Ks. Piotr Pawlukiewicz
DZIECIOM O
SAKRAMENCIE POJEDNANIA
- w domu
- w kościele
- na katechezie
Oficyna Wydawnicza „Liberton"
Warszawa 1996
2
Wstęp
Kiedy kończyła się lekcja religii i wszyscy już
przeżegnali się po wspólnej modlitwie, z końca klasy
odezwał się Darek:
— Proszę siostry — powiedział głośno — a jak
wygląda piekło?!
W klasie zrobiło się cicho, bo każdy był ciekaw, co
siostra katechetka odpowie na takie pytanie. Wszystkie
oczy zwróciły się w jej stronę. Twarz siostry zrobiła się
bardzo poważna i trochę smutna. Patrząc gdzieś w
podłogę, powiedziała:
— Wiesz, Darku, bardzo trudno odpowiedzieć na
to pytanie. Ale wydaje mi się, że piekło można porównać
z takim miejscem, gdzie nie byłoby konfesjonałów, księży
i sakramentu pojednania.
Wszystkich ta odpowiedź bardzo zaskoczyła.
Niektórzy myśleli, że siostra będzie mówić coś o diable,
smole i cierpieniu, a tu padły takie zwykłe słowa o
spowiedzi. W klasie nadal panowała cisza i nikt jakoś nie
wychodził z sali. Wreszcie z drugiej ławki odezwała się
Ewa:
— A czy to znaczy, proszę siostry, że skoro my
możemy się spowiadać, to już żyjemy w niebie?
Teraz siostra uśmiechnęła się serdecznie i po-
wiedziała:
— No, może jeszcze nie w samym niebie, ale na
pewno w jego przedsionku. Bo kiedy ktoś się lubi Panu
Jezusowi, to w każdej chwili może iść do spowiedzi,
mocno chwycić Pana Boga za rękę i przytulić się do
Niego. Taki człowiek, chociaż chodzi po ziemi, to serce i
głowę ma już rzeczywiście w Niebie.
Po tych słowach ktoś energicznie otworzył drzwi i
wszystkie
dzieci, radośnie uśmiechnięte, zaczęty
wybiegać z klasy.
4
Na początek o grzechu słów kilka
Grzesia, który miał dwanaście lat, zawsze bardzo
dziwiło, kiedy do mamy przychodziły w gości ciocie czy
sąsiadki i całymi godzinami rozmawiały o chorobach,
lekarstwach i szpitalu. Mama często chorowała na
kręgosłup i co roku jeździła do sanatorium. Grześ nie
mógł jednak zrozumieć, jak tematy medyczne mogą być
tak ciekawe, żeby rozmawiać o tym aż cały wieczór.
Zdarzyło się pewnego letniego dnia, że Grzegorz w
czasie meczu piłkarskiego na szkolnym boisku przewrócił
się nieszczęśliwie i skręcił sobie nogę. Pan doktor orzekł,
że to nic groźnego. Trzeba robić okłady i najlepiej kilka
dni wcale nie chodzić. Chłopiec zastosował się do tych
poleceń, ale po kilku dniach noga wciąż bolała i ciągle
była spuchnięta. Zaniepokojona mama jeszcze raz poszła
z Grzesiem do przychodni, gdzie lekarz długo oglądał
chorą nogę, pukał w nią i stukał, aż w końcu kazał zrobić
ponownie prześwietlenie. Kiedy następnego dnia obejrzał
zdjęcie rentgenowskie, potwierdził, że to nic poważnego.
Kazał jednak moczyć nogę w specjalnym płynie, a także
przepisał zagraniczną maść. Ale po trzech dniach noga
wciąż bolała i Grzegorz
5
zaczął się martwić nie na żarty. Przecież szybkimi
krokami zbliżały się mistrzostwa szkoły, a on był
najlepszym piłkarzem w klasie. Nie wyobrażał sobie, że
mógłby nie wziąć w nich udziału. Ale cóż było robić?
Noga jak na złość ciągle bolała.
Kiedy w sobotę przyszły do mamy ciocia Isia i pani
Jadzia z pierwszego piętra, od razu zaczną się rozmowa o
chorej nodze Grzesia. W chwilę potem zaczęło się wspólne
oglądanie zbolałego miejsca. Gdy tylko ciocia ujrzała
spuchniętą kostkę, to wnet stwierdziła, że wujek Stacho
miał kiedyś to samo, kiedy był jeszcze jej narzeczonym.
Pamiętała, że przewrócił się wtedy na rowerze.
Zapewniała, że wyleczyła mu to w dwa dni okładami ze
specjalnego zestawu ziół. Grzegorz zaczął wypytywać
ciocię o wszystkie szczegóły: "Czy wujka mocno bolało?
Ile potrzeba tych okładów? Czy wujek po dwóch dniach
był już zupełnie zdrowy?". Pani Jadzia zgadzała się, że
zioła mogą pomóc, ale radziła też wkładać pod bandaż
skórkę kota. To podobno bardzo pomaga. Kiedy Grześ
zapytał, gdzie taką skórkę można zdobyć, sąsiadka
powiedziała, że zaraz mu przyniesie, bo jeszcze jej został
mały kawałek.
Grzesio poprosił mamę o szklankę herbaty i razem
z paniami siedział aż dwie godziny, słuchając opowieści o
różnych zwichnięciach nóg i sposobach ich leczenia.
Kiedy ciocia i pani Jadzia pożegnały się i wyszły,
Grzesio sam powiedział do mamy:
— Nie wiedziałem, że rozmowy o chorobach mogą
być takie ciekawe.
Domowe sposoby, którymi Grześ zaczął się le-
czyć i kuracja pana doktora wreszcie pomogły i chłopiec
zdążył wyzdrowieć przed mistrzostwami. Jego klasa nie
zdobyła wprawdzie mistrzostwa, ale Grzesio zdobył aż
dwanaście bramek i został królem strzelców turnieju.
Sam Pan Jezus mówił, że to chorzy potrzebują lekarza.
Jeśli ktoś nie wie, czym jest grzech, jeśli sam nie odczuje tej
okropnej choroby serca, to wcale nie zainteresuje się
sakramentem pojednania i nie odkryje jego wartości. Tak jak
Grześ, który — dopóki nie zachorował — nie interesował się
chorobami, a rozmowy o lekarstwach uważał za wyjątkowo
nudne.
Ludzie często nie odczuwają potrzeby spowiedzi, bo
wydaje im się, że są zupełnie wolni od jakiejkolwiek winy
wobec Pana Boga. Dlatego teraz zastanówmy się, czym jest
grzech.
Jest on zawsze sprzeciwem wobec miłości dobrego
Boga, czyli odrzuceniem Jego wyciągniętej ręki. Jest
zarazem przekroczeniem Bożego prawa spisanego na
kartach Biblii. Aby nie popełniać grzechów, każdy
chrześcijanin powinien znać na pamięć dziesięć Bożych
przykazań i pięć przykazań kościelnych.
Nie każdy uczynek, który z pozoru wygląda jak
grzech, jest nim w rzeczywistości. Jeśli Darek przez pomyłkę
schował kiedyś długopis Ani do swojego piórnika, to wcale
nie była to kradzież, bo przecież on nie chciał tego zrobić.
Trzeba też pamiętać, że można popełnić grzech w
samym sercu, nawet bez żadnego uczynku. Andrzej chciał
kiedyś zbić swojego małego braciszka, bo porwał
7
mu taśmę w kasecie magnetofonowej. Wprawdzie mama
obroniła malucha i do bójki nie doszło, jednak Andrzej
popełnił grzech, bo w jego sercu, za jego przyzwoleniem
zrodziło się złe pragnienie, które chciał zrealizować.
Można również zgrzeszyć, myśląc źle o innych czy
nawet przeklinając w myślach.
Kiedyś Jola z dumą oświadczyła siostrze na religii,
że w ten pierwszy piątek to chyba nie musi iść do
spowiedzi, bo przez cały miesiąc nie zrobiła nic złego.
Wszystkie pacierze odmówiła, żadnej mszy nie opuściła i
cały czas była grzeczna w domu. Jednak siostra
zaskoczyła ją pytaniem: „A czy choć raz odwiedziłaś
chorą Patrycję, która już dwa tygodnie nie chodzi do
szkoły? Przecież ona mieszka w bloku obok ciebie". Joli
zrobiło się wstyd, bo tyle razy wybierała się do chorej
koleżanki, ale jakoś zawsze coś przeszkadzało w
odwiedzinach. „To ja chyba jednak pójdę do spowiedzi"
— powiedziała cicho pod nosem.
Widzimy zatem, że grzech jest nie tylko wtedy, kiedy
zrobimy coś złego, ale także, gdy zaniedbamy spełnienie
jakiegoś dobrego uczynku. Na każdej mszy świętej
przepraszamy Pana Boga, że zgrzeszyliśmy:
— myślą
— mową
— uczynkiem
— zaniedbaniem.
8
Można jeszcze powiedzieć, że grzech jest wtedy, gdy
opowiadamy się po stronie szatana, to znaczy, kiedy robimy
to, do czego on nas namawia. Sama pokusa nie jest jeszcze
grzechem. Staje się nim dopiero wtedy, kiedy człowiek
zacznie ją realizować.
Zapewne każdy z nas spotkał się z określeniami:
„grzech lekki" i „ grzech ciężki." Jak zważyć grzechy, aby
przekonać się, który jest lekki, a który ciężki?
Po pierwsze: to, jaki jest grzech, zależy od tego, co się
zrobiło. Jest różnica pomiędzy zabraniem koledze bez jego
wiedzy kartki z bloku rysunkowego a zabraniem mu książki.
Ten pierwszy uczynek to może nawet nie kradzież, ale brak
kultury /choć też jest on jakimś grzechem/. Drugi jest już
oczywistym złamaniem siódmego przykazania.
Nie jest grzechem ciężkim, kiedy człowiek tak od-
kłada wieczorny pacierz, że aż w końcu nie odmówi go
wcale. Ale jest już grzechem ciężkim to, gdy w niedzielę
opuści mszę świętą.
Przy rozróżnianiu grzechów bardzo ważne jest także
to, czy ktoś dany grzech planował.
Robert z Adamem poszli kiedyś do wielkiego
sklepu samoobsługowego. Wzięli przy wejściu koszyk i
spacerowali pomiędzy półkami pełnymi towarów. Kupili
już kilo cukru, o które prosiła mama, proszek do
pieczenia i kiedy przechodzili obok stoiska z batonami
Mars, Adam szepnął do Rafała: „Bierz jednego do
kieszeni!" Rafał nawet się nie zastanowił, co robi, tylko
szybko schował batonik do kurtki. Nikt tego nie dostrzegł
i pani przy kasie też
nie zauważyła, że chłopiec wynosi coś ze sklepu. Kiedy
byli już na klatce schodowej, Adam zaproponował, żeby
się Marsem podzielić. Ale Rafał odparł, że nie ma już
ochoty na baton i oddał mu cały.
Wieczorem Rafał długo nie mógł zasnąć. Prze-
wracał się z boku na bok, aż podjął ważną decyzję. Rano
wyszedł z domu trochę wcześniej i zamiast prosto do
szkoły, pobiegł szybko do sklepu. Podszedł do kasy i,
patrząc w podłogę, powiedział: „Proszę pani, ja tu
wczoraj nie zapłaciłem za jeden baton, a-le teraz
przyniosłem pieniądze". Pani kasjerka uśmiechnęła się
na to, wzięła pieniądze i ku zdziwieniu Rafała nie
kruczała wcale, a nawet dała mu jedną gumę do żucia.
Czy Rafał popełnił grzech ciężki? Na pewno nie.
Wcale nie planował tej kradzieży. Pod wpływem namowy
Adama zrobił to prawie bezmyślnie. Co innego, gdy chłopcy
wcześniej planują kradzież, omawiają jej szczegóły i cały
czas doskonale wiedzą, że robią to, czego zabrania
przykazanie. Wtedy mamy już do czynienia z grzechem
ciężkim.
10
Jezus Chrystus wyzwala człowieka z grzechu.
Na wielu klatkach schodowych w naszych blokach
mieszkalnych można spotkać tabliczki z takim napisem: „Za
szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice". Te
napisy nikogo chyba nie dziwią. Wszyscy wiemy, że nawet
najmłodsze dzieci potrafią wyrządzić niemałe szkody—na
przykład wybić szybę na klatce albo pomazać flamastrem
ściany. Jednak byłoby to stanowczo zbyt mało, gdyby
dziecko po wyrządzeniu takiej szkody przyszło do dozorcy i
powiedziało ze skruchą: „Bardzo serdecznie pana
przepraszam za to, że ośmieliłem się tak narozrabiać". Być
może pan dozorca wzruszyłby się nawet takimi
przeprosinami, ale nie zmienia to faktu, że ktoś musi zapłacić
za wstawienie nowej szyby czy za zamalowanie zabrudzonej
ściany. A przecież małe dzieci nie posiadają swoich
pieniędzy, aby naprawiać wyrządzone szkody. I dlatego
powinni zrobić to ich rodzice, którzy muszą zająć się
przywróceniem należytego porządku na podwórku czy
klatce schodowej.
Z ludzkimi grzechami jest bardzo podobnie. Każdy
człowiek może i, niestety, popełnia grzechy, ale sam nie
potrafi do końca naprawić złych skutków swojego
grzesznego postępowania. Owszem, kiedy na przykład jakieś
dziecko nie pomoże mamie i nie pozmywa naczyń
11
po obiedzie, to, być może, uda mu się jeszcze naprawić swoje
zaniedbanie i przed kolacją wszystko w kuchni doprowadzić
do porządku. Ale przecież pozostaje jeszcze sprawa
obrażenia Pana Boga, który wymaga od nas pomagania
rodzicom. Każdy nasz grzech dotyka boleśnie ogromu
miłości i dobroci, jaką darzy nas Pan Bóg i my sami nie
możemy tej szkody wyrównać. Co czynić w takiej sytuacji?
Od tysięcy lat ludzie zdawali sobie sprawę, że grzeszą
i często mieli w sercach gorące pragnienie, aby Pana Boga
za swoje złe uczynki przeprosić. Najczęstszym sposobem
przepraszania Stwórcy było składanie ofiar. Nosiły one
nazwę ofiar przebłagalnych i składano w nich różne
zwierzęta. Aby taka ofiara była miła Panu Bogu, musiała iść
w parze ze szczerą skruchą człowieka. Chociaż Bóg
życzliwie patrzył na tych, którzy w pokorze składali Mu
przebłagalne ofiary za grzechy, to jednak nie dokonywały
one pełnego pojednania człowieka z Bogiem. Żadna bowiem
ofiara nie wypływała z takiej miłości, która byłaby zdolna
dorównać miłości Bożej.
Już wtedy, w czasach Starego Testamentu prorok
Izajasz zapowiadał, że przyjdzie ktoś, kto dokona pełnego
pojednania człowieka z Bogiem. Tak brzmią słowa z księgi
proroka Izajasza:
„Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,/.../
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
Zdruzgotany za nasze winy.
Spadła nań chłosta zbawienna dla nas,
A w Jego ranach jest nasze zdrowie./.../
Jeśli on wyda swe życie na ofiarę za grzechy,
Ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży.
A wola Pańska spełni się przez Niego. Zacny mój
Sługa usprawiedliwi wielu, Ich nieprawości On
sam dźwigać będzie./.../ A On poniósł grzechy
wielu, I oręduje za przestępcami.
/Iz53,4a. 5.10. 11b. 12b/
Te wszystkie tęsknoty ludzi i obietnice proroków
spełnił Jezus Chrystus. Jeszcze zanim się narodził, anioł we
śnie powiedział świętemu Józefowi: „On bowiem zbawi lud
swój od grzechów" /Mt 1, 21/. I już na początku, kiedy Jezus
rozpoczął swoją misję, Jan Chrzciciel — kiedy zobaczył
Zbawiciela — powiedział o Nim: „Oto Baranek Boty,
który gładzi grzechy świata" /J1,29/. I tak rzeczywiście
było. Jezus wielokrotnie, przemierzając drogi Palestyny,
odpuszczał ludziom grzechy. Jak choćby wtedy, gdy do
domu faryzeusza, w którym przebywał Chrystus, wbiegła
jawnogrzesznica. Zaczęła bardzo płakać, obmywała Mu no^
łzami i swoimi włosami wycierała je. Zbawiciel, widząc jej
pokorę, rzekł do niej: „Twoje grzechy są odpuszczone".
Musimy postawić sobie jedno pytanie: czy od-
puszczenie grzechów przez Jezusa powodowało, że potem
człowiek taki już nigdy więcej nie grzeszył? Oczywiście, nie.
Walka z grzechem jest stałym zadaniem chrześcijan,
uwolnionych już od grzechu, ale wciąż przez niego
zagrożonych. Kolejne odpuszczenia grzechów, nieustanne
nawracanie się — są to stopnie schodów wiodących do
świętości, do domu Ojca, gdzie grzech nie będzie już miał
żadnej władzy nad człowiekiem.
13
Czy trzeba stać w kolejce do Pana Jezusa?
Poprzedni rozdział zakończyliśmy stwierdzeniem, że
człowiek nieustannie potrzebuje odpuszczenia grzechów,
które, niestety, będą się pojawiać w jego życiu aż do śmierci.
Cóż więc robić? Do kogo się udać? Przecież tylko sam Pan
Jezus ma moc odpuszczania grzechów człowiekowi. Czyżby
tylko ludzie, którzy spotykali Pana Jezusa wędrującego z
apostołami, mogli dostąpić darowania swoich win?
Dobry Zbawiciel przed odejściem do nieba za-
troszczył się, aby każdy człowiek, bez względu na to, gdzie i
kiedy będzie żyć, mógł otrzymać odpuszczenie grzechów i
zacząć od nowa swoją drogę do świętości. Chrystus bowiem
przekazał władzę odpuszczania grzechów apostołom, czyli
całemu Kościołowi. Oto, co powiedział swoim uczniom:
„Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i ja was
posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im:
Weźmijcie Ducha Świętego! Którym grzechy odpuścicie,
są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im
zatrzymane" /J 20, 21b - 23/. Od tej chwili każdy apostoł
mógł mocą władzy udzielonej mu przez Syna Bożego uwal-
niać ludzi od win, które na nich ciążyły. Apostołowie
przekazali otrzymaną od Jezusa władzę dalej — wszys
14
tkim biskupom i kapłanom. Można zatem powiedzieć, że
przeogromny dar Bożego miłosierdzia rozlał się szeroko po
całym świecie.
Jak wspaniale Pan Jezus to wszystko urządził! Prze-
cież gdyby tylko On jeden odpuszczał grzechy, to nawet
gdyby został z nami jako zwykły człowiek na zawsze — jak
niewielu ludzi mógłby wyspowiadać. Aż trudno sobie
wyobrazić, jak długa byłaby ta kolejka do spowiedzi do Pana
Jezusa. Ileż kilometrów trzeba by przejechać, aby się w tej
kolejce ustawić! A przez to, że władza odpuszczania
grzechów została udzielona wszystkim księżom, każdy
człowiek może iść do spowiedzi w swoim mieście czy swojej
wiosce. Księża spowiadają codziennie, rano i wieczorem. W
dużych miastach są nawet takie kościoły, gdzie można
przystąpić do sakramentu pojednania przez cały dzień. Kiedy
człowiek jest chory i sam nie może dotrzeć do kapłana,
wtedy ksiądz przyjdzie do niego. Każdego dnia tysiące
księży przechodzi przez sale szpitalne, służąc chorym darem
pojednania. Podobnie jest w więzieniach. Ci, którzy
odbywają tam kary, szczególnie potrzebują odpuszczenia
win za złe uczynki popełnione przez siebie. Służą im swoją
posługą kapelani więzienni.
Pewien ksiądz opowiadał o tym, jak w czasie wojny
był we Francji. Któregoś dnia wsiadł w jakiejś kamienicy do
windy, którą Niemcy wieźli akurat aresztowanego
człowieka. Kiedy obok siebie zobaczył on kapłana, cicho
poprosił go o spowiedź. Mieli bardzo mało czasu, tylko te
chwile, kiedy winda wjeżdżała na piętro. Więzień zdołał
szybko wyrazić swój żal za grzechy i ksiądz udzielił
rozgrzeszenia. Jak widać, w sytuacjach niecodziennych
spowiedź może odbywać się nie tylko przy konfe-
sjonale. Pan Jezus rozsyła bowiem swych kapłanów po
całym świecie, w najróżniejsze miejsca, aby szukali ludzi
pragnących powrócić do Boga.
16
Dlaczego niektóry ludzie nie chcą się spowiadać?
Marek miał dziewiąte urodziny. Rodzice godzili się,
aby zaprosił na skromne przyjęcie kolegów i koleżanki.
Mama upiekła z tej okazji szarlotkę, a babcia
przygotowała tak wspaniałe lody, że nawet w Hortexie
takich nie mają. Wszyscy byli zaproszeni na godzinę
siedemnastą, ale pierwsi goście przyszli nawet przed
czasem. Najpierw zjawili się Kamil i Radek. Przynieśli
Markowi w prezencie najnowszy katalog samochodów.
W chwilę potem przyszła Monika i wręczyła
solenizantowi mały kalkulator na baterie słoneczne.
Goście przychodzili pojedynczo lub w małych grupach i
kwadrans po piątej było już o-koło dziesięciu osób.
Marek zachwycał się prezentami i serdecznie dziękował
za nie swoim gościom. Jednak wyraźnie było widać, że
cały czas niespokojnie spogląda to na zegarek, to w stronę
przedpokoju. Koledzy i koleżanki domyślali się, kogo
Marek wygląda — nie przyszedł jeszcze jego najlepszy
kolega, Łukasz. Obiecał nawet Markowi, że prądzie
wcześniej i razem podłączą kolorowe żarówki do ma-
gnetofonu. To miała być dla wszystkich wielka
niespodzianka, że na tych urodzinach będzie jak w
prawdziwej dyskotece. Czyżby coś się stało?
17
o
pół do szóstej mama Marka zaprosiła wszystkich
do dużego pokoju, gdzie na gości czekał pięknie nakryty
stół. Wszyscy mieli wspaniałe humory prócz solenizanta,
który nie potrafił ukryć swego zdenerwowania. Wiedział,
że już przepadła dyskotekowa niespodzianka i żarówki
trzeba będzie podłączać przy wszystkich. A przecież
wspólnie z Łukaszem planowali, że nagle w pokoju gaśnie
światło i zrobi się kolorowo. Marek mówił ze złością w
głosie:
— Nie, to nie! Jak mu się nie podoba, to może w
ogóle nie przychodzić. Teraz się okazało, jaki to kolega!
Dopiero parę minut przed szóstą zadzwonił
dzwonek. Mama otworzyła drzwi i zobaczyła zdyszanego
Łukasza, który trzymał w rękach duże pudełko. Już od
progu szybko mówił:
— Przepraszam, że się spóźniłem, ale kończyłem z
tatą robić prezent dla Marka. To najnowsi model
odrzutowca. Razem z tatą go kleiłem i malowaliśmy
jeszcze wojskowe emblematy, które długo schły. Wie pani
— mówił po cichu Łukasz — Marek to mój najlepszy
kolega. Nie chciałem mu dawać na prezent byle czego, co
mógłbym kupić w sklepie, ale coś, co sam zrobiłem.
Kiedy Łukasz wszedł do pokoju, trzymając w
rękach wspaniały model samolotu, wszyscy aż zaczęli bić
brawo. Chłopiec podszedł do Marka i powiedział:
— Przepraszam za spóźnienie, ale kończyłem robić
prezent dla ciebie. Chciałem, żeby jak najlepiej wyglądał,
a nie wiedziałem, że ten kolorowy lakier schnie aż tak
długo. Ale teraz jest już w porządku.
18
więc przyjmij ode mnie ten samolot razem z serdecznymi
życzeniami.
Łukasz wyciągnął w stronę Marka wspaniały
model i nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego.
Marek odwrócił się bokiem do Łukasza i powiedział,
patrząc w okno:
— Od spóźnialskich nie potrzebuję życzeń i
prezentów.
Zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Łukasz zastygł
w miejscu, trzymając samolot, który wyglądał, jakby za
chwilę miał się wzbić do lotu.
— Marek — cicho powiedział Łukasz — przecież
ja nie chciałem. To dla ciebie malowałem te wszystkie
znaki...
Marek gładził ręką obrus i patrzył w podłogę.
— To trzeba było wcześniej zacząć malować —
powiedział.
— Mareczku, tak nie można — życzliwie wtrąciła
się mama. — Łukasz naprawdę się starał. Każdemu może
się zdarzyć, że coś się nieoczekiwanie przedłuży.
Ale Marek uparcie powtarzał:
— Ja się nie gniewam, ale nie chcę tego samolotu.
Łukasz opuścił swój prezent i jeszcze ciszej po-
wiedział tylko to jedno:
— Szkoda...
Zaczął powoli iść w stronę przedpokoju. W tym
momencie zadzwonił telefon. Mama podniosła słuchawkę
i powiedziała do Marka:
— To do ciebie. Dzwonił
tata Łukasza:
19
— Cześć Marek! Wszystkiego najlepszego! Mam
nadzieję, że podoba ci się prezent od Łukasza. Robił go
dla ciebie już kilka dni. Cały czas mówił, że to musi być
najlepszy model, bo to dla najlepszego kolegi...
Marek nagle odłożył słuchawkę na stolik i rzucił się
w stronę przedpokoju, krzycząc:
— Łukasz, zaczekaj!
Dogonił kolegę już prawie w drzwiach.
— Nie gniewaj się! Trochę się na ciebie zezłościłem,
bo zależało mi na tych kolorowych światłach, ale teraz to
już nieważne. Bardzo się cieszę, że jesteś, a samolot jest
najwspanialszy, jaki w tyciu widziałem.
Łukasz uśmiechnął się od ucha do ucha.
— Cieszę się, że ci się podoba — powiedział. — A o
światła się nie martw. Mój tata już wszystko w domu
zlutował i podłączymy je w twoim pokoju, zanim wszyscy
skończą jeść lody. Nikt się nie zorientuje, że szykujemy
taką niespodziankę...
Całą tę historię opowiedział mi Artur, który był na
tych urodzinach. Mówił mi:
— Proszę księdza, wszystko skończyło się dobrze.
Marek posadził potem Łukasza na honorowym miejscu i
prosił babcię, by dała mu podwójną porcję lodów. Ale wie
ksiądz, co? Ja do końca tycia nie zapomnę tego widoku, gdy
Łukasz stał z samolotem w wyciągniętej ręce, a Marek
odwracał się od niego. Aż mnie ciarki przeszły! Łukasz
włożył w ten samolot całe swoje serce, a chyba nie ma
większego bólu, jak właśnie odrzucić czyjeś ser-
ce, czyjś dar.
Bardzo mnie zastanowiło to, co Artur powiedział: nie
ma większego bólu, jak odrzucić czyjeś serce. Przypomniały
mi się te słowa, kiedy pracowałem w szpitalu i rano
chodziłem od sali do sali, pytając chorych, czy chcą się
wyspowiadać. Niektórzy przystępowali do sakramentu
pojednania, ale byli tacy, którzy odwracali się ode mnie
plecami i nakrywali kołdrą aż po same uszy. Inni mówili, że
jeszcze nie umierają i mają czas. Niekiedy nawet
denerwowali się, że podchodziłem do ich łóżka i mówili,
żebym sobie poszedł. A przecież, proponując im spowiedź,
chciałem im dać wielki dar Pana Jezusa—Jego pojednanie i
przyjaźń. A oni mówili: "nie chcemy tego daru!". Łukasz stał
z pięknym samolotem przed odwróconym Markiem, a dziś
Pan Jezus stoi ze swoim przebaczeniem przed wieloma
ludźmi, którzy Mu mówią: „nie chcemy Cię, odejdź stąd!". I
to nie tylko w szpitalu. Także wielu zdrowych ludzi omija z
daleka konfesjonał. Nawet dzieci unikają spowiedzi jak
ognia i nie przystępują do sakramentu pojednania całymi
miesiącami. Jak bardzo, jak ogromnie przykro musi być
dobremu Panu Jezusowi!
Dlaczego tak się dzieje? Z jakiej przyczyny tak wiele
osób nie chce otrzymać daru Bożego przebaczenia?
Zastanowimy się nad tym w dalszej części rozważań. O-
powiem wam, co mówili mi ci, którzy odrzucali Boży dar
przebaczenia.
21
a/ „Nie chodzę do spowiedzi, bo
nie mam grzechów"
Tak właśnie niektórzy tłumaczą się z tego, że nie
potrzebują przebaczenia od Pana Boga. Czy rzeczywiście są
ludzie, którzy nie mają grzechów? Pismo Święte mówi na ten
temat tak:, Jeżeli powiemy, że nie mamy grzechu, to
samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" /l J
1,8/. Tak więc — z wyjątkiem samego Pana Jezusa i Matki
Bożej — każdy człowiek ma grzechy. Nawet najwięksi
święci chodzili do spowiedzi. Dlaczego zatem niektórzy
mówią, że nie mają grzechów? Czyżby kłamali? Na pewno
są tacy, co kłamią, aleja spotkałem ludzi, którzy przysięgali
na wszystko, że oni nie mają żadnego grzechu. Jak to
rozumieć?
Posłuchajmy takiego przykładu: kiedy ktoś, kto ma
niezbyt czystą koszulę, będzie stał w jakimś mrocznym
pomieszczeniu, to kiedy popatrzy na swój strój, wtedy
powie: „Ta koszula jest czysta. Nie widzę tu żadnej plamy".
Ale kiedy podejdzie do lampy i stanie w jej świetle, wtedy
okaże się, że jednak na tej koszuli jest wiele plam i brudu.
Czy ktoś z was widział w kinie mocny snop światła,
jaki daje projektor filmowy? Otóż w promieniach tego
światła widać setki, a nawet tysiące pyłków kurzu, które
znajdują się w powietrzu. A przecież przed proje-
keją, kiedy ludzie zajmują swoje miejsca, zupełnie ich nie
widać. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu żarówki, które
świecą się na sali kinowej przed seansem, są za słabe,
abyśmy mogli w ich świetle zobaczyć kurz. Do tego potrzeba
mocnego reflektora. A zatem, aby zobaczyć brud, potrzeba
odpowiedniego światła. Podobnie jest z naszymi grzechami.
Jeżeli ktoś ma sumienie pogrążone w ciemności, to nie
zobaczy swoich grzechów. Naszego sumienia jednak nie da
się oświetlić mocnym kinowym projektorem. Światłem,
które prześwietla nasze wnętrza, jest sam Chrystus i Jego
słowo. Kto zbliża się do Chrystusa, wchodzi w blask jego
prawdy. Kto się oddala od Chrystusa, zaczyna żyć w mroku,
nie widzi brudu swojego sumienia i mówi — myśląc, że to
prawda — Ja nie mam żadnych grzechów".
Tu leży tajemnica, dlaczego wielcy święci spowiadali
się i nierzadko były to bardzo długie spowiedzi. Nie znaczy
to wcale, że mieli oni większe grzechy od naszych. Po prostu
ci ludzie żyli tak bardzo blisko Jezusa, że swoje dusze mieli
oświetlone Jego blaskiem i widzieli nawet najmniejszą skazę
na swoim sumieniu.
Dlatego, jeśli ktoś z nas będzie robił rachunek su-
mienia i dojdzie do wniosku, że nie ma grzechu, to dam mu
taką radę: trzeba iść pilnie do spowiedzi i powiedzieć:
„Proszę księdza, ja chyba tak daleko odszedłem od Pana
Jezusa, że mi się wydaje, iż jestem bez grzechu". Ksiądz
wtedy na pewno poradzi, co zrobić, żeby stanąć w Bożym
świetle, ujrzeć się takim, jakim się jest naprawdę i wyrzucić
z serca to, co czyni nas niepodobnymi do Pana Jezusa.
23
b/ „Bóg jest wszędzie, a więc można go przeprosić
za grzechy także w lesie czy na łące"
Są tacy ludzie, którzy, uznają wprawdzie, że mają
grzechy, ale mimo to wcale nie sądzą, iż powinni iść do
spowiedzi. Mówią bowiem, że skoro Pan Bóg jest wszędzie,
to przecież w każdym miejscu usłyszy człowieka. Można
więc — ich zdaniem — pojechać do lasu czy na łąkę i tam
bardzo serdecznie przeprosić Pana Jezusa. Jednak ten sposób
myślenia nie jest dobry. Przez takie prywatne przeproszenie
możemy uzyskać odpuszczenie jedynie grzechów lekkich, o
których była już poprzednio mowa. Przebaczenie takie
możemy uzyskać poprzez osobisty modlitewny żal za
grzechy oraz przez odmówienie wyznania „Spowiadam się
Bogu Wszechmogącemu...". Jednak grzech ciężki może być
zgładzony jedynie przez sakrament pojednania.
Jeżeli ktoś nie popełnił nawet ciężkiego przewinienia,
ale już dość długo nie był u spowiedzi, to także powinien
przystąpić do konfesjonału.
Zapytajmy dla pełnej jasności: dlaczego nie można
samemu, jedynie w swoim sercu przepraszać Pana Boga za
poważne grzechy? Dlaczego trzeba wyznać je księdzu na
spowiedzi? Cytowaliśmy już poprzednio fragment
Ewangelii, który mówił o tym, jak Pan Jezus przekazał
władzę odpuszczania grzechów Apostołom. Przypomnijmy
sobie raz jeszcze to jedno najważniejsze zdanie: „Weźmijcie
Ducha Świętego! Którym grzechy odpuścicie, są im
odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane".
Może się zdarzyć, że ktoś nie zasługuje na odpuszczenie
grzechów. Kiedy tak się dzieje, powiemy sobie później.
Teraz chciałbym tylko postawić pytanie: po czym grzesznik
pozna, że Pan Bóg przebaczył mu grzechy? Jeśli pojedzie do
lasu i nawet najpiękniej powie Panu Jezusowi, że Go za
wszystko przeprasza, to skąd będzie miał pewność, że Jezus
przyjął jego przeprosiny? Czy tam, w lesie jakiś ptaszek
zaśpiewa mu do ucha, że wszystko jest już dobrze? Otóż
właśnie każdy, kto przystępuje do konfesjonału i otrzymuje
od kapłana rozgrzeszenie, może być p e w n y, że Pan Jezus
mu wszystko wybaczył. O ile, oczywiście, on sam dobrze się
wyspowiadał, ale o tym powiemy jeszcze w dalszych roz-
ważaniach.
25
c/ Skoro obraziłem samego Pana Boga, to po co
mam się spowiadać księdzu?
Na to pytanie już sobie po części odpowiedzieliśmy,
ale teraz trzeba jeszcze coś dodać. Najpierw posłuchajmy
pewnej historii.
Mariusz przyszedł w niedzielę do kościoła na mszę
świętą i jakoś dziwnie się uśmiechał. Stanął obok Krzyśka
i kiedy tylko ksiądz wyszedł do ołtarza, Mariusz pokazał
koledze, że ma w kieszeni żywego chomika. Teraz i
Krzysiek zaczął się śmiać. Obaj zaczęli zaglądać do
kieszeni kurtki Mariusza, z której wyglądał śmieszny
pyszczek stworzonka. Wkrótce Łucja i Beatka, które
stały za chłopcami, też zauważyły zwierzątko. Kiedy
zaczęły ciekawie wychylać się do przodu, jakaś pani z
boku zwróciła im wszystkim uwagę, żeby zachowywali się
grzecznie, bo są na ms^ świętej. Dzieci trochę się
uspokoiły, ale po kazaniu znów zaczęły oglądać chomika,
a kiedy Krzysiek chciał go na chwilę wziąć do ręki,
zwierzątko wypadło z kieszeni na posadzkę kościoła. Nic
mu się nie stało i chomik szybciutko zaczął uciekać
pomiędzy nogami dzieci w stronę kaloryfera. Zrobiło się
26
zamieszanie, aż ksiądz zwrócił uwagę dzieciom i prosił,
żeby się w świątyni poprawnie zachowywały. Chomika w
ostatniej chwili złapała Marta i schowała go do swojej
kieszeni, gdzie spokojnie przesiedział do końca mszy.
Po powrocie do domu tatuś Mariusza, który wi-
dział z daleka całe zamieszanie w kościele i domyślił się,
co się działo, powiedział do syna:
— Porządnie narozrabiałeś dzisiaj w kościele! Pan
Jezus zaprosił cię do siebie, a ty w ogóle na Niego nie
spojrzałeś i nawet chwilę z Nim nie porozmawiałeś.
Chłopiec zrobił się czerwony. Uświadomił sobie, że
rzeczywiście wcale się nie modlił na tej mszy świętej.
—Wiesz co, tatusiu — powiedział—muszę Pana
Jezusa za to wszystko przeprosić.
—To bardzo ładnie, że tak postanowiłeś — po-
wiedział tata — ale czy nie powinieneś przeprosić też
innych? Przecież wyrządziłeś szkodę także tym, którzy
przez ciebie nie modlili się w kościele.
— Ależ tak! — zawołał Mariusz. — Przeproszę
Krzyśka, Łucję i Beatę! Tylko jak znajdę tę panią, która
mi zwracała uwagę? Przecież w ogóle jej nie znam.
— Kiedy pójdziesz do spowiedzi — uspokoił go tata
— ksiądz pojedna cię nie tylko z Panem Bogiem, ale i z
Kościołem, to znaczy ze wspólnotą ludzi wierzących.
Ksiądz jest przedstawicielem całej parafii, a więc także i
tej pani. Gdy zobaczy, że żałujesz swego postępowania, to
przywróci cię do jedności nie tylko z Bogiem, ale i ze
wszystkimi parafianami.
Musimy pamiętać, że każdy grzech obraża nie tylko
Pana Boga, ale także czyni krzywdę Kościołowi. Dlatego,
aby nastąpiło pełne pojednanie, grzesznik powinien poprosić
księdza, przedstawiciela ludzi wierzących, aby pojednał go z
całą wspólnotą.
Nawet jeżeli ktoś nie modli się, albo, na przykład, w
samotności przeklina, czego nikt inny nie słyszy, to wy-
rządza szkodę całej wspólnocie, bo osłabia świętość Koś-
cioła. Dlatego trzeba wyraźnie powiedzieć: nie ma grzechów
„prywatnych". Każdy grzech wyrządza szkodę nie tylko
człowiekowi, który go popełnił, ale i innym ludziom. I
właśnie z tej przyczyny prośbę o przebaczenie składamy na
ręce drugiego człowieka.
28
d/ „Może wprawdzie mam grzechy, ale przecież
wszyscy postępują tak samo"
W pewnej klasie pani od matematyki bardzo często
robiła krótkie sprawdziany. Wszystkie dzieci narzekały,
że to dla nich za trudne, że nie zdążą się nauczyć. Ale pani
nie ustępowała i mówiła, że jeśli ktoś choć piętnaście
minut dziennie pouczy się matematyki, to z każdym
sprawdzianem poradzi sobie na szóstkę. Jak tu jednak
uczyć się codziennie przez kwadrans, kiedy za oknami
bardzo ciepła jesień i wciąż tyle zabaw na podwórku, a
do tego w telewizji ciekawe filmy.
Pewnego dnia Arek z tajemniczą miną oznajmił, że
ma już sposób na sprawdziany z matematyki. Kiedy
wszyscy dopytywali się, co to za sposób, pokazał im
maluteńkie ściągawki, na których były wszystkie
potrzebne wzory. Ktoś szybko wpadł na pomysł, żeby
odbić te „pomoce" na kserografie, aby każdy mógł z nich
korzystać. Tak też się stało. Teraz przy każdym
sprawdzianie wszyscy uczniowie chowali w piórnikach,
pod kartkami, a nawet naklejali na długopisy swoje
ściągawki.
Piotrek był ministrantem i często rozmawiał o
wszystkim ze swoim księdzem opiekunem. Pewne
29
go razu opowiedział mu o ściągawkach. Ksiądz był prawie
oburzony.
— Przecież to nieuczciwe! To nawet oszustwo! —
powtarzał.
Ale Piotrek upierał się, że to nic złego, bo przecież
wszyscy tak robią. Ksiądz nie dawał za wygraną i
powiedział chłopcu, żeby przemyślał całą sprawę, bo
zbliżał się pierwszy piątek i takiej rzeczy nie można
pominąć na spowiedzi.
Tymczasem do klasy przyszła nowa uczennica.
Przyjechała z innego miasta i miała na imię Marzena.
Wszyscy serdecznie ją przyjęli, a przed pierwszym
sprawdzianem z matematyki Arek podszedł do niej i
wręczył jej komplet ściągawek. Jak wielkie było
zdziwienie kolegów, gdy okazało się, że Marzena nie chce
ich wziąć.
— Weź — namawiali ją. — Bez nich nie dostaniesz
dobrych stopni.
Ale Marzena oświadczyła, że spróbuje dać sobie
radę sama i ściągawek nie wzięła. Niektórzy nawet
obrazili się na nią.
— Zobaczcie, jaka ważna — mówił ktoś. — Pewnie
niezły z niej kujon!
Ale Marzena nie była kujonem i z pierwszego
sprawdzianu dostała tylko trójkę. Wszyscy myśleli, że
teraz już weźmie ściągawki, jednak ona nadal twierdziła,
że ich nie potrzebuje. Z kolejnych sprawdzianów
dostawała czwórki, nawet piątki, choć czasem zdarzały
się i trójki. Ale jako jedyna w klasie nie ukrywała
ściągawek.
Kiedy zbliżał się pierwszy piątek miesiąca. Piotrek
powiedział na przerwie do kolegów:
— Wiecie, co? Wyrzucam swoje ściągi! One są jak
branie środków dopingujących w sporcie. To po prostu
nieuczciwe!
Kiedy Piotrek opowiadał o wszystkim księdzu
przed mszą, to mówił:
— To ta Marzena tak mnie zmobilizowała. A ja już
myślałem, że po prostu nie można nie ściągać. Teraz
wiem, że solidna czwórka daje więcej zadowolenia niż
nieuczciwie zdobyta szóstka.
Wiele osób tłumaczy się, że skoro wszyscy grzeszą,
więc oni też tak robią. Ale to jest nieprawda! Są ludzie
dobrzy i uczciwi, którzy zachowują przykazania Boże i
kościelne. Są tacy, którzy nigdy nie przeklinają /sam takich
znam/. Są tacy, którzy zawsze kasują bilet w tramwaju i
autobusie /też takich znam/. Nie są oni aniołami, ale
naprawdę nie popełniają takich grzechów, które dla wielu
stały się czymś zupełnie normalnym.
Dlatego nigdy nie powinniśmy usprawiedliwiać się
tym, że wszyscy popełniają jakiś grzech i dlatego ja też mogę
tak czynić. Bo Pan Bóg każdego z nas wezwał do świętości.
e/ „Po co się spowiadać, skoro
potem i tak popełnia się te same
grzechy?"
Co zrobić, aby nie popełniać ciągle tych samych
grzechów? O tym powiemy sobie dalej, przy omawianiu
jednego z warunków spowiedzi - postanowienia poprawy.
Teraz na to pytanie odpowiem także pytaniem: po co prać
koszulę, skoro wiemy, że ona i tak się pobrudzi?
32
Kiedy należy przystępować do
sakramentu pojednania?
Myślę, że każdy potrafi odpowiedzieć na pytanie:
kiedy należy iść do dentysty? Oczywiście wtedy, kiedy boli
ząb. Podobnie jest i ze spowiedzią. Należy do niej przystąpić
wtedy, kiedy w sercu pojawił się grzech.
Chciałbym jednak, abyśmy na tak postawione pytanie
opowiedzieli jeszcze inaczej.
Pamiętam, było to późnym wieczorem w niedzielę.
Odpoczywałem po całodziennej pracy, gdy nagle ktoś
zadzwonił do drzwi plebanii. Otworkiem bardzo
ostrożnie — tylu teraz różnych przestępców napada na
kościoły — i zobaczyłem nieznajomego mężczyznę.
Zapytałem, czego sobie tyczy. Wtedy on powiedział, że
chce się wyspowiadać. Bardzo mnie to zdziwiło.
— Teraz? Tak późno? — zapytałem i nawet przez
chwilę pomyślałem, czy nie jest pijany. Był jednak trzeźwy
i prosił bardzo poważnie. — A co się stało? Ozy ma pan
jutro ślub, czy może jest pan ojcem chrzestnym?
— Nie — odpowiedział. — Tylko, wie ksiądz.
33
mam poważny grzech na sumieniu i chyba teraz nie
potrafiłbym nawet zasnąć.
Był tak smutny w tym, co mówił, że bez wahania
wyspowiadałem go w kancelarii parafialnej.
Ten człowiek bardzo mi się spodobał. Tak szybko
chciał się wyspowiadać — nie mógł się uspokoić, póki miał
świadomość ciążącego na nim grzechu.
Czy można powiedzieć swojemu przyjacielowi, któ-
rego się obraziło: „Przeproszę cię za miesiąc, kiedy będą
twoje urodziny"? Oczywiście, nie. To byłby żart z drugiego
człowieka. Jeśli naprawdę na kimś mi zależy, przepraszam
go jak najszybciej. A co powiedzieć o ludziach, którzy obrażą
Pana Boga i mówią: „Wyspowiadam się za pól roku, na
święta. A do tego czasu. Panie Jezu, będziemy rozdzieleni
moim grzechem". Niestety, wiele osób z grzechem ciężkim
czeka na okazję do spowiedzi: na rekolekcje, na święta, na
początek roku szkolnego.
Wszyscy wiemy, że człowiek przez grzech ciężki traci
łaskę uświęcającą. To tak, jakby przez skaleczoną rękę
wypływała komuś krew. Czy ranny człowiek może wtedy
powiedzieć: „Za tydzień będę przechodził o-bok pogotowia,
to wstąpię na opatrunek, a teraz ta krew niech sobie leci"?
Oczywiście, nie. Każdy człowiek poważnie zraniony biegnie
jak najszybciej na pogotowie albo wzywa lekarza do domu.
Tak samo powinno być, kiedy zranimy grzechem nasze
serce. Trzeba jak najszybciej założyć na nie duchowy
opatrunek kapłańskiego rozgrzeszenia.
Jednak raz jeszcze postawmy pytanie: kiedy na-
leży chodzić do dentysty? Czy tylko wtedy, kiedy boli ząb?
Może widzieliście w poczekalni, przed gabinetem
dentystycznym, plakat, który zachęca, aby przynajmniej raz
na pół roku zgłaszać się na przegląd zębów. To uchroni nas
od powstania dużych dziur. Podobnie jest i ze spowiedzią.
Powinno się do niej przystępować nawet wtedy, kiedy na
sumieniu nie ma grzechu ciężkiego, a tylko lekkie
przewinienia. Taka okresowa „kontrola" swojego serca
bardzo pomaga we wzrastaniu do świętości. Od wielu
wieków przyjął się w Kościele zwyczaj spowiadania się raz
na miesiąc, w pierwszy piątek miesiąca. I to jest chyba dobry
termin. Można tylko podpowiedzieć, że nie trzeba
przystępować do sakramentu pojednania koniecznie w sam
dzień pierwszego piątku. Wtedy zazwyczaj są kolejki do
konfesjonałów. Można więc wyspowiadać się już w
czwartek czy środę, a w pierwszy piątek przystąpić do
Komunii na mszy świętej.
Podobnie nie należy odkładać na ostatnią chwilę
spowiedzi wielkanocnej czy bożonarodzeniowej.
35
Czy spowiedź może być nieważna, czyli o
warunkach sakramentu pojednania
Zapytajmy na początku: od czego zależy to, żeby
kuracja, którą stosuje lekarz wobec chorego, była skuteczna?
Na pewno zależy od tego, czy pan doktor jest dobrym
fachowcem. Jeśli jest dobrym lekarzem, właściwie
rozpoznaje chorobę i zaleca odpowiednie lekarstwa, pacjent
szybko wróci do zdrowia. Ale czy tylko od lekarza zależy,
czy chory wyzdrowieje? Oczywiście, nie. To zależy także od
samego pacjenta. Zwróćmy uwagę, że już nawet w trakcie
samego badania w gabinecie chory musi współpracować z
doktorem. Lekarz prosi, aby się rozebrał, bo musi go zbadać.
Jeśli ktoś powiedziałby, że nie zdejmie koszuli i swetra, to
pan doktor nie mógłby osłuchać jego płuc, oskrzeli czy serca.
Lekarz prosi chorego w czasie badania, by przez chwilę nie
oddychał lub robił to bardzo mocno, prosi, by pacjent
otworzył szeroko usta, by obejrzeć mu gardło. Widzimy, że
jeśli chory nie spełni pewnych warunków, to nawet najlepszy
lekarz nie pomoże. Podobnie jest ze spowiedzią.
Każdy biskup i każdy ksiądz może odpuszczać
grzechy, ale żeby przy konfesjonale nastąpiło rzeczywiste
pojednanie z Bogiem, człowiek, który przychodzi się
wyspowiadać, musi także spełnić kilka warunków. Mó-
wiąc w przenośni, musi otworzyć szeroko swoje serce. Jeżeli
tego nie uczyni, to nawet sam papież nie będzie mógł
odpuścić mu grzechów.
W tym rozdziale spróbujemy sobie wyjaśnić, jakie
warunki powinien spełnić każdy z nas, aby spowiedź była
ważna. Jednym słowem, na czym polega to szerokie
otwieranie serca przed Panem Bogiem.
37
Warunek pierwszy
—
rachunek sumienia.
Kiedy Patrycja wychodziła z rodzicami na imieniny
do wujka, długo stała przed lustrem i obracała się na
wszystkie strony. Oglądała swoje buciki i rajstopy,
patrzyła pilnie na spódniczkę i bluzeczkę. Starała się
nawet, by dokładnie obejrzeć z tyłu swoją kamizelkę.
Tatuś, który przyglądał się temu, odezwał się z
uśmiechem:
—
Nie wiedziałem, że z ciebie taka strojnisia!
Patrycja zmieszała się trochę, ale zaraz powiedziała:
— Ja się, tatusiu, nie stroję, tylko chcę się dobrze
przyjrzeć, czy wszystko jest w porządku. Jakby to
wyglądało, żeby przyjść do wujka w pogniecionej
spódniczce.
Każdy z nas musi od czasu do czasu przejrzeć się w
lustrze i zobaczyć, czy jest czysty i porządnie wygląda. Ale
podobnie każdy z nas musi oglądać swoje serce i pilnie
uważać, czy nie pobrudziło się grzechem. Kiedy to robić?
Najogólniej mówiąc, bez przerwy. To znaczy, że każdy z nas
powinien mieć włączone „automatyczne ostrzeganie" przed
grzechem, czyli sumienie. Jeśli w ja
38
kimś domu jest system alarmowy i do mieszkania dostanie
się złodziej, to natychmiast włącza się alarm. Podobnie
działa dobre sumienie. Jeśli ktoś popełnia grzech, ono
natychmiast włącza sygnał alarmowy — wyrzuty sumienia.
Jest rzeczą bezcenną mieć dobre sumienie.
Kiedyś w klasie na lekcji religii Mateusz powiedział
siostrze, że Pan Bóg mógł lepiej zrobić człowieka. To znaczy
tak, żeby ludzi nie bolały zęby. Siostra katechetka była
jednak innego zdania i odpowiedziała Mateuszowi: "Gdyby
nie było bólu, to komuś mogłyby się zupełnie popsuć zęby,
a on nic by o tym nie wiedział. W zębach robiłyby się dziury,
a człowiek ten cały czas by się uśmiechał. I nawet przez
głowę by mu nie przeszło, że już dawno powinien iść do
dentysty". Ból jest po to, aby ostrzegać: uważaj, psuje ci się
ząb! Idź szybko do dentysty! Podobnie ból ostrzega
człowieka: uważaj, chore jest twoje gardło! twoja wątroba!
Jak najprędzej musisz się leczyć! Gdyby nie było bólu, wielu
ludzi szybko by umarło. Ból, choć go bardzo nie lubimy, jest
jednak potrzebny. Podobnie z wyrzutami sumienia. One nas
ostrzegają, że choruje nasze serce i trzeba je leczyć. Dlatego
musimy troszczyć się o sumienie, aby go nie rozregulować,
żeby nas zawsze ostrzegało o chorobie naszej duszy.
Czy można zepsuć swoje sumienie? Niestety, można.
Może się tak stać, kiedy mimo jego ostrzeżeń nie będziemy
chcieli go słuchać. Ono nam mówi: „źle robisz, że
kradniesz", a my chcemy je zagłuszyć, wmawiając sobie, że
inni też kradną. Sumienie jeszcze raz nam przypomina: „nie
wolno ci kraść!", a my zagłuszamy je, mówiąc: „to przecież
tylko małe drobiazgi". Sumienie, które jest tak zagłuszane,
w końcu przestanie się zupełnie odzywać.
39
Innym sposobem rozregulowania sumienia jest
słuchanie ludzi, czytanie książek czy oglądanie filmów, które
namawiają do grzechu. Jeśli ktoś słucha nieustannie takich
wrogich Panu Jezusowi głosów, które mówią: „możesz
łamać przykazania, w tym nie ma nic złego", to człowiek taki
może poważnie uszkodzić swoje sumienie.
Ten, który nie ma dobrego sumienia, jest bardzo
biedny, bo może mieć chorą duszę i nic o tym nie wiedzieć.
I wtedy na sądzie ostatecznym czeka go przykra nie-
spodzianka. Myślał, że jest wspaniały i dobry, a Pan Bóg
pokaże mu całą prawdę o brzydocie jego grzechów.
Kiedy jednak powinniśmy robić rachunek sumienia w
sposób szczególny? Na pewno dobrze jest go czynić
wieczorem każdego dnia. Wtedy przypominamy sobie cały
dzień i — zgodnie z tym, o czym mówiliśmy—zastanawiamy
się, czy nie obraziliśmy Boga złą myślą, niedobrym
uczynkiem lub może niespełnieniem jakieś dobra, które
powinniśmy uczynić.
Jednak porządny rachunek sumienia należy zrobić
przede wszystkim przed każdą spowiedzią. Niestety, często
widzi się dzieci, które wchodzą rozbawione do kościoła i bez
chwili zastanowienia klękają przy konfesjonale. Nie
powinno tak być. Czy to jeszcze w domu, czy już w kościele
trzeba spokojnie zastanowić się nad swoją postawą, by w
czasie wyznania grzechów powiedzieć wszystko, czym
obraziliśmy Pana Jezusa.
W jaki sposób zrobić rachunek sumienia? Na początku
zawsze musimy poprosić Boga, żeby oświecił nas swoim
światłem. Łaska Boża jest nam potrzebna, aby spojrzeć na
siebie oczami Pana Jezusa. Są to oczy, które wszystko widzą,
ale patrzą zawsze z pełną miłością. Każdy powinien przy
rachunku sumienia starać się dostrzec
40
wszystkie grzechy, ale mimo to patrzeć na siebie z miłością.
Ta miłość uchronić nas może' od przygnębiającego uczucia,
że po tylu grzechach nic już nie jesteśmy warci. Bowiem
nawet największy grzesznik nie przestaje być ukochanym
dzieckiem Pana Boga. Każdy z nas powinien powiedzieć do
siebie samego: jaka szkoda, że ja, dziecko Boże,
pobrudziłem swą duszę grzechami.
Jak zrobić dobry rachunek sumienia? Należy pa-
miętać, że niekiedy w książeczkach do nabożeństwa są
zestawy pytań, które mają pomóc każdemu z nas przejrzeć
się jak w lustrze. Wtedy trzeba nad każdym z tych pytań
solidnie się zastanowić, czy nie dotyczy ono właśnie mnie.
Inni zadają sobie trzy najważniejsze pytania:
- co było złego między mną a samym Panem Bogiem?
/na przykład zaniedbywanie pacierza czy opuszczanie mszy
świętej/;
- co było złego w stosunku do drugiego człowieka /na
przykład nieposłuszeństwo wobec rodziców lub kłótnie z
kolegami/;
- co było złego w relacji do samego siebie /na przykład
niszczenie swojego zdrowia przez palenie papierosów czy
bardzo niezdrowe siedzenie godzinami przed telewizorem/.
Chciałbym jeszcze poddać wam jedną myśl, jak
można pomóc sobie w rachunku sumienia. Spróbujcie u-
klęknąć przed krzyżem Pana Jezusa lub nawet wziąć jakiś
mały krzyżyk do ręki i powiedzieć sobie: te ciernie wbite w
głowę Pana Jezusa to wszystkie moje kłamstwa, które
wypowiedziałem. Ten gwóźdź w lewym ręku to moja
bijatyka z kolegą na podwórku. Ta rana w boku Zbawiciela
to moje niepotrzebne oglądanie filmu dla dorosłych. Taki
rachunek sumienia przypomina nam rzecz
41
najważniejszą: każdy grzech zadaje ból samemu Jezusowi.
Rachunek sumienia porównywaliśmy do oglądania się
w lustrze, by sprawdzić, czy nie jesteśmy brudni na twarzy
albo czy nie mamy plan na ubraniu. Ale możemy dowiedzieć
się o tym także w inny sposób.
Może widzieliście, jak ktoś mówi do kogoś po cichu:
„pobrudziłeś się z tyłu na swetrze". Jak się wtedy przeważnie
odpowiada? Ludzie dziękują sobie, bo gdyby nie takie
zwrócenie uwagi, to nadal chodziliby pobrudzeni, nic o tym
nie wiedząc.
Podobnie ma się sprawa z sumieniem. Zdarza się, że
mama mówi do swojego dziecka: „zrobiłeś się ostatnio
bardzo niegrzeczny". Chłopiec czy dziewczynka mogą tego
wcale nie dostrzegać. Myślą, że zachowują się dobrze. Ale
mama wyraźnie mówi, że to nie jest dobre postępowanie. Jak
bardzo często, zamiast podziękować mamie, pani
nauczycielce czy nawet koledze, którzy zwracają nam
uwagę, że pobrudziliśmy nasze serce złym uczynkiem,
obrażamy się, a nawet wybuchamy gniewem. „Ty sam nie
jesteś lepszy"—mówimy do kolegi. „Ona jest niemądra" —
mówimy brzydko o pani nauczycielce. To tak, jakby ktoś
spojrzał w lustro, zobaczył, że jest brudny na twarzy i
zamiast się umyć, zbił lustro, mówiąc: „ono źle
pokazywało!".
Musimy być bardzo wdzięczni ludziom nam życz-
liwym, którzy dla naszego dobra zwrócą nam uwagę. Mówi
się nawet, że prawdziwego przyjaciela poznaje się po t3mi,
że potrafi mówić rzeczy nie tylko przyjemne, ale i trudne do
przyjęcia. Po to, by pomóc drugiemu stać się lepszym.
Kiedy robimy rachunek sumienia, musimy przypo-
mnieć sobie, co nam mówili inni, czy mieli do nas jakieś
zastrzeżenia. Niektórzy nawet potrafią zapytać przyjaciela:
„powiedz mi, czy ty widzisz we mnie coś, co należałoby
zmienić?". Kto potrafi tak zapytać, temu naprawdę zależy na
swojej świętości.
43
Warunek drugi
—
żal za grzechy.
Jarek stał przy konfesjonale i robił jakieś dziwne
miny. Widać było, że cały się wysila, aż zaciska pięści. Co
chwila też dotykał dłonią lewego i prawego oka, a
następnie oglądał pilnie końce swoich palców. Całą tę
czynność powtarzał wiele razy. Zauważył to wszystko
ksiądz Bogusław, który podszedł do Jarka i zagadnął:
— Co się dzieje? Co ty, Jarku, wyprawiasz w kościele?
Chłopiec odpowiedział:
— Proszę księdza, ja chcę wzbudzić w sobie żal za
grzechy i wysilam się, jak mogę, ale nawet najmniejsza
łza mi z oczu nie leci!
Niektórym ludziom ciągle jeszcze wydaje się, że żal
za grzechy to uczucie smutku. Zatem najlepiej byłoby
rozpłakać się choć trochę. Musimy więc wyraźnie po-
wiedzieć, że żal za grzechy jest wtedy, kiedy człowiek uzna,
że to, co zrobił, było niedobre. Ten żal to jednocześnie
pragnienie zerwania z grzechem i zwrócenia się do Boga.
Każdy przystępujący do sakramentu pojednania musi jasno
uświadomić sobie, że jego grzechy są złe i że
44
chce za nie przeprosić Pana Boga.
Jeśli ktoś przystąpiłby do spowiedzi, a myślałby sobie
na przykład tak: „przezywałem kolegę, ale to mu się należało
i bardzo dobrze, że tak zrobiłem", to wtedy taka spowiedź
byłaby nieważna.
Jest chyba oczywiste dla każdego, że wielkość żalu za
grzechy zależy od wielkości naszego przewinienia. Jeżeli
ktoś uderzył kolegę, to raczej będzie żałować bardziej niż w
przypadku, kiedy go tylko brzydko przezywał. Ale czy żal
za grzechy zależy jedynie od tego, jak wielkie przewinienie
ktoś popełnił?
Pewien pan wracał samochodem do domu. Właśnie
przed chwilą w jego miasteczku spadł ogromny deszcz i
na ulicach były wielkie kałuże. Kierowca bardzo się
spieszył, bo umówił się w domu ze swoim serdecznym
przyjacielem i nie chciał się spóźnić. W czasie szybkiej
jazdy wąską uliczką wjechał w wielką kałużę. Spod kół
trysnęła fontanna wody i ochlapała jakiegoś psa, który
biegł chodnikiem. Kierowca spojrzał w lusterko i
zobaczył, że pies, któremu nic się nie stało, otrzepuje się z
wody. Skoncentrowany na jeździe, już za chwilę zapo-
mniał o prysznicu, jaki sprawił bezpańskiemu zwie-
rzakowi.
Dwie ulice dalej, zaraz za zakrętem, stał przed
sklepem jakiś mężczyzna. Nasz kierowca nie zdążył ominąć
kałuży i, niestety, także go ochlapał. Mokry przechodzień
zaczął coś krzyczeć w stronę odjeżdżającego samochodu.
Pan kierowca poczuł się nieswojo. Wiedział, że to była
jego wina. Tłumaczył so
45
bie jednak, że przecież nie przejechał tego człowieka i na
pewno szybko wyschnie mu ubranie. Jednak pewien
niesmak pozostał.
Do domu było już bardzo blisko i kierowca widział
z daleka, że przed furtką czeka przyjaciel. Przycisnął
mocniej gaz i za chwilę z piskiem opon zatrzymał się
przed domem. Nie przewidział, że i tu zebrała się spora
kałuża. Woda spod kół trysnęła na stojącego kolegę. Pan
kierowca szybko wyskoczył z auta i zaczął serdecznie
przepraszać przyjaciela za swoją nieuwagę. Wyjął z
kieszeni chusteczkę i starannie wycierał jego kurtkę, choć
ten powtarzał, że nic się nie stało.
Kiedy bohater tej historii leżał już wieczorem w łóżku,
zastanowiła go pewna rzecz. Jadąc samochodem, trzy razy
kogoś ochlapał: psa, obcego człowieka i swego serdecznego
przyjaciela. Za pierwszym razem zapomniał o tym prawie od
razu. Za drugim miał wyrzuty sumienia — takie na dwie
minuty. Kiedy jednak ochlapał przyjaciela, to gorąco go
przepraszał, wycierał chusteczką i jeszcze potem w domu
powtarzał, że bardzo mu przykro.
Widzimy więc, że żal za niedobry uczynek zależy nie
tylko od tego, jak wielki był grzech, ale także komu go
uczyniliśmy. Czyli od tego, kim jest dla mnie ten po-
szkodowany. Czy jest jak pies, jak obcy czy jak serdeczny
przyjaciel.
Kędyś byłem po kolędzie u pewnego pana, który
mieszkał sam i miał dużego psa. W rozmowie wyznał mi
szczerze, że jest tak zapracowany, że nawet nie ma czasu na
poranną modlitwę. Zapytałem go wtedy, czy wy-
chodzi rano z psem na spacer. Odpowiedział: „Oczywiście,
przecież z psem muszę wyjść!". Sami powiedzmy, kto w tym
domu był ważniejszy: Pan Bóg czy pies? Bardzo przykra to
sprawa, ale dla wielu osób pies jest ważniejszy od Pana
Jezusa. Widziałem ludzi, którzy, gdy zapomnieli
wyprowadzić swojego ulubieńca na spacer, brali go potem
na kolana i ciepłym, serdecznym głosem mówili: „Niech
piesek się nie gniewa na pana. Pan już będzie dobry i będzie
kochał pieska". Widziałem nawet, jak przy tym całowali psa.
Zastanawiałem się wtedy, czy oni potrafią tak samo się
spowiadać, tak samo przepraszać dobrego Boga za swoje
uchybienia.
Żal za grzechy, który zrodzi się w naszym sercu,
będzie więc zależał od tego, czy Bóg jest dla nas najlepszym
przyjacielem czy może, niestety, kimś obcym. Jeżeli
naprawdę kochamy Stwórcę, to bardzo mocno będziemy
przeżywać nawet mały grzech.
47
Warunek trzeci
—
postanowienie poprawy.
Nie ma prawdziwego przeproszenia tam, gdzie nie ma
postanowienia poprawy. Ktoś, kto rzeczywiście pragnie się
zbliżyć do Pana Boga, musi podjąć decyzję, że więcej nie
będzie popełniać grzechu. Ktoś zapyta: A
skąd mam
wiedzieć, że uda mi się nie popełniać tego grzechu?"
Rzeczywiście, nikt z nas nie jest na tyle mocny, by poprawić
się jedynie własnymi siłami. Nasze postanowienie poprawy
musi opierać się na zaufaniu do Boga, że On potrafi zmienić
nasze serca. My ze swej strony powinniśmy jednak zrobić
wszystko, na co nas stać.
Postanowienie poprawy powinno być konkretnie
określone. Jeśli ktoś powie, że zmieni się na lepsze tak w
ogóle, to najprawdopodobniej nie zmieni się wcale. Dlatego
dobrze jest postanowić na przykład: po tej spowiedzi
szczególną uwagę zwrócę na odmawianie porannego
pacierza. Można wtedy nawet powiedzieć księdzu przy
następnej spowiedzi: „W zeszłym miesiącu starałem się
poprawić swoją poranną i wieczorną modlitwę. To i to mi się
udało, ale jeszcze zostały takie a takie braki. W następnym
miesiącu będę starał się o to, by grzecznie odnosić się do
mamy".
Dzieci wymyślają niekiedy ciekawe sposoby, aby
48
dobrze wypełnić postanowienie poprawy.
Mama Damiana zauważyła kiedyś w łazience
przyklejoną w rogu lustra małą literkę M. Domyśliła się,
że przykleił ją Damian, ale zapomniała zapytać chłopca o
tę naklejkę. literka była na lustrze już od kilku tygodni,
kiedy mama zobaczyła na drzwiach do mieszkania
naklejoną literę G. Tym razem zapytała Damiana:
— Synku, co oznaczają te tajemnicze litery, które
rozlepiasz po mieszkaniu?
Chłopiec odpowiedział z bardzo tajemniczą
miną:
— To jest, mamusiu, moja droga do świętości!
Zdumienie mamy było wielkie, więc Damian
pospieszył z wyjaśnieniami:
— Ksiądz na spowiedzi powiedział mi, że
prawdziwa poprawa to droga do świętości. Ja zawsze
zapominałem, że mam być lepszy. Dlatego wpadłem na
pomysł, żeby zrobić sobie małe znaczki, które
przypomną mi o podjętych postanowieniach. Na
przykład ta literka M w łazience ma mi przypominać o
modlitwie. Kiedy rano idę myć zęby i spoglądam w
lustro, to przypomina mi się nieraz, że przecież nie
odmówiłem jeszcze pacierza i modlę się zaraz po umyciu.
— A ta literka G na drzwiach? — zapytała mama.
— Ona jest po to, żebym był grzeczny, gdy wrócę
do domu. Teraz przed drzwiami mocno postanawiam
sobie, że będę w domu dobry dla wszystkich. Mamusia
pamięta, że o tym często zapomi-
nałem — szczerze wyznał Damian.
Ten pomysł bardzo się mamie spodobał. Jeszcze
przez długi czas w domu Damiana pewne literki gdzieś
znikały, a tu i ówdzie pojawiały się nowe. Ale mama już
nigdy o nic nie pytała. Cieszyła się tylko tym, że jej syn
rzeczywiście stawał się coraz grzeczniejszy i bardziej
życzliwy dla wszystkich.
50
Warunek czwarty
—
wyznanie grzechów, czyli
spowiedź
Sama spowiedź, mówiąc dokładnie, jest tylko jedną z
części sakramentu pojednania. Zatem dlaczego ludzie
mówią, że idą do spowiedzi, a nie do sakramentu pojednania
czy sakramentu pokuty? Myślę, że stało się tak dlatego, bo
ta część sakramentu jest przez nas najmocniej przeżywana.
Kiedy mówimy o sakramencie pojednania, to on kojarzy się
nam przede wszystkim z koniecznością wyznania grzechów.
Dla wielu jest to najtrudniejszy element sakramentu, który
odstrasza ich od przystępowania do konfesjonału.
Na początek zapytajmy: dlaczego trzeba księdzu
powiedzieć o swoich grzechach? Przecież kiedy przychodzili do
Pana Jezusa grzesznicy, to On ich nie pytał, co złego zrobili. Tak,
to prawda, ale przecież Syn Boży miał wgląd w serca ludzkie i
od razu wiedział, co każdy ma na sumieniu. Takiego daru nie ma
ksiądz i każdy, kto przychodzi do spowiedzi, sam musi mu
wyznać swoje grzechy. Czy to jest konieczne? Tak. Jezus
Chrystus dał swoim Apostołom nie tylko władzę odpuszczania
grzechów, ale także możliwość ich zatrzymania. Każdy kapłan
musi sam osądzić, czy człowiek zasługuje na odpuszczenie
grzechów. Aby ksiądz mógł o tym zdecydować.
musi wiedzieć, o jakie grzechy chodzi.
Kiedy wyznajemy swoje winy, nie trzeba opowiadać
księdzu całych historii, jak ta, że pojechałem do babci, i tam
wujek ma stary samochód, a płot się zawalił i wtedy spadł
deszcz, i samochód utkwił w błocie, i spóźniliśmy się do
kościoła. Trzeba tylko jasno wyrazić to, co było przez nas
zawinione.
Warto pamiętać, kiedy mówimy o wyznawaniu na-
szych grzechów, żeby nazywać je po imieniu. Na przykład
zamiast mówić: „nie odmawiałem paciorka", można
powiedzieć: „nie rozmawiałem z Bogiem". Zamiast „nie
chodziłem do kościoła", można powiedzieć: „kiedy Jezus
czekał na mnie w kościele, ja oglądałem telewizję". Jeśli ktoś
wyspowiada się w sposób tak dojrzały, to znaczy, że jest
rzeczywiście przyjacielem Jezusa.
Skoro mówimy o wyznaniu grzechów, to trzeba
przypomnieć sprawę dla wszystkich — mam nadzieję —
oczywistą. Nigdy nie wolno oszukiwać w konfesjonale, za-
tajać jakiś grzechów. Nie można także pokrętnie wyznawać
swoich przewinień. Gdyby ktoś miał takie zamiary, to lepiej
już wtedy w ogóle nie przystępować do spowiedzi. Księdza
jest łatwo oszukać, ale przecież Pan Bóg i tak wie o
wszystkim. Taka nieszczera spowiedź nie tylko nie zbliża nas
do Pana Boga, ale jeszcze bardziej zamyka nas w niewoli
grzechu.
52
Warunek piąty - zadośćuczynienie
Zadośćuczynienie to naprawienie szkód, które wy-
rządziliśmy naszymi grzechami. Możemy tego dokonać,
zanim uklękniemy przy konfesjonale. Warto już wcześniej
przeprosić babcię, do której się brzydko odezwaliśmy,
oddać koledze flamastry, które zabraliśmy do swojej teczki,
posprzątać w swoim pokoju, o co już dawno prosiła mama.
Ale zadośćuczynienie nie zwalnia nas z obowiązku
wyznania tych grzechów. Każdy grzech obraża przecież
Pana Boga i przede wszystkim Jego trzeba za wszelkie zło
koniecznie przeprosić.
Zadośćuczynienie jest często sprawdzianem, czy w
sercu człowieka nastąpiło prawdziwe nawrócenie. Dlatego
po spowiedzi nie wolno zapomnieć o odwiedzinach chorego,
którego nie odwiedzaliśmy. Może komuś trzeba powiedzieć
„przepraszam" lub napisać list do samotnej cioci. Czasem
mogą się jednak zdarzyć trudniejsze sytuacje. Przypuśćmy,
że gdzieś wydarzyła się taka historia:
Do miasteczka, w którym mieszka Sławek,
przyjechała karuzela. Wszystkie dzieci z okolicy całe
godziny spędzały w małym lunaparku. Jedne jeź
53
dziły na karuzeli, na diabelskim młynie, strzelały na
strzelnicy, ale inne tylko się przypatrywały, bo nie miały
pieniędzy na bilety. Tak właśnie było ze Sławkiem. Było
mu przykro, że nie może pokręcić się na karuzeli z
samolotami. Kiedy prosił mamę o pieniądze,
odpowiedziała mu, że wypłatę dostanie dopiero
pierwszego lipca i wtedy da Sławkowi parę złotych. „Cóż
z tego" — myślał Sławek — „skoro wtedy karuzela
dawno już odjedzie z naszego miasteczka". Chłopiec stał
więc przy furtce, gdzie pan sprawdzał bilety i patrzył, jak
inni chłopcy siadają do samolotów. W pewnej chwili panu
bileterowi wypadł z ręki bilet. Mężczyzna schylił się po
niego, a Sławek natychmiast, bez namysłu wślizgnął się za
furtkę. Zanim się ktoś zorientował, on już siedział
skulony w samolocie. Za chwilę karuzela ruszyła i Sławek
uniósł się w górę, skąd widział nawet dach swojego domu.
Po skończonej przejażdżce chłopiec, odwracając głowę w
drugą stronę, przeszedł obok pana biletera i zadowolony
wrócił do domu.
Pr^ najbliższej spowiedzi wyznał księdzu, że
nieuczciwie dostał się na karuzelę. Wtedy spowiednik
zadał pytanie, które bardzo Sławka zaskoczyło:
— No, i jak ty to teraz naprawisz?
Najlepiej byłoby iść i zapłacić za bilet, ale karuzeli
nie było już w mieście. Chłopiec zupełnie nie potrafił
odpowiedzieć na to pytanie. Kapłan przyszedł mu z
pomocą:
— Wiesz — powiedział — jest tu u nas w mias-
teczku taka starsza pani, której trzeba zgrabić ogródek
przy domu. Może zrobiłbyś to jako symboliczne
zadośćuczynienie za tamtą nieuczciwość?
Sławek godził się chętnie i już następnego dnia
poszedł pod wskazany przez księdza adres. Tak pięknie
posprzątał cały ogródek, że starsza pani była
zachwycona jego pracą. Na pożegnanie poczęstowała go
ciastkiem i kompotem. Kiedy Sławek wracał do domu, to
podskakiwał tak wysoko, że wydawało mu się, iż jest
wyżej niż wtedy na karuzeli.
Historia Sławka pokazuje, że za zło, które po-
pełniliśmy, a którego nie da się już naprawić, możemy
spełnić jakiś dobry uczynek.
55
Czy odpusty są jeszcze potrzebne?
Ciekawe, czy wiele z was widziało tradycyjny, wiejski
odpust? Taki, na którym można kupić na straganach piłki na
gumce, drewniane ptaki, które same machają skrzydełkami
czy wreszcie watę cukrową. Na odpustach dziewczynki
kupowały sobie kolorowe pierścionki, a chłopcy pistolety na
korki i kapiszony. Takie odpusty były wielkimi
wydarzeniami we wsiach i w małych miasteczkach. Dzisiaj
nie wszędzie już tak jest. Odpusty wychodzą z mody. Dzieci
bardziej wolą grać na automatach, bawić się grami
komputerowymi niż kupować kolorowe lizaki. Czy więc
odpusty są już zupełnie niepotrzebne?
Wszystkie atrakcje, o których tu wspomnieliśmy, to
była tylko otoczka odpustu, a nie sam odpust. Czym więc on
jest?
Wcześniej mówiliśmy o ważnej sprawie, jaką jest
zadośćuczynienie. Każdy, kto chce przeprosić Pana Boga za
grzechy, powinien naprawić skutki złych uczynków, które
popełnił. Jeśli jest to niemożliwe, powinien zadośćuczynić w
inny sposób — przez spełnienie dobrego uczynku. Ale co
zrobić, kiedy nie można naprawić skutków grzechu ani
zastąpić tego niczym innym? Pan Bóg jest sędzią
sprawiedliwym i nawet kiedy przebacza
56
skruszonemu człowiekowi grzechy, to niejako mówi:
„Wybaczam ci, ale musisz ponieść karę za złe postę-
powanie".
Kiedy Włodek przyznał się tatusiowi, że podkradał
mu z portmonetki drobne pieniądze, ojciec wybaczył mu.
Powiedział jednak synowi: „Nie gniewam się na ciebie i
cieszy mnie, że się sam przyznałeś, ale musisz być ukarany.
Dlatego przez cały tydzień będziesz zmywał naczynia po
obiedzie".
Powtórzmy pytanie: co zrobić, kiedy człowiek nie
może naprawić swojego grzechu ani odbyć należytej kary za
swoje złe postępowanie?
W rodzinie zdarzyła się smutna historia. Tatuś
wyprowadził się z domu i Iza została z mamą sama.
Mamusia bardzo płakała przez wiele dni, a gdy Iza pytała
ją, kiedy tatuś wróci, to mówiła, że nie wie. Kiedyś nawet
powiedziała przez łzy, że może nie wróci już nigdy. W
jakiś czas potem Iza dowiedziała się, że tatuś wyjechał
daleko, do Ameryki. I tak mijały lata.
Kiedy Iza miała już 12 lat, to zauważyła, że do
mamy przyszły dwa albo trzy listy z zagranicy. Mama
była bardzo przejęta, kiedy je czytała, ale nie chciała
powiedzieć, kto je przysłał. Kilka tygodni potem w
niedzielę zadzwonił telefon i zaraz potem mama ładnie się
ubrała i wyszła, mówiąc Izie tylko tyle, że wróci za dwie
godziny.
Kiedy przyszła wieczorem, była bardzo uśmie-
chnięta, usiadła obok córki na tapczaniku, przytuliła ją
do siebie i powiedziała:
57
— Twój tatuś przyjechał do Polski i chce wrócić do
nas. Chce razem z nami zamieszkać i być już na zawsze.
Co ty o tym sądzisz?
Iza zapytała mamę:
— A ty, mamusiu, chcesz, żeby wrócił?
—Tatuś bardzo prosił, żeby mu wybaczyć to, że nas
tak zostawił na tyle lat. Ja mu wybaczyłam —
powiedziała mama.
— Ja też, mamusiu, bardzo chcę, żeby tatuś do nas
wrócił.
W niedzielę mama przygotowała wspaniały obiad i
obie czekały na tatusia. Iza była ubrana w śliczną różową
sukienkę i miała wielką kokardę we włosach. O godzinie
drugiej ktoś zadzwonił do drzwi i do mieszkania wszedł
wysoki, szczupły i lekko siwiejący pan. Pocałował mamę
w rękę i oba policzki, dał jej wielki bukiet róż, a potem
spojrzał na Izę i powiedział tylko: "Izuniu, moja
córeczko!". Potem przytulił się do niej i zaczął bardzo
płakać. Iza widziała, że i mama płacze. Nawet na filmie
nie widziała, żeby dorośli tak płakali. Ale w ramionach
tatusia było jej bardzo dobrze.
Mamusia i Iza przebaczyły tatusiowi, że kiedyś je
opuścił. Z pewnością, kiedy ojciec Izy wyspowiadał się z
tego, to przebaczył mu także Pan Jezus. Ale jak teraz
zadośćuczynić za takie porzucenie rodziny? Za to, że ktoś na
wiele lat zostawił bez opieki żonę i dziecko? Jak wielkiego
zadośćuczynienia potrzeba za takie zło? Nie wystarczy
odmówić litanię za pokutę lub pozmywać naczynia po
obiedzie. Nawet przez cały rok. Za tyle lat trwania grzechu,
cierpienia najbliższych nie da się —
po ludzku biorąc — w żaden sposób zadośćuczynić.
Aby zrównoważyć skutki wszelkiego zła potrzebne
będzie jeszcze oczyszczenie po śmierci, w czyśćcu. To
właśnie czyśćcowe cierpienia będą ostatecznym za-
dośćuczynieniem za te winy, których skutków nie dało się
naprawić za życia. Chyba że... Właśnie, chyba że ktoś
uzyska odpust, czyli darowanie kary za grzechy. Odpust to
wielki dar, który otrzymać może każdy człowiek od Pana
Boga za pośrednictwem Kościoła. Jak zatem widzimy,
odpusty są człowiekowi bardzo potrzebne. Kiedy się o nie
zatroszczy, nie będzie już musiał cierpieć po śmierci za
popełnione grzechy.
Jak można uzyskać taki odpust? Najczęściej polega to
na nawiedzeniu jakiegoś kościoła i odmówieniu tam
określonej modlitwy. Odpusty uzyskuje się także w niektóre
dni /na przykład w święto patrona parafii/. I co jeszcze
ważne, odpust można otrzymać dla siebie albo dla kogoś
zmarłego. Uproszenie takiego darowania win zmarłym
możliwe jest zwłaszcza w Dzień Zaduszny. Wtedy
zmarłemu człowiekowi zostaje darowane odbywanie kary za
złe uczynki, które popełnił na ziemi.
59
Kilka rad dla tych, którzy boją się spowiedzi
Są ludzie, którzy zapewne rozumieją wszystko, co do
tej pory zostało tu powiedziane, a mimo to na sam widok
konfesjonału oblewa ich zimny pot. A może i tobie się to
zdarza? Co wtedy robić?
Przypomnij sobie, jak ostatni raz chorowałeś. Pa-
miętasz, jak mama okrywała cię kołdrą, gdy leżałeś w łóżku?
Jak przynosiła ci na tacy śniadanie, jak starała się, by zrobić
na obiad to, co najbardziej lubisz? Pamiętasz, jak czytała ci
książkę, a w nocy wstawała, gdy chciało ci się pić? Twoja
mama robiła to wszystko z miłości do ciebie. Otóż trudno to
sobie nawet wyobrazić, ale Pan Jezus kocha cię jeszcze
bardziej niż ona! Może tego nie dostrzegasz i nie odczuwasz,
ale On też nosi cię nieraz na rękach, czuwa przy tobie w nocy,
chce cię rozweselić, kiedy jesteś smutny. I właśnie do takiego
dobrego Pana Jezusa, twojego najlepszego przyjaciela
idziesz do spowiedzi. Naprawdę, nie masz się czego bać! Ale
jeśli ktoś powie: A
ja mimo to się boję, więc co mam
zrobić?".
Może wtedy iść do spowiedzi i zacząć od tego: „Proszę
księdza, przyszedłem tutaj, ale cały się trzęsę ze strachu.
Niech mi ksiądz pomoże". Spowiednik na pewno znajdzie
wyjście z tej sytuacji.
Warto pamiętać jeszcze i o tym, że najtrudniej jest
przystąpić do spowiedzi wtedy, kiedy chodzi się do niej
rzadko. Ktoś, kto spowiada się często, może odczuwać
niekiedy pewną tremę, ale nie będzie miał z nią większych
kłopotów. Spowiedź jest dla niego jak wizyta, u dobrego
pana doktora, który tak leczy, że to nic a nic nie boli.
Na koniec naszych rozważań trzeba powiedzieć, że
najtrudniejsza jest ta spowiedź, do której przystępujemy
nieprzygotowani. To znaczy wtedy, kiedy z naszej winy
czegoś brakuje w tym sakramencie pojednania. Albo nie
było solidnego rachunku sumienia, albo nie ma
postanowienia poprawy, albo — co nie daj Boże! — chcemy
na spowiedzi coś zataić. Natomiast kiedy wszystko staramy
się uczynić poprawnie, to spowiedź nie jest trudna. Jest
piękna, a po niej...
61
Zakończenie
Marcin wyskoczył z kościoła jak z procy. Nawet
dwie panie, które rozmawiały przy furtce, spojrzały
gorszone, a jedna powiedziała:
—
Jak to teraz te dzieci nie potrafią się za-
chowywać przy kościele!
Ale Marcin już tego nie słyszał, tylko rozłożył ręce
jak skrzydła samolotu i biegł chodnikiem raz lewą a raz
prawą stroną. Gdy mijał zdziwionych ludzi, słyszeli
wyraźnie, jak śpiewał na „la la la" bardzo radosną
melodię. Nikt jednak nie wiedział, że była to jego własna
kompozycja, którą właśnie w tej chwili ułożył. Nikt też nie
mógł zrozumieć, dlaczego Marcin, przechodząc przez
osiedlową uliczkę, skakał na lewej nodze, a drewnianemu
koniowi, który stał na placu zabaw, ukłonił się i po-
wiedział „dzień dobry". Kiedy wpadł do domu, to zaraz
pobiegł do kuchni i uściskał mamę tak, że zdziwiona
zapytała:
— Czyś ty wygrał miliard w totolotka?
— Więcej, mamusiu, sto razy więcej! — krzyknął
już ze swojego pokoju.
Mama wiedziała, że Marcin wybierał się do
kościoła, bo był to pierwszy piątek miesiąca. Ale
było dla niej zagadką, co się z tym chłopcem stało.
Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy radosne okrzyki
Marcina nagle ucichły. Mama, lekko zaniepokojona,
podeszła do drzwi i zajrzała do małego pokoju. Marcin
stał przy oknie, patrzył gdzieś w górę i jakby się lekko
uśmiechał. Nie była pewna, ale zdawało się jej, że
chłopiec powiedział sam do siebie: „Więcej, sto razy
więcej...".
Mamusia cicho przymknęła drzwi...
Spis treści
Jezus Chrystus wyzwala człowieka z grzechu. .................................................... 10
Dlaczego niektóry ludzie nie chcą się spowiadać?............................................... 16
Kiedy należy przystępować do sakramentu pojednania? ..................................... 32
Czy spowiedź może być nieważna, czyli o warunkach sakramentu pojednania .. 35
— rachunek sumienia. ........................................................... 37
— żal za grzechy......................................................................... 43
— wyznanie grzechów, czyli spowiedź .................................. 50