Ks. Piotr Pawlukiewicz
DZIECIOM O SAKRAMENCIE POJEDNANIA
w domu
w kościele
na katechezie
Kiedy kończyła się lekcja religii i wszyscy już przeżegnali się po wspólnej modlitwie, z końca klasy odezwał się Darek:
Proszę siostry — powiedział głośno — a jak wygląda piekło?!
W klasie zrobiło się cicho, bo każdy był ciekaw, co siostra katechetka odpowie na takie pytanie. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Twarz siostry zrobiła się bardzo poważna i trochę smutna. Patrząc gdzieś w podłogę, powiedziała:
Wiesz, Darku, bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ale wydaje mi się, że piekło można porównać z takim miejscem, gdzie nie byłoby konfesjonałów, księży i sakramentu pojednania.
Wszystkich ta odpowiedź bardzo zaskoczyła. Niektórzy myśleli, że siostra będzie mówić coś o diable, smole i cierpieniu, a tu padły takie zwykłe słowa o spowiedzi. W klasie nadal panowała cisza i nikt jakoś nie wychodził z sali. Wreszcie z drugiej ławki odezwała się Ewa:
— A czy to znaczy, proszę siostry, że skoro my możemy się spowiadać, to już żyjemy w niebie?
Teraz siostra uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała:
— No, może jeszcze nie w samym niebie, ale na pewno w jego przedsionku. Bo kiedy ktoś się lubi Panu Jezusowi, to w każdej chwili może iść do spowiedzi, mocno chwycić Pana Boga za rękę i przytulić się do Niego. Taki człowiek, chociaż chodzi po ziemi, to serce i głowę ma już rzeczywiście w Niebie.
Po tych słowach ktoś energicznie otworzył drzwi i wszystkie dzieci, radośnie uśmiechnięte, zaczęty wybiegać z klasy.
Na początek o grzechu słów kilka
Grzesia, który miał dwanaście lat, zawsze bardzo dziwiło, kiedy do mamy przychodziły w gości ciocie czy sąsiadki i całymi godzinami rozmawiały o chorobach, lekarstwach i szpitalu. Mama często chorowała na kręgosłup i co roku jeździła do sanatorium. Grześ nie mógł jednak zrozumieć, jak tematy medyczne mogą być tak ciekawe, żeby rozmawiać o tym aż cały wieczór.
Zdarzyło się pewnego letniego dnia, że Grzegorz w czasie meczu piłkarskiego na szkolnym boisku przewrócił się nieszczęśliwie i skręcił sobie nogę. Pan doktor orzekł, że to nic groźnego. Trzeba robić okłady i najlepiej kilka dni wcale nie chodzić. Chłopiec zastosował się do tych poleceń, ale po kilku dniach noga wciąż bolała i ciągle była spuchnięta. Zaniepokojona mama jeszcze raz poszła z Grzesiem do przychodni, gdzie lekarz długo oglądał chorą nogę, pukał w nią i stukał, aż w końcu kazał zrobić ponownie prześwietlenie. Kiedy następnego dnia obejrzał zdjęcie rentgenowskie, potwierdził, że to nic poważnego. Kazał jednak moczyć nogę w specjalnym płynie, a także przepisał zagraniczną maść. Ale po trzech dniach noga wciąż bolała i Grzegorz
zaczął się martwić nie na żarty. Przecież szybkimi krokami zbliżały się mistrzostwa szkoły, a on był najlepszym piłkarzem w klasie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby nie wziąć w nich udziału. Ale cóż było robić? Noga jak na złość ciągle bolała.
Kiedy w sobotę przyszły do mamy ciocia Isia i pani Jadzia z pierwszego piętra, od razu zaczną się rozmowa o chorej nodze Grzesia. W chwilę potem zaczęło się wspólne oglądanie zbolałego miejsca. Gdy tylko ciocia ujrzała spuchniętą kostkę, to wnet stwierdziła, że wujek Stacho miał kiedyś to samo, kiedy był jeszcze jej narzeczonym. Pamiętała, że przewrócił się wtedy na rowerze. Zapewniała, że wyleczyła mu to w dwa dni okładami ze specjalnego zestawu ziół. Grzegorz zaczął wypytywać ciocię o wszystkie szczegóły: "Czy wujka mocno bolało? Ile potrzeba tych okładów? Czy wujek po dwóch dniach był już zupełnie zdrowy?". Pani Jadzia zgadzała się, że zioła mogą pomóc, ale radziła też wkładać pod bandaż skórkę kota. To podobno bardzo pomaga. Kiedy Grześ zapytał, gdzie taką skórkę można zdobyć, sąsiadka powiedziała, że zaraz mu przyniesie, bo jeszcze jej został mały kawałek.
Grzesio poprosił mamę o szklankę herbaty i razem z paniami siedział aż dwie godziny, słuchając opowieści o różnych zwichnięciach nóg i sposobach ich leczenia.
Kiedy ciocia i pani Jadzia pożegnały się i wyszły, Grzesio sam powiedział do mamy:
— Nie wiedziałem, że rozmowy o chorobach mogą być takie ciekawe.
Domowe sposoby, którymi Grześ zaczął się le-
czyć i kuracja pana doktora wreszcie pomogły i chłopiec zdążył wyzdrowieć przed mistrzostwami. Jego klasa nie zdobyła wprawdzie mistrzostwa, ale Grzesio zdobył aż dwanaście bramek i został królem strzelców turnieju.
Sam Pan Jezus mówił, że to chorzy potrzebują lekarza. Jeśli ktoś nie wie, czym jest grzech, jeśli sam nie odczuje tej okropnej choroby serca, to wcale nie zainteresuje się sakramentem pojednania i nie odkryje jego wartości. Tak jak Grześ, który — dopóki nie zachorował — nie interesował się chorobami, a rozmowy o lekarstwach uważał za wyjątkowo nudne.
Ludzie często nie odczuwają potrzeby spowiedzi, bo wydaje im się, że są zupełnie wolni od jakiejkolwiek winy wobec Pana Boga. Dlatego teraz zastanówmy się, czym jest grzech.
Jest on zawsze sprzeciwem wobec miłości dobrego Boga, czyli odrzuceniem Jego wyciągniętej ręki. Jest zarazem przekroczeniem Bożego prawa spisanego na kartach Biblii. Aby nie popełniać grzechów, każdy chrześcijanin powinien znać na pamięć dziesięć Bożych przykazań i pięć przykazań kościelnych.
Nie każdy uczynek, który z pozoru wygląda jak grzech, jest nim w rzeczywistości. Jeśli Darek przez pomyłkę schował kiedyś długopis Ani do swojego piórnika, to wcale nie była to kradzież, bo przecież on nie chciał tego zrobić.
Trzeba też pamiętać, że można popełnić grzech w samym sercu, nawet bez żadnego uczynku. Andrzej chciał kiedyś zbić swojego małego braciszka, bo porwał
mu taśmę w kasecie magnetofonowej. Wprawdzie mama obroniła malucha i do bójki nie doszło, jednak Andrzej popełnił grzech, bo w jego sercu, za jego przyzwoleniem zrodziło się złe pragnienie, które chciał zrealizować.
Można również zgrzeszyć, myśląc źle o innych czy nawet przeklinając w myślach.
Kiedyś Jola z dumą oświadczyła siostrze na religii, że w ten pierwszy piątek to chyba nie musi iść do spowiedzi, bo przez cały miesiąc nie zrobiła nic złego. Wszystkie pacierze odmówiła, żadnej mszy nie opuściła i cały czas była grzeczna w domu. Jednak siostra zaskoczyła ją pytaniem: „A czy choć raz odwiedziłaś chorą Patrycję, która już dwa tygodnie nie chodzi do szkoły? Przecież ona mieszka w bloku obok ciebie". Joli zrobiło się wstyd, bo tyle razy wybierała się do chorej koleżanki, ale jakoś zawsze coś przeszkadzało w odwiedzinach. „To ja chyba jednak pójdę do spowiedzi" — powiedziała cicho pod nosem.
Widzimy zatem, że grzech jest nie tylko wtedy, kiedy zrobimy coś złego, ale także, gdy zaniedbamy spełnienie jakiegoś dobrego uczynku. Na każdej mszy świętej przepraszamy Pana Boga, że zgrzeszyliśmy:
myślą
mową
uczynkiem
zaniedbaniem.
Można jeszcze powiedzieć, że grzech jest wtedy, gdy opowiadamy się po stronie szatana, to znaczy, kiedy robimy to, do czego on nas namawia. Sama pokusa nie jest jeszcze grzechem. Staje się nim dopiero wtedy, kiedy człowiek zacznie ją realizować.
Zapewne każdy z nas spotkał się z określeniami: „grzech lekki" i „ grzech ciężki." Jak zważyć grzechy, aby przekonać się, który jest lekki, a który ciężki?
Po pierwsze: to, jaki jest grzech, zależy od tego, co się zrobiło. Jest różnica pomiędzy zabraniem koledze bez jego wiedzy kartki z bloku rysunkowego a zabraniem mu książki. Ten pierwszy uczynek to może nawet nie kradzież, ale brak kultury /choć też jest on jakimś grzechem/. Drugi jest już oczywistym złamaniem siódmego przykazania.
Nie jest grzechem ciężkim, kiedy człowiek tak odkłada wieczorny pacierz, że aż w końcu nie odmówi go wcale. Ale jest już grzechem ciężkim to, gdy w niedzielę opuści mszę świętą.
Przy rozróżnianiu grzechów bardzo ważne jest także to, czy ktoś dany grzech planował.
Robert z Adamem poszli kiedyś do wielkiego sklepu samoobsługowego. Wzięli przy wejściu koszyk i spacerowali pomiędzy półkami pełnymi towarów. Kupili już kilo cukru, o które prosiła mama, proszek do pieczenia i kiedy przechodzili obok stoiska z batonami Mars, Adam szepnął do Rafała: „Bierz jednego do kieszeni!" Rafał nawet się nie zastanowił, co robi, tylko szybko schował batonik do kurtki. Nikt tego nie dostrzegł i pani przy kasie też
nie zauważyła, że chłopiec wynosi coś ze sklepu. Kiedy byli już na klatce schodowej, Adam zaproponował, żeby się Marsem podzielić. Ale Rafał odparł, że nie ma już ochoty na baton i oddał mu cały.
Wieczorem Rafał długo nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, aż podjął ważną decyzję. Rano wyszedł z domu trochę wcześniej i zamiast prosto do szkoły, pobiegł szybko do sklepu. Podszedł do kasy i, patrząc w podłogę, powiedział: „Proszę pani, ja tu wczoraj nie zapłaciłem za jeden baton, a-le teraz przyniosłem pieniądze". Pani kasjerka uśmiechnęła się na to, wzięła pieniądze i ku zdziwieniu Rafała nie kruczała wcale, a nawet dała mu jedną gumę do żucia.
Czy Rafał popełnił grzech ciężki? Na pewno nie. Wcale nie planował tej kradzieży. Pod wpływem namowy Adama zrobił to prawie bezmyślnie. Co innego, gdy chłopcy wcześniej planują kradzież, omawiają jej szczegóły i cały czas doskonale wiedzą, że robią to, czego zabrania przykazanie. Wtedy mamy już do czynienia z grzechem ciężkim.
Jezus Chrystus wyzwala człowieka z grzechu.
Na wielu klatkach schodowych w naszych blokach mieszkalnych można spotkać tabliczki z takim napisem: „Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice". Te napisy nikogo chyba nie dziwią. Wszyscy wiemy, że nawet najmłodsze dzieci potrafią wyrządzić niemałe szkody—na przykład wybić szybę na klatce albo pomazać flamastrem ściany. Jednak byłoby to stanowczo zbyt mało, gdyby dziecko po wyrządzeniu takiej szkody przyszło do dozorcy i powiedziało ze skruchą: „Bardzo serdecznie pana przepraszam za to, że ośmieliłem się tak narozrabiać". Być może pan dozorca wzruszyłby się nawet takimi przeprosinami, ale nie zmienia to faktu, że ktoś musi zapłacić za wstawienie nowej szyby czy za zamalowanie zabrudzonej ściany. A przecież małe dzieci nie posiadają swoich pieniędzy, aby naprawiać wyrządzone szkody. I dlatego powinni zrobić to ich rodzice, którzy muszą zająć się przywróceniem należytego porządku na podwórku czy klatce schodowej.
Z ludzkimi grzechami jest bardzo podobnie. Każdy człowiek może i, niestety, popełnia grzechy, ale sam nie potrafi do końca naprawić złych skutków swojego grzesznego postępowania. Owszem, kiedy na przykład jakieś dziecko nie pomoże mamie i nie pozmywa naczyń
po obiedzie, to, być może, uda mu się jeszcze naprawić swoje zaniedbanie i przed kolacją wszystko w kuchni doprowadzić do porządku. Ale przecież pozostaje jeszcze sprawa obrażenia Pana Boga, który wymaga od nas pomagania rodzicom. Każdy nasz grzech dotyka boleśnie ogromu miłości i dobroci, jaką darzy nas Pan Bóg i my sami nie możemy tej szkody wyrównać. Co czynić w takiej sytuacji?
Od tysięcy lat ludzie zdawali sobie sprawę, że grzeszą i często mieli w sercach gorące pragnienie, aby Pana Boga za swoje złe uczynki przeprosić. Najczęstszym sposobem przepraszania Stwórcy było składanie ofiar. Nosiły one nazwę ofiar przebłagalnych i składano w nich różne zwierzęta. Aby taka ofiara była miła Panu Bogu, musiała iść w parze ze szczerą skruchą człowieka. Chociaż Bóg życzliwie patrzył na tych, którzy w pokorze składali Mu przebłagalne ofiary za grzechy, to jednak nie dokonywały one pełnego pojednania człowieka z Bogiem. Żadna bowiem ofiara nie wypływała z takiej miłości, która byłaby zdolna dorównać miłości Bożej.
Już wtedy, w czasach Starego Testamentu prorok Izajasz zapowiadał, że przyjdzie ktoś, kto dokona pełnego pojednania człowieka z Bogiem. Tak brzmią słowa z księgi proroka Izajasza:
„Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,/.../
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
Zdruzgotany za nasze winy.
Spadła nań chłosta zbawienna dla nas,
A w Jego ranach jest nasze zdrowie./.../
Jeśli on wyda swe życie na ofiarę za grzechy,
Ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży.
A wola Pańska spełni się przez Niego. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, Ich nieprawości On sam dźwigać będzie./.../ A On poniósł grzechy wielu, I oręduje za przestępcami.
/Iz53,4a. 5.10. 11b. 12b/
Te wszystkie tęsknoty ludzi i obietnice proroków spełnił Jezus Chrystus. Jeszcze zanim się narodził, anioł we śnie powiedział świętemu Józefowi: „On bowiem zbawi lud swój od grzechów" /Mt 1, 21/. I już na początku, kiedy Jezus rozpoczął swoją misję, Jan Chrzciciel — kiedy zobaczył Zbawiciela — powiedział o Nim: „Oto Baranek Boty, który gładzi grzechy świata" /J1,29/. I tak rzeczywiście było. Jezus wielokrotnie, przemierzając drogi Palestyny, odpuszczał ludziom grzechy. Jak choćby wtedy, gdy do domu faryzeusza, w którym przebywał Chrystus, wbiegła jawnogrzesznica. Zaczęła bardzo płakać, obmywała Mu no^ łzami i swoimi włosami wycierała je. Zbawiciel, widząc jej pokorę, rzekł do niej: „Twoje grzechy są odpuszczone".
Musimy postawić sobie jedno pytanie: czy odpuszczenie grzechów przez Jezusa powodowało, że potem człowiek taki już nigdy więcej nie grzeszył? Oczywiście, nie. Walka z grzechem jest stałym zadaniem chrześcijan, uwolnionych już od grzechu, ale wciąż przez niego zagrożonych. Kolejne odpuszczenia grzechów, nieustanne nawracanie się — są to stopnie schodów wiodących do świętości, do domu Ojca, gdzie grzech nie będzie już miał żadnej władzy nad człowiekiem.
Czy trzeba stać w kolejce do Pana Jezusa?
Poprzedni rozdział zakończyliśmy stwierdzeniem, że człowiek nieustannie potrzebuje odpuszczenia grzechów, które, niestety, będą się pojawiać w jego życiu aż do śmierci. Cóż więc robić? Do kogo się udać? Przecież tylko sam Pan Jezus ma moc odpuszczania grzechów człowiekowi. Czyżby tylko ludzie, którzy spotykali Pana Jezusa wędrującego z apostołami, mogli dostąpić darowania swoich win?
Dobry Zbawiciel przed odejściem do nieba zatroszczył się, aby każdy człowiek, bez względu na to, gdzie i kiedy będzie żyć, mógł otrzymać odpuszczenie grzechów i zacząć od nowa swoją drogę do świętości. Chrystus bowiem przekazał władzę odpuszczania grzechów apostołom, czyli całemu Kościołowi. Oto, co powiedział swoim uczniom: „Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" /J 20, 21b - 23/. Od tej chwili każdy apostoł mógł mocą władzy udzielonej mu przez Syna Bożego uwalniać ludzi od win, które na nich ciążyły. Apostołowie przekazali otrzymaną od Jezusa władzę dalej — wszys
tkim biskupom i kapłanom. Można zatem powiedzieć, że przeogromny dar Bożego miłosierdzia rozlał się szeroko po całym świecie.
Jak wspaniale Pan Jezus to wszystko urządził! Przecież gdyby tylko On jeden odpuszczał grzechy, to nawet gdyby został z nami jako zwykły człowiek na zawsze — jak niewielu ludzi mógłby wyspowiadać. Aż trudno sobie wyobrazić, jak długa byłaby ta kolejka do spowiedzi do Pana Jezusa. Ileż kilometrów trzeba by przejechać, aby się w tej kolejce ustawić! A przez to, że władza odpuszczania grzechów została udzielona wszystkim księżom, każdy człowiek może iść do spowiedzi w swoim mieście czy swojej wiosce. Księża spowiadają codziennie, rano i wieczorem. W dużych miastach są nawet takie kościoły, gdzie można przystąpić do sakramentu pojednania przez cały dzień. Kiedy człowiek jest chory i sam nie może dotrzeć do kapłana, wtedy ksiądz przyjdzie do niego. Każdego dnia tysiące księży przechodzi przez sale szpitalne, służąc chorym darem pojednania. Podobnie jest w więzieniach. Ci, którzy odbywają tam kary, szczególnie potrzebują odpuszczenia win za złe uczynki popełnione przez siebie. Służą im swoją posługą kapelani więzienni.
Pewien ksiądz opowiadał o tym, jak w czasie wojny był we Francji. Któregoś dnia wsiadł w jakiejś kamienicy do windy, którą Niemcy wieźli akurat aresztowanego człowieka. Kiedy obok siebie zobaczył on kapłana, cicho poprosił go o spowiedź. Mieli bardzo mało czasu, tylko te chwile, kiedy winda wjeżdżała na piętro. Więzień zdołał szybko wyrazić swój żal za grzechy i ksiądz udzielił rozgrzeszenia. Jak widać, w sytuacjach niecodziennych spowiedź może odbywać się nie tylko przy konfe-
sjonale. Pan Jezus rozsyła bowiem swych kapłanów po całym świecie, w najróżniejsze miejsca, aby szukali ludzi pragnących powrócić do Boga.
Dlaczego niektóry ludzie nie chcą się spowiadać?
Marek miał dziewiąte urodziny. Rodzice godzili się, aby zaprosił na skromne przyjęcie kolegów i koleżanki. Mama upiekła z tej okazji szarlotkę, a babcia przygotowała tak wspaniałe lody, że nawet w Hortexie takich nie mają. Wszyscy byli zaproszeni na godzinę siedemnastą, ale pierwsi goście przyszli nawet przed czasem. Najpierw zjawili się Kamil i Radek. Przynieśli Markowi w prezencie najnowszy katalog samochodów. W chwilę potem przyszła Monika i wręczyła solenizantowi mały kalkulator na baterie słoneczne. Goście przychodzili pojedynczo lub w małych grupach i kwadrans po piątej było już o-koło dziesięciu osób. Marek zachwycał się prezentami i serdecznie dziękował za nie swoim gościom. Jednak wyraźnie było widać, że cały czas niespokojnie spogląda to na zegarek, to w stronę przedpokoju. Koledzy i koleżanki domyślali się, kogo Marek wygląda — nie przyszedł jeszcze jego najlepszy kolega, Łukasz. Obiecał nawet Markowi, że prądzie wcześniej i razem podłączą kolorowe żarówki do magnetofonu. To miała być dla wszystkich wielka niespodzianka, że na tych urodzinach będzie jak w prawdziwej dyskotece. Czyżby coś się stało?
o pół do szóstej mama Marka zaprosiła wszystkich do dużego pokoju, gdzie na gości czekał pięknie nakryty stół. Wszyscy mieli wspaniałe humory prócz solenizanta, który nie potrafił ukryć swego zdenerwowania. Wiedział, że już przepadła dyskotekowa niespodzianka i żarówki trzeba będzie podłączać przy wszystkich. A przecież wspólnie z Łukaszem planowali, że nagle w pokoju gaśnie światło i zrobi się kolorowo. Marek mówił ze złością w głosie:
Nie, to nie! Jak mu się nie podoba, to może w ogóle nie przychodzić. Teraz się okazało, jaki to kolega!
Dopiero parę minut przed szóstą zadzwonił dzwonek. Mama otworzyła drzwi i zobaczyła zdyszanego Łukasza, który trzymał w rękach duże pudełko. Już od progu szybko mówił:
Przepraszam, że się spóźniłem, ale kończyłem z tatą robić prezent dla Marka. To najnowsi model odrzutowca. Razem z tatą go kleiłem i malowaliśmy jeszcze wojskowe emblematy, które długo schły. Wie pani — mówił po cichu Łukasz — Marek to mój najlepszy kolega. Nie chciałem mu dawać na prezent byle czego, co mógłbym kupić w sklepie, ale coś, co sam zrobiłem.
Kiedy Łukasz wszedł do pokoju, trzymając w rękach wspaniały model samolotu, wszyscy aż zaczęli bić brawo. Chłopiec podszedł do Marka i powiedział:
Przepraszam za spóźnienie, ale kończyłem robić prezent dla ciebie. Chciałem, żeby jak najlepiej wyglądał, a nie wiedziałem, że ten kolorowy lakier schnie aż tak długo. Ale teraz jest już w porządku.
więc przyjmij ode mnie ten samolot razem z serdecznymi życzeniami.
Łukasz wyciągnął w stronę Marka wspaniały model i nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego. Marek odwrócił się bokiem do Łukasza i powiedział, patrząc w okno:
Od spóźnialskich nie potrzebuję życzeń i prezentów.
Zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Łukasz zastygł w miejscu, trzymając samolot, który wyglądał, jakby za chwilę miał się wzbić do lotu.
Marek — cicho powiedział Łukasz — przecież ja nie chciałem. To dla ciebie malowałem te wszystkie znaki...
Marek gładził ręką obrus i patrzył w podłogę.
To trzeba było wcześniej zacząć malować — powiedział.
Mareczku, tak nie można — życzliwie wtrąciła się mama. — Łukasz naprawdę się starał. Każdemu może się zdarzyć, że coś się nieoczekiwanie przedłuży.
Ale Marek uparcie powtarzał:
Ja się nie gniewam, ale nie chcę tego samolotu.
Łukasz opuścił swój prezent i jeszcze ciszej powiedział tylko to jedno:
Szkoda...
Zaczął powoli iść w stronę przedpokoju. W tym momencie zadzwonił telefon. Mama podniosła słuchawkę i powiedziała do Marka:
— To do ciebie. Dzwonił tata Łukasza:
Cześć Marek! Wszystkiego najlepszego! Mam nadzieję, że podoba ci się prezent od Łukasza. Robił go dla ciebie już kilka dni. Cały czas mówił, że to musi być najlepszy model, bo to dla najlepszego kolegi...
Marek nagle odłożył słuchawkę na stolik i rzucił się w stronę przedpokoju, krzycząc:
Łukasz, zaczekaj!
Dogonił kolegę już prawie w drzwiach.
Nie gniewaj się! Trochę się na ciebie zezłościłem, bo zależało mi na tych kolorowych światłach, ale teraz to już nieważne. Bardzo się cieszę, że jesteś, a samolot jest najwspanialszy, jaki w tyciu widziałem.
Łukasz uśmiechnął się od ucha do ucha.
Cieszę się, że ci się podoba — powiedział. — A o światła się nie martw. Mój tata już wszystko w domu zlutował i podłączymy je w twoim pokoju, zanim wszyscy skończą jeść lody. Nikt się nie zorientuje, że szykujemy taką niespodziankę...
Całą tę historię opowiedział mi Artur, który był na tych urodzinach. Mówił mi:
Proszę księdza, wszystko skończyło się dobrze. Marek posadził potem Łukasza na honorowym miejscu i prosił babcię, by dała mu podwójną porcję lodów. Ale wie ksiądz, co? Ja do końca tycia nie zapomnę tego widoku, gdy Łukasz stał z samolotem w wyciągniętej ręce, a Marek odwracał się od niego. Aż mnie ciarki przeszły! Łukasz włożył w ten samolot całe swoje serce, a chyba nie ma większego bólu, jak właśnie odrzucić czyjeś ser-
ce, czyjś dar.
Bardzo mnie zastanowiło to, co Artur powiedział: nie ma większego bólu, jak odrzucić czyjeś serce. Przypomniały mi się te słowa, kiedy pracowałem w szpitalu i rano chodziłem od sali do sali, pytając chorych, czy chcą się wyspowiadać. Niektórzy przystępowali do sakramentu pojednania, ale byli tacy, którzy odwracali się ode mnie plecami i nakrywali kołdrą aż po same uszy. Inni mówili, że jeszcze nie umierają i mają czas. Niekiedy nawet denerwowali się, że podchodziłem do ich łóżka i mówili, żebym sobie poszedł. A przecież, proponując im spowiedź, chciałem im dać wielki dar Pana Jezusa—Jego pojednanie i przyjaźń. A oni mówili: "nie chcemy tego daru!". Łukasz stał z pięknym samolotem przed odwróconym Markiem, a dziś Pan Jezus stoi ze swoim przebaczeniem przed wieloma ludźmi, którzy Mu mówią: „nie chcemy Cię, odejdź stąd!". I to nie tylko w szpitalu. Także wielu zdrowych ludzi omija z daleka konfesjonał. Nawet dzieci unikają spowiedzi jak ognia i nie przystępują do sakramentu pojednania całymi miesiącami. Jak bardzo, jak ogromnie przykro musi być dobremu Panu Jezusowi!
Dlaczego tak się dzieje? Z jakiej przyczyny tak wiele osób nie chce otrzymać daru Bożego przebaczenia? Zastanowimy się nad tym w dalszej części rozważań. O-powiem wam, co mówili mi ci, którzy odrzucali Boży dar przebaczenia.
a/ „Nie chodzę do spowiedzi, bo nie mam grzechów"
Tak właśnie niektórzy tłumaczą się z tego, że nie potrzebują przebaczenia od Pana Boga. Czy rzeczywiście są ludzie, którzy nie mają grzechów? Pismo Święte mówi na ten temat tak:, Jeżeli powiemy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" /l J 1,8/. Tak więc — z wyjątkiem samego Pana Jezusa i Matki Bożej — każdy człowiek ma grzechy. Nawet najwięksi święci chodzili do spowiedzi. Dlaczego zatem niektórzy mówią, że nie mają grzechów? Czyżby kłamali? Na pewno są tacy, co kłamią, aleja spotkałem ludzi, którzy przysięgali na wszystko, że oni nie mają żadnego grzechu. Jak to rozumieć?
Posłuchajmy takiego przykładu: kiedy ktoś, kto ma niezbyt czystą koszulę, będzie stał w jakimś mrocznym pomieszczeniu, to kiedy popatrzy na swój strój, wtedy powie: „Ta koszula jest czysta. Nie widzę tu żadnej plamy". Ale kiedy podejdzie do lampy i stanie w jej świetle, wtedy okaże się, że jednak na tej koszuli jest wiele plam i brudu.
Czy ktoś z was widział w kinie mocny snop światła, jaki daje projektor filmowy? Otóż w promieniach tego światła widać setki, a nawet tysiące pyłków kurzu, które znajdują się w powietrzu. A przecież przed proje-
keją, kiedy ludzie zajmują swoje miejsca, zupełnie ich nie widać. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu żarówki, które świecą się na sali kinowej przed seansem, są za słabe, abyśmy mogli w ich świetle zobaczyć kurz. Do tego potrzeba mocnego reflektora. A zatem, aby zobaczyć brud, potrzeba odpowiedniego światła. Podobnie jest z naszymi grzechami. Jeżeli ktoś ma sumienie pogrążone w ciemności, to nie zobaczy swoich grzechów. Naszego sumienia jednak nie da się oświetlić mocnym kinowym projektorem. Światłem, które prześwietla nasze wnętrza, jest sam Chrystus i Jego słowo. Kto zbliża się do Chrystusa, wchodzi w blask jego prawdy. Kto się oddala od Chrystusa, zaczyna żyć w mroku, nie widzi brudu swojego sumienia i mówi — myśląc, że to prawda — Ja nie mam żadnych grzechów".
Tu leży tajemnica, dlaczego wielcy święci spowiadali się i nierzadko były to bardzo długie spowiedzi. Nie znaczy to wcale, że mieli oni większe grzechy od naszych. Po prostu ci ludzie żyli tak bardzo blisko Jezusa, że swoje dusze mieli oświetlone Jego blaskiem i widzieli nawet najmniejszą skazę na swoim sumieniu.
Dlatego, jeśli ktoś z nas będzie robił rachunek sumienia i dojdzie do wniosku, że nie ma grzechu, to dam mu taką radę: trzeba iść pilnie do spowiedzi i powiedzieć: „Proszę księdza, ja chyba tak daleko odszedłem od Pana Jezusa, że mi się wydaje, iż jestem bez grzechu". Ksiądz wtedy na pewno poradzi, co zrobić, żeby stanąć w Bożym świetle, ujrzeć się takim, jakim się jest naprawdę i wyrzucić z serca to, co czyni nas niepodobnymi do Pana Jezusa.
b/ „Bóg jest wszędzie, a więc można go przeprosić za grzechy także w lesie czy na łące"
Są tacy ludzie, którzy, uznają wprawdzie, że mają grzechy, ale mimo to wcale nie sądzą, iż powinni iść do spowiedzi. Mówią bowiem, że skoro Pan Bóg jest wszędzie, to przecież w każdym miejscu usłyszy człowieka. Można więc — ich zdaniem — pojechać do lasu czy na łąkę i tam bardzo serdecznie przeprosić Pana Jezusa. Jednak ten sposób myślenia nie jest dobry. Przez takie prywatne przeproszenie możemy uzyskać odpuszczenie jedynie grzechów lekkich, o których była już poprzednio mowa. Przebaczenie takie możemy uzyskać poprzez osobisty modlitewny żal za grzechy oraz przez odmówienie wyznania „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu...". Jednak grzech ciężki może być zgładzony jedynie przez sakrament pojednania.
Jeżeli ktoś nie popełnił nawet ciężkiego przewinienia, ale już dość długo nie był u spowiedzi, to także powinien przystąpić do konfesjonału.
Zapytajmy dla pełnej jasności: dlaczego nie można samemu, jedynie w swoim sercu przepraszać Pana Boga za poważne grzechy? Dlaczego trzeba wyznać je księdzu na spowiedzi? Cytowaliśmy już poprzednio fragment
Ewangelii, który mówił o tym, jak Pan Jezus przekazał władzę odpuszczania grzechów Apostołom. Przypomnijmy sobie raz jeszcze to jedno najważniejsze zdanie: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane". Może się zdarzyć, że ktoś nie zasługuje na odpuszczenie grzechów. Kiedy tak się dzieje, powiemy sobie później. Teraz chciałbym tylko postawić pytanie: po czym grzesznik pozna, że Pan Bóg przebaczył mu grzechy? Jeśli pojedzie do lasu i nawet najpiękniej powie Panu Jezusowi, że Go za wszystko przeprasza, to skąd będzie miał pewność, że Jezus przyjął jego przeprosiny? Czy tam, w lesie jakiś ptaszek zaśpiewa mu do ucha, że wszystko jest już dobrze? Otóż właśnie każdy, kto przystępuje do konfesjonału i otrzymuje od kapłana rozgrzeszenie, może być p e w n y, że Pan Jezus mu wszystko wybaczył. O ile, oczywiście, on sam dobrze się wyspowiadał, ale o tym powiemy jeszcze w dalszych rozważaniach.
c/ Skoro obraziłem samego Pana Boga, to po co mam się spowiadać księdzu?
Na to pytanie już sobie po części odpowiedzieliśmy, ale teraz trzeba jeszcze coś dodać. Najpierw posłuchajmy pewnej historii.
Mariusz przyszedł w niedzielę do kościoła na mszę świętą i jakoś dziwnie się uśmiechał. Stanął obok Krzyśka i kiedy tylko ksiądz wyszedł do ołtarza, Mariusz pokazał koledze, że ma w kieszeni żywego chomika. Teraz i Krzysiek zaczął się śmiać. Obaj zaczęli zaglądać do kieszeni kurtki Mariusza, z której wyglądał śmieszny pyszczek stworzonka. Wkrótce Łucja i Beatka, które stały za chłopcami, też zauważyły zwierzątko. Kiedy zaczęły ciekawie wychylać się do przodu, jakaś pani z boku zwróciła im wszystkim uwagę, żeby zachowywali się grzecznie, bo są na ms^ świętej. Dzieci trochę się uspokoiły, ale po kazaniu znów zaczęły oglądać chomika, a kiedy Krzysiek chciał go na chwilę wziąć do ręki, zwierzątko wypadło z kieszeni na posadzkę kościoła. Nic mu się nie stało i chomik szybciutko zaczął uciekać pomiędzy nogami dzieci w stronę kaloryfera. Zrobiło się
zamieszanie, aż ksiądz zwrócił uwagę dzieciom i prosił, żeby się w świątyni poprawnie zachowywały. Chomika w ostatniej chwili złapała Marta i schowała go do swojej kieszeni, gdzie spokojnie przesiedział do końca mszy.
Po powrocie do domu tatuś Mariusza, który widział z daleka całe zamieszanie w kościele i domyślił się, co się działo, powiedział do syna:
Porządnie narozrabiałeś dzisiaj w kościele! Pan Jezus zaprosił cię do siebie, a ty w ogóle na Niego nie spojrzałeś i nawet chwilę z Nim nie porozmawiałeś.
Chłopiec zrobił się czerwony. Uświadomił sobie, że rzeczywiście wcale się nie modlił na tej mszy świętej.
—Wiesz co, tatusiu — powiedział—muszę Pana Jezusa za to wszystko przeprosić.
—To bardzo ładnie, że tak postanowiłeś — powiedział tata — ale czy nie powinieneś przeprosić też innych? Przecież wyrządziłeś szkodę także tym, którzy przez ciebie nie modlili się w kościele.
Ależ tak! — zawołał Mariusz. — Przeproszę Krzyśka, Łucję i Beatę! Tylko jak znajdę tę panią, która mi zwracała uwagę? Przecież w ogóle jej nie znam.
Kiedy pójdziesz do spowiedzi — uspokoił go tata — ksiądz pojedna cię nie tylko z Panem Bogiem, ale i z Kościołem, to znaczy ze wspólnotą ludzi wierzących. Ksiądz jest przedstawicielem całej parafii, a więc także i tej pani. Gdy zobaczy, że żałujesz swego postępowania, to przywróci cię do jedności nie tylko z Bogiem, ale i ze wszystkimi parafianami.
Musimy pamiętać, że każdy grzech obraża nie tylko Pana Boga, ale także czyni krzywdę Kościołowi. Dlatego, aby nastąpiło pełne pojednanie, grzesznik powinien poprosić księdza, przedstawiciela ludzi wierzących, aby pojednał go z całą wspólnotą.
Nawet jeżeli ktoś nie modli się, albo, na przykład, w samotności przeklina, czego nikt inny nie słyszy, to wyrządza szkodę całej wspólnocie, bo osłabia świętość Kościoła. Dlatego trzeba wyraźnie powiedzieć: nie ma grzechów „prywatnych". Każdy grzech wyrządza szkodę nie tylko człowiekowi, który go popełnił, ale i innym ludziom. I właśnie z tej przyczyny prośbę o przebaczenie składamy na ręce drugiego człowieka.
d/ „Może wprawdzie mam grzechy, ale przecież wszyscy postępują tak samo"
W pewnej klasie pani od matematyki bardzo często robiła krótkie sprawdziany. Wszystkie dzieci narzekały, że to dla nich za trudne, że nie zdążą się nauczyć. Ale pani nie ustępowała i mówiła, że jeśli ktoś choć piętnaście minut dziennie pouczy się matematyki, to z każdym sprawdzianem poradzi sobie na szóstkę. Jak tu jednak uczyć się codziennie przez kwadrans, kiedy za oknami bardzo ciepła jesień i wciąż tyle zabaw na podwórku, a do tego w telewizji ciekawe filmy.
Pewnego dnia Arek z tajemniczą miną oznajmił, że ma już sposób na sprawdziany z matematyki. Kiedy wszyscy dopytywali się, co to za sposób, pokazał im maluteńkie ściągawki, na których były wszystkie potrzebne wzory. Ktoś szybko wpadł na pomysł, żeby odbić te „pomoce" na kserografie, aby każdy mógł z nich korzystać. Tak też się stało. Teraz przy każdym sprawdzianie wszyscy uczniowie chowali w piórnikach, pod kartkami, a nawet naklejali na długopisy swoje ściągawki.
Piotrek był ministrantem i często rozmawiał o wszystkim ze swoim księdzem opiekunem. Pewne
go razu opowiedział mu o ściągawkach. Ksiądz był prawie oburzony.
Przecież to nieuczciwe! To nawet oszustwo! — powtarzał.
Ale Piotrek upierał się, że to nic złego, bo przecież wszyscy tak robią. Ksiądz nie dawał za wygraną i powiedział chłopcu, żeby przemyślał całą sprawę, bo zbliżał się pierwszy piątek i takiej rzeczy nie można pominąć na spowiedzi.
Tymczasem do klasy przyszła nowa uczennica. Przyjechała z innego miasta i miała na imię Marzena. Wszyscy serdecznie ją przyjęli, a przed pierwszym sprawdzianem z matematyki Arek podszedł do niej i wręczył jej komplet ściągawek. Jak wielkie było zdziwienie kolegów, gdy okazało się, że Marzena nie chce ich wziąć.
Weź — namawiali ją. — Bez nich nie dostaniesz dobrych stopni.
Ale Marzena oświadczyła, że spróbuje dać sobie radę sama i ściągawek nie wzięła. Niektórzy nawet obrazili się na nią.
Zobaczcie, jaka ważna — mówił ktoś. — Pewnie niezły z niej kujon!
Ale Marzena nie była kujonem i z pierwszego sprawdzianu dostała tylko trójkę. Wszyscy myśleli, że teraz już weźmie ściągawki, jednak ona nadal twierdziła, że ich nie potrzebuje. Z kolejnych sprawdzianów dostawała czwórki, nawet piątki, choć czasem zdarzały się i trójki. Ale jako jedyna w klasie nie ukrywała ściągawek.
Kiedy zbliżał się pierwszy piątek miesiąca. Piotrek powiedział na przerwie do kolegów:
Wiecie, co? Wyrzucam swoje ściągi! One są jak branie środków dopingujących w sporcie. To po prostu nieuczciwe!
Kiedy Piotrek opowiadał o wszystkim księdzu przed mszą, to mówił:
To ta Marzena tak mnie zmobilizowała. A ja już myślałem, że po prostu nie można nie ściągać. Teraz wiem, że solidna czwórka daje więcej zadowolenia niż nieuczciwie zdobyta szóstka.
Wiele osób tłumaczy się, że skoro wszyscy grzeszą, więc oni też tak robią. Ale to jest nieprawda! Są ludzie dobrzy i uczciwi, którzy zachowują przykazania Boże i kościelne. Są tacy, którzy nigdy nie przeklinają /sam takich znam/. Są tacy, którzy zawsze kasują bilet w tramwaju i autobusie /też takich znam/. Nie są oni aniołami, ale naprawdę nie popełniają takich grzechów, które dla wielu stały się czymś zupełnie normalnym.
Dlatego nigdy nie powinniśmy usprawiedliwiać się tym, że wszyscy popełniają jakiś grzech i dlatego ja też mogę tak czynić. Bo Pan Bóg każdego z nas wezwał do świętości.
e/ „Po co się spowiadać, skoro potem i tak popełnia się te same grzechy?"
Co zrobić, aby nie popełniać ciągle tych samych grzechów? O tym powiemy sobie dalej, przy omawianiu jednego z warunków spowiedzi - postanowienia poprawy. Teraz na to pytanie odpowiem także pytaniem: po co prać koszulę, skoro wiemy, że ona i tak się pobrudzi?
Kiedy należy przystępować do sakramentu pojednania?
Myślę, że każdy potrafi odpowiedzieć na pytanie: kiedy należy iść do dentysty? Oczywiście wtedy, kiedy boli ząb. Podobnie jest i ze spowiedzią. Należy do niej przystąpić wtedy, kiedy w sercu pojawił się grzech.
Chciałbym jednak, abyśmy na tak postawione pytanie opowiedzieli jeszcze inaczej.
Pamiętam, było to późnym wieczorem w niedzielę. Odpoczywałem po całodziennej pracy, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi plebanii. Otworkiem bardzo ostrożnie — tylu teraz różnych przestępców napada na kościoły — i zobaczyłem nieznajomego mężczyznę. Zapytałem, czego sobie tyczy. Wtedy on powiedział, że chce się wyspowiadać. Bardzo mnie to zdziwiło.
— Teraz? Tak późno? — zapytałem i nawet przez chwilę pomyślałem, czy nie jest pijany. Był jednak trzeźwy i prosił bardzo poważnie. — A co się stało? Ozy ma pan jutro ślub, czy może jest pan ojcem chrzestnym?
— Nie — odpowiedział. — Tylko, wie ksiądz.
mam poważny grzech na sumieniu i chyba teraz nie potrafiłbym nawet zasnąć.
Był tak smutny w tym, co mówił, że bez wahania wyspowiadałem go w kancelarii parafialnej.
Ten człowiek bardzo mi się spodobał. Tak szybko chciał się wyspowiadać — nie mógł się uspokoić, póki miał świadomość ciążącego na nim grzechu.
Czy można powiedzieć swojemu przyjacielowi, którego się obraziło: „Przeproszę cię za miesiąc, kiedy będą twoje urodziny"? Oczywiście, nie. To byłby żart z drugiego człowieka. Jeśli naprawdę na kimś mi zależy, przepraszam go jak najszybciej. A co powiedzieć o ludziach, którzy obrażą Pana Boga i mówią: „Wyspowiadam się za pól roku, na święta. A do tego czasu. Panie Jezu, będziemy rozdzieleni moim grzechem". Niestety, wiele osób z grzechem ciężkim czeka na okazję do spowiedzi: na rekolekcje, na święta, na początek roku szkolnego.
Wszyscy wiemy, że człowiek przez grzech ciężki traci łaskę uświęcającą. To tak, jakby przez skaleczoną rękę wypływała komuś krew. Czy ranny człowiek może wtedy powiedzieć: „Za tydzień będę przechodził o-bok pogotowia, to wstąpię na opatrunek, a teraz ta krew niech sobie leci"? Oczywiście, nie. Każdy człowiek poważnie zraniony biegnie jak najszybciej na pogotowie albo wzywa lekarza do domu. Tak samo powinno być, kiedy zranimy grzechem nasze serce. Trzeba jak najszybciej założyć na nie duchowy opatrunek kapłańskiego rozgrzeszenia.
Jednak raz jeszcze postawmy pytanie: kiedy na-
leży chodzić do dentysty? Czy tylko wtedy, kiedy boli ząb? Może widzieliście w poczekalni, przed gabinetem dentystycznym, plakat, który zachęca, aby przynajmniej raz na pół roku zgłaszać się na przegląd zębów. To uchroni nas od powstania dużych dziur. Podobnie jest i ze spowiedzią. Powinno się do niej przystępować nawet wtedy, kiedy na sumieniu nie ma grzechu ciężkiego, a tylko lekkie przewinienia. Taka okresowa „kontrola" swojego serca bardzo pomaga we wzrastaniu do świętości. Od wielu wieków przyjął się w Kościele zwyczaj spowiadania się raz na miesiąc, w pierwszy piątek miesiąca. I to jest chyba dobry termin. Można tylko podpowiedzieć, że nie trzeba przystępować do sakramentu pojednania koniecznie w sam dzień pierwszego piątku. Wtedy zazwyczaj są kolejki do konfesjonałów. Można więc wyspowiadać się już w czwartek czy środę, a w pierwszy piątek przystąpić do Komunii na mszy świętej.
Podobnie nie należy odkładać na ostatnią chwilę spowiedzi wielkanocnej czy bożonarodzeniowej.
Czy spowiedź może być nieważna, czyli o warunkach sakramentu pojednania
Zapytajmy na początku: od czego zależy to, żeby kuracja, którą stosuje lekarz wobec chorego, była skuteczna? Na pewno zależy od tego, czy pan doktor jest dobrym fachowcem. Jeśli jest dobrym lekarzem, właściwie rozpoznaje chorobę i zaleca odpowiednie lekarstwa, pacjent szybko wróci do zdrowia. Ale czy tylko od lekarza zależy, czy chory wyzdrowieje? Oczywiście, nie. To zależy także od samego pacjenta. Zwróćmy uwagę, że już nawet w trakcie samego badania w gabinecie chory musi współpracować z doktorem. Lekarz prosi, aby się rozebrał, bo musi go zbadać. Jeśli ktoś powiedziałby, że nie zdejmie koszuli i swetra, to pan doktor nie mógłby osłuchać jego płuc, oskrzeli czy serca. Lekarz prosi chorego w czasie badania, by przez chwilę nie oddychał lub robił to bardzo mocno, prosi, by pacjent otworzył szeroko usta, by obejrzeć mu gardło. Widzimy, że jeśli chory nie spełni pewnych warunków, to nawet najlepszy lekarz nie pomoże. Podobnie jest ze spowiedzią.
Każdy biskup i każdy ksiądz może odpuszczać grzechy, ale żeby przy konfesjonale nastąpiło rzeczywiste pojednanie z Bogiem, człowiek, który przychodzi się wyspowiadać, musi także spełnić kilka warunków. Mó-
wiąc w przenośni, musi otworzyć szeroko swoje serce. Jeżeli tego nie uczyni, to nawet sam papież nie będzie mógł odpuścić mu grzechów.
W tym rozdziale spróbujemy sobie wyjaśnić, jakie warunki powinien spełnić każdy z nas, aby spowiedź była ważna. Jednym słowem, na czym polega to szerokie otwieranie serca przed Panem Bogiem.
Warunek pierwszy — rachunek sumienia.
Kiedy Patrycja wychodziła z rodzicami na imieniny do wujka, długo stała przed lustrem i obracała się na wszystkie strony. Oglądała swoje buciki i rajstopy, patrzyła pilnie na spódniczkę i bluzeczkę. Starała się nawet, by dokładnie obejrzeć z tyłu swoją kamizelkę. Tatuś, który przyglądał się temu, odezwał się z uśmiechem:
— Nie wiedziałem, że z ciebie taka strojnisia! Patrycja zmieszała się trochę, ale zaraz powiedziała:
— Ja się, tatusiu, nie stroję, tylko chcę się dobrze przyjrzeć, czy wszystko jest w porządku. Jakby to wyglądało, żeby przyjść do wujka w pogniecionej spódniczce.
Każdy z nas musi od czasu do czasu przejrzeć się w lustrze i zobaczyć, czy jest czysty i porządnie wygląda. Ale podobnie każdy z nas musi oglądać swoje serce i pilnie uważać, czy nie pobrudziło się grzechem. Kiedy to robić? Najogólniej mówiąc, bez przerwy. To znaczy, że każdy z nas powinien mieć włączone „automatyczne ostrzeganie" przed grzechem, czyli sumienie. Jeśli w ja
kimś domu jest system alarmowy i do mieszkania dostanie się złodziej, to natychmiast włącza się alarm. Podobnie działa dobre sumienie. Jeśli ktoś popełnia grzech, ono natychmiast włącza sygnał alarmowy — wyrzuty sumienia. Jest rzeczą bezcenną mieć dobre sumienie.
Kiedyś w klasie na lekcji religii Mateusz powiedział siostrze, że Pan Bóg mógł lepiej zrobić człowieka. To znaczy tak, żeby ludzi nie bolały zęby. Siostra katechetka była jednak innego zdania i odpowiedziała Mateuszowi: "Gdyby nie było bólu, to komuś mogłyby się zupełnie popsuć zęby, a on nic by o tym nie wiedział. W zębach robiłyby się dziury, a człowiek ten cały czas by się uśmiechał. I nawet przez głowę by mu nie przeszło, że już dawno powinien iść do dentysty". Ból jest po to, aby ostrzegać: uważaj, psuje ci się ząb! Idź szybko do dentysty! Podobnie ból ostrzega człowieka: uważaj, chore jest twoje gardło! twoja wątroba! Jak najprędzej musisz się leczyć! Gdyby nie było bólu, wielu ludzi szybko by umarło. Ból, choć go bardzo nie lubimy, jest jednak potrzebny. Podobnie z wyrzutami sumienia. One nas ostrzegają, że choruje nasze serce i trzeba je leczyć. Dlatego musimy troszczyć się o sumienie, aby go nie rozregulować, żeby nas zawsze ostrzegało o chorobie naszej duszy.
Czy można zepsuć swoje sumienie? Niestety, można. Może się tak stać, kiedy mimo jego ostrzeżeń nie będziemy chcieli go słuchać. Ono nam mówi: „źle robisz, że kradniesz", a my chcemy je zagłuszyć, wmawiając sobie, że inni też kradną. Sumienie jeszcze raz nam przypomina: „nie wolno ci kraść!", a my zagłuszamy je, mówiąc: „to przecież tylko małe drobiazgi". Sumienie, które jest tak zagłuszane, w końcu przestanie się zupełnie odzywać.
Innym sposobem rozregulowania sumienia jest słuchanie ludzi, czytanie książek czy oglądanie filmów, które namawiają do grzechu. Jeśli ktoś słucha nieustannie takich wrogich Panu Jezusowi głosów, które mówią: „możesz łamać przykazania, w tym nie ma nic złego", to człowiek taki może poważnie uszkodzić swoje sumienie.
Ten, który nie ma dobrego sumienia, jest bardzo biedny, bo może mieć chorą duszę i nic o tym nie wiedzieć. I wtedy na sądzie ostatecznym czeka go przykra niespodzianka. Myślał, że jest wspaniały i dobry, a Pan Bóg pokaże mu całą prawdę o brzydocie jego grzechów.
Kiedy jednak powinniśmy robić rachunek sumienia w sposób szczególny? Na pewno dobrze jest go czynić wieczorem każdego dnia. Wtedy przypominamy sobie cały dzień i — zgodnie z tym, o czym mówiliśmy—zastanawiamy się, czy nie obraziliśmy Boga złą myślą, niedobrym uczynkiem lub może niespełnieniem jakieś dobra, które powinniśmy uczynić.
Jednak porządny rachunek sumienia należy zrobić przede wszystkim przed każdą spowiedzią. Niestety, często widzi się dzieci, które wchodzą rozbawione do kościoła i bez chwili zastanowienia klękają przy konfesjonale. Nie powinno tak być. Czy to jeszcze w domu, czy już w kościele trzeba spokojnie zastanowić się nad swoją postawą, by w czasie wyznania grzechów powiedzieć wszystko, czym obraziliśmy Pana Jezusa.
W jaki sposób zrobić rachunek sumienia? Na początku zawsze musimy poprosić Boga, żeby oświecił nas swoim światłem. Łaska Boża jest nam potrzebna, aby spojrzeć na siebie oczami Pana Jezusa. Są to oczy, które wszystko widzą, ale patrzą zawsze z pełną miłością. Każdy powinien przy rachunku sumienia starać się dostrzec
wszystkie grzechy, ale mimo to patrzeć na siebie z miłością. Ta miłość uchronić nas może' od przygnębiającego uczucia, że po tylu grzechach nic już nie jesteśmy warci. Bowiem nawet największy grzesznik nie przestaje być ukochanym dzieckiem Pana Boga. Każdy z nas powinien powiedzieć do siebie samego: jaka szkoda, że ja, dziecko Boże, pobrudziłem swą duszę grzechami.
Jak zrobić dobry rachunek sumienia? Należy pamiętać, że niekiedy w książeczkach do nabożeństwa są zestawy pytań, które mają pomóc każdemu z nas przejrzeć się jak w lustrze. Wtedy trzeba nad każdym z tych pytań solidnie się zastanowić, czy nie dotyczy ono właśnie mnie.
Inni zadają sobie trzy najważniejsze pytania:
co było złego między mną a samym Panem Bogiem? /na przykład zaniedbywanie pacierza czy opuszczanie mszy świętej/;
co było złego w stosunku do drugiego człowieka /na przykład nieposłuszeństwo wobec rodziców lub kłótnie z kolegami/;
co było złego w relacji do samego siebie /na przykład niszczenie swojego zdrowia przez palenie papierosów czy bardzo niezdrowe siedzenie godzinami przed telewizorem/.
Chciałbym jeszcze poddać wam jedną myśl, jak można pomóc sobie w rachunku sumienia. Spróbujcie u-klęknąć przed krzyżem Pana Jezusa lub nawet wziąć jakiś mały krzyżyk do ręki i powiedzieć sobie: te ciernie wbite w głowę Pana Jezusa to wszystkie moje kłamstwa, które wypowiedziałem. Ten gwóźdź w lewym ręku to moja bijatyka z kolegą na podwórku. Ta rana w boku Zbawiciela to moje niepotrzebne oglądanie filmu dla dorosłych. Taki rachunek sumienia przypomina nam rzecz
najważniejszą: każdy grzech zadaje ból samemu Jezusowi.
Rachunek sumienia porównywaliśmy do oglądania się w lustrze, by sprawdzić, czy nie jesteśmy brudni na twarzy albo czy nie mamy plan na ubraniu. Ale możemy dowiedzieć się o tym także w inny sposób.
Może widzieliście, jak ktoś mówi do kogoś po cichu: „pobrudziłeś się z tyłu na swetrze". Jak się wtedy przeważnie odpowiada? Ludzie dziękują sobie, bo gdyby nie takie zwrócenie uwagi, to nadal chodziliby pobrudzeni, nic o tym nie wiedząc.
Podobnie ma się sprawa z sumieniem. Zdarza się, że mama mówi do swojego dziecka: „zrobiłeś się ostatnio bardzo niegrzeczny". Chłopiec czy dziewczynka mogą tego wcale nie dostrzegać. Myślą, że zachowują się dobrze. Ale mama wyraźnie mówi, że to nie jest dobre postępowanie. Jak bardzo często, zamiast podziękować mamie, pani nauczycielce czy nawet koledze, którzy zwracają nam uwagę, że pobrudziliśmy nasze serce złym uczynkiem, obrażamy się, a nawet wybuchamy gniewem. „Ty sam nie jesteś lepszy"—mówimy do kolegi. „Ona jest niemądra" — mówimy brzydko o pani nauczycielce. To tak, jakby ktoś spojrzał w lustro, zobaczył, że jest brudny na twarzy i zamiast się umyć, zbił lustro, mówiąc: „ono źle pokazywało!".
Musimy być bardzo wdzięczni ludziom nam życzliwym, którzy dla naszego dobra zwrócą nam uwagę. Mówi się nawet, że prawdziwego przyjaciela poznaje się po t3mi, że potrafi mówić rzeczy nie tylko przyjemne, ale i trudne do przyjęcia. Po to, by pomóc drugiemu stać się lepszym.
Kiedy robimy rachunek sumienia, musimy przypo-
mnieć sobie, co nam mówili inni, czy mieli do nas jakieś zastrzeżenia. Niektórzy nawet potrafią zapytać przyjaciela: „powiedz mi, czy ty widzisz we mnie coś, co należałoby zmienić?". Kto potrafi tak zapytać, temu naprawdę zależy na swojej świętości.
Warunek drugi — żal za grzechy.
Jarek stał przy konfesjonale i robił jakieś dziwne miny. Widać było, że cały się wysila, aż zaciska pięści. Co chwila też dotykał dłonią lewego i prawego oka, a następnie oglądał pilnie końce swoich palców. Całą tę czynność powtarzał wiele razy. Zauważył to wszystko ksiądz Bogusław, który podszedł do Jarka i zagadnął:
— Co się dzieje? Co ty, Jarku, wyprawiasz w kościele?
Chłopiec odpowiedział:
— Proszę księdza, ja chcę wzbudzić w sobie żal za grzechy i wysilam się, jak mogę, ale nawet najmniejsza łza mi z oczu nie leci!
Niektórym ludziom ciągle jeszcze wydaje się, że żal za grzechy to uczucie smutku. Zatem najlepiej byłoby rozpłakać się choć trochę. Musimy więc wyraźnie powiedzieć, że żal za grzechy jest wtedy, kiedy człowiek uzna, że to, co zrobił, było niedobre. Ten żal to jednocześnie pragnienie zerwania z grzechem i zwrócenia się do Boga. Każdy przystępujący do sakramentu pojednania musi jasno uświadomić sobie, że jego grzechy są złe i że
chce za nie przeprosić Pana Boga.
Jeśli ktoś przystąpiłby do spowiedzi, a myślałby sobie na przykład tak: „przezywałem kolegę, ale to mu się należało i bardzo dobrze, że tak zrobiłem", to wtedy taka spowiedź byłaby nieważna.
Jest chyba oczywiste dla każdego, że wielkość żalu za grzechy zależy od wielkości naszego przewinienia. Jeżeli ktoś uderzył kolegę, to raczej będzie żałować bardziej niż w przypadku, kiedy go tylko brzydko przezywał. Ale czy żal za grzechy zależy jedynie od tego, jak wielkie przewinienie ktoś popełnił?
Pewien pan wracał samochodem do domu. Właśnie przed chwilą w jego miasteczku spadł ogromny deszcz i na ulicach były wielkie kałuże. Kierowca bardzo się spieszył, bo umówił się w domu ze swoim serdecznym przyjacielem i nie chciał się spóźnić. W czasie szybkiej jazdy wąską uliczką wjechał w wielką kałużę. Spod kół trysnęła fontanna wody i ochlapała jakiegoś psa, który biegł chodnikiem. Kierowca spojrzał w lusterko i zobaczył, że pies, któremu nic się nie stało, otrzepuje się z wody. Skoncentrowany na jeździe, już za chwilę zapomniał o prysznicu, jaki sprawił bezpańskiemu zwierzakowi.
Dwie ulice dalej, zaraz za zakrętem, stał przed sklepem jakiś mężczyzna. Nasz kierowca nie zdążył ominąć kałuży i, niestety, także go ochlapał. Mokry przechodzień zaczął coś krzyczeć w stronę odjeżdżającego samochodu. Pan kierowca poczuł się nieswojo. Wiedział, że to była jego wina. Tłumaczył so
bie jednak, że przecież nie przejechał tego człowieka i na pewno szybko wyschnie mu ubranie. Jednak pewien niesmak pozostał.
Do domu było już bardzo blisko i kierowca widział z daleka, że przed furtką czeka przyjaciel. Przycisnął mocniej gaz i za chwilę z piskiem opon zatrzymał się przed domem. Nie przewidział, że i tu zebrała się spora kałuża. Woda spod kół trysnęła na stojącego kolegę. Pan kierowca szybko wyskoczył z auta i zaczął serdecznie przepraszać przyjaciela za swoją nieuwagę. Wyjął z kieszeni chusteczkę i starannie wycierał jego kurtkę, choć ten powtarzał, że nic się nie stało.
Kiedy bohater tej historii leżał już wieczorem w łóżku, zastanowiła go pewna rzecz. Jadąc samochodem, trzy razy kogoś ochlapał: psa, obcego człowieka i swego serdecznego przyjaciela. Za pierwszym razem zapomniał o tym prawie od razu. Za drugim miał wyrzuty sumienia — takie na dwie minuty. Kiedy jednak ochlapał przyjaciela, to gorąco go przepraszał, wycierał chusteczką i jeszcze potem w domu powtarzał, że bardzo mu przykro.
Widzimy więc, że żal za niedobry uczynek zależy nie tylko od tego, jak wielki był grzech, ale także komu go uczyniliśmy. Czyli od tego, kim jest dla mnie ten poszkodowany. Czy jest jak pies, jak obcy czy jak serdeczny przyjaciel.
Kędyś byłem po kolędzie u pewnego pana, który mieszkał sam i miał dużego psa. W rozmowie wyznał mi szczerze, że jest tak zapracowany, że nawet nie ma czasu na poranną modlitwę. Zapytałem go wtedy, czy wy-
chodzi rano z psem na spacer. Odpowiedział: „Oczywiście, przecież z psem muszę wyjść!". Sami powiedzmy, kto w tym domu był ważniejszy: Pan Bóg czy pies? Bardzo przykra to sprawa, ale dla wielu osób pies jest ważniejszy od Pana Jezusa. Widziałem ludzi, którzy, gdy zapomnieli wyprowadzić swojego ulubieńca na spacer, brali go potem na kolana i ciepłym, serdecznym głosem mówili: „Niech piesek się nie gniewa na pana. Pan już będzie dobry i będzie kochał pieska". Widziałem nawet, jak przy tym całowali psa. Zastanawiałem się wtedy, czy oni potrafią tak samo się spowiadać, tak samo przepraszać dobrego Boga za swoje uchybienia.
Żal za grzechy, który zrodzi się w naszym sercu, będzie więc zależał od tego, czy Bóg jest dla nas najlepszym przyjacielem czy może, niestety, kimś obcym. Jeżeli naprawdę kochamy Stwórcę, to bardzo mocno będziemy przeżywać nawet mały grzech.
Warunek trzeci — postanowienie poprawy.
Nie ma prawdziwego przeproszenia tam, gdzie nie ma postanowienia poprawy. Ktoś, kto rzeczywiście pragnie się zbliżyć do Pana Boga, musi podjąć decyzję, że więcej nie będzie popełniać grzechu. Ktoś zapyta: A skąd mam wiedzieć, że uda mi się nie popełniać tego grzechu?" Rzeczywiście, nikt z nas nie jest na tyle mocny, by poprawić się jedynie własnymi siłami. Nasze postanowienie poprawy musi opierać się na zaufaniu do Boga, że On potrafi zmienić nasze serca. My ze swej strony powinniśmy jednak zrobić wszystko, na co nas stać.
Postanowienie poprawy powinno być konkretnie określone. Jeśli ktoś powie, że zmieni się na lepsze tak w ogóle, to najprawdopodobniej nie zmieni się wcale. Dlatego dobrze jest postanowić na przykład: po tej spowiedzi szczególną uwagę zwrócę na odmawianie porannego pacierza. Można wtedy nawet powiedzieć księdzu przy następnej spowiedzi: „W zeszłym miesiącu starałem się poprawić swoją poranną i wieczorną modlitwę. To i to mi się udało, ale jeszcze zostały takie a takie braki. W następnym miesiącu będę starał się o to, by grzecznie odnosić się do mamy".
Dzieci wymyślają niekiedy ciekawe sposoby, aby
dobrze wypełnić postanowienie poprawy.
Mama Damiana zauważyła kiedyś w łazience przyklejoną w rogu lustra małą literkę M. Domyśliła się, że przykleił ją Damian, ale zapomniała zapytać chłopca o tę naklejkę. literka była na lustrze już od kilku tygodni, kiedy mama zobaczyła na drzwiach do mieszkania naklejoną literę G. Tym razem zapytała Damiana:
Synku, co oznaczają te tajemnicze litery, które rozlepiasz po mieszkaniu?
Chłopiec odpowiedział z bardzo tajemniczą
miną:
— To jest, mamusiu, moja droga do świętości! Zdumienie mamy było wielkie, więc Damian
pospieszył z wyjaśnieniami:
Ksiądz na spowiedzi powiedział mi, że prawdziwa poprawa to droga do świętości. Ja zawsze zapominałem, że mam być lepszy. Dlatego wpadłem na pomysł, żeby zrobić sobie małe znaczki, które przypomną mi o podjętych postanowieniach. Na przykład ta literka M w łazience ma mi przypominać o modlitwie. Kiedy rano idę myć zęby i spoglądam w lustro, to przypomina mi się nieraz, że przecież nie odmówiłem jeszcze pacierza i modlę się zaraz po umyciu.
A ta literka G na drzwiach? — zapytała mama.
Ona jest po to, żebym był grzeczny, gdy wrócę do domu. Teraz przed drzwiami mocno postanawiam sobie, że będę w domu dobry dla wszystkich. Mamusia pamięta, że o tym często zapomi-
nałem — szczerze wyznał Damian.
Ten pomysł bardzo się mamie spodobał. Jeszcze przez długi czas w domu Damiana pewne literki gdzieś znikały, a tu i ówdzie pojawiały się nowe. Ale mama już nigdy o nic nie pytała. Cieszyła się tylko tym, że jej syn rzeczywiście stawał się coraz grzeczniejszy i bardziej życzliwy dla wszystkich.
Warunek czwarty — wyznanie grzechów, czyli spowiedź
Sama spowiedź, mówiąc dokładnie, jest tylko jedną z części sakramentu pojednania. Zatem dlaczego ludzie mówią, że idą do spowiedzi, a nie do sakramentu pojednania czy sakramentu pokuty? Myślę, że stało się tak dlatego, bo ta część sakramentu jest przez nas najmocniej przeżywana. Kiedy mówimy o sakramencie pojednania, to on kojarzy się nam przede wszystkim z koniecznością wyznania grzechów. Dla wielu jest to najtrudniejszy element sakramentu, który odstrasza ich od przystępowania do konfesjonału.
Na początek zapytajmy: dlaczego trzeba księdzu powiedzieć o swoich grzechach? Przecież kiedy przychodzili do Pana Jezusa grzesznicy, to On ich nie pytał, co złego zrobili. Tak, to prawda, ale przecież Syn Boży miał wgląd w serca ludzkie i od razu wiedział, co każdy ma na sumieniu. Takiego daru nie ma ksiądz i każdy, kto przychodzi do spowiedzi, sam musi mu wyznać swoje grzechy. Czy to jest konieczne? Tak. Jezus Chrystus dał swoim Apostołom nie tylko władzę odpuszczania grzechów, ale także możliwość ich zatrzymania. Każdy kapłan musi sam osądzić, czy człowiek zasługuje na odpuszczenie grzechów. Aby ksiądz mógł o tym zdecydować.
musi wiedzieć, o jakie grzechy chodzi.
Kiedy wyznajemy swoje winy, nie trzeba opowiadać księdzu całych historii, jak ta, że pojechałem do babci, i tam wujek ma stary samochód, a płot się zawalił i wtedy spadł deszcz, i samochód utkwił w błocie, i spóźniliśmy się do kościoła. Trzeba tylko jasno wyrazić to, co było przez nas zawinione.
Warto pamiętać, kiedy mówimy o wyznawaniu naszych grzechów, żeby nazywać je po imieniu. Na przykład zamiast mówić: „nie odmawiałem paciorka", można powiedzieć: „nie rozmawiałem z Bogiem". Zamiast „nie chodziłem do kościoła", można powiedzieć: „kiedy Jezus czekał na mnie w kościele, ja oglądałem telewizję". Jeśli ktoś wyspowiada się w sposób tak dojrzały, to znaczy, że jest rzeczywiście przyjacielem Jezusa.
Skoro mówimy o wyznaniu grzechów, to trzeba przypomnieć sprawę dla wszystkich — mam nadzieję — oczywistą. Nigdy nie wolno oszukiwać w konfesjonale, zatajać jakiś grzechów. Nie można także pokrętnie wyznawać swoich przewinień. Gdyby ktoś miał takie zamiary, to lepiej już wtedy w ogóle nie przystępować do spowiedzi. Księdza jest łatwo oszukać, ale przecież Pan Bóg i tak wie o wszystkim. Taka nieszczera spowiedź nie tylko nie zbliża nas do Pana Boga, ale jeszcze bardziej zamyka nas w niewoli grzechu.
Warunek piąty - zadośćuczynienie
Zadośćuczynienie to naprawienie szkód, które wyrządziliśmy naszymi grzechami. Możemy tego dokonać, zanim uklękniemy przy konfesjonale. Warto już wcześniej przeprosić babcię, do której się brzydko odezwaliśmy, oddać koledze flamastry, które zabraliśmy do swojej teczki, posprzątać w swoim pokoju, o co już dawno prosiła mama. Ale zadośćuczynienie nie zwalnia nas z obowiązku wyznania tych grzechów. Każdy grzech obraża przecież Pana Boga i przede wszystkim Jego trzeba za wszelkie zło koniecznie przeprosić.
Zadośćuczynienie jest często sprawdzianem, czy w sercu człowieka nastąpiło prawdziwe nawrócenie. Dlatego po spowiedzi nie wolno zapomnieć o odwiedzinach chorego, którego nie odwiedzaliśmy. Może komuś trzeba powiedzieć „przepraszam" lub napisać list do samotnej cioci. Czasem mogą się jednak zdarzyć trudniejsze sytuacje. Przypuśćmy, że gdzieś wydarzyła się taka historia:
Do miasteczka, w którym mieszka Sławek, przyjechała karuzela. Wszystkie dzieci z okolicy całe godziny spędzały w małym lunaparku. Jedne jeź
dziły na karuzeli, na diabelskim młynie, strzelały na strzelnicy, ale inne tylko się przypatrywały, bo nie miały pieniędzy na bilety. Tak właśnie było ze Sławkiem. Było mu przykro, że nie może pokręcić się na karuzeli z samolotami. Kiedy prosił mamę o pieniądze, odpowiedziała mu, że wypłatę dostanie dopiero pierwszego lipca i wtedy da Sławkowi parę złotych. „Cóż z tego" — myślał Sławek — „skoro wtedy karuzela dawno już odjedzie z naszego miasteczka". Chłopiec stał więc przy furtce, gdzie pan sprawdzał bilety i patrzył, jak inni chłopcy siadają do samolotów. W pewnej chwili panu bileterowi wypadł z ręki bilet. Mężczyzna schylił się po niego, a Sławek natychmiast, bez namysłu wślizgnął się za furtkę. Zanim się ktoś zorientował, on już siedział skulony w samolocie. Za chwilę karuzela ruszyła i Sławek uniósł się w górę, skąd widział nawet dach swojego domu. Po skończonej przejażdżce chłopiec, odwracając głowę w drugą stronę, przeszedł obok pana biletera i zadowolony wrócił do domu.
Pr^ najbliższej spowiedzi wyznał księdzu, że nieuczciwie dostał się na karuzelę. Wtedy spowiednik zadał pytanie, które bardzo Sławka zaskoczyło:
No, i jak ty to teraz naprawisz?
Najlepiej byłoby iść i zapłacić za bilet, ale karuzeli nie było już w mieście. Chłopiec zupełnie nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Kapłan przyszedł mu z pomocą:
Wiesz — powiedział — jest tu u nas w miasteczku taka starsza pani, której trzeba zgrabić ogródek przy domu. Może zrobiłbyś to jako symboliczne zadośćuczynienie za tamtą nieuczciwość?
Sławek godził się chętnie i już następnego dnia poszedł pod wskazany przez księdza adres. Tak pięknie posprzątał cały ogródek, że starsza pani była zachwycona jego pracą. Na pożegnanie poczęstowała go ciastkiem i kompotem. Kiedy Sławek wracał do domu, to podskakiwał tak wysoko, że wydawało mu się, iż jest wyżej niż wtedy na karuzeli.
Historia Sławka pokazuje, że za zło, które popełniliśmy, a którego nie da się już naprawić, możemy spełnić jakiś dobry uczynek.
Czy odpusty są jeszcze potrzebne?
Ciekawe, czy wiele z was widziało tradycyjny, wiejski odpust? Taki, na którym można kupić na straganach piłki na gumce, drewniane ptaki, które same machają skrzydełkami czy wreszcie watę cukrową. Na odpustach dziewczynki kupowały sobie kolorowe pierścionki, a chłopcy pistolety na korki i kapiszony. Takie odpusty były wielkimi wydarzeniami we wsiach i w małych miasteczkach. Dzisiaj nie wszędzie już tak jest. Odpusty wychodzą z mody. Dzieci bardziej wolą grać na automatach, bawić się grami komputerowymi niż kupować kolorowe lizaki. Czy więc odpusty są już zupełnie niepotrzebne?
Wszystkie atrakcje, o których tu wspomnieliśmy, to była tylko otoczka odpustu, a nie sam odpust. Czym więc on jest?
Wcześniej mówiliśmy o ważnej sprawie, jaką jest zadośćuczynienie. Każdy, kto chce przeprosić Pana Boga za grzechy, powinien naprawić skutki złych uczynków, które popełnił. Jeśli jest to niemożliwe, powinien zadośćuczynić w inny sposób — przez spełnienie dobrego uczynku. Ale co zrobić, kiedy nie można naprawić skutków grzechu ani zastąpić tego niczym innym? Pan Bóg jest sędzią sprawiedliwym i nawet kiedy przebacza
skruszonemu człowiekowi grzechy, to niejako mówi: „Wybaczam ci, ale musisz ponieść karę za złe postępowanie".
Kiedy Włodek przyznał się tatusiowi, że podkradał mu z portmonetki drobne pieniądze, ojciec wybaczył mu. Powiedział jednak synowi: „Nie gniewam się na ciebie i cieszy mnie, że się sam przyznałeś, ale musisz być ukarany. Dlatego przez cały tydzień będziesz zmywał naczynia po obiedzie".
Powtórzmy pytanie: co zrobić, kiedy człowiek nie może naprawić swojego grzechu ani odbyć należytej kary za swoje złe postępowanie?
W rodzinie zdarzyła się smutna historia. Tatuś wyprowadził się z domu i Iza została z mamą sama. Mamusia bardzo płakała przez wiele dni, a gdy Iza pytała ją, kiedy tatuś wróci, to mówiła, że nie wie. Kiedyś nawet powiedziała przez łzy, że może nie wróci już nigdy. W jakiś czas potem Iza dowiedziała się, że tatuś wyjechał daleko, do Ameryki. I tak mijały lata.
Kiedy Iza miała już 12 lat, to zauważyła, że do mamy przyszły dwa albo trzy listy z zagranicy. Mama była bardzo przejęta, kiedy je czytała, ale nie chciała powiedzieć, kto je przysłał. Kilka tygodni potem w niedzielę zadzwonił telefon i zaraz potem mama ładnie się ubrała i wyszła, mówiąc Izie tylko tyle, że wróci za dwie godziny.
Kiedy przyszła wieczorem, była bardzo uśmiechnięta, usiadła obok córki na tapczaniku, przytuliła ją do siebie i powiedziała:
Twój tatuś przyjechał do Polski i chce wrócić do nas. Chce razem z nami zamieszkać i być już na zawsze. Co ty o tym sądzisz?
Iza zapytała mamę:
A ty, mamusiu, chcesz, żeby wrócił?
—Tatuś bardzo prosił, żeby mu wybaczyć to, że nas tak zostawił na tyle lat. Ja mu wybaczyłam — powiedziała mama.
Ja też, mamusiu, bardzo chcę, żeby tatuś do nas wrócił.
W niedzielę mama przygotowała wspaniały obiad i obie czekały na tatusia. Iza była ubrana w śliczną różową sukienkę i miała wielką kokardę we włosach. O godzinie drugiej ktoś zadzwonił do drzwi i do mieszkania wszedł wysoki, szczupły i lekko siwiejący pan. Pocałował mamę w rękę i oba policzki, dał jej wielki bukiet róż, a potem spojrzał na Izę i powiedział tylko: "Izuniu, moja córeczko!". Potem przytulił się do niej i zaczął bardzo płakać. Iza widziała, że i mama płacze. Nawet na filmie nie widziała, żeby dorośli tak płakali. Ale w ramionach tatusia było jej bardzo dobrze.
Mamusia i Iza przebaczyły tatusiowi, że kiedyś je opuścił. Z pewnością, kiedy ojciec Izy wyspowiadał się z tego, to przebaczył mu także Pan Jezus. Ale jak teraz zadośćuczynić za takie porzucenie rodziny? Za to, że ktoś na wiele lat zostawił bez opieki żonę i dziecko? Jak wielkiego zadośćuczynienia potrzeba za takie zło? Nie wystarczy odmówić litanię za pokutę lub pozmywać naczynia po obiedzie. Nawet przez cały rok. Za tyle lat trwania grzechu, cierpienia najbliższych nie da się —
po ludzku biorąc — w żaden sposób zadośćuczynić.
Aby zrównoważyć skutki wszelkiego zła potrzebne będzie jeszcze oczyszczenie po śmierci, w czyśćcu. To właśnie czyśćcowe cierpienia będą ostatecznym zadośćuczynieniem za te winy, których skutków nie dało się naprawić za życia. Chyba że... Właśnie, chyba że ktoś uzyska odpust, czyli darowanie kary za grzechy. Odpust to wielki dar, który otrzymać może każdy człowiek od Pana Boga za pośrednictwem Kościoła. Jak zatem widzimy, odpusty są człowiekowi bardzo potrzebne. Kiedy się o nie zatroszczy, nie będzie już musiał cierpieć po śmierci za popełnione grzechy.
Jak można uzyskać taki odpust? Najczęściej polega to na nawiedzeniu jakiegoś kościoła i odmówieniu tam określonej modlitwy. Odpusty uzyskuje się także w niektóre dni /na przykład w święto patrona parafii/. I co jeszcze ważne, odpust można otrzymać dla siebie albo dla kogoś zmarłego. Uproszenie takiego darowania win zmarłym możliwe jest zwłaszcza w Dzień Zaduszny. Wtedy zmarłemu człowiekowi zostaje darowane odbywanie kary za złe uczynki, które popełnił na ziemi.
Kilka rad dla tych, którzy boją się spowiedzi
Są ludzie, którzy zapewne rozumieją wszystko, co do tej pory zostało tu powiedziane, a mimo to na sam widok konfesjonału oblewa ich zimny pot. A może i tobie się to zdarza? Co wtedy robić?
Przypomnij sobie, jak ostatni raz chorowałeś. Pamiętasz, jak mama okrywała cię kołdrą, gdy leżałeś w łóżku? Jak przynosiła ci na tacy śniadanie, jak starała się, by zrobić na obiad to, co najbardziej lubisz? Pamiętasz, jak czytała ci książkę, a w nocy wstawała, gdy chciało ci się pić? Twoja mama robiła to wszystko z miłości do ciebie. Otóż trudno to sobie nawet wyobrazić, ale Pan Jezus kocha cię jeszcze bardziej niż ona! Może tego nie dostrzegasz i nie odczuwasz, ale On też nosi cię nieraz na rękach, czuwa przy tobie w nocy, chce cię rozweselić, kiedy jesteś smutny. I właśnie do takiego dobrego Pana Jezusa, twojego najlepszego przyjaciela idziesz do spowiedzi. Naprawdę, nie masz się czego bać! Ale jeśli ktoś powie: A ja mimo to się boję, więc co mam zrobić?".
Może wtedy iść do spowiedzi i zacząć od tego: „Proszę księdza, przyszedłem tutaj, ale cały się trzęsę ze strachu. Niech mi ksiądz pomoże". Spowiednik na pewno znajdzie wyjście z tej sytuacji.
Warto pamiętać jeszcze i o tym, że najtrudniej jest
przystąpić do spowiedzi wtedy, kiedy chodzi się do niej rzadko. Ktoś, kto spowiada się często, może odczuwać niekiedy pewną tremę, ale nie będzie miał z nią większych kłopotów. Spowiedź jest dla niego jak wizyta, u dobrego pana doktora, który tak leczy, że to nic a nic nie boli.
Na koniec naszych rozważań trzeba powiedzieć, że najtrudniejsza jest ta spowiedź, do której przystępujemy nieprzygotowani. To znaczy wtedy, kiedy z naszej winy czegoś brakuje w tym sakramencie pojednania. Albo nie było solidnego rachunku sumienia, albo nie ma postanowienia poprawy, albo — co nie daj Boże! — chcemy na spowiedzi coś zataić. Natomiast kiedy wszystko staramy się uczynić poprawnie, to spowiedź nie jest trudna. Jest piękna, a po niej...
Marcin wyskoczył z kościoła jak z procy. Nawet dwie panie, które rozmawiały przy furtce, spojrzały gorszone, a jedna powiedziała:
— Jak to teraz te dzieci nie potrafią się zachowywać przy kościele!
Ale Marcin już tego nie słyszał, tylko rozłożył ręce jak skrzydła samolotu i biegł chodnikiem raz lewą a raz prawą stroną. Gdy mijał zdziwionych ludzi, słyszeli wyraźnie, jak śpiewał na „la la la" bardzo radosną melodię. Nikt jednak nie wiedział, że była to jego własna kompozycja, którą właśnie w tej chwili ułożył. Nikt też nie mógł zrozumieć, dlaczego Marcin, przechodząc przez osiedlową uliczkę, skakał na lewej nodze, a drewnianemu koniowi, który stał na placu zabaw, ukłonił się i powiedział „dzień dobry". Kiedy wpadł do domu, to zaraz pobiegł do kuchni i uściskał mamę tak, że zdziwiona zapytała:
Czyś ty wygrał miliard w totolotka?
Więcej, mamusiu, sto razy więcej! — krzyknął już ze swojego pokoju.
Mama wiedziała, że Marcin wybierał się do kościoła, bo był to pierwszy piątek miesiąca. Ale
było dla niej zagadką, co się z tym chłopcem stało. Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy radosne okrzyki Marcina nagle ucichły. Mama, lekko zaniepokojona, podeszła do drzwi i zajrzała do małego pokoju. Marcin stał przy oknie, patrzył gdzieś w górę i jakby się lekko uśmiechał. Nie była pewna, ale zdawało się jej, że chłopiec powiedział sam do siebie: „Więcej, sto razy więcej...".
Mamusia cicho przymknęła drzwi...
Na początek o grzechu słów kilka 4
Jezus Chrystus wyzwala człowieka z grzechu. 10
Czy trzeba stać w kolejce do Pana Jezusa? 13
Dlaczego niektóry ludzie nie chcą się spowiadać? 16
Kiedy należy przystępować do sakramentu pojednania? 32
Czy spowiedź może być nieważna, czyli o warunkach sakramentu pojednania 35
Warunek pierwszy — rachunek sumienia. 37
Warunek drugi — żal za grzechy. 43
Warunek trzeci — postanowienie poprawy. 47
Warunek czwarty — wyznanie grzechów, czyli spowiedź 50
Warunek piąty - zadośćuczynienie 52
Czy odpusty są jeszcze potrzebne? 55
Kilka rad dla tych, którzy boją się spowiedzi 59