Autor:
Al
Tytuł: Od uszu aż do czubka ogona
Beta: shimatta
Gatunek: romans, komedia, lekki fluff
ostrzeżenia: kocie
atrybuty (uszy, ogon)
rating: +13
długość: ~25
rozdziałów;
pairing:
Spoiler: pokaż
Dla
pewnej szczególnej osoby, której obiecałam to już dawno
temu^^
Miało być wcześniej, jest teraz. To chyba jakiś znak
Od uszu aż do czubka ogona
I.
Musi
się dostać do Hermiony. Natychmiast. Dlaczego nie wziął peleryny
niewidki? Był taki głupi, głupi...
- Potter!
-
M...Malfoy?!
Harry zamarł. Do portretu dzieliło go kilka
metrów, jeśli tylko by skoczył, obudził Grubą Damę, a ta szybko
otworzyłaby mu przejście ... ale wtedy ślizgon zdobyłby hasło. I
tak źle, i tak niedobrze. Bardzo niedobrze.
- Potter. - Usta
arystokraty rozchyliły się w uśmiechu. - Czy ja dobrze widzę?
Masz na głowie kocie uszy?
Katastrofalnie.
-
Ja, eee. - Co miał powiedzieć? Wytłumaczenie, wytłumaczenie,
szybko, jakieś wytłumaczenie. Nie żeby musiał się tłumaczyć
przed tym głupim ślizgonem... prefektem... który może powiedzieć
McGonagall i... cholera! - To nowy projekt Freda i Georga.
Ślizgon
wzruszył ramionami, i powoli przeszedł tak blisko Harry`ego, że
milimetry dzieliły ich szaty przed otarciem się.
Harry nie
zdążył nawet odetchnąć z ulgą, gdy szczupłe palce schwyciły
jedno z uszu, i gwałtownie je potargały.
- Auć! Ty
cholerny...
- Dla mnie to wygląda jak nieudana próba animagii
- mruknął z zastanowieniem Malfoy, rozwierając palce.
Gryfon
z trudem powstrzymał się, przed gniewnym, kocim parsknięciem,
obserwując ze złością, jak Malfoy oddala się
korytarzem.
Nieudana! Też coś. Przecież uszy udało mu się
prawidłowo zamienić!
II.
Okrył
się peleryną, i, starając się nie oddychać ruszył przez
korytarz. Wiedział, że musi być bardzo ostrożny. Ostatnio ciągle
natykał się na Malfoya. Pod swoim dormitorium, pod wielką salą, w
sowiarni, w pobliżu Pokoju Życzeń... siedzącego na oknie tuż za
załamaniem korytarza, zaledwie trzydzieści stup od wyjścia z
miejsca w którym Harry jeszcze przed chwilą ćwiczył.
-
Zatrzymaj się.
Potter przystanął przerażony, ale już po
chwili odetchnął lekko - wyglądało na to, że Ślizgon wołał
tak do swojego pióra, które ześlizgnęło się z parapetu, i
upadło jakieś dwie stopy za Harrym. Nie
oddychać.
Malfoy
z wdziękiem zeskoczył z okna,
i schylił się by podnieść swoje pióro... a przynajmniej tak to
wyglądało, do czasu, gdy Harry zobaczył jak rzuca się przed
siebie, by schwycić...
- Miaaaaaauuuu! - wrzasnął, czując
jak jego ogon został pochwycony, ściśnięty, szarpnięty, prawie
wyrwany!
- Prawie mnie oszukałeś, gdyby nie ten sunący po
podłodze czarny, puszysty ogonek. - Draco pogładził jedwabistą
sierść kciukiem, nadal nie wypuszczając z dłoni jednej z
najdelikatniejszych i najbardziej wrażliwych części kociego ciała.
- Zdejmij tą pelerynkę, albo wyrwę go i to będzie naprawdę
bolało.
Właściwie już bolało tak, że Harry widział pod
powiekami gwiazdy, więc z gniewem odrzucił płaszcz, i obrócił
się w stronę Malfoya. Co zaowocowało niestety kolejnym,
nieprzyjemnym szarpnięciem.
- Puść. Mnie. - warknął.
Żałował, że nie udało mu się przemienić też zębów: miał
ochotę odgryźć trzymającą go rękę.
- Oczywiście. -
Malfoy wzruszył ramionami, ale wciąż nie rozwarł palców. -
Zamiaucz.
- Co?
- Chcę byś zamiauczał. Wtedy cię
wypuszczę.
- Ty, ty...
Malfoy zmrużył lekko oczy, powoli
zaciskając palce tak, że nawet ogon szczura czułby się ściśnięty,
a co tu mówić, o puszystym, długim kocim ogonie.
- Miauu.
III.
Harry
z przerażeniem spojrzał na swoją rękę. Była włochata.
Mięciutka. Miała PODUSZECZKI.
O
Godryku o Lwim Ryku, co ja mam zrobić?
Hermiona
z pewnością była w bibliotece. Co prawda, po ostatnim razie, gdy
pomagała mu powrócić do w pełni ludzkiej, bezogonowej postaci,
zagroziła, że to ostatni raz, ale widząc coś takiego z pewnością
się zlituje. Harry naciągnął jak się tylko dało rękaw, a
czubek łapy wcisnął do kieszeni. Nawet gdyby ktoś się
przyglądał, nikt nie powinien nic zauważyć. Zawsze zresztą może
udać, że to jakiś kolejny kawał. Wszyscy znali przecież Freda i
Georga. A odkąd wyszło, że to Harry był ich cichym wspólnikiem...
cóż, zawsze mógł mówić, że pomaga w testowaniu. Na wszelki
wypadek lepiej jednak nie wystawiać się na publiczny widok.
Szybko
pobiegł do Biblioteki. Z ulgą zauważył że Pani Pince nie ma za
ladą. No tak, miała się odbyć jakaś narada nauczycielska...
-
Hermiono! - syknął w stronę półek, rozglądając się wśród
regałów. Nie było jej przy stolikach, ale być może skorzystała
z nieobecności bibliotekarki i zawędrowała do Działu Ksiąg
Zakazanych.
- Hermiono, jesteś tu? - zawołał znów.
-
Twoja przyjaciółka znajduje się dwa piętra niżej, w ciasnym
schowku na miotły. - Zza pleców Pottera rozległ się ironiczny
głos. - Zatrzasnęli się tam z Weasleyem, jakieś dwie godziny
temu.
- Co?
- Oh, nie ekscytuj się tak Potter. Są już
prawie dorośli. Nikt nie zwrócił by na to uwagi, gdyby nie fakt,
że zajęli ulubione miejsce Crabble'a i Goyle'a.
- Fuj!
-
Też tak sądzę. - do głosu Draco wkradła się nuta oburzenia. -
Ślizgoni mają specjalną rozpiskę i rezerwują ten schowek na
konkretne godziny, a twoi przyjaciele wepchali się tak bez
kolejki.
Nagle usta Malfoya rozchyliły się w uśmiechu.
-
Czyżbyś znów przyprawił sobie ogon, że biegniesz do swojej
przyjaciółki po pomoc? Uszu nie widzę ale... obróć się, daj
zobaczyć...
Harry cierpliwie czekał aż Malfoy podejdzie. Gdy
ręka Ślizgona prawie dotknęła tyłka Pottera, w miejscu skąd
ogon powinien wyrastać, chłopak wyszarpnął łapę z kieszeni, i
przejechał błyskawicznie pazurami po policzku, piersi i
przedramieniu blondyna.
Tym razem to Draco wrzasnął.
Harry
zaśmiał się, i pognał do Skrzydła Szpitalnego. Z pewnością nie
miał zamiaru wyciągać swoich przyjaciół ze schowka, pod którym
czaiła się banda rozgoryczonych Ślizgonów.
Na szczęście,
pani Pomfrey miała do niego słabość.
IV.
Nie
był w stanie przyznać się pielęgniarce, że dziwna zmiana wyglądu
ręki to skutek niekompletnej przemiany, i pół popołudnia spędził
w jej prywatnych pokojach, zażywając eliksiry przeciwsierściowe,
poddając się zaklęciom modyfikacyjnym, i wreszcie wyjątkowo
nieprzyjemnemu obcinaniu pazurów... paznokci. Po tym, jak wyszło na
jaw, w jakich warunkach dorastał Harry, pani Pomfrey zaczęła mu na
wszelkie sposoby matkować - przez co, o mało nie zarobił klapsa,
próbując wyrwać rękę z jej uścisku, gdy do jego wyglądających
coraz normalniej palców, zbliżyły się małe nożyczki.
Pielęgniarka wychodziła kilka razy do innych pacjentów, i za
którymś razem, doszła do wniosku, że przemiana ręki mogła być
skutkiem rzuconego błędnie zaklęcia. Harry domyślał się, że
widocznie Malfoy musiał zgłosić się ze swoimi „obrażeniami”.
Harry nie ciął go głęboko, ale, z pewnością zostały by szramy,
niszczące urodę Ślizgona. Kobieta jednak nic nie powiedziała, nie
próbowała też z nim poważnie porozmawiać, więc Potter doszedł
do wniosku że uznała, iż obaj zostali dostatecznie ukarani a
sprawa ostatecznie załatwiona.
Gdy tylko wyszedł z komnat
pielęgniarki - wyczochrany, wyprzytulany, wymięty, napojony
eliksirami odżywczymi, i z założonym na rękę złotoczerwonym
bandażem, od razu natchnął się na Malfoya.
- Ty dupku -
warknął Ślizgon, i Harry po chwili zrozumiał dlaczego. Co prawda
szata na piersi rzeczywiście została jedynie rozdarta, ramię
wydawało się trochę zadrapane - czuły, odrobinę koci nos wyczuł
na nim leczniczą maść - ale policzek...
Widniały na nim
cienkie, jasnoczerwone szramy. Bardzo widoczne szramy.
- Trzeba
było nie ciągnąć kota za ogon - mruknął Gryfon, odwracając się
uśmiechem.
Który zniknął już następnego dnia, gdy tylko
zobaczył, jak cała chmara dziewczyn, w tym nawet kilka Krukonek, i
jedna niezwykłej urody uczennica Hufflepuffu nadskakują Draco,
siedzącemu przy stole z zbolała miną.
- Nie zdziwiłbym się,
gdyby sam się tak poranił - mruknął Ron, widząc, że nawet kilka
Gryfonek rzuciło w stronę Malfoya współczujące spojrzenia. -
Ohydna fretka.
- Ohydna fretka - przytaknął Harry.
V.
Przemienił
się. Całkowicie.
Czuł jak jego całe ciało drży z
niecierpliwości, by wypróbować każdą nowonabytą umiejętność.
Śledzić. Skradać się. Biec.
Tak, wybiec poza Pokój
Życzeń, wytarzać w pachnącej trawie...
Cóż, przecież nic
nie stało mu na przeszkodzie. Była noc, Snape nadal leżał w
śpiączce, Malfoy był zajęty obskakującymi go ponętnymi
dziewczynami, a padający deszcz z pewnością nie nastrajał nikogo
do spacerów w świetle księżyca.
Harry, czując pod sobą
miękka trawę niemal zamruczał z radości. I ten zapach. Lasu.
Zieleni. Zwierząt, które przypatrywały mu się z zaciekawieniem.
I...
O królu wszystkich kotów, co TO za zapach?
Rzucił
się w stronę niewysokiej jabłoni, mając nadzieję, że gdy tam
dobiegnie, źródło przyjemnej woni nie zniknie.
- Kici,
kici... - Kilkadziesiąt stóp przed nim pojawił się Malfoy
trzymając pęk magicznej kocimiętki. Oczy Ślizgona rozszerzyły
się lekko. - Ale jesteś dużym kotkiem!
W głosie zabrzmiał
strach. Harry przypadł do ziemi, zastanawiając się, ile będzie
musiał czekać, aż chłopak zrozumie jak
dużego ma przed
sobą kota, i zacznie uciekać. A wtedy Harry poczeka chwilę, i
pobiegnie za nim, rzucając się na niego, wyrywając te ślicznie
pachnące zioła, i może trochę go pogryzie, bo wciąż pamiętał,
jak bolały go uszy i ogon.
Coś z tego co planował, musiało
odbić się w jego oczach, bo Malfoy zachwiał się i... padł na
tyłek. Harry czaił się przez chwilę, ale gdy zobaczył, że jego
cel nie ucieka, stracił większość zainteresowania.
Może
Ślizgon przestraszył się na tyle, że pozwoli sobie wyjąć z ręki
zioła?
Harry ostrożnie obwąchując wszystko wokół, skradał
się do Malfoya. Jeszcze tylko kawałeczek, zaraz jego zęby dotkną
zielonego pęku i...
Miauknął, gdy coś zacisnęło się na
jego szyi, i przerażony odskoczył do tył.
- Mamy oboje
szczęście, że te obroże dostosowują się do obwodu szyi -
mruknął Draco wstając i otrzepując szaty. Harry starał się nie
ruszać, każde drgnięcie ciała sprawiało mu ból.
- Hej,
spokojnie. - Dłonie Malfoya przesunęły się po napiętych
mięśniach kota. Pojedynczy dotyk zmienił się w powtarzające się,
ciągłe, przyjemne głaskanie, sprawiając, że po kilku minutach
tych zabiegów z gardła dużego kota wyrwało się mruczenie. Harry
dopiero po chwili zorientował się, że jego ciało specjalnie
wygina się tak, by dłonie chłopaka dotykały najbardziej
wrażliwych na pieszczoty miejsc.
Draco widząc zmianę w
zachowaniu „pupila” wcisnął mu do otwartego pyska pęk
kocimiętki.
Harry zamrugał.
Po czym, czując że z jego
gardła wyrywa się coś pomiędzy szczekaniem a chichotem, rozgryzł
zioła, rozrzucił na kilka metrów wokół siebie, i zaczął się w
nich tarzać.
Gdzieś z daleka dobiegł go jeszcze radosny
śmiech ślizgona, zapewne halucynacja, bo przecież ten łuskowaty
gatunek uczniów umiał jedynie pogardliwie parskać.
Gdy Harry
był już całkowicie zmęczony, i absolutnie szczęśliwy, jego
ciało przekształciło się ludzkie, a obroża zredukowała do
cienkiego srebrnego łańcuszka z kotem.
Zanim zdążył
poprawić pomięte, trochę poszarpane szaty, zanim w ogóle wstał,
Malfoy podszedł do niego, przyklęknął i pocałował go.
A
później, korzystając z tego, że Gryfon zamarł jakby właśnie
zobaczył ducha Voldemorta, spokojnie odszedł w stronę zamku.
VI.
Nienawidził
go. Nienawidził. Nienawidził. Bardziej niż cokolwiek innego!
Harry
stał przed lustrem, kolejny raz próbując zdjąć z szyi łańcuszek.
Niestety, biżuteria opierała się temu z wyjątkową siłą, tak,
jakby każde drobne ogniwo ważyło co najmniej sto funtów.
Oczywiście mógłby poprosić o pomoc Hermionę albo jakiegoś
nauczyciela, i być może ową pomoc by otrzymał, ale w zamian
musiałby coś dać.
Dobre wytłumaczenie dlaczego ma na sobie
zaczarowany naszyjnik, z wisiorkiem, na którego odwrocie widniały
inicjały Malfoya, a i sam jego wygląd wręcz krzyczał to nazwisko.
Drogi. Ekstrawagancki. Piękny. Cholernie nieprzydatny, bezużyteczny,
drażniący i nie do odczepienia.
Tak bardzo chciał się znów
przemienić, ale oczywiście nie było to możliwe.
Malfoy był
dosłownie wszędzie.
A dopóki Harry nie był pewien jaką władzę dawała
Ślizgonowi ta obróżka, i w jaki sposób można by ją zlikwidować,
nie zamierzał ryzykować.
Wymknięcie się ze szkoły było
praktycznie niemożliwe. A przemienienie się w zamku, gdy nie był
pewien ,czy nie podda się pewnym zwierzęcym instynktom - zbyt
niebezpieczne.
Westchnął, naciągając na siebie pelerynę.
Nic nie szkodziło mu spróbować? Może Malfoy przestał czatować
na błoniach?
Udało mu się dojść jedynie na pierwsze
piętro, gdy za oknem zobaczył ciemną smugę, goniącą złotą
piłeczkę. Ślizgon znalazł sobie zajęcie, zamiast bezproduktywnie
czaić się w ciemnościach.
Harry zaczął żałować, że nie
może zamienić się w domowego kota jak McGonagal lub w króliczka.
Właściwie, dopóki nie zobaczył w lustrze że jest tym
cholernym gepardem, był przekonany że będzie zwykłym, małym,
czarnym kotem.
Zawrócił do pokoju.
Może kiedyś komuś
znudzi się polowanie na niego.
VII.
Musiał
się przemienić. Chciał się przemienić. Marzył o tym.
Jego
kości bolały, błagając o stanie się choć na chwilę giętkim,
sprężystym kotem, skóra swędziała, a umysł skupiał się na
pojęciach: trawa, kocimiętka, tarzać się, biegać, polować.
Mógłby iść do Pokoju Życzeń, ale tam miało wstęp za
wiele osób. Gdyby Harry zmieniał się w kotka, po prostu ukrył by
się gdzieś tam, i albo poczekał aż wszyscy wyjdą, albo wrócił
do swojej postaci i ich dyskretnie wygonił.
Na jego prośbę o
„miejsce, gdzie mógłby się zamienić, nie wyrządzając nikomu
krzywdy” Pokój Życzeń zmienił się w pomieszczenie pełne
ogromnych klatek. Kolejne próby niestety nie przyniosły nic
lepszego.
Gdzie było na tyle mało uczniów, ze bez problemu
mógłby stać się na chwilę gepardem?
Błonia i Pokój
Życzeń odpadały ale... Lochy! W dodatku Malfoy nigdy by nie
podejrzewał czegoś tak zmyślnego.
Harry nałożył pelerynę,
i przemknął w stronę królestwa którego władca spał naprawdę
długim snem w Skrzydle Szpitalnym.
Sala eliksirów była
duża... i pusta. Idealna.
Ściągnął okulary, nie chcąc mieć
ciemnych obwódek wokół oczu i opadł na ziemię, czując jak jego
ciało przemienia się. Nie miał jeszcze takiego doświadczenia jak
McGonagall, więc nie wychodziło to zbyt płynnie, ale...
zadowalająco.
Przeciągnął się, i ziewając obszedł całe
pomieszczenie. Żałował trochę, że nie wziął tu kocimiętki.
Pachniała naprawdę wspaniale i nic nie stało by na przeszkodzie,
by trochę się w niej wytarzać.
Nic z wyjątkiem...
-
Severusie, naprawdę nie powinieneś jeszcze wstawać...
-
Spałem dostatecznie długo! - gniewny, ironiczny głos mógł
należeć tylko do jednej osoby, i Harry, nawet w swojej kociej
formie miał o tym doskonałe pojęcie. - Weź ode mnie te ręce!
-
Chcę ci pomóc dojść do sypialni.
Gepard się wzdrygnął.
Pomóc mu dojść do sypialni... czy parzyć się z nim? Ohyda!
-
A ja chcę zobaczyć moją pracownię. Teraz.
- Powinieneś się
położyć.
- Draconie Lucjuszu Malfoy, czy chcesz bym przeklnął
twój tyłek tak, jak wtedy gdy wypiłeś całe moje wino ukryte w
piwniczkach twojego ojca, oświadczyłeś się mojej przyjaciółce i
zasnąłeś na moich kolanach, to...
- Trzeba było tak od razu!
- kroki skierowały się ku sali, w której znajdował się Harry.
Chłopak rozejrzał się z paniką. Po tym jak zatrudniony na
chwilowe zastępstwo młody profesor eliksirów, wysadził połowę
pomieszczenia w powietrze, z sali został usunięty nie tylko on, ale
i większość znajdujących się w środku mebli. Był w
pułapce.
Położył uszy po sobie, i wpełzł najdalej jak mógł
do kąta, czekając aż Malfoy i Snape wejdą do sali.
Pierwszy
w drzwiach pojawił się Draco, i zamarł, widząc przyczajonego do
skoku geparda.
- Severusie! - Chłopak obrócił się nagle. -
Całkowicie zapomniałem! Chciałbym pokazać ci, jaki prezent
dostałem ostatnio od ojca.
- Myślałem że wyrosłeś już z
chwalenia się prezentami - prychnął Snape.
- Ten jest inny.
Zostawiłem go tu w klasie, bo wiedziałem, że pierwsze co będziesz
chciał zobaczyć po przebudzeniu to pracownia eliksirów...
Harry
zastanowił się, czy profesor też czuje drżenie głosu chłopaka.
Rozejrzał się - w sali nie było nic, co można by nazwać
prezentem.
- Kici, kici... - Draco szepnął. - Przyjdziesz do
mnie, kotku.
- Ojciec podarował ci kota? - Severus odsunął
Malfoya od drzwi, i zerknął do Sali. - Po co? I dlaczego musisz
trzymać go tuta.... Draco!
Jakaś część Harry`ego, po części
kocia a po części ludzka miała ochotę zachichotać na widok szoku
malującego się na twarzy mężczyzny. Animag wysunął się lekko z
półcienia, wciąż przyciśnięty do podłogi. Wystarczyło by,
gdyby zawarczał, oni odsunęli by się, mógłby wtedy wybiec z
sali... może nie był małym kotem, ale pewnością bardzo szybkim,
i zanim ktokolwiek by zareagował...
O koci królu podziemi,
ten zapach.
Draco wyjął z niewielkiego woreczka kilka liści
kocimiętki i ścisnął je w dłoni.
- Spokojnie Severusie,
jest bardzo grzeczny i oswojony. No, podejdź tu, futrzaku.
Zachęcony
Harry podpełzł bliżej i bliżej, aż jego nos znalazł się kilka
centymetrów od ręki Malfoya. Nie warknął nawet gdy druga dłoń
chwyciła go za obróżkę, i zmusiła do położenia się.
- Co
to jest? - Snape wyglądał jakby właśnie połknął cytrynę. W
całości.
Harry, zanurzony w przyjemnym zapachu, zachichotał
na ten widok.
- To gepard.
- Z dwoma ogonami.
- Tak.
- Draco kiwnął głową, ciągnąc Harry`ego za ucho. Kot mimo że
był zajęty pachnącym ziołem, z pewnością usłyszał ciche
syknięcie „ty cholerny idioto!”. - Podrap go. Lubi to.
Malfoy
przyciągnął Snape'a. Gdyby Harry nie widział tego na własne oczy
z pewnością by nie uwierzył. Ręka profesora zawisła kilka
centymetrów nad jego futrem. Gdy szczupłe palce dotknęły jego
boku zawarczał ostrzegawczo i odsunął się.
- Głupi kocie. -
W głosie Malfoya zabrzmiało zdenerwowanie. - To Severus. Mój
wujek. Musisz być dla niego miły!
„Albo przerobi cię na
gepardzie składniki eliksirów, głupi kocie” dodało spojrzenie
Draco.
Harry prychnął. Nie chciał czuć na sobie obcych rąk.
Nie miały prawa go dotykać!
VIII.
Draco
zapiął do obroży podany mu przez Severusa łańcuch, i pociągnął
geparda w stronę swojego pokoju. Prefekci, jeśli chcieli mogli
otrzymać osobną sypialnię. Ron, wolał zostać z resztą chłopców,
ale Hermiona chętnie skorzystała z tego przywileju, natychmiast
zawalając cały pokój książkami.
- Przez ciebie, będę
musiał szybko pisać do ojca, zanim zrobi to Severus... profesor
Snape! - warczał Ślizgon, kierując się do dormitorium Slytherinu.
– Masz pomysł, jak mam mu powiedzieć, że podarował mi
dwuogoniastego geparda?!
Harry miauknął złośliwie. Gdyby nie
to zielsko, trzymane przez Malfoya, dawno by mu się wyrwał i
uciekł.
Początkowo Snape od razu chciał go odesłać, jednak
chłopak jakoś go przekonał, by wielki kot został w jego pokoju. W
sumie Harry wcale nie był aż taki duży. Nawet Snape, oceniając
go, stwierdził, że chociaż jest dosyć długim okazem, to jego
boki wydają się zbyt zapadnięte, a struktura kostna zdradza, że
raczej został odłowiony z miejsca gdzie sam zdobywał pokarm, i
owego pokarmu nie było zbyt wiele, niż, że pochodzi z hodowli, w
której regularne, obfite posiłki gwarantowały doskonałe zdrowie
zwierzęcia.
Kot jedynie na to prychnął. Jeśli samotne
zdobywanie pokarmu to podkradanie się do lodówki i wypatrywanie
tego, co mógłby zjeść tak, by nikt nie zauważył ubytku, to
rzeczywiście został „odłowiony”.
Gdy doszli do wejścia
do dormitorium, Draco przywiązał go kilka metrów dalej,
zostawiając trochę kocimiętki, i cicho, tak, by Harry nie słyszał
podał hasło. Przeszli przez Pokój Wspólny Ślizgonów - dzięki
Salazarowi, całkowicie pustemu - i Harry został zaciągnięty na
wąskie schody, a po nich, do pokoju Malfoya.
- Przemień się
Potter - warknął, wrzucając do płonącego ognia trzymane w ręce
zioła, które spłonęły w ciągu sekundy, natychmiast uwalniając
umysł Harry'ego od działania rośliny. Kłócenie się w kociej
postaci nie miało zbyt wiele sensu, więc, gdy tylko Malfoy odwrócił
się, dając mu odrobinę prywatności, postarał się przybrać
postać człowieka.
Już po chwili, ze złością odrzucił
łańcuch, pełniący rolę smyczy.
- Co ci strzeliło do głowy,
by przemieniać się w jego klasie!
- Dlaczego powiedziałeś że
jestem twoim kotem!
- Czemu na niego warknąłeś! Wiesz co mógł
ci zrobić?!
- Jak śmiałeś pozwolić mu mnie dotknąć!
-
Czemu miałeś dwa ogony!
- Dlaczego mnie pocałowałeś!
Draco
zamarł. Przez chwilę wydawało się że ma zamiar coś powiedzieć,
ale na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek.
-
Pocałowałem cię? Nie pamiętam... całuję naprawdę wiele osób,
Potter.
Harry prychnął, odwracając się w stronę drzwi.
-
Dziękuję za uratowanie mojej tajemnicy, Draco - mruknął złośliwie
Malfoy. - Te słowa nie mogły by ci przejść przez gardło,
prawda?
- Gdybyś na mnie nie polował, nie musiał bym tam
łazić.
- Prawda.
Ręka Harry'ego zamarła kilka cali od
klamki. Ze zdziwieniem poczuł, jak Draco przysuwa się, i powoli go
całuje. Lekko. Przyciskając do jego warg swoje wargi, bez
rozchylania ust, czy zetknięcia się języków. Zwyczajny, niemal
niewinny pocałunek.
- Musiałem sprawdzić, czy powtórzenie
tego, co podobno miało miejsce, coś mi przypomni - mruknął
ślizgon, z zastanowieniem muskając palcami swoje wargi. - Ale nadal
nie mogę nic skojarzyć.
Potter, nie przejmując się tym, czy
ktoś go zobaczy czy nie, wypadł jak burza z pokoju Malfoya.
IX.
Kiedyś,
wszędzie gdzie się ruszył był Malfoy. Teraz,
wszędzie gdzie zajrzał znajdował słodycze. Prawie krzyknął, gdy
otwierając podręcznik na pierwszych od kilku miesięcy, i co więcej
- pierwszych po wojnie, eliksirach, wypadła z niego duża tabliczka
czekolady z Miodowego Królestwa.
Podobne niespodzianki znalazł
w kilku innych podręcznikach, w torbie, w kieszeniach szaty, w
kufrze i w szufladzie na bieliznę. Ron kpił trochę, że znalazł
sobie wielbicielkę, Hermiona sprawdziła, czy skład produktu nie
uległ zmianie, a Harry czuł coraz większe rozdrażnienie.
Gdy
więc napotkał w pustym korytarzu Malfoya, szybko skorzystał z
okazji.
- W co ty pogrywasz? - syknął, rozglądając się.
Jego przyjaciele mogli nadejść w każdej chwili, a nie miał ochoty
by widzieli, że rozmawia z blond-włosym dupkiem. Zwłaszcza Ron by
tego nie zrozumiał.
Draco poprawił torbę na ramieniu i
westchnął.
- O co znowu chodzi?
- Słodycze.
Na
wargach Malfoya pojawił się oszczędny uśmiech.
- Dokarmiam
cię. Musisz trochę przytyć.
- CO?
- Snape nigdy by nie
uwierzył, że nie dbam o prezent
od ojca. Nie możesz być tak wychudły. Jako gepard masz prawie pięć
stóp długości, a ważysz około stu-dziesięciu funtów.
Harry
wzruszył ramionami.
- Moja waga
nie zmieniła się podczas przemiany - zmarszczył brwi, widząc
dziwny wzrok Malfoya - No co?
- Przy twoim wzroście, to jest i
tak za mało.
- Jakby akurat to miało cię obchodzić!
-
Nie obchodzi. - W srebrnych oczach błysnęło rozdrażnienie. - Ale
nikt mi nie zarzuci, że nie potrafię zadbać o zwierzę. Choćby
było gepardem.
Koty nie jadają czekolady, mruknął wieczorem
Harry, nadgryzając tabliczkę. Ale on nie był kotem. I lubił
słodycze.
X.
Ron prawie zakrztusił się
sokiem dyniowym gdy Malfoy, ta
cholerna fretka,
podszedł do ich stołu.
- Musimy porozmawiać. Prywatnie. Jak
tylko zjesz. Spotkamy się tam, gdzie wpadliśmy na siebie ostatnio.
- Dodał ciszej i zerknął na talerz Harry'ego, uśmiechając się
ironicznie. – Pulpety? W nich jest mniej mięsa niż dostają
domowe koty!
Po czym, korzystając z stanu osłupienia w jaki
wprawił połowę Gryfonów, wyszedł dumnie przez drzwi wielkiej
sali.
Harry zerknął na przyjaciela. Ron zrobił się odrobinę
zielony, i naprawdę wyglądał jakby nie mógł złapać powietrza.
- To...to.... on! Co on tu robi! Robił! On!
- Chce tylko
porozmawiać. - Harry wzruszył ramionami.
- Brzmiało to
bardziej jak wyzwanie do pojedynku, Harry. - Hermiona spojrzała na
niego z troską. - Chyba nie zamierzasz z nim walczyć, prawda?
-
Oczywiście, że nie - mruknął, nakładając sobie dwa kolejne
pulpeciki.
Uwielbiał
pulpeciki.
Cokolwiek
Malfoy mógł im zarzucać było tylko próbą zdyskredytowania jego
ulubionej potrawy. Nieudaną próbą.
XI.
Ron
i Hermiona nie próbowali iść za nim, zwłaszcza, że miał przy
sobie mapę Huncwotów, ale i tak nie byli zbyt zadowoleni że idzie
się spotkać sam na sam ze ślizgonem.
Draco nie powitał go
słowami „nareszcie”, „mógłbyś jeść szybciej” ale powoli
i z namysłem zlustrował jego sylwetkę tak, że Potter od razu
poczuł się jakby stał przed nim nago.
- Profesor Snape chce
cię natychmiast widzieć.
- Nie mogłeś tego powiedzieć od
razu, przy stole? - warknął Harry. - Przecież on mnie zabije...
-
Ujmę to tak. Severus chce ocenić mojego geparda. Jeśli nie chcesz
by twoja mała tajemnica wyszła na jaw...
Harry westchnął.
-
Mam się tu przemienić?
- Pokój Życzeń. - Draco nie
spoglądając na niego, ruszył korytarzem. - Masz przy sobie
pelerynę?
- Tak. A co?
- Powiedziałem Severusowi, że
spróbuję ją od ciebie pożyczyć i przyprowadzę pod nią kota.
-
Nigdy bym ci jej nie pożyczył.
- Zasugerowano mi to. – Draco
mruknął. - Jak coś, obiecałem Ci za to pisanie wypracowań przez
kolejne trzy tygodnie.
- Zrobisz to?
Draco wzruszył
ramionami.
- Pancy jest mi winna kilka przysług - zamyślił
się .- I kilka innych osób też... nawet Severus. Chcesz zobaczyć
jak stawia sobie sam ocenę niższą niż powyżej oczekiwań?
Harry
sięgnął do torby po pelerynę.
Oczywiście
że chciał.
XII.
-Wygląda
lepiej – Snape powiódł różdżką od końca pyska dużego kota,
aż do czubka długiego ogona. A później drugiego. - Lucjusz
napisał że to gepard z niewielką domieszką krwi Nundu. Stąd te
ogony.
Harry westchnął z ulgą, pierwszy raz ciesząc się, że
Malfoy'owie potrafili być pomysłowi.
-Niestety twój ojciec
nie był wstanie dokładniej określić pochodzenia tego.. kota –
Snape skrzywił się lekko – Sadzę więc że został pozyskany w
sposób nielegalny. Nie powinieneś ujawniać jego obecności w
szkole. Właściwie, w ogóle nie powinno go tu być.
-Trzymam
go w zamknięciu – kiwnął głową Draco.
Kot spiął się,
czując jak ręka profesora przesuwa się wzdłuż tylnej łapy.
„Przeklęty Salazarze, jestem obmacywany przez Snape'a!”
wykrzyknął w myślach, starając się przysunąć bliżej Malfoya,
trzymającego w pogotowiu zioła. Harry potrzebował jeszcze więcej
przyjemności płynącej z rozkosznego zapachu, by móc wytrzymać to
molestowanie.
Snape podał mu, rozwierając zaklęciem pysk,
dwie płynne szczepionki, a Malfoyowi przekazał eliksir odżywczy,
który powinien dodawać mu do wody.
Gdy Harry mógł już
zeskoczyć już ze stołu, od razu zorientował się, że coś poszło
nie tak. Jego kończyny musiały zgiąć się minimalnie bardziej, by
utrzymać ciężar, ciało lekko zachwiało, a obraz przed oczami
rozmył. Draco nie zauważył tego, okrywając go peleryną, i w
asyście Snape'a prowadząc do swojego pokoju. Malfoy rozmawiał
przed dormitorium jeszcze chwilę z profesorem, i dopiero
nieregularne drżenie trzymanego w ręce łańcucha dało mu do
zrozumienia, że mogło stać się coś złego.
Ledwo zdążyli
wejść do pokoju, jak Harry, miaucząc z bólu, przybrał ludzką
postać i pobiegł w stronę łazienki.
Jak tylko skończył
wymiotować, poczuł jak ktoś wkłada mu do ręki wilgotny
ręcznik.
-To te szczepionki – Draco skrzywił się. - Chyba
nie powinno się ich chyba stosować na animagach.
-Teraz to
mówisz? - jęknął Potter, przemywając twarz – Szczoteczka do
zębów. Proszę.
Malfoy rozejrzał się wokół, i Harry trochę
zdziwił się, gdy ten wydał okrzyk radości na widok mydła.
Dopiero jak Ślizgon sięgnął po różdżkę, domyślił się o co
chodzi: niedawno przerabiali zaklęcia transmutujące środki higieny
osobistej. Mydło szybko zmieniło się w szczoteczkę, i Harry
trochę mniej zakłopotany niż myślał że będzie - po tym, jak
Malfoy najpierw widział jak wymiotuje, a później, stojąc w
otwartych drzwiach obserwował jego czyszczenie zębów, - mógł
wreszcie wyjść z łazienki. Nie zaszedł daleko, siadając na
dywanie tuż za drzwiami łazienki.
-To było straszne -jęknął,
nie starając się już nawet zachować godności. Nie było zresztą
wiele do zachowania; większość znajdowała się już tam, gdzie
jego zjedzony niedawno obiad.
Już nigdy nie dotknę
pulpetów.
Harry spodziewał się, że Draco z niego zakpi, ale
blondyn jedynie przysiadł na piętach, opierając plecy o kolumienkę
swojego łóżka.
-Będziemy musieli w jakiś sposób uniknąć
kolejnych szczepień. - Malfoy zamyślił się.
-Nie możesz
powiedzieć ze zabrałeś mnie do jakiegoś
weterynarza?
-Kogo?
-Uzdrowiciela
zwierząt.
-Sever...Profesor Snape... ach, pieprzyć to, Severus
byłby zdruzgotany, gdybym powiedział, że nie chcę jego pomocy. -
chłopak wzruszył ramionami – Ale może przekonam go, bym to ja
podawał ci te leki.
-Jest twoim ojcem chrzestnym, prawda? I
dlatego pozwala ci na to wszystko? - zapytał Gryfon. Wcześniej nie
wyobrażał sobie, by ktokolwiek z uczniów mówił do Mistrza
Eliksirów po imieniu. Malfoy był jednym z nielicznych, nawet wśród
swojego domu, którzy nie czuli obaw przed Snapem.
-Nie, nie
jest moim ojcem chrzestnym. - Draco przewrócił oczami - Ale, wierz
mi, moje skomplikowane sprawy rodzinne to nie jest coś, czym
chciałbyś się zajmować.
-Wypróbuj mnie.
Draco spojrzał
na niego z politowaniem.
-Jestem Gryfonem, więc nic nikomu nie
zdradzę. - dodał Harry. Nie wiedział dlaczego, naprawdę chciałby
wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
Widocznie ślizgon zaczął
rozważać to co chłopak powiedział, bo zamyślił się i skinął
głową.
-Ani ojciec, ani Severus nie chcą bym powiedział
matce, że ze sobą sypiają.
Właściwie, po tym jak ów obraz
pojawił się w jego głowie, Harry wolałby, by jemu Draco też tego
nie mówił.
XIII
-Walczyłeś
z Malfoyem!
Ron i Hermiona czekali w ciemności Pokoju
Wspólnego na jego przybycie, i zaatakowali jak tylko przeszedł
przez dziurę pod obrazem i ściągnął z siebie pelerynę niewidkę.
Potter westchnął. Właściwie tego mógł się
spodziewać.
-Dokopałeś mu? - Weasley podchodził do problemu
w bardziej praktyczny sposób.
-Nie, nikomu nie dokopywałem. I
z nikim się nie biłem. - Harry potrząsnął głową – W ogóle
nie było żadnej walki.
-I z powodu rozmowy wyglądasz tak,
jakby przeżuł cię Puszek?
Cóż, to rozmowa to zaczęła,
spowodowała i sprowokowała że nie tylko wyglądał tak, ale i czuł
się równie nieprzyjemnie.
-Właściwie...
prawie.
-Harry!
-Nic mi nie zrobił, Hermiono. Ani ja
jemu.
-Powiedz, że cię nie dotknął. - Hermiona zatrzymała
go, gdy chciał ruszyć do sypialni.
Gryfon otworzył usta by
powiedzieć, że oczywiście, Malfoy go nie dotknął, gdy nagle
przypomniał sobie o tym co robił Ślizgon, gdy animag zmieniał się
w geparda. Naprawdę było niewiele miejsc w których nie był
dotykany. Odrobinę jednak niepokoiło go to, że tak mało się tym
przejmuje.
-Harry....
Zdziwiony wzrok Gryfona spoczął na
dziewczynie.
-On cię nie skrzywdził, prawda?
-Przecież
mówiłem!
-Nie mówię o tym, że się pobiliście, chodzi mi o
to... czy...
O ile dla Harry'ego zakłopotanie Hermiony było
czymś niezrozumiałym, o tyle Ron pojął je w lot. Rudzielec
zmarszczył brwi, przyglądając się przyjacielowi. Jego oczy
natychmiast rozszerzyły się, gdy zobaczył, że pod nierówno
zapiętą szatą, Harry ma ubraną białą koszulę, całkowicie
odmienną od tej, którą nosił przez cały dzień.
-Zmieniałeś
strój?
-Nie – Harry zaprzeczył – Musiałem pożyczyć
koszulę.
-Od Malfoya?! - wykrzynął Ron – To znaczy.,...
dlaczego od niego? I dlaczego tamtą zdjąłeś?
-Ron! -
Hermiona przerwała mu, podchodząc do przyjaciela, i obejmując go
ramionami - On cię nie skrzywdził, prawda Harry?
Cóż,
ciągnął go za uszy i ogon, nałożył mu tą paskudną obrożę -
a Potter znów zapomniał zapytać się go czym ona jest i jak ją
zdjąć - zmusił go do przyjścia do Snape'a i zażycia paskudnych
szczepionek.
-Zabiję drania! - krzyknął Weasley, ruszając w
stronę portretu. Harry schwycił go za szatę i odciągnął
go.
-Nie zrobił nic aż tak złego. Był w sumie
miły.
-Miły?!
-Czy on cię pocałował, Harry?
-Tak
jakby – Potter wzruszył ramionami – Pierwszy raz chyba
przypadkiem, a później żeby przypomnieć sobie, czy rzeczywiście
to zrobił.
-I nie miałeś nic przeciwko?! – dopytywał się
Ron – A jakby zaczął cię obmacywać?
Oczy Harry'ego
rozwarły się ze zdumienia.
-Przecież on woli kobiety. Jest
no.. normalny.
-Normalny Malfoy? - Weasley pokręcił głową -
Widziałeś te wszystkie dziewczyny wokół niego, co? Każda z nich
myśli że nawróci go na heteroseksualną drogę. Mówi się, że
ten łajdak zrobił to z kilkoma z nich, by sprawdzić na własnej
skórze czy zmiana orientacji jest możliwa, ale jemu nic nie pomoże.
Jest tak homo, że gdyby nie jego narcystyczna natura, pewnie każdy
zaczął by bać się o swój własny tyłek.
-Ron!
-Ale
to prawda Hermiono! Nie chodzi o to że mam coś przeciwko wiesz, że
Charlie jest w tej samej lidze. Ale Malfoy to inna sprawa. Gdyby był
hetero, chyba połowa rodziców próbowałaby przeforsować rzucanie
przymusowego zaklęcia cnoty na wszystkie uczennice.
-On jest
po części willą, Harry. - dodała Hermiona – Więc cokolwiek Ci
zrobił...
-Nic nie zrobił! Nic z tego typu rzeczy. Po prostu
lubi moją animagiczną postać.
-Udało ci się? I
pokazałeś... jemu?
-Harry!
XIV
Gdy
tylko dotarli do Pokoju Życzeń, Harry wysunął się spod peleryny.
Już kiedyś było trudno chodzić pod nią we trójkę, ale teraz
naprawdę stało się to niewygodne.
Rozejrzał się, wokół.
Podłogę pokrywała miękka, krótka trawa, gdzieniegdzie przetykana
drobnymi żółtymi kwiatkami.
-Gotowy?
-Umh – Harry nie
był pewien czy nie powinien uprzedzić ich jakim naprawdę jest
zwierzęciem. Oboje zakładali że był kotem, i tak, to była
prawda, ale nie należał jak sądzili, do domowego rodzaju Felis.
Westchnął. Przecież będą wiedzieli że to nadal on, więc
nie powinni się przestraszyć.
Mimo że wydawali się naprawdę
ciekawi przemiany, odwrócili się dyskretnie. Harry przymknął
oczy, czując jak magia otacza go, i łagodnie przeprowadza przez
granice narzucane mu przez ludzkie ciało. Chłopak opadł na miękkie
łapy i miauknął przyzywająco, podchodząc bliżej.
Oczy
Hermiony i Rona rozszerzyły się w przerażeniu. Wpatrując się w
ogromnego kota, powoli zaczęli cofać się w stronę ściany.
Gepard
parsknął z irytacją. To przecież nadal był on. Nie jakieś
nieznane, dzikie zwierzę. Przecież nie bali się Syriusza, a Harry
był pewien że jako pies jego chrzestny z pewnością był większy
od geparda.
-Harry, proszę zamień się z powrotem w siebie –
szepnęła Hermiona wyciągając przed siebie różdżkę.
Znów
parsknął. Dlaczego się go bali? Może gdyby podszedł
bliżej...
-Harry!
Ron wyglądał jakby miał zemdleć, a
jego ręka, trzymająca różdżkę, lekko się trzęsła. Gepard
rozglądnął się zdezorientowany. O co im chodziło?
-Co wy
robicie? - o tak, nie on jeden zastanawiał się nad zachowaniem
przyjaciół. Draco, stojący w drzwiach wydawał się być równie,
jak nie bardziej zaskoczony, choć nie wiadomo, czy widokiem
gryfonów, czy tym, jak traktują przemienionego w animagiczną formę
Harry'ego.
Potter, nie zastanawiając się zbytnio dlaczego to
robi, z skarżącym miauknięciem podszedł do Ślizgona. Lubił go
bardziej będąc zwierzęciem, a i Malfoy zachowywał się wtedy
inaczej. Harry ze zdziwieniem zauważył, że mimo że Draco nie ma
przy sobie kocimiętki, nadal ładnie pachnie.
-To Acinonyx
pardinensis veneficus prawda?
-Brawo – Malfoy uśmiechnął
się z ironią. - Szkoda, że wcześniej Potter nie ufał wam na
tyle, by się pokazać. Nie musiałbym spędzać tylu wieczorów w
bibliotece, by wiedzieć wreszcie czym jest. Właśnie zamierzałem
iść do waszej wierzy, wywabić go jakość i mu wreszcie to
powiedzieć, ale coś mi podpowiedziało by tu zajrzeć.
Gryfoni
z wciąż niepewnymi minami odlepili się od ściany, jednak nie
wyglądali na chętnych by podejść bliżej.
Malfoy westchnął
z politowaniem.
-Dałem mu to – wskazał na obróżkę – Mam
nadzieję że wiesz co to jest? - gdy jego ręka zbliżyła się do
karku zwierzęcia, obroża lekko zalśniła.
-Artafekt
animagiczny pozwalający na to, by młody animag mógł zachować
ludzką świadomość? - nie czekając na potwierdzenie, podbiegła
do przyjaciela, i objęła go za szyję – Och Harry!
Krzywiąc
się, Malfoy odsunął się od nich, gdy przez ścianę wleciał duch
niewielkiego, starego człowieka, i na migi, w panice zaczął coś
pokazywać Draco.
-Snape tu idzie! - warknął Ślizgon –
Potter, na Merlina, szybko!
Harry od razu zrozumiał o co
chodzi. Wcale nie miał ochoty paradować przed Mistrzem Eliksirów w
postaci zwierzęcia, doskonale pamiętał czym to się skończyło
tego wieczora. Nie przejmując się że wszyscy patrzą powoli
przybrał ludzką postać. Nie do końca ludzką.
Czując że
nadal ma koci ogon, rozejrzał się spanikowany. Hermiona szybko
wydłużyła jego szatę, a on sam spróbował owinąć ten dziwnie
autonomiczny organ wokół swojej nogi.
-Draco co ty do
diabła.. - Snape zatrzymał się, widząc że prócz Malfoya w
pokoju życzeń znajduje się tez troje Gryfonów.
-Musiałem
zwrócić pelerynę – powiedział szybko chłopak wskazując na
trzymany przez dziewczynę srebrny materiał.
Przez chwilę
profesor wyglądał jakby miał zamiar odjąć im punkty, ale
widocznie świadomość, że musiałby to samo zrobić ze Ślizgonem
powstrzymała go.
-Panie Malfoy proszę zaraz udać się do
swojego dormitorium. - mruknął, wycofując się z kwaśną miną.
Harry miał wrażenie, że wręcz chciał, by oni poplątali się po
korytarzach, tylko po to by mógł ich raz jeszcze złapać i tym
razem ukarać. Zanim wyszedł spojrzał na Harry'ego z nagłą
złośliwością - Potter, gratuluję. Pierwszy raz udało ci się
oddać prace domowe przed terminem.
-Nie chcesz wiedzieć,
Hermiono – powiedział Harry, widząc, że dziewczyna otwiera już
usta.
Musiał by wtedy wytłumaczyć się z innych rzeczy, i
wcale nie chodziło o to, że nie chciał zdradzić powierzonej mu
przez Draco tajemnicy. Powiedzenie o pewnych rzeczach, sprawiało by
że znów musiałby o nich myśleć, a myślenie o Mistrzu Eliksirów
i Lucjuszu Malfoyu, razem,
w sypialni
nadal wzbudzało w nim chęć ucieczki.
XV
-
Malfoy, wytłumacz się! - warknął Ron, gdy dotarli do jednego z
pomieszczeń w lochach. Harry zerknął dyskretnie na mapę
Huncfotów: punkt z napisem Severus-Snape po raz dziesiąty
przechodził obok obrazu zasłaniającego wejście do Pokoju
Wspólnego Gryffindoru. Na wszelki wypadek chłopak wolał jednak
trzymać mapę w pogotowiu. Gdyby nie to, że nie patrzyli na nią,
nie dali by się zaskoczyć ani Draco ani profesorowi. Harry trzymał
ją w ręce pierwszy raz od dłuższego czasu – po niezbyt udanej
przemianie uszu i ogona, obiecał że nie będzie używać jej do
wymykania się i ćwiczenia animagii. No i nie ćwiczył, a jedynie
trenował, nie wymykał się a dyskretnie wychodził, a mapa leżała
w kufrze, i Hermiona zdawała się być dwóch pierwszych faktów
nieświadoma, a z ostatniego: zadowolona.
-Nie muszę się
tłumaczyć. Zwłaszcza tobie. - Ślizgon parsknął, zakładając
ręce w podobny sposób w jaki zwykł to robić Snape. Harry wolał
nie zastanawiać się, ile czasu musieli spędzić razem, by mógł
nabyć tą umiejętność. Wyglądało na to że Mistrz Eliksirów
naprawdę był blisko związany z rodziną Malfoyów... na wszelkich,
osobistych, personalnych i pionowo-poziomych płaszczyznach.
-Przestańcie – wtrącił się wreszcie, widząc, że Ron
naprawdę wygląda, jakby miał zamiar rzucić się na Slizgona, a
Draco, w pełni tego świadomy, przybiera coraz bardziej zadowoloną,
ironiczną i paskudną minę.
-Ja nic nie robię – Draco
wzruszył ramionami.
-Nic?!
-Ron, proszę – Harry
westchnął, spoglądając na Hermionę. Dziewczyna szybko stanęła
bliżej rudzielca, zasłaniając Malfoya i jego zadowoloną minę.
-Skąd wziąłeś ten naszyjnik? - spytała.
-Pamiątka
rodzinna.
-I bardzo cenny artefakt.
-Dziwi mnie że ktoś
to w ogóle potrafi docenić – mruknął, ale widać było że
ostatnia uwaga Granger poprawiła mu nastrój.
-Dziwi mnie, że
ktoś... daje komuś coś tak cennego.
-Jedynie pożyczyłem. -
powiedział Malfoy spoglądając na Harry'ego – Naszyjnik sam do
mnie wróci w odpowiednim czasie. Mogę go przywołać w dowolnej
chwili, chyba, że znajduje się w posiadaniu niedoświadczonego
animaga.
-Jak go zdjąć? - zapytał Potter, czując że
mówienie o zdejmowaniu przychodzi mu z trudem, tak, jakby sam
naszyjnik się temu opierał.
-To niemożliwe – Draco
uśmiechnął się.
-Co! Nie zamierzam chodzić przez cały czas
z twoimi inicjałami na szyi...!
-To nie są moje inicjały.
-Jasne bo istnieje wiele osób o imieniu Draco, i nazwisku
Malfoy - mruknął Ron.
-Od roku tysiąc osiemset jedenastego
istniało co najmniej trzech.
-I to należy do jednego z nich –
Harry musnął palcami wisior z kotem.
-Nie, to pochodzi z kilku
wieków wcześniej. I nie zdejmiesz tego z szyi dopóki nie nauczysz
się kontrolować całkowicie przemiany animagicznej.
-Harry, on
ma rację.
-Ale...
-Hermiono!
Ostatni raz, Ron był
tak urażony, gdy... Cóż, Ron nigdy nie był tak urażony.
I
to wcale nie było dobrą sprawą.
XVI
Milczenie
sprawiało mu wyjątkowy dyskomfort, zwłaszcza, że doskonale zdawał
sobie sprawę, że to był tego przyczyną. Ron obraził się na nich
oboje, zwłaszcza, gdy Hermiona zaczęła brać stronę Malfoya.
Cóż, nawet Harry musiał przyznać mu rację, naszyjnik
rzeczywiście pomagał. Harry uśmiechnął się, lekko pocierając
dłonią znajdującą się pod szatą biżuterię.
- Ostrzegałam
cię, że przemiana w animaga może być niebezpieczna.
- Mhm.
– Harry uniósł głowę, znad pracy domowej obrony. Właściwie
jedynej jaką musiał zrobić, bo całą resztę dostarczyła mu rano
szkolna sowa. Na wszelki wypadek nie mówił nic Hermionie, a w
szczególności, Ronowi. Tego by mu już nie wybaczył – Ale nie
mówiłaś że jest niebezpieczna dla osób z otoczenia animaga.
-
Gdybyś czytał... nieważne – westchnęła – Daj, sprawdzę ci
błędy.
Chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością, podając
jej pergamin.
- Myślisz, że Malfoy nie jest złą osobą? –
zapytał, opierając brodę na ręce.
- Sądzę że... –
obrzuciła Harry’ego uważnym spojrzeniem – Sądzę, że mu się
podobasz.
- Co?!
Dziewczyna mechanicznym ruchem różdżki
poprawiła kilka niefortunnie skonstruowanych zdań w jego pracy
domowej, i wciąż wpatrzona w pergamin mruknęła:
- Naprawdę
nie zauważyłeś?
- Oczywiście, że nie!
- Harry, ludzie
raczej nie całują osób, które im się nie podobają.
- Ale
to Malfoy – wykrzyknął, stanowczo za głośno. –Widocznie lubi
się całować i...
- Mówicie coś o Malfoyu ?– Neville
podszedł do nich – Jak szedłem do pokoju wspólnego stał przy
wejściu do wierzy.
- Idź, Harry – Hermiona westchnęła,
popychając go – Zostawię ci pracę domową przy łóżku.
-
Ale...
- Nie ma czego się bać.
-Oczywiście że
nie!
Chyba, że Draco będzie chciał go macać. Albo coś
innego... co się robi z osobami które się komuś podobają. Nie!
Harry z pewnością nie chciał podobać się Malfoyowi. Wzdrygnął
się.
To byłoby naprawdę okropne!
Przepchnął się przez
dziurę przy portrecie, przybierając mało przyjemny wyraz twarzy.
Musi powiedzieć to jasno – nie lubi facetów w ten sposób.
Malfoya też nie, chociaż przyjemnie całował.
- Nareszcie! –
Ślizgon też nie wyglądał na zadowolonego. – Musimy pogadać!
-
Też mam ci coś do powiedzenia...
-To jest ważniejsze –
Draco pchnął Harry’ego na ścianę – Niestety, ale trzeba
powtórzyć to samo co ze Snape’m.
-Nie zażyję już żadnych
szczepionek!
-Nie o to chodzi. –Chłopak przesunął dłonią
po ramieniu Pottera w mechanicznym geście. Harry dopiero po chwili
zauważył, że wpatruje się odrobinę zbyt intensywnie w
zaciskające się na ciele palce. - W najbliższe dłuższe wolne,
czyli za dwa dni, mam stawić się w domu, i przedstawić ojcu, moje
domowe zwierzątko, oraz przekonać go, by nadal oszukiwał
Severusa.
-To już twój kłopot.
Przez chwilę Ślizgon
wyglądał na niemal urażonego, ale bardzo szybko na jego ustach
pojawił się przebiegły uśmiech. Oh, to nie wróżyło
dobrze.
-Mój? – Draco przechylił lekko głowę – Nie
pamiętam od kiedy animagia jest legalna, zwłaszcza w Hogwarcie.
Musieli dosyć niedawno, zmienić prawda... ahh, nic nie zmienili!
Nadal jest nielegalna, jak cholera.
- Jak chcesz to
zorganizować? – przerwał mu Harry. Cóż, po Ślizgonie mógł
się spodziewać szantażu, a nawet i czegoś gorszego. Widocznie te
wszystkie złe nawyki, łącznie z całowaniem i macaniem niewinnych
ofiar, były trwale przypisane do Domu Węża.
-Powiesz
przyjaciołom, w ostatniej chwili, że nie jedziesz do tej ich
jamy...
-Nory!
-...że TAM nie jedziesz, i że zostaniesz w
zamku. Zanim się zorientują, będziemy z powrotem, i jak dobrze
pójdzie, nikt nic nie zauważy.
Cóż, jak na członka
najbardziej podstępnego z domów, ten plan był zbyt prosty i za
wiele rzeczy mogło się nie udać. Ale Harry’emu zdarzało się
polegać i na bardziej niepewnych założeniach.
Rzucanie się
do jeziora, bez wiedzy jak jest głębokie, atakowanie przeciwników
silniejszych od siebie... spędzenie kilku dni w posiadłości
dawnego wroga, nie były niczym trudnym.
Był przecież
Gryfonem.
XVII.
Lekkie
kołysanie pociągu działało mu już na nerwy. Malfoy zajął cały
przedział, i w ostatniej chwili przed odjazdem pociągu dał mu znak
by wskakiwał do środka. Animagia, jak wskazywała na to nawet
nazwa, było formą magii, i od razu została by odkryta, gdyby Harry
miał zamienić się dopiero na miejscu. Z drugiej strony musiał
zostać na peronie, i machać przyjaciołom, dopóki nie zajęli
swoich miejsc.
-Czytałem o tym, że możesz spędzić w tej
postaci nawet tydzień – powiedział Draco składając gazetę i
spoglądając na rozłożonego na czterech miejscach kota. –
Dopiero dłuższe przyjęcie formy animagicznej mogło by się
skończyć źle dla niedoświadczonego animaga. Ktoś taki jak
McGonagal pewnie może zamieniać się na lata.
Harry mruknął,
pocierając łapą ucho. Ciągle Draco i Hermiona powtarzali mu, jak
bardzo jest niedoświadczony, tak, jakby to, że potrafił przyjąć
pełną, kocią formę, było czymś absolutnie bez
znaczenia.
-Nudzisz się?
Gepard lekko skinął łbem. Jak
miał nie czuć się znudzony? Zwłaszcza, że, jak wcześniej
powiedział mu Ślizgon czekała ich długa droga, wypełniona
jedynie jednostronnym gadaniem Malfoy’a.
-Chcesz miesięcznik
o Quiditchu? – zapytał Draco obserwując, jak kot drapie się w
drugie ucho.
Harry prychnął odmownie, nie lubił czytać w tej
postaci. Jego oczy nadawały się do wypatrywania ofiary, a nie
śledzenia i składania liter wielkości mrówki.
Na szczęście,
gdy przemieniał się w geparda, jego różdżka przybierała tą
formę wraz z nim, niejako wtapiając się w jego postać, podobnie
jak ubranie. Przynajmniej, gdyby musiał zmienić postać w
posiadłości Malfoyów nie znajdzie się tam nagle nagi i bezbronny.
Cóż, po tym ja wepchnął Voldemortowi jego własne zaklęcie
zabijające do gardła, nikt nie nazwałby go bezbronnym.
Harry-człowiek wolał nie przypominać sobie tego co się wydarzyło,
gdy jego Expeliamus starł się z Avadą, i do diabła, po prostu
zmusił Riddle’a by je zjadł, wchłonął w samego siebie, ale
Harry-gepard nie miał nic przeciwko wspominaniu tego, i cieszeniu
się z faktu, że to zrobił. Jako gepard czuł się o wiele bardziej
drapieżnie.
Warknął zachwycony, i zachichotał, widząc jak
Draco podskoczył z przerażeniem.
-Chodz tu – mruknął ze
zrezygnowaniem Malfoy, klepiąc miejsce obok siebie – Jak chcesz
poczytam ci na głos. I podrapię cię po uszach.
Nie powinien
iść, nie powinien iść... te palce były tak rozkosznie, genialnie
zręczne. Zamruczał, przewracając się na grzbiet, i opierając
głowę o udo Malfoya, a tylne łapy o szybę, przymknął oczy.
-Obrońca Meksykańskiej drużyny został zdyskwalifikowany za
używanie nielegalnego eliksiru nagietkowego...
Właściwie,
mogło być całkiem przyjemnie.
Nawet nie zauważył, kiedy
zasnął.
XVIII
Harry
spodziewał się olbrzymiego dworu, mrocznej, strzelistej, nieomal
gotyckiej budowli, wyjętej prosto z baśni i malowideł. Zamiast
tego, gdy już zostawili na dworcu kufer - po który miały zostać
przysłane później skrzaty - Draco zaprowadził go do pięknej
niewielkiej posiadłości, dworku z jednej strony przylegającego do
jeziora, tak, że praktycznie całe lewe skrzydło wisiało ponad
wodą.
- Zaskoczony? – chłopak gdy tylko przeszli przez bramę
zdjął mu pelerynę z grzbietu, i przeczesał lekko sierść między
uszami – Tu mieszkamy latem. Ma takie same zabezpieczenia jak
główne Malfoy Manor, a jest o wiele przyjemniej. Rodowe siedziby,
jak mówi mój ojciec, nie są do mieszkania, a do wydawania przyjęć
i balów noworocznych.
Prychnięcie wydostało się z gardła
geparda.
- No i goszczenia Czarnego Pana i całej
Smierciożerczej hałastry. Generalny remont potrwa tam chyba z
dziesięć lat. – dodał Ślizgon, przeciągając się, i
rozglądając po okolicy. –Pięknie tu, prawda? Pomyślałem też,
że mógłbyś trochę pobiegać, jakbyś chciał. Nie musimy
siedzieć ciągle w domu, a zaklęcia ochronne ciągnął się aż do
granicy lasu.
Harry szybko ocenił odległość. O tak, las był
bardzo daleko. Bardzo, bardzo daleko.
- Ścigamy się?
Gepard
zastrzygł uszami, widząc, że Draco ściąga szatę, zostając w
samych cienkich spodniach i koszuli, i zostawiając ją w trawie,
rzuca się biegiem w stronę domu. Czy Ślizgon naprawdę myślał,
że ma z NIM jakieś szanse?
Wciągu kilku sekund prześcignął
chłopca, ale zamiast biec prosto do drzwi, zaczął tańczyć wokół
niego, robiąc większe i mniejsze koła, skacząc tak, by omijać
kamienistą ścieżkę. Trawa, wiosennie zielona, i świeża,
łagodnie łaskotała jego łapy. Gdy jednak zbliżyli się na
odległość trzydziestu jardów, rzucił się niczym strzała w
stronę schodów, jednym skokiem pokonując wszystkie stopnie.
Wyglądając na absolutnie znudzonego rozłożył się tuż
obok drzwi, i kładąc głowę na skrzyżowanych przednich łapach,
udał że zasypia.
-Hej, chodź – Draco szarpnął go za
obrożę – No, idziemy do domu.
Gepard uchylił jedno oko,
prychnął, i wstał przeciągając się, tak jakby nie spędził tu,
czekając na niego dwóch minut ale cały dzień.
-Pamiętaj
jak masz się zachowywać – dłoń Ślizgona znów pogładziła
głowę zwierzęcia, tym razem jednak z nakazującym naciskiem, i
popchnęła go przez otwarte drzwi do przestronnego, jasnego holu,
ciągnącego się aż do przeciwległej ściany domu, która wydawała
się zrobiona całkowicie ze szkła.
-Dlaczego nie wziąłeś
dorożki? – w łagodnym głosie stojącego w drzwiach jadalni ojca
Draco brzmiała przygana – Czekamy z obiadem.
-Nie mówiłem
kiedy będę. Woleliśmy się przejść, to niedaleko, a pogoda jest
naprawdę ładna. – młody Malfoy westchnął, chwytając srebrny
łańcuszek od obroży geparda. – To jest...
-Może najpierw
wejdziesz już do środka? Na szczęście jest dzisiaj twoja ulubiona
zimna zupa z groszku i liści wierzby. Nie miała jak wystygnąć.
Każde inne danie nadawało by się już do wyrzucenia.
Wzrok
mężczyzny przesunął się po ubraniu chłopaka, niezbyt
odpowiedniemu do obiadu, ale wyglądało na to, że przynajmniej
dzisiaj ma zamiar odpuścić.
-Tato... – Draco zmarszczył
lekko brwi, ale posłusznie podszedł do ojca, całując go lekko w
policzek, i gdy ramię mężczyzny owinęło się wokół niego,
pozwolił mu zaprowadzić się jadalni, ciągnąc za sobą lekko
zdziwionego Harry’ego. Cóż, wiedział, że stosunki między
Malfoy’ami są inne na zewnątrz, wśród obcych, a inne gdy
znajdują się tylko w rodzinnym gronie, ale i tak był zaskoczony
panującą między nimi bliskością.
-Matka przyjeżdża z
Francji?
W głosie chłopca zabrzmiało zdziwienie. Harry
wysunął się zza Draco, spoglądając na stół, na którym widać
było cztery nakrycia.
-Nie, będzie tam jeszcze około
tygodnia. Ale sądzę, że Harry’emu wygodniej będzie zjeść w
ludzkiej postaci, niż męczyć się z miską. Nie uważasz tak,
Severusie?
Stojący przy oknie mężczyzna spojrzał prosto w
oczy znajdującego się w gepardziej postaci Pottera.
XIX
Harry
spojrzał trochę podejrzliwie na podane mu wino, ale posłusznie
umoczył w nim usta.
Może i Malfoyowie byli przyzwyczajeni do
picia alkoholu do obiadu oraz tuż po nim, ale Harry raczej nie miał
zbyt wielkiej styczności z trunkami i nie zamierzał akurat teraz
uczyć się pić, zwłaszcza, że już podczas owego dziwnego,
pełnego milczenia i chłodnych spojrzeń obiadu Ślizgon nalał mu
dwa kieliszki wina.
-Więc, nie macie nic przeciwko? –
zapytał Draco, nie zauważając nerwowości animaga – Myślałem,
że będzie z tym większy problem.
-Wolę to, niż prawdziwe
Nundu kręcące się przy moim synu – prychnął jasnowłosy
mężczyzna – Doprawdy, jak bardzo trzeba być niewprawnym w
animagii, by zostawić sobie dwa ogony...
-Severus opowiadał
mi, że ty zapomniałeś o pazurach! - Draco broniący Potera musiał
być i dla nich niezwykłym widokiem, bo Harry nie był jedynym,
który zastygł z półotwartymi ustami.
Lucjusz chrząknął
lekko.
-To sprowadza nas do tego, w jaki sposób Severus odkrył,
że twój domowy pupil nie jest zwierzęciem. Accio, album.
Cienka
książka przeleciała z biblioteki przez holl do jadalni, i gładko
wylądowała na dłoni mężczyzny.
-Co roku niezależny
instytut badań animagii wydaje szczegółowy spis wszystkich
żyjących animagów. Ten jest z roku siedemdziesiątego ósmego,
miałem wtedy dwadzieścia osiem lat. Opanowałem już swoją formę
i musiałem przedstawić to przed komisją. – Lucjusz przesunął
różdżkę wzdłuż boku książki, czekając aż otworzy się na
odpowiedniej stronie. Harry ze zdziwieniem zauważył że prócz
kilku linijek tekstu znajdują się tam dwa czarno-białe, nieruchome
zdjęcia. – Pamiętny rok, gdy pewien młody genialny warzyciel
miał praktyki w owym instytucie. Podejdźcie tu.
Czubek
różdżki mężczyzny dotknął obrazka przedstawiającego stojącego
przy jakiś drzwiach Malfoya, i fotografia ożyła. Młodszy Lucjusz
wszedł do niewielkiej Sali, i, pod bacznym wzrokiem kilku starszych,
siedzących w półkręgu czarodziejów, zsunął swoją szatę,
ukazując wydobyty spod koszuli ozdobny naszyjnik, bliźniaczo
podobny do tego który miał na szyi Harry. Ręka Pottera
mechanicznie ułożyła się na mostku a palce zaczepiły o
łańcuszek.
-Nieomal identyczne, prawda? Należał do Letycji
Malfoy, i chociaż nie jest tak wartościowy i pamiątkowy, uznałem,
że będzie odpowiedniejszy,nie tylko z powodu inicjałów. A
teraz... – kolejne zdjęcie zostało dotknięte, i wszyscy mogli
zobaczyć poruszające się na obrazku zwierzę, przypominające
niewielkiego niedźwiedzia, ale o śnieżnobiałej sierści z
kremowym pasem na grzbiecie, oraz łapami w podobnym odcieniu. Harry
z trudem stłumił chichot; Malfoy wyglądał niczym mały puszysty
miś. – Każdy animag zmieniający się w zwierzę mogące stanowić
zagrożenie dla otoczenia, dzikie lub magiczne, zobowiązany jest do
przedstawienia amuletu kontrolującego jego instynkty. Nasza rodzina,
jak wiele czarodziejskich rodzin, może poszczycić się kilkoma
animagami w swojej historii, i tradycją tworzenia odpowiednich
amuletów. Bardzo, bardzo charakterystycznych. Draco nigdy nie był
zainteresowany tą dziedziną magicznej sztuki, więc zapewne nie
wiedział, że obrożę animagiczną będę w stanie rozpoznać nawet
nie dotykając jej.
-Mój błąd – Ślizgon pochylił głowę,
wpatrując się w nieruchome już zdjęcia i zauważając w tle
jednego z nich, wysokiego, chudego chłopaka o wydatnym nosie. – To
wtedy się poznaliście?
-To nie jest przedmiot tej dyskusji –
książka zatrzasnęła się – Magiczne amulety opuszczają szyję
swojego nosiciela w chwili gdy opanuje on do końca sztukę animagii.
Stając przed komisją, użyłem naszyjnika Letycji, nie tylko z
powodu jej inicjałów, lecz dlatego też, że był wadliwy,
pozwalając na samodzielne zdejmowanie, i nie znikał, w chwili
doskonałego opanowania potrzebnych umiejętności. Byłem w stanie
przejść przemianę bez najmniejszego problemu.
-A pazury? –
Severus uniósł brwi, wyglądając tak, jakby zagłębiał się w
wspomnieniach. Cóż, każda chwila, gdy ciemne oczy były zajęte
czymś innym, niż wpatrywaniem się w niego, była dla Harry’ego
wytchnieniem, ale mimo wszystko nie czuł się pewnie widząc taką
minę swojego profesora.
-Dwa dni wcześniej moje paznokcie
zostały w dosyć bolesny sposób... usunięte. Niestety magiczne
przywrócenie straciło swoją moc podczas przemiany. Komisja uznała
jednak to za błąd, ale na tyle minimalny, bym otrzymał licencję –
odpowiedział Malfoy, wzruszając ramionami. – Akceptowalne, skoro
nie chciałem tłumaczyć się przed komisją.
Twardy wzrok
mężczyzny, dał wszystkim do zrozumienia, że nie zamierza
tłumaczyć się i przed nimi.
-Um... Co dalej, ze mną? –
Harry nie był pewien czy bezpiecznie było teraz zaczynać ten
temat, ale nie miał wyboru, było już późne popołudnie– Skoro
już wiadomo, że nie jestem prawdziwym gepardem, mogę wrócić do
szkoły, prawda?
-Hogwart Ekspres będzie jechał w stronę
szkoły dopiero wtedy, gdy uczniowie będą kończyli swój
wypoczynek – Snape uniósł brwi, wpatrując się w Harry’ego
jakby był wyjątkowo interesującym zwierzęciem – Nie trzeba być
wychowanym w czarodziejskiej rodzinie, by wiedzieć taką rzecz.
Tak,
Harry mógłby się założyć o całą skrytkę swojej rodziny, że
Hermiona wiedziała.
-Ale przecież są inne pociągi. – Co
prawda nie zawiozły by go szkoły, ale spokojnie mógłby podróżować
do Londynu, w którym pożyczyłby od Syriusza Hargodzioba.
-Harry
Potterze, nie obrażając twojej inteligencji, ale czy na dworcu
widziałeś innych ludzi, prócz tych, którzy wysiedli razem z wami?
Czy ktokolwiek oczekiwał na pociąg, kupował bilet, albo sprawdzał
czasy przyjazdów i odjazdów?
Właściwie,
to nie.
-Dorosły
czarodziej nie ma potrzeby korzystania z tego typu środków
transportu, jeśli tylko ma odpowiednie umiejętności by się
aportować, a wierz mi, w tych okolicach mieszkają sami prawdziwi,
wykwalifikowani czarodzieje. I, uprzedzając twoje kolejne pytanie,
nie, ten dom nie jest podłączony do sieci Fiu. Oczywiście, mogę
rozkazać skrzatowi domowemu, by użył swojej magii i aportował cię
w dowolne miejsce, ale po tym, jak ukradłeś
mi Zgredka, nie mam w swoim posiadaniu żadnego skrzata, który nie
szczepiłby swojego nosa z twoim ciałem, i to najprawdopodobniej na
trwałe.
Wyglądało na to, że jednak utknął tu na dłużej.
XX
-Więc
muszę, to znaczy, mogę... zostać? - Harry spojrzał niepewnie na
ojca Draco.
-Nie powiem, by napełniało mnie to radością, ale
proponuję to rozwiązanie, jako jedyne mające w sobie chociaż
odrobinę rozsądku...
- Zostajesz - Ślizgon parsknął,
uśmiechając się- Żaden Malfoy nie wyrzuciłby przesławnego
Chłopca-Który-Przeżył-i-to-po-raz-kolejny-_z rzędu. Jeszcze
zobaczyłby cię w okolicy, ten nasz wścibski sąsiad, dziennikarz z
proroka codziennego, i problem gotowy.
-Draco!
Harry nie
wiedział, czy problemem jest to, że w pobliżu mieszka dziennikarz,
czy, że Ślizgon wspomina o tym publicznie. Tak, jakby sam fakt, że
ktoś z sąsiadów pracuje dla Proroka obniżał wartość
miejsca.
-To nie moja wina tato, że nie mamy dobrej sławy.
Oczywiście, wszystko da się zmienić...
Harry nie wiedział,
jak Draco dążyłby do tej zmiany, ale czuł, że zapewne zostanie
do tego wykorzystany. cóż, w końcu sam zgodził się na ten
idiotyczny plan Ślizgona. Co prawda nie miał wyboru... Ohh, głupi,
po co zaczynał w ogóle z tą animagią!
Z drugiej strony
czasami było naprawdę miło.
Jego pierwsza przemiana, niemal
udana, gdy zostały mu na głowie kocie uszy... i gdy Draco go za nie
wytargał. Kolejna, z ogonem. Pociągnięcie bolało, naprawdę
bolało, ale przecież zemścił się później, drapiąc go. No i
kocimiętka.
Draco flirtował z jego kocią osobowością za
pomocą tego zielska, i to wcale a wcale nie było niemiłe. wprost
przeciwnie. I tak naprawdę uratował go w tamtej klasie eliksirów..
no, nadal był wrednym, ślizgońskim dupkiem, nadal zadzierał nosa,
ale Harry czuł, że byłby w stanie to znieść.
I
zniesie to.
Myśl
pojawiła się nagle, i była... kocia. Przypominała odrobinę to,
co napływało do niego gdy się przemieniał w geparda. Wiadomość,
stworzoną z smaku, zapachu i miękkiego futra.
Oo, nie było
dobrze, jeśli by się teraz nieoczekiwanie przemienił... poczuł
jak skóra
lekko go swędzi, i szybko schował ręce za siebie. Miał wrażenie,
że jego pazury mogły by się stać ostre. Myślenie o Draco, i o
stosunkach między nimi sprawiało, że miał ochotę być kotem,
który mógł brać życie takim jakie jest i nie przejmować się
większością konsekwencji. Gdyby jeszcze był zwykłym
dachowcem...
Hm, nie stracił chyba kontroli nad przemianą,
naszyjnik nie ciążył mu, i nie zmuszał do uległości.
- A
co z ubraniami? - zapytał nagle, bardziej chcąc zając czymś myśli
niż naprawdę się dowiedzieć... cóż, zaklęcie odświeżające,
i wytrzymałby w tym co ma, oczywiście jeśli ktoś owe zaklęcie
rzuci. Prócz Hermiony raczej niewiele osób się go uczyło.
-Nie
nosimy tego samego rozmiaru, ale na szczęście magiczne ubrania
dostosowują się do swoich właścicieli.
-Ubrania powinny się
dostosowywać! - Lucjusz aż się szarpnął - Naprawdę mugole nie
potrafią zrobić tak prostej rzeczy? To w czym oni chodzą, w
workach?
Harry otworzył usta i szybko zamknął. Kłócić się
z gospodarzem nie zamierzał. Jeszcze. W dodatku, gdyby ktoś
zobaczył jego ubrania po Dudleyu, doszedłby do wniosku, że nie w
workach a namiotach.
-Jest kilka materiałów mugolskich o
przeróżnym, rozciągliwym zastosowaniu, taki lateks...
-Severusie,
nie przy Dra... dzieciach!
-Rany przecież wiem, czym są
prezerwatywy - Draco przewrócił lekko oczami - I wiem też, że nie
powinienem stosować ich przed dwudziestym piątym rokiem życia,
podobnie jak, nie powinienem mieć przed tym czasem powodów do
używania, chyba że założę rodzinę, ale jeśli już ukończę
ten wiek, i nie będę mieć rodziny, to wtedy mogę, zwłaszcza, że
są one bezpieczniejsze niż te wszystkie zaklęcia. Tacy
Weasleyowie, typowy przykład tego, że zaklęcie ograniczonej
płodności nie ma...
- Weasleyowie to moja rodzina! -
zapotestował Harry, spoglądając na Draco ze złością - Mógłbyś
ich nie obrażać?
- Rozumiem więc że po tej krótkiej
przygodzie tutaj, zamierza się pan związać z Ginny Weasley, panie
Potter? - Lucjusz uśmiechnął się, obrzucając Draco tryumfalnym
uśmiechem.
- To by było... jak z własną siostrą.
-Och
więc jeden z piegowatych rudych mężczyzn wprowadza pana
do...
-Ranny, nie, tato!
Harry ze zdziwieniem zauważył,
że Lucjusz rzeczywiście zamilkł, i jedynie wpatrywał się w Draco
zadowolony.
Jemu nie podoba się to, co jest między mną, a
jego synem zrozumiał Harry, a właściwie... wyczuł w swoim umyśle.
Między nimi niczego przecież nie było, ale Lucjusz zdawał się
chcieć zniszczyć nawet te niewielkie nici porozumienia jakie
nawiązali między sobą.
Draco nie był dla Harry'ego bardzo,
bardzo ważny, ale, ku jego zaskoczeniu, stanowił na tyle integralny
i pasujący element, że trudno było by się go ot tak, pozbyć z
otoczenia.
Przynajmniej kiedy zachowywał się normalnie.
Harry nie był już taki pewien, czy będzie potrafił,
postawić przed nim ultimatum w stylu, "jeśli spróbujesz mnie
pomacać, odgryzę ci rękę i nie pozwolę się później zbliżać
bardziej niż na pięć jardów."
Z jakiegoś powodu kot w
Harrym tęsknił za łagodnymi pieszczotami w pociągu, które nie
miały w sobie nic erotycznego, były po prostu... kocio-miłe.
-
Pokażę Potterowi ogród, a skrzaty przygotują sypialnię, dobrze
ojcze?
- Osobną sypialnię.
- Dla Harry'ego sypialnię.
Gdybym go zabierał do swojej nie trzeba by niczego szykować.
Tylko
kagańca, pomyślał Gryfon, który jednak mógłby chcieć go
ugryźć, gdyby sprawy zaszły za daleko.
- W porządku.
-
To my wrócimy, wieczorem. - Draco kiwnął na Harry'ego. - Idziemy!
XXI.
-
Idę z tobą TYLKO dlatego, że nie chciałem zostać z nimi -
parsknął Harry, spoglądając ze złością na Draco
- Jasne,
bo prawdziwy Gryfon nie wykona nigdy rozkazu, nawet gdy jest słusznym
i jedynym wyjściem w danej sytuacji - westchnął chłopak, kierując
się przez hol aż do oszklonej ściany. Harry przetarł oczy; mimo
wzorów przeogromna,ciągnąca się przez znaczną część
posiadłości ściana, zdawała się być wykonana z jednego kawałka
szkła, pomijając znajdujące się w niej drzwi. - Nie marudź,
tylko chodź. spodoba ci się.
-Nie widzę powodu, by miał mi
spodobać się ogród.
Cóż, jeden powód był - pieniądze.
Znając życie i Malfoya za luksusowy ogród zapłacił pewnie taką
sumę, że mogła to być jedyna okazja, by zobaczyć trawę wartą
kilka worków galeonów. I to tych sprzed drugiej wojny goblinów,
wybijanych w czystym magicznym złocie.
Malfoy jednak nie
kierował go do środka ogrodu, ale bocznymi ścieżkami niemalże na
drugi kraniec domu, gdzie jedno ze skrzydeł wisiało ponad wodą.
Harry drgnął, czując znajomy zapach...
- Mówiłem, że ci
się spodoba.
Harry spojrzał podejrzliwie na Draco. Ślizgon
miał taką minę, że jakby był kotem, można by podejrzewać, że
właśnie przeżuwa najżółtszego z żółtych, kanarka.
-Kocimiętka?
-Brawo! - uśmiechnął się Malfoy - Cóż,
chyba że wolisz oglądać tartakule i kosiofiołki, to
oczywiście...
Tak, woli. Nie, nie woli. Powinien woleć
ale...
Miękkie łapy opadły na ziemię, bez najmniejszego
odgłosu.
-To było szybkie - Malfoy spojrzał na niego uważnie
- jesteś w tym coraz lepszy.
Cóż był, i nawet dwa ogony mu
nie przeszkadzały.
Wciąż obserwując, czy Draco nie planuje
czegoś paskudnego, Harry ruszył ostrożnie za zapachem, z zachwytem
znajdując u celu ukrytą wśród nagietków małą polankę
kocimiętki.
Jednym skokiem znalazł się w samym jej centrum,
i przewrócony na grzbiet, zaczął ocierać się o słodko pachnącą
trawę.
Draco usiadł w pobliżu, opierając się plecami o
jakiś krzew.
-Wiedziałem, że to ci się spodoba - zamruczał,
spoglądając na ścianę żylistków, zasłaniających zachód
słońca. - Jesteś bardzo przewidywalny.
Uścisk naszyjnika
powstrzymał Harrego przed rzuceniem się na Malfoya i udowodnieniem
mu, jak bardzo potrafi być nieprzewidywalny.
Teraz kocimiętka
była jego i na nim, to coś więcej niż wysuszony pęk zielska
którym ktoś zamachał mu przed nosem, więc nie musiał już być
aż tak grzeczny.
Ale gdy Draco wyciągnął do niego dłoń,
Potter wcale nie próbował jej odgryźć, a jedynie, wciąż patrząc
na Ślizgona z niegasnącą podejrzliwością wsunął się pod jego
rękę, i śpiewnie zamruczał.
-Ładnie pachniesz - Draco
uśmiechnął się, i pociągnął go za ucho, nie na tyle jednak, by
sprawić mu ból, a jedynie zwrócić na siebie jego uwagę. - Nie
zrobiłem tego specjalnie. Gdybym wiedział, że Severus i ojciec
wszystkiego się domyślili, przyjechałbym tu sam.
Do odkrycia
tej polany Harry'emu nie podobała się zbytnio idea spędzenia tu
dłuższego czasu... ale teraz, te kilka dni mógłby przecierpieć.
Rozgryzając gorzkawą trawę skulił się przy ciepłym, szczupłym
ciele w kłębek, i nawet nie zawarczał, czując, że Draco opiera
się o niego.
Drap mnie, zażądał głośno, i gdy jego kocie
miauknięcie zostało prawidłowo zinterpretowane, nie protestował
nawet, gdy palce trochę zbyt mocno szarpały jego futro.
Draco
nie był nigdy przesadnie delikatny, subtelny owszem, czuły czasami,
ale właśnie to pieszczotliwe głaskanie i ciągnięcie, przyjemność
i odrobina dyskomfortu sprawiały, że był tą samą osobą którą
Harry znał... i już nie nie-lubiał aż tak bardzo.
-Może
wrócicie do domu?
Wyrwany z myślo-drzemki Harry drgnął, i w
ostatniej chwili powstrzymał się przed otrzepaniem. Nie zauważył,
że zamienił się w człowieka i leży wtulony w ciało Draco.
To
było... dziwne, i przyjemne.
Rany, nie powinien był!
Nigdy!
-Idę po ubrania na jutro. - Draco zerwał się - I może
jakąś piżamę, ale ostrzegam, że żadnej z lwem nie mam!
Harry
przewrócił oczami.
-Skrzaty przygotowały już pokój? -
zapytał Ślizgon, stojącego nad nimi z niewesołą miną ojca. Hm,
dla zobaczenia tego wyrazu twarzy Lucjusza, Harry miałby ochotę
jeszcze chwilę poleżeć przy Draco.
-Tak, ten obok różanego,
który lubi twoja matka.
Chłopak uśmiechnął się w sposób,
który Harremu nie powinien się podobać.
-Najpierw ubrania,
później pokój. Potter, mógłbyś..?
Właściwie Draco
pierwszy raz od dawna powiedział do niego po nazwisku, i chociaż
tym razem nie było to zabarwione ironią i złośliwością, Harry
poczuł odrobinę przykrości.
-Idę - dyskretnie wrzucił do
kieszeni garść kocimiętki.
-Ja go zaprowadzę. - Lucjusz
powstrzymał Gryfona. - Nie chciałbym zaniedbać obowiązków
gospodarza.
Draco kiwnął głową, znikając w plątaninie
żywopłotowych i różanych korytarzy.
Harry mógł mieć tylko
nadzieję, że zasady gościnności przeważą nad innymi względami,
i Lucjusz nie postanowi zgubić go w jakimś ogrodowym stawie.
XXI
Harry rzucił się na łóżko, starając się
nawet nie myśleć o nadchodzących dniach. Lucjusz zachowywał się
podejrzanie... uprzejmie, podobnie Draco, gdyż, pomijając
epizodyczne pociągnięcie za ucho czy ogon, nie był tym samym
wrednym sobą
co zawsze. Snape nie odzywał się prawie wcale, a i jego uwagi były
odrobinę mniej uszczypliwe. Harry miał nadzieję, że profesor nie
zauważył, że Gryfon rumienił się przy nim, niczym piwonia, i, ze
ani razu nie próbował arogancko się odezwać. Nauczyciele nie
powinni mieć czegoś takiego jak libido i życie erotyczne.
Definitywnie nie. Inaczej uczniowie mogli być niezdolni do patrzenia
na nich do końca swojego życia.
Z drugiej strony Harry
definitywnie
powinien nienawidzić Malfoya, nie z powodu wojny, ale nagromadzonych
przez lata uraz, ale nagle ten Draco, wcale nie był aż taki
irytujący. Chyba obaj odrobinę dorośli.
Właściwie, powinien
ruszyć się i poszukać Ślizgona, zamiast siedzieć w pokoju, ale
zanim zdążył wprowadzić w czyn ideę "wstać-i-iść"
Malfoy pojawił się w drzwiach.
-Przyniosłem ci ubrania -
Draco nie pukając wtargnął do sypialni, ściskając niewielką
stertę materiału. - Czarne spodnie, białe koszule, i nawet nie
próbuj narzekać na szafirowe guziki, bo to jedyne ubrania na
których nie ma wyhaftowanych węży i innych...
- Lubię
węże.
- Huh? Jesteś Gryfonem. Gryfoni lubią lwy, koty i
hipogryfy. - parsknął ironicznie.
- Węże to jedynie
zwierzęta z którymi mogę pogadać.
- Taa, zapomniałbym. -
Draco wzruszył ramionami, rzucając rzeczy na pościel obok
Harry'ego - Wolisz z wyhaftowanymi wężami w takim razie...?
-
Czy to oznacza, że z tyłka bokserek – wskazał na leżącą na
wierzchu sterty bieliznę - zniknie twój monogram?
- Nie, ale z
przodu dodany zostanie wąż - odmruknął chłopak - Reflektujesz?
-
Zostanę przy tym - Harry odłożył bieliznę na stos i wstał z
łóżka - Dziękuję.
- Nie wychodź w nocy z pokoju.
-Nie
zamierzałem. - Do sypialni była dołączona prywatna łazienka, i
naprawdę nie potrzebował opuszczać tego miejsca. Właściwie,
gdyby Draco zobowiązał się przynosić mu posiłki, mógłby
spędzić tu te kilka dni, i to całkiem wygodnie. Nie powstrzymało
to jednak go przed zapytaniem: - Dlaczego?
-Snape objął
pierwszą wartę. Do drugiej w nocy będzie krążył pod naszymi
pokojami, a później zmieni go mój ojciec...
-Chcą mnie
pilnować? NAS?
-Nie zauważyłeś? - Malfoy przewrócił oczami
- Wiesz, przyprowadziłem cię do domu, przedstawiłem połowie
rodziny, ty pokazałeś mi swoją animagiczną postać... w dawnych
czasach uznano by to wręcz za zaręczyny. Tata i Severus sądzą że
jesteśmy parą.
-A jesteśmy?
Powinien nie chcieć być
parą z Malfoyem. NIE powinien pytać. Jego obowiązkiem było
ignorować niejasne skojarzenia, nie do końca jednoznaczne
zachowanie Ślizgona. O Merlinie, a może rzeczywiście byli parą? I
dlaczego to brzmiało tak fajnie, i po kociemu?
-Co? - prychnął
Draco z odrobinę niepewną miną.
Harry spojrzał mu poważnie
w oczy.
-Nie jestem idiotą, ale z nikim jeszcze nie chodziłem.
Dlatego, wolę zapytać. Pocałowałeś mnie, dwa razy. N-nie chcę
być macany, czy coś w tym stylu, i nawet nie próbuj dotknąć
mojego tyłka... czy coś, ale chcę wiedzieć, czy według ciebie
jesteśmy parą?
-Chyba idiotów.
Harry roześmiał się
widząc zrezygnowanie na twarzy Ślizgona.
-Nie przeszkadzały
ci pocałunki?
Brwi Pottera zmarszczyły się lekko.
-Do
końca nie byłem przekonany czy... - Harry zatrzymał się niepewnie
- Cóż, trochę się zastanawiałem w pociągu i przy obiedzie. - i
w kocimiętce, chociaż te wizje już były trochę nieprzyzwoite,
pomyślał mimowolnie - Nie chcę nic więcej, ale jeśli już teraz
to co było oznacza że jednak jesteśmy parą, to nie mam nic
przeciwko.
-Nie masz nic przeciwko byciu parą, czy byciu
całowanym?
-Jedno wiąże się z drugim? - zapytał,
przekrzywiając głowę, i spoglądając w te dziwne, szare tęczówki,
z których zniknął ostatni ślad sarkazmu. Draco wydawał się
nawet lekko zakłopotany. Co wcale nie oznaczało, że z jego głos
był choćby odrobinę mniej arogancki.
-Zdecydowanie tak.
-Aha
- Harry zmierzył go wzrokiem, po czym podszedł do niego bliżej,
tak, że ich stopy niemalże się spotkały - Zaczniesz?
-Zacznę...
co?
Cóż, na pewno nie gapić się, bo gapił się bez pytania
i od początku.
- Powiedziałbym, że pocałunek.
-Uhm -
Draco przycisnął swoje usta do jego warg, gładkim ruchem wsuwając
dłonie w czarne włosy przyciągnął do siebie głowę
Pottera.
-Twoje oczy robią się żółte - mruknął odsuwając
się na tyle, by każdy z nich nadal oddychał powietrzem wydychanym
przez drugiego, ale by nie stykali się nosami.
-Naprawdę? Nie
wiedziałem. Kot... on chyba się cieszy.
-Harry TY jesteś tym
kotem. Gepardem. - Ton Draco wydawał się odrobinę zaniepokojony,
ale Harry zignorował to. Czytał coś, że animag nie powinien
odcinać się od swojej formy, ale on przecież tego nie robił.
Nawet akceptował to, że gepard w nim, lubił Draco na tyle by
pozwalać się czochrać i dotykać.
-Moja kocia forma cieszy
się, że mnie pocałowałeś.
-Nadal brzmi tak, jakby była
niezależnym bytem. - Tak, Malfoya naprawdę trudno było uspokoić i
ugłaskać, więc Harry spróbował zrobić to nie słowami a gestem,
i pocałował go. Cóż, a przynajmniej próbował to zrobić, na
tyle niezręcznie jednak, by uderzyć policzkiem o jego nos.
Śmiech
Malfoya był... wydawał się być uroczy, przynajmniej na tyle, by
Harry bez zahamowań spróbował go usunąć, popychając chłopaka
na łóżko. Draco wcale nie pozostał mu dłużny, i zanim upadł,
pociągnął gryfona za sobą.
Harry'emu od razu odechciało
się pocałunków, i z lekko złośliwym błyskiem w oku, spróbował
dosięgnąć poduszki. Udusić, walnąć puchatym kłębem, o tak. A
gdyby jeszcze zamienił się w kota, mógłby rozszarpać poduszkę
na kawałki, i z zadowolonym uśmiechem słuchać wrzasków
Draco.
Zanim jednak zdążył zrobić cokolwiek, a przynajmniej
ruszyć się z miejsca, został uchwycony za kark, i dosyć brutalnie
ściągnięty na ziemię.
-Ała!
-Życie, panie Potter,
boli - powiedział, po czym Harry nie był do końca pewny czy na
pewno usłyszał, dodane cichym, złośliwym głosem "prawdziwy
seks, też". - Draco, do swojej sypialni. Twoja rodzina jest
postępowa, ale nie aż tak!
-Na tyle jednak, by mój ojciec
sypiał z facetem - Draco, lekko zarumieniony, spojrzał prosto w
ciemne oczy Snape'a.
-To szantaż? Mam pozwolić Ci tutaj spać,
a ty nie powiesz nic swojej matce? - Mistrz eliksirów uniósł lekko
brwi.
-Nic takiego nie powiedziałem!
-Więc wynocha do
siebie. A Panu Panie Potter... - Severus położył dłoń na
ramieniu Draco, kierując go w stronę drzwi. - Życzę miłej nocy
bez towarzystwa w łóżku.
A wrrr. Harry nieomal sam przegryzł
poszewkę. Przecież nie uprawiali seksu. Nie zamierzali nawet! Żaden
z nich nie zamierzał.
To, że Snape był w tak erotycznie
rozwiniętym, nieprzyzwoitym związku, nie znaczyło, że Harry jest
równie rozwiązły. Czy nawet Draco, który nie spróbował
chociażby go teraz pomacać.
Byli jedynie przyjaciółmi
którzy lubią się całować.
Hm... cóż sytuacja miała
jednak jedną dobrą stronę - Snape nie będzie spał z Malfoyem,
czając się jednocześnie pod drzwiami. Harry naprawdę wolałby nie
wyobrażać sobie, że kiedy on spokojnie śpi, jego nauczyciel
uprawia seks... z ojcem jego chłopaka. Chyba, że spikną się na
czułe te-a-tie podczas zmiany warty...
O nie, nie ruszy się z
tej sypialni nawet o krok, dopóki nie zawołają go na śniadanie...
albo obiad, lub gdy Draco nie przyjdzie zaproponować mu biegania po
trawie.
Harry sam nie wiedział czemu, ale miał nadzieję, że
Ślizgon wpadł już na pomysł wspólnego spaceru z nutką
kocimiętki. A jeśli nie, Harry spróbuje mu go podsunąć.
XXIII
Harry
zawsze lubił spać. Oczywiście, nie aż tak jak Ron, ale wstawanie
o świcie zostawiał raczej Hermionie. Niestety promień światła
sączący się przez szparę w zasłonach miał o tym całkiem inne
zdanie, i im bardziej chłopak próbował go uniknąć, z tym większą
uporczywością robił wszystko by go oślepiać.
Potter z
niezadowoleniem zwlókł się z łóżka, i chwycił za materiał,
zamierzając zdecydowanym ruchem zasłonić szparę, gdy dojrzał coś
ciekawego. Ogród o wiele piękniej wyglądał z zewnątrz, bliżej
domu pełen żywopłotów, mini-labiryntów i ozdobnych drzew i
krzewów, stopniowo przeradzał się w ciągnącą się aż do
granicy lasu łąkę, urozmaiconym niewielkim zagajnikiem z
jeziorkiem.
-Może masz rację, i czas wstawać – rzucił
kpiąco do migoczącej plamy światła. – Łazienka czy...
jezioro?
Zrzucił ubranie, zostając w samych bokserkach, i
szybko przybrał postać wielkiego kota. Drzwi nie nastręczyły mu
zbyt wiele kłopotów, więc w kilka sekund znalazł się na
zewnątrz, gnając w kierunku chłodnej wody. Cały budynek zdawał
się trwać jeszcze pogrążony we śnie, ale Harry na wszelki
wypadek oglądał się kila razy za siebie, czy aby nikt go nie
obserwuje, zanim zeskoczył do płytkiego przybrzeża. Skrzywił się,
gdy łapy zapadły się w muł. Wyglądało na to, że w
przeciwieństwie do niego, jego ciało wcale nie było zachwycone
ideą pływania, pozostawało mu więc jedynie przemienienie się na
powrót w postać ludzką. Z radością przemierzył dwukrotnie
jezioro, zanim zauważył jakiś ruch na brzegu. Wiewiórka? Wydawało
mu się, że dojrzał odrobinę rudego lub kasztanowego futra
pomiędzy drzewami, tak jakby ów sprytny gryzoń przyglądał mu się
uważnie. Nie czując się zbyt komfortowo, mimo, że był
obserwowany przecież przez jedynie małe zwierzę, wdrapał się na
brzeg, i przyjmując ponownie swoją animagiczną postać, wyłożył
się w plamie słońca, mrucząc z zadowoleniem.
Z drzemki
wyrwał go zimny, trącający jego ucho nos. Zerwał się, obserwując
białe, puszyste zwierzątko, które siedziało tuż obok niego,
nachylając się nad nim tak, by móc polizać jego pysk i przybrał
postawę obronną. Co prawda owo stworzenie było od niego sporo
mniejsze, lecz bardziej masywne, tak jakby cały jego ciężar został
skupiony w owym, pokrywającym ciało, białym puchu. I, jadanie
pachniał. Odrobinę trawą, mieszanką ziół, i wodą, w której
musiał się niedawno zamoczyć.
Chłopiec starał się zawołać
do niego „kim jesteś” jednak struny głosowe geparda nie
pozwoliły mu na to. Parsknął z niezadowoleniem, gdy białe,
misiowate coś, zaczęło zmierzać w stronę zagęszczonych zarośli,
zostawiając go samego.
Harry podbiegł do miejsca w którym
zwierzak zniknął, wtykając łeb w szparę między konarami drzew.
Może nieznany zwierzak zamierzał wrócić?
Biały, morderczy
rosomak, jedynie na to czekał. Harry w ostatniej chwili wycofał
głowę, łasicowaty zdołał jednak zacisnąć szczęki na jego
gardle.
Potter wierzgnął, przekręcając się tak, by uniknąć
przebicia skóry i futra, a z gardła zwierzęcia wydobył się
nieprzyjemny, znany mu wcześniej, chichot. Jęknął w myślach,
przypominając sobie wreszcie gdzie widział białego „misia”.
Rosomak rzeczywiście wyglądał słodko, ale tylko z daleka. W
albumie wydawał się kolejnym łasicowatopodobnym, słodkim
stworzeniem.
Tylko, że Malfoy, prócz wybitnie drapieżnych,
zwierzęcych instynktów posiadał swoją własną wolę, i nie
wydawał się zachwycony pobytem Harry’ego w MalfoyManor.
Ostatkiem sił Potter wyrwał się spod rosomaka, czując, jak
przy nagłym szarpnięciu zęby animaga rozrywają skórę.
Różowy
język z zadowoleniem przesunął językiem po pysku i kłach, tak,
jakby zbierał z nich jego smak.
Zanim Harry zdążył
zareagować, uciec, zmienić postać, zwierzę znów zaatakowało, a
silne szczęki kłapnęły głośno, milimetr od jego ucha.
Był
w pułapce, i praktycznie nie widział, jak mógłby się z niej
wydostać.
Spanikowany spojrzał w stronę jeziora. Czy rosomaki
pływają?
Znów wykręcił się, dopadł krawędzi brzegu, i
skoczył do płytkiej wody, otrząsając się.
Zadowolony wyraz
pyska białego mordercy przekonał go, że wybrał złą opcję, ale
było już za późno. Jednym susem Malfoy znalazł się za nim,
rozchlapując wodę, i wydając z siebie dziwny dźwięk. Jasne futro
przy pysku umazane krwią chłopca, z powodu wody przybrało różowawy
kolor.
Rosomak obnażył zęby.
Harry skulił się, mocząc
w wodzie brzuch i boki ciała, i, wydając płaczliwy, śpiewny
dźwięk, zaczął się cofać. Nie miał nic przeciwko staniu przed
Malfoy’em twarzą w twarz, ale zimne, mokre futro wcale nie było
przyjemne, wzrok rosomaka wydawał się złośliwy i okrutny,
absolutnie nieludzki, więc koci instynkt nakazywał mu wycofanie
się. Potrzebował wolnej przestrzeni, by móc uciec, ale zarośla
otaczające jezioro, spowolniły by go na tyle, by rosomak mógł go
dopaść.
Przymknął powieki, wciąż przesuwając się cal po
calu w tył, aż jego tylnie kończyny zahaczyły o skalisty brzeg.
Rosomak prychnął, siadając w wodzie i wpatrując się w
niego uważnie, a niedźwiedzi pysk wykrzywił się w zwycięskim
grymasie.
Harry zastanawiał się czy nie przemienić się w
człowieka, miał jednak wrażenie, że wystarczy jedno drgnięcie,
by zwierzę rzuciło mu się do gardła, a niechroniony futrem, i
twardszą skórą, był o wiele bardziej bezbronny. Malfoy nie miał
przecież żadnej obróżki, i z łatwością mógłby go zabić.
Właściwie, teraz też nie miałby z tym aż tak wiele
kłopotów.
XXIV
Nad
ranem, Draco mógł mieć jedynie nadzieję, że Potter jest równie
niewyspany jak on sam. „czy my jesteśmy parą?” Nie pyta się o
takie rzeczy! Nawet w formie żartu. Zwłaszcza w formie żartu.
Z
niezadowoloną miną zbiegł do jadalni, spóźniony, jak go uczynnie
poinformował skrzat domowy, o cztery i pół minuty.
-Nie
musiałeś się tak spieszyć, Draco – powitał go w jadalni
Severus.
-Gdzie ojciec? I Har... Potter?
-Lucjusz jak
zwykle zażywa porannej kąpieli w jeziorze. Wiesz, jaka jest
ciekawska jego animagiczna forma, czasami zapomina się... coś
musiało zaabsorbować go na dłużej.
Tak, Draco doskonale
wiedział. Ojciec w ludzkiej postaci, potrafił liczyć czas w
sekundach, gdy jednak zmieniał się w rosomaka, nie raz chwila
przekształcała się w cały dzień.
-Pan Potter zaś,
najprawdopodobniej zaspał. - prychnął Snape z lekkim uśmieszkiem
– A, może, zobaczył z okna coś co również go zainteresowało?
Z
okna?
Okna pokoju wychodziły na łąkę i zagajnik z jeziorem,
ale chyba Harry nie był na tyle głupi...
Severus uniósł
lekko brew, tak, jakby znał jego myśli.
Szlag! Potter BYŁ
dokładnie na tyle głupi by tam pobiec, chociaż przecież obiecał
nie zwiedzać samodzielnie posiadłości.
-Muszę...
-Uratować
go? Zaufaj swojemu ojcu, Draco. Lucjusz nie potrzebuje twojej pomocy,
pozbędzie się dokuczliwego intruza..
-Wiesz, że akurat o ojca
się nie martwię. - prychnął kpiąco. Lucjusz poradziłby sobie z
każdym rodzajem kłopotów, i na ich nieszczęście, Harry mógłby
być do nich zaklasyfikowany.
-O Pottera, za niedługo też już
nie będziesz musiał.
Tymczasem rosomak podszedł bliżej
geparda o kilka kroków, zamachał puszystą kitą-ogonem, i usiadł
ponownie w wodzie. Harry skulił się, nie próbując nawet kłapnąć
zębami. Czuł niemal paniczny strach, wypływający bardziej od
kociej strony umysłu, niż jego samego. Młody gepard, widział co
prawda mniejszego, ale sprytniejszego i silniejszego drapieżnika,
bardziej zaprawionego w walkach, starszego dominującego... takiego,
z którego drogi najlepiej było jak najszybciej zejść. Harry,
zdawał sobie sprawę, że byłby prawdopodobnie w stanie przemienić
się, i rzucić zaklęcie oszałamiające, zanim ten go dopadnie,
jednak jego mięśnie zostały niemal sparaliżowane. Ale, powrót do
postaci ludzkiej wydawał się jedynym wyjściem. Rozejrzał się
jeszcze raz, szukając czegokolwiek, co podpowiedziało by mu lepsze
rozwiązanie, ale skalna ściana za nim, ograniczała mu większość
możliwości. Nie było wyjścia, jedynie jako człowiek, miałby z
rosomakiem jakąś szansę.
Skupił się, mając nadzieję, że
przemiana przebiegnie jak najszybciej, i gdy uwagę rosomaka
rozproszyła na chwilę brzęcząca ważka, momentalnie wyobraził
sobie siebie w ludzkiej postaci.
-Potter, nie rób tego! –
dobiegło go z góry warknięcie, ale było już za późno, kocie
łapy zmieniły się w ludzkie dłonie i stopy, futro zaczęło
zanikać.
Zdziwiony nagłą zmianą, rosomak wydobył z siebie
nieprzyjemne parsknięcie i postąpił krok w przód, odsłaniając
zęby, jego wzrok nie był jednak skierowany w stronę Pottera, a
ludzi stojących na stromym brzegu jeziora, dwa metry nad
Harry'm.
-Lucjuszu, naprawdę, jesteś najbardziej kłopotliwym
człowiekiem jakiego znam – mruknął Snape, aportując się wprost
do wody. Dół szaty momentalnie nasiąkł wodą. - a ty Potter,
jesteś po prostu głupi.
-To jedynie nieszkodliwa zabawa –
Malfoy momentalnie przybrał swoją normalną postać –typowa
zabawa pomiędzy animagami.
- Zabawa – Harry zerwał się –
chciałeś mnie zabić!
- Gdyby mój ojciec chciał cię zabić,
już dawno byłbyś martwy – Draco zeskakiwał z kamienia na
kamień, schodząc coraz niżej, zatrzymał się jednak przed wodą –
czemu nie uciekłeś i nie przybiegłeś do domu?
-Bo jest na to
za głupi.
-Nie miałem gdzie uciekać!
-Wolę nie
wiedzieć, jak pokonałeś Czarnego Pana – jasnowłosy chłopak
westchnął ze zrezygnowaniem – myślałem, że jesteś
odważniejszy, a trząsłeś się jak zastraszony puffek
pigmejski.
-To instynkt – wyjaśnił Snape, wzruszając
ramionami, i wyczarowując dla Lucjusza ręcznik – zwierzęta są
mądrzejsze od ludzi a z pewnością mądrzejsze od Gryfonów, i
raczej nie atakują na ślepo, wolą się poddać albo uciec. Potter
jesteś niemal nagi i krwawisz, zrób coś z sobą. I pozbądź się
tych uszu.
-Uszu? - Harry sięgnął do głowy zdziwiony.
Widocznie przemiana była zbyt szybka i nieporządna, bo pod
palcami poczuł miękkie futro.
Jęknął żałośnie.
I
kichnął.
Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo nieprzyjemnie.
XXV
Harry
wypił duszkiem przyniesiony mu przez Draco eliksir, i westchnął,
opadając ciężko na łóżko.
-Doprawdy, Potter, tylko ty
potrafisz przeziębić się w lecie – prychnął młody Malfoy,
przyciskając nadgarstek do jego czoła – Masz gorączkę –
stwierdził z zaskoczeniem.
-Spędziłem kilka kwadransów w
zimnej wodzie, z mokrym, przylepiającym się do ciała futrem -
prychnął – Widocznie jako kot jestem bardziej narażony na
przeziębienia. To wina twojego ojca!
-To że jesteś
tropikalnym, ciepłolubnym kotem? Nie sądzę - parsknął kpiąco
Ślizgon, po czym, już bardziej poważnie, dodał – Mówiłem ci,
byś nie opuszczał pokoju. Gdybyś chociaż ten raz mnie
posłuchał...
-To on rzucił mi się do gardła - zaczął się
bronić Harry - Najpierw był nawet miły, a później zwabił mnie w
pułapkę i bez ostrzeżenia zaatakował!
-Rosomaki to nie
puchate misie, wiesz. Pamiętaj też, że jako dorosły, doświadczony
animag przez cały czas zachował swoją normalną osobowość, nie
tak jak ty, który z najpotężniejszego czarodzieja swojego
pokolenia, stajesz się wystraszonym kociakiem.
- Więc, wtedy
gdy podszedł do mnie i był [i]miły[/b]był nadal sobą? I polizał
mnie po...
Draco kolejny raz prychnął.
-Malfoyowie nigdy
nie są mili. To od początku była podstępna zasadzka, a ty dałeś
się w nią złapać.
-Jestem idiotą.
-Zdecydowanie.
Prześpij się, przyjdę po ciebie jak będzie trzeba zejść na
obiad. Do tego czasu eliksir powinien zadziałać. Ugryzienie już
cię nie boli?
Dłoń Pottera automatycznie powędrowała do
szyi.
-Nie ma nawet śladu. - Harry z lekkim zdziwieniem
wybadał skórę w miejscu, gdzie wcześniej zagłębiły się zęby
animagicznej formy Malfoy'a. - Co wcale nie znaczy, że twój ojciec
nie chciał mnie zabić.
-Chciał, czy nie... - Draco wzruszył
ramionami – nie masz poważniejszych spraw do rozważania?
-To
akurat jest ważne!
-Ważniejsze niż to? – Nagle chłopak
pochylił się, przywierając ustami do jego ust. Zwinny język
rozchylił wargi Pottera, wsuwając się pomiędzy nie wężowym,
szybkim ruchem. Zanim Harry zrozumiał co się dzieje Malfoy odsunął
się z zadowoloną miną, gładząc go z parodystyczną czułością
po puchatych, kocich uszkach.
-Zanim zaczniesz mnie przeklinać,
pamiętaj, że wczoraj sam powiedziałeś, że lubisz się całować...
ze mną. Że, uważasz to za akceptowalne.
-Ty...! – Harry
sięgnął za siebie próbując pochwycić jedną z poduszek o które
się opierał, ale gdy puchowa broń znalazła się w jego rękach, i
gotów był walnąć nią aroganckiego dupka, po Malfoy’u nie było
już śladu.
Zawsze mógł jeszcze rozerwać poduszkę na
strzępy. Ze złością spojrzał na wyhaftowany monogram w rogu
jaśka.
Czy oni musieli nawet poszewki podpisywać? A nóż,
ktoś chciałby sobie na pamiątkę pościel wziąć...
Zaczął
zasypiać, z ozdobnym M migoczącym mu przed oczami.
Całowanie
się z Malfoyem... nie było wcale złe, pomyślał, już w półśnie.
Mimo to, nie mógł nie być zaskoczony, gdy obudził się,
czując na swoich ustach wargi Draco.
-Co robisz? - odsunął
głowę, czując że Malfoy niemal na nim leży.
-Sprawdzam czy
nie masz gorączki – Ślizgon mrugnął z rozbawieniem, przez
chwilę trwając w tej pozycji, nim jednak Harry poczuł się
niezręcznie, chłopak zsunął się z łóżka. – Raczej wydajesz
się zdrowy. A już się bałem, że Severus mógł mi dać zamiast
lekarstwa dla ciebie jakąś truciznę.
-Truci... że co?!
Draco!
XXVI
-Nadal
jesteś obrażony? – Draco po obiedzie dogonił Harry’ego w
ogrodzie. Potter asekuracyjnie trzymał się bardziej otwartych
przestrzeni, tam gdzie w pełni mógłby wykorzystać swoją
szybkość, gdyby Lucjusz Malfoy znów nabrał ochoty do zabawy.
-Hm?
O tą truciznę? Skąd. Snape by mnie nie zabił. On chyba zbyt lubi
mnie dręczyć.
-Milczałeś przez prawie cały posiłek.
-Wiesz,
siedziałem przy jednym stole z kimś, kto torturował mnie
psychicznie przez znaczną część mojego szkolnego życia i, ah,
przypadkowo, sypia z animagiem, który próbował mnie zabić kilka
godzin wcześniej.
- Ja też tam byłem.
-Właśnie.
Potworny posiłek.
-ej, przecież obroniłem cię przed moim
ojcem! Nie żeby chciał zrobić ci coś poważnego, ale
mógłby...
-Ty i Snape, w dodatku nawet nie wszedłeś do
wody.
-Bo jest zimna. I, to ja przekonałem Severusa, że gdyby
ojciec cię zjadł, z pewnością skończyło by to się dla niego
niestrawnością. Ma zbyt delikatny żołądek, by karmić się
mięsem innych drapieżników.
-A już dziwiłem się dlaczego
Snape się tam pojawił.
-Z pewnością nie dlatego że cię
lubi.
-A ty mnie lubisz?
-Potter! - Draco zatrzymał się
w miejscu – Ty chyba zdobędziesz wyłączność na zadawanie tego
typu głupich pytań.
-Pierwszy raz o to pytam!
-”Czy
według ciebie jesteśmy parą”, „czy mnie lubisz?” „czy
bycie parą wiąże się z pocałunkami?” może nie są to cytaty
twoich wypowiedzi słowo w słowo, ale sens ten sam!
- Co jest w
tym złego?
- Z jakiegoś, sam nie wiem już jakiego, powodu,
podobasz mi się idioto, czego z pewnością jesteś od dawna
świadomy. Nie musisz więc kpić ze mnie, i ciągle się
upewniać.
-Nie muszę, bardziej... chcę. - stwierdził Harry –
Skąd miałem wiedzieć że ty... to jakiś rodzaj ślizgońskich
zalotów? Ciągnięcie za uszy i ogon, zaciąganie do miejsc
potencjalnie niebezpiecznych, zmuszanie do siedzenia przy jednym
stole z osobami, które albo chciały by mnie zabić, albo dręczyć,
i pocałunki i strażnicy na korytarzu, i nazywanie idiotą, i, znów,
ciągnięcie za uszy i.....?
-Dokładnie!
XXVII
Polana
z kocimiętką pachniała wyjątkowo nęcąco, i Harry nie zmieniając
się w kocią postać, z lubością położył się wśród ziół.
-Teraz będzie trudniej – Draco przykucnął przy nim –
Musisz wyobrazić sobie siebie takiego jaki jesteś teraz, czyli z
kocimi uszkami. Są miękkie, puchate, mają trochę ponad dziesięć
centymetrów wysokości, czarne, osadzone trochę wyżej niż
normalnie...
-Wiem, wiem!
-Gdybyś pozwolił mojemu ojcu
zlikwidować ci je za pomocą zaklęcia, nie musielibyśmy teraz
przez to przechodzić.
-Jasne, tylko jaką mam pewność że nie
„zlikwidowałby” mi jednocześnie głowy?
- Skoro
stchórzyłeś, to teraz zamknij oczy i słuchaj. Są puchate, z
trochę dłuższą sierścią, niż u kotów krótkowłosych,
jedwabiste w dotyku. - Dłoń Draco przesunęła się po nich w
delikatnej pieszczocie – Gdy się je dotknie, poruszają się
zabawnie, podobnie jak gdy z daleka nabiegnie jakiś, jak sądzę,
ciekawy dla dużego kota dźwięk. Wyobraziłeś sobie to?
-Yhm
– Harry niemal zamruczał, czując, jak dotyk przenosi się z na
jego włosy, gładząc jego głowę tuż przy nasadzie uszu. Ciepło
rozpłynęło się po jego ciele łagodną falą.
-A teraz
wyobraź sobie, że z siebie-z-uszami, zmieniasz się w geparda. I,
postaraj się mieć jeden
ogon, okej?
Harry
obrócił się tak, by dłoń Malfoya spoczęła płasko na jego
głowie, i rozpoczął przemianę. Gdy pierwszy raz omyłkowo
zostawił swoje uszy w kociej wersji, Hermiona całą noc spędziła
przekopując bibliotekę by znaleźć zaklęcie, które można było
zastosować przy takim problemie animagicznym. Oczywiście, wiedziała
o sposobie wizualizacji, ale to można było stosować tylko, gdy
znało się w pełni swoją zwierzęcą postać. Wtedy, Harry miał
niemal pewność, że jest zwykłym domowym kotkiem.
Jakie
szczęście, że nie wypróbowali tego sposobu, bo naprawdę mogli
sobie narobić kłopotów.
- Doskonale! - ramię Draco objęło
go za szyję, i Ślizgon z lekko krzywym uśmiechem, cmoknął go
prosto w nos – A teraz, zmień się z powrotem w człowieka.
Gepard
pokręcił przecząco głową, wyrywając się z uścisku, i jednym
susem wskoczył w świeży, nie wydeptany obszar kocimiętki.
-Harry!
Zamiast jednak posłusznie przybiec, kot odsunął
się jeszcze bardziej, zginając łapy, tak, by otrzeć brzuchem o
pachnące zioło. Wspaniale było czuć ten zapach wszędzie na
sobie. Jeszcze wspanialej było by, gdyby Malfoy pachniał tak samo,
i znajdował się bliżej i...
-Powinieneś jak najszybciej się
przemienić! Potter, ty cholerny...
Wystarczyła chwila nieuwagi
Ślizgona, by Harry znalazł się na nim, przednimi łapami uderzając
w klatkę piersiową, tak, że Draco wylądował na trawie zanim
zdążył mrugnąć.
Szorstki język przesunął się po jego
policzku.
-Przestań!
-Nie zamierzam – w sekundę Harry
zmienił się w człowieka, spoglądając zwycięsko na schwytanego i
przyduszonego do ziemi Malfoya.
-Jesteś beznadziejny, Potter.
-Przecież, wszystko poszło w porządku?
-Jeśli uważasz,
że te puchate uszy, dodają ci uroku i tak powinno zostać, to się
z tobą zgodzę.
Uszy? Znowu?!
-Mówiłem, jesteś
beznadziejny –
roześmiał się Draco, zaraz jednak został uciszony szybkim
pocałunkiem.
-Myślę, że też cię lubię – stwierdził
Harry z niemałym zaskoczeniem.
-Dziękuję za takie niepewne
lubienie – chłopak podkreślił swoje słowa krótkim prychnięciem
– Chodź, musisz spróbować jeszcze raz się przemienić, może
uda się zlikwidować te... niedogodności.
Ślizgon pozornie
niewinnym ruchem przesunął palcem wzdłuż krawędzi ucha, i nagle
silniej szarpnął, wydobywając z gardła Harry’ego głośne
jęknięcie.
-Za co?
-Rozpraszasz się, zamiast zakończyć
to szybko. Przecież nie chcesz całego pobytu tutaj spędzić z
uszami...?
Niestety wyglądało na to, że tak już zostanie, bo
kocich uszek nie udało się usunąć nawet przy pomocy Draco. Harry
wcale nie czuł się zawiedziony... cóż, uszy były trochę
śmieszne, ale strasznie lubiły dotyk młodego Malfoy’a. Kot lubił
dotyk Malfoy’a.
Ze zdziwieniem chłopak zauważył, że od
walki z Lucjuszem, rzadko myśli już o sobie i gepardzie jako o
odrębnych postaciach, tak jakby... stały się wtedy tym samym.
Oczywiście kierowały nimi inne instynkty, ale nadal, tak Harry jak
i kot, czuły się przy Ślizgonie bezpieczne.
XXVIII
Czas
do kolacji spędzili wypróbowując przemianę Harry’ego, jednak, i
tak musiał zasiąść do stołu z puszystymi, czarnymi uszkami. O,
czym nie dane mu było zapomnieć, zwłaszcza, gdy Lucjusz zerkał na
nie co chwila, prychając kpiąco.
Naprawdę trudno było mu to
znosić, nic więc w tym dziwnego, że postanowił się zemścić, i
jeszcze w drzwiach jadalni zainicjował pocałunek z Draco. Długie
palce Lucjusza zacisnęły się kurczowo, mężczyzna jednak nic nie
powiedział, gdy jego syn sam popchnął Pottera na framugę, i
zdecydowanie pogłębił pocałunek.
- Dobrze się bawisz? –
spytał Ślizgon z zastanowieniem, gdy już udało im się dotrzeć
do salonu z oknami wychodzącymi na ogród.
- Wyśmienicie –
Harry zachichotał, siadając na sofie i spoglądając w górę na
Draco – Widziałeś?
- Minę mojego ojca? Oczywiście. –
Ślizgon przewrócił oczami – Doprawdy, Potter, musiałbym być
ślepy.
- Doprawdy, Malfoy, myślałem, że zaczęliśmy mówić
do siebie po imieniu. Przecież chodzimy ze sobą.
- Tak,
chodzimy... – Uśmiechnął się i oczy Harry’ego rozszerzyły
się gdy Draco nachylił się nad nim. - Mogę cię pocałować? –
zapytał Ślizgon, obserwując go uważnie.
- Wcześniej,
robiłeś to bez pytania.
- Wiem. – Usta chłopaka zacisnęły
się lekko – To mogę?
Harry obserwował jak ze srebrnych oczu
znika rozbawienie i pojawia się zdecydowanie. Draco naprawdę chciał
go pocałować. Przełknął ślinę, czując jak rumieniec wpływa
na jego policzki.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł.
-
Doskonały. – Malfoy powoli wsunął dłoń w włosy Pottera, i
nachylił się jak najbliżej, tak, że nieomal dotykał jego warg –
Mogę? - po czym przypominając sobie, że na Gryfonów działa pewne
szczególne zaklęcie, dodał – Proszę.
Brzmiało to
bardziej nie jak prośba o pocałunek, a o pozwolenie na powolne
pogłębienie powstałej między nimi bliskości. Dlatego, Harry nie
był w stanie odmówić.
- Tak.
Miękkie usta opadły na
jego własne, i Potter zadrżał, czując, że to co się dzieje jest
o wiele intymniejsze od wszystkiego co doświadczył wcześniej.
Draco wydawał się jednocześnie niewinny, spokojny jak i
zdecydowany. Ciepły podmuch zachęcił Ślizgona do kontynuowania
pocałunku, i przekonania Pottera, że używanie języka bywa czasami
nieodzowne. Harry pozwolił dziać się temu, i po prostu chłonął
całym sobą każdy gest i uczucie.
Ciepło. Przyjemnie.
Bezpiecznie.
Draco pachniał jak bezpieczeństwo, ponieważ jego
zapach był identyczny jak zapach ubrań, jakie Harry miał na sobie.
To zadowalało, i jego kocią, i ludzką naturę, dając mu poczucie,
że przynależy do kogoś, i że ktoś należy do niego.
Zamruczał
w wargi Malfoy’a, czując jak lekkie drgania sprawiają, że
ślizgon coraz bardziej zapomina się, wsuwając dłonie w jego
włosy. Przez chwile trwali tak, wtuleni w siebie, coraz odważniej
badając nawzajem swoje usta.
Nagle Draco odsunął się,
odskakując tak, jakby ktoś ukuł go w tyłek szpilką, i szybko
usiadł na drugim końcu kanapy, z daleka od Harry’ego, ocierając
rękawem wargi. Zanim Gryfon zdążył zapytać, co się stało,
Malfoy wymamrotał ciche „przepraszam” i położył sobie
poduszkę na kolanach.
Ooch.
Więc
tak pachnie... Harry
pozwolił by jego nos zadziałał po kociemu, i wyczuł nawet
najlżejszy zapach,
więc tak pachnie podniecenie.
Uwielbiał bycie kocim animagiem! To było, było... Draco pachnący
w ten sposób, wydawał się jednocześnie kuszący i bezbronny, i
fakt, że mógł wyczuć, jak bardzo na niego działa ta sytuacja,
sprawiały, że drapieżna część Harry’ego zadrżała z
przyjemności.
Ta Gryfońska i bardziej przyzwoita powinna
zadrżeć z oburzenia i obrzydzenia, ale milczała, biernie
przyglądając się wszystkiemu z boku.
Usta Ślizgona wyglądały
bardzo smakowicie i wilgotnie, a policzki były zaczerwienione jak po
długim i wyczerpującym biegu. Harry też czuł przyjemność
płynącą z pocałunku, nawet jeśli całował go Malfoy, zwłaszcza,
że całował go Malfoy,
ale przynajmniej nie miał tego
problemu.
- Wyszło trochę inaczej niż chciałem – mruknął
Draco, patrząc z wyzwaniem w oczy Gryfona. Może i był zakłopotany,
ale nie wyglądało na to że zamierzał wstydzić się reakcji
swojego ciała.
Harry nie był pewien czy zrobił to z czystej
złośliwości czy z pragnienia zobaczenia, jak działa na ślizgona,
ale jednym susem znalazł się na nim, napierając biodrami na
poduszkę, i położył się tak, że gdyby nie warstwa owiniętego
materiałem pierza, ich ciała stykały by się bardzo, bardzo
dokładnie.
- Było całkiem przyjemnie – zamruczał –
Dlaczego przerywasz?
Przez chwilę wpatrywał się w stalowe
tęczówki Malfoya, otaczające rozszerzone źrenice. Nie czekając
aż Draco go ponownie pocałuje, sam sięgnął po pieszczotę,
rozchylając językiem jego usta. Biodra Draco poderwały się w
górę, a ramiona oplotły ciaśniej Harry’ego, jednak ślizgon nie
zareagował bardziej, biernie czekając na to, co zrobi partner.
-Nie pomagasz - wytknął mu po chwili Harry, wciąż nie
czując by Malfoy w jakikolwiek sposób przejmował inicjatywę.
Otwierało to wiele różnych możliwości, ale trudno było ukryć
fakt, że Harry był na tyle niedoświadczony by nie wiedzieć jak z
nich skorzystać.
Niestety, Draco, który miał być też
pewnego typu przewodnikiem po tych sprawach, nagle wydawał się
stracić wszelkie zainteresowanie akcją.
-Podoba
mi się. – mruknął Malfoy, wplątując palce w włosy na karku
Pottera – Po co mam coś robić?
- Bo... bo tak wypada?
Draco
odchylił głowę w tył, i roześmiał się, przysuwając się
bliżej, i nie ważne że dzieliła ich jakaś głupia poduszka, bo
Harry poczuł jak chłodne palce gładzą go po linii kręgosłupa, a
usta zatapiają się w jego z uporczywą powolnością… i byli tak
blisko siebie, że
gryfonowi trudno było wyobrazić sobie że mogło by być
lepiej…bliżej.
-Wystarczy?
– Malfoy przerwał pocałunek.
-To może być jeszcze
przyjemniej?
-Tak. Może, ale nie dzisiaj.
-Mam wrażenie,
że jakbym wziął tą poduszkę, to było by dzisiaj.
-Potter,
ani mi się waż… Idiota!
XXIX
Draco
pozwolił mu się dotknąć. Syczał i wydawał różne, zabawne
odgłosy, więc Harry po prostu musiał wypróbować i zrozumieć, co
jak na niego działa. Nie miał co prawda odwagi doprowadzić tego do
końca, ale nie wydawało się, że Draco nie oczekuje niczego
więcej. Gdy Harry poznał ciało ślizgona już wystarczająco, a
Malfoy z coraz większą trudnością łapał oddech i wreszcie
odsunął od siebie jego dłonie, leżeli jeszcze przez chwilę
wtuleni w siebie, starając się uspokoić się. Potter z
zakłopotaniem zarejestrował, że jego ciało też zaczęło
reagować na sytuację, i to dosyć entuzjastycznie, ale nie
wyglądało na to, by Draco zamierzał go wyśmiewać.
-Potter,
lubię cię – mruknął jedynie, i Harry wiedział, że to
odpowiedz na zadane na kocimiętkowej polance pytanie. I chyba gryfon
odpowiedział mu tym samym, chociaż pewien być by nie mógł,
zwłaszcza, gdy Draco postanowił zostawić mu na szyi malinkę.
W
końcu, to że też go lubił, było raczej oczywiste?
Nie
całuje się ludzi, których się nie lubi.
Przez
chwilę, Harry zastanawiał się, czy nie zaprosić go po kolacji do
siebie na noc. Oczywiście, nie po to by robić coś wyjątkowo
nieprzyzwoitego, po prostu chciał być… blisko. Jeśli to łączyło
się z dotykaniem i pocałunkami, tym lepiej. Musieliby znaleźć
sposób na oszukanie ich strażników, ale skoro udało mu się
pokonać największego czarnoksiężnika wszech czasów, miałby nie
oszukać dwóch podstarzałych czarodziei, którym psuł wakacje i
wakacyjny seks?
Miał ochotę chichotać na samą myśl o tym,
że wszedł im w drogę. Chociaż, może to było też powodem
niezadowolenia Lucjusza? Zamiast robić te wszystkie nieprzyzwoite
rzeczy, musiał na zmianę ze swoim kochankiem pilnować korytarzy.
Harry miał ochotę chichotać na samą myśl.
Ale po kolacji,
która była jeszcze bardziej cicha i niezręczna niż poprzednie
posiłki - nawet lekko ironiczne spojrzenie Draco niezbyt pomagało –
poszedł spać sam.
Malfoy może mógł być całkiem
przyjemnym obiektem do całowania i lekkiego dotykania, ale mógłby
pomyśleć, że wolno mu wszystko, jeśli tylko otrzyma zaproszenie.
Przecież nadal był podstępnym Ślizgonem.
Kolejnego dnia
znów się obudził o świcie, tym razem nie dając się skusić
kąpieli w jeziorze, postanowił zwiedzić posiadłość. Jakoś z
Draco nie mieli czasu na to, w dodatku Harry czułby się
niezręcznie… nie, o wiele przyjemniej było powęszyć samemu.
Kusił go zwłaszcza znajdujący się za ścianą pokój… różany?
A później mógłby wstąpić do sypialni ślizgona i obudzić go w
jakiś podstępny sposób. Tak, niby przypadkiem tam zajść, i wylać
mu na głowę szklankę wody.
Zerwał się z łóżka,
zmierzając do łazienki. Dursleyowie może i byli dumni z wnętrz
swojego domu, ale Harry podejrzewał, że w życiu nie widzieli tylu
pieniędzy, ile warta była wanna w kształcie wężowego pyska.
Umyty; szczególną uwagę zwrócił na to, by wyszorować zęby, w
końcu Draco mógłby chcieć go pocałować; i ubrany w przyniesione
ostatniego wieczora ubrania, uchylił drzwi do sypialni.
Nikogo
nie było w korytarzu.
|Starając się trzymać blisko ściany,
przeszedł do kolejnych drzwi. Nacisnął klamkę, i popchnął je
lekko, krzywiąc się gdy zaskrzypiały. Na szczęście, wydawało
się, że i Lucjusz i Snape nie znajdowali się w zasięgu
wzroku.
Zanim zdążył zrobić krok do przodu coś owinęło
się wokół jego szyi. Poczuł szarpnięcie aportacji, gdy pętla
zaciskała się coraz mocniej, i mocniej, sprawiając, że gdy tylko
ucisk na chwilę zelżał opadł na kolana krztusząc się.
Ciemność
nie była czymś niespodziewanym, i osuwając się w pełen
nieświadomości sen, przyjął to nawet z ulgą.
Skrzat z
obawą wchodził o świcie do pokoju panicza Malfoya, jednak nakaz
„obudź mnie jak tylko mój ojciec wstanie” był silniejszy niż
strach przed niezadowolonym, obudzonym zbyt wcześnie Draco. Chłopak
miał coś ważnego do załatwienia z Lucjuszem.
Rozmowę.
Najlepiej
bez świadków.
-Wiedziałem, że przyjdziesz – prychnął
Lucjusz, gdy tylko Draco pojawił się w drzwiach – Zachowujesz się
wyjątkowo przewidywalnie ostatnimi czasy.
-Zakochałem
się.
-Tak samo mówiła twoja matka, gdy napadał ją taki
nastrój. Przypominam ci, że raz musiałem zabić mężczyznę
którego dotyczyły jej.... uczucia.
-Potter nie jest aż tak
słaby.
-Jest człowiekiem, a ty jesteś wilą, Draco.
-Tylko
po części.
Brwi Lucjusza podsunęły się w górę.
-To
wersja dla mnie czy dla ministerstwa? To, że oni nadal wierzą w te
obliczenia z procentową zawartością krwi... twoja matka i ja
przeprowadziliśmy z tobą nie jedną poważną rozmowę o tych
sprawach.
-Wiem. Znam zasady – Draco westchnął
cierpiętniczo, rzucając się na pościelone równo łóżko
Lucjusza - Co wcale nie oznacza że są sprawiedliwe.
-Oczywiście
że nie są sprawiedliwe – mężczyzna usiadł obok nie go,
wsuwając dłoń w jasne włosy chłopca – Na szczęście, my mamy
pieniądze, więc możemy sami rekompensować sobie pewne straty.
-Na przykład to, że nie mogę uprawiać seksu? Przez
jeszcze... ile lat?
-Draco.
-Och, tato. Dlaczego musi być
tak, że wile nie mogą robić tego akurat w tym okresie, gdy ich
libido jest w najlepszym stanie?
-Ostrzeż mnie, gdy jednak
postanowisz ulec i przespać się z Potterem – Lucjusz uśmiechnął
się drwiąco – Będę musiał podwoić kilka łapówek i wynająć
najlepszych prawników, a i tak nie gwarantuję, że nawet
najracjonalniejsze tłumaczenia przekonają, że to nie była twoja
wina, że seks z tobą pozbawił Złotego Chłopca duszy.
-Nie,
dziękuję, poprzestaniemy jednak na innych formach aktywności.
-Tylko uprzedź o tym pana Pottera.
-Tak zamierzam.
Będziesz dla niego milszy? To nad jeziorem nie było zbyt przyjemne,
wiesz.
-Nie zaatakowałbym go, gdyby on pierwszy nie zaczął.
Nie napada się na rosomaki.
-Jakoś nie wyobrażam sobie, że
Harry mógłby na ciebie napaść. Jako gepard jest całkiem
słodki.
-Obroże animagiczne chronią jedynie przed atakiem na
człowieka. - wytłumaczył Lucjusz – W postaci zwierzęcia, jestem
traktowany przez ich magię jak zwierzę.
-Nadal trudno mi
uwierzyć, że postąpił tak głupio.
- Jest równie
nierozsądny, jak ty, gdy zapomnisz że jesteś Malfoy'em.
Pomarszczyłeś całą pościel.
-Poprawisz później. A ty, o,
psujesz mi fryzurę – chłopak odsunął się lekko – Więc, nie
zamierzasz być miły?
-Nie, niezbyt – odpowiedział starszy
Malfoy, uśmiechając się – Jeśli, Potter myśli o tobie
poważnie, wytrzyma to.
-Dopóki go nie zabijesz, będę
szczęśliwy.
- Tak, bo jedyne o czym ja myślę, to szczęście
mojego pierworodnego i jedynego syna – kolejny raz wąska, chłodna
dłoń wsunęła się w jasne włosy Draco. Ślizgon westchnął
spoglądając na ojca.
- Śniadanie? - zaproponował.
-Jeśli
twoje zachowanie przy budzeniu nie wypłoszyło skrzatów z
posiadłości, to może jakieś będzie.
- Wytargałem tylko
jednego za uszy. Ale, myślę że one to lubią. Gdy ich się nie
bije, biją się same, sam mi to kiedyś tłumaczyłeś...
XXX
-Sądzę,
że mógłbyś już iść do kuchni, i kazać podać nam wcześniej
śniadanie – stwierdził Lucjusz, gdy Draco zaczął przymykać
oczy, i mościć się na środku jego łóżka.
-Nie idziesz
nad jezioro? - zdziwił się Ślizgon, unosząc brodę.
-
Przebiegnę się tam i z powrotem, i zjem z posiłek razem z tobą.
-
To wredne. Mógłbym w tym czasie tu pospać – mruknął Draco, ale
posłusznie zsunął się z mebla, poprawiając narzutę – W końcu,
nie jedliśmy ani jeden raz sam na sam.
- Jak się nie
pospieszysz, to teraz też się nie uda.
Wiem. To hm... - oparł
dłoń o framugę – Do zobaczenia na
dole?
Lucjusz skinął potwierdzająco głową. Chłopak
energicznym krokiem ruszył w kierunku pomieszczeń znajdujących się
na poziomie lochów. Skrzaty, Ślizgoni i mistrzowie eliksirów miały
jedną wspólną cechę; zawsze wolały mieszkać pod ziemią, w
przeciwieństwie do Draco, który skrzętnie ukrywał przed swoimi
współdomownikami miłość do wolnej przestrzeni, i Lucjusza, który
uważał, że najlepiej wygląda w naturalnym słonecznym świetle.
Draco nie mógł się nikomu przyznać, że przyjemne było by dla
niego na przykład mieszkanie w lesie, albo na łące. Oczywiście,
musiałby mieć swobodny dostęp do swojej łazienki, lustra i
dobrych posiłków. I, oczywiście miękkiego łóżka.
Zdziwił
się, zastając zamkniętą bramę do podziemia. Severus z pewnością
wiedział już. że Draco wstał, i raczej nie trzymał swojej straży
pod drzwiami Pottera, dlaczego więc nie wrócił jeszcze do siebie?
Zawsze gdy przebywał w środku, wrota stały otwarte na oścież.
Drzwi, powiązane z rodzinną magią, rozsunęły się
posłusznie, bez podawania hasła. Niewątpliwa zaleta bycia
dziedzicem Malfoy'ów.
-Parchatka, przyjdź tu – wszedł do
szerokiego korytarza, kopnął w najbliższe drzwi, prowadzące do
pomieszczeń gospodarczych. - Parchatka! Szczotek!
Żaden skrzat
nie zareagował na jego wołanie. Draco niezadowolony odwrócił się,
słysząc jak spod jego butów wydobywa się lepki chlupot. Czyżby
skrzaty spanikowane tym, że nadchodzi rozlały jakiś sos, i teraz
bały się wyleźć? Głupie stworzenia!
Wyszeptane cicho lumos
oświetliło posadzkę na tyle, by mógł dojść do wniosku, że
jeśli to był składnik obiadu, to jakiegoś wyjątkowo paskudnego i
raczej nie przeznaczonego dla ludzi. Podeszwy jego butów umazane
były w krwi.
Szybko oparł się o ścianę, zauważając że
od sporej plamy, w której stał, droga wiedzie do drzwi do
laboratorium Severusa. Starając się być ciągle tak, by mieć za
plecami mur, ruszył za śladami, i popchnął drzwi do laboratorium.
W pierwszej chwili był przekonany, że Snape jest martwy.
Szybko, blokując drzwi zaklęciem podbiegł do leżącego na
posadzce mężczyzny. Oddychał. Ledwo bo ledwo, ale klatka piersiowa
unosiła się w miarę równym rytmem. Draco rozejrzał się, nie
wydawało się jednak by ten co zaatakował Snape’a, był w tym
pomieszczeniu. Prawdopodobnie mężczyzna został zaatakowany w
korytarzu ale udało mu się jakoś dojść do swoich pomieszczeń.
Labolatorium było tak zabezpieczone, że praktycznie jedynie Lucjusz
i Draco mieli tam dostęp.
Chłopak nie bywał tu zbyt często,
ale znając standardy jakimi w rozkładzie substancji kierował się
Severus, miał pojęcie gdzie szukać medykamentów. Sięgnął do
stojącej przy zapasowych kociołków szafki, zastanawiając się,
jaką powinien podać dawkę, i czy to ma jakiekolwiek znaczenie, bo
prędzej Snape umrze z powodu upływu krwi, niż z przedawkowania.
-
Ojciec mnie zabije – wymruczał do siebie, klękając przy
mężczyźnie, unosząc jego głowę i wlewając mu do ust eliksir
przeciwkrwotoczny i uzupełniający krew. Mimo że naprawdę starał
się być ostrożny, krew niemal natychmiast poplamiła jego ręce. -
Merlinie... Potter, ty idioto.
Wstał z kolan, zastanawiając
się, czy nie byłoby lepiej zatamować czymś rany, czy też lepiej
pozostawić to działaniu eliksirów.
Nie, najlepiej byłoby
poszukać wściekłego geparda, zanim ojciec zobaczy co się stało,
eliksiry zaczynały już działać, i cokolwiek Draco by zrobił
więcej, nie zmieniło by to zbytnio aktualnego stanu. Malfoy
spojrzał ostatni raz na bladego Snape’a.
Mógł mieć jedynie
nadzieję, że nie skończy jak Severus, z niemal przegryzionym
gardłem.
Wcale nie chciał się budzić. Powietrze
pachniało krwią, ból pulsował w skroniach, a wokół szyi
wydawało się, że ma owinięty jakiś cienki łańcuch. Wcale nie
chciał, ale sądząc po tym, jak niekorzystna była jego sytuacja,
koniecznie powinien.
Uchylił powieki, niemal natychmiast
napotykając ciemne tęczówki, zaledwie kilka centymetrów od swojej
twarzy.
Szarpnął się, mając nadzieję że to jakiś żart,
i wiedząc jednocześnie, że tym razem znalazł się w prawdziwej
pułapce. Groźniejszej nawet od pazurzastych formy Lucjusza.
-Zaraz
dołączy do nas twój ukochany syn – Bellatriks odsunęła się od
Pottera, uśmiechając się lekko – Mały, zdradziecki gad, Cyziu.
Myślałam, że jako wila czuje z tobą większą więź, niż z tym
bogatym, snobistycznym draniem.
Pani Malfoy uniosła głowę
znad mapy przedstawiającej posiadłość.
- Jest już na
schodach, wygląda na to, że znalazł Severusa. Co z Potterem?
-
Budzi się.
-Nie mamy wiele czasu. Gdy Lucjusz tu wróci, musi
znaleźć martwego syna, i Pottera z jego krwią na pysku.
-Dasz
radę zaatakować Draco tak, jak zrobiłaś to z Snape'm?
-Tak.
Może wilczy ślad ugryzienia różni się od ugryzienia dużego
kotka, ale ci idioci w ministerstwie nie zauważą różnicy.
Lucjusz, może zauważyłby.. dopiero jak już zabije
Pottera.
-Urocze.
Klamka poruszyła się, i gdy Narcyza
skierowała różdżkę w tamtą stronę, Bellatriks owinęła ramię
wokół szyi Pottera, usuwając zaklęcie przytrzymujące go przy
ścianie.
- Wejdź Draco. Czas by moje kochane dziecko dołączyło
do zabawy.
XXXI
Draco
zatrzymał się w drzwiach wpatrując się bez słowa w matkę. Oczy
kobiety lśniły nienawiścią, wargi wykrzywiły się ukazując
ładne, równe zęby, jawny kontrast do tego, co kryło się w ustach
stojącej kilka metrów dalej Bellatrix. Mimo to, kobiety były do
siebie niemal bliźniaczo podobne, obie szalone, niebezpieczne i
absolutnie nie na miejscu.
Bellatriks miała być przecież
martwa, a matka spędzała czas w jakimś drogim kurorcie.
-Mamo...
-Twoją matką jest bardziej Severus niż ja -
parsknęła, postępując krok w przód - W końcu o wiele częściej
sypia z twoim ojcem.
-To nie...
-Rzuć różdżkę na
ziemię, inaczej, zanim wypowiesz pierwsze zaklęcie, zabijemy
twojego chłopca. Jest bezbronny, a nałożone na łańcuch zaklęcie
nie pozwoli mu przemienić się.
Draco prychnął, ale
posłusznie wypuścił z rąk różdżkę.
- Dlaczego to
robisz?
-Nie miałam wyboru. Wczoraj zwabiłam twojego głupiego
kota do miejsca w którym spał Rosomak ale nawet wtedy ktoś musiał
się wtrącić. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce, inaczej nigdy
nie zabiłabym tego dzieciaka i nie wpakowała Lucjusza do więzienia.
Naprawdę myślałeś, że nie wiedziałam o niczym, Draco? Że nie
domyśliłam się przez te lata? Robiłam wszystko, by przywiązać
go do siebie, nawet urodziłam mu syna, i co dostałam w zamian?
Nawet ty... moja krew, wziąłeś jego stronę!
-Matko –
chłopiec przełknął ślinę, powstrzymując się przed obróceniem
się i wybiegnięciem.
-Zdradziliście mnie... i Naszego Pana –
kobieta podciągnęła rękaw sukni, ukazując na ramieniu mroczny
znak.
-Ty nie jesteś śmierciożerczynią!
Tego był do
dzisiaj pewien. Znudzona arystokratka, tak. Czasami, szalona wila.
Ale nigdy, nigdy śmierciożerca. Widocznie znał ją jeszcze mniej,
niż sądził.
-Gdyby twój ojciec sypiał ze mną częściej
niż kilka razy w ciągu całego małżeństwa wiedziałby o tym, że
zostałam naznaczona tuż po powrocie Czarnego Pana. – parsknęła
– Gdybyś Ty interesował się mną, i moim życiem, a nie spędzał
czas z nim i z jego kochankiem, stalibyśmy po jednej stronie. A tak,
najpierw cię zabiję, później z Bellą upozorujemy to na atak
szału kociego animaga. Odpowiada ci takie rozwiązanie?
Jej
dłoń trzymająca różdżkę, uniosła się w charakterystyczny
sposób, zanim jednak Narcyza zdążyła wymówić zaklęcie, pomimo
łańcuchów, pomarańczowo-czarna smuga wyrwała się z uścisku
Bellatrix i skoczyła w jej stronę. Gepard wydał niski, śpiewny
dźwięk, popychając matkę Draco na ziemię, i zanim ktokolwiek
zdążył zareagować, zacisnął szczęki na gardle kobiety. Krew
trysnęła na posadzkę.
Malfoy, korzystając z przerażenia
malującego się na twarzy ciotki, i starając się nie myśleć, co
że jego własna matka właśnie zamierzała go zabić, rzucił się
w stronę różdżki.
Jeszcze tylko kilka centymetrów
i....
Uśmiechnął się, czując w ręce giętkie, smukłe
drewno.
Ale wcale tego nie potrzebował.
Harry, wcale nie
był Acinonyx pardinensis veneficus. On był, TO było... Nundu.
Dłuższa na karku sierść uniosła się, tworząc sztywną,
sterczącą szczotę, ciągnącą się aż do końcówek ogonów, a
oczy...
Draco szybko zacisnął powieki, nie chcąc zostać
uwięzionym w niebezpiecznym spojrzeniu, nawet jeśli całym sobą
czuł, że Potter nie zrobi mu krzywdy. Jego celem była
Lastrange.
Gorąca, trująca moc nieomal otarła się o Malfoya,
owijając się wokół Bellatrix.
Już po chwili kobieta była
martwa.
Draco podszedł do zwierzęcia, starając się nie
spoglądać na krew wsiąkającą w szpary w podłodze oraz tą
pokrywającą pysk geparda i, bez wahania objął jego kark.
-Już
w porządku, Harry, jest już okej. Przemień się, proszę, Harry
już... okej – zamruczał nieskładnie, drżącą dłonią
pocierając miękkie ucho.
Ciało Nundu lekko zwiotczało,
zmniejszyło się, sierść znów była krótka, i miękka, a w
ramionach Malfoy’a pojawił się gepard, wciąż nie
chłopiec.
-Harry?
Kot zamachał ogonami, popychając
pyskiem ramię Draco, i ocierając się o jego pierś.
Oczy
pozostały jednak jednolicie czarne, bez granicy między tęczówką
a źrenicą.
Oczy Nundu.
Chłodny nos, musnął lekko
szczękę chłopca.
To był Harry. To nadal był Harry. Jego
Harry.
I tylko to się teraz liczyło.
EPILOG
Draco
westchnął ,widząc jak Severus kręci zrezygnowany głową.
Harry
był absolutnie zdrowy… i nie wyglądało na to, by istniało
cokolwiek blokującego jego przemianę w człowieka. A, mimo to,
pozostawał gepardem.
-Dzisiaj musimy być w szkole. Cholera!
-Tak, ale jeśli on nie stanie się człowiekiem, też nie
możesz wrócić.
-Nawet o tym nie myślałem – prychnął
Draco. To było oczywiste że nie wróci bez Pottera. Nie tylko
dlatego, że był z nim związany, i niejako przyczynił się do
obecnego, kociego stanu… Z pewnością nie zajmie nauczycielom i
aurorom wiele czasu dojście do tego, gdzie Harry spędził ostatnie
dni. Chociaż wraz z ojcem usunęli wszystkie ślady krwawej jatki,
Ministerstwo może zainteresować fakt, że Narcyza także rozpłynęła
się w powietrzu. Jak i kilka, zabitych przez nią skrzatów.
Przeżyła jedynie najmniejsza i najmłodsza, Parchatka, ale
nawet skrzacia magia nie wyleczyła śladów ataku wili. Narcyza,
podobnie jak dzikie wile mogła zmieniać się w zwierzęta.
Najczęściej Draco widywał ją w formie wiewiórki i łabędzia,
nie podejrzewając nawet że udało jej się opanować przemianę w
jakiegokolwiek drapieżnika.
-Nie pozwolę mu zostać samemu,
ale tu też nie mogę zostać – Draco spojrzał wyzywająco na ojca
– Co byś mi radził?
-Nic. Jesteś Malfoy’em. Poradzisz
sobie.
-Żadnych ograniczeń?
-Musiałbyś zacząć zjadać
złoto, by chociaż odrobinę uszczuplić zawartość którejkolwiek
z rodzinnych skrytek.
-Ja nie uciekam. – Draco uśmiechnął
się - Po prostu muszę kupić mu trochę czasu - machnął ręką w
stronę leżącego na stole w pracowni eliksirów geparda. Harry
ziewnął, i położył pysk na swoich łapach.
- Możesz kupić
wszystko. Chociaż niektóre rzeczy dostaniesz za darmo - Lucjusz
wetknął mu w dłoń klucz z gnomim pismem – Kontrakt Parchatki.
Uważaj, by nie dać jej żadnego ubrania, nie możesz pozwolić
sobie na uwolnienie jej. Oprócz nas, Severusa i Pottera, jest
jedynym światkiem. Wykorzystaj ją, lub zabij.
-W porządku.
Parchatka!
- Paniczu? - Skrzat domowy pojawił się
natychmiast. Draco skrzywił się widząc na jej twarzy długie,
białe szramy.
-Spakuj do jeden z tych najnowszych kufrów
wszystko, co jest niezbędne do dłuższego pobytu poza domem,
książki dotyczące animagii i coś, co będzie twoim legowiskiem.
I… pożyczę sobie amulet złudzenia, dobrze?
- Rób co chcesz
- Lucjusz wzruszył ramionami.
-Racja. Co chcę. Ale czy nie
zależało ci bym zdał Owutemy?
-Możesz zostać oskarżony o
morderstwo i hodowlę najbardziej niebezpiecznego zwierzęcia, jakie
istnieje, wliczając w to nawet demetorów. To czy umiesz sprawić,
by czajnik zmienił się w skowronka, i zatańczył kankana…
-Jasne,
tato, rozumiem – Draco roześmiał się, przygładzając włosy –
Co powiedz ministerstwu, jeśli by…
-Nawet z veritaserum
dowiedzą się jedynie, że jesteś Malfoy’em. To już ich sprawa,
jeśli nie zrozumieją, co to oznacza.
- A Nundu?
-Obaj
moi dziadkowie hodowali smoki, a ojciec posiadają stado buchorożców,
dopóki nie zabiła ich, trzymana przez babcię mantykora. Nie
pamiętasz też, jak mówiłem ci, że Malfoyowie mają zawsze białe
włosy, bo są spokrewnieni z szyszymorą?
-Rozumiem, rodzinna
tradycja. Chodź Potter – zawołał głośniej, widząc że Severus
skończył już wszystkie zabiegi, dotyczące ogromnego kota –
jesteś tylko kolejnym zwierzątkiem Malfoyów, więc uważaj bym cię
nie zgubi…aaaa!
Gepard skoczył na niego, popychając go na
posadzkę.
-W porządku Harry, przestań, nie zgubię cię,
powiem Parchatce, by spakowała cię do kufra na wszelki wypadek.
Gepard usiadł na jego udach, wykrzywiając pysk w czymś z
rodzaju uśmiechu.
-Może najpierw zjecie obiad? –
zaproponował Lucjusz, nie starając się nawet pomóc Draco.
Draco
zepchnął wreszcie z siebie Harry’ego, i prychnął.
-Tylko,
jeśli jest moja zupa z groszki i liści wierzby.
- Na twoje
szczęście, to jest jedyna rzecz, jaką Parchatka potrafi ugotować.
-Czyli, z głodu, nie umrzemy.
Harry, przypominając sobie
mętne, chłodne, pełne rozgotowanych liści coś, nie był tego aż
tak pewien.
Ale, to była jedynie drobna niedogodność, w
końcu… wyglądało na to, że są razem. Teraz tylko musiał
znaleźć sposób by na powrót stać się człowiekiem. Ale, jeszcze
przez chwilkę, zwłaszcza gdy Draco drapał go pomiędzy uszami,
miał ochotę pobyć kotem.
Miau.