Stefan Chwin
Prozaik
i eseista. Urodził się 11 kwietnia 1949 w Gdańsku. Jest także
autorem książek krytycznych i historyczno-literackich.
Autor
z entuzjazmem przyjętej przez czytelników i zatytułowanej od
nazwiska głównego bohatera powieści Hanemann.
Pisze też powieści fantastyczno-przygodowe dla młodzieży, które
ilustruje własnymi grafikami. Mieszka w Gdańsku i pracuje na
tamtejszym uniwersytecie. Laureat nagrody im. Andreasa Gryphiusa -
jednego z najważniejszych niemieckich wyróżnień
literackich.
Pierwsza powieść Chwina, Historia
pewnego żartu,
jest powrotem do świata dzieciństwa, naznaczonego pamięcią o
czasach Stalina oraz aplikowaną w szkole i w domu pamięcią o
czasach Hitlera. Stanowi próbę rekonstrukcji gdańskich miejsc i
zdarzeń, które po latach zmieniają się w skarb duchowej
genealogii, w prywatny mit literacki. Powraca tu pamięć ran, urazów
i urzeczeń, powracają fascynacje obcością i bliskością
polsko-niemieckiego sąsiedztwa.
W Hanemannie
Chwin opowiada o losach Wolnego Miasta Gdańska w latach
trzydziestych, w czasie wojny i po niej, kiedy to miasto dostaje się
pod polską administrację. W tej powieści, pod kamiennym
spojrzeniem Ducha Dziejów rezydującego najpierw w ratuszu
opanowanym przez nazistów, a potem w komunistycznym Urzędzie
Bezpieczeństwa, gdańscy Robinsonowie ocalali z katastrofy oraz nowi
przybysze, repatrianci ze wschodu, próbują ułożyć swe życie na
nowo. Śmierć ukochanej, która utonęła w katastrofie stateczku
pasażerskiego przy molo w Glettkau-Jelitkowie, naznacza Hanemanna,
profesora anatomii, bardziej niż wojenna zagłada Gdańska. Odtąd
nic już nie przynosi pocieszenia.
Opisany przez Chwina z
prawdziwą maestrią świat rzeczy, ginących w pożarach, bezwolnie
przechodzących w cudze ręce, niszczejących w obcym otoczeniu, jest
tylko jeszcze jednym symbolem pustki i opuszczenia, obcości świata
i niepowrotności przeszłości. W swoją opowieść włącza Chwin
historię sławnych samobójstw: Kleista i jego przyjaciółki,
Henrietty Vogel, oraz Stanisława
Ignacego Witkiewicza
i jego towarzyszki życia. Te obrosłe legendą śmierci są jak
zagadka, ćwiczenie zadane do medytacji: "może prawdziwą
sztuką jest umrzeć w porę?" - zapytuje siebie po latach
Hanemann. Na to pytanie pada odpowiedź w powieści: udzieli jej
Hanemannowi, młoda kobieta, której życie sprzęgnie się na krótko
z jego życiem.
"Podczas pracy nad 'Hanemannem' wiele razy miałem dziwne wrażenie, że wchodzę do świata w którym już kiedyś byłem, że rozpoznaję dawne miejsca, ulice, drzewa, przedmioty, ludzi. Tak jakbym to wszystko już kiedyś widział." (Stefan Chwin)
Źródło:
www.polska2000.pl, Stowarzyszenie Willa Decjusza, 2001
Książki
Stefana Chwina "dobrze się czyta". "Dobrze" to
nie znaczy łatwo.
Znaczy
to, że opór stawiany przez materię opowieści i przez rozwiązania
formalne, opór nie od razu wyczuwalny, choć niewątpliwy, miast
powstrzymywać, zachęca do lektury, wciąga w głąb narracji i
budzi w nas umiejętności, których sami się po sobie nie
spodziewaliśmy. Najważniejszą zaletę tych utworów należy tedy
ująć sprzecznie: misternie skonstruowane, zapraszające do
smakowania, obiecujące pozornie łagodną wyprawę w świat fikcji,
w istocie zarażają życie wątpieniem.
W pierwszej
spośród literackich książek, na poły autobiograficznej Krótkiej
historii pewnego żartu,
wątpienie to przybrało naiwną postać pytań zadawanych przez
dziecko. Jednak mimo niewinnego źródła pytania same podważały
dwie oczywistości świata dorosłych: znaczenia przez nich
stanowione i zasadę konieczności dziejowej. A ponieważ rzecz
dzieje się tuż po wojnie w Gdańsku, tedy dziecięce wątpienie
kwestionowało podstawowe narzędzia, jakimi nowa władza wprowadzała
ład i sprawowała kontrolę: narzędzie ideologiczne, które
dzieliło rzeczy na dobre i złe, oraz narzędzie dziejowe, które
uznawało historię za nieodwracalną. Chwin, rekonstruujący
spojrzenie dziecka, przedstawiał swoje dzieciństwo jako proces
odkrywania kolejnych warstw czasu, które utworzyły gdański
palimpsest. Składały się nań różne kultury (niemiecka, polska,
kresowa), różne wyznania (protestanckie i katolickie) i
przeciwstawne sobie estetyki (stalinowska, hitlerowska,
mieszczańska).
Inną, obszerniejszą i poważniejszą
postać przybrało wątpienie egzystencjalne w powieści Hanemann.
Jej akcja zaczyna się tuż przed II wojną; przedstawia ona losy
gdańskiego Niemca, który po śmierci ukochanej, Luizy Berger,
zapada w stan wieloletniego odrętwienia. Jakiś czas potem jednak
budzi się do życia: najpierw zapobiegając samobójstwu kobiety
mieszkającej w tym samym domu, potem angażując się w los niemego
chłopca przygarniętego przez współlokatorów, w końcu zaś
uciekając z obojgiem przed aresztowaniem. Hanemann przeszedł zatem
od głębokiego zwątpienia w wartość życia do jego afirmacji.
Pierwotna rezygnacja z "obrony życia" była zrozumiała
nie tylko w kontekście śmierci Luizy. Wszystko, co Hanemann
postrzegał, wskazywało bowiem, że życie jest nie tylko
niekonieczne (a więc pozbawione nadrzędnej racji), lecz również
nieskończenie ułomne: zaczyna się bez próśb o istnienie, a
kończy wbrew nim, nie daje się poznać, składa się z tęsknot,
których nie potrafimy nazwać i ukoić, trwa narażone na liczne
ciosy, którym nic nie potrafimy przeciwstawić, a jego podstawową
zawartością - i jedynym doświadczeniem, które rzeczywiście
dotyka wszystkich - jest doświadczenie braku, ubywania i
wygnania.
Zwątpienie pojawiające się w powieści Esther
ma najszerszy zasięg, zagarnia całość istnienia. Oto po pytaniu
"Co znaczy istnienie?" (Krótka
historia)
i po pytaniu "Dlaczego raczej życie niż śmierć?"
(Hanemann),
trzecia książka pyta: "Czy można pokonać śmierć?".
Bohaterka powieści, panna Esther jest wcieleniem sprzeczności życia
- jego jasnej i mrocznej strony: uosabia radość istnienia,
horacjańską umiejętność cieszenia się chwilą i urok
niezakorzenienia, lecz także łagodną zadumę i złą melancholię,
beztroskę i nieświadome okrucieństwo braku przywiązania, i
jeszcze mroczną potęgę woli, która szuka swego potwierdzenia w
samozatracie. Chwin sugeruje, że w cierpieniu doświadczamy nie
tylko wartości życia, lecz także dotknięcia nicości. Esther
mówi o nieoczywistości istnienia zarówno od strony mnogich imion
nicości, jak i od strony sposobów ocalenia.
Mimo że
akcja tej powieści rozgrywa się w pierwszych latach naszego wieku w
Gdańsku, Stefan Chwin nie przejmuje się realiami i nie troszczy o
prawdopodobieństwo. Złotego
pelikana
łatwo pomylić z realistyczną powieścią obyczajową traktującą
o tym, jak to pewien poważany wykładowca prawa stał się żebrakiem
i doświadczył najciemniejszych stron rzeczywistości. Tymczasem
ambicje pisarza są dużo większe - Chwin stworzył współczesną
przypowieść, rodzaj legendy wzorowanej na średniowiecznej
opowieści o św. Aleksym. Oto Jakub, główny bohater tej paraboli,
jest przekonany, iż na skutek jego pomyłki w trakcie egzaminu
wstępnego niedoszła studentka z rozpaczy popełnia samobójstwo.
Zdarzenie to - choć jest tylko domysłem przewrażliwionego Jakuba -
dręczy bohatera, zmienia jego życie w koszmar. Dzieje upadku
nobliwego profesora są jedynie fabularnym pretekstem, gdyż to, co
najważniejsze w tej książce, ma charakter dyskursywny i
refleksyjny. Chwina interesuje bowiem kondycja moralna współczesnego
człowieka. Pisarz pyta o to, co się stało z duszą dzisiejszego
człowieka, z jego religijnością, poczuciem odpowiedzialności i
sumieniem. Z książki tej wydobywa się głos protestu, którego nie
można zlekceważyć, protestu przeciwko światu bez Boga, miłości
i wrażliwości.
Jednakże powieści Chwina nie należą
do utworów z tezą: są raczej mądre niż pouczające i raczej
podniosłe niż budujące. Spowija je aura smutku, melancholii i
nierozstrzygalności, stanowiących o uroku narracji. Jego książki
rozpoznajemy po starannych opisach, które zagarniają wielość
rzeczy, lecz nie gubią z pola widzenia szczegółu; po drobiazgowych
przedstawieniach, które zabiegają o bogactwo przedmiotu; po długich
zdaniach, które mają pomieścić w sobie cały świat i unaocznić
nierozłączność zjawisk; po spokojnym rytmie składniowym, który
odzwierciedla upragniony rytm spowolnionego życia. Ale w tych
epickich dowodach czułości dla istnienia zamieszkało zwątpienie:
zdania są długie, ale pełno w nich znaków zapytania; opisy są
staranne, ale nigdy nie brakuje w nich akcentowania niepewności;
zjawiska łączą się ze sobą, ale nieskończoność ich powiązań
uświadamia, że pełne przedstawienie zawsze umknie literaturze;
rzeczy i ludzie zostają obdarzeni wyrazistymi cechami, ale w ślad
za tym idą wieloznaczne sugestie, które nigdy nie dadzą się
rozstrzygnąć; rytm narracji toczy się wolniej niż życie, ale
zakłócają go mnogie przerywniki. Dzięki temu Chwin osiąga jednak
zamierzony cel, a mianowicie przekonuje, że jeśli istnienie jest
kruche, ułomne i nieoczywiste, tedy jedyną rzeczą, jaką można
zrobić, jest opowiadać o kruchości. Wtedy mówienie staje się
podniosłą formą przemijania.
Twórczość:
Krótka historia pewnego żartu. Sceny z Europy Środkowowschodniej
Hanemann,
Esther
Wspólna kąpiel
Kartki z dziennika
Żona prezydenta
Dolina Radości
Dziennik dla dorosłych
Panna Feberlin
Hanemann
Spośród
możliwych sposobów lektury tej powieści wybierzmy najpierw
polityczny przebieg wydarzeń, nie najważniejszy może, ani
najgłębszy, ale o tyle istotny, że wydarzenia toczą się u
schyłku lat międzywojennych, później w czasie wojny i zaraz po
wojnie. Mamy więc Gdańsk niemiecki najpierw, wolne miasto Gdańsk
poddające się hitleryzmowi i niszczone kilka lat później przez
wkraczającą Armię Sowiecką. Unicestwienie miasta — to jakby
osobna sprawa powieściowa, do czego zaraz powrócimy. Tymczasem w
przestrzeń dawnego Gdańska wchodzą inni ludzie, następuje jakby
zmiana cywilizacji. Nowy porządek odsłoni wkrótce swoje oblicze,
swoją siermiężność, a na koniec swoją przemoc. Wielkie, ludne,
bogate miasto jest teraz tylko miejscem do mieszkania i zdobywania
środków do życia.
Ale miasto było niemieckie. Z katastrofą
w wymiarze cywilizacji materialnej łączy się sprawa ludzi, ich
obecności najpierw, później ucieczki, sprawa związków duchowych
z krajobrazem, co przecież rodzi i żywi kulturę. Pytanie o tzw.
sprawiedliwość dziejową odsyła powieść ideologom, tu nie o
rewindykacjach politycznych mówi się, tylko przemienności historii
i ludzkich wysiłkach dania sobie z tym rady. Ewakuujący się
niemieccy gdańszczanie tracą o wiele, wiele więcej, niż zyskują
polscy przybysze. Pamięć nieszczęść łączy w pewnym sensie
pozostałych przy życiu, nawet zbliża ich do siebie. Nie liczą się
języki ani paszporty, liczy się życie jako droga odzyskiwania
nadziei.
W tej wizji niszczonego, a wciąż przecież
niezniszczalnego życia, w wizji człowieczeństwa osaczonego i
bezsilnego i wbrew przemocy budującego swoje małe przestrzenie
trwania, powieść osiąga swoją wysoką rangę. Powieść zdaje się
szukać takiego wymiaru rzeczy, gdzie uprzedzenia polityczne,
narodowościowe i klasowe przestałyby mieć znaczenie. O co chodzi?
O ludzi? Czy raczej o pewne modele. O pewne wzory kulturowe, które
niszczy bezmyślna obojętność kolejnych wydarzeń? A może o pewne
obrachunki i rewizje wewnętrzne, o daremność ludzkich przywiązań,
o nieuchronność godzenia się z tym, co konieczne? Autor zdaje się
próbować tonu epickiego w pierwszej części powieści i przypomina
wtedy Tomasza Manna. Całą gromadkę postaci wprowadza do tekstu, a
co bardziej może rzuca się w oczy, pewien obraz rzeczy,
przedmiotów, powiązań, cenności, rysuje przed nami (o których
dowiemy się wkrótce, że uległy zagładzie). I tak je rysuje,
jakby czekały one na zniszczenie. Wszelki szczegół staje się
ważny, skoro okaże się nietrwały. I każdy drobiazg uratowany z
zagłady, przemówi do nas później i opowie swoją historię.
Czytając pierwsze rozdziały miałem wrażenie, jakbym rozpoczynał
długą i niespieszną podróż w regiony wielkiej opowieści.
Ale
tego tonu epickiego autor jakby nie chciał prowadzić za długo i
obietnica rozdziałów początkowych zostaje zaprzeczona. Ta zmiana
stylu była dla mnie przykrą niespodzianką. Ale o to zapewne
chodziło autorowi": że świat Tomasza Manna już oto przestaje
istnieć. Ten zaś, który się wyłania, wymaga innego języka.
Teraz rodzi się pytanie o warunki przetrwania, o cenę przetrwania.
Czy zagłada świata, do którego należało się, który dawał
poczucie tożsamości, niszczy także samych ludzi? Tytułową
postacią powieści jest człowiek, który w obliczu wrogiej inwazji
nie chce pogodzić się z nieuchronnością ucieczki. Wcześniej
traci ukochaną kobietę. W tej decyzji pozostania w mieście jest
rezygnacja, jakby nielojalność, czy nawet zdrada wobec
współplemieńców? Ale jest i jakaś wierność i jakaś nadzieja.
Wobec kogo? Autor wprowadza do powieści wspomnienie o samobójstwie
Witkacego. Ale w przeciwstawieniu tym nie chodzi mu, jak rozumiem, o
konfrontację dwu wyborów. Powieść zadaje raczej pytanie o granice
ludzkiej wytrzymałości. Doświadczenie zagłady niesie zwątpienie
w ludzki świat wartości, ale czy zwątpienie podobne odbiera
obowiązek życia? Tytułowa postać powieści wydobędzie się
stopniowo z duchowej zapaści — odbieram ten proces jako główne
przesłanie powieści.
Ponieważ znajdzie otoczenie ludzi,
którym udaje się zachować nadzieję. Fundamentem dla tej nadziei
jest więź rodzinna, siła, jaką daje poczucie wspólnoty rodzinnej
i sąsiedzkiej. W ten sposób autor okazuje się kontynuatorem
wskazań „Traktatu moralnego” Miłosza.
„Oto twój
świat na ostrzu miecza:
Zrywa się wiatr, na trawie
wznieca
Uschniętych liści małe wiry,
Gołębie się nad
daszek wzbiły.
Zaszczekał pies, przebiegło dziecko,
Ktoś
komuś daje znak chusteczką.
Oto twój świat. On jest na
szali.
Politycy grę już przegrali.”
Narrator
powieści zachowuje wiarę (czy autor także?), że w obliczu
wielkich katastrof, jakie niosą wojny, można, czy nawet należy
zachować wiarę w ten świat, gdzie „ktoś komuś daje znak
chusteczką". Że ten właśnie świat pozwolił odnaleźć się
Hanemannowi.
Ale to nie jest świat historycznej kultury. Te
kultury ulegają katastrofom, którymi żywi się rozpacz. Upadek
tych kultur może być materiałem wielkiej epiki, jak u Manna, jak u
Lampedusy. O ile pamiętam, istnieje nawet teoria, że wielka epika
powstać może tylko na gruzach ginącej formacji. „Ostatni, co tak
poloneza wodzi". Nie lubię wprawdzie teorii, które sugerują
żerowanie sztuki na ludzkich nieszczęściach, ale teoria ta ma
wiele świadectw.
Jeszcze inny wymiar powieści zasługuje na
refleksję: zagadnienie duchowej tożsamości, tak modne dzisiaj.
Wchodząc w przestrzeń opowieści, wchodzimy w chaos kulturowy,
gdzie ludzie zmuszani są do zrywania więzi z tym, co kochają do
porzucenia domostw i wędrówek w nieznane, do zmiany masek i
konwenansów, słowem — do rozluźnienia owych związków, które
dla Gombrowicza np. są „uwięzieniem". W powieści jest
zmuszająca do zapamiętania scena zasiedlenia obcego domu: młode
małżeństwo przesiedleńców stacza niemal walkę o mieszkanie z
akurat napotkanymi szabrownika-mi, przypadkiem ratują przy tej
okazji życie zrezygnowanemu Hanemannowi. Chodzi tu o sytuację
znamienną dla czasu „po katastrofie", kiedy to wszelkie
konwenanse kulturowe przestają się liczyć i do walki o przetrwanie
staje jakby „nagi" człowiek, istota pozbawiona „tożsamości
kulturowej”, którą kieruje sam instynkt życia. Ale to nie jest
przecież zwierzę, w którym wyzwala się drapieżnik! W
okolicznościach utraty więzi z konwenansem kulturowym w człowieku
odsłania się jakaś inna ludzka istota, która zdolna jest przecież
do „rozpoznania się we własnej godności". Zjawisko to
ilustrować mogą niektóre wojenne wiersze Miłosza (choćby
„Naród”), gdzie doświadczane bardzo dobitnie zdziczenie ludzkie
zatrzymuje się jednak na jakiejś granicy.
I nagle okazuje się,
że nie wśród bestii jesteśmy, ale wśród ludzi! Ktoś kogoś
broni, ktoś kogoś ratuje. W imię czego?
Kiedy więc upierają
się niektórzy, że człowiek „wykorzeniony", albo
„pozbawiony tożsamości" przestaje być dla siebie moralnym
strażnikiem i myśli o przetrwaniu „za wszelką cenę"
(niektórzy chcą tak czytać opowiadania oświęcimskie Borowskiego)
— razem z autorem tej powieści sądzę, że mylą się i to bardzo
głęboko. Bo powieść zdaje się sugerować, że kultury są
śmiertelne (słynne zdanie Valery'ego), ale nie jest śmiertelne
człowieczeństwo. To znaczy, że fundament człowieczeństwa ma
jakieś inne, jakby „pozakulturowe” wymiary, ale lepiej byłoby
unikać okazji, kiedy muszą się one odsłaniać.
Wątek
detektywistyczny jest prowadzony zupełnie inaczej niż we
wcześniejszych schematach powieści z tego okresu – mało ważne
jest to, co się właściwie stało, ale dlaczego, w jaki sposób,
jak do tego doszło. Jeśli by nazwać Hannemana powieścią
kryminalną, to raczej kryminałem egzystencjalnym, bo najważniejsze,
wg artykułu „O kruchości istnienia” to to, jak żyć. Z
tajemnicą pogodzenia się ze śmiercią zestawiona jest zagadka
chęci życia (Luiza-śmierć, Hanka-życie). „Co się stało?”
to pytanie nie o śmierć Luizy, a pytanie o motywacje Hannemana.
Wpisane w powieść niedoszłe samobójstwo jeszcze bardziej
podkreśla kruchość istnienia (prócz pożegnań z domem, rzeczami,
miejscem itp.). Również zawód Hannemana wpisany jest w tę
tajemnicę. Wszystkie wątki można więc podzielić na bitwę
kruchości życia, śmierci z wolą życia, którą daje miłość i
zakorzenienie.
Następnym ważnym składnikiem jest melancholia Hannemana, na którą składają się: natura głównego bohatera, opisy rzeczy, pojawiający się kilkakrotnie obraz Caspara Davida Friedricha.
Tyle chyba ;)