Ewa Jabłońska Deptuła
Ś W I A D E C T W O
T R W A N I A
Błogosławiony
Honorat Koźmiński
2
Spis treści
I. Droga do Boga
Dom ......................................................................................................
7
Rozdarcia ...........................................................................................
8
Więzień Cytadeli - zderzenie z wielkością Boga .................................. 11
Każdy dzień prowadzi ku świętości ..................................................... 15
Trwać w miejscu wyznaczonym przez Opatrzność .............................. 18
II. Wymiar życia we wspólnocie zakonnej
Franciszkanizm kapucyński ................................................................. 24
Wśród współbraci . . . . ................................................................... 25
Duszpasterskie zaangażowania wspólnotowe ...................................... 26
O autentyczność własnego życia zakonnego ...................................... 30
Konieczność trwania i świadectwa ...................................................... 32
Cena odpowiedzialności za wspólnotę zakonną ................................. 38
Nowa generacja kapucynów i dramat ojca Honorata ...........................
43
III. Wymiar posługi kapłańskiej
Jednanie z Bogiem ................................................................................
50
Ci, którzy mu siebie zawierzyli ........................................................... 56
Autentyczność wiary .......................................................................... 57
IV. Wymiar świadectwa ewangelicznego
Odpowiedź na wyzwanie czasów ........................................................ 60
Warszawskie „przebudzenie" .............................................................. 62
Felicjanki - najstarsze córki duchowe ................................................
66
Chrześcijańskie świadectwo i obecność ............................................. 72
Budowanie cywilizacji miłości .......................................................... 76
Ewangelizacja pracy ............................................................................
88
V. Trwanie w cierpieniu
Pozorna przegrana .............................................................................
93
Samotność ostatnich lat ....................................................................
107
Zgon u przedświtu wolności .............................................................. 111
Błogosławiony - na czas „trwania" .................................................. 115
Zestawienie ważniejszych wydarzeń z życia błogosławione-
go Honorata Koźmińskiego ................................................. 119
Niektóre nowsze pozycje dotyczące postaci błogosławione-
go Honorata Koźmińskiego ................................................. 125
4
I. Droga do Boga
Dom
Miasteczko powiatowe Biała Podlaska, które do dzisiaj, choć stało
się wojewódzkim, zachowało ślady ubiegłowiecznej drewnianej,
parterowej zabudowy, było miejscem urodzenia przyszłego ojca
Honorata - kapucyna. Przy pewnym wysiłku wyobraźni można
odtworzyć sobie, jak mógł wyglądać w ówczesnej czterotysięcznej
Białej Podlaskiej dom ustabilizowanej rodziny Koźmińskich. W dniu
16 października 1829 roku urodził się Fłorentyn-Wacław-Jan-Stefan.
Małego nazywano w rodzinie zawsze drugim imieniem.
Rodzina Koźmińskich była wkorzeniona w Podlasie. Dziadek
Wacława był księdzem unickim i ojcem dziesięciorga dzieci, które w
przyszłości staną się urzędnikami czy oficjalistami na Ziemi
Podlaskiej. Ojciec Wacława - Stefan (ósme z kolei dziecko) był jednym
z licznych przedstawicieli drobnoszlacheckiej, niezamożnej rodziny,
która zdobywszy wykształcenie zasiliła szeregi powstającej w okresie
rozbiorowym warstwy inteligencji. Gdy w 1805 roku żenił się po raz
pierwszy, a zarazem rozpoczynał praktykę budowlaną, to w owych
niespokojnych latach trudno było przypuszczać, że właśnie zawód
architekta, wraz z powstaniem Królestwa Kongresowego, kiedy to
dużo wznoszono budowli, da mu solidne podstawy materialne, rangę
urzędniczą oraz osobiste szlachectwo.
5
Wacław był drugim dzieckiem z drugiego małżeństwa ojca. Jego
żona, ponad dwadzieścia łat młodsza od męża, mimo młodzieńczego
wieku stała się duszą domu. Wywodziła się ze spolonizowanej rodziny
saskiej Kahlów, jakich wiele osiedliło się w Polsce około połowy XVIII
wieku. Wcześnie osierociała, otrzymała staranne wychowanie w domu
szambelanostwa Dębskich, którzy zajęli się dziewczynką. Ślub w
Ostrowie Lubelskim (30 XII 1821 r.) oraz fakt, że chrzestną matką
Wacława była prezydentowa tego miasteczka, wskazują na związki
rodziny Kahlów z wyżej wymienioną miejscowością.
Nad najwcześniejszym dzieciństwem Wacława zaciążył wybuch
powstania listopadowego. W wałkach zginęli dwaj jego młodociani
bracia przyrodni: Ludwik i Franciszek. Skończył się okres autonomii i
względnego dobrobytu kraju, przyszły represje i długotrwałe lata
stanu wojennego. Likwidowane i tłumione było polskie życie
kulturalne, konsekwentnej rusyfikacji poddawane były urzędy i
szkoły. Dzieciństwo oraz łata dorastania Wacława upływają w sposób
typowy dla generacji Polaków lat międzypowstaniowych. Aż do lat
gimnazjalnych łagodzi je ciepła, serdeczna atmosfera domu,
troskliwość matki o „prawdziwie polskie wychowanie" i
zapobiegliwość ojca, prawego i uczciwego człowieka, który wytężoną
pracą zawodową starał się o utrzymanie rodziny - powiększonej
jeszcze o trzy młodsze córki (jedna z nich zmarła w niemowlęctwie).
Rozdarcia
Wacław jako roczne dziecko nie mógł pamiętać wydarzeń
powstania listopadowego, choć bezpośrednio dotknęły one jego
rodzinny dom. Przeżyciem dla jedenastoletniego chłop –
6
ca stała się konieczność opuszczenia Białej Podlaskiej. Być może, że
obok spraw zawodowych ojca przyczyną opuszczenia Podlasia stała się
proweniencja unicka rodziny. Wacław był wnukiem księdza unickiego
i właściwie nie wiadomo dokładnie, na jakiej zasadzie ojciec jego
uważał się za katolika. Wprawdzie ostre represje wobec unitów
dotknęły w tym czasie tylko ziemie dawnej Rzeczypospolitej, włączone
bezpośrednio do Imperium carów. Biała była jednak miasteczkiem
pogranicznym Królestwa Kongresowego, terenem mieszanym
wyznaniowo. Wchodziła w skład diecezji podlaskiej, którą zarządzał
biskup Marceli Gutkowski (wcześniej: lojalista i przeciwnik
listopadowego zrywu zbrojnego). Widząc prześladowania religijne,
zmuszanie unitów do przechodzenia na prawosławie, biskup swoje
kościelne „non possumus" wyraził niedługo po upadku powstania, a
konsekwencją jego oporu miało się stać wywiezienie go w głąb Rosji.
Przeniesienie się rodziny Koźmińskich do Włocławka w 1840 roku
zbiegło się w czasie z tą sprawą. Wykorzenienie z rodzinnego Podlasia
nałożyło się na konieczność opuszczenia rodzinnego domu, gdyż we
Włocławku nie było gimnazjum. Wacław -wraz z o rok starszym
bratem - Aleksandrem - został oddany do znanego z dobrego poziomu
dydaktycznego, ale już wówczas zrusyfikowanego - gimnazjum w
Płocku.
W późniejszych latach przyszły ojciec Honorat niechętnie mówił o
swych łatach szkolnych, pod koniec których przeżył ostry kryzys -
tracąc wiarę. Być może, że stało się to pod wpływem przyjaźni z
indyferentnym religijnie Kazimierzem Lemańskim, kolegą szkolnym,
u którego matki obaj młodzi Koźmińscy mieszkali na stancji. Być
może, nie bez wpływu pozostały tu samokształceniowe kółka
uczniowskie. Ludzie
7
z pokolenia Koźmińskiego, którym było dane, przy nadzwyczaj
rzadkiej sieci gimnazjalnej, ukończyć szkołę średnią -swe lata nauki
połączone z koniecznością opuszczenia „rodzinnego gniazda" w wieku
mniej więcej 10-11 lat wspominają w swych pamiętnikach jako
koszmar. Wacław gimnazjum ukończył nadzwyczaj młodo.
Świadectwo dojrzałości otrzymał 11 VI1844 roku. Pilny i obowiązkowy
- nie był uczniem wybijającym się, zwłaszcza w zakresie humanistyki, i
nie wykazywał zdolności do języków. Na świadectwie maturalnym
widnieją stopnie dostateczne z łaciny, greki, francuskiego i
niemieckiego, i o dziwo - przy jego ścisłym umyśle - z matematyki, a
także z literatury, geografii i historii rosyjskiej. Noty bardzo dobre
otrzymał natomiast z literatury polskiej, historii powszechnej oraz
religii.
Jeszcze większe trudności stawały przed tymi, którzy pragnęli
studiować. Po 1831 roku zamknięty został na terenie Królestwa
Uniwersytet Warszawski oraz będąca w stadium organizacji szkoła
politechniczna. W ten sposób zlikwidowane zostało niepotrzebne
„poddanym polskim" cara rosyjskiego szkolnictwo wyższe.
Pozostawała alternatywa: wysłanie na studia do któregoś z ośrodków
w głębi Rosji, bądź - nierealne z powodu kosztów - wysłanie syna na
studia na zachód Europy. Wacław interesował się pracą ojca i nawet
mu pomagał w rysunkach technicznych, toteż w rodzinie widziano w
nim przyszłego „budowniczego". Na szczęście matura Wacława
zbiegła się niemal z otwarciem (luty 1844 r.) przy warszawskim
gimnazjum realnym Szkoły Sztuk Pięknych, a ściślej - rozszerzonych
kursów przygotowawczych do niej, wśród których znalazł się kierunek
budowlany. Ojciec zapisał nań Wacława, lecz w rok po odwiezieniu go
do
8
Warszawy zmarł nagłe (2 IX 1845 r.) - osierocając czworo
niepełnoletnich dzieci.
Nagły zgon ojca, rozpacz matki, a także radykalne pogorszenie się
warunków materialnych (konieczność życia z niewielkiej renty
rządowej po zmarłym architekcie) wprawdzie poruszyły Wacława, ale
nie spowodowały jeszcze zasadniczego przełomu religijnego. Na to
młodemu chłopcu potrzeba było doświadczenia samotności.
Więzień Cytadeli - zderzenie z wielkością Boga
Czasy były niespokojne. Odkrycie w 1844 roku spisku ks.
Ściegiennego, aresztowania wśród członków Stowarzyszenia Ludu i
Związku Narodu Polskiego, wykrycie przygotowań do zrywu
zbrojnego 1846 roku, wraz z budzącą grozę „rzezią galicyjską" (luty
1846 r.), wyostrzyły uwagę aparatu władzy wielkorządcy Królestwa
Kongresowego - Paskiewicza, zwłaszcza że i na podległym mu
terytorium podjęto na Podlasiu nieudaną próbę zrywu zbrojnego.
Skąpe dane nie pozwalają ustalić nic pewnego poza nagłym
osadzeniem w osławionej Cytadeli warszawskiej (23 IV 1846 r.)
niespełna siedemnastoletniego Wacława. Być może, że Wacława
Koźmińskiego skojarzono z parę lat od niego starszym synem
architekta z Białej i również absolwentem gimnazjum płockiego -
Karolem Ruprechtem, aresztowanym wówczas za kierowanie
młodzieżową akcją spiskową w Warszawie. Być może, że jak wielu
innych dostał się do X Pawilonu - przeznaczonego dla więźniów
politycznych bez najmniejszej winy - tylko na skutek podejrzenia
„ochrany". A rzadkie były wypadki, by bramy Cyta –
9
deli otwierały się, wypuszczając aresztowanego na wolność.
Stan głębokiej depresji, w jaką młody chłopak popadł, da się w
jakiejś mierze porównać z przeżyciem Adama Chmielowskiego -
późniejszego św. brata Alberta, gdy musiał opuścić nowicjat jezuicki i
leczyć się w zakładzie dla umysłowo chorych w Kulparkowie. Chodziło
o namacalne dotknięcie dna własnej bezsiły. Okoliczności były dla
Wacława jeszcze bardziej dramatyczne. Dopiero miał wejść na drogę
poszukiwania Boga, podczas gdy Adam Chmielowski, trafiając do
jezuitów, był już w pogoni za Bogiem. Kilkumiesięczna izolatka,
przesłuchania i wymyślny system psychicznych presji, a także
niedomagania fizyczne połączone z poczuciem beznadziei. I właśnie w
takich warunkach chłopak przeżył wstrząs łaski: niemal dotykalne
ujawnienie się mocy Bożej nad nim, i to w takim stanie, w którym
prawie przez trzy tygodnie pozostawał jakby bez przytomności,
utraconej po bluźnierczym pytaniu: „To Tyś jest Bóg?" - kojarzącym
się z Konradowską „Wielką improwizacją" - z „Dziadów". Co się
dokonało między nim a Bogiem w dniu 15 sierpnia 1846 roku
-pozostanie tajemnicą. Późniejszy o. Honorat do końca życia zachowa
żywe wspomnienie, że był ową owcą, która odłączyła się od stada i za
którą pośpieszył Pan - Dobry Pasterz; do końca swych dni czuł się
grzesznikiem pokutującym, niewypłacalnym dłużnikiem. Przeżyta
konwersja zaważy na kształcie jego życia duchowego, nad jego
szczególnym nachyleniem się nad tymi, których miał jednać z Bogiem.
A jednał również i w tymże X Pawilonie - tych, na których miano
wykonać wyrok śmierci. Wyjątkowość wezwania pojął od razu. Po ła-
tach w swym „Notatniku duchowym" napisze:
10
I czułem to dobrze od samego początku, to jest od pierwszej chwili wyba-
wienia, że do Boga należę i Jemu całkowicie oddać się powinienem, i służyć Mu
gorliwiej, chociaż tak długo się temu głosowi opierałem.
Ślad wstrząsu Bożej łaski, jaki był jego udziałem, znaleźć można w
znamiennych słowach zamieszczonych w jednej z dewocyjnych
książek, którą napisał:
Znaliśmy człowieka, który przez nieszczęśliwe szkolne wychowanie żył długo
bez pamięci na Boga. Jednego razu, zostając w samotności u c z u ł
d o t y k a l n i e , jakby Oblicze Boże na nim spoczęło i wtedy odezwał się słowy
dawno nie powtarzanymi: „Ojcze nasz". Odtąd wiara powoli i coraz bardziej
wracała do jego serca i w końcu przywiodła do poświęcenia się Bogu na służbę.
Zetknięcie własnej małości z wielkością Boga i zwrócenie się Doń
„Ojcze nasz"... Ta świadomość „chodzenia przed Obliczem Pańskim"
nie opuści go aż po kres jego długiego życia. Na kilkanaście miesięcy
przed śmiercią, w 1915 roku, gdy wokół klasztoru w Nowym Mieście
nad Pilicą huczały strzały armatnie zbliżającego się frontu,
rekapitulując swoje z górą osiemdziesięcioletnie życie - pisał:
Dopiero teraz przy huku armat poznałem, w jakim zaślepieniu zostawałem, i
zrozumiałem całą przepaść moich zbrodni, i nie mogłem wyjść z podziwu, jak
Bóg mógł mi udzielać tyłu łask, gdy ja nie obżałowałem dotąd starych grzechów.
Tłumaczę sobie, że Najsłodszy Zbawiciel litując się nade mną przyjął mój żal i
wyjednał mi przebaczenie i to mnóstwo łask darmo danych, obawiając się,
abym nie wpadł w rozpacz, poznawszy całą przepaść swojej nicości.
I jeszcze jeden rys przeżytego w więzieniu nawrócenia: całkowite
zawierzenie Maryi. Gorące nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny
cechowało w owych - jakże trudnych
11
dniach - matkę młodocianego więźnia Cytadeli. W swoim „Notatniku"
stwierdził:
Matka Boża, ubłagana przez moją Matkę, bo sam nie myślałem o poprawie,
przyczyniła się do Pana Jezusa, iż przyszedł do mnie do celi więziennej i
łagodnie mnie do wiary przyprowadził.
Wacław nie mógł wiedzieć, czy kiedykolwiek powróci do swoich, nie
wiedział także, że po pół roku od pamiętnego przeżycia nagle otworzą
się przed nim bramy więzienne, ale właśnie te miesiące samotnego
trwania przed Obliczem Pana w izolatce więziennej położyły mocny
fundament dla jego życia modlitwą, bo jak sam pisał: „Odtąd całą
gorycz więzienia tak mi Bóg odjął, że mi się ono w raj zamieniło. Tam
pokochałem samotność i rozpocząłem życie duchowe".
W niedzielę Męki Pańskiej (27 III 1847 r.) niespodzianie otworzyły
się przed nim bramy Cytadeli. Powrócił na trzeci rok studiów. Ten
osiemnastoletni chłopak osiągnął już wówczas znaczny stopień
dojrzałości chrześcijańskiej, a także usłyszał wezwanie: „Pójdź za
Mną". Odnalazł przyjaciela w Janie Drewaczyńskim, studiującym
malarstwo w Szkole Sztuk Pięknych, i wspólnie z nim zamieszkał.
Życie ich wprawdzie rozdzieliło, ale przyjaźń pozostała, gdyż
późniejszy gorliwy tercjarz dominikański w Rzymie, nazywany
polskim „Fra Angelico", do końca życia korespondował z przyszłym
kapucynem. On to też zapewne zetknął go z kapłanem, który miał się
stać przez całe dziesięciolecia jego kierownikiem duchownym - o.
Leszczyńskim - kapucynem, z którym Drewaczyński się przyjaźnił.
Leszczyński - absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, „bałaguła"
podolski, żołnierz powstania listopadowego.
12
któremu udało się bez represji powrócić do swego majątku, człowiek
szerokich horyzontów myślowych i dużej kultury intelektualnej -
późno odkrył wezwanie Boże. Nie mogąc wstąpić do kapucynów tzw.
prowincji ruskiej, gdyż na „ziemiach zabranych" po represyjnej
kasacie klasztorów w 1832 roku przyjmowanie do nowicjatów zostało
bądź wstrzymane, bądź ostro ograniczone - w 1844 roku zgłosił się do
kapucynów w Warszawie. Gdy młody Wacław zetknął się z nim około
połowy 1847 roku, Leszczyński był już poszukiwanym kierownikiem
duchownym i wziętym kaznodzieją. Spowiednik potwierdził powołanie
Wacława, ale polecił mu jeszcze czekać. Powrócił on więc na studia w
roku akademickim 1848/49, ale już ich nie dokończył. 18 grudnia 1848
roku zgłosił się do furty nowicjackiej w Lubartowie.
Dziesięć dni wcześniej, w dniu Niepokalanego Poczęcia NMP,
przeżył kolejne rozdarcie - dramatyczne pożegnanie z matką we
Włocławku, które obydwoje długo zachowają w pamięci.
Każdy dzień prowadzi ku świętości
Gdy patrzy się na drogę brata Honorata (takie imię zostało mu
nadane przy obłóczynach 21 grudnia 1848 r.) z perspektywy jego
68-letniego życia zakonnego - uderza, aż po kres jego dni zachowanie
świeżości powołania i traktowanie go w sposób konsekwentny aż do
końca, a także głęboka wdzięczność Bogu i wspólnocie, połączona z
nieustannym
poczuciem
własnej
niegodności.
Pierwsze
dwudziestolecie swej drogi zakonnej tak podsumował:
13
Od czasu, jak nieprzebrane miłosierdzie Pańskie wyświadczyło mi tę łaskę, o
której nigdy bez łez serdecznych pomyśleć nie umiem, że mnie obrzydłego,
cielesnego i grzesznego na Służbę swoją świętą powołać raczyło, głos ten jeszcze
żywiej i bez przerwy w sercu swoim czuję.
Zgłaszając się do kapucynów, chciał być braciszkiem zakonnym.
Przełożeni zdecydowali inaczej. Swoje kapłaństwo traktował jako
osobną wielką łaskę, niespłacalny dług wobec Bożego miłosierdzia i
wezwanie do jednania ludzi z Bogiem. Święcenia prezbiteratu
otrzymał 27 grudnia 1852 roku w Warszawie - po przejściu kolejnych,
choć skróconych (ze względu na jego wykształcenie ogólne) stopni
studium wewnątrzzakonnego.
Przepisy zakonne, a zwłaszcza regułę franciszkańską traktował
zawsze z najgłębszą powagą. Z natury sumienny i systematyczny, nie
obdarzony błyskotliwym intelektem, ale z wyraźnie ścisłym umysłem -
mógł zboczyć w kierunku powierzchownej pedanterii - w której litera
prawa góruje nad duchem. Tak się jednak nie stało, ponieważ od
momentu, gdy jako dziewiętnastoletni chłopak został nowicjuszem -
postawił na całkowite oddanie. Wymogi zakonne były dlań pomocą i
barierą oraz wsparciem w drodze do Boga. Bolał nad tym, że kapucyni
obecni na ziemiach polskich trzeci wiek -nie wydali ze swych szeregów
żadnego świętego. Nie uznając połowiczności, pragnął tym świętym
zostać. W tym pragnieniu nie było jednak cienia pychy czy
zarozumiałości, nieustannie bowiem miał świadomość swej grzeszności
i nicości, której dna dane było mu dotknąć w murach Cytadeli war-
szawskiej. Świętość pojmował jako stałe świadectwo, czym jest Bóg, a
czym jest człowiek.
Wczytując się w jego notatki duchowe można prześledzić,
14
jak dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku, przez wszystkie 68
lat życia zakonnego - nieustannie do świętości dążył, jak ją mozolnie, z
żelazną konsekwencją zdobywał, stale świadom relacji: Bóg - człowiek.
Droga jego życia wewnętrznego nie była pasmem wzlotów i
uniesień. Całe łata przeżywał poczucie pustki i oschłości w modlitwie,
ale trwał. Cechowała go twarda, nieustępliwa walka z naturą, aż do
ostatniego „consummatum est" - wykonało się, żmudnego,
codziennego borykania się z samym sobą na drodze szarej
powszedniości zakonnej, na drodze odcięcia po kasacie 1864 roku od
zewnętrznych form apostołowania, na drodze ukrycia. Owo borykanie
nie było sztuką dla sztuki, ale codziennie stawało się wymiernym
wyrazem jego miłości Boga, „który pierwszy nas umiłował".
Podsumowanie jego życia zakonnego znaleźć można w zapiskach
pochodzących z 1915 i 1916 roku, gdy znękany chorobami starzec -
dogorywał:
Bóg tak nas ukochał, że chciał nam oddać samego siebie, abyśmy Go
posiadali jako swoją własność. Nie chciał ograniczyć swej miłości. Większej nad
tę nie mógł okazać. W Nim wszelkie dobro. „Omne bonum - extra quod nullum
bonum. Fecisti nos ad se" ( św. Augustyn) . . . W Królestwie niebieskim każdy
ma wyznaczone miejsce, nie wedle urzędu itp., ale według stopnia doskonałości
miłości; a gdzie miejsce tych, którzy nienawidzą Boga?
U końca etapu jego głośnej pracy apostolskiej w Warszawie, gdy w
czasie trwającego powstania styczniowego (którego klęska przyniosła
kasatę zakonów) odprawiał osobiste rekolekcje, ów okres aktywności i
powodzeń duszpasterskich tak podsumował w swoim „Notatniku":
15
Dawniej pragnąłem być uniwersalnym i niepokoiłem (się), choć wszystko
chwytałem, dziś nic nie umiem - i jestem spokojny".
A dalej stwierdzenie, które odsłania nam rąbek tajemnicy jego
duszy:
Będę pamiętał wychodząc z klasztoru, że wychodzę od Chrystusa, idę -do
Chrystusa i do Chrystusa wracam - jako Chrystusowy.
Niemniej przeciążenie wieloraką pracą duszpasterską odczuwał
jako groźbę uszczerbku dla swego życia wewnętrznego. To, czego jako
duszpasterz i kierownik duchowny wymagał od innych, konfrontował
z własną postawą zakonną i kapłańską. W czasie ostatnich dorocznych
rekolekcji odbytych w Warszawie w 1864 roku szczerze się modlił, aby
prowincjał, wizytujący poszczególne domy, przeznaczył go na
prowincję. Wizytacja, która przyniosła mu nakaz nieopuszczania pla-
cówki w Stolicy, odbyła się na parę dni przed listopadową likwidacją
klasztoru warszawskiego, której nikt ani nie przypuszczał , ani się nie
spodziewał.
Trwać w miejscu wyznaczonym przez Opatrzność
w
trzydziestym piątym roku życia, w pełni rozmachu swych
duszpasterskich poczynań o. Honorat - mając do wyboru dalszą
owocną działalność w Galicji, która niebawem zyskała prawa
autonomiczne, łub też mogąc podjąć działanie wśród wychodźstwa -
zdecydowanie wybiera status internowanego w tzw. etatowym
klasztorze, nieustannie inwigilowanym i skazanym na powolne
wymieranie. Jego zdecydowana postawa zaważyła na podobnych
decyzjach wielu współbraci. Dla siebie i dla swego zakonu jako
najistotniejsze widział
16
ś w i a d e c t w o t r w a n i a w życiu wspólnotowym. Nie chodziło o
zewnętrzne zachowywanie reguły, ale o dochowanie wierności
powołaniu w okolicznościach, jakie wyznaczała Opatrzność Boża. Ten
człowiek, kipiący inicjatywą, do którego garnęły się dziesiątki, a nawet
setki ludzi, których potrafił łączyć między sobą, przebywając w
„potrzasku" zakroczymskiego klasztoru, do którego zostali wywiezieni
kapucyni z Warszawy, nie przeszedł tym razem depresji, którą można
obserwować tak u ludzi skazanych na długotrwałe więzienie (a
przecież więzienia doświadczył), jak i u osób, które przechodząc na
emeryturę załamują się psychicznie, ostro odczuwając odsunięcie na
margines życia czynnego.
Będąc w pełni sił witalnych, był równocześnie świadom, że każdy
dzień jest „zadany" przez Boga do przeżycia i że każdy niesie osobne
wyzwanie, na które trzeba odpowiedzieć wiernością. W jego zapiskach
z łat po tej nagłej zmianie sposobu życia próżno by szukać śladów
rozgoryczenia czy poczucia wykorzenienia. Należąc do grupy
„młodszych" zakonników - stopniowo staje się dla współbraci
przywódcą w dziele p r z e t r w a n i a . Nie szukając nadzwyczajnych
dróg do budowania świętości własnej i tej w wymiarze wspólnotowym -
wykorzystuje drobne cegiełki, jakie mu przynosi niełatwa codzienność
życia zakonnego, którego istotę przez lat parę usiłowano zdeformować,
narzucając z zewnątrz niegodnego przełożonego - denuncjatora. A
potem przychodzą lata stopniowego kurczenia się wspólnoty:
sekularyzacja, emigracja, choroby a także zgony. Szczególnie silnie
przeżył śmierć swego kierownika duchownego o. Prokopa Lesz-
czyńskiego (1895 r.) - już po przeniesieniu do klasztoru w Nowym
Mieście nad Pilicą.
17
Odcięty - przyciągał łudzi do swego konfesjonału. Na wielkie
wyzwania epoki, potrzeby społeczności polskiej, pogrążonej w
marazmie
i
ulegającej
szczególnie
uciążliwym
represjom,
prowadzącym do zniewolenia, patrzył przez pryzmat dusz ludzkich
szukających Bożych dróg. I to go uchroniło od zasklepienia, od
wykorzenienia z polskiej rzeczywistości.
W zewnętrznie najbardziej niesprzyjających warunkach zrodziła
się myśl, która zaowocowała potrzebą realizacji: odnowić wszystko w
Chrystusie - restaurare omnia in Christo! Żeby nastąpiła prawdziwa
o d n o w a , w całym przekroju społecznym trzeba życia prawdziwie
chrześcijańskiego, trzeba ś w i a d e c t w a .
Owo dawanie świadectwa Honorat zaczynał od samego siebie,
codziennie
odnajdując
nowe
możliwości
realizowania
rad
ewangelicznych, wyrażających się w trzech ślubach zakonnych:
posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Człowiek żelaznej woli i
konsekwencji nie poddał się, gdy zaczęły mu dokuczać choroby i wiek.
Dożył późnej starości, do końca pozostał człowiekiem niezwykłym w
swej prostocie, prawości, pracowitości oraz ofiarności. Zachował
głębokie poczucie służby i jasne widzenie potrzeb ludzkich - i tych
duchowych, i tych powszednich, prozaicznych. W codziennym trwaniu
przed Bogiem (doszedł do perfekcji w powtarzaniu aktów strzelistych),
zaparciu i umartwieniach - stał się praktyczną wykładnią
franciszkanizmu dla czasów, w których żył. A żył w perspektywie
wieczności, starając się nie zmarnować ani chwili z tych długich lat,
które mu były dane do przeżycia. Jego dążenie do świętości było na
trwałe zespolone z najbardziej autentycznym poczuciem własnej
grzeszności. Jeszcze na łożu śmierci wyznawał, że mieli pośród siebie
największe –
18
go grzesznika i było to wyznanie dogłębnie szczere. Świadomość
własnej małości pozwalała mu, mimo gigantycznego dzieła, jakiego
dokonał - uważać siebie za „sługę nieużytecznego", w najgłębszym
sensie tego ewangelicznego określenia. Ale właśnie dlatego nie
przerażała go jego własna ograniczoność, potrafił ją przyjąć, z nią się
oswoić.
Całego siebie i wszystko, co robił, zawierzył Maryi. Jego duchowość
można określić mianem chrystocentryzmu maryjnego. Ubiegłowieczne
formy pobożności przywiązywały dużą wagę do jej cech zewnętrznych,
do przynależności do bractw i stowarzyszeń pobożnych. Ojciec
Honorat należał do kilku z nich i gorliwie odmawiał przepisane
modlitwy, nosił szkaplerz Bractwa Serc Jezusa i Maryi. Zewnętrzne
oznaki czci w drodze życia wewnętrznego doprowadziły o. Honorata
do całkowitego oddania się w ręce Matki Bożej w 1867 roku przez akt
„niewolnictwa", na wzór św. Ludwika Grignon de Montfort. Ale i ten
akt posiada również charakter chrystocentryczny, gdyż w notatkach
duchowych Honorata zatytułowany jest: „Poświęcenie siebie samego
Jezusowi Chrystusowi Mądrości Wcielonej - przez ręce Maryi".
Przypuszczalnie stanowił on ważny etap na jego drodze ku Bogu.
Streszczał się w często, a właściwie nieustannie powtarzanym akcie
strzelistym: „Tuus sum ego et omnia mea Tua sunt".
Gdy śledzi się zapiski osobiste o. Honorata, widoczne jest, jak rok
po roku żywe nabożeństwo ku czci Matki Bożej przeobraża się w
najgłębszy, synowski stosunek. Nową inspiracją stały się dlań
objawienia Matki Boskiej w Gietrzwałdzie na Warmii w 1877 roku.
Przyjął je jako specjalną łaskę oraz przesłanie do społeczności
Polaków. Poprzez swe dzieło
19
zgromadzeń ukrytych starał się, aby zobowiązania płynące z owego
przesłania były realizowane.
Jedną z ostatnich radości jego życia, w ciężkim okresie opuszczenia,
gdy całe dzieło jego środowiskowego apostolatu było zagrożone, gdy
sam był już unieruchomiony przez chorobę nóg - było skuteczne
przyczynienie się do ustanowienia odrębnego święta Matki Boskiej
Częstochowskiej - nieodłącznie związanego z pamiętnymi ślubami
Jana Kazimierza. W grudniu 1905 roku przypadała 250 rocznica
odstąpienia Szwedów spod Jasnej Góry, a 1 kwietnia 1906 roku taż
sama rocznica uroczystego ogłoszenia przez króla w imieniu narodu
-Maryi Królową Polski. W okólniku Bożonarodzeniowym z 1905 roku,
skierowanym do podległych mu zgromadzeń ukrytych, pisał:
Gdyby cały nasz naród zebrał się u stóp Matki Bożej Częstochowskiej,
gdyby z każdego zakątka naszej ziemi i każdego stanu wysłać tam gorliwych
posłów, którzy by odnowili śluby Jana Kazimierza i przypomnieli Najświętszej
Obronicielce naszej dowody Jej cudownej opieki, i gdyby przyrzekli ogólne
n a w r ó c e n i e nasze do Boga i do Jej Niepokalanego Serca - byłby to sposób
najskuteczniejszy zapewnienia sobie prędkiego u Pana Jezusa ratunku. Byłby
to pochód wspaniały, godny Polaków, miły Bogu i ludziom. Zachęcajmy
wszystkich do tego na wszelki sposób...
Święto Matki Bożej Jasnogórskiej po raz pierwszy było obchodzone
(z pozwoleniem Stolicy Apostolskiej) w dniu 29 sierpnia 1906 roku.
Gdy pod koniec życia sił nie stało, aby pełnić posługę w
konfesjonale, o. Honorat obok pracy nad historią św. Franciszka i jego
naśladowców podjął ogromny trud napisania - wielotomowego w
zamierzeniu - dzieła zatytułowanego „Czym jest Maryja", mającego
być rodzajem zbioru wiedzy
encyklopedycznej o Matce Bożej. Uważał je za swoją publiczną
modlitwę i testament maryjny. Nie dostawało mu talentu pisarskiego.
Z całą pokorą pogodził się z myślą, że z liczącego około 30 tysięcy stron
rękopisu wyszła drukiem drobna tylko cząstka, traktując swój trud
jako materiał, który może komu innemu posłuży. W swym „Notatniku
duchowym" z całą pokorą zapisał:
Już tego jednego tylko pragnę, abym byt d o b r y m z a k o n n i k i e m , a
resztę zostawiam Panu Jezusowi i Matce Bożej do Ich woli. Oni znają moje
pragnienia, jak bym chciał opowiedzieć ludziom oną miłość Bożą, jaką
poznałem, i jak bym chciał Ich obznajomić z wielkością Maryi, ale nie mając
dostatecznych do tego zdolności nie śmiem upraszać o pomoc do tego... Może
Pan Bóg tego nie chce, może znajdzie kogo lepszego, zdolniejszego.
Dla o. Honorata było niesłychanie ważne, czego w danym czasie, w
dniu danym mu do przeżycia Bóg chce od niego, czego od niego
oczekuje i jak na owe oczekiwania ma odpowiedzieć.
21
II. Wymiar życia we wspólnocie zakonnej
Franciszkanizm kapucyński
Wacław Koźmiński wybrał kapucynów, najsurowszą spośród
czterech gałęzi wspólnot franciszkańskich obecnych na ziemiach
polskich. Nie był to wybór przypadkowy. Był to bowiem zakon, który
najwcześniej w Królestwie - po pierwszych dziesięcioleciach okresu
zaborowego, które przyniosły obniżenie liczby powołań oraz niejakie
rozprzężenie w zakonach - podjął od roku 1836 (czyli w
niesprzyjającym okresie represji po powstaniu listopadowym) -
konsekwentne dzieło reformy wewnętrznej. Kapucyni - najmniej liczni
ze
wszystkich
grup
franciszkańskich w Polsce, najpóźniej
sprowadzeni, bardzo szybko wrośli w polską rzeczywistość religijną i
chociaż pierwsza prowincja polska powstała dopiero w XVIII wieku, w
okresie rozbiorowym wysunęli się na czoło oddziaływań
duszpasterskich, wykazując wielorakie zaangażowanie i gorliwość.
W „erze paskiewiczowskiej", gdy drastycznemu ograniczeniu
uległa organizacyjna działalność Kościoła, gdy systematycznie
likwidowano całą strefę publicznego i samorządnego życia polskiego,
gdy wreszcie w kraju zabrakło całych rzesz elit męskich (emigracja,
zsyłki) - odpowiedzialność za przekazywanie szeroko pojętego
dziedzictwa polskiego przeniosła się - szczególnie w zaborze rosyjskim
- w sferę życia pry –
22
watnego. W owej sferze „domowego ogniska" wiodącą rolę odgrywały
kobiety, „matki-Polki" z Mickiewiczowskiego przesłania. Właśnie
kapucyni byli jednymi z pierwszych, którzy zrozumieli znaczenie
oddziaływania na kobiety, które podejmowały odpowiedzialność za
przekazywanie
młodemu
pokoleniu niezbywalnych wartości
religijnych, moralnych oraz narodowych, a także tworzyły opinię
publiczną, która z prywatnej, domowej oraz salonowej przekształcała
się w szerszą i posiadała wymiar narodowy. Dlatego w duszpasterskich
zaangażowaniach o. Honorata tak ważne miejsce zajmuje
oddziaływanie na kobiety.
Wacław Koźmiński wybrał zgromadzenie nie tylko stojące najwyżej
pod względem obserwancji zakonnej, £de również wspólnotę
wykazującą się bardzo znaczną gorliwością duszpasterską w duchu
franciszkańskim. Nie była to wspólnota nastawiona na oddziaływanie
intelektualne, ale na szeroki wachlarz kontaktów, w tym więzów
kierownictwa duchowego. Ułatwiło to kapucynom zrozumienie wielu
najważniejszych potrzeb epoki, na co odpowiedzią stało się tworzenie
nowych form aktywności religijnej, bądź też wypełnianie tradycyjnych
form nową treścią.
W okresie, gdy dziewiętnastoletni Koźmiński prosił o przyjęcie do
zakonu, była to wspólnota w pełni reformy i wyróżniająca się
żarliwością religijną.
Wśród współbraci
"Jedną z charakterystycznych cech zakonów franciszkańskich,
wyraźnie widoczną wśród kapucynów polskich, był duch rodzinny,
nadający specyficzny charakter surowej asce –
23
zie zewnętrznej. Wyrażał się on między innymi nawet w tym, że
obsada danego domu zakonnego nosiła nazwę „familii".
Brat Honorat przeszedł kolejno stopnie formacji zakonnej i
kapłańskiej w Lubartowie (nowicjat) oraz w Lublinie i Warszawie
(domy studyjne). Ze względu na posiadaną maturę i prawie ukończone
studia budowlane zwolniony został częściowo z niższych stopni
kształcenia zakonnego, mających także charakter ogólnokształcący.
Uroczystą profesję wieczystą złożył 18 grudnia 1850 roku w Lublinie.
Na pierwsze łata po jego ślubach zakonnych przypadł trzyletni okres
regresu w dziele reformy, ze zdominowaniem kapituły prowincji przez
grupę zwolenników złagodzenia rygorów reformy zakonnej. Ale
właśnie początki kapłaństwa o. Honorata zbiegły się z kolejną
reelekcją na urząd prowincjała, twórcy odnowy wspólnoty - o.
Beniamina Szymańskiego, który szybko dostrzegł żarliwość
duszpasterską oraz zdolności młodego neoprezbitera. Powołał go więc
na swego sekretarza. Honorat sekretarzował również i następnemu
prowincjałowi - po odejściu Beniamina Szymańskiego na urząd
ordynariusza diecezji podlaskiej. Skąpe są wiadomości o tym, czy i jak
o. Honorat sprawdził się jako wykładowca teologii na studium
zakonnym. Zresztą, coraz więcej przybywało mu zewnętrznych zajęć
duszpasterskich.
Duszpasterskie zaangażowania wspólnotowe
z
prac wspólnotowych wczesnych lat jego życia zakonnego trzeba
wskazać na posługę kaznodziejską i na udział w tzw. „misjach
ludowych". Była to forma intensywnej katechizacji w jednym z
kościołów parafialnych, do którego zapraszał
24
bądź kolator, bądź proboszcz. Nauki misyjne trwały od kilku dni do
dwóch a nawet trzech tygodni. Ściągali na nie ludzie i z sąsiednich
parafii. Ta forma podstawowego nauczania chrześcijańskiego
upowszechniła się w drugiej połowie XVIII wieku, stając się szczególną
domeną jezuitów oraz zakonów żebrzących. W okresie rozbiorów
ograniczana - podupadła, a w łatach stanu wojennego, łatach
wielkorządztwa Paskiewicza, praktycznie przestała istnieć. Właśnie
kapucyni u schyłku życia „Księcia Warszawskiego" otrzymali kilka
pozwoleń na misje, później wykorzystywali lata „odwilży", jakie
nastąpiły po zakończeniu wojny krymskiej.
Młody Honorat brał udział w misjach na Podlasiu, misjach o
szczególnym znaczeniu dla męczeńskiej przyszłości tego terenu,
zamieszkanego przez ludność mieszaną: katolicką i unicką, która
wspólnie w nich uczestniczyła.
Kapucyńskie ekipy misjonarskie były tworzone spośród za-
konników różnych klasztorów prowincji i dobierane starannie.
Zaliczenie do takiej ekipy młodego kapłana zakonnego stanowiło
rodzaj promocji.
Innym zaangażowaniem duszpasterskim, które kapucyni pełnili
jako wspólnota - była posługa duchowa w więzieniach, przejęta po
skasowaniu jezuitów. Między innymi kapucyni obsługiwali sławną
Cytadelę. Honorat wielokrotnie przechodził już jako kapłan przez
bramę więzienną, która się niegdyś za nim zatrzasnęła.
Lata 1861-1864 przyniosły wiele cierpień, poniewierki, zsyłek oraz
wyroków śmierci. Kapucyni byli coraz częściej wzywani do
najtrudniejszej służby kapłańskiej - do posługi skazańcom.
W tym miejscu wypada dotknąć stosunku o. Honorata do wydarzeń
powstańczych w wymiarach jego życia wspólnoto –
25
wego. Polska prowincja kapucynów wykazała się najwyższym spośród
zakonów Królestwa Kongresowego zaangażowaniem patriotycznym,
tak w czasie manifestacji, jak i w powstaniu styczniowym. Spośród 119
zakonników (łącznie z konwentem krakowskim, który należał do tej
prowincji) aż 62 było represjonowanych za „sprzyjanie buntowi", na
dwu zakonnikach wykonano wyroki śmierci.
Honorat Koźmiński nie entuzjazmował się manifestacjami
religijno-patriotycznymi, wyrażając obawy przed instrumentalizacją
narodową religii. Przeciwny był też zrywowi zbrojnemu. Jego logiczny
„architektoniczny" umysł jasno oceniał sytuację, przewidywał
straszne skutki represyjne przy takiej dysproporcji sił i braku
przygotowania. Prawdziwy patriotyzm polegał według niego nie na
zrywach czy gestach, lecz na konsekwentnych czynach, wszelkimi
sposobami zmierzających do praktycznego realizowania ducha
Ewangelii tak na płaszczyźnie ekonomicznej i społecznej, jak i
narodowej. Lojalistą nigdy nie był. Rozbiory i tłumienie dążeń
wolnościowych uważał za zbrodnię popełnioną na narodzie. O
zniknięciu państwa polskiego z mapy Europy tak się w jednej ze swych
rozprawek wyraził:
(...) była to w dziejach świata grabież niesłychana, wołająca o pomstę do
nieba i o obronę do całej Europy. Bo o jakiż to kraj chodziło? O kraj, który w
swoim czasie był najpotężniejszy i największy ze wszystkich krajów chrze-
ścijańskich, który najwięcej przysłużył się całej Europie, będąc murem obron-
nym od napaści Turków i Tatarów, przez co pozwalał innym krajom urządzać
się społecznie, rozwijać przemysł, handel; kraj, który wsławił się rycerstwem
swoim nad wszystkie narody i któremu całe chrześcijaństwo winno swoje
ocalenie (...) kraj, który nigdy nie był zaborczym, ale raczej apostołem wolności
i dlatego państwom dążącym do samowładztwa i tyranii niedogodny.
26
Budowniczemu w zakonnym habicie chodziło o to, aby naród
skonsolidował się wewnętrznie, wypełnił swą dziejową misję chorążego
wolności i stał się naprawdę zdolny do suwerenności. Gdy pod koniec
życia przeżywał wraz z całym społeczeństwem nadzieje obudzone w
1905 roku, zwrócił się z apelem do podległych mu zgromadzeń, który
odzwierciedla, jak widział drogę do wolności:
Bądźcie wierne powołaniu swemu, starajcie się o świętość, a zobaczycie, że B
ó g bez jednego wystrzału przywróci P o l s k ę .
Trwanie przy wartościach oraz wyciąganie do końca wniosków z
powołania zakonnego - w tym widział swoją służbę Ojczyźnie.
Z brutalną i krwawą rzeczywistością powstania o. Honorat zetknął
się przez pryzma*; potrzeb ludzkich i wielkiego cierpienia. Spełniał
ową najtrudniejszą posługę - dysponowanie skazanych na śmierć.
Pośród bardziej znanych osób - towarzyszył aż do końca: Ludwikowi
Jaroszyńskiemu
-
dwudziestodwuletniemu
czeladnikowi
krawieckiemu, zamachowcy na życie wielkiego księcia Konstantego
Mikołajewicza; własnemu współbratu - o. Agrypinowi Konarskiemu, a
także trzydziestodwuletniemu Janowi Jeziorańskiemu - komisarzowi
ekspozytury powstańczej, straconemu wraz z Trauguttem 5 sierpnia
1864 roku. Obraz kapucyna z krzyżem, towarzyszącego skazanym
wiezionym na wózkach na miejsce kaźni, wrósł w panoramę ówczesnej
Warszawy. Trwanie aż po kres przy tych, którzy płacili swym życiem
Ojczyźnie! O dramatyzmie przeżyć o. Honorata świadczą zapiski
tyczące dysponowania na śmierć Jaroszyńskiego oraz o. Konarskiego
(bynajmniej nie wzorowego zakonnika), który dojrzał do głęboko
chrześcijańskiego przy –
27
jęcia śmierci i urósł do symbolu męczennika narodowego w habicie.
Nazwisko Jana Jeziorańskiego figuruje w „Notatniku", o. Honorata w
spisie intencji specjalnych, w których modlił się w czasie sprawowania
Mszy św. do końca swych dni. Ten poniewierany i bity w więzieniu
człowiek w pewnym momencie załamał się i zaczął zeznawać, nikogo
jednak nie wydając, a całą „winę" biorąc na siebie; potem zeznania od-
wołał. Wyrok śmierci go zaskoczył, zostawiał dwie córeczki i żonę w
ciąży. Opatrzność zesłała mu kapłana, który sam doświadczył, czym
jest Cytadela. W liście pożegnalnym do żony widnieją słowa
przebaczenia dla katów. Umierał bowiem z podobnym nastawieniem
jak tracony razem z nim Rafał Krajewski, który w ostatnim
przesłaniu, w słowach przeznaczonych dla najbliższych, napisał
między innymi:
z
upadłej sprawy - Ojczyźnie
Zostawmy posiew przyszłości, Gdy
krwi nie stało - w spuściźnie Oddajmy
na siew swe kości. Siew dla przyszłości
rozpleni. Kto szubienicę w Krzyż
zmieni.
Siew dla przyszłości - to był również rdzeń przemyśleń o. Honorata.
O autentyczność własnego życia zakonnego
Lata przed kasatą klasztorów z końca 1864 roku były w życiu o.
Honorata wypełnione aż po brzegi wielopłaszczyznową działalnością
duszpasterską. Młody kapłan i zakonnik był nie tylko szybki w
działaniu, ale i w reakcjach. Często - poruszony do głębi cudzą niedolą
- potrafił płakać pod wpływem
28
silnej emocji. Oddany bez reszty innym, ciągle dyspozycyjny;
wydawać by się mogło, że nie staje mu czasu na własne życie
wewnętrzne. Nie dał się jednak opanować aktywizmowi. Już wówczas,
gdy jego praca przynosiła widoczne efekty, wiedział, że jest tylko
narzędziem i „sługą nieużytecznym". Żeby być narzędziem czystym w
ręku Bożym, dążył w sposób niezwykle konsekwentny do prawdy w
sobie. Skądinąd owo dążenie do prawdy w sobie i w innych, jedna z
cech charakterystycznych osobowości o. Honorata, było również
źródłem jego weredyczności, która nie zawsze przysparzała mu przy-
jaciół.
W tym najbardziej czynnym okresie swego życia nieubłaganie
zwalczał w sobie to, co uważał za zakłamanie. Widoczne jest to w jego
zapiskach duchowych. A więc potrzeba dogłębnego posłuszeństwa
zakonnego, a nie tylko pozornej uległości, nieszukanie zadowolenia z
podjętych działań. A wielość dzieł, których był inicjatorem, coraz
więcej osób zawierzających mu kierownictwo nad sobą - mogły
rzeczywiście przewrócić w głowie młodemu zakonnikowi. Urywane
zdania pisane z pośpiechem w „Notatniku" oddają walkę o autenty-
czność zawierzenia się Bogu:
Spustoszenie duszy bezowocne krzątanie. ( . . . ) Jak można nie radzić się
Boga w kierowaniu Ludem Bożym? Pan Bóg tych, których powołał, nie od razu
napełnił Duchem Świętym.
To zaślepienie dobrowolne, gdy myślimy i mówimy, że nie umiemy; bo jak
bez łaski Bożej nikt nic, tak przy pomocy Bożej i pracy - wszystko.
Jakże pyszny jestem, najpyszniejszy ze wszystkich, takem przejęty i wro-
śnięty w pychę, że nie mogę nawet pojąć swej złości w tym. Tchórzostwo moje
do dobrego- nazwane było pokorą. Bojaźń pracy, trudów, upokorzeń,
zawstydzenie - zniechęcały mnie do wszystkiego.
29
I to pisał człowiek, który sypiał po 2 - 3 godziny na dobę, dnia mu
bowiem nie starczało; który do ostatka wyczerpany fizycznie,
zagrożony gruźlicą, zmęczony również psychicznie, przygnieciony
troskami ludzkimi - nocami trwał na modlitwie. O tym wiedział, że
„Bóg jest Miłością" i że jeżeli nie będzie szukał siebie - nic nie będzie
przypadkowe.
Konieczność trwania I świadectwa
Likwidacja
klasztorów, przygotowywana tajnie - spadła
nieoczekiwanie. O godzinie dwudziestej drugiej, w pierwszą niedzielę
Adwentu, 27 listopada 1864 roku wszystkie przeznaczone do
zamknięcia klasztory zostały otoczone przez wojsko z przygotowanymi
podwodami. Podobnie i klasztor kapucynów na Miodowej - uważany
za jeden z głównych rozsadników „polskiego buntu' . „Wola
Najjaśniejszego Pana" wyrażona w specjalnym „ukazie" musiała
zostać przetłumaczona na język polski, gdyż niewielu zakonników
rozumiało język urzędowy. Zakonom dano do wyboru: wyjazd z
jednostronnym paszportem i pensją za granicę bądź wywiezienie w
nieznanym kierunku, czyli internowanie w tzw. „klasztorze
etatowym". Dwóch starych i chorych zakonników nie nadawało się do
transportu. Nie starczyło nawet ciepłej odzieży dla wszystkich. Ku
zaskoczeniu eskorty zakonnicy wzięli tylko brewiarze. Rosyjscy
żołnierze, widząc zziębniętych zakonników - dzielili się swymi
podkożuszkami. Konwój ruszył o trzeciej nad ranem - ku niewia-
domemu losowi. Dopiero na popasie w Jabłonnie zorientowali się, że
nie wywożą ich na Sybir. Pod wieczór dotarli do szczupłego klasztoru
kapucyńskiego w Zakroczymiu –
30
zupełnie tym zaskoczonego, gdyż tamtejszych zakonników nikt o tym
nie powiadomił.
Rygory stanu wojennego nie pozwalały na kwestę, z której
tradycyjnie żyli kapucyni, wierni franciszkańskiemu ubóstwu. Od razu
dała się odczuć ciasnota budynku nie przystosowanego do przyjęcia
około 30 osób (oprócz kapucynów wywieziono 2 trynitarzy). Na
utrzymanie zakonnika przeznaczono 40 rubli rocznie „pensji
rządowej".
Nowa rzeczywistość faktycznego internowania wydawała się nie
mieć żadnych perspektyw. I właśnie w tej sytuacji zjawił się wysłannik
władz proponując (po paru tygodniach prowizorycznego bytowania w
biedzie) wyjazd wszystkim, którzy zechcą opuścić przeludniony
klasztor wraz z zapewnieniem darmowego paszportu, 150 rubli od-
prawy (prócz pokrycia kosztów podróży do wybranego miejsca za
granicą) oraz stałej pensji wypłacanej przez ambasadę rosyjską w
danym kraju. Pokusa była silna. Kapucyni bowiem byli świadomi, że
pozostanie oznacza skazanie się na wegetację połączoną z ucinaniem
systematycznym możliwości pracy duszpasterskiej, a przez zamknięcie
nowicjatów - skazanie się na powolne wymieranie. I w tym braku
perspektywy oddziaływania duszpasterskiego tkwiła większa udręka
niż w samym zamknięciu, niedostatku i ubóstwie. Gdy problem zaczęto
dyskutować - najostrzej wystąpił trzydziestopięcioletni wówczas o.
Honorat, właśnie ten człowiek zatrzymany niejako w pełnym biegu
swojej aktywności, który miał wszelkie powody, aby najdotkliwiej
odczuć nagłe odsunięcie od działalności apostolskiej i od kontaktu z
ludźmi. Miał on wtedy zawołać z całą mocą:
31
żaden nie wyjedzie! Tu nas Pan Bóg chce mieć, a więc tu pracować
będziemy!
Słowa jego zaważyły wiele, a przecież był jednym z młodszych
profesów i nie piastował wówczas żadnej funkcji przełożeńskiej.
Trzeba wielkiej wiary, żeby odczytać i zrozumieć wyzwanie Boże,
jakie niesie czas, jakie stwarzają okoliczności narzucone.
W niedługim czasie przed zakroczymską wspólnotą stanął inny
problem - mimowolnie uderzający w życie zakonne, które wybitniejsi i
gorliwi kapucyni - z o. Prokopem Leszczyńskim na czele - starali się w
całej pełni odbudować. Represyjna kasata rządowa znosiła podział na
prowincję oraz egzempcję, czyli samorządność klasztorów w stosunku
do biskupa. Podporządkowane one zostały ordynariuszom diecezji.- W
przypadku Zakroczymia - diecezji płockiej. Rządził nią ugodowo
nastawiony wobec władz rosyjskich bp Wincenty Chościak-Popieł (w
parę łat później musiał powiedzieć swoje kościelne non possumus -i
został z diecezji usunięty). Troszcząc się o byt materialny zakonników,
zaproponował im przejście do pracy duszpasterskiej w parafiach;
wyraził niezadowolenie z ich sprzeciwu.
Zakroczymska „familia" zakonna na przełomie lat 1864 i 1865 nie
była bynajmniej monolitem. Ścierały się w niej dwie orientacje:
starszych zakonników, przebywających od łat w peryferyjnych
klasztorach, nawykłych do szeregu drobnych zwyczajów i ulg.
Niechętnie patrzyli oni na reprezentantów ostrzejszej obserwancji,
ukształtowanych w duchu reform zapoczątkowanych przez Beniamina
Szymańskiego. Musiało dochodzić do wcale niełatwych sytuacji, zanim
obie orientacje utworzyły jednolitą w jakimś sensie wspólnotę. A
okoliczności temu nie sprzyjały. Biskup Popiel ponawiał swą ofertę.
32
kilku zakonników, nie wytrzymując psychicznie zamknięcia,
sekularyzowało się i przeszło do pracy parafialnej, jednemu (nb.
synowi generała rosyjskiego) kazano opuścić klasztor, dając mu
jednostronny paszport, inny optował za wyjazdem, chcąc
duszpasterzować wśród wychodźstwa. Z czasem naciski ordynariusza
zelżały, gdyż władze rosyjskie nie chciały rozpleniania się „zarazy
kapucyńskiej" na terenie diecezji.
Przyszedł natomiast inny dopust w postaci narzuconego gwardiana
- konfidenta. Była to bardzo poważna próba rozsadzenia wspólnoty
zakonnej od wewnątrz. Trwało to przez sześciolecie 1871-1877. W
dodatku - na miejsce deportowanego biskupa Popiela administratorem
został ks. Wincenty Orzeszkowski, człowiek bez kręgosłupa, a
wizytatorem klasztorów mianowano ks. Józefa Dynakowskiego,
proboszcza nasielskiego, który przez cały czas sprawowania funkcji
zadręczał kapucynów.
W tych warunkach zewnętrznych Koźmiński dzień po dniu, tydzień
po tygodniu, mozolnie buduje własną świętość. Nie szuka dróg
nadzwyczajnych - jest obecny wśród współbraci. Klasztor jest
nieustannie inwigilowany. Gdy zabraniają o. Koźmińskiemu
wychodzić na ambonę kościoła klasztornego - pozostaje mu tylko
konfesjonał, do którego napływa coraz więcej penitentów,
przybywających
nawet Wisłą -z Warszawy. Raz jeszcze
przewartościowuje życie ukryte, zamknięte i obecność wspomagającą
we własnej wspólnocie. Skala uciążliwości znajduje odbicie w
notatkach duchowych Honorata. Pisał między innymi:
Trudne życie wspólne w odosobnieniu od świata. Powinniśmy uważać, że nas
szatan męczy, żeby nas rozpędzić. Jeśli przetrzymamy. Pan Bóg
33
nam pobłogosławi i wyjdzie to nam na oczyszczenie, postęp i utwierdzenie
zakonu naszego.
Popsuła nas pomyślność w Warszawie, życie wspólne stało się trudniejsze,
bo dawniej każdy swoim był zajęty.
Oczyszczające przeżywanie każdego dnia tak, aby złagodzić
wzajemne ścieranie, budowanie miłości w warunkach inwigilacji
zewnętrznej i wewnątrzwspólnotowej. Jak było to trudne, świadczy
inna zapiska:
Prosiłem gorąco przy Mszy Św., aby jedność i pokój opanowały nasz domek,
aby nas Pan Bóg już raz uwolnił od szatana niechęci!
Z natury systematyczny i uporządkowany, równego usposobienia,
Honorat musiał przeżywać wiele trudności, stykając się z mocnymi
indywidualnościami niektórych ojców, którzy, trzeba przyznać, w
miarę upływu łat - po prostu dziwaczeli. Trwanie w posługiwaniu
współbraciom postawił sobie jako ważną służbę. A przy tym
budowanie prawdy w sobie, budowanie pokory, zdobywanie
umiejętności patrzenia w tym świetle na własną duszę oraz dusze tych,
którzy coraz liczniej zgłaszali się do jego konfesjonału. I szukanie
pokoju Chrystusowego oraz uciszenia wewnętrznego wedle wezwania
skierowanego do Eliasza: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana" -
oczekiwanie na Pana, który nie był ani w wichurze rozwalającej góry i
druzgocącej skały, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, ale w szmerze
łagodnego powiewu (por. 1 Kri 19, 11-13).
W miarę upływu lat coraz potrzebniejszą stawała się w topniejącej
gromadce jego posługa samarytańska, przybywało chorych i
odchodzili kolejno. Wiele czasu zabierała o. Honoratowi opieka nad
cierpiącym na różne dolegliwości jego
34
ukochanym, choć bardzo wymagającym, kierownikiem duchownym -
o. Prokopem Leszczyńskim. Ten ostatni swoim autorytetem osiągnął,
że władze kościelne spowodowały zmianę narzuconego gwardiana.
Ojciec Prokop, po śmierci biskupa podlaskiego i wieloletniego
prowincjała, Beniamina Szymańskiego (zmarłego w klasztorze
łomżyńskim) - otrzymał z Rzymu uprawnienia komisarza generalnego,
z odpowiedzialnością nie tylko za kapucynów na terenie Królestwa, ale
i za klasztory z tzw. prowincji ruskiej, zlikwidowanej kasatą z 1832
roku.
Zakroczym, do którego ściągały coraz większe rzesze, na przekór
inwigilacji i obostrzeniom cisnąc się do konfesjonałów starzejących się
zakonników, a zwłaszcza do konfesjonału o. Honorata - nie przestawał
być ogniskiem życia religijnego. Wydawał się więc zagrożeniem,
zwłaszcza że stosunkowo łatwa była komunikacja z Warszawą -
statkiem parowym można było obrócić w ciągu jednego dnia. Trzeba
było umieścić tych „niebezpiecznych mnichów" na większym odludziu.
Wybór władz rosyjskich padł na klasztor kapucynów w Nowym
Mieście nad Pilicą, gdzie zostali deportowani w czerwcu 1892 roku.
Ojciec Honorat odbył tę drogę, wedle obyczaju franciszkańskiego -
pieszo. Już wówczas dawała znać o sobie utyłość, spowodowana złą
przemianą materii, której przyczyny należy szukać w wielogodzinnym
trwaniu codziennie w konfesjonale.
W trzy lata po przeniesieniu do Nowego Miasta zmarł schorowany
o. Prokop Leszczyński, rzecznik reformy zakonnej i aż do zgonu dusza
kapucynów w okresie pokasacyjnym. Ojca Honorata łączyły z nim od
lat więzy kierownictwa duchownego. Był to dla niego moment
przełomowy, gdyż w wy –
35
miarze życia wspólnotowego zaczynała się dlań samotna droga
odpowiedzialności.
Cena odpowiedzialności za wspólnotę zakonną
Po śmierci o. Leszczyńskiego - w najgłębszej tajemnicy przyszła z
Rzymu nominacja mianująca komisarzem generalnym o. Honorata
Koźmińskiego.
Ojciec Honorat przywiązywał zawsze dużą wagę do dyscypliny i
obserwancji zakonnej, ale nie do ich zewnętrznej litery, gdyż te
traktował jako pomoc w wierności w rzeczach codziennych, w
zakonnym przeżyciu zadanego przez Boga dnia. Starzenie się
społeczności kapucyńskiej i jej stopniowe wykruszanie się stawiało
wręcz pod znakiem zapytania możność prowadzenia normalnego życia
zakonnego. Trzeba było tu dużej rozwagi, roztropności, a przede
wszystkim miłości. Honorat starał się przede wszystkim o wytworzenie
atmosfery zachęcającej do maksymalnej ofiarności i gorliwości. Go-
rącym jego pragnieniem było, aby klasztor nowomiejski, praktycznie
ostatni płomyk życia kapucyńskiego na tym obszarze ziem polskich -
stał się wzorcem życia zakonnego.
Sprawowanie swego urzędu, nadrzędnego w stosunku do gwardiana
(przełożonego domu) - rozpoczął od aktu pokory. Zachował się
bowiem dokument w postaci bardzo szczegółowej prośby skierowanej
do gwardiana o udzielenie zezwoleń na rzeczy, które posiadał w
użytkowaniu. Chciał wszystko robić pod posłuszeństwem zakonnym,
dlatego też m.in. zwracał się do przełożonego domu:
Najbardziej proszę o upoważnienie i o uświęcenie zasługą posluszeń
–
36
stwa i o udzielenie błogosławieństwa na zwyczajne zajęcia moje - Ojcu
Gwardianowi wiadome, w konfesjonale, w celi, na pisanie rzeczy duchownych i
załatwianie takichże korespondencji. W końcu upraszam o upoważnienie
ogólne na inne nieprzewidziane zajęcie łub rozdawanie.
A przecież wówczas, gdy o. Honorat wyrażał swe osobiste pełne
podporządkowanie gwardianowi - o. Feliksowi Sadowskiemu - w
kręgu jego duszpasterskiego oddziaływania pozostawało parę tysięcy
łudzi ze wszystkich warstw społecznych, a on sam był w stosunku do
współbraci reprezentantem władzy generała zakonu. Ale właśnie
istniał ten osobowy wymiar zakonnych ślubów posłuszeństwa i
ubóstwa, a o. Honorat ciągle szukał potwierdzenia autentyzmu swej
franciszkańskiej postawy.
W czasie gdy - zobowiązany posłuszeństwem wobec woli
przełożonego generalnego - przejmował odpowiedzialność za
kapucynów w zaborze rosyjskim, sytuacja wydawała się beznadziejna.
Zdawał sobie sprawę, że z każdym rokiem trwania, nawet przy
największych wysiłkach, coraz trudniej będzie zachowywać życie
wspólnotowe, gdyż ci starcy, mimo gorliwości a nawet heroizmu - nie
będą do tego zdolni. Co roku któryś ze współbraci ubywał, a w drugim
klasztorze etatowym - w Łomży, trwał pod koniec samotnie tylko jeden
zakonnik. Bezskutecznie ponawiano starania o zezwolenie na przyjęcie
kogoś do nowicjatu, by uzupełnić liczbę 14 zakonników
przewidzianych dla klasztorów etatowych. Wizja likwidacji ostatniego
bastionu kapucyńskiego - Nowego Miasta stawała się coraz bardziej
realna.
Pozycja o. Koźmińskiego jako komisarza generalnego była trudna,
wymagała taktu, ale i zdecydowania. Znany jest tylko jeden wypadek,
gdy użył swej władzy komisarskiej, stanow –
37
czo przeciwstawiając się przekroczeniu zwyczajów zakonnych.
Dotyczył on kwestii ubóstwa i pieniędzy. Ze względu na stan kościoła
zakonnego, wymagającego konserwacji, a także na to, że zakonnicy
cierpieli niedostatek - gwardian, o. Feliks Sadowski, zezwolił w czasie
nabożeństw na zbieranie na tacę, czego nigdy się nie robiło w
kościołach kapucyńskich. Było to w roku 1900.
Lata biegły. Odbijały się też na stanie sił i zdrowia o. Honorata,
któremu już w 1896 roku lekarze przepowiadali rychłą śmierć.
Przewidywania owe nie spełniły się, gdyż czekało go jeszcze
dwadzieścia łat życia, pełnych moralnych i fizycznych udręk, gdyż nie
pomagała już niespożyta siła woli -coraz trudniej było mu się poruszać.
O przetrwaniu kapucynów przez kilka dziesiątków lat, podczas
których wymarły lub rozproszyły się całe rodziny zakonne -
zadecydował między innymi fakt, że w 1864 roku prowincja polska
kapucynów była w rozkwicie reformatorskim i że posiadała znaczną
liczbę młodych powołań. Tak na przykład klerycy, którzy nie opuścili
wspólnoty ze względu na zaangażowania powstańcze - wytrwali i
zostali wyświęceni po likwidacji klasztorów.
Ojciec Honorat wraz ze współbraćmi nie ustawał w modlitwie o
odrodzenie wspólnoty nowomiejskiej przez możliwość przyjmowania
kandydatów do życia zakonnego. Ponieważ rygorystyczne przepisy
rosyjskie, zabraniające przyjmowania nowicjuszy pozostawały w
mocy, sprawa wydawała się co najmniej bezprzedmiotowa, jeśli nie
beznadziejna. Niespodziewanie wydarzyło się jednak coś, co wspólnota
nowomiejska poczytała za znak opatrznościowy.
Wśród licznych synów duchowych o. Honorata znajdował
38
się Izydor Wysłouch, jeden z leaderów męskiego ruchu zakonnego
ukrytego. Była to niewątpliwie indywidualność nieprzeciętna, ale
skłonna do skrajności. Człowiek w sile wieku, z wyższym
wykształceniem - potrafił skupiać ludzi wokół siebie. Z jego inicjatywy
w 1893 roku powstała nowa wspólnota: Synów Boleści Maryi.
Wypracował on dla niej osobną koncepcję pracy apostolskiej: bracia
szli od parafii do parafii jako wędrowni rzemieślnicy, prowadząc z
ludźmi rozmowy na tematy religijne i wdrażając ich w ten zasób
wiadomości, które w owym okresie nosiły miano „wiedzy polskiej".
Swoją postawą dawali świadectwo przynależności chrześcijańskiej. W
warunkach terroru była to bardzo interesująca forma pracy
apostolskiej. Zrodziła się koncepcja, żeby Wysłouch wstąpił do
kapucynów, został kapłanem i specjalnie poświęcił się kierowaniu
coraz bardziej rozbudowującymi się zgromadzeniami ukrytymi.
Bardzo liczył na to sam o. Honorat, który nie miał następcy w
prowadzeniu dzieła, a siły jego słabły z roku na rok.
Kapucyni nowomiejscy od lat odprawiali nowennę w intencji
otrzymania zezwolenia na przyjęcie nowicjusza. I oto stała się rzecz
wręcz niesłychana - Wysłouch na skutek interwencji osób wpływowych
w Petersburgu pozwolenie takie otrzymał. 4 marca 1897 roku o.
Koźmiński w charakterze mistrza nowicjatu poprowadził Izydora do
obłóczyn. Otrzymał on imię zakonne - Antoni. Ojciec Koźmiński
widział w tym widomy znak miłosierdzia Bożego i nadziei na
przyszłość, na przetrwanie. Sam dbał o jego formację zakonną,
niemniej odbywała się ona w warunkach wyjątkowych i na takich był
traktowany od początku kandydat na kapucyna. Po rocznym no-
wicjacie znalazł się na studiach w seminarium duchownym
39
w Warszawie, a więc przebywał poza obrębem życia wspólnotowego.
Zaledwie po roku nauki w seminarium archidiecezjalnym otrzymał
święcenia kapłańskie (26 XI1899 r.). W tak krótkim czasie nie mógł on
otrzymać ani gruntownej formacji zakonnej, ani też - kapłańskiej.
Młody zakonnik zbyt wcześnie wiedział, że jest predestynowany do
odpowiedzialnych stanowisk. Z drugiej strony - trudno jest podawać w
wątpliwość autentyczność jego powołania i jego żarliwość. Szybko
nadszarpnął zdrowie zbytnimi umartwieniami, co z kolei spo-
wodowało, że już na początku życia zakonnego musiał korzystać z
szeregu dyspens od przepisów reguły. W 1903 roku, dzięki funduszom
zebranym przez dobroczyńców kapucyńskich, został wysłany na
kurację do Egiptu, był bowiem zagrożony gruźlicą. Słabnący z
miesiąca na miesiąc o. Honorat z nadzieją powitał w Nowym Mieście
energicznego, inteligentnego i przepełnionego żarliwą chęcią
apostołowania o. Antoniego, sam bowiem już coraz krócej mógł
przebywać w konfesjonale. Jednak jego penitentki, mimo zachęt
(ponawianych zwłaszcza w stosunku do członkiń zgromadzeń ukry-
tych) - niechętnie garnęły się do konfesjonału Szecha (taki pseudonim
literacki Wysłouch sobie przybrał). Niefortunną okazała się również
jego próba założenia nowego zgromadzenia paulistek, które miało
apostołować w „wyższych sferach". Jeszcze przed wydarzeniami 1905
roku o. Antoni zaczął publikować, a chcąc uniknąć cenzury kościelnej
podpisywał się pseudonimem. W latach 1905-1906 o. Wysłouch
włączył się czynnie w ruch, który budził tyle nadziei. Między innymi
opublikował trzy broszurki: „O socjalizmie", „O pracy katolickiej" i
„Do Braci kapłanów", które wówczas, w antymodernistycznej
nagonce, wydawały się niedopuszczalnie radykalne
40
i ściągnęły na osobę autora, jak również na kapucynów burzę zarzutów
i pomówień.
Zbolały o. Honorat, który sam miał bardzo głębokie i da-
lekowzroczne przemyślenia społeczne - zdecydował się ująć za o.
Antonim. Zasięgnął uprzednio opinii światłej szych kapłanów, co do
wypowiedzi Szecha (m.in. konsultatorem jego był bł. Jerzy
Matulewicz).
Ojciec Honorat wydał polemiczną broszurkę
zatytułowaną: „W obronie Antoniego Szecha" (1906), sygnowaną
„Kapłan-jubilat", która zawierała również i jego własne spostrzeżenia
tyczące napięć wywołanych nierównością społeczną i obowiązku
chrześcijańskiego świadectwa w tej kwestii. Publikacja o.
Koźmińskiego wywołała jednak odwrotny od zamierzonego skutek,
ściągnęła na kapucynów nową falę ataków ze strony konserwatywnej
opinii, zwłaszcza że Szech w swych wystąpieniach ustnych i w swych
pismach obciążał winą duchowieństwo za obojętność wobec
problemów społecznych i wołającej o pomstę do nieba nędzy i wytykał
im grzechy popełnione „per omissionem".
Przełomowy rok 1905 przyniósł ukaz tolerancyjny Mikołaja II, na
podstawie którego w ograniczony sposób można było wreszcie
przyjmować do nowicjatów. Pierwszy zgłosił się do Nowego Miasta ks.
Jan Kuderkiewicz - w listopadzie 1905 roku.
Nowa generacja kapucynów i dramat ojca Honorata
w
czasie, gdy klasztor nowomiejski otworzył się dla nowicjuszy,
zarysowała się dramatyczna sytuacja. Zgłaszali się kandydaci do życia
zakonnego, a nie było komu nimi się zająć. Przyciągał ich ten „bastion
trwania" i żarliwości religij –
41
nej. Naturalne wydawało się, że opiekę nad nowicjuszami powierzono
o. Antoniemu Wysłouchowi, ale właśnie zaczęła się wówczas nagonka
na niego z powodu jego zaangażowań zewnętrznych, ponadto znów
poważnie zachwiany stan zdrowia zmusił wspólnotę kapucyńską do
wysłania go na kurację przeciwgruźliczą do Zakopanego. Następnie z
polecenia generała-wyjechał do Innsbrucka, a ostatecznie opuścił
zakon w sierpniu 1908 roku.
Honorat Koźmiński przeżył to bardzo głęboko. Do końca swych dni
miał nadzieję, że „syn marnotrawny" powróci. Kandydat wielkich
zalet - zawiódł. Ojciec Honorat pozostał z całym ciężarem
odpowiedzialności nie tylko za losy własnej wspólnoty, ale również i
założonych przez niego wspólnot ukrytych, które na skutek pomówień
o powiązania ze sprawą mariawicką - o czym dalej - przeżywały
dramat przymusowego odsunięcia kierowania nimi przez założyciela
oraz niszczenia ich struktur dostosowanych do apostolstwa
środowiskowego.
W tym czasie w Nowym Mieście znajdowało się 8 nowicjuszy, w tym
5 księży. Ich formacja zakonna była dla o. Honorata bardzo ciężkim
problemem. Widział w nich przyszłość zakonu, ale praktycznie nie
było komu ich ugruntować na obranej drodze. Był to element
obiecujący, ale niełatwy, połowę kandydatów stanowili kapłani - ludzie
z określonymi doświadczeniami duszpasterskimi, rwący się do
działalności zewnętrznej, zwłaszcza że otwierało się coraz większe na
nią zapotrzebowanie. Ostro też zarysowały się różnice generacyjne
między
starym
pokoleniem
kapucynów,
nastawionym
na
bogomyślność, obserwancję i trwanie - a młodymi. Odpowiedzialność
za właściwą linię wspólnotową ciążyła na komisarzu generalnym - o.
Honoracie, który musiał ją dźwigać do
42
końca, wbrew stanowi sił fizycznych, które sprawiały, że już prawie
nie był zdolny do opuszczania celi.
We wrześniu 1908 roku na klasztor nowomiejski spadła
niespodziewana wizytacja z ramienia władz generalnych w Rzymie.
Ojcu Koźmińskiemu przypadło w udziale reprezentować prowincję
polską wobec o. Benno Aurachera. Z wizytacją tą wiązał duże
nadzieje, sądził bowiem, że pozyska moralne oparcie w kwestiach
obserwancji zakonnej. Tymczasem nastąpiło zetknięcie się dwóch
światów: bastionu zakonności w warunkach zaborów z zakonnikiem,
który przybył z normalnie funkcjonującego klasztoru, i który zgoła
niewiele zrozumiał z heroizmu trwania garstki współbraci - w
osamotnieniu. Wyrzucał np. kapucynom trzymanie koni - jako
przeciwne ubóstwu - nie rozumiejąc, że do najbliższej linii kolejowej
było ok. 30 kilometrów; zdumiał się natomiast, że żaden z zakonników
nie ma zezwolenia na posługiwanie się pieniędzmi; że wedle zasad
obserwancji - przez cały rok noszą sandały i nie wkładają pod habit
dodatkowej bielizny. Niezręcznym, wręcz nietaktownym znalezieniem
się wizytatora było udzielenie szeregu dyspens, bez porozumienia się z
o. Honoratem. Koźmiński nie przeżył tego w wymiarze urazy osobistej,
lecz obawiał się, aby pod osłoną dyspens legalnego wysłannika
generała nie wdarł się w życie konwentualne duch świecki, łatwizna i
pójście po najmniejszej linii oporu. Ten osiemdziesięcioletni
schorowany starzec zmobilizował się do ogromnego wysiłku i po
opuszczeniu przez o. Aurachera Nowego Miasta sam przeprowadził
wizytację klasztoru, z której zdał następnie sprawę generałowi - o.
Pacyfikowi Carlettiemu. Na podstawie odpowiedzi tego ostatniego - o.
Honorat cofnął udzielone dyspensy, uzasadniając, że są nieważne.
43
gdyż zostały udzielone wbrew prawu zakonnemu, zabraniającemu
udzielania dyspens bez wiedzy przełożonego lokalnego. Szczególnie
raziło o. Honorata zezwolenie na palenie tytoniu - jako zasadniczo
sprzeczne z ubóstwem. Nie obyło się bez zgrzytów wewnątrz klasztoru,
ale o. Honorat - tam gdzie chodziło o wierność regule, był nieubłagany.
Ze wszech miar niełatwe były ostatnie lata zakonnego trwania o.
Koźmińskiego. Dotkliwym bólem napełniało go to, że młodzi kapucyni
nie wykazywali w należytym stopniu zrozumienia i głębokiego
przywiązania do zwyczajów zakonnych. Owa żarliwość o kształt
własnej wspólnoty zakonnej towarzyszyła mu dosłownie po ostatnie
miesiące życia, gdy nie był już zdolny do opuszczania łóżka.
W czasie przetaczających się przez klasztor wydarzeń wojennych i
przesuwającego się frontu we wspólnocie nowomiejskiej nastąpiła
znacząca zmiana. Schorowany o. Feliks Sadowski przekazał
przełożeństwo pierwszemu kapucynowi nowej generacji - gorliwemu
o. Prokopowi Rowińskiemu (w niespełna cztery miesiące później o.
Feliks zmarł, pozostawiając w jeszcze większym osamotnieniu o.
Honorata).
Ojciec Rowiński, z inicjatywy gasnącego również komisarza
generalnego - Koźmińskiego, podjął akcję doprowadzenia domu do
stanu wzorowego obserwowania reguły kapucyńskiej. Ponieważ
„familia" zakonna pomnożyła się o kilku młodych kapucynów, służba
klasztorna - z konieczności zaangażowana w czasie, gdy dom
zamieszkiwali sami starcy niezdolni do wykonywania cięższych posług
- została zredukowana do minimum, a wreszcie zupełnie zastąpiona
braćmi - konwersami. Obostrzone zostały również przepisy dotyczące
ubóstwa i życia wspólnego.
44
Złożony już śmiertelną chorobą o. Honorat był świadkiem, ile
współbracia robili trudności młodemu, gorliwemu gwardianowi.
Widział
konieczność
interwencji,
gdyż
dalsze
tolerowanie
niedociągnięć w poważny sposób zagrażało autentyzmowi życia
wspólnotowego. Na miesiąc zaledwie przed zgonem - raz jeszcze
usiłował dźwignąć wzwyż swoją „familię" zakonną. Mocą swej władzy
komisarskiej zarządził wizytację, do której upełnomocnił o. Prokopa
Rowińskiego. Po raz ostatni chwycił za pióro, aby podeprzeć autorytet
młodego gwardiana. Jest to dokument wstrząsający w swojej wymowie
- uobecniający tragedię starca wałczącego do ostatka o pełną wierność
Bogu w życiu zakonnym. Ponieważ ten dokument jest rodzajem jego
testamentu w wymiarze życia wspólnotowego - warto nad nim chwilę
się zatrzymać.
Pada tu surowy osąd stopniowego odchodzenia od szeregu punktów
wspólnotowego życia kapucyńskiego. Ojciec Honorat widzi wprawdzie
okoliczności, które to sprawiły (starzenie się ojców), ale zaistniałego
stanu rzeczy nie usprawiedliwia do końca; może można było inaczej,
może można było wierniej. Nie pomogła wspomniana wizytacja z 1908
roku. Honorat pisze:
Przez długi czas z najstarszymi ojcami naradzałem się nad brakiem obser-
wancji i nad środkami naprawy - i wszystko to spisałem, lecz po odczytaniu
tych rozporządzeń - odesłano mi je, dając mi poznać, abym dla siebie to
zachował. I dotychczas żaden z ojców nie dostosował się do tego, choć wiele
rzeczy można było z łatwością dopełnić. Nie czując się na siłach wałczyć z całą
familią, prosiłem Ojca Generała, aby mnie zwolnił z mego urzędu, lecz
otrzymałem odpowiedź, abym jeszcze jakiś czas poczekał. Znane okoliczności
przedłużyły ten czas i postawiły w trudnym położeniu. Wizyt odbywać nie
mogłem, bo wiedziałem, że żadne z nadużyć nie było naprawione.
45
nie wypadało więc nowych rozporządzeń wydawać, wiedząc naprzód, jaki los je
spotka. Pozostała mi modlitwa za niknącą powoli gromadkę polskich
kapucynów, której nawet tytułu prowincji odmówiono. ( . . . )
Wspomnieć mi też wypada o nowym zaślepieniu, w jakim zostajemy od
początku wojny, że zamiast zrozumieć, że tu chodzi o naszą poprawę i wziąć się
od razu do właściwej, ścisłej obserwancji, by miłosierdzie Boże na kraj
sprowadzić, my oczekujemy końca wojny, obiecując sobie, że wtedy będziemy
mogli urządzić się łatwiej - po Bożemu, a przez to przedłużamy srogość czasów.
Nie należy tego uważać za żadną przesadę. ( . . . )
W dramatycznym apelu o. Honoratowi chodziło o uzdrowienie
życia wspólnotowego, jakie praktycznie mogła realizować młoda
generacja kapucynów, która wstąpiła po 1905 roku, a nie ostatni
staruszkowie, nie opuszczający już swoich cel lub nawet łóżka.
Chodziło też o przekazanie dziedzictwa wierności i obowiązku
trwania. Zagrożona była autonomia zakonna prowincji polskiej;
wprawdzie w Nowym Mieście istniała odmłodzona „familia" zakonna,
ale w Łomży pozostawał w klasztorze samotny o. Łukasz Zaczyński.
Tymczasem prowincjał kapucynów galicyjskich dążył do przyłączenia
klasztoru nowomiejskiego do swej prowincji. Toczyła się wojna, która
mogła przynieść różne rozstrzygnięcia. Jakie? Tego w 1916 roku
niepodobna było określić. Byt prowincji polskiej uratował o. Honorat -
zwracając się do generała zakonu, aby decyzje w tej kwestii odłożyć do
zakończenia wojny. Osobiście sądził, że generał, wyrażając zgodę na
odłożenie tej kwestii - nie chciał robić przykrości kilku jeszcze żyjącym
starcom.
Również i w tym aspekcie sprawy - niedociągnięcia w życiu
zakonnym młodego pokolenia kapucyńskiego bolały niezmiernie o.
Honorata. Taki stan rzeczy, choć niepokojący i stawiający pod
znakiem zapytania wymiar wspólnotowy za-
konnego życia kapucynów na przyszłość, był poniekąd naturalną
konsekwencją tego, że grono gasnących starców nie było w stanie
zapewnić młodzieży zakonnej właściwej formacji. Owe szacowne
relikty zakonności posiadały zapewne i swoje dziwactwa, a poza tym
trudno było pokoleniu „dziadków" znaleźć wspólny język z
pokoleniem „wnuków", zwłaszcza że czasy zaczynały się szybko
zmieniać.
Powalony na łoże boleści o. Honorat, świadom swego odchodzenia,
nie doznał nawet tej pociechy, aby ujrzeć stabilizację swej „familii"
zakonnej, o autentyczność życia której walczył do końca. Ten
zakonnik wielkiego formatu umierał jako samotny drogowskaz dla
swych współbraci.
47
III. Wymiar posługi kapłańskiej
Jednanie z Bogiem
Honorat Koźmiński bardzo głęboko czuł się kapłanem. Spośród
posług kapłańskich szczególnym jego przeznaczeniem i powołaniem
stało się jednanie łudzi z Bogiem oraz wskazywanie im dróg Bożych
pośród zakrętów świata.
Był poprawnym, a nawet dobrym kaznodzieją, był wykładowcą
teologii na studium wewnątrz zakonnym, był katechetą na pensji
żeńskiej, ale to były posługi pełnione jakby przejściowo, z całą
oczywiście gorliwością posłuszeństwa zakonnego. Natomiast jego
charyzmat spowiedniczy ujawnił się już w pierwszych łatach
kapłaństwa. Budziło to nawet pewne zdziwienie, że konfesjonał
młodego zakonnika był stałe oblegany; jeszcze w Warszawie zaczęły
się przed nim tworzyć długie kolejki.
Człowiek, który w ciągu długiego życia naprowadził setki, a nawet
tysiące łudzi na „drogę Pańską", na ścieżki dążenia do świętości, do
głębi zrozumiał, czym jest sakrament pokuty, tak trafnie obecnie
nazywany sakramentem pojednania. Gdy skończył się czynny okres
„warszawski" - konfesjonał stał się dlań podstawową formą
apostolstwa, jakże istotną!
Konfesjonał stał się dla Koźmińskiego jego osobistą drogą
oczyszczenia. Godziny a nawet dni całe spędzane na spowiadaniu były
przyczyną rozlicznych jego schorzeń i cierpień
48
fizycznych. Pozostawanie w bezruchu po kilkanaście godzin dziennie
spowodowało jego kłopoty z sercem, złą przemianę materii, a stąd
chorobliwą tuszę, wreszcie doprowadziło do unieruchomienia z
powodu choroby nóg, która - jak można sądzić ze wzmianek - była
połączeniem reumatyzmu oraz otwierających się żylaków. To była
jakby ta strona zewnętrzna, konsekwencje widoczne dla postronnych.
Znacznie głębsze były jego cierpienia wewnętrzne, przeżył bowiem
istną gehennę oczyszczania, chcąc stać się najwierniejszym prze-
wodnikiem prądu łaski Bożej w stosunku do każdego człowieka
przychodzącego do niego. Ujawniło się to w obawie, aby nie domieszać
czegoś z siebie, żeby każdej z dusz wskazać właściwą jej drogę ku
Bogu.
Niewątpliwie szczególną jego misją było prowadzenie tych osób,
które chciały swe życie poświęcić Bogu i Jemu oddać się bez reszty,
miał natomiast trudności w słuchaniu spowiedzi łudzi pochłoniętych
sprawami tego świata, którzy o Bogu przypominali sobie
akcydentalnie. Jednocześnie był świadom, że Chrystus cierpiał na
krzyżu za każdego człowieka i że każdy zbliżający się do konfesjonału
jest dla spowiednika osobnym wyzwaniem. Ze swych trudności w
skupieniu uwagi nad „banalnymi" spowiedziami robił sobie ogromne
wyrzuty. Ślad ich wielokrotnie można znaleźć w jego zapiskach. W
1871 roku pisał na przykład:
To Pan Jezus przy konfesjonale w postaci chłopaka itd. czeka z jednej
strony, abym Jego wolę nad swoje upodobanie przełożył. Czyż będę go mógł
wytrzymać i puścić z niczym, abym swemu upodobaniu dogodził?
A w innym miejscu wpisuje postanowienie:
49
Zaparcie praktyczne, szczególnie w spowiadaniu tych, do których mniej
chęci.
Nie pochylać się dla spoglądania, nie patrzeć w bok ( . . . ) , nie spieszyć się,
ale przeciwnie - dłużej. Równo czasu dla wszystkich, równą pilność. Tyle razy,
kiedykolwiek mimowolnie, leżeć krzyżem, „Zdrowaś Maryjo". Ile razy
dobrowolnie - dyscyplina przez „Miserere" lub śniadania nie jeść.
Jest rzeczą smutną zakonnik idący do konfesjonału lub na ambonę, po-
ciągany ludzką skłonnością i sprawujący urząd Zbawiciela. Jakiż to potwór.
Wśród innych rozsianych w ciągu kilku lat są takie na przykład
stwierdzenia:
Spowiadać zarówno pilnie i chętnie wszystkich. Boże dopomóż. Z każdym
chłopem, babką, dzieckiem - być jak jeden z nich. Absolutne umartwienie oczu
i nigdy nie przebierać, nie opuszczać pod żadnym pozorem.
I wreszcie znamienna notatka o postępowaniu z każdym, jakby był
tym jedynym zgłaszającym się:
Nie gniewać (się), nie spieszyć. Cierpliwie i łaskawie z każdym. Nie kłopotać
się wieloma rzeczami, ale spokojnie zacząć od jednego, ani myśleć o wielu nie
należy, i tak zajmować się jednym, jakby nic więcej nie było do roboty.
Gdy w latach internowania w Zakroczymiu sława spowiednicza
zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, gdy zaczęli przybywać doń ludzie
z odległych krańców Polski (co zwracało uwagę policji), trzeba było
skonstruować o. Koźmińskiemu specjalny konfesjonał, tak
zbudowany, że penitent wchodził doń jak do szafy z zamykanymi
drzwiami i mógł pozostawać sam na sam ze spowiadającym.
Zadecydował tu między innymi wzgląd bardzo praktyczny:
utrudnienie obserwacji zgłaszających się osób ze strony policji oraz
uniemożliwienie podsłuchu. Ale właśnie ów „dziwny" konfesjonał o.
Honorata,
50
opisywany w wielu wspomnieniach, stał się dla niego najbardziej
wyszukanym narzędziem tortur - zwłaszcza z powodu braku
swobodnego dostępu powietrza.
Rosnący z każdym rokiem napływ ludzi budził sensację, a wokół
konfesjonału o. Honorata zaczęła stopniowo powstawać legenda,
mówiąca między innymi o jego surowości. Prawda jednak wyglądała
inaczej. Był spowiednikiem pochylającym się nad każdym penitentem,
okazującym współczucie i zainteresowanie. Rozumiał, że niektóre
wyznania przychodzą szczególnie trudno, a to, co wedle wspomnień
jego penitentów poruszało najbardziej - to współuczestnictwo w łama-
niu się z sobą spowiadającego, gdyż ów „więzień konfesjonału" po
każdym trudnym wyznaniu, nieraz wydartym z głębi wnętrza -
udzielał błogosławieństwa, mówiąc np.: „Moje dziecko drogie, niech
cię Pan Jezus błogosławi za twoją szczerość".
Znał też granice i uwarunkowania słabości ludzkiej, potrafił
przekonać, że korzyść duchową można wyciągnąć z upadku, jeśli
pobudza on człowieka do gorliwości i miłości, uświadamia jego słabość
oraz potrzebę nieustannego liczenia na Boga, a nie na siebie.
Był przeciwnikiem charakterystycznego dla ubiegłego wieku
rygoryzmu i formalizmu oraz zadawania nadzwyczajnych i ciężkich
pokut nawet ludziom, którzy latami całymi byli z dala od Boga. Starał
się takich doprowadzić do generalnej spowiedzi, co w owym czasie
było uważane za warunek rzeczywistego nawrócenia. Chcąc ludziom
ułatwić rozliczanie się z własnym wnętrzem, z czasem przygotował
zestawy pytań, mogące służyć jako podstawa do pogłębionego
rachunku sumienia. Zestawy te, zakorzenione na dekalogu, były
dostoso –
51
wane do różnych stanów społecznych oraz świadomości religijnej.
Ojciec Honorat obdarzony był również charyzmatem wyjątkowej
pamięci osób i problemów, z jakimi przychodzili, powracając nieraz do
jego konfesjonału po kilkuletniej przerwie. Wynikało to z jego
głębokiego zainteresowania każdym człowiekiem z osobna. Rady
dawał proste, nie teoretyzował, nie mistycyzował - był realistą, a ze
szczególną ostrożnością odnosił się do wszelkich „nadzwyczajności
duchowych". Długo doświadczał tych, którzy deklarowali mu
gotowość całkowitego poświęcenia się Bogu. W intencji zatwardziałych
grzeszników - biczował się. Istnieje wiele świadectw, że u kratek
konfesjonału pozwalał ludziom wypowiedzieć się do końca -nie
przerywając ich wynurzeń. Przypisywano mu także dar czytania w
duszach
i
rzeczywiście
istnieją
świadectwa
przypadków
zastanawiających. Przy spowiedzi - i u tych penitentów, którzy z
rzadka podchodzili do kratek konfesjonału, i u tych o pogłębionym
życiu wewnętrznym - zabiegał o wzbudzenie aktu żalu doskonałego,
pokazywał Boży wymiar ludzkich spraw.
W „spowiednicy" o. Honorata zrodził się zamysł tworzenia
zgromadzeń ukrytych, opartych o apostolstwo środowiskowe - o
świadectwo chrześcijańskiego życia. Zamysł ten nie był tylko wynikiem
okoliczności zewnętrznych: surowych represji po powstaniu
styczniowym, drakońskich ograniczeń działalności Kościoła i
absolutnej niemożliwości powstawania jawnego życia zakonnego. Był
czymś znacznie głębszym: dostrzeżeniem przez pryzmat dusz ludzkich
potrzeby chrześcijańskiej odnowy społeczeństwa. Do o. Honorata
zgłaszało się wiele osób z autentycznym powołaniem do cał –
52
kowitej służby Bogu. I nie wolno było tego zmarnować właśnie w
wymiarze polskiego trwania, zwłaszcza na obszarze najbardziej
dotkniętym represjami, marazmem duchowym i depresją. W mroku
dusznego konfesjonału, w czasie dni i miesięcy spowiadania zrodziła
się idea świadectwa ewangelicznego w każdym stanie oraz idea
łączenia łudzi między sobą.
Znamiennym podsumowaniem jego posługi spowiedniczej są słowa
jednej z penitentek: „ . . . w Zakroczymiu to przystań była i dla
gorliwych, i dla grzeszników; tysiące i tysiące ludzi się tam gromadziło,
a każdy wracał z tym sursum corda, co ożywiając ojca Honorata
udzielało się innym". Bo dla chrześcijanina nie ma sytuacji
beznadziejnej. Zawsze pozostaje świadectwo własnego życia.
Wbrew przeważającym, zwłaszcza w Kościele polskim, ówczesnym
tendencjom, trącącym spadkiem po jansenizmie (chociaż ten ostatni
nigdy się na ziemiach polskich otwarcie nie rozwinął), o. Honorat był
zwolennikiem częstej, a nawet codziennej Komunii św. osób gorliwiej
poszukujących Boga. W czasach mu współczesnych nawet w zakonach
żeńskich spowiednicy pozwalali przyjmować Komunię św. w niedzielę
i raz, najwyżej dwa razy w tygodniu, żeby godnie się do niej móc
przygotować. U o. Honorata niezwykłe wyraziste było wskazywanie na
trwanie z Jezusem i opieranie się na Jego mocy. Opierał się na tych
samych uzasadnieniach, na jakich w kilkadziesiąt lat później oparty
został dekret Stolicy Apostolskiej - „Sacra Tridentina", traktujący
Komunię św. jako najpotężniejszy środek wzmacniający wolę ludzką
w dążeniu do dobrego. Poczucie własnej niedoskonałości i małości nie
mogło być przeszkodą w jej przyjmowaniu, byłe istniał stan łaski
uświęcającej. Przepaść między Stwórcą a stworzeniem
53
zawsze istnieć będzie - wyrównuje ją Boża Miłość. Ojciec Honorat,
sam doznawszy wstrząsającej konwersji w Cytadeli, nieustannie miał
poczucie własnej małości. Poglądem na potrzebę jak najczęstszej
Komunii św. o lat kilkadziesiąt wyprzedził swoje czasy.
Cl, którzy mu siebie zawierzyli
Jeszcze w okresie „warszawskim" zaczęły się zgłaszać osoby, które
prosiły go o stałe kierownictwo duchowe. Z podobnego kierownictwa
zrodziło się czy też ugruntowało zgromadzenie sióstr felicjanek (o
którym będzie mowa dalej).
Począwszy od przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych
ubiegłego wieku, nasilenie pracy o. Honorata wzrastało z roku na rok.
Internowany wraz ze współbraćmi w Zakroczymiu, stale inwigilowany
- kontakt z ludźmi miał niemal wyłącznie przez kratki swej dziwnej
„spowiednicy". Ci, którzy nawiązali z nim bliższy kontakt, często
zwracali się doń pisemnie prosząc o radę. Nikogo nie lekceważył,
poczytywał sobie za obowiązek każdemu odpisać. W miarę upływu lat
jego listy stają się coraz zwięźlejsze i prostsze - trafiające w sedno
zawiłych spraw sumienia i rozterek człowieczych. Owa lakoniczność to
nie tylko brak czasu, lecz i dowód coraz większego wyrobienia
wewnętrznego piszącego, który bez zbędnych słów, w telegraficznym
niemal skrócie wyrażał istotę sprawy. Przy swoim poczuciu ubóstwa
nie używał zwykłego papieru listowego, lecz malutkich karteczek, na
których swoim charakterystycznym „maczkiem" kreślił parę zdań.
Osobna sprawa, że taka korespondencja, która ze względu na cenzurę,
rzadko szła pocztą - łatwiejsza była do przewiezienia.
54
w
konfesjonale i drogą korespondencyjną kierował sumieniami
zakonnic i kapłanów, licznych rzesz osób świeckich, zarówno tych
„wysoko postawionych", jak i tych „maluczkich". Wśród ludności
zamieszkującej okolice Zakroczymia zyskał sobie miano „świętego
ojczulka".
Autentyczność wiary
Co pociągało łudzi do tego kapłana zakonnego, mało błyskotliwego,
nie intelektualisty, bardzo konkretnego, o ścisłym umyśle, niezdolnego
do romantycznych wzlotów? Wydaje się, że przede wszystkim
autentyczność wiary przeżywanej w kapłaństwie. A jednak do tego
człowieka przylgnęło miano „maksymalisty"; był to swoiście pojęty
maksymalizm, polegający na tym, że nie było przedziału między tym,
w co wierzył, a tym, jak żył. Od dnia, gdy Bóg „zagrodził mu drogę" w
Cytadeli - odkrywał coraz głębsze konsekwencje swej wiary. Stał się
człowiekiem zawierzenia poprzez posłuszeństwo zakonne, które
traktował jako czytelny, a nawet oczywisty wykładnik woli Bożej w
stosunku do siebie -nędznego narzędzia, które we wczesnej młodości
ośmielało się zaprzeczać istnieniu Najwyższego.
Nieustannie towarzyszyło mu poczucie własnej niegodności i
nieskończonej dobroci Boga. W jego życiu kapłańskim i posługiwaniu
istotny był wymiar posłuszeństwa zakonnego. Gdy w dziewiętnastym
roku życia zgłaszał się do nowicjatu -nie śmiał marzyć o kapłaństwie,
zadecydowali o tym przełożeni. Dlatego też po łatach mógł zapisać w
swoim „Notatniku": „ . . . dziękuję Bogu, żem Go nie pragnął, ale był
wezwany". A w innym miejscu stwierdzał:
55
Szczególnie przypomniała mi się ta dobroć Boska, że On takiemu
bluźniercy, który wyrzekał się Jego i chciał, aby pluli Nań ( . . . ) , powierzył
Siebie Samego, uczynił sługą swoim. Jakże nie ufać Jego wyborowi?
To było źródło pokory o. Honorata i zawierzenie do końca słowom
Chrystusa: „Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście
szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał..." (J 15, 16).
Jego życie obracało się wokół Eucharystii i Ofiary Mszy Św. Liczne
są świadectwa, z jakim przejęciem i głębokim skupieniem sprawował
Mszę św. Obecni odczuwali i przeżywali wielką sakralną tajemnicę
dokonywaną przez ręce kapłańskie.
Zawierzenie Bogu rodzi miłość pełną wdzięczności. Przez całe swe
długie życie kapłańskie ciągle na nowo dziękował Bogu, że On jego
rękom siebie zawierzył:
Jakże jestem szczęśliwy, gdy mogę składać Ofiarę Ciała i Krwi Syna Twego -
nie zamieniłbym tego szczęścia r a żadne świata tego i przyszłego wielkości,
bogactwa i rozkosze.
Autentyczność jego wiary rzutowała na przeżywanie tajemnic roku
liturgicznego oraz na głębokie przywiązanie do wspólnej modlitwy
brewiarzowej, której, jak wyznał pod koniec życia - nigdy dobrowolnie
nie opuścił.
Zasadniczy chrystocentryzm jego duchowości nie stał w
sprzeczności z przywiązaniem do form pobożności para liturgicznej,
prywatnej, tak charakterystycznej dla ubiegłego stulecia. Oprócz już
wspomnianej głębokiej, synowskiej czci dla Matki Bożej - często
uciekał się do pośrednictwa Świętych. Bliski był mu zwłaszcza św.
Franciszek z Asyżu, którego du –
56
cha odkrywał ciągle na nowo we własnym zakonie, w zgromadzeniach
przez siebie zakładanych i we własnym życiu wewnętrznym. Był
kapłanem i członkiem wspólnoty franciszkańskiej . Nieustanne
zgłębianie ducha Biedaczyny z Asyżu -tak otwartego na Boga i na
wszystko, co człowiecze - łagodziło w o. Koźmińskim jego naturalne
skłonności do pedanterii, rygoryzmu oraz brak zewnętrznej
wylewności, która na płaszczyźnie naturalnej tak jedna łudzi. Z
usposobienia sensat -daleki był jednak od ponuractwa. Siebie i innych
traktował bardzo na serio, patrząc na wszystko, co go otaczało, przez
pryzmat odkupieńczej mocy Chrystusa. I to właśnie stanowiło o sile
jego zaangażowania w dzieła apostolskie i o tym, że ten człowiek
niespożytej, rzec można, nadludzkiej pracy nie popadł w aktywizm,
nigdy za niczym nie gonił i nie okazywał pośpiechu.
Często i w różnych formach rozważał sens męki Pańskiej, wymowę
Krzyża. Z tej perspektywy patrzył na teraźniejszość i przyszłość
polskiej społeczności, w którą czuł się głęboko wkorzeniony i pośród
której przyszło mu żyć.
57
IV. Wymiar świadectwa ewangelicznego
Odpowiedź na wyzwanie czasów
„Kapłan z łudzi wzięty - dla łudzi postanowiony" (Hbr 5 , 1 ) . Tych
słów przez przeszło półwieczne życie kapłańskie o. Honorat był
głęboko świadomy. Wielu ludziom, a zwłaszcza tym, których udziałem
są liczne dolegliwości i cierpienia fizyczne - towarzyszy zjawisko, które
można określić przejściem „na psychiczną emeryturę". Tego procesu
trudno się dopatrzeć u o. Koźmińskiego, chociaż u schyłku życia do
cierpień fizycznych dołączyły się głęboko przeorujące jego duszę cier-
pienia moralne, spowodowane zrujnowaniem jego dzieła ewangelizacji
środowiskowej i licznymi pomówieniami. Następuje u niego coraz
głębsze widzenie spraw poprzez pryzmat Krzyża, ale nie zaciera to
ostrości przeżywanych problemów.
Przez całe swe zakonne i kapłańskie życie szukał odpowiedzi na
wyzwanie swoich czasów, odpowiedzi w pełni chrześcijańskiej.
Już jako młody kapłan widział słabości polskiego katolicyzmu i
swoistego kształtu rodzimej religijności: emocjonalnej, niepogłębionej,
często instrumentalnej w stosunku do treści patriotycznych (co
zwłaszcza ujawniło się w okresie manifestacji religijno-patriotycznych
poprzedzających wybuch powstania styczniowego). Dostrzegał
również, jakie spustoszenia czyni w społeczności Polaków niewola,
brak bytu
58
suwerennego. Całym swym życiem dzielił dramatyzm dziejów
polskich. Gdy dysponował na śmierć skazańców - z bliska mu było
dane patrzeć na te kolejne „kamienie rzucane na szaniec" w
styczniowym zrywie. Doceniał ich ofiarę, gdyż przygotowując na
szubieniczną śmierć czy spowiadając tych, którym kaźń w ostatniej
chwili zamieniano na syberyjską katorgę - powtarzał: „Pamiętajcie, że
jesteście ofiarami, po których przyjdzie miłosierdzie Boże dla Kraju".
Zarówno jego samego, jak i wspólnotę zakonną dotknęły represje.
Gdy z perspektywy łat patrzy się na jego postać, trudno sobie zdać
sprawę, że był to człowiek ponad półwiecze internowany, w tym
zamknięciu ciągłe inwigilowany, poddawany różnorodnym szykanom,
przesłuchaniom, rewizjom oraz różnego typu szantażom. Dla swoich
działań apostolskich nie zawsze też znajdował zrozumienie u
współbraci. Zdawać by się mogło, że znalazł się - po kres swoich dni -w
sytuacji ubezwłasnowolnienia. Ale był człowiekiem konsekwentnej
wiary, nadziei i miłości, który przez pryzmat dusz ludzkich, coraz
łic;:niej otaczających jego „spowiednicę", potrafił odczytywać
wyzwanie czasów wyjątkowych i wyjątkowo trudnych.
Pragnął bytu niepodległego Ojczyzny - i gorąco się w jej intencji
modlił. Ufał głęboko Bożej Opatrzności. Ale drogę, którą uważał jako
konieczną do przebycia, drogę wiodącą do wolności, widział nie w
chwytaniu za broń, ale w „wybiciu się na podmiotowość
chrześcijańską", w przeciwstawianiu się poczuciu beznadziei i
marazmowi, w tworzeniu więzów solidarności międzyludzkiej,
zakorzenionych na autentycznym przeżyciu własnego chrześcijaństwa.
Dalekosiężność widzenia spraw, nieustanne wychodzenie
59
naprzeciw potrzebom chwili rodziły się u o. Honorata z autentyzmu
wiary i dalekie były od intelektualizowania i teoretycznych dywagacji.
Był to wielkiego formatu pragmatyk. Natomiast trudność sprawiało
mu chociażby redagowanie reguł poszczególnych wspólnot, jakie
powołał do życia. Walcząc o precyzyjność myśli - redagował je po kilka
łub nawet po kilkanaście razy. Był w tym zresztą samotny; nie miał ani
odpowiedniego przygotowania, ani pomocy współbraci, ani nawet
szerokiego dostępu do książek z dziedziny prawa kanonicznego. Jak
wydaje się, o. Honorat - w ciągu swego tak zapracowanego życia - nie
miał wiele czasu na dokształcanie się i szerszą lekturę. Przez całe swe
życie, wsłuchując się w wyzwania swoich czasów, dawał świadectwo
prawdzie wypowiedzianej przez Jana Pawła II na Westerplatte: „Dla
chrześcijanina nigdy sytuacja nie jest beznadziejna. Chrześcijanin jest
człowiekiem nadziei" (11 VI 1987 r.).
Warszawskie „przebudzenie"
Gdy o. Koźmiński jako neoprezbiter stanął do dyspozycji swej
wspólnoty zakonnej - w Królestwie Polskim, a zwłaszcza w Warszawie
- można było zaobserwować pewne symptomy „przecknięcia się"
religijnego, przejawiające się między innymi w powstawaniu wokół
gorliwszych kapłanów (w szczególności zakonnych) nieformalnych
grup ludzi, chcących nie tylko prowadzić intensywniejsze życie
religijne, ale również podejmować, w miarę bardzo jeszcze skromnych
możliwości trwającego stanu wojennego, różnorodne dzieła
charytatywne i społeczne. Wybitną rolę w tym procesie odegrali
kapucyni, w szczególności zaś o. Beniamin Szymański - wielokrotny
60
prowincjał i reformator prowincji polskiej, później biskup podlaski,
który zainicjował reaktywowanie tercjarstwa kapucyńskiego.
Podobną rolę odegrał również o. Prokop Leszczyński, wyróżniający się
wśród kapucynów nie tylko żarliwością religijną, ale intelektem i
wielką kulturą osobistą, kolejny prowincjał, któremu nadano później
miano „ojca duchownego Towarzystwa Rolniczego". Jego to właśnie
młody Honorat obrał sobie za przewodnika.
Gorliwość i zdolności organizacyjne młodego Honorata szybko
zwróciły uwagę przełożonych, a zwłaszcza o. Beniamina
Szymańskiego, który oddawał mu kolejne pola pracy duszpasterskiej.
Jedną z pierwszych form działalności apostolskiej, jaka mu została
zlecona, była opieka nad powstającymi w Warszawie kołami Żywego
Różańca. Ożywienie kultu maryjnego ujawniło się po ogłoszeniu w
1854 roku przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu
Najświętszej Maryi Panny (w zaborze rosyjskim wszechwładny
imperator Rosji zezwolił na ogłoszenie tego dogmatu w rok później -
po gruntownym zbadaniu przez komisję ekspertów, czy nie godzi on w
carskie samodzierżawie). Polska pobożność maryjna wzbogaciła się w
tym czasie o adaptację do potrzeb rodzimych nabożeństwa majowego
oraz wspomnianego Żywego Różańca - oba nabożeństwa narodziły się
i rozwinęły we Francji.
Żywy Różaniec okazał się formą kultową niezwykle odpowiadającą
na potrzebę konsolidowania się ludzi i wzajemnego spotykania,
przynajmniej w piętnastoosobowych grupach, a ponieważ nie był
formalną organizacją kościelną, nie podlegał restrykcjom
ustawodawstwa „ery paskiewiczowskiej".
Już w tym pierwszym zaangażowaniu duszpasterskim mło –
61
dziutkiego Honorata ujawniła się zasadnicza linia obecna we wszystkich
jego zaangażowaniach, a mianowicie zespolenie celu religijnego ze
społecznym. Zalecał poszczególnym piętnastkom, czyli „różom",
zależnie od statusu społecznego -prace stosowne, a przede wszystkim
obowiązek dostrzegania potrzeb i potrzebujących. Warto odwołać się tu
do świadectwa współczesnego, Marii Górskiej, jednej z penitentek o.
Honorata:
(Koźmiński)... we wszystkich sferach towarzystwa umiał dusze pobudzać do
czynu, sam był niezmordowany, dzieci cal;/ dzień spowiadał, mówił kazania,
miewał konferencje na zebraniach, które cała Warszawa znała pod imieniem
„Róż" ( . . . ) . Chciał on po tym ogromnym rozbiciu w czasie panowania Mikołaja
powiązać między ludźmi stosunki, nauczyć dla jednego celu pracować. Musiała
być ta potrzeba rzeczywistą, bo w przeciągu paru lat cała Warszawa powiązała
się w „Róże", a mówiono potem, że moja matka swoją gorliwością przyczyniła się
do powstania, które zastało tę pierwszą organizację już gotową.
Rzeczywiście, podobne insynuacje figurują w oskarżeniach policji
tajnej. Władza bardzo lękała się spotykania się ludzi między sobą, nawet
jeżeli odbywało się ono na płaszczyźnie religijnej.
W miarę relatywnego liberalizowania się stosunków politycznych w
Królestwie, po klęsce, jaką Rosja poniosła w wojnie krymskiej, a także
po śmierci Mikołaja I - możliwe stały się i pewne formy organizacyjne.
Ówczesny prowincjał a zarazem komisarz generalny kapucynów,
wspominany już o. Beniamin Szymański, zlecił o. Honoratowi bliższe
zajęcie się tercjarstwem kapucyńskim i przekształcenie go z
indywidualnej formy pobożnościowej - we wspólnotową, kongregacyjną.
Było to skądinąd ważne do –
62
świadczenie dla młodego zakonnika o czteroletnim zaledwie stażu
kapłańskim, gdyż posłużyło jako nauka do zakładania w przyszłości
zgromadzeń ukrytych.
Od końca łat czterdziestych ubiegłego wieku do tercjarstwa
franciszkańskiego przy kapucynach garnęły się kobiety z różnych
stanów społecznych. Zaktywizowanie tej formy pobożności
przyciągnęło zainteresowanie kobiet z tzw. warstw wyższych
posiadających znaczny wpływ w swoich środowiskach. Ożywienie
religijne grup inteligenckich przed wydarzeniami styczniowymi
stanowiło czynnik niezmiernie istotny dla tego, co można określić
mianem duchowości pokolenia roku 1863.
Tworzenie bardziej zwartych grup wspólnotowych, żyjących
według III reguły św. Franciszka, wymagało wyposażenia młodego o.
Honorata w szersze uprawnienia niż te, których mógł mu udzielić
prowincjał, nawet jeśli jednocześnie posiadał on uprawnienia
komisarza generalnego. Takie uprawnienia o. Koźmiński otrzymał od
generała, o. Salwatora Saba z Oziery, potwierdzone w całej
rozciągłości w 1860 roku, gdy następca na urzędzie o. Salwatora,
generał Mikołaj Bacchini, niepodziewanie przybył na wizytację
prowincji polskiej. Była to zresztą pierwsza i zarazem ostatnia
wizytacja generała po reerekcji prowincji w 1810 roku. Ojciec Mikołaj
miał możność osobiście stwierdzić, czym był rozwój dzieła
tercjarskiego pod opieką duchową o. Honorata. Fakt otrzymania
uprawnień i potwierdzenia słuszności obranego przez niego kierunku
był dlań niezwykłe ważny, również i na przyszłość, dawał mu bowiem
dość znaczną swobodę działania, kładąc jednocześnie na jego
poczynaniach pieczęć posłuszeństwa zakonnego. Rozszerzone
kompetencje o. Koźmińskiego okazały się wprost nieodzowne w
okresie trwającego długie
63
dziesiątki lat internowania w dwóch, kolejno, klasztorach etatowych,
gdy wszelkie poczynania musiały odbywać się w swoistej konspiracji,
gdy nie było ani możliwości, ani czasu na porozumiewanie się z
Rzymem. Ucinało to wreszcie wiele zarzutów, czynionych mu nie tylko
przez władze rosyjskie czy specyficznie nastawione - kościelne, ale
nawet stawiane przez własnych współbraci, często nie pojmujących
istoty jego dzieła.
Felicjanki - najstarsze córki duchowe
Na płaszczyźnie działalności tercjarskiej a także charytatywnej -
związanej z rozwijającym się wówczas dynamicznie Towarzystwem
Św. Wincentego a Pauło, o. Honorat zetknął się z Zofią Truszkowską,
jej cioteczną siostrą - Klotyldą Ciechanowską (jeśli nie w 1853 r. - to z
pewnością w 1854 r.), do których dołączyła się konwertytka z
prawosławia - Michalina Rhebinder. Ze spontanicznej, prywatnej
inicjatywy zajęcia się grupką bezdomnych dzieci zrodzić się miało
zgromadzenie felicjanek. W 1855 roku związały się z tercjarstwem
kapucyńskim. Kierownictwo duchowe nad powiększającą się grupką
kobiet, wyrażających pragnienie konsekrowanego życia wspólno-
towego - objął z polecenia przełożonych o. Koźmiński. Od metropolity
warszawskiego. Antoniego Melchiora Fijałkowskiego, otrzymał
błogosławieństwo dla nowego zgromadzenia, a 10 kwietnia 1857 roku
grupka kobiet przywdziała habity tercjarstwa kongregacyjnego,
prowadzącego życie wspólne. Z punktu widzenia prawa kanonicznego
taki był właściwie ich status do kasaty 1864 roku. Pojawienie się
nowych zakonnic wzbudziło zresztą niemałą sensację w Warszawie i
spowodowało nawet interwencję ze strony generał-gubernatora.
64
Trudno w tym miejscu dłużej zatrzymywać się nad początkami
dziejów felicjanek, wyjątkowymi zresztą co do dynamiczności ich
rozwoju. Były one burzliwe i przysporzyły zarówno ich ojcu
duchownemu, jak i córkom wielu bolesnych, choć niezamierzonych
rozdarć.
Być może, że w swej młodzieńczej żarliwości o. Honorat przesadził
nieco, chcąc jakby zlać w jedno duchowość klarysek z czynnym życiem
i zaangażowaniami, jakie podjęły felicjanki. Ale niejako obie strony
„dopingowały się" wzajemnie,
0
czym m.in. świadczy znamienny zapis o. Koźmińskiego w jego
„Notatniku duchowym", uczyniony w 1865 roku, a więc już po
kasacie:
Gdy mnie Pan Bóg otoczył duszami niewinnymi, czystymi w miłości Bożej, w
modlitwie ustawicznymi, (w) pokutach surowymi i (do) doskonałości całym
sercem zdążającymi, gdy widziałem w nich cudowne dary Boże, udzielane tylko
wybranym sługom Jego, i życia nadzwyczajność, i akty cnót heroicznych
codziennie spełniane, gdy oglądałem urzeczywistnione marzenia moje o
ścisłości życia zakonnego, gdy mi się przedstawiało odnowione pierwiastkowe
życie świętego Ojca naszego i jego towarzyszy, a raczej świętej Matki Klary i jej
córek świętych, o których nawet marzyć nie śmiałem, i to z całą żywością wiary
ówczesnej i świętego zapału, wtedy jeszcze bardziej ożywiały się we mnie
pragnienia takiego życia, i czułem się zawstydzony przykładami tych słabych
istot, które wyprzedzały daleko nie tylko życie moje, ale moje nauki nawet i
moje nadzieje, i pragnienia. I widziałem wyraźnie, że mnie Pan Bóg na służbie
ich postawił, abym zrozumiał, że i w dzisiejszych czasach można Mu służyć tak
gorliwie jak dawniej, o czym już wątpić zaczynałem, i żebym wsparty ich
modlitwami i zachęcony ich przykładami, nie ustępował na tej drodze, ale
mężniej się wziął do poprawy. Potrzebny to byt środek dla mnie, skoro mnie
Pan Bóg tyle lat przy tym utrzymywał, i przez posłuszeństwo święte do tego acz
niesposobnego naznaczał.
Świadectwo o. Honorata jest wymowne jako wyraz hołdu dla
pierwszej generacji felicjanek, spośród której wyłoniła
65
się grupka kontemplacyjna. Felicjanki czynne, zaangażowane
początkowo w pracę ochroniarską - pod patronatem Towarzystwa
Rolniczego, a w czasie powstania i w posługę samarytańską
(prowadzenie lazaretów) - były jedyną wspólnotą żeńską, którą
dotknęły rygory kasaty. Felicjanki kontemplacyjne - z czasem znane
pod nazwą kapucynek - skomasowane były najpierw z bernardynkami
w Łowiczu, a następnie umieszczone w Przasnyszu.
W okresie „warszawskim" kształtujące się zgromadzenie felicjanek
pochłaniało o. Honoratowi mnóstwo czasu, zwłaszcza że wspólnota
rozwijała się żywiołowo. W ciągu niepełnego dziesięciolecia miały 253
powołania, z których oczywiście nie wszystkie się ostały w warunkach,
które można określić jako heroiczne. Ilość zgłoszeń oraz młody wiek
kandydatek, pochodzących ze znanych domów, ściągnęły na o.
Honorata zarzut fanatyzowania kobiet. Nawet jego współbracia
krytycznie patrzyli na ekstremizmy ascetyczne młodej wspólnoty. Jej
drogi z fundatorem zaczęły się rozchodzić po kasacie 1864 roku. Po-
nieważ dalsze jawne istnienie było niemożliwe, o. Honorat sugerował
im pozostanie na miejscu, aby tam, gdzie je los rzucił, dawały
świadectwo ukrytego życia zakonnego, czyli świadectwo wypełniania
rad ewangelicznych. Pisał do nich:
Ale i teraz nadszedł czas, w którym i z tego (z habitu) dla Boga ofiarę czynić
macie. Tą samą ręką, którą was błogosławiłem na jej przyjęcie, tą samą ręką
błogosławię was teraz na jej zdjęcie (sukni zakonnej). ( . . . ) Od krzyża
zgotowanego przez Boga nie uciekniemy i uciekać nie mamy potrzeby, lepiej się
jemu poddać zupełnie i dźwigać do końca...
Felicjanki nie zdecydowały się na prowadzenie życia ukrytego, nie
czuły się do tego powołane. Mentalność, styl bycia i pracy pierwszej
generacji felicjanek poczynały się kształto –
66
wać w latach „eksplozji" jawnego życia religijnego i narodowego.
Ponadto widziały, jak wielkie było zapotrzebowanie na ich pracę
ochroniarską. Przestawienie się na zupełnie odmienne warunki pracy,
doraźna rezygnacja z wymiaru życia wspólnotowego były dla
zgromadzenia kwestią niezwykle trudną. Zdecydowały się na exodus
do Galicji, który dokonał się w latach 1864-1867. Tam istniały szanse
zatwierdzenia ich przez austriackie władze jako jawnego
zgromadzenia. Imponujący był fakt, że grupa kobiet nie związana
formalnymi
ślubami
zakonnymi,
a
tylko
przyrzeczeniami
tercjarskimi, w 70 procentach odnalazła się w Galicji, potwierdzając
tym swoje powołanie.
Honorat nadal czuł się odpowiedzialny przed Bogiem za swe
„pierworodne córki duchowe". Utrzymywał z nimi kontakt mimo
systemu nieustannej inwigilacji, jakiej podlegał w Zakroczymiu, a w
1869 roku odbyło się tam potajemne spotkanie kilku
najwybitniejszych felicjanek z o. Honoratem. Mimo wzajemnej dobrej
woli - pęknięcia stawały się coraz głębsze: kierowanie zgromadzeniem
znajdującym się w zupełnie odmiennym środowisku, dopracowywanie
z wielkim trudem i mozołem przez o. Koźmińskiego - wciąż pozostają-
cego w zamknięciu - reguły felicjańskiej oraz „zwyczajnika", wpływy
na żeńską wspólnotę różnych wybitnych osobistości duchownych z
emigracji oraz z Galicji - wszystko to doprowadzało do fermentu
wewnątrz wspólnoty felicjańskiej i przysparzało trosk i krzyżów o.
Koźmińskiemu, który nadal czuł się odpowiedzialny wobec Boga za
swe „najstarsze córki" i walczył o ich tożsamość, tak jak ją widział.
Istotna dla niego była wierność duchowości franciszkańskiej. Ponadto
- jako prawodawca zakonny - nie posiadał odpowiedniego przygo –
67
towania, a kolejne redakcje konstytucji były żmudnymi kompilacjami
wszystkiego, co uważał za najlepsze. Maksymalista - nie zdołał, chcąc
widzieć w felicjankach zgromadzenie doskonałe, wyważyć pomiędzy
życiem kontemplacyjnym a czynnym. Dla kolejnych generacji
felicjanek, które wstępowały już w Galicji - postać „fundatora" z
wolna stawała się abstrakcją lub mitem, a bohaterski okres
„warszawski" dziejów wspólnoty i ścisłego jej powiązania z
kapucynami - legendą. Pierwsze felicjanki uznawały w o. Honoracie
założyciela, następne pokolenia sióstr żywiły już w stosunku do tego
wiele wątpliwości, doszło nawet do zakwestionowania tytułu o.
Honorata - jako fundatora. Z czasem w zgromadzeniu górę wzięły
tendencje do całkowitego wyzwolenia się felicjanek spod wpływu
kapucynów. Emancypowanie się wspólnoty, nadal bardzo prężnie się
rozwijającej, leżało niejako w naturalnym porządku rzeczy, choć
przysporzyło obu stronom wielu cierpień. Z perspektywy czasu na
proces ten należy patrzeć bez emocji, jako na naturalny, bowiem o.
Honorat zamknięty w zakroczymskim klasztorze, a następnie w No-
wym Mieście - przy całej swej dobrej woli i poczuciu odpo-
wiedzialności - wiele kwestii i problemów stawianych mu przez
felicjanki, siłą rzeczy, musiał rozwiązywać teoretycznie, nie zawsze
trafnie, zwłaszcza że życie w autonomicznej Galicji toczyło się
odmiennymi torami niż w zaborze rosyjskim.
Proces odchodzenia od niego tych, które uważał za „źrenicę oka",
bolał bardzo starzejącego się zakonnika. Istotnym etapem w tym
procesie był formalny zakaz kontaktowania się z kapucynami wydany
przez nowego ordynariusza krakowskiego - biskupa Jana Puzynę w
1895 roku (rzecz znamienna.
68
że zakaz ten nie objął tych felicjanek, które od początku lat
siedemdziesiątych podjęły pracę wśród Polonii Stanów Zjed-
noczonych). Chociaż cierpiał nad tym, Honorat uważał pod-
porządkowanie się władzy biskupiej za konieczny bieg rzeczy, co
stwierdził w jednym ze swoich listów:
...Nie trzeba łączyć zgromadzenia z kierującym, bo by się w brzydkie
podejrzenie popadło. I Kościół święty nie łączy tych rzeczy, i choćby zgroma-
dzenie założone było przez zakonników, oddaje je według obecnych praw pod
rząd biskupów. To i tak wygląda dla was, że wam pozwolono być faktycznie pod
kierownictwem kapucynów, ale wątpię, żeby w ustawach, tj. prawnie
dopuszczone, gdyż byłoby to znaczne skrępowanie władzy ordynariuszów.
Zresztą, każdy fundator umiera prędzej czy później, a zgromadzenie zostaje.
Więc po cóż to łączenie? Inni kapucyni mogą tu być szkodliwsi dla zgromadze-
nia niż świeccy księża, jak się to u nas trafiało z niektórymi ojcami ( . . . ) .
Rozdział stał się faktem i starzejący się Honorat przyjął ten werdykt
kościelny całą swą wolą - jako jeszcze jeden akt posłuszeństwa. Jeżeli
go coś naprawdę dotykało - to narastające od łat nastroje niechęci
wewnątrz samego zgromadzenia felicjanek. Niemniej w jego zapiskach
nigdzie się na to nie uskarża. Był weredykiem, i co miał do powiedze-
nia, gdy widział błędy lub niedociągnięcia - mówił łub pisał jasno,
czasem nawet twardo, ale do raz poruszonych spraw nie wracał.
Osobnym rozdziałem w stosunkach z felicjankami był zgon w 1899
roku matki Angeli Truszkowskiej, która sama przebyła we wspólnocie
krzyżową drogę do świętości. Swego czasu złożyła ona ślub osobistego
posłuszeństwa Honoratowi jako kierownikowi duchowemu, z którego -
widząc jej rosnące trudności wewnętrzne - zwolnił ją w 1870 roku.
Zgon tej, od której felicjanki wzięły początek, uszczuplił grono sióstr.
69
które poczuwały się jeszcze do związków z Honoratem. Zresztą ten nie
pozostawiał po sobie następcy.
Gdy w 1905 roku Honorat napisał Ust z okazji jubileuszu 50-lecia
istnienia felicjanek, dając wyraz swej głębokiej wdzięczności Bogu za
to dzieło, grupka sióstr, która właśnie w owym czasie podjęła starania
o ostateczne zatwierdzenie konstytucji (w których zostało mało z myśli
o. Koźmińskiego) - w ogóle nie przyznawała się do powiązań z ka-
pucynami z Nowego Miasta, z powodu oszczerczej kampanii w
stosunku do osoby o. Honorata, jakoby patronował on herezji
mariawitów. Niektóre zakonnice wręcz były przekonane o czynnym
udziale sędziwego zakonnika w odszczepieństwie od Kościoła. Czy
dowiedział się o tym - nie wiadomo. Wspólnota felicjańska do końca
życia pozostała bliska jego sercu.
Chrześcijańskie świadectwo I obecność
Ojciec Honorat był świadkiem ruiny jawnego życia zakonnego w
zaborze rosyjskim i stopniowego, z roku na rok, jego zamierania.
W okresie nasilających się represji wobec Kościoła katolickiego
brak było perspektyw na jego odbudowę i reaktywizację. Na tej połaci
ziem polskich nie było żadnych żeńskich wspólnot czynnych (oprócz
szarytek) - odpowiadających na wyzwanie czasów. Nieliczne klasztory
kontemplacyjne co roku przerzedzane były przez zgony.
Wolno przypuszczać, że właśnie ostra świadomość tego stanu rzeczy
stała się jedną z przyczyn, dla których o. Honorat usiłował uczynić z
felicjanek „zgromadzenie doskonałe".
70
ostoję polskiego żeńskiego ruchu zakonnego, otwartego na wszelkie
„znaki czasu". Przejęty świętą gorliwością, być może, wymagał od nich
zbyt wiele, ponad ludzką miarę, odnosząc do nich swój własny
maksymalizm.
W latach zakroczymskiego wytrwałego posługiwania w
konfesjonale zaczęły się do o. Koźmińskiego zgłaszać dziesiątki osób o
autentycznym pragnieniu oddania się Bogu na wyłączną służbę. Rzecz
znamienna - prawie nigdy nie skierowywał ich do klasztorów poza
granicami zaboru rosyjskiego. Był bowiem przekonany, że nie wolno
tego obszaru ziem polskich, udręczonego i wyzutego z nadziei
pozbawiać świadków Ewangelii. Kierując nimi, zaczął im wskazywać
inną drogę zachowania rad ewangelicznych.
Niezmiernie istotne wydaje się to, że myśl o ukrytym życiu
zakonnym nie wynikała wyłącznie z okoliczności zewnętrznych.
Noszenie habitu łub stroju wyróżniającego od reszty, a także
prowadzenie ścisłego życia wspólnego - nie stanowiło według o.
Honorata o istocie zachowania rad ewangelicznych. Chodziło mu o
prawdziwie chrześcijańskie świadectwo i obecność w każdym zawodzie
i stanie. Rdzeniem natomiast była wyłączność życia dla Boga.
Zamysł, który zaczął realizować w połowie łat siedemdziesiątych i
który w ciągu dwóch dziesięcioleci przybrał formę ponad dwudziestu
wspólnot ukrytych, był budowaniem nadziei. Korzeniami sięgał do
Ewangelii, do ukrytego życia Chrystusa przed rozpoczęciem nauczania
oraz Jego ukrytej eucharystycznej obecności.
Gdy po latach, w czasie ataków na założone przez niego wspólnoty
przyszło mu rzecz tłumaczyć w broszurze: „Wiadomość o nowych
zgromadzeniach zakonnych" - pisał:
71
Zbawiciel wiódł życie ukryte przed światem i nie był znany nikomu prawie
ze swego Boskiego posłannictwa, pochodzenia i poświęcenia się Bogu i sprawie
zbawienia. Przedstawiał się wszystkim jako zwyczajny czeladnik ciesielski... A
gdy już wystąpił do opowiadania Ewangelii, jeszcze się często ukrywał, już dla
uniknięcia czci, już dla uchylenia się od prześladowania, dopóki godzina Jego
nie nadeszła. Na święta nawet uroczyste nie chciał iść jawnie, manifeste, ale
skrycie, quasi in occułto...
Dusze przeto kryjące przed światem powołanie swoje i poświęcenie się Bogu
i sprawie zbawienia dusz, czy to czynią dla pokory, czy to dla uniknięcia
prześladowania lub bezpiecznego poświęcenia się dla bliźnich, naśladują wzór
najwyższej świętości. Można dodać i to, że i dziś Pan Jezus w Przenajświętszym
Sakramencie ukryty ciągle zostaje, a to ukrycie Jego jest najwyższym aktem
miłości Boga do łudzi.
Zasada ukrycia nie była więc sytuacyjna, wynikająca z określonego
kontekstu historycznego, ale stała się dla o. Honorata najwyższym
wymiarem miłości. Dlatego zgromadzenia przezeń założone miały się
nie ujawniać, nawet gdy warunki zewnętrzne ulegną zmianie.
Gdy Kongregacja Biskupów do Spraw Zakonników w Rzymie
zastanawiała się nad możliwością zatwierdzenia zgromadzeń
ukrytych, powstałych z inspiracji internowanych kapucynów -
postawiła jako warunek uznania ich za kongregacje zakonne to, że: „w
razie zmiany okoliczności osoby te będą nosić habit zakonny czy ubiór
zakonny i będą mieszkać wspólnie". Nie zrozumiano zasady ukrycia,
był to okres walki z modernizmem i wpływów Sapiniery. Wówczas ten
stary kapucyn z Nowego Miasta, zagubionej osady na wielkich obsza-
rach Imperium Rosyjskiego, ten naj pokorniejszy sługa Kościoła,
ośmielił się zabrać głos w obronie prawa do osobowego świadectwa
ewangelicznego, którego jednym z warunków jest ukrycie. Pisał:
72
Zdaje się nam, że aby te zgromadzenia odpowiadały swemu zadaniu, zawsze
ukryte być powinny, bo po większej części, chociażby okoliczności się zmieniły,
wpływ ich nigdy jawny być nie może. Wspólne mieszkanie, a szczególnie
jednostajny ubiór, nawet przy zmianie okoliczności dla bardzo niewielu z tych
zgromadzeń byłyby dostępne, a dla większej części zupełnie niemożliwe: bo to
są osoby, które albo nie mogą opuścić rodziny, albo zajmują się w pracowniach,
magazynach, fabrykach i ich zadaniem jest c i c h e a p o s t o l s t w o
p r z y k ł a d e m w tych właśnie miejscach, więc taki punkt równałby się
skasowaniu tych zgromadzeń.
A dalej tłumaczył:
Pragnąc więc ratować bliźnich i pozyskać tych, co od Kościoła, od jego
kapłanów i wszelkich sług Bożych stronią, trzeba z jednej strony zaprzeć się
siebie i poświęcić się Bogu, a - z drugiej należy, jak na misjach, przybrać formy
łudzi ze świata i pojedynczo wśród nich się wciskać, żeby ich z religią i
Kościołem oswoić i do nich przyciągnąć.
O potrzebie świadectwa wytrwania jeszcze wyraźniej napisał o.
Koźmiński, odpowiadając na ankietę „Przeglądu Powszechnego":
Szło o to także, aby z tych dusz wybranych przygotować zastęp wyznawców
opierających się mocno szyderstwu świata i domowników, tudzież uczynić z
nich apostołów i apostołki domowe, ciche i ukryte, pracujące każda w swoim
zakresie, a przykładem swoim zachęcające do w y t r w a n i a ( . . . ) . Ludzie
lepszego ducha już przez to samo, że gdzieś s ą , chociażby nic osobliwego nie
czynili, wywierają wpływ dobroczynny.
Zamysł o. Honorata życia wspólnotowego w ukryciu, kon-
sekwentnie przez niego realizowany, świadectwa chrześcijańskiego we
wszystkich środowiskach, był już w jakiejś mierze wypróbowany we
Francji - w okresie wielkiej rewolucji, ale prawie wszystkie ówczesne
zgromadzenia, które pozostawały w ukryciu, przepisami kościelnymi
zmuszono do ujawnienia
73
i przywdziania stroju zakonnego. Górę wzięła ubiegłowieczna
tendencja ostrego wyodrębnienia, jeśli wręcz nie oddzielenia „stanu
duchownego" od „świata", od świeckich. „Świat" był uosobieniem
zagrożeń, odcinano się odeń zamiast dążyć do jego sakralizacji.
Smutne doświadczenia przełomu XVIII i XIX wieku, chaos rewolucji i
okresu napoleońskiego, powolne odbudowywanie struktur kościelnych
oraz autorytetu papiestwa zaciążyły nad całym stuleciem, które w
Europie stało się stuleciem postępującej dechrystianizacji, zwłaszcza
wielkich aglomeracji miejskich, gdyż zabrakło w nich świadectwa
życia chrześcijańskiego w warunkach odmiennych od dawnych
ustabilizowanych struktur. Dlatego inicjatywa Honorata nie spotkała
się z uznaniem kręgów kościelnych ani w kraju, ani w Rzymie.
Potrzebę świadectwa życia dostrzegał o. Honorat wcześnie, gdyż już
w pierwszych latach swej kapłańskiej posługi, gdy zajmował się
Żywym Różańcem. Także felicjankom po kasacie sugerował
pozostanie. Dla o. Koźmińskiego zgromadzenia ukryte, ich gorliwość w
świadectwie posiadały jeszcze inny wymiar - wymiar przyszłej
wolności narodu. Pisał:
Błysnęła więc nadzieja, że wśród tego prześladowania ( . . . ) te właśnie dusze
staną się godnymi owocami, dla których Bóg nie tylko przebaczy Krajowi, ale
powróci przez nie obserwancję zakonną, a za nią pierwotną gorliwość wiernych
i wolność polityczną.
Budowanie cywilizacji miłości
Impulsem do podjęcia dzieła zgromadzeń ukrytych było dla o.
Honorata stwierdzenie szerzenia się, jeśli nie „bezbożności", to w
każdym razie postępującego zobojętnienia i in –
74
dyferentyzmu religijnego, przy miernym zresztą poziomie in-
telektualnym i moralnym ówczesnego duchowieństwa zaboru
rosyjskiego.
Przemiany
gospodarcze
idące
w
kierunku
przemysłu
wielkokapitałowego zbiegły się w tym okresie z bardzo ostrymi
represjami narodowymi i religijnymi w „Kraju Przywiślańskim",
który władze rosyjskie starały się maksymalnie ubezwłasnowolnić.
Przez kratki konfesjonału ten gorącego serca kapucyn miał możność
obserwowania, jak szybko posuwał się proces deprawacji narodu. Tym
pilniejsza była potrzeba świadectwa życia chrześcijańskiego we
wszystkich środowiskach.
Z punktu widzenia norm kościelnych o. Honorat swoje wspólnoty
powoływał do życia na mocy nadzwyczajnych uprawnień, jakie
otrzymał od dwóch kolejnych generałów, a które dotyczyły
dostosowywania tercjarstwa franciszkańskiego do potrzeb czasów.
Zakorzenienie zgromadzeń ukrytych na III regule św. Franciszka o.
Honorat uznawał za istotny sposób prowadzący do złagodzenia, jeśli
nie do rozwiązania coraz ostrzej zarysowującej się kwestii społecznej.
Znamiona odradzającego się franciszkanizmu na ziemiach polskich,
a zwłaszcza w Królestwie Kongresowym, zaobserwować można
wcześniej, niż pojawiły się zachęcające wypowiedzi na ten temat Leona
XIII. Reforma prowincji polskiej kapucynów była wzorcowa, a przed
powstaniem 1864 roku ożywił się i w innych gałęziach franciszkańskich
ruch bracki. Żywotność franciszkańskich zakonów męskich ujawniła
się między innymi w umiejętności duszpasterskiej posługi masom, w
łatwości nawiązywania z nimi kontaktu, w wypracowaniu technik
duszpasterskiego oddziaływania. Ponadto
75
franciszkanie, a zwłaszcza kapucyni, podejmowali współpracę
bezpośrednią łub pośrednią z szeregiem inicjatyw o charakterze pracy
organicznej. Liczyły się też rozliczne związki nieformalne, wynikające
z kierownictwa duchowego, które przetrwały wszelkie rygory kasaty.
Wiele znanych kobiet, wybitnych indywidualności stało się
penitentkami gorliwszych ojców. Pociągane one były nie tyle
intelektem, ile autentyzmem religijnym zakonników.
Zakładane zgromadzenia miały być żywą odpowiedzią na
najbardziej istotne problemy życia społecznego. Łączyć miał y kwestię
socjalną z szeroko pojętym oddziaływaniem religijnym, przez
obecność i postawę.
W największym skrócie wspólnotowe inicjatywy o. Honorata na
obszarze całego przekroju społecznego wyglądały następująco:
Emancypująca się po zniesieniu pańszczyzny wieś - w kilkanaście
lat po uwłaszczeniu - posiadała już inne aspiracje niż wieś
pańszczyźniana. Powołując zgromadzenia wiejskie, zwłaszcza „służki"
- o. Honorat potrafił dowartościować odrębny typ religijności ludowej,
nie narzucając modelu „inteligenckiego". Ponieważ siostry pracujące
na wsi miały się z tegoż właśnie środowiska wywodzić - dało się
uniknąć procesu, który był powszechny w wypadku wstępowania
chłopek do typowych klasztorów, a mianowicie całkowitego wyobco-
wania ze środowiska, a w niektórych zakonach - traktowania ich jako
kategorię niższą (drugi chór), wykonującą wyłącznie nie zawsze
dowartościowane wówczas prace fizyczne. Pełnienie jedynie funkcji
służebnych rodziło kompleksy i frustracje. „Służki" - pozostając we
własnym środowisku - stawały się pełnowartościowymi „świadkami"
chrześcijańskiego życia.
76
Ważkość problemu religijnego oraz moralnego oddziaływania na
wsi występowała tym wyraziściej, gdy zważy się mimo przemian
idących w kierunku uprzemysłowienia - na agrarny charakter kraju.
Zaniedbania duszpasterskie, wynikające również i z rzadkiej sieci
parafialnej, przy powszechnym zresztą konformizmie religijnym,
połączonym z niską świadomością religijno-moralną, pogardliwy
stosunek do pracy chłopa, wszystko to sprawiło, że na wsi narosło wiele
urazów. Apostolstwo środowiskowe wsi realizowane tak przez żeńskie,
jak przez męskie zgromadzenia honorackie - dowartościowywało
pracę na roli, dawało rodzinom chłopskim możność godnego
wypełnienia ich życiowego posłannictwa, pełnego znoju i utrudzenia.
Bezpośrednią inspiracją (oprócz spowiedzi rzesz chłopskich z
niebogatych wsi okolic Zakroczymia) stały się dla o. Honorata
objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie w 1877 roku, w których
Maryja ukazując się dwom dziewczynkom domagała się codziennego
odmawiania różańca, walki z plagą alkoholizmu i apostołowania we
własnych domach. Chociaż początki Służek Najświętszej Maryi Panny
Niepokalanej są nieco wcześniejsze niż maryjne przesłanie płynące z
Warmii, w które wsłuchał się o. Honorat, to zaważyło ono na ducho-
wości „służek". Dowodem, na jak wielkie zapotrzebowanie wspólnota
ta odpowiadała, jest jej spontaniczny, ogarniający setki osób rozwój.
Oprócz świadectwa przykładu prowadziły one tanie kuchnie, z
podstawowymi artykułami, gospody bezalkoholowe, podejmowały
katechizację podstawową połączoną z alfabetyzacją wsi, co zresztą
łączyło się z uświadomieniem narodowym.
W kilkanaście lat później o. Honorat tak pisał, oceniając
77
potrzebę wspólnoty pracującej w środowisku wiejskim:
Lud wiejski już dziś prawie wszędzie jest uwłaszczony i obdarzony wolno-
ścią i zaczyna życie samodzielne; chodziło o to, aby uprzedzić szkodliwy wpływ
na niego łudzi bez wiary łub siejących niezgody pomiędzy stanami i podać mu
apostolstwo dla niego przystępne, które by go w duchu wiary i pobożności
umocniło. Gdy zaś jednocześnie obudził się w tym ludzie duch poświęcenia i
okazały się prawdziwe powołania w bardzo wielkiej liczbie, chodziło o to, aby
dla tych nowego rodzaju dusz zakonnych obmyślić rodzaj życia odpowiedni do
ich stanu, aby nie wywodzić ich z prostoty i ubóstwa, żeby ich wstąpienie do
zakonu nie było zyskowne, jakby być musiało, gdyby wstępowały do zakonów,
w których wygodniejsze życie by miały niż w rodzicielskich chałupkach. Z
drugiej strony chodziło o to, aby powołania na korzyść samego ludu wiejskiego
obrócić i zwrócić poświęcenie tych dusz tam, gdzie najwięcej wpływu mieć
mogły i gdzie go najwięcej było potrzeba.
Zajęcie się potrzebami krzyczącymi krzywdami najuboższych
środowisk robotniczych, a zwłaszcza problemem kobiet pracujących w
fabrykach, jest dowodem, jak pilnie ten zakonnik, pozornie odcięty
szczelnie murami klasztoru, śledził zmiany społeczne i gospodarcze na
ziemiach zaboru rosyjskiego po upadku powstania styczniowego.
Powołanie do życia zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca
Maryi, potocznie zwanych „siostrami fabrycznymi", miało na celu
zakorzenienie się ludzi zrzeszonych w tercjarskie zgromadzenia
(powstało bowiem i męskie zgromadzenie, które jednak odegrało
mniejszą rolę niż „siostry fabryczne"), w środowisku ludzi najczęściej
w pierwszym pokoleniu przybyłych „za chlebem" do miasta. Rzuceni
w nowe warunki, oderwani byli od dotychczasowych tradycji, od
środowisk i warunków, w których dotychczas mieszkali i żyli.
Prowadziło to do zwątpienia lub indyferentyzmu religijnego,
zwłaszcza że polski Kościół późno dostrzegł problem proletariatu
wielkomiejskiego.
78
w
widzeniu tych spraw przez o. Honorata (wcześniejszym zresztą
niż encyklika „Rerum novarum" - Leona XIII) jedną z ważniejszych
kwestii stało się wyrwanie robotnika, a zwłaszcza robotnic (z reguły
niżej płatnych, a w wielu wypadkach traktowanych niemal jak
prostytutki) z nędzy, z nieludzkich warunków - przez zorganizowanie
oszczędnych, a zarazem znośnych warunków bytowania. Uważał tę
kwestię za ważki problem chrześcijańskiego i społecznego sumienia
Polaków. Chodziło między innymi o problem mieszkaniowy, odżywia-
nie, zajęcie się dziećmi rodzin, w których oboje rodzice zatrudnieni
byli w fabryce (przy 10-godzinnym z reguły dniu pracy),
organizowanie poprzez ciche kasy samopomocowe zabezpieczenia na
wypadek kalectwa, niezdolności do pracy oraz starości. W swych
wypowiedziach stwierdzał jasno, że dopiero po zabezpieczeniu
podstawowych kwestii materialnych można myśleć o zdecydowanym
przeciwstawieniu się materializmowi oraz agitacji socjalistycznej.
Dla o. Honorata ważny był także jeszcze inny aspekt sprawy:
tworzenie się nowych podziałów wewnątrz społeczności polskiej,
rodzącej się nienawiści pomiędzy pracownikami a pracodawcami.
O skali obecności „sióstr fabrycznych" świadczy fakt, że we
włókienniczym centrum żyrardowsko-łódzkim, gdzie zatrudnienie
kobiet było wyjątkowo liczne, wedle wstępnych obliczeń, co dziesiąta
tkaczka była w ściślejszej lub luźniejszej formie z tą wspólnotą
związana.
Ojciec Honorat zajmował się tak zwaną „kwestią społeczną" aż po
kres swych dni. Posunięty w latach zakonnik żywo reagował na
wydarzenia 1905 roku. Bardzo wyraźnie odróżniał dzieła miłosierdzia
od tego wszystkiego, co należy do
79
sprawiedliwości. W czynieniu sprawiedliwości nie mogło wedle niego
zabraknąć chrześcijańskiego świadectwa, stosownie do aktualnych
okoliczności. Właśnie w owym burzliwym czasie apelował w swym
niezwykle mocnym przesłaniu do zgromadzeń ukrytych, by nie
uchylały się od odpowiedzi na wyzwanie czasów:
Otwiera się przed nami wielkie zadanie - zostawione naszemu wiekowi, a
tym jest o k a z y w a n i e t r i u m f u m i ł o ś c i , pełnej uczucia, czynu i po-
święcenia, dalekiej zarówno od filantropii światowej, jak od krwawej dobro-
czynności socjalistów.
( . . . ) Wzywamy przeto wszystkie zgromadzenia tak męskie, jak żeńskie,
aby w zakładaniu tych związków (zawodowych) czynny brały udział, aby je
organizowały każde w swoim zakresie ( . . . ) i aby to uważały za o b o w i ą z e k
w szczególny sposób na nich ciążący. Związki te nie są religijne, ale społeczne,
nie chodzi w nich o uczynki miłosierdzia, ale o dzieła s p r a w i e d l i w o ś c i i
m i ł o ś c i , o w y j e d n y w a n i e p r a w i p o m o c w z a j e m n ą .
Dalekowzroczność o. Honorata jest tu uderzająca, zwłaszcza że w
dalszym ciągu pisma okólnego skierowanego do zgromadzeń nie
ograniczył się do podania ogólnych wskazań, ale sprecyzował, czym
mają się zajmować poszczególne związki zawodowe i jaka ma być ich
struktura organizacyjna. Postulował rozszerzenie pracy wspólnot
pozostających pod jego kierownictwem - w przełomowym okresie,
którego był świadkiem. Uważał, że nie wolno im pozostać biernymi w
zmaganiach o sprawiedliwość społeczną, gdyż wobec powszechnej
inercji i wygodnictwa, nie wyłączając w tym niestety również i kół
kościelnych, sprawa ta urastała w Polsce zniewolonej zaborami do
rangi naczelnego problemu.
Zajęcie się środowiskami wielkomiejskimi nie ograniczało się u
niego do „sióstr fabrycznych". Powołał do życia wspól –
80
noty zajmujące się lumpenproletariatem oraz tzw. marginesem, a
zwłaszcza dziewczętami zagrożonymi prostytucją. Tam, gdzie nie
sposób było dotrzeć zgromadzeniom habitowym (których zresztą
oprócz szarytek nie było), powstały placówki typu opiekuńczego czy
prewencyjnego. W tej właśnie pracy wielki nacisk kładł na godność
osoby ludzkiej.
Inną kategorią kobiet przybywających do miasta „za chlebem",
wszechstronnie wyzyskiwaną i manipulowaną, była społeczność
służących. Osobna wspólnota zajęła się ich problemami, kształceniem
oraz pośrednictwem pracy, a także organizowaniem kas
zapomogowych. W drabinie społecznej służące stały jeszcze niżej niż
robotnice fabryczne (wyłączając może wąską grupę służących wysoko
kwalifikowanych). Biedny „garkotłuk" przychodzący wprost ze wsi
nigdzie nie miał oparcia.
Mimo rozwoju fabryk znaczną rolę odgrywała praca rzemieślnicza,
zwłaszcza w takich zawodach, jak różnorakie krawiectwo i
kapelusznictwo. Konieczność podejmowania pracy zarobkowej przez
coraz większą ilość kobiet rodziło problemy z miejscami pracy. Jedna
ze wspólnot zajęła się przygotowaniem dziewcząt do różnych
zawodów. Rzetelne pracownice, specjalistki w swoim rzemiośle zawsze
mogły liczyć na znalezienie pracy.
Inną wyraźną potrzebą stało się nadanie chrześcijańskiego piętna
handlowi. Podbijanie cen, ciągnięcie nadmiernych zysków,
sprzedawanie na kredyt z lichwiarskim procentem (proceder ten
uprawiały zwłaszcza sklepy żydowskie) godziło przede wszystkim w
warstwy najuboższe. Toteż swoim zgromadzeniom powierzył o.
Honorat prowadzenie sklepów tak
81
na wsi, jak w mieście, otwieranie herbaciarni i zajazdów czy
niedrogich jadłodajni.
Osobnym ważnym zadaniem była opieka nad chorymi, zwłaszcza
najuboższymi. Przy niewystarczającej ilości szpitali, braku
ubezpieczeń, a co za tym idzie, nieobecnością bezpłatnego lecznictwa,
do szczególnej rangi urastała posługa chorym w domach, zwłaszcza
chorym chronikom. Dotychczas jest to problem nie rozwiązany, a co
dopiero w epoce, gdy ubiegłowieczne dzienniki bez emocji
odnotowywały w wielkich miastach przypadki śmierci głodowej lub z
braku opieki. Daje to pojęcie o wymiarach ówczesnej znieczulicy.
Podobnie jak św. brat Albert - na nieszczęście ludzkie nie pozostał
głuchy o. Honorat, proponując jednej ze wspólnot poświęcenie się
pracy pielęgniarskiej, inna natomiast zajęła się specjalnie chronikami i
paralitykami oraz różnymi kategoriami kalek. Oczywiście nie
rozwiązywało to problemu żebractwa, ale choć w małej mierze
przynosiło pomoc potrzebującym i bezradnym.
Lata szczególnego ucisku i rusyfikacji zaznaczyły się likwidacją i
tak niedostatecznego szkolnictwa podstawowego w języku polskim i
całkowitą rusyfikacją szkolnictwa średniego. Dwa najwyżej stojące
pod względem intelektualnym zgromadzenia honorackie poświęciły się
pracy nauczycielskiej bądź prowadząc pensje, bądź na „prywatnych
kondycjach", jedno natomiast specjalnie zajęło się szerzeniem
czytelnictwa oraz polskiej książki. Wszystkie natomiast zgromadzenia
włączyły się w akcję zwalczania analfabetyzmu.
Do tego dziwnego „mnicha" zgłaszali się ludzie różnych stanów,
zainteresowań, pasji, powołań. Przychodzili ci, którzy przede
wszystkim chcieli coś robić lepiej i gorliwiej.
82
Wśród nich znalazła się grupa księży, którzy swe wikariuszowskie czy
proboszczowskie życie chcieli przeżywać w wymiarze bardziej
wspólnotowym. Szukanie wzajemnego porozumienia i oparcia oraz
pogłębionego życia wewnętrznego stanowiło pomoc w znoszeniu
szykan ze strony władz rosyjskich, jakie na co dzień dotykały życie
kościelne. Wśród grupy tzw. „księży mariańskich" znalazło się m.in.
nazwisko bł. Jerzego Matulewicza, późniejszego odnowiciela
marianów oraz arcybiskupa wileńskiego. Pierwsza ustawa napisana
dla nich okazała się zbyt „zakonna", druga natomiast, wzorowana na
stowarzyszeniu księży „bartoszków", zwanych w Polsce przed-
rozbiorowej od życia wspólnego księżmi „komunistami", zyskała w
Galicji aprobatę biskupa krakowskiego, Albina Dunajewskiego,
natomiast biskupi Królestwa ze względów politycznych wstrzymali się
od jej zatwierdzenia.
Do konfesjonału o. Honorata zgłaszały się dusze nie tylko z
powołaniem czynnym, ale i bardziej kontemplacyjnym, poświęcające
się np. specjalnie modlitwie za dusze czyśćcowe czy modlitwie
wynagradzającej.
Osobną troską świątobliwego kapucyna była zewnętrzna chwała
Boża. Dużo było zaniedbanych kościołów, w których paramenty
znajdowały się w opłakanym stanie. Nie za bardzo o nie dbali i sami
proboszczowie, którym przy niezmiernie rzadkich wizytacjach nie
groziły sankcje kościelne. Osobna wspólnota zajęła się schludnością
szat i innych przedmiotów związanych ze sprawowaniem kultu.
Ojciec Koźmiński był również kierownikiem duchowym znacznej
liczby osób żyjących w małżeństwie. Bliskie były mu problemy rodziny
i podniesienia moralnego tej podstawowej komórki społecznej, od
której zależała przyszłość narodu.
83
Powołał do życia osobne stowarzyszenie dla kobiet, osobne dla
mężczyzn („mężowie i niewiasty ewangeliczne"), oparte na świeckim
tercjarstwie. Chodziło mu o nadanie chrześcijańskiego wymiaru całej
sferze życia prywatnego, tak istotnego w społeczeństwie wyzutym z
własnego życia publicznego, o przekazywanie istotnych wartości w
rodzinach, które winny były stać się „twierdzą" przeciw powszechnej
deprawacji.
Problem zgromadzeń honorackich jest tu zasygnalizowany jedynie
w aspekcie dostrzegania przez o. Koźmińskiego zakresu potrzeby
chrześcijańskiego świadectwa i jego sposobu patrzenia na problem
odrodzenia narodu. Dzieło o. Honorata czeka dopiero na syntetyczne
opracowanie. Nie sposób obecnie udzielić odpowiedzi, w jakiej mierze
setki osób powiązanych w grupy wspólnotowe, w okresie największej
prostracji społeczeństwa polskiego, przyczyniły się do rozszerzania
świadomości religijnej, moralnej, a także i polskiej, w szczególności w
tzw. „warstwach niższych". Zdumiewać musi jednak fakt, że
promotorem tych jakże różnorakich działań był jeden, posuwający się
w łatach zakonnik, chcący, aby ludzie w oparciu o Ewangelię
odpowiadali na wyzwanie swoich czasów.
Struktura zgromadzeń ukrytych - tworzących jakby koncentryczne
potrójne koło, sprawia, że tylko w przybliżeniu można określić ich
liczebność. Wiadomo, że ostatecznie pozostało około 20 wspólnot (a
było ich więcej), że zrzeszały one kilkanaście tysięcy osób zajmujących
się w taki lub inny sposób blisko 100 tysiącami podopiecznych. Tak
było w szczytowym okresie rozwoju, przed odcięciem Honorata od
kontaktu ze zgromadzeniami.
W swej strukturze organizacyjnej zgromadzenia dzieliły
84
się na członków życia wspólnego - stanowiących jądro formacyjne dla
dwóch pozostałych grup: członków zjednoczonych -nie mogących
prowadzić życia wspólnego i członków stowarzyszonych. Ci pierwsi,
żyjąc we własnych środowiskach i domach rodzinnych, składali śluby
zakonne i podlegali przełożonym domów życia wspólnego. Nie mogąc
na co dzień kontaktować się z przełożonymi, wypracowali odmienny
styl posłuszeństwa zakonnego - bardziej ramowy. Chodziło o dy-
spozycyjność własnej osoby w stosunku do przełożonego, w którym
uznaje się wyraziciela woli Bożej. Drudzy - grupa w niektórych
wspólnotach nie istniejąca, a w niektórych najliczniejsza - to
członkowie stowarzyszeni, żyjący wedle reguły tercjarstwa świeckiego
i wykonujący podobne aktywności zewnętrzne jak pozostałe.
Owa trój członowa konstrukcja nie była „wydumana", ale
podyktowana przez życie. Było to zresztą charakterystyczne dla o.
Honorata, że ten świątobliwy „maksymalista" był pragmatykiem. Nie
można też tracić z oczu faktu, że cały ten ruch rozwijał się w
warunkach konspiracji, szukając odpowiednich „szyldów" do
działalności zewnętrznej. W całej zresztą strukturze dla założyciela
najważniejsze były kontakty osobowe między członkami, wzajemny
szacunek i wzajemne zrozumienie komplementarnego znaczenia
każdej z tych grup w stosunku do siebie. Oczywiście, nie wszędzie to
wyglądało idealnie, chociażby ze względu na trudności pogłębionej
formacji. Nie przekreśla to znaczenia służby i świadectwa tych ludzi,
którzy może już nie wszyscy znali osobiście o. Honorata, ale którzy
uważali go za swego fundatora, a większość z nich swe powołanie
życiowe odkryła u kratek jego dziwnej „spowiednicy".
85
Ewangelizacja pracy
Szacunek dla pracy, również i do pracy fizycznej, jest jedną z cech
duchowości franciszkańskiej, szczególnie umiłowanej przez o.
Honorata. W swoim życiu osobistym starał się nigdy nie być
bezczynnym. Nawet w ostatniej chorobie, gdy nie mógł się dźwignąć z
łóżka - prosił, aby mu umożliwiono robienie czegoś pożytecznego.
Przygotowywał wówczas opłatki do wysłania. Sam był człowiekiem
gigantycznej, nadludzkiej wprost pracy.
Honorat obserwował w społeczeństwie polskim powszechną
pogardę dla pracy, zwłaszcza fizycznej, nieumiejętność pracowania,
traktowanie pracy jako zła koniecznego. Przy dokonujących się na
ziemiach polskich zmianach kapitalistycznych - praca w coraz
większym stopniu stawała się towarem, a człowiek przedmiotem ją
wykonującym. Właśnie w tym czasie o. Koźmiński powoływał do życia
wspólnoty, dla których praca miała się stać podstawową drogą do
uświęcenia.
„Człowiek - istota powołana do pracy.
Człowiek - istota powołana do chwały!"
Nie są to słowa o. Honorata, ale Jana Pawła II wyrzeczone w
Gdańsku 12 czerwca 1987 roku. Sens owych słów poświadczył swym
życiem o. Honorat. Traktując pracę nie tylko jako narzędzie
osobistego uświęcenia, ale i jako podstawową służbę bliźniemu -
nadawał jej wymiar praktycznego wprowadzania w życie przykazania
miłości.
Jako przymioty dobrej pracy określał pracę wykonywaną
porządnie, w swoim czasie, sumiennie, a nie byle zbyć, bez
jakiegokolwiek oszukiwania pracodawców. Uważał też, że
86
praca przyjmowana jako wykonywanie woli Bożej może stanowić
także i drogę osobistej ascezy. Wówczas unika się wykonywania pracy
byle jak, wybierania lżejszych i przyjemniejszych zajęć, robienia zbyt
długich odpoczynków. I taka asceza jest czymś bardzo naturalnym,
przyjmowaniem tego, co niesie życie.
Ten zamknięty w konfesjonale kapucyn nie był teoretykiem. Zza
jego kratek widział potrzeby życia codziennego, ba - widział dużo
szerzej, gdyż dostrzegał zagrożenia, jakie niesie cywilizacja niszcząca
podmiotowość ludzką, widział i te specyficzne zagrożenia, jakie
wynikały z braku bytu suwerennego.
Świadomość
nierozwiązanych
problemów
społecznych
ze
szczególną ostrością dotarła do zbliżającego się do osiemdziesiątki o.
Koźmińskiego - w burzliwych latach 1905 -1906. Widział
zaangażowanie młodego o. Antoniego Wysłoucha (zaszczutego
następnie pod zarzutami radykalizmu i modernizmu), widział również
potrzebę zajęcia czynnej postawy przez członków zgromadzeń
ukrytych, którzy, każdy w swoim zawodzie i stanie - winni dawać
chrześcijańskie świadectwo oraz przyczyniać się do przebudowy
społeczeństwa w kierunku większej sprawiedliwości. Mocno
przeciwstawiał się temu, żeby zgromadzenia przez niego założone
ewoluowały w stronę stowarzyszeń charytatywno-dewocyjnych. Stąd
cytowany już apel, zawarty w liście okólnym, o włączanie się w
zakładanie związków zawodowych, formy organizacyjnej mającej na
celu „wyjednywanie praw i pomoc wzajemną".
Schorowany starzec bolał niezmiernie, że problemu ewangelizacji
pracy nie dostrzegł ówczesny Kościół polski, a wręcz się odeń odcinał.
Nie mógł liczyć na pomoc i zrozumienie duchowieństwa Królestwa,
zastraszonego, patrzącego na
87
nabrzmiałe problemy społeczne wyłącznie w kategoriach „bezbożnej
rewolucji", zwyrodnienia. Nie dostrzegano natomiast skutków ciężkiej
choroby społecznej, którą trzeba było zawczasu leczyć. W swej
polemice z duchowieństwem Koźmiński, występując w obronie
Szecha, powoływał się na wypowiedzi społeczne Leona XIII i niemal
expressis verbis mówił o „grzechach cudzych", do których przyczyniło
się duchowieństwo przez swą bierność i niezajmowanie chrześcijań-
skiego stanowiska w kwestiach pracy.
W trudnej i napiętej sytuacji konfliktowej niespokojnych, a jednak
niosących jakąś nadzieję lat - o. Koźmiński liczył na potencjał
obecności chrześcijańskiej swych zgromadzeń. W zredagowanym
specjalnie okólniku (już wspominanym) zaadresowanym do wspólnot -
rekapitulował nabrzmiałe problemy społeczne:
Przejdźmy przez wszystkie stany po kolei. Magnat nie poczuwa się do
wspierania zakładów dobroczynnych i myśli jedynie o przyjemnościach życia;
obywatel nie zajmuje się wcale ludem wiejskim, sądząc, że po zniesieniu
pańszczyzny wolny jest od tego obowiązki; fabrykant przemyśla jedynie o
wyzyskiwaniu cudzej pracy na swoją korzyść, nie przypuszczając wcale, aby na
nim ciążył obowiązek opieki nad robotnikami; urzędnik uważa swoją pracę
jako sposób utrzymania i uwygodnienia sobie życia, choćby z krzywdą
interesantów; a nawet kapłani, co przewodniczyć powinni innym stanom, dali
się pociągnąć ogólnemu duchowi czasu i wielu z nich poza swymi urzędowymi
obowiązkami zasypia spokojnie, nie troszcząc się o byt materialny ludu ani o
oświecenie go, ani o objaśnienie w kwestiach bieżących i dozwalając wilkom
zakradać się do owczarni. Skutkiem tego przyszło do wielkiego zaniedbania i
upośledzenia klasy roboczej i ubogiej ( . . . ) .
Ojciec Honorat, człowiek już wówczas schorowany i ledwo
poruszający się o własnych siłach, z całą ostrością widział konieczność
wyrwania łudzi z biernego egoizmu, z coraz bar –
88
dziej przybierającej fali zmaterializowania praktycznego, dzisiaj
określanego słowem konsumpcjonizm.
Ojciec Honorat był ojcem duchownym setek osób, których
apostolstwo i dążenie do świętości opierało się na ewangelizacji pracy.
Znamienne przy tym jest, że nigdy nie było mu dane widzieć swych
zgromadzeń ukrytych przy pracy, na tych dziesiątkach różnorodnych
placówek, które prowadziły, czy też obecnych pośród robotnic w
fabrykach łub pracujących na wiejskich polach. Z biegiem lat
rozrastały się wielokierunkowo, a każda ze wspólnot obierała
specyficzny rodzaj pracy i oddziaływania. Charyzmatem o.
Koźmińskiego była umiejętność kontaktowania ludzi między sobą,
gdyż nie był już w stanie kierować osobiście wszystkimi jednostkami
wchodzącymi w skład wspólnot, tworzących jedną wielką rodzinę,
pracującą w strojach świeckich.
Ojciec Honorat potrafił odczytać jeszcze jeden z ważnych „znaków
czasu" i próbował znaleźć na niego odpowiedź, a mianowicie coraz
wyraźniej występujący problem pracy zawodowej kobiet.
Właśnie zgromadzenia honorackie stanowiły praktyczną i
dynamiczną odpowiedź na ów problem. Jak można się zorientować z
bardzo jeszcze niepełnych zestawień - prowadziły one pod rozmaitymi
szyldami i firmami znaczną, a nawet znaczącą w Królestwie
Kongresowym liczbę placówek wyspecjalizowanego szkolenia
zawodowego kobiet. Chodziło tu nie tylko o zapewnienie środków
utrzymania oraz ochronę przed wyzyskiem - przez np.
samoorganizację, ale właśnie przede wszystkim o apostolstwo
środowiskowe.
W
dobie
przyspieszonej
industrializacji
-
zapoczątkowany przez jednego kapucyna, pozostającego do końca
życia w zamknięciu - ruch zgromadzeń
ukrytych znacznie przyczynił się do promocji zawodowej tysięcy
kobiet polskich.
W warunkach wyzbytych z nadziei potrafił zjednoczyć zastępy
łudzi żarliwych - rozumiejących obowiązek dawania świadectwa oraz
budowania cywilizacji miłości.
90
V. Trwanie w cierpieniu
Pozorna przegrana
Gdy patrzy się na ostatnie lata, a właściwie na ostatnie dzie-
sięciolecie życia o. Honorata, uderza jego imponujące borykanie się ze
słabnącymi siłami fizycznymi i ogołocenie ze wszystkiego. Nadszedł
czas milczącego świadectwa cierpienia.
Dwa jubileusze: w 1898 roku - pięćdziesięciolecia wstąpienia do
zakonu oraz 1 I 1903 roku - pięćdziesięciolecia odprawienia Mszy
świętej prymicyjnej, jakby klamrą spięły okres jego jakże czynnego a
zarazem kontemplacyjnego życia. Jak jego siły były podkopane,
okazało się, gdy w czasie jubileuszu kapłańskiego przyszło m u
udzielać błogosławieństwa (analogicznego do prymicyjnego) licznie
przybyłym na tę uroczystość. Zresztą i mowy pochwalnej na swoją
cześć nie słyszał, bo zasnął. Scena ta swą prostotą przypomina obrazki
z „Kwiatków" Św. Franciszka.
Upadkowi sił fizycznych nie towarzyszyło osłabienie władz
umysłowych. Żywość reagowania i myślenia o. Honorata, widzenie
spraw i problemów - pozostały aż po kres jego dni imponujące.
Pierwsze odmówiły mu posłuszeństwa nogi. Na jednej otworzył się
żylak. Dopóki mógł, ukrywał niegojącą się ranę. Każde pójście do
chóru na opuchniętych, zreumatyzmowanych nogach kosztowało go
katusze, lecz dopóki mógł się poruszać.
91
nigdy go nie opuszczał, odpowiednio wcześniej wstając w nocy, by
zdążyć na czas na jutrznię. Słabło serce i trzeba było aż omdleń w
konfesjonale, żeby przestał spowiadać. Coraz dolegliwsze stawały się
kłopoty krążeniowe. Tylko bystre oko mogło dostrzec rzeczywisty jego
stan, gdyż ten męczennik sakramentu pojednania - dokąd mógł - starał
się posługiwać współbraciom i to w sposób tak naturalny, że mało kto
wiedział, ile cierpienia fizycznego za tym się kryło.
Gdy przygotowywał się do pierwszego jubileuszu - półwiecza
wstąpienia do zakonu, w notatkach rekolekcyjnych zapisał:
Przedstawiły mi się wszystkie moje czynności skalane i bez zasługi, a
wszystkie odpusty zachwiane. Zrozumiałem, że za jeden najmniejszy grzech
Bóg mógłby sprawiedliwie karać mnie i wszystkich moich, i że wszystkie kary
na świecie nie mogą spłacić jednego powszedniego grzechu.
Było to jakby ujrzenie w nowym świetle relacji: Stworzyciel -
stworzenie, dojście do prawdziwego wymiaru pokory. Wstrząsające
musiało to być zrozumienie. Pod koniec życia coraz głębiej, coraz
autentyczniej ten człowiek przez całe lata dążący krok po kroku do
całkowitego oddania się Bogu - coraz głębiej czuł się wielkim
winowajcą i niewypłacalnym dłużnikiem Bożym.
Cierpienie fizyczne było już jego udziałem. Pragnął wzgardy i
opuszczenia, tak jak wzgardzony i odrzucony był jego Mistrz. I żeby
mu było dane tylko Bogiem się zajmować. Pisał:
Już wszystkie moje pragnienia gorące, jakie lat tyle przedstawiałem i po-
lecałem Bogu, złożyłem Jemu na ofiarę i na Jego wolę się spuściłem. Zostało mi
tylko jedno - aby w końcu życia wolno Nim samym wyłącznie się zajmować
( . . . ) .
92
Pozostała jeszcze odpowiedzialność za dusze: za dusze swych
współbraci w zakonie i za setki, a nawet tysiące, które bezpośrednio
łub pośrednio poddały się jego kierownictwu. Dwie z nich zaciążyły na
ostatnich jego latach w sposób wyjątkowy: kapucyna „wielkich
nadziei" - o. Antoniego Wysłoucha, o którego odejściu z zakonu była
już mowa, oraz jego penitentki - Felicji Kozłowskiej, która stanęła na
czele ruchu rozłamowego w Kościele, znanego pod nazwą
mariawityzmu.
W pierwszej fazie grupę duchownych związanych z Felicją
Kozłowską (od schyłku ostatniego dziesięciolecia XIX w.) cechowała
znaczna żarliwość duszpasterska, której powszechnie niedostawało
duchowieństwu o bardzo miernej i miałkiej formacji. Zgubną okazała
się bezkrytyczna wiara w coraz dziwniejsze „objawienia" „Mateczki
Kozłowskiej". W pierwszych latach do tego stopnia wyróżniali się
spośród konfratrów swym zaangażowaniem, że ówczesny regens
seminarium archidiecezjalnego ks. Stanisław Gall, w łatach 1897 i
1898, zaprosił ich do głoszenia rekolekcji dla kleryków. Ale już
wówczas o. Honorata zaczęły niepokoić dochodzące wiadomości o
różnorodnych ekstrawagancjach jego penitentki, a zwłaszcza relacje o
jej „objawieniach", które miały być jej udziałem jeszcze od roku 1892.
Od 1888 roku była członkinią kontemplacyjnej wspólnoty honorackiej
o nazwie „Adoratorki przebłagania". Szybko została przełożoną
zalążku zgromadzenia i wówczas nagłe uwierzyła w swoją misję, w to,
że ma się stać reformatorką kłem. Skupiła wokół siebie kilku księży,
którzy poddali się jej kierownictwu. Ci uwierzyli i dali się pociągnąć.
Sprzyjała temu zjawisku ówczesna atmosfera religijna. Szukano
„znaków" i nadzwyczajności, wysoko też były cenione różnorakie
objawienia prywatne.
93
Gdy o. Honorat zakazał kontaktowania się księży z Kozłowską - w
1902 roku nastąpiło całkowite zerwanie. Pod koniec tegoż roku
mariawici podjęli starania w Rzymie o zatwierdzenie. Właśnie z tego
czasu datuje się list o. Honorata do Kozłowskiej, zaczynający się od
słów:
Choćby cię inni duchowni uznali za natchnioną od Boga i cudowną, to ja
tego nie uznam, bo bardzo wiele rzeczy widzę przeciwnych.
I dalej, w dziesięciu przejrzystych punktach wypominał wizjonerce:
pychę, niedorzeczność jej objawień, postępowanie niezgodne z prawem
kościelnym, bogacenie się kosztem naiwnych księży, nieposłuszeństwo,
arbitralność, złe spełnianie obowiązków przełożeńskich.
Istotną szkodę wyrządziło o. Honoratowi i całokształtowi jego
dzieła zgromadzeń ukrytych powoływanie się w Rzymie przez księży
mariawickich na jego autorytet. 4IX 1904 r. został wydany dekret
Świętego Oficjum nakazujący odsunięcie Kozłowskiej od wszelkiego
kierownictwa i uznający jej objawienia za urojenia. Już po jawnym
buncie, odmowie posłuszeństwa orzeczeniom kościelnym, mariawici
wielokrotnie zasłaniali się nazwiskiem i „firmą" Koźmińskiego,
uciekali się też do fałszerstw, żeby móc posłużyć się j(5go autorytetem
(jak np. listy drukowane w nr 3 z 1906 r. w „Miesięczniku Pasterskim
Płockim" i nr 15 z 1907 r. w „Mariawicie" - rzekomego autorstwa o.
Honorata). Nie były to zresztą jedyne falsyfikaty, a rezultat był taki, że
ku zdumieniu i bólowi o. Honorata imię jego - w odbiorze
powszechnym - zostało na trwałe wplątane w sprawę mariawicką, co
ściągnęło nań burzę zarzutów. Co gorzej - podobne skojarzenia
podsunięte zostały Rzymowi. 5 XII 1906 roku Pius X encykliką
„Tribus circiter" oficjalnie
94
potępił błędy sekty mariawickiej, a pod koniec roku 1905 doszło do
wiadomości Koźmińskiego (od pewnej penitentki, która była znaną
osobistością w Wiecznym Mieście), że Kuria Rzymska zarzuca mu
popieranie objawień Kozłowskiej i przyczynianie się do podburzania
kapłanów przeciw biskupom.
Mimo wyjaśnień przesłanych przez Koźmińskiego do Kongregacji -
w marcu 1906 roku pisma niemieckie i austriackie zamieściły
sensacyjną wiadomość o krwawych porachunkach, zdarzających się w
polskich parafiach, wywołanych przez sektę mariawicką, której
twórcą jest kapucyn - Honorat Koźmiński. Podobne insynuacje
powtórzyły niektóre pisma krajowe.
Potwarz rzucona na o. Honorata zaczęła zataczać coraz szersze
kręgi; zresztą mariawici w 1906 roku, ponawiając swe starania w
Rzymie, raz jeszcze powoływali się na jego nazwisko. Właśnie to było
powodem już wspomnianego faktu, że felicjanki bały się przyznać w
Wiecznym Mieście do jakichkolwiek związków z kapucynem
Koźmińskim. Wątpliwości i nieufność Kurii Rzymskiej w stosunku do
o. Honorata rozwiał dopiero list z 24 IV 1908 roku generała
kapucynów - ojca Bernarda Christena z Andermatt skierowany do
Kongregacji.
Być pomówionym o współudział w herezji - nie było to łatwe dla
Honorata. Charakterystyczna jest jego reakcja w liście do tejże
penitentki, która po powrocie z Rzymu zrelacjonowała mu, jakie sądy
panują o nim w Rzymie. Napisał do niej:
To, że mnie wplątano w tę sprawę, jest największą moją pociechą, bo się
ofiarowałem Bogu, aby na mnie wszystko spadło, byle się oni nawrócili.
Jednak życzliwi mu kapłani zdołali go przekonać, że sprawa
wywołuje takie zamieszanie sumień, iż wymaga ukazania
95
prawdy, zwłaszcza że mariawici czynią liczne zabiegi, aby zjednać
sobie członków zgromadzeń ukrytych. Wówczas to o. Honorat napisał
rozprawkę zatytułowaną „Prawda o Mariawitach".
Widział on błędy mariawityzmu, a przede wszystkim bolał nad
zejściem z drogi prawdy gorliwych kapłanów, którzy mogli uczynić
tyle dobrego. W broszurce jasno i bez niedomówień wypowiedział
twardą prawdę, że główna przyczyna rozszerzania się ruchu leży w
samych postawach kleru, jego niskim poziomie moralnym i
intelektualnym. Pisał między innymi:
.. .nie myślimy bynajmniej stawać w obronie innych katolickich kapłanów,
gorszycieli, którzy chociaż nie walczą jawnie z Kościołem, ale przynoszą mu
hańbę swoim postępowaniem. Oni to właśnie podają okazję do takich buntów,
gdyż wyzyskują lud bez miłosierdzia, gdy trzymają u siebie osoby rzucające
podejrzenie na ich moralność, gdy się oddają pijatykom, kartom i innym
płochościom, gdy odmawiają posług duchownych, zamiast zachęcać do po-
bożności.
Tacy księża, nie przejęci duchem kapłańskim, robią sobie ze swego stanu
rzemiosło i środek utrzymania, a nie dbając o powierzone sobie dusze, podają
wrogom broń do walki z Kościołem - powinni być również zasuspendowani -
jak tamci heretycy, póki nie usuną zgorszeń i nie dowiodą poprawy swego życia
i nie nabędą gorliwości kapłańskiej. Prawda, że zbuntowani postąpili
nieprawidłowo i grzesznie, wytykając z ambon ich błędy ( . . . ) . Czyż nie nale-
żałoby korzystać z tych przestróg, choć tak złośliwie czynionych?
Rozwijając podobne myśli prawdomówny kapucyn - do głębi
przejęty stanem ówczesnego duchowieństwa - nie zaskarbiał sobie
wśród niego przyjaciół. Dopiero z perspektywy czasu staje się
zrozumiała kampania podjęta przez kler przeciw zgromadzeniom
ukrytym.
Wkład pracy we wspólnoty ukryte trzeba traktować nie tylko w
wymiarze dni, miesięcy i lat spędzonych w konfesjonale
96
przez Honorata i dających formację duchową jego dzieciom, nie tylko
w wymiarze ogromnego trudu włożonego w wypracowywanie norm
życia zgromadzeń ukrytych i stowarzyszeń tercjarskich, ale przede
wszystkim w wymiarze jego kapłańskiej i zakonnej odpowiedzialności
za dusze, które prowadził drogą rad ewangelicznych po bezdrożach
świata, w nieodcinaniu się od świata, ale w jego przebudowywaniu, aby
był zdolny otworzyć się na Chrystusa i przesłanie Dobrej Nowiny.
Widząc ogromny, niespodziewany rozrost dzieła o. Koźmiński od
dawna przestał je uważać za swoje, ale za dzieło Opatrzności. Z obawy,
żeby nie przekroczyć swych kompetencji -kilkakrotnie zwracał się do
Rzymu, tak do władz zakonu, jak i kongregacji. I nagle miał stać się
świadkiem wypaczenia swojej idei: budowania cywilizacji miłości
przez świadectwo. Miał stać się świadkiem wtłoczenia dzieła w
formalizm. Do tego bowiem sprowadzały się decyzje ówczesnego
Kościoła, nakazujące przybrać jego zgromadzeniom kształt zamknięty,
klauzurowy, które praktycznie wyeliminowały z ruchu krąg najszerszy
- grupę stowarzyszonych, zaś przed zjednoczonymi postawiły ostry
dylemat: przystać do grup członków życia wspólnego bądź
zrezygnować. Była to klęska totalna, zwłaszcza w zakresie społecznych
i apostolskich celów ruchu. Setki ludzi związanych z ruchem niemal z
dnia na dzień zostały wypchnięte poza jego margines, pozostały jakby
w zawieszeniu. Przejmujące jest poczucie odpowiedzialności
Fundatora i jego ludzka bezradność.
Rozmiary dzieła, które prowadził niemal sam przy pomocy
kolejnych sekretarek: (Elżbiety Stummer - felicjanki przebywającej w
Królestwie w stroju świeckim. Róży Godeckiej -przełożonej generalnej
„sióstr fabrycznych"), w warunkach re –
97
presji i inwigilacji wydają się zgoła nie do wiary. Ze względów
bezpieczeństwa kilku tylko ojców było wtajemniczonych. Jak
wspomniano, o. Honorat ukrycia nie uważał za formę tymczasową,
bowiem członkowie wspólnot mieli być świadkami Ewangelii we
wszystkich stanach społecznych oraz zawodach.
U progu XX stulecia Stolica Apostolska, stojąc wobec nabierającego
coraz większych rozmiarów zjawiska czynnego ruchu zakonnego
(habitowego), musiała zająć się tym problemem. W 1900 roku wyszła
konstytucja apostolska „Conditae a Christo" dotycząca wspólnot
czynnych. W przeciwieństwie do dawnych - w nowych normach
prawnych - nie wspomniano o konieczności prowadzenia życia
wspólnego ani o noszeniu habitu. Ale ponieważ dekret dotyczył
zgromadzeń habitowych, niektórych duchownych w kraju utwierdzało
to w mniemaniu, że Rzym w ogóle nie uznaje zgromadzeń
bezhabitowych.
Zasadniczo wszystkie zgromadzenia honorackie, z wyjątkiem tych,
które same postarały się o zatwierdzenie Rzymu -działały na zasadzie
tercjarstwa kongregacyjnego. Dekret Stolicy Apostolskiej z 1889 roku
wymagał, żeby i takie wspólnoty były znane ordynariuszowi.
Obowiązku przedstawienia się hierarchom o. Honorat dopilnował,
niektórzy biskupi wręcz aprobowali je, niektórzy ostrożnie tylko
przyjęli ich istnienie do wiadomości, ale żaden nie przeciwstawiał się
wyraźnie ruchowi zgromadzeń ukrytych.
Ojciec Koźmiński zgromadzenia ukryte zakładał na mocy
uprawnień zakonnych, danych mu i ponawianych przez kolejnych
generałów - a dotyczących tercjarstwa kongregacyjnego, były więc one
związane z kapucynami.
Na siłę uderzenia w zgromadzenia ukryte złożyły się przede
wszystkim dwie kwestie:
98
Pierwsza - to opaczne kojarzenie dzieła honorackiego z zaogniającą
się sprawą mariawicką, która zresztą przypadła na krytyczne lata
napięć społeczno-politycznych (1905-1907). Z powodu życia wspólnego
lub prowadzenia go przez ograniczoną liczbę członków obawiano się,
by osoby żyjące w rozproszeniu, przy stosunkowo niewysokim
poziomie intelektualnym, nie były łatwo manipulowane, zwłaszcza że
o. Honorat był coraz bardziej fizycznie niesprawny i nie miał po sobie
następcy (zbiegło się to z odchodzeniem od zakonu o. Antoniego
Wysłoucha i z nagonką na kapucynów związaną z jego osobą).
Drugą przyczyną była żywa niechęć mniej gorliwych duchownych
do grup, jakie tworzyły trój członowe zgromadzenia honorackie, mniej
łub bardziej zwarte, ale w jakiejś przynajmniej mierze niezależne
wprost od organizacji parafialnej.
Ojciec Honorat pokładał nadzieję w biskupach, w tym, że wreszcie
zajmą się zjawiskiem, które nawet przez swą liczebność nabrało
znacznych wymiarów społecznych i było odpowiedzią na potrzebę
chwili. Od lęków hierarchii kościelnej przed represjami uwalniał,
przynajmniej częściowo, edykt tolerancyjny Mikołaja II z kwietnia
1905 roku. Ale właśnie 1906 rok przyniósł silny atak duchowieństwa
na grupy wspólnotowe Koźmińskiego, które z nimi kojarzyło
niepokoje wywoływane przez mariawitów w niektórych parafiach.
Przeciwny zgromadzeniom ukrytym był stary metropolita
warszawski Wincenty Chościak - Popiel (ten sam, który potępił strajk
szkolny), życzliwość natomiast okazywali im sufragan warszawski -
Kazimierz Ruszkiewicz, oraz ordynariusz sandomierski - Antoni
Sotkiewicz. Zrozumienie
dla dzieła okazało kilku młodych
duchownych, którzy później odegrali
99
tak wybitną rolę w Kościele polskim. Wystarczy tu wymienić nazwiska
księży: Adama Sapiehy, Aleksandra Kakowskiego, Mariana Fulmana
czy Jerzego Matulewicza.
Prostolinijny o. Koźmiński przez szereg tygodni nie zdawał sobie
sprawy z zagrożenia, jakie zawisło nad dziełem. Rozpoczęte było
bowiem w tak niewiarygodnie trudnych okolicznościach, że bez opieki
Opatrzności Bożej nie miało najmniejszych szans rozwoju. Nie mógł
pojąć, dlaczego obecnie, gdy wyglądało, że ogólna sytuacja się
polepszyła, groziła mu likwidacja, skoro przetrwało łata ucisku, a
zarazem wypróbowało wiele powołań zatrzymanych w kraju.
Pod koniec 1906 roku zredagował zarys dziejów zgromadzeń i
rozesłał imiennie biskupom oraz niektórym kapłanom. Oprócz
uzasadnienia, że zgromadzenia są dziełem Bożym, a on był tylko
skromnym inicjatorem i koordynatorem, wyszczególniał je, a także
stwierdzał, iż zdaje sobie sprawę, że naturalnym biegiem rzeczy -
zgromadzenia winny przejść pod opiekę biskupów, pozostawiając
kapucynom „ogólny kierunek duchowy".
Bardzo już schorowany, podjął się ogromnego trudu ujednolicenia
wszystkich konstytucji, a jednocześnie przygotowywał zgromadzenia
do konieczności przejścia pod zarząd biskupów.
Biskupi jednak zabrali się do reformowania zgromadzeń bez
porozumienia się z Fundatorem. Punktem wyjścia były rozesłane pod
koniec 1906 roku okólniki do proboszczów, nakazujące poddanie się
zgromadzeń nie tylko specjalnie wyznaczonym na każdą diecezję
komisarzom biskupim, ale również proboszczom. Niepomyślnym
faktem było również to, że w Rzymie prefekt Kongregacji Biskupów i
Zakonników,
100
gdy kolejne wspólnoty zgłaszały prośby o zatwierdzenie, wyraził w tym
czasie niezadowolenie z powodu wielkiej liczby i zróżnicowania
zgromadzeń i stwierdził, że gdyby Fundator nie był „niedołężnym
starcem", zażądałby jego przyjazdu do Rzymu celem przedłożenia
wyjaśnień.
Widząc zagrożenie dla trójczłonowej struktury zgromadzeń,
znękany o. Honorat zdecydował się na napisanie drugiego listu do
członków episkopatu i niektórych duchownych, który był datowany 15
sierpnia 1907 roku. Jednocześnie zgromadzenia podtrzymywał na
duchu okólnikami, apelując o wierność powołaniu oraz o poddanie się
we wszystkim woli Bożej.
W dniach 19 i 20 XII 1907 roku zebrała się w Warszawie
konferencja biskupów, która miała omówić program nauczania
seminaryjnego, niektóre punkty prawa małżeńskiego, praktyczne
zastosowanie antymodernistycznej encykliki „Pascendi", a także
kwestię zgromadzeń honorackich. Wśród zgromadzonych hierarchów
górowały opinie bądź nieprzychylne, bądź nieufne w stosunku do
kapucyna z Nowego Miasta i jego dzieła. Wśród biskupów zabrakło nie
żyjącego już życzliwego idei o. Koźmińskiego - biskupa
sandomierskiego
Sotkiewicza,
a
jedynym
zdecydowanym
zwolennikiem o. Honorata był sufragan warszawski Ruszkiewicz. Na
wniosek nieprzychylnych komisarzy biskupich zdecydowano o
całkowitym odsunięciu o. Koźmińskiego od wpływu na zgromadzenia
przez niego powołane do życia i ich reorganizacji wedle ogólnie
obowiązujących paragrafów prawa kanonicznego.
W piśmie metropolity warszawskiego do Rzymu o. Honorat został
oskarżony o nieznajomość prawa kościelnego (tylko członkowie życia
wspólnego mogli spodziewać się aproba –
101
ty), wysunięta też została sugestia połączenia zgromadzeń o podobnych
celach. Co gorsza, arcybiskup Popiel, przytaczając słowa o.
Koźmińskiego skierowane do biskupów polskich, a biorące w obronę
zgromadzenia ukryte - stwierdzał, że Koźmiński nie chce
podporządkować się biskupom, czyli imputował mu złą wolę, gdy w
rzeczywistości o. Honorat jedynie prosił o zmianę nieprzychylnych
sprawie komisarzy na łudzi bliżej znających jego dzieło. Zawarta też
była inna obciążająca sugestia, a mianowicie, że Kościołowi w
Królestwie zagraża niebezpieczeństwo, gdyż właśnie z łona
zgromadzenia ukrytego wyszła sekta mariawitów i że, być może, grozi
odszczepieństwo na większą skalę, gdy podległe dotąd o.
Koźmińskiemu zgromadzenia nie zechcą się podporządkować
hierarchii kościelnej. Tak więc u schyłku swych dni stary zakonnik,
dla którego sprawy Kościoła były zawsze źrenicą oka, został Stolicy
Apostolskiej przedstawiony jako człowiek niebezpieczny, może wręcz
stojący na pograniczu schizmy.
Instancją, do której Honorat mógł się odwołać, był generał
kapucynów. Temu zaszczutemu przez insynuacje starcowi nie chodziło
o jego własną osobę, ale o odpowiedzialność za setki osób, których
powołanie życiowe bądź kwestionowano, bądź przeinaczano. Kończący
swą kadencję przełożeńską generał kapucynów, o. Bernard, wszelkimi
dostępnymi mu drogami usiłował orędować za zgromadzeniami
ukrytymi w Rzymie. Rzym był jednak zbyt daleko od realiów polskich,
a pismo arcybiskupa Popiela biło na alarm. Stolica Apostolska 7 IV
1908 roku wydała decyzję odsuwającą o. Honorata od zgromadzeń i
zatwierdzała ich reorganizacje wedle postulatów arcybiskupa Popiela.
Generał kapucynów przesłał pismo o. Honoratowi, przedkładając
równocześnie kardynałowi
102
prefektowi od spraw zakonnych (Dominikowi Ferrata) osobę o.
Koźmińskiego jako świątobliwego zakonnika, bezgranicznie oddanego
sprawie Kościoła, a w żadnym wypadku nie działającego samowolnie,
gdyż zgromadzenia, które założył, powołał do życia na podstawie
rozszerzonych uprawnień do organizacji kongregacyjnego życia
tercjarskiego. Kilka z nich otrzymało już dekrety pochwalne w
Rzymie. Również w sposób stanowczy wyjaśnił, że mariawici nie
tworzyli wspólnoty podległej Koźmińskiemu.
Rzym się wypowiedział - sprawa była skończona. Na wniosek
metropolity warszawskiego zniweczona została idea środowiskowego
apostolstwa. Setki osób znalazły się w rozterce: co dalej? - zwłaszcza
grupy stowarzyszonych i zjednoczonych, z różnych względów nie
mogące prowadzić życia wspólnego, które stanęły na rozdrożu, nie
wiedząc, co z sobą począć.
Posłuszeństwo o. Honorata orzeczeniom Kościoła było zgoła
heroiczne, mimo że niszczono jego dzieło i zniesławiano go wobec
Stolicy Apostolskiej. Ale ponieważ dzieła nie uważał za swoje, ale za
dzieło Opatrzności - wierzył, że po trudnościach się odrodzi, siebie zaś
naprawdę uważał za grzesznika godnego wzgardy, słusznie mu
należnej.
Jakiego formatu to był człowiek, świadczy jego korespondencja z
generałem zakonu. Gdy generał przesyłał mu decyzję Rzymu - dopisał
od siebie życzenie, by Honorat, wzorując się na św. Ignacym Loyołi, po
kwadransie modlitwy gotów był na ofiarę Bogu. Honorat stwierdza w
swoim notatniku:
Gdy Ojciec Generał z polecenia Ojca Św. uwiadomił mnie ( . . . ) ja mu
odpisałem, że nie potrzebowałem i pięciu minut, ale nie z cnoty po
–
103
słuszenstwa, tylko z uwagi, że gdybym wygrał te sprawy, wyszłoby na szkodę
zgromadzeń, bo świeckie duchowieństwo odmawiałoby im Sakramentów.
Kieruje się więc wyłącznie dobrem dusz. Tego samego dnia zresztą
zredagował do zgromadzeń ukrytych okólnik, w którym nawoływał do
całkowitego poddania się woli Bożej -wyrażonej przez Rzym i do
„okazywania heroicznego posłuszeństwa woli Świętego Kościoła" - „i
to w tym czasie, gdy mieliśmy tyle bolesnych i opłakanych objawów
nieuległości Jemu należnej. Ufam, że naprawicie to okazując całkowite
i serdeczne posłuszeństwo, i to z żywą wiarą, że to na dobro Wasze
wyjdzie". I wreszcie końcowe, pożegnalne błogosławieństwo:
Niech Wam Bóg błogosławi i nagrodzi Wam te pociechy, jakie z Was miałem
przez cały czas mej służby i niech Was rozmnaża w duchu i liczbie - na większą
chwalę swoją.
Ze słów tego przesłania bije ogromna siła wiary i nieskalana
prawość. Służył wspólnotom w duchu ewangelicznym, z całkowitą
gotowością stwierdzenia, że jest „sługą nieużytecznym". A w jego
zapiskach duchowych z końca 1907 roku, gdy sprawa nie była jeszcze
ostatecznie rozstrzygnięta, zawarta jest wzruszająca modlitwa. Oto
fragment z niej:
Ale Ty wiesz, że nigdy za swoje dzieło tego nie uważałem, że zawsze, każdego
dnia czułem się do tego niesposobnym i widziałem jawnie, że to d z i e ł a Twoje,
że dawałeś mi zawsze uczuwać moje niedołęstwo i przysyłałeś mi zawsze jakieś
pomoce, aby się nie wdarła do serca mego zarozumiałość, że ja coś w tym mogę i
już o ile coś było w tym z mojej pracy, już ją w części oczyściłem własnymi
rękami, zburzyłem tyle ustaw itp.
Pragnę uczestniczyć w tej wzgardzie, jaką ponosił ukochany Pan mój
104
Jezus Chrystus w dniu Przenajświętszej Męki swojej, gdy był od wszystkich i
we wszystkim wzgardzony. Pragnę umierać tak jak On - od wszystkich
najbliższych opuszczony i wzgardzony, nie widząc żadnego owocu z prac moich
i żadnej pociechy od braci moich za wszystkie postępki i prace.
Nie przestanę ufać, że Ty po śmierci mojej potrafisz wskrzesić te dzieła
swoje oczyszczone przez moje upokorzenia i poprawione przez lepszych ode
mnie...
Od formalnego orzeczenia Rzymu do jego śmierci - o. Honorat
przez osiem lat był świadkiem postępującej ruiny dzieła, a także
nowych szykan ze strony władz rosyjskich (po zmianie kursu
politycznego). Ile razy zgromadzenia zwracały się do niego, odpowiedź
była jedna: „Taka jest Woła Boża, a naszą regułą jest posłuszeństwo".
Samotność ostatnich lat
w
malutkiej zapadłej mieścinie Królestwa dożywał swych lat stary,
zniedołężniały fizycznie kapucyn, który wyprzedził swoje czasy i
przeżył swoje lata.
Lata milczenia i cierpienia, okres próby oczyszczającej, w której
zostało mu wszystko odjęte: odeszły najstarsze córki, opuścił zakon
ten, którego upatrywał na swego następcę, odebrany mu został kontakt
ze zgromadzeniami, które założył i był świadkiem tragedii wielu dusz
ludzkich oraz ruiny idei apostolatu środowiskowego. On sam spotykał
się z pomówieniami i potwarzami, które docierały aż do Stolicy Apo-
stolskiej . Odpowiedzialny z tytułu pełnionego urzędu - aż po ostatnie
dni swego życia - za swą własną wspólnotę - był coraz bardziej
nierozumiany przez współbraci. A do tego
105
zwiększające się z miesiąca na miesiąc, a potem z dnia na dzień -
cierpienia fizyczne.
Do końca chciał służyć Bożej sprawie w duszach ludzkich. Gdy nie
stało mu sił, by spowiadać w swoim dziwnym konfesjonale, do którego
ustawiały się tak długie kolejki, że trzeba było wprowadzić zapisy,
próbował chwycić za pióro, żeby ludziom przybliżyć miłość Boga,
postać Maryi, której zawierzył bezgranicznie, czy postać św.
Franciszka i jego czcicieli. Nie obdarzony talentem pisarskim - pracy
tej nie mógł już podołać. Bez rozgoryczenia się z nią rozstał,
przyjmując to za znak woli Bożej.
Przyszło mu przeżyć jeszcze falę śledztw i rewizji, związanych ze
zgromadzeniami, które założył, a z którymi od 1908 roku nie dane mu
było się kontaktować.
Gdy biskupi w 1908 roku podejmowali decyzję podważającą zasadę
tajności wspólnot honorackich, zmuszając je do otwierania domów
życia wspólnego, zaczął się już odwrót od liberalniejszej polityki.
Zresztą policja carska, po likwidacji Zakroczymia, zwróciła uwagę na
fakt, że na pół zamarła mieścina, o znacznym procencie ludności
żydowskiej, z niezbyt gorliwym proboszczem - wraz z przybyciem
„mnichów"
z
zamkniętego
klasztoru,
mimo
trudności
komunikacyjnych -staje się ośrodkiem żywego życia religijnego.
Kolejna nagonka, którą rzeczywiście można nazwać „polowaniem
na czarownice", wybuchła nagłe; wywołana została broszurką
publicystki z „Zarania" - Stanisławy Bojarskiej, piszącej pod
pseudonimem „Porajówna". Broszurka nosiła tytuł: „Tajne zakony
honorackie". W swojej niechęci do Kościoła autorka posunęła się tak
daleko, że swoją rozprawkę przetłumaczyła na rosyjski, denuncjując
„kościelną masone –
106
rię", zrzeszającą około 40 tysięcy członków w samym zaborze
rosyjskim, głową której miał być „niebezpieczny" Koźmiński. Ponadto
wiele szczegółów o zgromadzeniach ukrytych ujawnili dwaj biskupi
mariawiccy: Jan Kowalski oraz Roman Próchniewski, a także sama
Felicja Kozłowska. Jednak bodajże największą nieostrożność popełnił
sekretarz Kongregacji Zakonników - przedrukowując list arcybiskupa
Popiela do Piusa X, donoszący o zagrożeniach, jakie niosą zgroma-
dzenia ukryte oraz sama osoba o. Honorata (o liście tym była mowa
przy problemie przejęcia wspólnot honorackich pod zarząd
biskupów). Kongregacja owe pismo rozesłała wszystkim biskupom
polskim jako rodzaj „pro memoria", co dowodziło, jak dalece Rzym
nie orientował się w stosunkach polskich. Zachowano wprawdzie
ostrożność - i tego swoistego okólnika nie rozesłano pocztą oficjalną,
ale i tak wpadł on w ręce „ochrany", stając się dowodem koronnym
przeciw osiemdziesięcioletniemu już wówczas Fundatorowi, od dwóch
lat zupełnie odsuniętemu od kontaktu ze swymi zgromadzeniami.
Powołana została do życia nawet specjalna komisja do tropienia
„jezuickiego spisku". Wydawało się, że dzieło, które powstało w
warunkach nieustannej inwigilacji, przeszło przez tyle szykan i rewizji
- tym razem zostało skutecznie zdekonspirowane. Był to jeszcze jeden
powód cierpień o. Honorata, który zresztą, chociaż odsunięty od zgro-
madzeń, raz jeszcze spotkał się z zarzutem ze strony niektórych
współbraci, że przez swoje „skrytki" naraża klasztor kapucynów,
nawiedzany przez kolejne komisje rosyjskie. I rzecz znamienna, że w
czasie miesięcy nowych prześladowań i represji wymierzonych w
ukryte wspólnoty oraz w czasie trwania wyczerpujących dla starego
zakonnika przesłu –
107
chiwań - nikt nie usłyszał od niego słowa skargi na biskupów oraz na
księży komisarzy, którzy pośrednio czy bezpośrednio przyczynili się do
dekonspiracji dzieła. Honorat na przesłuchaniach zachowywał się
niezwykle spokojnie i odpowiadał zgodnie z prawdą, że z żadnymi
„skrytkami" nie ma nic wspólnego. Niepowetowaną stratą stało się to,
że dla ostrożności, zarówno zgromadzenia, jak i sam o. Koźmiński
zniszczyli wiele zapisków i listów, tak że pewne problemy dotyczące
rozwoju ruchu są obecnie dla historyka niemal nie do odtworzenia.
Mimo śledztw i rewizji przeprowadzonych nie tylko na terenie Nowego
Miasta - dowody były prawie żadne, tak że generał-gubemator „Kraju
Przywiślańskiego" - Ska-łon nie mógł się wykazać, że wykrył groźny
spisek wymierzony we władzę imperatora Wszechrosji.
Równolegle z „antyhonoracką nagonką" ciosem, który zakonnik
przeżył niezwykle boleśnie, stały się wydarzenia częstochowskie:
pierwsze - to okradzenie z koron i sukienek obrazu jasnogórskiego (22
X1909 r.), a w rok później - wmieszanie paulina Damazego Macocha w
sprawę o zabójstwo. Oba wydarzenia głośnym echem odbiły się w
całym kraju, wywołując wielkie przygnębienie w społeczeństwie, ale
jednocześnie budząc ducha ekspiacji. Ojciec Honorat cierpiał nad
zbezczeszczeniem obrazu Królowej Polski oraz nad profanacją życia
zakonnego. W niedługim czasie okazało się, że niegodny paulin -
Macoch był prowokatorem i człowiekiem „ochrany".
W coraz trudniejszych łatach zmagań Honorata z własną
nieporadnością fizyczną zachował on wielki spokój, a nawet pogodę
ducha. Oddany modlitwie, dopóki mógł, starał się uczestniczyć w życiu
wspólnym współbraci.
108
z
ostatniego okresu życia starego zakonnika zachowało się wiele
mówiące wspomnienie kapucyna „młodej generacji", który miał się
stać pierwszym gwardianem w nowym, odrodzonym pokoleniu
zakonnym. Oto, co pisał o. Prokop Rowiński:
Ileż to razy podziwiałem w nim to nadzwyczajne skupienie wewnętrzne,
rozmowy i obcowanie z Bogiem, tak że lubo był między nami, na przykład na
rekreacji poobiedniej, lubo z nami rozmawiał, obcował, jednak odnosiłem
wrażenie, że on jeszcze z Kimś innym obcuje, że jego myśli i serce są gdzie
indziej, bo on się w Bogu zatopił. Pamiętam, jak dziś jeszcze, te jego duże
niebieskie oczy, z których niekiedy jaśniała niebiańska radość, nadziemskie
wesele.
Zgon u przedświtu wolności
Gdy jesienią 1914 roku odprawiał o. Honorat doroczne rekolekcje.
Nowe Miasto przechodziło już kilkakrotnie z rąk rosyjskich w ręce
niemieckie i na odwrót. Ale ludziom trudno było sobie wyobrazić, że
miała to być owa wymodlona wojna powszechna o wolność ludów, o
którą prosił w „Litanii pielgrzymskiej" Adam Mickiewicz.
Ojciec Honorat raz jeszcze dokonał przeglądu swego życia,
odbywając spowiedź generalną. Z jego zapisków duchownych wynika,
że temu osiemdziesięciopięcioletniemu starcowi z wielką wyrazistością
stanęły przed oczyma grzechy młodości, a zwłaszcza okres załamania
się jego wiary. Wyrzucał sobie, że w ciągu lat spędzonych w zakonie nie
dość pokutował za te upadki i że nie dość wypłacał się ogromowi
miłosierdzia Bożego, zbyt mało ceniąc sobie łaski Boże.
109
Do tego stopnia uważał się za grzesznego, że gdy na początku 1915
roku skutki działań wojennych miały znów dać bezpośrednio o sobie
znać klasztorowi - uważał, że on je ściągnął jako karę za swe życie. W
lutym 1915 roku pisał:
( . . . ) ja jestem pewno najstarszy w całym Kraju z tych niedowiarków, za
których Bóg tę karę na nas zesłał. I jestem z nich największy, bo mogę przysiąc,
że to nie tylko w całym mieście, ale i w całym kraju - nie ma gorszego grzesznika
ode mnie.
Nawiązywał też do łaski swego nawrócenia w Cytadeli - i czuł się
niewypłacalnym dłużnikiem „najsłodszego Zbawiciela". Bóg swego
sługę oczyszczał ostatecznie, przygotowując do spotkania z sobą.
W 1915 roku Nowe Miasto przez siedem miesięcy znajdowało się w
strefie przyfrontowej. W tym czasie miały miejsce jakby symboliczne
spotkania z członkami zgromadzeń ukrytych, wspólnot, które
powstały w podziemiu. Otóż z powodu choroby nóg o. Honorat już
kilka ostatnich lat odprawiał Mszę Św. w kaplicy obok swej celi, gdyż
niepodobieństwem fizycznym było dlań zejście do kościoła. Przy
bezpośrednich zagrożeniach działaniami wojennymi, gdy klasztor był
w zasięgu kuł armatnich i bombardowań, zakonnicy i wiele członkiń
zgromadzeń ukrytych, posiadających swe domy w Nowym Mieście,
schronili się w solidnych podziemiach obiektu klasztornego.
Okoliczności wojenne sprawiły, że po kilku latach przerwy garść jego
córek duchowych miała okazję raz jeszcze go zobaczyć, jak
podtrzymywany przez współbraci sprawował Najświętszą Ofiarę. Był
niejako symbolem polskiego Kościoła, który w jakimś sensie przetrwał
w katakumbach.
110
Na początku 1916 roku wiadome było, że dni o. Honorata są
policzone. Coraz częściej cierpiał na ataki duszności - spracowane
serce odmawiało posłuszeństwa. Mimo niespożytej woli nie miał sił
dźwignąć się z łóżka. Od lat miał kłopoty z krążeniem, toteż bardzo
szybko porobiły się odleżyny, a następnie rozległe rany. Chcąc
pozostać wiernym przepisom zakonnym, nie chciał pozwolić na zmianę
tuniki wełnianej na bieliznę płócienną.
Po raz ostatni zdołał odprawić Mszę św. 16 października 1916 r. - w
swoje osiemdziesiąte siódme urodziny. Więcej nie zdołał się dźwignąć.
Przez długie dwa miesiące wypełniał to, co napisał do jednej ze swych
penitentek:
Być ukrzyżowanym - to znaczy mocno przybić się do Woli Bożej gwoździami
bojaźni, nadziei i miłości.
Codziennie rano gwardian - o. Prokop Rowiński przynosił mu
Komunię św. Gdy współbracia zachodzili do jego celi poczytać mu lub
modlić się z nim i pytali o samopoczucie, nie słyszeli od niego żadnej
skargi. Zawsze uchylał się od odpowiedzi - mówiąc: „Spytajcie brata
infirmarza, on lepiej wie". Komuś, kto mu okazywał współczucie
użalając się nad jego cierpieniami, odpowiedział: „Kto mnie żałuje -
ubliża mi, jakbym nie znał wartości cierpień".
Bezpośrednią przyczyną zgonu, jak zresztą często w podeszłym
wieku - stało się zapalenie płuc.
16 grudnia 1916 roku rano przyjął jeszcze Komunię św. z pełną
przytomnością. Potem zasłabł. Ojciec Prokop Rowiński udzielił mu
odpustu na godzinę śmierci, podał gromnicę. Rozpoczęły się modlitwy
za konających. Wydawało się, że lada chwila zgaśnie. Nagle jakby
oprzytomniał, przecknął się
111
i zapytał, czy rozpoczęła się Msza św. I były to ostatnie jego słowa.
Msza jego życia dobiegała końca, do ostatniego „Ite - Missa est"...
„Idźcie - ofiara spełniona". Zgon nastąpił około godziny piątej po
południu i był tak cichy, że otoczenie dopiero po dobrej chwili
zorientowało się, że już nie oddycha.
Umarł u przedświtu wolności, kiedy losy Polaków nie były
przesądzone. Nie doczekał wolnej Polski, dla której tyle uczynił, by się
prawdziwie odrodziła.
Wydawać by się mogło, że w ostatnich latach wszyscy o nim
zapomnieli, a tymczasem, mimo trwającej wojny, mimo zimy, u jego
trumny zgromadziły się tłumy, a w prasie nie tylko Królestwa zaczęły
się ukazywać wzmianki nekrologiczne. Powszechne było mniemanie,
że umarł w opinii świętości.
W 1929 roku na zjeździe z okazji stuletniej rocznicy jego urodzin,
odbytym w Nowym Mieście, skonkretyzowała się myśl wszczęcia
procesu beatyfikacyjnego. Pierwsze posiedzenie komisji zbierającej
jego bardzo liczne i rozproszone pisma odbyło się w Warszawie w 1930
roku. Prace przeciągały się. Do 1939 roku ukazało się kilka zarysów
biograficznych o dość zresztą zróżnicowanej wartości naukowej. Lata
drugiej wojny światowej przerwały te prace, dopiero metropolita
warszawski - Stefan Wyszyński 7IV 1949 roku dokonał otwarcia pro-
cesu diecezjalnego o życiu i sławie świętości Sługi Bożego Honorata
Koźmińskiego. Czas po temu był najwyższy, gdyż coraz bardziej
przerzedzały się szeregi tych, którzy go jeszcze pamiętali. Proces na
szczeblu diecezjalnym został zakończony w 1969 roku. W 1975 roku
przeprowadzono ekshumację zwłok i przeniesienie szczątków do
kościoła klasztornego w Nowym Mieście. Kolejne etapy, rzymskie,
sprawy beatyfika –
112
cyjnej zostały rozpoczęte w 1986 roku złożeniem materiałów w
Kongregacji dla Spraw Świętych w celu zbadania heroiczności cnót
Sługi Bożego Honorata Koźmińskiego i wydania odpowiedniego
dekretu, który jest podstawowym wymogiem do przyszłej beatyfikacji.
16 października 1988 roku Jan Paweł II - w dziesiątą rocznicę swego
pontyfikatu, a w 179 rocznicę urodzin Wacława Florentyna
Koźmińskiego, znanego pod imieniem ojca Honorata - ogłasza go
błogosławionym.
Błogosławiony - na czas „trwania"
Można sobie tu postawić wiele pytań - dlaczego? Dlaczego na
przykład upłynęło tyle czasu od śmierci do wyniesienia na ołtarze Sługi
Bożego Honorata Koźmińskiego? Wydaje się, że odpowiedź na owo
pytanie znaleźć można w słowach Jana Pawła II, wypowiedzianych na
Błoniach krakowskich 22 czerwca 1983 roku przy okazji beatyfikacji
dwóch Polaków żyjących współcześnie z wynoszonym obecnie na
ołtarze kapucynem (pierwszym polskim błogosławionym z tego
zakonu), przy okazji beatyfikacji Brata Alberta Chmielowskiego i
Ojca Rafała Kalinowskiego. Papież powiedział wówczas:
Oni też temu narodowi są dani jako z n a k i z w y c i ę s t w a . Naród bowiem
jako szczególna wspólnota ludzi jest wezwany do zwycięstwa mocą wiary,
nadziei i miłości, do zwycięstwa mocą prawdy, wolności i sprawiedliwości.
Temu właśnie narodowi jako „znak zwycięstwa" został również
dany o. Honorat Koźmiński. Jego droga była różna od drogi obu
świętych kombatantów powstania styczniowego.
113
Była to droga ś w i a d e c t w a t r w a n i a . Stał się znakiem
zwycięstwa w trwaniu, mimo iż wydawało się, że u kresu jego dni
wszystko, co budował, legło w gruzach, a ostatnie łata pełne były
niesłusznych oskarżeń, krytyk, pomówień, a nawet bolesnych
nieporozumień z ówczesną hierarchią kościelną. W podeszłej starości
potrafił dźwigać druzgocący ciężar potwarzy i osamotnienia.
W swej drodze duchowej nie szukał nadzwyczajności. Z żelazną
wolą i konsekwencją dążył ku Chrystusowi - w perspektywie
wieczności przeżywając każdy dzień, jaki był mu dany. Jego głębokie
poczucie służby człowiekowi, własnemu narodowi mierzone było
wymiarem życia zakonnego i wymiarem żarliwej posługi kapłańskiej.
Jego znój spowiedniczy był tak wielki, że można go na równi z
proboszczem z Ars - św. Janem Vianney - nazwać męczennikiem
sakramentu pojednania i zaowocował dziełem zgromadzeń ukrytych.
Jego oddziaływanie polegało na odczytaniu na nowo franciszkanizmu i
wyraziło się poprzez świadectwo setek jego dzieci duchowych w życiu
chrześcijańskim wszystkich grup społecznych i zawodowych. Nie miało
nic z rewolucyjnej wywrotowości, było prostym i konsekwentnym
dążeniem do budowania c y w i l i z a c j i m i ł o ś c i . Przez pryzmat
dusz ludzkich widział zagrożenie, jakie niesie współczesna cywilizacja,
już nie tylko w deprawacji, jaką przynosiła rzeczywistość zaborowa,
ale również przez zniewalanie i uprzedmiotowianie człowieka, z jednej
strony - w „nieludzkim" podejściu do pracy traktowanej jako towar, z
drugiej - w postępującym zmaterializowaniu praktycznym, godzącym
w sferę nadprzyrodzoności i w sferę więzów międzyludzkich. W
okresie największej atomizacji społeczności polskiej, przeżywającej
prostrację i ugina-
jącej się pod represjami okresu po powstaniu styczniowym -został
obdarzony chary/matem łączenia łudzi między sobą. W warunkach
pozornie beznadziejnych budował nadzieję. Czynił to - patrząc na
smutną rzeczywistość w wymiarach świadectwa ewangelicznego, był
bowiem przeświadczony, że „tworząc dobro pełne sensu tworzymy
nadzieję".
Honorat Koźmiński jest znakiem zwycięstwa na nasze czasy, w
których „nadzieja rośnie w miarę tego, jak rośnie zasadzony przez
niepodległych łudzi - niepodległy dąb".
Błogosławiony Honoracie Koźmiński bądź nam:
- patronem niepodlegania złu
- patronem czasów trudnych i wyjątkowych
- patronem odnowy człowieka i społeczeństwa
- patronem ewangelizacji pracy
- patronem dawania świadectwa w życiu
- patronem trwania w przeciwnościach
- patronem budowania cywilizacji miłości
- patronem solidarności narodowej.
115
Zestawienie ważniejszych wydarzeń z
życia bł. Honorata Koźmińskiego
1829 - 16 X
- urodził się w Białej Podlaskiej (syn Stefana
i Aleksandry z Kahlów);
1829 - 18X
- chrzest w kościele parafialnym Św. Anny w
w Białej Podlaskiej, imiona: Florentyn Wacław Jan
Stefan;
1835 - IX
- początek nauki w szkole elementarnej w Białej
Podlaskiej;
1840 - V
- rodzina Koźmińskich przenosi się do Włocławka;
1840 - IX
- początek nauki gimnazjalnej w Płocku;
1844 - 27 VI - świadectwo dojrzałości otrzymane w Płocku;
1844 - VIII/IX - początek nauki w Warszawie w Szkole Sztuk
Pięknych, na wydziale budownictwa;
1845 - 2IX
- nagła śmierć ojca - Stefana Koźmińskiego;
1846 - 23 IV - aresztowanie i osadzenie Wacława w Cytadeli
pod zarzutem przynależności do spisku;
1846 - 15 VIII - przeżycie głębokiego nawrócenia w celi więziennej;
1847 - 27 III - niespodziane uwolnienie z Cytadeli warszawskiej ;
1847 - 1848
- dalszy ciąg studiów na wydziale budownictwa;
1848 - 7/8X11 - dramatyczne pożegnanie z matką we Włoc-
ławku w związku z decyzją wstąpienia do ka-
pucynów;
1848 - 18 XII - zgłoszenie się do nowicjatu kapucyńskiego w
Lubartowie;
116
1848 - 21 XII - obłóczyny zakonne pod imieniem brata Honorata;
1849 - 21X11 - ukończenie nowicjatu, złożenie ślubów czasowych;
1849 - 1851
- studia filozoficzno-teologiczne w Lublinie na
studium wewnątrz zakonnym;
1850 - 18 XII - złożenie uroczystych ślubów wieczystych w
Lublinie;
1851 - 1852
- kontynuacja studiów teologicznych w Warszawie;
1852 - 27X11 - święcenia kapłańskie w kościele Św. Krzyża
w Warszawie z rąk abpa Antoniego Melchiora
Fijałkowskiego;
1853 - 11
- Msza św. prymicyjna; powołany na sekreta-
rza prowincjała, czasowo pełni również obowiązki
wykładowcy (lektora) teologii na studium
zakonnym;
1855 - 21XI - powstanie zgromadzenia felicjanek;
1856 - 16IV - nominacja prowincjalska na dyrektora terc-
jarek wspólnie żyjących przy Przytułku Św.
Feliksa;
1857 - 10IV -obłóczyny dokonane przez o. Honorata
pierwszych dziesięciu felicjanek;
1859 - 301
- otrzymanie od generała zakonu rozszerzo-
nych uprawnień do przyjmowania do III zakonu
Św. Franciszka;
1860 - 17IX - na rok zostaje gwardianem klasztoru war-
szawskiego;
1862 - 21 VIII - oddaje ostatnią posługę przy egzekucji Lud-
wika Jaroszyńskiego;
1863 - 12 VI - oddaje ostatnią posługę współbratu - o. Ag-
rypinowi Konarskiemu, powieszonemu na stokach Cytadeli; 1863 - 5 VIII
- wraz z innymi ojcami asystuje przy egzekucji członków Rządu
Narodowego (dysponował Jana Jeziorańskiego);
117
1864 – 27/28 XI - kasata klasztoru kapucynów w
Warszawie -wywiezienie do Zakroczymia;
1863 – 17 XII - kasata zgromadzenia felicjanek;
1867 – 21 XI - rozpoczyna systematyczne
prowadzenie „Notatnika duchowego";
1874 – 2 II - założenie zgromadzenia sióstr
Posłanniczek Najśw. Serca Jezusowego -
zajmującego się nauczaniem;
1878 – 7 X - założenie sióstr Służek Maryi
Niepokalanej -przeznaczonych do pracy na wsi;
1881 – 8 IV - założenie sióstr Córek Matki Bożej
Bolesnej, które następnie pod nazwą potoczną
serafitek przeniosły się do Galicji jako
zgromadzenie habitowe;
1881 - powstają siostry Służebniczki Szpitalne;
1882 – 26 IV - założenie zgromadzenia sióstr
Franciszkanek od Cierpiących;
1882 – 13 X - otrzymanie od generała zakonu - o.
Idziego Bałdesi, potwierdzenia uprawnień do
zakładania zgromadzeń ukrytych;
1882 – 12 XI - założenie zgromadzenia sióstr
Westiarek Jezusa - dbającego o paramenty i szaty
liturgiczne;
1882 - przekazanie ustaw siostrom Martankom;
1883 – 15 VIII - założenie zgromadzenia braci Sług
Maryi Niepokalanej;
1884 – 8 XII - założenie zgromadzenia sióstr Sług
Jezusa (zytki), zajmujących się służącymi; 1885 – 8
XII - założenie sióstr Córek Najczystszego Serca
Maryi (sercanki), zgromadzenia nauczającego,
złożonego głównie ze „zjednoczonych";
1886 - powstanie stowarzyszenia Kapłanów Ma-
riańskich;
1886 – 18 VI - zgon (u sióstr felicjanek w
Krakowie) matki o. Honorata - Aleksandry z
Kahlów Koźmińskiej;
118
1887 – 10 XII - założenie zgromadzenia sióstr Imienia Je-
zus (marylki), zajmujących się głównie rze-
miosłem;
1888 -
- powstanie Adoratorek Przebłagania, do któ-
rych wstąpiła Felicja Kozłowska;
1888 - 4 X
- założenie Małych Sióstr Niepokalanego Ser-
ca Maryi (siostry fabryczne);
1888 - 21 XI - założenie sióstr Misjonarek Przenajświętsze-
go Obłicza (obliczanki);
1889
- rozpoczynają działalność Córki Matki Bos-
kiej Częstochowskiej (prowadzenie gospód,
sklepów zwłaszcza dla osób przybywających
ze wsi do miasta za pracą, również prowadze-
nie placówek wiejskich);
1889 - 8IX
- założenie stowarzyszenia Niewiast Ewange-
licznych, przeznaczonego dla kobiet zamężnych i
wdów;
1889 - 10X1 - powstanie zgromadzenia sióstr Wspomożycielek
Dusz Czyśćcowych (poza modlitwą prowadzenie
przytułków dla starców);
1891 - 21XI - założenie zgromadzenia Córek Maryi Nie-
pokalanej (niepokalanki) - praca nad moralnością
w miastach, prowadzenie pracowni zawodowych;
1892 - 8 VI
- kasata klasztoru w Zakroczymiu; o. Honorat
przebywa pieszo drogę do Nowego Miasta;
1893 - 8X11 - założenie zgromadzenia braci Synów Matki
Boskiej Bolesnej (doloryści), którym przewodzi
Izydor Wysłouch;
1894 - 19 III - powstanie zgromadzenia sióstr Pocieszycie-
lek Najśw. Serca Jezusowego (pocieszyciel-ki),
zajmujących się prowadzeniem bibliotek i czytelni;
1894 - 19 III - założenie stowarzyszenia Sług Świętej Rodziny
(Mężowie Ewangeliczni) - dla mężczyzn żyjących
w małżeństwie i wdowców;
119
1895 - 3V
- nominacja na komisarza generalnego kapucy-
nów (po śmierci o. Prokopa Leszczyńskiego);
1895 - 21 XI - założenie zgromadzenia sióstr Służebnic Matki
Dobrego Pasterza (pasterzanki);
1897 - 3 III
- obłóczyny Izydora (Antoniego) Wysłoucha -
pierwszego nowicjusza po 33 latach od represyjnej
kasaty;
1897 - 5IV
- wysłanie generałowi zakonu kapucynów
sprawozdania tyczącego założenia i rozwoju
zgromadzeń ukrytych („Notiones de piis
Congregationibus vitam occułtam coram mundo
agentibus...");
1898 - 21 XII - jubileusz 50-lecia życia zakonnego;
1903 - 11
- jubileusz 50-lecia kapłaństwa;
1903
- początek starań o. Honorata o wprowadzenie
liturgicznego święta Matki Boskiej Często-
chowskiej ;
1906
- drukowanie odezw w sprawie narodowej piel-
grzymki na Jasną Górę (z okazji 250-lecia ślubów
Jana Kazimierza);
1906
- za namową przyjaciół publikuje broszurkę
„Prawda o Maryawitach";
1906 - 14,17X11 - konferencja biskupów Królestwa, na której m. in.
zapadają decyzje w kwestii reorganizacji
zgromadzeń honorackich;
1906 - 31 XII - o. Honorat rozsyła list okólny do biskupów
i proboszczów z objaśnieniami tyczącymi zgro-
madzeń ukrytych i ich charakteru prawnego;
1907 - VIII
- drugi list okólny Koźmińskiego do ducho-
wieństwa w kwestii zgromadzeń ukrytych;
1908 - 23IV - list generała kapucynów przekazujący o. Honoratowi
decyzję Stolicy Apostolskiej w kwestii zgromadzeń
(zapadłą 5 IV 1908 r.);
1908 -I V
- o. Honorat rozsyła list okólny do zgromadzeń
z zaleceniem całkowitego podporządkowania się
decyzjom Stolicy Apostolskiej i biskupów;
1909 - 14-211 - pierwszy zjazd zgromadzeń ukrytych w Nowym
Mieście; o. Honorat nie bierze w nim udziału,
chociaż przygotował punkty do dyskusji;
1911-1912
- okres nowych ostrych represji władz carskich
w stosunku do zgromadzeń ukrytych, liczne
rewizje i przesłuchania w Nowym Mieście, w
związku z czym o. Honorat pali dużą część
materiałów;
1914 - 27 X
- bombardowanie Nowego Miasta przez Niem-
ców, bezpośrednie zagrożenie klasztoru;
1916 – 16 XII - zgon o. Honorata Koźmińskiego w Nowym Mieście;
1916 - 21 XII - pogrzeb przy licznym udziale duchowieństwa,
delegacji zgromadzeń i wiernych;
1949- 7 IV
- rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego przez
ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego; 1966 - 16 XII
1966 – 16 XII - uroczystości u kapucynów w Nowym Mieście
z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci Sługi Bożego;
1975 – 10 XII - ekshumacja zwłok Sługi Bożego i przeniesienie do
bocznej kaplicy kościoła kapucynów w Nowym
Mieście;
1988 - 16 X
- beatyfikacja Sługi Bożego - o. Honorata
Koźmińskiego - dokonana w Rzymie przez Jana
Pawła II, w dziesiątą rocznicę jego pontyfikatu.
121
Niektóre nowsze pozycje dotyczące postaci bł.
Honorata Koźmińskiego
Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, kapucyna (opr. F. Duchniewski i
G. Bartoszewski), „Nasza Przeszłość" 28 (1968), ss. 296.
Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, cz. 1, Przemówienia o życiu
zakonnym. Środki do leczenia chorób duszy (opr. J. R. Bar i G.
Bartoszewski), „Polskie Teksty Ascetyczne" IV, ATK Warszawa
1981, ss. 31.
Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, cz. 2, Rady i wskazówki w
korespondencji (opr. J. R. Bari G. Bartoszewski), „Polskie Teksty
Ascetyczne" V, ATK Warszawa 1983, ss. 399.
Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, cz. 3, Św. Franciszek z Asyżu i
jego duch (opr. G. Bartoszewski), „Polskie Teksty Ascetyczne" IX,
ATK Warszawa 1987, ss. 295.
Wybór pism o.Honorata Koźmińskiego, cz. 4, Nauki o św. Franciszku z
Asyżu (opr. G. Bartoszewski), „Polskie Teksty Ascetyczne" X,
ATK Warszawa 1988, ss. 243.
Wybór pism o. Honorata Koźmińskiego, cz. 5, Pisma o zakonnym życiu
ukrytym (opr. G. Bartoszewski), „Polskie Teksty Ascetyczne" XI,
ATK Warszawa 1988, ss. 220.
D'Alatri M., Bartoszewski G., Koźmiński Wacław, w: Dizionario degli
Istituti di Perfezione, Roma 1978, V, kol. 367-372.
Bartoszewski G., Kuit Matki Bożej Częstochowskiej w życiu Sługi Bożego
o. Honorata Koźmińskiego kapucyna, „Studia Claromontana" 3
(1982), 130-160.
Bartoszewski G., Posłuszeństwo i ubóstwo według św. Franciszka
122
i o. Honorata Koźmińskiego, w: „Drogi świętości", pod red. ks. W. Słomki,
Lublin 1980, ss. 141-157. Bartoszewski G., Brzozowska P., Duchowość
o. Honorata Koźmińskiego i jego zgromadzeń ukrytych życia zakonnego, w:
W nurcie zagadnień posoborowych, t. 15, Warszawa 1983,78-116.
Bartoszewski G., Brzozowska P., Niewolnictwo maryjne w życiu i
nauczaniu Sługi Bożego o. Honorata Koźmińskiego, „Studia
Franciszkańskie" 1(1984) 135-162.
Beatyfikacja O. Honorata Koźmińskiego w X rocznicę pontyfikatu Papieża
Jana Pawła U, opr. G. Bartoszewski, Warszawa 1989, ss. 48, il.
Billot CC, Honorat Koźmiński (1829-1916). Lettre du Cardinal Jozef
Glemp. Preface de Rene Laurentin, Blois 1983, pp.XVI, 354.
Brzozowska P., Formy życia zakonnego w ujęciu św. Franciszka i o.
Honorata Koźmińskiego, w: „Drogi świętości" jw., 127-140.
Brzozowska P., Ojciec licznych rodzin zakonnych. Honorat Koźmiński
kapucyn. Warszawa 1977, ss. 51.
__ Toż w jęz. ang.: Honorat Koźmiński, Cap., Founder of nume-
rous religious congregations, transl. N. Karava, New York (1980),
pp. 71.
__ Tożwyd. 2, pod zmień, tyt.: Uczynię cię budowniczym dusz....
Warszawa 1989, ss. 72. Dydycz P., Z podlaskiej ziemi wezwany...
Bł. Honorat Koźmiński,
kapucyn (1829-1916), Rzym 1988, ss. 95.
__ Toż wyd. 2. Rzym 1989.
Gadacz K., Koźmiński Florentyn Wacław Honorat w: Polski Słownik
Biograficzny, t. 15, 1970, 67-68.
Jabłońska-Deptuła E., Reformator O. Honorat Kożmiński (1829— 1916).
Dziewiętnastowieczna próba odnowy katolicyzmu polskiego w: W
nurcie zagadnień posoborowych, 1.1, praca zbiorowa pod red. bpa
B. Bejze, Warszawa 1967,389-406.
Jabłońska-Deptuła E., Sługa Boży Honorat Koźmiński w: Polscy Święci,
Warszawa 1987, X, 82-155.
123
Jabłońska-Deptuła E., Trwanie i budowa. Honorat Koźmiński
kapucyn. Warszawa 1986, ss. 320. Kluz W., Ziarnko gorczycy. O.
Honorat Koźmiński OFM Cap.
1829-1916, Warszawa 1987, ss. 218. Mazurek M., Koźmiński
Florentyn Wacław w: Hagiografia Polska.
Słownik Bio-bibliograficzny, t. 1, Poznań 1971, 863-895.
Mondrone D., Onorato Koźmiński da Biała, un geniale łottatore
per lafede in Polonia w: I Santi ci sono ancora, t. 5, Roma
1979, 180-200.
Ojciec Honorat Koźmiński, „Ateneum Kapłańskie" 477-478 (1988),
185-288.
(Tonello) Fernando da Riese Pio X, Onorato Koźmiński da Biała
Podlaska, un Polacco che visse sempre in piedi, Roma 1976, pp.
263.
__ Toż, wyd. 2 pod zmień, tyt.: Beato Onorato Koźmiński da
Biała Podlaska, un Polacco che visse sempre in piedi, II ed.
Roma 1988, pp. 262.
-----Toż w jęz. niem.: Honorat Koźmiński. Fin moderner Apostel
des katholischen Poleri, Altótting 1979, ss. 240.
----- Toż w jęz. hiszp.: Honorato Koźmiński de Biała Podlaska, un
capuchino polaco precursor de los institutos religiosos segla-
res, trad. P. Serafin de Ausejo, Sevilla 1982, pp. 224.
__ Toż w jęz. ang.: Honoratus Koźmiński of Biała Podlaska. A
Polish Capuchin everon themove, transl. A. D'Souza, Man-
logore, India 1980, pp. 192.
__ Toż w jęz. port.: Onorato Kosminski a vida religiosa na Polo-
nia, trad. O. Longhi, Porto Alegre 1982, pp. 168.
Tworek T. Model rodziny katolickiej ukazany przez ojca Honorata
Koźmińskiego i jego aktualność w dobie obecnej, „Commu-
nio" 6(1986) nr 6, 82-97.
Walczykiewicz B., Wizja odrodzonego narodu w kaznodziejstwie
o. Honorata Koźmińskiego, „Chrześcijanin w Świecie"
19(1987) nr 4, 41-54.
Werner M., O. Honorat Koźmiński kapucyn (1829-1916), Poznań
1972, ss. 638.