Cobe Collen Pensjonat na wyspie




jeden


Libby Holladay przedzierała się przez krzaki jeżyn w zarośniętym

ogrodzie. Zatrzymała się, aby odgonić rój komarów tuż przy swojej

twarzy. Dom był rzeczywiście w klasycystycznym stylu, tak jak jej

powiedziano. Palladiańskie okna okalały drzwi wejściowe, czy raczej wnękę prowadzącą do nich. Całość była w opłakanym stanie. Dach porastał mech, a pnącze winorośli wrastało w ceglany mur. Zapach wiciokrzewu mieszał się z wonią pleśni.


Zrobiła kilka kroków w stronę domu, ale zanim weszła do środka,

do owalnego salonu, zapisała kilka uwag w notatniku. W podłodze

brakowało paru desek, inne były przegniłe, więc uważnie stawiała stopy w jasnobrązowych balerinach. Niemalże widziała dawnych mieszkańców tego miejsca. Wyobrażała sobie własne meble ustawione wokół ozdobnego kominka. Pragnęła mieć taki dom, ale coś tak

wspaniałego, co wymagało tak wielu napraw, nigdy nie będzie jej.

Najlepsze, co mogła teraz zrobić, to ocalić to miejsce dla kogoś innego, kto je pokocha. Już się nie mogła doczekać, aby zacząć pracę.


Zadzwonił jej telefon komórkowy, więc zaczęła nerwowo szukać

go w swojej płóciennej torbie. Spojrzawszy na ekran, zobaczyła imię swojej wspólniczki.


– Cześć, Nicole. Powinnaś zobaczyć to miejsce. Rezydencja we

wspaniałym klasycystycznym stylu. Myślę, że wybudowana w 1830

roku. I do tego pięknie położona przy rzece. Lub dopiero będzie pięknie, kiedy zrobi się porządek z zapuszczonym ogrodem. – Usadowiła się na parapecie jednego z okien i skreśliła kolejną notatkę dotyczącą kominka.

– Nicole? Jesteś tam?


Zapadła cisza, ale po chwili Nicole w końcu się odezwała. –

Jestem, jestem.


– Jakoś dziwnie brzmisz. Co się dzieje? – Nicole była gadułą i

Libby nie przypominała sobie, kiedy słyszała w głosie Nicole takie

napięcie. – Jesteś nadal w Outer Banks? Słyszałam, że huragan zmierza w tamtą stronę. – Wyszukała w swojej torbie paczkę kolorowych żelków i wrzuciła jeden do ust.


– Tak, jestem tutaj – odparła Nicole. – Mieszkańcy twierdzą, że

burza ma ominąć Hope Island. Nasz inwestor jest naprawdę

zainteresowany tym małym miasteczkiem. A my będziemy miały szansę

zarobić kupę kasy. Wszystko w twoich rękach.


Nicole była lokomotywą firmy Holladay Renovations. To ona

przekonywała właścicieli, aby znacząco podnosili ceny zabytkowych,

starych nieruchomości zapoznając ich z ekspertyzami wykonywanymi

przez Libby, która miała bardzo mało do czynienia z finansami firmy i wolała, aby tak pozostało.


– Chyba lepiej zacznę od początku – stwierdziła Nicole. – Rooney

wysłał mnie, abym obejrzała kilka budynków do renowacji w centrum

miasteczka. Usiłuje załatwić prom, który kursowałby na wyspę. To

przyciągnie mnóstwo turystów do hotelu, który planuje tutaj stworzyć.

Ale te budynki wymagają najpierw remontu, aby mógł rozkręcić tu swój biznes.


– Tyle to ja wiem. Ale co miałaś na myśli, mówiąc „wszystko w

twoich rękach”? – Libby rzuciła okiem na swoje notatki, a potem obeszła pokój raz jeszcze. Rozmowa zabierała jej cenny czas, a ona chciała już wrócić do pracy. – Na pewno odnawiamy budynek stacji ratowniczej, prawda?


– Tak, już ją widziałam. Dobrze zrobiłyśmy, że wykupiłyśmy od

razu to cudne miejsce. Jak tylko zabierzesz się za nie, zarobimy na tym kupę forsy i wyrobimy sobie renomę w miasteczku. Już zaczęłam przygotowywać wykaz materiałów i pracowników, których będziemy potrzebować. Ale nie dzwonię w sprawie remontu. Chcę ci powiedzieć o naprawdę wielkich pieniądzach, Libby. Milionach.


To przyciągnęło uwagę Libby. – Milionach?


– Wpadłam tutaj do kancelarii, aby miejscowy prawnik zajął się

całą robotą papierkową związaną z naszym zakupem budynku stacji.

Horace Whittaker. Musiałam mu podać nasze nazwiska.


– I co z tego?


– Kiedy sekretarka usłyszała twoje nazwisko, ledwo mogła złapać

powietrze.


– Zna mnie?


– Ten prawnik poszukuje Libby Holladay. Córki Raya Mitchella.


– To nazwisko mojego taty.


– Tak też pomyślałam. Kiedyś słyszałam, jak wspomniałaś imię

Ray, ale nie byłam pewna nazwiska.


Libby potarła dłonią czoło. – Dlaczego mnie szuka? Mój ojciec

zmarł dawno temu. Kiedy miałam pięć lat.


– Umarł miesiąc temu, Libby. I zostawił ci jakieś wartościowy

spadek. W rzeczywistości są to grunty, co do których Rooney sądził, że ma na nie zgodę kupna. Więc to my prowadzimy w tej grze. – Głos Nicole wyraźnie się podniósł.


Libby trudno było złapać oddech. – To jakiś głupi żart. Założę się, że prawnik zażądał jakiejś opłaty.


– Nie. Naprawdę nie. Zgodnie z tym, co mówi sekretarka, twój tata

żył tutaj w Outer Banks cały ten czas. A Horace ma pudełko listów,

które Ray napisał do ciebie a które są ostemplowane Zwrot do nadawcy.

Wygląda na to, że twoja matka odmawiała przyjęcia listów.


Libby poczuła, jak jej żołądek się zaciska. Przez całe swoje

dzieciństwo wypytywała matkę o ojca. Nigdy nie było odpowiedzi.

Mama z pewnością nie mogła kłamać. Libby obserwowała dwa kolibry fruwające w pobliżu plątaniny krzaków kwiatowych.


– Czy ty masz pojęcie, ile te grunty są warte? – Głos Nicole drżał.

– Ciągną się wzdłuż oceanu. Jest na nich mały, uroczy pensjonat.


Brzmiało to zbyt pięknie. – A okolica?


– Przecudna, ale odległa. – Nicole ucichła. – Ach, słuchaj, jest

jeszcze coś. Kilka dni temu natknęłam się na dziewczynę, która

wyglądała zupełnie jak ty.


Libby zeszła ze swego miejsca przy oknie. – Kim ona jest?


– Twoją przyrodnią siostrą. Ma na imię Vanessa. Masz również

brata, Brenta. Ma dwadzieścia dwa lata.


– Mój ojciec ożenił się ponownie? – Libby z trudem ogarniała całą

tę sytuację. Dzisiaj rano nie miała żadnej rodziny oprócz swojego

młodszego brata przyrodniego, którego rzadko widywała. Dlaczego

matka nigdy niczego jej nie powiedziała? – A co z żoną mojego ojca?


– Nikt o niej nie wspomniał. Ale jest ciotka.


Rodzina. Odkąd pamięta, zawsze chciała żyć w otoczeniu dużej, wielopokoleniowej rodziny. Natomiast jej wyzwolona matka zawsze pragnęła widoku nowych i ekscytujących miejsc. Nigdy nie mieszkały w jednym domu dłużej niż dwa lata.


– Musisz tu przyjechać. – Nicole mówiła dalej. – Trzeba się zająć

tysiącami drobnych rzeczy. To jest interes, o który się modliłyśmy, Libby. O nic nie będziesz się musiała martwić do końca życia i będziesz miała mnóstwo pieniędzy, aby pomóc swojemu przyrodniemu bratu. Nie będzie już musiał mieszkać ze swoją rodziną w tej przyczepie.


Myśl o wkupieniu się w łaski przyrodniego brata wydała się jej

interesująca. Nie byli ze sobą blisko, ale nie dlatego, że nie próbowała. –

Nie mogę przyjechać wcześniej niż jutro, Nicole. Muszę najpierw

skończyć pracę tutaj. Mamy też innych klientów.


Jak bardzo jej opieszałość związana była z myślą, że będzie

musiała stawić czoła przyszłości, która miała się radykalnie odmienić?

Nigdy nie radziła sobie dobrze ze zmianami. Życie nauczyło ją, że

zmiana oznacza pogorszenie sytuacji, a nie jej polepszenie.


Libby usłyszała w słuchawce ciężkie westchnienie swojej

wspólniczki. – Okej. Hej, chcesz zobaczyć Vanessę? Będzie tu za kilka minut. Przy stacji ratowniczej, gdzie mam się z nią spotkać, zainstalowana jest kamera internetowa z widokiem na plażę. Wyślę ci do niej link. Zobaczysz Vanessę, zanim się z nią spotkasz.


Libby rzuciła okiem przez okno w kierunku samochodu. – Mój

laptop jest w samochodzie. – Założyła długie włosy za uszy i zaczęła zbierać swoje rzeczy. – Co Vanessa sądzi o tym, że nasz ojciec zostawił

najcenniejsze nieruchomości właśnie mnie? – Wyszła z domu,

zmierzając do miejsca, gdzie zaparkowała samochód.


Nicole chrząknęła. – Cóż, jest wkurzona.


– Wyobrażam sobie. Co jej o mnie powiedziałaś?


– Jak najmniej.


– Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.


– Nimi bym się nie przejmowała. Chociaż ona i jej brat próbowali

wyciągnąć informacje na twój temat. W rozmowie Vanessa wspomniała

o jakichś ruinach latarni morskiej. Chciałam się dowiedzieć, gdzie one dokładnie są. Zaproponowała, że mi je pokaże, ale ja wybrałam się tam wczoraj sama. Spotykam się z nią dzisiaj, bo wiem, że chciałabyś się dowiedzieć o niej czegoś więcej.


Wszystko to wyglądało na jakąś nadciągającą, ogromną katastrofę.

– Mam tyle pytań.


– Więc przyjeżdżaj jak najszybciej i znajdź na nie odpowiedzi. A

jak zobaczysz pensjonat Tidewater, Libby! Jest naprawdę stary. Stoi na wschodnim brzegu wyspy przy ogromnym pasie plaży. Dawniej był

domem mieszkalnym. Jest nieco podniszczony, ale bardzo oryginalny.

Trudno tu dotrzeć. Dopóki Rooney nie dostanie zgody na prom, trzeba będzie wynająć łódź, aby tu dopłynąć. Ale na pewno ci się tu spodoba. Ja już się zakochałam w tym miejscu. To jak podróż do przeszłości. I znalazłam kilka jaskiń do spenetrowania.


– Nie ma drogi łączącej wyspę ze stałym lądem? – Libby było

trudno wyobrazić sobie miejsce tak odległe.


– Nie. Dojedziesz tylko drogą morską.


Trzymając cały czas telefon przy uchu, Libby otworzyła drzwi

samochodu i wśliznęła się na siedzenie. Laptop leżał na podłodze.

Otworzyła go. – Rozłączę się na chwilę, żeby podłączyć telefon do

komputera. Wyślij mi link do kamery na plaży. Nie mów Vanessie, że

was oglądam.


– O której możesz tu jutro być?


– To około dwóch godzin jazdy z Virginia Beach?


– Zgadza się.


Libby była pewna, że dziś w nocy nie zmruży oka. Nie będzie więc

problemu, żeby wskoczyć pod prysznic około szóstej. – Do dziewiątej rano dotrę.


Zakończyła rozmowę. Podłączyła telefon kablem do komputera.

Posłuży się sygnałem z komórki, aby widzieć obraz Nicole na większym ekranie laptopa. Będzie mogła ją oglądać i jednocześnie odbierać przychodzące rozmowy. Skóra swędziła ją od zadrapań krzaków jeżyn.

Udało jej się połączyć z Internetem. Sprawdziła pocztę. Nie było żadnej nowej wiadomości.


Została właścicielką majątku. Nie mieściło się jej to w głowie.

Nieważne, w jakim stanie znajdowała się nieruchomość, było to

ogromne wsparcie, czego jeszcze wczoraj nie posiadała. Myśl ta

sprawiała, że było jej lekko na duszy. Przyglądała się uważnie

wspaniałemu staremu domowi, przed którym stała. Może za sprzedaż

pensjonatu dostałaby wystarczająco dużo pieniędzy, aby kupić taki stary dom i go odnowić? Spełniłoby się jej marzenie. Mogłaby pomóc swojemu przyrodniemu bratu. Mogłaby kupić kilka obrazów Allstona, o czym nawet nie śniła.


Jakaś kobieta zapukała w okno samochodu i Libby przekręciła

kluczyk w stacyjce, aby otworzyć szybę. – Dzień dobry. Nie jestem

żadnym intruzem. Robię tylko wycenę tego wspaniałego miejsca, aby

wpisać go do rejestru zabytków.


Kobieta uśmiechnęła się. – Pomyślałam, że może pani kupuje ten

dom. Ktoś powinien się zabrać za jego renowację.


– Ktoś już to planuje – odparła Libby. A może to będzie ona

zamiast jej klienta?


Kobieta wyciągnęła rękę i wskazała jakiś kierunek. – Zbieram

pieniądze dla rodziny Wardersów, którzy mieszkają tuż za rogiem.

Spaliła im się kuchnia, a nie byli ubezpieczeni.


Libby miała jedynie dwieście dolarów na koncie, a musiała jeszcze

dotrzeć do Outer Banks. – Bardzo bym chciała pomóc. – W jej głosie

słychać było prawdziwy żal. – Ale w tej chwili nie mogę sobie na to pozwolić.


– Tak czy owak, dziękuję. – Kobieta uśmiechnęła się i ruszyła w

kierunku następnego domu.


Libby zasunęła szybę i kliknęła w ikonkę skrzynki mailowej.

Natychmiast pojawiła się wiadomość od Nicole. Otworzyła link. Musiała tylko kliknąć i zobaczyć swoją siostrę, o której istnieniu do tej pory nie miała pojęcia. Dłonie jej drżały, kiedy kierowała kursorem na link i kliknęła w niego. Strona się otworzyła, a przed nią pojawił się szeroki deptak ciągnący się ponad piaszczystymi wydmami, które wyglądały jak śnieżne zaspy. W oddali rysował się wspaniały błękit oceanu. Molo wdzierało się daleko w morze. Była to scena jak z jakiegoś kolorowego czasopisma. Libby niemalże czuła na sobie morską bryzę.


Kliknęła i powiększyła obraz oraz podkręciła głośność, aby móc

usłyszeć szum fal. Gdzie była Nicole? Na molo i w pobliżu wody nie

było nikogo. Na prawo mogła dostrzec jakiś podupadły budynek z

napisem nad drzwiami Stacja Ratownicza w Hope Beach.


Nagle na deptaku dało się dostrzec jakiś ruch i na ekranie pojawiła

się Nicole. Uśmiechnęła się i pomachała. – Cześć, Libby. – Usłyszała jej głos. Jakość dźwięku była zaskakująco dobra. Ocean w tle brzmiał

kojąco, jak kołysanka.


Libby musiała się powstrzymać, żeby nie odmachać. Blond włosy

Nicole były spięte w kucyk pod dużym kapeluszem przeciwsłonecznym,

a na brązowy strój kąpielowy narzuciła modną różową tunikę.


Nicole spojrzała na zegarek i zmarszczyła czoło. – Vanessa się

spóźnia. Tak jak ci mówiłam wcześniej, nie chciałam na nią czekać, żeby zobaczyć ruiny latarni morskiej, więc poszłam tam sama. Muszę ci je pokazać. Poczekaj, aż zobaczysz, co odkryłam. Zwariujesz! Hej, hej, zadzwoń do mnie. Molo jest jednym z niewielu miejsc, gdzie działa telefon. Zupełny odlot! Cała wyspa bez zasięgu! Niemalże, w każdym razie.


Libby złapała za swój telefon nadal podłączony do komputera.

Mogły jeszcze przez chwilę porozmawiać. Ale zanim wybrała numer,

jakaś mała łódka podpłynęła do brzegu. Wyskoczyli z niej dwaj

mężczyźni i wyciągnęli ją na piach. Nicole odwróciła się do nich. Szli w jej stronę. Libby natychmiast wybrała numer do Nicole. Widziała, jak przyjaciółka rzuciła się do swojej torby, aby odszukać telefon.


Jak tylko Nicole odebrała, Libby skoczyła na równe nogi i

krzyknęła. – Uciekaj stamtąd! Uciekaj do samochodu!


Nicole nadal patrzyła na mężczyzn idących w jej stronę. – To tylko

turyści, Libby. Za bardzo się przejmujesz. – Uśmiechnęła się i

pomachała do mężczyzn.


Libby pochyliła się bliżej do laptopa. – Coś jest nie tak, Nicole. –

Prawie nie mogła oddychać, odczytując intencje malujące się na

twarzach mężczyzn. – Błagam, uciekaj!


Ale to dwaj mężczyźni rzucili się do biegu, jak tylko znaleźli się w pobliżu deptaku. W miarę jak zbliżali się do kamery, Libby była w stanie zobaczyć ich całkiem wyraźnie. Jeden miał około czterdziestu lat i mocno naciągniętą czapkę na oczy. Jego spora broda mocno rzucała się w oczy. Drugi wyglądał na ponad dwadzieścia lat. Był blondynem i z pewnością nie golił się od kilku dni.


Nicole zrobiła krok do tyłu, kiedy starszy mężczyzna na przedzie

uśmiechnął się do niej. – Rozłącz się. – Rozkazał jej i złapał ją za rękę.


– Zostaw ją! – Libby krzyknęła do telefonu.


Mężczyzna wytrącił telefon z ręki Nicole i połączenie zostało

przerwane. Drugi mężczyzna już przy nich był i wkłuł igłę w ramię

Nicole. Obaj zaczęli ciągnąć ją do łodzi. Wyrywała się i wzywała

pomocy, a potem nagle jej ciało zwiotczało. Kapelusz zsunął jej się z głowy i spadł na ziemię.


Nie będąc świadomą, że nadal krzyczy, Libby wybrała numer

alarmowy 911. – Och, Boże, Boże, pomóż jej!


Dyspozytor zgłosił się i Libby bełkotała do niego o uprowadzeniu

swojej przyjaciółki na jej oczach. – To się dzieje w Outer Banks. – Nie mogła oderwać oczu od łodzi oddalającej się od mola. – Stać! Stać! Oni ją zabierają ze sobą! Zróbcie coś!


– Gdzie?


– Już mówiłam, w Outer Banks. – Libby zerknęła na nazwę nad

zmieniającym się obrazem wideo. – Hope Beach. Wyślijcie tam kogoś.


– Inny dyspozytor łączy się już z szeryfem. Wysłaliśmy też policję

do pani.


– Natychmiast jadę do Hope Beach.


– Proszę zostać tam, gdzie pani jest – odparł dyspozytor. –

Połączyliśmy się z szeryfem. Jest w drodze do tego miejsca. Proszę się nie rozłączać, dopóki nie dotrze do pani policja.


Musiała coś zrobić. Cokolwiek, byle tylko nie wybiec na ulicę i nie zacząć krzyczeć. Spojrzała na komputer. Mogła wywołać obraz i zachować go jako dowód. Ale płynącego strumienia nie można było przewinąć, nie można było zapisać. Jeśli włamałaby się na stronę,

dostałaby się do tego pliku. Policja zaoszczędziłaby sobie czasu i puściła w obieg zdjęcia mężczyzn. Po kilku uderzeniach w klawiaturę zdołała złamać osłonę i dotarła do kodu.


Wtedy komputer zamrugał i pojawił się pusty ekran. A kiedy

próbowała wejść z powrotem na stronę, cały kod zniknął. Co takiego

zrobiła?


dwa


Unoszący się na niebie smog ponad budynkami Nowego Jorku

odzwierciedlał kiepski nastrój, w jakim był Lawrence Rooney.

Kontemplował on rozległy widok rozciągający się z okna jego

penthouse’a przy Piątej Alei. Lepiej, żeby siedzący za błyszczącym

biurkiem z drzewa orzechowego senator miał dla niego miłą

niespodziankę, po tym co dla niego zrobił.


Lawrence wystarczająco długo ignorował obecność senatora, aby

dać mu wyraźnie do zrozumienia, kto jest tutaj górą. Odwrócił się do niego i usiadł w fotelu.


– Masz dla mnie jakieś wieści?


Senator Troy Bassett poluzował krawat i wyciągnął z kieszeni

chusteczkę. Przetarł nią spocone czoło. – Dziś w mieście jest jak w piecu

– wymamrotał.


Ten pulchny pięćdziesięciolatek był niegdyś przystojnym,

atletycznym blondynem. Z czasem jednak jego atrakcyjność zastąpiła

siwizna i fałdy tłuszczu. Znali się z czasów studiów na Harvardzie.

Wiedzieli o sobie i swoich słabościach wszystko. Lawrence wydał

fortunę, aby Bassett został wybrany na senatora. Nagroda za to miała dopiero nadejść – teraz.


– Co z głosowaniem? – Lawrence nie owijał w bawełnę.


Senator pokiwał głową. – Przeszło. Sieć promów zostanie

uruchomiona w przyszłym roku.


– Doskonale. – Lawrence rozsiadł się w swoim fotelu. – Grunty

będą moje do końca lata.


– Sądziłem, że staruszek odmówił ich sprzedaży.


– Na szczęście dla nas umarł. – Wiele by dał, żeby być przy tym,

jak Ray Mitchell wyzionął ducha.


Bessett uniósł brew. – W naturalny sposób?


Lawrence zaśmiał się. – Oczywiście. Oboje wiemy, że lubię dopiąć

swego, ale nigdy nie posunąłbym się do morderstwa. Sprawdziłem wiele razy, że pieniądze przemawiają wystarczająco skutecznie, aby nie uciekać się do takich metod. – Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. – No, ale zawsze kiedyś musi nastąpić ten pierwszy raz…


– Mitchell był godnym ciebie przeciwnikiem. Pozostał nieugięty.


– Zgoda. Ale jego syn nie ma żadnych skrupułów. Wie, kiedy

natrafia się okazja i potrafi z niej skorzystać.


– Więc zgodził się na twoją cenę?


Lawrence przytaknął głową. – Zgodził się. Nawet chciałem

podnieść cenę o jakieś pięć milionów, jeśli byłaby taka potrzeba, ale on o tym nie wiedział. Więc to ja ubiłem dobry interes.


– Jak zawsze.


W drzwiach pojawiła się głowa sekretarki Lawrence’a. – Panie

Rooney, pan Poe do pana.


– Doskonale. Wpuść go. A ty zostań. – Zwrócił się do senatora,

który zaczął wstawać ze swego miejsca. – Poe przedstawi nam obu

bieżącą sytuację.


Kenneth Poe, ubrany w granatowy garnitur i czerwony krawat,

wkroczył do biura. Z perfekcyjnie ułożoną fryzurą kosmyków ciemnych włosów wydawał się uosobieniem dżentelmena. Jeśli Lawrence miałby syna, chciałby, żeby chłopak był taki jak Poe. Bystry, bezwzględny i przystojny. Miał trzydzieści lat i nadal się nie ożenił. Zapewne nadszedł

właściwy moment, aby przedstawić go Katelyn. Lawrence nie mógł

sobie wymarzyć lepszego zięcia.


– Witam pana. – Poe wyciągnął dłoń. – Witam senatorze.


Mężczyźni podali sobie dłonie, a Lawrence odnotował kolejnego

plusa na korzyść Poego. Wiedział doskonale, jak się zachować w obliczu władzy, i świadomie wyraził swój szacunek, witając się z nim pierwszym. Chłopak musiał brać lekcje podlizywania się. Ale Lawrence’owi to się podobało.


– Mam nadzieję, że masz dla mnie podpisany akt sprzedaży.


Poe usadowił się na drugim krześle i niedbale zarzucił stopę na

kolano. – Niestety, natrafiliśmy na przeszkodę.


Czoło Lawrence’a zmarszczyło się na dźwięk grobowego

brzmienia głosu Poego. – Jakiego rodzaju przeszkodę?


– Poważną przeszkodę.


Kiedy Poe twierdził, że coś jest poważną sprawą, Lawrence zawsze

przywiązywał do tego wagę. – Jak bardzo poważną?


– Do miasta przyjechała pewna młoda kobieta. Bardzo inteligentna

i wścibska. Odkryła jaskinię. Nie jestem pewien, czy widziała, co jest w środku. – Zerknął w kierunku senatora.


Lawrence zacisnął usta. – Musimy trzymać ją z daleka od tego tak

długo, dopóki wszystkie papiery nie zostaną podpisane. Czy możesz

umieścić ją w jakimś bezpiecznym miejscu aż do zakończenia naszych

spraw?


– To już zostało zrobione. Ale jeśli przysporzy nam to jeszcze

więcej problemów?


– Będziemy się tym martwić później. Tu chodzi o naprawdę duże

pieniądze, Kenneth. Nie pozwolę, żeby moje plany popsuła jakaś

grotołazka amatorka. Załatw to.


– Oczywiście, proszę pana. Zrobię co w mojej mocy.


Moce Poego były zazwyczaj spektakularne. Lawrence przestał się

martwić, a zaczął się zastanawiać, co zrobi z pieniędzmi, które będą do niego spływać strumieniami, kiedy zamieni Hope Island w drugie Myrtle Beach*.

***

Słońce zachodziło za horyzontem, a żaglówka szybko szła na dno.

Dwójka ludzi wymachiwała rozpaczliwie rękami i nogami w wodzie.

Główny oficer, Alec Bourne, siedział na brzegu podłogi helikoptera

Dolphin. – Zejdź trochę niżej – starał się przekrzyczeć huk śmigła. Jego zespół Straży Przybrzeżnej otrzymał wezwanie dwadzieścia minut temu, a on modlił się przez całą drogę, aby dotarli na czas.


Wprawdzie huragan zmienił kierunek i miał ich ominąć, ale jego

zewnętrzne skrzydło wywołało gwałtowny sztorm. Mała łódź ugrzęzła,

targana silnym wiatrem i falami. Lewa burta przechylała się o

czterdzieści pięć stopni. Zapewne to wezwanie było pierwszym z kilku, które otrzymają dzisiaj.


Pilot, Josh Holman, skinął głową i helikopter zaczął krążyć bliżej

fal bijących o łódź. Alec wychylił się i wsparł się na wiejącym w jego stronę wietrze. Ostry deszcz kłuł go w twarz. Czekając na sygnał od mechanika lotu i jednocześnie swojego najlepszego przyjaciela, Curtisa Irelanda, czuł wyraźnie zapach słonego powietrza.


– Przygotować się do wyciągnięcia pływaka! – Josh wydał krótką

komendę, a Curtis klepnął Aleca w pierś.


Alec nabrał powietrza, a później rzucił klamrę karabinka i uwolnił

się z pasa, jedynego elementu uprzęży, która trzymała go w helikopterze.

Wyskoczył z samolotu. Wiatr targał nim, kiedy opadał w dół. Gdy się zanurzył, fale zatamowały powietrze wydobywające się z jego płuc.

Natychmiast wystrzelił na powierzchnię i rzucił się do pierwszej osoby w wodzie.


Kobieta walczyła z morzem, aby jak najprędzej dotrzeć do Aleca.

Kiedy go dotknęła, złapała za szyję i pociągnęła pod wodę. – Uspokój się! – Odepchnął ją, a potem chwycił od tyłu, stosując tradycyjny, chwyt ratunkowy. Zesztywniała, ale potem rozluźniła się w jego uścisku.

Unosząc kciuk do góry, dał Curtisowi znak, aby zaczął opuszczać kosz ratunkowy.


– Wszystko będzie dobrze – uspokajał kobietę.


– Wpłynęliśmy na mieliznę. – Z trudem łapała powietrze

fioletowymi ustami. – Jesteśmy w wodzie od dwóch godzin.


– Już prawie koniec. – Chwycił kosz i pomógł jej wdrapać się do

środka. Potem dał sygnał Curtisowi, aby wciągnął ją do helikoptera, a sam popłynął po jej męża.


Pięć minut później on również był z powrotem na pokładzie

Dolphina. Misja zakończona. Ratowniczka medyczna, Sara Kavanagh,

sprawdzała kobiecie puls i ciśnienie krwi. Oboje pacjenci siedzieli owinięci w koce. Dziękowali Alecowi i załodze całą drogę do Stacji Straży Przybrzeżnej, gdzie personel medyczny oczekiwał na żeglarzy rozbitków.


W dni takie jak ten Alec wiedział, że znajduje się tam, gdzie Bóg

go potrzebował. Ale były też inne dni, kiedy nic nie szło tak jak trzeba lub kiedy tracili człowieka, którego próbowali ratować.


Uśmiechał się, idąc przez trawnik w kierunku Stacji ze swymi

przyjaciółmi. Alec i Curtis razem przeszli szkolenia. Różnili się od siebie tak bardzo, jak tylko dwóch najlepszych przyjaciół może się od siebie różnić. Curtis był tym spokojnym i rozważnym w grupie. Chociaż pochodził z bogatej rodziny, nigdy się z tym nie obnosił. Sara Kavanagh była jedyną kobietą w zespole. Jej powściągliwość i pewność siebie sprawiały, że mężczyźni w Stacji wstrzymywali się od jakichkolwiek niewłaściwych uwag pod jej adresem. Poza tym zdobyła ich zaufanie swymi kompetencjami. Czasami zastanawiał się, czy Sara i Josh w końcu staną się parą. Josh zwykle pajacował i wszystkich rozśmieszał, ale czasami Alec dostrzegał jakąś iskrę w jego oczach, kiedy patrzył na Sarę.


– Masz więc trzy dni wolnego, Alec. – Josh zaczynał swoje żarty. –

Co będziesz porabiał? Opuścisz wyspę i pojedziesz zabawić się w

kasynie, gdzie wygrasz tyle kasy, że kupisz mi jaguara?


– Jeżeli o mnie chodzi, będziesz się musiał zadowolić rowerem –

odparł Alec. – Jadę z Zachem łowić kraby. Słyszałem, że nieźle biorą.

Może uda mi się na nich zarobić tyle, żeby rozbudować taras z tyłu

domu.


Sara wyciągała jedzenie z torby. – Jak tam Zach?


Uśmiech zniknął z twarzy Aleca. Wzruszył ramionami. – Minęły

zaledwie dwa tygodnie. Wiesz, jak to jest z nastolatkami. Raz wydaje się, że wszystko jest w porządku, a za chwilę robi coś tak głupiego, że masz wrażenie, że wychował się w buszu. Ale cieszy się, że wrócił na wyspę. Nienawidził Richmond.


– Musi być ci trudno. Nigdy nie miałeś do czynienia z

wychowywaniem dzieciaków – stwierdziła Sara.


– Darrell zdołał zrobić to, co najważniejsze. Ja spróbuję zająć się tym, co jest jeszcze do zrobienia. On jest wszystkim, co mi zostało po Darrellu.


Awionetka rozbiła się zalewie sześć miesięcy temu i tęsknota za

starszym bratem nadal sprawiała Alecowi ogromny ból. Do tego Zach

wyglądał dokładnie jak Darrell w jego wieku. Dzieciak sprawiał

dziadkom ogromne problemy, dlatego dwa tygodnie temu opiekę nad

nim przejął Alec. Powinien był zabrać go do siebie od razu, ale mama Aleca upierała się, że miejsce chłopca jest przy nich. No i Darrell wyznaczył swoich rodziców na opiekunów.


Zadzwoniła jego komórka. Stacja była jednym z niewielu miejsc na

wyspie, gdzie był zasięg. Telefonował kuzyn, Tom, który dziwnym

zbiegiem okoliczności był jednocześnie szeryfem na wyspie. – Cześć, Tom.


– Nie chcę ci zawracać głowy, ale Zach trafił tu do więzienia.


Alec poczuł, jak jego żołądek się zaciska. – Co zrobił?


– On i jego koledzy wpadli na pomysł, aby wymalować graffiti na

ścianach szkoły. Został przyłapany z farbą. Myślę, że powinieneś

zostawić go tutaj na noc. Może to go czegoś nauczy.


Myśl, że jego bratanek siedzi w więzieniu, była bolesna, ale Alec

wiedział, że jego kuzyn ma rację. – Sądzę, że to dobry pomysł.


– Skoro już cię złapałem, myślę, że będę potrzebował twojej

pomocy. Kobieta o nazwisku Nicole Ingram została uprowadzona z molo Tidewater.


– Uprowadzona?


– Zadzwonili do mnie z policji w Virginia Beach. Jej wspólniczka

widziała to na ekranie komputera z kamery.


Alec skrzywił się. – Okropne!


– Policjant, który zadzwonił do mnie, twierdził, że była w histerii.

Podobno tutaj jedzie. Czy twój zespół mógłby mieć oko na wszystko?

Porywacze zabrali ją na łódź i odpłynęli.


– Oczywiście. Czy masz opis tej kobiety?


Tom podał mu jej charakterystykę. – Kurczę, mam drugi telefon.

Kończę. I nie waż się wpaść po swojego bratanka wcześniej niż jutro przed lunchem.


Alec rozłączył się i odłożył telefon. Wszyscy patrzyli na niego z

ciekawością. – Zach jest w więzieniu.


– To już wiemy – odparł Curtis. – Ale co zrobił?


– Wymalował graffiti na ścianach szkoły.


– Też to kiedyś zrobiłem – pochwalił się Josh. – To taki rytuał

dorastania.


– Mnie się to nigdy nie zdarzyło – stwierdził Alec.


– Och tak, ale ty chodziłeś po wodzie.


Alec uśmiechnął się, słysząc znajomy żart. Tylko dlatego, że nigdy

nie pił ani nie palił, większość ludzi sądziła, że był kimś w rodzaju świętego. Prawda była jednak zupełnie inna.


* Kurort w Karolinie Południowej na wschodnim wybrzeżu,

wielkie centrum turystyki obsługujące rocznie ok. 14 mln turystów.


trzy


Podróż do Outer Banks zlewała jej się w jedno. Libby nie była w

stanie podziwiać widoków, chociaż zawsze chciała zobaczyć to miejsce.

Przejechała przez most Chesapeake Bay. Droga 168 zmieniała się na US

158, kiedy dotarła do Outer Banks. Po lewej miała ocean, a po prawej estuarium Albemarle Sound. Znajdowała się w zupełnie innym świcie.

Opuściła szybę, aby napawać się atmosferą szumiących fal i pisku mew.


Zanim dotarła do Kitty Hawk, słońce już zaszło. Zaparkowała na

parkingu w doku zatoki i ruszyła przed siebie. Motorówki i żaglówki połyskiwały w świetle księżyca, podskakując na ciemnych wodach oceanu. O tej porze było tu nawet trochę ludzi, zazwyczaj turystów.

Zatrzymywała każdego, kogo napotkała, ale nikt nie miał łodzi, która zabrałaby ją na Hope Island.


Obserwowała uważnie każdego napotkanego mężczyznę, ale żaden

nie wyglądał jak ci, którzy uprowadzili Nicole. Z daleka zobaczyła kuter Straży Przybrzeżnej i zaczęła do nich machać i krzyczeć, ale łódź

odpłynęła, zupełnie na nią nie zważając. W jaki sposób miałaby dostać się na wyspę dziś wieczorem?


Teraz dopiero poczuła, jak dopada ją zmęczenie po wyczerpującej

jeździe samochodem. Kiedy zaczęło jej burczeć w brzuchu, zdała sobie sprawę, że nic nie jadła od lunchu. Wyglądało na to, że miała tu zostać całą noc, więc kupiła w automacie paczkę orzeszków w czekoladzie i kawę. Ale była po tym jeszcze bardziej roztrzęsiona. Spojrzała na szeroki pas wody. Może spacer wzdłuż zatoki trochę ją uspokoi. Usiadła na skale, zdjęła buty i zaczęła iść po miękkim piasku. Słonawe, rześkie powietrze porządkowało myśli w jej głowie. Modliła się, aby Bóg był z Nicole, gdziekolwiek ona teraz jest. Ale kto ją porwał i dlaczego?


Jakiś statek zabuczał w oddali, a woda niosła dźwięk do brzegu.

Doszła do mola, usiadła na jego krańcu i zwiesiła nogi. Po prawo jakaś ryba plusnęła w wodzie. Szum rozbijających się o brzeg fal działał na nią kojąco. Bóg widział, co się przydarzyło Nicole. Z całą pewnością już się tym zajął. Libby próbowała trzymać się tej myśli.


Poziom adrenaliny spadał u niej w szybkim tempie i zaczęła

ziewać. Może zdrzemnie się na chwilę, a później znajdzie jakieś miejsce, gdzie mogłaby wziąć prysznic. Ale siedziała tam, nie mogąc zmrużyć oka przez całą długą noc. Kiedy wzeszło słońce, podniosła się i znowu zaczęła szukać transportu na wyspę.


Schodząc z mola, uśmiechnęła się do mężczyzny i kobiety, którzy

spacerowali z psem po plaży. Psiak zaczął obwąchiwać jej stopy i Libby zatrzymała się, aby pogłaskać zabawnego yorka. – Jaki śliczny piesek!


Kobieta miała czterdzieści parę lat. Jej szeroki uśmiech i słomkowy kapelusz na głowie sprawiały, że wyglądała na otwartą i miłą. Ubrana była w szorty w kolorze khaki i czerwoną koszulkę. Uśmiechnęła się do Libby. – A to niespodzianka widzieć cię tutaj, Vanesso!


Vanessa. To przecież jej siostra. – Nie jestem Vanessa. Nazywam

się Libby Holladay.


Uśmiech zniknął z twarzy kobiety. – O matko! Przepraszam

bardzo. Jest pani tak bardzo podobna do osoby, którą znam i która

mieszka w Hope Beach. Proszę mi wybaczyć.


– Już ktoś mi o tym powiedział. Czy pani jest z Hope Beach?


Kobieta odgarnęła kosmyk włosów opadający jej na oczy. – Kiedyś

tam mieszkałam. Uczyłam w tamtejszej szkole przez cztery lata. Vanessa była moją uczennicą. To zadziwiające, jak bardzo pani ją przypomina.


– Próbuję się dostać na Hope Island. Czy wie pani, jak można tam

dotrzeć?


– Mój mąż i ja wybieramy się tam za kilka minut. Będzie nam

bardzo miło, jeśli będziemy mogli panią tam podrzucić. – Kobieta

wyciągnęła rękę. – Naomi Franklin, a to jest mój mąż, Earl.


Libby uścisnęła ich dłonie. – Byłoby wspaniale! – Nie musiała się

już martwić o wysokie koszty transportu. – O której państwo wyruszają?


– Zaraz – odparł Earl, nie wyjmując wykałaczki z ust. – Nasza łódź

to Blue Mermaid. Jest tutaj. – Wskazał na dużą żaglówkę. – Muszę tylko napełnić bak i zapakować zakupy, które zrobiliśmy do naszego domu letniskowego.


– Jest przepiękna! – stwierdziła Libby.


Cały promieniał. – Mamy ją dopiero od miesiąca. – Dotknął ręki

żony. – Proszę, zabierz panią na pokład, a ja pójdę po zakupy.


– Ale co zrobię z samochodem?


– Proszę go zostawić na parkingu. Jest tutaj bezpieczny. Na wyspie

można wypożyczyć samochód. To trochę kosztuje, ale pewnie długo tam pani nie zabawi.


Libby pomknęła do samochodu i wzięła swoją walizkę. Zamknęła

samochód i wróciła do zatoki. Earl pomógł paniom przy wchodzeniu na pokład, a po chwili morska bryza chłodziła jej ramiona, na zmianę z gorącym słońcem, które je paliło.


Wpatrywała się w horyzont. – Jak daleko jest wyspa?


– Jakieś pół godziny drogi. Ma pani do załatwienia jakieś sprawy w

Hope Beach? – zapytała Naomi.


Libby zawahała się. – Zajmuję się renowacją zabytków i ich

sprzedażą. Moja wspólniczka jest na wyspie i sprawdza możliwości

zajęcia się odnową zabytkowej części w centrum miasteczka.


– Na wyspie jest całkiem sporo wspaniałych budynków. Wiele z

nich bardzo podupadło, więc wydaje się, że możecie mieć pełne ręce

roboty. – Naomi przechyliła głowę na bok. – Twoje podobieństwo do

Vanessy Mitchell jest niesamowite.


Libby spróbowała się uśmiechnąć. – Mówią, że każdy gdzieś tam

ma swojego sobowtóra. Czy rodzina Mitchellów od dawna mieszka na

wyspie?


– Och, tak! Pensjonat Tidewater jest jakby koroną wieńczącą

wyspę. Musi go pani zobaczyć. A ponieważ zajmuje się pani zabytkami, na pewno panią zachwyci. Jest cudowny. Ojciec Raya Mitchella kupił go w latach trzydziestych i mieszkał tam z rodziną. Po śmierci ojca Ray odkupił go od swojego rodzeństwa i przekształcił w pensjonat. Może nie dociera na wyspę wielu turystów, ale miał nadzieję, że zdoła przyciągnąć tu rodziny, które chciałyby schronić się na chwilę i odpocząć w jakimś spokojnym miejscu.


– A czy jego rodzeństwo mieszka na wyspie? – Ciotki, wujowie,

kuzyni. Na myśl o nich czuła w piersi dziwny skurcz.


– Tylko jego siostra. Reszta przeniosła się na ląd. – Naomi

otworzyła skrzynię wypełnioną lodem. – Może wody?


– Chętnie. Dziękuję. – Libby wzięła oszronioną butelkę zimnej

wody i odkręciła korek. – Czy to Hope Island? – zapytała, kiedy

dostrzegła skrawek lądu w oddali.


– Tak jest – odparł Earl.


Libby prawie przestała oddychać w miarę, jak zbliżali się do

wyspy. Dlaczego to miejsce tak na nią działało? Nigdy tu przecież nie była. Urocze chatki stały przycupnięte w linii nad małą, dobrze utrzymaną zatoczką. Może niektóre z domków wymagały odmalowania i gdzieniegdzie można by wymienić rynnę, ale wioska wyglądała jak

wyjęta z osiemnastowiecznego obrazka.


– Gdzie będę mogła wypożyczyć samochód?


– Tak naprawdę to chyba go pani nie będzie potrzebować – odparł

Earl. – Nie, jeśli zatrzyma się pani w miasteczku. Zarezerwowała pani pokój?


– Jeszcze nie. – Udała, że nie zauważyła jego wędrujących do góry

brwi ze zdziwienia. – Czy moglibyście państwo polecić mi jakiś hotel?


– Pensjonat Tidewater byłby najlepszym wyborem. Jeśli zadzwoni

pani do nich, przyjadą po panią – odparła Naomi. – Proszę zapytać w sklepie. Dadzą tam pani numer. Na wyspie nie mamy samochodu, inaczej byśmy panią tam zawieźli.


– Ale w porcie, jest mały parking, gdzie można wypożyczyć

samochód – dodał Earl. – Niektórzy lubią dokładnie badać nowe

miejsca.


Dom. Czuła się tutaj jak w domu. Właśnie takiego uczucia

doznawała w swoim sercu.

***

Biuro szeryfa wydawało się opustoszałe, kiedy Libby kroczyła po

starej, zużytej drewnianej podłodze. – Czy jest tu ktoś? – zawołała.


Jakiś mężczyzna w mundurze pojawił się na korytarzu. Wyglądał

na dobiegającego czterdziestki, o czym świadczyły ciemne włosy lekko przyprószone siwizną. Jego opalona twarz sprawiała wrażenie poczciwej. – W czym mogę pomóc?


– Chciałabym się zobaczyć z szeryfem.


– To ja. Szeryf Tom Bourne. – Poprowadził ją do małego biura,

które mieściło rozwalające się biurko i metalową szafkę. Wszystko

tonęło w papierach. Zdjął stos teczek z krzesła stojącego naprzeciwko jego biurka. – Proszę usiąść i powiedzieć, co panią do mnie sprowadza.


Usadowiła się na twardym krześle. – Moja wspólniczka została

wczoraj porwana.


Spojrzał na nią uważnie. – Pani jest Libby Holladay. To pani była

świadkiem porwania?


– Tak. Czy są jakieś wieści? – Z całą pewnością odnaleźli już

Nicole. Żywą, o co się modliła.


Potrząsnął głową. – Niestety, nie. Kiedy dotarłem do stacji

ratowniczej, znalazłem jedynie jej samochód. Nie ma żadnego śladu.

Dzwoniłem do Straży, ale oni też nic nie widzieli.


– Straży?


– Straży Przybrzeżnej. O czym pani rozmawiała z Nicole?

Wyjechała pani, zanim policja z Virginia Beach zdołała dotrzeć do pani i spisać zeznania.


– Chciałam się tu znaleźć jak najszybciej i ją odszukać. – Opisała

mężczyzn, których widziała, a on wszystko notował. – Jeden z mężczyzn zrobił jej zastrzyk.


– Bardzo pomogłoby nam, gdybyśmy mogli odtworzyć nagranie,

ale wygląda na to, że zostało usunięte z serwera.


Zagryzła wargi. Czy powinna się przyznać, co zrobiła? Czy nie

przysporzy jej to kłopotów? Przecież to stało się niechcący. Czy policja nie podejrzewa zawsze tych, którzy byli bliskimi ofiary?


Zadzwonił telefon stojący na biurku. Oparła się wygodniej na

krześle podczas jego rozmowy. Ale szybko się rozłączył i wstał. –

Przepraszam, ale muszę wyjechać. Mamy jakiś problem w więzieniu.

Gdzie się pani zatrzymała? W Tidewater?


Skinęła głową. – Mam taką nadzieję. Jeszcze tam nie dzwoniłam.


Sięgnął po jakieś klucze i rzucił jej. – Mam tu stary samochód,

który czasami pożyczam. Proszę go wziąć i pojechać do Tidewater.

Ulicą Oyster Road do końca. Nie da się go przeoczyć. Proszę tam na

mnie poczekać. Musimy dokończyć tę rozmowę.


Wzięła klucze i szła za nim do wyjścia. Później będzie czas, aby

powiedzieć mu o nagraniu wideo. Może uda się jej znaleźć ten plik i odtworzyć go. Uniknęłaby w ten sposób kłopotów.

***


Stara ciężarówka cuchnęła rybami, ale Alecowi zapach ten kojarzył

się z pieniędzmi. Za wspaniały połów dzisiejszego ranka dostanie od restauratorów doskonałą cenę. Ale najpierw musiał dotrzeć do więzienia i zabrać stamtąd swojego bratanka. Dotarł na przedmieścia i jechał

Oyster Road, kiedy zauważył czerwoną hondę Toma. Jakaś kobieta

ukucnęła przy przebitej oponie. Turystka, sądząc po wyglądzie.


Zaparkował ciężarówkę tuż za jej samochodem. – Czy coś się

stało?


Brązowe włosy poprzetykane rozjaśnionymi od słońca pasemkami

okalały intrygującą twarz, na której zdołał zauważyć wyraziste brwi i ogromne brązowe oczy. Wydawało mu się, że mogła mieć około trzydziestu lat. Ale towarzyszyło jej jakieś napięcie i wydawało się, że za chwilę eksploduje.


Trzymała w dłoni żelazny klucz. – Chyba nie wiem, jak się tego

używa.


– Proszę mi to dać, może ja spróbuję. – Alec zabrał narzędzie z jej rąk. – Poza tym wszystko w porządku? – Ukląkł przy kole i zaczął

odkręcać śruby. – Jeździ pani zapasowym samochodem szeryfa.


– Zaginęła moja wspólniczka. – Głos jej drżał. – Widziałam to

przez kamerę zainstalowaną na plaży, jak dwaj mężczyźni porywają ją na moich oczach.


Zatrzymał się i spojrzał w górę. – Chodzi o Nicole Ingram? –

Wczoraj w nocy wyruszył na poszukiwanie zaginionej kobiety.

Wszystko, co znaleźli, to jej telefon na piasku. Dość przygnębiający widok.


Skinęła głową. – Powiedziała mi, że jest tam kamera, więc

chciałam zobaczyć to na komputerze. Dwóch facetów podpłynęło małą

łódką i zabrali ją. Zadzwoniłam pod 911, ale zanim szeryf dotarł na miejsce, znalazł tu tylko jej samochód zaparkowany na skraju drogi.

Żadnego śladu po Nicole.


Spojrzała na niego z uwagą, szukając czegoś w swojej dużej

skórzanej torbie. – A pan skąd o tym wie?


Wstał i podał jej rękę. – Alec Bourne. Rybak z doskoku i kapitan

Straży Przybrzeżnej na pełen etat. Szeryf jest moim kuzynem i to on powiedział mi o pani przyjaciółce. Moi ludzie objechali wczoraj łodzią całą okolicę, ale nie zauważyliśmy nic podejrzanego.


Porwała jego dłoń i mocno ścisnęła. – Libby Holladay. Musicie ją

znaleźć.


Spojrzał na koło zapasowe. – Koło zapasowe jest również przebite.

Tom musi lepiej dbać o ten samochód. Wskakuj do mojego samochodu.

Podwiozę cię, gdzie zechcesz. Tom później zabierze samochód.


Przyglądała się jego twarzy. – Bardzo przepraszam, ale ja ciebie

nie znam.


Nie mógł jej winić za ostrożność, zwłaszcza w świetle tego, co

przydarzyło się jej przyjaciółce. Wygrzebał swoją legitymację Straży Przybrzeżnej i pokazał ją dziewczynie. Jej palce otarły się lekko o jego dłoń, kiedy sięgnęła po nią, a on doznał takiego uderzenia adrenaliny, że miał ochotę gwałtownie cofnąć rękę.


Oddała mu legitymację. – Przepraszam, jeśli cię obraziłam.


– W żadnym wypadku – odparł, po czym zabrał jej rzeczy z

samochodu Toma. – To bardzo mądre zachować ostrożność. – Odwrócił

głowę w kierunku siedzenia pasażera w ciężarówce. – Drzwi się trochę zacinają. Trzeba mocno pociągnąć. – Umieścił walizkę za siedzeniami i wśliznął się za koło kierownicy, usuwając z siedzenia obok czerpaki i wędki.


Szarpnęła drzwi i wdrapała się na górę. Zamykając drzwi,

zmarszczyła nos. – Pewnie dużo wędkujesz? To czuć – uśmiechnęła się.

– Przepraszam. Nie przepadam za rybami.


– Po prostu nie jadłaś jeszcze dobrej ryby. Dzisiaj rano łowiłem

kraby. Niezły połów. – Uruchomił silnik. – A z czasem można się

przyzwyczaić do tego zapachu. Gdzie jedziesz?


Zawahała się. – Chciałam jechać do pensjonatu Tidewater, ale

może zawieź mnie do miasta i stamtąd do nich zadzwonię.


– Mieszkasz w Outer Banks?


Potrząsnęła głową. – W pobliżu Virginia Beach.


– Czy twoja przyjaciółka była tu na wakacjach czy coś w tym

rodzaju?


Gapiła się w okno. – Coś w tym rodzaju.


Nie podobało mu się, że nie patrzy na niego. Tak jakby coś

ukrywała. – Była sama? Nie mówiła ci, że jest czymś zdenerwowana,

czymś się martwi? Nikt jej nie śledził?


Potrząsnęła głową i oparła policzek o szybę.


– Mam wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego. Mam nosa do

wyczuwania oszustw. Na tym polega moja praca.


Podniosła głowę i w końcu na niego spojrzała. Jej ciemne oczy

wyrażały niepokój i napięcie. – Chodzi o moje prywatne sprawy.


Wszedł ciężarówką w ostry zakręt i kierował się do centrum. – Być

może mają one jakiś związek ze zniknięciem twojej przyjaciółki.


Jej twarz pobladła. – Znasz Horace’a Whittakera?


Czy dziewczyna miała jakieś poważne kłopoty? – Oczywiście.

Urodził i wychował się na wyspie. To dobry człowiek, dobry prawnik.


– Jego sekretarka udzieliła Nicole pewnych interesujących

informacji. Powiedziała jej, że mój ojciec zostawił mi jakieś

nieruchomości na wyspie.


Próbował sobie przypomnieć, kto niedawno zmarł na wyspie. – Jak

nazywał się twój ojciec?


– Ray Mitchell.


Alec uniósł w górę brwi. – Jesteś córką Raya? Nie wiedziałem, że

miał inne dzieci poza Brentem i Vanessą. Nigdy go nie odwiedzałaś.

Zapamiętałbym cię.


– Myślałam, że umarł, kiedy miałam pięć lat. – Zacisnęła usta i

spojrzała w dół na swoje ręce.


Rozmyślał nad tym, co usłyszał. W takim razie informacja, że Ray

umarł dopiero miesiąc temu, musiała być dla niej prawdziwym szokiem.

– Kto ci to powiedział?


– Moja matka.


– Okłamała cię?


Prawie niezauważalnie skinęła głową.


Alec podjął szybką decyzję i skierował samochód na parking

więzienia.


– Daj mi kluczyki od samochodu Toma. Poproszę zastępcę, aby

zajął się samochodem. A my pojedziemy zobaczyć się z Horace’em.


Wręczyła mu kluczyki. – Sądzisz, że on może wiedzieć, co się

stało z Nicole?


– Powie nam, co wie o jej pobycie tutaj. Może to będzie miało

związek z tym, co się wydarzyło. Wątpię, że chodzi o twój spadek.

Chociaż mogę się mylić. Czy twój brat i siostra wiedzą, że jesteś na wyspie?


Potrząsnęła głową. – To jakiś obłęd – mam brata i siostrę, o

których nie wiedziałam aż do tej pory. – Wpatrywała się w niego. – Czy wczoraj natknąłeś się na jakiekolwiek łodzie?


Wzruszył ramionami. – Łodzie rybackie. Tak jak mówiłem,

zatrzymaliśmy parę z nich, ale nie znaleźliśmy niczego podejrzanego. –

Wyszedł z ciężarówki. – Zaraz wracam – rzucił jej przez otwarte okno.

Skoro już tu był, wyciągnie Zacha z więzienia. Powie mu, żeby wracał

do domu i tam został.


cztery


Libby wyciągała szyję, aby przyjrzeć się osadzie Hope Beach.

Główna ulica, Oyster Road, biegła prosto przez port. Małe sklepiki

usytuowane wzdłuż drogi wystawiały na sprzedaż przeróżne towary, od koralików, poprzez sprzęt plażowy, do mebli wykonanych z drewna wyrzuconego na brzeg przez ocean. Alec przejechał obok restauracji z wystawionymi na tarasie stolikami. Po drugiej stronie drogi znajdowała się mała lodziarnia i kawiarenka.


Było to miejsce, jakiego jeszcze nie widziała. Poczuła, jakby

znalazła się w filmie, którego akcja dzieje się w nadmorskim miasteczku z lat pięćdziesiątych. Po drogach poruszało się niewiele samochodów, za to mnóstwo rowerów. Było to takie oryginalne i urocze. Do tego ulice były wybrukowane kocimi łbami. Fronty sklepików wykonano z solidnego drewna. Libby zdążyła się już zakochać w tym, co zobaczyła.


Spostrzegła dom w stylu wiktoriańskim ze zdobionymi

wieżyczkami. – Czy to miejsce nie powinno być na liście zabytków?

Wszystko tu wygląda jak podróż do przeszłości.


– Mówisz jak ekspert czy ktoś w tym rodzaju – odezwał się Alec.


Wpatrywała się w bogate ornamenty następnego budynku. – Jestem

historykiem archeologiem. Zajmuję się konserwacją zabytków. Niektóre z tych domów to prawdziwe perełki.


Rzuciła okiem na mężczyznę u jej boku. Alec był przystojnym

facetem, około metra dziewięćdziesięciu wzrostu, miał ciemne włosy

przetykane pasmami rozjaśnionymi słońcem. Jego błękitne oczy

wydawały się jeszcze intensywniejsze przy opalonej twarzy, a

muskularna budowa ciała mogła być dziełem zarówno pracy, jaką

wykonywał, jak i ćwiczeń na siłowni.


Zaparkował przed jednym z domków z drewnianą fasadą, która

wydawała się świeżo malowana. – Wszelkie prace remontowe są tutaj

bardzo drogie. Materiały muszą być sprowadzane drogą morską, a

robotnicy są na wagę złota. Więc większość ludzi próbuje sobie radzić na własną rękę.


Nie mogła oderwać wzroku od stojących tam budynków. – Dlatego

pozostały w nienaruszonym stanie. Na studiach pisałam pracę dyplomową na temat zabytkowych domów w Charlestone.

Porównywałam ich współczesne fotografie, które wykonałam, ze starymi zdjęciami znalezionymi w archiwach. Chciałam pokazać, jakim uległy zmianom przez lata. Okazało się, że dawniej budynki w Charlestone należały do ludzi, którzy byli zbyt biedni, aby je malować, ale i zbyt dumni, żeby je wybielać wapnem. Dlatego też przetrwały w prawie niezmienionym stanie.


Pokiwał głową. – Pewnie masz rację. Na pewno tak się dzieje i

tutaj.


Wysiadła z ciężarówki i zatrzasnęła za sobą drzwi. – Dlaczego to

urocze miejsce nie zostało zrujnowane przez turystów?


– To zasługa twojego taty. Większość miasteczka należała do

niego, a on konsekwentnie odmawiał sprzedaży ludziom z zewnątrz.

Niektórzy nazywali go geniuszem, a niektórzy twierdzili, że hamuje

postęp.


Drewniana tabliczka głosiła, że budynek należy do Horace’a

Wittakera, adwokata. Wieżyczki domu i ganek wyglądały, jakby

wykonane były z piernika, a całość przypominała bajkową chatkę.

Przeszła za Alekiem przez drzwi, do korytarza, który okazał się

zaskakująco ciemny. Za kontuarem siedziała jakaś młoda kobieta w

dżinsach.


Alec rozejrzał się dookoła. – Cześć, Mindy. Dlaczego siedzisz tutaj po ciemku?


Dziewczyna spojrzała na niego i przewróciła oczami. – Horace

zapomniał zapłacić rachunek za światło. I rachunek w sklepie ze

sprzętem do nurkowania. Ten człowiek jest taki zapominalski!


Lub taki nieodpowiedzialny. Libby całkiem dobrze wiedziała, co to jest nieodpowiedzialność. Jej matka zawsze przedkładała nad wszystko dobrą zabawę, a rachunki miały same się opłacić. Tylko że nigdy tego nie robiły.


– Włączą światło lada chwila. Nie przeszkadza mi to. – Mindy

uniosła do góry jakieś romansidło. – Czytam zamiast pracować.

Przynajmniej jest tu okno. – Oczy dziewczyny zaiskrzyły. – Słyszeliście o huraganie? Pierwszy nas ominął, ale jest drugi, który zmierza w naszym kierunku.


Alec wzruszył ramionami. – Ale jest zaledwie pierwszego stopnia.

Jesteśmy bezpieczni. Słuchaj, czy Horace jest teraz wolny?


Sekretarka pokręciła głową i złapała za telefon. – Horace, jest tutaj Alec z jakąś panią do ciebie. – Przez moment słuchała, a potem odłożyła słuchawkę. – Możecie do niego iść, jest u siebie w biurze na końcu korytarza.


Libby spostrzegła zainteresowanie w oczach Mindy. – Jestem

Libby Holladay.


Oczy kobiety zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. – A ja Mindy

Jackson. Poznałam twoją wspólniczkę. – Odłożyła książkę. – Miałam

tyle kłopotów przez to, że powiedziałam jej, że Horace cię szuka. Nie lubi, kiedy ktoś go przyłapie na niekompetencji. A ja tylko chciałam pomóc. – Przekrzywiła głowę i patrzyła przez moment na Libby. – Jesteś bardzo podobna do Vanessy.


– Nicole też tak twierdziła.


Mindy skrzywiła się. – Słyszałam dzisiaj rano w radiu o jej

porwaniu. Ty jesteś tą przyjaciółką, która widziała jej porwanie przez kamerę na plaży?


– Tak.


– Rozumiem. Cóż, witamy na Hope Island, pani Holladay. Przykro

mi z powodu pani przyjaciółki. Miejmy nadzieję, że szeryf ją wkrótce odnajdzie.


Libby zesztywniała, słysząc ton powątpiewania w głosie sekretarki.

– Jestem pewna, że tak – odparła. – Czy Nicole wspominała, czym się tutaj zajmowała? Czy wyglądała na kogoś, kto się czegoś obawia?


Mindy potrząsnęła głową. – Przyszła do nas, żeby Horace pomógł

jej z jakimiś papierami. Ale kiedy usłyszała o twoim spadku, to zaczęła się tym bardziej interesować. – Wskazała ręką korytarz. – Znasz drogę do jego biura, Alec. – Ton jej głosu wskazywał na koniec rozmowy i wetknęła z powrotem nos do książki.


Libby kroczyła za Alekiem w głąb korytarza. Dębowe kasetony

boazerii wyglądały na oryginalne. Ściany pomalowane były na

zielonoszary kolor, odpowiadający stylowi wnętrza. Była przekonana, że pod dywanem znajdują się oryginalne drewniane podłogi. Alec pchnął

drzwi na końcu korytarza i zobaczyła mężczyznę, na oko pięćdziesięcioparoletniego, siedzącego za masywnym biurkiem z drewna czereśniowego. Ze swoją okrągłą twarzą, brzuszkiem i sterczącą brodą wyglądał jak Burl Ives*.


Nawet jego głos miał tę ciepłą barwę Ives’a. – Alec, nie

spodziewałem się, że będziesz potrzebował pomocy adwokata. – Jego

spojrzenie powędrowało do Libby. – Czy może to twoja przyjaciółka

potrzebuje mojej pomocy? – Wstał i wyciągnął rękę. – Horace

Whittaker.


Podała mu swoją dłoń. Jego ręka była ciepła. – Libby Holladay.


Poczuła, jak jego palce zaciskają się mocno. Uniósł brwi ze

zdziwienia. Wskazał na ogromne skórzane krzesła. – Proszę siadać.

Tylko zapiszę mój tekst. Pracowałem nad aktualizacją mojej strony

internetowej i nie chciałbym tego utracić.


Libby usiadła. – Rozmawiał pan z moją przyjaciółką dwa dni temu,

panie Whittaker?


Skinął głową. – Proszę mówić do mnie Horace. To było trochę

żenujące, kiedy moja sekretarka zachowała się w tak nieprofesjonalny sposób. – Uśmiechnął się. – No, ale dzięki temu cię odnalazłem.


– Były z tym jakieś trudności?


Pokiwał twierdząco głową. – Ostatni twój adres, jaki miał Ray,

pochodził z Indiany. Twoja przyjaciółka powiedziała, że teraz mieszkasz w Virginia Beach.


– Tak. Od roku. – Libby pochyliła się nieco. – A jeśli chodzi o

mojego ojca…


Jego okrągła głowa podskoczyła. – Ray. Mieszkańcy miasteczka

już bardzo odczuwają jego brak. Był wielkim filantropem, zawsze

śpieszył z pomocą tym, którzy tego potrzebowali. W drodze do mnie na pewno przejeżdżaliście obok szkoły. Cały plac zabaw został wyposażony przez twojego ojca. Był siłą napędową miasteczka przez ostatnie dwadzieścia pięć lat.


Libby czuła, jak w jej gardle tworzy się ogromna gruda. Zaczęła

szybko mrugać powiekami. Nie chciała ujawniać w obecności tych

mężczyzn swoich emocji, które przejęłyby nad nią kontrolę. Jeśli był taki wspaniałomyślny dla wszystkich wokoło, dlaczego ignorował jej istnienie przez te wszystkie lata?


Horace obrócił się na krześle. – Oprócz starych listów Ray dał mi

dla ciebie paczkę. Jest w moim sejfie. – Nachylił się nad sejfem

znajdującym się za nim, przekręcił kilkakrotnie zamek i drzwi

odskoczyły. Sięgnął do środka, a później zamknął go i znowu przekręcił

zamek. – Proszę bardzo. – Podał jej kopertę o nieregularnym kształcie.

Kiedy wzięła ją do ręki, sięgnął do szuflady i wyjął stamtąd pudełko po butach. – A oto listy.


– A co jest tutaj? – Dotykała pakunku, ale nie mogła odgadnąć, co

zawierał.


– Nie mam pojęcia. Dał mi to krótko przed śmiercią i poprosił,

abym to przechował.


Libby wsunęła kopertę do swojej dużej torby, a pudełko z listami

postawiła blisko siebie na podłodze. Nie była gotowa, aby czytać

cokolwiek od swojego ojca w obecności obcych. – Dziękuję. – Nachyliła się lekko do przodu. – A co z rodziną mojego ojca? Czy wszyscy tutaj mieszkają?


Adwokat pokiwał głową. – Jego siostra, Pearl, również. Jest

kierowniczką poczty. Przeniosła się do jego domu, aby zaopiekować się twoim ojcem przed śmiercią.


– Na co umarł? – zapytała.


– Miał atak serca rok temu i od tej pory jego stan ciągle się

pogarszał. Wiedział, że nie zostało mu wiele czasu, dlatego wpłacił całą gotówkę, jaką posiadał, na fundusz powierniczy dla Brenta i Vanessy.


– Czy moje rodzeństwo wie, że ja również coś odziedziczyłam?


– Poinformowałem ich o tym zaledwie tydzień temu. Brent był na

wycieczce w Anglii, więc odłożyłem odczytanie testamentu Raya do

jego powrotu. – Horace kiwał głową. – Jest młody i trochę narwany.

Zażądał obalenia testamentu. Powiedziałem mu, że nie ma do tego

żadnych podstaw prawnych.


Trudno jej było przyznać przed sobą, że sprzeciw jej brata był dla

niej czymś bolesnym. – Czy spadek jest aż tyle wart?


Adwokat wyszukał w szufladzie teczkę i pchnął ją przez biurko w

jej kierunku. – Cała zachodnia strona wyspy, jak również pensjonat, są twoje. Może nie jest to aż tyle warte, ile byłoby na lądzie, bo na razie wciąż jesteśmy trochę zacofani, ale są to ogromne pieniądze. Nawet w swoim obecnym stanie stanowią dużą wartość.


Zaczęła przerzucać strony foldera. Na pierwszej stronie była

fotografia hotelu w stylu georgiańskim z tarasami i balkonami. Na

drugiej zdjęcie piaszczystych wydm i spienionych, grzywiastych fal. –

Moje rodzeństwo otrzymało spadek? Wspomniałeś o funduszu

powierniczym?


– Och, tak. Są dobrze zabezpieczeni. Każde z nich ma ponad

milion dolarów w banku. – Ułożył palce swych dłoni w mały daszek. –

Powinnaś pomyśleć o testamencie. Nieruchomości są warte znaczenie

więcej niż milion dolarów. A ich wartość wzrośnie, kiedy dotrze tu jakiś postęp.


Koniec problemów finansowych jej przyrodniego brata. A ten

cudowny, stary dom, w którym była wczoraj, mógł być jej. Mogłaby

stworzyć fundację, która chroniłaby zabytki w całej okolicy. – Myślę, że po sprzedaży nieruchomości chciałabym stworzyć fundację. – Powoli wymawiała słowa. – No i zapewne trzeba będzie sporządzić również mój testament.


– Mogę przygotować dla ciebie na początek jakiś prosty dokument

– zaoferował się Horace. – Tak, żebyś była zabezpieczona.


– To miło z twojej strony. Bardzo dziękuję. Nie jestem w stanie

nawet jasno myśleć. Po prostu chcę odnaleźć Nicole. Cała reszta może poczekać.

***

Ziarenka piasku targanego wiatrem uderzały Libby w policzki i

odsłonięte ręce, kiedy stała na deptaku i wpatrywała się daleko w morze.

Mewy kreśliły kółka nisko nad wodą, a kraby pomykały po mokrym

piasku. Po niemożliwie błękitnym niebie płynęło kilka białych chmurek.

Tak powinien wyglądać prawdziwy raj.


– Jak tu pięknie! – Powiedziała, ale zaraz przeszył ją dreszcz. – I jak odludnie! To jest to miejsce. Poznaję stację ratowniczą. – Wskazała na długi budynek, z drewnianymi deskami elewacji i dziurą w dachu. – Czy to wszystko należy do mnie?


Alec wskazał ręką zachód. – Oprócz stacji ratowniczej. Ona należy

do miasta. Tuż za wzniesieniem jest pensjonat Tidewater. Do ciebie należy cały ten pas aż do zatoki.


– Nicole przyjechała tutaj, aby sfinalizować zakup stacji.

Zamierzamy ją odrestaurować, aby stworzyć muzeum tu, na wyspie. –

Skanowała wzrokiem okolicę i dostrzegła to, czego szukała. – Tam jest kamera. – Była zawieszona na jednym ze słupów. Zaczęła iść prosto w tamtym kierunku i zatrzymała się kilka kroków przed nią. – Kimkolwiek jesteście i macie moją przyjaciółkę, proszę, nie róbcie jej krzywdy – mówiła do kamery. – Ma na imię Nicole.


Oczy Aleca były pełne ciepła i współczucia, kiedy odwróciła się do

niego, ocierając wilgotne policzki. – Pomyślałam, że może któryś z nich to ogląda. Podobno napastnik zwykle wraca na miejsce zbrodni. A profesjonaliści mówią, że przyjaciele i policja powinni próbować wczuć się w rolę ofiary.


Alec stał z rękami w kieszeniach swoich dżinsowych szortów. –

Możliwe, że ktoś to zobaczy. Taka prośba na pewno nie zaszkodzi. –

Wskazał na ostatni schodek tuż przed zejściem na plażę. – Tutaj

odnaleziono jej telefon. Samochód, który wynajęła, stał zaparkowany przy drodze z kluczykami w stacyjce.


Drgnęła na te słowa. – Widziałam, jak jeden z mężczyzn wyrwał

jej telefon. Może zostawił na nim swoje odciski palców? Co się stało z jej kapeluszem? Widziałam, jak spada jej z głowy.


– Jestem pewien, że Tom sprawdza to wszystko. Zrobię, co w

mojej mocy, aby ją odnaleźć – obiecał. – Ale najpierw musimy ustalić, gdzie się zatrzymała. Mój kuzyn może to wiedzieć. – Wyciągnął

komórkę i wybrał numer. – Cześć, Tom, jestem właśnie z Libby

Holladay. Czy dowiedziałeś się już, gdzie Nicole Ingram się zatrzymała?


Jego głos słabł i dochodziły do niej tylko fragmenty rozmowy,

kiedy szła przed siebie, wpatrując się w pustą plażę. W miejscu, gdzie się znajdowała, nie było widać żadnego domu. Nieprzypadkowo mężczyźni porwali Nicole właśnie tutaj. Poczuła gęsią skórkę na myśl, co oni mogą robić jej przyjaciółce. Przełknęła falę nudności, która podchodziła jej do gardła. Musiała znaleźć Nicole. Najbardziej prawdopodobny powód, dla którego została porwana, był zbyt przerażający, aby go rozważać, dlatego próbowała wymyślić jakiś inny.

Nicole starała się wywęszyć jak najwięcej o spadku Libby. Czy to mógłby być jakiś trop?


Zdjęła sandały i zanurzyła palce w ciepłym piasku. Dźwięk fal

układał się w rytm, który, w innych okolicznościach, działałby na nią kojąco. Z butami w dłoni, wróciła, aby usłyszeć, czego dowiedział się Alec. Właśnie kończył rozmowę.


– Aha. Okej. Powiem jej. Dzięki. – Schował telefon z powrotem do

kieszeni. – Zatrzymała się w tym małym pensjonacie, który

odziedziczyłaś. Tom właśnie miał tam jechać. Możemy się z nim spotkać i zobaczyć, co znajduje się w jej pokoju.


Libby rozejrzała się dookoła ostatni raz, ale nadal zupełnie nic nie wskazywało miejsca pobytu Nicole. Czuła, że poszukiwania zaczynają wyglądać beznadziejnie.


* Burl Ives (1909–1995) – popularny amerykański aktor i

piosenkarz folkowy.


pięć


Promienie słoneczne drażniły jej powieki. Nicole jęknęła i

zasłoniła ręką oczy. Światło wwiercało się jej w czaszkę jak nóż.

Oblizała spierzchnięte usta i spróbowała otworzyć jedno oko, krzywiąc twarz, kiedy jasność przybrała na sile. Skuliła się i powoli usiadła.


Gdzie była? Zza okna zasłoniętego brudną zasłoną dobiegał szum

fal. Głowa pękała jej z bólu, kiedy zataczając się, starała się stanąć na nogach. Jej wzrok zaczął dostosowywać się do światła i mogła rozejrzeć się dookoła. Była w jakimś małym budynku. Nad głową miała drewniane deski, zza których prześwitywała strzecha. Nigdzie nie było jej sandałów ani kapelusza. Brakowało też jej różowej tuniki. Miała na sobie jedynie kostium kąpielowy. Nierówna podłoga pod jej stopami była zimna i wilgotna.


Kiedy położyła dłoń na drzwiach, drewnianych i chropowatych,

uchyliły się. Ku jej zaskoczeniu, nie były zamknięte. Wyszła z chaty na piach porośnięty trawą. Jakieś pięć metrów dalej zaczynała się mała plaża. Szybko rozejrzała się wokoło i zdała sobie sprawę, że znajduje się na małej wyspie, wielkości jej podwórka przy domu. W zasięgu wzroku nie mogła dostrzec żadnego lądu. Próbując nie wpadać w panikę, zaczęła spacerować wzdłuż brzegu i wypatrywać w oddali jakichś znaków, czegokolwiek. Ale nie było tam nic poza krążącymi mewami i falami morskimi.


Strasznie chciało jej się pić. Może w chacie były jakieś zapasy? I

co ona tutaj robiła? Ostatnią rzeczą, którą pamiętała, było to, że

rozmawiała z Libby o spadku, na który natrafiła przez zupełny

przypadek.


Weszła z powrotem do chaty i paroma krokami obeszła wokoło

izbę, jakieś sześć metrów kwadratowych. Nie było tu żadnej kuchni,

jedynie mała prycza i rozkładany leżak. Żadnego jedzenia czy wody.

Może na wysepce był jakiś strumyk, który przeoczyła?


Wyszła na słońce i skierowała się na tył chaty. Żadnej cysterny z

wodą, żadnego strumyka. Kręciło jej się w głowie i znów musiała

walczyć z narastającą paniką. Lepiej zrobi, chroniąc się przed upałem we

wnętrzu. Już miała wejść do środka, kiedy usłyszała dźwięk pyrkającego silnika. Może uda jej się ściągnąć pomoc? Pobiegła na plażę i osłoniła oczy dłonią. Po falach płynęła mała łódź. Może to jakiś rybak?


Zaczęła krzyczeć i machać rękami. – Na pomoc! Na pomoc!


Dziób łajby kierował się w stronę plaży, na której stała. W miarę

jak łódź się zbliżała, mogła dostrzec, że za sterami siedzi młody chłopak w wieku około siedemnastu, osiemnastu lat. Wiatr targał jego ciemnymi włosami. Odmachał jej. Kiedy łódź dotarła do brzegu, chłopak zgasił

silnik i wyrzucił za burtę kotwicę. Skoczył do wody, a fale sięgały mu do ud i trochę zamoczyły brzeg jego czarnych szortów. Wrócił do łodzi i wyciągnął z niej jakieś pudło.


Resztkami sił ruszyła na jego spotkanie. Kiedy chłopak doszedł do

niej, chwyciła go mocno za ręce. – Tak się cieszę, że tu dotarłeś.

Potrzebuję pomocy. Nie pamiętam, jak się tu dostałam, ale zapłacę ci, jeśli zabierzesz mnie z powrotem na Hope Island.


Chłopak wyrwał się z jej rąk i zmarszczył czoło. – Przywiozłem ci

jedzenie i wodę.


Zrobiła krok do tyłu. – Wiedziałeś, że jestem tutaj? – Próbowała

coś z tego wszystkiego zrozumieć.


Musnął ją, przechodząc obok i kierując się do chaty. – Woda

powinna wystarczyć ci na kilka dni, a jedzenie to tylko chleb i masło orzechowe. Twój brat przyjedzie po ciebie, kiedy w szpitalu psychiatrycznym zwolni się miejsce.


Weszła za nim do środka. – Nic nie rozumiem. Nie mam brata.

Gadasz bez sensu.


Postawił pudło na brudnej podłodze przy pryczy i otworzył je. –

Tak jak mówiłem, powinno ci wystarczyć na kilka dni. Później dowiozę więcej.


Miał już zamiar wyjść. Chwyciła go za ramię i mocno ścisnęła. –

Posłuchaj! Ja nie mam brata. Nie możesz mnie tu zostawić.


Spojrzał na nią, a potem cofnął się, jakby się jej bał. – Powiedział

mi, że będziesz tak mówić. To tylko na chwilę, zanim znajdzie się dla ciebie miejsce. Próbowałaś zranić go nożem i dlatego cię tu trzyma, daleko od ludzi. Nowy szpital przyjmie cię za parę tygodni. To dla twojego dobra.


Kiedy zamilkł, skoczyła do drzwi i zatrzasnęła je za sobą, aby go

zatrzymać. Jeśli dotrze do łodzi pierwsza, być może uda jej się uciec.

Wbiegła do wody. Brodząc przez fale, dotarła do czółna i rzuciła się na jego dno. Kiedy usiadła, zobaczyła, że chłopak biegnie w jej kierunku.

Chwyciła sznur z kotwicą i szarpiąc nim, wyciągnęła ją do góry. Później rzuciła się na tył łodzi, aby uruchomić silnik.


Szarpnęła za pasek, aby uruchomić motor, ale nie była w stanie

pociągnąć wystarczająco mocno. Zanim spróbowała ponownie, chłopak

był już z boku łodzi. Kopała jego dłonie gołymi stopami, ale zdołał się wciągnąć do środka. Kiedy chwycił ją za ramię, ugryzła go w rękę.

Smak krwi w ustach sprawił, że gryzła jeszcze mocniej i rzuciła się na niego z paznokciami. Dopiero kiedy złapał ją za włosy, ściągając gumkę trzymającą jej kitkę, zdobył nad nią przewagę.


Wyrzucił ją za burtę, a ona zaczęła krztusić się słoną wodą.


– Błagam cię, musisz mi pomóc. – Ledwo dyszała.


– Jesteś naprawdę szalona – odwarknął. Wiosłem odepchnął się od

brzegu, a potem odwrócił się i uruchomił silnik.


Wołała i krzyczała za nim, aby wrócił, ale on nawet się nie

obejrzał. Upadła na piach, szlochając.

***

W drodze do hotelu Alec przejeżdżał koło swojego domu. Rower

Zacha stał przy wejściu. Jednak Alec dostrzegł, że chłopak przywiązuje linę cumowniczą na pomoście i krew się w nim zagotowała.

Najwyraźniej wypływał gdzieś starą łodzią, mimo że miał szlaban. Co zrobić z tym dzieciakiem? Nie mógł go mieć na oku 24 godziny przez 7

dni w tygodniu. Przecież musiał pracować. Poza tym Zach był już na tyle duży, że mógł wziąć za siebie odpowiedzialność.


– Przepraszam cię, Libby, ale muszę podjechać na chwilę do domu

– powiedział.


– Nie ma sprawy. Czy to twój syn?


Alec parkował ciężarówkę przed garażem, tuż przy drodze. –

Bratanek. Mój brat i jego żona zginęli w wypadku, a on jest pod moją opieką od jakichś dwóch tygodni. – Pchnął drzwi po swojej stronie.


– Bardzo mi przykro – odrzekła.


– Mnie również.


– Czy mogłabym skorzystać z toalety?


– Oczywiście. – Powinien był zaproponować jej to wcześniej.

Wysiadł z ciężarówki i poprowadził ją do domu.


– Śliczny. – Zatrzymała się przy wejściu. – Wybudowany w latach

pięćdziesiątych?


Skinął głową i objął wzrokiem dwupiętrowy, znany mu na wylot

budynek. Był to pomalowany na biało drewniany dom z szarymi

okiennicami i czerwonymi drzwiami. – Niezła jesteś. Kupiłem go od

moich rodziców, kiedy przenieśli się do Richmond. – Przytrzymał

otwarte drzwi, aby przeszła, i wskazał jej łazienkę w głębi korytarza.

Wszędzie było naprawdę czysto. – Zejdę do Zacha i porozmawiam z

nim.


Dom był właściwie częścią portu, gdzie stały łodzie wszystkich

mieszkańców miasteczka. Alec wkroczył na pomost stojący na palach na tyłach budynku. Widział, jak Zach zszedł z łodzi w porcie do pontonu i wiosłował w kierunku domu. Chłopak z całą pewnością widział go stojącego na pomoście, ale nie pomachał do niego. Pewnie zdawał sobie sprawę, że narozrabiał. Alec czekał, aż dopłynie do niego. Z

zaciśniętymi ustami złapał linę, którą mu rzucił Zach, i przywiązał ją do słupka na pomoście.


Chłopak zrobił duży krok i wyszedł z łodzi na pomost. Bezczelnie

uśmiechał się do Aleca. – Dostałem pracę, wujku!


Reprymenda zamarła Alecowi na ustach. – Co to za praca?


– Dostarczam zakupy. – Zach zerknął na niego spod opadającego

na czoło pasma ciemnych włosów. – Wiem, że miałem szlaban, ale

dziadek ciągle narzeka, że powinienem znaleźć sobie jakąś pracę, a ta była zbyt dobra, żeby jej nie wziąć.


Alec chciał zapytać, w jaki sposób znalazł sobie tę pracę, skoro

miał siedzieć w domu, ale ugryzł się w język. – Niedługo zaczyna się szkoła. Czy nie będzie ci to przeszkadzać w lekcjach?


Zach potrząsnął głową. – Ta praca się skończy, zanim zacznę

szkołę. Ma trwać jakieś dwa do czterech tygodni.


– Powinieneś był do mnie zadzwonić.


– Próbowałem. Nie odbierałeś telefonu.


Alec podniósł brwi ze zdziwienia i wyciągnął z kieszeni telefon.

Rzeczywiście, miał nieodebrane połączenie. Być może dzwonił do

niego, kiedy jechał z Libby na plażę. Posiadanie telefonu na wyspie zupełnie się nie opłacało. – Okej, ale kiedy nie pracujesz, masz nadal siedzieć w domu.


Zach przeszedł obok, ocierając się o niego. – Wiem, wiem. Kurczę!

Odpuść sobie! Naprawdę się staram.


Być może tak było. Chłopak tak bardzo przypominał Aleca w jego

wieku i tak jak on przekraczał wyznaczone granice, bo chciał decydować o sobie. I z takim samym lekceważeniem odnosił się do osób, od których zależał. Zach przynajmniej pracował. A to już duży postęp.


– W porządku – zawołał za nim Alec. – Jestem dumny, że

znalazłeś sobie pracę.


Zach skulił ramiona i szybkimi krokami popędził schodami na taras

domu. Usiadł na leżaku i wyciągnął z kieszeni elektroniczną grę. Nagle tylne drzwi otworzyły się i na taras wkroczyła Libby. Alec podbiegł, aby nie zostawiać jej samej z chłopakiem. Wystarczy, że spojrzy na Zacha, i może pomyśleć, że dzieciak to jakiś oprych. Zdołał dotrzeć na taras w momencie, kiedy Libby znalazła się przy leżaku, na którym siedział

Zach.


– Ty na pewno jesteś Zach – powiedziała.


Zach nie odrywał wzroku od gry. – Taaa.


– Gotowa? – zapytał Alec. – To jakieś trzy kilometry stąd.


Na te słowa Zach uniósł głowę. – Mówisz o starym pensjonacie

rodziny Mitchellów?


Libby kiwnęła głową.


– Jest pani tam gościem?


– Jestem jego właścicielką – odparła Libby. – Jestem najstarszą

córką Raya.


Zach zmierzył ją wzrokiem od stóp do głowy. – Rety! Ale Brent

musi być wkurzony! Miał plany co do tego miejsca.


– On ma dwadzieścia dwa lata. Co on może mieć za plany?


Zach skulił się na swoim krześle. – Nieważne.


Alec chciał ciężko westchnąć, ale powstrzymał się. Dotknął łokcia

Libby. – Tom będzie tam za chwilę.


Zignorowała pociągnięcie za rękę. – Bardzo bym chciała usłyszeć,

co Zach ma do powiedzenia. Zach, pewnie o tym jeszcze nie wiesz, ale do wczoraj nie wiedziałam nawet, że mam brata i siostrę.


Jego głowa uniosła się, a oczy rozszerzyły ze zdziwienia. –

Naprawdę? Brent nic nie mówił o tym w lodziarni. Tylko, że jakaś

kobieta, której nigdy wcześniej nie widział na oczy, miała odziedziczyć tę nieruchomość. Nie wspomniał, że to jego siostra.


– Czy wiedział o moim istnieniu, zanim nasz ojciec zmarł?


Zach wzruszył ramionami. – Nie wiem.


– Chciałabym się z nim spotkać. I z Vanessą. Czy oni wiedzą, że

jestem tutaj?


– Nie sądzę. Pewnie Brent myśli, że sprzedasz to miejsce. Chodzi

za tym jakiś nadziany inwestor.


– Tak? – Dało się usłyszeć zainteresowanie w jej głosie.


Alec słyszał plotki. Teraz, kiedy grunty nie były już w rękach

Raya, wszystko mogło ulec zmianie. Nie był tylko pewien, czy byłaby to zmiana na lepsze, czy na gorsze.


sześć


Wiatr nawiewał piasek z plaży na chodniki w miasteczku. Libby

nigdy nie widziała takiego miejsca jak ta wyspa. Dzikiego, odległego i niewiarygodnie pięknego, gdzie białe grzywy fal nacierały na wydmy z jednej strony, a plątanina nadmorskich lasów z drugiej.


Ciężarówka Aleca wjechała na grzbiet wzgórza i Libby,

niecierpliwiąc się, wysunęła się bardziej do przodu. Wstrzymała oddech, kiedy jej oczom ukazał się pensjonat strzegący opustoszałej plaży, rozciągającej się w dwóch kierunkach. Dostrzegła maleńki, ale zapraszający dok, usytuowany nad wodą. Była tak spięta, że nie mogła złapać powietrza, nie mogła zrobić nic innego, jak tylko chłonąć widok tego cudownego georgiańskiego pałacu spoglądającego na fale Atlantyku. Osłaniały go olbrzymie drzewa i wyglądał tak, jakby był tam od zawsze. Przez moment wydało jej się, że zna to miejsce, że zawsze było częścią jej samej.


W głowie niemalże słyszała głosy dawnych właścicieli. Pierwszych

osadników, biznesmenów, polityków. Pensjonat żył historią swojej

bogatej przeszłości. Nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła poznać ten dom, dotknąć drewna, z którego był zrobiony, jego ścian.


– To jest moje? – Zapytała, wysiadając z ciężarówki, kiedy się

zatrzymali.


– Podobno.


Miejsce to najwyraźniej potrzebowało remontu, ale nie miało to dla

niej znaczenia. Spojrzała na fasadę. – Mówiłeś, że to pensjonat. –

Przypatrywała się z uwagą eleganckim liniom budynku. – Wygląda jak

pałac. W stylu georgiańskim. Wybudowany pod koniec siedemnastego

lub początku osiemnastego wieku.


– Teraz to jest pensjonat. Mały, wiem. Sądzę, że ma około

piętnastu apartamentów.


Na podjeździe wznosiły się z dwóch stron rzeźbione schody

prowadzące do wejścia. Z całą pewnością powierzchnia balkonów i

tarasów była większa niż sześć tysięcy metrów kwadratowych.

Wspaniałe arkadowe okna wychodziły na ocean. Miejsce to wymagało

malowania, ale oczyma wyobraźni Libby widziała je odnowione i równie wspaniałe, jak w czasach swojej świetności. Jak zdoła je sprzedać? Ale będzie musiała. Dla dobra swojego przyrodniego brata. Dla dobra firmy Holladay Renovation.


Alec złapał ją za łokieć i podprowadził do najbliższych schodów. –

Dawniej był to dom rodzinny. Na strychu powinno być trochę rzeczy na ten temat.


Nic dziwnego, że Nicole powiedziała, że Libby pokocha to

miejsce. Chłonęła każdy szczegół, każdą zgrabną linię budynku. – Jest taki ogromny! Kim był człowiek, który wybudował tak wspaniały dom właśnie w takim miejscu?


– Nie pamiętam całej historii, ale wydaje mi się, że był to jakiś

polityk, członek pierwszego rządu, i pewnie chciał na kimś zrobić

wrażenie. Chociaż tutaj nie było za bardzo na kim robić wrażenia, może oprócz Indian z plemienia Hatteras. Tak naprawdę miejsce to jest związane z początkiem naszej historii na wyspie, dlatego też jest o nim wzmianka w podręcznikach szkolnych.


Taras był obszerny, ale podłoga wymagała odświeżenia. Teraz,

kiedy znalazła się bliżej, widziała wyraźnie oznaki rozpadu: farba z okiennic odchodziła płatami, a drewno wykańczające elewację zbutwiało. Odnowienie tego miejsca będzie kosztować mnóstwo pieniędzy. Pieniędzy, których nie miała. Ale i tak, i to bardzo, chciała zatrzymać ten pensjonat dla siebie.


Alec otworzył ogromne ciężkie drzwi wejściowe. – Hol jest po

prawej stronie.


Piach i sól podniszczyły drewniane podłogi. Libby pociągnęła

opuszkami palców po pokrytej pęcherzami farbie na ścianach. Mogła to wszystko naprawić. Przeszła przez lobby do miejsca po prawej stronie, które niegdyś służyło jako salon. Sufity zawieszone były na wysokości czterech metrów. Zauważyła, że w niektórych miejscach odpada tynk.

Należało go uzupełnić gipsowymi płytami. Albo raz jeszcze wszystko

otynkować.


Kontuar w recepcji był wykonany z drewna wyłowionego z morza

i z marmuru. Stojąca za nim kobieta mogła mieć około trzydziestu lat.

Miała ciemne włosy związane w koński ogon, który zawijał się, opadając

na jej plecy. Nie była umalowana, a jej uderzająco piękna cera nie wymagała żadnych poprawek. Uśmiechnęła się, kiedy Alec przedstawił

jej Libby.


– Jestem Delilah Carter, pani Holladay – powiedziała. – Tak mi

przykro z powodu tego, co się stało. Jeśli mogłabym jakoś pomóc,

proszę dać mi tylko znać. – Wzięła do ręki klucz. – Zaprowadzę panią do pokoju pani przyjaciółki.


– Poczekam na Toma na zewnątrz – wtrącił Alec. – Za minutę

przyjdziemy do ciebie na górę. – Wrócił do wejścia tą samą drogą, którą tu weszli.


Libby starała się wyrównać krok z Delilah. – Czy udało ci się

porozmawiać z Nicole?


Kobieta weszła do lobby i ruszyła schodami, o szerokości

przynajmniej dwóch metrów, do góry. – Och, tak! Cudowna

dziewczyna!


Libby wspinała się za nią po schodach. – Czy powiedziała,

dlaczego tu przyjechała?


– W sprawach służbowych, tak powiedziała. – Delilah włożyła

klucz do zamka i przekręciła go. Otworzyła drzwi i stanęła z boku, aby przepuścić Libby. Na widok znajomej różowej walizki przyjaciółki oczy Libby zaczerwieniły się. Pidżama Nicole leżała na podłodze. Jej rzeczy wylewały się górą walizki. W łazience kosmetyki były porozrzucane na umywalce. Libby wzięła do ręki szczotkę do włosów przyjaciółki i poczuła zapach szamponu, którego używała Nicole.


Natychmiast wytarła łzy płynące jej po twarzy. Płacz nie pomoże w

odnalezieniu Nicole.

***

Alec przechwycił Toma na tarasie. – Jakieś wieści?


Tom zagryzł usta. – Są. Ale nie o Nicole.


– Co to znaczy?


– Panna Holladay nie była z nami do końca szczera. – Tom zdjął

kapelusz i otarł czoło rękawem. – Powodem, dla którego nie mogę

zobaczyć zapisu z porwania, jest to, że został on wymazany z serwera.

Doszliśmy do adresu IP komputera, z którego to zrobiono. Należy do

Libby.


Żołądek Aleca zacisnął się. Znał ją zaledwie kilka godzin, ale

mógłby przysiąc, że jest niewinna, a jej niepokój o przyjaciółkę

prawdziwy.


– Więc nie mamy żadnego dowodu na to, że to, co nam

opowiedziała, jest prawdą. Telefon komórkowy mógł zostać podrzucony.

Samochód też ktoś mógł zostawić w tym miejscu. Wiemy, że

przyjechała do miasta dzisiaj, prawda?


Tom kiwał głową. – Rozmawiałem z Earlem Franklinem i jego

żoną. Spotkali ją rano. Rozmawiam ze wszystkimi osobami, które mi

przyszły do głowy, aby sprawdzić, czy nie przyjechała tutaj kilka dni wcześniej, żeby wszystko zaplanować.


Alec starał się zachować obiektywizm. W którym momencie ta

śliczna buzia tak go oczarowała? – Kiedy ostatnio widziano Nicole?


– Właśnie miałem przepytać Delilah. Nikt w mieście nie widział jej

wczoraj.


– A Vanessa? Libby twierdzi, że miała spotkać się z Nicole.


Tom włożył z powrotem kapelusz na głowę. – Nie rozmawiałem z

nią jeszcze, ale zrobię to. Teraz chcę przeszukać pokój Nicole i

porozmawiać z Delilah.


– Nie przeszukałeś jeszcze jej rzeczy?


Tom potrząsnął głową. – Najważniejszą rzeczą było jej

odnalezienie.


– Delilah właśnie wpuściła Libby do apartamentu Nicole.


– Świetnie, po prostu świetnie. – Tom szarpnął drzwi i pośpiesznie

wszedł do środka.


Alec podążał za nim. Z całą pewnością pokpił sprawę.

***

– Libby?


Odłożyła szczotkę z powrotem na umywalkę, kiedy Alec do niej

zawołał. – Jestem tutaj.


Kiedy weszła do pokoju, dostrzegła, że na twarzach dwóch

mężczyzn stojących w progu malowały się identyczne emocje. Alec

najwyraźniej próbował maskować swoją nieufność, ale szeryf

przeszywał ją wzrokiem na wylot. Zrobiła krok do tyłu.


– Czy dotykała pani czegoś? – zapytał szeryf.


– Niczego poza rzeczami w łazience. – Usunęła się z przejścia do

łazienki, tak aby mógł tam zajrzeć. – A czego szukacie?


Rozejrzał się po małej łazience. – Nie powinna pani tu wchodzić,

dopóki ja nie przejrzę jej rzeczy na miejscu.


– To nie miejsce zbrodni – odparła.


– Ale może byłby tu jakiś trop prowadzący do wyjaśnienia tego, co

się z nią stało.


W swoim biurze nie był nawet w połowie tak nieuprzejmy. I nawet

Alec wydał się spięty. – Zna-znaleźliście ją?


Szeryf odwrócił się i spojrzał na nią. – Ma pani na myśli jej ciało?

Czy jest coś, co chciałaby pani nam powiedzieć?


Porwanie zmieniło się w morderstwo, a ona była podejrzaną. Tylko

tak mogła wytłumaczyć zmianę w jego zachowaniu. – Znaleźliście ciało, prawda?


– Co było w nagraniu wideo, co do którego chciała się pani

upewnić, że nikt go nie zobaczy? – zapytał szeryf.


Trudno jej było znieść jego oskarżycielski ton. Wiedziała, że to ona wymazała nagranie. – To się stało przez przypadek. Próbowałam je zachować, aby pokazać policji. Ale nagle pojawił się pusty ekran i wszystko zniknęło.


– Może bym pani uwierzył, jeśli powiedziałaby mi pani o tym

pierwsza. Ale nic pani o tym nie wspomniała w moim biurze.


– Miałam taki zamiar, ale…


– Oczywiście. – Odwrócił się i patrzył teraz na pokój. – Delilah,

czy ta pani dotykała czegoś tutaj?


– Nie, proszę pana – odpowiedziała dziewczyna. – I mogłam ją

również obserwować, kiedy była w łazience. Nic nie zrobiła. – W oddali było słychać dzwoniący telefon. – Zaraz wracam. – Wybiegła szybko z pokoju.


– Alec, przeszukaj walizkę. Ja się zajmę szufladami.


Libby zacisnęła palce w dłoniach i modliła się, aby znaleźli coś, co ich doprowadzi do Nicole i tych dwóch mężczyzn. – Dla waszej wiadomości, dotknęłam tylko szczotki do włosów.


Tom spojrzał na nią. – Dziękuję.


Alec wyciągał szorty, bluzki, później z jakiejś torby wysypał

kremy do opalania, okulary słoneczne i inne drobiazgi. Szeryf otwierał

każdą szufladę i dokładnie ją oglądał.


Libby dostrzegła laptop Nicole na biurku i podniosła go. – Może

tutaj coś jest.


Mężczyźni odwrócili się w jej kierunku. Tom rzucił jej gniewne

spojrzenie. – Mówiłem, żeby niczego nie dotykać. Alec, znasz się na komputerach lepiej ode mnie. Zerknij na to.


Alec uniósł brew i wyciągnął rękę. – Mogę zobaczyć?


Ku jej zdziwieniu, zapytał jak dżentelmen, bez wyrazu nieufności

malującej się na twarzy szeryfa. Oddała mu komputer. – Znasz się na Macach?


– Sam mam taki. – Położył laptop na biurku i otworzył go.

Odsunąwszy krzesło, usiadł na nim i zaczął przeglądać zawartość. – Jest tu mnóstwo plików.


Libby stała za nim i obserwowała ekran przez jego ramię. –

Posortuj wszystko według daty – powiedziała.


Zrobił to, o co poprosiła, a później przysunął się bliżej i zaczął

czytać posortowane pliki. – Co może być tutaj? – Kliknął na ikonkę

zatytułowaną „Hope Beach”.


Plik otworzył się, ukazując zdjęcie jakiejś kobiety. – Kto to jest? –

zapytała.


– Twoja siostra, Vanessa. Niesamowite podobieństwo – odparł

Alec roztargnionym głosem.


Libby wpatrywała się oniemiała w zdjęcie kobiety, dopóki szeryf

nie zasłonił jej widoku.


Nachylił się, żeby przeczytać dokument. – To coś w rodzaju

pamiętnika. Pani Ingram opowiada o wszystkim, co zobaczyła i zrobiła od swojego przyjazdu tutaj. Przesuń do dołu. Może niżej jest wpis z wczoraj.


Libby patrzyła nad jego ramieniem i czytała słowa na ekranie.


Ostatniej nocy ktoś był pod moimi drzwiami. Szeptał moje imię.

Sądzę, że to Brent próbował mnie nastraszyć i zmusić, abym zrobiła tak, jak on chce. Będę musiała sobie z nim pogadać jutro.


Libby wstrzymała oddech. – Czy Brent mógłby ją skrzywdzić?


Tom wyprostował się i utkwił w niej wzrok. – Proszę pozwolić mi

prowadzić to śledztwo.


Złożyła i zacisnęła razem dłonie. – Proszę posłuchać, szeryfie.

Zdaję sobie sprawę, że powinnam była panu powiedzieć o tym nagraniu wideo i że wygląda to źle. Ale podejrzewając mnie, tracicie tylko cenny czas. Nie mam nic wspólnego ze zniknięciem Nicole. Mogę udowodnić, gdzie byłam podczas jej porwania.


Milczał przez chwilę i nadal wpatrywał się w nią oskarżycielskim

wzrokiem. – W jaki sposób może to pani udowodnić?


– Możecie sprawdzić czas na mojej komórce, to, że dzwoniłam

podczas porwania.


– Mogłaś się pozbyć przyjaciółki wcześniej i wrócić do Virginia

Beach przed wykonaniem połączenia. To nie jest znowu tak daleko.


Głowa Delilah pojawiła się w drzwiach. – Wydano ostrzeżenie

przed huraganem. Jakiś mniejszy zmierza w naszym kierunku. Musimy

założyć okiennice.


– Czy pensjonat jest w niebezpieczeństwie? – zapytała Libby.


– Jesteśmy na wzniesieniu, więc nie znajdziemy się w jego centrum

– odparła Delilah. – Ale nigdy nie wiadomo, jak silnie może wiać.


– Lepiej sprawdzę, co się dzieje na stacji – powiedział Alec. –

Wprawdzie nie mam teraz dyżuru, ale może trzeba będzie rozpocząć

ewakuację. Ile mamy czasu?


– Około dwudziestu czterech godzin – odpowiedziała Delilah.


Teraz to miejsce należało do niej. Libby wyprostowała się. –

Pomogę ci z okiennicami.

***

Zaczął wiać chłodniejszy wiatr, ale daleko mu jeszcze było do siły

prawdziwej wichury. Wyglądało na to, że huragan nie uderzy przez

najbliższe godziny, jeśli w ogóle. Nawałnice zawsze były kapryśne. Alec wysilał wzrok, aby dostrzec jakiekolwiek oznaki życia na maleńkim skrawku lądu, do którego zbliżał się helikopter. Zdążył już pomóc przy ewakuacji kilku rodzin w głąb lądu.


– Co się dzieje z McEwanem? – zapytał Curtis.


– Stwierdził, że pewnie ma atak serca. Łódź jest za daleko, dlatego wezwali nas.


Alec skrzywił się. – Prawie jesteśmy na miejscu. Sara musi go

przebadać. – Dziewczyna miała bezcenną umiejętność uspokajania

pacjentów.


Helikopter lądował na polu, tuż za przystanią. Wysepka nie miała

oficjalnej nazwy, ale niektórzy mówili na nią Oyster Island, ponieważ w promieniu kilkuset metrów od jej brzegów znajdowano wspaniałe ławice ostryg. Żyło na niej pięć rodzin, w jakiś sposób ze sobą spokrewnionych.

McEwan mieszkał w chałupce po północnej stronie. Wybudował to

miejsce, kiedy miał czterdzieści lat i od tej pory nie opuszczał wyspy.

Teraz musiał mieć dobrze ponad osiemdziesiątkę. Jego syn dowoził mu zakupy. Alec uwielbiał historie staruszka o starych czasach.

Podejrzewał, że McEwan dawniej zajmował się szmuglowaniem rumu.


Śmigła nadal się obracały, kiedy wyskoczył z helikoptera wraz z

Curtisem i Sarą. W zacinającym deszczu biegli w stronę małej chatki.

Kiedy cała trójka, z noszami, wbiegła do środka, zastała McEwana

jęczącego z bólu na łóżku.


– Trochę czasu wam to zabrało – wydusił z siebie. – Serducho

nawala. – Nie golił się od kilku dni, a jego szarawy zarost pogłębiał

bladość twarzy. Miał na sobie brudny T-shirt i bawełniane spodnie od pidżamy, które wyglądały na nieprane od miesiąca.


Sara szybko minęła mężczyzn i uklękła przy łóżku. – Niech no

spojrzę. – Wyciągnęła stetoskop i zaczęła wsłuchiwać się w pracę jego serca. – Dam panu zastrzyk, aby rozkurczyć tętnicę – powiedziała. – Zabierzemy pana, aby zbadał pana lekarz, ale nie sądzę, żeby to był atak serca. To może być niestrawność albo pęcherzyk żółciowy.


– Wiedziałem, że nie powinienem jeść tych ostryg – odpowiedział

staruszek. – Pachniały trochę nieprzyjemnie.


Alec wykrzywił twarz. Ostrygi mogą zawierać niebezpieczne

bakterie i trzeba uważać, jeśli zjada się je na surowo. Chociaż te

wyławiane tutaj były generalnie bezpieczne. Trudno było stwierdzić, co starzec zjadł wcześniej. – Zaopiekujemy się panem.


Po zrobieniu zastrzyku przez Sarę wykrzywiona bólem twarz

starszego mężczyzny rozluźniła się. Curtis i Sara położyli go na noszach,

a Alec pakował najpotrzebniejsze rzeczy z rozpadającej się szafki przy łóżku. – Co jeszcze chciałby pan zabrać?


– Moją strzelbę. – McEwan wskazał na broń stojącą przy drzwiach.

– I starą walizkę. Jest pod łóżkiem.


Alec złapał strzelbę i sięgnął pod łóżko, skąd wyciągnął starą

metalową walizkę. – Sara, weź te rzeczy, a ja pomogę Curtisowi nieść nosze.


– Doskonale sobie radzę z wykonywaniem swoich obowiązków. –

Sara złapała za dół noszy.


Jaka drażliwa! Alec uniósł ręce do góry. – Jak chcesz! – Sara

pochyliła się i wyszeptała mu do ucha. – Lepiej będzie zabrać go do lekarza na Hope Island. Myślę, że nie ma czasu na podróż na ląd. Nie podobają mi się szmery w jego sercu.


Alec szedł pierwszy do helikoptera, niosąc rzeczy starego

mężczyzny.


– Czy łódź wróciła bezpiecznie do brzegu? – Głos McEwana

zamieniał się w bełkot, a jego powieki zaczynały opadać.


– Jaka łódź?


McEwan zamachał jedną ręką w kierunku wschodu. – Widziałem

wczoraj dwóch mężczyzn. Nie wyglądali mi na ludzi morza. Jeden

krzyczał na drugiego, że nie potrafi sterować. Nie przejmowali się, że mogą obudzić kobietę, która spała w łodzi.


Alec wymienił spojrzenia z Curtisem. Dwaj mężczyźni i kobieta?

Czy to mogła być Nicole Ingram? Czy stary mężczyzna majaczył?


– W którym kierunku płynęli?


McEwan zamrugał powiekami, a potem je przymknął. – Na

wschód.


Alec chciał zignorować tę informację. Ale co jeśli mężczyźni

wypłynęli w morze, aby pozbyć się ciała Nicole?

***

Zamknięte okiennice, które miały chronić przed huraganem,

sprawiały, że w pensjonacie było ciemno i ponuro. Libby nigdy

wcześniej nie przeżyła huraganu. Nieruchome powietrze, bez

najmniejszego powiewu wiatru wzmagało jeszcze bardziej jej niepokój.

– Wyjdę na taras i zadzwonię do mojego przyrodniego brata –

powiedziała do Delilah wydającej instrukcje personelowi, który miał

przygotować dodatkowe pokoje.


Delilah skinęła głową i Libby wyszła z przenośnym telefonem

hotelowym w ręku na zewnątrz, w gęstniejący mrok zmierzchu. Słońce

prawie już zaszło, kiedy, otulona dźwiękiem cykad, usadowiła się na leżaku-huśtawce na końcu tarasu. Czy policja naprawdę mogła ją podejrzewać o zrobienie krzywdy Nicole?


Odłożyła telefon i przyciągnęła kolana do piersi. Musiała

pomyśleć, jak ma dowieść swojej niewinności. Tak długo, jak szeryf

będzie podejrzewał ją, jego uwaga skupi się na niewłaściwej osobie.

Powinna była mu powiedzieć o wpadce z komputerem. Wszystko

wymykało się spod kontroli z powodu jej błędu. Mogła mieć pretensje tylko do siebie.


Nadal nie wiedziała, co jest w rzeczach od jej ojca. Nie było czasu się tym zająć, a ona chciała ze spokojem przejrzeć listy i zawartość koperty.


Piasek lśnił w świetle księżyca. Widok ten przypomniał jej czasy,

kiedy była małą dziewczynką. Zwykle z mamą spędzały dwa tygodnie

nad morzem. Raz była to Kalifornia, następnym razem Zatoka

Meksykańska, a jeszcze innym razem zimne wody Pacyfiku. Miejsca

mieszały się w kalejdoskopie wspomnień. Mglistych, ale przepełnionych ciepłem i miłością.


Trudno było jej pogodzić się z myślą, że ta beztroska kobieta z

długim warkoczem, w koralikach, która była jej matką, to jednocześnie osoba, która kłamała i pozbawiła własną córkę kontaktów z ojcem. Jeśli, oczywiście, wszystko, czego się dzisiaj dowiedziała, było prawdą. Ale skąd miała mieć jakąkolwiek pewność?


Wstała i przeszła nerwowo na drugą stronę ogromnego tarasu. Bez

względu na wszystko wiedziała, że matka ją kochała. Mimo ich ciągłych podróży i wielu mężczyzn w życiu jej matki Libby zawsze była na pierwszym miejscu. I będzie się teraz tego trzymać.


Światła samochodu przeszyły ciemność i na żwirowym podjeździe

zachrzęściły opony. Jej puls podskoczył, kiedy rozpoznała ciężarówkę Aleca. Drzwi po stronie kierowcy zatrzasnęły się, a on podszedł do drzwi pasażera i pomógł wyjść z samochodu starszemu mężczyźnie.


Libby zeszła do nich ze schodów. Alec prowadził mężczyznę do

pensjonatu. – Czy z nim wszystko w porządku?


– To jest pan McEwan. Mieszka na jednej z tych wysepek bez

nazwy. Ma lekką anginę i lekarz twierdzi, że szybko dojdzie do siebie.

Zwykle kiedy zaczyna mocno wiać, przywozimy ludzi do pensjonatu.

Mam nadzieję, że to ci nie będzie przeszkadzać?


Libby ledwo była w stanie ukryć rozczarowanie chłodem w jego

głosie. – Oczywiście, że nie. Otworzę drzwi. – Szybko pobiegła do góry i trzymała je otwarte. – Delilah, mamy gościa.


Delilah pojawiła się przy wejściu. – Położę go w jednym z trzech

pokoi na dole. Tędy proszę. – Prowadziła Aleca i pana McEwana w głąb korytarza.


Libby miała ochotę pobiec do swojego pokoju i pochłonąć całą

torebkę kolorowych żelków, ale zmusiła się, aby wrócić na taras.

Ukrywając się, tylko wzmogłaby podejrzenia o swojej winie.


siedem


Okna w domu Aleca były zasłonięte deskami i nie pozostało nic

innego, tylko czekać. Zaledwie kilku mieszkańców Hope Beach

wyjechało schronić się na stałym lądzie. Zbyt wiele razy po ich

ewakuacji przez całe tygodnie odmawiano im powrotu do domu.


Alec stąpał po drewnianej podłodze salonu i słyszał, jak wiatr

wzmaga się na zewnątrz. Budynek stał na palach, aby mógł przetrwać

silne uderzenia sztormu, więc najprawdopodobniej jemu i Zachowi nic się nie stanie. Dom przetrwał huragan Helena, który nawiedził ich w 1958 roku i miał kategorię trzecią. A to miała być jedynka. Inne „trójki”, Gloria i Emily, w późniejszych latach pozostawiły dom prawie bez szwanku, więc i teraz nie powinien się martwić. Jednak nie mógł tego samego powiedzieć o Zachu.


Chłopak odkładał swoją grę, a potem znowu ją podnosił i spoglądał

na zakryte okna. – Myślisz, że uderzy prosto w nas? A co z wysepkami na morzu? Zaleje je?


Oczy jego bratanka były okrągłe jak guziki. Alec nadal pamiętał

swój pierwszy huragan. Denerwował się wtedy tak samo jak Zach teraz.


– Nic nam nie grozi – zapewniał chłopaka. – Ma przejść, ocierając

się o jedną stronę wyspy. To wszystko. Bóg czuwa nad nami.


Zach zmrużył oczy. Wstał i przeszedł przez pokój. – Właśnie o to

chodzi, wujku. Słyszę to przez całe swoje życie. A gdzie był Bóg, kiedy moi rodzice byli w samolocie? Jeśli Bóg mnie kocha, to dlaczego pozwolił im zginąć w taki sposób?


Dobrze, że chłopak chciał przynajmniej o tym rozmawiać. – Był z

twoim tatą w kokpicie. A teraz oni są z nim. Bycie chrześcijaninem nie oznacza, że na twojej drodze nie pojawią się żadne problemy, Zach.

Oznacza to, że Bóg jest tu z nami i obdarza nas łaską, abyśmy byli w stanie poradzić sobie z naszymi troskami.


Zach skulił ramiona. Alec mógł poczuć ból chłopaka. On był

dorosły, ale nadal zmagał się ze śmiercią swojego brata. Dlaczego złe rzeczy przydarzają się dobrym ludziom? Było to odwieczne pytanie, z którym każdy chrześcijanin musiał się prędzej czy później zmierzyć.

Biedny Zach musiał stawić mu czoła już teraz, zdecydowanie za

wcześnie.


Zadzwonił telefon leżący na brzegu stołu. Alec zerknął na ekran.

Był to Frank Bowden, dziadek Zacha ze strony mamy. Poczuł, jak

zaciska mu się żołądek, jak zawsze, kiedy rozmawiał z tym człowiekiem.


– Witaj, Frank – powiedział. Głowa Zacha podskoczyła, kiedy

usłyszał imię dziadka. Alec wysłał w kierunku chłopaka łagodny,

uspokajający uśmiech.


– Alec. – Głos Franka grzmiał w telefonie. – Słyszałem, że huragan

zmierza w waszą stronę. Dlaczego się jeszcze stamtąd nie ewakuowałeś?


– Muszę być na miejscu, żeby pomagać. Przeczekamy to.


– Przeczekamy? – zapytał Frank. – Czy mój wnuk tam jest?


– Nic mu nie grozi.


– Przecież masz łódź. Bez problemu mogłeś nią dotrzeć na stały

ląd albo helikopterem, w którym tak uwielbiasz się pokazywać.


Alec odsunął nieco telefon od ucha. Głos Franka niemal go

ogłuszył. – Tak, mogłem. Ale to tylko kategoria pierwsza. Nic się nam nie stanie.


– I to jest problem twojej rodziny, Alec. Nikomu nawet nie

przyjdzie do głowy, że mogą istnieć lepsze rozwiązania. Sądzicie, że wszystko się zawsze samo ułoży.


Alec złapał mocno telefon i poczuł, że za chwilę go zgniecie. Ale

nie mógł dać się wytrącić z równowagi. Frank miał własną wizję świata, pokrytą grubą skorupą, i nikt nie był w stanie tego zmienić.


Kiedy Alec nie skomentował tego, Frank obruszył się. – Chcę

rozmawiać ze swoim wnukiem.


Alec bez słowa odsunął telefon od ucha i podał go Zachowi.

Chłopak zawahał się, czy go odebrać. Jego relacje z dziadkiem nie

należały do najłatwiejszych. Nikt nie był w stanie sprostać wysokim wymaganiom Franka, a Zach porzucił wszelkie próby, zanim skończył

pięć lat.


– Cześć, dziadku – powiedział. – Nie, u nas wszystko w porządku.

Nie, nie boję się. Chcę zobaczyć, jaki jest huragan. To tylko kategoria 1.

Nic się nam nie stanie.


Alec ukrył uśmiech przed Zachem i wyszedł na taras z tyłu domu.

Szare fale rozbijały się o pomost i pozostawiały brudnobiałą pianę na piasku. Przypływ przyniósł jakieś szczątki statku i wycofał się, aby zaatakować później. Ciemna płachta deszczu, która stanowiła zewnętrzny pierścień huraganu, wisiała nad wodą i zapewne dotrze do niego za kilka minut. Ale on wystawił twarz do wiatru i zachwycał się potęgą Boga.


Jakież to było wspaniałe widowisko. Bóg mógł ocalić ten maleńki

punkt albo zmieść go z powierzchni ziemi. Wszystko było w jego

rękach. Alec patrzył jeszcze przez minutę, zanim pierwsze krople

zimnego deszczu musnęły jego twarz. Wrócił do środka dokładnie w

momencie, kiedy z nieba spadł na nich z hukiem potop. Deszcz mocno

walił o metalowy dach. Brzmiało to, jakby dom miał runąć, i Alec zaczął

się zastanawiać, czy podjął słuszną decyzję, aby przeczekać nawałnicę w domu. Nawet tak słaby huragan mógł zabić.


Oczy Zacha były szeroko otwarte i pełne strachu. – Wujku! –

Ledwo mógł oddychać, kiedy wręczał mu z powrotem telefon. – Tom do

ciebie.


Alec zabrał telefon. – Jakieś kłopoty? – Zapytał swego kuzyna.


– Właśnie się dowiedzieliśmy, że wysoki przypływ zbiegnie się

rano z uderzeniem huraganu. – Głos Toma był napięty i szorstki. – I dzwonił do nas pan Carter. Trzeba go ewakuować do pensjonatu Tidewater.


Wyglądało na to, że będzie to bardzo długa noc.


– Już jadę. – Alec rozłączył się. – Muszę pomóc komuś, kto znalazł

się w potrzasku. Poczekaj na górze, w razie gdyby nadciągnął naprawdę mocny sztorm.


Zach potrząsnął głową. – Nigdy w życiu! Jestem już mężczyzną,

wujku! Pozwól mi z tobą jechać i pomóc.


Alec złapał żółtą sztormówkę i kalosze. – W takim razie ubieraj

się. – Rzucił Zachowi rzeczy. – Pośpiesz się!


Modlił się za tych, którzy utknęli w tym żywiole. Żeby nikt nie

stracił życia. Dobytek był do zastąpienia, ale życie ludzkie miało

znacznie większą wartość.

***

Niedługo zacznie się sztorm. Libby siedziała na huśtawce na

ogromnym tarasie z pakunkiem od ojca w rękach. Bob Marley

przyśpiewywał jej przez słuchawki iPoda, a melodia reggae koiła jej nerwy rozstrojone oczekiwaniem na huragan. Okna pensjonatu były zaryglowane i w pełnym rynsztunku. Cały dom wydawał się wyciszony i gotowy na stawienie czoła sztormowi.


Zapatrzyła się daleko, w morze. Fale były ogromne, a jeszcze kilku

śmiałków na deskach surfingowych mierzyło się z ich przytłaczającą

masą. Szaleńcy! Obserwowała ich przez kilka minut, ale nie mogła

odkładać swojego zadania w nieskończoność. Libby ścisnęła kopertę w dłoniach i wyczuła w niej coś twardego. Medalik z fotografią?

Bransoletka? Trudno było powiedzieć. Odwróciła kopertę i podważyła

palcem jej skrzydełko. Z łatwością je oderwała. Nabrała powietrza i przechyliła kopertę, tak by zawartość wypadła jej na kolana. Znalazły się na nich naszyjnik, notes i list.


Najpierw wzięła do ręki naszyjnik. Były to koraliki nawleczone na

jutowy sznurek. Wyglądały na znoszone. Obróciła w palcach jeden z

koralików i dostrzegła na nim wygrawerowaną literę J. Ledwie ją można było odczytać. Litery na pozostałych koralikach były zupełnie wytarte i nie miała pojęcia, co mogły znaczyć. Być może wyjaśni to list, ale ociągała się rozłożeniem i czytaniem go, niemalże czuła strach, chociaż nie było żadnego powodu, dla którego jej serce mogło tak mocno walić w piersi. W końcu kim był człowiek o imieniu Ray? I dlaczego ją opuścił?


Odłożyła naszyjnik na kolana, rozłożyła list i spojrzała na pierwszą linijkę. Elizabeth. Nikt nie nazywał jej Elizabeth. W jakiś dziwny sposób list wydał jej się jeszcze bardziej wyjątkowy. Czy zwracał się do niej pełnym imieniem, kiedy była maleńkim dzieckiem? Bez względu na to, jak bardzo się starała, nie mogła dokopać się w zakamarkach swej pamięci do obrazu mężczyzny, który był jej ojcem. Znowu poczuła w

żołądku skurcz i zacisnęła mocno usta. Nie było go już, umarł, nie mógł

jej skrzywdzić. A to są tylko słowa na kartce papieru. Poruszyła się na huśtawce i na tarasie włączyła się lampa, oświetlając list, a ona zmusiła się do czytania.


Moja kochana Elizabeth,


Zatem jesteś już w moim domu. Jesteś wreszcie tam, gdzie prag-

nąłem, abyś była przez ostatnich dwadzieścia pięć lat. Największą stratą mojego życia jest to, że nie byłem z tobą, kiedy dorastałaś, ale Bóg zapewniał mnie, że ma cię zawsze pod swoimi opiekuńczymi skrzydłami.

Modliłem się za ciebie każdego dnia twojego życia, i nawet teraz, kiedy zostało mi już niewiele czasu, modlę się gorąco, abyś szła przez swoje życie z Bogiem. Chcę cię utulić w moich ramionach, jeśli spotkamy się kiedyś na złotych uliczkach, wysoko w niebie.


Wiem, że wiele rzeczy pozostaje dla ciebie niezrozumiałych.

Wierzę, że moja siostra, Pearl, będzie mogła ci wyjaśnić okoliczności, jakie zmusiły mnie do porzucenia moich obowiązków ojcowskich.

Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że zawsze bardzo cię kochałem, nawet wtedy, gdy nie mogłem się z tobą kontaktować. Mam nadzieję, że spadek, chociaż w małym stopniu, będzie dla ciebie zadośćuczynieniem za to, że cię opuściłem. Wiem, że dla Brenta i Vanessy pensjonat nigdy nie był

ważny. Mam jednak przeczucie i wierzę, że ty pokochasz to miejsce tak bardzo, jak ja je kochałem. Ale zrób z nim, co będziesz chciała. Jest twoje.


Pewnie zastanawiasz się, co to za stary naszyjnik. Zrobiła go moja

żona w 1992 roku i nigdy go nie zdejmowałem, aż do momentu, kiedy przekazałem go Horacemu dla ciebie. „Co zrobiłby Jezus?” – oto przewodnia mantra mojego życia. Poznając wyspę oraz swoje rodzeństwo, mierząc się z tymi wyzwaniami, pragnąłbym, abyś pamiętała o tych słowach. Każdego dnia zapisuj sobie, co dobrego z tego wyniknęło, ale pamiętaj, że mogą się też zdarzyć porażki.


Zdaję sobie sprawę, że nie mam prawa cię o cokolwiek prosić.

Wszystkie prawa, jakie miałem, zostały utracone, kiedy odszedłem. Nie szukam też usprawiedliwienia dla swojego zaniechania. Ale chciałbym cię prosić, abyś nosiła ten naszyjnik i czasem pomyślała o tym, co oznacza. Dla mnie to największa spuścizna, jaką mógłbym po sobie zostawić. Dużo cenniejsza niż pensjonat i ziemia.


Modlę się, aby Bóg był z tobą i chronił cię przez wszystkie dni twojego życia. Abyś szła przez życie w pokorze i zawsze mu służąc. Dla twojego rodzeństwa nie będzie to łatwe, więc proszę cię, abyś okazała im swoją wielkoduszność i łaskę. Okaż im tyle miłosierdzia, ile jest to możliwe. Zmiana w rodzinie będzie wymagała od ciebie wiele wysiłku i bardzo bym chciał tam być z tobą, aby ci w tym pomóc. Ale mimo że nie będę obecny ciałem, będę trzymał za ciebie kciuki w niebie. Kocham cię, najdroższa córeczko. Zawsze kochałem.


Tata


Twarz Libby była mokra od łez. Próbowała zdławić szloch

narastający w jej piersiach. Przez wszystkie te lata, kiedy myślała, że nic dla niego nie znaczy, on ją kochał i modlił się za nią. W jaki sposób Bóg zapewniał go, że miał ją pod swymi opiekuńczymi skrzydłami? Nic z tego nie rozumiała. Ojciec napisał, aby porozmawiała ze swoją ciotką.

Jutro poprosi Aleca, aby zawiózł ją do niej. Podobało jej się imię – Pearl.

Mogła mieć tylko nadzieję, że będzie w stanie pokochać tę nieznaną

krewną i, co wydawało się nawet ważniejsze, że ciotka pokocha ją.


Czuła pod opuszkami palców szorstkość sznurka. Naszyjnik nabrał

wyjątkowego znaczenia. Nosił go jej ojciec przez dwadzieścia lat. Stare koraliki były wygładzone przez jego skórę. Tak bardzo ukochał ten naszyjnik, że jego palce starły wszystkie litery, oprócz jednej. Ale teraz już wiedziała, co one oznaczały. CZJ.


Uniosła naszyjnik i założyła na szyję. Czuła ciepło płynące z

koralików, jakby były żywe. Została chrześcijanką dwa lata temu, ale wiele rzeczy związanych z wiarą trudno jej było zrozumieć. I nie była pewna, czy kiedykolwiek wyniknie coś dobrego z wyzwań, z jakimi miała się zmierzyć. Zbyt często działała bez namysłu, impulsywnie.

Dotykała koralików opuszkami palców. Co zrobiłby Jezus z tym

miejscem? Skąd miała to wiedzieć?


osiem


Nicole na próżno wyglądała pomocy całe popołudnie, kiedy wiatr

stopniowo przybierał na sile. Najpierw poczuła, że powietrze się

ochładza i była pewna, że lada chwila ktoś po nią przypłynie. Ale teraz huragan niemalże wisiał już nad nią, a ona nie miała gdzie się schronić.


Wyglądała przez jedyne okno w tej norze. Była zdana wyłącznie na

siebie. Otworzyła drzwi. Niebo z ciemnymi chmurami, przesłaniającymi słońce przedstawiało złowieszczy widok. Rozkołysane fale napierały na ściany chałupy, sprawiając, że Nicole była ledwo żywa ze strachu.

Światła błyskawic i uderzenia pioruna przerażały, ale nie aż tak, jak wizja utonięcia. Jeśli nie wejdzie wyżej, zginie. Fale już dotykały jej stóp. Najlepsze, co mogła zrobić, to przenieść jedzenie i wodę na pryczę, ale obawiała się, że wkrótce przypływ dosięgnie i tego miejsca.


Otarła dłonią strumyki wody płynące z jej oczu i przylgnęła do

drzwi, rozpaczliwie rozglądając się naokoło. Poprzez gęstą ulewę mogła dostrzec samotną palmę, ale wiatr zginał ją niemalże wpół.

Wdrapywanie się tam nie miało sensu. Poziom wody będzie się podnosił.

Musiała wejść na dach szopy. Była to jej jedyna nadzieja. W ścianie zbitej z chropowatych desek znajdował się występ okienny, na który mogła wejść i wspiąć się wyżej. Złapała się za ramy okna i dźwignęła do góry, stawiając gołą stopę na gzymsie. Mocny podmuch wiatru powalił

ja na ziemię i upadła twarzą prosto w morską wodę. Zaczęła pluć solą i piaskiem.


Może z tyłu byłaby na tyle osłonięta od wiatru, żeby wejść wyżej?

Brodząc w napływającej wodzie, pośpiesznie okrążyła szopę. Znalazła duży, dwudziestolitrowy, plastikowy baniak dryfujący na falach.

Ustawiła go do góry dnem, weszła na niego i zdołała dosięgnąć dolnej krawędzi dachu. Kiedy się podciągnęła, wiatr znowu uderzył z całą siłą, zalewając jej twarz tnącym deszczem.


Nie przeżyję tego. Przeganiając tę myśl z głowy, zarzuciła jedną

nogę na dach. Zdołała również podciągnąć drugą nogę i leżała teraz bez tchu na szczycie, na nierównej powierzchni. Wiatr cały czas próbował ją stamtąd zwiać. Wbiła się mocno palcami rąk i stóp w każdą możliwą szparę, której zdołała dosięgnąć. Trzymała się dachu ze wszystkich sił.


Przycisnęła twarz do chropowatego gontu i nie ruszała się.

Wiedziała, że jeśli spadnie, nie uda jej się wejść na górę kolejny raz ani przetrwać nocy w wodzie.

***

Pensjonat Tidewater wydawał się niewzruszony na to, co

wyczyniał wiatr, chociaż ten wył z przerażającą wściekłością, że dom opiera się jego sile. Libby siedziała w saloniku zwinięta pod kocem na fotelu. Pan McEwan zdawał się nie pamiętać o niebezpieczeństwie, jakie im grozi, bo siedział, popijając spokojnie kawę i zajadając ciasteczka świeżo upieczone przez Delilah. Libby drżała, słysząc dochodzący z zewnątrz huk. Gdzie teraz była Nicole? Mogła tylko mieć nadzieję i modlić się, żeby nic się jej nie stało.


Delilah próbowała znaleźć jakiś kanał telewizyjny. – Deszcz

zakłóca sygnał satelitarny – stwierdziła. – Masz ochotę na ciasteczka, Libby?


– Nie, dziękuję.


– Ja zawsze jestem głodna, kiedy się denerwuję. – Delilah pognała

w kierunku kuchni.


Libby wstała i zaczęła przemierzać dywan w orientalne wzory

rozłożony na dębowej podłodze. Boże, proszę, ochroń Nicole przed sztormem. Pozwól nam odnaleźć ją całą i zdrową.


Nagle doszło ich głośne walenie do drzwi frontowych. Pobiegła

otworzyć. Wpuściła do środka przemokniętego Aleca wraz z

podmuchem słonego wiatru i deszczu. Libby zdołała zerknąć ponad jego ramieniem na burzowe niebo i ocean. Straszne! Alec podtrzymywał

starszego człowieka o twarzy pooranej zmarszczkami. Zaraz za nim

wyłonił się Zach z panią w zaawansowanym wieku, która była równie

szeroka jak wysoka.


Alec zatrzasnął za nimi drzwi. – Prowadzę dwóch gości więcej.

Mam nadzieję, że nadal nie masz nic przeciwko temu.


– Oczywiście, że nie. Mamy mnóstwo wolnych pokoi. Pójdę po

ręczniki. – Pobiegła do pralni, złapała stos puszystych ręczników i szybko wróciła do salonu, gdzie pomogła parze starszych państwa osuszyć się. Przez głowę przebiegły jej różne myśli. Ile będą ją kosztować ci goście? Czy będą w stanie jej zapłacić?


– Alec przybył w samą porę – powiedziała starsza pani. – Ale

martwię się o moje anioły.


Alec położył dłoń na jej ramieniu. – Zach zapakował je na tył

SUV-a.


Pogładziła go po dłoni. – Och, Alec. Naprawdę? Jesteś taki

kochany! Czy można by je tutaj przynieść?


– Pójdę po nie. – Spojrzał na Libby i dał jej znak, aby poszła za

nim. Przy drzwiach zatrzymał się i skrzyżował ręce na piersiach. – Ta pani to Pearl Chilton. Twoja ciotka.


Puls Libby podskoczył. – Siostra mojego taty?


Przytaknął. – Jest cudowna. Myślę, że ją polubisz.


Nadal patrzył na nią z pewną rezerwą. – Czy ona wie, że ja tu

jestem? – zapytała.


Potrząsnął głową. – Pomyślałem, że lepiej będzie, jak sama to

załatwisz.


– A kim jest ten starszy pan? Wyglądają na małżeństwo.


– Jej sąsiad. Thomas Carter. Ich domy zalało. Był u niej, kiedy tam dotarłem. Pearl od trzydziestu lat jest kierowniczką poczty na wyspie.


– To ona opiekowała się moim bratem i siostrą po śmierci ojca?


Skinął głową. – Powinna była zostać w domu twojego ojca w

mieście, ale pojechała do siebie, aby ratować swoje anioły.


– Anioły?


– Zbiera figurki aniołów. Cały salon jest wypełniony aniołami.


– Pomogę ci je przynieść.


– Poradzę sobie. Będę za kilka minut z powrotem. – Otworzył

drzwi i wyszedł na szalejącą ulewę.


Gdzieś nad ich głowami rozległ się grzmot i Libby zmrużyła oczy

oślepiona światłem błyskawicy. Zatrzasnęła drzwi, nabrała powietrza w płuca i wróciła do salonu. Pearl rozpuściła swoje długie włosy, uwalniając je z ciasnego koka. Pukle w kolorze soli i pieprzu spłynęły po jej ramionach i okazałym biuście. Mierząc niewiele ponad metr pięćdziesiąt, była okrąglutka jak księżyc w pełni.


Pearl zdała sobie sprawę, że Libby się w nią wpatruje. – Czy coś

nie tak, młoda damo? Mam coś na nosie?


Rodzina. Miała tutaj ciotkę, rodzeństwo, pewnie kilku kuzynów.

Libby nadal trudno było w to wszystko uwierzyć. Gdyby tylko

wiedziała, że Nicole nic nie grozi, mogłaby poczuć w tym momencie

radość.


Potrząsnęła głową. – Przepraszam, że się tak gapię. – Zbliżyła się

do kominka, gdzie siedziała Pearl, czesząc włosy. – Nazywam się Libby.

Libby Holladay.


Pearl opuściła grzebień. Podniosła się z krzesła i uważnie

przyglądała się twarzy Libby. – Jesteś córką Raya?


Gardło Libby zupełnie się zacisnęło i mogła tylko przytaknąć.


– O mój Boże… – cicho powiedziała Pearl i wyciągnęła ramiona.


Libby pochyliła się leciutko i znalazła się w ciepłym i mocnym

uścisku, który pachniał lawendą i miętą. Ledwo była w stanie

powstrzymać łzy. Czy jej ojciec trzymał ją kiedyś tak w ramionach?


Kiedy żarliwość objęć nieco zelżała, Libby wydobyła się z nich i

wytarła ręką wilgotne policzki.


Jasnozielone oczy Pearl z uwagą studiowały twarz dziewczyny. –

Widzę w tobie twojego ojca – powiedziała. – Masz jego ciemne oczy.

Szkoda, że nie może cię teraz zobaczyć. Największym strapieniem jego życia stało się to, że nie było go przy tobie, kiedy najbardziej go potrzebowałaś.


Tym razem Libby nie była w stanie powstrzymać łez. – Nie

miałam pojęcia, że było to dla niego ważne. – Dusiła płacz. – Mama

twierdziła, że nie.


Pearl mocno zacisnęła usta. – Nie chcę o nikim mówić źle, ale

twoja matka była zdeterminowana, aby pozostać wolną osobą.


Libby opadła na dywan u stóp Pearl i próbowała się uspokoić. To,

że chciała usłyszeć całą historię, nie oznaczało, że zdradzała pamięć swojej matki. Każda opowieść zawsze miała przynajmniej dwie wersje.


Pearl oparła się na krześle. Libby skuliła się, przyciągnęła kolana do klatki piersiowej i zaczęła przypatrywać się twarzy ciotki w świetle kominka. – Jaki był mój ojciec?


Pearl uśmiechnęła się. – Był wyjątkowo hojnym człowiekiem.

Zawsze śpieszył z pomocą innym ludziom. Myślę, że dlatego Bóg

pobłogosławił go bogactwem. Wiedział, że przechodząc przez ręce Raya, dotrze ono również do innych ludzi.


– Słyszałam, że moje rodzeństwo nie było zbyt zadowolone, kiedy

dowiedziało się o mnie.


– Och, zawsze o tobie wiedzieli. Ray nigdy nie robił z tego

tajemnicy. Chociaż za bardzo ich rozpieszczał i myślą, że wszystko im się należy od świata. Cała ta sytuacja tylko wyjdzie im na dobre.


To, czego dowiadywała się o swoim rodzeństwie, nie stawiało ich

w zbyt pozytywnym świetle. Ile jeszcze minie czasu, zanim ich pozna?

Wiatr uderzał o drzwi. Czy jej ciotka zdawała sobie sprawę, że Nicole to jej przyjaciółka? – Przyjechałam tutaj, aby odnaleźć moją wspólniczkę, Nicole.


Pearl westchnęła ciężko. – Ta dziewczyna, którą porwali, jest twoją znajomą?


Współczucie w głosie ciotki sprawiło, że Libby niemalże znowu

straciłaby równowagę. Przytaknęła głową i z trudem przełknęła ślinę. –

Widziałam, jak ją zabierali, przez kamerę na plaży.


– Och, moje biedactwo! – Ciotka pochyliła i znowu mocno ją

przytuliła. – Modliłam się za tę młodą kobietę. I nie umiem ci

powiedzieć skąd, ale wiem, że się odnajdzie i wszystko będzie dobrze.


– Naprawdę?


Pearl skinęła głową. – Kiedy się modlę, czuję głęboki spokój. Na

pewno się znajdzie.


– Też mam taką nadzieję. To jest takie straszne!


Pearl ściągnęła usta. – A jak się ma twoja matka? Gdzie teraz jest?


Libby potrząsnęła głową. – Nie żyje. Umarła rok temu.


Kąciki ust Pearl opadły. – Zawsze była trochę hipiską. Wydaje mi

się, że pewnie to ty się nią opiekowałaś. Dbałaś o to, żeby był obiad i czysto w domu. Masz tego rodzaju aurę wokół siebie.


Jej ciotka była naprawdę spostrzegawcza. Libby przytaknęła. –

Mama zachowywała się trochę dziecinnie, ale była dobrą matką. W

domu zawsze dużo się śmiałyśmy. Dopóki nie nadchodził czas, aby wyprowadzić się do następnego miasta. – Kiedy miałam szesnaście lat, dostałam pracę w muzeum. To wtedy pokochałam historię. Udało mi się zdobyć stypendium i poszłam na studia. Spełniły się moje marzenia.


– A czym się dzisiaj zajmujesz?


– Nicole i ja zajmujemy się odnową zabytkowych budynków, a

później je sprzedajemy. Uwielbiam poczucie, że ocalam jakąś część

przeszłości.


Pearl wpatrywała się w nią. – Twój ojciec byłby z ciebie bardzo

dumny. Żałuję, że nie dane wam było się spotkać.


W głowie Libby formował się obraz ojca, który był zupełnie inny

od tego, jaki jej wcześniej przedstawiano. Ale który z nich był

prawdziwy?


dziewięć


Wiatr nie ustawał i Libby spędziła tę noc, chodząc po pokoju. Za

każdym razem, kiedy podmuch wiatru uderzał o szyby okna w jej

sypialni, modliła się za Nicole, za siebie i swoje rodzeństwo, z którym się jeszcze nie spotkała. Jak Nicole przetrwała tę noc? Czy nic jej nie jest? Czy jej rodzeństwo ją polubi, kiedy się poznają? Pytania nie dawały jej spokoju.


Zegar wskazywał, że niedługo powinno świtać, chociaż ciemne

chmury nadal blokowały światło słoneczne. Teraz mogła już wyjść z

pokoju. Drzwi zaskrzypiały, kiedy je otworzyła, ale nie miała

wątpliwości, że dźwięk zagłuszyło dudnienie deszczu. Wymknęła się na korytarz, na tylne schody prowadzące do kuchni. Dom zadrżał i chwyciła się mocno framugi drzwi. Po omacku szukała na ścianie włącznika.

Żarówka dawała nikłe światło, ale zdołała oświetlić pokryte linoleum schody.


W kuchni przygotowała sobie herbatę, a potem zaniosła kubek do

salonu, gdzie skuliła się na sofie, pozostawiając włączoną małą lampkę, aby rozpraszała mrok. Sztorm nadal szalał na zewnątrz, ale ona czuła się bezpiecznie i wygodnie w domu jej ojca.


W holu zamajaczył cień, a potem pojawił się Alec. – Wszystko w

porządku?


Postawiła kubek z herbatą na małym stoliku. – Obudziłam cię?


Pokręcił przecząco głową i wszedł do pokoju. – Nie mogłem

zasnąć. Wpadłem na ten sam pomysł co ty. – W ręku trzymał puszkę

pepsi. – Tylko ja poszedłem na łatwiznę.


Rozsiadł się w fotelu, a ona oparła głowę o sofę. – Wiem, że

podejrzewasz, że to ja jestem wmieszana w zniknięcie Nicole – zaczęła.

– Ale to nie ja!


– Nie powiedziałem, że to ty.


– Twój kuzyn sądzi, że to ja. A ty zachowujesz się zupełnie

inaczej. Jakby ostrożniej.


Wypił łyk z puszki. – Musisz przyznać, że nie wygląda to za

dobrze.


– Zgadzam się. – Wytrzymała jego wzrok. Przynajmniej nie

obawiał się patrzeć jej prosto w oczy. – Bardzo się martwię o Nicole.

Dlatego tu jestem. Czy mogę prosić chociaż o mały kredyt zaufania?


– Okej. Tyle mogę zrobić.


Odetchnęła z ulgą, kiedy jego chłód zelżał nieco. – No to w

porządku. – Chyba lepiej zmienić temat. – Polubiłam Pearl.


Otarł palcami wilgotną puszkę z napojem. – Wiedziałem, że tak się

stanie. Jest kobietą–instytucją w miasteczku. Wszyscy ją uwielbiają, chociaż wtyka nos w nie swoje sprawy.


– Zauważyłam. Znała całą historię mojego życia.


– Ale nie rozpowiada niczego innym ludziom.


– Tak myślałam. – Libby zamilkła na moment, nie będąc pewna, co

on o niej wie. – Powiedziała mi, że moja matka stanowczo odmówiła

ojcu kontaktów ze mną. On chciał, żeby było inaczej.


– Jestem przekonany, że to prawda. Ray kochał swoje dzieci.

Czasami aż za mocno. Psuł je.


– Czy kiedykolwiek o mnie wspominał? – Wstrzymała oddech,

chcąc usłyszeć chociaż niewielką wzmiankę o tym, że ojciec ją kochał.


Potrząsnął głową. – Nic mi o tym nie wiadomo.


Libby wzięła emaliowane, ozdobne jajko leżące na stole i

zamknęła je w dłoni. – Pearl twierdzi, że moje rodzeństwo wiedziało o mnie. Powiedziała mi, że ojciec nie robił żadnej tajemnicy z mojego istnienia.


– Pearl na pewno się nie myli.


Odłożyła jajko i przycisnęła dłoń do czoła. – Dzieje się tak dużo i tak szybko. Chcę tylko odnaleźć Nicole, a tyle innych informacji kłębi się w mojej głowie i domaga uwagi. Nie mogę nawet spokojnie pomyśleć.


– Widziałaś film z kamery po południu?


Skinęła głową. – Od razu chciałam przyjechać, ale dopiero wczoraj

rano udało mi się znaleźć łódź, która płynęła na wyspę.


– Co robiłaś całą noc?


– Siedziałam na molo. Chodziłam po plaży i modliłam się.


Uśmiechnął się. – Więc ty też jesteś wierząca…


Zerknęła na niego, zdziwiona przychylnością, którą usłyszała w

jego głosie. – Niewystarczająco mocno. Chodzę do kościoła zaledwie raz na miesiąc. Może dlatego to się stało. I teraz Bóg mnie karze.


– Co za bzdura! Złe rzeczy zdarzają się nawet dobrym ludziom.

Życie jest ciężkie. Bóg nigdy nie twierdził, że będzie inaczej. Ale on jest z nami w tych trudnych chwilach.


– Czuję się bardzo samotna – przyznała.


– Jestem przekonany, że Tom zrobi wszystko, żeby odnaleźć

Nicole.


– Uwierzyłabym w to, gdyby szukał gdzieś indziej, a nie blisko

mnie. – W końcu wyrzuciła z siebie to, czego się najbardziej obawiała. –

A jeśli oni wrzucili ją do morza i teraz walczy o życie? – Nie musiał

odpowiadać na to pytanie. Jeśli taki był los Nicole, na pewno dawno już nie żyła.


– Nie ma powodu, żeby tak myśleć.


Uważnie mu się przyjrzała, wyłapując pewien szczególny ton w

jego głosie. Jakby wahanie. – Czy ty coś wiesz i nie chcesz mi

powiedzieć?


Przez chwilę milczał, zanim się odezwał. – Pan McEwan

powiedział, że widział dwóch mężczyzn płynących łodzią w pobliżu jego wyspy. Wspomniał też o kobiecie śpiącej w łodzi.


Poderwała się na równe nogi. – To była Nicole! Czy on widział

Nicole?


Uniósł ręce do góry, jakby chciał ją uspokoić. – Tego nie wiemy.

Ale opłynę okolicę swoją łodzią, kiedy tylko sztorm się uspokoi.


– Czy mogę popłynąć z tobą?


– Jeśli chcesz.


Przygryzła usta. – Wszyscy myślą, że ona nie żyje. Wyczuwam to.

Nie przyjmuję tego do wiadomości. Musimy ją znaleźć. – Patrzyła na

niego, oczekując potwierdzenia, ale on tylko spojrzał w dół, na swoje dłonie.


Wstał z fotela. – Zadzwonię do biura i sprawdzę, czy nie jestem

potrzebny.


Sprawa była jasna. Uważał, że Nicole nie żyje.

***


Sztorm się w końcu uspokoił. I chociaż nadal było bardzo

wcześnie, Libby wyszła z kubkiem herbaty na taras. Czuła ciepło

koralików na szyi. Dotknęła ich, a potem otworzyła notes, który dostała od ojca. Co wczoraj zrobiłby Jezus? Skrzywiła się na myśl, że pierwszą rzeczą, jaka przyszła jej do głowy, kiedy zobaczyła ludzi wyratowanych przez Aleca, były pieniądze. Jezus martwiłby się o ludzi, a nie o pieniądze. Zapisała wczorajszą datę i skreśliła kilka słów, odnotowując swoją porażkę. Dzisiaj bardziej się postara. Zamknęła notes i wrzuciła go do swojej płóciennej torby, po czym zeszła schodami na plażę.


Śmieci wyrzucone przez morze leżały porozrzucane na trawniku.

Ale stary dom dumnie stawił czoła żywiołowi niczym zamczysko,

którym poniekąd był. Libby przyglądała się majestatycznym konturom

budynku. Był taki wspaniały! Niektórzy wiele by dali, aby mieć coś

takiego. Szła w dół stokiem wydmy. Kamera i deptak, skąd Nicole

została uprowadzona, były jakieś półtora kilometra stąd. Piaszczysty pas plaży wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Czy odważy się sama przespacerować brzegiem morza?


Nagle w oddali zobaczyła jakąś postać. Plażą kroczył mężczyzna z

podkładką do pisania w ręce. Był uderzająco przystojny: miał szerokie ramiona i niemalże czarne włosy, umięśnione nogi i nosił modne szorty.

A kiedy podszedł bliżej, mogła dostrzec, że jego oczy są błękitne jak czyste niebo. Przypominał wyglądem młodego Elvisa Presleya. Lekki wiatr odgarniał z czoła jego ciemne włosy.


Uniosła kąciki ust w lekkim uśmiechu w kierunku mężczyzny,

kiedy spostrzegła, że ten patrzy na pensjonat i coś notuje. – Czy mogę w czymś pomóc?


Uśmiechnął się i zatrzymał jakieś półtora metra od niej. – Oglądam

nieruchomość, którą zamierza kupić mój klient.


Zdenerwowały ją te słowa. – Ach tak? Czy nie powinien się pan

upewnić, że właściciel chce ją sprzedać?


– Sprawa jest już załatwiona – zapewnił ją. – Jest pani gościem

pensjonatu?


– Nie. Nazywam się Libby Holladay. Jestem właścicielką

pensjonatu.


Jego uśmiech zniknął. – To niemożliwe. Pan Brent Mitchell

zgodził się nam go sprzedać. – Jego oczy zwęziły się. – To jakiś żart?


Szokiem było dla niej, jak bardzo czuła się odpowiedzialna za ten

dom. Był to jej dom. – Dopiero niedawno dowiedział się, że to ja odziedziczyłam pensjonat.


Znowu się uśmiechnął, próbując odzyskać zimną krew. – W takim

razie mój klient będzie bezpośrednio załatwiał tę sprawę z panią. –

Wręczył jej wizytówkę. – Nazywam się Kenneth Poe. Mam klienta,

który chciałby kupić tę nieruchomość.


Nie mogła sobie pozwolić na odrzucenie jego propozycji. –

Dlaczego pana klientowi zależy właśnie na tej nieruchomości? W tej

chwili to chyba niezbyt dochodowy interes. Aby dostać się na wyspę, turyści muszą wynajmować łodzie. Mnie samej trudno było się tu dostać.

– Postanowiła nic mu nie wspominać o zniknięciu Nicole. To nie była jego sprawa.


Przełożył podkładkę ze swoimi notatkami do drugiej ręki. – Bez

wątpienia zdaje sobie pani sprawę, że pensjonat jest w okropnym stanie.

Remont wymagał będzie ogromnych pieniędzy. Bardziej opłacałoby się

go po prostu zburzyć.


Z trudem łapała powietrze. – Zburzyć? O czym pan mówi?


Uniósł dłoń do góry. – Proszę tylko spojrzeć na ten budynek.

Przegniłe drewno, odchodząca farba, stare łazienki i nieświeże pokoje.

Naprawdę taniej będzie użyć buldożerów i zacząć wszystko od nowa.


– Posiadłość powinna zostać wpisana do rejestru zabytków. Tak się

stanie, jeśli tylko mi się uda. Całe życie zajmuję się ochroną

zabytkowych budowli. Prędzej umrę, niż pozwolę wjechać tu

buldożerom.


Na jego ustach pojawił się uśmiech człowieka zbyt pewnego siebie.

– Pani Holladay, sądzę, że uda się nam panią przekonać. Mój klient jest gotów zapłacić za tę nieruchomość dziesięć milionów dolarów.


Krew odpłynęła jej z głowy i poczuła, że robi jej się słabo. Dziesięć milionów dolarów. Jej umysł nie był w stanie wyobrazić sobie takiej sumy pieniędzy. Mogłaby od razu kupić sobie dom. Dwa domy. Jeden dla niej, a drugi dla jej przyrodniego brata, nawet tutaj, w miasteczku, jeśli miałaby na to ochotę. Mogłaby sobie kupić nowy samochód, zanim jej stary gruchot na dobre przestanie chodzić. Jej przyszłość zaczęła się malować w różowych kolorach. Ale żeby tak się stało, musiałaby poświęcić znaczący kawał historii. Czy była w stanie przymknąć oko na to, w co do tej pory wierzyła?


Przełknęła ślinę. – Przemyślę to.


– Bardzo proszę. Myślę, że się zrozumiemy. A mój klient z

pewnością będzie mógł dorzucić pani jakieś dodatkowe bonusy, na

przykład w postaci działki, gdzie będzie się pani mogła wybudować.

Dojdziemy do porozumienia. Bardzo mu zależy na tej nieruchomości.


Hope Beach stanie się jak reszta miasteczek dla wczasowiczów.

Ten skrawek raju przestanie się czymkolwiek wyróżniać. Libby nie

mogła znieść tej myśli, ale nie mogła sobie również pozwolić na

odrzucenie takiej oferty. Każdy inny inwestor będzie miał zapewne takie same plany.


– Tak jak powiedziałam. Przemyślę to.


– Oferta będzie aktualna tylko przez jakiś czas. Jeśli nie zechce

pani sprzedać domu, poszukamy czegoś innego. Radzę na nią przystać, zanim mój klient straci zainteresowanie. Są inne nieruchomości, które mógłby nabyć.


Przygryzła usta. – Czy mogłabym się z nim spotkać? Poznać jego

plany co do tego miejsca?


Poe pokręcił głową. – Wątpię, czy znajdzie czas. Pewnie powie mi,

abym sam podjął decyzję w tej sprawie.


– Odezwę się do pana w przyszłym tygodniu – odparła.


Zagryzając dolną wargę, obserwowała go, jak odchodził. Co miała

zrobić? To mnóstwo pieniędzy.


Co zrobiłby Jezus?


dziesięć


Ogromny trawnik był nienagannie utrzymany. Perfekcyjnie

wypielęgnowane klomby kwiatowe idealnie prezentowały się w czasie

przyjęć w ogrodzie. Lawrence uśmiechnął się z satysfakcją. Jego żona nie mogła mieć do niego pretensji, że nie wywiązuje się z obowiązków pana domu.


– Tatusiu, jak wyglądam? – Katelyn zakręciła się na pięcie w

swojej lekkiej jak mgiełka, białej sukience.


Być może jego córka nie była najpiękniejszą młodą kobietą, jaką

widział w swoim życiu, ale była elegancka i miała doskonałe maniery.

Poe mógłby zajść daleko, mając ją przy swoim boku. Ktoś w końcu

musiał zadbać o przejęcie interesów Rooneya. Lawrence czuł, że Poe był

pierwszym, który mógłby zostać wpisany na listę kandydatów.


– Wyglądasz jak królewna – odpowiedział Lawrence, całując ją w

policzek. – Chciałbym, żebyś kogoś dzisiaj poznała.


W jej policzku pojawił się dołeczek. – Twojego wspaniałego

Kennetha Poe? – zapytała. – Widziałam jego zdjęcie. Jest całkiem

przystojny.


Kiedy się rumieniła, mogła uchodzić za zupełnie ładną. Lawrence

miał nadzieję, że Poe dostrzeże jej wdzięki. – Oto i on! – Zawołał, machając do Kennetha, który stał na skraju trawnika i rozglądał się.


– O kurcze! – westchnęła Katelyn. – On… on jest jak Elvis.


Jak Elvis. Lawrence ukrył swoje rozbawienie. Dziewczyna była już

prawie zakochana. Poe odpowiedział na machanie uśmiechem i ruszył

pewnie w ich kierunku przez zielony dywan trawnika. Lawrence’owi

podobała się arogancja u mężczyzn. Poe miał tę siłę, aby poskromić

Katelyn. No i ubrał się naprawdę odpowiednio na tę okazję. Miał na

sobie garnitur od Armaniego, jeśli Lawrence mógł być sędzią w takich sprawach – a mógł. Nosił jedwabny krawat. I dopiero co wyszedł od fryzjera.


Lawrence objął swoją córkę ramieniem, kiedy Poe do nich

dołączył. – Dopiero co przyleciałeś, Kenneth?


Skinął głową. – Mój helikopter wylądował godzinę temu.


– Kenneth, mój chłopcze, chciałbym cię przedstawić Katelyn.

Mojej jedynej spadkobierczyni. – Mocno zaakcentował ostatnie słowo.


Poe uścisnął jej dłoń. – Jestem zaszczycony, że mogę panią poznać,

panno Rooney.


– Mów po prostu Katelyn – rozkazał Lawrence.


Zauważył sposób, w jaki Poe przejął kontrolę nad jej ręką,

przytrzymując ją dłużej, niż to było niezbędne. Chłopak nie zasypiał

gruszek w popiele. Poe całą swoją uwagę skupił na Katelyn. Bardzo

sprytnie. Rozmawiali przez kilka minut i Lawrence zauważył, że Katelyn zaczęła flirtować. Podobał się jej. A dlaczego miałoby być inaczej? Poe z całą pewnością był dość przystojny. Ich dzieci też na pewno będą ładne. I przy odrobinie szczęścia oboje staną się równie przedsiębiorczy jak Lawrence.


Jego żona zawołała Katelyn do stołu z jedzeniem. – Zaraz wracam

– powiedziała do Poego, rzucając mu przeciągłe spojrzenie.


Poe patrzył na nią, jak odchodzi. – Pana córka jest urocza.


Lawrence położył dłoń na jego ramieniu. – Możesz się z nią

umówić. Niczego bardziej nie pragnę, jak mieć cię za syna, mój drogi chłopcze.


Oczy Poego rozszerzyły się, a na ustach pojawił uśmiech. – Jestem

zaszczycony, proszę pana. Sądzi pan, że pana córka będzie mi

przychylna.


– Jestem pewien, że uda ci się ją przekonać.


Poe uśmiechnął się jeszcze bardziej, a jego błękitne oczy

zabłyszczały. – O niczym innym nie marzę. – Spojrzał w kierunku

Katelyn rozmawiającej z innymi gośćmi. – Ale zanim ona wróci do nas, chciałbym pana o czymś poinformować.


– Tak?


– Właścicielem tej nieruchomości nie jest Brent Mitchell.


Lawrence wzruszył ramionami. – To nie powinien być żaden

problem, prawda? Złóż identyczną ofertę nowemu właścicielowi.


– Już to zrobiłem. Na początku była niechętna, ale sądzę, że udało

mi się ją przekonać. Tylko może to potrwać jeszcze kilka tygodni, zanim podpisze z nami umowę. Szkopuł w tym, że Nicole Ingram jest jej przyjaciółką i wspólniczką.


– Nicole Ingram? Nie ma problemu. Zatrudniam ją.


Po raz pierwszy Poe stracił rezon i poczuł się niepewnie. – Zna ją

pan?


– Pracuje w firmie, którą wynająłem do renowacji kilku budynków.

Przecież wiedziałeś o tym.


– Wiedziałem o firmie. Ale nie znałem nazwisk jej pracowników.


– O co ci chodzi?


– To jest ta kobieta, która odkryła jaskinię.


Nieczęsto się zdarza, aby Lawrence zaniemówił. – Co jej

zrobiliście? – Lawrence uniósł ręce do góry, jakby się bronił. – Nie. Nie chcę wiedzieć. Sprawa zaczyna się coraz bardziej komplikować. Po prostu doprowadź do podpisania umowy. Chcę mieć to z głowy do końca lata.


Poe pokiwał głową. – Mam dokładnie taki sam plan. Dziesięć

milionów dolarów to całkiem niezła zachęta dla właścicielki.


– Po prostu to załatw – warknął Lawrence. Skinął na swoją córkę,

która zmierzała w ich kierunku z uśmiechem na twarzy. – Wejdziesz do rodziny, jeśli pomyślnie zakończysz ten interes.


Poe mocno zacisnął szczęki, a jego wzrok zapłonął. – Oczywiście,

proszę pana. Nie będzie pan żałował, że zaufał mi pan w tej sprawie.


Dobry nastój Lawrence’a prysnął. Bez względu na to, co będzie

musiał zrobić, nieruchomość będzie jego.

***

Wczesnym popołudniem wiatr zupełnie ucichł. Alec znajdował się

w samym sercu Hope Beach i przyglądał się zniszczeniom wyrządzonym

przez sztorm. Kiedy szeryf zadzwonił w sprawie zniszczeń, Libby

nalegała, żeby pójść z nim i Zachem. Przemknęło mu przez myśl, że być może bała się, że ciało Nicole dryfuje gdzieś wśród zgliszczy. Modlił się, aby nie musiała być narażona na taki widok.


Na pierwszy rzut oka wydało mu się, że jego dom został

oszczędzony. Ale kiedy podjechał bliżej, woda sięgała na wysokość

opon ciężarówki. – Zalało dom – powiedział, nie będąc w stanie ukryć przerażenia w głosie.


Zach wskazał na pomost. – Ale łodziom nic się nie stało. Nadal są

przycumowane. Słuchaj, wujku, mogę wypłynąć starą łodzią.


– Morze jest nadal zbyt wzburzone – odparł Alec.


Libby wygięła usta w podkówkę. – Wygląda na to, że w całym

mieście panuje chaos. – Wpatrywała się przez okno w nadal niespokojną wodę. – Ani śladu Nicole, prawda? – Jej głos drżał.


Wyciągnął rękę i mocno uścisnął dłoń Libby. – Tom by nam

powiedział, gdyby coś znaleźli. – Puścił jej rękę i patrzył teraz na swój dom. – Lepiej pójdę zobaczyć, jak to wygląda w środku. Jeśli chcesz, możesz poczekać w ciężarówce.


– Pójdę z tobą. – Pchnęła mocno drzwi i postawiła nogi w wodzie.


Kiedy znaleźli się z przodu ciężarówki, złapał ją za rękę. Drugą

pomachał swoim kumplom ze Straży Przybrzeżnej, którzy wynosili

rzeczy z jednego z domów na końcu ulicy. Woda wlewała mu się do

butów i poczuł przejmujące zimno, kiedy dżinsy zaczęły nią nasiąkać.

Klapki Libby zniknęły pod powierzchnią wody sięgającej jej teraz do kolan. Zupełnie stracił humor, kiedy otworzył drzwi i zobaczył zalany salon. – Duże zniszczenia – stwierdził.


– W hotelu jest sporo miejsca – odparła. – Zabierz rzeczy. Pomogę

ci.


– To nie zajmie dużo czasu. Poczekaj tutaj. – Alec wszedł do

sypialni i ściągnął z wieszaków kilka koszul i dżinsów. Zabrał z komody jakąś bieliznę. W łazience chwycił kilka kosmetyków. Znów znalazł się w korytarzu przy Libby. – Wrzućmy to do ciężarówki i sprawdźmy, co się dzieje w mieście.


Skinęła głową i szła za nim na zewnątrz. Mieszkańcy ulicy Oyster

Road oglądali szkody wyrządzone ich domostwom przez huragan.

Zastanawiał się, czy ona wie, który z domów należał do jej ojca.

Wskazał ręką na koniec ulicy. – Tutaj mieszkał twój ojciec.


Przypatrywała się uważnie dwupiętrowej budowli, a on próbował

spojrzeć na całą sytuację jej oczyma. Ray zawsze bardzo dbał o dom, ale teraz budynek prezentował się naprawdę marnie. Poziom wody nadal sięgał jakieś pół metra ponad szalunek murów. Morze zostawiło mnóstwo śmieci wokół tarasu i na trawniku. Wiatr wyrwał w niektórych miejscach dachówki i teraz trzepotały smętnie targane ostatnimi podmuchami burzy.


– Ciocia Pearl powiedziała, że Vanessa była u przyjaciół. Ale czy

to nie ona? – Wskazała w głąb ulicy.


Podążył wzrokiem za jej palcem. – Tak, to Vanessa. Skąd

wiedziałaś?


– Jest do mnie bardzo podobna.


Spojrzał na nią. Te same kości policzkowe, te same wyraziste,

ciemne oczy. Czesały się w inny sposób, a Vanessa zawsze pokrywała

twarz grubą warstwą makijażu. Libby była dużo bardziej naturalna. –

Masz rację. Chcesz ją poznać?


Pokręciła głową, ale właśnie w tym momencie Vanessa go

dostrzegła. – Alec! – Pomachała do niego i już brnęła w wodzie w ich stronę, ubrana w szorty i czerwoną bluzkę bez rękawów. Końcówki jej włosów były pofarbowane na fioletowo.


– Przepraszam, Libby – powiedział. – Przedstawić cię?


– Ja… ja chyba nie wiem, co jej powiedzieć. Daj mi chwilę. –

Libby czuła, że brakuje jej tchu.


Vanessa już przy nich stała. – Czy z ciocią Pearl wszystko w

porządku? Słyszałam, że pomogłeś jej wczoraj wieczorem? – Spojrzała na Libby z ciekawością, a potem jej wzrok znów wrócił do Aleca.


– Wszystko z nią okej. A gdzie ty przeczekałaś burzę?


– W kościele. I Brent też. Teraz pomaga tam w sprzątaniu.

Straszny bałagan.


– Wygląda na to, że wasz dom też nieźle oberwał.


Wzruszyła ramionami. – No cóż, pewnie dołączymy do cioci Pearl

w hotelu. Przynajmniej jeszcze do nas należy, dopóki ten babsztyl się nie pojawi i nie zażąda pensjonatu. – Dmuchnęła w opadającą jej na oczy grzywkę. – Nadal nie mogę w to uwierzyć, że tata przepisał naszą własność córeczce, która ignorowała go przez wszystkie te lata. Wyjadę z miasta, kiedy ona się pojawi. Nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

Nigdy.


Próbował przerwać ten wzburzony potok słów, ale ona nadawała

jak karabin maszynowy.


– Dobrze, że tej mojej siostrzyczki nie było tutaj wczoraj. Inaczej ciocia Pearl wylądowałaby na ulicy.


Zauważył, że Libby zrobiła krok do tyłu. – Och, Vanesso!

Powinnaś wiedzieć, że…


Libby położyła dłoń na jego ramieniu i posłała mu błagalne

spojrzenie. Zamknął usta.


Twarz Vanessy lekko się zaróżowiła, a głos podnosił z każdym

słowem. – Już widzę, jak przyjeżdża i zaczyna się szarogęsić. Już ja ją przywołam do porządku! Nie znała taty. Z pewnością nie kochała go, inaczej przyjechałaby się z nim zobaczyć. Mam nadzieję, że wszystko sprzeda i będzie się trzymać od nas z daleka. Nikt jej tu nie chce.


– Może nie jest taka zła – wtrącił Alec.


Brwi Vanessy uniosły się. – Zawsze o wszystkich masz takie dobre

zdanie, Alec. Ale to na pewno jeden z tych szczurów lądowych,

napalonych na kasę, który nie ma bladego pojęcia o życiu na wyspie.

Mam nadzieję, że szybko to zrozumie i nie będzie nas nękać dłużej, niż to konieczne. Kiedy się dowiem, że ma przyjechać, zrobię sobie wakacje.


Twarz Libby stawała się coraz bardziej różowa. Alec zdawał sobie

sprawę, że dziewczyna nie jest w stanie więcej wytrzymać.


jedenaście


Słuchając tyrady właśnie odnalezionej siostry, Libby miała

wrażenie, że eksploduje z gniewu i bólu. Dlaczego myślała, że jej nowa rodzina będzie się tak bardzo cieszyć na spotkanie z nią, jak ona z nimi?

Ciotka Pearl przyjęła ją z otwartymi ramionami, mimo że Libby była

outsiderką w tej małej społeczności.


Przemowa Vanessy w końcu dobiegła końca. Przeniosła teraz

swoją uwagę z Aleca na Libby, wpatrując się w nią. – Mam wrażenie, że cię znam. Czy my już się nie spotkałyśmy wcześniej? Vanessa Mitchell.


Libby zmusiła się do uśmiechu. – Myślę, że mogę wydawać ci się

znajoma, bo jesteśmy do siebie podobne. Powinnyśmy być. Jestem twoją siostrą. Libby Holladay.


Vanessa zbladła. Chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się

tylko jakiś bełkot. Jej twarz pokryła się czerwienią, a ona zamknęła usta, żeby je za chwilę otworzyć i wydusić z siebie oświadczenie: „Przyrodnią siostrą”. Wyglądała, jakby właśnie zjadła nieświeżą ostrygę.


– Nie mam do ciebie pretensji o to, że jesteś zdenerwowana –

powiedziała Libby. – Ale zrozum, proszę. Nie miałam pojęcia, że mój ojciec żyje. Moja matka powiedziała mi, że umarł, kiedy miałam pięć lat.


Oczy Vanessy zwęziły się, ale dało się w nich dostrzec błysk

niepewności. – Jakoś trudno mi w to uwierzyć.


– To prawda… Ja… ja… żałuję, że go nie poznałam. Nie masz

pojęcia, jak bardzo byłam przejęta, kiedy się dowiedziałam, że mam

dużą rodzinę. To jest coś, czego mi zawsze brakowało.


– Nie masz kuzynów lub innej rodziny?


Libby potrząsnęła głową. – Mama nigdy nie mówiła o ojcu.

Powiedziała mi tylko, że umarł, kiedy miałam pięć lat. W ten sposób miała to z głowy.


Vanessa rzuciła jej piorunujące spojrzenie. – Tata był wspaniałym

człowiekiem!


– Tak słyszałam, odkąd przyjechałam tu odnaleźć Nicole.


– Nicole? – Vanessa spojrzała na morze, a potem z powrotem na

nią. – Tę kobietę, która została porwana? Znasz ją?


– Tak. Razem pracujemy.


Vanessa patrzyła z rezerwą. – Poznałam Nicole. Było mi przykro,

kiedy się dowiedziałam, co ją spotkało.


– Mówiła mi o tobie. Połączyłam się z kamerą na plaży, żeby cię

zobaczyć. Widziałam, jak ją zabierają.


– To musiało być straszne – powiedziała Vanessa już nieco

cieplejszym głosem. – Miałam się z nią spotkać i pokazać jej ruiny starej latarni morskiej. Coś mnie zatrzymało i kiedy dotarłam na miejsce, jej już nie było. Bardzo ją lubiłam.


– Proszę, nie rozmawiajmy o niej, jakby już nie żyła. – Łzy

zakręciły się w oczach Libby. – Ona żyje! Żyje!


Vanessa przygryzła dolną wargę. – Nie miałam tego na myśli.

Mam nadzieję, że ją odnajdziesz.


Alec położył dłoń na ramieniu Libby. – Cały czas jest jeszcze

nadzieja – powiedział.


– Nie poddam się. Nie będzie kolejną kobietą, która zniknęła na

wyspie bez śladu. – Myśl, że mogłaby się nigdy nie dowiedzieć, co stało się z Nicole, przerażała ją.


– Może należałoby skontaktować się z mediami – zasugerowała

Vanessa. – Podadzą informacje do wiadomości publicznej. Ktoś mógł

coś widzieć.


– Dobry pomysł – odparł Alec. – Znam faceta, który pracuje dla

gazety w Richmond. Jestem pewien, że da się go tu sprowadzić.


Libby wzdrygnęła się na myśl o tym. – Nicole z pewnością nie

chciałaby brać udziału w tym całym medialnym cyrku. – Czy aby na

pewno? Może czułaby się jak ryba w wodzie, znajdując się nagle w

centrum uwagi?


Alec skinął głową. – Ale jeśli to mogłoby pomóc nam ją

odnaleźć…


– Wkrótce ją znajdziemy. Ja to wiem. – Libby oświadczyła z

przekonaniem, ale czuła, że uchodzi z niej energia. – Może macie rację.

– Dodała, opuszczając ramiona. – Zadzwońmy do niego.


Alec ścisnął jej ramię. – Vanesso, mamy ci pomóc zabrać rzeczy?

Za chwilę jedziemy do Tidewater. Ale najpierw zadzwonię do mojego

znajomego z gazety.


Libby zmusiła się do uśmiechu. – Cieszę się, że zatrzymasz się w

pensjonacie. Bardzo chciałabym cię poznać.


Gniewny wzrok Vanessy wyrażał, jak bardzo czuła się rozdarta.

Libby wiedziała, że dziewczyna najchętniej odrzuciłaby jej zaproszenie, ale jeśli to zrobi, nie będzie miała gdzie się schronić. Dom Pearl również został uszkodzony. Najsensowniejszą rzeczą było dołączyć do reszty rodziny.


– A co z Brentem? – zapytała Vanessa. – Czy znajdzie się miejsce

dla nas obojga?


– Oczywiście. – odpowiedziała Libby.


– Możemy zatrzymać się po drodze i przedstawić go Libby –

zaproponował Alec. – Muszę jeszcze pogadać z Zachem. Zaraz wracam.


Słysząc to, Libby poczuła, jak jej żołądek się zaciska. Zach

wspomniał, jak bardzo Brent był wytrącony z równowagi, kiedy

dowiedział się, że to ona dziedziczy.


Vanessa rzuciła Libby krótkie spojrzenie. – Tak dla twojej

informacji, to nie będzie miłe spotkanie.


Libby zdołała utrzymać uśmiech na twarzy. Odpowiedź łagodna

uśmierza zapalczywość. Będzie musiała o tym pamiętać. – Rozumiem,

że musicie czuć się przerażeni, dowiadując się, że macie siostrę. Niczego nie będę robić na siłę. Mam nadzieję, że przekonacie się, że nie jestem najgorszą siostrą, jaką można mieć.


Vanessa wzruszyła ramionami. – Jak chcesz. Żeby nie było, że cię

nie ostrzegałam. Jest skłonny nieźle cię zbesztać. Tylko tego wysłuchuję, odkąd Horace przekazał nam te wieści. Brent miał swoje plany co do tej nieruchomości.


– Tak słyszałam. Jakie to plany? – zapytała Libby.


– Czy to ma teraz jakieś znaczenie? Chyba, że chcesz się podzielić

z nami spadkiem? – Nutka nadziei zadźwięczała w jej słowach.


– Horace powiedział mi, że ojciec zostawił wam obojgu mnóstwo

pieniędzy – odparła Libby, nie chcąc dać się sprowokować.


– Ale Brent chciał mieć nieruchomość, która należy do ciebie. –

Vanessa odwróciła się i zmrużyła oczy. – A oto i on! Musiał już

skończyć pracę w kościele.


Libby spojrzała w tym samym kierunku i zobaczyła biegnącego do

nich młodego mężczyznę. Miał na sobie luźne dżinsowe szorty, zawieszone nisko w talii, w stylu, którego nie cierpiała. Blond włosy zupełnie zakrywały mu czoło, a twarz wyrażała najwyższy stopień nadąsania. Naprawdę szczerze pragnęła pokochać swoją nową rodzinę.

Ale oni bardzo jej to utrudniali.

***

Po nocy spędzonej na dachu Nicole czuła w mięśniach skurcz.

Huragan przestał wiać już kilka godzin temu, a ona nadal pozostawała na górze. Wyspa była zalana i woda sięgała na wysokość około metra.

Szopa chwiała się w posadach i Nicole obawiała się, że za chwilę

wypłynie na pełne morze razem z nią na dachu. Stół i leżak wypłynęły z wnętrza i podskakiwały teraz na falach w dole. Również jej prycza z jedzeniem i wodą pitną unosiła się wśród reszty rumowiska pod jej stopami.


Piekły ją oczy, ale trzymała się, żeby nie płakać. Ktoś tu

przypłynie. Z całą pewnością ktoś musi się pojawić. Chłopak wiedział, że ona tu jest. Oddałaby wszystko, aby znaleźć się teraz w swoim maleńkim mieszkanku, wyjrzeć przez okno i zobaczyć obdarte z farby domy po przeciwnej stronie ulicy, usłyszeć zgiełk samochodów, którego tak nienawidziła. Nigdy już nie będzie na to narzekać, jeśli uda jej się tam wrócić.


Słońce zaczęło mocno przygrzewać w szyję Nicole, a jej

pragnienie wzmagało się coraz bardziej. Będzie musiała zejść na dół i sprawdzić, czy woda morska nie dostała się do butelki. Spojrzała na wirującą ciemną taflę i odwaga ją opuściła. Któż wiedział, co mogło się kryć pod jej powierzchnią? Przychodziły jej do głowy jadowite węże i pająki. Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej i starała się przekonać samą siebie, żeby zejść na dół, po wodę. Nie było tam żadnych węży.

Ani niczego, co mogłoby ją zaatakować. Chociaż wiedziała o tym, nie miała ochoty tego sprawdzać. A jeśli sztorm przywlókł całą chmarę jakichś obleśnych żyjątek na wyspę?


Oblizała spierzchnięte usta. Umrze z odwodnienia, jeśli nie zejdzie na dół. Bez sensu było pozostawanie ze strachu tutaj, na górze. Powoli przesuwała się na brzuchu aż do momentu, kiedy jej nogi zaczęły zwisać z krawędzi dachu. Plastikowy baniak dawno gdzieś odpłynął. Mogła jedynie opuścić się, ile się dało, a później wziąć głęboki oddech i skoczyć.


Jej gołe stopy plusnęły o zimną wodę. Ciemna tafla zamknęła się

wokół jej nóg, dosięgając do ud. Kiedy zaczęła w niej brodzić, idąc w kierunku pryczy, nie chciała patrzeć w dół, na kłębiące się wiry.

Chwyciła butelkę z wodą. Nadal pełna. Uniosła ją do światła i uważnie przyglądała się korkowi. Mocno się trzymał. Odetchnęła z ulgą, a potem odkręciła butelkę i wypiła łyk wody.


Wilgoć na języku ożywiła ją. Zakręciła butelkę, a potem złapała

pryczę i zaczęła ciągnąć w kierunku szopy. Drzwi były przekrzywionie i otwarte na oścież. Prawie płynąc, wciągnęła łóżko do środka. Rozglądała się, w jaki sposób mogłaby je tam bezpiecznie przymocować. Niczego nie znalazła. Zostawiła więc je dryfujące na wodzie, a sama zgarnęła zapasy. Posiedzi na dachu tak długo, dopóki woda nie opadnie.


dwanaście


Kiedy Alec przeszedł na drugą stronę ulicy, Zach siedział w

ciężarówce i uderzał dłonią o udo w rytm rozbrzmiewającej w

samochodzie piosenki country. Nie słyszał Aleca i kiedy jego wuj

dotknął jego ramienia, aż podskoczył na siedzeniu.


Zach natychmiast się wyprostował i ściszył radio. – Właśnie cię

szukałem.


– Czy coś się stało?


Zach zagryzł dolną wargę. – Chciałem zapytać, czy mógłbym

wziąć łódź. Wiem, że wcześniej się nie zgodziłeś, ale fale nie są takie wysokie. Chodzi o moją pracę.


Alec uniósł do góry brew. – Zach, morze nadal jest niespokojne.

Poza tym robi się późno.


– Przecież pływałem w trudniejszych warunkach. Po ciemku także.


– To prawda. Czy te twoje zakupy to taka pilna rzecz?


Zach wpatrywał się w wuja. – Potrzebuję pieniędzy. No i liczą na

mnie.


Alec pogrzebał w kieszeni, wyjął kluczyki do łodzi i wręczył je

Zachowi. – Okej, ale bądź ostrożny. Masz założyć kamizelkę ratunkową.


Zach uśmiechnął się szeroko, wyskoczył z ciężarówki i pognał

przez stojącą wodę na pomost. Morze było znacznie spokojniejsze, niż kiedy przyjechali. Poziom wody na lądzie również trochę opadł. Teraz sięgała zaledwie na wysokość butów Aleca. Ale całkowity powrót do normalności najwyraźniej zajmie jeszcze trochę czasu.


Alec otworzył drzwi ciężarówki i wślizgnął się na siedzenie, aby

zadzwonić.


Earl Franklin odebrał po dwóch sygnałach. – Właśnie miałem do

ciebie dzwonić, Alec. – Nie tracił czasu na zbędne powitania. – Jak to u was wygląda?


– Niewesoło. Sztorm wyrządził więcej szkód, niż można się było

spodziewać po skali 1. Większość domów w mieście jest poważnie

uszkodzonych.


– Strasznie mi przykro to słyszeć.


Alec wyczuwał jakby wahanie w głosie Earla, ale mówił dalej. –

Posłuchaj, jest tutaj grubsza sprawa. Myślę, że powinieneś przyjechać do nas tak szybko, jak to tylko możliwe.


– Co się dzieje?


– Młoda kobieta została porwana bezpośrednio z plaży. Jej

przyjaciółka widziała wszystko połączona z kamerą tam zainstalowaną.

Do tej pory nie ma po niej śladu.


– Słyszałem o tym. Po naszym wyjeździe z miasta zdałem sobie

sprawę, że podwoziliśmy przyjaciółkę tej kobiety na wyspę. Tom

dzwonił do mnie, żeby o niej porozmawiać.


– Pomyślałem, że może będziesz chciał napisać coś o tym

porwaniu, nadać temu trochę rozgłosu. To mogłoby nam pomóc.


– Myślisz, że to ta kobieta, Holladay, zabiła ją i wymyśliła całą tę historię?


– Skąd ci to przyszło do głowy?


– Nie wspomniała nam słowem o porwaniu swojej przyjaciółki.

Wydaje mi się to podejrzane.


Alec otworzył usta, a potem znowu je zamknął. Nie miał na ten

zarzut dobrej odpowiedzi, poza swoim przeczuciem. Zacisnął dłoń w

pięść. Dziewczyna nie mogła kręcić. Samochód Nicole został

odnaleziony przy plaży. I jej telefon komórkowy. Poza tym pokazywał

on, że połączenie z telefonem Libby trwało kilka minut.


Chyba że miała wspólnika.


– Alec? Jesteś tam?


– Jestem, jestem. Wszystko, co mogę ci powiedzieć, to że

prowadzimy dochodzenie w sprawie porwania. Jeśli poświęcisz temu

trochę uwagi, może pojawi się ktoś, kto będzie miał na ten temat jakieś informacje.


– Tak czy siak… – w niskim głosie Earla dało się usłyszeć

nieskrywane zadowolenie – …dajemy to do wiadomości krajowych.

Może nawet międzynarodowych. Przyjadę jak najszybciej. Uda ci się po mnie wyjechać? Moja łódź jest w naprawie. Słyszałem, że kilka łodzi czarterowych uległo zniszczeniu. Pewnie będzie trudno znaleźć kogoś, kto by mnie zabrał na wyspę.


– Mamy tu prawdziwe urwanie głowy. Zapowiada się mnóstwo

pracy. Jeśli nie znajdziesz transportu, zadzwoń do mnie, wyślę po ciebie Zacha, jak upora się ze swoimi zakupami.


– Okej. Najpierw zobaczę, co uda mi się wskórać… – Earl zawiesił

głos, ale się nie rozłączył. – I miej oko na tę dziewczynę, Alec.


– Dobrze – odparł i zakończył rozmowę. Libby nie mogła zrobić

czegoś takiego. Była autentycznie przybita zniknięciem swojej

przyjaciółki.


Być może huragan ujawnił jakieś nowe tropy i Tom ma jakieś

świeże informacje. Alec wysiadł z ciężarówki i ruszył w kierunku biura szeryfa. Prawdopodobnie jego kuzyn pomaga przywracać porządek w mieście, ale recepcjonistka będzie wiedziała, gdzie się znajduje.

Zauważył SUV-a Toma opuszczającego podjazd przed kościołem i

zamachał do niego.


Tom podjechał do niego i zatrzymał się. Opuścił szybę i spojrzał na Aleca. – Co się dzieje?


Alec oparł się o bok samochodu. – Skontaktowałem się Earlem

Franklinem. Przyjedzie napisać o Nicole Ingram.


Tom zmarszczył czoło, a jego uśmiech zniknął. – Dlaczego to

zrobiłeś? Rozpęta się tu piekło. Specjalnie nie chciałem mu za dużo powiedzieć, kiedy z nim rozmawiałem.


– Z każdą godziną Nicole grozi coraz większe niebezpieczeństwo i

doskonale o tym wiesz. – Wpatrywał się w szeryfa. – Słuchaj, Earl

powiedział coś, co zwróciło moją uwagę. Wydaje mu się, że to Libby

jest zamieszana w tę sprawę, ponieważ jest przyjaciółką Nicole. Czy ty nadal ją podejrzewasz?


Tom wzruszył ramionami. – Większość zabójstw to zbrodnie

popełniane w afekcie. Mordercą jest zwykle osoba, która dobrze zna

ofiarę. A my nadal nie widzieliśmy nagrania z porwania. Spec, którego zatrudniłem, nie znalazł po nim najmniejszego śladu. Wszystko, co wiemy, wiemy od Libby.


– Mamy telefon i samochód Nicole.


Tom skinął głową. – Tylko z tego powodu traktujemy sprawę jako

rzeczywiste porwanie. – Wlepiał uporczywe spojrzenie w Aleca. – Tobie jest najłatwiej mieć Libby na oku. Być może zauważysz coś podejrzanego.


– Nie wierzę, że mogła to zrobić swojej przyjaciółce.


– Cóż, możesz się mylić, prawda?


– Pewnie tak. – Alec spojrzał z rezygnacją na drogę, a potem

znowu przeniósł wzrok na swojego kuzyna. – Czy sprawdziłeś

połączenie telefoniczne między nimi?


– Oczywiście. Trwało cztery minuty. Jedyne odciski palców na

telefonie znalezionym na plaży należały do Nicole. – Tom znów rzucił

Alecowi gniewne spojrzenie. – Żałuję, że nie skontaktowałeś się ze mną, zanim powiadomiłeś media. Mam i tak dość roboty ze sprzątaniem po huraganie.


– Przepraszam.


– Wyślę do niej rysownika portretów pamięciowych. Zobaczymy,

czy przypomni sobie jakieś szczegóły dotyczące mężczyzn, których

widziała. Daj jej znać, że ktoś taki się pojawi, okej?


– Pewnie. – Alec odsunął się od samochodu, aby Tom mógł

odjechać. Obserwował oddalające się tylne światła SUV-a, które

zniknęły za rogiem. Tom skręcił, kierując się w stronę grupy ludzi

zbierających kawałki z rumowiska, które niegdyś było biblioteką

miejską.


Czy mogła zrobić coś tak niewyobrażalnego? Miał nadzieję, że nie.

Była pierwszą kobietą, która go intrygowała.

***

Serce Libby mocno waliło. Zawsze chciała mieć brata, ale Brent

nie do końca pasował do jej wyobrażeń. Spojrzał na nią, a potem

przeniósł wzrok na swoją siostrę, jakby wyczuwając napięcie pomiędzy kobietami. Libby uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił

uśmiechu.


– Cześć, siorka – powiedział do Vanessy. – Gotowa przenieść się

do hotelu?


Vanessa rzuciła bratu ostrzegawcze spojrzenie. – Lepiej będzie, jak cię przedstawię, Brent. To jest Libby. Druga córka taty. – Wykrzywiła usta, jakby to, co powiedziała, sprawiło jej ból.


Brent zrobił krok do tyłu. Jego wzrok przeszywał Libby, ale ona

cały czas uśmiechała się na przekór skurczowi, jaki czuła w piersiach. –

Bardzo chciałam cię poznać, Brent. – Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, ale kiedy chłopak ją zignorował, przyciągnęła ją z powrotem do siebie.


Omiótł ją wzrokiem. – Jesteś podobna do Vanessy.


Ton jego głosu nie był tak wrogi, jak wyraz jego twarzy.

Przynajmniej na razie.


– Też to zauważyłam. Vanessa jest bardzo piękna, więc przyjmuję

to jako komplement. – Odpowiedź Libby nie rozjaśniła w najmniejszym stopniu chmurnego oblicza Vanessy. – Musimy być bardziej podobne do naszego ojca. A ty jesteś bardziej podobny do swojej mamy?


Wzruszył ramionami. – Zatrzymałaś się w hotelu?


– Tak.


– Ta kobieta, która została porwana dwa dni temu, Nicole? Jest

wspólniczką Libby – powiedziała Vanessa.


Jego oczy się rozszerzyły. – Rozmawiałem z nią w lodziarni. Nic

nie mówiła, że cię zna. Wspomniała tylko, że została zatrudniona przez swojego klienta do renowacji budynków w centrum miasteczka. I pytała o pensjonat Tidewater.


– Powiedziałeś jej, że jesteś oburzony tym, że cokolwiek

dziedziczę, prawda? Nie ma sprawy. Wiem, że musiał to być dla ciebie szok. Też byłam zaskoczona.


Zmarszczył czoło i skrzyżował ręce na piersiach. – Tata nigdy nic

nie wspominał, że zamierza zrobić coś takiego. Więc tak, byłem

zaskoczony.


– Chciałeś sprzedać tę ziemię? – zapytała Libby.


– Pewnie. Pensjonat nie przynosi żadnych dochodów.


– To teraz nie ma znaczenia. Należy do ciebie – powiedziała

Vanessa. – Libby twierdzi, że jej mama powiedziała jej, że tata umarł, kiedy miała pięć lat.


– I przez wszystkie te lata nie widziałaś taty? – zdziwił się Brent.


– Przynajmniej nie przypominam sobie tego. Ale bardzo

chciałabym się więcej o nim dowiedzieć. – Spróbowała raz jeszcze się do niego uśmiechnąć. – Zawsze chciałam mieć brata.


Zamrugał powiekami. – Trochę dużo tych informacji jak na

początek.


Nie witał jej z otwartymi ramionami, ale na razie wystarczy jej

odrobina serdeczności. – Dla mnie to też jest dużo. Czy pomóc wam zabrać rzeczy z domu?


Wzruszył ramionami. – Jeśli chcesz. – Wskazał na dom w głębi

ulicy. – Mieszkamy w tamtym domu.


Szła za nim i Vanessą w kierunku dwupiętrowego budynku, chcąc

zobaczyć coś więcej, niż zdążyła uchwycić, pobieżnie spoglądając

wcześniej w tamtą stronę. Dachówka domu zszarzała od soli morskiej.

Budynek był nowszy niż pensjonat, wybudowany w latach

dwudziestych. Dom był z pewnością w doskonałym stanie przed

powodzią. Teraz na ogromnym podjeździe leżały przedmioty

pozostawione przez fale sztormu. Zanurzone w słonej wodzie morskiej krzaki i kwiaty zapewne uschną do przyszłego tygodnia.


Brent przytrzymał otwarte drzwi. – Straszny tu bałagan. Zalało cały parter. Sypialnie są na piętrze.


Przeszli do salonu. Wszędzie nadal było mokro i Libby obawiała

się, że ciemna podłoga może się wkrótce wypaczyć. Pewnie była

zrobiona z cennego drewna tekowego. Jedna ze ścian była zabudowana

ogromnym, dębowym regałem wypełnionym po brzegi książkami. Libby

skrzywiła się na widok namokniętych książek na dolnej półce. Pragnęła przejrzeć je i dowiedzieć się, co lubił czytać jej ojciec. Na stolikach poustawiane były fotografie w ramkach.


Uniosła jedną, przedstawiającą mężczyznę i kobietę stojących pod

drzewem. Mężczyzna miał ciemnobrązowe oczy i bursztynowe włosy,

jak ona. Podobała jej się jego okrągła twarz i ciepły uśmiech. Kobieta była śliczna, miała niemal czarne włosy i ciemnoniebieskie oczy. – To nasz ojciec?


Vanessa zabrała jej fotografię. – I nasza matka. – Ton, jakim to

powiedziała, nie zachęcał do zadawania kolejnych pytań.


Libby chciała tu zostać i rozejrzeć się, ale Brent szedł dalej na

schody. Nie miała wyboru, musiała iść za nim. Na piętrze były cztery pokoje, skierowała się do najbliższego.


– To gabinet taty. Nie możesz tam wchodzić – powiedziała

Vanessa.


Libby zatrzymała się z ręką na klamce. – Tylko zerknę.

Chciałabym go lepiej poznać.


Vanessa zacisnęła szczęki. – Nie dzisiaj. Mój pokój jest tutaj. –

Wyglądało na to, że wolała odsłonić swoją prywatność, żeby tylko

przeszkodzić Libby wtargnąć na terytorium ich ojca.


Nie ukrywając rozczarowania, Libby odwróciła się i weszła do

pokoju swojej siostry. Uderzył ją zapach kwiatowych perfum. Był tak ostry, że aż kichnęła. Vanessa z pasją wyciągała szorty i koszulki z komody i rzucała je na ogromne, królewskie łoże. Wypolerowana w pokoju podłoga była taka sama jak na dole.


– Cudowne podłogi – powiedziała Libby. Ściągnęła z półki walizkę

i zaczęła ją wypełniać rzeczami Vanessy.


– Dzięki – zdawkowo rzuciła Vanessa, nie patrząc na Libby.

Weszła do przylegającej do pokoju łazienki i po chwili wróciła z

elektryczną szczoteczką do zębów i stosem kosmetyków. Wysypała

wszystko na rzeczy w walizce. W końcu, trzymając ręce na biodrach,

zaczęła wlepiać wzrok w Libby. – A tak właściwie to czego od nas

oczekujesz? Że zostaniemy wielką szczęśliwą rodziną? Zapomnij o tym!

Nie jesteś dla mnie starszą siostrą. Niczym dla mnie nie jesteś. Nie znam cię i nie chcę cię poznać.


Libby wypuściła z rąk koszulkę, którą składała. Okaż im tyle

miłosierdzia, ile to jest możliwe. – Vanesso, chcę tylko poznać swoją rodzinę – powiedziała. – Czy to tak trudno zrozumieć?


– Rodzina również musiałaby chcieć cię poznać. Nie możesz

wdzierać się tu na siłę i spodziewać, że rzucimy ci się na szyję.


Libby potarła dłonią czoło. – Przepraszam, jeśli się wam narzucam.

Nie miałam takich intencji. Jeśli obiecam, że zostawię was w spokoju, zgodzisz się spróbować zaprzyjaźnić? – Wyciągnęła do niej dłoń.


Vanessa wpatrywała się w wyprostowane palce Libby i potrząsała

głową. – Niczego nie obiecuję. Sądzę, że jedynym powodem, dla którego tu jesteś, są pieniądze. Do tej pory było wystarczająco dużo czasu, żeby nas poznać, jeśli naprawdę tak bardzo tego chciałaś.


Libby cofnęła rękę i walczyła, aby powstrzymać napływające do

oczu łzy. – Zobaczymy się w pensjonacie. – Odwróciła się i wybiegła z pokoju, schodami w dół, na zewnątrz, na świeże powietrze, byle dalej od jadu swojej siostry.


Próbowała wypełnić wolę ojca, ale znowu całkowicie się zawiodła.


trzynaście


Kiedy Nicole w końcu zeszła na dół, każdy centymetr kwadratowy

wyspy był nasączony wodą i pokryty jakimiś szczątkami wyrzuconymi

przez morze. Po wielu godzinach spędzonych na dachu miała poparzone od słońca twarz i ramiona. Żołądek jej burczał i skręcał się z głodu.

Zjadła połowę kanapki z masłem orzechowym, ale to było wszystko, na co mogła sobie pozwolić. Co jeśli nikt się nie pojawi przez kilka dni?

Będzie oszczędzać wodę i jedzenie jak tylko się da.


Libby zawsze prawiła jej kazania, że należy być zapobiegliwym,

ale Nicole nie była pewna, czy jakiekolwiek tego typu mądrości pozwolą jej wydostać się z tych tarapatów. Kopnęła leżący przed nią liść palmy i powstrzymała się przed tym, żeby wybuchnąć płaczem. Łzy w niczym jej nie pomogą, nie uratują jej. Rozglądając się, dostrzegła więcej opadłych liści z palmy i zaczęła je zbierać. Może uda się zrobić szałas, żeby schronić się przed słońcem. Nie będzie musiała siedzieć w wilgotnej chałupie cuchnącej pleśnią i rybami.


Uzbierawszy całe naręcze liści, zostawiła je przy drzewie i ruszyła po więcej. Kiedy już udało jej się zgromadzić wszystkie liście znajdujące się na wyspie, usiadła, aby odpocząć. Wilgotna ziemia natychmiast zwilżyła jej kostium. Rzuciła okiem na butelkę z wodą, ale oparła się pokusie.


Wydało jej się, że słyszy w oddali dźwięk silnika. Skoczyła na

równe nogi i podbiegła do brzegu, ale nic nie dostrzegła. Jednak po dłuższej chwili zobaczyła sunącą przez falę łódź z jedną osobą. Zaczęła krzyczeć i machać rękami. Łódź płynęła w kierunku wyspy, tak jak poprzednio, i w miarę, jak się zbliżała, Nicole zdała sobie sprawę, że jest to ten sam kuter, który był tu wczoraj. Ten sam młody człowiek rzucił

kotwicę.


Musi go przekonać, żeby zabrał ją z tej przeklętej wyspy. Stojąc z

opuszczonymi rękami, czekała, aż dopłynie na ląd. Niósł w ramionach więcej zakupów, więc ból w żołądku niedługo ustąpi. I owoce!

Dostrzegła jabłka i pomarańcze. Zaczęła się ślinić na myśl o ich słodkim smaku.


– Wszystko w porządku? – zapytał. – Bałem się, że może cię

porwać sztorm.


– Porwałby, gdybym nie wdrapała się na dach szopy. – Nie mogła

oderwać oczu od jabłek. „Pink Lady”, jej ulubiona odmiana. – Czy mogę wziąć jabłko?


– Pewnie. – Podał jej jedno.


Wgryzła się w nie, rozkoszując się słodkim, ale i cierpkim

smakiem, który rozlał się jej w ustach. Smakując owoc, z trudem

powstrzymała się od wydania z siebie jęku. Jedząc, nie mogła rozmawiać ze swoim strażnikiem. Chociaż musiała z nim porozmawiać, musiała go przekonać, aby ją wypuścił.


Wycierając usta dłonią, uśmiechnęła się do niego.


– Morze jest bardzo wzburzone?


– Nie tak bardzo. Udało mi się złowić kilka kiełbów. Masz ochotę?


– Tak! Pewnie! Ale jak rozpalimy ogień?


– Mam zapalniczkę.


Obserwowała go, kiedy szedł do łodzi i wrócił z jakimś pudełkiem.

W środku dostrzegła ryby, zapalniczkę, nóż do filetowania i jakieś

przyprawy. Jeśli udałoby się jej zabrać nóż, mogłaby go zmusić do

zabrania jej stąd.


– Będziemy potrzebować drewna na rozpałkę. Powinienem o tym

pomyśleć wcześniej – powiedział.


– Mamy liście z palmy. Czy będą dobre?


– Nie sądzę. – Spojrzał w kierunku łodzi. – Ale mogę przyrządzić

ryby na łodzi. Jest tam grill w kuchni. – Przykucnął, wziął do ręki nóż i zaczął je czyścić.


Nicole niczego nigdy nie pragnęła bardziej niż tego noża. Chciała

na niego skoczyć i wyrwać mu go, ale chłopak był muskularny i nie

miałaby z nim najmniejszych szans. Zapalniczka nie mogła się jej na nic przydać bez drewna, które mogłaby podpalić. Spojrzała na palmę. Chyba że zdoła rozpalić ogromny ogień w miejscu, gdzie stało drzewo.


Skończył czyścić ryby, następnie włożył nóż w tylną kieszeń

szortów i podniósł przygotowane filety. – Zaraz wracam. – Kiedy szedł

w kierunku łodzi, nóż wyślizgnął mu się ze spodni i spadł na piasek.


Rzuciła się po leżącą broń. Poczuła w dłoni bezwładny ciężar

rękojeści. Odwróciła się tyłem do łodzi i próbowała w powietrzu wykonać kilka groźnych pchnięć nożem. Czy w ogóle była w stanie go zranić? Wydawało się, że chłopak wierzył, że stanowiła niebezpieczeństwo dla jakiegoś wyimaginowanego brata. Jednak nie

traktował jej źle.


Spojrzała przez ramię. Był skupiony na pracy, a w powietrzu

zaczął rozchodzić się zapach pieczonej ryby. Jak miała się do tego

zabrać? Po jego powrocie na plażę mogła wycofać się w kierunku łodzi, trzymając przed sobą nóż. Być może nie będzie chciał jej zaatakować, obawiając się zranienia. Ale będzie musiała się w końcu odwrócić, chcąc wsiąść do łodzi. Jest szansa, że zdąży to zrobić, zanim on dotrze do niej, brodząc w wodzie. A co, jeśli chłopak i tak zdoła dostać się na łódź?


Nie pozostawało jej nic innego, tylko spróbować. Przełykając

ciężko ślinę, schowała nóż za plecami i odwróciła w jego kierunku,

kiedy wracał z upieczoną rybą. – Ładnie pachnie – zawołała.


– Nie jestem aż tak dobrym kucharzem, jakim był mój tata –

odpowiedział. – Mam nadzieję, że ryba jest upieczona. No i jest ciepła i pożywna.


– Był? Twój tata nie żyje?


Jego usta się zacisnęły. Skinął głową. – Zginął w katastrofie

samolotowej. On i moja mama.


– Bardzo mi przykro.


– Dziękuję. – Postawił tacę z rybami na kamieniu.


– Gdzie mieszkasz? W Hope Beach?


Przytaknął głową. – Z wujkiem. Pracuje w Staży Przybrzeżnej. –

Słychać było dumę w jego głosie. – Nie chcę mieszkać gdzie indziej.

Jestem zawodowym rybakiem, jak mój tata. Przynajmniej to chciałbym

robić, jeśli wujek mi pozwoli. – Zgiął się, aby przerzucić rybę na

papierowy talerz.


Kiedy się pochylał, pchnęła go stopą i chłopak przewrócił się na

piasek. W mgnieniu oka rzuciła się biegiem do łodzi.


Kiedy jej stopy zanurzyły się w wodzie, odwróciła się i zaczęła

wymachiwać nożem. – Nie zbliżaj się do mnie!


Szybko stanął na nogi i już był od niej jakieś dwa metry. – Nie

zranisz mnie.


– Przekonamy się?! – Wysunęła ostrze noża w jego kierunku. –

Zostałam porwana, niemal zagłodzona, zostawiona sama sobie, aby tu

zgnić, podczas huraganu omal nie utonęłam. Naprawdę nie mam ochoty

na zabawę.


Szła tyłem w kierunku łodzi. Chłopak stał, obserwując ją wzrokiem

pełnym gniewu.


– Jesteś szalona, tak jak mi powiedzieli – zawołał. – Nawet nie

wiesz, w którym kierunku płynąć.


Zatrzymała się. – Prędzej czy później gdzieś dopłynę.


– Nie masz wystarczająco dużo paliwa na takie wycieczki.


Próbował tylko ją przestraszyć. Cały czas szła tyłem do łodzi. Jej

bose stopy poruszały się po dnie. Nagle stąpnęła w jakąś podwodną

dziurę i straciła równowagę, upadając w wodę. Zaczęła rozpaczliwie

wymachiwać nożem i rozchlapywać wodę, ale on już przy niej był.


Wyrwał jej z ręki nóż i złapał mocno za ramię. – Zaczynałem się

zastanawiać, czy to, co mi powiedzieli o tobie, jest prawdą. Ale właśnie dowiodłaś, jaka jesteś niebezpieczna. – Wyciągnął ją z wody na plażę i tam zostawił.

***

Brent i Vanessa siedzieli w swoich pokojach, ukrywając się przed

Libby. Po tym, jak pomogła im się rozlokować w pensjonacie, zadzwonił

do niej Alec, informując o wizycie rysownika portretów pamięciowych.

Libby spotkała się z rysowniczką, bo okazało się, że to kobieta, i starała się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Teraz pozostało jej tylko się modlić, żeby portret pomógł w odnalezieniu Nicole.


Po jej wyjeździe Libby poszła sprawdzić, czy przydałaby się

Delilah w przygotowaniu kolacji. Jako menedżer, miała ona swój

apartament na drugim piętrze i rzadko kiedy opuszczała budynek

pensjonatu. Libby miała wrażenie, że kobieta mieszkała tu od długiego czasu i była z tego całkiem zadowolona. Może udałoby się wydobyć od niej jakieś informacje?


Kiedy weszła do kuchni, Delilah mieszała coś, co pięknie

pachniało. – Czy to przypadkiem nie jest twoja słynna zupa krabowa?


Delilah uśmiechnęła się. – Zgadza się. Dodaję do niej śmietankę i

masło. No i nie zagęszczam mąką. Chcesz spróbować? – Delilah podała jej pełną łyżkę.


Libby skosztowała i przymknęła oczy, czując na języku bogaty,

maślany smak. – Jest boska!


– Wiedziałam, że będzie ci smakować.


– Czy mogę się na coś przydać? Mamy do nakarmienia mnóstwo

ludzi.


Oczy Delilah rozszerzyły się ze zdziwienia. – Naprawdę? Chcesz

pomóc? Jeśli nie masz nic przeciwko, pozwoliłabym kucharzowi wziąć

wolny dzień, żeby pomógł w sprzątaniu miasta.


– Właściwie to uwielbiam gotować. Ale nie mam ku temu zbyt

wielu okazji. Może czasami dla Nicole, ale ona często wyjeżdża. Nie warto gotować dla jednej osoby. – Libby podniosła do góry odtwarzacz CD, który trzymała w ręku. – Ale potrzebuję do tego muzyki. Nie będzie ci przeszkadzać?


– Oczywiście, że nie. Czasami słucham Beethovena.


– Tym razem to nie będzie Beethoven. – Libby podłączyła

magnetofon i włączyła CD grupy Counting Crows. Znieruchomiała na

chwilę, słysząc słowa piosenki „Big Yellow Taxi” Paved paradise (Wybrukowany raj).


Delilah wpatrywała się w nią. – Czy tego chcesz, Libby? Być

świadkiem, jak to miejsce zmienia się w wyasfaltowany parking?


Uśmiech ulotnił się z twarzy Libby. – Nie chcę tego tak samo jak

ty.


– Więc co zamierzasz zrobić?


– Jeszcze nie wiem. Czy masz już plany co do menu na przyszły

tydzień? Przypuszczam, że nasi goście zabawią tutaj do tego czasu.


– Większość z nich nawet przez kilka tygodni – odparła Delilah. –

Wygląda na to, że dom Raya jest naprawdę w złym stanie, więc zapewne twój brat i siostra posiedzą tu dłużej, może nawet kilka miesięcy.


Kilka miesięcy. Wyżywienie tych wszystkich osób to spory

wydatek. Libby zaczęła liczyć w myślach rezydentów pensjonatu.

Ośmiu. – Czy dokładają się do jedzenia?


– Alec od razu zapłacił za siebie i Zacha. Nie sądzę, aby Vanessa i Brent o tym pomyśleli. Uważają to miejsce za swój dom. – Delilah spojrzała na nią z ciekawością. – Wiedzą, kim jesteś, prawda?


– Tak, i nie byli zbyt szczęśliwi, że mnie widzą.


– Nie bierz sobie tego zbyt mocno do serca, kochana. Są po prostu

w szoku. Zwłaszcza Vanessa. Zawsze była córeczką tatusia i jest po

prostu zazdrosna.


– Zazdrosna? Ja go nawet nie widziałam na oczy.


– Ale on cię kochał. Vanessa zdaje sobie z tego sprawę. Nigdy z

nikim nie chciała dzielić się Rayem. Nawet ze swoją matką. Miała

obsesję na jego punkcie. Tak wielką, że jak miała jakieś piętnaście lat, Ray wysłał ją do psychologa. Potem to się trochę polepszyło, ale zawsze była wrażliwa na tym punkcie.


Czy matka Vanessy była taka jak jej? Libby zauważyła, że ludzie

często wybierają sobie podobnych partnerów, kiedy wchodzą w nowe

związki. – A co z jej matką?


Delilah uśmiechnęła się. – Wszyscy uwielbiali Tinę. Ray oszalał z

rozpaczy tego dnia, kiedy zginęła. – Wskazała na lodówkę. – Jeśli chcesz zrobić jakąś sałatkę, to śmiało. Na kolację będzie homar, zupa i sałatka.


Libby skrzywiła się na samą myśl, ile to będzie kosztowało. – Dla

tylu osób?


Delilah zamieszała zupę. – Homara i kraba złowił Zach. Musiałam

tylko kupić warzywa na sałatkę. To tania kolacja.


– Jak to miło z jego strony! Rzadko się zdarza, aby ktoś w jego

wieku myślał o takich rzeczach.


– Brat Aleca dobrze go wychował. Ludzie w Hope Beach wspierają

się nawzajem. Zach ma teraz małe kłopoty, ale wyrośnie z tego. To

dobry chłopak. Po prostu szuka swojego miejsca w życiu.


Libby o mały włos nie zapytała o intrygującego kapitana Straży

Przybrzeżnej, ale nie chciała się zdradzić przed Delilah, że jest nim zainteresowana. Bezpieczniej było rozmawiać o jej rodzinie.


– Od jak dawna tu jesteś? – Położyła składniki sałatki na stole do

krojenia, na środku kuchni, i wzięła do ręki odpowiedni nóż.


– Od piętnastu lat. Zaczęłam tu pracować w wieku osiemnastu lat.

Wychowałam się w domu dziecka i nie miałam dokąd pójść po

skończeniu szkoły. Ray natknął się na mnie któregoś dnia, kiedy

wypłakiwałam oczy na molo. Jak tylko dowiedział się o mojej sytuacji,

od razu zaproponował mi pracę tutaj. Na początku byłam pokojówką, ale z czasem awansowałam. W październiku minie dziesięć lat, odkąd jestem menedżerem hotelu.


– Ilu osób tutaj pracuje?


– Trzy osoby, które zajmują się porządkiem w budynku, jedna

odpowiedzialna za utrzymanie terenu na zewnątrz, no i ja.


– Żałuję, że nie poznałam mojego taty. Wygląda na to, że był

naprawdę wspaniałym człowiekiem.


Oczy Delilah rozbłysły. – Był najlepszy.


– Zabrzmiało to, jakbyś się w nim trochę podkochiwała.


– Może się i podkochiwałam. – Delilah odłożyła chochlę. – Nigdy

nie byłabym w stanie zająć miejsca Tiny, chociaż bardzo miałam na to ochotę. Ale dla niego inne kobiety nie istniały. Mimo że dałam mu do zrozumienia, że mi na nim zależy.


– Jesteś przecież dużo młodsza od niego.


– Tak, mam trzydzieści trzy lata – przyznała.


– Miał jakieś pięćdziesiąt lat, kiedy umarł?


– Tak, miał pięćdziesiąt dwa lata. Ale wyglądał dużo młodziej. –

Delilah wzruszyła ramionami. – Różnica wieku nie miała dla mnie

znaczenia. Taki mężczyzna nieczęsto się zdarza.


Libby mieszała sałatę i resztę warzyw. – Tak mówią. – Podeszła do

lodówki. – Mamy awokado?


– Jest jedno w tej torebce. – Delilah wskazała na papierową torbę

leżącą na stole.


– Będzie trzeba kupić ich więcej. Uwielbiam awokado. Dzisiaj

zrobię do sałatki mój popisowy dressing z awokado.


– Brzmi nieźle. A co z twoją mamą? – zapytała Delilah. – Jakie

było ich małżeństwo?


– Wiem tylko, że trwało bardzo krótko. Oboje byli bardzo młodzi.

Matka powiedziała mi, że ulotnił się, kiedy miałam trzy lata. Jako

nastolatka bardzo ostro oceniałam to, co zrobił. Teraz dowiaduję się, że matka kłamała przez wszystkie te lata. Kiedy miałam pięć lat, powiedziała mi, że umarł. Wszystko to jest strasznie przygnębiające.


– Chyba tak. Jedną rzecz o Rayu wiem na pewno – nigdy nie migał

się od odpowiedzialności.


– Moja matka ciągle to robiła, ale sama była jak małe dziecko.

Nawet w wieku pięćdziesięciu lat. Chodziłam do dziesięciu szkół w

ciągu dwunastu lat.


Delilah skrzywiła się. – Jakieś stare listy Raya i albumy są na dole w piwnicy. Może będziesz chciała je przejrzeć.


– Och, tak! – Libby zaczęła kroić awokado.


Bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej o swoich rodzicach.

Przez większość czasu czuła się samotna, tak jakby brakowało w jej

życiu jakiejś istotnej części. Przypuszczała, że działo się tak z powodu zatartej pamięci o ojcu. I nawet teraz, kiedy przekonała się, jakim był

człowiekiem, nadal bolało, że ją kiedyś opuścił.


czternaście


Wokół ogromnego stołu w salonie zebrała się spora gromadka.

Alec nigdy nie jadł w pensjonacie Tidewater w obecności tak wielu

gości. Wielki stół przykrywał biały obrus, a świeże kwiaty w wazonie rozjaśniały wnętrze. Na półmiskach piętrzył się homar, a biała waza wypełniona była zupą, której właśnie skosztował.


– Wspaniała kolacja, Delilah – powiedział. – Nikt nie potrafi

ugotować takiej zupy krabowej jak ty.


Delilah uśmiechnęła się, nalewając sobie zupę na talerz. – Libby

mi pomagała. Spróbuj tylko, jaki zrobiła dressing z awokado.


– A czy jest jakiś dressing ze sklepu? – Vanessa zaczęła się

podnosić ze swojego miejsca przy stole.


Ciocia Pearl posłała jej spojrzenie, które kazało jej natychmiast

usiąść z powrotem na krześle. – Vanesso, kupiłam ci w swoim życiu zbyt dużo owoców awokado, żebym teraz miała uwierzyć, że zmienił ci się smak.


Szyja Vanessy zrobiła się ciemnoczerwona, ale zadziornie

podniosła głowę do góry. – No cóż, spróbuję. – Spojrzała na Libby

wyzywającym wzrokiem.


Alec chciał jej powiedzieć, żeby przestała się zachowywać jak

jakiś rozpieszczony bachor, ale pochylił głowę i nabrał kolejną łyżkę zupy. – Mógłbym tak jeść cały czas. A homar wygląda wyśmienicie.


Libby spojrzała na Zacha. – To chyba tobie powinniśmy

podziękować za taką wykwintną kolację.


Zach wzruszył ramionami. – Po prostu udało mi się je złowić po

południu.


Uśmiechnęła się do niego. – Skromność. Lubię to u mężczyzn. –

Odwróciła się w drugą stronę, aby posłuchać, co mówi Thomas Carter.


Alec z trudem zdusił uśmiech, widząc, jak Zach dumnie prostuje

plecy, kiedy Libby nazwała go mężczyzną. Dziewczyna miała w sobie

coś, co sprawiało, że wszyscy mężczyźni w pokoju chcieli zrobić na niej wrażenie. Nawet stary Thomas starał się zabawić ją opowieściami z czasów, kiedy to budował łodzie. Słuchała każdego z taką uwagą, że rozmówca czuł się ważny. Dlaczego nie wyszła za mąż? Być może były to mylne przypuszczenia. Mogła być rozwódką.


Thomas w końcu zamilkł, a Libby spojrzała przez stół na swoje

rodzeństwo. – Brent, dzisiaj rano spotkałam Kennetha Poe.

Poinformował mnie, że jego klient jest zainteresowany kupnem

pensjonatu.


Brent zesztywniał i spojrzał na nią znad talerza. – Czy złożył ci

jakąś ofertę?


– Tak. – Libby urwała kawałek bagietki i zamoczyła w zupie. – Nie

miałam pojęcia, że to miejsce jest warte tyle pieniędzy.


Wszyscy zastygli w swoich pozach. Alec bacznie się jej przyglądał.

Czy chciała sprawdzić, jakie to wywoła reakcje? Napięcie w pokoju

wydawało się rosnąć. Ile pieniędzy jej zaoferowano? Milion? Dwa? Tyle wystarczy, aby skusić większość ludzi.


– Ale chyba nie zamierzasz tego wszystkiego sprzedać, prawda,

kochanie? – zapytała Pearl.


– Oczywiście, że tak – wtrąciła się Vanessa. – Przecież tak

naprawdę nie zależy jej na rodzinie. Interesują ją tylko pieniądze.


– Nie wiem jeszcze, co zrobię – odparła Libby. – Nie miałam

nawet czasu pomyśleć, co powinnam zrobić. Ty zamierzałeś sprzedać. –

Powiedziała, kierując spojrzenie na Brenta, zanim znowu nie spojrzała na Vanessę.


– Dlaczego w porządku jest, jeśli sprzedaje twój brat, a jeśli ja to robię, to już nie? Dlaczego on nie jest napalony na kasę, a ja tak?


– Brent zna tę wyspę. Zrobiłby to, co jest dla niej najlepsze.


– Oferta wyszła od tej samej osoby – stwierdziła Libby. – Nie ma

więc w tej transakcji żadnej różnicy, oprócz tego, że zapłatę otrzyma inna osoba.


– Dzieci, nie kłóćcie się! – przerwała Pearl. – Twój ojciec byłby

bardzo niezadowolony ze sposobu, w jaki odnosisz się do swojej siostry, Vanesso. Sama jestem strasznie rozczarowana. Jesteśmy rodziną, a zachowujesz się, jakbyś nie była jej częścią.


– Ja nic nie zrobiłem – powiedział Brent. – Libby, zrób jak

uważasz. To twoja własność. Tata chciał, żeby tak było.


Alec skrzywił usta, słysząc chłód w jego głosie, ale Libby tylko

skinęła głową.


– Dziękuję Brent – odparła. – Jeszcze nie wiem, co zrobię. To

cudowny stary budynek. Żałuję, że nie mam pieniędzy, aby go utrzymać.

Wymaga dużego remontu. – Zerknęła na Aleca. – A co sądzisz o

zrobieniu z tego miejsca kurortu wypoczynkowego?


Uniósł w górę brwi. – Kurortu? Trzeba by stworzyć odpowiednią

obsługę promową lub wybudować bardzo długi most, aby przyciągnąć

tylu turystów, żeby to się opłaciło.


– Będzie obsługa promowa – oznajmiła. – Z tego powodu Nicole

przyjechała na wyspę. Zostałyśmy wynajęte przez klienta, który chciał

odrestaurować główne budynki, aby Hope Beach stało się jeszcze

atrakcyjniejsze dla turystów.


– Nic nam o tym nie wiadomo. – Alec spojrzał na Brenta. –

Słyszałeś o tym?


Brent skinął głową. – Od Poego. Wątpię, żeby inwestor chciał

wydać tak dużo kasy, nie będąc pewnym, że tak się stanie.


– Wyspa bardzo się zmieni – pokiwał głową Alec. – Będziemy

drugą Ocracoke*. Zawsze to lepiej niż Myrtle Beach. Nie ma tu jakichś tłumów turystów. Nadal jest to rybacka osada. Przetrwamy, jakakolwiek będzie twoja decyzja.


Łyżka Delilah zadźwięczała głośno w talerzu. – Łatwo ci mówić!

Tu jest mój dom. Tu jest moje życie. – Wpatrywała się w Libby. – Nie ma się co oszukiwać. Zrównają to miejsce z ziemią. Przecież ten człowiek to właśnie ci powiedział, prawda?


Libby skinęła głową. – To jest jedyna rzecz, która mnie

powstrzymuje. Jeśli zgodziłabym się, musiałabym postąpić wbrew temu, w co wierzę, wbrew temu, co kocham.


Odpowiedź Libby nieco uspokoiła Delilah, która usadowiła się

głębiej na krześle, a purpura na jej policzkach przybladła. – Nie rób tego.

Nie mogę znieść myśli, że musiałabym opuścić mój dom.


Libby przygryzła wargę i patrzyła na swój talerz. – Mogę tylko

przyrzec, że rozważę wszystkie możliwości, Delilah. Jestem w kropce.

Nie mam takich pieniędzy, aby wyremontować pensjonat. Bez większej

inwestycji wszystko się rozpadnie i zwali ci się na głowę. – Spojrzała w kierunku Brenta. – Dlaczego nasz ojciec nie zajął się pensjonatem? Jego dom w miasteczku jest w doskonałym stanie.


– Ja ci odpowiem – odparła Pearl. – Miejsce miało być malowane

trzy lata temu, kiedy zginęła Tina. Ray miał lekki udar i odpuścił.

Pozwolił wymknąć się rzeczom spod kontroli. Morze jest bezlitosne dla budynków. Domy wymagają stałej konserwacji. Mówiłam mu, że musi zabrać się za plany remontowe, ale nie zrobił tego. Potem ciągle był

chory. Wtedy zdecydował, że cały swój majątek przepisze dzieciom.

Chciał mieć pewność, że o wszystkich należycie zadbał.


– To jest dla mnie jasne – stwierdziła Libby. – Ale nie zostawił

żadnych pieniędzy, żeby utrzymać to miejsce. Tak jakby chciał, żebym je sprzedała.


– Ja bym tego tak nie odebrał – powiedział Alec.


– To dlaczego obarczył mnie domem, w którym trzeba zrobić tak

wiele?


– Może chciał wiedzieć, na co cię stać?


Zastanowiła się nad jego komentarzem, po czym skinęła głową. –

Pewnie się tego nigdy nie dowiemy.


– Na co cię stać? – Alec uniósł w górę brwi.


– Nie. Co chciał, żebym zrobiła.


– Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie lepiej niż ty –

odpowiedział.


Vanessa podniosła głowę znad talerza i rzuciła w jego kierunku

ostre spojrzenie. Zdał sobie sprawę, że za bardzo ujawnił się ze swoim podziwem dla dziewczyny. Jeśli Vanessa wcześniej nienawidziła Libby, teraz uczucie to znacznie się pogłębiło.

***

Schody prowadzące do piwnicy skrzypiały, kiedy Libby schodziła

nimi w dół. Zapach wilgoci sprawiał, że miała ochotę uciekać, ale

obietnica nagrody kryjącej się w kufrze w piwnicy była silniejsza niż klaustrofobia ściskająca jej płuca. Goła żarówka pod sufitem dawała tylko tyle światła, że zdołała zobaczyć starą skrzynię pokrytą skórą, dokładnie w miejscu, które opisała jej Delilah – przy ścianie, pod półkami pełnymi stojących równo, w rzędach słoików z przetworami.


Zamierzała zgarnąć albumy i listy i pognać z nimi powrotem do

pokoju. To miejsce przyprawiało ją o gęsią skórę. Dźwięk kapiącej wody w oddali potęgował jej niepokój, mimo że kamienna podłoga była sucha.

Nie było też żadnych pajęczyn, więc wyglądało na to, że Delilah

pilnowała porządku i tutaj.


Libby szybko podeszła do kufra i otworzyła wieko. Wyłożone

lnem wnętrze zdradzało swym zapachem, że dawno nikt tu nie zaglądał.

Było wypełnione paczkami starych listów i albumami ze zdjęciami.

Poczuła, jak przyśpiesza jej tętno. Czy w którymś z tych starych listów będzie jakaś wzmianka o niej lub jej matce? Może jakieś ich wspólne zdjęcia?


Na samym dnie leżała fotografia oprawiona w ramki. Wyciągnęła

ją i podniosła ku światłu. Ledwie zdołała rozpoznać w roześmianej

młodej dziewczynie swoją matkę. Dlaczego ojciec trzymał to zdjęcie

przez te wszystkie lata? Jego małżeństwo z Tiną wydawało się idealne.

Matka Libby wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć lat. Młodo i

beztrosko. Długie proste włosy opadały jej na ramiona i była ubrana w sukienkę z koźlej skóry z ponaszywanymi koralikami.


Matka bywała szczęśliwa, ale nigdy w pełni zadowolona. Żaden

mężczyzna nie był tego w stanie zmienić. Zawsze pragnęła kolejnych

ekscytujących doznań. Matkę ukształtowały jej wybory. Libby dotknęła koralików na swojej szyi. Jej własne wybory zrobią z niej innego, dobrego człowieka.


Przejrzała zawartość skrzyni, a potem dźwignęła do góry stos

albumów i starych listów i zaniosła je, wdrapując się po schodach, do swojego pokoju. Nikogo nie było w pobliżu. Słońce już zaczynało zachodzić, a ona i Alec mieli się spotkać z dziennikarzem. Rzuciła więc wszystko na łóżko i posyłając pamiątkom spojrzenie pełne skruchy, poszła szukać Aleca.


* Wyspa w Karolinie Północnej, posiadająca małe lotnisko i

połączenia promowe; jej główną atrakcją turystyczną są zawody

wędkarskie.


piętnaście


Libby i Alec siedzieli na tarasie pensjonatu Tidewater po zachodzie słońca i wsłuchiwali się w szum oceanu. – Sądziłem, że do tej pory już tu będzie – powiedział Alec.


– Mogę poczekać – odrzekła. – Taka piękna noc!


Na nocnym niebie pobłyskiwały gwiazdy, ale księżyc jeszcze nie

wzeszedł. Raz po raz Alec rzucał w kierunku Libby przeciągłe

spojrzenia. Wydawało się, że czuła się tu swobodnie, jak w domu.


– No co? – zapytała w końcu. – Mam resztki zupy na nosie?


Uśmiechnął się. – Przepraszam. Gapię się, co? Chodzi o tę ofertę

dotyczącą pensjonatu. Naprawdę sprzedałabyś go? Czy tylko chciałaś

zobaczyć, jak zareaguje Brent?


– Nie chcę go sprzedać – powiedziała cichym głosem. – Ale nie

sądzę, abym miała inny wybór.


– Zawsze jest jakiś wybór.


Wyprostowała się. – A co ty byś zrobił?


– Stanąłbym na głowie, aby nie sprzedawać.


– Cóż, moje życie wygląda zupełnie inaczej. Muszę przyznać, że

miejsce jest wspaniałe i zabytkowe. Ale czasami trzeba coś poświęcić.

Pieniądze mogą wszystko zmienić. I mam przyrodniego brata, który

potrzebuje mojej pomocy. Został ranny w Afganistanie i teraz jest na rencie inwalidzkiej. Mogłabym wykorzystać te pieniądze w dobrym celu.


Miał jej na to pozwolić? Nie był zbyt chętny, aby wchodzić z nią w

jakikolwiek związek. Poza tym kiedy jej rodzice się pobierali, on był

nastolatkiem. No i nie miałby dla niej czasu.


– W życiu nie zawsze chodzi o pieniądze.


– I mówi to ktoś, kto zawsze miał wszystkiego pod dostatkiem.


Nie zamierzał tego słuchać. Spojrzał na łódź, która właśnie dobijała do przystani. – Wygląda na to, że Earl w końcu do nas dotarł. Jesteś przygotowana na to, co ma nastąpić?


– Zrobię wszystko, aby pomóc odnaleźć Nicole.


– Poczekaj na nas tutaj. – Wstał i ruszył w kierunku pomostu.

Kiedy łódź była bardzo blisko, złapał linę i zawiązał wokół pala.


– Wrócę za godzinę. – Earl zwrócił się do kapitana.


Młody mężczyzna w szortach pokiwał głową, po czym włożył

słuchawki do uszu i rozłożył się na leżaku.


Earl był pięćdziesięcioparolatkiem o wydatnym brzuchu. Jedynym

powodem do dumy w jego wyglądzie była gęsta czupryna rudych

włosów. Przez lata dobrze już wypłowiała, ale on nadal zaczesywał ją za uszy, jak podstarzały beatles. – Czy ona jest na górze? – Zapytał, wskazując kciukiem w kierunku pensjonatu.


– Tak. Ale nie bądź dla niej za ostry. Ostatnie dni nie były dla niej najłatwiejsze.


Earl żuł w ustach wykałaczkę, z którą się nie rozstawał. – Gadasz,

jakbyś wierzył w jej wersję.


Alec wzruszył ramionami. – Wiem, jak to jest być oskarżonym o

coś, czego się nie zrobiło. Nie chcę, żebyśmy z góry zakładali, że jest winna.


– Czy Tom zamierza zwrócić się o pomoc do policji stanowej?


– Tak. W sprawie huraganu. Myślę, że sytuacja go przerasta. –

Szedł obok Earla, który kroczył pewnie deptakiem w stronę hotelu.


– Mój artykuł przyspieszy sprawy.


Byli już u dołu schodów. Libby stała na górze i czekała na nich. Na jej twarzy malowało się przerażenie. To było niełatwe, ujawniać swoje prywatne sprawy, swoje życie przed całym światem. Alec posłał jej uspokajający uśmiech. – Poznajcie się, to jest Earl Franklin – przedstawił

ich sobie.


Obydwoje przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie. – To pan! –

Spojrzała na Aleca. – Pan Franklin i jego żona pomogli mi dostać się na wyspę – powiedziała. – Pani Naomi myślała nawet, że ja to Vanessa.


– Nie wspomniała pani słowem, że pani przyjaciółka zaginęła. – W

głosie Earla słychać było oskarżenie.


Zagryzła dolną wargę. – To wymagałoby długich wyjaśnień.

Łatwiej było nic nie mówić.


Alec już na tym etapie czuł niepokój co do przebiegu rozmowy.

Rzeczywiście dziwne było, że nie powiedziała nic Earlowi i Naomi.

Zwłaszcza Naomi. Nie znał kobiety, która wzbudzałaby większe

zaufanie niż cudowna żona Earla. Alec dostrzegał niedowierzanie na

twarzy dziennikarza.


– Może napije się pan mrożonej herbaty? – Zaproponowała,

wskazując dzbanek i szklanki stojące na stole. Wróciła na swoje miejsce na huśtawce. Podwinęła jedną nogę pod siebie i piła herbatę małymi łyczkami, spoglądając na nich znad szklanki.


– Chętnie. – Earl nalał sobie pełną szklankę z oszronionego

dzbanka. – Ach, nie ma nic lepszego od mrożonej herbaty. – Usiadł w fotelu na biegunach i wyjął z kieszeni długopis. – Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, że będę nagrywał naszą rozmowę? Tak jest łatwiej, niż spisywać wszystko. – Nacisnął przełącznik w długopisie, nie czekając na jej odpowiedź. – Czy mogłaby pani opowiedzieć, co się wydarzyło tuż przed zniknięciem pani przyjaciółki?


Zamrugała powiekami. – Dobrze.


Dokładnie odtworzyła całą historię, rozpoczynając od klienta, który zlecił jej firmie oszacowanie kosztów prac związanych z konserwacją budynków, a skończyła na tym, co zobaczyła przez kamerę na plaży.

Popłakała się, kiedy przeszła do części, w której mężczyźni porwali jej przyjaciółkę. Alecowi trudno było sobie wyobrazić, jakby się czuł, widząc, że ktoś porywa drogą mu osobę, a on nie może nic zrobić.


Earl wysunął się do przodu. – Pani Holladay, czy jest pani

zamieszana w zniknięcie swojej przyjaciółki?


Usiadła prosto, rozchlapując herbatę ze szklanki na szorty. –

Oczywiście, że nie!


– Czy zabiła pani Nicole, zatopiła jej ciało w Atlantyku, a potem

zadzwoniła do szeryfa z tą naciąganą historyjką o uprowadzeniu?


– Nie! Nie! Chyba pan w to nie wierzy! – Przenosiła wzburzony

wzrok od Earla do Aleca i z powrotem. – Nicole jest moją przyjaciółką.

Zrobiłabym wszystko, aby ją odnaleźć. Wszystko!


– Ale obraz z kamery w czasie, którym rzekomo pani wspólniczka

była porywana, zniknął.


Jak się o tym dowiedział? Musiał rozmawiać z Tomem. Alec chciał

coś wtrącić, ale ugryzł się w język i pozwolił Earlowi kontynuować

przesłuchanie. Libby da sobie radę. Chociaż rzeczywiście, sprawa z

nagraniem wideo wydawała się dziwna.


Earl uśmiechnął się. – Przeprowadziłem małe śledztwo. Jest pani

specjalistką od komputerów. Pewna osoba w stowarzyszeniu historycznym poinformowała mnie, że kiedy coś się dzieje u nich z komputerami, to do pani wszyscy się zgłaszają. Więc była pani w stanie włamać się do danych kamery i wykasować odpowiednią część nagrania.


– To był wypadek. – Libby zaczerpnęła głośno powietrza i

wytrzymała jego wzrok. – Chciałam zapisać nagranie. Nie udawało się, więc… Włamałam się do systemu i próbowałam zapisać wideo w ten sposób. Coś poszło nie tak i zanim się obejrzałam, wszelkie dane zniknęły.


– Rozumiem. Myślałem, że wymyśli pani jakąś bardziej

wiarygodną historyjkę – powiedział Earl.


– Ale to prawda.


Alec obserwował jej twarz, jak bardzo była zrozpaczona, jak łzy

napływały jej do oczu.


– Earl, myślę, że wystarczy już tych oskarżeń.


Jej palce przesuwały się centymetr po centymetrze w kierunku

Aleca, ale powstrzymała się przed dotknięciem jego ręki. – Nie

skrzywdziłam Nicole, panie Franklin. Jeśli napisze pan, sugerując, że to ja zrobiłam, pomoże pan tym, którzy ją uprowadzili.


Earl wyłączył magnetofon. – Proszę dać mi znać, jeśli przypomni

sobie pani coś jeszcze. – Wrzucił urządzenie do kieszeni i odszedł do czekającej na niego łodzi.

***

Earl odpłynął do Kitty Hawk w samą porę dla Libby. Miała ochotę

czymś rzucić, krzyczeć z niesprawiedliwości, że ktokolwiek mógł ją

posądzić o skrzywdzenie Nicole. Alec obserwował ją z ponurą miną.

Zapewne dalej podejrzewał, że zrobiła coś złego.


Odstawiła herbatę na stolik i zaczęła krążyć po tarasie. –

Powiedziałeś, że udzielisz mi kredytu zaufania.


Napił się powoli ze szklanki, jakby chciał zyskać na czasie, zanim

coś powie. – To prawda. Ale to naprawdę dziwne, że te dane z kamery zniknęły.


Zwątpienie miał wypisane na twarzy. Musiała walczyć ze sobą,

żeby jej głos nie zadrżał. – Przysięgam ci, że być może to zrobiłam, ale

nieumyślnie. – Klasnęła w dłonie i stanęła przed nim. – Czy rozmawiałeś ze swoim kuzynem, kiedy byłeś w mieście? Chcę coś zrobić! Muszę znaleźć Nicole!


– Tom będzie miał pełne ręce roboty przez ten huragan. I szczerze

mówiąc, tego rodzaju sprawa to coś znacznie poważniejszego niż lokalne spory czy mandaty drogowe, którymi zazwyczaj się zajmuje. Jest moim kuzynem, ale obawiam się, że sprawa przerasta jego możliwości.


– Będę musiała znaleźć ją sama. Wygląda na to, że nikt inny się

tym nie zajmie.


Uniósł brwi do góry. – Ty? A co ty wiesz o szukaniu zaginionych

osób?


– Nic. Ale mogę po kolei odtworzyć, co robiła. Porozmawiać z

każdym, z kim zamieniła choćby słowo. Z pewnością znajdę gdzieś jakiś ślad. Nie mogę tylko siedzieć i czekać! – Głos jej się załamał i odwróciła się plecami do niego.


Była w tym wszystkim sama i teraz nadszedł czas, kiedy musiała to

sobie jasno uświadomić. Z ludźmi z pensjonatu łączyły ją więzy krwi, ale nie zależało im na niej. No, może odrobinę cioci Pearl. Chociaż mogła wziąć jej ciepło za zwykłą ludzką ciekawość.


Bardziej poczuła, niż usłyszała, że zbliżał się do niej. Jego dłoń

spoczęła na jej nagim przedramieniu, a jej ciepło przyprawiło Libby o dreszcz. Nie odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. To on sprowadził tu tego dziennikarza.


– Przepraszam – powiedział. – Dziennikarze i organy ścigania

wiedzą, że sprawcy trzeba szukać wśród osób najbliższych ofierze.


Odwróciła się i wyszarpnęła z jego dotyku. – Nie nazywaj jej tak!

Ona żyje! Żyje!


Alec opuścił ręce. Wiatr targał jego ciemnymi włosami. –

Przepraszam. Nie miałem tego na myśli. Jednak Nicole jest ofiarą, ofiarą przemocy. Uprowadzenie jest aktem przemocy.


Wzdrygnęła się i odsunęła jeszcze dalej od niego. – Earl napisze

artykuł sugerujący, że to ja ją skrzywdziłam, prawda? On naprawdę

myśli, że to ja ją zabiłam i utopiłam jej ciało w oceanie.


– Porozmawiam z nim. Sądzę, że postąpi uczciwie.


Fale uderzały o brzeg w hipnotyzującym rytmie. Odwróciła się,

żeby znowu na niego spojrzeć. – Czy twój kuzyn również tak myśli?

Zamierza uruchomić śledztwo stanowe, dając policji do zrozumienia, że to ja jestem winna?


– Nie wiem, co myśli Tom. Posłuchaj, pomogę ci, okej? Wezmę

parę dni zaległego urlopu. Znam wszystkich w mieście. To bardzo dobry pomysł, żeby iść po śladach Nicole. Ktoś musiał coś zauważyć.


Jego słowa brzmiały tak łagodnie. Nawet kiedy krzyczała, on

zachował spokój. – Dlaczego miałbyś to robić dla mnie?


Wzruszył ramionami. – Też zostałem kiedyś niesłusznie oskarżony.


– Co się stało?


Założył ręce na piersiach i zrobił krok do tyłu. – Mój starszy brat utonął. Łowiliśmy ryby z naszym sąsiadem. Brat był wtedy w wieku Zacha. Zresztą miał też na imię Zach. Miał dwadzieścia lat.


Słyszała w jego głosie ból i chciała mu powiedzieć, że nie musi

opisywać, co się wydarzyło, ale tylko wstrzymała oddech, chcąc się

dowiedzieć więcej.


– Giles, nasz sąsiad, był z nami. To on miał sprawdzić, czy w łodzi jest wystarczający poziom paliwa. Byliśmy całkiem daleko od brzegu, kiedy silnik zgasł. Nie było benzyny. Radio zepsuło się tydzień wcześniej i nie mogliśmy wezwać pomocy. Mój brat był wytrzymałym pływakiem, więc zdecydował się popłynąć po pomoc.


– Och, nie… – powiedziała cicho.


Westchnął. – Nigdy nie odnaleziono jego ciała. Następnego ranka

natknął się na nas trawler rybacki. Jak tylko dotarliśmy do brzegu, Giles zaczął mnie oskarżać, mówiąc, że to moja wina. Wszyscy uwierzyli jemu. Ból i rozczarowanie w oczach moich rodziców prześladowało mnie przez lata. Nadal prześladuje. Uwierzyli Giles’owi, a nie mnie.


– Czy rozmawiałeś z nimi na ten temat później, kiedy byłeś już

dorosły?


Wzruszył ramionami. – To było bez znaczenia. Nawet gdyby mi

uwierzyli, nic nie jest w stanie wymazać ich potępienia w tamtym czasie.


– To takie smutne, Alec. To musiało być dla ciebie takie trudne,

stracić dwóch braci. I, w pewien sposób, rodziców.


Zamilkł na moment. – Mama zrobiła z domu świątynię. Wszędzie

wiszą zdjęcia moich braci z dzieciństwa. W oczach mamy są świętymi.

Nigdy nie będę w stanie im dorównać.


– A twój ojciec?


– Nie odzywa się za dużo. To mama rządzi w domu. Jej kult

bohaterów sprawił, że moja młodsza siostra Beth wyprowadziła się w

domu. Nie widziałem jej chyba od trzech lat.


– Tak mi przykro. – Dotknęła jego ręki. – Ja zawsze czułam się w

jakiś sposób niekochana, ponieważ mój ojciec mnie porzucił. W każdym razie myślałam, że mnie porzucił. A teraz wszystko, w co wierzyłam, tak się skomplikowało.


Delikatnie chwycił ją za rękę. – Poradzisz sobie z tym.


– Ty również. Alec, jesteś takim dobrym człowiekiem…


Jego twarz lekko się zaczerwieniła. – Nie byłbym tego taki pewien.

Byłem krnąbrnym dzieckiem. Pewnie dlatego chcę, aby Zach uniknął

moich błędów.


– Niektórzy muszą otrzymać niezłą lekcję od życia.


Jej skóra promieniowała ciepłem jego dotyku. Wiedział, jak to jest

być nierozumianym. Nie była w tym wszystkim sama.


szesnaście


Cały dom spał, a Libby maszerowała w tę i z powrotem po

szerokim dywanie w salonie. Stary zegar wybił drugą, ale ona nie była wcale śpiąca. A powinna być. Ostatnią noc przespała, zanim jeszcze rozpętał się cały ten koszmar.


Co zrobi, jeśli wszyscy zaczną patrzeć na nią jak na podejrzaną?

Jak oczyści się z zarzutów?


– Libby? – W drzwiach stanęła Pearl. Jej duże okrągłe ciało

spowite było w różową koszulę nocną, a włosy splecione w długi

warkocz. – Wszystko w porządku? – Weszła do pokoju. – Od kolacji

wydajesz się zdenerwowana.


– Ciocia też byłaby zdenerwowana, gdyby oskarżano ją o

uprowadzenie Nicole.


– Co? Kto cię oskarżył o taką rzecz?


– Earl Franklin.


– Och, kochanie, on tylko węszy za jakimś sensacyjnym tematem.

Ale prawda wyjdzie na jaw. Zobaczysz. – Skinęła na Libby, żeby za nią poszła. – Jesteś wysoka. Potrzebuję twojej pomocy w moim pokoju, jeśli nie masz nic przeciwko temu.


Libby podążyła za nią schodami na piętro. Pomoc Pearl odciągnie

ją od rozmyślań, co inni o niej pomyślą. Kiedy weszły do środka,

rozejrzała się po pokoju. Wyglądał zupełnie inaczej, niż kiedy były tu rzeczy Nicole. Cały pokój zajęły anioły, wystawały z pudeł, rozsiadły się na toaletce, zwaliły się na łóżko.


Wzięła jednego do ręki, który trzymał w ramionach małe dziecko.

– Ile masz aniołów?


– Och, przestałam już liczyć. Ale wydaje mi się, że na pewno

ponad dwieście.


– I wszystkie je tu przywiozłaś?


Pearl podniosła aniołka nadal zapakowanego w pudełku, które

leżało przy jej łóżku. – Trudno by mi było pozostawić je w domu.


Libby uśmiechnęła się. – Pewnie. Ale dlaczego anioły?


– Zawsze uwielbiałam opowieści o aniołach. I jestem pewna, że

kiedyś widziałam jednego.


Libby czuła, że wierzy Pearl. – Jak wyglądał? Skąd wiedziałaś, że

to anioł?


– Miałam dziesięć lat. – Wskazała ruchem ręki za okno. – To było

dokładnie w tym miejscu w wodzie. Nie umiałam dobrze pływać, a

złapał mnie skurcz w nodze.


– O nie!


Pearl skinęła głową. – Fala była wysoka i nie mogłam utrzymać

głowy nad powierzchnią wody. W końcu zdecydowałam, że się poddam

i pójdę do nieba. Dwa miesiące wcześniej umarł mój dziadek i bardzo za nim tęskniłam. Więc przestałam płynąć. Powiedziałam do siebie: „Teraz idę do nieba”.


Libby usiadła na brzegu łóżka z aniołem w rękach. – I co?


– Poczułam dłoń na swoim ramieniu i zanim zdążyłam się

zorientować, co się dzieje, klęczałam na piasku, wymiotując słoną wodą.

Rozejrzałam się i dostrzegłam jakiegoś nastolatka, który gdzieś szybko szedł. Zawołałam do niego, a on się odwrócił i uśmiechnął. – Zamilkła, a w jej oczach zaszkliły się łzy. – Nigdy przedtem ani potem nie widziałam takiego uśmiechu. Powiedział: „Teraz nic ci już nie grozi. Nie nadeszła jeszcze pora na ciebie”. Potem się odwrócił i pobiegł w swoją stronę.


– Nigdy potem nie widziałaś tego chłopca?


Pearl potrząsnęła głową. – To nie był prawdziwy chłopiec. Było w

nim coś niezwykłego.


Libby bardzo chciała wierzyć swojej ciotce. Nawet więcej, sama

chciała przeżyć coś takiego. Dotknęła koralików na szyi. Bóg był tutaj, na wyspie, bardziej realny. Wydawało się, że za chwilę usłyszy, jak szepnie jej coś do ucha.


Pearl uśmiechnęła się. – No i jak ci się podoba ta historia? Ale ty musisz odpocząć, a ja ci tu plotę o jakiś głupotach, które zdarzyły się pięćdziesiąt lat temu.


– W czym ci mam pomóc?


Pearl wskazała na szafę. – Ten bałagan doprowadza mnie do szału.

Dlatego nie śpię o takiej zwariowanej godzinie. Chcę schować pudła z aniołami na półkę w szafie, ale jestem za niska. W środku są jakieś pudła, które można by wynieść na strych. Wtedy będę miała więcej miejsca. Zobacz, czy dosięgniesz?


– Chyba tak. – Libby otworzyła szafę i spojrzała na kartony na

górnej półce. Stanęła na palcach i z łatwością wyjęła jedno pudło. – Będę potrzebować krzesła, żeby sięgnąć te w głębi.


Pearl podała jej krzesło stojące przy biurku i Libby weszła na nie. –

Możesz zapalić światło w szafie? Nic nie widzę. – Kiedy zrobiło się jaśniej, spojrzała w głąb szafy. – A to co? – Sięgnęła do środka i wyciągnęła kopertę. – To jakiś stary list. – Zeszła z krzesła i przysiadła na brzegu łóżka, gdzie dochodziło światło.


Łóżko zapadło się, kiedy Pearl usadowiła się obok niej. – Wygląda

na to, że jest zaadresowany do Tiny.


Libby otworzyła go. – Czy ona kiedykolwiek mieszkała w tym

pokoju?


Pearl wzruszyła ramionami. – Nie mam pojęcia.


Libby wyciągnęła list z koperty. Charakter pisma był bardzo

zamaszysty i zdradzał, że list napisał mężczyzna. Niewyraźne litery nieco utrudniały czytanie. Podniosła kartkę do światła i zaczęła głośno czytać.


„Tino, zniszczę Raya. Przekonasz się, jak wielki popełniłaś błąd”.


Libby wpatrywała się w ciotkę. – Czy rozumiesz coś z tego?


Pearl westchnęła cicho. Zabrała jej list z ręki i zgniotła go. – To było tak dawno. Nie sądzę, żebyśmy były w stanie dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.


Kiedy Pearl zaczęła wachlować się dłonią, Libby domyśliła się, że

ciotka coś ukrywa. – Ty coś wiesz.


Pearl przerzuciła warkocz przez ramię. – Ray miał jakieś

finansowe kłopoty kilka lat temu. Nie wiem, coś poszło nie tak. Stracił

połowę swoich pieniędzy.


– Zostawił ogromne pieniądze mojemu rodzeństwu.


– Dla nich trzymał pieniądze w funduszach powierniczych.


– Sądzisz, że ktoś specjalnie się postarał, żeby zaszkodzić mu

finansowo?


– Coś tak okropnego nie przyszłoby mi nawet do głowy.


– Czy Tina mogła popełnić jakiś błąd? – Libby żałowała, że nie

zdążyła zerknąć na drugą stronę listu. – Papier listowy był pożółkły ze starości. – Jak długo tata i Tina byli małżeństwem?


– Stuknęło im dwadzieścia pięć lat na miesiąc przed śmiercią Tiny.


– Ojciec nie czekał za długo z wymianą mojej matki na inną.


Ciotka zaczęła coś mówić, ale zaraz zamknęła usta i tylko kręciła

głową.


– Czy był ktoś inny, kto się interesował Tiną?


Pearl potarła dłonią czoło. – Sądzę, że mógł być ktoś taki, ale to

było tak dawno. Po prostu nie jestem w stanie sobie niczego

przypomnieć.


Libby westchnęła ciężko. I tak nie miało to znaczenia. Te stare

dzieje nie mogły jej pomóc w odnalezieniu Nicole.

***

Libby leżała w wygodnym łóżku z otwartymi oczami. Zamierzała

spać przynajmniej do ósmej, ale ciągle coś jej przeszkadzało. Za oknem śpiewały ptaki, chociaż słońce jeszcze nie wzeszło. W powietrzu było czuć, że nowy dzień jest tuż tuż. Przewróciła się na bok i spojrzała na zegarek na stoliku nocnym. Piąta trzydzieści. Za pół godziny na niebie pojawi się słońce.


Znów zasłuchała się w ciszę śpiącego domu. Usłyszała coś? Czy

tylko jej się wydawało? Usiadła. – Jest tam kto?


Dał się słyszeć tupot stóp uciekających spod jej drzwi. W

pierwszym odruchu chciała skulić się pod kołdrą, ale nie zamierzała dawać nikomu satysfakcji, że się przestraszyła. Pewnie była to Vanessa.

Albo Brent. Zmusiła się, żeby wyjść z łóżka i podejść do drzwi. Na

dywanie leżał zgięty arkusz papieru. Coś ukrytego w środku tworzyło dziwne wybrzuszenie.


Libby szturchnęła papier nogą i arkusz odsłonił jakiś czarny kleks.

Odskoczyła do tyłu, ale zaraz się zorientowała, że jest to martwa

meduza. Dlaczego ktoś miałby jej to podrzucić? Chociaż nie miała

najmniejszej ochoty się do tego zbliżać, podniosła pakunek i zaniosła do łazienki, gdzie wyrzuciła meduzę do śmieci. Kartka papieru była zupełnie pusta.


Zgniotła papier w kulkę i rzuciła do kosza. Szybko włożyła szorty i

bluzkę. Ktokolwiek podłożył jej to paskudztwo, nie zatrzyma jej w pokoju. Ciągnęło ją na plażę, gdzie mogła zobaczyć wschodzące nad oceanem słońce.


Niebo rozjaśniało się, kiedy wkroczyła na taras. Po lewej stronie

zamajaczyła jakaś sylwetka i Libby podskoczyła przestraszona, ale zaraz się zorientowała, że to Alec. – Co ty tu robisz tak wcześnie? – O nieba!

Wyglądał tak zabójczo przystojnie w śnieżnobiałym T-shircie i

spodenkach khaki, które ukazywały opalone muskularne nogi.


Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Mógłbym zapytać

cię o to samo.


Powiedziała mu o meduzie. – Nie zamierzam dać się jej zastraszyć.


Uniósł brew. – Jej? Sądzisz, że zrobiła to Vanessa?


– Prawdopodobnie. Czy meduza może coś oznaczać?


Wzruszył ramionami. – Najbardziej oczywiste wydaje się, że

uważa cię za osobę bez kręgosłupa. No, ale to się nie sprawdza. Dla wszystkich jest jasne, że masz silny charakter.


Musiała się uśmiechnąć, słysząc takie słowa. – Muszę przyznać, że

przestraszyłam się rano, kiedy to znalazłam. Ale jeśli wspomnisz o tym komukolwiek, zaprzeczę.


Znowu uśmiechnął się szeroko i przyłożył palec do ust na znak, że

będzie milczał.


Wskazała na kłębiące się fale. – Masz ochotę na spacer?


Wyciągnął ręce z kieszeni. – Właśnie o tym samym pomyślałem.


Zbiegli schodami w dół, a potem skarpą na plażę. – Wczoraj w

nocy znalazłam stary list w pokoju, w którym zatrzymała się ciocia

Pearl. – Dokładnie przytoczyła mu słowa, które zawierała notka.


– To strasznie dawne dzieje. Ktoś na pewno wiedziałby, jeśli koło

Tiny kręcił się jakiś amant. Ale to raczej nie ma teraz znaczenia –

powiedział Alec.


– Pewnie nie. Chociaż zaciekawiła mnie ta historia. – Zatrzymała

się, bo zobaczyła jakiś dziwny kształt leżący na plaży. – Co to jest?


– Torebka syreny. – Powiedział, przyglądając się uważnie

ciemnemu kształtowi. – A właściwie rogowa otoczka jaj płaszczki.


Wzdrygnęła się. – Wygląda odrażająco, jak stwór z innej planety.


Zwolniła kroku i została trochę w tyle. Szum morza był balsamem

dla jej duszy. Wbiegła w łagodne fale, zanurzając nogi do kolan, pozwalając wodzie zmyć z siebie troski.


– Wyglądasz na szczęśliwą – odezwał się Alec, obserwując jej

twarz.


Popryskała go wodą. – Jest ciepła!


Roześmiał się i wbiegł do wody jak ona, chlapiąc na nią wodą.

Oblizała sól z ust i uśmiechnęła się. – Nie pozwolę, by podejrzliwość Earla zburzyła mój spokój. Wiem, że jestem niewinna.


Spoważniał. – To dobrze. Ponieważ on naprawdę może zaszkodzić.


– Być może. Ale muszę wierzyć, że szeryf będzie uczciwy i

znajdzie prawdziwych przestępców.


– Myślę, że tak, ale czasami człowiek może się skusić i wybrać

najłatwiejsze rozwiązanie.


– Będę tak długo odpierać jego zarzuty, dopóki nie odkryje

prawdy. – Ale dobre samopoczucie Libby zaczęło znikać. Trzeźwe

spojrzenie Aleca na sprawę przypomniało jej, że nadal będzie się

musiała zmierzyć z wieloma problemami.


– Mamy jakieś plany na dzisiaj? – zapytała. – Chcę zacząć

poszukiwania Nicole.


– Pomyślałem, że wypożyczę od znajomych kuter. Mam zgodę na

rozpoczęcie poszukiwań. I mam zgodę szefa na twoją obecność na łodzi.


– Tak bardzo bym chciała znaleźć ją dzisiaj. – Wpatrywała się

daleko w morze, które, z zawieszoną nad horyzontem tarczą słońca,

mieniło się kolorami złota i pomarańczy.


Dotknął jej ramienia. – Musisz cały czas mieć nadzieję.


– Nigdy jej nie straciłam. – Potarła dłonią skroń. – Powiedz,

dlaczego wstąpiłeś do Straży Przybrzeżnej?


Uśmiechnął się. – To akurat łatwe pytanie. Jestem szczęśliwy,

kiedy jestem na morzu. Straż Przybrzeżna uratowała nas, kiedy byłem dzieckiem, tak jak ci wspominałem.


– Wtedy, kiedy twój brat zginął.


Pokiwał głową. – Już siedząc na kutrze, w drodze powrotnej na ląd,

wiedziałem, że chcę wyrywać ludzi z objęć śmierci, tak jak my

zostaliśmy wyrwani. Wydawało mi się, że to takie szlachetne zajęcie.


– A nie jest?


– Czasami. Kiedy wszystko idzie pomyślnie. Ale czasami nie. Nie

zawsze zdążymy na czas, aby uratować ludzkie życie. I wtedy jest ciężko i czuję się jak nieudacznik.


– Nigdy nie powinieneś myśleć o sobie w ten sposób. – Przez

moment patrzyła mu prosto w oczy, ale potem szybko odwróciła się w

kierunku domu. – Chyba zrobię placki kokosowe na śniadanie.


Nie znała mężczyzny, którego podziwiałaby bardziej niż Aleca.

Był wyjątkowym facetem. Wydawało się, że tego ranka napięcie między nimi zupełnie zniknęło. I teraz modliła się, żeby do końca w nią uwierzył.



siedemnaście


Dochodziła dziesiąta, kiedy Alec i Libby dotarli do miasta, aby

rozpocząć poszukiwania. Libby skoczyła do drogerii po krem do

opalania, a Alec przeszedł na drugą stronę ulicy i wstąpił do biura szeryfa. Zastał Toma pochylonego na stertą papierkowej roboty.


– Masz chwilę? – Alec zamknął za sobą drzwi.


Tom rozparł się w krześle. – No pewnie! Co jest?


– Masz jakieś wiadomości od chłopaków z policji stanowej w

sprawie poszukiwań Nicole?


Tom zagryzł usta. – Taaa… Dwoje detektywów przyjeżdża na

początku przyszłego tygodnia.


– Dlaczego tak późno?


– Pewnie mają dużo roboty z powodu huraganu. A poza tym ich

najlepszy człowiek jest w tej chwili na wakacjach w Saint Croix. Przyślą go i jego partnera, jak tylko wróci.


– W takim razie musimy czekać.


– Dowiedziałeś się czegoś od Libby?


Alec pokręcił głową. – Ale sadzę, że w sprawie Earla miałeś rację.

Przyjechał wczoraj wieczorem i wytoczył najcięższe działa. Wiedział o zniknięciu filmu wideo. Mówiłeś mu o tym?


Tom ściągnął brwi. – Chyba już trochę mnie znasz. Nie zrobiłbym

nic, co mogłoby zaszkodzić śledztwu.


– W takim razie ciekawe, skąd się o tym dowiedział.


– Mógł się skontaktować z biurem w Virginia Beach. Ale to nie ma

znaczenia. I tak wyszłoby to na jaw prędzej czy później.


Alec zamilkł, zastanawiając się, jak przekonać swojego kuzyna,

aby przestał podejrzewać Libby. – Dzisiaj rano powiedziała, że jest pewna, że ktoś tak uczciwy jak ty dotrze do prawdy. Nie każ mi myśleć, że zmieniłeś się pod tym względem.


Tom zaczerwienił się. – Alec, czy tego nie widzisz? Jesteś

ogłupiony jej ładną buzią. Przyznaję, nie jest brzydka, ale użyj swojego rozumu. Spójrz na to chłodnym okiem i dopuść do siebie myśl, że ona może być w to zamieszana.


– Patrzę chłodnym okiem. A czy znalazłeś jakieś nowe dowody w

sprawie tych dwóch mężczyzn?


Tom znowu rozparł się wygodnie na krześle. – Ktoś widział dwóch

mężczyzn w motorówce na pełnym morzu.


– Teraz sobie przypomniałem, co mówił pan McEwan. –

Opowiedział Tomowi, że stary człowiek widział łódź z dwoma

mężczyznami i śpiącą kobietą.


– To mogą być sprawcy – podsumował Tom.


– A czy udało ci się zdobyć opis łodzi? Libby mogłaby

potwierdzić, czy to ta sama, którą ona widziała. Może udałoby nam się ją wytropić.


– Świadek stał za daleko, żeby zobaczyć nazwę łodzi czy jej

markę. A ty pytałeś McEwana?


Alec pokiwał głową. – Powiedział, że wyglądała jak Sea Ray, ale

nie był pewien. Wspomniał też, że nie była najnowsza i że mogła być wynajęta.


– Sprawdzę to na przystani na lądzie i w Kill Devil.


Wyglądało na to, że Tom zamierzał być obiektywny. Napięcie w

karku Aleca ustąpiło. – Obiecaj mi jedną rzecz, okej? Że nie nastawisz chłopaków z policji stanowej przeciwko niej. Pozwól im, aby sami się rozejrzeli i spojrzeli na całą sytuację świeżym okiem.


Tom zawahał się, a potem spojrzał w dół, na swoje biurko. – Alec,

oni już nad nią pracują. Przecież to ona wykasowała nagranie.


– Wierzę w jej wersję, że zrobiła to przez przypadek – stwierdził

Alec.


– A ja nie wiem jeszcze, w którą wersję wierzyć. Ale musimy

rozważyć wszystkie możliwości. Musisz mi przyrzec, że będziesz czujny i dasz mi znać natychmiast, jak tylko dostrzeżesz coś podejrzanego w otoczeniu Libby.


– Wiem, co należy do moich obowiązków – powiedział Alec. –

Niczego nie będę ukrywać. Ale musimy odnaleźć Nicole. Każda kolejna godzina oznacza mniejsze szanse i ty doskonale o tym wiesz.


– Robię, co w mojej mocy. My też jej szukamy. Alec, musisz

również wziąć pod uwagę, że możemy jej nigdy nie odnaleźć.


– Na razie nie zamierzam się poddać.


– Ja również nie.

***

Łódź Straży Przybrzeżnej pędziła równym tempem, pokonując

rozkołysaną falę posztormową. Od trzech dni nie było wieści od Nicole.

Czy w ogóle żyła? Libby zajęła pozycję na dziobie łodzi i skanowała wzrokiem morze, szukając jakiegokolwiek śladu po swojej wspólniczce.

Alec stał ramię w ramię z nią z lornetką przyłożoną do oczu. Wcześniej po drodze wpadł do stacji przebrać się w swój mundur.


– Dostaliśmy łódź na trzy godziny – powiedział.


Libby wydawała się niespokojna. – Nie sądzę, żebyśmy ją tutaj

znaleźli. Niczego tutaj nie ma. – Nie widziała nic poza mewami i białymi grzywami fal.


– Też tak myślę.


– Jeśli mężczyźni, których widział staruszek, byli porywaczami, to

gdzie mogli popłynąć?


– Prawie nic tu nie ma poza otwartym morzem.


– A jakieś wyspy?


Wzruszył ramionami. – Tylko niezamieszkane skrawki lądu

pokryte piachem. Nie ma na nich prawie żadnego życia. Nieraz ludzie urządzają sobie na nich pikniki, ale nie ma tam ani wody pitnej, ani żadnej roślinności.


Wyciągnęła rękę w jego kierunku. – Mogę pożyczyć lornetkę?


– Oczywiście. – Podał ją dziewczynie.


Nastawiła ją odpowiednio dla siebie i zaczęła wpatrywać się w dal.

Zupełna pustka. Z każdą mijającą godziną czuła się coraz bardziej

bezradna. Co robić, żeby natrafić na jakikolwiek ślad?


Oddała mu lornetkę. – Czy możemy sprawdzić te wysepki?


Alec poszedł porozmawiać z Curtisem i za moment łódź skręciła

na zachód w kierunku małej wysepki. – Przeszukanie wszystkich zajmie nam całe dnie, a nawet tygodnie. Pozostawienie jej na jednej z tych wysp byłoby istnym szaleństwem.


– Nie zrezygnuję. Ona musi gdzieś być. Jak sądzisz, co oni jej

zrobili?


Zacisnął usta, a potem wzruszył ramionami. – Trudno powiedzieć.

W każdej chwili mogli zawrócić i zostawić ją gdzieś na lądzie.


– Ale nie wierzysz w to, prawda? Słyszę to w twoim głosie.

Myślisz, że ją utopili.


– Libby, nie wiemy, co się stało ani nawet dlaczego ją zabrali.

Wszystko jest możliwe.


Poczuła, jak narasta w niej zwątpienie, ale nie pozwoliła temu

uczuciu nią zawładnąć.


– Jest zdecydowanie za wcześnie, żeby się poddać – stwierdził. –

Cały czas będziemy szukać.


W tonie jego głosu pobrzmiewała determinacja. Uśmiechnęła się

do niego. – Dziękuję.


Łódź dopływała do wyspy. Alec wydał rozkaz wyrzucenia kotwicy

i przygotowania tratwy. – Chcesz z nami pójść?


Przyglądała się wyspie. Wyglądała na opustoszałą. – Tak, pójdę.


– Prawdopodobnie są tam całe chmary ptaków – ostrzegł ją. –

Zwłaszcza pelikany upodobały sobie tę wyspę.


– Dam radę. Czy to ich miejsce lęgowe?


– Tak. Od marca do listopada. Może zobaczymy jakieś pisklęta. –

Pomógł jej wsiąść do tratwy z innymi, a potem zaczął wiosłować do

brzegu. Kiedy tratwa dotknęła dna, wyskoczył i wciągnął ją na piach. –

Trzymaj się mnie. Tak na wszelki wypadek. Poprosił swoich kolegów,

aby poszli w przeciwną stronę. Josh i Sara poszli na wschód.


Alec z Libby udali się na zachód, w kierunku skupiska

patykowatych drzew. – Och, spójrz! – Wskazała na ziemię. – Czy to

gniazdo pelikanów?


– Tak. Są dwa jajka. To norma. Rodzice na zmianę wysiadują

jajka. – Szeroko się uśmiechał. – I tak powinno być. Mamy nie powinny dźwigać wszystkich obowiązków same.


– Jak to miło z twojej strony, że to przyznajesz – powiedziała.

Zerknęła na niego kątem oka. Czy miał na myśli wychowywanie dzieci?

Z Zachem radził sobie całkiem nieźle.


Zajęło im niecałe pięć minut, aby spotkać się z pozostałą dójką.

Mewy beształy intruzów swoim popiskiwaniem, kiedy się rozglądali

wokół. Ale nie było żadnych śladów pozostawionych przez człowieka.


Sara zrównała z krok z Libby. – Trzymasz się?


Libby lubiła sposób bycia tej kobiety. Pełen spokoju i pewności

siebie. – Tak, trzymam. Alec wspominał, że jesteś ratowniczką

medyczną. Nie jest ci ciężko pracować głównie z mężczyznami?


– Dawniej bardzo chciałam im dorównać, ale chłopcy są w

porządku. Pozwalają mi wykonywać moją robotę. – Uśmiechnęła się. –

W większości przypadków.


– Czy ktoś przebywa na tych wyspach? – zapytała Libby.


– Czasami biwakują tu rybacy albo nastolatki urządzają sobie jakąś

imprezkę. Od czasu do czasu jakiemuś szalonemu szczurowi lądowemu

przyjdzie do głowy, aby wybudować sobie domek, ale szybko mu

przechodzi. Poczucie całkowitej izolacji sprawia, że szybko wraca na ląd. Wszędzie jest strasznie daleko. Wystarczy mała awaria i może się zrobić naprawdę groźnie.


Cała czwórka stanęła na środku wyspy, gdzie Sara znalazła skład

butelek piwa. Niektóre były puste, ale były i pełne. Ktoś wyrył na korze drzewa „Kocham Carrie”.


– Dzieciaki – powiedział Josh. On i Sara zaczęli iść w kierunku

łodzi.


– A to co? – Libby wskazała na sczerniałą ziemię. – Wygląda na to,

że ktoś rozpalił tu ognisko.


– Pewnie dzieciaki opiekały ryby – odparł Alec.


Rozgarniała popiół nogą. Nic poza kawałkami zwęglonego drzewa.


– Chwileczkę. – Ukucnął i przesiewał popiół przez palce, a po

chwili w jego dłoni ukazał się nóż kieszonkowy. Wstał, zaciskając usta.


– Coś nie tak?


– Należy do Zacha.


– Skąd wiesz?


Pokazał jej imię wygrawerowane na rękojeści. – Powiedział mi, że

wypadł mu za burtę. To musi być stałe miejsce ich spotkań. Będę musiał

sobie z nim porozmawiać.


– Słyszę, że jesteś zdenerwowany. Pewnie chodzi ci o piwo, co?

Chłopcy zwykle eksperymentują z alkoholem.


– On już doskonale wie, o co mi chodzi. Prowadzi łódź, a to

pogarsza sprawę.


Chciała dowiedzieć się więcej o chłopaku, ale czuła, że natrafiła na

opór. – Wydaje się, że on cię kocha.


Potrząsnął głową. – Od śmierci jego rodziców są z nim same

problemy.


– Wiem, że zginęli w katastrofie małego samolotu. Czy poznano jej

przyczynę?


– Darrell był pilotem amatorem. Ich samolot zaczął obniżać lot nad

jeziorem w Minnesocie. Specjaliści sądzą, że przyczyną mogły być

masowo napływające chmury. Nie był certyfikowanym pilotem.


– Strasznie mi przykro.


Znaleźli się z powrotem na łodzi i ruszyli w drogę powrotną. Libby

nalegała, żeby popłynąć na kolejną wyspę.


– Sprawdzimy ją również – powiedział. – Ale nie sądzę, że

znajdziemy Nicole na którejś z tych wysp.


– Musimy próbować.


Spojrzał na zegarek. – Dwie godziny. Powinniśmy wracać. Zach

ma przywieść ryby, żeby nakarmić miasteczko. Wszyscy jesteśmy

potrzebni do pomocy.


Miała ochotę krzyczeć, że odnalezienie jej przyjaciółki jest

ważniejsze niż ryby. Jednak zagryzła wargi i pokiwała głową. Ten facet i jego przyjaciele pomagali jej. Powinna być za to wdzięczna.


osiemnaście


Kuter zacumował w kwaterze Straży Przybrzeżnej w zatoce. Alec

wskazał Libby, gdzie są toalety, a sam dołączył do kolegów idących

przez trawnik w stronę parkingu.


– Chłopie, musisz uważać – odezwał się Curtis.


Josh uśmiechnął się szeroko i wykonał ręką ruch naśladujący

samolot spadający w dół. – Bum! Niewiele brakuje, a roztrzaskasz się i spłoniesz.


Alec zatrzymał się i wpatrywał się w kolegów. – Idioci! O czym

wy gadacie?


Josh poklepał Aleca po ramieniu. – Gadamy o tobie, przyjacielu. I

o tej ślicznotce. Nie da się ukryć, wpadłeś po uszy.


– Bzdury! Znam ją zaledwie kilka dni. – Alec ruszył z miejsca.


Josh wymienił z Curtisem porozumiewawcze spojrzenie. – Curtis,

spóźniliśmy się. Już zdążył przejść z etapu zaprzeczania do obrony.


Alec chciał im posłać spojrzenie pełne potępienia, ale nie mógł

powstrzymać śmiechu. – Chłopaki, tylko jej pomagam.


– Tak się zawsze mówi – pokiwał głową Curtis. – Ale pamiętaj, że

to ja mam być drużbą, okej?


– Nie, to ja mam być drużbą – odrzekł Josh. Posłał Curtisowi

mocnego kuksańca w ramię. – Nie myśl sobie, że wszystko ci się należy, bo jesteś miesiąc starszy.


– Nikt nie będzie żadnym drużbą – uciął krótko Alec. – Nie ma

żadnego ślubu.


– Czyli że wracasz do domu i zamierzasz do końca życia oglądał

Dodgersów? – Josh wydał okrzyk radości. – To trzeba było od razu tak gadać!


Curtis szeroko się uśmiechał, obserwując żartującego Josha. –

Powiedz nam, co tak naprawdę sądzisz o Libby? – zapytał Aleca. – Są jakieś postępy w wiadomej sprawie?


– Nic mi na ten temat nie wiadomo. – A potem powiedział

przyjaciołom o fatalnej rozmowie z Earlem i przyznaniu się Libby do wykasowania przez przypadek filmu.


– To niewesoło, Alec – odezwała się Sara. – Jesteś pewien, że

przez przypadek?


– Wierzę jej. Dlaczego pytasz? Wiecie coś o włamywaniu się do

systemów, o hakerstwie?


Curtis uśmiechnął się niewinnie. – Cóż, tylko słyszałem, jak to się robi, rozumiesz? Oficjalnie nigdy tego nie robiłem.


Alec wyszczerzył zęby w uśmiechu. – No dobra, powiedz to

wreszcie. Kiedy i gdzie włamałeś się do systemu?


– Cóż, na studiach była dziewczyna, która mi się bardzo podobała.

Miała własną stronę internetową i pomyślałem, że byłoby fanie włamać się tam i zamieścić wiersz, który dla niej napisałem.


Sara uderzyła go pięścią w ramię. – No nie! Przestań! Poezja i ty?


Curtis roześmiał się. – Tak było. Ale następnego dnia

pożałowałem, że to zrobiłem. Nie chciała ze mną rozmawiać. I to by

było na tyle, jeśli chodzi o tamten związek.


– Gdzie się tego nauczyłeś? – zapytał Alec.


– Byłem na kursie projektowania stron internetowych. Jeśli masz o

tym chociaż blade pojęcie, możesz znaleźć w przeglądarce Google

instrukcję, krok po kroku, jak to zrobić. Jeśli, oczywiście, dana strona internetowa nie ma dobrej zapory sieciowej. A wiele ich nie ma.


– A kamery zamontowane u nas? Myślisz, że mają dobre zapory

sieciowe?


Curtis wzruszył ramionami. – Powinny mieć, chociaż, biorąc pod

uwagę cięcia budżetowe, trudno powiedzieć.


– Czyli zwykły student jest w stanie to zrobić? Lub ktoś, kto choć

trochę się w tym orientuje?


– Chyba tak.


– Czy identyfikacja adresu IP jest zawsze bezbłędna?


Curtis potrząsnął głową. – Rejestracja może zostać przekierowana.

Dlatego jej zapis nie jest wystarczającym dowodem.


Alec dał znać ręką. – Oto i Libby.


– Kiedy w końcu zamierzasz zabrać ją na prawdziwą randkę? –

zapytał Josh.


– Josh, spójrzmy prawdzie w oczy, gdzie mam ją zabrać?


– Masz łódź. Zabierz ja na miłą, romantyczną kolację do restauracji

w Kill Devil Hills.


Jego przyjaciel miał rację. Może powinien tak zrobić?

***

Twarz Zacha była skupiona i napięta. Alec obserwował swojego

bratanka, kiedy stali na trawniku przed kościołem, filetując ryby z sześcioma innymi mężczyznami. Mieszkańcy miasteczka przynieśli tu swoje ruszty do smażenia i patelnie. Wielkie rondle czekały, aby ugotować w nich owoce morza i ryby przyrządzone wcześniej przez

kobiety.


Curtis wrzucił oprawionego kiełba do miski. – Czy to nie

wystarczy? Czy my to wszystko mamy oczyścić? Zach, gdzieś ty natrafił

na taką zdobycz?


Zach wzruszył ramionami. – Tuż za ławicą piasku. Czułem, że

będą brały.


– Twój bratanek potrafi czytać rybom w myślach. – Powiedział

Josh, zwracając się do Aleca. Po czym zwinął usta w ciup, jak ryba. – No dalej, złap mnie. Będę doskonałym kąskiem na kolację.


Zach uśmiechał się ustami, ale jego oczy pozostawały

niewzruszone. – Ha, ha, ha.


– A kiedy dołączysz do nas, do Straży Przybrzeżnej? – zapytał

Curtis.


– Pewnie nigdy – odparł Zach. – Chcę tylko łowić.


Josh wskazał pokrytym łuskami palcem na Aleca. – Spójrz na

swojego wuja. Służy krajowi i jednocześnie łowi. Doskonałe połączenie.


Alec chciał im powiedzieć, żeby dali już spokój, ale miał nadzieję, że zaczepki te w jakiś sposób zmuszą Zacha do mówienia i ujawnią, dlaczego był w tak kiepskim nastroju. Położył kolejny filet na szybko rosnącym kopczyku oczyszczonych ryb w dużej, metalowej misce. Ale Zach tylko jeszcze bardziej skulił ramiona i nieprzerwanie pracował.

Nawet nie spojrzał na żadnego z przyjaciół Aleca.


Przez trawnik szybkim krokiem zmierzała w ich kierunku Pearl. –

Zabieramy się za pieczenie ryb. Zach, to cudownie z twojej strony. Jesteś takim troskliwym chłopcem, zupełnie jak twój tata. On też by tak zrobił.


Zach wyprostował się i uśmiechnął. – Dziękuję, pani Chilton.


Pogładziła go po policzku. – I do tego tak dobrze wychowany.


Zach posłał jej szeroki uśmiech i Alec zrobił to samo. Pearl

potrafiła rozchmurzyć każdą zatroskaną twarz.


– Myślę, że wszystko jest już przygotowane do pieczenia –

powiedziała Pearl. – Zach, mógłbyś mi pomóc zanieść miskę? Jest

prawie tak duża jak ja.


Zach zaniósł ogromną metalową miskę wypełnioną po brzegi

filetami rybnymi do stanowiska z grillami. Stał przy nich jakiś tuzin mężczyzn gotowych do pracy. Rozchodzący się aromat węgla drzewnego sprawił, że żołądek Aleca zaczął głośno burczeć. Na stołach wyniesionych z plebanii poustawiane były talerze z przystawkami.


Tak bardzo kochał Hope Beach! To, że mógł mieszkać tu przez

całe swoje życie, traktował jak dar od Boga. Dobrzy ludzie, dobrzy

przyjaciele – czego więcej chcieć od życia? Jego zadowolenie pierzchło, kiedy w przelocie dostrzegł Libby. No dobra. Może czasami czuł się trochę samotny.


Josh szturchnął go łokciem. – Odwróć wzrok. Udawaj, że ci nie

zależy.


Alec uśmiechnął się. – A może nie chcę udawać.


– Bądź jak ja. Zatwardziałym kawalerem.


– Akurat. Widziałem jak się gapisz na Sarę.


Josh skrzyżował ręce na piersiach. – Nie wiem, o czym mówisz.


– Nie? – Curtis strącił z głowy czapkę Josha. – Człowieku,

dlaczego ty się z nią jeszcze nie umówiłeś?


Josh podniósł z ziemi swoją czapkę Dodgersów i z powrotem ją

włożył. – To by bardzo skomplikowało sprawy w pracy. A co, gdyby

nam nie wyszło i nadal musielibyśmy razem pracować? Poza tym lepiej być samemu. Mogę robić, co chcę i kiedy chcę.


– W Księdze Rodzaju Bóg mówi, że mężczyzna nie jest stworzony

do samotnego życia – odparł Alec. – Że kobieta go uzupełnia. Moja

mama zawsze przypominała to tacie, kiedy zaczynał narzekać. – Alec

uśmiechnął się do siebie na tamto wspomnienie.


– Moi rodzice ciągle się kłócili – powiedział Josh. – Dopóki moja

mama nie ulotniła się gdzieś z jakimś innym facetem. Od tej pory nigdy jej nie widziałem.


– Sara nie jest taka – odezwał się Curtis. – Jeśli się z nią nie

umówisz, ja to zrobię.


Josh zastygł. – To nie fair. Ona i tak by się z tobą nie umówiła.


– Chcesz to sprawdzić?


Alec nigdy nie widział swego przyjaciela tak poważnego. Kto by

przypuszczał, że ten żartujący ciągle Josh skrywa tyle bólu. Położył rękę na ramieniu przyjaciela, – Dobra, na razie odpuszczę. Ale pomyśl o Sarze, okej?


– Rozmawiacie o mnie? – Sara właśnie zbliżyła się do nich z

uśmiechem na ustach. Bez munduru wyglądała zupełnie inaczej.

Beztrosko i radośnie, a wiatr rozwiewał jej włosy w kolorze miodu.


Josh rzucił im ostrzegawcze spojrzenie. – Zastanawialiśmy się,

gdzie jesteś.


Uniosła do góry półmisek, który trzymała w dłoniach. – Zrobiłam

swoją słynną zapiekankę ze słodkich ziemniaków. Tylko to potrafię

zrobić.


Josh zaczerwienił się. Nie był nawet w stanie spojrzeć na

dziewczynę. Alec zlitował się nad przyjacielem. – Saro, mam prośbę.

Czy mogłabyś się nieco zaprzyjaźnić z Libby? Myślę, że czuje się tutaj trochę zagubiona. Nie można powiedzieć, żeby rodzina witała ją z otwartymi ramionami.


– Bardzo chętnie. – Kąciki ust Sary uniosły się do góry w

uśmiechu. – Rozmawiałyśmy dzisiaj trochę na wyspie. Fajnie, że

zacząłeś się nią interesować. Polubiłam ją.


Chciał zaprotestować, że nie zaczął się nią interesować, ale i tak

wszyscy by wiedzieli, że kłamie.


dziewiętnaście


Libby stała nieco na uboczu rozbawionego tłumu kłębiącego się na

kościelnym dziedzińcu. Miała ochotę przyłączyć się do niego, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Co mówiła Biblia na temat przyjaźni? Czasem przyjaciel przylgnie nad brata.


Przykleiła więc uśmiech do twarzy i ruszyła w kierunku najbliższej

grupy kobiet. – Czy mogłabym w czymś pomóc? Znam naprawdę

świetny przepis na panierkę do ryb. – Skierowała swoje pytanie do

jedynej znajomej twarzy – Sary, z którą była na łodzi Straży

Przybrzeżnej.


Dziewczyna uśmiechnęła się do niej. – Cześć, Libby. Cieszę się, że

przyszłaś. Ja jestem okropną kucharką. Ale świetnym chłopcem na

posyłki. Czego potrzebujesz do zrobienia panierki? W trzy sekundy

wszystko zorganizuję.


– Mąka kukurydziana, zwykła mąka, papryka, pieprz i cebulka…


Sara uniosła do góry dłonie. – Hola, hola, muszę sobie to wszystko

zapisać. – Wyciągnęła kawałek papieru z torby, która stała u jej nóg, i zrobiła listę. – Zaraz wracam.


Inne kobiety uśmiechały się i zagadywały Libby czekającą na

powrót Sary. Ich serdeczność była prawdziwym balsamem dla duszy.

Kilka z nich powiedziało, że modliło się za odnalezienie Nicole. Jej puls przyśpieszył, kiedy spostrzegła Aleca idącego w jej stronę przez trawnik.


Uśmiechnął się ciepło, kiedy stanął tuż przy jej boku. – Masz

pojęcie o gotowaniu?


– Potrafię tak przyrządzić rybę, że będziesz błagał o dokładkę –

odparła. – Znam tajemny przepis na panierkę. Sara poszła po składniki do niej.


– Już nie mogę się doczekać, żeby spróbować tego arcydzieła.


Alec na pewno nie przyszedł, żeby pogadać o panierowaniu ryb.

Bacznie przyglądała się jego twarzy. – Masz jakieś wiadomości?


– Myślałem o tym zapisie kamery zainstalowanej na plaży. Czy

mogłabyś odtworzyć, krok po kroku, co zrobiłaś? Czy skopiowałaś

wideo, żeby je zachować?


Potrząsnęła głową. – Chciałam je zachować w laptopie, ale nie

udało mi się. Więc zdecydowałam się dotrzeć do kodu i w ten sposób

skopiować obraz. Dostałam się do niego, ale obraz zaczął migać i nagle zupełnie zniknął.


– Może ktoś inny w tym samym czasie również do niego dotarł. A

rejestracja została przekierowana na ciebie. Curtis twierdzi, że to możliwe.


– Chciałabym wierzyć, że to nie stało się przeze mnie. Nigdy bym

sobie nie wybaczyła, gdybym przyczyniła się do opóźnienia w

odnalezieniu porywaczy. Jak mam dowieść swojej niewinności

szeryfowi i wszystkim innym?


– Nie sądzę, że będzie to możliwe, dopóki nie znajdziemy

winowajców.


– Wydaje się to takie nierealne! – Rozejrzała się bezradnie

dookoła. – Może to dobra okazja, żeby pogadać z ludźmi? Jak sądzisz?


– Doskonały pomysł.


Głową wskazała sekretarkę Horace’a. – Chciałabym jeszcze raz

porozmawiać z Mindy.


Dziewczyna siedziała na trawniku sama, trzymając w jednej ręce

szklankę z mrożoną herbatą, a w drugiej gruby tom powieści. Wydawała się nieświadoma panującego wokół zgiełku. Libby musiała zawołać do niej kilka razy, zanim podniosła głowę znad książki.


Chociaż Mindy uśmiechała się, jej spojrzenie powędrowało z

powrotem do książki, a potem raz jeszcze do góry. – Wiedziałam, że

spotkam was oboje tutaj.


– Jak dom? Bardzo zniszczony? – zapytał Alec.


Potrząsnęła głową. – Nie. Stoi na wzgórzu. Przypływ go nie

dosięgnął.


Alec rzucił okiem wokół. – Czy Horace również przyszedł?


– Przyszedł z synem. Jego żona jest w Virginia Beach. – Znowu

spojrzała na książkę w swoich dłoniach.


Libby zrozumiała aluzję. – Próbuję się dowiedzieć, co dokładnie

robiła Nicole na wyspie. Czy wspominała o jakichś swoich planach,

kiedy z tobą rozmawiała?


Mindy myślała przez chwilę. – Uprawiała parasailing.


– Kto ją zabrał? – zapytał Alec.


– Brent. Myślę, że wpadła mu w oko.


Libby ze zdziwienia nie mogła złapać oddechu. Alec wyprostował

się. Wpatrywała się w niego. – Nie sądzisz, że Brent powinien nam o tym powiedzieć? Wspomniał, że rozmawiał z nią tylko w lodziarni.


– Taaa… to rzeczywiście bardzo dziwne.


Libby odnalazła wzrokiem Brenta rozmawiającego z przyjaciółmi

po przeciwnej stronie trawnika. – Zamierzam go o to zapytać. Czy

pamiętasz, jaki to był dzień, kiedy Nicole się z nim umówiła?


– Wydaje mi się, że sobota.


Libby cały czas obserwowała Brenta. Nagle spostrzegła Sarę

stojącą przy grillach i trzymającą w dłoni koszyk wypełniony

produktami. – Ale najpierw wezmę się za ryby. Sara zadała sobie wiele trudu, aby zdobyć dla mnie wszystkie składniki.


– Chcę to zobaczyć – powiedział Alec z drgającym na wargach

uśmiechem.


– Ty naprawdę sądzisz, że ja nie umiem gotować? – Próbowała

wyrazić tonem głosu oburzenie, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu. –

Przecież zjadłeś mnóstwo mojego dressingu z awokado. A gdzie twoje

danie?


– Potrafię jedynie przyrządzić miskę popcornu z mikrofali i to

wszystko – odpowiedział. – Nie sądzę, żeby popcorn cieszył się tutaj dużym powodzeniem. – Wziął ją za ramię i skierował w stronę, gdzie stała Sara. – Myślę, że wszyscy oczekują czegoś bardziej pożywnego.


– Lubię popcorn. – Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, już

chciała je cofnąć. Zabrzmiały jak zachęta, jakby domagała się złożenia propozycji. Palce jego dłoni wydały jej się gorące i zaczęły mocniej zaciskać się na jej ramieniu. Ale pewnie coś sobie uroiła.


Zaczął chrząkać. – Posłuchaj, wiem, że jesteś pochłonięta sprawą

Nicole i nie masz głowy do innych rzeczy, ale może, kiedy to wszystko się skończy, będziesz miała ochotę…


– Alec, mógłbyś pomóc? – zawołała Pearl. – Potrzebujemy więcej

stołów z plebanii.


– Oczywiście, Pearl.


Czy usłyszała w jego głosie ulgę? Libby obserwowała ich, jak

odchodzą w kierunku kościoła i żałowała, że Alec nie dokończył pytania.

Czy on przypadkiem nie próbował się z nią umówić?

***

Brent wydawał się specjalnie ich unikać. Alec usiłował złapać go

kilkakrotnie podczas smażenia ryb. Zawsze kiedy zbliżał się do niego, Brent odchodził, aby porozmawiać z kolejnym znajomym.


Ryba przyrządzona przez Libby okazała się wielkim sukcesem.

Dziewczyna stała teraz, rozmawiając o przepisach i jedzeniu z kilkoma kobietami z miasteczka. Serce Aleca rosło, kiedy widział, z jaką łatwością Libby potrafi nawiązywać kontakty. Może jednak nie będzie chciała sprzedać pensjonatu i wyjechać? Pomachała do niego, kiedy napotkała jego wzrok. Zanim podeszła, pogadała jeszcze z paroma kobietami.


– Wszystkim smakowała moja ryba – powiedziała z radością w

głosie.


– Była znakomita. – Złapał ją za rękę i usunął z drogi, którą

mężczyźni znosili leżaki do swoich samochodów. – Próbowałem

rozmawiać z Brentem, ale cały czas skakał z miejsca na miejsce jak jakiś wkurzony pasikonik.


– A gdzie on teraz jest? – Rozejrzała się dookoła. – Ach, jest tam!

Idzie w stronę ulicy. I jest sam.


– Możemy go dogonić. – Złapał jej dłoń i pobiegli za Brentem. –

Brent, poczekaj!


Brent wydawał się nie słyszeć ich wołania, za to zaczął biec

truchtem. Alec puścił rękę Libby i rzucił się w pościg za nim. Dogonił

go, kiedy ten otwierał drzwi samochodu. – Poczekaj chwilkę, Brent.

Musimy porozmawiać.


– Śpieszę się – powiedział Brent. Jego wzrok przesunął się z Aleca

na Libby, która pędziła w ich kierunku.


– To zajmie tylko chwilkę.


Policzki Libby były zaróżowione, kiedy w końcu do nich dotarła. –

Dobrze, że udało nam się ciebie złapać, Brent. Dowiedzieliśmy się

dzisiaj czegoś i chcieliśmy ciebie o to zapytać.


– Tak. Zabrałam Nicole na parasailing. O to chodzi? – Wzruszył

ramionami. – Wielka mi sprawa!


– Mindy powiedziała ci, że wiemy to od niej? – Alec żałował, że

nie poinstruował sekretarki, aby siedziała cicho. Chciał ocenić reakcję zaskoczonego Brenta.


– Tak, i co z tego?


Dzieciak zachowywał się arogancko. Zbyt arogancko. Alec nie

potrafił odgadnąć, dlaczego tak go to niepokoi. – Dziwne, że wcześniej o tym nie wspomniałeś. Czy obawiałeś się, że zostaniesz zamieszany w sprawę jej zniknięcia?


– Nie. Byłem poza miastem w dniu jej porwania. Czy to wszystko?


– Nie, to nie wszystko! – Libby położyła dłonie na biodrach. –

Brent, o co ci chodzi? Panie Zimna Ryba! Nie możesz raz, ale jasno

powiedzieć, co naprawdę myślisz? Za każdym razem, kiedy z tobą

rozmawiam, widzę, że jesteś myślami gdzie indziej.


– Myślę o swojej przyszłości. – Odparł Brent i otworzył szerzej

drzwi samochodu.


– Rozumiem, że moje pojawienie się pokrzyżowało pewne plany.

Ale moje życiowe plany też zostały pokrzyżowane, a wszyscy jakoś nie biorą tego pod uwagę. I jeszcze jedna rzecz, to naprawdę nie jest moja wina! Jeśli zabiegałabym u ojca, aby zapisał mi pensjonat w spadku, wtedy mogłabym zrozumieć twoje zachowanie. Ale w tej sytuacji nie jestem w stanie.


Brent miał ochotę wsiąść do samochodu, ale Alec blokował mu

drogę. – Dlaczego nam nie wspomniałeś o tym spotkaniu z Nicole?

Jeszcze nie odpowiedziałeś na to pytanie.


– Nie wydało mi się to aż takie ważne. – Po raz pierwszy Brent

stracił nieco ze swojej pewności siebie.


– Co ukrywasz? – Alec stał na drodze do zamknięcia drzwi. –

Dalej, Brent. Nie pozwolimy ci odjechać, dopóki nie powiesz nam

prawdy. Musieliście o czymś rozmawiać z Nicole?


– Za dużo nie rozmawialiśmy. Ona głównie latała, a ja

prowadziłem łódź.


– Ale spędziliście razem trochę czasu. Wiedziałeś, kim jest?


Brent mocno zacisnął szczęki. – Nie miałem pojęcia, że była

wspólniczką Libby, jeśli już chcecie wiedzieć. Pytała o pensjonat i

powiedziała, że zna kogoś, kto jest zainteresowany jego kupnem. Ale ja już dostałem wcześniej ofertę od tego samego człowieka, więc nie była to dla mnie żadna rewelacja.


– Dlaczego chcesz go sprzedać, a nie zatrzymać w rodzinie? –

zapytała Libby. – Postępujesz wbrew woli ojca, którą było zachowanie ciszy i spokoju w Hope Beach.


– Chcę się wydostać z tej zapadłej dziury – odpowiedział Brent. –

A mając tyle pieniędzy, mógłbym pojechać wszędzie i robić, co mi się podoba.


– Przecież posiadasz fortunę, nawet bez pensjonatu – powiedziała

Libby.


– Milion dolarów może się rozejść w mgnieniu oka. To prawie nic,

w dzisiejszych czasach i w obecnym stanie gospodarki.


Na jakiej planecie żyje ten dzieciak? Alecowi opadła szczęka,

kiedy to usłyszał. – Mógłbyś studiować na Harvardzie, założyć własny interes. Kupić sobie dom, gdzie tylko zamarzysz. Co takiego chcesz robić, co wymaga więcej niż miliona dolarów?


Brent zamrugał powiekami. – I tak nie zrozumiesz.


– Skąd wiesz?


– Chcę budować statki. Statki wycieczkowe.


Taki cel był dla Aleca godny podziwu. – Więc zahacz się gdzieś,

gdzie robią takie statki. Na razie nie masz o tym pojęcia. Zacznij od początku i powoli pnij się w górę. Tylko w ten sposób osiągniesz to, czego pragniesz. Zakładanie firmy, kiedy nie ma się pojęcia o branży, w której chce się działać, może prowadzić jedynie do nieuniknionej katastrofy.


– Ale teraz to nie ma znaczenia, prawda? Będzie mi musiał

wystarczyć mój marny milion. Ale nie martwcie się. Coś wymyślę, aby osiągnąć mój cel. – Brent spojrzał ozięble na Aleca. – A teraz, jeśli mógłbyś się odsunąć, chciałbym już jechać.


Alec wzruszył ramionami i zszedł mu z drogi. Chłopak i tak nic

więcej już im nie powie. Obserwowali, jak odjeżdża.


– Myślę, że coś się wydarzyło między nim i Nicole – powiedziała

Libby.


– Mnie również się tak wydaje. Chodźmy porozmawiać z Vanessą.


dwadzieścia


W salonie, gdzie siedział Brent, huczał telewizor. Chłopak

najwidoczniej śpieszył się, aby oglądać jakiś film z gatunku „zabili go i uciekł” z Bruce’em Willisem w roli głównej. Libby i Alec przeszukali pensjonat, ale Vanessy nigdzie nie było. Zrezygnowani, zatrzymali się w kuchni, aby napić się wody. Delilah właśnie ucierała ciasto na placek.

Dała Alecowi drewnianą łyżkę do oblizania, kiedy ten zaczął ją o to błagać.


– Widziałaś Vanessę? – zapytała Libby.


Delilah wsunęła blaszkę z ciastem do pieca. – Wspominała, że chce

iść popływać.


– Już jest ciemno – powiedziała Libby. – Czy to nie jest

niebezpieczne?


Delilah wzruszyła ramionami. – Zawsze tak robiła.


– Ale to pora, o której uaktywniają się rekiny. – Libby zadrżała na samą myśl o wejściu teraz do wody.


– Po zapadnięciu zmroku jest najbardziej niebezpiecznie – dodał

Alec. – Wtedy wypływają na żer.


– Czy ona o tym wie? – zapytała Libby.


– Oczywiście. Mieszkańcy wyspy wiedzą o takich rzeczach. Ale

Vanessa jest osobą, która zawsze musi postawić na swoim.


Łyżka została przez Aleca wylizana do czysta i włożona do

zmywarki. – A jak tam stoisz z pieniędzmi, Delilah? Trochę nas jest do wykarmienia.


Zawahała się. – Okej…


Wyciągnął z kieszeni portfel. – Weź, proszę jeszcze sto dolarów. –

Wcisnął jej banknot do ręki.


Libby zerknęła w przelocie na jego portfel i zdała sobie sprawę, że Alec oddał całą gotówkę, jaką posiadał. Poczuła się zawstydzona, że jeszcze nie dołożyła się do jedzenia. Tak, pensjonat był jej, ale cóż z tego. Alec nie był jej niczego winien. Nikt nie żądał od niego pieniędzy, a on oddał je bez proszenia. I to nie raz.


Miała schowaną setkę na czarną godzinę. Ale to nie była czarna

godzina, prawda? Jednak jej palce już nurkowały w portfelu i wyjmowały zwinięty banknot ukryty w prawie jazdy. – Delilah, weź

proszę i to. – Zmusiła się, aby wypuścić go z ręki i położyć na dłoni kobiety.


Kiedy Delilah się uśmiechnęła, Libby poczuła się jakoś lżej. W jej

wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło. Kiedy ostatnio zrobiła coś takiego z własnej woli? I czy w ogóle kiedykolwiek tak postąpiła?


Delilah zamrugała oczami ze wzruszenia i przygryzła wargę. –

Bardzo dziękuję wam obojgu. Jesteście bardzo hojni. Niektórych po

prostu nie stać, aby się dołożyć. Na przykład pan Carter. Całą rentę zainwestował w żywność, która się popsuła w lodówce. Strasznie się z tym czuje, biedaczek. A Vanessa i Brent objadają nas do ostatniego okrucha. Zwłaszcza Brent. Zażyczył sobie, abym ciągle kupowała mu M&M’sy.


– Powiem im, żeby się dołożyli – wtrąciła Libby


– Och, nie, nie rób tego! Od razu będą wiedzieli, że to ja się na

nich poskarżyłam.


– Tylko ich zapytam, czy zechcą – odparła Libby. – Zrobię to w

bardzo dyplomatyczny sposób.


Delilah znowu się uśmiechnęła. – Zrobiłam krówki kakaowe. Są w

lodówce. – Otworzyła drzwi lodówki i wyjęła stamtąd rondel.


– Z kakao Hershey’s*? – zapytała Libby. Wzięła kawałek i

ugryzła. Ten smak przeniósł ją w czasie, kiedy to stała przy kuchence na stołku i mieszała masę krówkową, a mama dawała jej wskazówki. – Wielkie nieba! Ostatnio jadłam takie krówki, kiedy byłam małą dziewczynką. – Oblizywała palce. – Muszę stąd iść, bo wszystko zjem.


– Mogłabyś troszkę przybrać na wadze – powiedziała Delilah.


– Myślę, że wygląda doskonale – odparł Alec. I zaraz się

zaczerwienił, a Delilah zaczęła się śmiać. – Moglibyśmy dołączyć do Brenta w salonie telewizyjnym i razem poczekać tam na Vanessę. Może jednak coś nam powie na temat Nicole.


Libby przychyliła się najpierw do jego pomysłu, ale zaraz

pomyślała o czymś innym. – W którym pokoju ojciec zwykle się

zatrzymywał? Chciałabym go zobaczyć.


– Oczywiście. – Delilah wytarła ręce w fartuch. – Miał duży

apartament na trzecim piętrze. W rzeczywistości to jedyny wykończony tam pokój. – Złapała pęk kluczy, który wisiał na haku na drzwiach kuchennych. – Jest zamknięty, więc weź, proszę, ten czerwony klucz.

Apartament jest wysprzątany. Pilnuję tego co tydzień.


Ciśnienie Libby skoczyło, kiedy wzięła do ręki klucz. – A gdzie są

schody na trzecie piętro?


– Na końcu korytarza, obok mojego pokoju. Macie czas. Vanessa z

pewnością nie wróci wcześniej niż za jakąś godzinę – zaznaczyła

Delilah. – Musicie wejść tylnymi schodami.


Libby szła pierwsza schodami na drugie piętro, a potem przeszła

korytarz, aby dostać się na tylne schody prowadzące na trzecie piętro. –

Dlaczego urządził sobie swoje miejsce tak wysoko?


– Myślę, że chciał się zaszyć w jakimś ustronnym miejscu, aby

móc grać na pianinie i nikomu nie przeszkadzać – powiedział Alec.


– Na pianinie?


– Pięknie grał. Są nawet taśmy z jego nagraniami. Może nawet uda

nam się je tutaj odnaleźć.


– Och, chętnie bym posłuchała chociaż kawałka. A tak naprawdę,

to wszystkiego.


Tylne schody okazały się bardziej strome niż te w holu głównym.

Klatka schodowa była również dużo węższa. Alec przesunął dłoń obok

niej i zapalił światło. Stopnie zatrzeszczały, kiedy doszła do półpiętra prowadzącego do apartamentu. Wszystko tu przepięknie odnowiono.

Wspaniale wyeksponowano podłogę z drzewa klonowego. Sufit

ozdabiały rzeźbione krokwie, a olbrzymie okna wpuszczały do środka

światło księżyca szerokimi strumieniami.


– Jak tu pięknie! – powiedziała, napawając się widokiem wnętrza.


Krzesła idealnie pasowały do sofy z miękkimi poduchami i starego

stołu. – Miał dobry gust. Czy to nie krzesła chippendale?


– Chyba tak. Powinnaś to wiedzieć lepiej niż ja.


Na jednej ze ścian wisiał telewizor z płaskim ekranem. Po

przeciwnej stronie piętrzył się regał wypełniony po brzegi książkami.

Tuż obok znajdowała się mała kuchenka wyposażona w mikrofalówkę i

ekspres do kawy.


– Tu była chyba jego sypialnia. – Alec wskazał na jakieś drzwi. –

A może chcesz się najpierw rozejrzeć tutaj? – Zrobił kilka kroków i włączył lampy podłogowe.


Łuna ciepłego światła rozlała się po stole. Leżała na nim torba.

Libby zmarszczyła czoło i podeszła bliżej, aby lepiej się jej przyjrzeć. –

Wygląda zupełnie jak torebka Nicole. – Podniosła ją i otworzyła.

Ulubiona pomadka Nicole firmy Burt’s Bees w kolorze figowym

wypadła jej z małej kieszonki. Wyciągnęła portfel, aby zerknąć na prawo jazdy. Uśmiechnęła się do niej twarz Nicole. – To jest torebka Nicole!

Jak się tu znalazła?

***

Rzeczy z torebki Nicole leżały rozrzucone na stole. – Wszystko w

porządku? – Alec zapytał Libby, która wydawała się roztrzęsiona tym, co znaleźli. Jej wiara w dobre zakończenie została mocno nadszarpnięta.


Podniosła kartkę papieru. – A to co? Liścik od Mindy? Prosi w nim

Nicole, aby spotkała się z Brentem i pojechali na parasailing.

Rozumiesz? Mindy miała jechać z nimi. Nic nam o tym nie wspomniała.

Myślę, że powinniśmy ją wypytać, ile razy spotkała się z Nicole. Nie była z nami szczera.


– Zamierzam powiedzieć o tym Tomowi. Coś tu nie gra. Wydaje

mi się, że Mindy ma w tej sprawie dużo więcej do powiedzenia. Brent również.


Rozsiadł się wygodnie na sofie, rozkładając ręce na oparciu. Libby

siedziała blisko niego. Czy to był przypadek?


– Jestem już taka zmęczona tą łamigłówką!


Jej włosy łaskotały jego ramię. Tak łatwo mógł po prostu opuścić

ręce i przyciągnąć ją do siebie. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby

spróbował? Spoliczkowałaby go? Czuł, jakby znał ją od zawsze. Spędził

z nią więcej czasu przez ostatnie cztery dni niż ze swoją ostatnią

dziewczyną, z którą spotykał się przez dwa miesiące. Jej włosy

rozsiewały cudowny zapach. Czy była to wanilia? Słodka i kusząca.

Przysunął się do niej o centymetr i wdychał.


Chyba zorientowała się, że się poruszył, i odwróciła głowę. – Coś

nie tak?


– Wdycham zapach twoich włosów – powiedział cicho.


Nie spoliczkowała go, tylko leciutko pochyliła się w jego stronę. –

To szampon waniliowy.


Poczuł jej oddech na twarzy. Wyciągnął prawą rękę i zawinął

pasemko jej włosów wokół palca. – Ładnie pachnie – odpowiedział.


Wierzchem dłoni pogładził jej podbródek. Dostrzegł kilka

koralików przy kołnierzyku jej bluzki. – Czy to Raya?


– Poznajesz go? – Wyciągnęła naszyjnik na wierzch i trzymała w

palcach. – CZJ. Próbuję rozgryźć, Co Zrobiłby Jezus.


– Ach, to dlatego tak dobrze sobie radzisz w tej sytuacji! –

Spuścizna Raya miała ogromną moc, nawet teraz. Uświadomienie sobie

tego mocno poruszyło Aleca.


– No nie wiem, czy sobie tak dobrze radzę. To jest takie trudne. W

liście ojciec prosił mnie, abym okazała Vanessie i Brentowi

wielkoduszność. Sądzę, że nie chodziło mu o pieniądze.


– Jestem o tym przekonany. Pieniądze nigdy nie miały dla niego

wielkiego znaczenia.


– Prosiła, żebym była wielkoduszna i łaskawa. Chyba jednak

łatwiej byłoby mi podzielić się z nimi majątkiem. Żadne z nich mi tego nie ułatwia. Ale cały czas będę próbować.


Nic dziwnego, że tak bardzo go ciągnęło do niej. Była wyjątkową

osobą. – Pamiętasz, wtedy przy grillu, chciałem cię zapytać, czy…


– A co wy tu robicie? – Rozległ się za nimi krzyk Vanessy. Stała w

drzwiach apartamentu.


Libby poderwała się na równe nogi. – Tylko się rozglądamy. Jak ci

się pływało?


Sprytna próba uspokojenia Vanessy. Alec zdołał nawet posłać jej

szeroki uśmiech. Ale odpowiedź Libby nie zdała się na nic. Vanessa

stała z rękami na biodrach. Mokre włosy opadały jej na plecy. Miała na sobie błękitną tunikę.


– Może natknęłaś się na jakiegoś rekina? – zapytał.


Przeszyła go zimnym wzrokiem i zupełnie zignorowała pytanie. –

To są prywatne pokoje mojego ojca. Nie macie prawa tu przebywać.


– Ale ja jestem właścicielką tego miejsca – powiedziała Libby, już

mocniejszym głosem.


Vanessa przeszła kilka kroków przez pokój i stanęła jakieś pół

metra od Libby. – Twoja bezczelność nie zna granic. Możesz być sobie właścicielką miejsca, ale nie jego osobistych rzeczy.


– Ależ tak! – odparła Libby. – Zapytaj Horace’a, jeśli mi nie

wierzysz.


Łzy wisiały na koniuszkach rzęs Vanessy. Alec zdał sobie sprawę,

że poczuła się zraniona do żywego. Ale to nie gniew nią kierował. Jej wściekłość była przykrywką dla prawdziwego bólu.


– Brakuje ci taty, prawda? Często tu przychodzisz?


Vanessa wybuchła płaczem i zakryła twarz dłońmi. – Ona go nie

znała! Nie kochała go! – Podbiegła do drzwi sypialni i nacisnęła klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Zaczęła w nie walić pięściami i krzyczeć. – To niesprawiedliwe! To takie niesprawiedliwe!


Libby podeszła do niej i położyła jej rękę na ramieniu. – Vanesso,

tak mi przykro. Żałuję, że go nie znałam. Wiesz przecież, że to nie moja wina.


Vanessa odskoczyła od niej. – Nie dotykaj mnie. To też nie jest

moja wina, ale to ja płacę za to najwyższą cenę.


Libby nic nie odpowiedziała. Opuściła ręce i zagryzła wargę, po

czym się odwróciła.


– Jesteście siostrami, Vanesso. Możecie się dogadać, tylko trzeba

trochę nad tym popracować – wtrącił się Alec.


Vanessa skrzyżowała dłonie na piersiach. – Trochę na to za późno.

Nie mam najmniejszej ochoty. – Potrząsała klamką u drzwi. – Dajcie mi klucz. Chcę tam wejść. – Nagle jej oczy zwęziły się, a wzrok utkwił na szyi Libby.


– Naszyjnik taty. Gdzie go znalazłaś? Tutaj? – Przeciągnęła palcem

po szyi Libby.


Libby odsunęła się. – Nasz ojciec zostawił go mnie


Vanessa zbladła jeszcze bardziej. – To niemożliwie. Wiedział, że ja go chcę.


– Przykro mi – powiedziała Libby. – Mogę ci pokazać jego list.

Chciał, żebym pamiętała, jakie znaczenie ma naszyjnik każdego dnia, kiedy będę próbowała poznać ciebie i Brenta.


Twarz Vanessy zdradzała walkę, jaką toczyła w swojej głowie i

sercu. Łzy znów wypełniły jej oczy. – Naszyjnik należy do mnie. Nie

masz do niego prawa.


Alec zmarszczył czoło, bo zdał sobie sprawę, że to, co według

Raya miało połączyć rodzeństwo, podzieliło je jeszcze bardziej.


* Słynny producent czekolady w Stanach, jak w Polsce Wedel.


dwadzieścia jeden


Libby czuła ciepło i gładkość koralików pod swoimi palcami. Co

zrobiłby Jezus? Naszyjnik to tylko rzecz. Ale ojciec zostawił go jej.

Chciał, aby to ona go dostała. Może dla Vanessy znaczył coś więcej?

Ojciec prosił ją, aby okazałą Vanessie i Brentowi swoją wielkoduszność i łaskę. Co przez to rozumiał?


Libby obserwowała twarz swojej siostry. Czy były to łzy bólu, czy

złości?


Vanessa zakryła twarz rękami. – Nie patrz na mnie w ten sposób!


– W jaki sposób? – Libby zapytała. – Po prostu próbuję zrozumieć.


– Nie potrzebuję twojego zrozumienia. Niczego od ciebie nie

potrzebuję. Chcę tylko z powrotem taty! – Vanessa odwróciła się i

pędem wybiegła z pokoju.


Teraz łzy wytrysnęły również z oczu Libby. Alec otoczył ją

ramieniem, a ona wtuliła twarz w jego pierś. – Co powinnam zrobić? –

szlochała.


– Co masz na myśli?


Odsunęła się od niego i dotknęła koralików. – Co powinnam zrobić

z naszyjnikiem? Powinnam jej go dać?


– Nie sądzę, żebym to ja miał ci mówić, co należy zrobić. Co ci

podpowiada serce?


– Myślę, że Jezus oddałby go jej. – Mówiła łamiącym się głosem.

Trudno jej było złapać oddech. – To tylko rzecz. Myślę, że powinnam to zrobić. Tak chciałby ojciec. Ale on nosił ten naszyjnik przez ponad dwadzieścia lat. Czuję, że kiedy mam go na szyi, mój ojciec staje się mi bliższy. To wszystko, co mi po nim zostało. Dlatego chciałabym zatrzymać tę pamiątkę.


– Nikt cię do niczego nie zmusza. Ty sama musisz zadecydować.


Wpatrywała się w jego spokojne, dobre oczy. – Na pewno myślisz,

że powinnam go oddać, prawda?


Potrząsnął głową. – Vanessa zachowuje się jak rozkapryszony

dzieciak. Ja bym jej nic nie dawał. Ale to nie jest moja siostra. I to nie ja próbuję stać się częścią jej rodziny. Dlatego nie jestem w stanie udzielić ci właściwej odpowiedzi.


– Ja chyba też nie. Rzeczywiście Vanessa zachowuje się jak

rozkapryszony dzieciak. Ale widzę również, jak bardzo cierpi. Sądzę, że będę się musiała pomodlić i zobaczyć, czy Bóg nie udzieli mi jakichś jasnych wskazówek.


– Pomódlmy się razem. – Przyłożył głowę do jej głowy.


Zamknęła oczy i słuchała, jak się modli o mądrość i rozwagę w

sprawie zmian zachodzących w rodzinie. Nikt nigdy się z nią w ten

sposób nie modlił. Nigdy o sprawy tak dla niej istotne. Jej dusza

zjednoczyła się z jego duszą, kiedy tak oboje zwrócili się do Boga o pomoc.


– Amen – dodała, kiedy Alec skończył. – Dziękuję ci. Jesteś takim

dobrym człowiekiem!


Potrząsnął głową. – Uwierz mi, mam mnóstwo wad.


– Żadnych nie dostrzegam – powiedziała, patrząc mu w oczy. –

Dziękuję, że zechciałeś się ze mną pomodlić. Nie znam nikogo, kto by chciał to dla mnie zrobić.


Jego palce chwyciły delikatnie jej podbródek. Uniósł jej twarz.

Nachylił się do niej i jego usta dotknęły jej ust. Poczuła gorąco

rozlewające się po całym ciele. Jego wargi były ciepłe i delikatne. Żaden inny pocałunek wcześniej nie poruszył jej tak jak ten. W jego ramionach czuła się bezpieczna, jak cenny skarb. Dotknęła dłonią jego twarzy i poczuła igiełki zarostu na policzkach. Był taki męski, a jednocześnie tak delikatny i oddany Bogu.


Odsunęła się od niego, słysząc głos Delilah na schodach. – Alec,

telefon do ciebie.


– Przepraszam na chwilę. – Powiedział z nieudawanym żalem. –

Za chwilę wrócę. – Pobiegł schodami na dół.


Libby wpatrywała się w drzwi sanktuarium swojego ojca. Nie

widziała powodu, dla którego nie miałaby tam wejść. Zanim zdołała

odwieść siebie od tego pomysłu, włożyła klucz do zamka i przekręciła go. Ręka jej drżała, a kolana były jak z waty, kiedy nacisnęła klamkę.

Pchnęła delikatnie skrzydło drzwi.


W pomieszczeniu nie było zbyt wielu okien, więc włączyła światło,

żeby rozproszyć panujący mrok. Znajdowało się tu ogromne, królewskie

łoże okryte błękitno-brązową narzutą. U wezgłowia piętrzył się stos poduszek. Ściany pomalowane były na kremowy kolor. Drewniana podłoga lśniła czystością. Libby chodziła po pokoju, podnosiła fotografie i dokładnie im się przyglądała. Było dużo zdjęć ojca z Vanessą i Brentem. Również jedno z nim i jego żoną na dużym jachcie.


Tak bardzo żałowała, że nie uczestniczyła w jego życiu. Tak

bardzo żałowała, że nie miała z nim żadnej fotografii. Libby odwróciła się w stronę drzwi i dostrzegła leżącą na stoliku nocnym Biblię w brązowej skórzanej okładce. Wzięła ją do ręki i usadowiła się na brzegu łóżka. Tasiemka była założona na rozdziale 13 Listu do Hebrajczyków.

Dotarła do zaznaczonego na żółto wersu 16.


Nie zapominajcie o dobroczynności i wzajemnej więzi, gdyż cieszy się Bóg takimi ofiarami.


Chwyciła koraliki. Bogu z pewnością nie chodziło o naszyjnik.

Podzieli się z Vanessą innymi rzeczami. Jednak próbując siebie do tego przekonać, gdzieś z tyłu głowy słyszała jakiś cichy głos, który mówił coś zupełnie innego. Bóg wysłuchał modlitwy Aleca i dał jej jasną odpowiedź.


Pozostawała teraz jedna kwestia do rozstrzygnięcia. Czy będzie w

stanie wyrzec się czegoś tak dla niej cennego?

***

Oyster Road nadal była zaśmiecona odpadkami pozostawionymi

przez ocean. Ludzie zajmowali się sprzątaniem swoich obejść. Upłynie trochę czasu, zanim Hope Beach będzie wyglądać tak jak przed sztormem. Wszędzie były błotniste kałuże, a w powietrzu krążyły gromady mew poszukujących morskich żyjątek, które cofająca się fala pozostawiła na lądzie. W powietrzu unosił się fetor zgniłych ryb i wodorostów.


Pociągnęła nosem. – Trudno to nazwać świeżym powietrzem!


– Uważaj! – Alec wyciągnął rękę, aby zatrzymać Libby. Tuż przed

nią śmignął jakiś dzieciak na rowerze.


Wiatr targał luźnymi pasemkami jej lśniących włosów, które

wymknęły się z kitki. Była taka ładna! W nocy leżał, nie mogąc zasnąć przez wiele godzin i rozmyślając o ich pocałunku. Czuł, że Bóg w jakiś sposób uczestniczył w ich wzajemnym zauroczeniu.


Wskazał głową schludny, biały bungalow, który został

przekształcony w małą kawiarenkę. – Zwykle o tej porze Mindy kupuje kanapki z jajkiem dla siebie i Horace’a. Zobaczmy, co będzie miała do powiedzenia w sprawie liściku z torebki Nicole.


Przeszli ulicę i znaleźli się przed kafejką. Stoliki nakryte obrusami w czerwono-białą kratkę ocieniały stare dęby. W środku niektórzy mieszkańcy witali się z nimi, zamieniali kilka słów, a oni przedzierali się w kierunku Mindy, która siedziała z lunchem w jednej ręce i grubą książką w drugiej. Dziewczyna bezwiednie ugryzła kanapkę z jajkiem.

Była całkowicie pochłonięta lekturą.


Alec chrząknął kilka razy i dopiero wtedy podniosła głowę znad

książki. Jej wzrok wędrował od niego do Libby i z powrotem. Skończyła gryźć i przełknęła kęs, a potem otarła usta serwetką. – Szukacie Horace’a? Tu go nie ma.


– Nie. Chcemy pogadać z tobą. Możemy się dosiąść?


Odłożyła książkę z wyraźną niechęcią. – Nie mam za dużo czasu.

Muszę dostarczyć Horace’owi kanapkę za piętnaście minut.


– To potrwa chwilę. – Przysunął krzesło dla Libby i usiadł na

drugim, obok niej. – Chcielibyśmy ci zadać jeszcze kilka pytań.


Mindy skuliła ramiona. – Powiedziałam wam wszystko, co wiem.


Alec wyciągnął liścik z torebki Nicole. – Nie sądzę.


Mindy zbladła. Wbiła wzrok w kartkę papieru.


– Dlaczego nam nie powiedziałaś, że pojechałaś z nimi na

parasailing?


Zagryzła dolną wargę i spuściła głowę. – Nie wydawało mi się to

ważne.


– Ważny jest każdy szczegół. Musimy odtworzyć krok po kroku,

co robiła Nicole, aby dowiedzieć się, co się z nią stało – wyjaśnił Alec.


Libby wysunęła się do przodu na krześle. – O czym

rozmawialiście?


Mindy wypiła łyk różowej lemoniady. – Głównie o interesach.

Nicole rozmawiała z Brentem o sprzedaży pensjonatu.


Libby potrząsnęła głową. – Wtedy Brent już wiedział, że pensjonat

nie należy do niego. Dlaczego więc Nicole miałaby z nim o tym

rozmawiać?


Mindy znowu w patrzyła w dół, na swoje dłonie. – Chciał się

dowiedzieć, czy ona zdoła cię przekonać, abyś zrzekła się spadku.

Myślał, że będzie mogła na ciebie wpłynąć.


– A co na to Nicole? – zapytała Libby.


– Że nikt nie byłby aż tak głupi.


Alec mógł sobie wyobrazić, jak zakończyła się ta rozmowa. –

Założę się, że Brent się wkurzył.


– No tak… – Ledwie było słychać odpowiedź Mindy.


To dlatego Brent zbywał ich, kiedy dopytywali się o wyjazd na

parasailing. Jeśli dowiedzieliby się o kłótni, podejrzenia padłyby na niego.


Mindy zerknęła na zegarek. – Muszę wracać do pracy. – Skinęła na

kelnera, który przyniósł jej rachunek i torebkę z lunchem. Położyła pieniądze na stole i wstała. – Nie mówcie nic Horace’owi, proszę was.

Nie spodobałoby mu się, jeśli dowiedziałby się, że poszłam z nimi. Ona była naszą klientką.


– Jeśli Brent jest zamieszany w zniknięcie Nicole, to i tak się wyda, prędzej czy później – powiedział Alec. – Sama powinnaś mu o tym powiedzieć.


Mindy gwałtownie potrząsnęła głową. – Od razu mnie wyrzuci.

Wiem, że Brent nie ma z tym nic wspólnego, więc na pewno nic mi nie grozi. – Zabrała torbę z lunchem i wyszła na zewnątrz.


Alec oparł się na krześle. – Myślę, że lepiej będzie, jak pogadamy z twoim bratem. On wie więcej, niż sądziłem.


dwadzieścia dwa


Kiedy Libby wysiadała z ciężarówki Aleca na okrągłym podjeździe

przed starym pensjonatem, na niebie nie było nawet pojedynczej

chmurki. Raz jeszcze uderzyło ją piękno budynku. Ktoś poruszył się na tarasie z kolumnami. Dostrzegła Brenta opartego o balustradę. Vanessa siedziała przy stole z filiżanką kawy w ręku.


Żołądek Libby zacisnął się na myśl o czekającej ją konfrontacji.

Chciała pokochać swoje rodzeństwo. To, że mogli być zamieszani w

zniknięcie Nicole, było zbyt okropne, aby w ogóle rozważać.


– Poczekaj, pozwól mi się tym zająć. – Powiedział Alec, kiedy

wzięła głęboki oddech.


Wiedziała, że jest bardziej opanowany niż ona, więc tylko kiwnęła

głową i szła za nim szerokimi schodami na taras. W tej chwili była

zadowolona z tego, że nie dała Vanessie naszyjnika.


Brent wyprostował się, kiedy podeszli bliżej. Libby badała

wzrokiem jego przystojną twarz. Vanessa była również piękną kobietą.

Jednak ich negatywne nastawienie nie uległo zmianie. Libby dotknęła naszyjnika. Co zrobiłby Jezus?


Uśmiech Brenta zniknął błyskawicznie, kiedy spojrzał na twarz

Aleca. – Czy coś się stało?


– Ty nam to powiedz. – Alec wpatrywał się w niego. – Próbowałeś

przekonać Nicole, aby namówiła Libby do zrzeczenia się spadku. A

kiedy odmówiła, pokłóciłeś się z nią. Dwa dni później zniknęła. Nie wygląda to zbyt dobrze.


Vanessa podeszła do nich i stanęła przy balustradzie. – Skąd to

wiesz?


Alec skrzyżował ręce na piersi. – Czy to ważne?


– To musiała być Mindy. Tylko ona jeszcze tam była – powiedział

Brent. – I co z tego? Czy to przestępstwo próbować przekonać Libby, żeby postąpiła właściwie?


– Żebym postąpiła właściwie? – Libby potrząsnęła głową. –

Właściwie dla ciebie. Dla nikogo więcej.


Od jego oczu bił chłód. – Nie znałem cię. Nadal nie znam. Jesteś

na wyspie i dla nas kimś zupełnie obcym. Niczego nie rozumiesz.


– Więc pomóż mi zrozumieć! Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale

naprawdę chciałabym stać się częścią rodziny. Ale przynajmniej

moglibyście okazać mi zwykłą ludzką uprzejmość.


Vanessa i Brent wymienili spojrzenia. Libby nie wiedziała, czy jej

się tylko wydawało, czy rzeczywiście na twarzy siostry pojawił się nikły wyraz zawstydzenia.


Oczy Aleca zwęziły się jeszcze bardziej. – Vanesso, dlaczego nie

przyszłaś na spotkanie z Nicole, aby pokazać jej latarnię morską? Może dlatego, że oboje zaplanowaliście, żeby się jej pozbyć?


– Nie mamy nic wspólnego z jej zniknięciem – powiedział Brent.


Siatkowe drzwi otworzyły się i na taras wkroczyła Pearl. Jak na

kogoś tak puszystego, poruszała się bardzo lekko. – Co się tutaj dzieje? –

zapytała. – Słyszą was nasi goście w środku.


– Być może Brent i Vanessa wiedzą więcej o zniknięciu Nicole, niż

chcą przyznać – odpowiedział Alec.


– O mój Boże! To niemożliwe! Prawda? – Spojrzenie Pearl

wędrowało od jej bratanka do bratanicy. – Co wiecie o porwaniu tej

dziewczyny? Mówcie prawdę, ale to już!


Pojawienie się Pearl pozbawiło Brenta całej zuchwałości. – Ciociu,

nie mieliśmy z jej zniknięciem nic wspólnego.


Pearl utkwiła wzrok w jego twarzy. – Czy poprosiłeś jakichś

swoich znajomych, aby ją nastraszyli?


Zaczerwienił się. – Nigdy bym tego nie zrobił.


Brwi Pearl powędrowały do góry. – Nie? Ciekawe, czy Jennifer

Masters miałaby takie samo zdanie jak ty.


– Ale to było zupełnie coś innego.


Libby nie podobało się, w jaki sposób unikał patrzenia w oczy. Nie

podobało jej się, w jaki sposób jego twarz na przemian blednie i

czerwieni się. – Zrobiłeś wcześniej coś takiego? – Jeśli to tylko jego głupi wybryk, to być może odzyska Nicole całą i zdrową jeszcze dzisiaj.


Wzruszył ramionami. – To był tyko żart zrobiony byłej

dziewczynie.


– Z tego, co słyszałam, namówiłeś dwóch kumpli, aby ją porwali i

wywieźli na stały ląd. Tam ją zostawili na jakimś pustkowiu i musiała

sama odszukać drogę do domu – powiedział Alec. – Zupełnie o tym zapomniałem. Czy to samo zrobiłeś Nicole? Powiedz prawdę. Zaraz po nią pojedziemy.


– Niczego nie zrobiłem.


– Przestańcie się nad nim pastwić! – zaprotestowała głośno

Vanessa. – On nie ma z tym nic wspólnego. I ja też nie.


– Ale nadal dziwne wydaje się to, że nie przyszłaś na umówione

spotkanie – powiedziała Libby. – Widziałam to przez kamerę. Pojawiłaś się dziesięć minut po jej porwaniu.


– Spóźnienie to nie przestępstwo. – Spojrzała na swojego brata.


To do niczego ich nie doprowadzi. Tych dwoje nie ułatwiało

rozmowy, ale Libby w jakiś sposób czuła, że nie mogliby skrzywdzić

Nicole.


– Jak zamierzałaś dotrzeć do ruin latarni morskiej, którą chciałaś

jej pokazać? – zapytała. – Może powinniśmy zacząć szukać w tym

miejscu.


– Tam jej nie zabrali – powiedział Alec. – Znajdowała się na

deptaku.


– Zgoda, ale i tak nie wiemy, gdzie jej szukać. – Libby nie

pozwalała odwieść się od tego pomysłu. Dotrze tam, nawet jeśli będzie musiała pojechać sama. – Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, gdzie to jest?


– Zabiorę cię tam, kiedy tylko będziesz chciała – zapewnił Alec. –

Chociaż wydaje mi się to stratą czasu. Latarnia jest położona w dość odludnym miejscu. Najszybciej dotrzemy tam moją łodzią.


– A jak chciała dotrzeć tam Nicole? – zapytała Libby. – Czekałaś

na nią w łodzi czy gdzie indziej?


Oboje utkwili wzrok w Vanessie, która postawiła filiżankę na

balustradzie tarasu i wpatrywała się daleko w morze, nie odpowiadając na pytanie. Libby zacisnęła dłoń w pięść. – Vanesso, mam naprawdę dosyć twojego zachowania. Moja przyjaciółka zaginęła. Została porwana. Czy to do ciebie dociera? Widziałam dwóch mężczyzn, którzy zabierali ją siłą. Kopała i krzyczała. Jeden z nich wbił igłę w jej ramię. – Głos jej się załamał i musiała głęboko odetchnąć. – Albo będziesz mi pomagać w jej odnalezieniu, albo będziesz musiała opuścić mój dom.


Oczy Vanessy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Cioci Pearl

również. Brent nadal wyglądał na znudzonego całą sytuacją.


– Nie mamy dokąd pójść – powiedziała Vanessa. – Spędziłam w

tym domu więcej czasu, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić. Tata przewróciłby się w grobie, gdyby słyszał, jak nam grozisz.


Słowa Vanessy przystopowały zapędy Libby. Przecież tata prosił

ją, aby okazała im wielkoduszność. – Najważniejsze jest dla mnie

odnalezienie Nicole. A takie spory są bezowocne.


Vanessa zacisnęła usta. – Ale to nie tylko ja wypowiedziałam

wojnę. Myślisz, że wpadniesz sobie tutaj i już zostaniesz na zawsze, ale tak jak sama przyznałaś, nawet nie znałaś taty. Nie jesteś jego prawdziwą córką.


– Być może – odpowiedziała spokojnie Libby. – Ale to miejsce

należy do mnie i to ja decyduję, kto może się tu zatrzymać. Więc

zastanów się, po której jesteś stronie, i daj mi znać. – Klepnęła się dłonią w głowę. – Czy w ogóle jest sens cię o to prosić? No nic, nie zamierzam dłużej marnować czasu. Idę zrobić coś pożytecznego.


Wchodząc do domu, dotknęła palcami naszyjnika. Czy Jezus

zareagowałby tak ostro? Być może. Przecież sam przepędził kupców ze świątyni. Uświadomienie sobie, co oznacza zachowywać się w pobożny sposób, było znacznie trudniejsze, niż się tego spodziewała.

***

Libby przebrała się. Wzięła opalarkę i zabrała się za usuwanie

warstwy odpadającej farby z framugi okalającej drzwi frontowe. Drewno pokrywało przynajmniej dziesięć warstw farby. Kiedy zrobiły się miękkie i zaczęły się topić, zeskrobywała je szpachelką i wrzucała do metalowej puszki po kawie, którą znalazł dla niej ogrodnik.


– Wygląda na to, że się nieźle bawisz. – Odezwał się Alec, który

właśnie stanął za nią. – Potrzebujesz pomocy?


– Gdybym miała jeszcze jedną opalarkę, już dawno bym cię

zapędziła do roboty.


Na podjazd powoli wjechał biały SUV. Z miejsca pasażera

wyskoczyła szczupła kobieta z kasztanową burzą loków. Za chwilę z

miejsca kierowcy wysiadł krępy mężczyzna i otworzył tylne drzwi po

swojej stronie. Mały chłopiec w wieku około dziesięciu lat podbiegł do

swojej mamy na podjeździe.


Libby odłożyła opalarkę. To z pewnością nowi goście. – Dzień

dobry. – Powiedziała, uśmiechając się do rodziny. – Witamy w

pensjonacie Tidewater.


Kobieta wlepiała wzrok w bryłę budynku z nieukrywanym

zachwytem. – Ciągle kiedy tu przyjeżdżam, zaskakuje mnie piękno tego miejsca. – Skierowała teraz swoją uwagę na Libby i wyciągnęła dłoń w jej kierunku. – Jestem Bree Matthews. Zarezerwowaliśmy tutaj pokój.


Delilah wspomniała jej o przyjeździe rodziny. To był ich trzeci

pobyt tutaj. – Wszystko jest dla państwa przygotowane – powiedziała Libby. – Czy potrzebują państwo pomocy? Wnieść bagaże?


– Ja pomogę – zaoferował się Alec.


Bree przyciągnęła chłopca do siebie. – To jest Davy. Ma dziesięć

lat i jest moim dużym mężczyzną. A to mój mąż, Kade.


Kade wyciągał z tylnego siedzenia dwoje małych brzdąców. –

Lepiej się przygotować – zawołał. – Siedzieli ściśnięci jak w klatce i będą chcieli biec do wody. – Postawił małego chłopca i dziewczynkę na ziemi.


– Ile mają lat? – zapytała Libby.


– Prawie dwa. Mają na imię Hunter i Hannah. – Bree uśmiechnęła

się i porwała do góry swoją córeczkę, kiedy ta przebiegała obok. –

Kochanie, nie macie na sobie kostiumów kąpielowych – powiedziała do dziecka.


– Śliczne dzieci! – Uwagę Libby przykuł teraz wspaniały pies,

który wyskoczył z bagażnika. – Jaki ładny pies! – Czy wolno było

trzymać psy w pensjonacie? Delilah nie wspomniała jej jeszcze o

zasadach dotyczącej tej kwestii.


– To jest Samson, mój pies tropiciel.


Libby obserwowała, jak Alec głaszcze zwierzę. – Pies tropiciel?

Odnajduje ludzi? Tak jak w telewizji?


– Jest najlepszy. – Bree pstryknęła palcami, a pies natychmiast

przybiegł do niej i zaczął je lizać. – Dobry piesek.


Libby wpatrywała się w psa. Wyglądał, jakby miał w sobie

domieszkę rasy owczarka niemieckiego. – Nie wiem, czy o tym wiesz,

ale na wyspie zaginęła kobieta. Tak się składa, że to moja wspólniczka w

pracy.


Wzrok Bree wyostrzył się. – Jak to się stało? Nie słuchaliśmy

wiadomości. Jedziemy z Michigan i dzieci cały czas oglądały filmy.


Libby powiedziała jej o uprowadzeniu Nicole. – Myślisz, że on

mógłby ją znaleźć? – Libby poklepała psa, który zaczął obwąchiwać jej stopy.


– Zawsze możemy spróbować. – Cień niepewności pojawił się w

zielonych oczach Bree. – Poszukiwania na wodzie są zawsze trudniejsze.

Chciałabym, żebyś miała to na uwadze. Ale on ma dobry węch.

Zrobimy, co w naszej mocy, okej?


Libby spodziewała się usłyszeć jakieś mocniejsze zapewnienia, ale

i tak zdobyła się na uśmiech. – Będę wdzięczna za jakąkolwiek pomoc.


Bree rozejrzała się dookoła. – Czy wiadomo, z jakiego miejsca

należałoby zacząć tropić?


– Pokażę ci, skąd ją porwali. Ale wiem, że Nicole była również

gdzieś na plaży przy ruinach starej latarni morskiej. Tam jeszcze nie szukaliśmy i pomyślałam, że moglibyśmy przyjrzeć się tym ruinom. Ale najpierw rozpakujcie się. Pokażę wam wasz pokój.


Delilah przygotowała dla nich jedyny w pensjonacie apartament z

dwoma sypialniami, aby dzieci miały dużo miejsca. Libby nie miała za dużo do czynienia z dziećmi, jednak kiedy mężczyźni wyładowywali bagażnik SUV-a, przyłapała się na tym, że gapi się na bliźniaki. Ich ciemne włosy były miękkie i kręcone. Dziewczynka miała zadarty podbródek Bree i jej włosy. A chłopiec był krępy jak jego przystojny tata.


– Chcę do wody – obwieścił wszystkim Davy.


Hannah podbiegła do Aleca i objęła go za nogi. – Woda –

powiedziała, wskazując na fale.


– Tak, pójdziemy, robaczku – odpowiedział Kade, głaszcząc

chłopca po głowie.


Libby już zdążyła polubić Kade’a. Sposób, w jaki patrzył na Bree,

sprawiał, że poszukała kątem oka Aleca, który podrzucał dziewczynkę do góry, a ona chichotała i krzyczała: „Jeszcze! Jeszcze!”. Wydawało się, że potrafił w niewymuszony, naturalny sposób zajmować się dziećmi. I sam chętnie podjął się wychowania swojego bratanka. Co przecież na pewno nie było łatwe. Tylko ktoś wyjątkowy zgodziłby się na tak radykalną zmianę w swoim życiu.


Kobieta próbowała zagonić dzieci do środka, a w tym czasie

mężczyźni wnosili bagaże. Bree uśmiechnęła się. – Fajny ten twój facet.


Libby na chwilę przestała głaskać Samsona. – To nie jest mój facet.

Niedawno go poznałam.


– Czasami nie trzeba się długo znać. Wydaje się miłym gościem.


– Jest dobrym człowiekiem. – Libby zgodziła się z nią.


Mężczyźni wyszli na zewnątrz. Kade trzymał w dłoni jakąś

kamizelkę. Pies zaczął skakać wokół Bree, kiedy wzięła ją z ręki męża. –

Stój spokojnie, Samson. – Ukucnęła i założyła ją psu. Trzymał teraz ogon w górze i wydawał się bardziej czujny. – No to jesteśmy gotowi zacząć tropić.


Samson zastrzygł uszami, słysząc słowo tropić. Zaskamlał i

spojrzał w kierunku plaży. – On wszystko rozumie. Wie, o czym

rozmawiamy? – zapytała Libby.


– Och, tak! Uwielbia tę robotę. Kiedy pracuje, zachowuje się

zupełnie inaczej. Chodźmy do miejsca, z którego została porwana. Czy możesz przynieść jakąś rzecz Nicole, którą miała na sobie? Włóż ją w te dwie papierowe torby. – Bree podała jej torby. – Najlepiej byłoby, gdybyśmy mogli wypłynąć łodzią i sprawdzić, czy Samson zwęszy jakiś trop. Ale, Libby, to trochę potrwa. Okej?


Nawet jeśli, to i tak było to najlepsze, co w tej sytuacji mogli

zrobić. Wbiegła do środka, aby zabrać jakąś koszulkę Nicole. Pojawienie się nowego sprzymierzeńca znacznie dodało jej odwagi.


dwadzieścia trzy


Alec stał na deptaku z rękami w kieszeniach szortów, zapatrzony,

jak rześki wiatr plącze kosmyki włosów Libby. Kiedy wypuścili

Samsona z SUV-a, pies zaczął biegać w kółko, a potem ruszył z

powrotem do Bree, która trzymała w ręku torebkę z koszulką Nicole.

Alec słyszał o psach tropicielach, ale nigdy nie widział żadnego w akcji.


– Gdzie znajdowała się Nicole, kiedy została porwana? – zapytała

Bree, rozglądając się po okolicy.


– Właśnie tutaj. – Libby wskazała na kamerę i miejsce, w którym

stała jej przyjaciółka.


Patrzyli na te same piaskowe wydmy, te same kłębiące się fale

oceanu, które Alec widział tydzień wcześniej, kiedy przyszedł tu z

Tomem. Nowe było jedynie pomięte pudełko po papierosach, pusta

torebka po chipsach i kilka petów Marlboro.


Bree uklękła i otworzyła torebkę. Samson wsunął nos do środka. –

Szukaj, Samson!


Pies wyciągnął nos z torby i zaszczekał. Biegał po plaży w tę i z

powrotem z nosem uniesionym w powietrzu. Alecowi opadła szczęka z

wrażenia, kiedy obserwował pracę psa. Zwierzak doskonale wiedział, co robi. Kiedy psiak zastygł w bezruchu, Alec zrobił to samo, chociaż nie miał pojęcia, co to może oznaczać.


– Znalazł trop! – Bree biegła do psa.


Alec i Libby podążyli za nią. Libby była przejęta i pełna nadziei,

więc wyprzedził ją, na wypadek, gdyby Samson wywęszył coś, czego

Libby – według Aleca – nie powinna oglądać. Zapach przywiódł

Samsona na parking. Podbiegł do kontenera na śmieci i zaczął szczekać.


Alec poczuł, jak jego żołądek się zaciska, i zaczął modlić się w

myślach, aby nie było tam ciała Nicole.


– Nie podchodźcie bliżej! – Dał ręką znak, aby kobiety się cofnęły.

Podniósł pokrywę kontenera i założył plastikowe rękawiczki. Zaczął

grzebać w środku pomimo nieznośnego fetoru. Śmietnik był tylko do

połowy zapełniony, więc odetchnął z ulgą, pewien, że niczego tu nie znajdzie. Pies prawdopodobnie został zwiedziony zapachem jedzenia.


– To jej! – Dłoń Libby pojawiła się tuż przy jego twarzy i chwyciła różowy, słomkowy kapelusz. Potrząsnęła nim, aby zrzucić z niego jakieś resztki. – Mówiłam ci, że spadł jej z głowy podczas szarpaniny.


– Jesteś pewna? – zapytała Bree.


Libby skinęła głową. – Kupiłam go jej na urodziny. Jak znalazł się

w śmietniku?


– Nie powinnaś go dotykać. – Alec chwycił go dłońmi w

rękawiczkach. – Może zabójcy zostawili odciski palców.


Ożywienie z twarzy Libby zupełnie zniknęło. – Spadł jej z głowy,

kiedy się wyrywała. Nie widziałam, żeby go dotknęli.


– Mówiłaś, że wrzucili ją do łodzi i odpłynęli. – Alec chciał dociec prawdy. – Widziałaś ich, jak wrzucają ją do łodzi i odpływają? Czy wrócili po kapelusz?


– Widziałam, jak odpływają – powiedziała z rezygnacją. – Więc

tak naprawdę nic nie mamy.


– Ale wiemy, że pies wyczuwa jej zapach – podkreślił. – To jest

niesamowite! Mogli przecież wrócić i wyrzucić go, aby wszystko

wyglądało jak zwykle. Ale mógł też wyrzucić go zwykły przechodzień.


Bree przywołała psa do siebie i dała mu powąchać torebkę raz

jeszcze. – Szukaj, Samson!


Samson wietrzył w powietrzu, a potem pobiegł z powrotem na

plażę. Szczekał i pędził do jakiegoś miejsca blisko wody, w którym

zaczął kopać. Alec i kobiety podbiegły, żeby zobaczyć, co znalazł.

Mężczyzna ukucnął, aby pomoc Samsonowi, ale pies podważył nosem

parę okularów słonecznych, zanim on zdołał zanurzyć palce w piasku.


Alec podniósł okulary w górę. – To Nicole?


Libby przytaknęła głową. – Chyba tak.


Pies zaskomlał i przycisnął nos do ręki Bree. Znowu dała mu

powąchać torebkę z koszulką Nicole. Biegał w tę i z powrotem po piasku przez około dziesięć minut, zanim wrócił i stanął obok Bree. Zapiszczał i położył się na jej stopach.


– Myślę, że to by było na tyle – powiedziała Bree.


– Warto było. – Libby zerknęła na Aleca. – Zabierzesz nas jutro

łodzią na poszukiwania?


– Oczywiście. Sądzicie, że pies znajdzie trop na wodzie? –

Obserwowanie pracy Samsona było na swój sposób frapujące, ale Alec nie rozumiał, w jaki sposób zwierzę miałoby znaleźć Nicole na otwartym oceanie.


Bree wzruszyła ramionami. – Nie będę kłamać i niczego

obiecywać. To ogrom wody, a my tak naprawdę nie wiemy, gdzie

szukać. Ale Samson wytropił wiele naprawdę trudnych przypadków,

więc powinniśmy spróbować.


Doceniał szczerość Bree. Pokiwał głową. – Wypłyniemy łodzią

wcześnie rano.

***

Libby była zbyt niespokojna, aby oglądać z innymi film w salonie.

Bree kąpała dzieci i kładła je spać. Libby wymknęła się więc

niepostrzeżenie i poszła znowu na trzecie piętro. Sprawa torebki Nicole w apartamencie ojca nie dawała jej spokoju. W jaki sposób się tam znalazła?


Zapaliła światło. Stała na środku salonu na trzecim piętrze i

rozglądała się dookoła. Nagle usłyszała skrzypienie schodów tuż za

sobą, a kiedy się odwróciła, zobaczyła wchodzącego do apartamentu

Brenta.


– Co ty tutaj robisz? – zapytał niezadowolony.


– Rozglądam się. – W duchu podjęła decyzję, że nie będzie mu

przypominać o tym, że to ona jest właścicielką tego domu i może

wchodzić, gdzie jej się podoba. Ostatnio zapisała w swoim notatniku, że nie okazała zbyt dużo łaski podczas ich ostatniego spotkania.


Rzucił jej gniewne spojrzenie. – To są prywatne pokoje taty.


– Tak, wiem. Ale na stole leży torebka Nicole. Czy nie wiesz

przypadkiem, jak się tu znalazła?


– Czy ona była tutaj?


– Na to wygląda. Chyba że ktoś inny zostawił tutaj jej torbę.


– Pytałaś o to Delilah?


Powinna była o tym pomyśleć. – Nie. Ale nie odpowiedziałeś na

moje pytanie. Czy ty o tym wiedziałeś?


Wytrzymał jej spojrzenie i patrzył jej prosto w oczy. – Ty

naprawdę myślisz, że jestem zamieszany w jej zniknięcie, prawda?


Miała już dość jego wykrętów. – Dlaczego ty zawsze odpowiadasz

pytaniem na pytanie? Po prostu odpowiedz mi: tak czy nie. Czy

widziałeś tutaj torebkę Nicole?


– Nie. Jestem tu po raz pierwszy od śmierci taty. Teraz twoja kolej.

Myślisz, że mam coś na sumieniu, co?


Wyglądał na zranionego. Ale czy nie odgrywał przed nią jakiejś

roli? Libby chciała mu wierzyć. Ostatecznie przecież był jej bratem. –

Szczerze mówiąc, nie jestem pewna. Chciałabym wierzyć, że jej nie

skrzywdziłeś, ale sam musisz przyznać, że twoje kłamstwa nie działają na twoją korzyść.


– Nic jej nie zrobiłem. To był zwykły wypad nad wodę.


Libby uzmysłowiła sobie, że to w gruncie rzeczy bardzo młody

chłopak. Być może przesadzała ze swoimi podejrzeniami? – Wiem na

pewno, że nie jesteś jednym z tych dwóch porywaczy. Widziałam ich.

Ale mogłeś wynająć tych ludzi.


– Mogłem, ale tego nie zrobiłem.


Chciała lepiej poznać swojego brata, ale nie wiedziała, jak się za to zabrać. – Trudno odgadnąć, co w tobie siedzi, Brent. Bardzo chciałabym ci wierzyć. – Pomyślała, że Jezus nie zwlekałby z tak ważną rzeczą, więc zdobyła się na odwagę. – Brent, czego ty chcesz? Czy to w ogóle dla ciebie coś znaczy, że masz drugą siostrę? Przecież zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy rodziną. Płynie w nas krew naszego ojca. Chciałabym, abyśmy nauczyli się siebie kochać.


Zamrugał oczami, kiedy wypowiedziała słowo „kochać”, ale zaraz

skrzyżował ręce na piersiach. – Libby, jesteś na pewno bardzo miłą

osobą. Ale ja już mam siostrę i to mi wystarcza. Nie jesteś jedną z nas.

Przepraszam za dosadność, ale nie możesz, ot, tak, po prostu pojawić się, ogłosić, że jesteś częścią rodziny i oczekiwać, że tak się stanie. Dla nas jesteś kimś zupełnie obcym.


W gruncie rzeczy zgadzała się z tym, co powiedział, ale chłód jego

spojrzenia zmroził ją. Do oczu zaczęły napływać jej łzy, więc odwróciła głowę, aby ich nie dostrzegł. – Rozumiem. Dzięki za szczerość. – Uspokoiła się szybko i znów się do niego odwróciła. – Nicole napisała w swoim pamiętniku, że ktoś szeptał coś do niej przez drzwi. Czy to byłeś ty?


Zacisnął mocno zęby. – Strasznie chcesz mnie na czymś przyłapać,

prawda?


– Kto inny mógłby się dostać do hotelu? I był to mężczyzna. Bądź

ze mną szczery, Brent. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć o naszym

ojcu, najbardziej cenił sobie szczerość i uczciwość.


Zagryzł mocno wargi. – No, dobra. Chciałem ją trochę nastraszyć.

Zadowolona? Ale nie mam nic wspólnego z jej zniknięciem.


– Dlaczego chciałeś ją nastraszyć? Nic ci nie zrobiła.


Westchnął ciężko. – Zrozum, powiedziała mi, że chce, abyś

zatrzymała pensjonat i rozwijała go. A ja sądziłem, że postąpiłabyś najwłaściwiej, zrzekając się go. Zresztą nadal tak uważam.


– Chciała, żebyśmy go rozwijały? Przecież to szaleństwo. Skąd

miałybyśmy wziąć na to pieniądze? – Być może Nicole prowadziła jakąś grę, aby wycisnąć z kupca jak najwięcej pieniędzy. Poe wydawał się naprawdę zdeterminowany.


Wytrzymała wzrok Brenta i dostrzegła w nim prawdę. – Wierzę ci.


Zamrugał powiekami. – Naprawdę? Czy może znowu napadną cię

jakieś wątpliwości?


Potrząsnęła głową. – Musimy zapomnieć o naszych trudnych

początkach. Zostaniemy przyjaciółmi? – Wyciągnęła dłoń w jego

kierunku.


Brent gapił się przez chwilę na jej rękę. Musnął palcami jej palce i cofnął dłoń. – Powiedzmy, że na razie znajomymi.


Zawsze to jakiś początek.


Usłyszeli skrzypienie na schodach i do pokoju weszła Delilah.

Zatrzymała się w pół kroku, kiedy ich zobaczyła. – Szłam do schowka po kilka rzeczy, kiedy zobaczyłam zapalone światło. Pomyślałam, że ktoś zapomniał je wyłączyć. Czy wszystko w porządku?


Libby skinęła głową. – Ale mam do ciebie pytanie. – Podniosła ze

stołu torebkę Nicole. – Nie wiesz, jak to się tutaj znalazło?


Delilah zatrzepotała powiekami. – Pewnie Nicole ją tutaj zostawiła.


– Wchodziła tutaj? Po co? – Libby nie podobała się myśl, że Nicole

mogła myszkować w rzeczach jej ojca. Być może to samo czuła

Vanessa.


– Zapytała, czy może przejść się po domu. Nie dałam jej żadnych

kluczy i nie miałam pojęcia, że zawędruje aż tutaj. Ale przypomniałam sobie, że zostawiłam otwarte drzwi po ostatnim sprzątaniu i przybiegłam na górę. Przegoniłam ją stąd.


– Powiedziała, co tutaj robiła?


Delilah potrząsnęła głową. – Wydaje mi się, że po prostu chciała

zobaczyć, co tutaj jest. Chyba specjalnie niczego nie szukała, jeśli to masz na myśli.


Nicole była tak samo zakręcona na punkcie historii starych domów

jak ona. Libby wyobraziła sobie, jak wtyka nos w każdy zakamarek na poddaszu pensjonatu.


Więc sprawa torebki utknęła w martwym punkcie. – Chciałabym

zostać przez chwilę sama – powiedziała.


Brent i Delilah wymienili spojrzenia. Brent wzruszył ramionami. –

Ty tu rządzisz. I ruszył schodami w dół, a Delilah za nim.


Libby westchnęła i opadła na sofę. Wyczuwała tutaj obecność

swojego ojca. Byłoby to również doskonałe miejsce do odmawiania

modlitwy każdego dnia. Jego Biblia leżała na stoliku nocnym, tam gdzie ją zostawiła. Nie zdążyła jej dobrze przejrzeć. Kiedy podniosła książkę, zdała sobie sprawę, że leży pod nią złożony papier, sztywny i pożółkły ze starości.


Rozłożyła go i zobaczyła, że to mapa wyspy. Ktoś zaznaczył na

niej budynek latarni morskiej. Przysunęła się bliżej do światła i

dostrzegła, że było tam napisane słowo „piwnica” i narysowana strzałka idąca od budynku latarni. Jeszcze jednym „X” był oznaczony jakiś zbiornik wodny. Najwyraźniej niegdyś znajdowało się tam kilka innych, przyległych budynków. Była ciekawa, ile z nich nadal tam stoi. I czy natrafią na jakiś trop, który zaprowadzi ich do Nicole.


dwadzieścia cztery


Słońce dopiero co wzeszło, a nad falami nadal utrzymywała się

poranna mgła. Mgławica drobnych kropelek wody morskiej chłodziła

Libby policzki, a nos wypełniała słonawym zapachem oceanu.

Przykucnęła za szybą łodzi Aleca, aby schować się przed ogromną falą napierającą na dziób.


– Morze jest dzisiaj bardzo wzburzone.


Bree i Samson usadowili się na samym przedzie łodzi. Pies trzymał

nos wysoko w górze i był zachwycony wyprawą.


– Tutaj jest przepięknie! – zawołała Bree. – Może nie aż tak jak u

nas, w Lake Superior, ale prawie. Dokąd płyniemy?


Alec wskazał na majaczący w oddali brzeg. – Ruiny latarni

morskiej. Tam wylądujemy. Wyrzucę kotwicę i będziemy musieli

przejść pieszo do brzegu. Ale dno jest równe i piaszczyste. Nie ma obaw, nie zamoczymy ubrań.


– Nawet jeśli, to tylko woda – powiedziała Libby. Tak naprawdę

przebywanie na morzu było dla niej jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu. Zaraz obok odkrywania historii wspaniałych zabytkowych domów.


Cypel był naprawdę wąski. Miał jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt

metrów szerokości. Gdzieniegdzie ziemię porastała karłowata roślinność, która zdołała się oprzeć działaniu soli morskiej. Półwysep rozszerzał się u swej podstawy i łączył z wyspą, gdzie nieco bujniejsza roślinność skrywała ruiny, które zamierzali zobaczyć. Libby szybko ogarnęła wzrokiem teren w nadziei, że mignie jej gdzieś tunika Nicole, w którą była ubrana. Nie była pewna, czy czuła ulgę, czy smutek, nie dostrzegając najmniejszego śladu pobytu swojej przyjaciółki.


Łódź dotknęła dna i Alec wyrzucił kotwicę za burtę. Samson dał

nura do wody i płynął w kierunku brzegu. Alec wspiął się na mieliznę, po czym wyciągnął rękę do Libby i Bree, aby im pomóc na nią wejść.

Zrzuciwszy sandały, Libby zsunęła się do wody razem z nim. Morze

było chłodniejsze, niż się spodziewała. Sztorm musiał wymieszać zimną wodę z samego dna. Trzymała buty w górze i brnęła do brzegu. Piasek pod jej gołymi stopami był twardy i gładki. Kiedy dotarła do plaży, wsunęła sandały na stopy i rozejrzała się dookoła.


– Gdzie są ruiny? Nic nie widzę – powiedziała.


Alec wskazał kierunek ręką. – Tędy.


Prowadził ich na północ, ku gęstszej roślinności, zostawiając w tyle jałową część cypla. Samson biegł przodem i szczekał. Liście rachitycznych, niskich drzewek palmowych powiewały na wietrze, a trawy morskie walczyły, aby utrzymać się na niepewnym gruncie wydm.

Po piasku rozsiane były czarne torebki z jajami płaszczek. Wkrótce

piasek zamienił się w cienką powierzchnię ziemi, z której wyrastał

nadmorski lasek słabowitych dębów o ostrych kształtach, przyciętych przez sól. Gdzieniegdzie prześwitywały cienkie palmy i drzewka sosnowe.


Libby dostrzegła ruiny, zanim Alec zdążył się odezwać. – Tam są –

powiedziała i wyciągnęła rękę w ich kierunku. Teren nadal był zalany wodą i można było zobaczyć jedynie czubki cegieł lub kawałków zaprawy murarskiej. – Więc kiedyś stała tu latarnia morska. Za dużo to z niej nie zostało. Myślałam, że zobaczę chociaż kawałek budowli.


– Powalił ją huragan pod koniec osiemnastego wieku. Legenda

głosi, że jeden z najsłynniejszych piratów, Czarnobrody, napadł na

latarnię morską i porwał córkę latarnika.


– Co się z nią stało? – zapytała Bree, wzdrygając się.


Alec wzruszył ramionami. – Nikt tak naprawdę tego nie wie.

Niektórzy mówią, że Czarnobrody bardzo ją kochał i wywiózł do swojej jaskini na Wyspach Bahama. Inni twierdzą, że wyskoczyła za burtę i utonęła. Wolała zginąć, niż znosić hańbę, którą ją okrył. Ale to tylko legenda. Może w żadnej z tych historii nie ma źdźbła prawdy. Ludzie z Hope Beach przyjeżdżają tu od wielu pokoleń. Młode pary biorą ślub. Z

tego miejsca rozsypuje się nad morzem prochy zmarłych. To magiczne

miejsce dla mieszkańców miasteczka.


Libby rozejrzała się dookoła. – Ale dlaczego? Przecież tu prawie

nic nie ma.


Wsparł się jedną nogą na ruinach. – Przez lata ruiny zdobyły sławę

miejsca, które przynosi szczęście. Pierwsze małżeństwo zawarte tutaj pod koniec dziewiętnastego wieku okazało się bardzo szczęśliwe.

Trwało ponad sześćdziesiąt lat.


Uniosła głowę i odetchnęła krystalicznie czystym powietrzem. –

Wyczuwam tutaj dobrą aurę.


Podchodząc bliżej miejsca, które było kiedyś fundamentem

budynku, bacznie przyglądała się rumowisku. – Nicole miała różową

tunikę, brązowy strój kąpielowy i różowe klapki. A włosy związane w kucyk.


– Zrobimy rundkę z Samsonem i powęszymy trochę – powiedziała

Bree. Wyciągnęła z kieszeni torebkę z orzeszkami pistacji. – Chcesz?


Libby uśmiechnęła się i pokręciła głową. Zanurzyła rękę w swojej

kieszeni i wyciągnęła paczkę kolorowych żelek. – Ja też jestem

zaopatrzona.


Bree zmarszczyła nos, zastanawiając się przez chwilę. Ruszyła z

Samsonem w kierunku lasku. Pies sunął do przodu z nosem przy ziemi.


Alec przemierzał teren ruin w tę i z powrotem. – Nic nie widzę,

tylko kilka butelek po coca-coli. Będziemy musieli tu wrócić, kiedy woda zupełnie opadnie.


– Zastanawiałam się, czy była tu sama. Nie zostawiła żadnego

śladu.


– Jak tutaj dotarła? Spacer z pensjonatu zabrałby jej jakąś godzinę

– zamyślił się Alec.


– Jest dobrą biegaczką. Myślę, że mogła biec wzdłuż plaży i

dotrzeć tutaj w około czterdzieści pięć minut. Nicole nie jest typem, który czeka, aby ktoś jej łaskawie coś pokazał, kiedy naprawdę jej zależy. Sądzę, że mogła przyjść tutaj sama i zrobić rekonesans dzień przed spotkaniem z Vanessą. – Odwróciła się i spojrzała w kierunku morza. – Czy mogli zabrać ją na stały ląd? Nie mam pojęcia, gdzie powinniśmy szukać.


– Policja stanowa wydała komunikat dotyczący jej zniknięcia. Jeśli

jest na lądzie, ktoś na pewno ją rozpozna. Jest lato. Wybrzeże roi się od turystów. Naprawdę trudno byłoby ją uprowadzić niezauważenie.


– Ale nie jest to niemożliwe, jeśli zrobili to w środku nocy.


– To prawda.


Libby zdała sobie sprawę, że była w sytuacji tonącego

trzymającego się brzytwy. – A może zaczniemy szukać jeszcze dalej?

Może są z tej strony wyspy jakieś niezamieszkane wysepki?


Kiwał głową, przytakując. – Jest ich mnóstwo. Niektóre są

wielkości znaczka pocztowego. Ale sprawdzimy tyle, ile będziemy w

stanie. Możemy też popytać rybaków, czy czegoś nie zauważyli.


– Myślisz, że ona nie żyje, prawda? – zapytała Libby ściśniętym

głosem.


Patrzył na nią z góry. – Oboje wiemy, że im dłużej to trwa, tym

sytuacja zaczyna się robić poważniejsza. Ale cały czas mam nadzieję.

Ktoś musiał coś widzieć.


Wpatrywała się w jego twarz. – Naprawdę w to wierzysz?


– Oczywiście.


Jego pewność wzmocniła ją. Odwróciła się znowu w stronę ruin.


– Czy zachowały się jakieś fotografie latarni morskiej, zanim

została zburzona?


Przytaknął głową. – Twój tata miał całkiem niezłą kolekcję.

Sprawdź w bibliotece w pensjonacie. Był pasjonatem historii, a

informacje o wyspie i Hope Beach, które posiadał, są z pewnością

znacznie obszerniejsze od tych, które można znaleźć w bibliotece

miejskiej.


Okazało się, że miała o wiele więcej wspólnego z ojcem, który ją

zostawił, niż się spodziewała.

***

Z portu Alec i Libby udali się do Oyster Café. Była pora lunchu i w knajpce roiło się od mieszkańców miasteczka. Ktoś z nich mógł spotkać Nicole podczas jej pobytu na wyspie. Bree zabrała Samsona i pobiegła na lunch do dzieci i Kade’a, którzy czekali na nią w Captain’s Pizza.


– Ależ tu jest uroczo! – Libby zatrzymała się przed kafejką. –

Uwielbiam to miasteczko. Jest jedyne w swoim rodzaju.


Alec pchnął drzwi i weszli do środka. Kelnerka posadziła ich przy

oknie wychodzącym na ulicę, po której śmigali rowerzyści.


– Dlaczego tylu ludzi jeździ tutaj na rowerach? – zapytała.


Alec nigdy się nad tym nie zastanawiał. – Benzyna jest droga, no i

samochód na wyspie też nieźle kosztuje. Poza tym sądzę, że życie toczy się tu znacznie wolniej.


– Podoba mi się to. Chyba sprawię sobie rower.


– Twój tata trzymał rower w piwnicy pensjonatu. Pokażę ci gdzie.


Libby cała pojaśniała. – Bardzo bym chciała jeździć na jego

rowerze. – Za chwilę nieco przygasła. – Chociaż może to być źródłem kolejnej kłótni z Vanessą i Brentem. Nie chcą nawet, żebym dotykała rzeczy osobistych taty.


– Przejdzie im. – Obserwował ją, jak bawi się naszyjnikiem. –

Widzę, że nadal go masz. Zastanawiałem się, czy dałaś go Vanessie

wczoraj wieczorem.


– Czuję, że Bóg chciałby, abym go jej dała, ale cały czas walczę ze sobą.


– No nie wiem, czy to dobry pomysł walczyć z Bogiem?


– Wiem, wiem… – westchnęła ciężko. – Nie chcę, żeby tak było.

Nawet się modliłam, aby jakoś wpłynął na mnie i zmusił do

posłuszeństwa.


– Dobra modlitwa. – Spojrzał na menu. – Wezmę krewetki z kaszą

kukurydzianą.


– Krabowe linguini też nieźle brzmi – powiedziała, studiując menu.

– Próbowałeś kiedyś?


Skinął głową. – Jest bardzo dobre. Polecam.


Przyglądała się ludziom w zatłoczonym wnętrzu. – Czy ktoś z nich

rozmawiał z Nicole?


Alec dokładnie badał wzrokiem poszczególne stoliki. – Myślę, że

to dosyć prawdopodobne. To bardzo popularna knajpa.


– Może kelnerka będzie ją pamiętała.


– Może. – Skinął na kelnerkę, bardzo ładną dziewczynę w wieku

około dwudziestu pięciu lat. Powinien znać jej imię, ale nie mógł go sobie przypomnieć. Wszystko, co pamiętał, to to, że przeprowadziła się do miasteczka z Kill Devil Hills jakieś sześć miesięcy temu.


– Co państwu podać?


Alec złożył zamówienie. – Chcielibyśmy jeszcze o coś spytać. Czy

spotkała pani młodą kobietę, która została porwana na początku

tygodnia?


– Ależ tak! Siedziała przy tamtym stoliku. – Kelnerka wskazała

stolik w kącie, tuż za nimi. – Nie znałam jej imienia, ale rozpoznałam

twarz, kiedy zobaczyłam jej zdjęcie w gazecie.


– Czy była sama? – zapytała Libby.


Kelnerka potrząsnęła głową. – Siedział z nią jakiś nietutejszy

przystojniaczek. Miał bardzo ciemne włosy. Wydawał mi się podobny

do Elvisa.


– Poe – powiedziała Libby. Rzuciła spojrzenie Alecowi.


– A słyszała pani, o czym rozmawiali? – zapytał Alec.


– Chyba trochę się kłócili – odpowiedziała kobieta. – Ona

twierdziła, że cena, jaką on oferuje, jest za niska.


– Cena za co? – zapytał Alec.


– Nie wiem. Tego nie dosłyszałam. – Kelnerka włożyła długopis za

ucho. – Przykro mi.


Kiedy kobieta odeszła, Libby pochyliła się ku Alecowi. – Może

negocjowała cenę za moją ziemię.


– Na to wygląda. Kiedy miał się znowu do ciebie odezwać?


– Powiedziałam, żeby dał mi tydzień do namysłu. Ale nie

ustaliliśmy jakiegoś konkretnego terminu.


– Dał ci swoją wizytówkę?


Uśmiechnęła się. – Dał! Zupełnie zapomniałam. – Zaczęła szukać

w torbie i po chwili wyciągnęła kartonik i swój telefon. – Moja komórka nie ma tutaj zasięgu.


– Moja również nie. Po lunchu możemy pójść do mnie do domu i

zadzwonić z telefonu stacjonarnego. – Alec uniósł głowę i zobaczył

wchodzącego do lokalu Toma. – Hej, Tom! – zawołał.


Tom szedł do stolika, który się właśnie zwolnił, ale zmienił

kierunek i skierował swoje kroki w ich stronę. – Mogę się do was

dosiąść?


Alec odsunął dla niego krzesło. – Siadaj! Właśnie zamówiliśmy.


Tom dał znać kelnerce i złożył zamówienie. Wpatrywał się w

Libby. – Słyszałem, że w poszukiwaniach pomaga pani pies tropiciel.

Byłbym naprawdę wdzięczny, gdyby informowała mnie pani o swoich

pomysłach, zanim wcieli je w życie.


Zaczerwieniła się, ale nie spuściła wzroku. – Mam prawo szukać

przyjaciółki. Nie wydaje mi się, aby pan w ogóle coś robił.


Zacisnął zęby. – To, że pani nie widzi, nie znaczy, że nic się nie

dzieje w sprawie poszukiwań.


– Ale przecież nie zaszkodzi, jeśli szukamy na własną rękę –

wtrącił się Alec.


Oczy Toma pociemniały, kiedy spojrzał na Aleca. – Jeśli coś

znajdziecie, możecie zniszczyć ślady. Doskonale o tym wiesz.

Wysłałbym z wami mojego zastępcę, aby właściwie zabezpieczył

dowody.


– No tak. – Alec był pewien, że przedmioty, które znaleźli, zostały porzucone przez Nicole. Ale może się mylił? – Wczoraj wieczorem znaleźliśmy dwie rzeczy, ale nie wydaje mi się, aby mogły stanowić jakikolwiek dowód.


– Co takiego? – Tom mocno ściągnął usta.


Alec opowiedział mu kapeluszu i okularach. – Ktoś je wyrzucił.

Mogli to być porywacze zacierający ślady po sobie lub po prostu ktoś, kto sprzątał plażę.


– Gdzie są te rzeczy?


– W mojej ciężarówce.


– Alec, to, co zrobiliście, to najczystsza głupota. Mam tylko

nadzieję, że nie zniszczyliście śladów, które mogą nas doprowadzić do Nicole.


Alec i Libby wymienili ze sobą długie spojrzenia. Właśnie

otrzymał reprymendę, na którą rzeczywiście zasłużył.


dwadzieścia pięć


Bree i Kade postanowili pokręcić się z dziećmi po mieście i porcie, a Alec zabrał Zacha do sklepu po nowe dżinsy. Zamartwianie się o Nicole zupełnie wyczerpało Libby, a ostatnie poszukiwania doprowadziły ją niemal do rozpaczy. A jeśli nigdy nie odnajdzie

przyjaciółki? Próbowała pozbyć się tej uporczywej myśli, ale ona cały czas do niej wracała.


Pudełko z listami od jej ojca leżało nietknięte w szafie. Libby

dotknęła palcami naszyjnika. Postanowiła zdobyć się na odwagę i

przeczytać chociaż kilka z nich. Ale nie chciała być wtedy sama. Może poprosi Pearl, żeby jej towarzyszyła. Ściągnęła pudełko z półki i wyszła na korytarz, gdzie dosłownie wpadła na Vanessę.


Vanessa zmrużyła oczy. – Co jest w pudełku? Rozpoznaję pismo

mojego ojca. Co jest tutaj napisane?


Libby analizowała te słowa przez całe dnie. Do mojej najstarszej córki. – To są listy, które do mnie napisał.


Vanessa porwała list leżący na wierzchu. – Zobaczymy! – Oddaliła

się na bezpieczną odległość, aby Libby nie mogła jej odebrać listu. –

Chcę zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Jak to możliwe, że mój ojciec wolał ciebie ode mnie i Brenta? Chyba rozumiesz, że muszę się tego dowiedzieć?


Libby patrzyła, jak Vanessa szarpie kopertę i wyciąga z niej

złożoną kartkę papieru. Z całych sił starała się zachować spokój. –

Proszę, oddaj mi to. Sama ich jeszcze nie czytałam.


Na twarzy Vanessy malowało się zdziwienie, ale nie zrobiła

najmniejszego ruchu, aby oddać list. Zamiast tego rozłożyła go.


– Vanesso! Dosyć tego! – Pearl wyszła ze swojego pokoju. –

Zachowujesz się skandalicznie. Listy nie są adresowane do ciebie. Jeśli twoja siostra będzie chciała ci je pokazać, zrobi to, ale decyzja należy do niej, nie do ciebie. – Pearl podeszła do Vanessy, wyrwała jej list z rąk i wręczyła Libby. – Przepraszam cię za to grubiańskie zachowanie, kochanie.


Libby wpatrywała się w kartkę papieru. Chciała delektować się

tym przeżyciem, ale jeśli miała być częścią rodziny, musiała się zdobyć na naprawdę duży wysiłek. Co zrobiłby Jezus? – Miałybyście czas i ochotę przejrzeć je razem ze mną? Możemy wrócić do mojego pokoju.


Twarz ciotki rozchmurzyła się, a Libby dostrzegła w jej oczach

ciepło i aprobatę, co utwierdziło ją w tym, że dobrze zrobiła. Libby spojrzała na siostrę, która wzruszyła ramionami, ale szła za nią do sypialni. W pokoju Vanessa obeszła dookoła wielkie łóżko z baldachimem, które wypełniało prawie całą przestrzeń. Zrzuciła japonki, wdrapała się na łóżko i usiadła z podwiniętymi nogami.


– To zawsze był mój pokój, kiedy nocowaliśmy w pensjonacie. –

Powiedziała to tonem niepozostawiającym wątpliwości, co sądzi o tym, że teraz Libby zajęła jej miejsce.


Libby już otwierała usta, aby zaproponować zamianę pokoi, ale w

porę się zreflektowała i postanowiła nie odzywać. Nie pozwoli Vanessie sobą manipulować. – Tak. To bardzo ładny pokój. – Zerknęła na miejsce obok Vanessy, a potem przeniosła wzrok na Pearl.


Ciotka potrząsnęła głową. – Nie, nie, kochanie. Ty tam usiądź.

Łóżko jest dla mnie za wysokie. – Usiadła w stojącym obok fotelu w

stylu królowej Anny.


Gdyby nie naburmuszona mina Vanessy, Libby mogłoby się

wydawać, że są przyjaciółkami, które zaszyły się w pokoju na

pogaduszki w deszczowy zimny wieczór. Spojrzała na list, który

trzymała w ręku. – Ten jest najstarszy. Został wysłany, kiedy miałam jakieś piętnaście lat. Wygląda więc na to, że wcześniej nie próbował się ze mną kontaktować. – Nadal wlepiała w niego wzrok. Czy w ogóle chciała wiedzieć, co w nim jest? Korespondencja od jej ojca była jasnym dowodem, jak bardzo matka ją okłamywała.


– Chcesz, żebym przeczytała go na głos? – zapytała Pearl.


Libby pochyliła się i podała jej list. – Tak, wydaje mi się, że to

będzie właściwe.


Dostrzegła w twarzy Pearl dziwne napięcie, które sprawiło, że

serce jej zamarło. Jakby wiedziała, że za chwilę Libby usłyszy coś, co zmieni jej życie na zawsze. Potem Pearl spojrzała na Vanessę z jeszcze większym niepokojem. Vanessa pochyliła głowę, udając, że obserwuje wzór na narzucie. Libby starała się zdobyć na odrobinę sympatii dla dziewczyny, ale jej ostentacyjnie złośliwe zachowanie udaremniało wszelkie próby. Naprawdę trudno było pamiętać, że są siostrami.


Pearl rozłożyła list i zakaszlała krótko. – „Kochana Libby, wiem,

że próbując się z tobą kontaktować, łamię umowę dotyczącą opieki nad tobą. Ale tak bardzo mi ciebie brak! Z czasem czuję coraz większy gniew na to, co Wam, naszym córkom, zrobiliśmy. To był ogromny błąd.

Nigdy nie powinienem był się zgodzić na rozdzielenie rodzeństwa. Ale wtedy wydawało się to najlepszym rozwiązaniem dla Ciebie i Vanessy.

Jednak żałuję tego kroku każdego dnia mojego życia”.


Libby wstrzymała oddech. – Dla Vanessy? Co to ma znaczyć? Co

było najlepszym rozwiązaniem dla mnie i Vanessy?


Pearl odłożyła list. – Przynajmniej wszystko wyszło na jaw.

Zawsze wydawało mi się, że to najstraszniejsza rzecz, o jakiej słyszałam, ale nie miałam żadnego wpływu na tę decyzję.


– Na jaką decyzję?


Pearl przeniosła wzrok z Libby na Vanessę, która gapiła się na nią

z takim samym przerażeniem, jakie czuła Libby. Rozdzielenie

rodzeństwa. Czy to znaczyło, że ona i Vanessa były rodzonymi siostrami? To niemożliwe. Żaden rodzic nie byłby w stanie zdobyć się na coś tak okrutnego.


Pearl westchnęła głęboko. – Vanessa jest twoją młodszą siostrą.


Libby podniosła się i teraz klęczała na łóżku. – Nie chcesz chyba

powiedzieć, że jesteśmy siostrami! Rodzonymi siostrami? Nie przyrodnimi?


Pearl pokiwała głową. – Vanessa jest młodsza od ciebie o rok.


Vanessa wygramoliła się z łóżka. – Kłamiesz! – Rzuciła w stronę

Libby spojrzenie pełne nienawiści. – Nie wiem, co próbujesz tym

osiągnąć, ale to z pewnością jakiś żart.


– Vanesso, usiądź, proszę – powiedziała Pearl zmęczonym głosem.

– Ty też, Libby. Nie mogę uwierzyć, że Ray zostawił mi rozwikłanie tej sprawy. Vanesso, powiedz szczerze. Czy sądzisz, że mogłam być zamieszana w coś tak nieprzyjemnego? Przecież dobrze mnie znasz.


– Ale to nie może być prawda! Nie może! – Vanessa zaczęła

szlochać. Zignorowała wyciągnięte do niej ręce ciotki i wybiegła z

pokoju.


Kolana Libby zrobiły się miękkie jak wata. Nie była w stanie

dłużej klęczeć. Opadła bez sił na łóżko.

***

Ludzie przecinali ulice tuż przed maską pikapa Aleca, który wolno

zmierzał przez zaśmiecone miasto do biura szeryfa. Kiedy byli z Zachem w sklepie i szukali dla niego dżinsów, Tom zadzwonił do niego i poprosił o spotkanie w budynku więzienia. Miał poważny głos i prosił, aby nie mówić o tym Libby. Obawiał się, że może dowie się o jakimś nowym dowodzie, który pogrąży Libby bardziej niż skasowane nagranie wideo.


Kiedy zaparkował i wyszedł z samochodu, dostrzegł, że jego kuzyn

stoi oparty o framugę drzwi wejściowych i pali cygaro. Tom

wyprostował się i wypuścił obłoczek dymu w kierunku Aleca. – Dzięki, że tak szybko przyjechałeś.


Alec odgarnął dym sprzed twarzy. – Co się dzieje?


– Pokażę ci. Chodź ze mną. – Tom szarpnął drzwi prowadzące do

biura.


Alec szedł za nim korytarzem wymalowanym na zielono do

magazynu dowodów rzeczowych. Jego serce zamarło na widok rzeczy

leżących na stole w rogu pokoju. Jaskraworóżowe japonki i tunika w tym samym kolorze. – Czy to są rzeczy Nicole?


– Zapewne. Zostały wyrzucone na brzeg kilka minut temu.

Znalazła je pewna kobieta z psem.


– Czy to oznacza, że ona nie żyje? – zapytał szybko Alec.


Tom uniósł do góry brew. – Przecież doskonale zdajesz sobie

sprawę, że szanse na znalezienie jej żywej są naprawdę nikłe. Dobrze, buty mogły jej spaść, kiedy się szarpała, ale jej sukienka to już zupełnie inna sprawa.


Alec skrzywił twarz. – Czy powiadomiłeś już o tym Libby?


– Nie.


– Dlaczego nie?


Tom szedł już do drzwi, a Alec za nim. Kamienna twarz kuzyna

przyprawiła Aleca o dreszcz. Tom podszedł do swego biurka i zaczął

uderzać palcami w myszkę. Po kilku kliknięciach dał znak Alecowi,

żeby podszedł do komputera. Alec obszedł biurko i wlepił wzrok w ekran. Był na nim wyświetlony deptak, z którego zniknęła Nicole.

Najpierw widać było tylko piasek i fale, a potem film się nagle urywał.


Alec zmarszczył brwi. – Czy to nagranie zrobione w czasie

zniknięcia?


– Taa… Sprawdziłem, o której Libby przyjechała do Kitty Hawk.

Pojechała do portu i próbowała wynająć łódź około dziewiątej

wieczorem. A to oznacza, że nie wyjechała z Virginia Beach przed

siódmą, a dwie godziny po tym, jak zadzwoniła na 911. A nam

powiedziała, że wyjechała od razu, nie czekając na policję.


– Mogła czekać tak długo na policję, a gdy się nie pojawili,

zdecydowała się wyjechać.


– Może. – Tom rozparł się na krześle. – Myślę, że powinniśmy

uznać ją za podejrzaną. A rzeczy, które znaleźliśmy, świadczą, że to było zabójstwo.


– Mogę zapytać Libby, dlaczego nie wyjechała od razu.


– Nie chcę, żeby wiedziała o naszych podejrzeniach. W końcu

przyłapiemy ją na kłamstwie.


– Ty naprawdę myślisz, że ona byłaby w stanie zabić swoją

przyjaciółkę? – Alec potrząsnął głową. – Nie wierzę w to, Tom.


– Obaj za długo w tym siedzimy, aby nie wiedzieć, że zazwyczaj

winnym jest osoba najbardziej rzucająca się w oczy.


– Ale nie zawsze. Myślę, że powinniśmy dać Libby chociaż mały

kredyt zaufania. – Alec widział po nieruchomej twarzy szeryfa, że rzuca słowa na wiatr.


Tom wstał. – Słuchaj, chcesz mi pomóc czy nie? Boisz się usłyszeć

prawdę?


– Prawdy nigdy nie należy się bać. Ale nie zamierzam brać udziału

w nagonce na Libby.


– Nie o to cię proszę. Po prostu bądź czujny i daj znać, gdybyś

wyczuł czy zobaczył coś podejrzanego.


– Przecież cały czas to robię.


Tom zaczął obracać ołówek w palcach. – Jest jeszcze coś. Jakiś

czas temu rozmawiałem z Earlem Franklinem. Matka Libby zginęła w

niewyjaśnionych okolicznościach. Libby była zatrzymana i

przesłuchiwana przez dwadzieścia godzin.


Niewyjaśnione okoliczności. – I co z tego? Policja robiła, co do niej należy. Nie została o nic oskarżona, inaczej już byś o tym wspomniał.


Tom uderzył pięścią w biurko i zaklął. – Alec, jak zwykle jesteś

uparty jak osioł. W jej życiu wydarzyło się wiele niejasnych spraw.


Alec pochylił się nad biurkiem w kierunku kuzyna. – Więc zbadaj

je, ale nie przyjmuj, że jest winna bez opierania się na konkretnych faktach! W ten sposób pozwolisz ulotnić się prawdziwemu zabójcy.


Twarz Toma była cała czerwona. – Poinformujmy zatem twoją

przyjaciółkę, co znaleźliśmy, i zobaczymy, jaka będzie jej reakcja. Może to cię przekona.


– Mnie nie trzeba przekonywać – odpowiedział Alec. Miał

nadzieję, że się nie myli.


dwadzieścia sześć


Nicole przemierzała maleńką wyspę. Pięćdziesiąt kroków na lewo

od chaty i trzydzieści na prawo. A potem dookoła, na tył budy. Dostanie tutaj pomieszania zmysłów i zwariuje. Chłopak był wczoraj, więc raczej na pewno nie pojawi się dzisiaj. Tym bardziej że zostawił zapas jedzenia i wody na kilka dni. Słońce paliło niemiłosiernie, a ona tkwiła tutaj zupełnie sama.


Musiała się wydostać z tej wyspy. A co, gdyby chłopak już się nie

pojawił? Lub nadciągnął jeszcze jeden sztorm? Obserwowała chmury

dryfujące po olśniewająco błękitnym niebie. Czy jest tutaj coś, z czego udałoby jej się zbudować tratwę? Ruszyła niemalże biegiem w kierunku chaty, rozkopując piach bosymi stopami. W środku zatrzymała się na chwilę, aby oczy przyzwyczaiły się do słabego światła sączącego się przez otwarte drzwi i małe okienko. Na podłodze nie było żadnych desek, które mogłaby podważyć, tylko piach. Prycza była metalowa, więc od razu poszłaby na dno. Ale był drewniany stół. Może on by się nadał.


Zacisnęła palce na krawędzi blatu i zaczęła ciągnąć go w kierunku

drzwi. Był za szeroki, aby przejść przez framugę, więc obróciła go na bok i manewrowała, aż wyciągnęła stół na mokry piach. Z wielką trudnością, ale zdołała zawlec go na plażę. Fale uderzały z taką siłą, że zastanawiała się, czy w ogóle da radę wypchnąć go do wody. Nogi stołu także utrudniały zadanie. Rozejrzała się rozpaczliwie dookoła. Jej wzrok przykuł kamień o średnicy około dwudziestu centymetrów.

Przytaszczyła go do stołu, a potem uniosła do góry obiema rękami i

uderzyła z całej siły w stołową nogę. Musiała walnąć w nią cztery razy, zanim zupełnie odpadła od stołu. Obróciła blat i tłukła w kolejną, dopóki nie pozbyła się wszystkich czterech nóg.


Oto miała swoją tratwę. Być może mogłaby powiązać razem nogi

od stołu i zrobić z nich coś w rodzaju wioseł. Rozejrzała się raz jeszcze i popatrzyła na drzewa. Nie było na nich żadnych pnączy. Zaczęła znowu przeszukiwać plażę, ale znalazła tylko jakieś śmieci i wodorosty. Nic na tyle mocnego, aby poradziło sobie z rozszalałymi falami. Wróciwszy do stołu, spojrzała w dal, na spienione wody oceanu. Będzie musiała sobie poradzić, używając tylko jednej nogi od stołu. Nie było wyjścia. No i musiała jeszcze zabrać ze sobą wodę do picia i jedzenie. Ale jak miała zabezpieczyć je przed wypadnięciem z tratwy, pokonując tak wysokie grzbiety fal?


Szum morza, potężny i przerażający, huczał w jej uszach. Nie

mogła pozwolić, aby strach ją powstrzymał. Jeśli nic nie zrobi, prędzej czy później umrze. Jeśli zginie, próbując działać, będzie miała przynajmniej świadomość, że coś robiła. Odwróciła się w kierunku szopy i popędziła do środka po jedzenie i wodę. Słoik z masłem orzechowym dobrze się trzymał w staniku kostiumu kąpielowego. Jedną butelkę z wodą wsunęła z przodu, pod kostium kąpielowy, a drugą z tyłu. Wiedziała jednak, że szanse, aby tam się utrzymały, są nikłe. Chyba że miałaby sznurek.


Głęboko westchnęła, złapała za krawędź blatu i zaczęła go ciągnąć.

Kiedy dociągnęła stół do krawędzi wody, chwyciła dwie drewniane nogi i mocno je trzymając, przesuwała jednocześnie blat dalej, ile się da, w kierunku otwartego morza. Woda pieniła się wokół jej nóg, kiedy czekała na odpowiedni moment, aby wypchnąć stół po falach jeszcze dalej. W chwili, gdy fala słabła, rozbijając się o brzeg, zaciskała mocno palce na krawędzi prowizorycznej tratwy i sunęła z nią do przodu, pokonując opór wody. Fale próbowały oderwać jej palce od tratwy, ale zdołała ją utrzymać. Kiedy woda sięgnęła jej pasa, dźwignęła się do góry i całym ciałem upadła na blat stołu. Po chwili wyciągnęła spod siebie drewniane nogi i zaczęła nimi wiosłować jak oszalała. Wydawało się jej, że gdy przesuwa się o metr do przodu, fala natychmiast rzuca nią dwa metry do tyłu, z powrotem w kierunku wyspy.


Widziała przed sobą rolujący się grzbiet fali. Odczekała z

wiosłowaniem, aż przewali się pod tratwą i zaczynała od nowa uderzać o wodę z całych sił. Fale unosiły ją, a potem rzucały nią do przodu i w dół.

Po pewnym czasie przestały huśtać i grozić, że lada moment wpadnie do wody. Usiadła i postanowiła ocenić sytuację. Jedna butelka wody wysunęła się spod jej kostiumu i wpadła do morza. Słoik z masłem orzechowym przetrwał eksperyment, ale została tylko z jedną nogą od stołu. Z jednym wiosłem niczego nie wskóra. Już prawie miała wyrzucić je za burtę, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. I tak już niewiele jej zostało. Może ten kawałek drewna na coś jej się jeszcze przyda.


Wyspa stawała się coraz mniejsza. Nicole położyła się znowu na

brzuchu i zaczęła wiosłować gołymi rękami. Nagle przy krawędzi tratwy dostrzegła płetwę. Szybko schowała ręce, ale zaraz się uśmiechnęła. W

wodzie pływał delfin. Żeby tylko wiedział, w jak nieciekawej sytuacji się znalazła, i pomógł jej znaleźć ląd.


Delfin opukiwał nosem tratwę. Wyciągnęła rękę i dotknęła skóry

ssaka. Czuła jakby dotykała ciepłej, gładkiej gumy. – Czy możesz mi pomóc? – wyszeptała.


Delfin puknął raz jeszcze nosem w drewniany blat, potrząsnął

ogonem i zaczął popychać tratwę. Stół płynął z powrotem w kierunku

wyspy. – Hej, nie w tę stronę! – zawołała Nicole.


Ale delfin nie przerywał, uderzając nosem w krawędź tratwy.

Dziewczyna usiadła. – Przestań! – Odwróciła się i spojrzała na wyspę.

Nie miała wątpliwości, że jest coraz bliżej. Czuła, że przestaje oddychać.

Złapała za drewnianą nogę stołu i uderzyła w wodę. Ale plusk nie

odstraszył delfina. Cały czas pchał ją w tym samym kierunku. Nie miała serca, aby uderzyć zwierzaka. Krzyczała więc i uderzała nogą od stołu w wodę, a delfin nieustannie przesuwał tratwę w stronę wyspy.


Nagle fale stały się większe. Jedna z nich porwała blat stołu i

rzuciła nim mocno w kierunku brzegu wyspy. Nicole przewróciła się na brzuch i złapała mocno tratwy z dwóch stron. Usłyszała skrzypienie, a potem dźwięk pękającego drewna i nagle znalazła się w wodzie, której sól paliła jej gardło i oczy. Kolejne fale przewalały się nad nią, a ona walczyła o oddech. Po chwili, opierając się na kolanach, piekących i porysowanych od tarcia po piasku, siedziała w płytkiej wodzie i ciężko oddychała.


Klęczała i głośno szlochała, a fale wokół niej unosiły kawałki

tratwy, teraz zupełnie bezużytecznej.

***

Pearl niosła do sypialni srebrną tacę z delikatną biało-niebieską

porcelaną. – Proszę, kochanie. – Postawiła tacę na nocnym stoliku przy łóżku. – Herbata sprawi, że poczujesz się lepiej.


– Dziękuję, ciociu. Jesteś taka troskliwa! – Libby spojrzała na list, który nadal trzymała w ręku.


Od momentu, kiedy dowiedziała się, że Vanessa jest jej rodzoną

siostrą, upłynęło kilka godzin, ale szok wcale nie zmalał. Jak jej rodzice mogli zrobić tak okropną rzecz? Rozdzielić rodzeństwo i sprawić, że stali się kompletnie obcymi sobie osobami? Tego nie można było wybaczyć. Libby nie mogła znaleźć w swoim sercu współczucia dla swoich rodziców. Bóg mówił, aby wybaczać nie siedem, lecz

siedemdziesiąt siedem razy, ale w tym wypadku raz oznaczało za wiele.


Dotknęła palcami naszyjnika. Co zrobiłby Jezus? W tej chwili Libby nie była w stanie o tym myśleć.


Pearl położyła dłoń na jej głowie. – Przyniosłam ci ciasteczka

domowej roboty z M&M’s-ami w środku.


Libby odrzuciła list, zawierający trzy fotografie Vanessy z

wygranych przez nią zawodów pływackich. – Nawet czekolada tego nie

uleczy. Tak wiele straciłyśmy w naszym życiu. To potworne!


Pearl opadła swoim dużym ciałem na krzesło. – Libby, nie możesz

zmienić przeszłości. Ale masz wpływ na przyszłość.


– Rozmawiałaś z Vanessą?


Twarz Pearl spochmurniała. – Nie otwiera drzwi.


– Tak samo nienawidzi tego, co się stało, jak ja. Może nawet

bardziej.


– Ray rozpuścił te dzieciaki. Dostałby ataku serca, gdyby zobaczył, jak Vanessa cię traktuje.


Libby dotknęła dłonią pulsującej skroni. – Trudno się temu dziwić.


– Ale to nie twoja wina.


Libby wpatrywała się w swoją ciocię. – Czy próbowałaś mu to

wybić z głowy?


– Oczywiście. – Pearl wyprostowała się na krześle. – Kiedy

pojawił się na wyspie wraz z Vanessą, błagałam go, aby wrócił po

ciebie.


– Znałaś moją matkę?


Pearl skinęła głową i oczy jej się zaszkliły. – Była naiwna jak

dziecko. Kiedy podjęła już jakąś decyzję, nie można jej było od niej odwieść. Twoja matka była nieugięta. Nie życzyła sobie żadnych kontaktów z Rayem. Jedynym sposobem było rozdzielenie dzieci, po jednym dla każdego. Twierdziła, że to będzie trudne tylko na początku.

Ale po jakimś czasie szybko zapomnicie i każde z was będzie mogło

zacząć swoje życie od początku.


– Nic dziwnego, że czułam się taka opuszczona. Za jednym

zamachem straciłam ojca i siostrę.


– Twój ojciec opłakiwał utratę ciebie przez całe swoje życie. Nie

było tygodnia, żeby o tobie nie mówił.


Słowa Pearl sprawiły, że zalała ją fala bólu. Próbowała nad tym

zapanować. – Zupełnie go nie pamiętam. Nie mam żadnych wspomnień

związanych z nim. Co chciałby, żebym zrobiła?


– Chodź ze mną. Pokażę ci, co było jego największą dumą i

radością.


Libby wstała z łóżka i wiedziona ciekawością szła za swoją ciotką

korytarzem do góry, wąskimi schodami na trzecie piętro. Zupełnie inną drogą niż do apartamentu ojca. Klatka schodowa pachniała wilgocią i kurzem.


Libby rozglądała się dookoła ponurego korytarza. – Chyba nikt tu

nie mieszka?


Pearl włożyła klucz do zamka pierwszych drzwi po prawej stronie i

przez chwilę się nim bawiła. – Och, nie! Dawniej były tu pokoje dla służby, ale odkąd miejsce zostało przekształcone w pensjonat w latach sześćdziesiątych, zrobiono tutaj magazyn. – Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, otwierając je na oścież.


Na korytarzu zostawiły odciski śladów na zakurzonej podłodze, ale

wewnątrz panował nienaganny porządek. Ściany miały ponad cztery

metry wysokości i pomalowane były na jasnocytrynowy kolor. Poniżej

lśniła drewniana podłoga.


– Co to za miejsce? – Zapytała Libby, starając się przebić

wzrokiem przez panujący tu półmrok.


– Chwileczkę. – Pearl przesunęła ręką po ścianie, szukając

włącznika, a po chwili w pokoju rozbłysło światło.


Libby zmrużyła oczy, po czym wstrzymała oddech, kiedy

dostrzegła wiszące na ścianach obrazy. – Czy… czy są autentyczne? –

Podeszła bliżej, tak że mogła dostrzec pojedyncze pociągnięcia pędzlem.

– Wydaje mi się, że to oryginalne prace Washingtona Allstona.


– Zgadza się. Ray uwielbiał te o tematyce religijnej. Miał swoją

teorię, że Allston zawsze wybierał najbardziej ponure sceny ze Starego Testamentu, aby pokazać, jak ważna jest wiara w naszym życiu.


Libby wpatrywała się w obraz przedstawiający młodą kobietę

śpiącą u stóp starszego mężczyzny. – Rut i Booz? – Trudno było

powiedzieć o nim, że przedstawia ponurą scenę.


Pearl pokiwała głową. – Uwielbiał ten obraz, chociaż przypominał

mu również, że cię zawiódł. Booz zawsze postępował właściwie i we

właściwym czasie. Ray czuł, że nigdy nie będzie w stanie mu dorównać.


Libby rozejrzała się po pokoju. – Ile zdołał ich tu zebrać?


– W sumie pięć.


– Są warte fortunę!


– Zgadza się. Ale jestem w ogóle zdziwiona, że je rozpoznałaś.


– Jestem wielką fanką Allstona. Trzymam jego maleńką

reprodukcję na swojej toaletce od niepamiętnych czasów. – Położyła

dłoń na szyi. – Czy ojciec chciał, żebym je dostała?


– Chciał, żebyś dostała jego ulubiony, Krajobraz w świetle

księżyca. – Pearl pokiwała głową.


– Ach, to dlatego tak bardzo kocham Allstona – powiedziała Libby.

– Odziedziczyłam miłość do niego po ojcu.


– Zaczął zabierać cię do muzeów i galerii, kiedy miałaś zaledwie

sześć miesięcy. Śmialiśmy się z niego i mówiliśmy mu, że jesteś jeszcze za malutka. Ale on nosił cię od obrazu do obrazu, objaśniając ci, co przedstawia każdy z nich i jakie mają znaczenie.


Libby usiłowała sobie coś przypomnieć. Jak wiele swojej

osobowości i pasji przejęła po ojcu, którego zupełnie nie znała?


– Dlaczego moi rodzice się rozwiedli? Dlaczego ojciec zostawił

właśnie mnie? Czy bardziej kochał Vanessę?


Pearl chwyciła jej dłoń i mocno ścisnęła. – Kochanie, nigdy nie

wolno ci myśleć w ten sposób! Twoja mama rzuciła monetą. On dostał

Vanessę, a ona ciebie.


Libby wzdrygnęła się, wyobrażając sobie obrazek, jaki w jej

wyobraźni wywołały słowa Pearl. – Dlaczego się na to zgodził?


– Chciał zabrać was obie, ale wtedy nie dostałby opieki nad dwójką

dzieci bez jej zgody. Nie miał na to żadnych szans. Powiedziała mu, że ona ma tylko tyle energii, aby wychować jedno dziecko, a on może wychowywać drugie. O wszystkim zadecydował ślepy los.


– Rzucili sobie monetą i rozwalili całą rodzinę.


Libby nie chciała być nieprzyjemna. Naprawdę nie. Ale trudno

było przejść do porządku dziennego nad krzywdą, jaką wyrządzono jej i Vanessie.


Gdzieś w oddali zaszczekał pies. To musiał być Samson, który

wrócił z Bree. – Chyba pójdę popływać. Muszę ochłonąć.


– Będę się za ciebie modlić, kochanie. Spróbuj wybaczyć i uwolnić

się od tego.


Tak łatwo było powiedzieć, a tak trudno zrobić.


dwadzieścia siedem


Woda kusiła ją niczym kochanek. Libby zanurzyła palce nóg w

miękkim piasku i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w fale. Wzięła ze sobą Samsona, który chciał wyjść na spacer. Bree zajęła się dziećmi, aby doprowadzić je do porządku przed kolacją.


Libby miała nadzieję, że pływanie pomoże jej ochłonąć, chociaż

doskonale wiedziała, że powinna najpierw pomaszerować z powrotem

do pensjonatu i zmusić Vanessę do rozmowy. W swoich najśmielszych

snach nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie miała siostrę, która będzie ją nienawidzić. To mógł być taki idealny dzień, ale zmienił się w koszmar, z którego nie można się obudzić.


Zdjęła tunikę i rzuciła na piasek. – Samson, masz ochotę

popływać? – Pies postawił uszy, gdy tylko usłyszał słowo pływać.

Tańczył wokół niej i szczekał jak oszalały, a potem pognał w kierunku wody i zaczął gryźć spienione fale.


– Głupek! – zawołała Libby, śmiejąc się. Na to pies zaczął

szczekać jeszcze głośniej.


Zrzuciła japonki i wbiegła do wody. Zderzenie z lodowato zimną

falą pozbawiło ją na moment oddechu, ale zaraz zaczęła chichotać, jakby miała dziesięć lat. Fala zawijała swój grzbiet, a ona wyczekiwała odpowiedniego momentu, aby dać pod nią nurka. Siła prądu odwróciła ją tuż przy dnie, a ona poddała się i rozkoszowała jego władzą. Kiedy była w wodzie, zapominała o wszystkich swoich kłopotach. Wynurzyła się na powierzchnię i odgarnęła włosy z twarzy. Teraz, kiedy była cała zanurzona, nie czuła już zimna.


Płynęła żabką, pokonując grzbiet kolejnej fali. Samson cały czas

trzymał się blisko niej.


Kiedy odwróciła się i spojrzała za siebie, była sto metrów od

brzegu. Odpływ wydawał się jeszcze daleko, więc odwróciła się na plecy i pozwoliła nieść falom. Jak w niebie. Niedługo zajdzie słońce, więc trzeba będzie wracać, zanim zaczną grasować rekiny.


Kiedy poczuła pierwsze pociągnięcie za nogę, pomyślała, że to

jakaś ryba. Wyprostowała się do pionowej pozycji i zaczęła rozglądać

wokół. Wtedy coś chwyciło ją za nogę i szarpnęło pod wodę. Zdołała nabrać w płuca powietrza, zanim jej głowa się zanurzyła. I chociaż sól morska paliła, otworzyła oczy i zobaczyła nurka w czarnym kombinezonie. Było za ciemno, aby widzieć wyraźnie, ale dostrzegła męską budowę ciała i butle z tlenem na jego plecach.


Kopała, próbując wyrwać prawą nogę z jego rąk i uderzyła go w

klatkę piersiową, ale nie na tyle mocno, aby poluźnił chwyt. Jego palce tak mocno ściskały jej kostkę, że noga zaczęła drętwieć. Ciało Libby zaczęła okalać chmara małych bąbelków, a nurek ciągnął ją dalej, w głąb wody. Dotknął dna i stanął na piasku. Libby unosiła się nad nim, a on mocno ją trzymał.


Chce mnie utopić. Wstrząs, jakiego doznała, uzmysławiając sobie jego zamiary, sprawił, że wypuściła odrobinę cennego powietrza do wody. Płuca zaczynały ją palić. Wyrywała się, ale mężczyzna trzymał z całych sił. Samson nie był w stanie zanurkować tak głęboko, aby jej pomóc. Jeśli chciała przeżyć, musiała uciec. Wpadła w panikę i poczuła w głowie pustkę, ale zaraz opanowała się i próbowała skoncentrować.


Libby, zacznij myśleć! Jedyną jej szansą było pozbawienie go tlenu.

Zamierzyła się raz jeszcze, celując w jego twarz. Piętą uderzyła w rurkę z powietrzem, która wypadła mu z ust. Bąbelki zaczęły uciekać w popłochu. Puścił jej nogę i próbował złapać maskę. Libby, czując, że płuca zaraz jej się rozerwą, ostatkiem sił wystrzeliła do góry. Ale on zaraz będzie ją ścigał. Musi znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. Uderzała mocno nogami i zbliżała się do światła. Czuła, że opada z sił. Robiło jej się ciemno przed oczami. Ale nagle przebiła się na powierzchnię.

Napełniła płuca powietrzem i potrząsnęła głową, aby oprzytomnieć. Była grubo ponad sto metrów od brzegu. Za daleko, żeby poczuć grunt pod stopami. Ledwo słyszała warczenie Samsona w pobliżu. Znów jego ręka otarła się o jej kostkę. Kopnęła mocno, a potem rzuciła się na prawo i zaczęła płynąć w kierunku brzegu. Nurek miał tę przewagę nad nią, że doskonale mógł śledzić każdy jej ruch. To będzie cud, jeśli uda się jej uciec.


Boże, pomóż! Czuła, że jej mięśnie słabną z wysiłku, ale trzymała równe tempo. Chciała się zatrzymać, żeby nabrać więcej powietrza, ale nie było na to czasu. Nie, jeśli chciała przeżyć. Odważyła się spojrzeć do tyłu i zobaczyła wynurzającą się głowę. Widok ten sprawił, że uderzała o wodę jak opętana. Pies zaszczekał po jej prawej stronie. Odpłynął od niej, ale nie odwróciła się, dopóki jego szczekanie nie zmieniło się w przerażająco dzikie warczenie. Zęby zwierzaka zacisnęły się na ramieniu mężczyzny. Nurek próbował uderzyć Samsona, ale pies nie puszczał.


Teraz miała szansę ucieczki. Płynęła ze wszystkich sił. Brzeg był

coraz bliżej, poczuła, że zahaczyła kolanami o piaszczyste dno. Chwiejąc się na nogach, dosłownie padła na plażę. Nie było jednak czasu na odpoczynek. Skoczyła na nogi i zaczęła wpatrywać się w wodę. Gdzie jest pies?


– Samson! – Krzyczała jego imię na wietrze. Odpowiedziało jej

tylko złowieszcze popiskiwanie mew. Już obróciła się, aby biec do

pensjonatu po pomoc, kiedy dostrzegła jego łebek przebijający się przez fale. Płynął do brzegu. Żadnego śladu po napastniku.


Wbiegła parę metrów do wody, aby powitać psa, który z dużym

wysiłkiem przybliżał się do brzegu. Upadła na kolana i zarzuciła mu ręce wokół szyi. Delikatnie polizał jej policzki, kiedy prawie niosła go na rękach resztę drogi. Oboje upadli na piasek. Ledwo dysząc, Samson wczołgał się na jej kolana.


– Dobry piesek – wyszeptała. Chciała zobaczyć anioła, tak jak

kiedyś ciocia Pearl. Dzisiaj tym aniołem był Samson.

***

Słońce pokolorowało chmury na czerwono i złoto, kiedy Alec

znalazł Libby siedzącą na kawałku drzewa wyrzuconego przez morze.

Twarz miała zwróconą w kierunku zachodzącego słońca. Ramieniem

oplatała psa Bree. Zapewne pływali razem. Widział, że jej włosy były jeszcze wilgotne, a i psiak nie wysechł jeszcze do końca. Alec zatrzymał

się, aby wysypać piach ze swoich sandałów, a Tom prawie na niego

wpadł, tak bardzo się śpieszył, aby zamienić kilka słów z Libby.


– Gotowy? – wyszeptał Tom


– Chyba tak. Libby! – zawołał Alec. – Odwróciła swoją nieobecną

twarz w jego kierunku. Wiedział moment, kiedy dostrzegła Toma, bo jej oczy rozszerzyły się i ciężko westchnęła. – Tom chciałby ci coś powiedzieć.


Zagryzła wargi i wstała. – Znaleźliście jej ciało? – Pies przytulił się mocniej do jej nogi, jakby wyczuł, że dziewczyna potrzebowała pocieszenia.


Alec zatrzymał się, zastanawiając się nad jej reakcją. Wiedział, że Tom przyjmie za pewnik, że Libby zapyta o to, ponieważ doskonale wie, że Nicole nie żyje. Nie wierzył w to. – Nie jej ciało, a kilka jej rzeczy.

Bree z Samsonem je znaleźli.


– Gdzie? Dlaczego mi o tym nie powiedziała? – Rzeczywiście

miała wrażenie, że Bree zachowuje się trochę dziwnie. Wydawała się

jakby przygaszona przed wyjściem z dziećmi na kolację do miasta.


Tom chrząknął. – Nie kazałem Bree niczego mówić. Sami

chcieliśmy to zrobić. – Położył ręce na biodrach. – Znaleźliśmy jej sandały i tunikę, panno Holladay. Pasują do opisu, jaki nam pani podała.


– Och, nie – wyszeptała Libby.


– Tak szybko pani zapytała, czy nie znaleźliśmy jej ciała. Myślę, że to dlatego, że to pani utopiła jej ciało.


Jej twarz pobladła, a palce zastygły w sierści psa. – To okropne

oskarżenie. Obydwoje mieliście tak poważne miny, że pomyślałam, że

zdarzyło się najgorsze.


– Odnalezienie butów i sukienki świadczy o tym, że nie żyje –

powiedział Tom ostro.


– Nie wierzę w to. – Wargi Libby drżały. Szukała wzrokiem oczu

Aleca.


Alec nie dostrzegał w wyrazie jej twarzy żadnego poczucia winy. –

Musisz zidentyfikować rzeczy, które znaleźliśmy.


– Różowe japonki i tunika? – zapytała.


Pokiwał głową. – Rozmiar buta się zgadza.


– Gdzie Bree i Samson je znaleźli?


Tom posłał Alecowi ostre spojrzenie, ostrzegające go, aby milczał.

– Jeden but znaleźliśmy na skałach, a drugi zaplątany w wodorosty kilka metrów dalej. Tunika leżała na plaży, jakieś pięćdziesiąt metrów od brzegu.


– Może to nie są rzeczy Nicole? – Libby podniosła głos. – Wiele

rzeczy na plaży jest w kolorze różowym.


– Chciałbym, aby się pani im przyjrzała. – Powiedział Tom, dając

znak ręką w kierunku swojej ciężarówki na podjeździe.


Libby kiwnęła głową. Szli w kierunku SUV-a. Tom włożył głowę

przez otwarte okno i wyciągnął plastikową torebkę z dowodami

rzeczowymi. Bez słowa wręczył ją Libby.


Torebka zatrzeszczała, kiedy zacisnęła na niej palce. Otworzyła ją i wyciągnęła ubranie oraz japonki. – Wyglądają na jej rzeczy. Kupiłam jej tę tunikę na Wielkanoc. – Głos jej drżał. Odwróciła klapki. – Widzicie to nacięcie na dole? To pies jej mamy pogryzł je w tym samym dniu, w którym je dostała.


Alec pokiwał głową. – Rzeczywiście wyglądają jak ślady po

zębach.


Zamknęła torebkę i dodała. – Myślę, że z całą pewnością mogę

potwierdzić, że te rzeczy należą do Nicole.


Tom wrzucił torbę z powrotem do samochodu. – Teraz możemy

przyjąć, że prowadzimy dochodzenie w sprawie morderstwa, panno

Holladay.


Widać było, że opadła z sił. – Nie wierzę, że nie żyje. – Zwróciła

błagalny wzrok w stronę Aleca.


Nie chciał dawać jej fałszywej nadziei. – Musisz zmierzyć się z

faktami, Libby – powiedział łagodnym głosem.


– Jeśli nie żyje, to gdzie jest jej ciało? – zapytała. – Czy jej ciało również zostało wyrzucone na brzeg?


Tom wzruszył ramionami. – Myślę, że może trudno to przyjąć do

wiadomości, ale w takich wypadkach ciało rzadko jest odnajdywane.

Ryby zajmują się szczątkami.


Odsunęła się do tyłu, a jej oczy wypełniły łzy. Alec spojrzał na

swego kuzyna i zauważył, jak Tom wyostrza wzrok. Czy naprawdę

myślał, że jej rozpacz była udawana?


– Chciałbym zadać pani kilka pytań, pani Holladay – powiedział

Tom. – Co się stało z pani matką?


Zatoczyła się, jakby ktoś ją spoliczkował. – Co ma pan na myśli?


– Jak umarła?


Libby wytarła mokrą twarz. – Spadła ze schodów do piwnicy.


– Czy to prawda, że policja podejrzewała panią o to, że ją pani

popchnęła?


– Nie zrobiłam tego. – Libby zaczęła nerwowo mrugać powiekami.

– Ona była pijana.


– Była pani zatrzymana w celu złożenia zeznań – stwierdził Tom.


– Ale wypuszczono mnie. – Błagała ich wzrokiem, aby jej

uwierzyli. – Nie mam z tym nic wspólnego.


– Ale była pani w tym czasie w domu?


Westchnęła i oparła się o SUV-a. – Byłam w domu. – Z trudem

przytaknęła. – Ale pracowałam na górze. Ślęczałam nad jakimiś

papierami.


– Mieszkała pani z mamą?


– Ktoś musiał się nią opiekować. Jeśli nie byłoby mnie tam, pewnie

niczego by nie jadła. – Uniosła głowę. – Opiekowałam się nią.

Troszczyłam się o nią od wielu lat.


Tom zrobił krok w jej kierunku. – Jak to się stało?


– Usłyszałam jakiś łomot. Natychmiast zbiegłam, wołając ją. Kiedy

zobaczyłam w kuchni otwarte drzwi do piwnicy, popędziłam i znalazłam ją u dołu schodów. Leżała tam z otwartymi oczami. Chciałam jej pomóc, ale jak tylko jej dotknęłam, wiedziałam, że nie żyje.


– Policjantowi, z którym rozmawiałem, cała ta historyjka wydaje

się co najmniej podejrzana – powiedział Tom. – Może powie nam pani

dlaczego?


Alec mógł przysiąc, że Tom znał odpowiedź i tyko chciał

sprawdzić, czy dziewczyna mówiła prawdę. W duchu modlił się za

Libby, aby była szczera i rozwiała wszelkie wątpliwości, które Tom

mógł mieć w stosunku do jej osoby.


Spuściła wzrok. Patrzyła na swoje ręce. – Tego samego dnia, na

zakupach w mieście, bardzo się pokłóciłyśmy, a ktoś to podsłuchał.


– A pani groziła jej, że ją zabije.


– To nie tak! – Podniosła głowę i wlepiła wzrok w Toma. –

Powiedziałam: „Mogłabym cię zabić, kiedy zachowujesz się w ten

sposób”. To nie była groźba. To była przenośnia. Okropna przenośnia.


– Co takiego zrobiła? – zapytał delikatnie Alec.


– Obraziła właściciela sklepu warzywnego, a potem zaczęła w

niego rzucać pomidorami. To było straszne. Próbowałam ją

powstrzymać, ale kiedy piła, zawsze się tak zachowywała. Nikt nie był w

stanie nic zrobić. Ale kiedy była trzeźwa, była najmilszą osobą pod słońcem.


Alec słyszał prawdę dźwięczącą w jej słowach. Kochała swoją

matkę. Spojrzał na Toma i dostrzegł w jego oczach współczucie. Tom

potrafił rozpoznać prawdę.



dwadzieścia osiem


Libby czuła się bezradna. Jakby miotały nią rozszalałe fale. Czy

szeryf naprawdę mógł podejrzewać, że zabiła własną matkę? I że

pozbyła się Nicole? Czy nie dostrzegał, jakim jest człowiekiem? Chciała powiedzieć Tomowi, że właśnie ktoś próbował ją utopić, ale dostrzegła w jego oczach nieufność. Powiedziałby, że wymyśliła sobie tę historię, aby odsunąć od siebie podejrzenia. Poplątanie z pomieszaniem!


Poczuła ulgę, kiedy wreszcie samochód szeryfa Bourne’a ruszył z

podjazdu w kierunku miasta. Alec stał na dole schodów prowadzących

na taras, trzymając ręce w kieszeniach szortów. Wcześniej myślała

nawet, żeby opowiedzieć mu, czego dowiedziała się od Pearl, ale w tej chwili nie miała na to najmniejszej ochoty.


Oczy jej płonęły. Biegiem ruszyła schodami na górę, aby uniknąć

kompromitacji i ukryć to, jak bardzo oskarżenia szeryfa ją zraniły.

Samson zapiszczał i pośpieszył za nią.


– Libby, poczekaj! Tom tylko wykonuje swoją pracę – zawołał

Alec.


– Jego pracą jest odnalezienie porywaczy mojej przyjaciółki, a nie

oskarżanie niewinnej osoby.


Wszedł schodami na taras i stanął przed nią. – Spójrz na to z jego

strony. Naprawdę nie rozumiesz, skąd te podejrzenia?


Nie była w nastroju na pogaduszki. – Traci czas, prowadząc

dochodzenie przeciwko mnie, gdy tymczasem prawdziwi przestępcy

chodzą sobie na wolności. Nie martwi cię to, że ci faceci mogą porwać jakąś inną dziewczynę? Kogoś, kto jest ci bliski, kogo kochasz?


Zaniemówił. Widziała, jak rozważa w myślach jej pytanie.


– Chcesz powiedzieć, że tu nie chodziło o nią? Sądzisz, że Nicole

po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie?

– zapytał.


– Nie wiem, co o tym sądzić. Chyba słyszałeś o handlu ludźmi. Nie

mam pojęcia, jakie były intencje tych mężczyzn. Skąd wiedzieli, że

będzie o tej godzinie w tym właśnie miejscu? Może po prostu dopłynęli do brzegu, zobaczyli samotną, młodą kobietę i zdecydowali, że ją porwą.


Wpatrywał się w jej twarz. – Próbowałaś wynająć łódź dopiero

około dziewiątej wieczorem.


– Co? – Nie zrozumiała, co ma oznaczać nagła zmiana tematu.


– Tego wieczoru, kiedy zniknęła Nicole. Zostałaś jeszcze w

Virginia Beach przez dwie godziny od momentu twojego telefonu na

911. Dlaczego?


– Nie. Wrzuciłam jakieś rzeczy do walizki i wyjechałam od razu.

Utknęłam w korku z powodu ciężarówki, której naczepę zarzuciło i

zatarasowała drogę. – Jej gniew rósł. – Możesz to sprawdzić w

drogówce. Przyjechałam tak szybko, jak to było możliwe.


Czuła, że podejrzeniom i oskarżeniom nie będzie końca. Będzie

musiała poradzić sobie sama. Świadomość ta pobudziła ją. Ale to jest do zrobienia. Przez lata zajmowała się odkopywaniem historii zabytkowych domów, rozmowami z ich dawnymi właścicielami, odkrywaniem sekretów na pożółkłych stronach starych ksiąg. Dlaczego to śledztwo miałoby wyglądać inaczej? Poza tym prawdziwa determinacja i szczera miłość były po jej stronie.


– Rozumiem, że teraz zostałam sama. – Odwróciła się, żeby odejść.


– Chcesz się zająć tą sprawą sama? Tylko rozzłościsz Toma i

detektywów stanowych – powiedział Alec.


– A czy mam wybór? Historyjka, którą napisał Earl, za chwilę trafi

do gazet i oboje wiemy, że przedstawi mnie w niej jako osobę

podejrzaną. Policja stanowa nie robi nic ponad to, co zrobił szeryf. Jeśli nie chcę trafić za kratki, muszę wziąć sprawy w swoje ręce i znaleźć tych mężczyzn. I to szybko. Zanim mieszkańcy miasteczka zaczną na mnie patrzeć jak na morderczynię.


– Może zacznijmy od przypomnienia sobie raz jeszcze tego, co

pamiętasz.


– Alec, zamierzasz mi pomóc czy obwiniać mnie? Bo jakoś nie

mogę z tym dojść do ładu. – Wiedziała, że jeśli on zwątpi w jej

uczciwość, nie da sobie rady. Jego osąd znaczył dla niej zbyt wiele.


– Powiedziałem już. Chcę ci pomóc. Nie zmieniłem zdania.


Uważnie przyglądała się jego twarzy. – Ze względu na mojego

ojca?


Przytaknął głową. – Ale i dla prawdy. Prawda jest ważna.


Uspokoiła się. Czy powinna mu powiedzieć o dzisiejszym ataku? –

Wygląda na to, że nikomu na niej nie zależy, tylko nam – stwierdziła.


– Co masz na myśli? Czy coś się dzisiaj wydarzyło?


Był niezwykle spostrzegawczy. Skąd to się w nim brało? Wskazała

na fotele na tarasie. – Usiądźmy. To zajmie chwilę. – Była ciekawa, co pomyśli, kiedy dowie się, co rodzice zrobili jej i Vanessie? Czy nadal będzie idealizował jej ojca? I czy uwierzy, że nurek naprawdę chciał ją utopić?

***

Wietrzyk od morza bawił się kosmykami jasnobrązowych włosów

Libby, które mieniły się w świetle wiszących na tarasie lamp. Słychać było brzęczenie chmary robaczków, które garnęły się do rozpalonych żarówek. Alec wyciągnął nogi w bujanym fotelu i poklepał Samsona, który położył głowę na jego udach. Pies westchnął głęboko i jeszcze mocniej do niego przylgnął. Żeby tylko ludzie dawali się tak łatwo zadowolić! Libby siedziała z podwiniętymi nogami na leżaku-huśtawce.

Czekał, aż sama zacznie opowiadać, co takiego zaprzątało jej myśli.


Zauważył zaczerwienienie na jej kostce. – A to co? Co ci się stało?

– zapytał, wskazując na zadrapanie.


Posłała mu poważne spojrzenie. Potarła kostkę. – Jakiś

płetwonurek próbował mnie dzisiaj utopić. – Zaczęła oglądać ślady. –

Nawet nie zauważyłam tych ran.


Pochylił się do przodu. – Co takiego? Ktoś chciał cię zabić?


Przytaknęła głową. – Poszłam popływać z Samsonem. Nurek w

czarnym kombinezonie pociągnął mnie pod wodę, na dno, i próbował

mnie tam przytrzymać. Udało mi się uciec, a do brzegu dopłynęłam, bo Samson go zaatakował.


Zacisnął pięści. – Dlaczego nie wspomniałaś o tym Tomowi?


Wzruszyła ramionami. – On już swoje wie.


Wskazał na kostkę. – Ale masz dowód.


– Nie zauważyłam tych śladów. A szeryf na pewno stwierdziłby, że

sama się gdzieś zadrapałam.


Alec nachylił się jeszcze bliżej, aby dokładniej przyjrzeć się ranie na skórze. – Wyraźnie widać ślady palców. Musimy to pokazać Tomowi.


Potarła kostkę i pokręciła głową. – Powie, że sama to sobie

zrobiłam.


– Nie powie. – Chwycił za telefon komórkowy i wybrał numer do

swego kuzyna. Kiedy wyjaśnił mu, co się stało, Tom poprosił go, aby zrobił zdjęcia zadrapań i przyniósł jutro do biura.


– Co powiedział?


– Uwierzył mi. Chce jutro dostać zdjęcia rany. On naprawdę chce

dotrzeć do prawdy, Libby.


Zagryzła wargi i spuściła głowę. Alec zrobił kilka ujęć rany swoim

telefonem.


Nagle otworzyły się drzwi i na taras wkroczyła Vanessa. Jej dłonie

były zwinięte w pięści, a usta mocno zaciśnięte.


Spojrzała na Libby, mrużąc oczy. – Tylko sobie nie myśl, że to coś

zmieni! Nigdy nie będziesz częścią rodziny!


– Vanesso, to nie moja wina. To zrobili mama i tata, nie ja.


– Nie nazywaj go tak! Dla mnie pozostanie tatusiem! Zawsze.


Alec nic nie rozumiał z tej rozmowy. – Co się dzieje?


Libby westchnęła ciężko i opadła na oparcie huśtawki. – Wygląda

na to, że Vanessa i ja jesteśmy rodzonymi siostrami.


– Chyba żartujesz! – Patrzył teraz na obie dziewczyny.

Podobieństwo było uderzające. Zwłaszcza kiedy z twarzy Vanessy

znikało rozdrażnienie, które często na niej gościło.


Libby założyła włosy za uszy. – Kiedy nasi rodzice się rozwiedli,

każde wzięło po jednym dziecku. Nasza matka nie chciała mieć nic

wspólnego z naszym ojcem, więc postanowiła, że w ten sposób rozwiąże sprawę.


– To jakieś szaleństwo – pokręcił głową Alec. Ale w tym świetle

jej historia o nietypowej matce stawała się bardziej wiarygodna. – I żadna z was o tym nic nie wiedziała?


Pokręciła głową, a potem spojrzała na Vanessę. – Vanesso, usiądź.

Sterczenie mi nad głową nie rozwiąże problemu.


– Rozmowa też niczego nie rozwiąże. – Ale Vanessa jakby się

zawahała.


Alec wstał z krzesła i usiadł obok Libby na huśtawce. Vanessa

spojrzała na niego z wdzięcznością. Lubił być tak blisko Libby.

Uwielbiał jej waniliowy zapach. – Czy ty w ogóle pamiętasz cokolwiek?

Miałaś trzy lata, kiedy twoi rodzice się rozeszli, prawda?


Vanessa splotła dłonie. – Pamiętam jakąś wymyśloną przyjaciółkę.

Miała na imię Bee.


– Bee. Lib-BEE. – Powiedział Alec. – Może tak ją nazywałaś,

kiedy byłaś mała.


Vanessa zmarszczyła czoło i potrząsnęła głową. – Jestem pewna,

że ona była tylko w mojej wyobraźni. Miała małpkę o imieniu Fred.


– Miałam małpkę o imieniu Fred – powiedziała cicho Libby. –

Nadal ją mam. To była taka lalka szmacianka.


Vanessa wyprostowała się. – Nie miała jednego oka.


Libby pokiwała głową. – A jedno ucho zostało zjedzone przez

kota.


– Pamiętam… – powiedziała Vanessa zdziwionym głosem. – A czy

ty mnie choć trochę pamiętasz?


Libby zmarszczyła brwi. – Niewiele pamiętam z dzieciństwa.

Wszystko wydawało mi się takie niepewne. Ciągłe zmiany. Pamiętam

jakieś strzępy, ale większość z nich nie jest przyjemna.


Twarz Vanessy spochmurniała. Spuściła głowę i patrzyła w dół na

swoje ręce.


– Sądziłam, że zapamiętałabyś siostrę!


Alec, siedząc obok Libby, czuł, jak ciało dziewczyny sztywnieje. –

Stres może zniszczyć wspomnienia, Vanesso – powiedział. – Ale to nie znaczy, że nie było między wami więzi, nie było miłości.


– Nic mnie to nie obchodzi, czy było, czy nie było – rzuciła

Vanessa.


Drzwi na taras znowu się otworzyły i pojawiła się w nich Pearl.

Spod luźnej sukienki wystawały jej bose stopy. – Usłyszałam

podniesione głosy. – Przygryzła dolną wargę i spojrzała na Vanessę. –

Wszystko w porządku?


– Nie musisz chodzić na palcach, ciociu – odparła ostro Vanessa. –

Jak mogłaś to przede mną ukrywać?


– Jeśli otworzyłabyś mi drzwi, wszystko bym ci wyjaśniła.


Alec wstał, aby ustąpić miejsca Pearl, ale ona energicznie

zamachała rękami, wysyłając go z powrotem na huśtawkę. Oparła swoje

obfite ciało o kolumnę na tarasie. – Już sobie idę. Dziewczyny same muszą się dogadać w tej sprawie. – Jej spojrzenie zatrzymało się na Vanessie. – Chcę tylko zapewnić Vanessę, że to, co się stało, jest prawdą. Byłam przy tym. Próbowałam ich odwieść od tego pomysłu, ale wasza matka była nieugięta.


– Moja matka – powiedziała Vanessa łamiącym się głosem. –

Właśnie zdałam sobie z tego sprawę. Tina nie była moją matką! – W jej oczach widać było przerażenie.


– Kochała cię tak samo jak Brenta – zapewniła Pearl. – Wiesz, że

tak było.


– Nie wierzę, że to się dzieje – powiedziała Vanessa. Odwróciła się w stronę Libby i patrzyła na nią uporczywie. – Opowiedz mi o naszej matce. Jak miała na imię? Nawet nie wiem, jak miała na imię!


– Ursula. Miała na imię Ursula. – Libby wytrzymała jej wzrok. –

Moje dzieciństwo nie wyglądało jak twoje, Vanesso. Często się

przeprowadzałyśmy. Mama zawsze chciała gwiazdki z nieba. Wyszła

powtórnie za mąż i rozwiodła się. Potem drzwi w naszym domu się nie zamykały. Mężczyźni wchodzili i wychodzili. Nigdy nie była szczęśliwa. Ciągle chciała więcej i więcej, i ciągle jej było mało. Ważne były dla niej pieniądze. Może dlatego, że pochodziła z biednej rodziny.

Ale zawsze wiedziałam, że bardzo mnie kocha, bardziej niż pieniądze, niż mężczyzn. No, może nie bardziej niż piwo. Mimo to moje dzieciństwo nie było złe. Tylko trochę rozchwiane.


Vanessa skrzywiła twarz i zwróciła się do Pearl. – Dlaczego Tina

zgodziła się na takie oszustwo?


Pearl pogładziła ją po ramieniu. – Szybko zaczęłaś nazywać ją

mamą. Było to bardzo naturalne. Myślę, że twój tata sądził, że będzie lepiej dla ciebie, jeśli zapomnisz o swojej mamie i siostrze.


Dla Aleca Ray Mitchell był niedoścignionym wzorem. Kiedy teraz

odkrywał, że życie Raya było zbudowane na tak kruchych

fundamentach, był w szoku. Przewidywał, że nie będzie łatwo rozwiązać tego rodzaju problem. Alec szczerze wątpił, czy te dwie młode kobiety zdołają kiedykolwiek stać się dla siebie kimś bliskim. Gdyby tak się jednak stało, to chyba jedynie za sprawą boskiej interwencji.


Vanessa zerwała się na równe nogi i wbiegła do środka. Pearl

podążyła za nią, wołając jej imię. Alec i Libby zostali sami na tarasie, a ciszę, która nastała, wypełniło brzęczenie cykad.


Alec wyciągnął ramiona na oparciu huśtawki. Nie śmiał jednak

objąć Libby, chociaż taka myśl przyszła mu do głowy. – A ty jak sobie z tym radzisz?


Położyła głowę na oparciu, a jej włosy połaskotały jego rękę. – Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Jakoś trudno mi uwierzyć, że mam rodzinę i że jestem przez nich traktowana jak naprzykrzająca się mucha. Tak naprawdę przestało mnie to obchodzić. Nic mnie już nie obchodzi, odkąd Bree znalazła rzeczy Nicole. Wierzę, że ona żyje.


Przytulił ją. – Przykro mi, Libby. Gdybym tylko mógł to zmienić!


Westchnęła ciężko. – Alec, dziękuję ci, że jesteś ze mną.


– Czy Brent już wie? O tobie i Vanessie?


Potrząsnęła głową. – Cały dzień go nie było. Myślę, że Vanessa

mogła do niego zadzwonić, ale nie jestem tego pewna.


Na podjeździe włączyły się lampy i przegoniły mrok. – Chyba

właśnie przyjechał.


dwadzieścia dziewięć


Kiedy tak siedziała blisko Aleca, który trzymał rękę wyciągniętą na oparciu huśtawki, Libby mogła sobie prawie wyobrazić, że są przyjaciółmi, a nawet więcej niż przyjaciółmi. Czy on również tak czuł?

Ofiarował jej pomoc i pocałował ją. Dla takiego mężczyzny to musi coś znaczyć.


Za chwilę pojawi się tu Brent, ale ona wolała siedzieć tak w ciszy, niż znosić kolejną konfrontację. Jej brat miał się właśnie dowiedzieć, że w rzeczywistości był bardziej samotny, niż mu się wydawało. Czy to zmieni jego relację z Vanessą?


Na ścieżce zamajaczył cień Brenta. Po chwili był już na tarasie. –

Dlaczego siedzicie tak po ciemku?


– Mamy tu na tarasie lampę – odpowiedział Alec, opuszczając

ręce.


Libby pozbawiona ciepła bijącego od jego ramienia poczuła chłód.

A może to chodziło o minę, jaką zrobił Brent na jej widok.


– Brent, siadaj. Nie było cię cały dzień, a trochę się dzisiaj

wydarzyło – powiedział Alec.


Brent nadal stał w cieniu. – Postoję, dziękuję. Co się stało?


– Libby i Vanessa są siostrami – zakomunikował Alec.


– Siostrami? To chyba nie najświeższe wiadomości – mruknął

Brent.


Rodzonymi siostrami. Nie przyrodnimi.


Libby słuchała, jak Alec wyjaśnia, czego się dzisiaj dowiedzieli.

Niski tembr jego głosu działał na nią uspokajająco. Ale nadal była

oszołomiona. Czy napastnik nadal gdzieś się czaił, obserwując ją i

czekając na kolejną okazję? I dlaczego zaatakował właśnie ją? Patrzyła na swojego przyrodniego brata. Czy to Brent chciał ją usunąć z drogi, aby wszystko odziedziczyć? Nie sporządziła jeszcze testamentu, więc w świetle prawa spadek przypadnie jemu i Vanessie, jako najbliższym krewnym.


Nie chciała podejrzewać własnego brata, ale ktoś w tym mieście

pragnął jej śmierci. Wydaje się, że ten ktoś zabił również jej

przyjaciółkę. Łzy napłynęły jej do oczu na samą myśl, że mogłaby już nigdy nie zobaczyć Nicole. Nagle zdała sobie sprawę, że Alec coś do niej mówi. – Przepraszam, zamyśliłam się.


– Pytałem, czy chciałabyś coś jeszcze dodać?


Wpatrywała się pozbawioną wyrazu twarz Brenta. Mimo że nie

spędziła z nim zbyt wiele czasu, miała wrażenie, że jego czujne oczy wszystko rejestrują.


Poruszył się, a ona dopiero teraz dostrzegła, co trzymał w rękach.

Butlę z tlenem i automat oddechowy. Wstrzymała oddech. – Co robiłeś dzisiaj, Brent? – zapytała, rejestrując kątem oka jego szerokie ramiona.

Czy to on ją zaatakował?


– A co to ma wspólnego ze sprawą? – odpowiedział pytaniem.


– Widzę, że nurkujesz – wskazała na urządzenia do nurkowania.


Spojrzał na sprzęt. – Tak. I co z tego? W pobliżu jest podwodne

cmentarzysko Atlantyku. Chyba o tym wiesz? Prawdziwy raj dla

płetwonurków.


– Gdzie dzisiaj nurkowałeś?


Ruchem ręki wskazał kierunek. – Przy starym wraku. A czy to ma

jakieś znaczenie?


– Jakiś płetwonurek próbował mnie dzisiaj utopić. Właśnie tutaj.

Miał czarny skafander.


Jeśli nawet Brenta zaniepokoiła myśl, że ktoś mógł ją zabić, bardzo skrzętnie to ukrywał. – Większość skafandrów jest czarnych.


Wpatrywała się w niego. – Brent, czy ty mnie nienawidzisz?


– Nie znam cię na tyle dobrze, aby cię lubić lub nie.


– Czy próbowałeś mnie zabić?


– Nie. – Jego twarz nawet się nie poruszyła.


– Czy mogę zobaczyć twoje ręce?


Zmarszczył czoło, potem wzruszył ramionami i wyciągnął obydwie

ręce, tak aby mogła je dostrzec w świetle lampy. Skóra był gładka i bez najmniejszych zadrapań. – Samson ugryzł napastnika.


– Jak widzisz, nie zostałem pogryziony.


Mógł kogoś wynająć, ale chyba musiała odpuścić. Nawet jeśli był

winny, Libby nigdy nie stwierdzi tego z całą pewnością.


Na podjeździe zachrzęścił piach pod oponami samochodu. Samson

przeciągnął się i ziewnął, a potem w podskokach zbiegł schodami w dół

na powitanie swoich właścicieli. Libby poszła za nim.


Bree wyciągnęła ramiona w jej kierunku. – Libby, tak mi przykro –

szeptała. – Sama chciałam ci o tym powiedzieć, ale szeryf mi zabronił.


– Ona żyje! – Wyrzuciła z siebie Libby i przytuliła twarz do

ramienia przyjaciółki.


– Samson i ja będziemy ci nadal pomagać – przyrzekła Bree. –

Pomożemy ci dojść do prawdy.


Libby uniosła głowę. – Bree, ktoś próbował mnie utopić dziś

wieczorem. Jakiś płetwonurek złapał mnie za nogę i trzymał pod wodą.

Boję się.


Bree znieruchomiała. – Ale jaki miałby motyw?


Libby odsunęła się. – Nie wiem, pieniądze, pensjonat?


– Nie wychodź nigdzie sama, dopóki sprawa się nie wyjaśni –

odparła Bree. – Teraz ja zaczynam się o ciebie bać.


Libby przytaknęła i wyjęła huntera z samochodu. – Od tej pory

będę się trzymać blisko Aleca.

***

Libby siedziała sama na tarasie. Było już dobrze po północy, ale

nie mogła zasnąć. Widziała światło w szparze pod drzwiami Vanessy,

więc pewnie jej siostra też nie mogła spać i walczyła ze swymi myślami.

Libby zawinęła naszyjnik wokół palca. Co zrobiłby Jezus?


Bóg wyraźnie dał jej do zrozumienia, co powinna zrobić, ale nie

chciała tego. Naszyjnik był dla niej najważniejszą rzeczą na świecie. A Vanessa pragnęła go mieć dla czystej chęci posiadania. Proszę cię, abyś okazała swoją wielkoduszność i łaskę. Dlaczego tego od niej oczekiwał?

Dlaczego nie poprosił Brenta i Vanessy o to samo? To oni nie byli zbyt przyjacielscy. Dlaczego wszystko ma spoczywać na jej barkach?


W drzwiach zamajaczyła postać Aleca, który wychodził na taras. –

Nie możesz spać?


– Nie mogę. Tyle się dzisiaj wydarzyło.


Usiadł koło niej i położył ramię na oparciu huśtawki, tuż za Libby.

– Może mógłbym ci jakoś pomóc?


– Chodzi o ojca. – Wyrzuciła z siebie. – Dlaczego prosi mnie o tak

wiele, a niczego nie wymaga od Brenta i Vanessy? Dlaczego to ja mam być wspaniałomyślna? I łaskawa? To ja obrywam więcej niż oni.


– Zastanawiam się, czy wiedział, że jesteś chrześcijanką? Nie

wiem, jak to jest z Vanessą i Brentem. Oczywiście, trudno mi czytać w ich sercach, ale sposób, w jaki żyją, na to nie wskazuje.


Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. –

Zacytowała wers z Ewangelii według św. Łukasza i westchnęła. –

Czasami zrobienie dobrej rzeczy jest bardzo trudne.


– A co sprawia ci taką trudność?


Zdjęła naszyjnik z szyi i przyglądała mu się w świetle księżyca. –

Muszę go dać Vanessie.


– Aha. – Opuścił ramię nieco niżej i objął ją. – W mojej ziemskiej

wędrówce do Boga odkryłem jedną rzecz: jeśli coś jest naprawdę trudne, a to zrobimy, nagroda będzie równie wspaniała. Jeśli to zaakceptujesz i zrobisz, co podpowiada ci Bóg, zawsze w ogólnym rozrachunku będziesz zadowolona.


Wtuliła się w niego i pocałowała go w policzek. Ładnie pachniał

jakąś korzenną wodą kolońską. – Dziękuję. Masz rację. Muszę to zrobić.


Jego ramiona mocniej ją objęły i zanim zdążyła się odsunąć,

musnął jej usta swoimi ustami. Poczuła rozlewające się w jej ciele

ciepło. Oczywiste było, że coś do niej czuł. Tak uczciwy człowiek nie całuje się z kobietami ot, tak sobie.


Położył głowę na jej ramieniu. – Będę się za ciebie modlił.


– To dla mnie wiele znaczy. Więcej, niż myślisz. – Znów go

pocałowała, rozkoszując się zarostem na jego policzku. – Pójdę, zanim się rozmyślę.


– Poczekam tu na ciebie i pomodlę się. Przyjdź, jak tylko

skończysz rozmowę. Chciałbym wiedzieć, jak ci poszło.


– Jesteś świetnym facetem, Alec – powiedziała, ściskając jego

dłoń. – Wrócę tu do ciebie.


Zanim zdążyła ochłonąć, była już w środku, biegła po schodach i

stanęła pod drzwiami pokoju Vanessy. Światło nadal się świeciło.

Zapukała z nadzieją, że jej siostra jeszcze nie śpi. W innym wypadku ich rozmowa mogłaby mieć kiepski początek. – Vanesso? Nie śpisz jeszcze?


– Nie, nie śpię. – Drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich

Vanessa w czerwonej koszuli nocnej.


– Czy mogę wejść na chwilkę? – zapytała Libby.


Jej siostra wzruszyła ramionami. – Jak chcesz. – Odwróciła się i

usiadła na krawędzi łóżka, trzymając buteleczkę czerwonego lakieru do paznokci.


Cały pokój wypełniał zapach lakieru. Libby zamknęła za sobą

drzwi. – Jest tak późno, a ty jeszcze siedzisz?


– Ty też. Wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że myślimy o tych

samych sprawach.


Czy usłyszała jakąś cieplejszą nutkę w głosie Vanessy? Libby

postanowiła uwierzyć, że tak było. – Jesteśmy siostrami. Jakoś ciężko mi to wszystko pojąć.


– Mnie również. Może cię to zainteresuje. – Vanessa wskazała na

stary album fotograficzny. – Dostałam go od cioci Pearl.


Libby podniosła album i otworzyła na pierwszej stronie. Jakaś

młoda kobieta uśmiechała się do aparatu. Trzymała w ramionach

niemowlę, a do jej nogi przytulała się mała dziewczynka. – To mama. Ja jestem tą dziewczynką, a ty tym niemowlęciem.


– Też mi się tak wydaje.


Dlaczego Pearl jej tego nie pokazała? Libby próbowała odrzucić

zazdrość, ale czuła, jak to uczucie rozlewa się w jej sercu. Przerzucała strony, aby zobaczyć inne zdjęcia. Niemowlę w łóżeczku, a starsza dziewczynka trzyma butelkę i karmi malutką siostrę. Kolejne, z małym brzdącem na podłodze trzymającym niemowlę na swoich kolanach. I jeszcze jedno, z młodym mężczyzną, który trzyma je obie i uśmiecha się z dumą. Rozpoznała w nim swego ojca.


– Wyglądają na takich szczęśliwych – powiedziała.


– Ciocia Pearl mówiła, że rzeczywistość wyglądała zupełnie

inaczej. – Vanessa zerknęła na Libby znad malowania paznokci. –

Zupełnie jej nie pamiętam. Mam na myśli naszą matkę. Masz jakieś jej zdjęcia?


Po raz pierwszy Libby spojrzała na całą sytuację od strony

Vanessy. Została porzucona przez matkę. Potem ją okłamano i nigdy nie poznała rodzonej matki. Libby przynajmniej znała tożsamość swoich rodziców, nawet jeśli matka okłamała ją w sprawie śmierci ojca.


Przytaknęła głową. – Mam jakieś zdjęcia w Virgina Beach. Zrobię

ci odbitki.


Twarz Vanessy znowu przybrała napięty wyraz. – To nie ma

znaczenia. Dla mnie Tina była prawdziwą matką. Była wspaniała.

Strasznie mi jej brakuje.


– Wszyscy tak dobrze o niej mówią.


Rozmowa nie przebiegała zgodnie z planem. Vanessa wydawała

się zupełnie niedostępna. Libby nabrała powietrza i wyprostowała plecy.

– Przyszłam, żeby ci to dać, Vanesso. – Odpięła naszyjnik i podała go siostrze.


Oczy Vanessy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Wyciągnęła rękę.

Libby opuściła koraliki na jej dłoń, a palce Vanessy zacisnęły się wokół

nich. – Myślałam, że bardzo chciałaś go mieć.


– Muszę przyznać, że nie chciałam ci go dać, ale Bóg mnie do tego

namówił. – Głos jej się załamał i musiała zakasłać, aby przeczyścić gardło.


Vanessa zmarszczyła brwi. – I zrobiłaś to, bo pomyślałaś, że tak

należy zrobić?


– Próbuję przestrzegać tego, o czym mówią litery na naszyjniku.

Co zrobiłby Jezus? Jezus nie zabiegał o rzeczy. Naszyjnik to tylko rzecz.

Więc możesz go zatrzymać. Jest twój.


Vanessa przyciągnęła rękę z naszyjnikiem do serca. – Dziękuję. –

Przyglądała się uważnie twarzy Libby. – Myślisz, że między nami

mogłoby być dobrze?


– Niczego więcej nie pragnę – powiedziała Libby. – Bardzo bym

chciała, jeśli ty też chcesz.


– Chcę. – Vanessa zapięła naszyjnik wokół szyi. – Chociaż to może

trochę potrwać. Mamy dużo do nadrobienia.


– Mam mnóstwo czasu – odparła Libby.


Nie mogła się już doczekać, aby powiedzieć Alecowi, że miał

rację.


trzydzieści


Alec odepchnął się nogą, siedząc na huśtawce. Libby nie było od

pół godziny. Modlił się, żeby zaskarbiła sobie przychylność Vanessy, żeby między tymi dwiema kobietami otworzyły się drzwi prowadzące do dobrej relacji. Czuł, że Bóg wysłuchiwał słów jego modlitwy.


Nagle usłyszał samochód na podjeździe i wyprostował się.

Rozpoznał swoją ciężarówkę prowadzoną przez Zacha i poczuł lekki

skurcz w żołądku. To nie będzie łatwe, ale trzeba to zrobić. Czekał na chłopaka przy lampie z czujnikiem ruchu.


W środku pojazdu rozbłysło światło, a to znaczyło, że Zach

wysiadł z samochodu. Cicho pogwizdując, szedł w stronę schodów, ale zamilkł, kiedy zdał sobie sprawę, że na ścieżce stoi Alec. – Cześć, wujku!


– Już prawie pierwsza – powiedział Alec. – Miałeś być o

dwunastej.


– Mam siedemnaście lat. Mogę wracać, kiedy mi się podoba.


– No cóż, jednak nie możesz. Po północy nigdy nie dzieje się nic

dobrego. Tylko rzeczy takie jak ta. – Wyciągnął z kieszeni nóż Zacha. –

Znalazłem go na jednej z tych małych wysepek. I butelki po piwie.


Zach zabrał nóż z jego ręki. – Nic nie zrobiłem.


– Chcesz powiedzieć, że nie piłeś piwa i nie imprezowałeś?


– Nie ma w tym nic złego. A ty nigdy nie napiłeś się piwa?


– Jesteś niepełnoletni.


– A ty nigdy się nie upiłeś, kiedy byłeś w moim wieku? Wujku, daj

spokój! Słyszałem co nieco o tobie. Nie byłeś taki święty.


– Dlatego chcę cię uchronić przed błędami, jakie popełniłem.


Lampa oświetlała rozgniewaną twarz Zacha. Zacisnął pięści. – Nie

muszę tego wysłuchiwać.


Alec chwycił go za ramię, kiedy Zach chciał go wyminąć. –

Będziesz wysłuchiwał. Następnym razem, kiedy nie pojawisz się o

dwunastej, pojadę cię poszukać. Wyobrażam sobie, jak żenujące będzie wyciąganie cię z imprezy w obecności twoich przyjaciół.


– Nie zrobiłbyś tego.


– Zrobiłbym i zrobię to. To mała wyspa. Znam tu każdy zakątek.

Nie będziesz w stanie się ukryć przede mną.


Oczy Zacha zwęziły się. – Ucieknę.


– I skończysz w poprawczaku. Tego chcesz? Zrozum, Zach,

próbuję ci pomóc. Wiem, jak cierpisz po stracie rodziców. Jak myślisz, co czuje twój ojciec, patrząc na ciebie z nieba i widząc, jak się zachowujesz?


Zach cofnął się o krok. – Dobra. Próbuję coś z tego wszystkiego

zrozumieć. Zawsze chciałem być takim człowiekiem jak mój tata.

Uwielbiałem go. Ale co to dało tacie, że wierzył i próbował żyć w

zgodzie z Bogiem, jeśli Bóg zamierzał go zabić?


Alec chciał objąć chłopaka, ale Zach odepchnął go, więc tylko

opuścił ramiona. – Nagroda za uczciwość będzie o wiele cenniejsza niż dni spędzone na ziemi.


Widać było, że chłopak próbuje hamować emocje. – Jeśli Bogu

rzeczywiście by tak bardzo zależało, to nie zabrałby mi obojga rodziców.

To jawne okrucieństwo. Mama i tata ciągle mi mówili, że Bóg mnie

kocha. Chciałbym znowu w to uwierzyć.


– Rozumiem to, że myślisz, że Bóg przestał cię kochać. W Księdze

Psalmów jest napisane: „Drogocenną jest w oczach Pana śmierć Jego

czcicieli”. Wszystkim nam ich brakuje, ale oni teraz żyją w inny sposób.

Bóg nie postrzega śmierci tak jak my. – Alecowi wydawało się, że w

oczach Zacha zaszkliły się łzy.


– Czy to ma sprawić, że poczuję się lepiej? Nie czuję się lepiej.

Chcę z powrotem mojego tatę. Chcę wrócić do domu i usłyszeć głos

mamy. Nikt nie potrafi upiec takich ciasteczek z masłem orzechowym

jak ona. I kochała mnie. I tata też. – Skulił ramiona. – Nie mam już nikogo.


Alec położył rękę na ramieniu chłopaka. – Masz mnie. I swoich

dziadków. Wielu ludzi cię kocha, Zach. Nie odwracaj się od nas.

Powinniśmy się trzymać razem. Wszyscy cierpimy.


Otworzył ramiona, spodziewając się, że Zach się znowu odwróci.

Ale chłopak przycisnął twarz do jego ramienia.


– Tak bardzo mi ich brakuje! – powiedział Zach.


Alec przytulił go. Gardło zacisnęło się mu ze wzruszenia i z

trudnością mógł mówić. – Mnie też ich brakuje. Ale nadal jesteśmy rodziną. Uda nam się przez to przejść.


Zach osunął się i wydawał się trochę zawstydzony z powodu

okazanej słabości. – Postaram się jutro wrócić na czas.


– Będę na ciebie czekał. – Chciał, aby Zach wiedział, że umowa

nadal obowiązuje. – Czas do łóżka, chłopie. Za kilka godzin idziemy do kościoła.


Zach zrobił minę, ale nic nie powiedział, tylko popędził na taras.

Kiedy chłopak wszedł do środka, Alec znowu usadowił się na huśtawce.

Po chwili frontowe drzwi zaskrzypiały i wypadła z nich uśmiechnięta Libby. Wstał, widząc, że biegnie do niego. Założyła mu ręce na szyję, a on ją złapał i uścisnął. Zapach wanilii wypełnił jego nozdrza. – Widzę, że dobrze poszło? – Uśmiechnął się, dostrzegając jej radosne podniecenie.


Objęła go i mocno się do niego przytuliła. – Alec, poszło naprawdę

super! I miałeś rację.


Nie chciał wypuszczać Libby z ramion, ale kiedy się odsunęła,

pozwolił jej się oswobodzić i pociągnął ją na huśtawkę. – Musisz mi wszystko opowiedzieć.


Twarz dziewczyny wprost promieniała, kiedy mówiła mu o

zdjęciach i reakcji Vanessy na naszyjnik. – Było trudno. Naprawdę

trudno. Ale nie myliłeś się – moje poświęcenie otworzyło mi drzwi do Vanessy. Może nie będziemy ze sobą tak blisko jak typowe siostry, ale jesteśmy na dobrej drodze. Mamy wiele do nadrobienia. Ona opowie mi o tacie, a ja zamierzam opowiedzieć jej o mamie.


Była taka podekscytowana. A on nie mógł przestać się uśmiechać

do niej. – Bóg zawsze wszystko przenika.


– Myślę, że przez ten tydzień nauczyłam się więcej o Bogu niż

przez całe swoje życie – powiedziała. – A wszystko dzięki tobie.


Przytulił ją, co już stało się nawykiem, od którego nie zamierzał się odzwyczajać. – Nie jestem Duchem Świętym. To on podpowiadał ci, co robić, a ty tylko posłuchałaś i posłusznie wypełniałaś jego wolę.


Nigdy z żadną kobietą nie rozmawiał o Bogu tak swobodnie. To

musiało coś znaczyć.

***


Ludzie w każdym wieku i o najróżniejszym wyglądzie gromadzili

się w kościelnych ławkach. Rybacy, gospodynie domowe, matki z

dziećmi, właściciele sklepików witali się ze swoimi przyjaciółmi i

sąsiadami. Libby przecisnęła się do Aleca stojącego w nawie głównej i podała mu rękę na powitanie. Ludzie przyglądali jej się z ciekowością i rezerwą, której wcześniej w nich nie wyczuwała.


Gdyby na kilka minut została w kościele sama, usiadłaby w

pierwszej ławce. Nie spodziewała się, że Bóg odpowie jej na pytanie, dlaczego to się stało. Libby nie była gotowa na przyjęcie wiadomości, że Nicole nie żyje. Jeszcze nie. Czuła, że sprawa się jeszcze nie zakończyła.


Alec dotknął jej ramienia i wtedy zdała sobie sprawę, że zrobiło się wokół nich trochę więcej miejsca. Uśmiechnęła się do niego. – Przepraszam, bujałam w obłokach.


– Dobrze się czujesz? Wszystko w porządku?


Pokiwała głową. – Uwielbiam ten kościół. Zbudowano go około

1890 roku?

– Jesteś naprawdę niezła!


– To przychodzi z czasem.


Jego wzrok spoważniał. – Chciałem z tym poczekać do końca

mszy, ale chyba muszę ci to powiedzieć. Dzisiaj w gazecie ukazał się artykuł Earla. Na pierwszej stronie.


Przyglądała mu się uważnie. – Jest bardzo źle?


– Tak. – Ujął jej łokieć i poprowadził ją wzdłuż nawy, bliżej

ołtarza, gdzie usiedli w ławce. Otworzył Biblię i wyjął z niej wycinek z gazety. – Generalnie daje do zrozumienia, że jesteś drugą Susan Smith.


Kobietą, która utopiła własne dzieci. Zdrętwiała, wzięła z jego rąk wycinek i przebiegła wzrokiem. – Pisze także o śmierci mojej mamy, chociaż nigdy nie postawiono mi żadnych zarzutów. Zrobił ze mnie jakiegoś potwora.


Była zszokowana. To było dużo gorsze, niż się spodziewała.

Dlaczego Earl zrobił coś tak nikczemnego? Polubiła go w drodze z Kitty Hawk. Czy to była zemsta za to, że nie powiedziała mu wcześniej o zniknięciu Nicole?


Alec miał smutną twarz. – Libby, naprawdę bardzo mi przykro. To

moja wina. Myślałem, że nam pomoże, a nie zaszkodzi.


Powiedział nam, jakby byli razem, jednością. Myśl, że trzymał jej stronę, była prawdziwą pociechą i miała zamiar się jej trzymać. – Czy można coś z tym zrobić?


– Niewiele. Jeśli pozwiemy go za zniesławienie, artykuł zostanie

jeszcze bardziej nagłośniony. Jedyne, co można zrobić, to znaleźć

sprawców porwania Nicole. I wtedy Earl wyjdzie na głupka.


– Dlaczego to robisz? – Zapytała, obserwując jego twarz jakby

wypatrywała na niej odpowiedzi.


– Co takiego?


– Pomagasz mi. Wspierasz mnie. Nawet twój własny kuzyn myśli,

że jestem winna.


Przez moment milczał. – Jesteś córką Raya. Chciałby, żebym ci

pomógł.


Niezupełnie to chciała usłyszeć. Miała nadzieję, że powie, że ją

lubi. Że jej wierzy. – Tak naprawdę nigdy nie wyjaśniłeś, dlaczego tak bardzo ceniłeś mojego ojca.


Zamknął Biblię. – Ray był najlepszym przyjacielem mojego ojca.

A dla mnie był jak drugi ojciec. Więcej, był jak prawdziwy ojciec. Mój ojciec był ciągle zajęty połowami. Od świtu do nocy łowił homary i kraby. Nigdy nie miał czasu, żeby zagrać ze mną w piłkę lub zabrać mnie na mecz.


– Ciężko pracował, żeby zarobić na utrzymanie rodziny.


Pokiwał głową. – Oczywiście. Ale Ray miał czas. A kiedy

popadłem w tarapaty w liceum, bardzo mi pomógł. W okresie mojego

buntu swoją miłością i cierpliwością sprowadził mnie na właściwą

drogę. To, że zostałem chrześcijaninem, zawdzięczam właśnie jemu.


– Dlaczego to robił? Opiekował się dzieciakiem, który nie był jego

własnym?


– Szczerze mówiąc, myślę, że próbował być Jezusem w życiu, w

naszej szarej rzeczywistości. Robił wszystko, aby dzielić się wiarą poprzez swoje czyny. – Spojrzał na nią uważnie. – A może próbował

odkupić swoje winy za to, co zrobił tobie? Pewnie się nad tym

zastanawiasz. Dlaczego pomagał mnie, a nie tobie? Zaufaj mi, Libby.

Twój ojciec był naprawdę dobrym człowiekiem.


– Więc był wzorem chrześcijanina? – Ona sama nie czuła się

dostatecznie dobra. Kiedy ostatnio pomogła komuś tylko na chwałę

Jezusowi? Nigdy. Ale pragnęła stać się lepszym człowiekiem, aby

promieniować siłą i dobrocią, jak Alec. Przesunęła dłoń ku szyi, ale naszyjnika z literkami CZJ tam już nie było. Ale słowa: „Co Zrobiłby Jezus” nadal działały. Modliła się, aby nigdy nie przestały.


Alec uśmiechnął się delikatnie. – Ray był kimś więcej niż wzorem

chrześcijanina. Był w pewnym sensie przewodnikiem między miłością

Boga a prawie wszystkimi, których spotykał na swej drodze. Często

byłem świadkiem, jak zanosił torby jedzenia wdowom i dawał pieniądze ludziom w potrzebie.


Przypomniała sobie, jak odmówiła kobiecie zbierającej pieniądze

dla ludzi, którym spłonął dom. – Miał czym się dzielić.


– Nie zawsze. Nie na początku. Zawsze powtarzał, że Bóg

zaspokoi jego potrzeby. Trzeba tylko wierzyć. – Uśmiechnął się. – Tina często się wściekała, kiedy robił nalot na ich spiżarnię i zostawiał ich bez jedzenia. Nie zawsze było ich na wszystko stać. Często był to tylko chleb i masło orzechowe. Ale jakoś dawali sobie radę. Mówił, że i tak Boga w dawaniu nie prześcigną.


Trudno jej było sobie wyobrazić tego rodzaju szczodrość.

Żałowała, że nie miała szansy go poznać.


trzydzieści jeden


– Nie, nie, zostawcie to! – Libby zatrzymała robotników

wynoszących ze stacji ratowniczej deski boazerii z drewna orzechowego.

– Potrafię je odnowić. To naturalne drewno orzecha włoskiego.


Jeden z robotników skrzywił się. – Dla mnie wygląda to na

kompletną ruinę.


– Proszę mi wierzyć, naprawię ją.


Poprosiła, aby ułożyli klepki daleko, pod ścianą. Zerknęła na

zegarek. Dzisiaj po południu Alec miał zabrać ją i Bree łódką na dalsze poszukiwania. Musiała jednak zacząć pracę nad tym projektem. Kiedy renowacja zostanie ukończona, ma zamiar sprezentować miastu odnowiony budynek. W pewien sposób praca podniosłą ją na duchu. Być może nie będzie w stanie pomóc Nicole, ale przynajmniej zrobi coś dla miasta.


Libby przechadzała się po stacji. Miejsce to właściwie samo

opowiadało historię o życiu, jakie się tu dawniej toczyło. Łodzie, które niegdyś unosiły ratowników po falach, stały ustawione przy jednej ze ścian. Jedna był dziurawa, ale dwie pozostałe nawet w dobrym stanie.

Koje, na których odpoczywano, zardzewiały i rozlatywały się. Libby

widziała oczyma wyobraźni wystawę, która objaśniała, jak niezwykłą i wymagającą ogromnej odwagi pracę wykonywano tutaj przez dziesiątki lat. Budynek nadal wydawał się mocny i solidny. Zasługiwał na to, aby go zachować, a po renowacji mógł sprowadzić tu wielu turystów.


Wspinała się spiralnymi schodami do góry, a jej kroki dzwoniły,

uderzając o metalowe stopnie. Zatrzymała się przy okienku punktu

obserwacyjnego i patrzyła na morze. Stanie na czujce musiało być

strasznie nudną robotą do momentu, kiedy jakiś statek nie rozbił się na kawałki, wpływając na mieliznę.


Tyle tutaj historii.


– Libby, ktoś do ciebie – zawołał jeden z robotników.


Przeniosła wzrok z morza na parking. Przy drzwiach do stacji stał

zaparkowany SUV szeryfa. Nabrała duży haust powietrza. Ktoś z władz stanowych miał się dzisiaj pojawić. Pewnie szeryf Bourne przywiózł ich osobiście, aby mógł zobaczyć, jak Libby się przed nimi wije. Modliła się o siłę dla siebie, kiedy szła do nich po schodach. Na dole, w sali głównej stali trzej mężczyźni przyglądający się wykonywanym pracom.


– Chce pani wpisać to miejsce do rejestru zabytków? – zapytał

szeryf.


– Tak. Nie powinno być z tym żadnych problemów. Wydarzyło się

tutaj wiele ważnych historii. – Wyciągnęła rękę w kierunku dwóch

agentów. – Dzień dobry, jestem Libby Holladay.


Jeden z mężczyzn, około pięćdziesięcioletni, był chudy i żylasty.

Miał cieniutki wąsik i bladoniebieskie oczy. – Detektyw Monroe. –

Powiedział, potrząsając głową.


Drugi również uścisnął jej dłoń. Jego brązowe oczy patrzyły zimno

i przenikliwie. Miał trzydzieści parę lat i wygląd nadgorliwego służbisty.

– Detektyw Pagett – przedstawił się. – Jesteśmy tutaj, aby dowiedzieć się, co się stało z pani wspólniczką.


– Zrobię, co w mojej mocy, aby pomóc panom w jej odnalezieniu.


– Czy moglibyśmy stąd wyjść, aby porozmawiać w jakimś

spokojniejszym miejscu? – zapytał Monroe, rzucając spojrzenie

robotnikom, którzy ich obserwowali.


– Jak panowie sobie życzą. – Nie miała zamiaru pokazywać, że się

czegoś obawia.


– Pani pierwsza. – Pagett przytrzymał drzwi, aby wyszła.


Ciepłe promienie słońca wzmocniły ją. Słyszała wybijający czas

dzwon kościelny, jakby Bóg chciał dodać jej odwagi. Na zewnątrz, przy ścieżce prowadzącej do stacji, stała ławka. Usiadła na niej. – Cały ranek pracowałam, więc mam nadzieję, że nie macie panowie nic przeciwko temu, że sobie usiądę.


– Nie, oczywiście, że nie – powiedział Monroe. – A teraz może

wróćmy do sprawy pani wspólniczki. Chcielibyśmy porozmawiać o

dniu, w którym zniknęła. Gdzie pani wtedy była?


– Sporządzałam dokumentację pewnego domu, który miał być

wpisany do krajowego rejestru zabytków. – Dokładnie wytłumaczyła,

gdzie był usytuowany. – Nowy właściciel chciał, żebyśmy go

odrestaurowały.


– Czy ktoś panią tam widział? – zapytał Pagett.


Zaczęła kręcić głową, ale nagle przestała. – W sąsiedztwie kręciła

się pani, która zbierała pieniądze dla rodziny, której spłonął dom. Nie znam jej nazwiska, ale na pewno ludzie od pożaru będą ją znali. Myślę, że ta kobieta powinna pamiętać, że tam byłam.


Usta Pagetta zacisnęły się jeszcze bardziej. – Chcielibyśmy dostać

pani pozwolenie na sprawdzenie pani konta bankowego.


– Oczywiście.


Jego brwi uniosły się ze zdziwienia, że tak szybko się zgodziła. –

Czy wypłacała pani ostatnio jakąś dużą sumę pieniędzy?


Roześmiała się. – Czy panowie w ogóle mają jakieś pojęcie, ile

zarabiam? Na moim koncie nigdy nie było dużej sumy pieniędzy.

Wystarcza mi ledwie na pokrycie niezbędnych wydatków.


Monroe wyciągnął jakiś notes. – Porozmawiajmy o telefonie od

pani wspólniczki.


– Zadzwoniła, kiedy byłam wewnątrz tego zabytkowego domu.

Powiedziała mi, że mam tu siostrę i że jeśli zaloguję się do mojego komputera, będę mogła ją zobaczyć.


– Czy działała tam sieć bezprzewodowa? – zapytał szeryf.


Potrząsnęła głową, próbując nie pokazywać, że zaczyna tracić

cierpliwość. – Nie, ale mam kartę, którą mogę podłączyć mój komputer do telefonu komórkowego.


– Sądziłem, że nie zarabia pani dużo. A to bardzo kosztowny

gadżet – powiedział Pagett.


– Jest mi potrzebny w pracy, a poza tym nie jest aż tak kosztowny.

W trasie często sprawdzam drogę i muszę spojrzeć na mapę. W telefonie komórkowym jest za mała. – Skrzyżowała nogi i uderzyła obiema rękami o uda. – Posłuchajcie, panowie. Pewnie myślicie, że to ja pozbyłam się Nicole, ale mylicie się bardzo. Znajdźcie ludzi, którzy ją porwali. To nie ja. Widziałam dwóch mężczyzn.


W oczach starszego z agentów dostrzegła jakby przebłysk

zainteresowania. Miała nadzieję, że przynajmniej on słucha, co do nich mówi, więc skierowała się w jego stronę, jeszcze raz opisując porywaczy i wszystko, co widziała. Kiedy mówiła, przypomniała sobie jeszcze jeden szczegół dotyczący koloru łodzi.


Monroe schował swój notes. – Zajmiemy się wszystkim, panno

Holladay. Dziękujemy, że znalazła pani dla nas czas.


– Proszę na razie nie opuszczać wyspy – zaznaczył Pagett.


– Proszę mi wierzyć, będę się jej trzymać jak ostatniej deski

ratunku – zawołała za nimi.

***

Alec czuł kropelki wody morskiej na twarzy i ciepło promieni

słonecznych na rękach. Kierował łódź do małej zatoczki, gdzie zostały odnalezione rzeczy Nicole. Wyłączył silnik. – Sprawdziłem przypływ i mapę prądów morskich. Myślę, że jej zabójcy musieli być gdzieś tutaj, kiedy pozbyli się ciała. Rzeczy wyrzucone w tym miejscu zostaną uniesione przez prądy i wyrzucone dokładnie na tym odcinku plaży, gdzie znaleziono buty i ubranie Nicole.


Twarz Libby była zaróżowiona od słońca, a jej długie włosy

zawiązane w koński ogon. Wyglądała najwyżej na osiemnaście lat. –

Alec, ona żyje. Ja to wiem. Znajdziemy ją.


Alec uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Mieli przed sobą cały

długi dzień, a on chciał wykorzystać do końca każdą jego minutę. Czy to coś miało oznaczać? Stawała się dla niego zbyt ważna, zbyt szybko.

Zerknął na Bree i Samsona na przedzie łodzi. Pies cieszył się morską bryzą, ale nie wyglądał, jakby wywęszył jakiś trop.


Libby przyłożyła lornetkę do oczu i wpatrywała się w horyzont. –

Nic tam nie ma. Tylko woda. Czuję się trochę zdezorientowana.


Słyszał rozczarowanie w jej głosie i czuł to samo. Również miał

nadzieję na coś więcej. Wskazał ręką. – Ruiny latarni morskiej są tam. –

Przesunął palec na północ. – A stacja ratownicza, skąd została porwana, jest tam.


– Więc dlatego tu jesteśmy?


– Podejrzewam, że ten, kto ją porwał, zabrał ją od razu tutaj. I

prawdopodobnie zaraz ją zabił. Dlatego Bree znalazła rzeczy tam, gdzie je znalazła. – Alec dotknął ramienia Libby, czując, że jego słowa zmroziły ją. – Cokolwiek się stało, jej rzeczy zostały wyrzucone właśnie tutaj. Nie mogło upłynąć za dużo czasu od wyrzucenia jej butów i ubrania.


Jej twarz stawała się coraz bardziej smutna, kiedy tak wpatrywała

się w morze, a on pragnął wziąć jakąś część jej bólu na siebie. Czy wyobrażała sobie w tej chwili ostatnie minuty życia Nicole, walczącej o przetrwanie? Nie, wyobrażała sobie zupełnie inny scenariusz. Taki, w którym Nicole żyła i oczekiwała na ratunek.


Zawiesiła lornetkę na szyi. – I co teraz?


Wyciągnął mapę prądów morskich, którą ze sobą zabrał. – Jedyne

miejsce, gdzie jej ciało mogło zostać wyrzucone, jest tutaj. – Wskazał

północ i ruiny latarni morskiej.


– Byliśmy tam któregoś dnia. Chodziliśmy wokół ruin.


– Wtedy ruiny były zalane, ale teraz woda na pewno zniknęła.

Wyrzucę kotwicę przy brzegu i zobaczymy, czy uda się nam coś znaleźć.

– Celowo unikał wypowiedzenia słowa ciało.


Ciężko westchnęła. – Okej.


Ścisnął jej rękę. – Jestem z tobą. – Widział, jak Bree odwraca się

do nich tyłem, jakby chciała zostawić ich samych.


Libby wpatrywała się jego twarz. – Czy ty naprawdę istniejesz?


– Co chcesz przez to powiedzieć?


– Nie sądziłam, że mężczyźni tacy jak ty w ogóle istnieją. Silni,

poważni, uduchowieni. Myślę, że chyba cię wyśniłam.


Jej pełne uwielbienia, bursztynowe oczy sprawiły, że policzki

Aleca zapłonęły. – Jestem zwykłym facetem.


– Na pewno nie zwykłym – powiedziała cicho. Przeniosła wzrok na

brzeg. – Alec, czy myślisz, że za tym wszystkim stoi Brent?


Miał nadzieję, że o to nie zapyta. Przynajmniej dopóki nie

zgromadzi więcej informacji w tej sprawie. – Możliwe – przyznał. –

Pieniądze, jakie tu wchodzą w grę, mogą zdeprawować każdego.


– Dziesięć milionów.


– Skąd wiesz?


– Poe zaoferował mi tę sumę zaraz po moim przyjeździe.


– Co mu odpowiedziałaś? – Nie mógł ukryć antypatii w głosie.


– Spotkałeś się z nim?


– Raz.


– Nie spodobał ci się.


Zacisnął usta. – Obchodzi go tylko jego własny interes.


Westchnęła. – Tak jak wszystkich.


– Biblia naucza – najpierw Bóg, potem bliźni, a potem ty sam.


– Nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek spotkała kogoś, kto tego

przestrzega.


– Twój ojciec tak postępował.


– Nie rozmawiamy o moim ojcu, ale o Poe.


Wzruszył ramionami. – Zajmuje się pośrednictwem dla inwestorów

w Nowym Jorku. Pewnie dostałabyś więcej pieniędzy, gdybyś zażądała.


– A ty byś sprzedał? – W jej głosie brzmiała czysta ciekawość.


– Nigdy w życiu. Twój tata był nieugięty, jeśli chodzi o ochronę

Hope Beach. Posiadał wystarczająco dużo nieruchomości, aby

inwestorzy trzymali się z daleka. I miał wpływ na tych, którzy mogliby chcieć wyprzedawać. Czasami przejmował domy, które były na sprzedaż, i dawał je rodzinom, które na to zasługiwały.


Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. – Chyba żartujesz!

Dawał domy?


– Nieruchomości są tutaj tanie. Chciał, aby miasteczko było dla

rybaków, zwykłych ludzi. Jeśli nastąpiłby tu jakiś rynkowy bum,

jedynymi ludźmi, których byłoby stać na mieszkanie tutaj, byliby bogaci turyści, którzy przyjeżdżaliby na wakacje.


Milczała, wpatrując się w przybliżający się brzeg. – Poe

powiedział, że nie chce zwlekać z decyzją. Że jeśli będę się zastanawiać zbyt długo, jego inwestor poszuka sobie jakiejś innej posiadłości.


– Nie ma innej posiadłości tej wielkości położonej tuż nad morzem.

Większość linii brzegowej jest państwowa. Albo dostaną twój pensjonat, albo pomysł z kurortem spali na panewce.


– Więc tak naprawdę jego wartość jest jeszcze większa. Jak

myślisz, o ile więcej mogłabym za niego dostać?


Z pewnością nie słuchała tego, co do niej mówił. Nie był pewien,

czy zdoła ją od tego odwieść. Jeśli nie dostrzegała konsekwencji swojej decyzji, być może w głębi serca była wyrachowaną osobą, zupełnie inną, niż mu się wydawało. – Jakieś pięć, może nawet dziesięć milionów więcej.


– Będziesz się na mnie wściekał – powiedziała. – Bardzo mi

przykro, ale muszę też myśleć o mojej przyszłości. Jeśli nie sprzedam pensjonatu, jak go utrzymam? Nie mam pieniędzy na naprawy, które są konieczne.


– Pomogą ludzie z wyspy. Sam nieźle sobie radzę z młotkiem w

ręku. – Ale jak tylko przypomniał sobie, ile musi być zrobione, zdał

sobie sprawę, że jego oferta na niewiele się zda.


Pędził w kierunku brzegu. Zmiany zbliżały się do jego maleńkiej

wyspy, czy mu się to podobało, czy nie.



trzydzieści dwa


Żuraw pochylił się nisko nad wodą i złapał rybę, która wiła się

teraz w jego dziobie na wszystkie strony. Mewy popiskiwały nad głową Libby, kiedy brnęła w wodzie do brzegu.


– Uwielbiam to miejsce – powiedziała. – Jest tu tak spokojnie.


Bree z Samsonem zniknęli już z pola widzenia. W pobliżu Libby i

Aleca nie było nikogo. Zostali sami. Libby przyłapała się na tym, że czuje potrzebę, by być jak najbliżej Aleca. Bliżej, niż to było konieczne.

Jednak nie była na tyle odważna, aby go wziąć za rękę. Jej wzrok

powędrował do zgliszczy latarni morskiej. Kusił ją również przybrzeżny las, ale nie tak bardzo jak ruiny.


– Jesteś historykiem – powiedział Alec, uśmiechając się. – Wokoło

same ruiny, musisz być szczęśliwa.


– Masz rację! – Podeszła bliżej do odkrytych fundamentów latarni

morskiej. – Jakie sekrety skrywa to miejsce? Nie chciałbyś wiedzieć?

Ludzie, którzy tu pracowali, ratowali innym życie, ale jestem pewna, że również w ich życiu rozegrała się niejedna dramatyczna historia.


Wolałaby raczej snuć opowieści o dawnych czasach, niż pamiętać,

z jakiego powodu tu przypłynęli. A co, jeśli znajdą w tym miejscu ciało Nicole? Zerknęła na Aleca i zobaczyła, że wie, o czym myśli. Między nimi słowa nie były konieczne. Nigdy nie spotykała się z kimś, z kim mogła się porozumiewać z taką łatwością.


Wiatr targał jego włosy. – Wyobraź sobie Czarnobrodego, który

zarzuca kotwicę w tym samym miejscu, gdzie my.


– Chciałabym tutaj zamieszkać – powiedziała. – Może dałoby się

tu przenieść pensjonat?


– Z tego, co słyszałem, to właśnie tutaj inwestor Poego chce

zbudować swój kurort.


Zmarszczyła brwi. – Tutaj? Sądziłam, że w miejscu, gdzie stoi mój

hotel?


– Kto to wie. Może to tylko plotki. Ale zapytaj jego. – Wskazał

głową w stronę morza.


W czasie, gdy rozmawiali, w pobliżu cypla zakotwiczyła jeszcze

jedna łódź, która spuściła szalupę na wodę. Z niej właśnie wychodził na brzeg Poe. Wytrzepał z butów piach i szedł w ich kierunku z przyklejonym do twarzy uśmiechem.


Libby zdołała stłumić okrzyk zdziwienia. Nie mieli teraz czasu na

takie rozmowy.


– Powiedziano mi, że możecie tutaj być – powiedział Poe,

zatrzymując się przy nich.


Jego twarz była zaróżowiona od słońca, co jeszcze podkreślało

jego niebanalną urodę. Libby była pewna, że mężczyzna jest tego

świadomy. – I zadał pan sobie tyle trudu, aby nas tutaj odnaleźć?


Jego uśmiech ani na chwilę nie osłabł. – Mamy taki piękny dzień.


– Jeszcze nie zdążyłam rozważyć pańskiej propozycji –

powiedziała. – Ale mam kilka pytań. Gdzie dokładnie miałby się

znajdować kurort, który planujecie zbudować?


– Plany dotyczą całego pasa wybrzeża.


– Nawet tutaj? To niemalże miejsce pielgrzymek – powiedziała.


– Och, tak. Zwłaszcza tutaj. Z pewnością da się nieźle zarobić na

legendzie o Czarnobrodym. Może nawet zbudować kaplicę ślubów. –

Uciął temat wzruszeniem ramion. – Ale to nie nasza sprawa. My musimy tylko dojść do porozumienia. Zdaję sobie sprawę, że nadal poszukuje pani swojej przyjaciółki, ale mój klient nalega. Podejrzewam, że zacznie się interesować czymś innym, jeśli się pani szybko nie zdecyduje.


– Nicole nie żyje – powiedział Alec.


Libby otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Protestując, nikogo

nie zdoła przekonać.


Poe zamrugał powiekami. – Jest… jest pan pewien? Nic o tym nie

słyszałem. Gdzie znaleziono jej ciało? – Poprawił krawat i zaczął

przestępować z nogi na nogę.


Dlaczego sprawia wrażenie tak poruszonego? Czy jego klient aż

tak bardzo pragnie nabyć tę ziemię?


– Znaleziono jej rzeczy – rzucił Alec.


Napięcie jakby ustąpiło z twarzy Poego. – Bardzo mi przykro.


Wydawało się jej, że jego słowa zabrzmiały szczerze. – Chyba

rozumie pan, że w takiej sytuacji sprzedaż pensjonatu jest ostatnią sprawą, jaką zaprzątam sobie głowę.


– Oczywiście, ale musi pani zrozumieć, że mój klient zaczyna się

niecierpliwić.


– Nie ma tu innej ziemi do kupienia, więc proszę przestać dręczyć

tę panią – powiedział Alec. – Pan i ja doskonale wiemy, że to jedyne miejsce.


Poe zacisnął usta, a jego nozdrza zaczęły pulsować. – Jedynie

ojciec tej pani sprzeciwiał się sprzedaży. Jestem pewien, że inni

mieszkańcy miasteczka chętnie pozbędą się swoich domów za

odpowiednią cenę. Brat tej pani szybko się zgodził na nasze warunki.


– Jest to jedyny odcinek plaży, który moglibyście kupić. Reszta to

ziemia należąca do państwa.


Poe wzruszył ramionami. – Mój klient ma znajomości. Jeśli

zapragnie ziemi należącej do państwa, podejrzewam, że uda mu się ją nabyć. – Odwrócił się do Libby. – Jestem gotów podnieść cenę do dwunastu milionów. Ale musimy podpisać umowę w tym tygodniu.


– Skąd ten pośpiech? – zapytała. – Już panu mówiłam, muszę się

jeszcze zastanowić.


– Tego rodzaju sprawy wymagają dużo czasu, a mój klient chce

rozpocząć budowę jesienią.


– Bardzo mi przykro, ale nie jestem jeszcze w stanie podjąć

decyzji. – Niech już da im spokój. Mają przed sobą niezbyt przyjemne zadanie do wykonania, a on im jeszcze to utrudnia.


– Dobrze. Odezwę się więc do pani za kilka dni.


Obserwowała, jak sztywno kroczy z powrotem w kierunku szalupy.

Odwróciła się i zapatrzyła w sielski krajobraz. – A więc ten pejzaż ma zniknąć. To przygnębiające.


– Możesz to jeszcze zatrzymać – powiedział.


– Niezupełnie. To zbyt wiele pieniędzy, aby je zignorować. Nie

sądzę, że będę mogła sobie na to pozwolić. Pewnie cię to zdenerwuje, ale myślę, że nie wiesz, co to bieda. Zastanawiam się, ile dobrego można zdziałać za pomocą tych pieniędzy. A oprócz tego nigdy więcej nie będę czuła głodu.


– Libby, moja rodzina nie była bogata – zaczął Alec. – Nie sądzę,

żeby pieniądze rozwiązywały wszystkie problemy. Jeśli nie ma się

problemów finansowych, pojawiają się problemy zdrowotne lub

osobiste. Bóg używa najróżniejszych środków, którymi dysponuje, aby nas formować, kształtować. – Wziął ją za rękę i skierował w stronę ruin.


Nigdy przedtem tak o tym nie myślała. Ale nadal nie wyobrażała

sobie, jak mogłaby zrezygnować z tak ogromnej sumy pieniędzy.


Przeszukiwali ruiny już od godziny i nie natrafili na nic ważnego.

Już mieli wracać do łodzi, kiedy usłyszeli krzyk. Bree skakała w górę i w dół, wymachując rękami. Libby rzuciła się do niej biegiem.


– Spójrzcie na to – powiedziała Bree, wskazując coś na ziemi. –

Czy ktoś kiedyś tam schodził?


– Co to jest? – Zapytała Libby, pochylając się, aby oczyścić

miejsce z resztek cegieł. – Wygląda jak drzwi prowadzące do podziemia.


– To miejsce zawsze było przykryte stosem cegieł. Pewnie

przypływ podczas sztormu przewrócił je i odsłonił klapę w ziemi –

odezwał się Alec.


– Nie wiedziałeś, że coś takiego tutaj jest? – zapytała Libby.

Odrzuciła na bok kilka cegieł. – Możemy zobaczyć rzeczy ukryte przed światem przez dziesiątki lat. Sprawdźmy, co się tam kryje.


Zaczął pomagać usuwać cegły. – Pewnie nic tam nie ma, ale jeśli

chcesz się zabawić w odkrywcę, to proszę bardzo.

***

Latarka w ręku Bree rozjaśniła mrok i ukazała połyskującą wodę.

W dół ciemnego otworu prowadziła rozklekotana drabina. – Śmierdzi

stęchlizną – powiedziała Libby, marszcząc nos.


– Potrzymaj. – Bree wręczyła jej latarkę.


Libby przyglądała się, jak schodzi w dół. – Ciekawi cię, co się tam kryje? Jak myślisz, kiedy ostatnio ktoś tam zaglądał?


Alec włączył swoją latarkę. – Może pod koniec osiemnastego

wieku? Wtedy latarnia się zawaliła.


Jej puls przyśpieszył. Nie wiadomo, na co się natknie tam w dole.


– Mogą tu być szczury i pająki – ostrzegł ją Alec.


Libby znieruchomiała. – Nie boję się. – Ale jej drżący głos

wskazywał na coś innego. Chrząknęła, aby oczyścić gardło i wzmocnić głos. – A poza tym uciekną, jak nas zobaczą.


Spojrzał na nią sceptycznie, a potem wzruszył ramionami. – Pójdę

pierwszy i upewnię się, że jest tam bezpiecznie.


Włożył uchwyt latarki w zęby i zaczął schodzić po drabinie. Libby

słyszała, jak skrzypią szczeble. Kilka razy nawet wstrzymała oddech.

Szczeble jednak były mocne i wytrzymałe. Stopy Aleca zsunęły się do wody, a Libby manewrowała światłem na niego, aby zobaczyć, jak jest tam głęboko. Woda sięgała mu do łydek.


– Nie jest tak źle – zawołał. – Potrzymam drabinę, jeśli jesteś

pewna, że chcesz zejść.


– Jestem pewna – odpowiedziała. Wsunęła latarkę za pasek

szortów i zaczęła schodzić w dół.


Nawet drabina była zawilgocona. Wszędzie było czuć zapach

zgnilizny. Schodziła, dopóki nie znalazła się po kolana w wodzie, która przyprawiła ją o dreszcz. Nie spodziewała się, że będzie tak zimna.

Wyciągnęła latarkę ze spodni i włączyła ją. Mając odrobinę więcej

światła, czuła się pewniej.


– Zostań – Bree nakazała Samsonowi. Zeszła do nich pod ziemię.


Alec omiatał światłem pomieszczenie. – Wygląda na to, że to jakaś

spiżarnia. Wszędzie pełno słoików z przetworami. – Podszedł do jednej z półek. – Te wyglądają na ogórki konserwowe.


Libby podeszła do niego i zaczęła bacznie przyglądać się

zawartości. – Myślę, że nadal są dobre do jedzenia.


– Ja bym ich tam nie jadł – odparł, a w jego głosie było słychać

niesmak.


– Och, ja też. – Szła za nim, rozchlapując wodę i badając dalszą

część podziemia. Bree bacznie przyglądała się ścianom.


Zmurszałe beczki, stare narzędzia i przedziwne przedmioty z

zamierzchłej przeszłości pływały sobie po powierzchni wody lub wisiały na zardzewiałych hakach. Nie miała pojęcia, do czego służą niektóre z nich. Pytająco spojrzała na Aleca.


– Jeden z latarników był lekarzem – powiedział.


Na powierzchni wody podskakiwały baryłki z wielorybim olejem.

Zatrzymała się przed odwróconym regałem. W tym miejscu było nieco

mniej wody. Uderzyła o coś stopą i spojrzała w dół, aby sprawdzić, co to było. Zamarła z przerażenia, kiedy zdała sobie sprawę, że u jej stóp leżał

do połowy zanurzony w wodzie ludzki szkielet. Przeraźliwie krzyknęła i

mocno ścisnęła Aleca za ramię. Kiedy w końcu odzyskała panowanie nad swoim ciałem, rzuciła się biegiem w kierunku drabiny. Alec krzyczał coś za nią, ale nie zatrzymała się, dopóki nie upadła na piasek na rozgrzanej ziemi. Samson zaskomlał przy jej uchu, jakby litował się nad nieszczęściem, które ją spotkało.


Kilka chwil później poczuła dłoń Aleca na swoim ramieniu. – Już

dobrze – powiedział, a jego głos podziałał na nią kojąco.


Wzdrygnęła się. – To był ludzki szkielet. – Przed jej oczami

zaczęły dopiero teraz pojawiać się szczegóły. – Kobieta. Widziałam

niebieską sukienkę plażową. – Usiadła tyłem i z trudnością łapała

powietrze. Po chwili pozwoliła się podnieść Alecowi.


– Myślę, że wiem, czyj to szkielet – powiedział poważnym głosem.


Bree wyłoniła się z podziemi i podeszła do nich. – Już dobrze? Nic

ci nie jest?


– Widziałaś szkielet?


Bree pokiwała głową. – To nie była Nicole.


– Nie, nie. Oczywiście, że nie. – Libby wpatrywała się w Aleca,

dopiero teraz zauważając jego bladość. Dla niego to też nie było łatwe. –

Kto to jest?


– Myślę, że to żona Raya, Tina – powiedział Alec.


Libby znowu spojrzała na otwór w ziemi. – Tina? Nic nie

rozumiem. Zamordowano ją? Myślałam, że po prostu umarła.


Alec też spoglądał w kierunku piwnicy. – Wypłynęła na

przejażdżkę łodzią i nigdy z niej nie wróciła. Znaleziono jej łódź, roztrzaskaną i zatopioną do połowy, ale jej ciała nigdy nie odnaleziono.

Przyjęto więc, że uderzyła w jakąś podwodną skałę i utonęła.


– Co to wszystko ma znaczyć? – zapytała Libby, próbując

cokolwiek zrozumieć. – Skąd wiesz, że to Tina?


– Zawsze nosiła sukienki. Poza tym w całym mieście wisiały jej

zdjęcia w tej niebieskiej sukience.


Spojrzała na ziejącą z ziemi jamę i przeszył ją zimny dreszcz. –

Czy… czy sądzisz, że została zamordowana i wrzucona do tej piwnicy?


– Też tak pomyślałem. Ale sądzę, że chciała po prostu zbadać

podziemie i utknęła tu.


– A jej łódź…


Pokiwał głową. – No właśnie. Ktoś celowo musiał uszkodzić łódź.


Objęła się rękami, jakby było jej zimno. – Nie podoba mi się to

wszystko.


– Mnie też nie.


Odwróciła wzrok od czarnej dziury. – Kiedy umarła?


– Trzy lata temu. Ta wiadomość była przyczyną pierwszego ataku

serca Raya. Bardzo ją kochał.


Zrobiło jej się strasznie żal ojca. – Dobrze, że nie może tego

oglądać. Jeśli została zamordowana…


– Prasa będzie miała gorący temat na pierwszą stronę. – Złapał ją

za rękę i prowadził do łodzi. – Jedyną dobrą rzeczą w tym wszystkim jest to, że odkrycie ciała Tiny odciągnie na chwilę ich uwagę od śmierci twojej przyjaciółki.


Zatrzymała się i zacisnęła palce w jego dłoni. – Chcę, żeby cała

uwaga była skupiona na niej. To nasza jedyna szansa, żeby się

dowiedzieć, kto ją zabił.


– Czy sądzisz, że może być jakiś związek między śmiercią Tiny i

Nicole? – zapytała Bree.


Zmarszczył czoło. – Nie sądzę, aby te dwie sprawy mogłyby się w

jakiś sposób łączyć.


– Nicole na pewno tu dotarła – dodała Bree. – A jeśli była

świadkiem jakiegoś zdarzenia? Coś widziała? Coś, co mogło narazić ją na niebezpieczeństwo?


– Być może. Ale nie mogła dostać się do piwnicy. Wejście do niej

było zawalone cegłami aż do momentu sztormu. – Zerknął w kierunku

otworu. – Muszę o tym poinformować Toma. Kiedy byliśmy na dole,

zauważyłem też jakieś przejście. Wydaje mi się, że może prowadzić do tych skał. – Wskazał na kamienny pas lądu biegnący do morza. – Znajduje się tam grota, ale zawsze sądziłem, że jest mała i płytka.


Złapał Libby za rękę i poprowadził je obie do groty. Szli przy

brzegu w wodzie, a później wspięli się na skały, gdzie wskazał im mały otwór.


Libby zgarbiła plecy i zerknęła do środka. – W środku jest dużo

większa niż się wydaje.


Bree rzuciła okiem na wejście do jaskini. A potem na Libby. – Czy

jest możliwe, że Nicole odkryła to miejsce?


Libby pokiwała głową. – Och, jak najbardziej. Uwielbia badać

jaskinie i robi to zawsze, kiedy nadarzy się okazja. W zeszłym roku była z przyjaciółmi na wakacjach dla grotołazów. I wspomniała przecież, że odkryła jakąś jaskinię tutaj, na wyspie.


Alec zacisnął usta. – Więc być może te sprawy jednak coś łączy.


trzydzieści trzy


Drzewo palmowe dawało trochę cienia. Nicole od rana wyglądała

łodzi, jakiejkolwiek łodzi, ale na morzu panowała kompletna pustka.

Zaburczało jej w brzuchu, ale starała się nie myśleć o jedzeniu. Chleb zamókł, a myśl o jedzeniu samego masła orzechowego nie była zbyt kusząca. Poza tym nie miała pojęcia, czy chłopak jeszcze kiedykolwiek wróci. Jej powieki zaczęły się robić ciężkie, więc podparła głowę rękami i zamknęła na chwilę oczy.


Usłyszała ostry pisk mewy i wyprostowała się, przecierając oczy.

Kiedy ponownie spojrzała na morze, wiedziała, skąd to niezadowolenie ptaka. Grzbiety fal muskała łódź, która wydawała się zmierzać w kierunku jej maleńkiej plaży.


Powoli, gramoląc się, wstała. Otrzepała piasek z nóg i rąk i ruszyła na spotkanie z chłopakiem. Bacznie się jej przyglądał, rzucając kotwicę i idąc przez wodę do brzegu. Zamierzała użyć całej swojej siły perswazji, aby przekonać go, że nie jest szalona.


– Tutaj są zakupy dla ciebie. – Powiedział i położył worek na

ziemi. – Do zobaczenia.


– Poczekaj! – Podbiegła do niego.


Kiedy wyciągnął ręce, jakby chciał ją odepchnąć od siebie,

zatrzymała się. – Nawet cię nie dotknę. Chcę tylko przez chwilę

porozmawiać, okej? Smutno mi tu siedzieć tak samej. – Łzy napłynęły jej do oczu i pociągnęła nosem.


Nieufność zniknęła z jego twarzy, a pojawił się na niej żal. – Hej, nie płacz. Mogę chwilę zostać. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek, dobra?


Przytaknęła głową. – Przepraszam za to, co ostatnio. Byłam po

prostu przestraszona. – Przyglądała się twarzy chłopaka. – Czy ktoś na Hope Island mnie szuka?


– Dlaczego ktoś miałby cię szukać? Jesteś z Raleigh.


Potrząsnęła głową i postanowiła zrealizować swój plan.

Powiedzieć prawdę. – Mieszkam w Virginia Beach. Moja wspólniczka i

ja zajmujemy się odnawianiem starych budynków. Zostałyśmy

zatrudnione, aby odrestaurować kilka domów w centrum miasteczka.

Moja wspólniczka nazywa się Libby Holladay. Ja jestem Nicole Ingram.


Chłopak z trudem łapał powietrze ze zdziwienia i zrobił krok do

tyłu. – Skąd się o tym wszystkim dowiedziałaś? Czy rozmawiałaś kiedyś z dziewczyną o nazwisku Ingram?


– To ja jestem dziewczyną o nazwisku Ingram. Urodziłam się

czwartego lipca. Mam dwadzieścia pięć lat. Libby jest córką Raya

Mitchella, ale nikt na Hope Island nie wiedział o tym.


Zmrużył oczy. – Kłamiesz.


– Nie, nie kłamię. – Zrobiła krok w jego kierunku, ale chłopak

wzdrygnął się i cofnął. – Proszę, sprawdź to. Na pewno możesz

zobaczyć moje zdjęcie. Przekonasz się, że mówię prawdę. Nie wiem, co powiedzieli tobie ci mężczyźni, ale na pewno kłamali. Byłam na deptaku w pobliżu pensjonatu Tidewater, kiedy ci dwaj mężczyźni mnie porwali.

Czy Libby jest w mieście?


Była pewna tej odpowiedzi. Libby poruszy niebo i ziemię, żeby

odnaleźć ją na tej plaży i uratować.


– Co ty gadasz? – burknął. – Nicole Ingram nie żyje. Znaleziono jej rzeczy na plaży.


Wiadomość ta wprawiła ją w osłupienie. Nie mogła złapać

powietrza. – Szarpali mnie. Moja różowa tunika spadła podczas walki.

Jeden z nich ją wyrzucił. A moje japonki zgubiłam, kiedy wrzucali mnie do łodzi. Tylko te rzeczy znaleźli, zgadza się?


– Nie wiem, co znaleźli. Wiem tylko, że jej rzeczy znaleziono na

plaży.


– Libby w to nie uwierzyła, prawda? Jest nadal na wyspie?


– Tak, jest nadal na wyspie. Próbuje znaleźć sprawców porwania

swojej wspólniczki. Ale nie wydaje mi się, że to ty jesteś tą osobą, której ona szuka. Twój brat uprzedził mnie, że jesteś podstępna i że nie powinienem wierzyć w żadne historyjki, które opowiadasz.


Udało się jej uśmiechnąć. Nawet jeśli nie wydobędzie się stąd

dzisiaj, chłopak wróci na wyspę i zacznie badać sprawę. Dowie się, że mówiła prawdę. – Nie musisz mi wierzyć. Po prostu sam to sprawdź. A potem powiedz Libby, gdzie jestem. Powiem policji, że dałeś się nabrać, że nie byłeś ich wspólnikiem.


Jak tylko powiedziała dałeś się nabrać, wiedziała, że popełniła błąd. Żaden facet nie lubi się ośmieszyć.


– Nie jestem głupi – powiedział. – To ty jesteś szurnięta. Próbujesz mi zamydlić oczy tymi swoimi wariackimi historyjkami.


– Posłuchaj, wiem, że to brzmi jak jakieś wariactwo, ale jeszcze

większym wariactwem jest to, że ktoś mnie porwał i trzyma tutaj.

Pomyśl przez chwilę! Po co ktoś miałby więzić swoją szaloną siostrę?

Przecież po to są odpowiednie miejsca. To nie ma sensu. I gdybyś miał

choć trochę rozumu, wiedziałbyś o tym! – Przestała się przejmować, że go zdenerwuje. – Chyba musisz widzieć, że oni kłamią.


– Dobra. Zwijam się stąd. – Powiedział i odwrócił się na pięcie.

Zaczął iść do łodzi.


Nicole ruszyła za nim i złapała go za ramię. – Sprawdź to. –

Poprosiła, a w jej głosie brzmiała desperacja. – Tylko o to cię proszę.

Moje zdjęcie musi być w jakiejś gazecie. Albo w Internecie. Przekonasz się, że mówię prawdę.


Zrzucił jej rękę ze swego ramienia. – Sprawdzę i przekonamy się,

jaką jesteś wariatką.


Zdobyła się na uśmiech. – Jak masz na imię?


– Zach – odpowiedział.


– Masz fajną łódź.


– Tak. Mój wujek jest rybakiem.


– To jego zawód?


Pokręcił głową. – Przez większość czasu pracuje w Straży

Przybrzeżnej. A łowi w wolnym czasie.


– A twoi rodzice?


– Nie żyją.


Jednak coś ich łączy. – Bardzo mi przykro. Mój tata choruje na

raka i obawiam się, że może z tego nie wyjść. To strasznie trudne.


– A twoi bracia?


Wiedziała, do czego chłopak zmierza. – Nie mam braci. Tylko

dwie siostry i obie mieszkają w Kalifornii.


Wszedł do wody. – Muszę lecieć. Nie chcę się spóźnić.


Chciała krzyczeć i błagać go, aby zabrał ją ze sobą, ale zamiast

tego uśmiechnęła się i pomachała mu. – Dzięki za zakupy, Zach. I nie

zapomnij poszukać mojego zdjęcia.

***

Alec przytrzymał drzwi prowadzące do biura szeryfa, żeby

przepuścić Libby. Wiedział, że umierała ze strachu przed rozmową z

jego kuzynem. – Ja będę mówił – wyszeptał, prowadząc ją w stronę

pokoju Toma i opierając dłoń na jej plecach.


Trzymała głowę wysoko, na przekór ciekawskim spojrzeniom

pracowników biura. Jej odwaga go zdumiewała. Niewiele kobiet

zeszłoby z nim do nieznanej podziemnej piwnicy. Niewiele kobiet

wytrzymałoby presję związaną z takimi podejrzeniami, jakie na niej

ciążyły.


Zastali Toma pochłoniętego pracą przy komputerze. Kiedy ich

zobaczył, wyprostował się. – Cześć, co słychać?


– Natknęliśmy się na coś w ruinach starej latarni morskiej. –

Wskazał na pierwsze z brzegu krzesło. – Usiądź, kochanie. – I o mało nie ugryzł się w język, kiedy zdał sobie sprawę, że zwrócił się do Libby, mówiąc kochanie. Jednak ona się uśmiechnęła i nie wydawała się być urażona. Zatem wszystko w porządku. Usiadł na krześle obok niej. – Oboje byśmy się czegoś napili. Masz wodę?


– Pewnie! – Tom sięgnął do małej lodówki, która stała za jego

biurkiem i wyciągnął z niej dwie butelki. – Coś niewyraźnie wyglądacie.

A ciebie nigdy nie widziałem tak bladego.


– Dzięki za wodę. – Alec odkręcił butelkę i wypił łyk. – Mieliśmy

ciężki dzień. Fala sztormowa odsłoniła wejście do podziemnej piwnicy w ruinach.


– Do piwnicy? – Tom zmarszczył brwi. – Nic mi nie wiadomo o

żadnej piwnicy.


– Była tam od zawsze. Pamiętasz ten stos cegieł na tyłach latarni?

Była pod tym stosem. Fala zmyła cegły i odsłoniła wejście. Zeszliśmy tam z Libby i Bree, żeby zbadać, co jest na dole.


– I?


W odpowiedzi Alec wyciągnął smartfon i odnalazł w nim zdjęcie,

które zrobił. – Znaleźliśmy to. – Wręczył kuzynowi telefon.


Tom patrzył w ekran w milczeniu. – Nie wiadomo, jak długo tam

jest.


– Myślę, że od trzech lat.


Tom spojrzał na niego uważnie. – Od trzech lat? Skąd to wiesz?


– Dobrze się przypatrz. Czy naprawdę niczego nie rozpoznajesz? –

Kiedy twarz Toma nadal pozostawała bez wyrazu, Alec pochylił do

przodu i wskazał palcem niebieską sukienkę. – To sukienka Tiny.


Twarz Toma rozbłysła w olśnieniu. – Tina Mitchell?!


– Tak. Cały stan był oklejony jej zdjęciem w tej sukience przez

jakiś miesiąc.


– Masz rację. Kurczę! – Tom opadł z wrażenia na oparcie krzesła.

– Jak ona się tam dostała?


– Też się nad tym zastanawialiśmy. – Alec opowiedział mu o

powrocie do piwnicy i odkryciu drugiego wejścia.


– Więc każdy, kto o tym wiedział, mógł tam wejść. Ale jak się o

tym dowiedziała Tina? A może utknęła tam przypadkiem, uwięziona

przez przypływ czy coś w tym rodzaju? – Jego twarz się zmieniła. – Nie, to niemożliwe. Jej łódź odnaleziono w zupełnie innym miejscu. To nie mógł być przypadek.


– Też tak myślę. Ktoś zostawił tam jej ciało, prawdopodobnie

wcześniej ją zamordował, a potem rozbił łódź, żeby wyglądało to na

wypadek. Spece od medycyny sądowej pewnie powiedzą ci dokładnie,

co się stało – dodał Alec.


– A może nie – odparł Tom. – Wygląda na to, że niewiele z tym

można zrobić.


– Nicole była zapaloną grotołazką – wtrąciła się Libby. – A może

odnalazła jaskinię połączoną z piwnicą? Może natknęła się na szkielet, a morderca ją widział?


Tom pogładził swój podbródek. – Być może. – Ale patrzył na nią

zimnym spojrzeniem.


– To ma sens – powiedział Alec. – Ktokolwiek porwał Nicole, nie

trzymał jej zbyt długo. Prawdopodobnie zaraz pozbył się jej ciała.

Pewnie chcieli ją uciszyć, żeby nikt się nie dowiedział o piwnicy i jej zawartości.


– Trochę to dla mnie naciągane – zmarszczył czoło Tom. – Nie

wiedziała przecież, kim jest zabójca i ofiara.


– Ale gdyby doniosła o tym na policję, zaraz byś wiedział, o kogo

chodzi, widząc Tinę. Coś czuję, że w piwnicy znajduje się trop, który doprowadzi nas do zabójców.


– Dam znać o tym policji stanowej. Mają większe możliwości niż

my. Nie chcę tego schrzanić. Kurczę! Tina Mitchell została

zamordowana. Ale dlaczego?


– Kiedy się o tym dowiemy, będziemy też wiedzieć, kto to zrobił.


– Może Ray? Żaden związek nie jest idealny.


Alec zdenerwował się. – Nawet nie próbuj kombinować w tę

stronę. Ray był dobrym człowiekiem. Najlepszym.


– Nawet dobrzy ludzie czasami błądzą – odparł Tom. – Dobrze

wiesz, że winnym jest zwykle osoba najbliższa ofierze. – Jego wzrok przeniósł się na Libby.


– Ale nie tym razem – odpowiedział Alec.


– A może jedno z jego dzieci? – Tom próbował dalej sugerować. –

Pamiętam, że swego czasu strasznie się kłócił z Brentem o pracę.

Chłopak chciał dostawać pieniądze od rodziców, a oni chcieli, żeby sam zaczął je zarabiać.


Alec spojrzał na Libby. Powinna powiedzieć Tomowi o ataku i o

tym, że Brent miał skafander do nurkowania, ale wiedział, że nie chce wpędzać swojego brata w kłopoty.


Libby pochyliła się do przodu i zacisnęła dłonie. – Szeryfie

Bourne, ja nie zabiłam Nicole. Ani swojej matki. Nie jestem jakimś

potworem.


Tom uderzał palcami o blat biurka. – Czy Nicole mogła się znaleźć

w piwnicy?


– Wiem, że na pewno była w jaskini. Powiedziała mi to przez

telefon.


Nagle Tom wstał, a jego twarz skamieniała. – Dobra robota, Alec.

Trzymanie się blisko niej opłaciło się, prawda?


Aleca zalała najpierw fala gorąca, a potem zimna. Skoczył na

równe nogi, zaciskając pięści. – Chodźmy stąd, Libby. – Wyciągnął

rękę.


Złapała za nią, przenosząc wzrok z Aleca na jego kuzyna i z

powrotem. – Co ma pan na myśli, mówiąc trzymanie się blisko niej?


Twarz Toma zrobiła się biała. – Chyba nie myśli pani, że kręcił się koło pani, bo tak się mu pani podoba? Prosiłem go, żeby miał panią na oku.


Alec wpatrywał się nieruchomo w Toma. Dlaczego on to robił?

Libby patrzyła na niego oczami pełnymi bólu. – Libby, posłuchaj… –

zaczął.


Bez słowa odwróciła się i otworzyła drzwi. Zaczął iść za nią, ale

nagle odwrócił się do Toma. – Dlaczego to zrobiłeś?


– Pomyślałem, że jeśli ją zdenerwuję, to się z czymś sypnie.


– To dobra dziewczyna, Tom. Lepiej stąd wyjdę, zanim walnę cię

w twarz i będę musiał pójść do więzienia za atak na oficera policji.


Wyleciał z biura, ale Libby zdążyła już zniknąć z pola widzenia.


trzydzieści cztery


Powrót do pensjonatu Tidewater nie należał do najkrótszych

wędrówek, ale Libby potrzebowała czasu, aby się pozbierać. Ścierały się w niej dwa uczucia, zranienia i złości. Więc Alec wspierał ją, bo to była część ich taktyki? Powinna była się zorientować, że nie mógł być takim supermenem, na jakiego wyglądał. Zatrzymała się, aby obetrzeć łzy i wydmuchać nos.


Jakiś stary buick zwolnił tuż przy niej. Za kierownicą siedziała

Pearl. Otworzyła okno i zawołała, aby wsiadła do samochodu. Libby

okrążyła maskę auta i usiadła na siedzeniu pasażera.


– Dlaczego spacerujesz sama? – Naskoczyła na nią ciotka. –

Zwłaszcza po tym, co się przydarzyło twojej przyjaciółce? – Uważnie wpatrywała się w twarz Libby. – Płakałaś? Posprzeczałaś się z Alekiem?


– Oszukał mnie. – Libby wybuchnęła płaczem. – Tylko udawał, że

mi pomaga. A cały czas próbował się zorientować, czy to nie ja zabiłam Nicole.


– Kto ci to powiedział?


– Szeryf. – Libby spojrzała w dół. – Ciociu, masz jakieś klocki na

pedałach.


– Inaczej bym do nich nie dosięgnęła. – Ciotka przycisnęła nogą

blok na pedale gazu i samochód mocno przyśpieszył. – Coś ci powiem o szeryfie. Tom uwielbia Aleca, ale jest również o niego zazdrosny. Tom doskonale wie, że nigdy nie będzie takim człowiekiem jak Alec. Więc próbuje ściągnąć Aleca w dół, do swojego poziomu zawsze, kiedy ma ku temu okazję. Nie raz już to widziałam.


– Ale nie zaprzeczył, że Tom poprosił go, aby miał mnie na oku.


– Na pewno Tom go o to poprosił. Zapewne zauważył, jak Alec na ciebie patrzy. Tomowi to się po prostu nie spodobało.


Policzki Libby zaczerwieniły się. – Alec na mnie patrzy? Co to ma

znaczyć?


Pearl zaśmiała się. – Och, kochanie! Nawet ślepiec dostrzegłby

jego zauroczenie tobą. Facet wpadł po uszy, i to od razu!


– Nie sądzę. – Ale serce Libby przyspieszyło na samą myśl o takiej

możliwości. Czy to mogło być prawdą?


– Wziął urlop, aby ci pomóc. Jest cały czas na każde twoje

zawołanie, odkąd się zjawiłaś. Facet jest załatwiony. – Pearl spojrzała na nią szelmowsko, z ukosa. – Jestem przekonana, że jest w tobie zakochany, tak samo jak ty w nim.


– Jest tylko przyjacielem. – Znowu łzy napłynęły do oczu Libby i

zamazały jej widok. – Przynajmniej tak mi się wydawało.


– Aha. Przyjaciel. Nie opowiadaj takich bzdur starej ciotce.

Czujesz do niego coś więcej niż zwykłe przyjacielskie uczucie.


– Nie znamy się długo.


– Wystarczająco długo, aby stwierdzić, że ci się podoba.


– No cóż. Chyba tak. Jest inny niż faceci, których znam. W

każdym razie był inny. A teraz już zupełnie nic nie wiem.


– Wiesz, wiesz. – Pearl wjechała na podjazd. – Ha! Wygląda na to,

że mamy gościa.


Libby próbowała dostrzec przez przednią szybę samochodu, kto

przyjechał. – To Horace.


Prawnik wysiadał właśnie ze swojego wielkiego cadillaca,

trzymając w ręku papierową teczkę.


– Dzień dobry, panie Horace. Co za niespodzianka – powiedziała

Libby, zamykając drzwi samochodu. Uśmiechnęła się do starszego

mężczyzny. – Mam ochotę na mrożoną herbatę? A pan?


– Cudowny pomysł, panno Libby, cudowny! – Podniósł do góry

teczkę. – Pozwoliłem sobie przywieźć pani pierwszą wersję testamentu.


– Zupełnie o tym zapomniałam. – Była to ostatnia rzecz, o jakiej w

tej chwili myślała, ale skoro prawnik zadał sobie tyle trudu, uśmiechała się do niego, próbując ukryć brak zainteresowania.


– Dobry prawnik nigdy nie zapomina o potrzebach swoich

klientów – powiedział Horace.


Weszli na schody prowadzące na taras. – Może usiądźcie sobie na

huśtawce, a ja przyniosę herbatę – zaproponowała Pearl. – Tutaj sobie spokojnie porozmawiacie. W tej chwili mamy pełen hotel gości.


Horace usiadł na krześle z poduchami, Libby na huśtawce i

podwinęła nogi. Były obolałe po tak długim spacerze. Czy Alec wybiegł

za nią? Może powinna była poczekać i po prostu z nim porozmawiać?

Czuła się zraniona, ale być może Pearl miała rację, że Tom próbował

zniszczyć ich związek, zanim miał szansę się na dobre zacząć.


– Panno Libby?


Zdała sobie sprawę, że Horace coś do niej mówił. – Przepraszam, o

czym pan mówił?


Wskazał na papier leżący na stole. – Nie chce pani przeczytać

testamentu?


Wzięła do ręki dokument i zaczęła się w niego wczytywać, chociaż

studiowanie tego rodzaju informacji było ostatnią rzeczą, na jaką teraz miała ochotę. Kiedy dotarła do części dotyczącej swoich spadkobierców, zatrzymała się. – Chciałabym zapisać połowę pieniędzy Vanessie.


– A co z fundacją ochrony zabytków?


– Drugą połowę. – Spojrzała na prawnika. – Proszę mi powiedzieć,

co się stanie, jeśli umrę przed sporządzeniem tego testamentu.


– Wtedy obowiązuje prawo stanowe. W takim przypadku

dziedziczą najbliżsi krewni. Czyli Brent i Vanessa.


Więc Brent miałby motyw, próbując ją utopić tamtego wieczoru.

Ale czy motyw wystarczy, aby uwierzyć, że to on chciał ją zabić? W

głowie jej się nie mieściło, że jej brat mógłby być tak bezduszny i wyrachowany.


Oddała Horace’owi dokument. – Na kiedy dokument mógłby być

gotowy?


– Za kilka dni. Moja sekretarka jest na wakacjach, a ja jestem

beznadziejny w obsłudze komputera. Jak tylko pojawi się w pracy,

naniesie poprawki i wydrukujemy ostateczną wersję. Czy chciałaby pani coś jeszcze dodać?


Przez moment rozważała pomysł zapisania czegoś Alecowi. Odkąd

o mało nie zginęła parę dni temu, myśl o śmierci prawie jej nie

opuszczała. Nikt nie wie, kiedy nadejdzie jego czas. Jednak było jeszcze za wcześnie, aby sądzić, że coś poważnego mogłoby się rozwinąć między nią i Alekiem.


Pokręciła przecząco głową. – To wszystko. Dziękuję, że tak

sprawnie pan się tym zajął. Chciałabym jak najszybciej dostać gotową wersję.


– Oczywiście, panno Libby.


Ciotka pojawiła się w drzwiach z tacą. – Proszę bardzo, Horace.

Pozwoliłam sobie przynieść również ciasteczka.


Libby dostrzegła ciężarówkę Aleca wzniecającą za sobą kurz na

drodze. Jej puls przyśpieszył. Wstała i przeprosiła Horace’a.

***

Alec pomachał odjeżdżającemu Horace’owi. Libby zniknęła gdzieś

w środku, jak tylko znalazł się u dołu schodów tarasu. Zacisnął zęby i ruszył jej szukać.


Pearl wskazała mu drogę. – Myślę, że poszła do szklarni.


Podziękował i pobiegł wzdłuż korytarza na tył domu. Ray

wybudował szklarnie dla Tiny dwadzieścia lat temu. Kiedy żyła,

hodowała orchidee. Nadal kwitły w tym przestronnym, nasłonecznionym miejscu, chociaż Delilah nie miała takiej ręki do kwiatów jak Tina.


– Hej, Libby.


Stała naprzeciw szczególnie pięknej, białej orchidei. Nie odwróciła się do niego.


– Słuchaj, nie ignoruj mnie, okej? Odwróć się do mnie i

porozmawiaj ze mną.


– Chyba nie mamy sobie za wiele do powiedzenia – odparła, nadal

pochylając się nad kwiatem.


– Tom się myli.


– Naprawdę? Przecież poprosił cię, żebyś miał mnie na oku. – W

końcu się odwróciła i wpatrywała w niego, trzymając ręce z tyłu. – Czy podejrzewałeś, że to ja zabiłam Nicole?


Nie chciał odpowiadać na to pytanie, ale sposób, w jaki na niego

patrzyła, sprawił, że nie potrafił skłamać. – Musiałem rozważyć i taką możliwość.


– A czy to nie jest prawdziwy powód, dla którego poprosiłeś Earla,

aby napisał artykuł? Żeby pogrzebał i dowiedział się o rzeczach, o które ty nie potrafiłeś zapytać?


– Chciałem odnaleźć Nicole. Wtedy to była jedyna rzecz, o której

myślałem.


– Więc zgodziłeś się być blisko mnie, aby przekonać się, czy nie

jestem morderczynią?


– Tak. Ale szybko zdałem sobie sprawę, że nie byłabyś w stanie

nikogo skrzywdzić.


– Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała cicho. –

Myślałam, że jesteś jedynym moim sprzymierzeńcem tu, na wyspie.

Teraz dowiaduję się, że po prostu pomagałeś swojemu kuzynowi. A to

naprawdę boli.


Jesteśmy przyjaciółmi. – Wydawało mu się jeszcze za wcześnie, aby powiedzieć jej, że tak naprawdę żywi do niej uczucie silniejsze niż przyjaźń. – Proszę, nie pozwól, aby to, co powiedział Tom, zniszczyło naszą przyjaźń.


Jej oczy nadal były pełne bólu, ale skinęła głową. – Spróbuję. Ale

chciałam cię też zapytać o Tinę? Czy wiesz, co mogło się jej

przydarzyć? Czy miała jakichś wrogów?


– To prawdziwa zagadka. Była przez wszystkich lubiana, jak twój

ojciec. Był zdruzgotany, kiedy umarła. Chodził i szukał jej wszędzie całymi tygodniami.


– Jeśli dowiemy się, kto ją zabił, być może zaprowadzi nas to do

porywaczy Nicole. Myślę, że to bardzo możliwe, że odkryła szczątki

Tiny.


– Zgadzam się. Pierwszą rzeczą, jaką możemy zrobić, to

porozmawiać z Pearl. Wie wszystko o tym mieście. I znała Tinę lepiej niż ktokolwiek inny, poza Brentem i Vanessą. Pewnie powinniśmy im o tym powiedzieć.


– To będzie naprawdę ciężki dzień dla Vanessy. Najpierw

dowiedziała się, że jej ojciec ją okłamał, a teraz dowie się, że kobieta, o której sądziła, że jest jej matką, została zamordowana.


– Współczujesz jej.


– Oczywiście, że tak. Jest moją siostrą. Zamierzam zrobić

wszystko, aby nam się udało.


W drzwiach stanęła Pearl z tacą w rękach. – Czy ktoś ma ochotę na

kawę i ciasteczka?


Oczy jej błyszczały. Zapewne umierała z ciekawości, aby się

dowiedzieć, co się tu dzieje. – Chętnie – powiedział Alec. – A tak w ogóle to chcieliśmy z tobą porozmawiać.


Pearl postawiła tacę na stole. – Libby, mam nadzieję, że przyjęłaś

jego przeprosiny?


– Och, tak – odparła Libby.


Powinien wiedzieć, że Pearl i tak zawsze wszystko wywęszy. –

Czy Libby już ci powiedziała, że odnaleźliśmy szczątki Tiny?


Uśmiech zniknął z twarzy Pearl. – Tiny Mitchell?


Alec pokiwał głową. – Wśród ruin starej latarni morskiej jest

piwnica. Fala sztormowa ją odsłoniła. Była w środku. – Opowiadał dalej, w jaki sposób odkryli podziemie i drugie wejście.


Pearl zbladła. – Więc sądzicie, że Nicole została zabita, ponieważ

natknęła się na Tinę?


Libby pokiwała głową. – Alec twierdzi, że znałaś ją lepiej niż

ktokolwiek inny, może poza dziećmi. Czy miała jakichś wrogów? Czy

miała jakieś problemy, zmartwienia kilka tygodni przed śmiercią?


Krzesło głośno zatrzeszczało pod ciężarem Pearl. Zmarszczyła

czoło i wypiła łyk z filiżanki, w której było więcej śmietanki niż kawy. –

Mówiłam Tomowi, że w jej zniknięciu coś mi nie pasuje. Ale zbył mnie.

Miałam rację.


– Co masz na myśli? Czy o czymś wiedziałaś? – zapytał Alec.


– Była wycofana, smutna. Myślałam, że może cierpi na depresję i

nawet rozmawiałam o tym z Rayem.


– A on to zauważył?


Pearl potrząsnęła głową. – Nie było go na wyspie. Był w

Kalifornii, kiedy do niego zadzwoniłam. Powiedział mi, że przez telefon też wydawała mu się wyciszona, ale sądził, że była zmęczona nadmiarem obowiązków, które musiała przejąć pod jego nieobecność.

Obiecał mi, że z nią porozmawia po powrocie do domu. Wrócił po

południu. A ona zaginęła wieczorem tego samego dnia.


– Więc nie rozmawiał z nią?


– Nie chciałam o tym wspominać wcześniej. Bałam się, że…


– Popełniła samobójstwo? – Zapytała Libby i objęła się rękami,

jakby zrobiło się jej zimno.


Pearl zadrżała. – Właśnie. Nie chciałam, żeby Ray się obwiniał,

jeśli tak się stało.


Alec próbował odtworzyć sobie w myślach, jak przebiegały

poszukiwania Tiny. – Czy zauważyłaś może, żeby w tym czasie z kimś

się spotkała?


Pearl namyślała się przez chwilę. – Był taki jeden bogaty inwestor

z Nowego Jorku. Nazywał się Lawrence Rooney. Przyjechał spotkać się z Rayem, ale rozmawiał z Tiną. Kręcił się tutaj przez kilka dni.


– Czego chciał? – zapytała Libby.


Pearl zacisnęła usta. – Tina mi nie powiedziała.


– I to cię zdenerwowało, bo zwykle wszystko ci mówiła? –

zgadywała Libby.


– Odpędzałam od siebie myśl, że mogłaby być zainteresowana

jakimś innym mężczyzną. Nadal jestem przekonana, że Tina nie była

nim zainteresowana.


– Postaram się czegoś dowiedzieć o tym facecie. To może być jakiś

trop. – Alec obawiał się jednak, że od zniknięcia Tiny upłynęło już za dużo czasu i trudno będzie o jakiekolwiek dowody. – Ale nie robiłbym sobie zbyt dużych nadziei.


Pearl wstała. – Zdajecie sobie sprawę, że musimy o tym

powiedzieć Brentowi i Vanessie?


– Wiem – powiedziała Libby.


Pearl westchnęła. – Co za okropny dzień! Zaraz ich do was przyślę.

– Wybiegła, jakby chciała jak najszybciej zostać sama.


Alec czuł, że jego żołądek zawiązuje się w ciasny supeł. Sądząc po

napiętym wyrazie twarzy Libby, była równie przerażona jak on na myśl o tym, co ich za chwilę czeka.


trzydzieści pięć


Oczy Vanessy były zaczerwienione, jakby płakała. – O co chodzi?

– zapytała, wchodząc do szklarni i zerkając na Aleca, a potem znowu na Libby.


Na szyi Vanessy widniał naszyjnik ojca. Libby miała nadzieję, że

pomoże jej siostrze przejść przez to wszystko. – Usiądź, proszę.


Brent wszedł ociężale, trzymając ręce w kieszeniach. Osunął się

leniwie na białe, wiklinowe krzesło przy ogromnym geranium. – Ciąg

dalszy dramatu? – zapytał znudzonym tonem.


Libby zacisnęła usta. – Jest coś, o czym musicie wiedzieć, a nie

chcielibyśmy, abyście się dowiedzieli od kogoś innego. No i wasza

opinia w tej sprawie może mieć również wpływ na przebieg śledztwa

prowadzonego przez Toma.


Vanessa wyprostowała się na wiklinowej sofie. – Ale co się stało?

Wszyscy są tacy poważni.


– Mamy nowe informacje o Tinie, Vanesso – powiedziała Libby.


Vanessa zmarszczyła czoło i spojrzała na brata. – Nic nie

rozumiem. Nie żyje od trzech lat. Dlaczego teraz o niej rozmawiamy?


Libby żałowała, że to ona musi im to powiedzieć. – Tak, tak.

Wiem. Ale dzisiaj odnaleziono jej zwłoki.


Vanessa otworzyła szeroko oczy. Słychać było głośny oddech

Brenta. Libby próbowała znaleźć się w skórze swojego rodzeństwa. Nie miało znaczenia, czy jej ufali, czy nie, byli połączeni więzami krwi.

Musiała pomóc im przez to przejść, jeśli w ogóle zdoła. Każdy z nich kogoś stracił i opłakiwał.


– Gdzie je znaleźli? – zapytał Brent.


Libby wyciągnęła do niego rękę, ale zaraz ją cofnęła. – Przy

ruinach starej latarni morskiej. W piwnicy.


Brent zmarszczył czoło. – Tam nie ma piwnicy.


– Była tam cały czas, ukryta. Fala sztormowa usunęła

przykrywające ją cegły. Ale jest do niej też drugie wejście. – Libby spojrzała na Aleca. – Alec, czy mógłbyś im to wyjaśnić?


Vanessa i Brent słuchali w zupełnej ciszy. Ich twarze zmieniały się,

wyrażając najpierw niedowierzanie, a potem szok, kiedy dowiedzieli się, że ich matka została zamordowana.


– Może ona po prostu natknęła się na tę jaskinię? – zapytał Brent.


Vanessa potrząsnęła głową. – Brent, a łódź? Została celowo

przedziurawiona. Inaczej odnaleziono by ją przy brzegu. Nawet gdyby dopłynęła nią do cypla, potem odkryła jaskinię, a w tym czasie przypływ porwałby ją, łódź musiałaby być znacznie bliżej latarni morskiej. A nie tam, gdzie zatonęła.


Schyliła głowę, a łzy płynęły jej po policzkach. Libby tak bardzo

pragnęła pocieszyć swoją siostrę.


– Właśnie – powiedział Alec. – Teraz musimy się również

zastanowić nad sprawą Nicole.


Libby żałowała, że nie rozmawiała z Nicole nieco dłużej tego dnia.

Tylu rzecz żałowała. – Nicole uwielbiała jaskinie. Kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, powiedziała mi, że odkryła nową jaskinię z czymś interesującym w środku. Zanim zdążyła mi powiedzieć, co to było, pojawili się ci dwaj mężczyźni.


– Czy byliście świadkami rozmowy waszej mamy z panem

Rooneyem? – zapytał Alec.


– Z panem Rooneyem? Mówisz o tym inwestorze? – zapytała

Vanessa. – Zabrał nas na kolację do restauracji. Szkoda, że nie widziałeś jego jachtu!


– Próbował zrobić wrażenie na mamie – dodał Brent. – Ciągle

powtarzał, że mogłaby z tatą opłynąć cały świat, mieć dom, gdzie tylko będą chcieli.


– Nie spodobał ci się? – spytała Libby.


Wzruszył ramionami. – Nie za bardzo. Mamie też nie. Kiedy zaczął

naciskać, aby pomówiła o tym z tatą, poprosiła, żeby odwiózł ją do

domu.


– Dlaczego w ogóle zgodziła się pójść z nim na kolację? – zapytał

Alec.


– Wiesz, jaka była mama. Nie chciała nikogo urazić. A on i tak

zrobiłby wszystko, żeby dotrzeć do taty.


– Dlaczego po prostu najpierw nie zadzwonił i nie upewnił się, że

tata jest na miejscu? – Nadal czuła się dziwnie, mówiąc tata.


– Zrobił tak – odparła Vanessa, tonem nieznoszącym żadnej

krytyki w stosunku do jej ojca. – Ale w ostatniej chwili okazało się, że tata musi wyjechać, ponieważ spłonęła jedna z jego firm w Kalifornii.

Chciał sprawdzić, czy nic się nie stało jego pracownikom.


– Więc wasza mama próbowała w pewien sposób udobruchać

faceta, rozmawiając z nim osobiście. – Alec włożył ręce do kieszeni i zrobił kilka kroków. – A czy słyszeliście, czego chciał?


Brent wzruszył ramionami. – Tego, co wszyscy. Ziemi nad

oceanem. Wydaje mi się, że to ten sam facet, którego reprezentuje Poe.

Zaoferował dziesięć baniek.


Libby ledwo powstrzymała się przed wygadaniem, że oferta

znacznie poszła w górę.


– Czy wydawało wam się, że mama się na to skusi? – zapytał Alec.


Vanessa potrząsnęła głową. – Mama nigdy nie chciała opuścić

wyspy. Zupełnie nie obchodziły jej jachty czy podróże. Tacie czasami udawało się zabrać ją do Virginia Beach. To wszystko.


– Była prawdziwą domatorką – przytaknął Brent.


– No i tata nie skąpił jej pieniędzy – dodała Vanessa. – Dawał jej

wszystko, czego potrzebowała.


– Czy wiedzieli o tym, że władze stanowe rozważają możliwość

rozbudowania połączeń promowych z wyspą? – zapytała Libby.


– Och, tak – odparła Vanessa. – Tata nawet kilka razy rozmawiał z

władzami stanowymi i próbował ich odwieść od tego pomysłu. Był

przekonany, że to doprowadzi wyspę do ruiny.


– A co wy sądzicie na ten temat? – spytała Libby, spoglądając

jednocześnie na Brenta, żeby wiedział, że interesowała ją również jego opinia.


Brent wzruszył ramionami. – Tatę nie interesował rozwój, ale

wielu młodych ludzi, takich jak ja, chciałoby, żeby było tu więcej miejsc pracy. Nawet turystyka zapewniłaby pewniejsze dochody niż łowienie ryb. No i ogólnie nic się tu nie dzieje.


– To dlatego chciałeś sprzedać pensjonat?


– Być może. Jeślibym go sprzedał, założyłbym swój biznes i

zacząłbym budować statki, a to oznacza miejsca pracy. – Uśmiechnął się zimno. – No i mnóstwo pieniędzy.


Kiedy już Libby wydawało się, że potrafi nieco przychylniej

spojrzeć na chłopaka, on wszystko rujnował. Nie miała pojęcia, jak

rozgryźć Brenta.

***

– Poe, pozwól do mnie na chwilę – powiedział Lawrence. Zerknął

na swoją córkę. Była ubrana w kolorową sukienkę, która sprawiała, że jej skóra miała dziwny, pomarańczowy kolor. Ofiara bezmyślnego podążania za modą.


Poe wstał od stołu w jadalni państwa Rooney. – Zaraz do ciebie

wrócę. Poczekaj na mnie w salonie, okej? – zwrócił się do Katelyn.


– Będę czekała. – Rzuciła mu przeciągłe, kuszące spojrzenie.


Lawrence prowadził chłopaka do swego biura. Zamknął za nim

drzwi i podszedł do swego biurka. – Widzę, że coś się dzieje. Czy coś poszło nie tak?


Poe usiadł na krześle naprzeciwko biurka. – Krążą plotki, że Nicole Ingram nie żyje.


– Co? Czy coś jej zrobiliście?


Poe potrząsnął głową. – Na pewno nie ja. Odnaleziono jej buty i

sukienkę, a policja uważa, że nie żyje.


– W takim razie to żadna tragedia. Nie mogą nas winić za coś,

czego nie zrobiliśmy. – Zatrzymał wzrok na twarzy Poego. – My chyba nie mamy z tym nic wspólnego? Czy się mylę?


Poe potrząsnął głową. – Libby nie wierzy w jej śmierć. Jest

strasznie uparta. W poszukiwaniach pomaga jej zespół z psem

ratowniczym.


Lawrence zamachał ręką, jakby chciał odpędzić od siebie ten

problem.


– Pies nie będzie w stanie ich do nas doprowadzić, zwłaszcza jeśli

nie mamy z tym nic wspólnego.


– To prawda. – Poe nabrał powietrza i wysunął się nieco do

przodu. – Ale to nie wszystko. Odkryli piwnicę. I zwłoki Tiny.


– Zapewniałeś mnie, że nikt ich nie odnajdzie. Powinniśmy od razu

wrzucić je do oceanu. – Jego gniewne spojrzenie jeszcze bardziej

pociemniało. – To twoja wina.


Poe rozpostarł ręce. – Przyznaję, że powinienem je stamtąd

wyciągnąć, jak tylko się na nie natknąłem. Ale obawiałem się, że kiedy je odkryją, rozpęta się wielkie dochodzenie i pokrzyżuje to nasze plany.

Jeśli pomyślą, że utonęła, śledztwo zostanie umorzone. I właśnie tak się stało.


– Czy coś przede mną ukrywasz? Chyba jej nie zabiłeś, co?


– Absolutnie nie. Musiała spaść i uderzyć się w głowę. Już nie

żyła, kiedy ją znalazłem.


– Lepiej, żeby to okazało się prawdą.


Poe wytrzymał jego wzrok. – Mówię prawdę. Jeśli nie ma pan do

mnie zaufania, to chyba najwyższy czas, żeby mi pan to powiedział.


Lawrence odwrócił wzrok i pokręcił głową. Nie chciał robić sobie

z Poego wroga, zwłaszcza teraz, kiedy sprawy z Katelyn zaczęły się

dobrze układać. – Pytanie, co zrobić w takiej sytuacji? Zaraz zacznie się tam zjeżdżać policja z całego stanu.


– Może nie uda im się znaleźć tajnego składu?


– Nie będę ryzykował – odpowiedział Lawrence.


– Co pan proponuje?


– Jeszcze nie wiem. Muszę trochę pomyśleć.


Poe rozsiadł się na swoim krześle. – A ja chyba mam pomysł.


trzydzieści sześć


Kiedy Delilah zaczęła serwować gościom pensjonatu Tidewater

popołudniową kawę, Alec skinął głową na Zacha i obaj wyszli na

zewnątrz. Podczas posiłku Alec zauważył, że Zach przez większość

czasu wlepiał wzrok w Libby. Czy jego bratanek już zauważył, że coś ich łączy?


– Niedługo zaczyna się rok szkolny – powiedział Alec, pochylając

się, aby podnieść pękniętą skorupę muszli.


Zach skrzyżował ręce na piersiach. – Nie wracam do szkoły,

wujku.


– Posłuchaj, Zach – zaczął Alec.


– Nie próbuj mnie namawiać. Wiesz, że chcę być rybakiem. To

uczciwy zawód. Niepotrzebne mi studia, żeby łowić ryby. Znam morze

jak własną kieszeń.


– Wiem o tym. Ale świat się zmienia. A co jeśli nie będziesz mógł

się utrzymać z łowienia? Życie to nie zabawa, Zach. Chciałbym być

pewien, że jest jeszcze coś, na czym będziesz mógł polegać. Masz czas, żeby spróbować różnych rzeczy. Nie musisz decydować o swoich studiach już teraz. Ale przynajmniej powinieneś ukończyć dwuletnią szkołę.


– Nie chcę. I nie możesz mnie zmusić.


Chłopak, nie – Zach był już mężczyzną, brał odpowiedzialność za

własną przyszłość. I choć Alec chciał, aby Zach studiował, nie mógł

jednoznacznie stwierdzić, co będzie dla niego najlepsze. Czy w ogóle człowiek może wiedzieć, co jest najlepsze dla drugiego człowieka? Nie ma żadnych wątpliwości, że Zach jest urodzonym człowiekiem morza.

Woda jest jego żywiołem. Jego ojciec, brat Aleca, też taki był. Ich ojciec nie miał z nim lekko. Zach, tak jak Darrell, zawsze chciał wrócić do Hope Beach.


Alec postanowił spróbować jeszcze jeden, ostatni raz. – A może

jakiś internetowy kurs? Żeby po prostu kontynuować naukę.


Zach zawahał się. – Pomyślę o tym.


– Tylko o to cię proszę.


– Ale nie wiem, co to miałby być za kurs?


– A może coś takiego, jak biologia morza? Byłbyś w tym dobry.

Poza tym ma to dużo wspólnego z ekologią. – Dostrzegł maleńką

iskierkę zainteresowania w oczach Zacha i poczuł, że jest jeszcze

nadzieja. – Wyspa będzie się musiała zmierzyć z wieloma zmianami.

Może mógłbyś być częścią tych zmian i uratować, co jest do uratowania.


Zach przestał słuchać. Jego wzrok powędrował gdzieś dalej, poza

Aleca. Kiedy się odwrócił, zobaczył Libby zmierzającą w ich kierunku z gazetą w ręku. Była blada i zdenerwowana.


– Czy coś się stało? – zapytał, kiedy się przy nich znalazła.


Wyciągnęła do niego rękę, a on dostrzegł, że gazeta jest z Nowego

Jorku. – Historia zatacza szersze kręgi. Pierwsza strona. – Otworzyła pismo, aby pokazać mu zdjęcie Nicole.


– Przepraszam – powiedział Alec. Naprawdę się przeliczyłem,

wciągając w to Earla. To, co napisał, musiało się spotkać z

zainteresowaniem i obawiam się, że mogą pojawić się jeszcze bardziej złośliwe artykuły.


– Mogłam się tego spodziewać – pokiwała głową Libby.


– Mogę zobaczyć? – Poprosił Zach i wyciągnął rękę. Libby

wręczyła mu gazetę, a on zaczął czytać artykuł. Po chwili oddał ją

Libby. – Bardzo mi przykro.


– Dziękuję, Zach. – Spojrzała na niego i przez chwilę nic nie

mówiła. Chłopak unikał jej spojrzenia i z trudem przełykał ślinę. – Dużo przebywasz na morzu. Może uda ci się coś zauważyć? Lub zobaczysz jakieś podejrzane osoby? To byli dwaj mężczyźni. Jeden czterdziestoletni w czapce naciągniętej na oczy. Nosił brodę. Drugi był

około trzydziestki. Miał jasne włosy i wyglądał, jakby się nie golił przez kilka dni. Ale może nie wygląda tak niedbale przez cały czas.


– Zostały zrobione ich portrety pamięciowe. Mogą być pomocne –

powiedział Alec. Zaczął się przyglądać bratankowi z ciekawością, bo chłopak wydawał się być dziwnie spokojny. – Po drodze wstąp do biura Toma i zerknij na nie. Miej oko na tych mężczyzn.


– Jesteście pewni, że ona nie żyje? – zapytał Zach.


Alec spojrzał na Libby. Wyglądało na to, że jakoś się trzyma. –

Tak jak można być pewnym bez ciała – powiedział Alec. – Sądzę, że

wiem, gdzie ci mężczyźni mogli się go pozbyć. – Opisał Zachowi miejsce na morzu, niedaleko ruin latarni morskiej.


– Nie przyjmuję tego do wiadomości – powiedziała cicho Libby. –

Chwilami zaczynam wątpić, ale zaraz czuję pewność, że ona gdzieś tam jest i czeka na moją pomoc.


– Będę miał oko na wszystko – zapewnił Zach. – Myślicie, że

mężczyźni byli stąd?


Alec zmarszczył czoło. – Nie, nie sądzę. Chyba mogę ręczyć za

każdego mężczyznę mieszkającego na wyspie. Nasi ludzie nie byliby w stanie zrobić czegoś takiego.


Zach włożył ręce do kieszeni dżinsowych szortów. – Wydaje mi

się, że ludzie czasami mogą ukrywać swoją prawdziwą naturę.


Zadziwiająco trafne spostrzeżenie padło z ust jego bratanka. Alec

czasami rozpaczał nad tym, jak marne postępy zachodzą w

wychowywaniu Zacha. Ale czy on nie był taki sam w jego wieku?


– Jeden z moich przyjaciół urządza imprezę na plaży – powiedział

Zach. – Chciałbym pójść.


– Ale bądź ostrożny. – Alec chciał dodać: tylko nie pij, ale wiedział, że Zach potraktuje to jako upomnienie. Nie żeby miało jakieś znaczenie, co do niego mówił. Zach i tak postąpi tak, jak będzie chciał.

Wszystko, co Alec mógł zrobić, to tylko się modlić.


Zach pokiwał głową i już biegł do swojego starego pikapa.


– Zach to dobry chłopak – powiedziała Libby. – Musisz mu tylko

trochę zaufać.


Ufam mu.


– W twoim głosie nie było tego słychać. – Odwróciła się w stronę

morza. – Cały czas myślę, że mogłam coś zrobić, powstrzymać ich przed jej porwaniem.


– To nie była twoja wina – powiedział cicho.


Spojrzała na niego wzrokiem przepełnionym bólem.


– Bóg czuwa nad życiem i śmiercią, i wszystkim, co się dzieje

pomiędzy, Libby. Możemy się doprowadzić do szaleństwa, rozmyślając

o życiu i o tym co-by-było-gdyby.


Jej oczy błyszczały od łez. – Czuję się taka bezradna.


Czy to on zrobił pierwszy ruch, czy może ona? Nie był pewien, ale

zanim zdołał pomyśleć, trzymał ją już w swoich ramionach, a ona wtulała twarz w jego pierś. Przycisnął wargi do jej pachnących włosów i wydawało się, że jest to najbardziej naturalna rzecz na świecie.

***

Libby słyszała, jak mocno bije serce Aleca. Chciała już na zawsze

pozostać w bezpiecznym kręgu jego ramion. Czuła, że nie może się jej przydarzyć nic złego. Przez tak wiele lat dawała sobie radę sama, że niemalże nie wiedziała, co zrobić z tym pragnieniem, by być chronioną i otoczoną troską.


Jego dłoń pogładziła pieszczotliwie jej włosy, a potem jego usta

dotknęły delikatnie jej czoła. – Jesteś kimś wyjątkowym, Libby. –

Wyszeptał. – Podziwiam to, jak dzielnie walczysz o rodzinę. Zależy ci nawet na Vanessie i Brencie, chociaż nie okazali ci odrobiny przychylności.


– Vanessa jest teraz dla mnie milsza.


Zapach mężczyzny i morza działał na nią upajająco. Wtuliła się

jeszcze głębiej w ciepło płynące z masywnej piersi. Jeśli uniesie głowę, on może ją znowu pocałować. Jedna jej część pragnęła tego, ale trwożliwa strona mocno przyciskała policzek do jego koszuli. Jeśli znowu ją pocałuje, zupełnie się w tym zatraci. Jeśli teraz odeszłaby, zdążyłaby się jeszcze uratować, a oddając się temu uczuciu bez reszty, może siebie zniszczyć. Nie wiedziała, co przyniesie przyszłość.


Położył dłonie na jej ramionach i w ten sposób powstała między

nimi mała przestrzeń. Palcem uniósł jej podbródek do góry. Zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Jego usta były ciepłe i twarde, a ona zapomniała o wszelkich dręczących ją dylematach. Było za późno, aby słuchać podszeptów serca. Odwzajemniała pocałunek, doznając głębi tego uczucia, o którego istnieniu nie zdawała sobie sprawy. Jego serce biło w szaleńczym tempie. Podniecała ją pewność, że działał na nią tak samo, jak ona na niego. Cokolwiek zaczynało się między nimi rozwijać, było to coś, co z całą pewnością czuli oboje.


Leciutko odsunął ją od siebie. – Masz ochotę na spacer po plaży?


Pokiwała głową. Było to bezpieczniejsze niż zalew uczuć, którym

nadal musiała stawiać opór. Szli po gęstym piasku, ręka w rękę.

Przyjemna cisza działała na nią kojąco. Nie czuła potrzeby, aby wypełniać ją gadaniem.


Zatrzymał się przy przewróconym drzewie i pociągnął ją, aby

usiadła obok niego. Woda mieniła się w świetle księżyca, a słonawa

bryza od oceanu muskała jej włosy niczym zmysłowa pieszczota. –

Dawno się nie całowałem. Nie chciałbym, żebyś myślała, że jestem

jakimś podrywaczem.


Musiała się uśmiechnąć, słysząc niepokój w jego głosie. Nie

przyszło jej do głowy, że coś takiego może go niepokoić. – Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na randce. Zawsze bardzo mocno koncentrowałam się na pracy.


Leciutki uśmiech pojawił się na jego ustach. – Ja też dziękuję, że

mi to mówisz.


– A co z Zachem? – Zapytała, mając nadzieję, że nie poczuje się

urażony zmianą tematu. – Miałam wrażenie, że przerwałam waszą

sprzeczkę.


Jego uśmiech zniknął. – Tak. To prawda.


– Jestem pewna, że nadal bardzo cierpi po stracie rodziców.


– Darrell też był rybakiem. Miał w swoją łódź w porcie w Hatteras.

Zach przebywał z nim właściwie cały czas, aż do jego śmierci. I tylko to chce robić – być na morzu. Chce zostać zawodowym rybakiem. Moi rodzice nie dawali sobie z nim rady. Myślę, że chce zwrócić uwagę wszystkich na to, jak bardzo jest nieszczęśliwy.


– Dlatego zabrałeś go do siebie?


– Wylądował w więzieniu za zniszczenie mienia szkolnego dzień

przed twoim przyjazdem. Rzeczywiście, można powiedzieć, że chłopak

ma problemy.


– Więc wykonujesz swoje obowiązki.


– To coś więcej niż obowiązki. Kocham tego dzieciaka. On i ja

zawsze byliśmy blisko. Teraz może mnie odtrąca, ale wydaje mi się, że to się zaczyna zmieniać.


– To dobry dzieciak.


Jego wzrok był pełen ciepła i czułości. – Też tak myślę. Kiedy tu

przyjechał, był cały czas nadąsany i jakiś daleki. Ale powoli dochodzi do siebie. Kocha morze. A bycie człowiekiem morza działa terapeutycznie.


– Człowiek morza? – Podobało jej się romantyczne brzmienie tych

słów.


– Tak nazywamy ludzi, którzy zarabiają na życie, pracując na

morzu. Rybaków, pracowników promów, właścicieli łodzi czarterowych.


– Więc ty też jesteś człowiekiem morza?


– Cóż, my wszyscy jesteśmy ludźmi morza. Ja, Darrell, nawet moja

siostra Beth, która jest oceanografem – powiedział. – Pewnie nie

powinienem być taki ostry dla Zacha. My to mamy we krwi. Nic na to

nie poradzę.


– Nie chcesz, żeby był człowiekiem morza?


– Chciałbym, żeby miał w życiu pewniejsze oparcie. Bycie

człowiekiem morza oznacza wieczną walkę z pogodą, przypływami. Jest się uzależnionym od kaprysów morza. Kiedy do nas podeszłaś, próbowałem namówić go na jakiś internetowy kurs. Zach nie chce studiować.


– Może po prostu czuje się tutaj bezpiecznie. I jest bliżej swoich

rodziców.


Alec objął ją w talii. – Tak, pewnie masz rację. – Jego usta

musnęły jej czoło. – Dlaczego nie jesteś mężatką? Takie piękne

dziewczyny jak ty zwykle szybko znajdują partnerów na życie.


Myśli, że jestem piękna. – Nigdy nawet nie byłam blisko ślubu.

Wydaje mi się, że bałam się zaufać. Chyba niestabilność mojej mamy

spowodowała, że byłam bardzo ostrożna. Nigdy nawet nie miałam

chłopaka. Tak często się przeprowadzałyśmy, że nie było szansy, aby stworzyć jakiś związek.


– Myślisz, że możesz mi zaufać?


Śmiało spojrzała mu w oczy. – A mogę?


– Nie rzucam słów na wiatr, Libby. Chciałbym, żebyśmy oboje

mieli pewność, dokąd zmierza nasz związek. Jesteś na to gotowa?


– Tak mi się wydaje – wyszeptała.


Kiedy jego usta znowu odnalazły jej usta, wszystkie światełka

ostrzegawcze w jej głowie same się wyłączyły.


trzydzieści siedem


Zwykle nie wpuszczamy tu gości – zaznaczyła Delilah,

przekręcając klucz w zamku szklanych drzwi. – Oczywiście, nie mam na myśli ciebie, Libby, chcę wam tylko uzmysłowić, że jest tu wiele cennych książek.


Libby wkroczyła do pomieszczenia i poczuła zapach starych ksiąg.

Alec i Bree stali tuż za nią. Ich obecność znacznie ułatwi jej zadanie, chociaż chętnie spędziłaby też kilka godzin tutaj w zupełnej samotności.

Nic nie sprawiało jej większej przyjemności niż grzebanie w starych historiach. Zerknęła okiem na Aleca, ale szybko odwróciła wzrok.

Wspomnienie wcześniejszego spaceru po plaży nadal było bardzo żywe

w jej pamięci.


– Chcesz, aby was oprowadzić? – zapytała Delilah tonem, który

sugerował jednak, że wolałaby sobie pójść.


– Nie, damy sobie radę.


Libby rozejrzała się po ogromnym pokoju. Na dwóch ścianach

znajdowały się dębowe regały sięgające od podłogi do sufitu. Przy innej ze ścian stał stół do czytania. Wypolerowana dębowa podłoga lśniła czystością. Drzewo utrzymane było w nieskazitelnym stanie i miało piękny żywy kolor.


– Od lat tu nie wchodziłam – powiedziała Pearl, podchodząc do

najbliższej półki. – Co chciałabyś najpierw zobaczyć?


– Chciałabym przejrzeć coś na temat historii latarni morskiej. –

Uwagę Libby rozpraszało zdjęcie stojące na stole, przedstawiające

kobietę w wieku około pięćdziesięciu lat, która miała kasztanowe włosy i piwne oczy. Stała na dziobie łodzi z jakimś mężczyzną i uśmiechali się do siebie. Jej ojciec i Tina wyglądali na bardzo szczęśliwych i beztroskich.


Libby przeszła obok zdjęcia, aby przyjrzeć się lepiej książkom.

Przyciągnęły ją zwłaszcza te dotyczące architektury. Jednak zmusiła się, aby je również zignorować. Ogromna księga o regionie Outer Banks wyglądała na interesującą. Przeniosła ją na stół.


– Znalazłam! – powiedziała Pearl, odwracając się w jej kierunku. –

Ta jest najstarsza. Rayowi udało się ją zdobyć jakieś dwadzieścia lat temu. Istnieje zaledwie kilka kopii tej pozycji, a i ta jest w kiepskim stanie.


– A co chciałabyś w niej znaleźć? – zapytała Bree.


Alec przysunął Libby krzesło. Usiadła i delikatnie otworzyła

tomisko. – Nikt nie wiedział o piwnicy, ale pomyślałam, że gdzieś muszą być jakieś zdjęcia lub wzmianki na temat jej historii.


– A czego ja mam szukać? – spytała Bree, odwracając się w stronę

regałów. – Czy są tu jakieś inne książki, które należałoby przejrzeć?


– Sprawdź te dotyczące historii wyspy. To mało prawdopodobne,

ale być może istnieje więcej tuneli, a jeden z nich zaprowadzi nas do Nicole? – Czasami szukanie w tym, co się zdarzyło w przeszłości, może dać wskazówki dotyczące przyszłości.


Kartki książki, którą przeglądała Libby, były kruche i pożółkłe.

Zerknęła na pierwszą stronę. Wydana w 1923 roku. – Kiedy latarnia

morska przestała działać? Wspomniałaś, że było to pod koniec

dziewiętnastego wieku. A dokładnie?


– Wydaje mi się, że było to w czasie huraganu w 1899 roku –

powiedziała Pearl. – Był nazywany Wielkim Huraganem, bo zginęło

wtedy wielu ludzi. Oczywiście nie było mnie jeszcze wtedy na świecie, ale pamiętam, że moi rodzice rozmawiali o tym.


Zdjęcia, których Libby dotykała, były wyblakłe, ale dość wyraźne.

Zatrzymała się, aby przeczytać fragment tekstu, po czym zaczęła

przeglądać dalsze strony. – Chwileczkę! – powiedziała. Wzięła do ręki skrawek papieru, który był założony w środku książki. – To rachunek za prąd. Jest na nim nazwisko Nicole. Czytała tę książkę. – Wpatrywała się w stronę zaznaczoną karteczką. – Tutaj jest pokazane wejście do piwnicy. Więc to nie był sekret w czasach, kiedy latarnia działała.


– No i to dowodzi, że Nicole wiedziała o piwnicy – stwierdziła

Bree.


Alec stanął tuż za Libby i pochylił się ponad jej ramieniem, aby

lepiej się przyjrzeć zdjęciu. Czuła jego oddech na swoim policzku i musiała mocno walczyć z przyciąganiem, które powodowała jego bliska obecność.


Przewrócił stronę i zaczął głośno czytać: „Latarnia morska była

samowystarczalną instytucją. Latarnik i jego rodzina hodowali warzywa na małej działce wyznaczonej ziemi, a plony przechowywali w piwnicy”.


– Tak jak większość rodzin wtedy – dodała Libby. – To nic

nadzwyczajnego.


Nie mogła czytać ani myśleć, mając go tuż przy sobie. Jego szyja

była tak blisko, że wystarczyło, aby się odwróciła, a jej usta dotknęłyby jego ciepłej skóry. Musiała skupić się na czymś innym, więc delikatnie się odsunęła.


– Jest tu coś jeszcze – powiedział. – Posłuchajcie tego: „Mówi się, że Czarnobrody zbiegł z piwnicy jednym z sekretnych przejść prowadzących do skalistych klifów nad brzegiem morza”.


– To jest wzmianka o przejściu, które ty odkryłeś – stwierdziła

Libby. – Nicole na pewno to czytała. Znając ją, wybrała się do jaskini na sto procent. – Pochyliła się, żeby jeszcze raz zerknąć na tekst. – „Zbiegł

jednym z sekretnych przejść”, liczba mnoga. Więc jest ich więcej niż jedno.


– Było ich więcej – poprawił ją. – Nie wiemy, czy nadal tam są.


Bree przyglądała się książce. – Imię Czarnobrodego od razu

przywołuje skojarzenia związane ze złupionymi skarbami.


– Ludzie przez lata poszukiwali skarbów w okolicach Outer Banks

– powiedziała Pearl.


– Czy Nicole usłyszała legendę i postanowiła to sprawdzić? Może

dlatego postanowiła poszperać sama?


– To bardzo do niej pasuje – powiedziała Libby.


– Możemy tam wrócić i poszukać innych tuneli – zaproponował

Alec. – Z tym, że najwcześniej jutro po południu. Teraz przypływ nam to uniemożliwi.


Libby zamknęła księgę. – Zobaczymy, czy uda nam się znaleźć

jakiś trop prowadzący do Nicole.


Przytaknął głową, ale odwrócił wzrok. Wiedziała, co myśli.

Porywacze najprawdopodobniej zabili Nicole. Mogła się tylko modlić, żeby tym razem się mylił.

***


Libby miała jeszcze całą godzinę, zanim wyruszy z Bree i Alekiem

na dalsze poszukiwania. – Obawiam się, że tego nie da się naprawić. –

Kroczyła ostrożnie po powykrzywianych deskach na podłodze salonu w

domu swojego ojca.


– Wszystko pokryje ubezpieczenie – powiedziała Vanessa. Nadal

nosiła naszyjnik, który podarowała jej Libby. – Na szczęście tatuś

zawsze pamiętał o ubezpieczeniu. – Weszła na schody. – Ale nie wiem, co chciałabyś znaleźć w ich sypialni

– Ja też jeszcze nie wiem. – Libby szła za nią na piętro domu. –

Ktoś zabił Tinę. Może w jej rzeczach natkniemy się na jakiś trop

wyjaśniający, co się wydarzyło. Dziękuję, że pozwoliłaś mi tu wejść, żeby to zbadać.


Vanessa wzruszyła ramionami i otworzyła drzwi sypialni. – Proszę

bardzo. Mogę ci pomóc, jeśli powiesz mi, czego szukać.


Libby rozejrzała się po pokoju. – Czegoś, co wyda ci się w jakiś

sposób dziwne.


Błękitna narzuta na ogromnym królewskim łożu była równo

zasłana. W szczycie piętrzyły się poduszki w różnych rozmiarach. Libby zatrzymała się przy kredensie i przypatrywała się stojącym tam zdjęciom. Na jednym z nich był jej ojciec i Tina z Vanessą i Brentem.

Cała czwórka była ubrana na czerwono i stała przy choince.


– To nasze ostatnie święta spędzone razem – powiedziała Vanessa.

– A sześć miesięcy później mama już nie żyła.


Libby odłożyła obrazek na miejsce. Obok stała szkatułka na

biżuterię. – Mogę?


Vanessa kiwnęła głową. – Kiedy byłam małą dziewczynką,

uwielbiałam szperać w szkatułce mamy. Na dnie jest sekretna szufladka.

– Podeszła bliżej i wysunęła dwie tacki pełne naszyjników i kolczyków.

Wydawało się, że u dołu nie ma już żadnej przegródki.


– Czy to jest właśnie ta szkatułka?


Vanessa pokiwała głową. – Tutaj jest taki mały przełącznik. –

Nacisnęła na mały punkt na dnie, z którego wyskoczyła płaska

szufladka. – Mama zwykle chowała tu małe karteczki, na których pisała, że mnie kocha.


– To takie słodkie!


– Nadal niektóre mam. – Vanessa podniosła do góry drugie dno z

szufladki.


Libby sądziła, że zobaczy pustą przestrzeń, ale było tam kilka

złożonych karteczek. – Listy czy rachunki?


Vanessa rozłożyła jedną z nich. – To jest list.


Libby miała straszną ochotę przeczytać, ale nie chciała obrazić

siostry. Ostatnio zaczęło się trochę między nimi układać. Nie mogła się doczekać, kiedy Vanessa powie jej, co tam jest napisane. Liścik mógł

być bardzo osobisty.


W trakcie czytania twarz Vanessy spoważniała. W końcu podała

list Libby, a sama sięgnęła po następny. – To wszystko nie ma sensu.

Wygląda na to, że…


Libby stała z rozpostartą kartką w ręku. – Że, co?


Vanessa zacisnęła usta. – Że mama miała kochanka. Ale to

niemożliwe. Kochała tatę.


Libby przysunęła się bliżej okna.


Tino,


Spotkanie z tobą obudziło we mnie na nowo miłość, którą, jak

sądziłem, zabiłem w sobie na zawsze. Jednak nawet teraz byłbym gotów zostawić moją rodzinę, jeśli ty zgodziłabyś się zrobić to samo. Jeszcze nie jest dla nas za późno. Pomyśl o tym i zadzwoń, jeśli chciałabyś porozmawiać.


Twój L.


– „L”? Kto to może być? Czy chodzi o imię czy nazwisko? Wiesz,

o co chodzi? – zapytała Libby.


– Nie mam pojęcia – odparła Vanessa, czytając drugi list.


– A co jest w tym?


– W tym jest dużo gniewu – Vanessa podała jej list.


– Gniewu? Jakby jej groził?


Vanessa wydawała się bardzo poruszona. – Może.



Tino,


Sądząc po twoim zachowaniu wczoraj, mogę tylko wnioskować, że

chcesz, abyśmy się poróżnili. Niech tak będzie. Znajdziesz we mnie bezwzględnego przeciwnika. I tak dostanę to, czego chcę, a winą za to, co się stanie, będziesz mogła obwiniać jedynie siebie. Twoja odmowa tylko wzmacnia moją determinację. Twoje życie niedługo bardzo się zmieni.


L.


Libby spojrzała do góry. – Tak, rzeczywiście jest pełen gniewu.


Vanessa objęła się rękami. – Ton tego listu przyprawia mnie o

dreszcze.


– Czy to wszystko? – Libby zerknęła do szkatułki, ale nic więcej

nie zobaczyła.


– Tylko to. – Vanessa wyciągnęła rozpostartą dłoń. Leżała na niej

zawieszka od bransoletki.


Libby podniosła ją do światła. – Wygląda jak jakaś dziwna ryba

czy coś w tym rodzaju.


– To płaszczka. Mama miała bransoletkę, a na niej zawieszki ze

stworzonkami morskimi. Uwielbiała ją. Kilka tygodni przed jej śmiercią zawieszka z płaszczką zginęła. Nie wiedziała, gdzie mogła ją zgubić.


Libby oddała zawieszkę. – Najwidoczniej udało jej się ją odnaleźć.

– Teraz była odpowiednia chwila, żeby zapytać, ale nadal się wahała.


Vanessa skrzywiła twarz. – Nie wspominała, że ją znalazła. Mama

uwielbiała płaszczki, ale wzdrygała się na widok kapsułek, w których składały jaja. Nie mogła zrozumieć, dlaczego miały taką ładną nazwę, syrenie torebki, a wyglądały tak okropnie. Tata zwykle chodził na spacer wcześnie rano i zbierał je, aby mama nie natknęła się na żadną podczas porannego biegu.


– Czy to ty podłożyłaś mi meduzę pod drzwi?


Palce Vanessy zwinęły się w pięści. Zacisnęła usta, a potem

wzruszyła ramionami. – A jeśli tak?


– Chciałaś mnie przestraszyć?


Vanessa oparła się o kredens. – Przepraszam cię za to. Byłam zła.

Sądziłam, że odczytasz to jako ostrzeżenie i wyjedziesz. Przestraszyłaś się?


– Chyba bardziej byłam wściekła.


Vanessa otworzyła pięść i dotknęła palcami zawieszki. – Dziwne,

że znalazła się w sekretnej szufladce, a nie z powrotem na bransoletce. –

Przysunęła ją bliżej do oczu i zamrugała powiekami. – Nie wiedziałam, że było na niej coś wygrawerowane. – Podeszła do okna i podniosła ją do światła. – Kocham, L. Oryginalna zawieszka nie była wygrawerowana.


– Tę zawieszkę dał jej mężczyzna, który napisał listy.


Vanessa odwróciła się do niej. – A ona odmówiła noszenia jej.


– Co mogło go jeszcze bardziej rozzłościć. Chodźmy z tym do

szeryfa.

***

Alec wypił łyk zimnej kawy i skrzywił się. – Jakieś informacje od

koronera o zwłokach Tiny?


Cienie pod oczami Toma były bardzo widoczne, a jego rzeczy

zmięte. – Nie mógł ustalić przyczyny śmierci.


– Więc nie mamy pojęcia, co się stało?


– Bladego. To było trzy lata temu i sam mam trudności z

odtworzeniem, co się wydarzyło w dniu, w którym zniknęła. Mam tu

jakieś stare notatki, ale sądziliśmy, że jej łódź uderzyła w podwodne skały, a ona utonęła. Sprawa nie wydawała się podejrzana, więc niewiele można znaleźć w dokumentach. Zeznanie rybaka, który widział ją płynącą łodzią w stronę ruin starej latarni morskiej. To wszystko, co tak naprawdę mamy. Ale i on już nie żyje.


– A w samej piwnicy? Niczego nie znaleźliście?


– Jeden interesujący szczegół. Tina miała przywiązany sznur do

lewej kostki. Ale nie wiemy, czy był założony przed śmiercią, czy po śmierci.


Drzwi za plecami Aleca otworzyły się. Kiedy się odwrócił,

zobaczył Libby i Vanessę wchodzące do biura szeryfa. Obydwie miały ponure miny.


Libby rzuciła mu krótkie spojrzenie, a potem podała Tomowi dwie

kartki papieru. – Znalazłyśmy to w rzeczach Tiny.


Tom wziął kartki i zaczął czytać. Alec zerkał na papiery przez jego ramię. – Wygląda na to, że Tina miała adoratora – powiedział Alec.


– I jeszcze to. – Vanessa wyciągnęła rękę z zawieszką. – Spójrzcie

na spód.


Alec wziął zawieszkę i mrużąc oczy, z trudem przeczytał maleńki

grawer. Potem podał go Tomowi. Słuchali uważnie opowieści Vanessy o zaginionej zawieszce i jej podmianie oraz o tym, jak została odnaleziona w sekretnej szufladce.


– Kim jest ten pan „L”? – zapytał Tom. – Wiesz, kto to może być?


– Nie mam pojęcia – odpowiedziała Vanessa. – Szeryfie, musi pan

dowiedzieć się, kto zabił moją mamę.


– Pracuję nad tym, Vanesso.


Alec przyglądał się uważnie Tomowi. Nie wyglądało na to, że

nadal patrzy na Libby jak na podejrzaną. Być może w końcu zaczął

szukać gdzie indziej.


– Gotowa? – zapytał Alec. – Bree i Samson już pewnie czekają na

nas przy łodzi.

***

Bree trzymała przy nosie Samsona rzeczy, które dała jej Libby.

Morski wiatr mierzwił gęste futro na grzbiecie psa. Powąchał koszulkę, zaskomlał, a potem uniósł nos powyżej poziomu dziobu łodzi. – Szukaj, Samson, szukaj – zawołała Bree.


Libby bacznie się wszystkiemu przyglądała. – Czy on rzeczywiście

potrafi odnaleźć człowieka na wodzie? Myślałam, że psy zwykle szukają tropu przy ziemi.


– Samson jest tropicielem wodnym. Człowiek pozostawia w

powietrzu blaszki skórne, które wirują w powietrzu i nie ma znaczenia gdzie – nad wodą czy nad ziemią. Wyszkolony pies potrafi je wyczuć.


– Ale minęło już dziesięć dni od porwania Nicole – powiedział

Alec.


– Nadal może poczuć zapach. – Bree odwróciła głowę.


Libby patrzyła na Bree. Jakiś czas temu wspominała jej o tym, że

Samson znalazł kogoś po dwóch latach. Nagle przypomniała sobie, że

chodziło o odnajdywanie martwych ciał po bardzo długim czasie.

Poczuła w gardle wielką grudę i oczy jej się zaczerwieniły. Modliła się w duchu, aby pies wyczuł zapach żywego ciała. Cokolwiek. Niech tylko doprowadzi ich do Nicole.


Łódź mknęła po grzbietach fal. Był piękny, spokojny, chociaż

parny dzień. Kręcone włosy Bree skręcały się jeszcze bardziej od

utrzymującej się w powietrzu wilgoci. Kropelki wody morskiej zraszały odsłonięte ramiona Libby i przyjemnie schładzały jej rozgrzaną skórę.

Modliła się dzisiaj o znak od Boga, jakikolwiek ślad, który pozwoliłby jej mieć nadzieję, że jej przyjaciółka nadal żyje.


– Skąd wiesz, kiedy pies coś poczuje? – zapytała.


– Zaszczeka. Będę wiedziała – zapewniła Bree. – Alec, płyń,

zataczając łuk po zatoce. Samsonowi będzie łatwiej coś wywęszyć.


Wydawało się, że łódź sunie w tę i z powrotem od wieków, ale

kiedy Libby zerknęła na zegarek, zdała sobie sprawę, że pływali

zaledwie od dwóch godzin. Zaczynała tracić nadzieję, że dzisiaj uda im się cokolwiek znaleźć.


Pies cały czas obwąchiwał powietrze, kiedy Alec zataczał kolejny

raz pętle na tafli połyskującej wody. W oddali widać było budynki Hope Beach. Jacyś ludzie stojący na molo machali do nich przyjaźnie. Libby odmachała im, nagle czując się częścią tej społeczności.


Samson zastrzygł uszami. Pociągnął nosem i zaszczekał, prężąc się

w kierunku portu. – Płyń tam – krzyknęła Bree, wskazując na molo.


Serce Libby zaczęło bić mocniej. Wstała, a potem niemalże

przewróciła się, kiedy łódź przyśpieszyła.


– Trzymać się mocno! – Alec mocniej wcisnął czapkę na głowę.


Samson szczekał jak opętany. Nagle dał susa przez burtę do wody i

popłynął w kierunku jakiejś łodzi. Kiedy dopłynął, próbował łapami

wdrapać się na nią, ale była za wysoka.


– To moja stara łódź – powiedział Alec, marszcząc czoło. – Prawie

jej nie używam, ale dzisiaj rano Zach nią wypływał.


Jego łódź? Libby wpatrywała się w niego, badając jego twarz. Czy

na pewno nie miał z tym nic wspólnego?


Wyłączył silnik i łódź znacznie zwolniła, a po chwili zatrzymała

się obok psa. Wyrzucił kotwicę za burtę, a potem przechylił się, aby pomóc Samsonowi wdrapać się po szczebelkach drabiny. Pies otrzepał

się, opryskując wszystkich wodą. Ruszył do nogi Bree i zapiszczał. Cały czas ustawiał się w stronę starej łodzi Chris-Craft.


Libby nie spuszczała oka z Aleca. – Co to znaczy? Pies czuje

zapach Nicole na twojej łodzi. Zgadza się, Bree?


– Tak jest – odpowiedziała Bree, tarmosząc Samsona za uszy. –

Wejdźmy na pokład i pozwólmy mu ją obwąchać.


Alec wziął do ręki wiosło i manewrował, dopóki dwie łodzie nie

znalazły się obok siebie na tyle blisko, aby można było przejść z jednego pokładu na drugi. Samson przeskoczył na łódź, cały czas szczekając.

Podbiegł do burty i zaczął szczekać jeszcze zacieklej. Najpierw na

pokład starej łodzi zeszła Bree, a za nią podążyła Libby.


– Czy wiesz, co on próbuje ci powiedzieć? – zapytała Libby.


– Wygląda na to, że Nicole tu była albo znajduje się tu jakaś jej

rzecz. Wskazuje na tamto miejsce – powiedziała Bree.


Alec podszedł do nich. – To niemożliwe. Musiałaby tu przypłynąć

i wejść na pokład. Tylko po co miałaby to robić i kiedy?


– W ogóle na niej nie pływasz? – zapytała Bree.


Potrząsnął głową. – Czasami Zach ją zabiera, ale on nie mógł

spotkać Nicole.


– To się okaże – powiedziała Libby. Łatwiej było jej uwierzyć w

to, że Zach maczał w tym palce, niż brać pod uwagę jedyne wyjście – że winny był Alec.


– Co powiedziałaś? – zapytał.


– Czy to możliwe, żeby Zach był zamieszany w jej porwanie? –

Nie chciała wysuwać żadnych oskarżeń przeciw chłopakowi, zwłaszcza

w obecności jego wujka, ale reakcja psa nie pozostawiała wątpliwości.


– Wykluczone – uciął krótko Alec. – Nie mogę uwierzyć, że w

ogóle przeszło ci to przez myśl.


Nikomu nie jest przyjemnie dowiedzieć się, że jego bratanek może

być zamieszany w coś tak okropnego, ale Libby trudno było to

zignorować. – Muszę z nim porozmawiać, Alec. Natychmiast.


– Nie chcę, abyś go o cokolwiek oskarżała – powiedział Alec. – I

to na podstawie reakcji psa! To śmieszne!


– Tak? A niedawno mi mówiłeś, że chłopak miał jakieś kłopoty.


– Alec, Samson zdecydowanie mocno tutaj reaguje – wtrąciła się

Bree. – To nie może być pomyłka. Nicole albo była na tej łodzi, albo przynajmniej jej dotykała. Samson nigdy nie wszczynał fałszywych alarmów.


– Rozejrzyjmy się – powiedział Alec. – Sprawdźmy, czy nie

natrafimy na jakiś dowód. Nie mogę oskarżyć chłopaka bez

namacalnego dowodu.


Zaciskając ze zdenerwowania zęby, Libby pochyliła się i zaczęła

szukać pod siedzeniami. W miejscu, gdzie stał Samson, pod poduszką jej dłoń natrafiła na coś miękkiego. Wyciągnęła frotkę do włosów. Nadal było na niej pasemko jasnych włosów. – Muszę porozmawiać z Zachem.


Alec zbladł. – Tylko nie oskarżaj go o nic – wyszeptał zduszonym

głosem. – To się musi jakoś wyjaśnić.


– Tylko tego chcemy – wyjaśniła Libby. – Gdzie on teraz jest? –

Zach wyszedł z pensjonatu rano, przed dziewiątą.


– Powiedział mi, że musi zawieźć zakupy. To jego praca. A potem

miał pomagać przy sprzątaniu miasta – powiedział Alec. – Na placu jest grupa ludzi czyszczących budynki sklepowe z błota.


Włączył silnik i skierował łódź do zatoki. Kiedy zbliżyli się do

pomostu, Libby złapała za słupek i rzuciła na niego linę. Była pierwszą, która wyskoczyła na chodnik. Może dzisiaj uda im się odnaleźć Nicole.


trzydzieści osiem


Wielu mieszkańców miasteczka kręciło się dzisiaj po ulicach. Było

widać, jak ogromne postępy zrobiono w sprzątaniu przez miniony

tydzień. Pachniało farbą. Zniknęły plamy błota i pleśni. Szukając

bratanka, Alec rozmawiał z kilkoma sąsiadami. Nikt nie widział Zacha i Alec zaczął się zastanawiać, czy chłopak nie kłamał, mówiąc, jak zamierza spędzić dzisiejszy dzień.


Obszar, na którym sprzątano, kończył się przy zbiegu ulic Oyster

Road i Bar Harbor. Na Bar Harbor kręciło się kilku ludzi, a Oyster Road prowadziła do budynku starej hali rybnej. – Zajrzyjmy jeszcze tam, do hali rybnej – powiedział.


– Hala rybna? Co to? – Zapytała Libby, starając się dotrzymać

tempa jego szybkim krokom.


– To miejsce, w którym zbierają się rybacy i sprzedają swój

dzienny połów. Zach lubi tam się pokręcić – wyjaśnił. – Myślę, że czuje, że jest tam trochę bliżej Darrella. Ja też tak się tam czuję. Mój brat lubił

sobie pożartować z innymi rybakami i pośmiać się. Często wymieniali się historyjkami z połowów.


Długi niski budynek stał przy końcu pomostu, przy którym

przycumowane były w rzędzie zwykłe łodzie wiosłowe i motorówki.

Idąc w kierunku drzwi hali, musiał kroczyć wśród sieci i pustych

pojemników na kraby. Zapach ryb był bardzo mocny.


Ukłonił się kilku mężczyznom stojącym na zewnątrz. – Czy

widzieliście może Zacha?


– Jest z tyłu i pomaga Rolly’emu rozładować towar – odpowiedział

jeden z nich.


Alec okrążył budynek i idąc wzdłuż pomostu, dotarł na tył hali,

gdzie znalazł Zacha dźwigającego pojemniki z krabami z łodzi

przyjaciela.


Kiedy Zach go zobaczył, zrobił minę. – Co się dzieje, wujku?


– Musimy z tobą porozmawiać. Na osobności. – Alec pokazał

kciukiem w stronę ulicy, która była oddalona od ciekawskich oczu i

uszu. Nie potrzebowali kolejnych plotek. Zach i tak miał reputację

chłopaka z problemami.


Zach wytarł mokre dłonie w szorty, a potem wsunął stopy w

japonki i poszedł za nimi. Zerknął na Libby, która się w niego

uporczywie wpatrywała. – No co? Czy nagle wyrosły mi rogi? – zapytał

opryskliwie.


Odwróciła wzrok. – Przepraszam. Po prostu musimy ci zadać kilka

pytań.


Doszli do ulicy. Nie było nikogo w zasięgu wzroku. Alec włożył

ręce do kieszeni. – Wiesz, że Samson pomaga nam w odnalezieniu

Nicole?


Zach spojrzał na budynek hali tęsknym wzrokiem. – Tak. No i co?


– Udało mu się wywęszyć jej zapach.


To zaciekawiło Zacha. – To chyba dobrze, prawda?


Alec pokiwał głową. – Ale jej zapach jest na mojej starej łodzi.

Według tego, co wskazuje pies, Nicole na niej była. Dlatego ją

przeszukaliśmy, a Libby coś znalazła. – Spojrzał na nią.


Wyciągnęła dłoń do góry, eksponując frotkę do włosów. – To

należy do Nicole.


Zach był biały jak kreda. Zrobił krok do tyłu i chciał się odwrócić, aby odejść, ale Alec chwycił go za ramię. Zrobiło mu się słabo, jakby wypłynęła z niego cała energia. – Zach, coś ty zrobił? – wyszeptał.


Zach spojrzał na rękę Aleca na swoim ramieniu. – Niczego nie

zrobiłem. Zawsze musisz podejrzewać mnie o najgorsze, prawda?


– To w jaki sposób to coś znalazło się na mojej łodzi?


Zach zacisnął usta. – Miałem z tobą o tym porozmawiać. – Jego

twarz zmieniała się z sekundy na sekundę. Nagle jego ramiona opadły z rezygnacją. – Tylko dowożę jej zakupy – powiedział. – Nie wiedziałem, kim jest, dopóki nie zobaczyłem jej zdjęcia w gazecie wczoraj wieczorem. A potem nie wiedziałem, co zrobić.


Twarz Libby ożywiła się. – Więc ona żyje?! Zach, naprawdę żyje?!


Przytaknął głową. – Widziałem ją kilka dni temu. Zawiozłem jej

wodę i jedzenie.


– Gdzie? – zapytał Alec. Później pomyśli o karze dla Zacha.


– To mała wysepka, na północny zachód stąd. Mam współrzędne.


– Kto ją tam wywiózł?


Wzruszył ramionami. – Chciałem wypłynąć starą łodzią na ryby,

kiedy podeszło do mnie dwóch facetów i zapytało, czy nie chciałbym

zarobić. Starszy mężczyzna powiedział, że musi przetrzymać swoją

stukniętą siostrę na wyspie, dopóki nie znajdzie dla niej miejsca w szpitalu. Powiedział, że chciała go ugodzić nożem i że muszę być ostrożny, bo może być niebezpieczna. Miałem tylko podrzucać jej zakupy co kilka dni i znikać.


– To brzmi naprawdę podejrzanie.


– Ale wtedy brzmiało to przekonująco. Wiem, że byłem głupi,

wierząc mu, ale podał mi tyle szczegółów, że łyknąłem jego historyjkę.

No i dobrze płacili.


– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś, kiedy się już zorientowałeś,

kim ona jest?


Zach spuścił wzrok na ziemię. – Dowiedziałem się dopiero wczoraj

wieczorem. Chciałem ci powiedzieć, ale bałem się, że pomyślisz, że

miałem z tym coś wspólnego.


– Płacili ci za każdym razem, kiedy tam płynąłeś?


Zach potrząsnął głową. – Dali mi tysiąc dolarów na jedzenie i za

wykonanie pracy. Powiedzieli też, co mam kupić. Robiłem tylko to, co mi kazali.


– Szkoda, że nie potrafiłeś mi zaufać – powiedział Alec. – Jedziesz z nami. Musimy ją stamtąd zabrać.

***

Libby ledwo mogła usiedzieć na miejscu, kiedy łódź pruła wodę.

Byli na pełnym morzu, daleko od brzegu. Gdzie ta wyspa? Prosiła w

duchu Boga, aby Nicole była przy życiu, cała i zdrowa, kiedy Libby ją odnajdzie.


– Gdzie to jest? – Alec dopytywał Zacha.


Chłopak wskazał horyzont, a Libby wydawało się, że dostrzegła

jakiś mały punkcik, który mógł być lądem. Podpłynęli bliżej i zdała sobie sprawę, że była to maleńka wyspa o średnicy zaledwie siedemdziesięciu lub osiemdziesięciu metrów. W jaki sposób udało się Nicole przetrwać tutaj huragan? Libby wytężała wzrok, aby dostrzec gdzieś znajomą postać przyjaciółki, ale w oczy rzuciła jej się jedynie nędzna szopa. Miejsce wyglądało na opuszczone.


– Gdzie ona jest? – zapytała Libby.


– Może w środku – powiedział Zach. – Chociaż zawsze wychodziła

na zewnątrz, kiedy słyszała dźwięk silnika.


Alec podpłynął łodzią najbliżej, jak mógł, i wyłączył silnik. Zach

wyrzucił kotwicę za burtę, ale zanim zdążyła plusnąć w morzu, Libby brnęła już po kolana w wodzie w kierunku maleńkiej wyspy. Bree i Samson podążali tuż za nią.


– Nicole! – zawołała.


Biegła w kierunku szopy, a kiedy dopadła do drzwi, szarpnęła je,

otwierając na oścież. Przez moment jej oczy musiały przywyknąć do

ciemności, która ujawniła, że w pokoju nie było niczego poza kawałami połamanych mebli.


– Tu jej nie ma! – powiedziała do Bree, która właśnie dobiegła. –

Gdzie ona może być? – Zach i Alec weszli do środka.


Zach rozejrzał się dookoła. – Nie ma wody ani jedzenia –

powiedział.


– Co to znaczy? – spytała Libby.


– Przywiozłem jej butlę wody, masło orzechowe i kilka puszek.

Wszystko zniknęło.


– Czy ktoś jeszcze mógł tu przypłynąć? – zapytał Alec.


Zach wzruszył ramionami. – Nie mam zielonego pojęcia.


– Kim byli mężczyźni, którzy cię wynajęli? – drążył Alec. – Znasz

ich nazwiska?


– Nie byli stąd. Jeden przestawił się jako Oscar Jacobson. Drugi nie powiedział, jak się nazywa. Obchodziło mnie tylko, że płacili z góry gotówką.


– Nie wydaje mi się, że to było prawdziwe nazwisko.


Bree wyciągnęła rzeczy Nicole z papierowej torby i przytrzymała

przed nosem Samsona. – Szukaj, piesku! Szukaj!


Pies okrążył pokój, machając ogonem. Zaszczekał przy łóżku, a

potem popędził przez drzwi i trzymał się przy jednej ścianie szopy.


– Czuje jej zapach – powiedziała Bree.


Libby i Bree szły za psem, a za nimi Alec z Zachem. Samson latał

po wyspie z uniesionym w górze nosem. W końcu zatrzymał się na plaży

i opuścił ogon. Kiedy podeszła do niego Bree, smutno zapiszczał.


– Tutaj jej nie ma – stwierdziła Bree.


– Nie byłaby w stanie sama wydostać się z wyspy – powiedział

Zach.


– Spójrzcie na to – Alec wskazał palcem ślady na piasku. –

Wygląda, jakby ciągnięto tu tratwę lub coś w tym rodzaju.


Bree uklękła i dotykała rękami wyżłobień. – Czy mogła zbudować

trawę i uciec stąd?


– Raz próbowała. Potem widziałem rozbite kawałki tej tratwy

porozrzucane na plaży – powiedział Zach. Odwrócił się w stronę szopy.

– Kurczę! Wygląda na to, że brakuje części dachu!


– Czy mogła go użyć jako tratwy? – zapytała Libby.


– To byłoby szaleństwo! – powiedział Alec. – Ocean w tym

miejscu jest bardzo zdradliwy. Nie na darmo nazywają tę okolicę

Cmentarzyskiem Atlantyku. Mielizny, podwodne skały – wszelkiego

rodzaju niebezpieczeństwa, które mogą rozbić statek lub tratwę na

kawałki w trzy sekundy. Libby, czy Nicole byłaby na tyle szalona, aby to zrobić?


Próbowała zignorować jego obraźliwe pytanie. – Czy ucieczkę z

rąk porywaczy można nazwać szaleństwem? – zapytała. – Nie wiedziała, kiedy się pojawią! – Odwróciła się do Bree. – Czy Samson ją odnajdzie?


– Może? To straszny ogrom wody, a on stracił trop w tym miejscu.

Ale możemy wypłynąć i zobaczymy, czy coś poczuje.


– To nasze jedyne wyjście – powiedziała Libby. Głos jej się

załamał, a słowa uwięzły w gardle. A jeśli jej tratwa wywróciła się, a ona tonie, wzywając pomocy? Myśl ta sprawiła, że gnała z powrotem do łodzi. – Szybko! Musimy ją odnaleźć!


Reszta załogi biegła za nią i po chwili znowu sunęli po grzbietach

fal. Bree dała raz jeszcze psu do powąchania rzeczy z torby, a Samson uniósł nos wysoko do góry i wąchał. Przeszedł na dziób łodzi. Alec pływał w tę i z powrotem mniej więcej na wysokości, na jakiej znaleźli ślady po tratwie na piasku. W pewnym momencie Samson zaczął merdać ogonem i głośno szczekać. Tak mocno rwał się do przodu, że Libby zaczęła się obawiać, że spadnie do wody.


– Odnalazł trop! – zawołała Bree. – Dobry piesek – powiedziała

pieszczotliwie. Jego ogon opadł, kiedy łódź skręciła na zachód. – Zły kierunek – stwierdziła Bree. – Spróbuj płynąć na północ.


Alec skorygował kurs i pies znowu się ożywił. Libby wstała i

usiadła obok przyjaciółki.


Bree odwróciła się do niej i mocno ścisnęła jej rękę. – Znajdziemy

Nicole.


– Mam tylko nadzieję, że nie będzie za późno.


– Modlę się za to i ty na pewno też.


– Tak – przyznała Libby. – Nieustannie. Ale tak się boję.


– Jest w rękach Boga, który ją kocha. Jest razem z nią w tej

ogromnej otchłani oceanu.


Myśl ta uspokoiła Libby. Nicole nie była sama. Obojętnie, co się

działo, Bóg miał ją w swojej opiece.


trzydzieści dziewięć


Promienie słońca padały bezlitośnie na głowę Nicole, która

siedziała na tratwie. Jej skóra był napięta i rozgrzana. Wiedziała, że później będzie jeszcze bardziej obolała od oparzeń słonecznych. Nadal w zasięgu wzroku nie widziała żadnego lądu. Nie była nawet pewna, czy płynie głębiej w otwarte wody Atlantyku, czy może w kierunku stałego lądu. Wszystko, co mogła zrobić, to trzymać się tratwy i mieć nadzieję.

Jak długo tak siedzi? Spojrzała w górę na niebo. Jakieś trzy godziny.


Jedzenie jakoś się trzymało na tratwie, choć podskakiwało

niebezpiecznie na wysokich falach. Ale chociaż burczało jej w żołądku, chciała zachować je na później. Nie wiadomo, jak długo będzie tak dryfować. Przyłożyła dłoń do oczu i wpatrywała się w horyzont. Pustka.

Jej powieki zrobiły się ciężkie i postanowiła zdrzemnąć się na chwilę.

Leżąc na brzuchu z głową na poduszce ze swoich dłoni, wsłuchiwała się w szum fal. Czuła delikatne kołysanie tratwy.


Gdzie jest teraz Libby? Jej powieki zamknęły się. Sen dobrze jej

zrobi.


Nie była pewna, co ją przebudziło. Usiadła, przecierając oczy.

Słońce wisiało już nisko na niebie. Musiała być czwarta lub piąta. I nagle wyraźnie to usłyszała. Dźwięk silnika. Odwróciła się w stronę dochodzącego do niej pyr-pyr-pyr i dostrzegła zbliżającą się z dużą prędkością łódź. Skoczyła na nogi. Zaczęła krzyczeć i machać rękami. Z

łodzi odpowiedziano również krzykiem. Czy to nie Libby? Nicole

wysilała wzrok. Tak, to ona!


– Libby, tu jestem! Tu jestem! – Skakała w górę i w dół, ledwo

mogąc oddychać z radości.


Nicole rozpoznała jedynie Zacha i Libby w łodzi. Był jeszcze jeden

mężczyzna, który prowadził, i stojąca na dziobie kobieta z psem. Zach musiał zdać sobie sprawę, że mówiła prawdę, i wezwał pomoc. Będzie musiała mu podziękować.


Łódź dopłynęła do tratwy. Mężczyzna mocno chwycił ją za rękę i

pomógł jej wejść do góry po drabinie na pokład, na który zaraz upadła.


Libby runęła obok, obejmując ją ramionami i ściskając z całych sił.

– Nicole, myślałam, że nie żyjesz. – Głos uwiązł jej w gardle.


Łzy płynęły strumieniami po twarzy Nicole, która kurczowo

trzymała się Libby. – Wiedziałam, że mnie znajdziesz. Wiedziałam.


Obie trwały zamknięte w mocnym uścisku przez kilka sekund, po

czym Libby rozluźniła nieco ręce i spojrzała na Nicole. – Kto to zrobił?


– Nie wiem. Nic nie pamiętam. Obudziłam się na wyspie i już tam

zostałam. Sama, jeśli nie liczyć Zacha, który dowoził jedzenie.


Libby znowu ją uścisnęła. – Jestem taka szczęśliwa, że widzę cię

całą i zdrową. Znaleźliśmy twoje klapki i tunikę. Wszyscy mi wmawiali, że nie żyjesz, ale nie chciałam wierzyć.


– Wiedziałam, że nie przestaniesz mnie szukać – wyszeptała

Nicole. – Zawsze byłaś twarda jak skała.


– Zabieramy cię do domu – powiedziała Libby. – Musi cię zbadać

lekarz.


Nicole pomasowała się delikatnie po brzuchu. – Marzy mi się

normalne jedzenie. I quesadilla z kurczakiem.


– Myślę, że to da się załatwić – powiedział przystojniak kierujący

łodzią.


Nicole spojrzała na Libby, która lekko się zaczerwieniła. Będzie

musiała zadać przyjaciółce kilka pytań na temat tego, co łączy ją z tym facetem.

***

Po wizycie Nicole u lekarza Tom zalał ją strumieniem pytań i

Libby musiała zwrócić mu uwagę, że jej przyjaciółka powinna teraz

przede wszystkim coś zjeść i odpocząć. Zabrała Nicole do restauracji, a Alec i Bree zostali, aby jeszcze porozmawiać z Tomem. Libby przepełniała wdzięczność, kiedy patrzyła, jak Nicole pałaszuje swoje danie. To prawdziwy cud, że ją odnaleźli. Opowiadała jej o wszystkim, co się wydarzyło przez te dziewięć dni.


– A co to za facet? – zapytała Nicole.


Libby nienawidziła tego, że jej policzki zaczerwieniły się na

wspomnienie o Alecu. – Alec Bourne. Wujek Zacha.


– Podoba ci się?


Jak miała na to odpowiedzieć? Podobać nie było chyba tym

właściwym słowem. – Cóż, był bardzo pomocny. Zawsze na pierwszej linii frontu w poszukiwaniach.


– A jego bratanek więził mnie na wyspie.


– Przecież nic o tym nie wiedział.


– Jesteś pewna? – Nicole odłożyła widelec. – Nie wiedział, że Zach

wypływa? Że zabiera jego łódź? Nie uważasz, że mógł go wypytać,

czym dokładnie się zajmuje i gdzie płynie?


Jak miała to wyjaśnić przyjaciółce? – To dobry człowiek, Nicole.

Myślę, że go polubisz.


Oczy dziewczyny zapłonęły. – Na pewno nie mam zamiaru go

poznawać. Teraz chcę się stąd wydostać i wrócić do Virginia Beach.


Libby otworzyła usta, aby jej przytaknąć, ale zaraz je zamknęła.

Myśl, że ma opuścić wyspę, napełniła ją smutkiem. – Mamy tu zlecenie do wykonania. Zaczęłam już pracę w stacji ratowniczej. A czy widziałaś ruiny starej latarni morskiej? Zakochałam się w tym miejscu.


Nicole potarła czoło dłonią. – Coś mi przypominają te ruiny. Kiedy

o nich wspomniałaś, dziwnie się poczułam.


– Poczułaś strach?


Nicole potrząsnęła głową. – Niezupełnie. Może bardziej

podekscytowanie. Och, dlaczego nie mogę sobie przypomnieć?


Libby wyciągnęła rękę przez stół i mocno ścisnęła dłoń

przyjaciółki. – Lekarz powiedział, że masz prawo nie pamiętać. Nie

wiadomo przecież, co ci podali. Możesz nawet sobie nigdy tego okresu nie przypomnieć. Więc się tym nie denerwuj. Jeśli ci się przypomni, super. Ale najważniejsze, że tu jesteś i nic ci nie jest.


– Chciałabym zobaczyć ruiny latarni morskiej. Może jak je

zobaczę, coś sobie przypomnę?


Libby puściła jej dłoń i dała kelnerowi sygnał, że chciałaby

zapłacić. – A pamiętasz, że rozmawiałaś ze mną przez kamerę na plaży?


– Nie. – Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. – A pracowałaś jeszcze nad którymś z naszych projektów, oprócz stacji ratowniczej? Czy Rooney się z tobą kontaktował?


– Twój inwestor? – Libby potrząsnęła głową. – Cały czas

zajmowałam się poszukiwaniami.


– Ale sprawdzałaś maile?


– Oczywiście. Nie było od niego żadnych wiadomości.


– To dziwne. Tak bardzo mnie poganiał, abym załatwiła wszelkie

formalności.


– Z tego, co słyszałam, od lat próbował przejąć pensjonat.


– Nie miałam czasu, aby powiedzieć mu, że to ty jesteś

właścicielką pensjonatu, który chce kupić, a nie twój brat.


Rozmawiając o Rooneyu, Libby poczuła jakiś niepokój. Nagle

doznała olśnienia. – Rooney ma na imię Lawrence, prawda?


Nicole pokiwała głową. – Tylko nie nazywaj go Larry. Nienawidzi

tego. Musi być Lawrence. Dlaczego pytasz?


Libby powiedziała jej o karteczkach znalezionych w pokoju Tiny.

– „L” jak Lawrence.


– Lub jak Laban, Lance, Levi, Lloyd, lub jak nieskończona liczba

innych imion – powiedziała Nicole. – A nawet jak Libby! Strasznie to naciągane, wkręcanie Lawrence’a w zabójstwo Tiny.


– A może nie. Vanessa i Brent zeznali, że spotkał się z Tiną na

krótko przed jej zniknięciem.


– Pewnie będzie chciał z tobą rozmawiać. Ty jesteś właścicielką

pensjonatu! Libby! Jesteś bogata!


– Tylko jeśli go sprzedam.


– Oczywiście, że go sprzedasz. Pomyśl, co to oznacza. Mog-

łybyśmy rozwinąć naszą firmę. A raczej ja bym mogła. Bo ty nie

musiałabyś pracować do końca życia.


Obydwie dzielił teraz cały wszechświat, mimo że były rozdzielone

zaledwie kilka dni. – Zdałam sobie sprawę, że są ważniejsze rzeczy niż pieniądze – powiedziała Libby.


– Zmieniłaś się. To przez tego faceta, co?


Libby potrząsnęła głową. – Przez tatę. – Zaczęła opowiadać

przyjaciółce o tym, jakim człowiekiem był Ray, i o tym, co zrozumiała, będąc na wyspie, ale Nicole tylko patrzyła na nią z coraz większym niedowierzaniem.


Opisanie komuś tak głębokiej, prawdziwej przemiany było

niemożliwe. Nicole będzie musiała się przekonać w inny sposób.

Przyglądając się jej życiu.

***


Mimo że powinna czuć zmęczenie, Libby nie mogła zasnąć. W

końcu się poddała i weszła schodami na trzecie piętro, do miejsca, w którym chronił się w pensjonacie jej ojciec. W pokoju paliło się światło.

Na sofie siedział Brent, trzymając w rękach Biblię ich ojca.


W pierwszym odruchu chciała zażądać, żeby ją oddał, ale się

powstrzymała. Posłała mu uśmiech i usiadła obok niego. – Też nie

możesz zasnąć?


Potrząsnął głową. – Lubię tu przychodzić. Czuję, że jestem bliżej

taty.


– Ja również. – Czy czytał Pismo Święte? Miała taką nadzieję. –

Brent, przepraszam, że podejrzewałam cię o porwanie Nicole. Mam

nadzieję, że mi wybaczysz.


Zdziwiony, uniósł do góry brwi. – To było zrozumiałe.


– Przebaczysz mi?


– Nie jestem nawet pewien, czy wiem, co to znaczy. – Potarł czoło

dłonią. – Przestałem chodzić do kościoła z tatą, kiedy miałem piętnaście lat. Myślałem, że jestem już dorosły i zbyt mądry, aby w to wierzyć. – Wpatrywał się w nią. – Ale obserwuję cię, Libby. Jesteś inna, dokładnie taka jak on. Może powinienem wrócić do kościoła?


Jej gardło zacisnęło się. Trudno było uwierzyć, że mogła mieć taki

przemożny wpływ na brata, którego pragnęła pokochać. Jej spojrzenie padło na Biblię. Daj mu . Oparła się wewnętrznemu głosowi. Czy będzie musiała wyrzec się wszystkiego, co jest dla niej drogie?


Daj mu ją.


Skuliła ramiona. Jak mogła opierać się Bogu? – Chciałbyś

zatrzymać Biblię taty?


Jego oczy rozszerzyły się. – Przecież wiem, jak bardzo ją lubisz.

Przychodzisz tu i cały czas ją czytasz.


– Tak, ale tata zaznaczył w niej pewne fragmenty, które być może

będą dla ciebie znaczyć więcej niż dla mnie. – Pochyliła się w jego kierunku i przewróciła kartki, odnajdując jakiś zaznaczony fragment w podniszczonej księdze. – Ten jest moim ulubionym. Psalm 37,25: „Byłem dzieckiem i jestem już starcem, a nie widziałem sprawiedliwego w opuszczeniu ani potomstwa jego, by o chleb żebrało”. Wiem, że nie jestem jeszcze stara, ale wierzę, że jesteśmy błogosławieni, ponieważ nasz ojciec był prawym człowiekiem.


Brent głośno przełknął ślinę. – Tak. To prawda. – Przycisnął Biblię do serca. – Dziękuję, Libby. Nigdy tego nie zapomnę.

***

Słońce właśnie wschodziło, rzucając cudowne światło na taflę

wody. Alec siedział na balustradzie tarasu i wdychał zapach morza.

Drzwi za nim otworzyły się i zobaczył wychodzącą na zewnątrz Libby w różowych dresach i włosach spiętych w kucyk.


– Nie możesz spać? – zapytał. – Dopiero szósta.


Potrząsnęła głową. – To niesamowite, że odnaleźliśmy Nicole.

Dziękuję za wszystko, co dla nas zrobiłeś.


– Cieszę się, że wszystko tak dobrze się skończyło. – Odwrócił

wzrok. Była zbyt ładna tego ranka. Oczy błyszczały jej z radości. – Jakie masz plany na dzisiaj? – zapytał.


– Jeśli Nicole będzie miała ochotę, wybierzemy się do ruin starej

latarni. Mam nadzieję, że może będąc na miejscu, przypomni sobie coś więcej.


– Pójdę z wami.


Uśmiechnęła się do niego. – Nie będziemy tam długo. Chcę jej też

pokazać, jak postępują prace w budynku stacji. Musimy znowu zająć się firmą. Wszystko leżało odłogiem przez blisko dwa tygodnie.


Niedługo wyjedzie. Czytał to z jej twarzy. – Czy już zdecydowałaś,

co zrobisz z pensjonatem?


Usadowiła się obok niego na poręczy. – Jeszcze nie. Nie chcę go

sprzedać, ale widzę, że nie mam innego wyjścia.


Chciał zaprotestować, ale to nie on miał podjąć decyzję w tej

sprawie. – Mmmh, czy mógłbym cię zabrać na kolację do Kill Devil

Hills? Popłynęlibyśmy łodzią do Port O’Call. Mają tam świetne nóżki krabowe.


Jej twarz rozbłysła w uśmiechu. – Bardzo chętnie.


Drzwi znowu się otworzyły. Tym razem przyłączyły się do nich

Vanessa i Pearl. – Myślałam, że tylko my wstałyśmy tak wcześnie –

powiedziała Vanessa.


– Późno wczoraj wróciłaś. Słyszałam skrzypienie drzwi do twojego

pokoju, kiedy już byłam w łóżku – powiedziała Libby. – Chciałam z tobą porozmawiać, ale byłam zbyt zmęczona i śpiąca, aby wstać.


– Tak? – Vanessa usiadła na schodach. Pearl przyciągnęła sobie

fotel bujany.


Libby opierała się o kolumnę. – Chciałam cię zapytać o spotkanie

Tiny z Lawrence’em Rooneyem. Czy ona wspomniała tacie, czego on

chciał?


– To ty wiesz o tym spotkaniu? – zapytała Vanessę Pearl. Jej głos

był nienaturalnie wysoki.


Vanessa pokiwała głową. – Byliśmy wtedy razem z mamą i panem

Rooneyem.


– On ma na imię Lawrence – powiedziała Libby.


Vanessa zamarła ze zdziwienia. – Rozmawiali na zewnątrz przez

chwilę, ale słyszałam, jak mówi, żeby zostawił ją w spokoju. Myślałam, że dręczy ją w sprawie pensjonatu. Ale myślisz, że…?


Pearl westchnęła. – Była już zaręczona, kiedy spotkała Raya –

powiedziała.


Vanessa znowu zesztywniała. – Mama była zaręczona z innym

mężczyzną?


Pearl pokiwała głową. – Przez chwilę był to nawet niemały

skandal. Tina przyjechała na wyspę na dwa tygodnie ze swoją babcią i spotkała Raya. Dla nich obojga była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Zerwała zaręczyny z Lawrence’em i po dwóch tygodniach wyszła za

Raya.


– Wyobrażam sobie, że Rooneyowi trudno było się z tym pogodzić

– powiedziała Libby.


– Myślę, że Tina nawet trochę się go bała. Groził, że zniszczy

Raya.


Libby pochyliła się do przodu. – To on napisał ten liścik, który

znalazłam w twojej szafie!


– Tego nie wiemy na pewno, Libby. Ale tak. To bardzo

prawdopodobne. Zawsze był bardzo wpływowym człowiekiem, nawet

wtedy. Jego rodzina posiada wielki majątek. Ray próbował się z nim

spotkać i porozmawiać w sprawie Tiny, ale Lawrence odmówił. Przez

wszystkie te lata był dla Raya prawdziwym utrapieniem. Zawsze chciał

przejąć pensjonat. Nie zdziwiłabym się, gdyby sądził, że przy okazji potrafi również odzyskać Tinę. Naprzykrzał się, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mógłby skrzywdzić twoją matkę.


– Założę się, że to on napisał te liściki, które znalazłyśmy w

szkatułce Tiny – powiedziała Libby, odwracając się do swojej siostry.


Alec zeskoczył z balustrady. – Tom musi się o tym dowiedzieć.

Założę się, że będzie chciał porozmawiać o Rooneyu z Nicole. Lecę do miasta pogadać z nim. Libby, do zobaczenia później przy ruinach latarni.

***

Libby człapała po piasku obok swojej przyjaciółki i ciężko

oddychała. Po długim biegu do latarni morskiej była zupełnie

wypompowana. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się do Nicole. Jej serce było przepełnione wdzięcznością. Nicole żyła! Cóż za wspaniały dar i błogosławieństwo od Boga! Nicole zaczęła sobie również przypominać, co się z nią działo, ale mężczyźni, którzy ją porwali, nadal pozostawali dla niej zagadką.


Usiadła i wdychała krystalicznie czyste powietrze. – Pamiętasz, co

się tutaj wydarzyło?


Nicole wstała i otrzepała dłonie z piasku. – Przybiegłam tutaj rano, zanim zostałam porwana. Vanessa miała mi pokazać ruiny, ale byłam zbyt niecierpliwa, żeby na nią czekać. Pomyślałam, że pozwolę się jej oprowadzić, jakbym tu nigdy nie była. Ale jest jeszcze coś, o czym nie wiesz.


– Jaskinia?


Nicole pokiwała głową. – Wiesz o niej?


Libby wskazała na wejście do piwnicy. – Odkryliśmy ją po tym,

jak zobaczyliśmy piwnicę.


– W takim razie wiesz o skarbach?


– O skarbach? Znaleźliśmy tylko zwłoki biednej Tiny.


Nicole uśmiechnęła się. – Chcesz zobaczyć? Będziesz naprawdę

podekscytowana.


– Jesteś bardzo tajemnicza – powiedziała Libby, podążając za

przyjaciółką. – Gdzie te skarby?


– W jaskini. Po drugiej strony wejścia do piwnicy. Oszalejesz, jak

to zobaczysz.


– Wiesz o piwnicy? – zapytała Libby.


Nicole przytaknęła. – Znalazłam mapę w starej Biblii twojego ojca.


Libby weszła za Nicole do wody. Brodziły przez płytki basen aż do

skał.


– Trzeba zanurkować, aby zobaczyć wejście – powiedziała Nicole.

Zdjęła szorty, koszulkę i została tylko w bikini. – Pływałam z rurką do nurkowania i przez przypadek odkryłam to miejsce. Ale nie bój się. To nic trudnego. Rób to, co ja. Nabrała powietrza i dała nura pod wodę.


Libby szybko się rozebrała do stroju kąpielowego i rzuciła za

Nicole. Otwór nie był zbyt duży i ledwie można się było przez niego przecisnąć. Libby była tuż za przyjaciółką, aby nie zniknęła jej z pola widzenia. Wynurzyły się w grocie, która miała średnicę siedmiu lub ośmiu metrów. Sufit wznosił się na jakieś trzy metry nad powierzchnią wody. Kilka prześwitów w skałach oświetlało przestrzeń, chociaż Libby i tak musiała mrużyć oczy, żeby cokolwiek zobaczyć.


– Założę się, że może się tu zrobić ciasno podczas przypływu –

powiedziała Libby.


Nicole przytaknęła. – Nie chciałabym się wtedy tu znaleźć. –

Podpłynęła jeszcze kawałek, a potem dźwignęła się i wyszła na płaską półkę skalną. – Tędy.


– Nie wierzę, że tu byłaś.


– Wtedy miałam ze sobą latarkę – powiedziała Nicole. – Ale

poczekaj, zanim to zobaczysz. – Wyprostowała się i podeszła do

zakrzywienia w ścianie. – Ktoś zostawił tu wszystko, czego

potrzebujemy.


Libby usłyszała cichy trzask i nagle rozbłysnął płomyk zapałki. Po

chwili światło migotało wyraźnie. – O co tu chodzi? – Wyszła z wody i podeszła do miejsca, w którym stała Nicole. – Ktoś zostawił tu świeczki i zapałki?


– Spójrz tylko na ten świecznik – wskazała Nicole.


Libby przyjrzała mu się uważnie. – To brąz. Wygląda na szesnasty

wiek.


– Tak jak inne rzeczy, które odkryłam. Chodź za mną.


Nicole prowadziła ją wzdłuż długiego wąskiego korytarza. Dźwięk

spadających kropli stawał się coraz głośniejszy. Libby czuła, że skała pod stopami była wilgotna i śliska. Przy jednym z rozwidleń korytarzy, chciała skręcić w prawo, ale Nicole pociągnęła ją na lewo.


– Gdzie ty mnie prowadzisz?


– Druga grota jest tutaj. Już prawie jesteśmy.


Płomień świecy rzucał na ścianę migoczące cienie. Libby chciała

znaleźć się z powrotem na słońcu, a nie tkwić w tym ciemnym

wilgotnym miejscu.


Nicole opadła na kolana. – Teraz musimy się przeczołgać.


– Jak ty to znalazłaś!


– Coś mi tutaj spadło. Schyliłam się pod półkę w skale i

odnalazłam ten otwór. – Nicole i światło zniknęły pod skalnym

uskokiem.


Spanikowana, że zostanie tu sama w ciemności, Libby ruszyła za

przyjaciółką i po chwili wynurzyła się w ogromnej grocie. Płomień

świecy dawał mało światła w tak dużej przestrzeni. Po chwili zapłonęła jeszcze jedna świeczka.


– Sama zobacz – powiedziała Nicole, uśmiechając się. Podała

Libby drugą świeczkę.


I ten świecznik był bardzo stary. Libby trzymała go wysoko i

odwróciła się w stronę rzeczy wiszących na ścianach po prawej stronie.

Zabytkowe przedmioty wręcz napierały na nią: dzwon okrętowy,

kandelabry, blaszane talerze i kubki, bulaje i kawałki sterów. Dostrzegła kilka armat wśród stosu artefaktów. Wielu z nich nie była w stanie rozpoznać.


Zrobiła kilka kroków do przodu. – Co to za miejsce?


– Myślę, że to była kwatera główna Edwarda Teacha.


– Czarnobrodego? Nicole, nie opowiadaj bzdur.


– Spójrz! Nicole podeszła bliżej plątaniny przedmiotów i

przysunęła świeczkę do dzwonu okrętowego. Były na nim

wygrawerowane słowa Zemsta Królowej Anny.


– Największa duma i radość Czarnobrodego – powiedziała Libby.


– Znalazłam też dziennik okrętowy. Było na nim nazwisko Teacha.

Ale nie widzę go teraz. Zabawne, ale wydaje mi się, że tych rzeczy

trochę ubyło. Pewnie warte są fortunę. Nie ma tu złota czy biżuterii, ale to ogromna skarbnica bezcennych informacji.


Bogactwo historii znajdującej się tutaj ekscytowało ją bardziej niż złote monety. – Rząd pewnie będzie chciał wziąć pod ochronę tę strefę.

Zrobią tu park narodowy albo krajobrazowy.


– Prawdopodobnie. Archeolodzy będą musieli potwierdzić

autentyczność tych artefaktów. Ale one na pewno są prawdziwe.


– Ale statek zatonął gdzieś na morzu w tej okolicy. Czy dzwon

okrętowy nie zatonąłby razem z nim?


Nicole odwróciła się. – Masz rację. Nie pomyślałam o tym. Może

ktoś odnalazł wrak i przeniósł te wszystkie rzeczy tutaj?


– Może. Ale to miejsce to coś więcej niż tylko składowisko rzeczy.

Są tutaj drewniane koje i stare koce. A swoją drogą, niewiele z nich zostało. – Libby odwróciła się, aby spojrzeć na przyjaciółkę. – Muszą się tym zająć profesjonaliści. Czy ktoś wie, co odkryłaś? Może to odkrycie spowodowało, że ktoś chciał cię uciszyć?


– Nie sądzę. Powiedziałam o tym tylko Horace’owi.


– Nie sądzę, żebyśmy musieli informować o tym profesjonalistów

– odezwał się męski głos za ich plecami. – Nikogo o tym nie będziemy informować.


Obydwie kobiety natychmiast się odwróciły. Stał przed nimi

Horace, niedbale trzymając pistolet w ręku.


– Horace? – Wzrok Libby powędrował do pistoletu w jego ręku. –

O co chodzi?


– Nie pozwolę wam zniszczyć moich planów – powiedział Horace.

– Przykro mi. Nie chciałem, żeby do tego doszło, ale nie dajecie mi wyboru.


Libby widziała determinację w jego twarzy. – Nicole, świeca! –

Krzyknęła i natychmiast zgasiła płomień palcami. Jednocześnie rzuciła się na przyjaciółkę i świeca Nicole również zgasła. Grotę zalała ciemność, którą nagle rozświetlił błysk wystrzału z pistoletu.


czterdzieści


Alec powiedział kuzynowi, czego dowiedział się o Lawrensie

Rooneyu. Tom powiadomił policję stanową w Nowym Jorku i ustalono,

że podjadą po Rooneya i przesłuchają go w sprawie śmierci Tiny. Po

tym Alec wrócił do pensjonatu. Rozmowa z Tomem zabrała mu więcej

czasu, niż się spodziewał, więc myślał, że Libby i Nicole wróciły już z wyprawy do ruin latarni morskiej.


Natknął się na Bree z Samsonem na plaży. – Czy Libby już

wróciła?


Pokręciła głową. – Nie widziałam ich. Jak długo ich nie ma?


– Kilka godzin.


– Popłakałam się, kiedy tak padły sobie w ramiona – powiedziała

Bree i pogłaskała psa po głowie. – Przypomniała mi się historia z

Davym, kiedy odnalazłam go, a sądziłam, że od roku nie żyje.


Alec słyszał tę historię. – Muszę przyznać, że nie wierzyłem, że

znajdziemy Nicole żywą. Tylko Libby nie przestawała mieć nadziei.


Bree uśmiechnęła się rozbawiona. – To widać, wiesz?


– Co widać?


– To, co czujesz do Libby.


Jego twarz lekko poczerwieniała. – Jesteśmy tylko przyjaciółmi.


Bree głośno się roześmiała. – Libby jest dla ciebie kimś więcej i ty doskonale o tym wiesz.


– Być może mogłaby być. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy.


Kade z dziećmi szli w ich kierunku. Samson ruszył im na

spotkanie. Zaczął lizać twarz Hannah. Dziewczynka chichotała i

zarzuciła mu ręce na szyję. Davy, starszy braciszek, wbiegł od razu po kolana do wody i rozchlapywał fale. Wzrok Aleca zatrzymał się na dzieciach. Zawsze chciał mieć dom pełen małych berbeci. Ciekawe, co Libby myśli o dzieciach?


Zerknął na zegarek. Gdzie one są? Mogły przecież zabawić przy

ruinach trochę dłużej, mimo to poczuł niepokój. – Przespaceruję się w kierunku latarni i wyjdę im naprzeciw. Niedługo będzie lunch, więc z pewnością są już w drodze.


Rozbawiona Bree mrużyła zielone oczy. – Miłego spaceru! A my

idziemy budować zamek z piasku. – Objęła w pasie Kade’a. – Tego

faceta nie widziałam od dobrych kilku dni.


Odwzajemnił jej uścisk. – Bliźniaki zaczęły już wypytywać o

mamę.


Alec poszedł w przeciwnym kierunku. Piasek był przyjemnie

miękki, więc zrzucił sandały. Kiedy po dziesięciu minutach nadal nie dostrzegł Libby i Nicole, przyśpieszył. Ogarnął go jeszcze większy niepokój.


Przecież ktoś przetrzymywał Nicole na wyspie w jakimś celu. A

jeśli dziewczyny znalazły się w jeszcze większym niebezpieczeństwie?

Zaczął biec. Był mocno zdyszany, kiedy dobiegł do ruin. Poza

szeleszczącymi liśćmi drzew w lesie panował tu kompletny bezruch.

Miejsce było opustoszałe. Dostrzegł jednak rzeczy Libby i Nicole

porzucone na plaży.


Zwinął dłonie wokół ust. – Libby! Nicole! – Jego głos przebijał

szum fal. Wsłuchiwał się, ale nikt mu nie odpowiedział.


Wszedł do wody. Jej poziom nadal był niski, więc ślady na piasku

pozostały nietknięte. Prowadziły do wody, ale już nie wracały z niej. Co tu się wydarzyło? Czy popłynęły, żeby wejść na pokład łodzi? Jeśli tak, to dlaczego nie było ich jeszcze w pensjonacie? I dlaczego zostawiły rzeczy? Nie pierwszy raz żałował, że komórki tu nie działają.


– Libby! – Zawołał jeszcze raz. Gdzie ona może być?


Wszedł znowu do wody. Fale były dzisiaj łagodne. Spojrzał na

skały. Jaskinia. Czy dziewczyny mogły tam wejść? Libby wspominała,

że Nicole była zapaloną grotołazką. Może namówiła Libby? To by

wyjaśniało sprawę śladów prowadzących do wody. Może utknęły w

środku? Zostały złapane w pułapkę?


Odgarniał fale, idąc w kierunku otworu w skale. Zaglądał do

środka, ale niczego nie dostrzegł. Zawołał Libby. Jego głos

rozbrzmiewał echem wśród kamiennych ścian, ale potem zapanowała

cisza. Wycofał się i wrócił na brzeg. Drzwi do piwnicy były zamknięte.

Otworzył je i zszedł na dół tak daleko, jak na to pozwalały panujące tu ciemności. Znowu zawołał. Nadal bez odpowiedzi.


Adrenalina dodała Alecowi energii, jakiej potrzebował, aby pobiec

z powrotem do pensjonatu. Będzie musiał skorzystać z pomocy Samsona, aby odnaleźć Libby i Nicole.

***

Dźwięk kapiącej wody rozsadzał czaszkę Libby. Czuła, że w jej

głowie wszystko wiruje. Otworzyła oczy i zamrugała powiekami. W

okalającej ciemności migotało kilka świec. – Nicole? – zawołała. Gdzie była jej przyjaciółka?


– Jestem tutaj. – Odezwał się cichy głos po prawej stronie.


Libby odwróciła głowę i zobaczyła Nicole opartą o ścianę. Przed

sobą miała związane ręce. – Nic ci nie jest?


– Nie. A ty jak się czujesz?


Nadgarstki Libby były również związane. Uniosła je i dotknęła

pulsującej głowy. Jej palce poczuły coś lepkiego. – Ja krwawię.

Musiałam uderzyć się w głowę.


– Postrzelił cię. Horace cię postrzelił – powiedziała Nicole

podniesionym głosem.


Libby znowu dotknęła głowy i odnalazła ranę. – Pocisk tylko mnie

musnął. Nic mi nie jest. Krwawienie już ustaje.


Łup. Łup. Rozległ się głośny hałas. Próbowała dostrzec swym osłabionym wzrokiem, co się dzieje, i zobaczyła Horace’a walącego młotem kowalskim w jedną ze ścian.


Zatrzymał się, aby obetrzeć pot z czoła. – Dziewczyny, bardzo mi

przykro. Nie miałem zamiaru skrzywdzić Nicole, a ciebie, Libby,

naprawdę lubię. Dlatego też oddam was po prostu żywiołowi.


– Nic nie rozumiem – powiedziała, próbując myśleć logicznie

mimo grzmotu rozlegającego się w jej głowie.


– Kiedy zrobię tej skale dziurę, przypływ zaleje jaskinie. Wszystkie dowody zostaną zatopione. I nikt nigdy nie odkryje tej groty pełnej sekretów.


– Ale dlaczego? Czy stałoby się coś strasznego, gdyby świat

dowiedział się o tej jaskini?


Wzruszył ramionami i znowu zaczął walić młotem, a ona

próbowała sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby świat

dowiedział się o tym miejscu. Stałoby się atrakcją turystyczną. Jako

konserwator zabytków była pewna, że teren przejmie rząd. Państwo będzie chciało otoczyć je ochroną i prawdopodobnie stworzy park narodowy. Czy z tego powodu warto było zabić?


Kenneth Poe. Przypomniała sobie, co powiedział. To miejsce będzie centrum nowego kurortu. A jeśli nie, przejmie je państwo i wtedy nie będzie możliwości zakupu ziemi na tym obszarze ani miejsca na olbrzymie kompleksy turystyczne po tej stronie wyspy. Klient Poego nie byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy.


Horace był prawnikiem. Czy został wynajęty, aby trzymał rękę na

pulsie i pilnował, żeby transakcja przebiegła bez przeszkód? Był

wspólnikiem Lawrence’a Rooneya? To by się zgadzało.


Poczekała, aż zrobi sobie przerwę w pracy. – Pomagasz Poemu?

To nie przestępstwo pomagać w zawarciu umowy sprzedaży.


– Myślisz, że tego ode mnie oczekuje? – Horace zarechotał.


Libby jeszcze raz rozważyła wszystko w myślach. I nagle ją

olśniło.


– Wie, że jesteś płetwonurkiem. Płaci ci za wyciągnięcie tych

rzeczy z jaskini, zanim rząd się o nich dowie i wkroczy do akcji.


Zrobił kilka kroków w jej stronę. – Naprawdę nie liczę na

współczucie, ale mogę ci to powiedzieć. Stałem się prawie bankrutem.

Wszystko przecieka mi przez palce. Pieniądze, jakie dostanę po

sprzedaniu tego łupu, ocalą mnie. Będę mógł utrzymać mojego syna na Harvardzie. Nie stracę domu w Saint Croix. Jeśli to nie wypali, będę skończony. Nic mi nie zostanie. Nie mogę na to pozwolić.


– Więc stary dzwon okrętowy jest wart zamordowania dwóch

kobiet? – Libby nie mogła pojąć swoim umysłem tego rodzaju

rozumowania. – W takim razie po co w ogóle powiedziałeś mi o spadku?

Mogłeś zniszczyć testament i pozwolić dziedziczyć Brentowi i Vanessie.

Chcieli wszystko sprzedać Lawrence’owi.


Zmrużył oczy. – Taki miałem zamiar.


Libby wstrzymała oddech. – Ale Mindy wygadała się o tym

Nicole.


– Głupia dziewczyna. Nie potrafi trzymać języka za zębami. Już

dawno powinienem ją zwolnić.


Libby próbowała wstać, ale nie mogła. – Zawsze możesz wszystko

zacząć od początku w innym mieście. Brak pieniędzy to nie koniec świata.


Przez krótki moment wydawało się, że słucha, ale zaraz potrząsnął

głową. – To wszystko zaszło za daleko. Jeśli przeżyjecie, wydacie mnie.

Pójdę do więzienia. Syn będzie musiał rzucić studia. Żona nie będzie miała żadnego wsparcia. Jestem wszystkim, co ma, jej rodzina nie żyje.

Przykro mi, ale nie mam innego wyjścia.


– Nie piśniemy słowa, prawda, Nicole? – Libby zdołała się nawet

uśmiechnąć. – Horace, lubię cię. Nie rób czegoś, z czym do końca życia nie będziesz mógł sobie poradzić.


W jego oczach widać było wahanie, ale po chwili znowu patrzył

zimno. – Oboje wiemy, że chodzi ci tylko o to, żeby się stąd wydostać.

Zaraz po wyjściu zadzwonisz to Toma. Przykro mi. Wiesz, naprawdę

bardzo lubiłem twojego tatę. Dobrze, że nie żyje i się o tym nie dowie.


– Patrzy na nas z nieba – powiedziała Libby. – Myślisz, że nikt nie wie, co robisz? Biblia mówi, że mamy dookoła siebie całe mnóstwo świadków. Poza tym Bóg i tak wszystko widzi.


Z trudem łapał powietrze. – Czy ty nic nie rozumiesz? Nie mam

wyboru.


– Zawsze jest wybór. Można po prostu zrobić coś dobrego.


– Ale nie tym razem. Jestem pod ścianą. – Odwrócił się i zaczął

kuć dalej.


– Poczekaj! Ale przecież zniszczysz cały skarb.


Zatrzymał się i znowu się do niej odwrócił. – Wyniosłem stąd

wszystko, co mogłem. To, co zostało, ma niewielką wartość w

porównaniu z moją rodziną. Jeśli nie wtykałybyście nosa w nie swoje sprawy, miałbym czas, żeby wynieść wszystko. Wszystko oprócz armat.

Więc możecie winić tylko siebie. – Uniósł do góry młot.


Bum! Bum! Dwa uderzenia młotem i ściana zaczęła się kruszyć.

Nie przestawał walić, dopóki dziura nie miała około metra średnicy.


– Postarałem się zrobić największą, jaką mogłem, więc koniec

będzie szybki – powiedział.


Rzucił młot na ziemię. – Zgasić świece czy chcecie widzieć, jak

wlewa się woda? Nie wiem, co będzie dla was lepsze?


– Zostaw, proszę, zapalone świece – powiedziała Libby spokojnym

głosem, chociaż zaczęła ogarniać ją panika.


Nicole zaczęła się szarpać. – Proszę, nie zostawiaj nas tu samych!


W oczach Horace’a pojawił się smutek. – Przykro mi – powiedział.

– Jeśli byłoby inne wyjście, skorzystałbym z niego. Niech mi Bóg

wybaczy. – Rzucił się naprzód w kierunku drzwi prowadzących do

piwnicy latarni morskiej. Po chwili słychać było huk spadającej zasuwy.


Chociaż miała związane nogi, Libby znów próbowała wstać, aż w

końcu jej się to udało. – Musimy jakoś poprzecinać te sznury! – Małymi skokami dotarła do ściany ze starymi narzędziami. – Gdzieś tu musi być nóż. Lub siekiera. – Nicole! Pomóż mi!


Nicole zaczęła płakać, ale zeszła na czworaka, a potem jakoś udało

jej się wyprostować. – Nie możemy tutaj umrzeć. Nie chcę utonąć!


– Uspokój się! – powiedziała Libby. – I módl się. – Mając

zawiązane nadgarstki, z trudnością mogła przebierać w kupie

metalowych przedmiotów. Miski, kubki, ale nic ostrego. – Nic tu nie ma

– stwierdziła zrozpaczona.


Spojrzała w kierunku drzwi. No nie, przecież słyszała odgłos

przekręcanego zamka. – Może wyskoczymy przez dziurę w jaskini.


– Nie będziemy w stanie płynąć.


– Alec na pewno nas szuka. Wiem, że się tu pojawi.


Przesuwając się powoli w kierunku korytarza, zobaczyły, że przez

wybity otwór napływa woda. Coraz szybciej i szybciej, już sięgała im do kostek.


– Libby! – krzyknęła Nicole.


czterdzieści jeden


Czując, że jego płuca za chwilę eksplodują, Alec zatrzymał się, aby złapać oddech. Widział, że Bree i Kade są nadal na plaży. Był też z nimi Brent. – Bree! – Znowu zaczął biec.


Skoczyła na równe nogi, kiedy zobaczyła pędzącego w jej stronę

Aleca. – Co się stało? Gdzie są dziewczyny?


– Zniknęły. – Ledwie oddychając, Alec opowiedział jej i

Kade’owi, co widział. – Czy możemy znowu zabrać Samsona na

poszukiwania?


Pstryknęła palcami na psa. – Natychmiast! – Posłała Kade’owi

błagalne spojrzenie.


– Leć, kochanie. Zostanę z dzieciakami. Będę się modlił.


Bree odetchnęła z ulgą. – Jesteś najlepszy! Zabiorę kamizelkę

Samsona z SUV-a. – Pobiegła w stronę podjazdu.


– Zabierz ze sobą latarki. – Kade krzyknął za nią.


Oczy Brenta wyrażały niepokój. – Ale Libby nic się nie stało,

prawda?


– Mam nadzieję.


Brent odwrócił się i spojrzał w stronę wody, a później znowu na

Aleca. – Muszę ci coś powiedzieć. Wcześniej nie byłem pewien.

Pamiętasz tego płetwonurka, który próbował utopić Libby?


– Tak.


– Któregoś dnia widziałem coś, co wyglądało jak ugryzienia psa na

ramieniu Horace’a. Widziałem go też wczoraj w pobliżu latarni. Był w kombinezonie płetwonurka. Obserwowałem go przez lornetkę, ale trudno mi było odgadnąć, co tam robił. Na jakiś czas zniknął pod wodą przy skałach. Myślę, że tam może być jakaś jaskinia.


Alecowi nie pasował obraz tego wesołego, roztargnionego

adwokata do kogoś, kto mógł być niebezpieczny. – Może to tylko

wyglądało jak ugryzienie. Horace nie mógłby zrobić krzywdy Libby ani Nicole. A o jaskini wiem. Też tam zaglądałem.


– Ale pewnie nie o wszystkim wiesz. Był tam bardzo długo i

wynurzył się, dźwigając worek wypełniony jakimiś rzeczami.


Bree wróciła z kamizelką dla psa i latarkami. – Gotowy?


Alec wziął od niej latarki. – Chodźmy. Brent, dzięki za informacje.

Powiedz wszystko, co wiesz, Tomowi. Bree, idziemy. Płyniemy moją

łodzią. – Odwrócił się i pobiegł do łódki huśtającej się na falach w doku.

Powtarzał sobie w duchu, że na pewno nic złego nie mogło się zdarzyć Libby i Nicole, ale jakoś nie potrafił uwierzyć w swoje zapewnienia. Coś tutaj nie grało. Libby na pewno nie pozwoliłaby im się martwić bez poważnego powodu.


Kiedy w końcu dopłynęli do ruin, wskazał na skały. – Tam. Tam

jest wejście do jaskini. – Łódź ocierała się o dno. Wyskoczył i wyciągnął

ją na piach, po czym wręczył Bree jedną z latarek. – Czy Samson

wejdzie z nami do jaskini?


– Oczywiście. – Pstryknęła na psa palcami. – Może niech to

obwącha. – Uklękła i wskazała na ubrania Nicole i Libby, nie dotykając ich. Machając ogonem, Samson węszył nad porzuconymi rzeczami. – Szukaj! Szukaj!


Samson zaskomlał, po czym uniósł nos do góry. Biegał po plaży

wzdłuż i wszerz, a potem zaszczekał i rozpryskując fale, zaczął płynąć w kierunku skał. – Złapał trop – powiedziała Bree.


Alec biegł tuż za nim. – Czułem, że tam weszły. Ale kiedy

zawołałem, nie było odpowiedzi. – Czuł, jak żołądek zaciska mu się ze zdenerwowania. A jeśli ktoś je zabił i pozbył się ciał? Odpychał od siebie jak najdalej tę niewypowiedzianą myśl.


Pies dotarł do otworu jaskini, ale najwyraźniej nie wiedział, jak się dostać do środka. Alec zanurkował, a potem wdrapał się na półkę skalną.

Ściekała z niego woda i zdał sobie sprawę, że zgubił klapki. – Dalej, piesku. Tutaj, Samson!


Skomląc, Samson odwrócił głowę w kierunku Bree. – No przecież

idę, idę! – zawołała do niego. Przepłynęła przez otwór i dołączyła do Aleca. – Dalej, Samson. Chodź tu do nas.


Pies zaszczekał, dał nurka, a po chwili był już wewnątrz jaskini.

Bree pomogła Samsonowi wyjść z wody. Alec włączył latarkę. Wiązka

światła rozgoniła cienie. – Libby! Nicole! – Jego krzyk odbijał się od ścian i wracał do niego echem. Poczuł chłód skał pod gołymi stopami.


– Szukaj, piesku! – ponaglała Bree. Również włączyła latarkę i

podążyła za Alekiem. Po kilku minutach marszu ogon Samsona opadł. –

Zgubił trop – powiedziała.


Alec oświetlił korytarz. – Piwnica znajduje się tam, ale

sprawdzałem ją już.


– Może sprawdźmy jeszcze raz.


– Okej. Tędy. – Oświetlał ścieżkę i prowadził w kierunku piwnicy.

Kilka minut później stanęli przed drzwiami. – Koniec. Nic tu nie ma –

rozłożył ręce.


– Po drodze zauważyłam coś, co wyglądało jak wąska szczelina w

skale. Może sprawdźmy to – powiedziała Bree.


– Nic nie zauważyłem. – Teraz on szedł za nią, dopóki się nie

zatrzymała. Oświetliła latarką ścianę.


– Spójrz – powiedziała. – Przejście jest wąskie, ale uda się nam

przecisnąć.


Wyglądało to bardziej na pęknięcie w skale niż podziemny

korytarz. Pewnie uda mu się przez nie przejść, ale z trudnością. – Czy mogły się dostać aż tu? Bez światła?


– Może jakoś zauważyły otwór.


Pokiwał głową. – Pójdę pierwszy. – Przecisnął się przez wejście i

zobaczył, że korytarz jest tu znacznie szerszy niż ten prowadzący do piwnicy. – W porządku! Możesz przejść.


Bree wyłoniła się z otworu z Samsonem przy nodze. – Szukaj,

piesku! Szukaj!


Pies pomachał ogonem i popędził przed siebie, ale było jasne, że

nie podjął żadnego tropu. Alec zaczynał odczuwać zniechęcenie. –

Korytarz prowadzi do oceanu po drugiej stronie skały. Wątpię, czy uda nam się dalej przejść. – Uniósł głowę. – Słyszałaś to?


Bree również wsłuchiwała się w dziwne dźwięki. – Słyszę jakby

płynącą wodę. Pewnie masz rację. Przed nami jest wyjście i koniec

korytarza. Chyba możemy wracać. – Chciała się odwrócić, ale Samson

zaczął szczekać i wystrzelił do przodu. – Poczuł trop.


Alec rzucił się za nim biegiem. Pies zniknął za zakrętem, ale Alec

zaraz go dogonił przed zamkniętymi drzwiami. Wisiała na nich kłódka, a od spodu wylewała się woda. Zaczął w nie walić. – Libby!


Samson szczekał jak oszalały. – Musi być blisko – powiedziała

Bree. – Libby! Nicole!


Huk płynącej wody, który wcześniej słyszeli, wydobywał się zza

drzwi. Musi je otworzyć. Nie miał czym zerwać kłódki. Usłyszał

kobiecy krzyk i znieruchomiał. – Libby! – Rzucił się na kłódkę, ale mocno trzymała, chociaż cała była zardzewiała. Nie miał nawet buta, który mógł się na coś przydać.


Latarka! Jest metalowa. – Poświeć, proszę, na kłódkę – poprosił

Bree. Uderzył latarką, którą trzymał w rękach, ale kłódka nie ustąpiła. Po kolejnym uderzeniu roztrzaskała się na drobne kawałki.


Ktoś walił w drzwi po drugiej stronie. Usłyszeli głos Libby. – Alec, tutaj jesteśmy! Zalewa nas woda. Utoniemy!


– Na drzwiach jest kłódka. Nie mogę jej zdjąć. Poczekaj! –

Odwrócił się, szukając kawałka skały i złoszcząc się na siebie, że nie pomyślał o tym wcześniej.


Bree złapała go za rękę. – Nie ma czasu! Spójrz! – Woda wylewała

się coraz większym strumieniem po obu stronach drzwi.


Zacisnął dłonie w pięści. Jak miał ją uratować?

***

Woda wartko wlewała się przez otwór, który zrobił Horace. Sięgała

już Libby do łydek. Dziewczyna z całej siły waliła w drzwi. – Pomóż nam, Alec! – Wpadała w panikę, która pozbawiała ją trzeźwego myślenia. Oddychaj. Głęboko odetchnęła, a potem jeszcze raz. Musi być stąd jakieś wyjście.


Nicole podskakując, znalazła się z Libby przy drzwiach. W słabym

świetle świec jej twarz wydawała się zmęczona i ponura. Woda była

zaledwie kilka centymetrów od świec stojących na skrzyni. Kiedy

zgasną, Libby nie zobaczy już twarzy Nicole.


– Panie, pomóż nam. – Modliła się.


– Czy my umrzemy? – wyszeptała Nicole. – Nie jestem taka jak ty.

Nie chodzę do kościoła. Prawie nie myślałam o Bogu przez większość

mojego życia. Nie jestem gotowa, aby umierać.


Spokój wypełnił duszę Libby. Cokolwiek się stanie, Bóg patrzy na

nie. Trzyma je mocno w swych objęciach. – Nicole, musisz tyko

poprosić go o wybaczenie. On tu jest z nami. Bez względu na to, co się

wydarzy.


Nicole szlochała. – Nie umiem. Nie wiem jak. – Wsparła się na

Libby.


Ciężar ciała przyjaciółki spowodował, że Libby zachwiała się i

przesunęła nieco w bok. Usłyszała, że coś spadło do wody. Młot

kowalski Horace’a. Zostawił go? Tym udałoby się rozwalić zamek. Ale czy przejdzie pod drzwiami?


Przycisnęła usta do szczeliny w drzwiach. – Alec, jesteś tam?


– Jestem tu. Szukam odpowiedniej skały.


– Spróbuję przecisnąć przez szparę w drzwiach młot kowalski.

Poczekaj. – Uklękła i chwyciła narzędzie związanymi rękoma. Woda

sięgała jej do szyi. Próbowała wsunąć je pod drzwi. – Zablokował się.

Nie przejdzie!


– Spróbuj odwrócić go w drugą stronę – powiedziała Nicole. –

Albo przesuń go dalej. Dół drzwi nie jest równy.


Libby zrobiła tak, jak podpowiedziała jej Nicole. Woda szybko się

podnosiła. Już sięgała jej prawie do ust, a sól paliła zadrapania na skórze.

Musiała się cała zanurzyć, aby mocno pchnąć młot. Udało jej się

przesunąć go o parę centymetrów. Szarpnęła z całych sił, a Alec zaczął

go przeciągać na drugą stronę.


Bez tchu wynurzyła się i gwałtownie wciągnęła powietrze, ale

musiała położyć się na plecach na wodzie, żeby zacząć spokojnie

oddychać. Gdyby klęczała, woda sięgałaby jej powyżej nosa. Jak miała stanąć znowu na nogach?


– Udało się! Mam go! – zawołał Alec. – Odsuńcie się od drzwi.


Libby usiłowała nieco się cofnąć, ale z zawiązanymi rękami i

nogami w wodzie była w stanie przesunąć się zaledwie o kilka

centymetrów. – Rusz się, Nicole – powiedziała, kiedy drzwi zaczęły

coraz mocniej drżeć i odskakiwać od silnych uderzeń po drugiej stronie.


Woda sięgała Nicole już do piersi. Podskakiwała, starając się

utrzymać na nogach w pionie. Przytrzymując się Nicole, Libby

próbowała wyprostować się i znaleźć oparcie na stopach, ale nie

udawało jej się. Świece zamigotały i zgasły. Nie było zupełnie ciemno, ponieważ nieco światła wpadało przez dziurę, którą płynęła woda.

Puściła Nicole i zaczęła unosić się na powierzchni wody. Huk

wpadającej wody nasilał się i wypełniał teraz całą grotę. Dźwięk ten wlewał się uszami do głowy i zagłuszał myśli. Wydawało się jej, że płynęła ku wieczności, i wiedziała, że za chwilę umrze. Nie czuła jednak żadnego strachu.


Wyciągnęła związane ręce nad głowę, a jej palce dotknęły ręki

Nicole. Zdała sobie sprawę, że woda sięgała niemalże do szyi Nicole.

Zaraz nastąpi koniec. – Panie, spraw, żeby Nicole nie cierpiała –

wyszeptała. – Przyjmij na nas do siebie. Nicole, módl się.


Wciągnęła ostatni, jak jej się wydawało, oddech, a wtedy mocne

ramię pochwyciło ją w talii. Usta Aleca znalazły się tuż przy jej uchu.


– Mam cię – powiedział.


– Nicole!


– Bree ją złapała. Uciekajmy stąd. – Pchał ją przez płynącą wodę. –

Teraz nabierz powietrza – powiedział. – Musimy zanurkować.


Sufit jaskini był tuż nad nią. Alec objął ją mocno w talii i

zanurkowali. Otworzyła oczy, nie zważając na piekącą sól. Nikłe światło w otworze wyjścia było już blisko. Widziała, jak wypłynęły przez nie Bree z Nicole. Dziękuję ci, Boże.


Uderzyła głową o krawędź wyjścia, ale Alec zdołał tak nimi

wymanewrować, że przepłynęli przez otwór. Kiedy byli już niemalże na otwartych wodach, zostali zniesieni przez podwodny prąd. Czuła, że jej płuca pękną, jeśli natychmiast nie zaczerpnie tlenu. Zerknęła do góry.

Powierzchnia wody wydawała się tak odległa. Nie była pewna, czy da

radę. Panika w jej oczach sprawiła, że Alec zaczął płynąć jeszcze

szybciej.


I właśnie kiedy była pewna, że za chwilę jej płuca zaleje woda,

głową przebiła powierzchnię oceanu. Zaciągnęła się powietrzem i

niemalże jednocześnie zakrztusiła, kiedy fala rozchlapała się na jej twarzy. Alec nadal ją obejmował. Oboje unosili się na falach.


Chwycił jej twarz w dłonie. – Myślałem, że cię straciłem. –

Pocałował ją.


Przyciągnęła go do siebie i odwzajemniła pocałunek, rozkoszując

się ciepłem rozlewającym się w jej ciele i prostym faktem, że żyje.

Kiedy uniósł głowę, zobaczył, że znowu wstrzymała oddech. – Gdzie

jest Nicole i Bree?


– Już na brzegu. Widzę je. – Odwrócił ją w wodzie tak, że mogła

zobaczyć, jak Nicole macha do niej. Bree i Samson stali tuż obok. Libby czuła, że jej mięśnie stają się coraz słabsze.


– Zobaczmy, czy dam radę poluzować te sznury. – Ciągnął za

supły, ale się poddał. – Musimy je przeciąć, kiedy dotrzemy na brzeg. –

Wciąż trzymając ją w ramionach, ruszył w kierunku brzegu.


Poruszali się wolno, bo tak naprawdę tylko jedno z nich było w

stanie płynąć. Próbowała machać związanymi nogami, jakby były

syrenim ogonem, ale nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Kiedy w końcu poczuła pod stopami piach, jej mięśnie płonęły z bólu. Alec wziął ją na ręce i na chwiejnych nogach doniósł do brzegu, gdzie oboje upadli na miękki piasek plaży.


Samson lizał jej twarz i szczekał. – Dobry piesek.


Nicole uklękła przy niej i wybuchnęła płaczem. – Już dobrze –

powiedziała Libby. – Jesteśmy bezpieczne.


czterdzieści dwa


Po tym, jak otarła się o śmierć, Libby postrzegała pensjonat

Tidewater jako jeszcze piękniejszy. Był domem. Co powinna zrobić z

posiadłością? Tak bardzo kochała to miejsce, ale nie mogła go

zatrzymać. Kiedy Alec podpływał łodzią do pomostu, chłonęła widok

cudownego, starego, georgiańskiego domu. Nigdy już nie będzie

posiadała czegoś tak wspaniałego.


– Libby! – Vanessa pomachała do niej z tarasu i zbiegła krętymi

schodami na dół.


Libby o mało nie spadła z pomostu, kiedy siostra porwała ją i

ściskała w ramionach, jakby nigdy nie zamierzała jej puścić. – Vanessa?


– Nic ci nie jest? Tak bardzo się bałam, kiedy usłyszałam, że

zaginęłaś.


Tym razem Libby ją objęła. – Żadnej z nas nic się nie stało.


Alec krążył blisko niej, jakby się obawiał, że straci ją z oczu.


– Pogadamy później – powiedziała Bree. – Muszę lecieć do dzieci.

– Uśmiechnięta wracała do pensjonatu, a Samson kręcił się wokół jej nóg.


Libby szła za nią z Alekiem u boku. Chciała, żeby się odważył i

wziął ją za rękę.


Vanessa nadal się uśmiechała. – Wszyscy są w środku. Przyszedł

nawet pastor, abyśmy razem odmówili modlitwę za wasz szczęśliwy

powrót.


Spojrzenie Libby powędrowało w kierunku koralików na szyi

Vanessy. Chyba zaczynała w pełni rozumieć, jakie ten naszyjnik miał

znaczenie. – Potrzebujemy tej modlitwy bardziej, niż myślisz. – Po

drodze opowiedziała Vanessie, co się wydarzyło.


Vanessa zatrzymała się przy schodach. – Wiem, że byłam dla

ciebie okropna, Libby. Tak mi wstyd, kiedy przypomnę sobie te

wszystkie straszne rzeczy, które ci powiedziałam. Przepraszam.


– Cierpiałaś – powiedziała Libby. – Rozumiem to.


Vanessa potrząsnęła głową. – Nie zasługuję, aby mi to uszło na

sucho. Wiem, że mamy do przebycia bardzo długą drogę, Libby, ale

dzisiaj zdałam sobie sprawę, kiedy pomyślałam, że mogę cię stracić, że chcę, żebyś była z nami. Chcę wiedzieć, co cię rozśmiesza, a co smuci.

Chcę, żebyś polubiła reggae.


Libby uśmiechnęła się. – Ale nie mogę niczego obiecać w kwestii

ostryg, chociaż spróbuję.


– No to załatwione. Nie wyjedziesz, prawda? Zostaniesz tutaj?


Uśmiech Libby zniknął. – Myślę, że muszę sprzedać pensjonat,

Vanesso. Nie mam pieniędzy na remont. – Wskazała ręką na dach. –

Spójrz na ten butwiejący okap. Naprawienie wszystkiego wymaga

ogromnych sum. Ale podzielę się pieniędzmi ze sprzedaży z tobą i

Brentem.


Zobaczyła napięcie w twarzy Aleca. Chciała wytłumaczyć mu

swoją decyzję, ale nie była pewna, czy ją do końca zrozumie.


Vanessa potrząsnęła głową. – Zdałam sobie sprawę, że jeśli

pensjonat zostanie sprzedany, wszystko się zmieni. Brent twierdzi, że na lepsze, ale ja tak nie myślę. Nie będzie więcej długich spacerów po prawie pustej plaży. Nie będzie więcej szumu fal i wiatru od morza. – Głos jej się załamał. – Musi być jakieś inne wyjście. Ile będzie kosztować naprawa? Jest mój spadek. Pomogę.


Propozycja wzruszyła Libby, ale przecząco pokręciła głową. –

Myślę, że to kosztowałoby jakieś sto tysięcy dolarów. Nie mogę wziąć takiej sumy od ciebie. Będę się modlić. Może Bóg podpowie nam jakiś inny sposób.


W drzwiach stanął Brent i podszedł do nich. – Powiadomiłem

Toma. Pojechał aresztować Horace’a. Chociaż przekonanie go, że

mówię prawdę, zajęło mi trochę czasu. Horace był na wyspie od zawsze, był jej częścią. Tutaj się urodził i wychował. Był jednym z nas.


– Naprawdę go lubiłam – powiedziała Libby. – Nadal nie mogę w

to uwierzyć.


– Policja stanowa jest w drodze i będą chcieli wziąć od was

zeznania dziś wieczorem. Jesteś na to przygotowana? – zapytał Brent. –

Wyglądasz na zmęczoną.


– Tak, ale chcę mieć to za sobą.


– Idę do środka – zakomunikowała Vanessa. – Chcę porozmawiać

z Brentem. – Podeszła do brata i oboje zniknęli w drzwiach.


Alec objął ramieniem Libby i razem szli po schodach do góry. –

Już po wszystkim. Trudno w to uwierzyć. Co teraz? – Zapytał, kiedy

stanęli na tarasie.


– Zamierzam pochłonąć ogromne fajitas z kurczaka, jakiego

jeszcze nie widziałeś na oczy i poprawić porcją guacamole.


Uśmiechnęła się szeroko. – Z tobą zjadłbym nawet ogniste

papryczki chili. – Jego palce pogładziły jej podbródek. – Nie

odpowiedziałaś na moje pytanie.


Nie mogła myśleć, kiedy jego dotyk wyzwalał w niej uczucia, o

jakich istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. – Nie wiem. Muszę

sprzedać pensjonat, Alec. I dobrze o tym wiesz.


– Nie podejmuj pochopnych decyzji. Nie chcesz poczekać i

zobaczyć, jakie drzwi być może otworzy przed tobą Bóg?


– Skoro mówisz o tym w ten sposób, muszę poczekać.Uśmiechnął

się, a wokół jego oczu pojawiły się drobne kreseczki zmarszczek.

Pochylił głowę i pocałował Libby, a potem odsunął ją od siebie. –

Myślę, że mógłbym ci nieco osłodzić ten czas oczekiwania. Nie chcę, żebyś wyjeżdżała. Chcę, żebyś zamieszkała tutaj, gdzie mógłbym cię zabierać na kolację i na film do kina.


Jej serce o mało nie eksplodowało. – Chcesz powiedzieć: na stary

film z poprzedniego sezonu?


Czuła jego oddech przy skroni. – Chcę oglądać ten film z tobą i nie obchodzi mnie, czy jest stary, czy nowy.


Czuła płynące w jej żyłach ciepło, kiedy patrzyła w jego oczy. –

Podoba mi się ten pomysł.


– Myślę, że przydarzyło się nam coś wyjątkowego, Libby. Coś, co

będzie trwało. Ale musisz zostać tutaj, aby się o tym przekonać. Jesteś na to gotowa?


– Jestem gotowa.

***

Jej rodzina. Libby przyglądała się po kolei każdemu, kto siedział za ogromnym stołem w jadalni. Pan McEwan lustrujący wszystkich świdrującym wzrokiem. Delilah ze swoją nonsensowną miłością do tego miejsca i Raya. Bree z rodziną. Stary pan Carter, który właśnie zagarnął

wszystkie świeżo wypieczone bułeczki dla siebie. Jej rodzeństwo, Brent i Vanessa, którzy już stali się jej tak drodzy. I ciocia Pearl, w której od razu się zakochała. Brakowało tylko Nicole. Po złożeniu zeznań policji stanowej wróciła do Virginia Beach, aby pilnować interesów.

Przynajmniej nie naciskała na Libby w sprawie sprzedaży pensjonatu.


Libby napotkała na wzrok Aleca, który siedział po przeciwnej

stronie stołu. Cokolwiek się wydarzy, chciała żyć na tej wyspie, nawet jeśli nie miałaby mieszkać w pięknym, starym pensjonacie. Tutaj był jej dom.


Horace siedział w więzieniu, oczekując na proces, a wszystko,

czego chciał uniknąć, i tak prawdopodobnie spotka jego i jego rodzinę.

Chociaż zasługiwał na karę, było jej żal jego żony i dzieci. Nie zostawiał

w spadku po sobie niczego wartościowego, tak jak to zrobił jej ojciec.

Policja sprawdziła jego komputer i potwierdziła, że to on usunął zapis wideo z mężczyznami, których wynajął, aby uprowadzili Nicole. Po zeznaniach Horace’a oni również zostali aresztowani.


Policja odkryła również, że Rooney i jego ludzie nie zabili Tiny.

Potknęła się i wpadła do piwnicy. Utopiła się w stojącej tam wodzie.

Kiedy Poe się na nią natknął, spanikował i zostawił ją tam. Potem rozbił

jej łódź, żeby wyglądało na to, że się utopiła. On również siedział w więzieniu.


– Potrzebuję waszej rady – powiedziała Libby, wykorzystując

ciszę, jaka zapanowała podczas rozmów przy stole. – Nie chcę

sprzedawać tego cudnego starego domu. Ale nie mam pojęcia, jak go

utrzymać. – Libby słuchała rwetesu, który znowu zapanował wokół niej, kiedy zaczęto wysuwać argumenty przeciwko sprzedaży.


Wyciągnęła rękę, żeby ich uciszyć. – Niczego bardziej nie pragnę

niż zatrzymać pensjonat Tidewater, ale potrzebuję jakiejś podpowiedzi, jak to zrobić. Mam tu pewne wyliczenia dotyczące remontu. Koszt samych materiałów to około siedemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów.


Zapanowała cisza, a przerażenie, jakie zobaczyła na niektórych

twarzach, spowodowało, że straciła wszelką nadzieję. Ale przecież

będzie mogła wiele zrobić z pieniędzmi ze sprzedaży. Pomóc

przyrodniemu bratu i jego rodzinie. Odnowić stację ratowniczą i inne zabytkowe budynki w mieście. Pomóc ofiarom huraganu. Kupić Alecowi nową łódź. Wynagrodzi sobie ten cios zadany jej duszy, jeśli będzie musiała zrezygnować z pensjonatu Tidewater.


Stary McCarter w słomkowym kapeluszu wysunął w jej kierunku

swój pożółkły od nikotyny palec. – Chciałbym ci dać pieniądze, których potrzebujesz, młoda damo. – Sięgnął po starą walizkę, która stała przy jego krześle. Była to ta sama walizka, którą Alec zabrał spod jego łóżka podczas ewakuacji przed nadciągającym huraganem. Ze środka wysypała się sterta pieniędzy. – Wystarczy na materiały, jeśli mieszkańcy miasteczka dołożą się do robocizny.


Wszyscy zaniemówili. – Nie mogę tego przyjąć. Mogą minąć lata,

zanim będę w stanie to spłacić, panie Carter – powiedziała Libby. Nie chciała datków. Chciała praktycznych rozwiązań.


– O kurczę, Libby! – wykrzyknęła Vanessa. – Obrazy ojca! To jest

rozwiązanie. Sprzedaj je!


Obrazy Washingtona Allstona. Takie proste rozwiązanie. Dlaczego

wcześniej o tym nie pomyślała? – Masz rację – powiedziała. – Są warte o wiele więcej, niż potrzebuję. – Spojrzała na drogie jej sercu twarze. – Ale tutaj chodzi o wyspę. Czy sprzedaż nie byłaby lepsza dla rozwoju miasta? Musimy być realistami.


– Połączenie promowe jest pewne – powiedziała Delilah. – Turyści

będą musieli się gdzieś zatrzymać. Dlaczego nie u nas? Mieszkańcy

miasta muszą się zastanowić, jakiego rodzaju usług jeszcze brakuje, i wypełnić tę lukę. Wszyscy mogą na tym tylko skorzystać. Podobnie było na wyspie Ocracoke.


Zaczęli się przerzucać pomysłami. Libby nie mogła przestać się

uśmiechać. Robiła notatki, przegryzając fajitas z kurczakiem.


Później, po sprzątnięciu ze stołu, wyszła z Alekiem na taras i

przyniosła dla nich na deser po kawału placka z owocami.


– Widzisz, mówiłem ci, że wszystko się ułoży. – Położył talerz z

kawałkiem placka na kolanach i otoczył ją ramieniem. – Zgodzisz się na takie rozwiązanie?


– Jest lepsze, niż się spodziewałam. – Dotknęła jego policzków

palcami. – Ty jesteś lepszy, niż się spodziewałam.


Jego wzrok zatrzymał ją w miejscu. – Nie mogę się doczekać

przyszłości z tobą. Chcesz pójść dzisiaj do kina? Grają Oficera

i dżentelmena.


– No nie, to naprawdę stary film – stwierdziła. – Ale uwielbiam ten moment, kiedy Richard Gere bierze ją w ramiona i wynosi z fabryki.


– Może wolisz przejażdżkę łodzią w świetle księżyca?


– A czy w programie są pocałunki?


– Oczywiście.


– W takim razie zgoda. – Ale nie czekała na obiecane pocałunki. W

świetle księżyca przybliżyła twarz do jego wspaniałej twarzy.


podziękowania


Książka ta ma dla mnie nieco słodkogorzki smak. Jest moim

dwudziestym pierwszym projektem realizowanym w wydawnictwie

Thomas Nelson, a Erin Healy redagowała wszystkie moje historie,

oprócz trzech. Sama jest fantastyczną pisarką, a Pensjonat na wyspie to ostatnia książka, którą redaguje, zanim zanurzy się całkowicie w świat własnych, cudownych powieści. Dziękuję, Erin, za wszystko, czego mnie nauczyłaś w ciągu ostatnich dziewięciu lat. Pracowałyśmy razem od pierwszej powieści z cyklu Rock Harbor, Without a Trace. Ogromnie cenię sobie twoją przyjaźń i mądrość, i jestem ci wdzięczna za cały ten czas, który poświęciłaś dla moich opowieści. Dziewczyno, kocham cię! I będę krzyczeć głośniej niż ktokolwiek inny, kibicując ci i patrząc, jak wzlatujesz wysoko w górę.


Wszyscy z zespołu wydawnictwa Thomas Nelson są dla mnie jak

rodzina, kocham ich i dziękuję za nich Bogu każdego dnia. Pomogli mi w pracy, uczestnicząc w burzy mózgów również nad tą książką, i dlatego pisząc ją, tak dobrze się bawiłam! Wydawcę Allena Arnolda kochają wszyscy w branży – nie wyłączając mnie! Jest naszą gwiazdą rocka!

Redaktor Ami McConnell (moja droga przyjaciółka) czuwa nad każdą

postacią i wątkiem jak nikt inny. Zazdroszczę jej analitycznego umysłu i kocham za ogromne serce. Jest dla mnie jak rodzona córka. Menedżer ds. marketingu Eric Mullett wniósł wiele inwencji również do tej opowieści. Menedżer ds. reklamy Katie Bond zawsze z cierpliwością

wysłuchuje moich niedorzecznych pomysłów. Wybitna specjalistka od

okładek, Kristen Vasgaard ciężko pracuje nad stworzeniem idealnej

oprawy dla książki – i udaje jej się to. I oczywiście nie mogę zapomnieć o innych przyjaciołach, którzy należą do mojej wspaniałej literackiej rodziny: Natalie Hanemann, Amanda Bostic, Becky Monds, Ashley Schneider, Ruthie Dean, Jodi Hughes, Heather McCulloch, Dean Arvidson i Megan Leedle. Żałuję, że nie jestem w stanie wymienić

wszystkich niezwykłych ludzi, pracujących nad moimi książkami w

wydawnictwie Thomas Nelson. Kiedy słyszę od was słowa: „dobra

robota”, jest to dla mnie największa motywacja do pracy każdego dnia.


Moja agentka, Karen Solem, pomagała mi kształtować moją

karierę na wiele sposobów, również – kiedy było to konieczne – poprzez wyrzucanie niektórych moich pomysłów do kosza. Dziękuję, Karen.

Jesteś najlepsza!


Książki powstają w samotności, ale Bóg pobłogosławił mnie

wspaniałymi przyjaciółmi – pisarzami i krytykami. Hannah Alexander

(Cheryl Hodde), Kristin Billerbeck, Diann Hunt i Denise Hunter

stworzyły grupę Girls Write Out/ Co wypisują dziewczyny

(www.GirlsWriteOut.blogspot.com). Nie dałabym rady bez zaglądania

na bloga! Dziękuję Wam wszystkim za pracę, którą wykonujecie w

moim imieniu, i dziękuję za waszą przyjaźń. Otrzymałam również

ogromną pomoc podczas burzy mózgów dla tej książki od Robin Caroll.

Dziękuję wam, drodzy przyjaciele!


Jestem wdzięczna mojemu mężowi, Dave’owi, który wozi mnie od

miasta do miasta, zajmuje się wszystkim, jada w biegu, bez słowa skargi.

Dziękuję, kochanie! Bez ciebie nic nie byłabym w stanie zrobić. Moje dzieci: Dave i Kara (a teraz również Donna i Mark) i wnuki: James i Jorden Packer kochają i wspierają mnie w każdy możliwy sposób.

Kocham was! Donna i Dave podarowali mi największą radość mojego

życia – jest nią nasza maleńka wnuczka Alexa! Mam nadzieję, że

niedługo zrozumie, czym zajmuje się babcia. Zwłaszcza że wkrótce,

specjalnie dla niej, zabieram się za książkę dla dzieci.


I, co najważniejsze, dziękuję Bogu, który otworzył mi drzwi do

wspaniałych możliwości, a podróż uczynił tak bogatą.


drogi czytelniku, droga czytelniczko,


Ogromnie się cieszę, dzieląc się z Tobą historią Pensjonat na wyspie! Główny motyw powieści – chciwość kontra hojność – zawsze mnie bardzo absorbował. I jeśli Ciebie również, zapewne szukasz w życiu równowagi pomiędzy tymi skrajnościami. Bez względu na to, jakimi bogactwami zostaliśmy pobłogosławieni przez Boga, oczekuje On od nas, że wykorzystamy je, pomagając innym ludziom. Pieniądze nie są jedynym bogactwem. Czas, różnorodne talenty i umiejętności również powinny być hojnie rozdawane.


Chciałam się również podzielić moją osobistą historią,

wprowadzając do powieści postać, która jest dla mnie wyjątkowa. Pearl to wypisz, wymaluj moja babcia, chociaż imię Pearl należało do mojej pierwszej nauczycielki ze szkółki niedzielnej. Babcia kształtowała moją osobowość na wiele sposobów. Nie ma jej już od dwudziestu lat, ale gdzieś w głowie słyszę brzmienie jej głosu. Każdego dnia usiłuję stać się bardziej do niej podobna. Siedząc na jej kolanach, dowiadywałam się o Jezusie. Ona uczyła mnie, aby być hojnym i kochać ludzi. Tak wiele jej zawdzięczam i chcę się nią z Tobą podzielić. Mam nadzieję, że pokochasz Pearl tak bardzo, jak ja kochałam swoją babcię! Ludzie mówią, że jestem do niej podobna, a to dla mnie najpiękniejszy

komplement, jaki mogłabym otrzymać.


Ciekawa jestem Twoich opinii! Napisz do mnie na adres

colleen@colleencoble.com i daj znać, co myślisz o tej historii.


Uściski


Colleen



zagadnienia do omówienia w grupach czytelniczych


1. Libby przez lata trudziła się, aby związać koniec z końcem, a więc myśl, że mogłaby nie martwić się więcej o pieniądze, była dla niej szczególnie pociągająca. Pieniądze nie są złe same w sobie. Co myślisz o wpływie majątku na życie duchowe?


2. Wydaje się, że nasza kultura nie odnosi się z należytym szacunkiem do starszego pokolenia. Dlaczego tak jest i co przez to tracimy?


3. Vanessa i Brent nie przywitali z zadowoleniem Libby w swoim życiu. Co byś czuł/czuła, jeśli dowiedziałbyś/dowiedziałabyś się, że masz jakieś rodzeństwo, o którym nie wiedziałeś/wiedziałaś wcześniej?


4. Inspiracją dla postaci Pearl jest moja babcia i kiedy wpisywałam ją w tę historię, uśmiechałam się sama do siebie. Jej miłość do mnie i innych ludzi zawsze była bezwarunkowa. Czy masz taką osobę w swoim życiu, która tak właśnie cię kocha?


5. Największym spadkiem Raya nie były pieniądze, a spuścizna duchowa. Co masz nadzieję zostawić po sobie swojej rodzinie?


6. Zmagania Libby między chciwością i hojnością są zasadniczo zmaganiami pomiędzy egoizmem a bezinteresownością. Z jakimi innymi rzeczami musimy się zmagać w codziennym życiu?




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Polski król na wyspie czarów
Georges Seurat - niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte, Analizy Dzieł Sztuki
Garvis Graves Tracey Na Wyspie
09 Na wyspie Kraków (tekst)
Polski król na wyspie czarów
Braun Jackie Pensjonat na cyplu
Niedługo później zatrzymano się na wyspie Ajaia na której mieszkała czarodziejka Kirke
Masakra na wyspie Utoya A Adrian Pracoń
Edigey Jerzy Pensjonat na Strandvagen
242 Hewitt Kate Lato na wyspie
Jerzy Edigey Pensjonat na Strandvagen
Wikingowie na wyspie Man, w Irlandii, Walii i Kornwalii
=02=Na krawędzi Neggers Carla HURAGAN NA WYSPIE
Edigey Jerzy Pensjonat na Strandvägen
Wiggs Susan Na wyspie szczęśliwej

więcej podobnych podstron