Mariusz Szczygieł
Niedziela, która
zdarzyła się
w środę
. V
WYDAWNICTWO "EM-KA" Mirosława KuŹel Warszawa 1996
O AUTORZE
Projekt okładki: DARIUSZ WÓJCIK
Zdjęcie autora na okładce: ANNA BIA£A
Montaż komputerowy: STUDIO "5-C"
Skład i łamanie: MONIKA WÓJCIK
Agencja Poligraficzne-Wydawnicza "AMIGO", Warszawa, AL Jerozolimskie 91, tel. 628-38-24
Druk i oprawa:
(c) Copyright by Mariusz Szczygieł
Warszawa 1996
(c) Copyright by Wydawnictwo "EM-KA" sp. z o.o. Warszawa 1996
ISBN 83-86681-20-9
Wydawnictwo "EM-KA", Warszawa, ul. Miedziana 11 tel. 620-02-81 w. 661, tel./fax 631-28-71
Lubię oglądać Mariusza w telewizji, ale niezmiernie mi żal, że coraz rzadziej oglądam go w "Gazecie Wyborczej", dla której Mariusz napisał wiele znakomitych reportaży; część z nich zebrano w tej książce.
Znając Mariusza i obserwując jego pracę, mogłam jednak przewidzieć, że wybierze on taką formę kontaktu z ludŹmi, która zaczyna się na rozmowie i na rozmowie się koñczy. Mogłam się tego spodziewać, bo widziałam, jak łatwo trafia do ludzi, pozyskuje ich zaufanie, zdobywa zwierzenia. Ma w sobie pogodę, która pociąga, tolerancję, która ośmiela, ciekawość, która pochlebia i zjednuje. Kontakt z ludŹmi jest naturalnym żywiołem Mariusza, jest rodzajem jego twórczości; właściwie nie musi on pisać, aby mieć poczucie samorealizacji.
Szkoda, bo pisze świetnie, zna wagę słowa, szczegółu, pointy, a przede wszystkim faktów. Szkoda tym bardziej, że rozmowa ulatuje, a to, co napisane - zostaje.
Może niepotrzebnie narzekam. Może Mariusz pożałuje pisania i za tym zbiorem pójdą następne. Życzę tego i jemu i czytelnikom.
Małgorzata Szejnert
l
POLSKA W OG£OSZENIACH
Zarób milion w minutę, Stargard, skr. poczt....
Radę, jak zarobić milion złotych w minutę, odbieram na poczcie, zapakowaną w szarą kopertę. "Musisz mieć - czytam - odpowiednią sumę pieniędzy, którą złożysz w banku na taki procent, aby co minutę procentowała Ci o milion. Jaka to ma być suma? To już musisz obliczyć sam. Lucyna ze Stargardu".
Za radę płacimy Lucynie 42 tysiące złotych, za zaliczeniem pocztowym.
Samotna matka w trudnej sytuacji finansowej prosi o pomoc. Ola. Drohiczyn.
Ma 28 lat i dwa aniołki: Maćka i Elwirę; mąż zmarł dwa lata temu, bardzo pił. Zasiłek plus rodzinne wynosi milion z hakiem. Dostała trzy listy: płatny - "milion w minutę" i dwa bezpłatne, od kobiet. Napisały, żeby się nie łudziła, że ludzie jej pomogą. One były w podobnej sytuacji i nikt im nie podał ręki.
"Pani też nikt nie poda" - pocieszyła ją pierwsza.
Czy w związku z tym ogłoszeniem spotkało Olę coś przyjemnego? - Tak - mówi - przecież te dwie kobiety nie pozostały obojętne na mój los.
Młody, atrakcyjny przyjmie pracę tokarza lub jak< pan do towarzystwa.
"Nazywani się Krzysztof £okietek, mam 22 lata i profil tokarski. Po wojsku stanąłem po zasiłek, ale tu, w Miñsku Mazowieckim, nie dali mi ani jednej oferty. Zamieściłem ogłoszenie i przyniosło ono pañski list, w którym ujawnia się tylko dziennikarska ciekawość. W pana życiu ten incydent to kolejne doświadczenie, dla mnie list, który nie odmieni mego losu. Ogłoszenie nie przyniosło mi nic niesamowitego z wyjątkiem tego, że straciłem nadzieję, a z nią chęć do dalszego życia".
Atrakcyjna bezrobotna, lat 25, szuka pracy.
"Atrakcyjna" jest wysoka, nosi szpakowate włosy i wąsik. Jest mężczyzną, mieszka w Kędzierzynie-KoŹlu. Dawał kilka ogłoszeñ typu: "35-letni, solidny, z prawem jazdy...", ale nie otrzymał żadnej ciekawej pracy. Chciał sprawdzić, co stracił nie będąc atrakcyjną dziewczyną.
Stracił więc:
j A) "Nagie pozowanie w Niemczech", od 350 do 700 marek za sesję. Propozycja nadeszła od mężczyzny z gminy Kwilcz w Poznañskiem, który oczekuje na 24 zdjęcia nagiej sylwetki;
B) "Wolne od troski życie w luksusie" - ślub z bogatym Niemcem;
C) Zajęcie barmanki w Belgii, "ale - zastrzega się oferent z Lublina - nikt nikogo do niczego nie zmusza i każda barmanka robi wszystko z własnej woli";
D) Posadę masażystki w Poznaniu - "typowy masaż całego ciała z akcentami na pewne miejsca aż do finału, 12 godzin co trzeci dzieñ";
E) Pracę w agencji towarzyskiej w Holandii: "Już w pierwszym miesiącu pracy - 24 min zł, a gdy dziewczyna się przyzwyczai, zarabia dwa razy tyle. W tej chwili pracuje u nas kilka Polek i Węgierek, ale brak nam dziewcząt. Działa ograniczenie: kandydatka powinna mieć 18-25 lat. Po przekroczeniu 26. roku życia, osoba ta nie jest już tak bardzo pożądana. Jest to całkowicie legalna i dająca kobiecie zadowolenie praca".
Jestem po krachu finansowym, dla pieniędzy zrobię wszystko.
Człowiek po krachu jest przystojny i wysportowany, ma jasne włosy, 25 lat i dwa osiągnięcia: raz uciekł z więzienia w Raciborzu, raz nielegalnie przekroczył granicę. Ma siedem wyroków za sobą. Jesienią 1992 wyszedł na wolność, ale rodzina kazała mu szukać innego miejsca do życia; biuro pracy nie dało mu szans, a opieka społeczna - 500 tysięcy złotych. Wiedział, że trzeba myśleć nowocześnie: dał to ogłoszenie.
"Nic z niego nie wyszło - napisał - jestem recydywis-tą-sprinterem i nie mogłem zostać ani akwizytorem, ani ochroniarzem. Proszę mi uwierzyć, dla mnie nie przewidziano żadnej przyszłości".
"Nie szkodzi, że nic nie wyszło - dodaje -najpiękniejsze w tym ogłaszaniu było oczekiwanie na to, że znowu stanę
6
się normalnym człowiekiem. W dniu, w którym pisał pani do mnie list, o godzinie 17.40 w Karpaczu znów zostałer aresztowany za kradzież złotego pierścionka".
Sprzedając kamienie żółciowe, zarobisz fortunę.
Adam P. z Prusie zdobył list od Petera Zuzka z Wind-1 hagen w RFN. Peter Zuzek skupuje suche kamieniej żółciowe. Koloru brązowego, bo rdzawy farbuje. Za l grami całych płaci 8 USD. Nie kupuje kamieni pokrytych białąl pleśnią ani rurek z przewodów żółciowych. Osobistej dostawy tylko po ustaleniu terminu. Windhagen leży| 30 km od Bonn, wyjazd z autostrady na Bad Honne w prawo, po 100 metrach jeszcze raz w prawo, kilometr! prosto, około 300 metrów za bankiem - żółty dom nr 65.] Peter Z. rozumie po polsku.
Rzecz jasna, nie chodzi o kamienie ludzkie, tylko| bydlęce.
Adam P. z Prusie udostępnia ksero listu Petera Z. żal 59 tyś. zł, płatne za zaliczeniem pocztowym. "Proszę niej mieć do mnie żalu, tylko zacząć działać" - dopisuje od| siebie na niemieckim liście.
Pieniądze leżą koło ciebie. Podpowiem jak je znaleŹć, j
Podpowiada bibliotekarka Centralnej Biblioteki Rol-J niczej.
Wysyła instrukcje: 1) "Techniczno-ekonomiczne zało-l żenią produkcji chałupniczej kompletu na ławę: bieżniki plus osiem serwetek" (najlepiej sprzedające się kolory nal prowincji to niebieski i zielony); 2) "Zrób w prosty sposób! abażur i sprzedaj"; 3) "Jak zarabiać, czytając ogłoszenia) prasowe".
Bibliotekarka inkasuje za rady 45 tyś. zł za zaliczeniem. (_ proszę zgadnąć, jak wysoka może być pensja bibliotekarki? - żali się).
Rady bibliotekarki są nieludzkie. Aby podnieść pieniądze, które niby obok nas leżą, musielibyśmy na przykład _ przed produkcją bieżnika na ławę - nauczyć się budowania ramy tkackiej, posługiwania oliwiarką, odpowiedniego rozcieñczania lakieru, aby nie sklejał nitek itp. Ona sama ukoñczyła wydział geografii, lubi podróżować. Na jedno ogłoszenie dostaje około 20 odpowiedzi. Głównie piszą bezrobotni, którzy nie mają już żadnego pomysłu na życie. Są u kresu.
Nie, bibliotekarka nie uważa, że wysyłając tak niesatys-fakcjonujące rady oszukuje tych biednych ludzi. - Ja im pomagam. W moim życiu - podkreśla - zaznałam od ludzi wiele dobra i teraz im właśnie dobrem odpłacam.
Powiem, jak w uczciwy sposób poprawić swoją sytuację materialną. K.A., Sokołów Podlaski...
"Czekam z niecierpliwością na tę niezwykłą radę" - napisałem.
"Szanowny Panie - odpisał K.A. - proszę podać, jakiej rady Pan ode mnie oczekuje. Daję bardzo dużo ogłoszeñ o różnej treści i nie mogę się zorientować, o co chodzi".
Sprzedam większą ilość zużytych kopert. Szymon Stosik, Żnin...
"Proszę zdradzić - napisałem - po co komu zużyte koperty?"
"Zupełnie niepotrzebnie doszukuje się Pan sensacji" ~ odpisał Szymon Stosik. Swego czasu prowadził obszerną
8
korespondencję, po której zostało mu 5 tysięcy kopert. W programie telewizyjnym o Ameryce powiedziano, że tam ludzie usiłują sprzedać wszystko, nawet śmieci. Dał ogłoszenie, odzew był duży. Sprzedał już dwa i pół tysiąca po 150-200 złotych za sztukę. Co się z nimi dzieje? Szymon Stosik ma dwie hipotezy: A) kolekcjonerzy z Izraela skupują starannie rozcięte koperty, płacąc w dolarach; B) ponoć można kupić w Niemczech skuteczny płyn do zmywania pieczątek ze znaczków...
Długi. Kupię, sprzedam, wyegzekwuję.
Pan X - wysoki, dobrze zbudowany, pod krawatem, przy czarnym biurku: lśniącym, pustym, bez żadnego papieru na wierzchu - jest byłym urzędnikiem pañstwo-^ wym. Ale - zaznacza - nie z MSW. Od pół roku interesuj) go cudze długi.
Twierdzi, że średnio 20 firm dziennie dowiaduje się u niego, czy jest w stanie wyegzekwować należności od ich dłużników. X z ekipą stosuje nacisk psychologiczny. Nie straszy dłużnika, że go zabije. (- Bo jeśli dalej by nie oddawał, trzeba by go zabić. A to jest niemożliwe - zastrzega się X). Sam fakt, że pojawia się firma, która w czyimś imieniu żąda długu, już działa na niektórych dłużników psychologicznie.
Zaczyna się od negocjacji, nieraz wystarczy wspomnieć: "Cóż, pozwiemy pana do sądu" -i dłużnik zaraz jest gotów oddawać. Przeważnie chodzi o sumy 100-200 min zł. Jednak wczoraj przyszła do X kioskarka z placu Konstytucji, której chodzi tylko o 5 milionów. Wielu chce długi odsprzedać; X kupuje je, na przykład, za połowę ich wartości. Jednak musi mieć pewność, że uda mu się ściągnąć należność od dłużnika.
W ostateczności X ośmiesza dłużnika. Jak to robi? Nie może na razie zdradzić, przygotowuje bowiem wielkie akcje ośmieszania dwóch poważnych firm w Śródmieściu. Zaręcza, że takich jeszcze nie było.
Ale Y, konkurent X na tym rynku daje przykład na ośmieszanie: w okolicach siedziby firmy-dłużnika rozrzuca się niepostrzeżenie dużo ulotek, które mówią, że jest to zła firma, która słynie z tego, że nie oddaje długów. Metoda ulotkowa bardzo skutkuje, zapewnia Y.
Własny zbiór dowcipów, cena 10 tysięcy złotych.
"W tramwaju:
- Przepraszam, pani wychodzi?
- Nie, a panu?"
230 dowcipów starannie przepisano na maszynie. - Zarobek żaden - skarży się emeryt L.S. z Warszawy. - Z dziesięciu tysięcy złotych, jakie otrzymuję, cztery tysiące zajmuje opłata pocztowa. Jeśli doliczyć dojazd i powrót z poczty, kopertę i manipulacje, można się zniechęcić.
-* Masz sprawę we Wrocławiu? Nie przyjeżdżaj, załatwię ją za Ciebie. Leszek R. ...
Napisałem pod przybranym nazwiskiem do Leszka R.: "Może oddam Panu swoją wrocławską sprawę, lecz muszę wiedzieć, czy zna Pan niemiecki i czy potrafi Pan uśmiechać się na zawołanie?"
"Niestety, niemieckiego nie znam, ale sprawa jest do załatwienia - odpisał. Sądzę także, że potrafię się uśmiechać na zawołanie, jak też i nie".
Napisałem drugi raz do Leszka R. z prośbą o zwierzenia do reportażu. Ma 29 lat, jego firma zbankrutowała. Powo-
10
li
dy: nie miał przebicia, znajomości, pieniędzy, nie dostał ulg skarbowych. Spróbował z czymś innym: na próbę, bez rejestrowania firmy, zamieścił ogłoszenie.
Minął miesiąc, dostał jeden list, ktoś go pytał o ni< miecki i uśmiechy.
Wysłał więc informację, w czym może pomóc jego bi, usługowe. Ale klient nie odpowiedział. Leszek R. sądzi, Źle się sprzedał. Trzeba było napisać zdecydowanie: " znam obce języki" i "Oczywiście, że pięknie się uśmi cham", a nie pisać mętnie w stylu: "sprawa jest do załatwi, nią". "Ale uświadomiłem to sobie dopiero potem" - żałuje.
"Minął mi zapał do pracy na własny rachunek - koñczy swój list Leszek R. Znalazłem etat, będę na zwykłej pensji i jak Boga kocham nikt w tym kraju nie namówi mnie do wzięcia sprawy w swoje ręce".
Przyjmę reklamę na antenę satelitarną. Mam balkon] w centrum Babimostu.
Brak reakcji.
Erotic club szuka chłopców mówiących po niemiec- j ku, Sulęcin, skrytka ...
Z Sulęcina nadeszły bazgroły:
"Klub mieści się w Niemczech, a w czym ja pomagam, to można się domyśleć. Przepraszam za charakter pisma, lecz mam cholernego kaca i spieszę się na piwko, zaś pierwszą setkę strzelę za Pana zdrówko i udany reportaż. Może ma Pan jeszcze jakieś pytania na temat, proszę pisać, tylko przed wypłatą, bo po wypłacie trudno odczytać moje pismo".
Podpis nieczytelny.
12
Opieka nad grobami. Mogę przesłać zdjęcie. C. Na-
Nie sądziłem, że C. Nawrocki jest aż tak przedsiębiorczy:
Odpowiem na reporterskie pytania - odpisał - lecz za wyna-
grodzenie równe cenie ogłoszenia w »Gazecie Wyborczej«".
C. Nawrockiemu wysłałem sto tysięcy złotych.
Opłacony, wyznał: "Działam trzy lata. Opieka polega na tym, że lokalizuję grób, dokonuję gruntownych porządków, sadzę kwiaty, remontuję części metalowe itd. Jednorazowa usługa waha się od 500 tyś. do 5 min zł. Zleceniodawcami są osoby lepiej sytuowane i zaawansowane wie-kowo. W dwóch przypadkach szukanego grobu nie było. Klienci wymagają czasem potwierdzenia wykonania określonych prac przez kościelnych czy księży. Nie mam żadnych pomocników, samemu wygodniej jeŹdzić po kraju. Podjąłem się tego typu usług, bo brak innej pracy.
Jeśli w przyszłości będą wycieczki na Marsa, niewykluczone, że zorganizuję je właśnie ja". ,F
Zdradzę, jak urosnąć? Max ze Skierniewic.
"Prawie niezawodną metodą na poprawę swego wzrostu jest chodzenie po górach. Taką opinię wydało wielu lekarzy. Być może w twoim regionie nie ma żadnych gór, proponuję zastąpić to wchodzeniem na schody w wielokondygnacyjnych budynkach".
Rada jest najtañsza ze wszystkich - 25 tyś. zł.
"Lego" - dużą ilość oddam wybranej osobie.
Rodzina z Czeladzi: on - policjant, ona - opiekunka społeczna. Nie zdawali sobie sprawy, że chęć podarowania zwyczajnych klocków ujawni tyle ludzkiej krzywdy.
13
zbywa, co zostaje po moich dzieciach. To wszystko, co jako człowiek mogę zrobić dla swoich bliŹ-
"
tvm CO
L
Dostali 30 listów, wybór był bardzo trudny; wybrali list Jacka z podlubelskiej wsi. "Moja mama - napisał -jest biedna, ale nie jest nam Źle. Mamy dużo pomysłów. Gdy w domu jest tylko chleb, ja pożyczam trochę cukru w stołówce, w szkole. Wtedy robimy sobie danie. Na kromkę kropi się trochę wody z kranu i sypie cukier, żeby się przykleił do chleba. To jest bardziej smaczne niż różne słodycze". Do listu Jacek dołączył 5 tysięcy złotych na przesyłkę. - I ten gest dodatkowo przesądził o naszym wyborze - mówi policjant.
Uznali z rodziną, że popełnili błąd. Napisali o dużej ilości klocków "Lego". Dla nich duża ilość oznaczała kartonik różnych niekompletnych klocków po córce. Odnieśli wrażenie, że ludzie liczyli na więcej.
Mają moralnego kaca: - Gdybyśmy nic nie wysłali, mielibyśmy spokój?
Z powodu wyjazdu do USA wybranemu oddam Fiata 126 (1988).
Prosiłem o fiata w liście poleconym. Nie zareagowano.
••*s
zLu-
bina...
Wysyłam odzież najbardziej potrzebującym. P.
o
Napisałem do P. w dwóch osobach: jako emerytka i jako dziennikarz. Emerytce P. odpowiedział, że odzież importuje z USA i to musi trochę kosztować; jeśli się emerytka decyduje, niech napisze jeszcze raz. Dziennikarzowi P. oznajmił: "Bieda ludzka osiąga zenit, a ludzi dobrego serca jest niewielu. Jako katolik i człowiek prawy nie mogę patrzeć na biedę. Sam mam 26 lat i pięcioro dzieci. Postanowiłem dzielić się z najbardziej potrzebującymi
14
nich. Nie szukam rozgłosu'
Jeśli posiadasz zbędną odzież dla chłopców 10 i 15 lat, proszę wyślij, bardzo nam ciężko. Kocioł Jadwiga, Wólka...
Jadwiga K. przekonała się, że w ludziach może być jeszcze wiele dobra. Po wydrukowaniu ogłoszenia nikt jej nie chciał oszukać, nikt nie naciągnął na fikcyjne gry, nikt nie żądał pieniędzy. Dostała za to trzy piękne paczki.
Ofiarodawca z Warszawy przysłał chłopakom ogromną paczkę, a większość rzeczy okazała się bardzo modna. Jadwiga K. posyła mu zawsze kartkę na święta. Napisała nieznajomemu: "Gdyby było więcej takich ludzi jak Pan, nie byłoby tylu tragedii, a ludzie dawaliby do gazet ogłoszenia radosne".
Startuję w biegach maratoñskich - poszukuję firmy, żeby ją reklamować podczas biegu.
"Serdecznie na wstępie pozdrawiam. Ostatnio prawie nigdzie nie startowałem, bo nie mam za co opłacić startowego i przejazdów. Chodzi mi o to, żeby sponsor opłacił za przejazd i opłatę startową, a ja bym go reklamował na koszulce. Kocham biegać maratony i nie chcę z tym koñczyć, ale jak nikt się nie zgłosi, będę musiał skoñczyć 2 bieganiem, a wtedy życie straci dla mnie sens. Mieszkam na wsi, tu u nas nic po prostu nie ma, każdego dnia trenuję Po lesie. Zdobyłem brązowy medal na mistrzostwach Polski LZS w przełajach. A największym sukcesem jest dla mnie ukoñczenie każdego maratonu, bo to jest coś.
15
Jestem od 1988 żonaty, mam żonę Bożenę, 25 la i jednego syna Arkadiusza, 3 lata. Żona również nie pracuj i to co ja dostanę zasiłku, to prawie nic. Mam wyuczon; zawód stolarz meblowy, ale nie mam gdzie pracować. Mieszkam na wsi, gdzie nawet nie ma kiosku z gazetami i nie można tu kupić u nas gazet, sąsiedzi nie wiedzą o ogłoszeniu.
Są takie dni, kiedy ubieram się w dres i wychodzę, to niektórzy sąsiedzi po prostu się ze mnie śmieją i mówią - znowu ty idziesz biegać, po co, co ty z tego masz, lepiej byś się zajął robotą, ale jaką robotą? O co im chodzi, czy są zazdrośni, że nie mogą też iść pobiegać, proszę bardzo niech też idą, nikt nikomu nie zabrania. Czasami zastanawiam się, co w tym jest złego, że ja biegam, dlaczego się śmieją. Mam takiego sąsiada, co prawie codziennie przychodzi do domu pijany, ma żonę i dzieci, ale z niego nikt się nie śmieje, czy to znaczy, że on robi dobrze, czy ja mam również przychodzić do domu pijany, żeby sąsiedzi powiedzieli, ten teraz robi dobrze.
Och!!! Jakby to było pięknie, żeby się zgłosił jakiś sponsor, to bym tym sąsiadom wytarł oczy ł. Kazimierz M."
Szukam sponsora. Marek, Szczytno...
"Mareczku, jestem miłą panią w średnim wieku - napisałem. - Mogłabym Cię sponsorować".
"Mam 19 lat - odpisał Marek. Nie mam pieniędzy na zapłacenie prądu i gazu. Mam 10 min zł długu. Przydałaby się pomoc finansowa. W zamian mogę przyjechać i zrobić pani prawie wszystko".
Jako pani nie zareagowałem. "Jestem reporterem - napisałem jeszcze raz. - Czy zechce odpowiedzieć Pan na kilka pytañ?"
"Zawodu to ja jeszcze nie mam - odpisał Marek - bo mam dopiero 17 lat. Planuję założyć firmę, gdy skoñczę zawodówkę. Chciałem sprawdzić, czy mam dryg do tych spraw, znaczy - czy załapię sponsora. Jestem bardzo zadowolony, chociaż nie skorzystałem z przysłanych mi ofert. Najbardziej było mi głupio, gdy musiałem odmówić firmie N., która od razu chciała mnie przyjąć do pracy".
Sex-man, przyrząd opatentowany, poprawiający współżycie, Konstancin, ul. ...
Inżynier Longin Skawiñski (70 lat, marynarka w cyt-rynowo-zieloną kratę) uszczęśliwia ludzi. Opatentował "przyrząd przeznaczony dla mężczyzn chorych, którzy mają kłopoty z gotowością seksualną". Przyrząd jest w kolorze amarantowym (Nr normy WTO-01/90).
Inżynier lubi wino, kobiety i literaturę. Żona i siostra są lekarkami, śp. ojciec koñczył szkołę medyczną w Baku, za cara. Zaraz po wojnie Longin Skawiñski miał wspólną kuchnię z pewnym małżeñstwem: on wrócił z Oświęcimia "fizycznie nieczuły na żonę", ona go bardzo kochała. On poprosił swego kolegę, by czasem go zastępował. Podczas zastępstwa żona stawiała na oknie książkę, on wychodził z psem. Mógł wrócić dopiero, gdy książka zniknęła zza szyby. - To była wielka miłość i wielkie poświęcenie - ocenia inżynier. - Nie mogłem na to patrzeć, bardzo mu współczułem.
Inżynier jest wierzący. Dostał raz list z Danii, a w nim wielkie pretensje do Boga; rozpadło się małżeñstwo, uczucie - tak pisał autor listu, lecz ważne jest też spełnienie. Więc inżynier Longin Skawiñski chce ludziom pomagać, aby nie oskarżali Pana Boga pochopnie.
16
,17
Pracuje sam w cichym warsztacie, nie ma następcy; popyt jest taki, że do produkcji mógłby zatrudnić jeszcze z 10 osób, ale wtedy miałby większe zyski, musiałby zawiesić emeryturę, na co nie ma ochoty.
Inżynier uszczęśliwia, średnio, 500 małżeñstw rocznie.
Siedzimy przed stosem listów w mieszkaniu Longina; nad nami Mona Lisa i Matka Boska; czytamy podziękowanie od wojskowego: "W krytycznych momentach miałem ogromne kłopoty, partnerka wpadała w złość i cała przyjemność stawała się awanturą. Bardzo nam Pan pomógł, dziękuję i zamawiani nowe wzory". Drugi list to prośba ze wsi: "Jesteśmy z mężem po ciężkich chorobach, został impotentem. Jednak może tą drogą przeżyjemy jeszcze coś wspaniałego. Czekamy na intymną przesyłkę".
Ewangelię św. Jana wysyłam. 06-500 Mława...
Na okładce Ewangelii - łąka. Nie wiadomo, kto ją przesyła. Ewangelia jest za darmo.
POCZET
POKRZYWDZONYCH WIIIRP
Pokrzywdzeni przeważnie piszą ręcznie. t Mocno przyciskają długopis do kartki.
W pierwszych słowach nazywają Rzecznika Praw Obywatelskich "ostatnim ratunkiem" albo , jedyną nadzieją".
Pokrzywdzony: Zbigniew R. ze Śląska Dotyczy: powrotu do żyjących
Zbigniew R. nie żyje od dwóch lat, na co ma stosowne dokumenty. Przedstawia swój akt zgonu, w kolorze fioletowym (sygnatura zgonu: n/2674/91).
"Chodzi o to, żeby wreszcie uwierzono, że ja naprawdę żyję. W maju 1990 r., przebywając na przepustce nagrodowej z Zakładu Karnego, po burzliwej i przykrej rozmowie z moją matką, rozstałem się z Nią w sposób nieprzyjemny. Może Źle zrobiłem, teraz tego żałuję. Ale zatopiłem smutek w alkoholu. W strachu przed konsekwencjami za spóŹnienie, bałem się wrócić i nie powróciłem z przepustki. Teraz tego żałuję, bo złamałem sobie życie.
18
19
L
Przebywając na wolności, gdy nie powróciłem do zakład pracowałem dorywczo w prywatnych przedsiębiorstwach. Po pewnym czasie od znajomego spotkanego na dowiedziałem się, że parę dni temu odbył się mój pogrzel Był to dla mnie szok i pełne załamanie psychiczne. Dos: do tego nawet, że byłem w stanie skoñczyć ze sobą.
Skontaktowałem się z Matką (był to dla nas wie szok) i dowiedziałem się, jak doszło do mojej śmieri Mianowicie, po ostrej wymianie zdañ i niepowrocii z przepustki Matka przeczytała w gazecie notatkę o zna lezieniu nieznanych zwłok mężczyzny w rzece. Udała si być może załamana i chora (jest chora na serce), d Zakładu Medycyny Sądowej, gdzie okazano jej zwlo. mężczyzny nomen omen identycznego wyglądu co Je; syn. Załamana i zmęczona potwierdziła, że rozpoznaj zwłoki. Prokurator i oficer śledczy nie negowali teg< faktu i choć musieli, to należy do czynności identyfikacyj nych w takich sprawach, sprawdzić linie papilarne, nii sprawdzili albo też sprawdzili, ale nie chcieli utrudnia sobie pracy. Zamknęli moją sprawę, o pomyłce i nieścis łości nie wspomnieli nikomu. Od tego czasu prawni jestem uznany za zmarłego.
Po wyjściu na jaw całej strasznej pomyłki wszysc; chcieliśmy tę sprawę wyjaśnić. Pan Prokurator wraz z oficerem uznali moją matkę za chorą psychicznie i w sło-^ wach nie do odtworzenia wyrzucili za drzwi. Od tej pory) Mama moja zaczęła coraz bardziej zapadać na zdrowiu. Choroba serca postępuje coraz dalej. Ja sam postanowiłe: się zgłosić i wyjaśnić całą sprawę. Pierwszy raz telefonicz nie z oficerem, który prowadził sprawę. Nawymyślano mi! od wariatów i zboczeñców. Byłem załamany. Następnym razem zgłosiłem się na komendę Policji. Podałem swoje prawdziwe dane. Sprawdzono - okazało się, że taki czło-
wiek nie żyje. Pobito, wyrzucono za drzwi i powiedziano, że miejsce wariatów jest w szpitalu. Pisałem wszędzie, do sądów, do Prokuratury Generalnej i prezydenta też. Nikt nie może i nie chce mi pomóc.
Odpowiedzi, gdziekolwiek napiszę: 1) sprawę kierować do innego sądu, 2) bez odpowiedzi. Chciałem wyrobić sobie dowód osobisty, dowiedziałem się, że nie figuruję w rejestrze ludności. Tak sobie myślę, że gdyby to było w latach osiemdziesiątych, to strzelono by mi w tył głowy lub utopiono i byłoby po sprawie, bo akt zgonu już jest. Ale ja chcę żyć i żyć będę. Jeżeli pañstwo mnie nie chce, to co ja mam zrobić? Proszę rzecznika, by przywrócił mi życie".
Po miesiącu:
"Dzięki Rzecznikowi Praw Obywatelskich otrzymałem od prokuratury rejonowej zapytanie: dlaczego ja żyję i abym wyjaśnił okoliczności. Dziękuję bardzo".
Po roku:
Zbigniew R. - wysoki brunet z wąsem odwiedza "Gazetę". Nie chce się napić nawet herbaty, cały roztrzęsiony. (- Taki jestem nerwowy). Zażywa tabletki na uspokojenie - ciężka jest walka o życie. Opowiada, jak starał się, by chora matka nie umarła na widok syna, który wstał z grobu. Zanim się ujawnił, przez dwa tygodnie wysyłał do niej kolegów, aby dawali kobiecie odpowiednie rzeczy do zrozumienia.
Poszedł "tamtemu" zapalić świeczkę.
Nikt nie czuje się władny, aby obcego trupa wyeksmitować - "tamten" wciąż leży w ich rodzinnym grobowcu; jest jego pierwszym lokatorem.
Zbigniewa R. czeka nowa walka. O usunięcie sobowtóra na koszt pañstwa. Sam nie ma ani złotówki; jest bezrobotny; uczył się w samochodówce; przeprowadził się do kochanki w Warszawie.
21
20
Zgodził się opowiedzieć tę historię tylko pod warun-j kiem, że "Gazeta" zamieści jego ogłoszenie: "Młody, pełer życia, podejmie się w Warszawie każdej spokojnej pracy"]
Pokrzywdzona: Romana Walasek z Aleksandrów? Kujawskiego
Dotyczy: nieprzydatnej zaradności
Wdowa. 46 lat. Dwoje dzieci. 25 lat pracy. Jest po redukcji. Romana Walasek opowiada o swoim nieszczęściu oglądając "Cyrki świata" w programie drugim.
Zredukowano ją w Stacji Kwarantanny Roślin, gdzie pracowała jako umysłowa. - Od tamtej chwili stawałam się degeneratem społecznym - uściśla Romana W.
- Na początku jeszcze zachowywałam się całkiem przyzwoicie - opowiada. - Zorientowałam się co do rzeczywistości, popatrzyłam: urząd miasta zakupił komputery, komornik zakupił komputery. Pomyślałam: Romka łap szansę, komputer da ci wyższość. Komputer to ambicja. Szybko zapisałam się na kurs komputerowy za 700 tysięcy. Pragnęłam nowych umiejętności. Skoñczyłam. Okazało się, że firmy w Aleksandrowie potrzebują pracowników z umiejętnością obsługi komputera, ale to mają być elektronicy, a nie takie panie jak ja. Zacisnęłam zęby.
Koniec "Cyrków świata", Romana W. idzie gotować zupę dla dzieci. Z jednej kości i białej kapusty. Robi ją codziennie od miesiąca, bo jest to najtañsza zupa.
- W Urzędzie Pracy dostałam polecenie ukoñczenia kursu na księgową, który urząd dla mnie opłacił: 3 miliony złotych! Znów uczyłam się niesamowicie. Nie chciałam być zepchnięta w przepaść zmian ustrojowych. Zdałam, jak trzeba. Byłam dumna i szukałam pracy. Okazało sięs że księgowe potrzebne, ale z praktyką, a nie takie świe;
iak ja- Z kursu mam tyle, że mi przedłużył zasiłek o miesiąc. W urzędzie co tydzieñ słyszałam: "No naprawdę pani Romo, nie ma dla pani nic". Napisałam do opieki po zasiłek na buty. Przyszły mnie panie lustrować, mówią: "Widzimy, pani jest zaradna, gdyby to była rodzina hifowców albo narkomanów, to coś by pani dostała". Więc nieraz to aż żałuję, że nie wpadłam w narkomanię.
Romana W. spogląda w okno, czy idzie już syn-rencista.
- Mój syn jest stolarzem i obciął sobie palce lewej dłoni piłą tarczową. Płakałam, wariowałam. Teraz myślę, że to nawet korzystnie wypadło, bo w dzisiejszych czasach straciłby pracę, byłby jak ja - nikim. A tak to ma rentę. Znajomi mówią: "Roma, załatw sobie rentę". A ja nie umiem. Jasia mnie namawia: "Załatw sobie chociaż psychozę". U nas żony dawnych milicjantów pozałatwiały dla siebie psychozy z powodu mężów. Dokładnie uczyły się, jak udawać przed komisją i dostały renty.
Wyciąga z segmentu kopie listów do Rzecznika.
- Obejrzałam program w telewizji o Strassburgu, o prawach człowieka, o tej całej konwencji i pomyślałam, że może jakieś moje prawo jest łamane, skoro przez dwa lata, mimo starañ, nie dostałam z urzędu pracy ani jednej oferty.
Rozkłada list od Rzecznika. Poprosił, by Urząd Pracy zbadał, czy nie można zatrudnić pani Walasek chociaż przy pracach interwencyjnych. Możliwość znalazła się od razu: przez pół roku, na pół etatu Romana W. mogła sprzątać urząd miejski.
- Nie sądziłam, że ja, zawsze na stanowiskach, będę sprzątać. Zacisnęłam zęby, ale poszłam. Po dwóch latach chorobliwie pragnęłam pracy. Czułam się jak margines społeczny. Dobrze, że nie wpadłam w alkoholizm. U nas upadają sklepy i zakłady, a najlepiej rozwija się rozlewnia
22
23
denaturatu. Więc zgodziłam się sprzątać. Człowiek musiał się upokorzyć. Urzędniczki mnie znały, przecież to moje dawne koleżanki, byłyśmy kobietami na poziomie. Miałam takie wrażenie, jakby niektóre kruszyły na podłogę specjalnie. I zaraz uwagę słyszałam, że Źle sprzątany Piękne komputery mogłam dotknąć gąbką, żeby kun zetrzeć.
Włącza program pierwszy. Mają emitować przeboje z "Księżniczki Czardasza", a ją operetka uduchawia' i napawa optymizmem. Praca sprzątaczki skoñczyła się w tamtym miesiącu. Znów ma zasiłek.
- Wykiełkowało we mnie nowe marzenie - chwali się na koniec. - Może by tak ukoñczyć jeszcze kurs księgowych ze znajomością podatku VAT?
Romana W. patrzy na księżniczkę i zastanawia się na głos: - Czyja te kursy koñczę, bo jestem taka zaradna, czy je koñczę z rozpaczy?
Pokrzywdzona: Helena Zamorska z Wrocławia Dotyczy: użycia niepokojącej pieczątki
Jest rencistką. Poszła raz do urzędu dzielnicowego w sprawie, którą załatwiono jak trzeba. Przy okazji urzędniczka nie pytając o zgodę wstemplowała jej do dowodu osobistego numer.
"Składa się on z jedenastu okienek i nie wiem, co to może znaczyć" - skarży się Rzecznikowi Helena Z.
Urzędniczka nie umiała wyjaśnić - dlaczego wbija pieczątkę i jakie stempel ma znaczenie. Helena Z. oburzyła się: nie pytając o zgodę ktoś zadysponował jej dowodem osobistym i jeszcze nie potrafi się z tego wytłumaczyć. Helena Z. przypomniała sobie: numeruje się rejestrowane prostytutki!
_ W tym momencie - opowiada - narodziła się we mnie świadomość prawna. Poczułam, że prawo do informacji _ co dzieje się w moim dowodzie osobistym - zostało naruszone. A od praw jest rzecznik.
"Przepracowałam ponad 30 lat w szpitalnictwie - napisała do Rzecznika - wiele widziałam, ale nigdy nie spotkałam takiego numeru. Nie wiem, co oznacza słowo pESEL i nie mam możliwości się dowiedzieć".
"Jestem samotna - dodała - nie mam żadnej bliskiej rodziny ani też przyjaciół".
Rzecznik zauważył, że udzielanie podobnych informacji nie ma nic wspólnego z zadaniami Rzecznika, ale uspokoił Helenę Z.: "Nie dzieje się wokół Pani nic złego". Wyjaśnił: każdy ma swój numer. PESEL - to Powszechny Elektroniczny System Ewidencji Ludności; umożliwia zidentyfikowanie obywatela w centralnym komputerze.
- Ucieszyłam się nawet - opowiada - bo myślałam, że o takiej samotnej kobiecie jak ja nikt już nie pamięta, a jednak ciągle centralny komputer ma mnie na uwadze.
Pokrzywdzeni: "A" - były funkcjonariusz SB, "B" - były dyrektor i członek PZPR "., Dotyczy: dyskryminacji z powodu przeszłości
't Obydwaj są z tego samego miasta.
Po 1989 roku nie mogli sobie znaleŹć miejsca w społeczeñstwie. Nie chcą ujawniać nazwisk.
Z kariery "A":
Pracował w fabryce żarówek przy biurku. Do pracy w Służbie Bezpieczeñstwa w 1978 roku namówił go wujek. Potem "A" skoñczył prawo w Wyższej Szkole Oficerskiej i*n. Feliksa Dzierżyñskiego; pokazuje dyplom: "bardzo dobry". Awansował na kapitana. -Tu nie było dużo roboty,
25
24
bo to spokojne województwo - mówi. - O naturze dowiedziałem się dopiero po Popiełuszce - wyjaśnia. zawodowe satysfakcje: podczas wizyty Jana Pawła n sta} od niego o dwa i pół metra, przebrany za księdza. Potem przeszedł do archiwum, zajmował się aktami. Ma talent w dłoni. - Na przykład Adam Michnik używa łatwego podpisu - mówi i kreśli podpis Michnika w moim zeszycie. W 1990 r. ,,A" odpadł. Nie stawał przed żadną komisją, dostał pismo: "Nie odpowiada Pan wymogom przewidywanym dla funkcjonariuszy UOP" i tyle. (Właśnie od tego dnia budzę się co rano i uświadamiam sobie, że nie wiem, po co się obudziłem). Zaraz po tym esbeka rzuciła żona. Odeszła z działaczem "Solidarności", członkiem rady parafialnej. "A" wziął rozwód, ale mieszka z żoną pod jednym dachem. Żona nie pozwala sobie na przyprowadzanie działacza na noc, więc "A" widuje go tylko na zdjęciach w lokalnym "Tygodniku Obywatelskim".
Z kariery "B":
Do 1990 r. był dyrektorem w Urzędzie Wojewódzkim; za
swej kadencji doprowadził do oddania 94 nowych klubów
i domów kultury. Dyplom Kandydata Nauk Prawnych
otrzymał w 1979 r. decyzją "Sowieta Akademii Obszcziest-
wiennych Nauk" przy KC KPZR. - O, tu mam zdjęcie od tej
aktorki blondyny, która kolegowała się z Galiną Breżniew
- wertuje album. Blondynę wkleił między swoje artykuły
z zakresu pañstwa, prawa i partii. Ma trzynaście większych
orderów i nagrody. Nowy wojewoda zwolnił go bardzo
kulturalnie. - Moich kolegów - opowiada "B" - potrak
tował gorzej. Jeden z dyrektorów prosił: "Błagam, panie
wojewodo, proszę mnie zostawić na 9 miesięcy. Tylko tyle
mam do emerytury". Wojewoda na to: "U mnie na ciecia
pan się nawet nie nadajesz". Arogancki był, taki chory na
młodą demokrację. l
po mnie zaś powiedział: "Jest pan fachowcem, nie chcę pana zwolnić, ale muszę". ,Dlaczego?" - zadrżałem, go jest nacisk społeczny". ',Co to jest nacisk społeczny?" - pytam.
No, »Solidarność« naciska". »A^ '
"A ilu członków »Solidarności« jest w województwie, panie wojewodo?"
"Z tysiąc dwustu".
"A wszystkich mieszkañców ilu?"
"Dwieście tysięcy".
"I tysiąc dwustu to jest nacisk społeczny?"
"Teraz tak" - odpowiedział wojewoda.
Bezrobotni "A" i "B" zaczęli szukać miejsca w nowej Polsce.
I jeden, i drugi ma dyplom prawniczy. Biuro Pracy wysłało "A" do pracy na stanowisku umysłowym w Urzędzie Wojewódzkim. Przyjął go dyrektor. Już wszystko było dopięte na ostatni guzik. "Nagle powiedziałem - poskarżył się »A« Rzecznikowi - że byłem zatrudniony w SB. Dyrektor poczerwieniał i odparł, że jako były esbek nie mogę być przyjęty do pracy, bo takie są wytyczne. Oznajmił, że swoich słów nie potwierdzi na piśmie. Rozmowa trwała od 13.00 do 13.05 bez udziału osób trzecich".
"B" -były partyjny dyrektor też dostał skierowanie. Do tego samego Urzędu Wojewódzkiego, co "A". - Dyrektor kadr przyznał, że mam odpowiednie kwalifikacje, bo Jestem jedynym doktorem prawa w województwie. Prosił ° złożenie dyplomu i dokumentów. Złożyłem. Aż tu za trzy dni - bomba. "Nie, jednak pana nie potrzebujemy". "Dlaczego?" - spytałem. "Czy dlatego, że w ubiegłym systemie byłem o, tutaj, piętro wyżej dyrektorem?" "My potrzebuje-
radców prawnych, a pan nim nie jest" - usłyszałem.
27
26
Uznałem to za manewr, zawracanie dupy. Biuro Pracy da}0 mi ofertę, w której w ogóle nie było mowy, że mam by J radcą prawnym Jak zobaczyli, kto się do nich zgłosa wymyślili radcę. Uważam, że mnie się prześladuje przeszłość. I tak wiele moich cech okazuje się nieprzyd nych dla województwa. A może wypada przeprosić swoje życie?
Rzecznik Praw Obywatelskich zażądał wyjaśnieñ i wojewody. Czy wojewoda aby nie zepchnął "A" i "B" < obywateli drugiej kategorii? Urząd Wojewódzki odpis Rzecznikowi, że nie. Obydwaj panowie nie byli na lis radców prawnych i dlatego się nie nadawali.
Rzecznik napisał do "A" i "B" że nie ma złudzei Uporczywa odmowa zatrudnienia może świadczyć o d kryminacji z powodu poprzedniego miejsca pracy. Jed nak, aby Rzecznik mógł interweniować, musi mieć oczyi wisty dowód. Uzyskanie dowodu jest trudne. Bo w prawi obowiązuje zasada, że pracodawca może dobierać kadr; "swobodnie".
Z dalszego życia "A":
Aby nie zwariować, esbek rzeŹbi w drewnie (stosuje łagodne kształty) i maluje. Kopiuje Van Gogha, Picassa. Zaczai malować mieszkania. Najczęściej nie ma grosza, bo malarzy pokojowych jest za dużo. Odsunął się od ludzi. Szukali kandydatów do straży miejskiej; jego podanie rozpatrzono negatywnie bez uzasadnienia. W Izbie Skarbowej szukali chętnych do policji skarbowej. - W izbie mam kolegę, który dużo może. Prosiłem o tę pracę. "Ty wiesz, jak ludzi ścigać" - powiedział mi kolega z izby. "Ale ja nie mogę cię poprzeć, bo wtedy wyciągną na wierzch moją historię".
Dziś wieczorem ,,A" będzie kopiował najtañszą farbą od Ruskich "Dar Pomorza" ze zdjęcia.
28
Z dalszego życia "B":
Cierpiał- Tyle lat "było się na świeczniku wojewódzkim" i nagle stał się nieprzydatny. Syn i synowa też zostali bezrobotnymi i siedzieli razem w domu. Wstydził się przed nimi: on w poprzednim systemie taki zaradny, teraz nie mógł zrobić nic. Zaraz po śniadaniu uciekał do gabinetu, że niby ma pracę intelektualną. Patrzył na miasto, widział: Tu moje osiągnięcie, tu", a teraz co? Aż tu rewelacja! Po roku poprosili go do Urzędu Pracy, dostał skierowanie. Znów w Urzędzie Wojewódzkim. Spytał: "Czy nie chodzi aby o »radcę prawnego«, bo się załamię". Odpowiedziano, że nie. Takich zastrzeżeñ, w złożonym przez urząd wojewódzki zapotrzebowaniu, nie ma. Poszedł. - Dyrektor kadr rozmawiał ze mną już pięć minut - opowiada "B" - i nagle coś go jakby tknęło. Wyszedł na chwilę. Wrócił, od progu zakomunikował: "Bardzo mi przykro, ale na tym stanowisku powinien pracować radca prawny".
Pokrzywdzony: Zenon B., areszt śledczy, Częstochowa
Dotyczy: kryzysu w stosunkach narzeczeñskich
Opowieść Zenona B. spisana przez niego samego: "Mimo świąt przyjechała do mnie na widzenie Jadwiga L. Nadmieniam, że od początku pobytu w areszcie podawałem ją jako najbliższą mi, bo to jest rzeczywistością. Nigdy ani nie wspomniałem o innej kobiecie. Moja narzeczona postanowiła pracować nad tym, abyśmy się pobrali. Kocham ją i tylko ona potrafi wywrzeć pozytywny wpływ na mój trudny charakter. Potrafi odciągnąć mnie od złego. Gdy zostałem skazany, od razu, dla pewności wysłałem do niej dwa listy, aby już bezpośrednio, z dowodem naszego Przywiązania, w pierwszym dniu świąt mnie odwiedziła.
29
Gdy czekałem na widzenie, otrzymałem tylko c żywnościową, pozostawioną na bramie, a w niej list treści: »Przyjechałam, czekałam dwie godziny, ale mj nie wpuścili, bo powiedzieli, że nie ma mnie na liści a jest jakaś Kornelia, więc wyjeżdżam ze łzami w ocza] i więcej już nie licz na nic z mojej strony«.
Jestem osobiście tym faktem mocno poruszony i za many, szczerze mówiąc myślę nawet o najgorszym.
Jadwiga L. nigdy nie miała nic wspólnego z ludrt przebywającymi w zakładzie karnym, ani też nikt z jl rodziny. Rodziny, która chciała mnie od niej odsunąB W koñcu uczucia nasze zaszły zbyt daleko i zaakceptowano mnie. Narzeczona decyduje się czekać, w listach pisze mi, | że już z nikim nie potrafiłaby się związać. Ja też. Zależy i tylko na niej. A tu przez zupełny brak kompetencji, prz straszną znieczulicę funkcjonariusza - dwie godziny trz mał moją narzeczoną na bramie pod pretekstem, że ms sprawdzić, kim ona jest dla mnie. W czasie dwóch godzi narzeczona czekając na decyzję, płacząc, spotkała si z fałszywymi oszczerstwami pod jej adresem, a on bezpod stawnie mnie szkalował w oczach mojej narzeczonej Twierdząc, że mam inną kobietę na liście, podając nawę imię, Kornelia.
A ja nie mam żadnej innej kobiety!
Bramowy widząc jej ogólne załamanie celowo jeszcze zaostrzał sytuację dodatkowymi kłamstwami na mój temat. Pan bramowy, gdy skoñczył się czas widzeñ, rozmawiał ze mną, gdyż myślałem, że oszaleję. Dość, że był pod wpływem alkoholu to jeszcze do mnie twierdził, że mam inną kobietę na liście, Kornielię, jest to farsa, wyssane z palca. Uważam, że moją narzeczoną i mnie spotkała straszna krzywda moralna. Moja przyszłość stanęła pod wielkim znakiem zapytania - Zenon B.".
Rzecznik zwrócił się do naczelnika aresztu o zbadanie
,Q«TV- naczelnik odpisał, że w kwestii mylnego poinfor-
gpraw j' . ,
wania narzeczonej - wszystko jest prawdą.
Narzeczonej wysłano telegram: "Bramowy przeprasza, naczelnik zaprasza na dłuższe widzenie". Naczelnik zapewnia: bramowy nie był pod wpływem alkoholu. Jego niewyraŹna mowa jest wynikiem urazu żuchwy w wypadku samochodowym.
Pokrzywdzeni: wypożyczający książki z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego Dotyczy: kawałka papieru
Profesor Mirosław Nesterowicz uznał, że w uniwersyteckiej bibliotece narusza się prawo i wszyscy to akceptują. Aby wypożyczyć książkę, trzeba kupić w szatni blankiet rewersu. Kupno rewersu nie oznacza, że dostaniemy książkę. Może się bowiem okazać, że jest ona "w oprawie" albo "w czytaniu". "Ten kawałek papieru nie ucieleśnia w sobie żadnej wartości" - napisał profesor Nesterowicz do Rzecznika. "Jest to więc opłata za możność skorzystania ze zbiorów biblioteki UW".
Rzecznik wystosował ostry protest do rektora. Przypomniał o ustawie bibliotecznej, która nie przewiduje opłat za korzystanie z bibliotek, "co jest konsekwencją konstytucyjnych uprawnieñ do dóbr kultury".
Rektor UW tłumaczył: wprowadzono opłaty wzorując
si? na praktykach Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Rektor dodał: "Rzeczywiście w ustawie nie wymieniono opłat za rewersy. Ustawa pochodzi jednak z okresu, gdy Papierem szafowało się bez ograniczeñ, a druk rewersów kosztował grosze. Czytelnicy w ostatnich latach nagminnie
30
31
używali rewersów jako kartek do notatek. Od czasu, t rewersy są sprzedawane, marnotrawstwo ustało".
Rzecznik w kolejnym piśmie ostrzegł rektora: "Form nie rzecz biorąc można by dopatrzeć się nawet obra? zasady konstytucyjnej".
Minęły trzy lata.
Cena rewersu wzrosła 25 razy. j
Rzecznik wysyłał na uniwersytet pięć pism ponj łających.
Rektor bronił się dwukrotnie.
Biblioteka UW skapitulowała dopiero po czterech tach - rewersy są darmowe.
- To sukces - ocenia prof. dr Mirosław Nestero\ - Mnie nie chodziło o pieniądze, tylko o zasadę. O przes ganię prawa. Jestem prawnikiem, pracuję na uniwersytec w Toruniu i uważam, że tak rażące nieprzestrzeganie prav na Uniwersytecie Warszawskim było karygodne.
Pokrzywdzony: Część społeczeñstwa (w jej imienii Kazimierz Dudziñski, emeryt) Dotyczy: słowa "pedał"
Kazimierz Dudziñski z Nowej Huty ujął się za części społeczeñstwa, która jest krzywdzona przez trzytomowj "Słownik języka polskiego".
Na stronie 626 Kazimierz D. znalazł rzeczownik "pedał"; przeraził się jego trzecim znaczeniem. "Proszę sobie wyobrazić - pisze do Rzecznika - że w trzecim znaczeniu słowo to oznacza homoseksualistę". "Nie zgadzam się z tym" - dodaje. Kazimierz D. uzasadnia:
"Pedał to przycisk nożny (np. pedał gazu, pedał hamulca itp.). Przycisk taki naciska się i depcze - nogą. Jeśli tofj
32
zastosujemy do geja brzmi ono wyjątkowo pogar-°wie ze względu na to, że jest w nim zawarta sugestia
^rTptania. Mówiąc tak do drugiego człowieka dajemy mu P° zrozumienia, że jest on deptany, czyli że nim pogar-y gdy de facto nie jest on deptany. Jest to oczywistym mówieniem i obrazą. Niestety, ludzie tak ich nazywają, definicja słownikowa »pedał - pederasta« sankcjonuje t n stan rzeczy. Oznacza to, że homoseksualista nazwany słowem »pedał« nie będzie mógł wnieść pozwu do sądu o obrazę, gdyż oszczerca ma prawo właśnie na tę definicję się powołać".
Kazmierz D. domaga się więc:
"Należy podać sprawę do Trybunału Konstytucyjnego, chodzi o wycofanie jeszcze nie sprzedanych egzemplarzy »Słownika...« z handlu i załączenia erraty z prawidłowym podaniem hasła »pedał« według mojej definicji". Definicja Kazimierza D.:
"Pedał to taki, który gwałci lub dobiera się do dzieci, toteż zasługuje na społeczny ostracyzm. Trzeba przestrzegać przed nim miejscową społeczność". Kazimierz D. zwierza się:
"Sam nie mogę oddać sprawy do sądu, bo nie mam pieniędzy na opłaty sądowe. Sprawa zaś jest niecierpiąca zwłoki, gdyż każdy, kto kupi słownik, będzie teraz o ludziach homo myślał i mówił niewłaściwie. A różnica w nazewnictwie musi być, aby ludzie ci, którzy często cierpią, nie musieli dodatkowo cierpieć z powodu chamskiego nazewnictwa".
Kazimierz D. prosi na koniec, by biuro Rzecznika dobrze zakleiło list.
W odpowiedzi Rzecznik stwierdził, że nie sądzi, by Jakikolwiek sąd czy organ administracji był właściwy do wypowiadania się w sprawie treści słowników. Do tego
33
powołani są językoznawcy. Co więcej, oni także nie dowolnie kształtować znaczeñ słów. Znaczenia przydają słowom - sami ludzie. Twórcy słowników nie tworzą słów, tylko je opisują.
Poza tym propozycja Kazimierza D. jest postulatem, by wprowadzić cenzurę, a w demokratycznym pañstwie prawnym cenzura jest nie do przyjęcia.
Rzecznik przekazuje sprawę ad acta.
Kazimierz D. nie zrażony, po 14 dniach:
"Mój następny protest dotyczy Boga. Nie umieszczajmy imienia Boga na sztandarach wojska. Bóg powiedzij wyraŹnie: »Nie zabrjąj«. Jeśli już musimy zabijać, róbr to wyłącznie we własnym imieniu, Boga w to nie mu szając...".
Ad acta.
Pokrzywdzona: Margaryta Kikiewicz z Warszawy Dotyczy: umożliwienia kontaktu ze światem
Margaryta Kikiewicz z Warszawy czekała na telefon 19 lat.
- Gdyby pani, na przykład, oślepła i dostała pierwszą grupę inwalidzką, natychmiast byśmy telefon przyznali - powtarzał dyrektor w Telekomunikacji. "Spełniłam ten warunek - napisała do Rzecznika - od 1990 r. jestem inwalidką I grupy. Nic to nie zmieniło".
Margaryta K. dostała: cukrzycy, wylewu, paraliżu i przestała chodzić; raz spróbowała, ale się przewróciła; włożono ją w gips.
Na trzecim piętrze bez windy potrzebowała kontaktu ze światem. Telefonu wciąż nie było. Pisała dalej. - Motywowanie, dlaczego w XX wieku potrzebuje się telefonu był° upadlające - wspomina córka Margaryty K.
postawiły na Rzecznika. Ten poprosił zakład telekomunikacji, by z powodów humanitarnych dać Margarycie K. priorytet. Telekomunikacja odparła, że przecież Margarycie K. Już dawno przyznano telefon. I to na dwa tygodnie przed interwencją Rzecznika.
Nieprawda. Jeszcze przez pół roku nikt się do niej nie zgłaszał i nie instalował.
Kilka miesięcy póŹniej Margaryta K. umarła, a telefon podłączono w dwa miesiące po jej śmierci.
- Do tego Telekomunikacja pomyliła się - mówi córka. - Numer telefonu zarejestrowano na tatusia, który nie żył już od siedmiu lat.
Poza tym: 43 tysiące innych pokrzywdzonych.
Tyle skarg wpłynęło do Rzecznika Praw Obywatelskich w 1993 roku.
;v.«. i -J i
03.
34
35
MILIARD W ROZUMIE,
CZYLI JAK CIOTKA OPAR£A SIĘ O £OMŻĘ
Reprezentuję miliardera z Ameryki, który przyjechał do Polski wydać miliard złotych.
Nie może zachować się typowo: nie wolno mu grać w kasynie, kupić samochodu, inwestować w przemysł, oddać miliarda do banku ani biednym. Pieniądze muszą być wydane nietypowo w tydzieñ.
; Wariant I: hołd dziadziusiowi
Dziadziuś Boba w wielkanocną niedzielę skoñczy sto lat; wyprawimy mu przyjęcie w wynajętej willi. Willa musi mieć takie drzwi, żeby wszedł "Hołd pruski" Matejki. Dziadziuś przegrał bitwę w kampanii wrześniowej i teraz z jakichś psychologicznych powodów chce patrzeć przez jeden wieczór na "Hołd pruski". Dzwonię do Muzeum Narodowego w Krakowie, oddział w Sukiennicach.
- Chciałbym wypożyczyć "Hołd" za bardzo duże pieniądze...
36
- Niemożliwe - mówi pani, która łączy. - On wisi u nas tvle lat, kto odważy się go ściągnąć?
- Ja! - odpowiadam dumnie. _ £ączę z dyrektorem.
Dyrektor do mnie: - Gdzie tam, kochanie, to jest obraz nieruszalny.
- Ale chcę go wynająć tylko na jeden wieczór z waszymi strażnikami i zapłacę sporo - proponuję.
Dyrektor: - Nierealne!
Ja ze spokojem: - Mam dużo pieniędzy...
Dyrektor: - O Jezu... co pan w ogóle proponuje. O Jezu...
Ja twardo: - Chcę pożyczyć "Hołd".
Dyrektor dyszy: - Yhyyy, yhyyy...
Dalej: - Jako kierownik..., o Boże..., są pewne rzeczy, o których nawet się nie powinno mówić na głos... yhyy, "Hołd pruski" to świętość, a pan chce go zbrukać na jakimś przyjęciu.
Ja: - Myślałem, że muzeum jest biedne i zechce szybko zarobić.
Dyrektor: - A kogo pan reprezentuje? Co pan sobie wyobraża?!
- Wyobrażam sobie, że dam miliard - mówię.
Dyrektor nerwowo: - Miliard za "Hołd"?! Nie mamy o czym mówić. Niech pan sobie wsadzi... Miliard to profanacja obrazu.
Dyrektor stanowczo: - Miliard to nie jest pieniądz! Za niiliard może sobie pan chałupę kupić, ale "Hołdu" pan nie dotknie.
Wariant II: odlew dla cioci
Kolno w £omżyñskiem, miasteczko z ogromnym bezrobociem. W Kolnie mieszkała ciotka Boba Kowalsky'ego. Pisała erotyki, nigdzie nie publikowała. Zmarła w Chicago.
37
r
W tydzieñ chcemy wystawić jej w miasteczku pomnik i odsłonić go w Poniedziałek Wielkanocny.
Reprezentatywne dla twórczości ciotki są wiersze: "Żyję resztkami oczu / Żyję resztkami ust / Kto jeszcze zechce mnie poczuć? / Kto zechce dotknąć mój biust?" I drugi: "Ekstaza, miłosna ekstaza, poprzez mózg mi się wsadza / Do serca, do jelit, do oka / Widzę nagle smoka w kształcie breloka". Jest jeszcze druga wersja wiersza, w której ciocia widzi smoka w kształcie proroka.
Urząd Miejski w Kolnie, wydział gospodarki gruntami. Mówię, o co chodzi. Miliarder dofinansuje gminę, lecz za tydzieñ musi stać pomnik ciotki.
- Proszę pana, proszę pana - powtarza kierowniczka wydziału. - Jako wydział możemy sprzedać grunt albo wydzierżawić, jeśli ktoś ma cel.
- Ja mam cel. Pomnik!
- No tak. To może pozwolenie na budowę... - mówi niepewnie kierowniczka. - Zaraz... co ja mówię? Przecież pomnik nie wymaga zezwolenia na budowę. To jest tak nietypowa sytuacja, że nie wiem, co mówię. Zatrzyma się pan momencik, pójdę skonsultować do burmistrza.
Czekam 12 minut.
Kierowniczka wraca: - Konsultowałam z władzami. Burmistrz mówi, żeby wszystko na piśmie sprecyzować, bo jeszcze nie mieliśmy takiego wypadku. A może wystarczy ciotce tablicę jakąś powiesić, albo na cmentarzu...
- Pani kierownik - protestuję - na cmentarzu? To niesmaczne. Rodzina z Chicago się obrazi, oni chcą przyjechać i odsłonić ciotkę, a nie tablicę.
Kierowniczka: - Ale w tydzieñ? Przecież o postać chodzi, więc rada miasta musi się zebrać. A łatwo się nie zbiera.
Ja twardo: - Dam na miasto pieniądze.
Pani kierownik: - O jej, o jej, jej. ;
Po "ojej": - Jednak burmistrza poproszę.
Ja do burmistrza: - Damy gminie kilkaset milionów, ale niech za tydzieñ stanie pomnik.
Burmistrz: - Aż się prosi o te pieniądze.
Burmistrz z wielką radością: - Mamy tyle potrzeb, oczyszczalnię budujemy, szkołę. Jezu, jakby się pieniądze przydały. Nie wiem tylko, czy rada się zgodzi, może coś wymyślę. Muszę skonsultować z przewodniczącym i adwokatami.
Ja: - Miliarder się napalił!
Burmistrz po namyśle: - Wie pan co? Żeby tylko to nie zbulwersowało społeczeñstwa. Bo w Kolnie była jedna babka, to znaczy pani, która wyprowadzała się i zostawiła na skarpie swój grobowiec i to z krzyżem. W jedną noc wystawiła, nielegalnie. Z napisem: "Tu w Kolnie przebywałam". Potem musiała własnoręcznie pomnik rozbierać, zmusiliśmy ją. Nie może każdy stawiać, gdzie chce.
- Jak żeście zmusili - pytam.
- Błyskawicznie - rzecze burmistrz i milknie jakby zatapiał się w myślach o oczyszczalni.
- Ciotka była poetką i będzie zastrzyk finansowy - przypominam.
Burmistrz: - Musimy zbadać, czy jest to osoba godna, bo dla społeczeñstwa może być przyczynek do zaczepki. O wiersze może ktoś zahaczyć.
Ja: - Pan nie zna jeszcze tych wierszy, mogę zadeklamować...
- A nie, nie - broni się burmistrz. - Jakie by nie były, zawsze można zahaczyć, bo o wiersze łatwo. Musi pan Przygotować argumenty. Proszę dzwonić jutro, zobaczę, Czy rada miasta będzie w stanie zebrać się szybko. Jestem
38
39
iL
chętny, teraz człowiek musi łapać szansę, ale sam chętny być nie mogę. Demokracja!
- Do jutra.
Jeśli rodzina z Chicago odsłoni pomnik, uroczystość musi mieć tło społeczne. Trzeba skłonić młodzież z liceum w Kolnie, aby zgromadziła się odświętnie ubrana w niedzielę.
- Panie dyrektorze, chodzi mi o całe klasy - uściślam wicedyrektorowi liceum. Mężczyzna nie kryje radości; - Dobrze - mówi - będą klasy. Każda suma nas satysfakcjonuje, bo budujemy salę gimnastyczną.
- Boże - rozmarza się - tyle jest potrzeb...
- Ale w grę wchodzą erotyki - nadmieniam.
- Co tam wiersze... Ale, zaraz - opamiętuje się. - Pieniądze musimy mieć przed niedzielą, bo inaczej młodzież nie przyjdzie.
- Będą w czwartek, gotówką - zapewniam.
- Chwileczkę, naradzę się. (W tle słychać: - Jest tu Marysia?!) Wicedyrektor do mnie: - Nie ma pani dyrektor, proszę zadzwonić do nas jutro, ja przekonsultuję.
Jutro. Jest dyrektorka liceum.
- Pani dyrektor, proszę strzelić sumę, jaka tylko pani przychodzi do głowy - zaczynam.
- Za stu uczniów, sto milionów? - pyta niepewnier dyrektorka. - Ale! - oznajmia natychmiast. - Raz: pieniądze dostajemy wcześniej! (bo tylu oszustów pokazują w tej telewizji), dwa: już w środę musimy wiedzieć na pewno, czy będziemy zabezpieczać imprezę młodzieżą, czy nie? W czwartek zaczyna się przerwa świąteczna, a musimy zebrać zadowalającą ilość młodzieży.
Po chwili, z westchnieniem: - Robimy to tylko względów finansowych, nie wyobraża sobie pan, jak zależy na tej sali gimnastycznej.
Ja: - Na odsłonięciu będzie rozdawana książka cioci. Erotyczna!
Pani dyrektor: - Coś delikatnego? Bo jeśli erotyki wykraczają Poza norm?>to może być poruta. Kolno jest małe.
Ja: - Nie wykraczają. To tylko złe wiersze.
- Eeee, od strony artystycznej, my się nie wtrącamy. Tylko, żeby nie było wulgarnie - zaznacza dyrektorka.
Uroczystości odsłonięcia przydałaby się oprawa z władz politycznych.
W biurze PSL w £omży pytam o posła, który zechciałby zaszczycić odsłonięcie. - Ten miliarder z Chicago mógłby nawet coś dać za uczestnictwo posła, wspomóc finansowo partię - mamię.
Pracownica biura: - Acha, żeby było z pompą?
Ja: - Właśnie!
Pracownica z ekscytacją: - Nie wiem, czy poseł z £omży by się zgodził, ale mam coś lepszego. Mam posła, który mieszka dwa kilometry od Kolna i to od lat, może nawet miał coś z ciotką wspólnego. Dam telefon.
Dzwonię kilka razy, jednak porozmawiać można tylko z automatem posła.
Nie mam jeszcze pomnika!
Czy w tydzieñ może powstać pomnik "za duże pieniądze"?
Pytam prof. Mariana Koniecznego (twórcę "Nike" w Warszawie, "Lenina" w Nowej Hucie i "Kościuszki" w Filadelfii), czy wyrzeŹbi ciotkę?
- Oto jestem - mówi rzeŹbiarz. - Podejmuję się.
- Zamówieñ teraz mało - opowiada. - A ostatnio odlałem, z brązu Matejkę i musiałem podarować miastu Za darmo. Nikt nie śmierdzi groszem.
~ Mój miliarder śmierdzi! - triumfuję.
~ To można by postawić pomnik Janowi z Kolna ~~ zapala się profesor.
41
40
- Zapotrzebowanie jest na ciotkę - obstaję. - W jeden do jednego.
- Ile miała wzrostu?
- Metr pięćdziesiąt.
- To ja się nie zgadzam - oponuje profesor. -W plenerze ciotka musi być większa, minimum dwa metry. Tworzę pomniki z rozmachem. Przecież mała ciotka będzie przy. kro zderzała się z otoczeniem!
Ustalamy wstępny kosztorys: projekt - ok. 30 min rzeŹba z gipsu -150-200 min, odlew z brązu - 200 min, coki : - 100 min. - Wyjdzie z pół miliarda - sumuje profesor.
- Uff - cieszę się. - Tanio. Ale czy uda się wyrzeŹ ją na Wielki Piątek?
- W tydzieñ? Wykluczone. Przecież ciotkę trzeba delować z gipsu, a to trwa ze dwa miesiące, potem odlać... Tak szybko, to nie ma szans. Minimum - kwa:
Telefon do Kolna: - O, dobrze, że się pan odezwi jesteśmy bezsilni wobec władz wyższych - żali się b mistrz.
- Ciotka musi oprzeć się o samą £omżę. Ko wojewódzka opiniuje pomniki. W tydzieñ nie zaopinii Niech pan przytrzyma rodzinę w Chicago, tylko delikatnii żeby urazy do Kolna nie nabrali.
Ja: - Jeśli pomnik nie stanie na Wielkanoc, z miliarda nici!
Burmistrz: - Jezus Maria.
- Reprezentuję miliardera z Chicago, który sam krępuje się przyjść do pałacu, bo może być potraktowany per noga.
_ U nas nikt nie jest traktowany per noga - protestuje sekretarka. - Przecież to jest pałac kultury!
- Czy można wywiesić na pałacu osobisty transparent?
_ Dzisiaj wszystko jest możliwe, łączę z dyrektor Muszyñską z wydziału wystaw.
ja: - Pani dyrektor, Bob Kowalsky chciałby, aby przez pierwszy dzieñ świąt wielkanocnych na pałacu kultury wisiał tak wielki napis jak reklama "Digitalu".
Dyrektor Muszyñska: - Dzisiaj wszystko jest możliwe.
Ja: - Ale na nim byłyby słowa: "KOCHAM BEATĘ MATRACK¥".
Dyrektor Muszyñska na wydechu: - To jest chory człowiek, słowo daję!
Ja: - To jest miłość, pani dyrektor.
Dyrektor Muszyñska z rozrzewnieniem: - Tak, miłość nie zna granic. Żeby mój stary tak mnie kochał...
Dyrektor Muszyñska ostro: -Ja mu dam dzisiaj wieczorem! Wie pan, że on ma do mnie pretensje, bo drugie buty chcę sobie kupić w tym roku? A czy Bob nie może kupić Beacie Mercedesa?
Ja: - Nie.
Dyrektor Muszyñska: - Taaaak, to prawdziwe uczucie. Ale co my zrobimy?
Chwilę myśli.
Wariant ni: hasło dla narzeczonej
- W pierwszy dzieñ świąt w pałacu windy są nieczynne.
Jest tylko dyżurny elektryk. Trzeba by ściągnąć alpinis
tów, aby rozwiesili. My nie robimy haseł, jednak dla Beaty
Bob Kowalsky ma w Warszawie kolegę. Kolega ma hasło zrobimy. Mam tu pod bokiem plastyków jak mrów-
narzeczoną, Beatę Matracką. ków. Trzeba na czymś sztywnym, bo wysoko są silne
Bob nadal ma miliard, więc sprawi im przyjemność. w*atry. Lubię biznes, lubię ryzyko. Tylko nie wiem, co
Dzwonię do Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie: ^ p°wie na ten pomysł naczelny dyrektor.
43
42
CIEBIE
RADIO
- Proszę zadzwonić w poniedziałek - radzi więc c|y, rektor Muszyñska. - Może wejdziemy w ten biznes niech tylko naczelny dyrektor się wypowie, czy to aby nie głupie.
Jeśliby nawet dyrektor Pałacu Kultury wydał mi. liarderowi korzystną opinię, transparentu "KOCHAJ BEATĘ MATRACK¥" nie powieszę: Bob Kowalsky nie istnieje.
tt:
Wniosek optymistyczny:
Ludzie - poza dyrektorem Sukiennic, który brona cennego obrazu jak należy - są chętni do robienia interesów, tylko brakuje im miliardera.
Było po drugiej w nocy z czwartku na piątek. Ewa Mo-lak przesuwała się po stacjach. Na 68,03 FM ktoś zapytał: "Czy czasy, w jakich żyjemy, bardziej nas budzą czy gubią?" Zaraz zadzwonił mężczyzna, który udowadniał, że nowa Polska daje nowe możliwości. Radio go pochwaliło.
Drugi, znacznie młodszy, z Sochaczewa opowiedział, że cieszy się z nowej Polski, bo nie ma teraz obowiązku meldunkowego i on, gdy straci pracę w jednej miejscowości, przemieszcza się do drugiej. Jak w Stanach. Właśnie przestał być murarzem w Mławie i będzie bufetowym w metrze, metro ma hotel robotniczy. Stwierdził, że w życiu trzeba się przystosowywać. Radio wyraziło podziw.
Następny mężczyzna okazał się inżynierem bez pracy. Zbiera butelki po śmietnikach. Ewa M. nie wytrzymała.
Nie wie, dlaczego zadzwoniła. - Często nie śpię, bo mi Sl? kłopoty nałożyły - przedstawiła się słuchaczom. - Mieszkam na Ursynowie.
~ Pani się gubi czy budzi w tych czasach? - spytało
L
44
45
_ Słyszycię?! Rzuca mnie trzecia kobieta w życiu. Nie
--__. vtrzymam tego. Jak dojdę do dwunastu stron, mam
- I już drugi dzieñ nic nie jadłam... - wciągnęła noser^ rzygotowane 120 tabletek. Pod koniec programu nie będę
---•*•-- " . . ._%
- Wychowuję sama córkę. Zamilkła.
powietrze.
- Niech pani nie płacze. Czy chociaż córka jadła?
_ ...niech się pan nie wygłupia, niech się pan ze mną
. _ ...
- Tak. U koleżanki. Ale jest jeszcze kot. I ten kot tak umówi jutro na kawę! - krzyknął z drugiego głośnika patrzy błagalnie, odwracam od niego wzrok. Nic nie mam kobiecy głos. - A jak pan chce, to wciągnę pana w biznes,
bo nie warto się zabijać! Jacek W. uspokoił się.
- Skoro ma pan jeszcze sześć stron, to na pewno o trzeciej będzie pan żył - powiedziało radio. - Mam więc pomysł, żeby pani zadzwoniła po audycji o 3.05 a pan o 3.10. Wymienię pañstwa numery telefonów. Noc z Radiem dla Ciebie: Czy jesteśmy miłosierni? Lidia Stanisławska zaśpiewa, że są tacy, którzy smarują chleb nadzieją...
dla kota. Myślałam, żeby go wypuścić na śmietnik, ale to jest Ursynów i on nam zaginie. Ja już straciłam prawo do zasiłku. Z zawodu jestem tapicerem i nie ma dla mnie pracy, a szukam jej bardzo.
- Nie wierzę, że nie ma - powiedziało radio.
Jacek Wójcik wszedł na 68,03 też z czwartku na piątek, lecz tydzieñ póŹniej i usłyszał inne pytanie: "Czy dawać potrzebującym pieniądze na ulicy?"
"Z niedawnych badañ wynika, że ponad połowa Polaków lituje się nad żebrakami, a co czternasty ich nie lubi. »Noc z Radiem dla Ciebie« 645 90 90. Czy pañstwo odpędzają od siebie rumuñskie dzieci?"
Po raz pierwszy nadawano z nowego studia, gdzie równocześnie może wejść na tę samą linię czworo słuchaczy. Mogą rozmawiać ze sobą i z radiem wszyscy naraz. Jacek W. był w dyskusji czternasty z kolei (8 do 5, żeby nie dawać żebrakom).
- Powiem, co myślę o miłosierdziu - rzekł na wstępie - ale za to muszę opowiedzieć o sobie. Teraz piszę list i jestem na szóstej stronie, muszę dojść do dwunastu. Tu obok mnie leży dziewczyna, już śpi. Powiedziałem JeJ dzisiaj, że w przyszłym tygodniu pójdziemy sobie na bingo-Ona: "W przyszłym tygodniu, Jacek, to już nas nie będzie"'
Cisza.
Dwa tygodnie póŹniej piosenek nie puszczano do koñca - słuchacze dzwonili non stop. Każdy chciał dyskutować: "Czy jesteśmy narodem ludzi skrzywdzonych?" Mówiono, że skrzywdziła nas komuna i "Solidarność", Rosjanie i Niemcy, rodzice, kierownik w pracy i prezydent. Jedni dowodzili, że krzywdzą nas bogaci, a inni, że biedni, którym się nie chce pracować i trzeba na nich łożyć podatki. Radio zacytowało publicystów liberalnych z "Gazety Wyborczej", że Polaków krzywdzi wszystko.
W Polsce krzywda jest moralnie słuszna i tylko ofiary są Poza podejrzeniami. Winę za niepowodzenia własnej rodziny przypisujemy zawsze innym.
Grażyna Gabryś, księgowa przed trzydziestką, opowiedziała jak próbowała rozjaśnić czarną przyszłość wujost-wa, które mieszka na Wybrzeżu: - Są bezrobotni, ale nie chciałam ich przez dawanie pieniędzy demoralizować.
47
46
"Dać pracę", posłużyłam się tą zasadą pana Wokulskieg0 Mają duży, słoneczny pokój. Powiedziałam: zrobimy w ty^ pokoju małą łazieneczkę, kupię sedes, umywalkę, kabinę. Wynajmijmy go turystom. Oni na to: może nieee, bo trzeba by pod pokojem dół wykopać, rury kupić, tyle roboty. Kupię te rury, powiedziałam. Nie wiedzieli jak zareagować. Nieee, bo ten pokój może być nam potrzebny. Może nieee.. A pędŹcie tę biedę sami, pomyślałam. I dalej są bezrobotni, Kamila Duda, druga księgowa w tym samym wieku, zadzwoniła zaraz po Grażynie Gabryś. Powiedziała, że nie wie, kto ją skrzywdził. Jej mąż ma raka mózgu. Leży. Już nie jest w stanie mówić, ani się ruszać. Guz zajął dwie półkule.
- Trudno mi kogoś winić.
Mają dziecko, mąż potrzebuje coraz więcej medy] mentów, ona zarabia dwa miliony z kawałkiem, bo prac w pañstwowej firmie.
- Niech pani zmieni pracę, księgowe są w cenie, mo: pani zarabiać dziesięć razy tyle - usłyszała z radia.
- Nie mogę - odparła z przekonaniem. - Bo mam w firmie dobre koleżanki i one mi pozwalają spóŹnić się pracy, wziąć księgowanie do domu albo wyjść, gdy mężowi trzeba zmienić pieluchy. Żaden kapitalista nie zechce takiej pracownicy uciążliwej.
- Ja zechcę - Grażyna G. zadzwoniła jeszcze raz. - Jestem kapitalistą. Poza tym, że wujostwu chciałam urządzić pokój, prowadzę firmę obrachunkową i potrzebuję od zaraz księgowej. Niech pani Kamila do mnie zadzwoni, będzie mogła brać pracę do domu i zajmować si? mężem. Od jutra może zaczynać.
- I tak, proszę pañstwa, życie tych kobiet przecie^
się o 2.55. Teraz Gayga zaśpiewa piosenkę o tym, że każd)
lód się topi, jeśli go dobrze ogrzać. ^
48
Od tamtej "Nocy z Radiem dla Ciebie" minął miesiąc.
Grażyna Gabryś: pogodna, "puszysta" dziewczyna w okularach. Za dwie godziny - północ, ale Grażyna nie będzie spała, ma właśnie pilne rachunki. Telefon, z którego dzwoniła do radia stoi obok poduszki. - To był impuls _ opowiada - zrobiło mi się żal Kamili. Nie mam jeszcze męża ani dzieci, więc pomyślałam: może ofiaruję coś dziewczynie, która już męża traci. Kiedy powiedział pan: "Zaraz wchodzimy na antenę", poczułam jakbym miała metalową rurkę w przełyku. Kamila zadzwoniła do mnie zaraz po programie.
Grażyna G. 10 małym firmom sama prowadzi księgowość. 10 firm to taktyka Grażyny G: nie jest uzależniona od jednego miejsca pracy, od jednej fabryki, która może ją wyrzucić; jeśli upadnie jedna spółka dla której Grażyna G. księguje, zostanie jej jeszcze dziewięć innych.
Skąd wzięła się zaradność Grażyny? Szuka odpowiedzi: - Ojca tylko raz w życiu widziałam podpitego i to jest wielkie szczęście. A moja mama, główna księgowa, wracała z pracy do domu o 16.30, a od 17.30 była już tylko dla mnie i mną się zajmowała. Może tu jest klucz do mojej osoby.
- Jak pani ocenia ludzi, którym w nowej Polsce jest Źle?
- Myślę, że są bierni. Że przy żadnych kwalifikacjach chcą mieć niewiadomo jakie dochody. Że dla totalnych oferm życiowych powinny być jakieś obozy pomocy. Zamknąć ich, dawać jeść i uczyć.
~ Co z Kamilą?
- Jestem mocno rozczarowana tą osobą. Gdy zadz-woniła wtedy w nocy, powiedziałam, że wiem, co to rak ^°2gu: człowiek umiera, rozkładając się i ma tego pełną Swiadomość. Zaproponowałam pięć milionów złotych mie-Sle.cznie i że będę jej przywozić pracę do domu. Minął
49
r
miesiąc, nie zgłosiła się. Czekać nie mogłam, zatrudniła^ inną kobietę. Może Kamila, to była osoba, która zadzwoni^ do radia, bo chciała sobie ponarzekać?
Z Kamilą Dudą rozmawiamy w życzliwym zakładzie pracy, gdzie wciąż zarabia grosze. Wysoka, szczupła, bez makijażu, zmęczona.
- Umówiłyśmy się na telefon - tłumaczy - ale tego dnia mąż dostał ataku padaczki. Dzieñ spędziliśmy w szpitalu. Cały miesiąc nie spada mu temperatura, pieluchy trzeba zmieniać nieustannie. Opieka nad nim wymaga dwóch zdrowych osób. Koñczę dzieñ o północy i taka padnięta nie jestem w stanie z nikim sensownie porozmawiać. Poza tym tak póŹno nie chcę do pani Grażyny dzwonić. W pracy nadal przymykają oko, kiedy jestem nieprzytomna ze zmęczenia i gdy nic do mnie nie dociera. Czy to Szym-borska napisała: "Tyle wiemy o sobie, na ile się sprawdziliśmy"?
Osiem lat temu Kamili urodzi się syn. Z chorym mężem wciąż nie mają ślubu. - Mówię "mąż", ale to konkubent - wyjaśnia. - Kupiliśmy wspólne mieszkanie i może si? okazać, że ja go nie odziedziczę. Chcieliśmy pobrać się, ale pan w USC utrzymuje, że mąż musi powtórzyć na głos całą przysięgę, nie może tylko powiedzieć "tak". Jego "tak" byłoby do uzyskania, a powtórzenie przysięgi w tym stanie choroby jest niemożliwe.
Co dał Kamili D. telefon do radia?
- Jestem dziewczyna z gór, ostra i silna. Koleżank1 uważają, że mam stalowe nerwy. Że o raku mówię spokój' nie i rzeczowo. A mnie tak ręce drżały jak wybierała^ numer. Tak wtedy chciałam wypłakać się światu. kogo nie spotkam więcej.
50
Jacek Wójcik żyje. Nie doszedł do dwunastej strony
listu.
]yla 40 lat, jest krępej budowy, jest elektronikiem. Ma duże mieszkanie, akwarium, czarne segmenty, Ludluma
biblioteczce. - To do jakiego radia ja wtedy zadzwoniłem? - pyta od progu.
_ DO "Radia dla Ciebie" - mówię. - A w szczególności do mnie.
Z drugiego pokoju słychać głos: ktoś mówi do siebie samego. Jacek W. mówi, że nie pamięta, kiedy ostatni raz wychodził z mieszkania. Jego życiem sterują dwie kobiety.
Matka. To ona rozmawia sama ze sobą, ma 75 lat i rok choruje na Alzheimera. - Mięso wsadzi do pralki, a spodnie do lodówki. Wzywa drugiego syna, którego sobie wymyśliła. Odkręca gaz i wychodzi z kuchni. Nie mogę jej zostawić samej ani na chwilę, siedzę przykuty. 24 godziny samotności, kurwicy można dostać. A matka w zakładzie zaraz by umarła, bo akceptuje tylko mnie - opowiada jednym tchem Jacek W. Sprzedał duże mieszkanie, kupił mniejsze i odcina kupony z różnicy, która mu pozostała.
Druga kobieta to Kasia. Koleżanka z liceum. Z nim straciła cnotę, gdy miała 16 lat. Po 20 latach spotkał ją na ulicy: - Znów mieliśmy romans jak szesnastolatki, po parkach lataliśmy jak głupi. I zaraz zachorowała matka, i zostałem kochankiem na telefon, bo nie mogliśmy się spotykać. Matka w pierwszej fazie zaczęła wszystkich obcych atakować.
~ Och! Nuda! Nuda! - powtarza z zaciśniętymi zębami acek W. - Hę mogę grać na komputerze? Ile oglądać video? ~" Pyta sam siebie.
Kasia ma kilkunastoletniego syna. Jacka zdradziła niedawno z jakimś 25-latkiem: - Z matką zostawiłem
51
r
siostrę cioteczną, a sam pojechałem do Kaśki znienacka Przystawiłem mu gaz do twarzy i kazałem się wynosić Wie pan, gdybym u tej Kaśki mógł bywać częściej, to by się jej nie zachciało flirtowania.
Matka toczy rozmowę coraz głośniej.
Dzwoni telefon: "Przyjmuję" - oznajmia miłym tonem gospodarz.
- Acha - uśmiecha się do mnie. - Do satelitarnej videogazety dałem ogłoszenie: "Nie mam co robić. Mam telefon. Oczekuję propozycji". Przyjąłem więc zlecenia na telefon. Facet prowadzi pewną firmę dostawczą, nie ma telefonu i dużo podróżuje za towarem. Więc jego klienci dzwonią do mnie, a on wieczorem odbiera zamówienia. Daje mi milion miesięcznie.
Jacek W. ciężko wzdycha.
- Jedyne to upić się, ale tego nie mogę, bo bym zaniedbał matkę i jeszcze by nas w powietrze wysadziła.
- Jednak po rozmowie na antenie przestał pan pisać list?
- Nie bierzcie sobie tego za zasługę, bo do kogokolwiek bym zadzwonił i powiedział kilka słów, to by mi przeszło.
- Co z tą kobietą, która chciała rano zaprosić pana na kawę albo wciągnąć do biznesu...
- ...ona zadłużona chyba jest i szukała wspólnika do długu. Tak się zorientowałem.
_ I zaproponowała mu pani biznes - dopowiadam.
_ Chciałam odwrócić jego uwagę. Że w jakiś interes go
iągnę, to pierwsze co mi przyszło do głowy. Poza tym, kiedyś prowadziłam biuro matrymonialne i pomyślałam: trzecia kobieta go rzuca, a ja mam jeszcze stare kartoteki i może mu jakąś miłość wynajdę.
Następnego dnia rozmawiali cały wieczór przez telefon.
_ Tej nocy miał chandrę - ocenia Jacka Maria P.
- żadna nowa kobieta nie była mu potrzebna. Mam przeczucie, że owa Kasia słuchała wtedy jego rozmowy z radiem. Może chciał zwrócić na siebie jej uwagę?
Maria P. zadzwoniła do Jacka W. jeszcze raz za kilka dni. Było popołudnie. Odebrał chłopak: - Tata z mamą wyszli na spacer - powiedział.
Co do swojej osoby Maria P. jest tajemnicza.
Skoñczyła liceum ekonomiczne, nienawidzi księgowości. Ma 25-letniego syna. (- Radia słucham, jak jestem wybita ze snu). Przygotowuje się do pewnego biznesu: kupiła dwa opancerzone pojazdy wojskowe. Razem z synem stali się znawcami broni. Mówi, że chce kupić pewien niemiecki czołg.
- I to ma być interes z zyskiem? - pytam zaciekawiony.
- Zależy co się chce pod tym płaszczykiem robić?
- odpowiada. Nie zdradzi niczego więcej z powodów handlowych. Rozmawiamy tylko przez telefon. Maria P. nie chce spotkać się osobiście, choć ciekawi ją jak wygląda ..głos" z radia.
Ta kobieta, to Maria Pakuła z Warszawy.
- Wtedy w audycji już chciałam powiedzieć, że należy pomagać zwierzętom, ptakom i żebrakom, że żebractwo, W nie zawsze jest cwaniactwo, a tu słyszę, że on chce umrzeć za kilka godzin.
Ewa Molak, która nie mogła spojrzeć w oczy głod-nemu kotu ubrała się dziś w koronkową białą bluzkę, czarną marynarkę i ciągle poprawia ciemne włosy po
53
52
L
Jemy deser w pizzerii na Ursynowie: owoce z z bitą śmietaną, w którą włożono pióropusz z czerwonej cynfolii na patyku. Ewa Molak wyciąga pióropusz ^ śmietany i chowa do torebki jako świadectwo tego spo, tkania.
- Jak pan powiedział wtedy: "Nie wierzę, że nie ma dla pani pracy" i poprosił o podanie mego numeru na antenie to ludzie dzwonili do mnie aż do rana.
Pani Ania z Ursynowa chciała od razu w nocy przy, nieść jedzenie. Inne, starsze kobiety poinformowały, że nic dla Ewy M. nie mają, ale też są biedne, więc mogą porozmawiać. Dostała 20 propozycji pracy. Następnego dnia nadszedł przekaz telegraficzny z Żoliborza na milion. Potem inny - na dwa miliony, który podpisano: "Fundacja". Jakiś ksiądz z Siedlec umówił się z nią na spotkanie u niej w domu. Jeden pan powiedział, że ma sympatyczny głos i on ją zatrudnia bez względu na wiek i wygląd.
- To była najszczęśliwsza noc.
Jednak najważniejsza propozycja nadeszła przed południem: zadzwonił dyrektor firmy SAWA-TAXI. (Także tej nocy słuchał Radia dla Ciebie, ale nie wiadomo dlaczego nie spał, bo dyrektor nie może się spotkać). Centrala firmy działa dwa kroki od wieżowca Ewy M. Już trzeci tydzieñ Ewa przyjmuje zamówienia klientów i wysyła im taksówki.
- Do wszystkich firm oddzwoniłam i podziękowałam za propozycję.
- Pani Ewo, Źle pani szukała pracy - mówię z przekonaniem.
- Naprawdę wydawałam dużo pieniędzy na gazety z ogłoszeniami, ale słowo honoru: nic w tych gazetach. A f lat nie mam, a to samochodu, a to na komputerze nje
uiniern. Aż do piekarni zadzwoniłam, mimo że jestem tapicerem-stolarzem. Myślę sobie: będę piekła chleb w nocy, nie ma rady. A piekarz mnie zaskoczył, bo pyta, czy znam niemiecki i komputery. Jak to? - pytam. To chleb się teraz piecze po niemiecku? A on, że instrukcja obsługi skomputeryzowanego pieca jest w niemieckim. Kurczę, jak ciężko znaleŹć sobie grunt - wzdycha Ewa M.
Radio ze zrozumieniem kiwa głową.
.ifettt. ,HI*»Cl
54
55
r
PRZEZ ZĘBY
Henryk Tkaczyk z Tomaszowa Mazowieckiego ma fabrykę makaronu, 52 lata, siedem klas podstawówki i uczy ludzi w Tomaszowie kapitalizmu.
- Wołać mi tu Zenka! - krzyczy do telefonu, a do mnie: - Zaraz pokażę panu, jacy oni są tępi.
Wchodzi Zenek, dwadzieścia kilka lat. - O, to jest chłopak, który nic nie pojmuje. Pan spojrzy na tę twarz. Popatrz na pana redaktora! Pokaż wydruk z komputera, chłopcze.
Zenek pokazuje.
- Gdzie jest ta linia, dlaczego nie wydrukowana? - cedzi przez zęby Tkaczyk.
- Przecież polecił szef z linii zrezygnować - odpowiada chłopak drżącym głosem.
- Słuchaj koleś, dokopię ci w dupę.
Henryk Tkaczyk przez siedem lat produkował w piwnicy sprzęt medyczny wysokiej klasy; zaś sprawdzarki do zegarków wytwarzał w stajni i konkurował z dobrymi szwajcarskimi firmami. Właścicielem fabryki jest od 25 lat-
Wezwę teraz dziewczynę - oznajmia - która robi dużo błędów. W-O-£-A-Ć-D-A-N-K-Ę! Do mnie: - Posiedziałem jej, albo nauczysz się szybko na komputerze, albo pójdziesz stać jak taksówka na róg.
Przestraszona dziewczyna wchodzi ze swoją kierowniczką.
- Dziewczyno, jak decydujesz się pracować w mojej firmie, to musisz się w tej firmie zakochać. Robisz bardzo dużo błędów, jeden twój błąd, to dziesięć godzin niepotrzebnej pracy dla księgowości. Poza tym nie umiesz rozmawiać z klientami. Nie masz prawa powiedzieć przez telefon, że nie wykonaliśmy zamówienia i podawać prawdziwej przyczyny. Czasem musisz klientowi skłamać i wyślizgać się odpowiednio. Albo się tego nauczysz, albo czeka cię bruk. Ja nie mogę z tobą mówić dyplomatycznie, bo nie mam na to czasu.
Kobiety, zaczerwienione, wychodzą bez słowa. Wpada żona właściciela: - Co ty za popisowe tutaj odgrywasz? Ona nie robi żadnych błędów. Widziałeś te błędy? Czy ty w ogóle wiesz, na jaki temat i z kim rozmawiałeś?
Henryk Tkaczyk do mnie, na stronie: - Wiem, co mówię. Ta Danka jest Jehową i nie może kłamać, wiarą się zasłania, zawala mi robotę. I o piętnastej chce wychodzić z pracy. Leci, bo musi jako świadek po domach łazić.
Henryk Tkaczyk nagle: - Wszystkie moje sekretarki tutaj! Natychmiast! ZnaleŹć mi Grześka. Niech przyniesie Poprawioną wersję.
- Jesteś Grzesiu, no pokaż. Co mi tu, do cholery, przy-nosisz? Przynieś poprzednią wersję. Mężczyzna przynosi.
- Co przyniosłeś?! Przynieś jeszcze wcześniejszą! Przynosi.
57
56
r
- Co to jest?! - Henryk Tkaczyk wstaje, twarz tężeje. MężczyŹnie, stojącemu bezradnie przed szefem, Q<J zaciśniętych zębów zmienia się twarz.
- Miałeś przynieść wszystkie poprzednie wersje!
- Mówił; szef, że...
- Spokój! Cisza! Za karę nie masz prawa oddalić się od swego stanowiska pracy na więcej niż pół metra. Zrozumia-no? Każde powstanie z krzesła musi być uzgadniane ze mną.
- Ale...
- Spokój, mówię! Uzgadniane ze mną! Bo cię zwo dyscyplinarnie.
- Sam się zwalniam.
Mężczyzna trzaska drzwiami.
Henryka Tkaczyka kocha prasa; nazywa go np. "praktykiem przedsiębiorczości". Gdy produkował sprawdzarki do zegarków, z zachwytem pisano, że zdobył adresy wszystkich zegarmistrzów w Polsce i wysłał do nich miłe listy. Teraz produkuje makaron błyskawiczny, za który otrzymał najwyższą krajową lokatę. Zajął nawet dziesiąte miejsce na liście najbogatszych Polaków według tygodnika "Wprost".
- Pokażę panu do gazety, jak uczę ludzi dobrej roboty. (Wezwijcie Piotrusia!!! - krzyczy do telefonu). Piotruś uczy dziewczyny na komputerach. O! Jesteś. Piotruś, jeśli przez najbliższe dwa tygodnie żadna twoja cipa nie zrobi błędu, dam ci 100 tysięcy gratis.
Chłopak wybiega rozradowany. Tkaczyk wzywa żonę.
- Heniu - zaczyna od progu żona - przyjmij tę biedną kobietę do sprzątania, ona ma czworo dzieci i z opte' ki 600 zasiłku na miesiąc, bądŹ człowiekiem; ona już tyle razy prosiła.
- A przyjmę - mówi Henryk Tkaczyk i spogląda na mnie pogodnie: - Przyjmę ją, a pan o tym napisze, # potrafiłem rozszerzyć swoje serce.
Henryk Tkaczyk alarmuje prasę, że ludzie w Polsce nie chcą pracować; on w każdej chwili może zatrudnić 20 osób do "fizycznej pracy w ciepłych warunkach" i 20 - z wykształceniem średnim; potrzebuje dyrektorów, informatyków i menedżerów, oferuje im mieszkania. Mimo bezrobocia do pracy w fabryce Henryka Tkaczyka nie ma chętnych.
Henryk Tkaczyk rozmawia właśnie z sześcioma pracownikami jednocześnie. Każdy przyszedł z inną sprawą. Jeden z nich odchodzi od grupy i zagaduje mnie szeptem:
- Mówią, że pan z prasy? Bo chciałbym powiedzieć...
- O czym rozmawiacie?! - wydziera się zza tłumu swych pracowników Henryk Tkaczyk.
- Czego ty chcesz od pana?! - krzyczy do mężczyzny.
- Mów zaraz. Ten pan tylko do mnie przyjechał! Jaką ty możesz mieć sprawę do dziennikarza? Na swoje stanowisko wróć!
Tkaczyk do mnie: - Ja tak mówię do nich: "kopnę cię w dupę", ale jeszcze nikogo nie kopnąłem.
Pani Tkaczykowa przysiada na gabinetowej kanapie:
-Mąż wtrąca się do każdego stanowiska pracy. I zawsze jest niezadowolony. Ciągle szukamy dyrektora-menedżera, najlepiej z żoną - księgową. Mamy dla nich mieszkanie. Ale u nas nowy dyrektor popracuje tydzieñ, mąż go zrówna z ziemią i ten zaraz odchodzi. Mąż wzywa kierowcę, jakąś sprzątaczkę i przy nich tego dyrektora poniża. Niech się pan uczy od swoich pracowników - powie mu przy sprzątaczce. I Już taki dyrektor autorytetu sobie wśród załogi nie wyrobi. On jest dobry człowiek, własnymi rękami tę firmę zbudował, ale u niego trzeba myśl w lot łapać. A ludzie są z nawyków socjalistyczni i nie łapią. Jacy my jesteśmy w domu? Boże, co 2a Pytanie... W domu to z mężem tylko o naszej firmie ^zmawiamy. 25 lat budowana... O prywatnych sprawach ~~ rzadko, bo o czym tu prywatnie rozmawiać?
58
59
Nagle Tkaczyk wstaje zza biurka, odsuwa trzech pra^ cewników na bok. - A co wy tu mówicie?! No o czym TQ^ mawiacie?!
- Nic, nic Heniu - łagodzi żona. - Tak sobie, o życiu o tej etyce pracy...
- Aaa, dobrze - Henryk Tkaczyk łagodnie opada na fotel.
- Niech pan zrozumie męża, on musi czasem wobec pracowników tak się zachowywać.
- Ale dlaczego? - pytam.
- Bo to wszystko jest nasze.
NIEDZIELA, KTÓRA ZDARZY£A SIĘ W ŚRODĘ
60
- Za każdym razem zaczyna się nagle. Wkładam na siebie to, co mam najgorszego, zamykam mieszkanie, idę na róg Nowowiejskiej i Jedności. Czekam na ósemkę. Nadjeżdża, wchodzę i staję na środku wagonu. Na szyi mam kartkę, taką jakie zakładają hifowcy. Ale sama zachowuję się inaczej. Nie podchodzę, tak jak oni, do każdego pasażera, nie trzęsę się nad nim i nie proszę o dwa tysiące. Mam jakiś inny styl. Staję więc sobie na tym środku i ogłaszam, jakbym przemawiała: "Proszę pañstwa, moja tragedia rozpoczęła się 31 grudnia 1993 roku". Ludzie podnoszą głowy, toteż jeszcze głośniej mówię: "Tragedia ta trwa od chwili, gdy dostałam z mojej fabryki Elwro 41 milionów". I wyciągam te miliony z siatki. Ludzie zaczynają się śmiać. Tak głośno, że 2a pierwszym razem tramwaj przystanął. A ja płaczę: "Oddam wam wszystko" - i rzucam pieniądze. "Bierzcie miliony, ale dajcie wrócić do fabryki".
Jednego nie mogę zrozumieć. Tych najgorszych rzeczy, Które wkładam na siebie, gdy idę do ósemki - w ogóle nie niam w domu. Może je skądś wypożyczam? W każdym azie śniło mi się, mniej więcej to wszystko, już trzy razy.
61
r
Grażyna Ozimek w likwidacji l
Dwie informacje ze snu pracownicy fizycznej Grażyny Ozimek wymagają wyjaśnienia: Elwro - to zakłady sprzętu komputerowego we Wrocławiu; 41 milionów złotych - to 25 pensji Grażyny Ozimek, które dostała do ręki za to, że zechciała zwolnić się z Elwro na własną prośbę.
Elwro zaopatrywało w komputery cały obóz socjalistyczny, rok 1992 zakoñczyło stratą ponad 180 mld zł. We wrześniu ubiegłego roku upadły zakład kupił niemiecki koncern Siemens, jeden z największych producentów systemów telekomunikacyjnych na świecie. Niemcy przyjęli warunek Polaków: z ponad tysiąca pracowników zwolnią maksimum trzysta, a siedemset zostawią w zakładzie na półtora roku. Dwa miesiące póŹniej stwierdzili jednak, że wystarczy im tylko 200 osób. Ogłosili więc: w zamian za napisanie podania o "zwolnienie na własną prośbę" każdy, kto zechce odejść dostanie od Siemnsa 25 miesięcznych pensji.
Natychmiast zwolniło się prawie 500 osób, pieniądze otrzymali na Sylwestra: od 40 do 100 min złotych.
Minęły dwa miesiące. Jak wynika ze snu, Grażyna Ozimek wolałaby tych pieniędzy nie mieć, zarejestrowała się jako bezrobotna. Już w przedpokoju przedstawia się:
- Jestem człowiekiem w likwidacji.
Musiała odejść. - To była presja nie do wytrzymania
- opowiada. - Kierownicy nas straszyli: nie odejdziecie na własną prośbę, to was Niemiec zagna do najgorszej roboty: inżynier będzie trawę grabił. Jak się nie zwolnicie, to za trzy, cztery miesiące Niemiec nie będzie patrzył na żadne porozumienia z pañstwem polskim, tylko wszystkich wyrzuci, żadnych 25 pensji nie da. Korzystajcie teraz z okazji) Niemiec do wszystkiego zdolny, nie można mu wierzyć-
ten sposób dobrowolnie napisałam podanie - zwierza się Grażyna Ozimek.
Jej życie przez ostatnie 19 lat: dom -przystanek -Elwro dom - przystanek - Elwro... Ma pięć lat do emerytury, żuka pracy, ale mówi, że w nowej rzeczywistości nie wie nawet, jak ma język otworzyć.
Jeśli pracy nie znajdzie - 41 milionów musi starczyć Grażynie Ozimek do koñca życia.
- Dlatego - pokazuje na męża rencistę i na pokój osiemnastoletniego syna - my jesteśmy przeznaczeni do likwidacji.
Alina Maciąg: może uderzyć
Jest osoba, którą Alina Maciąg (także pracownica fizyczna) uderzyłaby w mordę. - Nie przesłyszał się pan, w mordę - potwierdza.
Mąż Aliny, Jacek, ma w portfelu wycinek z "Gazety Wyborczej". Z gazety wynika, że Alina Maciąg zachowała się niemoralnie. Wycinek -to głos czytelnika w Telefonicznej Opinii Publicznej:
"Pisaliście, że pracownicy Elwro SA, którzy zgodzą się dobrowolnie odejść dostaną 25 pensji. Ci ludzie ogłaszają, że pójdą na zasiłek dla bezrobotnych. To niemoralne, żeby ktoś, kto otrzyma dwuletnie pobory, miał korzystać z tak mizernego przecież funduszu na zasiłki".
Pensja Aliny Maciąg - półtora miliona, 25-krotna odprawa - to 37 min 500 tyś. zł. Z tego odciągnięto podatek, zostało: 30 min. Co z nimi zrobić?
Maciągowie (on jest chory i bezrobotny od roku) najpierw wyznaczyli sobie cztery cele; Joasia, ich 10-letnia córka wypisała niebieskim flamastrem na kartce:
63
62
r
"CELE OBOWI¥ZUJ¥CE: 7' t t;;-;
1. Zaległy czynsz - 9.800.000 zł. s
2. Czynsz na następny rok z góry - 14.200.000 zł.
3. Buty dla wszystkich: 2.400.000 zł.
4. Kurtka z koca dla Tomka - 1.100.000 zł. Razem: 27,5 min zł".
- To był oblig - mówi Alina Maciąg. Nie sądzi, żeby w ciągu roku obydwoje znaleŹli dobrą pracę, dlatego opłacili z góry czynsz, czytali już w gazecie o eksmisjach.
- A kurtka z koca to było największe marzenie naszego Tomka - dodaje Jacek. - I konieczność: kurtkę zimową miał już za małą, wyświechtaną, a te z koca to teraz najnowszy krzyk. Przynajmniej raz jest okazja, żeby chłopak nie czuł się upośledzony. Zostało im: 2 min 500 tyś. zł.
- I ta osoba z "Gazety" śmie twierdzić, że my, z dwojgiem dzieci nie mamy moralnego prawa pobierać zasiłku dla bezrobotnych - denerwuje się Alina. - A z czego żyć? Niech ona, ta osoba, popróbuje pożyć za 30 milionów przez dwa lata. Jak mąż przyniósł tę opinię do domu, od kolegi sobie wyciął, i jak to przeczytałam, byłam tak zdruzgotana, że nie wiedziałam do kogo dzwonić, gdzie się udać. Gdybym mogła, to bym pierwszy raz w życiu uderzyła tego kogoś - Alina wyciera oczy.
Więc zostało im dwa pięćset.
Obok "CELÓW OBOWI¥ZUJ¥CYCH" Joasia wypisała "CELE PRZYJEMNOŚCIOWE".
- Niech pan wejdzie w naszą skórę - mówi Alina.
- Człowiek po latach pracy okazał się nikim. Trudno sobie wyobrazić, że już do koñca życia żadnej radości się nie zazna.
- Chodziło też o dzieci - dodaje cicho Jacek, jakby wstyd mu było, że rodzina oddała się przyjemnościom-
cynowi czasem trzeba czymś zaimponować. Pokazać, • nie jest się ostatnim patałachem. Dlatego zdecydowa-
na trzy rzeczy przyjemnociowe. "CELE PRZYJEMNOŚCIOWE:
1. McDonald.
2. prawdziwa pizzeria.
3. Restauracja chiñska."
W pierwszą niedzielę lutego odwiedzili bar McDonalda i wynieśli sporo refleksji: - Zaskoczony byłem - opowiada Jacek. - Takie tłumy! Wszystko młodzi ludzie. Na tych tackach mieli jedzenia za 80, 90 tysięcy. To znaczy, że wielu ludzi stać na taki bar, ale nie sądziłem, że aż tylu. Czy to my jesteśmy tylko tacy ułomni, że pieniędzy nie potrafimy zarobić?
Alina z rozmarzonym wzrokiem: - 1 każdy siedzi w tym Donaldzie długo, jak najdłużej. Jakoś tak, żeby chwilę przyjemną na dłużej przytrzymać.
Jacek z uśmiechem: - Ale dzieciaki były z nas dumne!
Nagle Maciągowie wpadają na pomysł.
Skoro przyjechał reporter, ,,to właściwie jest dość świątecznie", więc wieczorem pójdziemy wszyscy do "prawdziwej pizzerii". Zamiast w planowaną pierwszą niedzielę marca, w środę - będziemy jeść pizzę.
Ryszarda Karolak czuwa w zgliszczach
Minęły dwa miesiące od kiedy ludzie zwolnili się "na własną prośbę", a pani Rysia Karolak (53 min zł) nadal Przychodzi do Elwro, do swego pokoju, w którym nie zostało prawie nic. Wszyscy odeszli, meble wyniesiono, a Pani Rysia wraca.
~ Niech mnie pan odwiedzi tam na zgliszczach mego dawnego biura, opowiem co zrobiłam z pieniędzmi - kusi.
65
64
Oto pusty rząd pokoi; na parapecie - karuzelka z ..
teściowymi pieczątkami, które kiedyś przybijała; sterh,
segregatorów, broszurek, papieru, zszywaczy... A na ty^
śmietnisku ruda pani Rysia (30 lat pracy) zalewa kawę.
- Coś panu pokażę - proponuje.
- Jest! - wskazuje na brudną wykładzinę dywanową
- Tu jest ślad po moim biurku. O, nogi się odbiły. A tam na ścianie miałam Julio Iglesiasa i kawałek Yioletty Yillas. Ryszarda Karolak szuka chusteczki.
- Trzeba sobie uzmysłowić - dodaje - że to jedyny ślad po moich trzydziestu latach pracy. Przecież po mnie nic nie zostało. Komputery, co je Elwro produkowało już w 80 roku nadawały się tylko do muzeum techniki. Więc ta nasza robota nie ma dzisiaj żadnego znaczenia. Całe lata byłam gwiazdą w zakładzie. "Pani Rysia Karolak", "O, pani Rysia", wszyscy powtarzali, "Od pani Rysi tyle zależy...", a tu tylko te cztery odciski na wykładzinie.
Idziemy na wycieczkę. Z różnych okien biurowca oglądamy Elwro. - Niemcy tu burzą i tam burzą - pokazuje.
- Burzą wszystko. Im po Elwro potrzebne są tylko trzy budynki, a z dziesięć chcą zmieść z powierzchni. Wie pan, ile książek wyniosłam z zakładowej biblioteki? O Jezu... A tam, proszę spojrzeć, to zburzyli wszystko tak, że cmentarz Grabiszyñski widać. Janek Walczak, elwrowski kierowca przyjął się do nowej firmy, raz miał kurs koło zakładu. Jak zobaczył, że Niemcy taką zagładę zrobili, to od tego czasu ma kłopoty z ciśnieniem. Mówiła mi jego żona, że jak tylko ma trasę koło Elwro, to nadrabia drogi, musi inną ulicą jechać, bo nie może na pustkę patrzeć.
Co pani Rysia zrobiła z 25 pensjami, może sprawiła sobie prezent?
- Widziałam taki żakiet bajeczny: jaśniutki, biel ze stalą. O takim marzyłam! Milion pięćset sześćdziesiąt, ale
66
.
. Za drogi jest. Stanowczo za drogi - mówi pani Rysia, posiadaczka 53 milionów zł.
- Część włożyłam do banku na procent, część przeznaczę na kursy. Ja uważam, że jeszcze znajdę posadę. Mam jako taki zmysł, było się gwiazdą w zakładzie.
pani Rysia ukradkiem zerka na pusty korytarz (niepotrzebnie, bo tego piętra od tygodni, poza Rysią, nikt nie odwiedza). - Myśli pan, że ja przychodzę tu tylko ślady po biurku opłakiwać? - ścisza głos. - Ja jestem przedsiębiorcza - kiwa ręką, żeby za nią iść. - Wszystko wynieśli, za to w jednym pokoju w tych śmieciach aż trzy telefony zostawili. Zapomnieli o nich, to przychodzę sobie dzwonić. Portier mnie nie zatrzymuje, jakby śmiał, widzi przecież: pani Rysia Karolak idzie. I tak godzinami dzwonię po świecie za wszystkie czasy. Elwro nas, wierne psy, tak wydmuchało, niech Elwro płaci.
lani do banku i papieża
O dalszych losach swojej gotówki zgodzili się opowiedzieć: księgowa, kierowca, pani z działu zaopatrzenia, mechanik i magazynierka. Zanim zwierzyli się z lokaty kapitału kurwowali i oskarżali dyrekcję Elwro:, .Niemcowi oddali nas jak dziwki" i tym podobnie.
KSIĘGOWA: 69 min; ma pracę w wielkiej spółce. Pieniądze ulokowała w "Pionierze" i w banku. 15-letniej córce spełniła największe marzenie, kupiła jej albumy: »Zamki polskie" i "Góry świata".
KIEROWCA: 50 min; bezrobotny. Za pięć milionów odkupił z Elwro Poloneza, rocznik 80.; mówi, że sam był w komisji wyceniającej i z poczucia przyzwoitości wystawił sobie taką cenę, inni brali samochody za dwa miliony. Na Początku planował, że kupi budę na bazarze, znalazł
67
r
tanią - za niewiele ponad czterdzieści, ale facet się wycofaj powiedział, że konkurencja mu nie pozwala sprzedać budy obcemu, musi ją przejąć ktoś z bazaru, teraz na targowig. kach jest walka na śmierć i życie; dyspozytor pomyślał; kupię, jeszcze mi ją podpalą, za stary jestem na to. Siedzi więc na bezrobociu, ogląda głównie kanały niemieckie, chociaż nie zna języka. -1 to jest dobre - reasumuje - bo dzięki temu mogę patrzeć na ekran, a skupiać się na myśleniu.
PANI Z DZIA£U ZAOPATRZENIA: sumę trzyma w tajemnicy; jest bezrobotna, lecz naprawdę pracuje w firmie męża na czarno. Pojechała z córką na tydzieñ do Rzymu i na karnawał do Wenecji, koszt: 6 min zł, resztę oddali do banku. W Rzymie sfotografowała papieża z odległości czterech metrów. - To było dla mnie wielkie szczęście i ta fotografia to jedyna wspaniała sprawa, jaka wynikła z dobrowolnego wyrzucenia mnie z Elwro - mówi i pokazuje papieża. - A może to nie były cztery metry, tylko trzy?
MECHANIK: 40 min; bezrobotny. Jego małżeñstwo przeżywa dramat, dlatego pieniądze trzymają przy sobie. Nic nie kupili. Mieszkają w zakładowym hotelu, mają pokoik na żenującym poziomie, toaleta dla całego piętra. Gdy zatrudniał się w Elwro, obiecywano mu mieszkanie, na razie hotel, więc poprzednie ich mieszkanko po mamie oddali jego siostrze. Teraz za pokój Siemens zażądał dwóch i pół miliona miesięcznie. Siostry mechanika z dziećmi, mężem i teściową - nie ma dokąd przenieść; najtañsza kawalerka kosztuje sto kilkadziesiąt milionów; może wynajmą jakiś kąt, ale co dalej? Ona ma trzy lata do czterdziestki (- Powinnam natychmiast urodzić dziecko, a to głupie Elwro mnie wstrzymywało. Chciałam urodzić we własnym mieszkaniu... - płacze). "Ale co dalej?" -
tarzają tak trzy razy. Podsuwam mechanikowi pomysł. Niech da ogłoszenie: "W uczciwy i pewny interes włożę 20 min zł. Zysków oczekuję za cztery, pięć miesięcy".
- Może warto zaeksperymentować - przekonuję. Są przekonani, że się z nich nabijam.
MAGAZYNIERKA: 45 min; wygrała los na loterii: ma taką samą pracę jak w Elwro, z ogłoszenia w gazecie, "ale myślami ciągle jestem w tamtych pomieszczeniach". Sobie sprawi futerko - "żeby mieć po Elwro pamiątkę"; synowi
- antenę satelitarną, resztę - do banku. Z magazynierką idziemy do kawiarni, z czego się cieszy, bo w ogóle nie ma takich okazji. - Człowiek - mówi - nawet z chęcią do kina by poszedł, ale teraz to szkoda tych pieniędzy.
Maciągowie pod Tomem Cruisem
A z Maciągami spełniamy drugi cel, .przyjemnościowy"
- wyruszamy do prawdziwej pizzerii. ("Prawdziwej", bo raz, w osiemdziesiątym szóstym jedli w pizzerii i była to pizza na gofrze, bardzo się zawiedli).
Będziemy jeść w "Pan Smak" przy Piłsudskiego, pizza tu jest amerykañska.
Siadamy pod portretami: Alina Maciąg - pod Tomem Cruisem, Jacek Maciąg- pod aktorem, który umarł w strasznych męczarniach na AIDS, ale nie możemy sobie Przypomnieć nazwiska. Wszyscy zamawiamy pizzę "Ti-na", bo jest z wędzonym kurczakiem, orzechami ziemnymi i słonecznikiem kalifornijskim. Tylko Jacek, głowa rodziny, zamawia najdroższą za 136 tysięcy, z szynką i kre-wetkami - "Rockefeller".
Gdy krążki trafiają na stół, zapach podpieczonego w?dzonego kurczaka jest tak upajający, że przymykamy Oc2y i chwilę wdychamy woñ.
68
69
Jacek (zielony pulower w serek, spod serka - śnie* nobiała wykrochmalona koszula) spoziera na dzieci i śmie je się: - Można by nawet napisać tak: "Rodzina Maciąg^ zorganizowała sobie niedzielę - w środę wieczorem, 2 mar-ca 1994 roku".
Wałkujemy kwestie Elwro i "Tiny".
Alina Maciąg: - Wystąpiłam dość szybko, żeby mnie dobrowolnie zwolnili. Koleżanki trochę zwlekały, że jak do koñca będziemy twardzi, to muszą nas pozostawić.
Jacek Maciąg: - Miały Alinie za złe tę decyzję, prędko atmosfera zrobiła się nie do wytrzymania i potem to już wszyscy wpadli w taką psychozę, że hej. Nawet związki nie broniły ludzi, tylko popierały pomysł Niemców. Każdy chciał szybkich milionów.
Joasia Maciąg: - Oszukañstwo, w mojej "Tinie" słonecznik jest zwykły, jak u babci w ogródku. Myślałam, że kalifornijski to będzie gigantyczny.
Tomek Maciąg: - Tatoooo, a może by jeszcze jedną "Colę", chociaż na spółę?
Alina Maciąg: - £adna ta kurteczka z koca.
I tak minęła nam niedziela w prawdziwej pizzeri. Przesiedzieliśmy dwie godziny. Idziemy na przystanek. Jest środa.
70
, NA JAKIEJ NUCIE
Mój syn sprzedaje Cortlandy i Jonatany przy E-16, teraz E-l. Za moim straganem przy E rośnie mój sad, za sadem jest mój dom, za domem - gmina Raciążek, którą kocham.
Na imię mi Czesław, 78 lat, ale agronom mówi do mnie Cesiulek. Odwzajemniam się i mówię mu Mieciu-lek. Jako pierwszy utrwalałem w Raciążku władzę ludową, potem działałem w Solidarności, potem w Pronie, a potem, już w demokracji, zostałem radnym. Mieciulek mówi, że obecnie cechuje mnie myślenie nowoczesne, całościowe.
Po pierwsze słynę z tego, że jestem w gminie jedynym człowiekiem, który nigdy nie był pijany.
Po drugie, słynę z wystawienia na ulicy trumny z krzy-
Zem. Kto chciał, mógł sobie kłaść na trumnę kwiaty. Nasz
Raciążek był siedziba biskupów włocławskich, królowa
adwiga rozmawiała u nas z Ulrichem von Jungingenem,
król Jagiełło, po Wiktorii grunwaldzkiej, tutaj przyjechał
P°rozmawiać z Henrykiem von Flauenem. Dopiero za
71
socjalizmu Raciążek poniżono - zrobiono nowy podział i przestał być gminą. Na trumnie żeśmy napisali: "Gmin Raciążek powstała w 1254 roku, zamęczona w 1976...".
Może pan podkreśli prowokację. Ja prowokuję społec? nie, by zniszczyć apatię.
Walczyliśmy o gminę za pomocą poczty. Wysłaliśmy telegram o treści desperackiej do Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR: "Damy wszystkie siły naszej partii. Damy setki ton zboża i mięsa, tylko oddajcie naszą gminę Raciążek Uchwalcie nowe drogi do szczęścia...". OdpowiedŹ przyszła odmowna. Wtedy napisałem do solidarnościowego pis-ma: "Wy, przywódcy (z PZPR) powinniście stanąć przed sądem ludu. Będziecie witani wieñcami z pokrzyw i głogu kolczastego".
Co ja nie robiłem... Pisałem do gazet, że od lat stoi w Raciążku pusty Dom Zasłużonego Rolnika, z którego trzeba było zabrać 300 pogryzionych przez myszy tapczanów; że gdyby była gmina, to by dom zagospodarowała. Wygrałem w 1982 r. - gminna władza w Raciążku zmartwychwstała.
Z radości na radzie gminy przeforsowałem nowe nazwy ulic. Ulica "Świata Młodych" miała przechodzić w ulicę "Życia Warszawy". Główna była "Trybuny Ludu", a obok kościoła "Plac Redakcji Polityki". Tak chciałem podziękować braterskiej prasie za pomoc w reaktywowaniu gminy. "Dziennik Ludowy" wydrukował nawet fotografię swojej ulicy. Wykonano tablice, ale nagle okazało się, że niby są niewymiarowe. Powiesiłem je sobie w sadzie na jabłonkach.
Postanowiłem, że nowonarodzona gmina będzie najsłynniejsza w świecie.
Musiałem rozentuzjazmować ambasady.
72
Najpierw napisałem do KC PZPR, że pragnę (w imie-ludu kujawskiego, ja zawsze tak piszę) aby w Ra-n żku powstał Dom PrzyjaŹni Polsko-Amerykañsko-wadzieckiej. Ktoś z KC, podpisujący się E. Leleñ, odpisał dworna błędami ortograficznymi, żeby od nierealnego rnySłu odstąpić i zająć się swoimi sprawami, a nie podejmować inicjatyw na skalę międzynarodową.
poskarżyłem się Telewizji Polskiej. Zamiast odpowiedzi, przyjechała lekarka w karetce i powiedziała: "Panie Ceśku, pan pisze głupie listy do telewizji, muszę pana zbadać". Aż mi mowę odjęło. Córka potem wyjaśniła we Włocławku, w Urzędzie Wojewódzkim, że 16 lutego 1987 r. radiokomitet zwrócił się do lekarza wojewódzkiego, aby zbadano moje zdrowie. Jednak Antosia Bajor, nasza lekarka przebadała mnie i odpowiedziała na piśmie: "Nie widzę potrzeby konsultacji psychiatrycznej". Po tym wszystkim pani Urszula Ienda z wydziału zdrowia napisała mi, że intencją wydziału było dobro obywatela i że życzą mi dobrego samopoczucia.
Nie wiem, dlaczego cząstka międzynarodowej przyjaŹni nie mogła przebywać w Raciążku?
Poczekałem na demokratyczne czasy. Biskup z diecezji włocławskiej nazywa się tak jak ja - Czesław Lewandow-ski. Dlatego pozwoliłem sobie zarazić go ideą. Poparł dom i przysłał wyrazy czci. Na Gminnym Ośrodku Kultury Przywiesiliśmy szyld - sześć metrów długi. Ambasady USA i ZSRR zamocowały swoje flagi. Z radzieckiej na inaugurację przyjechało ze dwanaście osób. Potem piąty dyrektor gabinetu ministra spraw zagranicznych przysłał "St z podziękowaniem za wrażenia - na dwie strony. ^rzyjechały telewizje: warszawska, gdañska, satelitarna 1 katolicka.
73
Następnie dom spotkało nieszczęście, a ja padłem rą chryi. Rada gminy uchwaliła większością likwidację domu przyjaŹni. - Ten dom to przeżytek - powiedzieli A przecież wystarczyło zmienić w szyldzie "Radzieckiej" na "Rosyjskiej" i po kłopocie. Rosjanie dali Raciążkowi taśmy ze śpiewami ludowymi, Amerykanie dali obrazy z wieżowcami - jak ja im w oczy popatrzę? Przecież te narody mogą się teraz unieść.
Raciążek leży na górze, 150 metrów nad Ciechocinkiem. Planowałem prosić Amerykanów o zbudowanie wyciągu krzesełkowego - z uzdrowiska prosto do ruin naszego zamku. Dwa i pół kilometra. Boleję, ale rada mojej gminy nie umie myśleć nowocześnie i całościowo.
Skierowałem sprawę domu przyjaŹni do prokuratury w Aleksandrowie. Prokurator domu ratować nie chce.
Przerzuciłem się na ruiny, które przebuduję na zamek. W nim właśnie Jadwiga i Jagiełło rozmawiali z krzyżackimi mistrzami. Jadwiga zostawiła tu nawet ornat. To gniazdo religii i polskości kazał rozebrać w 1804 r. pruski margrabia Sydof. Być może przez wu się pisze. Przedwczoraj wysłałem list do Kohla i Weizsackera. Zburzyli, niech dadzą na odbudowę.
Acha, do Niemców już nie pisałem w imieniu kujawskiego ludu. Napisałem: "W imieniu 40-milionowego narodu polskiego". Wiem, na jakiej nucie grać.
W sprawie zamku zwróciłem się też do polonii amerykañskiej: "Błagam na kolanach" (w niektórych listach nawet się poniżam). A potem zagrałem patriotycznie: "Polonio, zamek będzie twój. Będziesz mogła się leczyć w Ciechocinku i oglądać nasze pola, słuchać skowronków". Chyba dobrze brzmi? Oni pomyślą, że w jest głębia i sentencja miłości.
Wysłałem prośbę do Ojca Świętego, aby pobłogosławił
dbudowie zamku. Odpisał Monsieur C. Seppe, asesor, że
prawa należy do kompetencji władz cywilnych w Polsce.
Bez serca nas potraktował. Więc jeszcze raz napisałem do
Świętego Ojca: "Kochany Ojcze Święty, proszę, aby nie
czytał tego Monsieur C. Seppe, asesor, bo nam wszystko
popsuje".
Dla mnie to ważne sprawy, dlatego, że mój świat zaczął się w Raciążku i w Raciążku się skoñczy.
75
74
r
KLATKA
(marzec 1992)
Cykoria przybyła tu pół roku temu.
Cykoria belgijska, rozpowszechniona w całej Europie, zadomowiła się w Chojnowie na dwa sposoby: z majonezem albo z posiekanymi pomarañczami.
Sprzedawczyni w warzywnym - absolwentka liceum ekonomicznego - mówi, że "tu ludzie tej Europie to są niechętni i cykoria jest sukcesem". Nie zadomowiły si? natomiast czarne zastawy. Właściciel sklepu z artykułami dla domu, w Rynku, opowiada, że sprowadził "to kurew-stwo" przed rokiem i nie poszła ani jedna czarna filiżanka, ani jeden czarny talerz. Jakiś klient naśmiewał & nawet, że są to naczynia na stypę.
- Co do nowinek, trudno wymienić - rozgląda w bezradnie po swoim sklepie. - U nas taka mieścina,ł nawet "Wash and Go Vidal Sassoon" Źle idzie.
Dzieje
Chojnów w Legnickiem ma 16 tysięcy mieszkañców. e ky* nawet powiatem. Ostatnio zlikwidowano iedyny hotel, a po nim - jedyne połączenie kolejowe
z warszawą.
W pierwszym akapicie książki o historii regionu zanotowano, że już w średniowieczu Chojnów był "upośledzony nrzez wypadki historyczne".
piast śląski Bolesław in sprzedał miasto za długi. Husyci wypalili kościoły i zabili wszystkich mieszkañców, prócz 15 osób. Wojska Wallensteina wypróbowały na mieście nowy system kontrybucji. Austriacy prześladowali protestantów, więc większość mieszczan opuściła miasto. Rosjanie walczyli tutaj z Napoleonem i grabili mienie. Francuzi zniszczyli fortyfikacje, po czym nastała epidemia. Wreszcie Niemcy uprzemysłowili miasteczko, zbudowali fabrykę rękawiczek, szpital, dworzec i niemal sto reprezentacyjnych willi, które przetrwały całą II wojnę światową. Gdy Armia Czerwona wyzwalała miasto, 60 procent budynków legło w gruzach. (Do dziś w województwie mawia się, że Chojnów , jest ohydny", bo Źle lub nie odbudowany).
Potem zapanował socjalizm i zamieszkali tu chłopi 2 dwóch zadniestrzañskich wsi. Pierwsi sekretarze dojeżdżali z innych miast, nie chcieli mieć w Chojnowie domu.
Po socjalizmie wybory samorządowe wygrały Komitet Obywatelski i PSL, które nie mogły wybrać burmistrza. Ustawa przewiduje, że jeśli przez miesiąc rada nie dokona wyboru, premier wyznacza komisarza do zarządzania "^astern. Premier dawał demokracji szansę przez pięć "ttesięcy. Burmistrza i tak nie wybrano. Przez pół roku 2arządzał komisarz.
77
76
Śniadanie
Spośród trzech fabryk -jedną właśnie się zamyka, d\vie upadają.
Spośród czterech tokarzy, pierwszy jadł dziś na śniada, nie bułkę rozdrobnioną w mleku, drugi - salceson od cioci ze wsi, trzeci - dziękuje Bogu, że nie ma apetytu, czwarty jadł najlepiej - konserwę "Tyrolską".
Transparent
Kierowniczka Biura Pracy, wielokrotnie obrzucana przez bezrobotnych wulgarnymi słowami - oznajmia, że ma już dość. Stoją za nią argumenty.
W Chojnowie panuje największe bezrobocie w województwie - trzy i pół tysiąca osób. W lutym była dla nich tylko jedna oferta pracy. W ubiegłym roku jakiś facet bez zawodu chodził pod Urzędem Miasta z transparentem: "PRACY!" Aby nie robił wstydu, przedstawiono mu trzy oferty, lecz żadnej nie przyjął. Listonosz dostarcza coraz więcej donosów. Na początku marca brat doniósł na brata, że nie przysługuje mu zasiłek.
Pierwsi
Pierwszego mercedesa mieli Zającowie, właściciele restauracji przy autostradzie. Mieszkają w willi z basenem od ulicy. (W domu jest tylko ich córka. Zostawiam wizytówkę z propozycją spotkania, następnego dnia nikt nie otwiera drzwi, mimo że za drzwiami słychać głosy).
Pierwsze żaluzje w oknach założyli Cudkowie. I<* dom jest jedyny w okolicy pomalowany na biało. chwalą się, że są najzamożniejsi w mieście.
Jak dom przestał być szary, połowa znajomych przes-
tała mi
kłaniać - opowiada Cudek.
- Być bogatym w Chojnowie to nieszczęście - dodaje żona. - Zawsze byliśmy religijnym małżeñstwem, a teraz w niedzielę nie możemy nawet pójść razem do kościoła. 30 jedno musi zostać i bogactwa pilnować.
Cudek ukoñczył Wydział Prawa Administracyjnego, był zastępcą szefa WPHW, ale popadł w konflikt z sekretarzem wojewódzkim PZPR i w pierwszych miesiącach stanu wojennego został zwolniony. Po dwóch tygodniach założył w wynajętej stodole wytwórnię zniczy nagrobkowych.
Dziś ma jeszcze hurtownię papierosów, zatrudnia 20 ludzi, planuje otwarcie trzech następnych hurtowni. Między hurtowniami toczy się walka, więc hurtownia Cudka otwarta jest i w nocy, i w niedzielę, zaś inne tylko do piętnastej. - Lubię wypić - przyznaje - ale jestem pracowity, zawsze wstanę o piątej, a nie tak jak inni, co lubią leżeć do siódmej.
Kiedy w sobotę po południu Cudkowa przysłoni żaluzjami okna od ulicy, dzwoni telefon i nikt się nie odzywa. - Sprawdzają, czy ktoś jest w domu - wyjaśnia.
Naliczyli, że przez ostatnie dwa lata ludzie napisali na nich siedemnaście anonimowych donosów. Kontrole nie potwierdziły nieprawidłowości, o których donoszono.
Nim wyjechali z siedmioletnią córeczką na wycieczkę do Włoch, poprosili Rysia, zaufanego kolegę Cudka, aby za Pieniądze dopilnował dobytku. Rysio z tego powodu wziął u siebie w zakładzie urlop. Gdy wrócił, koledzy z pracy odsunęli się od niego. - Byłem izolowany towarzysko ~ wyjaśnia. Nie zapraszali go na imieniny, nie rozdawali kart do gry, nie pytali: - Strzelisz piwko?
Rysio dociekał, dlaczego go izolują. - Aaa, bo nas zaraz zwolnią i pójdziemy na bezrobotne, a tobie Cudek nie da 2ginąć - wyjaśnili koledzy.
79
78
"Cudkom żyje się ponuro: - Człowiek ma - tłumaczą - a nie ma kontaktu z ludŹmi. W niedzielę jest tak smutno, że z nudów zaczynają czytać o marketingu
Upiększanie
Halina Rakowska, była księgowa, otworzyła pierwszy w dziejach Chojnowa zakład upiększania kobiet. Wyre-montowała trzy pokoje w nie zamieszkanej kamienicy Sama dŹwigała bojlery na wodę, gdyż szkoda jej było na taksówkę. Sama też dla estetyki wymalowała niebieskie koła na suficie.
Otworzyła gabinet rok temu i, jak opowiada, "kobiety oszalały". Ale zaraz w maju zdrożała elektryczność i gaz, więc zaczęły przychodzić na pół zabiegu upiększającego, a ostatnio - na ćwierć.
Kupiła maszynę odchudzającą. Przez trzy miesiące nie odtłuszczała się żadna pani, bo którą stać na godzinny zabieg w cenie czterech kilogramów wołowiny z kością.
Rozwiesiła na mieście dziewięć plakatów reklamowych, bezrobotny mąż sprawdził po południu - zerwano osiem. Do tego znienacka podniesiono czynsz.
Halina Rakowska załamała się. (- Już nawet paznokci nie chce mi się codziennie malować na seledynowo, żeby być przykładem).
Przepaść
Zamek w Chojnowie jest kikutem zamku.
Z trzech skrzydeł ostało się jedno, urządzono w muzeum. Najwyższa frekwencja panuje w niedzielę dzy 11 a 12, gdyż w kościele trwa wtedy msza święta
80
łodzieży- Ci z nastolatków, którzy nie stoją przez tę
dzin? w bramach, przesiadują w muzeum.
Dyrektor - historyk sztuki przed czterdziestką - przy-• hał tu piętnaście lat temu z Wrocławia, aby "zasypać przepaść".
Ludziom, których do Chojnowa przywieziono w 1945 roku, wpajano, że przyjechali na piastowskie ziemie, do których mają niezbywalne prawo. Któregoś dnia kilku mieszkañców zatynkowało - wyrzeŹbione na murze kościoła - niemieckojęzyczne epitafia. (- Wyrugujemy wreszcie to szwabstwo - oznajmiali po pyaku niektórzy gorliwcy. Słyszała to pani Leokadia, która wszystko słyszy. Ci od tynkowania nie wiedzieli, że epitafia są austriackie).
Dyrektor muzeum ma więc sporo do zasypywania.
Poświęcił się zbieractwu poniemieckich książek. Gdy odwiedzają go koledzy ze studiów, pokazuje im książki, chwali się najcenniejszym muzealnym okazem - zbiorem szesnastowiecznych kafli, znalezionych na śmietniku, a potem robi się czerwony. Samo oglądanie kafli nie wystarcza i wypadałoby zaprosić gości na kawę i wino, zaś w Chojnowie nie ma ani jednej kawiarni.
Wtedy dyrektor, aby pozbyć się zażenowania, otwiera niemiecką książkę adresową i zadaje kolegom zagadkę: ile kawiarni, cukierni i szynków działało w dziesięciotysięcz-nym Chojnowie w 1925 roku?
- Cztery? - niepewnie zgadują koledzy.
~ Trzydzieści pięć! - triumfuje dyrektor. I wymienia ~ na drodze od dworca mijało się lokal "Pod Złotym Gamkiem", dalej: "Pod Złotą Koroną", "Pod Białym f*będziem", "Pod Trzema Lipami", "Pod Złotym Zam-kiem", "Pod Zielonym Drzewem"...
81
r
Kultura
Dyrektorem domu kultury została osoba młoda, urz dująca w płaszczu (oszczędza się na opale), z zawo<}u księgowa rolna.
Sala widowiskowo-kinowa w każdej chwili może sie zawalić. Dach przecieka i woda spływa po kurtynie W mieście grają cztery zespoły rockowe, dyrektorka zg0. dziła się na ich występ - spisano stosowne oświadczenie - nie będą rościć pretensji, gdyby się zawaliło.
Na wywóz śmieci zarabia wypożyczalnia kaset wideo, która od pięciu miesięcy nie zakupiła żadnej nowości.
- Przychodzi tu ośmiu licealistów, którzy pragną ambitnych filmów, a mamy tylko jeden taki film - zwierza się dyrektorka.
Licealiści-poeci drukują w chojnowskiej gazecie przygnębiające wiersze. "Sam sobie sterem - złamanym, żeglarzem - oślepłym, okrętem - dziurawym"... - pisze £ukasz;
"Patrzę na zapłakany świat /1... nic nie widzę" -Ulka;
"Przez palce sypie się jedynie popiół"... - Ala.
- Hę razy w kółko taka młodzież może oglądać "Fran-tica"? - pyta dyrektorka.
Na opłaty za energię elektryczną zarabia sala recitalowa, gdzie sprzedaje się odzież na wagę. Na budynku, zamiast reklam kulturalnych, wisi tablica: "Tędy do Lum-peksu". Dyrektorka ściągnęła na występ w "Lumpeksie1 gwiazdę z topu, Sojkę. Niestety, trzeba było koncert odwołać. Bilety kupiło tylko dwanaście osób.
Korowód:
Marksa na Witosa; Buczka na Staffa; Pstrowskiego na Rejtana;
Waryñskiego na Niemcewicza; r
pzierżyñskiego na Baczyñskiego;
Sawickiej na Piotrowicką.
Korowód kosztował 30 milionów złotych. - Część radnych chciała nowe ulice powstrzymać - wyjaśnia członek Zarządu Miasta. - Lecz silnie naciskali radni związani z KPN i parafią.
Życie polityczne
W Chojnowie ujawniły się: KPN i Unia Demokratyczna.
Przewodniczącym Konfederacji Polski Niepodległej jest bezrobotny kelner. Ilu miasto ma członków KPN - tego przewodniczący nie może wyjawić, obowiązuje go tajemnica partyjna. Zdradzi tylko, że gdy Moczulski ogłosił w telewizji, iż emeryci powinni mieć po siedem milionów emerytury, do partii przystąpiło wielu.
Przewodniczący chodził po domach i promował swego kandydata na radnego. - Czy to aby nie Unia Demokratyczna? - pytali ponoć ludzie w drzwiach. Gdy okazywało się, że nie Unia, chętnie zapraszali do środka.
Przewodniczący twierdzi, że w Chojnowie afera goni aferę, a ludzie na stanowiskach kradną. Sądzi, że najbardziej kradną w Urzędzie Miejskim i w ADM (bo tam jest się bliżej glazury). PóŹniej organizują zamknięte libacje. - Ale my mamy swoich ludzi, którzy obserwują, gdzie robią te Orgie - zapewnia przewodniczący.
o
Pytam, na czym polega chojnowskie życie polityczne. " Moja znajoma - odpowiada przewodniczący - pracuje w urzędzie, a jest alkoholiczką. Dam jej nieraz trochę i ona w amoku opowiada mi, co tam się wyrabia, j mój radny, którego przeforsowałem, w razie czego miał argumenty w kieszeni.
82
83
Szef Unii Demokratycznej, chemik, przybył do Choj. nowa w 1975 roku, zaraz po pamiętnym wypadku: pewnej prostytutce prawie setka kobiet wybiła okna w miesz-kaniu. Jego rodzina po przyjedzie też miała ciężko. Byli tu obcy, z Wielunia, więc kołdrę z dziecięcego wózeczka kilka razy wrzucano im w błoto.
Unia w Chojnowie zawiązała się kilka miesięcy temu, zimą. Akces zgłosili: lekarz na rencie, główny księgowy, nauczyciel, były dyrektor ZOZ, obecny dyrektor ZOZ i dwóch inżynierów. Poza zawiązaniem, nie wydarzyło się nic. Na zebranie nie było czasu, gdyż szef partii jest radnym.
Przeklinanie
Sześciu właścicieli sklepów przeklinało ostro w sobotę między 11.00 a 12.00. W ciągu tej godziny w ich sklepach spotkałem JEDNEGO kupującego. Właściciele skarżyli się, że "towar przemysłowy przestał schodzić", staruszki czekają nawet na 14 złotych reszty, a rada miejska dobija ich podwyższonymi czynszami.
Radny wie, że go przeklinają.
Jako członek Zarządu Miasta i szef Unii mówi właścicielom niepopularne rzeczy: że od czasu, kiedy zaczęli handlować, przybyło dwa razy tyle konkurencji; że powinni minimum 20 proc. zysku przeznaczyć na reklamę; że muszą nauczyć się biznesplanu i analizy rynku - on sam szuka koszuli nr 41/170 i w Chojnowie nie może takiej znaleŹć, tylko sobie z Warszawy przywozi - więc chyb3 u właścicieli z analizą rynku coś nie bardzo...
Rada podniosła czynsze za sklepy, aby miasto mogł° dopłacać choćby pół miliona miesięcznie do każdego dziecka w przedszkolu.
84
Parafia
W Chojnowie przed świętem Matki Boskiej Gromnicz-nej zaobserwowano niepokojące zjawisko - mniej rodzin niż w ubiegłym roku przyjęło księdza po kolędzie. Mówi się, że część nie przyjęła ze wstydu, nie miała bowiem na ofiarę. Proboszcz osusza fundamenty kościoła i po mszy wyczytuje nazwiska rodzin, które stać.
Księża uzyskali od władz miasta teren targowiska, na którym wybudują Dom Kultury Chrześcijañskiej.
Proszę księdza proboszcza o rozmowę, czy ludzie w Chojnowie są religijni. Odmawia przez czterdzieści minut. - Ja pracuję w duszy ludzkiej i moja działalność jest skryta - objaśnia.
Jakaś radość
Cała rodzina profesora Jakubusa w lutym przystąpiła do ogólnopolskiego strajku. Żona, córka, siostra i szwagier są nauczycielami. Stanisław Jakubus zorganizował jedną szkołę, potem drugą, w której do pracowni sam doprowadzał instalację elektryczną. Zapytany, jak czuje się chojnowska inteligencja, pokazuje puste ściany 36-metrowego pokoju. - W ubiegłym roku dostaliśmy mieszkanie i po trzydziestu latach pracy w szkolnictwie nie mamy za co kupić segmentów.
- Co do osiągnięć intelektualnych, jakie tu można mieć? Ostatnio zrobiliśmy wszystko, aby wreszcie w naszej miejscowości odbył się rejonowy konkurs recytatorski.
Jest to jakaś radość.
85
Władza
Ojcem miasta Chojnowa został w koñcu trzydzies. tolatek. Nosi skórzane spodnie i błyszczącą koszulę w koło. rze miodowym, lubi science fiction, "Teleexpress" i mu. zykę rockową. Przyjechał tu przez przypadek.
Skoñczył studia na politechnice, był pomocnikiem na budowie w Kanadzie, potem pracował w spółce, zapisał się do Komitetu Obywatelskiego, znał życie, dlaczego miał nie spróbować?
Gdy objął stanowisko, grożono mu. Wyrzucił z pracy szefa Zakładu Gospodarki Komunalnej, który został dyrektorem w dwa miesiące po tym, jak burmistrz się urodził. Zasłużony dyrektor nie umiał przekształcić ZGK w firmę budżetową, zaś jego stolarze słynęli ze stolarki, jaką w godzinach pracy wykonywali u okolicznych notabli. - Jak będziesz robił, gówniarzu, takie porządki, nie nacieszysz się szczęściem - usłyszał przez telefon.
Chojnów miał siedem miliardów zadłużenia i przez pół roku rządów nowego burmistrza udało się spłacić aż sześć. Buduje się oczyszczalnia ścieków -burmistrz zmusił Urząd Wojewódzki do dotacji na ten cel, a Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska do korzystnego kredytu. Wszystko jest przygotowane do budowy ciepłowni ekologicznej, zgodnej z normami EWG. Na remont sceny w domu kultury przeznaczy się 45 min zł.
Powinna zapanować radość ogólna.
Niestety, burmistrz się martwi - osiągnięcia są dla szarego mieszkañca niewidzialne: on widzi tylko, że Chojnów jest ohydny jak dawniej.
Swoją drogą, ludzie powinni darować sobie aż tak mocny przymiotnik - Chojnów jest po prostu BRZYD w rynku nie ma prawie żadnej zabytkowej kamienicy'
86
podcieniach i klombach nie wspominając; między budynkami są luki, gdyż niektórych domów zburzonych przez &rrrri? Czerwoną nie odbudowano.... Owszem, mogli od razu ,yydać miejskie pieniądze na piękno: płoty, malowanie itd., je wtedy zadłużenie wzrosłoby pewnie do 12 miliardów.
Z pieniędzmi wiąże się nieprzyjemna sprawa: podobno proboszcz stwierdził w noworocznym kazaniu, że urzędnicy sporo zarabiają, a ludzie to widzą.
Fama poszła po mieście, że "ten smarkacz burmistrz" zarabia 13 milionów zł. Rada miasta powołała do życia (miesięczną gazetę", gdzie ogłoszono, że pobory burmistrza wynoszą 7 min 260 tyś. zł miesięcznie. (Pani sprzątająca plebanię i tak wie, że burmistrz zarabia milionów szesnaście. - Sama w naszej gazecie czytałam).
Kolejną nieprzyjemną sprawą jest założenie kawiarni w centrum. Zgłaszali się już chętni, jednak zarząd na kawiarnię nie może się zgodzić. W myśl ustawy, alkoholu nie wolno sprzedawać sto metrów od kościoła, przedszkola, cmentarza i szkoły - oznacza to, że kawiarnia w Chojnowie mogłaby powstać gdzieś na odludziu.
Dwa kościoły pilnują centrum z dwóch stron. Pytano księdza, czy by nie przymknął oka. Nie.
Pięknej burmistrzowej umarła babcia, po której zostało mieszkanie we Wrocławiu. Burmistrz pomyślał, że to znak od Boga. Remontuje wielkomiejskie mieszkanie, kupa tapety w kolorze bordo. W urzędzie mówią, że ucieknie.
Krystie
Trzy staruszki przybyły do "Lumpeksu", trzymając si? za ręce.
~~ My mamy swoją solidarność - opowiada staruszka czapce z pomponem. - Mieszkamy razem, bo tak taniej.
87
- My we dwie już od dawna jesteśmy w komunie i Hele wzięłyśmy. Jak idziemy przez jezdnię, to trzymamy się 2a ręce, żeby, jak nas zabije, to od razu trzy.
- U nas jest podział: Aniela czyta, bo ma oczy, Hela gotuje, bo ma smak, a ja porządkuję, bom najmłodsza. Ale czy mamy jakieś marzenia? Anielka, ty masz?
- Mam: na razie to bym chciała, żeby Krystal okazała się siostrą Alexis, bo może wtedy Alexis byłaby dla niej bardziej ludzka?
USTA S¥ ZAWSZE GOR¥CE
Można zaśpiewać wprost: "Och Izka, daj dla mnie pyska" lub: "Mała Piggi, zdejmij figi, pokaż co tam masz".
Można ze szczegółami: "Majteczki w kropeczki. £o ho ho ho. Niebieskie wstążeczki. £o ho ho ho. Bielutki staniczek. £o ho ho ho. Maleñki guziczek. £o ho ho ho".
Można romantycznie: "Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem. Wielkim lasem szedłem, nocy nie przespałem. Żeby ciebie spotkać w małym punkcie świata. Żeby z tobą zostać na calutkie lata".
Można oryginalniej: "Bara, bara, bara, riki tiki tak. Jeśli masz ochotę, daj mi jakiś znak".
Chodnik estetyczny
Murzyni wymyślili jazz, Polacy disco polo. Disco polo to Piosenki. Cztery lata nazywane były muzyką chodnikową.
Disco polo - jeden z najbardziej dochodowych biz-nesów. Jeśli nakłady najlepiej sprzedających się nagrañ ^UP rockowych w 1994 roku osiągnęły apogeum w posta-
89
T
ci płyty grupy "Hey" - 330 tyś. egz. i kasety Maanamu - 163 tyś., to jeden tytuł kasety zespołu disco polo osiągaj po 500 tyś. sprzedanych sztuk. Wielkość niespotykana na rynku rockowym.
Disco polo to największa atrakcja estetyczna w Polsce
Polo słychać w sklepach, w autobusach PKS, w bufetach na dworcach, na bazarach i w prywatnej telewizji Polsat.
Muzykę tę jest w stanie wykonać każdy, kto nauczy obsługiwać się syntezator. Większość zespołów nie ma żadnych instrumentów, mają tylko komputer-instrumentalistę.
Disco polo w telewizji publicznej prawie nie istnieje. Nie emituje go ani Polskie Radio, ani Radio Zet, ani RMF.
Disco polo może istnieć bez mediów, co ma miejsce przez ostatnie pięć lat. Piracka fonografia rozwinęła się w ścisłej symbiozie z muzyką chodnikową. Stąd też "chodnik" w nazwie - pierwsze kasety z disco polo były sprzedawane z łóżek turystycznych, ustawionych na chodnikach.
Prawda jest taka: disco polo sprawia przyjemność większości narodu.
Muzyczne porno
Kaseta z największymi hitami na pierwszy kwartał 1995 roku - "The Best of Disco Polo" - ma numer 11. Uwiecznia piosenki ośmiu zespołów:
"Ta miłość była piękna jak kwiat. Kochałem ciebie jak morze wiatr" (zespół Dukat); "Porywam miłą mą, by szaleć razem z nią" (zespół Romanes); "Tak jak przed laty - uśmiechnij się. Kupiłem kwiaty - pokochaj mnie" (zespo* Forum); "Nadejdzie przecież kiedyś taki dzieñ, gdy na twej
drodze znów spotkam cię. Pozwól mi tylko w to uwierzyć. <LQ dobre dni warto przeżyć" (zespół Telex).
- Polska chodnikówka, piosenka spłodzona przy po-^cy trzech akordów, zwykle C-dur, G-dur i F-dur _ Jarek Wąsik (tekściarz i kompozytor, piosenka literacka, zwycięzca "Muzycznej Jedynki").
- To jest rodzaj analfabetyzmu w muzyce - Magda Czapiñska (psycholog kliniczny, autorka tekstów przebojów z "Wsiąść do pociągu byle jakiego" na czele).
- Prymitywny rytm, owszem. Chodnik ma obniżone wymagania artystyczne, bo to jest muzyka serca, a nie mózgu - Robert Leszczyñski (student socjologii, badacz disco polo).
- Polo to jest wiejskie wesele nagrane na taśmę - Krystyna Stolarska (piosenkarka, pod pseudonimem Mc Diva tworzy muzykę dance).
- Disco polo to nasza wizytówka. My po prostu jesteśmy społeczeñstwo, które nazywa się disco polo - Małgorzata Potocka (aktorka, reżyser videoclipów, producent muzyczny).
- Polo jest świadectwem odradzania się autentycznej kultury masowej - Paweł Pitera (największy, ale osamotniony entuzjasta disco polo w TYP).
- W porządku, polo jest popularne i ludzie tego chcą. Ale ludzie chcą też porno. A to jest pornografia muzyczna i ja nie chcę przykładać do tego ręki - Maciej Chmiel (dziennikarz rockowy, "Muzyczna Jedynka" TVP).
Toy Boys
Tomek Samborski ("Toy Boys") mieszka w Warszawie Podbił publiczność superprzebojem: "Anna i Ewa, tak mi j ich potrzeba. Anna i Ewa, to aniołki dwa". Trochę
91
90
mniejszą popularność miała jego "Dziewczyna superma-szyna", ale może ze względu na mniej sztampowy tekst-"Co za dziewczyna? To supermaszyna. Z punkiem tañczyła, ma lekkość motyla. O, oo, o, oo...".
Tomek skoñczył ogólniak, pięć lat pracował w radio-węŹle Zakładów im. Świerczewskiego. Cały nurt po!0 przedstawia tak: - To muzyka prosta, łatwa i przyjemna.
- A gdyby ktoś powiedział, że zbyt prosta, zbyt łatwa i zbyt przyjemna - zahaczam.
- Niech jej nie słucha. Jeśli jest zbyt infantylna, nikt mu nie każe kaset kupować. Owszem, muzykom disco polo brakuje warsztatów piosenkarskich, tekściarskich, żeby nie śpiewali: "miesiąc marzec" i "okres czasu", bo potem ktoś ich ogląda w telewizji i mówi "To jest wieś". Ale ta muzyka jednoczy naród.
- Chodzi też o to, że jest mało ambitna - wyjaśniam.
- A może ludzie właśnie tego oczekują? - obrusza się. - W disco polo nie ma tekstów dekadenckich: ja się potnę, ja zabiję. Nie ma tekstów przygnębiających, nie ma kłopotów, narkomanów. Bo to i nawet nie pasuje do melodii.
Tomek się stara. - Chcę - wyjawia - żeby moje piosenki były trochę inne. Nie tylko "Kochaj mnie, kochaj", ale na przykład o wydarzeniu jakimś na świecie. Mnie praca w Świerczewskim nie wystarczała i prowadziłem jeszcze dyskoteki w "Stodole". Raz, gdy wróciłem o czwartej nad ranem, było już po puczu moskiewskim, więc pomyślałem, żeby może humorystycznie napisać o puczu? Jelcyn, Jel-cyn, jesteś bohaterem. Miałeś swój dzieñ, a kiedyś byłeś zerem. Jelcyn, Jelcyn, z ciebie kawał chłopa. Teraz już nikt nie może ci dokopać... I takie miała narodziny ta humory8' tyczna piosenka.
plany "Toy Boys" na najbliższy miesiąc: koncerty ^ Zastawie koło Ostrowii Mazowieckiej, w Wiśniowej górze koło £odzi, w Choroszczy koło Białegostoku, w Wo-joniinie, w Pile i w gdañskiej Hali Oliwii.
Twórcza kalkomania
Magda Czapiñska ustaliła: ich teksty to kondensacja banału. "Usta" w piosence chodnikowej są zawsze "gorące". Takie skojarzenie automatycznie budzi u odbiorcy wzruszenie i wystarczy, by słuchacz momentalnie czuł się Jak w niebie". Autorom do tworzenia dziesiątków utworów wystarcza około 50 słów.
Pokryć ląd
17-letniej Bernadetcie Karwaj z Moniek ("uczę się na krawcową") ostatnio chodzi po głowie tekst: "Dziewczyny nucą, panowie śpiewają, balety wnet zaczną się" - cytuje Bernadzia. - "I wszyscy tañczą, i wszyscy się bawią. Polska gościnność, a co? Hej ha, gdy muzyka gra. Hej ha, wypij aż do dna. Butelek rząd, pokryjesz ląd, nie bawisz się, to poszła won". To tekst najnowszego przeboju zespołu Bayer Fuli pt. "Polska gościnność".
- Jakie prawdziwe słowa - oznajmia Bernadetta. - Słyszę i jakbym wszystkich znajomych widziała. Ja nie cier-Pi? tych poetów, co uczą o nich w szkole. Czujesz to?
- Mogę zrozumieć - mówię.
- Bo przecież ci poeci odeszli, poumierali wszyscy, na Przykład Baczyñskiego to na wojnie zabili. Tacy poeci nie Przemawiają do dzisiejszego człowieka. A już do dziew-C2yn z mojej klasy to w ogóle. A Bayer Fuli pisze o nas: Hej
93
92
ha, kto nam radę da... Ta piosenka mówi jak się zachowuje, my na imprezach narodowych.
- Ale co to znaczy: "butelek rząd, pokryjesz ląd"? ja^ to pokryjesz ląd?
Śmiech. - Widać, że z miasta przyjechałeś. Przecież to znaczy, że ziemię całą zarzygasz, tak się zapijesz co sobotę
Zabronione słowa
Bayer Fuli to największa gwiazda disco polo, każda ich nowa kaseta jest objawieniem.
Lider, Sławek Świerzyñski, mieszka we wsi £ąck pod Płockiem. Drugi muzyk, Jacek Fudała we wsi Sanniki pod £ąckiem.
£ąck ma kilka piętrowych wielorodzinnych bloków z cegły, należących do stadniny koni. Na bloku Sławka wisi wielka żółta tablica: "Bayer Fuli: wesela, chrzciny, komunie". Umowy weselne "Bayeru" są wzorcowe w branży, określają nawet temperaturę, jaka podczas wesela ma panować na sali i gdzie ma stać krzesło dla wokalisty. Na weselach "Bayer Fuli" gra od 13 lat. Kasety-bestsellery wydają od lat czterech. Siedzimy w pokoju stołowym Świerzyñskich, nad nami zaśnieżone Alpy na fototapecie.
Ustalamy, co jest ważne w tekstach, które pisze Sławek. - W disco polo są różne słowa, ale niektóre są zakazane, na przykład: "śmierć" i "grób". "Będę cię kochał aż do zgonu", no tak nie można napisać! "Choroba" - nie! To ma być o tym, że jak facet zarobi dużo forsy to pryśnie do lokalu z dziewczyną. To przede wszystkim muzyka taneczna, tu się liczy tylko to, co można zatañczyć. My nawet nagraliśmy pieśñ o Matce Boskiej do zatañczenia.
Na fuli z całą rodziną Świerzyñskich słuchamy pieśni o Maryi: "Błogosław młodzież, utwierdŹ rodziny.
swą opiekę polskie dziewczyny". I refren: "Tyle lat już kochasz, kochasz nieustannie. Serce swe otwierasz, pla bliŹniego, dla mnie...".
- Nie baliście się krytyki? - pytam.
- W wierze rzymsko-katolickiej ciągle jest lament, te pieśni ciągnięte, błagalne, zawodzenia takie. Przecież Bogu można zrobić normalną piosenkę. A piosenki religijnej nikt nie skrytykuje, bo każdy się boi.
- Zresztą my, Bayer Fuli, mamy markę - dodaje Jacek. -Nas jak krytyk chce skrytykować, to się zastanowi. Jeśli ktoś obraża naszą muzykę, to obraża 25 milionów Polaków, którzy tego słuchają.
- Przecież to się wtedy krytykuje gust narodowy - dopowiada żona.
Sławek Świerzyñski ukoñczył Technikum Budowy Instrumentów Muzycznych w Kaliszu, był nauczycielem muzyki w szkole podstawowej i na weselach musiał zarabiać na chleb. (- Ale nie z wyrachowania - zaznacza - lubię grać ten rodzaj, w życiu nie zagram rocka Zyski Sławka z boomu na disco polo: koñczy budowę własnej willi, basen ma 20 m na 10). Jacek Fudała skoñczył średnią szkołę muzyczną w Sochaczewie, nauczycielem muzyki był jego ojciec. Małgorzata Potocka uważa, że muzycy Bayer Fuli są bardzo zawodowi, o wiele bardziej wykształceni muzycznie, niż ludzie rocka, tylko gust mają od urodzenia inny.
Sławkowi i Jackowi przy nagraniach pomagają dwaj absolwenci Akademii Muzycznej w £odzi. Na kasetach bez skrępowania podają swoje nazwiska: Domagała i Pyciarz.
- Boże... - wzdycham - wydawałoby się, że muzyk po Wyższej szkole to będzie grał chociaż jazz.
- A rzeczywiście - mówi Sławek - szkoła tak przepocz-w&rza ludzi, że potem są nawiedzeni, ale my nie daliśmy się nawiedzić.
95
94
- Jak się czujecie z tym całym potępieniem estetycy nym ze strony środowiska muzycznego? Kształtujecie przecież ludziom gust.
Sławek się wkurza: - Ustalmy! To jest muzyka taneczna. Ona nie jest do kształtowania gustu.
Jakie lider ma fascynacje muzyczne? - No... Michael Jackson perfekcyjnie gra, naprawdę wspaniale, ale go nie lubię, bo jest pedał.
Hobby? Książki? - O, czytam dużo. Przygodowe, książki akcji, prozy tylko nie lubię.
Polityka? - Apolityczny jestem.
Po chwili namysłu: - Nie, nie. Ja jestem narodowiec. Uważam, że w Polsce nie powinno być demokracji, tylko monarchia. Trzeba za mordę wszystkich trzymać, bo sobie nie radzimy. Ja bym chciał, żeby polityka była prowadzona przez 50 lat ta sama, a nie dziś to, a jutro co innego.
- Wtedy wiadomo jak się ustawić w życiu - dodaje Jacek.
- Jak ktoś Źle rządzi, ścinać głowę - Sławek.
- Za śmierć śmierć. Tak karać - Jacek.
- Moja partia to moja rodzina - oznajmia Sławek Świerzyñski, który na ostatniej kasecie śpiewa: "Po co parlament? I po co socjalizm? Co w garści trzymasz to masz". -1 wydaje mi się - dorzuca - że 80 procent Polaków tak uważa. A w muzyce naszej jest radość życia. Bo co dać ludziom? Nadzieję trzeba dać.
Zatañczyć Leśmiana
Obroñca chodnika, Paweł Pitera wykoncypowa£ - Przez 50 lat robiono wszystko, żeby poezja Leśmiana trafiła pod strzechy i nic z tego nie wychodziło, bo żaden chłop przy zdrowych zmysłach nie będzie czytał Leśmiana-
A teraz jadę na dyskotekę do Janówka i widzę chłopaka z dziewczyną trzymających się za ręce i zasłuchanych ^ "Wyznanie" Leśmiana z muzyką Sławka Świerzyñ-skieg° z zespołu Bayer Fuli. To znaczy, że Sławek Świerzyñski jest lepszym menagerem kultury niż cały mecenat kulturalny PRL.
- Ale disco polo jest banalnie proste - zaznaczam.
- Jak się ma sprzedawać musi być proste. Gdyby było skomplikowane, to by kupował Konwicki z Holoubkiem, bo oni lubią, jak jest skomplikowane. Bogu ducha winnym ludziom wpiera się Kafkę i Hendrixa. A w tym kraju 7 procent ludzi ma wyższe wykształcenie, z tego może co dziesiąty naprawdę konsumował Kafkę. Reszta nic nie rozumie za cholerę. A co można robić przy Hendrbde? Nie tañczyć, tylko dać sobie w żyłę.
Sławek Świerzyñski o własnej piosence do słów Leśmiana: - No, to już jest poezja śpiewana, ale taka żeby ją zatañczyć. Bo jak nie można czegoś zatañczyć, to my odrzucamy.
Miejsce na piętę
Dyskoteki disco polo masowo powstają w małych wioskach. Mazurki mają "Kaskadę", Bondary - "Karino", Choroszcz - "Paradiso", Mołki - "Manhattan". To największy fenomen: wydzierżawią się hale po zbankrutowanych PGR-ach, upadłe magazyny zbożowe i w miesiąc tworzy lokal, do którego na sobotni wieczór zjeżdża dwa ^siące ludzi.
~ Przychodzi facet i robi wielką dyskotekę w środku P°la, z eleganckim wystrojem i ekskluzywnym barkiem. ^° gigantyczny kop cywilizacyjny dla takiej wsi - twierdzi paweł Pitera.
97
96
Oglądamy na video nagrania z dyskoteki w Janów* ku. Paweł Pitera, rozentuzjazmowany, opowiada o wyt-warzaniu dobrych snobizmów: - Pan patrzy, dziewuchy mają włosy pomyte. Chłopaki wystrzyżone. Ta bluzka widać, że wyprana. A chłopak najlepszą koszulę założył Na sali czuć perfumy, nie pot. Szykiem są białe bluzki bo oświetlone dyskotekowymi światłami, błyszczą się na kolorowo.
Rynek nagrañ disco polo jest podzielony między dwie wielkie firmy: Blue Star z Reguł (dziesiąta stacja kolejki WKD od Warszawy) i Green Star z Białegostoku. Działa jeszcze kilka mniejszych wytwórni. Właściciel Green Sta-ru, Jerzy Suszycki skoñczył zasadniczą szkołę zawodową, jest budowlañcem, ma za sobą półtora roku saksów w Stanach. Założył pierwszą wielką dyskotekę w Janowie, 50 km od Białegostoku. Wchodzi do niej jednorazowo 1,5 tysiąca osób. Nazwę dyskoteki wziął ze swego ulubionego filmu - z "Bonanzy". Lokal nazywa się "Panderoza", co znaczy ranczo na odludziu. Rzeczywiście: murowana stodoła stoi kilometr za wsią, na wzgórzu. Historia "Panderozy":
- Zbudowałem ją w 1991 roku na nieformalnym wysypisku śmieci. Gmina się ucieszyła, bo posprzątałem. Była już w Janowie dyskoteka, ale blisko kościoła, toteż wpadłem na pomysł, żeby wyrzucić disco poza miejscowość. Gdybym mówił na głos, że chcę budować dyskotekę, trwałoby to dwa lata. Na taki lokal musi wyrazić zgodę 15 instytucji i każda ma kilka tygodni na odpowiedŹ. Żeby ominąć przepisy, kupiłem obok wysypiska jeden hektar łąki i udałem, że stawiam gospodarstwo rolne. A ze jestem po budowlance, to projekt tak ułożyłem, żeby obór? 11 na 33 metrów łatwo na dyskotekę przerobię. I wiłem ją w miesiąc. Zaraz dostałem pisma: jak to?
98
jjoteka samowolna? A ja im pismo, że z jednego hektara dwadzieścia nie utrzymam się i muszę dyskoteką w gospodarstwie dorobić.
Dziś, po czterech latach, Jerzy Suszycki kontroluje 20 dyskotek na Ścianie Wschodniej.
Sufit "Panderozy" jest czarny, ściany - białe z brązową terakotą przy podłodze, żeby można piętą opierać się o ścianę. Do dyskoteki regularnie kursują autobusy z różnych miejscowości regionu. Białostocki "Kurier Poranny" zamieszcza na specjalnej kolumnie pt. "Pegaz" rozkłady jazdy do wszystkich dyskotek Podlasia.
Kto narzuca wokal?
Dwa elementy kultury disco polo są jej niezmienną i trwałą wartością:
1. białe skarpetki, l
2. prowadzenie wokalu. »
Kwestię skarpetek trudno zinterpretować. Na galę
w Kongresowej przyszła publiczność, która od publiki
rockowej różni się dużą liczbą osób w białych koszulach,
pod krawatem; od teatralnej - różni się ludŹmi w koloro
wych bluzach i tureckich swetrach. W dyskotekach - żad
nego obdarcia jakie widać na koncertach rockowych. - Raz
w tygodniu sprzedawczynie, taksówkarze i właściciele
hurtowni mają ochotę tak się ubrać do dyskoteki, aby było
widać ich bogactwo - opisuje Robert Leszczyñski. - A więc
dużo dżinsu marmurkowego, łañcuchy złote, adidasy lub
°uty z frędzelkami. I do tego te białe skarpetki - synonim
C2ystości. O chamy, ja nawet skarpetki potrafię mieć
Czyste, słowem jestem facet na poziomie. Barbara Hoff
^ydedukowała: - Nosiciele białych skarpetek frotte noszą
Je do skórzanych mokasynów w kolorze brązowym, mimo
99
że są prześladowani przez prasę. Oni wiedzą o tym, bo prasa do nich dociera, ale noszą je specjalnie, żeby za, znaczyć wobec nas swój dystans.
Problem wokalu jest jeszcze bardziej niejednoznaczny. Socjolog kultury, Mirosław Pęczak, napisał w "Polityce", że disco polo śpiewa się tak, jak czynił to przed laty Janusz Laskowski na pocztówkach dŹwiękowych albo Jacek Lech. Nieprawda, Laskowski i Lech używali normalnego męskiego głosu. Zaś głosów większości wokalistów disco polo (99 proc. to mężczyŹni) nie da się słuchać, bo nie śpiewają w swoich naturalnych rejestrach. Wielu nadweręża głosy. Usiłują śpiewać wysoko i cienko. Brzmią jak trzynastoletni chłopcy w czasie mutacji. - Głos im się chwieje, brzmi niepewnie. To jest wokal maksymalnie uproszczony. Nie mają żadnej wyobraŹni wokalnej - ocenia Dariusz Zaborek, zawodowy wokalista. - A jaki ma być głos chłopaka, który zaczai śpiewać po osiem godzin na weselach, gdy ledwo skoñczyła mu się mutacja? - pyta lider Bayer Fuli. - Ten głos działa w kurzu, jest zajechany i zdarty. Zresztą w moim zespole wszyscy muszą śpiewać, a jak jakiś muzyk nie chce śpiewać, to go nie dopuszczam do koncertów. Płacę za pracę a nie za obijanie. Pod pseudonimem jeden ze znanych muzyków usiłował dla pieniędzy włączyć się w nurt: - Ale słyszy pan mój głos: męski, głęboki. A im trzeba śpiewać jak eunuch. Ściana Wschodnia to lubi, bo to jest dla nich niesamowitość. Wiele zespołów przy zgrywaniu piosenki taśmę z wokalem puszcza na szybszych obrotach, żeby głos był wyższy i cieñszy. Jerzy Suszycki, budowlaniec który zbudował
"Panderozę" na śmietnisku zdradza tajemnicę: -Ja w Green Starze 78 zespołów i to ja narzucam wokal. Teraz pan rozumie? Kontroluję dziesiątki wokalistów, bo ja nie lubię ryczenia takiego jak Krzysztof Krawczyk. On
100
dołem, a góry chór dziewcząt mu robi. Te dołowe śpiewają nie sprzedają się w ogóle. U mnie wokal ma być jadniutki, no nie?
"Nie" dla Heya!
Z korespondencji do zespołu "Bayer Fuli": "Jeśli chodzi o piosenkę »Wszyscy Polacy« to tekst łapie za serce. Słuchając pierwszy raz, płakałam, a szczególnie w momencie: »A kiedy z Polski wyjechałeś...«. Mam pytanie, skąd pan i Pana koledzy biorą pomysły na tak wspaniałe piosenki?" (Maria Kalman, Warszawa, Ursynów).
"Wasza muzyka jest prosta, łatwa do zrozumienia, dająca wiele do myślenia. Śpiewacie o życiu, używając pięknej przenośni" (Agnieszka z Inowrocławia).
Do Polsatu nadchodzi ponad tysiąc listów tygodniowo na temat disco polo. Pierwszy z brzegu: "Wyrażamy całą rodziną radość z tej godziny muzyki w Polsacie, rano w niedzielę, gdzie nie ma zespołu Hej i ich pogiętej muzyki. Przy tej muzyce mogę się napić kawy, siostra i małe dzieci mogą potañczyć. I nikogo ta muzyka nie wkurwia".
Drugi: "Jestem kasjerką, jest mi ciężko, pracuję na zmiany. W tych piosenkach się zapominam".
Trzeci: "Razem z dwoma kolegami dojeżdżamy do zawodówki w Lublinie. Prosimy o nadanie piosenki »Bara, bara, bara, riki tiki tak«, bo w tych słowach wyraża się radość jednego człowieka z drugiego".
Wtórowanie, wtórowanie
Gala w Kongresowej tylko pozornie wygląda jak kon-Cert rockowy. Tutaj nikt nie śpiewa o buncie przeciw systemowi, manipulacjach polityków, ani nawet konflik-
101
cię rodzice-dzieci. Przez trzy godziny tylko jedna piosen ka nie dotyczy stosunków męsko-damskich. Shazza śpje wa szeptem do mikrofonu: "Korowód zakochanych \v ra dosne idzie tany", a publika tañczy wśród foteli.
Publiczność rockowa jednoczy się przeciwko światu zewnętrznemu albo po to, by świat zewnętrzny zmieniać Publiczność dyskotekowa jednoczy się tylko w radosnym korowodzie. - Ech, odradza się wątek sentymentalny kultury popularnej -komentuje prof. Roch Sulima, znawca kultury ludowej z Uniwersytetu Warszawskiego.
Profesor ukuł myśl, że ta dyskoteka to fizyczna wspólnota samotnych. - Teksty mówią o przełamywaniu samotności przez miłość. Ale miłość okazuje się rozczarowaniem. Zostaje tylko disco, czyli przyśpiewywanie, wtórowanie. Nie granie czy śpiewanie, jak tradycyjnie na wsi czy na koncercie rockowym, lecz właśnie wtórowanie.
- Ale panie profesorze, co to za muzyka?
- Może to tylko i trzy akordy wykonane na samograjach, jednak tym ludziom trzeba tych akordów, żeby nie myśleć o tym, co zrobić ze swym życiem jutro.
,, v Współautor: Wojciech Staszewski
ONANIZM POLSKI
W ostatnim czasie pojawiły się w Polsce książki, namawiające społeczeñstwo, żeby się onanizowało.
Amerykañski poradnik dla kobiet w rozdziale "O róż
nych rodzajach tarcia" zachęca: "Możesz się masturbować
aż do granicy omdlenia, aż będziesz sina na twarzy".
Poradnik dla mężczyzn w rozdziale "Co masz najcenniej
szego i jak to działa" radzi, w jaki sposób trzymać penisa
w dłoni i jak trzymać go świadomie. :: -
1. Ja, ...... jestem w porządku niezależnie od tego,
czy się onanizuję, czy nie.
Lipiec; tuż po egzaminach na Wydział Filozofii i Socjologii UW. - Czy opowiedziałbyś anonimowo "Gazecie %borczej" o swoich przygodach z onanizmem? - pytam kandydatów na studentów. - Nie od razu i na kartce " dodaję szybko.
Dwie dziewczyny kategorycznie odmawiają. - Z takich rzeczy nie zwierzam się obcym - śmieje się atrakcyjna
102
103
Się
brunetka w mini; - Między samymi dziewczynami
nawet o tym nie rozmawia - dodaje. Dziewcząt więcej j nie zaczepiam. Odmawia sześciu chłopców (- Wiesz, jestem zdenerwowany, jeszcze nie ma wyników; - Przepraszam pana, nie mam ochoty...). Sześciu obiecało, że opisze:
A.: "Matka przyłapała mnie raz w domu na gorącym uczynku i trzasnęła drzwiami. Synu, doprowadŹ się do porządku, krzyczała zza drzwi. Po tym przyłapaniu co wieczór przychodziła do pokoju, gdy zasypiałem i mówiła: Wyjmij ręce spod kołdry. Trwało to dwa lata. Pikanterii dodaje fakt, że matka jest z zawodu prokuratorem. Z kumplami o tym się rozmawia. Wymieniane są poglądy, co np. robię z pozostałością po tej przyjemnej czynności. Jeden, na przykład, przygotowuje sobie tulejkę z papieru, taki lejek jak do pop cornu".
B.: "Ostatni raz byłem u spowiedzi trzy lata temu. Ostatni!!! Zawsze oznajmiałem księdzu: »Robiłem nieskromne rzeczy« i on o nic nie pytał, tylko rozgrzeszał. Szedłem do komunii, wytrzymywałem pięć dni bez radości i znów do dzieła. Raz jakiś inny ksiądz nie przyjął mojego tłumaczenia i zaczął wypytywać: a jak, czy w łóżku, czy ręką, czy szybko... Zatkało mnie. Potem mówi, dla niepoznaki chyba: to jest zboczenie, moje dziecko. Teraz nie chodzę do żadnej spowiedzi i mam spokój. Moja spowiedŹ odbywa się, gdy wędruję z plecakiem po górach".
C.: "To jest siła, której nie można odmówić. Ale wtedy czuję, że płynę, lecę, żyję. Chyba, żeby wziąć pod uwagę, że ja jeszcze bardzo mało przeżyłem".
D.: "Byłem już w wojsku i tam miałem silny okres onanistyczny. Najlepsza woj sko wa metoda - to onanizm na warcie. Na warcie jest spokój, żołnierz stoi w pałatce - pelerynie, która, spinana po bokach, ma otwory na włożenie rąk. Wsadza się rękę, gdyby coś, nikt nie zauwa-
»y. Kumple robili to też pod prysznicem przy wszystkich, 0 dwóch, czy w kilku i nie prowadziło to do jakichś niepokojów, nie było odbierane jako zboczenie. Raczej ^jako naturalne, powszechnie akceptowane wyładowanie. Formy te rozwinęły się w drugiej fazie służby, gdy wszyscy znali się już i byli starszeñstwem czyli »dziadkami«. Gdy robi się za »kota«, człowiek jest tak zestresowany, że nie ma czasu spojrzeć na małego i onanizm nie sprawia wielkiej przyjemności, ponieważ wszędzie czai się niepokój".
E.: "Częściej onanizuję się, gdy mam stałą partnerkę. Kiedy byłem sam, robiłem to z poczuciem przykrości, osamotnienia. Myślałem: to jest ZAMIAST, unikałem tego, miałem żal. Teraz robię bez żadnych oporów i z radością. Już nic nie jest zamiast, tylko OPRÓCZ".
F.: "Byłem w siódmej albo ósmej klasie - ze trzy razy dziennie nie dawałem sobie spokoju. Z kolegami o tym nie rozmawiałem, bo byłem nieśmiały i bałem się piłki nożnej. Kiedyś ksiądz na religii wymienił, co jest grzechem. Niepotrzebne dotykanie narządów płciowych też. Należy się z tego wyspowiadać. Onanizowałem się tak często, aż wstydziłem się do tego przyznać. Sądziłem, że ksiądz mógłby mnie wziąć za nienormalnego z powodu mojej częstotliwości. Ale przyszło Boże Narodzenie, mama wygnała mnie do spowiedzi. Wyznałem wszystko, prócz samogwałtu. Wróciłem do domu i mama poprosiła, coś w tym stylu: Pocałuj mamusię, jesteś taki oczyszczony. Natychmiast zrobiło mi się gorąco, bo oczyszczony nie byłem. Minęła może godzina, mama poszła piec ciasto do ciotki. Postanowiłem wyspowiadać się dodatkowo. Jakoś przed samym Bogiem mniej się wstydziłem. Ściągnąłem obraz ze ściany, postawiłem na wersalce, uklękłem, oparłem się 0 wersalkę, odmówiłem jakieś modlitwy z książeczki,
105
104
przeprosiłem Chrystusa, uszczknąłem kawałek świątec2; nego opłatka i poczułem się strasznie lekko. Jakaś łezka sie wycisnęła. Dodam, że przedtem skorzystałem z okazji Otóż zrobiłem sobie jeszcze »szybki raz« przed wersalkową spowiedzią, żeby i ten numer objęła.
2. Nie ma absolutnie nic złego w masturbacji i badaniu swojego ciała. To jest jak najbardziej w porządku - onanizować się i badać swoje ciało.
W wolnych chwilach Polskę przemierza 23-letni mężczyzna -Artur "Cezar" Krasicki, który kolportuje "Manifest Onanistyczny »WAL PÓKIŚ M£ODY«" "Niech wokół walenia konia zacznie się wreszcie dziać głośno. To naturalna sprawa, tak samo jak jedzenie i spanie. (...) Jeśli zaczniemy mówić o masturbacji zupełnie swobodnie, niejeden i niejedna z nas nie będzie wpadać w niepotrzebne kompleksy. Stąd też potrzeba takiej organizacji jak »Wal, pókiś młody«".
(...) Naszym pragnieniem jest rozbudowanie sieci w całym kraju, choćby w postaci klubów dyskusyjnych, organizowanie zawodów szybkościowych i sprawnościowych. (...) "Wolne ręce i nic więcej" - to główne hasło onanistów. (...) Kochając siebie, możemy kochać innych. Nie szkodzimy nikomu. W czasach walki z AIDS to właśnie trzepanie kapucyna jest najbezpieczniejszą formą seksu. Poza tym masturbacja jest najzdrowszą ucieczką przed światem. Nie alkohol, nie marihuana, lecz właśnie machanie rączkami. Tak więc walmy. Póki młodość w nas.
Cezar.
W akademiku Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze manifest kolportował leader zespołu rockowego "Bruno Wątpliwy"; na Uniwersytecie Jagielloñskim manifest rozwieszał redaktor naczelny pisma literackiego "Pia/
106
tek Wieczorem"; w gdañskiej AWF akcję propagowała Formella z I roku. (- Ludzie brali manifest
opowiada - i mówili: "chory facet" ale od razu odbijali sobie na xero. Bo człowiek patrzy, czyta. I szok! A dopiero potem przychodzi refleksja). Sam Cezar odczytywał manifest na koncertach rockowych: - Życie nie pieści - zaczynał. - Więc popieść się sam.
Cezar przyjechał do Warszawy z Przemyśla, skoñczył tam liceum ekonomiczne. Nosi czarną skórzaną kurtkę, a w lewym uchu - trzy kolczyki. Ma talent, więc zatrudniono go w dwóch pismach erotycznych do pisania felietonów. Najpierw spał w sekretariacie redakcji na materacu, teraz za felietony wynajął kawalerkę. Został onanistą, gdyż rodzice nigdzie go nie puszczali, nie mógł nawet grać z kolegami w piłkę. Chodził na treningi, mówiąc, że chodzi na różaniec. Do 17. roku życia nie pozwalali mu oglądać filmów po dzienniku. Siedział zamknięty w pokoju i miał się uczyć. - Dlatego energię wypuściłem w postaci nasiennej - opowiada.
3. Dzięki masturbacji mogę nauczyć się cieszyć swoim ciałem; jest to zabawne i przyjemne.
F.E. Bilz, lekarz:
"SAMOGWA£T" należy do dziedziny cielesnych występków i polega na nienaturalnym zaspokajaniu popędu płciowego, przez co zwyrodnienie i zupełne zrujnowanie następuje.
Oznaki tego przestępku są następujące: zamknięte usposobienie, nieukontentowanie i niechęć do zabawy i pracy. Dzieci takie lub młodzieñcy unikają obcego badania, przebywają chętnie na samotnych miejscach, np. w komórce, leżą chętnie w łóżku nie śpiąc, trzymając ręce
107
pod pierzyną, a we śnie zawsze przy częściach płciowy^ Tak samo chodzą też chętnie na ustęp.
Po opuszczeniu takich samotnych miejsc wyglądaj-rozdrażnieni z zaczerwienionym obliczem, osobliwem blaskiem oczu. Powoli staje się mowa zająkliwą, głos słabym włosy bez połysku rozczepy wają się na koñcach i wypadają łatwo. Skoro w dziecku przestępek ten zapadł, wtenczas trzeba mu uwagę zwrócić na niebezpieczność czynu tego co szczególnie ojciec, wychowawca, szwagier lub wuj, lekarz lub inne osoby, przed którymi dzieci respekt mają, uczynić powinni. Podług okoliczności powinny także kary następować.
Przede wszystkim powinni rodzice na dziecko dać baczenie, nie trzeba się obawiać mozołu i kilka razy w nocy do łóżka przystąpić i pierzynę zrzucić, bez względu na to czy śpi, czy nie. Zagrożone takimi badaniami i poszukiwaniami, nie odważy się dziecko to na wykonanie swego przestępku, jeżeli jednakowoż uczyni, wtenczas wdziewa mu się bardzo grube rękawiczki bez palców, które nad ręką mocno zawiązać trzeba.
Trzeba także lekarzem zagrozić. Żaden występek nie jest na całej ziemi tak rozpowszechniony jak niniejszy, żaden tak łatwo do wykonania jak ten.
("Nowe lecznictwo przyrodnicze", Poznañ 1930).
4. Dzięki masturbacji mogę dowiedzieć się, jakie techniki najskuteczniej pobudzają moje ciało, żebym mogła pokazać je swemu partnerowi seksualnemu.
- Niedawno nauczycielka poprosiła do szkoły matk? ośmioletniej dziewczynki, bo córka na lekcji, podczas odpowiedzi uprawia masturbację: stojąc, ociera się kroczem o kant stołu - opowiada dyrektor Departamentu
kształcenia Nauczycieli, dr Jacek Strzemieczny. - Nauczycielka chciała, by matka coś z tym problemem zrobiła. A tu nie ma nic do zrobienia.
Dyrektor Jacek Strzemieczny, terapeuta, prowadził prywatne przedszkole związane z Polskim Towarzystwem psychologicznym; oto jego spostrzeżenia: - Dzieci się nie onanizują, tylko poznają własne ciało. Dorośli zaś interpretują te zachowania przez własne fantazje seksualne. Dzieci interesują się własnym ciałem bez zażenowania. Nieraz, zaniepokojone, ciężko przeżywają jakieś emocje i gdy nie mogą sobie pozwolić na płacz, nieświadomie dotykają miejsc erogennych. Rodzice z tego powodu zawstydzają dzieci i ów wstyd przykleja się potem do spraw seksu, postrzeganych jako brudne i wstydliwe. Reagowanie dorosłych na sam fakt, że chłopiec złapał się za siusiaka jest nieuzasadnione; przecież, gdy dziecko ciągnie się za palec, nikt nie reaguje. Jeśli dla nas, rodziców taki widok jest trudny i wstydliwy, wyjdŹmy z pokoju. Wszystko to niepokoi dorosłych, głównie ze względu na ich własne napięcia. Może sami byli zawstydzani z tego powodu w dzieciñstwie?
5. Im lepiej znam swoje ciało, tym łatwiej mi pokazać komuś innemu, co mi sprawia przyjemność.
Pierwsze poważne badania na temat onanizmu w PRL, wśród tysiąca studentów, przeprowadził seksuolog - Kazimierz Imieliñski w 1960 roku i zanotował na wstępie: »Ciemnota panująca w naszym społeczeñstwie w odniesie-niu do samogwałtu jest bardzo wielka".
Aż dwie trzecie studentów było przekonanych o szkodliwości samogwałtu dla zdrowia.
Niektórzy badani studenci uwierzyli też, że wynikiem Sa*nogwałtu są w kolejności: choroby psychiczne, nerwice,
109
108
^^^^^F
choroby weneryczne, paraliż, niepłodność, padaczka, śle, pota, guzy mózgu i nowotwory.
Najwięcej osób (38 proc.) uważało, że samogwałt należy zwalczać poprzez zastraszanie chorobami. Jednak p0(j wpływem strachu przestało się onanizować tylko półtora procent badanych. Zastraszenie spowodowało natomiast u prawie 70 badanych przygnębienie i rozpacz.
"Poglądy o szkodliwości samogwałtu dla zdrowia są najbardziej rozpowszechnione w rodzinach inteligenckich i w środowiskach miejskich. Najmniej narażona na zastraszenie jest młodzież z rodzin chłopskich" - napisał po badaniu Imieliñski. Badanie przeprowadził w roku, w którym na ekrany kin weszli "Krzyżacy" Aleksandra Forda, a Kennedy został 35. prezydentem USA. Dzieci badanego pokolenia właśnie studiują.
Kinga Wiśniewska-Roszkowska pisze w swych publikacjach, by księdzu Okoñskiemu nie wierzyć; onanistów nazywa "odstępcami od porządku moralnego", ubolewa, że katoliccy publicyści w tematyce samogwałtu się zagubili, zaś "cała erotyczna etyka stoczy się na dno permisywnej swobody".
Jednak nowy katechizm katolicki (paragraf 2352), opublikowany przez Watykan pod koniec 1992 roku, w nowy sposób spogląda na samogwałt.
Podkreśla, by osądzając onanistę zdać sobie sprawę z niedojrzałości uczuciowej, siły utrwalonych przyzwyczajeñ, stanu niepokoju, prowadzącego do masturbacji i innych czynników psychicznych, "które mogą zmniejszyć a nawet zetrzeć winę moralną".
6. Ja, ...... daję sobie czas i przestrzeñ na rozkosz
i czuję się z tym dobrze. ,, ,
Czy samogwałt jest grzechem?
"Kościół, jak wiadomo, uważa onanizm za grzech nieczysty, ciężki, a nawet śmiertelny" - przypomina Kinga Wiśniewska-Roszkowska, sekusuolog katolicki. "Nie uważaj się z tego powodu za żadnego grzesznika odrzuconego przez Boga" - radzi ksiądz Włodzimierz Okoñski (od 29 lat kapłan, od 40 lat lekarz).
Ksiądz Okoñski w swych książkach zapewnia młodych ludzi: "Chrystus ciebie miłuje, jakim jesteś"; sugeruje: "Odrzuć ciągłe trwanie w lęku przed »karami Bożymi«' > "Zostaw problem samogwałtu na boku wobec innych spraw"; ksiądz radzi też, by w okresie tego nałogu jak najczęściej przystępować do komunii świętej.
7. Skoro już wiem, jaka jest prawda w tej sprawie, ja, ...... przestałam się czuć winna, że dawniej się
onanizowałam.
Archiwum Cezara jest imponujące: w małym kalendarzyku wynotował dziesiątki liczb; oznaczają strony, na których przeróżni pisarze skrobnęli coś pozytywnego o masturbacji: Konwicki, Henry Miller, Kundera, Gombrowicz, Wolkers, Dostojewski...
Najczęściej o masturbacji wspominał Amerykanin, Philip Roth - autor słynnego "Kompleksu Portnoya" 21967 r., powieści o cierpieniach chłopca wychowywanego w mieszczañskiej rodzinie żydowskiej, który przeciwstawia się światu - obsesyjnie się onanizując; każdy, kto »Kompleks" czytał, pamięta scenę, gdy Portnoy onanizuje s*? za słupem ogłoszeniowym wołową wątróbką. Milan Kundera napisał, że Roth jest wielkim historykiem współczesnego erotyzmu. Największym marzeniem Cezara jest
111
110
spędzić z Rothem Sylwestra 2000. Z archiwum Cezara wiadomo: "Roth - »Dyplom z pożądania« str. 19, 36,37, gg 117, 132; Roth - »Oszustwo« 28, 141..."
"Onaniści wszystkich krajów łączcie się" - tak zaczyna się książka Artura Cezara Krasickiego pt. "Wal pókiś młody", która ukaże się jeszcze tego lata.
W "Wal pókiś młody" bohater przyznaje się do ideowo-ści i uzależnienia, bo pisze, że "jest bojownikiem o wolny onanizm" ale i "niewolnikiem własnego kutasa".
Cezar opowiada o swoim samogwałcie na przystanku autobusowym, na lekcji matematyki, w przedziale kolejowym, o masturbacji popielniczką i abażurem... By wyrazić swój stosunek do świata autor onanizował się na dachu wieżowca. Opowieść jest zwulgaryzowana (gdy Cezar pokazał kiedyś swą twórczość Hannie Krall, pisarka spytała: "Czy słowa »kurwa« używa pan jako przecinka?").
W listach od fanów Cezara, jakie nadchodzą do obu erotycznych pism, ludzie nazywają go "Królem Onanis-tów", "Wielkim Masturbatorem", "Wodzem technik ona-nistycznych", "Wezyrem Najdłuższych Wytrysków". Listy z poparciem przysłał mu prezenter radiowy i architekt ogrodów, ale głównie piszą żołnierze i studenci. Cezar musiał wydać już 180 tyś. zł na serię zdjęć, które podpisuje wielbicielom. Jeden poeta i działacz podziemnej "Solidarności" uważa cały Cezarowy ruch za intelektualizm cielesny. Jeśli wziąć pod uwagę ich negatywny stosunek do kultury dominującej, ich wspólne tworzenie własnego słownika onanistycznego (wyrażenie najłagodniejsze: "złocić batona") - można oczekiwać nowej młodzieżowej subkultury. Tylko Andrzej J., polonista, radzi Cezarowi, by "napisał coś o porządnym rżnięciu, a nie o dziecinnej zabawie ze swoim ptaszkiem".
112
g. Nie ma też nic złego w onanizowaniu się w obec-,K)ści partnera.
"Twój Manifest - to wspaniały i ostatni cios zadany dychającej hipokryzji" - napisał do Cezara z Paryża polski reżyser, Walerian Borowczyk ("Dzieje grzechu", "Opowie-gci niemoralne"; niektórzy piszą, że rewolucji seksualnej # kinie połowy lat 70. dokonali Pasolini, Bertolucci i właśnie Borowczyk). Cezar poprosił reżysera o refleksję do książki, ale nadeszła, gdy książka została oddana do druku.
"Masz rację - pisze W.B. - że w moich filmach często przewija się motyw masturbacji. Może to za mało (...) ale filmy poświęcone wyłącznie masturbacji już zostały zrobione. Jako przewodniczący jury, powołanego przez Króla Belgów (sic) dla przyznania nagrody najlepszym filmom eksperymentalnym (...) zaproponowałem siedmiogodzin-ny film Amerykanina, Staną Brackage. Nic, tylko siedem godzin masturbacji przed lustrem! Również Stan Brackage był w tym filmie jedynym aktorem. Prawdziwy film autorski. Otrzymał jednomyślnie królewskie odznaczenie. Wracając do Manifestu: mam kilka zastrzeżeñ. Zwrot tyle męski, co okrutny - »walenie konia« -jest co prawda szeroko i od stuleci przez Polaków używany, ale należy mimo wszystko, zaniechać znęcania się, choćby nawet słownie, nad tym zwierzęciem. Czyż nie lepiej konia głaskać, dosiadać, niż nawoływać do bicia go? (...)
W filmie »Opowieści niemoralne« Teresa Filozof, w miarę zbliżania się upragnionego paroksyzmu, porzuca °górek i gorączkowo szuka, ukrytego w modlitewniku, wizerunku mężczyzny (...). Autoerotyzm nie różni się od er°tyzmu. Nie jest ani samogwałtem, ani zboczeniem, nie Jest też tylko miłością własną. Autoerotyzm jest normal-pełnym aktem miłosnym, w którym orgazm możli-
113
wy jest jedynie w kontakcie z drugą istotą, nąjcześ •
- wyimaginowaną. (...) Uważam autoerotyzm za ob'^ świadczący o normalności człowieka...
15.06.93 Walerian Borowczyk"
9. Ja,...... zasługuję na rozkosz, jaką daje mastur
bacja.
Kinga Wiśniewska-Roszkowska, wspomniany seksuo log katolicki, pyta: "Jak ukształtuje się charakter, siła woli, postawa życiowa i stosunek do erotyzmu u człowieka który już jako dziecko nauczył się bezwolnie ulegać cielesnym pożądaniom, dochodząc do przekonania, że najwyższą zasadą jest własna egoistyczna przyjemność? OdpowiedŹ na to pytanie jest oczywista, zdumiewające jest jednak, że pobłażliwi dla onanizmu autorzy tej głębokiej moralnej szkodliwości nie dostrzegają".
- Wszystko to, o co pani się lęka, ukształtuje się zupełnie normalnie - mówi prof. Zbigniew Lew- Starowicz.
- Gdyby wierzyć Kindze Wiśniewskiej-Roszkowskiej, mielibyśmy w swym otoczeniu 90 procent patologicznych mężczyzn, bo tylu onanizuje się od dziesięcioleci. Kindze Wiśniewskiej-Roszkowskiej wydaje się, że świat stoi na seksie i stąd jej obawy.
Zbigniew Lew-Starowicz ("Seks w kulturach świata", "Seks w religiach świata", "Seks partnerski", "Seks nietypowy", "Seks dla każdego", "Ostre seksualne stany l?' kowe") autor najnowszego raportu o zachowaniach erotycznych Polaków, ustalił:
Onanizuje się 28 proc. dorosłych kobiet i 64 proc' dorosłych mężczyzn. Młodzież męska onanizuje się niefl13 w całości, żeñska - niemal w połowie i jest to przejście^3 forma w rozwoju psychoseksualnym.
114
W 1992 r. tylko 11 proc. Polaków przypisuje mastur-bacji ,.coś złego".
profesor Lew- Starowicz mówi, że od czasu, kiedy 25 lat temu zaczynał pracę, uświadomienie społeczne poszło tak daleko, że zaczął zanikać w ludziach kompleks onanistycz-nv; zmniejszyła się więc ilość konfliktów wewnętrznych, stanów psychotycznych i nerwic z tego powodu; stosuje się nawet terapię onanizmem - u kobiet leczy się nim poch-^cę, zaburzenia orgazmu, u mężczyzn trening mastur-bacyjny zalecany jest w uszkodzeniach rdzenia kręgowego i po zawale serca; nikt już nie wmawia nastolatkom: "onanizujesz się, więc nie jesteś w pełni człowiekiem".
Profesor Lew-Starowicz sądził, że w latach 90. przyjdzie mu już tylko wyciągać ludzi z masturbacji patologicznej, nietypowej, niebezpiecznej dla zdrowia. Aż ostatnio przyszedł 19-letni mężczyzna: "Robię to już tylko raz w tygodniu, czy jeszcze jestem zboczony?" Potem przyszli następni. Wyjawili, że czują niepokój po lekturze szkolnej książki pt. "Zanim wybierzesz", autorstwa trzech małżeñstw, które nie są lekarzami.
Książka podsuwa nastolatkom ciekawe ćwiczenie -jak przeczekać i nie ulec pokusie wzięcia członka do ręki, w sytuacji, gdy przez najbliższe lata nie można współżyć z dziewczyną.
Potem następują odpowiednie sugestie.
Onanizujący się uczeñ czyta, że jest "na liście przegranych"; jeśli będzie nadal uprawiał samogwałt, czeka go użycie w ciągłym poczuciu zniewolenia", "deformacja popę-^u"i "zaburzenia w kontaktach z płcią odmienną", "może rozwinąć się w nim orientacja homoseksualna", odniesie szkodę na własnej osobowości", "pojawi się niemożność, *(r)y uczyć się czekać na cokolwiek", "spadnie zdolność °Panowania frustracji". Ostatecznie w przyszłym małżeñ-nastolatka "może dojść do zaburzeñ we współżyciu".
115
Książkę wydano w 1993 roku i decyzją Ministerstwa Edukacji Narodowej (10892) została zalecona do użytku szkolnego na poziomie szkoły ponadpodstawowej. Profesor Starowicz przedstawił ministerstwu swoją druzgocącą o niej opinię. Uważa, że reakcje jego kilku młodych pacjentów po lekturze, to renesans kompleksu onanistycz-nego, za czym może nadejść masturbacyjna psychoza.
10. Inni są zadowoleni z tego, że sprawiani sobie przyjemność.
Graham Masterton, wydawca "Penthouse'a", w "Magii seksu" - do kobiet polskich, w 200 tysiącach egzemplarzy: "Większość nadal boryka się z faktem powszechniejszej akceptacji masturbacji. Nagle okazuje się, że nie ma nic złego w głośnym przyznawaniu się do zabawy ze sobą w wieku dojrzewania; można też z jeszcze większym spokojem wyznać otwarcie, że robi się to nada l".
Masterton proponuje kobietom m.in.: by przylgnęły sromem do narożnika pralki automatycznej podczas wirowania na pełnych obrotach albo nosiły przez cały dzieñ w pochwie odpowiednio przycięty ogórek, podtrzymując obcisłymi majteczkami.
Sondra Ray, amerykañska pielęgniarka, która prowadziła wykłady z oświaty zdrowotnej dla dzieci w peruwiañskich Andach, zaleca technikę afirmacji - zaszczepiania w swojej głowie pozytywnych myśli. Myśl należy sformułować i systematycznie przepisywać po 10,20 razy dziennie, można powtarzać ją na głos do lustra, albo słuchać uporczywie z magnetofonu -wywrze to wpływ na psychikę, wymaże stare myślowe schematy i spowoduje, że życie ułoży się lepiej.
Ostatnia pozytywna myśl dotycząca onanizmu, którą należy z uporem "afirmować" brzmi tak:
116
11. Ja, ...... mam prawo cieszyć się własnymi napadami płciowymi.
ródła publikowane: "
Magdalena i Wiesław Grabowscy, Anna i Marek Nie-
myscy, Mariola i Piotr Wołochowicz, "Zanim wybierzesz",
AND, Warszawa 1993. Kazimierz Imieliñski, "Zagadnienia
samogwałtu w świetle poglądów starszej młodzieży",
PZWL, Warszawa 1963. Graham Masterton, "Magia
seksu", tłum. Jacek £awicki, Rebis, Warszawa 1992.
Graham Masterton, "Potęga seksu", tłum. Jacek £awicki,
Rebis, Warszawa 1992. Sondra Ray, "Zasługuję na miłość",
tłum. Anna Dodziuk, "Jacek Santorski Co.", Warszawa
1991. Kinga Wiśniewska-Roszkowska, "Problemy współ
czesnego erotyzmu", Akademia Teologii Katolickiej, War
szawa 1986.
PS - LISTY DO ONANISTY
Po reportażu "Onanizm polski" nadeszły do redakcji listy, z których wiadomo, że tekst jest "szokujący", "pokrętny", "rewelacyjny". Jest też "parszywym montażem". Czytano go z "wielką przykrością", "z niesmakiem", "z oburzeniem". Autor reportażu dla niektórych jest "imponująco odważny", dla innych "z mózgu obrany".
Panu Edwardowi Szpulowi z Buska Zdroju chciało się użyć nożyczek, wyciąć reportaż i odesłać go autorowi z uwagą: "Te wypociny powinieneś przesłać swojej Mamusi i Tatusiowi, aby się dowiedzieli o tym, że nie onanizując si? spłodzili takiego zucha o ptasim móżdżku". Dalej Edward Szpul używa wyrażeñ ostrych, z których tylko »pies ci mordę lizał" jest do zacytowania.
Pani A. Trela z Warszawy "z powodu onanizmu Mariusza Szczygła" przestała kupować "Gazetę". "Nie zalecajcie
117
w
kobietom tak niskich form, depczących wszystko. Byłani tym artykułem zupełnie zdruzgotana, bo to w stylu i jeży. ku amerykañskich okropnych powieścideł. W Waszej ga. zecie jest tyle fałszu, cynizmu, zakłamania. Chcemy oddychać i zachwycać się pięknem, czystością, wdziękiem i dobrocią, a to są wartości nieprzemijające".
Jerzy M. z Sopotu uważa, że problem onanizmu to temat dla poważnych, specjalistycznych czasopism i pyta: "Jaki jest sens takiego artykułu i w takiej właśnie formie w codziennej, poważnej gazecie, od której chciałoby się oczekiwać innej kultury wypowiedzi?"
Hannie Witkowskiej, lekarce z Zielonej Góry, zabrakło w reportażu cytatu z książki prof. Lwa-Starowicza "Eros, kultura, natura", w której autor jednoznacznie ocenia onanizm jako formę niedojrzałego erotyzmu i tak wiele miejsca poświęca konieczności doprowadzenia młodzieży do dojrzałości psycho-seksualnej. "»Być młodym to znaczy uczyć się miłości«, pisze Michel Quist, ale to nie o taką miłość chodzi, o jakiej pisze p. Szczygieł. Być może nikt mu prawdziwej nie ukazał" - koñczy list pani Hanna Witko w-ska. "Jak śmie pan Szczygieł napisać »Onanizm polski«. Sugeruje ten tytuł, że wszyscy Polacy i Polki się onanizują. »Onanizm w Polsce« byłby odpowiedniejszy, bo sugerowałby, że jest to jeden z problemów, mniejszych czy większych" - proponuje Krystyna J., lekarka z Koła. Najbardziej zbulwersował Krystynę J. fragment o onanizmie w wojsku: "Tyle się mówi o bohaterstwie Polaków, wojska polskiego, oficerów i szeregowych, tyle pomników męczeñstwa, Katynia, tyle sztandarów pięknie haftowanych, pochylonych nad grobami żołnierzy, czemu więc w ludzkich mózgach ma się zarejestrować żołnierz polski onanizujący się na warcie lub żołnierze masturbujący si? w kąpieli. To są szkody moralne. Testowałam tekst »0na-
piżm polski« w czasie niedzielnego śniadania. Wszyscy moi porośli nie mogli przełknąć filiżanki kawy ani skibek, mieli po prostu odruchy wymiotne".
Inna czytelniczka, ze Śląska, ma za złe, że nie odnalaz-^m ludzi, którzy mieliby pozytywne wrażenia ze spowiedzi. "Konieczność spowiadania się uchroniła mnie przed zupełnym pogrążeniem się w marzeniach erotycznych i fizycznej przyjemności, płynącej z »cieszenia się własnymi narządami płciowymi«. Gdyby nie Kościół, nie poznałabym przyjemności płynącej ze zwykłej przyjaŹni, kontemplacji przyrody, poezji. Wiem to na pewno. Ponieważ cenię pana krytyczne reportaże, nie mogę pogodzić się z owym zupełnym bezkrytycyzmem, z jakim na podstawie paru lektur i rozmowy z seksuologiem połknął pan tezę o absolutnej nieszkodliwości samogwałtu".
"Dziękuję panu za artykuł - napisała inna kobieta (z Krakowa). Zapewne naraził się pan wielu osobom, ja poczułam ulgę".
"Dobrze się stało, że taki artykuł powstał, a jeszcze lepiej, że go wydrukowano. Piszę te kilka słów jako ojciec, ale także w imieniu syna. Przewidując ewentualne analizy socjologiczne, informuję: wiek 55 lat, wykształcenie wyższe przyrodniczo-techniczne, środowisko miejskie. Aby uniknąć zarzutu anonimowości, podpisuję czytelnie: Andrzej Ciba, Koszalin".
Reportaż "Onanizm polski" przedrukowy wał "Sztandar Młodych", w odcinkach przez dwa tygodnie; rekla-toowano go jako "superaktualny raport". "Słowo - dzien-n& katolicki" i "Niedziela" wielokrotnie poświęciły "Onanizmowi polskiemu" obszerne analizy. "Słowo" nawet autora "heretykiem seksualnym".
118
119
NIECH BĘDZIE WOLA LUDU
W Licheniu, dziesięć kilometrów od Konina, powstaje największy kościół w Polsce, siódmy w Europie, jedenasty w świecie.
Historia Matki Bolesnej
Na początku maja 1850 r. Matka Boża przyszła z nieba na naszą ziemię.
Pojawiła się kilka razy niedaleko wsi Licheñ Stary, gdzie na drzewie wisiał jej niewielki portret. "Mało jest takich wizerunków, które w czasie objawieñ Maryja sama znalazła i dotknęła. Cudowny Obraz w Licheniu Maryja znalazła w puszczy i dotknęła Swoją świętą ręką. Pragnęła odbierać cześć w tym wyobrażeniu" (z historii objawienia, wydanej nakładem parafii).
Z Maryją rozmawiał Mikołaj Sikatka: 63 lata, urodzony w Grąblinie, żonaty, dwóch synów, stroniący od alkoholu, całe życie pasł dworskie krowy. Czasami odmawiał różaniec przy sośnie ze świętym wizerunkiem.
Obraz miał ciekawą przeszłość.
Zawiesił go Tomasz Kłossowski, właściciel pałacu na Kujawach, który przebrany w chłopski strój kupił sobie w parafii licheñskiej cztery morgi ziemi. Wybudował kuŹnię i kuł konie. Ukrywał się, gdyż spiskował przeciw zaborcom. Pewnego dnia zamknął kuŹnię i poszedł walczyć u boku Napoleona, ostatniej nadziei Polaków.
W 1813 roku pod Lipskiem cesarz zniweczył nadzieję, a Kłossowskiemu kula rozszarpała nogę, bok i zraniła głowę. Na obcej ziemi ranny
Wzywał pomocy Najświętszej Panny, $*&'
I przyszła przez pobojowisko, ^ > l-t
I pochyliła się nad nim nisko. j ii
Chroniąc w swych dłoniach Orła Białego, )
Z czułością rzekła tak do rannego: $ A
Tomaszu, będziesz dziś ocalony, *
Lecz, gdy powrócisz w ojczyste strony, : sre
Taki mój obraz tam zawieś mały,
By cześć oddawał mi naród cały.
(Z pieśni pątników licheñskich, śpiewanej na melodię
"Zdrowaś Maryjo Bogarodzico")
Kłossowski, ocalony, wrócił do kuŹni. 22 lata szukał takiego wizerunku Maryi, jaki zobaczył na pobojowisku: Matka Boża ze zbolałą twarzą i orłem. Znalazł, ale osiem lat trzymał malowidło w domu. Czasem twarz Madonny pociła się. Przypuszczano, że to jakiś znak. Kowal wiedział, o co Matce Bożej chodzi, ale wycierał pot i nie zamierzał nigdzie obrazu oddawać. Ludzie szeptali, że wojak ma na sumieniu jakieś ukryte grzechy, bo w jego domu nawet wizerunek Matki Soskiej Źle się czuje. Wreszcie obraz sam zażądał uwolnienia: " Tomaszu, wynieś mnie z domu do puszczy - powiedział. I tak oto Matka Bolesna, wyobrażona na desce z modrzewia (16 na 23 cm), zawisła w grąbliñskim lesie, kilometr
121
120
w
od Lichenia. Mikołaj Sikatka klęczał przed obrazem, nagle zjawiła się kobieta ubrana z wiejska, ale nieziemskiej urody. Odezwała się słowami: "Mikołaju, ogłoś ludziom, że za ich grzechy zbliża się kara..." i odpłynęła na jasnym złocistym obłoku.
Przychodziła jeszcze kilka razy. : sn =v r*
Jaśniała potęgą. H-w
Wysuwała żądania: należy oddawać cześć obrazowi, a ludzie mają być dobrzy. Wtedy Polska zmartwychwstanie. Mikołaj tłumaczył, że boi się nakazywać ludziom, jak mają żyć. We wsi nazwą go obłąkanym. Straszyła go błyskawicami, w koñcu, aby mu uwierzono, odmłodziła pasterza.
Ludzie wątpili w objawienia, karczmy pękały w szwach, a zaborcy cieszyli się z upadku ducha. Nie mogli jednak znieść, że Maryja ukazywała się z białym orłem na piersiach. Carska policja aresztowała Mikołaja. Torturowano go, więzienny lekarz podciął mu żyły.
Europę ogarnęła cholera.
Żar palił ludziom wnętrzności. Czołgali się do rowów i kałuż po łyk wody. Przysięgali poprawę życia. Konających przywożono furmankami do obrazu na sośnie. Pod wizerunkiem Maryi wstawali i wracali do domów.
"Niniejsze opowiadanie jest oparte na wynikach badañ naukowych, które jako historyk i kustosz sanktuarium prowadzę od lat" - napisał niedawno w "Dziejach sanktuarium" ksiądz Eugeniusz Makulski, marianin.
Siedem lat z zawieszeniem
Marianie wprowadzili się do Lichenia w roku 1948.
Napisali do Rzymu z wnioskiem o uznanie obrazu za cudowny. W 1965 roku Paweł VI polecił ukoronować g° koroną papieską.
Trzydzieści lat potem. Rok 1995. Na sanktuarium w Li-
cheniu, oprócz dwóch niewielkich kościołów oraz klasz
toru, składają się: ,
pomnik Matki Polski,
polu
pomnik Jerzego Popiełuszki, A
pomnik Jana Pawła Et, '
pomnik Prymasa Tysiąclecia, ? s «
pomnik Wincentego Witosa, * l
pomnik nawiedzenia Tomasza Kłossowskiego na
bitwy,
kaplica z cudowną wodą,
kaplica Najświętszego Sakramentu,
kaplica męczeñstwa Ojca Kolbego,
kaplica Miłosierdzia Bożego,
kaplica Dusz Czyśćcowych,
kaplica Matki Boskiej Ostrobramskiej,
kapliczka Świętej Doroty,
Źródełko z cudowną wodą,
wielki dzwon "Jerzy",
ołtarz koronacyjny,
dom pielgrzyma, v *
grobowiec Tomasza Kłossowskiego, '
grobowiec powstañców z 1863 roku,
grobowiec pasterza Mikołaja,
kurhan zmarłych na cholerę, ' *
mauzoleum proboszczów licheñskich,
ściana pamięci narodowej, _5'
dróżka różañcowa - część bolesna,
Golgota. ' ^
Ksiądz Eugeniusz Makulski objął Licheñ przed trzy-2lestu laty. Ma na koncie pięć wyroków i siedem lat le.zienia z zawieszeniem za samowolę budowlaną.
123
122
Golgota
Na środku sanktuarium stoi Golgota: trzydziestornet-rowa góra z Drogą Krzyżową. Górę budowano kilkanaście lat z dużych głazów. Na szczyt wchodzi się wąskimi przejściami, mija tarasy, bramy i jaskinie. Okna pieczar zabudowane są bryłami ze szkła. Szklane kamienie, odlane w hucie, przepuszczają światło w kolorze piwoniowym oliwkowym, turkusowym, cytrynowym i innych.
W "Jaskini Nienarodzonego Dziecka" stoi marmurowy grób nienarodzonego i pomnik dzieci polskich. Na kamiennej palmie o zielonym pniu i białych liściach klęczy niemowlę (inna wersja - na tryskającym Źródle życia unosi się niemowlę). Wyciąga rączki do napisów wyrytych na ścianie: "MAMUSIU", "TATUSIU", "PANIE DOKTORZE", "BABCIU", "DZIADKU", "SIOSTRZYCZKO", "BRACISZKU", "SIOSTRO PIELĘGNIARKO", "S¥SIADKO", "NIE ZABIJAJCIE MNIE".
"Kto był tu choć raz w życiu, nigdy już nie będzie zwolennikiem aborcji" - wyjaśniają księża.
Wieje ostry wiatr, góra pokryta lodem, ludzie się wdrapują. Na szczycie pod ukrzyżowanym Chrystusem wyryto słowa: "Pod tym właśnie znakiem Polska jest Polską, a Polak
- Polakiem". "Schody Pokutne - zejście tylko na kolanach". Schodzimy przez grotę największych grzeszników. Strop jest tak niski, że na kolanach trzeba przejść przed trzema grzesznikami: Stalinem, Hitlerem i Urbanem. Palą ich płomienie wy klej one ze szkła na ścianie. PłaskorzeŹba
- głowa Urbana wisi pod samym sufitem. Urbanowi z ust wystaje długi, czerwony jęzor.
- Wszystko to moje projekty - informuje proboszcz Makulski. - Ci, którzy znali Licheñ dawniej i zobaczą S° dziś, nadziwić się nie mogą, czego to może dokonać radosna miłość Maryi - dodaje.
120 na 77 na 99
Na 2000 urodziny Chrystusa w Licheniu stanie największy kościół w Polsce - pomnik Chrześcijañstwa. Już zalano fundamenty.
Proboszcz ma teren większy od Watykanu. Świątynię (wartość w stanie surowym: bilion starych złotych) buduje firma Budimex. Plac zdobi długi na trzydzieści metrów napis: "BUDIMEX REALIZUJE WOTUM NARODU NA 2000 ROK".
Proboszcz wymarzył sobie bazylikę 18 lat temu. Przez kilkanaście lat odrzucał projekty siedmiu kolejnych architektów.
Odrzucony inż. arch. Bronisław Eibel (autor kościoła św. Józefa we Włocławku): - Przegrałem, bo mój kościół dla Lichenia był zbyt skromny. Ksiądz sugerował ogromne kopuły, ja wymyśliłem kościół współczesny, nie naśladujący Bazyliki św. Piotra w Rzymie. Z czterospadowym dachem, bo kopuły nie należą do tradycji tych ziem. Przegrałem, gdyż sprzeciwiłem się ogromowi.
Zaakceptowane przez proboszcza wotum narodu będzie miało:
- 120 m długości, więcej niż Sagrada Familia w Barcelonie (110), więcej niż katedra w Pizie (100);
- 77 m szerokości, więcej niż Notre Damę w Paryżu (48) czy katedra we Florencji (38);
- 99 m wysokości wraz z kopułą - więcej niż katedra w Mediolanie (46) czy katedra w Toledo (44).
Każdy wymiar bazyliki w Licheniu będzie mniejszy od wymiarów Bazyliki św. Piotra w Rzymie, choć też pojawi si? wyjątek. Przy naszej bazylice stanie wieża 128-met-rowej wysokości, prawie jak Marriott. Bazylika rzymska w ogóle nie ma wieży.
124
125
Dużo miejsca zajmą sale konferencyjne, sale dla chorych pielgrzymów, być może w wieży będzie "zaplecze noclegowe".
Wnętrze bazyliki obliczono na 7 tysięcy miejsc siedzą, cych, z tym że norma na jednego człowieka jest znacznie większa niż na świecie.
- Ten projekt i tak został pomniejszony - mówi z żalem ksiądz Makulski. - Władze zakonne poleciły zmniejszyć go o jedną trzecią.
Filozofia wyłowiona drągiem
Kontrakt z Budimexem jednoosobowo podpisał proboszcz. Na plebanii nie ma nawet telefonu.
- Gdy ksiądz oglądał wielkie katedry w Europie, to która najbardziej mu się podobała? - pytam zaciekawiony.
- Dziecko - odpowiada - ja w życiu poza Polską nie byłem. I tylko raz w Warszawie, i to jak zachorowałem. Ma 67 lat.
- Mój ojciec to chłop małorolny z Gór Świętokrzyskich - dodaje. - Dziadów żadnych wielkich nie miałem i w ogóle nic szczególnego do opowiadania.
- Chociaż, zaraz - poprawia się - miałem ciekawe przeżycie, jak byłem mały. We wsi Doły Biskupie działała fabryka tektury. Niemcy za okupacji zwozili do niej całe biblioteki polskie. W nocy z chłopakami przez parkan książki drągami łowiliśmy i ja wyłowiłem filozofię.
Jego zakon nigdy nie miał bogactwa. Założył go chłopski syn. Ojcowie służyli ubogim, ginęli w powstaniach. Carat zlikwidował zakon, a braci skazał na zesłanie. Działali potajemnie, odrodzili się. PRL zamknął ich Wyższe Seminarium Duchowne.
Licheñ obejmowali z trudem. * -
Dotychczasowy proboszcz nie dopuścił ich do ołtarza, a pierwszego dnia dziekana marianów mieszkañcy wygonili ze wsi. Przez lata zakonnicy pracowali w pustyni kościele bez ołtarzy, cudowny obraz przybity był do kilku desek, nie było szat i naczyñ do liturgii. Żadnych zabudowañ gospodarczych. Często głodowali. Czy może dziwić ich nie zaspokojone pragnienie dokonania czegoś szczególnego?
- Księże proboszczu - mówię - gdy patrzymy na gotycką katedrę, możemy przypuszczać, że człowiek, który wchodził w jej progi, miał wkraczać do przedsionka nieba. Niektórzy, gdy oglądają Bazylikę Świętego Marka w Wenecji, mają wrażenie, że to pokaz bogactwa i pewności siebie weneckiej republiki. Świątynie dużo mówią o budowniczych. A co powiedzą przyszłe pokolenia, gdy będą patrzyć na bazylikę w Licheniu?
- Powiedzą: "O, to byli ludzie wielkiej klasy, co podjęli taką budowę".
."'•».' '. (.« .'.•.'• '' '-..!"' !'"•,:»;.'? 'i.y.U":.^
Sprawa Reginy
Przed jedną z kaplic wystawiono dużą tablicę z napisem: "Projekt bazyliki. Warto zobaczyć".
W kaplicy obok makiety i skarbonki leży zeszyt w kratkę pt. "Księga ofiarodawców". Dzisiejsi ofiarodawcy przyjechali z Sompolna, Radziejowa i z Celle w Niemczech.
Przed makietą siedzą dwie kobiety w grubych spodniach od dresów i w futrach. Przyjechały z Koszaliñskiego. Jedna z nieszczęściem, druga dla towarzystwa. Kobieta z nieszczęściem ma na imię Regina. - Mróz, okropność - mówi - ale wyjechałyśmy. Syn Reginy (grzeczny, umiał nawet serwetki wyszywać) był w wojsku. Martwiła się, ale zapewniał: )»Mamo, nikt mnie tam nie niszczył". Wrócił i już nie umiał
127
126
żyć. Trafił do szpitala dla nerwowo chorych. Była u niego wczoraj. "Mamuś" - poprosił - "znajdŹ moje wszystkie zdjęcia z wojska i spal. Żebym tych zdjęć już nigdy nie zobaczył, bo wpadnę w szał". Nic więcej nie chce jej mówić. l Regina: - Coś tam w tym wojsku musiało być. ; Koleżanka: - Zrobiłyśmy pielgrzymkę, to może pomóc. !C Regina: - Tu jest Źródło łask.
Koleżanka: - Dołożymy się do budowy. A nuż Matka Boska zechce się jakoś odwzajemnić?
Do Lichenia przybywa milion pielgrzymów rocznie. Ksiądz mówi, że intencje są różne. Ktoś może tu oddać dług osobie, która zmarła. Ktoś może wynagrodzić Bogu swój dręczący grzech, ktoś podziękować za szczęście na egzaminach. - Maryja się odpłaci - dodaje - tylko że w czasie, który sama uzna za odpowiedni.
Sołtys od trzech lat żyje z baru dla pielgrzymów, który urządził w szopie na podwórzu. Ma dwanaście potraw w jednorazowych naczyniach. -1 wie pan - opowiada -jak siedzą ludzie przy stolikach, to widzę po twarzach, że przyjechali nieszczęśliwi. ;•
.,.L ,,:.,..'^ :< ^. -.rj- ' ^ ,.jj
Kto cię uratuje?
Na ścianie kapliczki św. Doroty widnieje elegancka kamienna tablica: "Wotum dziękczynne-błagalne od Ryszarda Świtały z Australii"; na wielu kaplicach widać podobne napisy. Pytani, czy wiadomo, co spotkało Ryszarda Świtałę?
- Ja go nigdy nie widziałem - uśmiecha się proboszcz. - Jednej pobożnej pani przekazał 100 dolarów z prośbą o małą tablicę, to mu założyliśmy. A co miał za sprawę, nie wiem. Jest to tablica zawieszona przykładowo, dla zachęty. Żeby się inne rozmnażały.
128
W Licheniu mówią, że proboszcz umie dotrzeć do ludzi, próba mowy proboszcza:
"Po tylu latach wracają z trumien i jak upiory z rozpalonymi oczyma jawią się przed nami ci, dla których byliśmy powodem zgorszenia czy upadku. Może palą cię, jak roztopione żelazo, łzy zdradzonej żony? Może zgłaszają się z tamtego świata wierzyciele? Przerażenie cię ogarnia, gdy o tym myślisz, gdy widzisz siebie na strasznym Sądzie Bożym. Kto cię wtedy uratuje od wyroku? Maryja Ucieczka największych grzeszników świata".
- Ostro ludziom mówię, ale po to tu przyjeżdżają - wyjaśnia ksiądz. Prywatnie proboszcz Makulski jest łagodny i pełen ciepła: - Wielu ludzi przeżywa radość, gdy mogą dołączyć do budowy cząstkę swą. Każdy człowiek ma chęć upamiętnienia się, a tu jest okazja, aby i najmniej wybitni coś po sobie zostawili.
Po namyśle:
- To, co zrobiłem ja i ludzie, to jest już coś świętego.
Skutki wychowania w ciasnocie
Tak więc Bolesna Królowa Polski od 2000 roku będzie miała swój dom na wzgórzu, tuż nad jeziorem. Z wieży widoczne będą hałdy z kopalñ węgla brunatnego, kominy elektrowni i wieżowce nowego Konina. Wokół: tafle kilku jezior, lasy i łąki w dolinie Warty.
Pielgrzymi, podążając do świątyni, przejdą paradną bramę i wejdą pomiędzy dwa łany żyta ("pomyślane jako kunsztowna dekoracja roślinna" - zapisano w idei projektu).
Sama świątynia ma się kojarzyć z falującym łanem zboża.
Ściany obudowane będą złotą cegłą.
Okna - w łuki, a ciąg łuków stworzy "falujący rytm".
129
r Szyby w oknach będą miały odcienie złotawobursztyno. we, framugi będą w kolorze złota, z wyrysowanymi kłosami
Pierwsze skojarzenie: piastowskie, ludowe, zbożowe.
Drugi poziom skojarzeñ jest zgodny z tradycją wczesnochrześcijañską: pięć naw, transept, absyda, wszystko na planie krzyża. Do tego kopuła. Krąg kopuły na "łanie zboża" ma się tłumaczyć jako symbol przebóstwienia przemienienia ziarna w hostię.
Co do wymiaru bazyliki - zapisano: "Przestrzeñ świątyni ma stanowić antidotum na skutki wychowania w ciasnocie".
• s.., rWf. ^•.•r.Oa&SJS*'' Aa
Coś słyszałem...
Przewodniczący Komisji Episkopatu Polski do Spraw Budownictwa Kościelnego, bp Julian Wojtkowski: - Coś słyszałem o tej budowie, ale ona nie podlega Episkopatowi, bo u nas nie ma centralizacji. Więc nic nie wiem.
- Ma to być największy kościół w Polsce - mówię.
- To jest tylko proroctwo. Jak zbudują ten kościół, wtedy będzie można go zmierzyć i okaże się, czy największy.
Czy chwała Bogu musi mieć taki przepych?
Biskup Diecezji Włocławskiej, Bronisław Dębowski: - Świątynia ta rzeczywiście będzie wielka, ale wielkość nie jest jeszcze przepychem. Projekt jest klasyczny, prosty. Zaryzykowałbym twierdzenie, że właściwie jest tani: wielki koszt wynika z wielkości budynku, a wielkość z ogromnej liczby pielgrzymów.
Prowincjał zakonu marianów ks. Jan Rokosz zwierza się, że sam chyba nie miałby odwagi zainicjowania takiej budowy, ale z podziwem obserwuje księdza Makulskiego.
- Rodzi się pytanie - mówi ojciec prowincjał - czy w kraju, w którym żyje tyle ubogich ludzi, godzi si? wznosić takie sakralne budowle?
130
I odpowiada sobie: - Zrozumieć tę inicjatywę można tylko ^ świetle wiary. Przypomina się owo, właściwie logiczne, pytanie Judasza: "Czyż nie lepiej było sprzedać i rozdać ubogim?", gdy na cześć Jezusa rozbito flakon kosztownego pachnidła. Ta budowa to dzieło podjęte z miłości do Boga, do Matki Najświętszej. To jest coś, wobec czego trzeba chyba zamilknąć. Myślę, że chodzi tutaj o oddolny zdrowy odruch przywrócenia w społeczeñstwie właściwej hierarchii wartości, w której obecny jest Bóg. Odnajduję w inicjatywie tej budowy kontestację myślenia, według którego wartość przedstawia tylko to, co użyteczne, co dla ciała.
Paw i orzeł
Projekt przygotowywało 14 inżynierów i konstruktorów.
Główna projektantka, architekt Barbara Bielecka, mieszka w Gdyni, ukoñczyła Politechnikę Gdañską. Przebudowywała Wrocław i Szczecin, zaprojektowała kilka sal sportowych i fabrykę wyrobów z betonu. Nie przyznaje się, ale tworzy dzieło swego życia.
Z proboszczem zapoznała ją zaprzyjaŹniona gospodyni wiejska, pani Kundzia.
- I ona jest prawdziwym twórcą tej budowli - przekonuje architekt. -Bo uważam, że ten kościół stworzyła wieś, ostoja polskości. Zaborcy dbali, by żadna struktura materialna świadcząca o istnieniu Polski nie powstała. Teraz powstanie świątynia, która wypowie dążenia ludu. Przez rok do makiety przyjeżdżały całe wsie. Chłop albo da pieniądze, albo nie da, a tu patrzył i dawał.
Więc to lud jest inwestorem.
Ta budowa to wola ludu. A lud chciał wielkiego.
WeŹmy wieżę. Musi być mariacka, polska, akceptowana natychmiast na dużą odległość. Żeby od razu było
131
wiadomo, że to sanktuarium maryjne. Muszę uszanować sprawę tęsknoty ludzi, choć przedrzeć się przez gust odpustowy jest ciężko.
- Polski gust to dużo pawia i dekor. Z pawiem bym nie walczyła, ale dodałabym mu orła: twardość, powagę, oszczędność ruchów i spokój.
Bazar "Dewocje"
Przy głównej ulicy Lichenia urządzono bazar "CIUCHY I DEWOCJE". Poczta Polska wybudowała we wsi bardzo małą pocztę, ale za to wielki hotel.
Sołtys Marek Maciejewski uważa, że w Licheniu nawet ludzie mało przedsiębiorczy mogą mieć zysk. -Musimy żyć z pielgrzymów, bo produkcja rolna jest nieopłacalna, słabe gleby - tłumaczy. - Wysprzątać pokój, uprać pościel, zaprosić bliŹniego każdy u nas potrafi.
Dyrektor Budimexu Marian Płomiñski powtarza: - Ta budowa tworzy bogactwo.
Ktoś dzięki niej sprzedał już 6 milionów cegieł, tony
stali. Przy fundamentach zatrudniono 100 osób. Na życze
nie proboszcza w pierwszej kolejności przyjmuje się bez
robotnych z jego parafii. 14 km stąd powstaje autostrada.
Budimexowi zależy, by zadomowić się w regionie. Postawi
więc hotel dobrej klasy. Licheñ może być tak bogaty jak
Fatima i Lourdes. 5 i» f s
Wotum w budowie
Dyrektor Płomiñski ma łzy w oczach, gdy mówi (to zdanie ponoć zawsze wypowiada uroczystym tonem):
- Takiego kościoła na świecie żadna firma nie budowała, bo nie ma takiego kościoła na świecie.
132
Na budowę zgłosiły się przedsiębiorstwa włoskie i francuskie. Oferują bezpłatny konsulting.
- Byle tylko zaistnieć przy tym wydarzeniu - podkreśla Barbara Bielecka.
Kierownik wotum w budowie, Andrzej Iwanicki, mimo że budował m.in. fabrykę sztucznego włókna w Iranie i elektrownię w Kozienicach, jest podniecony: - Oto wyzwanie! Są tu takie zagwozdki techniczne, z jakimi nie zetknąłem się przez trzydzieści lat pracy.
Kwestia dŹwigu.
Będzie się używać największego dŹwigu. Tylko że w Polsce nie ma takiego. Najwyższy stoi teraz przy budowie wieżowca, naprzeciwko Marriotta w Warszawie, lecz jest o połowę za niski. W Licheniu trzeba dŹwigu wysokiego na 106 m, z ramieniem - 60 m, sprowadzą taki z Francji.
Kwestia sufitu.
Sufit główny ma hektar i będzie w kasetony. Kaseton ma metr na metr i kształt gwiazdy ośmioramiennej; dużo rowków, dużo kątów, w środku gwiazdy zbiega się aż 16 krawędzi. Kaseton powstaje z cieniutkiego, bardzo szczelnego betonu. O nagłym odprysku, gdy zabetonowana gwiazda już zawiśnie, nie ma mowy. Od czasu budowy Pałacu Kultury w Warszawie nikt nie robi sufitów kasetonowych, nie ma więc z kim wymieniać doświadczeñ. Budimex stworzył salę prób, gdzie kasetony odciska się w formach, jak babki w tor-townicy. Zaliczono już formy z żywic i plastiku, ale nie dały dobrych efektów. Sprawdziły się tortownice siatko-betono-we według pomysłu z Politechniki Warszawskiej.
Kwestia kopuły.
Architekt Bielecka opowiada o swoim marzeniu konstrukcyjnym. Jest to marzenie o jak najlżejszym podparciu kopuły (jej średnica sięga 35,4 m, a największa kopuła w najbardziej "kopulastej" katedrze Hagia Sophia ma
133
31 m średnicy). Chce, aby przestrzeñ pod kopułą nie była zagęszczona filarami, tak jak u św. Piotra w Rzymie. W Licheniu pod kopułą staną tylko cztery "wiązki wąskich słupów". Wymyślono system podparcia kopuły specjalnymi pierścieniami, ale jest on trudny do obrazowego opisania. Kopuła będzie bardzo dużą czaszą na lekkich kolumnach.
Barbara Bielecka: - Czuję, że popychamy myśl techniczną do przodu.
•: .'' ;',;i
Z braku tlenu...
- Mnie chodzi o to, żeby się ludzie nie męczyli - wyjaś
nia proboszcz i robi zmartwioną minę. - Jednorazowo
przyjeżdża na mszę 300 autokarów plus samochody, bo tu
kolei nie ma. Przybysze próbują dopchać się do swojej
Matki w upale i ścisku. Z braku tlenu mdleją. Marzę, żeby
pielgrzym mógł pomodlić się i żeby nikt go nie popychał.
Niektórzy idą z pielgrzymką, a cudownego obrazu nie
mogą nawet zobaczyć. Jedzie człowiek do Matki Boskiej
pół Polski i nic nie użyje. • , a > •-'-
Czas smoka?
Maryja przedstawiła Mikołajowi Sikatce proroctwa. Po latach przybrały objętość kilku stron maszynopisu. Parafia je opublikowała, a ksiądz Makulski ułożył przypisy do słów Maryi: "Żony okryją się żałobą" - zapowiedŹ żałoby po powstaniu styczniowym;
"Dzieci będą katowane" - dalsze posunięcia zaborców;
"Potem zginą miliony ludzi" -1 wojna światowa;
"Morza obleją się krwią" - n wojna światowa;
"Zacznie się bój o duszę narodu" - stalinizm;
"Będę chodziła między wami" - peregrynacja cudownego obrazu jasnogórskiego;
"Z Polski wyjdzie nadzieja" - Wojtyła papieżem;
"Na kraj spłyną łaski" - czerwiec 1989;
"Klasztory będą przepełnione" - wzrost powołañ zakonnych;
"Polskie serca rozniosą wiarę na Wschód i Zachód, północ i Południe" - misja, którą Pan Bóg wyznacza narodowi. Ta sama misja, którą spełnić miał naród żydowski, ale nie spełnił i my ją przejmujemy;
"Nie dajcie się uwieść piekielnemu smokowi" - przestroga przed czasem, w którym żyjemy. To czas kłamstwa.
Na jubileusz ludzkości
Z ludŹmi jednak nie jest Źle. - Budowa w Licheniu jest dowodem, że naród ma najlepsze nadzieje na przyszłość - mówi Barbara Bielecka. - Bo jeśli nie byłoby nadziei i czekalibyśmy na koniec świata albo, że przyjdzie Jelcyn i nas zabije, to taka budowa nie miałaby sensu.
Z dumą: - Ta świątynia będzie świadectwem, że nasz naród uznaje się za dziedzica kultury ogólnoludzkiej, a jubileusz chrześcijañstwa uważa za swój. Na rok 2000 -jubileusz ludzkości - to prawie obowiązek wybudować świątynię.
Z żalem: - Budimex nawet kalendarzyka z makietą nie wydał, Episkopat nie robi żadnej akcji promocyjnej, a lud buduje. Oto głęboka konspiracja ludu wbrew wszelkim inteligentom!
W małym kościółku z łaskami skryta
Każdego wzmacnia, gdy tu zawita. l « ?• »
Ona tak czeka z dobrocią matki, t
By do niej przyszły wszystkie Jej dziatki.
134
135
ZABIERZ NAS DO DIAMENTU
Wojciech Baumgart z Bydgoskiego był rolnikiem. Miał podtrzymywać tradycje rodzinne. - Czyli miałem być z dziada pradziada dziad - mówi. Rzucił gospodarstwo. Potem przez tydzieñ żył jak w "Dynastii".
Inżynier geodeta Leszek Krygier z Warszawy stwierdził, że nie chce być jak kula bilardowa, którą ktoś popycha. Rzucił; pracę. Jego żona, też inżynier, była kierownikiem na budowie Centrum Onkologii, ale postanowiła, że musi pojechać pod największy kamieñ świata, do Australii. Etat na budowie ją przytłaczał, gdyby tam została, nie miałaby na kamieñ żadnych szans. Rzuciła etat. Jolanta i Adam Milewscy, ekonomistka i elektryk także zostawili swoje zawody. W "Dynastii" żyli już trzy razy.
Wciągająca rodzina ,%
Wszyscy wymienieni działają w Amwayu. Amerykañska korporacja Amway reklamuje dostatni styl życia i robi pieniądze w 60 krajach świata. Amway stworzyli w roku
1959 dwaj Amerykanie holenderskiego pochodzenia. Postanowili docierać z towarem do klienta, aby ten nie mu-sjał iść do sklepu. W Polsce od trzech lat rozprowadzają grodki czystości i kosmetyki.
Amwayowiec robi dwie rzeczy: sprzedaje towar i werbuje innych do tego samego. Nie dostaje pieniędzy za zwerbowanie nowej osoby, ale procent od sprzedaży, jaką zwerbowana prowadzi. Potem procent od obrotów, jaki mają następni zwerbowani przez zwerbowanego itd. "Amway" wziął się od "american way" - amerykañski sposób.
Jeśli ktoś ("sponsor") wciągnie do biznesu pięciu ludzi, każdy z nich - po pięciu, każdy z tych pięciu następnych pięciu, a ci jeśli zwerbują już tylko po trzy osoby - powstanie 381-osobowa sieć.
Gdy każdy z nich kupi w hurtowni towary wartości 100 dolarów miesięcznie, obroty całej grupy wyniosą 38 100 dolarów. Gdy sponsor numer l podzieli się premią w myśl amwayowskiego regulaminu ze wszystkimi z niższych pięter, daje mu to 800 dolarów.
Widokówka przesłana z seminarium Amwaya na Wyspach Kanaryjskich do Polski: "Droga do marzeñ nie jest skomplikowana. Pozdrowienia z raju".
Firma ma wizję raju, oferuje ją na mityngach. W Polsce zbiera fantastyczne żniwo.
Pragnienia rozbudzane w kuchni
Żona inżyniera Krygiera, który nie chciał być w życiu kulą bilardową, powtarza sobie zasadę, którą Amway każe powtarzać: "Mam prawo do marzeñ". Cokolwiek chciałoby się mieć, należy powiesić sobie w widocznym Miejscu fotografię tej rzeczy. Album z największym kamieniem świata postawiła więc na stole w pokoju. Jednak
137
136
pełny świat marzeñ Krygierów znajduje się w kuchni Każdy przykleił swoje nad stolikiem śniadaniowym, mię. dzy lodówką a ścianą, i spogląda podczas jedzenia. Inży. nier Kry gier patrzy na trzy wizerunki Mercedesa, a ich dziewiętnastoletni syn na kamerę Sony, wieżę Sony i apa-rat fotograficzny Canon.
- Nagle okazało się, że jest pole do popisu dla całej rodziny - mówią. - Wskoczyliśmy na poziom Amwaya i od razu zaimponowaliśmy chłopakowi dziewiętnastoletniemu, a długi czas nie mogliśmy do niego trafić.
Korporacja Amway rozrasta się dzięki marzeniom. Każdy członek Amwaya ma za zadanie rozbudzać marzenia w swojej grupie. Im więcej silnych marzeñ, tym bardziej ludzie chcą organizować sieć. Amway często zwołuje zjazdy i kongresy, gdzie rozbudza się marzenia zbiorowo.
Na kasecie edukacyjnej dla wtajemniczonych Bob Andrews, lider Amwaya ze Stanów, tak zachęca: "Wy powinniście powiedzieć sobie: Cel muszę mieć taki, że jak sobie o nim pomyślę, to aż powinienem się przestraszyć. Tak mówią ludzie, którzy podejmują ryzyko. Mają cel tak wielki, że trzymają plansze z planem i inne przyrządy w nogach łóżka i mają wyrysowaną swoją sieć, żeby każdego ranka i każdego wieczora na nią patrzeć. Ludzie, którzy mają wielkie marzenia, to ci, którzy wywieszają je w całym mieszkaniu".
- Pod wpływem książek i kaset edukacyjnych można zmienić swoje życie - mówi z przekonaniem Wojciech Baumgart, były rolnik z Bydgoskiego. - Ja na przykład dążę do tego, żeby mieć swoje jezioro.
Dwaj założyciele Amwaya, którzy od roku 1959 stoją najwyżej na szczycie jego góry, według amerykañskiego magazynu "Fortune", utrzymują się na liście 101 najbogatszych ludzi świata.
Po drabinie do Korony
Polska to najdynamiczniej rozwijający się rynek Amwaya w Europie. Słowem, najdynamiczniejszy rynek marzeñ.
Amway robi wszystko, aby jego ludzie mieli motywację do bogatego życia.
System wyróżnieñ ma dwanaście stopni, od odznaki srebrnej, przez złotą, rubinową, perłową, szmaragdową, diamentową, podwójne i potrójne diamenty itp. Ostatnia odznaka to Korona Ambasadora, jest to sukces na skalę międzynarodową. W dowód uznania nagrodzony lider firmy może na przykład przemawiać na scenie. Okazji jest dużo, co chwila jakiś zjazd lub seminarium. Alicja Bednarczyk, studentka etnologii, bada kulturę Amway i jeŹdzi na jego spotkania po całej Polsce: - Najlepsi mogą zostać na scenie sami. Wprowadza ich ktoś, kto o nich dobrze i długo mówi. Im dłuższa przedmowa, tym ważniejsza osoba.
Perłą można zostać nawet w Bukowinie Tatrzañskiej, jak Wójtowiczowie, a Rubinem nawet we wsi Kozy, jak Kuñkowie.
Komunistom się nie śniło
Listopad 1995 roku. Wynajęto mnie, bym razem z Grażyną Torbicką, wynajętą prezenterką TV, poprowadził największy coroczny zjazd Amwaya, Konwencję '95. Sala Kongresowa, trzy tysiące osób.
- Mam obawy - mówię w biurze Amway Polska - tyle tadzi! Jak zapanować nad takim tłumem?
- Niech się pan nie obawia, tak jak pan ruszy małym Palcem, tak oni będą się ruszać - uśmiecha się jeden Urzędnik i rusza małym palcem.
139
138
Ze sceny, wystrojonej jak do rozdania Oskarów, 65 razy padnie słowo "sukces". Będzie wypowiadane średnio co cztery minuty. Zgodnie ze scenariuszem, ja sam mam wypowiedzieć słowo "sukces" 19 razy.
Panie - w eleganckich garsonkach, niektóre w sukniach niczym sylwestrowe, panowie - w garniturach niektórzy z eleganckimi muchami. Przewaga ludzi do czterdziestki. W Kongresowej nie ma dziennikarzy, nie ma telewizji, zjazd jest zamknięty dla obcych.
Zalega gęsta ciemność.
Nagle słychać bębny, odzywa się chór. Muzyka taka, jakby miała wojsko prowadzić na wojnę.
Widownię ogarnia siwa mgła.
Strzela laser.
Nad głowami ludzi przelatuje trójwymiarowa kula ziemska. Kontynenty świecą.
Kobiety wstrzymują oddech. Ludzie mają wrażenie, że wirująca nad rzędami planeta zaraz zahaczy o głowy.
Gdy ziemia znika, w powietrzu ukazuje się napis: AMWAY. Mówię: "Szanowni Pañstwo, to wy jesteście bohaterami!..."
Słyszę swój głos i nie poznaję: 20 Mariuszów Szczygłów.
Grażyna: "Wasza działalność dowiodła, że można wykreować nowy obraz Polaka...To zasługa Amwaya... A czym jest Amway?" Ja: "Wyrażeniem pewnej idei. Idei, która mówi światu: nieważne, kim jesteś i skąd pochodzisz. Musisz być tylko przekonany, że możesz osiągnąć sukces"-
Brawa, okrzyki zachwytu. A wydaje się, że to pustosłowie.
Z gigantycznych teleekranów nad sceną, zawieszonych na wysokości drugiego piętra, przemawiają liderzy firmy-Zwycięzcy życia. Na teleekranach ich twarze są wielki6' jak ściana jednorodzinnego domku. Fanfary za fanfarami-
Obniżam głos: "CZYM JEST SUKCES? SPE£NIE-WSZYSTKICH MARZEÑ? ETAPEM ROZWOJU?"
Grażyna: "A MOŻE TYLKO MOMENTEM W ŻYCIU? CHWIL¥ REFLEKSJI NAD TYM, CO BY£O?"
Mówię ciut wyżej, z podnieceniem: "JAKI MOŻE BYĆ SUKCES? DECYDUJ¥CY CZY OGROMNY?"
Grażyna głosem festiwalowym: "POWAŻNY CZY WIELKI?"
Ja donośnie: "A MOŻE ZAS£UŻONY I ZDECYDOWANY?"
Krzyczę: "CZY SEKTOR A UWAŻA SIĘ ZA LUDZI SUKCESU!!!???"
Z sali: Taaaak!
Grażyna: "CZY SEKTOR B UWAŻA SIĘ ZA LUDZI SUKCESU!!!???"
Z sali: Taaaaaaaaaaaaak!
Brawa i gwizdy zachwytu. Brawa, jakich nigdy nie miały Opole i Sopot. Czuję, że mam siłę, o jakiej mi się nie śniło. To nie moja siła, to siła Amwaya. Na scenę mają wejść ci, którzy jako pierwsi Polacy zaszli w Amwayu najwyżej. Urszula i Zbigniew Kalinowscy ze Stargardu. Kiedyś byli właścicielami bankrutującego punktu ksero. Mają po trzydzieści lat. Trzy lata temu powiedzieli "Gazecie", że muszą mieć tak duży dom, aby pies biegnący z jednego koñca na drugi trzy razy odpoczywał. Dziś mają. Są Diamentami. Jeżdżą czerwonym BMW.
Ja (ze scenariusza): "Oni osiągnęli już prawie wszystko".
Grażyna: "A wybierają się jeszcze wyżej. Zapytani o swoje najbliższe plany, powiedzieli: »Przede wszystkim chcemy być ludŹmi sukcesu, wśród ludzi sukcesu«". Kali-flowscy mają stojącą owację. Mówią 45 minut. Zbigniew Kalinowski wyznaje, że w Amwayu dowiedział się, jak to Przyjemnie jest być kochanym. Amway daje taką miłość.
141
140
JL
Zespół VOX śpiewa ułożoną dla Amwaya piosenkę-"Nie wstydŹ się marzeñ, kiedy spada gwiazda...". Zespół VOX spotyka to, co nie spotkało go przez dwadzieścia lat działalności.
"Wstañcie" - VOX wzywa publiczność. Trzy tysiące pokornie powstają.
"Złapcie się za ręce". Natychmiast się łapią i falują.
"Przytulcie się". Cały zjazd Amwaya przytula się do siebie.
- Wie pan - mówi gorączkowo człowiek od nagłośnienia -ja w Kongresowej pracowałem i za Gierka, zjazdy partii robiłem. Ale to, co dziś się tutaj dzieje, to komunistom by wyobraŹni zabrakło.
- Oni tak wariują bez wódki - mówi za kulisami pani w fartuchu.
DŹwiękowiec: -A dopiero jest pół do trzeciej! Po scenie chodzą ludzie przebrani za produkty Amwaya. Proszek do prania wielkości człowieka kłania się publiczności.
Pani w fartuchu: - No nie, modlą się do tych proszków.
Przed finałem - zaplanowane przemarsze.
i Fanfary, bębny, chóry. Po dwóch pochylniach ze sce
ny na widownię schodzą najlepsi: bursztynowi, szma
ragdowi, perłowi... Prawie dwieście osób. Maszerują na
uczycielki, spawacze, księgowe, lekarze. Co dziesięć se
kund wyczytywane są ich nazwiska. Przez dziesięć sekund
twarz każdego z nich jest wielka jak ściana jednorodzin
nego domku. * ,.t
Trzeba dopalacza ^
Krygierowie są pod wrażeniem. - Na takich mityngach twardzi ludzie, mężczyŹni, płaczą ze szczęścia - mówi Leszek Krygier. - Pękają emocjonalnie - dodaje żona.
142
Inżynier: - Taka impreza człowieka ładuje, wspiera, pokarm dla duszy.
Żona: - Na spotkaniach każdy wrzeszczy. Ludzie tę łuskę zrzucają z siebie. W pewnym momencie człowiek nawet zapomina, że to jest biznes.
Inżynier: - Cieszę się z tego wszystkiego, bo oni znaleŹli dla ludzi formułę.
Wojciech Baumgart z Bydgoskiego wyznaje, że najbardziej przeżył piosenkę VOX. - Marzenia potrzebują dopalacza, wzmocnienia - mówi z przekonaniem, tonem duchownego. Często więc opuszcza swoją wioskę i jeŹdzi po wzmocnienie - na seminaria do Warszawy.
- Stanąć na scenie to najpiękniejsza nagroda - mówią. - Gdzie jakaś pielęgniarka czy ekspedientka z prowincji miałaby w życiu szansę stanąć w reflektorach jak piosenkarka. Nigdy w życiu. A Amway sprawia, że na widok przeciętnej pielęgniarki tłumy mogą krzyczeć z zachwytu.
Raj ;;;;./; JV'".,,r. ."•'.' .. '. 7.,: ,, f
Ci, którzy uwierzyli w Amway, życie przed Amwayem przedstawiają podobnie, w czarnych barwach: mieli etaty, mieli stresy. Mieli żywot bez zadowolenia. Wyzwolił ich Amway.
- Moje możliwości, to było kilka nędznych hektarów - mówi Wojciech Baumgart. Milewscy mieszkali w Australii i nie byli tam zbyt szczęśliwi. - Żeby od prostego elektryka dojść do majstra, to mnie kosztowało dziesięć lat. I na tym moje możliwości się koñczyły. A. w tym biznesie, dziesięć lat i można być finansowo niezależnym - przekonuje Adam Milewski. Już są z żoną Rubinami.
143
Baumgart jest Perłą. Jego emerytowani rodzice też się pną, są już na trzecim szczebelku w dwunasto-stopniowej skali nagród. Gospodarstwo oddane w dzierżawę, a wieś patrzy.
Wojciech Baumgart: -Przez całe dzieciñstwo nie wyjeżdżałem z ojcem na wakacje, bo zawsze były żniwa. A dzięki Amwayowi, po trzech latach pracy, miałem z rodzicami wspaniałe wakacje. Tydzieñ na koszt firmy na Wyspach Kanaryjskich.
Jolanta Milewska: - A my byliśmy już trzeci raz!
Adam Milewski: - Gdyby ludzie wiedzieli, co Amway proponuje na takich wakacjach, to by cały rok pracowali bez zapłaty, żeby tam pojechać.
Jolanta Milewska: - Mnóstwo jedzenia, mnóstwo.
Wojciech Baumgart: - Przy śniadaniu to spędzaliśmy nawet i po półtorej godziny. Owoce morza, świeżutkie, jeszcze się ruszające... To były obrazy żywcem wyjęte z "Dynastii".
Jolanta Milewska (trzy razy "w »Dynastii«"): - A Dia-menci jeżdżą do jeszcze lepszych miejsc! Na Hawaje. Zwiedziliśmy trochę świata i nie robi na nas wrażenia coś takiego jak hotel Marriott, choć chcielibyśmy tam jadać, ale nas jeszcze nie stać. To jest nasze marzenie.
Każdy ma strunę %
"Chcieć więcej - więcej pieniędzy, wygód i rzeczy - i wyrażać otwarcie to pragnienie: oto wspólny element w postawie Amway a" - stwierdza otwarcie główny hagiograf firmy Charles Paul Conn w książce "Spełnione obietnice, czyli co to jest Amway i dlaczego tak różnie o nim mówią", która ukazała się niedawno w Polsce. "J68*1 ciężko pracujesz na zdobycie dóbr, jeśli nie odbierasz
ich nikomu innemu, cóż złego w tym, że chcesz więcej?" - pyta Conn.
- Każdy z nas ma pewne struny - mówi Leszek Kry-gier. - To, co nam narzucano w Polsce wcześniej, komunizm na przykład, to uderzało w niewłaściwe struny. Myślę, że Amway znalazł strunę jak trzeba.
Antropolog prof. Anna Zadrożyñska zastanawiała się wielokrotnie nad tymi ludŹmi. Mają poczucie uczestniczenia we wspólnocie, którą można nazwać "Korzystanie z raju".
Ponoć zaobserwowano w Amwayu falę nowych ludzi, którzy prowadzili szczęki na bazarach. - A my - zauważa dyrektor Amway Polska, Marek Florczuk - ludziom ze szczęk oferujemy inny styl życia, eleganckie zachowanie, skok do innej klasy.
- Na spotkaniu, choćby w kawalerce w bloku na XI piętrze wszyscy muszą wyglądać jak biznesmeni, w garniturach i krawatach - opowiada Alicja Bednarczyk, która o kulturze Amwaya pisze pracę magisterską. - Wchodzący do sieci dostaje gadżety, notatniki oprawne w piękną skórę, bloczki, terminarze... Ktoś mi mówił, że to przyciąga także tych, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z biznesem. Bo zmianę w ich życiu widać już po notatnikach.
. - , ., . =. -• ,.;&<
- • • • •, ' . ' ' • .;vV \
Wstaję, kiedy chcę
- Jeden pan z Działdowa opowiadał, jak znajomi mu pokazywali: o, tutaj - dyrektor Amwaya Marek Florczuk Puka się w czoło. - A on, gdy zaczął wreszcie otrzymywać większe premie, kupił sobie nowy samochód, do tego samochodu nakupował mnóstwo prezentów i wszystkich tych znajomych w Działdowie objechał. Wręczał im prezenty w imieniu swoim, ale za każdym razem z wizytówką: ''Pozdrowienia od sukcesu".
144
145
Dyrektor zauważa, że sieć jest coraz bardziej popularna w małych miastach. Gdy dystrybutor osiąga sukces, jest on tam bardziej widoczny, w Warszawie ginie w powodzi innych sukcesów. - Poza tym taki człowiek jest w miasteczku kimś, nawet jeśli nie osiągnął efektu. On się tam wyróżnia, bo wyjeżdża na spotkania do dużych miast. Słowem, jest inny, lepszy niż większość - przekonuje dyrektor.
Rozmowy amwayowców z postronnymi: "Dzięki Am-wayowi...", "Amway dał mi...", "Dopiero Amway sprawił...". Wyznania są optymistyczne, zdania gładkie. Pani Milewska: - Teraz wstaję, kiedy się wyśpię. Pan Milewski: - Nauczyłem się, co robić, żeby mnie ludzie lubili. Dla choleryka jestem cholerykiem, dla fleg-matyka flegmatykiem, a dla żony sangwinikiem.
Pani Milewska: - Nie mamy nad sobą żadnego kierownika.
Pan Baumgart: - Jestem dumny ze swego życia. Pan Krygier: - Kiedyś uciekałem w literaturę fantastyczną, bo życie było nieciekawe. Teraz zmierzamy z żoną do szczęścia.
Pani Milewska: - Mnóstwo książek czytamy. O sukcesie. W przeszłości mało czytałam, ale jak dorwałam książkę o sukcesie, to nie mogłam przestać.
Pan Baumgart: - Nawet mój sześcioletni syn ma już tablicę i rysuje sobie swój plan marketingu i sprzedaży. Żonę wciągnąłem.
Pani Milewska: - Teraz, gdy idziemy na imieniny i przy stole zaczyna się narzekanie, to jest przezabawna sytuacja, bo my tylko uśmiechamy się z mężem.
Pan Milewski: - Czy pan wie, że człowiek musi korzystać z 65 mięśni, żeby jego twarz była ponura, a tylko z 14> gdy się uśmiecha? Więc co lepsze? Jak się jest w AmwayUi to się ma na takie tematy wiadomości.
Pani Milewska: - My z mężem mówimy już identycznym językiem. Tak biznes wiąże małżeñstwa.
Pani Krygier: - Powiem panu coś, co ktoś powiedział pięknie. Nasz Diament wypowiedział te trafne i ważne słowa - "Nasz cel, to stać się ludŹmi atrakcyjnymi wewnętrznie".
Pan Krygier: - Atrakcyjność wewnętrzna jest wyce-nialna finansowo. Bo atrakcyjny przyciąga innych ludzi i może tworzyć swoją sieć.
Pani Krygier: - Są właściwie same zyski. Z naszej sieci tysiąca ludzi tylko dwie trafiły do szpitala psychiatrycznego. To nieduży odsetek.
Uszyć sieć
Amway działa inaczej niż firmy sprzedaży bezpośredniej na polskim rynku. Sprzedawcy nie stukają od drzwi do drzwi, ale szukają klientów wśród znajomych i ich znajomych. Amerykañskie badania dowiodły, że przeciętny człowiek, żyjący w cywilizowanym świecie, zna osobiście lub z widzenia około 700 osób. Dotrzeć do nich, wciągnąć w sieć - to marzenie każdego amwayowca.
Krygierowie zbierali sąsiadów. Znali ludzi, 16 lat mieszkają na Ursynowie. Do interesu wszedł co dwudziesty. - Żona nie tylko ze studiów ludzi poznąjdowała, ale nawet kolegów ze szkoły podstawowej wyszukuje - chwali połowicę Leszek Krygier.
Towary Amwaya nigdzie nie są reklamowane, nigdy nie ma ich w sklepach. Wszystkie są niesamowitymi koncentratami: 2,5 kilograma proszku do prania wystarcza na półtora roku. Niestety proszek kosztuje 60-70 zł. Sprzedawca musi więc nieŹle się napracować, aby klienta zachęcić.
147
146
Dystrybutorzy Amwaya dla biznesu zrobią wiele. Niektórzy, na przykład, na pokaz piją płyn do mycia wszystkiego (środek czyszczący LOG) i udowadniają, że jest on nieszkodliwy dla zdrowia.
- Podczas jednego spotkania na 20 osób dystrybutor nie liczy na więcej niż na jedną osobę - przyznaje dyrektor Florczuk. - Cała reszta uzna, że to jest opowiadanie bajek albo jakieś podejrzane historie. Dlatego dystrybutorzy są tak głodni wzorów sukcesu. Stąd taki splendor dawany jest Diamentom na konwencji.
- A gdyby tak - pytam dyrektora - wszystkie ogniwa pośrednie, z których czerpią zyski Kalinowscy, nagle wycofały się...
- To oni automatycznie spadają. Przestają być Diamentami. Dlatego tak dużo pracy wkładają w to, aby sieć trwała. Dlatego pan Kalinowski tak dobrze przemawia.
A fale uderzały o brzeg
Ania Pawlak, dziewiętnastoletnia dystrybutorka z £odzi i absolwentka liceum medycznego, ma taką kasetę edukacyjną Amwaya, od której przechodzi ją dreszcz.
- O tu - pokazuje nogę i linię od biodra aż do samej kostki.
- Tu mi przebiega.
Głowę amwayowca atakuje się ciągle. Każdy ma mnóstwo kaset z przemówieniami, aby zaspokoić głód wzorów. Słuchamy z koleżankami Ani Pawlak. Jej mama słucha tej kasety nawet w samochodzie, porzuciła dla niej Julio Iglesiasa. To Bob Andrews, lider z USA zastąpił Iglesiasa. Przemawia na jakimś seminarium dla polskich dystrybutorów przez 90 minut, ma głos kaznodziei.
Minuta 1:
Być może nigdy nie zostaniecie gwiazdami koszykówki i być może nie będziecie sterować statkiem kosmicznym, ale ja przyszedłem wam powiedzieć, że możecie być Diamentami, (słychać brawa). Ty możesz być Diamentem! Wy ludzie tam z tyłu (krzyki z widowni). Możecie być Diamentami!
Minuta 15:
Te dwa rzędy Diamentów, tu u góry, te stoły, to jest nic w porównaniu z tym, co dopiero zobaczymy. My zobaczymy stoły rozciągnięte aż do samego koñca tej sali! Będziemy musieli rezerwować miejsca dla Diamentów, żeby mieli gdzie usiąść.
- O, teraz! - syczy Ania Pawlak - słuchajcie uważnie!
Minuta 30:
Ja nie wierzyłem, że moja Terry i ja możemy być Diamentami. My nie zaczynaliśmy, by zostać Diamentami. Zaczynaliśmy, żeby dorobić. Gdy zobaczyłem Terry i poszliśmy na pierwszą randkę, najpierw się polubiliśmy, potem pokochaliśmy i kiedy po raz pierwszy spotkałem jej ojca i on powiedział mi: "Ty nigdy nie będziesz w stanie zapewnić jej tego, do czego przywykła", spojrzałem mu prosto w oczy i powiedziałem: ,,A właśnie, że potrafię". Ja jeszcze nie wiedziałem, że to czego pragnę to jest Diament. I wy przyszliście tu, przyszliście na seminarium, ale w sercu nie czujecie jeszcze, że to, czego pragniecie, to jest Diament. Gdybyście wiedzieli, jakie to jest przyjemne, moglibyście się zabić, żeby tu się dostać. Czy wiesz, jak dobrze być Diamentem? To jest tego warte, usłyszeć swoje dzieci mówiące: "Tatusiu, ty jesteś Diamentem, prawda, tatusiu? Powiedziałeś, że będziesz Diamentem, prawda? I zabrałeś nas do Diamentu". I żona patrzy ci prosto w twarz i ma łzy w oczach i mówi: "Kochanie,
149
148
dziękuję ci, że jesteśmy Diamentami". I ja sobie myślę; "Boże, czy to prawda? Jestem... Diamentem".
Minuta 52:
Terry i ja siedzieliśmy niedawno na trawniku naszego nowego domu, na plaży, ostatnio kupiliśmy dom nad Zatoką Meksykañską. Fale uderzały o brzeg, myśmy siedzieli na plaży i ona odwróciła się i powiedziała: "Wiesz co? Jest bardzo dobrze być Diamentem, prawda?"
No jak wam się to podoba? (krzyki). Podoba im się! W-y-m-o-ż-e-c-i-e-b-y-ć-d-i-a-m-e-n-t-a-m-i!
Minuta 70:
I kiedy byliśmy na arenie, bardzo podobnej do tej, w Budapeszcie i w Kaliforni, byłem świadkiem wspaniałej rzeczy. Widziałem ludzi, którzy wypełnili arenę nie raz, ale cztery razy (brawa). A wiecie, jakie było przesłanie tego dnia? "Możesz być Diamentem".
Minuta 87:
Ja widziałem już ludzi, którzy mieli w sobie ten diamentowy płomieñ. I widziałem ich, jak wysyłają z siebie te wibracje. I oni przyciągali ludzi. I wciągali ich w swoją sieć wiary.
Koniec taśmy. - W sieć wiary... - powtarza Ania Pawlak. Jest podekscytowana. - Caaała jestem już Diamentem - podśpiewuje koleżanka.
Alicja Bednarczyk, która jeŹdzi na seminaria Amwaya w Polsce, zaobserwowała, że ludzie Amwaya często cytują złote myśli wypowiedziane przez liderów. Bo filarem Amwaya jest autorytet. Nawet jednostki pewne siebie zaczynają tracić swoją pewność, gdy wszyscy wokół nich zachowują się i postępują inaczej.
- Jak to było? - pyta w autobusie koleżanka Ani Pawlak, która jest kasjerką w McDonaldzie. - On mówił, że z żoną, z tą Terry mają swoją własną plażę?
150
Potrzeba potrzeb
Kultura Amwaya odpowiada na dwie potrzeby człowieka naszych czasów (opisał je filozof prof. Zygmunt Bauman).
1. Najważniejszą potrzebą jest dziś potrzeba potrzeb. Największym strachem współczesności jest życie bez pragnieñ, bez uganiania się, bez pościgu za nowym rodzajem przeżyć.
2. Dzisiejsze życie jest bardzo chybotliwe, bez fundamentów. Stąd zapotrzebowanie na pewności, na uproszczenia. Ludzie gorączkowo poszukują wspólnot; poszukują dla siebie plemion. Amway jest plemieniem, które uznaje tylko plemienne prawdy. Cały nasz świat - stwierdza Bauman -jest "nowoplemienny". Amway to poczucie wspólnoty wokół bardzo prostej formuły. Prosta formuła mobilizuje ludzi.
- Amway ukazuje trakt, wręcz autostradę do sukcesu - mówi prof. Anna Zadrożyñska, antropolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - To w założeniu genialna wspólnota - dodaje z uśmiechem. - Tu nie powinno być agresji wobec rywali, bo osiągnięcia jednych nie eliminują z gry pozostałych.
Czy druciak jest do żucia?
Marek Jędrysiak, student geografii z Trójmiasta miał w Amwayu narzeczoną. - Człowiek Amwaya musi być ze stali. Dystrybutor gotów jest udowodnić, że druciak do mycia naczyñ, po wykorzystaniu, można włożyć do ust jako gumę do żucia. Jak spotkasz amwayowca prywatnie, nie tak, że przychodzi na wywiad do gazety, to poczujesz jego wyższość. Obojętnie, ile zarabiasz, zawsze ci powie to
151
samo, sycąc się swoim sukcesem: "Możesz mieć przecież więcej". A ci na samym koñcu amwayowskiej siatki są skazani na przegraną. Większość odpada.
Marek przypala nerwowo papierosa. -Była w tym moja dziewczyna. Odpał zupełny. Przeczytała w życiu osiem powieści i na tym postanowiła zakoñczyć. "Mam ciekawsze książki" - powiedziała, a potem to już mówiła samymi sloganami. Na każdy problem: "Wiesz, my w biznesie uważamy...". Każde zdanie zaczynało się przeklętym: "My w biznesie..." Zarażony amwayowiec nie może żyć z kimś, kto nie chce być w Amwayu. Przestają rozumieć, co do siebie mówią.
- Proszki świetne, ale robienie z tego religii... Nie, nie, to nie dla mnie - mówi Anna Szurmiej, która była na kilku spotkaniach, po czym się wycofała. - Każdy amwayowiec mi zaraz powie, że nie ma we mnie woli do działania i jestem leniwa. Otóż nie! Pracowałam w podobnej firmie sprzedaży bezpośredniej i udawało mi się sprzedać odkurzacze po 17 starych milionów za sztukę. Ja się odnalazłam za transformacji - zapewnia Anna Szurmiej, z wykształcenia elektronik. - Ja tylko tego ciśnienia z góry nie mogłam w Amwayu znieść, tego pchania mnie, tego nastawania na moje życie.
Jest zdegustowana: - Oni mają na wszystko jedną uniwersalną radę: rób sukces. Uniwersalne rady są podejrzane. Komunizm był uniwersalną radą. Przy niektórych ludziach z Amwaya nawet nie mówiłam, że mam jakieś problemy, bo oni zaraz jak świadkowie Jehowy ze swoją jedną receptą wychodzą. I zamęczają.
Sonia Jędrzejczak z Piaseczna, inżynier chemik, pracuje w zakładzie kineskopowym. Działała w Amwayu dwa i pół roku. Oznajmia, że produkty są fantastyczne, ale nie miała siły przebicia. Zrobiła cztery spotkania przy kawie,
po osiem osób, i udało się zwerbować jedną. Ale tej jednej już się nic nie udało. Soni Jędrzejczak atmosfera w Amwayu bardzo odpowiadała. - W sam raz dla takiej nieśmiałej jak ja - mówi.
Z początkiem roku 1996 około 70 tysięcy Polaków działało czynnie w Amwayu. Na świecie są ich dwa miliony. Firm, takich jak Amway, zrzeszonych w Światowej Federacji Stowarzyszeñ Sprzedaży Bezpośredniej, jest na świecie tysiąc.
Czyj to kult? ..'. ,,.', ." .'\ . YY-.',:.-. :,Y- Y..YYY;?t# ,;
Czy Amway to sekta? A może to sekta ekonomiczna, zorganizowana jak religijna?
Po Stanach przetoczyła się taka dyskusja. Na przykład prof. David Bromley z Uniwersytetu w Yirginii w "Washington Post" nazwał Amway religijno-sękciarskim ruchem społecznym. Dostęp do niego jest ograniczony, wiąże się bowiem z inicjacją, "chrztem" (np. wykupienie podstawowego pakietu towarów); członkowie grupy wierzą, że ta jako jedyna będzie zbawiona (osiągnie "Sukces"), reszta świata zaś błądzi bez celu; tylko ich ruch odbuduje właściwy porządek; na czele stoi charyzmatyczny lider.
Louis Samways z Australii w książce "Dangerous Persuaders" ("Niebezpieczni namawiacze", Penguin Book 1994) twierdzi, że Amway ma do ludzi podejście ewangeliczne: pyta, czego ci brakuje w życiu i obiecuje znaleŹć ci wartości, zapełnić twoją pustkę.
Jack Levin, ekspert od kultów z "American Journal" twierdzi, że firma używa tych samych technik, co grupy religijne. Zbiera ludzi w jednym miejscu we wspólnej sprawie, otacza psychiczną opieką, a charyzmatyczni liderzy wyznaczają drogę życia.
153
152
Dyrektor Florczuk rzeczowo: - W każdym rozwijającym się biznesie musi być charyzmatyczny lider. Musi mieć wizję przedsiębiorstwa. Oj, to byłaby zabawna sekta mająca kilkadziesiąt tysięcy liderów. Dostęp do grupy ograniczony? Chrzest? Przecież, jeśli nowy pracownik chce wejść do firmy, musi jakąś umowę podpisać. My chcemy widzieć działalność Amwaya jako czysto biznesową.
POKAŻ JĘZYK
Czym poić ducha?
Jolanta Milewska (przykładowy cel - codziennie obiad w Marriotcie): - Nie można nam zarzucać, że poimy swego ducha, że jesteśmy tacy radośni. Przecież, gdy rano spotka się w pracy trzy osoby i wszystkie narzekają, to jesteśmy ugotowani. A żeby z podświadomości wymazać jedną negatywną informację, trzeba dziewięciu pozytywnych. A skąd wziąć pozytywną? Otworzy się radio, same wybuchy, porwania i zabójstwa! No skąd mamy wziąć?!
v;i H Współpraca Ewa Winnicka
Obserwatorium Językowe Polskiej Akademii Nauk wyszukuje nowe słowa. Tak jak obserwatoria astronomiczne wypatrują nowych gwiazd, tak językoznawcy PAN szukają nowych wyrazów.
Obserwatorium kieruje profesor Teresa Smółkowa, która porzuciła fleksję "Lalki" Prusa na rzecz nowych słów.
Pytana, jak opisuje się teraz Polskę, mówi, że od sześciu lat najłatwiej się to robi za pomocą przedrostków. Na przykład: "post-", "super-", "de-" i "anty-". One mają nas ratować przed chaosem.
WeŹmy "post".
"Post", bo żyjemy w okresie, gdy koñczy się jedno, a zaczyna drugie, którego nie umiemy jeszcze nazwać.
"Post" znaczy to samo co "po". -Wszyscy chcielibyśmy wiedzieć jak nazwać czasy, w których obecnie przyszło nam żyć - mówi profesor Smółkowa. - Określenie po-okrągłostołowy byłoby może dobre, ale nie wiadomo, czy ten okres jeszcze trwa. Lewica postpezetperowska i blok
155
154
postsolidarnościowy powinny zgodzić się co do jednego że jesteśmy społeczeñstwem postkomunistycznym i pañ-stwem postsocjalistycznym. Jak widać każda z tych nazw określa teraŹniejszość jako czas, który nastąpił po Okrągłym Stole, po komunizmie, po socjalizmie.
NajwyraŹniej nie potrafimy scharakteryzować ostatnich lat za pomocą cech im tylko właściwych.
Prof. Smółkowa mogłaby napisać życiorys dzisiejszego dwudziestolatka w sposób zagęszczony: "Urodził się w Polsce poststalinowskiej, w pomarcowej Warszawie. W okresie pogomułkowskim chodził do przedszkola, w - pogier-kowskim poszedł do szkoły średniej". -Musi pan przyznać, że użycie "post" i "po" pogłębiło opis, a nawet nadało mu walor historyczny - ironizuje.
- Ciągle rosnąca ilość wyrazów z "post" dowodzi bezradności przy interpretowaniu czasów, w jakich wypadło nam żyć. « '•• '<,>"' '-*-'"•:':• lii*''/f- •••'.•. ^,*fXay
Mały Miodek dziękuje za help
Profesor Jan Miodek wsłuchuje się w język swego 19-letniego syna. - Owszem - przyznaje - moje pokolenie wplatało obcojęzyczne konstrukcje do języka. Choćby "Co mi tu jakąś bumagę podsuwasz" - mówiło moje pokolenie, ale oni? W ich języku aż roi się od konstrukcji: "Ale fuli ludzi", "Ale boss", "Ale men", "Dzięki za help", no nie uwierzy pan, tak sobie dziękują za pomoc.
Język angielski z ogromną siłą zasila polski. Po 1989 r. zalała nas fala pożyczek.
Wpływy angielskie mają w Polsce najkrótszą trądy OJ?) bo zaczęły się dopiero w XIX wieku. Jeśli przez pierwsze 30 lat PRL polszczyzna wchłonęła około 600 wyrazów angielskich, to śmiało można zaryzykować tezę, że w ostat-
nich sześciu latach pożyczyła kilka razy więcej. Lingwiści jeszcze nie wzięli się za Uczenie, ale przyrost słów gospodarczych i komputerowych jest nieprawdopodobny.
- Jeszcze nigdy w tak krótkim czasie nie wlała się do języka taka masa obcych wyrazów - ocenia prof. Smółkowa. - Był jednak okres, gdy polszczyzna pożyczała więcej - zaznacza Mirosław Bañko, redaktor Słownika Języka Polskiego PWN. - Po przyjęciu chrześcijañstwa. Była to wielka pożyczka kulturowa.
Do dziś mamy łaciñskie imiona i słowa, których obcości wielu nawet nie podejrzewa: Marcin, £ukasz, Jan, akt, dokument, ołtarz, termin. Zresztą, angielskie wyrazy przenikające obecnie do Polski, to często zangliczone łacinizmy.
Angielski jest natarczywy.
Profesor Miodek miał już do czynienia z czystą paranoją językową: - Usłyszałem w radiu, jak dziewczyna za każdym razem o swoim rodzinnym mieście mówi £ołbrzych! Angielski wnika niepostrzeżenie, tak że zmieniają się nawet zachowania fonetyczne Polaków. Mam już dowody. Ostatni: oto ktoś w telewizji na Izaaka Babla mówi już "Ajzak Babel".
•,•-,,.,;, . • .. .-:, n;... .*4'
;, ...--. i •..'•• ;.; . ;, ; ;i,/,"':.; ''"'-"'•^•liKfff
Na Biłgoraj ciśnie wzorzec
Od czerwca 1989 r. shop chce wyprzeć sklep.
- Rozumiem - mówi prof. Michał Głowiñski, badacz komunistycznej nowomowy - że to słowo pada w miejscach odwiedzanych przez zagranicznych turystów. Ale po co shop pojawia się w bocznej ulicy na przedmieściach Pruszkowa?
Profesor Smółkowa na początku lat 90. przeraziła się, że zadomowiona polska nazwa zaniknie. - Celowo wsiadałam w kolejne linie tramwajowe z notesem, jeŹdziłam po Warszawie i zapisywałam. Byłam tak rozeŹlona na angiel-
157
156
skie napisy, że pod nosem wygłaszałam złośliwe komentarze. Budziłam zdziwienie pasażerów, odczytywali mi przez ramię, co zapisuję.
Zapisała nie tylko "Club-Music-Shop" i "Minieuro-market", bo to już banały, ale i "Mały Market", "Market Multi blok", "Market Angelo".
"Marketbut" powstał w Biłgoraju.
Na warszawskiej Starówce profesor Smółkowa znalazła sklep, w którym nie było ani słowa po polsku.
- Chodziło o podkreślenie, że shop, to sklep nowoczesny
- przypuszcza. - Że obsługa i wyposażenie nie są już socjalistyczne. Angielski szyld był elementem konkurencji na wolnym rynku.
Shop zamiast sklepu, chipsy zamiast prażynek.
Ireneusz Krzemiñski, socjolog: - Pragnę używać słowa chipsy, bo chcę być lepszym obywatelem tego świata. Świata, do którego aspiruję, bo u nas -wiadomo, wszystko było i jest do kitu. My nadrabiamy. Chcemy, by wzory zachodnie stały się naszymi wzorami. Chips bierze się z ciśnienia wzorców.
Prof. Janusz Czapiñski, psycholog społeczny: - Prażynka jest zwyczajna, nudna. Prażynka przyszła z peerelowskiej szarzyzny i codzienności. Ludzie zaś szukają takich terminów, które podniosą ich we własnych oczach. Dziś słowo "zakład" degraduje właściciela, słowo "firma" nobilituje.
- Język tym samym spełnia magiczną funkcję - dodaje Michał Głowiñski. - Kiedy w radiu powiedzą: "muzyka ludowa", to ona nikogo nie interesuje, bo się kojarzy z nudą, zadupiem... Ale kiedy padnie nazwa "muzyka folk" czy "folkowa", która odnosi się idealnie do tego samego, wtedy wiadomo: to jakoś brzmi, to już jest coś, można ewentualnie chwilę posłuchać. Oto przyczynek do psychologii społecznej: wywyższanie się poprzez obce słowo.
"Shop" napotkał jednak na społeczny opór. Owszem, widnieje na szyldach, ale ludzie nadal "ID¥ DO SKLEPU", wyjątkowo idą do sex-shopu.
,'.'•* • ; ' -•"'• ''.-•. "-*"'• 1 - ,• .. ' ' -^_ *V.
Zośka czy Sandra
W województwie białostockim żyją cztery małe Alek-sis, trzech Deksterów i trzy podrośnięte Isaury.
- W latach 60. - opowiada profesor Jan Miodek - leciała w telewizji "Nana" według Zoli i od kierownika USC słyszałem, że rodzice uparli się, aby dziewczyneczkę nowonarodzoną ochrzcić Kurtyzana. Ojciec nie wiedział, kto to jest, ale słyszał co tydzieñ w serialu, że istnieje taka postać.
Profesor uważa, że Aleksis będzie się pojawiała, dopóki będziemy społeczeñstwem na dorobku.
- Kiedy staniemy się już pewni siebie, jako społeczeñstwo dosytu cywilizacyjnego, to i poczucie wartości polszczyzny, pięknej i poprawnej się utrwali. Może wrócą Zośki, Antki, Józki - marzy profesor.
Matka Sandry Siczek, nauczycielka wf z Lubina w Legnickiem: - Usłyszałam w klinice, jak już rodziłam, że w radiu śpiewa Sandra. Ciekawe imię, z USA. Byłam z nim pierwsza na osiedlu. Teraz w szkole jest już dużo Sandr. Jedna pani dała synkowi Dżonatan. A kolega, on pracuje chyba w kopalni miedzi, ma Yanessę przez "v", a drugą córkę - Grację. Nawet to pasuje do nazwiska, bo nazywają się Stefanowicz.
Bezradność w Pałacu Kultury ,, , ,,
L-;..' '•",', :.'••" 'i -.;•'/'.*• ? •/" •". % '=:' ' '-
Co jakiś czas językoznawcy zbierają się na XXVI piętrze Pałacu Kultury w Warszawie na posiedzeniu Komisji Językowej PAN i szukają polskich odpowiedników.
159
158
- Cały wolny świat już wie, co to jest leasing, co to jest joint-venture. A nasz odpowiednik to najczęściej długa, wielozdaniowa definicja. Po polsku trzeba by tłumaczyć, że leasing, to rodzaj dzierżawy polegającej na... i coś tam, coś tam - mówi prof. Miodek. Rozkłada ręce: - Jesteśmy bezradni.
Czy "pager" zastąpić "przywoływaczem"?
"Laptopa" - "podołkowcem", bo kładzie się go na podołku?
"Sponsora" - "darczyñcą"?
- Darczyñca brzmi ładnie i byłabym za takim zastępstwem - wyznaje prof. Halina Zgółkowa, redaktorka "Praktycznego Słownika Współczesnej Polszczyzny".
- Niestety - przekonuję - "darczyñca" nie nadąża za życiem. Od słowa "sponsor" można utworzyć "spon-soring", określenie potrzebne choćby publicystom ekonomicznym. Od "darczyñcy" trzeba by stworzyć "dar-czynienie".
- Rzeczywiście, nie brzmi zgrabnie - przyznaje pani profesor.
"Darczyñcy przekazali szkole trzy podołkowce" - czy to jest wiarygodna informacja dla prasy?
Leasing z użyciem języczka
Dla przeciętnego Polaka trudne jest już nawet zrozumienie szyldu na ulicy. Z takiego założenia wyszedł prof. Andrzej Markowski i ułożył praktyczny słownik 1100 wyrazów obcych, używanych w prasie, radiu i telewizji pt. "Tyle trudnych słów". "Gubimy się wśród leasingów, marketingów, chipsów i wideoklipów" - napisał.
Otóż nie wszyscy się gubią. Spytałem telefonicznie dziesięciu Kowalskich z Warszawy, co znaczy słowo "leasing"-
Pierwszy Kowalski - Władysław, taksówkarz z ulicy Początkowej trafił w samo sedno: - Samochód można wziąć w leasing. Bierze pan samochód z firmy, wpłaca tylko część pieniędzy i sobie nim jeŹdzi. On przechodzi na pana własność dopiero, jak pan spłaci cały.
W sumie, siedmiu Kowalskich na dziesięciu podało prawidłowe tłumaczenie. (Wśród nich: kompozytor, elektryk, inżynier).
Ósma - Ewa Kowalska, historyk sztuki z Gwardzistów:
- Straszliwie mnie irytuje, że nie mogę używać ojczystego języka. Nie tylko ja, tłum ludzi leasingu nie rozumie. Dziewiąta - Janina Kowalska, lekarz z Kopernika:
- Wzięcie towaru w komis, coś koło tego. Nie? Ja czytam pięć książek w ciągu tygodnia, jestem średnio inteligentna i może już czas, bym się zmierzyła z trudniejszym słownictwem?
Dziesiąta - Lucyna Kowalska, sprzątaczka szkolna z Sieleckiej: - Ja nie wiem, męża poproszę.
Mąż: - Lising?!
Ścisza głos: - Czy to nie o seksie? Bo było też takie słowo "dupcing".
Dokładnie natręctwo
Polszczyzna ostatnich sześciu lat nie tylko przyjmuje angielskie wyrazy. Ona angliczeje od środka. Słowa, które istnieją w Polsce od stuleci, nagle zaczynają fukcjonować w innym znaczeniu. Przeważnie - w angielskim.
- Dokładnie.
- To jest do zwariowania - mówi prof. Miodek. - Pana rówieśnicy i młodsi nie odpowiedzą dzisiaj: "Tak", "Tak jest", "Masz rację", "Zgadzam się", "Oczywiście", "Pewnie, że tak"; odpowiedzą: "Dokładnie".
161
160
W angielskim od stuleci można przytaknąć: "Exactly. Exactly, yes" - "Dokładnie tak". Do niedawna "dokładnie" w polskim znaczyło tyle co "precyzyjnie", "ściśle", "skrupulatnie" i nie było używane do wyrażania aprobaty.
Mirosław Bañko: - "Dokładnie" funkcjonuje na takiej zasadzie jak "tak" i "nie", tylko że "tak" jest neutralne, a "dokładnie" jest wyrazem zaangażowania: "Ja się cieszę z tego, co powiedziałeś. Dokładnie".
Prof. Miodek: - Tak nie mówi jeszcze lud polski czyli prości ludzie, ale tak mówią już inteligenci-licealiści.
Prof. Zgółkowa: - To wynik lenistwa umysłowego.
Prof. Miodek: - Objechałem niedawno z odczytami dwanaście miasteczek ziemi kujawsko-pomorskiej i tam słychać "dokładnie" na każdym kroku.
Prof. Zgółkowa: - Cieszyłabym się z nowego znaczenia, gdyby "dokładnie" przestało być wytrychem.
Mirosław Bañko: - Językowe natręctwo. Bardzo zaraŹliwe.
Po prostu piękne włosy
Wyrazom przybywa znaczeñ. Neosemantyzmy, bo tak nazywamy nowe znaczenia - to wynik tego, że język musi natychmiast nazwać nowe zjawiska. Często używa do tego starych słów.
Kiedyś wyraz "lustracja" miał w słowniku jedno znaczenie: przegląd dóbr w majątku. Teraz, w słowniku PWN z 1995 r. jest to znaczenie ostatnie, trzecie. Na pierwszym miejscu stanęło znaczenie podstawowe - "przegląd", na drugim - polityczne (lustracja jako sprawdzanie przeszłości polityków).
Stanisław Lem: - Jeden z najgorszych moim zdaniem, przekrętów w języku, to gdy mówi się "wnioskować" czyli
złożyć wniosek. O zapomogę choćby. Wnioskować - to wyciągać wnioski i tyle. Język obiegowy bardzo się zmącił. Ja aż na krześle podskakuję, w języku panuje takie niespotykane przemieszanie. Te neosemantyzmy, to się biorą z demokratyzacji języka. Ludzie myślą, że im wszystko wolno.
"Autor" to dziś nie tylko twórca wiersza, obrazu czy mazurka. Wojciech Jaruzelski jest na przykład "autorem stanu wojennego".
"Zwykły" dla naszych wnuków może znaczyć tylko "gorszy". Teraz ma znaczenie tymczasowe: "zwykły" czyli "nie reklamowany w tej oto chwili przez telewizję".
W jednej z polskich reklam w 1990 roku mistrz fryzjerski z Wielkiej Brytanii Yidal Sasoon objaśniał telewidzom "FILOZOFIĘ W£OSÓW": "Nasza filozofia to po prostu piękne włosy".
W H! RP "filozofia" zaczęła oznaczać koncepcję, założenie, podejście. Menagerowie mówią: "filozofia holdingu" i "filozofia spotkania". • Jan Miodek: - Jezus Maria !
/ Mirosław Bañko: - "Filozofia włosów" - metaforyzacja znaczenia podstawowego. Częsty przypadek.
Teresa Smółkowa: - No, to już jest przestępstwo wobec znaczenia.
Michał Głowiñski: - Kiedy na początku lat 60. Leszek Kołakowski napisał esej "Filozofia striptizu", to było coś niebywałego. Kołakowski dokonał stylistycznego odkrycia.
Władysław Kopaliñski: - "Filozofia" nabrała rozpędu za pomocą Tadeusza Mazowieckiego. On pierwszy powiedział: "Filozofia mego rządu...".
Teresa Smółkowa: - Nie jestem przeciwna użyciom innym, niż utarte, ale trzeba to robić z rozsądkiem.
163
162
Michał Głowiñski: - "Filozofia włosów" to kicz językowy. Kicz - dlatego, że on tak bardzo chce się podobać; on jest tak łatwo ładny.
Andrzej Szczypiorski: - To z ciemnoty wynika. Ten, kto reklamę tłumaczył, był głupi.
W Polsce udała się tylko mysz
- Załóż stałego słopfajla.
- Coś wywalić?
- Wywal wszystkie teesery.
- Butować?
- Zbutuj peceta.
- Nieee, mam zbutować peceta?
- No. I zobaczysz, że multitasking pod łindołsami jest okej.
Tak mówią polscy informatycy w luŹnej rozmowie. Francuzi znani ze swych obsesji antyamerykañskich, także językowych, odgrodzili się francuskim murem od angielskiej terminologii komputerowej. Nawet komputer nazwali po francusku - ordinateur. -1 plują sobie w brodę, że tak zrobili, bo teraz czują się zapóŹnieni - komentuje prof. Miodek.
Gdyby powszechnie używanym językiem w świecie informatyki był język polski, wszystkie nazwy byłyby długie, wielowyrazowe i opisowe. Pewnie brzmiałyby naukowo lub śmiertelnie poważnie. Od czasu wynalezienia słowa "długopis", niewiele przybyło nam trafnych złożeñ.
Czy "interface" ma być "międzymordziem"?
"Hard dysk" - "twardzielem"?
Kilka lat temu polscy twórcy programów żalili się, że "press any key" musieli przetłumaczyć jako dwuznaczne
164
Pierwszy Kowalski - Władysław, taksówkarz z ulicy Początkowej trafił w samo sedno: - Samochód można wziąć w leasing. Bierze pan samochód z firmy, wpłaca tylko część pieniędzy i sobie nim jeŹdzi. On przechodzi na pana własność dopiero, jak pan spłaci cały.
W sumie, siedmiu Kowalskich na dziesięciu podało prawidłowe tłumaczenie. (Wśród nich: kompozytor, elektryk, inżynier).
Ósma - Ewa Kowalska, historyk sztuki z Gwardzistów:
- Straszliwie mnie irytuje, że nie mogę używać ojczystego języka. Nie tylko ja, tłum ludzi leasingu nie rozumie. Dziewiąta - Janina Kowalska, lekarz z Kopernika:
- Wzięcie towaru w komis, coś koło tego. Nie? Ja czytam pięć książek w ciągu tygodnia, jestem średnio inteligentna i może już czas, bym się zmierzyła z tiudniejszym słownictwem?
Dziesiąta - Lucyna Kowalska, sprzątaczka szkolna z Sieleckiej: - Ja nie wiem, męża poproszę.
Mąż: - Lising?!
Ścisza głos: - Czy to nie o seksie? Bo było też takie słowo "dupcing".
Dokładnie natręctwo
Polszczyzna ostatnich sześciu lat nie tylko przyjmuje angielskie wyrazy. Ona angliczeje od środka. Słowa, które istnieją w Polsce od stuleci, nagle zaczynają fukcjonować w innym znaczeniu. Przeważnie - w angielskim.
- Dokładnie.
- To jest do zwariowania - mówi prof. Miodek. - Pana rówieśnicy i młodsi nie odpowiedzą dzisiaj: "Tak", "Tak jest", "Masz rację", "Zgadzam się", "Oczywiście", "Pewnie, że tak"; odpowiedzą: "Dokładnie".
161
W angielskim od stuleci można przytaknąć: "Exactly Exactly, yes" - "Dokładnie tak". Do niedawna "dokład-nie" w polskim znaczyło tyle co "precyzyjnie", "ściśle" "skrupulatnie" i nie było używane do wyrażania aprobaty'
Mirosław Bañko: - "Dokładnie" funkcjonuje na takiej zasadzie jak "tak" i "nie", tylko że "tak" jest neutralne, a "dokładnie" jest wyrazem zaangażowania: "Ja się cieszę z tego, co powiedziałeś. Dokładnie".
Prof. Miodek: - Tak nie mówi jeszcze lud polski czyli prości ludzie, ale tak mówią już inteligenci-licealiści.
Prof. Zgółkowa: - To wynik lenistwa umysłowego.
Prof. Miodek: - Objechałem niedawno z odczytami dwanaście miasteczek ziemi kujawsko-pomorskiej i tam słychać "dokładnie" na każdym kroku.
Prof. Zgółkowa: - Cieszyłabym się z nowego znaczenia, gdyby "dokładnie" przestało być wytrychem.
Mirosław Bañko: - Językowe natręctwo. Bardzo zaraŹliwe.
Po prostu piękne włosy
Wyrazom przybywa znaczeñ. Neosemantyzmy, bo tak nazywamy nowe znaczenia - to wynik tego, że język musi natychmiast nazwać nowe zjawiska. Często używa do tego starych słów.
Kiedyś wyraz "lustracja" miał w słowniku jedno znaczenie: przegląd dóbr w majątku. Teraz, w słowniku PWN z 1995 r. jest to znaczenie ostatnie, trzecie. Na pierwszym miejscu stanęło znaczenie podstawowe - "przegląd", na drugim - polityczne (lustracja jako sprawdzanie przeszłości polityków).
Stanisław Lem: - Jeden z najgorszych moim zdaniem, przekrętów w języku, to gdy mówi się "wnioskować" czyli
162
złożyć wniosek. O zapomogę choćby. Wnioskować - to wyciągać wnioski i tyle. Język obiegowy bardzo się zmącił. Ja aż na krześle podskakuję, w języku panuje takie niespotykane przemieszanie. Te neosemantyzmy, to się biorą z demokratyzacji języka. Ludzie myślą, że im wszystko wolno.
"Autor" to dziś nie tylko twórca wiersza, obrazu czy mazurka. Wojciech Jaruzelski jest na przykład "autorem stanu wojennego".
"Zwykły" dla naszych wnuków może znaczyć tylko "gorszy". Teraz ma znaczenie tymczasowe: "zwykły" czyli "nie reklamowany w tej oto chwili przez telewizję".
W jednej z polskich reklam w 1990 roku mistrz fryzjerski z Wielkiej Brytanii Vidal Sasoon objaśniał telewidzom "FILOZOFIĘ W£OSÓW": "Nasza filozofia to po prostu piękne włosy".
W ni RP "filozofia" zaczęła oznaczać koncepcję, założenie, podejście. Menagerowie mówią: "filozofia holdingu" i "filozofia spotkania".
Jan Miodek: - Jezus Maria !
Mirosław Bañko: - "Filozofia włosów" - metaforyzacja znaczenia podstawowego. Częsty przypadek.
Teresa Smółkowa: - No, to już jest przestępstwo wobec znaczenia.
Michał Głowiñski: - Kiedy na początku lat 60. Leszek Kołakowski napisał esej "Filozofia striptizu", to było coś niebywałego. Kołakowski dokonał stylistycznego odkrycia.
Władysław Kopaliñski: - "Filozofia" nabrała rozpędu za pomocą Tadeusza Mazowieckiego. On pierwszy powiedział: "Filozofia mego rządu...".
Teresa Smółkowa: - Nie jestem przeciwna użyciom innym, niż utarte, ale trzeba to robić z rozsądkiem.
163
Michał Głowiñski: - "Filozofia włosów" to kicz językowy. Kicz - dlatego, że on tak bardzo chce się podobać; on jest tak łatwo ładny.
Andrzej Szczypiorski: - To z ciemnoty wynika. Ten, kto reklamę tłumaczył, był głupi.
W Polsce udała się tylko mysz
- Załóż stałego słopfajla.
- Coś wywalić?
- Wywal wszystkie teesery.
- Butować?
- Zbutuj peceta.
- Nieee, mam zbutować peceta?
- No. I zobaczysz, że multitasking pod łindołsami jest okej.
Tak mówią polscy informatycy w luŹnej rozmowie. Francuzi znani ze swych obsesji antyamerykañskich, także językowych, odgrodzili się francuskim murem od angielskiej terminologii komputerowej. Nawet komputer nazwali po francusku - ordinateur. -1 plują sobie w brodę, że tak zrobili, bo teraz czują się zapóŹnieni - komentuje prof. Miodek.
Gdyby powszechnie używanym językiem w świecie informatyki był język polski, wszystkie nazwy byłyby długie, wielowyrazowe i opisowe. Pewnie brzmiałyby naukowo lub śmiertelnie poważnie. Od czasu wynalezienia słowa "długopis", niewiele przybyło nam trafnych złożeñ.
Czy "interface" ma być "międzymordziem"?
"Hard dysk" - "twardzielem"?
Kilka lat temu polscy twórcy programów żalili się, że "press any key" musieli przetłumaczyć jako dwuznaczne
164
"wciśnrj coś", gdyż precyzyjne "wciśnrj dowolny klawisz" było zbyt długie. Język komputerowy to najczęściej język szybkich komend i skrótów. W angielskojęzycznych artykułach na temat techniki, które mówią o całkiem nowych rzeczach, pełna nazwa przedmiotu pada tylko w pierwszym zdaniu, zaś do koñca tekstu pojawia się utworzony ad hoc jej skrót.
Polacy mają pecha - jeśli jakiś wyraz ma trzy litery, to najpewniej jest przyimkiem lub spójnikiem.
Jednak dwa polskie określenia chyba zadomowiły się wśród przeciętnych użytkowników komputera: neologizm - "kliknąć" i poczciwa "mysz" (zresztą wierne tłumaczenie z angielskiego "mouse"). To właśnie myszą się klika.
Stanisław Lem: - A pod koniec XIX wieku nasi uczeni wymyślili tyle dobrych słów. Na przykład "kisłaroden" (z rosyjskiego) zastąpili "tlenem". Mój profesor ze Lwowa nie pozwalał wypowiadać słowa "kalorie", tylko musieliśmy mówić "ciepłostki".
Dziś większość informatyków i językoznawców jest zgodna, że pewne obszary muszą ulec językowej internacjonalizacji. Na pewno dotyczy to słownictwa komputera.
Deletowana dziewczyna
"Zaiwaniać" i "wtranżalać" przyszło z wojska. "Osaczyć" i "wyśledzić" - z myśliwstwa. "Wsypa" i "czapa" (jako kara śmierci) - z konspiracji.
Profesor Stanisław Grabias z UMCS w Lublinie bada żargony - różne specjalistyczne odmiany języka. Nazywa się je socjolektami. Każdy, kto należy do kilku grup społecznych staje się nosicielem kilku socjolektów i, tak jak nosiciel choroby, zaraża nieodporne osobniki. W ten sposób do mowy potocznej trafiają nowe, wspólne już dla
165
wszystkich, słowa. Wydaje się, że język informatyków powinien już zapłodnić język potoczny, jak uczyniło to wojsko, myśliwi czy podziemie.
Profesor Grabias sześć lat szuka wpływów z komputera i nic. Język komputera nie zasila potocznej polszczyzny. Może jest zbyt specjalistyczny, może trzeba czasu.
Czasem zasila dla żartu. Klawisz "delete" to kasownik, likwiduje się nim zbędne fragmenty tekstu. "Zdeletowała mnie laska" - powiedział rozgoryczony komputerowiec z redakcji "Gazety Wyborczej" o dziewczynie, która go rzuciła. Choć powinien być szczęśliwy, jeśli nikt mu jeszcze nie "zdeletował" samochodu. "Deletuję się" - mówi ten, kto opuszcza towarzystwo.
Komputer czasami się zawiesza i nastaje przerwa. Do kolegi, który się długo zastanawia reporter "Gazety" Piotr Lipiñski mówi: - Ale się zawiesiłeś.
f-, ' V
Znów coś wynoszą z biur?
Psycholog społeczny, prof. Janusz Czapiñski: - W Polsce skoñczyła się era estetyzmu w języku. Przyszła era funkcjonalizmu.
Język codzienny coraz mniej służy do wyrażania uczuć i nastrojów. Służy do roboty. To już nie jest język, który ma 50 formuł na powitanie; "Całuję rączki szanownej pani..." i tym podobnie. To jest język, który ma załatwić jakąś sprawę. Język funkcji, język akcji. Nastąpiło przejście z ględzenia na działanie.
Dalej: z tego powodu język zsyntetyzował się do granic. Trzeba nam krótkich, precyzyjnych wyrażeñ.
- Gdzie się rodzi taki język?
Profesor Czapiñski przypuszcza, że język funkcji przenosi się do języka potocznego z wielkich biur. Asystentki
piszą pisma stylem prostym, komunikatywnym, używają
precyzyjnych terminów. I przenoszą do własnych domów
takie podejście do słowa. Ich dzieci operują już językiem
pragmatycznym. ;tó ?s
Krócej i prędzej
"Kinderniespodzianka" - to czekoladowe jajo z zabawką w środku. Pojawiła się oto nowa reguła połączeñ międzywyrazowych z członem odróżniającym na pierwszym miejscu. - Proszę spojrzeć wokół - mówi Jan Miodek. - Coraz więcej takich konstrukcji jak "nuga-tkrem" zamiast krem z nugatu czy nugatowy. "Sobie-sław Zasada Centrum", "automyjnia", "autoczęści" i tym podobnie. Tworzone są seryjnie. Cholera wie, może stanie się to nową jakością. Nawet normą - gdyba profesor Miodek.
- Wszystko przez to, że ludzie chcą mówić szybciej. Młodzież mawia: "Spoko". "Spoko" ma o 60 procent mniej sylab niż przydługie "Nie denerwuj się".
• •'••'" i t
Jakby Polska "l
Pisarz Andrzej Szczypiorski: - Nowy język wyraża lęk przed samodzielnym myśleniem. Lęk widać w stylistyce. Nieustannie używa się słowa "jakby". "Polska wygląda jakby".
- To słowo nic nie znaczy - mówię.
- Pozornie nic. A tak naprawdę jest sygnałem, że człowiek, który wyraża opinię jest niepewny swego poglądu. Za wszelką cenę chce się zabezpieczyć. Mówimy , jakby" i wszystko staje się relatywne. Język wyraża sposób myślenia, a my reprezentujemy myślenie zalęk-
166
167
nione. Rzeczywistość nas często przerasta i nie umiemy jej wymierzyć, ocenić. A czasem coś powiedzieć trzeba.
- To jest przecież znak czasu: nowoczesność wieloznaczna, wieloznaczność nowoczesna... - nadmieniam.
- Nie, to postmodernistyczne urojenie, że wszystko jest względne. Mamy rozchwianie wartości i słychać to nawet w doborze słów.
• Animek z animką aborterami?
Obserwatorium Językowe PAN zbiera nowe słowa od 24 lat. Notuje tylko te, które nie są zapisane w słownikach. Nowych wyrazów szuka się w prasie, nasłuchuje w radiu i telewizji.
Uczeni przygotowują do druku pierwszy tom "Nowego słownictwa polskiego 1985-1992, A-O". Przez te lata zebrali kilkanaście tysięcy wyrazów, ale w książce ujawnią tylko najciekawsze.
Trudno uwierzyć, że termin "aborcja" wszedł w życie dopiero po... 1989 r. Zaczerpnięty z łaciny medycznej, wyparł "usuwanie ciąży" oraz wulgarną "skrobankę". Słownik Języka Polskiego PWN nigdy go nie odnotował. "Aborcję" PWN uznało dopiero w wydaniu z 1995 r. Wcześniej, bo w 1994 pojawiła się w pierwszym tomie Praktycznym Słowniku Współczesnej Polszczyzny (pod red. Haliny Zgółkowej).
Z rozdziału "A":
"ABORTER" - zwolennik przerywania ciąży. ("Z Kościołem walczy lewica, OPZZ, Neutrum, aborterzy, feministki itp.", "Rzeczpospolita" w n 1992 r.).
"ABORCJONALISTA" - przeciwnik wprowadzenia ustawy zakazującej aborcji. ("Najzagorzalsi nawet abor-cjonaliści przyznają, iż masowe przerywanie ciąży jest co najmniej wątpliwe moralnie". "Polityka" w X 1990 r.).
168
"AKTYWOKRACJA" - osoby należące do PZPR, sprawujące władzę. ("U nas tymczasem sterowała aktywokracja - zasłużona i doświadczona. Rozmyta była odpowiedzialność i kompetencje". "Tygodnik Kulturalny" w n 1989 r.).
"AUBIJNIE" - czyli w sposób zapewniający alibi. ("Teza Eislera, z którą wystąpił - tak trochę podejrzewam alibrjnie -jest nie do przyjęcia". "Polityka" w in 1990 r.).
"ANGLOFON" - człowiek mówiący po angielsku. ("Quebecka Polonia dokładnie podziela nastroje anty-wyzwoleñcze panujące wśród anglofonów, zagrożonych możliwością oderwania się Quebecku od anglosaskiej Kanady". "Gazeta Wyborcza" w VI1991 r.).
"ANIMEK" i forma żeñska - "ANIMK¥" - ożywione postacie z filmu animowanego. Ściślej: postać z filmu animowanego, która wie, że jest tylko animowana ("Robert Zemeckis ożywia narysowane postacie, toous w polskiej wersji językowej »animki«, dając im cechy ludzkie, psychologię, bogaty świat wewnętrzny. Oni są świadomi swych ograniczeñ i wad". "Polityka" w VIII 1990 r.).
"AUTOBURDEL" - miejsce, gdzie uprawia się seks w samochodach. ("Impreza odbywa się najczęściej w samochodzie klienta. Wszystkie strzeżone parkingi Śródmieścia to nieoficjalne autoburdele". "Gazeta Wyborcza" w IV 1990 r.).
•••'.' • , , ;, . ; f '"• ^J. . ". .\..::,''; • ,: •' r. r, ' '. ..'^ .•:'..
,-;!,< :, . :•••« ,,••"', ;. • . ;','.: •""'- " •' .n,;;; • A.
Sacrum wśród aut
v Najbardziej zaskakującym wyrazem z "Nowego słownictwa polskiego" na "a" jest "AUTOSACRUM".
; Wydaje się, że to produkt uboczny klerykalizacji życia po 1989 r. "Autosacrum" oznacza uroczystość poświęcenia samochodów przez księdza w dniu św. Krzysztofa. Użyła go "Polityka" w VI1990 r.: "Jeżeli red. Zientarski uznał za
169
stosowne zaprezentować w swoim programie postać patrona kierowców i przebieg autosacrum w Podkowie Leśnej, a niedawno jeszcze był od tego jak najdalszy, jest to wyłącznie jego sprawa".
Przy "autosacrum" obserwatorium nie miało właściwego rozeznania. Wyraz ten został wymyślony i używany w parafii w Podkowie Leśnej już w 1966 r. Oczywiście za PRL nie miał szans dostać się do gazet i stąd spóŹniony debiut prasowy, dopiero w wolnej Polsce.
- Było nas w parafii dwóch - wspomina ksiądz Kantorski z Podkowy Leśnej. - "Autosacrum" zaproponował wikary Piasecki, a ja jako proboszcz słowo zatwierdziłem. Potem w latach 70. także w naszej parafii wymyśliliśmy inny piękny wyraz: "rowerosakrum".
Świat rzeczy skrzeczy
>v ,'; "• •
W naszych czasach najwięcej powstaje rzeczowników. Stanowią połowę nowych wyrazów. Przymiotniki -jedną trzecią. -Nowych rzeczowników mamy najwięcej - tłumaczy Teresa Smółkowa - bo dominuje świat rzeczy.
Pod koniec XX wieku produkuje się coraz więcej nowych dóbr. Zalew rzeczy wymaga, by je nazwać. Do tego pojawiają się wciąż nowe specjalności.
Najmniej w naszych czasach powstaje czasowników. A wydaje się, że skoro mamy nowe rzeczowniki, np. zawody, powinny powstać odpowiednie do nich czasowniki. Nic bardziej błędnego. Pojawił się "kantorowiec" i nie mówimy, że on musi "kantorować" (najwyżej kantować). "Shop", mimo że w angielskim ma swój "shoping", nie urodził "shopowania".
Z rzeczowników, natarczywie wciskają się do języka nowe nazwy abstrakcyjne zakoñczone na ,,-ość": "upad-
170
kowość", "niehasłowość", "modułowość", "wieloprogra-mowość", "nomenklaturowość", "komputerowość", itp. Potem wciskają się nazwy zakoñczone na ,,-izm": "mamizm", "herbatyzm", "spontanizm", "lucyferyzm", "horroryzm", "hollywoodyzm", itp.
- Bardzo łatwo je stworzyć i jest to dowód z jednej strony na intelektualizację języka polskiego w stopniu dotąd niespotykanym; z drugiej, niekiedy dowód na idioty -zację - ocenia prof. Smółkowa.
W ogóle nowe słowa dużo mówią o ludzkości. Po pierwsze - powstaje mnóstwo nazw na przestrzeñ zagarniętą przez człowieka. Na przestrzeñ wolną - nowych nazw brak. £ąki, wrzosowiska, torfowiska ciągle nazywają się tak samo. Przestrzeñ zamknięta, pomieszczenia, miejsca na nowe urządzenia w fabryce, a więc przestrzeñ podporządkowana człowiekowi - ona potrzebuje nowych słów. Po drugie - w nowopowstałych nazwach człowiek ujmowany jest niemal wyłącznie jako tryb w maszynie.
Nazwy określają nas jako specjalistów, użytkowników urządzeñ, zwolenników idei, uczestników grup. W języku rozbudowana została cała sfera "człowiek jako istota społeczna". A świeżych określeñ na niepowtarzalność człowieka, jego przymioty fizyczne - nie ma. Nie rodzą się wyrazy, które nazwałyby nowocześnie oczy dziewczyny.
Prof. Smółkowa z zadumą: - Widać z tego, co teraz jest ważne w człowieku, a co już nie.
Kipichron na złom
Oblicza się, że po drugiej wojnie światowej przybyło w Polsce 30 tyś. nowych wyrazów.
W starym "Nowym słownictwie polskim" za lata 1972--1981 na literę "K" zaprezentowano 196 wyrazów, nie
171
licząc terminów naukowych. Do dzisiaj powszechnie używa się tylko 19 (m.in.: kabareton, kapitałooszczędny, kla-sopracownia, kolejkowicz, konsumpcjonizm, kserokopia, kwadrofoniczny, koniakówka).
A więc ponad 90 proc. nowych wówczas słów na literę "K", zanotowanych w opracowaniu PAN, poszło na złom. Czasem dziennikarz stworzył słowo tylko na użytek artykułu i taki "indywidualizm" szybko poszedł w zapomnienie. Profesor Smółkowa została prodziekanem Wydziału Filologii Polskiej w Wyższej Szkole Humanistycznej w Pułtusku i chce zatrudnić studentów do obliczania, ile wyrazów wyłapanych przez obserwatorium zagnieŹdziło się na stałe w naszych głowach.
Odpady z lat 70., słowa, których ludzie nie chcieli wypowiadać na głos, to np.: kacownik - ten, kto ma kaca, kasetofon - magnetofon, kierowczyni - kobieta kierowca, kipichron - krążek wkładany do garnka, by mleko nie wykipiało, kolejkowanie - stanie w kolejce, kombajnizacja - wprowadzanie kombajnów, konferencjusz - uczestnik, konferencji, kromkować - kroić chleb.
Podobnie jest z wyrazami zaczynającymi się na inne litery, które opublikowało obserwatorium. Według moich obliczeñ, do naszych czasów przetrwał co dziesiąty.
Synu, ty wałęsisz?
W Polsce, za demokracji, język żeruje na nazwiskach: nazwiska wyzyskuje się do tworzenia nazw pospolitych. Prof. Teresa Smółkowa zauważyła, że nazwiska są bardzo przydatne w okresach przełomów. Np.: "gierkizm" i "an-tygierkizm", "wałęsizm" i "antywałęsizm". Ba, można nawet "antywałęsić", czyli występować przeciwko Wałęsie. W PRL takich słów powstało niewiele, byliśmy bowiem
jednością moralno-polityczną i nie było czego rozróżniać, ani cieniować.
- Co znaczy dzisiaj termin "lewica", "prawica"? - pyta
profesor Smółkowa. - Nawet leksykograf nie może sobie
z tym poradzić. A jeżeli powie pan o kimś "wałęsista",
"olszewik", czy "parysowiec" wtedy łatwiej określić jego
poglądy. Prawica Halla to zupełnie co innego, niż prawica
ZChN, więc bardziej przydatne są nazwiska. Zawsze łat
wiej utożsamić się z człowiekiem, niż z ideą - abstrakcyj
ną, niedoprecyzowaną, niedodefiniowaną. Jeśli użyję na
zwiska jako podstawy nowej nazwy, w jednym krótkim
wyrazie mogę przekazać informację o stylu sprawowania
rządów, charakterze i tak dalej. ?
- Ale to nazwy na krótkich nogach - mówię.
- Wypadną z obiegu, kiedy ci ludzie odejdą. Leksykograf w słowniku je pominie, uzna za okazjonalizmy. A ja zebrałam ich ponad dwieście.
Do ataku!
Socjolog Ireneusz Krzemiñski: - W języku nastąpiła brutalizacja. I w prasie, i w mowie tramwajowej dominuje język ataku.
Teza Krzemiñskiego: - Stan wojenny spowodował negatywne, długotrwałe i nie do koñca uświadamiane konsekwencje. Jedna z nich: uznanie, że przemoc jest w życiu czymś niezbędnym. "Bez siły, panie, to nie pójdzie". Efektem - brutalizacja języka, język potępienia.
- Przecież język potępienia był i za stalinizmu, gdy szukano wrogów - oponuję.
- Był. I ten język propagandy został przez nas wchłonięty. My nim nawet myślimy na codzieñ.
- Czego mu brakuje?
173
172
- To jest ciągle język "komunikacji emocji", poczynając od języka polityki, który jest pełen pomówieñ i zarzutów. Ale to samo mamy na poziomie dnia codziennego. Nie używamy języka rozważañ: "ty mówisz to, ja mówię to; być może ty masz częściowo rację, ale może ja też mam trochę racji". Natychmiast jest tarcie - czyje na wierzchu. Nie ma namysłu nad tym, o co drugiemu człowiekowi chodzi.
- Co więcej?
- Prawie nie ma w naszym języku pozytywnych komunikatów. Na przykład, gdy opisujemy kogoś, to raczej w kategoriach konkurencji, zazdrości. Nawet jeśli przyznajemy mu jakieś osiągnięcie, to opatrujemy je negatywnym znakiem. "Powodzi mu się, wygrał w życiu, bo jest cwaniakiem". Dziś język w Polsce, to język etykietek.
WIELKI TEMAT
Na "k", na "ch", na... "cz" , ^ V
Profesor Halina Zgółkowa wybrała się do przedszkola, żeby sprawdzić "czy czas jest już w słowach odbity". Pytała dzieci o najbrzydsze wyrazy, jakie znają. Cztero-ipółletni chłopiec najpierw wymienił wszystkie wulgaryzmy na "k" i "ch", które stworzył dorosły świat.
"A teraz" - ściszył głos - "powiem pani do ucha jak
moi rodzice mówią na naszego sąsiada" - i rozejrzał się
na boki - "bo to jest najgorsze słowo".
••<•; "Jakie?"
• "Czerwony".
W tekście wykorzystałem publikacje Andrzeja Gór-biela i Janusza Żurka z wkładki do "Gazety Wyborczej" - "biuro-komputer".
Głos w telefonie był cichy i nieśmiały. - Jestem Wieru-ciñski, mam dla pana coś wyjątkowego - mówił mężczyzna. - Wielki temat.
Nie chciał powiedzieć, jaki - rozmowa nie na telefon. Poufną sprawę może zdradzić mi tylko osobiście. Odparłem, że się nie spotkam, bo nie wiem, czy temat tego wart.
- To sprawa życia i śmierci - rzekł błagalnie.
W kawiarni czekałem pół godziny i Wieruciñski nie nadchodził. Na dodatek jakiś gość natarczywie przyglądał mi się cały czas zza szyby.
W trzydziestej drugiej minucie oczekiwania gość wszedł do środka i ruszył w moją stronę. Nie zareagował nawet na wołania szatniarza, że ma zostawić kurtkę. W kurtce na zimę usiadł przy moim stoliku: - To ja jestem - szepnął. - Sprawdzałem, czy jest pan sam i czy jesteśmy bezpieczni.
Był niewysoki, szczupły, przyszarzały. Czterdziestoletni ciemny blondyn o bladej cerze i podkrążonych oczach. Kurtkę miał podniszczoną, wyglądał na urzędnika.
174
175
Ze sobą miał czarną teczkę, zamykaną na szyfrowy zamek. Nie chciał ściągnąć kurtki, nie chciał się niczego napić.
- Czy teksty przed drukiem czyta panu Adam Mich-nik? - wypalił.
- Nie - odparłem.
- Oj, to szkoda - rzekł rozczarowany. - A czy w tekście "Onanizm polski" miał pan swobodę wypowiedzi.
- Jak najbardziej - rzekłem.
- Czy jest pan odważny?
- Tak myślę - rzuciłem.
- Jest pan niezależny?
- O Matko...
- Sprawa jest delikatna...
- Jestem człowiekiem, z którym można rozmawiać bez wstępów - niecierpliwiłem się.
- No dobrze - powiedział pan Wieruciñski. - Mówię! Zaczerpnął powietrza.
- Bo wie pan, ja lubię się kochać we trójkę. Zatkało mnie. - Ale ja nie lubię - wykrztusiłem.
- Nie o to chodzi. Pan mógłby napisać reportaż o panach, którzy pragną się kochać równocześnie z dwiema kobietami. Bo to jest największe spełnienie człowieka. I ja tak lubię. Jak panu wydrukowali "Onanizm" to pan już może wszystko.
- Ale do czego jestem panu potrzebny? - nie mogłem się zorientować.
- Pan mógłby napisać coś do kobiet, żeby je ośmielić. Bo kobiety są różne, ostatnio jedna pielęgniarka niby się kochała, ale co chwila patrzyła na zegarek, żeby do domu lecieć.
- A czy te dwie kobiety, które są z panem, mogą się kochać między sobą?
- Nie! No, mogą przypadkiem się dotknąć, ale tylko w razie konieczności.
Zrobiłem skrzywioną minę, a on posmutniał.
- Niech pan spojrzy na ulicę - powiedział i spojrzał w okno. - Tyle ludzi! A w każdym ukryte pragnienia, w każdym ciemna strona. W każdym niezaspokojenie. Mógłby pan im pomóc.
- Ojej - westchnąłem. - Proszę pana, "Gazeta" chce opisywać główny nurt życia. Ja piszę o bezrobotnych, o nowej Polsce, o prywatyzacji...
- A to się dobrze składa - rozpromienił się. - Bo ja też pracuję w sprywatyzowanym zakładzie.
176
177
SPIS TREŚCI
l O Autorze ................................ 3
/ ; Polska w ogłoszeniach ...................... 5
;-:.-• i Poczet pokrzywdzonych w ni RP .............. 19
> Miliard w rozumie, czyli jak ciotka oparła się
^ l o £omżę ............................... 36
Radio dla Ciebie ........................... 45
• Przez zęby ............................... 56
Niedziela, która zdarzyła się w środę ........... 61
Wiem, na jakiej nucie ....................... 71
Klatka ................................... 76
Usta są zawsze gorące ....................... 89
Onanizm polski ............................ 103
r Niech będzie wola ludu ...................... 120
Zabierz nas do Diamentu .................... 136
Współautorem tekstu "Usta są zawsze gorące*' jest Pokaż język .............................. 155
Wojciech Staszewski. ! \ Wielki temat .............................. 175
Współpraca reporterska: Ewa Winnicka ("Zabierz nas do Diamentu") i Rafał Jurkowlaniec ("Niedziela, która zdarzyła się w środę").
179
178
58185
Mariusz Szczygieł - jeden z najpopularniejszych prezenterów telewizyjnych w Polsce, współautor programu "Na każdy temat". Od 1990 r. jest reporterem "Gazety Wyborczej".
Reprtaże zaczął drukować, gdy miał 16 lat, w tygodniku "Na przełaj". Drukował w "Radarze" i "Kulturze" paryskiej. Za swoje reportaże w 1993 r. otrzymał Honorowe Wyróżnienie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Od 7 lat tropi życie w nowej Polsce.
908386 681200
ISBN 83-86681-20-9