Na naszych oczach powstaje eurazjatycka oś Paryż - Berlin - Moskwa. Przeszkodą w tworzeniu eurazjatyckiego imperium są kraje Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polska
Widmo Wielkiej Eurazji
Prof.
Tadeusz Marczak
Współczesna
batalia geopolityczna rozgrywa się na skalę globalną. Stratedzy
zachodu Europy i Rosji zmierzają do radykalnego odwrócenia układu
sił w świecie. Ich celem jest wyparcie Stanów Zjednoczonych z
Eurazji, strategiczne partnerstwo ze światem islamu i zdegradowanie
roli Europy Środkowo-Wschodniej z Polską na czele.
Z
pewnym opóźnieniem polska opinia publiczna zapoznała się z
artykułem znanego rosyjskiego eksperta ds. polityki zagranicznej
Siergieja Karaganowa, który urzędowa "Rossijskaja Gazieta"
opublikowała 9 lipca pod znamiennym tytułem "Związek Europy i
Rosji - ostatnia szansa?".
Autor stwierdza, że w ciągu
ostatnich lat dwukrotnie pojawiła się szansa na zbliżenie Europy i
Rosji. Pierwsza, na początku lat 90. XX wieku, po wahaniach została
odrzucona przez Zachód. Druga wiąże się z prezydenturą Władimira
Putina, który na początku XXI wieku poważnie i realistycznie,
zdaniem autora, starał się zbliżyć Europę i Rosję. Zabrakło
jednak strategicznego spojrzenia na to, do czego obie strony powinny
dążyć.
Sytuacja uległa pewnej zmianie w 2009 roku, kiedy to
w listopadzie na szczycie Rosja - UE rzucono hasło "Partnerstwo
dla modernizacji". Karaganow obawia się jednak, że i tym razem
może się skończyć na pustosłowiu omijającym ważne dla obu
stron zadania o charakterze strategicznym, a przecież - jak
stwierdza - "główny interes jednoczący pozarosyjską Europę
i Rosję leży w sferze geopolityki i geoekonomii". Świadomość
tego zaczynają przejawiać elity w Moskwie oraz w stolicach "starej
Europy". Rosji - pisze Karaganow - jeśli nie zjednoczy się z
Europą, grozi rola najpierw surowcowej, a potem i politycznej
kolonii Chin. Jeszcze gorzej rysują się geopolityczne perspektywy
Europy. Jej dolegliwość zdiagnozował jako "zmęczenie z
powodu rozszerzenia". Wskutek rozszerzenia i przyjęcia zasad
wspólnej polityki zagranicznej osłabieniu uległa rola dużych
państw europejskich, a nie zwiększyła się rola Europy jako
całości. "Bez zjednoczenia Europy z Rosją w świecie
przyszłości ton będą nadawać USA i Chiny. Ale taki dwubiegunowy
świat z ogromną liczbą nowych, konkurujących ze sobą graczy
będzie z definicji skrajnie niestabilny. 'Trójkąt' USA, Chiny,
Zjednoczona Europa - mógłby uczynić go bardziej stabilnym" -
stwierdza autor. Do owej Zjednoczonej Europy mogłyby także
przystąpić takie kraje, jak Turcja, Ukraina, Kazachstan i
inne.
Europa
i Rosja razem
Przechodząc
do konkretów, Karaganow stwierdza, że podstawą tworzenia
Zjednoczonej (z Rosją) Europy mógłby być krótki układ-deklaracja
o utworzeniu związku, do którego mogłyby przystąpić, w
zależności od przygotowania, wszystkie europejskie kraje. Natomiast
pierwszym z istotnych kroków powinien być układ dotyczący
utworzenia "wspólnej przestrzeni strategicznej"
polegającej na ścisłej koordynacji polityk zagranicznych państw
członkowskich. Karaganow twierdzi, że ta idea jest już praktycznie
realizowana. Podczas ostatniego czerwcowego szczytu
niemiecko-rosyjskiego kanclerz Angela Merkel zaproponowała
prezydentowi Miedwiediewowi rozpoczęcie regularnych, comiesięcznych
spotkań ministrów spraw zagranicznych Rosji i UE w celu koordynacji
polityki zagranicznej. Prezydent Rosji zgodził się z tą
propozycją.
Drugim krokiem byłoby stworzenie wspólnej
przestrzeni energetycznej w oparciu o równoprawność stron w
dostępie zarówno do złóż surowców energetycznych, jak i do
sieci przesyłowych (a więc zgoda Rosji na Kartę
Energetyczną!).
Trzeci układ ustanawiałby wspólną
przestrzeń gospodarczą i technologiczną ze swobodą przepływu
kapitałów, ludzi i towarów, czwarty dotyczyłby swobodnego
bezwizowego przemieszczania się obywateli.
Główną tezę
Karaganowa o konieczności utworzenia dyrektoriatu USA, Chiny,
Zjednoczona Europa stara się opłotkami wprowadzić w dyskurs
polityczny także Joschka Fischer, były minister spraw zagranicznych
RFN. Wolfgang Clement zaś, były niemiecki minister gospodarki i
pracy w rządzie Gerharda Schroedera, istotę stosunków między
Niemcami, UE a Rosją wyraził następująco: my zależymy jeden od
drugiego.
Także Francja stara się nie pozostawać na
marginesie wydarzeń. 2 października dziennik "La Croix"
przyniósł informację o przygotowywanej inicjatywie prezydenta
Francji Nicolasa Sarkozy'ego. Pragnie on utworzenia "strefy
współpracy ekonomicznej i wspólnego bezpieczeństwa" między
Europą i Rosją jako płaszczyzny zbliżenia między nimi, ale bez
angażowania w tę inicjatywę NATO. Projekt ten Sarkozy chciał
przedyskutować z prezydentem Rosji i kanclerz RFN Angelą Merkel w
trakcie trwającego spotkania w Deauville (18-19 października).
Inicjatywa ta budzi silną niechęć Waszyngtonu. Pewien wysokiej
rangi polityk amerykański cytowany przez "New York Times"
stawia retoryczne pytanie: od kiedy to bezpieczeństwo europejskie
nie jest już kwestią, która interesuje Stany Zjednoczone, a
stanowi problem do rozwiązania między Europą a Rosją? I dodaje:
po 70 latach silnego zaangażowania amerykańskiego w problematykę
bezpieczeństwa europejskiego usłyszeć, że kwestia ta nie dotyczy
już Ameryki, jest co najmniej dziwne.
Oś
Paryż - Berlin - Moskwa kontra USA
Przytoczone
wyżej wypowiedzi nie są jednak niczym nowym i potwierdzają
tendencję geopolityczną nurtującą od dawna kręgi polityczne
zachodu Europy i Rosji. Tendencja ta zmierzała do radykalnego
odwrócenia układu sił w świecie.
Istniejące w okresie
zimnej wojny "współzawodnictwo amerykańsko-sowieckie - jak
pisał Zbigniew Brzeziński w "Planie gry" - ma wymiar
globalny, ale jego centralnym obiektem jest Eurazja - największy
masyw lądowy, na którym żyje większość ludności Ziemi i który
posiada większość zasobów naturalnych świata". Nagrodą dla
zwycięzcy w tych zapasach miała być kontrola nad Eurazją.
Oczywiście, nie ma wątpliwości, komu przypadł laur zwycięstwa w
tej trwającej prawie pół wieku konfrontacji. Najgłośniejszy w
tej chwili geopolityk rosyjski Aleksander Dugin musiał przyznać, że
"atlantyści [czyt. Amerykanie] wygrali zimną wojnę". Z
kolei francuski politolog i geopolityk Henri de Grossouvre
stwierdzał: "Od zakończenia zimnej wojny supremacja
amerykańska jest niemal całkowita". Po czym złowieszczo
dodawał: "Potrwa ona nie dłużej niż 5 do 10 lat...". I
chociaż nie mówił tego wprost, to jednak jasno sugerował, że
nagroda - czyli kontrola nad Eurazją, a tym samym supremacja nad
całym światem - wymknie się z rąk Amerykanów i trafi do rąk osi
Paryż - Berlin - Moskwa, którą uwidocznił w tytule swojej wydanej
w 2002 roku książki.
Grossouvre przypomniał, że lansowana
przez niego idea osi eurazjatyckiej ma już ponadstuletnią tradycję.
Jako jej pioniera wymienia Gabriela Hanotaux, ministra spraw
zagranicznych Francji w latach 1896-1898, który proponował związek
Francji, Niemiec i Rosji. Ten wielki sojusz kontynentalny miał
posiadać nie tylko polityczny, ale i gospodarczy charakter. Dla
komunikacyjnej integracji Eurazji planowano rozbudowę szlaków
kolejowych: Paryż - Władywostok (a więc przedłużenie linii
transsyberyjskiej) oraz Berlin - Bagdad.
60 lat później
powyższą ideę podejmie gen. Charles de Gaulle. Na konferencji
prasowej 29 marca 1949 roku wypowiedział następujące słowa: "Co
do mnie, to stwierdzam, że należy tworzyć Europę na bazie zgody
między Francuzami a Niemcami. Pewnego dnia Europa zostanie zbudowana
na tej podstawie... wtedy będzie się można zwrócić w stronę
Rosji. Zatem, będzie można spróbować stworzyć wielką Europę z
udziałem również Rosji, jeśli zmieni ona swój ustrój. Oto
program prawdziwych Europejczyków. Oto mój program".
Jednak
wśród orędowników rozwiązania eurazjatyckiego poczesne miejsce
zajmuje słynny geopolityk niemiecki Karl Haushofer, autor koncepcji
"bloku kontynentalnego", czyli osi Berlin - Moskwa - Tokio.
W logikę "bloku kontynentalnego" wpisany był pakt
Ribbentrop - Mołotow i jego geopolityczne konsekwencje, z których
najważniejszą było - po rozbiorze Polski - stworzenie
bezpośredniej linii styku między III Rzeszą a Związkiem
Sowieckim. Dlatego też, po klęsce Polski, uniesiony tryumfem
Haushofer pisał pod adresem Brytyjczyków: "Niech gwaranci
Polski wiedzą, że mają teraz do czynienia z ogromnym kontynentem
od Renu i Morza Północnego aż do Pacyfiku". Wybuch wojny
niemiecko-sowieckiej 22 czerwca 1941 roku nie oznaczał jednak wcale
porzucenia koncepcji "bloku kontynentalnego", lecz jedynie
korektę w jej realizacji. Hitler po prostu uznał, że właściwszą
drogą tworzenia wielkiego imperium eurazjatyckiego będzie podbój
Rosji, a nie porozumienie z nią.
W katalogu protagonistów osi
eurazjatyckiej nie może zabraknąć również miejsca dla
belgijskiego geopolityka Jeana Thiriarta, który wytrwale w dekadzie
lat osiemdziesiątych XX wieku rozwijał koncepcję "Europy od
Dublina do Władywostoku", nawet pod postacią "imperium
eurosowieckiego". Podniecała go bowiem wizja stworzenia
supermocarstwa obejmującego łącznie 800 milionów mieszkańców,
które równoważąc pod względem demograficznym Chiny, sięgnęłoby
po prymat polityczny w świecie, spychając w cień Stany
Zjednoczone. Podobny rozmach wykazał gen. Heinrich Jordis von
Lohausen, występujący z programem "Europy od Madrytu do
Władywostoku", czy komunista Ernst Niekisch, deputowany do Izby
Ludowej NRD, który głosił hasło "Europa od Vlissingen do
Władywostoku". Do ojcostwa tej koncepcji przyznaje się także
rosyjski geopolityk Aleksander Dugin, pozostający zresztą pod tym
względem pod wpływami Thiriarta. W wywiadzie dla "Frondy"
w 1998 roku powiedział: "Idea osi Moskwa - Berlin - Paryż jest
wprost zaczerpnięta z moich pism. Jeśli dodać do tego Tokio, to
mamy do czynienia z klasycznym elementem eurazjatyckiej koncepcji
geopolitycznej".
Oferta
dla Putina
W
latach dziewięćdziesiątych mnożyły się wypowiedzi prominentnych
polityków i wojskowych nawołujących do konstruowania wielkiej
eurazjatyckiej osi. Dla przykładu, francuski minister spraw
wewnętrznych Jean-Pierre Chevenement oświadczył w maju 2000 roku:
"Nie ma Europy europejskiej, nie ma Europy niezależnej w
świecie takim, jakim on jest, jeśli nie stworzy się osi Paryż -
Berlin - Moskwa, która jest osią niezależności
europejskiej".
Najdalej jednak, zwłaszcza w dziedzinie
konkretów, posunęli się na tej drodze Niemcy. W ich działaniach
widoczna jest ponadto tendencja do zmonopolizowania w swoich rękach
stosunków politycznych i gospodarczych z Rosją. Tendencji tej dał
wyraz kanclerz Schroeder w artykule pod znamiennym tytułem
"Niemiecka polityka rosyjska to polityka wschodnia UE (Deutsche
Russlandpolitik - europeische Ostpolitik)".
Zachodnioeuropejscy
zwolennicy rozwiązania eurazjatyckiego nie ukrywali, że wiążą
swoje nadzieje z Władimirem Putinem. Bazują oni na tym, że - jak
stwierdzał Grossouvre - "Putin należy do tradycji
proeuropejskiej, a w szczególności proniemieckiej KGB, która już
w epoce zimnej wojny chciała nawiązania dialogu także z RFN".
Trzeba przyznać, że wychodził on naprzeciw tym oczekiwaniom. W
przemówieniu wygłoszonym po niemiecku na forum Bundestagu 25
września 2001 roku Putin oświadczył: "Sądzę, że Europa w
dłuższej perspektywie będzie mogła cieszyć się sławą
potężnego i niezależnego ośrodka polityki światowej jedynie
wówczas, jeśli połączy swe środki z rosyjskimi zasobami
ludzkimi, terytorialnymi i surowcowymi, jak również z potencjałem
ekonomicznym, kulturalnym i wojskowym Rosji". Deklaracja ta
spotkała się z gorącą owacją niemieckich deputowanych.
Zdaniem
Grossouvre'a, we wszystkich kluczowych dla Europy Zachodniej
kwestiach, takich jak energia, aeronautyka i uzbrojenie, Rosja jest
partnerem o komplementarnych w stosunku do niej interesach.
Szczególnie w kwestii energii: "Jest bowiem w interesie Europy,
aby nie była ona zależna wyłącznie od ropy naftowej i gazu z
Bliskiego Wschodu, obszaru niestabilnego politycznie i kontrolowanego
przez Amerykanów".
W zawoalowany sposób przedstawiany
jest program polityczny osi Paryż - Berlin - Moskwa. Deklarowanym
celem jest zapobieżenie "zgubnym skutkom liberalnej
globalizacji", zachowanie niezależności Europy i stworzenie
świata wielobiegunowego. W równie zawoalowany sposób przedstawiana
jest wypływająca z imperialnych tęsknot propozycja podziału
przestrzeni eurazjatyckiej na strefy wpływów. Francja odgrywałaby
więc "szczególną rolę geograficzną" na zachodzie i
południu Europy, Niemcy byłyby hegemonem w Mitteleuropie, Rosja
posiadałaby podobny status na obszarze dawnego ZSRS.
Eurazjatyckie
zamiary obserwowane są z coraz bardziej rosnącą irytacją po
drugiej stronie Atlantyku. Jakiś czas temu Thomas L. Friedmann na
łamach "New York Times" napisał: "Najwyższy czas,
aby Amerykanie zdali sobie sprawę: Francja nie jest już tylko
naszym irytującym sojusznikiem, Francja stała się naszym
nieprzyjacielem". Neokonserwatysta Michael Ledeen oświadczył
zaś bez ogródek: "Francja i Niemcy stały się strategicznymi
przeciwnikami Stanów Zjednoczonych".
Globalna
rozgrywka
Eurazjatycka
oś demonstracyjnie objawiła się światu, kontestując amerykańską
akcję w Iraku. Zaczęła też budzić coraz poważniejsze, choć
jeszcze nie powszechne obawy kół amerykańskich. Nie wszyscy bowiem
dostrzegają skalę zagrożenia. Analityk John C. Hulsman stwierdzał,
że łatwo jest zbagatelizować oś Paryż - Berlin - Moskwa. Każdemu
z jej uczestników, wziętemu z osobna, brakuje czegoś, aby stać
się wielkim mocarstwem: Rosji - rozwiniętej gospodarki, Niemcom -
realnej siły militarnej, Francji - surowców i silnej bazy
przemysłowej. Przestrzegał wszakże, że "wzięta razem
francusko-niemiecko-rosyjska kombinacja posiada atrybuty
supermocarstwa zdolnego przeciwstawić się Stanom Zjednoczonym w
skali globalnej: z Francją sprawującą polityczne i ideologiczne
przywództwo, z Niemcami wnoszącymi potencjał gospodarczy i z Rosją
wnoszącą swój potencjał militarny".
W początkach
września 2004 roku doszło wreszcie do pierwszego szczytu
eurazjatyckiego. W Soczi nad Morzem Czarnym spotkali się prezydenci
Putin i Chirac oraz kanclerz Schroeder. Ich spotkanie poprzedziły
wydarzenia świadczące o wyraźnym krzepnięciu eurazjatyckiej osi.
W styczniu 2003 roku dwaj komisarze Unii Europejskiej: Francuz Pascal
Lamy i Niemiec Guenther Verheugen, wystąpili z projektem utworzenia
konfederacji francusko-niemieckiej. Henri de Grossouvre z miejsca
potraktował tę propozycję jako logiczny wniosek wypływający z
jego programu. W jednym z wywiadów, nawiązując do hucznie
świętowanej po obu stronach Renu 40. rocznicy traktatu
elizejskiego, powiedział, że "byłoby na czasie zrewidować
ten układ i dążyć do stworzenia wspólnego niemiecko-francuskiego
związku państwowego, aby osiągnąć to, co generał de Gaulle
proponował w 1949 roku: 'powinniśmy anulować traktat z Verdun z
842 roku, aby Frankowie zachodni (Francuzi) i Frankowie wschodni
(Niemcy) znowu się zjednoczyli'".
W Moskwie ideę
"imperium franko-germańskiego" z entuzjazmem powitał
Aleksander Dugin. Stwierdził on także, że Rosja powinna podjąć
wysiłki, aby "doprowadzić oś Paryż - Berlin do jej
ostatecznej formuły: Paryż - Berlin - Moskwa". Podobnego
zdania jest de Grossouvre deklarujący, że "bez Rosji oś
byłaby kaleka".
Kolejnym sukcesem osi były wybory w
Hiszpanii i zwycięstwo socjalistów. Amerykańscy analitycy Gardiner
i Hulsman orzekli, że nie tylko "przekształciły one
polityczny krajobraz w Madrycie, ale także zmieniły równowagę sił
w Unii Europejskiej z powrotem na rzecz 'starej Europy', której
przewodzą Paryż i Berlin". Potwierdziły to kroki podjęte
przez rząd premiera Zapatero: wycofanie wojsk hiszpańskich z Iraku
oraz rezygnacja ze sprzeciwu wobec projektu konstytucji europejskiej
umacniającego wewnątrz UE pozycję "imperium
franko-germańskiego".
W dniach 16-18 marca 2005 roku
odbywał się w Paryżu "szczyt czterech": Chirac, Putin,
Schroeder i Zapatero. De Grossouvre, który jeszcze dwa lata
wcześniej oceniał skromnie szansę realizacji swojego projektu na
30-40 proc., nie krył entuzjazmu. Entuzjazm dotyczy perspektyw
ogólnej współpracy strategicznej oraz w tak zaawansowanych
technologicznie dziedzinach, jak kosmiczna i lotnicza (przygotowania
do budowy samolotów piątej generacji). Przede wszystkim zaś
podnosił polityczną rangę "szczytu czterech". Jak
stwierdzał: "Europa potrzebuje motoru politycznego. Hiszpania,
Francja, Niemcy i Rosja dysponują masą krytyczną niezbędną do
wypełnienia tej roli i do stworzenia podstaw Mocarstwa
Europejskiego".
Rozbiorowy
scenariusz dla Polski
Przeszkodę
w realizacji wielkiego eurazjatyckiego imperium od Atlantyku do
Pacyfiku stanowią, podobnie jak w okresie międzywojennym, kraje
Europy Środkowo-Wschodniej, określane w kategoriach geopolitycznych
jako Międzymorze, a w kategoriach utylitarno-politycznych, z punktu
widzenia Zachodu, jako kordon sanitarny. Aleksander Dugin stwierdza:
"Atlantyccy geopolitycy świetnie rozpoznają strategiczne
niebezpieczeństwo sojuszu Rosji z Europą (szczególnie z
Niemcami)". Stąd ich usiłowania oddzielenia tych dwóch
organizmów swoistą, geopolityczną przegrodą w postaci pasa
niezależnych państw niezwiązanych ani z Rosją, ani z Niemcami, co
znalazło swój wyraz w traktacie wersalskim powołującym do życia
suwerenne państwa w Europie Środkowo-Wschodniej.
Zdaniem
Dugina, kordon sanitarny został odtworzony w latach 90. XX wieku. W
jego skład wchodzą: nieodmiennie Polska, kraje bałtyckie, Czechy i
Słowacja, Węgry, Rumunia, Ukraina i Białoruś. Według Dugina,
"zadaniem Eurazji jest, aby taki kordon nie istniał. Jest to w
interesach i Europy, i Rosji". Stawia zresztą hasło:
"zniszczyć kordon sanitarny", w sposób równie
zasadniczy, co "zniszczyć Kartaginę" (tj. Stany
Zjednoczone). Dopiero po likwidacji kordonu sanitarnego można będzie
"przekształcić przestrzeń od Dublina do Władywostoku w
strefę kooperacji, współpracy i strategicznego partnerstwa".
Jak
widział realizację tego postulatu, o tym świadczą jego uwagi na
temat Ukrainy. Znajdziemy wśród nich tezę, że Ukraina jako
niepodległe państwo "nie ma najmniejszego geopolitycznego
sensu". Dlatego też stwierdza kategorycznie: "Dalsze
istnienie unitarnej Ukrainy jest niedopuszczalne. To terytorium
powinno być podzielone na kilka okręgów, odpowiadających
geopolitycznym i etnokulturowym realiom".
Podobny
rozbiorowy scenariusz dla Polski przewiduje Aleksiej Mitrofanow.
Głosi on, że Polska powinna być zredukowana do ok. 40 proc.
swojego obecnego terytorium, które zostanie podzielone między tych
samych, co w 1939 roku kontrahentów. Usilnie stara się uposażyć
ponownie zjednoczone Niemcy nabytkami terytorialnymi nie tylko na
wschodzie, kosztem Polski, ale także na zachodzie (Alzacja i
Lotaryngia), na północy (Szlezwik) oraz na południu (Sudety).
Mitrofanow sądzi, że za taką cenę Niemcy powrócą do koncepcji
osi Berlin - Moskwa - Tokio i zerwą z orientacją
atlantycką.
Mitteleuropa
żyje
Wyłuskanie
Niemiec ze struktur atlantyckich było głównym zamierzeniem twórców
sowieckiej pieriestrojki. Ilia Chaśkowicz stwierdzał: "W
polityce zagranicznej ZSRS pierestrojka zaczęła się po tym, jak
zostało wysunięte znamienne hasło 'zjednoczonej Europy od
Władywostoku do Gibraltaru'. Mówiąc wprost, zjednoczenie Niemiec
było traktowane przez ideologów pierestrojki jako pierwszy krok na
drodze do osiągnięcia tego utopijnego celu". Aleksander Dugin,
nieugięty krytyk Gorbaczowa i jego polityki, w tym jednym punkcie
czyni wszelako wyjątek i pisze: "Gorbaczow miał piękną ideę
'wspólnego europejskiego domu'. Jej istota polegała na zbliżeniu z
Europą na zasadzie wzajemnych korzyści, pomocy ZSRS dla utworzenia
zjednoczonej Europy w kwestiach energetyki oraz ustanowienia
wspólnego systemu bezpieczeństwa strategicznego". Koncepcja
"europejskiego wspólnego domu" nakładała się na inną
strukturę geopolityczną, a mianowicie "wspólnotę
atlantycką". Według łatwo czytelnych nadziei kremlowskich
strategów efektem tego miało być geopolityczne tarcie, które
doprowadzi w końcu do oddalenia się Europy Zachodniej od Stanów
Zjednoczonych.
Nowa polityka Moskwy została zaanonsowana światu
przez doradcę Gorbaczowa do spraw polityki międzynarodowej Nikołaja
Portugałowa. Wywołała też znamienne komentarze. Były szef CIA
Richard Helms oświadczył, że wysiłki podejmowane na rzecz
ponownego zjednoczenia Niemiec oznaczają "zbrodnię absolutną
wobec NATO". Natomiast Robert Livingstone stwierdził ze swej
strony, że nikt na Zachodzie nie ma odwagi powiedzieć głośno i
otwarcie, że kwestia niemiecka staje się największym
niebezpieczeństwem zagrażającym integralności świata
atlantyckiego.
Komentarze moskiewskie potwierdzały zasadność
obaw Anglosasów, nie ukrywając, że taki był właśnie zamysł
ukryty w manewrze Gorbaczowa. Aleksander Panarin pisał w 1997 roku:
"W Europie zarysowuje się nowy geopolityczny układ sił
związany ze zjednoczeniem Niemiec. Zjednoczenie to bezspornie samo w
sobie stanowi wyzwanie wobec ustanowionego po 1945 roku systemu
atlantyckiego. Nowy fenomen Mitteleuropy krystalizującej się wokół
Niemiec oznacza nie tylko demontaż poprzedniego systemu Europy
Wschodniej i bloku eurazjatyckiego, niegdyś kontrolowanego przez
ZSRS, ale i demontaż systemu atlantyckiego. Proces ten nie może nie
przyjąć charakteru alternatywy wobec amerykanizmu. Ta alternatywa
może przybierać bardziej lub mniej jawne formy, ale sama w sobie
nie podlega kwestii".
Antyamerykański charakter
lansowanych w Moskwie koncepcji wyziera z pism Dugina, który pisze,
że kozłem ofiarnym projektowanej przez niego konstrukcji
geopolitycznej będą Stany Zjednoczone. Podkopanie ich potęgi "aż
do pełnego zburzenia tej geopolitycznej konstrukcji będzie
realizowane planowo i bezkompromisowo przez wszystkich uczestników
Nowego Imperium".
Plany eurazjatystów Wschodu i Zachodu
zmierzają więc do wyparcia Stanów Zjednoczonych z Eurazji i
zredukowania ich pozycji międzynarodowej. Drugim, rzadziej
wymienianym celem, jest Izrael. Stojąc na gruncie realizmu
politycznego, musimy traktować to państwo jako wielkie mocarstwo
nie tylko ze względu na trzeci na świecie arsenał nuklearny. A
według belgijskiego geopolityka Jeana Thiriarta, projektowana przez
niego Wielka Europa nawiąże partnerstwo strategiczne ze światem
islamu. W tej sytuacji Izraelowi przypadnie rola, jak stwierdzał,
"małego pasterskiego kraju na Bliskim Wschodzie". Wreszcie
trzecim regionem, którego rola zostanie zdegradowana, jest Europa
Środkowo-Wschodnia z Polską na czele. Niestety, świadomość
konsekwencji rozgrywanej współcześnie batalii geopolitycznej nie
jest powszechna wśród naszej klasy politycznej, o czym świadczą
niepoważne, histeryczne reakcje polityków i mainstreamowej prasy na
wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego dotykające tej kwestii.
Autor
jest kierownikiem Zakładu Studiów nad Geopolityką Uniwersytetu
Wrocławskiego.
Nasz Dziennik Wtorek, 19 października 2010, Nr 245 (3871)
Rosyjski strateg polityki zagranicznej, Siergiej Karaganow, przedstawił w gazecie Michnika wizję euroazjatyckiego sojuza od Pacyfiku po Atlantyk. Wyraził zadowolenie, że „różni Juszczenkowie” już nie stoją na przeszkodzie tej świetlanej przyszłości, która zespala w jedno marzenia zarówno Stalina, jak i Hitlera. Wrogiem dotychczas niezlikwidowanym, który nie chce sprzedać suwerenności swego kraju, jest Alaksander Łukaszenka. Już kilkakrotnie pisałem, że w naszym najlepszym interesie leży wspieranie niepodległościowych i prozachodnich dążeń Batki.
Związek Europy: ostatnia szansa?
Siergiej Karaganow*
2010-08-30, ostatnia aktualizacja 2010-08-27 18:04
W ostatnim dwudziestoleciu Rosja i Europa miały dwie szanse na zbliżenie. Obie zostały w znacznym stopniu zmarnowane
Fot. Tomasz Wawer / AG
Siergiej Karaganow
Pierwszą
szansę na zbliżenie mieliśmy po rosyjskiej rewolucji 1991 r. - aż
do połowy lat 90. Młoda elita Rosji, która odrzuciła komunizm,
rzuciła się w objęcia Zachodu i Europy gotowa na integrację nawet
na warunkach ucznia. Ale Zachód odrzucił taką możliwość.
Potraktował Rosję jak pokonanego, choć nie czuliśmy się
pokonani. Rozpoczęło się poszerzanie NATO. Europa straciła
umiejętność strategicznego myślenia - zamiast integrować się z
Rosją, zbliżała do siebie małe kraje Europy Środkowo-Wschodniej.
Tę krótkowzroczność można wybaczyć jedynie Niemcom, które
niosły wówczas na sobie ciężkie brzemię odbudowy b. NRD.
Druga
szansa nastąpiła na początku naszego wieku, gdy prezydent Władimir
Putin już znacznie ostrzej i bardziej realistycznie próbował
zbliżyć Rosję z UE. Przeszkodził temu przede wszystkim brak
wspólnego strategicznego celu. Do tego Europejczycy widzieli Rosję
w roli ucznia, nie rozumiejąc, że wraz z odbudową rosyjskiego
państwa [od początku rządów Putina] zmienił się układ sił.
Słabnąca na scenie międzynarodowej Bruksela chciała
udowodnić swoją podmiotowość. Z kolei Rosja
wyprowadzała odwetowe i prewencyjne ciosy dyplomatyczne. Kiedyś
nawet śledziłem wynik tych wojenek. Półtora roku temu znudziło
mi się, gdy doliczyłem się 12:5 na naszą korzyść. Wspólny
wynik tych głupot wynosił dla obu stron minus 17.
Rywalizując
o wpływy w strefie naszego sąsiedztwa - w krajach zachodniej części
postsowieckiej Wspólnoty Państw Niepodległych - nie tyle
pomagaliśmy im rozwijać się, ale raczej wstawialiśmy sobie
nawzajem kij w szprychy. Pojawiali się różni Juszczenkowie, z
powodu których najpierw wyli Rosjanie, a potem także Europejczycy
oraz Łukaszenkowie, z powodu których wyjemy razem, choć na próżno.
Ale główna porażka polegała na czym innym. Rywalizując na linii
Rosja - UE czy też niedokończone boje linii Rosja - NATO obie
części Europy zaczęły przegrywać w geopolitycznej rywalizacji
nowego świata. Przespaliśmy rozwój nowej Azji oraz ruchy
tektoniczne w światowej gospodarce i polityce.
Partnerstwo
dla modernizacji
20
ostatnich lat relacji Rosji z Europą zorganizowaną dziś wokół UE
i NATO to historia pustych haseł i niespełnionych nadziei. W ciągu
ostatniego roku obie strony zaczęły szukać sposobów na ponowne
zbliżenie. Wygodnym hasłem stała się ogłoszona przez rosyjskiego
prezydenta modernizacja. Na szczycie Rosja - UE w listopadzie
zeszłego roku ogłoszono "partnerstwo dla modernizacji". A
1 czerwca na szczycie w Rostowie nad Donem to "partnerstwo dla
modernizacji" stało się przedmiotem głównego oświadczenia.
Unia przestała pouczać Rosję, a Moskwa zrezygnowała z
podejrzliwej ostrożności. Ale boję się, by "partnerstwo dla
modernizacji" nie stało się kolejnym pustym celem odciągającym
nas od naprawdę ważnych strategicznie zadań.
Problemem
jest to, że rządząca Rosją elita ciągle nie chce takiej
modernizacji, która by wymagała rezygnacji z masowej korupcji i
stosunkowo spokojnego życia po długich latach wyrzeczeń i chaosu.
Na szczęście rosyjska nowa inteligencja zaczęła wreszcie się
budzić i żądać zmian, przede wszystkim rezygnacji z kapitalizmu
stagnacyjno-korupcyjnego z dużym udziałem państwa, który
wykształcił się w naszym kraju, a jest coraz mniej konkurencyjny
zarówno w gospodarce, jak i sferze wojskowo-technicznej.
Poza
tym Europa i Rosja pojmują "partnerstwo dla modernizacji"
inaczej. I boję się, że obie strony popełniają błędy.
Oficjalna Rosja poprzez modernizację rozumie głównie modernizację
technologiczną, a mówiąc wprost - wsparcie dla rosyjskich firm w
ich projektach biznesowych. Rosjanie nie chcą przyjmować
europejskich standardów technicznych, bo wydaje się im, że to
ogranicza naszą suwerenność. Chociaż - jak powiedział rosyjski
prezydent - gdyby te standardy zastosowano, budowa dróg byłaby u
nas znacznie tańsza. Z kolei w Europie na poziomie politycznym
modernizację pojmuje się jako poszerzenie w Rosji swobód
politycznych i szacunku dla praw człowieka. Przy czym jako
naruszenie tych swobód Zachód najczęściej pojmuje nie bezkarność
naszych urzędników czy milicji, ale zabójstwa kilkorga obrońców
praw człowieka, dziennikarzy i rozpędzanie demonstracji opozycji,
co stanowi jedynie szczyt góry lodowej.
Główny
interes
By
uniknąć nieporozumień, należy więc sformułować wspólny
interes łączący Europę i Rosję w sferze geopolityki i
geogospodarki. Zaczynają to powoli rozumieć zarówno w Moskwie, jak
i w stolicach starych państw Unii.
Napisałem już tu
sporo gorzkich rzeczy pod adresem mojej ojczyzny. Ta będzie
ostatnia: jeśli tendencje antymodernizacyjne w Rosji utrzymają się
jeszcze kilka lat, nie będziemy w stanie pozwolić sobie na rolę
samodzielnego gracza pierwszej klasy. I jeśli nie zjednoczymy
naszych wysiłków z Europą, w sposób nieunikniony będziemy
dryfować ku roli surowcowego dodatku do Chin.
Jeszcze
gorzej rysują się geopolityczne perspektywy Europy. Projekt
integracyjny zaszedł w ślepą uliczkę. Na fali euforii
spowodowanej zwycięstwem nad komunizmem Unia popełniła sporo
błędów, za które teraz musi płacić. Po pierwsze, bez
ustanowienia silnego centrum politycznego dopuszczono do strefy euro
kraje, które mają inną kulturę gospodarczą niż Europejczycy z
Zachodu. Po drugie, rozszerzenie Unii było zbyt szybkie i
praktycznie bezwarunkowe. W efekcie klub państw z problemami
poszerzył się, a podejmowanie wspólnych decyzji stało się
jeszcze trudniejsze. Potem nastąpiło zmęczenie rozszerzeniem, więc
waga polityczna UE w oczach takich państwach, jak: Turcja, Ukraina,
Rosja się zmniejszyła. Błędem była też próba stworzenia
wspólnej polityki zagranicznej. Dziś ta słaba wspólna polityka
wiąże ręce wielkim państwom i nie pozwala zwiększać wpływów
całej Europie. Po strasznym wieku XX, który złamał kręgosłupy
prawie wszystkim państwom europejskim, Europejczycy nie są gotowi
niczego poświęcać dla wielkiej polityki strategicznej. I pozostają
coraz bardziej na jej obrzeżach.
Rosję kryzys pozbawił
naftogazowych iluzji. A zarazem nie doprowadził do wzrostu poczucia
zagrożenia i poszukiwania nowych wrogów. To dość rzadkie dla
naszego kraju zjawisko pewności siebie z rozumieniem własnych
słabości. Nowy realizm doprowadził do sukcesów w polityce
zagranicznej. Nikomu nie ustępując, w końcu uznaliśmy zbrodnię
katyńską i zachowaliśmy się naprawdę wielkodusznie wobec Polski
i jej bólu. Teraz wystarczy przyznać, że cały Związek Radziecki
był ogromnym Katyniem dla naszych narodów.
Unia
Europy
W
ciągu ostatniego półrocza wielu europejskich polityków i
intelektualistów opowiedziało się za szybkim zbliżeniem z Rosją.
Bez zrozumienia wspólnego interesu i bez długofalowych wspólnych
celów strategicznych nie pokonamy dryfu i nie unikniemy dalszej
marginalizacji w świecie. Wielkie 500 lat Europy odejdzie w cień, a
ton światu będą nadawać Stany
Zjednoczone
i Chiny.
Może to nie jest wielkie nieszczęście, ale taki dwubiegunowy świat
będzie skrajnie niestabilny. Trójkąt: USA
- Chiny - zjednoczona Europa może uczynić go bardziej
stabilnym.
Dlatego Rosja i Europa powinny dążyć do
stworzenia wspólnego Związku Europy i do włączania do niego
państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji:
Turcji, Ukrainy, Kazachstanu itp. Trzeba dążyć do Związku, a nie
do biurokratycznych form partnerstwa, choćby strategicznego. Nie
będzie łatwo, ale gra jest warta świeczki.
Związek
Europejski - podobnie jak UE - może zostać stworzony mocą jednego
dużego traktatu oraz czterech umów regulujących główne sfery
współpracy oraz wielu drobnych umów sektorowych. Pierwszy duży
traktat może dotyczyć utworzenia wspólnego obszaru strategicznego
zakładającego ścisłą koordynację polityk zagranicznych. Miękka
siła Europy mogłaby się połączyć z twardą siłą niemałego
potencjału strategicznego Rosji. Ktoś może powiedzieć, że UE nie
jest dla nas partnerem. Ale zaraz odpowiem mu, że powinniśmy być
zainteresowani wzrostem jego wpływów. Słaba Europa będzie
osłabiać Rosję.
Drugą kluczową umową mógłby być
traktat energetyczny ustalający w Europie jednakowe warunki dostępu
firm do złóż, dróg transportowych (czego chce UE) i sprzedaży
(czego domaga się Rosja). Taki kompleks mógłby odegrać w
dzisiejszej wielkiej Europie tę samą rolę, którą kilkadziesiąt
lat temu odegrała Europejska Wspólnota Węgla i Stali.
Trzecia
umowa powinna stworzyć wspólną przestrzeń gospodarczą i
technologiczną z jasnymi zasadami przemieszczania się kapitałów,
towarów i ludzi. Być może w perspektywie powinna się ona
przekształcić we wspólny obszar celny.
I wreszcie - być
może najważniejsze - utworzenie wspólnej przestrzeni humanitarnej,
kulturalnej i edukacyjnej z ruchem bezwizowym, masową wymianą
studentów i stworzeniem w perspektywie wspólnego rynku pracy. Taka
perspektywa będzie wymagała dążenia do budowy podobnych
instytucji politycznych oraz jednakowego szacunku dla praw człowieka.
Ale jak pokazuje doświadczenie UE, unifikacji kultur nie będzie.
Będzie za to wzrastać ich przenikanie. Być może trzeba będzie
bardziej tolerancyjnie odnieść się do demonstracji gejów, ale
zmniejszą się za to możliwości, żebyśmy mogli zachowywać się
po świńsku.
Nie bacząc na ewidentny idealizm i trudność
realizacji idei Związku Europy, uważam tę ideę za niezbędną i
realistyczną. Jako rosyjski Europejczyk wierzę w wielkie wartości
europejskie - w racjonalność i rozum. W świecie przyszłości
Rosja i Europa (UE) działające wbrew sobie skazane są na
degradację i osłabienie. To nieracjonalne i nierozumne.
Tłum.
Marcin Wojciechowski
*Siergiej Karaganow jest
jednym z najbardziej znanych rosyjskich politologów zajmujących się
polityką zagraniczną. Stoi na czele społecznej rosyjskiej Rady
Polityki Zagranicznej przy MSZ.
Jest założycielem prestiżowego pisma "Rossija w globalnoj
politykie". Od lat jest wymieniany jako potencjalny kandydat na
stanowisko szefa rosyjskiego MSZ, ale nigdy nie udało mu się dostać
nominacji. Często jest wykorzystywany, by nieoficjalnie przedstawić
stanowisko rosyjskich elit w sprawie polityki zagranicznej
Źródło: Gazeta Wyborcza
Więcej...
http://wyborcza.pl/1,76842,8304987,Zwiazek_Europy__ostatnia_szansa_.html#ixzz15BOtmQ2k
Eurosojuz - zwycięstwo komunizmu w Europie
Jestem
całkowicie pewny, że komunizm dopóty nie wyląduje na śmietniku
historii, dopóki my sami go tam nie wyrzucimy. Dopóki specjalny
trybunał - powołany na wzór tego norymberskiego - nie osądzi
wszystkich zbrodni popełnionych przez komunistów, dopóty samego
systemu nie wolno nam uważać za coś martwego i twierdzić, że
wojna z nim została ostatecznie zakończona.
/Władymir
Bukowski /
Rzeczpospolita - 1998.03.14
Inne oblicze głasnosti i pierestrojki
WłADIMIR BUKOWSKI
Przenicowanie
Sprawa wywołała w swoim czasie wiele hałasu, nie tylko dlatego, że Kuzniecow był znanym pisarzem, lecz głównie z tego powodu, że się przyznał do współpracy z KGB. Powiedział o tym od razu, przy pierwszej okazji, i sam zażądał, by prasa angielska opublikowała jego szczegółowe wyznanie, pragnął bowiem w taki sposób zmazać swoją winę. Jest to niesamowita historia: według jego słów, "prowadził grę z KGB" od ponad roku, pisał nawet wymyślone, absurdalne w treści donosy na swoich przyjaciół i kolegów, znanych pisarzy i artystów, którzy rzekomo uczestniczyli w spisku przeciwko władzy sowieckiej - a robił to wszystko po to, by wyjechać za granicę i tam zostać. Nie mógł bowiem, proszę państwa, dłużej żyć w ZSRR, jego talent marniał z braku swobody twórczej. Nie jest to przykład najgorszy. Kuzniecow przynajmniej nie domagał się laurów bohatera i całkiem uczciwie sam się do wszystkiego przyznał. Czuł, że postąpił paskudnie. Większość jednak nie poczuwała się do tego. Na przykład, ludzie kultury, którym dawano pozwolenia na wyjazdy za granicę, musieli później pisać sprawozdania o tym, co widzieli i słyszeli, a niekiedy "wykonywać określone polecenia KGB". Uważano to za coś całkiem "normalnego", podobnie jak donosy na cudzoziemców, przyjeżdżających do ZSRR.
Nie chodzi o sam kontakt z KGB, który zawsze traktowałem obojętnie, podobnie jak zwykłych kapusiów. Jednego z nich, człowieka, który ćwierć wieku temu nagadał na mnie w KGB tak niestworzonych rzeczy, że mógłbym to przypłacić życiem, spotkałem niedawno na ulicy i nie czułem nic, prócz odrobiny litości. Chodzi o całkiem coś innego. Ci, których mam na myśli, nie budzą litości i nigdy nie czują się winni. Przeciwnie, są sobą zachwyceni! Być może, traktuję to zbyt subiektywnie, ale ludzie ci budzą we mnie wręcz fizyczny wstręt, jaki czujemy na widok stonogi.
Wybacz mi, proszę, kraju mój, Żem taki obrzydliwy gnój! - pisał niegdyś pewien petersburski poeta w napadzie szczerości. Przynajmniej miał tyle sumienia, by sobie uświadomić tę smutną prawdę, a wszak większości jego kolegów nie stać nawet na to. (...)
* * *
Mój Boże, przecież oni wszyscy cierpieli, walczyli, byli prześladowani - taki już był ten reżim sowiecki, którego istota nie zmieniła się od czasów Stalina. Nawet owi uczeni, którzy roztrącając łokciami kolegów, pchali się, aby złożyć swój podpis przeciwko Sacharowowi. Jakże by inaczej? Pokrzywdzeni byli ci, którym nie udało się podpisać, nie weszli do grona "wybitnych sowieckich uczonych". I mój przypadkowy rozmówca, którego "zesłano" za nieprawomyślność na ambasadora do nieciekawego zachodniego kraju. Nawet Andropow - ileż się biedaczek nacierpiał przez "ideologów" z politbiura! Wszyscy walczyli i cierpieli. Dawali w kość jednym i obrywali od innych, byli katami i ofiarami jednocześnie. Dzisiaj każdy pamięta, że był ofiarą, a że był katem - o tym zapomniał.
A już najbardziej cierpiała inteligencja twórcza, która codziennie "ponosiła ofiary", by ratować swój talent, swoją naukę, sztukę, literaturę... W naszych czasach pisarz po prostu musiał doświadczyć odrobinę cierpienia, by jego talent zwrócił na siebie uwagę, rozkwitł i zajaśniał pełnią blasku. Chodzi, rzecz jasna, o cierpienia niezbyt dotkliwe, jak to napisał Wysocki: "w wieku lat trzydziestu trzech ukrzyżować leciuteńko". Cóż to za pisarz, którego nikt nigdy nie prześladował? Czy ktokolwiek by wiedział, zwłaszcza na Zachodzie, że istnieje taki na przykład "poeta", jak członek KC WŁKSM (Wsiesojuznyj Leninskij Kommunisticzeskij Sojuz Mołodioży - Wszechzwiązkowy Leninowski Komunistyczny Związek Młodzieży) Jewgienij Jewtuszenko, gdyby nie jego "autorytet" prześladowanego "młodego gniewnego"? (...)
Tak ze sobą walczyli - jeden przeciw drugiemu, i obrywali także jeden od drugiego, w nie kończącej się rywalizacji o miejsce przy partyjnym żłobie. Pytam: czym się między sobą różnią? Dlaczego mamy odróżniać "prawicowych" od "lewicowych", "postępowych" od "reakcyjnych" (a teraz także "demokratów" od "patriotów", którzy się obecnie ukształtowali), skoro różnili się między sobą mniej więcej tak, jak salut od fajerwerku? Oni sami rozumieli to doskonale i we własnym gronie tego nie ukrywali. Nie przypadkiem cytowano w Moskwie fraszkę, rzekomo dedykowaną Jewtuszence przez Dołmatowskiego:
Ty Eugeniusz, ja Eugeniusz; Tyś nie geniusz, jam nie geniusz; Tyś jest gówno i ja gówno, Podzielimy się po równo.
(przeł. Ewa Rojewska-Olejarczuk)
To nie była żadna walka. Opluwali się wzajemnie, to ulubione zajęcie sowieckiej inteligencji. Ten, który wyprzedził innych, który zdążył opluć wszystkich, był zwycięzcą. W ich przekonaniu na tym polegało samodoskonalenie. W rzeczywistości i jedni, i drudzy stanowili części tego samego mechanizmu: jedna pracowała "na eksport", druga na potrzeby wewnętrzne. Oto polecenie KC (Uchwała Sekretariatu KC St-246/ 49 gs z 16 stycznia 1981 r. , notatka Wydziału Międzynarodowego KC nr 18-S-93 z 15 stycznia 1981 r. i załącznik 1 "W sprawie wiecu francuskiej inteligencji demokratycznej", 2 strony.):
Kierownictwo Komunistycznej Partii Francji zwróciło się z prośbą, by niektórzy znani we Francji przedstawiciele sowieckiej inteligencji nadesłali wyrazy solidarności i sympatii dla francuskich komunistów. Okazją do tej akcji jest wiec demokratycznej inteligencji francuskiej, który odbędzie się w Paryżu 30 stycznia 1981 roku i będzie manifestacją poparcia dla Sekretarza Generalnego KPF G. Marchais...
I najbardziej postępowi liberalni intelektualiści walą jak w dym, żeby złożyć autograf pod listem, napisanym przez aparatczyka-półanalfabetę. Są wśród nich i Trifonow, i Katajew, i Jutkiewicz, i nawet Tarkowski. A jak? Trzeba spłacać dług, trzeba płacić za przywilej bycia "eksportowym".
"Wyrażamy głęboką solidarność z waszą walką o rozkwit kultury narodowej, o rozwój internacjonalistycznych kontaktów twórczych między ludźmi kultury wszystkich krajów, o pokój, demokrację i socjalizm. W naszych czasach idee wolności, równości i braterstwa są nierozerwalnie związane z ideami socjalizmu, który otwiera ludziom pracy dostęp do wszystkich dziedzin kultury i wszystkich osiągnięć ludzkiego geniuszu."
Podpisują i nawet się nie skrzywią, że język drętwy, że "my - pisarze" napisalibyśmy lepiej. Wiedzą, że za to odpuszczone zostaną niektóre stylistyczne dowolności w ich własnych utworach. Cenzura puści jakieś niedomówienie lub aluzyjkę. Sowiecka "sztuka", sowiecka "literatura", przez nich przecież stworzone, nadal utrzymują się na poziomie zabawy z cenzurą, na poziomie półaluzji, zrozumiałych jedynie dla wtajemniczonych, którzy powinni z bijącym sercem zachwycać się odwagą autorów. Są to rozdęte "autorytety", ich utwory nie przeżyły, po prostu nie mogły przeżyć reżimu. A tym, którzy go bez wątpienia przeżyli, nigdy nawet na myśl nie przyszło, by poświęcić sumienie dla "ratowania talentu". Nie mogli o czymś takim myśleć Bułhakow i Płatonow, Achmatowa i Mandelsztam, Sołżenicyn i Brodski.
Byli wygnańcami, autsajderami i żaden z nich - z wyjątkiem dwóch ostatnich - nie ujrzał za życia swoich głównych dzieł wydanych w ojczyźnie. Ale też nie siedzieli w prezydiach, nie ratowali ludzkości od wojny, nie śpiewali chórem. Pamiętam, jak ojciec zabierał mnie do umierającego Płatonowa (poznali się na froncie), do jego stróżówki.
- Co robisz? - gniewała się matka. - Ciągasz dziecko do człowieka z otwartą gruźlicą. - Nie szkodzi - ucinał ostro ojciec. - Będzie z tego dumny, jak dorośnie.
Rzeczywiście jestem dumny. Widziałem człowieka, który wolał być stróżem w Instytucie Literackim, ale nie kłamał nawet w najgorszych stalinowskich czasach. Później przeczytałem jego książki, wszystkie, jakie udało mi się zdobyć. A tego, co pisali ludzie, dla których zamiatał ścieżki, nie jestem wcale ciekaw. Zdumiewające: niczego ich nie nauczył widok Płatonowa z miotłą i łopatą, chociaż niewątpliwie był najważniejszą poglądową pomocą naukową w całym ich programie nauczania.
Kiedy słyszę jęki inteligencji o męczarniach, jakie przeżywała, zmuszona do kłamania, nie mogę się nadziwić: czy trzeba było za wszelką cenę zostać pisarzem, profesorem, akademikiem? Talent, jak widzimy, nie ma nic do rzeczy, można - mając talent - być stróżem. Taką alternatywę miał każdy. Ale nikt nie chciał iść do stróżówki, wolał cierpieć w komforcie. Każdy szukał szlachetnego usprawiedliwienia dla swego konformizmu.
* * *
Pamiętam, jak po wyjściu z wariatkowa w 1965 roku nagle zauważyłem, że zniknęli gdzieś wszyscy moi "odwilżowi" przyjaciele, po prostu wyparowali. A ci, których przypadkiem spotykałem na ulicy, zawsze mieli jakieś pilne sprawy i pędzili dokądś z teczuszkami i aktówkami, albo z dziecinnym wózeczkiem. "Wybacz, stary - bełkotali spuszczając wzrok - muszę najpierw zrobić dyplom, obronić pracę." Albo: "Muszę najpierw dzieci odchować." I biegli dalej, nie rozglądając się na boki. Wyglądało na to, że całe pokolenie moich rówieśników odgrodziło się od życia teczuszkami, wózeczkami dziecinnymi, stopniami naukowymi, książkami. Kogo chcieli oszukać? Czyż w naszych czasach, w odróżnieniu od lat dwudziestych i trzydziestych, ktokolwiek nie rozumiał, że każdy talent i każde osiągnięcie reżim wykorzysta na szkodę ludzi? Czyż nie było jasne, że nie rozwiązać tych problemów i obarczyć nimi własne dzieci to zbrodnia? One także - podobnie jak ich rodzice - zostaną z czasem oprawcami lub ofiarami, bo ten potworny taśmociąg nic innego produkować nie potrafił.
Tak też się stało. Mniej więcej dwadzieścia lat później dzieci, poczęte dla usprawiedliwienia haniebnej bierności rodziców, popędzono do Afganistanu, by zadawały śmierć i same ginęły. Otępiały kraj milczał, ludzie jak zwykle spieszyli się do biur, do swoich książek i prac naukowych, nawet tak wielka ofiara nie mogła zburzyć powszedniego świata, powszednich cierpień i autorytetów tatuśków i mamuś owych "afgańczyków". Jakie są skutki samouwielbienia - każdy widzi: jest od groma i książek, i prac habilitacyjnych, tych wszystkich wytworów inteligenckiej samorealizacji, którymi usprawiedliwiano własną bierność, a kraj ginie. A oni nie okazują najmniejszej skruchy. Gdzie tam! Winni są wszyscy poza nimi.
Przyznam się, że nie żywię współczucia dla tych ludzi. Przeciwnie, kiedy teraz słyszę ich biadolenie, ich nieustanne skargi na uciążliwości postkomunistycznego życia, budzi się we mnie coś na kształt złośliwej satysfakcji: "Dobrze wam tak - myślę. - Cóż to, nie ma co do garnka włożyć? Proszę bardzo, oto wasz dyplom oprawny w skórę, oto gruba praca habilitacyjna - jedzcie. Od czterech miesięcy nie wypłacają poborów? A co robiliście przez całe życie? Pisaliście książki? Sprzedawajcie je na ulicy przechodniom. Podle się wam żyje? Ale dawniej było dobrze? Więc wszystko gra, wreszcie zwyciężyła sprawiedliwość."
Nie mogę się pozbyć myśli, że inteligencja zasłużyła sobie na dzisiejszą nędzną sytuację. Nie garstka komunistów-fanatyków, nawet nie KGB, ani nie kapusie, których w naszych czasach można było ignorować, lecz właśnie inteligencja stanowiła podporę reżimu, dzięki niej przetrwał trzydzieści lat dłużej. Jej rozkochany w sobie konformizm, jej pobłażliwość dla samej siebie, jej uległość. Można jeszcze zrozumieć pokolenie naszych rodziców, które przeżyło stalinowskie średniowiecze, kiedy na usprawiedliwienie powtarza swoją "triadę": "nie wiedzieli - wierzyli - bali się".
Ale dzisiaj takie usprawiedliwienie budzi tylko ironię: Wierzyliście? W co? Czy w to, że reżim jest niezachwiany, że przetrwa do końca waszego życia? Baliście się? Czego? Utraty swych przywilejów, swego dobrobytu? Nie wiedzieliście? Czego? Czy tego, że nie da się uniknąć płacenia długów?
* * *
Nie sposób opisać, w jaki entuzjazm wpadła inteligencja, kiedy pojawił się Gorbaczow ze swoją głasnostią. I cóż w tym dziwnego? Przecież to dla nich została wymyślona i do nich adresowana. A także do ich odpowiedników na Zachodzie, do wszystkich tych, których rozgrzeszała z grzechu kolaboracji. "No i proszę! - triumfowali ci pierwsi. - Nam - pisarzom cały ten hałas, te 'ruchy' nie były wcale potrzebne!" "No i proszę - wtórowali drudzy - potrzebna była współpraca, a nie żadna konfrontacja."
Chyba nie ma w historii ludzkości drugiego okresu, w którym by kolaboranci i konformiści chodzili w takiej glorii bohaterstwa. Kraj był cały w skowronkach z zachwytu dla własnej odwagi. Gazety, od dziesiątków lat drukujące same kłamstwa i z tego powodu rozpowszechniane niemal pod przymusem, teraz rozchodziły się błyskawicznie z samego rana. Podobnie telewizja, której programów nikt nie oglądał z wyjątkiem meczów hokeja i piłki nożnej, teraz codziennie ściągała ogromną widownię aż do późnych godzin nocnych, a rano ludzie biegli do pracy z czerwonymi oczami. Czyż na tych stronicach, na tym ekranie było coś, o czym nie wiedziano wcześniej, od czasów Chruszczowa, z zachodnich audycji lub z samizdatu? Wreszcie z opowiadań własnych rodziców, przyjaciół, sąsiadów, babć i dziadków? Oczywiście, wiedziano. Ale - co za odwaga! Jakie to ciekawe!
Cóż to były za dziwne czasy - czasy kłamstwa do trzeciej potęgi, kłamstwa tak dalece zwyrodniałego, że najświętsza prawda stawała się oszustwem. Ici, którzy pisali lub pokazywali to wszystko, także kłamali, udając odważnych odkrywców, kłamali czytelnicy i widzowie, udając, że dopiero teraz się o wszystkim dowiedzieli. Fascynowała ich nie nowość informacji, lecz świadomość, iż teraz już wolno. Bez krzty ironii, w atmosferze ogólnego zachwytu, zaczęto nagle mówić o "białych plamach w historii", o minionych zbrodniach reżymu. Czyż ktoś naprawdę jeszcze nie wiedział o represjach, o eksterminacji chłopów podczas kolektywizacji i o Wielkim Terrorze lat trzydziestych, o pakcie Stalina z Hitlerem przed wojną lub o wysiedlaniu całych narodów po wojnie? Nie było przecież rodziny, w której by ktoś nie ucierpiał lub przynajmniej nie uczestniczył w tych wydarzeniach. Ale wtedy to było niedozwolone, a teraz dozwolone. I jeden z drugim wpatrywali się w ekran z wypiekami na twarzy - co będzie dozwolone jutro?
Tymczasem ich własne życie, dziesięciolecia rozdzielające Chruszczowa i Gorbaczowa, nadal stanowiło jedną wielką "białą plamę", a ta dziewicza biel nikogo specjalnie nie niepokoiła. Oczywiście pisano o niej i mówiono nawet zbyt wiele: i o "stagnacji" gospodarczej, i o katastrofie ekologicznej, nawet o Węgrzech i Czechosłowacji, a z czasem także o Afganistanie. Ale wyglądało to tak, jakby chodziło o Marsjan. Oni sami jak gdyby nie mieli nic wspólnego z tym, co się działo. Oni cierpieli - jak Pozner, byli ofiarami - jak Jewtuszenko, walczyli - jak Andropow. Oni "nie wiedzieli - bali się - wierzyli".
* * *
Ciekawe, że posługując się naszą terminologią, naszymi określeniami, takimi jak "stagnacja" i "państwo prawa", a niekiedy nawet cytując całe fragmenty z prac zamieszczonych w samizdacie, nikt z nich nawet się nie zająknął na temat źródła tych terminów, nie wspomniał o tym, gdzie po raz pierwszy pojawiło się to dziwne słowo - głasnost. Jakby nigdy nie było naszych procesów, naszych książek, jakby nigdy nas nie wymieniano i nie wydalano za granicę. Wymazano zżycia kraju dwa dziesięciolecia i życie zaczęło się od nowa, od punktu zerowego. Nie dlatego, że to ciągle jeszcze było niedozwolone, lecz dlatego, że nikt nie chciał o tym mówić, spodziewając się pytania: "A co pan wówczas robił? "
Co więcej, świadomie czy nieświadomie, całe to pieriestrojkowe towarzystwo szczerze nas nienawidziło, podobnie zresztą jak wywodzący się z niego dzisiejsi "demokraci". Nie mogą nam darować, że pozostaliśmy "czyści", nie tuczyliśmy się razem z nimi przy partyjnym żłobie, nie szliśmy na kompromisy z sumieniem, co było treścią ich życia. Samo nasze istnienie przekreśla ich legendę: jesteśmy - a więc był wybór, można było żyć inaczej.
Oto zabawny epizod: wiosną 1987 roku, w szczytowym momencie gorbaczowowskiej "głasnosti", my - dziesięciu zamieszkałych na Zachodzie pisarzy, artystów, dysydentów - rozwścieczeni całym tym piramidalnym kłamstwem, a szczególnie euforią Zachodu, napisaliśmy wspólny list do prasy, żeby jakoś otrzeźwić opinię publiczną. List ten, znany później jako "list dziesięciu", ukazał się w gazetach większości krajów zachodnich (...) oraz, całkiem dla nas nieoczekiwanie, w "Moskowskich Nowostiach", najbardziej "postępowej" sowieckiej gazecie czasu pierestrojki. Napisaliśmy, zresztą w bardzo spokojnym tonie, że za wcześnie jeszcze zachwycać się "reformami" Gorbaczowa, że na razie to tylko obietnice, w dodatku mgliste. Zwłaszcza że, jak dotąd, nadal panuje w kraju ludożercza ideologia marksizmu-leninizmu. List był adresowany do Zachodu, a nie do nich, ale jakże nam naubliżali ci "liberałowie"! Nawet "Prawda" w dawnych czasach nie zamieszczała tylu epitetów: i "zdrajcy", i skrajni nacjonaliści, i, rzecz jasna, agenci CIA. Sami przedrukowali list, żeby udowodnić, iż głasnost jest faktem, i... wystraszyli się, i z tego strachu zaczęli nam złorzeczyć, sięgnęli nawet bez żenady po dawne kagiebowskie słownictwo. (...)
Im więcej jednak pomstowali - a merytorycznie nie mieli nic do powiedzenia - tym dalej po kraju rozchodził się nasz list, przepisywany tysiącami rąk, przefotografowany z gabloty "Moskowskich Nowosti" przy budynku redakcji. Był to pewnie pierwszy przypadek, kiedy materiał z oficjalnej publikacji trafił do samizdatu. (...) Awantura ciągnęła się całymi miesiącami, ale im bardziej podskakiwali, w tym gorsze popadali tarapaty, niczym muchy na lepie. Czy nie była to zapowiedź kłopotów, do których mogła doprowadzić zabawa w głasnost?
Dokładnie w tym czasie, kiedy pierestojkowicze piętnowali nas na łamach swojej "liberalnej" prasy, całkiem prywatnie, przez wspólnych znajomych, przekazywano nam całkiem inne wyrzuty: - Wpuściliście nas w maliny, chłopaki, podsunęliście swój list, a my za jego wydrukowanie dostaliśmy po łbie. Podobno chcą zlikwidować "Moskowskije Nowosti". Cośmy wam złego zrobili? Nikomu nie szkodzimy, a oszukujemy tylko Zachód. Podobnie jak wy, doskonale rozumiemy, co się dzieje. No i co można powiedzieć ludziom, którzy "oszukiwanie Zachodu", podobnie jak donosy na cudzoziemców, uważają za rzecz normalną? A winą obarczają nas: "wpuścili w maliny", "podsunęli". Coś podobnego powiedziała mi przed laty moja koleżanka szkolna: - Nie zdajesz sobie sprawy, jaki brzydki kawał nam zrobiłeś! - Co mianowicie? - Nie domyślasz się? Przez ciebie zaczęliśmy się interesować samizdatem, niektórzy wpadli, ledwo udało im się studia skończyć, obronić dyplom... - Wybacz... - powiedziałem tylko. Co mogłem dodać? Co prawda, to prawda, gdyby nie mój przykład, ich życie byłoby szczęśliwsze.
Jak więc widać, Gorbaczow i Jakowlew, zaczynając swoją sprytną zabawę w głasnost, wiedzieli doskonale, że mogą liczyć na ojczystą sowiecką inteligencję. Powodem do niepokoju mogły być jedynie nasze wpływy, dlatego tak się starali nas odizolować, odciąć. Jak wynika z dokumentów, zaczęli oto zabiegać na długo przed "listem dziesięciu" i w ogóle przed głasnostią. (...)
* * *
Niewątpliwie był to szatański pomysł, ta cała głasnost i pieriestrojka: nie tylko inteligencja sowiecka, zawsze skora do usług, dała się na to nabrać, lecz także cały świat. Jakże mogło być inaczej, kiedy po ponurych kremlowskich starcach, po ciągłych konduktach pogrzebowych, a przede wszystkim po nawrocie na początku lat osiemdziesiątych zimnej wojny z wyścigiem zbrojeń, "ruchami pokojowymi" i kryzysami nastał "młody i energiczny" gensek i zapowiedział reformy. Któż by nie chciał uwierzyć, że najgorsze przeminęło? Można było bez końca tłumaczyć ludziom, że władza sowiecka nie jest monarchią, a gensek nie jest carem; nie było w owych czasach nikogo, kto nie życzyłby sukcesu nowemu carowi-reformatorowi. Wśród setek tysięcy polityków, dziennikarzy, uczonych zaledwie niewielka garstka zachowała dość zdrowego rozsądku, by nie ulec euforii, a jeszcze mniejsza garsteczka odważyła się głośno formułować swoje wątpliwości.
Ale czy ktoś chciał ich słuchać?
A przecież wystarczyło przyjrzeć się Gorbaczowowi, usłyszeć w oryginale jego bezsensowne przemówienia, chropawe, niegramatyczne komunały partyjnego urzędniczyny - przekład wychodził im na dobre - żeby się wyzbyć wszelkich złudzeń. Wystarczyła nawet pobieżna znajomość systemu sowieckiego, żeby ich nie mieć od samego początku: liberał-reformator nie mógł się przecież wspiąć na najwyższy szczebel w partyjnej hierarchii. Cudów nie ma.
Ale wszyscy tak marzyli o cudzie! Sceptyka traktowano jak wroga, mordercę przyszłej ludzkości. - Milcz! Nie zapeszaj... Zda się, nagle wszyscy zostali uczestnikami wielkiego, światowego spisku i muszą zachować ciszę, bo głośniejsze słowo może ich zdradzić, zbudzić drzemiącego wroga. - Tss... Ciszej. Niech śpi...
Dokładnie tak oceniła sowiecka prasa, a wraz z nią także sowiecka inteligencja, nasz "list dziesięciu": to był według "Prawdy" (...) "donos na własny naród", a "Moskowskije Nowosti" pisały o "próbie zamachu na pierestrojkę". I człowiek, chcąc nie chcąc, zaczynał myśleć: czymże jest wobec tego pierestrojka, skoro jedno nieopatrzne słowo może ją zabić? Zlitujcie się, donos - na kogo? Gdzie się zaczaił ten niewidzialny wróg? Na Zachodzie? Na Wschodzie? Kogo powinniśmy oszukiwać w imię miłości ojczyzny? Chyba nie politbiuro, które tę politykę wymyśliło.
Na tym jednak polegała genialna właściwość tego wynalazku, że ludzie nie reagowali na logiczne argumenty. Była to jakaś masowa psychoza, podobna do histerii ruchu w obronie pokoju z początku lat osiemdziesiątych, w dodatku sterowana przez tych samych kremlowskich manipulatorów. Oczywiście, nie przez samego Gorbaczowa - aparatczyka z prowincji, który mógł się zdobyć najwyżej na drobne oszustwo. Znakomity reżyser teatralny, Jurij Lubimow, fachowym okiem dostrzegł zdumiewające podobieństwo nowego genseka do klasycznego typu drobnego rosyjskiego aferzysty:
- Przecież to wypisz, wymaluj Cziczikow - bardzo miły człowiek! I rzeczywiście, przeczytajcie dla rozrywki Gogolowski opis jego nieśmiertelnego bohatera: "W bryczce siedział pan niezbyt przystojny, ale i niebrzydki, ani nazbyt tłusty, ani nazbyt chudy; nie można powiedzieć, żeby stary, jednak niezbyt młody..." Czyż to nie Gorbaczow? Brakuje tylko plamy na czole.
Za ten sympatyczny wygląd zrobiono go gensekiem - był to doskonały wykonawca wielkiego "operacyjno-czekistowskiego posunięcia", wymyślonego jeszcze w czasach Breżniewa i opracowanego przez Andropowa, świetnego specjalistę w tej dziedzinie. Nie przypadkiem w tamtych czasach czekiści radzili niektórym, szczególnie zaufanym działaczom ze środowiska "liberalnej" inteligencji:
- Poczekajcie, nie spieszcie się. Skończymy z dysydentami, umrze Breżniew i nadejdą duże zmiany...
Zresztą mówił o tym pod koniec sam Gorbaczow, kiedy stracił panowanie nad sytuacją i zaczęto mu wypominać nieprzemyślane reformy. Co znaczy nieprzemyślane? - oburzał się. - Jak najbardziej przemyślane, w dodatku jeszcze przed rokiem 1985 - zgłoszono w tej sprawie do KC sto dziesięć opracowań iprojektów, przygotowanych przez różne trusty mózgów. (...)
* * *
Rzeczywiście, czyż sekretarz zapyziałego Komitetu Krajowego KPZR, który dopiero w 1978 roku dostał się do KC, w dodatku jako opiekun rolnictwa, mógł wymyślić szatański plan, znakomicie dostosowany do psychologii zachodniego establishmentu? Przecież do roku 1984, czyli do czasu, kiedy zaczęto go szykować na genseka, nigdy nawet nie był na Zachodzie. W tym wszystkim widać było wyraźnie lwi pazur mistrza dezinformacji z piętnastoletnim doświadczeniem pracy w KGB i wiarą w spiskową teorię dziejów. Któż inny mógł wpaść na pomysł zainscenizowania w Moskwie krzyżówki "praskiej wiosny" z leninowskim nepem? Któż by potrafił wykombinować stworzenie pozorów pluralizmu politycznego metodami KGB?
Zresztą już sam termin - pierestrojka - to także arcydzieło propagandy. No proszę, zgadnijcie, co to jest! Na Zachodzie powstały na ten temat wielkie księgozbiory, a cały świat, jak papuga, sylabizował trudne rosyjskie słówko per-re-stroi-ka!
Poniżej
zamieszczamy tłumaczenie wywiadu jakiego udzielił znany
antysowiecki opozycjonista Władimir Bukowski w Brukseli 27 lutego
2006 r. Paulowi
Belienowi.
<<<
Były dysydent sowiecki ostrzega przed dyktaturą Unii Europejskiej
Paul
Belien:
Jest Pan bardzo znanym sowieckim dysydentem, a obecnie wskazuje Pan
na podobieństwo między Unią Europejską a Związkiem Sowieckim.
Czy może Pan to wyjaśnić?
Władimir
Bukowski:
Odnoszę się do struktur, do pewnych dozowanych kroplami ideologii,
[mówię] o planach, kierunkach, o nieoczekiwanej ekspansji, o
destrukcji narodów, który był celem Związku Sowieckiego.
Większość ludzi tego nie rozumie. Oni tego nie znają, ale my
znamy, ponieważ wzrastaliśmy w Związku Sowieckim, w którym
musieliśmy studiować sowiecką ideologię w szkołach i na
uniwersytetach. Ostatecznym celem Związku Sowieckiego (Soviet
Union
- przyp. tłum) było utworzenie nowej historycznej całości, narodu
sowieckiego na całym globie ziemskim. To samo odnosi się dzisiaj do
Unii Europejskiej (European
Union
- przyp. tłum.). Oni chcą utworzyć nowy naród. Oni nazywają ten
naród Europejczykami, cokolwiek to oznacza.
Zgodnie z
doktryną komunistyczną, jak również z wieloma formami
socjalistycznego myślenia, państwo, państwo narodowe ma zaniknąć.
W Rosji jednak stało się inaczej. Zamiast zaniknąć, państwo
sowieckie stało się potężnym państwem, ale narodowości
zanikały. Lecz podczas załamania sowieckiego te stłumione uczucia
narodowej tożsamości odżyły i nieomal zniszczyły to państwo. To
było zastraszające.
PB:
Czy myśli Pan, że to samo stanie się, kiedy załamie się Unia
Europejska?
WB:
Z całą pewnością, można ścisnąć sprężynę, jak to tylko
możliwe, gdyż psychika ludzka jest bardzo elastyczna. Można więc
ją ścisnąć, ale nie należy zapominać, że posiada skumulowaną
energię, która może się uwolnić. Jest jak sprężyna, zawsze
gotowa by wystrzelić.
PB:
Ale te kraje, które przyłączyły się do Unii Europejskiej,
uczyniły to dobrowolnie.
WB:
Nie, nie dobrowolnie. Proszę spojrzeć na Danię, która głosowała
dwukrotnie przeciwko traktatowi z Maastricht. Proszę spojrzeć na
Irlandię (która głosowała przeciwko traktatowi z Nicei). Proszę
popatrzeć na wiele innych krajów, one są pod ogromną presją. To
jest prawie szantaż. Szwajcaria była zmuszana do głosowania w
referendum pięć razy. Za każdym razem odrzucała to, ale kto wie,
co stanie się za szóstym, siódmym razem. To jest wciąż to samo.
To jest sztuczka dla idiotów. Naród musi głosować w referendum
tak długo, aż zagłosuje w taki sposób, w jaki się od niego
oczekuje. Więc oni muszą przestać głosować. Dlaczego przestać?
Kontynuujmy głosowanie. Unia Europejska jest tym co Amerykanie
nazwaliby małżeństwem pod lufą.
PB:
Jak Pan sądzi, co powinni zrobić młodzi ludzie z Unią Europejską.
Na co powinni oni nalegać: na demokratyzację, czy na rozwiązanie
jej?
WB:
Myślę, że Unia Europejska, tak jak Związek Sowiecki, nie może
być zdemokratyzowany. Gorbaczow próbował demokratyzować i to się
nie powiodło. Ten rodzaj struktury nie może być
zdemokratyzowany.
PB:
Ale mamy Parlament Europejski, który jest wybierany przez
ludzi.
WB:
Parlament Europejski jest wybierany na podstawie reprezentacji
proporcjonalnej, która nie jest prawdziwą reprezentacją. A na co
idzie ten głos? Na procentową zawartość tłuszczu w jogurcie i na
temu podobne rzeczy. To śmieszne. To jest akurat zadanie Najwyższego
Sowietu. Przeciętny europarlamentarzysta przemawia w Izbie sześć
minut w ciągu roku. To nie jest prawdziwy parlament.
W
1992 r. uzyskałem bezprecedensowy dostęp do tajnych dokumentów
Politbiura i Centralnego Komitetu, które zostały utajnione, i są
nadal, na 30 lat. Dokumenty te pokazują bardzo jasno, że cała idea
przekształcenia europejskiego wspólnego rynku w jedno federalne
państwo została uzgodniona między lewicowymi partiami Europy i
Moskwy jako wspólny projekt, który [sowiecki przywódca Michaił]
Gorbaczow nazwał w 1988-1989 naszym "wspólnym europejskim
domem".
Idea była bardzo prosta. Pojawiła się ona
najpierw w 1985-86, kiedy Gorbaczowa odwiedzili włoscy komuniści, a
następnie niemieccy socjaldemokraci. Wszyscy oni uskarżali się, że
zmiany w świecie, zwłaszcza w wyniku prywatyzacji wprowadzonej
przez [brytyjską premier Margaret] Thatcher i liberalizacji
ekonomicznej, zagrażają likwidacją osiągnięć pokoleń
socjalistów i socjaldemokratów - kompletnym ich odwróceniem.
Dlatego też jedynym sposobem przeciwstawienia się temu atakowi
dzikiego kapitalizmu (jak to nazywali) było spróbować wprowadzić
te same socjalistyczne cele we wszystkich krajach jednocześnie.
Przedtem jednak, zachodnie partie lewicowe oraz Związek Sowiecki
powinny przeciwstawić się bardzo mocno europejskiej integracji,
gdyż one postrzegały ją jako środek do zablokowania celów
socjalistycznych. Od 1985 r. jednak one kompletnie zmieniły swój
punkt widzenia. Sowiety doszły do konkluzji i do umowy z lewicowymi
partiami, że jeśli będą działały wspólnie, będą mogły
przechwycić cały europejski projekt i odwrócić go do góry nogami
- z otwartego rynku przekształcić go w państwo federalne.
Zgodnie
z [tajnymi sowieckimi] dokumentami, lata 1985-86 są punktem
zwrotnym. Opublikowałem większość
tych dokumentów.
Możecie znaleźć je w
Internecie.
Ale rozmowy, które prowadzili, otwierają nam oczy. Po pierwsze
zaczynamy rozumieć, że jest to spisek - w ich przypadku całkiem
zrozumiały, jak próbowali uchronić swoje polityczne tajemnice. Na
Wschodzie Sowiety potrzebowały zmiany w stosunkach z Europą,
ponieważ wchodziły w długotrwały i głęboki, strukturalny
kryzys, na Zachodzie z kolei partie lewicowe obawiały się swej
likwidacji, utraty wpływu i prestiżu. Więc to była konspiracja,
dość otwarcie rozpoczęta, uzgodniona i rozwijana.
W
styczniu 1989 na przykład, do Gorbaczowa przybyła z wizytą
delegacja Komisji
Trójstronnej.
W jej skład wchodził [ówczesny japoński premier Yasuhiro]
Nakasone. [ówczesny francuski prezydent Valéry] Giscard d'Estaing,
[amerykański bankier Dawid] Rockefeller oraz [ówczesny amerykański
Sekretarz Stanu Henry] Kissinger. Prowadzili oni bardzo miłą
rozmowę, podczas której starali się wytłumaczyć Gorbaczowowi, że
Rosja Sowiecka musi zintegrować się ze światowymi instytucjami
finansowymi takimi jak GATT, [Międzynarodowy Fundusz Monetarny] IMF
czy Bank Światowy.
W trakcie tej rozmowy nagle Giscard
d'Estaing zdobywa się na szczerość i mówi: "Panie
Prezydencie, nie mogę powiedzieć panu dokładnie, kiedy to się
stanie - prawdopodobnie w ciągu 15 lat - ale Europa zamierza być
państwem federalnym i wy musicie się na to przygotować. Musicie
wypracować z nami i z przywódcami europejskimi, sposób w jaki wy
na to państwo zareagujecie, w jaki sposób pozwolicie innym krajom
wschodnioeuropejskim brać w nim udział, czyli stać się jego
częścią, na to musicie być przygotowani".
To był
styczeń 1989, w czasie, kiedy przygotowywany był traktat z
Maastricht [1992]. Skąd do cholery Giscard D'Estaing wiedział, co
nastąpi 15 lat później? I niespodzianka, niespodzianka, w jaki
sposób on sam stał się autorem europejskiej konstytucji
[2002-2003]. Bardzo dobre pytanie. To pachnie konspiracją,
prawda?
Na szczęście dla nas sowiecka część tej
konspiracji upadła wcześniej i nie osiągnęła punktu, w którym
Moskwa mogłaby wpływać na bieg wydarzeń. Jednak początkową ideą
było to, co oni nazywali konwergencją, iżby Związek Sowiecki
zmiękłby nieco i stał się bardziej socjaldemokratyczny, podczas
gdy Zachodnia Europa stałaby się socjaldemokratyczna i
socjalistyczna. Wtedy to byłaby konwergencja. Struktury muszą
pasować do siebie. Oto dlaczego struktury Unii Europejskiej były
początkowo budowane w celu dopasowania do struktur sowieckich. Oto
dlaczego są one tak podobne w strukturze i funkcjonowaniu.
To
nie przypadek, na przykład, że Parlament Europejski przypomina
Najwyższy Sowiet. Wygląda jak Najwyższy Sowiet, ponieważ był tak
zaprojektowany. Podobnie, kiedy patrzymy na Komisję Europejską,
wygląda ona ja Politbiuro. Myślę, że dokładnie taka ona jest, za
wyjątkiem, że Komisja ma 25 członków, a Politbiuro miało zwykle
13 lub 15 członków. Poza tym są one dokładnie takie same,
niezależne od kogokolwiek, ani bezpośrednio wybierane w ogóle
przez kogokolwiek. Kiedy patrzymy na całą tę dziwną działalność
Unii Europejskiej z 80.000 stron regulacji, wygląda to na Gospłan.
Mieliśmy w swoim czasie taką organizację, która planowała
wszystko w dziedzinie gospodarczej. na pięć lat do przodu, aż do
ostatniej śruby i nakrętki. Dokładnie to samo dzieje się w Unii
Europejskiej. Kiedy spojrzymy na typ korupcji w UE, jest ot ta sama
korupcja, idąca z góry na dół, zamiast z dołu do góry.
Jeśli
przejdziecie przez wszystkie struktury i urządzenia tego rodzącego
się europejskiego monstrum, zauważycie, że coraz bardziej i
bardziej przypomina ono Związek Sowiecki. Oczywiście łagodniejsza
wersja Związku Sowieckiego. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie
mówię, że ona ma Gułag. Ona nie ma KGB - jeszcze nie - ale
obserwuję na przykład bardzo uważnie Europol. Budzi on moje
znaczne obawy, gdyż organizacja ta będzie posiadała władzę
większą, niż miała KGB. Oni będą mieli nietykalność
dyplomatyczną. Czy potrafi pan sobie wyobrazić KGB z nietykalnością
dyplomatyczną? Oni będą nas kontrolować pod kątem 32 rodzajów
przestępstw - dwa z nich są szczególnie budzące obawy: jeden
nazywany rasizmem, drugi - ksenofobią. Żaden sąd karny na ziemi
nie określa czegoś takiego jako przestępstwo [to nie jest
całkowicie prawdziwe, gdyż Belgia
już to robi
- P.B.]. Zatem jest to nowe przestępstwo i zostaliśmy już
ostrzeżeni. Ktoś z rządu brytyjskiego powiedział nam, że ci,
którzy sprzeciwiają się niekontrolowanej imigracji z Trzeciego
Świata będą uważani za rasistów a ci, którzy będą
przeciwstawiać się dalszej integracji europejskiej będą uważani
z ksenofobów. Myślę, że to Patricia
Hewitt
publicznie to powiedziała.
Dotąd byliśmy tylko
ostrzegani. Tymczasem oni wprowadzają coraz więcej ideologii.
Związek Sowiecki był państwem kierowanym ideologią. Dzisiejsza
ideologia Unii Europejskiej jest socjaldemokratyczna, państwowościowa
i wielką jej część stanowi polityczna poprawność. Obserwuję
uważnie jak polityczna poprawność rozszerza się i staje się
ideologią opresywną, nie wspominając o fakcie, że obecnie
zakazują palenia już prawie wszędzie. Patrzcie na prześladowania
ludzi takich jak szwedzki pastor, który był prześladowany
przez kilka miesięcy
tylko dlatego, iż powiedział, ze Biblia nie akceptuje
homoseksualizmu. Francja
przyjęła to samo prawo
mowy nienawiści w odniesieniu do gejów. Wielka
Brytania przyjmuje prawo
mowy nienawiści w odniesieniu do stosunków rasowych a teraz do
przemówień religijnych, itd. itp. Patrząc z perspektywy, jest to
systematyczne wprowadzanie ideologii, która później może być
wprowadzona w życie za pomocą środków opresji. Oczywiście taki
też jest cały cel Europolu. W przeciwnym razie dlaczego byśmy go
potrzebowali? Dla mnie Europol wygląda bardzo podejrzanie. Obserwuję
uważnie, kto i za co jest prześladowany i co się dzieje, ponieważ
jest to dziedzina w której jestem ekspertem. Ja wiem jak wyrasta
Gułag.
Wygląda to tak, jakbyśmy żyli w okresie
szybkiego, systematycznego i bardzo konsekwentnego demontażu
demokracji. Popatrzcie na Projekt
Reformy Legislacyjnej i Regulacyjnej.
Przekształca on ministrów w ustawodawców, którzy są w stanie
wprowadzić nowe prawo bez zadawania sobie trudu powiedzenia o tym
parlamentowi, lub komukolwiek innemu. Moją natychmiastową reakcją
jest, do czego nam to jest potrzebne? Brytania przetrwała dwie wojny
światowe, wojnę z Napoleonem, Hiszpańską Armadę, nie wspominając
o Zimnej Wojnie, kiedy mówiono nam, że w dowolnym momencie możemy
mieć wojnę nuklearną, bez jakiejkolwiek potrzeby wprowadzania tego
rodzaju legislacji, bez potrzeby zawieszania naszych wolności
obywatelskich i wprowadzania nadzwyczajnych uprawnień.
Dzisiejsza
sytuacja jest rzeczywiście poważna. Główne partie polityczne są
całkowicie pochłonięte przez nowy projekt UE. Żadna z nich
naprawdę nie przeciwstawia się temu. Oni stali się bardzo
skorumpowani. Kto zamierza bronić naszych wolności? Wygląda to
tak, jakbyśmy zmierzali w kierunku swego rodzaju katastrofy,
jakiegoś kryzysu. Najbardziej prawdopodobnym rezultatem będzie
ekonomiczne załamanie w Europie, które w stosownym czasie wydarzy
się wraz ze wzrostem wydatków i podatków. Niezdolność
wytworzenia konkurencyjnego środowiska, nadregulacja gospodarki,
biurokratyzacja, to wszystko prowadzi do załamania gospodarczego.
Szczególnie szaleńczą ideą było wprowadzenie euro. Waluta nie
jest brana pod uwagę jako czynnik polityczny.
Nie mam co
do tego wątpliwości. Nastąpi załamanie Unii Europejskiej dość
podobne do tego, jak załamał się Związek Sowiecki. Ale nie należy
zapominać, że kiedy coś takiego załamuje się, zostawiają takie
zniszczenia, które potrzebują pokolenia, aby je usunąć. Pomyślcie
tylko, co stanie się, jeśli dojdzie do kryzysu ekonomicznego.
Wzajemne oskarżenia między narodami będą wielkie. Może dojść
do zamieszek. Popatrzcie na wielką liczbę imigrantów z Trzeciego
Świata, żyjących obecnie w Europie. To było popierane przez Unię
Europejską. Co stanie się z nimi, jeśli nastąpi załamanie
gospodarcze? Prawdopodobnie, jak u kresu Związku Sowieckiego
będziemy mieli tak wiele konfliktów etnicznych, że nie mieści się
to w głowie. Więc dokładnie to stanie się również tutaj. Musimy
być na to przygotowani. Ta ogromna architektura biurokratyczna
gotowa jest zawalić się nam na głowy.
Oto dlaczego, i
jestem co do tego bardzo szczery, im wcześniej skończymy z UE, tym
lepiej. Im wcześniej się ona załamie, tym mniej szkód przyniesie
nam i innym narodom. Lecz musimy działać szybko, ponieważ
eurokraci postępują naprzód bardzo szybko. Będzie trudno ich
pokonać. Dzisiaj jest to wciąż jeszcze dość proste. Jeśli jeden
milion pomaszeruje dziś na Brukselę, ci faceci będą uciekać na
Bahamy. Jeśli jutro połowa brytyjskiej populacji odmówi płacenia
podatków, nic się nie stanie i nikt nie pójdzie do więzienia.
Dziś jeszcze można to zrobić. Ale nie wiem, jaka sytuacja będzie
jutro, kiedy Europol będzie w pełni wyposażony, kierowany przez
byłych oficerów Stasi i Securitate. Wszystko się może
zdarzyć.
Tracimy czas. Musimy ich pokonać. Musimy usiąść
i myśleć, wypracować strategię w najkrótszy możliwy sposób,
aby osiągnąć maksymalny efekt. W przeciwnym razie będzie za
późno. Więc co powinienem powiedzieć? Moja konkluzja nie jest
optymistyczna. Jak dotąd, pomimo, że mamy pewne antyunijne siły w
prawie każdym kraju, to jest zbyt mało. Przegrywamy i marnujemy
czas.
Unia Sowiecka czy Związek Europejski - 1. Fatalna decyzja, 2. kr
Unia
Sowiecka
czy Związek Europejski?
Władimir Bukowski Paweł
Stroiłow
Unia Sowiecka
czy Związek Europejski?
Wywiad
rzeka Tomasza Sommera z Władimirem Bukowskim
Warszawa 2005
©
by Władimir Bukowski and Paweł Stroiłow
Tłumaczenie:
z
języka angielskiego Agnieszka Łaska
z języka rosyjskiego
Stanisław Górka i Anastasia Usok
Projekt graficzny
okładki:
Rafał Piekarski
Zdjęcie na okładce:
Paweł
Toboła-Pertkiewicz
Skład:
Paweł
Toboła-Pertkiewicz
Korekta:
Anna Zygadło
ISBN:
83-919221-6-2
Wydawca:
ARWILs.c.
Ul. Czereśniowa
16
02-456 Warszawa
Przy współpracy z:
Fundacją
Niepodległości
Ul. Gamerskiego 3/16a
00-089
Warszawa
(http://www.niepodleglosc.pl)
Zamówienia
detaliczne i hurtowe można kierować pod adres:
fundacja@niepodleglosc.pl
Spis treści:
Przedmowa.........................................................................s.
9
1. Fatalna
decyzja..............................................................s.11
2.
Kryzys
socjalizmu..........................................................s.
19
3. Socjalistyczny
osioł.........................................................s.33
4.
Inne siły z piekła
rodem..................................................s. 44
5.
Między młotem a
kowadłem............................................s.64
6.
Budowniczy w
pracy.......................................................s.82
7.
Po
potopie...................................................................s.101
Dokończyć
Zimną Wojnę - z Władimirem Bukowskim rozmawia Tomasz
Sommer..............................................................s.
107
Przedmowa
Nawet ci, którzy słabo znają system
sowiecki, powinni zauważyć jego podobieństwo do rozwijających się
na naszych oczach struktur Unii Europejskiej, z całąjej filozofią
rządzenia, z „deficytem demokracji", z korupcjąoraz
biurokratyczną niezdar-nością. Każdego, kto żył pod rządami
sowieckiej dyktatury musi to podobieństwo niepokoić. Raz jeszcze
obserwujemy wyłanianie się biblijnego Lewiatana, który zniszczył
wiele narodów, zubożył miliony ludzi i stłamsił kilka pokoleń,
ale który -jak nam się zdawało - został pogrzebany raz na zawsze.
Czy jest to proces nieunikniony? Czy ludzkość jest skazana na
wieczne błądzenie i samozagładę? Czy Unia Europejska to
rzeczywiście klon Związku Sowieckiego, narzucony zniechęconym
narodom Europy przez te same siły polityczne, które go
stworzyły?
Odpowiedź na te pytania znajduje się w tajnych
archiwach Politbiura w Moskwie, do którego autorzy niniejszego
opracowania mieli dostęp. Tych, którzy chcą zajrzeć do oryginałów
dokumentów odsyłamy do archiwów Fundacji Gorba-czowa (lista
inwentaryzacyjna 1-1; 2-2; 2-3 i 3-1).
Władimir Bukowski Paweł
Stroiłow
/.
Fatalna decyzja
Są w historii takie momenty, w których
przyszłość całych kontynentów zostaje przesądzona na wiele
dziesięcioleci. Dat, które by się do nich odwoływały, nie
znajdzie się w encyklopedii, nie są one również powodem
bezsennych nocy starających sieje zapamiętać studentów. Zna je
zaledwie kilku wybrańców. Natomiast my, którzy stanowimy
niewtajemniczoną masę, kładziemy się pewnej nocy spać w znanym
nam środowisku ojczystego kraju, a następnego ranka budzimy się w
warunkach jakiegoś związku socjalistycznych republik. Nie jesteśmy
nawet w stanie pojąć, kto i kiedy podjął tak fatalną w skutkach
decyzję.
Dla Europy jedną z takich dat był 26 marca 1987
roku. Tego dnia sowieckie Biuro Polityczne podjęło decyzję
dotyczącą przyszłej polityki Związku Sowieckiego wobec Europy
Zachodniej. Michaił Gorbaczow sformułował ją krótko i jasno,
niczym rozkaz na polu walki:
Zdusić w objęciach
W
wewnętrznych kręgach przywódców sowieckich koncepcja ta miała
już swoją nazwę- „Wspólny Europejski Dom". Wkrótce poznał
ją cały świat.
Na spotkaniu Politbiura w dniu 26 marca 1987
roku, pomysł „Wspólnego Europejskiego Domu" stał się
sprawą nadrzędnej wagi. Gorbaczow surowo zabronił wówczas
podejmowania jakichkolwiek decyzji politycznych, które by go nie
uwzględniały.
Gorbaczow*: „ Towarzysze, chodzi tu o wiele spraw. Rzeczą oczywistą jest, że nie powinniśmy podejmować decyzji w jakiejkolwiek kwestii bez brania pod uwagą Europy. Potrzebujemy jej nawet do załatwiania naszych wewnętrznych spraw, dla pierestroj-ki. A w kwestii polityki zagranicznej jest ona niezastąpiona. Europa to najsilniejsza, nie tylko pod wzglądem ekonomicznym, ale i politycznym, klasa średnia w świecie. Wydawało się, że Japonia prześcignęła cały świat, a tu nagle Niemcy Zachodnie zrobiły, w sferze nauki i techniki, potężny krok naprzód".
Właśnie
w tej sferze zacofanie Sowietów okazało się katastrofalne.
Gorbaczow zdecydował się przytulić Europę nie dlatego, że ją
kochał, ale dlatego, że nie miał wyboru.
Na początku lat
80-tych XX wieku przywódcy Związku Sowieckiego uznali, że panujący
u nich system wszedł w fazę głębokiego kryzysu strukturalnego. Z
jednej strony, nieproduktywny i marnotrawczy model gospodarki
socjalistycznej, doprowadził ich na skraj bankructwa, z drugiej zaś,
sukces w eksportowaniu tego modelu do innych krajów stawał się
ciężarem, którego nie byli już w stanie dalej dźwigać na swoich
barkach. Dalsze utrzymywanie wojsk w Afganistanie i groźba poważnego
kryzysu politycznego w Polsce sprawiały, że koszt bycia światowym
mocarstwem stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Przywódcy
ZSRS zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że możliwości
gospodarki socjalistycznej są zbyt skąpe, by mogły sprostać ich
globalnym ambicjom. Gdy dodamy do tego, narzuconą przez Ronalda
Reagana(*2), nową rundę wyścigu zbrojeń, spadające ceny ropy,
oraz rosnące w kraju niezadowolenie, wówczas ta nagła potrzeba
reform staje się dużo bardziej zrozumiała. Ostateczny cios
nadszedł wraz z reaganowską koncepcją „Gwiezdnych Wojen". I
nawet jeśli program „Star Wars" był tylko amerykańskim
blefem, to jednak zmuszał on Związek Sowiecki do dalszej
rywalizacji w dziedzinie, w której pozostawał on daleko w
tyle.
Jedynym sposobem na zmodernizowanie sowieckiej gospodarki
było wykorzystanie technologicznego potencjału dotychczasowego
wroga.
Gorbaczow:
„ Ważnym zadaniem jest wykorzystanie naukowego i technologicznego
potencjału Europy Zachodniej. Tym bardziej, że nasi przyjaciele z
Europy Wschodniej już to zrobili. Nasze odnowienie przyjaznych
stosunków z Zachodem ułatwiłoby im zadanie ".
Idea
Gorbaczowa była dość jasna. Obawiał się on rosnącej zależności
gospodarczej od Zachodu swoich państw satelickich i dlatego miał
nadzieję, że przyjaźń z Europą zabezpieczy zachodnie granice
jego mocarstwa. A ponieważ inne reżimy komunistyczne w Europie już
bratały się z Zachodem, doszedł on do wniosku, że Związek
Sowiecki powinien objąć nad tym procesem swoisty patronat,
wzmacniając swój duszący uścisk. Skoro komunistyczne reżimy, tak
czy owak, układały się z „wrogiem klasowym", to -zdaniem
Gorbaczowa - powinny to robić wspólnie.
Biuro Polityczne w
Moskwie musiało zająć się nie tylko państwami bloku wschodniego,
ale także całym światem. Skonstatowano więc, że koncepcja
„Wspólnego Europejskiego Domu" będzie kluczem do realizacji
światowych planów Związku Sowieckiego.
Gorbaczow:
„Europa jest obecnie wszędzie: w Kambodży, na Środkowym
Wschodzie, w Afryce i oczywiście wśród naszych przyjaciół z
bloku wschodniego, a nawet w Ameryce Łacińskiej. Bez Europy nie
jesteśmy właściwie w stanie iść do przodu ".
Gdyby
zachodni sowietolodzy w jakiś cudowny sposób wiedzieli o tych
„przyszłych krokach polityki zagranicznej Związku Sowieckiego w
kierunku Europy Zachodniej ", nazwaliby to „fin-landyzacją".
Rzeczywiście, Gorbaczow wspomniał o sowieckim doświadczeniu w
relacjach z Finlandią i Austrią, jako o dobrym przykładzie
„konstruowania nowych stosunków międzynarodowych ". Teraz
usiłował rozciągnąć je na skalę kontynentalną.
Jednak
Finlandia i Austria były zaledwie małymi neutralnymi krajami,
podczas gdy finlandyzacji całej Europy usiłowało zapobiec NATO. W
związku z tyrr\ pojawił się pierwszy konkretny cel:
„Nie
rozdzielać Europy Zachodniej od Stanów Zjednoczonych, lecz raczej
wyprzeć Stany Zjednoczone z Europy ".
W
późniejszym czasie Gorbaczow często podkreślał, że projekt
realizacji „Wspólnego Europejskiego Domu" nigdy nie zakładał
rozdzielenia Europy od Stanów Zjednoczonych. Oczywiście
kłamał.
Owszem, istnieje pewna różnica między rozdzieleniem
a wyparciem. Jeśli rozdzielicie wrOgów nie musi to oznaczać, że
staną się oni bardziej wrogo nastawieni w stosunku do siebie, niż
do was. Sowiecka taktyka stopniowego wypierania USA, poprzez
umacnianie własnych wpływów, była inna. To wypieranie stworzyło
w rezultacie dodatkowe możliwości do zwiększenia wpływów Związku
Sowieckiego, którego celem stało się teraz wypchnięcie USA
jeszcze dalej. I tak aż do zwycięstwa, kiedy to Kreml otrzymałby
nagrodę w postaci całkowicie prosowieckiej, sfinlandyzowanej Europy
i odizolowanych od niej Stanów Zjednoczonych.
Gorbaczow: „
Czy to się powiedzie? Nie wiem. Jednak nie możemy cofnąć się
przed ustanowieniem tego celu. Europa to nasz problem. Nasze interesy
są tu ogromne. Nie powinniśmy się bać ".
Gorbaczow mówi
o dwóch „rzeczywistościach", które należy dostrzec,
dokładnie przeanalizować i maksymalnie wykorzystać. Pierwsza
„rzeczywistość" to „różnorodność" Europy. Sowieci
musieli wypracować indywidualne podejście do każdego kraju, do
każdej partii politycznej i do rozmaitych kręgów poszczególnych
społeczeństw.
Drugą
„rzeczywistością" była integracja europejska. Według
Gorbaczowa, należało ją przeanalizować w sposób pozwalający
stwierdzić, które jej aspekty byłyby dla Związku Sowieckiego
korzystne, a które nie.
W ten sposób „Wspólny Europejski
Dom" został zaakceptowany przez Biuro Polityczne i już w
kwietniu Gorbaczow rzucił światu to hasło.
Pierwszym
wschodnioeuropejskim liderem, który docenił gorbaczowowskągrę był
Wojciech Jaruzelski(*3). Już 21 kwietnia ,1987 roku, po przyjeździe
do Moskwy, od razu zasypał sowieckiego genseka ideami na temat tego,
jak pomysł rozwinąć w sukces i propozycją swych usług w
charakterze bliskiego współpracownika:
Jaruzelski: „ Teraz o
naszej inicjatywie stworzenia w Europie strefy obniżonych zbrojeń i
podwyższonego zaufania. Chcielibyśmy zasięgnąć waszej rady na
ten temat".
Gorbaczow: „ W zasadzie popieramy wasze
inicjatywy. Zaś co się tyczy konkretnych szczegółów, to nasi i
wasi towarzysze będą musieli nad nimi wspólnie popracować
".
Jaruzelski: ,,Mam jeszcze pewne propozycje możliwych
inicjatyw:
- utworzenie europejskiej rady do spraw ochrony
środowiska naturalnego;
- ratyfikacja porozumień helsińskich
przez parlamenty państw wschodnich;
- rozszerzenie rady
europejskiej [tak w dokumencie; prawidłowo - „Rady Europy"];
przecież też jesteśmy państwem europejskim;
- spotkanie
przedstawicieli parlamentów państw Europy;
-spotkanie
byłych polityków państw europejskich w rodzaju Kreisky'ego(*4)\
Brandta"(*5);
- uczeni - o przyszłości
Europy.
Chcielibyśmy, żebyście przyjrzeli się tym kwestiom i
zdecydowali, co bardziej pasuje dla was, a co moglibyśmy
zaproponować również my.
Gorbaczow: „Rozpatrzymy wszystkie
te problemy ".
2. Kryzys socjalizmu
Do
połowy lat 80-tych XX wieku, sowieckich przywódców oraz większość
zachodniej lewicy cechowało wrogie nastawienie do społeczności
europejskich i do EWG, którego istnienie uważali za wynik spisku
pomiędzy międzynarodowymi korporacjami a politycznymi
liberałami.
To światowy kryzys socjalizmu z końca lat 70-tych
i z początku 80-tych sprawił, że Sowieci musieli na nowo
przeanalizować swoją dotychczasową postawę, jak również
ponownie zastanowić się nad podstawami swojej
strategii.
Komunistyczna Partia Włoch postrzegana była niegdyś
przez Sowietówjako ugrupowanie nielojalne, a nawet wrogie, z powodu
przyjętej przez nią innej niż sowiecka, drogi realizowania celów,
tzw. „eurokomunizmu". To także należało ponownie
przeanalizować.
Włoscy komuniści odegrali ważną rolę w
wypracowywaniu nowej sowieckiej strategii. Ich ówczesny sekretarz
generalny, Ales-sandro Narta przyjechał do Moskwy w styczniu 1986
roku.
Natta(*6):
„ (...) Od końca lat 70-tych można dostrzec nie tylko atak
kapitalizmu na Zachodzie, ale również pewien jego sukces w sferze
gospodarczej, politycznej i ideologicznej (idee rynku i konkurencji
rynkowej zakorzeniają się coraz bardziej) (...)
Odpowiedź
klasy pracującej oraz wszystkich sił lewicowych na atak
imperializmu nie jest'właściwa. Szczerze mówiąc, pozycja partii
komunistycznych na Zachodzie jest najgorsza od 15-20 lat. Można
zaobserwować wycofanie się, utratę wpływu wśród mas, i to nie
tylko przy okazji wyborów. Rozłamy i głębokie kryzysy w partiach
wpłynęły na pozycję klasy pracującej. Przyczyny tego tkwią nie
tylko w spóźnionych reakcjach na ataki imperializmu, czy w
spóźnionych ocenach tej nowej sytuacji, ale również gdzie indziej
".
Komuniści - według przywódcy włoskich komunistów
-nie byli w tej sytuacji osamotnieni. Jego zdaniem, przed powszechnym
kryzysem stała cała europejska lewica.
Natta: „Żyjemy w Europie Zachodniej. Tu się urodziliśmy i tu walczymy o socjalizm. Niemieccy socjaldemokraci, brytyjscy laburzysci, francuscy komuniści również stanęli przed poważnymi problemami, biorącymi się z postępu naukowego i technologicznego, z upadku «państwa opiekuńczego)) i bezrobocia. Socjaldemokraci podążyli swą tradycyjną polityczną drogą, jednak i oni zaczynają zadawać sobie różne pytania. Problemy, które napotkaliśmy nie ograniczają się do Europy. Istnieją one również w winnych częściach świata ".
Ostatnią
porażką europejskiej lewicy była, w owym czasie, próba zbudowania
socjalizmu we Francji przez Francoisa Mitterranda(*7), w koalicji z
komunistami, w latach 1981-83. Doświadczenie to stało się
przedmiotem zintensyfikowanej uwagi we wszelkich dyskusjach na temat
przyszłości socjalizmu.
Natta: „Francuscy socjaliści mówią
coś, co powinniśmy wziąć pod uwagę. Próba przeprowadzenia
reform demokratycznych w kraju takim jak Francja jest bardzo trudna,
chyba że równolegle podobne próby podejmowane są w innych
krajach. Jak tylko socjaliści rozpoczęli swoje reformy we Francji,
socjaldemokraci pożegnali się z władzą w RFN i w Wielkiej
Brytanii. Spowodowało to sporo kłopotów. Każda radykalna reforma
w jednym kraju powinna być wsparta przez siły postępowe w całej
Europie ".
Rzeczywiście, usiłując budować socjalizm
tylko w jednym wyodrębnionym kraju, trzeba stanąć przed bardzo
trudnym wyborem. Jeśli budujesz socjalizm, rezygnujesz z
konkurencyjności. Jeśli zatroszczysz się o konkurencyjność, nie
masz socjalizmu. Nie da się tych dwóch rzeczy połączyć, nie
pomogą nawet uzbrojone kordony wzdłuż granic, albo różnego
rodzaju „żelazne kurtyny". Jedynym rozwiązaniem jest
narzucenie socjalizmu także twoim konkurentom.
Natta:
„Postępowe rozwiązania w sferze socjalnej muszą wpasować się w
ramy europejskie. W jednym kraju, nawet najciekawsze rozwiązania
dałyby jedynie cząstkowy rezultat".
Nowe stanowisko
lewicy wobec integracji europejskiej zostało przesądzone. Jej
dotychczasowe nastawienie do tego procesu było, przez wiele
dziesięcioleci, co najmniej chłodne, jednak teraz uświadomiono
sobie, że jest on dla niej jedynym wybawieniem. Wiele lat walki o
władzę w niepodległych państwach europejskich nie przyniosło
żadnych rezultatów. To, co należało zrobić, to podjąć próbę
przejęcia kontroli od razu nad całą Europą.
Natta: „Musimy
przyjąć, że stworzenie wspólnego rynku nie jest tylko projektem,
ale kierunkiem rzeczywistego rozwoju Europy. Dlatego ruchy robotnicze
Europy Zachodniej, reprezentowane przez partie polityczne i związki
zawodowe nie powinny lekceważyć tego procesu, ale raczej aktywnie
się w niego zaangażować. Co nas czeka w przyszłości? Spadek
bezrobocia, czy może redukcja zatrudnienia? Zmniejszenie czy
narastanie problemów gospodarczych? Ograniczenie czy wzrost wpływów
sfer finansowych i przemysłowych? Nie bylibyśmy zadowoleni, gdyby
zjednoczona Europa została zdominowana przez gigantów takich jak
Agnelli [włoski właściciel koncernu samochodowego FIAT- przyp.
red.]. Miejmy nadzieję, że zwycięży demokracja rozumiana jako
poszerzanie praw socjalnych obywateli oraz zwiększanie ich praw
politycznych, takich np. jak prawo do prawdziwej informacji".
Mówiąc
o demokracji komuniści zawsze mieli na myśli „socjaldemokrację",
podczas gdy pojęcie „prawdziwej informacji" było w ich
języku eufemizmem komunistycznej propagandy. I właśnie to, zgodnie
z ich nadziejami, miało zwyciężyć w zjednoczonej Europie.
Jednak
sama nadzieja nie wystarczyła. Trzeba było działać. Władza nad
Europą nie przy szłaby przecież do komunistów sama. Musieli o nią
walczyć.
Natta: „Zakładamy, że Wspólnoty Europejskie są
naprawdę istniejącą organizacją, tzn. że jest rodzajem pola
bitwy, na którym siły lewicowe muszą poprowadzić swoją walkę
polityczną.
Jeśli chodzi o zjednoczoną Europę Zachodnią to
nadal dominują w niej siły konserwatywne i liberalne. Siły
lewicowe pozostają w defensywie, gdyż nie udało im się zdobyć
szerszego poparcia społecznego oraz nie powiodło się zbliżenie
lewicy do sił centrowych, reprezentujących interesy nowych warstw
społecznych, np. zatrudnionych w usługach i administracji. Warstwy
te opowiadają się za integracją.
Oczywiście nic nie jest
jeszcze przesądzone. Jesteśmy gotowi walczyć i mamy możliwości
reprezentowania interesów tych nowych warstw. Istnieje jednak
niebezpieczeństwo, że pozostaną one pod wpływem sił centrowych
lub, w najlepszym wypadku, socjaldemokratycznych. Nowe warstwy
społeczne istnieją i rozwijają się niezależnie od naszych
prognoz i my musimy z nimi współdziałać ".
Jedno
wydawało się więc oczywiste - należało doprowadzić do
zjednoczenia całej lewicy: komunistów, socjaldemokratów i każdego,
kto gotów byłby walczyć o socjalizm.
Natta: "Musimy poczynić nowe wysiłki w celu poszerzenia kręgu naszych sprzymierzeńców, nie tylko we Włoszech, ale w całej Europie. Mam na myśli siły lewicowe w szerszym tego słowa znaczeniu. Sprzymierzyć powinny się ze sobą nie tylko partie komunistyczne, socjalistyczne i socjaldemokratyczne, ale również wszelkie ruchy postępowe mające różne aspiracje, nie wykluczając ruchów religijnych. W pokojowej walce ruchy religijne dystansują komunistów jeśli chodzi o organizację, a może nawet idee. Chociażby w Holandii. We Włoszech sytuacja ta wygląda różnie. Są biskupi nie kryjący swoich reakcyjnych przekonań, ale są i tacy, którzy popierają sprawiedliwość społeczną i równość.
Jednak
zawierając te sojusze, musimy zachować komunistyczną tożsamość
partii. Komunistyczna tożsamość to trwający proces,
niezdefiniowany raz na zawsze. Chciałbym powtórzyć: sytuacja stała
się bardzo złożona, procesy są w fazie rozwoju, prawo nie zostało
ustanowione raz na zawsze. Widzę, że też o tym myślicie. Moment
przejścia z jednej fazy rozwoju do drugiej zawsze stanowi problem.
Trzeba jednak na te problemy patrzeć jako na nowe
możliwości".
Jednak Gorbaczow ostrzegł włoskiego
towarzysza, że nie należy posuwać się zbyt daleko. Wszystkie
manewry, bez względu na to, jak sprytne, powinny służyć głównemu
celowi: socjalizmowi.
Gorbaczow:
„Jedyna rzecz, o której należy pamiętać przy ocenianiu swojej
pracy to atrakcyjność socjalistycznych ideałów i socjalistycznej
perspektywy. Nikt za nas o tym nie pomyśli. Inni mają swoje ideały,
nawet socjaldemokraci, nie wspominając o konserwatystach. Macie
rację, nie mamy żadnej stałej pozycji na lewicowym froncie, choć
nasze zadanie polega na wzbogaceniu ruchu lewicowego, na zdobywaniu
sprzymierzeńców. Być może po drodze pojawią się jakieś
pośrednie etapy. Powinniśmy przez nie przejść nie tracąc z oczu
głównego celu. Niektórzy zagubili się, szukając odpowiedzi na
szereg pytań. Można wtedy stracić wszystko to, co dotąd zdołało
się osiągnąć (...). Powinniśmy szukać punktów wspólnych.
Możliwe są również tymczasowe sojusze. Jednak prawdziwą
alternatywą dla partii klasy średniej muszą być
komuniści".
Oczywiście, strategia ta oznaczała
nieuniknione i istotne kompromisy. Były one jednak dopuszczalne.
Komunistyczny dogmat zezwalał na takie zachowanie w sytuacji
ekstremalnej. Tym bardziej, że odstąpienie od marksistowskiej
ortodoksji zostało narzucone lewicy nie tylko przez polityczną
potrzebę, lecz także w większym stopniu, przez kryzys gospodarczy
socjalizmu. Kryzys ten przyspieszył złagodzenie stanowiska
komunistów, którzy zaczęli wprowadzać do modelu socjalistycznego
pewne elementy wolnego rynku. Uznali oni, że to dobry sposób na to,
by dalej móc udawać przed politycznymi sprzymierzeńcami swoją
gotowość do ustępstw.
Natta:
„Już wspomnieliśmy, że siły lewicowe straciły swoją pozycję
w krajach Europy Zachodniej. Jedną z przyczyn jest ich pewna
opieszałość w analizie i w postrzeganiu procesów wszelkich zmian
we współczesnych społeczeństwach kapitalistycznych. Nie tylko
komuniści są w tym względzie spóźnieni, ale również socjaliści
i socjaldemokraci. Całkowicie niewystarczająca okazała się nasza
analiza, nasze krytyczne podejście do problemu współczesnego
kapitalizmu, włączając w to wielkie zmiany jakie dokonały się i
wciąż mają miejsce w sferze produkcji, w strukturze społecznej.
Zbyt defensywne stanowisko zajęliśmy wobec takich kwestii, jak
internacjonalizacja gospodarki kapitalistycznej, rozwój i kryzys
«państwa opiekuńczego» itd.
Musimy uznać, że «państwo
opiekuńcze}} wiele dało warstwom pracującym, np. sfera usług,
renty i emerytury, zabezpieczenie socjalne. Jednocześnie jednak, my,
komuniści przeceniając rolę «państwa opiekuńczego}} lub nie
doceniając jej broniliśmy rozwiązań, które, jak dopiero teraz
wiadomo, nie powinny być bronione. W rezultacie, aparat
biurokratyczny, który służy samemu sobie - napęczniał. Da się
tu dostrzec podobieństwo do waszej sytuacji, którą wy nazywacie
stagnacją ".
Gorbaczow: „ Prawo Parkinsona(*8) działa
wszędzie ".
Natta:
„Każda biurokratyzacja zachęca aparaty do tego, by broniły
swoich własnych interesów, a zapominały o interesach obywateli.
Przypuszczam, że dokładnie dlatego żądania prawicy dotyczące
reprywatyzacji padają na podatny grunt opinii publicznej Zachodu
".
Rzeczywiście, dziesięciolecia istnienia „państwa
opiekuńczego" zniszczyły europejskągospodarkęnie mniej, niż
uczyniłaby to zbrojna inwazja. Jednak jego twórcy nie byli
dostatecznie uczciwi, by przyznać się do zasadniczych błędów.
Woleli przejść do opozycji, pozostawiając innym sprzątanie
szczątków tej konstrukcj i i opłakuj ąc, gwałcenie interesów
ludzi pracujących". Mimo to dobrze zdawali oni sobie sprawę z
tego, że eksperyment stulecia nie powiódł się. Musieli więc się
wycofać, przeszeregować siły i spróbować ponownie.
Gorbaczow:
„Niech konserwatyści wezmą odpowiedzialność za reorganizację
gospodarki. Komuniści tymczasem powinni zaproponować hasła
bardziej adekwatne do rzeczywistości ".
Rzeczywiście,
ważniejsze jest, by utrzymać władzę przez dłuższy czas, niż
przejąć ją szybko, ale na krótko. Lewica zatem zdecydowała się
wycofać na drugi plan, zjednoczyć się i skumulować siły. Na
wyjście z cienia nie musiała zbyt długo czekać...
Natta:
„ W1992 roku planuje się stworzenie jednego wspólnego
europejskiego rynku. Będzie się to wiązało z zanikiem wszelkich
granic narodowych, geograficznych, fiskalnych, gospodarczych.
Doprowadzi to do stworzenia wspólnej europejskiej waluty i
Europejskiego Banku Centralnego. Będzie to proces złożony, który
w sposób nieuchronny doprowadzi do różnicy w opiniach. Lewica ma
szansę na sukces ".
Te same powody, które zmusiły
komunistów na Zachodzie do ponownego rozważenia swojej polityki,
doprowadziły do dostrzeżenia przez ich wschodnich współtowarzyszy
potrzeby „piere-strojki"(*7). Różnica polegała na tym, że
socjalistyczny eksperyment na Wschodzie był znacznie bardziej
zaawansowany niż na Zachodzie, a to z kolei musiało czynić dużo
trudniejszym zadanie uzdrowienia tamtejszej gospodarki. W dodatku
komuniści na Wschodzie musieli wykonać tę brudną robotę sami,
gdyż nie było u nich chociażby konserwatystów, na których
mogliby zwalić całą winę za kryzys. Oczywiście sowiecka
„pierestrojka"(*9) zakończyła się porażką, podczas gdy
„pierestrojka" na Zachodzie, sukcesem. Zachodniej lewicy udał
się szeroki sojusz, który wciąż rządzi Europą.
Istnieją
jednak zadziwiające podobieństwa i bliskie zależności w
pochodzeniu, celach i środkach obu „pierestrojek". Da się to
wytłumaczyć tym, że sojusz europejskiej lewicy miał być sojuszem
prosowieckim. Należało oswoić ludzi na Zachodzie z tym podejściem
i wyrobić w nich szacunek dla reform Gorbaczo-wa. O to zresztą w
tych reformach chodziło.
Natta: „ Utrzymanie relacji z lewicą w Europie nie było łatwe. (...) Jeśli siły lewicowe chcą być bardziej autonomiczne, muszą mieć więcej wspólnego ze Związkiem Sowieckim, muszą realizować politykę mającą na celu rozwój socjalizmu. Dlatego też nasze zainteresowanie nowym etapem waszego rozwoju, o którym mówicie, jest tak wielkie ".
Dla
Gorbaczowa pochwała ta nie była czymś nieoczekiwanym, wszak
„pierestrojka" była skierowana przede wszystkim do zachodniej
lewicy. Sądząc z archiwalnych dokumentów, to raczej problemy
międzynarodowe, a nie wewnętrzne pchnęły sowieckich przywódców
w stronę reform. Nie jest to duże zaskoczenie, jeśli pamięta się
o tym, że celem istnienia Związku Sowieckiego była światowa
rewolucja. Lud sowiecki żył w stanie wiecznej walki. Władza
sowiecka nigdy nie przebierała w środkach - zawsze przyjmowała
postawę atakującego. Nawet najbardziej pokojowe aspekty polityki
sowieckiej formułowane były tak, że brzmiały niczym wypowiedzenie
wojny (np. „walka z alkoholizmem", „bitwa o plony",
„wojna z biuro-kratyzacją" itp.).
By zrozumieć
jakiekolwiek działanie bolszewików powinniśmy najpierw dowiedzieć
się, przeciwko komu było ono skierowane.
„Nowa
twarz socjalizmu wytrąca prawicowym środowiskom na Zachodzie broń,
której używały one do poszerzania swoich wpływów, wskazując na
nas jako na śmiertelnego wroga - socjalistycznego ((totalitarnego
potwora». Wrogo nastawiony do socjalizmu front konserwatywny, który
umocnił się na Zachodzie na początku lat 80-tych, zaczął
podupadać " - powiedział Gorbaczow w swoim tajnym przemówieniu
wygłoszonym do sojuszników z Układu Warszawskiego w dniu 6 lipca
1988 roku. To w tym przemówieniu podał szczegóły projektu
„Wspólnego Europejskiego Domu".
Sądząc po tej
przemowie, „pierestrojka" miała zmienić sytuację polityczną
raczej na Zachodzie, aniżeli w samym ZSRS. Po to,
„ by
pozwolić socjalizmowi zaangażować się aktywniej i szerzej w
kształtowanie polityki światowej, by efektywniej wpłynąć na nią,
oraz by stymulować pozytywne zmiany w otaczającym świecie
".
Innymi słowy, wszystko to zmierzało do poszerzenia, za
wszelką cenę, wpływu na politykę i do doprowadzenia najbardziej
postępowych sił do władzy.
Gorbaczow:
„Jako realiści nie możemy czekać na nowych partnerów, na
bardziej demokratyczną alternatywę w rządach Zachodu. Choć, w
gruncie rzeczy, umożliwiamy taką alternatywę.
Odrodzenie
socjalizmu jest również zaproszeniem do ewolucji świata
kapitalistycznego, zachętą dla sił zdolnych pokonać uprzedzenia
klasowe i gotowych do współpracy nad rozwiązaniem współczesnych
palących problemów, zaproszeniem do zajęcia miejsca w centrum
sceny politycznej. Jest to już widoczne we wzroście wpływów
umiarkowanego skrzydła klasy średniej ".
W ideologii
komunistycznej, pod pojęciem „umiarkowanego skrzydła klasy
średniej" rozumiano zazwyczaj socjalistów i socjaldemokratów.
Sowiecka „pierestrojka" stworzyła dla niego korzystny klimat,
wytrącając prawicy broń z ręki. Polityka ta łączyła się
idealnie z wysiłkami zachodnich komunistów w celu zjednoczenia
lewicy i stworzenia szerokiego, prosowieckiego sojuszu. Dlatego też
Gorbaczow wysłuchawszy planu Natty udzielił mu błogosławieństwa:
Gorbaczow:
„Z wielkim zainteresowaniem przyjrzeliśmy się waszym
zapatrywaniom na procesy integracyjne, waszym przemyśleniom i
pomysłom dotyczącym alternatywy dla istniejącego stanu rzeczy w
Europie.
Jaka powinna być twarz przyszłej socjalistycznej
alternatywy? Potrzeba tu sporo analizy i pracy teoretycznej. Nie
ulega jednak wątpliwości, że nie należy bać się sojuszy w
ramach procesów integracyjnych. Nakreśliliśmy już zakres
poszukiwań w celu zjednoczenia lewicy. Nie będzie to łatwe, co
pokazuje włoskie doświadczenie. Tym bardziej, że teraz' będzie to
proces na skałę europejską. Widzę jednak, że lewica jest w
stanie podołać procesom integracyjnym, by mieć swój wkład w
demokratyzację Europy Zachodniej oraz w rozwiązywanie problemów
społecznych.
(...) To, co dzieje się obecnie na Zachodzie
przesądzi o losach następnych dziesięcioleci, a może nawet
stuleci. Komunistyczna Partia Włoch uznała wagę nowego podejścia
do tego procesu, w którym uczestniczy wiele sił. Nie da się jednak
chronić interesów ludzi pracy bez sił lewicy. Dlatego więc
oddajemy honor (...) waszym wysiłkom ".
Dalsza
część [url="Socjalistyczny
Osioł"]http://juzbliskoswit.salon24.pl/164367,unia-sowiecka-czy-zwiazek-europejski-3-socjalistyczny-osiol[/url]
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Michaił Siergiejewicz Gorbaczow (ur. 1931)- polityk sowiecki. Ostatni przywódca Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR) i jedyny prezydent ZSRS. Po śmierci Konstantina Czernienki 11 marca 1985 roku-sekretarz generalny KC KPZR (czyli de facto dyktator państwa sowieckiego). W lutym 1990 roku wybrany na prezydenta ZSRS. Próbował na tym stanowisku przeciwdziałać dążeniom odśrodkowym i niepodległościowym. W wyniku puczu moskiewskiego odsunięty od władzy na rzecz wiceprezydenta Gienadija Janajewa. Mimo upadku puczu dawnej władzy nie odzyskał i po rozpadzie ZSRS, 25 grudnia 1991 roku ustąpił ze stanowiska prezydenta. W tym dniu przekazał też prezydentowi Rosji Borysowi Jelcynowi urządzenie do sterowania wyrzutniami z głowicami jądrowymi. Brał też udział w wyborach prezydenckich w 1996 roku (uzyskał poniżej 1 proc. głosów). Działalność Gorbaczowa jest przedmiotem sporów, dotyczących przede wszystkim tego, wjakim stopniu godził się, bądź sprzyjał upadkowi ZSRS i systemu komunistycznego. W 1990 roku otrzymał pokojową Nagrodę Nobla.
*2 Ronald Wilson Reagan (1911 -2004) - 40. prezydent USA (1981 -1989) oraz 33. gubernator Kalifornii. Wsławił się bezkompromisową walką z komunizmem. Jako przywódca USA udzielił znaczącej pomocy „Solidarności" w walce o wolną Polskę. W młodości Reagan zajmował się również aktorstwem filmowym i telewizyjnym.
*3 Wojciech Jaruzelski (ur. 1923) - emerytowany żołnierz Ludowego Wojska Polskiego w stopniu generała armii; polityk PRL-owski -1 sekretarz KC PZPR w latach 1981 -1989, premier PRL w latach 1981 -1985, przewodniczący Rady Państwa PRL w latach 1985-1989, prezydent Polski w latach 1989-1990. 13 grudnia 1981 roku wprowadził w Polsce stan wojenny.
*4 Bruno Kreisky (ur. 1911 -1990) - austriacki polityk socjalistyczny, w latach 1967-1983 przywódca Socjaldemokratycznej Partii Austrii, w latach 1970-1983 kanclerz Austrii.
*5 Willy Brandt, właściwie Karl Herbert Frahm (1913-1992) - socjalistyczny polityk niemiecki, członek SPD i jej przewodniczący w latach 1969-1987, kanclerz RFN w latach 1969-1974, laureat pokojowej Nagrody Nobla w 1971 roku. Doprowadził do wprowadzenia w życie niemieckiego modelu socjalnego opartego o zasoby wytworzone w kresie niemieckiego boomu gospodarczego z okresu rządów Konrada Adenauera.
*6 Alessandro Natta (1917-2001) - polityk włoski, w latach 1946-90 członek Włoskiej Partii Komunistycznej i z jej ramienia w latach 1948-90 deputowany; od 1979 roku przewodniczący komunistycznej frakcji poselskiej WPK. Przez wiele lat był redaktorem naczelnym pisma „Rinascita".
*7 Francois Mitterrand (1916-1996) - socjalistyczny polityk francuski, członek masonerii, prezydent Francji w latach 1981-1995. Jednąz jego pierwszych decyzji po wyborze na prezydenta było zniesienie kary śmierci.
*8 Cyril Northcote Parkinson (1909-1993)- brytyj ski historyk, autor ponad 60 książek. Długoletni redaktor londyńskiego „Timesa", twórca praw Parkinsona wyśmiewających absurdy biurokracji.
*9 * Pierestrojka (odnowa) jest powszechnie używanym terminem odnoszącym się do reform wprowadzanych w Związku Sowieckim przez Gorbaczo-wa w latach 1985-1991.
Unia Europejska jak Związek Sowiecki...
(Wystąpienie Władimira Bukowskiego wygłoszone podczas Konferencji Uniosceptycznej w dniu 11 kwietnia 2003 roku w auli Akademii Świętokrzyskiej w Piotrkowie Trybunalskim)
P rzez ostatnie kilka lat podróżowałem bardzo dużo, zarówno po Europie Zachodniej, jak i Europie Wschodniej, mówiąc o tym czym jest Unia Europejska. Zauważyłem dużą sprzeczność ... Z jednej strony, ludzie z krajów zachodnich zastanawiają się w jaki sposób wyjść z UE, natomiast z drugiej strony, ludzie z krajów z Europy Wschodniej i Środkowej cały czas chcą do Unii przystąpić, lokują w niej swoje nadzieje.
Przypomina mi to stary dowcip, jeszcze z czasów sowieckich, o dwóch statkach, z których jeden, pełen emigrantów ze Związku Radzieckiego płynie w stronę Zachodu, drugi, pełen emigrantów z Zachodu płynie w stronę Związku Radzieckiego... Oba statki spotykają się na środku morza, a ludzie na nich są bardzo zdziwieni, patrzą na siebie jak na idiotów. I rzeczywiście, trudno jest teraz, w krajach Europy Środkowej i Wschodniej wytłumaczyć dlaczego Unia Europejska jest zła, ale ja mam pewną praktykę, bo przez ostatnie dwadzieścia lat tłumaczyłem z kolei na Zachodzie, dlaczego Związek Sowiecki jest zły, co też nie było przyjmowane z dużym aplauzem. Wynikało to przecież z tego, że ludzie na Zachodzie po prostu nie byli w stanie zrozumieć, czym komunizm radziecki jest. Ale mówienie o tym, dlaczego Unia Europejska jest zła jest teraz zajęciem jeszcze bardziej frustrującym, ponieważ mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej nie podchodzą do sprawy racjonalnie. Europa jest dla nich przede wszystkim marzeniem.
Przez lata wszystko, co było złe płynęło ze Wschodu, natomiast wszystko, co było dobre płynęło z Zachodu. Ludzie w Europie Środkowej i Wschodniej tak się do tego przyzwyczaili, że zbawienia zaczęli szukać tylko na Zachodzie. I zresztą tego typu marzenie było prawdziwe dwadzieścia lat temu. Wtedy nie mieliśmy Unii Europejskiej, tylko mieliśmy europejski wspólny rynek. I oczywiście wspólny wolny rynek był rzeczą dobrą. Gwarantował zlikwidowanie wszystkich barier w przepływie towarów, osób i dewiz, był po prostu unią ekonomiczną. Jeśli byście więc spróbowali wstąpić do Unii dwadzieścia lat temu, przyklasnął bym temu.
Sytuacja zaczęła się zmieniać od połowy lat osiemdziesiątych.
Pod koniec lat osiemdziesiątych system sowiecki był w głębokim kryzysie o czym przywódcy sowieccy wiedzieli. Przywódcy socjalistyczni z Zachodu także przewidywali wystąpienie takiego kryzysu. Oglądałem dokumenty podczas mojego pobytu w Moskwie, gdzie zostałem dopuszczony do dokumentów biura politycznego, które wyraźnie wskazywały na świadomość tego kryzysu. Przywódcy socjalistyczni na Zachodzie byli świadomi tego, że ewentualne załamanie się systemu sowieckiego może doprowadzić także do ich własnej klęski. Tak więc pomiędzy stroną radziecką a socjalistami zachodnimi doszło do współpracy, do stworzenia wspólnego planu i w ten sposób obie strony mogły przetrwać. Plan ten był kolejnym wcieleniem znanego pomysłu tzw. konwergencji. Teoria konwergencji zakładała, że z jednej strony Związek Radziecki powinien nieco złagodnieć, z drugiej strony kraje zachodnie powinny stać się bardziej socjalistyczne. W końcu te dwa światy powinny spotkać się gdzieś po środku. To było takie marzenie europejskiej lewicy, że dzięki takiemu dwustronnemu procesowi dojdzie do tej konwergencji i powstanie świat pokoju, raj na ziemi.
Tak więc pod koniec lat osiemdziesiątych przywódcy sowieccy oraz przywódcy socjalistyczni na Zachodzie postanowili wprowadzić taki plan w życie. Ze strony zachodniej polegało to na tym, aby kraje socjalistyczne przejęły projekt jedności europejskiej. I według tych planów, w momencie kiedy udałoby im się tego dokonać miały wywrócić do góry nogami unię ekonomiczną Europy Zachodniej. Zamiast wolnego rynku, zamiast wolnego przepływu towarów i usług Europa miała się stać jednolitym państwem federalnym. W dodatku to państwo federalne musiało mieć strukturę jak najbardziej zbliżoną do struktury państwa sowieckiego żeby mogło dojść do planowanej konwergencji. Ze strony radzieckiej podobne działania określono mianem budowy wspólnego europejskiego domu. I budowa tych struktur ze strony zachodniej postępowała, ale do 1992 roku Związek Radziecki przestał istnieć. I nagle lewica została jakby tylko z zachodnią częścią tego wspólnego europejskiego domu i w poczuciu niepewności. Zamiast jednak zatrzymać dalszy postęp tego projektu i zapobiec wprowadzeniu go w życie, postanowiła go kontynuować. Oczywiście dlatego, że zorientowała się, że dzięki temu będzie mogła zostać u władzy. Jakiekolwiek byłyby wyniki wyborów w poszczególnych krajach struktury europejskie pozostaną na dawnym miejscu. I oczywiście cała ideologia lewicowa będzie cały czas włączona w europejskie prawodawstwo.
Żeby zobaczyć odpowiedniość obecnych struktur europejskich w stosunku do struktur sowieckich spróbujmy porównać oba systemy...
W jaki sposób Związek Radziecki był rządzony? Był rządzony przez piętnastu, przez nikogo nie wybranych ludzi, którzy przed nikim nie odpowiadali i przez nikogo nie mogli zostać zwolnieni.
W jaki sposób rządzona jest Unia Europejska? Przez 25 ludzi, których nikt nie wybrał, którzy przed nikim nie odpowiadają i którzy przez nikogo nie mogą zostać zwolnieni.
Czym był Związek Sowiecki? Związek Sowiecki był związkiem socjalistycznych republik.
A czym jest Unia Europejska od momentu swojego powstania w 1992 roku? Unią socjalistycznych republik.
W jaki sposób Związek Radziecki został stworzony? Przez naciski, przez szantaże, przez siłę, a czasem nawet przez okupację.
Oczywiście Unia Europejska jak dotychczas nie posunęła się do militarnej okupacji, natomiast wszystkie inne stosowane u zarania Związku Sowieckiego metody już były stosowane. Wywierano ekonomiczne naciski na kraje, które nie chciały przystąpić do Unii Europejskiej. Stosuje się niesamowicie silną propagandę, która przypomina mi propagandę sowiecką. Całkiem niedawno, gdy w Irlandii powtarzano referendum w sprawie traktatu nicejskiego, cały kraj został zalepiony lansowanymi przez Unię Europejską plakatami, na którym było napisane, że jeśli nie wybierzecie Unii Europejskiej będziecie mieli głód i nędzę.
W większości krajów przed wstąpieniem do Unii Europejskiej przeprowadza się referendum, tak jak będzie to miało miejsce w Polsce. I oczywiście nie ma niczego złego w pomyśle referendum. To jest stwierdzenie jaka jest wola ludu. Ale Unia Europejska stosuje taką metodę, że przeprowadza te referenda tak często, aż w końcu uzyska taki wynik jakiego zapragnie. To się zdarzyło w Irlandii, to się zdarzyło w Danii. Jeśli tylko wynik tego referendum jest niepomyślny dla Unii Europejskiej, referendum jest powtarzane dotąd, aż wynik będzie prawidłowy. W Szwajcarii było już pięć referendów w sprawie wstąpienia do UE. Pięć razy Szwajcarzy powiedzieli nie Unii Europejskiej. Ale wszyscy dobrze wiemy, że to nie jest koniec. Jednak gdy tylko ten kraj zagłosuje za Unią fala referendów skończy się. Ale jeśli oczywiście ktoś zamarzy, aby przeprowadzić referendum sprawdzające, czy ludzie nadal chcą być w Unii, to na to nie zostanie wyrażona zgoda. I to jest kolejne podobieństwo pomiędzy Związkiem Sowieckim a Unią Europejską.
W ZSRS, w stalinowskiej konstytucji istniał zapis, że każdy kraj ma prawo do wystąpienia ze związku sowieckiego. Oczywiście ten zapis istniał wyłącznie w celach propagandowych i nikt nawet nie mówił o możliwości wystąpienia ich kraju ze Związku Sowieckiego. Dlatego też nie było oczywiście żadnej drogi prawnej do takiego procesu. Ale przynajmniej twórcy stalinowskiej konstytucji czuli się zobligowani, by wstawić paragraf umożliwiający wystąpienie danego kraju ze Związku Sowieckiego. Tymczasem w pierwszym projekcie konstytucji europejskiej, która nadal jest tworzona, takiego zapisu brakuje. W tej chwili toczy się w tej sprawie dyskusja, ale na dzień dzisiejszy niema takiego projektu, który umożliwiałby wystąpienie jakiemuś krajowi z Unii Europejskiej.
Sowiecki system, jak wiecie, był wysoko zbiurokratyzowany, przepisy regulowały niemal każdą dziedzinę życia. Europejski system, system unijny niczym się w tym obszarze nie różni. Także jest bardzo wysoko zbiurokratyzowany. Każdego roku Unia Europejska wydaje setki tysięcy stron różnego rodzaju praw, dekretów, dyrektyw. I te regulacje, podobnie jak to było w Związku Sowieckim, dotyczą niemal każdej dziedziny życia. Mówi się na przykład, że jeśli ogórek ma zły kształt to nie możemy go nazwać ogórkiem. Jeśli kiełbasa ma zbyt wiele tłuszczu, zgodnie z wytycznymi Brukseli, nie może się nazywać kiełbasą. A jeśli jajka są nieco mniejsze od przewidzianych przez Brukselę rozmiarów, nie możecie ich nazywać jajkami. Dochodzi do sytuacji rzeczywiście karykaturalnych. Całkiem niedawno z Unii Europejskiej wypłynęły przepisy, które zobowiązują każdego właściciela chlewów, aby zapewnił świniom piłki, którymi zwierzęta te będą mogły się bawić.
Nawet korupcja, która panuje w Unii Europejskiej jest w sowieckim stylu. W normalnym kraju korupcja płynie od dołu do góry. W krajach bloku sowieckiego korupcja płynęła od góry do dołu. I dokładnie tak samo dzieje się w Unii Europejskiej. Nie jest to zresztą niczym dziwnym, gdyż tysiące czołowych urzędników unijnych ma zapewniony immunitet.
Ale podobieństwo pomiędzy systemem sowieckim a unijnym idzie dużo głębiej. Występuje ono także w zakresie ideologii...
...Jaki był cel powstania Związku Sowieckiego? Uczono nas w szkołach, że celem powstania ZSRS było stworzenie nowej rzeczywistości historycznej, człowieka radzieckiego?
Jaki jest cel istnienia Unii Europejskiej? Tym celem jest stworzenie nowej rzeczywistości historycznej, Europejczyka.
Oba systemy zgodnie z tradycją socjalistyczną dążą do tego, by jak najbardziej osłabić państwa narodowe. W Związku Sowieckim panowała tzw. doktryna Breżniewa, doktryna ograniczonej suwerenności. Jeśli tylko któryś z krajów bloku sowieckiego nieco zmieniał swoją politykę, na którą nie zgadzała się Moskwa, natychmiast był powstrzymywany. I tak na przykład w 1968 roku, gdy Czesi zaczęli eksperymentować ze swoim systemem, najechały ich sowieckie czołgi.
Ta sama zasada ograniczonej suwerenności zaczyna obowiązywać w Unii Europejskiej. Kiedy kilka lat temu Austriacy wybrali prawicowy rząd, Unia Europejska ogłosiła bojkot Austrii. Kiedy całkiem niedawno wiadomo już było we Włoszech, że wybory wygra prawdopodobnie Berlusconi, na Włochów była wywierana wielka presja, żeby nie dokonano takiego wyboru. Oczywiście Berlusconi wygrał i tym razem sprawa nie zakończyła się bojkotem Włoch, ale presja wywierana na wyborców włoskich była rzeczywiście wyjątkowa. Także Polska ostatnio odczuła działania tej europejskiej doktryny Breżniewa. Wraz z ośmioma krajami podpisaliście dokument popierający Stany Zjednoczone w sprawie Iraku. Unia Europejska wystosowała ostrą reprymendę dla tych krajów, a tym, które nie należały jeszcze do Unii zagroziła, że nie zostaną do niej wpuszczone.
Moglibyśmy mnożyć te porównania. Zapewniam, że oba systemy są bardzo zbliżone. Oczywiście Unia Europejska jest dużo łagodniejszą formą niż Związek Sowiecki, ciągle nie ma tam represji przeciwko dysydentom. Ale to się powoli zaczyna, pojawiają się pierwsze mechanizmy. Zgodnie z Traktatem Nicejskim ma powstać policja europejska. Ta policja, europol, będzie miała wyjątkowe możliwości działania, w tym immunitet dyplomatyczny. Będzie mogła ścigać obywateli krajów członkowskich za 42 rodzaje przestępstw. Dwa z tych przestępstw są szczególnie interesujące, ponieważ jak dotąd nie są przestępstwami w żadnym z krajów członkowskich. Jedno z nich nazywa się rasizmem, drugie ksenofobią. Ponieważ w kodeksach karnych krajów członkowskich nie ma definicji tego typu przestępstw Unia Europejska pewnie zdefiniuje je sobie sama i będzie wcielała te interpretacje w życie.
Ale jest jedna pozytywna strona podobieństwa między tymi systemami. Wiemy jak doszło do upadku Związku Sowieckiego, możemy się więc domyślać, jak dojdzie do upadku Unii Europejskiej. My już żyliśmy w tej przyszłości i wiemy jaka ona będzie. Po pierwsze wiemy więc, że efekty istnienia Unii Europejskiej będą dokładnie przeciwne tym obietnicom, które tam są teraz składane. W systemie sowieckim obiecywano nam, że jest on szczęśliwą rodziną narodów, a skończyliśmy nienawiściami między narodami, które niemal doprowadziły do wybuchu. I to samo będziemy mieli w Unii Europejskiej. Obecnie nie ma wrogości pomiędzy narodami europejskimi, ale na koniec eksperymentu europejskiego ta nienawiść będzie. Dzisiaj obiecuje się nam, że przyszłość ekonomiczna krajów europejskich będzie świetlana i będziemy mogli konkurować ze Stanami Zjednoczonymi. Dokładnie to samo obiecywali swym obywatelom przywódcy sowieccy. Ale efekty tych obietnic były łatwe do przewidzenia. Biurokracja, przeregulowanie oraz zmniejszanie możliwości współzawodnictwa doprowadzą do stagnacji i w końcu do recesji. I oczywiście możemy przewidzieć, że Unia Europejska skończy tak jak Związek Sowiecki, czyli po prostu się rozpadnie. I podobnie, jak to miało miejsce w przypadku ZSRS, bałagan po rozpadzie będzie tak potężny, że potrzeba będzie wielu generacji, by doprowadzić sprawy do porządku. Wiedząc to wszystko nie mogę zrozumieć, dlaczego tyle krajów chce teraz wstąpić do Unii Europejskiej i wziąć udział w tym eksperymencie.
Szczególnie dziwi mnie to w przypadku Polski, kraju, który tak bardzo cierpiał walcząc o swoją wolność i uzyskał niepodległość po tak długim okresie niewoli. Dlaczego Polska chce oddać tę swoją tak ciężko wywalczoną niepodległość za nic? Tylko po to, by stać się częścią kolejnego fałszywego, socjalistycznego eksperymentu.
Mimo wszystko mam nadzieję, że większość Polaków, podczas zbliżającego się referendum będzie głosowała przeciwko.
Władimir
Bukowski
tłum.
Tomasz Sommer
foto.
Jacek Klecel
(14
kwietnia 2003)
"Nie jestem ani z obozu prawicy ani z obozu lewicy. Jestem z obozu koncentracyjnego."
Władymir
Bukowski
w
1976 na pierwszej konferencji na Zachodzie
Gdy Rosja powoli wkracza na tory autorytarne warto przypomnieć realia czasów uważanych przez otoczenie obecnego prezydenta i większość ludności za najlepsze. Recenzowana książka pokazuje życie obywatela pod władzą partii komunistycznej bez osłonek. Autor nie zamierza powracać do dzisiejszej "demokratycznej" Rosji bo nie wierzy w demokrację pod rządami oficerów KGB.
Władymir Bukowski (ur. 1942 r.) od lat mieszka w Wielkiej Brytanii. Spędził 12 lat w sowieckich obozach koncentracyjnych, więzieniach i szpitalach psychiatrycznych. W 1976 r. został wymieniony w Szwajcarii za sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chile. W 1983 r. założył Międzynarodówkę Oporu skupiającą antykomunistyczne organizacje z krajów socjalizmu realnego. Autor książek "Pacyfiści kontra pokój", "Moskiewski proces" oraz "Unia Sowiecka czy Związek Europejski". Bukowski wspiera rosyjskich demokratów aktualnie pozostających poza parlamentem oraz brytyjską eurosceptyczną Partię Niepodległości.
"I powraca wiatr" to autobiografia Bukowskiego przedstawiająca życie w ZSRR. Bohater opisuje swoją drogę od pierwszego zetknięcia się z totalitaryzmem w organizacji pionierów (pierwsze słowa dziecka: Mama, Tata, Lenin). Poznajemy życie zwykłego sowieckiego obywatela, porażające nawet dzisiaj realia dnia codziennego ZSRR (w tym potępienie w organizacji młodzieżowej lub na zebraniu kolektywu pracowniczego). Najwięcej miejsca zajmuje życie codzienne w łagrze i więzieniu, opisy relacji z więźniami kryminalnymi, głodówek i innych protestów. Została zaprezentowana cała galeria opozycjonistów jak również pechowców, którzy przypadkowo padali ofiarą represji. Oprócz opozycji demokratycznej autor opisuje działalność tzw.menedżerów, opozycję narodową, poetów czy neomarksistów. W Związku Sowieckim pewien aferzysta mógł kraść do woli - problemy zaczęły się od tego, ze za własne pieniądze zbudował dom dla robotników. Istniały na papierze całe kompleksy przemysłowe ujęte w planach i otrzymujące państwowe dotacje - a w rzeczywistości rósł w tych miejscach zagajnik (łapówki otrzymywały wszystkie urzędy kontrolne).
Szczególne wrażenie robią przeżycia Bukowskiego w szpitalach psychiatrycznych. Wówczas obywatel sowiecki krytykujący ustrój mógł zostać uznany za chorego na tzw.schizofrenię bezobjawową. Biedak mógł umrzeć w szpitalu z powodu bezpodstawnie dawkowanych leków lub naprawdę zwariować. Trudno uwierzyć, że byli ludzie którzy przetrwali to wszystko. Bukowski udziela praktycznych porad jak przetrwać w więzieniu, jak ważne jest stawianie sobie celów i organizacja czasu. Więzienie było polem walki o prawa obywatelskie - za pomocą skarg, głodówek czy protestów. Książka to praktyczny przewodnik jak przetrwać w karcerze, schować książki czy żyletki, z czego można zrobić herbatę lub alkohol.
Autobiografia Bukowskiego to opowiadanie człowieka, który z powodów moralnych przeciwstawił się komunistycznemu kłamstwu. Obecnie mimo krótkiego upływu czasu niewiele osób pamięta tamte warunki życia a wiele wręcz nie zna. "Nikt od Ciebie nie wymaga, byś tą władzę kochał czy jej ufał - wystarczy byś się jej bał, był pokorny, wykonywał plan, podnosił rękę na zebraniu, zgodnie aprobował i z oburzeniem potępiał" - to skrócona wersja socjologii według Bukowskiego. I jedna jeszcze istotna w wypadku obecnych władz Rosji refleksja: "Psy i czekiści nie wytrzymują spojrzenia na wprost - sprawdzałem to wiele razy". I to może jedyna nadzieja dzisiaj dla narodu rosyjskiego, w którego państwa sporo się zmieniło po to aby wiele zostało tak samo.
Piotr Pietrasz
Władymir Bukowski "I powraca wiatr", Wydanie I, Wydawnictwo PETT, Gdynia 1990, dostępne w księgarniach internetowych
2007-11-18 | Ostatnia aktualizacja: 17:54 | Komentarze: 0
Rezultaty polskich wyborów po raz kolejny ujawniły wady zastosowania proporcjonalnej ordynacji. Znowu okazało się, że żadna partia nie jest w stanie samodzielnie sformować rządu i uzyskać stabilnej większości w parlamencie - pisze w "Fakcie" Władymir Bukowski, rosyjski dysydent i kandydat na prezydenta Rosji.
System proporcjonalny jest najgorszym systemem wyborczym i prowadzi
wprost do sytuacji, że nawet mała grupka może dyktować swoją wolę całemu państwu. To się zupełnie nie sprawdza ani w Izraelu, ani we Włoszech, ani w żadnym kraju, gdzie obowiązuje taka ordynacja wyborcza.
Proporcjonalny system wyborczy to podstawowa przyczyna politycznej niestabilności
w kraju, która powoduje, że trudno jest podejmować zasadnicze decyzje polityczne. Weźmy Holandię, w której dzięki większościowej ordynacji rządy są stabilne i - co więcej - zachowywana jest kontynuacja polityki w kraju. Ludzie często nie zdają sobie nawet sprawy, kto jest przy władzy. A w krajach postkomunistycznych, gdzie istnieje potrzeba głębokich reform, wadliwie funkcjonujące koalicje prowadzą do rozmycia wszystkich całościowych programów reform.
W tych wyborach Polakom udało się ograniczyć liczbę partii w parlamencie do czterech, co jest sytuacją lepszą niż w przeszłości, gdy było ich kilkanaście. Jednak nawet uzyskanie ponad 40 proc. poparcia nie daje zwycięskiej partii możliwości samodzielnego rządzenia. Będzie ona musiała szukać partnera w koalicji, a oznacza to w każdym przypadku pójście na kompromis. Kompromisu nie da się zawrzeć na podstawie matematycznych wyliczeń. Może okazać się, że nowy rząd nie będzie w stanie przyjąć ważnych decyzji i będzie skazany na dryf. Pojawiające się plany koalicji między zwycięską partią liberalną a partią chłopską doprowadzą do tego, że żadna z tych partii nie będzie w stanie zrealizować swojego programu. Rozziew między programami obydwu ugrupowań jest zbyt duży, by można go było scalić w jeden program, bo powstanie bezsensowna hybryda.
Uważam, że priorytetem nowego parlamentu powinna być zmiana systemu wyborczego na większościowy. Wtedy każde wybory będą pewnego rodzaju próbą dla partii politycznych. Zwycięska partia będzie miała wtedy pełne prawo
, by wprowadzać swój program, i jeżeli on się nie sprawdzi, to w kolejnych wyborach ugrupowanie straci władzę. Za rządzenie powinna odpowiadać jedna ekipa i za to powinna być rozliczana przed wyborcami. W przypadku koalicji ta odpowiedzialność
jest rozmyta.
Co do polityki nowego rządu to powinien on przede wszystkim bronić interesów narodowych. Jak wiadomo, odradzałem Polakom wstępowanie do UE, ale jeżeli już w niej są, to powinni strzec swojej suwerenności. Najgorsza w Unii jest tendencja do niszczenia państwa narodowych i chęć stworzenia na ich gruzach wielonarodowego imperium europejskiego, w którym decyzje podejmowane są pod wpływem wielu niejasnych interesów.
Nowy polski rząd nadal będzie miał problemy w stosunkach z Rosją. Proponuję, by nadal aktywnie utrzymywać sojusz z USA, gdyż UE wiele razy udowodniła, że nie jest w stanie skutecznie przeciwstawić się Rosji. Bez sojuszu z USA Polacy nie zapewnią sobie odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa
.
Źródło: Dziennik.pl
Wydrukuj Wyślij znajomemu Skomentuj
Władimir Konstantinowicz Bukowski (ros. Влади́мир Константи́нович Буко́вский, ur. 30 grudnia 1942 w Bielebieju) – rosyjski dysydent, pisarz i obrońca praw człowieka w ZSRR. Spędził łącznie dwanaście lat w sowieckich więzieniach, obozach karnych i zakładach psychiatrycznych (psychiatria represyjna w ZSRR).
W 1959 r., w wieku 17 lat, został wyrzucony ze szkoły za rozpowszechnianie tzw. samizdatu, czyli publikacji drugoobiegowej. W 1963 r. został skazany na dwa lata uwięzienia w szpitalu psychiatrycznym (psychiatria represyjna w ZSRR). Zaraz po wyjściu na wolność w 1965 zorganizował demonstrację w obronie dysydentów Andrieja Siniawskiego i Jurija Daniela, za co ponownie zamknięto go w ośrodku psychiatrycznym. Jednak niemal od razu po odsiedzeniu wyroku zorganizował kolejny protest w obronie dysydenta - tym razem Aleksandra Ginzburga - za co trafił do obozu karnego. Po procesie, który wzbudził liczne protesty na Zachodzie i zaangażował najwyższe sfery rządzące w ZSRR, w 1971 r. został uznany za winnego działalności antyradzieckiej i skazany na 7 lat więzienia oraz 5 lat zsyłki. Łącznie w swoim życiu przebywał w uwięzieniu przez 12 lat.
W roku 1976 został deportowany z ZSRR na Zachód w ramach wymiany za sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chile Luisa Corvalana (18 grudnia 1976 na lotnisku w Zurychu). Od tego czasu żyje na emigracji, choć po 1991 r. kilkukrotnie odwiedził Rosję.
W latach osiemdziesiątych otwarcie popierał politykę Ronalda Reagana przeciwko reżimom komunistycznym w krajach Trzeciego Świata. Krytykował i konsekwentnie krytykuje też Zachód za przejawy zachowawczości względem komunizmu i Związku Radzieckiego, uznając to za błędne dążenie do stabilizacji za wszelką cenę. Był zdecydowanym przeciwnikiem strategii odprężenia, a później poparcia udzielonego przez Zachód Michaiłowi Gorbaczowowi. Zarzuca też elitom świata zachodniego nieumiejętność rozliczenia się ze swojego uwikłania w obronę władzy sowieckiej oraz kontaktów z KGB. Nie popierał pierestrojki, którą uznawał za zwodzenie przez ekipę Gorbaczowa społeczeństwa i opinii międzynarodowej w celu utrzymania systemu i własnej władzy. Z podobnych pozycji sprzeciwia się nazywaniu okresu rządów Chruszczowa mianem "odwilży", gdyż nadal trwały w ZSRR represje polityczne.
Wobec perspektywy upadku systemu komunistycznego w ZSRR postulował utworzenie międzynarodowej komisji w celu zbadania zbrodni komunistycznych i procesu sądowego w celu rozliczenia z komunizmem (na wzór procesów norymberskich, które rozliczyły nazizm). W tym celu po upadku puczu Janajewa przebywał przez kilka miesięcy w Moskwie, jednak pomimo wstępnych ustaleń z nowymi władzami rosyjskimi i podjętych prób otwarcia archiwów, do urzeczywistnienia jego planów ostatecznie nie doszło. W 1992 r. został ponownie zaproszony do Rosji jako reprezentant strony prezydenckiej w sporze z reaktywowaną KPZR przed Trybunałem Konstytucyjnym, dotyczącym kwestii niekonstytucyjności partii i tytułów prawnych do jej dawnego majątku. Uzyskał wówczas dostęp do dokumentów Komitetu Centralnego, których część przy okazji skopiował za pomocą przywiezionego ze sobą skanera oraz laptopa i opublikował później na Zachodzie. Dotyczyły one m.in. wspierania przez radziecki wywiad i partię komunistyczną akcji terrorystycznych za granicą, działalności partii komunistycznych w krajach kapitalistycznych, czy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
Kontestował nową rzeczywistość polityczną po upadku ZSRR. Uważał, iż w Rosji nastąpiła "restauracja nomenklatury", rozkradanie majątku państwowego, ogłoszenie się przez część dawnych komunistów mianem "demokratów" i "reformatorów". Sprzeciwiał się błędnemu jego zdaniem pojmowaniem kapitalizmu jako sztuki oszukiwania innych, korupcji, przejawom postkomunizmu oraz zachowania się powszechnej postawy "człowieka sowieckiego". W 1996 r. proponowano mu kandydowanie na urząd prezydenta Rosji. W 2007 r. oficjalnie zgłosił akces do startu w nadchodzących wyborach prezydenckich, jednak jego kandydatura została odrzucona ze względów formalnych (mieszkał na stałe poza granicami państwa).
Obecnie mieszka w Cambridge w Wielkiej Brytanii. Kilkukrotnie gościł w Polsce. Znany przeciwnik Unii Europejskiej (traktuje UE jako "związek socjalistycznych republik europejskich"[1]), sprzeciwia się dalszej integracji w jej obrębie oraz postępującego jego zdaniem zawężania sfery wolności jednostki. Równie sceptycznie nastawiony jest do niektórych kierunków rozwoju cywilizacji zachodniej.
Vladimir Kara-Murza. Oni vybirali svobodu - [1]
Luis Corvalan, V. Bukovsky - [2]
V. Bukovsky, L. Korvalan, 2007.06.14 w Moscova HTB TV - [3]
I powraca wiatr (tłum. Andrzej Mietkowski), wersja elektroniczna w języku rosyjskim
Proces moskiewski lub Moskiewski proces (wyd. polskie ISBN 83-7227-190-9, Warszawa 1999)
Listy rosyjskiego podróżnika,
Pacyfiści kontra pokój(tłum. Andrzej Mietkowski)
Unia Sowiecka czy Związek Europejski.
Пособие по психиатрии для инакомыслящих (Psychiatria dla nieprawomyślnych, 1975)
Archiwum sowieckie Władimira Bukowskiego
Wywiad z dysydentem w j. polskim
18 XII 1976. Wymiana – tekst Włodzimierza Kalickiego