Oceanonauci przy pracy
ANDRZEJ URBAŃCZYK
OCEANONAUCI
ludzie głębin
„Prędzej czy później ludzkość osiądzie na dnie morza. Będzie to początek wielkiej inwazji. Powstaną tam miasta, szpitale, teatry, będą nawet zamiatacze ulic [...]”
Słowa te wypowiedział przed kilku laty Francuz Jacques Yves Cousteau, niestrudzony badacz i pionier dna morskiego, znany u nas z filmu i książki Milczący świat.
Celem podejmowanych przez niego od dawna eksperymentów jest udowodnienie, że człowiek może się łatwo przystosować do życia pod powierzchnią oceanów. Cousteau uważa, że skoro wody pokrywają 70% powierzchni Ziemi, mogą one w przyszłości rozwiązać problemy, które postawi przed nami wzrost populacji.
Zbliżająca się eksplozja demograficzna już dziś zmusza nas do skierowania zainteresowań ku oceanom i ich dnom w poszukiwaniu żywności, surowców i paliw.
Cousteau — oceanograf, nurek i współkonstruktor powietrznego aparatu oddechowego o nazwie akwalung* poświęcił wiele lat pracy na urzeczywistnienie idei, która nawet dziś, kiedy została częściowo zrealizowana, wydaje się czymś fantastycznym, niemal nieprawdopodobnym.
Idea ta to chęć stworzenia człowiekowi możliwości długotrwałego przebywania pod powierzchnią wód, które mogą stanowić stałe środowisko życiowe oraz źródło pożywienia i energii. Zdaniem Cousteau człowiek może łatwo przystosować się do życia w środowisku wodnym, które jest przecież jego praśrodowiskiem, w którym wegetował przez miliony lat podczas pierwszych faz swego rozwoju ewolucyjnego.
Niezmierzone zasoby pokarmowe mórz sprawią — jak przewiduje Cousteau — iż zwiększająca się wciąż liczba mieszkańców naszej planety w poszukiwaniu nowych terytoriów skieruje się ku morzom i oceanom, tworząc nowy typ człowieka: homo aąuattcus — człowiek wodny. Nie chodzi tu bynajmniej o człowieka żyjącego na dnie mórz w zamkniętych pomieszczeniach typu batysfery, ale o istotę przystosowaną do przebywania w środowisku morskim na podobieństwo ssaków wodnych.
Taka perspektywa, aczkolwiek wydaje się dzisiaj więcej niż fantastyczna, ma pewne analogie. Około 50 milionów lat temu część żyjących na lądzie ssaków powróciła w głębiny wód przestawiając się na wodny tryb życia. Do dzisiaj przetrwali ich następcy — wieloryby, foki, morsy i inne.
Mimo iż organizm nasz jest typowo lądowy, związek człowieka ze środowiskiem wodnym utrzymuje się nadal. Ciśnienie osmotyczne naszych organizmów jest w przybliżeniu równe ciśnieniu osmotycznemu wód oceanicznych, bowiem stężenie i wzajemne proporcje jonów sodowych, potasowych i wapniowych są w naszym organizmie .takie same, jak w wodzie mórz i oceanów. Jest to „pamiątka” po praprzodkach wegetujących w głębinach.
Istnieje zatem możliwość, że postęp nauki pozwoli czło- wiekowi-oceanonaucie powrócić w głębiny morskie, z których bierze początek jego rodowód. Jeżeli tak jest istotnie, to — jak pisze Cousteau — stoimy w obliczu zbliżania się nowej ery. Wówczas ludzkość, zstąpiwszy w wody mórz, rozpocznie nowe życie, wspominając okres pobytu na lądach jako „dziecięcą chorobę” swego rozwoju. Jest jednak bardziej prawdopodobne, że przenikając w głębiny wód, człowiek nie porzuci swych lądowych siedzib, opanowując jedynie nową, niedostępną dotychczas część naszej Ziemi, stając się w ten sposób w pełni godnym miana gospodarza planety nie mającej już dla niego ani niedostępnych terenów, ani tajemniczych zjawisk.
Niektórzy uważają, że środowisko podwodne stanowi obszar, którego opanowanie nastręcza więcej trudności niż podbój przestrzeni kosmicznej. Jest w tym sporo racji. Zanurzający się nawet na niewielką głębokość człowiek pogrąża się w nieprzeniknionej ciemności, którą najsilniejsze reflektory rozpraszają zaledwie na kilkadziesiąt metrów. Specyficzne właściwości wody morskiej ograniczają rozchodzenie się fal radiowych i jedynie długie fale radiowe docierają na głębokość 100 m. Chłód, mrok i wzrastające w miarę zanurzania się ciśnienie sprawiają, że świat głębin morskich stanowi dla człowieka środowisko wrogie i ponure.
Pobyt człowieka w przestrzeni kosmicznej czy w środowisku podwodnym wymaga przede wszystkim zapewnienia mu odpowiednich ilości substancji oddechowych /miesza-' niny tlenu i azotu lub helu/ i niezbędnych warunków termicznych oraz urządzeń gwarantujących bezpieczny powrót na powierzchnię Ziemi.
Entuzjaści badań głębinowych domagają się większego zainteresowania możliwością eksploatacji oceanów, żądając wysokich dotacji. Powołują się oni na fakt, że na badania przestrzeni kosmicznej przeznacza się olbrzymie sumy /np. USA przeznaczają na ten cel 7 miliardów dolarów rocznie/
• Nie sposób «odmówić im racji. Dna oceanów zawierają bogate złoża mineralne, nieprzebrane zapasy żywności, paliw oraz — co nie jest wykluczone — stanowić mogą w przyszłości obszary zdolne rozwiązać problemy eksplozji demograficznej.
Zanim wraz z oceanonautami wyruszymy poznawać
i podbijać świat oceanicznych głębin, zapoznajmy się z elementarnymi wiadomościami na temat warunków panujących w „świecie milczenia".
Ryby i niektóre inne zwierzęta wodne wykorzystują do
oddychania tlen rozpuszczony w wodzie, przyswajając go za pomocą skrzeli. Człowiek, istota żyjąca w środowisku powietrznym, schodząc do podwodnego świata musi zaopatrywać się w tlen z zewnątrz.
Zanurzające się w wodzie ciało człowieka poddawane jest stopniowo wzrastającemu ciśnieniu. W wypadku słodkiej wody ciśnienie wzrasta o 1 atmosferę na każde 10 m zanurzenia. Przykładowo: na każdy cm2 ciała nurka, który znajduje się na głębokości 20 m, działa dodatkowa siła 2,0 kG. Powierzchnia ciała dorosłego człowieka wynosi około 1,5 ms, a zatem całkowite parcie na ciało wywierane przez warstwę wody wynosi w tym wypadku 30 ton.
Czemu należy zawdzięczać, że organizm ludzki znosi bezkarnie tak olbrzymie ciśnienie? Przede wszystkim temu, że ciśnienie to jest rozłożone równomiernie na całej jego powierzchni oraz że organizm przeciwstawia się mu przez wyrównanie różnicy ciśnień. Praktycznie nieściśliwe płyny fizjologiczne doprowadzają do szybkiej kompensacji występujących ciśnień, a powietrze zawarte w płucach zostaje sprężone do ciśnienia panującego w otoczeniu. Zostają więc usunięte siły mogące wywołać trwałe odkształcenia. Dolna
granica zanurzenia organizmu człowieka nurkującego /. zatrzymanym oddechem wynosi około 60 m. Na głębokościach większych konieczne jest już doprowadzenie dodatkowych porcji sprężonego powietrza.
Zapas powietrza, jaki zgromadzić może w swoim ciele człowiek, wynosi około 5000 cm3. Ilość ta pozwala na wstrzymanie oddychania przez kilkadziesiąt sekund, w zależności od warunków oraz indywidualnych cech fizjologicznych. Czas ten może być wielokrotnie zwiększony przez natlenienie organizmu w wyniku intensywnego oddychania przed powstrzymaniem oddechu.
Normalnie człowiek zużywa 6-25 litrów powietrza na minutę, zależnie od wykonywanych czynności. Jednak w miarę zanurzania się w wodzie zużycie to nieustannie wzrasta, gdyż człowiek oddycha powietrzem sprężonym do ciśnienia otaczającej go wody. Prawidłowość tę określa równanie izotermy. Dla przykładu: zapas powietrza, który wystarcza na powierzchni do oddychania w ciągu 1 godziny, nurkowi na głębokości 10 m wystarczy na pobyt 30-minu- towy, zaś na głębokości 30 m — zaledwie na 15 minut. Pomija się tu wpływ czynników ubocznych, jak zmęczenie, temperatura i wrażenia psychiczne.
Opuszczając się w głąb wody ciało nurka doznaje systematycznie wzrastającego nacisku otaczającej go cieczy, co powoduje wzrost ciśnienia we wnętrzu jego organizmu. Ten wzrost ciśnienia wewnętrznego chroni organizm przed siłami odkształcającymi. Wzrost ciśnienia wewnętrznego obejmuje również płyny fizjologiczne zawarte w ciele nurka, a między innymi krew. Podczas oddychania na powierzchni powietrze składające śię z około 78u/o azotu, 21°/o tlenu i 1% innych składników po wprowadzeniu do płuc zmienia swój skład w sposób następujący: 4,5°/o tlenu zostaje przeprowadzone do krwi, w której zostaje on związany chemicznie przez hemoglobinę w oksyhemoglobinę, jednocześnie krew oddaje przez płuca około 4% dwutlenku węgla powstałego wskutek spalania odbywającego się w organizmie
kosztem doprowadzonego tlenu. Azot, jako gaz obojętny, zostaje wydalony w nie zmienionej ilości.
Sytuacja zmienia się radykalnie, gdy oddychanie odbywa się pod zwiększonym ciśnieniem. Ze wzrostem ciśnienia zwiększa się bowiem rozpuszczalność gazów w cieczach, a zatem i we krwi. Następuje gromadzenie się we krwi azotu, który poza oddziaływaniem na psychikę nurka nie jest bezpośrednio dla niego niebezpieczny. W takiej sytuacji nurek z punktu widzenia fizyki przypomina butelkę z wodą sodową — jak to określił francuski profesor Lercy de Meri- cout. Jeśli nurek wynurzy się gwałtownie obniżając ciśnienie wnętrza organizmu, a tym samym zmieniając rozpuszczalność azotu we krwi, nadmiar gazu wydzieli się w postaci banieczek spieniając krew na podobieństwo otworzonej butelki z wodą sodową.
Wypadki takie zdarzają się zawsze, gdy z jakichkolwiek przyczyn wynurzenie nurka odbywa się zbyt szybko. Następuje wówczas „paraliż nurkowy” objawiający się bolesnym bezwładem kończyn, krwotokami wewnętrznymi, a nawet powodujący zgoh, jeśli serce nie jest w stanie przetło- czyć przez naczynia włoskowate spienionej krwi. Aby nie dopuścić do tego, wynurzanie się nurka odbywa się powoli, z przerwami, podczas których wykonuje on ćwiczenia gimnastyczne w celu przyspieszenia krążenia krwi i stopniowego usunięcia azotu przez płuca. Jest to tzw. dekompresja.
Powrót z głębokości 60 m, stanowiącej dolną granicę pracy nurków klasycznych2 wymaga następującego czasu dekompresji:
po pobycie 20-minutowym 40 min. dekompresji; po pobycie 30-minutowym 90 min. z siedmioma przerwami;
po pobycie 60-minutowym 240 min. z ośmioma przerwami.
Z przytoczonych przykładów widać, że im dłużej nurek przebywa w zanurzeniu, tym więcej czasu potrzebuje na dekompresję. Również w miarę zwiększania głębokości wzrasta czas dekompresji.
Zdarza się jednak czasem, że zachodzi konieczność natychmiastowego wydobycia nurka pracującego na znacznej głębokości, np. gdy następuje awaria aparatury. Dekompresji dokonuje się wówczas już po wynurzeniu, W komorze dekompresyjnej. Jest to stalowy cylinder ze szczelnym włazem, w którego wnętrze wkłada się nurka. W cięższych przypadkach nurkowi towarzyszy lekarz. Po zatrzaśnięciu włazu do komory tłoczy się powietrze aż do uzyskania ciśnienia odpowiadającego ciśnieniu panującemu na głębokości, na jakiej pracował nurek. Komora zaopatrzona jest w telefon, okienka obserwacyjne oraz śluzy ciśnieniowe służące do podawania żywności i leków. Stopniowo obniża się ciśnienie, co umożliwia powolne usunięcie azotu z krwi nurka.
Przenikanie azotu do krwi kryje jeszcze dodatkowe niebezpieczeństwo. Podczas głębokiego nurkowania nieszkodliwy, obojętny W normalnych warunkach dla organizmu azot zaczyna oddziaływać na psychikę nurka. Na głębokości około 60 m występuje „narkoza azotowa” podobna pod pewnymi względami do oszołomienia wywołanego przez alkohol. Ogarnięty narkozą azotową nurek traci poczucie rzeczywistości i logicznego kojarzenia. Oddziaływanie to było zapewne przyczyną śmierci wielu nurków podczas prób rekordowych zanurzeń.
Z tej przyczyny zawartość azotu jest zmniejszana lub całkowicie eliminowana ze składu mieszanek stosowanych do głębokich nurkowań. Zastępuje się go helem — gazem całkowicie obojętnym, nie wchodzącym w reakcje chemiczne. * ’lj Bardzo trudne warunki pracy i związane z nią niebez-
9
pieczeństwa stawiają nurkom szczególne wymagania zdrowotne. Tak więc wyklucza się ludzi tęgich, nałogowych palaczy oraz nadużywających alkoholu. Zawód nurka jest niedostępny dla cierpiących na najmniejsze nawet zaburzenia psychiczne. Serce, płuca, wzrok, słuch i zmysł równowagi muszą być w stanie idealnym. Wiek nurka nie powinien przekraczać 40 lat.
Pragnienie poznania tajemnic ukrytych w głębinach mórz jest tak stare, jak historia naszej cywilizacji. Od niepamiętnych czasów człowiek spoglądał w wodę z zamiarem zgłębienia jej niezliczonych zagadek. Nęciła go chęć poznania, paliła żądza wydarcia nieprzebranych skarbów.
Penetracja człowieka w otaczającą go przestrzeń odbywa się w sposób nierównomierny, regulowany właściwościami fizycznymi poszczególnych ośrodków. Przestrzenie powietrzne zostały już gruntownie poznane dzięki balonom, samolotom, rakietom i sztucznym satelitom ziemi. Wnętrze naszej planety pozostaje natomiast ciągle jeszcze nie zbadane, zaś trzeci ośrodek — wody wszechoceanu są aktualnie intensywnie penetrowane za pomocą przyrządów, z których niektóre pozwalają docierać nawet do największych głębokości.
Historia podboju głębin liczy wiele tysięcy lat. Umiejętność nurkowania rozwinęła się szczególnie nad ciepłym Morzem Śródziemnym. Anegdota mówi, że Kleopatra miała tak zręcznych nurków, iż ci, gdy chciała przychylnie nastav wić Cezara, zakładali niepostrzeżenie ryby na haczyk jego wędki, kiedy z zapałem oddawał się połowom. Gdy jednak Cezar zaczął zbytnio przechwalać się swymi sukcesami rybackimi, ku swemu zdumieniu wyłowił rybę wędzoną...
Pierwsze rysunki i wzmianki opisujące sposoby zanurzania się w wodzie podaje Arystoteles. Mimo iż wiele jego poglądów było błędnych, należy mu przyznać, iż był pierw
szym, który stwierdził, że podczas przebywania pod wodą jest niezbędne oddychanie powietrzem z powierzchni, zaś śmierć przez utonięcie jest spowodowana jego brakiem. Od Arystotelesa pochodzi również pierwszy opis dzwonu do nurkowania. Jednak prymitywność jego budowy nie daje podstaw do twierdzenia, że tego rodzaju urządzenie było wówczas stosowane.
Dalsze informacje na temat długotrwałego przebywania pod wodą podaje Vegetius w dziele De re militari z 1553 roku, w którym przedstawia nurka zaopatrzonego w skórzany kaftan osłaniający głowę i górną część korpusu. Kaftan połączony jest z powierzchnią wąską rurą wykonaną również ze skóry.
Pierwsze realne opisy dzwonu nurkowego podaje książka Technica curiosa z 1664 roku. Znajdujące się tam rysunki nie wskazują jednak, by dzwon ten był kiedykolwiek stosowany. To samo można powiedzieć o skomplikowanej maszynie z dzieła Le fortificationi wydanego w 1609 roku. Pierwszym urządzeniem spełniającym stawiane wymagania był dzwon konstrukcji Halleya, wykonany z grubych desek, zaopatrzony w okno i system wentylacyjny.
Dzwon Halleya pozwalał na dotarcie do głębokości ponad 20 m. Używano go po raz pierwszy w 1798 roku do prac wydobywczych. Również z XVIII wieku pochodzi pierwszy skafander ciśnieniowy zasilany powietrzem, które tłoczono z powierzchni za pomocą miecha przez system zaworów.
Pośrednio od tego pierwowzoru wywodzą się wszystkie dzisiejsze skafandry pozwalające nurkowi na dotarcie do głębokości 100 m. Obecnie stosuje jsię też specjalne skafandry odporne na ciśnienie, dające możność pogrążenia się do głębokości 200 m.
Praca nurka zawiera duże ryzyko. Awaria aparatury mogąca w każdej chwili pozbawić go dopływu powietrza oraz niebezpieczeństwa kryjące się w zatopionych wrakach stanowią poważne zagrożenie dla życia nurka. Szczególnie groźny może być dla nurka gwałtowny spadek w dół. Na-
tychmiastowy wzrost ciśnienia otaczających go wód powoduje wówczas, że zanim pompa rozpocznie tłoczenie zwiększanych porcji powietrza, mających równoważyć wzrost ciśnienia, następu- tcj je zgniecenie ciała nurka. W wypadkach takich siły nacisku wgniatają część ciała do metalowego hełmu, który ze względu na swą sztywną budowę nie ulega odkształceniom pód wpływem sił zewnętrz-
i nych.
Osobny problem to zagrożenie ze strony zwierząt morskich, szczególnie ryb i gło- wonogów. Spotkania z nimi kończyły się często tragicznie, jednak niebezpieczeństwo to jest na ogół przeceniane. Współczesna technika wyposażyła nurka w skuteczne zabezpieczenia przed agresywnością mieszkańców wód. Używa się w tym celu specjalnych metalowych klatek ochronnych, niekiedy o bardzo delikatnej konstrukcji, gdyż ochrona za ich pomocą polega głównie na psychologicznym*od- działywaniu na zwierzęta. Prócz klatek stosowane są kusze wyrzucające strzały za pomocą naciągów lub sprężonego powietrza.
Na kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej Francuz Corlieu wpadł na pomysł zaopatrzenia nóg pływaków w gumowe płetwy, dzięki którym prędkość płynącego znacznie się zwiększyła. Tak rozpoczęła się błyskawiczna kariera „ludzi-żab”. Zaczęło się od sportowych zawodów, a już po kilku latach wylatywały w powietrze alianckie okręty podminowane przez faszystowskich płetwonurków.
Ale nie wybiegajmy naprzód. W tym samym czasie, gdy gumowe płetwy robiły furorę wśród rzesz pływaków, młody Austriak Hans Hass zaopatrzony w gumowe płetwy i wodoszczelne okulary, jakich używają poławiacze pereł, rozpoczął podbój podwodnego świata.
Wodoszczelne okulary pozwoliły Hassowi obserwować piękno ukryte w głębinie mórz, które później opisał z wielkim realizmem. Hass łowił też ryby, fotografował i filmował. Okazało się, że człowiek nurkujący swobodnie ma wielką przewagę nad niezgrabnym, z trudem poruszającym się w ciężkim ubiorze nurkiem klasycznym. Mimo iż nurkujący z zatrzymanym oddechem może przebywać pod wodą zaledwie 2—3 minut, potrafi w tym czasie zrobić zdjęcia, przeprowadzić drobne prace lub pomiary, a nawet dotrzeć do głębokości kilkudziesięciu metrów.
Nurkowaniem swobodnym zaczęło się interesować coraz więcej ludzi. Wybuch drugiej wojny światowej bynajmniej nie przerwał rozwoju nurkowania swobodnego. Przeciwnie, fachowcy wojskowi szybko zorientowali się w możliwościach płetwonurków. Wyprodukowano aparaty tlenowe*, pozwalające na przebywanie pod wodą w ciągu znacznego czasu, i różnorodny sprzęt pomocniczy. Z dużym powodzeniem płetwonurkowie brali udział w wielu akcjach.
Po zakończeniu wojny wyposażeni w nowoczesne aparaty płetwonurkowie bez trudu docierali do wnętrza zatopionych wraków, rozbrajali miny i oczyszczali porty. Zanurzali się tak głęboko jak nurkowie klasyczni, nie potrzebując jednak ani długich węży dostarczających powietrze, ani licznej towarzyszącej im obsługi. Niczym nie skrępowani, niosąc ze sobą niezbędny zapas powietrza, docierają wszędzie.
Następuje spontaniczny rozwój nurkowania sportowego.
Rozwija się fotografia i film podwodny, płetwonurkowie pomagają w badaniach archeologicznych, wydobywają zabytki zatopione przed tysiącami lat. Łowią ryby, ośmiornice, gąbki. Przeprowadzają badania naukowe. Niejednokrotnie natrafiają na skarby. Nurkują pod lodem, malują podwodne obrazy, walczą z rekinami i biją rekordy.
Myśl Cousteau o umożliwieniu człowiekowi długotrwałego pobytu pod wodą w.zasadzie nie jest wcale nowa. John Wilkins w swej książce Matematical magie wydanej w 1648 roku pisze o statku podwodnym przeznaczonym min. do badań, w którym mieszkający ludzie czerpaliby żywność, energię, słodką wódę i inne niezbędne substancje z otoczenia.
Autor pisze między innymi: „Wszelkie spostrzeżenia mogłyby być zapisywane, a w razie potrzeby nawet i drukowane na miejscu. W taki sposób powstać może kilka kolonii na morskim dnie, a urodzone w nich dzieci, wychowane w nieświadomośęi istnienia lądu, osłupiałyby wyjrzawszy pierwszy raz na świat nadwodny”.
Myśli Wilkinsa stały się prawdziwym proroctwem. Jednak droga do ich realizacji, aczkolwiek już pokonywana przez człowieka, jest bardzo trudna i hie mniej długa.'
PIERWSZE SUKCESY I PIERWSZE TRAGEDIE
Prowadzone intensywnie operacje wiercenia dna morskiego w celu wydobycia ropy naftowej i innych minerałów wymagają korzystania z pracy nurków. Koszty eksploatacyjne urządzeń wiertniczych wynoszą setki dolarów za godzinę, każda godzina przerwy w pracy obniża rentowność przedsięwzięcia. Takim właśnie martwym czasem, w którym praca bywa przerywana, jest czas opuszczania i wydobywania nurka. Na przykład czas potrzebny na dekompresję podczas wydobywania klasycznego nurka z głębokości 180 m, po przepracowaniu przez niego 30 minut, wynosi 8 godzin. Aby usunąć tę niedogodność, rozpoczęto serię prób w celu skrócenia czasu dekompresji.
Już w 1947 roku płetwonurkowie francuscy dotarli do głębokości 90 m. Dalsze próby zakończyły się jednak tragicznie. Usiłujący osiągnąć 120 iri Maurice Fargues utonął nie docierając do tej głębokości. Gdy wydobyto go za pomocą liny, do której był przywiązany, nie dawał znaku życia. Według wszelkiego prawdopodobieństwa wypuścił ust- nik doprowadzający powietrze. Po prostu odurzony narkozą azotową nurek zasnął.
Ta i inne tragedie nie odstraszyły jednak śmiałych. W siedem lat później, w 1954 roku, francuski nurek dr Che- nevee osiągnął 130 m.
Tymczasem teoretycy nurkowania zwrócili większą uwagę na hel jako składnik mieszanin oddechowych. Główną zaletą helu jest to, iż przenika on znacznie szybciej niż azot do organizmu i również znacznie szybciej ulega wydaleniu. Pozwala to na skrócenie okresu dekompresji, ponadto użycie helu umożliwia bezpieczne zanurzenie się do 160 m, podczas gdy azot powoduje objawy narkotyczne już od 60 m, a u niektórych od 40 m. Już w 1948 roku, korzystając z mieszanki tlenowo-helowej, angielski nurek Bollard osiągnął głębokość 164 m otrzymując mieszaninę oddechową przez łączący go z powierzchnią przewód. Opierając się na jego doświadczeniach Szwajcar Hannes Keller — 28-letni nauczyciel matematyki i zapalony płetwonurek — w naukowy sposób rozwiązał problem zastosowania helu. Praca ta zajęła Kellerowi pełne dwa lata, nic więc dziwnego, że wynalazca nadal strzeże swej tajemnicy; wiadomo jedynie, iż wprowadził .on kilka innowacji w aparacie. Skład mieszanki służącej do oddychania opracował na podstawie obliczeń maszyny matematycznej.
Korzystając z komory ciśnieniowej odważny Szwajcar odbył kilka pozorowanych zanurzeń, osiągając 300 m.
Pierwsza próba przyniosła sensację. „Płetwonurek z liczydłem”, jak nazwała go prasa, dobrze obliczył! Keller uzyskał wówczas 156 m, nurkując w skafandrze płetwonurka z dwiema butlami. Jeszcze kilka prób i w czerwcu 1962
roku uzyskuje w morzu 220 m. Prawdziwą rewelacją był jednak nadzwyczaj krótki czas zużyty na dekompresję.
Rozzuchwalony powodzeniem Keller podjął wraz z brytyjskim nurkiem Peterem Smallem próbę osiągnięcia 300 m. Skupieni przy ekranie telewizji organizatorzy próby widzą wyraźnie, jak nurkowie poruszają się we wnętrzu dzwonu, wyrzucają na zewnątrz flagi narodowe, a za chwilę tracą przytomność osuwając się na dno dzwonu. *
— Wyciągać dzwon! — rozkazuje operator.
— Powoli! Powoli! Wszelki pośpiech grozi im śmiercią! Winda dźwigu obraca się wolno. Wszyscy w najwyższym
zdenerwowaniu powstrzymują się przed decyzją natychmiastowego wydobycia nurków na powierzchnię.
— Dwu łudzi do zejścia pod wodę!
Natychmiast rozpoczynają się przygotowania. Gdy podciągnięto dzwon do głębokości 100 m, nurkowie ruszają w dół ciągnąc przewody ze sprężonym powietrzem. Pierwszy płynie Whittaker. Natychmiast po dotarciu do dzwonu podłączają przewody, zatrzaskują właz i zwiększają ciśnienie do takiego, jakie panowało na głębokości, na której Keller i Smali utracili przytomność.
— Dzwon w górę!
Znowu rusza winda. Zamknięci w dzwonie nurkowie powracają na powierzchnię...
— Co z nieprzytomnymi?
Wszyscy ludzie z platformy wpatrują się w ekran. Niespodziewanie rozlega się okrzyk:
*— Whittaker nie żyje.
Spieszący na ratunek kolegom nurek zginął nagle pod-, czas powrotu na powierzchnię. W kilka godzin później w szpitalu zmarł Smali.
Claude Wesly rozpaczliwie walczył o życie. Jego płetwy gwałtownie biły o wodę, mimo to upragniona powierzchnia
była wciąż daleko. Tymczasem spirala, jaką zataczały wokół niego dwie mureny, stawała się coraz ciaśniejsza. Goniąc resztką tchu, daremnie usiłował ujść prześladowcom. Pełen ostrych, białych kłów pysk ryby rozwierał się coraz bardziej. Ponad nim fosforyzowały lekko zielone, pełne zimnej nienawiści ślepia.
Obudzony własnym krzykiem Wesly słyszy teraz gwałtowny stuk sWego serca. Leżąc w półmroku stara się otrząsnąć z sennej zmory.
— Wykończyłyby mnie bez wątpienia — myśli z ulgą. — Wykończyłyby mnie pożerając wraz z maską i płetwami! Obudziłem się w ostatniej chwili.
^ Claude!
Wesly poznaje głos: to obudził się śpiący po drugiej stronie Falco.
-T- Claude! Krzyknąłeś, jak by stało się coś strasznego.
— 'Wyobraź sobie, śniło mi się, że byłem pod wodą...
— Nie widzę powodu do wrzasku, jesteś przecież pod wodą.
— To prawda — odpowiada Claude — ale nie mogłem wydostać się na powierzchnię.
— I cóż z tego? Rzeczywiście nie możesz teraz wypłynąć na górę.
— To fakt, ale .śniło mi się, że byłem już w zanurzeniu od kilku minut.
— Wielka rzecz — drażni go Falco — przecież siedzisz pod wodą nie kilka minut, ale równe trzy doby.
— Te cholerne mureny były już tak.blisko...
— Mureny? Blisko? — Falco nadal pokpiwa ze swego młodszego towarzysza. — Mureny? Kręci się ich tu wiele
i to być może znacznie bliżej niż w twoim śnie!
— Niech diabli porwą twoje wywody! — wybucha Claude. W głosie jego nie ma jednak złości. Przewraca się na bok, naciąga kołdrę na głowę i spokojnie zasypia.
O kilkadziesiąt centymetrów od nich, za cienką metalową ścianą rozpościera się głębia Morza śródziemnego.
W mroku, w zupełnej ciszy przepływają ryby i trzepoczą się niespokojnie krewetki.
Po chwili obaj nurkowie śpią zdrowym, głębokim snem. Ponad nimi 10-metrowa warstwa wody. W oddzielającym ich od morskiej toni włazie cicho pluska woda. Homo aqua- ticus uczynił swój pierwszy, pewnie postawiony krok. Ten pierwszy krok w kierunku umożliwienia człowiekowi dłu-
gotrwałego pobytu pod wodą polegał na umieszczeniu pod powierzchnią morza dwuosobowego zespołu, mającego zająć się w ciągu siedmiu dni badaniami problemów akwanautyki
i służącego jednocześnie jako obiekt dostarczający danych z zakresu fizjologii i psychologii.
Było to śmiałe przedsięwzięcie. Dotychczasowe wyprawy człowieka pod powierzchnię wody ograniczały się do kilku godzin. Tę pierwszą próbę, noszącą nazwę „Pre Conti- nent I”, podjął oczywiście Cousteau. Był wówczas wrzesień 1962 roku. Szturm głębin rozpoczęli dwaj doświadczeni nurkowie francuscy: 35-letni Robert Falco i 30-letni Claude Wesly. Obaj oni przeszli do historii akwanautyki jako „pierwsi lokatorzy morza”.
Zanim zamknęła się nad nimi powierzchnia wody, poddano ich szczegółowym badaniom medycznym z uwzględnieniem badań psychiatrycznych, bowiem problemy psychiczne odgrywają — jak słusznie przypuszczano — bardzo istotną rolę w podboju głębin.
„Dom”, który przygotowano dla oceanonautów, był niewielkim walcem wykonanym ze stalowej blachy, o średnicy 2,4 m i długości 5 m. Powierzchnię mieszkalną wynoszącą około 10 m* trudno nazwać obszerną, jeśli weźmie się pod uwagę, że w blaszanej, beczce-schronie, nazwanej „Dioge- nes”, oprócz dwu koi i z dbałością wyposażonej kuchni umieszczono telewizję przewodową, telefon, lampy ele- • ktryczne, aparaty pomiarowe, sygnalizatory niebezpieczeństwa itp.
Wprawdzie „Operacja Diogenes” — jak ją nieoficjalnie nazywano — nie była nawet w przybliżeniu tak skomplikowana, jak realizacja pierwszych lotów kosmicznych, trzeba jednak przyznać, że organizacja jej wymagała rozwiązania wielu bardzo trudnych zagadnień technicznych, nieraz całkowicie nowych, takich jak np. dostarczanie powietrza do podwodnego domu, zapewnienie wielokanałowego systemu łączności, ogrzewanie jego wnętrza itp. Biorący w niej udział ludzie — aczkolwiek mieli być zakwaterowani
w wielkiej beczce ustawionej tuż ponad dnem morza, na głębokości 10 m, i zakotwiczonej za pomocą ośmiu- łańcuchów zamocowanych do ułożonych na dnie stalowych belek
— mieli jednak żyć nie w warunkach sztucżnych, jakie panują na przykład w batysferach czy okrętach podwodnych, ale w naturalnym wodnym środowisku, w pewnym sensie jak żyją swobodnie zwierzęta morskie. Otwarta konstrukcja, na której oparto budowę schronu będącego wersją dzwonu nurkowego, pozwalała zespołowi w każdej chwili pogrążyć się w otaczającej go wodzie.
W dniu 11 września 1962 roku rozpoczęto realizację eksperymentu u wybrzeży Morza Śródziemnego w pobliżu Marsylii. 50-letni Cousteau nie krył, że zazdrości obu nurkom czekających ich przeżyć.
W czasie zatapiania „Diogenesa” cała grupa nurków pływa i kontroluje położenie bazy. Wszystko idzie pomyślnie!. Falco i Wesly wyruszają w dół.
Odtąd będą czuwały nad nimi bezustannie załogi z dwóeft statków-baz — „Calypso" i „Espadon” — które.,wraz z ze* społem nurków i lekarzy gotowe są udzielić im w każdej: chwili pomocy. Obaj oceanonauci ani przez chwilę nie czuli się osamotnieni. Zresztą telefon i telewizja przewodowa umożliwiały stałe porozumienie z powierzchnią. Dopływ powietrza, ogrzewanie, kontrola ciśnienia, temperatury
i wilgotności powietrza — wszystko było regulowane z powierzchni.
Zanim Falco i Wesly zagospodarowali swą „beczkę”, roz-. poczęły się wizyty kolegów. Nie zakłócały one jednak z góry ustalonego, normalnego rozkładu zajęć.
Obaj oceanonauci po przejściu okresu adaptacyjnego, po- L konaniu trudności technicznych oraz przezwyciężeniu pewnych oporów natury psychicznej rozpoczęli normalny tryb* życia. Każdego dnia pracowali co najmniej 5 godzin. Opuszczali schron i w aparatach oddechowych poruszali się w morzu. Dokonywali pomiarów, łowili i obserwowali ryby, rozwiązywali trudne problemy techniczne. Przyjmowali rów-
20 '''J|
nież gości odwiedzających ich schron i poddawali się badaniom lekarskim, bowiem niemal codziennie rano przybywali z wizytą dwaj lekarze. Każdorazowo stwierdzali oni, że wielogodzinna praca w wodzie znoszona była przez nurków bardzo dobrze. Nie tylko w bazie, w pomieszczeniu suchym, ale i na zewnątrz, na dnie morza, wszystkie organy pracowały normalnie.
Dzięki stworzeniu odpowiednich warunków umożliwiono dokonanie niezmiernie ważnych obserwacji z zakresu medycyny i psychologii. Zebrano obszerny materiał badawczy w postaci kart zawierających zestaw całodniowych zajęć z adnotacją temperatury ciała, tętna, ciśnienia krwi i zapisem encefalograficznym włącznie.
Gdy minęły pierwsze obawy, po przezwyciężeniu trudności adaptacyjnych, w podmorskim schronie zapanował nastrój uzasadnionego optymizmu. Obaj nurkowie stali się teraz niemal stworzeniami morskimi, jak żartowali z nich towarzysze z „Calypso". Całkowicie przystosowani do życia w głębinach, wolni od uczucia ciężkości, Falco i Wesly poruszali się na głębokości 10 m jak w swoim żywiole. Mało tego: w czasie codziennych eskapad docierali na głębokość 25 m, gdzie wykonywali pomiary i drobne prace. W miarę upływu dni przystosowali się tak dalece do nowego życia, że prawie zapomnieli o istniejącym na górze świecie. Pochłaniała ich coraz bardziej głębia. Przestali się interesować czymkolwiek, co bezpośrednio nie dotyczyło otoczenia, które ich fascynowało bez reszty. Chociaż jako wytrawni nurkowie już wcześniej spędzali wiele godzin w „świecie milczenia”, jednak dopiero teraz zaczęli odkrywać go naprawdę.
„Byliśmy obaj przemienionymi istotami. Po raz pierwszy w moim dwudziestoletnim życiu nurka miałem możność uświadomić sobie, że należę do tego świata krabów, anemonów, muszli i ryb. Niektóre z nich, zawsze te same, towarzyszyły nam, jak gdyby nas pozdrawiały — pisał Robert Falco w swych notatkach. — Przeżyliśmy doznania, których
ziemski człowiek nie może sobie wyobrazić. Czujemy się, jakbyśmy byli strażnikami niewypowiedzianych tajemnic, które nas całkowicie przemieniły.”
Wypowiedzi te zaniepokoiły Cousteau. Czyż byłby to objaw zgubnej „narkozy głębin”? Ze zdwojoną czujnością obserwowano obu nurków za pomocą telewizji. Ażeby szczegółowo zbadać stan duchowy oceanonautów, poddano ich różnym testom psychologicznym. Rozwiązywali je bez trudności. Wprawdzie będącym na powierzchni ludziom nie mogli ujawnić pełni swoich zawiłych przeżyć, jednak w ich radości odkrywania, w podziwie dla uroku nowego świata było coś z zachwytu, o jakim donosili pierwsi kosmonauci, gdy przez iluminatory swych pojazdów, z bijącymi sercami spoglądali na Ziemię; jakiej człowiek jeszcze nie widział. Wyniki testów były doskonałe. Zarówno Wesly jak
i Falco byli w pełnej sprawności psychicznej*
Oczywiście daleko im było jeszcze do miana „istot wodnych”, jednak mimo uzależnienia od dostarczanej z powierzchni energii elektrycznej, żywności! powietrza wykazali w dużym stopniu przystosowanie do odmiennych Wa- . runków, które zaczęli uważać za zupełnie normalne. Według ich wypowiedzi doznali oni swego rodzaju przemiany, zwłaszcza w sensie psychicznym, dzięki której związali-się silnie ze środowiskiem wodnym. Jednocześnie rozluźniały się więzy łączące ich ze światem nadwodnym. Pisali: „pod koniec eksperymentu przestał on interęsować nas i nawet rozmowy telefoniczne/—jeżeli -nie, dotyczyły bezpośrednio problemów technicznych, stanowiły dla nas dokuczliwe zakłócenie spokoju.”
Po trzystu latach ziściły się marzenia Johna Wilkinsa — ludzie żyli w morzu. Pracowali, spali, jedli posiłki i odpoczywali. Wprawdzie często dokuczał im ból uszu, wprawdzie pościel w kojach była wilgotna, ale przecież~drzwi ich do-
>
mu, drzwi wiodące wprost w ,¿świat milczenia" zawsze stały otworem.
Dzięki dobrej organizacji Falco i Wesly pokonywali wszelkie trudności, a ich towarzysze zawsze byli gotowi spełnić każde życzenie. Kiedy wychodzili, a raczej wypływali ze swego domu, rozpościerał się przed nimi czarodziejski ogród podwodnego świata.
Gdy minął siódmy dzień pobytu w morzu, nadeszła pora wynurzenia. Powrót na powierzchnię odbywał się z zachowaniem najwyższej ostrożności. Powróciliśmy tu z innego świata — oznajmili zgodnie pierwsi oceanonauci.
Szczegółowe badania lekarskie przeprowadzone po powrocie na powierzchnię nie wykazały żadnych poważniejszych zmian w funkcjonowaniu organizmu. Zanotowano jedynie znaczny ubytek ciężaru ciała.
Był to ogromny sukces, o którym szybko doniosła prasa całego świata. Jednak zapewne niewielu czytelników orientowało się w doniosłości Wydarzenia.
Siedem dni pod wodą — nie był to wyczyn o charakterze sportowym czy też przedsięwzięcie realizowane do celów teoretycznych. Eksperyment „Pré Continent I” stanowił milowy krok‘ku nowemu światu, którego bogactwa wciąż jeszcze stanowią niewiadomą dla ludzkości.
Nie minęło jeszcze 20 lat od chwili, gdy konstruktorzy Jacques Cousteau i Emil* Gagnan zbudowali swój przyrząd do nurkowania „C.G.” pozwalający ludziom przebywać na dużych głębokościach bez konieczności obciążania się skafandrem i uzależnienia od przewodu doprowadzającego powietrze z powierzchni, a już zostaje zrealizowana następna koncepcja Cousteau: stworzenie możliwości długiego przebywania w podwodnym świecie. Pierwszy eksperyment udał się: dwaj ludzie zamieszkali na dnie morza i pozostawali tam przez kilka dni.
— Czy teraz uwierzycie mi — zapytał Cousteau — że ludzie będą żyli w morzu?
Najwięksi oponenci odpowiadają: — Nie, nie wierzymy, ale nie możemy powiedzieć, że nie jest to możliwe.
Eksperyment „Pre Continent I" przyniósł wiele bardzo ciekawych informacji i wyników, które posłużyły do planowania następnych wypraw. Zamierzenia te były śmiałe.
— Mój ostateczny cel — powiedział Cousteau — to wyekspediowanie oceanonautów na głębokość dwustu metrów, gdzie zostanie założona baza, z której docierać będą do czterystu metrów.
— A jaka jest zdaniem Pana ostateczna dolna granica, do której może dotrzeć swobodnie nurkujący człowiek?
— Tysiąc metrów — odpowiedział Cousteau.
— I sądzi Pan, że człowiek naprawdę może stać się „istotą wodną” pobierającą, jak ryba, tlen z wody?
Tak sądzę.
— I wierzy Pan, że ludzik będą żyli, pracowali i rodzili się w głębinach oceanu?
. Wierzę — odpowiedział Cousteau.
— Kiedy to nastąpi?— zapytali ci, którzy zawsze żądają dokładnych sformułowań.
— Nastąpi to w roku 2000.
— W takim razie czeka was dużo pracy!
— Do której już się zabieramy — odpowiedział Cousteau.
W tym samym czasie, gdy Falco i Wesly zachwycali się urodą podwodnego świata, aklimatyzując się zgodnie z przewidywaniami CousteSra w zacisznym „Diogenesie”, tuż pod jego bokiem inny człowiek realizował swoje plany podboju głębin.
Człowiekiem tym był Amerykanin Edwin Link — samouk, wynalazca, „inżynier przez osmozę”, jak nazywali go koledzy. Dla realizacji swoich marzeń o głębokim nurkowaniu Link nie zawahał się zrezygnować z intratnego stano-
wiska. Gdy zaszła potrzeba, bez wahania zainwestował 500 000 dolarów w budowę okrętu badawczego „Sea Diver”.
Jego hobby — wydobywanie skarbów z dna morskiego — pochłaniające każdą wolną chwilę, przynosiło mu olbrzymie dochody. Ale dotarcie do leżących zbyt głęboko wraków wciąż było w sferze marzeń. Aby stało się realnym przedsięwzię- ~ ciem, -Link opracował i zbudował zanurzalną komorę dekompresyjną SDC (submersible de- compresion chamber). Był to walec stalowy
o długości 3,3 m i średnicy 1 m, wyposażony w aparaturę ciśnienio- | wą dostarczającą mie- ! szanki oddechowej (3°/o i tlenu i 97°/o helu).-
^Marynarka wojenna l USA udzieliła dużego 1 poparcia eksperymen- 1 tom Linka. Dzięki te- 1 mu w 1962 roku w re-
1 jonie przylądka Ferrat na Morzu Sródziem-
nym pod kierownictwem Linka opuszczony został w SDC na głębokość 60 m belgijski nurek Robert Stenuit, który spędził tam 24 godziny, kilkakrotnie wychodząc z SDC do wody.
W ciągu całodobowego pobytu w zanurzeniu pod ciśnieniem 6 atmosfer organizm Stenuita nasycony został zupełnie helem. Po zakończeniu eksperymentu Stenuit został wydobyty na powierzchnię w zamkniętej kabinie SDC. Link osobiście obniżał stopniowo ciśnienie od 6 atmosfer aż do wartości ciśnienia atmosferycznego, które osiągnięto po
2 dniach.
Przez cały ten czas uwięziony w kabinie nurek komunikował się z otoczeniem telefonicznie, donosząc kwa- kliwym głosem 4, że poza bólem uszu czuje się doskonale.
Był to pierwszy etap programu nazwanego przez Linka i „Man in Sea” — człowiek w morzu. Według niego dla 1 zrealizowania głębokiego i nurkowania należy dysponować trzema elementami: małą komorą do opuszczania i oceanonautów na stanowisko i pracy w głębinie morza
i transportu na powierz-
chnię, schronem podwodnym zapewniającym dobre warunki (temperatura, oświetlenie, żywność) podczas pobytu na dnie oraż dużą, zloka-
4 W atmosferze sprężonego helu struny głosowe człowieka wydają tony zniekształcone, piskliwe; dźwięki te nazwano „kwakaniem kaczora Donalda”, nawiązując do odgłosów wydawanych przez bohatera Disneyowskich filmów.
lizowaną na statku-bazie komorą dekompresyjną, w której oceanonauci spędzaliby okres dekompresji.
Na realizację tych koncepcji trzeba było jednak czekać aż dwa lata.
Drugim etapem planów Cousteau było przeprowadzenie w 1963 roku eksperymentu na znacznie szerszą skalę. W wodach Morza Czerwonego zrealizowano eksperyment „Pré Continent II”. Tym razem zespół oceanonautów liczył siedem osób, czas ich pobytu pod wodą wynosił 30 dni.
15 czerwca w pobliżu Port Sudanu ustawiono trzy schrony: „Gwiazdę Morską”, „Rakietę” i garaż „nurkującego spodka”. „Gwiazda Morska” był to dom nurkowy o promienistym kształcie, wykonany z warstw tworzywa sztucznego. Miał dwa dwuosobowe pomieszczenia sypialne, laboratorium, kuchnię, świetlicę oraz „przedpokój”. Głębokość jego zanurzenia wynosiła 11 m. Drugi, mniejszy dom
— „Rakieta” — znajdował się na głębokości 27 m. Był to pionowo ustawiony walec, podzielony na trzy poziomy. Na górnym piętrze znajdowało się jedno pomieszczenie mieszkalne, w którym dwaj oceanonauci przebywali przez 6-dirir.' Atmosferę stanowiła mieszanina tlen-hel, ciśnienie wynosiło 3,5 atmosfery. Dodatkowo zainstalowano jeszcze budowlę o dziwnym kształcie, który zjednał jej nazwę „cebula”. Był to garaż i warsztat dla „nurkującego spodka” i-r podręcznego batyskafu, używanego do badań na głębokościach do 100 m.
Do obsługi „podmorskiego osiedla” zatrudniono ekipę 50 osób na dwóch statkach. Mieszkańcy osiedla mieli do swej dyspozycji telefon, telewizor, piecyki elektryczne i prysznic ze słodką wodą.
Zespoły pracowały przez 6 godzin dziennie na głębokości do 100 m. Tak dużej liczby przepracowanych godzin nie są w stanie osiągnąć ani ńurkowie w skafandrach, ani płet-
wonurkowie nurkujący z powierzchni, bowiem konieczność dekompresji powoduje w tych warunkach skrócenie czasu pracy do około jednej ‘godziny. Rezultaty te pozwalają na wykonywanie przez oceanonautów prac podwodnych na bardzo dużych głębokościach przez znaczny okres czasu.
Oceanonauci przyzwyczaili się szybko do wolnego tempa podwodnego życia. Mimo ciężkiej pracy, jaką wykonywali, stwierdzili ze zdziwieniem, że ludzie z powierzchni są bardziej zmęczeni,wyglądają i czują się gorzej od nich.
W eksperymencie „Pré- Continent II” brała udział kobie-
ta. Pierwszą na świecie oee- anonautką została, żona Cou- steau, Simone. Dołączyła się wraz z mężem do zespołu i spędziła osiem dni pod wodą.
• Ciekawe są relacje na temat wielu osobliwości życia w odmiennych warunkach. Tak więc pościel w łóżkach oceanonautów była wciąż zupełnie- mokra. Ci, którzy przebywali w umieszczonej na głębokości 27 m „Rakiecie” odczuwali odmienny „smak” powietrza, różniącego się znacznie składem chemicznym od powierza atmosferycznego. Potwierdził te spostrzeżenia sam organizator wyprawy -r- Cousteau.
Zaskakujące wydarzenia trafiały się w „Gwieździe Morskiej". Tam właśnie odbyła się uroczystość 26 rocznicy ślubu państwa Cou-
. mïmA . ' <
h «llÉHÍMÍVÍ\i
steau. Tort dostarczono pod wodę w specjalnym opakowaniu. Szampan pienił się znacnie słabiej wskutek mniejszej różnicy ciśnień.
Oceanonauci zaprzyjaźnili się z rybami. Karmili otaczające ich stada ryb, podając im pokarm prosto z puszek. Ryby szybko przyzwyczaiły się do „dożywiania” i wkrótce potrafiły punktualnie przybywać na „posiłki”. Oceano- nautom towarzyszyła stale duża barrakuda. Nie zbliżała się jednak zbytnio, trzymała się w odległości kilkunastu me-, trów. Wierną przyjaciółką oceanonautów była balista; wbrew podręcznikowym twierdzeniom, iż nie daje się oswoić, regularnie przypływała, aby brać pokarm prosto z ręki. Ani razu nie atakowała ludzi. Bywała nawet, gościem w „stołówce”, ale tylko wówczas, gdy zostawiało się dla i niej pożywienie. Nie zawsze jednak stosunki między miesz
kańcami głębin i oceanonáutami układały się tak przyjaźnie; kilka osób zostało dotkliwie pokaleczonych przez ryby.
Oceanonauci spędzali większość cżasu na badaniach naukowych oraz obserwacji życia podwodnego. Odkryto i zbadano nie znane \ dotąd gatunki roślin i zwierząt. Jeden z oceanonautów znalazł na dużej głębokości olbrzymie ■zbiorowisko krabów, skupiające miliony tych stworzeń.
Dzięki treningowi płetwonurkowie bez wysiłku osiągali duże głębokości. Opuszczając swe podmorskie- schrony nakładali „srebrne zbroje” i zaopatrywali się w harpuny w celu obrony przed rekinami. Do poruszania się służyły „podwodne skutery” o kształcie torped. Zespół óceano- nautów miał do wykonania program zajęć, bowiem zadaniem wyprawy było zbadanie możliwości normalnej pracy człowieka pod wodą.. Podobnie jak w „Operacji Diogenes” uczestnicy znieśli dobrze staż podwodny, szybko aklima- tyzując się. \
I Po sześciu dniach pobytu ną głębokości 27 m obu mieszkańców „Rakiety” przestawiono na oddychanie tlenowo- -azotowe i przyjęto do „Gwiazdy Morskiej”. Najważniejsze fragmenty ich. podwodnego dziennika informują:
„Czujemy się tu doskonale mimo dodatkowego ciśnienia powietrza, którym oddychamy, a nasz dom jest komfortowy i. mógłby wzbudzić zazdrość najambitniejszej gospodyni. Wprawdzie zdarżają; się krótkie spięcia, gdy wzmaga się upał i wilgoć,. ale dajemy sobie z. nimi radę, mimó iż „Pętit Louis” — szef elektryków ukąszony został przez małą barrakudę, którą uważał za martwą.
Obserwujemy ryby.' Przeszyte promieniem świetlnym tworzą pasjonujący spektakl i czytamy w ich ciele niczym Ew podręczniku anatomii.
Roux instaluje codziennie lampy ultrafioletowe, istny Ogród Luksemburski, brak tylko małych dziewczynek z kółkami. Opalamy się [...]
Powietrze w „Rakiecie” jest dobre, tylko trochę syropo- wate. Ponadto temperatura i wilgotność wciąż idą w górę.
I
Gdy wstajemy z pozycji leżącej, odczuwamy zawroty głowy. Nasze prześcieradła zmieniły się w mokre ręczniki, mimo że uruchamiamy klimatyzację. Mamy przecież 27°C przy 85% wilgotności!
Gdy nurkujemy, wszyscy z wyjątkiem Claude’a cierpią co najmniej na jedno ucho [...]
Podczas wizyt ~w t>Rakiecie«- dźwięki naszych -głosów zmieniają się z powodu odmiennego składu atmosfery. Jakieś dziwnie wysokie tonacje. Szczery śmiech staje się tu histerycznym chichotem, ostrym i czkającym. *
Czujemy się tak dobrze, iż wstyd nam, że jesteśmy uprzywilejowani wobec ludzi na powierzchni: różowi, tłuści i*4e- niwi. Wszyscy na nas chuchają, a sami chudną z dnia na dzień.”
Gdy nadeszła pora powrotu, ocęanonauci oświadczyli: „Nie byliśmy jeńcami morza, lecz jego zdobywcami i ucz
cież koniec naszej wspaniałej przygody”.
Po powrocie fia powierzchnię jeden z nurków uznał ją za obcy, niegościnny świat.
Gdy zakończono eksperyment „Pré Continent II*, okazało się, iż z całej ekipy stracił na wadze tylko Cousteau, który czuwał przez większość czasu nad wszystkimi z powierzchni morza.
Nowa, zorganizowana przez Linka wyprawa „Man in Sea 2” zrealizowana została w 1964 roku w Oceanie Atlantyckim, 210 km na wschód od Miami, na głębokości 130 m. Wzięło w niej udział dwu nurków: bohater sprzed 2 lat, Robert Stenuit, oraz Joan Lindbergh (syn sławnego pilota). Mieli oni do dyspozycji gumową bazę w kształcie beczki
0 wymiarach 2,4 m X 1,2 m (SPID) s, do której miano dostarczyć ich w ruchomej komorze dekompresyjnej (SDC).
Mimo szczegółowych przygotowań nie brakło emocji, a nawet momentów dramatycznych. Gdy obaj nurkowie opuszczeni zostali w SDC na 130 m, czekało ich przejście do odległego o kilka metrów gumowego schronu. Uczynili to bez trudu, przepływając ten dystans bez aparatów oddechowych. Po pewnym czasie urządzenia kontrolne ostrzegły oceanonautów, iż zawartość dwutlenku węgla w pomieszczeniu niepokojąco wzrasta. To samo zameldowano z powierzchni, dzięki połączeniu z SPID za pomocą elastycznego przewodu, pozwalającego na wykonywanie analizy atmosfery w gumowym domku. Gdy zawartość dwutlenku węgla osiągnęła 0,2%, sytuacja stała się groźna
1 Stenuit kierujący zespołem zwrócił się do Lindbergha:
— Uwaga! Jeden z pochłaniaczy został prawdopodobnie
uszkodzony przez wodę. Jeśli nie uda ci się go uruchomić, grozi nam zatrucie.
5 SPID — skrót: Submerged Portable Inflotable Dwelling.
— Ali set! — odpowiada Lindbergh — będę usiłował to zrobić, zanim zaczniemy się dusić.
Mijają minuty. Aparatura pochłaniająca dwutlenek węgla nadal nie funkcjonuje. Atmosfera gumowego domku nie zapewnia już bezpieczeństwa. Ponad nurkami warstwa 130 m wody. Warstwa, której pod żadnym pozorem nie uda im się bezkarnie przebyć;..
Sytuacja coraz groźniejsza. Stenuit podejmuje błyskawiczną decyzję:
— Wycofujemy się do komory dekompresyjnej! Oceanonauci opuszczają gumowy domek i powracają.do
„windy” SDC. Czysta atmosfera przywraca nurkom dobre samopoczucie. Tymczasem na powierzchni ludzie Linka wymieniają szybko zniszczone przez wodę urządzenie. Wkrótce zameldowano oceanonautom telefonicznie, że nowy pochłaniacz jest już opuszczany, a zawartość dwutlenku węgla w SPID wymaga, aby uruchomienie pochłaniacza atmosfery nastąpiło w ciągu 20 min. Jeśli manewr się nie uda, obaj muszą ponownie wycofać się do „windy”, która wyniesie ich na powierzchnię.
Trudne przedsięwzięcie udaje się jednak. Operacja „Man in Sea 2” będzie kontynuowana! Obaj oceanonauci mogą teraz odpocząć.
W czasie 2-dobowegó pobytu na 130-metrowej głębi Stenuit i Lindbergh kilkakrotnie wypływali na zewnątrz, gdzie przebywali przez kilka godzin. Korzystając z bardzo dobrej widoczności oddalali się od bazy na odległość kilkunastu metrów. Z wypraw tych przynosili okazy roślin i zwierząt oraz wydobyte z dna minerały. Mimo odczuwa-
• nego chłodu nurkowie spali dobrze,, rekompensując stracone kalorie odżywczymi posiłkami.
W trakcie eksperymentu przeprowadzono badania nad właściwościami helowej mieszanki oddechowej. Potwierdziły one obserwowane już uprzednio podwyższenie tonu i zmianę barwy głosu. Przekonano się też, zresztą w sposób bardzo dokuczliwy, iż atmosfera helowa ma w porów
naniu z powietrzem znacznie wyższe przewodnictwo termiczne, powodujące szybką utratę ciepła przez nurków.
Po 49 godzinach spędzonych w zanurzeniu Stenuit i Lindbergh przeszli do „windy” SDC, która szybko wyniosła ich
na powierzchnię. Pozostając 5 stale pod dotychczasowym ciśnieniem, zgoRnie z koncepcją Linka, przeszli z SDC do ustawionej na pokładzie statku dużej komory ciśnieniowej, gdzie poddano ich dekompresji. Trwała ona cztery dni, a zapoczątkowana została jeszcze w SDC, w chwili rozpoczęcia powrotu nurków na powierzchnię.
Szczegółowe badania lekarskie wykazały, iż organizmy obu oceanonautów zniosły dobrze pobyt w za-
nurzeniu. Odmienne warunki, w jakich przebywali, nie spowodowały szkodliwych zmian fizjologicznych.
Obok tak pierwszoplanowych postaci podboju głębin, jak Cousteau i Link, nie sposób nie wymienić pioniera pierwszej wielkości: George’a Bonda.
Bond jest komandorem Marynarki Wojennej USA, chirurgiem, eks-kaznodzieją świeckim, a ponad wszystko nurkiem i zdobywcą głębin. Przez wiele lat był współpracownikiem doświadczalnego Ośrodka Nurkowania Marynarki Wojennej. W 1958 roku wsławił się wypłynięciem na powierzchnię bez aparatu oddechowego z zatopionego na głębokości prawie 100 m okrętu podwodnego.
Już w 1957 roku, a więc przed Cousteau, Bond zamierzał umieścić kilku nurków w podwodnej komorze, w której mieliby oddychać pęd ciśnieniem atmosferą tlenowo-helo- wą. Wierzył on, że istnieje możliwość umieszczenia ich na znacznych głębokościach nawet na kilka tygodni.
Bond stwierdził na podstawie swoich badań, że w ciągu 24 godzin następuje całkowite nasycenie organizmu człowieka mieszanką tlenowo-helową. Gdy ciało nurka zostanie nasycone, czas dekompresji nie ulega zmianie, bez względu na przedłużenie pobytu w zanurzeniu.
Niestety, koncepcje Bonda były zbyt śmiałe, aby mogły uzyskać oficjalną aprobatę. Nie pomogły nawet osobiste starania Cousteau, usiłującego przekonać Marynarkę Wojenną Stanów Zjednoczonych. Śmiałe projekty ochrzczone zostały mianem „szaleństwa Bonda”, a Cousteau przystąpił wówczas do własnych eksperymentów.
Dopiero rewelacyjne osiągnięcia nurków Linka i Cousteau, którzy realizowali przejęte od Bonda koncepcje, oraz niezmordowane zabiegi samego Bonda, zdołały przekonać Marynarkę Wojenną USA. Starania i trudy opłaciły się, gdyż dotacje posypały się złotym strumieniem. Fakt, że
Francja wyprzedziła Bonda o trzy łata, nie zmniejszył jego zapału.
W tym samym niemal czasie, gdy Stenuit i Lindbergh przebywali na głębokości 130 m, Marynarka Wojenna USA zrealizowała ekspedycję „Sealab I”, podczas której czterech ludzi miało przebywać 21 dni na głębokości 60 m, dysponując dużym schronem o bogatym wyposażeniu.
Główny cel ekspedycji: badania fizjologiczne długotrwałego pobytu pod wodą połączonego z pracą fizyczną. Uczynienie od razu tak dużego kroku było możliwe dzięki prowadzeniu przez Bonda prac od 7 lat. Podczas tych eksperymentów poddawano ludzi długotrwałemu, dwutygodniowemu działaniu ciśnienia 7 atmosfer. Wytypowany do „Sealab I” zespół pięciu nurków trenował intensywnie przez 2 lata.
W dniu 20 lipca 1964 roku opuszczono w Ocean Atlantycki w rejonie Bermudów „Sealab I”. Była to metalowa, dość niekształtna konstrukcja przypominająca ogórek, utrzymywana w pozycji poziomej przez cztery podpory. Gdy ją ustawiono, głębokościomierz wskazywał 58 m.
W ciągu pierwszych dni akwanauci przechodzili okres adaptacyjny, który, mimo starannych przygotowań i drobiazgowego obliczenia najlepszego składu mieszaniny oddechowej, był trudny dla ludzi, którzy oderwani od świata tkwili w zimnych i mrocznych wodach Atlantyku.
Przez pierwsze trzy dni dokuczały akwanautom uporczywe bóle głowy i mdłości, które zdaniem lekarzy należy uznać za objawy szczątkowej narkozy azotowej (atmosfera „Sealab I” składała się z 4% tlenu, 80% helu i 16% azotu). Ponadto dokuczało im zimno. Gumowe skafandry z piankowej gumy w warunkach wysokiego ciśnienia zostają „sprasowane” do tego stopnia, że tracą właściwości izolacyjne. Mimo ogrzewania elektrycznego cała czwórka uskarżała się na chłód i wilgoć, ale właśnie badania „Sealab I” potwierdziły konieczność dodatkowego ogrzewania pomieszczeń, w których przebywają oceanonauci.
41
\ \ \ \ \ • 4 \\\ \ \
Fakt, że wobec tych wszystkich trudności cały zespół żył w zgodzie i dobrym nastroju, zawdzięczać należało zapewne temu, iż wieloletnia praca w charakterze nurka wytwarza charakterystyczną, osobowość. Bez przesady można powiedzieć, że nurkowie stanowią specyficzny typ ludzki. Każdy z nich, dzięki obyciu z niebezpieczeństwem, gotowością działania i poświęcenia dla współtowarzyszy, potrafi odpowiednio zachować się w tego rodzaju sytuacji. Wzajemna współzależność wytwarza wśród nurków poczucie całkowitego zaufania i życzliwości. Nic. więc dziwnego, że w „Sealab I” panowała atmosfera życzliwości graniczącej niemal z tkliwością.
Nie brakowało też wspaniałych, fascynujących momentów. Takie były właśnie chwile, gdy tryskające z ilumina- torów światło zwabiało roje ryb. Całe ich stada balansowały w wodzie, uderzając niekiedy pyszczkami w szyby i usiłując dostać się do wnętrza bazy.
Gdy oceanonauci opuszczali zaciszne, jasne wnętrze „Sealab”, otaczała ich ciemność i chłód. Na 60 m głębo
kości nie pozostawało nic z baśniowego ogrodu tryskającego pełnią barw, którymi zachwycali się Falco i Wesly. Nie było tu upajającego uczucia swobody, jakiego doznaję astronauta wyglądający w kosmos ze swego pojazdu. Wprost przeciwnie: po wyjściu z „Sealab” oceanonauci byli na wpół ślepi, uzależnieni zupełnie od lamp elektrycznych, zagubieni w bezkresie chłodu, świadomi faktu, że jeśli zbłądzą, będą zgubieni.
Tak było właśnie, gdy dwaj oceanonauci wyruszyli pewnego dnia na zewnątrz, aby wykonać w pobliżu bazy zaplanowane prace. Po kilkunastu minutach oddalili się od „Sealab” tak daleko, że otaczająca ich woda, której nie rozjaśniało już jego światło, stała się niemal czarna.
Dygocąc z zimna, mocno poruszając płetwami, zataczali łuk wokół pozostawionej w mroku bazy. Nagle zupełnie niespodziewanie jeden z nurków pozostaje w tyle, nogi jego przestają się poruszać, trzymana dotąd w dłoni latarka wymyka się i zamiatając jasną smugą dno wolno dryfuje w bok. Drugi nurek momentalnie zauważył brak towarzysza. Kilka ruchów płetwami i dopływa do miejsca, w którym kołysze się pływająca latarka. Niestety!
Mija wiele sekund bezskutecznych poszukiwań. Miotający się w ciemności człowiek rozważa możliwość udania się po pomoc do bazy. Cóż jednak się stanie, gdy nie potrafi odnaleźć miejsca, w którym zgubił się jego towarzysz?
Szczęście jednak dopisuje. Tuż przy dnie, na tle lekko falujących wodorostów, wyraźnie rysuje się w rozproszonym przez wodę świetle latarki skafander nurka. Głowa opada bezwładnie, obok zwiesza się zakończony ustnikiem przewód aparatu oddechowego.
Trudno ustalić jak długo trwał transport bezwładnego ciała do wnętrza „Sealab”. Tam natychmiast ułożono je na podłodze bazy i w ścisłej konsultacji z powierzchnią rozpoczęto zabiegi. Silny organizm nurka zwyciężył. Po kilku minutach oddychał już normalnie, troskliwie doglądany przez lekarza.
Dopiero na drugi dzień ustalono przyczynę nagłego zasłabnięcia. Nastąpiło zatrucie dwutlenkiem węgla z powodu niewłaściwego wyregulowania zaworu wydechowego.
W miarę upływu dni dał się zauważyć dalszy etap adaptacji organizmów oceanonautów: zaczęli przyzwyczajać się do zimna. Nie dostawali już tak szybko dreszczy, zmniejszyły się bóle stawów, a przeprowadzane badania lekarskie wykazały, że obniżenie sprawności i sił było nieznaczne, nawet po godzinnym pływaniu na zewnątrz „Sealab”.
Wprawdzie przedsięwzięcie musiało być skrócone do 11 dni ze względu na nadchodzący sztorm, zebrano jednak bardzo obszerne dane naukowe.
Minął zaledwie rok od chwili, gdy czteroosobowa załoga „Sealab I” powróciła na powierzchnię przynosząc z głębin wydarte oceanowi tajemnice, a już ich następcy z niecierpliwością oczekiwali momentu, gdy zamknie się nad nimi powierzchnia wody.
Zorganizowany przez Marynarkę Wojenną USA eksperyment z podmorską bazą „Sealab II” miał stanowić kontynuację programu opanowania przybrzeżnych stref dennych ograniczonych izobatą 200 m. Musiał być to krok jeszcze odważniejszy niż poprzednie.
W szczelnie wypełnionym gabinecie sztabowym komandor George Bond, kierownik i twórca koncepcji „Sealab”, przedstawia szczegóły przedsięwzięcia:
— Zdecydowaliśmy się ustawić bazę „Sealab II” na głębokości 60 metrów w Pacyfiku, przy wybrzeżach Półwyspu Kalifornijskiego, zaledwie o kilometr od La Jolla. Skomplikowana konstrukcja domu-bazy wykonana jest w po- śtaci spawanego stalowego cylindra o średnicy 3,6 metra i 17 metrach długości. Na powierzchni waży 200 top 6. W jego wnętrzu, oprócz aparatury naukowej, umieściliśmy niezbędne do życia urządzenia oraz wszystko, co jest konieczne, aby zapewnić luksusowi warunki oceanonautom.
Widząc ironiczne uśmiecny, komandor szybko dodaje:
— Nie przesadzam. Pamiętajcie, że zebraliśmy sporo doświadczenia w organizowaniu głębinowych eskapad. Nasi nurkowie spędzą w „Sealab II” po 15 dni, a każdorazowo zespół liczyć będzie dziesięć osób. Do dyspozycji oceano- nautów oddajemy nie tylko wygodne pomieszczenia‘sypialne, obficie zaopatrzoną i nowocześnie urządzoną kuchnię, ale również prysznice z gorącą wodą, elektryczne kołdry, telewizję. Aby nie nudzili się w wolnych chwilach, zaopatrzymy ich w atrakcyjne gry oraz instrumenty muzyczne.
._j loHrii-afnriiim .Sealab II”
{
Komandor porucznik Scott Carpenter, który w 1962 roku jako drugi amerykański astronauta w kapsule „Aurora 7” trzykrotnie okrążył kulę ziemską,,dzisiaj kierownik ope- racji „Sealab II”, jak zawsze pełen humoru wtrąca się do rozmowy:
— Uprzedzam, abyście nie traktowali zbyt poważnie naszych muzycznych zainteresowań — zwraca ;się do przedsiębiorczego sprawozdawcy radiowego, który pragnął zarezerwować sobie pierwszeństwo na magnetofonowe nagranie piosenek w wykonaniu podwodnego zespołu.
W atmosferze, jaka panować będzie w podwodnej bazie, a przypomnę, że skomponowano* ją z 4% tlenu, 18% azotu i 78'7o helu, głosy brzmieć będą zupełnie odmiennym tonem. Nasi poprzednicy z „Sealab I” opowiadali, że w pierwszym dniu ich wyprawy wybuchali śmiechem, gdy tylko ktoś z nich odezwał się. Jak określili, było to coś pośredniego pomiędzy opętanym kwakaniem kaczora Donalda, a jazgotem puszczonej ze zbyt dużą prędkością płyty adapterowej. , "
— Choiałbym zaznaczyć — dodaje komandor Bond — że mamy nadal wiele innych zaskakujących problemów; wynikających ze specyficznego składu atmosfery w „Sealab II”. Wielu spośród naszych nurków to nieźli palacze; niestety na okres pobytu w głębinowej bazie zmuszeni będą zrezygnować z fajek i papierosów. Nie będziemy ich do tego zmuszać czy też kontrolować spełnienia tego zaka- ' zu. Mieszanka oddechowa zawierająca zbyt mało tlenu (pięć razy mniej niż powietrze) uniemożliwia zapalenie papierosa w panujących w bazie warunkach. Aby wynagrodzić im to, wynajęliśmy. dla nich specjalny, odrębny kabel telefoniczny, pozwalający na prowadzenie o każdej porze rozmów z rodzinami i znajomymi w całym kraju. Korespondencję otrzymywać będą codziennie i również codziennie będą mogli wysyłać listy.
Komandor poprawił się w fotelu i kontynuował:
— Nad całością operacji i zaopatrzeniem oceanonautów
czuwać będzie pływający nad „Sealab II” statek-baza „Ber- kone”. Znajdować się będzie na nim nie tylko ośrodek kontrolny, ale również aparatura dostarczająca nurkom energię elektryczną, mieszankę oddechową, żywność i medykamenty.
Zgodnie z założeniami pragniemy uzyskać dalsze informacje o możliwości przystosowania człowieka do długotrwałego pobytu na dużych głębokościach;. Chcemy wiedzieć, jak oceanonauci będą znosić odmienne warunki; jaką wykażą odporność na. chłód, na wilgoć oraz trudności natury psychicznej. Interesują nas problemy inżynierii podmorskiej, możliwości wykonywania prac na zewnątrz głębinowego schronu. Współpracujący z nami nurkowie
cywilni Instytutu Oceanografii przy Uniwersytecie Kalifornijskim zajmą się pracami z zakresu abiologii morza, topografii dna i akustyki wód morskich.
Upalnego sierpniowego dnia, mimo piętrzących się nie.- ustannie trudności, olbrzymi, jasny walec „Sealab II” w kłębach piany pogrąża się w oceanie i zostaje zakotwiczony na głębokości 60 m. Pod nim, o 30 m niżej, dno Pacyfiku.
Pierwsza dwójka oceanonau* ów wyrusza w dół; Scott Carpenter i Wilbur Eaton płyną z butlami na plecach wzdłuż niknącej w mroku głębin nylonowej liny. Wkrótce docierają do pękatego kadłuba. Jeszcze kilka ruchów i poprzez umieszczony w dnie konstrukcji właz wpływają do wejścia. Z satysfakcją rozglądają się po pomieszczeniach, które przez dwa tygodnie stanowić będą ich dom. Wkrótce przybywa następna dwójka. Nim minęła godzina, cała załoga była w komplecie. * '
Przód cylindra był uniesiony ku górze, a’ całość przechylona nieco na bok. Jednak wobec trudności z regulacją podtrzymujących „Sealab” stropów oceanonauci zrezygnowali z wyrównania przechyłu „willi” ■— jak nazywali swą bazę. Zmieniając długość łańcuchów, na których zamocowane były ich wiszące ko je, zabezpieczyli się przed ewentualnością budzenia na podłodze. Kiedy zaś po zabraniu się do gotowania pierwszego posiłku stwierdzili,, że garnki „same” odsuwają się od płytek grzejnych — przywiązali je sznurami, co — jak stwierdzili przy kolacji — absolutnie nie zmieniło jakości potraw, które smakowały wszystkim nadzwyczajnie.
Niespodziewanie nadszedł wieczór, który można tu zauważyć jedynie dzięki zegarkowi. Zgodnie ze szczegółowo opracowanym planem zostały rozdzielone funkcje i dyżury. Większość załogi kładzie się spać. Wokół tryskających w ciemności oceanu z okien „Sealab” smug światła uganiają się, zaglądając ciekawie do wnętrza, stada ryb.
Była to, jak wspominano później, najlepiej przespana noc ze wszystkich piętnastu, jakie spędzono w głębi oceanu.
Pościel w kój ach była niemal całkowicie sucha. Później z powodu . zwiększonej wilgotności powstałej wskutek _ panującego w „Sealab” I wysokiego — siedmio- Him krotnie większego niż na powierzchni — ciś- j nienia pościel nasiąkła In wodą.
-— Gdy budziłem się II nocą.— opowiadał póz- IH niej Carpenter — leżąc IH na -wilgotnym prześ- 9 cieradle nie mogłem II uświadomić sobie, czy I jest mi zimno, czy go- IH rąco.
Problem suszenia nie ^| został nigdy rozwiąza- , ny w zupełności, mimo
to stosowanie elektrycznych kołder dawało dobre rezultaty. Aż wierzyć się nie chce dodaje Carpentner — iż te wszystkie kłopoty z mokrą pościelą mieliśmy dysponując najlepiej prawdopodobnie ogrzewanym domem na świecie, temperatura we wnętrzu „Sealab” wynosiła bowiem 30 stopni.
Od pierwszego dnia panował w „Sealab” wzorowy porządek. Przez całą dobę wachtowi dyżurowali, zajmując się zarówno pomiarami naukowymi jak i pracami gospodarczymi. Funkcję kucharza pełniono kolejno.
Życie w sztucznych warunkach zmuszało oceanonautów do ciągłej czujności. Zakłócenia w dostawie prądu elektrycznego czy w pracy aparatów pochłaniających dwutlenek węgla mogły się stać przyczyną śmiertelnego niebe?pie-
czeństwa. Nic więc dziwnego, że w takich warunkąch współżycie całej dziesiątki opierało się na wzajemnym zaufaniu i gotowości do poświęceń.
Już na samym początku eksperymentu oceanonauci mieli okazję potwierdzić słuszność spostrzeżeń swoich poprzedników. Zimna na tej głębokości woda o temperaturze około 12° sprawiała, iż najbardziej odporni po kilkunastu minutach pobytu poza bazą zaczynali dygotać mimo gumowych skafandrów. Powoli jednak przyzwyczaili się do chłodu, a w wypadku dłuższych eskapad korzystali ze specjalnych skafandrów ogrzewanych elektrycznie.
Podczas podwodnych wypraw nurkowie oddalali się od bazy i zapuszczali na głębokość około 80 m. Przemykając wśród ryb pobierali próbki minerałów, zbierali okazy fauny, badali prądy i skład wody morskiej.
Wyprawy te niejednokrotnie obfitowały w dramatyczne sytuacje. Tak właśnie było, gdy któregoś dnia Carpenter płynął wraź z drugim nurkiem ciągnąc dwa przewody ze sprężonym powietrzem, aby wykonać pracę w odległości 50 m od bazy. Jeden z przewodów biegł do „Sealab”, drugi do kołyszącego się na powierzchni statku „Berkone”. Przy bardzo słabej widoczności przewody umożliwiały nurkom odnalezienie drogi powrotnej do bazy.
Wśród ciszy głębin monotonnie szumią bańki gazu ulatujące z aparatów oddechowych. Metr po metrze posuwają się oceanonauci naprzód holując przewody. Niespodziewanie zostają zatrzymani: jeden z węży opiera się wszelkim próbom dalszego ciągnięcia. Widocznie przewód zaklinował się bardzo mocno. Chwila zastanowienia. Towarzysz Carpente- ra proponuje: — Porzućmy zaklinowany przewód, ten drug.' ubezpiecza nas w zupełności.
Carpenter jednak porusza przecząco głową. Zza szyby maski widać rysujące się na twarzy skupienie. Komandor jest tak czujny, jak wówczas, gdy wśród ogłuszającego ryku jego rakieta niosła go w kosmos. Tak jak wówczas myśli
o tym, że nie wolno mu zawieść. Nie wolno zawieść ani przez tchórzostwo, ani przez lek- komyślność.
. — Wracamy! — decyduje. — Porzucając wąż ryzykujemy, że może być to właśnie ten> który prowadzi do „Sealab”. Wówczas pozostały wskazywać nam będzie drogę na powierzchnię. Tam zaś możemy szukać tylko śmierci. Wynurzenie się bez systemu wielo- I godzinnej dekompresji f nie daje nam przecież |H żadnych szans.
Ten problem ' może 1H wydawać się nam pro- {H sty, ale dla ludzi pra- H cujących w chłodzie I i1 ciemności na głębokości 80 m, oddychających sztuczną atmosferą, stanowił trudny dylemat.
To nadzwyczajne opanowanie Garpentera w połączeniu z czymś, co jego współtowarzysze określili jako „szósty zmysł nurka”, predysponowały go do miana ideału dowódcy podwodnego zespołu. Często potrafił on zadziwiać kolegów będących przecież równie wytrawnymi nurkami.
Stoi właśnie w „Sealab” omawiając szczegóły techniczne z zespołem mającym wykonać następnego dnia pomiary naukowe. Zagłębiają się w zagadnienie, gdy niespodziewanie
Carpenter odrywa się od dyskusji.
— Dyżurny]
— Słucham komandorze.
— Ile gazu zabrał Gerald?
— Może oddychać nim przez trzydzieści pięć minut.
— Jak długo jest poza bazą?
— Trzydzieści pięć minut, komandorze!
Zanim ktokolwiek zdołał się ruszyć, Carpenter tak jak stał, rzuca się do włazu. Kilka ruchów rąk i dopływa do dzwonu alarmowego, wzywając nurka do natychmiastowego powrotu.
• • Mijają chwile pełne najwyższego napięcia. Wreszcie Gerald pojawia się w śluzie wejściowej i gramoli do wnętrza, dźwigając na plecach butle. Butle, które — jak się za chwilę okaże — są zupełnie puste.
Aczkolwiek zasadniczo „Sealab II” stanowił duże laboratorium podmorskie (przeprowadzono w nim koordynowane przez Carpentera 44 doświadczenia począwszy od biologicznych a skończywszy na inżynieryjnych), w pierwszym rzędzie był ich domem.
W jego wnętrzu wszyscy czuli się bezpieczni, gospodarowali jak na powierzchni ziemi, a nawet hodowali rośliny. Oceanonauci cierpieli na infekcje uszu i gardła oraz dokuczały im bóle głowy, mimo to humor i apetyt — jak pisze Carpenter — zawsze dopisywały. Ciekawy szczegół:' drobne zranienia (podczas nurkowania ludzie Scotta i on sam byli atakowani przez ryby oraz kaleczyli. się o skorupiaki), goiły się w warunkach nadciśnienia o wiele szybciej niż na lądzie.
Każdego dnia na okres dwóch godzin akwanauci opuszczali swą bazę, pływali i spacerowali z butlami na plecach po dnie morskim, docierając do 100-metrowęj głębokości i wykonując w trzech zespołach zaplanowane badania. Temperatura wody wynosiła 10°C, co zmuszało nurków do używania elektrycznie ogrzewanych skafandrów podczas dłuższych zanurzeń.
52
Łączność z dozorującym na powierzchni oceanu statkiem zapewniała akwanautom linia telefoniczna oraz telewizja przewodowa, której kamery, dla ochrony przed działaniem azotu, umieszczono na zewnątrz. Oprócz tej klasycznej już formy łączności amerykańscy akwaniuci mieli gońca, którym był morświn Tuffy. Tresowany Tuffy nurkował niejednokrotnie po 20 razy w ciągu jednego dnia na głębokość 60 m, dostarczając załodze „Sealab II” pocztę i medykamenty, a powracając na powierzchnię z meldunkami. Orientował się on w wodzie w sposób niemal idealny, mimo że widoczność była nieraz ograniczona do 5 m W dniu 11 września nastąpiła zmiana załogi w podwodnym laboratorium. Powrót oceanonautów z głębin na powierzchnię przebiegał bez większych zakłóceń. Umieszczono ich w specjalnym pojemniku ustawionym obok „Sealab II”, do którego wpływali w samych maskach i kamizelkach gumowych, i wydobywano na powierzchnię. Następnie powoli zmniejszano w pojemniku ciśnienie z 7 atmosfer do 1 atmosfery (gwałtowny spadek ciśnienia mógł spowodować tzw.
a
chorobę kesonową, objawiającą się bólami mięśni, a niekiedy prowadzącą do paraliżu lub nawet śmierci). Akwa- nauci musieli przebywać łącznie w komorze dekompresyjnej przez 36 godzin.
Jedynie Scott Carpenter, zgodnie z planem, kontynuował pobyt pod powierzchnią oceanu, szkoląc nową grupę oceanonautów i nadal kierując badaniami, na których program miały wpływ rezultaty uzyskane przez poprzednią grupę podczas trwania I etapu.
Oczywiście eksperyment, którym kierował Carpenter, tak jak i jego lot w pojeździe „Mercury” zawierał wiele elementów ryzyka. Życie w odmiennych warunkach pełnych zaskakujących sytuacji wymagało od oceanonautów błyskawicznej orientacji i niejednokrotnie jeszcze szybszej decyzji. Doświadczenie, jakiego nabrał Carpenter, gdy był oblatywaczem oraz kiedy „terminował” na astronautę, pozwoliły na bezpieczne wyjście z każdej sytuacji.
Tak było na przykład, gdy jeden z nurków oddalił się zbyt daleko od bazy wyczerpując zapas mieszanki oddechowej lub gdy sam Carpenter stanął w obliczu niebezpieczeństwa zgubienia drogi powrotnej do „Sealab II”.
W dniu 26 września Carpenter powrócił na powierzchnię po 30 dniach spędzonych we wnętrzu „Sealab II” wykazując, iż czterotygodniowy pobyt w głębinach morskich jest przedsięwzięciem najzupełniej realnym. Tego samego dnia osiedlił się w podwodnej bazie trzeci zespół, aby kontynuować badania i eksperymenty.
Między innymi ostatnia zmiana oceanonautów wypróbowała nową metodę wydobywania wraków. W pobliżu „Sealab II” zatopiono wrak myśliwca odrzutowego bez skrzydeł. Oceanonauci wprowadzili do jego kadłuba lżejsze od wody tworzywo piankowe. Wyparło ono wodę ze środka samolotu
i następnie zastygło. Wrak stał się lżejszy od wody i wypłynął na powierzchnię.
Zakończenie całego przedsięwzięcia nastąpiło 10 października. Trzeci zespół, nurków powrócił z dna Pacyfiku na
powierzchnię po 15 dniach pobytu na głębokości 60 m. W ten sposób zakończył się 45-dniowy eksperyment, największy tego rodzaju w dziejach oceanonautyki. Wykazał on, że człowiek może żyć i pracować na dnie oceanu przynajmniej miesiąc bez przerwy, docierając niemal do granic szelfu kontynentalnego.
Dwa lata Cousteau wraz ze swoim zespołem zbierał siły do nowego etapu szturmu głębin. Baza kolejnej wyprawy
— „Pré Continent III” — miała być ustawiona na dnie Morza Śródziemnego w pobliżu latarni morskiej Cap Ferrat.
Była to stalowa kula o średnicy 5,5 m, w której wnętrzu przebywać mogło sześciu ludzi. Konstrukcja ta wypierała niemal 100 m3 wody, w związku z czym musiała zostać obciążona balastem, aby mogła być ustawiona na dnie.
Załoga została dobrana bardzo starannie w drodze eliminacji 50-osobowej grupy ochotników. Członkowie załogi mieli przebywać na głębokości 100 m przez 3 tygodnie.
Atmosfera helox ze względu na tak dużą głębokość składała się z 2% tlenu i 98% helu. Interesujące było rozwiązanie usuwania dwutlenku węgla. W przeciwieństwie do stosowanych dotychczas absorbcyjnych aparatur chemicznych użyto nowego rozwiązania — kriogeneratora działającego na zasadzie wymrażania dwutlenku węgla w komorze tego urządzenia, gdzie panowała temperatura minus 150°C. Dodatkowo stanowiło ono doskonałą — jak mogli stwierdzić później oceanonauci — lodówkę.
W połowie września 1965 roku, a więc w tym czasie, gdy na przeciwnej stronie naszego globu^ przebywał w głębinach Pacyfiku zespół „Sealab II”, za sześcioma ludźmi Cousteau zamknął się właz „Pré Continent III”. Ciśnienie w jego wnętrzu zaczęło rosnąć, aż osiągnęło wielkość odpowiadającą 100-metrowej głębi. Jednocześnie baza oce-
anonautów była już holowana na z góry wyznaczone miejsce.
Niestety nadszedł silny sztorm, którego nie przewidziały żadne obserwatoria. Następują awarie i cała kawalkada towarzyszących statków musi zawrócić do portu wraz z bazą podwodną. Na szczęście wkrótce pogoda zaczęła się poprawiać i kierownictwo postanawia, iż oceanonauci pozostaną nadal pod ciśnieniem w bazie. Istotnie po trzech dniach morze uspokoiło się i podwodny dom zostaje opuszczony na głębokość 100 m. Pewnie oparł się na swej podstawie, która służyła dodatkowo jako skład zbiorników ze sprężonymi gazami, pojemników z żywnością, słodką wodą itp. W ten sposób Cousteau chciał uczynić jeszcze jeden krok w kierunku realizacji swej idei — uniezależnienia oceanonautów od dostarczanego z powierzchni zaopatrzenia w mieszaninę oddechową, żywność i energię, co wymaga licznych przewodów oraz dużego zespołu obsługi nawodnej.
Głównym celem ekspedycji „Pré Continent III” było obok badań fizjologicznych rozstrzygnięcie, jakie prace inżynieryjne i w jakim czasie mogą wykonywać oceanonauci na głębokości 100 m.
Na wypadek awarii zespół nurków miał do dyspozycji dwie komory dekompresyjne umocowane do podstawy „domu” w pozycji pozwalającej na przyjęcie do wnętrza w każdej chwili całej szóstki.
W czasie codziennych wyjść na zewnątrz kuli nurkowie otrzymywali mieszaninę oddechową za pomocą elastycznych przewodów. W razie defektu oceanonauci wyposażeni byli w aparaty oddechowe z trzema butlami mieszaniny. Przed utratą ciepła chroniła ich podwójna warstwa gumy piankowej.
Poruszając się w absolutnym mroku, rozświetlonym jedynie sztucznym światłem, ciągnąc za sobą przewody oddechowe nurkowie wykonywali liczne prace głębinowe, a także instalowali głowicę podwodnego szybu naftowego. Interesujące, że nurkowie wykonali wiele czynności szyb-
ciej aniżeli robotnicy na powierzchni ziemi: uwolnieni od ciężaru nie musieli wspinać się ani schodzić ze wznoszonych konstrukcji, uzbrojeni w płetwy zwinnie i bez wysiłku pokonywali wysokości.
Przy dotychczas stosowanym systemie klasycznego nurkowania z zachowaniem całego ceremoniału dekompresji pobyt na tak dużej głębokości mógł być jedynie krótkotrwały. Nic więc dziwnego, że koszt 20-minutowej pracy nurka wynosił w takich warunkach kilka tysięcy dolarów. To powodowało, że wydatki na nurków osiągały połowę ogólnego kosztu eksploatacyjnego wydobywania ropy naftowej ze złóż podmorskich.
W dniu 26 września znowu nadciągnął sztorm. Pędzone przez południowózachodni wicher 5-metrowe fale uderzyły całą mocą w unoszące się na powierzchni statki. Załogi trzymając się z trudem na nogach, spod których usuwał się rozkołysany pokład, walczyły o utrzymanie się na właściwej pozycji. Zerwanie przewodów łączących podwodny dom z powierzchnią groziło oceanonautom śmiertelnym niebezpieczeństwem.-
Wprawdzie stumetrowa Warstwa wody chroni kulę od uderzeń fal, jednak oceanonautom zagraża wiele niebezpieczeństw.. W atmosferze narastającej niepewności .prowadzone są bezustanne rozmowy ze statkiem i mieszczącą się na lądzie bazą eksperymentu.
:— Hallo „Pré Continent”, niepokoimy się o kable. Najgorszym byłoby zerwanie przewodu łącznościowego. Nie będziemy wówczas mogli udzielać Wam żadnych wskazówek.
— Tu „Pré Continenjt". Na wszelki wypadek ustalmy: jeśli przerwie się przewód łączności, będziecie mogli przekazywać informacje przewodem doprowadzającym energię elektryczną nadając alfabetem Morse’a.
— Doskonale! A jak będziecie nam odpowiadać?
— Możemy wysyłać meldunki na powierzchnię w pla
stykowych pojemnikach — odpowiada André Laban, kierownik zespołu.
— Obawiamy się —^dobiega z powierzchni — iż nie uda się nam pochwycić ich. Wiatr znosi grzbiety fal, widoczność jest znikoma.
— Mamy inny pomysł woła „Pré Continent”. — W odpowiedzi na sygnały będziemy przesyłali znaki Morse’a włączając w ich rytm ogrzewanie elektryczne. Wasze mierniki wykażą każdorazowo wzrost obciążenia linii.
• p| Świetnie!
Czuwający nad bezpieczeństwem oceanonautów dalecy są jednak od optymizmu. Łączność z przebywającymi w głębinach nurkami jest. w wypadku zerwania przewodów bardzo problematyczna. Ponadto jeśli nastąpi przerwanie dopływu prądu, strumień chłodu zaleje natychmiast wnętrze kuli.
Fale wciąż rosły.
3 — „Pré Continent”!
Słuchamy.
;— Gdyby oba przewody zostały zerwane, musicie się wynurzyć!
— Tak. Spróbujemy to zrobić korzystając z komór dekompresyjnych.
17TT- Nie, w tych warunkach jest to zupełnie niemożliwe.
— Możemy zrzucić balast i po zamknięciu włazu wypłynąć w kuli na powierzchnię.
7—>. Tak, to jest jedyne wyjście^ My z kolei uczynimy wszystko, abyście nie zdryfowali.
— Jeżeli zniesie nas na pełne morze, nie będziemy specjalnie zagrożeni.
— Obawiamy się, że może wyrzucić was na skały... Sztorm trwał jeszcze wiele godzin i spowodował dużo
uszkodzeń. Jednak gigantyczny trud załóg nie poszedł na marne: kontakt z „Pré Continent III” został utrzymany.
Gdy naprawiono szkody i wypoczęto po ciężkich .chwilach, życie na dnie potoczyło się normalnym biegiem: pra
ca, pomiary naukowe, posiłki, sen. Jak oświadczono później, wyprawa „Pré Continent III” natrafiła i pokonała więcej problemów niż wszystkie poprzednie łącznie.
Gdy po trzech tygodniach spędzonych na głębokości 100 m zamknięto właz, kula po odrzuceniu balastu odbyła trwający 3 minuty ,',skok w zwyż” wypływając na powierzchnię.
Ciężkie przejścia szybko poszły w zapomnienie, a każdy z dzielnej szóstki zabrał z głębin do swej pamięci to, co było miłe, ciekawe, radosne. Dla jednych były to wspomnienia o „wszędobylskim” helu, który potrafił wciskać się nawet do wnętrza lamp kineskopowych telewizorów i wo-
i doszczelnych zegarków. Dla innych zaś chwile, w których
życie oceanonautów przedstawiane było za pośrednictwem Euro- wizji milionom telewidzów, lub uczucie bezgranicznego szczęścia, gdy po dłuższym pobycie w wodzie dygocąc na przemarzniętych jeszcze nogach, postękując kwakliwym głosem wchodzili pod przyjemne strumienie gorącego prysznicu.
Jeszcze tylko 4-dnio- wa, odbyta również we wnętrzu kuli dekompresja i pobladłe nieco twarze sześciu oceanonautów uśmiechają się do najbliższych.
Osiągnięcia oceanonautów USA i Francji wysuwają te kraje na pierwsze miejsce. Inne kraje nie mają jednak zamiaru pozostawać w tyle. W 1966 roku do współzawodnictwa włączył się Związek Radziecki. Dwaj radzieccy oce- anonauci spędzili 30 dni w domu-schronie na głębokości
11 m. Pierwsi radzieccy nurkowie — H. Hajes i D. Calakti- now — przebywali na dnie Morza Czarnego w pobliżu zachodniego wybrzeża Krymu. Później zamieszkał wraz z nimi trzeci oceanonauta — inż. D. Gałaktinow.
Schron z blachy stalowej o powierzchni 3 m2 miał trzy iluminatory oraz śluzę, przez którą akwanauci mogli wy-
dostać się z jego wnętrza. Podwodne mieszkanie umeblowano i wyposażono w aparaturę naukową. Przez cały okres pobytu na dnie akwanauci utrzymywali łączność z oceanograficznym statkiem badawczym „Nierej” zakotwiczonym w sąsiedztwie. Żywność i zaopatrzenie otrzymywali ze statku w kontenerach.
Celem eksperymentu było wyjaśnienie wpływu zwiększonego ciśnienia na organizm człowieka podczas długotrwałego pobytu pod wodą oraz wykonanie przez oceano- nautów określonego programu badań na oznaczonym odcinku czarnomorskiego szelfu.
Akwanauci w. czasie pobytu na dnie morza dokonywali podwodnych spacerów. Na brzegu, w pobliżu miejsca,. w którym opuszczony został schron, mieścił się obóz naukowców wyposażony w laboratorium biochemiczne i fizjologiczne.
W pobliżu wybrzeży kubańskich przeprowadzała badania Morza Karaibskiego kubańsko-czechosłowacka ekspedycja naukowa. Uczestnicy wyprawy otrzymali do dyspozycji podwodny „dom” konstrukcji czechosłowackiej, zanurzony na głębokości 20 m.
Z radością należy odnotować, że i my weszliśmy do zespołu krajów mających osiągnięcia w dziedzinie akwanau-. tyki. Dwaj płetworiurkowie-amatprzy, Antoni Dębski
i Aleksander Lassaud, spędzili 95 godzin we własnoręcznie zbudowanym zbiorniku-bazie „Meduza-1”,' który został opuszczony na głębokość 24 m.
Na specjalną uwagę zasługuje konstrukcja „Meduzy”. Wykonano ją w kształcie grzyba o objętości 4 m3, ważącego wraz z wyposażeniem i kompletem butli 3000 kg. W przeznaczonym dla 1—3 osób wnętrzu znajdował się 200-watowy grzejnik elektryczny, elektryczne oświetlenie, telefon, analizator powietrza i regulator jego dopływu, zegar, termometr,. itp.
„Meduza” była obiektem ruchomym. Dzięki zastosowaniu oryginalnej konstrukcji mogła zmieniać głębokość zanurzenia, co pozwalało między innymi na wyeliminowanie konieczności posługiwania się komorą dekompresyjną podczas wynurzania po zakończeniu eksperymentu. Obaj nurkowie powrócili na powierzchnię w stopniowo unoszącej się w górę „Meduzie”.
Uzyskane przez nich doświadczenie zostanie wykorzystane przez Przedsiębiorstwo Robót Czerpalnych i Podwodnych, które zamierza wykonać podobne bazy podwodne do własnych celów.