MADELINE HARPER
Zakochani detektywi
Chatka stała na opustoszałym krańcu plaży w pobliżu Monterey. Oddzielona od drogi sosnowym zagajnikiem, wyglądała z daleka jak kamyk wyrzucony przez ocean na brzeg.
Słońce zniżało się do linii horyzontu. W czerwonej poświacie z morza wynurzało się dwoje ludzi: szczupła, długonoga, jasnowłosa dziewczyna i muskularny, ciemnowłosy chłopak, który opiekuńczym, acz zdecydowanym gestem objął swoją towarzyszkę.
– Jesteś nimfą wodną – stwierdził i pocałował ją w słone od morskiej wody usta. – Znów popłynęłaś szybciej ode mnie.
– Lubię wygrywać – odparła i rzuciła się biegiem do chatki.
Ruszył za nią. Zaraz za drzwiami chwycił ręcznik i osuszył jej włosy.
– A ja lubię ciebie – powiedział, całując ją po każdym słowie. – Lubię być z tobą, lubię naszą chatkę, a nawet lubię Charliego, bo to on znalazł dla nas ten domek.
Stała spokojnie jak posłuszna dziewczynka, pozwalając się wycierać. Rozkoszowała się dotykiem szorstkiego ręcznika na zimnej skórze.
– Starsi bracia okazują się czasem pożyteczni.
– Tak, Charlie potrafi być wspaniały, tak jak... ból głowy.
– Ale to on nas poznał ze sobą – zaoponowała z figlarnym uśmiechem.
– Przecież mówię, że to wspaniały facet. Chłopak zaśmiał się cicho i odrzucił ręcznik. Objął dziewczynę i poprowadził w stronę łóżka. Ciepłe, słodkie ciało ufnie garnęło się do niego. Pod kostiumem kąpielowym kryły się krągłe młode piersi i twardniejące brodawki. Zadrżał.
– Och, Cleo, tak cię kocham.
– Ja też cię kocham, najdroższy.
Podniosła twarz, świeżą jak pączek róży. Musnęła wargami jego usta, podbródek, szyję, barczyste ramiona. Wpatrywał się w nią z napięciem.
– Jak to możliwe, że kochasz właśnie mnie, faceta znikąd, z pokręconą przeszłością i bez przyszłości?
Zarumieniła się.
– Bo jesteś cudowny, Reeve Holden! Jesteś najcudowniejszym człowiekiem na świecie. Nie obchodzi mnie, co mówią ludzie, nawet moi rodzice. Obchodzisz mnie tylko ty, nic więcej.
Clea zakochała się po raz pierwszy w życiu. Jej miłość była czysta jak piasek na plaży i szczera jak jej promieniejąca radością twarz.
– Czym zasłużyłem na takie szczęście? – spytał Reeve i, nie czekając na odpowiedź, złożył na wargach Clei namiętny pocałunek.
Serce zaczęło mu walić jak młotem, a krew żywiej krążyć w żyłach. Bliskość Clei rozpalała jego ciało.
– Bardzo cię teraz pragnę – odezwał się głosem ochrypłym z pożądania.
Chwyciła jego dłoń i położyła sobie na piersi. Poczuł ciepło kobiecej skóry i zadygotał. Powoli zsunął ramiączka kostiumu Clei. Teraz mógł dotknąć ustami różowych brodawek.
Zdjął z niej kostium. I oto stała przed nim naga, oczekująca, z wyciągniętymi rękami.
– Cleo, będę cię kochał aż do śmierci – oświadczył, wzruszony.
– Nigdy nie pokocham innego mężczyzny, Reeve. Nigdy.
Pociągnęła go na łóżko. Czuła żar bijący od Reeve’a. Pomogła mu uwolnić się z kąpielówek, a potem drżącymi dłońmi pieściła go. Była podniecona, a jednocześnie pełna niepewności. Nie miała w tych sprawach doświadczenia.
Przez chwilę wydawało się, że czas stanął w miejscu. Tyle pragnęła Reeve’owi powiedzieć, lecz nie mogła znaleźć słów, aby wyrazić swoje uczucia. Liczył się tylko on. Płonęła z pożądania. Chciała krzyczeć, płakać.
Reeve położył się i delikatnie rozsunął jej nogi. Dotarł do miejsca, z którego biorą swe źródło kobiece żądze, i znalazł się wewnątrz. Powitała go z radością – oczekująca, gotowa.
Przywarli mocno do siebie. Opalone, młode ciała poruszały się rytmicznie w idealnej harmonii. Clea oplotła Reeve’a nogami i ramionami, dając się unieść fali niewiarygodnej rozkoszy.
– Dobrze się czujesz? – spytał cicho, głaszcząc ją delikatnie.
– Coś cudownego! – odrzekła i zaśmiała się. – To znaczy, czuję się cudownie. Chciałabym, aby ta noc nigdy się nie skończyła.
Miłość przepełniła serce Reeve’a. Tyle chciał powiedzieć Clei... Język plątał się od pospiesznie wypowiadanych słów.
– Kocham cię od chwili, kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy. Pamiętasz, jak Charlie przyprowadził mnie do waszego domu w Święto Dziękczynienia?
– Oczywiście, że pamiętam – zapewniła żarliwie. Jakże by mogła nie pamiętać pierwszej chwili, pierwszego spojrzenia, pierwszego dotyku? Reeve także nosił w pamięci moment ich spotkania. Nie mógł jednak zdradzić, że w bogatej rezydencji Moore’ów w Beverly Hills czuł się całkiem nie na miejscu. Tam właśnie ujrzał Cleę, piękną, czarującą blondynkę, miłą i bezpośrednią – w przeciwieństwie do jej rodziców, którzy zachowywali się z dystansem. Bez wątpienia od początku Moore’owie żywili przekonanie, że Reeve nie dorasta ich córce do pięt.
Ale zdarzył się cud. Clea pokochała go. Reeve natomiast czuł podświadomy lęk, że ją utraci. Nigdy nie wyjawił swoich obaw, aby słowa nie sprowadziły nieszczęścia.
– Wyglądałeś bardzo przystojnie w mundurze – oświadczyła. – Zrobiłam ci zdjęcie, udając, że chcę sfotografować Charliego w galowym stroju. Podstęp typowy dla psotnych dziewczynek!
– Ale teraz jesteś starą kobietą – zażartował.
– Mam prawie osiemnaście lat – odparła zaczepnie – a ty zaledwie dwadzieścia jeden. Trudno cię nazwać starym.
– Jestem pełnoletnim mężczyzną, mogę głosować w wyborach i... – przerwał i odetchnął głęboko. – Mogę się ożenić. Och, Cleo, chcę się z tobą ożenić.
Padła mu w ramiona i obsypała pocałunkami.
– A ja chcę wyjść za ciebie. Niczego tak nie pragnę, Reeve!
Przytuliła się do niego. Złote włosy zawisły nad jego twarzą niczym jedwabna zasłona.
– Kiedy skończę służbę w marynarce, kupię jacht – oznajmił z chłopięcym entuzjazmem. – Wyruszymy we dwoje w rejs dookoła świata.
Clea dała się unieść jego śmiałym marzeniom. Nie potrafiła oddzielić uczuć od zdrowego rozsądku. Zbyt kochała Reeve’a.
– Musielibyśmy zdecydować się na ucieczkę – przypomniała z wahaniem w głosie.
– Tak – szepnął.
– Moi rodzice nigdy nie zaakceptowaliby... Przynajmniej nie teraz...
Chwycił ją mocno za rękę.
– Ani teraz, ani potem, Cleo, ale tu chodzi o nas, nie o twoich rodziców. Jeśli się kochamy, będziemy musieli to zrobić natychmiast, bo w przeciwnym razie wszystko stracimy.
Clea usiadła i zmarszczyła czoło.
– Może udałoby się po prostu wytłumaczyć im, że bardzo się kochamy...
Reeve potrząsnął ją za rękę.
– Twoi rodzice nigdy nie okażą nam zrozumienia. Dobrze o tym wiesz.
W głębi serca Clea była o tym przekonana, chociaż umysł buntował się wobec okrutnej prawdy.
– Musimy natychmiast się pobrać. Jeszcze podczas tego weekendu.
– Bardzo chcę wyjść za ciebie, Reeve, ale... – zawahała się – sądzę, że lepiej będzie, jeśli zaczekamy, aż skończę szkołę. Rodzice nigdy nie wybaczyliby mi ucieczki.
– Wiem.
Clea z trudem powstrzymywała łzy.
– Co się dzieje? – zawołała. – To najcudowniejsza noc w moim życiu, a ty chcesz wszystko zepsuć?
Reeve wstał z łóżka. Spostrzegła, że usiłuje zapanować nad nerwami.
– Będziesz musiała wybrać, Cleo.
– Nie chcę im sprawiać bólu.
– A czy chcesz sprawić ból mnie?
– Kocham cię nad życie, Reeve, ale kocham również rodziców. Dlaczego to takie trudne? – krzyknęła.
– Dlatego że oni stoją nam na drodze do szczęścia. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Nie zdążyła odpowiedzieć. Natarczywe pukanie do drzwi położyło kres ich rozmowie. Intuicyjnie czuli, co ono oznacza.
– Muszę otworzyć – stwierdził Reeve głucho. Przestraszona Clea owinęła się prześcieradłem i wtuliła w kąt łóżka. Rozległ się groźny, gruby męski głos.
– Jesteśmy z biura szeryfa, młody człowieku. Złożono doniesienie o ucieczce dziewczyny. Przyszliśmy po nią.
Clea Moore położyła na podłodze studia torbę z kamerą, statyw i stojaki na reflektory, i zamknęła drzwi. Resztę sprzętu fotograficznego postanowiła zostawić na noc w samochodzie. Była zbyt wyczerpana, aby nosić ciężkie przedmioty. Miała za sobą zwariowany dzień.
Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów i głęboko odetchnęła. Nareszcie wolna, po tylu godzinach harówki! Przekręciła klucz w zamku i weszła po schodach na piętro, do swojego mieszkania.
Dom, który zajmowała, sprawiał wrażenie nieco zaniedbanego, lecz Clea uważała go za najpiękniejszą budowlę w Venice, nadmorskim miasteczku kalifornijskim. Mieszkało się w nim i pracowało bardzo wygodnie, a dodatkową zaletę stanowił fakt, że stał z dala od deptaka, gdzie przewalały się latem tłumy plażowiczów.
Lekki wietrzyk wiejący od oceanu przyniósł zapach jaśminu, odcinający się wyraźnie od czystego, chłodnego nocnego powietrza.
Właściwie to cud, że zdołała zrobić parę niezłych zdjęć. Zasługiwała na medal. Z początku wszystko szło jak po grudzie. Modelka skarżyła się na garderobę, klientowi nie odpowiadała modelka, zaś charakteryzatorowi nie podobało się nic i przez cały czas skarżył się na niepowodzenia w życiu erotycznym.
Cóż, musiała jakoś dać sobie z tym wszystkim radę. Sama wybrała sobie takie zajęcie. Chciała pracować jako fotografik. Dobrze jej płacono. I tyle!
Weszła do mieszkania i od razu włączyła automatyczną sekretarkę, ciekawa, kto dzwonił. Usłyszała:
– Cześć, Cleo. Mówi Penny z czasopisma „Trends”. Chcemy, żebyś zrobiła dla nas zdjęcia w przyszły wtorek. Zostaw rano wiadomość, czy możesz. Chodzi o sfotografowanie pewnego domu w Bel Air, wiesz, bogactwo stylów architektonicznych, wygodne życie i tak dalej. Koniecznie daj mi znać jutro.
Clea skrzywiła się i wyjęła terminarz. Niezbyt lubiła takie zadania, choć, oczywiście, miała w tym duże doświadczenie.
– Cleo, tu tatuś – odezwał się głos następnego rozmówcy. – Nie dajesz znaku życia od tygodnia. Zadzwoń do mnie albo do mamy.
Clea uśmiechnęła się. Miała dwadzieścia siedem lat, a jej rodzice wciąż się martwili, jeśli przez dzień czy dwa się nie odzywała.
Słuchając następnych nagrań, przeglądała pocztę. Nagle podniosła wzrok i zamarła. Poznała znajomy głos.
– Cześć, siostrzyczko. Oto znów się pojawia twój brat marnotrawny. Założę się, że dostałaś moją kartkę, co? No cóż, dalej tkwię w Santa Inez, a sprawy nieco się skomplikowały. Bądź dobrym kumplem i znajdź mi Reeve’a Holdena. Od tygodnia usiłuję się z nim skontaktować, a nie chodzi tu bynajmniej o wspólne łowienie ryb. Ja naprawdę potrzebuję jego pomocy. Cleo, znajdź go. Liczę na ciebie!
Taśma skończyła się. Clea cofnęła ją i jeszcze raz przesłuchała nagranie brata. Nerwowo przerzuciła stertę korespondencji, którą ostatnio otrzymała. Znalazła pocztówkę sprzed paru dni. Na stemplu widniał napis: Santa Inez, Półwysep Baja, Meksyk. Zdawkowe pozdrowienia i postscriptum: „Spróbuj znaleźć Reeve’a Holdena i ściągnąć go do mnie. Ryby świetnie tu biorą”.
Powinna się już wcześniej zorientować, że nie chodzi o ryby. Charlie znów wpadł w tarapaty. Jej brat miał istny dar ściągania na swoją głowę kłopotów. Nigdy nie wydoroślał.
Rzucał się na kolejne projekty i żadnego z nich nie realizował. Beztroski, nieobliczalny, nieodpowiedzialny, czarujący raptus – taki był Charlie.
Swoją najnowszą propozycją po prostu obraził siostrę. Clea z niechęcią zerknęła na pocztówkę. Charlie z pewnością liczył się z tym, że skreślone mimochodem słowa nie zrobią na niej wrażenia, odczekał więc parę dni i ponowił prośbę telefonicznie. „Spróbuj znaleźć Reeve’a Holdena...”
Oczy Clei pociemniały. Potrząsnęła głową, jak gdyby chciała odpędzić przywołany w pamięci ból. Minęło prawie dziesięć lat, odkąd widziała Reeve’a po raz ostatni. Dziesięć lat od niezapomnianych przeżyć tamtego lata.
Odłożyła pocztówkę i poszła do kuchni przygotować coś ciepłego na kolację. Głowę miała zaprzątniętą myślami o Reevie.
Przez te wszystkie lata Charlie przyjaźnił się z Holdenem jak gdyby nigdy nic. Kiedy wymieniał jego imię, Clea udawała brak zainteresowania, chociaż w duchu była spragniona wieści o ukochanym.
Wiedziała, że się ożenił, przeprowadził do Newport Beach, kupił jacht „Argosy” i wynajmował go na wycieczki. Clea nigdy się z nim nie spotkała, a Reeve nigdy się do niej nie odezwał, a przecież mieszkali o godzinę drogi od siebie.
Bezwiednie weszła do salonu i otworzyła szafkę. Na górnej półce leżał album ze zdjęciami. Zdmuchnęła kurz z okładki i otworzyła go. Na pierwszej fotografii widać było ich oboje i Charliego stojących na trawniku przed domem Clei. Chłopcy mieli białe galowe mundury, a ona żółty kostiumik. Ubrali się tak elegancko z okazji dwudziestych pierwszych urodzin Charliego. Clea i jej brat robili wrażenie potomków zamożnej, wpływowej rodziny. Ciemnowłosy, muskularny Reeve nie pasował do tła – starannie przystrzyżonego trawnika i basenu.
Delikatnie pogładziła fotografię. Byli wtedy tacy młodzi! Tacy zakochani! Miała siedemnaście lat, a Reeve dwadzieścia jeden. Jej pierwsza niepowtarzalna miłość. Tylko wtedy czuła się naprawdę szczęśliwa, a ból rozstania nigdy nie zniknął, chociaż wmawiała sobie, że to zamknięty rozdział w jej życiu.
Teraz musiała powrócić do przeszłości. Charlie wpadł w kłopoty, a ona powinna mu pomóc, mimo wewnętrznej niechęci, aby odnawiać znajomość z Reeve’em. Charlie nie zdawał sobie sprawy z niezręczności sytuacji. Odłożyła stary album na półkę i westchnęła ciężko. Wolałaby się w to wszystko nie mieszać.
W barze „Stuft Sailor” panowała senna atmosfera. Właściciel, Pokey Barstow, miał mnóstwo czasu na rozmowę z jedynym klientem, ale gość nie kwapił się do pogawędki.
– Zobacz, ten facet dzwoni do ciebie z Meksyku prawie codziennie.
Reeve Holden zerknął od niechcenia na zapisane kartki, które wręczył mu barman.
– Faktycznie. Nalej salsy, Pokey. Jakoś mi nie smakuje ta jajecznica.
– Co ty mówisz? – obruszył się Pokey. – Mam najlepszych hodowców drobiu w tej części Stanów. Nie zamierzasz oddzwonić do tego Charliego?
Kiedy Reeve nie odpowiedział, Pokey, nie zrażony, snuł dalej refleksje. Wydawało się, że został barmanem tylko dlatego, aby bez przeszkód głośno filozofować. Pokey potrzebował słuchacza, nie rozmówcy.
– Nie rozumiem cię, Reeve. Ten facet wciąż tu wydzwaniał, kiedy wypłynąłeś w rejs.
– Już taki jest namolny – odparł Reeve. – Możesz mi dolać kawy?
Pokey spełnił prośbę, lecz nie przestał go wypytywać.
– A wiec znasz tego typka? Jakiś bogaty facio chce wynająć jacht, a ty go olewasz?
– Niezupełnie. Widzisz, Pokey, to dłuższa historia.
– No to wal, bracie. Rozerwiemy się.
– A co to za rozrywka! Takich jak on możesz spotkać na pęczki! Przyjaźniliśmy się kiedyś, chociaż miałem z tego powodu właściwie same kłopoty. Jak go znam, znów pewnie wplątał się w jakiś romans z mężatką i ściga go zazdrosny małżonek. A ja już jestem za stary, aby wyciągać go z tej dziecinady.
– No cóż, dzisiaj prawdziwych przyjaciół trzeba szukać ze świecą – oświadczył Pokey.
– Podpisuję się pod tym obiema rękami – odrzekł Reeve i sięgnął po rachunek. – Poke, dopisz tu jeszcze sześć butelek piwa, dobra? Ostatni klient kompletnie opróżnił mi lodówkę.
Kiedy Reeve wychodził z baru, Pokey znów spróbował zaspokoić swoją ciekawość.
– A skąd ten facet wiedział, gdzie cię szukać?
Reeve wzruszył ramionami.
– Każdy wie, że mam tu jak gdyby drugi dom. Charlie to nicpoń, ale nie głupek.
– Co mu powiedzieć, jeśli znów zadzwoni? Podać kontakt z radiostacją na jachcie?
– Jeśli jeszcze zadzwoni, powiedz, że wypłynąłem na Tahiti.
Reeve, niosąc piwo, kroczył ulicą w stronę doku. Miał za sobą udany rejs. Trzech zapalonych wędkarzy wynajęło jacht na tydzień. Dobrze zapłacili, a nawet dodali suty napiwek.
Zatrzymał się przy końcu nabrzeża i spojrzał na „Argosy”, swoje spełnione marzenie. Był to dwunastometrowy jacht, mogący płynąć i pod żaglami, i przy włączonym silniku. Kupił go wiedziony impulsem, przeczuciem, cudowną intuicją. Coś takiego zdarza się tylko raz w życiu. A Reeve trafił właśnie na „Argosy”. Wchodząc na pokład, przypomniał sobie okoliczności, w jakich kupił łódź.
Po rozwodzie rzucił świetnie płatną posadę i włóczył się trochę po świecie, niezdecydowany, co ma dalej robić. Nie miał rodziny, zobowiązań. Mógł zostać włóczęgą, ale chyba nie leżało to w jego naturze.
Przyzwyczajenie do ciężkiej pracy i miłość do morza przywiodły go pewnego dnia do Dana Point. „Argosy” właśnie zawinął do portu.
Był na sprzedaż, lecz Reeve’owi brakowało dobrych kilku tysięcy dolarów do proponowanej ceny. Tego popołudnia pił z Charliem piwo w „Stuft Sailor” i żalił się, że nie stać go na „Argosy”. Nazajutrz Charlie zjawił się z czekiem. Reeve odmówił przyjęcia pieniędzy, lecz przyjaciel nie ustępował.
– To tylko pożyczka, stary. Oddasz mi ją w ratach.
Reeve spłacił dług z procentami – Charlie nawet zarobił na tej transakcji – i nie zapomniał, co uczynił dla niego bogaty kumpel. A ten, co chwila wpadając w tarapaty, zawsze zwracał się o pomoc do Reeve’a. Wreszcie przebrał miarę. Reeve postanowił z tym skończyć.
Otworzył piwo i skierował się na dziób jachtu, skąd widać było całą załogę. Wspomnienie Charliego wywołało z jego pamięci jeszcze jedną osobę. Clea.
Kiedy ostatnio rozmawiał z przyjacielem, Charlie napomknął mu o zaręczynach Clei. Reeve przypuszczał, że jest już po ślubie. Powinien o niej zapomnieć, lecz nie potrafił.
Mieszkali blisko siebie, dawno jednak stracił nadzieję na spotkanie czy odwiedziny. Obracali się przecież w zupełnie różnych środowiskach. Clea piła pewnie szampana, jadła kawior i jeździła limuzyną, a jemu pozostało piwo, bułki i zadowolenie się pickupem.
– No i dobrze – stwierdził głośno. – Nie pasowaliśmy do siebie. Miłość to nie wszystko.
Clea nie podejrzewała, że będzie tak zdenerwowana. Wysiadła z samochodu na parkingu Newport Marina. Nie miała pojęcia, gdzie szukać Reeve’a. Wiedziała tylko, że ma tu jacht. Zdała się na los szczęścia.
Gdyby uprzedziła go telefonicznie o swojej wizycie, mógłby się spłoszyć. A Clea robiła to wszystko dla Charliego i nie życzyła sobie, by nieprzewidziane wypadki pomieszały jej szyki.
Powoli poszła nabrzeżem w stronę „Argosy”, łodzi Reeve’a. Jacht wyglądał pięknie. Był świeżo odmalowany, wypolerowany, mosiężne okucia błyszczały w porannym słońcu. Clea podziwiała łódź, odwlekając chwilę wejścia na pokład.
Nagle zobaczyła Reeve’a. Zgięty wpół majstrował przy silniku. Raz po raz prostował się i wycierał dłonie ręcznikiem przewieszonym przez reling. Potężne mięśnie prężyły się pod nagą skórą torsu.
Opalony, proporcjonalnie zbudowany mężczyzna prezentował się imponująco. Clea pamiętała dobrze siłę, a zarazem delikatność, do jakiej był zdolny.
Podniósł wzrok dokładnie w momencie, gdy wymówiła jego imię.
– Reeve...
Głos zabrzmiał cicho, nieco piskliwie, jak gdyby zabrakło jej nagle powietrza w płucach.
Nie poruszył się. Spojrzał tylko na nią. Wydawało się, że wcale go nie zaskoczyła. Jak gdyby przez minione lata coś między nimi żyło w uśpieniu.
– Cleo, na Boga...
Wyraz zdziwienia zbyt późno pojawił się na jego twarzy. Clea już wiedziała, że na nią czekał.
– Chodzi o Charliego – odezwała się. Spostrzegła w jego oczach rozczarowanie. Natychmiast jednak pokrył je lekceważeniem.
– No tak, starszy braciszek znów ma kłopoty i trzeba go ratować.
Zdjął z relingu podkoszulek i wciągnął przez głowę. Niecierpliwym ruchem zaczesał potargane włosy. Świetnie znała ten gest. Poczuła nagle bolesny skurcz żołądka.
– Charlie próbował się z tobą skontaktować – wyjaśniła.
Zauważyła z ulgą, że jej głos odzyskał naturalne brzmienie.
– Tak, wiem. – Ciemnoniebieskie oczy Reeve’a wyrażały jedynie znużenie i obojętność. – Skończyły się czasy, kiedy wyciągałem twojego brata z tarapatów, Cleo. Przez wiele lat przybywałem na każde skinienie, ale koniec z tym.
Cokolwiek miał na myśli, dla Clei znaczyło to jedno: czas zmienił całą ich trójkę. Byli teraz innymi ludźmi.
Reeve zachował zgrabną sylwetkę, chociaż stał się bardziej muskularny. Wyglądał jak bokser w najlepszych swoich latach, gotowy w każdej chwili do walki.
Nosił dłuższe włosy, a rysy twarzy zaostrzyły się. Oczy pozostały te same, o niespotykanym odcieniu błękitu. Patrzyły teraz nieco cynicznie, zaczepnie i stanowczo.
Clea chciała się wytłumaczyć.
– Musiałam ci przekazać prośbę Charliego, Reeve – stwierdziła cicho. – Bardzo mu na tym zależało.
– Jasne.
Wziął ręcznik i starł z dłoni resztki smaru. Pozostała jeszcze brudna smuga na policzku. Clea z trudem powstrzymała pragnienie, aby ją zetrzeć.
– Rozumiem – dodał cieplejszym tonem. – Pamiętam twoje przywiązanie do rodziny.
Clea wiedziała, co się szykuje.
– Zawsze stawiasz na pierwszym miejscu życzenia krewnych – dorzucił.
A więc nie myliła się. Nie odpowiedziała jednak. To wszystko nie było takie proste.
– Zachowałem się nieuprzejmie – stwierdził pospiesznie. – Wejdź na pokład, a potem na dół, do kajuty. Ja przez ten czas się umyję. Wypijemy piwo. Przejechałaś przecież szmat drogi. – Przerwał i spojrzał z uśmiechem. – No tak, zapomniałem. Nie lubisz piwa. Gustujesz za to w szampanie, prawda?
– Niezupełnie.
– Czyżby? Zmieniłaś upodobania?
Reeve wyraźnie ją prowokował. Chciał ją zbić z tropu. Nie miała o to pretensji. Pamiętała, w jaki sposób się rozstali.
– Owszem – przyznała z satysfakcją. – Lubię piwo. Szampana również. Za wcześnie jednak na jedno i na drugie.
– To racja – zgodził się. – Ale mimo wszystko idź na dół, a ja się umyję. Znajdziemy coś, co cię postawi na nogi.
Z początku Clea chciała odmówić, lecz zmieniła zdanie. Zwyciężyło pragnienie zobaczenia jachtu. W milczeniu podążyła za Reeve’em.
Kiedy zostawił ją samą w kajucie, rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu. Było tu czysto i schludnie, tak jak na całym jachcie. Lśnił mosiądz i szkło. Panowała przytulna, domowa atmosfera. Na regale stały książki, z pewnością czytane przez właściciela, zaś na ścianach wisiały obrazy, niewątpliwie starannie przez niego dobrane. Reeve bez niczyjej pomocy urządził wnętrze i spisał się świetnie. Clea cieszyła się, że tu przyszła.
Wszedł Reeve. Spostrzegł jej zaciekawione spojrzenie.
– Mam oprócz tej dwie kajuty. To wystarcza na rejsy czarterowe – wyjaśnił.
– Jacht wygląda wspaniale.
Przyjął tę opinię nieufnie. Wzięły górę dawne uprzedzenia.
– Oczywiście gdzież mi się równać z twoim domem! Postanowiła nie reagować. Wręcz z zadowoleniem powitała cynizm w głosie Reeve’a. Otrząsnęła się z czaru, któremu powoli bezwiednie zaczynała ulegać. Reeve uśmiechnął się. On także spostrzegł zmianę nastroju.
– Skoro nie chcesz piwa, może nie odmówiłabyś filiżanki kawy? Właśnie w kuchni parzy się cały dzbanek – zaproponował.
– Nie, nie, dziękuję – odparła, odzyskując panowanie nad sobą. W gruncie rzeczy nie była pewna, czy jej drżące dłonie utrzymałyby filiżankę.
Reeve stał nieruchomo, wpatrzony w Cleę. Odwzajemniła milczące spojrzenie. Nadszedł czas pożegnania. Obejrzała jacht, pochwaliła, jednak Reeve zbył jej komplementy, jak gdyby mu wcale na nich nie zależało. Poprosiła o pomoc, a on odmówił. Nie pozostało zatem nic innego jak odejść. A jednak Clea nie ruszyła się z miejsca i nie wiedziała, co robić.
– Dlaczego nie usiądziesz? – spytał wreszcie, wskazując fotel kapitański. – Kiedy ostatnio widziałem się z Charliem, mówił, że masz własne studio fotograficzne.
– To prawda. Mam. Nawet nieźle wyposażone.
– W to nie wątpię. Zawsze robiłaś dobre zdjęcia. A w czym się specjalizujesz? Myślałem o wydrukowaniu nowej broszury reklamowej.
Czuła, że Reeve znów ją prowokuje, lecz postanowiła to zignorować. Ostatecznie chodziło o sprawy zawodowe.
– Zajmuję się modą. Uniósł brwi.
– Styl i szyk, co? Wasza rodzina to lubi i zna się na tym.
Clea słyszała szyderczy ton, zdecydowała jednak puścić to mimo uszu.
– Czasem robię zdjęcia na przyjęciach, spotkaniach, a ostatnio fotografowałam nawet prywatne domy.
– Ze względu na ciekawą architekturę?
– Niezupełnie. Chodziło mi bardziej o pokazanie stylu życia.
– Bogatych i sławnych ludzi – dokończył. – W takim razie rodzinne układy i znajomości bardzo ci się przydają.
– Właściwie ja...
– Nie wstydź się, Cleo. Oboje wiemy, jaka jest siła układów.
Natychmiast powróciły wspomnienia. Powiązania rodzinne wyrządziły tyle krzywdy im obojgu. Zniszczyły ich związek.
Poczuła łzy pod powiekami. Z trudem się opanowała.
– Przyznaję, że pewne drzwi stoją przede mną otworem, ale ciężko pracowałam i swoją pozycję w zawodzie zawdzięczam temu, że po prostu jestem dobra.
Clea nie zamierzała się przechwalać. Usiłowała jedynie opanować nerwy.
– Chyba oboje dobrze sobie radzimy – ciągnęła, rozglądając się po kajucie. – Tak urządziłeś ten pokoik, że mógłbyś tu zamieszkać na stałe.
– Bo ja tu mieszkam, Cleo. „Argosy” to mój dom.
– A twoja rodzina?
Wiedziała, że to niewłaściwe pytanie, lecz bardzo chciała poznać odpowiedź.
– Rodzina? – Wyglądał na szczerze zakłopotanego. – Moi rodzice nie żyją. Wiesz o tym.
– Miałam na myśli twoją żonę.
Czemu z takim trudem i bólem wymawiała te słowo?
– Chodzi ci o moją byłą żonę. Od trzech lat jesteśmy rozwiedzeni. Wyszła powtórnie za mąż, szczęśliwie, jak sądzę, i mieszka w Seattle.
– Och, przepraszam. Przykro mi.
Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
– Nie ma powodu. Cóż, nie wyszło nam.
Omal nie powtórzyła swojego „przykro mi”. W porę powstrzymała się i szukała w myślach innej odpowiedzi.
– A co u ciebie? – spytał nagle cicho.
– No, nic szczególnego. Praca, praca.
– Charlie wspominał, że się zaręczyłaś.
– Zerwaliśmy zaręczyny.
– Co się stało? Tatuś nie zaakceptował narzeczonego?
Clea wzdrygnęła się odruchowo.
– Ależ skąd. Podobał się bardzo obojgu rodzicom. Okazało się, że nawet bardziej niż mnie.
Reeve uśmiechnął się.
– Może za mało czasu poświęciłaś, aby go poznać?
– Należy do grona starych przyjaciół rodziny. Właściwie znaliśmy się aż za dobrze.
– Nie tak jak my – przypomniał Reeve. – Dwoje dzieciaków z różnych światów, zupełnie się nie znających. Uczucie pojawiło się jak błyskawica, co?
Z gorzkim uśmiechem na ustach nie pozwolił jej dojść do głosu.
– Zbyt późno dowiedziałem się, że ten płomień potrafi zamieniać wszystko w popiół.
Oczy Reeve’a patrzyły przenikliwie. Clea poczuła rumieniec na policzkach.
– Tak się dobrze składa, że piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce.
Próbowała zapanować nad drżeniem głosu.
– To chyba prawda.
W głosie Reeve’a brzmiała żarliwa nadzieja. Zdawał sobie sprawę, że gotów jest znów się w niej zadurzyć. Nie zmieniła się wcale. Używała tych samych perfum. Ich zapach, lekki a zarazem oszałamiający, zawładnął jego zmysłami.
Clea była piękna jak w chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Ale bujne jasne włosy nie opadały swobodnie jak dawniej. Spięła je na karku, odsłaniając cudowny owal twarzy, którą Reeve tak wyraźnie zapamiętał. Ciemne oczy miały jakiś egzotyczny urok na tle jasnej karnacji.
Ubrana była w białe lniane spodnie i jedwabną turkusową bluzkę. W uszach tkwiły złote kolczyki, a szyję otaczał złoty łańcuszek. Reeve wiedział, że to nie imitacja. Clea wyglądała jak kobieta elegancka, bogata, z klasą. I miała w sobie coś jeszcze. Po tylu latach wciąż jeszcze hipnotyzowała go swoim czarem.
– W co Charlie wpakował się tym razem? – spytał, pragnąc przerwać niepokojącą, zniewalającą ciszę.
– Problem w tym, że nie wiem. Nie zostawił numeru telefonu, pod którym można go zastać w Santa Inez, a stamtąd właśnie dzwonił.
Reeve pokiwał głową. Nie zdradził, że zna ten numer.
– Pół nocy spędziłam na szukaniu go przez międzymiastową w tamtejszych hotelach – ciągnęła Clea.
– Znalazłam hotel, w którym zatrzymał się na jedną noc i nazajutrz wyjechał. Tym razem zaczęłam się martwić, bo Charlie nie daje znaku życia.
– Charlie potrafi zatroszczyć się sam o siebie.
– Niestety, nie – stwierdziła. – Doskonale wiesz, Reeve, że on ma wręcz dar do pakowania się w tarapaty.
– Dopóki wszyscy przychodzą mu z pomocą, nie nauczy się nigdy, jak unikać kłopotów. Ty i twoi rodzice rozpieściliście go.
– Sam nie jesteś bez winy – wypomniała mu Clea.
– Bardzo często stawałeś jak mur za moim bratem. Pamiętasz tych facetów, którzy zaatakowali go w barze?
– Kiedy? W którym barze? – zadrwił Reeve. – Zawsze zaczynało się tak samo. Upierał się, żeby postawić drinka jakiejś ślicznotce, a z kąta wychodził zazdrosny facet, no i bijatyka na całego. O pechu Charliego krążą legendy.
– Ale w odpowiednim momencie ty wkraczałeś do akcji, wyciągałeś Charliego i przywoziłeś do domu, prawda?
– A twoi starzy patrzyli krzywo na marynarza, który na pewno sprowadza ich wspaniałego synalka na złą drogę i ciągnie za sobą do podejrzanych spelunek. Gdybyż wiedzieli, że zjawiałem się w tych miejscach tylko po to, by ratować Charliego...
Clea uśmiechnęła się z rozczuleniem.
– Charlie budzi w ludziach instynkty opiekuńcze.
– Wieczny chłopczyk. Ja dorosłem, a Charlie pozostał dzieckiem.
Clea zamierzała zaprotestować, ale Reeve przerwał jej bezceremonialnie.
– Dam ci przykład. Dwa lata temu o drugiej nad ranem zadzwonił telefon. Oczywiście Charlie. Zawarł umowę z jakimś nocnym lokalem na dostarczenie koszulek firmowych dla muzyków, którzy tam występowali. Dostał wzór do wydrukowania na koszulkach, ale nie mógł znaleźć producenta. Z lokalu żądali natychmiastowej dostawy zamówionego towaru, więc Charlie zadzwonił do mnie! Znaleźliśmy fabryczkę na skraju pustyni, a ja jak idiota zawiozłem tam Charliego i czekałem, aż pojawi się z gotowymi koszulkami.
Clea usiłowała coś wtrącić, lecz nie pozwolił.
– Wróciliśmy do tego lokalu i zaczęliśmy wyładowywać towar. Charlie wdał się w kłótnię z właścicielami. Nie podobał im się kolor nadruków i odmawiali przyjęcia koszulek. Twój brat powiedział, że niezły ze mnie osiłek i że im połamię kości, jeśli nie zapłacą natychmiast.
Clea powstrzymała uśmiech.
– Rzeczywiście, to podobne do Charliego. Reeve zmierzył ją surowym wzrokiem.
– Nie widzę w tym nic zabawnego. Charlie dostał forsę i myślał, że zrobił dobry kawał. A ja dziwiłem się, że ci faceci za nami nie poszli i nie spalili mi łodzi. Mam już dość płacenia za kłamstwa Charliego. Jestem za stary na awantury. Koniec, kropka! – powiedział stanowczo i zmienił temat: – Czas na kawę. Naprawdę nie masz ochoty?
– Naprawdę.
Reeve podniósł kubek z kuchenki.
– Wiem, co czujesz, Reeve, ale tym razem poważnie martwię się o Charliego.
– To zadzwoń na policję w Santa Inez i niech go szukają. – Spostrzegł smutek w oczach Clei. – A może nie chcesz mieszać w to policji? Nie można być pewnym, w co wplątał się poczciwy Charlie.
Clea zarumieniła się.
– Z pewnością nie wszedł w kolizję z prawem.
W jej głosie pobrzmiewała jednak nuta wątpliwości.
– A czym on się ostatnio zajmował? Kiedy rozmawialiśmy, wspominał coś o handlu nieruchomościami, a przedtem snuł plany dystrybucji programów komputerowych. No i oczywiście był też słynny epizod z drukowaniem koszulek.
– Import, eksport – odrzekła z wahaniem. – Dlatego pojechał do Meksyku.
Reeve uniósł brwi ze sceptycznym wyrazem twarzy.
– Import, eksport. Wielkie pole do działania!
– Jestem pewna, że nie chodzi o nielegalne interesy – przekonywała Clea. – Jestem również pewna, że sytuacja stała się poważna.
– A więc poleć do Meksyku, skoro tak się niepokoisz. O tej porze roku jest tam pięknie.
– Właściwie mogłabym – oświadczyła – ale Charlie prosił o kontakt z tobą, Reeve. Wyraźnie mi to powtórzył.
– Przykro mi. Mam inne zajęcia – odpowiedział chłodnym, szorstkim tonem.
– I tylko tyle masz do powiedzenia przyjacielowi po dziesięciu latach znajomości? Masz inne zajęcia?
– Czy słuchałaś tego, co mówiłem, Cleo? Próbowałem ci wytłumaczyć, że twój brat zachowuje się okropnie. Nie zamierzam znów wyciągać go z tarapatów i wysłuchiwać steku kłamliwych wyjaśnień.
Reeve z rozmysłem dobierał bezlitosne słowa. Pragnął raz na zawsze zerwać sieć utkaną z kobiecego czaru Clei i uwolnić się od wszelkich związków z jej rodziną. Musiał z tym brutalnie skończyć.
– Masz krótką pamięć, Reeve. Charlie był twoim najlepszym przyjacielem. Dałby sobie rękę uciąć za ciebie. Myślał, że jesteś najwspanialszym...
– Kiedy mnie potrzebował – przerwał ostro Reeve.
– To nieprawda! Zawsze był lojalny wobec ciebie i wierzył w naszą miłość!
– O, tak, bardziej niż ty, Cleo!
Ogarnęła go wściekłość. Powróciły wspomnienia pełne bólu i namiętności.
– Teraz nie chodzi o nas, lecz o Charliego. Nienawidzisz mnie, Reeve, ale to nie powód, by opuszczać przyjaciela w potrzebie. Chcesz, żebym cię błagała na kolanach? Chcesz tego? A może pieniędzy? W porządku, zapłacę za poświęcenie twego cennego czasu.
Głos Clei drżał z gniewu. Nie mogła cofnąć wypowiedzianych słów. Rozwścieczony Reeve błyskawicznie podszedł do fotela i szarpnął ją za ramię.
– Nie jestem na sprzedaż. Ani teraz, ani nigdy. Twój ojciec nie kupił mnie przed laty i, do cholery, tobie też się to nie uda.
Tylko raz, dawno temu, widziała go w takim stanie. Przestraszyła się. Próbowała uwolnić rękę.
– Wcale nie miałam tego na myśli.
– Ludzie z twojej sfery zawsze tak twierdzą – odparł gorzko. – Powtarzam: nie pojadę do Meksyku i nie chcę mieć nic wspólnego z waszą rodziną. – Potrząsnął ją mocno za ramiona. – Zrozumiałaś?
Clea nie potrafiła ukryć przerażenia.
– Zrozumiałam doskonale. Jesteś wściekły na mnie, więc zapomniałeś o przyjaźni z Charliem. Gdzie twoja lojalność, Reeve?
– Lojalność to twoja specjalność.
Stali tak przez chwilę, nie spuszczając z siebie wzroku. Dyszeli z wypiekami na twarzy. Clea usiłowała się wyrwać, lecz Reeve trzymał ją mocno. Słyszała bicie jego serca. Krew zaczęła jej szybciej krążyć w żyłach.
– Puść mnie – zażądała. – Nie mamy już sobie nic do powiedzenia. Chcę stąd wyjść.
– Ależ proszę bardzo. Nie będę cię przecież zatrzymywał wbrew twojej woli. Ale coś mi jesteś dłużna.
Clea szarpnęła się. Bezskutecznie. Silne dłonie ściskały ją niby stalowe szpony.
– Jesteś mi dłużna pożegnalny pocałunek. Dziesięć lat temu szeryf i twój ojciec nie pozwolili nam na czułość.
Palce Reeve’a zacisnęły się jeszcze mocniej. Opór nie miał sensu. Próbowała odwrócić głowę, lecz Reeve chwycił ją za podbródek i zmusił, aby na niego spojrzała. Oczy mężczyzny płonęły. Pocałował ją brutalnie, namiętnie.
Najpierw broniła się przed tym. Wiła się w objęciach Reeve’a i odwracała głowę, lecz nagle ogarnęła ją prawdziwa fala bezsilności i przyzwolenia. Usta kobiety otworzyły się na przyjęcie natarczywego języka mężczyzny. Odpowiedziała z żarliwością na pocałunek.
Kiedy wreszcie rozdzieliły się ich wargi, Clea wtuliła się w Reeve’a. Minął gniew, ale bolesne wspomnienia pozostały. Oddychała głęboko, usiłując odzyskać panowanie nad sobą.
– Cleo...
Reeve cofnął się, również oszołomiony tym, co zaszło.
– Cleo, ja nie chciałem...
– W porządku, Reeve. Nieważne.
Gorączkowo rozglądała się w poszukiwaniu torebki. Chwyciła ją drżącymi rękami. Musiała natychmiast uciec. Nie tylko od wspomnień, lecz także od namiętnych tęsknot, jakie obudził w niej pocałunek. Przy drzwiach odwróciła się i roztrzęsionym głosem, połykając łzy, odezwała się do Reeve’a:
– Powiedzmy, że jesteśmy kwita. Dług został spłacony.
I wyszła.
– Cholera! Cholera! Cholera!
Donośny głos Reeve’a rozbrzmiewał echem w całej zatoce. Czuł się, jak gdyby jakiś siłacz rąbnął go pięścią w splot słoneczny. Jakże sam widok Clei po tylu latach mógł na nim zrobić tak piorunujące wrażenie?
Powtarzał sobie w myślach, że jest dorosły, doświadczony i nie da się schwytać w sidła pierwszej miłości. Miał dobrą, odpowiedzialną pracę. Osiągnął samowystarczalność. Pół godziny sprawiło jednak, że te sukcesy przestały się liczyć.
Był bezradny i bezbronny – tak jak w dniu, w którym wkroczyła w jego życie, a raczej – w którym Charlie zaprosił go z wizytą do rezydencji Moore’ów. Nigdy nie zapomniał tego dnia ani tej strasznej nocy w chatce w Monterey, kiedy ich rozdzielono.
Byli wtedy jeszcze dziećmi i nie zasłużyli na to, co ich spotkało: upokorzenie, gorycz, krzywdę.
Clea zniknęła. Wróciła do rodziców, a Reeve spędził dwanaście samotnych, bezsennych godzin w miejscowym areszcie. Nad ranem zjawił się gość, którego, prawdę mówiąc, oczekiwał.
Charles H. Moore senior był szczupłym, jasnowłosym mężczyzną po czterdziestce. Uprawiał z powodzeniem sporty: tenis, golf, żeglarstwo. Miał na sobie szyty na miarę garnitur, a włosy ostrzyżone u dobrego fryzjera. Jego wygląd pozostawał w jaskrawym kontraście z wymiętym ubraniem Reeve’a i jego „żołnierską” fryzurą.
Pierwsze słowa zabrzmiały niczym rozkaz.
– Siadaj, młody człowieku. Mamy dużo spraw do omówienia.
– Dziękuję, ale wolę stać, proszę pana.
– Jak ci wygodniej. – Moore usadowił się na krześle i machnął ręką na strażnika, aby odszedł. – Pewnie martwisz się, że opuściłeś koszary bez przepustki, chłopcze?
Reeve skrzywił się, słysząc poufały zwrot.
– To naprawdę nie ma znaczenia, proszę pana.
– No cóż, mogłoby mieć. Ale nie przejmuj się. Już o to zadbałem. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela w Pentagonie, a on przekazał polecenie, komu trzeba. Dostałeś przepustkę aż do dziś włącznie.
Reeve nie zamierzał mu dziękować.
– Opłaca się znać pewnych wysoko postawionych ludzi, ale teraz nie obchodzi mnie marynarka. Martwię się tylko o Cleę. Jak ona się czuje?
– Moja córka ma się świetnie – stwierdził mężczyzna oschle.
– Chcę się z nią zobaczyć. Muszę wiedzieć...
– Nic nie musisz wiedzieć.
Reeve szybko podszedł do człowieka, którego szczerze nie znosił.
– Proszę powiedzieć, gdzie ona jest – zażądał.
– Nie widzę przeszkód, aby odpowiedzieć. – Moore zerknął na złoty zegarek z dewizką. – W tej chwili jest w samolocie lecącym do Szwajcarii. Na razie będzie tam chodziła do szkoły.
– Aż zniknę z pola widzenia?
– Sprytny z ciebie chłopak, Holden.
– Nigdy do tego nie dojdzie – zapewnił żarliwie. Moore obrzucił go spojrzeniem chłodnych niebieskich oczu.
– Wiesz, Holden, chociaż nie jesteś człowiekiem odpowiednim dla mojej córki, masz w sobie coś. A początki nie były najszczęśliwsze. Zrobiłeś duże postępy.
– Przypuszczam, że wynajął pan detektywów, żeby mnie śledzili.
– Właśnie. Kiedy tylko spostrzegłem, że Clea się tobą interesuje. Przypomnijmy sobie pewne fakty. – Moore zamknął oczy, jak gdyby w myślach czytał ankietę personalną Holdena. – Urodzony przez niejaką Margaret Holden w miasteczku pod Bostonem. Ojciec nieznany. Dzieciństwo spędzone w dokach. Szkoła skończona na trójczynach. Brak zainteresowania nauką. Po śmierci matki wstąpiłeś do wojska. Mimo słabego świadectwa uważają cię za zdolnego chłopaka, który daleko zajdzie.
– Dziękuję za życiorys, ale jestem świadomy swojej przeszłości.
– Przeszłość to rozdział zamknięty, chłopcze, ja natomiast mogę zapewnić ci lepszą przyszłość.
– Nie potrzebuję pańskiej pomocy – uparcie oświadczył Reeve.
– Nie bądź taki prędki. Nie znasz jeszcze mojej propozycji. – Moore wyjął książeczkę czekową. – Mogę ci dać sumę, na którą pracowałbyś przez całe życie, a ty w zamian po prostu nigdy nie będziesz próbował zobaczyć mojej córki.
W Holdenie wzbierała złość.
– Nie może mnie pan kupić, ani teraz, ani nigdy. Kocham Cleę i znów się z nią zobaczę. Odzyskam ją!
Twarz Moore’a poczerwieniała, lecz szybko wróciła do poprzedniej barwy.
– Jeszcze nie podałem mojej ceny, Holden – oznajmił spokojnie i wymienił wysoką, bardzo wysoką sumę.
– Nawet wszystkie pieniądze świata to za mało. Zobaczę się z nią – powtórzył Reeve.
Tym razem Moore nie zapanował nad wściekłością. Wstał i zaczął wymachiwać pięścią przed nosem Reeve’a.
– Na pewno nie. Gwarantuję ci to. Dałem ci szansę, a ty ją odrzuciłeś. – Zamknął książeczkę czekową i schował do kieszeni marynarki. – Teraz kolej na moje posunięcie.
Niebawem Reeve poznał zasięg władzy Moore’a. Przeniesiono go do służby na krążowniku i nie minął tydzień, jak wypłynął w rejs ćwiczebny do Japonii.
Charlie podał mu pewien adres w Szwajcarii, lecz wszystkie wysłane przez niego listy wracały nie otwarte. Wreszcie, po wielu miesiącach nadziei i oczekiwania, zdał sobie sprawę, że walka z potęgą Moore’a nie miała sensu. Clea dokonała wyboru. Nie wybrała jednak Reeve’a.
Musiał żyć własnym życiem. Kiedy zakończył służbę, zajął się sobą i prawie udało mu się zapomnieć o dziewczynie.
Aż nadszedł dzisiejszy dzień. Clea na powrót wkroczyła w jego życie. Popełnił błąd, przytulając ją i całując. Do diabła, zrobił źle, ale nie potrafił zapanować nad uczuciami.
Wylał kawę. Zdecydował się na szklaneczkę whisky. A potem wylał również alkohol. Miał wiele rzeczy do przemyślenia – o Clei, sobie i Charliem. Wizyta dziewczyny przywołała dawne wspomnienia. Dobre i złe. Potrzebował czasu – i trzeźwej głowy – aby uporządkować bałagan w pamięci.
Clea traciła zimną krew. Zwykle, kiedy pracowała, otaczała ją atmosfera spokoju i opanowania, lecz teraz przestawała się kontrolować. Zdarzyło się to nie po raz pierwszy.
– Nie, moja droga, to niedobre ujęcie. Nic z tego nie będzie – narzekał Eric Lambert, dekorator wnętrz domu, który Clea fotografowała dla czasopisma „Trends”.
Próbowała zignorować jego słowa, lecz zniecierpliwienie i zaniepokojenie wcale nie ustępowały. A wszystko zaczęło się w przeddzień spotkania z Reeve’em. Jakiś wewnętrzny głos nakazał jej mieć się na baczności.
Podczas ostatniej sesji zdjęciowej denerwowała ją suknia modelki i zwierzenia charakteryzatora. Dzisiaj do pasji doprowadzała ją osoba dekoratora. Zwykle radziła sobie bez problemu w takich sytuacjach. Zwykle...
– Cleo, proszę. – Głos brzmiał tak natarczywie, że opuściła aparat i spojrzała na dekoratora. – Z tego miejsca nie będzie widać mojej ślicznej komódki.
Clea wiedziała, że powinna uśmiechnąć się słodko i zrobić kilka zdjęć w innym ujęciu. I tak nie wykorzystano by ich potem w druku, ale Eric byłby uszczęśliwiony. Co ją to właściwie obchodziło?
– Nie, Eric – stwierdziła, zmieniwszy obiektyw. – Komódkę widać i tak, a poza tym muszę objąć całe wnętrze. Tego żąda redaktor pisma.
– Ależ, Cleo...
Nie zważając na jego oburzenie, zaczęła robić następne zdjęcia.
Po kilku godzinach wyjęła ostatnią odbitkę z utrwalacza, zostawiła do wyschnięcia i zdjęła gumowe rękawiczki. W ciemni panował półmrok. Przyćmione bursztynowe światło zawsze dawało Clei poczucie bezpieczeństwa. Tu czuła się najlepiej. Ale nie dziś.
Myślała o jachcie Reeve’a. Przed laty marzył o własnej łodzi. Ojciec Clei uważał to oczywiście za marzenie ściętej głowy, lecz sen Reeve’a się spełnił.
Fotografia prasowa była marzeniem Clei i nawet przez pewien czas pracowała w zespole fotoreporterów „Trendsa”. Potem znalazła zajęcie bezpieczniejsze, łatwiejsze i z pewnością lepiej płatne. Zrezygnowała z marzeń.
Mieli też z Reeve’em wspólne marzenie: rejs dookoła świata. Fotografie z tej podróży mogłyby otworzyć nowy rozdział w jej karierze. Rejs oczywiście nigdy nie doszedł do skutku. Drogi obojga rozeszły się.
Matka pocieszała ją, że znajdzie sobie innego chłopca, ale Clea nie spotkała nikogo takiego jak Reeve.
A teraz znów go znalazła. Powinna była się domyślać, że Reeve odmówi poszukiwania Charliego. Na próżno jechała na przystań. Podświadomie pragnęła jednak zobaczyć Reeve’a po latach. Pragnęła sprawdzić, czy się zmienił, czy się ożenił i czy wciąż działa na niego jej magiczny urok.
Nie mogła odzyskać spokoju po niespodziewanym pocałunku. Miał smak gniewu, namiętności i oczekiwania na to, co zostało między nimi nie spełnione. Nie powinna uciekać od Reeve’a.
Dość rozmyślań! Sny na jawie i bezczynne siedzenie w ciemni nie mogły pomóc Charliemu. A przecież on liczył się teraz najbardziej.
Zdjęła fartuch ochronny, powiesiła go na drzwiach i weszła do studia. Musiała rozpakować sprzęt, a potem zadzwonić do paru osób. Zamierzała skorzystać z rady Reeve’a – polecieć do Santa Inez i poszukiwać Charliego na własną rękę.
Reeve wyłączył silnik w swoim dżipie. Zaparkował przed domem Clei. Spostrzegł światło w oknie i uchylone drzwi, lecz nie wysiadł z samochodu. Znalezienie adresu Clei przyszło mu łatwo. O wiele trudniejsza okazała się odpowiedź na pytanie: co on tu, u diabła, robi?
Nie chciał się w nic mieszać, lecz przeszłość trzymała go mocno w sidłach. Może powinien pomóc w wyciągnięciu Charliego z kłopotów, aby raz na zawsze zerwać z rodziną Moore’ów?
Po cichu podszedł do drzwi studia. Clea rozpakowywała wielką płócienną torbę. Starannie układała w kącie rozmaite reflektory i statywy.
Ubrana była w stary podkoszulek wypuszczony na dżinsy. Był to strój odpowiedni do ciężkiej pracy i z pewnością nie eksponujący kobiecych wdzięków, ale Reeve widząc ją krzątającą się po pokoju omal nie jęknął z tęsknoty. Wiedział, jak wspaniałe ciało kryje się pod niedbałym ubraniem. Oczami wyobraźni widział gładką skórę, zgrabne kształty. Czuł cudowny zapach jej ciała.
Mógłby tak stać i patrzeć przez całą noc, sycąc zmysły bliskością Clei. Wreszcie zapukał jednak, aby zwrócić jej uwagę.
Otworzyła usta, lecz nie wyrzekła ani słowa.
– Wejdź – odezwała się po chwili. – Właśnie się rozpakowuję.
– Pomogę ci.
– Nie, dziękuję. Już prawie skończyłam. Wyjęła ostatni stojak do lampy i odłożyła torbę.
Reeve patrzył w milczeniu. Czuł się bezradny na jej terytorium. Wolałby znajdować się na jachcie, gdzie to on byłby górą.
Clea stanęła wyczekująco na środku pokoju. Zapadła niezręczna cisza, zupełnie jak podczas spotkania na pokładzie „Argosy”.
– Podoba mi się twoje studio. – Reeve zmusił się do rozpoczęcia rozmowy.
Było to obszerne pomieszczenie. Jedną ścianę pokrywał olbrzymi arkusz tapety służącej jako tło do zdjęć portretowych. Na pozostałych ścianach wisiały fotografie, w tym wiele czarno-białych: portrety zwykłych ludzi, dzieci, staruszków, robotników. Reeve z ciekawością oglądał zdjęcia. Na jednym z nich dwie dziewczynki bawiły się skakanką, na innym chłopczyk przygotowywał się do biegu na szkolnym boisku.
– Te podobają mi się najbardziej – oświadczył. – Robią wrażenie.
Powstrzymał się od oceny błyszczących kolorowych fotografii, które trafiły na okładki poczytnych żurnali.
– Zrobiłam je w przypływie ambicji twórczych, jak byś to pewnie określił.
Podszedł bliżej i spojrzał na nią badawczo.
– Wszyscy się zmieniamy, Cleo. Ja też się zmieniłem.
Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, do czego Reeve zmierza.
– Jadę do Meksyku.
Poczuła, że ciężar spadł jej z serca.
– Och, dziękuję, Reeve.
– Doszedłem do wniosku, że powinienem zaryzykować raz jeszcze. Wciąż mam w pamięci dawne dobre czasy.
– Bardzo się cieszę, Reeve.
– Wczoraj zastanawiałem się bardzo długo przed podjęciem decyzji nad tym, co powiedziałaś o lojalności. Do diabła, nocne telefony Charliego z Las Vegas czy Tahoe mogły doprowadzić do szaleństwa. – Uśmiechnął się mimo woli. – Czy opowiadał ci kiedyś o dwóch kobietach o imieniu Darlene?
Clea potrząsnęła głową.
– Twój brat dziwnym sposobem zaręczył się jednocześnie z dwiema kobietami o tym samym imieniu Darlene. Nie wiedziały o sobie nawzajem, a Charlie przysięgał, że właściwie nie prosił żadnej z nich, aby za niego wyszła. I tak to udało mu się wywinąć od małżeństwa.
– Chyba lepiej, że mi o tym nie mówił – stwierdziła Clea.
Reeve roześmiał się.
– Zwariowana historia. Charlie chciał, żebym udawał jego psychiatrę i wytłumaczył obu kobietom, że jest niezrównoważony. W przypadku przygód Charliego kłamstwo zawsze okazywało się najprostszym rozwiązaniem, aczkolwiek w tej sytuacji nie było ono dalekie od rzeczywistości.
I znów wybuchnął śmiechem.
– A ja, jak zwykle, powiedziałem im prawdę. Wymagało to z mojej strony taktu i zręczności. Przez kilka miesięcy nie mogłem się od nich odczepić. Chociaż poznały prawdę, chciały odzyskać swojego Charliego.
– Trudno się na niego gniewać, prawda? Reeve nie odpowiedział wprost.
– Pomógł mi, kiedy tego potrzebowałem. Pożyczył mi pieniądze na „Argosy”.
– Nie wiedziałam. Zawsze był hojny.
– Tak, tak. Istny książę! – odparł Reeve cynicznie. – Cóż, przyjdzie jeszcze czas na uznanie go za świętego. Na razie popłynę na „Argosy” do Meksyku i zobaczę, w co się wpakował. Przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić. Charlie to mój najdawniejszy przyjaciel.
– Jestem ci wdzięczna.
Podniósł rękę w ostrzegawczym geście.
– Nie dziękuj zawczasu. Jeszcze nie wyruszyłem. Nie mam nawet załogi i może w ogóle nie zdołam odnaleźć Charliego.
– Nie masz załogi? – zdziwiła się Clea i pewna myśl przyszła jej do głowy.
– Obiecałem koledze parę dni wolnego. Jego żona lada moment będzie rodziła.
– Z pewnością szybko znajdziesz kogoś innego – odrzekła, a lęk zastąpił wcześniejsze podekscytowanie.
Wzruszył ramionami.
– To potrwa dzień lub dwa, a może i tydzień.
– Nie mamy czasu na czekanie – oświadczyła przestraszona, że Reeve się wycofa.
Charlie potrzebował pomocy przyjaciela i Clea zrobiłaby wszystko, by wyprawa doszła do skutku. Zanim zdążyła uporządkować myśli, stało się. Wypowiedziała te słowa.
– Będę twoim załogantem.
Reeve otworzył usta, lecz nie dopuściła go do głosu.
– I tak postanowiłam lecieć do Santa Inez. Równie dobrze mogę tam popłynąć z tobą. Wyruszylibyśmy natychmiast. Jutro, a choćby i zaraz...
– To niezbyt mądry pomysł – ocenił beznamiętnym tonem.
– Czy dlatego, że wczoraj... Reeve przeczesał palcami włosy.
– Przykro mi z tego powodu, Cleo.
– Spotkanie po tylu latach okazało się ciężkim przeżyciem dla nas obojga. Zachowaliśmy się trochę jak wariaci.
Zabrzmiało to dość surowo, więc Clea uśmiechnęła się przepraszająco.
Reeve odetchnął głęboko. A więc tak potraktowała ich pocałunek: jako część przeszłości. To, co minęło, było więc w jakiś sposób rozgrzeszone. Reeve gotów był na to przystać, lecz nie znaczyło to, że zgadzał się na jej warunki. Nie zamierzał brać jej w rejs.
– Nie mówmy o wczorajszym incydencie. Uważam, że pomysł, abyś płynęła ze mną do Meksyku, nie jest najlepszy.
– A ja sądzę, że jest wspaniały. Powiem więcej: coraz bardziej mi się podoba. Ty potrzebujesz załogi, a ja chcę dotrzeć do Charliego. I nie martw się o nas, Reeve. Przecież jakoś przeżyliśmy powtórne spotkanie. Proszę, rozmawiamy spokojnie, snujemy plany... To raczej ja snuję plany – poprawiła się ze śmiechem. – Na pewno nam się uda. Zostaniemy przyjaciółmi.
– Przyjaciółmi – powtórzył jak echo Reeve. – To wydaje się dziwne po tylu latach.
– Ale wcale nie niemożliwe.
– Chyba tak – przyznał.
– Dwoje przyjaciół poszukujących zaginionego. Nawet nieźle brzmi. Zadanie bojowe i poważna próba naszej przyjaźni.
Reeve czuł, że jego opór słabnie. Uciekł się do ostatniego argumentu.
– Zapowiada się fatalna pogoda na morzu.
– Jestem doświadczonym żeglarzem. Pamiętasz, jak we czwórkę wzięliśmy ślizgacz tatusia? Płynęła z nami dziewczyna Charliego, ówczesna dziewczyna.
– A ty się uparłaś, żeby wypatrywać wielorybów z dzioba łódki. Wrzeszczeliśmy, żebyś stamtąd zeszła.
Przed oczami Reeve’a pojawił się zapamiętany obraz: opalona, smukła Clea stoi na pokładzie z rozwianymi włosami, a krople wody morskiej rozpryskują się na jej twarzy. Bolesne wspomnienie.
– Nigdy nie wypadłam za burtę!
– To nie świadczy o twoich umiejętnościach.
– Daj spokój, Reeve, wiesz, że poradzę sobie.
– Jeszcze się nie zgodziłem.
– Ale nie masz powodu, aby tego nie zrobić. Nie chcesz się ze mną przyjaźnić? A może po prostu nie chcesz, żebym wchodziła ci w drogę? O co chodzi?
Odpowiedział pytaniem na pytanie.
– A o co w ogóle tu chodzi? – Zatoczył ręką koło. – Nie powinnaś z dnia na dzień rzucać pracy, studia.
– Załatwię to. Przesunę zlecenia na późniejsze terminy, a w razie potrzeby polecę usługi innych fotografików. Wiesz, popieramy się w tym światku. Zawsze mogę liczyć na zastępstwo.
– Kogoś tak dobrego jak ty? Uśmiechnęła się łobuzersko.
– Jeśli klientowi nie odpowiada ktoś inny, będzie musiał poczekać, aż wrócę. No więc, jaką decyzję podjąłeś, kapitanie?
Zawahał się.
– Zaproponowałaś, jak się zdaje, rozsądne rozwiązanie. Nie ma przeciwwskazań, abyśmy zostali przyjaciółmi, a skoro i tak się wybierasz do Meksyku...
– Do Santa Inez – uściśliła.
– Zatem popłyniemy razem. Ostrzegam cię, że na moim jachcie panuje surowa dyscyplina.
– Tak jest, kapitanie – zażartowała salutując. Pozostawało ustalić szczegóły.
– Spotkamy się w piątek, o piątej trzydzieści. Rano! Planuję wyjście w morze punktualnie o szóstej.
– Nie spóźnię się – obiecała.
Clea zamknęła studio i weszła po schodach do mieszkania. Cóż, znali już reguły gry. Byli dwójką przyjaciół szukającą Charliego. Przeszłość stanowiła zamknięty rozdział.
Nie musieli jej jednak wymazywać z pamięci. Najlepiej było ją zaakceptować. Sądziła, że po wielu godzinach harówki, szorowania pokładu i zwijania lin będzie padać na koję wyczerpana i obojętna na głos kobiecych zmysłów. Będą rozmawiać jak przyjaciele i rozstaną się jak przyjaciele. Ona wróci potem do swoich zajęć.
W ciągu następnych dwóch dni tysiąc razy zmieniała zdanie. Wreszcie stanowczo postanowiła nie jechać. Ułożyła sobie w myślach odmowę, którą chciała wygłosić Reeve’owi przez telefon. Przede wszystkim wspólny daleki rejs nie pomógłby Charliemu. Zdecydowała więc, że poleci do Santa Inez i spotka się tam z Reeve’em. Jeśli okaże się mu potrzebna, będzie na miejscu. Tak wyglądał jej nowy plan.
Powstał jednak problem. Numeru telefonu Reeve’a nie było w książce. Podczas wizyty na jachcie również nie zauważyła aparatu telefonicznego.
Zadzwoniła do rodziców zawiadamiając, że wpadnie do miasta. Dała się również zaprosić na kolację. Niezbyt to jej odpowiadało, gdyż wolała uniknąć rozmów o Charliem. Przyrzekła sobie w duchu, że utrzyma w tajemnicy spotkanie z Reeve’em. Wiedziała, jak zareagowaliby jej rodzice, a zwłaszcza ojciec, na sam dźwięk jego imienia.
Po kolacji matka uśmiechnęła się serdecznie do Clei.
– Nieczęsto się zdarza taki miły wieczór w gronie rodzinnym.
– Bez Charliego rodzina jest niepełna – zauważył Charles Moore. Czas dodał mu kilka kilogramów i trochę siwych włosów, lecz wciąż prezentował się znakomicie. – Jeanine twierdzi, że przebywa w Meksyku.
Clea wiedziała o miejscu pobytu brata tak niewiele, że nawet nie musiała specjalnie kłamać.
– Ostatnio był w mieście Santa Inez. Wpadłam na pomysł, żeby go tam odwiedzić.
– Pojechał tam w interesach czy w celach rozrywkowych? – dopytywał się Moore.
– Nie wiem dokładnie, zapewne w interesach. Moore uniósł brwi z powątpiewaniem. Jego żona wtrąciła swoje trzy grosze.
– Charlie jest wszechstronnie utalentowany. Cokolwiek sobie zaplanuje, wykonuje to świetnie.
– Mama ma rację – zgodziła się Clea. – Charlie zawsze miał niesamowite pomysły.
– A ty jak zwykle bronisz braciszka. – Moore spojrzał na nią z łagodnym wyrzutem.
– Nic na to nie poradzę – odparła.
I ojciec, i Reeve świetnie zdawali sobie sprawę z jej słabości do Charliego.
– Charlie doprawdy jest kimś... szczególnym – odezwała się łagodnie Jeanine. – Chciałabym tylko, żeby się ustatkował. Oczywiście, to dotyczy obojga moich dzieci. – Jej twarz przybrała zadumany wyraz. – W zeszłym tygodniu widziałam Richarda.
Słysząc wzmiankę o swoim byłym narzeczonym, Clea nawet nie mrugnęła.
– Co u niego?
– Wygląda wspaniale i dobrze mu się wiedzie. Zdobył renomę jako prawnik, a klienci walą do niego drzwiami i oknami.
– To świetny facet – oświadczyła Clea. – Cieszę się z jego sukcesów, ale naprawdę mi na nim nie zależy, mamo. Zbyt jestem zajęta pracą, aby angażować się w romans.
Clea często powtarzała tę opinię w rozmowie z matką. Tym razem próbowała wyrazić się jak najdelikatniej.
– Taka jesteś zapracowana, że masz czas na wycieczkę do Meksyku, co? – Charles Moore nigdy się nie mógł oprzeć pokusie droczenia się z własnymi dziećmi.
– Właśnie tak. Po ciężkiej pracy należy mi się wypoczynek – odparła stanowczo.
– Mam nadzieję, że nie za długi – odezwała się Jeanine. – Wczoraj dzwoniła do mnie Peggy Rothberg. Chyba ma dla ciebie ciekawe zlecenie.
Clea jęknęła w duchu. Nigdy nie potrafiła odrzucać takich „ciekawych” zleceń, które pochodziły od znajomych rodziny Moore’ów. Dobrze jej płacono, to prawda, lecz czuła się coraz bardziej znudzona fotografowaniem eleganckich domów, przyjęć i rocznic ślubu... Już od dawna nie próbowała swych sił w innych dziedzinach fotografii.
– Judson Rothberg za miesiąc obchodzi sześćdziesiąte piąte urodziny – ciągnęła matka – a Peggy naturalnie życzy sobie, abyś zrobiła pamiątkowe zdjęcia z przyjęcia.
– Zadzwonię do niej po powrocie, nie wiem jednak, czy przyjmę tę pracę.
Matka spojrzała na nią z bolesnym wyrazem twarzy, lecz Clea zignorowała jej minę. Wiedziała, że matka to niezła aktorka, która na dzieciach wypróbowuje swoje zdolności.
Jeanine westchnęła ciężko.
– Powiedziałam Peggy, że na sto procent może na ciebie liczyć. Stawiasz mnie w kłopotliwej sytuacji. To moja bliska przyjaciółka...
Clea przejrzała grę matki. Nadała głosowi obojętny ton.
– Zaczynam wpadać w rutynę, przyjmując takie łatwe zlecenia i unikając poważniejszych, bardziej odpowiedzialnych zadań.
– Ależ, moja droga, nikt ci nie zapłaci za fotografie brudnych dzieci i pustych doków. A co do fotografii prasowej... cieszę się, że już nie pracujesz w gamecie – oświadczyła Jeanine.
Clea zdobyła się na uśmiech.
– To było dla mnie pouczające doświadczenie, lecz rzeczywiście z pracy w gazecie trudno by mi było się utrzymać. Ale fotoreportaże są czymś zupełnie innym. Mogę je robić dla siebie. Czas na jakąś odmianę.
– Pewnie czujesz się wypalona wewnętrznie – wtrącił się ojciec. – Stara śpiewka. Wszyscy przez to przechodziliśmy. Być może podróż do Meksyku doda ci energii i wiary w siebie.
Clea odwróciła wzrok. Spojrzała na gęsty zielony trawnik za oknem. Jej ojciec nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był bliski prawdy.
Kiedy dwa dni później podnieśli żagle, wiał przyjemny, rześki wiatr, który po paru godzinach zmienił kierunek i Reeve musiał halsować – to na prawą, to na lewą burtę.
Clea przyjmowała jego komendy niedbałym machnięciem ręki, niczym stary wilk morski. Nie była ciężarem dla Reeve’a. Stanowili zgrany zespół i ta myśl sprawiała jej radość. Żeglowanie przychodziło im niemal automatycznie. I kiedy Clea powoli wpadała w zachwyt nad samą sobą, stało się. „Argosy” odmówił wykonania manewru. Żagle zwisły bezradnie. Jacht zaczął dryfować do tyłu.
– Chwyć kliwer i naciągnij – polecił Reeve, przekrzykując trzepotanie płótna.
– Tak jest! To znaczy, spróbuję – zawołała w odpowiedzi.
Żagiel falował szaleńczo, jak żywa istota, która chce się wyrwać na wolność. Clea uwiesiła się na płóciennej płachcie, lecz dłonie ześlizgiwały się z tkaniny. Zaciskała mocniej palce. Szorstki konopny sznur pokaleczył jej skórę.
Jacht zataczał się jak pijany. Clei wydawało się, że lada moment wysoka fala i gwałtowny podmuch wiatru przewrócą łódź do góry dnem. Mimowolnie napięła mięśnie.
– Wolałam płynąć, niż lecieć do Santa Inez – powtarzała sobie, zginając kolana, aby utrzymać równowagę na wilgotnym, śliskim pokładzie.
Ramiona jej drżały z wysiłku. Walczyła z wiatrem i opornym kliwrem. Powoli, niemal niezauważalnie, szala zwycięstwa przechylała się na jej stronę. Żagiel posłusznie poddawał się jej zabiegom.
Reeve znalazł się przy niej. Odsunął ją ramieniem i chwycił linę.
– Ja to zrobię. Ty trzymaj rumpel – wydał komendę. – Kieruj na sterburtę.
Clea poczuła się urażona. Wzięła rumpel i naprowadziła jacht na kurs. Z determinacją wypełniała polecenia i dopiero teraz straciła zimną krew.
– Do diabła, Reeve, dałabym sobie radę z kliwrem – stwierdziła. – Nie musiałeś mnie stamtąd zabierać.
– Nie o to mi chodziło. Po prostu nie mogłem czekać cały dzień – odparł, obrzucając żagle uważnym spojrzeniem.
Zabolała ją ta krytyka. Była gotowa walczyć o dobre imię.
– Zablokowanie rumpla to chyba twoja wina...
– Nie obchodzi mnie, czyja to wina. Najważniejsze, żeby go mocno trzymać. – Znów zerknął na żagle.
– Trzeba nam sprzyjającego wiatru i tego właśnie nie mamy. Chyba zwinę żagle.
– To ja się wypisuję – oświadczyła Clea z błyszczącym wzrokiem. – Potrafię sobie poradzić z żeglowaniem bez twojej taryfy ulgowej.
– Ależ to nie ma nic wspólnego z tobą – żachnął się Reeve. – Zanim zaciągnęłaś się na jacht, zapowiedziałem przecież, że ja jestem tu kapitanem i ja podejmuję decyzje.
– Tak jest – odrzekła, tym razem bez żartobliwego tonu w głosie.
Praca na łodzi nie kończyła się jednak na opuszczaniu i zwijaniu żagli. Zawsze było coś do zrobienia. Reeve wydawał polecenia w chłodny, bezosobowy sposób, a Clea je wykonywała, przeklinając wciąż pod nosem chwilę, w której postanowiła płynąć do Santa Inez.
Udało jej się wygospodarować parę godzin snu. Tuż przed wschodem słońca Reeve obudził ją, aby obwieścić radosną nowinę: zaczął wiać pomyślny wiatr. Cały dzień płynęli pod żaglami i dotarli do San Diego.
Po dwunastu godzinach morderczej krzątaniny padła wyczerpana na koję w kabinie, którą przydzielił jej Reeve. Skóra na dłoniach piekła, ramiona bolały od zmagań z ciężkimi żaglami. Cały czas na nogach! Nawet kiedy Reeve poprosił ją, by przejęła ster, ze zdenerwowania nie usiadła ani na moment.
Ku jej uldze, jeszcze przed zachodem słońca zakotwiczyli jacht na południe od San Diego. Nie wytrzymałaby dalszej żeglugi i chyba Reeve o tym wiedział. Gdyby miał do pomocy drugiego marynarza, zapewne płynęliby do późna w nocy.
No cóż, nie była mężczyzną i doświadczeniem ustępowała Reeve’owi, lecz udowodniła, że nie wymiguje się od obowiązków. Nie dyskutowali i nie wytykali sobie błędów. Reeve wydawał komendy, ona słuchała. Tak jak kapitan i załoga.
Pragnęła jedynie krótkiego odpoczynku.
Ledwie zamknęła oczy, rozległo się pukanie do drzwi. Odpowiedziała głośnym jękiem.
Reeve otworzył luk i zajrzał z góry do kajuty. Miał na sobie płaszcz kąpielowy. Ręcznik zarzucił na szyję niczym szalik. Clea pełnym podziwu wzrokiem zmierzyła szczupłe, opalone męskie ciało. Speszona, szybko zamknęła oczy, lecz nie zdołała oprzeć się pokusie.
Muskularne ramiona i nogi, atletyczna sylwetka – to robiło wrażenie, chociaż Clea dawno przestała być podekscytowaną nastolatką. Usiłowała nadać swojej twarzy obojętny wyraz.
– Czy za ostro gonię cię do pracy? – spytał. Clea usiadła na koi i spuściła nogi na podłogę.
– Jasne, że nie. Czuję się świetnie. – Spostrzegłszy jego sceptyczną minę, roześmiała się. – Kłamię. Jeszcze nigdy w życiu tak nie harowałam, ale sen potrafi zdziałać cuda. Rano zamelduję się na pokładzie w gotowości bojowej – zażartowała, choć w głębi ducha nie było jej wcale wesoło.
– Zamierzasz już teraz iść spać? – spytał, wyraźnie rozczarowany.
– Tak.
– Jest dopiero szósta!
– Obolałe kości nie patrzą na zegarek – oznajmiła.
– Znam lepsze rozwiązanie niż sen.
– Czyżby?
– Pływanie. To ci pomoże dojść do siebie. Mnie też dobrze zrobi kąpiel. Oboje ledwie żyjemy.
– Przepraszam za wczorajszy dzień i ten pechowy kliwer... – zaczęła się usprawiedliwiać.
– To normalne, że nowa załoga musi się dotrzeć. Zawsze tak jest na początku, a ty świetnie sobie radzisz – skomplementował Cleę. – Wiem, że zachowuję się dość surowo. Chodź, popływamy trochę. Za pięć minut spotkamy się na pokładzie.
Reeve zamknął luk, zostawiając zdumioną Cleę na koi.
Podniosła się i wyjęła z torby kostium kąpielowy. Postanowiła we wszystkim dotrzymywać kroku Reeve’owi. Dotychczas wydawał jej tylko rozkazy. Zaproszenie do kąpieli stanowiło więc uwerturę do przyjaźni. Bez względu na zmęczenie, powinna wyjść mu naprzeciw.
Kiedy zjawiła się na pokładzie, Reeve był już w wodzie. Zawołał ją.
– Wskakuj. Sprawdziłem, czy są tu rekiny, ale widocznie dzisiaj jedzą kolację gdzie indziej.
Ten dowcip nie zrobił wrażenia na Clei, która od dziecka pływała jak ryba. Znała na wylot plaże północnej Kalifornii. Zanurkowała i z zaskoczeniem stwierdziła, że woda jest cieplejsza niż w Venice, gdzie mieszkała.
Wypłynęła tuż przed Reeve’em i natychmiast pożałowała, że tak dokładnie odmierzyła odległość. Ich ciała niemal się zetknęły. Poczuła dziwny wstrząs, niczym przepływ elektryczności. Pospiesznie oddaliła się o kilka metrów.
Obejrzała się. W czerwonej poświacie zachodzącego słońca jacht wyglądał imponująco.
– Rozumiem, dlaczego tak kochasz „Argosy”. To piękna łódź.
Silne ramiona Reeve’a rytmicznie rozcinały powierzchnię wody. Podpłynął do Clei.
– „Argosy” jest zupełnie niezwykły. Zasługuje na to, by darzyć go szacunkiem – wyznał bez dalszych wyjaśnień.
Uśmiechnął się szeroko. Zęby błyszczały olśniewającą bielą na tle opalonej skóry. Znajdował się tak blisko, że przestraszona Clea odpłynęła na bezpieczną odległość.
– Chcesz się ścigać, prawda? – zakrzyknął.
– Nie dzisiaj – odparła i przewróciła się na plecy.
– A ja sądziłem, że czujesz się w wodzie jak ryba – przekomarzał się Reeve. – Pamiętasz, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem?
Nie musiała nic mówić. Wiedziała, że mężczyzna, zna odpowiedź.
– Prułaś przez basen jak motorówka, a ja gotów byłem przysiąc, że należysz do kadry olimpijskiej. Naprawdę mogłaś wystąpić na olimpiadzie – oznajmił z powagą.
– Chyba tak. Ale nie teraz. Od wielu miesięcy nie trenowałam. Zupełnie wypadłam z formy.
– To do ciebie niepodobne. Przynajmniej, o ile się orientuję...
Clea zaczerwieniła się zadowolona. Reeve po tylu latach chwalił ją za umiejętności pływackie, a jego komplementy sprawiały jej zawsze wielką radość. Doszła do wniosku, że powinna sprawdzić się w wyścigu z Reeve’em.
Wstąpiły w nią nowe siły. Zanurkowała, a kiedy wypłynęła na powierzchnię, rzuciła Reeve’owi wyzwanie.
– Hej, ja tylko udawałam. Chcę się ścigać!
I nie czekając na odzew, ruszyła w stronę jachtu.
Płynęła ostro, lecz Reeve był tuż za nią. Pewna, że jej nie dogoni, Clea zwolniła nieco. Nie liczyła jednak na jego wspaniałomyślność. Traktowała te zawody bardzo poważnie.
Kiedy Reeve znalazł się wystarczająco blisko, chwycił ją za stopę. Spróbowała się uwolnić wierzgnięciem, lecz trzymał ją mocno za kostkę.
Kopnęła jeszcze parę razy i poddała się. Dłonie Reeve’a sunęły wzdłuż jej ciała. Objęły łydki, uda, talię. Zaczęła znów się bronić. Bezskutecznie. Zwyciężył.
– To nieuczciwe wystawiać kapitana na pośmiewisko, Cleo – odezwał się wesoło.
Przysunął twarz do jej twarzy. Potrząsnął głową, a strużki wody spłynęły po czole i policzkach. W oczach pojawiły się figlarne ogniki, tak jak przed laty.
Instynktownie Clea wzięła Reeve’a za ramiona, tak jak dawniej często czyniła. Poczuła twarde, sprężyste mięśnie. Reeve objął ją w pasie. Padały na nich słabe promienie zachodzącego słońca. Clea pragnęła śmiać się ze szczęścia. Ogarnęło ją cudowne uczucie powrotu do utraconego raju wspólnie przeżytych chwil.
– Czyżby szydzenie z innych leżało w twojej naturze? Wstydź się – nie przestawał żartować.
– Ja się wcale z ciebie nie wyśmiewałam. Po prostu skorzystałam z sytuacji.
Dumnie podniosła głowę.
– Będę o tym pamiętał, kiedy sam skorzystam z sytuacji. – Reeve posłał jej zagadkowe spojrzenie.
Zanim się spostrzegła, wskoczył po drabince na pokład.
– Ostatni zmywa naczynia! – zapowiedział. Pospieszyła w jego ślady. Kąpiel podziałała na nią lepiej, niż mogła się spodziewać. Nie czuła już skrępowania.
Radosny nastrój panował również podczas kolacji. Reeve nakrył do stołu na rufie. Clea była zaskoczona i zachwycona zarazem. Poprzedniego wieczoru zjedli zimne dania w swoich kajutach. Jadłospis był ten sam: kurczak w plastrach i pieczeń. Zmieniła się jednak sceneria, w której spożywali posiłek.
– Zapomniałem wczoraj, że mamy rogaliki – przepraszał Reeve. – Podałem znów owoce, ale znalazłem też wino – dodał, wyjmując butelkę.
– Cudownie to przygotowałeś – stwierdziła Clea, zajmując miejsce przy stole.
– Cóż, nauczyłem się w życiu paru rzeczy. Wolała się nie zastanawiać, czy w jego słowach kryje się ironia.
– Rozpieszczasz mnie.
– Nie zapomnij, że masz potem zmywać naczynia. Podczas kolacji gawędzili o łodziach, które widzieli rano, o ławicy morświnów, która podążała za nimi przez pewien czas, i o przelotnym szkwale, który napotkali poprzedniego dnia po wyjściu z portu. Rozmowa toczyła się gładko, a Clea cieszyła się, że nie poruszają drażliwych tematów. Najbardziej obawiała się kłopotliwej ciszy.
Przełknęła ostatni kęs kanapki.
– Smaczne jedzenie, wyborne wino, miłe towarzystwo i zachód słońca nad Pacyfikiem. Czy można pragnąć czegoś więcej?
Rzuciła tę uwagę mimochodem, lecz odpowiedź Reeve’a zabrzmiała naprawdę poważnie.
– Właśnie tego zawsze pragnąłem. – Clea zerknęła na jego nieprzeniknioną twarz. Nagle uśmiechnął się. – Potrzebuję oceanu jak powietrza. Turyści, którym wynajmuję jacht na rejsy czarterowe, zwykle nie są dobrymi kompanami. Twoje towarzystwo to coś więcej, Cleo.
– Czuję się jak w raju – odparła. – O milion mil od świata, w przyjaznym zmroku.
– Za kilka dni zatęsknisz za tym.
Pomyślała tak samo, ale lubiła przekomarzać się z Reeve’em. Tak było o wiele ciekawiej i przyjemniej.
– Może tak, może nie. W tej chwili wolę patrzeć na fale morskie niż na schody wiodące do mojego mieszkania. Nigdy nie starcza mi czasu na wypoczynek.
– No jasne. Przecież tak ciężko pracujesz.
– To prawda – przyznała. – Zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje. Pewnie dlatego, że moim życiu nie ma miejsca na nic innego oprócz pracy.
Reeve podniósł wzrok na morze.
– A ten facet, za którego prawie wyszłaś? – spytał wreszcie.
– Nie kochałam go – odparła szczerze. – Nigdy nie poślubię mężczyzny, którego nie kocham.
Zamilkła. Słychać było tylko plusk fal uderzających o kadłub i bicie ich serc. Cisza ciągnęła się w nieskończoność. Czy Reeve przywoływał w pamięci to, co sobie przysięgali przed laty?
„Nigdy nie pokocham innego mężczyzny, Reeve”.
„Będę cię kochał aż do śmierci, Cleo”.
Reeve odezwał się pierwszy.
– Istnieją chyba różne rodzaje miłości. Dowiadujemy się tego, w miarę jak dorastamy i zdobywamy nowe doświadczenia.
Zaczęli rozmawiać o miłości i małżeństwie. Clea zdała sobie sprawę, że chciałaby dowiedzieć się czegoś o byłej żonie Reeve’a, lecz on nie podejmował tego tematu. Zaczerpnęła głęboko tchu i ośmieliła się jednak.
– A twoje małżeństwo?
Głos jej zadrżał. Reeve zrozumiał intencje Clei. Nie odmówił odpowiedzi.
– Susan była świetnym kumplem. Spotkałem ją po zakończeniu służby w marynarce wojennej, zanim kupiłem „Argosy”. Mieszkałem wtedy w Seattle. Próbowałem się ustatkować. Ona chciała mieć za męża zwykłego mieszczucha, który codziennie o piątej wraca do domu ogrodzonego białym płotem i pełnego dzieciaków.
– A jakie były twoje pragnienia?
– Chciałem kiedyś mieć dzieci, lecz na razie nie czułem się gotów na ich przyjęcie. A co do reszty planów mojej żony... Chciałem wrócić na morze, podróżować. – Pokazał dłonią horyzont. – Nasze małżeństwo okazało się nieuczciwym układem dla obu stron. Czasem dochodzą mnie wieści od niej. Wyszła powtórnie za mąż i ma dziecko. Bardzo dobrze się stało, że zniknąłem z jej życia. – Uśmiechnął się ponuro. – Na starość lubię sobie pofilozofować. Kto by przypuszczał!
– Życie płata ludziom figle – odrzekła Clea. – Przez dwa dni żałowałam w duchu, że uparłam się na wspólny rejs z tobą. Wydawałeś się strasznie oficjalny, nieprzystępny, zwłaszcza podczas sprzeczki o zwinięcie żagli.
– To tylko nieśmiałość – wyznał w przypływie szczerości. – Onieśmieliła mnie sytuacja i twoja bliskość. Bałem się, że cały czas będziemy walczyć na noże.
A zatem Reeve też był zdenerwowany. Ten fakt wpłynął na Cleę pocieszająco i uspokajająco.
– Szczęśliwie się złożyło, że do konfliktu doszło tak wcześnie i że natychmiast go zażegnaliśmy.
Reeve podniósł wzrok i uśmiechnął się.
– Kiedy zobaczyłem cię leżącą bez sił na koi, bałem się, że zażądasz powrotu do domu.
– Mowy nie ma! Postanowiłam brnąć w tę awanturę na dobre i na złe, aż dotrzemy do Santa Inez i znajdziemy Charliego.
Reeve natychmiast zareagował na dźwięk tego imienia.
– O, tak. Ten chłoptaś nigdzie nie zagrzeje miejsca – ironizował. – Jutro sprawdzimy, co mu się przytrafiło.
– Jutro – powtórzyła. – To już blisko.
– No cóż, nie zatrzymamy czasu – odparł szybko.
– Z nieprzeniknioną twarzą wstał od stołu. – Jutrzejszy ranek się zbliża. Muszę sprawdzić liny i włączyć światła. Staram się nie zaniedbywać swoich obowiązków.
Clea również podniosła się z miejsca i pozbierała naczynia. Chociaż nie podnosiła wzroku, wiedziała, że Reeve nie spuszcza z niej oczu. Kiedy wychodziła z kuchni, zastąpił jej drogę. Stali tak blisko siebie, że słyszała jego głęboki, równy oddech. Nie podniosła głowy. Nie wiedziała, czego od niej oczekuje.
Żadne z nich dwojga nie poruszyło się. Twarz Reeve’a tonęła w cieniu. Clea spojrzała spod rzęs. To był dawny, dobry, łagodny Reeve.
Zauważył jej spojrzenie. Czy kryło się w nim cokolwiek poza wdzięcznością? Oczy Clei błyszczały, a włosy w świetle księżyca przybrały złoty odcień. Wdychał delikatny zapach jej perfum.
Kiedy pływali razem, zrozumiał, że Clea wciąż budzi w nim pożądanie. Chciał ją przygarnąć, mocno objąć. Wyobrażał sobie, jak idealnie pasują do siebie ich ciała. Niemal czuł smak jej warg.
Wyciągnął rękę, aby pogładzić włosy Clei, lecz zatrzymał się w pół drogi. Bał się, czy będzie w stanie zapanować nad pożądaniem. Bał się zerwać cienką nić przyjaźni, która połączyła ich tego wieczora. Gdyby tylko dotknął jej ust, wpadłby w sidła namiętności. Nie mógłby się już wycofać.
Opuścił rękę. Odezwał się cicho, pospiesznie:
– Rano przyjdę cię obudzić. Musimy wcześnie wyruszyć w drogę.
– Dobranoc, Reeve – odpowiedziała szeptem. Zanim poszła do swojej kajuty, spojrzała na niego przez ramię. Z jej twarzy mógł wyczytać równie dobrze ulgę, jak rozczarowanie.
– Dobranoc, Cleo. Śpij dobrze.
O zmierzchu, po kolejnym dniu harówki na jachcie, weszli do portu. Clea nie czuła jednak zmęczenia. Rozpierała ją energia. Chciała głośno śpiewać. Zerknęła na Reeve’a cumującego łódź. Poruszał się szybko, sprawnie, jak gdyby udzieliła mu się radość i podekscytowanie Clei.
Wydawało się przez chwilę, że wróciły dawne czasy, kiedy razem wyruszali na poszukiwanie przygód. Reeve zawiązał po mistrzowsku ostatni węzeł i spojrzał na nią. Promienie zachodzącego słońca odbite od jego włosów tworzyły jak gdyby aureolę. Clea, stojąc pod światło, nie widziała wyrazu jego twarzy. Wolała nie odgadywać jego myśli. Z ulgą powitała ich przybycie do Santa Inez. Wreszcie mogli zająć się sprawą Charliego. Przy odrobinie szczęścia powinni go znaleźć w ciągu godziny.
Czekając, aż urzędnik sprawdzi jej paszport, Clea rozglądała się po okolicy. Miasto było śliczne jak z obrazka. Zastanawiała się, czy pod tą baśniową powierzchnią tętni prawdziwe życie. Jako fotoreporterka miała na to nadzieję, zaś jako siostra Charliego wolała, aby pocztówkowe piękno nie okazało się złudzeniem.
– O czym myślisz? – spytał Reeve.
– Tu jest po prostu ślicznie. Niemożliwe, aby w takim miejscu Charlie wpadł w tarapaty.
– Twój brat nawet w raju narobiłby sobie kłopotów – stwierdził i schował paszport do kieszeni.
– Tak jak biblijny Adam?
– Cóż, on mógł zwalić winę na Ewę – odparował Reeve, a Clea spostrzegła w jego oczach żartobliwe ogniki.
Urzędnik zwrócił paszport Clei prawie go nie przeglądając – był przyzwyczajony do turystów. Wziął ich za parę Amerykanów, która szuka w Meksyku paru dni słońca, tequili, homarów i ognistej miłości. Clea zagadnęła go, starannie dobierając słowa swej ubogiej hiszpańszczyzny.
– Por favor, senor, donde esta „La Paloma Blanco”?
W tym pensjonacie Charlie mieszkał ostatnio. Uśmiechnięty urzędnik w odpowiedzi wygłosił bardzo szybko długą przemowę, żywo przy tym gestykulując. Clea wysłuchała go, podziękowała serdecznie i chwyciła Reeve’a pod ramię. Ruszyli w stronę pobliskiego placu.
– Gadał tak długo, jakby objaśniał drogę do Buenos Aires – zauważył Reeve.
– Nie znam tego języka najlepiej – przyznała Clea – ale mam ogólne pojęcie, jak znaleźć ten hotel.
– Cieszę się. Ja załamałem się po pierwszym zdaniu – stwierdził szczerze Reeve. Podeszli do postoju taksówek. – Jedziemy?
– Tak – odparła bez wahania.
W głębi ducha była przekonana, że nie trafiłaby do pensjonatu. Wsiedli do pierwszej z brzegu taksówki.
– Ach, „La Paloma Blanca”! – zawołał kierowca. – Wielu Amerykanów tam się zatrzymuje. Bardzo ładnie, bardzo drogo.
– Dla Charliego wszystko co najlepsze – mruknął Reeve pod nosem.
Clea nie odpowiedziała na zaczepkę. Trudno się było nie zgodzić nawet z tak ironicznie sformułowaną opinią.
– Będziemy musieli się przebrać – oświadczyła. – Nasz wygląd nie pasuje do eleganckiego pensjonatu.
Miała na sobie obszerną koszulę, której poły zawiązała na supeł, i szorty. Włosy zaplotła w luźny warkocz.
– Drogo nie zawsze znaczy elegancko – odrzekł Reeve. – A poza tym obsługa takich pensjonatów przywykła do swobodnych strojów.
– Ale nie przy kolacji – odparła Clea, mimo woli przypominając Reeve’owi, że obracała się wśród elity i dobre maniery nie były jej obce.
Ku jej uldze Reeve nic nie odpowiedział. Zerknęła na niego kątem oka. Wydawał się całkiem spokojny, rozluźniony. Chyba czuł się wygodnie w szortach, koszulce i okularach przeciwsłonecznych.
Kiedy zeszli z jachtu na ląd, prysnął gdzieś czar przyjacielskiego porozumienia, jakie zawarli poprzedniego wieczora. Clea wmawiała sobie, że jest z tego zadowolona. Wkrótce znajdą Charliego i zakończy się wspólna wyprawa. Rozstaną się bez żalu.
Jakże szybko upłynął im ten czas! Tyle chciała powiedzieć Reeve’owi. Teraz było chyba za późno. Właściwie nie cieszyła się, że dotarli do Santa Inez.
Taksówka zahamowała przed wejściem do hotelu. Niski budynek o pastelowych barwach pokryty był czerwoną dachówką. Wokoło rosły kwiaty i drzewa palmowe, tryskały fontanny, szumiały strumienie. W basenie wesoło pluskały się dzieci. Jak na widokówce.
– Czy mam zaczekać, senor? – spytał kierowca. Reeve spojrzał na Cleę i skinął głową.
– Dobry pomysł. Nigdy nie wiadomo. Możemy cię jeszcze potrzebować.
Clea miała nadzieję, że Reeve się myli. Weszli do holu. Reeve zatrzymał się nagle.
– Jaką stosujemy taktykę?
– Na pewno powinniśmy porozmawiać z recepcjonistą i zobaczyć, czy Charlie figuruje jeszcze w spisie gości. Jeśli tak, wystarczy złożyć mu wizytę.
Wiedziała, że ten scenariusz jest zbyt prosty. Charlie nie prosiłby o pomoc, gdyby odpoczywał w zaciszu pokoju hotelowego.
– A jeśli nie?
– Jeśli nie, wtedy... Sama nie wiem – zająknęła się. – Przepytamy służbę?
Reeve ukazał zęby w uśmiechu, widząc jej niezdecydowanie.
– Zabawa w detektywa to dla mnie coś nowego – dodała.
– Ze mnie też żaden zawodowiec, ale sądzę, że możemy zadać kilka pytań bez wzbudzania podejrzeń. Ty zagadaj recepcjonistę. Nieźle znasz hiszpański.
Musiała się roześmiać.
– W każdym razie, lepiej niż ja. Przejdę się do baru i porozmawiam z turystami. Założę się, że Charlie spędził tam trochę czasu. Spotkajmy się w patio.
Skinęła głową. Czuła się jak bohater kiepskiego filmu sensacyjnego. Po piętnastu minutach, całkiem wyczerpana, przysiadła się do stolika Reeve’a w patio.
– Nie powiodło się, co?
Sączył mrożone piwo. Dla Clei zamówił lampkę wina.
– Nie powiodło, ale coś drgnęło. Musiałam mocno przycisnąć recepcjonistę, żeby pokazał mi rejestr gości. W końcu przyznał, że Charlie tu był, co i tak wiedziałam, i że nie zostawił żadnej wiadomości, co podejrzewałam. A potem recepcjonista po prostu sobie poszedł.
Wypiła łyk wina.
– Rozumiesz, Reeve, po prostu zniknął. Bez wyjaśnienia. Kiedy wreszcie wrócił, zrobił taką minę, jakby mnie pierwszy raz widział. Stwierdził, że nie ma nic do dodania. Chciałam rozmawiać z kierownikiem. Domyślasz się, co mi odpowiedział.
– Że kierownik jest chory? – zgadywał Reeve.
– Na urlopie – poprawiła Clea. – Zbył mnie, a tego nie lubię. Czego się dowiedziałeś?
– Trochę więcej. Dokończ wino i odpręż się.
– Reeve, powiedz!
– Powtarzam: odpręż się. Wszystko w porządku.
– Proszę, powiedz, co się stało – nalegała. – Czy on...
– Żyje – zapewnił szybko – ale prawdopodobnie miał wypadek.
– Wypadek?
Serce Clei waliło jak młotem. Myśli kłębiły się w mózgu. Wyobrażała sobie najgorsze.
– Niezupełnie. Wydaje się, że został pobity.
– W jakiejś bójce?
Clea prawie się uspokoiła. Charlie nieraz wychodził cało z takich opresji.
– Możliwe, ale raczej chodziło o porachunki. Jacyś faceci zaczaili się na niego.
Clea znów poczuła skurcz serca. Zwykła bójka a pobicie przez bandę – to jednak różnica. Tym razem Charlie mógł poważnie oberwać.
– Gdzie on jest? – spytała.
Podniosła się z krzesła. Reeve chwycił ją za ramiona i przytrzymał.
– Siadaj! Powiem ci, co wiem. To się zdarzyło parę dni temu. Pośpiech nic nie zmieni.
Sięgnęła po swój kieliszek. Reeve mówił dalej.
– Barman pamięta, że wzywano karetkę. Jego zdaniem, Charliego zabrano do najbliższego szpitala, pół godziny drogi stąd.
– To dlaczego recepcjonista ukrył to przede mną? Clea była wściekła i zaniepokojona jednocześnie.
– Aby uniknąć rozgłosu. Z pewnością fakt, że gościa pobito w biały dzień, nie przynosi chluby najlepszemu hotelowi w Santa Inez. Takie rzeczy są do przyjęcia w dzielnicy portowej, nie tutaj. Najlepiej udawać, że nic się nie stało.
– A jednak się stało. Powinniśmy natychmiast znaleźć ten szpital, Reeve.
– Pięć minut zwłoki nie gra roli. Przypuszczam, że Charlie wyszedł ze szpitala i jest w drodze do domu. Możemy co najwyżej zadzwonić do izby przyjęć.
– Z pewnością zawiadomiłby mnie i uspokoił, gdyby mógł. Martwię się, Reeve. Czuję, że to coś poważnego. Proszę...
Na twarzy Clei malowała się troska. Reeve ustąpił.
– W porządku. – Wstał z miejsca i rzucił kilka monet na stół. – Pojedziemy do szpitala, ale zaręczam ci, że Charlie ma się dobrze. Złego diabli nie biorą!
Clea uśmiechnęła się. Ruszyli do wyjścia.
– Wspaniale, że czekałeś – zwrócił się Reeve do taksówkarza. – Jedziemy do szpitala.
– Do którego?
– Jak zrozumiałem, jest tu tylko jeden szpital, za miastem.
– Si, senor – zgodził się kierowca. – Jeden na północ od miasta i jeden na południe.
– Jeśli chcesz, pójdę spytać barmana – zaproponowała Clea.
Reeve potrząsnął przecząco głową i znów zagadnął taksówkarza.
– Który szpital znajduje się dwie mile stąd?
– Ten na północy, senor.
– A ten na południe od miasta?
– O, to daleko. Dwadzieścia, może trzydzieści mil.
Clea nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.
– Jedź zatem na północ – polecił Reeve.
– Dobry wybór – pochwalił kierowca, kiedy wyjechali na ruchliwą ulicę. – Mają tam nowoczesne wyposażenie.
Wygląd budynku szpitalnego nie potwierdzał słów meksykańskiego kierowcy. Stary dom nasuwał podejrzenia, że kiedyś mieściło się w nim muzeum. Wysokie stropy, wąskie korytarze, przestronne przedpokoje nie były chyba budowane z myślą o pacjentach i lekarzach.
Clea i Reeve wymienili pytające spojrzenia. Idąc korytarzem, z ulgą spostrzegli jednak w mijanych salach nowoczesny sprzęt medyczny, lekarzy w białych, szeleszczących fartuchach i pielęgniarki zakonnice w białobłękitnych habitach.
Clea z trudem porozumiała się z jedną z sióstr, która skierowała ich do informacji na końcu holu.
Młoda zakonnica uśmiechnęła się promiennie na dźwięk nazwiska Charliego.
– El senor Carlos? Pokój 103. Jak to dobrze, że wreszcie ktoś go odwiedził. Jest taki samotny.
Kroki Clei i Reeve’a dudniły echem w długim korytarzu. Kobieta powoli uspokajała się. Cokolwiek dolegało jej bratu, na pewno miał tu świetną opiekę.
Wyprzedziła Reeve’a i nacisnęła klamkę. W sali stały cztery łóżka. Jedno było wolne, na drugim leżał jakiś starzec, trzecie zajmował kilkunastoletni chłopiec. Wokół czwartego łóżka zaciągnięto zasłony. Clea rozchyliła jej bez wahania.
– Cześć, siostrzyczko. Witaj w Santa Inez. Dlaczego tak długo się nie pojawiałaś?
– Och, Charlie! – jęknęła Clea.
Głos jej brata brzmiał beztrosko, lecz stan pacjenta był poważny: obandażowana głowa, sińce na twarzy i piersiach, ręka w gipsie, noga na wyciągu.
– Jeśli sądzisz, że teraz wyglądam źle, powinnaś mnie zobaczyć parę dni temu – zażartował. – Nie poznałabyś mnie! Ale lekarze twierdzą, że wrócę do stanu sprzed wypadku. Odzyskasz swojego przystojnego braciszka!
Clea ujęła zdrową rękę Charliego.
– Nie wiem, czy mam cię ucałować, czy udusić ze złości.
– Błagam, dość już brutalnego traktowania – odrzekł. – Ale całus dobrze mi zrobi.
Pocałowała go w policzek i ostrożnie przytuliła. Chociaż zachowywała się nadzwyczaj delikatnie, Charlie skrzywił się z bólu.
Natychmiast jednak wziął się w garść i wyciągnął rękę do Reeve’a.
– Cześć, sokole oko. Wreszcie przybyłeś. Reeve wzruszył ramionami.
– Niektórzy ludzie nie wiedzą, co to nauczka – oświadczył.
Clea wiedziała, że w tych żartobliwych słowach pobrzmiewa przestroga.
– Przysuńcie sobie krzesła i czujcie się jak u siebie. Zauważyliście już chyba, że ten budynek bardziej przypomina zamek niż szpital. Ale personel ma cholernie wysokie kwalifikacje.
– Co mówią o twojej rekonwalescencji? – spytała Clea usiadłszy przy łóżku. Reeve nadal stał.
– Powtarzają, że wszystko jest na dobrej drodze. To prawda. Kiedy tylko zdejmą wszystkie szwy i odczepią wyciąg...
Na twarzy Clei malowało się przerażenie. Charlie pospiesznie ją uspokoił.
– Moja głowa będzie się prezentować nieco cudacznie przez jakiś czas, ale nie ma trwałych uszkodzeń. Mózg pozostał nienaruszony, taki jak dawniej.
Charlie posłał Reeve’owi szeroki uśmiech. Holden wolał jednak przejść do konkretów. Temat stanu zdrowia przyjaciela uznał za wyczerpany.
– Ponieważ twój mózg działa, przedstaw nam wreszcie fakty. Co właściwie zaszło?
– Wypadek, chłopie.
– To widać.
– Słyszeliśmy o pobiciu – wtrąciła Clea, niecierpliwie oczekująca szczegółów.
– Złe wieści roznoszą się szybko, co? – Charlie spróbował zbagatelizować sprawę, lecz surowe spojrzenia natychmiast przywołały go do porządku. – Od czego by tu zacząć?
– Od początku – zasugerował Reeve z powagą. – Co robiłeś w Santa Inez?
– Trafiła mi się okazja, jedna z najlepszych w życiu. Jeden facet miał do sprzedania cenne dzieło sztuki, a ja...
Reeve uniósł brwi z niedowierzaniem.
– Tak się złożyło, że znałem kupca, więc zgodziłem się pośredniczyć w transakcji.
– To dlaczego prosiłeś mnie rozpaczliwie o pomoc? Jeszcze przed wypadkiem? – dopytywał się Reeve.
– Usiłowałem się z tobą skontaktować, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że mogą wyniknąć problemy. Potrzebowałem kogoś zaufanego. Wiesz, zrobiło się gorąco.
– Nie wątpię – odezwał się Reeve z przekąsem, patrząc na poturbowanego przyjaciela.
Clea nie zamierzała odgrywać roli tarczy w tym słownym pojedynku. Kazała Charliemu mówić dalej.
– Zorientowałem się, że kupiec zmienił zdanie. Chciał mieć dzieło sztuki, ale nie chciał płacić. Oczekiwałem uczciwej wymiany, to znaczy: pieniądze za towar. Chyba byłem trochę naiwny.
Reeve zmrużył oczy. Milczał.
– Przecież podejrzewałeś, że coś się nie zgadza – przypomniała Clea.
– To prawda, ale wciąż istniała szansa na pomyślne załatwienie sprawy. Kiedy doszło do finalizowania umowy, zapomniałem o ostrożności. Gdyby Reeve był ze mną...
Reeve puścił tę uwagę mimo uszu.
– Słowem, kupiec nasłał na ciebie wynajętych zbirów.
– O to właśnie chodzi. Chłopcy świetnie się spisali – stwierdził ożywiony Charlie.
– Rozumiem twoje problemy, Charlie, i przykro mi, że znalazłeś się w takiej sytuacji, ale nadal nie rozumiem, po co Clea i ja musieliśmy pędzić do Meksyku na złamanie karku. Jasne, że powinieneś zwrócić pieniądze sprzedającemu. Stracisz niezłą sumkę.
– Straciłem fortunę! Nie wiesz, co sprzedawałem.
– Idź na policję – zaproponował Reeve. Charlie wzniósł ku niebu obrażony wzrok.
– Zawsze trafiasz w sedno, Reeve, ale tym razem proste rozwiązanie nie wchodzi w rachubę. Okazuje się, że dzieło sztuki zostało skradzione. Przysięgam, nie wiedziałem o tym – dodał szybko.
Drzwi do pokoju otwarły się i do łóżka Charliego podszedł młody lekarz z towarzyszącą mu zakonnicą.
Zwróciła się do nich po hiszpańsku, wyraźnie wymawiając słowa. Clea przetłumaczyła.
– Chce, żebyśmy wyszli na parę minut, bo doktor będzie badał Charliego.
– Chwyciłem sens – pochwalił się Reeve, kiedy znaleźli się na korytarzu. – Charlie kłamie.
Clea pragnęła zaprzeczyć, lecz intuicja podpowiadała jej, że Reeve ma rację.
– Będzie snuł plany odzyskania tego tajemniczego dzieła, ale nie spodziewaj się, że wezmę w tym udział. Strata Charliego to wyłącznie jego sprawa.
– Rozumiem, Reeve.
Cóż, znaleźli Charliego, wprawdzie rannego, ale wracającego do zdrowia, więc nie mogła oczekiwać od Reeve’a niczego więcej. Uśmiechnęła się.
– Dzięki za pomoc w odszukaniu mojego brata. Dotknął jej dłoni.
– Odbyliśmy miłą przejażdżkę jachtem.
Lekarz skończył badanie. Clea i Reeve weszli do sali. Clea odezwała się pierwsza.
– Powinieneś nam chyba wreszcie wyjaśnić, co to za tajemnicze dzieło sztuki. Musimy poznać całą historię, a nie wersję ocenzurowaną.
Charlie wydawał się speszony.
– To nefrytowy posążek. Przedstawia jaguara.
– To za mało, Charlie. Powiedz coś więcej – nalegał Reeve.
– Jest stary.
– Mianowicie? – dociekała Clea.
– Dość stary. Bardzo stary. Z czasów cywilizacji Olmeków.
– Olmeków! – krzyknęła oszołomiona Clea.
Ten lud indiański żył na terytorium Meksyku jeszcze przed Majami i Aztekami. Posążki Olmeków należały do bardzo rzadkich okazów muzealnych. Clea nagle pojęła straszną prawdę.
– Ten posążek został skradziony z muzeum, Charlie?
– Tak. – Charlie przyjął postawę obronną. – Siostrzyczko, ja nie wiedziałem, przysięgam. Paser nie przyznał się, skąd go ma. Zaręczał, że pochodzi ze źródła godnego zaufania.
– A czyż muzeum nie jest najwiarygodniejszym źródłem? – spytał Reeve ironicznie. Chwycił dłońmi metalową ramę łóżka, pochylił się i spojrzał Charliemu prosto w oczy. – No dobra, stary. Nie obchodzą mnie Olmekowie czy Aztekowie. Jestem prostym człowiekiem, ale potrafię wyczuć, że sprawa wygląda zbyt pięknie, aby dać jej wiarę. A to mi cuchnie na kilometr.
Charlie milczał. Reeve kuł żelazo, póki gorące.
– Rozumiem, dlaczego nie zgłosiłeś się na policję. Jeśli dostaną cynk o twoim współudziale, wpadniesz po uszy.
– Sądzę, że już dostali cynk. Reeve zmarszczył brwi.
– Przesłuchiwali cię?
– Nie, ale wciąż tu węszą, jak gdyby czekali na moment, kiedy wyjdę ze szpitala.
– W szpitalu nie ma policjantów – zaprotestowała Clea.
– Są na zewnątrz.
– Skąd wiesz?
– Mam swoje sposoby – oznajmił Charlie siostrze. – Reeve, widziałeś ich przy wejściu?
Ku zaskoczeniu Clei, Reeve skinął głową. A ona nic nie zauważyła!
– Dlatego jesteś mi potrzebny, Reeve.
Czoło Charliego pokrył pot. Clea zastanawiała się, czy to z wyczerpania, czy ze strachu.
– Na pewno nie jestem ci potrzebny – odparł natychmiast Holden.
Charlie nerwowo oblizał wargi.
– Wiem, gdzie jest posążek, ale nie mam dowodów. Potrzebuję twojej pomocy. Wysłuchaj mnie tylko. Kupcem był Carl Browning z Denver. Jestem pewien, że to on ukrył posążek. Gdyby udało się go odzyskać albo powiadomić muzeum o miejscu jego przechowywania, wyplątałbym się z tej awantury. Wisi nade mną groźba spędzenia reszty życia w meksykańskim więzieniu. Jeśli jednak policja oskarży mnie...
– A może tak zrobić – przerwała Clea.
Rozdzierały ją sprzeczne uczucia: wściekłość z powodu głupoty Charliego i obawa przed jego aresztowaniem. Mimo wszystkich swoich wad był przecież jej bratem.
– Do czego zmierzasz? – Zniecierpliwiony Reeve zerknął na zegarek. – Już pół godziny kluczysz wokół sedna. Wyduś to wreszcie z siebie!
Charlie odetchnął głęboko.
– Chcę, żebyś wytropił, gdzie Browning trzyma posążek. Koniec.
Reeve wybuchnął ponurym śmiechem.
– Chcesz, żebym pojechał do Kolorado i znalazł tę figurkę?
– Reeve...
– Nie ma mowy, Charlie. Nie będę się specjalnie dla ciebie bawił w detektywa.
– Chciałem tylko, żebyś się upewnił, czy Browning ma posążek. To wszystko.
– Przykro mi, stary, trafiłeś pod niewłaściwy adres. A poza tym wciąż nie powiedziałeś nam całej prawdy.
Clea czekała na wyjaśnienia. Zastanawiała się, co Reeve ma na myśli.
– Przyznaj się, Charlie – nie ustępował Holden. – Wiedziałeś, że figurkę skradziono z muzeum, a mimo to brnąłeś dalej.
Clea wreszcie zrozumiała. A jeśli Reeve się nie mylił? Spojrzała na brata. Nie zamierzał się spierać.
Charlie spróbował unieść się na łóżku, zakaszlał i upadł na poduszki. Reeve przejrzał go na wylot.
– No dobra – zgodził się. – Powiedzmy, że jestem rozgarnięty na tyle, aby zdawać sobie sprawę, że nefrytowe posążki nie rosną na drzewach. Przed zawarciem umowy nie znałem jednak szczegółów.
A potem było za późno, aby się wycofać. Do diabła, gdybym wtedy się wycofał, teraz pewnie bym już nie żył. Popełniłem po prostu błąd w ocenie sytuacji.
– I to poważny. Cleo, przypuszczam, że chcesz zostać w Santa Inez, póki Charlie nie wyzdrowieje. Spotkamy się w hotelu. Zawiozę tam twój bagaż.
Reeve zatrzymał się przy drzwiach.
– Zostań w szpitalu jak najdłużej, stary. Zawsze to lepsze niż więzienie – rzucił na pożegnanie.
– Reeve! – zawołała za nim Clea i ruszyła do wyjścia.
– Nie opuszczaj mnie, siostrzyczko – błagał Charlie.
– Powinnam, Charlie – stwierdziła bez przekonania.
– Proszę cię... Chwycił Cleę za rękę.
– Posłuchaj, postąpiłem źle i głupio, ale jeśli połączą moją osobę z kradzieżą figurki, mogę iść do więzienia. Nawet na zawsze. Chcesz tego?
– Oczywiście, że nie, Charlie.
– Pomóż mi jeszcze ten jeden, ostatni raz, a przysięgam...
– Ależ, Charlie! – odezwała się z wyrzutem i bezradnością w głosie. Ileż razy już to słyszała...
– Wiem, że wiele razy obiecywałem poprawę, ale przysięgam, teraz naprawdę się boję. Gdyby się udało w jakiś sposób odzyskać posążek... Wiem, że to możliwe. – W oczach Charliego malowała się rozpacz. – Zrobię wszystko, aby się z tego wyplątać.
– I zaczniesz mówić prawdę?
– Tak. – Usiłował się uśmiechnąć. – Kocham cię, siostrzyczko, i darzę szacunkiem Reeve’a, bardziej niż kogokolwiek na świecie.
– Charlie, Reeve umywa ręce. Wyjeżdża. Rozumiesz? Nie zamierza ci więcej pomagać.
Jej rozpacz była nie mniejsza niż Charliego. Ogarnęło ją uczucie pustki, osamotnienia.
– Porozmawiaj z nim, Cleo. Rozgniewała się.
– Co ty sobie wyobrażasz? Z wielkim trudem przekonałam go, żeby tu ze mną przypłynął. Nie obiecywał nic więcej.
– To moja jedyna nadzieja. Idź do niego. Wpłyń na Reeve’a, żeby zmienił zdanie. Poproś go, niech odnajdzie Browninga i przyciśnie go.
Charlie zacisnął kurczowo palce na dłoni siostry.
Zanim się pożegnali, podjęła decyzję. Postanowiła porozmawiać z Reeve’em. Nawet jeśli nie zdoła go przekonać i będzie to ich ostatnie spotkanie, musi to zrobić dla Charliego.
Reeve czekał nad nią przed szpitalem.
– Sądziłam... – zaczęła.
– Przecież nie zostawię cię tu samej na noc. – Podał jej rękę i zeszli po schodach na ulicę. – Zabieram cię do hotelu. A poza tym jesteś tu zdana tylko na siebie. Charlie też.
– Upewnię się, że zainstalowałaś się wygodnie w hotelu, i rano wyjadę.
Clea posłusznie dała się prowadzić w stronę taksówek. Wsiedli do pierwszego samochodu.
– Dziękuję, nie musisz nocować.
– Wiem – stwierdził ostro. Kazał kierowcy jechać do portu. – Weźmiesz swoje rzeczy, wpadniemy do hotelu, a potem zjemy kolację. Masz zamiar zatrzymać się tu na dłużej, prawda?
– Chciałabym, ale zostaniesz bez załogi.
– To żaden problem – odrzekł beztrosko. – Zawsze znajdę w porcie kogoś, kto chce płynąć do Kalifornii.
– A zatem wszystko ustaliliśmy. W głosie Clei zabrzmiał smutek.
– Jedziemy razem do hotelu. Do którego? Zgadzasz się na „La Paloma Blanca”?
– Chyba tak. Jest przyjemny i wygodny.
– I na twoją kieszeń – dokończył za nią.
Nie odpowiedziała. Zastanowiła się tylko, czy pod maską ironii kryją się głębsze uczucia. Wolałby, oczywiście, nie mieć nic wspólnego z kłopotami Charliego, ale czy musiał rozstawać się z nią tak brutalnie właśnie wtedy, gdy odradzała się ich przyjaźń? Niestety, wszystko na to wskazywało.
– Zadzwonię z portu do hotelu i zarezerwuję ci pokój.
– Dzięki – odparła, tłumiąc żal. Taksówka stanęła na nabrzeżu.
Clea zerknęła na zegarek. Dochodziła siódma, a ona była prawie gotowa. Raz jeszcze spojrzała w lustro. Chciała wyglądać jak najlepiej podczas ich ostatniego wspólnego wieczoru. Może miała nadzieję, że Reeve, odpływając, zabierze ze sobą jej obraz w pamięci?
Właściwie nie przewidziała takiej sytuacji. Nie zapakowała do walizki eleganckich strojów. Gorączkowo przerzuciła ubrania. Znalazła czarny podkoszulek, białą bawełnianą spódnicę, a ze szlufek szortów wyciągnęła wściekle różowy pasek. Taki zestaw musiał jej wystarczyć.
Umyła i wysuszyła włosy. Postanowiła ich nie upinać. Nałożyła czerwono-żółte kolczyki. Wyglądało to nieco zwariowanie, ale wesoło. Nie była pewna, czy spodoba się Reeve’owi.
Czekał na nią w patio. Ukryła się za załomem muru i obserwowała go. Ku swemu zdziwieniu zauważyła, że serce zabiło jej żywiej z emocji.
Stał pochylony przy barze, z jedną nogą na metalowej podpórce. Płócienne spodnie opinały muskularne uda. Jedną rękę włożył do kieszeni, w drugiej zaś trzymał kieliszek z winem. Pod cienką koszulką polo rysowały się barczyste ramiona i szeroki tors. Wilgotne włosy zaczesał do tyłu. Pewnie przed chwilą brał prysznic.
Patrzył z zainteresowaniem na młodą parę, która stała nie opodal. Chłopiec i dziewczyna, mocno objęci, szeptali coś czule i śmiali się beztrosko. Clea zrozumiała, że Reeve zazdrościł im tego szczęścia. Kiedyś oni byli takimi kochankami.
Zamknęła na chwilę oczy, odetchnęła głęboko i ruszyła po schodkach do baru.
Reeve odwrócił się natychmiast, jak gdyby wyczuł jej obecność. Na jego twarzy malował się zachwyt.
– Cleo, wyglądasz rewelacyjnie! Wyczarowałaś cudowny strój! A twoja walizeczka prezentowała się tak skromnie...
Słysząc komplementy, Clea rozpromieniła się. Usiadła obok Reeve’a. Wolała nie opowiadać o tym, jak zestawiała elementy swojej „wystrzałowej” kreacji.
– Cóż, wiele podróżowałam, więc wiem, jak pakować walizkę. Trzeba zawsze coś przygotować na nocleg w najlepszym hotelu – uśmiechnęła się.
– A więc tutejsze warunki odpowiadają twoim przyzwyczajeniom?
– Oczywiście.
– I postanowiłaś zostać?
– Przynajmniej do wyjścia Charliego ze szpitala. Rozumiesz chyba, że nie chcę, aby trafił do więzienia, Reeve.
– Ale jeśli miałoby do tego dojść, nic nie wskórasz.
– Spróbuję – oświadczyła, choć w głębi duszy ogarniał ją niepokój.
– O, tak, tak – zgodził się i zmienił temat. – Ale nie teraz. Dziś jest nasz wieczór i powinniśmy się cieszyć. – Wziął ją za rękę. – Chodź, zajmiemy dobry stolik i zamówimy wspaniałą kolację. Uczciwie na nią zasłużyliśmy.
Kiedy siedli, a Reeve poprosił o koktajl margarita dla Clei, powróciła do jego ostatniej uwagi.
– Co to znaczy: zasłużyliśmy?
– Wypłynęliśmy w rejs z dwóch powodów. Po pierwsze, aby przyjść z pomocą Charliemu, i w tym względzie nie odnieśliśmy sukcesu. Po drugie, chcieliśmy odnowić dawną znajomość i przyjaźń, a to się nam udało. Jesteś świetnym kumplem.
– A co konkretnie osiągnęliśmy? – dopytywała się Clea.
– Pokazaliśmy, że można zapomnieć o wzajemnych pretensjach i znów się zaprzyjaźnić.
Clea wypiła łyk lodowatego napoju. Słowa Reeve’a przyniosły rozczarowanie. Nie to pragnęła usłyszeć. Ale pozostawała jeszcze obietnica, którą dała Charliemu.
– Nie pomogliśmy Charliemu. Naszej wyprawy nie wolno uznać za zakończoną – odezwała się z powagą.
– Nie możemy pomóc Charliemu – odrzekł i przywołał kelnera. – Przypuszczam, że dostawy świeżych homarów macie dwa razy dziennie?
Uśmiechnięty kelner kiwnął głową.
– Najlepsze homary w Santa Inez.
– Zamówimy dwie duże sztuki.
– Ależ, Reeve... – spłoszyła się Clea.
– Zjesz ze smakiem. Gwarantuję ci to.
Nie mylił się. Wygłodniała, po pełnym wrażeń dniu, Clea rzuciła się na homara z apetytem.
– A nie mówiłem? – śmiał się Reeve.
Po kolacji pili kawę. Clea podjęła znów temat Charliego.
– Rozumiem twoją chęć wyjazdu. Mnie również Charlie zdenerwował.
– Ale nie możesz go zostawić.
– Charlie należy do rodziny. Nie mam innego brata.
– Pomagając mu za każdym razem, uzależniasz go od siebie jeszcze bardziej i... – Reeve przerwał w pół zdania i pokręcił głową. – Roztrząsaliśmy to już przecież. Wiesz dokładnie, co sądzę o więziach łączących członków rodziny Moore’ów.
– Wiem, ale zgadzam się z tobą tylko częściowo. Nie ma nic złego w tym, że rodzina trzyma się razem i można na niej polegać. Chodzi o to, że ja i Charlie doprowadziliśmy tę zależność do skrajności. Skutek jest taki, że on się wciąż buntuje, a ja wciąż jestem potulna jak owieczka. Ale ostatnio próbuję się zmienić.
Nie zrażona sceptycznym spojrzeniem Reeve’a, Clea ciągnęła:
– Z pewnością Charlie i ja musimy się wiele nauczyć, nieco zmienić swój styl bycia. Mam nadzieję, że Charlie to zrozumiał. Ale on jest śmiertelnie wystraszony całą sytuacją.
– I powinien być. Trudno się temu dziwić.
– On się boi nie tylko więzienia – dodała – lecz wyjścia sprawy na jaw. To by zabiło matkę.
Reeve wypił ostatni łyk kawy.
– Nie można przejść przez całe życie, kierując się przy podejmowaniu decyzji tym, czy rodzina będzie zadowolona. W pewnym momencie trzeba zacząć żyć na własny rachunek, dla siebie.
– Ale każdy człowiek, nawet największy egoista, pragnie czasem zadowolić innych – stwierdziła cierpko.
Reeve przyjął pogodnie ten przytyk.
– Zgoda. Jestem egoistą, ponieważ podczas jedynej wspólnej kolacji w Santa Inez nie chcę rozmawiać o twoim bracie.
Clea nie rezygnowała.
– Jeśli zmienisz zdanie i pojedziesz do Denver, wybiorę się z tobą i pomogę ci.
– Miła propozycja, ale oboje świetnie wiemy, że wyczerpaliśmy nasze możliwości. Żadne z nas nie pojedzie do Denver.
– To nic pewnego. Mogłabym pojechać sama i znaleźć tego Browninga – odezwała się przebiegle.
Zmarszczył brwi.
– Jestem przekonany, że masz więcej rozsądku, Cleo. Zobacz, co Browning zrobił Charliemu. Skończysz pobita i poraniona w szpitalu. Szkoda twojego pięknego ciała.
Rzuciła mu surowe spojrzenie.
– Nie pouczaj mnie, Reeve.
– Wcale cię nie pouczam. Po prostu przemawia przeze mnie egoizm. A teraz, jako egoista do kwadratu, chciałbym z tobą zatańczyć. Orkiestra ładnie gra.
Na parkiecie kręciło się kilka par. Clea ruszyła za Reeve’em, zaskoczona, że poprosił ją do tańca, i podekscytowana myślą, że znów znajdzie się w jego ramionach.
Pomysł z tańcem zrodził się zupełnie spontanicznie. Reeve przeraził się ewentualnych skutków tego kroku. Prowadził niebezpieczną grę, ale nie potrafił zrezygnować z ostatniej szansy wzięcia Clei w ramiona. Marzył o wspólnym nocnym rejsie wzdłuż wybrzeża.
Zaczęli tańczyć. Bliskość Clei była pokusą nie do odparcia. Reeve z trudem panował nad sobą. Gdyby na jachcie doszło do podobnej sceny, nie wytrzymałby napięcia. Od początku pragnął się z nią kochać.
Teraz czuł się bezpiecznie, chociaż nie w pełni. Jędrne piersi dotknęły jego torsu, brzuch otarł się o jego biodra, jasne włosy musnęły brodę. Wokół tańczyli inni ludzie, dla Reeve’a istniała jednak tylko Clea. Oszołomiony objął ją w pasie i przygarnął delikatnie. Zabronił sobie odważniejszych gestów, lecz w głębi duszy chciał przesunąć dłonią po gładkich plecach, smukłej szyi, krągłych biodrach.
W wyobraźni pozwalał sobie na o wiele więcej. Jego serce biło szybciej, czoło pokryło się potem, a oddech stał się płytki i urywany. Zastanawiaj się, czy Clea spostrzegła, jak silnie reaguje na jej obecność.
Powinien podziękować, odprowadzić ją do stolika, pożegnać się i odejść. A jednak wciąż tańczyli.
– Cudowna muzyka – powiedziała Clea cicho. Prysł urok snów na jawie.
Reeve skinął głową.
Clea nie zauważyła w jego zachowaniu nic dziwnego. W objęciach mężczyzny znalazła idealne schronienie. Tu było jej miejsce. Przez tyle lat nie zmieniła zdania. Pragnęła słuchać bicia serca Reeve’a, wdychać świeży zapach wody po goleniu. Wyobrażała sobie, że są młodzi, zakochani, a noc w Santa Inez nigdy się nie skończy.
Orkiestra zamilkła. Powrócili do rzeczywistości. Ich podróż dobiegła końca. Nazajutrz Reeve miał wypłynąć do Kalifornii. Cleę ogarnęła tęsknota.
– Przerwa dla orkiestry – wyjaśnił Reeve. – Chyba na nas już czas?
Przytaknęła ruchem głowy. Ze wzruszenia nie mogła wydobyć głosu. Chciałaby, żeby ta noc nie miała końca, ale cóż mogła zrobić?
Reeve wziął ją pod rękę i wrócili do stolika. Starannie odliczył pieniądze i położył obok rachunku. A potem wyszli z patio.
Kiedy stanęli pod drzwiami pokoju, Clea myślała tylko o tym, że wkrótce Reeve opuści Meksyk, opuści znów jej życie. Gorączkowo szperała w torebce w poszukiwaniu klucza, który następnie Reeve trzęsącymi się rękami wsunął do zamka.
Łzy napłynęły do oczu Clei. Zamrugała powiekami. Chciała podziękować Reeve’owi za to, że popłynął z nią do Santa Inez, lecz przez ściśnięte gardło nie przedostał się żaden dźwięk. Dotknęła policzka mężczyzny.
– Nie wyjeżdżaj – szepnęła wreszcie. – Proszę. Ich usta spotkały się, a Reeve na wpół świadomie uzmysłowił sobie, że warto było czekać na tę słodką chwilę przez tyle lat. Smakował miękkie, wilgotne wargi, uległe i zapraszające, aby wziął więcej, nawet wszystko. Kobiece ramiona oplotły go ciasno.
Czuł się teraz wolny. Minęły trudne, meczące dni rejsu. Mógł ją całować i nie dbać o nic. Zapomniał o świecie. Krew pulsowała w skroniach.
Całował ją długo, namiętnie, wślizgując się językiem głęboko do ciepłego wnętrza i rozkoszując pieszczotami jej warg.
Zamknęli za sobą drzwi i wkroczyli w krainę miłości. Byli spragnieni swoich ciał, tak jak podróżny na pustyni pragnie wody. Przywarli do siebie, chcąc nadrobić wszystkie stracone lata.
Clea porzuciła wstyd i wątpliwości. Wzdychała cicho, pozwalając przemówić długo tłumionej żądzy. Reeve przytulił ją jeszcze mocniej.
– Chcę się z tobą kochać, Cleo. Niczego tak nie pragnę – szepnął.
Chwycił ją jak piórko i zaniósł na łóżko. Położył się obok. Nie odrywając ust od jej warg, błądził dłońmi po zgrabnym ciele. Gładził uda.
Ubrania stały na przeszkodzie dalszym pieszczotom. Kiedy pokonali barierę, już nic nie dzieliło ich ciał, zżeranych głodem miłości. Język Reeve’a wilgotnym śladem znaczył skórę Clei na podbródku, szyi, piersiach. Mężczyzna zacisnął wargi na różowej brodawce. Clea krzyknęła z rozkoszy.
Znalazła się w przedsionku raju. Torturą było czekanie na spełnienie. Drżała i czuła, że nie wytrzyma tej męki. Wtedy dłoń Reeve’a sięgnęła tajemnego źródła.
Przesunęła palcami po twardym kształcie, gotowym do zbliżenia. Bezwiednie szeptała czułe słowa – świadectwo jej żądzy i zaproszenie do ostatniego spełnienia.
– Nie mogę czekać – odezwał się Reeve półgłosem. – Tak bardzo cię pragnę...
– Ja też cię pragnę, Reeve. Teraz i zawsze. Nie kłamała. Nigdy nie przestała go pragnąć. Nienasycone ciała splotły się w szaleńczym akcie.
Dawały i brały rozkosz jednocześnie.
Clea zamknęła oczy. Jej twarz niczym lustro odbijała miłosne doznania. Reeve chciał opowiedzieć o swoich przeżyciach, lecz zamiast tego wołał jej imię:
– Clea! Clea!
Wyprężyła się, a Reeve poruszał się rytmicznie, aż nadeszła ekstaza.
Nie wypuścił jej z ramion, póki rozgrzana namiętnością skóra kobiety nie ochłonęła. Należała do niego bez reszty. Przysięgała, że zachowa tę chwilę w pamięci do końca życia.
Delikatnie odgarnął wilgotne włosy Clei i ucałował ją w czoło. Nie znał słów, którymi mógłby opisać swoje myśli. Zamiast mówić, przytulił ją mocniej.
– Nie opuszczaj mnie, Reeve – szepnęła. – Zostań na noc.
Tuż przed świtem Reeve ocknął się z płytkiego snu. Trzymał w ramionach uśmiechniętą, śpiącą błogo Cleę. Ostrożnie złożył ją na poduszce i wstał. Przez chwilę sądził, że się obudzi, lecz westchnęła tylko i spała dalej.
To westchnienie zaintrygowało go i zasmuciło zarazem. Wydawało się, że Clea mimo zamkniętych powiek widzi, jak Reeve wymyka się z łóżka i odchodzi.
Odchodził naprawdę. Wkładając ubranie, spojrzał na nią raz jeszcze. Był tchórzem. Wiedział o tym doskonale, wiedział jednak również, że słowa wypowiedziane nocą w miłosnym uniesieniu nie znaczą nic w świetle poranka.
Zdarzyło się między nimi coś cudownego, niezwykłego, nie do zapomnienia. Ale nad ciałami mogli zapanować, nad myślami i uczuciami – nie zdołaliby.
Rozsądniej było odejść natychmiast. Kiedy Clea obudzi się sama, z pewnością dojdzie do wniosku, że dała się ponieść namiętnościom przeszłości.
To, co się stało, było nie do umknięcia od pierwszej chwili, kiedy Clea weszła na pokład jego jachtu w Newport. Dopiero w Santa Inez pożądanie zwyciężyło. Dlaczego? Odpłynęli daleko od codziennego życia w krainę fantazji: pięknej, zwiewnej i skazanej na zagładę. Przed laty przeżyli koniec marzeń. Teraz Reeve wolał w ogóle się im nie poddawać.
Ubrany, nie mógł się powstrzymać, aby nie spojrzeć po raz ostatni na Cleę i nie dotknąć złotych włosów. A później odwrócił się szybko i wyszedł z pokoju.
Chłodne powietrze poranka pomogło mu wrócić do rzeczywistości. Wywietrzały mu z głowy pomysły, które w nocy podszeptywał jakiś zły duch. Nie zamierzał angażować się w to wszystko od nowa i wpadać znów w sieci rodziny Moore’ów. Nic się nie zmieniło. Mimo zastrzeżeń, Clea wciąż tańczyła tak jak jej rodzice zagrali. Charlie wpadał w tarapaty, więc przypomniał sobie o Holdenie. Po co mu to właściwie?
Reeve z ulgą wszedł na pokład. Tu czuł się bezpiecznie. Musiał tylko znaleźć jakiegoś załoganta.
Nagle zrozumiał jednak, że postąpiłby wbrew sobie. Nie mógł opuścić Clei i pożeglować w siną dal. Chociaż rozsądek nakazywał mu co innego, zdecydował się zostać.
Stał na dziobie jachtu w promieniach wschodzącego słońca. Nawet jeśli nie pomógłby Clei w znalezieniu nefrytowego posążka, prowadziłaby poszukiwania na własną rękę. Absurd! Niestety, wyprawa Clei do Denver była tylko kwestią czasu.
Reeve nie mógł zostawić Clei, wiedząc o grożącym jej niebezpieczeństwie. I dla niej, nie dla Charliego postanowił zaryzykować. Ostatni raz. A potem zniknie na dobre z życia rodzeństwa Moore’ów, z honorem spłaciwszy wszelkie długi.
Clea powoli budziła się ze snu. Wyciągnęła rękę – i nie natrafiła na Reeve’a. Przekręciła się na drugi bok i otworzyła oczy. Myślała, że zobaczy go siedzącego na brzegu łóżka albo stojącego obok i patrzącego na nią.
Pokój był pusty. Rozrzucone niedbale ubranie Reeve’a zniknęło z podłogi. Co się stało? Przecież nie mógł odejść bez słowa. A może to wszystko jej się tylko przyśniło?
O, nie, za to ręczyła. Czuła wciąż na ustach jego pocałunki, a ciało drżało na samo wspomnienie miłosnych uniesień. Dotykał każdego centymetra jej skóry, każdego zakamarka. Na jawie, nie we śnie.
Ale rzeczywistość poranka napełniła ją goryczą. Nie była specjalnie zaskoczona. Raczej rozczarowana. Reeve nie miał innego wyjścia. Musiał odejść.
Zastanawiała się, dlaczego wobec tego zbiera jej się na płacz. Zamrugała powiekami. Z trudem wstała i weszła pod prysznic. Puściła zimną wodę. Z każdą chwilą trzeźwiała. Rozwiewały się niedorzeczne marzenia o życiu we dwoje.
Nie mogła jednak zapomnieć o minionej nocy i o tym, co naprawdę przeżyła. Zimne strumienie spływały po jej ciele obmywając te same miejsca, które pieścił Reeve.
Była pewna, że wkrótce się spotkają. Nie wierzyła, aby pożeglował z powrotem do Kalifornii bez pożegnania. To zupełnie do Reeve’a niepodobne. Z pewnością przyjdzie i wyjaśni, co go skłoniło do tak nagłego wymknięcia się o świcie.
Chciała usłyszeć, co Reeve ma jej do powiedzenia, nawet za cenę bolesnej prawdy, wobec której stanęłaby bezsilna. Nie pasowali do siebie. Nigdy.
Włożyła szorty i bluzkę. Przejrzała się w lustrze. Znów przypomniała sobie wspólną noc i wspaniałe przeżycia.
Co Reeve miał jej do powiedzenia?
Zjawił się, kiedy siedziała w patio przy drugiej filiżance kawy. Ukrył oczy za ciemnymi okularami. W pierwszym odruchu Clea odetchnęła z ulgą. Nie musiała nic odczytywać ze wzroku Reeve’a. Potem poczuła gniew. Najwyraźniej obawiał się spotkania twarzą w twarz.
– Dzień dobry – odezwał się w końcu. Szybkim krokiem podszedł do stolika i spojrzał na Cleę. Słoneczne cętki tańczyły mu po twarzy. Ptaki na drzewach nawoływały się głośnym ćwierkaniem. Był piękny, spokojny dzień i tylko w sercu Clei panował zamęt.
– Dzień dobry – odparła jak echo. – Miło mi będzie, jeśli się przysiądziesz. Zamówiłam duży dzbanek kawy. Sądziłam, że to nam obojgu dobrze zrobi – dodała mimo woli. Szybko się opanowała. – Wypijesz filiżankę?
– Oczywiście.
Reeve przysunął krzesło. Nie zdjął okularów. Sprawiał wrażenie zakłopotanego. Zachowanie Clei nie ułatwiało mu zadania. Ona też czuła się nieswojo. Postanowiła przerwać niezręczną ciszę.
– Zamówiłam także ciasto i owoce. Wyglądały smakowicie, a ja jestem straszliwie głodna.
Uśmiechnął się, lecz zachował dystans, tak jak pierwszego dnia na pokładzie. A jeśli ta noc nic dla Reeve’a nie znaczyła? Żołądek Clei skurczył się ze strachu.
To, co między nimi zaszło, uważała za rzecz nieuniknioną. Potrafiła się z tym pogodzić. Nie ścierpiałaby tylko obojętności. Skoro dla niej ta noc była czymś szczególnym, nie zniosłaby, gdyby Reeve myślał inaczej. Potrzebowała potwierdzenia.
Z determinacją pochyliła się do przodu i zdjęła Reeve’owi okulary.
– Chciałabym cię widzieć – stwierdziła bez dodatkowych wyjaśnień czy gestów.
Zawiodła się. Nawet bez okularów wzrok Reeve’a pozostał nieodgadniony.
Clea opadła na oparcie i zmrużyła oczy. Z jego strony nie mogła oczekiwać pomocy. Opuściła ją śmiałość. Zapadła okropna cisza. Reeve upił łyk kawy. Wreszcie przemówił.
– Jeśli chodzi o ostatnią noc, Cleo...
Głos brzmiał chłodno, wręcz szorstko. Serce Clei załomotało.
– Przepraszam – oświadczył.
– Przepraszasz? – powtórzyła zdezorientowana.
– Powiedzmy, że winę ponosi wino i poświata księżyca. I nasze wspomnienia.
Oszołomienie ustąpiło miejsca wściekłości. Więc jednak wszystko skończone. A jeśli tak, powinni mieć przynajmniej odwagę przyznać, że to coś dla nich znaczyło.
– Winę? – spytała. – Nie sądzę, aby ktokolwiek z nas ponosił tu winę, Reeve. Wczorajsza noc była cudowna.
Nie zamierzała puścić go tak łatwo.
– To ty byłaś cudowna, Cleo.
Te słowa przyniosły jej ulgę.
– Ale ja postąpiłem źle. Straciłem kontrolę nad sobą. A więc pragnął wziąć na siebie winę... Może i słusznie? Może nie mieli innego wyjścia?
Reeve odwrócił wzrok. Dopiero po chwili spojrzał na nią. Spostrzegła ból w jego oczach.
– Byliśmy jak dwoje ludzi goniących marzenia, które na pewno nigdy się nie spełnią.
– Tak – zgodziła się. Cóż pozostało? Reeve miał rację. – Jesteśmy rozsądni na tyle, aby skończyć to tutaj, zaraz.
– Tak.
– Nie zaprzeczysz jednak, że przeżyliśmy dawniej parę miłych chwil – stwierdziła, bezwiednie usiłując ocalić resztki marzeń.
– Przeszłość: oto właściwe słowo. Rzeczywiście: było, minęło. Znalazłoby się wiele dobrego, ale i wiele złego. Nie mogę o tym zapomnieć. A chciałbym. – Przerwał na chwilę. – Wczorajsza noc okazała się logicznym następstwem podróży do Santa Inez.
– Logicznym następstwem – powtórzyła ze smutkiem.
– Nie zamierzałem wyrazić się tak oschle. Kiedy przełamaliśmy pierwsze lody, pracowało nam się razem bardzo dobrze i zostaliśmy nawet przyjaciółmi, a potem...
– Poszliśmy do łóżka – dokończyła za niego. – To jest logiczne następstwo, o którym mówiłeś?
– Cleo, nie zadawaj bólu nam obojgu.
– Próbuję – zapewniła. Chwycił ją za rękę.
– Wiem.
Czy to Clea wyrwała dłoń? Czy on ją wypuścił z uścisku?
– Tylko w książkach zdarzają się cudowne zakończenia, nie w prawdziwym życiu – powiedział Reeve.
– Postąpilibyśmy jak głupcy, wierząc, że jakoś nam się ułoży, a później przeżywając przykre rozczarowanie. Lepiej w ogóle nie zaczynać. Clea kiwnęła głową.
– Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi? – zagadnął.
Piła małymi łyczkami kawę, zimną i gorzką jak dzień, który ją czekał.
– Przyjaciółmi? Jasne – odrzekła z uśmiechem.
– Cleo... – zająknął się.
– Co, Reeve? – ponagliła go.
Reeve podjął decyzję za nich oboje. Nawet jeśli Clea zgodziła się z nim, wolała, aby odpowiedzialność spadła na mężczyznę. Gdyby przebieg wydarzeń zależał od niej, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej.
– Nie chciałem cię zranić. Jesteś ostatnią osobą na świecie, którą mógłbym skrzywdzić.
– Wiem.
Oboje zdawali sobie sprawę, że uchyliła się od odpowiedzi. Odetchnęła głęboko. Usiłowała odzyskać panowanie nad sobą.
Wyjęła z torebki swoje okulary przeciwsłoneczne, żeby podobnie jak Reeve ukryć uczucia, tak widoczne w jej wzroku. Reeve skrył się za podwójną zasłoną: ciemnych okularów i własnej obojętności. Ufała, że to tylko poza.
– Masz całkowitą słuszność – oznajmiła. – Teraz jesteśmy starsi, doświadczeni, obarczeni bagażem uczuć. A ty nadal nie lubisz rodziny Moore’ów.
– Z wyjątkiem panny Moore, z którą w tej chwili rozmawiam.
Clea zastanawiała się, czy za słowami Reeve’a kryją się jakiekolwiek uczucia. Nie potrafiła go rozszyfrować.
Kelner przyniósł owoce i ciastka. Clea wzięła rogalik, lecz natychmiast go odłożyła. Nie była w stanie nic przełknąć.
– Chyba jutro odpłyniesz. Powiodły się poszukiwania nowej załogi?
– Nieważne.
Clea podniosła wzrok i zmarszczyła brwi.
– Rzeczywiście odjeżdżam, ale nie na pokładzie „Argosy”.
Zdumiona, czekała na dalsze wyjaśnienia.
– Postanowiłem rozejrzeć się w Denver. Zajmę się sprawą Charliego.
– Ależ, Reeve, to cudownie!
Westchnienie ulgi wyrwało się z piersi Clei. Kiedy już sądziła, że poznała jego intencje i pogodziła się z tym, Reeve zaskoczył ją. I wtedy zaświtało jej w głowie okrutne podejrzenie.
– Czy twoja decyzja jest dla mnie nagrodą za ostatnią noc?
– Nie! – stwierdził stanowczo. – Nie wolno ci tak myśleć, Cleo. To, co się stało z nami, nie ma nic wspólnego z Charliem.
Zapadła cisza. Po chwili Reeve wyjaśnił, dlaczego zmienił plany.
– Miniona noc przywołała w mojej pamięci mnóstwo wspomnień, pięknych wspomnień z czasów, gdy byliśmy razem. Cóż, potem zerwaliśmy... – wzruszył ramionami. – Popłynąłem do Santa Inez na twoją prośbę, bo chciałem poznać przyczyny kłopotów Charliego i raz na zawsze zakończyć nasze rachunki. Wiem jednak, że to się nie udało i nie załatwiona sprawa wciąż wisi nade mną.
Clea czekała, czując, że to nie wszystko.
– Poza tym nie chciałem, żebyś pojechała do Denver.
– Nie zamierzałam...
– Owszem, nie wypieraj się. Gdybym dziś rano odpłynął na „Argosy”, ty wyruszyłabyś do Denver na poszukiwanie tajemniczego Browninga.
Miał rację.
– Nadal uważam, że powinnam tam jechać.
– Och, nie!
– Reeve...
– Nie, Cleo. Na razie poczekaj. Namówiłaś mnie na tę podróż. Namówiłaś, żebym zabrał cię na pokład.
Clea nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Poprzestań na tych dokonaniach. Zostań tutaj albo wróć samolotem do Los Angeles.
– Zostanę z Charliem – oświadczyła, aby uniknąć dalszych dyskusji.
– Jeśli dowiem się czegoś w Denver, natychmiast zawiadomię cię telefonicznie. Zgoda? – spytał, pragnąc wyraźnie potwierdzenia.
Reeve nie oczekiwał, że wyjazd do Denver przyniesie jakieś użyteczne informacje, lecz Clea i Charlie nie musieli o tym wiedzieć. Wbili sobie do głowy, że Browning rozwiąże wszystkie problemy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Zgoda – odparła Clea i wstała z krzesła. – Dokończ jeść śniadanie, a ja zarezerwuję bilet na samolot. Denver to popularny ośrodek turystyczny, więc przypuszczam, że w rozkładzie jest kilka lotów dziennie. Może mają wolne miejsca na wieczór? Im szybciej, tym lepiej, prawda?
– Przecież mogę zarezerwować telefonicznie.
– Reeve, bardzo proszę! Pozwól mi. Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić. A poza tym – dodała – znam hiszpański lepiej niż ty.
Uśmiechnęła się tak jak kiedyś, przed laty, a Reeve od razu poczuł się swobodniej. Jednak zostali przyjaciółmi...
Wziął z talerza ciepły jeszcze rogalik i posmarował go dżemem.
– W porządku. Złożymy też wizytę naszemu inwalidzie i wyciągniemy z niego co się da na temat Browninga. Potrzebuję więcej informacji, zanim rzucę się w wir tej...
– Tylko nie mów: awantury. – Clea wybuchnęła śmiechem.
– Wyprawy – dokończył Reeve ugodowo.
– Tak brzmi lepiej. – Clea zerknęła na zegarek. – Rezerwacja trochę potrwa. Spotkamy się mniej więcej za godzinę w szpitalu, w sali Charliego.
– Świetnie. Do zobaczenia.
Odprowadził wzrokiem wychodzącą Cleę, zadowolony, że tak łatwo przyjęła jego warunki. Spodziewał się, że urządzi mu scenę, bo zabronił jej jechać do Denver. A skoro do tego nie doszło, może... Może nie zniosłaby dłużej jego, obecności, po tym, co wygadywał na temat wspólnej nocy?
Reeve ugryzł rogalik. Clea zgodziła się potulnie na wszystkie propozycje. Wydawało się nawet, że to ona była ich autorką. Odtworzył w pamięci rozmowę przy śniadaniu. A jednak decyzję podjęli wspólnie, zgodnie i z zadowoleniem.
Czy nie mieli innego rozwiązania? Reeve nie był już niczego pewien. Wiedział tylko, że wspomnienie minionej nocy zatrzyma w sercu na zawsze.
Zamknął oczy i natychmiast poczuł zapach i smak gładkiej skóry Clei. Westchnął. Bez względu na słowa Clei wspomnienia żyły własnym życiem.
Przełknął resztki rogalika. Stracił apetyt, tak jak przedtem Clea. Rozejrzał się po patio. Panował tu poranny ruch i gwar. Dziwne, że siedzieli pół godziny przy stoliku i rozmawiali, nie dostrzegając tego, co się wokoło działo. Kiedy zjawiła się Clea, znikał świat wokół nich. Liczyła się jedynie ona.
W szpitalu Reeve skierował się od razu do sali Charliego. W pokoju wiele się zmieniło. Zniknął chłopak zajmujący jedno z łóżek, a staruszek na drugim łóżku spał. Tylko kącik Charliego tętnił życiem. Jak zwykle. Reeve oparł się o futrynę i obserwował z zainteresowaniem.
Pielęgniarka zakonna mierzyła choremu temperaturę, lecz nie przychodziło jej to łatwo. Szczerze mówiąc, pacjent flirtował z nią. Zakonnica była młoda i dość ładna, czego nie zdołał ukryć habit. Odwróciła się i zobaczyła Reeve’a. Szybko zabrała termometr i wymknęła się z sali. Reeve przysiągłby, że się zaczerwieniła.
– No cóż, Charlie, nawet zakonnicom nie przepuścisz? – spytał z naganą w głosie.
Charlie wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Wszystkie kobiety lubią komplementy, więc chyba można pośmiać się trochę? – bronił się. – A przy tym czas szybciej mija. Piekielnie się tu nudzę, Reeve.
Reeve ledwo powstrzymał pokusę przypomnienia Charliemu, że znalazł się w szpitalu przez własną naiwność i głupotę.
– Zazdroszczę ci, że możesz się swobodnie poruszać. Reeve znów nie odpowiedział, chociaż Charlie chyba czekał na kazanie umoralniające.
– Ja też chciałbym wyjść, wrócić do domu...
– Wcale nie wracam jeszcze do domu – odezwał się wreszcie Reeve.
– Znalazłeś chętnych do wynajęcia jachtu na wycieczkę?
W głosie Charliego zabrzmiała nadzieja, jak gdyby wierzył, że Reeve pomoże mu się wykaraskać z kłopotów.
– Charlie, domyślasz się pewnie, co zamierzam zrobić. Jadę do Denver.
Charlie rozpromienił się.
Reeve nie pozwolił, aby ta radość trwała zbyt długo i aby lekkomyślny przyjaciel poczuł się zwycięzcą w pechowej grze.
– Osobiście nadal uważam, że powinieneś wylądować w więzieniu.
– Reeve, nie mów tak – obruszył się Charlie z wyrazem przerażenia na twarzy.
– Niestety, Charlie, taka jest prawda. Powinieneś trafić za kratki, jeśli nie za twój ostatni wyczyn, to za poprzednie. Robię to dla...
– Clei – przerwał pacjent. – Wiem. Dla niej, nie dla mnie.
– Częściowo tak – przyznał Reeve. – Jeśli nie pojadę do Denver, Clea sama tam pojedzie i wpakuje się w kłopoty.
– Wiem, myślałem o tym, ale nie widzę wyjścia z sytuacji.
– Cóż, mam pewien pomysł. – Reeve zamilkł na dłuższą chwilę. – Szczerze mówiąc, jadę do Denver, ponieważ zawdzięczam ci bardzo ważną rzecz.
Charlie uniósł brwi.
– Pamiętasz? Spotkałem cię akurat, kiedy nie miałem pieniędzy na „Argosy”. O nic nie pytałeś. Wręczyłeś mi czek. I to ci jestem winien, przyjacielu.
– Nie sztuka zdobyć pieniądze – oświadczył Charlie z powagą. – O wiele trudniej zyskać przyjaciela. Przyznaj mi rację, bracie. Wiele razy wyciągałeś mnie z kłopotów. Ty jedyny okazywałeś się uczciwy i lojalny. Nic mi nie zawdzięczasz.
Reeve pominął komplement milczeniem.
– Jadę do Denver, nieważne z jakich pobudek.
– A ja jestem ci wdzięczny, bez względu na pobudki, które tobą kierują.
– Dobra, dosyć. Głupie gadki-szmatki. Opowiedz lepiej o Browningu. Co to za facet?
– Wykiwał mnie koncertowo.
– Charlie. – Reeve zaczynał się irytować. – Zdaję sobie z tego sprawę. Proszę o podanie faktów, rozumiesz, jak go poznałeś, jaki tryb życia prowadzi... Muszę mieć te informacje, żeby się z nim skontaktować.
– W porządku. – Charlie ułożył się wygodniej na szpitalnym łóżku. – Browning ostro gra na giełdzie. Kupuje taniutkie akcje i czeka, aż ich cena podskoczy. Kupił w Denver nowoczesny, duży dom, postarał się o nową, młodą żonę, należy do miejscowej śmietanki towarzyskiej i tak dalej.
Reeve słuchał nie komentując. A więc tu leżał pies pogrzebany! Ciekawy był dalszych szczegółów.
– Został kolekcjonerem dzieł sztuki – dodał Charlie.
Docierali do sedna sprawy.
– Kupował obrazy impresjonistów, bez ładu i składu, antyki, sztukę prekolumbijską. I nefrytowe figurki. Ma opinię liczącego się kolekcjonera nefrytów.
– A w jaki sposób usłyszał o tobie?
– To ja usłyszałem o nim. Wiesz, Reeve, obracam się w tych sferach. Przyjaciele, plotki, prasa... Zawsze przedostają się jakieś wiadomości. Kiedy w Santa Inez dostałem cynk o posążku, natychmiast pomyślałem o Browningu. Wiedziałem, że on jeden może być kupcem nefrytowego jaguara. Interesował się takimi figurkami i miał pieniądze. Zadzwoniłem więc, oczywiście pod fałszywym nazwiskiem.
– A dlaczego?
– Na wypadek, gdyby o mnie słyszał. Światek ludzi zamożnych jest mały, Reeve. Wszyscy tam się znają.
– Oczywiście – przytaknął Reeve ironicznie. – Tak więc kupiłeś ukradziony posążek i udałeś się na poszukiwanie Browninga?
– Właśnie. Dotarłem do niego bez trudu, lecz nie udało mi się go namówić na osobiste spotkanie. Przysłał swoich przedstawicieli. Resztę znasz.
Reeve skinął głową.
– Tak zwani przedstawiciele zabrali nefryt i zbili cię na kwaśne jabłko.
– Tak oto bogaci stają się jeszcze bogatsi. A biedni biedniejsi. W każdym razie, kiedy zadzwoniłem potem do Browninga, stwierdził, że jego ludzie nie zdołali się ze mną skontaktować. Złożył wyrazy głębokiego ubolewania z powodu wypadku, utraty nefrytu i moich kłopotów. Niby wzór dobrych manier, a czułem, że kłamie jak z nut. On ma tę figurkę, Reeve. Jestem przekonany. Gdybyśmy tylko udowodnili...
Reeve przestał słuchać i wyjrzał przez okno na podwórze. Pacjenci przechadzali się po wybrukowanym dziedzińcu lub po ścieżkach w ogrodzie. Niektórzy jeździli na wózkach inwalidzkich.
Jeden mężczyzna nie pasował do tej scenerii. Był jakiś nienaturalny, spięty, czujny. Reeve pokręcił głową. Policja nie spuszczała oka z Charliego.
– Napytałeś sobie biedy, Charlie – odezwał się wreszcie.
– Jak zwykle. – Charlie uśmiechnął się łobuzersko.
Reeve oderwał wzrok od okna i spojrzał na przyjaciela. Ubrany był w starą szpitalną pidżamę. Rozpięta góra odsłaniała opalony tors. Nawet w bandażach, gipsie i z nogą na wyciągu wyglądał jak lord. I na tym polegał jego problem. Wygląd go zdradzał.
– Pewne rzeczy muszą się zmienić – oznajmił, świadom, że Charlie chłonie każde słowo. – I nie jest to tylko moje zdanie. Ja natychmiast zapominam o twoich wyczynach, ale Clei nie dają one spokoju. Czas najwyższy, abyś zaczął myśleć o siostrze i zmienił się.
– Dużo jej zawdzięczam.
– Cholernie dużo! – Reeve wpadł w gniew. – Przychodziła ci z pomocą na każde zawołanie, nawet podczas służby w marynarce. Chyba nigdy nie wróciłbyś na czas z przepustki, gdyby Clea nie doprowadzała cię do stanu używalności po popijawie i nie odsyłała do koszar. Raz nawet sama odwiozła cię do bazy. Pamiętasz?
– Pamiętam, jasne. Wypadała ci służba w tamten weekend, więc sam podskoczyłem do Los Angeles.
– I wpadłeś w tarapaty, co?
– Szczerze mówiąc, nie pamiętam tego epizodu. Cokolwiek się wtedy stało, Clea mnie uratowała.
– Tak, tak, jesteś jej dłużnikiem.
– A tobie wciąż na niej zależy.
Zabrzmiało to jak stwierdzenie, nie jak pytanie. Reeve zignorował je.
– Jeśli tobie, jako bratu, zależy na siostrze, daj jej odetchnąć. Niech zajmie się własnym życiem i przestanie grać rolę mamusi.
– Nigdy nie zamierzałem jej wciągać w swoje kłopoty.
– Ale wciągałeś i nadal wciągasz, Charlie. Po co ją tu wzywałeś? Piśniesz słówko, a ona już leci przez pół świata! A do tego prosiłeś, żeby mnie znalazła. Postawiłeś ją w kłopotliwej sytuacji. I mnie również.
Twarz Charliego wyrażała niekłamaną dezorientację.
– Sądziłem, że może... miałem nadzieję, że...
– Że nas połączysz po latach? Nie wierzę, że jesteś taki naiwny, chociaż... – Reeve znów wyjrzał przez okno. – Widać jesteś. Clea i ja zostaliśmy przyjaciółmi. Przynajmniej tyle. I za to ci dziękuję.
Reeve obawiał się, że powiedział za dużo.
– Niech tak pozostanie – dodał szybko. – Wasi rodzice nadal mnie nie tolerują, zaś ani ty, ani Clea nie zrobiliście nic, aby to zmienić.
– Nie przesadzaj – zaprotestował Charlie. – Ja umiałem się postawić – oświadczył z dumą.
– Szczeniacki bunt – ocenił surowo Reeve. Odpowiedziało mu milczenie.
– Cała twoja niezależność to bezmyślne awantury. Pusty bunt zamiast sensownego działania. Ciąg głupich przygód. Obwiniasz rodzinę, a potem prosisz, żeby cię wyciągała z kłopotów. Życzę ci, żebyś zapomniał o rodzicach i postępował odpowiedzialnie. – Reeve przerwał, wyrzucał sobie w duchu porywczość.
– Odpowiedzialnie? – powtórzył Charlie. – Czyli mam postępować tak jak ty? Walić prosto z mostu, tak?
– Próbuję tak żyć, ale też często popełniam błędy. – Reeve pomyślał o minionej nocy. – Nie jestem święty, ale się staram. A ty?
– Niczego nie obiecuję, Reeve. Nie chcę kłamać. Ale naprawdę zastanowię się nad tym, co powiedziałeś.
– Dość uczciwe postawienie sprawy. Właściwie Reeve nie zamierzał się w to mieszać. Nagle w drzwiach pojawiła się Clea. Spojrzała na Reeve’a i przeniosła wzrok na brata. Wyglądała wspaniale.
– Dlaczego jesteście tacy poważni? Podeszła do łóżka Charliego.
– Rozmawialiśmy o wyjeździe do Denver – wyjaśnił.
Clea pochyliła się i ucałowała go w nie obandażowany policzek.
– Bardzo się cieszę, że Reeve tam jedzie – stwierdziła, wciąż unikając wzroku Holdena. – Zastanawiałam się nad tym nefrytowym jaguarem. Wydaje ci się, że Browning trzyma tak cenne dzieło sztuki w salonie, na widoku?
Charlie wzruszył ramionami i lekko skrzywił się z bólu.
– Znasz kolekcjonerów sztuki, Cleo. Lubią trzymać swoje zbiory w domu. Niekoniecznie w salonie, ale gdzieś w domu. Pokusa pokazywania ich gościom jest większa niż chęć bezpiecznego ukrycia kolekcji.
– To się odnosi do legalnych posiadaczy dzieł sztuki, natomiast jaguar został ukradziony...
– Wątpię, czy to jedyny przedmiot, jaki zdobył tą drogą – przerwał jej Reeve. – Jego przyjaciołom to nie przeszkadza. Należą przecież wszyscy do śmietanki towarzyskiej. Bogaci i superbogaci ludzie zbierają cenne przedmioty różnymi sposobami.
Reeve nie mógł się powstrzymać od szyderczego tonu, jednak Clea nie zwróciła chyba na to uwagi.
– Problem polega na tym – ciągnął – żeby znaleźć ten konkretny posążek. Nefrytowego jaguara. Potrafisz go opisać, Charlie?
– Ma mniej więcej dziesięć, dwanaście centymetrów wysokości – Charlie usiłował to pokazać palcami zdrowej ręki.
– Mała rzecz, a tyle zamieszania – mruknął Reeve z przekąsem.
Clea puściła tę uwagę mimo uszu. Poszperała w torebce i wręczyła Charliemu notes i ołówek.
– Zrób szkic dla Reeve’a.
– Trudno mi będzie, ale może coś odczytasz z tego rysunku.
Mozolnie kreślił na papierze kształt figurki. Podał kartkę Reeve’owi.
– To półczłowiek, półjaguar – wyjaśnił. – Oczy i nos podobne do ludzkich, lecz dolna część twarzy ma kształt ryja o wydatnej górnej wardze. Kąciki warg wykrzywione w dół, jak gdyby pogardliwie. Kły budzą grozę. Posążek ma ludzki tors, szerokie bary, silne ramiona. Stopy są zakończone pazurami.
Reeve podsunął szkic Clei. Oglądała go długo, z zaciekawieniem.
– Nie chciałabym spotkać tego stwora sama nocą w ciemnym lesie – oświadczyła.
– Znasz się na historii sztuki, Cleo. Czy według ciebie to figurka wykonana przez Olmeków? – spytał Charlie.
Potrząsnęła głową.
– Motyw jaguara występuje w sztuce wszystkich plemion Indian meksykańskich. Na rynku dzieł sztuki spotyka się jednak częściej figurki Majów. Browning spokojnie mógłby się zadowolić mniej cenną rzeźbą.
Charlie musiał uzupełnić opis.
– Nefryt ma zielony odcień i nacięcia wyglądające jak kontury. Nie pamiętam dokładnie, ale przypomina to zarys żółwia i ptaka z dużym dziobem.
– Fatalnie, że nie dostałeś fotografii. Zrobię co w mojej mocy – przyrzekł Reeve, chowając rysunek do kieszeni. – Prawdę mówiąc, nie liczę na sukces.
– Nie doceniasz swoich możliwości – odparł Charlie.
– Zobaczymy. Zarezerwowałaś bilet, Cleo? Uśmiechnęła się i skinęła głową. I po raz pierwszy od godziny ośmieliła się spojrzeć Reeve’owi prosto w oczy.
– Pożegnam się już, Charlie. – Reeve wyciągnął rękę. – Staraj się unikać innych kłopotów.
Charlie wybuchnął śmiechem.
– Dopóki mnie tu trzymają, nie będzie to trudne. Powodzenia, Reeve. Liczę na ciebie!
Uniósł kciuk. Reeve nie odpowiedział.
Clea i Reeve wyszli z muzeum i natychmiast zmrużyli oczy przed oślepiającym blaskiem słońca. Niemal jednocześnie nałożyli ciemne okulary i ze śmiechem zeszli po schodach na ulicę.
To Clea wpadła na pomysł wycieczki do muzeum. Chciała, żeby Reeve zapoznał się z kulturą Olmeków. Zdumiało ją bogactwo zbiorów muzealnych. W wielkich salach ciągnęły się rzędy gablot z wytworami rzemieślników i artystów epoki prekolumbijskiej. Panowała cisza i półmrok. Jedynie eksponaty były oświetlone. Łagodne promienie wydobywały z cienia wymyślne maski, potężne kamienne monolity, skomplikowane wzory rzeźbione w nefrycie.
Clea przemierzyła cały budynek u boku Reeve’a, służąc wyjaśnieniami. Czuła się jak turystka zwiedzająca obcy kraj u boku ukochanego mężczyzny czy świeżo poślubionego męża. Całkiem miłe uczucie...
Na zewnątrz, w słońcu, magia prysła. Powrócili do rzeczywistości. Mieli przed sobą karkołomne zadanie: odnaleźć nefrytową figurkę i wyciągnąć Charliego.
Zaczęli rozmawiać o obejrzanych skarbach.
– Olemkowie, Aztekowie, Majowie, Toltekowie. – Reeve żartobliwie chwycił się za głowę. – Za dużo tego dla mnie. Jedyne muzeum w Santa Inez zebrało wszystko, co wymyśliły dawne plemiona.
– Rzeczywiście, wspaniały zbiór – zgodziła się Clea. – Dyrektor zjeździł pewnie Meksyk wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu eksponatów.
Właśnie skończyła się pora sjesty. Ulice znów tętniły życiem. Otwarto sklepy, które natychmiast zaludniły się turystami kupującymi pamiątki.
– Cieszę się, że spory podatek turystyczny, który płacą goście odwiedzający Meksyk, władze przeznaczają na tak szlachetne cele jak zbiory dzieł sztuki – stwierdził Reeve. Rozejrzał się wokół. – Ta ulica jest chyba wyłączona z ruchu kołowego. Nie widać ani jednej taksówki.
– I tak miałam ochotę na spacer – odrzekła Clea. – Może zrobię parę zdjęć? Jeśli przez trzy dni nie dotykam aparatu fotograficznego, zaczynam zdradzać objawy niedorozwoju umysłowego – zażartowała.
Rozmawiali dalej o sztuce Indian i niedorzecznym pomyśle Charliego na wzbogacenie się.
– W tym musiał brać udział ktoś z muzeum – powiedział zamyślony Reeve. – Budynek wygląda na dobrze zabezpieczony. Są systemy alarmowe, wszędzie strażnicy. Założę się, że znajomy Charliego, który podawał się za właściciela posążka, pracował w muzeum.
– Chyba nieźle sobie teraz żyje w Acapulco za pieniądze ze sprzedaży jaguara.
– Jestem pewien, że wyjechał z Santa Inez – zgodził się Reeve. Potrząsnął głową. – Nie mogę wprost wyjść z podziwu dla tych złodziei. To prawdziwi profesjonaliści i eksperci w dziedzinie sztuki. Spędziliśmy w muzeum mnóstwo czasu, okazałaś mi anielską cierpliwość, a ja dalej nie umiałbym odróżnić rzeźby Olmeków od rzeźby Majów. Nie wyobrażam sobie, że Browning uwierzy w moją bajeczkę i uzna mnie za eksperta.
Clea zerknęła na niego ukradkiem.
– Musimy zatem wymyślić coś bardziej prawdopodobnego. Fatalnie się złożyło, że Charlie kupił kradziony posążek. A sprawę pogarsza fakt, że to dzieło sztuki Olmeków.
Reeve wybuchnął śmiechem.
– Popatrz no, nasz Charlie to prawdziwy koneser! Za rogiem skręcili w malowniczą, wąską uliczkę.
Clea wzięła aparat, który niosła przewieszony przez ramię, i zdjęła osłonę z obiektywu.
O parę kroków od nich siedział jakiś staruszek na stołku pod ścianą. Z obwisłych warg wystawał mu papieros. Popiół spadał na marynarkę. U stóp staruszka przycupnął rudo-biały kot, który oparł głowę na jego zakurzonym bucie.
– Świetny temat na zdjęcie – stwierdził Reeve.
– Tak.
Clea podeszła do staruszka.
– Czemu nie fotografujesz? – zdziwił się Reeve. – Przecież on nie zwraca na nas uwagi.
– Ja zawsze pytam, czy mogę zrobić zdjęcie, chyba że coś dzieje się bardzo szybko i nie ma na to czasu.
– Tym razem masz mnóstwo czasu – odparł Reeve wesoło.
Obserwował niespieszne poczynania Clei. Starannie wymawiała hiszpańskie słowa, co chwila pomagając sobie gestami.
Staruszek sennie pokiwał głową. Clea cofnęła się o kilka kroków i parokrotnie nacisnęła migawkę, błyskawicznie zmieniając ujęcia.
Szli dalej, gawędząc o Olmekach, a Clea poszukiwała wzrokiem ciekawych obiektów do sfotografowania. Przystanęła przed rozpadającym się domem. Na progu kurczak drapał pazurkami o podłogę. Clea chciała zatrzymać w kadrze rzeczywistość, prozę życia. Pocztówki z Santa Inez pokazywały tylko cukierkowe piękno miasta i to ją denerwowało.
– Szkoda, że w muzeum nie wolno fotografować – odezwał się Reeve.
– To prawda. Sztuka Olmeków jest fascynująca. Tworzyli dzieła tak skomplikowane, wieloznaczne, a czasem abstrakcyjne, niemal jak Picasso.
– A pomyśleć, że ich cywilizacja wyprzedza w czasie złoty wiek kultury greckiej i że ich plemię wymarło bez śladu. Cleo, a może Olmekowie wcale nie istnieli? Może zmyśliłaś sobie to wszystko? – przekomarzał się Reeve.
Clea, pochylona z aparatem, podniosła wzrok na Holdena.
– Ależ ja trzymam się faktów – obruszyła się. – Pewnego dnia Olmekowie zniknęli. Ot, po prostu, tak jak wyłonili się kiedyś znienacka z mroku dziejów. To smutne, prawda?
Reeve’a ogarnął smutek, lecz nie z powodu Olmeków. Pomyślał o Clei i jej marzeniach. Przed laty pragnęła żeglować po morzach z aparatem w ręku, szukając przygód. Patrzył teraz na ożywioną, podekscytowaną kobietę i widział dziewczynę, którą kiedyś kochał, gotową wyruszyć na podbój świata.
– Tak, smutne. Ale wiele po nich zostało. Na przykład niesamowite rzeźby: bogowie i demony, półludzie, półzwierzęta, tak jak jaguar Charliego.
– Masz jednak dobry gust.
– Zawsze o tym wiedziałem – zażartował.
Tak, miał dobry gust. Dlatego wybrał Cleę, od pierwszej chwili, kiedy ją ujrzał. Czuł, że to niezwykła dziewczyna.
Otrząsnął się z tych myśli. I tak już pewnie nie zobaczy Clei. Miał szczęście, że spędził z nią tyle dni...
Znów się zatrzymała i podniosła aparat. Reeve odsunął się na bok i nagle spostrzegł znajomą twarz. Nie był zaskoczony. Kilkanaście metrów za nimi stał mężczyzna, którego zauważył z okna szpitala.
Reeve powoli pochylił się nad Cleą i objął ją ramieniem.
– Nie odwracaj się – polecił. – Chyba śledzi nas policjant.
Clea nie posłuchała rady. Ciekawość wzięła górę. Obejrzała się natychmiast i napotkała wzrok szczupłego mężczyzny w szarym garniturze. Stało się. Nie mogli już udawać, że się nie widzieli.
– Zachowaj zimną krew. Nie panikuj – zdążył szepnąć Reeve, zanim nieznajomy podszedł do nich.
– Senorita Moore – odezwał się tonem sugerującym, że wolałby uniknąć tego spotkania.
– Tak? – Clea z trudem opanowała drżenie głosu.
– Jeśli można, chciałbym zadać pani kilka pytań.
– Widzę, że zna pan moje nazwisko, senor, ale ja nie mam pojęcia, kim pan jest.
Serce Clei waliło jak oszalałe, lecz głos brzmiał spokojnie. Czuła, że jej dłonie pokryły się potem.
– Senor Jorge Alvarez. Policja Santa Inez.
– Policja? – Clea udała zdumienie. Miała nadzieję, że wyraz oczu jej nie zdradzi.
– Bardzo proszę, przejdźmy do cienia.
Nie brzmiało to jak rozkaz, ale Alvarez był chyba pewien, że za nim pójdą. Ruszył w stronę ławki stojącej pod rozłożystą palmą.
Clea i Reeve nie usiedli. Clea kurczowo trzymała Holdena za rękę. Wydawał jej się wcieleniem opanowania. Chciała czerpać od niego siłę.
– A pana nazwisko, senor? – spytał Alvarez.
– Reeve Holden. Spodziewam się jednak, że już pan wie, jak się nazywam.
Alvarez nie odpowiedział. Zmrużył tylko oczy.
– Jak się państwu podobała kolekcja rzeźb z nefrytu, którą zwiedziliście w muzeum?
Clea już chciała odpowiedzieć, lecz Reeve ścisnął jej dłoń ostrzegawczo.
– Nie sądzę, aby szedł pan za nami jedynie po to, żeby spytać o wycieczkę do muzeum.
Clea jeszcze mocniej zacisnęła palce na ręce Reeve’a. Traciła głowę. Istniała co prawda szansa, że policjant wspomniał o nefrytach przypadkowo, ale... Poczuła skurcz strachu w żołądku.
– Racja – zgodził się Alvarez.
– To dlaczego... – zaczęła Clea.
– Zaraz wyjaśnię państwu, skąd to całe zamieszanie. Obserwujemy salę senor Charlesa Moore’a w szpitalu. Interesuje nas, kto go odwiedza. Państwo są pierwszymi gośćmi.
– Oczywiście, że go odwiedziłam. Przecież to mój brat – stwierdziła Clea z ulgą.
– Wiemy o tym, senorita, zastanawiamy się jednak, co pani wie. Na przykład o sprawie wypadku, tu w Santa Inez, w wyniku którego został poważnie ranny. Mówił pani o tym?
Clea zdała sobie nagle sprawę, że Alvarez zarzucił wędkę. Zdecydowała się przejść do ataku.
– Oczywiście, że wiem, i jestem tym faktem zszokowana. Nikczemny napad na mojego brata w hotelu „La Paloma Blanca” to skandal. Wydaje mi się, że nie zrobiono nic, aby ukarać sprawców.
Z zadowoleniem spostrzegła, że wprawiła Alvareza w zakłopotanie.
– Prowadzimy dochodzenie w tej sprawie, ale... Clea zaatakowała po raz drugi.
– Ale co? Mój brat został brutalnie pobity, a pan, zamiast szukać napastników, śledzi mnie i pyta o wizytę w muzeum.
– Senorita, badamy okoliczności zdarzenia najlepiej, jak umiemy. Popełniono przestępstwo i...
– O, niewątpliwie. I mój brat jest ofiarą.
– Możliwe, że nie tylko ofiarą, senorita. Mamy podstawy, by sądzić, że pani brat jest zamieszany w kradzież z muzeum cennej rzeźby z nefrytu.
Clea musiała opanować nerwy i nie pozwolić się wciągnąć w rozmowę o posążku.
– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Mój brat nie jest złodziejem, lecz ofiarą napadu – utrzymywała. – A pan niewątpliwie zaniedbuje swoje obowiązki.
Alvarez znów zmrużył oczy. Clea czuła, że chyba wpadła w pułapkę. Nie wiedziała, co robić. Wtedy Reeve wkroczył do akcji.
– Rozumiem problemy związane z dochodzeniem, senor Alvarez, ale senorita Moore niepokoi się o swojego brata. Jestem pewien, że potrafi pan uszanować jej uczucia. A jeśli wysuwa pan wobec niej jakieś oskarżenia, powinien pan to zrobić nie na ulicy, lecz na posterunku.
Na myśl o pójściu na posterunek żołądek Clei dał znać o sobie bolesnym skurczem. Rzuciła Reeve’owi surowe spojrzenie. Zignorował ją.
– Skoro nie ma pan formalnego nakazu zatrzymania nas – ciągnął – wrócimy do spaceru po przepięknym mieście. Podziwianie widoków i zwiedzanie ciekawych miejsc to nie przestępstwo, prawda, senor Alvarez?
– Oczywiście. Życzymy państwu miłego pobytu w Santa Inez, muszę jednak poprosić państwa o zeznanie, co wiecie na temat skradzionego nefrytu.
– Nie wiem nic o żadnym nefrycie – odparł Reeve. – Mimo to z pewnością pozostaniemy w kontakcie.
To mówiąc, szarpnął Cleę za ramię. Odeszli szybkim krokiem.
– Adios, senor – zawołała Clea przez ramię. Minęli kilka przecznic w milczeniu, nie oglądając się. Przez cały czas Clea wstrzymywała oddech.
– Reeve, przeżyłam coś strasznego. Naprawdę się bałam, że wylądujemy na posterunku, wyobraź sobie tylko...
– Próbuję właśnie nic sobie nie wyobrażać. – Reeve zdobył się na uśmiech. – Myślę, że nie groziło nam aresztowanie. Wydaje się, że on nie ma pewności co do związku Charliego z posążkiem. W takich wypadkach najlepszą obroną jest atak. Wspaniale się zachowałaś, Cleo.
– Czy on wciąż idzie za nami?
– Tak, ale dyskretnie. Udawaj, że jesteś turystką. Przejdziemy się wzdłuż nabrzeża do hotelu.
– Pewnie nie uda się nam go zgubić – zażartowała.
– Wiedzą, że mieszkasz w tym hotelu. Zaręczam ci. Nie warto komplikować sytuacji. Przechadzka po portowych dokach może mieć na celu fotografowanie, na przykład dzieci bawiących się wśród statków. Co ty na to?
Clea uśmiechnęła się.
– Świetna myśl. Powinnam cię wynająć jako konsultanta artystycznego.
Doszła już do siebie po emocjonującym spotkaniu, ale perspektywa aresztowania budziła wciąż niepokój.
– Wiesz, Cleo, podoba mi się ten pomysł. Jestem bardzo zainteresowany stanowiskiem konsultanta.
Clea wybuchnęła śmiechem.
– Poszukaj ciekawych ujęć, a ja zrobię pierwsze zdjęcie.
Przygotowała aparat. Reeve spojrzał tęsknie na swój zakotwiczony jacht. Zegnał „Argosy” na parę dni.
– Traktujesz łódź jak własne dziecko, Reeve, ale nic się jej nie stanie – zapewniła Clea. – Stoi tu bezpiecznie. Sowicie opłaciłeś nadzorcę portu. Będzie jej pilnował.
– Rzeczywiście, martwię się – stwierdził Reeve. – Poczekaj, sprawdzę tylko jedną linę.
Clea chwyciła go za ramię.
– Sprawdzałeś wszystkie liny po kilka razy. Czas płynie. Spakowałeś się przed podróżą? Boję się o naszą podróż na lotnisko.
– Co to znaczy: naszą? Sądziłem, że zostajesz tu, aby niańczyć Charliego!
– Sama, w tym mieście, z senor Alvarezem? Nie ma mowy! – roześmiała się. – A poza tym zawsze mi powtarzasz, że Charlie musi wreszcie dorosnąć.
– No pewnie, ale...
– Rozmowa z Alvarezem nie wpłynęła na moją decyzję – wyznała. – Zarezerwowałam bilet do Los Angeles dla siebie i do Denver dla ciebie. Odlatujemy dziś wieczór o tej samej porze, więc chyba możemy pojechać jedną taksówką, co?
– Oczywiście – zgodził się. – Masz bilety?
– Odebrałam je rano, kiedy poszedłeś odwiedzić Charliego. Jeśli Alvarez pozwoli nam wyjechać...
– Nie martw się. Pewnie będzie zadowolony, że się nas pozbędzie. A poza tym policja w Santa Inez nie dysponuje funduszem na podróże do Stanów.
Ruszyli w stronę hotelu. Idąc obok Clei, Reeve usiłował przejrzeć jej grę. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że nie zdradziła do końca swoich planów.
– Ależ pędził!
Clea nareszcie odetchnęła. Szaleńcza jazda taksówką na lotnisko kosztowała ją trochę nerwów.
– Kierowca postawił sobie za punkt honoru dowiezienie nas na czas – odparł Reeve, rozglądając się po hali odlotów. – I dopiął swego.
Jego samolot miał odlecieć punktualnie, zaś Clea musiała czekać jeszcze czterdzieści minut na samolot do Los Angeles.
– Lepiej już pójść na stanowisko – oświadczył.
– Reeve, proszę, zaczekaj.
A wiec o to chodziło. Wybrała samoloty startujące w niewielkim odstępie czasu, aby spróbować w ostatniej chwili nakłonić Reeve’a do wspólnego wyjazdu.
– Nie, Cleo. Masz bilet do Los Angeles i tam polecisz.
– Może uda ci się zmienić rezerwację? – zaczęła.
– Nawet o tym nie myśl. Nie zamierzam cię wciągnąć w awanturę wywołaną przez Charliego.
– To mój brat, Reeve.
– Przecież wszystko uzgodniliśmy. Zapomniałaś?
– Ale ty jedziesz do Denver, więc rozsądnie będzie, jeśli...
– Nigdy!
Przez megafon ogłoszono start samolotu Reeve’a. Nie zrażona Clea nie przerywała rozmowy.
– Wiesz, że pomogłabym ci w Denver.
– Niestety, nie wiem. Nie pozwalam ci lecieć ze mną. To zbyt niebezpieczne i nierozważne. Zastanów się!
– Nierozważne? Jak ty mnie oceniasz? Staram się trzymać uczucia na wodzy. Rozumiem, że twój sprzeciw ma swoje źródło głównie w wydarzeniach minionej nocy, kiedy...
– To nie ma nic do rzeczy – stwierdził pospiesznie. W oczach Clei wyczytał niedowierzanie.
– Chcę z tobą jechać, Reeve. Gdyby nasza wspólna noc miała mi uniemożliwić niesienie pomocy bratu, przez resztę życia czułabym się winna.
– Nie uważam tej nocy za pretekst do odsunięcia cię od tej sprawy. Po prostu wyprawa do Denver jest cholernie niebezpieczna.
Właściwie sama obecność Clei stanowiła dla niego zagrożenie. Tak, obawiał się tego podświadomie.
– Jeśli to niebezpieczeństwo rzeczywiście istnieje, razem potrafimy stawić mu czoło. Posłuchaj, Reeve – ciągnęła, nie dopuszczając go do głosu. – Na jachcie świetnie nam się współpracowało. Tak samo będzie w Denver. Wystarczy, że skupimy się na poszukiwaniach, a zapomnimy o sobie.
Trudno było odeprzeć ten argument. Reeve’owi znudziła się bezcelowa dyskusja. I tak nie zamierzał zmienić zdania.
– Co byś tam robiła? Stała na czatach? Pilnowała każdego mojego kroku? Nie potrzebuję takiej pomocy. Sam się sobą zaopiekuję.
Tak miało brzmieć ostatnie jego słowo. Odwrócił się na pięcie, ale Clea chwyciła go za ramię.
– Reeve, Charlie i ja uważamy, że tylko ty zdołasz załatwić tę sprawę.
– No więc, na litość boską, puść mnie wreszcie.
– Ale...
– Czyżbyś wątpiła? – spytał marszcząc brwi.
– Nigdy nie zwątpiłabym w ciebie, Reeve. Wątpię tylko, czy znajdziesz wiarygodne wytłumaczenie swojej obecności w pobliżu domu Browninga. Co mu powiesz?
Reeve zaczynał się irytować i nie ukrywał tego.
– Coś wymyślę. Nie martw się.
– Wpadłam na pewien sposób, który mógłby nam bardzo pomóc – kusiła Clea.
Reeve powoli tracił cierpliwość.
– Mój samolot startuje za pięć minut.
– Fotografia to nasza szansa. – Clea nie dawała za wygraną. – Mam odpowiednie dokumenty, kontakty, referencje. Znam kręgi, w których obraca się Browning, i wiem, jak do niego dotrzeć.
– A ja nie? Wzruszyła ramionami.
Reeve zrozumiał nagle, że pomysł Clei trafia w samo sedno. Byłby wprost rewelacyjny, gdyby nie jedno „ale”. Zabierając Cleę do Denver, narażał ją na wielkie niebezpieczeństwo. Musiał odmówić. A Clea nie ustępowała.
– Wejdziemy do domu Browninga pod pretekstem robienia zdjęć dla jakiegoś czasopisma. Potem dokładnie obejrzymy wszystkie zakamarki. Może sfotografujemy nawet posążek, jeśli go znajdziemy.
Reeve przestał słuchać. Musiał odrzucić ten świetny pomysł, mając świadomość, że jest świetny.
– Wzywają mnie do samolotu.
– Reeve...
Wyjął z kieszeni bilet.
– Muszę iść. – Pochylił się i pocałował Cleę w policzek. – Zrobię, co w mojej mocy. Przyrzekam.
Odwrócił się i odszedł. W sercu czuł pustkę.
Reeve rozsiadł się wygodnie na fotelu lotniczym. Z ulgą spostrzegł, że sąsiednie miejsce jest wolne. Przynajmniej nie czekała go nudna pogawędka z przypadkowym towarzyszem podróży.
Już tęsknił za Cleą. Nie mógł się pogodzić z tym, że może już nigdy jej nie zobaczy. Zamknął oczy, opadł na oparcie i starał się o niej nie myśleć.
Tuż przed włączeniem silników ktoś zajął fotel obok. Reeve wyczuł obecność sąsiada, nie otwierając oczu. Z rozmysłem udawał, że śpi.
– Przepraszam, czy mógłby pan trochę przesunąć łokieć?
Natychmiast podniósł wzrok. Clea!
– Niełatwo się mnie pozbyć – oświadczyła z łobuzerskim uśmiechem.
– Do diabła, powinienem wiedzieć, że chowasz asa w rękawie. Spodziewałem się tego, ale sądziłem, że poprzestaniesz na namawianiu mnie do zmiany planów.
Clea spokojnie zapięła pas bezpieczeństwa.
– Potrzebujesz mnie, Reeve. A mój pomysł jest świetny.
– Słuchaj, samolot jeszcze nie wystartował. Wezwę zaraz stewardesę, żeby dokładnie sprawdziła twój bilet – zagroził.
– Wtedy urządzę okropną scenę – odrzekła nie zrażona. – Wyrzucą nas oboje z samolotu.
W tej chwili zamknęły się drzwi kabiny. Kapitan przez głośniki powitał pasażerów na pokładzie.
– Za późno, Reeve – odezwała się Clea, zadowolona z siebie. – Lecimy do Denver.
– Oto apartament pani – zaanonsował chłopiec hotelowy i oficjalnym gestem zaprosił Reeve’a i Cleę do wnętrza.
– Podwójne łóżko, łazienka i oczywiście salon.
– Chłopiec pokazał wszystkie pomieszczenia, utrzymane w jasnych odcieniach zieleni i różu. Rozsunął zasłony. – Widok na miasto.
Clea skinęła głową i padła wyczerpana na łóżko.
– Cudownie.
– Te drzwi prowadzą do apartamentu pana – wyjaśnił chłopiec.
– Dziękujemy – powiedział Reeve, wyjmując z portfela banknot – ale jest bardzo późno. Chcielibyśmy odpocząć po podróży.
– Oczywiście. Państwo życzą sobie zostać sami. Chłopiec wziął napiwek, po raz ostatni wygładził zasłony w salonie Clei i wyszedł.
– Brakowało mu tylko wąsika, który mógłby podkręcać, i rozbieganych oczek. Komiczna postać – skomentowała.
– Ależ miał rozbiegane oczka, nie zauważyłaś? – rzekł Reeve, otwierając drzwi łączące ich apartamenty. – Wyglądasz na kompletnie wykończoną. Zamówić ci coś?
– Nie, dziękuję. W tym stanie nie mogę nawet myśleć o jedzeniu czy piciu.
Reeve w milczeniu przypatrywał się twarzy Clei. Przeprowadziła z humorem śmiałą akcję na lotnisku w Meksyku, lecz pod maską wesołości kryło się przygnębienie i smutek. To przez Charliego i jego kłopoty Clea żyła od kilku dni w napięciu.
– Uda się nam – zapewnił ją. – Twój plan jest znakomity. Postaram się, aby cię nie narażać na zbyt wielkie niebezpieczeństwo.
– Może wiec od razu zadzwonię do paru osób i nadam bieg naszej sprawie?
– Jutro – stwierdził stanowczo. – Nie ma pośpiechu. Musisz się wyspać. Ja też.
Clea już zasnęła.
– Dobranoc – powiedział cicho, choć był pewien, że go nie słyszy.
Wszedł do swojego pokoju i oparł się o drzwi. Odruchowo sięgnął do zamka i uśmiechnął się sam do siebie. Cóż, do diabła, zamierzał zamknąć na klucz? Wspomnienia o wspólnej nocy w Meksyku? Uczucia, które go ogarnęły, gdy śpiąca Clea w samolocie położyła mu głowę na ramieniu, a on przytulił ją jak małą dziewczynkę? Obraz Clei leżącej w sąsiednim pokoju, tak delikatnej i bezbronnej, że aż chciało się ją objąć i bronić przed światem?
Owładnęły nim dwa pragnienia. Po pierwsze: pożądanie. Walczył z nim od chwili, gdy Clea odwiedziła go na pokładzie „Argosy”. Zdołał opanować to uczucie. Po drugie: potrzeba opiekowania się Cleą i chronienia jej. To pragnienie było o wiele silniejsze i groźniejsze. Gdybyż mógł wziąć ją w objęcia i przekonać, że wszystko będzie dobrze...
Tak zachowują się kochankowie, a oni uzgodnili przecież, że ich znajomość ograniczy się do przyjaźni. Od samego początku Clea twierdziła, że łączy ich jedynie misja wyciągnięcia Charliego z kłopotów.
Reeve westchnął głęboko i ruszył pod prysznic. Zastanawiał się wciąż, co go pcha w stronę ognia, skoro już raz igrał z miłością i sparzył się.
Clea czuła, że obejmuje ją opiekuńcze ramię Reeve’a. Wtuliła głowę w jego pierś niczym w wygodną poduszkę. Co za rozkosz: leżeć obok kochanego, ciepłego ciała. Usłyszała swoje imię wypowiedziane półgłosem i podniosła usta do pocałunku. Chwyciła dłoń Reeve’a i... zamarła.
Dotknęła chłodnego prześcieradła. Otworzyła oczy i znów szybko je zamknęła. Leżała sama w łóżku w hotelu „Brown Palace”. Pamiętała, że w nocy wstała na chwilę, umyła zęby, przebrała się w nocną koszulę i zasnęła prawie na dziesięć godzin. Zbudziła się śniąc o Reevie.
Powoli, mozolnie wracała do rzeczywistości. Porzuciła myśli o Reevie. Była dziewiąta. Zaspała. Reeve jej nie obudził. A jeśli już poszedł do Browninga? Wpadła w popłoch. To całkiem podobne do Reeve’a. Chciał wszystko brać na siebie i chronić ją.
Podbiegła do drzwi pokoju Holdena i głośno zapukała. Nikt nie odpowiedział. Nacisnęła na klamkę i zajrzała do wnętrza. Łóżko puste, pościel w nieładzie, w łazience ani żywego ducha. Naprawdę poszedł!
Zaklęła pod nosem i ruszyła do swojej łazienki. Nie po to jechała taki kawał drogi, aby teraz dać się wyłączyć ze sprawy.
Kończyła kąpiel, mając głowę pełną pomysłów na poszukiwanie Reeve’a. Owinięta w ręcznik wróciła do sypialni i otworzyła walizkę. Nagle rozległ się głos Holdena:
– Dzień dobry, Cleo.
Siedział na kanapie, popijając kawę. Na stoliku przed nim stała karafka z sokiem pomarańczowym, dzbanek parującej kawy i talerz słodkich rogalików.
– Zjesz ze mną śniadanie?
Zaskoczona Clea usiłowała ciaśniej owinąć ręcznik wokół mokrego ciała.
– Sądziłem, że jeśli zjemy śniadanie w pokoju, zyskamy więcej czasu na wprowadzenie w życie twojego planu – stwierdził spokojnym, opanowanym tonem.
Usiadła na krześle i nalała sobie szklankę soku.
– A ja sądziłam, że wyszedłeś sam.
– Nie zrobiłbym tego.
Reeve z rozmysłem unikał jej wzroku, spostrzegł jednak, że gładka skóra Clei pokryta jest kropelkami wody, potargane włosy tworzą wokół głowy złotą aureolę, zaś kusy ręcznik nie zakrywa wszystkich jej wdzięków. Nie przypominała wyniosłej, eleganckiej kobiety, która wkroczyła na „Argosy” w Newport Harbor. Wyglądała młodo, niewinnie, bezbronnie. Reeve poczuł ukłucie w sercu.
– Czeka nas dzisiaj dużo pracy – oznajmił, tłumiąc wzruszenie. – Musisz się ubrać.
– Oczywiście. – Clea poprawiła ręcznik, zdając sobie sprawę z niezręczności sytuacji. – Gdybyż ten wścibski chłopiec hotelowy zobaczył mnie w takim stanie! – zażartowała i zerwała się na nogi. – Zaraz wracam.
Weszła do łazienki, żeby się przebrać. W duchu strofowała się za dziwaczne zachowanie. Mimowolnie sprowokowała sytuację, której wolałaby uniknąć. Bardzo się cieszyła, że Reeve nie zostawił jej samej w hotelu. Spontanicznie zasiadła z nim do śniadania, nie bacząc, że ma na sobie zaledwie mokry ręcznik.
Cóż, Reeve także nie był bez winy. Zjawił się bez uprzedzenia w jej pokoju.
– Podkradłeś się jak wąż, Reeve – zawołała. – Następnym razem zapukaj.
– Pukałem, ale brałaś prysznic.
– Pukaj głośniej – poradziła, wychodząc z łazienki. – To najlepsze ubranie, jakie znalazłam w walizce – stwierdziła. – Strój odpowiedni na ciepły klimat Meksyku, lecz nie w Denver.
Białą spódnicę z czarną bluzeczką miała już raz na sobie.
– Nie przejmuj się – pocieszył ją Reeve. – Będą cię uważać za ekscentryczną artystkę z Kalifornii.
– Jeśli zostaniemy tu dłużej, kupię jakieś ubrania – postanowiła.
– Nie mówmy teraz o strojach. Do sukcesu daleko. Najpierw musimy dostać się do domu Browninga. Dopracujmy szczegóły. Rozejrzałem się trochę...
– Już? Gdzie?
– Tu, w hotelu, dowiedziałem się paru rzeczy. Recepcjonista świetnie zna przeciwnika Charliego. Browningowie czasem urządzają przyjęcia w hotelu i rezerwują tu pokoje dla gości. Browning jest osobą bardzo popularną w Denver. Wokół niego skupia się życie całego miasta. »
– Nikt więc nie uwierzy, że w domu trzyma kradzione dzieła sztuki – odrzekła Clea.
– Jeżeli je w ogóle trzyma. Opieramy się na podejrzeniach Charliego. Interesujący wydaje się fakt, że Browning ma doskonałe stosunki z miejscową policją. Udziela dotacji, wspiera domy poprawcze, przekazuje do dyspozycji policjantów swój górski pensjonat i tak dalej.
– Innymi słowy, nie powinniśmy liczyć na życzliwość policji, kiedy wpadniemy w tarapaty. Nie uwierzą, że Browning popełnił przestępstwo.
– Zgadza się, ale na razie musimy zgodnie z naszym planem przeszukać dom Browninga i sprawdzić, czy ma figurkę. Jeśli ma, resztę pozostawmy Charliemu.
Clea pomyślała, że przykuty do łóżka Charlie nie dysponuje wielkimi możliwościami działania. Widać zobowiązania Reeve’a wobec jej brata nie wykraczały poza odkrycie miejsca przechowywania posążka.
– W porządku – oświadczyła. – Zadzwonię do „Trends”. Będą zachwyceni, że proponuję własny temat, a kiedy Browning zechce nas sprawdzić, redakcja wszystko potwierdzi.
– Jest jeszcze jeden problem – zatroskał się Reeve. – Sprzęt fotograficzny. Powinniśmy chyba mieć statywy, reflektory i resztę wyposażenia, tak jak w twoim studiu, prawda?
– Podczas pierwszej wizyty niekoniecznie. Do zdjęć roboczych wystarczy mój aparat 35 mm. W razie potrzeby sprzęt można wynająć. Po kolei, Reeve. Najpierw spróbujmy dostać się do domu Browninga.
Nakręciła numer „Trends” w Los Angeles. Reeve dopijał kawę. Role się odwróciły. Teraz Clea grała pierwsze skrzypce.
Clea i Reeve czekali w obszernym holu rezydencji Browninga, położonej w ekskluzywnej dzielnicy Hilltop. Podziwiali wspaniały ośmiokątny sufit, wiszący dwanaście metrów nad nimi.
– Niezłe, co? – zauważył Reeve. – Hol ma wymiary niezłego suchego doku. Mógłbym tu trzymać „Argosy” i jeszcze kilka jachtów.
– Cicho, bo ona usłyszy – zganiła go Clea szeptem. – Lokaj powiedział, że zaraz zejdzie.
– Tak, ale żeby pokonać te marmurowe schody, trzeba dziesięciu minut – zażartował.
Na górnym podeście pojawiła się pani domu. Wysoka, szczupła kobieta poruszała się wolno, z gracją modelki.
Clea zrobiła krok naprzód, aby poznać Adrienne, której słynny promienny uśmiech zdobił kiedyś okładki pism ilustrowanych, a potem zagościł w popularnym teleturnieju.
– Pani Moore z magazynu „Trends”? – spytała Adrienne cienkim, pełnym wahania głosem.
– Tak, jestem Clea Moore.
A więc tyle zostało z dawnej cudownej Adrienne... Teraz pokazywała się światu w nowym wcieleniu: jako żona Carla Browninga. Ten styl życia wyraźnie jej odpowiadał. Miała już swoje lata, ale uśmiech pozostał ten sam, a brylantowy naszyjnik dodawał mu blasku. Clea odpowiedziała uśmiechem i wyciągnęła rękę. Udawała, że nie rozpoznała Adrienne.
– To mój asystent...
– Jake Halstead – dokończył Reeve. – Miło mi panią poznać, pani Browning.
Clea zerknęła na niego zdumiona, a on zgromił ją wzrokiem mówiącym, że miał powody do podania fałszywego nazwiska.
Adrienne nie zwróciła uwagi na ich ukradkowe spojrzenia.
– Bardzo się cieszę z państwa przybycia – odezwała się głosem, który wyjaśniał, dlaczego w telewizji nie pozwalano jej odzywać się przed kamerą. Była tam tylko niemą prezenterką. – „Trends” to cudowne czasopismo. Znam mnóstwo ludzi, których domy przedstawiali państwo na swoich łamach.
– Państwa dom na pewno świetnie wypadnie na zdjęciach. Czy teraz moglibyśmy zrobić parę roboczych zdjęć? – spytała Clea, bojąc się, aby nie urazić dumy pani Browning.
– Oczywiście. Spodziewałam się państwa i wygospodarowałam wolne całe przedpołudnie.
– To bardzo uprzejmie z pani strony – odparła Clea. – Prosimy zatem o oprowadzenie nas po domu, abyśmy zyskali ogólne pojecie o przedmiocie. Jake zanotuje, co nam będzie potrzebne do wykonania właściwych zdjęć.
Reeve usiłował nie rzucać się w oczy, bezskutecznie. Musiał wyjąć notes i posłusznie kiwnąć głową.
– Jest tylko jeden problem – stwierdziła Adrienne. Clea stłumiła jęk, wyobrażając sobie przeszkody nie do przezwyciężenia. – Dziś wieczorem wydajemy przyjęcie i w domu panuje zamieszanie. Wszędzie kręci się służba i dostawcy żywności.
– Przyjęcie! – zawołała podekscytowana Clea. Natychmiast napotkała karcący wzrok Reeve’a.
Zdawała się w nim czytać: „Trochę delikatniej! Nie domagaj się zaproszenia!”
– To żaden problem – podjęła słodko. – Rzucimy tylko okiem na wnętrza.
– Proszę bardzo – zgodziła się Adrienne. – Zaczniemy tutaj nasz obchód?
Wskazała rozległy salon, przylegający do holu.
– Wspaniale.
Clea, z aparatem zawieszonym na szyi, pospieszyła za panią Browning.
Głównym obiektem w pokoju był olbrzymi kamienny kominek. Nad nim widniał obraz, chyba pędzla Turnera. A jeśli rzeczywiście Turnera, to musiał drogo kosztować właściciela. Browning traktował swoje hobby bardzo poważnie i zbierał nie tylko sztukę prekolumbijską. Na umeblowanie składały się angielskie antyki, zupełnie nie w guście Clei. Browning nie szczędził jednak pieniędzy na to, co mu się podobało.
– To idealne wnętrze na przyjęcia. Wyobrażam sobie, jak wspaniale bawią się tu zaproszeni goście – zauważyła.
– To prawda – przyznała Adrienne. – W całym domu panuje taka atmosfera. Teraz pokażę państwu drugi salon. Ma mniej oficjalny charakter i tam zwykle przechodzą goście.
Poprowadziła ich długim, szerokim korytarzem, u wylotu którego znajdował się wielki pokój. Podłogę pokrywały puszyste wschodnie kobierce. Po trzech drewnianych, solidnych stopniach Reeve podszedł do zabytkowego stołu bilardowego. Wpatrywał się weń zafascynowany.
Adrienne otworzyła przeszklone drzwi prowadzące do wyłożonego kamiennymi płytami patio. Pośrodku umieszczony był basen w kształcie nerki. Z miedzianych żab siedzących na stylizowanych liściach lilii tryskała woda. Taras widokowy ograniczał patio od jednej strony, domek kąpielowy od drugiej, zaś za basenem rozpościerał się trawnik i rozległy ogród kwiatowy.
– Jak tu pięknie! – Clea wyraziła szczery zachwyt, może tylko troszeczkę przesadny.
– Kiedy jest ciepło, spędzamy jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu – wyjaśniła Adrienne.
– Zastanawiam się – zaczęła Clea, udając, że dopiero w tej chwili wpadła na taki pomysł – czy moglibyśmy poświęcić część reportażu w „Trends” przyjęciu, które państwo dziś wydają?
– Cóż, nie myślałam o tym – przyznała Adrienne.
– Wie pani, zatytułujemy to na przykład: „Jak bawią się mieszkańcy Denver. Niezwykły wieczór w rezydencji Browningów”.
– Interesujące, ale nie wiem, co mój mąż na to powie – odrzekła Adrienne z wahaniem.
Clea pominęła drugą cześć zdania.
– Naprawdę interesujące. Zapowiada się reportaż inny niż te opisujące domy pani przyjaciół.
To był celny strzał. Reeve postanowił kuć żelazo, póki gorące. Poparł Cleę.
– Przygotujemy niecodzienny materiał. Adrienne posłała im jeden ze swoich słynnych pięknych uśmiechów.
– Tak, przyjęcie niewątpliwie będzie udane.
– Jestem tego pewna – zgodziła się Clea, ignorując uśmieszek Reeve’a.
– Mam świetnego ogrodnika – pochwaliła się Adrienne. – Wynajęłam też kwartet smyczkowy.
– Cudownie. Jake i ja przyszlibyśmy trochę wcześniej, przed gośćmi, aby sfotografować ostatnie przygotowania. Czytelnicy uwielbiają o tym czytać – dodała Clea konspiracyjnym szeptem.
– O, na pewno – przytaknęła Adrienne. Zwycięska Clea uśmiechnęła się ukradkiem do Reeve’a. Podczas przyjęcia mogli dokładnie przeszukać dom.
– Pokażę państwu, jak przebiegają przygotowania. Adrienne ruszyła w stronę kuchni. W przestronnym wnętrzu panował ruch i gwar. Służba czekała na dostawcę żywności. Ogrodnik znosił z furgonetki rośliny do dekoracji domu. Powstało zamieszanie i Adrienne wezwano do uzgodnienia jakiejś sprawy. Reeve skorzystał z okazji, aby zamienić z Cleą parę słów na osobności.
– Jak sobie radzisz, Jake? – spytała półgłosem.
– Sam nie wiem. Rola posłusznego asystenta mi nie odpowiada. Ty za to potrafisz się płaszczyć przed bogaczami.
Clea tylko się uśmiechnęła.
– Nie wiem, czy dam radę znosić to jeszcze dłużej. Kiedy wreszcie zobaczymy jego kolekcję? – powiedział.
Wzruszyła ramionami, nie spuszczając wzroku z Adrienne, rozmawiającą z gadatliwym ogrodnikiem.
– Nie zauważyłem niczego, co by przypominało nefrytowy posążek – ciągnął Reeve.
– Dotychczas widzieliśmy same nabyte legalnie przedmioty – zgodziła się Clea. – Przypuszczam, że figurka jest gdzieś na górze, ukryta przed wścibskimi gośćmi.
– Dostaniemy się tam?
– Tylko poczekaj.
Kiedy Adrienne wreszcie do nich dołączyła, Clea schowała ambicję do kieszeni.
– Wyobrażam sobie, jaką odpowiedzialność pociąga za sobą wydawanie takiego przyjęcia. Organizacja musi być dopięta na ostatni guzik.
Adrienne znakomicie panowała nad sobą. Jedynie leciutki rumieniec satysfakcji pojawił się na jej policzkach.
– Staram się jak najlepiej wywiązywać z obowiązków pani domu.
– To bardzo ciekawe zagadnienie – podchwyciła Clea, jak gdyby przyszedł jej do głowy nowy pomysł. – Zanotuj, Jake. Moglibyśmy pokazać, jak pani Browning przygotowuje się do przyjęcia. Układa listę gości, wysyła zaproszenia...
– Tutaj lista gości została ustalona wcześniej. Przyjęcie ma na celu zebranie funduszy na organizację wielkiego koncertu w miejskiej sali widowiskowej.
– Rozumiem, ale na pewno wniosła pani swój cenny wkład.
– Oczywiście.
– Ma pani chyba własny gabinet?
– Na górze.
– Doskonale. Czy nie sprawi to pani kłopotu, jeśli obejrzymy miejsce, w którym pani pracuje? – spytała Clea obłudnie.
Adrienne chętnie przychyliła się do tej prośby. Clea nabrała większej pewności siebie i wiary w sukces przedsięwzięcia.
Po szerokich schodach wspięli się na piętro. Sypialnia pani i pana domu okazała się olbrzymim pokojem pełnym antyków, wschodnich kobierców i miękkich draperii w kolorze kości słoniowej. Pośrodku stało łoże z baldachimem.
Dwie oddzielne łazienki urządzone były z wyszukaną elegancją: marmurowa wanna wpuszczana w podłogę, przeszklony prysznic, sufit otwierający widok na niebo.
Clea odruchowo podniosła aparat i zrobiła kilka zdjęć gabinetu Carla Browninga. O ile zdołała się zorientować, nie było tam ani śladu dzieł sztuki prekolumbijskiej.
Kątem oka spostrzegła, że Reeve daje jej znaki. On również niczego nie znalazł.
Przeszli do pomieszczenia, które Adrienne określiła jako swój sekretariat. Clea usiłowała wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu, fotografując staromodne biureczko i pastelową symfonię zasłon: brzoskwiniowych, seledynowych, kremowych.
– To cudownie wyjdzie na zdjęciach – zapewniła. – Sfotografuję panią przy pracy, może z pani asystentką?
Celnie strzeliła.
– Rzeczywiście mam kogoś do pomocy – przyznała Adrienne.
Clea wdała się w pogawędkę o architekcie, który projektował wnętrza rezydencji, podczas gdy Reeve zniknął gdzieś za drzwiami. Zaniepokoiła się, chociaż wiedziała przecież, że na pewno Holden nie bawi się z nią w kotka i myszkę. Z ulgą przyjęła jego powrót.
Adrienne dalej snuła opowieść o kartotece przyjęć, którą założyła. Zapisywała tam menu każdej imprezy, jej cel, nazwiska gości, a nawet to, w co się ubrała danego dnia.
Pozostało jeszcze wiele do zobaczenia. Minęli zamknięte drzwi. Reeve kiwnął znacząco głową.
– Czy to jest jakiś sekretny pokój? – spytała Clea swobodnym tonem, ukazując zęby w żartobliwym uśmiechu.
Adrienne uśmiechnęła się nerwowo.
– Niezupełnie sekretny, lecz nie udostępniamy go na co dzień. Mój mąż kolekcjonuje dzieła sztuki i tutaj trzyma najcenniejsze przedmioty. Nie pokazuję ich nikomu, jeśli męża nie ma w domu.
– Ach, tak – zainteresowała się Clea. – Czy kolekcjonuje także sztukę Indian amerykańskich?
– Prawie wyłącznie – odparła Adrienne. – To dzieła sztuki prekolumbijskiej, z Meksyku i Ameryki Południowej. A właściwie od kogo usłyszała pani o zbiorach?
Clea wyczuła w jej głosie podejrzenie.
– Hmm, nie pamiętam. – Zmarszczyła czoło. – Może od Bitsy Shruggs z Atlanty albo od Naomi Fox z Beverly Hills? Jake, jak sądzisz? – spytała, wymieniwszy nazwiska najbogatszych i najbardziej znanych kobiet z kręgu swoich znajomych.
Adrienne natychmiast się uspokoiła.
– Nie znam Bitsy, ale Carl i Naomi Fox to nasi bliscy przyjaciele.
– Chyba każdy w kraju słyszał o Carlu i Adrienne Browningach – stwierdziła Clea z lekką przesadą, lecz absolutnym przekonaniem. – Chciałabym zrobić zdjęcia słynnej kolekcji.
– Nie jestem pewna, czy Carl wyrazi zgodę. Muszę go zapytać. Mąż boi się pokazywać kolekcję. Agencja ubezpieczeniowa postawiła twarde warunki. Rozumieją państwo.
Adrienne skierowała się do głównego holu. Nie mieli wyboru. Pospieszyli za nią.
– Oczywiście – wtrącił się Reeve.
Za tą uprzejmością mogło się kryć tylko jedno: Reeve coś knuł. Bez względu jednak na jego plany, na razie kolekcja Browningów pozostawała dla nich niedostępna.
W holu na dole uzgadniali szczegóły fotografowania przyjęcia z podekscytowaną Adrienne. Nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich Carl Browning. Zamilkli.
Był to niewysoki mężczyzna po pięćdziesiątce. Nieco potargane włosy zachowały kruczoczarny kolor, lecz zaczynał łysieć. Szczupła, sprężysta sylwetka ujmowała mu dziesięć lat. Opalenizna nie pochodziła raczej z Kolorado.
W jego obecności Adrienne zmieszała się i zdenerwowała. Clea rozumiała ją doskonale. Jeszcze nigdy nie widziała równie zimnych, niebieskich oczu, zapowiadający wyniosły sposób bycia.
– Carl, kochanie – odezwała się Adrienne głosem pozbawionym żywszych uczuć. – To Clea Moore z czasopisma „Trends” i jej asystent. Chcą zrobić reportaż o naszym domu.
Browning uścisnął ich ręce, nie wykazując żadnego zainteresowania.
– Myślę, że zna pan mojego ojca, Charlesa Moore’a z Los Angeles – zagadnęła Clea.
– Owszem, poznaliśmy się – odrzekł Browning.
– Zdaje się, że w Saratodze.
Chociaż bez entuzjazmu, dobrze, że w ogóle odpowiedział Clei. Postanowiła kuć żelazo, póki gorące.
– Dom państwa prezentuje się wspaniale. Jestem pewna, że właśnie o nim napiszemy nasz najlepszy artykuł, a kiedy dojdą zdjęcia z przyjęcia...
– Zamierzacie fotografować podczas przyjęcia?
– Browning spojrzał surowo na żonę.
– Sądziłam, że... może.
– Z pewnością nie, moja droga. To niedobry pomysł. Browning użył łagodnych słów, ale sens był jasny.
Nie pozwolił na sfotografowanie przyjęcia.
– Ależ ja już zaprosiłam pannę Moore i pana Halsteada.
– Oczywiście, musisz dopilnować, aby ich nazwiska znalazły się na liście zaproszonych gości. Z radością powitamy u nas córkę Chucka Moore’a i jej asystenta, ale powtarzam: żadnych zdjęć. Chcę, aby moi przyjaciele dobrze się bawili. Niektórzy mogliby nie wyrazić zgody na fotografowanie.
– Ależ, Carl, to przyjęcie ma cel dobroczynny, nie jest tylko prywatną imprezą.
– Moja droga, zdajesz chyba sobie sprawę, że wielu gości zasiada w miejskiej komisji kultury.
– Tak, kochanie – stwierdziła Adrienne ulegle.
– Bylibyśmy zaszczyceni, publikując relację z przyjęcia. – Reeve spróbował wtrącić swoje trzy grosze.
– Nie, nie chcę, aby zakłócano spokój osób zaproszonych. Nikt się dobrze nie bawi, kiedy aparat fotograficzny śledzi każdy jego krok. Natomiast państwa serdecznie zapraszamy.
Clea skinęła głową w podzięce. Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Jej plan, cała misterna konstrukcja, legła w gruzach.
Reeve przyszedł jej w sukurs.
– Myśleliśmy, że opiszemy również przygotowania do przyjęcia i w takim razie po prostu skupimy się tylko na tym wątku. Pokażemy panią Browning przy biurku, w rozmowie z dostawcami żywności, układającą listę gości wspólnie z przedstawicielami fundacji dobroczynnej i tak dalej, a potem opisalibyśmy porządkowanie domu po przyjęciu.
Clea odzyskała mowę.
– Moglibyśmy towarzyszyć pani Browning przy ostatnich przygotowaniach.
Adrienne zerknęła na męża z nadzieją. Skinął głową.
– To ciekawa propozycja. Ale żadnych zdjęć na przyjęciu. Rozumiemy się?
– Oczywiście – oświadczyła Clea. – Przyjdziemy jako zwykli goście i będziemy się dobrze bawili.
Wsiedli do wynajętego samochodu. Reeve spojrzał na Cleę z komicznym wyrazem twarzy.
– Nie chciałbym występować więcej w tej roli.
– W roli mojego asystenta? – spytała, błyskając białymi zębami w uśmiechu.
– Mniejsza o nazwę. Twój udawany entuzjazm wzbudził we mnie niesmak.
– Rzeczywiście, to nie leży w moim stylu, ale Adrienne dała się złapać na haczyk, prawda?
– O Browningu tego nie można powiedzieć. Widziałaś jego oczy, zimne jak lód?
– I uśmiech rekina – dodała Clea. Na samo wspomnienie przeszedł ją dreszcz.
– Widzisz? Miałem rację. Włączanie ciebie w tę sprawę grozi niebezpieczeństwem. Pozwól, że od tej chwili ja się wszystkim zajmę.
Reeve wyczuł w Browningu bezwzględność i nieustępliwość. Bał się o Cleę.
– Zrezygnować z przyjęcia? Nigdy! Tego się spodziewał.
– Z początku myślałam, że nici z naszych planów. Nie pozwolił sfotografować przyjęcia, ale to jeszcze lepiej. – Clea zachichotała z radości. – Wieczorem pójdziemy tam, wmieszamy się w tłum gości, znajdziemy figurkę i...
Reeve zatrzymał samochód przed skrzyżowaniem i zgromił ją wzrokiem.
– I co wtedy?
– Nic.
– Znam cię, Cleo. Sądzisz, że powinniśmy zabrać nefryt, ale od początku byłem temu przeciwny. Poza tym Browningowie wynajmą ochroniarzy. Działają też systemy alarmowe.
– Co?
– Cleo, przez całe życie obracasz się w tych kręgach i nie orientujesz się w takich sprawach? Twój ojciec nie założył w domu alarmów?
– Nie.
– Cóż, to niezwykłe jak na człowieka tak wpływowego. Chyba że nie ma nic do ukrycia.
Clea obrzuciła Reeve’a badawczym spojrzeniem.
– Oprócz różnych wad. Reeve uśmiechnął się.
– W każdym razie rezydencja Browningów jest dobrze zabezpieczona.
– Wystarczy zatem, że znajdziemy wyłącznik systemu alarmowego, a potem...
– Nie, Cleo. Żadnych brawurowych wyczynów. Ani teraz, ani później.
Clea spojrzała mu prosto w oczy.
– Wiesz równie dobrze jak ja, że to jedyny sposób. Sam coś knujesz. Dlaczego wystąpiłeś pod fałszywym nazwiskiem?
– Po pierwsze, zabranie posążka do Meksyku to wcale nie jedyny sposób załatwienia sprawy. Po drugie, podałem fałszywe nazwisko zupełnie instynktownie. Rozumiesz, instynkt ulicznika. Jeśli Browning zechce sprawdzić, kim jesteś, wyjdziesz obronną ręką, a jeśli sprawdzi mnie, okaże się, że żyję z wynajmu jachtu. Nabierze podejrzeń, a tego nam nie potrzeba. Gdyby nie konieczność, zostawiłbym cię w hotelu i sam poszedł na przyjęcie.
– Nic byś nie wskórał beze mnie.
Nie musiał odpowiadać. To było oczywiste.
– Jest pewien problem – stwierdziła Clea.
– Cieszę się, że zauważasz przynajmniej jeden.
– Nie mam się w co ubrać.
– Cleo, bądź poważna!
– Chodzi o poważną sprawę.
– Trudno nazwać ubranie poważnym problemem.
– Skoro obowiązują stroje wieczorowe...
– Smoking? – Skrzywił się Reeve.
– Można go bez trudu wypożyczyć – uspokoiła Clea, rozbawiona. Śmieszył ją przestraszony wyraz twarzy Reeve’a.
– Naprawdę? – Teraz on żartował. – A już miałem nadzieję, że natychmiast kupię sobie smoking za kilkaset dolarów.
– Śmiej się dalej, ja jednak będę musiała coś kupić. Coś wystrzałowego.
– Szukasz pretekstu? Pokazała mu język.
– Podrzuć mnie do najbliższego domu towarowego. Za parę godzin spotkamy się w hotelu.
Reeve zahamował na światłach. Zdziwiony spostrzegł, że Clea otwiera drzwi samochodu.
– Poczekaj. Skręcę za rogiem i zawiozę cię do głównego wejścia.
– Nieważne – odparła wysiadając. – Nie jestem gwiazdą filmową.
Przesłała mu całusa na pożegnanie.
Zapaliło się zielone światło. Reeve musiał jechać dalej sam, do hotelu. Wydawało mu się, że Clea wszystko traktuje lekko, niefrasobliwie, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa. Browning mógł nie posłać za nimi swoich ludzi, ale, jeśli Charlie się nie mylił, stosował raczej brutalniejsze metody.
Reeve zaparkował przed hotelem, ale siedział jeszcze przez chwilę w samochodzie. Usiłował uporządkować myśli. Sytuacja wymykała się spod kontroli, a tego nie lubił. Zwykle wiedział dokładnie, w jakim kierunku zmierza i co chce osiągnąć. Zetknął się z Cleą po raz drugi w życiu i po raz drugi tracił panowanie nad sobą, nad wydarzeniami.
Przeczuwał, że wieczorem czeka ich wyprawa do jaskini lwa.
Po drodze do domu towarowego Clea trafiła na mały butik, przypominający prawdziwy paryski sklepik. Jej wzrok przyciągnęła suknia na wystawie. Nie całkiem pasowała do jej stylu, lecz wieczorna okazja wymagała czegoś specjalnego. Postanowiła wejść i przymierzyć sukienkę.
– Bardzo elegancka, prawda? – spytała sprzedawczyni na widok Clei wychodzącej z przymierzalni.
Szkarłatna sukienka miała dopasowany stanik, bufiaste rękawy i rozkloszowaną spódniczkę. Podkreślała zgrabną sylwetkę Clei.
– O, tak i w bardzo francuskim stylu – dodała, mówiąc z silnym francuskim akcentem. – Trochę zwariowana.
Clea nie mogła się nie zgodzić ze zdaniem ekspedientki. Prostokątne wycięcie przy szyi odsłaniało odważnie gładką skórę, podczas gdy reszta ciała była przyzwoicie zakryta.
– Francuska moda ma coś w sobie – przytaknęła Clea zaintrygowana dwuznaczną wymową szkarłatnej kreacji.
Seksowna, wręcz wyzywająca sukienka budziła zarazem skojarzenia z romantycznym, tajemniczym charakterem osoby, która ją nosiła. Fascynujące połączenie! Wieczór u Browninga oznaczał zaproszenie do sensacyjnej przygody. Szkarłatna, szokująca suknia idealnie nadawała się na tę okazję.
– Biorę ją – zdecydowała, nie patrząc nawet na cenę, z pewnością równie szokującą jak sukienka.
– Coś jeszcze, mademoiselle?
– Oczywiście. Potrzebuję nowych butów. Mam nadzieję, że coś tu znajdę.
Znalazła czarne pantofle zapinane w kostce na paseczki. Kupiła też parę pończoch z czystego jedwabiu.
Sprzedawczyni przyniosła z zaplecza czarną jedwabną koszulkę nocną, ozdobioną koronką.
– A może to? Na później?
Clea potrząsnęła głową. Nie potrafiła się jednak oprzeć chęci dotknięcia koszulki, miękkiej i błyszczącej jak promień księżyca.
– Cudowna, ale nie powinnam...
– Jakże smutne jest życie, kiedy robimy tylko to, co powinniśmy. – Kobieta uśmiechnęła się czarująco. – Pozwoli pani, że pokażę nasz najlepszy towar.
– No cóż...
Clea z każdą chwilą miękła.
– Tak jak myślałam! W pani życiu jest ktoś szczególny. Mężczyzna!
– Och, nie...
– Proszę nie zaprzeczać. Trudno ukryć romans przed Francuzką.
Po półtorej godziny Clea wyszła z butiku, niosąc suknię, buty, pończochy, koszulkę nocną oraz całą górę koronkowych majteczek i biustonoszy. Dziwiła się sama sobie, jak mogła kupić tyle ubrań.
Na rogu zatrzymała taksówkę. Czuła się jak panna młoda w przeddzień ślubu, ogołacająca sklepy z wykwintnej bielizny. I po co to?
Znała jednak odpowiedź. Jeśli nie zdołała oszukać sprzedawczyni, nie umiała kłamać przed samą sobą. W jej życiu był pewien mężczyzna.
Reeve stał przed lustrem w pokoju hotelowym. Starannie zawiązał wypożyczoną muszkę i cofnął się, aby sprawdzić efekt.
Wzruszył ramionami. Lepiej być nie mogło. I tak miał szczęście, że znalazł smoking, który na niego pasował. Uśmiechnął się ponuro. Kiedyś przed laty nie poszło mu tak łatwo.
Ożyły wspomnienia.
Charlie i Clea nalegali, aby przyszedł na oficjalne przyjęcie w rezydencji Moore’ów. Charlie zaciągnął przyjaciela do wypożyczalni strojów wizytowych. Smoking źle leżał i Reeve przez cały wieczór czuł się nieswojo, zwłaszcza że był bacznie obserwowany przez Charlesa Moore’a, seniora.
Otrząsnął się z myśli o przeszłości i spojrzał na zegarek.
– Czas rozpocząć przedstawienie – powiedział do siebie cicho i zapukał do pokoju Clei.
Otworzył drzwi i zamarł z wrażenia.
– Reeve – usłyszał. – Wyglądasz niezwykle elegancko.
Usiłował się uśmiechnąć.
– Robisz aluzję do ostatniego razu, kiedy podziwiałaś mnie w smokingu?
Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. Widok Clei zapierał dech.
– Tak, chciałam zażartować.
Złote włosy Clei opadały na ramiona. Czerwona suknia odsłaniała smukłą szyję, kształtne ramiona, podkreślała krągłość piersi. Zgrabne nogi prezentowały się niemal w całej okazałości.
Jeszcze nigdy nie widział Clei tak kuszącej i wytwornej jednocześnie. Mierzył ją wzrokiem od stóp do głów, nie mogąc się nasycić.
– Wyglądasz pięknie – szepnął.
Zauważył, że Clea była lekko zakłopotana. Odwróciła się.
– Ach, to stary fason – odparła skromnie. – Kupiłam ją na wyprzedaży.
Nagle przyjęła pozę modelki (często przecież fotografowała) i wyzywająco potrząsnęła włosami.
Reeve po prostu zamarł. Zachowanie Clei nie wynikało jednak z próżności.
– O Boże! – powiedziała zdenerwowana.
– Co się stało?
– Zaczepiłam chyba włosami o zapięcie sukni. Suwak się zaciął – wyjaśniła.
Uniosła rękę i próbowała wyplątać kosmyk włosów z zamka błyskawicznego na plecach. Zachwycony Reeve pożerał ją wzrokiem.
Pod materiałem napiętym na piersiach rysowały się wyraźnie twarde brodawki. Mężczyzna zaczerpnął głęboko tchu.
– Pozwól, pomogę ci zapiąć – zaproponował – bo wyrwiesz sobie włosy.
– Och, dziękuję. Sama nie dam rady. Bardzo niewygodne zapięcie.
Reeve stanął za plecami Clei szczęśliwy, że znalazł się tak blisko. Czuł ciepło bijące od jej ciała i zapach perfum. Zmysłowa woń zdawała się tworzyć obłok, który spowijał i odurzał ich oboje.
Pochyliła głowę do przodu i podniosła włosy, aby Reeve miał dostęp do suwaka. Gładką, delikatną skórę szyi dzieliło od ust Reeve’a zaledwie parę centymetrów.
– Reeve, jesteś tam?
– Tak, tylko się zastanawiam, jak to zrobić – skłamał.
– Wiem, to głupio zabrzmi, ale staraj się nie zepsuć suwaka. Nie chciałabym się zjawić u Browningów zapięta na agrafkę.
– To wina zamka – zażartował. – Zawsze możemy kupić na wyprzedaży inną suknię.
– Reeve!
– W porządku. Będę uważał.
Ostrożnie, milimetr po milimetrze, rozsuwał zamek. Ze wszystkich sił starał się skupić na sukni, nie na kobiecym ciele, które kryła. Powstrzymał niecierpliwe palce. Walczył z pokusą dotknięcia cudownej skóry.
– Jak ci idzie?
– Świetnie – mruknął pochylony nad zamkiem. Czuł wzbierające w nim pożądanie. Pragnął objąć ją mocno, przygarnąć, pieścić piersi. Zamknął oczy i wyobrażał sobie, że całuje kark Clei, ramiona, usta...
Clea czuła żar męskiego ciała i gorący oddech Reeve’a. Zadrżała. Bliskość Holdena była dla niej torturą. Serce waliło jak młotem. Skóra płonęła.
Pewnie spostrzegł, co się z nią dzieje, bo musnął nagi kark, doprowadzając ją do szaleństwa. Jeszcze chwila, a odwróciłaby się i podała usta do pocałunku.
Nie doszło do tego.
– Gotowe – oznajmił i cofnął się o krok. – Uratowałem i włosy, i sukienkę.
W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko ich przyspieszone oddechy. Stali nieruchomo. Wreszcie Clea poprawiła włosy.
– Dziękuję. Kolejny problem pokonany – stwierdziła.
Miała zarumienioną twarz i błyszczące oczy. Szybko podeszła do lustra. Musiała odzyskać panowanie nad sobą, a zarazem ukryć przed Reeve’em gwałtowną reakcję na bliskość jego ciała.
– Jestem pewien, że nie ostatni – oświadczył Holden. Zdezorientowana Clea nie wiedziała, co znaczą te słowa.
– Podczas naszej wizyty u Browningów może się pojawić wiele problemów.
Rozczarowała ją taka odpowiedź.
– Tak, wiem – zgodziła się oschłym tonem.
– Pamiętaj, najważniejsze to nie stracić zimnej krwi. Działać rozsądnie, planowo.
– Nie zamierzam wzbudzać podejrzeń, skoro ty robisz to doskonale – odparła, odwracając wzrok. – Będziemy udawać, że się dobrze bawimy, a jednocześnie szukać figurki. Szukać, ale nie dotykać – dodała przypominając jego wcześniejsze polecenie.
– Dokładnie tak, Cleo. To dotyczy nas obojga. Szukać, nie dotykać.
Reeve ruszył do drzwi.
– Chodźmy. Czas przystąpić do akcji...
– Moglibyśmy wynająć limuzynę – zaproponowała Clea, kiedy zjeżdżali oszkloną windą na parter hotelu.
– Nie ma mowy – stwierdził Reeve stanowczo. Niechętnie odnosił się do podobnych ekstrawagancji.
– Kiedy to naprawdę sensowny pomysł.
– Wynajęliśmy przecież samochód – przypomniał.
– W porządku. Skoro chcesz czekać w kolejce na wolne miejsce do parkowania...
Znaleźli się w holu.
– A skąd ci to przyszło do głowy, że będziemy czekać w kolejce?
– Byłam na setkach takich przyjęć, Reeve. W ostatniej chwili przybywają tłumy. Tak jest modnie. Oczywiście nikt zawczasu nie pomyśli o większej liczbie porządkowych przed parkingiem. – Spojrzała na zegarek. – Już jesteśmy spóźnieni. Zachowanie zgodne z modą. Trzeba wynająć limuzynę i już.
Reeve nie chciał ustąpić.
– Co byś powiedziała na taksówkę? Zawarli zatem kompromis.
Korek uliczny zaczynał się o dwie przecznice od rezydencji Browningów. Surowym wzrokiem Reeve nakazał Clei powstrzymanie się od wszelkich komentarzy typu: „A nie mówiłam”. Poprosił kierowcę, żeby się zatrzymał.
– Przespacerujemy się – wyjaśnił i pomógł wysiąść Clei. – Miałaś rację.
– Cóż, nabrałam doświadczenia dzięki mojej pracy – odrzekła, nie chełpiąc się tym zbytnio.
– I pochodzeniu – uzupełnił.
Spłoszona Clea zerknęła na niego ukradkiem. Reeve nie zamierzał jednak jej zranić. Zresztą wcale się nie mylił. Dorastała wśród przyjęć i bali.
Kiedy zbliżyli się do podjazdu przed domem Browninga, przyjęcie rozkręcało się dopiero. Podali swoje nazwiska strażnikowi przy wejściu.
– Pamiętasz, co powiedziałem? – szepnął Reeve.
– Budynek jest pilnie strzeżony.
– Tylko dzisiaj – odparła spokojnie. Zdumiony, potrząsnął głową.
– Upór nie daleko cię zaprowadzi.
– Tylko nie podejmuj pochopnych decyzji – ostrzegła, kiedy wchodzili po schodach.
Wmieszali się w tłum gości. W wielkim holu na parterze zgromadziło się kilkaset osób: sławnych, bogatych i prawie bogatych.
Clea wiedziała od Adrienne, w których pomieszczeniach zabawa zaczyna się na dobre, i zaprowadziła tam Reeve’a. W salonie panował gwar, czasem przerywany wybuchem śmiechu. Od strony basenu dobiegała muzyka.
Znaleźli gospodarzy i wymienili zwyczajowe uprzejmości. Potem stanęli w drzwiach do patio i miło gawędzili. Clea słusznie radziła, aby najpierw zaznaczyli swoją obecność w centrum przyjęcia. Potem mogli wrócić do holu i czekać na sposobność, by dotrzeć na piętro. Nefrytowy posążek znajdował się na górze, lecz mieli przed sobą noc na znalezienie go.
Reeve poszedł do baru, gdzie podawano drinki. Kiedy wracał ze szklanką w dłoni, nagle poczuł się bardzo samotny. Clea rozmawiała z parą starszych ludzi na drugim końcu sali. Widocznie rozpoznała znajomych wśród gości. Nie zdziwiło go to. To było jej środowisko. Czuła się w nim jak w domu, w przeciwieństwie do niego.
Wyglądała pięknie i ponętne. W pokoju pełnym kobiet ubranych w kreacje z najsłynniejszych domów mody Clea wydawała się kimś niezwykłym, nad wyraz oryginalnym. Zaciekawione spojrzenia innych mężczyzn wzbudziły w Holdenie zazdrość. Coraz trudniej przychodziło mu pogodzenie się z faktem, że Clea nie należy do niego i nie będzie należeć.
Tego wieczora nikt jednak o tym nie wiedział. Reeve mógł udawać narzeczonego Clei. Nigdy nie fantazjował, więc ten jeden raz czuł się usprawiedliwiony.
Clea zbliżyła się powoli, wzięła szklankę z jego dłoni i uśmiechnęła się. Pragnął pochylić się i pocałować ją, aby pokazać mężczyznom dookoła, że stanowią szczęśliwą parę. Powstrzymał się jednak.
– Hej – odezwała się wesoło, jak gdyby czytała w jego myślach. – Co się dzieje?
– Na razie spokojnie. Kim są twoi przyjaciele? – spytał z nutą zazdrości w głosie.
– Właściwie to przyjaciele moich rodziców. Mieszkają w Los Angeles.
– No tak – stwierdził nieco ironicznie.
– Chcą, żebym fotografowała przyjęcie z okazji osiemnastych urodzin ich córki – wyjaśniła Clea z uśmiechem na twarzy.
– Nie jesteś tym specjalnie zachwycona.
– Miła dziewczyna, a ja fotografowałam już setki takich przyjęć, więc zrobiłabym to z zamkniętymi oczami...
– Ale co?
Uśmiechnęła się.
– Nudzą mnie takie zlecenia. Wolałabym wykorzystać ten czas na coś innego, nowego.
– Na przykład? Clea była tajemnicza.
– Nie wiem dokładnie. Może zajmę się tym, o czym marzyłam przed laty, jeszcze jako dziecko. Ale teraz nie czas na rozważanie mojej przyszłości. Mamy pilniejsze zadanie.
– Niewątpliwie. Sądzisz, że pora na nasz ruch?
Rozejrzeli się po salonie. Większość gości uprzyjemniała sobie czas rozmową lub jedzeniem wyszukanych potraw roznoszonych przez wynajętych kelnerów.
– Chwila równie dobra jak każda – odrzekła.
– Pamiętaj, jeśli ktoś nas spyta, odpowiemy, że szukamy ciekawych ujęć przed sesją fotograficzną.
W holu kłębił się tłum spóźnialskich. Wiele osób stało na schodach, aby uniknąć tłoku. Tym łatwiej Cleo i Reeve przemknęli się na piętro.
Długim korytarzem, wyłożonym puszystym dywanem, skierowali się do pokoju z kolekcją Browninga.
Reeve nacisnął klamkę. Drzwi nie stawiały oporu. Spojrzał w lewo, w prawo i nie zauważył nikogo. Wkroczyli do wnętrza.
– Nie ma strażnika – skomentowała Clea.
– To znaczy, że prawdopodobnie zainstalowano system alarmowy.
– Naprawdę?
– Cleo, przecież przypuszczalnie facet trzyma tu najcenniejsze przedmioty.
Pokój na pierwszy rzut oka wyglądał zwyczajnie: wygodne meble, szerokie półki, łagodne oświetlenie. Ale pozory myliły.
Na półkach stały rzędy kamiennych posążków pokrytych pismem hieroglificznym Majów. Terakotowe figurki przedstawiały postacie ludzkie i zwierzęce, fantastyczne i realistyczne. Niewielkie nefrytowe figurki umieszczone w szklanych gablotach stanowiły perłę kolekcji. W przyćmionym świetle połyskiwały zielonkawo, czasem turkusowo. Reeve zrobił krok naprzód.
– Przygotuj się. Jeśli przypadkiem uruchomimy alarm, uciekamy.
Clea odetchnęła głęboko. Reeve postąpił krok dalej. Z parteru dobiegały stłumione odgłosy przyjęcia.
– Założę się, że Browning zamierza pochwalić się dzisiaj swoimi skarbami – szepnęła Clea, wyciągając rękę.
Reeve powtórzył ostrzeżenie.
– Nie zapomnij o alarmie.
Cofnęła rękę. Nie odrywała jednak wzroku od gablotek.
– Wspaniałe dzieła sztuki. Ile bym dała, aby mieć przy sobie aparat fotograficzny...
– Tak. Najlepiej taki maleńki, szpiegowski. – Przerwał. – Ktoś idzie.
Na schodach rozległy się głosy. Clea rozejrzała się błyskawicznie.
– Do garderoby!
– Jedyne wyjście – zgodził się Reeve. Rozsunął drzwi garderoby jedną ręką, a drugą chwycił Cleę za ramię i wepchnął do niewielkiego pomieszczenia, służącego jako podręczny magazyn. Dla dwojga dorosłych ludzi było tu dość ciasno. Większość przestrzeni zapełniały półki pełne pudełek o starannie naklejonych etykietach.
Clea i Reeve instynktownie przywarli do siebie. Słyszeli bicie swoich serc.
Do pokoju wszedł Browning z jakimś mężczyzną.
– Kiedy sprzedasz mi coś ze swojej kolekcji, Carl? Mam wrażenie, że robisz się zachłanny.
– Wiesz, że to nie jest na sprzedaż, Al. Ale mam nowy posążek, który cię zainteresuje. Pozwól, że wyłączę alarm.
Clea powstrzymała oddech. Reeve mówił prawdę. Istniała tu instalacja alarmowa. Dobrze, że zdążyła cofnąć rękę sprzed gablotki.
Ponieważ nie widziała, co się dzieje w pokoju, zamieniła się w słuch. Skrzypnięcie, pauza, brzęk.
Nieznajomy Al gwizdnął z podziwu.
– Piękny nefryt. Jeśli się nie mylę, ta figurka została wykonana przez Olmeków – stwierdził pewny siebie głos.
Clea nie miała wątpliwości, co ogląda Al. To był jaguar Charliego.
– Trafiłeś idealnie – odparł Carl Browning. – Na coś takiego nie warto skąpić forsy. A zdobycie tego nefrytu wymagało pewnych poświęceń.
Clea zamarła. Z pewnością chodziło o poświęcenie jej brata. Reeve przycisnął ją mocniej, jak gdyby pragnął podkreślić wagę sytuacji. W jego ramionach Clea poczuła się bezpieczna.
Zamiast skupić się na grożącym im niebezpieczeństwie, myślała o Reevie. Wyobrażała sobie, że są razem, blisko, przytuleni, ale w innych okolicznościach... Zamknęła oczy i zmusiła się, aby znów wytężyć słuch.
– To okaz muzealny – oznajmił Browning – lecz jak zwykle polegam na twojej dyskrecji. To będzie nasza mała tajemnica.
Mężczyzna zwany Alem zaśmiał się cicho.
– Mieliśmy w przeszłości niejedną taką tajemnicę, co? Oczywiście, zachowam dyskrecję, jeśli ty nie zdradzisz nikomu, że rzeźba z brązu w moim ogrodzie to nie starożytny posąg, a świetna kopia.
– Żaden problem. My, kolekcjonerzy dzieł sztuki, powinniśmy się nawzajem popierać i osłaniać.
Rozległ się śmiech, a potem dźwięk włączanego alarmu. Trzasnęły zamykane drzwi. Clea podniosła wzrok na Reeve’a.
– Chyba poszli – szepnęła cicho.
Reeve nie odpowiedział od razu. Wciąż stał jak skamieniały.
– Wytrzymaj jeszcze parę minut – poradził. – Upewnimy się, że nie wrócą.
Skinęła głową. Ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Zastanawiała się, czy Reeve ją pocałuje. Jemu również przyszła do głowy taka myśl. Bliskość Clei sprawiała ból. Czuł każdy skrawek jej ciała, a zarazem nie mógł sobie pozwolić na pieszczoty.
A przecież po przyjęciu mieli znaleźć się w hotelu, w osobnych pokojach. Jakże zdoła wytrzymać rozstanie, po tym, co przeżyli w garderobie Browninga, po chwilach tak cudownej, szaleńczej intymności?
Ostatkiem woli Reeve odetchnął głęboko i rozsunął drewniane drzwi. Wyjrzał.
– Droga wolna – stwierdził. Wyśliznęli się z garderoby.
– Jaguar jest tutaj, Reeve.
Clea badawczo przyglądała się gablotkom.
– Nie, Cleo. Nie chcę go nawet oglądać.
– Moglibyśmy zabrać posążek – nalegała. – Wiesz, gdzie zainstalowano wyłącznik alarmu?
– Nie. Przez szparę w drzwiach widziałem fragment pokoju, ale Browning zasłonił mi widok, kiedy wyłączał urządzenie. Zresztą nieważne. Niczego nie zabierzemy. Wyjdźmy stąd natychmiast.
Chwycił Cleę za ramię. Wyrwała się.
– Nie możemy wyjść teraz, kiedy dotarliśmy tak blisko celu.
– Owszem, możemy.
Chwycił ją jeszcze mocniej i nie wypuścił, dopóki nie wyszli na korytarz.
W tej samej chwili usłyszeli głosy ludzi idących po schodach.
– Cholera – zaklął Reeve pod nosem. – Idzie druga tura.
Podbiegli do najbliższych drzwi. Na szczęście nie były zamknięte na klucz. Reeve wciągnął Cleę do środka. Nie stawiała oporu. Ufała, że Holden wie, co robi. Cóż by się zdarzyło, gdyby ulegli niemądrej pokusie wykradzenia posążka?
Stali nieruchomo w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Obok przeszedł Browning ze swoim gościem, kobietą. Trzasnęły drzwi pokoju z kolekcją.
Reeve i Clea pospiesznie wymknęli się na korytarz i schodami wrócili do holu na parterze.
Clea wzięła kieliszek szampana z tacy niesionej przez kelnera. Wypiła duszkiem musujący trunek. Podniosła wzrok na Reeve’a.
– Dzięki, że nas uratowałeś. Byliśmy o krok od katastrofy. Idziemy już stąd?
– Jak to? Bez pożegnania z gospodarzami? – spytał kpiąco.
– Nie zauważą.
– Musimy wezwać taksówkę.
Reeve rozluźnił się trochę po emocjonujących przeżyciach. Cieszył się, że Clea zrezygnowała z wariackiego pomysłu kradzieży figurki.
– Złapiemy taksówkę na ulicy.
– Możemy przejść spory kawał, zanim nam się uda. – Reeve uśmiechnął się szeroko.
– Mnie to nie przeszkadza.
Na zewnątrz, mimo nocnego chłodu, Cleę ogarnęła radość. Strach i znudzenie przyjęciem zniknęły nagle, ustępując miejsca nowemu uczuciu.
Ożywiła się. Na jej policzki wystąpiły rumieńce, krew szybciej krążyła, skóra zaróżowiła się. Udało się! Ustalili miejsce przechowywania posążka! Nadeszła pora na następny krok.
Na najbliższej ulicy bezskutecznie szukali taksówki.
– Może w tym mieście trzeba je wzywać telefonicznie? – spytał Reeve ironicznie.
Clea była zdecydowana przebyć pieszo drogę do hotelu. Ruszyła beztrosko przed siebie.
– Co za fantastyczna noc! – zawołała zachwycona. – I nikt wokoło nie wie, co planujemy!
Reeve pominął jej okrzyki milczeniem.
– Wystarczy przyjść do Browningów jutro, znaleźć wyłącznik alarmu i...
Reeve nie wytrzymał. Spojrzał na nią z gniewnym wyrazem twarzy.
– Nie, Cleo. Co za dużo, to niezdrowo. Zdołałem wydostać cię bezpiecznie z rezydencji Browninga, a teraz odeślę cię z tego miasta. Jutro wsadzę cię do samolotu do Los Angeles, a sam wrócę do Meksyku i zdam relację Charliemu. Żadnych przygód, żadnego nadstawiania karku. To już mnie nie bawi.
Clea nie miała zamiaru się poddać.
– Jesteśmy tak blisko. Dosłownie na wyciągnięcie ręki od posążka. Jeszcze dzień, dwa i...
Reeve chwycił ją za ramiona.
– Nie, Cleo. Wyjeżdżamy. Oboje. Gra skończona.
Chciał przywołać ją do rozsądku, przypomnieć, że są parą amatorów stawiających czoło gangowi zawodowców, których metod nie znali. Wypadki zaszły za daleko.
Oczy Clei pałały gniewem.
– Naprawdę tego chcesz? Ot tak, po prostu, wyjechać?
W jej głosie brzmiała rozpacz. Reeve zdawał sobie sprawę, że Clea nie mówi o Charliem i figurce. Mówiła o nich samych.
– Odpowiedz mi, Reeve! Odpowiedz! Czy rzeczywiście wszystko skończone?
Spojrzeli sobie prosto w oczy, szczerze, niczego nie ukrywając. Reeve nie potrafił dłużej tłumić uczuć.
– Do diabła, nie! Oto, czego chcę!
W nagłym przypływie namiętności przyciągnął Cleę do siebie i zamknął jej usta pocałunkiem. Ogarnięta nagłym pożądaniem przywarła do niego całym ciałem. Wciągnął ich miłosny wir, z którego nie było ucieczki.
Reeve cudem powstrzymał się, aby nie pobiec z Cleą w pobliskie krzewy i nie kochać się tam na trawie do ostatniego tchu.
Jej wargi smakowały jak najcudowniejszy napój. Języki zetknęły się. Oddechy pomieszały.
Umilkły odgłosy ulicznego ruchu. Wydawało się, jak gdyby zniknął świat zewnętrzny. Istnieli tylko oni i namiętność.
Nagle tuż przy nich zatrzymał się samochód. Reeve otrzeźwiał i otrząsnął z marzeń. Objął Cleę i zaczęli iść w stronę następnej przecznicy, gdzie wreszcie złapali taksówkę.
Nie pamiętała, jak wsiadła do samochodu. Nie pamiętała, żeby w ogóle przerwali pocałunek. Myślała, że wciąż śni. Przytulała się do Reeve’a, drżała, płonęła.
Jego dłoń sunęła po krągłym biodrze niżej, aż tam, gdzie kończył się szeleszczący materiał sukienki. Pieściła nogę przez jedwabną pończochę. Clea wiedziała, co teraz nastąpi. A przecież jechali ulicami Denver na tylnym siedzeniu taksówki.
– Reeve...
– Tak.
Czuła, że zrozumiał jej obawy.
– Tak – powtórzył. – Nie traćmy panowania nad sobą. – Zachichotał cicho. – Właściwie już straciliśmy... Ale zaraz będziemy w hotelu.
– Nie tak zaraz – szepnęła.
– Chyba już się na mnie nie gniewasz? – spytał, nie zdejmując ręki z jej uda.
– Chyba nie – odparła niepewnym tonem.
– Ciekawe, co sobie pomyślał kierowca?
– Który kierowca?
– Naprawdę nie słyszałaś tego przeraźliwego pisku hamulców?
Potrząsnęła głową.
– Byłam jak zahipnotyzowana.
– A ja jestem przez cały czas.
Reeve musnął wargami jej ucho. Rozmowa trochę ostudziła jego zmysły. Mógł zawieźć Cleę do hotelu i wiedział, że przeżyją tam coś fantastycznego.
– A co myśli na nasz temat taksówkarz?
– Lepiej nie pytajmy – orzekł Reeve. Zatrzymali się przed hotelem „Brown Palace”.
Kierowca obejrzał się przez ramię, szczerząc zęby w uśmiechu. Reeve wcisnął mu kilka banknotów, prawdopodobnie o wiele za dużo.
Starali się nie wzbudzić zainteresowania portiera ani recepcjonisty. Szli spokojnie, z pozornie obojętnym wyrazem twarzy, ale Reeve nie przestawał szeptać Clei do ucha gorących wyznań.
– Chciałem się z tobą kochać od chwili, gdy cię zobaczyłem w tej czerwonej sukni. Chciałem cię pchnąć na łóżko i powiedzieć: „Do diabła z Charliem i Browningiem”.
– Możesz to jeszcze powiedzieć.
– Do diabła z nimi! – wykrzyknął, prowokując surowe spojrzenie recepcjonisty i chichot Clei.
Nawet w zatłoczonej windzie Reeve musiał dotknąć pleców, musnąć palcem jej policzek i wargi, nabrzmiałe od namiętnych pocałunków.
Na wpół przytomni dotarli na właściwe piętro. Znaleźli się na pustym korytarzu.
– Chyba po raz pierwszy dzisiaj jesteśmy zupełnie sami – odezwał się Reeve i skorzystał z okazji.
Wziął Cleę na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Po drodze zgubiła but, ale nie zauważyli tego. Jasny pantofel został na dywanie.
Potknęli się na progu. Reeve szukał po omacku kontaktu. Światło lampy oślepiło ich. Clea zasłoniła oczy dłonią.
– Zaczekaj – poprosił Reeve ochryple. – Zamknij oczy.
Ostrożnie położył ją na łóżku i musnął wargami jej czoło. Zgasił światło.
– Nie – mruknął pod nosem. – Niedobrze. Wolę cię widzieć.
Zostawił jedynie lampkę nocną. W przyćmionym, delikatnym świetle Clea wyglądała prześlicznie. Reeve westchnął z zachwytu.
– Jaka jesteś piękna!
Pochylił się i zręcznie zsunął z niej sukienkę, bieliznę, pończochy. Kiedy ściągał majteczki, jego ruchy, dotychczas powolne i delikatne, stały się gwałtowniejsze. Clea pomogła mu, unosząc się nieco.
Silne, a zarazem czułe męskie ręce błądziły po nagim ciele Clei od kostek poprzez łydki, uda, brzuch. Dotyk palców ogrzewał skórę.
Reeve nagle przestał. Otworzył oczy, powracając z krainy rozkoszy. Uśmiechnął się.
– Myślę, że nadeszła pora, abym sam się rozebrał. Pospiesznie wyplątał się z eleganckiego stroju i nagi położył się na łóżku. Całował te wszystkie miejsca na ciele Clei, które przedtem pieściły jego dłonie.
– Tu jest o wiele wygodniej niż na tylnym siedzeniu taksówki – stwierdził półgłosem.
Clea spojrzała z uśmiechem.
– Albo w garderobie Browninga – dodała szeptem. Jej ręka powędrowała ku najczulszemu punktowi każdego mężczyzny. Nie zawiodła się. Już czekał w pełnej gotowości.
Westchnęła z rozkoszy, kiedy wziął ją w ramiona. Poczuła się naturalnie, swobodnie, jak gdyby należała do niego od zawsze. Pocałowała muskularny bark.
– Przynajmniej nie musimy się teraz przejmować Carlem Browningiem – powiedziała.
– I nikim innym. Tylko ty i ja. Nie rozdziela nas nawet ubranie – odparł, podnosząc dłonie do jej piersi.
– I żadne dyskusje o nefrytowej figurce nie przeszkodzą nam w... tym, co robimy.
– Figurka? Jaka figurka? – udał zdziwienie. Pieścił kciukiem brodawki, aż stwardniały pod jego dotykiem. Westchnęła czując, że ogarnia ją radosne napięcie.
– Podoba ci się? – spytał żartobliwie, kiedy prężyła się pod nim. – To też ci się spodoba.
Dotknął sutek językiem, doprowadzając ją do szaleństwa. Błagała o więcej.
– Reeve...
Błądziła rękami po szerokich plecach Holdena, gorących i wilgotnych od żaru namiętności. Zacisnęła kurczowo palce na jego skórze. Chciała być jeszcze bliżej kochanego ciała.
Wargi Reeve’a przeniosły się niżej, na brzuch i biodra Clei. Dygotała z podniecenia. Zanurzyła palce w gęstwinie ciemnych włosów mężczyzny. Wstrzymała oddech, kiedy całował jej uda. Krzyknęła, kiedy dotarł ustami do najintymniejszego kobiecego miejsca. I wciąż błagała o więcej.
– Kochaj się ze mną, Reeve.
– Przez całą noc – obiecał.
Wśliznął się w zapraszającą go miękkość. Poruszał się powoli, z rozmysłem, obserwując uczucia wypisane na twarzy Clei: tęsknotę, żądzę, satysfakcję.
Ich ciała pulsowały tym samym, idealnie zgodnym rytmem, coraz szybciej. Clea uniosła biodra, wołała jego imię. Odpowiadał jedynymi słowami, jakie kołatały mu w głowie:
– Kocham cię, Cleo.
– I ja cię kocham, Reeve. Nigdy nie pokocham innego mężczyzny.
– Będę cię kochał aż do śmierci.
To był najważniejszy moment ich życia. Połączyli się i cieleśnie, i duchowo. Wyczytał to we wzroku Clei, kiedy otworzyła oczy.
Pocałował ją jak najdelikatniej. – Nie zapomnę, Cleo. Nigdy tego nie zapomnę.
– Ani ja, Reeve – odrzekła uśmiechnięta. Usnęli otuleni swoją miłością.
Czuła, że obejmuje ją ramię Reeve’a. Za poduszkę służyła jej szeroka męska pierś. Obok niego było bezpiecznie, ciepło, przyjemnie. Niski głos wypowiedział półgłosem jej imię...
Miała już taki sen podczas pierwszej nocy spędzonej w Denver. Obudziła się wtedy sama w łóżku.
Usiłowała więc zatrzymać sen. Bezskutecznie. Na darmo zaciskała powieki.
Sen się skończył. Otworzyła oczy i wbiła wzrok w sufit. Z nadzieją, że może jednak się myliła, wyciągnęła rękę.. Tym razem dotknęła kogoś. Przesunęła dłoń, wymacując skórę, mięśnie. Już wiedziała na pewno, że Reeve leży obok.
Przez zasłony sączyły się promienie słońca. Pokój tonął w złotej poświacie. Skóra Reeve’a błyszczała, a wokół ciemnych włosów powstała jak gdyby aureola. Przyłożyła dłoń do jego piersi. Czuła rytmiczne ruchy klatki piersiowej. Oddychał głęboko, swobodnie.
Nie mogła oderwać od niego oczu. Leżała w milczeniu, rozkoszując się nastrojem chwili. Rzeczywistość okazała się piękniejsza niż sen. Oglądała z bliska ciało Reeve’a i zastanawiała się, jak zmienił się przez minione lata.
Pamiętała go jako młodzieńca. Teraz rysy twarzy i sylwetka stały się dojrzałe, zdecydowane, wręcz surowe. Wokół ust pojawiły się bruzdy, a w kącikach oczu – zmarszczki. Skóra, wystawiona na działanie słońca, pociemniała, zaś włosy na skroniach leciutko posiwiały.
Ten nowy Reeve podobał jej się o wiele bardziej niż chłopiec, którego obraz nosiła w pamięci. Zachował przy tym dawny upór, stanowczość, dumę. Charakter nie zmienił mu się ani trochę.
Uśmiechnęła się i zbliżyła wargi do jego ust. Zaczęła delikatnie budzić go pocałunkami i pieszczotami. Leżał spokojnie, pogrążony w głębokim śnie. Tak się tylko wydawało, ponieważ zamrugał powiekami, a jego oddech stał się szybszy.
– Ty kłamczuchu – szepnęła. – Wiem, że nie śpisz.
W odpowiedzi przyciągnął Cleę i mocno przytulił. Całował ją niespiesznie, rozkoszując się słodką chwilą.
– Cudowny dzień – odezwał się wreszcie, zanurzając twarz w plątaninę pachnących jasnych włosów.
– A skąd wiesz? Nawet nie otworzyłeś oczu!
– Razi mnie słońce – stwierdził zaspany. – To musi być cudowny dzień, bo obudziłem się u twojego boku. A skoro cię tu mam, nie pozwolę ci odejść. Zadzwonimy po obsługę hotelową i resztę dnia spędzimy w łóżku.
Westchnęła i ufnie przywarła do jego ciała.
– Czuję to samo, Reeve. Charlie miał rację. Wspólna wyprawa znów nas połączyła.
– Charlie – powtórzył jak echo i z wielkim wysiłkiem otworzył oczy. – Myślę, że powinniśmy pojechać do Santa Inez i opowiedzieć mu, czego się dowiedzieliśmy.
– Widzę, że wreszcie mówisz „my”. Wziął ją za rękę.
– Tworzymy zgrany zespół, moja wspólniczko. W to nie wątpię.
Podniósł dłoń Clei do ust.
– Tak – zgodziła się. – Idealni wspólnicy. Zamilkli. Clea zastanawiała się, czy Reeve myśli o tym samym. Dziś wspólnicy i kochankowie, a jutro? A co po wizycie u Charliego i ponownym powrocie do Stanów? Czy nadal będą razem?
Pragnęła porozmawiać o przyszłości, a jednocześnie bała się tego. Pamiętała przecież, co się stało po nocy spędzonej razem w Santa Inez, o okropnej atmosferze przy śniadaniu. Nie zniosłaby, gdyby to się miało powtórzyć. Nie chciała wywoływać wilka z lasu. W ciemności, w żarze namiętności, szeptali słowa miłości, lecz nie czuła się przygotowana na wypowiedzenie tych samych słów w świetle dnia.
Był jednak jeden temat, który musiała poruszyć. Na szczęście nie dotyczył spraw osobistych.
– Wspólniku, czeka nas następne zadanie – zaczęła.
Reeve zmarszczył czoło.
– Nie będę nawet pytał jakie. Niestety, wiem.
– Musimy wrócić do domu Browningów – ciągnęła. – Z dwóch powodów. Po pierwsze, jeśli się tam więcej nie pojawimy, nabiorą podejrzeń i zaczną prywatne śledztwo. Mogą nawet ukryć posążek. Jeśli zamkną go w sejfie bankowym, pożegnamy się z nim na zawsze.
Reeve nic nie odpowiedział, mówiła zatem dalej:
– Po drugie, nie mamy żadnych dowodów, w rodzaju na przykład fotografii, że nefryt jest u Browningów. Powinniśmy je dostarczyć Charliemu, a w tym celu trzeba znów wejść do sekretnego pokoju na piętrze.
– Masz rację. Potrzebujemy dowodów. Jeśli wrócimy tam pod pretekstem robienia zdjęć do reportażu, sfotografowanie figurki nie będzie trudne.
– To dobra myśl – oświadczyła – ale...
– Nie podoba mi się twoje „ale”.
– Właściwie powinniśmy zdobyć nie fotografię, lecz sam posążek – wypaliła i odwróciła się od Reeve’a, żeby poprawić poduszkę.
– Mój plan tego nie przewiduje – przypomniał.
– Na pewno się uda – stwierdziła z wahaniem w głosie. – Myślałam, że...
Reeve jęknął.
– Obyśmy nie napytali sobie biedy! Zignorowała tę uwagę, nie tracąc nadziei.
– Browning nie może nas oskarżyć, nawet jeśli zabierzemy mu jaguara, bo to kradziony przedmiot. Musiałby się do tego przyznać przed policją.
Reeve uniósł brwi i spojrzał z żartobliwą surowością.
– Jakbym słyszał twojego brata! Wasza rodzina jest bardzo doświadczona w sprawie kradzieży!
– Wiesz, że mam rację.
Wszystko zależało od zdania Reeve’a. Podporządkuje się jego decyzji.
– Cleo, spójrzmy na to logicznie.
Serce Clei zabiło żywiej. A więc Reeve brał pod uwagę możliwość wykradzenia posążka!
– Co się stanie, jeśli wyśle za nami swoich zbirów, tak jak za Charliem? Wolałbym się z nimi nie spotkać.
– Charlie nie zachował ostrożności. My będziemy sprytniejsi. Wymkniemy się z miasta, zanim Browning się zorientuje. Przekroczymy granicę meksykańską i oddamy posążek do muzeum...
– Chwileczkę – przerwał jej Reeve. – To brzmi jak scenariusz z filmu z Jamesem Bondem. Jednak nie dorównujemy klasą tej postaci.
Clea położyła mu rękę na ramieniu. Nie rezygnowała z przeforsowania swojego planu. Czuła, że Reeve zaczyna się wahać.
– Prawda, że liczyłeś się z możliwością zabrania posążka? – spytała cicho.
– Czytasz w moich myślach?
– No, proszę, powiedz prawdę! – nie ustępowała. Ociągał się z odpowiedzią.
– Tak, chciałem to załatwić za jednym zamachem. Ale – zastrzegł się – tu nie ma miejsca na improwizację. Plan musi być zapięty na ostatni guzik.
Clea zatknęła za ucho kosmyk włosów. Reeve zgodził się z nią, a więc mieli szansę na sukces!
– W porządku, opracujemy plan. Wejdziemy do rezydencji pod pozorem fotografowania pani Browning. Uwolnimy się jakoś od jej obecności i wślizgniemy do pokoju z kolekcją. – Nagle przyszła jej do głowy inna ewentualność. – A jeśli drzwi będą zamknięte na klucz?
– Tam nie ma solidnego zamka, tylko klamka i zasuwka. Sprawdzałem. Potrafię je otworzyć choćby kartą kredytową – oznajmił Reeve. – Browning polega na systemie alarmowym.
– Którego wyłącznik musimy znaleźć. – Clea czuła dreszczyk emocji. – Wiemy, w której części pokoju się znajduje.
Coraz bardziej wierzyła w sukces przedsięwzięcia. Kiedy leżeli przytuleni w łóżku i wspólnie ustalali szczegóły, wszystko wydawało się śmiesznie proste. I tylko Reeve szukał dziury w całym.
– Postawimy zamiast jaguara inny posążek.
– Nie sądzę, że w Denver są nefrytowe rzeźby Olmeków albo coś podobnego, na kupno czego byłoby nas stać – zmartwiła się.
– Wiem, ale musimy czymś wypełnić lukę w gablotce. Kawałek nefrytu, zielonego szkła... Browning w końcu się spostrzeże, lecz upłynie trochę czasu, zanim do tego dojdzie. Poszperam w sklepach z różnościami. Biorę to na siebie – postanowił. – Ty natomiast wynajmij sprzęt fotograficzny.
– Żaden problem, wyposażę nas tak, że będziemy wyglądać na prawdziwych profesjonalistów.
Zapadła cisza. Uwierzyli w powodzenie planu.
– No, chyba czas na nas. – odezwała się wreszcie Clea, niechętnie nastawiona do wstania z łóżka.
Reeve przytaknął. Przeciągnął się i zerknął na zegar.
– Zaczekaj – powstrzymaj ją. – Dopiero parę minut po ósmej. – Wsunął się na powrót pod kołdrę. – Jeszcze za wcześnie na otwarcie sklepów. Mamy godzinę na...
Serce Clei zabiło żywiej. Nie umiała się oprzeć czarowi Reeve’a, świadoma zresztą, że to, co ich łączy, prędzej czy później pryśnie jak bańka mydlana. Powinni porozmawiać o tym później. Nie teraz.
Spojrzała na pozór obojętnie.
– Na co?
Reeve ukazał zęby w uśmiechu i ściągnął prześcieradło z jej nagiego ciała. Spojrzał łakomie, rozpalając w niej namiętność. Pogładził ją po policzku.
Otworzyła usta i delikatnie chwyciła wargami koniuszki jego palców. Uśmiechnął się i przesunął rękę na smukłą szyję Clei, a potem na jej piersi.
Wstrzymała oddech, zamknęła oczy. Sączące się przez okno bursztynowe światło rozgrzewało skórę, wzmagając wewnętrzny żar miłości.
Pod wpływem pieszczot Reeve’a jej sutki stwardniały. Tylko Reeve mógł zaspokoić rozbudzoną namiętność. Błagała go o to wzrokiem.
Chłonęli każdą sekundę darowaną im przez rozkosz. Oddali się jej bez reszty, bez lęku.
– Muszę przyznać, że wyglądamy jak profesjonaliści. Reeve próbował się nie garbić pod ciężarem toreb ze sprzętem: reflektorami, statywami, przewodami, ekranami i innymi przedmiotami, których nazw nawet nie znał.
– Muszę zrobić na nich wrażenie od pierwszej chwili – oświadczyła Clea.
Miała szyję obwieszoną różnymi aparatami fotograficznymi, zaś w torbie na ramieniu dźwigała dodatkowe obiektywy.
– I w tym celu wynajęłaś wyposażenie wszystkich studiów w Denver?
– Nie zgłaszałeś sprzeciwu. Wiedziałeś, co robisz – przekomarzała się, naciskając dzwonek u drzwi Browningów.
– Dzień dobry – pozdrowiła przyjacielsko lokaja, który otworzył drzwi. – Przyszliśmy fotografować dom.
Twarz lokaja nie wyrażała ani życzliwości, ani chęci wpuszczenia ich do środka.
– Robimy zdjęcia do reportażu w czasopiśmie ilustrowanym – wyjaśniła Clea nie zrażona.
Lokaj patrzył na nią bez słowa.
– Byliśmy tu wczoraj – przypomniała. – Jestem Clea Moore, a to mój asystent... – Przerwała, w szaleńczej gonitwie myśli usiłując sobie przypomnieć fałszywe nazwisko Reeve’a.
– Tak, proszę pani. Przypominam sobie – powiedział John, stojąc jednak nieruchomo w drzwiach.
– Umówiliśmy się na dzisiaj na sesję zdjęciową..
– Pan Browning wyszedł do biura, a pani Browning zażywa kąpieli mineralnych. Żadne z nich nie zostawiło instrukcji dotyczących jakichś fotografów.
Clea była już gotowa zrezygnować, ale Reeve ruszył do akcji. Minął ją i Johna, wkroczył do holu i położył sprzęt na marmurowej posadzce.
– W porządku – stwierdził spokojnie. – Dostaliśmy instrukcje od pani Browning. Zaczniemy chyba na górze, w gabinecie pani domu, który pokazała nam wczoraj, prawda, Cleo?
– Oczywiście – odzyskała mowę i podążyła za nim.
W starciu z Johnem delikatność i dobre maniery nie miały szans przebicia. Musieli działać energicznie, wręcz bezczelnie.
– Więc zabierajmy się do pracy – rzucił Reeve, idąc w stronę schodów.
– Chwileczkę – zaprotestował John.
Nogi ugięły się pod Cleą. W towarzystwie Adrienne mieliby związane ręce, zaś w towarzystwie Johna – związane ręce i nogi.
W domu panował ruch. Grupa ludzi sprzątała po nocnym przyjęciu. Clea miała nadzieję, że John zajmie się pilnowaniem pracowników. Gdyby tylko udało się go pozbyć!
Reeve znalazł sposób.
– Czy pani Browning chciała pokazać na fotografiach swoją służbę? – spytał Cleę.
– Oczywiście – odparła szybko. – Kogo zaproponowałbyś, John?
– Ludzie sprzątający hol nie pracują tu na stałe. Nie należą do służby.
– W takim razie nie będą nam potrzebni – oświadczył Reeve. – Szukamy osób odpowiedzialnych za porządek w rezydencji. Takich jak ty, John.
– No cóż, niestety, nie mogę poświęcić państwu czasu, bo...
Clea ucieszyła się w duchu. Reeve mile połechtał próżność lokaja. Nie musieli go długo przekonywać. Poszedł z nimi na górę do gabineciku.
Reeve rozpoczął rozstawianie reflektorów. Clea nadzorowała go. Chciała jak najstaranniej przygotować się do zdjęć. Żywiła nadzieję, że lokaj zniecierpliwi się i znudzi długim oczekiwaniem. Po wielu próbach, przymiarkach, przestawieniach świateł o parę centymetrów w lewo i w prawo John siedział jak na szpilkach.
– Wspaniale, co? – zagadnęła go Clea, nie odrywając oka od wizjera.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że to zabierze tyle czasu – odrzekł zdenerwowany John.
Co chwila biegł do balustrady, aby sprawdzić, czy nie pilnowani sprzątacze nie spowodowali na parterze jakiejś katastrofy.
– Jeszcze parę minut – zapewniła Clea.
– Clea to perfekcjonistka – odezwał się Reeve przez zęby.
On również miał tych przygotowań po dziurki w nosie. John jednak na razie nie poddawał się i nie odchodził.
Po plecach Clei spływały strużki potu. Bała się, że lada moment pojawi się Adrienne, a co gorsza, wcale nie wykluczony był powrót samego Browninga. Musieli wykraść posążek i wynosić się natychmiast, lecz obecność Johna stała im na przeszkodzie.
– Gotowe – obwieściła.
Usadziła lokaja i zrobiła kilka zdjęć.
– Wspaniale uchwyciłam wnętrze, a ty, John, świetnie pasujesz do atmosfery pokoju – zapewniła gorliwie.
Nie miała pojęcia, jak wybrnąć z sytuacji. I wtedy dostała prezent od losu. Z parteru dobiegł odgłos tłuczonego szkła. Pewnie rozbił się jakiś kryształ. Donośny dźwięk w uszach Clei zmienił się w najsłodszą muzykę.
John zerwał się z miejsca i pospieszył do drzwi.
– Muszę zobaczyć, co się stało.
– Jasne, idź – odparł Reeve swobodnie. – Zanim wrócisz, ustawimy sprzęt do drugiego ujęcia.
– Zawołamy cię – dodała Clea.
Reeve stanął przy drzwiach i odprowadził lokaja wzrokiem. Kiedy zniknął na schodach, zwrócił się do Clei z powagą:
– Jesteś zdecydowana tego dokonać?
– Jestem zdecydowana wynieść się stąd jak najszybciej, ale tylko z figurką w garści. Naprzód!
Cicho przemknęli przez korytarz. Reeve postawił Cleę na czatach, a sam manipulował przy zasuwce do pokoju Browninga.
– Zrobione – zameldował po chwili, która wydawała się im wiecznością.
Serce Clei waliło jak oszalałe. Potarła spoconymi dłońmi o spódnicę.
– Znajdziemy wyłącznik alarmu – powiedziała, starając się panować nad głosem. – Najpierw słyszeliśmy skrzypnięcie, a więc wyłącznik jest pod czymś lub za czymś...
– Albo w czymś – dokończył Reeve.
Metodycznie przeszukiwał pomieszczenie. Pracował powoli, starannie, z zimną krwią, w przeciwieństwie do Clei, która wpadła w panikę.
Minęła minuta, druga. Clea zajrzała za obraz wiszący na ścianie, za książki na półkach, obmacała futrynę, drzwi, i wciąż prześladowało ją widmo służbistego lokaja. Dyszała ze zdenerwowania.
Reeve zachowywał stoicki spokój. Clea obwiniała samą siebie w myślach za to, że upierała się przy swoim planie. Nie posłuchała zdrowego rozsądku Holdena.
Nagle dotknęła rzeźbionej szkatułki. Skrzyneczka nie dawała się przesunąć na bok. Podniosła wieczko. Skrzypnęło.
Reeve spojrzał czujnie.
– Znalazłaś?
– Tak – szepnęła, naciskając guzik ukryty w szkatułce.
– Szykuj aparat. Nie mamy czasu.
– Naprawdę? – spytała zirytowana.
Obserwował ją ukradkiem, kiedy otwierała gablotkę z jaguarem. Posążek był piękny, lecz Clea nie mogła go podziwiać w tak pełnym napięcia momencie. Uruchomiła automatyczne nastawianie ostrości i zaczęła fotografować. Przebywali w tym pokoju co najmniej pięć minut, o cztery za dużo. Zrobiła kilka różnych ujęć i zawiesiła aparat na szyi.
– Gotowe.
Reeve porównał figurkę z opisem podanym przez Charliego. Włożył do gabloty imitację, którą kupił parę godzin wcześniej. Potem zamknął gablotkę, włączył alarm i ruszył do drzwi. Zerknął na białą jak ściana Cleę.
– Udało się – oznajmił. – Już blisko. Kiwnęła głową. Nie była pewna, czy starczy jej sił. Hałasy z parteru tłumiły ich kroki na korytarzu.
Dotarli do gabinetu Adrienne. Clea opadła na fotel i ukryła twarz w dłoniach.
– Myliłeś się co do charakteru członków rodziny Moore’ów. Drobne kradzieże nie leżą w naszej naturze. Przeżyłam najokropniejsze doświadczenie w życiu. Zbiera mi się na mdłości.
Szumiało jej w głowie. Czuła potworne skurcze w żołądku. Reeve pocieszająco pogłaskał ją po ramieniu.
– Spisałaś się znakomicie. Znalazłaś alarm. Mamy zdjęcia i nefryt. Musimy się wydostać z tego domu. I koniec.
– Chcę stąd natychmiast wyjść.
– To by wzbudziło podejrzenia – ostrzegł. – Powinniśmy pokręcić się tu jeszcze przez pewien czas.
Potrząsnęła głową. Dręczyły ją przerażające wizje. Adrienne mogła wrócić do domu i zrobić im awanturę, a nawet wezwać męża lub policję. Albo co gorsza, mogła zażądać dokończenia sesji zdjęciowej. Zostaliby uwięzieni na długie godziny w rezydencji. Browning zdążyłby sprawdzić stan swojej kolekcji i zorientować się, co zaszło.
Clea wpadła w prawdziwą panikę. Kiedy usłyszała kroki na korytarzu, drgnęła niespokojnie. Zamieniła się w kłębek nerwów.
W drzwiach stanął John.
– Pracownicy wynajęci do sprzątania nie dbają... – urwał, spostrzegłszy wyraz twarzy Clei. – Panno Moore, dobrze się pani czuje?
– Nie najlepiej – przyznał za nią Reeve.
– Za dużo balowałam w nocy – wyjaśniła Clea słabym głosem.
– Wygląda pani bardzo blado. Każę służącej, żeby przyniosła zimny okład.
Clea zaprotestowała, lecz John podszedł do balustrady i krzyknął na służącą. W okamgnieniu dostarczono okład, który Reeve położył Clei na karku. Pochyliła głowę i zamknęła oczy, kryjąc przed lokajem zdenerwowanie.
– Przed chwilą dzwoniła pani Browning. Kiedy wspomniałem, że państwo tu są, zdecydowała się zaraz przyjechać do domu. Odniosłem wrażenie, że odpowiadają jej państwa plany.
John był tak zadowolony, jak gdyby wyłącznie sobie przypisywał wpuszczenie ich do rezydencji.
Clea jęknęła z rozpaczy. Groziły im długie godziny fotografowania Adrienne przy pracy. Nefrytowa figurka tkwiła w kieszeni Reeve’a. Zbliżał się również nieubłaganie powrót Browninga. Istniało tylko jedno wyjście.
– Wielka szkoda, John, ponieważ panna Moore nie jest w stanie kontynuować sesji. Musi odpocząć, może nawet pójść do lekarza.
– Pani Browning będzie rozczarowana – stwierdził John.
– My również – skłamał Reeve i zaczął pakować sprzęt.
Clea chciała mu pomóc, lecz mężczyźni zabronili jej się ruszać.
– Siedź spokojnie – poradził Reeve. – Uwinę się z tym w ciągu minuty.
Upłynęło jednak piętnaście minut, zanim uporał się ze wszystkim. John pomógł mu załadować sprzęt do wynajętej furgonetki.
Clea niecierpliwiła się coraz bardziej. Adrienne mogła pojawić się lada moment, a oni musieliby znów wymyślać całą litanię kłamstw. Co gorsza, oszukać Adrienne byłoby o wiele trudniej niż lokaja.
Obserwowała krzątającego się Reeve’a. Wydawało jej się, że porusza się jak mucha w smole. Odsunął ją od pracy. Cóż miała robić? Zerkała nerwowo w stronę podjazdu, z nadzieją że Adrienne tkwi gdzieś w ulicznym korku.
Wreszcie wsiedli do samochodu i zatrzasnęli drzwi. Clea pomachała Johnowi na pożegnanie i, ledwo żywa ze zdenerwowania, ponaglała Reeve’a.
– Pospiesz się, proszę. Nie wytrzymam dłużej! Samochód pokonał łuk podjazdu i wyjechał na ulicę, wprost na srebrzystego rolls-royce’a.
– To Adrienne – obwieścił Reeve. – Zdążyliśmy dokładnie na styk.
Clea opadła na oparcie i westchnęła z ulgą.
– Przepraszam, że tak się rozsypałam, ale po prostu jeszcze nigdy niczego nie ukradłam. I pomyśleć, że ten posążek był już wcześniej skradziony, nawet dwa razy.
Reeve wybuchnął śmiechem.
– Nie musisz się tłumaczyć. Uprzedzałem, że to nie żarty.
– Wiem, wiem. Następnym razem uważnie wysłucham twoich rad – obiecała.
– Prawdę mówiąc, twój atak wyrzutów sumienia oddał nam przysługę.
– To tylko nerwy – sprostowała Clea.
– Nieważne. Ważne, że wydostaliśmy się z domu Browningów. Mogą za to wyniknąć nowe problemy.
– Problemy? Świetnie! Tylko tego nam trzeba.
– Przypuszczam, że Adrienne będzie cię potem szukać.
– Nawet nie wie, gdzie się zatrzymaliśmy.
– Cleo, zastanów się! Ona najpierw zadzwoni do hotelu „Brown Palace”. Właściwie to moja wina. Powinienem zawieźć nas gdzie indziej. Nie skończyliśmy zdjęć. Wzbudzamy podejrzenia.
– A jeśli powiadomi męża? – jęknęła.
– O, zrobi to, na sto procent. Browning zacznie coś podejrzewać i odkryje znikniecie figurki.
– Lepiej oddajmy sprzęt i jedźmy od razu na lotnisko.
Reeve był innego zdania.
– Browning sprawdzi rozkład lotów i listy pasażerów. Nie zna mojego prawdziwego nazwiska, ale zna twoje.
– Mogę je zmienić – zaproponowała.
– Jasne, ale Browning ma swoje sposoby, żeby dowiedzieć się, czego chce. Polecimy do Santa Inez, a tam spotka nas miłe przyjęcie – stwierdził z przekąsem.
– Reeve...
Clea zaczynała wpadać w panikę.
– Uspokój się. Są inne rozwiązania. Zahamował przed wypożyczalnią sprzętu fotograficznego. Wyłączył silnik.
– Najpierw zatankujemy benzynę i kupimy mapę. Browning z pewnością będzie nas szukał przede wszystkim na lotniskach. My tymczasem cofniemy się paręset mil na północ. Dotrzemy samochodem na przykład do Dallas albo Fort Worth i stamtąd polecimy do Meksyku. Oczywiście, nie do Santa Inez.
– Dlaczego?
– Żeby zmylić trop. Stamtąd przecież pochodzi skradziony nefryt. Wślizgniemy się jak gdyby kuchennymi drzwiami. Rozumiesz?
Kiwnęła głową.
– Przepraszam, Reeve, za to zamieszanie. Uparłam się, żeby zabrać posążek, a teraz musimy uciekać. Jak w scenariuszu kiepskiego filmu – zażartowała drżącym głosem.
Reeve roześmiał się.
– Jestem dorosły, Cleo. Doskonale wiem, w co się wpakowałem. A poza tym, gdybym nie przyłączył się do tej akcji, przeprowadziłabyś ją na własną rękę.
– I skończyłabym w więzieniu. Tam, gdzie wkrótce znajdzie się Charlie. – Westchnęła. – Jeżeli już się nie znalazł. Mam przynajmniej nauczkę na resztę życia. Od dzisiaj będę uważniej analizowała każdą sytuację. Popełniłam mnóstwo błędów, a bez twojej opieki popełniłabym jeszcze więcej. Dość pochopnych decyzji! – postanowiła.
Wyładowując bagaż, Reeve przyjrzał się jej uważnie. Rumieńce powoli wracały na jej twarz.
– Czy to znaczy, że dzisiejszą noc spędzimy w osobnych pokojach? – spytał.
Poklepała go po udzie.
– Ależ skąd! Odkąd wstałam z łóżka z tobą, wciąż myślę o pójściu do łóżka z tobą. Nie wiem, czy się jasno wyrażam...
– Bardzo jasno!
Reeve ścisnął ją za rękę. Po chwilach pełnych napięcia, które przeżyli w domu Browningów, poczuł przypływ energii. Cieszył się, że podróż okrężną drogą da mu okazję do dłuższego przebywania z Cleą.
Nie zdradził się swoimi refleksjami. Potrzebował innej scenerii, innego nastroju, żeby wyrazić uczucia. Pewne słowa czekały na wypowiedzenie. Trzeba je było jednak dobrać bardzo, bardzo starannie.
Późnym popołudniem znaleźli się w pobliżu pasa startowego na przedmieściach Double Springs (w stanie Kolorado). Reeve zatrzymał furgonetkę i wysiedli. Clea chciała się przejść, żeby rozprostować nogi, Holden natomiast ruszył w stronę niskiego, szarego budynku. Jechali przez cały dzień i nie dojechali nawet do granicy stanu. Clea była zmęczona.
W Denver uważnie przestudiowali mapę. Podróż na zachód, przez Góry Skaliste uznali za bezsensowny pomysł. Musieli skierować się na wschód, przez równiny, w kierunku Kansas. Gdzieś po drodze na pewno napotkają jakieś lotnisko i połączenie powietrzne z Meksykiem.
Na tym pasie startowym mógł się zakończyć pierwszy etap ich wędrówki. Dopiero pierwszy, ale Clei to nie przeszkadzało. Łączył ich wspólny cel, a ona, choć znużona, cieszyła się. Groza sytuacji ustąpiła miejsca radości bycia razem.
Spostrzegła, że Reeve wyszedł z budynku. Sprawiał wrażenie odprężonego. Nie przejmował się widać ich problemami. Spocony i zakurzony wyglądał wciąż bardzo przystojnie.
– Mamy szczęście – stwierdził. – Dwa razy dziennie lata samolot do Wichita. Miejscowi hodowcy bydła potrzebują od czasu do czasu kontaktu z dużym miastem.
– Wspaniale. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie podobają mi się równiny Kolorado, ale...
– Jazda przez nie jest nieco monotonna, tak? Skinęła głową.
– O której odlot?
– No cóż, w tym sęk. Spóźniliśmy się godzinę na popołudniowy lot. Ale kupiłem bilety na dziewiątą rano. A na razie zorientujemy się, jakie atrakcje proponuje Double Springs.
W tym miasteczku wszystko było podporządkowane hodowcom bydła. Tak właśnie Clea wyobrażała sobie zawsze równiny na Dzikim Zachodzie. Gorące powietrze, tumany kurzu, główna ulica, sklepy, saloony... Stare budynki o niemodnych, zielonych fasadach.
– Wygląda to jak dekoracje do filmu – oświadczyła. – Gdyby jeszcze zamiast półciężarówek cwałowały tutaj konie...
– Wiesz, to współczesna wersja westernu. O, popatrz, pies jako aktor filmowy.
Rzeczywiście, na środku chodnika spokojnie spał sobie pies, zupełnie nie zwracając uwagi na uliczny gwar i ruch.
– Zatrzymajmy się w tym hotelu – zaproponowała Clea, wskazując okazały, malowniczy dom z napisem: „Hotel i saloon Etty Turner”.
Reeve zmierzył podejrzliwym wzrokiem budynek przypominający murowaną chatkę z piernika, o ścianach pokrytych kamiennymi esami-floresami.
– Kasjer na lotnisku polecił mi podmiejski motel.
– Motele są takie banalne, a ten hotel ma swój urok i staroświecki wdzięk.
– I niewygodne materace – dodał Reeve. – Ale ja jestem dzielny. Nie będę płakał – zażartował, odprowadzając furgonetkę na parking. – Tylko nie flirtuj z kowbojami, żebym nie musiał się wdawać w bójki – ostrzegł. – Dość już wrażeń jak na jeden dzień.
– W mieście pewnie nie ma ani jednego kowboja – odrzekła ironicznie. – Przecież to współczesna wersja Dzikiego Zachodu. Dziś rolnicy używają komputerów i helikopterów.
Później przekonała się, że była w wielkim błędzie.
Wnętrze hotelu zrobiło na Reevie lepsze wrażenie, niż oczekiwał. Na proste umeblowanie ich czystego, jasnego pokoju składało się białe żelazne łóżko, sosnowe stoliki i biurko. Dywaniki na drewnianej podłodze i kwieciste tapety tworzyły przytulny, domowy nastrój.
Clea padła na łóżko, które okazało się bardzo wygodne.
– Jeśli jest gorąca woda, ogłoszę publicznie, że znalazłam się w niebie.
– Idź pierwsza do łazienki. Tylko nie przesadzaj.
– Umyję się w pięć minut – obiecała i prawie dotrzymała słowa.
Reeve pod prysznicem wyobrażał sobie, co się dzieje w pokoju. Clea stoi przy łóżku, rzuca na podłogę okrywający ją ręcznik, wsuwa się naga pod prześcieradło, czeka na niego, wyciąga ramiona i...
Wytarł się szybko i wyszedł z łazienki.
– Cleo!
Sypialnia była pusta. Reeve natychmiast sprawdził bagaże. Posążek, zapakowany z przyborami do golenia, tkwił na swoim miejscu. Zniknął jednak aparat fotograficzny Clei.
Reeve nie zaniepokoił się zbytnio tym faktem. Clea nie rozstawała się z aparatem. Miała go na szyi, kiedy wałęsali się po mieście, i robiła zdjęcia, korzystając z coraz słabszych promieni zachodzącego słońca.
Myślał najpierw o pójściu za nią, lecz ostatecznie postanowił, że da jej wolny czas i poczeka w hotelu. Kiedy ogolił się, ubrał i schował nefryt w nowej kryjówce, Clea jak burza wpadła do pokoju.
– Fantastyczne miasteczko! – zawołała. – Jest tu nawet stajnia, w której można wypożyczyć wierzchowca, i kuźnia, w której pewien staruszek podkuwa konie. To chyba Indianin. Udało mi się uchwycić świetne sceny!
– Cześć. Cieszę się, że cię widzę.
– Ach, Reeve, ja też się cieszę. – Cmoknęła go w policzek. – Nie sądziłam, że będziesz miał coś przeciw mojemu wyjściu na pół godziny.
Włożyła aparat do torby, ale natychmiast znów go chwyciła i założyła na szyję.
– Nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się coś ciekawego – wyjaśniła.
– Zgadzam się. Double Springs to wymarzone miejsce dla turystów.
Roześmiała się.
– No, niezupełnie, ale, o dziwo, pełno tu kowbojów. W piątkowy wieczór zjeżdżają się z okolicznych farm. Młodzi, starzy, grubi, chudzi, słowem, prawdziwi kowboje, Reeve.
– Wierzę ci na słowo.
– Nie musisz. Sam zobaczysz, a poza tym mam na to dowód. – Podniosła aparat w geście zwycięstwa. – O jednym zapomniałam ci powiedzieć. Nadałam na poczcie negatywy fotografii, które zrobiłam u Browningów. Wysłałam je do matki.
– Do matki? – W pierwszej chwili Reeve nie zrozumiał.
– Browning mógłby przeszukać mój dom, mieszkanie mojego agenta, a nawet redakcję „Trends”, ale wątpię, czy zawracałby sobie głowę moją matką. Co by jej powiedział? Na wszelki wypadek załączyłam liścik, w którym proszę, żeby schowała film w bezpiecznym miejscu i nie wspominała o nim nikomu. Reeve skinął głową z aprobatą.
– Sprytnie pomyślane.
Pomyślał o wyniosłej, budzącej lęk pani Moore. Browning z pewnością będzie się od niej trzymał z daleka.
– Doszłam do wniosku, że jeśli Browning albo jego zbiry będą za nami węszyć, nie oddamy im negatywu z tej prostej przyczyny, że nie będziemy go mieli przy sobie. Prawda?
Spojrzała na Reeve’a z wyczekiwaniem.
– Oczywiście – odparł. Niechętnie odnosił się do wszelkich sytuacji, które zagrażałyby bezpieczeństwu Clei. – Dobry pomysł. Powinienem sam na to wpaść.
Podeszła do niego kocim krokiem.
– Dlatego właśnie jestem z tobą, Reeve – odezwała się przeciągając głoski. – Mam ci podsuwać świetne pomysły.
Holden przytulił ją mocno. W jego bliskości czuła się wspaniale, ciepło, bezpiecznie. Od razu serce zaczynało bić żywiej. Zanurzył twarz w pachnących włosach i chłonął ich zapach. Bardzo jej pragną). Pragnął jej od zawsze.
Clea czytała w myślach Reeve’a.
– Najpierw zjedzmy kolację – zaproponowała. – Umieram z głodu.
Mieli prawo być głodni. Nic nie jedli przez cały dzień.
– Słusznie – zgodził się. – Najpierw zjemy kolację. Z uwodzicielskim uśmiechem podkreślił słowo „najpierw”.
– Słyszałam, że właścicielka hotelu robi znakomite ciasteczka. Sfotografuję te przysmaki.
– Cleo...
– Tak, Reeve? – zmrużyła filuternie oczy.
– Po zdjęciach, ciasteczkach i kolacji mamy randkę, tutaj.
Wskazał na łóżko.
Wybuchnęła śmiechem. Wesołe iskierki lśniły w oczach.
– Tak, a poza tym przygotowałam dla ciebie coś specjalnego.
– Co mianowicie?
– Poczekamy, zobaczymy – przekomarzała się. – A teraz chodź. Kowboje się niecierpliwią.
Trzymając się za ręce, zeszli szerokimi schodami do holu na parterze. Rozbrzmiewały tu śmiechy i dźwięki muzyki. Zaczynała się sobotnia noc w Double Springs.
– Spotkamy się za dziesięć minut w restauracji – oświadczyła. – Spróbuję sfotografować właścicielkę hotelu.
– Do najbliższego numeru „Trends”? – zażartował.
– Nie – odrzekła z powagą. – Myślałam o czymś ambitniejszym. Dzięki naszej podróży inaczej spojrzałam na moją karierę, Reeve. Mam mnóstwo planów i pomysłów.
– Cieszę się, Cleo.
Cóż innego mógł powiedzieć? Naprawdę się cieszył, a jednocześnie martwił o nią.
– Zamów mi dobre, zimne piwo – rzuciła przez ramię.
– Oczywiście.
Reeve wkroczył do sali jadalnej, znalazł wolny stolik i zamówił piwo. Słowa Clei skłoniły go do refleksji. Powstrzymywał się od wyrażania swoich uczuć wobec tej kobiety, ponieważ nie był pewien, czy ona czuje to samo. Wspólna podróż zmieniła jej życie i ożywiła dawne marzenia o ciekawej pracy.
Życzył jej spełnienia marzeń, lecz wiedział, że nie będzie to łatwe. Clei nie brakowało inicjatywy, ale po powrocie do Los Angeles mogła znów poruszać się utartymi ścieżkami i ulegać wpływom rodziców, a w efekcie powtarzać schemat wcześniejszego życia. Zaprzepaściłaby to, co działo się między nimi w ciągu ostatnich kilku dni.
Reeve otrząsnął się z ponurych myśli. Tym razem musiało się im udać.
– No jak tam, kowboju? Idziemy wcześnie spać? Jutro powinniśmy być na nogach już o świcie.
Reeve wzniósł oczy ku niebu, słysząc Cleę naśladującą akcent wieśniaka z zachodnich stanów.
– Widzę, że na dobre uległaś urokowi Double Springs?
– Podoba mi się tu. Smakują mi befsztyki, piwo i ciasteczka pani Turner i...
– No, a te bójki przy barze?
– Cóż, obyło się przynajmniej bez złamanych kości.
– A muzyka?
– Zostałam fanem muzyki country – oznajmiła.
– Również tańców?
– Nauczymy się i tego, prawda? Wybuchnął śmiechem.
– Wątpię.
– Ale na pewno uśmiejemy się przy tym co niemiara. Przed nami przyszłość!
– Jakoś mi to do ciebie nie pasuje, Cleo. Wzięła jego szklankę i wypiła łyk piwa.
– Już ci mówiłam, że się zmieniam, Reeve. Nie wiesz chyba, że nieźle potrafię się przystosowywać do nowych warunków. Wciąż masz przed oczami obraz z przeszłości. Nie jestem księżniczką Cleą. Jestem kimś więcej – oświadczyła zaczepnie.
– Być może – przyznał.
– Sądzisz, że jestem ograniczona? – spytała, pamiętając o wszystkich różnicach między nimi, które przed laty doprowadziły do rozstania.
– Absolutnie nie – zaprotestował. – Ale przystosowanie do nowych warunków zawsze pociąga za sobą trudności.
– Ale ja daję sobie radę. Czuję się swobodniej niż ty.
– Jasne. Na szczęście nie musimy już niczego kraść. Chwyciła go za rękę.
– Poza czasem...
– Cieszę się, że mamy chociaż parę dni dla siebie.
Spojrzeli sobie prosto w oczy, zapomnieli o otaczającym ich świecie, hotelu i gwarze restauracji. Reeve podniósł dłoń Clei do ust.
– To, że wsiadłaś ze mną do samolotu w Santa Inez, było jedną z dwóch najwspanialszych rzeczy, które mnie w życiu spotkały.
Clea przez chwilę znieruchomiała.
– Jedną z dwóch?!
– Nie przesłyszałaś się – odparł, pieszcząc jej rękę wargami.
Clea poczuła ciarki na grzbiecie. Fala gorąca objęła jej ciało.
– Druga z tych rzeczy to fakt, że cię w ogóle kiedyś spotkałem – dodał.
Clea rozpłakała się z radości.
– Och, Reeve, jestem taka szczęśliwa!
– Chodźmy więc na górę i połączmy twoje szczęście z moim.
Na parkiecie kręciło się kilka par. Grał zespół muzyki country. Rozbrzmiewało charakterystyczne brzmienie banjo. Clea rozejrzała się po sali. Miała dziwne wrażenie, że przebywa w nierealnym, nie istniejącym świecie. Ona i Reeve należeli do innego, prawdziwego, radosnego świata. Ujęła twarz mężczyzny w dłonie i ucałowała jego usta.
– Pamiętaj, że szykuję dla ciebie niespodziankę. Reeve natychmiast zerwał się na nogi. Zostawił na stoliku pieniądze dla kelnera i chwycił Cleę za rękę.
– Prawie o tym zapomniałem. Nie do wiary! Siedzimy sobie i rozmawiamy, a tam czeka na mnie coś specjalnego.
Weszli do pokoju i padli sobie w objęcia. Ręka Reeve’a błądziła w poszukiwaniu guzików bluzki Clei. Powstrzymała go.
– Dzisiaj ja cię uwodzę – powiedziała półgłosem. Wyśliznęła się z jego ramion i zniknęła w łazience.
Rozebrała się. Drżała z podniecenia, wciągając przez głowę cienką jak pajęczyna, czarną koszulę nocną. Materiał dotykał ciała niczym ręka kochanka i prześwitywał, nie tylko w miejscach koronkowych wstawek.
Przeciągnęła szczotką po włosach i spojrzała raz jeszcze na swe odbicie w lustrze. Nigdy w przeszłości nie zrobiła niczego takiego. Nigdy z rozmysłem nie uwiodła żadnego mężczyzny. Ale Reeve nie był pierwszym lepszym mężczyzną. Pragnęła dać mu rozkosz. Wiedziała także, że ta rozkosz zostanie jej z nawiązką zwrócona.
Westchnęła głęboko i otworzyła drzwi.
Smuga światła padającego z łazienki oświetliła Reeve’a. Siedział na skraju łóżka. Nie rozpiął nawet koszuli. Błyszczała opalona skóra. Zbliżyła się do niego cicho.
Wstał z płonącym wzrokiem.
– A więc to jest ta obiecana niespodzianka – odezwał się głosem ochrypłym z pożądania. – Piękna. Jesteś piękna.
Clea zadrżała. Uśmiechnął się, objął ją w talii i zaczął się bawić czarną koszulką. Podnosił nieco i opuszczał delikatny materiał.
– Nie widziałeś wszystkich rzeczy, które kupiłam w Denver.
– Cieszę się, że zachowałaś coś na potem, ale lepiej na razie tego nie ujawniaj – stwierdził, ukazując zęby w uwodzicielskim uśmiechu. – Moje serce nie wytrzymałoby dalszych atrakcji.
– To jest właśnie główna atrakcja – odrzekła lekko obrażona.
Pocałowała go w szyję i powiodła językiem po policzku aż do zagłębienia ucha i wróciła do ust, aby złożyć na wargach mężczyzny długi pocałunek.
Reeve jęknął i cofnął się o krok. Chciał rozpiąć pasek spodni, lecz Clea powstrzymała go.
– Pozwól mi to zrobić. – Niezdarnie manipulowała przy pasku. Wyciągnęła go ze szlufek. – Pierwszy raz mam z tym do czynienia – wyjaśniła.
– Z czym? Z rozpinaniem paska?
– Nie. Z uwodzeniem mężczyzny.
– Ale nieźle sobie radzisz.
Rozpięła guzik i zamek błyskawiczny spodni Reeve’a. Nigdy przedtem nie posunęła się do tego z żadnym mężczyzną. Jej palce poruszały się sprawnie, z magiczną wręcz zręcznością. Holden oddychał coraz szybciej, poddając się bez reszty miłosnemu zauroczeniu.
Clea przerwała na moment pieszczoty. Mógł ściągnąć spodnie i koszulę. I znów zaczęła wędrówkę dłoni po muskularnym ciele. Bawiła się włosami na torsie Reeve’a i twardymi brodawkami. Głaskała płaski brzuch. Dotarła tam, gdzie jej ręce zawitały już wcześniej.
Wstrzymała oddech. Usiłowała wydusić z siebie jakieś słowa. Reeve opadł na łóżko. Osunęła się na podłogę. Z początku działała powoli, delikatnie, rozbudzając jego namiętność. W niej również wzbierała żądza, niczym gorący, buchający płomień. Holden zanurzył rękę w jej włosach i przycisnął skronie kobiety.
– Cleo! – zawołał. – Cleo, jeszcze nie teraz. Chcę się z tobą kochać. Uwiodłaś mnie. Teraz moja kolej.
Chwycił ją mocno, położył na łóżku i wypełnił swoim ciepłem i siłą. Czerpała od niego energię. Poruszała się tym samym, szaleńczym rytmem. Na szczycie rozkoszy próbowała krzyknąć imię Reeve’a, lecz słowa uwięzły jej w gardle. Zamknęła oczy. Zespolili się w jedną doskonałą całość.
Znaleźli spełnienie, lecz dalej leżeli spleceni w uścisku, a serca biły zgodnym rytmem. Tyle mieli sobie do powiedzenia! Reeve wolałby poczekać, aż ochłoną, lecz nie potrafił.
Odezwał się cicho, chrapliwie, jakby nie swoim głosem:
– Nasza znajomość nie skończy się na tym, prawda? Clea uniosła głowę.
– Bałam się, że tak się stanie. Wciąż powtarzałeś, że nam się nie uda.
– Myliłem się.
– Jestem szczęśliwa z tego powodu. – Pocałowała go kilka razy. – Musi się udać, Reeve. Będzie nam dobrze. Kocham cię...
– Naprawdę?
– Nigdy nie pokocham innego mężczyzny – powtórzyła obietnicę daną mu przed laty.
– I ja będę cię kochał aż do końca życia – szepnął w odpowiedzi.
Uśmiechnął się do siebie. Pisali razem nowe zakończenie historii swojej miłości. Szczęśliwe zakończenie. Rozkoszując się bliskością dwojga ciał, nabierali sił do nowych przygód, które miały im przynieść następne dni.
Rano zaspali i omal nie spóźnili się na lotnisko. Clea właściwie pragnęła w duchu, aby tak się stało. Nie była przyzwyczajona do starych samolotów, obsługujących małe prywatne linie. Przez całą drogę do Wichita siedziała skulona, nękana mdłościami.
Na miejscu natychmiast popędzili z bagażami do samolotu lecącego do Teksasu. Bez tchu dopadli schodków. Lądowali w ulewnym deszczu. Reeve stanął w długiej kolejce po bilety do miasta Ensenada w Meksyku.
Clea czekała na niego w restauracji nad filiżanką niesmacznej kawy.
– Reeve, to dwie godziny jazdy od Santa Inez. Usiadł przy stoliku.
– Nie polecielibyśmy tam bezpośrednio, nawet gdyby było takie połączenie. Browning z pewnością obserwuje lotnisko dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Polecieli zatem do Ensenady. Tuż przed lądowaniem Cleę ogarnął strach.
– A jeśli celnik znajdzie posążek?
Reeve wziął ją za rękę i pogładził uspokajająco.
– Celnicy meksykańscy nigdy nie przeszukują bagażu wwożonego do kraju. Odpręż się i opanuj.
Pomyślała o posążku ukrytym w tenisówkach Reeve’a. Holden nalegał z początku, żeby włożyć buty do bagażu podręcznego, lecz uznał, że wyglądałoby to dziwacznie i podejrzanie.
Reeve zachowywał spokój. Clea natomiast nie potrafiła utrzymać nerwów na wodzy. Kiedy poprzednio zawitali do Santa Inez, urzędnik machinalnie odznaczył odpowiednią rubrykę w dokumentach. Niestety, teraz Meksykanin uważnie studiował paszport Reeve’a i kartę turystyczną.
Pot wystąpił na czoło Clei. Oczami wyobraźni widziała już najgorsze. Spodziewała się szczegółowej rewizji i pytań o posążek Olmeków, a potem aresztowania i poznania warunków życia w więzieniu w Ensenadzie.
Z ust urzędnika popłynął potok hiszpańskich słów. Reeve poprosił ją wzrokiem o tłumaczenie. Opanowała panikę i wydusiła z siebie odpowiedź.
– El senor gusta Mexico. Mucho. Ja też. To znaczy, me gusta Mexico tambien. Mucho.
Celnik nagrodził ją uśmiechem i przepuścił.
– O co mu właściwie chodziło? – spytał Reeve, chowając paszport do kieszeni.
– Zauważył, że to nasza druga podróż do Meksyku w przeciągu tygodnia, powiedziałam więc, że uwielbiam ten kraj. I wcale nie skłamałam – oznajmiła.
Czuła się w Meksyku jak w domu.
– To nie koniec naszej podróży, Cleo. Przed nami podróż do Santa Inez.
– Wiem, ale na szczęście Browning nie może sprawdzać każdego samochodu. Nie wie też, skąd przyjedziemy. Wybraliśmy okrężną drogę.
Reeve roześmiał się.
– Myślę, że powinniśmy utrudnić zadanie Browningowi i wynająć cadillaca.
Kiedy przyjechali do Santa Inez, Reeve nie odważył się zaparkować tuż przy szpitalu. Najpierw zadzwonił.
– Chciałbym rozmawiać z senor Carlos – poprosił i oddał słuchawkę Clei, która lepiej mówiła po hiszpańsku.
Pielęgniarka poinformowała, że Charlie opuścił szpital.
– Donde esta senor Carlos, por favor? – spytała Clea z nadzieją, że szybko go odnajdą.
Pielęgniarka powiedziała coś o złotym runie.
– Ach, Charlie zaszyfrował w ten sposób wiadomość dla nas – wyjaśnił Reeve. – Pamiętasz, w mitologii greckiej statek Argonautów wyruszył na poszukiwanie złotego runa. Argonauci, „Argosy”!
Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę portu, gdzie przy nadbrzeżu stał zakotwiczony jacht Reeve’a.
W świetle księżyca jacht wyglądał po prostu pięknie. Clea i Reeve weszli na pokład i jak najciszej pokonali schodki prowadzące do kajut.
Holden powoli otworzył drzwi głównej kajuty. W fotelu z puszką piwa w ręce siedział Charlie i szczerzył zęby w uśmiechu.
– Witajcie na pokładzie. Wybaczcie, że się powtórzę i spytam, czemu to trwało tak długo?
– Niewiarygodna sprawa – oświadczył Luis Valdez, dyrektor muzeum w Santa Inez. – Jaguar wrócił do nas! – Spojrzał na Charliego, siedzącego po drugiej stronie staroświeckiego biurka. – Jest pan człowiekiem honoru, panie Moore.
Reeve zerknął na Cleę. Określenie „człowiek honoru” niezbyt pasowało do Charliego, chociaż musieli przyznać, że właściwie zachował się bez zarzutu. Po krótkich namowach zgodził się zwrócić figurkę do muzeum, wyjaśnić sytuację i ponieść wszelkie konsekwencje swojego czynu. Na razie nie spotkała go kara, wręcz przeciwnie, uchodził za bohatera.
– Cieszymy się bardzo – ciągnął Valdez. – Natychmiast skontaktujemy się z policją, która już szuka naszego byłego pracownika, zamieszanego w tę kradzież.
Charlie przełknął nerwowo ślinę.
– Powinni państwo także powiadomić policję o moim udziale w tej sprawie.
Clea nie wytrzymała.
– Pan rozumie, senor, mój brat nie miał nic wspólnego z tą kradzieżą. On tylko...
Reeve ścisnął ją za rękę i zgromił wzrokiem. Zacisnęła wargi i już się nie odzywała. Miała od tej pory nie mieszać się w życie Charliego.
– Na początku nie wiedziałem, że posążek został skradziony – tłumaczył Charlie – ale kiedy go zobaczyłem, domyśliłem się prawdy.
Valdez w milczeniu skinął głową.
– Źle postąpiłem, angażując się w tę transakcję. Nic mnie nie usprawiedliwia.
– Ale naprawił pan swój błąd i, jak widzę, poniósł pan pewnego rodzaju karę – powiedział Valdez, mając na myśli pobicie. – Zatem nie wysuwamy żadnych zarzutów pod pańskim adresem. Jest pan wolny, senor Moore.
Charlie zerwał się na nogi, uścisnął rękę dyrektora, przytulił siostrę i klepnął Reeve’a po plecach.
– To dzięki wam. Uwierzyliście mi.
– A teraz, skoro załatwiliśmy interesy, czy napijecie się państwo ze mną kawy? – spytał Valdez i zadzwonił po sekretarkę.
– Oczywiście – odparła Clea z ulgą w głosie. – Co się stanie z Browningiem? Czy zostanie zatrzymany?
– Mogę o tym zapewnić. Kiedy tylko senorita Moore prześle nam fotografie dzieł sztuki, zaczniemy je identyfikować. Poprosimy znawców o ekspertyzy. Wymiar sprawiedliwości działa być może powoli, lecz Browning na pewno zostanie ukarany, i to dzięki panu, senor Moore.
Clea z uśmiechem spostrzegła, że Reeve ze zgrozą podniósł wzrok ku niebu.
Po godzinie znaleźli się na zalanej słońcem ulicy.
– Charlie, jak ty to robisz? Jakoś zawsze wychodzisz na swoje – orzekł Reeve.
– Czuję się, jakbym zaczynał nowe życie – oświadczył Charlie z powagą. – Postaram się tym razem nie zmarnować szansy.
– Nowy braciszek? – zażartowała Clea.
– Nowy jak spod igły – zapewnił Charlie. – Słyszałem, co Reeve mówił o moim dotychczasowym życiu. Ostatni epizod nauczył mnie poczucia odpowiedzialności. – Roześmiał się. – Może wreszcie w wieku trzydziestu dwóch lat stanę się dorosły? Dziękuję, przyjacielu.
Wyciągnął dłoń do Holdena.
– Ależ daj spokój. Koniec ze spłacaniem długów. Jesteśmy wreszcie kwita.
– Umowa stoi!
– Co powiecie na obiad? – zaproponowała Clea.
– Ja rezygnuję – oznajmił Charlie. – Zabieram bagaże i pierwszym samolotem wracam do Stanów. Valdez to miły gość, ale może zmienić zdanie. Lecę do domu. Zresztą, pewnie chcecie być sami.
Clea cmoknęła brata w policzek.
– Zgadłeś. Do zobaczenia w Los Angeles.
Clea westchnęła i spojrzała na błyszczące fale Pacyfiku. Słońce zachodziło. Różowe i fioletowe smugi światła kładły się na ciemniejącej powierzchni wody.
Spacerowali wąskimi uliczkami wzdłuż nadbrzeża Santa Inez. Nie spiesząc się, wracali po obiedzie do hotelu. Skończyła się pasjonująca przygoda. Mogli wreszcie spokojnie odetchnąć. I zacząć nową przygodę. Życie razem.
Usiedli na drewnianej ławeczce przy starej fontannie na opustoszałym placu. Noc należała do nich.
Clea zaniepokojona obserwowała Reeve’a. Był zamyślony, zatroskany, jak gdyby nieobecny.
– Cudownie tu, prawda? – spytała z wahaniem.
– Nie może być piękniej – odparł, rozpraszając jej wątpliwości.
– Może w Kalifornu. Myślałam o tych wszystkich cudownych rzeczach, które możemy wspólnie robić.
Chcę, żebyś poznał moich przyjaciół. Mama i tata z pewnością zaproszą nas na weekend i...
– Wygląda na to, że masz wiele planów – przerwał jej.
– A chcesz się ze mną spotkać po powrocie?
We wzroku Reeve’a malowała się rozpacz. Serce Clei ścisnęło się z bólu.
– Chyba w ogóle nie powinniśmy wracać.
– Nie wracać? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Będziemy razem, tak, Reeve?
Nie odpowiedział od razu. Inaczej wyobrażał sobie tę chwilę. Chciał, żeby było romantycznie, tajemniczo, ale skoro Clea zaczęła mówić o rodzicach i przyjaciołach, nie miał wyboru. Nie mógł pozwolić, aby ich związek znów się rozpadł.
– Jest coś, co powinniśmy zrobić najpierw. Powinniśmy się pobrać.
– Oczywiście – szepnęła. – Pragnę wyjść za ciebie. Objęła go mocno.
– Bezzwłocznie. Dziś, a najpóźniej jutro. Natychmiast.
– Tu, w Meksyku? – spytała zaskoczona. – Tak.
Nie planowała tak szybkiego obrotu spraw. Kochała Reeve’a i chciała z nim spędzić resztę życia, lecz taki pośpiech sprawiał wrażenie, że Holden jej nie ufa.
Wbiła wzrok w morze. Zamilkła.
– Nie rozumiem – stwierdziła wreszcie.
– Cleo, nie uda nam się przetrwać, jeśli nie postawimy wszystkich przed faktem dokonanym. Twoi rodzice i kariera zawodowa znowu okażą się ważniejsze.
– Dlaczego tak mówisz? Dlaczego nie dajesz nam szans? Oczywiście, że nam się powiedzie. Przez te lata zmieniliśmy się bardzo.
Słowa Reeve’a zabrzmiały z bolesną szczerością.
– To prawda. Nie jesteśmy już parą dzieciaków sądzących, że miłość pokona wszelkie przeszkody. Wiemy, że to niemożliwe. Boję się podświadomie, że w Los Angeles, po głębokim zastanowieniu, zmienisz zdanie.
Clea osłupiała.
– To śmieszne! Wmawiasz mi, że nie wiem, czego chcę. Oczywiście, że ja...
– Więc udowodnij mi swoją stałość. Wyjdź za mnie. Zostań tu ze mną.
– Udowodnić? Po co?
Reeve stawiał absurdalne żądania. Co się z nim działo?
– Może rzeczywiście nie ufam przyszłości i chcę kuć żelazo, póki gorące?
– Małżeństwo nie zapewni ci automatycznie poczucia bezpieczeństwa. Kartka papieru nic nie znaczy bez zaangażowania... Stawiasz mi warunki, a ja jedynie pragnę najpierw przystosować się do zmian, które zaszły w moim życiu.
– Przestraszyłaś się? Sny na jawie to jedno, a realne życie to drugie, tak?
– Realne życie? Żeglowanie bez celu na „Argosy” nazywasz realnym życiem?
– Wobec tego twoje życie jest więcej warte, bo trwonisz talent na fotografowanie domów bogaczy? – rzucił zaczepnie.
Poczuła skurcz żołądka. Serce podeszło jej do gardła. Nagle wszystko wokół wydało jej się okropne. Cały świat, nadzieje, plany legły w gruzach i nie umiała temu zaradzić.
Dotknęła plecami zimnego oparcia ławki. Chłód przywrócił jej trzeźwość umysłu. Bała się opuścić uregulowane życie. Reeve zaś bał się ją stracić.
– I co, Cleo?
– Kocham cię, Reeve, i chcę być z tobą, ale mam obowiązki i musimy...
– Nie – przerwał. – Mamy obowiązki wobec siebie. Myślisz o mamusi, tatusiu i braciszku? Nic się nie zmieniło? – Roześmiał się ironicznie.
– Czemu nam to robisz? Czemu nas rozdzielasz? Rozpłakała się.
– Wina leży po obu stronach – powiedział łagodnie. – Zaangażowałem się w nasz związek, ale ty się wycofujesz. – Pogładził ją po twarzy. – Skończyła się wspólna przygoda. Powinniśmy się rozejść, zanim sprawimy sobie jeszcze większy ból.
– Reeve, potrzebujemy czasu. Trochę czasu.
– Mieliśmy dziesięć lat, Cleo, i to nie wystarczyło, abyśmy przeistoczyli się w zupełnie innych ludzi. Niech tak zostanie.
Nagle ciszę placyku zakłócił warkot silnika. Na wąskiej uliczce zatrzymała się taksówka. Wysiadło z niej kilkoro podchmielonych turystów i ruszyło w stronę plaży.
– Patrz, mamy taksówkę. Wrócimy do portu, a potem pojedziesz na lotnisko. Złapiesz jeszcze chyba jakiś samolot?
Clea w szoku pospieszyła za Holdenem. Nie mogła znaleźć słów na opisanie targających nią uczuć. Czy złe doświadczenia przeszłości miały zaważyć na ich losach?
Jechali w milczeniu. Reeve nie śmiał podnieść wzroku na wściekłą, zrozpaczoną Cleę. Postawił ją w obliczu wyboru. Nie znał innego wyjścia. Stało się to, co najgorsze. Utracił ją.
Usiłował przekonać w duchu samego siebie, że tak jest lepiej. Szybkie cięcie, minimum bólu zamiast powolnego konania w Los Angeles.
Dwa razy prosił ją o rękę. Dwa razy został odrzucony. Trzeciego razu nie przewidywał.
Clea włączyła światło w ciemni. Nie spojrzała nawet na wywołane zdjęcia. Wiedziała, że brakuje im ekspresji, atmosfery. Nie włożyła serca w te fotografie. Co innego zdjęcia przywiezione z Meksyku i Kolorado...
Kiedy zdejmowała fartuch, przyszedł Charlie.
– Masz coś ciekawego? Pokręciła głową.
– Raczej nie. – Wolała nie roztrząsać przyczyn nieudanych zdjęć. – Cóż przywodzi panicza w moje skromne progi? – zażartowała, zmieniając temat.
– A jaki tam ze mnie panicz! Jestem wiecznym buntownikiem. Patrz, nie noszę krawata.
– Co na to tata?
– Nic. Zawarliśmy kompromis. Wzorowo prowadzę dział kadr w naszym przedsiębiorstwie, w zamian zaś tata przymyka oko na moje fanaberie. A co u ciebie?
– Cóż, nie mam tak pożytecznego, szacownego zajęcia.
– A ja, po tej awanturze w Meksyku, postanowiłem wziąć się do uczciwej pracy. O, co to? – spytał na widok rozłożonych na biurku pism.
– A, to zrobiłam w Kolorado. Z wahaniem podała mu odbitki.
– Naprawdę dobre! Zupełnie niepodobne do tego, co robisz zwykle dla „Trends”.
– „New World” to świetne czasopismo.
– Twoje najlepsze zdjęcia do tej pory. Szykuj się do wystawy indywidualnej.
– Wiesz, już nawet trochę się przymierzałam, ale... – zawiesiła głos. – Muszę mieć więcej zdjęć. Tymczasem odczuwam brak natchnienia.
– On jeszcze nie wrócił – stwierdził Charlie, nie owijając w bawełnę. – Widocznie złapał jakiś rejs w Meksyku i był zajęty przez parę tygodni, a następnie zakotwiczył w San Diego i znalazł nowe zamówienie.
– Wiem, że nie wrócił, ale ty pewnie, jako jego przyjaciel, znasz szczegóły.
– Jesteśmy w kontakcie – przyznał Charlie. – A przy okazji, skąd wiesz, że nie wrócił?
– Wolałabym o tym nie mówić.
– Ależ, Cleo, tu chodzi o moją siostrę i o mojego najlepszego przyjaciela. Czyżbyś pojechała do Newport?
Skinęła głową.
– I co planowałaś w razie spotkania?
– Chyba powiedzieć prawdę.
– To znaczy?
– Kocham go, Charlie.
– Zdaję sobie sprawę. Z wzajemnością – dodał przebiegle.
– W Meksyku zażądał, żebyśmy się pobrali, a ja najpierw chciałam powiadomić tatę i mamę, uporządkować swoje sprawy i nie rezygnować z kariery zawodowej. Potrzebowałam czasu.
– Minęło sześć tygodni i co?
– Znudziło mnie fotografowanie wystawnych rezydencji. Chciałabym rozwinąć skrzydła i spróbować czegoś nowego.
– A co powiedzieli rodzice? Clea roześmiała się.
– Mama musiała anulować długą listę swoich znajomych, którzy chcieli skorzystać z moich usług. Ale oboje są dumni z moich osiągnięć.
– Pominęłaś ważną część problemu. Co powiedzieli rodzice o twoim życiu osobistym? Zwierzyłaś im się trochę?
– Ze wszystkiego! Prawie wszystkiego. Z tego, że jestem zakochana w Reevie. Przyjęli to z zaskoczeniem, zakłopotaniem, wreszcie z przerażeniem.
– Z przerażeniem? To do taty niepodobne.
– Mówię poważnie. Myślę, że przez te lata obawiali się, czy czasem Reeve nie zamierza mnie porwać. Teraz pewnie każde z nas zrozumiało, że w moim życiu jest miejsce i dla rodziców, i dla ukochanego mężczyzny.
Charlie gwizdnął z aprobatą.
– Jestem pod wrażeniem twojego opanowania i mądrości życiowej, siostrzyczko! Stawiam na ciebie!
Reeve siedział w barze Pokeya Barstowa. Rozmowa z barmanem nie kleiła się. Myśli Holdena krążyły od kilku tygodni wokół Clei. Postąpił jak głupiec, żądając od niej natychmiastowego zadeklarowania się. Tak się bał, że ją straci, że przestraszył ją naprawdę. Nie dążył do kompromisu. Nie starał się jej odzyskać. Może nie było jeszcze za późno?
Pokazał Pokeyowi banknot dolarowy.
– Rozmień mi na monety do automatu, Poke.
– Zadzwoń z mojego telefonu. Udostępniam go przecież przyjaciołom.
Nakręcił numer Clei. Po trzech sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Zaklął w duchu. Nie tak to sobie wyobrażał.
– Cleo, mówi Reeve. Muszę z tobą porozmawiać, ale za parę godzin wypływam w rejs czarterowy. – Odetchnął głęboko, usiłując zebrać myśli. – Miałaś rację. Potrzebujemy czasu. Jestem gotowy do kompromisu i do wysłuchania twoich racji. Nie chcę, żebyś rezygnowała z kariery czy zrywała z rodzicami. Do diabła, mogę ich nawet zabrać w rejs! Wyjdziesz za mnie? Czekaj tu na mnie, proszę, kiedy zawinę do portu. – Zakończył nagranie i odwiesił słuchawkę.
– Sprawy zawodowe – wyjaśnił zaciekawionemu Pokeyowi.
Wyjął portfel, aby zapłacić za obiad.
– Dziś firma stawia, kapitanie. Pewnie potrzebujesz przyjaciela?
Reeve uśmiechnął się na pożegnanie.
Idąc wzdłuż nabrzeża, zastanawiał się, dlaczego jacht zamówiono już od wieczora, a nie jak się przyjęło, od rana. Nie życzył sobie tej nocy towarzystwa na jachcie. A zwłaszcza towarzystwa nowożeńców w podróży poślubnej.
Na pokładzie zastał stertę bagażu. Zszedł po schodkach i otworzył drzwi do swojej kajuty.
– Clea – szepnął przez zaciśnięte gardło. – Spodziewałem się klientów na rejs...
– To ja zamówiłam jacht i opłaciłam podróż. A teraz posłuchaj.
Na jej twarzy malowała się powaga i stanowczość. Wzięła głęboki oddech.
– Miałeś rację. Tam, w Meksyku, bałam się porzucenia dotychczasowego życia i pracy. Ale przemyślałam wszystko na nowo i nie podoba mi się to, co robiłam do tej pory. Już wiem, czego chcę. Wiem też, że nie osiągnę tego bez ciebie, Reeve.
Błyskawicznie znalazł się przy niej, objął, pocałował. Oboje płakali z radości.
– Powiedz, czego pragniesz. Rzucę jacht, ustabilizuję się...
– Ani się waż. – Pogłaskała go po twarzy. – To twoje życie. Chcę je dzielić z tobą. Zawieziesz mnie do cudownych miejsc, gdzie będę robić zdjęcia na moją wystawę. A teraz zacznijmy nasz miesiąc miodowy. Ożenisz się ze mną, Reeve?
Roześmiał się, pamiętając słowa nagrane na automatycznej sekretarce.
– Dzisiaj? – domagała się odpowiedzi.
– Najpierw popłyniemy do Santa Inez. Później ściągniemy Charliego i twoich rodziców na wesele. Należy nam się. Nigdy nie spałaś w łożu kapitańskim.
Podniosła figlarny wzrok.
– Ostatnio byłam twoją załogą, pamiętasz? Ze śmiechem chwycił ją za ręce.
– I kto to powiedział, że szczęśliwe zakończenia zdarzają się tylko w książkach?