Marcin Michał Wiszowaty
TRADYCJE RUCHU SZLACHECKIEGO W POLSCE.
Powstało stowarzyszenie zrzeszające polską szlachtę stawiające sobie za cel m.in. reaktywację i konsolidację szlacheckiego środowiska. Związek Szlachty Polskiej, bowiem o nim jest tutaj mowa – to na gruncie powojennej historii Polski swoiste novum. Nie sposób jednak zapomnieć o fakcie, iż podobne inicjatywy podejmowano już wcześniej i chociaż różniły się od siebie formą działania lub sposobem organizacji – miały jedną wspólną cechę – zrzeszały szlachtę i nawiązywały do jej przebogatych tradycji. Mało jest bowiem środowisk, które tak głęboko jak szlachta tkwią w przeszłości. Nieodzownym atrybutem szlachty są właśnie jej odwieczne korzenie.
Trudno jest rozprawiać o reaktywowaniu nie wspominając uprzednio o pierwotnej aktywności. Prześledźmy więc pokrótce tę szlachecką aktywność, która przypadła na okres, gdy szlachta dawno już utraciła swą ugruntowaną polityczną i gospodarczą pozycję. Spróbujmy odpowiedzieć na zarzuty tych, którzy uważają, że bez owej uprzywilejowanej pozycji – szlachty nie ma – i być nie może.
Naukowcy zajmujący się badaniem zagadnień kultury i tradycji szlacheckiej w Polsce, w miarę postępów swoich badań, stają wobec trudnych pytań, które proszą o odpowiedź.
Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że w Polsce – państwie o tak burzliwej historii, specyficznym położeniu geopolitycznym i unikalnym ustroju – mogła przetrwać i ewoluować przez wieki kultura, której korzenie tkwią w jakże zamierzchłych z naszego punktu widzenia czasach. Odwieczność jako cecha kultury szlacheckiej zyskała doniosłe znaczenie w czasach, gdy jako towarzysz burz i katastrof dziejowych naszego kraju – szlachta musiała stale dostosowywać się do szybko zmieniającej się sytuacji. Jedyną alternatywą było dla niej totalne unicestwienie – szybkie i nieodwracalne. A jednak, pomimo niesprzyjających warunków – dziedzictwo zaledwie jednej dziesiątej społeczeństwa znalazło godnych spadkobierców w czasach zaborów. Szlachta potrafiła obronić się zarówno przed politycznymi jak i ekonomicznymi represjami zaborców. Co więcej – na co zwrócił uwagę profesor Janusz Tazbir – bogactwo i nieprzemijalna atrakcyjność kultury szlacheckiej – zafascynowała nawet jej pierwotnych wrogów – powodując iż wielu urzędników państw zaborczych, przybyłych na tereny porozbiorowej Polski, aby zwalczać tę kulturę – z niewytłumaczalnych powodów asymilowało się i z czasem nie tylko przyznawało do polskiej narodowości, ale wręcz występowało przeciwko dotychczasowym chlebodawcom. 1)
Kultura szlachecka fascynowała oczywiście nie tylko zaborczych biurokratów. Historia notuje wiele przykładów wybitnych jednostek, które odegrały znaczącą rolę w rozwoju polskiej kultury, nie związanych z Polską żadnymi więzami – wymieńmy tu choćby: Jana Matejkę, Artura Grottgera, Samuela B. Lindego, Michała Andriollego czy sławetny ród Estreicherów.
Polityka – termin osobliwy, zważywszy, że używamy go mówiąc o nieistniejącym państwie – wciąż dopominała się o należną jej uwagę. Na nic zdały się nawoływania do pogodzenia się z klęską i dziejową siłą wyższą. Szlachta niezmiennie i niewzruszenie walczyła o swoje państwo. Brała udział w powstaniach narodowych, chociaż zdawano sobie sprawę, że gra toczy się o wszystko. Rozważając dzieje powstań polskich przychodzi na myśl argumentacja historyków piszących o szlachcie w ciągu minionego 50-lecia. Twierdzono wówczas nieomalże powszechnie, iż patriotyzm szlachecki był po prostu wyrachowanym zabiegiem – walczono bowiem o utracone przywileje, przywrócenie pańszczyzny i zaszczyty. Trudno jest chyba podejrzewać o wyrachowanie człowieka, który zdaje sobie sprawę , iż ewentualna klęska równa się utracie wszystkiego – domu rodzinnego, majątku, a przede wszystkim wolności. Nieprzypadkowo szlachta obdarzyła swą wolność złotym przydomkiem. Aurea libertas – złota wolność – źrenica oka...
Gdyby istotnie kierowano się wówczas wyrachowaniem – pozytywiści z ich programem organicznej pracy i oportunizmu święciliby tryumfy po dziś dzień. Dlaczego więc stało się inaczej ? Szlachta polska, jaką znamy z podręczników historii XVIII wieku, przeszła wszechstronną ewolucję. Spadkobiercy ludzi zdominowanych przez zaściankowość z jednej i kosmopolityzm z drugiej strony – potrafili odrzucić konformizm przodków i sięgnąć po szablę w dobrej sprawie. Musimy jednak pamiętać – przeciwstawiając się piewcom mitologii narodowej, że okres zaborów to nie tylko powstania, bohaterstwo i tragedia pokonanych. W tamtych czasach trzeba było przede wszystkim żyć. Codzienność okazywała się często prawdziwym polem bitwy. Trudy dnia codziennego, walka z przeciwnościami losu, strzeżenie siedziby rodowej, której próg często wytyczał granice polskości. Wychowanie dzieci w duchu rodzinnej, polskiej tradycji - w warunkach germanizacji czy rusyfikacji. Dzierżenie za cenę wyrzeczeń ziemi, na której przodkowie zapoczątkowali kiedyś historię rodu. Codzienne tragedie i codzienne bohaterstwo. Ale również ustępstwa, tchórzostwo i wstyd.
Kiedy po 123 latach Polsce dane było powrócić do europejskiej rodziny – okazało się, że po raz kolejny pozostawiono nas samych sobie. Nie trzeba było długo czekać, aby pojawiły się pierwsze głosy odbierające Polsce prawo do istnienia – “bękart Wersalu”, “państwo sezonowe”. Porozbiorowa Polska zbudzona z letargu musiała stawić czoło Europie, która przez owe 100 lat osiągnęła poziom rozwoju, wydawałoby się, że nieosiągalny dla nas. Nie można się dziwić, że państwo w okrojonych, niehistorycznych granicach, z niewielką armią, bez elity politycznej i jakiegokolwiek ustroju, w którym obowiązywały przynajmniej trzy obce systemy prawne, podatne było na ciosy rewizjonistów europejskich. Wówczas znów głos zabrali strażnicy odwiecznej tradycji narodowej i ciągłości dziejowej – szlachta. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł odmawiać prawa do istnienia narodowi, który ma wśród swoich synów ludzi należących do rodzin, których nieprzerwana historia sięgała XII czy XIII wieku. Niegdysiejszych pogromców Turków czy Tatarów, obrońców Wiednia. Dla niektórych paradoksem, dla innych zaś bezprecedensowym zjawiskiem stał się fakt, iż niespełna dwa lata po odzyskaniu niepodległości – naród tak długo zniewolony, któremu zarzucano nieprawe pochodzenie – przeciwstawił się hordzie bolszewii i pod wodzą Józefa Piłsudskiego herbu Kościesza – polskiego szlachcica – ocalił po raz kolejny Europę przed zalewem barbarzyństwa, któremu tym razem było na imię komunizm.
Wydawało się, że nastały nareszcie dla szlachty czasy pokoju i upragnionej pracy dla wolnej ojczyzny. Młodzież przestała już śnić o szpadzie, starsi pamiętający niewolę spokojnie zamykali oczy, aby zasnąć na zawsze z uczuciem spokoju o przyszłość swojego potomstwa. Niestety – zabiegi zaborców wydały nad wyraz niepokojący plon. W spadku po niewoli otrzymała Polska szeregi zdeklasowanej szlachty pozbawionej swojego podstawowego atrybutu istnienia – ziemi. Dla Imperialnej Rosji, która wraz z zabranymi ziemiami musiała przejąć ich mieszkańców – solą w oku były szeregi drobnej szlachty – niestrudzone zarzewie buntów i powstań – czynnik niweczący wszelkie plany narodowej unifikacji Rosji pod butem carskich czynowników. Postanowiono więc zdziesiątkować szeregi tej ze wszech miar szkodliwej grupy. Kazano się szlachcie legitymować ze swojego szlachectwa. Tych, którzy nie potrafili przekonać carskich urzędników o swoim nobilitas generis – zrównywano z chłopami – pozbawiając wszelkich praw i każąc płacić podatki dopełniające dzieła degradacji.2)
W Szlacheckiej Rzeczypospolitej – udowodnienie szlachectwa – możliwe (i konieczne) było tylko w przypadku tzw. “nagany” – najcięższego zarzutu, jakim można było szlachcica obciążyć. Kary za niesłuszne naganienie były niezwykle wysokie, dlatego mało kto ryzykował naganiając prawdziwego szlachcica. Nikt wówczas nie przechowywał dowodów szlachectwa “na wszelki wypadek” – było się szlachcicem od pokoleń – i nikt się nad tym nie zastanawiał. Pomysł zaborców – iście szatański – przyniósł obfity plon. Całe szeregi herbownych zamieniały się w chłopów tylko dlatego, że nie potrafiły udokumentować swojego szlachectwa. Prostą konsekwencją pauperyzacji drobnej szlachty stał się zanik świadomości stanowej. Płomień tradycji powoli począł przygasać.
Na szczęście bardzo szybko pojawili się ludzie, dla których tożsamość dziejowa i świadomość pochodzenia były priorytetami wszelkich działań. Zaczęto tworzyć stowarzyszenia ziemian, odbudowywać związki rodzinne poprzez tworzenie towarzystw rodowych. Szczególną opieką otoczono archiwa, które dla wielu szlachciców pozbawionych dziedzictwa materialnego były jedynym źródłem wiedzy o przodkach.
Warto tutaj wspomnieć o konkretnych inicjatywach związanych z ruchem szlacheckim ostatnich 100 lat, a także o dziedzinach nauki, które szlachta darzyła szczególną atencją . Ze względu na niezwykłą obszerność tego zagadnienia – wspomnimy jedynie o najistotniejszych.
Jedną z uniwersalnych cech tradycji szlacheckiej i tradycji w ogóle jest fakt jej stałej ewolucji dostosowanej do ogólnocywilizacyjnych prądów rozwoju ludzkości – jej sztuki i literatury. Dziedziną nauki, która szczególnie dotyczy szlachty nie tylko polskiej, a która właśnie dzięki jasnym zasadom i uniwersalności potrafiła oprzeć się zmienności czasu – jest heraldyka. Czysto użytkowa dziedzina życia, jaką była kiedyś heraldyka bardzo szybko dołączyła do innych gałęzi nauki i sztuki. Trudno jest dzisiaj uwierzyć, że pierwotnie herby służyły wyłącznie celom identyfikacyjnym na polu bitwy. Rycerz zakuty w stal od stóp do głowy musiał w jakiś sposób oznaczyć swą tożsamość, aby nie zginąć z ręki własnego ziomka. Wśród dziesiątek i setek tak samo wyglądających rycerzy było to wręcz nieuniknione. Kiedy hełmy rycerzy były jeszcze otwarte – istniała szansa zostania rozpoznanym, ale razem z wynalezieniem zamkniętych hełmów – rycerz stawał się anonimowym stalowym tworem. Zaczęto więc malować na tarczach wzory, z czasem umieszczać je także na hełmach w postaci trójwymiarowych konstrukcji.
Gdybyśmy próbowali przekonywać rycerza rodem z XII wieku, że jego malunki na tarczy staną się kiedyś przedmiotem badań naukowych, czy wręcz gałęzią sztuki – zareagowałby mniej więcej tak samo jak my – gdyby próbowano nam wmawiać, że w przyszłości powstanie odrębna dziedzina sztuki czy nauki badająca uliczną sygnalizację świetlną. A jednak – mamy dziś profesorów, naukowców i artystów specjalizujących się w heraldyce. Niezwykłość tej dziedziny wiąże się z jej niezwykłą żywotnością. Swój rozkwit datuje przecież na lata, kiedy już od dawna nie używano rycerskich tarcz z wymalowanymi godłami i nie walczono na kopie, a o urzędach turniejowych heroldów wręcz zapomniano. Uczynienie z heraldyki przedmiotu zainteresowań sprawiło, że mógł się nią zajmować praktycznie każdy, kto miał na to ochotę. I tak, pomimo surowych reguł narzucanych przez zaborców – cząstka kultury szlacheckiej kwitła stale w postaci wznawianych wydań herbarzy, pism specjalistycznych i hobbistycznych stowarzyszeń zrzeszających potomków szlacheckich rodzin. Nie można przejść obojętnie wobec faktu, iż większość o ile nie wszystkie najbardziej znane herbarze ukazały się drukiem w okresie zaborów, bądź w formie nowych prac bądź też reedycji. Wymieńmy tu chociażby herbarze: Niesieckiego3), Bonieckiego4) , czy też Uruskiego5) . Jednak nie tylko do wydań herbarzy ograniczała swe istnienie polska heraldyka. Stale pojawiały się nowe wydawnictwa wychodzące często kosztem własnym autora, traktujące o herbach i ich historii. Nie miejsce tutaj na ocenę merytoryczną tych dzieł, które nie zawsze stały na wysokim poziomie. Ważny jest fakt ciągłego – pomimo niesprzyjających warunków - rozwoju heraldyki. Szczególnie szczęśliwa okazała się dla rozwoju tej dziedziny – tolerancja panująca w zaborze austriackim, toteż tam – szczególnie w Krakowie i Lwowie działali tak znani i zasłużeni heraldycy i genealodzy, jak: późniejszy twórca herbarza Tatarów polskich Stanisław Dziadulewicz6), Józef Krzepela – badacz szlachty pomorskiej i kaszubskiej, Antoni Małecki – wydawca Herolda Polskiego, Franciszek Piekosiński – twórca m.in. runicznej teorii pochodzenia polskich herbów, Helena Polaczkówna – współtwórczyni polskiej terminologii heraldycznej, czy Władysław Semkowicz. Również w zaborze rosyjskim działali wybitni heraldycy, jak np. autor najlepszego polskiego herbarza Adam Boniecki, Seweryn Uruski – prezes Heroldii Królestwa Polskiego, Juliusz Ostrowski – twórca nowożytnej polskiej roli herbowej7).
W końcu XIX wieku powstało Polskie Towarzystwo Heraldyczne – organizacja stricte naukowa, pod której egidą działali najwybitniejsi polscy znawcy przedmiotu. Towarzystwo publikowało prace swoich członków w Miesięczniku Heraldycznym, a także w Rocznikach Heraldycznych. Obok działalności naukowców i specjalistów zauważamy także inicjatywy dostępniejsze dla szerszego grona nie tylko szlacheckich odbiorców.
Do takich należy bez wątpienia działalność Ludgarda hrabiego Grocholskiego, który 7 listopada 1929 roku założył Kolegium Heraldyczne. Organem prasowym Kolegium stał się Herold. Pomimo tego, że nazwa organizacji kojarzy się przede wszystkim z badaniami naukowymi na niedostępnym dla laika poziomie – Grocholski, od pierwszego numeru Herolda poczynając, był orędownikiem idei konsolidacji środowiska szlacheckiego w odrodzonej Polsce. Obok zagadnień heraldycznych i genealogicznych, na łamach Herolda najwięcej miejsca poświęcano szlachcie. Zainicjowana w pierwszych wydaniach pisma dyskusja nad sensem istnienia szlachty w Polsce XX wieku bardzo szybko przerodziła się w ogólnonarodową debatę na temat sposobów przeprowadzenia reaktywacji środowiska szlachty polskiej. Niezwykle pasjonujące i starannie dobrane artykuły świadczą o fakcie, iż problem konsolidacji szlachty polskiej był wówczas w kręgach szlacheckich niezwykle ważki. Dzisiejszego czytelnika Herolda zadziwia fakt, iż zaledwie parę miesięcy od numeru pisma, w którym ukazało się pytanie o ratio existi szlachty polskiej – pojawiły się gotowe programy umocnienia i odbudowy szlacheckiego środowiska. Było to o tyle niewiarygodne, że pierwsza konstytucja II RP w artykule 96 znosiła wszelkie tytuły rodowe, herby itp. Nie czas tu na analizy dotyczące zasadności tegoż artykułu. W ocenie aktywności szlachty II RP warto wziąć pod uwagę istnienie słynnego artykułu 96.
Znaczenie działalności Grocholskiego i Kolegium Heraldycznego jest wręcz ogromne. Ich inicjatywom zawdzięczamy bogatą dokumentację genealogiczną i heraldyczną związaną z prowadzonymi stale badaniami dziejów rodzinnych. Popularyzacja tradycji szlacheckiej i rycerskiej to kolejna zasługa Herolda. I wreszcie niezwykle cenna inicjatywa powołania stowarzyszeń rodzinnych, które pod przewodnictwem seniora rodu, na regularnych spotkaniach i zjazdach pielęgnowały rodzinne tradycje.
Niestety działalność Grocholskiego spowija cień, o którym wspomnieć należy – także ku przestrodze. Problemy finansowe pisma oraz niezwykła atrakcyjność szlachectwa dla ludzi majętnych, lecz nie wywodzących się ze szlachty spowodowały, że pod przykrywką dalszych działań naukowych Grocholski począł sztucznie poszerzać szeregi szlachty wydając bezpodstawne potwierdzenia szlachectwa i fałszując historyczne dokumenty. Działalności tej nie można usprawiedliwiać w żaden sposób i zasługuje ona na zdecydowane potępienie. Należy jednak uczynić tutaj jedno istotne zastrzeżenie. Nieuczciwą działalność podjął Grocholski na długo po tym, jak zainicjował debatę na temat odrodzenia szlachty. Nikt nie ma prawa (chociaż już niejednokrotnie próbowano) kwestionować tej zasługi Herolda tym bardziej, że dyskusja prasowa zaowocowała nad wyraz korzystnie i bogato – kontynuacją wśród szlachty – w ich domach i siedzibach, przy niedzielnym stole i w salonie. Temat opuścił łamy prasowe i zaczął żyć własnym życiem.
Globalnie – ideologia szlachecka była w II RP postrzegana w bardzo różny sposób. Np. Adolf Warski-Warszawski, na zjeździe Komunistycznej Partii Polski w 1925 roku mówił: “Obszarnik-szlachcic dusi chłopa na Kresach, starosta-szlachcic dusi chłopa, generał-szlachcic dusi chłopa. Stąd to wielkie znaczenie jakie dla Polski ma obecnie uwolnienie się od hegemonii szlachty”. Śmiesznie brzmią te słowa, zważywszy, iż przeszło 2/3 Wielkiego Proletariatu wywodziło się z drobnej szlachty8).
Po drugiej stronie barykady stali polscy monarchiści żądający restytucji monarchii. Swoje programy monarchistyczne miały w początkach polskiej państwowości partie nawet takie jak: PPS (stawiająca na unię z Domem Hohenzollernów), czy powstała po kolejnym rozłamie w PSL – Włościańska Organizacja Monarchistyczna9). Trzeba stwierdzić, że szlachta bez wątpienia brała czynny udział w życiu społecznym Polski międzywojennej. Szlachta-ziemianie i ich dwory stanowiły nieodłączny element polskiego krajobrazu – ostoję tradycji narodowej, symbol spokojnego życia w harmonii z naturą.
Innym i nowym źródłem wiadomości o zwyczajach i cechach charakterystycznych społeczeństwa stał się w XX wieku film. I tak – w każdej nieomalże produkcji nowo-powstałej wówczas kinematografii polskiej występował jakiś panicz, panienka, mdlejąca hrabina czy zwariowany baron. Bardzo często widzimy również bogatego przedsiębiorcę marzącego o tytule czy herbie dla wnuków i szukającego dobrej partii dla ukochanej córki jedynaczki. Nawiązujemy tutaj do innego zjawiska charakterystycznego dla okresu między-wojennego - w państwie demokratycznym, którego konstytucja uznawała szlachtę za wymarłą lub nieistniejącą – szlachectwo stało się niezwykle modne i atrakcyjne. Obok dosyć wiernych prawdzie starszych herbarzy pojawiać się zaczęły wydawnictwa zupełnie bezwartościowe z punktu widzenia genealogii i heraldyki. Zmyślone pochodzenie i prawdziwe herby przypisywano rodzinom, które szlacheckimi nigdy nie były. Jako przykład niech posłuży nam “wołająca o pomstę do nieba” (jak określił ją Szymon Konarski) Polska Encyklopedia Szlachecka Stefana Starykoń-Kasprzyckiego10).
Jak bardzo ceniono i chroniono szlacheckie pochodzenie świadczy fakt, iż : Liber Chamorum - XVII wieczne dzieło Jana Nekandy Trepki - pokazujące, że niektóre rody nie odwagą, cnotą czy bohaterstwem, ale uzurpacją i oszustwem wepchały się do grona herbowych – nie doczekało się wydania w II RP ... 11)
Bardzo trafnie i chyba najlepiej określą ówczesną sytuację słowa Adolfa Bocheńskiego, uczestnika wspomnianej już dyskusji o szlachcie w II RP, zamieszczone na łamach Herolda w 1932 roku.12) W trzech punktach opisał on ówczesną szlachecką rzeczywistość. Pozwalam sobie przytoczyć jego słowa, ze względu na ich lapidarność, trafność i zadziwiającą dziś aktualność:
“ 1. Polskę charakteryzuje – w przeciwieństwie do państw zachodnio-europejskich, minimalne poczucie związku jednostki z poprzednimi pokoleniami i tradycji rodzinnej
2. Zasadnicze znaczenie dla rozwoju naszych dziejów miałoby wzmocnienie świadomości pochodzenia szlacheckiego u szlachty oderwanej od ziemi. Doniosły skutek takiej świadomości obserwujemy np. u J.Piłsudskiego.
3. Gdyby tradycja rodzinna mogła się rozszerzyć także i na warstwy nieszlacheckie, nastąpiłaby większa harmonia w stosunkach między warstwami. Dziś bowiem poprzez nieuzasadnioną pogardę dla własnego pochodzenia – dochodzi nasze mieszczaństwo i włościaństwo do nienawiści do szlachty. Uznanie dla własnej roli w rozbudowie kultury narodowej przyniosłoby zrozumienie miejsca należnego warstwom innym.
Powinniśmy postępować w kierunku wzmocnienia znaczenia minionych generacji w naszym społeczeństwie, a więc przede wszystkim wśród szlachty oderwanej od ziemi, a następnie wśród nieszlachty.”
II wojna światowa, a potem doświadczenia sowieckiej okupacji okazały się dla szlachty polskiej ciosami niezwykle celnymi i dotkliwymi. Podczas wojny kwiat narodu, w tym polskiej szlachty, wziął udział w walce z hitlerowcami i żołnierzami Związku Sowieckiego. Po wojnie “w nagrodę” za patriotyzm i poświęcenie żołnierze, wśród nich szlachta, walczący w szeregach Armii Krajowej trafili do więzień , wielu stracono. Ślepa nienawiść, i bezmyślne okrucieństwo dotknęło całej warstwy szlacheckiej. Przerażające świadectwo daje tym mrocznym czasom monumentalna praca Krzysztofa Jasiewicza. Każda strona książki ocieka krwią niewinnie pomordowanych i bestialsko zamęczonych ziemian13). Reforma Rolna i parcelacja majątków ziemskich ostatecznie położyły kres istnieniu szlachty-ziemiaństwa.
W mediach – prasie, kinie, książkach rozpoczęto otwartą walkę propagandową. Szlachcica przedstawiano jako warchoła, pieniacza i sobiepana, który jeśli nie zrywał właśnie jakiegoś sejmu – napadał na piękne chłopskie córy. Doświadczenia okresu międzywojennego wpłynęły jednak na fakt, iż pozbawiona ziemi szlachta nie poddała się już tak łatwo deklasacji, jak ich poprzednicy z okresu zaborów.
Z czasem, gdy na powierzchni totalitarnego systemu pojawiać się zaczęły rysy – powoli łagodniał także wrogi kurs względem szlachty. Nie można zapomnieć o działalności ludzi tak zasłużonych jak wybitny historyk, bibliofil i kolekcjoner Tadeusz Przypkowski (nazywany przez Szymona Kobylińskiego “Panem na Jędrzejowie i dwóch muzeach”), Jerzy Waldorff, Adam Heymowski (Nadworny Bibliotekarz Króla Szwecji, specjalista d/s Polski w Międzynarodowym Towarzystwie Heraldycznym) i wielu innych. Nie wszyscy wierzyli propagandzie. Szlachta i jej tradycje wracały do łask w bardzo różny i często komiczny sposób. Nastała koniunktura dla grawerów sygnetów i gliptyków. Numer Polityki z 1973 roku, w którym ukazał się artykuł Mitra pod kapeluszem opowiadający o powojennych losach polskiej arystokracji stał się szybko prawdziwym bestsellerem14). Herbarze stały się najbardziej poszukiwanym towarem. Na przykład, w 1983 roku za herbarz Bonieckiego zapłacono okrągłą sumkę 850.000 zł – równowartość średniej klasy samochodu zachodniego. Przyznanie się do szlacheckiego czy arystokratycznego pochodzenia chociaż nadal ryzykowne, przestało być postrzegane jako hańbiące. Na przekór ideologom robotniczego państwa panującego dobrobytu – niedawni krwiopijcy i wyzyskiwacze okazali się normalnymi ludźmi. Na paradoks zakrawa fakt, iż na czele partii robotniczej stanął niejaki Wojciech Jaruzelski herbu Ślepowron, wnuk także Wojciecha. Tylko, że ten drugi Wojciech za udział w Powstaniu Styczniowym został z całą rodziną zesłany na Syberię....
Dziedzictwo pokoleń i kultura szlachecka trafiły do domów, bloków i kamienic. Strzeżono ich pilnie, bowiem wierzono, że kiedyś przyjdzie czas, gdy obrońcy tradycji na nowo staną na straży płomienia narodowej kultury. Wielu nie doczekało tych czasów. Przed tymi, dla których los okazał się być szczęśliwy stoi dziś niezwykłe wyzwanie – aby ramię w ramię – służyć ojczyźnie dla dobra rodziny i Polski. Zgodnie z hasłem: noblesse oblige.
1) Janusz Tazbir, Kultura szlachecka w Polsce, Warszawa 1979, s.191
2) por.: Jolanta Sikorska-Kulesza, Deklasacja drobnej szlachty na Litwie i Białorusi w XIXwieku, Warszawa 1995.
3) Kacper Niesiecki, Herbarz polski, t.I-X, Lipsk 1839-1846 (edycja J.N.Bobrowicza)
4) Adam Boniecki, Herbarz polski, t.I-XVII, Warszawa 1899-1913.
5) Seweryn hr. Uruski, Rodzina. Herbarz szlachty polskiej, t.I-XV, Warszawa 1904-1913.
6) Stanisław Dziadulewicz, Herbarz rodzin tatarskich w Polsce, Wilno 1929.
7) Juliusz hr. Ostrowski, Księga herbowa rodów polskich, Warszawa 1897.
8 ) Janusz Tazbir, op.cit., ss.212 i 227.
9) Jacek M.Majchrowski, Ugrupowania monarchistyczne w latach II Rzeczypospolitej, Ossolineum 1988, ss.8 i 37.
10) Szymon Konarski, O heraldyce i heraldycznym snobiźmie, Warszawa 1992, s.48; Stefan Starykoń - Kasprzycki, Polska Encyklopedia Szlachecka, t.I-XII, Warszawa 1935-38.
11 )J.Tazbir, op.cit., ss.217-218.
12) Adolf Bocheński, Funkcje społeczne ruchu heraldycznego i rodzinoznawczego w Polsce [w: ] “Herold”, rok III, zeszyt 2, Warszawa 1932.
13) Krzysztof Jasiewicz, Lista strat ziemiaństwa polskiego 1939-1956, t.1 i uzupełn., Warszawa 1995.
14) Małgorzata Szejnert, Mitra pod kapeluszem [w: ] “Polityka” nr 17 (843) / 1973.
[w:] Verbum Nobile, nr 12, Sopot 1999.