Dinesh D'Souza: "Dlaczego ateiści są aż tak wściekli?"
Jeżeli nie oglądaliście jeszcze mojej debaty pt. „Bóg vs. Ateizm”, przeprowadzonej z filozofem Danielem Denettem, możecie ją zobaczyć na Tothesource.org. Powinniście też przeczytać komentarze po debacie - zarówno na moim blogu na AOL, jak też ateistycznym portalu richarddawkins.net. Ze strony ateistów usłyszycie komentarze w rodzaju: „D’Souza to skończony idiota”. „Mała, ohydna gadzina”. „Zadowolony z siebie, ponury cymbał”. „Skończony kretyn”. „Mały gnojek”. “Dwulicowy kłamca”. Etc, etc. Wprawdzie temat „Bóg vs. ateizm” może dziś budzić emocje, jednak po stronie chrześcijan nie znajdziecie podobnych inwektyw. Dlaczego więc ateiści są aż tak bardzo wściekli? |
Myślę,
że jednym z powodów jest to, że nienawidzą Boga. Ateiści często
lubią ukazywać siebie jako niewierzących, ale nie jest to
stwierdzenie do końca precyzyjne. Gdyby pozostawali zwykłymi
niewierzącymi, wiedli by swoje życie po prostu tak, jakby Boga nie
było. Nie wierzę w jednorożce, ale też nie napisałem ani jednej
książki w rodzaju „Koniec jednorożców”, „Jednorożce nie są
wielkie”, czy „Jednorożec urojony". W sposób oczywisty
ateiści dalece wykraczają poza brak wiary: są na ścieżce
wojennej przeciw Bogu. Ich gorycz usłyszycie nie tylko w tytułach
ich książek, ale też w ich prostackich inwektywach.
A
oto drugi z powodów złości ateistów. Nie przywykli oni do tego,
że ich sofizmaty są obnażane. W trakcie ostatnich trzech lat nowi
ateiści mieli wolne pole do popisu. Dawkins i Hitchens czynili
oburzające uwagi („religia zatruwa wszystko”), a medialni spece
w rodzaju Lou Dobbsa czy Tima Russerta ciągle im przyklaskiwali.
Jednak w ciągu trzech ostatnich miesięcy spotykałem się z
wiodącymi mówcami [ich środowiska] na otwartych debatach i
wyzywałem ich na podstawie tych samych powodów, nauki oraz dowodów,
na których oni – jak twierdzą – opierali swoje
wnioskowanie.
Po mojej pierwszej debacie z Michaelem
Shermerem, redaktorem „The Skeptic Magazine”, kilkoro ateistów
na stronie Dawkinsa stwierdziło: „Cóż, D’Souza wygrał tę
debatę, ale poczekajmy aż spotka się z Hitchensem. Hitchens wytrze
nim podłogę. D’Souza RIP”. PO czym, po debacie z Hitchensem,
ateiści mówili “No nie, ta [debata] nie poszła tak, jak powinna.
Hitchensowi nie poszło zbyt dobrze”. Ktoś inny zauważył, że
ateistów nie stać było na utratę dwóch [okazji] pod rząd.
Jeżeli jednak nawet, to jeden z nich zauważył z nadzieją, że
Hitchens nie był właściwym człowiekiem do dyskusji ze mną;
lepsze predyspozycje naukowe miał po temu Daniel Denett.
Teraz,
po mojej debacie z Denettem, jaki będzie werdykt? Publiczność
pełna była zwolenników Denetta, który rozpoczął wśród
entuzjastycznego aplauzu na swoją cześć, który jednak, w miarę
trwania dyskusji, powoli cichnął. Po wszystkim kilkoro z nich
podeszło do mnie i przyznało, że wygrałem. Sam Denett wydawał
się przybity po spotkaniu. Jednak pomimo to, gdy zamieściłem
debatę na swoim blogu, ateiści stracili kontrolę. Debata została
natychmiast zamieszczona na ich stronach, a oni sami pospieszyli na
mój blog by głosować na Dennetta jako zwycięzcę debaty. Wysiłek
ten szybko dał im prowadzenie, ale gdy zarejestrowano wszystkie
głosy, ja byłem zwycięzcą. Co ciekawe: zakres mojej wygranej był
nawet większy, co sugeruje, że kilka osób zagłosowało, że „Bóg
to wynalazek człowieka” – i nadal uważało, że wygrałem
debatę.
Dobrym sposobem dokonania oceny debaty jest
zorientowanie się, co mówią zwolennicy obydwu stron. Werdykt
chrześcijan jest jednomyślny. Oto przykładowy komentarz czytelnika
portalu Townhall: „Moje serce było całkowicie z prof. Dennetem
gdyż został on zupełnie wyautowany w tej debacie. Zdemolowałeś
go podobnie, jak innych ateistów, z którymi dyskutowałeś”.
Jednak wszystko, co musicie zrobić, to udać się na strony ateistów
– tam również zorientujecie się, również zdaniem wielu spośród
nich wygrałem, jakkolwiek czasem przyznają to nad wyraz
niechętnie.
Tu mamy przykład jednego z komentarzy, który
zaczerpnąłem z richarddawkins.net: „Byłem na tej debacie, ale
Dennet nie dowiódł [słuszności] swojego zdania”. „Jestem już
zmęczony debatami D’Souzy. Im więcej ludzi wysyłamy mu
naprzeciw, tym szerszy robi się jego uśmiech”. “Czuję, że te
debaty powinny się skończyć”. “Uwielbiam ateistyczne idee
Dennetta, ale uważam, że przeciw Dineshowi wypadł mizernie”.
„Cóż – Dennett spaprał. Rodzaj odpowiedzi zaprezentowanych
przez Dennetta sprawia, że wygląda jak d…”. “Dinesh jest
niewiarygodnie utalentowanym mówcą, nawet biorąc pod uwagę
beznadziejność sprawy, której broni”. Hitchens miał okazję,
podobnie Dennett, ale żaden z nich nie zdołał rozgromić D’Souzy.
D’Souza dysponuje bardzo efektywną techniką prowadzenia debaty.
Nie tylko sprawił, że wielu ateistów podnosiło argumenty, które
łatwo mógł odrzucać, ale sprawił wręcz, że wyglądali głupio,
lecz Dennett… stracił swoje opanowanie i wprawę w myśleniu”.
„Powiedzmy wprost: ten człowiek przyjął nasze najlepsze ciosy i
nadal wygląda dobrze. Nie do wytrzymania!”.
Gdzie więc
są teraz ateiści? Wygląda na to, że jest 0:3. Jeden z
komentatorów na blogu Dawkinsa bez przerwy wzywa do wystąpienia
Sama Harrisa, a nawet samego Dawkinsa. Harris jest skłonny to
uczynić, zdaje się jednak, że skłania się bardziej w stronę
dyskusji pisemnej aniżeli przy mównicy. Dawkins ciągle unika
mojego zaproszenia do debaty na świeckim West Coast campus, czym
doprowadził niektórych ateistów do nadania mu przydomka Ryszard
Strachliwy. Mam szczerą nadzieję, ze Dawkins dowiedzie swojej
odwagi odnośnie przekonań (cóż to bowiem za odwaga pokonać
byłego tele-ewangelistę, Teda Haggarda?).
Innymi słowy
samozwańcze „gwiazdy” dochodzą do empirycznego wniosku, że gdy
przychodzi do obrony głoszonych przez nich poglądów, są bez
szans. Co niezwykłe – „partia rozumu” nie jest po prostu w
stanie potwierdzić ich słuszności w obliczu obrońcy „partii
wiary”. A co może wprawić w większe zakłopotanie niż
to?
Tłum. Mariusz Matuszewski