Ks. Piotr Pawlukiewicz
DZIECIOM O MSZY ŚWIĘTEJ
w domu
w kościele
na katechezie
Oficyna Wydawnicza „Liberton" Warszawa 1996
Jezus Chrystus wyzwala ludzi od zła, grzechu i śmierci
Zdarza mi się spotykać dzieci, a nawet dorosłych, którzy mówią: „Proszę księdza, ja nie lubię chodzić do kościoła, bo tam trzeba stać w miejscu przez całą godzinę. Ksiądz przy ołtarzu mówi w każdą niedzielę to samo, i w ogóle nic ciekawego się nie dzieje. Ja wolę pojechać do lasu czy na działkę. Tam jest cisza i spokój. Tam sobie odpocznę i nawet się lepiej pomodlę niż w kościele. Przecież Pan Bóg jest wszędzie, więc co to za różnica, czy ja się modlę w lesie, czy w kościele".
Żeby zrozumieć, dlaczego musimy chodzić co niedzielę do kościoła, musimy uświadomić sobie to, że wszyscy jesteśmy chorzy na chorobę grzechu. Co to za choroba?
Kiedyś pewien chłopiec, który miał na imię Marek, zadał mi bardzo mądre pytanie: „Dlaczego tak jest, proszę księdza, że na świecie zło jest silniejsze od dobra? Złe rzeczy dzieją się szybko i z jakąś wielką siłą, a dobre dokonują powoli. Na przykład las rośnie dziesiątki, a nawet setki lat, a spłonąć może w kilka godzin. Pokrzywy rosną wszędzie, choć ich nikt nie sadzi, nie podlewa, nie pielęgnuje. A żeby wyhodować piękną różę czy jabłko, trzeba tyle wysiłku i troski".
Bardzo mądre pytanie zadał mi ten chłopiec i ja sobie pomyślałem, że on miał dużo racji. Zło rzeczywiście jest takie szybkie i mocne. I to nie tylko w przyrodzie, ale i w nas. Czy potrzeba wysiłku do tego, żeby się na przykład zdenerwować? Czy potrzeba wysiłku do tego, żeby przekląć czy objadać się czekoladą? Nie, do tego nie potrzeba wysiłku. On jest potrzebny wtedy, gdy chcemy się od zła powstrzymać, kiedy chcemy zrobić coś dobrego. Każdy z nas wie, ile silnej woli trzeba do tego, żeby się dobrze uczyć, pomagać mamie, zrezygnować z telewizji i odmówić modlitwę wieczorną.
Ktoś powiedział, że przez grzech pierworodny cały świat stał się jak dom, w którym podłoga mocno się przechyliła. Na dole jest zło, a na górze dobro. Do zła idzie się szybko i bez wysiłku, ku dobru trzeba się mozolnie wspinać.
Ktoś inny powiedział, że grzech to taka sytuacja, kiedy diabeł wziął wszystkich ludzi na taką niewidzialną smycz i ciągnie ich do zła. Człowiek wie, że zło jest złem, nawet nie chce go czynić, a jednak jakaś niewidzialna siła pokusy ciągnie go w ten dół zła. - .
Największym jednak zniewoleniem człowieka, które powoduje grzech, jest śmierć. Każdy człowiek, choćby nie wiem, jak starał się być dobry, zostanie kiedyś dosięgnięty przez śmierć. Dlatego Pismo Święte mówi, że wszyscy znajdujemy się w niewoli grzechu i śmierci.
Co zrobić w tej sytuacji? Jakie znaleźć z niej wyjście? W jaki sposób wyzwolić się z grzechu i śmierci? Żaden człowiek nie znał odpowiedzi na te pytania, żaden nie
był w stanie tego dokonać. Aż dwa tysiące łat temu narodziła się Ktoś, kto postanowił wyrwać ludzi z tej niewoli, kto postanowił zerwać tę niewidzialną smycz. To Jezus Chrystus. Szatan od razu wiedział, że Syn Boży będzie chciał mu odebrać władzę nad ludźmi i dlatego już zaraz po narodzinach w Betlejem chciał Jezusa zgładzić. Wszyscy pamiętamy, jak wydano dekret nakazujący zabicie małych dzieci, aby zginął także Zbawiciel, ale Dzieciątko Jezus w ramionach Maryi uciekło spod miecza oprawców.
Wielokrotnie szatan chciał odciągnąć Jezusa z drogi, która miała zerwać więzy grzechu. Zły duch chciał odwieść Jezusa od tego kuszeniem na górze, miał zamiar zrzucić go ze skały rękoma niedobrych ludzi. Ale Jezus nie odstąpił od zamiaru wyzwolenia człowieka i szedł dalej przez świat, dobrze czyniąc. Po trzech latach misji Pana Jezusa szatan przystąpił do ostatecznego starcia ze Zbawicielem. Pojmał go rękoma sług faryzeuszów, ubiczował, ukoronował cierniem, opluł i wyszydził. Pragnął, by Jezus powiedział: „Dość, nie chcę już cierpieć", ale Zbawiciel dalej trwał w postawie miłości i dobroci. Wtedy szatan przybił Jego dłonie do krzyża i, bijąc i popychając, kazał iść na sam szczyt Golgoty. Tam w okrutny sposób ukrzyżowano Jezusa.
Syn Boży w każdej chwili mógł cofnąć się i w cudowny sposób zejść z krzyża, ale On mimo ogromnego bólu nadal trwał w miłości do Ojca i łudzi. Nie złorzeczył, nie przeklinał, nie narzekał. Jego miłość była większa od cierpienia, większa od lęku przed śmiercią. Kie-
dy Jego ziemskie życie dobiegało końca, wypowiedział słowo: „Pragnę", i umarł. Umarł z nieskończoną, niepojętą i niczym nieskażoną miłością w sercu. I jako pierwszy człowiek zerwał więzy, jakimi szatan zniewalał wszystkich łudzi. A znakiem tego było to, że po trzech dniach powstał z grobu. Pokonał grzech i śmierć. Jako pierwszy z łudzi wszedł z duszą i ciałem do świata, gdzie nie ma już zła, cierpienia, pokus i śmierci.
Msza święta miejscem zjednoczenia ze Zbawicielem
Na poprzednim spotkaniu mówiliśmy o tym, jak Pan Jezus skruszył ścianę grzechu, cierpienia i śmierci i otworzył ludziom bramę do świata wolności. Dokonał tego tak ogromną miłością, jakiej żaden z ludzi nigdy nie miał w swoim sercu.
Ktoś może jednak powiedzieć: „Cóż z tego, że Pan Jezus wyrwał się z tego wszystkiego, co zniewala człowieka, skoro ja nadał popełniam grzechy, nadal cierpię i, jak wszyscy ludzie, kiedyś umrę. Nadal żyję na tej «przechylonej podłodze świata», gdzie zło jest na dole, a dobro na górze, i to tak bardzo, bardzo wysoko". Ta wątpliwość jest słuszna. Jezus otworzył nam jedynie bramę do wolności, ale teraz w dużym stopniu od nas zależy, czy przez nią przejdziemy.
Ktoś powie: „Gdzie szukać tych drzwi wiodących do wolności, jak zerwać to uzależnienie od grzechu i zła?". Otóż takimi wielkimi wrotami do świata pokoju i radości jest MSZA ŚWIĘTA.
Na każdej Eucharystii ten sam Jezus Chrystus, pod postaciami chleba i wina, składa ofiarę Bogu Ojcu. To znaczy, że z niepojętą siłą synowskiej miłości oddaje siebie Bogu Ojcu. I teraz każdy, kto mocno zjednoczy się z
Panem Jezusem, zostanie przez Niego niejako zabrany w ten świat wolności. W świat Boga.
Nie tak dawno pewna pani mówiła mi, że ona nie chodzi do kościoła i z tego powodu nie czuje się wcale winna, bo dla niej najważniejsze jest to, żeby być dobrym człowiekiem i żyć uczciwie. Jak myślicie, drogie dzieci, co jest ważniejsze: czy chodzić na mszę do kościoła, czy zachowywać przykazania i być dobrym człowiekiem? Otóż ważne jest jedno i drugie. Tak samo ważne, jak silnik i koła w samochodzie. Żeby samochód pojechał, musi być w samochodzie i jedno, i drugie. Aby pojechać do nieba, trzeba chodzić na mszę świętą i przyjmować Komunię Świętą, ale koniecznie też trzeba być dobrym człowiekiem. Jeżeli ktoś zaniedba jedną z tych rzeczy, to tak, jakby powiedział: „Mam w samochodzie tak dobry silnik, że już nie muszę mieć kół". Albo odwrotnie: „Mam tak wspaniałe koła, że silnik jest mi już niepotrzebny". To jest, oczywiście, bardzo niemądre.
Wspomniałem, że aby Pan Jezus zabrał kogoś ze sobą ze świata grzechu, trzeba się z Nim mocno zjednoczyć. Trzeba się niejako do Pana Jezusa mocno przywiązać, bo droga jest daleka i niebezpieczna. Trzeba się przywiązać do Pana Jezusa dwoma linami: Komunią Świętą i moralnością. Żadnej z nich nie może zabraknąć.
Ale ktoś powie: „Znam kogoś, kto żyje bardzo uczciwie i chodzi do Komunii Świętej, a jednak nadal cierpi i starzeje się, i wcale nie widać, żeby był już w krainie wolności".
Kiedyś w domu Łukasza było takie wydarzenie.
Wszyscy domownicy wyszli przed dom, żeby powitać ciocię, która przyjechała z daleka, i w tym momencie wiatr dmuchnął mocno i zatrzasnęły się drzwi. Co za dziwna sytuacja - ciocia przyjechała z walizkami i nie można jej zaprosić do domu, bo drzwi zamknięte, a klucze zostały w środku. Co robić? Mama mówi, że trzeba drzwi wyważyć, ale tata nie chce na to pozwolić, bo się framuga zniszczy, i radzi wybić w oknie szybę. Ale Łukasz zauważył, że otwarte jest okienko do piwnicy i powiedział, że on może przez nie wejdzie do mieszkania i otworzy drzwi od środka. Rodzicom spodobał się ten pomysł, tylko tata zaczął wątpić, czy Łukasz się zmieści, bo okienko było bardzo małe. Chłopiec uklęknął przed okienkiem i powoli, powoli przecisnął przez nie głowę. Wtedy ciocia powiedziała: ,Jak już głowę przecisnął, to na pewno cały przejdzie". I tak się też stało. Łukasz po chwili wszedł cały do piwnicy i zaraz potem otworzył drzwi wejściowe od wewnątrz.
Drogie dzieci, posłuchajcie jeszcze raz, co powiedziała ciocia: ,Jak już głowa przeszła, to i całe ciało przejdzie".
To prawda, że człowiek, który żyje uczciwie i nie popełnia ciężkich grzechów, chodzi regularnie do Komunii Świętej, nadal podlega cierpieniu i śmierci. Nadal przydarzają mu się w życiu grzechy lekkie. Ale taki człowiek ma już w swoim sercu niebo. A jak komuś serce przeszło do nieba, to i cały na pewno przejdzie. Właśnie wielcy święci to byli ludzie, którzy choć żyli na ziemi, to serce mieli w niebie. I po śmierci od razu poszli do nieba.
Zabrał ich tam Pan Jezus, z którym byli zjednoczeni poprzez Komunię Świętą i dobre uczynki.
Oby każdy z nas tą drogą przykazań i mszy świętej kroczył przez całe życie.
Rzeczywista obecność Chrystusa Pana w Eucharystii
Rozmawiałem kiedyś z chłopcem, który powiedział mi: „Chciałbym przenieść się choć na chwilę w te czasy, kiedy żył Pan Jezus. Chciałbym Go zobaczyć, może bym z Nim porozmawiał. Szczególnie jednak chciałbym zobaczyć jakiś cud, który Pan Jezus uczynił. Wtedy, gdybym wszystko zobaczył, na pewno bym w Pana Jezusa uwierzył i mocniej bym Go pokochał. A w ogóle - mówił dalej ten chłopiec - to Pan Jezus był chyba niesprawiedliwy, bo tylko tamtym ludziom dał się zobaczyć, dotknąć, im robił cuda, a nam zostały już tylko obrazki". Zapytałem go, co jego zdaniem powinien zrobić Pan Jezus. Chłopiec odpowiedział mi, że Pan Jezus nie powinien umierać. Mówił: „Przecież mógł to zrobić, i wtedy byłby ze wszystkimi ludźmi, i z nami też". Przytoczyłem mu jednak słowa, które powiedział sam Pan Jezus: „Korzystne jest dla was moje odejście", a przecież wiemy, że Pan Jezus się nie myli. Ten chłopiec nie wiedział, dlaczego Pan Jezus tak powiedział. A ja chciałbym wam to wytłumaczyć.
Widzicie, dzieci, jaka to niełatwa sprawa z odejściem Pana Jezusa. Pomysł chłopca, żeby Pan Jezus został na ziemi, nie był dobry, bo np. w dzisiejszych czasach jest 4,5 mld ludzi. Gdyby każdy chciał porozmawiać ze Zbawicielem, to nawet najszybszym samolotem nie obleciałby Pan Jezus wszystkich miast i wsi, a przecież każdy wierzący ma Mu tyle do powiedzenia. I to nie tylko raz
w życiu, ale codziennie. Gdyby każdy Polak chciał porozmawiać z Panem Jezusem, tym wędrującym po ziemi, tylko przez jedną minutę, a On od rana do wieczora nie robiłby nic innego, tylko rozmawiał, to musiałby poświęcić na to 14 lat. A przecież byłaby to tylko jedna minuta rozmowy dla każdego Polaka. A gdzie reszta świata?
Pan Jezus musiał odejść. Właściwie jednak On wcale nie odszedł, ale zaczął inaczej być. Jak to można inaczej być? Podobne rzeczy zdarzają się i na świecie. Np. ktoś wystawi wodę w garnku na mróz, a rano przyjdzie i zobaczy lód. Nie będzie pytał, kto zabrał wodę, a przyniósł lód, bo każdy wie, że lód to właśnie woda, tylko w innej postaci. Gdy garnek wstawi się do pokoju, lód zamieni się w wodę. Otóż właśnie Pan Jezus został z nami, ale pod postacią chleba. Zapytacie: dlaczego? Właśnie po to, by być ze wszystkimi ludźmi na całym świecie. I teraz jest z nami tu, w kościele, i jest w Rzymie, w Nowym Jorku i w Chinach, i w tysiącach innych państw, miast i wsi. I jest On tu i tam prawdziwie. Nie tak jak na zdjęciu, ale naprawdę słucha i można Go zobaczyć. Gdy się przyjmuje Komunię, można Go nawet dotknąć.
Myślę, że my mamy teraz lepiej niż ludzie, którzy żyli w czasach Pana Jezusa. Wtedy, żeby się z Nim spotkać, trzeba było się przepychać przez tłum, a teraz, szczególnie w dzień powszedni, można usiąść w ławce i spokojnie z Nim porozmawiać. Pan Jezus zawsze czeka. Nigdy nie odejdzie.
Może ktoś powie: „Tam, w Izraelu, Chrystus był jako człowiek, a nie jako chleb". A czy wy myślicie, że Pan Jezus
był jakiś nadzwyczajny? Był z wyglądu normalnym człowiekiem i mówił dokładnie to, co czyta ksiądz w czasie mszy świętej z Pisma Świętego. A to, że robił cuda? Czy myślicie, że dziś nie robi cudów? Jeśli chcecie się o tym przekonać, jeśli chcecie je zobaczyć, pojedźcie na Rynek Nowego Miasta w Warszawie. Tam mieszkają siostry sakramentki. To są siostry klauzurowe, to znaczy takie, które nigdy nie wychodzą z domu na ulicę. Od momentu wstąpienia do zakonu całe życie spędzają tylko w jednym domu. I tam dzień i noc adorują Pana Jezusa w Eucharystii. Oczywiście, nie wszystkie naraz, ale na zmianę. Nie chodzą do kina, nie jeżdżą na wakacje, nie chodzą do sklepów - są tylko siostry dyżurne, które zajmują się robieniem zakupów. I nikt ich tam nie zamknął. One same chcą tam być, i wiecie, co jest najważniejsze? Siostry te są często szczęśliwsze od tych osób, które mają domy, samochody i jeżdżą po całym świecie. Czy to nie cud? I to wszystko sprawia Pan Jezus obecny w Eucharystii. On chce nam udzielać szczęścia i jest Mu pewnie bardzo przykro, gdy dzieci przychodzą do kościoła i nawet Go nie widzą. Rozglądają się po suficie, rozmawiają z kolegą, bawią się rękawiczkami, a na Pana Jezusa nawet nie spojrzą i nie powiedzą Mu ani słowa. Często też dzieci zostawiają Pana Jezusa samego w zimnym kościele i przez cały tydzień nikt nie przyjdzie, by Go ogrzać ciepłym słowem.
Nie róbmy przykrości Panu Jezusowi. On do nas przyszedł z samego nieba i jest tutaj. Niech się czuje u nas bardzo dobrze. O to postarajmy się w czasie tej mszy świętej i we wszystkie następne dni.
Potrójna funkcja Eucharystii: - ofiara - Komunia - trwała obecność
Bardzo dawno, ponad trzy tysiące lat temu, wśród narodu żydowskiego zapanował głód. Aby nie umrzeć z głodu Izraelici przenieśli się do Egiptu, ponieważ tam było dużo pożywienia, a na dodatek jeden z Izraelitów - Józef - był bliskim współpracownikiem egipskiego króla, faraona, i pomógł im się w Egipcie zadomowić. Na początku było Izraelitom w Egipcie bardzo dobrze, ale potem Józef umarł, zmienił się także faraon i zaczęto ich prześladować. Zagoniono Żydów do bardzo ciężkich robót, bito ich, a nawet zabijano ich dzieci, żeby nie stali się wielkim narodem. I wtedy Pan Bóg ulitował się nad Izraelem. Wybrał Mojżesza i przez niego powiedział Żydom: „Niech każda rodzina izraelska złoży Bogu w ofierze, a następnie spożyje na specjalnej uczcie baranka. Krwią tego baranka niech pokropi drzwi domu. A Ja przejdę w nocy nad Egiptem i pokaram Egipcjan, a tym, którzy pokropią swe drzwi krwią baranka, nic złego się nie stanie". I tak też było. Wielu Egipcjan tej nocy umarło, a Żydzi uciekli i już nie byli niewolnikami w Egipcie.
Czy myślicie, że po ucieczce Żydzi byli już tak zupełnie wolni i szczęśliwi? Nie. Byli oni nadal w niewoli grzechu pierworodnego popełnionego w raju przez Adama i Ewę. Dlatego, jak wszyscy ludzie, musieli ciężko
pracować, chorowali, no i, oczywiście, umierali. Skutkiem tego grzechu była też wzajemna niezgoda. Ludzie się kłócili, a nawet zabijali. Była to kara, jaką Bóg zesłał za nieposłuszeństwo pierwszych rodziców.
Wiecie o tym, że człowiek może Pana Boga obrazić, ale sam nie może Go przeprosić. Może ktoś zapytać: dlaczego? To jest tak samo jak z napisami, które są na klatkach schodowych w blokach: „Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice". No bo sami pomyślcie: jeżeli jakiś chłopiec wybije szybę na klatce i chciałby potem pana dozorcę przeprosić - czy sprawa będzie załatwiona? Oczywiście - nie. To rodzice muszą przyjść do pana dozorcy i zapłacić za szkody, albo tata sam musi wstawić szybę. I tak właśnie było po grzechu pierworodnym. Ludzie popełniali poważne wykroczenia, ale sami nie mogli naprawić szkód, nie miał też kto się za nimi wstawić. Dopiero kiedy przyszedł Pan Jezus - odkupił nas, czyli pogodził nas z Panem Bogiem, wyzwolił nas od śmierci, cierpienia i chorób. To właśnie Pan Jezus zgodził się za nas złożyć ofiarę, i to nie w pieniądzach, w złocie czy w postaci baranka, ale ze swojego życia. Tak wielkie było wykroczenie Adama i Ewy i tak wielka musiała być ofiara - życie Syna Bożego. I wiecie o tym, że Pan Jezus w ogromnym bólu i cierpieniach złożył za nas ofiarę na krzyżu, abyśmy byli już wolni od grzechu pierworodnego i jego skutków - chorób, ciężkiej pracy, a przede wszystkim od śmierci. Pan Jezus umarł też za to, aby ludzie już nie kłócili się między sobą, nie robili sobie krzywdy, aby wszyscy byli jedno.
I tak jak Pan Bóg ocalił tych Żydów, którzy w Egipcie złożyli ofiarę z baranka, tak i teraz Bóg ocali i wyzwoli ze śmierci tych, którzy składają ofiarę Chrystusa. Ale jak ją złożyć? Właśnie dlatego, by każdy człowiek mógł złożyć Chrystusową ofiarę z siebie. Pan Jezus ustanowił Mszę Świętą, czyli Eucharystię. Właśnie w czasie jej sprawowania Chrystus ofiaruje siebie za nas. Kto przychodzi na mszę świętą, składa swoją ofiarę, przyjmuje Ciało Pana Jezusa pod postacią chleba, będzie przed Bogiem usprawiedliwiony i będzie w przyszłości wolny od chorób, cierpień i będzie żył wiecznie. A tym, którzy tego dokonają, łatwiej będzie się zjednoczyć, bo w ich sercach będzie jeden i ten sam Bóg, i właśnie dzięki Komunii Świętej staną się oni jednością.
Tak więc niech wszyscy zapamiętają z tej nauki, że Eucharystia, Komunia Święta jest dla nas tak bardzo ważna, bo jest to ofiara za nasze życie, za nasze szczęście. Ona nas wszystkich jednoczy i sprawia, że możemy być dla siebie lepsi, dla rodziców, rodzeństwa, kolegów, koleżanek, bo jeśli wszyscy przyjmujemy Komunię Świętą, to w każdym sercu jest ten sam Pan Jezus. Eucharystia sprawia, że nie jesteśmy samotni, że zawsze możemy przyjść do Jezusa i powiedzieć Mu o swoich kłopotach i troskach. Pan Jezus nas pocieszy i nam pomoże. Eucharystia jest wielkim darem samego Boga, jest ona Bogiem, który do końca nas umiłował.
Liturgia mszy świętej - obrzędy wstępne
Przez następne trzy niedziele będziemy w czasie kazań mówić o mszy świętej. Co oznaczają poszczególne jej części, co oznaczają wypowiedziane w niej słowa. Będziemy o tym mówić po to, aby nauczyć się lepiej przeżywać mszę świętą i lepiej w niej uczestniczyć. Jeśli będziemy słyszeli dokładnie słowa księdza i widzieli to, co się dokonuje na ołtarzu, to was - drogie dzieci - msza święta bardziej zainteresuje i łatwiej będzie wam dostrzec w niej Jezusa składającego za nas ofiarę pod postaciami chleba i wina.
Dzisiaj omówimy sobie pierwszą część mszy świętej, która nosi nazwę obrzędów wstępnych, czyli obejmuje to wszystko, co się dzieje od początku do chwili, gdy rozpoczyna się czytanie Pisma Świętego.
Może zabrzmi to dziwnie, ale msza święta zaczyna się jeszcze... przed mszą świętą. Co to znaczy? Otóż Pan Jezus, gdy chodził po ziemi, bardzo prosił ludzi, aby modlili się wspólnie do Boga razem, w grupach. Mówił przy tym: „Gdzie dwóch łub trzech zbierze się w imię moje, tam i Ja jestem pośród nich". Tak więc kiedy ludzie zbierają się w kościele przed mszą świętą, to już Pan Jezus jest wśród nich, już się razem z nimi modli, już wycisza ich serca. Trzeba pamiętać, aby zawsze przyjść na mszę świętą parę minut wcześniej, aby w ciszy świątyni skupić się na tych wielkich rzeczach, które tu się będą dokonywać. Pamiętacie, że spotkania z osobą ukochaną, bliską nigdy nie
można się doczekać i przychodzi się na nie wcześniej. Tak więc spóźnianie się na mszę świętą świadczy o tym, że nie szanujemy Pana Jezusa. Spóźnianie się uniemożliwia nam spokojne przeżycie całej mszy świętej.
Kiedy są wszyscy, na znak dzwonka wstajemy i rozpoczynamy śpiewanie pieśni na wejście. Śpiewa się ją nie tylko po to, aby było ładnie i miło. Pieśń ta wszystkich nas jednoczy i wznosi nasze serca ku Bogu. Dawniej, kiedy rycerze szli do boju, też śpiewali pieśń, aby zjednoczyć się, bo zjednoczeni stawali się większą siłą i zapominali o strachu. I właśnie pieśń sprawia, że chociaż przyszliśmy tu z różnych domów i zapewne się nie znamy, to na mszy świętej stajemy się zjednoczoną rodziną i zapominamy o tym wszystkim, co zajmowało naszą uwagę przed mszą.
W pewnym momencie ksiądz dochodzi do ołtarza i całuje go. Jest to wyraz wielkiej czci i szacunku dla Chrystusa, którego symbolizuje ołtarz. Tutaj bowiem składane są ofiary, a ofiarą Mszy jest przecież sam Pan Jezus. W zasadzie Jezus Chrystus oddaje tu, na ołtarzu życie za każdego i każdy powinien ucałować ołtarz. Wyobraźcie sobie jednak, jak długo trwałaby wtedy msza. Niech więc każdy z was ma ładnie złożone ręce, niech ładnie i głośno śpiewa pieśń i niech w swoim sercu ucałuje ołtarz - to będzie wyraz naszego szacunku i czci dla Pana Jezusa.
Potem ksiądz i wszyscy wierni czynią znak krzyża świętego. Każdy wierzący człowiek żegna się w swoim życiu chyba kilkadziesiąt tysięcy razy. Gdy coś się tak bardzo często powtarza, to można zacząć to czynić bardzo
niedbale. Tym bardziej, że znak krzyża robi się 3 lub 4 sekundy. To tak bardzo mało, a ten znak wyraża tak bardzo dużo. Przypomina nam on, że jesteśmy już odkupieni przez śmierć Jezusa na krzyżu i że dzięki temu jesteśmy dziećmi Boga i braćmi Jezusa w Duchu Świętym. Każdy przypomina sobie swój chrzest, od którego zaczęła się jego przyjaźń z Bogiem. Uświadamiamy sobie, że przyszliśmy tu składać ofiarę Bogu, a ofiarą będzie Syn Boży. Uzdalnia nas do tego i poucza nas o tym Duch Święty. Widzicie, ile tu głębokich myśli. W ciągu 3 czy 4 sekund nie zawsze można sobie to uświadomić. Dlatego potrzebny jest ten czas przed mszą świętą. Wtedy dokonujemy refleksji, a znak krzyża jest tylko wyrażeniem naszych myśli na zewnątrz, pokazaniem, że wszyscy przyszliśmy tu w tym samym celu.
Po znaku krzyża ksiądz pozdrawia wiernych słowami „Pan z wami" lub „Miłość Boga Ojca, łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi". Te słowa mają nam przypomnieć, że jest z nami Jezus Chrystus - Bóg, i dlatego wszystkie inne sprawy stają się mało ważne. W tym momencie trzeba kończyć rozmowy, rozglądanie się po kościele. Sam Stwórca wszechświata przychodzi do naszego kościoła. Abyśmy byli jeszcze bardziej zjednoczeni, kapłan mówi, o co będziemy się w czasie mszy świętej modlili, zachęca do głębokiego jej przeżycia, a jeśli wypada tego dnia jakieś święto, wyjaśnia nam jego sens. I zaraz potem ksiądz w kilku słowach wprowadza wszystkich w bardzo ważną część mszy świętej, w akt pokuty.
Kiedy mamy iść z rodzicami w gościnę do cioci, albo kiedy mamy w szkole zabawę, zawsze do takiego spotkania przygotowujemy się: myjemy się, czysto ubieramy, bo spotkamy przecież rodzinę lub koleżanki i kolegów, i trzeba ładnie wyglądać. Tu, w czasie mszy świętej, spotykamy się z Kimś o wiele ważniejszym, i też trzeba ładnie, czysto wyglądać. Czy jednak chodzi tylko o to, aby mieć czyste ubranie? Na pewno nie. Oczywiście, jeśli ktoś przychodzi do kościoła tak samo ubrany jak do gry w piłkę, to znaczy, że Pan Bóg jest dla niego tak samo ważny jak piłka, a to jest lekceważenie Osoby Boskiej. Trzeba więc się umyć i założyć czyste ubranie, ale przede wszystkim należy oczyścić swoje serce, bo ono zawsze w tygodniu nam się trochę pobrudzi. Czasem nie posłuchamy mamusi, czasem powiemy brzydkie słowo, czasem przezwiemy koleżankę. I właśnie to wyznanie „Spowiadam się Bogu wszechmogącemu" jest obmyciem się z grzechów lekkich. Kto się pobrudził bardziej i ma grzech ciężki, np. nie był w zeszłą niedzielę w kościele na mszy świętej, musi iść do spowiedzi.
Podczas niektórych mszy świętych po akcie pokuty odmawia się lub śpiewa hymn „Chwała na wysokości Bogu". To jest hymn wielkiej radości i wdzięczności za to, co się za chwilę dokona. Tak jak dzieci, które idąc do teatru, już przed spektaklem bardzo się cieszą, śmieją - choć jeszcze kurtyna jest opuszczona - tak i my już przed obrzędami liturgii słowa i Eucharystii chwalimy Boga za to, co się za chwilę dokona na ołtarzu, za to, że jest dobry i święty.
Każdy człowiek, przychodząc do kościoła, ma do Boga pewne swoje prośby i podziękowania. Każdy chciałby to Bogu powiedzieć, ale gdyby tak każdy powiedział tylko jedno słowo, zrobiłby się ogromny hałas i zamieszanie, i msza święta bardzo by się przedłużyła. Dlatego w imieniu wszystkich obecnych w kościele słowa te mówi kapłan. A po tej krótkiej modlitwie - oracji - każdy wypowiada słowo ,Amen", to znaczy „Niech się stanie". Lub inaczej - ,Amen" znaczy: ,Ja też mówię do Ciebie te słowa, które powiedział ksiądz". I ta krótka oracja kończy obrzędy wstępne. Choć nie najważniejsze w czasie mszy świętej, są one jednak bardzo istotne. Jeśli piłkarz nie rozgrzeje się przed meczem, nie będzie dobrze grał, jeśli muzyk nie skupi się przed koncertem, jego występ nie będzie udany, jeśli i my nie przygotujemy się w obrzędach wstępnych do składania Bogu ofiary, to - choć obecni ciałem - duchem możemy być gdzie indziej i z Bogiem możemy się nie spotkać.
Obrzędy mszy świętej - liturgia słowa
Odprawiałem kiedyś mszę świętą dla dzieci i w czasie tej mszy zrobiło mi się bardzo smutno. Bo oto dwóch chłopców rozmawiało ze sobą przez przynajmniej pół nabożeństwa. Nic ich nie interesowało: ani kazanie, ani Komunia Święta, ani pieśni. Nie chciałem zwracać im uwagi podczas mszy, ale w tygodniu tak się złożyło, że spotkałem ich przed kościołem. Gdy mnie zobaczyli, zrobiło im się głupio, od razu wiedzieli, o co chodzi. Może się mnie nawet trochę bali, ale ja nie miałem zamiaru na nich krzyczeć, tylko zapytałem: „Powiedzcie mi prawdę, dlaczego tak mało was interesuje msza święta, bo cały czas rozmawialiście ze sobą?". Oni przez chwilę się zastanawiali i patrzyli po sobie, może chcieli skłamać? Ale jeden z nich powiedział: „Wie ksiądz, podczas mszy to jest trochę nudno - przez cały czas trzeba słuchać, a my lubimy sobie porozmawiać. W kościele trzeba siedzieć cicho i słuchać, jak ksiądz mówi prawie przez godzinę, i czasem rzeczy, o których on mówi, są dla nas zupełnie niezrozumiałe". Wtedy powiedziałem im: A czy wy wiecie, że msza jest w zasadzie rozmową, tyle że rozmową z Bogiem". Oni otworzyli szeroko usta: ,Jak to? Przecież siostra nam ciągle mówi, żeby podczas mszy świętej nie rozmawiać". Odpowiedziałem im: „Tak, oczywiście, nie wolno rozmawiać ze sobą, ale z Bogiem można, a nawet trzeba rozmawiać". Zacząłem tym chłopcom tłumaczyć to.
co będzie tematem naszego dzisiejszego rozważania.
Powiem wam dzisiaj o drugiej części mszy świętej - o liturgii słowa, bo ta część jest najlepszym miejscem na rozmowę z Bogiem. Po tej krótkiej modlitwie, na której zakończyliśmy nasze zeszłotygodniowe rozważania, ksiądz i wierni siadają, aby móc lepiej wsłuchać się w Słowo Boże czytane przez ministranta lub lektora. Słowo czyta się od specjalnego pulpitu. Nikomu z was nie trzeba tłumaczyć, że to, co jest wtedy czytane, to słowa samego Pana Boga, bardzo mądre i ważne. Dlatego, kiedy Pan Bóg mówi - my powinniśmy milczeć. Bo jeśli w tym czasie rozmawialibyśmy, to tak jakby nas Pan Bóg i Jego Słowo wcale nie interesowało.
Po skończonym pierwszym czytaniu, które pochodzi zwykle ze Starego Testamentu, kiedy lektor powie: „0-to Słowo Boże", nadchodzi czas na naszą odpowiedź. Brzmi ona: „Bogu niech będą dzięki". To tak, jakbyśmy mówili: „Dziękujemy Ci, Panie, za te słowa, są nam one bardzo potrzebne, bez nich trudno byłoby nam żyć". Widzicie więc, już nie tylko słuchamy Słowa Bożego, ale na nie odpowiadamy.
Potem śpiewamy psalm. Teraz nasza rozmowa z Panem Bogiem staje się jeszcze bardziej wyraźna. Przecież zwrotki psalmu to słowa Boga zapisane w Piśmie Świętym, a refren to nasza wspólna odpowiedź. Bóg do nas mówi, a my zaraz na Jego słowa wspólnie odpowiadamy. Jeśli ktoś nie śpiewa, to nic dziwnego, że wydaje mu się, iż każą mu tylko słuchać.
Potem lektor czyta drugie czytanie już z Nowego
Go o to poprosić. Musi bowiem zobaczyć, że tego naprawdę pragniemy. I dlatego jest podczas mszy świętej taka modlitwa, w której prosimy Boga o pomoc w trudnych sprawach. Ksiądz albo ktoś inny do tego wyznaczony czyta prośby, a wszyscy powtarzają „Wysłuchaj nas. Panie". Wiecie, dlaczego ta modlitwa jest taka ważna? Bo modli się w niej równocześnie wiele osób, a Pan Jezus powiedział ,Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie". Popatrzcie, nas tu, w kościele, jest tak dużo, na pewno więcej niż dwie osoby, i za chwilę wszyscy zgodnie będziemy prosić Boga w różnych intencjach. Czy to możliwe, żeby Bóg nas nie wysłuchał? Czy to możliwe, żeby Pan Jezus nie dotrzymał słowa? Na pewno nie. Tylko prośmy głośno, wyraźnie, i to nie tylko ustami, ale i sercem. Właśnie tą modlitwą kończy się liturgia słowa. O tym, jakie są dalsze części mszy świętej i co one oznaczają, powiemy sobie za tydzień.
Msza Święta ofiarą Chrystusa, Kościoła i każdego z nas
Kiedyś w czasie lekcji religii siostra poprosiła dzieci, aby spróbowały odpowiedzieć na pytanie, do jakiego zawodu można porównać pracę księdza. Niektórzy mówili, że ksiądz jest nauczycielem, bo uczy innych, inni, że lekarzem, bo leczy grzeszników, jeszcze ktoś inny powiedział, że ksiądz jest tłumaczem, gdyż przekłada Słowo Boże na współczesny nam język. Wreszcie wstał pewien chłopiec i powiedział, że ksiądz jest podobny do czarownika. „Dlaczego?" - zapytała zdziwiona siostra. „Bo w czasie mszy coś wlewa do kielicha, szepcze jakieś tajemnicze słowa i jeszcze się przed tym kielichem kłania; to na pewno jakieś czary".
Powiedzcie, kochani, czy rzeczywiście ksiądz robi jakieś czary? Ponieważ niektórzy tak niekiedy myślą, dobrze będzie sobie wytłumaczyć, co rzeczywiście dzieje się przy ołtarzu po modlitwie powszechnej. Krótko mówiąc - rozpoczyna się liturgia eucharystyczna, czyli zaczynają się dziać takie same rzeczy jak te, które dokonały się w czasie ostatniej wieczerzy, kiedy to Jezus złożył z siebie ofiarę miłą Bogu. Pan Jezus wziął chleb i kielich z winem - teraz ksiądz bierze chleb i kielich z winem; Pan Jezus odmówił dziękczynienie - teraz ksiądz odmawia modlitwę dziękczynienia; Pan Jezus przemienił chleb i wino w Ciało i Krew - teraz ksiądz wypowiada te słowa Zbawiciela i nie swoją, ale Jego - Pana Jezusa - mocą do
konuje tej samej cudownej przemiany. Tak więc na początku składamy Panu Bogu wino i chleb.
W czasach Pana Jezusa był to podstawowy pokarm. U nas, w Polsce chleb jedzą wszyscy, ale wino mogą pić tylko dorośli. Zwróćcie uwagę, że chleb i wino, zanim znajdą się na stole, muszą przejść długą drogę. Aby powstał chleb, musi pracować rolnik, młynarz, piekarz. Aby powstało wino, pracuje ogrodnik i robotnik w winnicy. Trudno jest upiec dobry chleb i trudno jest zrobić dobre wino. Składamy więc Bogu na ołtarzu owoce niełatwej ludzkiej pracy. Pan Bóg, mimo że to tak szlachetne i pracochłonne pokarmy, nie potrzebuje chleba ani wina. Dlatego prosimy, aby Duch Święty przemienił te nasze dary na ofiarę miłą Bogu. Tak jak to było w Wieczerniku. I prosimy, aby tę naszą przemienioną w Ciało i Krew Chrystusa ofiarę Bóg zabrał do nieba. A czy wiecie, dlaczego ksiądz, zanim złoży te dary ofiarne, wlewa do wina kroplę wody? Ta kropla wody symbolizuje nas, a wino ~ Pana Jezusa. Wpuszczona do wina rozpływa się w nim i staje się winem. Wino nic nie traci ze swego smaku od jednej kropli wody, a ta kropla zyskuje wszystko od wina. Bo tak jak Bóg stał się człowiekiem i zstąpił na ziemię, tak i my, chcąc wejść do nieba, musimy stać się jak Pan Bóg - dobrzy i święci.
Jeśli ktoś pilnie słuchał, mógł się już zorientować, że tę ofiarę składamy razem z Panem Jezusem. My przynosimy to, co mamy najlepsze - wino i chleb, a Pan Jezus przemienia nasze dary w Ciało i Krew i oddaje je Bogu, tak samo jak ofiarował się na krzyżu, na Golgocie. Pamię
tajcie jednak, że to, co robi Jezus za pomocą kapłana, to nieporównywalnie więcej niż nasz ludzki wkład w tę ofiarę. Poza tym pamiętajmy także o tym, że bez Pana Boga nie moglibyśmy nawet przygotować naszych darów. To On daje ziarna na chleb i winogrona na wino. Ksiądz więc nie jest czarownikiem. On tylko przygotowuje na ołtarzu to, co zrobili ludzie: wino i chleb, a my prosimy, aby Duch Święty przemienił te produkty i dał je Bogu Ojcu w ofierze. Gdy Duch Święty przemienia to, co ludzie zrobili, to przemienia ich pracę. A gdy przemienia ich pracę - przemienia ich samych. Jakie to niezwykłe.
Kiedyś w czasie żniw rolnik wziął do ręki kłos, usiadł na polu i wpatrywał się w to złote ziarno. Inni pytali go: „Co ty tam widzisz?". A on powiedział, że dziwi się, że te ziarna, które sam wypielęgnował, mogą pójść tak daleko - może do miasta, może do młyna, może jeszcze dalej, do nieba. Stanie się przecież tak wtedy, gdy z ziarna upieczone zostaną opłatki, takie na mszę świętą. Miał rację ten rolnik, bo malutki chleb „idzie" aż do nieba. A więc ten rolnik, zwykły, szary człowiek, współpracuje z samym Panem Bogiem. Ktoś może się zmartwić. A jak ja nie jestem rolnikiem, młynarzem czy ogrodnikiem, to co mogę dać na ofiarę, którą Duch Święty mógłby przemienić? Jeśli wy, dzieci, nie macie swoich ziaren i swojego wina, to pamiętajcie - możecie położyć na tacy mały pieniążek, ale taki naprawdę wasz, własny, a nie ten otrzymany przed mszą od mamy. Może ten, który udało wam się zaoszczędzić na cukierkach albo na grze w automaty. I za ten pieniążek ksiądz proboszcz kupi w waszym imieniu
chleb i wino.
Tak jak mówiłem, w liturgii eucharystycznej dokonuje się ofiara Pana Jezusa, tak samo jak przed tysiącami lat. Z jedną tylko różnicą - Pan Jezus już nie cierpi. A więc żeby ofiara była pełna, my musimy uzupełnić ją swoim cierpieniem, trudami, kłopotami. Kogoś boli ząb, a ktoś inny ma dużo lekcji i nie może sobie z nimi dać rady, a komuś jeszcze innemu zginął długopis, jest mu przykro i wtedy może swój smutek, swój ból złączyć z ofiarą Pana Jezusa.
Popatrzcie, jakie to piękne: nasz zwykły chleb i wino, to, co człowiek umie wytworzyć, nasze zwykłe trudy i cierpienia razem z ofiarą Jezusa, dzięki Jego ofierze, u-noszą się do nieba. I Bóg je przyjmuje i cieszy się nimi. 1 już się na nas nie gniewa, bo dał się przebłagać. Możemy więc radośnie i szczęśliwie żyć.
Czy pamiętacie, kochani, tę historię o Żydach, których Pan Bóg uratował przed wyginięciem w Egipcie? Pan Bóg powiedział wtedy, że ten, kto chce być uratowany, musi wraz z całą rodziną spożyć wieczerzę z gorzkich ziół, wina i baranka złożonego w ofierze, i skropić drzwi krwią baranka. Ta ofiarna uczta i ta krew były znakami umownymi dla tych, którzy chcieli być wyzwoleni. Pan Bóg mógł wybrać inny znak. Mógł kazać rozpalić ognisko albo nałożyć specjalny strój lub maskę, ale Bóg wybrał inny znak - nakazał spożyć tę niezwykłą ucztę, paschę. Rzeczywiście, ten, kto uczynił znak, był wyzwolony.
Kiedy Pan Jezus przyszedł na świat. Żydzi spożywali jeszcze co roku paschę na pamiątkę wyjścia z Egiptu, bo wierzyli, że Bóg nadal opiekuje się nimi. Chrystus powiedział jednak, że On wyzwoli ludzi nie tyle z niewoli innego narodu, co z niewoli chorób, cierpienia, ciężkiej pracy, a przede wszystkim z niewoli grzechu i śmierci. Uczniowie Pana Jezusa niecierpliwie czekali na znak, znak tego wyzwolenia, i stało się to w czasie obchodzonej już 1200 lat paschy. Uczniowie zebrali się z Jezusem, aby wspominać dawną ucieczkę Izraela z Egiptu, ale zauważyli, że Pan Jezus nie przygotował baranka. Wkrótce dowiedzieli się, dlaczego. Oto On sam stał się Barankiem, którego składać się będzie w ofierze. On staje się tym Barankiem, którego będzie się spożywać. Pan Jezus ustanowił nową paschę. Kto chce być wyzwolony z cierpienia, ze
śmierci, musi włączyć się w ofiarę Jezusa przez udział we Mszy Świętej i spoŻ5rwanie Jego Ciała. To jest ten nowy znak. Kto go czyni, jest usprawiedliwiony przed Bogiem. Apostołowie pierwsi wzięli udział w tej uczcie. Może w niej wziąć udział każdy, kto chce, bowiem Pan Jezus zlecił swoim uczniom, a przez nich także biskupom i kapłanom, aby tę nową paschę kontynuowali. Aby karmili ludzi wszystkich czasów na całej ziemi tym Chlebem, który daje życie wieczne.
Każda msza jest takim cudownym posiłkiem, jest ucztą. Do posiłku w naszych domach wszyscy siadają przy stole. Tak też było podczas pierwszych mszy świętych. Ale potem przychodziło na nie coraz więcej ludzi i trzeba by budować ogromne stoły. Tak więc przy ołtarzu stoi tylko kapłan, a reszta otacza eucharystyczny stół. Tak jest we wszystkich kościołach.
Chciałbym zwrócić waszą uwagę na jeszcze jedną bardzo ważną sprawę. Wyobraźcie sobie, że ktoś przygotował poczęstunek dla przyjaciół. Przyszedł nań pewien gość, który wymawia się od jedzenia, tłumacząc się chorobą. Gospodarzowi jest przykro - tyle się przecież napracował. Skoro jednak gość nie chce jeść, niech chociaż posiedzi, porozmawia. Po pewnym czasie znów ten człowiek wydaje przyjęcie i znowu ten sam gość odmawia jedzenia. Sprawa wydaje się podejrzana. A jeśli ta sama sytuacja powtarza się jeszcze raz lub dwa, gospodarz wie, że ten gość gardzi jego posiłkami i że specjalnie nie zależy mu na przyjaźni z nim.
Mówię o tym dlatego, że często na mszę świętą, czyli
na ucztę dającą życie wieczne, przychodzą ludzie, którzy nie chcą przyjść do stołu i przyjąć pokarmu, który Pan Jezus wysłużył nam na krzyżu. I jest tak w jedną niedzielę, w drugą, w piątą. Pan Jezus ciągle zastawia stół, a Jego goście stoją pod filarem, pod organami. I chyba musi być Zbawicielowi bardzo przykro, że wiele osób nie podchodzi do stołu. I może Pan Jezus myśli, że niepotrzebnie umierał na krzyżu. Ludzie ci często się tłumaczą, że nie mogą iść do Komunii, bo mają na sumieniu grzechy. To zupełnie tak, jakby ktoś w czasie przyjęcia imieninowego powiedział, że nie może spożywać posiłku, bo ma brudne ręce. Zapewne wtedy gospodarz zaproponowałby łazienkę, ale gdyby i tak gość w dalszym ciągu odmawiał jedzenia, byłoby tu coś nie tak, jak być powinno, prawda? Tym, którzy mówią, że nie mogą przystąpić do Komunii, bo mają grzechy. Pan Jezus proponuje konfesjonał i księdza, który spowiada. Tu można obmyć serce. A mimo wszystko oni nadał nie chcą z tej możliwości skorzystać. Przykro w takiej sytuacji musi być Panu Jezusowi.
Ci ludzie, którzy nie przystępują prawie wcale do Komunii, mówią często: „Przecież chodzimy na mszę, czy to jeszcze mało?". Posłuchajmy słów samego Pana Jezusa: „Kto spożywa moje Ciało i pije Krew moją, ma życie wieczne". Pan Jezus nie mówi: „Kto patrzy na moje Ciało, kto patrzy, jak inni spożywają moje Ciało, ma życie wieczne", ale „Kto SPOŻYWA moje Ciało, ma życie wieczne". Wiemy przecież, że na ucztę nie chodzi się po to, aby patrzeć na jedzenie. Oczywiście, nie ma obowiązku przystępowania do Komunii Świętej w każdą niedzielę, bo prze-
cież ktoś może być nieprzygotowany, i wtedy lepiej nie przystępować do Komunii, zaczekać kilka dni, tydzień, niż przyjąć Pana Jezusa w grzechu lub w roztargnieniu.
Starajmy się jednak tak dobrze żyć, regularnie spowiadać się, abyśmy mogli jak najczęściej brać czynny u-dział w tej uczcie, która jest nową paschą dającą szczęście i życie wieczne.
Dziś na początku będzie trochę matematyki. Chciałbym was zapytać, ile jest w ciągu tygodnia godzin? Bez kartki trudno wam pewnie policzyć. Więc ja wam trochę pomogę. Każda doba ma 24 godziny. Tę liczbę trzeba pomnożyć przez 7. W ciągu tygodnia jest więc 168 godzin. To dość dużo, prawda? Z tych 168 godzin najwięcej człowiek przeznacza na sen, aż 60 - 70, na naukę około 30 godzin, na telewizję - kilkanaście, na książkę około 8, a na zabawę i rozrywkę kilkadziesiąt godzin. I w tych 168 godzinach jest 1, tylko 1 godzina mszy świętej. Choć msza święta zajmuje zaledwie jedną sto sześćdziesiątą ósmą tygodnia, jest ona najważniejszą czynnością ze wszystkich.
Pewnie mi niektórzy powiedzą: „Tylko tak ksiądz mówi. Pani od polskiego też nam powiedziała, że język polski jest najważniejszy, pan od matematyki powiedział, że to matematyka jest królową nauk, a pan od wuefu powiedział, że wszystko zależy od zdrowia, a zdrowie od sportu. A teraz ksiądz nam mówi, że najważniejsza jest msza. I komu tu wierzyć?". Rzeczywiście, ja mówię wam, że najważniejsza jest msza święta, ale nie tylko tak mówię, zaraz wam to udowodnię.
Wiecie dobrze, że człowiek powinien tak żyć, aby się dostać do nieba. Cóż z tego, że człowiek żyłby sobie szczęśliwie na ziemi, gdyby poszedł po śmierci na całą wieczność do piekła? Do nieba droga jest bardzo trudna. Kiedyś Adam i Ewa obrazili Pana Boga. Stwórca zamknął
ludziom drzwi do nieba i przed wszystkimi stanęło niebezpieczeństwo potępienia. Ludzie chcieli Pana Boga przeprosić i przynosili na ofiarę różne dary. Ale czy Panu Bogu, który stworzył wszystkie rzeczy, mogą być potrzebne: baran, owca, złoto lub pieniądze? I wtedy Pan Jezus, Syn Boga, złożył ofiarę z samego siebie i powiedział, że kto chce złożyć Panu Bogu ofiarę, niech złączy ją z Jego ofiarą, a wtedy Bóg, przyjmując dar Chrystusowy, przyjmie i dar ludzki - Bóg da się przeprosić. Możecie spotkać osoby, które mówią:, Ja ciężko pracuję, jestem dobry i tylko dlatego, że nie chodzę na mszę, na tę jedną godzinę do kościoła, nie będę w niebie?". Właśnie tak. Bo te wszystkie ich prace i ofiary zostają na ziemi i nie będą policzone w niebie. Trzeba je bowiem przynieść w niedzielę do świątyni, by Jezus ze swoją ofiarą zabrał je do nieba.
Rozważmy inną sytuację. Powiedzmy, że ktoś chodziłby do kościoła co niedzielę, a w tygodniu nie uczył się, był niegrzeczny. On, będąc na mszy świętej co niedzielę, nie ma Panu Jezusowi co dać i Pan Bóg też nie przyjmuje jego ofiary, bo po prostu jej nie ma. Poza tym wiecie, że każdy ma tyle obowiązków i pokus, że trudno jest żyć naprawdę dobrze. I aby to osiągnąć, potrzebna jest właśnie msza święta, ona bowiem człowieka wzmacnia. Dzięki niej może wypełnić się wszystko, co do niego należy. Bez mszy, bez Komunii Świętej człowiek słabnie duchowo i zaczyna grzeszyć. Gdy ktoś nie je śniadań i obiadów, słabnie, traci siły i nie jest w stanie podnieść czegoś ciężkiego, a po pewnym czasie może nie mieć siły chodzić i poważnie zachoruje. Tak samo jest z Eucharystią. Człowiek,
który nie posila swego ducha, też nie ma siły, by żyć. Posłuchajcie, jak dorośli często mówią: ,Jakie to życie ciężkie, aż się wszystkiego odechciewa". Tak mówią ci, którzy nie posilają się Ciałem Jezusa. Nic dziwnego, że nie są szczęśliwi i że nie mogą podołać trudom.
W czasie mszy świętej spotykamy się z samym Bogiem. Pierwsze przykazanie brzmi: „Będziesz miłował Pana Boga swego". A jeśli miłował, to także spotykał się z Nim. Czy słyszeliście, żeby ktoś powiedział: „Kocham tego człowieka, ale nie chcę się z nim spotykać"? To niemożliwe. Kto kocha, ten chce się z kochaną osobą widzieć. Więc jeśli ktoś nie chce chodzić na mszę świętą, aby się spotkać z Bogiem, nie może Go kochać. Kto zaś Boga nie kocha, nie będzie zbawiony. Dlatego chodzenie do kościoła jest takie ważne. A kto w niedzielę nie pójdzie do kościoła z własnej winy, ma grzech ciężki. Bo gdy ktoś opuszcza w niedzielę mszę świętą, zachowuje się tak, jakby Panu Jezusowi chciał powiedzieć, że nie ma dla Niego czasu. To znaczy, że wszystkie inne sprawy są ważniejsze od Pana Jezusa. Tego nie można czynić, bo to Pana Jezusa bardzo boli i On gniewa się za to.
Podczas mszy świętej spotykają się ludzie wierzący i raźniej jest nam wszystkim, kiedy widzimy, że nie jesteśmy sami, że inni też się modlą. Łatwiej jest nam uwierzyć, że razem, gdy zjednoczymy z Chrystusem swe siły, będzie na świecie lepiej. Bez mszy świętej, w domu, w samotności prędzej można się załamać, stracić wiarę łub zacząć żyć niemoralnie.
Widzicie więc, jak ważna jest msza. Jeszcze raz
powtórzę - jest ona najważniejsza. Bez matematyki, bez polskiego, bez chemii i fizyki można iść do nieba, a bez mszy świętej jest to niemożliwe. Usprawiedliwiony jest tylko ten, kto nie może chodzić do kościoła. Jeśli jednak ktoś zaniedbuje mszę z własnej winy, nie będzie zbawiony.
Są ludzie, którzy znają matematykę, a nie są szczęśliwi. Są nieszczęśliwi poloniści, nieszczęśliwi bogacze. Ci, którzy żyją po bożemu i wszystko ofiarowują Bogu w czasie mszy świętej, i posilają się Eucharystią, będą na pewno szczęśliwi. Bo ta jedna godzina w stosunku do pozostałych 167 jest jak ster dla okrętu. Jeśli ktoś wspaniałe żyje, a nie chodzi do kościoła, to tak jakby wspaniały statek, szybki, ogromny, piękny pływał bez steru. Na pewno prędzej czy później wpłynie na mieliznę, prędzej czy później się rozbije. Kogoś, kto żyje nawet skromnie i bez wielkich sukcesów, ale chodzi na mszę świętą, można porównać do małego jachtu albo małej łódki ze sterem, wprawdzie niewielkiej, ale takiej, która dopłynie do celu. Starajmy się zawsze, przez dobrze przeŻ5dą mszę świętą, kierować nasze życie jak łódkę ku niebu.
Eucharystia jako źródło chrześcijańskiej świętości
Zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie Bóg kieruje do człowieka wezwanie do świętości. Mówi ludziom: ,Jeśli chcecie wejść do nieba, musicie stać się świętymi". A wy przecież wiecie, że święty to człowiek, który nie popełnia grzechów i żyje z Bogiem w wielkiej przyjaźni. Kiedy ludzie słyszą te słowa, ciężko wzdychają, niekiedy zaś zatykają sobie przed nimi uszy. Nie chcą słyszeć, że mają być świętymi, bo wydaje im się, że nigdy nie będą mogli być naprawdę doskonali, albo nie chce im się nad tą doskonałością pracować. I wy też, drogie dzieci, kiedy słyszycie, jak Pan Bóg mówi wam, abyście były doskonałe, wy też może nie wierzycie, że to jest możliwe.
Jak można żyć bez żadnego grzechu? Bez ani jednej kłótni, bez ani jednego złego słowa, dzień w dzień, rano i wieczorem mówić pacierz i zawsze być posłusznym rodzicom? Czy tak można żyć? Rozumiem to wasze zwątpienie, ale popatrzcie sami: zdarza się często, że mały chłopiec mówi o tym, że w przyszłości zostanie pilotem i będzie latał na odrzutowcach. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież on nie da rady, trzeba znać fizykę i nawigację, wiedzieć, do czego służy radiostacja i umieć ją obsługiwać, a ten mały chłopiec nie zna nawet tabliczki mnożenia. Czy on będzie mógł zostać pilotem? Tak, jeśli będzie się uczył. Skończy najpierw szkołę podstawową, potem średnią, następnie specjalną szkołę lotniczą. Ktoś jednak
jeszcze może mieć wątpliwości: „Przecież on jest taki mały, słaby i ledwo może zrobić fikołka, a żeby zostać pilotem, trzeba mieć kondycję, siłę, być opanowanym, odpornym na przeciążenie i różne akrobacje". Ten chłopiec może odpowiedzieć, że będzie dużo jadł i ćwiczył, a dzięki temu stanie się silny i sprawny.
Widzicie więc, że dzieci nie przerażają takie niezwykłe plany - chcą być lotnikami, lekarzami, alpinistami. Nie wierzą jednak w to, że mogą być świętymi.
W stawaniu się świętym może nam pomóc specjalny pokarm, który wzmacnia nasze dusze, nasze serca, abyśmy mogli skuteczniej oprzeć się pokusom. Jest nim, oczywiście. Eucharystia. Tak to już jest, że gdy ktoś dotknie ręką ciepłego pieca, ręka zrobi się ciepła. Gdy zaś włoży rękę w śnieg, ręka robi się zimna; gdy zaś poleje ją perfumami, będzie pachniała. Gdy więc człowiek będzie dotykał samego Pana Boga, będzie się stawał tak święty jak sam Bóg.
Posłuchajcie, co pisze na ten temat św. Łukasz: ,Jezus zatrzymał się na równinie, był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu. Przyszli oni, aby Go słuchać, znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, byli uzdrawiani. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich". Tak więc wystarczyło dotknąć Pana Jezusa i choroba zaraz ustępowała, i to nie tylko paraliż czy trąd, ale i choroby ducha, takie jak: nienawiść, zazdrość, lenistwo. Czy to znaczy, że już w ogóle nie musimy nad sobą czuwać, że wystarczy dotknąć Pana Jezusa
i będziemy zdrowi? Pewien chłopiec - Rafał z II klasy - myślał tak: Jeśli zjem dużo lodów, a potem pójdę do Komunii Świętej i dotknę Pana Jezusa, to na pewno nie zachoruję, bo Pan Jezus wszystkich uzdrawia". Zrobił tak, jak pomyślał. Czy sądzicie, że mu w czymś Komunia Święta pomogła? Nie, wcale. Bolał go brzuch, bolało go gardło. Gdy ktoś mówi, że nie będzie się uczył, będzie się bił z kolegami albo jeszcze i coś ukradnie, a przyjmie Komunię Świętą i wtedy Pan Jezus uczyni go świętym, popełnia wielki grzech. Bo przecież robi sobie z Pana Jezusa żarty.
Pamiętacie, że Pan Jezus w Komunii pomaga tym i uświęca tych, którzy sami starają się być dobrymi. Jeżeli ktoś pracuje nad sobą i chodzi do Komunii Świętej, to Pan Jezus na pewno uleczy go ze wszystkich słabości.
Temu, kto przyjmuje Pana Jezusa w Komunii Świętej, łatwiej będzie stać się świętym jeszcze z innej przyczyny. Pewien pan opowiadał mi taką historię. Gdy był mały, mama nigdy nie mogła go nauczyć wycierania butów. Zawsze mówiła: ,Janku, ty znowu nie wytarłeś butów". Były ślady na podłodze, a Janek w ogóle się tym nie przejmował. Kiedy zaczął chodzić do szkoły, mama zapisała go na lekcje muzyki na pianinie do pewnej starszej pani. Gdy Janek pierwszy raz przyszedł na lekcję, swoim zwyczajem nie wytarł butów i kiedy obejrzał się za siebie, spojrzał na podłogę - serce mu zamarło. Zobaczył swoje ślady, ale pierwszy raz zobaczył swoje ślady na tak pięknej podłodze. Była ona ułożona z takich malutkich, jasnych, drewnianych kwadracików poukładanych w śliczne wzory. Cała
niezwykle świeciła się, była czysta i pachniało w całym mieszkaniu pastą. I na takiej podłodze Janek pozostawił swoje ślady. Pani nauczycielka nic nie powiedziała. Janek widział przez uchylone drzwi, jak wycierała błoto. Przed następną lekcją Janek znów zapomniał wytrzeć buty i znowu pobrudził tę śliczną podłogę, i znowu było mu bardzo głupio. Następnego dnia Janek chodził i od rana śpiewał sobie tylko znaną melodię, dziwną piosenkę, która miała tylko dwa słowa: buty, buty, buty, podłoga, podłoga, podłoga, podłoga. W klasie wszyscy się dziwili i pukali w głowę, ale Janek wiedział, co robi. Chciał w ten sposób koniecznie zapamiętać, że ma wytrzeć buty. I udało się! Wytarł je bardzo, bardzo dokładnie i kiedy wszedł, podłoga nie straciła nic ze swego piękna. Następnego dnia też śpiewał sobie tę dziwną piosenkę i też nie zapomniał o wytarciu butów. Potem nie musiał już śpiewać piosenki, wystarczyło, że spojrzał na dużą, jasną wycieraczkę pod drzwiami nauczycielki. Pamiętał, do czego ona służy. Pewnego dnia Janek wchodził do swojego mieszkania i bez zastanowienia zaczął wycierać buty. W pierwszej chwili powiedział sobie: „O, po co ja wycieram buty? Przecież to nie lekcja pianina, tylko mój dom". Ale po chwili się zastanowił: „Czy to, że nie ma u mnie takiej ładnej podłogi, znaczy, że mogę wnosić błoto? Przecież mama też sprząta i pastuje naszą podłogę". I wytarł buty bardzo dokładnie. Odtąd zawsze wycierał buty. A wszystko to stało się dzięki tej czystej, pięknej podłodze.
Dlaczego opowiadam wam tę historię? Bo w Komunii Świętej przyjmujemy do serca Niezwykłego Gościa
- Pana Jezusa. I musimy przygotować nasze serca na tę wizytę. Trzeba być dobrym, grzecznym, spowiadać się, a wtedy dobrze będzie w naszym sercu Jezusowi. Gdy ktoś często będzie przystępował do Komunii, to często będzie robił w swoim sercu takie porządki. I wtedy będzie miał lepsze serce. Przyjście samego Pana Jezusa będzie go mobilizowało do tego, aby być lepszym, godnym przyjęcia Boga. Tak jak Janka śliczna podłoga zmobilizowała do wycierania butów, tak i człowieka do bycia świętym mobilizuje to, że spotyka się ze świętym, dobrym Bogiem. Oczywiście, nie tylko w sobotę i w niedzielę rano trzeba być grzecznym, ale przez cały tydzień należy sprzątać serce i przygotowywać je na przyjście Pana Jezusa. Tak więc i my dzięki dobremu uczestnictwu w mszy świętej przygotowujmy się starannie do przyjścia Pana Jezusa. A kiedy do nas przyjdzie, pomoże nam stać się świętymi, bo dla Niego nie ma nic niemożliwego.
Eucharystia prowadzi do jedności
Uczyliście się o tym, że kiedy Adam i Ewa popełnili grzech pierworodny. Pan Bóg się bardzo rozgniewał i zapanowała niezgoda między człowiekiem a Bogiem. Adam i Ewa musieli uciekać z raju. O tym pamiętają chyba wszyscy ludzie wierzący. Zapominamy jednak o tym, że grzech pierworodny miał jeszcze i inny skutek. Mianowicie ludzie zaczęli kłócić się między sobą, zapanowała niezgoda, zaczęli nawet siebie zabijać, wybuchały wojny. I tak jest, niestety, do dziś. Wy przecież często słyszycie, że jeden naród napadł na drugi, że gdzieś wybuchła bomba i wielu ludzi zginęło; słyszycie także i o tym, że jeden człowiek dla pieniędzy zabił drugiego. Nie tylko słyszycie o tych wydarzeniach, ale nieraz sami widzicie, jak ludzie się kłócą, jacy są dla siebie niedobrzy, nieżyczliwi. Na pewno niejednokrotnie słyszeliście, gdy ktoś mówił: „Tamtego człowieka nie lubię", „Ten mnie denerwuje". Wciąż dają nam się we znaki skutki grzechu pierworodnego. Sprawiamy przykrość innym, ale i sami sobie odbieramy szczęście, bo człowiek kłótliwy, taki, który nawet innych zakrzyczy albo i zwycięży, nigdy nie będzie szczęśliwy, bo w jego sercu zawsze będzie płonął ogień nienawiści. A Pan Jezus tak bardzo prosił, abyśmy byli jedno.
Pan Jezus nie tylko o to prosił, nie tylko się o to modlił, ale zostawił nam ogromną pomoc dla zjednoczenia lu
dzi - jest nią Komunia Święta.
Tydzień temu mówiliśmy o tym, że każdy, kto dotyka Pana Jezusa, staje się lepszy. Tak więc ten, kto przyjmuje Komunię Świętą, staje się mniej kłótliwy, bardziej spokojny i dobry. Na pewno nieraz słyszeliście, że wybuchają w rodzinach kłótnie, może mają one miejsce także w waszych domach. Popatrzcie - ile rodzin wspólnie, razem w niedzielę przystępuje do Komunii Świętej? Bardzo mało. Nie wszyscy przyjmują Pana Jezusa i potem trudno się dziwić, że wciąż są jakieś spory, kłótnie. Przyjmowanie Komunii pomaga też i w inny sposób w zachowaniu jedności.
Posłuchajcie pewnej historii. W jednej ze szkół był bardzo niegrzeczny chłopiec - Wojtek. Wojtek źle się uczył, nawet wagarował, bił innych kolegów. Chodził wprawdzie na religię, ale wcale się nie przejmował tym, co ksiądz mówi. Wojtek szczególnie nie lubił pewnego niewielkiego chłopca - Piotrka. Zawsze dokuczał mu, szturchał go, czasem nawet zabierał mu długopis czy drugie śniadanie. Pewnego dnia Wojtek, chcąc popisać się przed kolegami, powiedział, że jutro rozprawi się z Piotrkiem, pobije go jak nigdy. A na pytanie kolegów, dlaczego chce to zrobić, odparł, że ot tak, po prostu, dla zabawy. Koledzy Piotrka pobiegli do niego i uprzedzili go o zamiarach Wojtka, prosili też, żeby nie przychodził do szkoły. Ale Piotrek wcale się nie przestraszył. Był ministrantem i pomyślał, że najlepiej zrobi, idąc do księdza poprosić go o radę. Ksiądz poradził mu, żeby poszedł do kościoła, pomodlił się nie za siebie, lecz za Wojtka. Dał mu też malutki
krzyżyk na agrafce i prosił, by Piotrek przypiął go sobie do fartucha. Piotr postąpił zgodnie ze słowami księdza. Modlił się długo za Wojtka, a następnego dnia, kiedy przyszedł do szkoły, przypiął sobie Pana Jezusa do fartucha. Na długiej przerwie Wojtek podszedł do Piotrka i zaczął go zaczepiać. W pewnym momencie chciał go jedną ręką złapać za fartuch, a drugą uderzyć, ale nagle krzyknął, coś go bardzo mocno ukuło. Spojrzał z bliska, zobaczył szpilkę od krzyżyka. Ręka, którą miał podniesioną do uderzenia, zamarła w bezruchu. Owszem, Wojtek był rozrabiaką, ale nigdy nie uderzyłby Pana Jezusa wiszącego na krzyżu. Opuścił ręce i powiedział do Piotrka: „Co się tak boisz, ja tylko tak sobie...". Wszyscy zdziwili się. Przecież na pewno Wojtek wygrałby z Piotrkiem. Dlaczego nie bił się z nim? Czyżby się go przestraszył? A on na to odpowiedział jakby sam do siebie: „Piotrka się nie boję. Kogoś innego". Wszyscy myśleli, że boi się pani nauczycielki lub dyrektora, bo nikt nie zauważył tego małego krzyżyka.
Zapytacie, jaki to ma związek z Komunią Świętą? Po tym wydarzeniu Wojtek zaczął się zastanawiać nad tym, czy wcześniej nie wyrządził komuś krzywdy, nie uderzył kogoś, kto nosił pod bluzką krzyżyk albo medalik z Matką Boską. Przecież w takim razie obraziłby samego Pana Jezusa albo Jego Matkę? Ale największego olśnienia doznał Wojtek w kościele. Stał zamyślony i patrzył, jak jego koledzy i koleżanki przystępują do Komunii Świętej, i wtedy zrozumiał wszystko. Przecież w każdym z nas jest naprawdę Pan Jezus, nie taki z metalu czy plastiku, ale
przychodzi prawdziwy w Komunii Świętej. Wojtek zrozumiał, że gdy przedrzeźniał Hanię, przedrzeźniał samego Pana Jezusa, gdy niegrzecznie odpowiadał mamie, niegrzecznie odpowiadał samemu Panu Jezusowi, gdy mówił źle o nauczycielce, mówił złe o Panu Jezusie. Potem Wojtek ukląkł przy konfesjonale i długo, długo się spowiadał i był już jakiś inny.
Musimy więc, drogie dzieci, bardzo uważać. Nawet wobec obcych na ulicy, w autobusie. Nie wolno nikogo popchnąć, wyśmiać, bo może ten człowiek przyjął Komunię Świętą i jest w nim Pan Jezus, i co wtedy?
Poza tym pamiętajcie, że wtedy, gdy przyjmujemy Ciało Jezusa, wszyscy mamy to samo Ciało w sobie, czyli stajemy się jednym ciałem. Choć każdy z nas jest inny, razem tworzymy jedno ciało. Popatrzcie - lewa ręka jest inna od prawej, ale to jest jedno moje ciało. Lewa noga jest inna od prawej, ale to też jest jedno moje ciało. Co powiedzielibyście, gdybyście zobaczyli człowieka, którego jedna ręka bije się z drugą, albo nogi kopią ręce, a ręce biją nogi? Jakby to śmiesznie wyglądało! Powiedzielibyście, że człowiek, którego ciało się tak dziwnie zachowuje, jest chyba nienormalny. Otóż jeżeli chrześcijanie kłócą się i biją ze sobą, to tak, jakby jedno ciało biło się ze sobą. Albo gdyby jedno oko człowieka parzyło krzywo na drugie o-ko. Można by dostać zeza. Oczy człowieka zawsze patrzą zgodnie w jednym kierunku i to jest normalne. I chrześcijanie powinni patrzeć w jednym kierunku i iść w jednym kierunku zgodnie do Boga. Właśnie Komunia Święta, którą dziś będziemy przyjmować, bardzo nam w tym
pomaga. Niech nikt z nas nie będzie zły ani w słowach, ani w czynach dla Pana Jezusa w drugim człowieku. Oby nikt nie niszczył tego, czym jest. Oby zawsze każdy pamiętał, że jest cząstką Ciała Jezusa.
Jezus Chrystus wyzwala ludzi od zła, grzechu i śmierci 2
Msza święta miejscem zjednoczenia ze Zbawicielem 6
Rzeczywista obecność Chrystusa Pana w Eucharystii 10
Potrójna funkcja Eucharystii: - ofiara - Komunia - trwała obecność 13
Liturgia mszy świętej - obrzędy wstępne 16
Obrzędy mszy świętej - liturgia słowa 21
Msza Święta ofiarą Chrystusa, Kościoła i każdego z nas 24
Eucharystia jako źródło chrześcijańskiej świętości 36
Eucharystia prowadzi do jedności 41