Zemsta po 20 latach
Zwycięskie Powstanie Wielkopolskie wcale nie zakończyło się w momencie podpisania rozejmu czy jeszcze później — 28 czerwca 1919 roku - traktatu wersalskiego i likwidacji frontu wielkopolskiego w marcu 1920. Po 20 latach od wybuchu insurekcji, która przywróciła Wielkopolskę Rzeczypospolitej, powstańcy mieli ponownie, tym razem męczeńsko, poświadczyć swój patriotyzm i oddanie Ojczyźnie.
Poznań był najdalej na zachód wysuniętym spośród największych miast II Rzeczypospolitej. Już w pierwszych dniach II wojny światowej zmasowane siły niemieckiego lotnictwa zaczęły bombardowanie stolicy Wielkopolski. 2 i 3 stycznia, w celach taktycznych, z Poznania wycofały się oddziały Wojska Polskiego, paląc za sobą kilka przepraw mostowych na Warcie. Wraz z wojskiem miasto opuścili przedstawiciele polskich urzędów państwowych. Poznaniacy sami utworzyli Straż Obywatelską, która została jednak szybko rozwiązana przez okupanta. 10 września 1939 roku do miasta wkroczyły bowiem niemieckie wojska okupacyjne, a dwa dni później generał artylerii Alfred von Vollard — Bockelberg odebrał Cyrylowi Ratajskiemu, powołanemu w pierwszych dniach wojny na prezydenta miasta, klucze do piastowskiego Grodu Przemysława. W Poznaniu rozpoczęła się ponura noc hitlerowskiej okupacji. Samo prastare polskie miasto stało się teraz stolicą nowego Okręgu Rzeszy „Wartheland” (Kraj Warty). Namiestnikiem owego okręgu administracyjnego został niesławny gauleiter Arthur Greiser. Pod jego auspicjami już w pierwszych dniach okupacji rozpoczęła się fala intensywnych aresztowań, mordów i eksterminacji polskiej ludności.
Pierwsza eksterminacja
W pierwszej kolejności uderzono w polską inteligencję, duchowieństwo oraz działaczy niepodległościowych, w myśl założenia, że te państwowotwórcze, patriotyczne polskie warstwy społeczne stanowią największe zagrożenie dla III Rzeszy. Sam Greiser podczas defilad wykrzykiwał, że stworzy z „Kraju Warty” wzorcowy okręg Rzeszy, w którym ci nieliczni Polacy, którzy w nim pozostaną, sprowadzeni zostaną do rzędu „pachołków, niewolników i taniej siły roboczej”. W ślad za tymi agresywnymi deklaracjami szybko poszły zbrodnicze czyny. Już 10 października 1939 roku otwarto ostatecznie w dawnym, pruskim Forcie VII „Konzentratrationslager. Posen”, czyli — jak dziś stwierdzają zgodnie historycy — pierwszy na ziemiach polskich wcielonych do Rzeszy obóz koncentracyjny. Fort VII był nim nie tylko z nazwy, ale przede wszystkim z charakteru ponurej działalności i nieludzkich praktyk, jakie tam wprowadzono.
Pierwsze, masowe transporty do obozu koncentracyjnego w Forcie VII Niemcy skierowali już kilka dni po uruchomieniu tej zbrodniczej placówki. Niemiecki okupant doskonale wiedział, w drzwi których Polaków uderzyć najszybciej. Na długie miesiące przed wybuchem wojny w Poznaniu i na terenie Wielkopolski działała bowiem hitlerowska piąta kolumna, ukrywająca się pod szyldem mniejszości niemieckiej. To właśnie jej działacze, z niesławnym pseudonaukowcem-rasistą Kurtem Lückiem na czele, infiltrujący życie II Rzeczypospolitej, uaktywnili się z niezwykłą mocą w pierwszych dniach wojny, i to oni opracowali listy proskrypcyjne z nazwiskami wszystkich polskich patriotów. Wśród nich byli wymienieni także ci, których często jedyną, acz niewybaczalną dla Niemców przewiną, był udział 20 lat wcześniej w Powstaniu Wielkopolskim.
„Zagrajmy w polskie powstanie”
Powstańcy wielkopolscy zwożeni byli do Fortu VII już w pierwszych transportach. Jak napisał w monografii „Fort VII w Poznaniu” Marian Olszewski, „hitlerowski dozór obozu ze szczególnym okrucieństwem odnosił się do uczestników Powstania Wielkopolskiego”. To dla nich wymyślono szczególny rodzaj tortur, połączonych z szyderstwami, bluźnierstwami i wyśmiewaniem. Nazwane „polskim powstaniem” „ćwiczenia obozowe” polegały na wypędzaniu weteranów Powstania Wielkopolskiego na dziedziniec fortu, o świcie lub w środku nocy, z ich ciasnych, kilkumetrowych cel, gdzie gnieździło się w zaduchu i przepełnieniu po kilkudziesięciu osadzonych. W kurzu i błocie, powstańcy zapędzani byli na nierówne skarpy forteczne. Bici przez niemieckich esesmanów kolbami karabinów, zmuszani byli do wykonywania niezliczonych przysiadów, naprzemiennego padania i wstawania czy skakania w półprzysiadzie. Dla dodatkowego pognębienia wielu powstańców czynności te musiało wykonywać z ciężkimi kamieniami w rękach. Te makabryczne sceny odbywały się wśród diabolicznego aplauzu rozbawionych esesmanów, wśród szczekania psów szczutych przeciw polskim bohaterom, wśród coraz gęściej padających wrzasków i wyzwisk. Te ponure sytuacje opisał m.in. już w kwietniu 1945 roku na łamach „Głosu Wielkopolskiego” zasłużony poznański kapłan, ksiądz Aleksy Wietrzykowski, późniejszy wieloletni rektor Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu.
„Wycieczka w Karpaty”
Z kolei w zeznaniach świadka Stefana Lemkego, złożonych w 1946 roku przed Polskim Trybunałem Narodowym, sądzącym wojennego zbrodniarza, Arthura Greisera, znalazł się opis innych tortur, stosowanych zapamiętale w Forcie VII, między innymi wobec dawnych powstańców wielkopolskich. Była to „wycieczka w Karpaty”, jak prymitywni esesmani nazwali kolejne wyreżyserowane przez siebie sadystyczne widowisko. Owa „wycieczka w Karpaty” wyglądała, jak to relacjonuje, cytując Lemkego, Marian Olszewski: „Podczas silnego mrozu, jeden z fortecznych stoków polewano wodą. Gdy pokrył się lodem, kazano więźniom wdrapywać się na szczyt oblodzonym podejściem. Przy czym powtarzano to parokrotnie. Więźniom odmarzały palce. Płakali z bólu. Innym razem zmuszano ich do zjeżdżania głową w dół, na plecach albo na brzuchu. Często zrzucano ich z wierzchołka góry. Nieszczęsne ofiary, spadające z oblodzonego pagórka, łamały sobie ręce, nogi oraz rozbijały głowy. Potwornej scenerii tego widowiska towarzyszyły głośne śmiechy i objawy rozbawienia ze strony dozoru więziennego”.
Większość spośród powstańców wielkopolskich, którzy ujęci przez Niemców trafili do obozu w Forcie VII, straciła tam życie, pośród upokorzeń, bicia, nieustannego terroru, w stanie wycieńczenia głodem i chorobami. Wszyscy ci ludzie, mimo utraty chyba całej nadziei, zachowali do ostatnich chwil najwyższą godność, na jaką potrafi zdobyć się istota prawdziwie ludzka. Nie sposób przeniknąć ich cierpienia, kiedy na własnych oczach tracili to, co było dla nich najdroższe — rodziny, zdrowie, własne życie, a nade wszystko wolną i niepodległą Ojczyznę, o którą bili się bohatersko 20 lat wcześniej w Powstaniu Wielkopolskim.
Skorzystałem m.in. z książki Mariana Olszewskiego „Fort VII w Poznaniu”
Powstaniec i malarz
Jednym z Powstańców Wielkopolskich, zamęczonych podczas II wojny światowej w Forcie VII, był artysta plastyk, grafik i malarz Leon Prauziński. W okresie międzywojennym współpracował z „Przewodnikiem Katolickim”. Pochodził z Poznania, gdzie urodził się w 1895 roku. 27 grudnia 1918 roku brał udział w wybuchu walk powstańczych, uczestnicząc w zdobywaniu Prezydium Policji i w walkach o most Chwaliszewski. Później brał też udział w zdobywaniu Wolsztyna, Zbąszynia i Miejskiej Górki. Niezwykłe było to, że w czasie walk wykonywał szkice i rysunki przedstawiające autentyczne sceny batalistyczne z powstania. Dwanaście takich obrazów olejnych reprodukowano w formie kart pocztowych w wielotysięcznych nakładach, które w następnych latach przyniosły Prauzińskiemu niezwykłą popularność. Niestety była też tego druga strona — 1 listopada 1939 r. Leon Prauziński został aresztowany. W wytoczonym mu przez hitlerowców procesie-tragifarsie głównym dowodem jego „winy” wobec Rzeszy Niemieckiej były właśnie wspomniane obrazy, uwieczniające bohaterski czyn zbrojny Powstańców Wielkopolskich. Śmierć z rąk okupanta, poprzedzona upokarzającymi torturami, dotknęła Leona Prauzińskiego w Forcie VII w Poznaniu prawdopodobnie w styczniu 1940 roku.