.


[165] Adina Blady Szwajger, Nic więcej nie pamiętam: warszawski szpital dziecięcy i żydowski opór I Remember Nothing More: The Warsaw Children’s Hospital and the Jewish Resistance (London: Collins Havrill, 1990), 122–24.

[166] Zofia S. Kubar, Podwójna tożsamość: dziennik /Double Identity: A Memoir (New York: Hill and Wang, 1989), 147–49.



Kilku żydowskich chłopców ukrywało się w sierocińcu Towarzystwa Salezjańskiego w Supraślu. Dioniza Lewin (Lewińska) z Warszawy pracowała jako praczka pod innym nazwiskiem. W sierocińcu mieszkał z nią 7-letni syn Jan. Oboje przeżyli okupację. Dr Brenmuller, lokalny lekarz z żoną mieszkali przez kilka tygodni na plebanii w pobliskiej Czarnej Wsi. W ratowaniu uczestniczyli następujący księża: ks. Władysław Dorabiała, dyrektor instytucji, ks. Julian Zawadzki, administrator, ks. Stanisław Piotrowski, ks. Leon Kunat, i seminarzysta Mikołaj Płoski. W instytucji pracowało kilka świeckich osób. [167]


Siostry Miłosierdzia św. Wincenta de Paul musiały przenieść sierociniec z Białegostoku do Supraśla w 1942, kiedy pomieszczenia zajęli Niemcy. Ukrywały wiele żydowskich dzieci i zakonnicę żydowskiego pochodzenia. Trzy żydowskie dziewczynki ukrywane przez siostry: Marię Syrota, Józefinę Kloze i Henrykę Phifer, i żydowskiego chłopca, przekazano po wojnie żydowskiej wspólnocie. Poza siostrami, wśród nich s. Natalia Hadryszewska, przełożona, i s. Genowefa Łaguń, w ratowaniu uczestniczył świecki personel sierocińca. [168] Niektórych z żydowskich podopiecznych do sierocińca przyprowadził Marcin Czyżykowski, łącznik Armii Krajowej z białostockim gettem, uhonorowany przez Yad Vashem za uratowanie kilku Żydów. [169] (The Czyżykowski Family, Polish Righteous, Internet: <https://sprawiedliwi.org.pl/en/stories-of-rescue/story-rescue-czyzykowski-family>.)


W czasie wojny Marcin Czyżykowski mieszkał w Białymstoku z żoną Marią i dwiema 2-letnimi córeczkami. Od momentu założenia getta w mieście, Czyżykowscy otwarcie zaangażowali się w pomoc jego mieszkańcom. W białostockim getcie było ponad 40.000 Żydów z miasta i okolic. Przedwojenni przyjaciele rodziny też w nim wylądowali.

Marcin Czyżykowski dostarczał do getta żywność i leki. Pomagał też najbardziej potrzebującym członkom organizacji żydowskich działających poza murami getta. W 1941dołączył do AK, w której, jako Bartek, dostał zadanie zachowania łączności z gettem. W ramach jego działalności dostarczał gettu fałszywe dokumenty dające Żydom szansę ucieczki i mieszkania na aryjskiej stronie. Organizował transport broni dla żydowskich partyzantów i ucieczkę ludzi do lasu.

Ratował też żydowskie dzieci, prowadząc je na aryjską stronę i umieszczając je w żłóbkach, przedszkolach i sierocińcach prowadzonych przez Siostry Miłosierdzia. Jego działania wymagały wielkiej odwagi i były bardzo ryzykowne.

Czyżykowski napisał: "Moim zadaniem miał być kontakt z gettem. Dzieci ratowałem dzięki kontaktom z klerem. Kiedyś przeniosłem 12 niemowląt, niektóre z nich jeszcze w kołyskach. Bałem się, że ich płacz ściągnie na mnie uwagę. Siostry Miłosierdzia przyjmowały dzieci do żłobka, starsze do przedszkola".

Dom Czyżykowskich służył jako kryjówka dla uciekinierów z getta. Wśród ukrywających się w nim były rodziny Kaczmarczyk i Neumark. Udzielanie pomocy potrzebującym Żydom Maria i Marcin traktowali jako obowiązek, bez względu na konsekwencje.

W kwietniu 1944 Marcina Czyżykowskego aresztowało Gestapoza udział w podziemiu, i wsadziło do więzienia. Następnie przeniesiono do obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen. Po wyzwoleniu wrócił do Białegostoku.


Siostry Służebniczki Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej ze Starej Wsi, których główny dom był w Starej Wsi k. Brzozowa, miały wiele instytucji w całej Polsce w których ukrywały Żydów: Brzeżany, Chotomów k. Warsaw, Częstochowa, Gorlice, Grodzisko Dolne, [170] Łaźniew, Łódź, Lublin, [171] Miechów, Nienadówka k. Rzeszowa, Piotrków Trybunalski, Rzepińce k. Buczacza, Skała Podolska, Stara Wieś k. Brzozowa, Szynwald, Tarnów i Turkowice.

W sierocińcu w wiosce Turkowice k. Hrubieszowa, uratowano 33 żydowskich dzieci, w czym uczestniczyły wszystkie 22 zakonnice.


Choć nie chrzczono żydowskich dzieci, wszystkie miały fałszywe metryki chrztu, i wolno im było przyjmować sakramenty. Siostrom pomagał ich kapelan, ks. Stanisław Bajko, Jezuita, i cała sieć ludzi poza klasztorem, wśród nich inspektor regionalnej pomocy społecznej. Nikogo nie wydano. Matka przełożona klasztoru, Aniela Polechajłło (s. Stanisława), i 3 inne zakonnice - Antonina Manaszczuk (s. Irena), Józefa Romansewicz (s. Hermana), i Bronisława Galus (s. Róża) uznał Yad Vashem za Sprawieliwych Gojów. (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 5: Poland, cz.2, s.629; Gutman, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations: Rescuers of Jews during the Holocaust: Supplementary Volumes (2000–2005), volume II, s.552.)




[167] Zieliński, Życie religijne w Polsce pod okupacją hitlerowską 1939–1945, 745–46; Ewa Rogalewska, “Siostry szarytki i księża salezjanie: Zapomniana karta ratowania Żydów w Białymstoku i Supraślu,” w Aleksandra Namysło, red., “Kto w takich czasach Żydów przechowuje?...”: Polacy niosący pomoc ludności żydowskiej w okresie okupacji niemieckiej (Warsaw: Instytut Pamięci Narodowej–Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, 2009), 56–73; Ewa Rogalewska, “Zagłada, opór, pomoc: Miasteczko Supraśl na skraju Puszczy Knyszyńskiej,” in Adam Sitarek, Michał Trębacz, and Ewa Wiatr, red., Zagłada Żydów na polskiej prowincji (Łódź: Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego; Instytut Pamięci Narodowej–Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, Oddział w Łodzi, 2012), 216–17; Ewa Rogalewska, Getto białostockie: Doświadczenie Zagłady—świadectwa literatury i życia (Białystok: Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Białymstoku, 2013), 200–10; Pietrzykowski, Towarzystwo Salezjańskie w Polsce w warunkach okupacji 1939–1945, 150–51.


[168] Zieliński, Życie religijne w Polsce pod okupacją hitlerowską 1939–1945, 745–46; Żbikowski, Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945, 956; Ewa Rogalewska, “Siostry szarytki i księża salezjanie: Zapomniana karta ratowania Żydów w Białymstoku i Supraślu,” in Namysło, “Kto w takich czasach Żydów przechowuje?...”, 56–73; Ewa Rogalewska, “Zagłada, opór, pomoc: Miasteczko Supraśl na skraju Puszczy Knyszyńskiej,” w Sitarek, Trębacz & Wiatr, Zagłada Żydów na polskiej prowincji, 216–17; Rogalewska, Getto białostockie, 200–10.


[169] Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, vol. 4, cz.1, 163.


[170] Według żydowskiego świadectwa, powszechnie wiedziano, że mała córka rabina Moshe z Grodziska ukrywała się w sierocińcu zarządzanym przez zakonnice, a nikt jej nie wydał. Zob. Bertha Ferderber-Salz, I słońce dalej świeciło… /And the Sun Kept Shining… (New York: Holocaust Library, 1980), 199. Według polskiego świadectwa, dziecko o którym mowa to Hania, córka pary znanej jako Jackow, którą po wojnie odebrała od zakonnic matka. Stanisław Dec, głowa rodziny która ukrywała Jackowów i 2 innych Żydów w Grodzisko Dolne, został zastrzelony przez Niemców wraz z innymi Żydami podczas nalotu na dom. Zob. Elżbieta Rączy, Pomoc Polaków dla ludności żydowskiej na Rzeszowszczyźnie 1939–1945 (Rzeszów: Instytut Pamięci Narodowej–Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, 2008), 162–63. Inne świadectwo o klasztorze w Grodzisku Dolnym zob. Elżbieta Rączy & Igor Witowicz, Poles Rescuing Jews in the Rzeszów Region in the Years 1939–1945 / Polacy ratujący Żydów na Rzeszowszczyźnie w latach 1939–1945 (Rzeszów: Instytut Pamięci Narodowej, 2011), 196.



Klasztor w Turkowicach w powiecie Hrubieszów, woj. Lublin, był największym z klasztorów dla dzieci w Polsce, znanym z udzielenia schronienia dla żydowskich dzieci za okupacji. Niektóre pochodziły z najbliższych okolic, ale większość przysyłała Żegota z odległej Warszawy. Wysiłkom ratowania dzieci przewodziła Matka Przełożona klasztoru, Aniela Polechajłło, znana jako s. Stanisława. Ona współpracowała z Janem Dobraczyńskim, szefem wydziału ds. porzuconych dzieci w Ratuszu Warszawskim i aktywnym członkiem Żegoty. Polechajłło by ła wzorem edukacyjnym i inspirowała uczniów swoim duchem tolerancji. Wspomagana przez siostry Antoninę Manaszczuk (s. Irena) i Józefę Romansewicz (s. Hermana), ciepło przyjmowała żydowskie dzieci i nigdy nie zmuszała doprzyjmowania religii katolickiej. Te 3 zakonnice ratowały żydowskie dzieci z pełną świadomością grożącego im niebezpieczeństwa. W klasztorze stacjonowali liczni niemieccy żołnierze, niektórzy z nich wiedzieli o ukrywających się w nim żydowskich dzieci, ale z sympatii do zakonnic przymykali oko. Żegota wysyłała tam dzieci o szczególnie żydowskim wyglądzie z uwagi na odosobnioną lokalizację klasztoru w lesie, daleko od głównych dróg. Zawsze kiedy działacze Żegoty napotykali trudne do ukrycia dzieci z powody ich wyglądu, informowali klasztor w Turkowicach, i siostry Romansewicz i Manaszczuk wyruszały w długą podróż do Warszawy by je ratować.Wszyscy chłopcy i dziewczynki przywiezione do klasztoru w Turkowicach się uratowały, i nie było ani jednego znanego przypadku donosu na żydowskie dziecko ani przekazania go niemieckim władzom. Uratowane przez te 3 zakonnice mają bardzo ciepłe wspomnienia o nich i klasztorze – jak opiekowały się nimi z poświęceniem i bez dyskryminacji, motywowane jedynie świadomą i religijną wiarą.

S. Bronisława Róża Galus była jedną z nauczycielek w sierocińcu w klasztorze w Turkowicach, gdzie ukrywano 30 żydowskich dzieci. S. Róża uczyła grupę chłopców, w tym kilku Żydów ukrywających się pod fałszywymi chrześcijańskimi nazwiskami, wśród nich Michał Głowiński i Ludwik Brylant.Wiedziała że byli Żydami i miała świadomość ich obaw, że ich chrześcijańscy koledzy mogą na nich donieść i doprowadzić do ich śmierci. S. Róża okazywała serdeczność żydowskim uczniom, otaczała ich miłością i je chroniła… W biografii Michał Głowiński pokazuje, że wszystkie siostry opiekujące się żydowskimi dziećmi w klasztorze w Turkowicach, z których 3 uznano za Sprawiedliwe wśród narodów, s. Róża prześcigała ich wszystkie oddaniem i wrażliwością, bo wiedziała, że żydowskie dzieci były zagrożone nawet tam, i brała je pod osobistą ochronę.


Katarzyna Meloch, ur. 1932, znana jako Irena Dąbrowska, była jednym z wielu dzieci ukrywających się w sierocińcu w Turkowicach. Jej świadectwo jest w Śliwowska, Ostatni świadkowie /The Last Eyewitnesses, vol. 1, s.114–15.



[171] Ruta Helman była jednym z wielu dzieci ukrywanych w sierocińcu przy Dominikańskiej pod kierownictwem s. Florentyny Podolak. Zob. świadectwo Ruty Helman, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 997. Zob. historię Sabiny Ireny Czerkies w dalszej części tekstu.



Byłam żydowskim dzieckiem uratowanym w kierowanej przez zakonnice instytucji dla dzieci, Siostry Służebniczki Najświętszej Maryi Panny (z siedzibą w Starej Wsi). Jestem jednym z dużej grupy żydowskich dzieci uratowanych w Turkowicach w rejonie Zamościa. “Jolanta” (Irena Sendler, szefowa wydziału dla dzieci Żegoty) mówi, że w Turkowicach znalazło schronienie 32 żydowskich dzieci. Jedna z zakonnic, uznana pośmiertnie, s. Hermana (Józefa Romansewicz), pisze w jeszcze niewydanych dziennikach o 19 dzieciach ukrywających się w tej instytucji.

Trzem zakonnicom z Turkowic (z personelu religijnego ok. 22 osób) już przyznał medale Yad Vashem, ale ratowanie nas żydowskich dzieci było wspólnym wysiłkiem całego religijnego personelu. Kiedy piszę imówię o zbiorowych aktach ratunkowych, myślę nie tylko o "naszych" zakonnicach. W Wydziale Pomocy Społecznej municypalnej władzy Warszawy, operacje prowadzono potajemnie, by umieścić żydowskie dzieci w domach zarządzanych przez zakony religijne. Pisarz Jan Dobraczyński był inicjatorem tycej działalności.Pomagagały mu współpracownice Irena Sendler, Jadwiga Piotrowska, i moja wojenna aryjska opiekunka Jadwiga Deneka [Deneko]. To "zbiorowe przedsięwzięcie" byłoby niemożliwe bez zgody inspektora Saturnina Jarmulskiego. Wiedział (Siostra Przełożona nie miała wobec niego żadnych tajemnic), że żydowskie dzieci były w instytucji w Turkowicach. Wymagał tylko jednego – żebyśmy wszyscy mieli w porządku aryjskie dokumenty.

Nie mogę nie wymienić ks. Stanisława Bajko. On pilnował żeby naszą tożsamość potwierdzały praktyki kościelne…

Dla mnie najważniejszą z tych osób była i jest s. Irena (Antonina Manaszczuk). Dwa lata temu osobiście odebrała medal w Yad Vashem. … S. Irena zabierała nas, dziewczęta i chłopców, w niebezpieczną podróż z Warszawy do miejsca docelowego. Codziennie opiekowała się kilkoma żydowskimi dziewczynkami. W zadaniu ratowania nas, była prawą ręką Matki Przełożonej.


Janusz Sadowski, Żydowski chłopak ze Lwowa, z płomiennymi rudymi włosami, błąkał się po małych wioskach zamin dotarł do klasztoru w Turkowicach przedstawiając się jako Żyd. Siostry bez wahania go przyjęły. Był lubiany przez innych chłopców, mimo że każdy wiedział o jego żydowskim pochodzeniu. Był jednym z kilku nastoletnich chłopców zabitych przez ukraińskich nacjonalistów 16.05.1944, kiedy towarzyszyli s. Longinie (Wanda Janina Trudzińska) w misji zbierania żywności w pobliskich Werbkowicach. [172]


Ratowanie Renaty Margulies (ur. 1921), córki prawnika, było skomplikowane. Ponieważ była rozpoznawalna w swoim mieście Stryj, musiano ją przenieść do innego miasta. Jej była nauczycielka, Maria Wasserman-Waniewska, załatwiła Renacie świadectwo chrztu własnej córki, Janiny Wasserman, jak i inne dokumenty sfabrykowane za darmo przez artystę Edwarda Grabowskiego. Mimo że Renatę zatrzymał policjant kolejowy (Bahnschutz) w Stryju, to inny policjant poświadczył za nią i ją zwolniono. Po przybyciu do Czortkowa, Renacie pomogli prof. Mossoczy i Bronisława Rybak. Następnie przeniesiono Renatę do Tarnopola, gdzie zamieszkała z przyjacielem p. Rybak. Ks. Józef Obacz, Jezuita z Tarnopola, ulokował Renatę na jakiś czas u Agaty Gomułkiewicz. Później ks. Obacz zabrał Renatę do Starej Wsi k. Brzozowa, gdzie znalazła się pod opieką ks. Bogusława Waczyńskiego, rektora seminarium Jezuitów. Przez krótko Renata (wtedy jako Joanna Kluzowicz, panieńskie nazwisko Marii Wasserman-Waniewskiej), ukrywała się w Wałęckich. Później, w lutym 1943, za pozwoleniem Matki Generalnej Eleonory Jankiewicz, ks. Waczyński umieścił Renatę w klasztorze (domu głównym) Sióstr Służebniczek Niepokalanie Poczętej Najświętszej Maryi Panny w Starej Wsi. Tam Renata była do marca 1945, pod opieką s. Marii Walentyny Krzywonos. W klasztorze Renata dzieliła pokój z Marią Ujejską, dobrodziejką zakonnic. Ks. Waczyński też ukrywał inną żydowską dziewczynę znaną jako Maria, w rezydencji Jezuitów w Starej Wsi. [173]



[172] Wiktoria Śliwowska, red., Ostatni świadkowie: dzieci holokaustu /The Last Eyewitnesses: Children of the Holocaust Speak (Evanston, Illinois: Northwestern University Press, 1998), vol. 1, 65–66. S. Longinę też zamordowano z chłopcami, wszyscy oprócz jednego byli polskimi katolikami.


[173] Bartoszewski & Lewinówna, Ten jest z ojczyzny mojej, wyd. 2, 593–94; Rączy, Pomoc Polaków dla ludności żydowskiej na Rzeszowszczyźnie 1939–1945, 74; Rączy & Witowicz, Poles Rescuing Jews in the Rzeszów Region in the Years 1939–1945 / Polacy ratujący Żydów na Rzeszowszczyźnie w latach 1939–1945, 193–94.



Ludwik Brylant, 8-letni chłopiec z rodziny konwertytów, 3-krotnie usiłował uciec z warszawskiego getta. Podczas pierwszych dwóch okazji zatrzymał go ten sam polski policjant tuż przed murem getta kiedy wyskakiwał z tramwaju, do którego wszedł kiedy przejeżdżał obok getta. Przekazał go żydowskiej policji w getcie, i ta bardzo go pobiła. Drugie lanie było tak straszne, że Ludwikowi pozostały stała blizna na głowie i uszkodzenie mózgu. Przy trzeciej okazji, pod koniec 1941, nieznany Polak obronił chłopca ukrywając go by uniemożliwić odkrycie go przez niemieckiego strażnika w tramwaju. Wtedy Ludwik udał się do p. Dąbrowskiego, przyjaciela rodziny poleconego mu przez ojca. Pan Dąbrowski, który mieszkał na Starym Mieście, przyjęli go i Dąbrowscy trzymali go przez krótki czas. Później Ludwika przeniesiono do ks. Tadeusza Zimińskiego, mieszkającego w podmiejskim Annopolu. Ks. Zimiński opiekował się Ludwikiem przez kilka tygodni zanim umieścił go w tymczasowym schronisku w Warszawie. Przeniesiono go do domu dziecka ks. Baudouina.

Był jednym z kilkorga żydowskich dzieci zabranych z tej instytucji tuż przed Bożym Narodzeniem 1941, do sierocińca Sióstr Służebniczek NPNMP w Turkowicach, gdzie przetrwał wojnę. Dołączyła do niego starsza siostra Feliksa, której ucieczkę z warszawskiego getta zorganizował ks. Zimiński. Po pobycie w sierocińcu w Chotomowie k. Warszawy, też zarządzanym przez Siostry Służebniczki ze Starej Wsi, gdzie dostała pomoc lekarską na gruźlicę, przeniesiono ją do sierocińca w Turkowicach. [174]


Michał Głowiński (Adam Pruszkowski), ur. 1934, do sierocińca w Turkowicach przybył w lutym 1944, jako część ok. 15 żydowskich dzieci sprowadzonych tam przez s. Hermanę z domu dziecka ks. Baudouina w Warszawie. Wspominał podróż w ostrych zimowych warunkach: "Podróż była dluga. Siedzieliśmy na drewnianych ławkach, ztłoczeni, zmarznięci, tuląc się do siebie". Opisał też dylemat jaki miał katolicki kler w kwestii praktyk religijnych dzieci, jak on, których nie ochrzczono: "Siostry wiedziały o nas, i nadal zezwalały na coś co można by uważać za świętokradztwo – moje pełne uczestnictwo w życiu religijnym. Mogłem nie tylko się modlić. Aktywnie uczestniczyłem we wszystkim. Chodziłem do spowiedzi i przyjmowałem komunię". Uczestnictwo w sakramencie Komunii świętej przez nie-katolików w erze przed II Soborem Watykańskim powszechnie uważano za akt świętokradztwa. Zrozumiałe, jak pokazują inne świadectwa, to wywoływało wielki problem dla niektórych księży. Wcześniej Głowiński był krótko u Sióstr Felicjanek w Otwocku, a później, jeszcze krócej u Sióstr Służebniczek NPNMP (z Pleszewa) w Czersku. [175]


Sabina Futersak (Sheindel Futtersack) swoje 2 malutkie córki Sonię (ur. 1941) i Dinę umieściła u 2 polskich rodzin w Nienadówce k. near Rzeszowa zanim dołączyła do ukrywającego się w pobliskich lasach męża. Obawiając się o bezpieczeństwo swojej podopiecznej rodzina Benedyk powierzyła 7-miesięczną Dinę opiece Sióstr Służebniczek ze Starej Wsi, które miały mały klasztor we wiosce. Dinie dano imię Maria, i przeżyła wojnę, jak jej siostra Sonia. Sabina Futersak odszukała Sonię po wojnie, ale nie udało się jej odnaleźć Diny kiedy wyjeżdżała z Polski w 1946. Dinę adoptowali Benedykowie. W 1963 Dina połączyła się z matką i siostrą, które osiedliły się w USA.( Matka i córka, rozdzielone przez nazistów, połączone tutaj / “Mother and Daughter, Separated by the Nazis, Reunited Here,” Jewish Post, 20.12.1963)


Żydowska matka połączyła się z córką którą zostawiła pod opieką katolickiej kobiety w ich małym polskim miasteczku , kiedy rodzinie zagrażali naziści. Pani Sabina Futersak, która teraz mieszka w Lower East Side w Nowym Jorku, ostatnio widziała córkę kiedy miała 7 tygodni. Następnym razem kiedy się spotkały na nowojorskim lotnisku Idlewild, spotkały się dzięki wysiłkom małej agencji zajmującej się jednoczeniem rodzin rozdzielonym podczas II wojny światowej.

W 1942, Futersaks bali się o życie w małej wiosce Sokołów, Polska. W końcu ojciec postanowił iść do lasu by dołączyć do grupy partyzantów. Matka, uważając, że jej miejsce było z mężem, dołączyła do niego, ale najpierw zostawiła 2 małe córki, Sonię – rok, i Dinę – 7 miesięcy, z 2 rodzinami w miasteczku które dobrze znali. Dinę zostawiła u pary katolików – Benedyk.




[174] Świadectwo Ludwika Brylanta w Meloch & Szostkiewicz, Dzieci Holocaustu mówią…, vol. 3 (Warsaw: Midrasz and Stowarzyszenie “Dzieci Holocaustu” w Polsce, 2008), 174–78; Wywiad z Ludwikiem Brylantem, “Z getta uciekałem trzy razy,” 14.02.2010, Polska Agencja Prasowa, Internet: <http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/198835,Z-getta-uciekalem-trzy-razy>.


[175] Świadectwo Michała Głowiński’ego w Śliwowska, Ostatni świadkowie /The Last Eyewitnesses, vol. 1, 56–70, gdzie cytaty są w jego autobiografii Czarne pory roku / The Black Seasons (Evanston, Illinois: Northwestern University Press, 2005), i w Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach, 191–96.



Benedykowie, obawiając się o bezpieczeństwo podopiecznej, oddali ją grupie zakonnic. W międzyczasie Futersaka zastrzelili Niemcy i zmarł w lesie w 1945. Jego żonie udało się uciec do Austrii gdzie urodziła syna Samuela.

Po wojnie p. Futersak usiłowała odnaleźć corki. Udało się jej zlokalizować Sonię, ale nie Dinę. Matka i bracia p. Futersak przyjechali do USA, i ona z 2 dzieci dołączyli do nich w 1949.

To nie oznaczało, że przestała szukać drugiej córki. Ale przez 10 lat wszelkie poszukiwania okazały się próżne. W końcu w 1959 dowiedziała się o Children’s Salvation Inc., i zwróciła się do nich o pomoc w odszukaniu dawno zaginionej Diny.

Agencja potajemnie prowadziła poszukiwania przez 4 lata i w końcu znalazła Dinę. Tylko teraz Dina nazywała się Maria Benedyk; odebrała ją i adoptowała p. Władysława Benedyk, teraz, w 1950, wdowa.

Odnalezienie jej to jedno; a zorganizowanie sprowadzenia jej do Ameryki to zupełnie inna historia. W końcu Children’s Salvation wypracowała porozumienie z polskimi władzami, i Maria, teraz 21, wraz z przybraną matką przyleciała do USA.

Pani Benedyk przestraszyła się na wiadomość, że p. Futersak jeszcze żyła i chciała widzieć córkę, i początkowo była niechętna by się spotkały, ale w końcu napisała do p. Futersak: "Dałam jej edukację. Opiekowałam się nią. Któregoś dnia dam ci twoją małą księżniczkę".

"Któryś dzień" przyszedł wcześniej niż myślała. Maria z przybraną matką poleciały do Nowego Jorku, gdzie spotkały je siostra i brat. Wtedy zabrali ją i p. Benedyk do mieszkania Futersak, gdzie wszyscy narazie mieszkali. Choć Maria nie mówi po angielsku, chce zostać w Ameryce; plany odnośnie p. Benedyk nie są jeszcze jasne.


Po tym kiedy Żydzi zaczęli wychodzić z kryjówek kiedy na teren k. Czortkowa wkroczyła Armia

Czerwona w marcu 1944, po niedługim czasie po powrocie Niemców musieli znowu się ukrywać. Cyla Sznajder (née Huss) z kilku innymi żydowskimi dziewczynami schroniły się u Sióstr Służebniczek NPNMP (ze Starej Wsi) w Jagielnicy. Ukrywały się na strychu klasztoru, i przeżyły niemieckie poszukiwania Żydów. "Siostry pocieszały nas, że to nie potrwa długo, i przynosiły nam jedzenie" – wspominała Cyla. [176]


Maria Feldhorn ukrywała się w klasztorze sióstr Służebniczek NPNMP (z Pleszewa) w Czersku od marca 1944, kiedy jej "zły wygląd" przyciągał uwagę, i warunki w jej kryjówce uległy pogorszeniu w Łagiewnikach, na przedmieściu Krakowa. [177] Wspominała niebezpieczne czasy jakich doświadczyli mieszkańcy klasztoru kiedy zbliżał się sowiecki front. (Śliwowska, Ostatni świadkowie /The Last Eyewitnesses, vol. 1, s.43.)


Miałam wtedy 9 lat, i byłam jednym z najstarszych dzieci w sierocińcu, większość stanowiły małe dzieci. Zakonnice, zmuszone do opuszczenia miejsca z powodu zbliżającego się frontu, w heroiczny sposób i z wielkim poświęceniem usiłowały zapewnić grupie dzieci dach nad głową i coś do jedzenia. Były bombardowania i ciągłe walki, strach, głód, wszy, brak ubrań i butów. Było tak do końca wojny. Na początku 1945 zakonnice z dziećmi wróciły do zrujnowanegoi klasztoru w Czersku.


Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi, jeden z największych polskich zakonów żeńskich, uratowały ponad 500 żydowskich dzieci, i ok. 250 dorosłych Żydów, i udzielały chwilowego schronienia wielu innym Żydom w swoich klasztorach i wszystkich 40 sierocińcach w całej Polsce: Anin (k. Warszawy) – w sierocińce mieściły 40 dzieci każdy, połowa z nich była Żydami, Białołęka Dworska (k. Warszawy), Brwinów (k. Warszawy), Brzezinki (k. Warszawy), Grodzisk Mazowiecki (k. Warszawy), Izabelin (k. Warszawy) – ok. 15 Żydów ukrywały 3 zakonnice w małym domku w Izabelinie, Kołomyi, Kostowcu (k. Warszawy), Krasnystawie, Łomnej (k. Turka) – tam ok. 25 żydowskich dziewcząt pośród 120 polskich dzieci, Lwów, Międzylesie (k. Warszawy) - sierociniec (Zosinek) z ok. 17 żydowskimi dziećmi i sanatorium (Ulanówek) z ok. 12 żydowskimi dziewczętami i 4 dorosłymi Żydami, Mirzec, Mszana Dolna, Nieborów, Ostrowiec Świętokrzyski,




[176] Świadectwo Cyli Sznajder (Huss), 25.01.1960, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 5699.


[177] Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, vol. 5: Poland, Part 2, 822.


Ostrówek, Płudy (k. Warszawy) – było tam ok. 40 żydowskich dziewcząt na 150 dzieci i co najmniej 10 dorosłych Żydów, Podhajce (k. Brzeżan), Pustelnik (k. Warszawy), Sambor, Soplicowo (k. Warszawy), Tłuste (k. Zaleszczyki), Turka, Warszawa (Chełmska 19 – ok. 12 żydowskich dzieci ukrywało się w tej instytucji; Hoża 53; Targowa 7, Targowa 15 i Skaryszewska - Ognisko Rodziny Maryi; Wolność 12; Żelazna 97 - 15 żydowskich dziewcząt ukrywało się w tym domu), i Wola Gołkowska (k. Warszawy).


Wśród zakonnic wyróżniających się w ich ogromnej misji i spisku są: Matka Matylda Getter, przełożona prowincji w Warszawie, która nadzorowała przyjmowanie kilkuset Żydów w klasztorze zakonu przy Hożej w Warszawie i ich przenoszenie do innych instytucji; Matka Ludwika Lis (Lisówna), przełożona generalna zakonu, i Matka Janina Wirball, wikariusz generalna, obie we Lwowie; s. Apolonia Sawicka i s. Anna Skotnicka, przełożone 2 sierocińców w Aninie; s. Bernarda Lemańska, przełożona w Izabelinie; s. Tekla (Anna) Budnowska, przełożona w Łomnej; s. Aniela Stawowiak i s. Gabriela Strak, przełożone 2 instytucji w Międzylesiu; s. Romualda Stępak, przelożona w Płudy (w 1943, siostry Romualda Stępak i Aniela Stawowiak zamienily się stanowiskami); s. Helena Dobiecka, przełożona w Pustelniku; s. Celina Kędzierska, przełożona w Samborze; s. Olga Schwarc, przełożona w domu Bożego Miłosierdzia przy Chełmskiej w Warszawie; i s.Teresa Stępówna, przełożona domu przy Żelaznej w Warszawie.


Różne zakonnice takie jak siostry Janina Kruszewska, Apolonia Lorenc i Stefania Miaśkiewicz miały zadanie transportu żydowskich dzieci z jednej instytucji do drugiej. Metryki chrztu dla żydowskich podopiecznych dostawano od różnych warszawskich parafii: Św. Barbary, Św. Floriana, Świętego Krzyża, Św. Wojciecha, Św. Aleksandra, Św. Jakuba, Wszystkich Świętych, Zwiastowania Najświętszej Marii Panny i Bazyliki Najświętszego Serca Jezusa, jak i z parafii poza Warszawą takich jak Św. Antoniego i Św. Marii Magdaleny we Lwowie i parafii w Grodnie, Wilnie i Wołkowysku. [178]


Mimo że co najmniej kilkaset Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi ryzykowały swoim życiem by ratować Żydów, Yad Vashem uznał tylko 12 z nich - Matkę Matyldę Getter, Helenę Chmielewską, Celinę Kędzierską, Teklę Budnowską, Zofię Olszewską, Zofię Pigłowską, Olgę Schwarc, Bernardę Lemańską, Anielę Wesołowską, Romualdę Stępak, Anielę Stawowiak i Ludwikę Peńsko. To pokazuje żałosny stan uznawania polskich ratowników przez tę instytucję. Yad Vashem wymieniła 32 Żydów uratowanych w 2 instytucjach w Międzylesiu i Płudach pod kierownictwem sióstr Anieli Stawowiak i Romualdy Stępak. [179] Poniższe relacje znajdują się w Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volumes 4 and 5: Poland, cz. 1, s. 234; cz. 2, s. 663–64, 702, 728 i 935–36.




[178] O działalności ratunkowej Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi zob: Zieliński, Życie religijne w Polsce pod okupacją hitlerowską 1939–1945, 842–43; Teresa Frącek, Zgromadzenie Sióstr Rodziny Maryi w latach 1939–1945 (Warsaw: Akademia Teologii Katolickiej, 1981); Teresa Antonietta Frącek, Siostry Rodziny Maryi z pomocą dzieciom polskim i żydowskim w Międzylesiu i Aninie (Warsaw: Biblioteka Publiczna w dzielnicy Wawer m. St. Warszawy, 2006); Teresa Antonietta Frącek, “Ratowały, choć za to groziła śmierć,” 6 części, Nasz Dziennik, 10.03, 12.03, 16.03, 19.03, 26.03 i 4.04.2008. Co do pobierania metryk chrztu z akt Parafii Zwiastowania NMP Nowe Miasto, Warszawa, zob. świadectwo Feliksy Piotrowskiej, sekretarki parafii i żony organisty w parafii, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 4154, i świadectwo Stanisława Stefańskiego, członka Armii Krajowej nadzorującego tę złożoną operację, Archive of the Jewish Historical Institute (Warsaw), record group 301, number 2975. Więcej potwierdzeń o dostarczaniu dokumentów przez księży z warszawskich parafii Św. Krzyża i Zwiastowania NMP, zobacz świadectwo Romaa Jabrzemskiego w Bartoszewski & Lewinówna, Ten jest z ojczyzny mojej, wyd. 2, red., 601–2. O dostarczaniu metryk urodzenia z warszawskich parafii Św. Jakuba i Św. Aleksandra, zob. Hera, Polacy ratujący Żydów, 334. Roman i Józefa Osiejewski otrzymali metryki urodzenia i chrztu z Bazyliki Najświętszego Serca Jezusa dla małej żydowskiej dziewczynki pozostawionej pod ich opieką przez jej ojca. Zob. Marian Turski, red., Losy żydowskie: Świadectwo żywych, vol. 3 (Warsaw: Stowarzyszenie Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej, 2006), 320–23.


[179] Yad Vashem wymienił następującą uratowane osoby: Krystyna Frydman Mirska Mausner, Janina Dawidowicz (David), Hanna Zajtman Fajgenbaum, Daniela Shtaimetz Reiss Rajska, Małgorzata Marguerite Frydman Mirska Acher, Teresa Mirska Lasota, Varda (Wanda) Rozenbaum Shamir, Krystyna Grodzieńska Żurowska, Nora (Eleonora) Rozenberg Baranowicz Hilkowicz Stern, Maria Juszczak, Stanisława Rakower Juszczak, Jolanta Zabarnik Nowakowska, Mira Wrocławska, Maria Barga, Barbara Barga, Felicja Górska, Ryszarda Górska, Teresa Kass, Maria Miniewicz, Bronisława Kowalska, Barbara Matusik, Zofia Oprzała, Irena Styś, Krystyna Styś, Halina Święcicka, Zofia Młocińska, Teresa Wleklińska, ks. Marian Tadeusz Puder, Krystyna Parysek, Eleonora Senkowska, Dąbrowska i Stefania Dąbrowska.



[1] Matylda Getter (Matka Matylda) była przełożoną Zakonu Franciszkanek Rodziny Maryi… w Warszawie i nadzorowała liczne domy dziecka i sierocińce w regionie Warszawy gdzie ukrywała wiele żydowskich dzieci za okupacji. W 1942-1943, Matka Matylda kontaktowała się z pracownikami Centos, organizacji zajmującej się znajdowaniem opieki nad sierotami i porzuconymi dowskimi dziećmi w warszawskim getcie. Wiele z tych dzieci, po przeszmuglowaniu ich z getta wysyłano prosto do instytucji Matyldy. Choć nie wiemy dokładnie ile żydowskich dzieci uratowały instytucje "Rodziny Maryi", wiemy o ok. 40 żydowskich dziewczynkach – wśród nich Wanda Rozenbaum, Margareta Frydman [później Marguerite Acher] i Chana Zajtman [Hanna Zajdman, później Fajgenbaum] – znalazły schronienie w domu w Płudach. Wszystkie 40 przeżyły. [Chana Zajtman najpierw przebywała w małym domku wypoczynkowym zakonnic w Izabelinie, zanim przeniesiono je do Płudy – zob. poniżej. Matka Matylda lubiła mówić, że jej obowiązkiem było ratowanie tych w kłopocie. Motywowana swoją wiarą, nigdy nie wymagała zapłaty za usługi, mimo że niektórzy rodzice i kilkoro krewnych płacili za utrzymanie swoich dzieci. Pomimo że większość żydowskich dzieci ochrzczono w tych instytucjach, wszystkie wróciły do judaizmu po wyzwoleniu.


[2] Prof. Stanisław Popowski, lekarz, był znanym ekspertem w chorobach dziecięcych. Za okupacji był szefem szpitala dziecięcego w Warszawie i działał w organizacji lekarzy pomagającej ratować Żydów którzy uciekli z getta na aryjską stronę miasta. W ratowaniu żydowskich dzieci Popowski współpracował z Matyldą Getter, Matką Przełożoną lokalnego klasztoru Franciszkanek…Biankę Perlmutter, córkę rodziny lekarzy [Arnold i Stefania Perlmutter] zaprzyjaźnionych z rodziną Popowskich, przeszmuglowano z getta podczas deportacji na dużą skalę latem 1942, i Popowscy ukryli ją w swoim domu, gdzie traktowali ją ciepło jakby była członkiem rodziny. Po kilku miesiącach zorganizowno dla niej aryjskie dokumenty i zabrano do sierocińca przy Hożej Sióstr Franciszkanek, gdzie przebywała do wyzwolenia.


[3] Po ustanowieniu Żegoty, Irena Sendler, która mieszkała w Warszawie, stała się jedną z jej aktywnych działaczek. Jej praca w wydziale spraw społecznych warszawskiego Ratusza ułatwiła jej prowadzenie tajnych operacji. We wrześniu 1943, Sendler została mianowana na dyrektora Wydziału Opieki nad Żydowskimi Dziećmi Żegoty. Sendler, której podziemne imię było Jolanta,wykorzystywała kontakty z sierocińcami i instytutami dla porzuconych dzieci do wysyłania tam żydowskich dzieci. Wiele dzieci wysłano do Sierocińca Sióstr Rodziny Maryi przy Hożej w Warszawie i do instytucji religijnych sióstr [Sióstr Służebniczek NPNMP (ze Starej Wsi) w pobliskim Chotomowie k. Warszawy] i w Turkowicach k. Lublina. Pod koniec 1943 Sendler arestowano i skazano na śmierć, ale działaczom podziemia udało się przekupić urzędników by ją zwolnili. Wtedy, mimo że wiedziała iż władze trzymały na niej oko, Sendler dalej prowadziła podziemne działania. Dokładna liczba dzieci uratowanych przez Sendler jest nieznana.


[4] Okupacja nie zmniejszyła przyjaźni między Władysławem Smólskim, polskim pisarzem i dramaturgiem, i wielu jego żydowskimi przyjaciółmi. Wręcz odwrotnie, zachował kontakt z nimi i próbował pomagać im jak mógł. Jako członek Żegoty w Warszawie, dostarczył wielu Żydom sfałszowane dokumenty, znajdował dla nich kryjówki na aryjskiej stronie miasta, i oferował im pomoc finansową. Wśród Żydów którym pomógł byli Bronisław Elkana Anlen, Tadeusz Reinberg, Wanda Hac, Janina Reicher, Janina Wierzbick i Natalia Zwierzowa. Najmłodszą podopieczną Smólskiego była Jolanta Zabarnik (później Nowakowska), córka przyjaciół, która miała 5 lat kiedy się pojawiła. Początkowo Smólski ukrywał ją w swoim domu i u przyjaciół, aż znalazł jej bezpieczne miejsce w klasztorze w Chotomowie – u Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Płudach k. Warszawy. [180]


[5] Kiedy wybuchła wojna, Aleksander Zelwerowicz, znany polski aktor mieszkał w Warszawie z córką Heleną (później Orchoń). Pod koniec sierpnia 1942, jedna z przedwojennych przyjaciółek Heleny, Helena Caspari, przyszła do niej z 11-letnią córką Hanią. Udało im się uciec z getta i szukali schronienia. Mieszkanie Zelwerowiczów już służyło jako kryjówka dla Miriam Nudel (później Caspari). Niemniej jednak Helenę z córką zaproszono do zamieszkania z nimi przez kilka tygodni, a później z przyjaciółmi Zelwerowiczów. Cały czas Helena szukała stałego schronienia dla Żydów. W końcu możliwe było ukryć je w klasztorze w Izabelinie k. Warszawy, gdzie mogły przeczekać do końca wojny. Miriam mieszkała z Heleną, która zaspokajała jej wszystkie potrzeby do ewakuacji Warszawy po stłumieniu powstania warszawskiego w październiku 1944. Wprowadziła się do ojca Heleny, Aleksandra, który wtedy był delegatem Głównej Rady Pomocy w Sochaczewie… Po wojnie Helena i Hania Caspari, jak i Miriam Nudel, wyjechały do Izraela.



[180] Grynberg, Księga sprawiedliwych, 496.



Pola Hajt (później Wall) i jej córka Lusia-Halinka (później Zipi albo Zipora Kamon), zostały uratowane w instytucji Bożego Miłosierdzia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi przy Chełmskiej w Warszawie. Uchodziły za polskie katoliczki pod nazwiskiem Zajączkowskie. Po śmierci s. Olgi Schwarc, przełożonej tego domu podczas wojny, te 2 ocalone Żydówki napisały list w 1978 wyrażający wdzięczność do s. Olgi. Zachowało się zdjęcie niektórych dzieci mieszkających wtedy w tej instytucji, pokazujące Lusię-Halinkę Hajt stojącą obok kapelana, ks. Zygmunta Strzałkowskiego. Co najmniej 12 żydowskich dzieci schroniło się w tym domu, wśród nich Maria Widera Malinowska.[181] S. Olga Schwarc została oficjalnie uznana przez Yad Vashem w 2018.


Na początku 1942, rodzice Ruth Knyszyńskiej (później Flakowicz, ur. 1923) i jej młodszej siostry Lilki, zwrócili się do księdza w Warszawie, przedwojennego znajomego zidentyfikowanego jako ks. Brodecki, który chwilowo ukrył dziewczynki. Ich rodziców złapano podczas deportacji z warszawskiego getta. Ks. Brodecki załatwił Ruth dokumenty tożsamości nieżyjącej dziewczynki Krystyny Kośnej, i uczył je katolickich modlitw. Następnie zorganizował umieszczenie dziewczynek w instytucji, Ognisku Rodziny Maryi, prz Targowej 15 na Pradze, kierowanej przez Siostry Frqanciszkanki Rodziny Maryi. Ruth twierdzi, że siostry nie wiedziały o żydowskim pochodzeniu dziewczynek, ale to jest raczej niemożliwe. Ruth została w instytucji przez około 1.5 roku, zzanim odeszła sama kiedy dostała pracę jako pielęgniarka stażystka w Szpitalu Przemienienia Pańskiego. W swoim świadectwie Ruth twierdzi, że podczas represji wobec ruchu oporu Gestapo zorganizowało nalot na Ognisko Rodziny Maryi i pobliskie budynki, i losowo wybrali 50 cywilów, w tym 2 zakonnice i siostrę Ruth, Lilkę, i ich zastrzelili. Zakon nie ma żadnego zapisu o zabiciu zakonnic, dlatego okoliczności śmierci Lilki są niejasne. W swoim świadectwie Ruth mówi też, że ks. Brodecki pomógł wielu Żydom, ale jego prawdziwa tożsamość nie jest jasna. [182]


Helena Zelwerowicz skontaktowała się ze swoim spowiednikiem by znaleźć stałe schronienie dla Heleny Caspari (wtedy Helena Zajdman) i jej córki Hanny. Obie skierowano do klasztoru Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi przy Hożej w Warszawie, a potem do klasztoru w Izabelinie, gdzie Helena chodziła w ubraniu zakonnicy do końca wojny. Po kilku miesiącach Hannę przeniesiono do instytucji dla dziewcząt w Płudach. [183]


Wśród wielu żydowskich dzieci ukrywanych w klasztorze Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi przy Hożej w Warszawie były wspomniane Bianka Perlmutter (teraz Bianca Lerner), która spędziła tam 1.5 roku, i córka prawnika z Poznania o nazwisku Hofnung, Którą przyprowadził tam syn przyjaciela Hofnunga, Pesakh Bergman, z u którego zostawił swoje dziecko w Warszawie. [184] W tym klasztorze ukrywały się też siostry Lila i Mary Goldschmidt. Lila tak wspominała pierwsze spotkanie z Matką Matyldą Getter (Teresa Frącek, Zgromadzenie Sióstr Rodziny Maryi w latach 1939–1945 [Warsaw: Akademia Teologii Katolickiej, 1981], s.9–131):


Nigdy nie zapomnę tej chwili do końca życia. Matka Getter była w ogródku przy Hożej. Podeszłam do niej i powiedziałam jej, że nie mam dokąd pójść, że jestem Żydówką, więc wyjętą spod prawa. Matka Getter tak odpowiedziała: "Moje dziecko, nikomu kto wejdzie na nasze podwórko i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie można odmówić".




[181] “Żadne dziecko nie zginęło,” Nasz Dziennik (Magazyn), March 14–15, 2014; Teresa Antonietta Frącek, “Ratowały, choć za to groziła śmierć,” Part 2, Nasz Dziennik, March 12, 2008; Olga Schwartz (sic), The Righteous Database, Yad Vashem, Internet: <http://db.yadvashem.org/righteous/righteousName.html?language=en&itemId=13200289>.


[182] Świadectwo Ruth Flakowicz, Shoah Foundation Visual History Archive, University of Southern California, Interview code 4565. Ruth Flakowicz zostawiła też napisane świadectwo w Yad Vashem w 1980, które może zawierać dodatkowe informacje, ale nie dostałem doń dostępu.


[183] Rodzina Zelwerowiczów, Polscy Sprawiedliwi… / The Zelwerowicz Family, Polish Righteous, POLIN Museum of the History of Polish Jews, Internet: <https://sprawiedliwi.org.pl/en/stories-of-rescue/story-rescue-zelwerowicz-family>; “Hanne Feigenbaum (nee Zaitman, ur. 14.05.1931) about Her Parents and Their Families, Live in Warsaw ghetto, Escape from It and Hiding, Live in Łodz after the War and Way to Israel,” Virtual Shtetl, POLIN Museum of the History of Polish Jews, Internet: <http://www.sztetl.org.pl/pl/article/warszawa/16,relacje-wspomnienia/19022,hanne-feigenbaum-nee-zaitman-born-on-14-5-1931-about-her-parents-and-their-families-live-in-warsaw-ghetto-escape-from-it-and-hiding-live-in-lodz-after-war-and-way-to-israel/>. See also Gutman and Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, vol. 4: Poland, cz. 1, 234.


[184] Bianca Lerner, Ludzkość pośród śmierci /“Humanity in the Midst of Death,” w Peter Tarjan, red., Dzieci które przeżyły ostateczne rozwiązanie / Children Who Survived the Final Solution (New York: Universe, 2004), 212–18; Eugene Bergman, Ocalony artysta: wspomnienia o holokauście /Survival Artist: A Memoir of the Holocaust (Jefferson, North Carolina and London: McFarland, 2009), 107.



Zawsze kiedy uważano, że nieuchronny jest nalot Gestapo na sierocińce, Matka Matylda starała się by dzieci o wyglądzie żydowskim zabierano do chwilowej kryjówki w inne miejsce. Kiedy nie było na to czasu, tym o szczególnie żydowskim wyglądzie bandażowano głowy jakby były ranne. Autor Władysław Smólski, który uczestniczył w działalności ratunkowej, opisał żarliwość i oddanie zakonnic. (Bartoszewski, Łączy nas przelana krew /The Blood Shed Unites Us, s.190–91)


Dopiero kiedy odeszli Niemcy poznałem prawdziwą liczbę żydowskich dzieci ukrywanych w sierocińcu w Płudach. Ujawniono, że na 160 dziewcząt, ok. 40 były Żydówkami. Te same Siostry Franciszkanki też miały inny dom w Płudach, tam było 120 chłopców. Tam procent żydowskich dzieci był nieco mniejszy, ale to bardziej niż rekompensowało nieporównywalnie większe ryzyko wiązane z ukrywaniem chłopców. [Żydowscy chłopcy byli obrzezani, chrześcijańscy nie.]…


Zgromadzenie Sióstr Rodziny Maryi w Polsce było podzielone na 3 prowincje. Ponieważ warszawska prowincja miała ponad 20 sierocińców, i panowała w nich identyczna postawa wobec Żydów dzięki wpływowi Matyldy Getter, aktywnej we władzach prowincji, można bezpiecznie powiedzieć, że tylko w tej prowincji w czasie wojny przebywało kilkaset żydowskich dzieci.

Postawa moralna zakonnic była tym bardziej godna podziwu, że ich celem nie było pozyskanie nowych nawróconych, a ratowanie ludzkiego życia. Rzadko udzielano chrztu, i tylko na prośbę kilkorga starszych dzieci, po długim przygotowaniu katechetycznym. Pamiętam postawę s. Stefanii wobec tych spraw: jak żarliwa była w działaniach ratunkowych, jak chętnie przyjmowała do instytucji każdego małego Żyda.


Niektóre z dzieci miały bardzo wyraźny żydowski wygląd; ich nie zabierano na spacery, w przypadku inspekcji przez władze niemieckie – o której sołtys wioski ostrzegał siostry – te dzieci lokowano w jakichś kryjówkach albo w domach prywatnych, albo zabierano do pobliskiego domu w Aninie ks. Marcelego Godlewskiego, byłego proboszcza parafii rzymskokatolickiej w getcie, który wykazywał się prawdziwie niezwykłą energią w pomaganiu Żydom. Największym problemem był transport dzieci z jednego miejsca do drugiego – i takie sytuacje też miały miejsce. W takich przypadkach siostry bandażowały im głowy by ukryć część twarzy i semickie cechy mniej zauważalne. Żeby chronić swoich podopiecznych, dzielne siostry uciekały się do wszelkiego rodzaju podstępów i najbardziej niebezpiecznych przedsięwzięć!


Matka Matylda Getter była instrumentalna w znajdowaniu kryjówek dla Żydów poza kasztorem, co pokazują poniżej udokumentowane przypadki. (Gutman & Bender, The Encyclopedia of the Righteous Among the Nations, volume 5: Poland, cz. 2, s.562, 660.)


[1] Na początku 1943, komendant obozu pracy przymusowej k. Lwowa poinformował żydowskich więźniów że wkrótce zostaną zlikwidowani. Irenie i Lazarowi Engelberg, więźniom obozu,udalo się uciec, udali się do Warszawy z nadzieją znalezienia tam schronienia. Siostra Matylda Getter znalazła im kryjówkę na posiadłości Szeligi k. Warszawy. Ignorując oczywisty żydowski wygląd Engelbergów i niebezpieczeństwo dla swojego życia, zarządca posiadłości, Hrabia Wadysław Olizar z małżonką Jadwigą i Stanisławem i Aleksandrą Żaryn, zgodzili się dać pracę Irenie w gospodarstwie i znaleźć schronienie dla jej męża Lazara w jednym z sąsiadujących gospodarstw. Olizarowie i Żarynowie wkrótce zdali sobie sprawę z tego, że praca w gospodarstwie była za ciężka dla Ireny, i zatrudnili ją do opieki nad dziećmi Żarynów… Przez cały czas kiedy Irena była pod opieką Olizarów i Żarynów, traktowali ją ciepło, strzegąc jej osobistego bezpieczeństwa i troszcząc się o każdą jej potrzebę… Engelbergowie pozostali w ukryciu do wyzwolenia terenu w styczniu 1945…


[2] Radziwiłłowie, potomkowie arystokratycznej rodziny w Polsce, mieli żydowskich przyjaciół, dorastali w atmosferze tolerancji wobec Żydów. Za okupacji, ich córka Izabell działała w Radzie Głównej Opiekuńczej i w Czerwonym Krzyżu i pomagała rannym w walce polskim jeńcom wojennym. Pewnego dnia w 1942, Matylda Getter, przełożona zakonu Franciszkanek w Warszawie, podeszła o niej z prośbą o opiekę nad 12 dziewczynkami, w tym 3 Żydówek. Radziwiłł się zgodziła i ulokowała dziewczynki, razem z siostrami opiekującymi się nimi, w ośrodku społecznym na posiadłości rodzinnej w Nieborowie w powiecie Łowicz, województwo Łódzkie, gdzie utrzymywała je na własny koszt. Pewnego dnia, kiedy Radziwiłł ostrzeżono, że tożsamość jednej z dziewcząt odkryto, sama towarzyszyła dziewczynce do Getter w Warszawie, która ukryła ją przed prześladowcami. Po powstaniu warszawskim Radziwiłł ukryła też Jerzego Einhorna i Nusbaum-Hilarowicza z żoną i córką w swojej posiadłości. Nawet kiedy niemieccy żołnierze byli kwaterowali w posiadłości Radziwiłłów w Nieborowie, Radziwiłł robiła wszystko by pomóc tym którzy tam przybyli, łącznie z żydowskimi uchodźcami.


Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi miały małe gospodarstwo w Grójcu k. Warszawy, dokąd warszawski Wydział Pomocy Społecznej przysyłał żydowskie dzieci. Po ucieczce z warszawskiego getta we wrześniu 1942, Jadwiga Skrzydłowska przebywała w Brwinowie u Czesławy i Jana Ordynowskich, starszego małżeństwa, którzy ukrywali kilku innych Żydów. Pani Ordynowska dotarła do Matki Matyldy Getter, która zgodziła się pomóc Ewie Skrzydłowskiej. Wiosną 1943 poszła by zamieszkać w gospodarstwie sióstr w Grójcu, gdzie pozostała przz okres okupacji. Pracowała w gospodarstwie z zakonnicami, które traktowały ją z dobrocią. [185]


Dwiema z wielu żydowskich dzieci ukrywanych przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w Płudach poza Warszawą były Marguerite Acher (wtedy Małgorzata lub Margareta Frydman) i jej siostra Irena. 9.09.1942, 2 dziewczynki zabrał z warszawskiego getta przyjaciel ich matki na spotkanie z Matką Matyldą Getter, która zgodziła się je przyjąć pomimo icj wyraźnego semickiego wyglądu. Następnego dnia s. Aniela Stawowiak zabrała je do Płudy, instytucji szkolnej poza Warszawą w której było ok. 40 żydowskich dzieci i co najmniej 10 dorosłych Żydów. Niewielką kwotę wpłacili na utrzymanie obu dziewcząt najpierw przyjaciele, potem ich matka, która w lutym 1943 uciekła z getta. Pieniądze przestały wpływać kiedy w sierpniu 1944 matkę zabrano do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, ale 2 dziewczynki zostały w kasztorze do maja 1945, kiedy ich ojciec wrócił z Węgier do Polski, a matka z Niemiec. Marguerite Acher napisała dziennik wydany po polsku. [186] (Halter, Historie o wyzwoleniu / Stories of Deliverance, s.16–17, 25–27.)


Ale mała Margaret, w wieku tylko 10 lat, stanowiła problem: trudno żeby chwilowo ukrywała ją polska rodzina, nie mówiąc na stałe, miała, by użyć poprawnych słów, zła twarz… semicką, natychmiast rozpoznawalną.

"Żeby wydostać się z getta bez ryzyka natychmiastowego rozpoznania jako Żyd, musiałabym założyć kapelusz z ogromnym futrzanym kołnierzem by ukryć włosy i nos. Mogłam ukryć ją przez jakiś czas w domu siostrzenicy prokuratora generalnego [Wacław Szyszkowski], przyjaciela moich rodziców… Byłam tam 2 lub 3 tygodnie… Później poszłyśmy z moją siostrą do klasztoru k. Warszawy, w Płudach: Klasztoru Sióstr Rodziny Maryi Panny.

W Płudach ukrywało się już ok. 40 żydowskich dzieci. Dostały się tam różnymi kanałami, przez sieć Ireny Sendler. Ale niektóre rodziny przyszły ze swoimi dziećmi. S. Ludovica [Ludwika Peńsko] mówiła ci: rodzice nigdy nie pokazywali się jako tacy; woleli mówić byli wujem albo ciotką dziecka, i że byli tu by oddać je do klasztoru. Podawali imię dziecka, potem szybko odchodzili, ukrywając się cały czas. Siostry musiały zmieniać imiona i zachować absolutną tajemnicę. Każde żydowskie dziecko wiedziało iż było Żydem, ale nie wiedziało które z pozostałych były Żydami, w społeczności kilkuset 'sierot', Żydów i nie-Żydów.

"Pewnego dnia do klasztoru przyszedł granatowy [tzn. polski policjant]. Rozmawiał z Matką Przełożoną i powiedział jej: 'Wiem że ukrywasz żydowskie dzieci, i żądam byś je wydała'. Matka Przełożona odpowiedziała: 'Dlaczego nie zrobisz tego sam?' Odpowiedział granatowy: 'Nie, nie mogę. Jestem katolikiem, tu mnie ochrzczono. Nie chcę iść do piekła…' I Matka Przełożona odparła: 'Dlaczego chciałbyś mnie wysłać do piekła za siebie?' Och, cóż, ten policjant nigdy nie ośmielił się donieść na klasztor Niemcom!"…

Dla s. Ludwiki, która wypowiada się prosto, wszystko wychodziło, powiedziała, z wnętrza:

"Byłam bardzo szczęśliwa że te dzieci mogły przeżyć, że mogły uciec. To daje mi wielką satysfakcję, tak… Ale to co zrobiłam było z serca. Dorośli, z zasady, mogli zadbać o siebie – dzieci nie. Dlatego wszystkie dzieci które przychodziły – przyjmowałyśmy. Nigdy nie wiedziałyśmy jak to wszystko się skończy. Robiłyśmy wszystko co mogłyśmy żeby mogły przeżyć, wszystko co było możliwe.. To była potrzeba serca, wołanie z wewnątrz".

Wyjaśniła jak zajmowano się tymi rzeczami w klasztorze w czasie wojny; każda siostra odpowiadała za małą grupę dzieci, ona sama miała 35 młych żydowskich dziewczynek. Powiedziała mi: "dzisiaj jedne z nich są w Ameryce, inne w Izraelu, a jeszcze inne we Francji. Regularnie ta czy inna przychodzi do mnie. Poza tym, mam wiele ich wizytówek… one zostały uratowane od śmierci, teraz mają dzieci, i niektóre z nich są babciami!"…



[185] Wroński & Zwolakowa, Polacy Żydzi 1939–1945, 310–11.


[186] Małgorzata-Maria Acher, Niewłaściwa twarz: Wspomnienia ocalałej z warszawskiego getta (Częstochowa: Święty Paweł, 2001).



"Wszystkie zostały odebrane [po wojnie] przez swoich krewnych, albo przyjaciół, którzy wiedzieli, że były tutaj, ukryte w klasztorze. Tylko jedno, którego nikt nie zabrał, zostało. Później ktoś przyszedł by zabrać ją do Palestyny…


Pytam s. Ludwikę: "Powiedziano mi, że 3 razy naziści przyszli na inspekcję klasztoru?"

"Oni widzieli tylko chrześcijańskie dzieci" – zachichotała. "Widzisz kapliczkę? Tam zabierałyśmy dzieci na modlitwy. Małe żydowskie dziewczynki były jak najdalej od drzwi, tuż przy krzyżu, blisko Jezusa: kiedy przychodzili Niemcy, mogli widzieć tylko blond głowy".

S. Ludwika Peńsko, nauczycielka grupy 24 żydowskich dzieci pod jej opieką w Płudach, opisała Władysławowi Smólskiemu bardziej szczegółowo złośliwe wizyty Niemców w sierocińcu, i pomoc udzielaną przez lokalnych Polaków by chronić zakonnice i ich podopiecznych. Choć w instytucji było 12-140 dzieci, świecki personel i goście z zewnątrz, nikt nie wydał Żydów. (Bartoszewski & Lewin, Righteous Among Nations, s.349–51.)


I Niemcy też przychodzili?'

'Oh, wiele razy! To tylko był boski cud, że nic nie znaleźli. Oczywiście dużo pomagali ludzie dobrej woli. Sołtys zawsze nas ostrzegał. Wtedy lokowałyśmy dzieci z wymownym wyglądem w prywatnych domach albo z ks. Marcelim Godlewskim [z Parafii Wszystkich Świętych w Warszawie], który mieszkał blisko [w Aninie]. Kiedy je zabierałyśmy, bandażowałyśmy im głowy lub twarze by ukryć ich semickie cechy'.

'Więc w ten sposób ukrywałyście ich podejrzany wygląd?'

'Oczywiście. To one przede wszystkim szukały schronienia. I na pewno, nie mogłyśmy ich odprawić, tak? W mojej grupie 20 dziewcząt przynajmniej 1 na 2 ściągały uwagę wyglądem…

Kiedy zbliżał się front w końcowych miesiącach, już po powstaniu [warszawskim], Niemcy zaczęli wpadać do sierocińca. Jeden oficer Gestapo był szczególnie częstym gościem. Wrzeszczał jak szaleniec, tupał butami i groził nam śmiercią gdyby w instytucji znalazł Żyda. Mój Panie, gdyby tylko znał fakty, zastrzeliłby nas 50 razy'.

'Ale nikogo nie znalazł?'

'Jakoś Pan miał litość nad nami. Ale te czasy były straszne! Wokół sierocińca wybuchały pociski artyleryjskie'.

"Nie boję się zbytnio bomb. A ponieważ był niewyobrażalny brud i fetor w piwnicy gdzie ukrywało się z nami wiele osób z Płud, grupę dziewcząt, wśród nich ok. 20 żydowskich i kilku chrześcijańskich, trzymałam na korytarzu obok naszej sypialni. To było na parterze. Tam wielokrotnie wpadał wściekły gestapowiec. Na szczęście Niemcy nigdy nie potrafili rozróżnić semickich cech od innych. I wtedy też korytarz był dość ciemny'.

'A jeszcze… jak często przychodził?'

'W końcowych miesiącach przychodził niemal codziennie. Tylko wydawał się wtedy ciągle spieszyć. Jedna siostra, którą przeniesiono z prowincji poznańskiej, i bardzo dobrze mówiąca po niemiecku, zawsze próbowała go przegadać kiedy w pośpiechu ukrywałyśmy te dzieci o najbardziej wymownym wyglądzie. Bałyśmy się. Nasza Matka Przełożona była najbardziej przerażona, bo jej odpowiedzialność była największa. Jako starsza osoba, krytycznie chora na raka, wydawała się zbliżać do załamania. Z dorosłymi miałyśmy więcej kłopotów niż z dziećmi. W czasie przeszukiwań ukryłyśmy jedną zydowską rodzinę w starej suchej studni w naszym ogrodzie. Zeszli po drabinie i położyłyśmy na nią ciężką pokrywę. Tak czy inaczej, wszystko poszlo dobrze, ale nie, była jedna przeszkoda wywołana nerwowością. Ale opowiem tę historię od początku'.

'Nawet na początku 1943 Matka Getter sprowadziła do Płudy młodą kobietę z 10-letnią córką. Dała je mnie na przetrzymanie. Obie wyglądały ok., a kiedy matka utleniła jej włosy, nie można było powiedzieć iż była Żydówką. Ale miała jedną słabość: łatwo ulegała strachowi. I nic dziwnego, że w końcu – spróbuj żyć tyle lat w ciągłym niebezpieczeństwie! Była ładna i bystra, i znała kilka języków. Nasze dziewczęta uczyła angielskiego. Noce spędzała w pawilonie wydzielonym dla nauczycieli, a w ciągu dnia przychodziła do mnie, do mojej grupy. Mówiła, że najbezpieczniej czuła się z nami. Cóż, ledwie udało nam się uciec z Reną (takie było jej pierwsze imię) w ostatnim miesiącu okupacji kiedy do sierocińca wpadł wściekły gestapowiec. Wszedł właśnie kiedy siedziałyśmy z dziewczętami na korytarzu. We wszelkim prawdopodobieństwie jako nauczycielce nie zrobiłby jej krzywdy, ale zawiodły jej nerwy. Uciekła do sypialni dziewcząt gdzie za parawanem było moje łóżko. Nagle usłyszałam ryczącego oficera. Wskoczyłam do sypialni i co zobaczyłam? Gestapo zajrzał za parawan i zobaczył tam Renę. Była tam, przykryta moją kołdrą, czepek na głowie. Odwrócił się do mnie i zapytał – znam trochę niemiecki – czy była zakonnicą. Oczywiście odpowiedziałam – tak. Wtedy pociągnął za kołdrę i zobaczył świecką sukienkę Reny.

'To był moment mojego życia! Myślałam, że obie byłyśmy już załatwione. Nazwał mnie kłamczuchą, wyciągnął biedną Renę za włosy na podwórko gdzie już wyłapał kilka osób w Płudach i okolicy. Kiedy przestałam się trząść poczułam ogromną litość nad Reną, mimo że zawiodła nas w tak lekkomyślny sposób. Ale nie wiedziałam jednego: czy zakładał, że była Żydówką, albo że wydawała się mu podejrzana politycznie? Ale w końcu – co mogłam zrobić? Tylko się modliłam… Minęło kilka minut i… nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Rena, cała i zdrowa, pojawiła się na korytarzu. Wyobraź sobie, tam było takie zamieszanie, że ona faktycznie się wymknęła z powrotem do budynku. Nie rozumiem teraz jak to się stało: to wydawało się koszmarem. I wtedy zaczęły też spadać pociski artyleryjskie. To był cud, że uciekła przed śmiercią. Natychmiast dałam jej sukienkę, której, od tej chwili, nigdy nie zapomniała założyć kiedy w sierocińcu postawił nogę wściekły gestapowiec'.


Cdn.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ratowanie Żydów w czasie II wojny światowej przez polski kler katolicki cz 1
Konserwatywni katolicy marginalizowani przez liberalny kler 2
Programowanie?ntrali DSC przez kabel PC link cz 2
bóg, cielesność i miłość, koncepcja ciała w polskim personalizmie katolickim, „BÓG, CIELESNOŚĆ
Czujemy się zdradzeni przez polski rząd apel w PE
Społeczne uwarunkowania polskiego prasoznawstwa katolickiego
Antyk-ściąga, J.polski - ustna z Antyku cz.4, Mikołaj Rej „ Żywot człowieka poczciwego”
Polski Kościół Katolicki, czy od zawsze Judeo Katolicki (2015)
konspekt Wizerunek Żydów w literaturze polskiej. Zanalizuj wybrane przykłady, Matura, Prezentacja ma
Prezentacja maturalna.Wizerunek Żydów w literaturze polskiej. Zanalizuj wybrane przykłady, prezentac
bóg, cielesność i miłość, Filozofia bartek BCM, KONCEPCJA CIAŁA W POLSKIM PERSONALIŹMIE KATOLICKIM
Czujemy się zdradzeni przez polski rząd apel w PE
Obraz zagłady Żydów w literaturze polskiej XX wieku. Omów na wybranych
Renard i Podział Polskiego Kościoła Katolickiego
Różne Kreacja Żydów w literaturze polskiej
NABYWANIE NIERUCHOMOŚCI W HISZPANII PRZEZ POLSKICH OBYWATELI, księgowość rachunkowość
koncepcja ciała w polskim personalizmie katolickim, AWF, Filozofia
Programowanie?ntrali DSC przez kabel PC link cz 1
bibliografia Wizerunek Żydów w literaturze polskiej. Zanalizuj wybrane przykłady, Matura, Prezentacj

więcej podobnych podstron