jeszcze zbór czy już sekta

Założyłam ten wątek bo myślę, że jest wielka potrzeba.

W naszym niewielkim ewangelicznym środowisku (w Polsce) mamy w różnych postaciach kontakt z społecznościami, które skręciły w kierunku sekty – począwszy od bycia ich członkami poprzez luźne więzi typu „gość”, lub informacje i relacje od znajomych, aż wreszcie po status „uchodźcy”. Przez lata stykałam się z nieraz z osobami, które bądź wyszły z takich społeczności, bądź nadal w nich tkwiły – wbrew sobie, lub też bywały obiektem intensywnej „edukacji” i nacisków. 

Wiem, że osoby te są zdezorientowane i kompletnie pogubione. Mimo, iż nie chcą się do takich społeczności przyłączać oficjalnie, to boją się otwarcie wyrazić swoje stanowisko, uzasadnić odmowę, narażając się często na dalsze „pranie mózgu”. 

Sekto-podobne społeczności mają wspólne wyróżniki natomiast same mogą się bardzo między sobą nieraz bardzo różnić. Znajdziemy tam i duże zbory, będące częścią większej denominacji, jak i małe, nieraz całkiem nieformalne grupy. Niektóre głoszą liberalne, światowe chrześcijaństwo pod szyldem ruchu wiary, inne Warrenowski model korporacyjny, a jeszcze inne uświęcenie i ascetyczny model życia. 

Jakie są zatem cechy wspólne? Ja zauważam takie:

1. Pierwsza i fundamentalna cecha to silne przywództwo – model centralistyczny. Pastor (lub starsi) czy inne osoby oficjalnie usługujące w zborze stanowią coś w rodzaju wyższej kasty – w przeciwieństwie do usługobiorców, czyli szarych członków. Wymagane jest posłuszeństwo (my mamy prawdę) od tych pozostałych i grzeczne podążanie w wyznaczonym kierunku. Każde wyrażenie wątpliwości, czy niezgoda na jakąś nową ideę lub modną właśnie doktrynę jest wyrazem buntu przeciwko Bogu. Jest to postawa, z której należy pokutować.
2. Kult ludzi. Należy uznawać i darzyć wielką czcią – na pograniczu kultu - ludzi, który uznaje owa społeczność - jako guru. Ten lub tamten człowiek jest święty, doskonały i jego idee, czy proroctwa czy kazania są wręcz kanoniczne. (traktowane na równi z Biblią). Nie podlegają one żadnej dyskusji. 
3. Biblia – owszem – jest Słowem Bożym, jednak specyficznie interpretowana. Istnieje w tych kręgach wrogość wobec apologetyki, jako narzędzia albo przestarzałego albo cielesnego (w zależności z jakim nurtem mamy do czynienia). Biblia absolutnie nie jest pionem, do którego przykładamy wszystko, aby to rozeznać i ocenić (tego robić nie wolno!) natomiast jest cennym zbiorem historii i wersetów, które są chętnie i dowolnie cytowane – w zależności od tego „co się nawinie”. Studium biblijne – nieobecne. 
4. W związku z presją i kontrolą wywieraną na ludzi, wszyscy zgodnie potępiają każdy przejaw refleksji, samodzielnego osądu czy krytyki (choć zdarza się, że nieraz sami – ze wstydem myślą tak samo. )

Czy ktoś się zetknął z takimi zjawiskami? Wiem, że ludzie boją się mówić, bo „nie wypada źle mówić o zborze”. Nie – to prawda. Chociaż, czy to jeszcze zbór czy już sekta – i należałoby ostrzegać? Na wszelki wypadek lepiej bez nazw i nazwisk itd. 

Wiem, że wielu ludzi czyta to Forum, jako goście – i dla nich jest to może szansa, żeby przejrzeć i doznać uwolnienia. Nabieranie wody w usta i przyłączanie się do „lojalnościowego milczenia” jest złem. kiedy ludzie są okradani z radości i wolności więzi z Jezusem!

















Poruszyłaś wiele spraw w tym wątku( wszystko, co napisałaś, się zgadza i mogę się pod tym podpisać). 

Silny kult człowieka- to rzeczywiście charakterystyczne dla społeczności, które powoli zamieniają się w "sekty" i ja myślę, że w ogóle się od tego zaczyna. Tworzy się podział na my( owce, tłum, uczniowie) i oni( wyższa kasta, duchowni, nauczyciele, przewodnicy). Nie wiem, czemu ludzie zgadzają się na taki układ- boją się swojego przywódcy
( przywódców), nie chcą rozmawiać otwarcie( choć po kątach obmawiają), ulegają( albo dlatego, że są konformistami, dla świętego spokoju, albo ze strachu, że zostaną usunięcie ze zboru). 
Tacy przywódcy, którzy uzurpują sobie kierowniczą rolę w zborze boją się bardzo o swój autorytet. Przejawia się to usuwaniem niewygodnych członków lub oczernianiem ich
( jeśli usunięcie ich jest z pewnych powodów utrudnione). Nie znoszą krytyki ani uwag po swoim adresem, żywią głęboką urazę do osób, które ośmieliły się poddać w wątpliwość ich nauki i postępowanie. Zdarzało mi się być świadkiem takich sytuacji, gdzie grzesznik( np. pijak, nałogowy palacz, cudzołożnik), który nie miał zamiaru pokutować ze swych grzechów był jak najbardziej tolerowany w zborze( "przyjmujemy wszystkich, wszyscy są naszymi przyjaciółmi"), ale ktoś, kto w jakikolwiek sposób podważył nieomylność pastora był szybko ze zboru wyrzucany. 
Usuwanie niewygodnego członka zboru odbywa się najczęściej w sposób niebiblijny. Społeczność jest zaocznie powiadomiona o fakcie odejścia danego członka zboru, przy czym podaje się często nieprawdziwe powody odejścia( tak, aby przedstawić go w złym świetle). Co mnie zawsze dziwiło, to to, że nikt z członków zboru nie pyta, dlaczego, co się stało, biernie akceptuje ten fakt, przyjmując punkt widzenia przywódcy. Może dlatego, ze w takich społecznościach ludzie nie troszczą się o siebie nawzajem tak naprawdę i nikogo nie obchodzi, co się stanie z drugim człowiekiem. Podkreśla się lojalność wobec zboru( jako abstrakcyjnego tworu)i tworzy się zależność członka od kościoła. Owa lojalność wobec pastora i zboru jest ważniejsza, niż troska o pojedynczego człowieka, którego poświęca się w imię "idei"( jest zagrożeniem dla "jedności" zborowej opartej na bezwzględnym posłuszeństwie przywódcy). 
Zauważyłam ciekawą rzecz- przywódcy różnych zborów(kościołów) mimo świadomości różnić występujących pomiędzy ich społecznościami tworzą jedną, silną i wspierającą się nawzajem grupę. Mimo, że rozmawia się o tych różnicach w łonie danej społeczności, podkreślając słuszność swojej interpretacji Słowa, to nie przeszkadza to we wzajemnym wspieraniu się i podkreślaniu swojej przywódczej roli( "szary" członek zboru w przypadku konfliktu ze swoim przywódcą nie ma co liczyć na zrozumienie i pomoc przywódcy innego zboru, choćby konflikt był spowodowany różnicą w fundamentalnym nauczaniu i pastor drugiego zboru był tego świadomy!). Przywódcy nawet jeśli się napominają czy pouczają, nie czynią tego nigdy publicznie, na zewnątrz niezmiennie demonstrując przyjaźń, współpracę i podkreślając swoją odrębność.Wzmacniają w ten sposób swoją pozycję.

W niektórych zborach natomiast tworzą się "legendy". Ludzie przekazują sobie opowieści o niezwykłym życiu pełnym wielkich poświęceń jakiegoś brata/siostry( częściej brata) i wszystko, co ten brat powie, czego naucza czy wyprorokuje uznają za święte i nienaruszalne.Nikt już nie przygląda się, na ile to nauczanie czy proroctwo jest wiarygodne czy zgodne ze Słowem, ponieważ jest to "święty brat" i prawie bluźnierstwem byłoby taką rzecz czynić( należy z tego nawet pokutować!). Osobiście doświadczyłam działania "legendy zborowej" na sobie, kiedy poddałam w wątpliwość treść jednego proroctwa skierowanego do mnie osobiście( kompletnie "nietrafione", nie do mnie, prorok się "pomylił"). Chciałam z kimś porozmawiać na ten temat, ale ludzie stawali się nagle "głusi" i woleli myśleć, że to ja mam duchowe problemy, że należy poczekać, to się sprawa "wyjaśni", byłam ignorowana i zorientowałam się, że o takich pomyłkach prorockich to my tu nie rozmawiamy. Myślę, ze członkowie zboru świadomie czy też nie odrzucali taką możliwość( że ich nieomylny, święty prorok mógłby się jednak pomylić), gdyż to zburzyłoby "legendę zborową", na której budują swoje bezpieczeństwo i całą strukturę kościelną. 
Zorientowałam się też, że te opowieści o "życiu świętych" są przesadzone, koloryzowane i każdy znał troszkę inną wersję tych opowieści( w jednym zborze znano taką wersję, w innym już inną, jak to z legendami bywa, zmieniały się szczegóły, miejscowości, sens pozostawał mniej więcej ten sam).
Jednak myślenie krytyczne w tych zborach było tak mocno stłumione,że nikt (choćby i coś dostrzegał) nie ośmielił się tego komentować. Myślę, że po części ...ze strachu. Jeśli wmówi się ludziom, że nawet za jedno wypowiedziane, a nieodpokutowane nieużyteczne słowo idzie się do piekła, to potem łatwo jest straszyć piekłem za "mówienie przeciw świętemu bratu"...Po prostu krytyczne wypowiadanie się na temat czyjegoś nauczania czy treści proroctwa nazywane jest grzechem. Ludzie chcą być Bogu posłuszni, gotowi są do wielu poświęceń, wielu szczerze chce iść za Bogiem- zatem nie chcą grzeszyć. I przywódcy skutecznie tłumią samodzielne myślenie tworząc zbór bezmyślnych, wystraszonych i posłusznych sobie ludzi...co niewiele ma wspólnego z posłuszeństwem Bogu i Jego Słowu.
Pamiętam moje rozmowy z siostrami, kiedy im zadawałam pytania, czemu przyjęły takie przekonania, skoro nie da się tego tak naprawdę uzasadnić Słowem Bożym. 
W odpowiedzi usłyszałam "ale tak nauczają bracia, myśmy przyjęły naukę braci"- i koniec rozmowy...A ja myślę, że posłuszeństwo i uległość starszym- tak, jak najbardziej! Podobnie jak szacunek dla nich i pokora wobec nich- ALE W GRANICACH SŁOWA BOŻEGO, a nie poza Słowem! 

Podobny mechanizm zastraszania miał miejsce w kręgach "ruchu wiary", gdzie mówiło się o nietykalności pomazańców Pańskich i wprost straszono, że za każde słowo krytyki wypowiedziane przeciwko 'pomazańcowi" spotka nas kara( choroba, rozpad rodziny, bieda lub inne przekleństwo), podobnie jak za nieposłuszeństwo pastorowi, pod którego "autorytet" się wchodziło i miało to być gwarantem bezpieczeństwa ( "musisz być członkiem zboru i być pod autorytetem pastora, bo inaczej wychodzisz spod ochrony i grozi ci odpadnięcie od Boga"). O ile rzeczywiście dobrze jest być w zdrowej społeczności braci i sióstr w Chrystusie, o tyle bardzo niedobrze jest być w takich chorych zborach, a ja jestem żywym świadectwem tego, że ich gadanie o wyjściu spod ochrony pastora i konsekwencjach tegoż wyjścia jest kłamstwem( nie ma się czego bać). 

Co do niechęci do apologetyki- no pewnie, że się do niej ludzi zniechęca! Przecież jest fantastycznym narzędziem umożliwiającym właściwe rozumienie Pisma, samodzielne jego studiowanie, a to jest wysoce niepożądane w środowiskach, gdzie nauczanie braci/przywódców jest niepodważalne i uznane za nieomylne! Nauki w tych zborach tworzone są często na podstawie powyrywanych z kontekstu cytatów, fragmentów Słowa i na podstawie prywatnych objawień. Samodzielnie myślący człowiek, który czyta ze zrozumieniem Pismo stanowi zagrożenie poprzez wyrażanie wątpliwości i podważanie "autorytetu" świętych braci( czy "pomazańców"). Zniechęca się także do korzystania z for, czytania artykułów i książek( że to mało budujące i niepożyteczne), a ma to na celu izolowanie od innych źródeł wiedzy (podobnie zresztą czynią Świadkowie Jehowy!). Osobiście bardzo nie lubię tego rodzaju ignorancji i przypomina mi się cytat :
Ptr 3:14-16 
14. Dlatego, umiłowani, oczekując tego, starajcie się, aby /On/ was zastał bez plamy i skazy - w pokoju, 
15. a cierpliwość Pana naszego uważajcie za zbawienną, jak to również umiłowany nasz brat Paweł według danej mu mądrości napisał do was, 
16. jak również we wszystkich listach, w których mówi o tym. Są w nich trudne do zrozumienia pewne sprawy, które ludzie niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą, tak samo jak i inne Pisma, na własną swoją zgubę. 
(BT) 

Ludzie niedostatecznie przygotowani i nie utwierdzeni w wierze, pojmując je – podobnie zresztą jak inne pisma – w sposób niewłaściwy, tym samym ściągają na siebie wieczną zagładę. warszawsko-praska
które nieumiejętni i niestateczni wykręcają jako i inne pismaGdańska

A także zachęta: 7. Początek mądrości jest taki: Nabywaj mądrości, i za wszystko, co masz, nabywaj rozumu!Przyp. 4

Mówienie, że do rozumienia słowa "wystarczy Duch Święty" jest zwodnicze, bo choć prawdą jest, że bez Ducha Świętego nie będziemy potrafili zrozumieć Pisma, to jednak nigdzie w Piśmie nie znajduję zakazu rozwijania swoich umiejętności czytania ze zrozumieniem, pogłębiania wiedzy, studiowania a wręcz przeciwnie! I Duch daje mądrość tym, którzy o nią proszą, ale myślę, że o mądrość też trzeba zabiegać, szukać jej, a to jest jakiś wysiłek. Owszem, Bóg może dać mi objawienie w jakiejś sprawie( i często dawał), ale do wielu rzeczy doszłam ze Słowem w ręku, rozważając je, czytając, sięgając do różnych tłumaczeń. Ci, którzy Biblię pisali byli osadzeni w konkretnych realiach, posługiwali się takim, a nie innym językiem, zestawem pojęć i dobrze jest to wiedzieć, żeby właściwie zrozumieć Autorów. Ignorancja to najprostsza droga do...zwiedzenia. Ignoranci często też są przemądrzali i wyniośli.Wszystko, na czym mogą się oprzeć, to "autorytet ludzki", na argumenty ze Słowa są głusi. Chętnie jednak nakażą ci pokutę i uznają, że jesteś zbuntowanym i niepokornym człowiekiem, ponieważ nie uznajesz ich punktu widzenia...

Po moich doświadczeniach( gdzie bywałam pod presją sztucznie wytworzonego strachu, omamiona dziwacznymi nauczaniami sprzecznymi ze Słowem Bożym) zachęcałabym wszystkich do SAMODZIELNEGO MYŚLENIA, do studiowania Słowa, rozważania Go, do pogłębiania wiedzy. Trzeba zadawać pytania, trzeba też modlić się o prowadzenie Boże i być pokornym, bo samemu też można się za daleko zapędzić( są tacy, którzy rzeczywiście są w jakimś grzechu lub nie mają Ducha a próbują coś "konstruować" w oparciu o własny intelekt i wiedzę- też droga do zwiedzenia, ale to chyba na inny wątek). Ale nie wolno polegać ślepo na człowieku, bo "przeklęty kto na człowieku polega" 
i jeśli ktoś ci mówi, że nie wolno ci poddawać krytyce nauczań czy proroctw jakichś ludzi, bo to "święci bracia", 'pomazańcy" to...tym bardziej powinieneś poddać analizie krytycznej owe treści. Jeśli brakuje ci mądrości, możesz zapytać kogoś, modlić się i sprawdzać, jak się rzeczy mają. Z oceną nie ma co się śpieszyć, ale nie ma NIC ZŁEGO W KRYTYCZNYM myśleniu. A jeśli ktoś mówi prawdę, to ta prawda się w świetle Słowa Bożego obroni. Bo to Słowo powinno być miernikiem i wyznacznikiem prawdy, a nie czyjeś prywatne objawienia. 

Znam wielu szczerych, naprawdę kochanych braci ( i siostry), którzy poszli w zwiedzenie, bo dali się nastraszyć lub wmówić sobie grzech tam, gdzie nie grzeszyli. Jeśli coś ci nie pasuje, coś zauważasz, nie ignoruj tego. Zbadaj to, "nie zakopuj".
Na koniec: myślenie krytyczne nie jest równoznaczne z oczernianiem kogoś i nie jest grzechem. Za zadawanie pytań Bóg się nie pogniewa.







Vide - kontrola umysłu - hassan - apologetyka dobrre







Jasne, nie ma społeczności idealnych...Przecież tworzą je niedoskonali ludzie. Niestety nawet ta prawda jest czasem wykorzystywana przez niektórych- bo kiedy ktoś odchodzi od zboru, reszta się dowiaduje, że on miał problem, szuka czegoś idealnego, a takiego czegoś nie ma, widać ten człowiek( który odszedł) to ma problem sam ze sobą. Nie słucha się tego, co ma do powiedzenia taki człowiek, nie przyjmuje argumentów tylko zamyka mu się usta słynnym tekstem "szukaj sobie zboru idealnego, ale pamiętaj, że jak już znajdziesz i tam pójdziesz, to on przestanie być idealny, bo ty jesteś niedoskonały". I choć jest w tym dużo prawdy, to przypowiastka ta jest nader często wykorzystywana przez kaznodziejów, aby jakoś wpłynąć na owieczki zastanawiające się nad swoim zborem i nauczaniem w tym zborze i odwieść je od krytycznego myślenia. 
Tę historyjkę słyszałam kilka razy, w paru zborach   

Nie chodzi o "czepianie się". Ludzie będą wchodzili w konflikty, będą spory między nami, będą trudne sprawy. Ważne, jak się je rozwiązuje, a nie, że się pojawiają. Nie jest ważne, czy brat-nauczyciel Słowa się jąka, bo może mądrze mówić i to jąkanie to sprawa drugorzędna. Nie jest ważne, że nam się nie podoba grupa instrumentalna albo wystrój sali( pomijając bałwochwalstwo). Ale jeśli nauczanie odbiega od biblijnych standardów a my zaczynamy zauważać, że chcą nas uczynić niewolnikiem ludzi, a nie Boga, to należy uciekać. Bo to nie jest wtedy "czepianie się". 

W zborach o charakterze sekciarskim będą ci wmawiać, że cały czas jest z tobą coś nie tak. Czegoś ci brak, coś ci nie dostaje. I nie wtedy, kiedy faktycznie trzeba kogoś napomnieć i zawstydzić, ale ZAWSZE. W zborach z kręgu ruchu wiary mamy szpital psychiatryczny i dla nerwowo chorych, a nie kościół. Jeśli cośkolwiek ci się nie podoba w kościele, jeśli coś skrytykujesz to od razu ci powiedzą, że widocznie masz wiele zranień z dzieciństwa, że masz duchowe problemy i będą proponować "leczenie". To "leczenie" ( taka domorosła chrześcijańska psychologia) trwa bardzo, bardzo długo, całymi latami. Jeśli uda się utrzymać ciebie w przekonaniu, że ciągle jesteś słaby, ciągle coś z tobą nie tak, ciągle masz problem z traumą z dzieciństwa, z poranionym sercem, z urazą, nieprzebaczeniem- to tym bardziej stajesz się uzależniony od swoich "lekarzy" no i każde słowo może być wykorzystane przeciwko tobie.
W innych zborach doświadczasz niekończącej się pokuty. Ciągle masz "niedostatki w sercu", ciągle musisz się biczować. Spotyka cię coś złego, zranił cię ktoś słowem? To znaczy, że Bóg do tego dopuścił, bo widać masz jakiś niedostatek w sercu i w zasadzie sobie na to zasłużyłeś, więc ty się nie skarż na tego, co cię skrzywdził, ale przyjmij, że jest on narzędziem w ręku Boga, biczem na twoje niedostatki i lecz to twoje serce, złe i zepsute. Oczywiście mamy krzywdy cierpieć w milczeniu- ale krzywda to krzywda, i nie zawsze jej doświadczamy, bo coś z nami jest nie tak, a tu ci wmawiają, ze ZAWSZE. Kiedy słucham takich kazań to stają mi przed oczami pokutnicy średniowieczni biczujący się aż do krwi, jęczący, ubrani w wory pokutne. Tu też tak się biczują, tyle, że takimi "duchowymi biczami". Człowiek, któremu wmówiono, że ma dawać się bić i że każde uderzenie, które otrzymuje jest w pełni zasłużone, to człowiek złamany, zniewolony, całkowicie już uległy swoim przewodnikom, bojaźliwy( bo przy okazji straszy się piekłem obficie)- niezdolny do jasnego i trzeźwego myślenia . A przecież apostoł ostrzega :

20 Znosicie bowiem, jeśli was kto w niewolę podbija, jeśli kto objada, jeśli kto wyzyskuje, jeśli się kto wynosi, jeśli was kto bije po twarzy.
21 Ku zawstydzeniu mówię, jakbyśmy słabymi byli w tej mierze. II Kor.

Nie jest tak, że zawsze i niezmiennie zasługujemy na bicie, napomnienie i niekończącą się pokutę. Pokuta jest potrzebna, jeśli zgrzeszymy. Zmiana jest potrzebna, jeśli nasz charakter nie jest Boży. Nie zawsze i nie niezmiennie. Ale utrzymanie ludzi w ciągłym strachu, poczuciu winy z jakiegoś powodu jest potrzebne niektórym przywódcom zborowym...





ardzo podobają mi się posty Owieczki w tym temacie. Bardzo dobrze opisują zjawisko o którym dyskutujemy.

Generalnie jest tak (z socjologicznego punktu widzenia), że każda grupa, nieważne czy o charakterze religijnym czy nie, posługuje się narzędziami wpływu na swoich członków. Najprościej to obrazując: jeśli chcemy żyć w społeczeństwie, w grupie MUSIMY dostosować się do pewnych regół które nimi rzadzą, które sa powszechnie znane i akceptowane. Społeczeństwa, grupy ludzi etc. posiadają całą masę narzędzi wpływu, których używają do tego aby egzekwować te reguły, np jesli kogos zabijemy - idziemy do wiezienia. Jest to całkowicie naturalne i dobre. Czyli społeczeństwa, grupy posiadają swoisty "dekalog" zachowań akceptowalnych i potepianych. Powszechnie wiadomo że nie należy kłamać , kraść itd. Również w grupach o charakterze religijnym (że się tak wyrażę   ) działają narzędzia wpływu społecznego, czyli pisane i niepisane prawa. Jeśli chcemy się w tej grupie odnaleść, musimy sie podporządkować tym regułom. 

Problem pojawia się wtedy, gdy narzedzia wpływu społecznego idą w złym kierunku i zaczynają w danej grupie skręcać w stronę PSYCHOMANIPULACJI. 

Co to jest psychomanipulacja?

Planowe, świadome, zorganizowane i celowe działanie skierowane na dezorientowanie jednostki bądź grupy, wywołujące zmianę zachowań, poglądów, postaw i przekonań manipulowanego (manipulowanych) zgodnych jedynie z wolą i celami manipulatora, a wbrew woli i wiedzy manipulowanego.

Wg Wikipedii:

Manipulacja (łac. manipulatio - manewr, fortel, podstęp) – w psychologii oraz socjologii to celowo inspirowana interakcja społeczna mająca na celu oszukanie osoby lub grupy ludzi, aby skłonić je do działania sprzecznego z ich dobrem, interesem. Zazwyczaj osoba lub grupa ludzi poddana manipulacji nie jest świadoma środków, przy użyciu których wywierany jest wpływ. Autor manipulacji dąży zwykle do osiągnięcia korzyści osobistych, ekonomicznych lub politycznych kosztem poddawanych niej osób.

Ogólnie, manipulacja jest formą zamierzonego i intencjonalnego wywierania wpływu na osobę lub grupę w taki sposób, by nieświadomie i z własnej woli realizowała działania zaspokajające potrzeby/(realizowała cele) manipulatora.


Psychomanipulacja jest masowo używana w destrukcyjnych sektach, w mniejszym lub większym stopniu w zborach,wspólnotach o charakterze sekciarskim.





















A mnie najbardziej przerażają ludzie, którzy manipulują nieświadomie.
Najczęściej są to właśnie pastorzy małych zborów.Ciągle MAŁYCH.
Powstaje kółko ludzi wzajemnej adoracji.Oni są po prostu przekonani o własnej racji i prawdzie.Maja obok siebie potakiwaczy i klakierów i tak wzajemnie się oszukuja.I siedza w ciepłym bagienku.
Nieświadomi.Każdą krytykę traktuja jako atak.
Myslę,że to o takich zborach, grupach, ludziach Pan Jezus mówił " jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną (Mt 15:14) 
Świadomy manipulator jest jawny.Nieświadomy to fanatyk przekonany o własnej wszechwiedzy i misji























A mnie najbardziej przerażają ludzie, którzy manipulują nieświadomie.



To się nazywa niedojrzałość i nie można jej traktować w kategoriach grzechu. Piszesz o tym jakby to był co najmniej spisek masoński o przejęcie władzy nad światem. Małe grupki zawsze będą powstawać i albo przejdą proces dojrzewania do wiary i indywidualnej relacji z Bogiem, albo umrą śmiercią naturalną. Dopóki nie strzelają do ludzi pozostaje się za nich modlić.












Guzik tam niedojrzałośc.Kazdy z nas jest manipulantem.Problem w tym jak reagujemy na krytyke.Pastor manipulujący świadomie jest groźny.Ale łatwiej się połapać,że jest zwykłym pustym gaduła.Nie ma w nim mocy i życia.Nie wydaje owoców a ludzi przyciąga marketingowymi sztuczkami.Na krytykę reaguje gniewem za którym najczęściej kryje się lek przed utrata poklasku.I ludzi.Więc kręci,manipuluję,światowieje.Ale jest łatwy do rozszyfrowania.Też przeszłam przez taki zbór.Kocham tych ludzi.Ale jako tzw.zbór nie zdają egzaminu Słowa Bożego.Krytyka jest źle widziana.W obawie przed samotnościa sporo ludzi trwa w tej juz przesiąknietej światem organizacji.Nalezy odejść.Odsunąc sie.Bez goryczy,bez oczerniania.Ale w prawdzie, miłosci, pokoju.Bez kompromisu.
Masz jakieś problemy ze spiskami Dziku?













Fajny wpis z innego forum niejakiego Piernika. Myślę, że warto go tu umieścić...bo o "duchu religijnym" często można usłyszeć z ust "wyzwolonych i nielegalistycznych" chrześcijan:
Obejrzałem filmik na youtubie o wyższości Jezusa nad religią 
pt. nienawidzę religii ale kocham Jezusa. 

Młody człowiek opowiada tam z zapałem, jak to religia nie ma nic wspólnego z Jezusem, mówi wprost, że są to dwie różne wrogie sobie sfery. Film adresowany jest przede wszystkim do młodych ludzi i trafia z pewnością do ich idealistycznego podejścia do świata i także do religii. 
Religia w przeciwieństwie do osobistego doświadczenia jest czymś okropnym i złym, religijni ludzie to fałszywi obłudni martwi duchowo ludzie, groby pobielane, mumie, które pięknie wyglądają z zewnątrz, a gniją w środku. 

To chwytliwy filmik. Na tyle, że jego obłudna treść sprowokowała mnie do tego wpisu. Ale filmik ten, to tylko jeden z elementów problemu szeroko pojętych kościołów i nurtów ewangelikalnych. Doskonale wpisuje się w strategię rozmywania prawd wiary, odejścia od refleksji teologicznej na rzecz „emocjonalnego odczuwania” czy przyzwolenia na zmianę zachowań chrześcijan. 

Ponad rok temu byłem świadkiem - wspominałem o tym w różnych postach – jak pewna uznana za „namaszczoną i obdarowaną” osoba modliła się słowami „uwalniam ducha wolności, uwalniam wolność, wypędzam ducha religijności”. 
Ta modlitwa i film i różne działania od perspektywy globalnej (projekt PEACE Warrena) po działania lokalne (ukrywające się pod hasłami np. „kościoła relacji międzyludzkich”, „kościoła charytatywnej pomocy” czy – jak radzono nam na szkole misji krajowej – ukrywanie swej kościelnej tożsamości na rzecz szeroko rozumianego „chrześcijaństwa”) utwierdzają moje przekonanie, że wizja jednego kościoła (najlepiej jeden zbór chrześcijański w jednym mieście), w którym wszelkie zachowania i najgłupsza nauka będą tolerowane, a próby usystematyzowania jej i poddanie teologicznej refleksji oraz próby określenia ram zachowań chrześcijanina spotykać się będą z oskarżeniem o „legalizm” „uczynkowość” a przede wszystkim o „gaszenie ducha” i zamykanie jego forma działania i manifestacji w „religijnej skorupie”. 

Dygresja – już dziś jestem bliski twierdzeniu, że wiele zborów w którym dominuje charyzmatrix czy w ogóle 3 fala, to nie są zbory protestanckie, są w jakimś szerokim nurcie chrześcijaństwa (?), ale nie protestantyzmu 

Pomyślałem więc, że zobaczę, o co chodzi z tym duchem religijności, z religią w ogóle. Z jakichś powodów młody człowiek na filmie – a pewnie tysiące innych, którzy ten film widzieli – nie lubi religii. 

Dlaczego religia jest tak niepopularna? Dlaczego współcześni chrześcijanie znaleźli „ducha religijności” – który jest złem i należy z nim walczyć i wyplenić wszystko co się z nim wiąże. 
Jedyną odpowiedzią sensowną, jaką znalazłem jest istnienie religii chrześcijańskiej. Jej istnienie jest solą w oku nowych nadchodzących chrześcijan i już się rozprzestrzenia wraz z naukami trzeciej fali (trzecia fala – to pojęcie bardzo ogólne i wydaje się niektórym, że jeśli u nich w zborze nie było Warrena, Wagnera czy Hinna, to ich to nie dotyczy – a oni, to tylko wierzchołek góry lodowej, ale poniżej, po obróbkach, książkach, konferencjach są nasze zbory). 

Religia jest ich wrogiem. Po prostu. 

Religia – jak wszyscy ją opisujący – składa się z czterech podstawowych elementów, z których każdy musi być podważony, by nowe nauki mogły się rozpowszechniać. Struktura religii jest stała, a każdy kto zarzuca innym działanie „ducha religijności” tak naprawdę buduje swoją religię, w miejsce stałych uznanych podstawiając własne jej elementy. 
Te 4 elementy to: doktryna, etos, kult i organizacja. I każdy z nich musi zostać podważony, by „nowa religia” mogła się pojawić w całej swej doskonałości. 

1. 
Doktryna ma swoje źródło w objawieniu. Objawienie wydaje się nam – chrześcijanom – czymś stałym, niezmiennym. Apostoł Paweł uprzedzał, aby nie przyjmować żadnej „nowej ewangelii, choćby ją przynosił anioł z nieba”. „Duch religijności” objawia się niezmiennością objawienia, niechęcią do „nowinek” chęcią badania wszystkiego, rozsądzania każdej nowej religijnej myśli, refleksją teologiczną.
Nowa religia przynosi nam uwolnienie od teologii na rzecz „osobistego spotkania i odczuwania”, które nie może podlegać osądowi. Arbitralne odczuwanie nigdy nie będzie chciało zaakceptować jednego wspólnego dla wszystkich punktu odniesienia, nie chce poddać się autorytetom, odczuwanie, przeżywanie, natchnienie, wizje prorocze, wiara w to, że objawienie może odbywać się co najmniej na równi z Pismem, bo „Pan mówi” nieustannie do swego „Kościoła” podważają raz na zawsze ustalony porządek. Nie ma i nie będzie nowego objawienia. 
Objawienie przestało być obiektywne, skurczyło się do osobistego bezrefleksyjnego emocjonalnego doświadczenia, którego jedynym sędzią, arbitrem jest ten, kto te doświadczenie przeżywa. 
Nowe objawienie to także nowa nauka – a ta, w której się poruszamy (mam nadzieje, że jak najmniej), ma raptem od 20/30 do 100 lat. 
Jak ma się rozprzestrzenić nauka o szczęśliwych, zadowolonych, bogatych, mających wpływ na świat i społeczeństwo chrześcijanach zanim nie zapomni się nauki o krzyżu i naśladowaniu Pana Jezusa? 
Jak może rozprzestrzenić się doktryna ciągłych „nowych rzeczy” zanim nie podważy się tego co było przed nami i nie uzna za złe, przestarzałe, a przede wszystkim nieprzynoszące żadnych efektów… 

2. 
Etos – w sferze etyki duch religijności widoczny jest bardzo wyraźnie. Cała sfera zachowań i normy postępowania chrześcijanina to czysty rygoryzm, legalizm, zakon etcetera w którym duch religijności jest jaskrawo widoczny. Najbardziej pomiędzy tymi, którzy twierdzą, że chrześcijanin powinien zachowywać się w sposób określony np. skromnie, pobożnie, przyzwoicie. Cała Biblia poucza nas o tym, jak mamy się zachowywać, uczy, że są zachowania złe i dobre, a my nowonarodzeni mamy wyraźnie odróżniać się swym zachowaniem od innych. Z naszego nowonarodzenia, z przemiany naszych serc ma wynikać to, że sprawować chcemy święte i dobre uczynki z własnej nowonarodzonej woli poddając się nieustannie uświęceniu przez Ducha Świętego, by wieść życie coraz bardziej pełne Ducha – co wydaje owoce, dobroci miłości, cierpliwości uprzejmości itd. 
Jak może pojawić się nowy etos –zezwalający na wszystko bez zniszczenia poprzedniego? Najłatwiej jest w pobłażaniu sobie nazwać to duchem rygoryzmu, uczynkowości i aby niczego w sobie nie zmieniać przyrównać zwyczajne chrześcijańskie życie do „bycia pod zakonem”, by zasłużyć sobie na zbawienie, a prawdziwie zbawiony, który doświadczył uzdrawiającej mocy Jezusa i doświadczył spotkania z Nim niczego już nie musi robić. To jest dopiero dobra nowina! Doświadczenie łaski, która dopiero uzdatnia człowieka do czynienia dobrych, pobożnych uczynków zostało zastąpione wiarą w to, że łaska już dokonała wszystkiego, dlatego wszelkie staranie jest nadaremne i niepotrzebne. To tylko inne rozłożenie akcentów – gdy działa w nas łaska to czyny są jej wynikiem, a w popularnym rozumieniu: łaska działa… i koniec i już. Uwierz tylko, ze nie Ty żyjesz… nie wiesz o tym? 

3. 
Kult – o…. tu duch religijności się rozpanoszył w najlepsze. Nie ma innego takiego miejsca w kościołach jak sfera kultu, w którym duch religijności po prostu rządzi. On ustala formę nabożeństw, modlitw i zachowań. On stoi na drodze tych, którzy chcą nieustannej zmiany wprowadzając raz w miesiącu nowe pieśni, nowe formy muzyczne, nowe formy ewangelizacyjne, nowe zachowania (krzyki w „duchu”, ryki w „duchu” itd. Uznanie każdego „proroctwa” za prawdziwe – to duch religijności chce je sprawdzać, chce badać wszystko a przecież „ducha nie gaście”). 
To duch religijności sprawia, że wartościujemy zachowania, że sądzimy że lepiej jest dokonać refleksji i poddać się rozumowi niż ekstatycznym emocjonalnym stanom. Duch religijności sprawia, że rozwagę i zdrowy rozsądek stawiamy wyżej niż „odczucia”. Tu jest szczególnie niebezpieczny! 
Nie pokona się go jeśli nie zacznie się uznawać, że emocje są ważniejsze niż rozwaga i zdrowy rozsądek. Zdrowy rozsądek trzeba zamienić „doświadczeniem” emocjonalnym. Przekonać, że „przeżywanie” emocji jest lepsze od refleksji. Przekonać, że doświadczenie „w duchu” jest bardziej wartościowe od lektury Pisma Świętego. Że każda forma przeżywania „w duchu” jest możliwa i jest dobra! A rozsądzanie jest przejawem ducha religijności. 
Stawiajmy więc na emocje i przeżywanie - niech nabożeństwa będą pełne emocji.... - przy okazji uzaleźnimy ludzi od tego rodzaju bodźców, tak, że nie będą w stanie znieść ciszy, nie będą w stanie wysiedzieć na spokojnym teologicznym kazaniu... duch religijności zostanie pokonany - poddawajmy ludzi nieustannym bodźcom, zeby nie umieli sie skupić, mysleć, za to ciągle pragneli "czuć" i przeżywać" żeby na nabożeństwach była ta "atmosfera", którą nazwiemy bożą obecnością... 

4. 
Organizacja – baczniejszym ode mnie obserwatorom wydaje się, że zmierza to wszystko do stworzenia jednej organizacji, globalnej, bezdoktrynalnej, niewartościującej ani nauki ani czynów ani zachowań. 
Nie będzie jej zanim nie pokona się ducha religijności w trzech wcześniej wymienionych elementach składowych religii. 


Dlatego ja pozostanę człowiekiem religijnym.















smok”

Dziku, pojęcia nie mam, kto to jest Ted Kaczyński (i chyba nie muszę mieć), ale Twój wpis jest kompletnie nie na temat i nie widzę w nim nic, co odpowiadałoby wpisowi Owieczki, do której się zwracasz. Kto chce podkładać bomby? Kto chce nabożeństw z depresją? Jeśli chcesz udawać chrześcijanina, to trudno - Twoja sprawa. Cytowany artykuł pokazuje tylko, że to, co niektórzy nazywają "religijnością" lub "duchem religijności" jest po prostu wszystkim, co nie polega na osobistym doświadczeniu i całkowitej dowolności wszystkiego, z poglądami włącznie (pod warunkiem, że pochodzą z osobistego objawienia). Nie obraź się, ale z Twoich wpisów widzę, że sam jesteś "produktem" takiej "wolnej amerykanki". 

Nie ze wszystkim w tym cytowanym artykule się zgadzam, bo prawdziwa religijność i religia nie jest tym, o czym artykuł mówi - tutaj chodzi o budowanie tzw. straw mana lub przyprawianie "gęby" ludziom, którzy zachowują trzeźwość, mają swoje zdanie i nie idą jak ślepcy na chwytliwe hasła "proroków trzeciej fali". Wiele kościołów protestanckich jest martwych i religijnych właśnie, ponieważ zamiast żywej relacji z Panem i zdrowej wolności w Duchu opartej na Słowie Bożym tkwią w systemach ludzkich i wydaje im się, że są bezpieczne od zwiedzenia. Może od szaleństwa tak, ale rzeczywista (nie urojona) religijność też jest zwiedzeniem, w którym pośrednikiem do Boga jest system opracowany przez człowieka. Dlatego nie działa.



Mam dość analityczny umysł co mi wcale nie pomaga kiedy czytam Biblię

Ciekawe, bo ja też mam dość analityczny umysł i to bardzo mi pomaga, kiedy czytam Biblię.   

Dzik napisał(a):

Po za tym wiedza i tak jest wstępem do doświadczenia bo po co mówić o Bogu uzdrawiającym, czyniącym cuda skoro nie wie się o czym mówi?

Wiedza i doświadczenie po prostu się uzupełniają. Dlatego doświadczenie może być niebezpieczne, jeśli nie jest uzupełnione odpowiednią wiedza, a Boga należy miłować całym umysłem. Dlatego też całe Pismo jest natchnione i pożyteczne do wielu różnych rzeczy w życiu człowieka doświadczającego osobistej relacji z Bogiem. Odrzucenie wiedzy na rzecz doświadczenia jest taką samą głupotą jak odrzucenie doświadczenia na rzecz wiedzy. 

"Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem Królestwa Niebios, podobny jest do gospodarza, który dobywa ze swego skarbca nowe i stare rzeczy" [Mat. 13:52]

A dla mnie wpis Owieczki jest całkowicie zrozumiały. Ostry obłęd grozi tym, którzy nie przyjęli miłości prawdy. A jeśli prawda komuś nie jest potrzebna, bo on ma swoje doświadczenie, to jest na najlepszej drodze do ostrego obłędu. Co widać w Kościele na coraz większa skalę. Owieczka nie jest normalna, jeśli za normę przyjąć stan większości. Ja też nie jestem normalny. A Pan Jezus był tak nienormalny, że aż niebezpieczny. I nadal jest. Bo szuka na drzewie konkretnych owoców życia, a nie martwych ozdób zawieszonych ku uciesze gawiedzi.













Cytuj:

Zauważyłam( ponieważ właśnie jestem w takiej sytuacji- wierzący nienależący do żadnego zboru) nasilenie się takich poglądów ostatnio.Kiedy w rozmowie z innymi wierzącymi, czy to w realu czy w necie mówię, że jestem wierzącym "nie-członkiem" zboru od razu mnie osądzają i przypisują mi różne rzeczy


Niestety ten "duchowy trend" obecny jest również w nauczaniu... Jestem właśnie po spotkaniach przygotowujących do chrztu (ech, osobna historia  ) i dowiedziałam się, że "każdy musi gdzieś należeć", że nie można być samemu jak palec, oderwany od ciała... Przynależność do zboru zapewnia "parasol ochronny", i należy być pod autorytetem pastora. 
Ta nauka tak jest zakorzeniona w umysłach, że rozmawiając o potencjalnym nawróceniu osoby z mojej rodziny główne pytanie było "czy z jego charakterem podporządkowałby się pastorowi...". Nie Panu Jezusowi czy Słowu Bożemu, tylko pastorowi...



Bo ludziom w Polsce trudno jest oderwać się od kościelnictwa. Muszą mieć swojego Proboszcza lub Pastora, sami by się pogubili, muszą mieć kogoś kto ich porowadzi za rękę. Ludzie są wygodni. Gdy mają Pastora o niczym nie decydują, jak Pastor mówi, że coś jest dobrze, to znaczy, że jest dobrze. Jak źle to znaczy, że źle. Pastor decyduje za ludzi, Pastor odpowiada za ludzi. Jeśli jest guru, jest sekta... Myślę, że granica pomiędzy zborem a sektą jest dzisiaj dość płynna.

























Dorka napisał(a):

Najgorsze,że ten proces transformacji myśli , jest charakterystyczny dla prania mózgu odbywającego się w sektach.



Człowiek podlegający kontroli własnego umysłu,myśli tylko w ramach narzuconych przez manipulatora i będzie miał problem z przekroczeniem tych ram.
Wyznawca Kalwina oduczany jest samodzielnego myślenia,a gdy ma problem natury doktrynalnej ,zarzuca się go literaturą ,komentarzami i słownikami... . Nie skłania się takiego do samodzielnego studiowania Słowa,tylko w oparciu o modlitwę i prowadzenie Ducha Św.
Niektóre dziwne doktryny, (np.o braku wolnej woli ) podawane są jako fakty (taka oczywista oczywistość),co przez część początkujących Kalwinistów przyjmowane jest jako odgórna prawda,już objawiona,która nie podlega dyskusji. Natomiast ta część wtajemniczanych na Kalwinizm,która jeszcze ma wątpliwości, ponieważ fakty dostrzegane w codziennym życiu przeczą tej doktrynie, ..odsyłana jest do autorytetu Kalwina i innych reformowanych nauczycieli. 
Początkujący skłaniany jest do zaakceptowania dogmatycznych stwierdzeń "Wielkich Reformatorów",bo ci byli przecież doktorami teologi,wielkimi mędrcami i duchowymi ojcami...z ukrytym przekazem ,że nikt z wątpiących nie jest przecież mądrzejszy od tych utytułowanych teologów,więc nie ma powodów rozpoczynać ponownych intelektualnych dociekań.
Zdecydowanie zalecane jest poddanie się pod ludzki autorytet.
Źle widziane jest kwestionowanie nauki i działalności Kalwina ,a jego wyznawcy czują się w obowiązku bronić " dobrego imienia " swego guru, wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi.
Widzę tu wielkie oszustwo ,ponieważ autorytet i prowadzenie Ducha Św. (,który wprowadza przecież we wszelką prawdę) jest umniejszane ,a nacisk kładziony jest na intelektualne rozumienie Słowa.
W wyniku takiego podejścia, obecnie, wielu Kalwinistów,to ludzie nie odrodzeni z Ducha ,którzy nadto swoimi naukami propagują fałszywy obraz Boga.
Tych kilka myśli,jest efektem obserwowania dyskusji Kalwinistów ,na innym forum.








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
czy mój charyzmatyczny zbór to już sekta
Gimnazjaliści - jeszcze dzieci czy już młodzież(i), pedagogika, młodzież
Jeszcze się śmiać czy już płakać
Adamski Jeszcze się śmiać czy już płakać
Nowy wspaniały świat – jeszcze wizja przyszłości czy już diagnoza współczesnego świata (fragment utw
Jeszcze się śmiać czy już płakać
III RP jeszcze fasadowa demokracja czy już dyktatura
czy już to rozumiem (3)
25 09 2008 Czy już kupować akcje na giełdzie
czy już to rozumiem (1)
czy już to rozumiem (3)
Śpiewnik Mario, czy już wiesz TGD Tekst i Chwyty
25 09 2008 Czy już kupować akcje na giełdzie
Lucien Sève – Raz jeszcze strukturalizm czy dialektyka(1984 rok)
Mario czy już wiesz
Czy już wiesz, że Bóg cię kocha
czy już to rozumiem (3)

więcej podobnych podstron