http://biznes.onet.pl/wielcy-i-mali-naciagacze,18493,5587631,3323181,212,1,news-detal
Wielcy i mali naciągacze
F
irmy
telekomunikacyjne, spółki energetyczne i ubezpieczeniowe, nawet
banki coraz bardziej bezpardonowo walczą o nasze pieniądze. Oferują
niby lepsze i tańsze abonamenty, taryfy, dodatkowe usługi, produkty
finansowe. Na pierwszy rzut oka wyglądają atrakcyjnie. Dopiero po
wnikliwej analizie umowy okazuje się, że nowy produkt, to prawdziwa
pułapka, z którego rezygnacja słono kosztuje.
Przekonał się o tym jeden z klientów, który zdecydował się na program oszczędnościowy mSaver Plus w mBanku. Zadeklarował, że będzie wpłacał co miesiąc po 100 zł, a w zamian bank otworzy mu lokatę oprocentowaną na 7,5 proc. Wydawało mu się, że zrobił dobry interes, bo obecnie standardowa lokata to 2,5 - 3 proc. Problemy zaczęły się, gdy klient po 10 miesiącach postanowił zrezygnować. Okazało się, że bank zamiast ponad 1000 zł, wypłacił mu tylko ok. 250 zł. Pozostałe pieniądze zainkasował w ramach tzw. opłaty likwidacyjnej i opłaty za zarządzanie. Co na to bank?
- Zanotowaliśmy tylko jeden przypadek niezadowolonego klienta - mówi Krzysztof Olszewski rzecznik mBanku. - Nasz produkt jest zgodny z prawem, a wszyscy klienci są informowani o wysokości opłat oraz zasadach ich naliczania. Wszelkie dokumenty można w łatwy sposób znaleźć i przeanalizować przed zawarciem umowy.
Ze skarg, które wpływają do Arbitra Bankowego przy Związku Banków Polskich wynika, że klienci instytucji finansowych najczęściej skarżą się na nielegalne pobieranie opłat za obsługę nieterminowej spłaty, brak informacji o dodatkowych kosztach lub ryzyku związanym z proponowaną usługą, a także naciąganie na polisy ubezpieczeniowe (np. od utraty pracy lub na życie) osób starających się o kredyt. Co więcej, w momencie, gdy klient faktycznie popadnie w kłopoty i przestanie spłacać kredyt, banki wcale nie zwracają się do ubezpieczyciela tylko bezpośrednio do dłużników.
Dobry jak bank
Do Rzecznika Ubezpieczonych wpływa wiele skarg od klientów banków, którzy mimo, że mieli wykupione polisy, musieli walczyć z komornikiem wysłanym przez banki. - Bywa, że spadkobiercy dłużnika, nie mają pojęcia o tym, że kredyt był ubezpieczony i spłacają go z własnych środków - mówi Aleksander Daszewski z Biura Rzecznika Ubezpieczonych. Częstą praktyką jest też odmowa zwrotu części składki ubezpieczeniowej w przypadku wcześniejszej spłaty zaciągniętych zobowiązań.
Banki chętnie też oferują nam wyższe limity na kartach kredytowych albo odnawialne debety. Czasami robią to nawet bez zgody klienta. Kilka miesięcy temu zrobił tak Raiffeisen Polbank. Bank wysłał do części klientów posiadających karty kredytowe pismo z informacją, że podnosi im limit kredytowy... automatycznie. Część była zadowolona, ale byli i tacy, którzy uznali, że bank przed podniesieniem limitu powinien zapytać o zdanie. Chociażby dlatego, że wyższy limit oznacza mniejszą zdolność kredytową.
Okazało się, że klienci, którzy nie życzą sobie wyższego limitu muszą przyjść do banku, zadzwonić na infolinię albo przysłać pismo. Przedstawiciele Raiffeisen Polbanku nie widzą w tym niczego niewłaściwego, jednak zdaniem socjologów sprawa nie jest taka oczywista.
- Mnie to wygląda na sprytny chwyt marketingowy - mówi Wiesław Gomulski, psycholog biznesu. - Banki wiedzą, że niewielu klientów zechce sobie zawracać głowę odkręcaniem sprawy. Zwłaszcza, że opłata za kartę nie uległa zmianie. Za to tych, którzy skwapliwie skorzystają z podwyższonego limitu będzie na pewno wielu. A bank zarobi na odsetkach...
Głuchy telefon
Ostro walczą o klientów również firmy telekomunikacyjne oferując telefony stacjonarne po okazyjnej cenie, tanie pakiety albo internet za darmo. Tyle że zawierając umowę zapominają poinformować, że "za darmo" jest tylko jeden miesiąc, a za rezygnację z usług klient będzie musiał słono zapłacić. Najczęściej "po bandzie" jadą nieduże firmy, które próbują podebrać klientów dużym telekomom. Np. kilka miesięcy temu UOKiK uznał, że interesy konsumentów naruszyły 2 spółki TelePolska i Telekomunikacja Novum. Obydwaj operatorzy utrudniali klientom odstąpienie od umowy i obciążali ich dodatkowymi opłatami. UOKiK nałożył na nie w sumie 2 mln zł kary.
- Jest coraz więcej takich skarg a ofiarami padają głównie osoby starsze, które nie znają rynku, czasem źle słyszą - przyznaje Krzysztof Tomczak, miejski rzecznik konsumentów w Bydgoszczy. - Na pytanie: "Pan jest z Telekomunikacji?", otrzymują odpowiedź: "Tak, z firmy telekomunikacyjnej". Oczywiście z byłą Tepsą ci przedstawiciele nie mają nic wspólnego, a klienci podpisują niekorzystne umowy.
Podłączeni do prądu
Na jednym z portali znalazłam wypowiedź jednego z klientów Energetycznego Centrum z siedzibą w Radomiu. Podpisał umowę, wierząc, że będzie miał tańszy prąd , a na dodatek będzie mógł korzystać z różnych bonusów: np. z rabatu na leki w aptekach, dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego. "Dopiero po wnikliwej analizie warunków umowy okazało się, że zostałem nabity w butelkę" - pisze klient.
Okazało się, że owszem, prąd jest nieco tańszy (średnio o 2 zł za miesiąc), ale klient musi jeszcze zapłacić tzw. opłatę handlową. Poza tym Energetyczne Centrum zażyczyło sobie opłat za niedotrzymywanie terminów zapłaty: za wysłanie SMS z przypomnieniem doliczało do rachunku 3 zł, za telefon - 10 zł, za monit 15 zł a za ponaglenie - 30 zł. Okazało się też, że możliwość kupienia tańszych leków o 10 proc. trzeba zapłacić 34 zł, a za dodatkowe ubezpieczenie 84 zł. Na szczęście klient miał 10 dni na wycofanie się z umowy.
Przedstawiciele Energetycznego Centrum twierdzą, że takie praktyki to już przeszłość. Owszem, firma miała problem z nieuczciwymi handlowcami, ale na przełomie roku spółka przeszła proces gruntownych zmian. Wymieniono wielu menadżerów, wprowadzone nowe procedury, nowe wzory umów i dokumentów.- Przeprowadziliśmy też proces aneksacji – podczas którego niezadowoleni klienci mogli bez żadnych konsekwencji rozwiązać umowy - zapewnia Karolina Kawska rzecznik prasowy Energetycznego Centrum. I dodaje, że od stycznia 2013 roku firma zaprzestała sprzedaży produktów pakietowych a na ich miejsce wprowadzane są nowe, udoskonalone produkty energetyczne. - Nasza oferta Mega Bezpieczny Prąd dla Domu jest dziś jedną z najkorzystniejszych na rynku (niska stawka i opłata handlowa) i nie ma tu żadnego naciągania Klientów - dodaje Kawska.
Sęk w tym, że nie wszyscy klienci czytają umowy. Świadczą o tym wyniki badania przeprowadzonego przez UOKiK, z którego wynika, że 56 proc. klientów nie czyta przez podpisaniem umów, a 50 proc. nie zdaje sobie sprawy, że może je negocjować. Największą barierą dla przeciętnego Kowalskiego jest język, którym pisane są firmowe dokumenty i umowy. - Mam wrażenie, że firmy specjalnie posługują się hermetycznym językiem prawniczym, żeby prostego klienta zniechęcić do czytania - mówi Gomulski. - Co prawda, teoretycznie wszystko powinien objaśnić nam sprzedawca usług lub pracownik z biura obsługi klienta, ale wcale się do tego nie palą, bo od każdej podpisanej umowy dostają prowizję. Poza tym, co mają mówić, jak klient o nic nie pyta? Zdaniem Gomulskiego, zwłaszcza osoby starsze są przyzwyczajone, że urzędnik zawsze ma rację i że trzeba podpisać co podtykają, bo inaczej mogą być problemy.
Wyłudzić ile, się da
Respekt do urzędowych pism wykorzystuje coraz więcej spryciarzy i naciągaczy. Kilka miesięcy temu głośno było o firmach, które prowadziły prywatne rejestry działalności gospodarczej i pobierały opłaty od przedsiębiorców. Z danych Ministerstwa Gospodarki wynika, że było ich pięć: Krajowy Rejestr Pracowników i Pracodawców, Europejska Ewidencja i Informacja o Działalnościach Gospodarczych, Ewidencja Działalności Gospodarczych, Rejestr Polskich Podmiotów Gospodarczych. Za wpis żądały od 72 do 248 zł. Tylko Krajowy Rejestr Pracowników i Pracodawców naciągnął w ten sposób blisko 300 osób. W sumie nieuczciwe firmy wyłudziły pieniądze od kilkudziesięciu tysięcy osób, głównie prowadzących działalność gospodarczą.
Ostatnio "przedsiębiorcze" firmy wpadły na kolejny sposób zarabiania pieniędzy na klientach. Wysyłają SMS-y, za które pobierają opłaty od właścicieli telefonów komórkowych. "Wystarczy raz odebrać albo odrzucić taką wiadomość, żeby znaleźć się na liście żywicieli pasożyta" - pisze Daniel G. jedna z ofiar SMS-ów z numeru 60568. "Jeżeli będziecie dostawać SMS z tego numeru to za każdy zapłacicie 6,15 zł. Tygodniowo przychodzi ich 3, więc na koniec miesiąca wyjdzie 73,80 zł". Daniel G. przeprowadził własne śledztwo, które wykazało, że SMS-y wysyła spółka Mobiltek z Krakowa. W dziale reklamacji usłyszał, że jak nie chce dostawać informacji, za które musi płacić, wystarczy, że wyśle na numer 60568 SMS o treści STOP. Daniel G. informację taką wysłał. Ale ilu z nas sprawdza bilingi, zwłaszcza ze służbowych telefonów? Mobiltek może sporo zarobić.
Autor: Ewa Wesołowska
Źródło: Onet