początek końca, królestwo magnoli,fragmet z mojej ksiażki


Zahariaszu! Zahariaszu ! wstań! Spokojnie opanuj nerwy to tylko zły sen nic ci nie jest.

Starszy mężczyzna otworzył oczy, łóżko w którym spał było mokre od potu a na jego twarzy ciągłe gościły jego krople, wystraszony rozglądał się nerwowo po komnacie która była jego sypialnią, jego rozbiegane oczy wciąż nie mogły skupić się na jednym obiekcie, w piersi czuł kołatanie zdenerwowanego i przerażonego serca które gdyby mogło wyskoczyłoby mu z piersi uciekając o tchu tak daleko jak tylko było by w stanie. Nagle poczuł czyjś dotyk, jak delikatne i pełne czułości ręce oplatały go i ciągły w swoją stronę odwrócił się i w mroku nocy dostrzegł sylwetkę która przypominała jego równie podstarzałą żonę Meridie.

Co się stało Zahariaszu, już myślałam, że zaczniesz uciekać we śnie krzyczałeś i tłukłeś się jak szalony. Miałeś zły sen? Kobieta zapytała spojonym i delikatnym głosie przepełnionym troską o męża przytulając jego ciągle rozdygotane ciało do siebie czując jak jest zdrętwiałe i opadłe z sił.

Tak Meridie chociaż nie jestem pewien czy był to sen, bowiem był tak wyraźny że mogła to być nawet wizja. Zahariasz dalej się trząsł się przytłoczony tym co zobaczył a jego głos rwał się co chwila gdy zaczynał mówić.

Wizja ?! niemożliwe nie miałeś takowych już od ponad trzydziestu wiosen. No już spokojnie opowiedz mi to co widziałeś.

Nie wiem czy powinienem, w ogóle sam nie wiem co o tym myśleć może to zwykły koszmar wynikający z przemęczenia.

Mnie możesz powiedzieć, przecież przyrzekałam że nie zależnie co się będzie dziać zawszę będę cię wspierać. Meridie próbowała uspokoić zdenerwowanego męża.

Dobrze a więc. Zahariasz z trudem przełknął ślinę, uwolnił się z objęć żony, wstał i podszedł do ceramicznego naczynia z wodą po czym opróżnił całą jego zawartość usiadł na eleganckim krześle jakie, które to dostał od króla z okazji jego rocznicy posługi na królewskim dworze.


Widziałem młodego mężczyznę w płaszczu z kapturem, podobnym do tego jakie noszą nadworni medycy jednak bardziej przypominał ten jaki noszą zakonnicy z kościoła Beatricze jego głowa była okryta dużym kapturem, szedł przez miasto prawdopodobnie Luskan za nim szły rzesze ludzi każdej maści, biedni i ci bardziej zamożni prosili o poradę i pomoc medyczną mężczyzna co chwilę zatrzymywał się i uprzejmie odmawiał, miałem wrażenie że do każdego się uśmiecha i nikim nie gardził, w pewnym momencie zatrzymał się przy małej obdartej i umorusanej dziewczynce która miała włosy spięte w koński ogon i wręczył jej parę miedziaków, pogłaskał po głowie i ukłonił a ona odwzajemniła uprzejmości i pobiegła do domu.

W pewnym momencie doszedł do zbitego z gałęzi domu gdzie czekała na niego kobieta w średnim wieku biedna, wychudzona do tego stopnia że było widać wszystkie kości jej twarzy, ubrana w brudne i podarte skrawki materiału zszyte niezdarnie razem, wisiały na niej niby strzępy tkaniny do mycia podług w królewskim pałacu na wieszaku zasłoniwszy twarz dłońmi szlochała głośno a do jej stroju który z wielkim niedopowiedzeniem można by nazwać suknią stało uczepione i zawodzące dziecko. Mężczyzna podszedł do nich zamienił kilka słów z kobietą i odsunąwszy kawałek szmaty która miała służyć za kotarę wejścia wszedł do środka. Po dłuższym czasie wyszedł myjąc ręce w bali z deszczówką która stała obok szopy, która była domem kobiety za nim wyszła spokojniejsza już kobieta, a upadłszy przed nim na kolana zaczęła dziękować mu trzymając i całując jego dłonie, skonsternowany pomógł jej wstać, udzielił kilka rad i ruszył dalej a ludzie za nim.


Nazywano GO ELAJAH CO znaczy: TEN KTÓRY PRZYNOSI UKOJENIE


To chyba nie było powodem twojej niczym nie skrępowanej szamotaniny prawda mężu. Meride usiadła na łóżku nasłuchując z zaciekawieniem. I przyglądając się spokojnie mężowi.

Zahariasz poprawił swoje siedlisko i wwiercił się ponownie w wygodny fotel złapał rekami mocno poręcze jakby chciał się upewnić że nikt ani nic nie oderwie go z fotela na którym siedział.

Przełknął nerwowo ślinę i znów upił trochę wody z naczynia.

Nie to było nawet przyjemne ten człowiek dawał nadzieję i bezinteresownie pomagał biednym, czułem jak emanowało od niego dobro i chęć niesienia pomocy. Tak to nie wątpliwie było bardzo przyjemne. Mężczyzna podniósł głowę uśmiechnął się i nagle ją opuścił a wyraz jego twarzy znowu nabrał poważnego tonu.

Następny sen dotyczył już czegoś całkiem odmiennego.

Opowiedz mi co to było takiego. Meride podparła głowę rekami opartymi z kolei na łokciach i wychyliwszy się przygotowała się do następnej opowieści.’

Na pewno chcesz to usłyszeć. Mężczyzna chciał się upewnić że żona świadomie jest gotowa usłyszeć jego opowieść.

Nie karz mi się powtarzać ty stary uparciuchu.

Dobrze więc.


Widziałem wolno stojącą gospodę na trakcie wiodącym na zachód, oddaloną od najbliższe osady ludzkiej o jakieś dwa dni jazdy konno. Było ciemno chyba noc, jak późna nie potrafię ocenić. Ciemne i ciężkie chmury zasnuły kąpletnie niebo i księżyc . Także nieprzenikniona ciemność zdawała się być żywa, zupełnie jakby jedna wielka gęsta osobowość pochłonęła wszystko dookoła. Zmagał się wicher lecz z czasem tę gęstą i olbrzymią masę mroku rozświetlała czysta i piękna a zarazem przerażająca w swych rozmiarach i kształcie błyskawica.


Grzmiało i wiało niemiłosiernie. W gospodzie znajdowało się niewielu gości, dziesięciu może mniej, ich konie stały przywiązane do palisady znajdującej się na zewnątrz, zwierzęta były bardzo niespokojne prychały i rżały przeraźliwie z każdym uderzeniem pioruna. Z ich juków można było wnioskować że dosiadali ich wyszkoleni najemnicy bowiem nie posiadały żadnych znanych mi oznaczeń świadczących o przynależności wojskowej. W pewnym momencie na zakręcie prowadzącym do gospody pojawiła się postać w granatowym płaszczu podobnym do tego jaki wcześniej miał, mężczyzna o którym opowiadałem ci na początku, z tą jednak różnicą że był o wiele bardziej zniszczony i poszarpany, w sumie gdyby nie kaptur ciężko było by go nazwać szatą wyglądał bardziej jak wielki strzęp materiału. Rękawy były dziurawe i poszarpane na końcach. Dół nierówno obcięty i spruty, na plecach znajdowały się liczne dziury jakby cięte mieczami. A jakby tego było mało, cały był zaplamiony i oblepiony jakąś gęstą mazią w różnych odcieniach czerwieni i purpury, co wskazywało na to iż ów plamy powstały w różnych odstępach czasu. Postać miała na ramieniu długi łuk i kołczan strzał a przy cholewach wysokich do kolan skórzanych butów dwa małe noże, przymocowane za pomocą rzemieni. Postać zdjęła kaptur i moim oczom ukazała się młoda i piękna kobieta o ciemnych długich włosach z białym pasmem włosów rozpoczynającym się z jednej strony i zajmującym jedną trzecią całości. Silny wicher rozwiewał jej długie jedwabne włosy, sprawiając wrażenie że niemal płyną za nią w powietrzu. Rozwiany płaszcz ujawnił że pod spodem była ubrana tylko w brązowy skórzany pancerz na piersi które wyraźnie odznaczały się od jego powierzchni i również skórzaną krótką spodniczkę która niewiele wychodziła poza uda. Jej wzrok był pusty. Nie! Pusty to było by wielkie niedopowiedzenie. W jej oczach kryło się szaleństwo a jej ruchliwe usta zdawały się wypowiadać jakieś słowa, raz po raz zmieniając kształt w dziki uśmiech to w poważną minę. Zresztą cała jej twarz cały czas zmieniała wyraz z przerażającego, na łagodny, rozpaczliwy i szaleńczy zupełnie jakby była opętana przez jakieś demony. Kobieta zatrzymała się przed gospodą, uspokoiła się i weszła do środka tym razem z kamiennym wyrazem twarzy, nie zdradzającym żadnych emocji. Tylko te oczy, przekrwione białka które nadawały im kompletnie demoniczny i złowrogi wygląd.


Kiedy weszła sześciu mężczyzn w czarnych skórzanych i ćwiekowanych pancerzach siedzących razem przy jednym stole, zaraz zwróciło na nią uwagę. Rozejrzała się po izbie za barem stał ciemny człowiek dobrze zbudowany w sile wieku o ciemnych długich włosach z dużym zarostem, po jej lewej stronie siedziało dwóch młodzików, zapewne kuchcików a przy wejściu na zaplecze opierała się starsza kobieta, w lnianym worku w i brudnym fartuchu. Spostrzegła także wojów jednak szybko uciekła od nich wzrokiem. Przeszła przez środek izby do kontuaru za którym stał gospodarz. Zamówiła coś do picia i rzuciła dwa miedziaki. Gospodarz zgarnął je szybkim ruchem dłoni pod ladę a na ich miejscu ustawił dzbanek z jakimś napojem. Kobieta zdjęła łuk z ramienia i oparła się łokciem o ladę drugą ręką chwytając za dzbanek. Nagle jeden z najemników rzucił jakiś komentarz w jej stronę na co inni zareagowali ze śmiechem. Kobieta stała dalej jak gdyby nigdy nic jednak jej usta wykrzywił grymas żałosnej imitacji uśmiechu. Otworzyła szeroko zmrużone dotychczas oczy, na które to uwagę zaraz zwrócił gospodarz widząc to co miał przed sobą, odskoczył gwałtownie i przywarł z całej siły do ściany. Wykrzykując głośno imiona wszystkich znanych mu Bóstw Opiekuńczych. Najemnik który wcześniej wypowiedział jakieś zdanie do nieznajomej jakby lekceważąc scenę która rozgrywała się przed nim. Zaszedł kobietę od tyłu i z szyderczym uśmiechem mamrocząc coś niezrozumiale mocno złapał ją za pośladek. Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie kobieta tak jak stała odwróciła się i trzymanym dzbankiem uderzyła go z całej siły w głowę powodując jego rozbicie w drobne kawałki, drugą wolną ręką która przed chwilą podbierała się o kontuar dobyła długiego i ciężkiego noża jakiego używało się do zdzierania skóry z jeleni i przebiła ciągle oszołomionemu mężczyźnie szyję z taką siłą że ostrze przeszło przez nią na wylot pokazując się z drugiej strony.


Młodzi pracownicy wstali, niepewni jak się zachować przyglądali się całej scenie z przestrachem. Starsza kobieta przy wyjściu na zaplecze uciekła z krzykiem na zewnątrz drąc się w niebogłosy zaczęła uciekać na oślep przez pole.

W tym momencie reszta najemników chwyciła za swoje miecze które dotychczas spoczywały luźno obok ich taboretów i ruszyli w jej kierunku, obnażając w biegu swoje klingi i odrzucając ciężkie skórzane pochwy w jej kierunku. Zasłoniła się przed gradem pocisków tworząc przed sobą żywą jeszcze tarcze z rzężącego i tryskającego krwią z przebitej tętnicy mężczyzny. W pewnym momencie zmieniła uchwyt na nożu i wyszarpała go pomagając sobie silnym kopnięciem, wyrywając razem z ostrzem cała przednią część gardła mężczyzny włącznie z kawałkami krtani, żył i innej zakrwawionej masy, zabryzgując nimi swoją twarz i szatę. Jej wyraz zmienił się nie do poznania oczy przeszły z koloru czerwonego na ciemną purpurę, na twarzy zagościł uśmiech nadając jej oblicze szaleńczej ekscytacji i podniecenia z tego co się przed chwilą stało. Mężczyźni nacierali z krzykiem, przeskakując przez oddzielające ich taborety i omijając drewniane kolumny wspornikowe, wolną ręką dobyła drugiego noża. Pierwszy który dotarł do niej zrobił wypad z mieczem wysuniętym przed siebie chcąc z cała pewnością przebić ją na wylot. Ruchem zwinnym niczym młoda kocica zrobiła krok w bok jednym nożem zbijając miecz na bok od siebie. Podczas gdy drugi wbiła w oko patrzącego na jej wyczyn kompletnie zaskoczonego mężczyzny z taką siła że i tym razem nóż przeszedł na wylot świecąc stalowym ostrzem z tyłu czaszki mężczyzny. Najemnik wypuścił miecz i w tym samym momencie zaczął upadać na ziemię, zaczynając niemiłosiernie ciążyć kobiecie wyrwała nóż z jego głowy sprawiając że przez ranę z trupa na podłogę zaczęła wypływać jakaś gąbczasta maź połączona z krwią . Następni mężowie byli już przy niej dokładnie trzech. Każdy z nich zrobił zamach w jej stronę z różnej pozycji, rzuciła się plecami do tyłu prześlizgując się po blacie stołu i robiąc przewrót tuż za nim, wstając kopnęła stół tak że przewrócił się stając bokiem zastawiając drogę temu który wcześniej stał w środku, dwaj pozostali byli już przy niej obchodząc go każdy z innej strony. Zwróciła się ku temu który nadchodził z lewej. Mężczyzna trzymając miecz dwoma rękami zrobił zamachnął nim z nad głowy i zamarł w jego piersi spoczywał po rękojeść ciężki nóż myśliwski, rzucony w chwili podniesienia z niebywała wręcz precyzją przez tą demoniczna piękność. Mężczyzna wypuścił miecz z nad głowy chwytając ostatkiem sił jakie mu jeszcze przed śmiercią pozostały za rękojeść próbując wyciągnąć z piersi te obce narzędzie jednocześnie patrząc z przerażeniem na swojego przeciwnika z którego jeszcze niedawno miał czelność się naigrywać. Nie widziała tego demoniczna postać przechwyciła, luźno opadający miecz ostatnio zabitego wroga i obracając się sparowała płaskie uderzenie drugiego z przeciwników który stał tuż za nią, mężczyzna najwidoczniej bardziej uzdolniony niż pozostali, wywinął miecz w dłoni tak że to teraz jego oręż był po wewnętrznej stronie widząc że jednak na niewiele mu się to zda postanowił posłać kopniaka w stronę dziewczyny która już szykowała się do zadania ciosu z góry drugim ze swoich myśliwskich noży. Kopnięcie doszedł do celu trafił stopą w brzuch kobiety z taką siła że ta poleciała na plecy do tyłu w między czasie zdążyła jednak wbić nóż w nogę najemnika zadając mu przy tym niesłychany ból, niestety pozbawiając siebie tym samym swojego noża, upadając na plecy zrobiła przewrót w tył, dalej trzymając zdobyczny miecz w drugiej ręce. Trzeci z najemników którego blokował stół znalazł już obejście i próbując zajść ją od strony zbliżał się w jej kierunku tym razem nie pędząc, tylko ostrożnie i z rozwagą stawiając każdy krok. Kobieta zawahała się trzeba było działać szybko mężczyzna przed nią jakieś cztery kroki wciąż jeszcze był oszołomiony bolesną raną z nożem w nodze. Dziewczyna ujęła rękojeść miecza obiema dłońmi przechyliła go za siebie i wygiąwszy się jak struna cisnęła nim cała siłą w stronę rannego. Mężczyzna tylko spojrzał w stronę, z którego usłyszał głośny świst, miecz wpadł ostrzem prosto w jego mostek przeszywając go do samej rękojeści powodując że wraz z impetem pocisku zwłoki martwego wojownika odleciały kilka kroków do tyłu. Kobieta stała bezbronna a parę kroków od niej było jeszcze dwóch wrogów, ten który dotychczas się skradał postanowił skorzystać z okazji jako iż kobieta została pozbawiona jakiejkolwiek broni i rzucił się na nią robiąc wymach jak gdyby chciał przeciąć ją w pół podbiegła w jego stronę i podczas gdy on zrobił wymach ona rzuciła się na ziemię. Mężczyzna źle obliczywszy silę cięcia i odległości zakleszczył miecz w drewnianej podpórce stropu gospody. W pewnym momencie poczuł miażdżące uderzenie w kroczę na skutek to którego odruchowo złapał się za przyrodzenie i ukląkł na oba, kolana kobieta stała nad jego jęczącą i żałosną osobą. Jej czerwone oczy teraz były zadowolone i przepełnione czymś w rodzaju ekstazy po jej policzkach ciekły łzy a na ustach zagościł śmiech. Ten widok sprawił że mężczyzna zapomniał o bolącym go kroku, wiedział że za chwilę zginie jednak na koniec udało mu się spojrzeć w głąb tej pięknej i zarazem przerażającej istoty. Na Merolaka dziewczyno ktokolwiek wyrządził ci tak straszną krzywdę, niech nigdy nie znajdzie drogi do bram Narmandilu. Po tej myśli kobieta złapała go dłonią za szyję i silnym uściskiem dłoni, jakiego przez te wszystkie lata nauczyła się walcząc o przetrwanie, zmiażdżyła mu krtań powodując, że najemnikowi z bólu oczy wywinęły się na drugą stronę ukazując najczystszą postać białek której mógł pozazdrościć nawet śnieg. Charcząc, rzężąc i trzęsąc się nie miłosiernie opadł na ziemię i konał w agonii jeszcze przez jakiś czas póki powietrze nie przestało docierać do jego mózgu. Ostatni z Najemników widząc to wszystko co wydarzyło się do tej pory obszedł ostrożnie kobietę i widząc że już nic nie stoi mu na przeszkodzie do wyjścia ruszył do ucieczki. Niestety dla niego, Kobieta wyciągnęła z cholew dwa krótkie noże do rzucania i cisnęła jednym z nich w jego plecy tak, że ten od tyłu przebił jego płuco, zatrzymał się nagle jak wryty i próbując jedna ręką sięgnąć za siebie odwrócił się pomału twarzą do tej która wkrótce miała się okazać jego zgubą. Na jego twarzy malowało się przerażenie, patrzeli tak chwilę przez siebie ona na jego bladą starszą o jakieś dziesięć lat wystraszoną twarz a on na jej piękną i delikatną pokrytą cieknącymi z przekrwionych oczu łzami oszalałą ekscytacją twarz, przypominający wyraz jakby mała dziewczynka bawiła się najlepsze rozpruwając swoje ukochane lalki. Kolejna fala bólu przeszyła jego ciało, spojrzał w dół i zobaczył że z jego piersi wystaje niewielki nuż do rzucania, trafiła i przebiła drugie płuco, mężczyzna czół jak uchodzi z niego powietrze i jak zaczyna się dusić, z każdą chwilą coraz łapczywiej próbował złapać powietrze jednak próżne były jego starania, musiał uznać rację tego że umiera i że z czasem jego śmierć będzie bardziej bolesna, opadła na kolana kobieta wciąż wpatrywała się w niego z zainteresowaniem. —Litości. Powiedział — Zabij mnie, błagam.

Nie! Odparła sucho jej głos był delikatny niczym chłodny wietrzyk w gorące południe.

Zabij mnie ! Zabij ! Jak ktoś może być tak okrutny?!

Nie odpowiedziała rozejrzała się po izbie ciała pozostałych najemników leżały tam gdzie je zostawiła w pomieszczeniu nie było już nikogo wszyscy widocznie zbiegli, pozbierała swój oręż spojrzała ostatni raz na człowieka który dusząc się zwijał się na ziemi zabrała swój łuk i założywszy kaptur na głowę wyszła z gospody. Na dworze pogoda robiła się coraz bardziej niebezpieczna lekkie krople deszczu niesione silnym wiatrem smagały szatę kobiety, która podążała w kierunku z którego przybyła, błyskawice co chwila rozdzierały mroczną szatę nocy ukazując, szatę i postać wzbogaconą o nowe odcienie czerwieni.

W pewnym momencie piorun uderzył w dach gospody w której rozegrała się przed chwilą straszliwa scena, wywołując nagłe i dzikie płomienie języki ognia ,które błyskawicznie dzięki silnemu wiatrowi rozeszły się po wysuszonym słomianym dachu, w mgnieniu oka rozgorzały straszliwe płomienie, które z czasem zatarły wszelkie ślady ostatnich wydarzeń. Ludzie którzy uciekli rozpowiadali o tym co zaszło owej nocy w gospodzie na odludziu ale którzby im dał wiarę.


JEDNAK CI KTÓRZY JĄ WIDZIELI DALI JEJ PRZEZWISKO RASMARA CO OZNACZA: TA KTÓRA Zwiastuje BurzE



Zahariaszu to co opowiedziałeś mi przed chwilą faktycznie może być nieco wstrząsające, lecz nie powiem, iż było by mi szkoda tych ludzi, co więcej wydaje mi się że całkowicie zasłużyli na swój los. Co więcej bardziej szkoda mi kobiety o której wspomniałeś aniżeli tych oprychów, którzy bez wątpienia dopuścili się większej ilości złych uczynków niż ona. Meridie postanowiła skomentować opowieść męża, w taki sposób na jaki pozwalały jej informacje usłyszane jeszcze przed chwilą z ust jego.

Możliwe, że masz rację ja jednak nie jestem tego tak pewny zważywszy na to co dokładnie zobaczyłem.

Mówiłeś że były trzy, jaka była trzecia? Zahariasz poruszył się niezgrabnie w fotelu, jego ciało zaczynało zachowywać się już normalnie po szoku jakie przeżyło w porównaniu do tego w jakim stanie znajdowało się zaraz po przebudzeniu.

Trzecia historia, była najbardziej przerażająca i mimo iż wydawała się bardzo odległa i nie realna to jednak miałem podświadome wrażenie iż jest najbardziej prawdopodobna.

Opowiedz mi ją mężu.

Naprawdę pragniesz ją usłyszeć?

Skoro i tak już niedługo będzie świtać i będziemy musieli wstać, to nie widzę przeszkód aby zabić jakoś ten kawałek czasu. Uśmiechnęła się krzywo w jego kierunku i położyła się bokiem na ich łożu z twarzą zwrócona ku staremu i siwiejącemu mężowi.



Zahariasz wstał, przeciągnął się aby rozprostować zasiedziałe mięśnie i kości, przeszedł się po pokoju, po czym usiadł ponownie w swoim wygodnym i eleganckim fotelu wyłożonym jedwabnymi poduszkami i pozłacanymi krawędziami. Zaczerpnął głęboki oddech i rozpoczął opowiadanie trzeciej z historii.


Był wczesny ranek, panował jednak daleko posunięty półmrok, Meryt był schowany za grubą warstwą ciemnych i przesączonych wodą chmur, sprawiających wrażenie tak ciężkich jak gdyby zaraz miały się zwalić na ziemię, miażdżąc bezlitośnie swoim ciężarem wszystko to, co znalazło by się między nimi a twardą powierzchnią. Te same góry olbrzymiej masy wody zdawały się ciągnąć w nieskończoność ku granicom wzroku, nie dając żadnej nadziei na poprawę pogody lub chociażby na przepuszczenie najmniejszej wiązki światła. Duże i ciężkie krople deszczu opadały ciężko na ziemię rozbijając się z hukiem o piach i trawę tworząc rozległe błotne kałuże.

Intensywność opadów zdawała się tworzyć ścianę wody, ciężkie jej masy opadały niszczycielsko na wszystko co znalazło się na ich drodze. Huk uderzenia ukazujący siłe z jaka niebo bombardowało ziemię można by porównać do tego jaki wydaje olbrzymi wodospad z którego to gardła wyrzucane są niesamowite ilości wody po to tylko aby roztrzaskać się o wystające na dole skały i dołączyć do swojej osamotnionej siostry która wcześniej miała okazję przeżywać podobne cierpienia. Na szczęście ni było burzy ani wiatru, tylko ten deszcz, ciężki i bezlitosny deszcz który miałbyć neutralnym świadkiem i sędzią, zderzenia dwóch armii, które w niedługim czasie miało się rozpocząć.


Przed granicą przenośnego obozowiska ciągła się zdawać by się mogło w nieskończoność czarna jak najczarniejsza noc linia ciężkozbrojnego wojska kawaleryjskiego, każdy ubrany w czarny pancerz pełno-płytowy, osadzeni na dużych siodłach, na równie ciężko opancerzonych wielgachnych czarnych koniach. Na plecach powiewały czarne peleryny z wyszytym złotym herbem oznaczającym przynależność wojskową, niemniej jednak ich herb nie był podobny do żądnego znanego księcia, u nich bowiem widniały dwa miecze przecinające się pod kątem na których tle znajdował się obraz sterty ludzkich kości i czaszek. Znak rozpoznawczy przeklętych Czarnych Legionów, armii złożonej ze wszelakiej maści skazańców takich jak mordercy, złodzieje, rozbójnicy, gwałciciele wszyscy których udało się złapać i z tych których się nie udało ale pod warunkiem wysokiej nagrody przystali na dołączenie to tej przeklętej grupy. Pośród nich nie było zachowanych żadnych standardów jeśli chodzi o uzbrojenie, każdy dobrał sobie broń według własnych umiejętności i tak więc niektórzy posiadali miecze, topory, młoty bojowe, korbacze oraz inne narzędzia do zadawania śmierci oraz powolnego bólu. Ich kamienne twarze były nieprzeniknione, opanowane i wyprane z emocji w rękach ściskali mocno uzdy i oręż, oraz uspokajając konie które rwały się do przodu, nie mogąc się doczekać potyczki. Im także krew wrzała w żyłach na myśl o nadchodzącej zwadzie, jednak ich żelazna wpojona im bardzo przekonywująco dyscyplina, oraz paniczny strach i szacunek nie pozwalały zrobić nic innego niż zażyczy sobie tamten człowiek. Kimże musiał być ten człowiek skoro bała się go cała trzytysięczna armia czarnych jeźdźców? Tak mocno że nawet przez myśl nikomu nie przeszło aby kiedykolwiek mu się sprzeciwić. Mówił — Zabij! Zabijali, mówił — Giń ! ginęli bez słowa, zawsze i bez wahania. Czarny rycerz na przedzie pierwszej pierwszej linii zbrojnych przejeżdżał właśnie z jednego końca na drugi nawołując na swoich ludzi, którzy nie spuszczali wzroku z oddalonych o około tysiąc kroków przeciwników. Mężczyzna, najprawdopodobniej dowódca miał założoną ciężką i czarną zbroję pełno płytową. Na głowie czarny nieprzenikniony hełm garnczkowy. Na plecach purpurowa peleryna ze złoto wyszytym herbem, jak u reszty, ukazującym przynależność do czarnych legionów. Jedyna różnica w pancerzu naznaczała się dwoma stalowymi odrostami na wysokości nadgarstków, których grube i ostre szpice były ukierunkowane, w półokręgu na zewnątrz, gdzie półokrąg był bardzo ostry i kształtem przypominał proste metalowe zakończenie kosy. Jego rumak, duży a jego oczy czarne jak cała reszta, sprawiały wrażenie jakby został mu podarowany przez samego Władce podziemi. Mimo wielkiego ciężaru jaki stanowił jego pancerz, dużego ostrego metalowego rogu zamocowanego na jego hełmie bojowym, oraz ciężkich bojowych nagolenników zdawał się nie męczyć.


Po długim obchodzie, czarny lord ustawił się po środku linii swojego demonicznego wojska, po czym dołączył do specjalnie czekającego na niego miejsca w szeregu czarnych legionów. Wyciągnął jeden z dwóch mieczy przewieszonych na plecach i wyciągnął go w górę przed siebie dając sygnał do ataku. Zewsząd słychać było dziką wrzawę ludzi i zwierząt, oraz metaliczne dudnienie, spowodowane uderzeniami przeróżnego rodzaju oręża o tarczę.


Ruszyli! Naprzód powoli, truchtem pozwalając swoim koniom na rozgrzanie przemoczonych i zziębniętych mięśni i po to aby mogły pomału oswoić się z ciężarem jaki musiały dźwigać. Stukot ich ciężkich kopyt o powierzchnie łagodziło podmokłe podłoże jednak wrażenie było porażające a ponad dwanaście tysięcy końskich kopyt robiło swoje. Po przejechaniu równą linią pierwszych czterystu kroków ruszyli do pół galopu, aby po następnych dwustu krokach przejść do pełnego galopu, łąka pod ciężarem rozpędzonych koni bojowych zmieniła się z czasem w jedną wielką maź wody i piachu, rozbryzgując się na cztery strony świata pod każdym następnym kopytem, równomierny galop brzmiał niczym ciężki bęben w którym to rytmie ruszała zazwyczaj piechota.


Po przeciwnej stronie czekało na nich zawodowe wojsko strzegące sąsiednich granic, prawie trzy tysiące ustawionych w pierwszej linii gotowych do przyjęcia pierwszego uderzenia, zakutych w podpłytowe zbroje konopników, z kopiami ustawionymi na sztorc i zatkniętymi głęboko w ziemię w czterech liniach. Za nimi z kolei ustawieni byli ciężkozbrojni miecznicy w liczbie około czterech tysięcy z pawężami w jednej ręce i długimi jednoręcznymi mieczami w drugiej. Następnie za linią w obwodzie stało około dwa tysiące, ciężkozbrojnych konnych gotowych do uzupełnienia luk, lub też wyłomów w tej żelaznej i rozległej barykadzie. A na ich czele na dużym bojowym siwym ogierze siedział ich kapitan, w żelaznej zbroi z czerwonymi piórami osadzonymi na szczycie hełmu z tarczą z jastrzębiem szykującym się do zanurzenia pazurów w niczego nie spodziewającej się ofierze. W charakterze herbu pana któremu służył. Dumny i opanowany rozglądał się po swoim wojsku co chwilę odbierając raporty od swoich przybocznych przemierzających wzdłuż i w szerz szeregi własnych ludzi.


Ziemia drgała nie miłosiernie z każdym uderzeniem nadciągającej mrocznej konnicy. Ludzie w pierwszym szeregu, czując wibracje pod stopami rozglądali się po sobie niepewne jakby szukając pocieszenia w obliczu swoich towarzyszy, nie byli w stanie go jednak odnaleźć bowiem każdy z nich był równie przerażony tym co nadciąga z taką furią, że aż ziemia drży pod ich stopami. Gęsta nieprzenikniona kotara deszczu nie pozwalały na dostrzeżenie niczego co znajdowało by się dalej niż sto kroków od nich, toteż użycie łuczników nie wchodziło w grę, niebyło bowiem sensu osłabiać wojsko oddelegowując kilka tysięcy ludzi do łuków po to by mogli oddać może ze dwie salwy, tylko po to aby następnie pozostać bezbronnym podczas zwarcia. Jeden z żołnierzy przetarł oczy i twarz bowiem zalegająca woda uniemożliwiała mu dokładny ogląd z sytuacji i zobaczył. Za zniekształcającą obraz ścianą wody pojawiła się wielka i szeroka, prawie nieskończona czarna masa zbliżająca się z niewyobrażalną wręcz prędkością. Do jego uszu docierały, mrożące krew w żyłach okrzyki, dudnienie stawało się coraz głośniejsze, a masa zaczęła przekształcać się w zdeformowane kontury które z czasem zaczynały nabierać „ludzkich” kształtów. Trzysta kroków, dwieście pięćdziesiąt, dwieście. Rozum jak i każdy mięsień w ciele konopnika kazał mu uciekać, porzucić wszystko i biec w drugą stronę tak szybko jak to tylko możliwe. Jednak serce jak i lata dyscypliny i musztry wojskowej kazały mu trzymać szyk, bowiem nawet najmniejsze jego przerwanie mogło oznaczać masakrę całej armii. Patrząc na zbliżającą się pędzącą w jego stronę demoniczną armię, ostatnimi myślami towarzyszył najbliższym, przypominając sobie jak trzymał w ramionach swoją piękną i czułą żonę, kochając się z nią noc przed tym jak dostał zawiadomienie iż wyrusza na wojnę, przypominał sobie słodkie twarze jego dwóch młodziutkich synów, którzy płakali i prosili ojca aby wrócił do nich tak szybko jak to możliwe, a on obiecał im że niedługo się znów zobaczą.

ż jednak chyba nie zobaczą się tak szybko, liczył się z tym że stojąc w pierwszej linii główny impet uderzenia przyjmie on i jemu podobni.


Zbliżali się.


Czarny dowódca widział jak z deszczu wyłaniają się połyskujące żelazne zakończenia kopii, wbitych do połowy w ziemię, mających na celu zatrzymanie rozszalałą szarże jego samego jak i jego ludzi i tym samym wzbudzenie w nich zwątpienia i upadek moralii wywołany niemożliwością pokonania tej śmiertelnej przeszkody. Wiedział jednak również że jeśli uda się pokonać tą okropną barykadę inicjatywa będzie po jego stronie, w pełnym galopie więc puszczając wodze swojego rumaka wyciągnął drugi miecz i umieściwszy je wysoko nad głową ułożył je w znak klinu, na który to jego wojsko zareagowało od razu ustawiając się w sposób odpowiedni do znaku jaki wysłał im dowódca. DO starcia pozostało jeszcze trzysta kroków żołnierze za nim dopasowali swoją prędkość do tego aby utworzyć wielki klin którego zadaniem było wbić się jak najgłębiej w obronę naprzeciwko aby później jego Seroki koniec mógł zdobyć pole i utworzyć przerwę pomiędzy obrońcami, pozbawiając ich ducha walki czym przypieczętowali by swój los. Podczas gdy pierwsze linie i ci będący najbliżej dowódcy zbijali się razem, skrzydła oddzieliły się i pomału wyhamowując zatrzymali się jakieś trzysta metrów od obrońców truchtając równo w miejscu.


Dwieście kroków, sto kroków. Przeciwnicy stali twardo wyprostowani z mięśniami nerwowo napiętymi, gotowi rękami podtrzymać stabilność barykady, ziemia już nie miała siły.

Było wyraźnie czuć nerwowość i strach wywołany nadciągającym uderzeniem. Elita armii sąsiedniego księstwa stała twardo naprzeciw, szarżującym czarnym legionom naprzeciw tym o których mówiono że dzięki nim kostucha będzie mogła odpocząć. Bowiem dostarczają tyle trupów iż wystarczyło by na kilkanaście ładnych wiosen. Teraz musieli zmierzyć się z tą przerażającą legendą własnymi rękami i pokazać że to w rzeczy samej tylko wybujała legenda.


Sto kroków Czarny dowódca rozglądając się nerwowo po linii nieprzyjaciela szukając najlepszego miejsca do rozpoczęcia uderzenia wypatrzył w jednym miejscu, jak konopnik stojący w pierwszej lini nagle zaczyna się słaniać na nogach i opierać na swojej wbitej kopi szukając wsparcia z jej strony niestety nie była ona przygotowana na to iż obciążenie przyjdzie z drugiej strony, co spowodowało iż wyrwawszy się z ziemi runęła z omdlałym ze strachu wojakiem na ziemię. Dowódca skierował swoje oddziały w tymże kierunku, zmuszając je do niewielkiego zwrotu, lecz nie wytracając siły, w tym samym czasie jego sąsiad próbował podnieść kopie omdlałego żołnierza i wbić ją powrotem na miejsce, kolejna niewybaczalna pomyłka.


Pięćdziesiąt kroków. Uderzenie. Czarne legiony wpadły klinem w wypatrzone przez swojego kapitana miejsce oraz wadząc o zdyscyplinowane pobocze przedzierając się przy wykorzystaniu całego impetu przełamali wszystkie linie konopników miażdżąc ich powbijane twardo kopie,

Ciałami swoich ciężko opancerzonych końii rozbijając je w podczas szarży swoim bojowym orężem lub po prostu nabijając się na nie. Wszędzie panowała wrzawa i odgłosy metalu uderzającego o metal, w powietrzu wznosiły się okrzyki, przekleństwa, dogłosy stali, i bólu klin rozszerzał się na swoim końcu próbując wyszarpać dla siebie jak najwięcej miejsca dla koni. Konopnicy oraz miecznicy nacierali jak oszalali próbując zadać jak najwięcej obrażeń niestety będąc w niższej i bardziej stłoczonej pozycji, długie kopie nie mogły znaleźć sobie miejsca by nabrać prędkości i siły uderzenia, miecznicy natomiast nie byli w stanie sięgnąć wroga jeśli ten nie znajdował się tuż koło nich. Konie demonicznej kopały z porażającą siła swoich przeciwników zmuszając ich do utrzymania odległości lub po prostu gnąc ich pancerze i gruchocząc kości. Konnica wrogiego kapitana zaczęła objeżdżać cały ten trumor na około aby zamknąć nieprzyjaciół w jego środku. Uderzając na tylną część obrońcy zamknęli czarną armię w kole uniemożliwiając jakikolwiek odwrót. Lecz czarny dowódca to przeczuwał skrzydła które wcześniej zatrzymały się i truchtały w miejscu teraz zbiegły się razem i ruszyły z całym impetem na wrogą ustawioną plecami do nich konnicę. Część zdążyła się obrócić i ustawić a sierżanci ustawieni na tyłach starali się ściągnąć jak najwięcej z niedawnych atakujących a teraz już broniących się konnych, udało utworzyć się dwa duże szeregi. Sto kroków. Sierżanci dali mieczami sygnał do ataku i ruszyli w stronę rozpędzonej demonicznej armii. Spotkali się na pięćdziesięciu metrach….. przeżyli nieliczni….. czarna masa parła naprzód cała linią uderzając w pozbawioną ładu i składu kupę obrońców chcących dostać w swoje ręce tych którzy zostali uwięzieni w środku. Widząc i słysząc okrzyki bólu i strachu na obrzeżach, kapitan obrońców odwrócił się w siodle i ujrzał jak jego ludzie giną jeden za drugim, rażeni razami od mrocznych wojowników. Ściśnięci i zamknięci pomiędzy swymi kompanami i wrogami. Z przodu zaś okrąg obronny został przerwany w najcieńszym punkcie i teraz czarne wojsko zaczęło się wylewać z niego, niczym woda z pękniętego naczynia która wraz ze swoim upływem powiększa powstała wyrwę. Zołnieże rozpaczliwie próbujący naprawić powstałą dziurę zostali wypychani na zewnątrz. Ginęli jeden za drugim, ciała leżały pod nimi a konie i ludzie nacierający potykali się chcąc zmienić swoją pozycje.


Wojska kurczyły się, ludzie i zwierzęta coraz bardziej sapali ciężko, a ich uderzenia traciły na sile i destrukcyjności. Z wielotysięcznej armii kopinierów i mieczników pozostało może z dwa tysiące żołnierzy w sumie, paruset konnych. Czarne legiony wydostały się przez wywrę na zewnątrz i sytuacja diametralnie się zmieniła teraz to oni w liczbie dwóch tysięcy zamknęli swoich przeciwników. Części z nich udało się zbiec wykorzystując to iż czarni rycerze byli zabsorbowani walką. Wyzwalając tym samym chęć ucieczki wśród innych, którzy bili się z myślami pomiędzy tym aby nie osłabiać szyku i armii ponieważ w niej są największe szansę na przeżycie a tym aby zbiec, ponieważ liczyli na to iż nikt nie będzie się przejmował jednostkami.

Morale słabło na niekorzyść obrońców, ogólna sytuacja też nie przedstawiała się zbyt ciekawie. Dowódca z jastrzębiem podjął decyzję, jak miał nadzieję słuszną jedynym bowiem sposobem na odwrócenie obecnej kolei rzeczy było zabicie wrogiego kapitana.


Ciało dowódcy leżało bez głowy i ducha na stercie swoich towarzyszy pozbawione ręki i przebite wielkim stalowym kolcem na piersi, z której to został okrutnie wyszarpany rozrywając ciało nieboszczyka tak że na zewnątrz spod wielu szat i zbroi wystawały kawałki żeber i masa krwi.

Kapitan zginął. Na te wydarzenie dowódca czarnych legionów podniósł miecz na znak zwycięstwa w górę zatknąwszy na nim głowę przeciwnika, pokazując obrońcom, że ostatnia trzymająca ich w ryzach nadzieja upadła, a jej głowa niczym kawałek bezkształtnej mięsnej masy spoczywa na mieczu ich wroga. Mroczny lord, umożliwił obrońcom złożenie broni orz nakazał im oddalić się tak daleko jak tylko mogą bowiem, po nastaniu nowego dnia zacznie ich ścigać. Ludzie wdzięczni za akt łaski złożyli broń i rynsztunek na ręce jego ludzi, a następnie oddalali się w kierunku z którego przybyli.



Siedząc wyraz ze swoimi ludźmi w siodle czarny dowódca patrzył na nich jak powoli oddalają się pomagając rannym. Podjechał do niego jeden z przybocznych i nie grzesząc rozmownością zapytał.

Panie? Spojrzał w jego kierunku czekając na odpowiedz.

Zabić! Dowódca odpowiedział ze stanowczością, wypranym z emocji głosem.

A przyboczny ruszył do przodu nawołując ludzi którzy ruszyli za nim, po chwili na polanie leżały bezwładnie ciała, tych którzy się poddali i tych którzy dzielnie walczyli aż do śmierci. Deszcz przestawał padać a Meryt wyjrzał zza chmur dodając jeszcze trochę światła na tą smutną krainę zanim nastanie noc. Dowódca stał na koniu wpatrzony w dal za linię gdzie jeszcze niedawno stali obrońcy. Widział wiele dymów, z domostw znajdujących się niedaleko, prawdopodobnie jakaś wioska lub niewielka osada. Jednak dziś trzeba wrócić do obozu aby odpocząć i zebrać siły jutro bowiem wynagrodzi swoich ludzi oferując im pobliską społeczność, na której jego ludzie dla rozrywki przeprowadzą masowe egzekucje i gwałty na lokalnych dziewczętach i kobietach, biorąc to co do nich należy, taki bowiem los spotykał zwycięzców, a pobliska osada była ich nagrodą. Spojrzał na niedawne pole bitwy i zobaczył że wielu z jego ludzi również poległo ale to było bez znaczenia liczyły się tylko ich zbroje które było bardzo ciężko przygotować a które będą potrzebne innym, bowiem niedługo dostanie uzupełnienia. Ale to później dzisiaj trzeba odpocząć.


PO TYCH WYDARZENIACH ZNANY BYŁ JAKO ALKESZ : TEN ZA KTÓRYM KROCZY ŚMIERĆ




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kozaczyzna Ukrainna w Rzeczypospolitej Polskiej do końca XVIII wieku - fragmenty, ★ Wszystko w Jedny
Em początek końca
Lessa, Oblicza Smoka 15 - Początek Końca - Preview, Witam
Odczytane proroctwo, że rok 2012 będzie początkiem końca naszej cywilizacji
Początek końca polskiej oświaty na Litwie Koniec początku
Początek końca czy koniec początku Nasz Dziennik, 2011 03 18
SW Początek końca Shedao Shai
Odczytane proroctwo, że rok 2012 będzie początkiem końca naszej cywilizacji
Star Trek Początek końca
bibliografia z mojej ksiazki
Fiasko Izraela wywołania III wśw to początek końca
John Kamiński Początek końca
Początek końca
Em początek końca
CZY TO POCZĄTEK KOŃCA
Lonney Klątwa wieczności Początek końca CAŁOŚĆ

więcej podobnych podstron