Madeline Harper Zakochani detektywi

background image

MADELINE HARPER

Zakochani detektywi

The Jade Affair

background image

PROLOG

Chatka stała na opustoszałym krańcu plaży w pobliżu Monterey.

Oddzielona od drogi sosnowym zagajnikiem, wyglądała z daleka jak
kamyk wyrzucony przez ocean na brzeg.

Słońce zniżało się do linii horyzontu. W czerwonej poświacie z

morza wynurzało się dwoje ludzi: szczupła, długonoga, jasnowłosa
dziewczyna i muskularny, ciemnowłosy chłopak, który opiekuńczym, acz
zdecydowanym gestem objął swoją towarzyszkę.

– Jesteś nimfą wodną – stwierdził i pocałował ją w słone od

morskiej wody usta. – Znów popłynęłaś szybciej ode mnie.

– Lubię wygrywać – odparła i rzuciła się biegiem do chatki.
Ruszył za nią. Zaraz za drzwiami chwycił ręcznik i osuszył jej

włosy.

– A ja lubię ciebie – powiedział, całując ją po każdym słowie. –

Lubię być z tobą, lubię naszą chatkę, a nawet lubię Charliego, bo to on
znalazł dla nas ten domek.

Stała spokojnie jak posłuszna dziewczynka, pozwalając się

wycierać. Rozkoszowała się dotykiem szorstkiego ręcznika na zimnej
skórze.

– Starsi bracia okazują się czasem pożyteczni.
– Tak, Charlie potrafi być wspaniały, tak jak... ból głowy.
– Ale to on nas poznał ze sobą – zaoponowała z figlarnym

uśmiechem.

– Przecież mówię, że to wspaniały facet. Chłopak zaśmiał się

cicho i odrzucił ręcznik. Objął dziewczynę i poprowadził w stronę łóżka.
Ciepłe, słodkie ciało ufnie garnęło się do niego. Pod kostiumem
kąpielowym kryły się krągłe młode piersi i twardniejące brodawki.
Zadrżał.

– Och, Cleo, tak cię kocham.
– Ja też cię kocham, najdroższy.
Podniosła twarz, świeżą jak pączek róży. Musnęła wargami jego

usta, podbródek, szyję, barczyste ramiona. Wpatrywał się w nią z
napięciem.

– Jak to możliwe, że kochasz właśnie mnie, faceta znikąd, z

pokręconą przeszłością i bez przyszłości?

Zarumieniła się.
– Bo jesteś cudowny, Reeve Holden! Jesteś najcudowniejszym

człowiekiem na świecie. Nie obchodzi mnie, co mówią ludzie, nawet moi
rodzice. Obchodzisz mnie tylko ty, nic więcej.

background image

Clea zakochała się po raz pierwszy w życiu. Jej miłość była czysta

jak piasek na plaży i szczera jak jej promieniejąca radością twarz.

– Czym zasłużyłem na takie szczęście? – spytał Reeve i, nie

czekając na odpowiedź, złożył na wargach Clei namiętny pocałunek.

Serce zaczęło mu walić jak młotem, a krew żywiej krążyć w

ż

yłach. Bliskość Clei rozpalała jego ciało.

– Bardzo cię teraz pragnę – odezwał się głosem ochrypłym z

pożądania.

Chwyciła jego dłoń i położyła sobie na piersi. Poczuł ciepło

kobiecej skóry i zadygotał. Powoli zsunął ramiączka kostiumu Clei.
Teraz mógł dotknąć ustami różowych brodawek.

Zdjął z niej kostium. I oto stała przed nim naga, oczekująca, z

wyciągniętymi rękami.

– Cleo, będę cię kochał aż do śmierci – oświadczył, wzruszony.
– Nigdy nie pokocham innego mężczyzny, Reeve. Nigdy.
Pociągnęła go na łóżko. Czuła żar bijący od Reeve’a. Pomogła mu

uwolnić się z kąpielówek, a potem drżącymi dłońmi pieściła go. Była
podniecona, a jednocześnie pełna niepewności. Nie miała w tych
sprawach doświadczenia.

Przez chwilę wydawało się, że czas stanął w miejscu. Tyle

pragnęła Reeve’owi powiedzieć, lecz nie mogła znaleźć słów, aby
wyrazić swoje uczucia. Liczył się tylko on. Płonęła z pożądania. Chciała
krzyczeć, płakać.

Reeve położył się i delikatnie rozsunął jej nogi. Dotarł do miejsca,

z którego biorą swe źródło kobiece żądze, i znalazł się wewnątrz.
Powitała go z radością – oczekująca, gotowa.

Przywarli mocno do siebie. Opalone, młode ciała poruszały się

rytmicznie w idealnej harmonii. Clea oplotła Reeve’a nogami i
ramionami, dając się unieść fali niewiarygodnej rozkoszy.

– Dobrze się czujesz? – spytał cicho, głaszcząc ją delikatnie.
– Coś cudownego! – odrzekła i zaśmiała się. – To znaczy, czuję się

cudownie. Chciałabym, aby ta noc nigdy się nie skończyła.

Miłość przepełniła serce Reeve’a. Tyle chciał powiedzieć Clei...

Język plątał się od pospiesznie wypowiadanych słów.

– Kocham cię od chwili, kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy.

Pamiętasz, jak Charlie przyprowadził mnie do waszego domu w Święto
Dziękczynienia?

– Oczywiście, że pamiętam – zapewniła żarliwie. Jakże by mogła

nie pamiętać pierwszej chwili, pierwszego spojrzenia, pierwszego

background image

dotyku? Reeve także nosił w pamięci moment ich spotkania. Nie mógł
jednak zdradzić, że w bogatej rezydencji Moore’ów w Beverly Hills czuł
się całkiem nie na miejscu. Tam właśnie ujrzał Cleę, piękną, czarującą
blondynkę, miłą i bezpośrednią – w przeciwieństwie do jej rodziców,
którzy zachowywali się z dystansem. Bez wątpienia od początku
Moore’owie żywili przekonanie, że Reeve nie dorasta ich córce do pięt.

Ale zdarzył się cud. Clea pokochała go. Reeve natomiast czuł

podświadomy lęk, że ją utraci. Nigdy nie wyjawił swoich obaw, aby
słowa nie sprowadziły nieszczęścia.

– Wyglądałeś bardzo przystojnie w mundurze – oświadczyła. –

Zrobiłam ci zdjęcie, udając, że chcę sfotografować Charliego w galowym
stroju. Podstęp typowy dla psotnych dziewczynek!

– Ale teraz jesteś starą kobietą – zażartował.
– Mam prawie osiemnaście lat – odparła zaczepnie – a ty zaledwie

dwadzieścia jeden. Trudno cię nazwać starym.

– Jestem pełnoletnim mężczyzną, mogę głosować w wyborach i...

– przerwał i odetchnął głęboko. – Mogę się ożenić. Och, Cleo, chcę się z
tobą ożenić.

Padła mu w ramiona i obsypała pocałunkami.
– A ja chcę wyjść za ciebie. Niczego tak nie pragnę, Reeve!
Przytuliła się do niego. Złote włosy zawisły nad jego twarzą

niczym jedwabna zasłona.

– Kiedy skończę służbę w marynarce, kupię jacht – oznajmił z

chłopięcym entuzjazmem. – Wyruszymy we dwoje w rejs dookoła
ś

wiata.

Clea dała się unieść jego śmiałym marzeniom. Nie potrafiła

oddzielić uczuć od zdrowego rozsądku. Zbyt kochała Reeve’a.

– Musielibyśmy zdecydować się na ucieczkę – przypomniała z

wahaniem w głosie.

– Tak – szepnął.
– Moi rodzice nigdy nie zaakceptowaliby... Przynajmniej nie

teraz...

Chwycił ją mocno za rękę.
– Ani teraz, ani potem, Cleo, ale tu chodzi o nas, nie o twoich

rodziców. Jeśli się kochamy, będziemy musieli to zrobić natychmiast, bo
w przeciwnym razie wszystko stracimy.

Clea usiadła i zmarszczyła czoło.
– Może udałoby się po prostu wytłumaczyć im, że bardzo się

kochamy...

Reeve potrząsnął ją za rękę.

background image

– Twoi rodzice nigdy nie okażą nam zrozumienia. Dobrze o tym

wiesz.

W głębi serca Clea była o tym przekonana, chociaż umysł

buntował się wobec okrutnej prawdy.

– Musimy natychmiast się pobrać. Jeszcze podczas tego

weekendu.

– Bardzo chcę wyjść za ciebie, Reeve, ale... – zawahała się –

sądzę, że lepiej będzie, jeśli zaczekamy, aż skończę szkołę. Rodzice
nigdy nie wybaczyliby mi ucieczki.

– Wiem.
Clea z trudem powstrzymywała łzy.
– Co się dzieje? – zawołała. – To najcudowniejsza noc w moim

ż

yciu, a ty chcesz wszystko zepsuć?

Reeve wstał z łóżka. Spostrzegła, że usiłuje zapanować nad

nerwami.

– Będziesz musiała wybrać, Cleo.
– Nie chcę im sprawiać bólu.
– A czy chcesz sprawić ból mnie?
– Kocham cię nad życie, Reeve, ale kocham również rodziców.

Dlaczego to takie trudne? – krzyknęła.

– Dlatego że oni stoją nam na drodze do szczęścia. Zdajesz sobie z

tego sprawę?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Natarczywe pukanie do drzwi położyło

kres ich rozmowie. Intuicyjnie czuli, co ono oznacza.

– Muszę otworzyć – stwierdził Reeve głucho. Przestraszona Clea

owinęła się prześcieradłem i wtuliła w kąt łóżka. Rozległ się groźny,
gruby męski głos.

– Jesteśmy z biura szeryfa, młody człowieku. Złożono doniesienie

o ucieczce dziewczyny. Przyszliśmy po nią.

background image

ROZDZIAŁ 1

Clea Moore położyła na podłodze studia torbę z kamerą, statyw i

stojaki na reflektory, i zamknęła drzwi. Resztę sprzętu fotograficznego
postanowiła zostawić na noc w samochodzie. Była zbyt wyczerpana, aby
nosić ciężkie przedmioty. Miała za sobą zwariowany dzień.

Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów i głęboko odetchnęła.

Nareszcie wolna, po tylu godzinach harówki! Przekręciła klucz w zamku
i weszła po schodach na piętro, do swojego mieszkania.

Dom, który zajmowała, sprawiał wrażenie nieco zaniedbanego,

lecz Clea uważała go za najpiękniejszą budowlę w Venice, nadmorskim
miasteczku kalifornijskim. Mieszkało się w nim i pracowało bardzo
wygodnie, a dodatkową zaletę stanowił fakt, że stał z dala od deptaka,
gdzie przewalały się latem tłumy plażowiczów.

Lekki wietrzyk wiejący od oceanu przyniósł zapach jaśminu,

odcinający się wyraźnie od czystego, chłodnego nocnego powietrza.

Właściwie to cud, że zdołała zrobić parę niezłych zdjęć.

Zasługiwała na medal. Z początku wszystko szło jak po grudzie.
Modelka skarżyła się na garderobę, klientowi nie odpowiadała modelka,
zaś charakteryzatorowi nie podobało się nic i przez cały czas skarżył się
na niepowodzenia w życiu erotycznym.

Cóż, musiała jakoś dać sobie z tym wszystkim radę. Sama wybrała

sobie takie zajęcie. Chciała pracować jako fotografik. Dobrze jej
płacono. I tyle!

Weszła do mieszkania i od razu włączyła automatyczną sekretarkę,

ciekawa, kto dzwonił. Usłyszała:

– Cześć, Cleo. Mówi Penny z czasopisma „Trends”. Chcemy,

ż

ebyś zrobiła dla nas zdjęcia w przyszły wtorek. Zostaw rano

wiadomość, czy możesz. Chodzi o sfotografowanie pewnego domu w
Bel Air, wiesz, bogactwo stylów architektonicznych, wygodne życie i tak
dalej. Koniecznie daj mi znać jutro.

Clea skrzywiła się i wyjęła terminarz. Niezbyt lubiła takie zadania,

choć, oczywiście, miała w tym duże doświadczenie.

– Cleo, tu tatuś – odezwał się głos następnego rozmówcy. – Nie

dajesz znaku życia od tygodnia. Zadzwoń do mnie albo do mamy.

Clea uśmiechnęła się. Miała dwadzieścia siedem lat, a jej rodzice

wciąż się martwili, jeśli przez dzień czy dwa się nie odzywała.

Słuchając następnych nagrań, przeglądała pocztę. Nagle podniosła

wzrok i zamarła. Poznała znajomy głos.

– Cześć, siostrzyczko. Oto znów się pojawia twój brat

background image

marnotrawny. Założę się, że dostałaś moją kartkę, co? No cóż, dalej
tkwię w Santa Inez, a sprawy nieco się skomplikowały. Bądź dobrym
kumplem i znajdź mi Reeve’a Holdena. Od tygodnia usiłuję się z nim
skontaktować, a nie chodzi tu bynajmniej o wspólne łowienie ryb. Ja
naprawdę potrzebuję jego pomocy. Cleo, znajdź go. Liczę na ciebie!

Taśma skończyła się. Clea cofnęła ją i jeszcze raz przesłuchała

nagranie brata. Nerwowo przerzuciła stertę korespondencji, którą
ostatnio otrzymała. Znalazła pocztówkę sprzed paru dni. Na stemplu
widniał napis: Santa Inez, Półwysep Baja, Meksyk. Zdawkowe
pozdrowienia i postscriptum: „Spróbuj znaleźć Reeve’a Holdena i
ś

ciągnąć go do mnie. Ryby świetnie tu biorą”.

Powinna się już wcześniej zorientować, że nie chodzi o ryby.

Charlie znów wpadł w tarapaty. Jej brat miał istny dar ściągania na swoją
głowę kłopotów. Nigdy nie wydoroślał.

Rzucał się na kolejne projekty i żadnego z nich nie realizował.

Beztroski, nieobliczalny, nieodpowiedzialny, czarujący raptus – taki był
Charlie.

Swoją najnowszą propozycją po prostu obraził siostrę. Clea z

niechęcią zerknęła na pocztówkę. Charlie z pewnością liczył się z tym,
ż

e skreślone mimochodem słowa nie zrobią na niej wrażenia, odczekał

więc parę dni i ponowił prośbę telefonicznie. „Spróbuj znaleźć Reeve’a
Holdena...”

Oczy Clei pociemniały. Potrząsnęła głową, jak gdyby chciała

odpędzić przywołany w pamięci ból. Minęło prawie dziesięć lat, odkąd
widziała Reeve’a po raz ostatni. Dziesięć lat od niezapomnianych
przeżyć tamtego lata.

Odłożyła pocztówkę i poszła do kuchni przygotować coś ciepłego

na kolację. Głowę miała zaprzątniętą myślami o Reevie.

Przez te wszystkie lata Charlie przyjaźnił się z Holdenem jak

gdyby nigdy nic. Kiedy wymieniał jego imię, Clea udawała brak
zainteresowania, chociaż w duchu była spragniona wieści o ukochanym.

Wiedziała, że się ożenił, przeprowadził do Newport Beach, kupił

jacht „Argosy” i wynajmował go na wycieczki. Clea nigdy się z nim nie
spotkała, a Reeve nigdy się do niej nie odezwał, a przecież mieszkali o
godzinę drogi od siebie.

Bezwiednie weszła do salonu i otworzyła szafkę. Na górnej półce

leżał album ze zdjęciami. Zdmuchnęła kurz z okładki i otworzyła go. Na
pierwszej fotografii widać było ich oboje i Charliego stojących na
trawniku przed domem Clei. Chłopcy mieli białe galowe mundury, a ona
ż

ółty kostiumik. Ubrali się tak elegancko z okazji dwudziestych

background image

pierwszych urodzin Charliego. Clea i jej brat robili wrażenie potomków
zamożnej, wpływowej rodziny. Ciemnowłosy, muskularny Reeve nie
pasował do tła – starannie przystrzyżonego trawnika i basenu.

Delikatnie pogładziła fotografię. Byli wtedy tacy młodzi! Tacy

zakochani! Miała siedemnaście lat, a Reeve dwadzieścia jeden. Jej
pierwsza niepowtarzalna miłość. Tylko wtedy czuła się naprawdę
szczęśliwa, a ból rozstania nigdy nie zniknął, chociaż wmawiała sobie, że
to zamknięty rozdział w jej życiu.

Teraz musiała powrócić do przeszłości. Charlie wpadł w kłopoty, a

ona powinna mu pomóc, mimo wewnętrznej niechęci, aby odnawiać
znajomość z Reeve’em. Charlie nie zdawał sobie sprawy z niezręczności
sytuacji. Odłożyła stary album na półkę i westchnęła ciężko. Wolałaby
się w to wszystko nie mieszać.

W barze „Stuft Sailor” panowała senna atmosfera. Właściciel,

Pokey Barstow, miał mnóstwo czasu na rozmowę z jedynym klientem,
ale gość nie kwapił się do pogawędki.

– Zobacz, ten facet dzwoni do ciebie z Meksyku prawie

codziennie.

Reeve Holden zerknął od niechcenia na zapisane kartki, które

wręczył mu barman.

– Faktycznie. Nalej salsy, Pokey. Jakoś mi nie smakuje ta

jajecznica.

– Co ty mówisz? – obruszył się Pokey. – Mam najlepszych

hodowców drobiu w tej części Stanów. Nie zamierzasz oddzwonić do
tego Charliego?

Kiedy Reeve nie odpowiedział, Pokey, nie zrażony, snuł dalej

refleksje. Wydawało się, że został barmanem tylko dlatego, aby bez
przeszkód głośno filozofować. Pokey potrzebował słuchacza, nie
rozmówcy.

– Nie rozumiem cię, Reeve. Ten facet wciąż tu wydzwaniał, kiedy

wypłynąłeś w rejs.

– Już taki jest namolny – odparł Reeve. – Możesz mi dolać kawy?
Pokey spełnił prośbę, lecz nie przestał go wypytywać.
– A wiec znasz tego typka? Jakiś bogaty facio chce wynająć jacht,

a ty go olewasz?

– Niezupełnie. Widzisz, Pokey, to dłuższa historia.
– No to wal, bracie. Rozerwiemy się.
– A co to za rozrywka! Takich jak on możesz spotkać na pęczki!

Przyjaźniliśmy się kiedyś, chociaż miałem z tego powodu właściwie

background image

same kłopoty. Jak go znam, znów pewnie wplątał się w jakiś romans z
mężatką i ściga go zazdrosny małżonek. A ja już jestem za stary, aby
wyciągać go z tej dziecinady.

– No cóż, dzisiaj prawdziwych przyjaciół trzeba szukać ze świecą

– oświadczył Pokey.

– Podpisuję się pod tym obiema rękami – odrzekł Reeve i sięgnął

po rachunek. – Poke, dopisz tu jeszcze sześć butelek piwa, dobra?
Ostatni klient kompletnie opróżnił mi lodówkę.

Kiedy Reeve wychodził z baru, Pokey znów spróbował zaspokoić

swoją ciekawość.

– A skąd ten facet wiedział, gdzie cię szukać?
Reeve wzruszył ramionami.
– Każdy wie, że mam tu jak gdyby drugi dom. Charlie to nicpoń,

ale nie głupek.

– Co mu powiedzieć, jeśli znów zadzwoni? Podać kontakt z

radiostacją na jachcie?

– Jeśli jeszcze zadzwoni, powiedz, że wypłynąłem na Tahiti.
Reeve, niosąc piwo, kroczył ulicą w stronę doku. Miał za sobą

udany rejs. Trzech zapalonych wędkarzy wynajęło jacht na tydzień.
Dobrze zapłacili, a nawet dodali suty napiwek.

Zatrzymał się przy końcu nabrzeża i spojrzał na „Argosy”, swoje

spełnione marzenie. Był to dwunastometrowy jacht, mogący płynąć i pod
ż

aglami, i przy włączonym silniku. Kupił go wiedziony impulsem,

przeczuciem, cudowną intuicją. Coś takiego zdarza się tylko raz w życiu.
A Reeve trafił właśnie na „Argosy”. Wchodząc na pokład, przypomniał
sobie okoliczności, w jakich kupił łódź.

Po rozwodzie rzucił świetnie płatną posadę i włóczył się trochę po

ś

wiecie, niezdecydowany, co ma dalej robić. Nie miał rodziny,

zobowiązań. Mógł zostać włóczęgą, ale chyba nie leżało to w jego
naturze.

Przyzwyczajenie do ciężkiej pracy i miłość do morza przywiodły

go pewnego dnia do Dana Point. „Argosy” właśnie zawinął do portu.

Był na sprzedaż, lecz Reeve’owi brakowało dobrych kilku tysięcy

dolarów do proponowanej ceny. Tego popołudnia pił z Charliem piwo w
„Stuft Sailor” i żalił się, że nie stać go na „Argosy”. Nazajutrz Charlie
zjawił się z czekiem. Reeve odmówił przyjęcia pieniędzy, lecz przyjaciel
nie ustępował.

– To tylko pożyczka, stary. Oddasz mi ją w ratach.
Reeve spłacił dług z procentami – Charlie nawet zarobił na tej

transakcji – i nie zapomniał, co uczynił dla niego bogaty kumpel. A ten,

background image

co chwila wpadając w tarapaty, zawsze zwracał się o pomoc do Reeve’a.
Wreszcie przebrał miarę. Reeve postanowił z tym skończyć.

Otworzył piwo i skierował się na dziób jachtu, skąd widać było

całą załogę. Wspomnienie Charliego wywołało z jego pamięci jeszcze
jedną osobę. Clea.

Kiedy ostatnio rozmawiał z przyjacielem, Charlie napomknął mu o

zaręczynach Clei. Reeve przypuszczał, że jest już po ślubie. Powinien o
niej zapomnieć, lecz nie potrafił.

Mieszkali blisko siebie, dawno jednak stracił nadzieję na spotkanie

czy odwiedziny. Obracali się przecież w zupełnie różnych środowiskach.
Clea piła pewnie szampana, jadła kawior i jeździła limuzyną, a jemu
pozostało piwo, bułki i zadowolenie się pickupem.

– No i dobrze – stwierdził głośno. – Nie pasowaliśmy do siebie.

Miłość to nie wszystko.

Clea nie podejrzewała, że będzie tak zdenerwowana. Wysiadła z

samochodu na parkingu Newport Marina. Nie miała pojęcia, gdzie
szukać Reeve’a. Wiedziała tylko, że ma tu jacht. Zdała się na los
szczęścia.

Gdyby uprzedziła go telefonicznie o swojej wizycie, mógłby się

spłoszyć. A Clea robiła to wszystko dla Charliego i nie życzyła sobie, by
nieprzewidziane wypadki pomieszały jej szyki.

Powoli poszła nabrzeżem w stronę „Argosy”, łodzi Reeve’a. Jacht

wyglądał pięknie. Był świeżo odmalowany, wypolerowany, mosiężne
okucia błyszczały w porannym słońcu. Clea podziwiała łódź, odwlekając
chwilę wejścia na pokład.

Nagle zobaczyła Reeve’a. Zgięty wpół majstrował przy silniku.

Raz po raz prostował się i wycierał dłonie ręcznikiem przewieszonym
przez reling. Potężne mięśnie prężyły się pod nagą skórą torsu.

Opalony, proporcjonalnie zbudowany mężczyzna prezentował się

imponująco. Clea pamiętała dobrze siłę, a zarazem delikatność, do jakiej
był zdolny.

Podniósł wzrok dokładnie w momencie, gdy wymówiła jego imię.
– Reeve...
Głos zabrzmiał cicho, nieco piskliwie, jak gdyby zabrakło jej nagle

powietrza w płucach.

Nie poruszył się. Spojrzał tylko na nią. Wydawało się, że wcale go

nie zaskoczyła. Jak gdyby przez minione lata coś między nimi żyło w
uśpieniu.

– Cleo, na Boga...

background image

Wyraz zdziwienia zbyt późno pojawił się na jego twarzy. Clea już

wiedziała, że na nią czekał.

– Chodzi o Charliego – odezwała się. Spostrzegła w jego oczach

rozczarowanie. Natychmiast jednak pokrył je lekceważeniem.

– No tak, starszy braciszek znów ma kłopoty i trzeba go ratować.
Zdjął z relingu podkoszulek i wciągnął przez głowę.

Niecierpliwym ruchem zaczesał potargane włosy. Świetnie znała ten
gest. Poczuła nagle bolesny skurcz żołądka.

– Charlie próbował się z tobą skontaktować – wyjaśniła.
Zauważyła z ulgą, że jej głos odzyskał naturalne brzmienie.
– Tak, wiem. – Ciemnoniebieskie oczy Reeve’a wyrażały jedynie

znużenie i obojętność. – Skończyły się czasy, kiedy wyciągałem twojego
brata z tarapatów, Cleo. Przez wiele lat przybywałem na każde skinienie,
ale koniec z tym.

Cokolwiek miał na myśli, dla Clei znaczyło to jedno: czas zmienił

całą ich trójkę. Byli teraz innymi ludźmi.

Reeve zachował zgrabną sylwetkę, chociaż stał się bardziej

muskularny. Wyglądał jak bokser w najlepszych swoich latach, gotowy
w każdej chwili do walki.

Nosił dłuższe włosy, a rysy twarzy zaostrzyły się. Oczy pozostały

te same, o niespotykanym odcieniu błękitu. Patrzyły teraz nieco
cynicznie, zaczepnie i stanowczo.

Clea chciała się wytłumaczyć.
– Musiałam ci przekazać prośbę Charliego, Reeve – stwierdziła

cicho. – Bardzo mu na tym zależało.

– Jasne.
Wziął ręcznik i starł z dłoni resztki smaru. Pozostała jeszcze

brudna smuga na policzku. Clea z trudem powstrzymała pragnienie, aby
ją zetrzeć.

– Rozumiem – dodał cieplejszym tonem. – Pamiętam twoje

przywiązanie do rodziny.

Clea wiedziała, co się szykuje.
– Zawsze stawiasz na pierwszym miejscu życzenia krewnych –

dorzucił.

A więc nie myliła się. Nie odpowiedziała jednak. To wszystko nie

było takie proste.

– Zachowałem się nieuprzejmie – stwierdził pospiesznie. – Wejdź

na pokład, a potem na dół, do kajuty. Ja przez ten czas się umyję.
Wypijemy piwo. Przejechałaś przecież szmat drogi. – Przerwał i spojrzał
z uśmiechem. – No tak, zapomniałem. Nie lubisz piwa. Gustujesz za to w

background image

szampanie, prawda?

– Niezupełnie.
– Czyżby? Zmieniłaś upodobania?
Reeve wyraźnie ją prowokował. Chciał ją zbić z tropu. Nie miała o

to pretensji. Pamiętała, w jaki sposób się rozstali.

– Owszem – przyznała z satysfakcją. – Lubię piwo. Szampana

również. Za wcześnie jednak na jedno i na drugie.

– To racja – zgodził się. – Ale mimo wszystko idź na dół, a ja się

umyję. Znajdziemy coś, co cię postawi na nogi.

Z początku Clea chciała odmówić, lecz zmieniła zdanie.

Zwyciężyło pragnienie zobaczenia jachtu. W milczeniu podążyła za
Reeve’em.

Kiedy zostawił ją samą w kajucie, rozejrzała się po niewielkim

pomieszczeniu. Było tu czysto i schludnie, tak jak na całym jachcie.
Lśnił mosiądz i szkło. Panowała przytulna, domowa atmosfera. Na regale
stały książki, z pewnością czytane przez właściciela, zaś na ścianach
wisiały obrazy, niewątpliwie starannie przez niego dobrane. Reeve bez
niczyjej pomocy urządził wnętrze i spisał się świetnie. Clea cieszyła się,
ż

e tu przyszła.

Wszedł Reeve. Spostrzegł jej zaciekawione spojrzenie.
– Mam oprócz tej dwie kajuty. To wystarcza na rejsy czarterowe –

wyjaśnił.

– Jacht wygląda wspaniale.
Przyjął tę opinię nieufnie. Wzięły górę dawne uprzedzenia.
– Oczywiście gdzież mi się równać z twoim domem! Postanowiła

nie reagować. Wręcz z zadowoleniem powitała cynizm w głosie Reeve’a.
Otrząsnęła się z czaru, któremu powoli bezwiednie zaczynała ulegać.
Reeve uśmiechnął się. On także spostrzegł zmianę nastroju.

– Skoro nie chcesz piwa, może nie odmówiłabyś filiżanki kawy?

Właśnie w kuchni parzy się cały dzbanek – zaproponował.

– Nie, nie, dziękuję – odparła, odzyskując panowanie nad sobą. W

gruncie rzeczy nie była pewna, czy jej drżące dłonie utrzymałyby
filiżankę.

Reeve stał nieruchomo, wpatrzony w Cleę. Odwzajemniła

milczące spojrzenie. Nadszedł czas pożegnania. Obejrzała jacht,
pochwaliła, jednak Reeve zbył jej komplementy, jak gdyby mu wcale na
nich nie zależało. Poprosiła o pomoc, a on odmówił. Nie pozostało zatem
nic innego jak odejść. A jednak Clea nie ruszyła się z miejsca i nie
wiedziała, co robić.

– Dlaczego nie usiądziesz? – spytał wreszcie, wskazując fotel

background image

kapitański. – Kiedy ostatnio widziałem się z Charliem, mówił, że masz
własne studio fotograficzne.

– To prawda. Mam. Nawet nieźle wyposażone.
– W to nie wątpię. Zawsze robiłaś dobre zdjęcia. A w czym się

specjalizujesz? Myślałem o wydrukowaniu nowej broszury reklamowej.

Czuła, że Reeve znów ją prowokuje, lecz postanowiła to

zignorować. Ostatecznie chodziło o sprawy zawodowe.

– Zajmuję się modą. Uniósł brwi.
– Styl i szyk, co? Wasza rodzina to lubi i zna się na tym.
Clea słyszała szyderczy ton, zdecydowała jednak puścić to mimo

uszu.

– Czasem robię zdjęcia na przyjęciach, spotkaniach, a ostatnio

fotografowałam nawet prywatne domy.

– Ze względu na ciekawą architekturę?
– Niezupełnie. Chodziło mi bardziej o pokazanie stylu życia.
– Bogatych i sławnych ludzi – dokończył. – W takim razie

rodzinne układy i znajomości bardzo ci się przydają.

– Właściwie ja...
– Nie wstydź się, Cleo. Oboje wiemy, jaka jest siła układów.
Natychmiast powróciły wspomnienia. Powiązania rodzinne

wyrządziły tyle krzywdy im obojgu. Zniszczyły ich związek.

Poczuła łzy pod powiekami. Z trudem się opanowała.
– Przyznaję, że pewne drzwi stoją przede mną otworem, ale ciężko

pracowałam i swoją pozycję w zawodzie zawdzięczam temu, że po
prostu jestem dobra.

Clea nie zamierzała się przechwalać. Usiłowała jedynie opanować

nerwy.

– Chyba oboje dobrze sobie radzimy – ciągnęła, rozglądając się po

kajucie. – Tak urządziłeś ten pokoik, że mógłbyś tu zamieszkać na stałe.

– Bo ja tu mieszkam, Cleo. „Argosy” to mój dom.
– A twoja rodzina?
Wiedziała, że to niewłaściwe pytanie, lecz bardzo chciała poznać

odpowiedź.

– Rodzina? – Wyglądał na szczerze zakłopotanego. – Moi rodzice

nie żyją. Wiesz o tym.

– Miałam na myśli twoją żonę.
Czemu z takim trudem i bólem wymawiała te słowo?
– Chodzi ci o moją byłą żonę. Od trzech lat jesteśmy rozwiedzeni.

Wyszła powtórnie za mąż, szczęśliwie, jak sądzę, i mieszka w Seattle.

– Och, przepraszam. Przykro mi.

background image

Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
– Nie ma powodu. Cóż, nie wyszło nam.
Omal nie powtórzyła swojego „przykro mi”. W porę powstrzymała

się i szukała w myślach innej odpowiedzi.

– A co u ciebie? – spytał nagle cicho.
– No, nic szczególnego. Praca, praca.
– Charlie wspominał, że się zaręczyłaś.
– Zerwaliśmy zaręczyny.
– Co się stało? Tatuś nie zaakceptował narzeczonego?
Clea wzdrygnęła się odruchowo.
– Ależ skąd. Podobał się bardzo obojgu rodzicom. Okazało się, że

nawet bardziej niż mnie.

Reeve uśmiechnął się.
– Może za mało czasu poświęciłaś, aby go poznać?
– Należy do grona starych przyjaciół rodziny. Właściwie znaliśmy

się aż za dobrze.

– Nie tak jak my – przypomniał Reeve. – Dwoje dzieciaków z

różnych światów, zupełnie się nie znających. Uczucie pojawiło się jak
błyskawica, co?

Z gorzkim uśmiechem na ustach nie pozwolił jej dojść do głosu.
– Zbyt późno dowiedziałem się, że ten płomień potrafi zamieniać

wszystko w popiół.

Oczy Reeve’a patrzyły przenikliwie. Clea poczuła rumieniec na

policzkach.

– Tak się dobrze składa, że piorun nigdy nie uderza dwa razy w to

samo miejsce.

Próbowała zapanować nad drżeniem głosu.
– To chyba prawda.
W głosie Reeve’a brzmiała żarliwa nadzieja. Zdawał sobie sprawę,

ż

e gotów jest znów się w niej zadurzyć. Nie zmieniła się wcale. Używała

tych samych perfum. Ich zapach, lekki a zarazem oszałamiający,
zawładnął jego zmysłami.

Clea była piękna jak w chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Ale

bujne jasne włosy nie opadały swobodnie jak dawniej. Spięła je na karku,
odsłaniając cudowny owal twarzy, którą Reeve tak wyraźnie zapamiętał.
Ciemne oczy miały jakiś egzotyczny urok na tle jasnej karnacji.

Ubrana była w białe lniane spodnie i jedwabną turkusową bluzkę.

W uszach tkwiły złote kolczyki, a szyję otaczał złoty łańcuszek. Reeve
wiedział, że to nie imitacja. Clea wyglądała jak kobieta elegancka,
bogata, z klasą. I miała w sobie coś jeszcze. Po tylu latach wciąż jeszcze

background image

hipnotyzowała go swoim czarem.

– W co Charlie wpakował się tym razem? – spytał, pragnąc

przerwać niepokojącą, zniewalającą ciszę.

– Problem w tym, że nie wiem. Nie zostawił numeru telefonu, pod

którym można go zastać w Santa Inez, a stamtąd właśnie dzwonił.

Reeve pokiwał głową. Nie zdradził, że zna ten numer.
– Pół nocy spędziłam na szukaniu go przez międzymiastową w

tamtejszych hotelach – ciągnęła Clea.

– Znalazłam hotel, w którym zatrzymał się na jedną noc i nazajutrz

wyjechał. Tym razem zaczęłam się martwić, bo Charlie nie daje znaku
ż

ycia.

– Charlie potrafi zatroszczyć się sam o siebie.
– Niestety, nie – stwierdziła. – Doskonale wiesz, Reeve, że on ma

wręcz dar do pakowania się w tarapaty.

– Dopóki wszyscy przychodzą mu z pomocą, nie nauczy się nigdy,

jak unikać kłopotów. Ty i twoi rodzice rozpieściliście go.

– Sam nie jesteś bez winy – wypomniała mu Clea.
– Bardzo często stawałeś jak mur za moim bratem. Pamiętasz tych

facetów, którzy zaatakowali go w barze?

– Kiedy? W którym barze? – zadrwił Reeve. – Zawsze zaczynało

się tak samo. Upierał się, żeby postawić drinka jakiejś ślicznotce, a z kąta
wychodził zazdrosny facet, no i bijatyka na całego. O pechu Charliego
krążą legendy.

– Ale w odpowiednim momencie ty wkraczałeś do akcji,

wyciągałeś Charliego i przywoziłeś do domu, prawda?

– A twoi starzy patrzyli krzywo na marynarza, który na pewno

sprowadza ich wspaniałego synalka na złą drogę i ciągnie za sobą do
podejrzanych spelunek. Gdybyż wiedzieli, że zjawiałem się w tych
miejscach tylko po to, by ratować Charliego...

Clea uśmiechnęła się z rozczuleniem.
– Charlie budzi w ludziach instynkty opiekuńcze.
– Wieczny chłopczyk. Ja dorosłem, a Charlie pozostał dzieckiem.
Clea zamierzała zaprotestować, ale Reeve przerwał jej

bezceremonialnie.

– Dam ci przykład. Dwa lata temu o drugiej nad ranem zadzwonił

telefon. Oczywiście Charlie. Zawarł umowę z jakimś nocnym lokalem na
dostarczenie koszulek firmowych dla muzyków, którzy tam występowali.
Dostał wzór do wydrukowania na koszulkach, ale nie mógł znaleźć
producenta. Z lokalu żądali natychmiastowej dostawy zamówionego
towaru, więc Charlie zadzwonił do mnie! Znaleźliśmy fabryczkę na

background image

skraju pustyni, a ja jak idiota zawiozłem tam Charliego i czekałem, aż
pojawi się z gotowymi koszulkami.

Clea usiłowała coś wtrącić, lecz nie pozwolił.
– Wróciliśmy do tego lokalu i zaczęliśmy wyładowywać towar.

Charlie wdał się w kłótnię z właścicielami. Nie podobał im się kolor
nadruków i odmawiali przyjęcia koszulek. Twój brat powiedział, że
niezły ze mnie osiłek i że im połamię kości, jeśli nie zapłacą natychmiast.

Clea powstrzymała uśmiech.
– Rzeczywiście, to podobne do Charliego. Reeve zmierzył ją

surowym wzrokiem.

– Nie widzę w tym nic zabawnego. Charlie dostał forsę i myślał,

ż

e zrobił dobry kawał. A ja dziwiłem się, że ci faceci za nami nie poszli i

nie spalili mi łodzi. Mam już dość płacenia za kłamstwa Charliego.
Jestem za stary na awantury. Koniec, kropka! – powiedział stanowczo i
zmienił temat: – Czas na kawę. Naprawdę nie masz ochoty?

– Naprawdę.
Reeve podniósł kubek z kuchenki.
– Wiem, co czujesz, Reeve, ale tym razem poważnie martwię się o

Charliego.

– To zadzwoń na policję w Santa Inez i niech go szukają. –

Spostrzegł smutek w oczach Clei. – A może nie chcesz mieszać w to
policji? Nie można być pewnym, w co wplątał się poczciwy Charlie.

Clea zarumieniła się.
– Z pewnością nie wszedł w kolizję z prawem.
W jej głosie pobrzmiewała jednak nuta wątpliwości.
– A czym on się ostatnio zajmował? Kiedy rozmawialiśmy,

wspominał coś o handlu nieruchomościami, a przedtem snuł plany
dystrybucji programów komputerowych. No i oczywiście był też słynny
epizod z drukowaniem koszulek.

– Import, eksport – odrzekła z wahaniem. – Dlatego pojechał do

Meksyku.

Reeve uniósł brwi ze sceptycznym wyrazem twarzy.
– Import, eksport. Wielkie pole do działania!
– Jestem pewna, że nie chodzi o nielegalne interesy –

przekonywała Clea. – Jestem również pewna, że sytuacja stała się
poważna.

– A więc poleć do Meksyku, skoro tak się niepokoisz. O tej porze

roku jest tam pięknie.

– Właściwie mogłabym – oświadczyła – ale Charlie prosił o

kontakt z tobą, Reeve. Wyraźnie mi to powtórzył.

background image

– Przykro mi. Mam inne zajęcia – odpowiedział chłodnym,

szorstkim tonem.

– I tylko tyle masz do powiedzenia przyjacielowi po dziesięciu

latach znajomości? Masz inne zajęcia?

– Czy słuchałaś tego, co mówiłem, Cleo? Próbowałem ci

wytłumaczyć, że twój brat zachowuje się okropnie. Nie zamierzam znów
wyciągać go z tarapatów i wysłuchiwać steku kłamliwych wyjaśnień.

Reeve z rozmysłem dobierał bezlitosne słowa. Pragnął raz na

zawsze zerwać sieć utkaną z kobiecego czaru Clei i uwolnić się od
wszelkich związków z jej rodziną. Musiał z tym brutalnie skończyć.

– Masz krótką pamięć, Reeve. Charlie był twoim najlepszym

przyjacielem. Dałby sobie rękę uciąć za ciebie. Myślał, że jesteś
najwspanialszym...

– Kiedy mnie potrzebował – przerwał ostro Reeve.
– To nieprawda! Zawsze był lojalny wobec ciebie i wierzył w

naszą miłość!

– O, tak, bardziej niż ty, Cleo!
Ogarnęła go wściekłość. Powróciły wspomnienia pełne bólu i

namiętności.

– Teraz nie chodzi o nas, lecz o Charliego. Nienawidzisz mnie,

Reeve, ale to nie powód, by opuszczać przyjaciela w potrzebie. Chcesz,
ż

ebym cię błagała na kolanach? Chcesz tego? A może pieniędzy? W

porządku, zapłacę za poświęcenie twego cennego czasu.

Głos Clei drżał z gniewu. Nie mogła cofnąć wypowiedzianych

słów. Rozwścieczony Reeve błyskawicznie podszedł do fotela i szarpnął
ją za ramię.

– Nie jestem na sprzedaż. Ani teraz, ani nigdy. Twój ojciec nie

kupił mnie przed laty i, do cholery, tobie też się to nie uda.

Tylko raz, dawno temu, widziała go w takim stanie. Przestraszyła

się. Próbowała uwolnić rękę.

– Wcale nie miałam tego na myśli.
– Ludzie z twojej sfery zawsze tak twierdzą – odparł gorzko. –

Powtarzam: nie pojadę do Meksyku i nie chcę mieć nic wspólnego z
waszą rodziną. – Potrząsnął ją mocno za ramiona. – Zrozumiałaś?

Clea nie potrafiła ukryć przerażenia.
– Zrozumiałam doskonale. Jesteś wściekły na mnie, więc

zapomniałeś o przyjaźni z Charliem. Gdzie twoja lojalność, Reeve?

– Lojalność to twoja specjalność.
Stali tak przez chwilę, nie spuszczając z siebie wzroku. Dyszeli z

wypiekami na twarzy. Clea usiłowała się wyrwać, lecz Reeve trzymał ją

background image

mocno. Słyszała bicie jego serca. Krew zaczęła jej szybciej krążyć w
ż

yłach.

– Puść mnie – zażądała. – Nie mamy już sobie nic do powiedzenia.

Chcę stąd wyjść.

– Ależ proszę bardzo. Nie będę cię przecież zatrzymywał wbrew

twojej woli. Ale coś mi jesteś dłużna.

Clea szarpnęła się. Bezskutecznie. Silne dłonie ściskały ją niby

stalowe szpony.

– Jesteś mi dłużna pożegnalny pocałunek. Dziesięć lat temu szeryf

i twój ojciec nie pozwolili nam na czułość.

Palce Reeve’a zacisnęły się jeszcze mocniej. Opór nie miał sensu.

Próbowała odwrócić głowę, lecz Reeve chwycił ją za podbródek i
zmusił, aby na niego spojrzała. Oczy mężczyzny płonęły. Pocałował ją
brutalnie, namiętnie.

Najpierw broniła się przed tym. Wiła się w objęciach Reeve’a i

odwracała głowę, lecz nagle ogarnęła ją prawdziwa fala bezsilności i
przyzwolenia. Usta kobiety otworzyły się na przyjęcie natarczywego
języka mężczyzny. Odpowiedziała z żarliwością na pocałunek.

Kiedy wreszcie rozdzieliły się ich wargi, Clea wtuliła się w

Reeve’a. Minął gniew, ale bolesne wspomnienia pozostały. Oddychała
głęboko, usiłując odzyskać panowanie nad sobą.

– Cleo...
Reeve cofnął się, również oszołomiony tym, co zaszło.
– Cleo, ja nie chciałem...
– W porządku, Reeve. Nieważne.
Gorączkowo rozglądała się w poszukiwaniu torebki. Chwyciła ją

drżącymi rękami. Musiała natychmiast uciec. Nie tylko od wspomnień,
lecz także od namiętnych tęsknot, jakie obudził w niej pocałunek. Przy
drzwiach odwróciła się i roztrzęsionym głosem, połykając łzy, odezwała
się do Reeve’a:

– Powiedzmy, że jesteśmy kwita. Dług został spłacony.
I wyszła.

background image

ROZDZIAŁ 2

– Cholera! Cholera! Cholera!
Donośny głos Reeve’a rozbrzmiewał echem w całej zatoce. Czuł

się, jak gdyby jakiś siłacz rąbnął go pięścią w splot słoneczny. Jakże sam
widok Clei po tylu latach mógł na nim zrobić tak piorunujące wrażenie?

Powtarzał sobie w myślach, że jest dorosły, doświadczony i nie da

się schwytać w sidła pierwszej miłości. Miał dobrą, odpowiedzialną
pracę. Osiągnął samowystarczalność. Pół godziny sprawiło jednak, że te
sukcesy przestały się liczyć.

Był bezradny i bezbronny – tak jak w dniu, w którym wkroczyła w

jego życie, a raczej – w którym Charlie zaprosił go z wizytą do
rezydencji Moore’ów. Nigdy nie zapomniał tego dnia ani tej strasznej
nocy w chatce w Monterey, kiedy ich rozdzielono.

Byli wtedy jeszcze dziećmi i nie zasłużyli na to, co ich spotkało:

upokorzenie, gorycz, krzywdę.

Clea zniknęła. Wróciła do rodziców, a Reeve spędził dwanaście

samotnych, bezsennych godzin w miejscowym areszcie. Nad ranem
zjawił się gość, którego, prawdę mówiąc, oczekiwał.

Charles H. Moore senior był szczupłym, jasnowłosym mężczyzną

po czterdziestce. Uprawiał z powodzeniem sporty: tenis, golf,
ż

eglarstwo. Miał na sobie szyty na miarę garnitur, a włosy ostrzyżone u

dobrego fryzjera. Jego wygląd pozostawał w jaskrawym kontraście z
wymiętym ubraniem Reeve’a i jego „żołnierską” fryzurą.

Pierwsze słowa zabrzmiały niczym rozkaz.
– Siadaj, młody człowieku. Mamy dużo spraw do omówienia.
– Dziękuję, ale wolę stać, proszę pana.
– Jak ci wygodniej. – Moore usadowił się na krześle i machnął

ręką na strażnika, aby odszedł. – Pewnie martwisz się, że opuściłeś
koszary bez przepustki, chłopcze?

Reeve skrzywił się, słysząc poufały zwrot.
– To naprawdę nie ma znaczenia, proszę pana.
– No cóż, mogłoby mieć. Ale nie przejmuj się. Już o to zadbałem.

Zadzwoniłem do mojego przyjaciela w Pentagonie, a on przekazał
polecenie, komu trzeba. Dostałeś przepustkę aż do dziś włącznie.

Reeve nie zamierzał mu dziękować.
– Opłaca się znać pewnych wysoko postawionych ludzi, ale teraz

nie obchodzi mnie marynarka. Martwię się tylko o Cleę. Jak ona się
czuje?

– Moja córka ma się świetnie – stwierdził mężczyzna oschle.

background image

– Chcę się z nią zobaczyć. Muszę wiedzieć...
– Nic nie musisz wiedzieć.
Reeve szybko podszedł do człowieka, którego szczerze nie znosił.
– Proszę powiedzieć, gdzie ona jest – zażądał.
– Nie widzę przeszkód, aby odpowiedzieć. – Moore zerknął na

złoty zegarek z dewizką. – W tej chwili jest w samolocie lecącym do
Szwajcarii. Na razie będzie tam chodziła do szkoły.

– Aż zniknę z pola widzenia?
– Sprytny z ciebie chłopak, Holden.
– Nigdy do tego nie dojdzie – zapewnił żarliwie. Moore obrzucił

go spojrzeniem chłodnych niebieskich oczu.

– Wiesz, Holden, chociaż nie jesteś człowiekiem odpowiednim dla

mojej córki, masz w sobie coś. A początki nie były najszczęśliwsze.
Zrobiłeś duże postępy.

– Przypuszczam, że wynajął pan detektywów, żeby mnie śledzili.
– Właśnie. Kiedy tylko spostrzegłem, że Clea się tobą interesuje.

Przypomnijmy sobie pewne fakty. – Moore zamknął oczy, jak gdyby w
myślach czytał ankietę personalną Holdena. – Urodzony przez niejaką
Margaret Holden w miasteczku pod Bostonem. Ojciec nieznany.
Dzieciństwo spędzone w dokach. Szkoła skończona na trójczynach. Brak
zainteresowania nauką. Po śmierci matki wstąpiłeś do wojska. Mimo
słabego świadectwa uważają cię za zdolnego chłopaka, który daleko
zajdzie.

– Dziękuję za życiorys, ale jestem świadomy swojej przeszłości.
– Przeszłość to rozdział zamknięty, chłopcze, ja natomiast mogę

zapewnić ci lepszą przyszłość.

– Nie potrzebuję pańskiej pomocy – uparcie oświadczył Reeve.
– Nie bądź taki prędki. Nie znasz jeszcze mojej propozycji. –

Moore wyjął książeczkę czekową. – Mogę ci dać sumę, na którą
pracowałbyś przez całe życie, a ty w zamian po prostu nigdy nie będziesz
próbował zobaczyć mojej córki.

W Holdenie wzbierała złość.
– Nie może mnie pan kupić, ani teraz, ani nigdy. Kocham Cleę i

znów się z nią zobaczę. Odzyskam ją!

Twarz Moore’a poczerwieniała, lecz szybko wróciła do

poprzedniej barwy.

– Jeszcze nie podałem mojej ceny, Holden – oznajmił spokojnie i

wymienił wysoką, bardzo wysoką sumę.

– Nawet wszystkie pieniądze świata to za mało. Zobaczę się z nią

– powtórzył Reeve.

background image

Tym razem Moore nie zapanował nad wściekłością. Wstał i zaczął

wymachiwać pięścią przed nosem Reeve’a.

– Na pewno nie. Gwarantuję ci to. Dałem ci szansę, a ty ją

odrzuciłeś. – Zamknął książeczkę czekową i schował do kieszeni
marynarki. – Teraz kolej na moje posunięcie.

Niebawem Reeve poznał zasięg władzy Moore’a. Przeniesiono go

do służby na krążowniku i nie minął tydzień, jak wypłynął w rejs
ć

wiczebny do Japonii.

Charlie podał mu pewien adres w Szwajcarii, lecz wszystkie

wysłane przez niego listy wracały nie otwarte. Wreszcie, po wielu
miesiącach nadziei i oczekiwania, zdał sobie sprawę, że walka z potęgą
Moore’a nie miała sensu. Clea dokonała wyboru. Nie wybrała jednak
Reeve’a.

Musiał żyć własnym życiem. Kiedy zakończył służbę, zajął się

sobą i prawie udało mu się zapomnieć o dziewczynie.

Aż nadszedł dzisiejszy dzień. Clea na powrót wkroczyła w jego

ż

ycie. Popełnił błąd, przytulając ją i całując. Do diabła, zrobił źle, ale nie

potrafił zapanować nad uczuciami.

Wylał kawę. Zdecydował się na szklaneczkę whisky. A potem

wylał również alkohol. Miał wiele rzeczy do przemyślenia – o Clei, sobie
i Charliem. Wizyta dziewczyny przywołała dawne wspomnienia. Dobre i
złe. Potrzebował czasu – i trzeźwej głowy – aby uporządkować bałagan
w pamięci.

Clea traciła zimną krew. Zwykle, kiedy pracowała, otaczała ją

atmosfera spokoju i opanowania, lecz teraz przestawała się kontrolować.
Zdarzyło się to nie po raz pierwszy.

– Nie, moja droga, to niedobre ujęcie. Nic z tego nie będzie –

narzekał Eric Lambert, dekorator wnętrz domu, który Clea fotografowała
dla czasopisma „Trends”.

Próbowała zignorować jego słowa, lecz zniecierpliwienie i

zaniepokojenie wcale nie ustępowały. A wszystko zaczęło się w
przeddzień spotkania z Reeve’em. Jakiś wewnętrzny głos nakazał jej
mieć się na baczności.

Podczas ostatniej sesji zdjęciowej denerwowała ją suknia modelki

i zwierzenia charakteryzatora. Dzisiaj do pasji doprowadzała ją osoba
dekoratora. Zwykle radziła sobie bez problemu w takich sytuacjach.
Zwykle...

– Cleo, proszę. – Głos brzmiał tak natarczywie, że opuściła aparat i

spojrzała na dekoratora. – Z tego miejsca nie będzie widać mojej ślicznej
komódki.

background image

Clea wiedziała, że powinna uśmiechnąć się słodko i zrobić kilka

zdjęć w innym ujęciu. I tak nie wykorzystano by ich potem w druku, ale
Eric byłby uszczęśliwiony. Co ją to właściwie obchodziło?

– Nie, Eric – stwierdziła, zmieniwszy obiektyw. – Komódkę widać

i tak, a poza tym muszę objąć całe wnętrze. Tego żąda redaktor pisma.

– Ależ, Cleo...
Nie zważając na jego oburzenie, zaczęła robić następne zdjęcia.
Po kilku godzinach wyjęła ostatnią odbitkę z utrwalacza, zostawiła

do wyschnięcia i zdjęła gumowe rękawiczki. W ciemni panował
półmrok. Przyćmione bursztynowe światło zawsze dawało Clei poczucie
bezpieczeństwa. Tu czuła się najlepiej. Ale nie dziś.

Myślała o jachcie Reeve’a. Przed laty marzył o własnej łodzi.

Ojciec Clei uważał to oczywiście za marzenie ściętej głowy, lecz sen
Reeve’a się spełnił.

Fotografia prasowa była marzeniem Clei i nawet przez pewien

czas pracowała w zespole fotoreporterów „Trendsa”. Potem znalazła
zajęcie bezpieczniejsze, łatwiejsze i z pewnością lepiej płatne.
Zrezygnowała z marzeń.

Mieli też z Reeve’em wspólne marzenie: rejs dookoła świata.

Fotografie z tej podróży mogłyby otworzyć nowy rozdział w jej karierze.
Rejs oczywiście nigdy nie doszedł do skutku. Drogi obojga rozeszły się.

Matka pocieszała ją, że znajdzie sobie innego chłopca, ale Clea nie

spotkała nikogo takiego jak Reeve.

A teraz znów go znalazła. Powinna była się domyślać, że Reeve

odmówi poszukiwania Charliego. Na próżno jechała na przystań.
Podświadomie pragnęła jednak zobaczyć Reeve’a po latach. Pragnęła
sprawdzić, czy się zmienił, czy się ożenił i czy wciąż działa na niego jej
magiczny urok.

Nie mogła odzyskać spokoju po niespodziewanym pocałunku.

Miał smak gniewu, namiętności i oczekiwania na to, co zostało między
nimi nie spełnione. Nie powinna uciekać od Reeve’a.

Dość rozmyślań! Sny na jawie i bezczynne siedzenie w ciemni nie

mogły pomóc Charliemu. A przecież on liczył się teraz najbardziej.

Zdjęła fartuch ochronny, powiesiła go na drzwiach i weszła do

studia. Musiała rozpakować sprzęt, a potem zadzwonić do paru osób.
Zamierzała skorzystać z rady Reeve’a – polecieć do Santa Inez i
poszukiwać Charliego na własną rękę.

Reeve wyłączył silnik w swoim dżipie. Zaparkował przed domem

Clei. Spostrzegł światło w oknie i uchylone drzwi, lecz nie wysiadł z

background image

samochodu. Znalezienie adresu Clei przyszło mu łatwo. O wiele
trudniejsza okazała się odpowiedź na pytanie: co on tu, u diabła, robi?

Nie chciał się w nic mieszać, lecz przeszłość trzymała go mocno w

sidłach. Może powinien pomóc w wyciągnięciu Charliego z kłopotów,
aby raz na zawsze zerwać z rodziną Moore’ów?

Po cichu podszedł do drzwi studia. Clea rozpakowywała wielką

płócienną torbę. Starannie układała w kącie rozmaite reflektory i
statywy.

Ubrana była w stary podkoszulek wypuszczony na dżinsy. Był to

strój odpowiedni do ciężkiej pracy i z pewnością nie eksponujący
kobiecych wdzięków, ale Reeve widząc ją krzątającą się po pokoju omal
nie jęknął z tęsknoty. Wiedział, jak wspaniałe ciało kryje się pod
niedbałym ubraniem. Oczami wyobraźni widział gładką skórę, zgrabne
kształty. Czuł cudowny zapach jej ciała.

Mógłby tak stać i patrzeć przez całą noc, sycąc zmysły bliskością

Clei. Wreszcie zapukał jednak, aby zwrócić jej uwagę.

Otworzyła usta, lecz nie wyrzekła ani słowa.
– Wejdź – odezwała się po chwili. – Właśnie się rozpakowuję.
– Pomogę ci.
– Nie, dziękuję. Już prawie skończyłam. Wyjęła ostatni stojak do

lampy i odłożyła torbę.

Reeve patrzył w milczeniu. Czuł się bezradny na jej terytorium.

Wolałby znajdować się na jachcie, gdzie to on byłby górą.

Clea stanęła wyczekująco na środku pokoju. Zapadła niezręczna

cisza, zupełnie jak podczas spotkania na pokładzie „Argosy”.

– Podoba mi się twoje studio. – Reeve zmusił się do rozpoczęcia

rozmowy.

Było to obszerne pomieszczenie. Jedną ścianę pokrywał olbrzymi

arkusz tapety służącej jako tło do zdjęć portretowych. Na pozostałych
ś

cianach wisiały fotografie, w tym wiele czarno-białych: portrety

zwykłych ludzi, dzieci, staruszków, robotników. Reeve z ciekawością
oglądał zdjęcia. Na jednym z nich dwie dziewczynki bawiły się
skakanką, na innym chłopczyk przygotowywał się do biegu na szkolnym
boisku.

– Te podobają mi się najbardziej – oświadczył. – Robią wrażenie.
Powstrzymał się od oceny błyszczących kolorowych fotografii,

które trafiły na okładki poczytnych żurnali.

– Zrobiłam je w przypływie ambicji twórczych, jak byś to pewnie

określił.

Podszedł bliżej i spojrzał na nią badawczo.

background image

– Wszyscy się zmieniamy, Cleo. Ja też się zmieniłem.
Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, do czego Reeve zmierza.
– Jadę do Meksyku.
Poczuła, że ciężar spadł jej z serca.
– Och, dziękuję, Reeve.
– Doszedłem do wniosku, że powinienem zaryzykować raz

jeszcze. Wciąż mam w pamięci dawne dobre czasy.

– Bardzo się cieszę, Reeve.
– Wczoraj zastanawiałem się bardzo długo przed podjęciem

decyzji nad tym, co powiedziałaś o lojalności. Do diabła, nocne telefony
Charliego z Las Vegas czy Tahoe mogły doprowadzić do szaleństwa. –
Uśmiechnął się mimo woli. – Czy opowiadał ci kiedyś o dwóch
kobietach o imieniu Darlene?

Clea potrząsnęła głową.
– Twój brat dziwnym sposobem zaręczył się jednocześnie z

dwiema kobietami o tym samym imieniu Darlene. Nie wiedziały o sobie
nawzajem, a Charlie przysięgał, że właściwie nie prosił żadnej z nich,
aby za niego wyszła. I tak to udało mu się wywinąć od małżeństwa.

– Chyba lepiej, że mi o tym nie mówił – stwierdziła Clea.
Reeve roześmiał się.
– Zwariowana historia. Charlie chciał, żebym udawał jego

psychiatrę i wytłumaczył obu kobietom, że jest niezrównoważony. W
przypadku przygód Charliego kłamstwo zawsze okazywało się
najprostszym rozwiązaniem, aczkolwiek w tej sytuacji nie było ono
dalekie od rzeczywistości.

I znów wybuchnął śmiechem.
– A ja, jak zwykle, powiedziałem im prawdę. Wymagało to z mojej

strony taktu i zręczności. Przez kilka miesięcy nie mogłem się od nich
odczepić. Chociaż poznały prawdę, chciały odzyskać swojego Charliego.

– Trudno się na niego gniewać, prawda? Reeve nie odpowiedział

wprost.

– Pomógł mi, kiedy tego potrzebowałem. Pożyczył mi pieniądze

na „Argosy”.

– Nie wiedziałam. Zawsze był hojny.
– Tak, tak. Istny książę! – odparł Reeve cynicznie. – Cóż,

przyjdzie jeszcze czas na uznanie go za świętego. Na razie popłynę na
„Argosy” do Meksyku i zobaczę, w co się wpakował. Przynajmniej tyle
mogę dla niego zrobić. Charlie to mój najdawniejszy przyjaciel.

– Jestem ci wdzięczna.
Podniósł rękę w ostrzegawczym geście.

background image

– Nie dziękuj zawczasu. Jeszcze nie wyruszyłem. Nie mam nawet

załogi i może w ogóle nie zdołam odnaleźć Charliego.

– Nie masz załogi? – zdziwiła się Clea i pewna myśl przyszła jej

do głowy.

– Obiecałem koledze parę dni wolnego. Jego żona lada moment

będzie rodziła.

– Z pewnością szybko znajdziesz kogoś innego – odrzekła, a lęk

zastąpił wcześniejsze podekscytowanie.

Wzruszył ramionami.
– To potrwa dzień lub dwa, a może i tydzień.
– Nie mamy czasu na czekanie – oświadczyła przestraszona, że

Reeve się wycofa.

Charlie potrzebował pomocy przyjaciela i Clea zrobiłaby

wszystko, by wyprawa doszła do skutku. Zanim zdążyła uporządkować
myśli, stało się. Wypowiedziała te słowa.

– Będę twoim załogantem.
Reeve otworzył usta, lecz nie dopuściła go do głosu.
– I tak postanowiłam lecieć do Santa Inez. Równie dobrze mogę

tam popłynąć z tobą. Wyruszylibyśmy natychmiast. Jutro, a choćby i
zaraz...

– To niezbyt mądry pomysł – ocenił beznamiętnym tonem.
– Czy dlatego, że wczoraj... Reeve przeczesał palcami włosy.
– Przykro mi z tego powodu, Cleo.
– Spotkanie po tylu latach okazało się ciężkim przeżyciem dla nas

obojga. Zachowaliśmy się trochę jak wariaci.

Zabrzmiało to dość surowo, więc Clea uśmiechnęła się

przepraszająco.

Reeve odetchnął głęboko. A więc tak potraktowała ich pocałunek:

jako część przeszłości. To, co minęło, było więc w jakiś sposób
rozgrzeszone. Reeve gotów był na to przystać, lecz nie znaczyło to, że
zgadzał się na jej warunki. Nie zamierzał brać jej w rejs.

– Nie mówmy o wczorajszym incydencie. Uważam, że pomysł,

abyś płynęła ze mną do Meksyku, nie jest najlepszy.

– A ja sądzę, że jest wspaniały. Powiem więcej: coraz bardziej mi

się podoba. Ty potrzebujesz załogi, a ja chcę dotrzeć do Charliego. I nie
martw się o nas, Reeve. Przecież jakoś przeżyliśmy powtórne spotkanie.
Proszę, rozmawiamy spokojnie, snujemy plany... To raczej ja snuję plany
– poprawiła się ze śmiechem. – Na pewno nam się uda. Zostaniemy
przyjaciółmi.

– Przyjaciółmi – powtórzył jak echo Reeve. – To wydaje się

background image

dziwne po tylu latach.

– Ale wcale nie niemożliwe.
– Chyba tak – przyznał.
– Dwoje przyjaciół poszukujących zaginionego. Nawet nieźle

brzmi. Zadanie bojowe i poważna próba naszej przyjaźni.

Reeve czuł, że jego opór słabnie. Uciekł się do ostatniego

argumentu.

– Zapowiada się fatalna pogoda na morzu.
– Jestem doświadczonym żeglarzem. Pamiętasz, jak we czwórkę

wzięliśmy ślizgacz tatusia? Płynęła z nami dziewczyna Charliego,
ówczesna dziewczyna.

– A ty się uparłaś, żeby wypatrywać wielorybów z dzioba łódki.

Wrzeszczeliśmy, żebyś stamtąd zeszła.

Przed oczami Reeve’a pojawił się zapamiętany obraz: opalona,

smukła Clea stoi na pokładzie z rozwianymi włosami, a krople wody
morskiej rozpryskują się na jej twarzy. Bolesne wspomnienie.

– Nigdy nie wypadłam za burtę!
– To nie świadczy o twoich umiejętnościach.
– Daj spokój, Reeve, wiesz, że poradzę sobie.
– Jeszcze się nie zgodziłem.
– Ale nie masz powodu, aby tego nie zrobić. Nie chcesz się ze mną

przyjaźnić? A może po prostu nie chcesz, żebym wchodziła ci w drogę?
O co chodzi?

Odpowiedział pytaniem na pytanie.
– A o co w ogóle tu chodzi? – Zatoczył ręką koło. – Nie powinnaś

z dnia na dzień rzucać pracy, studia.

– Załatwię to. Przesunę zlecenia na późniejsze terminy, a w razie

potrzeby polecę usługi innych fotografików. Wiesz, popieramy się w tym
ś

wiatku. Zawsze mogę liczyć na zastępstwo.

– Kogoś tak dobrego jak ty? Uśmiechnęła się łobuzersko.
– Jeśli klientowi nie odpowiada ktoś inny, będzie musiał poczekać,

aż wrócę. No więc, jaką decyzję podjąłeś, kapitanie?

Zawahał się.
– Zaproponowałaś, jak się zdaje, rozsądne rozwiązanie. Nie ma

przeciwwskazań, abyśmy zostali przyjaciółmi, a skoro i tak się wybierasz
do Meksyku...

– Do Santa Inez – uściśliła.
– Zatem popłyniemy razem. Ostrzegam cię, że na moim jachcie

panuje surowa dyscyplina.

– Tak jest, kapitanie – zażartowała salutując. Pozostawało ustalić

background image

szczegóły.

– Spotkamy się w piątek, o piątej trzydzieści. Rano! Planuję

wyjście w morze punktualnie o szóstej.

– Nie spóźnię się – obiecała.

Clea zamknęła studio i weszła po schodach do mieszkania. Cóż,

znali już reguły gry. Byli dwójką przyjaciół szukającą Charliego.
Przeszłość stanowiła zamknięty rozdział.

Nie musieli jej jednak wymazywać z pamięci. Najlepiej było ją

zaakceptować. Sądziła, że po wielu godzinach harówki, szorowania
pokładu i zwijania lin będzie padać na koję wyczerpana i obojętna na
głos kobiecych zmysłów. Będą rozmawiać jak przyjaciele i rozstaną się
jak przyjaciele. Ona wróci potem do swoich zajęć.

W ciągu następnych dwóch dni tysiąc razy zmieniała zdanie.

Wreszcie stanowczo postanowiła nie jechać. Ułożyła sobie w myślach
odmowę, którą chciała wygłosić Reeve’owi przez telefon. Przede
wszystkim wspólny daleki rejs nie pomógłby Charliemu. Zdecydowała
więc, że poleci do Santa Inez i spotka się tam z Reeve’em. Jeśli okaże się
mu potrzebna, będzie na miejscu. Tak wyglądał jej nowy plan.

Powstał jednak problem. Numeru telefonu Reeve’a nie było w

książce. Podczas wizyty na jachcie również nie zauważyła aparatu
telefonicznego.

Zadzwoniła do rodziców zawiadamiając, że wpadnie do miasta.

Dała się również zaprosić na kolację. Niezbyt to jej odpowiadało, gdyż
wolała uniknąć rozmów o Charliem. Przyrzekła sobie w duchu, że
utrzyma w tajemnicy spotkanie z Reeve’em. Wiedziała, jak
zareagowaliby jej rodzice, a zwłaszcza ojciec, na sam dźwięk jego
imienia.

Po kolacji matka uśmiechnęła się serdecznie do Clei.
– Nieczęsto się zdarza taki miły wieczór w gronie rodzinnym.
– Bez Charliego rodzina jest niepełna – zauważył Charles Moore.

Czas dodał mu kilka kilogramów i trochę siwych włosów, lecz wciąż
prezentował się znakomicie. – Jeanine twierdzi, że przebywa w
Meksyku.

Clea wiedziała o miejscu pobytu brata tak niewiele, że nawet nie

musiała specjalnie kłamać.

– Ostatnio był w mieście Santa Inez. Wpadłam na pomysł, żeby go

tam odwiedzić.

– Pojechał tam w interesach czy w celach rozrywkowych? –

dopytywał się Moore.

background image

– Nie wiem dokładnie, zapewne w interesach. Moore uniósł brwi z

powątpiewaniem. Jego żona wtrąciła swoje trzy grosze.

– Charlie jest wszechstronnie utalentowany. Cokolwiek sobie

zaplanuje, wykonuje to świetnie.

– Mama ma rację – zgodziła się Clea. – Charlie zawsze miał

niesamowite pomysły.

– A ty jak zwykle bronisz braciszka. – Moore spojrzał na nią z

łagodnym wyrzutem.

– Nic na to nie poradzę – odparła.
I ojciec, i Reeve świetnie zdawali sobie sprawę z jej słabości do

Charliego.

– Charlie doprawdy jest kimś... szczególnym – odezwała się

łagodnie Jeanine. – Chciałabym tylko, żeby się ustatkował. Oczywiście,
to dotyczy obojga moich dzieci. – Jej twarz przybrała zadumany wyraz. –
W zeszłym tygodniu widziałam Richarda.

Słysząc wzmiankę o swoim byłym narzeczonym, Clea nawet nie

mrugnęła.

– Co u niego?
– Wygląda wspaniale i dobrze mu się wiedzie. Zdobył renomę jako

prawnik, a klienci walą do niego drzwiami i oknami.

– To świetny facet – oświadczyła Clea. – Cieszę się z jego

sukcesów, ale naprawdę mi na nim nie zależy, mamo. Zbyt jestem zajęta
pracą, aby angażować się w romans.

Clea często powtarzała tę opinię w rozmowie z matką. Tym razem

próbowała wyrazić się jak najdelikatniej.

– Taka jesteś zapracowana, że masz czas na wycieczkę do

Meksyku, co? – Charles Moore nigdy się nie mógł oprzeć pokusie
droczenia się z własnymi dziećmi.

– Właśnie tak. Po ciężkiej pracy należy mi się wypoczynek –

odparła stanowczo.

– Mam nadzieję, że nie za długi – odezwała się Jeanine. – Wczoraj

dzwoniła do mnie Peggy Rothberg. Chyba ma dla ciebie ciekawe
zlecenie.

Clea jęknęła w duchu. Nigdy nie potrafiła odrzucać takich

„ciekawych” zleceń, które pochodziły od znajomych rodziny Moore’ów.
Dobrze jej płacono, to prawda, lecz czuła się coraz bardziej znudzona
fotografowaniem eleganckich domów, przyjęć i rocznic ślubu... Już od
dawna nie próbowała swych sił w innych dziedzinach fotografii.

– Judson Rothberg za miesiąc obchodzi sześćdziesiąte piąte

urodziny – ciągnęła matka – a Peggy naturalnie życzy sobie, abyś zrobiła

background image

pamiątkowe zdjęcia z przyjęcia.

– Zadzwonię do niej po powrocie, nie wiem jednak, czy przyjmę tę

pracę.

Matka spojrzała na nią z bolesnym wyrazem twarzy, lecz Clea

zignorowała jej minę. Wiedziała, że matka to niezła aktorka, która na
dzieciach wypróbowuje swoje zdolności.

Jeanine westchnęła ciężko.
– Powiedziałam Peggy, że na sto procent może na ciebie liczyć.

Stawiasz mnie w kłopotliwej sytuacji. To moja bliska przyjaciółka...

Clea przejrzała grę matki. Nadała głosowi obojętny ton.
– Zaczynam wpadać w rutynę, przyjmując takie łatwe zlecenia i

unikając poważniejszych, bardziej odpowiedzialnych zadań.

– Ależ, moja droga, nikt ci nie zapłaci za fotografie brudnych

dzieci i pustych doków. A co do fotografii prasowej... cieszę się, że już
nie pracujesz w gamecie – oświadczyła Jeanine.

Clea zdobyła się na uśmiech.
– To było dla mnie pouczające doświadczenie, lecz rzeczywiście z

pracy w gazecie trudno by mi było się utrzymać. Ale fotoreportaże są
czymś zupełnie innym. Mogę je robić dla siebie. Czas na jakąś odmianę.

– Pewnie czujesz się wypalona wewnętrznie – wtrącił się ojciec. –

Stara śpiewka. Wszyscy przez to przechodziliśmy. Być może podróż do
Meksyku doda ci energii i wiary w siebie.

Clea odwróciła wzrok. Spojrzała na gęsty zielony trawnik za

oknem. Jej ojciec nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był bliski prawdy.

background image

ROZDZIAŁ 3

Kiedy dwa dni później podnieśli żagle, wiał przyjemny, rześki

wiatr, który po paru godzinach zmienił kierunek i Reeve musiał halsować
– to na prawą, to na lewą burtę.

Clea przyjmowała jego komendy niedbałym machnięciem ręki,

niczym stary wilk morski. Nie była ciężarem dla Reeve’a. Stanowili
zgrany zespół i ta myśl sprawiała jej radość. śeglowanie przychodziło im
niemal automatycznie. I kiedy Clea powoli wpadała w zachwyt nad samą
sobą, stało się. „Argosy” odmówił wykonania manewru. śagle zwisły
bezradnie. Jacht zaczął dryfować do tyłu.

– Chwyć kliwer i naciągnij – polecił Reeve, przekrzykując

trzepotanie płótna.

– Tak jest! To znaczy, spróbuję – zawołała w odpowiedzi.
ś

agiel falował szaleńczo, jak żywa istota, która chce się wyrwać

na wolność. Clea uwiesiła się na płóciennej płachcie, lecz dłonie
ześlizgiwały się z tkaniny. Zaciskała mocniej palce. Szorstki konopny
sznur pokaleczył jej skórę.

Jacht zataczał się jak pijany. Clei wydawało się, że lada moment

wysoka fala i gwałtowny podmuch wiatru przewrócą łódź do góry dnem.
Mimowolnie napięła mięśnie.

– Wolałam płynąć, niż lecieć do Santa Inez – powtarzała sobie,

zginając kolana, aby utrzymać równowagę na wilgotnym, śliskim
pokładzie.

Ramiona jej drżały z wysiłku. Walczyła z wiatrem i opornym

kliwrem. Powoli, niemal niezauważalnie, szala zwycięstwa przechylała
się na jej stronę. śagiel posłusznie poddawał się jej zabiegom.

Reeve znalazł się przy niej. Odsunął ją ramieniem i chwycił linę.
– Ja to zrobię. Ty trzymaj rumpel – wydał komendę. – Kieruj na

sterburtę.

Clea poczuła się urażona. Wzięła rumpel i naprowadziła jacht na

kurs. Z determinacją wypełniała polecenia i dopiero teraz straciła zimną
krew.

– Do diabła, Reeve, dałabym sobie radę z kliwrem – stwierdziła. –

Nie musiałeś mnie stamtąd zabierać.

– Nie o to mi chodziło. Po prostu nie mogłem czekać cały dzień –

odparł, obrzucając żagle uważnym spojrzeniem.

Zabolała ją ta krytyka. Była gotowa walczyć o dobre imię.
– Zablokowanie rumpla to chyba twoja wina...
– Nie obchodzi mnie, czyja to wina. Najważniejsze, żeby go

background image

mocno trzymać. – Znów zerknął na żagle.

– Trzeba nam sprzyjającego wiatru i tego właśnie nie mamy.

Chyba zwinę żagle.

– To ja się wypisuję – oświadczyła Clea z błyszczącym wzrokiem.

– Potrafię sobie poradzić z żeglowaniem bez twojej taryfy ulgowej.

– Ależ to nie ma nic wspólnego z tobą – żachnął się Reeve. –

Zanim zaciągnęłaś się na jacht, zapowiedziałem przecież, że ja jestem tu
kapitanem i ja podejmuję decyzje.

– Tak jest – odrzekła, tym razem bez żartobliwego tonu w głosie.
Praca na łodzi nie kończyła się jednak na opuszczaniu i zwijaniu

ż

agli. Zawsze było coś do zrobienia. Reeve wydawał polecenia w

chłodny, bezosobowy sposób, a Clea je wykonywała, przeklinając wciąż
pod nosem chwilę, w której postanowiła płynąć do Santa Inez.

Udało jej się wygospodarować parę godzin snu. Tuż przed

wschodem słońca Reeve obudził ją, aby obwieścić radosną nowinę:
zaczął wiać pomyślny wiatr. Cały dzień płynęli pod żaglami i dotarli do
San Diego.

Po dwunastu godzinach morderczej krzątaniny padła wyczerpana

na koję w kabinie, którą przydzielił jej Reeve. Skóra na dłoniach piekła,
ramiona bolały od zmagań z ciężkimi żaglami. Cały czas na nogach!
Nawet kiedy Reeve poprosił ją, by przejęła ster, ze zdenerwowania nie
usiadła ani na moment.

Ku jej uldze, jeszcze przed zachodem słońca zakotwiczyli jacht na

południe od San Diego. Nie wytrzymałaby dalszej żeglugi i chyba Reeve
o tym wiedział. Gdyby miał do pomocy drugiego marynarza, zapewne
płynęliby do późna w nocy.

No cóż, nie była mężczyzną i doświadczeniem ustępowała

Reeve’owi, lecz udowodniła, że nie wymiguje się od obowiązków. Nie
dyskutowali i nie wytykali sobie błędów. Reeve wydawał komendy, ona
słuchała. Tak jak kapitan i załoga.

Pragnęła jedynie krótkiego odpoczynku.
Ledwie zamknęła oczy, rozległo się pukanie do drzwi.

Odpowiedziała głośnym jękiem.

Reeve otworzył luk i zajrzał z góry do kajuty. Miał na sobie

płaszcz kąpielowy. Ręcznik zarzucił na szyję niczym szalik. Clea pełnym
podziwu wzrokiem zmierzyła szczupłe, opalone męskie ciało. Speszona,
szybko zamknęła oczy, lecz nie zdołała oprzeć się pokusie.

Muskularne ramiona i nogi, atletyczna sylwetka – to robiło

wrażenie, chociaż Clea dawno przestała być podekscytowaną nastolatką.
Usiłowała nadać swojej twarzy obojętny wyraz.

background image

– Czy za ostro gonię cię do pracy? – spytał. Clea usiadła na koi i

spuściła nogi na podłogę.

– Jasne, że nie. Czuję się świetnie. – Spostrzegłszy jego

sceptyczną minę, roześmiała się. – Kłamię. Jeszcze nigdy w życiu tak nie
harowałam, ale sen potrafi zdziałać cuda. Rano zamelduję się na
pokładzie w gotowości bojowej – zażartowała, choć w głębi ducha nie
było jej wcale wesoło.

– Zamierzasz już teraz iść spać? – spytał, wyraźnie rozczarowany.
– Tak.
– Jest dopiero szósta!
– Obolałe kości nie patrzą na zegarek – oznajmiła.
– Znam lepsze rozwiązanie niż sen.
– Czyżby?
– Pływanie. To ci pomoże dojść do siebie. Mnie też dobrze zrobi

kąpiel. Oboje ledwie żyjemy.

– Przepraszam za wczorajszy dzień i ten pechowy kliwer... –

zaczęła się usprawiedliwiać.

– To normalne, że nowa załoga musi się dotrzeć. Zawsze tak jest

na początku, a ty świetnie sobie radzisz – skomplementował Cleę. –
Wiem, że zachowuję się dość surowo. Chodź, popływamy trochę. Za pięć
minut spotkamy się na pokładzie.

Reeve zamknął luk, zostawiając zdumioną Cleę na koi.
Podniosła się i wyjęła z torby kostium kąpielowy. Postanowiła we

wszystkim dotrzymywać kroku Reeve’owi. Dotychczas wydawał jej
tylko rozkazy. Zaproszenie do kąpieli stanowiło więc uwerturę do
przyjaźni. Bez względu na zmęczenie, powinna wyjść mu naprzeciw.

Kiedy zjawiła się na pokładzie, Reeve był już w wodzie. Zawołał

ją.

– Wskakuj. Sprawdziłem, czy są tu rekiny, ale widocznie dzisiaj

jedzą kolację gdzie indziej.

Ten dowcip nie zrobił wrażenia na Clei, która od dziecka pływała

jak ryba. Znała na wylot plaże północnej Kalifornii. Zanurkowała i z
zaskoczeniem stwierdziła, że woda jest cieplejsza niż w Venice, gdzie
mieszkała.

Wypłynęła tuż przed Reeve’em i natychmiast pożałowała, że tak

dokładnie odmierzyła odległość. Ich ciała niemal się zetknęły. Poczuła
dziwny wstrząs, niczym przepływ elektryczności. Pospiesznie oddaliła
się o kilka metrów.

Obejrzała się. W czerwonej poświacie zachodzącego słońca jacht

wyglądał imponująco.

background image

– Rozumiem, dlaczego tak kochasz „Argosy”. To piękna łódź.
Silne ramiona Reeve’a rytmicznie rozcinały powierzchnię wody.

Podpłynął do Clei.

– „Argosy” jest zupełnie niezwykły. Zasługuje na to, by darzyć go

szacunkiem – wyznał bez dalszych wyjaśnień.

Uśmiechnął się szeroko. Zęby błyszczały olśniewającą bielą na tle

opalonej skóry. Znajdował się tak blisko, że przestraszona Clea
odpłynęła na bezpieczną odległość.

– Chcesz się ścigać, prawda? – zakrzyknął.
– Nie dzisiaj – odparła i przewróciła się na plecy.
– A ja sądziłem, że czujesz się w wodzie jak ryba – przekomarzał

się Reeve. – Pamiętasz, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem?

Nie musiała nic mówić. Wiedziała, że mężczyzna, zna odpowiedź.
– Prułaś przez basen jak motorówka, a ja gotów byłem przysiąc, że

należysz do kadry olimpijskiej. Naprawdę mogłaś wystąpić na
olimpiadzie – oznajmił z powagą.

– Chyba tak. Ale nie teraz. Od wielu miesięcy nie trenowałam.

Zupełnie wypadłam z formy.

– To do ciebie niepodobne. Przynajmniej, o ile się orientuję...
Clea zaczerwieniła się zadowolona. Reeve po tylu latach chwalił ją

za umiejętności pływackie, a jego komplementy sprawiały jej zawsze
wielką radość. Doszła do wniosku, że powinna sprawdzić się w wyścigu
z Reeve’em.

Wstąpiły w nią nowe siły. Zanurkowała, a kiedy wypłynęła na

powierzchnię, rzuciła Reeve’owi wyzwanie.

– Hej, ja tylko udawałam. Chcę się ścigać!
I nie czekając na odzew, ruszyła w stronę jachtu.
Płynęła ostro, lecz Reeve był tuż za nią. Pewna, że jej nie dogoni,

Clea zwolniła nieco. Nie liczyła jednak na jego wspaniałomyślność.
Traktowała te zawody bardzo poważnie.

Kiedy Reeve znalazł się wystarczająco blisko, chwycił ją za stopę.

Spróbowała się uwolnić wierzgnięciem, lecz trzymał ją mocno za kostkę.

Kopnęła jeszcze parę razy i poddała się. Dłonie Reeve’a sunęły

wzdłuż jej ciała. Objęły łydki, uda, talię. Zaczęła znów się bronić.
Bezskutecznie. Zwyciężył.

– To nieuczciwe wystawiać kapitana na pośmiewisko, Cleo –

odezwał się wesoło.

Przysunął twarz do jej twarzy. Potrząsnął głową, a strużki wody

spłynęły po czole i policzkach. W oczach pojawiły się figlarne ogniki,
tak jak przed laty.

background image

Instynktownie Clea wzięła Reeve’a za ramiona, tak jak dawniej

często czyniła. Poczuła twarde, sprężyste mięśnie. Reeve objął ją w
pasie. Padały na nich słabe promienie zachodzącego słońca. Clea
pragnęła śmiać się ze szczęścia. Ogarnęło ją cudowne uczucie powrotu
do utraconego raju wspólnie przeżytych chwil.

– Czyżby szydzenie z innych leżało w twojej naturze? Wstydź się

– nie przestawał żartować.

– Ja się wcale z ciebie nie wyśmiewałam. Po prostu skorzystałam z

sytuacji.

Dumnie podniosła głowę.
– Będę o tym pamiętał, kiedy sam skorzystam z sytuacji. – Reeve

posłał jej zagadkowe spojrzenie.

Zanim się spostrzegła, wskoczył po drabince na pokład.
– Ostatni zmywa naczynia! – zapowiedział. Pospieszyła w jego

ś

lady. Kąpiel podziałała na nią lepiej, niż mogła się spodziewać. Nie

czuła już skrępowania.

Radosny nastrój panował również podczas kolacji. Reeve nakrył

do stołu na rufie. Clea była zaskoczona i zachwycona zarazem.
Poprzedniego wieczoru zjedli zimne dania w swoich kajutach. Jadłospis
był ten sam: kurczak w plastrach i pieczeń. Zmieniła się jednak sceneria,
w której spożywali posiłek.

– Zapomniałem wczoraj, że mamy rogaliki – przepraszał Reeve. –

Podałem znów owoce, ale znalazłem też wino – dodał, wyjmując butelkę.

– Cudownie to przygotowałeś – stwierdziła Clea, zajmując miejsce

przy stole.

– Cóż, nauczyłem się w życiu paru rzeczy. Wolała się nie

zastanawiać, czy w jego słowach kryje się ironia.

– Rozpieszczasz mnie.
– Nie zapomnij, że masz potem zmywać naczynia. Podczas kolacji

gawędzili o łodziach, które widzieli rano, o ławicy morświnów, która
podążała za nimi przez pewien czas, i o przelotnym szkwale, który
napotkali poprzedniego dnia po wyjściu z portu. Rozmowa toczyła się
gładko, a Clea cieszyła się, że nie poruszają drażliwych tematów.
Najbardziej obawiała się kłopotliwej ciszy.

Przełknęła ostatni kęs kanapki.
– Smaczne jedzenie, wyborne wino, miłe towarzystwo i zachód

słońca nad Pacyfikiem. Czy można pragnąć czegoś więcej?

Rzuciła tę uwagę mimochodem, lecz odpowiedź Reeve’a

zabrzmiała naprawdę poważnie.

– Właśnie tego zawsze pragnąłem. – Clea zerknęła na jego

background image

nieprzeniknioną twarz. Nagle uśmiechnął się. – Potrzebuję oceanu jak
powietrza. Turyści, którym wynajmuję jacht na rejsy czarterowe, zwykle
nie są dobrymi kompanami. Twoje towarzystwo to coś więcej, Cleo.

– Czuję się jak w raju – odparła. – O milion mil od świata, w

przyjaznym zmroku.

– Za kilka dni zatęsknisz za tym.
Pomyślała tak samo, ale lubiła przekomarzać się z Reeve’em. Tak

było o wiele ciekawiej i przyjemniej.

– Może tak, może nie. W tej chwili wolę patrzeć na fale morskie

niż na schody wiodące do mojego mieszkania. Nigdy nie starcza mi
czasu na wypoczynek.

– No jasne. Przecież tak ciężko pracujesz.
– To prawda – przyznała. – Zastanawiam się, dlaczego tak się

dzieje. Pewnie dlatego, że moim życiu nie ma miejsca na nic innego
oprócz pracy.

Reeve podniósł wzrok na morze.
– A ten facet, za którego prawie wyszłaś? – spytał wreszcie.
– Nie kochałam go – odparła szczerze. – Nigdy nie poślubię

mężczyzny, którego nie kocham.

Zamilkła. Słychać było tylko plusk fal uderzających o kadłub i

bicie ich serc. Cisza ciągnęła się w nieskończoność. Czy Reeve
przywoływał w pamięci to, co sobie przysięgali przed laty?

„Nigdy nie pokocham innego mężczyzny, Reeve”.
„Będę cię kochał aż do śmierci, Cleo”.
Reeve odezwał się pierwszy.
– Istnieją chyba różne rodzaje miłości. Dowiadujemy się tego, w

miarę jak dorastamy i zdobywamy nowe doświadczenia.

Zaczęli rozmawiać o miłości i małżeństwie. Clea zdała sobie

sprawę, że chciałaby dowiedzieć się czegoś o byłej żonie Reeve’a, lecz
on nie podejmował tego tematu. Zaczerpnęła głęboko tchu i ośmieliła się
jednak.

– A twoje małżeństwo?
Głos jej zadrżał. Reeve zrozumiał intencje Clei. Nie odmówił

odpowiedzi.

– Susan była świetnym kumplem. Spotkałem ją po zakończeniu

służby w marynarce wojennej, zanim kupiłem „Argosy”. Mieszkałem
wtedy w Seattle. Próbowałem się ustatkować. Ona chciała mieć za męża
zwykłego mieszczucha, który codziennie o piątej wraca do domu
ogrodzonego białym płotem i pełnego dzieciaków.

– A jakie były twoje pragnienia?

background image

– Chciałem kiedyś mieć dzieci, lecz na razie nie czułem się gotów

na ich przyjęcie. A co do reszty planów mojej żony... Chciałem wrócić na
morze, podróżować. – Pokazał dłonią horyzont. – Nasze małżeństwo
okazało się nieuczciwym układem dla obu stron. Czasem dochodzą mnie
wieści od niej. Wyszła powtórnie za mąż i ma dziecko. Bardzo dobrze się
stało, że zniknąłem z jej życia. – Uśmiechnął się ponuro. – Na starość
lubię sobie pofilozofować. Kto by przypuszczał!

– śycie płata ludziom figle – odrzekła Clea. – Przez dwa dni

ż

ałowałam w duchu, że uparłam się na wspólny rejs z tobą. Wydawałeś

się strasznie oficjalny, nieprzystępny, zwłaszcza podczas sprzeczki o
zwinięcie żagli.

– To tylko nieśmiałość – wyznał w przypływie szczerości. –

Onieśmieliła mnie sytuacja i twoja bliskość. Bałem się, że cały czas
będziemy walczyć na noże.

A zatem Reeve też był zdenerwowany. Ten fakt wpłynął na Cleę

pocieszająco i uspokajająco.

– Szczęśliwie się złożyło, że do konfliktu doszło tak wcześnie i że

natychmiast go zażegnaliśmy.

Reeve podniósł wzrok i uśmiechnął się.
– Kiedy zobaczyłem cię leżącą bez sił na koi, bałem się, że

zażądasz powrotu do domu.

– Mowy nie ma! Postanowiłam brnąć w tę awanturę na dobre i na

złe, aż dotrzemy do Santa Inez i znajdziemy Charliego.

Reeve natychmiast zareagował na dźwięk tego imienia.
– O, tak. Ten chłoptaś nigdzie nie zagrzeje miejsca – ironizował. –

Jutro sprawdzimy, co mu się przytrafiło.

– Jutro – powtórzyła. – To już blisko.
– No cóż, nie zatrzymamy czasu – odparł szybko.
– Z nieprzeniknioną twarzą wstał od stołu. – Jutrzejszy ranek się

zbliża. Muszę sprawdzić liny i włączyć światła. Staram się nie
zaniedbywać swoich obowiązków.

Clea również podniosła się z miejsca i pozbierała naczynia.

Chociaż nie podnosiła wzroku, wiedziała, że Reeve nie spuszcza z niej
oczu. Kiedy wychodziła z kuchni, zastąpił jej drogę. Stali tak blisko
siebie, że słyszała jego głęboki, równy oddech. Nie podniosła głowy. Nie
wiedziała, czego od niej oczekuje.

ś

adne z nich dwojga nie poruszyło się. Twarz Reeve’a tonęła w

cieniu. Clea spojrzała spod rzęs. To był dawny, dobry, łagodny Reeve.

Zauważył jej spojrzenie. Czy kryło się w nim cokolwiek poza

wdzięcznością? Oczy Clei błyszczały, a włosy w świetle księżyca

background image

przybrały złoty odcień. Wdychał delikatny zapach jej perfum.

Kiedy pływali razem, zrozumiał, że Clea wciąż budzi w nim

pożądanie. Chciał ją przygarnąć, mocno objąć. Wyobrażał sobie, jak
idealnie pasują do siebie ich ciała. Niemal czuł smak jej warg.

Wyciągnął rękę, aby pogładzić włosy Clei, lecz zatrzymał się w

pół drogi. Bał się, czy będzie w stanie zapanować nad pożądaniem. Bał
się zerwać cienką nić przyjaźni, która połączyła ich tego wieczora.
Gdyby tylko dotknął jej ust, wpadłby w sidła namiętności. Nie mógłby
się już wycofać.

Opuścił rękę. Odezwał się cicho, pospiesznie:
– Rano przyjdę cię obudzić. Musimy wcześnie wyruszyć w drogę.
– Dobranoc, Reeve – odpowiedziała szeptem. Zanim poszła do

swojej kajuty, spojrzała na niego przez ramię. Z jej twarzy mógł
wyczytać równie dobrze ulgę, jak rozczarowanie.

– Dobranoc, Cleo. Śpij dobrze.

background image

ROZDZIAŁ 4

O zmierzchu, po kolejnym dniu harówki na jachcie, weszli do

portu. Clea nie czuła jednak zmęczenia. Rozpierała ją energia. Chciała
głośno śpiewać. Zerknęła na Reeve’a cumującego łódź. Poruszał się
szybko, sprawnie, jak gdyby udzieliła mu się radość i podekscytowanie
Clei.

Wydawało się przez chwilę, że wróciły dawne czasy, kiedy razem

wyruszali na poszukiwanie przygód. Reeve zawiązał po mistrzowsku
ostatni węzeł i spojrzał na nią. Promienie zachodzącego słońca odbite od
jego włosów tworzyły jak gdyby aureolę. Clea, stojąc pod światło, nie
widziała wyrazu jego twarzy. Wolała nie odgadywać jego myśli. Z ulgą
powitała ich przybycie do Santa Inez. Wreszcie mogli zająć się sprawą
Charliego. Przy odrobinie szczęścia powinni go znaleźć w ciągu godziny.

Czekając, aż urzędnik sprawdzi jej paszport, Clea rozglądała się po

okolicy. Miasto było śliczne jak z obrazka. Zastanawiała się, czy pod tą
baśniową powierzchnią tętni prawdziwe życie. Jako fotoreporterka miała
na to nadzieję, zaś jako siostra Charliego wolała, aby pocztówkowe
piękno nie okazało się złudzeniem.

– O czym myślisz? – spytał Reeve.
– Tu jest po prostu ślicznie. Niemożliwe, aby w takim miejscu

Charlie wpadł w tarapaty.

– Twój brat nawet w raju narobiłby sobie kłopotów – stwierdził i

schował paszport do kieszeni.

– Tak jak biblijny Adam?
– Cóż, on mógł zwalić winę na Ewę – odparował Reeve, a Clea

spostrzegła w jego oczach żartobliwe ogniki.

Urzędnik zwrócił paszport Clei prawie go nie przeglądając – był

przyzwyczajony do turystów. Wziął ich za parę Amerykanów, która
szuka w Meksyku paru dni słońca, tequili, homarów i ognistej miłości.
Clea zagadnęła go, starannie dobierając słowa swej ubogiej
hiszpańszczyzny.

Por favor, senor, donde esta „La Paloma Blanco”?
W tym pensjonacie Charlie mieszkał ostatnio. Uśmiechnięty

urzędnik w odpowiedzi wygłosił bardzo szybko długą przemowę, żywo
przy tym gestykulując. Clea wysłuchała go, podziękowała serdecznie i
chwyciła Reeve’a pod ramię. Ruszyli w stronę pobliskiego placu.

– Gadał tak długo, jakby objaśniał drogę do Buenos Aires –

zauważył Reeve.

background image

– Nie znam tego języka najlepiej – przyznała Clea – ale mam

ogólne pojęcie, jak znaleźć ten hotel.

– Cieszę się. Ja załamałem się po pierwszym zdaniu – stwierdził

szczerze Reeve. Podeszli do postoju taksówek. – Jedziemy?

– Tak – odparła bez wahania.
W głębi ducha była przekonana, że nie trafiłaby do pensjonatu.

Wsiedli do pierwszej z brzegu taksówki.

– Ach, „La Paloma Blanca”! – zawołał kierowca. – Wielu

Amerykanów tam się zatrzymuje. Bardzo ładnie, bardzo drogo.

– Dla Charliego wszystko co najlepsze – mruknął Reeve pod

nosem.

Clea nie odpowiedziała na zaczepkę. Trudno się było nie zgodzić

nawet z tak ironicznie sformułowaną opinią.

– Będziemy musieli się przebrać – oświadczyła. – Nasz wygląd nie

pasuje do eleganckiego pensjonatu.

Miała na sobie obszerną koszulę, której poły zawiązała na supeł, i

szorty. Włosy zaplotła w luźny warkocz.

– Drogo nie zawsze znaczy elegancko – odrzekł Reeve. – A poza

tym obsługa takich pensjonatów przywykła do swobodnych strojów.

– Ale nie przy kolacji – odparła Clea, mimo woli przypominając

Reeve’owi, że obracała się wśród elity i dobre maniery nie były jej obce.

Ku jej uldze Reeve nic nie odpowiedział. Zerknęła na niego kątem

oka. Wydawał się całkiem spokojny, rozluźniony. Chyba czuł się
wygodnie w szortach, koszulce i okularach przeciwsłonecznych.

Kiedy zeszli z jachtu na ląd, prysnął gdzieś czar przyjacielskiego

porozumienia, jakie zawarli poprzedniego wieczora. Clea wmawiała
sobie, że jest z tego zadowolona. Wkrótce znajdą Charliego i zakończy
się wspólna wyprawa. Rozstaną się bez żalu.

Jakże szybko upłynął im ten czas! Tyle chciała powiedzieć

Reeve’owi. Teraz było chyba za późno. Właściwie nie cieszyła się, że
dotarli do Santa Inez.

Taksówka zahamowała przed wejściem do hotelu. Niski budynek

o pastelowych barwach pokryty był czerwoną dachówką. Wokoło rosły
kwiaty i drzewa palmowe, tryskały fontanny, szumiały strumienie. W
basenie wesoło pluskały się dzieci. Jak na widokówce.

– Czy mam zaczekać, senor? – spytał kierowca. Reeve spojrzał na

Cleę i skinął głową.

– Dobry pomysł. Nigdy nie wiadomo. Możemy cię jeszcze

potrzebować.

Clea miała nadzieję, że Reeve się myli. Weszli do holu. Reeve

background image

zatrzymał się nagle.

– Jaką stosujemy taktykę?
– Na pewno powinniśmy porozmawiać z recepcjonistą i zobaczyć,

czy Charlie figuruje jeszcze w spisie gości. Jeśli tak, wystarczy złożyć
mu wizytę.

Wiedziała, że ten scenariusz jest zbyt prosty. Charlie nie prosiłby o

pomoc, gdyby odpoczywał w zaciszu pokoju hotelowego.

– A jeśli nie?
– Jeśli nie, wtedy... Sama nie wiem – zająknęła się. – Przepytamy

służbę?

Reeve ukazał zęby w uśmiechu, widząc jej niezdecydowanie.
– Zabawa w detektywa to dla mnie coś nowego – dodała.
– Ze mnie też żaden zawodowiec, ale sądzę, że możemy zadać

kilka pytań bez wzbudzania podejrzeń. Ty zagadaj recepcjonistę. Nieźle
znasz hiszpański.

Musiała się roześmiać.
– W każdym razie, lepiej niż ja. Przejdę się do baru i

porozmawiam z turystami. Założę się, że Charlie spędził tam trochę
czasu. Spotkajmy się w patio.

Skinęła głową. Czuła się jak bohater kiepskiego filmu

sensacyjnego. Po piętnastu minutach, całkiem wyczerpana, przysiadła się
do stolika Reeve’a w patio.

– Nie powiodło się, co?
Sączył mrożone piwo. Dla Clei zamówił lampkę wina.
– Nie powiodło, ale coś drgnęło. Musiałam mocno przycisnąć

recepcjonistę, żeby pokazał mi rejestr gości. W końcu przyznał, że
Charlie tu był, co i tak wiedziałam, i że nie zostawił żadnej wiadomości,
co podejrzewałam. A potem recepcjonista po prostu sobie poszedł.

Wypiła łyk wina.
– Rozumiesz, Reeve, po prostu zniknął. Bez wyjaśnienia. Kiedy

wreszcie wrócił, zrobił taką minę, jakby mnie pierwszy raz widział.
Stwierdził, że nie ma nic do dodania. Chciałam rozmawiać z
kierownikiem. Domyślasz się, co mi odpowiedział.

– śe kierownik jest chory? – zgadywał Reeve.
– Na urlopie – poprawiła Clea. – Zbył mnie, a tego nie lubię.

Czego się dowiedziałeś?

– Trochę więcej. Dokończ wino i odpręż się.
– Reeve, powiedz!
– Powtarzam: odpręż się. Wszystko w porządku.
– Proszę, powiedz, co się stało – nalegała. – Czy on...

background image

– śyje – zapewnił szybko – ale prawdopodobnie miał wypadek.
– Wypadek?
Serce Clei waliło jak młotem. Myśli kłębiły się w mózgu.

Wyobrażała sobie najgorsze.

– Niezupełnie. Wydaje się, że został pobity.
– W jakiejś bójce?
Clea prawie się uspokoiła. Charlie nieraz wychodził cało z takich

opresji.

– Możliwe, ale raczej chodziło o porachunki. Jacyś faceci zaczaili

się na niego.

Clea znów poczuła skurcz serca. Zwykła bójka a pobicie przez

bandę – to jednak różnica. Tym razem Charlie mógł poważnie oberwać.

– Gdzie on jest? – spytała.
Podniosła się z krzesła. Reeve chwycił ją za ramiona i przytrzymał.
– Siadaj! Powiem ci, co wiem. To się zdarzyło parę dni temu.

Pośpiech nic nie zmieni.

Sięgnęła po swój kieliszek. Reeve mówił dalej.
– Barman pamięta, że wzywano karetkę. Jego zdaniem, Charliego

zabrano do najbliższego szpitala, pół godziny drogi stąd.

– To dlaczego recepcjonista ukrył to przede mną? Clea była

wściekła i zaniepokojona jednocześnie.

– Aby uniknąć rozgłosu. Z pewnością fakt, że gościa pobito w

biały dzień, nie przynosi chluby najlepszemu hotelowi w Santa Inez.
Takie rzeczy są do przyjęcia w dzielnicy portowej, nie tutaj. Najlepiej
udawać, że nic się nie stało.

– A jednak się stało. Powinniśmy natychmiast znaleźć ten szpital,

Reeve.

– Pięć minut zwłoki nie gra roli. Przypuszczam, że Charlie

wyszedł ze szpitala i jest w drodze do domu. Możemy co najwyżej
zadzwonić do izby przyjęć.

– Z pewnością zawiadomiłby mnie i uspokoił, gdyby mógł.

Martwię się, Reeve. Czuję, że to coś poważnego. Proszę...

Na twarzy Clei malowała się troska. Reeve ustąpił.
– W porządku. – Wstał z miejsca i rzucił kilka monet na stół. –

Pojedziemy do szpitala, ale zaręczam ci, że Charlie ma się dobrze. Złego
diabli nie biorą!

Clea uśmiechnęła się. Ruszyli do wyjścia.
– Wspaniale, że czekałeś – zwrócił się Reeve do taksówkarza. –

Jedziemy do szpitala.

– Do którego?

background image

– Jak zrozumiałem, jest tu tylko jeden szpital, za miastem.
Si, senor – zgodził się kierowca. – Jeden na północ od miasta i

jeden na południe.

– Jeśli chcesz, pójdę spytać barmana – zaproponowała Clea.
Reeve potrząsnął przecząco głową i znów zagadnął taksówkarza.
– Który szpital znajduje się dwie mile stąd?
– Ten na północy, senor.
– A ten na południe od miasta?
– O, to daleko. Dwadzieścia, może trzydzieści mil.
Clea nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.
– Jedź zatem na północ – polecił Reeve.
– Dobry wybór – pochwalił kierowca, kiedy wyjechali na ruchliwą

ulicę. – Mają tam nowoczesne wyposażenie.

Wygląd budynku szpitalnego nie potwierdzał słów

meksykańskiego kierowcy. Stary dom nasuwał podejrzenia, że kiedyś
mieściło się w nim muzeum. Wysokie stropy, wąskie korytarze,
przestronne przedpokoje nie były chyba budowane z myślą o pacjentach i
lekarzach.

Clea i Reeve wymienili pytające spojrzenia. Idąc korytarzem, z

ulgą spostrzegli jednak w mijanych salach nowoczesny sprzęt medyczny,
lekarzy w białych, szeleszczących fartuchach i pielęgniarki zakonnice w
białobłękitnych habitach.

Clea z trudem porozumiała się z jedną z sióstr, która skierowała

ich do informacji na końcu holu.

Młoda zakonnica uśmiechnęła się promiennie na dźwięk nazwiska

Charliego.

El senor Carlos? Pokój 103. Jak to dobrze, że wreszcie ktoś go

odwiedził. Jest taki samotny.

Kroki Clei i Reeve’a dudniły echem w długim korytarzu. Kobieta

powoli uspokajała się. Cokolwiek dolegało jej bratu, na pewno miał tu
ś

wietną opiekę.

Wyprzedziła Reeve’a i nacisnęła klamkę. W sali stały cztery łóżka.

Jedno było wolne, na drugim leżał jakiś starzec, trzecie zajmował
kilkunastoletni chłopiec. Wokół czwartego łóżka zaciągnięto zasłony.
Clea rozchyliła jej bez wahania.

– Cześć, siostrzyczko. Witaj w Santa Inez. Dlaczego tak długo się

nie pojawiałaś?

– Och, Charlie! – jęknęła Clea.
Głos jej brata brzmiał beztrosko, lecz stan pacjenta był poważny:

obandażowana głowa, sińce na twarzy i piersiach, ręka w gipsie, noga na

background image

wyciągu.

– Jeśli sądzisz, że teraz wyglądam źle, powinnaś mnie zobaczyć

parę dni temu – zażartował. – Nie poznałabyś mnie! Ale lekarze
twierdzą, że wrócę do stanu sprzed wypadku. Odzyskasz swojego
przystojnego braciszka!

Clea ujęła zdrową rękę Charliego.
– Nie wiem, czy mam cię ucałować, czy udusić ze złości.
– Błagam, dość już brutalnego traktowania – odrzekł. – Ale całus

dobrze mi zrobi.

Pocałowała go w policzek i ostrożnie przytuliła. Chociaż

zachowywała się nadzwyczaj delikatnie, Charlie skrzywił się z bólu.

Natychmiast jednak wziął się w garść i wyciągnął rękę do Reeve’a.
– Cześć, sokole oko. Wreszcie przybyłeś. Reeve wzruszył

ramionami.

– Niektórzy ludzie nie wiedzą, co to nauczka – oświadczył.
Clea wiedziała, że w tych żartobliwych słowach pobrzmiewa

przestroga.

– Przysuńcie sobie krzesła i czujcie się jak u siebie. Zauważyliście

już chyba, że ten budynek bardziej przypomina zamek niż szpital. Ale
personel ma cholernie wysokie kwalifikacje.

– Co mówią o twojej rekonwalescencji? – spytała Clea usiadłszy

przy łóżku. Reeve nadal stał.

– Powtarzają, że wszystko jest na dobrej drodze. To prawda. Kiedy

tylko zdejmą wszystkie szwy i odczepią wyciąg...

Na twarzy Clei malowało się przerażenie. Charlie pospiesznie ją

uspokoił.

– Moja głowa będzie się prezentować nieco cudacznie przez jakiś

czas, ale nie ma trwałych uszkodzeń. Mózg pozostał nienaruszony, taki
jak dawniej.

Charlie posłał Reeve’owi szeroki uśmiech. Holden wolał jednak

przejść do konkretów. Temat stanu zdrowia przyjaciela uznał za
wyczerpany.

– Ponieważ twój mózg działa, przedstaw nam wreszcie fakty. Co

właściwie zaszło?

– Wypadek, chłopie.
– To widać.
– Słyszeliśmy o pobiciu – wtrąciła Clea, niecierpliwie oczekująca

szczegółów.

– Złe wieści roznoszą się szybko, co? – Charlie spróbował

zbagatelizować sprawę, lecz surowe spojrzenia natychmiast przywołały

background image

go do porządku. – Od czego by tu zacząć?

– Od początku – zasugerował Reeve z powagą. – Co robiłeś w

Santa Inez?

– Trafiła mi się okazja, jedna z najlepszych w życiu. Jeden facet

miał do sprzedania cenne dzieło sztuki, a ja...

Reeve uniósł brwi z niedowierzaniem.
– Tak się złożyło, że znałem kupca, więc zgodziłem się

pośredniczyć w transakcji.

– To dlaczego prosiłeś mnie rozpaczliwie o pomoc? Jeszcze przed

wypadkiem? – dopytywał się Reeve.

– Usiłowałem się z tobą skontaktować, ponieważ zdawałem sobie

sprawę, że mogą wyniknąć problemy. Potrzebowałem kogoś zaufanego.
Wiesz, zrobiło się gorąco.

– Nie wątpię – odezwał się Reeve z przekąsem, patrząc na

poturbowanego przyjaciela.

Clea nie zamierzała odgrywać roli tarczy w tym słownym

pojedynku. Kazała Charliemu mówić dalej.

– Zorientowałem się, że kupiec zmienił zdanie. Chciał mieć dzieło

sztuki, ale nie chciał płacić. Oczekiwałem uczciwej wymiany, to znaczy:
pieniądze za towar. Chyba byłem trochę naiwny.

Reeve zmrużył oczy. Milczał.
– Przecież podejrzewałeś, że coś się nie zgadza – przypomniała

Clea.

– To prawda, ale wciąż istniała szansa na pomyślne załatwienie

sprawy. Kiedy doszło do finalizowania umowy, zapomniałem o
ostrożności. Gdyby Reeve był ze mną...

Reeve puścił tę uwagę mimo uszu.
– Słowem, kupiec nasłał na ciebie wynajętych zbirów.
– O to właśnie chodzi. Chłopcy świetnie się spisali – stwierdził

ożywiony Charlie.

– Rozumiem twoje problemy, Charlie, i przykro mi, że znalazłeś

się w takiej sytuacji, ale nadal nie rozumiem, po co Clea i ja musieliśmy
pędzić do Meksyku na złamanie karku. Jasne, że powinieneś zwrócić
pieniądze sprzedającemu. Stracisz niezłą sumkę.

– Straciłem fortunę! Nie wiesz, co sprzedawałem.
– Idź na policję – zaproponował Reeve. Charlie wzniósł ku niebu

obrażony wzrok.

– Zawsze trafiasz w sedno, Reeve, ale tym razem proste

rozwiązanie nie wchodzi w rachubę. Okazuje się, że dzieło sztuki zostało
skradzione. Przysięgam, nie wiedziałem o tym – dodał szybko.

background image

Drzwi do pokoju otwarły się i do łóżka Charliego podszedł młody

lekarz z towarzyszącą mu zakonnicą.

Zwróciła się do nich po hiszpańsku, wyraźnie wymawiając słowa.

Clea przetłumaczyła.

– Chce, żebyśmy wyszli na parę minut, bo doktor będzie badał

Charliego.

– Chwyciłem sens – pochwalił się Reeve, kiedy znaleźli się na

korytarzu. – Charlie kłamie.

Clea pragnęła zaprzeczyć, lecz intuicja podpowiadała jej, że Reeve

ma rację.

– Będzie snuł plany odzyskania tego tajemniczego dzieła, ale nie

spodziewaj się, że wezmę w tym udział. Strata Charliego to wyłącznie
jego sprawa.

– Rozumiem, Reeve.
Cóż, znaleźli Charliego, wprawdzie rannego, ale wracającego do

zdrowia, więc nie mogła oczekiwać od Reeve’a niczego więcej.
Uśmiechnęła się.

– Dzięki za pomoc w odszukaniu mojego brata. Dotknął jej dłoni.
– Odbyliśmy miłą przejażdżkę jachtem.
Lekarz skończył badanie. Clea i Reeve weszli do sali. Clea

odezwała się pierwsza.

– Powinieneś nam chyba wreszcie wyjaśnić, co to za tajemnicze

dzieło sztuki. Musimy poznać całą historię, a nie wersję ocenzurowaną.

Charlie wydawał się speszony.
– To nefrytowy posążek. Przedstawia jaguara.
– To za mało, Charlie. Powiedz coś więcej – nalegał Reeve.
– Jest stary.
– Mianowicie? – dociekała Clea.
– Dość stary. Bardzo stary. Z czasów cywilizacji Olmeków.
– Olmeków! – krzyknęła oszołomiona Clea.
Ten lud indiański żył na terytorium Meksyku jeszcze przed

Majami i Aztekami. Posążki Olmeków należały do bardzo rzadkich
okazów muzealnych. Clea nagle pojęła straszną prawdę.

– Ten posążek został skradziony z muzeum, Charlie?
– Tak. – Charlie przyjął postawę obronną. – Siostrzyczko, ja nie

wiedziałem, przysięgam. Paser nie przyznał się, skąd go ma. Zaręczał, że
pochodzi ze źródła godnego zaufania.

– A czyż muzeum nie jest najwiarygodniejszym źródłem? – spytał

Reeve ironicznie. Chwycił dłońmi metalową ramę łóżka, pochylił się i
spojrzał Charliemu prosto w oczy. – No dobra, stary. Nie obchodzą mnie

background image

Olmekowie czy Aztekowie. Jestem prostym człowiekiem, ale potrafię
wyczuć, że sprawa wygląda zbyt pięknie, aby dać jej wiarę. A to mi
cuchnie na kilometr.

Charlie milczał. Reeve kuł żelazo, póki gorące.
– Rozumiem, dlaczego nie zgłosiłeś się na policję. Jeśli dostaną

cynk o twoim współudziale, wpadniesz po uszy.

– Sądzę, że już dostali cynk. Reeve zmarszczył brwi.
– Przesłuchiwali cię?
– Nie, ale wciąż tu węszą, jak gdyby czekali na moment, kiedy

wyjdę ze szpitala.

– W szpitalu nie ma policjantów – zaprotestowała Clea.
– Są na zewnątrz.
– Skąd wiesz?
– Mam swoje sposoby – oznajmił Charlie siostrze. – Reeve,

widziałeś ich przy wejściu?

Ku zaskoczeniu Clei, Reeve skinął głową. A ona nic nie

zauważyła!

– Dlatego jesteś mi potrzebny, Reeve.
Czoło Charliego pokrył pot. Clea zastanawiała się, czy to z

wyczerpania, czy ze strachu.

– Na pewno nie jestem ci potrzebny – odparł natychmiast Holden.
Charlie nerwowo oblizał wargi.
– Wiem, gdzie jest posążek, ale nie mam dowodów. Potrzebuję

twojej pomocy. Wysłuchaj mnie tylko. Kupcem był Carl Browning z
Denver. Jestem pewien, że to on ukrył posążek. Gdyby udało się go
odzyskać albo powiadomić muzeum o miejscu jego przechowywania,
wyplątałbym się z tej awantury. Wisi nade mną groźba spędzenia reszty
ż

ycia w meksykańskim więzieniu. Jeśli jednak policja oskarży mnie...

– A może tak zrobić – przerwała Clea.
Rozdzierały ją sprzeczne uczucia: wściekłość z powodu głupoty

Charliego i obawa przed jego aresztowaniem. Mimo wszystkich swoich
wad był przecież jej bratem.

– Do czego zmierzasz? – Zniecierpliwiony Reeve zerknął na

zegarek. – Już pół godziny kluczysz wokół sedna. Wyduś to wreszcie z
siebie!

Charlie odetchnął głęboko.
– Chcę, żebyś wytropił, gdzie Browning trzyma posążek. Koniec.
Reeve wybuchnął ponurym śmiechem.
– Chcesz, żebym pojechał do Kolorado i znalazł tę figurkę?
– Reeve...

background image

– Nie ma mowy, Charlie. Nie będę się specjalnie dla ciebie bawił

w detektywa.

– Chciałem tylko, żebyś się upewnił, czy Browning ma posążek.

To wszystko.

– Przykro mi, stary, trafiłeś pod niewłaściwy adres. A poza tym

wciąż nie powiedziałeś nam całej prawdy.

Clea czekała na wyjaśnienia. Zastanawiała się, co Reeve ma na

myśli.

– Przyznaj się, Charlie – nie ustępował Holden. – Wiedziałeś, że

figurkę skradziono z muzeum, a mimo to brnąłeś dalej.

Clea wreszcie zrozumiała. A jeśli Reeve się nie mylił? Spojrzała

na brata. Nie zamierzał się spierać.

Charlie spróbował unieść się na łóżku, zakaszlał i upadł na

poduszki. Reeve przejrzał go na wylot.

– No dobra – zgodził się. – Powiedzmy, że jestem rozgarnięty na

tyle, aby zdawać sobie sprawę, że nefrytowe posążki nie rosną na
drzewach. Przed zawarciem umowy nie znałem jednak szczegółów.

A potem było za późno, aby się wycofać. Do diabła, gdybym

wtedy się wycofał, teraz pewnie bym już nie żył. Popełniłem po prostu
błąd w ocenie sytuacji.

– I to poważny. Cleo, przypuszczam, że chcesz zostać w Santa

Inez, póki Charlie nie wyzdrowieje. Spotkamy się w hotelu. Zawiozę tam
twój bagaż.

Reeve zatrzymał się przy drzwiach.
– Zostań w szpitalu jak najdłużej, stary. Zawsze to lepsze niż

więzienie – rzucił na pożegnanie.

– Reeve! – zawołała za nim Clea i ruszyła do wyjścia.
– Nie opuszczaj mnie, siostrzyczko – błagał Charlie.
– Powinnam, Charlie – stwierdziła bez przekonania.
– Proszę cię... Chwycił Cleę za rękę.
– Posłuchaj, postąpiłem źle i głupio, ale jeśli połączą moją osobę z

kradzieżą figurki, mogę iść do więzienia. Nawet na zawsze. Chcesz tego?

– Oczywiście, że nie, Charlie.
– Pomóż mi jeszcze ten jeden, ostatni raz, a przysięgam...
– Ależ, Charlie! – odezwała się z wyrzutem i bezradnością w

głosie. Ileż razy już to słyszała...

– Wiem, że wiele razy obiecywałem poprawę, ale przysięgam,

teraz naprawdę się boję. Gdyby się udało w jakiś sposób odzyskać
posążek... Wiem, że to możliwe. – W oczach Charliego malowała się
rozpacz. – Zrobię wszystko, aby się z tego wyplątać.

background image

– I zaczniesz mówić prawdę?
– Tak. – Usiłował się uśmiechnąć. – Kocham cię, siostrzyczko, i

darzę szacunkiem Reeve’a, bardziej niż kogokolwiek na świecie.

– Charlie, Reeve umywa ręce. Wyjeżdża. Rozumiesz? Nie

zamierza ci więcej pomagać.

Jej rozpacz była nie mniejsza niż Charliego. Ogarnęło ją uczucie

pustki, osamotnienia.

– Porozmawiaj z nim, Cleo. Rozgniewała się.
– Co ty sobie wyobrażasz? Z wielkim trudem przekonałam go,

ż

eby tu ze mną przypłynął. Nie obiecywał nic więcej.

– To moja jedyna nadzieja. Idź do niego. Wpłyń na Reeve’a, żeby

zmienił zdanie. Poproś go, niech odnajdzie Browninga i przyciśnie go.

Charlie zacisnął kurczowo palce na dłoni siostry.
Zanim się pożegnali, podjęła decyzję. Postanowiła porozmawiać z

Reeve’em. Nawet jeśli nie zdoła go przekonać i będzie to ich ostatnie
spotkanie, musi to zrobić dla Charliego.

Reeve czekał nad nią przed szpitalem.
– Sądziłam... – zaczęła.
– Przecież nie zostawię cię tu samej na noc. – Podał jej rękę i

zeszli po schodach na ulicę. – Zabieram cię do hotelu. A poza tym jesteś
tu zdana tylko na siebie. Charlie też.

background image

ROZDZIAŁ 5

– Upewnię się, że zainstalowałaś się wygodnie w hotelu, i rano

wyjadę.

Clea posłusznie dała się prowadzić w stronę taksówek. Wsiedli do

pierwszego samochodu.

– Dziękuję, nie musisz nocować.
– Wiem – stwierdził ostro. Kazał kierowcy jechać do portu. –

Weźmiesz swoje rzeczy, wpadniemy do hotelu, a potem zjemy kolację.
Masz zamiar zatrzymać się tu na dłużej, prawda?

– Chciałabym, ale zostaniesz bez załogi.
– To żaden problem – odrzekł beztrosko. – Zawsze znajdę w

porcie kogoś, kto chce płynąć do Kalifornii.

– A zatem wszystko ustaliliśmy. W głosie Clei zabrzmiał smutek.
– Jedziemy razem do hotelu. Do którego? Zgadzasz się na „La

Paloma Blanca”?

– Chyba tak. Jest przyjemny i wygodny.
– I na twoją kieszeń – dokończył za nią.
Nie odpowiedziała. Zastanowiła się tylko, czy pod maską ironii

kryją się głębsze uczucia. Wolałby, oczywiście, nie mieć nic wspólnego z
kłopotami Charliego, ale czy musiał rozstawać się z nią tak brutalnie
właśnie wtedy, gdy odradzała się ich przyjaźń? Niestety, wszystko na to
wskazywało.

– Zadzwonię z portu do hotelu i zarezerwuję ci pokój.
– Dzięki – odparła, tłumiąc żal. Taksówka stanęła na nabrzeżu.

Clea zerknęła na zegarek. Dochodziła siódma, a ona była prawie

gotowa. Raz jeszcze spojrzała w lustro. Chciała wyglądać jak najlepiej
podczas ich ostatniego wspólnego wieczoru. Może miała nadzieję, że
Reeve, odpływając, zabierze ze sobą jej obraz w pamięci?

Właściwie nie przewidziała takiej sytuacji. Nie zapakowała do

walizki eleganckich strojów. Gorączkowo przerzuciła ubrania. Znalazła
czarny podkoszulek, białą bawełnianą spódnicę, a ze szlufek szortów
wyciągnęła wściekle różowy pasek. Taki zestaw musiał jej wystarczyć.

Umyła i wysuszyła włosy. Postanowiła ich nie upinać. Nałożyła

czerwono-żółte kolczyki. Wyglądało to nieco zwariowanie, ale wesoło.
Nie była pewna, czy spodoba się Reeve’owi.

Czekał na nią w patio. Ukryła się za załomem muru i obserwowała

go. Ku swemu zdziwieniu zauważyła, że serce zabiło jej żywiej z emocji.

Stał pochylony przy barze, z jedną nogą na metalowej podpórce.

background image

Płócienne spodnie opinały muskularne uda. Jedną rękę włożył do
kieszeni, w drugiej zaś trzymał kieliszek z winem. Pod cienką koszulką
polo rysowały się barczyste ramiona i szeroki tors. Wilgotne włosy
zaczesał do tyłu. Pewnie przed chwilą brał prysznic.

Patrzył z zainteresowaniem na młodą parę, która stała nie opodal.

Chłopiec i dziewczyna, mocno objęci, szeptali coś czule i śmiali się
beztrosko. Clea zrozumiała, że Reeve zazdrościł im tego szczęścia.
Kiedyś oni byli takimi kochankami.

Zamknęła na chwilę oczy, odetchnęła głęboko i ruszyła po

schodkach do baru.

Reeve odwrócił się natychmiast, jak gdyby wyczuł jej obecność.

Na jego twarzy malował się zachwyt.

– Cleo, wyglądasz rewelacyjnie! Wyczarowałaś cudowny strój! A

twoja walizeczka prezentowała się tak skromnie...

Słysząc komplementy, Clea rozpromieniła się. Usiadła obok

Reeve’a. Wolała nie opowiadać o tym, jak zestawiała elementy swojej
„wystrzałowej” kreacji.

– Cóż, wiele podróżowałam, więc wiem, jak pakować walizkę.

Trzeba zawsze coś przygotować na nocleg w najlepszym hotelu –
uśmiechnęła się.

– A więc tutejsze warunki odpowiadają twoim przyzwyczajeniom?
– Oczywiście.
– I postanowiłaś zostać?
– Przynajmniej do wyjścia Charliego ze szpitala. Rozumiesz

chyba, że nie chcę, aby trafił do więzienia, Reeve.

– Ale jeśli miałoby do tego dojść, nic nie wskórasz.
– Spróbuję – oświadczyła, choć w głębi duszy ogarniał ją

niepokój.

– O, tak, tak – zgodził się i zmienił temat. – Ale nie teraz. Dziś jest

nasz wieczór i powinniśmy się cieszyć. – Wziął ją za rękę. – Chodź,
zajmiemy dobry stolik i zamówimy wspaniałą kolację. Uczciwie na nią
zasłużyliśmy.

Kiedy siedli, a Reeve poprosił o koktajl margarita dla Clei,

powróciła do jego ostatniej uwagi.

– Co to znaczy: zasłużyliśmy?
– Wypłynęliśmy w rejs z dwóch powodów. Po pierwsze, aby

przyjść z pomocą Charliemu, i w tym względzie nie odnieśliśmy sukcesu.
Po drugie, chcieliśmy odnowić dawną znajomość i przyjaźń, a to się nam
udało. Jesteś świetnym kumplem.

– A co konkretnie osiągnęliśmy? – dopytywała się Clea.

background image

– Pokazaliśmy, że można zapomnieć o wzajemnych pretensjach i

znów się zaprzyjaźnić.

Clea wypiła łyk lodowatego napoju. Słowa Reeve’a przyniosły

rozczarowanie. Nie to pragnęła usłyszeć. Ale pozostawała jeszcze
obietnica, którą dała Charliemu.

– Nie pomogliśmy Charliemu. Naszej wyprawy nie wolno uznać

za zakończoną – odezwała się z powagą.

– Nie możemy pomóc Charliemu – odrzekł i przywołał kelnera. –

Przypuszczam, że dostawy świeżych homarów macie dwa razy dziennie?

Uśmiechnięty kelner kiwnął głową.
– Najlepsze homary w Santa Inez.
– Zamówimy dwie duże sztuki.
– Ależ, Reeve... – spłoszyła się Clea.
– Zjesz ze smakiem. Gwarantuję ci to.
Nie mylił się. Wygłodniała, po pełnym wrażeń dniu, Clea rzuciła

się na homara z apetytem.

– A nie mówiłem? – śmiał się Reeve.
Po kolacji pili kawę. Clea podjęła znów temat Charliego.
– Rozumiem twoją chęć wyjazdu. Mnie również Charlie

zdenerwował.

– Ale nie możesz go zostawić.
– Charlie należy do rodziny. Nie mam innego brata.
– Pomagając mu za każdym razem, uzależniasz go od siebie

jeszcze bardziej i... – Reeve przerwał w pół zdania i pokręcił głową. –
Roztrząsaliśmy to już przecież. Wiesz dokładnie, co sądzę o więziach
łączących członków rodziny Moore’ów.

– Wiem, ale zgadzam się z tobą tylko częściowo. Nie ma nic złego

w tym, że rodzina trzyma się razem i można na niej polegać. Chodzi o to,
ż

e ja i Charlie doprowadziliśmy tę zależność do skrajności. Skutek jest

taki, że on się wciąż buntuje, a ja wciąż jestem potulna jak owieczka. Ale
ostatnio próbuję się zmienić.

Nie zrażona sceptycznym spojrzeniem Reeve’a, Clea ciągnęła:
– Z pewnością Charlie i ja musimy się wiele nauczyć, nieco

zmienić swój styl bycia. Mam nadzieję, że Charlie to zrozumiał. Ale on
jest śmiertelnie wystraszony całą sytuacją.

– I powinien być. Trudno się temu dziwić.
– On się boi nie tylko więzienia – dodała – lecz wyjścia sprawy na

jaw. To by zabiło matkę.

Reeve wypił ostatni łyk kawy.
– Nie można przejść przez całe życie, kierując się przy

background image

podejmowaniu decyzji tym, czy rodzina będzie zadowolona. W pewnym
momencie trzeba zacząć żyć na własny rachunek, dla siebie.

– Ale każdy człowiek, nawet największy egoista, pragnie czasem

zadowolić innych – stwierdziła cierpko.

Reeve przyjął pogodnie ten przytyk.
– Zgoda. Jestem egoistą, ponieważ podczas jedynej wspólnej

kolacji w Santa Inez nie chcę rozmawiać o twoim bracie.

Clea nie rezygnowała.
– Jeśli zmienisz zdanie i pojedziesz do Denver, wybiorę się z tobą

i pomogę ci.

– Miła propozycja, ale oboje świetnie wiemy, że wyczerpaliśmy

nasze możliwości. śadne z nas nie pojedzie do Denver.

– To nic pewnego. Mogłabym pojechać sama i znaleźć tego

Browninga – odezwała się przebiegle.

Zmarszczył brwi.
– Jestem przekonany, że masz więcej rozsądku, Cleo. Zobacz, co

Browning zrobił Charliemu. Skończysz pobita i poraniona w szpitalu.
Szkoda twojego pięknego ciała.

Rzuciła mu surowe spojrzenie.
– Nie pouczaj mnie, Reeve.
– Wcale cię nie pouczam. Po prostu przemawia przeze mnie

egoizm. A teraz, jako egoista do kwadratu, chciałbym z tobą zatańczyć.
Orkiestra ładnie gra.

Na parkiecie kręciło się kilka par. Clea ruszyła za Reeve’em,

zaskoczona, że poprosił ją do tańca, i podekscytowana myślą, że znów
znajdzie się w jego ramionach.

Pomysł z tańcem zrodził się zupełnie spontanicznie. Reeve

przeraził się ewentualnych skutków tego kroku. Prowadził niebezpieczną
grę, ale nie potrafił zrezygnować z ostatniej szansy wzięcia Clei w
ramiona. Marzył o wspólnym nocnym rejsie wzdłuż wybrzeża.

Zaczęli tańczyć. Bliskość Clei była pokusą nie do odparcia. Reeve

z trudem panował nad sobą. Gdyby na jachcie doszło do podobnej sceny,
nie wytrzymałby napięcia. Od początku pragnął się z nią kochać.

Teraz czuł się bezpiecznie, chociaż nie w pełni. Jędrne piersi

dotknęły jego torsu, brzuch otarł się o jego biodra, jasne włosy musnęły
brodę. Wokół tańczyli inni ludzie, dla Reeve’a istniała jednak tylko Clea.
Oszołomiony objął ją w pasie i przygarnął delikatnie. Zabronił sobie
odważniejszych gestów, lecz w głębi duszy chciał przesunąć dłonią po
gładkich plecach, smukłej szyi, krągłych biodrach.

W wyobraźni pozwalał sobie na o wiele więcej. Jego serce biło

background image

szybciej, czoło pokryło się potem, a oddech stał się płytki i urywany.
Zastanawiaj się, czy Clea spostrzegła, jak silnie reaguje na jej obecność.

Powinien podziękować, odprowadzić ją do stolika, pożegnać się i

odejść. A jednak wciąż tańczyli.

– Cudowna muzyka – powiedziała Clea cicho. Prysł urok snów na

jawie.

Reeve skinął głową.
Clea nie zauważyła w jego zachowaniu nic dziwnego. W objęciach

mężczyzny znalazła idealne schronienie. Tu było jej miejsce. Przez tyle
lat nie zmieniła zdania. Pragnęła słuchać bicia serca Reeve’a, wdychać
ś

wieży zapach wody po goleniu. Wyobrażała sobie, że są młodzi,

zakochani, a noc w Santa Inez nigdy się nie skończy.

Orkiestra zamilkła. Powrócili do rzeczywistości. Ich podróż

dobiegła końca. Nazajutrz Reeve miał wypłynąć do Kalifornii. Cleę
ogarnęła tęsknota.

– Przerwa dla orkiestry – wyjaśnił Reeve. – Chyba na nas już czas?
Przytaknęła ruchem głowy. Ze wzruszenia nie mogła wydobyć

głosu. Chciałaby, żeby ta noc nie miała końca, ale cóż mogła zrobić?

Reeve wziął ją pod rękę i wrócili do stolika. Starannie odliczył

pieniądze i położył obok rachunku. A potem wyszli z patio.

Kiedy stanęli pod drzwiami pokoju, Clea myślała tylko o tym, że

wkrótce Reeve opuści Meksyk, opuści znów jej życie. Gorączkowo
szperała w torebce w poszukiwaniu klucza, który następnie Reeve
trzęsącymi się rękami wsunął do zamka.

Łzy napłynęły do oczu Clei. Zamrugała powiekami. Chciała

podziękować Reeve’owi za to, że popłynął z nią do Santa Inez, lecz
przez ściśnięte gardło nie przedostał się żaden dźwięk. Dotknęła policzka
mężczyzny.

– Nie wyjeżdżaj – szepnęła wreszcie. – Proszę. Ich usta spotkały

się, a Reeve na wpół świadomie uzmysłowił sobie, że warto było czekać
na tę słodką chwilę przez tyle lat. Smakował miękkie, wilgotne wargi,
uległe i zapraszające, aby wziął więcej, nawet wszystko. Kobiece
ramiona oplotły go ciasno.

Czuł się teraz wolny. Minęły trudne, meczące dni rejsu. Mógł ją

całować i nie dbać o nic. Zapomniał o świecie. Krew pulsowała w
skroniach.

Całował ją długo, namiętnie, wślizgując się językiem głęboko do

ciepłego wnętrza i rozkoszując pieszczotami jej warg.

Zamknęli za sobą drzwi i wkroczyli w krainę miłości. Byli

spragnieni swoich ciał, tak jak podróżny na pustyni pragnie wody.

background image

Przywarli do siebie, chcąc nadrobić wszystkie stracone lata.

Clea porzuciła wstyd i wątpliwości. Wzdychała cicho, pozwalając

przemówić długo tłumionej żądzy. Reeve przytulił ją jeszcze mocniej.

– Chcę się z tobą kochać, Cleo. Niczego tak nie pragnę – szepnął.
Chwycił ją jak piórko i zaniósł na łóżko. Położył się obok. Nie

odrywając ust od jej warg, błądził dłońmi po zgrabnym ciele. Gładził
uda.

Ubrania stały na przeszkodzie dalszym pieszczotom. Kiedy

pokonali barierę, już nic nie dzieliło ich ciał, zżeranych głodem miłości.
Język Reeve’a wilgotnym śladem znaczył skórę Clei na podbródku, szyi,
piersiach. Mężczyzna zacisnął wargi na różowej brodawce. Clea
krzyknęła z rozkoszy.

Znalazła się w przedsionku raju. Torturą było czekanie na

spełnienie. Drżała i czuła, że nie wytrzyma tej męki. Wtedy dłoń Reeve’a
sięgnęła tajemnego źródła.

Przesunęła palcami po twardym kształcie, gotowym do zbliżenia.

Bezwiednie szeptała czułe słowa – świadectwo jej żądzy i zaproszenie do
ostatniego spełnienia.

– Nie mogę czekać – odezwał się Reeve półgłosem. – Tak bardzo

cię pragnę...

– Ja też cię pragnę, Reeve. Teraz i zawsze. Nie kłamała. Nigdy nie

przestała go pragnąć. Nienasycone ciała splotły się w szaleńczym akcie.

Dawały i brały rozkosz jednocześnie.
Clea zamknęła oczy. Jej twarz niczym lustro odbijała miłosne

doznania. Reeve chciał opowiedzieć o swoich przeżyciach, lecz zamiast
tego wołał jej imię:

– Clea! Clea!
Wyprężyła się, a Reeve poruszał się rytmicznie, aż nadeszła

ekstaza.

Nie wypuścił jej z ramion, póki rozgrzana namiętnością skóra

kobiety nie ochłonęła. Należała do niego bez reszty. Przysięgała, że
zachowa tę chwilę w pamięci do końca życia.

Delikatnie odgarnął wilgotne włosy Clei i ucałował ją w czoło. Nie

znał słów, którymi mógłby opisać swoje myśli. Zamiast mówić, przytulił
ją mocniej.

– Nie opuszczaj mnie, Reeve – szepnęła. – Zostań na noc.

Tuż przed świtem Reeve ocknął się z płytkiego snu. Trzymał w

ramionach uśmiechniętą, śpiącą błogo Cleę. Ostrożnie złożył ją na
poduszce i wstał. Przez chwilę sądził, że się obudzi, lecz westchnęła

background image

tylko i spała dalej.

To westchnienie zaintrygowało go i zasmuciło zarazem.

Wydawało się, że Clea mimo zamkniętych powiek widzi, jak Reeve
wymyka się z łóżka i odchodzi.

Odchodził naprawdę. Wkładając ubranie, spojrzał na nią raz

jeszcze. Był tchórzem. Wiedział o tym doskonale, wiedział jednak
również, że słowa wypowiedziane nocą w miłosnym uniesieniu nie
znaczą nic w świetle poranka.

Zdarzyło się między nimi coś cudownego, niezwykłego, nie do

zapomnienia. Ale nad ciałami mogli zapanować, nad myślami i
uczuciami – nie zdołaliby.

Rozsądniej było odejść natychmiast. Kiedy Clea obudzi się sama, z

pewnością dojdzie do wniosku, że dała się ponieść namiętnościom
przeszłości.

To, co się stało, było nie do umknięcia od pierwszej chwili, kiedy

Clea weszła na pokład jego jachtu w Newport. Dopiero w Santa Inez
pożądanie zwyciężyło. Dlaczego? Odpłynęli daleko od codziennego
ż

ycia w krainę fantazji: pięknej, zwiewnej i skazanej na zagładę. Przed

laty przeżyli koniec marzeń. Teraz Reeve wolał w ogóle się im nie
poddawać.

Ubrany, nie mógł się powstrzymać, aby nie spojrzeć po raz ostatni

na Cleę i nie dotknąć złotych włosów. A później odwrócił się szybko i
wyszedł z pokoju.

Chłodne powietrze poranka pomogło mu wrócić do

rzeczywistości. Wywietrzały mu z głowy pomysły, które w nocy
podszeptywał jakiś zły duch. Nie zamierzał angażować się w to wszystko
od nowa i wpadać znów w sieci rodziny Moore’ów. Nic się nie zmieniło.
Mimo zastrzeżeń, Clea wciąż tańczyła tak jak jej rodzice zagrali. Charlie
wpadał w tarapaty, więc przypomniał sobie o Holdenie. Po co mu to
właściwie?

Reeve z ulgą wszedł na pokład. Tu czuł się bezpiecznie. Musiał

tylko znaleźć jakiegoś załoganta.

Nagle zrozumiał jednak, że postąpiłby wbrew sobie. Nie mógł

opuścić Clei i pożeglować w siną dal. Chociaż rozsądek nakazywał mu
co innego, zdecydował się zostać.

Stał na dziobie jachtu w promieniach wschodzącego słońca. Nawet

jeśli nie pomógłby Clei w znalezieniu nefrytowego posążka,
prowadziłaby poszukiwania na własną rękę. Absurd! Niestety, wyprawa
Clei do Denver była tylko kwestią czasu.

Reeve nie mógł zostawić Clei, wiedząc o grożącym jej

background image

niebezpieczeństwie. I dla niej, nie dla Charliego postanowił
zaryzykować. Ostatni raz. A potem zniknie na dobre z życia rodzeństwa
Moore’ów, z honorem spłaciwszy wszelkie długi.

background image

ROZDZIAŁ 6

Clea powoli budziła się ze snu. Wyciągnęła rękę – i nie natrafiła

na Reeve’a. Przekręciła się na drugi bok i otworzyła oczy. Myślała, że
zobaczy go siedzącego na brzegu łóżka albo stojącego obok i patrzącego
na nią.

Pokój był pusty. Rozrzucone niedbale ubranie Reeve’a zniknęło z

podłogi. Co się stało? Przecież nie mógł odejść bez słowa. A może to
wszystko jej się tylko przyśniło?

O, nie, za to ręczyła. Czuła wciąż na ustach jego pocałunki, a ciało

drżało na samo wspomnienie miłosnych uniesień. Dotykał każdego
centymetra jej skóry, każdego zakamarka. Na jawie, nie we śnie.

Ale rzeczywistość poranka napełniła ją goryczą. Nie była

specjalnie zaskoczona. Raczej rozczarowana. Reeve nie miał innego
wyjścia. Musiał odejść.

Zastanawiała się, dlaczego wobec tego zbiera jej się na płacz.

Zamrugała powiekami. Z trudem wstała i weszła pod prysznic. Puściła
zimną wodę. Z każdą chwilą trzeźwiała. Rozwiewały się niedorzeczne
marzenia o życiu we dwoje.

Nie mogła jednak zapomnieć o minionej nocy i o tym, co

naprawdę przeżyła. Zimne strumienie spływały po jej ciele obmywając te
same miejsca, które pieścił Reeve.

Była pewna, że wkrótce się spotkają. Nie wierzyła, aby

pożeglował z powrotem do Kalifornii bez pożegnania. To zupełnie do
Reeve’a niepodobne. Z pewnością przyjdzie i wyjaśni, co go skłoniło do
tak nagłego wymknięcia się o świcie.

Chciała usłyszeć, co Reeve ma jej do powiedzenia, nawet za cenę

bolesnej prawdy, wobec której stanęłaby bezsilna. Nie pasowali do
siebie. Nigdy.

Włożyła szorty i bluzkę. Przejrzała się w lustrze. Znów

przypomniała sobie wspólną noc i wspaniałe przeżycia.

Co Reeve miał jej do powiedzenia?

Zjawił się, kiedy siedziała w patio przy drugiej filiżance kawy.

Ukrył oczy za ciemnymi okularami. W pierwszym odruchu Clea
odetchnęła z ulgą. Nie musiała nic odczytywać ze wzroku Reeve’a.
Potem poczuła gniew. Najwyraźniej obawiał się spotkania twarzą w
twarz.

– Dzień dobry – odezwał się w końcu. Szybkim krokiem podszedł

do stolika i spojrzał na Cleę. Słoneczne cętki tańczyły mu po twarzy.

background image

Ptaki na drzewach nawoływały się głośnym ćwierkaniem. Był piękny,
spokojny dzień i tylko w sercu Clei panował zamęt.

– Dzień dobry – odparła jak echo. – Miło mi będzie, jeśli się

przysiądziesz. Zamówiłam duży dzbanek kawy. Sądziłam, że to nam
obojgu dobrze zrobi – dodała mimo woli. Szybko się opanowała. –
Wypijesz filiżankę?

– Oczywiście.
Reeve przysunął krzesło. Nie zdjął okularów. Sprawiał wrażenie

zakłopotanego. Zachowanie Clei nie ułatwiało mu zadania. Ona też czuła
się nieswojo. Postanowiła przerwać niezręczną ciszę.

– Zamówiłam także ciasto i owoce. Wyglądały smakowicie, a ja

jestem straszliwie głodna.

Uśmiechnął się, lecz zachował dystans, tak jak pierwszego dnia na

pokładzie. A jeśli ta noc nic dla Reeve’a nie znaczyła? śołądek Clei
skurczył się ze strachu.

To, co między nimi zaszło, uważała za rzecz nieuniknioną.

Potrafiła się z tym pogodzić. Nie ścierpiałaby tylko obojętności. Skoro
dla niej ta noc była czymś szczególnym, nie zniosłaby, gdyby Reeve
myślał inaczej. Potrzebowała potwierdzenia.

Z determinacją pochyliła się do przodu i zdjęła Reeve’owi okulary.
– Chciałabym cię widzieć – stwierdziła bez dodatkowych

wyjaśnień czy gestów.

Zawiodła się. Nawet bez okularów wzrok Reeve’a pozostał

nieodgadniony.

Clea opadła na oparcie i zmrużyła oczy. Z jego strony nie mogła

oczekiwać pomocy. Opuściła ją śmiałość. Zapadła okropna cisza. Reeve
upił łyk kawy. Wreszcie przemówił.

– Jeśli chodzi o ostatnią noc, Cleo...
Głos brzmiał chłodno, wręcz szorstko. Serce Clei załomotało.
– Przepraszam – oświadczył.
– Przepraszasz? – powtórzyła zdezorientowana.
– Powiedzmy, że winę ponosi wino i poświata księżyca. I nasze

wspomnienia.

Oszołomienie ustąpiło miejsca wściekłości. Więc jednak wszystko

skończone. A jeśli tak, powinni mieć przynajmniej odwagę przyznać, że
to coś dla nich znaczyło.

– Winę? – spytała. – Nie sądzę, aby ktokolwiek z nas ponosił tu

winę, Reeve. Wczorajsza noc była cudowna.

Nie zamierzała puścić go tak łatwo.
– To ty byłaś cudowna, Cleo.

background image

Te słowa przyniosły jej ulgę.
– Ale ja postąpiłem źle. Straciłem kontrolę nad sobą. A więc

pragnął wziąć na siebie winę... Może i słusznie? Może nie mieli innego
wyjścia?

Reeve odwrócił wzrok. Dopiero po chwili spojrzał na nią.

Spostrzegła ból w jego oczach.

– Byliśmy jak dwoje ludzi goniących marzenia, które na pewno

nigdy się nie spełnią.

– Tak – zgodziła się. Cóż pozostało? Reeve miał rację. – Jesteśmy

rozsądni na tyle, aby skończyć to tutaj, zaraz.

– Tak.
– Nie zaprzeczysz jednak, że przeżyliśmy dawniej parę miłych

chwil – stwierdziła, bezwiednie usiłując ocalić resztki marzeń.

– Przeszłość: oto właściwe słowo. Rzeczywiście: było, minęło.

Znalazłoby się wiele dobrego, ale i wiele złego. Nie mogę o tym
zapomnieć. A chciałbym. – Przerwał na chwilę. – Wczorajsza noc
okazała się logicznym następstwem podróży do Santa Inez.

– Logicznym następstwem – powtórzyła ze smutkiem.
– Nie zamierzałem wyrazić się tak oschle. Kiedy przełamaliśmy

pierwsze lody, pracowało nam się razem bardzo dobrze i zostaliśmy
nawet przyjaciółmi, a potem...

– Poszliśmy do łóżka – dokończyła za niego. – To jest logiczne

następstwo, o którym mówiłeś?

– Cleo, nie zadawaj bólu nam obojgu.
– Próbuję – zapewniła. Chwycił ją za rękę.
– Wiem.
Czy to Clea wyrwała dłoń? Czy on ją wypuścił z uścisku?
– Tylko w książkach zdarzają się cudowne zakończenia, nie w

prawdziwym życiu – powiedział Reeve.

– Postąpilibyśmy jak głupcy, wierząc, że jakoś nam się ułoży, a

później przeżywając przykre rozczarowanie. Lepiej w ogóle nie
zaczynać. Clea kiwnęła głową.

– Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi? – zagadnął.
Piła małymi łyczkami kawę, zimną i gorzką jak dzień, który ją

czekał.

– Przyjaciółmi? Jasne – odrzekła z uśmiechem.
– Cleo... – zająknął się.
– Co, Reeve? – ponagliła go.
Reeve podjął decyzję za nich oboje. Nawet jeśli Clea zgodziła się z

nim, wolała, aby odpowiedzialność spadła na mężczyznę. Gdyby

background image

przebieg wydarzeń zależał od niej, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie
inaczej.

– Nie chciałem cię zranić. Jesteś ostatnią osobą na świecie, którą

mógłbym skrzywdzić.

– Wiem.
Oboje zdawali sobie sprawę, że uchyliła się od odpowiedzi.

Odetchnęła głęboko. Usiłowała odzyskać panowanie nad sobą.

Wyjęła z torebki swoje okulary przeciwsłoneczne, żeby podobnie

jak Reeve ukryć uczucia, tak widoczne w jej wzroku. Reeve skrył się za
podwójną zasłoną: ciemnych okularów i własnej obojętności. Ufała, że to
tylko poza.

– Masz całkowitą słuszność – oznajmiła. – Teraz jesteśmy starsi,

doświadczeni, obarczeni bagażem uczuć. A ty nadal nie lubisz rodziny
Moore’ów.

– Z wyjątkiem panny Moore, z którą w tej chwili rozmawiam.
Clea zastanawiała się, czy za słowami Reeve’a kryją się

jakiekolwiek uczucia. Nie potrafiła go rozszyfrować.

Kelner przyniósł owoce i ciastka. Clea wzięła rogalik, lecz

natychmiast go odłożyła. Nie była w stanie nic przełknąć.

– Chyba jutro odpłyniesz. Powiodły się poszukiwania nowej

załogi?

– Nieważne.
Clea podniosła wzrok i zmarszczyła brwi.
– Rzeczywiście odjeżdżam, ale nie na pokładzie „Argosy”.
Zdumiona, czekała na dalsze wyjaśnienia.
– Postanowiłem rozejrzeć się w Denver. Zajmę się sprawą

Charliego.

– Ależ, Reeve, to cudownie!
Westchnienie ulgi wyrwało się z piersi Clei. Kiedy już sądziła, że

poznała jego intencje i pogodziła się z tym, Reeve zaskoczył ją. I wtedy
zaświtało jej w głowie okrutne podejrzenie.

– Czy twoja decyzja jest dla mnie nagrodą za ostatnią noc?
– Nie! – stwierdził stanowczo. – Nie wolno ci tak myśleć, Cleo.

To, co się stało z nami, nie ma nic wspólnego z Charliem.

Zapadła cisza. Po chwili Reeve wyjaśnił, dlaczego zmienił plany.
– Miniona noc przywołała w mojej pamięci mnóstwo wspomnień,

pięknych wspomnień z czasów, gdy byliśmy razem. Cóż, potem
zerwaliśmy... – wzruszył ramionami. – Popłynąłem do Santa Inez na
twoją prośbę, bo chciałem poznać przyczyny kłopotów Charliego i raz na
zawsze zakończyć nasze rachunki. Wiem jednak, że to się nie udało i nie

background image

załatwiona sprawa wciąż wisi nade mną.

Clea czekała, czując, że to nie wszystko.
– Poza tym nie chciałem, żebyś pojechała do Denver.
– Nie zamierzałam...
– Owszem, nie wypieraj się. Gdybym dziś rano odpłynął na

„Argosy”, ty wyruszyłabyś do Denver na poszukiwanie tajemniczego
Browninga.

Miał rację.
– Nadal uważam, że powinnam tam jechać.
– Och, nie!
– Reeve...
– Nie, Cleo. Na razie poczekaj. Namówiłaś mnie na tę podróż.

Namówiłaś, żebym zabrał cię na pokład.

Clea nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Poprzestań na tych dokonaniach. Zostań tutaj albo wróć

samolotem do Los Angeles.

– Zostanę z Charliem – oświadczyła, aby uniknąć dalszych

dyskusji.

– Jeśli dowiem się czegoś w Denver, natychmiast zawiadomię cię

telefonicznie. Zgoda? – spytał, pragnąc wyraźnie potwierdzenia.

Reeve nie oczekiwał, że wyjazd do Denver przyniesie jakieś

użyteczne informacje, lecz Clea i Charlie nie musieli o tym wiedzieć.
Wbili sobie do głowy, że Browning rozwiąże wszystkie problemy jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– Zgoda – odparła Clea i wstała z krzesła. – Dokończ jeść

ś

niadanie, a ja zarezerwuję bilet na samolot. Denver to popularny

ośrodek turystyczny, więc przypuszczam, że w rozkładzie jest kilka
lotów dziennie. Może mają wolne miejsca na wieczór? Im szybciej, tym
lepiej, prawda?

– Przecież mogę zarezerwować telefonicznie.
– Reeve, bardzo proszę! Pozwól mi. Tylko tyle mogę dla ciebie

zrobić. A poza tym – dodała – znam hiszpański lepiej niż ty.

Uśmiechnęła się tak jak kiedyś, przed laty, a Reeve od razu poczuł

się swobodniej. Jednak zostali przyjaciółmi...

Wziął z talerza ciepły jeszcze rogalik i posmarował go dżemem.
– W porządku. Złożymy też wizytę naszemu inwalidzie i

wyciągniemy z niego co się da na temat Browninga. Potrzebuję więcej
informacji, zanim rzucę się w wir tej...

– Tylko nie mów: awantury. – Clea wybuchnęła śmiechem.
– Wyprawy – dokończył Reeve ugodowo.

background image

– Tak brzmi lepiej. – Clea zerknęła na zegarek. – Rezerwacja

trochę potrwa. Spotkamy się mniej więcej za godzinę w szpitalu, w sali
Charliego.

– Świetnie. Do zobaczenia.
Odprowadził wzrokiem wychodzącą Cleę, zadowolony, że tak

łatwo przyjęła jego warunki. Spodziewał się, że urządzi mu scenę, bo
zabronił jej jechać do Denver. A skoro do tego nie doszło, może... Może
nie zniosłaby dłużej jego, obecności, po tym, co wygadywał na temat
wspólnej nocy?

Reeve ugryzł rogalik. Clea zgodziła się potulnie na wszystkie

propozycje. Wydawało się nawet, że to ona była ich autorką. Odtworzył
w pamięci rozmowę przy śniadaniu. A jednak decyzję podjęli wspólnie,
zgodnie i z zadowoleniem.

Czy nie mieli innego rozwiązania? Reeve nie był już niczego

pewien. Wiedział tylko, że wspomnienie minionej nocy zatrzyma w sercu
na zawsze.

Zamknął oczy i natychmiast poczuł zapach i smak gładkiej skóry

Clei. Westchnął. Bez względu na słowa Clei wspomnienia żyły własnym
ż

yciem.

Przełknął resztki rogalika. Stracił apetyt, tak jak przedtem Clea.

Rozejrzał się po patio. Panował tu poranny ruch i gwar. Dziwne, że
siedzieli pół godziny przy stoliku i rozmawiali, nie dostrzegając tego, co
się wokoło działo. Kiedy zjawiła się Clea, znikał świat wokół nich.
Liczyła się jedynie ona.

W szpitalu Reeve skierował się od razu do sali Charliego. W

pokoju wiele się zmieniło. Zniknął chłopak zajmujący jedno z łóżek, a
staruszek na drugim łóżku spał. Tylko kącik Charliego tętnił życiem. Jak
zwykle. Reeve oparł się o futrynę i obserwował z zainteresowaniem.

Pielęgniarka zakonna mierzyła choremu temperaturę, lecz nie

przychodziło jej to łatwo. Szczerze mówiąc, pacjent flirtował z nią.
Zakonnica była młoda i dość ładna, czego nie zdołał ukryć habit.
Odwróciła się i zobaczyła Reeve’a. Szybko zabrała termometr i
wymknęła się z sali. Reeve przysiągłby, że się zaczerwieniła.

– No cóż, Charlie, nawet zakonnicom nie przepuścisz? – spytał z

naganą w głosie.

Charlie wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Wszystkie kobiety lubią komplementy, więc chyba można

pośmiać się trochę? – bronił się. – A przy tym czas szybciej mija.
Piekielnie się tu nudzę, Reeve.

background image

Reeve ledwo powstrzymał pokusę przypomnienia Charliemu, że

znalazł się w szpitalu przez własną naiwność i głupotę.

– Zazdroszczę ci, że możesz się swobodnie poruszać. Reeve znów

nie odpowiedział, chociaż Charlie chyba czekał na kazanie
umoralniające.

– Ja też chciałbym wyjść, wrócić do domu...
– Wcale nie wracam jeszcze do domu – odezwał się wreszcie

Reeve.

– Znalazłeś chętnych do wynajęcia jachtu na wycieczkę?
W głosie Charliego zabrzmiała nadzieja, jak gdyby wierzył, że

Reeve pomoże mu się wykaraskać z kłopotów.

– Charlie, domyślasz się pewnie, co zamierzam zrobić. Jadę do

Denver.

Charlie rozpromienił się.
Reeve nie pozwolił, aby ta radość trwała zbyt długo i aby

lekkomyślny przyjaciel poczuł się zwycięzcą w pechowej grze.

– Osobiście nadal uważam, że powinieneś wylądować w

więzieniu.

– Reeve, nie mów tak – obruszył się Charlie z wyrazem

przerażenia na twarzy.

– Niestety, Charlie, taka jest prawda. Powinieneś trafić za kratki,

jeśli nie za twój ostatni wyczyn, to za poprzednie. Robię to dla...

– Clei – przerwał pacjent. – Wiem. Dla niej, nie dla mnie.
– Częściowo tak – przyznał Reeve. – Jeśli nie pojadę do Denver,

Clea sama tam pojedzie i wpakuje się w kłopoty.

– Wiem, myślałem o tym, ale nie widzę wyjścia z sytuacji.
– Cóż, mam pewien pomysł. – Reeve zamilkł na dłuższą chwilę. –

Szczerze mówiąc, jadę do Denver, ponieważ zawdzięczam ci bardzo
ważną rzecz.

Charlie uniósł brwi.
– Pamiętasz? Spotkałem cię akurat, kiedy nie miałem pieniędzy na

„Argosy”. O nic nie pytałeś. Wręczyłeś mi czek. I to ci jestem winien,
przyjacielu.

– Nie sztuka zdobyć pieniądze – oświadczył Charlie z powagą. – O

wiele trudniej zyskać przyjaciela. Przyznaj mi rację, bracie. Wiele razy
wyciągałeś mnie z kłopotów. Ty jedyny okazywałeś się uczciwy i
lojalny. Nic mi nie zawdzięczasz.

Reeve pominął komplement milczeniem.
– Jadę do Denver, nieważne z jakich pobudek.
– A ja jestem ci wdzięczny, bez względu na pobudki, które tobą

background image

kierują.

– Dobra, dosyć. Głupie gadki-szmatki. Opowiedz lepiej o

Browningu. Co to za facet?

– Wykiwał mnie koncertowo.
– Charlie. – Reeve zaczynał się irytować. – Zdaję sobie z tego

sprawę. Proszę o podanie faktów, rozumiesz, jak go poznałeś, jaki tryb
ż

ycia prowadzi... Muszę mieć te informacje, żeby się z nim

skontaktować.

– W porządku. – Charlie ułożył się wygodniej na szpitalnym

łóżku. – Browning ostro gra na giełdzie. Kupuje taniutkie akcje i czeka,
aż ich cena podskoczy. Kupił w Denver nowoczesny, duży dom, postarał
się o nową, młodą żonę, należy do miejscowej śmietanki towarzyskiej i
tak dalej.

Reeve słuchał nie komentując. A więc tu leżał pies pogrzebany!

Ciekawy był dalszych szczegółów.

– Został kolekcjonerem dzieł sztuki – dodał Charlie.
Docierali do sedna sprawy.
– Kupował obrazy impresjonistów, bez ładu i składu, antyki,

sztukę prekolumbijską. I nefrytowe figurki. Ma opinię liczącego się
kolekcjonera nefrytów.

– A w jaki sposób usłyszał o tobie?
– To ja usłyszałem o nim. Wiesz, Reeve, obracam się w tych

sferach. Przyjaciele, plotki, prasa... Zawsze przedostają się jakieś
wiadomości. Kiedy w Santa Inez dostałem cynk o posążku, natychmiast
pomyślałem o Browningu. Wiedziałem, że on jeden może być kupcem
nefrytowego jaguara. Interesował się takimi figurkami i miał pieniądze.
Zadzwoniłem więc, oczywiście pod fałszywym nazwiskiem.

– A dlaczego?
– Na wypadek, gdyby o mnie słyszał. Światek ludzi zamożnych

jest mały, Reeve. Wszyscy tam się znają.

– Oczywiście – przytaknął Reeve ironicznie. – Tak więc kupiłeś

ukradziony posążek i udałeś się na poszukiwanie Browninga?

– Właśnie. Dotarłem do niego bez trudu, lecz nie udało mi się go

namówić na osobiste spotkanie. Przysłał swoich przedstawicieli. Resztę
znasz.

Reeve skinął głową.
– Tak zwani przedstawiciele zabrali nefryt i zbili cię na kwaśne

jabłko.

– Tak oto bogaci stają się jeszcze bogatsi. A biedni biedniejsi. W

każdym razie, kiedy zadzwoniłem potem do Browninga, stwierdził, że

background image

jego ludzie nie zdołali się ze mną skontaktować. Złożył wyrazy
głębokiego ubolewania z powodu wypadku, utraty nefrytu i moich
kłopotów. Niby wzór dobrych manier, a czułem, że kłamie jak z nut. On
ma tę figurkę, Reeve. Jestem przekonany. Gdybyśmy tylko udowodnili...

Reeve przestał słuchać i wyjrzał przez okno na podwórze. Pacjenci

przechadzali się po wybrukowanym dziedzińcu lub po ścieżkach w
ogrodzie. Niektórzy jeździli na wózkach inwalidzkich.

Jeden mężczyzna nie pasował do tej scenerii. Był jakiś

nienaturalny, spięty, czujny. Reeve pokręcił głową. Policja nie
spuszczała oka z Charliego.

– Napytałeś sobie biedy, Charlie – odezwał się wreszcie.
– Jak zwykle. – Charlie uśmiechnął się łobuzersko.
Reeve oderwał wzrok od okna i spojrzał na przyjaciela. Ubrany był

w starą szpitalną pidżamę. Rozpięta góra odsłaniała opalony tors. Nawet
w bandażach, gipsie i z nogą na wyciągu wyglądał jak lord. I na tym
polegał jego problem. Wygląd go zdradzał.

– Pewne rzeczy muszą się zmienić – oznajmił, świadom, że

Charlie chłonie każde słowo. – I nie jest to tylko moje zdanie. Ja
natychmiast zapominam o twoich wyczynach, ale Clei nie dają one
spokoju. Czas najwyższy, abyś zaczął myśleć o siostrze i zmienił się.

– Dużo jej zawdzięczam.
– Cholernie dużo! – Reeve wpadł w gniew. – Przychodziła ci z

pomocą na każde zawołanie, nawet podczas służby w marynarce. Chyba
nigdy nie wróciłbyś na czas z przepustki, gdyby Clea nie doprowadzała
cię do stanu używalności po popijawie i nie odsyłała do koszar. Raz
nawet sama odwiozła cię do bazy. Pamiętasz?

– Pamiętam, jasne. Wypadała ci służba w tamten weekend, więc

sam podskoczyłem do Los Angeles.

– I wpadłeś w tarapaty, co?
– Szczerze mówiąc, nie pamiętam tego epizodu. Cokolwiek się

wtedy stało, Clea mnie uratowała.

– Tak, tak, jesteś jej dłużnikiem.
– A tobie wciąż na niej zależy.
Zabrzmiało to jak stwierdzenie, nie jak pytanie. Reeve zignorował

je.

– Jeśli tobie, jako bratu, zależy na siostrze, daj jej odetchnąć.

Niech zajmie się własnym życiem i przestanie grać rolę mamusi.

– Nigdy nie zamierzałem jej wciągać w swoje kłopoty.
– Ale wciągałeś i nadal wciągasz, Charlie. Po co ją tu wzywałeś?

Piśniesz słówko, a ona już leci przez pół świata! A do tego prosiłeś, żeby

background image

mnie znalazła. Postawiłeś ją w kłopotliwej sytuacji. I mnie również.

Twarz Charliego wyrażała niekłamaną dezorientację.
– Sądziłem, że może... miałem nadzieję, że...
– śe nas połączysz po latach? Nie wierzę, że jesteś taki naiwny,

chociaż... – Reeve znów wyjrzał przez okno. – Widać jesteś. Clea i ja
zostaliśmy przyjaciółmi. Przynajmniej tyle. I za to ci dziękuję.

Reeve obawiał się, że powiedział za dużo.
– Niech tak pozostanie – dodał szybko. – Wasi rodzice nadal mnie

nie tolerują, zaś ani ty, ani Clea nie zrobiliście nic, aby to zmienić.

– Nie przesadzaj – zaprotestował Charlie. – Ja umiałem się

postawić – oświadczył z dumą.

– Szczeniacki bunt – ocenił surowo Reeve. Odpowiedziało mu

milczenie.

– Cała twoja niezależność to bezmyślne awantury. Pusty bunt

zamiast sensownego działania. Ciąg głupich przygód. Obwiniasz
rodzinę, a potem prosisz, żeby cię wyciągała z kłopotów. śyczę ci, żebyś
zapomniał o rodzicach i postępował odpowiedzialnie. – Reeve przerwał,
wyrzucał sobie w duchu porywczość.

– Odpowiedzialnie? – powtórzył Charlie. – Czyli mam postępować

tak jak ty? Walić prosto z mostu, tak?

– Próbuję tak żyć, ale też często popełniam błędy. – Reeve

pomyślał o minionej nocy. – Nie jestem święty, ale się staram. A ty?

– Niczego nie obiecuję, Reeve. Nie chcę kłamać. Ale naprawdę

zastanowię się nad tym, co powiedziałeś.

– Dość uczciwe postawienie sprawy. Właściwie Reeve nie

zamierzał się w to mieszać. Nagle w drzwiach pojawiła się Clea.
Spojrzała na Reeve’a i przeniosła wzrok na brata. Wyglądała wspaniale.

– Dlaczego jesteście tacy poważni? Podeszła do łóżka Charliego.
– Rozmawialiśmy o wyjeździe do Denver – wyjaśnił.
Clea pochyliła się i ucałowała go w nie obandażowany policzek.
– Bardzo się cieszę, że Reeve tam jedzie – stwierdziła, wciąż

unikając wzroku Holdena. – Zastanawiałam się nad tym nefrytowym
jaguarem. Wydaje ci się, że Browning trzyma tak cenne dzieło sztuki w
salonie, na widoku?

Charlie wzruszył ramionami i lekko skrzywił się z bólu.
– Znasz kolekcjonerów sztuki, Cleo. Lubią trzymać swoje zbiory

w domu. Niekoniecznie w salonie, ale gdzieś w domu. Pokusa
pokazywania ich gościom jest większa niż chęć bezpiecznego ukrycia
kolekcji.

– To się odnosi do legalnych posiadaczy dzieł sztuki, natomiast

background image

jaguar został ukradziony...

– Wątpię, czy to jedyny przedmiot, jaki zdobył tą drogą – przerwał

jej Reeve. – Jego przyjaciołom to nie przeszkadza. Należą przecież
wszyscy do śmietanki towarzyskiej. Bogaci i superbogaci ludzie zbierają
cenne przedmioty różnymi sposobami.

Reeve nie mógł się powstrzymać od szyderczego tonu, jednak Clea

nie zwróciła chyba na to uwagi.

– Problem polega na tym – ciągnął – żeby znaleźć ten konkretny

posążek. Nefrytowego jaguara. Potrafisz go opisać, Charlie?

– Ma mniej więcej dziesięć, dwanaście centymetrów wysokości –

Charlie usiłował to pokazać palcami zdrowej ręki.

– Mała rzecz, a tyle zamieszania – mruknął Reeve z przekąsem.
Clea puściła tę uwagę mimo uszu. Poszperała w torebce i wręczyła

Charliemu notes i ołówek.

– Zrób szkic dla Reeve’a.
– Trudno mi będzie, ale może coś odczytasz z tego rysunku.
Mozolnie kreślił na papierze kształt figurki. Podał kartkę

Reeve’owi.

– To półczłowiek, półjaguar – wyjaśnił. – Oczy i nos podobne do

ludzkich, lecz dolna część twarzy ma kształt ryja o wydatnej górnej
wardze. Kąciki warg wykrzywione w dół, jak gdyby pogardliwie. Kły
budzą grozę. Posążek ma ludzki tors, szerokie bary, silne ramiona. Stopy
są zakończone pazurami.

Reeve podsunął szkic Clei. Oglądała go długo, z zaciekawieniem.
– Nie chciałabym spotkać tego stwora sama nocą w ciemnym lesie

– oświadczyła.

– Znasz się na historii sztuki, Cleo. Czy według ciebie to figurka

wykonana przez Olmeków? – spytał Charlie.

Potrząsnęła głową.
– Motyw jaguara występuje w sztuce wszystkich plemion Indian

meksykańskich. Na rynku dzieł sztuki spotyka się jednak częściej figurki
Majów. Browning spokojnie mógłby się zadowolić mniej cenną rzeźbą.

Charlie musiał uzupełnić opis.
– Nefryt ma zielony odcień i nacięcia wyglądające jak kontury.

Nie pamiętam dokładnie, ale przypomina to zarys żółwia i ptaka z dużym
dziobem.

– Fatalnie, że nie dostałeś fotografii. Zrobię co w mojej mocy –

przyrzekł Reeve, chowając rysunek do kieszeni. – Prawdę mówiąc, nie
liczę na sukces.

– Nie doceniasz swoich możliwości – odparł Charlie.

background image

– Zobaczymy. Zarezerwowałaś bilet, Cleo? Uśmiechnęła się i

skinęła głową. I po raz pierwszy od godziny ośmieliła się spojrzeć
Reeve’owi prosto w oczy.

– Pożegnam się już, Charlie. – Reeve wyciągnął rękę. – Staraj się

unikać innych kłopotów.

Charlie wybuchnął śmiechem.
– Dopóki mnie tu trzymają, nie będzie to trudne. Powodzenia,

Reeve. Liczę na ciebie!

Uniósł kciuk. Reeve nie odpowiedział.

background image

ROZDZIAŁ 7

Clea i Reeve wyszli z muzeum i natychmiast zmrużyli oczy przed

oślepiającym blaskiem słońca. Niemal jednocześnie nałożyli ciemne
okulary i ze śmiechem zeszli po schodach na ulicę.

To Clea wpadła na pomysł wycieczki do muzeum. Chciała, żeby

Reeve zapoznał się z kulturą Olmeków. Zdumiało ją bogactwo zbiorów
muzealnych. W wielkich salach ciągnęły się rzędy gablot z wytworami
rzemieślników i artystów epoki prekolumbijskiej. Panowała cisza i
półmrok. Jedynie eksponaty były oświetlone. Łagodne promienie
wydobywały z cienia wymyślne maski, potężne kamienne monolity,
skomplikowane wzory rzeźbione w nefrycie.

Clea przemierzyła cały budynek u boku Reeve’a, służąc

wyjaśnieniami. Czuła się jak turystka zwiedzająca obcy kraj u boku
ukochanego mężczyzny czy świeżo poślubionego męża. Całkiem miłe
uczucie...

Na zewnątrz, w słońcu, magia prysła. Powrócili do rzeczywistości.

Mieli przed sobą karkołomne zadanie: odnaleźć nefrytową figurkę i
wyciągnąć Charliego.

Zaczęli rozmawiać o obejrzanych skarbach.
– Olemkowie, Aztekowie, Majowie, Toltekowie. – Reeve

ż

artobliwie chwycił się za głowę. – Za dużo tego dla mnie. Jedyne

muzeum w Santa Inez zebrało wszystko, co wymyśliły dawne plemiona.

– Rzeczywiście, wspaniały zbiór – zgodziła się Clea. – Dyrektor

zjeździł pewnie Meksyk wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu eksponatów.

Właśnie skończyła się pora sjesty. Ulice znów tętniły życiem.

Otwarto sklepy, które natychmiast zaludniły się turystami kupującymi
pamiątki.

– Cieszę się, że spory podatek turystyczny, który płacą goście

odwiedzający Meksyk, władze przeznaczają na tak szlachetne cele jak
zbiory dzieł sztuki – stwierdził Reeve. Rozejrzał się wokół. – Ta ulica
jest chyba wyłączona z ruchu kołowego. Nie widać ani jednej taksówki.

– I tak miałam ochotę na spacer – odrzekła Clea. – Może zrobię

parę zdjęć? Jeśli przez trzy dni nie dotykam aparatu fotograficznego,
zaczynam zdradzać objawy niedorozwoju umysłowego – zażartowała.

Rozmawiali dalej o sztuce Indian i niedorzecznym pomyśle

Charliego na wzbogacenie się.

– W tym musiał brać udział ktoś z muzeum – powiedział

zamyślony Reeve. – Budynek wygląda na dobrze zabezpieczony. Są
systemy alarmowe, wszędzie strażnicy. Założę się, że znajomy

background image

Charliego, który podawał się za właściciela posążka, pracował w
muzeum.

– Chyba nieźle sobie teraz żyje w Acapulco za pieniądze ze

sprzedaży jaguara.

– Jestem pewien, że wyjechał z Santa Inez – zgodził się Reeve.

Potrząsnął głową. – Nie mogę wprost wyjść z podziwu dla tych złodziei.
To prawdziwi profesjonaliści i eksperci w dziedzinie sztuki. Spędziliśmy
w muzeum mnóstwo czasu, okazałaś mi anielską cierpliwość, a ja dalej
nie umiałbym odróżnić rzeźby Olmeków od rzeźby Majów. Nie
wyobrażam sobie, że Browning uwierzy w moją bajeczkę i uzna mnie za
eksperta.

Clea zerknęła na niego ukradkiem.
– Musimy zatem wymyślić coś bardziej prawdopodobnego.

Fatalnie się złożyło, że Charlie kupił kradziony posążek. A sprawę
pogarsza fakt, że to dzieło sztuki Olmeków.

Reeve wybuchnął śmiechem.
– Popatrz no, nasz Charlie to prawdziwy koneser! Za rogiem

skręcili w malowniczą, wąską uliczkę.

Clea wzięła aparat, który niosła przewieszony przez ramię, i zdjęła

osłonę z obiektywu.

O parę kroków od nich siedział jakiś staruszek na stołku pod

ś

cianą. Z obwisłych warg wystawał mu papieros. Popiół spadał na

marynarkę. U stóp staruszka przycupnął rudo-biały kot, który oparł
głowę na jego zakurzonym bucie.

– Świetny temat na zdjęcie – stwierdził Reeve.
– Tak.
Clea podeszła do staruszka.
– Czemu nie fotografujesz? – zdziwił się Reeve. – Przecież on nie

zwraca na nas uwagi.

– Ja zawsze pytam, czy mogę zrobić zdjęcie, chyba że coś dzieje

się bardzo szybko i nie ma na to czasu.

– Tym razem masz mnóstwo czasu – odparł Reeve wesoło.
Obserwował niespieszne poczynania Clei. Starannie wymawiała

hiszpańskie słowa, co chwila pomagając sobie gestami.

Staruszek sennie pokiwał głową. Clea cofnęła się o kilka kroków i

parokrotnie nacisnęła migawkę, błyskawicznie zmieniając ujęcia.

Szli dalej, gawędząc o Olmekach, a Clea poszukiwała wzrokiem

ciekawych obiektów do sfotografowania. Przystanęła przed
rozpadającym się domem. Na progu kurczak drapał pazurkami o
podłogę. Clea chciała zatrzymać w kadrze rzeczywistość, prozę życia.

background image

Pocztówki z Santa Inez pokazywały tylko cukierkowe piękno miasta i to
ją denerwowało.

– Szkoda, że w muzeum nie wolno fotografować – odezwał się

Reeve.

– To prawda. Sztuka Olmeków jest fascynująca. Tworzyli dzieła

tak skomplikowane, wieloznaczne, a czasem abstrakcyjne, niemal jak
Picasso.

– A pomyśleć, że ich cywilizacja wyprzedza w czasie złoty wiek

kultury greckiej i że ich plemię wymarło bez śladu. Cleo, a może
Olmekowie wcale nie istnieli? Może zmyśliłaś sobie to wszystko? –
przekomarzał się Reeve.

Clea, pochylona z aparatem, podniosła wzrok na Holdena.
– Ależ ja trzymam się faktów – obruszyła się. – Pewnego dnia

Olmekowie zniknęli. Ot, po prostu, tak jak wyłonili się kiedyś znienacka
z mroku dziejów. To smutne, prawda?

Reeve’a ogarnął smutek, lecz nie z powodu Olmeków. Pomyślał o

Clei i jej marzeniach. Przed laty pragnęła żeglować po morzach z
aparatem w ręku, szukając przygód. Patrzył teraz na ożywioną,
podekscytowaną kobietę i widział dziewczynę, którą kiedyś kochał,
gotową wyruszyć na podbój świata.

– Tak, smutne. Ale wiele po nich zostało. Na przykład

niesamowite rzeźby: bogowie i demony, półludzie, półzwierzęta, tak jak
jaguar Charliego.

– Masz jednak dobry gust.
– Zawsze o tym wiedziałem – zażartował.
Tak, miał dobry gust. Dlatego wybrał Cleę, od pierwszej chwili,

kiedy ją ujrzał. Czuł, że to niezwykła dziewczyna.

Otrząsnął się z tych myśli. I tak już pewnie nie zobaczy Clei. Miał

szczęście, że spędził z nią tyle dni...

Znów się zatrzymała i podniosła aparat. Reeve odsunął się na bok i

nagle spostrzegł znajomą twarz. Nie był zaskoczony. Kilkanaście metrów
za nimi stał mężczyzna, którego zauważył z okna szpitala.

Reeve powoli pochylił się nad Cleą i objął ją ramieniem.
– Nie odwracaj się – polecił. – Chyba śledzi nas policjant.
Clea nie posłuchała rady. Ciekawość wzięła górę. Obejrzała się

natychmiast i napotkała wzrok szczupłego mężczyzny w szarym
garniturze. Stało się. Nie mogli już udawać, że się nie widzieli.

– Zachowaj zimną krew. Nie panikuj – zdążył szepnąć Reeve,

zanim nieznajomy podszedł do nich.

Senorita Moore – odezwał się tonem sugerującym, że wolałby

background image

uniknąć tego spotkania.

– Tak? – Clea z trudem opanowała drżenie głosu.
– Jeśli można, chciałbym zadać pani kilka pytań.
– Widzę, że zna pan moje nazwisko, senor, ale ja nie mam pojęcia,

kim pan jest.

Serce Clei waliło jak oszalałe, lecz głos brzmiał spokojnie. Czuła,

ż

e jej dłonie pokryły się potem.

Senor Jorge Alvarez. Policja Santa Inez.
– Policja? – Clea udała zdumienie. Miała nadzieję, że wyraz oczu

jej nie zdradzi.

– Bardzo proszę, przejdźmy do cienia.
Nie brzmiało to jak rozkaz, ale Alvarez był chyba pewien, że za

nim pójdą. Ruszył w stronę ławki stojącej pod rozłożystą palmą.

Clea i Reeve nie usiedli. Clea kurczowo trzymała Holdena za rękę.

Wydawał jej się wcieleniem opanowania. Chciała czerpać od niego siłę.

– A pana nazwisko, senor? – spytał Alvarez.
– Reeve Holden. Spodziewam się jednak, że już pan wie, jak się

nazywam.

Alvarez nie odpowiedział. Zmrużył tylko oczy.
– Jak się państwu podobała kolekcja rzeźb z nefrytu, którą

zwiedziliście w muzeum?

Clea już chciała odpowiedzieć, lecz Reeve ścisnął jej dłoń

ostrzegawczo.

– Nie sądzę, aby szedł pan za nami jedynie po to, żeby spytać o

wycieczkę do muzeum.

Clea jeszcze mocniej zacisnęła palce na ręce Reeve’a. Traciła

głowę. Istniała co prawda szansa, że policjant wspomniał o nefrytach
przypadkowo, ale... Poczuła skurcz strachu w żołądku.

– Racja – zgodził się Alvarez.
– To dlaczego... – zaczęła Clea.
– Zaraz wyjaśnię państwu, skąd to całe zamieszanie. Obserwujemy

salę senor Charlesa Moore’a w szpitalu. Interesuje nas, kto go odwiedza.
Państwo są pierwszymi gośćmi.

– Oczywiście, że go odwiedziłam. Przecież to mój brat –

stwierdziła Clea z ulgą.

– Wiemy o tym, senorita, zastanawiamy się jednak, co pani wie.

Na przykład o sprawie wypadku, tu w Santa Inez, w wyniku którego
został poważnie ranny. Mówił pani o tym?

Clea zdała sobie nagle sprawę, że Alvarez zarzucił wędkę.

Zdecydowała się przejść do ataku.

background image

– Oczywiście, że wiem, i jestem tym faktem zszokowana.

Nikczemny napad na mojego brata w hotelu „La Paloma Blanca” to
skandal. Wydaje mi się, że nie zrobiono nic, aby ukarać sprawców.

Z zadowoleniem spostrzegła, że wprawiła Alvareza w

zakłopotanie.

– Prowadzimy dochodzenie w tej sprawie, ale... Clea zaatakowała

po raz drugi.

– Ale co? Mój brat został brutalnie pobity, a pan, zamiast szukać

napastników, śledzi mnie i pyta o wizytę w muzeum.

Senorita, badamy okoliczności zdarzenia najlepiej, jak umiemy.

Popełniono przestępstwo i...

– O, niewątpliwie. I mój brat jest ofiarą.
– Możliwe, że nie tylko ofiarą, senorita. Mamy podstawy, by

sądzić, że pani brat jest zamieszany w kradzież z muzeum cennej rzeźby
z nefrytu.

Clea musiała opanować nerwy i nie pozwolić się wciągnąć w

rozmowę o posążku.

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Mój brat nie jest

złodziejem, lecz ofiarą napadu – utrzymywała. – A pan niewątpliwie
zaniedbuje swoje obowiązki.

Alvarez znów zmrużył oczy. Clea czuła, że chyba wpadła w

pułapkę. Nie wiedziała, co robić. Wtedy Reeve wkroczył do akcji.

– Rozumiem problemy związane z dochodzeniem, senor Alvarez,

ale senorita Moore niepokoi się o swojego brata. Jestem pewien, że
potrafi pan uszanować jej uczucia. A jeśli wysuwa pan wobec niej jakieś
oskarżenia, powinien pan to zrobić nie na ulicy, lecz na posterunku.

Na myśl o pójściu na posterunek żołądek Clei dał znać o sobie

bolesnym skurczem. Rzuciła Reeve’owi surowe spojrzenie. Zignorował
ją.

– Skoro nie ma pan formalnego nakazu zatrzymania nas – ciągnął

– wrócimy do spaceru po przepięknym mieście. Podziwianie widoków i
zwiedzanie ciekawych miejsc to nie przestępstwo, prawda, senor
Alvarez?

– Oczywiście. śyczymy państwu miłego pobytu w Santa Inez,

muszę jednak poprosić państwa o zeznanie, co wiecie na temat
skradzionego nefrytu.

– Nie wiem nic o żadnym nefrycie – odparł Reeve. – Mimo to z

pewnością pozostaniemy w kontakcie.

To mówiąc, szarpnął Cleę za ramię. Odeszli szybkim krokiem.
Adios, senor – zawołała Clea przez ramię. Minęli kilka przecznic

background image

w milczeniu, nie oglądając się. Przez cały czas Clea wstrzymywała
oddech.

– Reeve, przeżyłam coś strasznego. Naprawdę się bałam, że

wylądujemy na posterunku, wyobraź sobie tylko...

– Próbuję właśnie nic sobie nie wyobrażać. – Reeve zdobył się na

uśmiech. – Myślę, że nie groziło nam aresztowanie. Wydaje się, że on nie
ma pewności co do związku Charliego z posążkiem. W takich
wypadkach najlepszą obroną jest atak. Wspaniale się zachowałaś, Cleo.

– Czy on wciąż idzie za nami?
– Tak, ale dyskretnie. Udawaj, że jesteś turystką. Przejdziemy się

wzdłuż nabrzeża do hotelu.

– Pewnie nie uda się nam go zgubić – zażartowała.
– Wiedzą, że mieszkasz w tym hotelu. Zaręczam ci. Nie warto

komplikować sytuacji. Przechadzka po portowych dokach może mieć na
celu fotografowanie, na przykład dzieci bawiących się wśród statków. Co
ty na to?

Clea uśmiechnęła się.
– Świetna myśl. Powinnam cię wynająć jako konsultanta

artystycznego.

Doszła już do siebie po emocjonującym spotkaniu, ale

perspektywa aresztowania budziła wciąż niepokój.

– Wiesz, Cleo, podoba mi się ten pomysł. Jestem bardzo

zainteresowany stanowiskiem konsultanta.

Clea wybuchnęła śmiechem.
– Poszukaj ciekawych ujęć, a ja zrobię pierwsze zdjęcie.
Przygotowała aparat. Reeve spojrzał tęsknie na swój zakotwiczony

jacht. Zegnał „Argosy” na parę dni.

– Traktujesz łódź jak własne dziecko, Reeve, ale nic się jej nie

stanie – zapewniła Clea. – Stoi tu bezpiecznie. Sowicie opłaciłeś
nadzorcę portu. Będzie jej pilnował.

– Rzeczywiście, martwię się – stwierdził Reeve. – Poczekaj,

sprawdzę tylko jedną linę.

Clea chwyciła go za ramię.
– Sprawdzałeś wszystkie liny po kilka razy. Czas płynie.

Spakowałeś się przed podróżą? Boję się o naszą podróż na lotnisko.

– Co to znaczy: naszą? Sądziłem, że zostajesz tu, aby niańczyć

Charliego!

– Sama, w tym mieście, z senor Alvarezem? Nie ma mowy! –

roześmiała się. – A poza tym zawsze mi powtarzasz, że Charlie musi
wreszcie dorosnąć.

background image

– No pewnie, ale...
– Rozmowa z Alvarezem nie wpłynęła na moją decyzję – wyznała.

– Zarezerwowałam bilet do Los Angeles dla siebie i do Denver dla
ciebie. Odlatujemy dziś wieczór o tej samej porze, więc chyba możemy
pojechać jedną taksówką, co?

– Oczywiście – zgodził się. – Masz bilety?
– Odebrałam je rano, kiedy poszedłeś odwiedzić Charliego. Jeśli

Alvarez pozwoli nam wyjechać...

– Nie martw się. Pewnie będzie zadowolony, że się nas pozbędzie.

A poza tym policja w Santa Inez nie dysponuje funduszem na podróże do
Stanów.

Ruszyli w stronę hotelu. Idąc obok Clei, Reeve usiłował przejrzeć

jej grę. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że nie zdradziła do końca
swoich planów.

– Ależ pędził!
Clea nareszcie odetchnęła. Szaleńcza jazda taksówką na lotnisko

kosztowała ją trochę nerwów.

– Kierowca postawił sobie za punkt honoru dowiezienie nas na

czas – odparł Reeve, rozglądając się po hali odlotów. – I dopiął swego.

Jego samolot miał odlecieć punktualnie, zaś Clea musiała czekać

jeszcze czterdzieści minut na samolot do Los Angeles.

– Lepiej już pójść na stanowisko – oświadczył.
– Reeve, proszę, zaczekaj.
A wiec o to chodziło. Wybrała samoloty startujące w niewielkim

odstępie czasu, aby spróbować w ostatniej chwili nakłonić Reeve’a do
wspólnego wyjazdu.

– Nie, Cleo. Masz bilet do Los Angeles i tam polecisz.
– Może uda ci się zmienić rezerwację? – zaczęła.
– Nawet o tym nie myśl. Nie zamierzam cię wciągnąć w awanturę

wywołaną przez Charliego.

– To mój brat, Reeve.
– Przecież wszystko uzgodniliśmy. Zapomniałaś?
– Ale ty jedziesz do Denver, więc rozsądnie będzie, jeśli...
– Nigdy!
Przez megafon ogłoszono start samolotu Reeve’a. Nie zrażona

Clea nie przerywała rozmowy.

– Wiesz, że pomogłabym ci w Denver.
– Niestety, nie wiem. Nie pozwalam ci lecieć ze mną. To zbyt

niebezpieczne i nierozważne. Zastanów się!

background image

– Nierozważne? Jak ty mnie oceniasz? Staram się trzymać uczucia

na wodzy. Rozumiem, że twój sprzeciw ma swoje źródło głównie w
wydarzeniach minionej nocy, kiedy...

– To nie ma nic do rzeczy – stwierdził pospiesznie. W oczach Clei

wyczytał niedowierzanie.

– Chcę z tobą jechać, Reeve. Gdyby nasza wspólna noc miała mi

uniemożliwić niesienie pomocy bratu, przez resztę życia czułabym się
winna.

– Nie uważam tej nocy za pretekst do odsunięcia cię od tej sprawy.

Po prostu wyprawa do Denver jest cholernie niebezpieczna.

Właściwie sama obecność Clei stanowiła dla niego zagrożenie.

Tak, obawiał się tego podświadomie.

– Jeśli to niebezpieczeństwo rzeczywiście istnieje, razem

potrafimy stawić mu czoło. Posłuchaj, Reeve – ciągnęła, nie
dopuszczając go do głosu. – Na jachcie świetnie nam się
współpracowało. Tak samo będzie w Denver. Wystarczy, że skupimy się
na poszukiwaniach, a zapomnimy o sobie.

Trudno było odeprzeć ten argument. Reeve’owi znudziła się

bezcelowa dyskusja. I tak nie zamierzał zmienić zdania.

– Co byś tam robiła? Stała na czatach? Pilnowała każdego mojego

kroku? Nie potrzebuję takiej pomocy. Sam się sobą zaopiekuję.

Tak miało brzmieć ostatnie jego słowo. Odwrócił się na pięcie, ale

Clea chwyciła go za ramię.

– Reeve, Charlie i ja uważamy, że tylko ty zdołasz załatwić tę

sprawę.

– No więc, na litość boską, puść mnie wreszcie.
– Ale...
– Czyżbyś wątpiła? – spytał marszcząc brwi.
– Nigdy nie zwątpiłabym w ciebie, Reeve. Wątpię tylko, czy

znajdziesz wiarygodne wytłumaczenie swojej obecności w pobliżu domu
Browninga. Co mu powiesz?

Reeve zaczynał się irytować i nie ukrywał tego.
– Coś wymyślę. Nie martw się.
– Wpadłam na pewien sposób, który mógłby nam bardzo pomóc –

kusiła Clea.

Reeve powoli tracił cierpliwość.
– Mój samolot startuje za pięć minut.
– Fotografia to nasza szansa. – Clea nie dawała za wygraną. –

Mam odpowiednie dokumenty, kontakty, referencje. Znam kręgi, w
których obraca się Browning, i wiem, jak do niego dotrzeć.

background image

– A ja nie? Wzruszyła ramionami.
Reeve zrozumiał nagle, że pomysł Clei trafia w samo sedno. Byłby

wprost rewelacyjny, gdyby nie jedno „ale”. Zabierając Cleę do Denver,
narażał ją na wielkie niebezpieczeństwo. Musiał odmówić. A Clea nie
ustępowała.

– Wejdziemy do domu Browninga pod pretekstem robienia zdjęć

dla jakiegoś czasopisma. Potem dokładnie obejrzymy wszystkie
zakamarki. Może sfotografujemy nawet posążek, jeśli go znajdziemy.

Reeve przestał słuchać. Musiał odrzucić ten świetny pomysł,

mając świadomość, że jest świetny.

– Wzywają mnie do samolotu.
– Reeve...
Wyjął z kieszeni bilet.
– Muszę iść. – Pochylił się i pocałował Cleę w policzek. – Zrobię,

co w mojej mocy. Przyrzekam.

Odwrócił się i odszedł. W sercu czuł pustkę.

Reeve rozsiadł się wygodnie na fotelu lotniczym. Z ulgą

spostrzegł, że sąsiednie miejsce jest wolne. Przynajmniej nie czekała go
nudna pogawędka z przypadkowym towarzyszem podróży.

Już tęsknił za Cleą. Nie mógł się pogodzić z tym, że może już

nigdy jej nie zobaczy. Zamknął oczy, opadł na oparcie i starał się o niej
nie myśleć.

Tuż przed włączeniem silników ktoś zajął fotel obok. Reeve

wyczuł obecność sąsiada, nie otwierając oczu. Z rozmysłem udawał, że
ś

pi.

– Przepraszam, czy mógłby pan trochę przesunąć łokieć?
Natychmiast podniósł wzrok. Clea!
– Niełatwo się mnie pozbyć – oświadczyła z łobuzerskim

uśmiechem.

– Do diabła, powinienem wiedzieć, że chowasz asa w rękawie.

Spodziewałem się tego, ale sądziłem, że poprzestaniesz na namawianiu
mnie do zmiany planów.

Clea spokojnie zapięła pas bezpieczeństwa.
– Potrzebujesz mnie, Reeve. A mój pomysł jest świetny.
– Słuchaj, samolot jeszcze nie wystartował. Wezwę zaraz

stewardesę, żeby dokładnie sprawdziła twój bilet – zagroził.

– Wtedy urządzę okropną scenę – odrzekła nie zrażona. – Wyrzucą

nas oboje z samolotu.

W tej chwili zamknęły się drzwi kabiny. Kapitan przez głośniki

background image

powitał pasażerów na pokładzie.

– Za późno, Reeve – odezwała się Clea, zadowolona z siebie. –

Lecimy do Denver.

– Oto apartament pani – zaanonsował chłopiec hotelowy i

oficjalnym gestem zaprosił Reeve’a i Cleę do wnętrza.

– Podwójne łóżko, łazienka i oczywiście salon.
– Chłopiec pokazał wszystkie pomieszczenia, utrzymane w

jasnych odcieniach zieleni i różu. Rozsunął zasłony. – Widok na miasto.

Clea skinęła głową i padła wyczerpana na łóżko.
– Cudownie.
– Te drzwi prowadzą do apartamentu pana – wyjaśnił chłopiec.
– Dziękujemy – powiedział Reeve, wyjmując z portfela banknot –

ale jest bardzo późno. Chcielibyśmy odpocząć po podróży.

– Oczywiście. Państwo życzą sobie zostać sami. Chłopiec wziął

napiwek, po raz ostatni wygładził zasłony w salonie Clei i wyszedł.

– Brakowało mu tylko wąsika, który mógłby podkręcać, i

rozbieganych oczek. Komiczna postać – skomentowała.

– Ależ miał rozbiegane oczka, nie zauważyłaś? – rzekł Reeve,

otwierając drzwi łączące ich apartamenty. – Wyglądasz na kompletnie
wykończoną. Zamówić ci coś?

– Nie, dziękuję. W tym stanie nie mogę nawet myśleć o jedzeniu

czy piciu.

Reeve w milczeniu przypatrywał się twarzy Clei. Przeprowadziła z

humorem śmiałą akcję na lotnisku w Meksyku, lecz pod maską wesołości
kryło się przygnębienie i smutek. To przez Charliego i jego kłopoty Clea
ż

yła od kilku dni w napięciu.

– Uda się nam – zapewnił ją. – Twój plan jest znakomity. Postaram

się, aby cię nie narażać na zbyt wielkie niebezpieczeństwo.

– Może wiec od razu zadzwonię do paru osób i nadam bieg naszej

sprawie?

– Jutro – stwierdził stanowczo. – Nie ma pośpiechu. Musisz się

wyspać. Ja też.

Clea już zasnęła.
– Dobranoc – powiedział cicho, choć był pewien, że go nie słyszy.
Wszedł do swojego pokoju i oparł się o drzwi. Odruchowo sięgnął

do zamka i uśmiechnął się sam do siebie. Cóż, do diabła, zamierzał
zamknąć na klucz? Wspomnienia o wspólnej nocy w Meksyku? Uczucia,
które go ogarnęły, gdy śpiąca Clea w samolocie położyła mu głowę na
ramieniu, a on przytulił ją jak małą dziewczynkę? Obraz Clei leżącej w

background image

sąsiednim pokoju, tak delikatnej i bezbronnej, że aż chciało się ją objąć i
bronić przed światem?

Owładnęły nim dwa pragnienia. Po pierwsze: pożądanie. Walczył

z nim od chwili, gdy Clea odwiedziła go na pokładzie „Argosy”. Zdołał
opanować to uczucie. Po drugie: potrzeba opiekowania się Cleą i
chronienia jej. To pragnienie było o wiele silniejsze i groźniejsze.
Gdybyż mógł wziąć ją w objęcia i przekonać, że wszystko będzie
dobrze...

Tak zachowują się kochankowie, a oni uzgodnili przecież, że ich

znajomość ograniczy się do przyjaźni. Od samego początku Clea
twierdziła, że łączy ich jedynie misja wyciągnięcia Charliego z kłopotów.

Reeve westchnął głęboko i ruszył pod prysznic. Zastanawiał się

wciąż, co go pcha w stronę ognia, skoro już raz igrał z miłością i sparzył
się.

Clea czuła, że obejmuje ją opiekuńcze ramię Reeve’a. Wtuliła

głowę w jego pierś niczym w wygodną poduszkę. Co za rozkosz: leżeć
obok kochanego, ciepłego ciała. Usłyszała swoje imię wypowiedziane
półgłosem i podniosła usta do pocałunku. Chwyciła dłoń Reeve’a i...
zamarła.

Dotknęła chłodnego prześcieradła. Otworzyła oczy i znów szybko

je zamknęła. Leżała sama w łóżku w hotelu „Brown Palace”. Pamiętała,
ż

e w nocy wstała na chwilę, umyła zęby, przebrała się w nocną koszulę i

zasnęła prawie na dziesięć godzin. Zbudziła się śniąc o Reevie.

Powoli, mozolnie wracała do rzeczywistości. Porzuciła myśli o

Reevie. Była dziewiąta. Zaspała. Reeve jej nie obudził. A jeśli już
poszedł do Browninga? Wpadła w popłoch. To całkiem podobne do
Reeve’a. Chciał wszystko brać na siebie i chronić ją.

Podbiegła do drzwi pokoju Holdena i głośno zapukała. Nikt nie

odpowiedział. Nacisnęła na klamkę i zajrzała do wnętrza. Łóżko puste,
pościel w nieładzie, w łazience ani żywego ducha. Naprawdę poszedł!

Zaklęła pod nosem i ruszyła do swojej łazienki. Nie po to jechała

taki kawał drogi, aby teraz dać się wyłączyć ze sprawy.

Kończyła kąpiel, mając głowę pełną pomysłów na poszukiwanie

Reeve’a. Owinięta w ręcznik wróciła do sypialni i otworzyła walizkę.
Nagle rozległ się głos Holdena:

– Dzień dobry, Cleo.
Siedział na kanapie, popijając kawę. Na stoliku przed nim stała

karafka z sokiem pomarańczowym, dzbanek parującej kawy i talerz
słodkich rogalików.

background image

– Zjesz ze mną śniadanie?
Zaskoczona Clea usiłowała ciaśniej owinąć ręcznik wokół

mokrego ciała.

– Sądziłem, że jeśli zjemy śniadanie w pokoju, zyskamy więcej

czasu na wprowadzenie w życie twojego planu – stwierdził spokojnym,
opanowanym tonem.

Usiadła na krześle i nalała sobie szklankę soku.
– A ja sądziłam, że wyszedłeś sam.
– Nie zrobiłbym tego.
Reeve z rozmysłem unikał jej wzroku, spostrzegł jednak, że gładka

skóra Clei pokryta jest kropelkami wody, potargane włosy tworzą wokół
głowy złotą aureolę, zaś kusy ręcznik nie zakrywa wszystkich jej
wdzięków. Nie przypominała wyniosłej, eleganckiej kobiety, która
wkroczyła na „Argosy” w Newport Harbor. Wyglądała młodo, niewinnie,
bezbronnie. Reeve poczuł ukłucie w sercu.

– Czeka nas dzisiaj dużo pracy – oznajmił, tłumiąc wzruszenie. –

Musisz się ubrać.

– Oczywiście. – Clea poprawiła ręcznik, zdając sobie sprawę z

niezręczności sytuacji. – Gdybyż ten wścibski chłopiec hotelowy
zobaczył mnie w takim stanie! – zażartowała i zerwała się na nogi. –
Zaraz wracam.

Weszła do łazienki, żeby się przebrać. W duchu strofowała się za

dziwaczne zachowanie. Mimowolnie sprowokowała sytuację, której
wolałaby uniknąć. Bardzo się cieszyła, że Reeve nie zostawił jej samej w
hotelu. Spontanicznie zasiadła z nim do śniadania, nie bacząc, że ma na
sobie zaledwie mokry ręcznik.

Cóż, Reeve także nie był bez winy. Zjawił się bez uprzedzenia w

jej pokoju.

– Podkradłeś się jak wąż, Reeve – zawołała. – Następnym razem

zapukaj.

– Pukałem, ale brałaś prysznic.
– Pukaj głośniej – poradziła, wychodząc z łazienki. – To najlepsze

ubranie, jakie znalazłam w walizce – stwierdziła. – Strój odpowiedni na
ciepły klimat Meksyku, lecz nie w Denver.

Białą spódnicę z czarną bluzeczką miała już raz na sobie.
– Nie przejmuj się – pocieszył ją Reeve. – Będą cię uważać za

ekscentryczną artystkę z Kalifornii.

– Jeśli zostaniemy tu dłużej, kupię jakieś ubrania – postanowiła.
– Nie mówmy teraz o strojach. Do sukcesu daleko. Najpierw

musimy dostać się do domu Browninga. Dopracujmy szczegóły.

background image

Rozejrzałem się trochę...

– Już? Gdzie?
– Tu, w hotelu, dowiedziałem się paru rzeczy. Recepcjonista

ś

wietnie zna przeciwnika Charliego. Browningowie czasem urządzają

przyjęcia w hotelu i rezerwują tu pokoje dla gości. Browning jest osobą
bardzo popularną w Denver. Wokół niego skupia się życie całego miasta.
»

– Nikt więc nie uwierzy, że w domu trzyma kradzione dzieła

sztuki – odrzekła Clea.

– Jeżeli je w ogóle trzyma. Opieramy się na podejrzeniach

Charliego. Interesujący wydaje się fakt, że Browning ma doskonałe
stosunki z miejscową policją. Udziela dotacji, wspiera domy poprawcze,
przekazuje do dyspozycji policjantów swój górski pensjonat i tak dalej.

– Innymi słowy, nie powinniśmy liczyć na życzliwość policji,

kiedy wpadniemy w tarapaty. Nie uwierzą, że Browning popełnił
przestępstwo.

– Zgadza się, ale na razie musimy zgodnie z naszym planem

przeszukać dom Browninga i sprawdzić, czy ma figurkę. Jeśli ma, resztę
pozostawmy Charliemu.

Clea pomyślała, że przykuty do łóżka Charlie nie dysponuje

wielkimi możliwościami działania. Widać zobowiązania Reeve’a wobec
jej brata nie wykraczały poza odkrycie miejsca przechowywania posążka.

– W porządku – oświadczyła. – Zadzwonię do „Trends”. Będą

zachwyceni, że proponuję własny temat, a kiedy Browning zechce nas
sprawdzić, redakcja wszystko potwierdzi.

– Jest jeszcze jeden problem – zatroskał się Reeve. – Sprzęt

fotograficzny. Powinniśmy chyba mieć statywy, reflektory i resztę
wyposażenia, tak jak w twoim studiu, prawda?

– Podczas pierwszej wizyty niekoniecznie. Do zdjęć roboczych

wystarczy mój aparat 35 mm. W razie potrzeby sprzęt można wynająć.
Po kolei, Reeve. Najpierw spróbujmy dostać się do domu Browninga.

Nakręciła numer „Trends” w Los Angeles. Reeve dopijał kawę.

Role się odwróciły. Teraz Clea grała pierwsze skrzypce.

background image

ROZDZIAŁ 8

Clea i Reeve czekali w obszernym holu rezydencji Browninga,

położonej w ekskluzywnej dzielnicy Hilltop. Podziwiali wspaniały
ośmiokątny sufit, wiszący dwanaście metrów nad nimi.

– Niezłe, co? – zauważył Reeve. – Hol ma wymiary niezłego

suchego doku. Mógłbym tu trzymać „Argosy” i jeszcze kilka jachtów.

– Cicho, bo ona usłyszy – zganiła go Clea szeptem. – Lokaj

powiedział, że zaraz zejdzie.

– Tak, ale żeby pokonać te marmurowe schody, trzeba dziesięciu

minut – zażartował.

Na górnym podeście pojawiła się pani domu. Wysoka, szczupła

kobieta poruszała się wolno, z gracją modelki.

Clea zrobiła krok naprzód, aby poznać Adrienne, której słynny

promienny uśmiech zdobił kiedyś okładki pism ilustrowanych, a potem
zagościł w popularnym teleturnieju.

– Pani Moore z magazynu „Trends”? – spytała Adrienne cienkim,

pełnym wahania głosem.

– Tak, jestem Clea Moore.
A więc tyle zostało z dawnej cudownej Adrienne... Teraz

pokazywała się światu w nowym wcieleniu: jako żona Carla Browninga.
Ten styl życia wyraźnie jej odpowiadał. Miała już swoje lata, ale uśmiech
pozostał ten sam, a brylantowy naszyjnik dodawał mu blasku. Clea
odpowiedziała uśmiechem i wyciągnęła rękę. Udawała, że nie rozpoznała
Adrienne.

– To mój asystent...
– Jake Halstead – dokończył Reeve. – Miło mi panią poznać, pani

Browning.

Clea zerknęła na niego zdumiona, a on zgromił ją wzrokiem

mówiącym, że miał powody do podania fałszywego nazwiska.

Adrienne nie zwróciła uwagi na ich ukradkowe spojrzenia.
– Bardzo się cieszę z państwa przybycia – odezwała się głosem,

który wyjaśniał, dlaczego w telewizji nie pozwalano jej odzywać się
przed kamerą. Była tam tylko niemą prezenterką. – „Trends” to cudowne
czasopismo. Znam mnóstwo ludzi, których domy przedstawiali państwo
na swoich łamach.

– Państwa dom na pewno świetnie wypadnie na zdjęciach. Czy

teraz moglibyśmy zrobić parę roboczych zdjęć? – spytała Clea, bojąc się,
aby nie urazić dumy pani Browning.

– Oczywiście. Spodziewałam się państwa i wygospodarowałam

background image

wolne całe przedpołudnie.

– To bardzo uprzejmie z pani strony – odparła Clea. – Prosimy

zatem o oprowadzenie nas po domu, abyśmy zyskali ogólne pojecie o
przedmiocie. Jake zanotuje, co nam będzie potrzebne do wykonania
właściwych zdjęć.

Reeve usiłował nie rzucać się w oczy, bezskutecznie. Musiał

wyjąć notes i posłusznie kiwnąć głową.

– Jest tylko jeden problem – stwierdziła Adrienne. Clea stłumiła

jęk, wyobrażając sobie przeszkody nie do przezwyciężenia. – Dziś
wieczorem wydajemy przyjęcie i w domu panuje zamieszanie. Wszędzie
kręci się służba i dostawcy żywności.

– Przyjęcie! – zawołała podekscytowana Clea. Natychmiast

napotkała karcący wzrok Reeve’a.

Zdawała się w nim czytać: „Trochę delikatniej! Nie domagaj się

zaproszenia!”

– To żaden problem – podjęła słodko. – Rzucimy tylko okiem na

wnętrza.

– Proszę bardzo – zgodziła się Adrienne. – Zaczniemy tutaj nasz

obchód?

Wskazała rozległy salon, przylegający do holu.
– Wspaniale.
Clea, z aparatem zawieszonym na szyi, pospieszyła za panią

Browning.

Głównym obiektem w pokoju był olbrzymi kamienny kominek.

Nad nim widniał obraz, chyba pędzla Turnera. A jeśli rzeczywiście
Turnera, to musiał drogo kosztować właściciela. Browning traktował
swoje hobby bardzo poważnie i zbierał nie tylko sztukę prekolumbijską.
Na umeblowanie składały się angielskie antyki, zupełnie nie w guście
Clei. Browning nie szczędził jednak pieniędzy na to, co mu się podobało.

– To idealne wnętrze na przyjęcia. Wyobrażam sobie, jak

wspaniale bawią się tu zaproszeni goście – zauważyła.

– To prawda – przyznała Adrienne. – W całym domu panuje taka

atmosfera. Teraz pokażę państwu drugi salon. Ma mniej oficjalny
charakter i tam zwykle przechodzą goście.

Poprowadziła ich długim, szerokim korytarzem, u wylotu którego

znajdował się wielki pokój. Podłogę pokrywały puszyste wschodnie
kobierce. Po trzech drewnianych, solidnych stopniach Reeve podszedł do
zabytkowego stołu bilardowego. Wpatrywał się weń zafascynowany.

Adrienne otworzyła przeszklone drzwi prowadzące do

wyłożonego kamiennymi płytami patio. Pośrodku umieszczony był basen

background image

w kształcie nerki. Z miedzianych żab siedzących na stylizowanych
liściach lilii tryskała woda. Taras widokowy ograniczał patio od jednej
strony, domek kąpielowy od drugiej, zaś za basenem rozpościerał się
trawnik i rozległy ogród kwiatowy.

– Jak tu pięknie! – Clea wyraziła szczery zachwyt, może tylko

troszeczkę przesadny.

– Kiedy jest ciepło, spędzamy jak najwięcej czasu na świeżym

powietrzu – wyjaśniła Adrienne.

– Zastanawiam się – zaczęła Clea, udając, że dopiero w tej chwili

wpadła na taki pomysł – czy moglibyśmy poświęcić część reportażu w
„Trends” przyjęciu, które państwo dziś wydają?

– Cóż, nie myślałam o tym – przyznała Adrienne.
– Wie pani, zatytułujemy to na przykład: „Jak bawią się

mieszkańcy Denver. Niezwykły wieczór w rezydencji Browningów”.

– Interesujące, ale nie wiem, co mój mąż na to powie – odrzekła

Adrienne z wahaniem.

Clea pominęła drugą cześć zdania.
– Naprawdę interesujące. Zapowiada się reportaż inny niż te

opisujące domy pani przyjaciół.

To był celny strzał. Reeve postanowił kuć żelazo, póki gorące.

Poparł Cleę.

– Przygotujemy niecodzienny materiał. Adrienne posłała im jeden

ze swoich słynnych pięknych uśmiechów.

– Tak, przyjęcie niewątpliwie będzie udane.
– Jestem tego pewna – zgodziła się Clea, ignorując uśmieszek

Reeve’a.

– Mam świetnego ogrodnika – pochwaliła się Adrienne. –

Wynajęłam też kwartet smyczkowy.

– Cudownie. Jake i ja przyszlibyśmy trochę wcześniej, przed

gośćmi, aby sfotografować ostatnie przygotowania. Czytelnicy
uwielbiają o tym czytać – dodała Clea konspiracyjnym szeptem.

– O, na pewno – przytaknęła Adrienne. Zwycięska Clea

uśmiechnęła się ukradkiem do Reeve’a. Podczas przyjęcia mogli
dokładnie przeszukać dom.

– Pokażę państwu, jak przebiegają przygotowania. Adrienne

ruszyła w stronę kuchni. W przestronnym wnętrzu panował ruch i gwar.
Służba czekała na dostawcę żywności. Ogrodnik znosił z furgonetki
rośliny do dekoracji domu. Powstało zamieszanie i Adrienne wezwano
do uzgodnienia jakiejś sprawy. Reeve skorzystał z okazji, aby zamienić z
Cleą parę słów na osobności.

background image

– Jak sobie radzisz, Jake? – spytała półgłosem.
– Sam nie wiem. Rola posłusznego asystenta mi nie odpowiada.

Ty za to potrafisz się płaszczyć przed bogaczami.

Clea tylko się uśmiechnęła.
– Nie wiem, czy dam radę znosić to jeszcze dłużej. Kiedy wreszcie

zobaczymy jego kolekcję? – powiedział.

Wzruszyła ramionami, nie spuszczając wzroku z Adrienne,

rozmawiającą z gadatliwym ogrodnikiem.

– Nie zauważyłem niczego, co by przypominało nefrytowy

posążek – ciągnął Reeve.

– Dotychczas widzieliśmy same nabyte legalnie przedmioty –

zgodziła się Clea. – Przypuszczam, że figurka jest gdzieś na górze,
ukryta przed wścibskimi gośćmi.

– Dostaniemy się tam?
– Tylko poczekaj.
Kiedy Adrienne wreszcie do nich dołączyła, Clea schowała

ambicję do kieszeni.

– Wyobrażam sobie, jaką odpowiedzialność pociąga za sobą

wydawanie takiego przyjęcia. Organizacja musi być dopięta na ostatni
guzik.

Adrienne znakomicie panowała nad sobą. Jedynie leciutki

rumieniec satysfakcji pojawił się na jej policzkach.

– Staram się jak najlepiej wywiązywać z obowiązków pani domu.
– To bardzo ciekawe zagadnienie – podchwyciła Clea, jak gdyby

przyszedł jej do głowy nowy pomysł. – Zanotuj, Jake. Moglibyśmy
pokazać, jak pani Browning przygotowuje się do przyjęcia. Układa listę
gości, wysyła zaproszenia...

– Tutaj lista gości została ustalona wcześniej. Przyjęcie ma na celu

zebranie funduszy na organizację wielkiego koncertu w miejskiej sali
widowiskowej.

– Rozumiem, ale na pewno wniosła pani swój cenny wkład.
– Oczywiście.
– Ma pani chyba własny gabinet?
– Na górze.
– Doskonale. Czy nie sprawi to pani kłopotu, jeśli obejrzymy

miejsce, w którym pani pracuje? – spytała Clea obłudnie.

Adrienne chętnie przychyliła się do tej prośby. Clea nabrała

większej pewności siebie i wiary w sukces przedsięwzięcia.

Po szerokich schodach wspięli się na piętro. Sypialnia pani i pana

domu okazała się olbrzymim pokojem pełnym antyków, wschodnich

background image

kobierców i miękkich draperii w kolorze kości słoniowej. Pośrodku stało
łoże z baldachimem.

Dwie oddzielne łazienki urządzone były z wyszukaną elegancją:

marmurowa wanna wpuszczana w podłogę, przeszklony prysznic, sufit
otwierający widok na niebo.

Clea odruchowo podniosła aparat i zrobiła kilka zdjęć gabinetu

Carla Browninga. O ile zdołała się zorientować, nie było tam ani śladu
dzieł sztuki prekolumbijskiej.

Kątem oka spostrzegła, że Reeve daje jej znaki. On również

niczego nie znalazł.

Przeszli do pomieszczenia, które Adrienne określiła jako swój

sekretariat. Clea usiłowała wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu,
fotografując staromodne biureczko i pastelową symfonię zasłon:
brzoskwiniowych, seledynowych, kremowych.

– To cudownie wyjdzie na zdjęciach – zapewniła. – Sfotografuję

panią przy pracy, może z pani asystentką?

Celnie strzeliła.
– Rzeczywiście mam kogoś do pomocy – przyznała Adrienne.
Clea wdała się w pogawędkę o architekcie, który projektował

wnętrza rezydencji, podczas gdy Reeve zniknął gdzieś za drzwiami.
Zaniepokoiła się, chociaż wiedziała przecież, że na pewno Holden nie
bawi się z nią w kotka i myszkę. Z ulgą przyjęła jego powrót.

Adrienne dalej snuła opowieść o kartotece przyjęć, którą założyła.

Zapisywała tam menu każdej imprezy, jej cel, nazwiska gości, a nawet to,
w co się ubrała danego dnia.

Pozostało jeszcze wiele do zobaczenia. Minęli zamknięte drzwi.

Reeve kiwnął znacząco głową.

– Czy to jest jakiś sekretny pokój? – spytała Clea swobodnym

tonem, ukazując zęby w żartobliwym uśmiechu.

Adrienne uśmiechnęła się nerwowo.
– Niezupełnie sekretny, lecz nie udostępniamy go na co dzień. Mój

mąż kolekcjonuje dzieła sztuki i tutaj trzyma najcenniejsze przedmioty.
Nie pokazuję ich nikomu, jeśli męża nie ma w domu.

– Ach, tak – zainteresowała się Clea. – Czy kolekcjonuje także

sztukę Indian amerykańskich?

– Prawie wyłącznie – odparła Adrienne. – To dzieła sztuki

prekolumbijskiej, z Meksyku i Ameryki Południowej. A właściwie od
kogo usłyszała pani o zbiorach?

Clea wyczuła w jej głosie podejrzenie.
– Hmm, nie pamiętam. – Zmarszczyła czoło. – Może od Bitsy

background image

Shruggs z Atlanty albo od Naomi Fox z Beverly Hills? Jake, jak sądzisz?
– spytała, wymieniwszy nazwiska najbogatszych i najbardziej znanych
kobiet z kręgu swoich znajomych.

Adrienne natychmiast się uspokoiła.
– Nie znam Bitsy, ale Carl i Naomi Fox to nasi bliscy przyjaciele.
– Chyba każdy w kraju słyszał o Carlu i Adrienne Browningach –

stwierdziła Clea z lekką przesadą, lecz absolutnym przekonaniem. –
Chciałabym zrobić zdjęcia słynnej kolekcji.

– Nie jestem pewna, czy Carl wyrazi zgodę. Muszę go zapytać.

Mąż boi się pokazywać kolekcję. Agencja ubezpieczeniowa postawiła
twarde warunki. Rozumieją państwo.

Adrienne skierowała się do głównego holu. Nie mieli wyboru.

Pospieszyli za nią.

– Oczywiście – wtrącił się Reeve.
Za tą uprzejmością mogło się kryć tylko jedno: Reeve coś knuł.

Bez względu jednak na jego plany, na razie kolekcja Browningów
pozostawała dla nich niedostępna.

W holu na dole uzgadniali szczegóły fotografowania przyjęcia z

podekscytowaną Adrienne. Nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich
Carl Browning. Zamilkli.

Był to niewysoki mężczyzna po pięćdziesiątce. Nieco potargane

włosy zachowały kruczoczarny kolor, lecz zaczynał łysieć. Szczupła,
sprężysta sylwetka ujmowała mu dziesięć lat. Opalenizna nie pochodziła
raczej z Kolorado.

W jego obecności Adrienne zmieszała się i zdenerwowała. Clea

rozumiała ją doskonale. Jeszcze nigdy nie widziała równie zimnych,
niebieskich oczu, zapowiadający wyniosły sposób bycia.

– Carl, kochanie – odezwała się Adrienne głosem pozbawionym

ż

ywszych uczuć. – To Clea Moore z czasopisma „Trends” i jej asystent.

Chcą zrobić reportaż o naszym domu.

Browning uścisnął ich ręce, nie wykazując żadnego

zainteresowania.

– Myślę, że zna pan mojego ojca, Charlesa Moore’a z Los Angeles

– zagadnęła Clea.

– Owszem, poznaliśmy się – odrzekł Browning.
– Zdaje się, że w Saratodze.
Chociaż bez entuzjazmu, dobrze, że w ogóle odpowiedział Clei.

Postanowiła kuć żelazo, póki gorące.

– Dom państwa prezentuje się wspaniale. Jestem pewna, że

właśnie o nim napiszemy nasz najlepszy artykuł, a kiedy dojdą zdjęcia z

background image

przyjęcia...

– Zamierzacie fotografować podczas przyjęcia?
– Browning spojrzał surowo na żonę.
– Sądziłam, że... może.
– Z pewnością nie, moja droga. To niedobry pomysł. Browning

użył łagodnych słów, ale sens był jasny.

Nie pozwolił na sfotografowanie przyjęcia.
– Ależ ja już zaprosiłam pannę Moore i pana Halsteada.
– Oczywiście, musisz dopilnować, aby ich nazwiska znalazły się

na liście zaproszonych gości. Z radością powitamy u nas córkę Chucka
Moore’a i jej asystenta, ale powtarzam: żadnych zdjęć. Chcę, aby moi
przyjaciele dobrze się bawili. Niektórzy mogliby nie wyrazić zgody na
fotografowanie.

– Ależ, Carl, to przyjęcie ma cel dobroczynny, nie jest tylko

prywatną imprezą.

– Moja droga, zdajesz chyba sobie sprawę, że wielu gości zasiada

w miejskiej komisji kultury.

– Tak, kochanie – stwierdziła Adrienne ulegle.
– Bylibyśmy zaszczyceni, publikując relację z przyjęcia. – Reeve

spróbował wtrącić swoje trzy grosze.

– Nie, nie chcę, aby zakłócano spokój osób zaproszonych. Nikt się

dobrze nie bawi, kiedy aparat fotograficzny śledzi każdy jego krok.
Natomiast państwa serdecznie zapraszamy.

Clea skinęła głową w podzięce. Nie była w stanie wydusić z siebie

ani słowa. Jej plan, cała misterna konstrukcja, legła w gruzach.

Reeve przyszedł jej w sukurs.
– Myśleliśmy, że opiszemy również przygotowania do przyjęcia i

w takim razie po prostu skupimy się tylko na tym wątku. Pokażemy
panią Browning przy biurku, w rozmowie z dostawcami żywności,
układającą listę gości wspólnie z przedstawicielami fundacji
dobroczynnej i tak dalej, a potem opisalibyśmy porządkowanie domu po
przyjęciu.

Clea odzyskała mowę.
– Moglibyśmy towarzyszyć pani Browning przy ostatnich

przygotowaniach.

Adrienne zerknęła na męża z nadzieją. Skinął głową.
– To ciekawa propozycja. Ale żadnych zdjęć na przyjęciu.

Rozumiemy się?

– Oczywiście – oświadczyła Clea. – Przyjdziemy jako zwykli

goście i będziemy się dobrze bawili.

background image

Wsiedli do wynajętego samochodu. Reeve spojrzał na Cleę z

komicznym wyrazem twarzy.

– Nie chciałbym występować więcej w tej roli.
– W roli mojego asystenta? – spytała, błyskając białymi zębami w

uśmiechu.

– Mniejsza o nazwę. Twój udawany entuzjazm wzbudził we mnie

niesmak.

– Rzeczywiście, to nie leży w moim stylu, ale Adrienne dała się

złapać na haczyk, prawda?

– O Browningu tego nie można powiedzieć. Widziałaś jego oczy,

zimne jak lód?

– I uśmiech rekina – dodała Clea. Na samo wspomnienie przeszedł

ją dreszcz.

– Widzisz? Miałem rację. Włączanie ciebie w tę sprawę grozi

niebezpieczeństwem. Pozwól, że od tej chwili ja się wszystkim zajmę.

Reeve wyczuł w Browningu bezwzględność i nieustępliwość. Bał

się o Cleę.

– Zrezygnować z przyjęcia? Nigdy! Tego się spodziewał.
– Z początku myślałam, że nici z naszych planów. Nie pozwolił

sfotografować przyjęcia, ale to jeszcze lepiej. – Clea zachichotała z
radości. – Wieczorem pójdziemy tam, wmieszamy się w tłum gości,
znajdziemy figurkę i...

Reeve zatrzymał samochód przed skrzyżowaniem i zgromił ją

wzrokiem.

– I co wtedy?
– Nic.
– Znam cię, Cleo. Sądzisz, że powinniśmy zabrać nefryt, ale od

początku byłem temu przeciwny. Poza tym Browningowie wynajmą
ochroniarzy. Działają też systemy alarmowe.

– Co?
– Cleo, przez całe życie obracasz się w tych kręgach i nie

orientujesz się w takich sprawach? Twój ojciec nie założył w domu
alarmów?

– Nie.
– Cóż, to niezwykłe jak na człowieka tak wpływowego. Chyba że

nie ma nic do ukrycia.

Clea obrzuciła Reeve’a badawczym spojrzeniem.
– Oprócz różnych wad. Reeve uśmiechnął się.
– W każdym razie rezydencja Browningów jest dobrze

background image

zabezpieczona.

– Wystarczy zatem, że znajdziemy wyłącznik systemu

alarmowego, a potem...

– Nie, Cleo. śadnych brawurowych wyczynów. Ani teraz, ani

później.

Clea spojrzała mu prosto w oczy.
– Wiesz równie dobrze jak ja, że to jedyny sposób. Sam coś

knujesz. Dlaczego wystąpiłeś pod fałszywym nazwiskiem?

– Po pierwsze, zabranie posążka do Meksyku to wcale nie jedyny

sposób załatwienia sprawy. Po drugie, podałem fałszywe nazwisko
zupełnie instynktownie. Rozumiesz, instynkt ulicznika. Jeśli Browning
zechce sprawdzić, kim jesteś, wyjdziesz obronną ręką, a jeśli sprawdzi
mnie, okaże się, że żyję z wynajmu jachtu. Nabierze podejrzeń, a tego
nam nie potrzeba. Gdyby nie konieczność, zostawiłbym cię w hotelu i
sam poszedł na przyjęcie.

– Nic byś nie wskórał beze mnie.
Nie musiał odpowiadać. To było oczywiste.
– Jest pewien problem – stwierdziła Clea.
– Cieszę się, że zauważasz przynajmniej jeden.
– Nie mam się w co ubrać.
– Cleo, bądź poważna!
– Chodzi o poważną sprawę.
– Trudno nazwać ubranie poważnym problemem.
– Skoro obowiązują stroje wieczorowe...
– Smoking? – Skrzywił się Reeve.
– Można go bez trudu wypożyczyć – uspokoiła Clea, rozbawiona.

Ś

mieszył ją przestraszony wyraz twarzy Reeve’a.

– Naprawdę? – Teraz on żartował. – A już miałem nadzieję, że

natychmiast kupię sobie smoking za kilkaset dolarów.

– Śmiej się dalej, ja jednak będę musiała coś kupić. Coś

wystrzałowego.

– Szukasz pretekstu? Pokazała mu język.
– Podrzuć mnie do najbliższego domu towarowego. Za parę

godzin spotkamy się w hotelu.

Reeve zahamował na światłach. Zdziwiony spostrzegł, że Clea

otwiera drzwi samochodu.

– Poczekaj. Skręcę za rogiem i zawiozę cię do głównego wejścia.
– Nieważne – odparła wysiadając. – Nie jestem gwiazdą filmową.
Przesłała mu całusa na pożegnanie.
Zapaliło się zielone światło. Reeve musiał jechać dalej sam, do

background image

hotelu. Wydawało mu się, że Clea wszystko traktuje lekko,
niefrasobliwie, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z grożącego im
niebezpieczeństwa. Browning mógł nie posłać za nimi swoich ludzi, ale,
jeśli Charlie się nie mylił, stosował raczej brutalniejsze metody.

Reeve zaparkował przed hotelem, ale siedział jeszcze przez chwilę

w samochodzie. Usiłował uporządkować myśli. Sytuacja wymykała się
spod kontroli, a tego nie lubił. Zwykle wiedział dokładnie, w jakim
kierunku zmierza i co chce osiągnąć. Zetknął się z Cleą po raz drugi w
ż

yciu i po raz drugi tracił panowanie nad sobą, nad wydarzeniami.

Przeczuwał, że wieczorem czeka ich wyprawa do jaskini lwa.

Po drodze do domu towarowego Clea trafiła na mały butik,

przypominający prawdziwy paryski sklepik. Jej wzrok przyciągnęła
suknia na wystawie. Nie całkiem pasowała do jej stylu, lecz wieczorna
okazja wymagała czegoś specjalnego. Postanowiła wejść i przymierzyć
sukienkę.

– Bardzo elegancka, prawda? – spytała sprzedawczyni na widok

Clei wychodzącej z przymierzalni.

Szkarłatna sukienka miała dopasowany stanik, bufiaste rękawy i

rozkloszowaną spódniczkę. Podkreślała zgrabną sylwetkę Clei.

– O, tak i w bardzo francuskim stylu – dodała, mówiąc z silnym

francuskim akcentem. – Trochę zwariowana.

Clea nie mogła się nie zgodzić ze zdaniem ekspedientki.

Prostokątne wycięcie przy szyi odsłaniało odważnie gładką skórę,
podczas gdy reszta ciała była przyzwoicie zakryta.

– Francuska moda ma coś w sobie – przytaknęła Clea

zaintrygowana dwuznaczną wymową szkarłatnej kreacji.

Seksowna, wręcz wyzywająca sukienka budziła zarazem

skojarzenia z romantycznym, tajemniczym charakterem osoby, która ją
nosiła. Fascynujące połączenie! Wieczór u Browninga oznaczał
zaproszenie do sensacyjnej przygody. Szkarłatna, szokująca suknia
idealnie nadawała się na tę okazję.

– Biorę ją – zdecydowała, nie patrząc nawet na cenę, z pewnością

równie szokującą jak sukienka.

– Coś jeszcze, mademoiselle?
– Oczywiście. Potrzebuję nowych butów. Mam nadzieję, że coś tu

znajdę.

Znalazła czarne pantofle zapinane w kostce na paseczki. Kupiła

też parę pończoch z czystego jedwabiu.

Sprzedawczyni przyniosła z zaplecza czarną jedwabną koszulkę

background image

nocną, ozdobioną koronką.

– A może to? Na później?
Clea potrząsnęła głową. Nie potrafiła się jednak oprzeć chęci

dotknięcia koszulki, miękkiej i błyszczącej jak promień księżyca.

– Cudowna, ale nie powinnam...
– Jakże smutne jest życie, kiedy robimy tylko to, co powinniśmy. –

Kobieta uśmiechnęła się czarująco. – Pozwoli pani, że pokażę nasz
najlepszy towar.

– No cóż...
Clea z każdą chwilą miękła.
– Tak jak myślałam! W pani życiu jest ktoś szczególny.

Mężczyzna!

– Och, nie...
– Proszę nie zaprzeczać. Trudno ukryć romans przed Francuzką.
Po półtorej godziny Clea wyszła z butiku, niosąc suknię, buty,

pończochy, koszulkę nocną oraz całą górę koronkowych majteczek i
biustonoszy. Dziwiła się sama sobie, jak mogła kupić tyle ubrań.

Na rogu zatrzymała taksówkę. Czuła się jak panna młoda w

przeddzień ślubu, ogołacająca sklepy z wykwintnej bielizny. I po co to?

Znała jednak odpowiedź. Jeśli nie zdołała oszukać sprzedawczyni,

nie umiała kłamać przed samą sobą. W jej życiu był pewien mężczyzna.

Reeve stał przed lustrem w pokoju hotelowym. Starannie zawiązał

wypożyczoną muszkę i cofnął się, aby sprawdzić efekt.

Wzruszył ramionami. Lepiej być nie mogło. I tak miał szczęście,

ż

e znalazł smoking, który na niego pasował. Uśmiechnął się ponuro.

Kiedyś przed laty nie poszło mu tak łatwo.

Ożyły wspomnienia.
Charlie i Clea nalegali, aby przyszedł na oficjalne przyjęcie w

rezydencji Moore’ów. Charlie zaciągnął przyjaciela do wypożyczalni
strojów wizytowych. Smoking źle leżał i Reeve przez cały wieczór czuł
się nieswojo, zwłaszcza że był bacznie obserwowany przez Charlesa
Moore’a, seniora.

Otrząsnął się z myśli o przeszłości i spojrzał na zegarek.
– Czas rozpocząć przedstawienie – powiedział do siebie cicho i

zapukał do pokoju Clei.

Otworzył drzwi i zamarł z wrażenia.
– Reeve – usłyszał. – Wyglądasz niezwykle elegancko.
Usiłował się uśmiechnąć.
– Robisz aluzję do ostatniego razu, kiedy podziwiałaś mnie w

background image

smokingu?

Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. Widok Clei

zapierał dech.

– Tak, chciałam zażartować.
Złote włosy Clei opadały na ramiona. Czerwona suknia odsłaniała

smukłą szyję, kształtne ramiona, podkreślała krągłość piersi. Zgrabne
nogi prezentowały się niemal w całej okazałości.

Jeszcze nigdy nie widział Clei tak kuszącej i wytwornej

jednocześnie. Mierzył ją wzrokiem od stóp do głów, nie mogąc się
nasycić.

– Wyglądasz pięknie – szepnął.
Zauważył, że Clea była lekko zakłopotana. Odwróciła się.
– Ach, to stary fason – odparła skromnie. – Kupiłam ją na

wyprzedaży.

Nagle przyjęła pozę modelki (często przecież fotografowała) i

wyzywająco potrząsnęła włosami.

Reeve po prostu zamarł. Zachowanie Clei nie wynikało jednak z

próżności.

– O Boże! – powiedziała zdenerwowana.
– Co się stało?
– Zaczepiłam chyba włosami o zapięcie sukni. Suwak się zaciął –

wyjaśniła.

Uniosła rękę i próbowała wyplątać kosmyk włosów z zamka

błyskawicznego na plecach. Zachwycony Reeve pożerał ją wzrokiem.

Pod materiałem napiętym na piersiach rysowały się wyraźnie

twarde brodawki. Mężczyzna zaczerpnął głęboko tchu.

– Pozwól, pomogę ci zapiąć – zaproponował – bo wyrwiesz sobie

włosy.

– Och, dziękuję. Sama nie dam rady. Bardzo niewygodne zapięcie.
Reeve stanął za plecami Clei szczęśliwy, że znalazł się tak blisko.

Czuł ciepło bijące od jej ciała i zapach perfum. Zmysłowa woń zdawała
się tworzyć obłok, który spowijał i odurzał ich oboje.

Pochyliła głowę do przodu i podniosła włosy, aby Reeve miał

dostęp do suwaka. Gładką, delikatną skórę szyi dzieliło od ust Reeve’a
zaledwie parę centymetrów.

– Reeve, jesteś tam?
– Tak, tylko się zastanawiam, jak to zrobić – skłamał.
– Wiem, to głupio zabrzmi, ale staraj się nie zepsuć suwaka. Nie

chciałabym się zjawić u Browningów zapięta na agrafkę.

– To wina zamka – zażartował. – Zawsze możemy kupić na

background image

wyprzedaży inną suknię.

– Reeve!
– W porządku. Będę uważał.
Ostrożnie, milimetr po milimetrze, rozsuwał zamek. Ze wszystkich

sił starał się skupić na sukni, nie na kobiecym ciele, które kryła.
Powstrzymał niecierpliwe palce. Walczył z pokusą dotknięcia cudownej
skóry.

– Jak ci idzie?
– Świetnie – mruknął pochylony nad zamkiem. Czuł wzbierające

w nim pożądanie. Pragnął objąć ją mocno, przygarnąć, pieścić piersi.
Zamknął oczy i wyobrażał sobie, że całuje kark Clei, ramiona, usta...

Clea czuła żar męskiego ciała i gorący oddech Reeve’a. Zadrżała.

Bliskość Holdena była dla niej torturą. Serce waliło jak młotem. Skóra
płonęła.

Pewnie spostrzegł, co się z nią dzieje, bo musnął nagi kark,

doprowadzając ją do szaleństwa. Jeszcze chwila, a odwróciłaby się i
podała usta do pocałunku.

Nie doszło do tego.
– Gotowe – oznajmił i cofnął się o krok. – Uratowałem i włosy, i

sukienkę.

W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko ich przyspieszone

oddechy. Stali nieruchomo. Wreszcie Clea poprawiła włosy.

– Dziękuję. Kolejny problem pokonany – stwierdziła.
Miała zarumienioną twarz i błyszczące oczy. Szybko podeszła do

lustra. Musiała odzyskać panowanie nad sobą, a zarazem ukryć przed
Reeve’em gwałtowną reakcję na bliskość jego ciała.

– Jestem pewien, że nie ostatni – oświadczył Holden.

Zdezorientowana Clea nie wiedziała, co znaczą te słowa.

– Podczas naszej wizyty u Browningów może się pojawić wiele

problemów.

Rozczarowała ją taka odpowiedź.
– Tak, wiem – zgodziła się oschłym tonem.
– Pamiętaj, najważniejsze to nie stracić zimnej krwi. Działać

rozsądnie, planowo.

– Nie zamierzam wzbudzać podejrzeń, skoro ty robisz to

doskonale – odparła, odwracając wzrok. – Będziemy udawać, że się
dobrze bawimy, a jednocześnie szukać figurki. Szukać, ale nie dotykać –
dodała przypominając jego wcześniejsze polecenie.

– Dokładnie tak, Cleo. To dotyczy nas obojga. Szukać, nie

dotykać.

background image

Reeve ruszył do drzwi.
– Chodźmy. Czas przystąpić do akcji...

background image

ROZDZIAŁ 9

– Moglibyśmy wynająć limuzynę – zaproponowała Clea, kiedy

zjeżdżali oszkloną windą na parter hotelu.

– Nie ma mowy – stwierdził Reeve stanowczo. Niechętnie odnosił

się do podobnych ekstrawagancji.

– Kiedy to naprawdę sensowny pomysł.
– Wynajęliśmy przecież samochód – przypomniał.
– W porządku. Skoro chcesz czekać w kolejce na wolne miejsce

do parkowania...

Znaleźli się w holu.
– A skąd ci to przyszło do głowy, że będziemy czekać w kolejce?
– Byłam na setkach takich przyjęć, Reeve. W ostatniej chwili

przybywają tłumy. Tak jest modnie. Oczywiście nikt zawczasu nie
pomyśli o większej liczbie porządkowych przed parkingiem. – Spojrzała
na zegarek. – Już jesteśmy spóźnieni. Zachowanie zgodne z modą.
Trzeba wynająć limuzynę i już.

Reeve nie chciał ustąpić.
– Co byś powiedziała na taksówkę? Zawarli zatem kompromis.

Korek uliczny zaczynał się o dwie przecznice od rezydencji

Browningów. Surowym wzrokiem Reeve nakazał Clei powstrzymanie się
od wszelkich komentarzy typu: „A nie mówiłam”. Poprosił kierowcę,
ż

eby się zatrzymał.

– Przespacerujemy się – wyjaśnił i pomógł wysiąść Clei. – Miałaś

rację.

– Cóż, nabrałam doświadczenia dzięki mojej pracy – odrzekła, nie

chełpiąc się tym zbytnio.

– I pochodzeniu – uzupełnił.
Spłoszona Clea zerknęła na niego ukradkiem. Reeve nie zamierzał

jednak jej zranić. Zresztą wcale się nie mylił. Dorastała wśród przyjęć i
bali.

Kiedy zbliżyli się do podjazdu przed domem Browninga, przyjęcie

rozkręcało się dopiero. Podali swoje nazwiska strażnikowi przy wejściu.

– Pamiętasz, co powiedziałem? – szepnął Reeve.
– Budynek jest pilnie strzeżony.
– Tylko dzisiaj – odparła spokojnie. Zdumiony, potrząsnął głową.
– Upór nie daleko cię zaprowadzi.
– Tylko nie podejmuj pochopnych decyzji – ostrzegła, kiedy

wchodzili po schodach.

background image

Wmieszali się w tłum gości. W wielkim holu na parterze

zgromadziło się kilkaset osób: sławnych, bogatych i prawie bogatych.

Clea wiedziała od Adrienne, w których pomieszczeniach zabawa

zaczyna się na dobre, i zaprowadziła tam Reeve’a. W salonie panował
gwar, czasem przerywany wybuchem śmiechu. Od strony basenu
dobiegała muzyka.

Znaleźli gospodarzy i wymienili zwyczajowe uprzejmości. Potem

stanęli w drzwiach do patio i miło gawędzili. Clea słusznie radziła, aby
najpierw zaznaczyli swoją obecność w centrum przyjęcia. Potem mogli
wrócić do holu i czekać na sposobność, by dotrzeć na piętro. Nefrytowy
posążek znajdował się na górze, lecz mieli przed sobą noc na znalezienie
go.

Reeve poszedł do baru, gdzie podawano drinki. Kiedy wracał ze

szklanką w dłoni, nagle poczuł się bardzo samotny. Clea rozmawiała z
parą starszych ludzi na drugim końcu sali. Widocznie rozpoznała
znajomych wśród gości. Nie zdziwiło go to. To było jej środowisko.
Czuła się w nim jak w domu, w przeciwieństwie do niego.

Wyglądała pięknie i ponętne. W pokoju pełnym kobiet ubranych w

kreacje z najsłynniejszych domów mody Clea wydawała się kimś
niezwykłym, nad wyraz oryginalnym. Zaciekawione spojrzenia innych
mężczyzn wzbudziły w Holdenie zazdrość. Coraz trudniej przychodziło
mu pogodzenie się z faktem, że Clea nie należy do niego i nie będzie
należeć.

Tego wieczora nikt jednak o tym nie wiedział. Reeve mógł udawać

narzeczonego Clei. Nigdy nie fantazjował, więc ten jeden raz czuł się
usprawiedliwiony.

Clea zbliżyła się powoli, wzięła szklankę z jego dłoni i

uśmiechnęła się. Pragnął pochylić się i pocałować ją, aby pokazać
mężczyznom dookoła, że stanowią szczęśliwą parę. Powstrzymał się
jednak.

– Hej – odezwała się wesoło, jak gdyby czytała w jego myślach. –

Co się dzieje?

– Na razie spokojnie. Kim są twoi przyjaciele? – spytał z nutą

zazdrości w głosie.

– Właściwie to przyjaciele moich rodziców. Mieszkają w Los

Angeles.

– No tak – stwierdził nieco ironicznie.
– Chcą, żebym fotografowała przyjęcie z okazji osiemnastych

urodzin ich córki – wyjaśniła Clea z uśmiechem na twarzy.

– Nie jesteś tym specjalnie zachwycona.

background image

– Miła dziewczyna, a ja fotografowałam już setki takich przyjęć,

więc zrobiłabym to z zamkniętymi oczami...

– Ale co?
Uśmiechnęła się.
– Nudzą mnie takie zlecenia. Wolałabym wykorzystać ten czas na

coś innego, nowego.

– Na przykład? Clea była tajemnicza.
– Nie wiem dokładnie. Może zajmę się tym, o czym marzyłam

przed laty, jeszcze jako dziecko. Ale teraz nie czas na rozważanie mojej
przyszłości. Mamy pilniejsze zadanie.

– Niewątpliwie. Sądzisz, że pora na nasz ruch?
Rozejrzeli się po salonie. Większość gości uprzyjemniała sobie

czas rozmową lub jedzeniem wyszukanych potraw roznoszonych przez
wynajętych kelnerów.

– Chwila równie dobra jak każda – odrzekła.
– Pamiętaj, jeśli ktoś nas spyta, odpowiemy, że szukamy

ciekawych ujęć przed sesją fotograficzną.

W holu kłębił się tłum spóźnialskich. Wiele osób stało na

schodach, aby uniknąć tłoku. Tym łatwiej Cleo i Reeve przemknęli się na
piętro.

Długim korytarzem, wyłożonym puszystym dywanem, skierowali

się do pokoju z kolekcją Browninga.

Reeve nacisnął klamkę. Drzwi nie stawiały oporu. Spojrzał w

lewo, w prawo i nie zauważył nikogo. Wkroczyli do wnętrza.

– Nie ma strażnika – skomentowała Clea.
– To znaczy, że prawdopodobnie zainstalowano system alarmowy.
– Naprawdę?
– Cleo, przecież przypuszczalnie facet trzyma tu najcenniejsze

przedmioty.

Pokój na pierwszy rzut oka wyglądał zwyczajnie: wygodne meble,

szerokie półki, łagodne oświetlenie. Ale pozory myliły.

Na półkach stały rzędy kamiennych posążków pokrytych pismem

hieroglificznym Majów. Terakotowe figurki przedstawiały postacie
ludzkie i zwierzęce, fantastyczne i realistyczne. Niewielkie nefrytowe
figurki umieszczone w szklanych gablotach stanowiły perłę kolekcji. W
przyćmionym świetle połyskiwały zielonkawo, czasem turkusowo. Reeve
zrobił krok naprzód.

– Przygotuj się. Jeśli przypadkiem uruchomimy alarm, uciekamy.
Clea odetchnęła głęboko. Reeve postąpił krok dalej. Z parteru

dobiegały stłumione odgłosy przyjęcia.

background image

– Założę się, że Browning zamierza pochwalić się dzisiaj swoimi

skarbami – szepnęła Clea, wyciągając rękę.

Reeve powtórzył ostrzeżenie.
– Nie zapomnij o alarmie.
Cofnęła rękę. Nie odrywała jednak wzroku od gablotek.
– Wspaniałe dzieła sztuki. Ile bym dała, aby mieć przy sobie aparat

fotograficzny...

– Tak. Najlepiej taki maleńki, szpiegowski. – Przerwał. – Ktoś

idzie.

Na schodach rozległy się głosy. Clea rozejrzała się błyskawicznie.
– Do garderoby!
– Jedyne wyjście – zgodził się Reeve. Rozsunął drzwi garderoby

jedną ręką, a drugą chwycił Cleę za ramię i wepchnął do niewielkiego
pomieszczenia, służącego jako podręczny magazyn. Dla dwojga
dorosłych ludzi było tu dość ciasno. Większość przestrzeni zapełniały
półki pełne pudełek o starannie naklejonych etykietach.

Clea i Reeve instynktownie przywarli do siebie. Słyszeli bicie

swoich serc.

Do pokoju wszedł Browning z jakimś mężczyzną.
– Kiedy sprzedasz mi coś ze swojej kolekcji, Carl? Mam wrażenie,

ż

e robisz się zachłanny.

– Wiesz, że to nie jest na sprzedaż, Al. Ale mam nowy posążek,

który cię zainteresuje. Pozwól, że wyłączę alarm.

Clea powstrzymała oddech. Reeve mówił prawdę. Istniała tu

instalacja alarmowa. Dobrze, że zdążyła cofnąć rękę sprzed gablotki.

Ponieważ nie widziała, co się dzieje w pokoju, zamieniła się w

słuch. Skrzypnięcie, pauza, brzęk.

Nieznajomy Al gwizdnął z podziwu.
– Piękny nefryt. Jeśli się nie mylę, ta figurka została wykonana

przez Olmeków – stwierdził pewny siebie głos.

Clea nie miała wątpliwości, co ogląda Al. To był jaguar Charliego.
– Trafiłeś idealnie – odparł Carl Browning. – Na coś takiego nie

warto skąpić forsy. A zdobycie tego nefrytu wymagało pewnych
poświęceń.

Clea zamarła. Z pewnością chodziło o poświęcenie jej brata.

Reeve przycisnął ją mocniej, jak gdyby pragnął podkreślić wagę sytuacji.
W jego ramionach Clea poczuła się bezpieczna.

Zamiast skupić się na grożącym im niebezpieczeństwie, myślała o

Reevie. Wyobrażała sobie, że są razem, blisko, przytuleni, ale w innych
okolicznościach... Zamknęła oczy i zmusiła się, aby znów wytężyć słuch.

background image

– To okaz muzealny – oznajmił Browning – lecz jak zwykle

polegam na twojej dyskrecji. To będzie nasza mała tajemnica.

Mężczyzna zwany Alem zaśmiał się cicho.
– Mieliśmy w przeszłości niejedną taką tajemnicę, co?

Oczywiście, zachowam dyskrecję, jeśli ty nie zdradzisz nikomu, że
rzeźba z brązu w moim ogrodzie to nie starożytny posąg, a świetna
kopia.

– śaden problem. My, kolekcjonerzy dzieł sztuki, powinniśmy się

nawzajem popierać i osłaniać.

Rozległ się śmiech, a potem dźwięk włączanego alarmu. Trzasnęły

zamykane drzwi. Clea podniosła wzrok na Reeve’a.

– Chyba poszli – szepnęła cicho.
Reeve nie odpowiedział od razu. Wciąż stał jak skamieniały.
– Wytrzymaj jeszcze parę minut – poradził. – Upewnimy się, że

nie wrócą.

Skinęła głową. Ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów.

Zastanawiała się, czy Reeve ją pocałuje. Jemu również przyszła do głowy
taka myśl. Bliskość Clei sprawiała ból. Czuł każdy skrawek jej ciała, a
zarazem nie mógł sobie pozwolić na pieszczoty.

A przecież po przyjęciu mieli znaleźć się w hotelu, w osobnych

pokojach. Jakże zdoła wytrzymać rozstanie, po tym, co przeżyli w
garderobie Browninga, po chwilach tak cudownej, szaleńczej
intymności?

Ostatkiem woli Reeve odetchnął głęboko i rozsunął drewniane

drzwi. Wyjrzał.

– Droga wolna – stwierdził. Wyśliznęli się z garderoby.
– Jaguar jest tutaj, Reeve.
Clea badawczo przyglądała się gablotkom.
– Nie, Cleo. Nie chcę go nawet oglądać.
– Moglibyśmy zabrać posążek – nalegała. – Wiesz, gdzie

zainstalowano wyłącznik alarmu?

– Nie. Przez szparę w drzwiach widziałem fragment pokoju, ale

Browning zasłonił mi widok, kiedy wyłączał urządzenie. Zresztą
nieważne. Niczego nie zabierzemy. Wyjdźmy stąd natychmiast.

Chwycił Cleę za ramię. Wyrwała się.
– Nie możemy wyjść teraz, kiedy dotarliśmy tak blisko celu.
– Owszem, możemy.
Chwycił ją jeszcze mocniej i nie wypuścił, dopóki nie wyszli na

korytarz.

W tej samej chwili usłyszeli głosy ludzi idących po schodach.

background image

– Cholera – zaklął Reeve pod nosem. – Idzie druga tura.
Podbiegli do najbliższych drzwi. Na szczęście nie były zamknięte

na klucz. Reeve wciągnął Cleę do środka. Nie stawiała oporu. Ufała, że
Holden wie, co robi. Cóż by się zdarzyło, gdyby ulegli niemądrej pokusie
wykradzenia posążka?

Stali nieruchomo w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Obok

przeszedł Browning ze swoim gościem, kobietą. Trzasnęły drzwi pokoju
z kolekcją.

Reeve i Clea pospiesznie wymknęli się na korytarz i schodami

wrócili do holu na parterze.

Clea wzięła kieliszek szampana z tacy niesionej przez kelnera.

Wypiła duszkiem musujący trunek. Podniosła wzrok na Reeve’a.

– Dzięki, że nas uratowałeś. Byliśmy o krok od katastrofy. Idziemy

już stąd?

– Jak to? Bez pożegnania z gospodarzami? – spytał kpiąco.
– Nie zauważą.
– Musimy wezwać taksówkę.
Reeve rozluźnił się trochę po emocjonujących przeżyciach.

Cieszył się, że Clea zrezygnowała z wariackiego pomysłu kradzieży
figurki.

– Złapiemy taksówkę na ulicy.
– Możemy przejść spory kawał, zanim nam się uda. – Reeve

uśmiechnął się szeroko.

– Mnie to nie przeszkadza.
Na zewnątrz, mimo nocnego chłodu, Cleę ogarnęła radość. Strach i

znudzenie przyjęciem zniknęły nagle, ustępując miejsca nowemu
uczuciu.

Ożywiła się. Na jej policzki wystąpiły rumieńce, krew szybciej

krążyła, skóra zaróżowiła się. Udało się! Ustalili miejsce
przechowywania posążka! Nadeszła pora na następny krok.

Na najbliższej ulicy bezskutecznie szukali taksówki.
– Może w tym mieście trzeba je wzywać telefonicznie? – spytał

Reeve ironicznie.

Clea była zdecydowana przebyć pieszo drogę do hotelu. Ruszyła

beztrosko przed siebie.

– Co za fantastyczna noc! – zawołała zachwycona. – I nikt wokoło

nie wie, co planujemy!

Reeve pominął jej okrzyki milczeniem.
– Wystarczy przyjść do Browningów jutro, znaleźć wyłącznik

alarmu i...

background image

Reeve nie wytrzymał. Spojrzał na nią z gniewnym wyrazem

twarzy.

– Nie, Cleo. Co za dużo, to niezdrowo. Zdołałem wydostać cię

bezpiecznie z rezydencji Browninga, a teraz odeślę cię z tego miasta.
Jutro wsadzę cię do samolotu do Los Angeles, a sam wrócę do Meksyku
i zdam relację Charliemu. śadnych przygód, żadnego nadstawiania
karku. To już mnie nie bawi.

Clea nie miała zamiaru się poddać.
– Jesteśmy tak blisko. Dosłownie na wyciągnięcie ręki od posążka.

Jeszcze dzień, dwa i...

Reeve chwycił ją za ramiona.
– Nie, Cleo. Wyjeżdżamy. Oboje. Gra skończona.
Chciał przywołać ją do rozsądku, przypomnieć, że są parą

amatorów stawiających czoło gangowi zawodowców, których metod nie
znali. Wypadki zaszły za daleko.

Oczy Clei pałały gniewem.
– Naprawdę tego chcesz? Ot tak, po prostu, wyjechać?
W jej głosie brzmiała rozpacz. Reeve zdawał sobie sprawę, że Clea

nie mówi o Charliem i figurce. Mówiła o nich samych.

– Odpowiedz mi, Reeve! Odpowiedz! Czy rzeczywiście wszystko

skończone?

Spojrzeli sobie prosto w oczy, szczerze, niczego nie ukrywając.

Reeve nie potrafił dłużej tłumić uczuć.

– Do diabła, nie! Oto, czego chcę!
W nagłym przypływie namiętności przyciągnął Cleę do siebie i

zamknął jej usta pocałunkiem. Ogarnięta nagłym pożądaniem przywarła
do niego całym ciałem. Wciągnął ich miłosny wir, z którego nie było
ucieczki.

Reeve cudem powstrzymał się, aby nie pobiec z Cleą w pobliskie

krzewy i nie kochać się tam na trawie do ostatniego tchu.

Jej wargi smakowały jak najcudowniejszy napój. Języki zetknęły

się. Oddechy pomieszały.

Umilkły odgłosy ulicznego ruchu. Wydawało się, jak gdyby

zniknął świat zewnętrzny. Istnieli tylko oni i namiętność.

Nagle tuż przy nich zatrzymał się samochód. Reeve otrzeźwiał i

otrząsnął z marzeń. Objął Cleę i zaczęli iść w stronę następnej
przecznicy, gdzie wreszcie złapali taksówkę.

Nie pamiętała, jak wsiadła do samochodu. Nie pamiętała, żeby w

ogóle przerwali pocałunek. Myślała, że wciąż śni. Przytulała się do
Reeve’a, drżała, płonęła.

background image

Jego dłoń sunęła po krągłym biodrze niżej, aż tam, gdzie kończył

się szeleszczący materiał sukienki. Pieściła nogę przez jedwabną
pończochę. Clea wiedziała, co teraz nastąpi. A przecież jechali ulicami
Denver na tylnym siedzeniu taksówki.

– Reeve...
– Tak.
Czuła, że zrozumiał jej obawy.
– Tak – powtórzył. – Nie traćmy panowania nad sobą. –

Zachichotał cicho. – Właściwie już straciliśmy... Ale zaraz będziemy w
hotelu.

– Nie tak zaraz – szepnęła.
– Chyba już się na mnie nie gniewasz? – spytał, nie zdejmując ręki

z jej uda.

– Chyba nie – odparła niepewnym tonem.
– Ciekawe, co sobie pomyślał kierowca?
– Który kierowca?
– Naprawdę nie słyszałaś tego przeraźliwego pisku hamulców?
Potrząsnęła głową.
– Byłam jak zahipnotyzowana.
– A ja jestem przez cały czas.
Reeve musnął wargami jej ucho. Rozmowa trochę ostudziła jego

zmysły. Mógł zawieźć Cleę do hotelu i wiedział, że przeżyją tam coś
fantastycznego.

– A co myśli na nasz temat taksówkarz?
– Lepiej nie pytajmy – orzekł Reeve. Zatrzymali się przed hotelem

„Brown Palace”.

Kierowca obejrzał się przez ramię, szczerząc zęby w uśmiechu.

Reeve wcisnął mu kilka banknotów, prawdopodobnie o wiele za dużo.

Starali się nie wzbudzić zainteresowania portiera ani recepcjonisty.

Szli spokojnie, z pozornie obojętnym wyrazem twarzy, ale Reeve nie
przestawał szeptać Clei do ucha gorących wyznań.

– Chciałem się z tobą kochać od chwili, gdy cię zobaczyłem w tej

czerwonej sukni. Chciałem cię pchnąć na łóżko i powiedzieć: „Do diabła
z Charliem i Browningiem”.

– Możesz to jeszcze powiedzieć.
– Do diabła z nimi! – wykrzyknął, prowokując surowe spojrzenie

recepcjonisty i chichot Clei.

Nawet w zatłoczonej windzie Reeve musiał dotknąć pleców,

musnąć palcem jej policzek i wargi, nabrzmiałe od namiętnych
pocałunków.

background image

Na wpół przytomni dotarli na właściwe piętro. Znaleźli się na

pustym korytarzu.

– Chyba po raz pierwszy dzisiaj jesteśmy zupełnie sami – odezwał

się Reeve i skorzystał z okazji.

Wziął Cleę na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Po drodze zgubiła

but, ale nie zauważyli tego. Jasny pantofel został na dywanie.

Potknęli się na progu. Reeve szukał po omacku kontaktu. Światło

lampy oślepiło ich. Clea zasłoniła oczy dłonią.

– Zaczekaj – poprosił Reeve ochryple. – Zamknij oczy.
Ostrożnie położył ją na łóżku i musnął wargami jej czoło. Zgasił

ś

wiatło.

– Nie – mruknął pod nosem. – Niedobrze. Wolę cię widzieć.
Zostawił jedynie lampkę nocną. W przyćmionym, delikatnym

ś

wietle Clea wyglądała prześlicznie. Reeve westchnął z zachwytu.

– Jaka jesteś piękna!
Pochylił się i zręcznie zsunął z niej sukienkę, bieliznę, pończochy.

Kiedy ściągał majteczki, jego ruchy, dotychczas powolne i delikatne,
stały się gwałtowniejsze. Clea pomogła mu, unosząc się nieco.

Silne, a zarazem czułe męskie ręce błądziły po nagim ciele Clei od

kostek poprzez łydki, uda, brzuch. Dotyk palców ogrzewał skórę.

Reeve nagle przestał. Otworzył oczy, powracając z krainy

rozkoszy. Uśmiechnął się.

– Myślę, że nadeszła pora, abym sam się rozebrał. Pospiesznie

wyplątał się z eleganckiego stroju i nagi położył się na łóżku. Całował te
wszystkie miejsca na ciele Clei, które przedtem pieściły jego dłonie.

– Tu jest o wiele wygodniej niż na tylnym siedzeniu taksówki –

stwierdził półgłosem.

Clea spojrzała z uśmiechem.
– Albo w garderobie Browninga – dodała szeptem. Jej ręka

powędrowała ku najczulszemu punktowi każdego mężczyzny. Nie
zawiodła się. Już czekał w pełnej gotowości.

Westchnęła z rozkoszy, kiedy wziął ją w ramiona. Poczuła się

naturalnie, swobodnie, jak gdyby należała do niego od zawsze.
Pocałowała muskularny bark.

– Przynajmniej nie musimy się teraz przejmować Carlem

Browningiem – powiedziała.

– I nikim innym. Tylko ty i ja. Nie rozdziela nas nawet ubranie –

odparł, podnosząc dłonie do jej piersi.

– I żadne dyskusje o nefrytowej figurce nie przeszkodzą nam w...

tym, co robimy.

background image

– Figurka? Jaka figurka? – udał zdziwienie. Pieścił kciukiem

brodawki, aż stwardniały pod jego dotykiem. Westchnęła czując, że
ogarnia ją radosne napięcie.

– Podoba ci się? – spytał żartobliwie, kiedy prężyła się pod nim. –

To też ci się spodoba.

Dotknął sutek językiem, doprowadzając ją do szaleństwa. Błagała

o więcej.

– Reeve...
Błądziła rękami po szerokich plecach Holdena, gorących i

wilgotnych od żaru namiętności. Zacisnęła kurczowo palce na jego
skórze. Chciała być jeszcze bliżej kochanego ciała.

Wargi Reeve’a przeniosły się niżej, na brzuch i biodra Clei.

Dygotała z podniecenia. Zanurzyła palce w gęstwinie ciemnych włosów
mężczyzny. Wstrzymała oddech, kiedy całował jej uda. Krzyknęła, kiedy
dotarł ustami do najintymniejszego kobiecego miejsca. I wciąż błagała o
więcej.

– Kochaj się ze mną, Reeve.
– Przez całą noc – obiecał.
Wśliznął się w zapraszającą go miękkość. Poruszał się powoli, z

rozmysłem, obserwując uczucia wypisane na twarzy Clei: tęsknotę,
żą

dzę, satysfakcję.

Ich ciała pulsowały tym samym, idealnie zgodnym rytmem, coraz

szybciej. Clea uniosła biodra, wołała jego imię. Odpowiadał jedynymi
słowami, jakie kołatały mu w głowie:

– Kocham cię, Cleo.
– I ja cię kocham, Reeve. Nigdy nie pokocham innego mężczyzny.
– Będę cię kochał aż do śmierci.
To był najważniejszy moment ich życia. Połączyli się i cieleśnie, i

duchowo. Wyczytał to we wzroku Clei, kiedy otworzyła oczy.

Pocałował ją jak najdelikatniej. – Nie zapomnę, Cleo. Nigdy tego

nie zapomnę.

– Ani ja, Reeve – odrzekła uśmiechnięta. Usnęli otuleni swoją

miłością.

background image

ROZDZIAŁ 10

Czuła, że obejmuje ją ramię Reeve’a. Za poduszkę służyła jej

szeroka męska pierś. Obok niego było bezpiecznie, ciepło, przyjemnie.
Niski głos wypowiedział półgłosem jej imię...

Miała już taki sen podczas pierwszej nocy spędzonej w Denver.

Obudziła się wtedy sama w łóżku.

Usiłowała więc zatrzymać sen. Bezskutecznie. Na darmo zaciskała

powieki.

Sen się skończył. Otworzyła oczy i wbiła wzrok w sufit. Z

nadzieją, że może jednak się myliła, wyciągnęła rękę.. Tym razem
dotknęła kogoś. Przesunęła dłoń, wymacując skórę, mięśnie. Już
wiedziała na pewno, że Reeve leży obok.

Przez zasłony sączyły się promienie słońca. Pokój tonął w złotej

poświacie. Skóra Reeve’a błyszczała, a wokół ciemnych włosów
powstała jak gdyby aureola. Przyłożyła dłoń do jego piersi. Czuła
rytmiczne ruchy klatki piersiowej. Oddychał głęboko, swobodnie.

Nie mogła oderwać od niego oczu. Leżała w milczeniu,

rozkoszując się nastrojem chwili. Rzeczywistość okazała się piękniejsza
niż sen. Oglądała z bliska ciało Reeve’a i zastanawiała się, jak zmienił
się przez minione lata.

Pamiętała go jako młodzieńca. Teraz rysy twarzy i sylwetka stały

się dojrzałe, zdecydowane, wręcz surowe. Wokół ust pojawiły się
bruzdy, a w kącikach oczu – zmarszczki. Skóra, wystawiona na działanie
słońca, pociemniała, zaś włosy na skroniach leciutko posiwiały.

Ten nowy Reeve podobał jej się o wiele bardziej niż chłopiec,

którego obraz nosiła w pamięci. Zachował przy tym dawny upór,
stanowczość, dumę. Charakter nie zmienił mu się ani trochę.

Uśmiechnęła się i zbliżyła wargi do jego ust. Zaczęła delikatnie

budzić go pocałunkami i pieszczotami. Leżał spokojnie, pogrążony w
głębokim śnie. Tak się tylko wydawało, ponieważ zamrugał powiekami,
a jego oddech stał się szybszy.

– Ty kłamczuchu – szepnęła. – Wiem, że nie śpisz.
W odpowiedzi przyciągnął Cleę i mocno przytulił. Całował ją

niespiesznie, rozkoszując się słodką chwilą.

– Cudowny dzień – odezwał się wreszcie, zanurzając twarz w

plątaninę pachnących jasnych włosów.

– A skąd wiesz? Nawet nie otworzyłeś oczu!
– Razi mnie słońce – stwierdził zaspany. – To musi być cudowny

dzień, bo obudziłem się u twojego boku. A skoro cię tu mam, nie

background image

pozwolę ci odejść. Zadzwonimy po obsługę hotelową i resztę dnia
spędzimy w łóżku.

Westchnęła i ufnie przywarła do jego ciała.
– Czuję to samo, Reeve. Charlie miał rację. Wspólna wyprawa

znów nas połączyła.

– Charlie – powtórzył jak echo i z wielkim wysiłkiem otworzył

oczy. – Myślę, że powinniśmy pojechać do Santa Inez i opowiedzieć mu,
czego się dowiedzieliśmy.

– Widzę, że wreszcie mówisz „my”. Wziął ją za rękę.
– Tworzymy zgrany zespół, moja wspólniczko. W to nie wątpię.
Podniósł dłoń Clei do ust.
– Tak – zgodziła się. – Idealni wspólnicy. Zamilkli. Clea

zastanawiała się, czy Reeve myśli o tym samym. Dziś wspólnicy i
kochankowie, a jutro? A co po wizycie u Charliego i ponownym
powrocie do Stanów? Czy nadal będą razem?

Pragnęła porozmawiać o przyszłości, a jednocześnie bała się tego.

Pamiętała przecież, co się stało po nocy spędzonej razem w Santa Inez, o
okropnej atmosferze przy śniadaniu. Nie zniosłaby, gdyby to się miało
powtórzyć. Nie chciała wywoływać wilka z lasu. W ciemności, w żarze
namiętności, szeptali słowa miłości, lecz nie czuła się przygotowana na
wypowiedzenie tych samych słów w świetle dnia.

Był jednak jeden temat, który musiała poruszyć. Na szczęście nie

dotyczył spraw osobistych.

– Wspólniku, czeka nas następne zadanie – zaczęła.
Reeve zmarszczył czoło.
– Nie będę nawet pytał jakie. Niestety, wiem.
– Musimy wrócić do domu Browningów – ciągnęła. – Z dwóch

powodów. Po pierwsze, jeśli się tam więcej nie pojawimy, nabiorą
podejrzeń i zaczną prywatne śledztwo. Mogą nawet ukryć posążek. Jeśli
zamkną go w sejfie bankowym, pożegnamy się z nim na zawsze.

Reeve nic nie odpowiedział, mówiła zatem dalej:
– Po drugie, nie mamy żadnych dowodów, w rodzaju na przykład

fotografii, że nefryt jest u Browningów. Powinniśmy je dostarczyć
Charliemu, a w tym celu trzeba znów wejść do sekretnego pokoju na
piętrze.

– Masz rację. Potrzebujemy dowodów. Jeśli wrócimy tam pod

pretekstem robienia zdjęć do reportażu, sfotografowanie figurki nie
będzie trudne.

– To dobra myśl – oświadczyła – ale...
– Nie podoba mi się twoje „ale”.

background image

– Właściwie powinniśmy zdobyć nie fotografię, lecz sam posążek

– wypaliła i odwróciła się od Reeve’a, żeby poprawić poduszkę.

– Mój plan tego nie przewiduje – przypomniał.
– Na pewno się uda – stwierdziła z wahaniem w głosie. –

Myślałam, że...

Reeve jęknął.
– Obyśmy nie napytali sobie biedy! Zignorowała tę uwagę, nie

tracąc nadziei.

– Browning nie może nas oskarżyć, nawet jeśli zabierzemy mu

jaguara, bo to kradziony przedmiot. Musiałby się do tego przyznać przed
policją.

Reeve uniósł brwi i spojrzał z żartobliwą surowością.
– Jakbym słyszał twojego brata! Wasza rodzina jest bardzo

doświadczona w sprawie kradzieży!

– Wiesz, że mam rację.
Wszystko zależało od zdania Reeve’a. Podporządkuje się jego

decyzji.

– Cleo, spójrzmy na to logicznie.
Serce Clei zabiło żywiej. A więc Reeve brał pod uwagę możliwość

wykradzenia posążka!

– Co się stanie, jeśli wyśle za nami swoich zbirów, tak jak za

Charliem? Wolałbym się z nimi nie spotkać.

– Charlie nie zachował ostrożności. My będziemy sprytniejsi.

Wymkniemy się z miasta, zanim Browning się zorientuje. Przekroczymy
granicę meksykańską i oddamy posążek do muzeum...

– Chwileczkę – przerwał jej Reeve. – To brzmi jak scenariusz z

filmu z Jamesem Bondem. Jednak nie dorównujemy klasą tej postaci.

Clea położyła mu rękę na ramieniu. Nie rezygnowała z

przeforsowania swojego planu. Czuła, że Reeve zaczyna się wahać.

– Prawda, że liczyłeś się z możliwością zabrania posążka? –

spytała cicho.

– Czytasz w moich myślach?
– No, proszę, powiedz prawdę! – nie ustępowała. Ociągał się z

odpowiedzią.

– Tak, chciałem to załatwić za jednym zamachem. Ale – zastrzegł

się – tu nie ma miejsca na improwizację. Plan musi być zapięty na ostatni
guzik.

Clea zatknęła za ucho kosmyk włosów. Reeve zgodził się z nią, a

więc mieli szansę na sukces!

– W porządku, opracujemy plan. Wejdziemy do rezydencji pod

background image

pozorem fotografowania pani Browning. Uwolnimy się jakoś od jej
obecności i wślizgniemy do pokoju z kolekcją. – Nagle przyszła jej do
głowy inna ewentualność. – A jeśli drzwi będą zamknięte na klucz?

– Tam nie ma solidnego zamka, tylko klamka i zasuwka.

Sprawdzałem. Potrafię je otworzyć choćby kartą kredytową – oznajmił
Reeve. – Browning polega na systemie alarmowym.

– Którego wyłącznik musimy znaleźć. – Clea czuła dreszczyk

emocji. – Wiemy, w której części pokoju się znajduje.

Coraz bardziej wierzyła w sukces przedsięwzięcia. Kiedy leżeli

przytuleni w łóżku i wspólnie ustalali szczegóły, wszystko wydawało się
ś

miesznie proste. I tylko Reeve szukał dziury w całym.

– Postawimy zamiast jaguara inny posążek.
– Nie sądzę, że w Denver są nefrytowe rzeźby Olmeków albo coś

podobnego, na kupno czego byłoby nas stać – zmartwiła się.

– Wiem, ale musimy czymś wypełnić lukę w gablotce. Kawałek

nefrytu, zielonego szkła... Browning w końcu się spostrzeże, lecz upłynie
trochę czasu, zanim do tego dojdzie. Poszperam w sklepach z
różnościami. Biorę to na siebie – postanowił. – Ty natomiast wynajmij
sprzęt fotograficzny.

– śaden problem, wyposażę nas tak, że będziemy wyglądać na

prawdziwych profesjonalistów.

Zapadła cisza. Uwierzyli w powodzenie planu.
– No, chyba czas na nas. – odezwała się wreszcie Clea, niechętnie

nastawiona do wstania z łóżka.

Reeve przytaknął. Przeciągnął się i zerknął na zegar.
– Zaczekaj – powstrzymaj ją. – Dopiero parę minut po ósmej. –

Wsunął się na powrót pod kołdrę. – Jeszcze za wcześnie na otwarcie
sklepów. Mamy godzinę na...

Serce Clei zabiło żywiej. Nie umiała się oprzeć czarowi Reeve’a,

ś

wiadoma zresztą, że to, co ich łączy, prędzej czy później pryśnie jak

bańka mydlana. Powinni porozmawiać o tym później. Nie teraz.

Spojrzała na pozór obojętnie.
– Na co?
Reeve ukazał zęby w uśmiechu i ściągnął prześcieradło z jej

nagiego ciała. Spojrzał łakomie, rozpalając w niej namiętność. Pogładził
ją po policzku.

Otworzyła usta i delikatnie chwyciła wargami koniuszki jego

palców. Uśmiechnął się i przesunął rękę na smukłą szyję Clei, a potem
na jej piersi.

Wstrzymała oddech, zamknęła oczy. Sączące się przez okno

background image

bursztynowe światło rozgrzewało skórę, wzmagając wewnętrzny żar
miłości.

Pod wpływem pieszczot Reeve’a jej sutki stwardniały. Tylko

Reeve mógł zaspokoić rozbudzoną namiętność. Błagała go o to
wzrokiem.

Chłonęli każdą sekundę darowaną im przez rozkosz. Oddali się jej

bez reszty, bez lęku.

– Muszę przyznać, że wyglądamy jak profesjonaliści. Reeve

próbował się nie garbić pod ciężarem toreb ze sprzętem: reflektorami,
statywami, przewodami, ekranami i innymi przedmiotami, których nazw
nawet nie znał.

– Muszę zrobić na nich wrażenie od pierwszej chwili –

oświadczyła Clea.

Miała szyję obwieszoną różnymi aparatami fotograficznymi, zaś w

torbie na ramieniu dźwigała dodatkowe obiektywy.

– I w tym celu wynajęłaś wyposażenie wszystkich studiów w

Denver?

– Nie zgłaszałeś sprzeciwu. Wiedziałeś, co robisz – przekomarzała

się, naciskając dzwonek u drzwi Browningów.

– Dzień dobry – pozdrowiła przyjacielsko lokaja, który otworzył

drzwi. – Przyszliśmy fotografować dom.

Twarz lokaja nie wyrażała ani życzliwości, ani chęci wpuszczenia

ich do środka.

– Robimy zdjęcia do reportażu w czasopiśmie ilustrowanym –

wyjaśniła Clea nie zrażona.

Lokaj patrzył na nią bez słowa.
– Byliśmy tu wczoraj – przypomniała. – Jestem Clea Moore, a to

mój asystent... – Przerwała, w szaleńczej gonitwie myśli usiłując sobie
przypomnieć fałszywe nazwisko Reeve’a.

– Tak, proszę pani. Przypominam sobie – powiedział John, stojąc

jednak nieruchomo w drzwiach.

– Umówiliśmy się na dzisiaj na sesję zdjęciową..
– Pan Browning wyszedł do biura, a pani Browning zażywa

kąpieli mineralnych. śadne z nich nie zostawiło instrukcji dotyczących
jakichś fotografów.

Clea była już gotowa zrezygnować, ale Reeve ruszył do akcji.

Minął ją i Johna, wkroczył do holu i położył sprzęt na marmurowej
posadzce.

– W porządku – stwierdził spokojnie. – Dostaliśmy instrukcje od

background image

pani Browning. Zaczniemy chyba na górze, w gabinecie pani domu,
który pokazała nam wczoraj, prawda, Cleo?

– Oczywiście – odzyskała mowę i podążyła za nim.
W starciu z Johnem delikatność i dobre maniery nie miały szans

przebicia. Musieli działać energicznie, wręcz bezczelnie.

– Więc zabierajmy się do pracy – rzucił Reeve, idąc w stronę

schodów.

– Chwileczkę – zaprotestował John.
Nogi ugięły się pod Cleą. W towarzystwie Adrienne mieliby

związane ręce, zaś w towarzystwie Johna – związane ręce i nogi.

W domu panował ruch. Grupa ludzi sprzątała po nocnym

przyjęciu. Clea miała nadzieję, że John zajmie się pilnowaniem
pracowników. Gdyby tylko udało się go pozbyć!

Reeve znalazł sposób.
– Czy pani Browning chciała pokazać na fotografiach swoją

służbę? – spytał Cleę.

– Oczywiście – odparła szybko. – Kogo zaproponowałbyś, John?
– Ludzie sprzątający hol nie pracują tu na stałe. Nie należą do

służby.

– W takim razie nie będą nam potrzebni – oświadczył Reeve. –

Szukamy osób odpowiedzialnych za porządek w rezydencji. Takich jak
ty, John.

– No cóż, niestety, nie mogę poświęcić państwu czasu, bo...
Clea ucieszyła się w duchu. Reeve mile połechtał próżność lokaja.

Nie musieli go długo przekonywać. Poszedł z nimi na górę do
gabineciku.

Reeve rozpoczął rozstawianie reflektorów. Clea nadzorowała go.

Chciała jak najstaranniej przygotować się do zdjęć. śywiła nadzieję, że
lokaj zniecierpliwi się i znudzi długim oczekiwaniem. Po wielu próbach,
przymiarkach, przestawieniach świateł o parę centymetrów w lewo i w
prawo John siedział jak na szpilkach.

– Wspaniale, co? – zagadnęła go Clea, nie odrywając oka od

wizjera.

– Nie zdawałem sobie sprawy, że to zabierze tyle czasu – odrzekł

zdenerwowany John.

Co chwila biegł do balustrady, aby sprawdzić, czy nie pilnowani

sprzątacze nie spowodowali na parterze jakiejś katastrofy.

– Jeszcze parę minut – zapewniła Clea.
– Clea to perfekcjonistka – odezwał się Reeve przez zęby.
On również miał tych przygotowań po dziurki w nosie. John

background image

jednak na razie nie poddawał się i nie odchodził.

Po plecach Clei spływały strużki potu. Bała się, że lada moment

pojawi się Adrienne, a co gorsza, wcale nie wykluczony był powrót
samego Browninga. Musieli wykraść posążek i wynosić się natychmiast,
lecz obecność Johna stała im na przeszkodzie.

– Gotowe – obwieściła.
Usadziła lokaja i zrobiła kilka zdjęć.
– Wspaniale uchwyciłam wnętrze, a ty, John, świetnie pasujesz do

atmosfery pokoju – zapewniła gorliwie.

Nie miała pojęcia, jak wybrnąć z sytuacji. I wtedy dostała prezent

od losu. Z parteru dobiegł odgłos tłuczonego szkła. Pewnie rozbił się
jakiś kryształ. Donośny dźwięk w uszach Clei zmienił się w najsłodszą
muzykę.

John zerwał się z miejsca i pospieszył do drzwi.
– Muszę zobaczyć, co się stało.
– Jasne, idź – odparł Reeve swobodnie. – Zanim wrócisz,

ustawimy sprzęt do drugiego ujęcia.

– Zawołamy cię – dodała Clea.
Reeve stanął przy drzwiach i odprowadził lokaja wzrokiem. Kiedy

zniknął na schodach, zwrócił się do Clei z powagą:

– Jesteś zdecydowana tego dokonać?
– Jestem zdecydowana wynieść się stąd jak najszybciej, ale tylko z

figurką w garści. Naprzód!

Cicho przemknęli przez korytarz. Reeve postawił Cleę na czatach,

a sam manipulował przy zasuwce do pokoju Browninga.

– Zrobione – zameldował po chwili, która wydawała się im

wiecznością.

Serce Clei waliło jak oszalałe. Potarła spoconymi dłońmi o

spódnicę.

– Znajdziemy wyłącznik alarmu – powiedziała, starając się

panować nad głosem. – Najpierw słyszeliśmy skrzypnięcie, a więc
wyłącznik jest pod czymś lub za czymś...

– Albo w czymś – dokończył Reeve.
Metodycznie przeszukiwał pomieszczenie. Pracował powoli,

starannie, z zimną krwią, w przeciwieństwie do Clei, która wpadła w
panikę.

Minęła minuta, druga. Clea zajrzała za obraz wiszący na ścianie,

za książki na półkach, obmacała futrynę, drzwi, i wciąż prześladowało ją
widmo służbistego lokaja. Dyszała ze zdenerwowania.

Reeve zachowywał stoicki spokój. Clea obwiniała samą siebie w

background image

myślach za to, że upierała się przy swoim planie. Nie posłuchała
zdrowego rozsądku Holdena.

Nagle dotknęła rzeźbionej szkatułki. Skrzyneczka nie dawała się

przesunąć na bok. Podniosła wieczko. Skrzypnęło.

Reeve spojrzał czujnie.
– Znalazłaś?
– Tak – szepnęła, naciskając guzik ukryty w szkatułce.
– Szykuj aparat. Nie mamy czasu.
– Naprawdę? – spytała zirytowana.
Obserwował ją ukradkiem, kiedy otwierała gablotkę z jaguarem.

Posążek był piękny, lecz Clea nie mogła go podziwiać w tak pełnym
napięcia momencie. Uruchomiła automatyczne nastawianie ostrości i
zaczęła fotografować. Przebywali w tym pokoju co najmniej pięć minut,
o cztery za dużo. Zrobiła kilka różnych ujęć i zawiesiła aparat na szyi.

– Gotowe.
Reeve porównał figurkę z opisem podanym przez Charliego.

Włożył do gabloty imitację, którą kupił parę godzin wcześniej. Potem
zamknął gablotkę, włączył alarm i ruszył do drzwi. Zerknął na białą jak
ś

ciana Cleę.

– Udało się – oznajmił. – Już blisko. Kiwnęła głową. Nie była

pewna, czy starczy jej sił. Hałasy z parteru tłumiły ich kroki na
korytarzu.

Dotarli do gabinetu Adrienne. Clea opadła na fotel i ukryła twarz

w dłoniach.

– Myliłeś się co do charakteru członków rodziny Moore’ów.

Drobne kradzieże nie leżą w naszej naturze. Przeżyłam najokropniejsze
doświadczenie w życiu. Zbiera mi się na mdłości.

Szumiało jej w głowie. Czuła potworne skurcze w żołądku. Reeve

pocieszająco pogłaskał ją po ramieniu.

– Spisałaś się znakomicie. Znalazłaś alarm. Mamy zdjęcia i nefryt.

Musimy się wydostać z tego domu. I koniec.

– Chcę stąd natychmiast wyjść.
– To by wzbudziło podejrzenia – ostrzegł. – Powinniśmy pokręcić

się tu jeszcze przez pewien czas.

Potrząsnęła głową. Dręczyły ją przerażające wizje. Adrienne

mogła wrócić do domu i zrobić im awanturę, a nawet wezwać męża lub
policję. Albo co gorsza, mogła zażądać dokończenia sesji zdjęciowej.
Zostaliby uwięzieni na długie godziny w rezydencji. Browning zdążyłby
sprawdzić stan swojej kolekcji i zorientować się, co zaszło.

Clea wpadła w prawdziwą panikę. Kiedy usłyszała kroki na

background image

korytarzu, drgnęła niespokojnie. Zamieniła się w kłębek nerwów.

W drzwiach stanął John.
– Pracownicy wynajęci do sprzątania nie dbają... – urwał,

spostrzegłszy wyraz twarzy Clei. – Panno Moore, dobrze się pani czuje?

– Nie najlepiej – przyznał za nią Reeve.
– Za dużo balowałam w nocy – wyjaśniła Clea słabym głosem.
– Wygląda pani bardzo blado. Każę służącej, żeby przyniosła

zimny okład.

Clea zaprotestowała, lecz John podszedł do balustrady i krzyknął

na służącą. W okamgnieniu dostarczono okład, który Reeve położył Clei
na karku. Pochyliła głowę i zamknęła oczy, kryjąc przed lokajem
zdenerwowanie.

– Przed chwilą dzwoniła pani Browning. Kiedy wspomniałem, że

państwo tu są, zdecydowała się zaraz przyjechać do domu. Odniosłem
wrażenie, że odpowiadają jej państwa plany.

John był tak zadowolony, jak gdyby wyłącznie sobie przypisywał

wpuszczenie ich do rezydencji.

Clea jęknęła z rozpaczy. Groziły im długie godziny

fotografowania Adrienne przy pracy. Nefrytowa figurka tkwiła w
kieszeni Reeve’a. Zbliżał się również nieubłaganie powrót Browninga.
Istniało tylko jedno wyjście.

– Wielka szkoda, John, ponieważ panna Moore nie jest w stanie

kontynuować sesji. Musi odpocząć, może nawet pójść do lekarza.

– Pani Browning będzie rozczarowana – stwierdził John.
– My również – skłamał Reeve i zaczął pakować sprzęt.
Clea chciała mu pomóc, lecz mężczyźni zabronili jej się ruszać.
– Siedź spokojnie – poradził Reeve. – Uwinę się z tym w ciągu

minuty.

Upłynęło jednak piętnaście minut, zanim uporał się ze wszystkim.

John pomógł mu załadować sprzęt do wynajętej furgonetki.

Clea niecierpliwiła się coraz bardziej. Adrienne mogła pojawić się

lada moment, a oni musieliby znów wymyślać całą litanię kłamstw. Co
gorsza, oszukać Adrienne byłoby o wiele trudniej niż lokaja.

Obserwowała krzątającego się Reeve’a. Wydawało jej się, że

porusza się jak mucha w smole. Odsunął ją od pracy. Cóż miała robić?
Zerkała nerwowo w stronę podjazdu, z nadzieją że Adrienne tkwi gdzieś
w ulicznym korku.

Wreszcie wsiedli do samochodu i zatrzasnęli drzwi. Clea

pomachała Johnowi na pożegnanie i, ledwo żywa ze zdenerwowania,
ponaglała Reeve’a.

background image

– Pospiesz się, proszę. Nie wytrzymam dłużej! Samochód pokonał

łuk podjazdu i wyjechał na ulicę, wprost na srebrzystego rolls-royce’a.

– To Adrienne – obwieścił Reeve. – Zdążyliśmy dokładnie na styk.
Clea opadła na oparcie i westchnęła z ulgą.
– Przepraszam, że tak się rozsypałam, ale po prostu jeszcze nigdy

niczego nie ukradłam. I pomyśleć, że ten posążek był już wcześniej
skradziony, nawet dwa razy.

Reeve wybuchnął śmiechem.
– Nie musisz się tłumaczyć. Uprzedzałem, że to nie żarty.
– Wiem, wiem. Następnym razem uważnie wysłucham twoich rad

– obiecała.

– Prawdę mówiąc, twój atak wyrzutów sumienia oddał nam

przysługę.

– To tylko nerwy – sprostowała Clea.
– Nieważne. Ważne, że wydostaliśmy się z domu Browningów.

Mogą za to wyniknąć nowe problemy.

– Problemy? Świetnie! Tylko tego nam trzeba.
– Przypuszczam, że Adrienne będzie cię potem szukać.
– Nawet nie wie, gdzie się zatrzymaliśmy.
– Cleo, zastanów się! Ona najpierw zadzwoni do hotelu „Brown

Palace”. Właściwie to moja wina. Powinienem zawieźć nas gdzie indziej.
Nie skończyliśmy zdjęć. Wzbudzamy podejrzenia.

– A jeśli powiadomi męża? – jęknęła.
– O, zrobi to, na sto procent. Browning zacznie coś podejrzewać i

odkryje znikniecie figurki.

– Lepiej oddajmy sprzęt i jedźmy od razu na lotnisko.
Reeve był innego zdania.
– Browning sprawdzi rozkład lotów i listy pasażerów. Nie zna

mojego prawdziwego nazwiska, ale zna twoje.

– Mogę je zmienić – zaproponowała.
– Jasne, ale Browning ma swoje sposoby, żeby dowiedzieć się,

czego chce. Polecimy do Santa Inez, a tam spotka nas miłe przyjęcie –
stwierdził z przekąsem.

– Reeve...
Clea zaczynała wpadać w panikę.
– Uspokój się. Są inne rozwiązania. Zahamował przed

wypożyczalnią sprzętu fotograficznego. Wyłączył silnik.

– Najpierw zatankujemy benzynę i kupimy mapę. Browning z

pewnością będzie nas szukał przede wszystkim na lotniskach. My
tymczasem cofniemy się paręset mil na północ. Dotrzemy samochodem

background image

na przykład do Dallas albo Fort Worth i stamtąd polecimy do Meksyku.
Oczywiście, nie do Santa Inez.

– Dlaczego?
– śeby zmylić trop. Stamtąd przecież pochodzi skradziony nefryt.

Wślizgniemy się jak gdyby kuchennymi drzwiami. Rozumiesz?

Kiwnęła głową.
– Przepraszam, Reeve, za to zamieszanie. Uparłam się, żeby

zabrać posążek, a teraz musimy uciekać. Jak w scenariuszu kiepskiego
filmu – zażartowała drżącym głosem.

Reeve roześmiał się.
– Jestem dorosły, Cleo. Doskonale wiem, w co się wpakowałem. A

poza tym, gdybym nie przyłączył się do tej akcji, przeprowadziłabyś ją
na własną rękę.

– I skończyłabym w więzieniu. Tam, gdzie wkrótce znajdzie się

Charlie. – Westchnęła. – Jeżeli już się nie znalazł. Mam przynajmniej
nauczkę na resztę życia. Od dzisiaj będę uważniej analizowała każdą
sytuację. Popełniłam mnóstwo błędów, a bez twojej opieki popełniłabym
jeszcze więcej. Dość pochopnych decyzji! – postanowiła.

Wyładowując bagaż, Reeve przyjrzał się jej uważnie. Rumieńce

powoli wracały na jej twarz.

– Czy to znaczy, że dzisiejszą noc spędzimy w osobnych

pokojach? – spytał.

Poklepała go po udzie.
– Ależ skąd! Odkąd wstałam z łóżka z tobą, wciąż myślę o pójściu

do łóżka z tobą. Nie wiem, czy się jasno wyrażam...

– Bardzo jasno!
Reeve ścisnął ją za rękę. Po chwilach pełnych napięcia, które

przeżyli w domu Browningów, poczuł przypływ energii. Cieszył się, że
podróż okrężną drogą da mu okazję do dłuższego przebywania z Cleą.

Nie zdradził się swoimi refleksjami. Potrzebował innej scenerii,

innego nastroju, żeby wyrazić uczucia. Pewne słowa czekały na
wypowiedzenie. Trzeba je było jednak dobrać bardzo, bardzo starannie.

background image

ROZDZIAŁ 11

Późnym popołudniem znaleźli się w pobliżu pasa startowego na

przedmieściach Double Springs (w stanie Kolorado). Reeve zatrzymał
furgonetkę i wysiedli. Clea chciała się przejść, żeby rozprostować nogi,
Holden natomiast ruszył w stronę niskiego, szarego budynku. Jechali
przez cały dzień i nie dojechali nawet do granicy stanu. Clea była
zmęczona.

W Denver uważnie przestudiowali mapę. Podróż na zachód, przez

Góry Skaliste uznali za bezsensowny pomysł. Musieli skierować się na
wschód, przez równiny, w kierunku Kansas. Gdzieś po drodze na pewno
napotkają jakieś lotnisko i połączenie powietrzne z Meksykiem.

Na tym pasie startowym mógł się zakończyć pierwszy etap ich

wędrówki. Dopiero pierwszy, ale Clei to nie przeszkadzało. Łączył ich
wspólny cel, a ona, choć znużona, cieszyła się. Groza sytuacji ustąpiła
miejsca radości bycia razem.

Spostrzegła, że Reeve wyszedł z budynku. Sprawiał wrażenie

odprężonego. Nie przejmował się widać ich problemami. Spocony i
zakurzony wyglądał wciąż bardzo przystojnie.

– Mamy szczęście – stwierdził. – Dwa razy dziennie lata samolot

do Wichita. Miejscowi hodowcy bydła potrzebują od czasu do czasu
kontaktu z dużym miastem.

– Wspaniale. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie podobają mi się

równiny Kolorado, ale...

– Jazda przez nie jest nieco monotonna, tak? Skinęła głową.
– O której odlot?
– No cóż, w tym sęk. Spóźniliśmy się godzinę na popołudniowy

lot. Ale kupiłem bilety na dziewiątą rano. A na razie zorientujemy się,
jakie atrakcje proponuje Double Springs.

W tym miasteczku wszystko było podporządkowane hodowcom

bydła. Tak właśnie Clea wyobrażała sobie zawsze równiny na Dzikim
Zachodzie. Gorące powietrze, tumany kurzu, główna ulica, sklepy,
saloony... Stare budynki o niemodnych, zielonych fasadach.

– Wygląda to jak dekoracje do filmu – oświadczyła. – Gdyby

jeszcze zamiast półciężarówek cwałowały tutaj konie...

– Wiesz, to współczesna wersja westernu. O, popatrz, pies jako

aktor filmowy.

Rzeczywiście, na środku chodnika spokojnie spał sobie pies,

zupełnie nie zwracając uwagi na uliczny gwar i ruch.

– Zatrzymajmy się w tym hotelu – zaproponowała Clea, wskazując

background image

okazały, malowniczy dom z napisem: „Hotel i saloon Etty Turner”.

Reeve zmierzył podejrzliwym wzrokiem budynek przypominający

murowaną chatkę z piernika, o ścianach pokrytych kamiennymi esami-
floresami.

– Kasjer na lotnisku polecił mi podmiejski motel.
– Motele są takie banalne, a ten hotel ma swój urok i staroświecki

wdzięk.

– I niewygodne materace – dodał Reeve. – Ale ja jestem dzielny.

Nie będę płakał – zażartował, odprowadzając furgonetkę na parking. –
Tylko nie flirtuj z kowbojami, żebym nie musiał się wdawać w bójki –
ostrzegł. – Dość już wrażeń jak na jeden dzień.

– W mieście pewnie nie ma ani jednego kowboja – odrzekła

ironicznie. – Przecież to współczesna wersja Dzikiego Zachodu. Dziś
rolnicy używają komputerów i helikopterów.

Później przekonała się, że była w wielkim błędzie.

Wnętrze hotelu zrobiło na Reevie lepsze wrażenie, niż oczekiwał.

Na proste umeblowanie ich czystego, jasnego pokoju składało się białe
ż

elazne łóżko, sosnowe stoliki i biurko. Dywaniki na drewnianej

podłodze i kwieciste tapety tworzyły przytulny, domowy nastrój.

Clea padła na łóżko, które okazało się bardzo wygodne.
– Jeśli jest gorąca woda, ogłoszę publicznie, że znalazłam się w

niebie.

– Idź pierwsza do łazienki. Tylko nie przesadzaj.
– Umyję się w pięć minut – obiecała i prawie dotrzymała słowa.
Reeve pod prysznicem wyobrażał sobie, co się dzieje w pokoju.

Clea stoi przy łóżku, rzuca na podłogę okrywający ją ręcznik, wsuwa się
naga pod prześcieradło, czeka na niego, wyciąga ramiona i...

Wytarł się szybko i wyszedł z łazienki.
– Cleo!
Sypialnia była pusta. Reeve natychmiast sprawdził bagaże.

Posążek, zapakowany z przyborami do golenia, tkwił na swoim miejscu.
Zniknął jednak aparat fotograficzny Clei.

Reeve nie zaniepokoił się zbytnio tym faktem. Clea nie rozstawała

się z aparatem. Miała go na szyi, kiedy wałęsali się po mieście, i robiła
zdjęcia, korzystając z coraz słabszych promieni zachodzącego słońca.

Myślał najpierw o pójściu za nią, lecz ostatecznie postanowił, że

da jej wolny czas i poczeka w hotelu. Kiedy ogolił się, ubrał i schował
nefryt w nowej kryjówce, Clea jak burza wpadła do pokoju.

– Fantastyczne miasteczko! – zawołała. – Jest tu nawet stajnia, w

background image

której można wypożyczyć wierzchowca, i kuźnia, w której pewien
staruszek podkuwa konie. To chyba Indianin. Udało mi się uchwycić
ś

wietne sceny!

– Cześć. Cieszę się, że cię widzę.
– Ach, Reeve, ja też się cieszę. – Cmoknęła go w policzek. – Nie

sądziłam, że będziesz miał coś przeciw mojemu wyjściu na pół godziny.

Włożyła aparat do torby, ale natychmiast znów go chwyciła i

założyła na szyję.

– Nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się coś ciekawego – wyjaśniła.
– Zgadzam się. Double Springs to wymarzone miejsce dla

turystów.

Roześmiała się.
– No, niezupełnie, ale, o dziwo, pełno tu kowbojów. W piątkowy

wieczór zjeżdżają się z okolicznych farm. Młodzi, starzy, grubi, chudzi,
słowem, prawdziwi kowboje, Reeve.

– Wierzę ci na słowo.
– Nie musisz. Sam zobaczysz, a poza tym mam na to dowód. –

Podniosła aparat w geście zwycięstwa. – O jednym zapomniałam ci
powiedzieć. Nadałam na poczcie negatywy fotografii, które zrobiłam u
Browningów. Wysłałam je do matki.

– Do matki? – W pierwszej chwili Reeve nie zrozumiał.
– Browning mógłby przeszukać mój dom, mieszkanie mojego

agenta, a nawet redakcję „Trends”, ale wątpię, czy zawracałby sobie
głowę moją matką. Co by jej powiedział? Na wszelki wypadek
załączyłam liścik, w którym proszę, żeby schowała film w bezpiecznym
miejscu i nie wspominała o nim nikomu. Reeve skinął głową z aprobatą.

– Sprytnie pomyślane.
Pomyślał o wyniosłej, budzącej lęk pani Moore. Browning z

pewnością będzie się od niej trzymał z daleka.

– Doszłam do wniosku, że jeśli Browning albo jego zbiry będą za

nami węszyć, nie oddamy im negatywu z tej prostej przyczyny, że nie
będziemy go mieli przy sobie. Prawda?

Spojrzała na Reeve’a z wyczekiwaniem.
– Oczywiście – odparł. Niechętnie odnosił się do wszelkich

sytuacji, które zagrażałyby bezpieczeństwu Clei. – Dobry pomysł.
Powinienem sam na to wpaść.

Podeszła do niego kocim krokiem.
– Dlatego właśnie jestem z tobą, Reeve – odezwała się

przeciągając głoski. – Mam ci podsuwać świetne pomysły.

Holden przytulił ją mocno. W jego bliskości czuła się wspaniale,

background image

ciepło, bezpiecznie. Od razu serce zaczynało bić żywiej. Zanurzył twarz
w pachnących włosach i chłonął ich zapach. Bardzo jej pragną). Pragnął
jej od zawsze.

Clea czytała w myślach Reeve’a.
– Najpierw zjedzmy kolację – zaproponowała. – Umieram z głodu.
Mieli prawo być głodni. Nic nie jedli przez cały dzień.
– Słusznie – zgodził się. – Najpierw zjemy kolację. Z

uwodzicielskim uśmiechem podkreślił słowo „najpierw”.

– Słyszałam, że właścicielka hotelu robi znakomite ciasteczka.

Sfotografuję te przysmaki.

– Cleo...
– Tak, Reeve? – zmrużyła filuternie oczy.
– Po zdjęciach, ciasteczkach i kolacji mamy randkę, tutaj.
Wskazał na łóżko.
Wybuchnęła śmiechem. Wesołe iskierki lśniły w oczach.
– Tak, a poza tym przygotowałam dla ciebie coś specjalnego.
– Co mianowicie?
– Poczekamy, zobaczymy – przekomarzała się. – A teraz chodź.

Kowboje się niecierpliwią.

Trzymając się za ręce, zeszli szerokimi schodami do holu na

parterze. Rozbrzmiewały tu śmiechy i dźwięki muzyki. Zaczynała się
sobotnia noc w Double Springs.

– Spotkamy się za dziesięć minut w restauracji – oświadczyła. –

Spróbuję sfotografować właścicielkę hotelu.

– Do najbliższego numeru „Trends”? – zażartował.
– Nie – odrzekła z powagą. – Myślałam o czymś ambitniejszym.

Dzięki naszej podróży inaczej spojrzałam na moją karierę, Reeve. Mam
mnóstwo planów i pomysłów.

– Cieszę się, Cleo.
Cóż innego mógł powiedzieć? Naprawdę się cieszył, a

jednocześnie martwił o nią.

– Zamów mi dobre, zimne piwo – rzuciła przez ramię.
– Oczywiście.
Reeve wkroczył do sali jadalnej, znalazł wolny stolik i zamówił

piwo. Słowa Clei skłoniły go do refleksji. Powstrzymywał się od
wyrażania swoich uczuć wobec tej kobiety, ponieważ nie był pewien, czy
ona czuje to samo. Wspólna podróż zmieniła jej życie i ożywiła dawne
marzenia o ciekawej pracy.

ś

yczył jej spełnienia marzeń, lecz wiedział, że nie będzie to łatwe.

Clei nie brakowało inicjatywy, ale po powrocie do Los Angeles mogła

background image

znów poruszać się utartymi ścieżkami i ulegać wpływom rodziców, a w
efekcie powtarzać schemat wcześniejszego życia. Zaprzepaściłaby to, co
działo się między nimi w ciągu ostatnich kilku dni.

Reeve otrząsnął się z ponurych myśli. Tym razem musiało się im

udać.

– No jak tam, kowboju? Idziemy wcześnie spać? Jutro

powinniśmy być na nogach już o świcie.

Reeve wzniósł oczy ku niebu, słysząc Cleę naśladującą akcent

wieśniaka z zachodnich stanów.

– Widzę, że na dobre uległaś urokowi Double Springs?
– Podoba mi się tu. Smakują mi befsztyki, piwo i ciasteczka pani

Turner i...

– No, a te bójki przy barze?
– Cóż, obyło się przynajmniej bez złamanych kości.
– A muzyka?
– Zostałam fanem muzyki country – oznajmiła.
– Również tańców?
– Nauczymy się i tego, prawda? Wybuchnął śmiechem.
– Wątpię.
– Ale na pewno uśmiejemy się przy tym co niemiara. Przed nami

przyszłość!

– Jakoś mi to do ciebie nie pasuje, Cleo. Wzięła jego szklankę i

wypiła łyk piwa.

– Już ci mówiłam, że się zmieniam, Reeve. Nie wiesz chyba, że

nieźle potrafię się przystosowywać do nowych warunków. Wciąż masz
przed oczami obraz z przeszłości. Nie jestem księżniczką Cleą. Jestem
kimś więcej – oświadczyła zaczepnie.

– Być może – przyznał.
– Sądzisz, że jestem ograniczona? – spytała, pamiętając o

wszystkich różnicach między nimi, które przed laty doprowadziły do
rozstania.

– Absolutnie nie – zaprotestował. – Ale przystosowanie do

nowych warunków zawsze pociąga za sobą trudności.

– Ale ja daję sobie radę. Czuję się swobodniej niż ty.
– Jasne. Na szczęście nie musimy już niczego kraść. Chwyciła go

za rękę.

– Poza czasem...
– Cieszę się, że mamy chociaż parę dni dla siebie.
Spojrzeli sobie prosto w oczy, zapomnieli o otaczającym ich

background image

ś

wiecie, hotelu i gwarze restauracji. Reeve podniósł dłoń Clei do ust.

– To, że wsiadłaś ze mną do samolotu w Santa Inez, było jedną z

dwóch najwspanialszych rzeczy, które mnie w życiu spotkały.

Clea przez chwilę znieruchomiała.
– Jedną z dwóch?!
– Nie przesłyszałaś się – odparł, pieszcząc jej rękę wargami.
Clea poczuła ciarki na grzbiecie. Fala gorąca objęła jej ciało.
– Druga z tych rzeczy to fakt, że cię w ogóle kiedyś spotkałem –

dodał.

Clea rozpłakała się z radości.
– Och, Reeve, jestem taka szczęśliwa!
– Chodźmy więc na górę i połączmy twoje szczęście z moim.
Na parkiecie kręciło się kilka par. Grał zespół muzyki country.

Rozbrzmiewało charakterystyczne brzmienie banjo. Clea rozejrzała się
po sali. Miała dziwne wrażenie, że przebywa w nierealnym, nie
istniejącym świecie. Ona i Reeve należeli do innego, prawdziwego,
radosnego świata. Ujęła twarz mężczyzny w dłonie i ucałowała jego usta.

– Pamiętaj, że szykuję dla ciebie niespodziankę. Reeve

natychmiast zerwał się na nogi. Zostawił na stoliku pieniądze dla kelnera
i chwycił Cleę za rękę.

– Prawie o tym zapomniałem. Nie do wiary! Siedzimy sobie i

rozmawiamy, a tam czeka na mnie coś specjalnego.

Weszli do pokoju i padli sobie w objęcia. Ręka Reeve’a błądziła w

poszukiwaniu guzików bluzki Clei. Powstrzymała go.

– Dzisiaj ja cię uwodzę – powiedziała półgłosem. Wyśliznęła się z

jego ramion i zniknęła w łazience.

Rozebrała się. Drżała z podniecenia, wciągając przez głowę cienką

jak pajęczyna, czarną koszulę nocną. Materiał dotykał ciała niczym ręka
kochanka i prześwitywał, nie tylko w miejscach koronkowych wstawek.

Przeciągnęła szczotką po włosach i spojrzała raz jeszcze na swe

odbicie w lustrze. Nigdy w przeszłości nie zrobiła niczego takiego.
Nigdy z rozmysłem nie uwiodła żadnego mężczyzny. Ale Reeve nie był
pierwszym lepszym mężczyzną. Pragnęła dać mu rozkosz. Wiedziała
także, że ta rozkosz zostanie jej z nawiązką zwrócona.

Westchnęła głęboko i otworzyła drzwi.
Smuga światła padającego z łazienki oświetliła Reeve’a. Siedział

na skraju łóżka. Nie rozpiął nawet koszuli. Błyszczała opalona skóra.
Zbliżyła się do niego cicho.

Wstał z płonącym wzrokiem.
– A więc to jest ta obiecana niespodzianka – odezwał się głosem

background image

ochrypłym z pożądania. – Piękna. Jesteś piękna.

Clea zadrżała. Uśmiechnął się, objął ją w talii i zaczął się bawić

czarną koszulką. Podnosił nieco i opuszczał delikatny materiał.

– Nie widziałeś wszystkich rzeczy, które kupiłam w Denver.
– Cieszę się, że zachowałaś coś na potem, ale lepiej na razie tego

nie ujawniaj – stwierdził, ukazując zęby w uwodzicielskim uśmiechu. –
Moje serce nie wytrzymałoby dalszych atrakcji.

– To jest właśnie główna atrakcja – odrzekła lekko obrażona.
Pocałowała go w szyję i powiodła językiem po policzku aż do

zagłębienia ucha i wróciła do ust, aby złożyć na wargach mężczyzny
długi pocałunek.

Reeve jęknął i cofnął się o krok. Chciał rozpiąć pasek spodni, lecz

Clea powstrzymała go.

– Pozwól mi to zrobić. – Niezdarnie manipulowała przy pasku.

Wyciągnęła go ze szlufek. – Pierwszy raz mam z tym do czynienia –
wyjaśniła.

– Z czym? Z rozpinaniem paska?
– Nie. Z uwodzeniem mężczyzny.
– Ale nieźle sobie radzisz.
Rozpięła guzik i zamek błyskawiczny spodni Reeve’a. Nigdy

przedtem nie posunęła się do tego z żadnym mężczyzną. Jej palce
poruszały się sprawnie, z magiczną wręcz zręcznością. Holden oddychał
coraz szybciej, poddając się bez reszty miłosnemu zauroczeniu.

Clea przerwała na moment pieszczoty. Mógł ściągnąć spodnie i

koszulę. I znów zaczęła wędrówkę dłoni po muskularnym ciele. Bawiła
się włosami na torsie Reeve’a i twardymi brodawkami. Głaskała płaski
brzuch. Dotarła tam, gdzie jej ręce zawitały już wcześniej.

Wstrzymała oddech. Usiłowała wydusić z siebie jakieś słowa.

Reeve opadł na łóżko. Osunęła się na podłogę. Z początku działała
powoli, delikatnie, rozbudzając jego namiętność. W niej również
wzbierała żądza, niczym gorący, buchający płomień. Holden zanurzył
rękę w jej włosach i przycisnął skronie kobiety.

– Cleo! – zawołał. – Cleo, jeszcze nie teraz. Chcę się z tobą

kochać. Uwiodłaś mnie. Teraz moja kolej.

Chwycił ją mocno, położył na łóżku i wypełnił swoim ciepłem i

siłą. Czerpała od niego energię. Poruszała się tym samym, szaleńczym
rytmem. Na szczycie rozkoszy próbowała krzyknąć imię Reeve’a, lecz
słowa uwięzły jej w gardle. Zamknęła oczy. Zespolili się w jedną
doskonałą całość.

Znaleźli spełnienie, lecz dalej leżeli spleceni w uścisku, a serca

background image

biły zgodnym rytmem. Tyle mieli sobie do powiedzenia! Reeve wolałby
poczekać, aż ochłoną, lecz nie potrafił.

Odezwał się cicho, chrapliwie, jakby nie swoim głosem:
– Nasza znajomość nie skończy się na tym, prawda? Clea uniosła

głowę.

– Bałam się, że tak się stanie. Wciąż powtarzałeś, że nam się nie

uda.

– Myliłem się.
– Jestem szczęśliwa z tego powodu. – Pocałowała go kilka razy. –

Musi się udać, Reeve. Będzie nam dobrze. Kocham cię...

– Naprawdę?
– Nigdy nie pokocham innego mężczyzny – powtórzyła obietnicę

daną mu przed laty.

– I ja będę cię kochał aż do końca życia – szepnął w odpowiedzi.
Uśmiechnął się do siebie. Pisali razem nowe zakończenie historii

swojej miłości. Szczęśliwe zakończenie. Rozkoszując się bliskością
dwojga ciał, nabierali sił do nowych przygód, które miały im przynieść
następne dni.

Rano zaspali i omal nie spóźnili się na lotnisko. Clea właściwie

pragnęła w duchu, aby tak się stało. Nie była przyzwyczajona do starych
samolotów, obsługujących małe prywatne linie. Przez całą drogę do
Wichita siedziała skulona, nękana mdłościami.

Na miejscu natychmiast popędzili z bagażami do samolotu

lecącego do Teksasu. Bez tchu dopadli schodków. Lądowali w ulewnym
deszczu. Reeve stanął w długiej kolejce po bilety do miasta Ensenada w
Meksyku.

Clea czekała na niego w restauracji nad filiżanką niesmacznej

kawy.

– Reeve, to dwie godziny jazdy od Santa Inez. Usiadł przy stoliku.
– Nie polecielibyśmy tam bezpośrednio, nawet gdyby było takie

połączenie. Browning z pewnością obserwuje lotnisko dwadzieścia
cztery godziny na dobę.

Polecieli zatem do Ensenady. Tuż przed lądowaniem Cleę ogarnął

strach.

– A jeśli celnik znajdzie posążek?
Reeve wziął ją za rękę i pogładził uspokajająco.
– Celnicy meksykańscy nigdy nie przeszukują bagażu wwożonego

do kraju. Odpręż się i opanuj.

Pomyślała o posążku ukrytym w tenisówkach Reeve’a. Holden

background image

nalegał z początku, żeby włożyć buty do bagażu podręcznego, lecz uznał,
ż

e wyglądałoby to dziwacznie i podejrzanie.

Reeve zachowywał spokój. Clea natomiast nie potrafiła utrzymać

nerwów na wodzy. Kiedy poprzednio zawitali do Santa Inez, urzędnik
machinalnie odznaczył odpowiednią rubrykę w dokumentach. Niestety,
teraz Meksykanin uważnie studiował paszport Reeve’a i kartę
turystyczną.

Pot wystąpił na czoło Clei. Oczami wyobraźni widziała już

najgorsze. Spodziewała się szczegółowej rewizji i pytań o posążek
Olmeków, a potem aresztowania i poznania warunków życia w więzieniu
w Ensenadzie.

Z ust urzędnika popłynął potok hiszpańskich słów. Reeve poprosił

ją wzrokiem o tłumaczenie. Opanowała panikę i wydusiła z siebie
odpowiedź.

El senor gusta Mexico. Mucho. Ja też. To znaczy, me gusta

Mexico tambien. Mucho.

Celnik nagrodził ją uśmiechem i przepuścił.
– O co mu właściwie chodziło? – spytał Reeve, chowając paszport

do kieszeni.

– Zauważył, że to nasza druga podróż do Meksyku w przeciągu

tygodnia, powiedziałam więc, że uwielbiam ten kraj. I wcale nie
skłamałam – oznajmiła.

Czuła się w Meksyku jak w domu.
– To nie koniec naszej podróży, Cleo. Przed nami podróż do Santa

Inez.

– Wiem, ale na szczęście Browning nie może sprawdzać każdego

samochodu. Nie wie też, skąd przyjedziemy. Wybraliśmy okrężną drogę.

Reeve roześmiał się.
– Myślę, że powinniśmy utrudnić zadanie Browningowi i wynająć

cadillaca.

Kiedy przyjechali do Santa Inez, Reeve nie odważył się

zaparkować tuż przy szpitalu. Najpierw zadzwonił.

– Chciałbym rozmawiać z senor Carlos – poprosił i oddał

słuchawkę Clei, która lepiej mówiła po hiszpańsku.

Pielęgniarka poinformowała, że Charlie opuścił szpital.
Donde esta senor Carlos, por favor? – spytała Clea z nadzieją,

ż

e szybko go odnajdą.

Pielęgniarka powiedziała coś o złotym runie.
– Ach, Charlie zaszyfrował w ten sposób wiadomość dla nas –

background image

wyjaśnił Reeve. – Pamiętasz, w mitologii greckiej statek Argonautów
wyruszył na poszukiwanie złotego runa. Argonauci, „Argosy”!

Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę portu, gdzie przy

nadbrzeżu stał zakotwiczony jacht Reeve’a.

W świetle księżyca jacht wyglądał po prostu pięknie. Clea i Reeve

weszli na pokład i jak najciszej pokonali schodki prowadzące do kajut.

Holden powoli otworzył drzwi głównej kajuty. W fotelu z puszką

piwa w ręce siedział Charlie i szczerzył zęby w uśmiechu.

– Witajcie na pokładzie. Wybaczcie, że się powtórzę i spytam,

czemu to trwało tak długo?

background image

ROZDZIAŁ 12

– Niewiarygodna sprawa – oświadczył Luis Valdez, dyrektor

muzeum w Santa Inez. – Jaguar wrócił do nas! – Spojrzał na Charliego,
siedzącego po drugiej stronie staroświeckiego biurka. – Jest pan
człowiekiem honoru, panie Moore.

Reeve zerknął na Cleę. Określenie „człowiek honoru” niezbyt

pasowało do Charliego, chociaż musieli przyznać, że właściwie zachował
się bez zarzutu. Po krótkich namowach zgodził się zwrócić figurkę do
muzeum, wyjaśnić sytuację i ponieść wszelkie konsekwencje swojego
czynu. Na razie nie spotkała go kara, wręcz przeciwnie, uchodził za
bohatera.

– Cieszymy się bardzo – ciągnął Valdez. – Natychmiast

skontaktujemy się z policją, która już szuka naszego byłego pracownika,
zamieszanego w tę kradzież.

Charlie przełknął nerwowo ślinę.
– Powinni państwo także powiadomić policję o moim udziale w tej

sprawie.

Clea nie wytrzymała.
– Pan rozumie, senor, mój brat nie miał nic wspólnego z tą

kradzieżą. On tylko...

Reeve ścisnął ją za rękę i zgromił wzrokiem. Zacisnęła wargi i już

się nie odzywała. Miała od tej pory nie mieszać się w życie Charliego.

– Na początku nie wiedziałem, że posążek został skradziony –

tłumaczył Charlie – ale kiedy go zobaczyłem, domyśliłem się prawdy.

Valdez w milczeniu skinął głową.
– Źle postąpiłem, angażując się w tę transakcję. Nic mnie nie

usprawiedliwia.

– Ale naprawił pan swój błąd i, jak widzę, poniósł pan pewnego

rodzaju karę – powiedział Valdez, mając na myśli pobicie. – Zatem nie
wysuwamy żadnych zarzutów pod pańskim adresem. Jest pan wolny,
senor Moore.

Charlie zerwał się na nogi, uścisnął rękę dyrektora, przytulił

siostrę i klepnął Reeve’a po plecach.

– To dzięki wam. Uwierzyliście mi.
– A teraz, skoro załatwiliśmy interesy, czy napijecie się państwo

ze mną kawy? – spytał Valdez i zadzwonił po sekretarkę.

– Oczywiście – odparła Clea z ulgą w głosie. – Co się stanie z

Browningiem? Czy zostanie zatrzymany?

– Mogę o tym zapewnić. Kiedy tylko senorita Moore prześle nam

background image

fotografie dzieł sztuki, zaczniemy je identyfikować. Poprosimy znawców
o ekspertyzy. Wymiar sprawiedliwości działa być może powoli, lecz
Browning na pewno zostanie ukarany, i to dzięki panu, senor Moore.

Clea z uśmiechem spostrzegła, że Reeve ze zgrozą podniósł wzrok

ku niebu.

Po godzinie znaleźli się na zalanej słońcem ulicy.
– Charlie, jak ty to robisz? Jakoś zawsze wychodzisz na swoje –

orzekł Reeve.

– Czuję się, jakbym zaczynał nowe życie – oświadczył Charlie z

powagą. – Postaram się tym razem nie zmarnować szansy.

– Nowy braciszek? – zażartowała Clea.
– Nowy jak spod igły – zapewnił Charlie. – Słyszałem, co Reeve

mówił o moim dotychczasowym życiu. Ostatni epizod nauczył mnie
poczucia odpowiedzialności. – Roześmiał się. – Może wreszcie w wieku
trzydziestu dwóch lat stanę się dorosły? Dziękuję, przyjacielu.

Wyciągnął dłoń do Holdena.
– Ależ daj spokój. Koniec ze spłacaniem długów. Jesteśmy

wreszcie kwita.

– Umowa stoi!
– Co powiecie na obiad? – zaproponowała Clea.
– Ja rezygnuję – oznajmił Charlie. – Zabieram bagaże i pierwszym

samolotem wracam do Stanów. Valdez to miły gość, ale może zmienić
zdanie. Lecę do domu. Zresztą, pewnie chcecie być sami.

Clea cmoknęła brata w policzek.
– Zgadłeś. Do zobaczenia w Los Angeles.

Clea westchnęła i spojrzała na błyszczące fale Pacyfiku. Słońce

zachodziło. Różowe i fioletowe smugi światła kładły się na ciemniejącej
powierzchni wody.

Spacerowali wąskimi uliczkami wzdłuż nadbrzeża Santa Inez. Nie

spiesząc się, wracali po obiedzie do hotelu. Skończyła się pasjonująca
przygoda. Mogli wreszcie spokojnie odetchnąć. I zacząć nową przygodę.
ś

ycie razem.

Usiedli na drewnianej ławeczce przy starej fontannie na

opustoszałym placu. Noc należała do nich.

Clea zaniepokojona obserwowała Reeve’a. Był zamyślony,

zatroskany, jak gdyby nieobecny.

– Cudownie tu, prawda? – spytała z wahaniem.
– Nie może być piękniej – odparł, rozpraszając jej wątpliwości.

background image

– Może w Kalifornu. Myślałam o tych wszystkich cudownych

rzeczach, które możemy wspólnie robić.

Chcę, żebyś poznał moich przyjaciół. Mama i tata z pewnością

zaproszą nas na weekend i...

– Wygląda na to, że masz wiele planów – przerwał jej.
– A chcesz się ze mną spotkać po powrocie?
We wzroku Reeve’a malowała się rozpacz. Serce Clei ścisnęło się

z bólu.

– Chyba w ogóle nie powinniśmy wracać.
– Nie wracać? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Będziemy

razem, tak, Reeve?

Nie odpowiedział od razu. Inaczej wyobrażał sobie tę chwilę.

Chciał, żeby było romantycznie, tajemniczo, ale skoro Clea zaczęła
mówić o rodzicach i przyjaciołach, nie miał wyboru. Nie mógł pozwolić,
aby ich związek znów się rozpadł.

– Jest coś, co powinniśmy zrobić najpierw. Powinniśmy się

pobrać.

– Oczywiście – szepnęła. – Pragnę wyjść za ciebie. Objęła go

mocno.

– Bezzwłocznie. Dziś, a najpóźniej jutro. Natychmiast.
– Tu, w Meksyku? – spytała zaskoczona. – Tak.
Nie planowała tak szybkiego obrotu spraw. Kochała Reeve’a i

chciała z nim spędzić resztę życia, lecz taki pośpiech sprawiał wrażenie,
ż

e Holden jej nie ufa.

Wbiła wzrok w morze. Zamilkła.
– Nie rozumiem – stwierdziła wreszcie.
– Cleo, nie uda nam się przetrwać, jeśli nie postawimy wszystkich

przed faktem dokonanym. Twoi rodzice i kariera zawodowa znowu
okażą się ważniejsze.

– Dlaczego tak mówisz? Dlaczego nie dajesz nam szans?

Oczywiście, że nam się powiedzie. Przez te lata zmieniliśmy się bardzo.

Słowa Reeve’a zabrzmiały z bolesną szczerością.
– To prawda. Nie jesteśmy już parą dzieciaków sądzących, że

miłość pokona wszelkie przeszkody. Wiemy, że to niemożliwe. Boję się
podświadomie, że w Los Angeles, po głębokim zastanowieniu, zmienisz
zdanie.

Clea osłupiała.
– To śmieszne! Wmawiasz mi, że nie wiem, czego chcę.

Oczywiście, że ja...

– Więc udowodnij mi swoją stałość. Wyjdź za mnie. Zostań tu ze

background image

mną.

– Udowodnić? Po co?
Reeve stawiał absurdalne żądania. Co się z nim działo?
– Może rzeczywiście nie ufam przyszłości i chcę kuć żelazo, póki

gorące?

– Małżeństwo nie zapewni ci automatycznie poczucia

bezpieczeństwa. Kartka papieru nic nie znaczy bez zaangażowania...
Stawiasz mi warunki, a ja jedynie pragnę najpierw przystosować się do
zmian, które zaszły w moim życiu.

– Przestraszyłaś się? Sny na jawie to jedno, a realne życie to

drugie, tak?

– Realne życie? śeglowanie bez celu na „Argosy” nazywasz

realnym życiem?

– Wobec tego twoje życie jest więcej warte, bo trwonisz talent na

fotografowanie domów bogaczy? – rzucił zaczepnie.

Poczuła skurcz żołądka. Serce podeszło jej do gardła. Nagle

wszystko wokół wydało jej się okropne. Cały świat, nadzieje, plany legły
w gruzach i nie umiała temu zaradzić.

Dotknęła plecami zimnego oparcia ławki. Chłód przywrócił jej

trzeźwość umysłu. Bała się opuścić uregulowane życie. Reeve zaś bał się
ją stracić.

– I co, Cleo?
– Kocham cię, Reeve, i chcę być z tobą, ale mam obowiązki i

musimy...

– Nie – przerwał. – Mamy obowiązki wobec siebie. Myślisz o

mamusi, tatusiu i braciszku? Nic się nie zmieniło? – Roześmiał się
ironicznie.

– Czemu nam to robisz? Czemu nas rozdzielasz? Rozpłakała się.
– Wina leży po obu stronach – powiedział łagodnie. –

Zaangażowałem się w nasz związek, ale ty się wycofujesz. – Pogładził ją
po twarzy. – Skończyła się wspólna przygoda. Powinniśmy się rozejść,
zanim sprawimy sobie jeszcze większy ból.

– Reeve, potrzebujemy czasu. Trochę czasu.
– Mieliśmy dziesięć lat, Cleo, i to nie wystarczyło, abyśmy

przeistoczyli się w zupełnie innych ludzi. Niech tak zostanie.

Nagle ciszę placyku zakłócił warkot silnika. Na wąskiej uliczce

zatrzymała się taksówka. Wysiadło z niej kilkoro podchmielonych
turystów i ruszyło w stronę plaży.

– Patrz, mamy taksówkę. Wrócimy do portu, a potem pojedziesz

na lotnisko. Złapiesz jeszcze chyba jakiś samolot?

background image

Clea w szoku pospieszyła za Holdenem. Nie mogła znaleźć słów

na opisanie targających nią uczuć. Czy złe doświadczenia przeszłości
miały zaważyć na ich losach?

Jechali w milczeniu. Reeve nie śmiał podnieść wzroku na

wściekłą, zrozpaczoną Cleę. Postawił ją w obliczu wyboru. Nie znał
innego wyjścia. Stało się to, co najgorsze. Utracił ją.

Usiłował przekonać w duchu samego siebie, że tak jest lepiej.

Szybkie cięcie, minimum bólu zamiast powolnego konania w Los
Angeles.

Dwa razy prosił ją o rękę. Dwa razy został odrzucony. Trzeciego

razu nie przewidywał.

Clea włączyła światło w ciemni. Nie spojrzała nawet na wywołane

zdjęcia. Wiedziała, że brakuje im ekspresji, atmosfery. Nie włożyła serca
w te fotografie. Co innego zdjęcia przywiezione z Meksyku i Kolorado...

Kiedy zdejmowała fartuch, przyszedł Charlie.
– Masz coś ciekawego? Pokręciła głową.
– Raczej nie. – Wolała nie roztrząsać przyczyn nieudanych zdjęć.

– Cóż przywodzi panicza w moje skromne progi? – zażartowała,
zmieniając temat.

– A jaki tam ze mnie panicz! Jestem wiecznym buntownikiem.

Patrz, nie noszę krawata.

– Co na to tata?
– Nic. Zawarliśmy kompromis. Wzorowo prowadzę dział kadr w

naszym przedsiębiorstwie, w zamian zaś tata przymyka oko na moje
fanaberie. A co u ciebie?

– Cóż, nie mam tak pożytecznego, szacownego zajęcia.
– A ja, po tej awanturze w Meksyku, postanowiłem wziąć się do

uczciwej pracy. O, co to? – spytał na widok rozłożonych na biurku pism.

– A, to zrobiłam w Kolorado. Z wahaniem podała mu odbitki.
– Naprawdę dobre! Zupełnie niepodobne do tego, co robisz

zwykle dla „Trends”.

– „New World” to świetne czasopismo.
– Twoje najlepsze zdjęcia do tej pory. Szykuj się do wystawy

indywidualnej.

– Wiesz, już nawet trochę się przymierzałam, ale... – zawiesiła

głos. – Muszę mieć więcej zdjęć. Tymczasem odczuwam brak
natchnienia.

– On jeszcze nie wrócił – stwierdził Charlie, nie owijając w

bawełnę. – Widocznie złapał jakiś rejs w Meksyku i był zajęty przez parę
tygodni, a następnie zakotwiczył w San Diego i znalazł nowe

background image

zamówienie.

– Wiem, że nie wrócił, ale ty pewnie, jako jego przyjaciel, znasz

szczegóły.

– Jesteśmy w kontakcie – przyznał Charlie. – A przy okazji, skąd

wiesz, że nie wrócił?

– Wolałabym o tym nie mówić.
– Ależ, Cleo, tu chodzi o moją siostrę i o mojego najlepszego

przyjaciela. Czyżbyś pojechała do Newport?

Skinęła głową.
– I co planowałaś w razie spotkania?
– Chyba powiedzieć prawdę.
– To znaczy?
– Kocham go, Charlie.
– Zdaję sobie sprawę. Z wzajemnością – dodał przebiegle.
– W Meksyku zażądał, żebyśmy się pobrali, a ja najpierw chciałam

powiadomić tatę i mamę, uporządkować swoje sprawy i nie rezygnować
z kariery zawodowej. Potrzebowałam czasu.

– Minęło sześć tygodni i co?
– Znudziło mnie fotografowanie wystawnych rezydencji.

Chciałabym rozwinąć skrzydła i spróbować czegoś nowego.

– A co powiedzieli rodzice? Clea roześmiała się.
– Mama musiała anulować długą listę swoich znajomych, którzy

chcieli skorzystać z moich usług. Ale oboje są dumni z moich osiągnięć.

– Pominęłaś ważną część problemu. Co powiedzieli rodzice o

twoim życiu osobistym? Zwierzyłaś im się trochę?

– Ze wszystkiego! Prawie wszystkiego. Z tego, że jestem

zakochana w Reevie. Przyjęli to z zaskoczeniem, zakłopotaniem,
wreszcie z przerażeniem.

– Z przerażeniem? To do taty niepodobne.
– Mówię poważnie. Myślę, że przez te lata obawiali się, czy

czasem Reeve nie zamierza mnie porwać. Teraz pewnie każde z nas
zrozumiało, że w moim życiu jest miejsce i dla rodziców, i dla
ukochanego mężczyzny.

Charlie gwizdnął z aprobatą.
– Jestem pod wrażeniem twojego opanowania i mądrości życiowej,

siostrzyczko! Stawiam na ciebie!

Reeve siedział w barze Pokeya Barstowa. Rozmowa z barmanem

nie kleiła się. Myśli Holdena krążyły od kilku tygodni wokół Clei.
Postąpił jak głupiec, żądając od niej natychmiastowego zadeklarowania

background image

się. Tak się bał, że ją straci, że przestraszył ją naprawdę. Nie dążył do
kompromisu. Nie starał się jej odzyskać. Może nie było jeszcze za
późno?

Pokazał Pokeyowi banknot dolarowy.
– Rozmień mi na monety do automatu, Poke.
– Zadzwoń z mojego telefonu. Udostępniam go przecież

przyjaciołom.

Nakręcił numer Clei. Po trzech sygnałach włączyła się

automatyczna sekretarka. Zaklął w duchu. Nie tak to sobie wyobrażał.

– Cleo, mówi Reeve. Muszę z tobą porozmawiać, ale za parę

godzin wypływam w rejs czarterowy. – Odetchnął głęboko, usiłując
zebrać myśli. – Miałaś rację. Potrzebujemy czasu. Jestem gotowy do
kompromisu i do wysłuchania twoich racji. Nie chcę, żebyś rezygnowała
z kariery czy zrywała z rodzicami. Do diabła, mogę ich nawet zabrać w
rejs! Wyjdziesz za mnie? Czekaj tu na mnie, proszę, kiedy zawinę do
portu. – Zakończył nagranie i odwiesił słuchawkę.

– Sprawy zawodowe – wyjaśnił zaciekawionemu Pokeyowi.
Wyjął portfel, aby zapłacić za obiad.
– Dziś firma stawia, kapitanie. Pewnie potrzebujesz przyjaciela?
Reeve uśmiechnął się na pożegnanie.
Idąc wzdłuż nabrzeża, zastanawiał się, dlaczego jacht zamówiono

już od wieczora, a nie jak się przyjęło, od rana. Nie życzył sobie tej nocy
towarzystwa na jachcie. A zwłaszcza towarzystwa nowożeńców w
podróży poślubnej.

Na pokładzie zastał stertę bagażu. Zszedł po schodkach i otworzył

drzwi do swojej kajuty.

– Clea – szepnął przez zaciśnięte gardło. – Spodziewałem się

klientów na rejs...

– To ja zamówiłam jacht i opłaciłam podróż. A teraz posłuchaj.
Na jej twarzy malowała się powaga i stanowczość. Wzięła głęboki

oddech.

– Miałeś rację. Tam, w Meksyku, bałam się porzucenia

dotychczasowego życia i pracy. Ale przemyślałam wszystko na nowo i
nie podoba mi się to, co robiłam do tej pory. Już wiem, czego chcę.
Wiem też, że nie osiągnę tego bez ciebie, Reeve.

Błyskawicznie znalazł się przy niej, objął, pocałował. Oboje

płakali z radości.

– Powiedz, czego pragniesz. Rzucę jacht, ustabilizuję się...
– Ani się waż. – Pogłaskała go po twarzy. – To twoje życie. Chcę

je dzielić z tobą. Zawieziesz mnie do cudownych miejsc, gdzie będę

background image

robić zdjęcia na moją wystawę. A teraz zacznijmy nasz miesiąc
miodowy. Ożenisz się ze mną, Reeve?

Roześmiał się, pamiętając słowa nagrane na automatycznej

sekretarce.

– Dzisiaj? – domagała się odpowiedzi.
– Najpierw popłyniemy do Santa Inez. Później ściągniemy

Charliego i twoich rodziców na wesele. Należy nam się. Nigdy nie spałaś
w łożu kapitańskim.

Podniosła figlarny wzrok.
– Ostatnio byłam twoją załogą, pamiętasz? Ze śmiechem chwycił

ją za ręce.

– I kto to powiedział, że szczęśliwe zakończenia zdarzają się tylko

w książkach?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harper Madeline Zakochani detektywi(1)
80 Harper Madeline Zakochani detektywi
Harper Madeline Zakochani detektywi T080
080 Harper Madeline Zakochani detektywi
Madeline Harper Tym razem na zawsze
Madeline Harper Gwiazdka w środku lata
Harlequin Temptation 030 Madeline Harper Miłosny zew
Harper Madeline Tym razem na zawsze
075 Harper Madeline Upominek dla kazdego
130 Harper Madeline Gwiazdka w środku lata
Harper Madeline Tym razem na zawsze
130 Harper Madeline Gwiazdka w srodku lata
Harper Madeline Gwiazdka w środku lata
Harper Madeline Milosny zew T030
Harper Madeline Tym razem na zawsze(1)
HT130 Harper Madeline Gwiazdka w środku lata

więcej podobnych podstron