Non omnis moriar
Tak pusto, chociaż wciąż tyle zostało. Tak wiele, a jednak nic. Zabrała wszystko, pozostawiając jedynie wspomnienia. Walczył. Przez tyle miesięcy, nieugięcie stawiał opór tej próżni, a teraz opanowała go w jednej, wołającej o pomstę do nieba chwili. Nagle stracił cały sens. Jej ciężkie powieki na zawsze ukrywające przed światem szmaragdowe oczy pełne słodkiej miłości były kurtyną opadającą na jego przyszłość. Tam, gdzie rozbrzmiewał jej głos i uśmiech rozpromieniał każdy dzień, zapadła cisza i nieprzejednana ciemność. Czarny anioł nic nie zostawił. Ani odrobiny nadziei, żadnego słabego światła przebijającego się przez mrok. Resztki swojej własnej jasności zagasił dziś, stojąc nad grobem ukochanej. Poddał się wszechogarniającej rozpaczy. Gdzieś zakwiliło dziecko. Ich dziecko. Jego. Jej. Żywa pamiątka po tym, że jego anioł kiedyś istniał i pozostawił po sobie część swojego anielskiego piękna. Chłopiec o włosach jak krew, której ona wtedy tak potrzebowała. Syn, który patrzy na świat oczyma matki, którą stracił na zawsze.
- Czuję się za niego odpowiedzialny. Nie wiem, czy nie powinienem…
- Dobra, Rox, tutaj jesteś bardziej potrzebny. Zaniosę małego do mojej mamy, ona się nim zaopiekuje przez jakiś czas.
- Przypilnuj, żeby nic sobie nie zrobił.
Słyszał głosy przyjaciół. Nic do niego nie docierało. Zamknięty w próżni przemykał jak cień. Kierował się prosto w serce Piekła. Przed drzwiami zawahał się, jakby anioły wciąż walczyły o jego duszę, lecz przegrały. Nacisnął klamkę jak spust w pistolecie i przekroczył próg wciągającego go wiru cierpienia. Czego tu szukał? Pocieszenia? Nadziei? Wspomnień? Jeszcze większego smutku? A może… Jej? Mimo przejmującej pustki ogarniającej go ze wszystkich stron, mimo bieli ścian przypominającej tamten chłodny poranek, gdy na jej twarz po raz ostatni padły promienie wschodzącego słońca, ona wciąż tu była. Czuł ją całą swą świadomością, a jednocześnie wiedział, że to niemożliwe. Letni wiatr, który wpadł do pokoju skąpanego w półmroku, buszował wśród ubrań porozwieszanych w garderobie. Poruszał w tańcu rękawami koszul, falował rąbkami sukienek. A on stał pośrodku piekła wspomnień, gdzie każdy włos w puszystym dywanie i każda zmarszczka na pościeli wielkiego łóżka przywoływały spędzone z nią chwile. Z każdym krokiem zatapiał się w niewyobrażalnym bólu, który nie docierał do jego świadomości zbyt umęczonej, by zmagać się z narastającym cierpieniem. W końcu zanurzył się w epicentrum wiru rozpaczy, zwinął w kłębek jak przestraszone zwierzę. Jej zapach uderzył mu do głowy jak mocny trunek, gdy leżał skulony w jedynym miejscu, gdzie zawsze czuł się bezpiecznie, bo był przy niej. Czuł jej włosy pachnące pomarańczami, widział jak lśnią w promieniach zachodzącego słońca. Miało taki sam kolor, jak one. Słyszał jej głos, te wszystkie słowa, które od niej usłyszał. Miał przed oczami jej oczy, których spojrzenie tak bardzo różniło się od spojrzeń innych ludzi, których znał. Czuł jak jej delikatna dłoń przeczesuje jego włosy, ociera łzy z policzków. Ale jej tu nie było. I już nigdy nie będzie. Odwrócił się na plecy, rozłożył ręce szeroko i poczuł pod palcami znajomy materiał. Przyłożył go do twarzy i zamknął oczy, przed którymi pojawił się obraz sprzed lat. Pędził do niej na złamanie karku, odrzucony przez własną rodzinę. Niechciany przez jej ojca. Wszedł po drzewie przez okno. Miała wtedy na sobie właśnie tę koszulę nocną. Obiecał jej, że ją stąd zabierze. Nie dotrzymał obietnicy… Łzy wsiąkały w białą satynę, jego płacz niósł się echem w pustym, ciemnym pokoju.
Gdy otworzył oczy, wszystko było szkarłatne. Słyszał jej słowa, jej śmiech, gdy po raz pierwszy się spotkali. Czuł w sercu tamtą tęsknotę, gdy musiał wyjeżdżać najpierw w tamto pamiętne lato, by wrócić do niej. Potem znów, gdy spędził cztery miesiące męczarni bez niej. Teraz był cały wypełniony tą tęsknotą, która wylewała się z niego, tworząc wokół morze szkarłatu. I tylko z sufitu patrzyły na niego te piękne, szkarłatne oczy okolone czernią długich rzęs. Przez chwilę myślał, że to wszystko to sen, że zbudzi się i jego księżniczka wciąż będzie obok. Jednak w tej samej chwili obraz zawirował i wszystko stało się czarne. Poderwał się z łóżka zaskoczony i zaniepokojony, bo wyraźnie czuł czyjąś złowrogą obecność. Jednakże zabrakło mu sił, by ustać na nogach. Padł na kolana i jego rozpaczliwy krzyk zlał się z wyciem wiatru:
- Dlaczego ją zabrałeś, Boże?!
Bóg nie odpowiedział.
- Dlaczego zabrałeś mi sens istnienia i każesz żyć dalej?!
- Żyj! – zabrzmiał cichy głos.
- Jak możesz oczekiwać tak ciężkich rzeczy od człowieka pozbawionego na zawsze miłości?!
- Żyj!
- Boże, widzisz jakie to cierpienie! Czujesz je! Dlaczego go nie zakończysz?!
- Romeo, masz sens życia, żyj dalej! – głos stał się bardziej stanowczy.
- Nie widzę go bez niej, Boże!
- Masz syna, Romeo. Scarlet żyje w Twoim synu! Więc żyj dla niego! Tego by chciała Scarlet!
Przez twarz Romea przemknął cień nadziei. Poczuł, że czyjeś silne ramiona podnoszą go z ziemi i obejmują mocno.
- Dziękuję Ci, Boże – szepnął z wdzięcznością. Nagle ciemność zniknęła, był z powrotem w pokoju Scarlet.
- Przepraszam, nie chciałem udawać przed Tobą Boga, ale najwyraźniej zadziałało – usłyszał głos Roxa i dopiero po chwili zorientował się, że stoi obok niego. – Żyj, Romeo. Tego chciałaby Scarlet.
Kiedyś ten dzień był naszym świętem. Nieoficjalną rocznicą naszej przyjaźni na dobre i na złe. Nadal jest, choć już w innym wymiarze. Nie jest tak radosny jak przed laty. Powód jest prosty. Patrzę na Rudego, który obserwuje ulice rodzinnego miasta przez szybę samochodu i widzę, że głęboko w sercu nie jest już taki sam. Scarlet każdemu z nas to coś zabrała. Tę świadomość, że jakkolwiek nie bylibyśmy samotni, zawsze jest ktoś, kto nas kocha. Nie sądzę, bym potrafił zliczyć ile razy uratowała mi życie. Pięć razy dosłownie ściągała mnie z dachu. Uratowała mnie podczas studniówki. Zabrała mnie od ojca, gdy myślałem, że nie ma dla mnie nadziei. Tylko dzięki niej przetrwałem wszystkie ciężkie chwile i mogę być teraz tym, kim chcę z tym, kogo kocham. Bez niej byłoby to niemożliwe, a teraz jej zabrakło. I choć minęły już dwa lata ja nadal nie mogę się z tym pogodzić. Pamiętam pierwszy raz, gdy ją spotkałem. To było prawdziwe zrządzenie losu. Wpadliśmy na siebie zupełnie przypadkiem w jakimś sklepie na zakupach z rodzicami i tak się jakoś potoczyło. Od tamtej pory była moją spowiedniczką i aniołem stróżem, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nawet gdy była wiele kilometrów ode mnie potrafiła mnie uratować? Zawsze przybywała na czas, dając nową nadzieję. Tak jak tamtego dnia, gdy byłem na skraju. Byłem w straszliwym stanie. Pamiętam, że wsiadłem w pierwszy pociąg do niej, bez bagażu, bez telefonu, bez biletu. Jechałem wiele godzin, walcząc sam ze sobą. Czułem do siebie tak wielkie obrzydzenie, że miałem ochotę wyskoczyć przez okno, ale wytrwałem, bo obiecałem jej, że nie zrobię sobie krzywdy, gdy ona nie będzie mogła mnie uratować. Stanąłem u progu jej drzwi o czwartej nad ranem. Wciąż mam to przed oczami, jak otwiera drzwi ubrana w mój stary t-shirt. Zawsze się jej podobał, więc jej go dałem, a wtedy stanęła przede mną i nawet nie spytała, co tu robię o tej porze. Po prostu wciągnęła mnie do środka, zabrała do swojego pokoju, po drodze chwytając z kuchni czekoladę i dzbanek z herbatą. Nie musiałem nic jej mówić. Przez trzy godziny płakałem jak dziecko w jej ramionach, a ona głaskała mnie po włosach, próbując mnie uspokoić. Cały mój pobyt w stolicy upodlił mnie do granic możliwości i dosłownie rzucił na kolana, a ona wyciągnęła mnie z tego bagna. Tylko dzięki niej udało mi się wrócić do dawnego życia. Po paru tygodniach zabrała mnie na imprezę na plaży i tam poznałem Rudego. Nie chciałem iść, opierałem się z całych sił, ale ze Szkarłatnym Demonem nikt nigdy uczciwie nie wygrał. Po wielu latach widzę, że gdyby nie tamta „porażka” nigdy nie byłbym szczęśliwy.
Chciałbym cofnąć czas. Najlepiej móc go zapętlić, by nie musieć siedzieć tutaj i obserwować rzeczywistości, która już nigdy nie wróci. Patrzeć na ulice, po których już nie mogę z nią spacerować. To nadal boli tak jak wtedy, choć minęły już dwa lata. Gdyby tu była, to na pewno powiedziałaby, że nie ma sensu rozpaczać. Dobrze wiem, że miała szansę. Małą, ale miała, jednak nikt nie oczekiwał od niej, że z niej skorzysta. Wszyscy wiedzieliśmy, że poświęci się dla syna. Zresztą, może to dziwnie zabrzmi, ale warto było. Razem z Frankiem zatrzymaliśmy się w mieście na rok, żeby pomóc Romkowi jakoś przez to wszystko przejść, więc miałem okazję opiekować się małym Gerardem. To niesamowite, że dzieciak ma nie tylko identyczne oczy jak mama, ale i włosy. Moja mama zajmowała się nim przez pierwsze półtora roku, bo obiecała Scarlet, że tak zrobi. Skoro karmiła mojego małego braciszka, to i drugiego malucha mogła. Kiedy była z małym u lekarza spytała się o te nieziemsko czerwone włosy i dowiedziała się, że to prawdopodobnie jakaś zmiana genetyczna, ale raczej nieszkodliwa, lecz to się jeszcze okaże. Poza tym Gerard rośnie jak na drożdżach, tak jak mój brat. Moja mama po prostu jest świetną mamą, choć nie wątpię, że Scarlet też by była. Przy okazji dzieciaki się poznały i już teraz lubią się ze sobą bawić. Tak jak ja i Scarlet. Już przy pierwszym spotkaniu rozumieliśmy się bez słów. Wszystkie głupoty robiliśmy razem, mimo że byłem dwa lata młodszy. Nikogo się nie bała. Za nic uważała inne dziewczyny, które jej nie lubiły. Nie dziwiłem im się, w końcu zawsze była najładniejsza. Nie było dnia, żeby ktoś jej nie podrywał. Raz jakiś skinhead na imprezie zaczął do niej zarywać, ale oczywiście go spławiła. Na moje nieszczęście ów kretyn pomyślał sobie, że ja jestem jej chłopakiem i postanowił się mnie pozbyć. To był ten pamiętny dzień, kiedy skakałem przez ogrodzenie jej domu i rozszarpałem sobie udo. Potem Scarlet zemściła się na kolesiu, wbijając mu swoją piętnastocentymetrową szpilkę w jaja przed całą szkołą. To było chyba już po tym, jak była z tamtym idiotą. No bo inaczej nie można było go nazwać. Strasznie się wkurwiła, gdy się dowiedziała, że był z nią tylko dla seksu. Tak go poturbowała, że wyprowadził się z miasta. Potem dziką przyjemność sprawiało jej pojawianie się ze mną na imprezach i prowokowanie wszystkich wokół. Dla mnie to się źle skończyło, bo w końcu się w niej zakochałem. Nigdy się z niej nie wyleczyłem, choć przecież w międzyczasie kochałem się zarówno w Roksie jak i we Franku. Jednak Scarlet na zawsze pozostanie dla mnie ideałem kobiety i ideałem człowieka. Mam nadzieję, że jej syn odziedziczy po niej nie tylko zniewalający wygląd, ale i chęć opiekowania się tymi, którzy sprowadzają na siebie problemy, tak jak ja. Tyle razy nadstawiała za mnie karku, zawsze się o mnie martwiła, a ja zazwyczaj zachowywałem się jak głupi gówniarz. Teraz, gdy wszyscy jesteśmy dorośli i staramy się być poważni, dopiero widzę swoje błędy. Nigdy nie podziękowałem jej za wszystko. Bez niej… Nie wiem, czy w ogóle bym żył. Pamiętam dobrze nasze wakacje w domku nad jeziorem i noc, kiedy się zjarałem i polazłem w las. To ona mnie znalazła. Ilekroć widziałem potem wąską bliznę na jej brzuchu przypominałem sobie o tym, ale i nie mogłem sobie wybaczyć, że przeze mnie jej niesamowite piękno zostało skalane. Myślę, że spłonę za to w piekle. Przynajmniej będzie ciepło.
Życie bez niej jest ciężkie. Wiedziałem to, od samego początku. Nigdy nie miałem wielu przyjaciół. Gdyby się mocniej zastanowić, to miałem tylko ją. Byłem raczej wycofanym dzieciakiem. Dopiero w gimnazjum zacząłem wychodzić do ludzi, ale zawsze z nią. Zawdzięczam jej to, że mam teraz przyjaciół na dobre i na złe. Przecież nigdy nie sądziłem, że mógłbym się zaprzyjaźnić z Frankiem czy z Rudym. Mam wrażenie, że ona też działała specjalnie, tak jak ja. Doprowadziła do tego, że choć jej już nie ma, to nie zostałem sam. Mam ludzi, do których zawsze mogę się zwrócić, a oni do mnie. Choć jest coś, czego nigdy jej nie powiedziałem i bardzo tego żałuję. Dlaczego się do tego nie przyznałem? Chyba dlatego, żeby nie musiała się o mnie zamartwiać. Wystarczyło, że miała na głowie Franka i Rudego. Ja zawsze jakoś sobie radziłem, teraz też tak będzie. Przecież mam wszystko, czego potrzebuję. Gdy przyznałem się jej do tego, że jestem gejem, to od razu zaczęła ze mną o tym rozmawiać. Nie dlatego, że to potępiała, nie. Pytała się, czy nie boję się reakcji społeczeństwa. Czy sobie poradzę. Odpowiedziałem, że tak, a ona roześmiała się i przytuliła mnie mocno do siebie. „To nie będzie takie łatwe, Roksiu” powiedziała „Ale pamiętaj, że ja zawsze będę obok i chętnie skopię tyłki tym, którzy będą mieli do Ciebie jakiekolwiek pretensje”. Cóż, robiła to. Ja nie kryłem się z moją orientacją, a ci, którym to za bardzo przeszkadzało, musieli liczyć się z moim prywatnym ochroniarzem. Zdarzało się jednak, że nie było jej przy mnie. Wtedy wracałem do domu potłuczony, a Szkarłatny Demon wpadał w szał w szkole. Niejednokrotnie lądowała wtedy u dyrektora, tłumacząc się, że pobiła moich oprawców w samoobronie. Po kilku takich zdarzeniach skończyły się ataki na gejów w naszej szkole. I ja sam bardziej uwierzyłem w siebie. Nauczyła mnie jak być dumnym z tego, kim się jest. Teraz nikt mi nie podskoczy, choć podobno jestem uosobieniem mocy diabelskich. Wiem, że Scarlet nie pochwalałaby mojego trybu życia, ale co mam począć, skoro nie umiem już kochać? Miałem szansę i straciłem ją bezpowrotnie, żeby uratować czyjeś życie. Gdybym jej o tym powiedział, to litowałaby się nade mną, a tego nie chciałem. Pogodziłem się z tym, że raczej się nie ustatkuję i na starość będę stetryczałą ciotką, która desperacko łapie się ostatków młodości. Przynajmniej będę miał przyjaciół, no i mojego wspaniałego chrześniaka. Bo syn Julii będzie z pewnością niesamowitym dzieckiem. Tak samo nieziemskim jak ona.
Szeroką, leśną ścieżką kroczyło dwóch mężczyzn. Jeden z nich zdawał się być wyciągnięty z czarno-białego filmu, za to drugi wręcz odwrotnie. Jego trawiastozielone spodnie kontrastowały z krwistoczerwoną kurtką. Niebieskimi glanami deptał pomarańczowe liście opadające z drzew na jego drogę, a także na jego białe włosy. Trzymał swojego odzianego w czerń kompana za rękę, rozglądając się wokół poszukiwał wzrokiem wspomnień.
- Tamtą ścieżką szło się do klubu, pamiętasz? – spytał, wskazując wąską dróżkę nad potokiem.
- Pamiętam. Aż nazbyt dobrze – odparł krótko brunet, a w jego głosie brzmiał cień dawnego smutku.
- Czy o czymś nie wiem?
- Mam przed Tobą wiele tajemnic, Rudy…
- To niedobrze! W związku nie powinno się mieć przed sobą tajemnic! – obruszył się białowłosy i zaszedł chłopakowi drogę. – Gadaj, Frank!
Frank zatrzymał się i spojrzał z troską na ukochanego.
- Gdybym Ci o wszystkim powiedział, to byłoby Ci przykro.
- Ale mnie to nie obchodzi!
- Uparty jesteś – westchnął, dając za wygraną i objął Rudego w pasie. – No, dobra. Pamiętasz tamtego sylwestra przed maturą?
- Taak…
- Parę minut przed północą zdecydowałem się powiedzieć Ci w końcu, że Cię kocham…
- Co..? – zaczął zaskoczony Rudy, lecz brunet uciszył go, kładąc mu palec na usta.
- Daj mi skończyć. Wtedy, z niemałym wsparciem Scarlet, Romeo namówił mnie, bym w końcu wszystko Ci powiedział, ale gdy w końcu Cię znalazłem, to całowałeś się z Roxem. Od razu wypadłem z klubu, biegłem tą właśnie ścieżką… Potem miałem depresję przez jakieś trzy miesiące – skończył spokojnym tonem, jakby mówił o pogodzie. Rudy nie wiedział, co ma powiedzieć. Po tylu latach dowiedział się, że mógł zapobiec tamtej próbie samobójczej Franka o wiele wcześniej. Gdyby tylko Rox go wtedy nie znalazł w klubie…
- A Scarlet mnie za to obwiniała – rozległ się znajomy głos za ich plecami. Po chwili Rox podszedł do nich. Trzymał w rękach wielki bukiet róż. – O mało mnie nie zabiła w szkole, wiecie?
- Teraz wiemy – ucieszył się młodszy z chłopaków, uśmiechając się do blondyna.
- Miała trochę racji, nie sądzisz? – spytał Frank z lekkim uśmiechem na ustach. Rox tylko poprawił szalik i odparł:
- Kto późno przychodzi, ten sam sobie szkodzi, Frank. Ale nie rozmawiajmy o tamtych przykrych zawirowaniach, skoro ten las był świadkiem także tych pozytywnych zdarzeń. W końcu…
- Tutaj zaczęła się nasza przyjaźń – dokończył za niego Rudy i ruszył dalej ścieżką, ciągnąc ukochanego za rękę.
- I już zawsze ten las będzie jej symbolem, choć wolałbym, by było inaczej – mruknął blondyn, idąc za nimi. – Szkoda, że co roku przybywamy tu z tak nieszczęśliwego powodu.
- Najważniejsze, że się spotykamy – odpowiedział Frank. – Tego, co się stało, nikt nie może zmienić. Przecież wiesz, że staraliśmy się ze wszystkich sił. Ale to nie prawda, że jej już z nami nie ma. W boga nie wierzę, ale wierzę w duchy i wiem, że Scarlet wciąż nam pomaga. Nie widzicie, że nadal trzyma nas razem? Tak jak przez te wszystkie lata! Bez niej nasza przyjaźń rozleciałaby się przy pierwszych trudnościach, MY byśmy się rozlecieli. I teraz też nas wspiera. Tym, że co roku przychodzimy na ten klif, tą, a nie inną trasą. Żebyśmy pamiętali.
W tamtej chwili wszyscy trzej wyszli z lasu. Promienie słońca chylącego się ku zachodowi odbijały się we łzach, spływających po policzkach Roxa. Wszystko, co powiedział Frank było prawdą. On sam doceniał to na dwóch płaszczyznach, bo przecież gdyby nie Scarlet, to nigdy nie sądziłby, że słowa Franka go kiedykolwiek wzruszą. Otarł łzy i skierował wzrok ku niewielkiej bramie cmentarza. Nie był duży, ponieważ ludzie obawiali się, że klif może się kiedyś obsunąć i zniszczyć miejsca pochówku. Jednak oni mieli tą pewność, że to miejsce, umocnione ich wiarą i przyjaźnią, pozostanie tu na zawsze, tak jak Scarlet pozostanie na zawsze w ich sercach.
- Patrzcie. Są już – powiedział Rudy, otwierając żelazną bramę. Kilkadziesiąt metrów dalej, na skraju lasu zobaczyli czyjąś skuloną postać i ruszyli w tym kierunku. Od razu rozpoznali grzywę blond włosów, które w słońcu mieniły się jak złoto. Jednak Romeo nie usłyszał ich kroków. Siedział na trawie i wpatrywał się w osadzone w czarnym kamieniu jej zdjęcie. Jej usta wygięte w uśmiechu, jej wesołe oczy i szkarłatne włosy. I nagle gdzieś w nim pojawiła się ta straszna pustka, poczuł tę złowrogą obecność co dwa lata temu, lecz teraz nie padł przed nią na kolana. Przytulił mocniej wyrywającego się synka i od razu ciemność z jego serca zniknęła i usłyszał jej śmiech. Uśmiechnął się do siebie.
- Tato… Puść! – domagał się Gerard, szarpiąc się w uścisku ojca. Romek spojrzał na niego zaskoczony i spytał:
- A co Cię opętało, młody panie? Za dobre śniadanie dostałeś?
- Śniadanie było okej, tylko… No, bo nie mamy kwiatów dla mamy! A wujek Rox ma! I co teraz? – panikował maluszek, ciągnąc tatę za rękaw. – A tam w lesie jest dużo kwiatów. Nazrywam mamie trochę, co?
- Dobrze. Przywitamy się z wujkami i pójdziesz nazrywać.
Blondyn wstał z trawy, wziął syna na ręce i odwrócił się, by ujrzeć swych przyjaciół. Szli między grobami, oświetlani od tyłu promieniami słońca. Wyglądali jak anioły. Gdy tylko się zbliżyli, Rudy podbiegł bliżej i przywitał się z dzieckiem, chwytając je za rączkę:
- Cześć, Gee. Boże, jak Ty urosłeś!
Gerard zaśmiał się i spojrzał na wujka swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
- A włosy to ma zupełnie jak mama – dodał po chwili Frank. Rox stanął nad nagrobkiem i spojrzał na zdjęcie przyjaciółki. Dobrze pamiętał, kiedy je robił. Zwykłe zdjęcie z wakacji. A jednak ilekroć ktoś widział zdjęcia Scarlet w jego portfolio, padała propozycja, że zatrudnią ją jako modelkę. Proponowali mu wielkie pieniądze za jej numer telefonu. Wiedział, że nigdy by się nie zgodziła, bo jej piękno nie było na sprzedaż. Westchnął ciężko i położył bukiet róż na trawie przed kamieniem. W międzyczasie stanął obok niego Romeo.
- Jak się trzymasz? – spytał Rox, wpatrując się nadal w jej imię wyryte w kamieniu.
- Ciężko. Gdyby nie Gerard, to pewnie leżałbym obok niej – odpowiedział spokojnie, wypatrując w lesie czerwonej czupryny wśród kwiatów.
- Wiesz, że byśmy Ci wybaczyli, prawda?
- Wiem. Ale myślę, że ona miałaby z tym problem. Nazwałaby mnie tchórzem.
- To z pewnością.
- Na szczęście nie musiałem tego rozważać. Teraz on jest moim sensem życia i tego się trzymam. Taki maluszek, a ratuje mnie każdego dnia.
- Tak, jest niesamowity – stwierdził Frank, włączając się do rozmowy. – Już teraz widać, że to niezwykły dzieciak. Nie boli Cię to, że…
- Że jest tak do niej podobny? W chwilach słabości tak. Ale potem uświadamiam sobie, że skoro ona żyję w nim, to inaczej być nie mogło. A jak u was?
- Myślę, że Szkarłatny Demon dotrzymuje danego słowa i nigdy nas nie opuści – powiedział Rox, patrząc w niebo, a wiatr poderwał kosmyki jego włosów w powietrze. – Tylko czasem mi żal, że nikt nie wytknie mi tego, że robię coś źle. Tylko ona nie bała się tego zrobić. Cała nadzieja w chrześniaku.
- Oj, tak. Tego możesz być pewny – zaśmiał się Romek, patrząc jak Rudy pomaga Gerardowi ułożyć bukiet stokrotek. – Może jest mały, ale to nadal demon.
- Tego się spodziewałem po dziecku naszego anioła.
- Ach, Scarlet – westchnął Frank, siadając na trawie i przejechał długimi palcami po czarnym kamieniu. – Zawsze z nami będziesz, co?
- Zawsze – usłyszeli znajomy głos i śmiech rozpromieniający serca. Wiatr zawiał mocniej, niosąc ze sobą zapach pomarańczy. – Zawsze.