Europejscy przywódcy stracili wolę obrony zachodniej cywilizacji
European Leaders Have Lost the Will to Defend Western Civilization
Robert BRIDGE - 14.11.2018
Świat zachodni uległby zniszczeniu ponad 1.000 lat temu, gdyby jego przywódcy i obywatele nie odważyli się stawić czoła obcej inwazji. Dzisiaj nie mniej groźni najeźdźcy niż ci z przeszłości odnoszą sukcesy tam gdzie nie mogli ich przodkowie, i bez użycia broni.
Historia zachodniej cywilizacji przeplatała się z epizodami konfliktu wojskowego na tak monumentalną skalę, że każda klęska odwróciłaby na zawsze bieg historii.
Zastanówmy się nad bitwą pod Tours. Począwszy od 711 armia muzułmańska za kalifa Umayyada podbiła wielki obszar dzisiejszej Hiszpanii i Portugalii / Półwyspu Iberyjskiego. Fala zaczęła ustępować dopiero w 732, gdy germański mąż stanu i przywódca wojskowy, Charles Martel, z siłą około 20.000 ludzi, pokonali siły muzułmańskie na polu bitwy w płd-zach. Francji, w tzw. bitwie pod Tours.
Historyk wojskowy Victor Davis Hanson podkreślił znaczenie konfliktu kiedy napisał, że "większość historyków XVIII i XIX wieku, jak [Edward] Gibbon, postrzegali (Tours), jako przełomową bitwę, która zaznaczyła przypływ muzułmańskiego ataku na Europę".
Zwycięstwo Martela przedstawiało pierwszy rozdział przedłużającego się wysiłku – znanego jako Reconquista – 780-letniej kampanii ze strony monarchii chrześcijańskich wykorzeniania Maurów z Półwyspu Iberyjskiego. I dopiero w 1492, roku kiedy Kolumb wypłynął by odkryć Nowy Świat, półwysep był w pełni rządzony przez chrześcijańskich władców.
Zachęcającym eksperymentem myślowym do rozważenia jest to, w jaki sposób potężna postać historyczna, jak Charles Martel, jeden z założycieli europejskiego Średniowiecza, zostanie przyjęty przez dzisiejsze media głównego nurtu, które w bardzo konkretny sposób mówią o europejskich liderach - takich jak węgierski premier Wiktor Orban – których motywują tylko chęci wzmocnienia europejskich granic przed nielegalnymi obcymi. Aby uzyskać odpowiedź, trzeba wziąć pod uwagę tylko zapierający dech w piersiach wywiad BBC, podczas którego węgierskiemu ministrowi spraw zagranicznych Peter Szijjártó powiedziano, że jego rząd kieruje się "ksenofobią" w swojej decyzji by uniemożliwić wjazd do kraju nielegalnym imigrantom.
Ale sądząc po ich krwawej historii, Węgry mają powody do obaw o obcej inwazji. Wynika to z faktu, że zagrożenie obcą inwazją na kontynent europejski nie zakończyło się w 1492. W rzeczywistości, pokrywając się z klęską muzułmańskich najeźdźców w Europie zachodniej, w Europie wschodniej było podobne wydarzenie wraz z powstaniem Imperium Osmańskiego, które pokonało Cesarstwo Bizantyjskie w 1453.
W 1541 Turcy osmańscy podbili Węgry i wtedy zamierzali utworzyć jedno z największych imperiów wszechczasów. Po ogłoszeniu Węgier państwem wasalnym, armia osmańska maszerowała nad Dunajem w kierunku słynnych "Bram Wiednia". To tutaj Turcy napotkali równych sobie przeciwników, dzięki szybkiej interwencji polskiego króla Jana Sobieskiego.
Po dotarciu do Wiednia 12 września 1683, gdy armia osmańska miała przekroczyć mury miasta, Sobieski nakazał około 75.000 żołnierzom szarżować w samo serce sił wroga, które liczyły około 350.000 żołnierzy. Plan Sobieskiego zadziałał, i z powodzeniem pokonał Turków, doniosłe wydarzenie, które rozpoczęło wyzwolenie Europy wschodniej z tureckiego jarzma.
Żeby zrozumieć znaczenie tego zwycięstwa, papież nazwał Sobieskiego "Wybawcą Wiednia i zachodnio europejskiej cywilizacji".
Jeszcze raz musimy zapytać: jak zachodnie media potraktowałyby dzisiaj taką postać historyczną, która doprowadziła Europę i zachodnią cywilizację do ostatecznego triumfu nad obcym najeźdźcą? Przecież Sobieski nie tylko skonstruował ogrodzenie z drutu kolczastego przed atakującą hordą, jak zrobił to Węgier Orban, ale i zbyt wiele głosów, a nawet zemsty ze swoich europejskich kolegów. Sobieski posunął się tak daleko, że wybił intruza mieczem.
W liście do swojej małżonki, Królowej Marii-Luizy, Sobieski opisał rzeź i rozlew krwi jaki towarzyszył walce: "Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. Działa wszystkie, obóz wszystek, dostatki niewyobrażalne dostały się w ręce nasze… Zostawili masę niewinnych Austriaków, zwłaszcza kobiet; ale wyrżnęli tak wielu, jak tylko mogli…"
Teraz oczywiście niektórzy twierdzą, że mówimy tutaj o jabłkach i pomarańczach. Armii maruderów po prostu nie można porównać do napływu zdesperowanych imigrantów, którzy chcą poprawić swój los. Ale uważam, że obie grupy, stosując radykalnie inne metody, dają jednak mniej więcej takie same wyniki: obie grupy mają ogromny wpływ na rodzimą populację, jeśli chodzi o problemy z asymilacją, a także wydatki wiążące się z rolą "gospodarza" dla ludzi o radykalnie innej kulturze, religii i pochodzeniu. Najważniejsze jest jednak to, że w obu przypadkach ludność tubylcza narażona jest na ryzyko całkowitego zastąpienia jej przez napływ cudzoziemców, zwłaszcza jeśli oni są bardziej płodni jeśli chodzi o ich liczbę.
Trzeba przemyśleć jeszcze jedną sprawę. Jak podkreślił węgierski minister spraw zagranicznych w swoim wywiadzie, znaczna część migrantów przybyłych do Europy na jakiegoś rodzaju "zaproszenie" znała większe kraje europejskie, a mianowicie Niemcy, Anglię i Francję, w tandemie z organizacjami non-profit jak Otwarte Społeczeństwo George'a Sorosa, zapewniającymi im względnie dobre stypendium kiedy przekroczą granice jakiegoś europejskiego kraju (nie powinno dziwić to, że Niemcy postrzegane są jako "ziemia święta" dla przybywających do Niemiec migrantów). W raporcie wyszczególniającym fundusze przyznawane przybywającym do Niemiec migrantom, poinformowano / reported, że "osoba dorosła otrzymuje średnio €408 miesięcznie na wszystko oprócz czynszu i ubezpieczenia zdrowotnego, za które płaci państwo". Teraz, jeśli to nie stwarza warunków dla zalewu na pełną skalę Europy, to naprawdę nie wiem co je stwarza. I tak jest. Do dnia dzisiejszego miliony nieudokumentowanych migrantów przedostały się do wszystkich czterech katów Europy, czego konsekwencji nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Ale jedno można powiedzieć na pewno. Wielkie poświęcenie wielkich Europejczyków jak Jana Sobieskiego i Charlesa Martela, wydaje się być zupełnie zmarnowane przez współczesnych liderów, którzy po prostu nie mają na sercu najlepszego interesu swoich krajów, nie wspominając o zachodniej cywilizacji. Widok niemieckiej kanclerz Angeli Merkel wyrywającej niemiecką flagę od jednego z kolegów na zebraniu politycznym, czy francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona twierdzącego, że "nie ma nic takiego jak francuska kultura", mówi wszystko co mamy wiedzieć o tych tzw. "liderach", którzy zdradzili ducha europejskiego hartu, który pozwolił Europie przeżyć i rozkwitać na pierwszym miejscu. Europa powinna być wdzięczna iż są liderzy tacy jak Viktor Orban czy Sebastian Kurz, 31, nowy kanclerz Austrii, którzy odnieśli zwycięstwo, prowadząc kampanię o bardziej rygorystycznych kontrolach granicznych w Europie.
Dlaczego teraz w zachodnim świecie tak bardzo brakuje zdrowego rozsądku?
Nie można zaprzeczyć, że wiele problemów Europy związanych z kryzysem migracyjnym to skutki doczepiania wagonu do spadającej gwiazdy amerykańskiej polityki zagranicznej. Ale to nie jest rozsądnym argumentem dla Europy by otworzyć drzwi inwazji imigrantów. Jeśli Europa, jak niektóre z bardziej znanych organizacji pozarządowych, naprawdę chce pomóc imigrantom z Bliskiego Wschodu, to lepiej zacząć od żądania ich rządów zaprzestania udzielania wsparcia operacjom wojskowym zagranicą. I tego właśnie nasi współcześni "wojownicy o sprawiedliwość społeczną" powinni żądać, ale oni absolutnie milczą na froncie wojennym. I jeśli nalegają na wypłacanie tym ofiarom wojennym, którzy na pewno zasługują na sympatię, to lepiej wysłać pomoc humanitarną do tych rozdartych wojną miejsc, a nie zapraszać hordy na wybrzeża Europy.
W tej sytuacji, w ostatecznym przetrwaniu Europy chodzi o odważnych i dzielnych ludzi, Martelów i Sobieskich naszych czasów, żeby udaremnić wszelkie nowe obce inwazje postawione na progu Europy w koniu trojańskim o "dobrych intencjach", co, wszyscy wiemy, dokąd ostatecznie zaprowadzi.