Eskalacja konfliktu pomiędzy jednym z odłamów Związku Polaków na Białorusi a władzami w Mińsku wystawiła na próbę delikatny proces normalizacji stosunków polsko-białoruskich, trwający od prawie dwóch i pół roku.
Czwartkowe (25.2) rozmowy pomiędzy prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką i szefem polskiej dyplomacji Radosławem Sikorskim przy okazji uroczystości zaprzysiężenia Wiktora Janukowycza na stanowisku nowego prezydenta Ukrainy, były już trzecim w bieżącym roku spotkaniem na tak wysokim szczeblu pomiędzy politykami białoruskimi i polskimi. Podczas gdy wizyta wicepremiera Waldemara Pawlaka w Mińsku 14 stycznia tego roku koncentrowała się na wzmocnieniu relacji gospodarczych i wzajemnej wymiany handlowej, to warszawskie rozmowy ministrów spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego i Siergieja Martynowa z 11 lutego br. dotyczyły intensyfikacji bilateralnego dialogu politycznego. Niejednoznacznym, ale wartym odnotowania elementem ożywienia dwustronnych relacji była również wymiana listów pomiędzy prezydentami sąsiednich krajów, zapoczątkowana pismem Lecha Kaczyńskiego do białoruskiego lidera z 16 lutego br., na które odpowiedź zwrotna Z Mińska nadeszła do Warszawy po niecałym tygodniu.
Gdybyśmy więc pokusili się o porównanie obecnego etapu stosunków pomiędzy naszymi krajami ze stanem chociażby sprzed kilku lat, widać wyraźnie, że na linii Warszawa-Mińsk obok wciąż istniejących silnych wyładowań elektrycznych, pojawił się też normalny i bardzo potrzebny w relacjach sąsiedzkich "pierwszy stopień zasilania". Czy ostatnie napięcia wokół grupy Andżeliki Borys zburzą taką subtelną normalizację, zależy w tej chwili przede wszystkim od strategii przyjętej przez polskie władze.
W meandrach paternalizmu
Polska była jednym z pierwszych państw europejskich, które uznały niepodległość Białorusi. Stało się to 27 grudnia 1991 roku, a więc w cztery miesiące po ogłoszeniu przez Mińsk niepodległości. Kilka miesięcy później, podstawę prawną dla stosunków dyplomatycznych obydwu krajów stworzyły ramy "Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy", podpisanego 23 czerwca 1992 roku przez ministrów Krzysztofa Skubiszewskiego i Piotra Krawczenkę. Uznanie białoruskiej podmiotowości stało się wówczas wyrazem szerszej tendencji reprezentowanej przez polską dyplomację na kierunku wschodnim. Zakładała ona wspieranie budowy niepodległych państw na obszarze poradzieckim, której towarzyszyła współpraca z lokalnymi siłami prodemokratycznymi, a najlepiej - prezentującymi chęć zbliżenia ze strukturami politycznymi i gospodarczymi Zachodu.
Powyższe założenie teoretyczne, zbudowane w głównych krajowych ośrodkach analitycznych i na łamach mainstreamowych mediów zderzyło się z realną i skomplikowaną strukturą społeczno-polityczną krajów byłego ZSRR. Większa część polskich elit przez lata nie mogła (lub raczej nie chciała) przyjąć do wiadomości prostej prawdy, iż samo pojęcie suwerenności narodowej oznacza co innego dla Polaka, co innego dla Białorusina, a jeszcze inne znaczenia może przybrać dla mieszkańców ukraińskiego Donbasu. W takiej bardzo jednostronnej ocenie mentalności naszych wschodnich sąsiadów zwyczajnie nie mieściło się stwierdzenie faktu, że większość mieszkańców młodego białoruskiego państwa była bardzo rozczarowana trzyletnim (1991 - 94) okresem rządów sprawującego funkcję głowy państwa przewodniczącego Rady Najwyższej Republiki Białoruś Stanisława Szuszkiewicza oraz premiera Wiaczesława Kiebicza. Nie bez kozery, pokonanie tego ostatniego w powszechnych wyborach prezydenckich latem 1994 roku przez zyskującego sporą popularność szefa parlamentarnej komisji ds. walki z korupcją Aleksandra Łukaszenkę, zostało przed kilku laty określone przez jednego z dziennikarzy mińskiej telewizji jako "białoruską formę pomarańczowej rewolucji". Wielu zadeklarowanym zwolennikom "kolorowych rewolucji" na obszarze poradzieckim takie stwierdzenie wyda się wręcz obrazoburcze, ale z pewnością dobrze ilustruje odmienność realnych dążeń większości Białorusinów od ich polskiej projekcji.
Wkrótce po wyborze Aleksandra Łukaszenki na stanowisko prezydenta, kontakty z Polską wyraźnie osłabły. Pomimo tego, do 1995 roku Warszawa i Mińsk podpisały ponad 30 umów dwustronnych, dotyczących głównie współpracy gospodarczej oraz wymiany naukowo-kulturalnej. Nie bacząc na nasz specyficzny interes regionalny i podstawowe przykazanie polityki zagranicznej - konieczność utrzymywania co najmniej poprawnych relacji z sąsiadami, stosunki z Mińskiem uległy zamrożeniu. Białoruski przywódca, cieszący się autentycznym poparciem znacznej części swojego społeczeństwa (ponownie przytoczę w tym miejscu "świętokradcze" twierdzenie dla większości naszych obserwatorów) stał się wręcz kanonicznym przykładem "wroga publicznego nr 1" dla polskich polityków i mediów. W tej sytuacji nie dziwi, że ostatnie spotkanie głów sąsiadujących ze sobą państw miało miejsce wiosną 1996 roku. Co znamienne, rozmowy w białowieskich Wiskułach, o ile w ogóle są jeszcze dzisiaj pamiętane, to głównie z powodu domniemanych ekscesów alkoholowych, których głównym bohaterem stał się ówczesny prezydent RP.
W kolejnych latach, w wyniku otwarcia przez ówczesnego szefa polskiej dyplomacji i przewodniczącego OBWE Bronisława Geremka misji obserwacyjnej tej organizacji w Mińsku, relacje polsko-białoruskie zeszły na jeden z najniższych możliwych poziomów. Zamarła nawet żywa w połowie lat 90. współpraca transgraniczna w euroregionach "Bug" i "Niemen. W informacjach podawanych przez wysokonakładowe media zaczęto przedstawiać tylko i wyłącznie punkt widzenia białoruskiej opozycji. Na szklanym ekranie, świat zaczynający się za Terespolem przedstawiano jedynie w kontekście "nieobliczalnych działań dyktatora, który dąży do wchłonięcia swego kraju przez Rosję" lub "satyrycznych" reportaży przedstawiających wizytowanie przez Łukaszenkę mińskiej fabryki zegarków "Łucz", zakładów samochodowych "MAZ" lub otwieranie kolejnych kampanii żniwnych w tzw. agrogorodkach. Paternalizm i poczucie wyższości bijące z rodzimego dziennikarstwa w stosunku do "pogrążonego w chaosie i dobijanego brakiem reform rynkowych" kraju były wręcz porażające. Czasy, w których Adam Michnik przeprowadzał obszerny, kilkustronicowy wywiad z Aleksandrem Łukaszenką na łamach "Gazety Wyborczej" (najbardziej poczytny wówczas polski dziennik opublikował rozmowę w 1995 roku), wydawały się bezpowrotnie przeminąć.
Czasy się zmieniły
Minęło prawie 10 lat, a "nierozwijający się kraj" jednak nie został wchłonięty przez wschodniego sąsiada. Białoruś zręcznie balansuje pomiędzy Moskwą i Brukselą, nie rezygnując jednocześnie z ożywionych relacji z krajami rozwijającymi się. Do Mińska dojedziemy wygodnymi autostradami i liniami kolejowymi, a mieszkańcy białoruskiej stolicy mogą korzystać z supernowoczesnego gmachu Biblioteki Narodowej, jakich próżno byłoby szukać w Warszawie lub Krakowie. Co dziwniejsze, już w 2006 roku białoruskie kierownictwo zapowiedziało idący dziś pełną parą proces prywatyzacji kilkuset największych przedsiębiorstw państwowych. W tym samym roku białoruscy eksperci opracowali długofalową strategię rozwoju kraju na najbliższe pięciolecie, w której podkreślili konieczność dywersyfikacji źródeł i dróg dostaw surowców energetycznych. Późnym latem 2008 roku, tuż przed wyborami do niższej izby białoruskiego parlamentu, władze zarządziły amnestię dla więźniów politycznych. Co więcej, po wojnie na Kaukazie przed dwoma laty, Łukaszenko nie zdecydował się na uznanie niepodległości Abchazji i Osetii Południowej, a od pewnego czasu członkowie białoruskiego rządu utrzymują dość dobre relacje z Tbilisi i Kijowem, co biorąc pod uwagę sceptyczny stosunek Mińska do "kolorowych rewolucji" wydawać by się mogło wręcz niezrozumiałe. Pragmatyzm jednak zwyciężył, a w ostatnim roku rządów Wiktora Juszczenki, prezydenci Ukrainy i Białorusi kilkukrotnie spotkali się na wielogodzinnych negocjacjach w cztery oczy.
Pierwszy znaczący sygnał z obszaru UE dotyczący możliwości normalizacji relacji z Białorusią został wysłany późnym latem 2008 roku z terytorium Litwy. Ówczesny przewodniczący litewskiego parlamentu Česlovas Jursenas zaapelował do polityków unijnych o poważną rewizję dotychczasowej polityki stosowanej wobec Mińska. Litewski kamyk ruszył lawinę, która na dobre rozruszała się w minionym roku. Mińsk odwiedzili wówczas szefowie dyplomacji wielu krajów unijnych - Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii, Słowacji, Czech i Włoch. Sensacją stała się wizyta Aleksandra Łukaszenki w Watykanie w kwietniu ub. r. oraz spotkania z papieżem Benedyktem XVI i premierem Włoch Silvio Berlusconim, który rewizytował Mińsk pod koniec listopada 2009 roku. Kolejnym europejskim politykiem, który spotkał się z białoruskim prezydentem na terytorium swojego kraju była we wrześniu ub. r. prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė. Również jesienią 2009 roku szefowie MSZ Litwy Vygaudas Ušackas oraz Włoch Franco Frattini wystosowali do UE list, namawiający do dalszego wciągania tego kraju w dialog polityczny i współpracę gospodarczą.
Stare schematy
Gdy w UE jeszcze nieśmiało odzywały się pierwsze głosy mniej renomowanych ekspertów zachęcających do zmiany strategii wobec Białorusi, Polska pozostawała wyraźnie w ariergardzie tego typu inicjatyw. W lecie 2005 roku, po rozłamie w Związku Polaków na Białorusi na dwie konkurencyjne grupy - lojalnej wobec władz republiki kierowanej przez Józefa Łucznika i opozycyjnej, na której czele stanęła Andżelika Borys, Warszawa odwołała ambasadora z Mińska, którego dopiero w pierwszej połowie 2006 roku zastąpił obecny przedstawiciel dyplomatyczny RP, Henryk Litwin. Opowiadających się za współpracą z Mińskiem członków legalnego w świetle białoruskiego prawa związku J. Łucznika obłożono absurdalnym zakazem wjazdu na terytorium RP.
Jeszcze na krótko przed odejściem poprzedniej ekipy rządowej, jedna z komercyjnych telewizji ogólnopolskich jako "sensacyjny i skandaliczny" określiła fakt uczestnictwa kilku niższych rangą urzędników polskich ministerstw w przyjęciu dyplomatycznym zorganizowanym przez ambasadę Białorusi w Warszawie z okazji świętego narodowego tego kraju. W okresie rządów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego stosunki polsko-białoruskie znajdowały się w stanie faktycznego zamrożenia. Jednocześnie, za czasów poprzedniego rządu, ze strony dyplomacji białoruskiej uwidoczniła się zwiększona aktywność w celu doprowadzenia do spotkań na szczeblu ministerialnym. Zabiegi te, w których główną rolę odgrywał poprzedni ambasador Białorusi w Polsce Paweł Łatuszko, skoncentrowane były głównie na nawiązaniu dialogu i współpracy resortów gospodarczych. Kontakty te nie wyszły jednak poza spotkań na niskim szczeblu (najczęściej w randze zastępców dyrektorów departamentów poszczególnych ministerstw). Podobny regres dotyczył kontaktów na linii szefów MSZ, którzy pomiędzy 2004 a 2008 rokiem nie spotkali się ani razu.
Szansa na nowy rozdział
Zmiana ekipy rządzącej w Warszawie jesienią 2007 roku spotkała się z pozytywnymi ocenami władz w Mińsku. 10 listopada 2007 roku, a więc w dzień po desygnowaniu Donalda Tuska na stanowisko premiera, publicystka Nina Romanowa z głównej prorządowej gazety „Sowietskaja Biełorussija – Biełaruś Siegodnia” z wyraźnym zadowoleniem powitała zmiany polityczne w Warszawie. Co prawda główna część artykułu koncentrowała się na możliwościach poprawy stosunków polsko-rosyjskich, lecz z ogólnego tonu publikacji wywnioskować było można, że gabinet koalicji PO – PSL i nowy szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski będzie mógł liczyć na dużo większą sympatię administracji prezydenta Aleksandra Łukaszenki, niż poprzednie gabinety z Alej Ujazdowskich.
14 stycznia 2008 roku polski MSZ poinformował, że minister Sikorski przyjął ambasadora Republiki Białoruś Pawła Łatuszkę. Podczas spotkania poruszono kwestie stosunków dwustronnych oraz współpracy białorusko – unijnej. Dyplomaci wyrazili potrzebę kontynuacji współpracy gospodarczej, kulturalnej i transgranicznej oraz w kwestiach ochrony środowiska. Omówiono również perspektywy dotyczące zawarcia dwustronnej umowy o małym ruchu granicznym i zadecydowano o powołaniu mieszanych komisji roboczych ds. gospodarczych, kultury oraz historii. Ważną deklaracją, która padła z ust szefa polskiego MSZ była wola poprawy jakości stosunków bilateralnych. Według Sikorskiego, poprawa ta powinna być uzależniona od „powrotu wzajemnego zaufania”, którego elementem kluczowym jest polityka Mińska wobec mniejszości polskiej na Białorusi. Komunikat resortu dyplomacji oraz ambasady białoruskiej w Warszawie nie wspominał jednak o mogącej stanowić źródło nowych, potencjalnych zadrażnień pomiędzy obydwoma państwami działalności nadającej z Warszawy opozycyjnej, białoruskojęzycznej telewizji satelitarnej „BIEŁSAT”, która rozpoczęła swoją działalność w grudniu 2007 roku.
Bezpośrednim efektem tej zmiany była wizyta wicepremiera Białorusi Andrieja Kobiakowa w Polsce w dniach 10 i 11 września 2008 roku. Białoruski polityk spotkał się wówczas z wicepremierem i ministrem gospodarki Waldemarem Pawlakiem, premierem Donaldem Tuskiem oraz wziął udział w XVIII Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Krynicy. Kobiakow poinformował polskich partnerów o wprowadzanym w życie programie prywatyzacji 300 największych białoruskich przedsiębiorstw państwowych i zapowiedział, że Mińsk z otwartymi rękami oczekuje inwestorów z UE.
Ukoronowaniem przełomu w stosunkach polsko-białoruskich była robocza wizyta Radosława Sikorskiego na Białorusi 12 września 2008 roku, gdzie w białowieskich Wiskułach spotkał się ze swoim odpowiednikiem Siergiejem Martynowem. Były to pierwsze rozmowy szefów dyplomacji obydwu państw od 2004 roku. Strony odnotowały znaczny postęp dokonany w stosunkach dwustronnych w ostatnim półroczu. Dyplomaci omówili jednocześnie problemy związane z bezpieczeństwem granic, zabezpieczeniem tranzytu surowców do Polski, współpracy przy projektach energetycznych oraz udziałem polskich firm w prywatyzacji białoruskiego sektora państwowego. Komentując spotkanie, R. Sikorski zwrócił uwagę, że według jego oceny, stopień represji politycznych wobec opozycji został na Białorusi zniwelowany prawie do zera, kraj rozwija się gospodarczo, a władze robią sporo dla nieskrępowanego rozwoju przedsiębiorczości obywateli i możliwości rozwijania przez nich prywatnej działalności gospodarczej.
Do dalszych rozmów polsko – białoruskich doszło 13 listopada 2008 roku w Mińsku, gdzie wiceszef MSZ Jan Borkowski zapewnił swoich białoruskich odpowiedników, że Polska będzie wspierać starania Białorusi o normalizację stosunków z UE. Po ponad dwugodzinnym spotkaniu poinformowano o zainteresowaniu zacieśnieniem stosunków gospodarczych i kontaktów politycznych.
Z tego punktu widzenia rok 2009, w którym nastąpiło największe ożywienie dyplomacji białoruskiej na forum UE w przypadku relacji polsko-białoruskich stał się pewnym regresem. Na szczęście jednak dialog na poziomie politycznym został utrzymany. W lutym ub. r. w Mińsku gościł wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, który z szefem białoruskiego rządu Siergiejem Sidorskim pogłębiał tematy współpracy gospodarczej, zarysowane kilka miesięcy wcześniej przez Sikorskiego i Martynowa. W połowie roku, w Mińsku gościła również polska delegacja kierowana przez szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego.
Wydaje się, iż w polskich ośrodkach decyzyjnych możemy obecnie wyróżnić trzy opcje w kwestii strategii wobec Białorusi. Większa część polityków PSL, na czele z wicepremierem Pawlakiem opowiada się za znacznym zaktywizowaniem wzajemnych relacji i oparcia ich przede wszystkim na fundamencie pragmatycznej współpracy gospodarczej, szczególnie w dziedzinie energetyki, transportu (m. in. budowy europejskich korytarzy komunikacyjnych łączących Europę Środkową i południową Ukrainę ze Skandynawią) oraz rolnictwa. Postawę życzliwej i dyplomatycznej ostrożności, lecz skłaniającą się ku koncyliacji reprezentują Radosław Sikorski i MSZ. Duża jednak grupa polityków PO oraz Pałac Prezydencki pozostają niechętne zbliżeniu, co szczególnie uwidoczniło się przy ostatnich wydarzeniach wokół grupy Andżeliki Borys.
Ciężka próba
Doszliśmy w końcu do problemu nieuznawanego przez władze w Mińsku odłamu Związku Polaków na Białorusi, który od samego początku rozłamu w największej białoruskiej organizacji polonijnej w 2005 roku stanowi element korozji w relacjach Polski i Białorusi. Jakie moim zdaniem należałoby podjąć kroki, aby problem ten nie zniszczył rodzącego się w sporych bólach i bardzo delikatnego procesu normalizacji sąsiedzkich relacji? Odpowiedź będzie dwustopniowa. Po pierwsze: dla dialogu z Mińskiem nie ma alternatywy - spotkania Pawlaka i Sikorskiego z białoruskim kierownictwem z pewnością są więc krokami w pozytywnym kierunku. Żałować też należy, że podczas inauguracji prezydentury Janukowycza, w kijowskich kuluarach nie doszło do bezpośredniej rozmowy Kaczyńskiego z białoruskim przywódcą, dzięki czemu obecny prezydent RP zapisałby się w historii jako głowa państwa, która przerwała trwającą już 14 lat izolację Aleksandra Łukaszenki w kontaktach z polskimi prezydentami.
Po drugie, w konflikcie pomiędzy grupą Andżeliki Borys a administracją w Mińsku Polska powinna szanować suwerenność Białorusi i ogólnie przyjęte normy obowiązujące w stosunkach międzynarodowych. Polacy pozostają jedną ze stu grup narodowościowych zamieszkujących kraj nszaych wschodnich sąsiadów. Z ręką na sercu trzeba przyznać, że podczas kilkunastoletnich rządów rzekomej "dyktatury" Łukaszenki, żadnemu Polakowi na Białorusi nie spadł przysłowiowy włos z głowy. Mińsk nie wyrzeka się śladów polskiej spuścizny kulturanej i duchowej, która pozostaje jednym z istotnym komponentów współczesnej białoruskiej tożsamości. W prorządowej prasie i wydawnictwach białoruskich często znajdziemy szkice o Adamie Mickiewiczu, Napoleonie Ordzie lub dziejach Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Warszawa, zgodnie z fundamentalną zasadą obowiązującą w klasycznej dyplomacji musi kierować się zasadą nieingerencji w sprawy wewnętrzne sąsiada, a w szczególności - obowiązującego tam prawa. Zwolennicy grupy Andżeliki Borys nie są obywatelami RP, lecz Republiki Białoruś i w tym sensie powinna obowiązywać ich lojalność wobec państwa, którego są mieszkańcami. Ta istotna reguła dotyczy przecież wszystkich mniejszości etnicznych w Europie - np. słowackich Węgrów, Albańczyków zamieszkujących grecki Epir czy Niemców opolskich. Popuśćmy nieco wodze wyobraźni i postawmy się na miejscu władz białoruskich. Czy politykom w Warszawie nie spędzałaby snu z powiek rozłamowa grupa rozbijająca organizację mniejszości niemieckiej lub ukraińskiej i prezentująca na forum wewnętrznym (a co najważniejsze - także zewnętrznym) wrogi stosunek do legalnych władz RP?
Polskie ośrodki opiniotwórcze powinny zrozumieć, iż nie wszyscy zamieszkujący na Białorusi Polacy wspierają tamtejszą opozycję, co automatycznie nie czyni ich "gorszymi". Z punktu widzenia naszej dyplomacji, z pewnością najlepszą opcją byłoby istnienie jednego Związku Polaków na Białorusi, będącego wiarygodnym i przewidywalnym partnerem zarówno dla Warszawy, jak i Mińska. Stąd też grupa A. Borys nie dysponuje monopolem na wydawanie atestów polskości dla białoruskiej Polonii. Władze RP powinny jak najszybciej cofnąć bolesny i niesprawiedliwy zakaz wjazdu dla członków legalnego świetle białoruskiego ustawodawstwa ZPnB, kierowanego w obecnej kadencji przez Stanisława Siemaszkę, a grupę nie uznawaną przez Mińsk zachęcać do podjęcia działań zjednoczeniowych, bądź jeżeli okaże się to niemożliwe, do wznowienia działalności statutowej w zgodzie z białoruskim prawem. Czy będzie to jednak perspektywa możliwa do przyjęcia przez samą Andżelikę Borys i większość polskich elit, wydaje się niestety wątpliwe. Tak czy inaczej, los normalizacji stosunków polsko-białoruskich nie może zależeć od wyeksponowanej medialnie grupy, nie cieszącej się poparciem większości Polaków zamieszkujących Białoruś, nie będących przecież członkami zarówno ZPnB Andżeliki Borys, jak i ZPnB Stanisława Siemaszki.
Białoruś, w przeciwieństwie do wielu krajów obszaru poradzieckiego uniknęła silnych konfliktów narodowościowych i religijnych. Aleksandr Łukaszenka od lata stara się utrzymywać bardzo poprawne relacje z głową Kościoła katolickiego na Białorusi, kardynałem Kazimierzem Świątkiem. W opinii licznych ekspertów europejskich, stosunki narodowościowe u wschodniego sąsiada Polski należą do mocnych stron tamtejszego systemu politycznego. Białoruś od wieków zamieszkują Rosjanie, Azerowie, Uzbecy, Ukraińcy, Polacy, Żydzi, Niemcy, Bałtowie czy Kazachowie. W dziwny sposób, po dojściu do władzy Aleksandra Łukaszenki jakoś nie nastąpił ich masowy exodus. Warto, abyśmy na ołtarzu gier wokół nieuznawanej przez Mińsk części ZPnB nie destabilizowali sytuacji wewnętrznej naszego otwierającego się na współpracę z Europą sąsiada i uratowali proces dobrosąsiedzkiego pojednania.