Świadectwo trwania Bł H Koźmiński







Ewa Jabłońska Deptuła



ŚWIADECTWO TRWANIA



Błogosławiony

Honorat Koźmiński

Spis treści



I. Droga do Boga

Dom 7

Rozdarcia 8

Więzień Cytadeli - zderzenie z wielkością Boga 11

Każdy dzień prowadzi ku świętości 15

Trwać w miejscu wyznaczonym przez Opatrzność 18

II. Wymiar życia we wspólnocie zakonnej

Franciszkanizm kapucyński 24

Wśród współbraci .... 25

Duszpasterskie zaangażowania wspólnotowe 26

O autentyczność własnego życia zakonnego 30

Konieczność trwania i świadectwa 32

Cena odpowiedzialności za wspólnotę zakonną 38

Nowa generacja kapucynów i dramat ojca Honorata 43

  1. Wymiar posługi kapłańskiej

Jednanie z Bogiem 50

Ci, którzy mu siebie zawierzyli 56

Autentyczność wiary 57

  1. Wymiar świadectwa ewangelicznego

Odpowiedź na wyzwanie czasów 60

Warszawskie „przebudzenie" 62

Felicjanki - najstarsze córki duchowe 66

Chrześcijańskie świadectwo i obecność 72

Budowanie cywilizacji miłości 76

Ewangelizacja pracy 88

V. Trwanie w cierpieniu

Pozorna przegrana 93

Samotność ostatnich lat 107

Zgon u przedświtu wolności 111

Błogosławiony - na czas „trwania" 115

Zestawienie ważniejszych wydarzeń z życia błogosławione-
go Honorata Koźmińskiego 119

Niektóre nowsze pozycje dotyczące postaci błogosławione-
go Honorata Koźmińskiego 125

I. Droga do Boga


Dom

Miasteczko powiatowe Biała Podlaska, które do dzisiaj, choć stało się wojewódzkim, zachowało ślady ubiegłowiecznej drewnianej, parterowej zabudowy, było miejscem uro­dzenia przyszłego ojca Honorata - kapucyna. Przy pewnym wysiłku wyobraźni można odtworzyć sobie, jak mógł wyglą­dać w ówczesnej czterotysięcznej Białej Podlaskiej dom usta­bilizowanej rodziny Koźmińskich. W dniu 16 października 1829 roku urodził się Fłorentyn-Wacław-Jan-Stefan. Małego nazywano w rodzinie zawsze drugim imieniem.

Rodzina Koźmińskich była wkorzeniona w Podlasie. Dzia­dek Wacława był księdzem unickim i ojcem dziesięciorga dzie­ci, które w przyszłości staną się urzędnikami czy oficjalistami na Ziemi Podlaskiej. Ojciec Wacława - Stefan (ósme z kolei dziecko) był jednym z licznych przedstawicieli drobnoszlacheckiej, niezamożnej rodziny, która zdobywszy wykształcenie za­siliła szeregi powstającej w okresie rozbiorowym warstwy inte­ligencji. Gdy w 1805 roku żenił się po raz pierwszy, a zarazem rozpoczynał praktykę budowlaną, to w owych niespokojnych latach trudno było przypuszczać, że właśnie zawód architekta, wraz z powstaniem Królestwa Kongresowego, kiedy to dużo wznoszono budowli, da mu solidne podstawy materialne, ran­gę urzędniczą oraz osobiste szlachectwo.

Wacław był drugim dzieckiem z drugiego małżeństwa ojca. Jego żona, ponad dwadzieścia łat młodsza od męża, mimo mło­dzieńczego wieku stała się duszą domu. Wywodziła się ze spo­lonizowanej rodziny saskiej Kahlów, jakich wiele osiedliło się w Polsce około połowy XVIII wieku. Wcześnie osierociała, otrzymała staranne wychowanie w domu szambelanostwa Dębskich, którzy zajęli się dziewczynką. Ślub w Ostrowie Lu­belskim (30 XII 1821 r.) oraz fakt, że chrzestną matką Wacła­wa była prezydentowa tego miasteczka, wskazują na związki rodziny Kahlów z wyżej wymienioną miejscowością.

Nad najwcześniejszym dzieciństwem Wacława zaciążył wy­buch powstania listopadowego. W wałkach zginęli dwaj jego młodociani bracia przyrodni: Ludwik i Franciszek. Skończył się okres autonomii i względnego dobrobytu kraju, przyszły represje i długotrwałe lata stanu wojennego. Likwidowane i tłumione było polskie życie kulturalne, konsekwentnej rusyfi­kacji poddawane były urzędy i szkoły. Dzieciństwo oraz łata dorastania Wacława upływają w sposób typowy dla generacji Polaków lat międzypowstaniowych. Aż do lat gimnazjalnych łagodzi je ciepła, serdeczna atmosfera domu, troskliwość mat­ki o „prawdziwie polskie wychowanie" i zapobiegliwość ojca, prawego i uczciwego człowieka, który wytężoną pracą zawodo­wą starał się o utrzymanie rodziny - powiększonej jeszcze o trzy młodsze córki (jedna z nich zmarła w niemowlęctwie).


Rozdarcia

Wacław jako roczne dziecko nie mógł pamiętać wydarzeń powstania listopadowego, choć bezpośrednio dotknęły one jego rodzinny dom. Przeżyciem dla jedenastoletniego chłop­ –

ca stała się konieczność opuszczenia Białej Podlaskiej. Być może, że obok spraw zawodowych ojca przyczyną opuszcze­nia Podlasia stała się proweniencja unicka rodziny. Wacław był wnukiem księdza unickiego i właściwie nie wiadomo do­kładnie, na jakiej zasadzie ojciec jego uważał się za katolika. Wprawdzie ostre represje wobec unitów dotknęły w tym cza­sie tylko ziemie dawnej Rzeczypospolitej, włączone bezpo­średnio do Imperium carów. Biała była jednak miasteczkiem pogranicznym Królestwa Kongresowego, terenem miesza­nym wyznaniowo. Wchodziła w skład diecezji podlaskiej, którą zarządzał biskup Marceli Gutkowski (wcześniej: lojali­sta i przeciwnik listopadowego zrywu zbrojnego). Widząc prześladowania religijne, zmuszanie unitów do przechodze­nia na prawosławie, biskup swoje kościelne „non possumus" wyraził niedługo po upadku powstania, a konsekwencją jego oporu miało się stać wywiezienie go w głąb Rosji. Przeniesie­nie się rodziny Koźmińskich do Włocławka w 1840 roku zbie­gło się w czasie z tą sprawą. Wykorzenienie z rodzinnego Podlasia nałożyło się na konieczność opuszczenia rodzinnego domu, gdyż we Włocławku nie było gimnazjum. Wacław -wraz z o rok starszym bratem - Aleksandrem - został oddany do znanego z dobrego poziomu dydaktycznego, ale już wów­czas zrusyfikowanego - gimnazjum w Płocku.

W późniejszych latach przyszły ojciec Honorat niechętnie mówił o swych łatach szkolnych, pod koniec których przeżył ostry kryzys - tracąc wiarę. Być może, że stało się to pod wpływem przyjaźni z indyferentnym religijnie Kazimierzem Lemańskim, kolegą szkolnym, u którego matki obaj młodzi Koźmińscy mieszkali na stancji. Być może, nie bez wpływu pozostały tu samokształceniowe kółka uczniowskie. Ludzie

z pokolenia Koźmińskiego, którym było dane, przy nadzwy­czaj rzadkiej sieci gimnazjalnej, ukończyć szkołę średnią -swe lata nauki połączone z koniecznością opuszczenia „ro­dzinnego gniazda" w wieku mniej więcej 10-11 lat wspomina­ją w swych pamiętnikach jako koszmar. Wacław gimnazjum ukończył nadzwyczaj młodo. Świadectwo dojrzałości otrzy­mał 11 VI1844 roku. Pilny i obowiązkowy - nie był uczniem wybijającym się, zwłaszcza w zakresie humanistyki, i nie wy­kazywał zdolności do języków. Na świadectwie maturalnym widnieją stopnie dostateczne z łaciny, greki, francuskiego i niemieckiego, i o dziwo - przy jego ścisłym umyśle - z mate­matyki, a także z literatury, geografii i historii rosyjskiej. Noty bardzo dobre otrzymał natomiast z literatury polskiej, historii powszechnej oraz religii.

Jeszcze większe trudności stawały przed tymi, którzy prag­nęli studiować. Po 1831 roku zamknięty został na terenie Kró­lestwa Uniwersytet Warszawski oraz będąca w stadium or­ganizacji szkoła politechniczna. W ten sposób zlikwidowa­ne zostało niepotrzebne „poddanym polskim" cara rosyjskie­go szkolnictwo wyższe. Pozostawała alternatywa: wysłanie na studia do któregoś z ośrodków w głębi Rosji, bądź - nie­realne z powodu kosztów - wysłanie syna na studia na za­chód Europy. Wacław interesował się pracą ojca i nawet mu pomagał w rysunkach technicznych, toteż w rodzinie wi­dziano w nim przyszłego „budowniczego". Na szczęście ma­tura Wacława zbiegła się niemal z otwarciem (luty 1844 r.) przy warszawskim gimnazjum realnym Szkoły Sztuk Pięk­nych, a ściślej - rozszerzonych kursów przygotowawczych do niej, wśród których znalazł się kierunek budowlany. Oj­ciec zapisał nań Wacława, lecz w rok po odwiezieniu go do

Warszawy zmarł nagłe (2 IX 1845 r.) - osierocając czworo niepełnoletnich dzieci.

Nagły zgon ojca, rozpacz matki, a także radykalne pogor­szenie się warunków materialnych (konieczność życia z nie­wielkiej renty rządowej po zmarłym architekcie) wprawdzie poruszyły Wacława, ale nie spowodowały jeszcze zasadnicze­go przełomu religijnego. Na to młodemu chłopcu potrzeba było doświadczenia samotności.


Więzień Cytadeli - zderzenie z wielkością Boga

Czasy były niespokojne. Odkrycie w 1844 roku spisku ks. Ściegiennego, aresztowania wśród członków Stowarzyszenia Ludu i Związku Narodu Polskiego, wykrycie przygoto­wań do zrywu zbrojnego 1846 roku, wraz z budzącą grozę „rzezią galicyjską" (luty 1846 r.), wyostrzyły uwagę aparatu władzy wielkorządcy Królestwa Kongresowego - Paskiewicza, zwłaszcza że i na podległym mu terytorium podjęto na Podlasiu nieudaną próbę zrywu zbrojnego.

Skąpe dane nie pozwalają ustalić nic pewnego poza na­głym osadzeniem w osławionej Cytadeli warszawskiej (23 IV 1846 r.) niespełna siedemnastoletniego Wacława. Być może, że Wacława Koźmińskiego skojarzono z parę lat od niego starszym synem architekta z Białej i również absol­wentem gimnazjum płockiego - Karolem Ruprechtem, are­sztowanym wówczas za kierowanie młodzieżową akcją spiskową w Warszawie. Być może, że jak wielu innych dostał się do X Pawilonu - przeznaczonego dla więźniów polity­cznych bez najmniejszej winy - tylko na skutek podejrze­nia „ochrany". A rzadkie były wypadki, by bramy Cyta­ –

deli otwierały się, wypuszczając aresztowanego na wolność.

Stan głębokiej depresji, w jaką młody chłopak popadł, da się w jakiejś mierze porównać z przeżyciem Adama Chmie­lowskiego - późniejszego św. brata Alberta, gdy musiał opu­ścić nowicjat jezuicki i leczyć się w zakładzie dla umysłowo chorych w Kulparkowie. Chodziło o namacalne dotknięcie dna własnej bezsiły. Okoliczności były dla Wacława jeszcze bardziej dramatyczne. Dopiero miał wejść na drogę poszuki­wania Boga, podczas gdy Adam Chmielowski, trafiając do jezuitów, był już w pogoni za Bogiem. Kilkumiesięczna izola­tka, przesłuchania i wymyślny system psychicznych presji, a także niedomagania fizyczne połączone z poczuciem bezna­dziei. I właśnie w takich warunkach chłopak przeżył wstrząs łaski: niemal dotykalne ujawnienie się mocy Bożej nad nim, i to w takim stanie, w którym prawie przez trzy tygodnie pozostawał jakby bez przytomności, utraconej po bluźnierczym pytaniu: „To Tyś jest Bóg?" - kojarzącym się z Konradowską „Wielką improwizacją" - z „Dziadów". Co się doko­nało między nim a Bogiem w dniu 15 sierpnia 1846 roku -pozostanie tajemnicą. Późniejszy o. Honorat do końca życia zachowa żywe wspomnienie, że był ową owcą, która odłączy­ła się od stada i za którą pośpieszył Pan - Dobry Pasterz; do końca swych dni czuł się grzesznikiem pokutującym, niewy­płacalnym dłużnikiem. Przeżyta konwersja zaważy na kształ­cie jego życia duchowego, nad jego szczególnym nachyleniem się nad tymi, których miał jednać z Bogiem. A jednał również i w tymże X Pawilonie - tych, na których miano wykonać wyrok śmierci. Wyjątkowość wezwania pojął od razu. Po ła­tach w swym „Notatniku duchowym" napisze:

I czułem to dobrze od samego początku, to jest od pierwszej chwili wyba­wienia, że do Boga należę i Jemu całkowicie oddać się powinienem, i służyć Mu gorliwiej, chociaż tak długo się temu głosowi opierałem.

Ślad wstrząsu Bożej łaski, jaki był jego udziałem, znaleźć można w znamiennych słowach zamieszczonych w jednej z dewocyjnych książek, którą napisał:

Znaliśmy człowieka, który przez nieszczęśliwe szkolne wychowanie żył długo bez pamięci na Boga. Jednego razu, zostając w samotności uczuł dotykalnie, jakby Oblicze Boże na nim spoczęło i wtedy odezwał się słowy dawno nie powtarzanymi: „Ojcze nasz". Odtąd wiara powoli i coraz bardziej wracała do jego serca i w końcu przywiodła do poświęcenia się Bogu na służbę.

Zetknięcie własnej małości z wielkością Boga i zwrócenie się Doń „Ojcze nasz"... Ta świadomość „chodzenia przed Obliczem Pańskim" nie opuści go aż po kres jego długiego życia. Na kilkanaście miesięcy przed śmiercią, w 1915 roku, gdy wokół klasztoru w Nowym Mieście nad Pilicą huczały strzały armatnie zbliżającego się frontu, rekapitulując swoje z górą osiemdziesięcioletnie życie - pisał:

Dopiero teraz przy huku armat poznałem, w jakim zaślepieniu zostawa­łem, i zrozumiałem całą przepaść moich zbrodni, i nie mogłem wyjść z podziwu, jak Bóg mógł mi udzielać tyłu łask, gdy ja nie obżałowałem dotąd starych grzechów. Tłumaczę sobie, że Najsłodszy Zbawiciel litując się nade mną przyjął mój żal i wyjednał mi przebaczenie i to mnóstwo łask darmo danych, obawiając się, abym nie wpadł w rozpacz, poznawszy całą przepaść swojej nicości.

I jeszcze jeden rys przeżytego w więzieniu nawrócenia: całkowite zawierzenie Maryi. Gorące nabożeństwo do Naj­świętszej Maryi Panny cechowało w owych - jakże trudnych

dniach - matkę młodocianego więźnia Cytadeli. W swoim „Notatniku" stwierdził:

Matka Boża, ubłagana przez moją Matkę, bo sam nie myślałem o popra­wie, przyczyniła się do Pana Jezusa, iż przyszedł do mnie do celi więziennej i łagodnie mnie do wiary przyprowadził.

Wacław nie mógł wiedzieć, czy kiedykolwiek powróci do swoich, nie wiedział także, że po pół roku od pamiętnego przeżycia nagle otworzą się przed nim bramy więzienne, ale właśnie te miesiące samotnego trwania przed Obliczem Pana w izolatce więziennej położyły mocny fundament dla jego życia modlitwą, bo jak sam pisał: „Odtąd całą gorycz więzie­nia tak mi Bóg odjął, że mi się ono w raj zamieniło. Tam pokochałem samotność i rozpocząłem życie duchowe".

W niedzielę Męki Pańskiej (27 III 1847 r.) niespodzianie otworzyły się przed nim bramy Cytadeli. Powrócił na trzeci rok studiów. Ten osiemnastoletni chłopak osiągnął już wów­czas znaczny stopień dojrzałości chrześcijańskiej, a także usłyszał wezwanie: „Pójdź za Mną". Odnalazł przyjaciela w Janie Drewaczyńskim, studiującym malarstwo w Szkole Sztuk Pięknych, i wspólnie z nim zamieszkał. Życie ich wpra­wdzie rozdzieliło, ale przyjaźń pozostała, gdyż późniejszy gorliwy tercjarz dominikański w Rzymie, nazywany polskim „Fra Angelico", do końca życia korespondował z przyszłym kapucynem. On to też zapewne zetknął go z kapłanem, który miał się stać przez całe dziesięciolecia jego kierownikiem du­chownym - o. Leszczyńskim - kapucynem, z którym Drewaczyński się przyjaźnił.

Leszczyński - absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, „bałaguła" podolski, żołnierz powstania listopadowego.

któremu udało się bez represji powrócić do swego mająt­ku, człowiek szerokich horyzontów myślowych i dużej kul­tury intelektualnej - późno odkrył wezwanie Boże. Nie mogąc wstąpić do kapucynów tzw. prowincji ruskiej, gdyż na „ziemiach zabranych" po represyjnej kasacie klasztorów w 1832 roku przyjmowanie do nowicjatów zostało bądź wstrzymane, bądź ostro ograniczone - w 1844 roku zgło­sił się do kapucynów w Warszawie. Gdy młody Wacław ze­tknął się z nim około połowy 1847 roku, Leszczyński był już poszukiwanym kierownikiem duchownym i wziętym kaznodzieją. Spowiednik potwierdził powołanie Wacława, ale polecił mu jeszcze czekać. Powrócił on więc na studia w roku akademickim 1848/49, ale już ich nie dokończył. 18 grudnia 1848 roku zgłosił się do furty nowicjackiej w Lu­bartowie.

Dziesięć dni wcześniej, w dniu Niepokalanego Poczęcia NMP, przeżył kolejne rozdarcie - dramatyczne pożegnanie z matką we Włocławku, które obydwoje długo zachowają w pamięci.


Każdy dzień prowadzi ku świętości

Gdy patrzy się na drogę brata Honorata (takie imię zostało mu nadane przy obłóczynach 21 grudnia 1848 r.) z perspekty­wy jego 68-letniego życia zakonnego - uderza, aż po kres jego dni zachowanie świeżości powołania i traktowanie go w sposób konsekwentny aż do końca, a także głęboka wdzięcz­ność Bogu i wspólnocie, połączona z nieustannym poczuciem własnej niegodności. Pierwsze dwudziestolecie swej drogi za­konnej tak podsumował:

Od czasu, jak nieprzebrane miłosierdzie Pańskie wyświadczyło mi tę łaskę, o której nigdy bez łez serdecznych pomyśleć nie umiem, że mnie obrzydłego, cielesnego i grzesznego na Służbę swoją świętą powołać raczy­ło, głos ten jeszcze żywiej i bez przerwy w sercu swoim czuję.

Zgłaszając się do kapucynów, chciał być braciszkiem za­konnym. Przełożeni zdecydowali inaczej. Swoje kapłaństwo traktował jako osobną wielką łaskę, niespłacalny dług wobec Bożego miłosierdzia i wezwanie do jednania ludzi z Bogiem. Święcenia prezbiteratu otrzymał 27 grudnia 1852 roku w War­szawie - po przejściu kolejnych, choć skróconych (ze względu na jego wykształcenie ogólne) stopni studium wewnątrzzakonnego.

Przepisy zakonne, a zwłaszcza regułę franciszkańską trak­tował zawsze z najgłębszą powagą. Z natury sumienny i syste­matyczny, nie obdarzony błyskotliwym intelektem, ale z wy­raźnie ścisłym umysłem - mógł zboczyć w kierunku powierz­chownej pedanterii - w której litera prawa góruje nad du­chem. Tak się jednak nie stało, ponieważ od momentu, gdy jako dziewiętnastoletni chłopak został nowicjuszem - posta­wił na całkowite oddanie. Wymogi zakonne były dlań pomo­cą i barierą oraz wsparciem w drodze do Boga. Bolał nad tym, że kapucyni obecni na ziemiach polskich trzeci wiek -nie wydali ze swych szeregów żadnego świętego. Nie uznając połowiczności, pragnął tym świętym zostać. W tym pragnie­niu nie było jednak cienia pychy czy zarozumiałości, nie­ustannie bowiem miał świadomość swej grzeszności i nicoś­ci, której dna dane było mu dotknąć w murach Cytadeli war­szawskiej. Świętość pojmował jako stałe świadectwo, czym jest Bóg, a czym jest człowiek.

Wczytując się w jego notatki duchowe można prześledzić,

jak dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku, przez wszystkie 68 lat życia zakonnego - nieustannie do świętości dążył, jak ją mozolnie, z żelazną konsekwencją zdobywał, stale świadom relacji: Bóg - człowiek.

Droga jego życia wewnętrznego nie była pasmem wzlotów i uniesień. Całe łata przeżywał poczucie pustki i oschłości w modlitwie, ale trwał. Cechowała go twarda, nieustępliwa wal­ka z naturą, aż do ostatniego „consummatum est" - wykonało się, żmudnego, codziennego borykania się z samym sobą na drodze szarej powszedniości zakonnej, na drodze odcięcia po kasacie 1864 roku od zewnętrznych form apostołowania, na drodze ukrycia. Owo borykanie nie było sztuką dla sztuki, ale codziennie stawało się wymiernym wyrazem jego miłości Boga, „który pierwszy nas umiłował".

Podsumowanie jego życia zakonnego znaleźć można w za­piskach pochodzących z 1915 i 1916 roku, gdy znękany cho­robami starzec - dogorywał:

Bóg tak nas ukochał, że chciał nam oddać samego siebie, abyśmy Go posiadali jako swoją własność. Nie chciał ograniczyć swej miłości. Więk­szej nad tę nie mógł okazać. W Nim wszelkie dobro. „Omne bonum - extra quod nullum bonum. Fecisti nos ad se" ( św. Augustyn) ... W Kró­lestwie niebieskim każdy ma wyznaczone miejsce, nie wedle urzędu itp., ale według stopnia doskonałości miłości; a gdzie miejsce tych, którzy nie­nawidzą Boga?

U końca etapu jego głośnej pracy apostolskiej w Warsza­wie, gdy w czasie trwającego powstania styczniowego (które­go klęska przyniosła kasatę zakonów) odprawiał osobiste re­kolekcje, ów okres aktywności i powodzeń duszpasterskich tak podsumował w swoim „Notatniku":

Dawniej pragnąłem być uniwersalnym i niepokoiłem (się), choć wszystko chwytałem, dziś nic nie umiem - i jestem spokojny".

A dalej stwierdzenie, które odsłania nam rąbek tajemnicy jego duszy:

Będę pamiętał wychodząc z klasztoru, że wychodzę od Chrystusa, idę -do Chrystusa i do Chrystusa wracam - jako Chrystusowy.

Niemniej przeciążenie wieloraką pracą duszpasterską od­czuwał jako groźbę uszczerbku dla swego życia wewnętrzne­go. To, czego jako duszpasterz i kierownik duchowny wyma­gał od innych, konfrontował z własną postawą zakonną i ka­płańską. W czasie ostatnich dorocznych rekolekcji odbytych w Warszawie w 1864 roku szczerze się modlił, aby prowincjał, wizytujący poszczególne domy, przeznaczył go na prowincję. Wizytacja, która przyniosła mu nakaz nieopuszczania pla­cówki w Stolicy, odbyła się na parę dni przed listopadową likwidacją klasztoru warszawskiego, której nikt ani nie przy­puszczał , ani się nie spodziewał.


Trwać w miejscu wyznaczonym przez Opatrzność

w trzydziestym piątym roku życia, w pełni rozmachu swych duszpasterskich poczynań o. Honorat - mając do wy­boru dalszą owocną działalność w Galicji, która niebawem zyskała prawa autonomiczne, łub też mogąc podjąć działanie wśród wychodźstwa - zdecydowanie wybiera status interno­wanego w tzw. etatowym klasztorze, nieustannie inwigilowa­nym i skazanym na powolne wymieranie. Jego zdecydowana postawa zaważyła na podobnych decyzjach wielu współbraci. Dla siebie i dla swego zakonu jako najistotniejsze widział

świadectwo trwania w życiu wspólnotowym. Nie cho­dziło o zewnętrzne zachowywanie reguły, ale o dochowanie wierności powołaniu w okolicznościach, jakie wyznaczała Opatrzność Boża. Ten człowiek, kipiący inicjatywą, do któ­rego garnęły się dziesiątki, a nawet setki ludzi, których potra­fił łączyć między sobą, przebywając w „potrzasku" zakroczy­mskiego klasztoru, do którego zostali wywiezieni kapucyni z Warszawy, nie przeszedł tym razem depresji, którą można obserwować tak u ludzi skazanych na długotrwałe więzienie (a przecież więzienia doświadczył), jak i u osób, które prze­chodząc na emeryturę załamują się psychicznie, ostro odczu­wając odsunięcie na margines życia czynnego.

Będąc w pełni sił witalnych, był równocześnie świadom, że każdy dzień jest „zadany" przez Boga do przeżycia i że każdy niesie osobne wyzwanie, na które trzeba odpowiedzieć wiernością. W jego zapiskach z łat po tej nagłej zmianie sposobu życia próżno by szukać śladów rozgoryczenia czy poczucia wykorzenienia. Należąc do grupy „młodszych" za­konników - stopniowo staje się dla współbraci przywódcą w dziele przetrwania. Nie szukając nadzwyczajnych dróg do budowania świętości własnej i tej w wymiarze wspólno­towym - wykorzystuje drobne cegiełki, jakie mu przynosi niełatwa codzienność życia zakonnego, którego istotę przez lat parę usiłowano zdeformować, narzucając z zewnątrz nie­godnego przełożonego - denuncjatora. A potem przychodzą lata stopniowego kurczenia się wspólnoty: sekularyzacja, emigracja, choroby a także zgony. Szczególnie silnie prze­żył śmierć swego kierownika duchownego o. Prokopa Lesz­czyńskiego (1895 r.) - już po przeniesieniu do klasztoru w Nowym Mieście nad Pilicą.

Odcięty - przyciągał łudzi do swego konfesjonału. Na wiel­kie wyzwania epoki, potrzeby społeczności polskiej, pogrążo­nej w marazmie i ulegającej szczególnie uciążliwym repres­jom, prowadzącym do zniewolenia, patrzył przez pryzmat dusz ludzkich szukających Bożych dróg. I to go uchroniło od zasklepienia, od wykorzenienia z polskiej rzeczywistości.

W zewnętrznie najbardziej niesprzyjających warunkach zrodziła się myśl, która zaowocowała potrzebą realizacji: od­nowić wszystko w Chrystusie - restaurare omnia in Christo! Żeby nastąpiła prawdziwa odnowa, w całym przekroju społecznym trzeba życia prawdziwie chrześcijańskiego, trze­ba świadectwa.

Owo dawanie świadectwa Honorat zaczynał od samego siebie, codziennie odnajdując nowe możliwości realizowania rad ewangelicznych, wyrażających się w trzech ślubach za­konnych: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Człowiek że­laznej woli i konsekwencji nie poddał się, gdy zaczęły mu dokuczać choroby i wiek. Dożył późnej starości, do końca pozostał człowiekiem niezwykłym w swej prostocie, prawoś­ci, pracowitości oraz ofiarności. Zachował głębokie poczucie służby i jasne widzenie potrzeb ludzkich - i tych duchowych, i tych powszednich, prozaicznych. W codziennym trwaniu przed Bogiem (doszedł do perfekcji w powtarzaniu aktów strzelistych), zaparciu i umartwieniach - stał się praktyczną wykładnią franciszkanizmu dla czasów, w których żył. A żył w perspektywie wieczności, starając się nie zmarnować ani chwili z tych długich lat, które mu były dane do przeżycia. Jego dążenie do świętości było na trwałe zespolone z najbar­dziej autentycznym poczuciem własnej grzeszności. Jeszcze na łożu śmierci wyznawał, że mieli pośród siebie największe­ –

go grzesznika i było to wyznanie dogłębnie szczere. Świado­mość własnej małości pozwalała mu, mimo gigantycznego dzieła, jakiego dokonał - uważać siebie za „sługę nieużytecz­nego", w najgłębszym sensie tego ewangelicznego określenia. Ale właśnie dlatego nie przerażała go jego własna ograniczo­ność, potrafił ją przyjąć, z nią się oswoić.

Całego siebie i wszystko, co robił, zawierzył Maryi. Je­go duchowość można określić mianem chrystocentryzmu ma­ryjnego. Ubiegłowieczne formy pobożności przywiązywały dużą wagę do jej cech zewnętrznych, do przynależności do bractw i stowarzyszeń pobożnych. Ojciec Honorat należał do kilku z nich i gorliwie odmawiał przepisane modlitwy, nosił szkaplerz Bractwa Serc Jezusa i Maryi. Zewnętrzne oznaki czci w drodze życia wewnętrznego doprowadziły o. Honorata do całkowitego oddania się w ręce Matki Bo­żej w 1867 roku przez akt „niewolnictwa", na wzór św. Lud­wika Grignon de Montfort. Ale i ten akt posiada również charakter chrystocentryczny, gdyż w notatkach duchowych Honorata zatytułowany jest: „Poświęcenie siebie samego Jezusowi Chrystusowi Mądrości Wcielonej - przez ręce Ma­ryi". Przypuszczalnie stanowił on ważny etap na jego dro­dze ku Bogu. Streszczał się w często, a właściwie nieustan­nie powtarzanym akcie strzelistym: „Tuus sum ego et omnia mea Tua sunt".

Gdy śledzi się zapiski osobiste o. Honorata, widoczne jest, jak rok po roku żywe nabożeństwo ku czci Matki Bożej prze­obraża się w najgłębszy, synowski stosunek. Nową inspiracją stały się dlań objawienia Matki Boskiej w Gietrzwałdzie na Warmii w 1877 roku. Przyjął je jako specjalną łaskę oraz przesłanie do społeczności Polaków. Poprzez swe dzieło

zgromadzeń ukrytych starał się, aby zobowiązania płynące z owego przesłania były realizowane.

Jedną z ostatnich radości jego życia, w ciężkim okresie opuszczenia, gdy całe dzieło jego środowiskowego apostolatu było zagrożone, gdy sam był już unieruchomiony przez cho­robę nóg - było skuteczne przyczynienie się do ustanowienia odrębnego święta Matki Boskiej Częstochowskiej - nieodłą­cznie związanego z pamiętnymi ślubami Jana Kazimierza. W grudniu 1905 roku przypadała 250 rocznica odstąpienia Szwe­dów spod Jasnej Góry, a 1 kwietnia 1906 roku taż sama rocz­nica uroczystego ogłoszenia przez króla w imieniu narodu -Maryi Królową Polski. W okólniku Bożonarodzeniowym z 1905 roku, skierowanym do podległych mu zgromadzeń ukry­tych, pisał:

Gdyby cały nasz naród zebrał się u stóp Matki Bożej Częstochowskiej, gdyby z każdego zakątka naszej ziemi i każdego stanu wysłać tam gorliwych posłów, którzy by odnowili śluby Jana Kazimierza i przypomnieli Najświęt­szej Obronicielce naszej dowody Jej cudownej opieki, i gdyby przyrzekli ogólne nawrócenie nasze do Boga i do Jej Niepokalanego Serca - byłby to sposób najskuteczniejszy zapewnienia sobie prędkiego u Pana Jezusa ratunku. Byłby to pochód wspaniały, godny Polaków, miły Bogu i ludziom. Zachęcajmy wszystkich do tego na wszelki sposób...

Święto Matki Bożej Jasnogórskiej po raz pierwszy było obchodzone (z pozwoleniem Stolicy Apostolskiej) w dniu 29 sierpnia 1906 roku.

Gdy pod koniec życia sił nie stało, aby pełnić posługę w konfesjonale, o. Honorat obok pracy nad historią św. Franci­szka i jego naśladowców podjął ogromny trud napisania - wielotomowego w zamierzeniu - dzieła zatytułowanego „Czym jest Maryja", mającego być rodzajem zbioru wiedzy

encyklopedycznej o Matce Bożej. Uważał je za swoją publi­czną modlitwę i testament maryjny. Nie dostawało mu talen­tu pisarskiego. Z całą pokorą pogodził się z myślą, że z liczą­cego około 30 tysięcy stron rękopisu wyszła drukiem drobna tylko cząstka, traktując swój trud jako materiał, który może komu innemu posłuży. W swym „Notatniku duchowym" z ca­łą pokorą zapisał:

Już tego jednego tylko pragnę, abym byt dobrym zakonnikiem, a resztę zostawiam Panu Jezusowi i Matce Bożej do Ich woli. Oni znają moje pragnienia, jak bym chciał opowiedzieć ludziom oną miłość Bożą, jaką poznałem, i jak bym chciał Ich obznajomić z wielkością Maryi, ale nie mając dostatecznych do tego zdolności nie śmiem upraszać o pomoc do tego... Może Pan Bóg tego nie chce, może znajdzie kogo lepszego, zdol­niejszego.

Dla o. Honorata było niesłychanie ważne, czego w danym czasie, w dniu danym mu do przeżycia Bóg chce od niego, czego od niego oczekuje i jak na owe oczekiwania ma od­powiedzieć.

II. Wymiar życia we wspólnocie zakonnej


Franciszkanizm kapucyński

Wacław Koźmiński wybrał kapucynów, najsurowszą spo­śród czterech gałęzi wspólnot franciszkańskich obecnych na ziemiach polskich. Nie był to wybór przypadkowy. Był to bowiem zakon, który najwcześniej w Królestwie - po pierw­szych dziesięcioleciach okresu zaborowego, które przyniosły obniżenie liczby powołań oraz niejakie rozprzężenie w zako­nach - podjął od roku 1836 (czyli w niesprzyjającym okresie represji po powstaniu listopadowym) - konsekwentne dzieło reformy wewnętrznej. Kapucyni - najmniej liczni ze wszyst­kich grup franciszkańskich w Polsce, najpóźniej sprowadzeni, bardzo szybko wrośli w polską rzeczywistość religijną i cho­ciaż pierwsza prowincja polska powstała dopiero w XVIII wieku, w okresie rozbiorowym wysunęli się na czoło oddzia­ływań duszpasterskich, wykazując wielorakie zaangażowanie i gorliwość.

W „erze paskiewiczowskiej", gdy drastycznemu ogranicze­niu uległa organizacyjna działalność Kościoła, gdy systematy­cznie likwidowano całą strefę publicznego i samorządnego życia polskiego, gdy wreszcie w kraju zabrakło całych rzesz elit męskich (emigracja, zsyłki) - odpowiedzialność za prze­kazywanie szeroko pojętego dziedzictwa polskiego przenio­sła się - szczególnie w zaborze rosyjskim - w sferę życia pry­ –

watnego. W owej sferze „domowego ogniska" wiodącą rolę odgrywały kobiety, „matki-Polki" z Mickiewiczowskiego przesłania. Właśnie kapucyni byli jednymi z pierwszych, któ­rzy zrozumieli znaczenie oddziaływania na kobiety, które po­dejmowały odpowiedzialność za przekazywanie młodemu pokoleniu niezbywalnych wartości religijnych, moralnych oraz narodowych, a także tworzyły opinię publiczną, która z prywatnej, domowej oraz salonowej przekształcała się w szerszą i posiadała wymiar narodowy. Dlatego w duszpaster­skich zaangażowaniach o. Honorata tak ważne miejsce zaj­muje oddziaływanie na kobiety.

Wacław Koźmiński wybrał zgromadzenie nie tylko stojące najwyżej pod względem obserwancji zakonnej, £de również wspólnotę wykazującą się bardzo znaczną gorliwością dusz­pasterską w duchu franciszkańskim. Nie była to wspólnota nastawiona na oddziaływanie intelektualne, ale na szeroki wachlarz kontaktów, w tym więzów kierownictwa duchowe­go. Ułatwiło to kapucynom zrozumienie wielu najważniej­szych potrzeb epoki, na co odpowiedzią stało się tworzenie nowych form aktywności religijnej, bądź też wypełnianie tra­dycyjnych form nową treścią.

W okresie, gdy dziewiętnastoletni Koźmiński prosił o przy­jęcie do zakonu, była to wspólnota w pełni reformy i wyróż­niająca się żarliwością religijną.


Wśród współbraci

"Jedną z charakterystycznych cech zakonów franciszkań­skich, wyraźnie widoczną wśród kapucynów polskich, był duch rodzinny, nadający specyficzny charakter surowej asce­ –

zie zewnętrznej. Wyrażał się on między innymi nawet w tym, że obsada danego domu zakonnego nosiła nazwę „familii".

Brat Honorat przeszedł kolejno stopnie formacji zakonnej i kapłańskiej w Lubartowie (nowicjat) oraz w Lublinie i War­szawie (domy studyjne). Ze względu na posiadaną maturę i prawie ukończone studia budowlane zwolniony został częś­ciowo z niższych stopni kształcenia zakonnego, mających tak­że charakter ogólnokształcący. Uroczystą profesję wieczystą złożył 18 grudnia 1850 roku w Lublinie. Na pierwsze łata po jego ślubach zakonnych przypadł trzyletni okres regresu w dziele reformy, ze zdominowaniem kapituły prowincji przez grupę zwolenników złagodzenia rygorów reformy zakonnej. Ale właśnie początki kapłaństwa o. Honorata zbiegły się z kolejną reelekcją na urząd prowincjała, twórcy odnowy wspólnoty - o. Beniamina Szymańskiego, który szybko do­strzegł żarliwość duszpasterską oraz zdolności młodego neoprezbitera. Powołał go więc na swego sekretarza. Honorat sekretarzował również i następnemu prowincjałowi - po odejściu Beniamina Szymańskiego na urząd ordynariusza diecezji podlaskiej. Skąpe są wiadomości o tym, czy i jak o. Honorat sprawdził się jako wykładowca teologii na stu­dium zakonnym. Zresztą, coraz więcej przybywało mu ze­wnętrznych zajęć duszpasterskich.


Duszpasterskie zaangażowania wspólnotowe

z prac wspólnotowych wczesnych lat jego życia zakonnego trzeba wskazać na posługę kaznodziejską i na udział w tzw. „misjach ludowych". Była to forma intensywnej katechizacji w jednym z kościołów parafialnych, do którego zapraszał

bądź kolator, bądź proboszcz. Nauki misyjne trwały od kilku dni do dwóch a nawet trzech tygodni. Ściągali na nie ludzie i z sąsiednich parafii. Ta forma podstawowego nauczania chrześcijańskiego upowszechniła się w drugiej połowie XVIII wieku, stając się szczególną domeną jezuitów oraz zakonów żebrzących. W okresie rozbiorów ograniczana - podupadła, a w łatach stanu wojennego, łatach wielkorządztwa Paskiewicza, praktycznie przestała istnieć. Właśnie kapucyni u schył­ku życia „Księcia Warszawskiego" otrzymali kilka pozwoleń na misje, później wykorzystywali lata „odwilży", jakie nastą­piły po zakończeniu wojny krymskiej.

Młody Honorat brał udział w misjach na Podlasiu, misjach o szczególnym znaczeniu dla męczeńskiej przyszłości tego terenu, zamieszkanego przez ludność mieszaną: katolicką i unicką, która wspólnie w nich uczestniczyła.

Kapucyńskie ekipy misjonarskie były tworzone spośród za­konników różnych klasztorów prowincji i dobierane staran­nie. Zaliczenie do takiej ekipy młodego kapłana zakonnego stanowiło rodzaj promocji.

Innym zaangażowaniem duszpasterskim, które kapucyni pełnili jako wspólnota - była posługa duchowa w więzie­niach, przejęta po skasowaniu jezuitów. Między innymi ka­pucyni obsługiwali sławną Cytadelę. Honorat wielokrotnie przechodził już jako kapłan przez bramę więzienną, która się niegdyś za nim zatrzasnęła.

Lata 1861-1864 przyniosły wiele cierpień, poniewierki, zsy­łek oraz wyroków śmierci. Kapucyni byli coraz częściej wzywani do najtrudniejszej służby kapłańskiej - do posługi skazańcom.

W tym miejscu wypada dotknąć stosunku o. Honorata do wydarzeń powstańczych w wymiarach jego życia wspólnoto –­

wego. Polska prowincja kapucynów wykazała się najwyższym spośród zakonów Królestwa Kongresowego zaangażowaniem patriotycznym, tak w czasie manifestacji, jak i w powstaniu styczniowym. Spośród 119 zakonników (łącznie z konwentem krakowskim, który należał do tej prowincji) aż 62 było repre­sjonowanych za „sprzyjanie buntowi", na dwu zakonnikach wykonano wyroki śmierci.

Honorat Koźmiński nie entuzjazmował się manifestacjami religijno-patriotycznymi, wyrażając obawy przed instrumen­talizacją narodową religii. Przeciwny był też zrywowi zbroj­nemu. Jego logiczny „architektoniczny" umysł jasno oceniał sytuację, przewidywał straszne skutki represyjne przy takiej dysproporcji sił i braku przygotowania. Prawdziwy patrio­tyzm polegał według niego nie na zrywach czy gestach, lecz na konsekwentnych czynach, wszelkimi sposobami zmierza­jących do praktycznego realizowania ducha Ewangelii tak na płaszczyźnie ekonomicznej i społecznej, jak i narodowej. Lo­jalistą nigdy nie był. Rozbiory i tłumienie dążeń wolnościo­wych uważał za zbrodnię popełnioną na narodzie. O zniknię­ciu państwa polskiego z mapy Europy tak się w jednej ze swych rozprawek wyraził:


(...) była to w dziejach świata grabież niesłychana, wołająca o pomstę do nieba i o obronę do całej Europy. Bo o jakiż to kraj chodziło? O kraj, który w swoim czasie był najpotężniejszy i największy ze wszystkich krajów chrze­ścijańskich, który najwięcej przysłużył się całej Europie, będąc murem obron­nym od napaści Turków i Tatarów, przez co pozwalał innym krajom urządzać się społecznie, rozwijać przemysł, handel; kraj, który wsławił się rycerstwem swoim nad wszystkie narody i któremu całe chrześcijaństwo winno swoje ocalenie (...) kraj, który nigdy nie był zaborczym, ale raczej apostołem wol­ności i dlatego państwom dążącym do samowładztwa i tyranii niedogodny.

Budowniczemu w zakonnym habicie chodziło o to, aby naród skonsolidował się wewnętrznie, wypełnił swą dziejową misję chorążego wolności i stał się naprawdę zdolny do suwe­renności. Gdy pod koniec życia przeżywał wraz z całym spo­łeczeństwem nadzieje obudzone w 1905 roku, zwrócił się z apelem do podległych mu zgromadzeń, który odzwierciedla, jak widział drogę do wolności:

Bądźcie wierne powołaniu swemu, starajcie się o świętość, a zobaczycie, że B ó g bez jednego wystrzału przywróci Polskę.

Trwanie przy wartościach oraz wyciąganie do końca wnios­ków z powołania zakonnego - w tym widział swoją służbę Ojczyźnie.

Z brutalną i krwawą rzeczywistością powstania o. Honorat zetknął się przez pryzma*; potrzeb ludzkich i wielkiego cierpie­nia. Spełniał ową najtrudniejszą posługę - dysponowanie ska­zanych na śmierć. Pośród bardziej znanych osób - towarzyszył aż do końca: Ludwikowi Jaroszyńskiemu - dwudziestodwulet­niemu czeladnikowi krawieckiemu, zamachowcy na życie wiel­kiego księcia Konstantego Mikołajewicza; własnemu współ­bratu - o. Agrypinowi Konarskiemu, a także trzydziestodwuletniemu Janowi Jeziorańskiemu - komisarzowi ekspozytury po­wstańczej, straconemu wraz z Trauguttem 5 sierpnia 1864 roku. Obraz kapucyna z krzyżem, towarzyszącego skazanym wiezionym na wózkach na miejsce kaźni, wrósł w panoramę ówczesnej Warszawy. Trwanie aż po kres przy tych, którzy płacili swym życiem Ojczyźnie! O dramatyzmie przeżyć o. Ho­norata świadczą zapiski tyczące dysponowania na śmierć Jaro­szyńskiego oraz o. Konarskiego (bynajmniej nie wzorowego zakonnika), który dojrzał do głęboko chrześcijańskiego przy­ –

jęcia śmierci i urósł do symbolu męczennika narodowego w habicie. Nazwisko Jana Jeziorańskiego figuruje w „Notatni­ku", o. Honorata w spisie intencji specjalnych, w których modlił się w czasie sprawowania Mszy św. do końca swych dni. Ten poniewierany i bity w więzieniu człowiek w pewnym momencie załamał się i zaczął zeznawać, nikogo jednak nie wydając, a całą „winę" biorąc na siebie; potem zeznania od­wołał. Wyrok śmierci go zaskoczył, zostawiał dwie córeczki i żonę w ciąży. Opatrzność zesłała mu kapłana, który sam doświadczył, czym jest Cytadela. W liście pożegnalnym do żony widnieją słowa przebaczenia dla katów. Umierał bo­wiem z podobnym nastawieniem jak tracony razem z nim Rafał Krajewski, który w ostatnim przesłaniu, w słowach przeznaczonych dla najbliższych, napisał między innymi:

z upadłej sprawy - Ojczyźnie Zostawmy posiew przyszłości, Gdy krwi nie stało - w spuściźnie Oddajmy na siew swe kości. Siew dla przyszłości rozpleni. Kto szubienicę w Krzyż zmieni.

Siew dla przyszłości - to był również rdzeń przemyśleń o. Honorata.


O autentyczność własnego życia zakonnego

Lata przed kasatą klasztorów z końca 1864 roku były w życiu o. Honorata wypełnione aż po brzegi wielopłaszczyzno­wą działalnością duszpasterską. Młody kapłan i zakonnik był nie tylko szybki w działaniu, ale i w reakcjach. Często - poru­szony do głębi cudzą niedolą - potrafił płakać pod wpływem

silnej emocji. Oddany bez reszty innym, ciągle dyspozycyjny; wydawać by się mogło, że nie staje mu czasu na własne życie wewnętrzne. Nie dał się jednak opanować aktywizmowi. Już wówczas, gdy jego praca przynosiła widoczne efekty, wie­dział, że jest tylko narzędziem i „sługą nieużytecznym". Żeby być narzędziem czystym w ręku Bożym, dążył w sposób nie­zwykle konsekwentny do prawdy w sobie. Skądinąd owo dą­żenie do prawdy w sobie i w innych, jedna z cech charaktery­stycznych osobowości o. Honorata, było również źródłem jego weredyczności, która nie zawsze przysparzała mu przy­jaciół.

W tym najbardziej czynnym okresie swego życia nieubła­ganie zwalczał w sobie to, co uważał za zakłamanie. Widocz­ne jest to w jego zapiskach duchowych. A więc potrzeba do­głębnego posłuszeństwa zakonnego, a nie tylko pozornej ule­głości, nieszukanie zadowolenia z podjętych działań. A wie­lość dzieł, których był inicjatorem, coraz więcej osób zawie­rzających mu kierownictwo nad sobą - mogły rzeczywiście przewrócić w głowie młodemu zakonnikowi. Urywane zdania pisane z pośpiechem w „Notatniku" oddają walkę o autenty­czność zawierzenia się Bogu:

Spustoszenie duszy bezowocne krzątanie. (...) Jak można nie radzić się Boga w kierowaniu Ludem Bożym? Pan Bóg tych, których powołał, nie od razu napełnił Duchem Świętym.

To zaślepienie dobrowolne, gdy myślimy i mówimy, że nie umiemy; bo jak bez łaski Bożej nikt nic, tak przy pomocy Bożej i pracy - wszystko.

Jakże pyszny jestem, najpyszniejszy ze wszystkich, takem przejęty i wro­śnięty w pychę, że nie mogę nawet pojąć swej złości w tym. Tchórzostwo moje do dobrego- nazwane było pokorą. Bojaźń pracy, trudów, upokorzeń, zawstydzenie - zniechęcały mnie do wszystkiego.

I to pisał człowiek, który sypiał po 2-3 godziny na dobę, dnia mu bowiem nie starczało; który do ostatka wyczerpany fizycz­nie, zagrożony gruźlicą, zmęczony również psychicznie, przy­gnieciony troskami ludzkimi - nocami trwał na modlitwie. O tym wiedział, że „Bóg jest Miłością" i że jeżeli nie będzie szukał siebie - nic nie będzie przypadkowe.


Konieczność trwania I świadectwa

Likwidacja klasztorów, przygotowywana tajnie - spadła nieoczekiwanie. O godzinie dwudziestej drugiej, w pierw­szą niedzielę Adwentu, 27 listopada 1864 roku wszystkie przeznaczone do zamknięcia klasztory zostały otoczone przez wojsko z przygotowanymi podwodami. Podobnie i kla­sztor kapucynów na Miodowej - uważany za jeden z głów­nych rozsadników „polskiego buntu' . „Wola Najjaśniejsze­go Pana" wyrażona w specjalnym „ukazie" musiała zostać przetłumaczona na język polski, gdyż niewielu zakonników rozumiało język urzędowy. Zakonom dano do wyboru: wy­jazd z jednostronnym paszportem i pensją za granicę bądź wywiezienie w nieznanym kierunku, czyli internowanie w tzw. „klasztorze etatowym". Dwóch starych i chorych za­konników nie nadawało się do transportu. Nie starczyło na­wet ciepłej odzieży dla wszystkich. Ku zaskoczeniu eskor­ty zakonnicy wzięli tylko brewiarze. Rosyjscy żołnierze, wi­dząc zziębniętych zakonników - dzielili się swymi podkożuszkami. Konwój ruszył o trzeciej nad ranem - ku niewia­domemu losowi. Dopiero na popasie w Jabłonnie zoriento­wali się, że nie wywożą ich na Sybir. Pod wieczór dotarli do szczupłego klasztoru kapucyńskiego w Zakroczymiu – ­

zupełnie tym zaskoczonego, gdyż tamtejszych zakonników nikt o tym nie powiadomił.

Rygory stanu wojennego nie pozwalały na kwestę, z której tradycyjnie żyli kapucyni, wierni franciszkańskiemu ubóstwu. Od razu dała się odczuć ciasnota budynku nie przystosowane­go do przyjęcia około 30 osób (oprócz kapucynów wywiezio­no 2 trynitarzy). Na utrzymanie zakonnika przeznaczono 40 rubli rocznie „pensji rządowej".

Nowa rzeczywistość faktycznego internowania wyda­wała się nie mieć żadnych perspektyw. I właśnie w tej sy­tuacji zjawił się wysłannik władz proponując (po paru ty­godniach prowizorycznego bytowania w biedzie) wyjazd wszystkim, którzy zechcą opuścić przeludniony klasztor wraz z zapewnieniem darmowego paszportu, 150 rubli od­prawy (prócz pokrycia kosztów podróży do wybranego miej­sca za granicą) oraz stałej pensji wypłacanej przez amba­sadę rosyjską w danym kraju. Pokusa była silna. Kapucy­ni bowiem byli świadomi, że pozostanie oznacza skazanie się na wegetację połączoną z ucinaniem systematycznym możliwości pracy duszpasterskiej, a przez zamknięcie no­wicjatów - skazanie się na powolne wymieranie. I w tym braku perspektywy oddziaływania duszpasterskiego tkwi­ła większa udręka niż w samym zamknięciu, niedostatku i ubóstwie. Gdy problem zaczęto dyskutować - najostrzej wystąpił trzydziestopięcioletni wówczas o. Honorat, wła­śnie ten człowiek zatrzymany niejako w pełnym biegu swo­jej aktywności, który miał wszelkie powody, aby najdot­kliwiej odczuć nagłe odsunięcie od działalności apostol­skiej i od kontaktu z ludźmi. Miał on wtedy zawołać z ca­łą mocą:

żaden nie wyjedzie! Tu nas Pan Bóg chce mieć, a więc tu pracować będziemy!

Słowa jego zaważyły wiele, a przecież był jednym z młod­szych profesów i nie piastował wówczas żadnej funkcji przełożeńskiej. Trzeba wielkiej wiary, żeby odczytać i zrozumieć wyzwanie Boże, jakie niesie czas, jakie stwarzają okolicznoś­ci narzucone.

W niedługim czasie przed zakroczymską wspólnotą stanął inny problem - mimowolnie uderzający w życie zakonne, które wybitniejsi i gorliwi kapucyni - z o. Prokopem Leszczyńskim na czele - starali się w całej pełni odbudować. Represyjna ka­sata rządowa znosiła podział na prowincję oraz egzempcję, czy­li samorządność klasztorów w stosunku do biskupa. Podporząd­kowane one zostały ordynariuszom diecezji.- W przypadku Zakroczymia - diecezji płockiej. Rządził nią ugodowo nastawiony wobec władz rosyjskich bp Wincenty Chościak-Popieł (w parę łat później musiał powiedzieć swoje kościelne non possumus -i został z diecezji usunięty). Troszcząc się o byt materialny za­konników, zaproponował im przejście do pracy duszpasterskiej w parafiach; wyraził niezadowolenie z ich sprzeciwu.

Zakroczymska „familia" zakonna na przełomie lat 1864 i 1865 nie była bynajmniej monolitem. Ścierały się w niej dwie orientacje: starszych zakonników, przebywających od łat w peryferyjnych klasztorach, nawykłych do szeregu drobnych zwyczajów i ulg. Niechętnie patrzyli oni na reprezentantów ostrzejszej obserwancji, ukształtowanych w duchu reform za­początkowanych przez Beniamina Szymańskiego. Musiało dochodzić do wcale niełatwych sytuacji, zanim obie orienta­cje utworzyły jednolitą w jakimś sensie wspólnotę. A okolicz­ności temu nie sprzyjały. Biskup Popiel ponawiał swą ofertę.

kilku zakonników, nie wytrzymując psychicznie zamknięcia, sekularyzowało się i przeszło do pracy parafialnej, jednemu (nb. synowi generała rosyjskiego) kazano opuścić klasztor, dając mu jednostronny paszport, inny optował za wyjazdem, chcąc duszpasterzować wśród wychodźstwa. Z czasem naciski ordynariusza zelżały, gdyż władze rosyjskie nie chciały roz­pleniania się „zarazy kapucyńskiej" na terenie diecezji.

Przyszedł natomiast inny dopust w postaci narzuconego gwardiana - konfidenta. Była to bardzo poważna próba roz­sadzenia wspólnoty zakonnej od wewnątrz. Trwało to przez sześciolecie 1871-1877. W dodatku - na miejsce deportowa­nego biskupa Popiela administratorem został ks. Wincenty Orzeszkowski, człowiek bez kręgosłupa, a wizytatorem klasz­torów mianowano ks. Józefa Dynakowskiego, proboszcza na­sielskiego, który przez cały czas sprawowania funkcji zadrę­czał kapucynów.

W tych warunkach zewnętrznych Koźmiński dzień po dniu, tydzień po tygodniu, mozolnie buduje własną świętość. Nie szuka dróg nadzwyczajnych - jest obecny wśród współ­braci. Klasztor jest nieustannie inwigilowany. Gdy zabraniają o. Koźmińskiemu wychodzić na ambonę kościoła klasztorne­go - pozostaje mu tylko konfesjonał, do którego napływa coraz więcej penitentów, przybywających nawet Wisłą -z Warszawy. Raz jeszcze przewartościowuje życie ukryte, zamknięte i obecność wspomagającą we własnej wspólnocie. Skala uciążliwości znajduje odbicie w notatkach duchowych Honorata. Pisał między innymi:

Trudne życie wspólne w odosobnieniu od świata. Powinniśmy uważać, że nas szatan męczy, żeby nas rozpędzić. Jeśli przetrzymamy. Pan Bóg

nam pobłogosławi i wyjdzie to nam na oczyszczenie, postęp i utwierdzenie zakonu naszego.

Popsuła nas pomyślność w Warszawie, życie wspólne stało się trudniej­sze, bo dawniej każdy swoim był zajęty.

Oczyszczające przeżywanie każdego dnia tak, aby złago­dzić wzajemne ścieranie, budowanie miłości w warunkach inwigilacji zewnętrznej i wewnątrzwspólnotowej. Jak było to trudne, świadczy inna zapiska:

Prosiłem gorąco przy Mszy Św., aby jedność i pokój opanowały nasz domek, aby nas Pan Bóg już raz uwolnił od szatana niechęci!

Z natury systematyczny i uporządkowany, równego uspo­sobienia, Honorat musiał przeżywać wiele trudności, stykając się z mocnymi indywidualnościami niektórych ojców, którzy, trzeba przyznać, w miarę upływu łat - po prostu dziwaczeli. Trwanie w posługiwaniu współbraciom postawił sobie jako ważną służbę. A przy tym budowanie prawdy w sobie, budo­wanie pokory, zdobywanie umiejętności patrzenia w tym świetle na własną duszę oraz dusze tych, którzy coraz liczniej zgłaszali się do jego konfesjonału. I szukanie pokoju Chry­stusowego oraz uciszenia wewnętrznego wedle wezwania skierowanego do Eliasza: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana" - oczekiwanie na Pana, który nie był ani w wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, ale w szmerze łagodnego powiewu (por. 1 Kri 19, 11-13).

W miarę upływu lat coraz potrzebniejszą stawała się w topniejącej gromadce jego posługa samarytańska, przybywa­ło chorych i odchodzili kolejno. Wiele czasu zabierała o. Ho­noratowi opieka nad cierpiącym na różne dolegliwości jego

ukochanym, choć bardzo wymagającym, kierownikiem du­chownym - o. Prokopem Leszczyńskim. Ten ostatni swoim autorytetem osiągnął, że władze kościelne spowodowały zmianę narzuconego gwardiana. Ojciec Prokop, po śmierci biskupa podlaskiego i wieloletniego prowincjała, Beniamina Szymańskiego (zmarłego w klasztorze łomżyńskim) - otrzy­mał z Rzymu uprawnienia komisarza generalnego, z odpo­wiedzialnością nie tylko za kapucynów na terenie Królestwa, ale i za klasztory z tzw. prowincji ruskiej, zlikwidowanej ka­satą z 1832 roku.

Zakroczym, do którego ściągały coraz większe rzesze, na przekór inwigilacji i obostrzeniom cisnąc się do konfesjona­łów starzejących się zakonników, a zwłaszcza do konfesjona­łu o. Honorata - nie przestawał być ogniskiem życia religijne­go. Wydawał się więc zagrożeniem, zwłaszcza że stosunkowo łatwa była komunikacja z Warszawą - statkiem parowym mo­żna było obrócić w ciągu jednego dnia. Trzeba było umieścić tych „niebezpiecznych mnichów" na większym odludziu. Wy­bór władz rosyjskich padł na klasztor kapucynów w Nowym Mieście nad Pilicą, gdzie zostali deportowani w czerwcu 1892 roku. Ojciec Honorat odbył tę drogę, wedle obyczaju franci­szkańskiego - pieszo. Już wówczas dawała znać o sobie utyłość, spowodowana złą przemianą materii, której przyczyny należy szukać w wielogodzinnym trwaniu codziennie w konfe­sjonale.

W trzy lata po przeniesieniu do Nowego Miasta zmarł schorowany o. Prokop Leszczyński, rzecznik reformy zakon­nej i aż do zgonu dusza kapucynów w okresie pokasacyjnym. Ojca Honorata łączyły z nim od lat więzy kierownictwa du­chownego. Był to dla niego moment przełomowy, gdyż w wy­ –

miarze życia wspólnotowego zaczynała się dlań samotna dro­ga odpowiedzialności.


Cena odpowiedzialności za wspólnotę zakonną

Po śmierci o. Leszczyńskiego - w najgłębszej tajemnicy przyszła z Rzymu nominacja mianująca komisarzem general­nym o. Honorata Koźmińskiego.

Ojciec Honorat przywiązywał zawsze dużą wagę do dyscy­pliny i obserwancji zakonnej, ale nie do ich zewnętrznej lite­ry, gdyż te traktował jako pomoc w wierności w rzeczach codziennych, w zakonnym przeżyciu zadanego przez Boga dnia. Starzenie się społeczności kapucyńskiej i jej stopniowe wykruszanie się stawiało wręcz pod znakiem zapytania moż­ność prowadzenia normalnego życia zakonnego. Trzeba było tu dużej rozwagi, roztropności, a przede wszystkim miłości. Honorat starał się przede wszystkim o wytworzenie atmosfe­ry zachęcającej do maksymalnej ofiarności i gorliwości. Go­rącym jego pragnieniem było, aby klasztor nowomiejski, praktycznie ostatni płomyk życia kapucyńskiego na tym ob­szarze ziem polskich - stał się wzorcem życia zakonnego.

Sprawowanie swego urzędu, nadrzędnego w stosunku do gwardiana (przełożonego domu) - rozpoczął od aktu pokory. Zachował się bowiem dokument w postaci bardzo szczegó­łowej prośby skierowanej do gwardiana o udzielenie zezwo­leń na rzeczy, które posiadał w użytkowaniu. Chciał wszystko robić pod posłuszeństwem zakonnym, dlatego też m.in. zwra­cał się do przełożonego domu:

Najbardziej proszę o upoważnienie i o uświęcenie zasługą posluszeń­

stwa i o udzielenie błogosławieństwa na zwyczajne zajęcia moje - Ojcu Gwardianowi wiadome, w konfesjonale, w celi, na pisanie rzeczy duchow­nych i załatwianie takichże korespondencji. W końcu upraszam o upoważ­nienie ogólne na inne nieprzewidziane zajęcie łub rozdawanie.

A przecież wówczas, gdy o. Honorat wyrażał swe osobiste pełne podporządkowanie gwardianowi - o. Feliksowi Sadow­skiemu - w kręgu jego duszpasterskiego oddziaływania pozo­stawało parę tysięcy łudzi ze wszystkich warstw społecznych, a on sam był w stosunku do współbraci reprezentantem wła­dzy generała zakonu. Ale właśnie istniał ten osobowy wymiar zakonnych ślubów posłuszeństwa i ubóstwa, a o. Honorat ciągle szukał potwierdzenia autentyzmu swej franciszkań­skiej postawy.

W czasie gdy - zobowiązany posłuszeństwem wobec woli przełożonego generalnego - przejmował odpowiedzialność za kapucynów w zaborze rosyjskim, sytuacja wydawała się beznadziejna. Zdawał sobie sprawę, że z każdym rokiem trwania, nawet przy największych wysiłkach, coraz trudniej będzie zachowywać życie wspólnotowe, gdyż ci starcy, mimo gorliwości a nawet heroizmu - nie będą do tego zdolni. Co roku któryś ze współbraci ubywał, a w drugim klasztorze eta­towym - w Łomży, trwał pod koniec samotnie tylko jeden zakonnik. Bezskutecznie ponawiano starania o zezwolenie na przyjęcie kogoś do nowicjatu, by uzupełnić liczbę 14 za­konników przewidzianych dla klasztorów etatowych. Wizja likwidacji ostatniego bastionu kapucyńskiego - Nowego Mia­sta stawała się coraz bardziej realna.

Pozycja o. Koźmińskiego jako komisarza generalnego była trudna, wymagała taktu, ale i zdecydowania. Znany jest tylko jeden wypadek, gdy użył swej władzy komisarskiej, stanow­ –

czo przeciwstawiając się przekroczeniu zwyczajów zakon­nych. Dotyczył on kwestii ubóstwa i pieniędzy. Ze względu na stan kościoła zakonnego, wymagającego konserwacji, a także na to, że zakonnicy cierpieli niedostatek - gwardian, o. Feliks Sadowski, zezwolił w czasie nabożeństw na zbieranie na tacę, czego nigdy się nie robiło w kościołach kapucyńskich. Było to w roku 1900.

Lata biegły. Odbijały się też na stanie sił i zdrowia o. Ho­norata, któremu już w 1896 roku lekarze przepowiadali ry­chłą śmierć. Przewidywania owe nie spełniły się, gdyż czeka­ło go jeszcze dwadzieścia łat życia, pełnych moralnych i fizy­cznych udręk, gdyż nie pomagała już niespożyta siła woli -coraz trudniej było mu się poruszać.

O przetrwaniu kapucynów przez kilka dziesiątków lat, podczas których wymarły lub rozproszyły się całe rodziny zakonne - zadecydował między innymi fakt, że w 1864 roku prowincja polska kapucynów była w rozkwicie reformator­skim i że posiadała znaczną liczbę młodych powołań. Tak na przykład klerycy, którzy nie opuścili wspólnoty ze względu na zaangażowania powstańcze - wytrwali i zostali wyświęceni po likwidacji klasztorów.

Ojciec Honorat wraz ze współbraćmi nie ustawał w modli­twie o odrodzenie wspólnoty nowomiejskiej przez możliwość przyjmowania kandydatów do życia zakonnego. Ponieważ ry­gorystyczne przepisy rosyjskie, zabraniające przyjmowania nowicjuszy pozostawały w mocy, sprawa wydawała się co naj­mniej bezprzedmiotowa, jeśli nie beznadziejna. Niespodzie­wanie wydarzyło się jednak coś, co wspólnota nowomiejska poczytała za znak opatrznościowy.

Wśród licznych synów duchowych o. Honorata znajdował

się Izydor Wysłouch, jeden z leaderów męskiego ruchu za­konnego ukrytego. Była to niewątpliwie indywidualność nie­przeciętna, ale skłonna do skrajności. Człowiek w sile wieku, z wyższym wykształceniem - potrafił skupiać ludzi wokół sie­bie. Z jego inicjatywy w 1893 roku powstała nowa wspólnota: Synów Boleści Maryi. Wypracował on dla niej osobną konce­pcję pracy apostolskiej: bracia szli od parafii do parafii jako wędrowni rzemieślnicy, prowadząc z ludźmi rozmowy na te­maty religijne i wdrażając ich w ten zasób wiadomości, które w owym okresie nosiły miano „wiedzy polskiej". Swoją po­stawą dawali świadectwo przynależności chrześcijańskiej. W warunkach terroru była to bardzo interesująca forma pracy apostolskiej. Zrodziła się koncepcja, żeby Wysłouch wstąpił do kapucynów, został kapłanem i specjalnie poświęcił się kie­rowaniu coraz bardziej rozbudowującymi się zgromadzenia­mi ukrytymi. Bardzo liczył na to sam o. Honorat, który nie miał następcy w prowadzeniu dzieła, a siły jego słabły z roku na rok.

Kapucyni nowomiejscy od lat odprawiali nowennę w inten­cji otrzymania zezwolenia na przyjęcie nowicjusza. I oto stała się rzecz wręcz niesłychana - Wysłouch na skutek interwencji osób wpływowych w Petersburgu pozwolenie takie otrzymał. 4 marca 1897 roku o. Koźmiński w charakterze mistrza nowi­cjatu poprowadził Izydora do obłóczyn. Otrzymał on imię zakonne - Antoni. Ojciec Koźmiński widział w tym widomy znak miłosierdzia Bożego i nadziei na przyszłość, na prze­trwanie. Sam dbał o jego formację zakonną, niemniej odby­wała się ona w warunkach wyjątkowych i na takich był trak­towany od początku kandydat na kapucyna. Po rocznym no­wicjacie znalazł się na studiach w seminarium duchownym

w Warszawie, a więc przebywał poza obrębem życia wspólno­towego. Zaledwie po roku nauki w seminarium archidiecez­jalnym otrzymał święcenia kapłańskie (26 XI1899 r.). W tak krótkim czasie nie mógł on otrzymać ani gruntownej formacji zakonnej, ani też - kapłańskiej. Młody zakonnik zbyt wcześ­nie wiedział, że jest predestynowany do odpowiedzialnych stanowisk. Z drugiej strony - trudno jest podawać w wątpli­wość autentyczność jego powołania i jego żarliwość. Szybko nadszarpnął zdrowie zbytnimi umartwieniami, co z kolei spo­wodowało, że już na początku życia zakonnego musiał korzy­stać z szeregu dyspens od przepisów reguły. W 1903 roku, dzięki funduszom zebranym przez dobroczyńców kapucyńs­kich, został wysłany na kurację do Egiptu, był bowiem zagro­żony gruźlicą. Słabnący z miesiąca na miesiąc o. Honorat z nadzieją powitał w Nowym Mieście energicznego, inteligen­tnego i przepełnionego żarliwą chęcią apostołowania o. An­toniego, sam bowiem już coraz krócej mógł przebywać w konfesjonale. Jednak jego penitentki, mimo zachęt (pona­wianych zwłaszcza w stosunku do członkiń zgromadzeń ukry­tych) - niechętnie garnęły się do konfesjonału Szecha (taki pseudonim literacki Wysłouch sobie przybrał). Niefortunną okazała się również jego próba założenia nowego zgromadze­nia paulistek, które miało apostołować w „wyższych sferach". Jeszcze przed wydarzeniami 1905 roku o. Antoni zaczął pu­blikować, a chcąc uniknąć cenzury kościelnej podpisywał się pseudonimem. W latach 1905-1906 o. Wysłouch włączył się czynnie w ruch, który budził tyle nadziei. Między innymi opu­blikował trzy broszurki: „O socjalizmie", „O pracy katolic­kiej" i „Do Braci kapłanów", które wówczas, w antymodernistycznej nagonce, wydawały się niedopuszczalnie radykalne

i ściągnęły na osobę autora, jak również na kapucynów burzę zarzutów i pomówień.

Zbolały o. Honorat, który sam miał bardzo głębokie i da­lekowzroczne przemyślenia społeczne - zdecydował się ująć za o. Antonim. Zasięgnął uprzednio opinii światłej szych ka­płanów, co do wypowiedzi Szecha (m.in. konsultatorem jego był bł. Jerzy Matulewicz). Ojciec Honorat wydał polemiczną broszurkę zatytułowaną: „W obronie Antoniego Szecha" (1906), sygnowaną „Kapłan-jubilat", która zawierała rów­nież i jego własne spostrzeżenia tyczące napięć wywołanych nierównością społeczną i obowiązku chrześcijańskiego świa­dectwa w tej kwestii. Publikacja o. Koźmińskiego wywołała jednak odwrotny od zamierzonego skutek, ściągnęła na ka­pucynów nową falę ataków ze strony konserwatywnej opinii, zwłaszcza że Szech w swych wystąpieniach ustnych i w swych pismach obciążał winą duchowieństwo za obojętność wobec problemów społecznych i wołającej o pomstę do nieba nędzy i wytykał im grzechy popełnione „per omissionem".

Przełomowy rok 1905 przyniósł ukaz tolerancyjny Mikoła­ja II, na podstawie którego w ograniczony sposób można było wreszcie przyjmować do nowicjatów. Pierwszy zgłosił się do Nowego Miasta ks. Jan Kuderkiewicz - w listopadzie 1905 roku.


Nowa generacja kapucynów i dramat ojca Honorata

w czasie, gdy klasztor nowomiejski otworzył się dla nowi­cjuszy, zarysowała się dramatyczna sytuacja. Zgłaszali się kandydaci do życia zakonnego, a nie było komu nimi się za­jąć. Przyciągał ich ten „bastion trwania" i żarliwości religij­ –

nej. Naturalne wydawało się, że opiekę nad nowicjuszami powierzono o. Antoniemu Wysłouchowi, ale właśnie zaczęła się wówczas nagonka na niego z powodu jego zaangażowań zewnętrznych, ponadto znów poważnie zachwiany stan zdro­wia zmusił wspólnotę kapucyńską do wysłania go na kurację przeciwgruźliczą do Zakopanego. Następnie z polecenia ge­nerała-wyjechał do Innsbrucka, a ostatecznie opuścił zakon w sierpniu 1908 roku.

Honorat Koźmiński przeżył to bardzo głęboko. Do końca swych dni miał nadzieję, że „syn marnotrawny" powróci. Kan­dydat wielkich zalet - zawiódł. Ojciec Honorat pozostał z ca­łym ciężarem odpowiedzialności nie tylko za losy własnej wspólnoty, ale również i założonych przez niego wspólnot ukrytych, które na skutek pomówień o powiązania ze sprawą mariawicką - o czym dalej - przeżywały dramat przymusowego odsunięcia kierowania nimi przez założyciela oraz niszczenia ich struktur dostosowanych do apostolstwa środowiskowego.

W tym czasie w Nowym Mieście znajdowało się 8 nowicju­szy, w tym 5 księży. Ich formacja zakonna była dla o. Hono­rata bardzo ciężkim problemem. Widział w nich przyszłość zakonu, ale praktycznie nie było komu ich ugruntować na obranej drodze. Był to element obiecujący, ale niełatwy, po­łowę kandydatów stanowili kapłani - ludzie z określonymi doświadczeniami duszpasterskimi, rwący się do działalności zewnętrznej, zwłaszcza że otwierało się coraz większe na nią zapotrzebowanie. Ostro też zarysowały się różnice generacyj­ne między starym pokoleniem kapucynów, nastawionym na bogomyślność, obserwancję i trwanie - a młodymi. Odpowie­dzialność za właściwą linię wspólnotową ciążyła na komisa­rzu generalnym - o. Honoracie, który musiał ją dźwigać do

końca, wbrew stanowi sił fizycznych, które sprawiały, że już prawie nie był zdolny do opuszczania celi.

We wrześniu 1908 roku na klasztor nowomiejski spadła niespodziewana wizytacja z ramienia władz generalnych w Rzymie. Ojcu Koźmińskiemu przypadło w udziale reprezen­tować prowincję polską wobec o. Benno Aurachera. Z wizy­tacją tą wiązał duże nadzieje, sądził bowiem, że pozyska mo­ralne oparcie w kwestiach obserwancji zakonnej. Tymczasem nastąpiło zetknięcie się dwóch światów: bastionu zakonności w warunkach zaborów z zakonnikiem, który przybył z nor­malnie funkcjonującego klasztoru, i który zgoła niewiele zro­zumiał z heroizmu trwania garstki współbraci - w osamotnie­niu. Wyrzucał np. kapucynom trzymanie koni - jako przeciw­ne ubóstwu - nie rozumiejąc, że do najbliższej linii kolejo­wej było ok. 30 kilometrów; zdumiał się natomiast, że ża­den z zakonników nie ma zezwolenia na posługiwanie się pie­niędzmi; że wedle zasad obserwancji - przez cały rok noszą sandały i nie wkładają pod habit dodatkowej bielizny. Nie­zręcznym, wręcz nietaktownym znalezieniem się wizytatora było udzielenie szeregu dyspens, bez porozumienia się z o. Honoratem. Koźmiński nie przeżył tego w wymiarze urazy osobistej, lecz obawiał się, aby pod osłoną dyspens legalnego wysłannika generała nie wdarł się w życie konwentualne duch świecki, łatwizna i pójście po najmniejszej linii oporu. Ten osiemdziesięcioletni schorowany starzec zmobilizował się do ogromnego wysiłku i po opuszczeniu przez o. Aurachera No­wego Miasta sam przeprowadził wizytację klasztoru, z której zdał następnie sprawę generałowi - o. Pacyfikowi Carlettiemu. Na podstawie odpowiedzi tego ostatniego - o. Honorat cofnął udzielone dyspensy, uzasadniając, że są nieważne.

gdyż zostały udzielone wbrew prawu zakonnemu, zabraniają­cemu udzielania dyspens bez wiedzy przełożonego lokalnego. Szczególnie raziło o. Honorata zezwolenie na palenie tyto­niu - jako zasadniczo sprzeczne z ubóstwem. Nie obyło się bez zgrzytów wewnątrz klasztoru, ale o. Honorat - tam gdzie chodziło o wierność regule, był nieubłagany.

Ze wszech miar niełatwe były ostatnie lata zakonnego trwania o. Koźmińskiego. Dotkliwym bólem napełniało go to, że młodzi kapucyni nie wykazywali w należytym stopniu zrozumienia i głębokiego przywiązania do zwyczajów zakon­nych. Owa żarliwość o kształt własnej wspólnoty zakonnej towarzyszyła mu dosłownie po ostatnie miesiące życia, gdy nie był już zdolny do opuszczania łóżka.

W czasie przetaczających się przez klasztor wydarzeń wo­jennych i przesuwającego się frontu we wspólnocie nowomiejskiej nastąpiła znacząca zmiana. Schorowany o. Feliks Sadowski przekazał przełożeństwo pierwszemu kapucynowi nowej generacji - gorliwemu o. Prokopowi Rowińskiemu (w niespełna cztery miesiące później o. Feliks zmarł, pozosta­wiając w jeszcze większym osamotnieniu o. Honorata).

Ojciec Rowiński, z inicjatywy gasnącego również komi­sarza generalnego - Koźmińskiego, podjął akcję doprowa­dzenia domu do stanu wzorowego obserwowania reguły ka­pucyńskiej. Ponieważ „familia" zakonna pomnożyła się o kilku młodych kapucynów, służba klasztorna - z konieczno­ści zaangażowana w czasie, gdy dom zamieszkiwali sami star­cy niezdolni do wykonywania cięższych posług - została zre­dukowana do minimum, a wreszcie zupełnie zastąpiona brać­mi - konwersami. Obostrzone zostały również przepisy doty­czące ubóstwa i życia wspólnego.

Złożony już śmiertelną chorobą o. Honorat był świad­kiem, ile współbracia robili trudności młodemu, gorliwemu gwardianowi. Widział konieczność interwencji, gdyż dalsze tolerowanie niedociągnięć w poważny sposób zagrażało au­tentyzmowi życia wspólnotowego. Na miesiąc zaledwie przed zgonem - raz jeszcze usiłował dźwignąć wzwyż swoją „fami­lię" zakonną. Mocą swej władzy komisarskiej zarządził wizy­tację, do której upełnomocnił o. Prokopa Rowińskiego. Po raz ostatni chwycił za pióro, aby podeprzeć autorytet młode­go gwardiana. Jest to dokument wstrząsający w swojej wymo­wie - uobecniający tragedię starca wałczącego do ostatka o pełną wierność Bogu w życiu zakonnym. Ponieważ ten doku­ment jest rodzajem jego testamentu w wymiarze życia wspól­notowego - warto nad nim chwilę się zatrzymać.

Pada tu surowy osąd stopniowego odchodzenia od szeregu punktów wspólnotowego życia kapucyńskiego. Ojciec Hono­rat widzi wprawdzie okoliczności, które to sprawiły (starzenie się ojców), ale zaistniałego stanu rzeczy nie usprawiedliwia do końca; może można było inaczej, może można było wier­niej. Nie pomogła wspomniana wizytacja z 1908 roku. Hono­rat pisze:

Przez długi czas z najstarszymi ojcami naradzałem się nad brakiem obser­wancji i nad środkami naprawy - i wszystko to spisałem, lecz po odczytaniu tych rozporządzeń - odesłano mi je, dając mi poznać, abym dla siebie to zachował. I dotychczas żaden z ojców nie dostosował się do tego, choć wiele rzeczy można było z łatwością dopełnić. Nie czując się na siłach wałczyć z całą familią, prosiłem Ojca Generała, aby mnie zwolnił z mego urzędu, lecz otrzymałem odpowiedź, abym jeszcze jakiś czas poczekał. Znane okoliczności przedłużyły ten czas i postawiły w trudnym położeniu. Wizyt odbywać nie mogłem, bo wiedziałem, że żadne z nadużyć nie było naprawione.

nie wypadało więc nowych rozporządzeń wydawać, wiedząc naprzód, jaki los je spotka. Pozostała mi modlitwa za niknącą powoli gromadkę polskich kapucynów, której nawet tytułu prowincji odmówiono. (...)

Wspomnieć mi też wypada o nowym zaślepieniu, w jakim zostajemy od początku wojny, że zamiast zrozumieć, że tu chodzi o naszą poprawę i wziąć się od razu do właściwej, ścisłej obserwancji, by miłosierdzie Boże na kraj sprowadzić, my oczekujemy końca wojny, obiecując sobie, że wtedy będzie­my mogli urządzić się łatwiej - po Bożemu, a przez to przedłużamy srogość czasów. Nie należy tego uważać za żadną przesadę. (...)

W dramatycznym apelu o. Honoratowi chodziło o uzdro­wienie życia wspólnotowego, jakie praktycznie mogła reali­zować młoda generacja kapucynów, która wstąpiła po 1905 roku, a nie ostatni staruszkowie, nie opuszczający już swoich cel lub nawet łóżka. Chodziło też o przekazanie dziedzictwa wierności i obowiązku trwania. Zagrożona była autonomia zakonna prowincji polskiej; wprawdzie w Nowym Mieście istniała odmłodzona „familia" zakonna, ale w Łomży pozo­stawał w klasztorze samotny o. Łukasz Zaczyński. Tymcza­sem prowincjał kapucynów galicyjskich dążył do przyłączenia klasztoru nowomiejskiego do swej prowincji. Toczyła się wojna, która mogła przynieść różne rozstrzygnięcia. Jakie? Tego w 1916 roku niepodobna było określić. Byt prowincji polskiej uratował o. Honorat - zwracając się do generała zakonu, aby decyzje w tej kwestii odłożyć do zakończenia wojny. Osobiście sądził, że generał, wyrażając zgodę na odło­żenie tej kwestii - nie chciał robić przykrości kilku jeszcze żyjącym starcom.

Również i w tym aspekcie sprawy - niedociągnięcia w ży­ciu zakonnym młodego pokolenia kapucyńskiego bolały nie­zmiernie o. Honorata. Taki stan rzeczy, choć niepokojący i stawiający pod znakiem zapytania wymiar wspólnotowy za-

konnego życia kapucynów na przyszłość, był poniekąd natu­ralną konsekwencją tego, że grono gasnących starców nie było w stanie zapewnić młodzieży zakonnej właściwej forma­cji. Owe szacowne relikty zakonności posiadały zapewne i swoje dziwactwa, a poza tym trudno było pokoleniu „dziad­ków" znaleźć wspólny język z pokoleniem „wnuków", zwła­szcza że czasy zaczynały się szybko zmieniać.

Powalony na łoże boleści o. Honorat, świadom swego odchodzenia, nie doznał nawet tej pociechy, aby ujrzeć stabi­lizację swej „familii" zakonnej, o autentyczność życia której walczył do końca. Ten zakonnik wielkiego formatu umierał jako samotny drogowskaz dla swych współbraci.

III. Wymiar posługi kapłańskiej


Jednanie z Bogiem

Honorat Koźmiński bardzo głęboko czuł się kapłanem. Spośród posług kapłańskich szczególnym jego przeznacze­niem i powołaniem stało się jednanie łudzi z Bogiem oraz wskazywanie im dróg Bożych pośród zakrętów świata.

Był poprawnym, a nawet dobrym kaznodzieją, był wykła­dowcą teologii na studium wewnątrz zakonnym, był katechetą na pensji żeńskiej, ale to były posługi pełnione jakby przejś­ciowo, z całą oczywiście gorliwością posłuszeństwa zakonne­go. Natomiast jego charyzmat spowiedniczy ujawnił się już w pierwszych łatach kapłaństwa. Budziło to nawet pewne zdziwienie, że konfesjonał młodego zakonnika był stałe oble­gany; jeszcze w Warszawie zaczęły się przed nim tworzyć długie kolejki.

Człowiek, który w ciągu długiego życia naprowadził setki, a nawet tysiące łudzi na „drogę Pańską", na ścieżki dążenia do świętości, do głębi zrozumiał, czym jest sakrament poku­ty, tak trafnie obecnie nazywany sakramentem pojednania. Gdy skończył się czynny okres „warszawski" - konfesjonał stał się dlań podstawową formą apostolstwa, jakże istotną!

Konfesjonał stał się dla Koźmińskiego jego osobistą drogą oczyszczenia. Godziny a nawet dni całe spędzane na spowia­daniu były przyczyną rozlicznych jego schorzeń i cierpień

fizycznych. Pozostawanie w bezruchu po kilkanaście godzin dziennie spowodowało jego kłopoty z sercem, złą przemianę materii, a stąd chorobliwą tuszę, wreszcie doprowadziło do unieruchomienia z powodu choroby nóg, która - jak można sądzić ze wzmianek - była połączeniem reumatyzmu oraz otwierających się żylaków. To była jakby ta strona zewnętrz­na, konsekwencje widoczne dla postronnych. Znacznie głęb­sze były jego cierpienia wewnętrzne, przeżył bowiem istną gehennę oczyszczania, chcąc stać się najwierniejszym prze­wodnikiem prądu łaski Bożej w stosunku do każdego czło­wieka przychodzącego do niego. Ujawniło się to w obawie, aby nie domieszać czegoś z siebie, żeby każdej z dusz wskazać właściwą jej drogę ku Bogu.

Niewątpliwie szczególną jego misją było prowadzenie tych osób, które chciały swe życie poświęcić Bogu i Jemu oddać się bez reszty, miał natomiast trudności w słuchaniu spowie­dzi łudzi pochłoniętych sprawami tego świata, którzy o Bogu przypominali sobie akcydentalnie. Jednocześnie był świa­dom, że Chrystus cierpiał na krzyżu za każdego człowieka i że każdy zbliżający się do konfesjonału jest dla spowiednika osobnym wyzwaniem. Ze swych trudności w skupieniu uwagi nad „banalnymi" spowiedziami robił sobie ogromne wyrzuty. Ślad ich wielokrotnie można znaleźć w jego zapiskach. W 1871 roku pisał na przykład:

To Pan Jezus przy konfesjonale w postaci chłopaka itd. czeka z jednej strony, abym Jego wolę nad swoje upodobanie przełożył. Czyż będę go mógł wytrzymać i puścić z niczym, abym swemu upodobaniu dogodził?


A w innym miejscu wpisuje postanowienie:

Zaparcie praktyczne, szczególnie w spowiadaniu tych, do których mniej chęci.

Nie pochylać się dla spoglądania, nie patrzeć w bok (...), nie spieszyć się, ale przeciwnie - dłużej. Równo czasu dla wszystkich, równą pilność. Tyle razy, kiedykolwiek mimowolnie, leżeć krzyżem, „Zdrowaś Maryjo". Ile razy dobrowolnie - dyscyplina przez „Miserere" lub śniadania nie jeść.

Jest rzeczą smutną zakonnik idący do konfesjonału lub na ambonę, po­ciągany ludzką skłonnością i sprawujący urząd Zbawiciela. Jakiż to potwór.

Wśród innych rozsianych w ciągu kilku lat są takie na przy­kład stwierdzenia:

Spowiadać zarówno pilnie i chętnie wszystkich. Boże dopomóż. Z każdym chłopem, babką, dzieckiem - być jak jeden z nich. Absolutne umartwienie oczu i nigdy nie przebierać, nie opuszczać pod żadnym pozorem.

I wreszcie znamienna notatka o postępowaniu z każdym, jakby był tym jedynym zgłaszającym się:

Nie gniewać (się), nie spieszyć. Cierpliwie i łaskawie z każdym. Nie kłopotać się wieloma rzeczami, ale spokojnie zacząć od jednego, ani myśleć o wielu nie należy, i tak zajmować się jednym, jakby nic więcej nie było do roboty.

Gdy w latach internowania w Zakroczymiu sława spowie­dnicza zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, gdy zaczęli przy­bywać doń ludzie z odległych krańców Polski (co zwracało uwagę policji), trzeba było skonstruować o. Koźmińskiemu specjalny konfesjonał, tak zbudowany, że penitent wchodził doń jak do szafy z zamykanymi drzwiami i mógł pozostawać sam na sam ze spowiadającym. Zadecydował tu między inny­mi wzgląd bardzo praktyczny: utrudnienie obserwacji zgła­szających się osób ze strony policji oraz uniemożliwienie pod­słuchu. Ale właśnie ów „dziwny" konfesjonał o. Honorata,

opisywany w wielu wspomnieniach, stał się dla niego najbar­dziej wyszukanym narzędziem tortur - zwłaszcza z powodu braku swobodnego dostępu powietrza.

Rosnący z każdym rokiem napływ ludzi budził sensację, a wokół konfesjonału o. Honorata zaczęła stopniowo powsta­wać legenda, mówiąca między innymi o jego surowości. Pra­wda jednak wyglądała inaczej. Był spowiednikiem pochylają­cym się nad każdym penitentem, okazującym współczucie i zainteresowanie. Rozumiał, że niektóre wyznania przycho­dzą szczególnie trudno, a to, co wedle wspomnień jego peni­tentów poruszało najbardziej - to współuczestnictwo w łama­niu się z sobą spowiadającego, gdyż ów „więzień konfesjo­nału" po każdym trudnym wyznaniu, nieraz wydartym z głę­bi wnętrza - udzielał błogosławieństwa, mówiąc np.: „Mo­je dziecko drogie, niech cię Pan Jezus błogosławi za twoją szczerość".

Znał też granice i uwarunkowania słabości ludzkiej, potra­fił przekonać, że korzyść duchową można wyciągnąć z upad­ku, jeśli pobudza on człowieka do gorliwości i miłości, uświa­damia jego słabość oraz potrzebę nieustannego liczenia na Boga, a nie na siebie.

Był przeciwnikiem charakterystycznego dla ubiegłego wie­ku rygoryzmu i formalizmu oraz zadawania nadzwyczajnych i ciężkich pokut nawet ludziom, którzy latami całymi byli z dala od Boga. Starał się takich doprowadzić do generalnej spowiedzi, co w owym czasie było uważane za warunek rze­czywistego nawrócenia. Chcąc ludziom ułatwić rozliczanie się z własnym wnętrzem, z czasem przygotował zestawy pytań, mogące służyć jako podstawa do pogłębionego rachunku su­mienia. Zestawy te, zakorzenione na dekalogu, były dostoso –­

wane do różnych stanów społecznych oraz świadomości reli­gijnej.

Ojciec Honorat obdarzony był również charyzmatem wy­jątkowej pamięci osób i problemów, z jakimi przychodzili, powracając nieraz do jego konfesjonału po kilkuletniej przer­wie. Wynikało to z jego głębokiego zainteresowania każdym człowiekiem z osobna. Rady dawał proste, nie teoretyzował, nie mistycyzował - był realistą, a ze szczególną ostrożnością odnosił się do wszelkich „nadzwyczajności duchowych". Dłu­go doświadczał tych, którzy deklarowali mu gotowość całko­witego poświęcenia się Bogu. W intencji zatwardziałych grze­szników - biczował się. Istnieje wiele świadectw, że u kratek konfesjonału pozwalał ludziom wypowiedzieć się do końca -nie przerywając ich wynurzeń. Przypisywano mu także dar czytania w duszach i rzeczywiście istnieją świadectwa przy­padków zastanawiających. Przy spowiedzi - i u tych peniten­tów, którzy z rzadka podchodzili do kratek konfesjonału, i u tych o pogłębionym życiu wewnętrznym - zabiegał o wzbu­dzenie aktu żalu doskonałego, pokazywał Boży wymiar ludz­kich spraw.

W „spowiednicy" o. Honorata zrodził się zamysł tworze­nia zgromadzeń ukrytych, opartych o apostolstwo środowis­kowe - o świadectwo chrześcijańskiego życia. Zamysł ten nie był tylko wynikiem okoliczności zewnętrznych: surowych represji po powstaniu styczniowym, drakońskich ograniczeń działalności Kościoła i absolutnej niemożliwości powstawa­nia jawnego życia zakonnego. Był czymś znacznie głębszym: dostrzeżeniem przez pryzmat dusz ludzkich potrzeby chrze­ścijańskiej odnowy społeczeństwa. Do o. Honorata zgłaszało się wiele osób z autentycznym powołaniem do cał­ –

kowitej służby Bogu. I nie wolno było tego zmarnować wła­śnie w wymiarze polskiego trwania, zwłaszcza na obszarze najbardziej dotkniętym represjami, marazmem duchowym i depresją. W mroku dusznego konfesjonału, w czasie dni i miesięcy spowiadania zrodziła się idea świadectwa ewangeli­cznego w każdym stanie oraz idea łączenia łudzi między sobą.

Znamiennym podsumowaniem jego posługi spowiedniczej są słowa jednej z penitentek: „...w Zakroczymiu to przystań była i dla gorliwych, i dla grzeszników; tysiące i tysiące ludzi się tam gromadziło, a każdy wracał z tym sursum corda, co ożywiając ojca Honorata udzielało się innym". Bo dla chrze­ścijanina nie ma sytuacji beznadziejnej. Zawsze pozostaje świadectwo własnego życia.

Wbrew przeważającym, zwłaszcza w Kościele polskim, ówczesnym tendencjom, trącącym spadkiem po jansenizmie (chociaż ten ostatni nigdy się na ziemiach polskich otwarcie nie rozwinął), o. Honorat był zwolennikiem częstej, a nawet codziennej Komunii św. osób gorliwiej poszukujących Boga. W czasach mu współczesnych nawet w zakonach żeńskich spowiednicy pozwalali przyjmować Komunię św. w niedzielę i raz, najwyżej dwa razy w tygodniu, żeby godnie się do niej móc przygotować. U o. Honorata niezwykłe wyraziste było wskazywanie na trwanie z Jezusem i opieranie się na Jego mocy. Opierał się na tych samych uzasadnieniach, na jakich w kilkadziesiąt lat później oparty został dekret Stolicy Apo­stolskiej - „Sacra Tridentina", traktujący Komunię św. jako najpotężniejszy środek wzmacniający wolę ludzką w dążeniu do dobrego. Poczucie własnej niedoskonałości i małości nie mogło być przeszkodą w jej przyjmowaniu, byłe istniał stan łaski uświęcającej. Przepaść między Stwórcą a stworzeniem

zawsze istnieć będzie - wyrównuje ją Boża Miłość. Ojciec Honorat, sam doznawszy wstrząsającej konwersji w Cytadeli, nieustannie miał poczucie własnej małości. Poglądem na po­trzebę jak najczęstszej Komunii św. o lat kilkadziesiąt wy­przedził swoje czasy.


Cl, którzy mu siebie zawierzyli

Jeszcze w okresie „warszawskim" zaczęły się zgłaszać oso­by, które prosiły go o stałe kierownictwo duchowe. Z podo­bnego kierownictwa zrodziło się czy też ugruntowało zgroma­dzenie sióstr felicjanek (o którym będzie mowa dalej).

Począwszy od przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdzie­siątych ubiegłego wieku, nasilenie pracy o. Honorata wzra­stało z roku na rok. Internowany wraz ze współbraćmi w Zakroczymiu, stale inwigilowany - kontakt z ludźmi miał nie­mal wyłącznie przez kratki swej dziwnej „spowiednicy". Ci, którzy nawiązali z nim bliższy kontakt, często zwracali się doń pisemnie prosząc o radę. Nikogo nie lekceważył, poczy­tywał sobie za obowiązek każdemu odpisać. W miarę upływu lat jego listy stają się coraz zwięźlejsze i prostsze - trafiające w sedno zawiłych spraw sumienia i rozterek człowieczych. Owa lakoniczność to nie tylko brak czasu, lecz i dowód coraz większego wyrobienia wewnętrznego piszącego, który bez zbędnych słów, w telegraficznym niemal skrócie wyrażał isto­tę sprawy. Przy swoim poczuciu ubóstwa nie używał zwykłego papieru listowego, lecz malutkich karteczek, na których swo­im charakterystycznym „maczkiem" kreślił parę zdań. Osob­na sprawa, że taka korespondencja, która ze względu na cen­zurę, rzadko szła pocztą - łatwiejsza była do przewiezienia.

w konfesjonale i drogą korespondencyjną kierował sumie­niami zakonnic i kapłanów, licznych rzesz osób świeckich, zarówno tych „wysoko postawionych", jak i tych „malucz­kich". Wśród ludności zamieszkującej okolice Zakroczymia zyskał sobie miano „świętego ojczulka".


Autentyczność wiary

Co pociągało łudzi do tego kapłana zakonnego, mało bły­skotliwego, nie intelektualisty, bardzo konkretnego, o ści­słym umyśle, niezdolnego do romantycznych wzlotów? Wy­daje się, że przede wszystkim autentyczność wiary przeżywa­nej w kapłaństwie. A jednak do tego człowieka przylgnęło miano „maksymalisty"; był to swoiście pojęty maksymalizm, polegający na tym, że nie było przedziału między tym, w co wierzył, a tym, jak żył. Od dnia, gdy Bóg „zagrodził mu drogę" w Cytadeli - odkrywał coraz głębsze konsekwencje swej wiary. Stał się człowiekiem zawierzenia poprzez po­słuszeństwo zakonne, które traktował jako czytelny, a na­wet oczywisty wykładnik woli Bożej w stosunku do siebie -nędznego narzędzia, które we wczesnej młodości ośmielało się zaprzeczać istnieniu Najwyższego.

Nieustannie towarzyszyło mu poczucie własnej niegodnoś­ci i nieskończonej dobroci Boga. W jego życiu kapłańskim i posługiwaniu istotny był wymiar posłuszeństwa zakonnego. Gdy w dziewiętnastym roku życia zgłaszał się do nowicjatu -nie śmiał marzyć o kapłaństwie, zadecydowali o tym przeło­żeni. Dlatego też po łatach mógł zapisać w swoim „Notatni­ku": „... dziękuję Bogu, żem Go nie pragnął, ale był wezwa­ny". A w innym miejscu stwierdzał:

Szczególnie przypomniała mi się ta dobroć Boska, że On takie­mu bluźniercy, który wyrzekał się Jego i chciał, aby pluli Nań (...), powierzył Siebie Samego, uczynił sługą swoim. Jakże nie ufać Jego wyborowi?

To było źródło pokory o. Honorata i zawierzenie do końca słowom Chrystusa: „Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wy­brałem, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał..." (J 15, 16).

Jego życie obracało się wokół Eucharystii i Ofiary Mszy Św. Liczne są świadectwa, z jakim przejęciem i głębokim skupieniem sprawował Mszę św. Obecni odczuwali i przeży­wali wielką sakralną tajemnicę dokonywaną przez ręce kap­łańskie.

Zawierzenie Bogu rodzi miłość pełną wdzięczności. Przez całe swe długie życie kapłańskie ciągle na nowo dziękował Bogu, że On jego rękom siebie zawierzył:

Jakże jestem szczęśliwy, gdy mogę składać Ofiarę Ciała i Krwi Syna Twego - nie zamieniłbym tego szczęścia r a żadne świata tego i przyszłego wielkości, bogactwa i rozkosze.

Autentyczność jego wiary rzutowała na przeżywanie taje­mnic roku liturgicznego oraz na głębokie przywiązanie do wspólnej modlitwy brewiarzowej, której, jak wyznał pod ko­niec życia - nigdy dobrowolnie nie opuścił.

Zasadniczy chrystocentryzm jego duchowości nie stał w sprzeczności z przywiązaniem do form pobożności para liturgicznej, prywatnej, tak charakterystycznej dla ubiegłego stu­lecia. Oprócz już wspomnianej głębokiej, synowskiej czci dla Matki Bożej - często uciekał się do pośrednictwa Świętych. Bliski był mu zwłaszcza św. Franciszek z Asyżu, którego du­ –

cha odkrywał ciągle na nowo we własnym zakonie, w zgroma­dzeniach przez siebie zakładanych i we własnym życiu we­wnętrznym. Był kapłanem i członkiem wspólnoty francisz­kańskiej . Nieustanne zgłębianie ducha Biedaczyny z Asyżu -tak otwartego na Boga i na wszystko, co człowiecze - łagodzi­ło w o. Koźmińskim jego naturalne skłonności do pedanterii, rygoryzmu oraz brak zewnętrznej wylewności, która na płasz­czyźnie naturalnej tak jedna łudzi. Z usposobienia sensat -daleki był jednak od ponuractwa. Siebie i innych traktował bardzo na serio, patrząc na wszystko, co go otaczało, przez pryzmat odkupieńczej mocy Chrystusa. I to właśnie stanowi­ło o sile jego zaangażowania w dzieła apostolskie i o tym, że ten człowiek niespożytej, rzec można, nadludzkiej pracy nie popadł w aktywizm, nigdy za niczym nie gonił i nie okazywał pośpiechu.

Często i w różnych formach rozważał sens męki Pańskiej, wymowę Krzyża. Z tej perspektywy patrzył na teraźniejszość i przyszłość polskiej społeczności, w którą czuł się głęboko wkorzeniony i pośród której przyszło mu żyć.

IV. Wymiar świadectwa ewangelicznego


Odpowiedź na wyzwanie czasów

Kapłan z łudzi wzięty - dla łudzi postanowiony" (Hbr 5,1). Tych słów przez przeszło półwieczne życie kapłańskie o. Ho­norat był głęboko świadomy. Wielu ludziom, a zwłaszcza tym, których udziałem są liczne dolegliwości i cierpienia fizy­czne - towarzyszy zjawisko, które można określić przejściem „na psychiczną emeryturę". Tego procesu trudno się dopa­trzeć u o. Koźmińskiego, chociaż u schyłku życia do cierpień fizycznych dołączyły się głęboko przeorujące jego duszę cier­pienia moralne, spowodowane zrujnowaniem jego dzieła ewangelizacji środowiskowej i licznymi pomówieniami. Nastę­puje u niego coraz głębsze widzenie spraw poprzez pryzmat Krzyża, ale nie zaciera to ostrości przeżywanych problemów.

Przez całe swe zakonne i kapłańskie życie szukał odpowie­dzi na wyzwanie swoich czasów, odpowiedzi w pełni chrześci­jańskiej.

Już jako młody kapłan widział słabości polskiego katoli­cyzmu i swoistego kształtu rodzimej religijności: emocjonal­nej, niepogłębionej, często instrumentalnej w stosunku do treści patriotycznych (co zwłaszcza ujawniło się w okresie manifestacji religijno-patriotycznych poprzedzających wy­buch powstania styczniowego). Dostrzegał również, jakie spustoszenia czyni w społeczności Polaków niewola, brak bytu

suwerennego. Całym swym życiem dzielił dramatyzm dzie­jów polskich. Gdy dysponował na śmierć skazańców - z bliska mu było dane patrzeć na te kolejne „kamienie rzucane na szaniec" w styczniowym zrywie. Doceniał ich ofiarę, gdyż przygotowując na szubieniczną śmierć czy spowiadając tych, którym kaźń w ostatniej chwili zamieniano na syberyjską ka­torgę - powtarzał: „Pamiętajcie, że jesteście ofiarami, po któ­rych przyjdzie miłosierdzie Boże dla Kraju".

Zarówno jego samego, jak i wspólnotę zakonną dotknęły represje. Gdy z perspektywy łat patrzy się na jego postać, trudno sobie zdać sprawę, że był to człowiek ponad półwiecze internowany, w tym zamknięciu ciągłe inwigilowany, podda­wany różnorodnym szykanom, przesłuchaniom, rewizjom oraz różnego typu szantażom. Dla swoich działań apostols­kich nie zawsze też znajdował zrozumienie u współbraci. Zdawać by się mogło, że znalazł się - po kres swoich dni -w sytuacji ubezwłasnowolnienia. Ale był człowiekiem kon­sekwentnej wiary, nadziei i miłości, który przez pryzmat dusz ludzkich, coraz łic;:niej otaczających jego „spowiedni­cę", potrafił odczytywać wyzwanie czasów wyjątkowych i wy­jątkowo trudnych.

Pragnął bytu niepodległego Ojczyzny - i gorąco się w jej intencji modlił. Ufał głęboko Bożej Opatrzności. Ale drogę, którą uważał jako konieczną do przebycia, drogę wiodącą do wolności, widział nie w chwytaniu za broń, ale w „wybiciu się na podmiotowość chrześcijańską", w przeciwstawianiu się po­czuciu beznadziei i marazmowi, w tworzeniu więzów solidar­ności międzyludzkiej, zakorzenionych na autentycznym prze­życiu własnego chrześcijaństwa.

Dalekosiężność widzenia spraw, nieustanne wychodzenie

naprzeciw potrzebom chwili rodziły się u o. Honorata z au­tentyzmu wiary i dalekie były od intelektualizowania i teore­tycznych dywagacji. Był to wielkiego formatu pragmatyk. Natomiast trudność sprawiało mu chociażby redagowanie re­guł poszczególnych wspólnot, jakie powołał do życia. Wal­cząc o precyzyjność myśli - redagował je po kilka łub nawet po kilkanaście razy. Był w tym zresztą samotny; nie miał ani odpowiedniego przygotowania, ani pomocy współbraci, ani nawet szerokiego dostępu do książek z dziedziny prawa kano­nicznego. Jak wydaje się, o. Honorat - w ciągu swego tak za­pracowanego życia - nie miał wiele czasu na dokształcanie się i szerszą lekturę. Przez całe swe życie, wsłuchując się w wyzwania swoich czasów, dawał świadectwo prawdzie wypo­wiedzianej przez Jana Pawła II na Westerplatte: „Dla chrze­ścijanina nigdy sytuacja nie jest beznadziejna. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei" (11 VI 1987 r.).


Warszawskie „przebudzenie"

Gdy o. Koźmiński jako neoprezbiter stanął do dyspozycji swej wspólnoty zakonnej - w Królestwie Polskim, a zwłaszcza w Warszawie - można było zaobserwować pewne symptomy „przecknięcia się" religijnego, przejawiające się między inny­mi w powstawaniu wokół gorliwszych kapłanów (w szczegól­ności zakonnych) nieformalnych grup ludzi, chcących nie tyl­ko prowadzić intensywniejsze życie religijne, ale również po­dejmować, w miarę bardzo jeszcze skromnych możliwości trwającego stanu wojennego, różnorodne dzieła charytatyw­ne i społeczne. Wybitną rolę w tym procesie odegrali kapucy­ni, w szczególności zaś o. Beniamin Szymański - wielokrotny

prowincjał i reformator prowincji polskiej, później biskup podlaski, który zainicjował reaktywowanie tercjarstwa ka­pucyńskiego. Podobną rolę odegrał również o. Prokop Lesz­czyński, wyróżniający się wśród kapucynów nie tylko żarliwo­ścią religijną, ale intelektem i wielką kulturą osobistą, kolejny prowincjał, któremu nadano później miano „ojca duchowne­go Towarzystwa Rolniczego". Jego to właśnie młody Hono­rat obrał sobie za przewodnika.

Gorliwość i zdolności organizacyjne młodego Honorata szybko zwróciły uwagę przełożonych, a zwłaszcza o. Benia­mina Szymańskiego, który oddawał mu kolejne pola pracy duszpasterskiej.

Jedną z pierwszych form działalności apostolskiej, jaka mu została zlecona, była opieka nad powstającymi w Warszawie kołami Żywego Różańca. Ożywienie kultu maryjnego ujaw­niło się po ogłoszeniu w 1854 roku przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny (w za­borze rosyjskim wszechwładny imperator Rosji zezwolił na ogłoszenie tego dogmatu w rok później - po gruntownym zbadaniu przez komisję ekspertów, czy nie godzi on w carskie samodzierżawie). Polska pobożność maryjna wzbogaciła się w tym czasie o adaptację do potrzeb rodzimych nabożeństwa majowego oraz wspomnianego Żywego Różańca - oba nabo­żeństwa narodziły się i rozwinęły we Francji.

Żywy Różaniec okazał się formą kultową niezwykle odpo­wiadającą na potrzebę konsolidowania się ludzi i wzajemnego spotykania, przynajmniej w piętnastoosobowych grupach, a ponieważ nie był formalną organizacją kościelną, nie podle­gał restrykcjom ustawodawstwa „ery paskiewiczowskiej".

Już w tym pierwszym zaangażowaniu duszpasterskim mło –­

dziutkiego Honorata ujawniła się zasadnicza linia obecna we wszystkich jego zaangażowaniach, a mianowicie zespolenie celu religijnego ze społecznym. Zalecał poszczególnym pięt­nastkom, czyli „różom", zależnie od statusu społecznego -prace stosowne, a przede wszystkim obowiązek dostrzegania potrzeb i potrzebujących. Warto odwołać się tu do świade­ctwa współczesnego, Marii Górskiej, jednej z penitentek o. Honorata:

(Koźmiński)... we wszystkich sferach towarzystwa umiał dusze pobudzać do czynu, sam był niezmordowany, dzieci cal;/ dzień spowiadał, mówił kazania, miewał konferencje na zebraniach, które cała Warszawa znała pod imieniem „Róż" (...). Chciał on po tym ogromnym rozbiciu w czasie pa­nowania Mikołaja powiązać między ludźmi stosunki, nauczyć dla jednego celu pracować. Musiała być ta potrzeba rzeczywistą, bo w przeciągu paru lat cała Warszawa powiązała się w „Róże", a mówiono potem, że moja matka swoją gorliwością przyczyniła się do powstania, które zastało tę pierwszą organizację już gotową.

Rzeczywiście, podobne insynuacje figurują w oskarżeniach policji tajnej. Władza bardzo lękała się spotykania się ludzi między sobą, nawet jeżeli odbywało się ono na płaszczyźnie religijnej.

W miarę relatywnego liberalizowania się stosunków poli­tycznych w Królestwie, po klęsce, jaką Rosja poniosła w woj­nie krymskiej, a także po śmierci Mikołaja I - możliwe stały się i pewne formy organizacyjne.

Ówczesny prowincjał a zarazem komisarz generalny kapu­cynów, wspominany już o. Beniamin Szymański, zlecił o. Ho­noratowi bliższe zajęcie się tercjarstwem kapucyńskim i prze­kształcenie go z indywidualnej formy pobożnościowej - we wspólnotową, kongregacyjną. Było to skądinąd ważne do –­

świadczenie dla młodego zakonnika o czteroletnim zaledwie stażu kapłańskim, gdyż posłużyło jako nauka do zakładania w przyszłości zgromadzeń ukrytych.

Od końca łat czterdziestych ubiegłego wieku do tercjar­stwa franciszkańskiego przy kapucynach garnęły się kobiety z różnych stanów społecznych. Zaktywizowanie tej formy pobo­żności przyciągnęło zainteresowanie kobiet z tzw. warstw wyż­szych posiadających znaczny wpływ w swoich środowiskach. Ożywienie religijne grup inteligenckich przed wydarzeniami styczniowymi stanowiło czynnik niezmiernie istotny dla tego, co można określić mianem duchowości pokolenia roku 1863.

Tworzenie bardziej zwartych grup wspólnotowych, żyją­cych według III reguły św. Franciszka, wymagało wyposaże­nia młodego o. Honorata w szersze uprawnienia niż te, któ­rych mógł mu udzielić prowincjał, nawet jeśli jednocześnie posiadał on uprawnienia komisarza generalnego. Takie upra­wnienia o. Koźmiński otrzymał od generała, o. Salwatora Saba z Oziery, potwierdzone w całej rozciągłości w 1860 roku, gdy następca na urzędzie o. Salwatora, generał Mikołaj Bacchini, niepodziewanie przybył na wizytację prowincji pol­skiej. Była to zresztą pierwsza i zarazem ostatnia wizytacja generała po reerekcji prowincji w 1810 roku. Ojciec Mikołaj miał możność osobiście stwierdzić, czym był rozwój dzieła tercjarskiego pod opieką duchową o. Honorata. Fakt otrzy­mania uprawnień i potwierdzenia słuszności obranego przez niego kierunku był dlań niezwykłe ważny, również i na przy­szłość, dawał mu bowiem dość znaczną swobodę działania, kładąc jednocześnie na jego poczynaniach pieczęć posłuszeń­stwa zakonnego. Rozszerzone kompetencje o. Koźmińskiego okazały się wprost nieodzowne w okresie trwającego długie

dziesiątki lat internowania w dwóch, kolejno, klasztorach eta­towych, gdy wszelkie poczynania musiały odbywać się w swois­tej konspiracji, gdy nie było ani możliwości, ani czasu na poro­zumiewanie się z Rzymem. Ucinało to wreszcie wiele zarzu­tów, czynionych mu nie tylko przez władze rosyjskie czy specy­ficznie nastawione - kościelne, ale nawet stawiane przez włas­nych współbraci, często nie pojmujących istoty jego dzieła.


Felicjanki - najstarsze córki duchowe

Na płaszczyźnie działalności tercjarskiej a także charytatyw­nej - związanej z rozwijającym się wówczas dynamicznie To­warzystwem Św. Wincentego a Pauło, o. Honorat zetknął się z Zofią Truszkowską, jej cioteczną siostrą - Klotyldą Ciecha­nowską (jeśli nie w 1853 r. - to z pewnością w 1854 r.), do których dołączyła się konwertytka z prawosławia - Michalina Rhebinder. Ze spontanicznej, prywatnej inicjatywy zajęcia się grupką bezdomnych dzieci zrodzić się miało zgromadzenie fe­licjanek. W 1855 roku związały się z tercjarstwem kapucyńs­kim. Kierownictwo duchowe nad powiększającą się grupką ko­biet, wyrażających pragnienie konsekrowanego życia wspólno­towego - objął z polecenia przełożonych o. Koźmiński. Od metropolity warszawskiego. Antoniego Melchiora Fijałkows­kiego, otrzymał błogosławieństwo dla nowego zgromadzenia, a 10 kwietnia 1857 roku grupka kobiet przywdziała habity ter­cjarstwa kongregacyjnego, prowadzącego życie wspólne. Z punktu widzenia prawa kanonicznego taki był właściwie ich status do kasaty 1864 roku. Pojawienie się nowych zakonnic wzbudziło zresztą niemałą sensację w Warszawie i spowodo­wało nawet interwencję ze strony generał-gubernatora.

Trudno w tym miejscu dłużej zatrzymywać się nad począt­kami dziejów felicjanek, wyjątkowymi zresztą co do dynamiczności ich rozwoju. Były one burzliwe i przysporzyły zarów­no ich ojcu duchownemu, jak i córkom wielu bolesnych, choć niezamierzonych rozdarć.

Być może, że w swej młodzieńczej żarliwości o. Honorat przesadził nieco, chcąc jakby zlać w jedno duchowość klary­sek z czynnym życiem i zaangażowaniami, jakie podjęły felic­janki. Ale niejako obie strony „dopingowały się" wzajemnie,

  1. czym m.in. świadczy znamienny zapis o. Koźmińskiego w jego „Notatniku duchowym", uczyniony w 1865 roku, a więc już po kasacie:

Gdy mnie Pan Bóg otoczył duszami niewinnymi, czystymi w miłości Bo­żej, w modlitwie ustawicznymi, (w) pokutach surowymi i (do) doskonałości całym sercem zdążającymi, gdy widziałem w nich cudowne dary Boże, udzielane tylko wybranym sługom Jego, i życia nadzwyczajność, i akty cnót heroicznych codziennie spełniane, gdy oglądałem urzeczywistnione marze­nia moje o ścisłości życia zakonnego, gdy mi się przedstawiało odnowione pierwiastkowe życie świętego Ojca naszego i jego towarzyszy, a raczej świę­tej Matki Klary i jej córek świętych, o których nawet marzyć nie śmiałem, i to z całą żywością wiary ówczesnej i świętego zapału, wtedy jeszcze bar­dziej ożywiały się we mnie pragnienia takiego życia, i czułem się zawstydzo­ny przykładami tych słabych istot, które wyprzedzały daleko nie tylko życie moje, ale moje nauki nawet i moje nadzieje, i pragnienia. I widziałem wy­raźnie, że mnie Pan Bóg na służbie ich postawił, abym zrozumiał, że i w dzisiejszych czasach można Mu służyć tak gorliwie jak dawniej, o czym już wątpić zaczynałem, i żebym wsparty ich modlitwami i zachęcony ich przykła­dami, nie ustępował na tej drodze, ale mężniej się wziął do poprawy. Potrze­bny to byt środek dla mnie, skoro mnie Pan Bóg tyle lat przy tym utrzymy­wał, i przez posłuszeństwo święte do tego acz niesposobnego naznaczał.

Świadectwo o. Honorata jest wymowne jako wyraz hołdu dla pierwszej generacji felicjanek, spośród której wyłoniła

się grupka kontemplacyjna. Felicjanki czynne, zaangażowa­ne początkowo w pracę ochroniarską - pod patronatem To­warzystwa Rolniczego, a w czasie powstania i w posługę sa­marytańską (prowadzenie lazaretów) - były jedyną wspólno­tą żeńską, którą dotknęły rygory kasaty. Felicjanki kontem­placyjne - z czasem znane pod nazwą kapucynek - skomaso­wane były najpierw z bernardynkami w Łowiczu, a następnie umieszczone w Przasnyszu.

W okresie „warszawskim" kształtujące się zgromadzenie fe­licjanek pochłaniało o. Honoratowi mnóstwo czasu, zwłaszcza że wspólnota rozwijała się żywiołowo. W ciągu niepełnego dziesięciolecia miały 253 powołania, z których oczywiście nie wszystkie się ostały w warunkach, które można określić jako heroiczne. Ilość zgłoszeń oraz młody wiek kandydatek, pocho­dzących ze znanych domów, ściągnęły na o. Honorata zarzut fanatyzowania kobiet. Nawet jego współbracia krytycznie pa­trzyli na ekstremizmy ascetyczne młodej wspólnoty. Jej drogi z fundatorem zaczęły się rozchodzić po kasacie 1864 roku. Po­nieważ dalsze jawne istnienie było niemożliwe, o. Honorat sugerował im pozostanie na miejscu, aby tam, gdzie je los rzucił, dawały świadectwo ukrytego życia zakonnego, czyli świadectwo wypełniania rad ewangelicznych. Pisał do nich:

Ale i teraz nadszedł czas, w którym i z tego (z habitu) dla Boga ofiarę czynić macie. Tą samą ręką, którą was błogosławiłem na jej przyjęcie, tą samą ręką błogosławię was teraz na jej zdjęcie (sukni zakonnej). (...) Od krzyża zgotowanego przez Boga nie uciekniemy i uciekać nie mamy potrzeby, lepiej się jemu poddać zupełnie i dźwigać do końca...

Felicjanki nie zdecydowały się na prowadzenie życia ukry­tego, nie czuły się do tego powołane. Mentalność, styl bycia i pracy pierwszej generacji felicjanek poczynały się kształto­ –

wać w latach „eksplozji" jawnego życia religijnego i narodo­wego. Ponadto widziały, jak wielkie było zapotrzebowanie na ich pracę ochroniarską. Przestawienie się na zupełnie od­mienne warunki pracy, doraźna rezygnacja z wymiaru życia wspólnotowego były dla zgromadzenia kwestią niezwykle tru­dną. Zdecydowały się na exodus do Galicji, który dokonał się w latach 1864-1867. Tam istniały szanse zatwierdzenia ich przez austriackie władze jako jawnego zgromadzenia. Impo­nujący był fakt, że grupa kobiet nie związana formalnymi ślubami zakonnymi, a tylko przyrzeczeniami tercjarskimi, w 70 procentach odnalazła się w Galicji, potwierdzając tym swoje powołanie.

Honorat nadal czuł się odpowiedzialny przed Bogiem za swe „pierworodne córki duchowe". Utrzymywał z nimi kon­takt mimo systemu nieustannej inwigilacji, jakiej podlegał w Zakroczymiu, a w 1869 roku odbyło się tam potajemne spo­tkanie kilku najwybitniejszych felicjanek z o. Honoratem. Mimo wzajemnej dobrej woli - pęknięcia stawały się coraz głębsze: kierowanie zgromadzeniem znajdującym się w zu­pełnie odmiennym środowisku, dopracowywanie z wielkim trudem i mozołem przez o. Koźmińskiego - wciąż pozostają­cego w zamknięciu - reguły felicjańskiej oraz „zwyczajnika", wpływy na żeńską wspólnotę różnych wybitnych osobistości duchownych z emigracji oraz z Galicji - wszystko to doprowa­dzało do fermentu wewnątrz wspólnoty felicjańskiej i przy­sparzało trosk i krzyżów o. Koźmińskiemu, który nadal czuł się odpowiedzialny wobec Boga za swe „najstarsze córki" i walczył o ich tożsamość, tak jak ją widział. Istotna dla niego była wierność duchowości franciszkańskiej. Ponadto - jako prawodawca zakonny - nie posiadał odpowiedniego przygo –­

towania, a kolejne redakcje konstytucji były żmudnymi kom­pilacjami wszystkiego, co uważał za najlepsze. Maksymalis­ta - nie zdołał, chcąc widzieć w felicjankach zgromadzenie doskonałe, wyważyć pomiędzy życiem kontemplacyjnym a czynnym. Dla kolejnych generacji felicjanek, które wstępo­wały już w Galicji - postać „fundatora" z wolna stawała się abstrakcją lub mitem, a bohaterski okres „warszawski" dzie­jów wspólnoty i ścisłego jej powiązania z kapucynami - legen­dą. Pierwsze felicjanki uznawały w o. Honoracie założyciela, następne pokolenia sióstr żywiły już w stosunku do tego wie­le wątpliwości, doszło nawet do zakwestionowania tytułu o. Honorata - jako fundatora. Z czasem w zgromadzeniu górę wzięły tendencje do całkowitego wyzwolenia się felicja­nek spod wpływu kapucynów. Emancypowanie się wspólno­ty, nadal bardzo prężnie się rozwijającej, leżało niejako w naturalnym porządku rzeczy, choć przysporzyło obu stronom wielu cierpień. Z perspektywy czasu na proces ten należy patrzeć bez emocji, jako na naturalny, bowiem o. Honorat zamknięty w zakroczymskim klasztorze, a następnie w No­wym Mieście - przy całej swej dobrej woli i poczuciu odpo­wiedzialności - wiele kwestii i problemów stawianych mu przez felicjanki, siłą rzeczy, musiał rozwiązywać teorety­cznie, nie zawsze trafnie, zwłaszcza że życie w autonomicz­nej Galicji toczyło się odmiennymi torami niż w zaborze rosyjskim.

Proces odchodzenia od niego tych, które uważał za „źreni­cę oka", bolał bardzo starzejącego się zakonnika. Istotnym etapem w tym procesie był formalny zakaz kontaktowania się z kapucynami wydany przez nowego ordynariusza krakows­kiego - biskupa Jana Puzynę w 1895 roku (rzecz znamienna.

że zakaz ten nie objął tych felicjanek, które od początku lat siedemdziesiątych podjęły pracę wśród Polonii Stanów Zjed­noczonych). Chociaż cierpiał nad tym, Honorat uważał pod­porządkowanie się władzy biskupiej za konieczny bieg rze­czy, co stwierdził w jednym ze swoich listów:

...Nie trzeba łączyć zgromadzenia z kierującym, bo by się w brzydkie podejrzenie popadło. I Kościół święty nie łączy tych rzeczy, i choćby zgroma­dzenie założone było przez zakonników, oddaje je według obecnych praw pod rząd biskupów. To i tak wygląda dla was, że wam pozwolono być fakty­cznie pod kierownictwem kapucynów, ale wątpię, żeby w ustawach, tj. praw­nie dopuszczone, gdyż byłoby to znaczne skrępowanie władzy ordynariuszów. Zresztą, każdy fundator umiera prędzej czy później, a zgromadzenie zostaje. Więc po cóż to łączenie? Inni kapucyni mogą tu być szkodliwsi dla zgromadze­nia niż świeccy księża, jak się to u nas trafiało z niektórymi ojcami (...).

Rozdział stał się faktem i starzejący się Honorat przyjął ten werdykt kościelny całą swą wolą - jako jeszcze jeden akt posłuszeństwa. Jeżeli go coś naprawdę dotykało - to na­rastające od łat nastroje niechęci wewnątrz samego zgroma­dzenia felicjanek. Niemniej w jego zapiskach nigdzie się na to nie uskarża. Był weredykiem, i co miał do powiedze­nia, gdy widział błędy lub niedociągnięcia - mówił łub pisał jasno, czasem nawet twardo, ale do raz poruszonych spraw nie wracał.

Osobnym rozdziałem w stosunkach z felicjankami był zgon w 1899 roku matki Angeli Truszkowskiej, która sama przeby­ła we wspólnocie krzyżową drogę do świętości. Swego czasu złożyła ona ślub osobistego posłuszeństwa Honoratowi jako kierownikowi duchowemu, z którego - widząc jej rosnące trudności wewnętrzne - zwolnił ją w 1870 roku. Zgon tej, od której felicjanki wzięły początek, uszczuplił grono sióstr.

które poczuwały się jeszcze do związków z Honoratem. Zre­sztą ten nie pozostawiał po sobie następcy.

Gdy w 1905 roku Honorat napisał Ust z okazji jubileuszu 50-lecia istnienia felicjanek, dając wyraz swej głębokiej wdzięczności Bogu za to dzieło, grupka sióstr, która właś­nie w owym czasie podjęła starania o ostateczne zatwier­dzenie konstytucji (w których zostało mało z myśli o. Koź­mińskiego) - w ogóle nie przyznawała się do powiązań z ka­pucynami z Nowego Miasta, z powodu oszczerczej kampa­nii w stosunku do osoby o. Honorata, jakoby patronował on herezji mariawitów. Niektóre zakonnice wręcz były prze­konane o czynnym udziale sędziwego zakonnika w odszczepieństwie od Kościoła. Czy dowiedział się o tym - nie wia­domo. Wspólnota felicjańska do końca życia pozostała blis­ka jego sercu.


Chrześcijańskie świadectwo I obecność

Ojciec Honorat był świadkiem ruiny jawnego życia zakon­nego w zaborze rosyjskim i stopniowego, z roku na rok, jego zamierania.

W okresie nasilających się represji wobec Kościoła katolickiego brak było perspektyw na jego odbudowę i reaktywizację. Na tej połaci ziem polskich nie było żadnych żeńskich wspólnot czynnych (oprócz szarytek) - odpowiadających na wyzwanie czasów. Nieliczne klasztory kontemplacyjne co roku przerzedzane były przez zgony.

Wolno przypuszczać, że właśnie ostra świadomość tego stanu rzeczy stała się jedną z przyczyn, dla których o. Hono­rat usiłował uczynić z felicjanek „zgromadzenie doskonałe".

ostoję polskiego żeńskiego ruchu zakonnego, otwartego na wszelkie „znaki czasu". Przejęty świętą gorliwością, być może, wymagał od nich zbyt wiele, ponad ludzką miarę, od­nosząc do nich swój własny maksymalizm.

W latach zakroczymskiego wytrwałego posługiwania w konfesjonale zaczęły się do o. Koźmińskiego zgłaszać dzie­siątki osób o autentycznym pragnieniu oddania się Bogu na wyłączną służbę. Rzecz znamienna - prawie nigdy nie skiero­wywał ich do klasztorów poza granicami zaboru rosyjskiego. Był bowiem przekonany, że nie wolno tego obszaru ziem polskich, udręczonego i wyzutego z nadziei pozbawiać świad­ków Ewangelii. Kierując nimi, zaczął im wskazywać inną dro­gę zachowania rad ewangelicznych.

Niezmiernie istotne wydaje się to, że myśl o ukrytym życiu zakonnym nie wynikała wyłącznie z okoliczności zewnętrz­nych. Noszenie habitu łub stroju wyróżniającego od reszty, a także prowadzenie ścisłego życia wspólnego - nie stanowiło według o. Honorata o istocie zachowania rad ewangelicz­nych. Chodziło mu o prawdziwie chrześcijańskie świadectwo i obecność w każdym zawodzie i stanie. Rdzeniem natomiast była wyłączność życia dla Boga.

Zamysł, który zaczął realizować w połowie łat siedemdzie­siątych i który w ciągu dwóch dziesięcioleci przybrał formę ponad dwudziestu wspólnot ukrytych, był budowaniem na­dziei. Korzeniami sięgał do Ewangelii, do ukrytego życia Chrystusa przed rozpoczęciem nauczania oraz Jego ukrytej eucharystycznej obecności.

Gdy po latach, w czasie ataków na założone przez niego wspólnoty przyszło mu rzecz tłumaczyć w broszurze: „Wiado­mość o nowych zgromadzeniach zakonnych" - pisał:

Zbawiciel wiódł życie ukryte przed światem i nie był znany nikomu prawie ze swego Boskiego posłannictwa, pochodzenia i poświęcenia się Bogu i sprawie zbawienia. Przedstawiał się wszystkim jako zwyczajny cze­ladnik ciesielski... A gdy już wystąpił do opowiadania Ewangelii, jeszcze się często ukrywał, już dla uniknięcia czci, już dla uchylenia się od prze­śladowania, dopóki godzina Jego nie nadeszła. Na święta nawet uroczyste nie chciał iść jawnie, manifeste, ale skrycie, quasi in occułto...

Dusze przeto kryjące przed światem powołanie swoje i poświęcenie się Bogu i sprawie zbawienia dusz, czy to czynią dla pokory, czy to dla uniknię­cia prześladowania lub bezpiecznego poświęcenia się dla bliźnich, naśladują wzór najwyższej świętości. Można dodać i to, że i dziś Pan Jezus w Przenaj­świętszym Sakramencie ukryty ciągle zostaje, a to ukrycie Jego jest najwyż­szym aktem miłości Boga do łudzi.

Zasada ukrycia nie była więc sytuacyjna, wynikająca z określonego kontekstu historycznego, ale stała się dla o. Ho­norata najwyższym wymiarem miłości. Dlatego zgromadze­nia przezeń założone miały się nie ujawniać, nawet gdy wa­runki zewnętrzne ulegną zmianie.

Gdy Kongregacja Biskupów do Spraw Zakonników w Rzy­mie zastanawiała się nad możliwością zatwierdzenia zgroma­dzeń ukrytych, powstałych z inspiracji internowanych kapu­cynów - postawiła jako warunek uznania ich za kongregacje zakonne to, że: „w razie zmiany okoliczności osoby te będą nosić habit zakonny czy ubiór zakonny i będą mieszkać wspól­nie". Nie zrozumiano zasady ukrycia, był to okres walki z modernizmem i wpływów Sapiniery. Wówczas ten stary ka­pucyn z Nowego Miasta, zagubionej osady na wielkich obsza­rach Imperium Rosyjskiego, ten naj pokorniejszy sługa Koś­cioła, ośmielił się zabrać głos w obronie prawa do osobowego świadectwa ewangelicznego, którego jednym z warunków jest ukrycie. Pisał:

Zdaje się nam, że aby te zgromadzenia odpowiadały swemu zadaniu, zawsze ukryte być powinny, bo po większej części, chociażby okoliczności się zmieniły, wpływ ich nigdy jawny być nie może. Wspólne mieszkanie, a szczególnie jednostajny ubiór, nawet przy zmianie okoliczności dla bardzo niewielu z tych zgromadzeń byłyby dostępne, a dla większej części zupełnie niemożliwe: bo to są osoby, które albo nie mogą opuścić rodziny, albo zajmują się w pracowniach, magazynach, fabrykach i ich zadaniem jest ciche apostolstwo przykładem w tych właśnie miejscach, więc taki punkt równałby się skasowaniu tych zgromadzeń.

A dalej tłumaczył:

Pragnąc więc ratować bliźnich i pozyskać tych, co od Kościoła, od jego kapłanów i wszelkich sług Bożych stronią, trzeba z jednej strony zaprzeć się siebie i poświęcić się Bogu, a-z drugiej należy, jak na misjach, przybrać formy łudzi ze świata i pojedynczo wśród nich się wciskać, żeby ich z religią i Kościołem oswoić i do nich przyciągnąć.

O potrzebie świadectwa wytrwania jeszcze wyraźniej napi­sał o. Koźmiński, odpowiadając na ankietę „Przeglądu Po­wszechnego":

Szło o to także, aby z tych dusz wybranych przygotować zastęp wyznawców opierających się mocno szyderstwu świata i domowników, tudzież uczynić z nich apostołów i apostołki domowe, ciche i ukryte, pracujące każda w swoim zakresie, a przykładem swoim zachęcające do wytrwania (...). Ludzie lepszego ducha już przez to samo, że gdzieś s ą, chociażby nic osobliwego nie czynili, wywierają wpływ dobroczynny.

Zamysł o. Honorata życia wspólnotowego w ukryciu, kon­sekwentnie przez niego realizowany, świadectwa chrześcijań­skiego we wszystkich środowiskach, był już w jakiejś mierze wypróbowany we Francji - w okresie wielkiej rewolucji, ale prawie wszystkie ówczesne zgromadzenia, które pozostawały w ukryciu, przepisami kościelnymi zmuszono do ujawnienia

i przywdziania stroju zakonnego. Górę wzięła ubiegłowieczna tendencja ostrego wyodrębnienia, jeśli wręcz nie oddziele­nia „stanu duchownego" od „świata", od świeckich. „Świat" był uosobieniem zagrożeń, odcinano się odeń zamiast dążyć do jego sakralizacji. Smutne doświadczenia przełomu XVIII i XIX wieku, chaos rewolucji i okresu napoleońskiego, po­wolne odbudowywanie struktur kościelnych oraz autorytetu papiestwa zaciążyły nad całym stuleciem, które w Europie stało się stuleciem postępującej dechrystianizacji, zwłaszcza wielkich aglomeracji miejskich, gdyż zabrakło w nich świade­ctwa życia chrześcijańskiego w warunkach odmiennych od dawnych ustabilizowanych struktur. Dlatego inicjatywa Ho­norata nie spotkała się z uznaniem kręgów kościelnych ani w kraju, ani w Rzymie.

Potrzebę świadectwa życia dostrzegał o. Honorat wcześ­nie, gdyż już w pierwszych latach swej kapłańskiej posługi, gdy zajmował się Żywym Różańcem. Także felicjankom po kasacie sugerował pozostanie. Dla o. Koźmińskiego zgroma­dzenia ukryte, ich gorliwość w świadectwie posiadały jeszcze inny wymiar - wymiar przyszłej wolności narodu. Pisał:

Błysnęła więc nadzieja, że wśród tego prześladowania (...) te właśnie dusze staną się godnymi owocami, dla których Bóg nie tylko przebaczy Krajowi, ale powróci przez nie obserwancję zakonną, a za nią pierwotną gorliwość wiernych i wolność polityczną.


Budowanie cywilizacji miłości

Impulsem do podjęcia dzieła zgromadzeń ukrytych było dla o. Honorata stwierdzenie szerzenia się, jeśli nie „bezboż­ności", to w każdym razie postępującego zobojętnienia i in­ –

dyferentyzmu religijnego, przy miernym zresztą poziomie in­telektualnym i moralnym ówczesnego duchowieństwa zaboru rosyjskiego.

Przemiany gospodarcze idące w kierunku przemysłu wielkokapitałowego zbiegły się w tym okresie z bardzo ostrymi represjami narodowymi i religijnymi w „Kraju Przywiślańskim", który władze rosyjskie starały się maksymalnie ubez­własnowolnić. Przez kratki konfesjonału ten gorącego serca kapucyn miał możność obserwowania, jak szybko posuwał się proces deprawacji narodu. Tym pilniejsza była potrzeba świadectwa życia chrześcijańskiego we wszystkich środowis­kach.

Z punktu widzenia norm kościelnych o. Honorat swoje wspólnoty powoływał do życia na mocy nadzwyczajnych uprawnień, jakie otrzymał od dwóch kolejnych generałów, a które dotyczyły dostosowywania tercjarstwa franciszkańskie­go do potrzeb czasów. Zakorzenienie zgromadzeń ukrytych na III regule św. Franciszka o. Honorat uznawał za istotny sposób prowadzący do złagodzenia, jeśli nie do rozwiązania coraz ostrzej zarysowującej się kwestii społecznej.

Znamiona odradzającego się franciszkanizmu na ziemiach polskich, a zwłaszcza w Królestwie Kongresowym, zaobser­wować można wcześniej, niż pojawiły się zachęcające wypo­wiedzi na ten temat Leona XIII. Reforma prowincji polskiej kapucynów była wzorcowa, a przed powstaniem 1864 roku ożywił się i w innych gałęziach franciszkańskich ruch bracki. Żywotność franciszkańskich zakonów męskich ujawniła się między innymi w umiejętności duszpasterskiej posługi ma­som, w łatwości nawiązywania z nimi kontaktu, w wypraco­waniu technik duszpasterskiego oddziaływania. Ponadto

franciszkanie, a zwłaszcza kapucyni, podejmowali współpra­cę bezpośrednią łub pośrednią z szeregiem inicjatyw o cha­rakterze pracy organicznej. Liczyły się też rozliczne związki nieformalne, wynikające z kierownictwa duchowego, które przetrwały wszelkie rygory kasaty. Wiele znanych kobiet, wy­bitnych indywidualności stało się penitentkami gorliwszych ojców. Pociągane one były nie tyle intelektem, ile autentyz­mem religijnym zakonników.

Zakładane zgromadzenia miały być żywą odpowiedzią na najbardziej istotne problemy życia społecznego. Łączyć mia­ły kwestię socjalną z szeroko pojętym oddziaływaniem reli­gijnym, przez obecność i postawę.

W największym skrócie wspólnotowe inicjatywy o. Hono­rata na obszarze całego przekroju społecznego wyglądały na­stępująco:

Emancypująca się po zniesieniu pańszczyzny wieś - w kil­kanaście lat po uwłaszczeniu - posiadała już inne aspiracje niż wieś pańszczyźniana. Powołując zgromadzenia wiejskie, zwłaszcza „służki" - o. Honorat potrafił dowartościować od­rębny typ religijności ludowej, nie narzucając modelu „inteli­genckiego". Ponieważ siostry pracujące na wsi miały się z tegoż właśnie środowiska wywodzić - dało się uniknąć proce­su, który był powszechny w wypadku wstępowania chłopek do typowych klasztorów, a mianowicie całkowitego wyobco­wania ze środowiska, a w niektórych zakonach - traktowania ich jako kategorię niższą (drugi chór), wykonującą wyłącznie nie zawsze dowartościowane wówczas prace fizyczne. Pełnie­nie jedynie funkcji służebnych rodziło kompleksy i frustracje. „Służki" - pozostając we własnym środowisku - stawały się pełnowartościowymi „świadkami" chrześcijańskiego życia.

Ważkość problemu religijnego oraz moralnego oddziały­wania na wsi występowała tym wyraziściej, gdy zważy się mimo przemian idących w kierunku uprzemysłowienia - na agrarny charakter kraju. Zaniedbania duszpasterskie, wyni­kające również i z rzadkiej sieci parafialnej, przy powszech­nym zresztą konformizmie religijnym, połączonym z niską świadomością religijno-moralną, pogardliwy stosunek do pracy chłopa, wszystko to sprawiło, że na wsi narosło wiele urazów. Apostolstwo środowiskowe wsi realizowane tak przez żeńskie, jak przez męskie zgromadzenia honorackie - dowartościowywało pracę na roli, dawało rodzinom chłop­skim możność godnego wypełnienia ich życiowego posłanni­ctwa, pełnego znoju i utrudzenia.

Bezpośrednią inspiracją (oprócz spowiedzi rzesz chłop­skich z niebogatych wsi okolic Zakroczymia) stały się dla o. Honorata objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie w 1877 roku, w których Maryja ukazując się dwom dziewczynkom domagała się codziennego odmawiania różańca, walki z plagą alkoholizmu i apostołowania we własnych domach. Chociaż początki Służek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej są nieco wcześniejsze niż maryjne przesłanie płynące z Warmii, w które wsłuchał się o. Honorat, to zaważyło ono na ducho­wości „służek". Dowodem, na jak wielkie zapotrzebowanie wspólnota ta odpowiadała, jest jej spontaniczny, ogarniający setki osób rozwój. Oprócz świadectwa przykładu prowadziły one tanie kuchnie, z podstawowymi artykułami, gospody bez­alkoholowe, podejmowały katechizację podstawową połą­czoną z alfabetyzacją wsi, co zresztą łączyło się z uświadomie­niem narodowym.

W kilkanaście lat później o. Honorat tak pisał, oceniając

potrzebę wspólnoty pracującej w środowisku wiejskim:

Lud wiejski już dziś prawie wszędzie jest uwłaszczony i obdarzony wolno­ścią i zaczyna życie samodzielne; chodziło o to, aby uprzedzić szkodliwy wpływ na niego łudzi bez wiary łub siejących niezgody pomiędzy stanami i podać mu apostolstwo dla niego przystępne, które by go w duchu wiary i pobożności umocniło. Gdy zaś jednocześnie obudził się w tym ludzie duch poświęcenia i okazały się prawdziwe powołania w bardzo wielkiej liczbie, chodziło o to, aby dla tych nowego rodzaju dusz zakonnych obmyślić rodzaj życia odpowiedni do ich stanu, aby nie wywodzić ich z prostoty i ubóstwa, że­by ich wstąpienie do zakonu nie było zyskowne, jakby być musiało, gdyby wstępowały do zakonów, w których wygodniejsze życie by miały niż w rodzi­cielskich chałupkach. Z drugiej strony chodziło o to, aby powołania na korzyść samego ludu wiejskiego obrócić i zwrócić poświęcenie tych dusz tam, gdzie najwięcej wpływu mieć mogły i gdzie go najwięcej było potrzeba.

Zajęcie się potrzebami krzyczącymi krzywdami najuboż­szych środowisk robotniczych, a zwłaszcza problemem kobiet pracujących w fabrykach, jest dowodem, jak pilnie ten za­konnik, pozornie odcięty szczelnie murami klasztoru, śledził zmiany społeczne i gospodarcze na ziemiach zaboru rosyjs­kiego po upadku powstania styczniowego. Powołanie do ży­cia zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi, potocznie zwanych „siostrami fabrycznymi", miało na celu zakorzenienie się ludzi zrzeszonych w tercjarskie zgromadze­nia (powstało bowiem i męskie zgromadzenie, które jednak odegrało mniejszą rolę niż „siostry fabryczne"), w środowis­ku ludzi najczęściej w pierwszym pokoleniu przybyłych „za chlebem" do miasta. Rzuceni w nowe warunki, oderwani byli od dotychczasowych tradycji, od środowisk i warunków, w których dotychczas mieszkali i żyli. Prowadziło to do zwątpie­nia lub indyferentyzmu religijnego, zwłaszcza że polski Koś­ciół późno dostrzegł problem proletariatu wielkomiejskiego.

w widzeniu tych spraw przez o. Honorata (wcześniejszym zresztą niż encyklika „Rerum novarum" - Leona XIII) jedną z ważniejszych kwestii stało się wyrwanie robotnika, a zwła­szcza robotnic (z reguły niżej płatnych, a w wielu wypadkach traktowanych niemal jak prostytutki) z nędzy, z nieludzkich warunków - przez zorganizowanie oszczędnych, a zarazem znośnych warunków bytowania. Uważał tę kwestię za ważki problem chrześcijańskiego i społecznego sumienia Polaków. Chodziło między innymi o problem mieszkaniowy, odżywia­nie, zajęcie się dziećmi rodzin, w których oboje rodzice zatru­dnieni byli w fabryce (przy 10-godzinnym z reguły dniu pra­cy), organizowanie poprzez ciche kasy samopomocowe za­bezpieczenia na wypadek kalectwa, niezdolności do pracy oraz starości. W swych wypowiedziach stwierdzał jasno, że dopiero po zabezpieczeniu podstawowych kwestii material­nych można myśleć o zdecydowanym przeciwstawieniu się materializmowi oraz agitacji socjalistycznej.

Dla o. Honorata ważny był także jeszcze inny aspekt spra­wy: tworzenie się nowych podziałów wewnątrz społeczności polskiej, rodzącej się nienawiści pomiędzy pracownikami a pracodawcami.

O skali obecności „sióstr fabrycznych" świadczy fakt, że we włókienniczym centrum żyrardowsko-łódzkim, gdzie za­trudnienie kobiet było wyjątkowo liczne, wedle wstępnych obliczeń, co dziesiąta tkaczka była w ściślejszej lub luźniej­szej formie z tą wspólnotą związana.

Ojciec Honorat zajmował się tak zwaną „kwestią społecz­ną" aż po kres swych dni. Posunięty w latach zakonnik żywo reagował na wydarzenia 1905 roku. Bardzo wyraźnie odróż­niał dzieła miłosierdzia od tego wszystkiego, co należy do

sprawiedliwości. W czynieniu sprawiedliwości nie mogło we­dle niego zabraknąć chrześcijańskiego świadectwa, stosownie do aktualnych okoliczności. Właśnie w owym burzliwym cza­sie apelował w swym niezwykle mocnym przesłaniu do zgro­madzeń ukrytych, by nie uchylały się od odpowiedzi na wy­zwanie czasów:

Otwiera się przed nami wielkie zadanie - zostawione naszemu wiekowi, a tym jest okazywanie triumfu miłości, pełnej uczucia, czynu i po­święcenia, dalekiej zarówno od filantropii światowej, jak od krwawej dobro­czynności socjalistów.

(...) Wzywamy przeto wszystkie zgromadzenia tak męskie, jak żeńskie, aby w zakładaniu tych związków (zawodowych) czynny brały udział, aby je organizowały każde w swoim zakresie (...) i aby to uważały za obowiązek w szczególny sposób na nich ciążący. Związki te nie są religijne, ale społecz­ne, nie chodzi w nich o uczynki miłosierdzia, ale o dzieła sprawiedliwo­ści i miłości, o wyjednywanie praw i pomoc wzajemną.

Dalekowzroczność o. Honorata jest tu uderzająca, zwłasz­cza że w dalszym ciągu pisma okólnego skierowanego do zgromadzeń nie ograniczył się do podania ogólnych wskazań, ale sprecyzował, czym mają się zajmować poszczególne zwią­zki zawodowe i jaka ma być ich struktura organizacyjna. Po­stulował rozszerzenie pracy wspólnot pozostających pod jego kierownictwem - w przełomowym okresie, którego był świadkiem. Uważał, że nie wolno im pozostać biernymi w zmaganiach o sprawiedliwość społeczną, gdyż wobec powsze­chnej inercji i wygodnictwa, nie wyłączając w tym niestety również i kół kościelnych, sprawa ta urastała w Polsce znie­wolonej zaborami do rangi naczelnego problemu.

Zajęcie się środowiskami wielkomiejskimi nie ograniczało się u niego do „sióstr fabrycznych". Powołał do życia wspól –­

noty zajmujące się lumpenproletariatem oraz tzw. margi­nesem, a zwłaszcza dziewczętami zagrożonymi prostytu­cją. Tam, gdzie nie sposób było dotrzeć zgromadzeniom habitowym (których zresztą oprócz szarytek nie było), po­wstały placówki typu opiekuńczego czy prewencyjnego. W tej właśnie pracy wielki nacisk kładł na godność osoby ludzkiej.

Inną kategorią kobiet przybywających do miasta „za chle­bem", wszechstronnie wyzyskiwaną i manipulowaną, była społeczność służących. Osobna wspólnota zajęła się ich pro­blemami, kształceniem oraz pośrednictwem pracy, a także organizowaniem kas zapomogowych. W drabinie społecznej służące stały jeszcze niżej niż robotnice fabryczne (wyłącza­jąc może wąską grupę służących wysoko kwalifikowanych). Biedny „garkotłuk" przychodzący wprost ze wsi nigdzie nie miał oparcia.

Mimo rozwoju fabryk znaczną rolę odgrywała praca rze­mieślnicza, zwłaszcza w takich zawodach, jak różnorakie kra­wiectwo i kapelusznictwo. Konieczność podejmowania pracy zarobkowej przez coraz większą ilość kobiet rodziło proble­my z miejscami pracy. Jedna ze wspólnot zajęła się przygoto­waniem dziewcząt do różnych zawodów. Rzetelne pracowni­ce, specjalistki w swoim rzemiośle zawsze mogły liczyć na znalezienie pracy.

Inną wyraźną potrzebą stało się nadanie chrześcijańskiego piętna handlowi. Podbijanie cen, ciągnięcie nadmiernych zy­sków, sprzedawanie na kredyt z lichwiarskim procentem (proceder ten uprawiały zwłaszcza sklepy żydowskie) godziło przede wszystkim w warstwy najuboższe. Toteż swoim zgro­madzeniom powierzył o. Honorat prowadzenie sklepów tak

na wsi, jak w mieście, otwieranie herbaciarni i zajazdów czy niedrogich jadłodajni.

Osobnym ważnym zadaniem była opieka nad chorymi, zwłaszcza najuboższymi. Przy niewystarczającej ilości szpita­li, braku ubezpieczeń, a co za tym idzie, nieobecnością bez­płatnego lecznictwa, do szczególnej rangi urastała posługa chorym w domach, zwłaszcza chorym chronikom. Dotych­czas jest to problem nie rozwiązany, a co dopiero w epoce, gdy ubiegłowieczne dzienniki bez emocji odnotowywały w wielkich miastach przypadki śmierci głodowej lub z braku opieki. Daje to pojęcie o wymiarach ówczesnej znieczulicy. Podobnie jak św. brat Albert - na nieszczęście ludzkie nie pozostał głuchy o. Honorat, proponując jednej ze wspólnot poświęcenie się pracy pielęgniarskiej, inna natomiast zajęła się specjalnie chronikami i paralitykami oraz różnymi katego­riami kalek. Oczywiście nie rozwiązywało to problemu żebra­ctwa, ale choć w małej mierze przynosiło pomoc potrzebują­cym i bezradnym.

Lata szczególnego ucisku i rusyfikacji zaznaczyły się likwi­dacją i tak niedostatecznego szkolnictwa podstawowego w języku polskim i całkowitą rusyfikacją szkolnictwa średniego. Dwa najwyżej stojące pod względem intelektualnym zgroma­dzenia honorackie poświęciły się pracy nauczycielskiej bądź prowadząc pensje, bądź na „prywatnych kondycjach", jedno natomiast specjalnie zajęło się szerzeniem czytelnictwa oraz polskiej książki. Wszystkie natomiast zgromadzenia włączyły się w akcję zwalczania analfabetyzmu.

Do tego dziwnego „mnicha" zgłaszali się ludzie różnych stanów, zainteresowań, pasji, powołań. Przychodzili ci, którzy przede wszystkim chcieli coś robić lepiej i gorliwiej.

Wśród nich znalazła się grupa księży, którzy swe wikariuszowskie czy proboszczowskie życie chcieli przeżywać w wymia­rze bardziej wspólnotowym. Szukanie wzajemnego porozu­mienia i oparcia oraz pogłębionego życia wewnętrznego sta­nowiło pomoc w znoszeniu szykan ze strony władz rosyjskich, jakie na co dzień dotykały życie kościelne. Wśród grupy tzw. „księży mariańskich" znalazło się m.in. nazwisko bł. Jerzego Matulewicza, późniejszego odnowiciela marianów oraz arcy­biskupa wileńskiego. Pierwsza ustawa napisana dla nich oka­zała się zbyt „zakonna", druga natomiast, wzorowana na sto­warzyszeniu księży „bartoszków", zwanych w Polsce przed­rozbiorowej od życia wspólnego księżmi „komunistami", zy­skała w Galicji aprobatę biskupa krakowskiego, Albina Du­najewskiego, natomiast biskupi Królestwa ze względów poli­tycznych wstrzymali się od jej zatwierdzenia.

Do konfesjonału o. Honorata zgłaszały się dusze nie tylko z powołaniem czynnym, ale i bardziej kontemplacyjnym, po­święcające się np. specjalnie modlitwie za dusze czyśćcowe czy modlitwie wynagradzającej.

Osobną troską świątobliwego kapucyna była zewnętrzna chwała Boża. Dużo było zaniedbanych kościołów, w których paramenty znajdowały się w opłakanym stanie. Nie za bardzo o nie dbali i sami proboszczowie, którym przy niezmiernie rzadkich wizytacjach nie groziły sankcje kościelne. Osobna wspólnota zajęła się schludnością szat i innych przedmiotów związanych ze sprawowaniem kultu.

Ojciec Koźmiński był również kierownikiem duchowym znacznej liczby osób żyjących w małżeństwie. Bliskie były mu problemy rodziny i podniesienia moralnego tej podstawo­wej komórki społecznej, od której zależała przyszłość narodu.

Powołał do życia osobne stowarzyszenie dla kobiet, osobne dla mężczyzn („mężowie i niewiasty ewangeliczne"), oparte na świeckim tercjarstwie. Chodziło mu o nadanie chrześcijań­skiego wymiaru całej sferze życia prywatnego, tak istotnego w społeczeństwie wyzutym z własnego życia publicznego, o przekazywanie istotnych wartości w rodzinach, które winny były stać się „twierdzą" przeciw powszechnej deprawacji.

Problem zgromadzeń honorackich jest tu zasygnalizowany jedynie w aspekcie dostrzegania przez o. Koźmińskiego za­kresu potrzeby chrześcijańskiego świadectwa i jego sposobu patrzenia na problem odrodzenia narodu. Dzieło o. Honora­ta czeka dopiero na syntetyczne opracowanie. Nie sposób obecnie udzielić odpowiedzi, w jakiej mierze setki osób po­wiązanych w grupy wspólnotowe, w okresie największej pro­stracji społeczeństwa polskiego, przyczyniły się do rozszerza­nia świadomości religijnej, moralnej, a także i polskiej, w szczególności w tzw. „warstwach niższych". Zdumiewać musi jednak fakt, że promotorem tych jakże różnorakich działań był jeden, posuwający się w łatach zakonnik, chcący, aby ludzie w oparciu o Ewangelię odpowiadali na wyzwanie swo­ich czasów.

Struktura zgromadzeń ukrytych - tworzących jakby kon­centryczne potrójne koło, sprawia, że tylko w przybliżeniu można określić ich liczebność. Wiadomo, że ostatecznie po­zostało około 20 wspólnot (a było ich więcej), że zrzeszały one kilkanaście tysięcy osób zajmujących się w taki lub inny sposób blisko 100 tysiącami podopiecznych. Tak było w szczytowym okresie rozwoju, przed odcięciem Honorata od kontaktu ze zgromadzeniami.

W swej strukturze organizacyjnej zgromadzenia dzieliły

się na członków życia wspólnego - stanowiących jądro forma­cyjne dla dwóch pozostałych grup: członków zjednoczonych -nie mogących prowadzić życia wspólnego i członków stowa­rzyszonych. Ci pierwsi, żyjąc we własnych środowiskach i domach rodzinnych, składali śluby zakonne i podlegali prze­łożonym domów życia wspólnego. Nie mogąc na co dzień kontaktować się z przełożonymi, wypracowali odmienny styl posłuszeństwa zakonnego - bardziej ramowy. Chodziło o dy­spozycyjność własnej osoby w stosunku do przełożonego, w którym uznaje się wyraziciela woli Bożej. Drudzy - grupa w niektórych wspólnotach nie istniejąca, a w niektórych najlicz­niejsza - to członkowie stowarzyszeni, żyjący wedle reguły tercjarstwa świeckiego i wykonujący podobne aktywności ze­wnętrzne jak pozostałe.

Owa trój członowa konstrukcja nie była „wydumana", ale podyktowana przez życie. Było to zresztą charakterystyczne dla o. Honorata, że ten świątobliwy „maksymalista" był prag­matykiem. Nie można też tracić z oczu faktu, że cały ten ruch rozwijał się w warunkach konspiracji, szukając odpowiednich „szyldów" do działalności zewnętrznej. W całej zresztą struk­turze dla założyciela najważniejsze były kontakty osobowe między członkami, wzajemny szacunek i wzajemne zrozumie­nie komplementarnego znaczenia każdej z tych grup w sto­sunku do siebie. Oczywiście, nie wszędzie to wyglądało ide­alnie, chociażby ze względu na trudności pogłębionej forma­cji. Nie przekreśla to znaczenia służby i świadectwa tych ludzi, którzy może już nie wszyscy znali osobiście o. Honora­ta, ale którzy uważali go za swego fundatora, a większość z nich swe powołanie życiowe odkryła u kratek jego dziwnej „spowiednicy".

Ewangelizacja pracy

Szacunek dla pracy, również i do pracy fizycznej, jest jedną z cech duchowości franciszkańskiej, szczególnie umiłowanej przez o. Honorata. W swoim życiu osobistym starał się nigdy nie być bezczynnym. Nawet w ostatniej chorobie, gdy nie mógł się dźwignąć z łóżka - prosił, aby mu umożliwiono ro­bienie czegoś pożytecznego. Przygotowywał wówczas opłatki do wysłania. Sam był człowiekiem gigantycznej, nadludzkiej wprost pracy.

Honorat obserwował w społeczeństwie polskim powszechną pogardę dla pracy, zwłaszcza fizycznej, nieumiejętność praco­wania, traktowanie pracy jako zła koniecznego. Przy dokonu­jących się na ziemiach polskich zmianach kapitalistycznych - praca w coraz większym stopniu stawała się towarem, a czło­wiek przedmiotem ją wykonującym. Właśnie w tym czasie o. Koźmiński powoływał do życia wspólnoty, dla których pra­ca miała się stać podstawową drogą do uświęcenia.

Człowiek - istota powołana do pracy.

Człowiek - istota powołana do chwały!"

Nie są to słowa o. Honorata, ale Jana Pawła II wyrzeczone w Gdańsku 12 czerwca 1987 roku. Sens owych słów poświad­czył swym życiem o. Honorat. Traktując pracę nie tylko jako narzędzie osobistego uświęcenia, ale i jako podstawową służ­bę bliźniemu - nadawał jej wymiar praktycznego wprowadza­nia w życie przykazania miłości.

Jako przymioty dobrej pracy określał pracę wykonywaną porządnie, w swoim czasie, sumiennie, a nie byle zbyć, bez jakiegokolwiek oszukiwania pracodawców. Uważał też, że





praca przyjmowana jako wykonywanie woli Bożej może sta­nowić także i drogę osobistej ascezy. Wówczas unika się wy­konywania pracy byle jak, wybierania lżejszych i przyjem­niejszych zajęć, robienia zbyt długich odpoczynków. I taka asceza jest czymś bardzo naturalnym, przyjmowaniem tego, co niesie życie.

Ten zamknięty w konfesjonale kapucyn nie był teoretykiem. Zza jego kratek widział potrzeby życia codziennego, ba - wi­dział dużo szerzej, gdyż dostrzegał zagrożenia, jakie niesie cy­wilizacja niszcząca podmiotowość ludzką, widział i te specyfi­czne zagrożenia, jakie wynikały z braku bytu suwerennego.

Świadomość nierozwiązanych problemów społecznych ze szczególną ostrością dotarła do zbliżającego się do osiemdzie­siątki o. Koźmińskiego - w burzliwych latach 1905 -1906. Wi­dział zaangażowanie młodego o. Antoniego Wysłoucha (za­szczutego następnie pod zarzutami radykalizmu i moderniz­mu), widział również potrzebę zajęcia czynnej postawy przez członków zgromadzeń ukrytych, którzy, każdy w swoim za­wodzie i stanie - winni dawać chrześcijańskie świadectwo oraz przyczyniać się do przebudowy społeczeństwa w kierun­ku większej sprawiedliwości. Mocno przeciwstawiał się temu, żeby zgromadzenia przez niego założone ewoluowały w stro­nę stowarzyszeń charytatywno-dewocyjnych. Stąd cytowany już apel, zawarty w liście okólnym, o włączanie się w zakłada­nie związków zawodowych, formy organizacyjnej mającej na celu „wyjednywanie praw i pomoc wzajemną".

Schorowany starzec bolał niezmiernie, że problemu ewan­gelizacji pracy nie dostrzegł ówczesny Kościół polski, a wręcz się odeń odcinał. Nie mógł liczyć na pomoc i zrozumienie duchowieństwa Królestwa, zastraszonego, patrzącego na

nabrzmiałe problemy społeczne wyłącznie w kategoriach „bezbożnej rewolucji", zwyrodnienia. Nie dostrzegano natomiast skutków ciężkiej choroby społecznej, którą trzeba było zawczasu leczyć. W swej polemice z duchowieństwem Koź­miński, występując w obronie Szecha, powoływał się na wy­powiedzi społeczne Leona XIII i niemal expressis verbis mó­wił o „grzechach cudzych", do których przyczyniło się ducho­wieństwo przez swą bierność i niezajmowanie chrześcijań­skiego stanowiska w kwestiach pracy.

W trudnej i napiętej sytuacji konfliktowej niespokojnych, a jednak niosących jakąś nadzieję lat - o. Koźmiński liczył na potencjał obecności chrześcijańskiej swych zgromadzeń. W zredagowanym specjalnie okólniku (już wspominanym) zaadresowanym do wspólnot - rekapitulował nabrzmiałe pro­blemy społeczne:

Przejdźmy przez wszystkie stany po kolei. Magnat nie poczuwa się do wspierania zakładów dobroczynnych i myśli jedynie o przyjemnościach ży­cia; obywatel nie zajmuje się wcale ludem wiejskim, sądząc, że po zniesieniu pańszczyzny wolny jest od tego obowiązki; fabrykant przemyśla jedynie o wyzyskiwaniu cudzej pracy na swoją korzyść, nie przypuszczając wcale, aby na nim ciążył obowiązek opieki nad robotnikami; urzędnik uważa swoją pracę jako sposób utrzymania i uwygodnienia sobie życia, choćby z krzywdą interesantów; a nawet kapłani, co przewodniczyć powinni innym stanom, dali się pociągnąć ogólnemu duchowi czasu i wielu z nich poza swymi urzę­dowymi obowiązkami zasypia spokojnie, nie troszcząc się o byt materialny ludu ani o oświecenie go, ani o objaśnienie w kwestiach bieżących i dozwa­lając wilkom zakradać się do owczarni. Skutkiem tego przyszło do wielkiego zaniedbania i upośledzenia klasy roboczej i ubogiej (...).

Ojciec Honorat, człowiek już wówczas schorowany i ledwo poruszający się o własnych siłach, z całą ostrością widział konieczność wyrwania łudzi z biernego egoizmu, z coraz bar –­

dziej przybierającej fali zmaterializowania praktycznego, dzi­siaj określanego słowem konsumpcjonizm.

Ojciec Honorat był ojcem duchownym setek osób, których apostolstwo i dążenie do świętości opierało się na ewangelizacji pracy. Znamienne przy tym jest, że nigdy nie było mu dane widzieć swych zgromadzeń ukrytych przy pracy, na tych dzie­siątkach różnorodnych placówek, które prowadziły, czy też obecnych pośród robotnic w fabrykach łub pracujących na wiejskich polach. Z biegiem lat rozrastały się wielokierunko­wo, a każda ze wspólnot obierała specyficzny rodzaj pracy i oddziaływania. Charyzmatem o. Koźmińskiego była umiejęt­ność kontaktowania ludzi między sobą, gdyż nie był już w sta­nie kierować osobiście wszystkimi jednostkami wchodzącymi w skład wspólnot, tworzących jedną wielką rodzinę, pracującą w strojach świeckich.

Ojciec Honorat potrafił odczytać jeszcze jeden z ważnych „znaków czasu" i próbował znaleźć na niego odpowiedź, a mia­nowicie coraz wyraźniej występujący problem pracy zawodo­wej kobiet.

Właśnie zgromadzenia honorackie stanowiły praktyczną i dynamiczną odpowiedź na ów problem. Jak można się zorien­tować z bardzo jeszcze niepełnych zestawień - prowadziły one pod rozmaitymi szyldami i firmami znaczną, a nawet znaczącą w Królestwie Kongresowym liczbę placówek wyspecjalizowa­nego szkolenia zawodowego kobiet. Chodziło tu nie tylko o zapewnienie środków utrzymania oraz ochronę przed wyzy­skiem - przez np. samoorganizację, ale właśnie przede wszys­tkim o apostolstwo środowiskowe. W dobie przyspieszonej in­dustrializacji - zapoczątkowany przez jednego kapucyna, po­zostającego do końca życia w zamknięciu - ruch zgromadzeń

ukrytych znacznie przyczynił się do promocji zawodowej tysię­cy kobiet polskich.

W warunkach wyzbytych z nadziei potrafił zjednoczyć zastę­py łudzi żarliwych - rozumiejących obowiązek dawania świade­ctwa oraz budowania cywilizacji miłości.

V. Trwanie w cierpieniu


Pozorna przegrana

Gdy patrzy się na ostatnie lata, a właściwie na ostatnie dzie­sięciolecie życia o. Honorata, uderza jego imponujące boryka­nie się ze słabnącymi siłami fizycznymi i ogołocenie ze wszyst­kiego. Nadszedł czas milczącego świadectwa cierpienia.

Dwa jubileusze: w 1898 roku - pięćdziesięciolecia wstąpie­nia do zakonu oraz 1 I 1903 roku - pięćdziesięciolecia odpra­wienia Mszy świętej prymicyjnej, jakby klamrą spięły okres jego jakże czynnego a zarazem kontemplacyjnego życia. Jak jego siły były podkopane, okazało się, gdy w czasie jubileuszu kapłańskiego przyszło mu udzielać błogosławieństwa (analogicznego do prymicyjnego) licznie przybyłym na tę uroczystość. Zresztą i mowy pochwalnej na swoją cześć nie słyszał, bo zas­nął. Scena ta swą prostotą przypomina obrazki z „Kwiatków" Św. Franciszka.

Upadkowi sił fizycznych nie towarzyszyło osłabienie władz umysłowych. Żywość reagowania i myślenia o. Honorata, wi­dzenie spraw i problemów - pozostały aż po kres jego dni imponujące.

Pierwsze odmówiły mu posłuszeństwa nogi. Na jednej otwo­rzył się żylak. Dopóki mógł, ukrywał niegojącą się ranę. Każde pójście do chóru na opuchniętych, zreumatyzmowanych no­gach kosztowało go katusze, lecz dopóki mógł się poruszać.

nigdy go nie opuszczał, odpowiednio wcześniej wstając w nocy, by zdążyć na czas na jutrznię. Słabło serce i trzeba było aż omdleń w konfesjonale, żeby przestał spowiadać. Coraz dole­gliwsze stawały się kłopoty krążeniowe. Tylko bystre oko mo­gło dostrzec rzeczywisty jego stan, gdyż ten męczennik sakra­mentu pojednania - dokąd mógł - starał się posługiwać współ­braciom i to w sposób tak naturalny, że mało kto wiedział, ile cierpienia fizycznego za tym się kryło.

Gdy przygotowywał się do pierwszego jubileuszu - półwie­cza wstąpienia do zakonu, w notatkach rekolekcyjnych zapisał:

Przedstawiły mi się wszystkie moje czynności skalane i bez zasługi, a wszystkie odpusty zachwiane. Zrozumiałem, że za jeden najmniejszy grzech Bóg mógłby sprawiedliwie karać mnie i wszystkich moich, i że wszystkie kary na świecie nie mogą spłacić jednego powszedniego grzechu.

Było to jakby ujrzenie w nowym świetle relacji: Stworzy­ciel - stworzenie, dojście do prawdziwego wymiaru pokory. Wstrząsające musiało to być zrozumienie. Pod koniec życia coraz głębiej, coraz autentyczniej ten człowiek przez całe lata dążący krok po kroku do całkowitego oddania się Bogu - coraz głębiej czuł się wielkim winowajcą i niewypłacalnym dłużni­kiem Bożym.

Cierpienie fizyczne było już jego udziałem. Pragnął wzgardy i opuszczenia, tak jak wzgardzony i odrzucony był jego Mistrz. I żeby mu było dane tylko Bogiem się zajmować. Pisał:

Już wszystkie moje pragnienia gorące, jakie lat tyle przedstawiałem i po­lecałem Bogu, złożyłem Jemu na ofiarę i na Jego wolę się spuściłem. Zo­stało mi tylko jedno - aby w końcu życia wolno Nim samym wyłącznie się zajmować (...).

Pozostała jeszcze odpowiedzialność za dusze: za dusze swych współbraci w zakonie i za setki, a nawet tysiące, które bezpośrednio łub pośrednio poddały się jego kierownictwu. Dwie z nich zaciążyły na ostatnich jego latach w sposób wyjąt­kowy: kapucyna „wielkich nadziei" - o. Antoniego Wysło­ucha, o którego odejściu z zakonu była już mowa, oraz jego penitentki - Felicji Kozłowskiej, która stanęła na czele ruchu rozłamowego w Kościele, znanego pod nazwą mariawityzmu.

W pierwszej fazie grupę duchownych związanych z Felicją Kozłowską (od schyłku ostatniego dziesięciolecia XIX w.) ce­chowała znaczna żarliwość duszpasterska, której powszechnie niedostawało duchowieństwu o bardzo miernej i miałkiej for­macji. Zgubną okazała się bezkrytyczna wiara w coraz dziw­niejsze „objawienia" „Mateczki Kozłowskiej". W pierwszych latach do tego stopnia wyróżniali się spośród konfratrów swym zaangażowaniem, że ówczesny regens seminarium archidiecez­jalnego ks. Stanisław Gall, w łatach 1897 i 1898, zaprosił ich do głoszenia rekolekcji dla kleryków. Ale już wówczas o. Ho­norata zaczęły niepokoić dochodzące wiadomości o różnorod­nych ekstrawagancjach jego penitentki, a zwłaszcza relacje o jej „objawieniach", które miały być jej udziałem jeszcze od roku 1892. Od 1888 roku była członkinią kontemplacyjnej wspólnoty honorackiej o nazwie „Adoratorki przebłagania". Szybko została przełożoną zalążku zgromadzenia i wówczas nagłe uwierzyła w swoją misję, w to, że ma się stać reformatorką kłem. Skupiła wokół siebie kilku księży, którzy poddali się jej kierownictwu. Ci uwierzyli i dali się pociągnąć. Sprzyjała temu zjawisku ówczesna atmosfera religijna. Szukano „zna­ków" i nadzwyczajności, wysoko też były cenione różnorakie objawienia prywatne.

Gdy o. Honorat zakazał kontaktowania się księży z Ko­złowską - w 1902 roku nastąpiło całkowite zerwanie. Pod ko­niec tegoż roku mariawici podjęli starania w Rzymie o zatwier­dzenie. Właśnie z tego czasu datuje się list o. Honorata do Kozłowskiej, zaczynający się od słów:

Choćby cię inni duchowni uznali za natchnioną od Boga i cudowną, to ja tego nie uznam, bo bardzo wiele rzeczy widzę przeciwnych.

I dalej, w dziesięciu przejrzystych punktach wypominał wi­zjonerce: pychę, niedorzeczność jej objawień, postępowanie niezgodne z prawem kościelnym, bogacenie się kosztem naiw­nych księży, nieposłuszeństwo, arbitralność, złe spełnianie obowiązków przełożeńskich.

Istotną szkodę wyrządziło o. Honoratowi i całokształtowi jego dzieła zgromadzeń ukrytych powoływanie się w Rzymie przez księży mariawickich na jego autorytet. 4IX 1904 r. został wydany dekret Świętego Oficjum nakazujący odsunięcie Ko­złowskiej od wszelkiego kierownictwa i uznający jej objawie­nia za urojenia. Już po jawnym buncie, odmowie posłuszeń­stwa orzeczeniom kościelnym, mariawici wielokrotnie zasła­niali się nazwiskiem i „firmą" Koźmińskiego, uciekali się też do fałszerstw, żeby móc posłużyć się j(5go autorytetem (jak np. listy drukowane w nr 3 z 1906 r. w „Miesięczniku Pasterskim Płockim" i nr 15 z 1907 r. w „Mariawicie" - rzekomego autor­stwa o. Honorata). Nie były to zresztą jedyne falsyfikaty, a rezultat był taki, że ku zdumieniu i bólowi o. Honorata imię jego - w odbiorze powszechnym - zostało na trwałe wplątane w sprawę mariawicką, co ściągnęło nań burzę zarzutów. Co gorzej - podobne skojarzenia podsunięte zostały Rzymowi. 5 XII 1906 roku Pius X encykliką „Tribus circiter" oficjalnie

potępił błędy sekty mariawickiej, a pod koniec roku 1905 do­szło do wiadomości Koźmińskiego (od pewnej penitentki, któ­ra była znaną osobistością w Wiecznym Mieście), że Kuria Rzymska zarzuca mu popieranie objawień Kozłowskiej i przy­czynianie się do podburzania kapłanów przeciw biskupom.

Mimo wyjaśnień przesłanych przez Koźmińskiego do Kon­gregacji - w marcu 1906 roku pisma niemieckie i austriackie zamieściły sensacyjną wiadomość o krwawych porachunkach, zdarzających się w polskich parafiach, wywołanych przez sektę mariawicką, której twórcą jest kapucyn - Honorat Koźmiński. Podobne insynuacje powtórzyły niektóre pisma krajowe.

Potwarz rzucona na o. Honorata zaczęła zataczać coraz szer­sze kręgi; zresztą mariawici w 1906 roku, ponawiając swe stara­nia w Rzymie, raz jeszcze powoływali się na jego nazwisko. Właśnie to było powodem już wspomnianego faktu, że felic­janki bały się przyznać w Wiecznym Mieście do jakichkolwiek związków z kapucynem Koźmińskim. Wątpliwości i nieufność Kurii Rzymskiej w stosunku do o. Honorata rozwiał dopiero list z 24 IV 1908 roku generała kapucynów - ojca Bernarda Christena z Andermatt skierowany do Kongregacji.

Być pomówionym o współudział w herezji - nie było to łatwe dla Honorata. Charakterystyczna jest jego reakcja w liście do tejże penitentki, która po powrocie z Rzymu zrelacjo­nowała mu, jakie sądy panują o nim w Rzymie. Napisał do niej:

To, że mnie wplątano w tę sprawę, jest największą moją pociechą, bo się ofiarowałem Bogu, aby na mnie wszystko spadło, byle się oni nawrócili.

Jednak życzliwi mu kapłani zdołali go przekonać, że spra­wa wywołuje takie zamieszanie sumień, iż wymaga ukazania

prawdy, zwłaszcza że mariawici czynią liczne zabiegi, aby zjed­nać sobie członków zgromadzeń ukrytych. Wówczas to o. Ho­norat napisał rozprawkę zatytułowaną „Prawda o Mariawitach".

Widział on błędy mariawityzmu, a przede wszystkim bolał nad zejściem z drogi prawdy gorliwych kapłanów, którzy mogli uczynić tyle dobrego. W broszurce jasno i bez niedomówień wypowiedział twardą prawdę, że główna przyczyna rozszerza­nia się ruchu leży w samych postawach kleru, jego niskim po­ziomie moralnym i intelektualnym. Pisał między innymi:

.. .nie myślimy bynajmniej stawać w obronie innych katolickich kapłanów, gorszycieli, którzy chociaż nie walczą jawnie z Kościołem, ale przynoszą mu hańbę swoim postępowaniem. Oni to właśnie podają okazję do takich bun­tów, gdyż wyzyskują lud bez miłosierdzia, gdy trzymają u siebie osoby rzuca­jące podejrzenie na ich moralność, gdy się oddają pijatykom, kartom i innym płochościom, gdy odmawiają posług duchownych, zamiast zachęcać do po­bożności.

Tacy księża, nie przejęci duchem kapłańskim, robią sobie ze swego stanu rzemiosło i środek utrzymania, a nie dbając o powierzone sobie dusze, podają wrogom broń do walki z Kościołem - powinni być również zasuspendowani - jak tamci heretycy, póki nie usuną zgorszeń i nie dowiodą poprawy swego życia i nie nabędą gorliwości kapłańskiej. Prawda, że zbuntowani postąpili nieprawidłowo i grzesznie, wytykając z ambon ich błędy (...). Czyż nie nale­żałoby korzystać z tych przestróg, choć tak złośliwie czynionych?

Rozwijając podobne myśli prawdomówny kapucyn - do głę­bi przejęty stanem ówczesnego duchowieństwa - nie zaskarbiał sobie wśród niego przyjaciół. Dopiero z perspektywy czasu staje się zrozumiała kampania podjęta przez kler przeciw zgro­madzeniom ukrytym.

Wkład pracy we wspólnoty ukryte trzeba traktować nie tyl­ko w wymiarze dni, miesięcy i lat spędzonych w konfesjonale

przez Honorata i dających formację duchową jego dzieciom, nie tylko w wymiarze ogromnego trudu włożonego w wypraco­wywanie norm życia zgromadzeń ukrytych i stowarzyszeń tercjarskich, ale przede wszystkim w wymiarze jego kapłańskiej i zakonnej odpowiedzialności za dusze, które prowadził drogą rad ewangelicznych po bezdrożach świata, w nieodcinaniu się od świata, ale w jego przebudowywaniu, aby był zdolny otwo­rzyć się na Chrystusa i przesłanie Dobrej Nowiny.

Widząc ogromny, niespodziewany rozrost dzieła o. Koźmiń­ski od dawna przestał je uważać za swoje, ale za dzieło Opatrz­ności. Z obawy, żeby nie przekroczyć swych kompetencji -kilkakrotnie zwracał się do Rzymu, tak do władz zakonu, jak i kongregacji. I nagle miał stać się świadkiem wypaczenia swo­jej idei: budowania cywilizacji miłości przez świadectwo. Miał stać się świadkiem wtłoczenia dzieła w formalizm. Do tego bowiem sprowadzały się decyzje ówczesnego Kościoła, naka­zujące przybrać jego zgromadzeniom kształt zamknięty, klau­zurowy, które praktycznie wyeliminowały z ruchu krąg naj­szerszy - grupę stowarzyszonych, zaś przed zjednoczonymi po­stawiły ostry dylemat: przystać do grup członków życia wspól­nego bądź zrezygnować. Była to klęska totalna, zwłaszcza w zakresie społecznych i apostolskich celów ruchu. Setki ludzi związanych z ruchem niemal z dnia na dzień zostały wypchnięte poza jego margines, pozostały jakby w zawieszeniu. Przejmu­jące jest poczucie odpowiedzialności Fundatora i jego ludzka bezradność.

Rozmiary dzieła, które prowadził niemal sam przy pomocy kolejnych sekretarek: (Elżbiety Stummer - felicjanki przeby­wającej w Królestwie w stroju świeckim. Róży Godeckiej -przełożonej generalnej „sióstr fabrycznych"), w warunkach re –­

presji i inwigilacji wydają się zgoła nie do wiary. Ze względów bezpieczeństwa kilku tylko ojców było wtajemniczonych. Jak wspomniano, o. Honorat ukrycia nie uważał za formę tymcza­sową, bowiem członkowie wspólnot mieli być świadkami Ewangelii we wszystkich stanach społecznych oraz zawodach.

U progu XX stulecia Stolica Apostolska, stojąc wobec nabie­rającego coraz większych rozmiarów zjawiska czynnego ruchu zakonnego (habitowego), musiała zająć się tym problemem. W 1900 roku wyszła konstytucja apostolska „Conditae a Christo" dotycząca wspólnot czynnych. W przeciwieństwie do dawnych - w nowych normach prawnych - nie wspomniano o konieczności prowadzenia życia wspólnego ani o noszeniu habitu. Ale ponie­waż dekret dotyczył zgromadzeń habitowych, niektórych du­chownych w kraju utwierdzało to w mniemaniu, że Rzym w ogóle nie uznaje zgromadzeń bezhabitowych.

Zasadniczo wszystkie zgromadzenia honorackie, z wyjąt­kiem tych, które same postarały się o zatwierdzenie Rzymu -działały na zasadzie tercjarstwa kongregacyjnego. Dekret Stolicy Apostolskiej z 1889 roku wymagał, żeby i takie wspól­noty były znane ordynariuszowi. Obowiązku przedstawienia się hierarchom o. Honorat dopilnował, niektórzy biskupi wręcz aprobowali je, niektórzy ostrożnie tylko przyjęli ich istnienie do wiadomości, ale żaden nie przeciwstawiał się wy­raźnie ruchowi zgromadzeń ukrytych.

Ojciec Koźmiński zgromadzenia ukryte zakładał na mocy uprawnień zakonnych, danych mu i ponawianych przez kolej­nych generałów - a dotyczących tercjarstwa kongregacyjne­go, były więc one związane z kapucynami.

Na siłę uderzenia w zgromadzenia ukryte złożyły się prze­de wszystkim dwie kwestie:

Pierwsza - to opaczne kojarzenie dzieła honorackiego z za­ogniającą się sprawą mariawicką, która zresztą przypadła na krytyczne lata napięć społeczno-politycznych (1905-1907). Z powodu życia wspólnego lub prowadzenia go przez ograni­czoną liczbę członków obawiano się, by osoby żyjące w roz­proszeniu, przy stosunkowo niewysokim poziomie intelektu­alnym, nie były łatwo manipulowane, zwłaszcza że o. Hono­rat był coraz bardziej fizycznie niesprawny i nie miał po sobie następcy (zbiegło się to z odchodzeniem od zakonu o. Anto­niego Wysłoucha i z nagonką na kapucynów związaną z jego osobą).

Drugą przyczyną była żywa niechęć mniej gorliwych du­chownych do grup, jakie tworzyły trój członowe zgromadze­nia honorackie, mniej łub bardziej zwarte, ale w jakiejś przy­najmniej mierze niezależne wprost od organizacji parafialnej.

Ojciec Honorat pokładał nadzieję w biskupach, w tym, że wreszcie zajmą się zjawiskiem, które nawet przez swą liczeb­ność nabrało znacznych wymiarów społecznych i było odpo­wiedzią na potrzebę chwili. Od lęków hierarchii kościelnej przed represjami uwalniał, przynajmniej częściowo, edykt to­lerancyjny Mikołaja II z kwietnia 1905 roku. Ale właśnie 1906 rok przyniósł silny atak duchowieństwa na grupy wspól­notowe Koźmińskiego, które z nimi kojarzyło niepokoje wy­woływane przez mariawitów w niektórych parafiach.

Przeciwny zgromadzeniom ukrytym był stary metropolita warszawski Wincenty Chościak - Popiel (ten sam, który potę­pił strajk szkolny), życzliwość natomiast okazywali im sufragan warszawski - Kazimierz Ruszkiewicz, oraz ordynariusz sandomierski - Antoni Sotkiewicz. Zrozumienie dla dzieła okazało kilku młodych duchownych, którzy później odegrali

tak wybitną rolę w Kościele polskim. Wystarczy tu wymienić nazwiska księży: Adama Sapiehy, Aleksandra Kakowskiego, Mariana Fulmana czy Jerzego Matulewicza.

Prostolinijny o. Koźmiński przez szereg tygodni nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, jakie zawisło nad dziełem. Rozpo­częte było bowiem w tak niewiarygodnie trudnych okoliczno­ściach, że bez opieki Opatrzności Bożej nie miało najmniej­szych szans rozwoju. Nie mógł pojąć, dlaczego obecnie, gdy wyglądało, że ogólna sytuacja się polepszyła, groziła mu li­kwidacja, skoro przetrwało łata ucisku, a zarazem wypróbo­wało wiele powołań zatrzymanych w kraju.

Pod koniec 1906 roku zredagował zarys dziejów zgroma­dzeń i rozesłał imiennie biskupom oraz niektórym kapłanom. Oprócz uzasadnienia, że zgromadzenia są dziełem Bożym, a on był tylko skromnym inicjatorem i koordynatorem, wysz­czególniał je, a także stwierdzał, iż zdaje sobie sprawę, że naturalnym biegiem rzeczy - zgromadzenia winny przejść pod opiekę biskupów, pozostawiając kapucynom „ogólny kieru­nek duchowy".

Bardzo już schorowany, podjął się ogromnego trudu ujed­nolicenia wszystkich konstytucji, a jednocześnie przygotowy­wał zgromadzenia do konieczności przejścia pod zarząd bis­kupów.

Biskupi jednak zabrali się do reformowania zgromadzeń bez porozumienia się z Fundatorem. Punktem wyjścia były rozesłane pod koniec 1906 roku okólniki do proboszczów, nakazujące poddanie się zgromadzeń nie tylko specjalnie wy­znaczonym na każdą diecezję komisarzom biskupim, ale rów­nież proboszczom. Niepomyślnym faktem było również to, że w Rzymie prefekt Kongregacji Biskupów i Zakonników,

gdy kolejne wspólnoty zgłaszały prośby o zatwierdzenie, wy­raził w tym czasie niezadowolenie z powodu wielkiej liczby i zróżnicowania zgromadzeń i stwierdził, że gdyby Fundator nie był „niedołężnym starcem", zażądałby jego przyjazdu do Rzymu celem przedłożenia wyjaśnień.

Widząc zagrożenie dla trójczłonowej struktury zgroma­dzeń, znękany o. Honorat zdecydował się na napisanie dru­giego listu do członków episkopatu i niektórych duchownych, który był datowany 15 sierpnia 1907 roku. Jednocześnie zgro­madzenia podtrzymywał na duchu okólnikami, apelując o wierność powołaniu oraz o poddanie się we wszystkim woli Bożej.

W dniach 19 i 20 XII 1907 roku zebrała się w Warszawie konferencja biskupów, która miała omówić program naucza­nia seminaryjnego, niektóre punkty prawa małżeńskiego, praktyczne zastosowanie antymodernistycznej encykliki „Pascendi", a także kwestię zgromadzeń honorackich. Wśród zgromadzonych hierarchów górowały opinie bądź nieprzy­chylne, bądź nieufne w stosunku do kapucyna z Nowego Mia­sta i jego dzieła. Wśród biskupów zabrakło nie żyjącego już życzliwego idei o. Koźmińskiego - biskupa sandomierskiego Sotkiewicza, a jedynym zdecydowanym zwolennikiem o. Ho­norata był sufragan warszawski Ruszkiewicz. Na wniosek nie­przychylnych komisarzy biskupich zdecydowano o całkowi­tym odsunięciu o. Koźmińskiego od wpływu na zgromadzenia przez niego powołane do życia i ich reorganizacji wedle ogól­nie obowiązujących paragrafów prawa kanonicznego.

W piśmie metropolity warszawskiego do Rzymu o. Hono­rat został oskarżony o nieznajomość prawa kościelnego (tyl­ko członkowie życia wspólnego mogli spodziewać się aproba­ –

ty), wysunięta też została sugestia połączenia zgromadzeń o podobnych celach. Co gorsza, arcybiskup Popiel, przytacza­jąc słowa o. Koźmińskiego skierowane do biskupów polskich, a biorące w obronę zgromadzenia ukryte - stwierdzał, że Koźmiński nie chce podporządkować się biskupom, czyli im­putował mu złą wolę, gdy w rzeczywistości o. Honorat jedy­nie prosił o zmianę nieprzychylnych sprawie komisarzy na łudzi bliżej znających jego dzieło. Zawarta też była inna ob­ciążająca sugestia, a mianowicie, że Kościołowi w Królestwie zagraża niebezpieczeństwo, gdyż właśnie z łona zgromadze­nia ukrytego wyszła sekta mariawitów i że, być może, gro­zi odszczepieństwo na większą skalę, gdy podległe dotąd o. Koźmińskiemu zgromadzenia nie zechcą się podporządko­wać hierarchii kościelnej. Tak więc u schyłku swych dni stary zakonnik, dla którego sprawy Kościoła były zawsze źrenicą oka, został Stolicy Apostolskiej przedstawiony jako człowiek niebezpieczny, może wręcz stojący na pograniczu schizmy.

Instancją, do której Honorat mógł się odwołać, był gene­rał kapucynów. Temu zaszczutemu przez insynuacje starcowi nie chodziło o jego własną osobę, ale o odpowiedzialność za setki osób, których powołanie życiowe bądź kwestionowano, bądź przeinaczano. Kończący swą kadencję przełożeńską ge­nerał kapucynów, o. Bernard, wszelkimi dostępnymi mu dro­gami usiłował orędować za zgromadzeniami ukrytymi w Rzy­mie. Rzym był jednak zbyt daleko od realiów polskich, a pismo arcybiskupa Popiela biło na alarm. Stolica Apostolska 7 IV 1908 roku wydała decyzję odsuwającą o. Honorata od zgromadzeń i zatwierdzała ich reorganizacje wedle postula­tów arcybiskupa Popiela. Generał kapucynów przesłał pismo o. Honoratowi, przedkładając równocześnie kardynałowi

prefektowi od spraw zakonnych (Dominikowi Ferrata) osobę o. Koźmińskiego jako świątobliwego zakonnika, bezgranicz­nie oddanego sprawie Kościoła, a w żadnym wypadku nie działającego samowolnie, gdyż zgromadzenia, które założył, powołał do życia na podstawie rozszerzonych uprawnień do organizacji kongregacyjnego życia tercjarskiego. Kilka z nich otrzymało już dekrety pochwalne w Rzymie. Również w spo­sób stanowczy wyjaśnił, że mariawici nie tworzyli wspólnoty podległej Koźmińskiemu.

Rzym się wypowiedział - sprawa była skończona. Na wnio­sek metropolity warszawskiego zniweczona została idea śro­dowiskowego apostolstwa. Setki osób znalazły się w rozter­ce: co dalej? - zwłaszcza grupy stowarzyszonych i zjedno­czonych, z różnych względów nie mogące prowadzić życia wspólnego, które stanęły na rozdrożu, nie wiedząc, co z so­bą począć.

Posłuszeństwo o. Honorata orzeczeniom Kościoła było zgoła heroiczne, mimo że niszczono jego dzieło i zniesławia­no go wobec Stolicy Apostolskiej. Ale ponieważ dzieła nie uważał za swoje, ale za dzieło Opatrzności - wierzył, że po trudnościach się odrodzi, siebie zaś naprawdę uważał za grze­sznika godnego wzgardy, słusznie mu należnej.

Jakiego formatu to był człowiek, świadczy jego korespon­dencja z generałem zakonu. Gdy generał przesyłał mu decy­zję Rzymu - dopisał od siebie życzenie, by Honorat, wzorując się na św. Ignacym Loyołi, po kwadransie modlitwy gotów był na ofiarę Bogu. Honorat stwierdza w swoim notatniku:

Gdy Ojciec Generał z polecenia Ojca Św. uwiadomił mnie (...) ja mu odpisałem, że nie potrzebowałem i pięciu minut, ale nie z cnoty po­

słuszenstwa, tylko z uwagi, że gdybym wygrał te sprawy, wyszłoby na szkodę zgromadzeń, bo świeckie duchowieństwo odmawiałoby im Sa­kramentów.

Kieruje się więc wyłącznie dobrem dusz. Tego samego dnia zresztą zredagował do zgromadzeń ukrytych okólnik, w któ­rym nawoływał do całkowitego poddania się woli Bożej -wyrażonej przez Rzym i do „okazywania heroicznego posłu­szeństwa woli Świętego Kościoła" - „i to w tym czasie, gdy mieliśmy tyle bolesnych i opłakanych objawów nieuległości Jemu należnej. Ufam, że naprawicie to okazując całkowite i serdeczne posłuszeństwo, i to z żywą wiarą, że to na dobro Wasze wyjdzie". I wreszcie końcowe, pożegnalne błogosła­wieństwo:

Niech Wam Bóg błogosławi i nagrodzi Wam te pociechy, jakie z Was miałem przez cały czas mej służby i niech Was rozmnaża w duchu i licz­bie - na większą chwalę swoją.

Ze słów tego przesłania bije ogromna siła wiary i nieskala­na prawość. Służył wspólnotom w duchu ewangelicznym, z całkowitą gotowością stwierdzenia, że jest „sługą nieużyte­cznym". A w jego zapiskach duchowych z końca 1907 roku, gdy sprawa nie była jeszcze ostatecznie rozstrzygnięta, zawar­ta jest wzruszająca modlitwa. Oto fragment z niej:

Ale Ty wiesz, że nigdy za swoje dzieło tego nie uważałem, że zawsze, każdego dnia czułem się do tego niesposobnym i widziałem jawnie, że to dzieła Twoje, że dawałeś mi zawsze uczuwać moje niedołęstwo i przysy­łałeś mi zawsze jakieś pomoce, aby się nie wdarła do serca mego zarozumia­łość, że ja coś w tym mogę i już o ile coś było w tym z mojej pracy, już ją w części oczyściłem własnymi rękami, zburzyłem tyle ustaw itp.

Pragnę uczestniczyć w tej wzgardzie, jaką ponosił ukochany Pan mój

Jezus Chrystus w dniu Przenajświętszej Męki swojej, gdy był od wszyst­kich i we wszystkim wzgardzony. Pragnę umierać tak jak On - od wszyst­kich najbliższych opuszczony i wzgardzony, nie widząc żadnego owocu z prac moich i żadnej pociechy od braci moich za wszystkie postępki i prace.

Nie przestanę ufać, że Ty po śmierci mojej potrafisz wskrzesić te dzieła swoje oczyszczone przez moje upokorzenia i poprawione przez lepszych ode mnie...

Od formalnego orzeczenia Rzymu do jego śmierci - o. Ho­norat przez osiem lat był świadkiem postępującej ruiny dzie­ła, a także nowych szykan ze strony władz rosyjskich (po zmianie kursu politycznego). Ile razy zgromadzenia zwracały się do niego, odpowiedź była jedna: „Taka jest Woła Boża, a naszą regułą jest posłuszeństwo".



Samotność ostatnich lat

w malutkiej zapadłej mieścinie Królestwa dożywał swych lat stary, zniedołężniały fizycznie kapucyn, który wyprzedził swoje czasy i przeżył swoje lata.

Lata milczenia i cierpienia, okres próby oczyszczającej, w której zostało mu wszystko odjęte: odeszły najstarsze córki, opuścił zakon ten, którego upatrywał na swego następcę, odebrany mu został kontakt ze zgromadzeniami, które zało­żył i był świadkiem tragedii wielu dusz ludzkich oraz ruiny idei apostolatu środowiskowego. On sam spotykał się z po­mówieniami i potwarzami, które docierały aż do Stolicy Apo­stolskiej . Odpowiedzialny z tytułu pełnionego urzędu - aż po ostatnie dni swego życia - za swą własną wspólnotę - był coraz bardziej nierozumiany przez współbraci. A do tego

zwiększające się z miesiąca na miesiąc, a potem z dnia na dzień - cierpienia fizyczne.

Do końca chciał służyć Bożej sprawie w duszach ludzkich. Gdy nie stało mu sił, by spowiadać w swoim dziwnym konfe­sjonale, do którego ustawiały się tak długie kolejki, że trzeba było wprowadzić zapisy, próbował chwycić za pióro, żeby ludziom przybliżyć miłość Boga, postać Maryi, której zawie­rzył bezgranicznie, czy postać św. Franciszka i jego czcicieli. Nie obdarzony talentem pisarskim - pracy tej nie mógł już podołać. Bez rozgoryczenia się z nią rozstał, przyjmując to za znak woli Bożej.

Przyszło mu przeżyć jeszcze falę śledztw i rewizji, związa­nych ze zgromadzeniami, które założył, a z którymi od 1908 roku nie dane mu było się kontaktować.

Gdy biskupi w 1908 roku podejmowali decyzję podważają­cą zasadę tajności wspólnot honorackich, zmuszając je do otwierania domów życia wspólnego, zaczął się już odwrót od liberalniejszej polityki. Zresztą policja carska, po likwida­cji Zakroczymia, zwróciła uwagę na fakt, że na pół zamarła mieścina, o znacznym procencie ludności żydowskiej, z nie­zbyt gorliwym proboszczem - wraz z przybyciem „mnichów" z zamkniętego klasztoru, mimo trudności komunikacyjnych -staje się ośrodkiem żywego życia religijnego.

Kolejna nagonka, którą rzeczywiście można nazwać „polo­waniem na czarownice", wybuchła nagłe; wywołana została broszurką publicystki z „Zarania" - Stanisławy Bojarskiej, piszącej pod pseudonimem „Porajówna". Broszurka nosiła tytuł: „Tajne zakony honorackie". W swojej niechęci do Koś­cioła autorka posunęła się tak daleko, że swoją rozprawkę przetłumaczyła na rosyjski, denuncjując „kościelną masone –­

rię", zrzeszającą około 40 tysięcy członków w samym zaborze rosyjskim, głową której miał być „niebezpieczny" Koźmiń­ski. Ponadto wiele szczegółów o zgromadzeniach ukrytych ujawnili dwaj biskupi mariawiccy: Jan Kowalski oraz Roman Próchniewski, a także sama Felicja Kozłowska. Jednak bo­dajże największą nieostrożność popełnił sekretarz Kongre­gacji Zakonników - przedrukowując list arcybiskupa Popiela do Piusa X, donoszący o zagrożeniach, jakie niosą zgroma­dzenia ukryte oraz sama osoba o. Honorata (o liście tym była mowa przy problemie przejęcia wspólnot honorackich pod zarząd biskupów). Kongregacja owe pismo rozesłała wszyst­kim biskupom polskim jako rodzaj „pro memoria", co dowo­dziło, jak dalece Rzym nie orientował się w stosunkach pol­skich. Zachowano wprawdzie ostrożność - i tego swoistego okólnika nie rozesłano pocztą oficjalną, ale i tak wpadł on w ręce „ochrany", stając się dowodem koronnym przeciw osiemdziesięcioletniemu już wówczas Fundatorowi, od dwóch lat zupełnie odsuniętemu od kontaktu ze swymi zgro­madzeniami. Powołana została do życia nawet specjalna ko­misja do tropienia „jezuickiego spisku". Wydawało się, że dzieło, które powstało w warunkach nieustannej inwigilacji, przeszło przez tyle szykan i rewizji - tym razem zostało sku­tecznie zdekonspirowane. Był to jeszcze jeden powód cier­pień o. Honorata, który zresztą, chociaż odsunięty od zgro­madzeń, raz jeszcze spotkał się z zarzutem ze strony niektó­rych współbraci, że przez swoje „skrytki" naraża klasztor kapucynów, nawiedzany przez kolejne komisje rosyjskie. I rzecz znamienna, że w czasie miesięcy nowych prześlado­wań i represji wymierzonych w ukryte wspólnoty oraz w cza­sie trwania wyczerpujących dla starego zakonnika przesłu­ –

chiwań - nikt nie usłyszał od niego słowa skargi na biskupów oraz na księży komisarzy, którzy pośrednio czy bezpośrednio przyczynili się do dekonspiracji dzieła. Honorat na przesłu­chaniach zachowywał się niezwykle spokojnie i odpowiadał zgodnie z prawdą, że z żadnymi „skrytkami" nie ma nic wspólnego. Niepowetowaną stratą stało się to, że dla ostroż­ności, zarówno zgromadzenia, jak i sam o. Koźmiński znisz­czyli wiele zapisków i listów, tak że pewne problemy dotyczą­ce rozwoju ruchu są obecnie dla historyka niemal nie do od­tworzenia. Mimo śledztw i rewizji przeprowadzonych nie tyl­ko na terenie Nowego Miasta - dowody były prawie żadne, tak że generał-gubemator „Kraju Przywiślańskiego" - Ska-łon nie mógł się wykazać, że wykrył groźny spisek wymierzo­ny we władzę imperatora Wszechrosji.

Równolegle z „antyhonoracką nagonką" ciosem, który za­konnik przeżył niezwykle boleśnie, stały się wydarzenia czę­stochowskie: pierwsze - to okradzenie z koron i sukienek obrazu jasnogórskiego (22 X1909 r.), a w rok później - wmie­szanie paulina Damazego Macocha w sprawę o zabójstwo. Oba wydarzenia głośnym echem odbiły się w całym kraju, wywołując wielkie przygnębienie w społeczeństwie, ale jed­nocześnie budząc ducha ekspiacji. Ojciec Honorat cierpiał nad zbezczeszczeniem obrazu Królowej Polski oraz nad pro­fanacją życia zakonnego. W niedługim czasie okazało się, że niegodny paulin - Macoch był prowokatorem i człowiekiem „ochrany".

W coraz trudniejszych łatach zmagań Honorata z własną nieporadnością fizyczną zachował on wielki spokój, a nawet pogodę ducha. Oddany modlitwie, dopóki mógł, starał się uczestniczyć w życiu wspólnym współbraci.

z ostatniego okresu życia starego zakonnika zachowało się wiele mówiące wspomnienie kapucyna „młodej genera­cji", który miał się stać pierwszym gwardianem w nowym, odrodzonym pokoleniu zakonnym. Oto, co pisał o. Prokop Rowiński:

Ileż to razy podziwiałem w nim to nadzwyczajne skupienie wewnętrzne, rozmowy i obcowanie z Bogiem, tak że lubo był między nami, na przykład na rekreacji poobiedniej, lubo z nami rozmawiał, obcował, jednak odnosi­łem wrażenie, że on jeszcze z Kimś innym obcuje, że jego myśli i serce są gdzie indziej, bo on się w Bogu zatopił. Pamiętam, jak dziś jeszcze, te jego duże niebieskie oczy, z których niekiedy jaśniała niebiańska radość, nad­ziemskie wesele.



Zgon u przedświtu wolności

Gdy jesienią 1914 roku odprawiał o. Honorat doroczne rekolekcje. Nowe Miasto przechodziło już kilkakrotnie z rąk rosyjskich w ręce niemieckie i na odwrót. Ale ludziom trudno było sobie wyobrazić, że miała to być owa wymodlona wojna powszechna o wolność ludów, o którą prosił w „Litanii pielgrzymskiej" Adam Mickiewicz.

Ojciec Honorat raz jeszcze dokonał przeglądu swego życia, odbywając spowiedź generalną. Z jego zapisków du­chownych wynika, że temu osiemdziesięciopięcioletniemu starcowi z wielką wyrazistością stanęły przed oczyma grze­chy młodości, a zwłaszcza okres załamania się jego wiary. Wyrzucał sobie, że w ciągu lat spędzonych w zakonie nie dość pokutował za te upadki i że nie dość wypłacał się ogro­mowi miłosierdzia Bożego, zbyt mało ceniąc sobie łaski Boże.

Do tego stopnia uważał się za grzesznego, że gdy na począ­tku 1915 roku skutki działań wojennych miały znów dać bez­pośrednio o sobie znać klasztorowi - uważał, że on je ściągnął jako karę za swe życie. W lutym 1915 roku pisał:

(...) ja jestem pewno najstarszy w całym Kraju z tych niedowiarków, za których Bóg tę karę na nas zesłał. I jestem z nich największy, bo mogę przysiąc, że to nie tylko w całym mieście, ale i w całym kraju - nie ma gorszego grzesznika ode mnie.

Nawiązywał też do łaski swego nawrócenia w Cytadeli - i czuł się niewypłacalnym dłużnikiem „najsłodszego Zbawicie­la". Bóg swego sługę oczyszczał ostatecznie, przygotowując do spotkania z sobą.

W 1915 roku Nowe Miasto przez siedem miesięcy znajdo­wało się w strefie przyfrontowej. W tym czasie miały miejsce jakby symboliczne spotkania z członkami zgromadzeń ukry­tych, wspólnot, które powstały w podziemiu. Otóż z powodu choroby nóg o. Honorat już kilka ostatnich lat odprawiał Mszę Św. w kaplicy obok swej celi, gdyż niepodobieństwem fizycznym było dlań zejście do kościoła. Przy bezpośrednich zagrożeniach działaniami wojennymi, gdy klasztor był w za­sięgu kuł armatnich i bombardowań, zakonnicy i wiele człon­kiń zgromadzeń ukrytych, posiadających swe domy w No­wym Mieście, schronili się w solidnych podziemiach obiektu klasztornego. Okoliczności wojenne sprawiły, że po kilku la­tach przerwy garść jego córek duchowych miała okazję raz jeszcze go zobaczyć, jak podtrzymywany przez współbraci sprawował Najświętszą Ofiarę. Był niejako symbolem pol­skiego Kościoła, który w jakimś sensie przetrwał w katakum­bach.

Na początku 1916 roku wiadome było, że dni o. Honorata są policzone. Coraz częściej cierpiał na ataki duszności - spra­cowane serce odmawiało posłuszeństwa. Mimo niespożytej woli nie miał sił dźwignąć się z łóżka. Od lat miał kłopoty z krążeniem, toteż bardzo szybko porobiły się odleżyny, a na­stępnie rozległe rany. Chcąc pozostać wiernym przepisom za­konnym, nie chciał pozwolić na zmianę tuniki wełnianej na bieliznę płócienną.

Po raz ostatni zdołał odprawić Mszę św. 16 października 1916 r. - w swoje osiemdziesiąte siódme urodziny. Więcej nie zdołał się dźwignąć. Przez długie dwa miesiące wypełniał to, co napisał do jednej ze swych penitentek:

Być ukrzyżowanym - to znaczy mocno przybić się do Woli Bożej gwoź­dziami bojaźni, nadziei i miłości.

Codziennie rano gwardian - o. Prokop Rowiński przynosił mu Komunię św. Gdy współbracia zachodzili do jego celi poczytać mu lub modlić się z nim i pytali o samopoczucie, nie słyszeli od niego żadnej skargi. Zawsze uchylał się od odpo­wiedzi - mówiąc: „Spytajcie brata infirmarza, on lepiej wie". Komuś, kto mu okazywał współczucie użalając się nad jego cierpieniami, odpowiedział: „Kto mnie żałuje - ubliża mi, jakbym nie znał wartości cierpień".

Bezpośrednią przyczyną zgonu, jak zresztą często w pode­szłym wieku - stało się zapalenie płuc.

16 grudnia 1916 roku rano przyjął jeszcze Komunię św. z pełną przytomnością. Potem zasłabł. Ojciec Prokop Rowińs­ki udzielił mu odpustu na godzinę śmierci, podał gromnicę. Rozpoczęły się modlitwy za konających. Wydawało się, że lada chwila zgaśnie. Nagle jakby oprzytomniał, przecknął się

i zapytał, czy rozpoczęła się Msza św. I były to ostatnie jego słowa. Msza jego życia dobiegała końca, do ostatniego „Ite - Missa est"... „Idźcie - ofiara spełniona". Zgon nastąpił około godziny piątej po południu i był tak cichy, że otoczenie dopie­ro po dobrej chwili zorientowało się, że już nie oddycha.

Umarł u przedświtu wolności, kiedy losy Polaków nie były przesądzone. Nie doczekał wolnej Polski, dla której tyle uczynił, by się prawdziwie odrodziła.

Wydawać by się mogło, że w ostatnich latach wszyscy o nim zapomnieli, a tymczasem, mimo trwającej wojny, mi­mo zimy, u jego trumny zgromadziły się tłumy, a w prasie nie tylko Królestwa zaczęły się ukazywać wzmianki nekrologiczne. Powszechne było mniemanie, że umarł w opinii świętości.

W 1929 roku na zjeździe z okazji stuletniej rocznicy jego urodzin, odbytym w Nowym Mieście, skonkretyzowała się myśl wszczęcia procesu beatyfikacyjnego. Pierwsze posiedze­nie komisji zbierającej jego bardzo liczne i rozproszone pisma odbyło się w Warszawie w 1930 roku. Prace przeciągały się. Do 1939 roku ukazało się kilka zarysów biograficznych o dość zresztą zróżnicowanej wartości naukowej. Lata drugiej wojny światowej przerwały te prace, dopiero metropolita warszaw­ski - Stefan Wyszyński 7IV 1949 roku dokonał otwarcia pro­cesu diecezjalnego o życiu i sławie świętości Sługi Bożego Honorata Koźmińskiego. Czas po temu był najwyższy, gdyż coraz bardziej przerzedzały się szeregi tych, którzy go jeszcze pamiętali. Proces na szczeblu diecezjalnym został zakończony w 1969 roku. W 1975 roku przeprowadzono ekshumację zwłok i przeniesienie szczątków do kościoła klasztornego w Nowym Mieście. Kolejne etapy, rzymskie, sprawy beatyfika­ –

cyjnej zostały rozpoczęte w 1986 roku złożeniem materia­łów w Kongregacji dla Spraw Świętych w celu zbadania heroiczności cnót Sługi Bożego Honorata Koźmińskiego i wy­dania odpowiedniego dekretu, który jest podstawowym wy­mogiem do przyszłej beatyfikacji. 16 października 1988 roku Jan Paweł II - w dziesiątą rocznicę swego pontyfikatu, a w 179 rocznicę urodzin Wacława Florentyna Koźmińskiego, znanego pod imieniem ojca Honorata - ogłasza go błogosła­wionym.


Błogosławiony - na czas „trwania"

Można sobie tu postawić wiele pytań - dlaczego? Dlaczego na przykład upłynęło tyle czasu od śmierci do wyniesienia na ołtarze Sługi Bożego Honorata Koźmińskiego? Wydaje się, że odpowiedź na owo pytanie znaleźć można w słowach Jana Pawła II, wypowiedzianych na Błoniach krakowskich 22 czer­wca 1983 roku przy okazji beatyfikacji dwóch Polaków żyją­cych współcześnie z wynoszonym obecnie na ołtarze kapucy­nem (pierwszym polskim błogosławionym z tego zakonu), przy okazji beatyfikacji Brata Alberta Chmielowskiego i Ojca Rafała Kalinowskiego. Papież powiedział wówczas:

Oni też temu narodowi są dani jako znaki zwycięstwa. Naród bowiem jako szczególna wspólnota ludzi jest wezwany do zwycięstwa mo­cą wiary, nadziei i miłości, do zwycięstwa mocą prawdy, wolności i sprawie­dliwości.

Temu właśnie narodowi jako „znak zwycięstwa" został również dany o. Honorat Koźmiński. Jego droga była różna od drogi obu świętych kombatantów powstania styczniowego.

Była to droga świadectwa trwania. Stał się znakiem zwycięstwa w trwaniu, mimo iż wydawało się, że u kresu jego dni wszystko, co budował, legło w gruzach, a ostatnie łata pełne były niesłusznych oskarżeń, krytyk, pomówień, a na­wet bolesnych nieporozumień z ówczesną hierarchią kościel­ną. W podeszłej starości potrafił dźwigać druzgocący ciężar potwarzy i osamotnienia.

W swej drodze duchowej nie szukał nadzwyczajności. Z żelazną wolą i konsekwencją dążył ku Chrystusowi - w per­spektywie wieczności przeżywając każdy dzień, jaki był mu dany. Jego głębokie poczucie służby człowiekowi, własnemu narodowi mierzone było wymiarem życia zakonnego i wymia­rem żarliwej posługi kapłańskiej. Jego znój spowiedniczy był tak wielki, że można go na równi z proboszczem z Ars - św. Janem Vianney - nazwać męczennikiem sakramentu pojed­nania i zaowocował dziełem zgromadzeń ukrytych. Jego od­działywanie polegało na odczytaniu na nowo franciszkanizmu i wyraziło się poprzez świadectwo setek jego dzieci ducho­wych w życiu chrześcijańskim wszystkich grup społecznych i zawodowych. Nie miało nic z rewolucyjnej wywrotowości, było prostym i konsekwentnym dążeniem do budowania c y wilizacji miłości. Przez pryzmat dusz ludzkich widział zagrożenie, jakie niesie współczesna cywilizacja, już nie tylko w deprawacji, jaką przynosiła rzeczywistość zaborowa, ale również przez zniewalanie i uprzedmiotowianie człowieka, z jednej strony - w „nieludzkim" podejściu do pracy traktowa­nej jako towar, z drugiej - w postępującym zmaterializowa­niu praktycznym, godzącym w sferę nadprzyrodzoności i w sferę więzów międzyludzkich. W okresie największej atomizacji społeczności polskiej, przeżywającej prostrację i ugina-

jącej się pod represjami okresu po powstaniu styczniowym -został obdarzony chary/matem łączenia łudzi między sobą. W warunkach pozornie beznadziejnych budował nadzieję. Czynił to - patrząc na smutną rzeczywistość w wymiarach świadectwa ewangelicznego, był bowiem przeświadczony, że „tworząc dobro pełne sensu tworzymy nadzieję".

Honorat Koźmiński jest znakiem zwycięstwa na nasze cza­sy, w których „nadzieja rośnie w miarę tego, jak rośnie zasa­dzony przez niepodległych łudzi - niepodległy dąb".


Błogosławiony Honoracie Koźmiński bądź nam:

Zestawienie ważniejszych wydarzeń z życia bł. Honorata Koźmińskiego



1829 - 16 X - urodził się w Białej Podlaskiej (syn Stefana

i Aleksandry z Kahlów);

1829 - 18X - chrzest w kościele parafialnym Św. Anny w

w Białej Podlaskiej, imiona: Florentyn Wa­cław Jan Stefan;

1835 - IX - początek nauki w szkole elementarnej w Białej

Podlaskiej;

1840 - V - rodzina Koźmińskich przenosi się do Włocławka;

1840 - IX - początek nauki gimnazjalnej w Płocku;

1844 - 27 VI - świadectwo dojrzałości otrzymane w Płocku;

  1. - VIII/IX - początek nauki w Warszawie w Szkole Sztuk

Pięknych, na wydziale budownictwa;

  1. - 2IX - nagła śmierć ojca - Stefana Koźmińskiego;

  2. - 23 IV - aresztowanie i osadzenie Wacława w Cytadeli

pod zarzutem przynależności do spisku;

  1. - 15 VIII - przeżycie głębokiego nawrócenia w celi więziennej;

  1. - 27 III - niespodziane uwolnienie z Cytadeli warszawskiej ;

  1. - 1848 - dalszy ciąg studiów na wydziale budownictwa;

  2. - 7/8X11 - dramatyczne pożegnanie z matką we Włoc-

ławku w związku z decyzją wstąpienia do ka­pucynów;

1848 - 18 XII - zgłoszenie się do nowicjatu kapucyńskiego w Lubartowie;

  1. - 21 XII - obłóczyny zakonne pod imieniem brata Honorata;

  1. - 21X11 - ukończenie nowicjatu, złożenie ślubów czasowych;

  1. - 1851 - studia filozoficzno-teologiczne w Lublinie na

studium wewnątrz zakonnym;

  1. - 18 XII - złożenie uroczystych ślubów wieczystych w

Lublinie;

  1. - 1852 - kontynuacja studiów teologicznych w Warszawie;

  1. - 27X11 - święcenia kapłańskie w kościele Św. Krzyża

w Warszawie z rąk abpa Antoniego Melchio­ra Fijałkowskiego;

  1. - 11 - Msza św. prymicyjna; powołany na sekreta-

rza prowincjała, czasowo pełni również obo­wiązki wykładowcy (lektora) teologii na stu­dium zakonnym;

  1. - 21XI - powstanie zgromadzenia felicjanek;

  2. - 16IV - nominacja prowincjalska na dyrektora terc-

jarek wspólnie żyjących przy Przytułku Św. Feliksa;

  1. - 10IV -obłóczyny dokonane przez o. Honorata

pierwszych dziesięciu felicjanek;

  1. - 301 - otrzymanie od generała zakonu rozszerzo-

nych uprawnień do przyjmowania do III za­konu Św. Franciszka;

  1. - 17IX - na rok zostaje gwardianem klasztoru war-

szawskiego;

  1. - 21 VIII - oddaje ostatnią posługę przy egzekucji Lud-

wika Jaroszyńskiego;

  1. - 12 VI - oddaje ostatnią posługę współbratu - o. Ag-

rypinowi Konarskiemu, powieszonemu na stokach Cytadeli; 1863 - 5 VIII - wraz z innymi ojcami asystuje przy egzekucji członków Rządu Narodowego (dysponował Jana Jeziorańskiego);

  1. 27/28 XI - kasata klasztoru kapucynów w Warszawie -wywiezienie do Zakroczymia;

  1. 17 XII - kasata zgromadzenia felicjanek; 1867 – 21 XI - rozpoczyna systematyczne prowadzenie „No­tatnika duchowego";

1874 – 2 II - założenie zgromadzenia sióstr Posłanniczek Najśw. Serca Jezusowego - zajmującego się nauczaniem;

1878 – 7 X - założenie sióstr Służek Maryi Niepokalanej -przeznaczonych do pracy na wsi; 1881 – 8 IV - założenie sióstr Córek Matki Bożej Bolesnej, które następnie pod nazwą potoczną serafitek przeniosły się do Galicji jako zgromadzenie habitowe;

1881 - powstają siostry Służebniczki Szpitalne; 1882 – 26 IV - założenie zgromadzenia sióstr Franciszkanek od Cierpiących;

1882 – 13 X - otrzymanie od generała zakonu - o. Idziego Bałdesi, potwierdzenia uprawnień do zakła­dania zgromadzeń ukrytych;

1882 – 12 XI - założenie zgromadzenia sióstr Westiarek Jezu­sa - dbającego o paramenty i szaty liturgiczne;

1882 - przekazanie ustaw siostrom Martankom; 1883 – 15 VIII - założenie zgromadzenia braci Sług Maryi Niepokalanej;

1884 – 8 XII - założenie zgromadzenia sióstr Sług Jezusa (zytki), zajmujących się służącymi; 1885 – 8 XII - założenie sióstr Córek Najczystszego Ser­ca Maryi (sercanki), zgromadzenia naucza­jącego, złożonego głównie ze „zjednoczo­nych";

1886 - powstanie stowarzyszenia Kapłanów Ma­riańskich;

1886 – 18 VI - zgon (u sióstr felicjanek w Krakowie) mat­ki o. Honorata - Aleksandry z Kahlów Koź­mińskiej;

  1. 10 XII - założenie zgromadzenia sióstr Imienia Je-

zus (marylki), zajmujących się głównie rze­miosłem;

  1. - - powstanie Adoratorek Przebłagania, do któ-

rych wstąpiła Felicja Kozłowska;
1888 - 4 X - założenie Małych Sióstr Niepokalanego Ser-

ca Maryi (siostry fabryczne);

1888 - 21 XI - założenie sióstr Misjonarek Przenajświętsze-

go Obłicza (obliczanki);

1889 - rozpoczynają działalność Córki Matki Bos-

kiej Częstochowskiej (prowadzenie gospód,
sklepów zwłaszcza dla osób przybywających
ze wsi do miasta za pracą, również prowadze-
nie placówek wiejskich);
1889 - 8IX - założenie stowarzyszenia Niewiast Ewange-

licznych, przeznaczonego dla kobiet zamęż­nych i wdów;

1889 - 10X1 - powstanie zgromadzenia sióstr Wspomożycielek Dusz Czyśćcowych (poza modlitwą prowadzenie przytułków dla starców);

  1. - 21XI - założenie zgromadzenia Córek Maryi Nie-

pokalanej (niepokalanki) - praca nad moral­nością w miastach, prowadzenie pracowni zawodowych;

  1. - 8 VI - kasata klasztoru w Zakroczymiu; o. Honorat

przebywa pieszo drogę do Nowego Miasta;

  1. - 8X11 - założenie zgromadzenia braci Synów Matki

Boskiej Bolesnej (doloryści), którym prze­wodzi Izydor Wysłouch;

  1. - 19 III - powstanie zgromadzenia sióstr Pocieszycie-

lek Najśw. Serca Jezusowego (pocieszyciel-ki), zajmujących się prowadzeniem bibliotek i czytelni;

1894 - 19 III - założenie stowarzyszenia Sług Świętej Ro­dziny (Mężowie Ewangeliczni) - dla mężczyzn żyjących w małżeństwie i wdowców;

1895 - 3V - nominacja na komisarza generalnego kapucy-

nów (po śmierci o. Prokopa Leszczyńskiego);

1895 - 21 XI - założenie zgromadzenia sióstr Służebnic Mat­ki Dobrego Pasterza (pasterzanki);

1897 - 3 III - obłóczyny Izydora (Antoniego) Wysłoucha -

pierwszego nowicjusza po 33 latach od repre­syjnej kasaty;

  1. - 5IV - wysłanie generałowi zakonu kapucynów

sprawozdania tyczącego założenia i rozwoju zgromadzeń ukrytych („Notiones de piis Congregationibus vitam occułtam coram mundo agentibus...");

  1. - 21 XII - jubileusz 50-lecia życia zakonnego;
    1903 - 11 - jubileusz 50-lecia kapłaństwa;

1903 - początek starań o. Honorata o wprowadzenie

liturgicznego święta Matki Boskiej Często­chowskiej ;

1906 - drukowanie odezw w sprawie narodowej piel-

grzymki na Jasną Górę (z okazji 250-lecia ślu­bów Jana Kazimierza);

1906 - za namową przyjaciół publikuje broszurkę

Prawda o Maryawitach";

1906 - 14,17X11 - konferencja biskupów Królestwa, na której m. in. zapadają decyzje w kwestii reorganiza­cji zgromadzeń honorackich;

  1. - 31 XII - o. Honorat rozsyła list okólny do biskupów

i proboszczów z objaśnieniami tyczącymi zgro­madzeń ukrytych i ich charakteru prawnego;

  1. - VIII - drugi list okólny Koźmińskiego do ducho-

wieństwa w kwestii zgromadzeń ukrytych;

  1. - 23IV - list generała kapucynów przekazujący o. Honoratowi

decyzję Stolicy Apostolskiej w kwestii zgromadzeń

(zapadłą 5 IV 1908 r.);
1908 -
IV - o. Honorat rozsyła list okólny do zgromadzeń

z zaleceniem całkowitego podporządkowania się decyzjom Stolicy Apostolskiej i biskupów;

1909 - 14-211 - pierwszy zjazd zgromadzeń ukrytych w No­wym Mieście; o. Honorat nie bierze w nim udziału, chociaż przygotował punkty do dys­kusji;

1911-1912 - okres nowych ostrych represji władz carskich

w stosunku do zgromadzeń ukrytych, liczne rewizje i przesłuchania w Nowym Mieście, w związku z czym o. Honorat pali dużą część materiałów;

1914 - 27 X - bombardowanie Nowego Miasta przez Niem-

ców, bezpośrednie zagrożenie klasztoru;

1916 – 16 XII - zgon o. Honorata Koźmińskiego w Nowym Mieście;

1916 - 21 XII - pogrzeb przy licznym udziale duchowieństwa,

delegacji zgromadzeń i wiernych;
1949- 7 IV - rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego przez

ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego; 1966 - 16 XII 1966 – 16 XII - uroczystości u kapucynów w Nowym Mieście

z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci Sługi Bożego;

1975 – 10 XII - ekshumacja zwłok Sługi Bożego i przeniesie­nie do bocznej kaplicy kościoła kapucynów w Nowym Mieście;

1988 - 16 X - beatyfikacja Sługi Bożego - o. Honorata

Koźmińskiego - dokonana w Rzymie przez Jana Pawła II, w dziesiątą rocznicę jego pon­tyfikatu.

Niektóre nowsze pozycje dotyczące postaci bł. Honorata Koźmińskiego



Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, kapucyna (opr. F. Duchniewski i G. Bartoszewski), „Nasza Przeszłość" 28 (1968), ss. 296.

Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, cz. 1, Przemówienia o życiu zakonnym. Środki do leczenia chorób duszy (opr. J. R. Bar i G. Bartoszewski), „Polskie Teksty Ascetyczne" IV, ATK Warszawa 1981, ss. 31.

Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, cz. 2, Rady i wskazówki w korespondencji (opr. J. R. Bari G. Bartoszewski), „Pol­skie Teksty Ascetyczne" V, ATK Warszawa 1983, ss. 399.

Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, cz. 3, Św. Franciszek z Asyżu i jego duch (opr. G. Bartoszewski), „Polskie Teksty Ascetyczne" IX, ATK Warszawa 1987, ss. 295.

Wybór pism o.Honorata Koźmińskiego, cz. 4, Nauki o św. Franci­szku z Asyżu (opr. G. Bartoszewski), „Polskie Teksty Asce­tyczne" X, ATK Warszawa 1988, ss. 243.

Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, cz. 5, Pisma o zakonnym życiu ukrytym (opr. G. Bartoszewski), „Polskie Teksty As­cetyczne" XI, ATK Warszawa 1988, ss. 220.

D'Alatri M., Bartoszewski G., Koźmiński Wacław, w: Dizionario degli Istituti di Perfezione, Roma 1978, V, kol. 367-372.

Bartoszewski G., Kuit Matki Bożej Częstochowskiej w życiu Sługi Bożego o. Honorata Koźmińskiego kapucyna, „Studia Claromontana" 3 (1982), 130-160.

Bartoszewski G., Posłuszeństwo i ubóstwo według św. Franciszka

i o. Honorata Koźmińskiego, w: „Drogi świętości", pod red. ks. W. Słomki, Lublin 1980, ss. 141-157. Bartoszewski G., Brzozowska P., Duchowość o. Honorata Koź­mińskiego i jego zgromadzeń ukrytych życia zakonnego, w: W nurcie zagadnień posoborowych, t. 15, Warszawa 1983,78-116.

Bartoszewski G., Brzozowska P., Niewolnictwo maryjne w życiu i nauczaniu Sługi Bożego o. Honorata Koźmińskiego, „Stu­dia Franciszkańskie" 1(1984) 135-162.

Beatyfikacja O. Honorata Koźmińskiego w X rocznicę pontyfikatu Papieża Jana Pawła U, opr. G. Bartoszewski, Warszawa 1989, ss. 48, il.

Billot CC, Honorat Koźmiński (1829-1916). Lettre du Cardinal Jozef Glemp. Preface de Rene Laurentin, Blois 1983, pp.XVI, 354.

Brzozowska P., Formy życia zakonnego w ujęciu św. Francisz­ka i o. Honorata Koźmińskiego, w: „Drogi świętości" jw., 127-140.

Brzozowska P., Ojciec licznych rodzin zakonnych. Honorat Koź­miński kapucyn. Warszawa 1977, ss. 51.

Toż w jęz. ang.: Honorat Koźmiński, Cap., Founder of nume-

rous religious congregations, transl. N. Karava, New York (1980), pp. 71.

Tożwyd. 2, pod zmień, tyt.: Uczynię cię budowniczym dusz....

Warszawa 1989, ss. 72. Dydycz P., Z podlaskiej ziemi wezwany... Bł. Honorat Koźmiński,

kapucyn (1829-1916), Rzym 1988, ss. 95.
Toż wyd. 2. Rzym 1989.

Gadacz K., Koźmiński Florentyn Wacław Honorat w: Polski Słow­nik Biograficzny, t. 15, 1970, 67-68.

Jabłońska-Deptuła E., Reformator O. Honorat Kożmiński (1829— 1916). Dziewiętnastowieczna próba odnowy katolicyzmu polskiego w: W nurcie zagadnień posoborowych, 1.1, praca zbiorowa pod red. bpa B. Bejze, Warszawa 1967,389-406.

Jabłońska-Deptuła E., Sługa Boży Honorat Koźmiński w: Polscy Święci, Warszawa 1987, X, 82-155.

Jabłońska-Deptuła E., Trwanie i budowa. Honorat Koźmiński

kapucyn. Warszawa 1986, ss. 320. Kluz W., Ziarnko gorczycy. O. Honorat Koźmiński OFM Cap.

1829-1916, Warszawa 1987, ss. 218. Mazurek M., Koźmiński Florentyn Wacław w: Hagiografia Polska.

Słownik Bio-bibliograficzny, t. 1, Poznań 1971, 863-895. Mondrone D., Onorato Koźmiński da Biała, un geniale łottatore

per lafede in Polonia w: I Santi ci sono ancora, t. 5, Roma

1979, 180-200.

Ojciec Honorat Koźmiński, „Ateneum Kapłańskie" 477-478 (1988), 185-288.

(Tonello) Fernando da Riese Pio X, Onorato Koźmiński da Biała Podlaska, un Polacco che visse sempre in piedi, Roma 1976, pp. 263.

Toż, wyd. 2 pod zmień, tyt.: Beato Onorato Koźmiński da

Biała Podlaska, un Polacco che visse sempre in piedi, II ed.

Roma 1988, pp. 262.
Toż w jęz. niem.:
Honorat Koźmiński. Fin moderner Apostel

des katholischen Poleri, Altótting 1979, ss. 240.
Toż w jęz. hiszp.:
Honorato Koźmiński de Biała Podlaska, un

capuchino polaco precursor de los institutos religiosos segla-

res, trad. P. Serafin de Ausejo, Sevilla 1982, pp. 224.
Toż w jęz. ang.:
Honoratus Koźmiński of Biała Podlaska. A

Polish Capuchin everon themove, transl. A. D'Souza, Man-

logore, India 1980, pp. 192.
Toż w jęz. port.: Onorato Kosminski a vida religiosa na Polo-
nia,
trad. O. Longhi, Porto Alegre 1982, pp. 168.
Tworek T. Model rodziny katolickiej ukazany przez ojca Honorata

Koźmińskiego i jego aktualność w dobie obecnej, „Commu-

nio" 6(1986) nr 6, 82-97.

Walczykiewicz B., Wizja odrodzonego narodu w kaznodziejstwie

o. Honorata Koźmińskiego, „Chrześcijanin w Świecie"

19(1987) nr 4, 41-54.

Werner M., O. Honorat Koźmiński kapucyn (1829-1916), Poznań

1972, ss. 638.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Świadectwo trwania Bł H Koźmiński
Osoba konsekrowana w świecie według bł Honorata Koźmińskiego
Tablice Trwania ZyciaKonstruowanie
bl^ony
34Idiopat sw zapal bl nacz
obywatel a system represji swiadek
Koźminek Pałac i park w Koźminku
Ewangelizacja za barem (świadectwo), ŚWIADECTWA
! Wotywa o Duchu świętym (bł. Arabka) - fiszka A5, teologia, teksty
Błogosławieni smutni, CIEKAWOSTKI,SWIADECTWA ####################
Joga doprowadziła mnie do przedsionka piekła (świadectwo), ►CZYTELNIA
ŚWIADECTWA O ŻYCIU I POSŁUDZE KS.J.POPIEŁUSZKI
Praca na mapie i obliczanie wysokości punktów, uczelnia, BL, Geodezja, zagadnienia z geodezji
WIZJA PIEKŁA W OBJAWIENIACH Bł KATARZYNY EMMERICH
Świadectwo zdrowia dla zwierząt poddanych ubojowi z konieczności
Lista 05 Tablice trwania zycia (2010)
KRÓTKIE ŚWIADECTWA O GODNYM PRZYJMOWANIU KOMUNII ŚWIĘTEJ
Czynniki warunkujące wystąpienie i czas trwania częściowej remisji u chorych na cukrzycę typu 1

więcej podobnych podstron