Wynalazek młodych Polaków zmieni światową medycynę?
Aleksander Fedoruk 18 lis 18 10:00
Biolumo
to gdańska firma prowadząca badania kliniczne aparatu, którego
zadaniem będzie ustalenie w krótkim czasie, jaki antybiotyk należy
podać pacjentowi. Stworzyła go grupa dwudziestokilkulatków. –
Nie należy czekać z realizacją swoich pomysłów – mówi w
rozmowie z „Forbesem” Olga Grudniak, współtwórczyni Biolumo
Wojciech Giżowski, Olga Grudniak i Jakub Wysocki z Biolumo
Wasz wynalazek w opinii The Journal of mHealth ma być jednym ze 100, które zmienią światową medycynę.
Jakub Wysocki, CMO Biolumo: Udało nam się rzeczywiście trafić na tę listę i jesteśmy z tego powodu bardzo zadowoleni. To była w sumie pierwsza wiadomość, która trafiła o nas szerzej do mediów. Zostaliśmy wytypowani przez ich grono ekspertów, więc nie było to na zasadzie zgłoszeń.
Skąd w ogóle wziął się wasz pomysł?
Olga Grudniak, CEO Biolumo: Sam pomysł wyszedł od naszego mentora biznesowego, z którym pracowaliśmy wcześniej w ramach naszego poprzedniego projektu.
Wojciech Giżowski, CTO Biolumo: Kamil Borowski, bo o nim mowa, pewnego dnia zadzwonił do mnie, wiedząc, że zajmujemy się sprawami biotechnologicznymi. Jego syn miał infekcję bakteryjną, więc zapytał się czy znamy jakiś szybki test, dzięki któremu będzie wiadomo jaki antybiotyk jego syn powinien dostać. Ja nie znałem, bo w końcu z wykształcenia biotechnologiem nie jestem, zadzwoniłem do Olgi.
Olga Grudniak: Istnieją obecnie rozwiązania, ale one nie są szybkie ani rozpowszechnione, jak np. Antybiogram. Są też badania szybsze, ale wykonywane tylko w szpitalach. Wojtek zadzwonił więc do naszego dyrektora naukowego Marcina Pitka i jemu również przedstawił sprawę. Marcin po czterech godzinach odpisał, że nie ma czegoś takiego, ale już ma pewien pomysł. Przez następne dwa tygodnie powstał pierwszy kartonowy prototyp, żeby sprawdzić, czy ten pomysł w ogóle zadziała. I zadziałał, a my zaczęliśmy go rozwijać.
Zobacz także: „Pacjent ma być w centrum. Nie jak we współczesnej służbie zdrowia”
Dlaczego czegoś podobnego nie udało się wynaleźć przez lata?
Olga Grudniak: Myślę, że ten problem jest teraz bardziej zauważalny. Kiedyś, jak lekarz przepisywał antybiotyk, to on najczęściej działał. Ale nadeszły takie czasy, że...
Uodporniamy się na leki?
Olga Grudniak: Bakterie uodporniają się na antybiotyki. Teraz statystyki wynoszą 50/50. Mamy tylko 50 proc. szans, że dostaniemy ten prawidłowy antybiotyk. To też nie jest wina lekarzy. Lekarz znając tylko nasze objawy nie ma, jak wiedzieć, który antybiotyk na pewno zadziała. Przykładowo infekcje dróg moczowych są w większości spowodowane przez Escherichia coli i na podstawie tej wiedzy przepisywano antybiotyk i on działał. Teraz ta bakteria może być oporna na wszystkie stosowane powszechnie antybiotyki, a tego nie da się zobaczyć gołym okiem ani wywnioskować z objawów. Szczególnie, że na pacjenta często jest mniej niż 10 minut.
Jak fizycznie będzie wyglądało samo urządzenie?
Wojciech Giżowski: Jest wielkości średniej wielkości stolika. Od początku planowaliśmy, żeby nie było ono duże. Chodziło o to, żeby znalazło się w gabinetach zabiegowych w przychodniach, czyli wszędzie tam, gdzie antybiotyków zapisuje się najwięcej i najbardziej pomoże ono w diagnozie. W przypadku szpitali, główną zaletą tego urządzenia, będzie redukcja kosztów ze względu na szybkość dostarczanych wyników. Obecnie wykonanie klasycznego antybiogramu zajmuje 48 godzin. Nasze urządzenie może dostarczyć wyniki od 4 do 8 godzin. Dążymy do tego, by było proste w konstrukcji, łatwe w obsłudze i zmontowaniu.
Ustalmy jeszcze jedną rzecz. W jakim wieku zaczęła się wasza przygoda?
Wojciech Giżowski: Olga tak naprawdę zaczynała w wieku 16 lat.
Olga Grudniak: Nie w przypadku tego projektu, ale pierwszego. Wtedy poznałam się z Marcinem, naszym obecnym CSO. Chciałam wystartować w większej grupie badawczej w konkursie MIT. Nazywał się iGEM, promował biologię syntetyczną. Wówczas, jak również teraz, nad tym pracujemy. Chodziło o lek nowej generacji na gronkowca złocistego opornego na antybiotyki. W ramach tego projektu - przez wspólnego kolegę poznaliśmy Wojtka, przy... hamburgerze w McDonald'sie.
No proszę. Czyli wszystko absolutnie jest dziełem przypadku.
Wojciech Giżowski: Z Kubą też się poznaliśmy przypadkowo. Ja wówczas prowadziłem firmę, która robiła strony internetowe. Kuba z kolei eventową. Pewnego dnia napisał, że szuka stancji. I tak zaczęła się współpraca.
Olga Grudniak: Jak zaczęliśmy głębszą współpracę w czwórkę nad tym projektem to byliśmy z Marcinem w trzeciej klasie liceum.
Jakub Wysocki: My z Wojtkiem byliśmy po studiach. Teraz średnia wieku całego zespołu to 24 lata, co ma swoje wyzwania, jeżeli chodzi o inwestorów i pozyskiwanie środków. Ale ma też swoje plusy.
Wojciech Giżowski: Na Zachodzie w szczególności, bo to było dobrze odbierane, że w tak młodym wieku robimy już takie rzeczy.
Tam to chyba jest dobrze postrzegane. A czy w Polsce inwestorzy są bardziej zachowawczy, konserwatywni, a w młodych ludziach widzą wyłącznie brak doświadczenia?
Olga Grudniak: Są już pozytywne zmiany, ale dalej często można się spotkać z podejściem zachowawczym, kiedy nie ma skrótu dr przed nazwiskiem. Od początku budujemy grupę ekspercką złożoną z osób, które legitymują się tytułem doktora lub profesora.
Wojciech Giżowski: Czasami zapraszamy ich na spotkania z inwestorami, by pokazać, że to nie jest tylko wymysł dwudziestokilkulatków, tylko stoi za tym poważna nauka i poważni mentorzy. Potrzebowaliśmy zbudować zaufanie wśród inwestorów. Musieliśmy udowodnić, że wiemy o czym mówimy i w którą stronę zmierzamy.
Jedyne o co możemy zaapelować do inwestorów, to o więcej odwagi i zaufania. A jak to wygląda w przypadku wyższych uczelni?
Wojciech Giżowski: Mamy dwa skrajne przykłady. Chcieliśmy nawiązać współpracę z uniwersytetami. Jedna pani profesor powiedziała, że nie damy rady, a druga wręcz przeciwnie, od razu zaangażowała się i zaczęła pomagać.
Olga Grudniak: Tak samo było z Uniwersytetem Wrocławskim. Spotkaliśmy się z panią profesor, która zarządza Katedrą Medycyny Rodzinnej i nie było żadnego problemu, żeby nawiązać współpracę.
Jakub Wysocki: Ale, żeby nie było tylko tak kolorowo, to mieliśmy np. spotkania ze specjalistami badań klinicznych na zwierzętach, kiedy tego potrzebowaliśmy i jedna pani doktor, która zobaczyła Olgę stwierdziła, że nie ma o czym w ogóle rozmawiać.
Było aż tak źle?
Olga Grudniak: Byłam wtedy jeszcze w trzeciej klasie liceum. Pani przez pół godziny usiłowała mi głównie wytłumaczyć, że nie wie jak ze mną rozmawiać, bo nie jestem jeszcze nawet studentką. A ja zadałam tylko jedno kluczowe pytanie – jakie trzeba spełnić kryteria, żeby rozpocząć badania kliniczne na zwierzętach. Z drugiej strony mamy profesora Obuchowskiego z Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Gdańskiego i Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, który uwierzył nam i do tej pory wspiera w dziedzinie leczenia gronkowca złocistego. Ponadto mamy też kliku mentorów z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, którzy zresztą sami nas znaleźli. Do tej pory wspierają nas swoją wiedzą.
Jakub Wysocki: Stereotypowo mówi się o tym zatwardzeniu na uczelni, ale sporo zależy od osoby.
Macie porównanie jak to wygląda w Europie Zachodniej?
Wojciech Giżowski: W Berlinie byliśmy trzy miesiące i dzień w dzień spotykaliśmy się z naukowcami, lekarzami i biznesem, i nie mieliśmy ani jednej negatywnej reakcji odnośnie wieku. Różnica jest też taka, że nasz projekt od początku realizowaliśmy przede wszystkim poza uczelnią. I mamy kontakty przede wszystkim biznesowe – np. chcemy zlecić badania walidacyjne. Bardziej skostniałe podejście wychodzi, gdy ktoś na uniwersytecie chce wyjść z pomysłem i stworzyć jakiś projekt, niż kiedy biznes przychodzi na uczelnię.
Zobacz także: Maria Siemionow - profesor w start-upie
Co powinny przede wszystkim robić polskie uczelnie?
Olga Grudniak: Najwięcej uczelnie powinny zrobić w dziedzinie pomocy studentom i doktorantom w komercjalizacji badań. Naprawdę dzieje się dużo bardzo fajnych rzeczy na uniwersytetach, ale szkoda, że większość trafia do szuflady.
To co w waszej opinii należałoby zrobić, żeby projekty nie trafiały do szuflad?
Olga Grudniak: Ciekawy model funkcjonuje w Szwecji. Na większości uniwersytetów centra transferu technologii pomagają wybrać odpowiednią ścieżkę kariery tak, żeby z badań mogła zostać stworzona firma. 20 proc. potencjalnych zysków należy do uniwersytetu, a 80 do twórcy. Natomiast w Kanadzie jest takie podejście, że jeśli się uda studentowi, to on i tak się kiedyś odwdzięczy. Tak więc nikt od niego nie chce żadnych udziałów. W Polsce nie jest to do końca określone. Wiadomo, że twórcą jest dana osoba, ale patent należy do uniwersytetu. I jeśli trafia się bardziej przedsiębiorczy student, który chce skomercjalizować badanie, trafia na barierę, przez którą porozumienie z uczelnią często jest niemożliwe.
Jakub Wysocki: Na niektórych uniwersytetach to idzie w dobrą stronę. Powołują akceleratory dla studentów. Przykładowo, Uniwersytet Jagielloński powołał fundusz, który ma finansować przedsięwzięcia mogące prowadzić do komercjalizacji tych badań.
Wojciech Giżowski: Pamiętajmy też, że na uczelniach często prowadzone są badania, które nie mają komercyjnego uzasadnienia, ale które są potrzebne dla ogólnego rozwoju branż. Nie wszystkie badania na uczelni muszą być komercjalizowane.
Jak wygląda kalendarz prac? Jesteście teraz w fazie testowej? Słyszałem, że perspektywa na opracowanie całości jest dwuletnia.
Wojciech Giżowski: W tym momencie w planach mamy wejście na rynek w ciągu dwóch lat. Rzeczywiście można aktualną fazę nazwać testową, ponieważ kończymy badania laboratoryjne. Mamy prototyp, który jest bliski wersji rynkowej. Ma już większość funkcjonalności, które chcemy wprowadzić. Przed nami jeszcze badania walidacyjne, certyfikacja urządzenia, no i oczywiście rozpoczęcie produkcji masowej.
Jak będzie wyglądała certyfikacja w praktyce?
Olga Grudniak: Korzystając z tego, że jesteśmy w Unii Europejskiej, mam ułatwione zadanie. UE ma jeden certyfikat medyczny. To jest tzw. znak CE. Aktualnie musimy mieć znak CE klasy 2A. To jest wysoka klasa urządzenia medycznego, dzięki czemu lekarz może polegać na naszych wynikach. Urządzenie nie działa na zasadzie aplikacji, która z jakimś procentem prawidłowości przekaże wyniki, tylko musimy wykazać badania walidacyjne, w których wskaże się jaki procent mamy takich samych wyników w porównaniu do złotego standardu, czyli antybiogramu, który jest obecnie metodą manualną wykonywaną w laboratoriach. Takie badania musimy dostarczyć do urzędu certyfikacyjnego. A po krótkim czasie funkcjonowania na rynku możemy wejść na całą Europę.
Po dwóch latach, urządzenie wejdzie do produkcji. Jakiego typu firmy mogą się tym zająć? Polskie czy zagraniczne?
Wojciech Giżowski: Części do maszyny są dostępne praktycznie w każdym kraju, więc czy rozpoczniemy produkcję w Polsce, czy za granicą, nie ma to znaczenia. Ale w związku z tym, że łatwiej rozmawiać z polskimi firmami, pewnie pierwszą produkcję uruchomimy w Polsce. Firma Intema z Gdańska, z którą obecnie współpracujemy, jest w stanie na początek wyprodukować nam kilkadziesiąt sztuk i od tego będziemy zaczynać. Oczywiście wraz z rozwojem firmy trzeba będzie znaleźć następnych producentów, ale mam nadzieję, że będą to polscy producenci.
Jakie są źródła finansowania waszych prac. Czy planowane są np. rundy finansowania?
Jakub Wysocki: Do pewnego momentu byliśmy w stanie pociągnąć projekt sami - szczególnie przy pomocy naszych partnerów, którzy nas wsparli na początku. Wymienię tutaj firmę Intema i naszego anioła biznesu dr. Dawida Nidzworskiego. Jesteśmy teraz na etapie, w którym szukamy dużego finansowania, gdzie mówimy o funduszach VC albo o dużych partnerach branżowych. W Polsce plus jest taki, że mamy NCBiR, który przeznacza na te badania dużo środków. Tutaj są różne fundusze w ramach programu BRIdge Alfa – teraz 44 nowe fundusze, które oferują do 1 mln zł dla takich spółek, jak nasza. Do tego dochodzą klasyczne projekty Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, jak szybka ścieżka. Zaaplikowaliśmy na jeden z projektów NCBiR i dostaliśmy grant na rozwój produktu na rynek zwierzęcy. Problem antybiotykooporności bowiem jest jeszcze bardziej zauważalny na rynku hodowli zwierząt.
Skąd zatem pochodziły pierwsze środki finansowe?
Jakub Wysocki: Pierwsze pieniądze były nasze własne. Natomiast pierwsza runda finansowania pochodziła od anioła biznesu i od akceleratora Startupbootcamp z Berlina. Mieliśmy okazję wzięcia udziału w akceleracji i w jej ramach mieliśmy pewne wsparcie finansowe.
Czyli elementarna współpraca ze stroną publiczną i uczelniami istnieje?
Jakub Wysocki: Przede wszystkim w formie wsparcia finansowego – przynajmniej na początku. Rzeczywiście idzie to w dobrą stronę. Inwestorzy prywatni i fundusze VC jeszcze trochę się boją life science. Historycznie są przyzwyczajeni do aplikacji, do software'u. Coraz więcej funduszy zaczyna się angażować w takie projekty medyczne.
Olga Grudniak: Tutaj wszystko jest związane z ryzykiem. Jeżeli w takim projekcie jest aspekt badawczy, czyli właśnie biotechnologiczny, to ryzyko jest większe. Potrzebne są też większe fundusze niż w przypadku tworzenia aplikacji. Tak samo jest w przypadku hardware - potrzeba większych nakładów pieniężnych. Żeby zrobić prototyp aplikacji potrzeba tak naprawdę tygodnia i kilku zawziętych informatyków. I można to od razu przetestować na rynku. Jeżeli chodzi o takie badania, jakie my prowadzimy, to potrzeba więcej czasu, a efektów pracy nie można od razu wprowadzić na rynek. Potrzeba certyfikatów albo komisji bioetyki.
W obszarze finansowanie sami inicjujecie rozmowy w tej sprawie czy czekacie na nadarzające się okazje?
Wojciech Giżowski: Bardzo dużo kontaktów z inwestorami pozyskujemy w trakcie eventów biznesowych, konferencji lub konkursów start-upowych. Na początku to my byliśmy tą stroną aktywną, która wysyłała maile, zapytania, starała się nawiązywać te relacje. W tym momencie to jest już równorzędne. Dużo – w szczególności tych nowych alf – wysyła już zapytania do nas.
A czy realny jest scenariusz, by polską specjalnością i naszą niszą gospodarczą, stały się biotechnologia i medycyna?
Jakub Wysocki: Jeżeli chodzi o kompetencje i poziom pomysłów w obszarze inżynierii medycznej, to jak najbardziej.
Wojciech Giżowski: Myślę, że to już widać. Z 10 start-upów w akceleratorze Startupbootcamp trzy były z Polski, a jeden polsko-włoski. Mamy szanse, są świetne pomysły, tylko musimy bardziej kulturę inwestowania zaadaptować z Zachodu. Dobrym przykładem jest też to, jak rozmawialiśmy z funduszami niemieckimi na temat poziomu inwestycji. Byli zdziwieni, że chcemy tak mało. Natomiast w porównaniu do polskich funduszy, to jest gigantyczna runda.
Jakub Wysocki: Projekty biotechnologiczne mają zupełnie inny poziom ryzyka i kapitałochłonność niż projekty IT. Inwestorzy zawsze muszą mieć na uwadze, że pierwszy etap to są zawsze badania, a te mogą nie wyjść w rozumieniu ekonomicznym.
Opowiedzcie jeszcze proszę o waszej współpracy zagranicznej i planach ekspansji.
Wojciech Giżowski: Dużo nam pomogła Polska Agencja Inwestycji i Handlu – głównie w kontekście rynku duńskiego i francuskiego. W przypadku tego drugiego kraju wysłali nam błyskawicznie dokładne informacje jak działa tamtejsza służba zdrowia. W przypadku Niemiec mamy mentorów, którzy pomagali nam w trakcie programu.
Olga Grudniak: Mamy też kontakt z apoBankiem, dedykowanym dla lekarzy, dentystów i aptekarzy, skupiającym się na służbie zdrowia, i z jedną z kas chorych, która przesłała nam dużo informacji nt. tamtejszej służby zdrowia. A rynek niemiecki do łatwych nie należy, gdyż przede wszystkim jest publiczny. A łatwiej niejednokrotnie jest zacząć współpracę z podmiotami prywatnymi, a dopiero później nawiązać współpracę z publicznymi.
Jakie mielibyście rady dla młodych ludzi?
Wojciech Giżowski: Podstawa to umiejętność budowania relacji i zarządzania nimi w taki sposób, by obie strony czuły się partnerami w tej relacji.
Olga Grudniak: Nie należy czekać z realizacją swoich pomysłów. Zaczynajmy już w trakcie studiów. Nawet jeśli jakiś pomysł nie wypali, zdobędzie się doświadczenie, które pomoże w następnych projektach lub przy rekrutacji.
Jakub Wysocki: Wszystko trzeba traktować jak wyzwania. Jeśli nie uzyskamy wsparcia w kraju, należy walczyć o nie za granicą.
Źródło: Forbes.pl
#NAUKA #MEDYCYNA #START-UP #FORBESWOMEN
Aleksander Fedoruk Dziennikarz