Część pierwsza
Witebsk – Leningrad – Wołogda
W Witebsku zbliżał się koniec lata. Na podwórzu więziennym słychać było kroki więźniów, zmierzających w stronę łaźni i komendy, wypowiadane po rosyjsku. Dyżurny na korytarzu spoglądał przez judasz i trzykrotnie uderzał butem w drzwi. Był to sygnał, że jeńcy muszą przygotować się do kolacji. W ten sposób kończyła się ich popołudniowa drzemka. Półnadzy podnosili się z cementowej podłogi i brali gliniane miski. Życie upływało im monotonnie. Poranne kołatanie do drzwi zwiastowało pobudkę. Po chwili do celi wjeżdżał kocioł z odwarem z ziela i kosz z chlebem. Więźniowie zaczynali rozmowy, trwające do południa, przerywane uderzeniami buta w drzwi. Wtedy wszyscy ruszali do kotła na korytarzu. Pewnego dnia „Jewriej” z Grodna przyniósł wiadomość, że Niemcy zajęli Paryż. Od tej pory nie rozmawiano już na tematy polityczne. Przed wieczornym apelem zapalano światło. Przed upadkiem Paryża na odcinku ulicy, widocznym z okna celi, pojawiała się kobieta i przystanąwszy pod latarnią, zapalała papierosa. Kilka razy zdarzyło się tak, że podnosiła płonącą zapałkę do góry, a dla więźniów był to znak Nadziei. Po upadku miasta zniknęła na dwa miesiące. W drugiej połowie sierpnia pojawiła się ponownie i zgasiła zapałkę zygzakowatym ruchem ręki. Więźniowie uznali, że oznaczało to Transport.
Dopiero pod koniec października wywołano pięćdziesięciu więźniów na odczytanie wyroków. Wśród nich był także Gustaw. Szedł do kancelarii z obojętnością, ponieważ śledztwo w jego sprawie zakończyło się, kiedy przebywał w więzieniu grodzieńskim. Na pytania odpowiadał krótko i wprost. Oskarżenie opierało się na dwóch dowodach rzeczowych. Pierwszym były wysokie buty z cholewami, w których młodsza siostra wyprawiła go po klęsce wrześniowej w świat. Miały świadczyć, że więzień był majorem wojsk polskich. Natomiast pierwszy człon nazwiska kojarzył go z pewnym marszałkiem lotnictwa niemieckiego. Z takiego połączenia wyciągnięto wniosek, że był on oficerem polskim na usługach niemieckiego wywiadu. Szybko jednak obalono ten zarzut. Oskarżono go więc, że usiłował przekroczyć granicę państwową Związku Radzieckiego i Litwy.
Ostatecznie w akcie wpisano, że Gustaw „zamierzał przekroczyć granicę sowiecko-litewską, aby prowadzić walkę ze Związkiem Sowieckim”
i skazano go na pięć lat więzienia. W celi, do której go skierowano, po raz pierwszy zetknął się z więźniami rosyjskimi. Zajmowali ją chłopcy w wieku czternastu – szesnastu lat. Małoletni przestępcy byli wówczas plagą więzień sowieckich. Oddawali się dwóm namiętnościom: kradzieży i onanizmowi. Na wolności prowadzili życie bezdomnych, jeżdżąc na gapę pociągami i żyjąc z kradzieży towarów ze składów państwowych.
Gustaw szybko przekonał się, że „biezprizorni” tworzyli obok przestępców najgroźniejszą półlegalną mafię w Rosji, a władze sowieckie uważały ich za „masę plastyczną”, z której można jeszcze coś ukształtować. Małoletni traktowali więzienie jak kolonie letnie i korzystali z chwili odpoczynku od życia na wolności. Czasami w celi zjawiał się „wospitatiel” i wzywał ich na kursy, które całkowicie zmieniały ich światopogląd. Pod oknem w celi siedział mały mężczyzna, żujący nieustannie skórki od chleba. Był jedynym człowiekiem w pomieszczeniu, do którego Gustaw chciał się odezwać. Pewnego dnia więzień zapytał go, czy jest Polakiem i czy w Polsce jego syn, kapitan w rosyjskim lotnictwie, mógłby tak awansować. Po wieczornym apelu opowiedział swoją historię.
Mężczyzna był Żydem, szewcem w Witebsku. Został skazany za to, że sprzeciwił się używaniu skrawków skóry do zelowania nowych butów. Zdołał wykształcić syna i to stanowiło powód zawiści innych szewców ze związku. W podszewce marynarki chował zdjęcie syna. W parę minut później jeden z chłopców poprosił dyżurnego o papierosa. Kiedy strażnik odmówił, chłopak oświadczył, że ma dla niego informację i wyszedł na korytarz. Po chwili wrócił z papierosem. Po kwadransie drzwi otworzyły się ponownie i do celi wszedł dowódca bloku. Nastąpiła rewizja. Z worka starego Żyda wyciągnięto fotografię i oznajmiono mu, że jako szkodnik sowieckiego rzemiosła nie ma prawa przechowywać w celi zdjęcia oficera Armii Czerwonej. Kiedy Gustaw wychodził z celi stary szewc siedział na swej pryczy i kiwał się, żując skórki chleba.
Na dworzec więźniów prowadzono późno w nocy przez opustoszałe miasto. Dopiero na głównej ulicy spotykali grupki ludzi, którzy mijali ich w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Od chwili, kiedy Gustaw szedł do więzienia, minęło pięć miesięcy. W Leningradzie grupę więźniów podzielono na dziesięcioosobowe partie, które przewożono z dworca czarnymi karetkami więziennymi do „Pieriesyłki”. Był listopad 1940 roku, spadł pierwszy śnieg. Starzy więźniowie opowiadali, że w tym czasie w Leningradzie siedziało około czterdziestu tysięcy ludzi. W celi 37., w której mogło pomieścić się najwyżej dwadzieścia osób, przebywało siedemdziesięciu więźniów. W każdej celi można spotkać było przynajmniej jednego obserwatora, który dniem i nocą rekonstruował życie więzienne oraz prowadził statystyki.
W Leningradzie Gustaw po raz pierwszy usłyszał hipotezę na temat więźniów, zesłańców i białych niewolników w Związku Sowieckim. Miało być ich od 18 do 25 milionów.
Grupa Gustawa spotkała na korytarzu więziennym skazańców, idących w stronę drzwi wyjściowych. Stanęli naprzeciw siebie w milczeniu, z opuszczonymi głowami, zdjęci lękiem. Po chwili nowo przybyli zostali wprowadzeni na korytarz oddziału. Pawilon był luksusowy, czysty i mieścił się w najładniejszym skrzydle „Pieriesyłki”. W pustych celach stały posłane łóżka, nocne stoliki oraz stoły, na których leżały książki i gazety. W głębi korytarza mieściła się wspólna jadalnia. Na ścianach wisiały portrety Stalina, co zaskoczyło Gustawa. W Rosji więźniowie byli całkowicie wyobcowani z życia politycznego.
W Leningradzie Gustaw po raz pierwszy usłyszał hipotezę na temat więźniów, zesłańców i białych niewolników w Związku Sowieckim. Miało być ich od 18 do 25 milionów.
Grupa Gustawa spotkała na korytarzu więziennym skazańców, idących w stronę drzwi wyjściowych. Stanęli naprzeciw siebie w milczeniu, z opuszczonymi głowami, zdjęci lękiem. Po chwili nowo przybyli zostali wprowadzeni na korytarz oddziału. Pawilon był luksusowy, czysty i mieścił się w najładniejszym skrzydle „Pieriesyłki”. W pustych celach stały posłane łóżka, nocne stoliki oraz stoły, na których leżały książki i gazety. W głębi korytarza mieściła się wspólna jadalnia. Na ścianach wisiały portrety Stalina, co zaskoczyło Gustawa. W Rosji więźniowie byli całkowicie wyobcowani z życia politycznego.
Gustaw zamienił kilka słów z jedynym więźniem w pawilonie, który pełnił funkcję porządkowego. Mężczyzna wyjaśnił, że odbywają tu kary „pełnoprawni obywatele Związku Socjalistycznego”, których wyroki nie przekraczają osiemnastu miesięcy, skazani za drobne kradzieże, spóźnienia do pracy i działania przeciwko dyscyplinie fabrycznej. Przez cały dzień pracowali oni w warsztatach mechanicznych, otrzymywali wynagrodzenie i dwa razy w tygodniu mogli przyjmować na widzeniach krewnych. Więzień nie skarżył się na brak wolności, było mu to dobrze i wygodnie. Nazwał swój blok „Pałacem Zimowym”. Wiedział też, jak żyją więźniowie polityczni, lecz nie przejmował się tym.
W więzieniach można było także spotkać drobnych, pospolitych przestępców, skazanych na przeszło dwa lata, zajmujących wyjątkową pozycję w obozowej hierarchii. Przestępca pospolity po kilkunastokrotnej recydywie stawał się „urką”. Wówczas nie miał prawa opuszczać więzienia, a w obozie był najważniejszym funkcjonariuszem po dowódcy warty. „Urka” decydował o wartości robotników w brygadzie, obejmował odpowiedzialne stanowiska, a o wolności myślał z obrzydzeniem.
W celi 37. Gustaw znalazł się przez przypadek. Podczas segregowania grupy okazało się, że na liście nie ma jego nazwiska. Więzień usłyszał z celi na końcu korytarza słowa egzotycznej piosenki i odpowiedział strażnikowi, że został skierowany do celi numer trzydzieści siedem. W pomieszczeniu było prawie pusto. Jedynie zawiniątka pod stołem i rozrzucone na barłogach ubrania świadczyły, że tu ktoś jednak mieszka. Na sienniku w pobliżu drzwi leżał olbrzymi brodacz o wschodnich rysach twarzy, ubrany w mundur wojskowy bez dystynkcji. W drugim kącie sali leżał mężczyzna czterdziestokilkuletni i czytał książkę. Naprzeciwko brodacza siedział Żyd w mundurze wojskowym i śpiewał piosenkę. Obok niego stał atleta w marynarskiej czapce i grał na gitarze.
Tuż przed obiadem do celi wkroczyli więźniowie, wracający za spaceru. Wśród nich przeważali starzejący się mężczyźni w mundurach bez dystynkcji. W czasie posiłku Gustaw zaznajomił się z wysokim, przystojnym skazańcem – Szkłowskim, który był potomkiem zesłańców z roku 1863. Aresztowano go za to, że jako pułkownik i z pochodzenia Polak nie interesował się zanadto wychowaniem politycznym żołnierzy. Obok niego siedział pułkownik Paweł Iwanowicz. Przed aresztowaniem pracował w wywiadzie na pograniczu polsko-sowieckim i zaczął wypytywać Gustawa o udział ludzi, których śledził, w kampanii wrześniowej. Gustaw szybko zaprzyjaźnił się z Iwanowiczem. Pewnego wieczoru zaczęli rozmawiać o mieszkańcach celi 37.
Pułkownik wskazywał kolejno więźniów i opowiadał krótkie historie ich aresztowań. Wszyscy zostali oskarżeni w 1937 roku o szpiegostwo, a dowody przeciwko nim zostały podsunięte przez niemiecki wywiad. Wybuch II wojny światowej uchronił ich przed wyrokami śmierci. Od tamtej pory oczekiwali na zwolnienie i przywrócenie stopni wojskowych. Wśród skazańców rozpowszechnione było przekonanie o zwycięstwie Rosji w wojnie niemiecko-rosyjskiej.
Po wieczornym apelu Paweł Iwanowicz czytał na głos informacje z frontu zamieszczone w gazetach. Była to jedyna chwila w ciągu dnia, kiedy generałowie ożywiali się, dyskutując o szansach obu stron. Sygnałem do kolacji była gimnastyka generała Artamjana, brodatego Ormianina. Kiedy Gustaw pojawił się w celi 37, trafił na trzeci dzień głodówki generała. Po dziesięciu dniach jego pobytu w „Pieriesyłce”, mężczyzna wciąż głodował, żądając zwolnienia i rehabilitacji. Proponowano mu pracę w leningradzkiej fabryce i osobną celę. Co trzy dni dozorca przynosił mu paczkę od żony, która prawdopodobnie również żyła na zesłaniu. Generał wrzucał całą zawartość przesyłki do sedesu. Gustaw spał na ziemi tuż obok jego pryczy, lecz Ormianin ani razu nie odezwał się do niego.
Ostatniej nocy przed przewiezieniem do innego więzienia, Artamjan ujął bez słowa rękę Gustawa i wsunął ją pod swój koc. Po północy rozpoczęło się wyczytywanie nazwisk. Szkłowski i Gustaw wyszli na korytarz i wraz z innymi zostali przeprowadzeni do pociągu. Obaj znaleźli się w jednym przedziale z „urkami”, którzy zaczęli grać w karty. Jeden z nich został skazany na piętnaście lat za zarąbanie siekierą kucharza, który odmówił mu dodatkowej porcji kaszy. Późno w nocy skazaniec nieoczekiwanie stanął przed Szkłowskim i zażądał, aby oddał mu swój płaszcz, który przegrał w karty. Zaskoczony mężczyzna spełnił jego rozkaz. Dopiero w obozie Gustaw zrozumiał, że gra o cudze rzeczy należała do ulubionych rozrywek „urków”.
W Wołogdzie Gustaw został zabrany jako jedyny z przedziału. Pożegnał się ze Szkłowskim, który życzył mu powrotu do Polski. W wołogodzkim więzieniu spędził jedną noc, a następnego dnia został przewieziony z kolejnym etapem na stację Jercewo pod Archangielskiem, gdzie czekał już na nich konwój.
Nocne łowy
„Proizwoł” oznaczał rządy więźniów w zadrutowanej strefie obozowej od późnego wieczoru do świtu. Sowieckie obozy pracy powstawały w latach 1937-40. Pierwszymi towarzyszami obozowymi Gustawa byli Polenko – inżynier rolnik oraz Karboński, skazany za korespondencję z krewnymi z Polski. Obaj odbywali wyroki od 1937 roku . Z ich relacji wynikało, że obóz kargopolski, do którego został przewieziony Gustaw, założyło przed czterema laty sześciuset więźniów, wysadzonych w lesie archangielskim. Pracowali w ciężkich warunkach, nocując w szałasach z gałęzi. Podczas budowy obozu wzrosła śmiertelność. Jako pierwsi zaczęli umierać komuniści polscy i niemieccy, później Ukraińcy i mieszkańcy środkowej Azji. Najdłużej żyli rdzenni Rosjanie, Bałtowie i Finowie, dlatego też o nich dbano najlepiej i zwiększano im racje żywnościowe.
W 1940 roku Jercewo było dużym centrum kargopolskiego ośrodka przemysłowego, a wszystko zostało wybudowane rękoma więźniów. Z tych czasów wywodziła się tradycja „proizwołu”. Po zmierzchu rządy w obozie przejmowali „urkowie”, którzy przybyli tu w 1938 roku. Stworzyli oni swoistą „republikę więźniów”, z własnymi sądami kapturowymi. Więźniowie polityczni, osądzani i mordowani przez „urków”, stworzyli oddziały samoobrony. Taki stan rzeczy trwał do roku 1939, a później NKWD zdołała przejąć inicjatywę w obozie. Założono wówczas pierwszy barak kobiecy, a „urkowie” rozpoczęli nocne łowy na kobiety.
Po przyjeździe do obozu Gustaw przespał cały dzień w opuszczonym baraku. Wieczorem, ze względu na gorączkę, udał się do „łazarieta”, który mieścił się niedaleko baraku kobiecego. Wśród czekających na przyjęcie do lekarza przeważali „nacmeni”, których powszechnie uważano za symulantów. Umierali oni z tęsknoty za rodzinnym krajem. Gustaw dostał skierowanie do szpitala. Kolejną noc spędził na korytarzu szpitalnym, a następne dwa tygodnie przeleżał w czystym łóżku, uważając te dni za jeden z najpiękniejszych okresów w swoim życiu. Obok niego leżał chory na „pyłagrę”, leczony margaryną i białym chlebem. „Pyłagrycy” nigdy nie wracali do zdrowia – po wypisaniu ze szpitala, byli przenoszeni do baraku dla niepracujących, który nazywano Trupiarnią. Gustaw zaprzyjaźnił się z siostrą Tamarą, która na pożegnanie podarowała mu trzy książki.
Po powrocie do baraku dostał jeszcze trzy dni wolnego, które spędził rozmyślając nad swoją przyszłością. Przypuszczał, że mogą przydzielić go do pracy w lesie lub odeślą do innego „łagpunktu”. Z opowiadań więźniów dowiedział się, że Jercewo było najlepszą częścią obozu kargopolskiego. Do innych Polacy byli wysyłani na powolne konanie. Korzystając z rady Dimki, dyżurnego baraku, sprzedał swoje buty oficerskie „urce” z brygady tragarzy i wieczorem dowiedział się, że został przydzielony do brygady 42.
Leżąc na pryczy, przyglądał się swojej brygadzie. Przywództwo należało do ośmiu „urków”, na których czele stał Kowal. Przed północą Kowal zerwał się z pryczy i obudził swych towarzyszy. Po chwili ruszyli ku wyjściu, a Gustaw zaczął ich obserwować przez szybę. Dostrzegł, że od strony szpitala zbliża się dziewczyna. W obozie rozpoczęły się nocne łowy. „Urkowie” pochwycili ją, rzucili na ławkę i zaczęli kolejno gwałcić. Wystraszeni przez strażnika, zawlekli ją do pobliskiej latryny. Po godzinie siedmiu z nich wróciło do baraku, a Kowal odprowadził dziewczynę do baraku.
Następnego dnia Marusia przyszła do ich baraku. Usiadła na pryczy Kowala, przytuliła się do niego i zaczęła całować. Później została na noc. Od tamtej pory przychodziła codziennie. Polubili ją wszyscy, a ona zaczęła pełnić funkcję „wodowozy”. Tymczasem w brygadzie nastąpił rozłam. Kowal chodził do pracy zmęczony, a pozostali „urkowie” patrzyli na niego z pogardą. Pewnego wieczoru jeden z „urków” odezwał się do dziewczyny. Spojrzała na niego z nienawiścią i splunęła mu w twarz. Mężczyzna zamierzył się, aby ją uderzyć, lecz w tym momencie rzucił się na niego Kowal. Kiedy rozdzielono ich, „urkowie” popatrzyli na przywódcę z niechęcią. Kowal rozkazał, aby Marusia rozebrała się i kazał jej być uległą wobec jego towarzyszy. Dziewczyna przyjęła to bez protestu. Potem w milczeniu opuściła barak. Po trzech dniach opuściła obóz, wyjeżdżając na własne życzenie z etapem więźniów do Ostrownoje, a wśród „urków” z brygady 42 zapanowała przyjaźń.
Praca
Dzień po dniu
Więźniów budzono każdego dnia o wpół do szóstej rano. Po pobudce wzdłuż prycz przechodził „dniewalny”, łagodnym głosem zmuszając skazańców do wstania z łóżek. Mieszkańcy baraków przez parę minut wypowiadali słowa skargi, które Gustaw uważał za swoistą modlitwę. Żaden z więźniów sowieckich nie miał prawa wiedzieć, kiedy kończy mu się wyrok. Milczenie na temat wyroków oznaczało nadzieję na odzyskanie wolności.
W lipcu 1941 roku Gustaw był świadkiem jak Ponomarenko, który przesiedział w sowieckich więzieniach dziesięć lat, w dniu ukończenia wyroku usłyszał, że przedłużono mu karę. Mężczyzna zmarł na swojej pryczy na zawał serca. Kwadrans przed szóstą na pryczach leżeli wyłącznie ci, którzy poprzedniego dnia otrzymali zwolnienia od lekarza. Pozostali ubierali się w zniszczone ubrania. W zonie było jeszcze ciemno, kiedy rozpoczynał się poranny apel. Więźniowie szli następnie do kuchni, przed którą ustawiały się trzy kolejki.
Przed oknem z napisem „trzeci kocioł” stawali stachanowcy, których dzienna norma przekraczała 125%. Przed drugim kotłem gromadzili się ci, których dzienna norma wynosiła 100%. Przy ostatnim kotle stawali więźniowie w podartych łachmanach, wychudzeni i słaniający się na nogach. Przed szóstą śniadanie otrzymywali wyłącznie więźniowie rozkonwojowani, którzy mieli prawo wychodzić z obozu bez przepustek. Zatrudnieni byli w domach urzędników obozowych w Jercewie. Jedli z kotła „iteerowskiego”. O w pół do siódmej brygady wyruszały do pracy. Jako pierwsze wychodziły brygady „lesorubów” (brygada więźniów pracujących w lesie), którzy musieli przemaszerować od 5 do 7 kilometrów. Kończyli oni pracę o piątej. Za bramą obozu czekał na nich oddział uzbrojonej ochrony.
Za „lesorubami” wyruszały kolejne grupy. Droga była wyczerpująca, lecz więźniowie znajdywali przyjemność w obserwowaniu przyrody. Pierwsze godziny były najcięższe. Ludzie, obolali i zmęczeni, musieli wdrażać się w rytm pracy. Podczas przerwy obiadowej jedynie stachanowcy otrzymywali posiłek. Pozostali siedzieli przy ognisku, paląc wspólnego papierosa. Dopiero na dwie godziny przed końcem pracy, więźniowie ożywiali się, myśląc o wydawanych porcjach chleba i odpoczynku. Nadzieja sprawiała, że na krótko przed powrotem do zony więźniowie śmiali się i rozmawiali jak ludzie wolni, lecz później kładli się na pryczach ogarnięci rozpaczą.
Brygady leśne podzielone były na kilka mniejszych zespołów. Najważniejszą funkcję pełnił „dziesiętnik”, który mierzył drzewo i stemplował je znakiem obozowym. Przekroczenie normy wydajności w lesie było trudne do osiągnięcia i więźniowie posługiwali się „tuftą” – oszustwem. Praca w lesie należała do najcięższych ze względu na warunki. Więźniowie po długim marszu pracowali przez całe dnie, zanurzeni w śniegu, przemoknięci, głodni i zmęczeni. Już po roku musieli przechodzić do innych brygad, a następnie do Trupiarni. Do brygady „lesorubów” brano młodych i najsilniejszych więźniów z nowych etapów. Czas pracy wynosił dwanaście godzin.
W brygadzie tragarzy, w której znalazł się Gustaw, nie przestrzegano jednak tej zasady. Dzięki nadgodzinom norma tragarzy wynosiła od 150 do 200%. Pomimo tego również i tu zdarzały się przypadki „tufty”. Przydział do tej brygady uważany był w obozie za swoisty awans społeczny. Pracując przy rozładunku więźniowie mieli okazję do zdobycia dodatkowego pożywienia, a także rozmów z ludźmi wolnymi. Po powrocie do obozu, brygadzista wypełniał formularz wydajności pracy i zanosił go do biura rachmistrzów obozowych. Następnie dane szły do biura zaopatrzenia, gdzie przeliczane były na kotły oraz do sekcji finansowej obozu, która wypełniała osobiste karty więźniów. Podczas pobytu Gustawa w Jercewie pojawił się tylko raz płatnik obozowy.
Więzień dowiedział się, że jego zarobki w ciągu pół roku wystarczyły na pokrycie kosztów utrzymania w obozie. Przed ukończeniem pracy więźniowie odnosili narzędzia i siadali przy ognisku, ogrzewając zniszczone dłonie. Około szóstej ruszali w drogę powrotną. Przy bramie następowała rewizja, a jeśli przy kimś znaleziono jakiś skradziony przedmiot, cała brygada była odsuwana i więźniowie musieli rozbierać się do naga, stojąc na śniegu. Dopiero za bramą następował koniec dnia pracy. Skazańcy powoli ruszali w stronę kuchni.
Ochłap
W miesiąc po przyjeździe Gustawa do Jercewa przybył nowy etap więźniów. Więźniowie polityczni, oprócz jednego, Gorcewa, zostali rozesłani do innych „łagpunktów”. Gorcewa natychmiast skierowano na „lesopował”. Nowy więzień nic nie mówił o swojej przeszłości, a pozostali podejrzewali, że przed aresztowaniem był enkawudzistą. Gustaw starał się zaprzyjaźnić z mężczyzną, lecz ten unikał jakichkolwiek bliższych kontaktów. Pewnego dnia Gorcew pokłócił się z grupą „nacmenów” o jakiś drobiazg i w ataku złości chwycił jednego Uzbeka, mówiąc, że takich jak on zabijał tuzinami. Przeciwnik splunął mu w twarz. Wszyscy domyślili się, że więzień tłumił powstanie „basmaczów” w Środkowej Azji, gdzie posyłano elitę partyjną.
Przed Bożym Narodzeniem w Jercewie pojawił się kolejny etap z Kruglicy, który był przewożony do obozów peczorskich. Jeden z przybyszów rozpoznał Gorcewa i zaatakował go, wykrzykując, że był torturowany przez więźnia. Gorcew zdołał się wyswobodzić, starał się wybiec z baraku, lecz drogę zastąpili mu „nacmenowie”. Więźniowie zaczęli bić go. W końcu upadł na ziemię i leżał bez ruchu. Ten, który go zdemaskował, wyjaśnił, że Gorcew pracował w charkowskim więzieniu, gdzie katował ludzi. Następnego dnia Gorcew poszedł do ambulatorium i dostał jeden dzień wolnego. Później udał się na skargę, lecz nikt z dowódców obozu nie zareagował. Dla więźniów było jasne, że zaczęła się gra, w której prześladowcy zawarli milczące porozumienie z prześladowanymi i ofiarowali im jednego ze swych dawnych ludzi.
Gorcew został skierowany do najcięższej pracy w lesie. Nikt go nie zmieniał i z każdym dniem tracił siły. Pozostali więźniowie przyglądali się jego udręce z przyjemnością. Gorcew próbował walczyć, starał się otrzymać zwolnienie, lecz nie został nawet zapisany na listę. Odmówił pójścia do pracy i został zamknięty na dwa dni w izolatorze. Do lasu szedł zawsze na końcu, tracił siły, płakał jak dziecko. Aby przedłużyć jego męczarnie, pozwolono mu jadać z trzeciego kotła. Pod koniec stycznia stracił przytomność w lesie i został zawieziony do obozu na saniach. Przy bramie okazało się, że podczas drogi musiał spać z sań. Po kolacji wyruszyła ekipa ratunkowa na poszukiwanie Gorcewa. Po północy ciało więźnia zawieziono do kostnicy. Po jego śmierci długo jeszcze wspominano odwet, który pozwolił odczuć, że rewolucja zmieniła stary porządek rzeczy i „rzuciła lwa na pożarcie niewolnikom”.
Zabójca Stalina
Chorobą, na którą zapadali najczęściej więźniowie w obozach na Północy, była „kurza ślepota”. Chory przestawał widzieć dopiero po zmierzchu. Każdego dnia więźniowie pracujący w lesie pod koniec dnia, ogarnięci przerażeniem, chcieli wracać jak najszybciej do obozu. Widok kurzych ślepców, chodzących rano i wieczorem po zonie z wyciągniętymi rękoma, był czymś zupełnie naturalnym. W brygadzie tragarzy nigdy nie pracowali chorzy na kurzą ślepotę. Pewnego dnia do brygady Gustawa trafił nowy więzień, skazany na dziesięć lat za strzelanie do portretu Stalina. Po kilku miesiącach od tego zdarzenia został zdradzony przez przyjaciela, z którym się pokłócił. Początkowo pracował wspólnie z innymi, lecz kiedy zapadł zmierzch, zaczął unikać swojej kolejki i coraz częściej odchodził na stronę.
Po długim czasie wrócił z latryny i Gustaw ostrzegł go, aby pracował. Więzień starał się zejść z workiem na plecach z kładki, lecz w pewnej chwili runął na zaśnieżone szyny. Wyjaśnił, że to kurza ślepota. Gustaw, nosząc worki, obserwował go, jak siedzi i zbiera mąkę. Następnego dnia „zabójca Stalina” został skierowany do pracy w lesie. Umarł z wycieńczenia po kilku miesiącach. Gustaw spotkał go na kilka dni przed śmiercią. Był już wówczas schorowany i na skraju załamania nerwowego. Nie rozpoznał Gustawa, prosząc go o trochę zupy. Gustaw wlał mu swoją porcję, patrząc jak łapczywie pije gorącą ciecz. Później stanął przy oknie kuchni, wpatrując się w kocioł z zupą. Gustaw chciał zaprowadzić go do baraku, lecz mężczyzna nazwał wszystkich bandytami i uciekł. Nagle odwrócił się i zaczął krzyczeć, że zabił Stalina. Tuż przed śmiercią wziął na siebie winę, za którą został skazany i cierpiał przez wiele lat.
Drei Kameraden
Wieczorami, kiedy Gustaw był pewien, że jego brygada nie zostanie wezwana na bazę, chodził do małego baraku, zwanego „pieriesylnym”. Można tam było spotkać więźniów, czekających na kolejny etap. Jercewo było punktem przerzutowym do innych obozów, w których warunki były znacznie gorsze. W baraku tranzytowym można było poznać nowych ludzi, wymienić informacje o życiu w innych obozach, kupić szczyptę machorki i wyżalić się na swój los. W Jercewie „pieresylny” spełniał również rolę Instytutu Badania Koniunktur Politycznych.
W roku 1940 do więzień napływali Polacy, Ukraińcy, Białorusini i Żydzi oraz mieszkańcy Rusi Zakarpackiej. W roku 1941 pojawiły się pierwsze transporty Finów i krasnoarmiejców. W pierwszych miesiącach po wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej w „pieriesylnym” czekali na transport zruszczeni Niemcy i grupki Ukraińców oraz Białorusinów, zbiegłych w głąb Rosji przed frontem. Polaków nazywano „antigitlerowskimi faszystami”. W lutym 1941 roku Gustaw spotkał w baraku trzech Niemców, którzy wyróżniali się z grupy zachowaniem i przyzwoitym ubraniem. Przy bliższej znajomości dowiedział się, że najmłodszy, Stefan, studiował na uniwersytecie, a pozostali dwaj – Hans i Otto, pracowali w warsztatach mechanicznych. Wszyscy należeli do niemieckiej partii komunistycznej.
Po pożarze Reichstagu partia wysłała ich za granicę. Otto i Hans poznali się w 1936 roku w charkowskiej fabryce maszyn, natomiast Stefan w tym czasie starał się o przyjęcie na studia w Kijowie. Hans w połowie tego roku poślubił młodą Ukrainkę. W następnym roku rozpoczęła się Wielka Czystka i jako pierwsi zostali zabrani cudzoziemcy. Ottona zabrano z fabryki, Hansa – z domu, a Stefana – z uniwersytetu. Śledztwo pod zarzutem szpiegostwa trwało kilka miesięcy. W 1939 roku komunistów niemieckich umieszczono w osobnym skrzydle moskiewskiego więzienia i tam Hans i Otto zaopiekowali się Stefanem. W pierwszej połowie września, na wieść o pakcie sowiecko-niemieckim, więźniowie zaczęli głodówkę, żądając wizyty ambasadora. Przed zakończeniem protestu delegacja komunistów niemieckich spotkała się z wysłannikiem Schulenburga. Mieli tylko jeden warunek: że nie będą ukarani za komunizm i nielegalną ucieczkę z kraju.
Przez miesiące rokowań rosyjsko-niemieckich więźniowie cieszyli się różnorakimi przywilejami. Rosjanie w końcu wyrazili zgodę na repatriację byłych komunistów niemieckich, zastrzegając sobie prawo do zatrzymania kilkudziesięciu z nich w Rosji. W grupie zatrzymanych znaleźli się Stefan, Otto i Hans. W styczniu 1940 roku zostali skazani na dziesięć lat, a w lutym wysłano ich z etapem do Jercewa. Gustaw zapytał ich, czy uważają, że niemieckie obozy koncentracyjne są lepsze od sowieckich obozów pracy. Jedynie Stefan próbował podjąć dyskusję, lecz Otto przerwał mu, mówiąc, że nie powinni filozofować. Następnego dnia trzej Niemcy poszli do Niandomy.
Gustaw do roku 1947 był przekonany, że historia o strajku komunistów niemieckich jest prawdą. Dopiero w Londynie od jednego z uczestników głodówki, pana C., usłyszał zakończenie opowieści Hansa. W 1940 roku przez most w Brześciu przeszła gromada komunistów niemieckich, którzy odbywali drogę powrotną do ojczyzny. Opierających się Żydów NKWD oddawało siłą w ręce Gestapo. Pan C. zdołał zbiec i przez całą wojnę ukrywał się w Polsce.
Ręka w ogniu
System pracy przymusowej w Rosji nastawiony był przede wszystkim na gospodarcze wyeksploatowanie i całkowite przeobrażenie więźnia. Tortury na śledztwie stosowane były głównie jako środek pomocniczy, zmierzający do całkowitej dezintegracji osobowości przesłuchiwanego. Człowiek udręczony nocnymi pobudkami, oślepiony żarówką, drażniony widokiem papierosów i kawy, był zdecydowany podpisać dosłownie wszystko. Do podpisania aktu oskarżenia był gotów wtedy, gdy jego osobowość rozpadała się na drobne części składowe. Zaczynał wierzyć w to, co dawniej wydawało mu się absurdem.
Sędzia śledczy, wyczuwając odpowiedni moment do decydującego ataku, wyciągał ostateczny dowód, a oskarżony mówił, że do tej pory błądził przez całe życie. Okres pomiędzy zakończeniem śledztwa a wyrokiem zaocznym, po którym następował wyjazd do obozu, mijał oskarżonemu na przystosowaniu się do nowej sytuacji. Miał zakaz rozmawiania z przesłuchiwanymi współwięźniami, czasami jego rozmyślania kończyły się waleniem w drzwi i krzyczeniem, że skłamał i jest niewinny. Jeśli uniknął tej chwili, leżał obojętnie całymi dniami na pryczy i zaczynał marzyć o obozie, który łudził go wizją swobodnego życia i spotykania z ludźmi, którzy jeszcze nie zapomnieli o przeszłości.
Od tej pory liczył wyłącznie na dwie rzeczy: na pracę i na litość – nie na litość dla siebie, lecz dla współtowarzyszy, która świadczyła, że nie przestał być człowiekiem. Obóz uczył go jednak, że można żyć bez litości. Na początku dzielił się kromką chleba z wygłodzonymi więźniami, pomagał chorym na „kurzą ślepotę”, zanosił resztki zupy do „trupiarni”. Po kilku tygodniach próbował ratować najpierw siebie, a dopiero później innych. Obóz uczył go obojętności i wstrętu do współwięźniów. Wówczas pękała ostatnia nić, łącząca go z człowieczeństwem i wychowanie było ukończone. Pozostawała już tylko eksploatacja taniej siły roboczej i jeśli więzień zdołał przeżyć osiem lub dziesięć lat takiej katorgi, to można było posadzić go za stołem sędziowskim naprzeciwko przyszłego oskarżonego, który zajmie kiedyś jego miejsce. Byli również tacy, którzy w ostatniej chwili budzili się z odrętwienia i zaczynali rozumieć, że ich oszukano. Zniszczono przede wszystkim ich jako ludzi, zabijając wszelkie ludzkie uczucia.
Pewnego dnia do brygady Gustawa przydzielono Michaiła Aleksiejewicza Kostylewa, nowego więźnia, który przybył z „łagpunktu” w Mostowicy. Kostylew obudził się ze swego dwuletniego odrętwienia i uświadomił sobie dwie rzeczy: że go oszukano i w jaki sposób to zrobiono. Prześledził wszystkie szczegóły swojego uwięzienia, śledztwa oraz życia w obozie i nauczył się o nich mówić ze spokojem i znawstwem. Gustaw zapytał go, do czego zmierza, opalając co kilka dni prawą rękę w ogniu. Kostylew miał dwadzieścia cztery lata, kiedy z polecenia partii wstąpił do Akademii Morskiej we Władywostoku. Po śmierci ojca musiał utrzymywać matkę, która kochała go bezgranicznie. Wychowany w ślepej wierze w komunizm przez ojca, a później przez matkę, nie przypuszczał, że może istnieć coś innego.
Na studiach zapoznał się z klasykami marksizmu, przestudiował dokładnie Lenina i Stalina, brał udział w zebraniach partyjnych. Dowiedział się, że prawdziwe cierpienie istnieje na Zachodzie i zaczął myśleć o rewolucji światowej. Siebie postrzegał jako misjonarza nowej cywilizacji technicznej i chciał walczyć o wolność uciemiężonych Europejczyków w imię miłości do Zachodu. Zaczął uczęszczać na wieczorowe kursy języka francuskiego, który opanował w ciągu czterech lat. Na drugim roku studiów znalazł przypadkowo prywatną wypożyczalnię i zaczął czytać książki Balzaca, Stendhala, Flauberta, Musseta i Constanta.
Dzięki nim poznał świat, który wydawał mu się podobnym do bajki. Młodzieniec zaniedbał się w nauce, opuszczał spotkania partyjne i odsunął się od przyjaciół. Odczuwał głęboką tęsknotę za czymś nieokreślonym, a dzięki powieściom z literatury francuskiej poznał, co oznacza słowo wolność. Uroił sobie, że ukrywano przed nim „całą prawdę”. Odsunął się całkowicie od partii, winą zaczął obarczać również matkę. Pewnego dnia zapomniał się tak bardzo, że w dyskusji z kolegami wykrzyknął, że należy wyzwolić Zachód od życia, jakiego oni nigdy nie widzieli. W roku 1937 został aresztowany właściciel prywatnej wypożyczalni i w kilka tygodni później pociągnął za sobą Kostylewa.
Katowany student nie przyznawał się do winy, nie chciał potwierdzić, że był szpiegiem. Przez parę dni przebywał w szpitalu, a kolejne przesłuchanie polegało na rozmowie na temat jego poglądów politycznych. Zrezygnowano z oskarżenia go o szpiegostwo i oddano w ręce innego śledczego. Przesłuchania trwały prawie rok, lecz nie uderzono go ani razu. Kiedy okazało się, że Kostylew jest nieugięty, zaczęto torturować go psychicznie. Postanowił więc przyznać się do abstrakcyjnej winy i zaczął wymyślać nazwiska i fakty. Po trzech miesiącach otrzymał do podpisania dokument, że jego agitacja w Szkole Morskiej nigdy nie przybrała form organizacyjnych. W trzecim etapie śledztwa wzywano go raz na tydzień na wieczorne przesłuchania, podczas których odbywały się rozmowy o rzeczywistym obrazie życia w Europie Zachodniej. Kostylew dał się przekonać swemu prześladowcy i wierzył w każde jego słowo. Pewnego dnia podsunięto mu do podpisania akt oskarżenia, w którym wszystkie jego winy zostały sprowadzone do jednego – że chciał z pomocą obcych mocarstw obalić ustrój Związku Sowieckiego. Pokazano mu zeznania trzech uczniów Szkoły Morskiej.
W jednym podkreślono czerwonym ołówkiem zdanie, które nieopacznie wypowiedział w dyskusji z kolegami. Oszołomiony, podpisał oskarżenie. Po zakończonym śledztwie został przeniesiony do celi zbiorowej, gdzie cieszył się z bliskiego wyjazdu do obozu. W styczniu 1939 roku został skazany na dziesięć lat i przewieziono go do obozu kargopolskiego, a po kilku dniach pobytu w Jercewie, odesłano go do Mostowicy. Tam został uznany za „świętego” , a jego nazwisko wymawiano z czcią. Jako inżynier otrzymał lżejszą pracę, rozdawał głodnym swój chleb, pomagał chorym i obliczał więźniom wyższe normy. Jeden z brygadzistów złożył na niego donos i Kostylewa skierowano do brygady leśnej.
Fizyczna praca złamała go, szybko zapomniał o litości dla innych. Znienawidził współwięźniów i uważał ich za swoich wrogów. Przed ostatecznym upadkiem uchroniła go książka, którą niegdyś czytał na wolności i czytając ją ponownie, zrozumiał, że został oszukany. W marcu 1941 roku został przeniesiony do Jercewa. Miał prawą rękę na temblaku i dostał się do brygady tragarzy. Był to czas, kiedy Gustaw nie mógł jeszcze podołać ciężkiej pracy fizycznej. Nie potrafił przespać całej nocy, budził się najczęściej po dwóch godzinach i rozmyślał o kolejnym dniu pracy. Właśnie dzięki bezsenności poznał tajemnicę zabandażowanej ręki Kostylewa. Zauważył go siedzącego obok pieca.
Poprzedniego dnia poinformowano ich, że nowy więzień dołączy do brygady, kiedy po wygojeniu ręki skończy mu się zwolnienie. W pewnej chwili Kostylew odłożył czytaną książkę i zaczął odwijać bandaż, po czym wsunął dłoń do pieca. Gustaw usiadł przy stole i chciał mu pomóc przy bandażowaniu. Obiecał mężczyźnie, że nie zdradzi jego tajemnicy i wkrótce zyskał jego przyjaźń. W miesiąc później, 15 kwietnia, wywieziono zwłoki Kostylewa za zonę. Kostylew przez ten czas figurował na liście chorych i przed każdą wizytą w ambulatorium trzymał rękę nad ogniem.
Na pomysł samoudręczenia, które zwalniało go od pracy, wpadł podczas pracy w lesie, kiedy do ogniska wypadł mu kawałek chleba. Bez wahania wsunął wówczas rękę w płomienie i otrzymał siedem dni zwolnienia. Dzięki temu mógł zostać w baraku, gdzie czytał przez cały czas książki. W pierwszych dniach maja miała odwiedzić go matka. Misza żył w euforii, ciesząc się z tego i nie słuchał ostrzeżeń Gustawa, który radził mu, aby choć kilka razy poszedł na bazę. W pierwszych dniach kwietnia wśród więźniów zaczęła krążyć wiadomość, że przygotowują etap na Kołymę. Do obozu tego wybierano wyłącznie więźniów z wysokoprocentową utratą zdrowia i posyłano ich do pracy wymagającej ogromnej siły fizycznej. Wszyscy więźniowie zamarli z przerażenia i jedynie Kostylew regularnie odwiedzał ambulatorium.
W kilka dni później został poinformowany, że znalazł się na liście kołymskiej. Zaskoczony, z rozpaczą stwierdził, że nie zobaczy matki. Tego wieczoru Gustaw udał się do naczelnika obozu, gdzie ofiarował się na etap zamiast Miszy. Naczelnik odesłał go do baraku. Następnego dnia Dimka poinformował Gustawa, że Kostylew oblał się w łaźni wrzątkiem i leży w szpitalu. Student Szkoły Morskiej umierał w strasznych męczarniach, nie odzyskując przytomności. W pierwszych dniach maja do obozu przyjechała jego matka, której nie powiadomiono o śmierci syna. Stała w wartowni i płacząc, odbierała pamiątki po Miszy.
Dom Swidanij
Obok wartowni wybudowano nowe skrzydło baraku, nazywane „domem swidanij”. Więźniowie mogli w nim spędzać do trzech dni z krewnymi, którzy przyjeżdżali na widzenia z różnych stron Rosji. Spotkanie z rodziną połączone było z zawiłą procedurą i było dozwolone raz w roku. W praktyce więźniowie starali się o nie przez kilka lat, składając odpowiednie podania i załączniki. O widzenia mogli starać się wyłącznie skazańcy, wyrabiający sto procent normy. Wyrażenie zgody należało do NKWD. Prawo do widzenia uzyskiwał wyłącznie ten, kto mógł wykazać się nienaganną przeszłością polityczną. W chwili, kiedy krewny zjawiał się w siedzibie Trzeciego Oddziału, musiał podpisać zobowiązanie, że po powrocie do domu nie zdradzi tego, co widział. Podobną deklarację podpisywał więzień, zobowiązując się do milczenia na temat życia w obozie.
Do „domu swidanij” wkraczali więźniowie, ubrani w czyste ubrania. Często słychać było stamtąd odgłosy płaczu, który wyrażał wszystko, czego nie mogli powiedzieć głośno. W przeddzień widzenia więzień zobowiązany był do wizyty w łaźni i u fryzjera. Otrzymywał również na te dni nowe ubranie. Wydawano mu chleb i talony na zupę. Po skończeniu widzenia oddawał na wartowni do rewizji to, co dostał od krewnych i odzyskiwał stare łachmany.
„Dom Swidanij” robił przyjemne wrażenie na przyjeżdżających z miasta. Zbudowany był z sosnowych belek, pokryty ładną dachówką, a w oknach wisiały firanki. Każdemu więźniowi przysługiwał w trakcie widzenia jeden pokój z czystymi łóżkami. Krewny mógł w każdej chwili opuścić barak i udać się do miasta, natomiast więzień musiał pozostać w wyznaczonym pomieszczeniu. Sytuacja rodziny, która zdołała pokonać szereg procedur, była trudna. Na własne oczy przekonywali się, w jakich warunkach żyją więźniowie, a urzędnicy obozowi traktowali ich z pogardą jako krewnych „wrogów ludu”. W mieście omijano ich z daleka i traktowano bardzo nieufnie. Każda wizyta była ważnym wydarzeniem w obozie. Więźniowie czekali na widzenia z nadzieją i niepokojem, pisząc podania do Moskwy i odmierzając czas swego wyroku krótkimi spotkaniami z krewnymi. W najgorszej sytuacji byli samotni więźniowie i cudzoziemcy, ale i oni potrafili czerpać radość ze szczęścia współtowarzyszy. Gustaw pamiętał dzień, kiedy wszyscy cieszyli się z listu, który otrzymał jeden z więźniów o narodzinach dziecka, poczętego w trakcie widzenia.
Zmartwychwstanie
Szpital traktowany był w obozie jako przystań i każdy więzień marzył, by choć na dwa lub trzy tygodnie trafić do tego budynku. Czas, spędzony w czystym łóżku, na odpoczynku, przywracał każdemu poczucie własnej godności. Cena, jaką więźniowie płacili za te dni „normalności”, była ogromna. Życie w obozie było możliwe wówczas, jeśli we wspomnieniach i umyśle skazańca zatarło się porównywanie do czasów, kiedy przebywał na wolności. Szpital był ucieczką dla tych, którzy wbrew instynktowi samozachowawczemu, nie potrafili zapomnieć. Mieścił się w baraku obok Domu Swidanij i w salach panowała wzorowa czystość. Na korytarzach czekali chorzy na zwolnienie się łóżka. Kierownikiem szpitala był wolny lekarz z Jercewa, który co drugi dzień przychodził na przegląd chorych i ambulatorium. Podlegali mu trzej lekarze obozowi – Loevenstein, Zabielski i Tatiana Pawłowna.
Chorzy byli kierowani na leczenie przy temperaturze ciała powyżej 39 stopni, a zwalniani – powyżej 38. Lekarze obozowi, którzy sami byli więźniami, surowo przestrzegali przepisów, z obawy przed skierowaniem ich do ciężkiej pracy. Leczenie polegało na aplikowaniu odpoczynku i lekarstw na obniżenie gorączki. Za wszelką cenę starano się jak najszybciej postawić na nogi tych, którzy byli zdolni do pracy fizycznej. Warunki życia w szpitalu były dla więźniów symbolem luksusu. Każdy chory otrzymywał kartkę do łaźni, czystą bieliznę, „trzeci kocioł”, surówkę i dużą porcję białego chleba. Ponadto otoczony był niezwykle troskliwą opieką sióstr obozowych.
Więźniowie chwytali się różnych sposobów, aby otrzymać skierowanie do szpitala. W początkowym okresie taką możliwość dawały samookaleczenia. W 1940 roku władze obozowe zaczęły traktować samookaleczenie jako sabotaż i więźniów karano dodatkowym dziesięcioletnim wyrokiem.. W lutym 1941 roku Gustaw rozebrał się do pasa na 35-stopniowym mrozie i otrzymał dwa tygodnie zwolnienia. Leżał między Niemcem S. a rosyjskim aktorem Michaiłem Stiepanowiczem W. Przez pierwsze dni nie odzywali się do siebie, a Gustaw czuł się tak, jakby zmartwychwstał w ciszy i samotności. Nie myślał o swych współtowarzyszach, skupiając się wyłącznie na sobie. Choroba i izolacja od życia obozowego przywróciły mu pewność własnego istnienia i odebrały szacunek dla istnienia innych.
Po pięciu dniach ten stan minął, a Gustaw zaczął odzyskiwać siły. Nawiązał wówczas bliższą znajomość z Michaiłem Stiepanowiczem, który uważał wszystko, co stało się po jego aresztowaniu za rzecz zupełnie naturalną. Aresztowany został w 1937 roku za przesadne zaakcentowanie szlachetności bojara Iwana Groźnego w jednym z filmów. Winę swoją uważał za słuszną i opowiadał o niej z powagą. Drugi sąsiad Gustawa, Niemiec, został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa. Był chory na pelagrę i leżał w szpitalu od dwóch miesięcy. Po wybuchu wojny, wyrzucono go ze szpitala i wysłano z etapem do karnej Aleksiejewki Drugiej. Gustaw dowiedział się później, że S. nie dotarł do obozu. Rosjanie zostawili go w lesie razem ze starym Niemcem z biura rachmistrzów i zastrzelili.
Z pozycją lekarzy w obozie wiązały się wyjątkowe przywileje. Mieli dostęp do kuchni szpitalnej i do apteczki. Wśród ludzi wolnych, zatrudnionych w obozowych szpitalach, było wielu byłych więźniów. Większość lekarzy, inżynierów, urzędników i techników po zakończeniu wyroku otrzymywała drugi wyrok lub propozycję podjęcia pracy w obozie. Długie lata więzienia sprawiały, że człowiek nie potrafił normalnie funkcjonować i decydował się na pozostanie w środowisku, które znał. Dla więźniów tacy pracownicy stanowili zjawisko trudne do zniesienia. Dawni skazańcy odnosili się do nich z większą bezwzględnością i surowością niż ludzie naprawdę wolni.
Jegorow, lekarz w Jercewie, który w 1939 roku wyszedł na wolność po ośmiu latach, był człowiekiem dyskretnym i nieprzekupnym. Lekarzy obozowych trzymał na dystans, chorych traktował surowo, lecz serdecznie. Związany był z jedną z sióstr, Jewgieniją Fiodorowną, która jeszcze w więzieniu została jego żoną. Ich uczucie było czymś wyjątkowym w obozie, opierało się na wierności. Fiodorowna studiowała medycynę na uniwersytecie w Taszkiencie i została aresztowana w 1936 roku za „odchylenie nacjonalistyczne”. Została skierowana do pracy w lesie i u kresu sił została uratowana przez Jegorowa, który jako lekarz obozowy zabrał ją do pracy w ambulatorium. Nienawidziła wolnych ludzi i w jakiś sposób czuła, że jej związek z Jegorowem narusza solidarność więzienną. Gustaw był przekonany, że to uczucie nie może trwać wiecznie.
W miesiąc po wypisaniu ze szpitala odwiedził Jewgieniję. Zastał ją w towarzystwie Jarosława R. Oboje patrzyli na siebie z oddaniem i prawdziwą miłością. Więźniowie twierdzili, że mężczyzna jest z pielęgniarką wyłącznie dla szpitalnego jedzenia, lecz Gustaw był przekonany, że łączyło ich szczere uczucie. Michaił Stiepanowicz określił zmianę w zachowaniu kobiety jako „zmartwychwstanie”. Jegorow udawał, że nic nie widzi, choć w rzeczywistości głęboko przeżywał utratę kobiety, którą kochał. Pod koniec lata Jarosław R. został wezwany na etap do obozów peczorskich, co oznaczało, że lekarz próbował jeszcze walczyć o swój związek. Na dzień przed wyjazdem Fiodorowna zgłosiła się sama na etap do innego obozu. Wkrótce po tym lekarz przestał przychodzić do zony. W styczniu 1942 roku Jewgienija zmarła przy porodzie, wydając na świat dziecko mężczyzny, którego naprawdę kochała i dzięki któremu nastąpiło zmartwychwstanie jej uczuć.
Wychodnoj dień
Mijały kolejne miesiące, a więźniowie pracowali bez wytchnienia, mając nadzieję, że wkrótce władze obozowe ogłoszą „wychodnoj dień”. Zgodnie z przepisami więźniom przysługiwał całodzienny odpoczynek raz na dekadę. Szybko okazało się, że tak częste wolne dni zmniejszają plan produkcyjny obozu i zadecydowano, że „wychodnoj dień” będzie wówczas, kiedy obóz przekraczał górną granicę produkcji na kwartał. Ten system pracy miał swoje wady i zalety. Więźniowie pracowali u skraju wycieńczenia, lecz z większym podnieceniem wyczekiwali na dzień odpoczynku, który dawał im chwilę wytchnienia. Wolny dzień mijał szybko i pierwsze tygodnie pracy po nim stawały się trudne do zniesienia. Władze więzienne odsuwając proklamację dnia odpoczynku, podwyższały jego wartość i wzmagały wysiłek więźniów przy pracy w pogoni za górną granicą.
Najczęściej w przeddzień więźniowie dowiadywali się od brygadierów, że czeka ich doba wypoczynku. Wtedy ożywiali się, stając się bardziej ludzkimi i serdecznymi dla towarzyszy niedoli. Przed ósmą zona przybierała odświętny charakter. Więźniowie zbierali się przed kuchnią i na ścieżkach, z niektórych baraków dochodziły śpiewy i dźwięki muzyki. Nastrój podniecenia trwał do północy. Było to przygotowanie do dnia, który celebrowano rozrywkami i drobnymi przyjemnościami. Do późnej nocy skazańcy rozmawiali ze sobą, leżąc na pryczach. Okazywali sobie życzliwość tak różną od codziennego zobojętnienia i nienawiści. Następnego dnia budzono ich nieco później i po śniadaniu wracali do baraków, by przygotować się do rewizji, która trwała niekiedy nawet cztery godziny. Następnie musieli uporządkować baraki i po obiedzie zaczynali swoje święto.
Każdy spędzał „wychodnoj dień” w indywidualny sposób. Gustaw po obiedzie szedł do małego baraku, w którym mieścił się sklepik obozowy. Tam spotykał się z innymi więźniami i rozmawiali o wiadomościach z innych łagpunktów, o pogodzie i pracy. Późnym popołudniem opuszczał sklepik. Przed barakami stały grupki skazańców, młodsi więźniowie spacerowali z dziewczętami z baraku kobiecego. Gustaw odwiedzał kolejno baraki, w których miał znajomych. O tej porze prawie wszyscy pisali listy do krewnych lub czytali starą korespondencję. W baraku „lesorubów” mieszkał jego kolega, Pamfiłow, który czytał Gustawowi listy od syna. Syn Kozaka służył w Armii Czerwonej. Pamfiłow został przesiedlony na Syberię, gdzie stracił żonę, a jedynego syna wcielono do wojska. Aresztowany w 1937 roku, pracował wytrwale, mając nadzieję, że dzięki temu zasłuży na widzenie z Saszą.
Ostatni list, napisany w listopadzie 1939, więzień otrzymał w roku 1940. Dopiero po wielu miesiącach nadszedł kolejny list, w którym Sasza donosił ojcu, że nie będzie pisał przez jakiś czas ze względu na pilne zajęcia. Stary więzień rzucił się na pryczę i wyszeptał, że stracił syna. Następnego dnia nie poszedł do pracy i został odesłany do izolatora. Dwa dni o kromce chleba i wodzie ugięły go, lecz nie pracował już jak dawniej. Stał się milczący, a pewnej nocy spalił wszystkie listy od Saszy. W kwietniu przeszedł przez Jercewo etap oficerów i żołnierzy sowieckich, którzy dostali wyroki za poddanie się Finom. Wśród nich był także Sasza Pamfiłow. Po przyjeździe dowiedział się, w którym baraku mieszka ojciec i położył się na jego pryczy. Kiedy stary Kozak wrócił z lasu, pojednał się z ukochanym dzieckiem. Sasza następnego dnia poszedł z etapem do Niandomy, a jego ojciec zaczął znów pracować cierpliwie.
Pod wieczór w „wychodnoj dień” więźniowie wracali do baraków, gdzie spędzali ostatnie godziny wypoczynku na rozmowach ze współtowarzyszami i słuchaniu ich opowieści. Przez kilka dni świątecznych z rzędu więźniowie z baraku Gustawa słuchali historii Fina, Rusto Karinena, o jego nieudanej próbie ucieczki z obozu w 1940 roku . Rusto przyjechał nielegalnie do Rosji w 1933 roku i otrzymał pracę w Leningradzie. Po zabójstwie Kirowa został oskarżony o przywiezienie z Finlandii instrukcji dla zamachowców. W Jercewie pojawił się w połowie roku 1939. Decyzję o ucieczce podjął w chwili, kiedy rozgorzała wojna rosyjsko-fińska. Wyruszył w porze obiadowej, przedzierając się przez lasy. Przez pierwsze godziny szedł szybko, mając nadzieję, że jego nieobecność zostanie odkryta dopiero po powrocie na zonę.
Z nastaniem ciemności stracił poczucie kierunku, wykopał więc jamę i przesiedział w niej całą noc. O świcie ruszył dalej, a gdy okazało się, że do wieczora nie słyszał pościgu za sobą, nabrał nadziei. Czwartego dnia, po zmroku, ujrzał w oddali reflektory obozu. Tej nocy bał się rozpalić ognisko i nieomal zamarzł na śmierć. Kolejnego dnia zaczął dotkliwej odczuwać samotność. Nazajutrz, zdjęty gorączką, nie zastanawiał się nad kierunkiem i szedł przed siebie. Po siedmiu dniach dotarł do jakiejś wsi. Okazało się, że leży ona w odległości piętnastu kilometrów od Jercewa. Chłopi odwieźli go do obozu, gdzie został skatowany i trafił do izolatora. Przez kilka miesięcy walczył ze śmiercią. Po próbie ucieczki doszedł do wniosku, że od obozu nie można uciec, ponieważ więźniowie są do niego przykuci na całe życie. Na zakończenie dnia odpoczynku więźniowie, leżąc na pryczach, powtarzali zdanie, którego grozę potrafiłby zrozumieć wyłącznie ten, kto był w obozie sowieckim: „Zawtra opiat’ na rabotu”.
Część druga
Głód
Głód fizyczny i seksualny w obozie najgorzej znosiły kobiety. Proste prawo obozowe głosiło, że łamiąc kobietę głodem fizycznym, zaspokaja się jednocześnie obie potrzeby jednocześnie. Życie w zonie przekonało, że nie ma takiej rzeczy, której człowiek nie zrobiłby z głodu i bólu. Obóz wytworzył swoisty kodeks moralny. Nikt nie potępiał młodego chłopca, który dla polepszenia swego bytu został kochankiem starej lekarki, lecz dziewczyna, która z głodu oddawała się starcowi z „chleboriezki” była określana „bladzią”. Kobieta wychodząca za zonę do naczelnika była prostytutką najgorszego typu. Kiedy głód raz złamał kobietę, to staczała się ona na samo dno upodlenia seksualnego. Niektóre nie liczyły wyłącznie na polepszenie swego bytu, lecz także na macierzyństwo. Kobiety ciężarne zyskiwały bowiem zwolnienie na trzy miesiące przed porodem i pół roku po narodzinach dziecka.
W parę tygodni po przyjeździe Gustawa do Jercewa, w styczniu 1941 roku, w obozie pojawiła się młodziutka Polka, córka oficera z Mołodeczna. Z dumą chodziła do pracy i nie pozwalała żadnemu mężczyźnie zbliżyć się do siebie. Po zmroku nigdy nie opuszczała kobiecego baraku. Gustaw przyjął zakład z inżynierem Polenko, że dziewczyna nie ulegnie. Postanowił zagrać nieuczciwie wobec Polenki i przedstawił się dziewczynie jako student z Warszawy, proponując fikcyjne małżeństwo. Wkrótce panna dostała się do składu jarzyn, w którym pracował Polenko. Mężczyzna pilnował, aby dziewczyna nie kradła warzyw. W miesiąc później inżynier wszedł do baraku i rzucił na pryczę podarte damskie majtki. Gustaw bez słowa oddał mu pół kromki chleba, przegrywając zakład. Od tej pory Polka zmieniła się. Po zmroku mógł ją posiąść każdy, kto chciał. Gustaw spotkał ją w 1943 roku w Palestynie. Wyglądała jak stara kobieta. Najdłużej opór stawiała Tania, śpiewaczka opery moskiewskiej, która została skazana na dziesięć lat za parę nadprogramowych tańców na balu dyplomacji zagranicznej. Natychmiast została skierowana do „lesorubów”. Na swoje nieszczęście spodobała się „urce” Wani, który przydzielił jej ciężką pracę i powstrzymywał przed wysłaniem do szpitala. Po dwóch tygodniach Tania przyszła wieczorem do baraku „lesorubów” i położyła się na pryczy Wani.
Jedynie w łaźni można było ocenić, jakie piętno wyciskał na więźniach głód. Do pomieszczenia wchodzili nago, oddając ubrania do odwszenia. Więźniowie korzystali z łaźni raz na trzy tygodnie. Pewnego dnia ktoś ukradł Gustawowi kawałek szarego mydła, więc mężczyzna zaklął po polsku. Stojący obok niego staruszek, z trudem wymawiając słowa po polsku, zapytał go, czy zna Tuwima. W ten sposób Gustaw zawarł znajomość z profesorem Borysem Lazarowiczem N., który ukończył gimnazjum w Łodzi i osobiście znał polskiego poetę. Po rewolucji wyjechał do Rosji i w 1925 roku sprowadził z Łodzi młodą dziewczyną, Olgę, którą poślubił. W 1937 roku zostali aresztowani za prowadzenie salonu literackiego w Moskwie, w którym czytano wyłącznie literaturę polską. Po trzech latach rozłąki, spotkali się w jednym z „łagpunktów” i razem przyjechali do Jercewa. Wieczorem Gustaw poznał Olgę, bezgranicznie zakochaną w mężu. Profesor wkrótce został odesłany do „trupiarni”, a kobietę przydzielono do brygady na bazie żywnościowej. Łazanowicz z trudem znosił głód i żył wyłącznie myślą o jedzeniu. Gustaw czasami zanosił mu kilka ziemniaków. Przez trzy miesiące profesor pogłębiał jego wiedzę o literaturze francuskiej. Później został wysłany z etapem do Mostowicy.
W marcu 1941 roku w Jercewie zapanował straszliwy głód. Więźniowie mdleli z wycieńczenia, zaczęli chorować. Pewnego wieczoru Dimka, aby zaspokoić głód, zabił psa. Brygada tragarzy szybko nauczyła się gotować zaczyn ze zmiecionej z wagonów mąki. W maju Gustaw zaczął przemycać ciasto do obozu, oblepiając nim piersi Olgi. Z Mostowicy tymczasem nadeszły wiadomości, że stary profesor umiera z głodu, nie wychodzi z trupiarni i żebrze, dostając ataków obłędu.
Krzyki nocne
Światło paliło się w barakach przez całą noc. Po pracy i posiłku więźniowie mieli około trzech godzin wytchnienia, które spędzali w różny sposób, naśladując życie na wolności. Większość więźniów pozostawała na swych pryczach, popadając w odrętwienie, przyspieszające śmierć. Pierwszego wieczoru po przyjeździe Gustaw zauważył starca, który siedział przy piecu. Jego oczy były oczami człowieka martwego za życia, który nie potrafi zakończyć swojej beznadziejnej egzystencji. Mężczyzna pochodził z Czeczenii, a kolektywizacja pozbawiła go niewielkiego gospodarstwa. Aresztowano go w 1936 roku za to, że odmówił wydania worka pszenicy i zabił dwa barany. Po tygodniach przesłuchań i katowania, kiedy nie zdradził miejsca, gdzie ukrył zboże, został skazany na piętnaście lat. W obozie każdego dnia modlił się o szybką śmierć. Jako jedyny nigdy nie krzyczał w nocy.
Każdego dnia po pracy więźniowie wracali do zony ze świadomością, że pobyt w obozie przybliża ich do śmierci. Każdy zasypiał z myślą, że śmierć zaskoczy go we śnie właśnie tej nocy. Pojawiał się wówczas lęk przed śmiercią, biorący się z tego, że nie wiedzieli kiedy, jak i na co mogą umrzeć. Przerażenie pogłębiała świadomość, że śmierć była czymś wspólnym z pozostałymi skazańcami. Śmierć w obozie przerażała także anonimowością – skazańcy nie wiedzieli, gdzie grzebani są zmarli ani czy po zgonie są wypełniane jakiekolwiek dokumenty. Przypuszczano, że cmentarz więzienny mieści się w lesie, gdzie niemy woźnica wywoził zwłoki. Przekonanie, że nikt nie dowie się o ich śmierci, było dla więźniów największą torturą. Z czasem taka myśl stawała się obsesją i zobowiązywali się do tego, że ten, kto przeżyje obóz, powiadomi rodziny o dacie śmierci i przybliżonym miejscu pochowania pozostałych towarzyszy. Każdego wieczoru około dziesiątej rozmowy więźniów milkły i obóz powoli pogrążał się we śnie. Około północy z baraków dobiegały jęki śpiących, czasami ciszę rozdzierał krzyk, słychać było imiona krewnych, wypowiadane w sennych majakach.
Zapiski z martwego domu
Pewnego dnia więźniowie, po powrocie do zony, zauważyli duży afisz na tablicy starachowców, zapowiadający film. Był to drugi pokaz filmowy w Jercewie, pierwszy podczas pobytu Gustawa w obozie. Barak „chudożestwiennoj samodiejatielnosti”, w którym miał odbyć się seans, mieścił się w pobliżu kuchni. Pieczę nad nim sprawował „kawecze”, opiekujący się biblioteką. Organizowano w nim również przedstawienia obozowe. Funkcję „kawecze” piastował Kunin, mieszkający za zoną. Jego pomocnikiem był dawny towarzysz więzienny, Paweł Iljicz. Książki były wydawane zgodnie z przepisami. Polityczni mogli czytać wyłącznie dzieła Stalina i literaturę propagandową.
Kunin starał się zorganizować dla więźniów analfabetów kursy dokształcające, lecz jego pomysł został przyjęty bez większego zainteresowania. Jedynie podczas organizowania przedstawień mógł liczyć na poparcie skazańców. W dzień przedstawienia więźniowie zjawiali się w baraku z odświętnymi minami i byli dla siebie wyjątkowo grzeczni. Emisję filmu amerykańskiego „Wielki walc” poprzedził krótkometrażowy film sowiecki, utrzymany w tonie propagandowym. „Wielki walc” wzruszył skazańców. Z szeroko otwartymi oczami oglądali życie ludzi wolnych, do którego tęsknili i zastanawiali się, czy kiedykolwiek będzie dane im tak żyć. Obok Gustawa siedziała Natalia Lwowna, pracująca w biurze rachmistrzów.
Wieczorem więźniowie opuścili „chudożestwiennoj samodiejatielnosti” i stanęli na ścieżkach, wspominając sceny z filmu. Dziękowali Kuninowi za przedstawienie. Natalia płakała. Nagle zapytała Gustawa, czy sądzi, że ona płacze za tamtym życiem. Odparł, że tak, lecz wówczas zaprzeczyła, dodając, że siedzi już pięć lat w obozie i nadal nie może się opanować, kiedy widzi, że wszystko jest takie samo od lat i mieszkają w martwym domu. Weszła do baraku i po chwili wróciła, dając Gustawowi książkę Dostojewskiego „Zapiski z martwego domu”.
W ciągu dwóch miesięcy mężczyzna przeczytał powieść, czując się tak, jakby doznał przebudzenia. Rozmyślał o tych, którzy przebywali w obozie przed laty, zapomniani przez innych. Im bardziej wczytywał się w kartki książki, tym częściej ogarniała go myśl o samobójstwie, które byłoby samowyzwoleniem. Po dwóch miesiącach Natalia poprosiła go o zwrot książki, bez której nie potrafiła żyć. Wyznała, że dzięki Dostojewskiemu zrozumiała, że życie jest wyłącznie jej własnością i każdy człowiek może zadecydować o czasie i rodzaju swojej śmierci. Pragnąc śmierci, odzyskiwała nadzieję.
O następnym przedstawieniu więźniowie dowiedzieli się znacznie wcześniej. Wieczorami trwały próby do koncertu, na którym miała wystąpić Tania. W grupie teatralnej znaleźli się również Wsiewołodzia Prastuszko i Zelik Lejman. Wsiewołodzia był ulubieńcem całego obozu. Na ciele miał wytatuowane postacie z cyrku, które pokazywał na prośbę współtowarzyszy. Zelik Lejman pracował w zakładzie fryzjerskim obok łaźni. Po kampanii wrześniowej wyruszył wraz z młodzieżą żydowską za Bug. W obozie znany był z tego, że donosił władzom na swych współtowarzyszy i odsunął się od innych Żydów. Więźniowie nienawidzili go, a on gardził nimi.
Na drugie przedstawienie Gustaw poszedł w towarzystwie Olgi i Natalii. Barak był przepełniony. Jako pierwsza wystąpiła Tania. Jej występ przerwały wyzwiska, lecz śpiewaczka, po chwili zwątpienia, odśpiewała piosenki, które wysłuchano obojętnie. Po niej śpiewał Wsiewołodzia, który rozbawił publiczność. Na zakończenie wszyscy więźniowie przyłączyli się do jego śpiewu. Na koniec na scenie pojawił się Zelik Lejman i zaczął grać na skrzypcach. Zasłuchany Gustaw nie zauważył, że Natalia opuściła salę. W parę tygodni później obóz obiegła wiadomość, że Natalia Lwowna próbowała popełnić samobójstwo. Jej sąsiadka z pryczy w porę zaalarmowała wartownię i kobietę przeniesiono do szpitala, gdzie spędziła dwa miesiące. Potem przeniesiono ją do innej pracy, a znajomość z Gustawem zakończyła się, choć czasami widywali się w obozie.
Na tyłach otieczestwiennoj wojny
Partia szachów
Wybuch wojny rosyjsko-niemieckiej przyniósł zmiany w życiu Gustawa. 29 czerwca wraz z innymi cudzoziemcami i rosyjskimi więźniami politycznymi, został usunięty z bazy żywnościowej i skierowany do brygady 57., która miała pomagać podczas sianokosów w porębach leśnych. Straż i administracja obozowa przyjęły wiadomość o wojnie z osłupieniem i strachem. W pierwszych tygodniach więźniowie mówili o niej ostrożnie i mało, ale zawsze jednymi słowami: idą naprzód! Skazańcy każdego dnia wyczekiwali nadejścia hitlerowskich oswobodzicieli. Ludzie wolni zaczęli troszczyć się o swój los.
W obozie usunięto wszystkich „politycznych” ze stanowisk, zastępując ich wolnymi ludźmi, Niemców przydzielono do brygad leśnych. Podwojono wyroki oskarżonym o szpiegostwo na rzecz Niemiec i zawieszono zwalnianie więźniów. Minął miesiąc i nic się nie działo. Sadowski, towarzysz młodzieńczych lat Lenina i Dzierżyńskiego, uważał, że dla działań wojennych najważniejsze są pierwsze cztery tygodnie. Podejrzewał, że wojska sowieckie mogły wycofywać się aż do Uralu, gdzie wybudowano zapasowy ośrodek przemysłu wojennego.
Sytuacja Polaków w obozie zmieniła się po zawarciu paktu Sikorski-Majski i amnestii. W pierwszych dniach sierpnia uważani byli za bojowników wolności i sojuszników. Po amnestii Rosjanie i cudzoziemcy odsunęli się od Polaków, uważając ich za przyszłych współuczestników w dziele obrony więzień i obozów sowieckich. W grudniu 1941 roku z przemówienia Stalina więźniowie dowiedzieli się, że ofensywa niemiecka została zatrzymana na przedpolach Leningradu i Moskwy. Skazańcy wysłuchali tych słów z wyrazem beznadziejnej rozpaczy na twarzach.
W pierwszych dniach lipca 1941 roku w baraku technicznym w Jercewie wydarzył się pewien wypadek. Byli tu zatrudnieni więźniowie zgodnie z zawodami, które wykonywali, będąc na wolności, mieli różne przywileje i należeli do „wybrańców losu”. Za te przywileje musieli płacić również donosicielstwem. Gustaw miał w tym baraku wielu znajomych. Dzięki Ormianinowi, Machapetianowi, mógł wchodzić do baraku technicznego o każdej porze dnia i nocy. Korzystał z tego każdego wieczoru, spragniony ludzkiej rozmowy.
W pewien upalny, lipcowy wieczór Gustaw, Weltmann, Loevenstein i Mironow siedzieli nad partią szachów. O północy z głośnika radiowego popłynęły wiadomości z frontu. Nieoczekiwanie do baraku wtoczył się pijany technik i zaczął wsłuchiwać się w głos spikera. Po wiadomościach wykrzyknął, że jest ciekawy, ile rosyjskich samolotów zostało zestrzelonych przez Niemców. W baraku zapanowała cisza i po chwili Zyskind wyszedł. Po kwadransie dwóch oficerów z Trzeciego Oddziału wyprowadziło pijanego mężczyznę i Machapetina. Kiedy Ormianin wrócił do baraku, opowiedział, że musiał potwierdzić słowa technika.
Po jakimś czasie Zyskind wrócił do baraku i położył się na swojej pryczy. Za zoną usłyszeli wystrzał. Gustaw spojrzał na poszarzałą twarz donosiciela. Zyskind wyjaśnił cicho, że odbył się trybunał wojenny. Gustaw poddał partię szachów i roztrącił figury. Loevenstein i Mironow grali dalej. Po wygranej Loevenstein zwrócił się do Zyskinda i powiedział, że z nich wszystkich to właśnie on ma szansę stanąć w szeregach obrońców ojczyzny, czego mu zazdrości. Potem kazał przyprowadzić następnego dnia chorych do ambulatorium. Zyskind skinął głową na znak zgody.
Sianokosy
Droga na sianokosy wiodła obok bazy na olbrzymią polanę. Gustaw wspominał później ten okres pracy w obozie ze wzruszeniem i radością. Po raz pierwszy od roku wyszedł tak daleko za zonę. Droga była ciężka i długa. Więźniowie wracali wieczorem opaleni i przesyceni zapachem lasu. Na czele brygady 57. stanął stary cieśla Iganow, który nigdy nie korzystał ze swoich przywilejów i razem z innymi pracował przy koszeniu łanów trawy. Sianokosy powoli kończyły się, Polacy wychodzili na wolność po amnestii. Gustaw zaprzyjaźnił się ze starym bolszewikiem, Sadowskim, który pozostał komunistą.
Po zakończeniu sianokosów brygadę odesłano na birżę drzewną, do piłowania i ładowania kloców. Był to najcięższy okres w życiu Gustawa. Organizm zareagował na zmianę cyngą i „kurzą ślepotą”. Praca wydawała mu się ponad ludzkie siły, często upadał pod jodłami. Sadowski, pracujący w parze z młodzieńcem, zapadł na obłęd głodowy. Pewnego dnia wyrwał z rąk Gustawa blaszankę z zupą. Do tych udręk dołączyła świadomość, że amnestia omijała Gustawa. Każdego wieczoru odwiedzał barak „pieriesylny”, gdzie rozmawiał z Polakami, idącymi z innych łagpunktów na wolność. Jedynie dzięki Machapetianowi nie załamał się psychicznie w tych dniach niepokoju.
W listopadowy wieczór Gustaw został zatrzymany przed barakiem rzemieślników przez jakiegoś niskiego więźnia. Skazaniec zapytał, czy to on rozpowiada o zwycięstwie Rosjan. Gustaw potwierdził to, a wówczas więzień wyjawił mu, że słyszał rozmowę o Gustawie między Struminą a donosicielami. Kapuś opowiadał, że wszyscy zwolnieni Polacy mówią o klęsce Rosji, a jedynie Gustaw jest innego zdania. Donosiciel radził, aby nie zwalniać Gustawa i przewieźć go do Moskwy, traktując jako szpiega. Zaskoczony młodzieniec chciał się dowiedzieć, kim był donosiciel i w odpowiedzi usłyszał, że to Machapetian.
Męka za wiarę
Pod koniec listopada 1941 roku Gustaw stracił nadzieję, że amnestia obejmie również i jego. Wiedział, że nie przeżyje do wiosny i postanowił ogłosić głodówkę protestacyjną. Z prawie dwustu Polaków, przetrzymywanych w Jercewie, pozostało zaledwie sześć osób. Obóz wyludnił się, a pozostali Polacy sądzili, że zostaną uznani za Rosjan. Głodówka Gustawa była aktem desperacji. Był w ostatnim stadium cyngi, miał wycieńczony organizm. Starzy więźniowie byli przekonani, że pozostało mu zaledwie sześć miesięcy życia. Głodówkę traktowano w Rosji jako sabotaż i karano drugim wyrokiem lub śmiercią. Przyjaciele więzienni odradzali mu tę decyzję. Ryzyko było ogromne, lecz młodzieniec żył resztkami nadziei, pragnąc przypomnieć o sobie.
Postanowił przekonać do pomysłu Polaków, z którymi spotykał się wieczorami w jednym z baraków. Towarzysze twierdzili, że głodówka, rozpoczęta po ogłoszeniu amnestii, może pogorszyć ich sytuację. Wierzyli w sprawiedliwość wyroków boskich i w moc zobowiązań międzynarodowych. Gustaw natomiast chciał przebłagać los, prowokując go. 30 listopada był pewien, że rozpocznie głodówkę samotnie. Tego dnia zaszedł do znajomych Polaków po raz ostatni. Przypomniał im, że Machapetian donosił na niego i że każdy z nich mógł również paść ofiarą donosów. Opowiedział, że komuniści niemieccy ogłosili w więzieniu głodówkę i prawie wszyscy zostali wypuszczeni na wolność.
Te dwa argumenty przemówiły do Polaków, którzy zgodzili się przyłączyć do protestu. Z głodówki został wyłączony inżynier M., który ze względu na stan zdrowia został wyznaczony do zaniesienia informacji o buntownikach na wolność. Tego samego wieczoru Polacy zanieśli chleb i przydziały na zupę do biura Samsonowa. W okresie poprzedzającym głodówkę w świadomości Gustawa zaszły zmiany. Początkowo czuł wyrzuty sumienia, że jako Polak podlegał amnestii i wyjdzie na wolność w imię obrony tego, co stało się przyczyną aresztowań. Kiedy okazało się, że nadal pozostawał w obozie, zaczął odczuwać nienawiść do współtowarzyszy, jakby to oni byli winni niesprawiedliwości jaka go dotknęła. Stał się podejrzliwy, opryskliwy i milczący. Odizolował się od przyjaciół.
Wśród osób, które rozpoczęły z nim głodówkę, panowała nieufność i nadzieja, że każde z nich wyjdzie na wolność kosztem pozostałych. Gustaw wrócił do swojego baraku. Natychmiast umilkły rozmowy, a inni więźniowie odsunęli się od niego. Wieść o proteście wywołała falę poruszenia i lęku. Gustaw został sam, pogrążony w strachu. Tej nocy nie zmrużył oka, próbując uporządkować w myślach wszystko, co się wydarzyło. Wiedział, że groźniejsza od głodówki będzie odmowa pójścia do pracy. Nad ranem zasnął tak mocno, że przespał „podjom” i obudziło go gwałtowne szarpnięcie. Ujrzał stojącego przy pryczy Zyskinda, który kazał mu iść za sobą. Gustaw wyszedł do zony.
Zyskind obszedł pozostałe baraki, w których przebywali głodujący Polacy i zaprowadził ich do biura naczelnika obozu, Samsonowa. Naczelnik przyjmował ich kolejno. Na jego pytania odpowiadali zgodnie, że żądają zwolnienia z obozu na mocy amnestii i jako obywatele zaprzyjaźnionego państwa nie podlegają prawu sowieckiemu. Pierwsze przesłuchanie zakończyło się. Około dziewiątej buntownicy zostali zaprowadzeni do izolatora. Dopiero wieczorem Gustaw odczuł głód. Następnego dnia uczucie głodu ustąpiło i młodzieniec zaczął odczuwać samotność. Przez chwilę rozmawiał ze współwięźniami z sąsiednich cel. Od Gorbatowa dowiedział się, że w kolejnej celi siedzą trzy siostry zakonne, które pewnego dnia odmówiły wyjścia z zony, nie chcąc służyć Szatanowi.
Nieoczekiwanie zjawił się Zyskind, przynosząc porcję chleba. Od tej pory więzień każdego dnia przynosił porcję chleba i kładł ją na pryczy. Wieczorem do celi Gustawa został wepchnięty jakiś człowiek, który zaczął łapczywie jeść swoją porcję posiłku. Buntownik poczuł osłabienie. Więzień spędził w celi pięć dni, lecz Gustaw nie zamienił z nim nawet jednego słowa. Czwartego dnia głodówki Gustaw był tak osłabiony, że prawie cały czas leżał bez ruchu na pryczy. Zatracił całkowicie poczucie rzeczywistości. Około południa w drzwiach stanął oficer NKWD. Zza jego pleców zaglądał do celi Samsonow. Dygnitarz zapytał Gustawa o nazwisko, dotykając przy tym pochwy pistoletu. Po chwili spytał, czy przerwie głodówkę. Młodzieniec wykrzyknął, że nie i opadł na pryczę. Jak przez sen słyszał słowa o trybunale wojskowym. Po jakimś czasie usłyszał od T., że pani Z. zemdlała i została zabrana do szpitala.
Wieczorem zjawił się Zyskind i wcisnął Gustawowi do ręki skrawek papieru, na którym B. napisał, że pozostała trójka głodujących jest w szpitalu i radził, aby zaprzestali protestu. Nazajutrz Gustaw obudził się z uczuciem, że dusi się. Jego ciało było opuchnięte. Po południu Gorbatow poinformował go, że z izolatora wyprowadzono siostry zakonne. Wieczorem młodzieniec popadł w stan sennego odrętwienia na jawie. Około północy usłyszał trzy krótkie wystrzały. Następnego dnia odwiedził go Loevenstein. Radził, aby przerwać nielegalną głodówkę na rzecz głodówki dozwolonej przez prawo. Gustaw nie chciał się na to zgodzić. W nocy poczuł ból serca i ogarnął go strach. Zaczął walić w ścianę celi T., myśląc z przerażeniem, że jego towarzysz nie żyje. Dopiero po jakimś czasie T. zapytał, co się dzieje. Gustaw chciał przekonać go, aby przerwali protest, lecz mężczyzna nie zgodził się.
Ósmego dnia Zyskind nakazał mu wyjście z celi. Po chwili dołączył do nich T. i zostali zaprowadzeni na wartownię. Tam podpisali tekst depeszy do ambasadora Rzeczypospolitej w Kujbyszewie i odprowadzono ich do szpitala. Życie uratował im stary Polak, doktor Zabielski, który wbrew zaleceniom podał im zastrzyki z mleka. Pod wieczór następnego dnia Gustaw o własnych siłach udał się do latryny, a z jego oczu spływały łzy bólu i dumy.
Trupiarnia
Ostatnim etapem życia w obozie była Trupiarnia, do której kierowano więźniów niezdolnych do pracy przed ich definitywnym wykreśleniem z listy żywych. Teoretycznie więzień po jakimś czasie mógł wrócić do pracy, ponieważ istniała możliwość regeneracji organizmu. W pierwotnym założeniu barak miał przywracać wycieńczonych skazańców do stanu przydatności do pracy, w praktyce było to miejsce w stylu domu przedpogrzebowego. Powtórna selekcja polegała na podzieleniu mieszkańców Trupiarni na tych, którzy mieli jeszcze szansę powrotu do brygady oraz na tych, którzy umierali powolną śmiercią, nie dostając dodatku żywnościowego. Gustaw po pięciodniowym pobycie w szpitalu został skierowany do Trupiarni. Perspektywa leżenia bezczynnie na pryczy, z nadzieją na rychłe zwolnienie, cieszyła go. W tym samym momencie z dawnego baraku, który zajmował, wyszła jego brygada.
W Trupiarni powitały go ciekawe spojrzenia. Rzucił swój dobytek na pryczę i zaczął szukać Dimki, którego znalazł na pryczy w rogu. Po chwili starzec rozpoznał go i uśmiechnął się przyjaźnie. Tuż obok leżał inżynier M., dzięki któremu sprawa głodówki Polaków została nieco załagodzona. Około południa pojawił się Sadowski. W obozie mówiono o nim, że każdego ranka i wieczorem wyprawia się na żebry pod kuchnię i wyjada resztki zlewek z kotłów. W Trupiarni mieszkało sto pięćdziesiąt osób. Barak był utrzymywany w czystości i porządku, panowała w nim cisza, a więźniowie rozmawiali szeptem. Pod tą maską pozorów kryła się inna rzeczywistość. Więźniowie nie ukrywali swej zazdrości o jedzenie i nienawiści.
Pewnego wieczoru Gustaw zastał nauczyciela z Nowosybirska, pastwiącego się nad umierającymi skazańcami opowieściami o kobietach. Sam zaczął również ulegać prawom, panującym w Trupiarni. Pewnego dnia pomagał w kuchni i miał możliwość najedzenia się do syta. Nagle dostrzegł w oknie twarze Dimki i Sadowskiego, żebrzących o resztki posiłku. Z odrazą popatrzył na swych współtowarzyszy, choć sam od kilku dni również musiał żebrać o jedzenie. Trupiarnia pomimo tego sprzyjała zacieśnianiu więzi przyjaźni. Dopiero tu Gustaw poznał historię Dimki.
Starzec był popem, kiedy wybuchła rewolucja. Po kilku latach zrzucił sutannę i został kancelistą, a około roku 1930 ożenił się i wyjechał na południe Rosji. W 1936 roku został aresztowany za zbrodnię „popostwa” i stracił kontakt z żoną i dwójką dzieci, zesłanych do Azji Środkowej. Definitywnie przestał wierzyć w Boga w dniu, w którym odrąbał sobie nogę, by trafić do szpitala.
Zupełnie innym człowiekiem był M. Więźniowie nienawidzili go i jednocześnie szanowali. Zachowywał się z godnością, nigdy nie narzekał i interesował się trzema sprawami: Bogiem, Polską i żoną. Przed aresztowaniem zajmował stanowisko urzędnika w ministerstwie rolnictwa. Początkowo skazany został na śmierć, później wyrok zamieniono na dziesięć lat więzienia. Od chwili aresztowania próbował skontaktować się z żoną, zesłaną w głąb Rosji.
Przed Bożym Narodzeniem wszystkim Polakom dano do podpisania krótkie oświadczenie, które położyło kres ostatnim nadziejom na wolność. Gustaw zrozumiał, że będzie musiał na dobre zadomowić się w Trupiarni. Święta obchodzone były w obozie w sposób zakonspirowany i nieoficjalny. Tego roku postanowiono obchodzić je w sposób wyjątkowy, witając Nowy Rok z uczuciem beznadziejności. Wieczorem do baraku przyszła pozostała czwórka Polaków i zaczęli łamać się przechowywanym na tę okazję chlebem. Pani Z. ofiarowała każdemu z nich wyhaftowaną chusteczkę. Później zasiedli do wigilijnej kolacji, która składała się z kawałka chleba i kubka wrzątku. Pochylali się nad stołem, płacząc z tęsknoty za ojczyzną. B., oficer rezerwy wojsk polskich, opowiedział historię swojego aresztowania i śledztwa.
Opowiadanie B.
B. 22 czerwca, po wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej nie mógł zasnąć, rozmyślając o zmianach, jakie mogły nastąpić. Nad ranem został obudzony przez zastępcę Samsonowa, który kazał mu się szybko ubierać. W kancelarii NKWD czekała na niego Strumina w towarzystwie dwóch uzbrojonych żołnierzy. B. podsunięto do podpisania akt oskarżenia, z którego wynikało, że posądzają go o powtórną zdradę Związku Sowieckiego. Pomimo nacisku, nie podpisał. Został więc odprowadzony do centralnego izolatora. Po godzinie do celi wprowadzono pięciu więźniów z Jercewa, którzy przypuszczali, że zostaną rozstrzelani. Do rana w celi znalazło się dwudziestu dwóch więźniów, przewiezionych z innych łagpunktów. Rozpoczęły się śledztwa, trwające wiele dni. Więźniów przesłuchiwano w nocy, wracali nad ranem pobici i roztrzęsieni. Zmuszano ich do fikcyjnych zeznań i podpisywania gotowych protokołów.
W końcu przyszła kolej B. W nocy zawieziono go do siedziby NKWD i oficer zaczął przeglądać dokumenty z poprzedniego śledztwa. Po przesłuchaniu dano mu do podpisania gotowy dokument, w którym został oskarżony o bycie urzędnikiem w burżuazyjno-kapitalistycznej Polsce i zdradę Związku Sowieckiego poprzez opowiadanie współwięźniom o życiu na Zachodzie. Kiedy nie podpisał aktu, sędzia zaczął go bić. Następnie został zaprowadzony na wartownię, gdzie nie pozwalano mu zasnąć. Po kilku godzinach odbyło się kolejne przesłuchanie, które trwało do rana. Po dwóch tygodniach został ponownie wezwany do podpisania protokołu i ponownie nie zgodził się z zarzutami.
Po paru dniach rozpoczęły się rozprawy sądowe. Osoby z wyrokami były przenoszone do innej celi. Po jakimś czasie B. został sam. Pewnej nocy skazani na śmierć zostali wywleczeni z sąsiedniej celi i rozstrzelani. Upłynęło kilka tygodni. Jakiejś nocy B. został zapędzony do sali sądowej, gdzie usłyszał, że na podstawie umowy rządu polskiego z rządem sowieckim nie będzie sądzony. Było to 29 sierpnia. Dopiero później uświadomił sobie, że podczas jego pobytu w izolatorze zaszły jakieś zmiany. W pierwszych dniach września został przewieziony do Drugiej Aleksiejewki, gdzie został skierowany do zony izolacyjnej. Po dwóch tygodniach udało mu się uzyskać przeniesienie do wolnej zony. Zamieszkał tam w baraku, gdzie siedzieli wyłącznie Polacy. Pewnego dnia Polacy postanowili nie wychodzić do pracy, żądając zwolnienia z obozu zgodnie z amnestią. Soroka wysłał wszystkich do Kruglicy. Jedynie B. przesłano z etapem do Jercewa, do którego wracał jak do domu.
W styczniu Gustaw zaczął ponownie puchnąć i całe dnie spędzał, leżąc na pryczy. Przez cały czas wspominał czasy, kiedy wracał do domu ze stancji w Kieleckiem. Wydawało mu się, że zagląda przez okno do kuchni i widzi ojca, siostry, brata z żoną i jej córką, siedzących przy stole. Kiedy pukał w szybę, budził się, płacząc.
Życie w Trupiarni toczyło się zwykłym trybem, burzonym niekiedy przez nieoczekiwane wydarzenia. Któregoś wieczoru stary „kołchoźnik” przepowiedział koniec wszystkich cierpień i nadejście Chrystusa, a potem rzucił się w ogień. Innego dnia Sadowski zaczął wykrzykiwać jakieś nazwiska i skazywać wyimaginowanych ludzi na rozstrzelanie. Było to w ostatnich dniach pobytu Gustawa w Trupiarni.
Ural 1942
W dniu 19 stycznia 1942 roku podoficer Trzeciego Oddziału przypomniał sobie o istnieniu Gustawa. Następnego dnia rano młodzieniec pożegnał się z Dimką i panią Olgą. Iwanow poprosił go, aby na wolności przesłał kartkę jego rodzinie. Za zoną ruszył do Drugiego Oddziału, gdzie miał odebrać dokumenty. Tam pokazano mu spis miejscowości, w których miał prawo przebywać. Pierwszą noc na wolności spędził na stacji w Jercewie, czekając na pociąg do Wołogdy. Zamierzał przyłączyć się do wojsk polskich, choć ostrzeżono go, że mógł jedynie dotrzeć do Uralu. Na dworcu w Wołogdzie spotkał kilkuset więźniów, których objęła amnestia. Spędził tam cztery dni. O świcie wypędzano wszystkich na żebry do miasta. Gustaw dostawał jedzenie od staruszki, która około południa zapraszała go do kuchni i częstowała kawałkiem chleba i wywarem z liści.
Pewnego dnia znalazł Ludowy Komisariat Wojny, lecz kapitan nie chciał odpowiedzieć, gdzie tworzy się armia polska. Piątego dnia opuścił miasto, lecz konduktor wysadził go na maleńkiej stacyjce Buj. Rankiem wybrał się na zwiedzanie miasteczka. Po powrocie na dworzec, zawiadowca zaproponował mu wyładowanie wagonu podkładów za talerz zupy i kilogram chleba. Gustaw, który wcześniej zjadł kawałek chleba wygrzebany ze śmietnika, zażądał miejsca w pociągu do Swierdłowska. Po północy siedział na korytarzu wagonu, jadąc do wybranej przez siebie miejscowości.
Po jakimś czasie nieznajoma kobieta zaprosiła go do wagonu. Do końca trasy ukrywała go w przedziale i dzieliła się z nim jedzeniem. 30 stycznia dojechał do Swierdłowska. Natychmiast poczuł też ochotę do pisania i za parę kopiejek kupił notes z ołówkiem, w którym zapisywał swoje obserwacje. Zamieszkał na dworcu z garstką Polaków, którzy uświadomili mu, że nikt tu nie słyszał o armii polskiej. Po południu udał się na poszukiwania rodziny Krugłowów, krewnych jednego z więźniów z łagpunktu Ostrownoje. Wkrótce odnalazł mieszkanie i został w radością powitany przez córkę generała. Został zaproszony na kolację, którą zjadł wzruszony przyjaznym traktowaniem. Po posiłku poprosił Krugłową o nocleg, lecz kobieta odparła, że nie może służyć mu pomocą, ponieważ od aresztowania męża jej rodzina jest szykanowana przez NKWD. Gustaw wrócił więc na dworzec.
Piątego dnia pobytu w mieście poznał młodą Gruzinkę, Fatimę Sobolewą, która wracała z odwiedzin u męża, oficera pułku artylerii. Bardzo szybko zaprzyjaźnili się ze sobą i dziewczyna namawiała Gustawa, aby pojechał z nią do Magnitogorska. Po kilku dniach wyjechała. Nazajutrz na dworcu swierdłowskim pojawił się oficer polski, od którego dowiedzieli się, że najbliższa misja wojskowa armii polskiej mieści się w Czelabińsku. W Czelabińsku grupa Polaków, w tym również znajomi Gustawa z obozu, odnalazła w hotelu „Ural” szefa polskiej misji wojskowej. Kapitan obiecał, że postara się o dokumenty, które ułatwią podróż do Kazachstanu.
W pierwszych dniach lutego wyruszyli pociągiem z Czelabińska i 9 marca dotarli do Ługowoje. 12 marca Gustaw został przyjęty do dziesiątego pułku artylerii lekkiej. Pierwszym człowiekiem, jakiego spotkał w miasteczku, był kapitan K., któremu pomagał w więzieniu witebskim. Dywizja, złożona z najpóźniej zwolnionych więźniów, została wyewakuowana z Rosji do Persji. 2 kwietnia Gustaw znalazł się poza krajem, w którym „można zwątpić w człowieka i sens walki o to, aby mu było lepiej na ziemi”.
Epilog: upadek Paryża
O upadku Paryża więźniowie dowiedzieli się w Witebsku od więźnia, którego wepchnięto do ich celi w czerwcu 1940 roku. W celi zapanowało milczenie, spowodowane nieufnością i świadomością, że mógł być to szpieg. Nieznajomy spojrzał na nich i wyszeptał, że Paryż upadł. Jeńcy zrozumieli, że nie mają już na co czekać. Nowy więzień powtórzył wiadomość i zaczął płakać. W ciągu paru tygodni Gustaw zawarł z nim bliższą znajomość.
W czerwcu 1945 roku spotkali się ponownie w Rzymie. Gustaw pracował tam w redakcji pisma wojskowego. Dopiero wówczas usłyszał dalsze dzieje znajomego. Z więzienia w Witebsku został zabrany w miesiąc po Gustawie i odesłany do obozu nad Peczorą. Po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej amnestia ominęła go, ponieważ z pochodzenia był Żydem. W styczniu 1942 roku został dziesiętnikiem w brygadzie budowlanej. W 1944 przedterminowo zwolniono go z więzienia i wcielono do Armii Czerwonej. Został ranny w bitwie pod Budapesztem i odesłany do jednostki polskiej, z którą dotarł do Warszawy. Następnie uciekł do Włoch. Wyznał, że po powrocie do Polski nie znalazł nikogo z bliskich. Szukał też kogoś, kto przeżył sowieckie więzienie, by usłyszeć tylko jedno słowo: rozumiem. Przyznał się, że w obozie został zmuszony do złożenia donosu na czterech Niemców, pracujących w jego brygadzie. Musiał dokonać wyboru między powrotem do pracy w lesie, a śmiercią niewinnych ludzi i wybrał swoje dobro. Gustaw wysłuchał go w milczeniu, ogarnięty falą wspomnień. Nie mógł wymówić oczekiwanego przez dawnego współtowarzysza niedoli słowa. Podszedł do okna, a mężczyzna wyszedł z pokoju hotelowego. Miesiąc temu skończyła się wojna, miasta były wolne. Znajomy z Witebska zniknął po chwili w tłumie ludzi.