Urbańczyk Andrzej OCEANONAUCI LUDZIE GŁĘBIN

Oceanonauci przy pracy

ANDRZEJ URBAŃCZYK

OCEANONAUCI

ludzie głębin

HOMO AQUATICUS

Prędzej czy później ludzkość osiądzie na dnie morza. Będzie to początek wielkiej inwazji. Powstaną tam mia­sta, szpitale, teatry, będą nawet zamiatacze ulic [...]”

Słowa te wypowiedział przed kilku laty Francuz Jac­ques Yves Cousteau, niestrudzony badacz i pionier dna mor­skiego, znany u nas z filmu i książki Milczący świat.

Celem podejmowanych przez niego od dawna ekspery­mentów jest udowodnienie, że człowiek może się łatwo przystosować do życia pod powierzchnią oceanów. Cousteau uważa, że skoro wody pokrywają 70% powierzchni Ziemi, mogą one w przyszłości rozwiązać problemy, które posta­wi przed nami wzrost populacji.

Zbliżająca się eksplozja demograficzna już dziś zmusza nas do skierowania zainteresowań ku oceanom i ich dnom w poszukiwaniu żywności, surowców i paliw.

Cousteau — oceanograf, nurek i współkonstruktor po­wietrznego aparatu oddechowego o nazwie akwalung* po­święcił wiele lat pracy na urzeczywistnienie idei, która na­wet dziś, kiedy została częściowo zrealizowana, wydaje się czymś fantastycznym, niemal nieprawdopodobnym.

Idea ta to chęć stworzenia człowiekowi możliwości dłu­gotrwałego przebywania pod powierzchnią wód, które mo­gą stanowić stałe środowisko życiowe oraz źródło pożywie­nia i energii. Zdaniem Cousteau człowiek może łatwo przy­stosować się do życia w środowisku wodnym, które jest przecież jego praśrodowiskiem, w którym wegetował przez miliony lat podczas pierwszych faz swego rozwoju ewolu­cyjnego.

Niezmierzone zasoby pokarmowe mórz sprawią — jak przewiduje Cousteau — iż zwiększająca się wciąż liczba mieszkańców naszej planety w poszukiwaniu nowych tery­toriów skieruje się ku morzom i oceanom, tworząc nowy typ człowieka: homo aąuattcus — człowiek wodny. Nie cho­dzi tu bynajmniej o człowieka żyjącego na dnie mórz w zamkniętych pomieszczeniach typu batysfery, ale o istotę przystosowaną do przebywania w środowisku morskim na podobieństwo ssaków wodnych.

Taka perspektywa, aczkolwiek wydaje się dzisiaj więcej niż fantastyczna, ma pewne analogie. Około 50 milionów lat temu część żyjących na lądzie ssaków powróciła w głę­biny wód przestawiając się na wodny tryb życia. Do dzi­siaj przetrwali ich następcy — wieloryby, foki, morsy i inne.

Mimo iż organizm nasz jest typowo lądowy, związek człowieka ze środowiskiem wodnym utrzymuje się nadal. Ciśnienie osmotyczne naszych organizmów jest w przybliże­niu równe ciśnieniu osmotycznemu wód oceanicznych, bo­wiem stężenie i wzajemne proporcje jonów sodowych, pota­sowych i wapniowych są w naszym organizmie .takie same, jak w wodzie mórz i oceanów. Jest to „pamiątka” po pra­przodkach wegetujących w głębinach.

Istnieje zatem możliwość, że postęp nauki pozwoli czło- wiekowi-oceanonaucie powrócić w głębiny morskie, z któ­rych bierze początek jego rodowód. Jeżeli tak jest istotnie, to — jak pisze Cousteau — stoimy w obliczu zbliżania się nowej ery. Wówczas ludzkość, zstąpiwszy w wody mórz, rozpocznie nowe życie, wspominając okres pobytu na lą­dach jako „dziecięcą chorobę” swego rozwoju. Jest jednak bardziej prawdopodobne, że przenikając w głębiny wód, człowiek nie porzuci swych lądowych siedzib, opanowując jedynie nową, niedostępną dotychczas część naszej Ziemi, stając się w ten sposób w pełni godnym miana gospodarza planety nie mającej już dla niego ani niedostępnych tere­nów, ani tajemniczych zjawisk.

Niektórzy uważają, że środowisko podwodne stanowi ob­szar, którego opanowanie nastręcza więcej trudności niż podbój przestrzeni kosmicznej. Jest w tym sporo racji. Za­nurzający się nawet na niewielką głębokość człowiek po­grąża się w nieprzeniknionej ciemności, którą najsilniejsze reflektory rozpraszają zaledwie na kilkadziesiąt metrów. Specyficzne właściwości wody morskiej ograniczają rozcho­dzenie się fal radiowych i jedynie długie fale radiowe do­cierają na głębokość 100 m. Chłód, mrok i wzrastające w miarę zanurzania się ciśnienie sprawiają, że świat głę­bin morskich stanowi dla człowieka środowisko wrogie i ponure.

Pobyt człowieka w przestrzeni kosmicznej czy w środo­wisku podwodnym wymaga przede wszystkim zapewnienia mu odpowiednich ilości substancji oddechowych /miesza-' niny tlenu i azotu lub helu/ i niezbędnych warunków ter­micznych oraz urządzeń gwarantujących bezpieczny powrót na powierzchnię Ziemi.

Entuzjaści badań głębinowych domagają się większego zainteresowania możliwością eksploatacji oceanów, żądając wysokich dotacji. Powołują się oni na fakt, że na badania przestrzeni kosmicznej przeznacza się olbrzymie sumy /np. USA przeznaczają na ten cel 7 miliardów dolarów rocznie/

Nie sposób «odmówić im racji. Dna oceanów zawierają bogate złoża mineralne, nieprzebrane zapasy żywności, pa­liw oraz — co nie jest wykluczone — stanowić mogą w przyszłości obszary zdolne rozwiązać problemy eksplo­zji demograficznej.

FIZJOLOGIA NURKOWANIA

Zanim wraz z oceanonautami wyruszymy poznawać

i podbijać świat oceanicznych głębin, zapoznajmy się z ele­mentarnymi wiadomościami na temat warunków panują­cych w „świecie milczenia".

Ryby i niektóre inne zwierzęta wodne wykorzystują do

oddychania tlen rozpuszczony w wodzie, przyswajając go za pomocą skrzeli. Człowiek, istota żyjąca w środowisku po­wietrznym, schodząc do podwodnego świata musi zaopatry­wać się w tlen z zewnątrz.

Zanurzające się w wodzie ciało człowieka poddawane jest stopniowo wzrastającemu ciśnieniu. W wypadku słodkiej wody ciśnienie wzrasta o 1 atmosferę na każde 10 m zanu­rzenia. Przykładowo: na każdy cm2 ciała nurka, który znaj­duje się na głębokości 20 m, działa dodatkowa siła 2,0 kG. Powierzchnia ciała dorosłego człowieka wynosi około 1,5 ms, a zatem całkowite parcie na ciało wywierane przez warstwę wody wynosi w tym wypadku 30 ton.

Czemu należy zawdzięczać, że organizm ludzki znosi bez­karnie tak olbrzymie ciśnienie? Przede wszystkim temu, że ciśnienie to jest rozłożone równomiernie na całej jego powierzchni oraz że organizm przeciwstawia się mu przez wyrównanie różnicy ciśnień. Praktycznie nieściśliwe płyny fizjologiczne doprowadzają do szybkiej kompensacji wystę­pujących ciśnień, a powietrze zawarte w płucach zostaje sprężone do ciśnienia panującego w otoczeniu. Zostają więc usunięte siły mogące wywołać trwałe odkształcenia. Dolna

granica zanurzenia organizmu człowieka nurkującego /. za­trzymanym oddechem wynosi około 60 m. Na głębokościach większych konieczne jest już doprowadzenie dodatkowych porcji sprężonego powietrza.

Zapas powietrza, jaki zgromadzić może w swoim ciele człowiek, wynosi około 5000 cm3. Ilość ta pozwala na wstrzymanie oddychania przez kilkadziesiąt sekund, w za­leżności od warunków oraz indywidualnych cech fizjolo­gicznych. Czas ten może być wielokrotnie zwiększony przez natlenienie organizmu w wyniku intensywnego oddycha­nia przed powstrzymaniem oddechu.

Normalnie człowiek zużywa 6-25 litrów powietrza na mi­nutę, zależnie od wykonywanych czynności. Jednak w mia­rę zanurzania się w wodzie zużycie to nieustannie wzra­sta, gdyż człowiek oddycha powietrzem sprężonym do ciś­nienia otaczającej go wody. Prawidłowość tę określa równa­nie izotermy. Dla przykładu: zapas powietrza, który wy­starcza na powierzchni do oddychania w ciągu 1 godziny, nurkowi na głębokości 10 m wystarczy na pobyt 30-minu- towy, zaś na głębokości 30 m — zaledwie na 15 minut. Pomija się tu wpływ czynników ubocznych, jak zmęczenie, temperatura i wrażenia psychiczne.

Opuszczając się w głąb wody ciało nurka doznaje syste­matycznie wzrastającego nacisku otaczającej go cieczy, co powoduje wzrost ciśnienia we wnętrzu jego organizmu. Ten wzrost ciśnienia wewnętrznego chroni organizm przed siła­mi odkształcającymi. Wzrost ciśnienia wewnętrznego obej­muje również płyny fizjologiczne zawarte w ciele nurka, a między innymi krew. Podczas oddychania na powierzchni powietrze składające śię z około 78u/o azotu, 21°/o tlenu i 1% innych składników po wprowadzeniu do płuc zmienia swój skład w sposób następujący: 4,5°/o tlenu zostaje prze­prowadzone do krwi, w której zostaje on związany chemicz­nie przez hemoglobinę w oksyhemoglobinę, jednocześnie krew oddaje przez płuca około 4% dwutlenku węgla po­wstałego wskutek spalania odbywającego się w organizmie

kosztem doprowadzonego tlenu. Azot, jako gaz obojętny, zostaje wydalony w nie zmienionej ilości.

Sytuacja zmienia się radykalnie, gdy oddychanie odbywa się pod zwiększonym ciśnieniem. Ze wzrostem ciśnienia zwiększa się bowiem rozpuszczalność gazów w cieczach, a zatem i we krwi. Następuje gromadzenie się we krwi azotu, który poza oddziaływaniem na psychikę nurka nie jest bezpośrednio dla niego niebezpieczny. W takiej sytuacji nurek z punktu widzenia fizyki przypomina butelkę z wodą sodową — jak to określił francuski profesor Lercy de Meri- cout. Jeśli nurek wynurzy się gwałtownie obniżając ciśnie­nie wnętrza organizmu, a tym samym zmieniając rozpusz­czalność azotu we krwi, nadmiar gazu wydzieli się w po­staci banieczek spieniając krew na podobieństwo otworzo­nej butelki z wodą sodową.

Wypadki takie zdarzają się zawsze, gdy z jakichkolwiek przyczyn wynurzenie nurka odbywa się zbyt szybko. Na­stępuje wówczas „paraliż nurkowy” objawiający się boles­nym bezwładem kończyn, krwotokami wewnętrznymi, a na­wet powodujący zgoh, jeśli serce nie jest w stanie przetło- czyć przez naczynia włoskowate spienionej krwi. Aby nie dopuścić do tego, wynurzanie się nurka odbywa się powoli, z przerwami, podczas których wykonuje on ćwiczenia gim­nastyczne w celu przyspieszenia krążenia krwi i stopnio­wego usunięcia azotu przez płuca. Jest to tzw. dekompresja.

Powrót z głębokości 60 m, stanowiącej dolną granicę pra­cy nurków klasycznych2 wymaga następującego czasu de­kompresji:

po pobycie 20-minutowym 40 min. dekompresji; po pobycie 30-minutowym 90 min. z siedmioma przer­wami;

po pobycie 60-minutowym 240 min. z ośmioma przer­wami.

Z przytoczonych przykładów widać, że im dłużej nurek przebywa w zanurzeniu, tym więcej czasu potrzebuje na dekompresję. Również w miarę zwiększania głębokości wzrasta czas dekompresji.

Zdarza się jednak czasem, że zachodzi konieczność na­tychmiastowego wydobycia nurka pracującego na znacznej głębokości, np. gdy następuje awaria aparatury. Dekompre­sji dokonuje się wówczas już po wynurzeniu, W komorze de­kompresyjnej. Jest to stalowy cylinder ze szczelnym wła­zem, w którego wnętrze wkłada się nurka. W cięższych przypadkach nurkowi towarzyszy lekarz. Po zatrzaśnięciu włazu do komory tłoczy się powietrze aż do uzyskania ciś­nienia odpowiadającego ciśnieniu panującemu na głęboko­ści, na jakiej pracował nurek. Komora zaopatrzona jest w telefon, okienka obserwacyjne oraz śluzy ciśnieniowe służące do podawania żywności i leków. Stopniowo obniża się ciśnienie, co umożliwia powolne usunięcie azotu z krwi nurka.

Przenikanie azotu do krwi kryje jeszcze dodatkowe nie­bezpieczeństwo. Podczas głębokiego nurkowania nieszkodli­wy, obojętny W normalnych warunkach dla organizmu azot zaczyna oddziaływać na psychikę nurka. Na głębokości około 60 m występuje „narkoza azotowa” podobna pod pew­nymi względami do oszołomienia wywołanego przez alko­hol. Ogarnięty narkozą azotową nurek traci poczucie rze­czywistości i logicznego kojarzenia. Oddziaływanie to było zapewne przyczyną śmierci wielu nurków podczas prób rekordowych zanurzeń.

Z tej przyczyny zawartość azotu jest zmniejszana lub całkowicie eliminowana ze składu mieszanek stosowanych do głębokich nurkowań. Zastępuje się go helem — gazem całkowicie obojętnym, nie wchodzącym w reakcje che­miczne. * ’lj Bardzo trudne warunki pracy i związane z nią niebez-

9

pieczeństwa stawiają nurkom szczególne wymagania zdro­wotne. Tak więc wyklucza się ludzi tęgich, nałogowych pa­laczy oraz nadużywających alkoholu. Zawód nurka jest nie­dostępny dla cierpiących na najmniejsze nawet zaburzenia psychiczne. Serce, płuca, wzrok, słuch i zmysł równowagi muszą być w stanie idealnym. Wiek nurka nie powinien przekraczać 40 lat.

NURKUJEMY OD TYSIĘCY LAT

Pragnienie poznania tajemnic ukrytych w głębinach mórz jest tak stare, jak historia naszej cywilizacji. Od niepa­miętnych czasów człowiek spoglądał w wodę z zamiarem zgłębienia jej niezliczonych zagadek. Nęciła go chęć po­znania, paliła żądza wydarcia nieprzebranych skarbów.

Penetracja człowieka w otaczającą go przestrzeń odbywa się w sposób nierównomierny, regulowany właściwościami fizycznymi poszczególnych ośrodków. Przestrzenie po­wietrzne zostały już gruntownie poznane dzięki balonom, samolotom, rakietom i sztucznym satelitom ziemi. Wnętrze naszej planety pozostaje natomiast ciągle jeszcze nie zbada­ne, zaś trzeci ośrodek — wody wszechoceanu są aktualnie intensywnie penetrowane za pomocą przyrządów, z których niektóre pozwalają docierać nawet do największych głę­bokości.

Historia podboju głębin liczy wiele tysięcy lat. Umiejęt­ność nurkowania rozwinęła się szczególnie nad ciepłym Mo­rzem Śródziemnym. Anegdota mówi, że Kleopatra miała tak zręcznych nurków, iż ci, gdy chciała przychylnie nastav wić Cezara, zakładali niepostrzeżenie ryby na haczyk jego wędki, kiedy z zapałem oddawał się połowom. Gdy jednak Cezar zaczął zbytnio przechwalać się swymi sukcesami ry­backimi, ku swemu zdumieniu wyłowił rybę wędzoną...

Pierwsze rysunki i wzmianki opisujące sposoby zanu­rzania się w wodzie podaje Arystoteles. Mimo iż wiele jego poglądów było błędnych, należy mu przyznać, iż był pierw­

szym, który stwierdził, że podczas przebywania pod wodą jest niezbędne oddychanie powietrzem z powierzchni, zaś śmierć przez utonięcie jest spowodowana jego brakiem. Od Arystotelesa pochodzi również pierwszy opis dzwonu do nurkowania. Jednak prymitywność jego budowy nie daje podstaw do twierdzenia, że tego rodzaju urządzenie było wówczas stosowane.

Dalsze informacje na temat długotrwałego przebywania pod wodą podaje Vegetius w dziele De re militari z 1553 ro­ku, w którym przedstawia nurka zaopatrzonego w skórzany kaftan osłaniający głowę i górną część korpusu. Kaftan po­łączony jest z powierzchnią wąską rurą wykonaną również ze skóry.

Pierwsze realne opisy dzwonu nurkowego podaje książka Technica curiosa z 1664 roku. Znajdujące się tam rysunki nie wskazują jednak, by dzwon ten był kiedykolwiek sto­sowany. To samo można powiedzieć o skomplikowanej maszynie z dzieła Le fortificationi wydanego w 1609 roku. Pierwszym urządzeniem spełniającym stawiane wymagania był dzwon konstrukcji Halleya, wykonany z grubych de­sek, zaopatrzony w okno i system wentylacyjny.

Dzwon Halleya pozwalał na dotarcie do głębokości ponad 20 m. Używano go po raz pierwszy w 1798 roku do prac wydobywczych. Również z XVIII wieku pochodzi pierwszy skafander ciśnieniowy zasilany powietrzem, które tłoczono z powierzchni za pomocą miecha przez system zaworów.

Pośrednio od tego pierwowzoru wywodzą się wszystkie dzisiejsze skafandry pozwalające nurkowi na dotarcie do głębokości 100 m. Obecnie stosuje jsię też specjalne skafan­dry odporne na ciśnienie, dające możność pogrążenia się do głębokości 200 m.

Praca nurka zawiera duże ryzyko. Awaria aparatury mo­gąca w każdej chwili pozbawić go dopływu powietrza oraz niebezpieczeństwa kryjące się w zatopionych wrakach sta­nowią poważne zagrożenie dla życia nurka. Szczególnie groźny może być dla nurka gwałtowny spadek w dół. Na-

tychmiastowy wzrost ciś­nienia otaczających go wód powoduje wówczas, że zanim pompa rozpocz­nie tłoczenie zwiększa­nych porcji powietrza, mających równoważyć wzrost ciśnienia, następu- tcj je zgniecenie ciała nurka. W wypadkach takich siły nacisku wgniatają część ciała do metalowego heł­mu, który ze względu na swą sztywną budowę nie ulega odkształceniom pód wpływem sił zewnętrz-

i nych.

Osobny problem to za­grożenie ze strony zwierząt morskich, szczególnie ryb i gło- wonogów. Spotkania z nimi kończyły się często tragicznie, jednak niebezpieczeństwo to jest na ogół przeceniane. Współczesna technika wyposażyła nurka w skuteczne za­bezpieczenia przed agresywnością mieszkańców wód. Uży­wa się w tym celu specjalnych metalowych klatek ochron­nych, niekiedy o bardzo delikatnej konstrukcji, gdyż ochro­na za ich pomocą polega głównie na psychologicznym*od- działywaniu na zwierzęta. Prócz klatek stosowane są kusze wyrzucające strzały za pomocą naciągów lub sprężonego powietrza.

Na kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej Francuz Corlieu wpadł na pomysł zaopatrzenia nóg pły­waków w gumowe płetwy, dzięki którym prędkość płyną­cego znacznie się zwiększyła. Tak rozpoczęła się błyskawicz­na kariera „ludzi-żab”. Zaczęło się od sportowych zawodów, a już po kilku latach wylatywały w powietrze alianckie okręty podminowane przez faszystowskich płetwonurków.

Ale nie wybiegajmy naprzód. W tym samym czasie, gdy gumowe płetwy robiły furorę wśród rzesz pływaków, młody Austriak Hans Hass zaopatrzony w gumowe płetwy i wo­doszczelne okulary, jakich używają poławiacze pereł, roz­począł podbój podwodnego świata.

Wodoszczelne okulary pozwoliły Hassowi obserwować piękno ukryte w głębinie mórz, które później opisał z wiel­kim realizmem. Hass łowił też ryby, fotografował i filmo­wał. Okazało się, że człowiek nurkujący swobodnie ma wielką przewagę nad niezgrabnym, z trudem poruszają­cym się w ciężkim ubiorze nurkiem klasycznym. Mimo iż nurkujący z zatrzymanym oddechem może przebywać pod wodą zaledwie 2—3 minut, potrafi w tym czasie zrobić zdję­cia, przeprowadzić drobne prace lub pomiary, a nawet do­trzeć do głębokości kilkudziesięciu metrów.

Nurkowaniem swobodnym zaczęło się interesować coraz więcej ludzi. Wybuch drugiej wojny światowej bynajmniej nie przerwał rozwoju nurkowania swobodnego. Przeciwnie, fachowcy wojskowi szybko zorientowali się w możliwoś­ciach płetwonurków. Wyprodukowano aparaty tlenowe*, pozwalające na przebywanie pod wodą w ciągu znacznego czasu, i różnorodny sprzęt pomocniczy. Z dużym powodze­niem płetwonurkowie brali udział w wielu akcjach.

Po zakończeniu wojny wyposażeni w nowoczesne aparaty płetwonurkowie bez trudu docierali do wnętrza zatopionych wraków, rozbrajali miny i oczyszczali porty. Zanurzali się tak głęboko jak nurkowie klasyczni, nie potrzebując jednak ani długich węży dostarczających powietrze, ani licznej towarzyszącej im obsługi. Niczym nie skrępowani, niosąc ze sobą niezbędny zapas powietrza, docierają wszędzie.

Następuje spontaniczny rozwój nurkowania sportowego.

Rozwija się fotografia i film podwodny, płetwonurkowie pomagają w badaniach archeologicznych, wydobywają za­bytki zatopione przed tysiącami lat. Łowią ryby, ośmior­nice, gąbki. Przeprowadzają badania naukowe. Niejedno­krotnie natrafiają na skarby. Nurkują pod lodem, malują podwodne obrazy, walczą z rekinami i biją rekordy.

Myśl Cousteau o umożliwieniu człowiekowi długotrwa­łego pobytu pod wodą w.zasadzie nie jest wcale nowa. John Wilkins w swej książce Matematical magie wydanej w 1648 roku pisze o statku podwodnym przeznaczonym min. do badań, w którym mieszkający ludzie czerpaliby żywność, energię, słodką wódę i inne niezbędne substan­cje z otoczenia.

Autor pisze między innymi: „Wszelkie spostrzeżenia mo­głyby być zapisywane, a w razie potrzeby nawet i druko­wane na miejscu. W taki sposób powstać może kilka kolonii na morskim dnie, a urodzone w nich dzieci, wychowane w nieświadomośęi istnienia lądu, osłupiałyby wyjrzawszy pierwszy raz na świat nadwodny”.

Myśli Wilkinsa stały się prawdziwym proroctwem. Jed­nak droga do ich realizacji, aczkolwiek już pokonywana przez człowieka, jest bardzo trudna i hie mniej długa.'

PIERWSZE SUKCESY I PIERWSZE TRAGEDIE

Prowadzone intensywnie operacje wiercenia dna mor­skiego w celu wydobycia ropy naftowej i innych minerałów wymagają korzystania z pracy nurków. Koszty eksploata­cyjne urządzeń wiertniczych wynoszą setki dolarów za go­dzinę, każda godzina przerwy w pracy obniża rentowność przedsięwzięcia. Takim właśnie martwym czasem, w któ­rym praca bywa przerywana, jest czas opuszczania i wydo­bywania nurka. Na przykład czas potrzebny na dekompre­sję podczas wydobywania klasycznego nurka z głębokości 180 m, po przepracowaniu przez niego 30 minut, wynosi 8 godzin. Aby usunąć tę niedogodność, rozpoczęto serię prób w celu skrócenia czasu dekompresji.

Już w 1947 roku płetwonurkowie francuscy dotarli do głębokości 90 m. Dalsze próby zakończyły się jednak tra­gicznie. Usiłujący osiągnąć 120 iri Maurice Fargues utonął nie docierając do tej głębokości. Gdy wydobyto go za po­mocą liny, do której był przywiązany, nie dawał znaku ży­cia. Według wszelkiego prawdopodobieństwa wypuścił ust- nik doprowadzający powietrze. Po prostu odurzony narko­zą azotową nurek zasnął.

Ta i inne tragedie nie odstraszyły jednak śmiałych. W siedem lat później, w 1954 roku, francuski nurek dr Che- nevee osiągnął 130 m.

Tymczasem teoretycy nurkowania zwrócili większą uwa­gę na hel jako składnik mieszanin oddechowych. Główną zaletą helu jest to, iż przenika on znacznie szybciej niż azot do organizmu i również znacznie szybciej ulega wydaleniu. Pozwala to na skrócenie okresu dekompresji, ponadto uży­cie helu umożliwia bezpieczne zanurzenie się do 160 m, podczas gdy azot powoduje objawy narkotyczne już od 60 m, a u niektórych od 40 m. Już w 1948 roku, korzysta­jąc z mieszanki tlenowo-helowej, angielski nurek Bollard osiągnął głębokość 164 m otrzymując mieszaninę oddechową przez łączący go z powierzchnią przewód. Opierając się na jego doświadczeniach Szwajcar Hannes Keller — 28-letni nauczyciel matematyki i zapalony płetwonurek — w nauko­wy sposób rozwiązał problem zastosowania helu. Praca ta zajęła Kellerowi pełne dwa lata, nic więc dziwnego, że wy­nalazca nadal strzeże swej tajemnicy; wiadomo jedynie, iż wprowadził .on kilka innowacji w aparacie. Skład mieszan­ki służącej do oddychania opracował na podstawie obliczeń maszyny matematycznej.

Korzystając z komory ciśnieniowej odważny Szwajcar odbył kilka pozorowanych zanurzeń, osiągając 300 m.

Pierwsza próba przyniosła sensację. „Płetwonurek z li­czydłem”, jak nazwała go prasa, dobrze obliczył! Keller uzyskał wówczas 156 m, nurkując w skafandrze płetwonur­ka z dwiema butlami. Jeszcze kilka prób i w czerwcu 1962

roku uzyskuje w morzu 220 m. Prawdziwą rewelacją był jednak nadzwyczaj krótki czas zużyty na dekompresję.

Rozzuchwalony powodzeniem Keller podjął wraz z bry­tyjskim nurkiem Peterem Smallem próbę osiągnięcia 300 m. Skupieni przy ekranie telewizji organizatorzy próby widzą wyraźnie, jak nurkowie poruszają się we wnętrzu dzwonu, wyrzucają na zewnątrz flagi narodowe, a za chwilę tracą przytomność osuwając się na dno dzwonu. *

Wyciągać dzwon! — rozkazuje operator.

Powoli! Powoli! Wszelki pośpiech grozi im śmiercią! Winda dźwigu obraca się wolno. Wszyscy w najwyższym

zdenerwowaniu powstrzymują się przed decyzją natych­miastowego wydobycia nurków na powierzchnię.

Dwu łudzi do zejścia pod wodę!

Natychmiast rozpoczynają się przygotowania. Gdy pod­ciągnięto dzwon do głębokości 100 m, nurkowie ruszają w dół ciągnąc przewody ze sprężonym powietrzem. Pierw­szy płynie Whittaker. Natychmiast po dotarciu do dzwonu podłączają przewody, zatrzaskują właz i zwiększają ciśnie­nie do takiego, jakie panowało na głębokości, na której Keller i Smali utracili przytomność.

Dzwon w górę!

Znowu rusza winda. Zamknięci w dzwonie nurkowie po­wracają na powierzchnię...

Co z nieprzytomnymi?

Wszyscy ludzie z platformy wpatrują się w ekran. Nie­spodziewanie rozlega się okrzyk:

*— Whittaker nie żyje.

Spieszący na ratunek kolegom nurek zginął nagle pod-, czas powrotu na powierzchnię. W kilka godzin później w szpitalu zmarł Smali.

BECZKA DIOGENESA

Claude Wesly rozpaczliwie walczył o życie. Jego płetwy gwałtownie biły o wodę, mimo to upragniona powierzchnia

była wciąż daleko. Tymczasem spirala, jaką zataczały wo­kół niego dwie mureny, stawała się coraz ciaśniejsza. Go­niąc resztką tchu, daremnie usiłował ujść prześladowcom. Pełen ostrych, białych kłów pysk ryby rozwierał się coraz bardziej. Ponad nim fosforyzowały lekko zielone, pełne zim­nej nienawiści ślepia.

Obudzony własnym krzykiem Wesly słyszy teraz gwałto­wny stuk sWego serca. Leżąc w półmroku stara się otrząs­nąć z sennej zmory.

Wykończyłyby mnie bez wątpienia — myśli z ulgą. — Wykończyłyby mnie pożerając wraz z maską i płetwami! Obudziłem się w ostatniej chwili.

^ Claude!

Wesly poznaje głos: to obudził się śpiący po drugiej stronie Falco.

-T- Claude! Krzyknąłeś, jak by stało się coś strasznego.

'Wyobraź sobie, śniło mi się, że byłem pod wodą...

Nie widzę powodu do wrzasku, jesteś przecież pod wodą.

To prawda — odpowiada Claude — ale nie mogłem wydostać się na powierzchnię.

I cóż z tego? Rzeczywiście nie możesz teraz wypłynąć na górę.

To fakt, ale .śniło mi się, że byłem już w zanurzeniu od kilku minut.

Wielka rzecz — drażni go Falco — przecież siedzisz pod wodą nie kilka minut, ale równe trzy doby.

Te cholerne mureny były już tak.blisko...

Mureny? Blisko? — Falco nadal pokpiwa ze swego młodszego towarzysza. — Mureny? Kręci się ich tu wiele

i to być może znacznie bliżej niż w twoim śnie!

Niech diabli porwą twoje wywody! — wybucha Cla­ude. W głosie jego nie ma jednak złości. Przewraca się na bok, naciąga kołdrę na głowę i spokojnie zasypia.

O kilkadziesiąt centymetrów od nich, za cienką meta­lową ścianą rozpościera się głębia Morza śródziemnego.

W mroku, w zupełnej ciszy przepływają ryby i trzepoczą się niespokojnie krewetki.

Po chwili obaj nurkowie śpią zdrowym, głębokim snem. Ponad nimi 10-metrowa warstwa wody. W oddzielającym ich od morskiej toni włazie cicho pluska woda. Homo aqua- ticus uczynił swój pierwszy, pewnie postawiony krok. Ten pierwszy krok w kierunku umożliwienia człowiekowi dłu-

gotrwałego pobytu pod wodą polegał na umieszczeniu pod powierzchnią morza dwuosobowego zespołu, mającego zająć się w ciągu siedmiu dni badaniami problemów akwanautyki

i służącego jednocześnie jako obiekt dostarczający danych z zakresu fizjologii i psychologii.

Było to śmiałe przedsięwzięcie. Dotychczasowe wyprawy człowieka pod powierzchnię wody ograniczały się do kilku godzin. Tę pierwszą próbę, noszącą nazwę „Pre Conti- nent I”, podjął oczywiście Cousteau. Był wówczas wrzesień 1962 roku. Szturm głębin rozpoczęli dwaj doświadczeni nur­kowie francuscy: 35-letni Robert Falco i 30-letni Claude Wesly. Obaj oni przeszli do historii akwanautyki jako „pierwsi lokatorzy morza”.

Zanim zamknęła się nad nimi powierzchnia wody, pod­dano ich szczegółowym badaniom medycznym z uwzględ­nieniem badań psychiatrycznych, bowiem problemy psy­chiczne odgrywają — jak słusznie przypuszczano — bardzo istotną rolę w podboju głębin.

Dom”, który przygotowano dla oceanonautów, był nie­wielkim walcem wykonanym ze stalowej blachy, o średnicy 2,4 m i długości 5 m. Powierzchnię mieszkalną wynoszącą około 10 m* trudno nazwać obszerną, jeśli weźmie się pod uwagę, że w blaszanej, beczce-schronie, nazwanej „Dioge- nes”, oprócz dwu koi i z dbałością wyposażonej kuchni umieszczono telewizję przewodową, telefon, lampy ele- • ktryczne, aparaty pomiarowe, sygnalizatory niebezpieczeń­stwa itp.

Wprawdzie „Operacja Diogenes” — jak ją nieoficjalnie nazywano — nie była nawet w przybliżeniu tak skompli­kowana, jak realizacja pierwszych lotów kosmicznych, trze­ba jednak przyznać, że organizacja jej wymagała rozwiąza­nia wielu bardzo trudnych zagadnień technicznych, nieraz całkowicie nowych, takich jak np. dostarczanie powietrza do podwodnego domu, zapewnienie wielokanałowego syste­mu łączności, ogrzewanie jego wnętrza itp. Biorący w niej udział ludzie — aczkolwiek mieli być zakwaterowani

w wielkiej beczce ustawionej tuż ponad dnem morza, na głębokości 10 m, i zakotwiczonej za pomocą ośmiu- łańcu­chów zamocowanych do ułożonych na dnie stalowych belek

mieli jednak żyć nie w warunkach sztucżnych, jakie pa­nują na przykład w batysferach czy okrętach podwodnych, ale w naturalnym wodnym środowisku, w pewnym sensie jak żyją swobodnie zwierzęta morskie. Otwarta konstru­kcja, na której oparto budowę schronu będącego wersją dzwonu nurkowego, pozwalała zespołowi w każdej chwili pogrążyć się w otaczającej go wodzie.

W dniu 11 września 1962 roku rozpoczęto realizację eks­perymentu u wybrzeży Morza Śródziemnego w pobliżu Mar­sylii. 50-letni Cousteau nie krył, że zazdrości obu nurkom czekających ich przeżyć.

W czasie zatapiania „Diogenesa” cała grupa nurków pły­wa i kontroluje położenie bazy. Wszystko idzie pomyślnie!. Falco i Wesly wyruszają w dół.

Odtąd będą czuwały nad nimi bezustannie załogi z dwóeft statków-baz — „Calypso" i „Espadon” — które.,wraz z ze* społem nurków i lekarzy gotowe są udzielić im w każdej: chwili pomocy. Obaj oceanonauci ani przez chwilę nie czuli się osamotnieni. Zresztą telefon i telewizja przewodowa umożliwiały stałe porozumienie z powierzchnią. Dopływ powietrza, ogrzewanie, kontrola ciśnienia, temperatury

i wilgotności powietrza — wszystko było regulowane z po­wierzchni.

Zanim Falco i Wesly zagospodarowali swą „beczkę”, roz-. poczęły się wizyty kolegów. Nie zakłócały one jednak z gó­ry ustalonego, normalnego rozkładu zajęć.

Obaj oceanonauci po przejściu okresu adaptacyjnego, po- L konaniu trudności technicznych oraz przezwyciężeniu pew­nych oporów natury psychicznej rozpoczęli normalny tryb* życia. Każdego dnia pracowali co najmniej 5 godzin. Opusz­czali schron i w aparatach oddechowych poruszali się w mo­rzu. Dokonywali pomiarów, łowili i obserwowali ryby, roz­wiązywali trudne problemy techniczne. Przyjmowali rów-

20 '''J|

nież gości odwiedzających ich schron i poddawali się bada­niom lekarskim, bowiem niemal codziennie rano przybywali z wizytą dwaj lekarze. Każdorazowo stwierdzali oni, że wielogodzinna praca w wodzie znoszona była przez nurków bardzo dobrze. Nie tylko w bazie, w pomieszczeniu suchym, ale i na zewnątrz, na dnie morza, wszystkie organy praco­wały normalnie.

Dzięki stworzeniu odpowiednich warunków umożliwiono dokonanie niezmiernie ważnych obserwacji z zakresu me­dycyny i psychologii. Zebrano obszerny materiał badawczy w postaci kart zawierających zestaw całodniowych zajęć z adnotacją temperatury ciała, tętna, ciśnienia krwi i zapi­sem encefalograficznym włącznie.

Gdy minęły pierwsze obawy, po przezwyciężeniu trud­ności adaptacyjnych, w podmorskim schronie zapanował nastrój uzasadnionego optymizmu. Obaj nurkowie stali się teraz niemal stworzeniami morskimi, jak żartowali z nich towarzysze z „Calypso". Całkowicie przystosowani do życia w głębinach, wolni od uczucia ciężkości, Falco i Wesly po­ruszali się na głębokości 10 m jak w swoim żywiole. Mało tego: w czasie codziennych eskapad docierali na głębokość 25 m, gdzie wykonywali pomiary i drobne prace. W miarę upływu dni przystosowali się tak dalece do nowego życia, że prawie zapomnieli o istniejącym na górze świecie. Po­chłaniała ich coraz bardziej głębia. Przestali się interesować czymkolwiek, co bezpośrednio nie dotyczyło otoczenia, któ­re ich fascynowało bez reszty. Chociaż jako wytrawni nur­kowie już wcześniej spędzali wiele godzin w „świecie mil­czenia”, jednak dopiero teraz zaczęli odkrywać go na­prawdę.

Byliśmy obaj przemienionymi istotami. Po raz pierwszy w moim dwudziestoletnim życiu nurka miałem możność uświadomić sobie, że należę do tego świata krabów, anemo­nów, muszli i ryb. Niektóre z nich, zawsze te same, towa­rzyszyły nam, jak gdyby nas pozdrawiały — pisał Robert Falco w swych notatkach. — Przeżyliśmy doznania, których

\ , ; / • V\V i

ziemski człowiek nie może sobie wyobrazić. Czujemy się, jakbyśmy byli strażnikami niewypowiedzianych tajemnic, które nas całkowicie przemieniły.”

Wypowiedzi te zaniepokoiły Cousteau. Czyż byłby to objaw zgubnej „narkozy głębin”? Ze zdwojoną czujnością obserwowano obu nurków za pomocą telewizji. Ażeby szcze­gółowo zbadać stan duchowy oceanonautów, poddano ich różnym testom psychologicznym. Rozwiązywali je bez trud­ności. Wprawdzie będącym na powierzchni ludziom nie mo­gli ujawnić pełni swoich zawiłych przeżyć, jednak w ich radości odkrywania, w podziwie dla uroku nowego świa­ta było coś z zachwytu, o jakim donosili pierwsi kosmo­nauci, gdy przez iluminatory swych pojazdów, z bijącymi sercami spoglądali na Ziemię; jakiej człowiek jeszcze nie widział. Wyniki testów były doskonałe. Zarówno Wesly jak

i Falco byli w pełnej sprawności psychicznej*

Oczywiście daleko im było jeszcze do miana „istot wod­nych”, jednak mimo uzależnienia od dostarczanej z po­wierzchni energii elektrycznej, żywności! powietrza wyka­zali w dużym stopniu przystosowanie do odmiennych Wa- . runków, które zaczęli uważać za zupełnie normalne. Według ich wypowiedzi doznali oni swego rodzaju przemiany, zwłaszcza w sensie psychicznym, dzięki której związali-się silnie ze środowiskiem wodnym. Jednocześnie rozluźniały się więzy łączące ich ze światem nadwodnym. Pisali: „pod koniec eksperymentu przestał on interęsować nas i nawet rozmowy telefoniczne/—jeżeli -nie, dotyczyły bezpośrednio problemów technicznych, stanowiły dla nas dokuczliwe zakłócenie spokoju.”

Po trzystu latach ziściły się marzenia Johna Wilkinsa — ludzie żyli w morzu. Pracowali, spali, jedli posiłki i odpo­czywali. Wprawdzie często dokuczał im ból uszu, wprawdzie pościel w kojach była wilgotna, ale przecież~drzwi ich do-

>

mu, drzwi wiodące wprost w ,¿świat milczenia" zawsze sta­ły otworem.

Dzięki dobrej organizacji Falco i Wesly pokonywali wszelkie trudności, a ich towarzysze zawsze byli gotowi spełnić każde życzenie. Kiedy wychodzili, a raczej wypły­wali ze swego domu, rozpościerał się przed nimi czarodziej­ski ogród podwodnego świata.

Gdy minął siódmy dzień pobytu w morzu, nadeszła pora wynurzenia. Powrót na powierzchnię odbywał się z zacho­waniem najwyższej ostrożności. Powróciliśmy tu z innego świata — oznajmili zgodnie pierwsi oceanonauci.

Szczegółowe badania lekarskie przeprowadzone po po­wrocie na powierzchnię nie wykazały żadnych poważniej­szych zmian w funkcjonowaniu organizmu. Zanotowano je­dynie znaczny ubytek ciężaru ciała.

Był to ogromny sukces, o którym szybko doniosła prasa całego świata. Jednak zapewne niewielu czytelników orien­towało się w doniosłości Wydarzenia.

Siedem dni pod wodą — nie był to wyczyn o charakte­rze sportowym czy też przedsięwzięcie realizowane do ce­lów teoretycznych. Eksperyment „Pré Continent I” stanowił milowy krok‘ku nowemu światu, którego bogactwa wciąż jeszcze stanowią niewiadomą dla ludzkości.

Nie minęło jeszcze 20 lat od chwili, gdy konstruktorzy Jacques Cousteau i Emil* Gagnan zbudowali swój przyrząd do nurkowania „C.G.” pozwalający ludziom przebywać na dużych głębokościach bez konieczności obciążania się ska­fandrem i uzależnienia od przewodu doprowadzającego po­wietrze z powierzchni, a już zostaje zrealizowana następna koncepcja Cousteau: stworzenie możliwości długiego prze­bywania w podwodnym świecie. Pierwszy eksperyment udał się: dwaj ludzie zamieszkali na dnie morza i pozosta­wali tam przez kilka dni.

Czy teraz uwierzycie mi — zapytał Cousteau — że lu­dzie będą żyli w morzu?

Najwięksi oponenci odpowiadają: — Nie, nie wierzymy, ale nie możemy powiedzieć, że nie jest to możliwe.

Eksperyment „Pre Continent I" przyniósł wiele bardzo ciekawych informacji i wyników, które posłużyły do pla­nowania następnych wypraw. Zamierzenia te były śmiałe.

Mój ostateczny cel — powiedział Cousteau — to wy­ekspediowanie oceanonautów na głębokość dwustu metrów, gdzie zostanie założona baza, z której docierać będą do czterystu metrów.

A jaka jest zdaniem Pana ostateczna dolna granica, do której może dotrzeć swobodnie nurkujący człowiek?

Tysiąc metrów — odpowiedział Cousteau.

I sądzi Pan, że człowiek naprawdę może stać się „isto­tą wodną” pobierającą, jak ryba, tlen z wody?

Tak sądzę.

I wierzy Pan, że ludzik będą żyli, pracowali i rodzi­li się w głębinach oceanu?

. Wierzę — odpowiedział Cousteau.

Kiedy to nastąpi?— zapytali ci, którzy zawsze żądają dokładnych sformułowań.

Nastąpi to w roku 2000.

W takim razie czeka was dużo pracy!

Do której już się zabieramy — odpowiedział Cousteau.

EKSPERYMENTY LINKA

W tym samym czasie, gdy Falco i Wesly zachwycali się urodą podwodnego świata, aklimatyzując się zgodnie z prze­widywaniami CousteSra w zacisznym „Diogenesie”, tuż pod jego bokiem inny człowiek realizował swoje plany podboju głębin.

Człowiekiem tym był Amerykanin Edwin Link — samo­uk, wynalazca, „inżynier przez osmozę”, jak nazywali go koledzy. Dla realizacji swoich marzeń o głębokim nurkowa­niu Link nie zawahał się zrezygnować z intratnego stano-

wiska. Gdy zaszła po­trzeba, bez wahania zainwestował 500 000 dolarów w budowę okrętu badawczego „Sea Diver”.

Jego hobby — wydo­bywanie skarbów z dna morskiego — pochła­niające każdą wolną chwilę, przynosiło mu olbrzymie dochody. Ale dotarcie do leżących zbyt głęboko wraków wciąż było w sferze marzeń. Aby stało się realnym przedsięwzię- ~ ciem, -Link opracował i zbudował zanurzalną komorę dekompresyjną SDC (submersible de- compresion chamber). Był to walec stalowy

o długości 3,3 m i śred­nicy 1 m, wyposażony w aparaturę ciśnienio- | wą dostarczającą mie- ! szanki oddechowej (3°/o i tlenu i 97°/o helu).-

^Marynarka wojenna l USA udzieliła dużego 1 poparcia eksperymen- 1 tom Linka. Dzięki te- 1 mu w 1962 roku w re-

1 jonie przylądka Ferrat na Morzu Sródziem-

nym pod kierownictwem Linka opuszczony został w SDC na głębokość 60 m belgijski nurek Robert Stenuit, który spędził tam 24 godziny, kilkakrotnie wychodząc z SDC do wody.

W ciągu całodobowego pobytu w zanurzeniu pod ciśnie­niem 6 atmosfer organizm Stenuita nasycony został zupełnie helem. Po zakończeniu eksperymentu Stenuit został wydo­byty na powierzchnię w zamkniętej kabinie SDC. Link oso­biście obniżał stopniowo ciś­nienie od 6 atmosfer aż do wartości ciśnienia atmosfe­rycznego, które osiągnięto po

2 dniach.

Przez cały ten czas uwię­ziony w kabinie nurek ko­munikował się z otoczeniem telefonicznie, donosząc kwa- kliwym głosem 4, że poza bó­lem uszu czuje się doskonale.

Był to pierwszy etap progra­mu nazwanego przez Linka i „Man in Sea” — człowiek w morzu. Według niego dla 1 zrealizowania głębokiego i nurkowania należy dyspono­wać trzema elementami: ma­łą komorą do opuszczania i oceanonautów na stanowisko i pracy w głębinie morza

i transportu na powierz-

chnię, schronem podwod­nym zapewniającym dobre warunki (temperatura, oświe­tlenie, żywność) podczas pobytu na dnie oraż dużą, zloka-

4 W atmosferze sprężonego helu struny głosowe człowieka wydają tony zniekształcone, piskliwe; dźwięki te nazwano „kwakaniem kaczora Donalda”, nawiązując do odgłosów wy­dawanych przez bohatera Disneyowskich filmów.

lizowaną na statku-bazie komorą dekompresyjną, w której oceanonauci spędzaliby okres dekompresji.

Na realizację tych koncepcji trzeba było jednak czekać aż dwa lata.

PODWODNA WIOSKA

Drugim etapem planów Cousteau było przeprowadzenie w 1963 roku eksperymentu na znacznie szerszą skalę. W wodach Morza Czerwonego zrealizowano eksperyment „Pré Continent II”. Tym razem zespół oceanonautów liczył siedem osób, czas ich pobytu pod wodą wynosił 30 dni.

15 czerwca w pobliżu Port Sudanu ustawiono trzy schro­ny: „Gwiazdę Morską”, „Rakietę” i garaż „nurkującego spodka”. „Gwiazda Morska” był to dom nurkowy o pro­mienistym kształcie, wykonany z warstw tworzywa sztucz­nego. Miał dwa dwuosobowe pomieszczenia sypialne, la­boratorium, kuchnię, świetlicę oraz „przedpokój”. Głębo­kość jego zanurzenia wynosiła 11 m. Drugi, mniejszy dom

„Rakieta” — znajdował się na głębokości 27 m. Był to pionowo ustawiony walec, podzielony na trzy poziomy. Na górnym piętrze znajdowało się jedno pomieszczenie miesz­kalne, w którym dwaj oceanonauci przebywali przez 6-dirir.' Atmosferę stanowiła mieszanina tlen-hel, ciśnienie wyno­siło 3,5 atmosfery. Dodatkowo zainstalowano jeszcze bu­dowlę o dziwnym kształcie, który zjednał jej nazwę „ce­bula”. Był to garaż i warsztat dla „nurkującego spodka” i-r podręcznego batyskafu, używanego do badań na głębo­kościach do 100 m.

Do obsługi „podmorskiego osiedla” zatrudniono ekipę 50 osób na dwóch statkach. Mieszkańcy osiedla mieli do swej dyspozycji telefon, telewizor, piecyki elektryczne i prysznic ze słodką wodą.

Zespoły pracowały przez 6 godzin dziennie na głębokoś­ci do 100 m. Tak dużej liczby przepracowanych godzin nie są w stanie osiągnąć ani ńurkowie w skafandrach, ani płet-

wonurkowie nurkujący z powierzchni, bowiem konieczność dekompresji powoduje w tych warunkach skrócenie czasu pracy do około jednej ‘godziny. Rezultaty te pozwalają na wykonywanie przez oceanonautów prac podwodnych na bardzo dużych głębokościach przez znaczny okres czasu.

Oceanonauci przyzwyczaili się szybko do wolnego tempa podwodnego życia. Mimo ciężkiej pracy, jaką wykonywali, stwierdzili ze zdziwieniem, że ludzie z powierzchni są bar­dziej zmęczeni,wyglądają i czują się gorzej od nich.

W eksperymencie „Pré- Continent II” brała udział kobie-

ta. Pierwszą na świecie oee- anonautką została, żona Cou- steau, Simone. Dołączyła się wraz z mężem do zespołu i spędziła osiem dni pod wodą.

Ciekawe są relacje na te­mat wielu osobliwości życia w odmiennych warunkach. Tak więc pościel w łóżkach oceanonautów była wciąż zu­pełnie- mokra. Ci, którzy przebywali w umieszczonej na głębokości 27 m „Rakie­cie” odczuwali odmienny „smak” powietrza, różniące­go się znacznie składem che­micznym od powierza atmo­sferycznego. Potwierdził te spostrzeżenia sam organiza­tor wyprawy -r- Cousteau.

Zaskakujące wydarzenia trafiały się w „Gwieździe Morskiej". Tam właśnie od­była się uroczystość 26 rocz­nicy ślubu państwa Cou-

. mïmA . ' <

h «llÉHÍMÍVÍ\i

steau. Tort dostarczono pod wodę w specjalnym opakowa­niu. Szampan pienił się znacnie słabiej wskutek mniejszej różnicy ciśnień.

Oceanonauci zaprzyjaźnili się z rybami. Karmili otacza­jące ich stada ryb, podając im pokarm prosto z puszek. Ryby szybko przyzwyczaiły się do „dożywiania” i wkrótce potrafiły punktualnie przybywać na „posiłki”. Oceano- nautom towarzyszyła stale duża barrakuda. Nie zbliżała się jednak zbytnio, trzymała się w odległości kilkunastu me-, trów. Wierną przyjaciółką oceanonautów była balista; wbrew podręcznikowym twierdzeniom, iż nie daje się oswoić, regularnie przypływała, aby brać pokarm prosto z ręki. Ani razu nie atakowała ludzi. Bywała nawet, gościem w „stołówce”, ale tylko wówczas, gdy zostawiało się dla i niej pożywienie. Nie zawsze jednak stosunki między miesz­

kańcami głębin i oceanonáutami układały się tak przyjaź­nie; kilka osób zostało dotkliwie pokaleczonych przez ryby.

Oceanonauci spędzali większość cżasu na badaniach nau­kowych oraz obserwacji życia podwodnego. Odkryto i zba­dano nie znane \ dotąd gatunki roślin i zwierząt. Jeden z oceanonautów znalazł na dużej głębokości olbrzymie ■zbio­rowisko krabów, skupiające miliony tych stworzeń.

Dzięki treningowi płetwonurkowie bez wysiłku osiągali duże głębokości. Opuszczając swe podmorskie- schrony na­kładali „srebrne zbroje” i zaopatrywali się w harpuny w celu obrony przed rekinami. Do poruszania się służyły „podwodne skutery” o kształcie torped. Zespół óceano- nautów miał do wykonania program zajęć, bowiem zada­niem wyprawy było zbadanie możliwości normalnej pracy człowieka pod wodą.. Podobnie jak w „Operacji Diogenes” uczestnicy znieśli dobrze staż podwodny, szybko aklima- tyzując się. \

I Po sześciu dniach pobytu ną głębokości 27 m obu miesz­kańców „Rakiety” przestawiono na oddychanie tlenowo- -azotowe i przyjęto do „Gwiazdy Morskiej”. Najważniejsze fragmenty ich. podwodnego dziennika informują:

Czujemy się tu doskonale mimo dodatkowego ciśnienia powietrza, którym oddychamy, a nasz dom jest komforto­wy i. mógłby wzbudzić zazdrość najambitniejszej gospody­ni. Wprawdzie zdarżają; się krótkie spięcia, gdy wzmaga się upał i wilgoć,. ale dajemy sobie z. nimi radę, mimó iż „Pętit Louis” — szef elektryków ukąszony został przez ma­łą barrakudę, którą uważał za martwą.

Obserwujemy ryby.' Przeszyte promieniem świetlnym tworzą pasjonujący spektakl i czytamy w ich ciele niczym Ew podręczniku anatomii.

Roux instaluje codziennie lampy ultrafioletowe, istny Ogród Luksemburski, brak tylko małych dziewczynek z kółkami. Opalamy się [...]

Powietrze w „Rakiecie” jest dobre, tylko trochę syropo- wate. Ponadto temperatura i wilgotność wciąż idą w górę.

I wv\ \

I

Gdy wstajemy z pozycji leżącej, odczuwamy zawroty gło­wy. Nasze prześcieradła zmieniły się w mokre ręczniki, mimo że uruchamiamy klimatyzację. Mamy przecież 27°C przy 85% wilgotności!

Gdy nurkujemy, wszyscy z wyjątkiem Claude’a cierpią co najmniej na jedno ucho [...]

Podczas wizyt ~w t>Rakiecie«- dźwięki naszych -głosów zmieniają się z powodu odmiennego składu atmosfery. Ja­kieś dziwnie wysokie tonacje. Szczery śmiech staje się tu histerycznym chichotem, ostrym i czkającym. *

Czujemy się tak dobrze, iż wstyd nam, że jesteśmy uprzy­wilejowani wobec ludzi na powierzchni: różowi, tłuści i*4e- niwi. Wszyscy na nas chuchają, a sami chudną z dnia na dzień.”

Gdy nadeszła pora powrotu, ocęanonauci oświadczyli: „Nie byliśmy jeńcami morza, lecz jego zdobywcami i ucz­

cież koniec naszej wspaniałej przygody”.

Po powrocie fia powierzchnię jeden z nurków uznał ją za obcy, niegościnny świat.

Gdy zakończono eksperyment „Pré Continent II*, oka­zało się, iż z całej ekipy stracił na wadze tylko Cousteau, który czuwał przez większość czasu nad wszystkimi z po­wierzchni morza.

NOWY EKSPERYMENT LINKA

Nowa, zorganizowana przez Linka wyprawa „Man in Sea 2” zrealizowana została w 1964 roku w Oceanie Atlan­tyckim, 210 km na wschód od Miami, na głębokości 130 m. Wzięło w niej udział dwu nurków: bohater sprzed 2 lat, Robert Stenuit, oraz Joan Lindbergh (syn sławnego pilota). Mieli oni do dyspozycji gumową bazę w kształcie beczki

0 wymiarach 2,4 m X 1,2 m (SPID) s, do której miano do­starczyć ich w ruchomej komorze dekompresyjnej (SDC).

Mimo szczegółowych przygotowań nie brakło emocji, a nawet momentów dramatycznych. Gdy obaj nurkowie opuszczeni zostali w SDC na 130 m, czekało ich przejście do odległego o kilka metrów gumowego schronu. Uczynili to bez trudu, przepływając ten dystans bez aparatów odde­chowych. Po pewnym czasie urządzenia kontrolne ostrze­gły oceanonautów, iż zawartość dwutlenku węgla w po­mieszczeniu niepokojąco wzrasta. To samo zameldowano z powierzchni, dzięki połączeniu z SPID za pomocą ela­stycznego przewodu, pozwalającego na wykonywanie ana­lizy atmosfery w gumowym domku. Gdy zawartość dwu­tlenku węgla osiągnęła 0,2%, sytuacja stała się groźna

1 Stenuit kierujący zespołem zwrócił się do Lindbergha:

Uwaga! Jeden z pochłaniaczy został prawdopodobnie

uszkodzony przez wodę. Jeśli nie uda ci się go uruchomić, grozi nam zatrucie.

5 SPID — skrót: Submerged Portable Inflotable Dwelling.

Ali set! — odpowiada Lindbergh — będę usiłował to zrobić, zanim zaczniemy się dusić.

Mijają minuty. Aparatura pochłaniająca dwutlenek wę­gla nadal nie funkcjonuje. Atmosfera gumowego domku nie zapewnia już bezpieczeństwa. Ponad nurkami warstwa 130 m wody. Warstwa, której pod żadnym pozorem nie uda im się bezkarnie przebyć;..

Sytuacja coraz groźniejsza. Stenuit podejmuje błyska­wiczną decyzję:

Wycofujemy się do komory dekompresyjnej! Oceanonauci opuszczają gumowy domek i powracają.do

windy” SDC. Czysta atmosfera przywraca nurkom dobre samopoczucie. Tymczasem na powierzchni ludzie Linka wymieniają szybko zniszczone przez wodę urządzenie. Wkrótce zameldowano oceanonautom telefonicznie, że nowy pochłaniacz jest już opuszczany, a zawartość dwutlenku węgla w SPID wymaga, aby uruchomienie pochłaniacza atmosfery nastąpiło w ciągu 20 min. Jeśli manewr się nie uda, obaj muszą ponownie wycofać się do „windy”, która wyniesie ich na powierzchnię.

Trudne przedsięwzięcie udaje się jednak. Operacja „Man in Sea 2” będzie kontynuowana! Obaj oceanonauci mogą te­raz odpocząć.

W czasie 2-dobowegó pobytu na 130-metrowej głębi Stenuit i Lindbergh kilkakrotnie wypływali na zewnątrz, gdzie przebywali przez kilka godzin. Korzystając z bardzo dobrej widoczności oddalali się od bazy na odległość kil­kunastu metrów. Z wypraw tych przynosili okazy roślin i zwierząt oraz wydobyte z dna minerały. Mimo odczuwa-

nego chłodu nurkowie spali dobrze,, rekompensując stra­cone kalorie odżywczymi posiłkami.

W trakcie eksperymentu przeprowadzono badania nad właściwościami helowej mieszanki oddechowej. Potwier­dziły one obserwowane już uprzednio podwyższenie tonu i zmianę barwy głosu. Przekonano się też, zresztą w spo­sób bardzo dokuczliwy, iż atmosfera helowa ma w porów­

naniu z powietrzem znacznie wyższe przewodnictwo ter­miczne, powodujące szybką utratę ciepła przez nurków.

Po 49 godzinach spędzonych w zanurzeniu Stenuit i Lind­bergh przeszli do „windy” SDC, która szybko wyniosła ich

na powierzchnię. Pozostając 5 stale pod dotychczasowym ciśnieniem, zgoRnie z kon­cepcją Linka, przeszli z SDC do ustawionej na pokładzie statku dużej komory ciśnie­niowej, gdzie poddano ich dekompresji. Trwała ona cztery dni, a zapoczątkowa­na została jeszcze w SDC, w chwili rozpoczęcia powro­tu nurków na powierzchnię.

Szczegółowe badania le­karskie wykazały, iż orga­nizmy obu oceanonautów zniosły dobrze pobyt w za-

nurzeniu. Odmienne warunki, w jakich przebywali, nie spo­wodowały szkodliwych zmian fizjologicznych.

SZALEŃSTWO BONDA

Obok tak pierwszoplanowych postaci podboju głębin, jak Cousteau i Link, nie sposób nie wymienić pioniera pierw­szej wielkości: George’a Bonda.

Bond jest komandorem Marynarki Wojennej USA, chi­rurgiem, eks-kaznodzieją świeckim, a ponad wszystko nurkiem i zdobywcą głębin. Przez wiele lat był współpra­cownikiem doświadczalnego Ośrodka Nurkowania Mary­narki Wojennej. W 1958 roku wsławił się wypłynięciem na powierzchnię bez aparatu oddechowego z zatopionego na głębokości prawie 100 m okrętu podwodnego.

Już w 1957 roku, a więc przed Cousteau, Bond zamierzał umieścić kilku nurków w podwodnej komorze, w której mieliby oddychać pęd ciśnieniem atmosferą tlenowo-helo- wą. Wierzył on, że istnieje możliwość umieszczenia ich na znacznych głębokościach nawet na kilka tygodni.

Bond stwierdził na podstawie swoich badań, że w cią­gu 24 godzin następuje całkowite nasycenie organizmu człowieka mieszanką tlenowo-helową. Gdy ciało nurka zo­stanie nasycone, czas dekompresji nie ulega zmianie, bez względu na przedłużenie pobytu w zanurzeniu.

Niestety, koncepcje Bonda były zbyt śmiałe, aby mogły uzyskać oficjalną aprobatę. Nie pomogły nawet osobiste starania Cousteau, usiłującego przekonać Marynarkę Wo­jenną Stanów Zjednoczonych. Śmiałe projekty ochrzczone zostały mianem „szaleństwa Bonda”, a Cousteau przystą­pił wówczas do własnych eksperymentów.

Dopiero rewelacyjne osiągnięcia nurków Linka i Cou­steau, którzy realizowali przejęte od Bonda koncepcje, oraz niezmordowane zabiegi samego Bonda, zdołały przekonać Marynarkę Wojenną USA. Starania i trudy opłaciły się, gdyż dotacje posypały się złotym strumieniem. Fakt, że

Francja wyprzedziła Bonda o trzy łata, nie zmniejszył jego zapału.

W tym samym niemal czasie, gdy Stenuit i Lindbergh przebywali na głębokości 130 m, Marynarka Wojenna USA zrealizowała ekspedycję „Sealab I”, podczas której czte­rech ludzi miało przebywać 21 dni na głębokości 60 m, dysponując dużym schronem o bogatym wyposażeniu.

Główny cel ekspedycji: badania fizjologiczne długotrwa­łego pobytu pod wodą połączonego z pracą fizyczną. Uczy­nienie od razu tak dużego kroku było możliwe dzięki pro­wadzeniu przez Bonda prac od 7 lat. Podczas tych ekspery­mentów poddawano ludzi długotrwałemu, dwutygodnio­wemu działaniu ciśnienia 7 atmosfer. Wytypowany do „Sealab I” zespół pięciu nurków trenował intensywnie przez 2 lata.

W dniu 20 lipca 1964 roku opuszczono w Ocean Atlan­tycki w rejonie Bermudów „Sealab I”. Była to metalowa, dość niekształtna konstrukcja przypominająca ogórek, utrzymywana w pozycji poziomej przez cztery podpory. Gdy ją ustawiono, głębokościomierz wskazywał 58 m.

W ciągu pierwszych dni akwanauci przechodzili okres adaptacyjny, który, mimo starannych przygotowań i dro­biazgowego obliczenia najlepszego składu mieszaniny od­dechowej, był trudny dla ludzi, którzy oderwani od świata tkwili w zimnych i mrocznych wodach Atlantyku.

Przez pierwsze trzy dni dokuczały akwanautom uporczy­we bóle głowy i mdłości, które zdaniem lekarzy należy uznać za objawy szczątkowej narkozy azotowej (atmosfe­ra „Sealab I” składała się z 4% tlenu, 80% helu i 16% azotu). Ponadto dokuczało im zimno. Gumowe skafandry z piankowej gumy w warunkach wysokiego ciśnienia zo­stają „sprasowane” do tego stopnia, że tracą właściwości izolacyjne. Mimo ogrzewania elektrycznego cała czwórka uskarżała się na chłód i wilgoć, ale właśnie badania „Sea­lab I” potwierdziły konieczność dodatkowego ogrzewania pomieszczeń, w których przebywają oceanonauci.

41

\ \ \ \ \ • 4 \\\ \ \

Fakt, że wobec tych wszystkich trudności cały zespół żył w zgodzie i dobrym nastroju, zawdzięczać należało zapew­ne temu, iż wieloletnia praca w charakterze nurka wy­twarza charakterystyczną, osobowość. Bez przesady można powiedzieć, że nurkowie stanowią specyficzny typ ludzki. Każdy z nich, dzięki obyciu z niebezpieczeństwem, goto­wością działania i poświęcenia dla współtowarzyszy, po­trafi odpowiednio zachować się w tego rodzaju sytuacji. Wzajemna współzależność wytwarza wśród nurków poczu­cie całkowitego zaufania i życzliwości. Nic. więc dziwnego, że w „Sealab I” panowała atmosfera życzliwości graniczą­cej niemal z tkliwością.

Nie brakowało też wspaniałych, fascynujących momen­tów. Takie były właśnie chwile, gdy tryskające z ilumina- torów światło zwabiało roje ryb. Całe ich stada balanso­wały w wodzie, uderzając niekiedy pyszczkami w szyby i usiłując dostać się do wnętrza bazy.

Gdy oceanonauci opuszczali zaciszne, jasne wnętrze „Sealab”, otaczała ich ciemność i chłód. Na 60 m głębo­

kości nie pozostawało nic z baśniowego ogrodu tryskają­cego pełnią barw, którymi zachwycali się Falco i Wesly. Nie było tu upajającego uczucia swobody, jakiego dozna­ję astronauta wyglądający w kosmos ze swego pojazdu. Wprost przeciwnie: po wyjściu z „Sealab” oceanonauci byli na wpół ślepi, uzależnieni zupełnie od lamp elektrycznych, zagubieni w bezkresie chłodu, świadomi faktu, że jeśli zbłądzą, będą zgubieni.

Tak było właśnie, gdy dwaj oceanonauci wyruszyli pew­nego dnia na zewnątrz, aby wykonać w pobliżu bazy za­planowane prace. Po kilkunastu minutach oddalili się od „Sealab” tak daleko, że otaczająca ich woda, której nie rozjaśniało już jego światło, stała się niemal czarna.

Dygocąc z zimna, mocno poruszając płetwami, zataczali łuk wokół pozostawionej w mroku bazy. Nagle zupełnie niespodziewanie jeden z nurków pozostaje w tyle, nogi jego przestają się poruszać, trzymana dotąd w dłoni la­tarka wymyka się i zamiatając jasną smugą dno wolno dryfuje w bok. Drugi nurek momentalnie zauważył brak towarzysza. Kilka ruchów płetwami i dopływa do miejsca, w którym kołysze się pływająca latarka. Niestety!

Mija wiele sekund bezskutecznych poszukiwań. Miota­jący się w ciemności człowiek rozważa możliwość udania się po pomoc do bazy. Cóż jednak się stanie, gdy nie po­trafi odnaleźć miejsca, w którym zgubił się jego towarzysz?

Szczęście jednak dopisuje. Tuż przy dnie, na tle lekko falujących wodorostów, wyraźnie rysuje się w rozproszo­nym przez wodę świetle latarki skafander nurka. Głowa opada bezwładnie, obok zwiesza się zakończony ustnikiem przewód aparatu oddechowego.

Trudno ustalić jak długo trwał transport bezwładnego ciała do wnętrza „Sealab”. Tam natychmiast ułożono je na podłodze bazy i w ścisłej konsultacji z powierzchnią rozpoczęto zabiegi. Silny organizm nurka zwyciężył. Po kilku minutach oddychał już normalnie, troskliwie doglą­dany przez lekarza.

Dopiero na drugi dzień ustalono przyczynę nagłego za­słabnięcia. Nastąpiło zatrucie dwutlenkiem węgla z powo­du niewłaściwego wyregulowania zaworu wydechowego.

W miarę upływu dni dał się zauważyć dalszy etap adap­tacji organizmów oceanonautów: zaczęli przyzwyczajać się do zimna. Nie dostawali już tak szybko dreszczy, zmniej­szyły się bóle stawów, a przeprowadzane badania lekarskie wykazały, że obniżenie sprawności i sił było nieznaczne, nawet po godzinnym pływaniu na zewnątrz „Sealab”.

Wprawdzie przedsięwzięcie musiało być skrócone do 11 dni ze względu na nadchodzący sztorm, zebrano jednak bardzo obszerne dane naukowe.

OPERACJA „SEALAB II"

Minął zaledwie rok od chwili, gdy czteroosobowa załoga „Sealab I” powróciła na powierzchnię przynosząc z głębin wydarte oceanowi tajemnice, a już ich następcy z niecier­pliwością oczekiwali momentu, gdy zamknie się nad nimi powierzchnia wody.

Zorganizowany przez Marynarkę Wojenną USA ekspe­ryment z podmorską bazą „Sealab II” miał stanowić kon­tynuację programu opanowania przybrzeżnych stref den­nych ograniczonych izobatą 200 m. Musiał być to krok jeszcze odważniejszy niż poprzednie.

W szczelnie wypełnionym gabinecie sztabowym koman­dor George Bond, kierownik i twórca koncepcji „Sealab”, przedstawia szczegóły przedsięwzięcia:

Zdecydowaliśmy się ustawić bazę „Sealab II” na głę­bokości 60 metrów w Pacyfiku, przy wybrzeżach Półwyspu Kalifornijskiego, zaledwie o kilometr od La Jolla. Skom­plikowana konstrukcja domu-bazy wykonana jest w po- śtaci spawanego stalowego cylindra o średnicy 3,6 metra i 17 metrach długości. Na powierzchni waży 200 top 6. W je­go wnętrzu, oprócz aparatury naukowej, umieściliśmy nie­zbędne do życia urządzenia oraz wszystko, co jest koniecz­ne, aby zapewnić luksusowi warunki oceanonautom.

Widząc ironiczne uśmiecny, komandor szybko dodaje:

Nie przesadzam. Pamiętajcie, że zebraliśmy sporo doświadczenia w organizowaniu głębinowych eskapad. Na­si nurkowie spędzą w „Sealab II” po 15 dni, a każdorazowo zespół liczyć będzie dziesięć osób. Do dyspozycji oceano- nautów oddajemy nie tylko wygodne pomieszczenia‘sypial­ne, obficie zaopatrzoną i nowocześnie urządzoną kuchnię, ale również prysznice z gorącą wodą, elektryczne kołdry, telewizję. Aby nie nudzili się w wolnych chwilach, zaopa­trzymy ich w atrakcyjne gry oraz instrumenty muzyczne.

._j loHrii-afnriiim .Sealab II”

{

Komandor porucznik Scott Carpenter, który w 1962 roku jako drugi amerykański astronauta w kapsule „Aurora 7” trzykrotnie okrążył kulę ziemską,,dzisiaj kierownik ope- racji „Sealab II”, jak zawsze pełen humoru wtrąca się do rozmowy:

Uprzedzam, abyście nie traktowali zbyt poważnie na­szych muzycznych zainteresowań — zwraca ;się do przed­siębiorczego sprawozdawcy radiowego, który pragnął za­rezerwować sobie pierwszeństwo na magnetofonowe na­granie piosenek w wykonaniu podwodnego zespołu.

W atmosferze, jaka panować będzie w podwodnej bazie, a przypomnę, że skomponowano* ją z 4% tlenu, 18% azotu i 78'7o helu, głosy brzmieć będą zupełnie odmiennym to­nem. Nasi poprzednicy z „Sealab I” opowiadali, że w pierw­szym dniu ich wyprawy wybuchali śmiechem, gdy tylko ktoś z nich odezwał się. Jak określili, było to coś pośrednie­go pomiędzy opętanym kwakaniem kaczora Donalda, a jaz­gotem puszczonej ze zbyt dużą prędkością płyty adapte­rowej. , "

Choiałbym zaznaczyć — dodaje komandor Bond — że mamy nadal wiele innych zaskakujących problemów; wynikających ze specyficznego składu atmosfery w „Sea­lab II”. Wielu spośród naszych nurków to nieźli palacze; niestety na okres pobytu w głębinowej bazie zmuszeni bę­dą zrezygnować z fajek i papierosów. Nie będziemy ich do tego zmuszać czy też kontrolować spełnienia tego zaka- ' zu. Mieszanka oddechowa zawierająca zbyt mało tlenu (pięć razy mniej niż powietrze) uniemożliwia zapalenie pa­pierosa w panujących w bazie warunkach. Aby wynagro­dzić im to, wynajęliśmy. dla nich specjalny, odrębny kabel telefoniczny, pozwalający na prowadzenie o każdej porze rozmów z rodzinami i znajomymi w całym kraju. Kores­pondencję otrzymywać będą codziennie i również codzien­nie będą mogli wysyłać listy.

Komandor poprawił się w fotelu i kontynuował:

Nad całością operacji i zaopatrzeniem oceanonautów

czuwać będzie pływający nad „Sealab II” statek-baza „Ber- kone”. Znajdować się będzie na nim nie tylko ośrodek kon­trolny, ale również aparatura dostarczająca nurkom ener­gię elektryczną, mieszankę oddechową, żywność i medy­kamenty.

Zgodnie z założeniami pragniemy uzyskać dalsze infor­macje o możliwości przystosowania człowieka do długo­trwałego pobytu na dużych głębokościach;. Chcemy wie­dzieć, jak oceanonauci będą znosić odmienne warunki; jaką wykażą odporność na. chłód, na wilgoć oraz trudności natury psychicznej. Interesują nas problemy inżynierii podmorskiej, możliwości wykonywania prac na zewnątrz głębinowego schronu. Współpracujący z nami nurkowie

cywilni Instytutu Oceanografii przy Uniwersytecie Kali­fornijskim zajmą się pracami z zakresu abiologii morza, topografii dna i akustyki wód morskich.

Upalnego sierpniowego dnia, mimo piętrzących się nie.- ustannie trudności, olbrzymi, jasny walec „Sealab II” w kłębach piany pogrąża się w oceanie i zostaje zakotwi­czony na głębokości 60 m. Pod nim, o 30 m niżej, dno Pa­cyfiku.

Pierwsza dwójka oceanonau* ów wyrusza w dół; Scott Carpenter i Wilbur Eaton płyną z butlami na plecach wzdłuż niknącej w mroku głębin nylonowej liny. Wkrótce docierają do pękatego kadłuba. Jeszcze kilka ruchów i po­przez umieszczony w dnie konstrukcji właz wpływają do wejścia. Z satysfakcją rozglądają się po pomieszczeniach, które przez dwa tygodnie stanowić będą ich dom. Wkrótce przybywa następna dwójka. Nim minęła godzina, cała za­łoga była w komplecie. * '

Przód cylindra był uniesiony ku górze, a’ całość przechy­lona nieco na bok. Jednak wobec trudności z regulacją pod­trzymujących „Sealab” stropów oceanonauci zrezygnowali z wyrównania przechyłu „willi” ■— jak nazywali swą bazę. Zmieniając długość łańcuchów, na których zamocowane by­ły ich wiszące ko je, zabezpieczyli się przed ewentualnością budzenia na podłodze. Kiedy zaś po zabraniu się do gotowa­nia pierwszego posiłku stwierdzili,, że garnki „same” odsu­wają się od płytek grzejnych — przywiązali je sznurami, co — jak stwierdzili przy kolacji — absolutnie nie zmieniło jakości potraw, które smakowały wszystkim nadzwyczajnie.

Niespodziewanie nadszedł wieczór, który można tu zau­ważyć jedynie dzięki zegarkowi. Zgodnie ze szczegółowo opracowanym planem zostały rozdzielone funkcje i dyżury. Większość załogi kładzie się spać. Wokół tryskających w ciemności oceanu z okien „Sealab” smug światła ugania­ją się, zaglądając ciekawie do wnętrza, stada ryb.

Była to, jak wspominano później, najlepiej przespana noc ze wszystkich piętnastu, jakie spędzono w głębi oceanu.

Pościel w kój ach była niemal całkowicie su­cha. Później z powodu . zwiększonej wilgotnoś­ci powstałej wskutek _ panującego w „Sealab” I wysokiego — siedmio- Him krotnie większego niż na powierzchni — ciś- j nienia pościel nasiąkła In wodą.

-— Gdy budziłem się II nocą.— opowiadał póz- IH niej Carpenter — leżąc IH na -wilgotnym prześ- 9 cieradle nie mogłem II uświadomić sobie, czy I jest mi zimno, czy go- IH rąco.

Problem suszenia nie ^| został nigdy rozwiąza- , ny w zupełności, mimo

to stosowanie elektrycznych kołder dawało dobre rezul­taty. Aż wierzyć się nie chce dodaje Carpentner — iż te wszystkie kłopoty z mokrą pościelą mieliśmy dyspo­nując najlepiej prawdopodobnie ogrzewanym domem na świecie, temperatura we wnętrzu „Sealab” wynosiła bo­wiem 30 stopni.

Od pierwszego dnia panował w „Sealab” wzorowy porzą­dek. Przez całą dobę wachtowi dyżurowali, zajmując się za­równo pomiarami naukowymi jak i pracami gospodarczymi. Funkcję kucharza pełniono kolejno.

Życie w sztucznych warunkach zmuszało oceanonautów do ciągłej czujności. Zakłócenia w dostawie prądu ele­ktrycznego czy w pracy aparatów pochłaniających dwutle­nek węgla mogły się stać przyczyną śmiertelnego niebe?pie-

czeństwa. Nic więc dziwnego, że w takich warunkąch współżycie całej dziesiątki opierało się na wzajemnym zau­faniu i gotowości do poświęceń.

Już na samym początku eksperymentu oceanonauci mieli okazję potwierdzić słuszność spostrzeżeń swoich poprzed­ników. Zimna na tej głębokości woda o temperaturze około 12° sprawiała, iż najbardziej odporni po kilkunastu minu­tach pobytu poza bazą zaczynali dygotać mimo gumowych skafandrów. Powoli jednak przyzwyczaili się do chłodu, a w wypadku dłuższych eskapad korzystali ze specjalnych skafandrów ogrzewanych elektrycznie.

Podczas podwodnych wypraw nurkowie oddalali się od bazy i zapuszczali na głębokość około 80 m. Przemykając wśród ryb pobierali próbki minerałów, zbierali okazy fauny, badali prądy i skład wody morskiej.

Wyprawy te niejednokrotnie obfitowały w dramatyczne sytuacje. Tak właśnie było, gdy któregoś dnia Carpenter płynął wraź z drugim nurkiem ciągnąc dwa przewody ze sprężonym powietrzem, aby wykonać pracę w odległości 50 m od bazy. Jeden z przewodów biegł do „Sealab”, drugi do kołyszącego się na powierzchni statku „Berkone”. Przy bardzo słabej widoczności przewody umożliwiały nurkom odnalezienie drogi powrotnej do bazy.

Wśród ciszy głębin monotonnie szumią bańki gazu ulatu­jące z aparatów oddechowych. Metr po metrze posuwają się oceanonauci naprzód holując przewody. Niespodziewanie zostają zatrzymani: jeden z węży opiera się wszelkim pró­bom dalszego ciągnięcia. Widocznie przewód zaklinował się bardzo mocno. Chwila zastanowienia. Towarzysz Carpente- ra proponuje: — Porzućmy zaklinowany przewód, ten drug.' ubezpiecza nas w zupełności.

Carpenter jednak porusza przecząco głową. Zza szyby maski widać rysujące się na twarzy skupienie. Komandor jest tak czujny, jak wówczas, gdy wśród ogłuszającego ryku jego rakieta niosła go w kosmos. Tak jak wówczas myśli

o tym, że nie wolno mu zawieść. Nie wolno za­wieść ani przez tchó­rzostwo, ani przez lek- komyślność.

. — Wracamy! — de­cyduje. — Porzucając wąż ryzykujemy, że może być to właśnie ten> który prowadzi do „Sealab”. Wówczas po­zostały wskazywać nam będzie drogę na powierzchnię. Tam zaś możemy szukać tylko śmierci. Wynurzenie się bez systemu wielo- I godzinnej dekompresji f nie daje nam przecież |H żadnych szans.

Ten problem ' może 1H wydawać się nam pro- {H sty, ale dla ludzi pra- H cujących w chłodzie I i1 ciemności na głębo­kości 80 m, oddychających sztuczną atmosferą, stanowił trudny dylemat.

To nadzwyczajne opanowanie Garpentera w połączeniu z czymś, co jego współtowarzysze określili jako „szósty zmysł nurka”, predysponowały go do miana ideału dowódcy podwodnego zespołu. Często potrafił on zadziwiać kolegów będących przecież równie wytrawnymi nurkami.

Stoi właśnie w „Sealab” omawiając szczegóły techniczne z zespołem mającym wykonać następnego dnia pomiary na­ukowe. Zagłębiają się w zagadnienie, gdy niespodziewanie

Carpenter odrywa się od dyskusji.

Dyżurny]

Słucham komandorze.

Ile gazu zabrał Gerald?

Może oddychać nim przez trzydzieści pięć minut.

Jak długo jest poza bazą?

Trzydzieści pięć minut, komandorze!

Zanim ktokolwiek zdołał się ruszyć, Carpenter tak jak stał, rzuca się do włazu. Kilka ruchów rąk i dopływa do dzwonu alarmowego, wzywając nurka do natychmiastowego powrotu.

• Mijają chwile pełne najwyższego napięcia. Wreszcie Ge­rald pojawia się w śluzie wejściowej i gramoli do wnętrza, dźwigając na plecach butle. Butle, które — jak się za chwilę okaże — są zupełnie puste.

Aczkolwiek zasadniczo „Sealab II” stanowił duże labora­torium podmorskie (przeprowadzono w nim koordynowane przez Carpentera 44 doświadczenia począwszy od biologicz­nych a skończywszy na inżynieryjnych), w pierwszym rzę­dzie był ich domem.

W jego wnętrzu wszyscy czuli się bezpieczni, gospodaro­wali jak na powierzchni ziemi, a nawet hodowali rośliny. Oceanonauci cierpieli na infekcje uszu i gardła oraz doku­czały im bóle głowy, mimo to humor i apetyt — jak pisze Carpenter — zawsze dopisywały. Ciekawy szczegół:' drobne zranienia (podczas nurkowania ludzie Scotta i on sam byli atakowani przez ryby oraz kaleczyli. się o skorupiaki), go­iły się w warunkach nadciśnienia o wiele szybciej niż na lądzie.

Każdego dnia na okres dwóch godzin akwanauci opusz­czali swą bazę, pływali i spacerowali z butlami na plecach po dnie morskim, docierając do 100-metrowęj głębokości i wykonując w trzech zespołach zaplanowane badania. Tem­peratura wody wynosiła 10°C, co zmuszało nurków do uży­wania elektrycznie ogrzewanych skafandrów podczas dłuż­szych zanurzeń.

52

Łączność z dozorującym na powierzchni oceanu statkiem zapewniała akwanautom linia telefoniczna oraz telewizja przewodowa, której kamery, dla ochrony przed działaniem azotu, umieszczono na zewnątrz. Oprócz tej klasycznej już formy łączności amerykańscy akwaniuci mieli gońca, któ­rym był morświn Tuffy. Tresowany Tuffy nurkował nie­jednokrotnie po 20 razy w ciągu jednego dnia na głębokość 60 m, dostarczając załodze „Sealab II” pocztę i medyka­menty, a powracając na powierzchnię z meldunkami. Orien­tował się on w wodzie w sposób niemal idealny, mimo że widoczność była nieraz ograniczona do 5 m W dniu 11 września nastąpiła zmiana załogi w podwod­nym laboratorium. Powrót oceanonautów z głębin na po­wierzchnię przebiegał bez większych zakłóceń. Umieszczono ich w specjalnym pojemniku ustawionym obok „Sealab II”, do którego wpływali w samych maskach i kamizelkach gu­mowych, i wydobywano na powierzchnię. Następnie powoli zmniejszano w pojemniku ciśnienie z 7 atmosfer do 1 atmo­sfery (gwałtowny spadek ciśnienia mógł spowodować tzw.

1BH iHHH

a

chorobę kesonową, objawiającą się bólami mięśni, a nie­kiedy prowadzącą do paraliżu lub nawet śmierci). Akwa- nauci musieli przebywać łącznie w komorze dekompresyj­nej przez 36 godzin.

Jedynie Scott Carpenter, zgodnie z planem, kontynuował pobyt pod powierzchnią oceanu, szkoląc nową grupę oce­anonautów i nadal kierując badaniami, na których program miały wpływ rezultaty uzyskane przez poprzednią grupę podczas trwania I etapu.

Oczywiście eksperyment, którym kierował Carpenter, tak jak i jego lot w pojeździe „Mercury” zawierał wiele ele­mentów ryzyka. Życie w odmiennych warunkach pełnych zaskakujących sytuacji wymagało od oceanonautów błyska­wicznej orientacji i niejednokrotnie jeszcze szybszej decyzji. Doświadczenie, jakiego nabrał Carpenter, gdy był oblaty­waczem oraz kiedy „terminował” na astronautę, pozwoliły na bezpieczne wyjście z każdej sytuacji.

Tak było na przykład, gdy jeden z nurków oddalił się zbyt daleko od bazy wyczerpując zapas mieszanki oddecho­wej lub gdy sam Carpenter stanął w obliczu niebezpieczeń­stwa zgubienia drogi powrotnej do „Sealab II”.

W dniu 26 września Carpenter powrócił na powierzchnię po 30 dniach spędzonych we wnętrzu „Sealab II” wykazu­jąc, iż czterotygodniowy pobyt w głębinach morskich jest przedsięwzięciem najzupełniej realnym. Tego samego dnia osiedlił się w podwodnej bazie trzeci zespół, aby kontynuo­wać badania i eksperymenty.

Między innymi ostatnia zmiana oceanonautów wypróbo­wała nową metodę wydobywania wraków. W pobliżu „Sea­lab II” zatopiono wrak myśliwca odrzutowego bez skrzydeł. Oceanonauci wprowadzili do jego kadłuba lżejsze od wody tworzywo piankowe. Wyparło ono wodę ze środka samolotu

i następnie zastygło. Wrak stał się lżejszy od wody i wy­płynął na powierzchnię.

Zakończenie całego przedsięwzięcia nastąpiło 10 paździer­nika. Trzeci zespół, nurków powrócił z dna Pacyfiku na

powierzchnię po 15 dniach pobytu na głębokości 60 m. W ten sposób zakończył się 45-dniowy eksperyment, naj­większy tego rodzaju w dziejach oceanonautyki. Wykazał on, że człowiek może żyć i pracować na dnie oceanu przy­najmniej miesiąc bez przerwy, docierając niemal do granic szelfu kontynentalnego.

PODWODNA KULA

Dwa lata Cousteau wraz ze swoim zespołem zbierał siły do nowego etapu szturmu głębin. Baza kolejnej wyprawy

„Pré Continent III” — miała być ustawiona na dnie Morza Śródziemnego w pobliżu latarni morskiej Cap Ferrat.

Była to stalowa kula o średnicy 5,5 m, w której wnę­trzu przebywać mogło sześciu ludzi. Konstrukcja ta wy­pierała niemal 100 m3 wody, w związku z czym musiała zostać obciążona balastem, aby mogła być ustawiona na dnie.

Załoga została dobrana bardzo starannie w drodze eli­minacji 50-osobowej grupy ochotników. Członkowie załogi mieli przebywać na głębokości 100 m przez 3 tygodnie.

Atmosfera helox ze względu na tak dużą głębokość skła­dała się z 2% tlenu i 98% helu. Interesujące było rozwią­zanie usuwania dwutlenku węgla. W przeciwieństwie do stosowanych dotychczas absorbcyjnych aparatur chemicz­nych użyto nowego rozwiązania — kriogeneratora działa­jącego na zasadzie wymrażania dwutlenku węgla w komo­rze tego urządzenia, gdzie panowała temperatura minus 150°C. Dodatkowo stanowiło ono doskonałą — jak mogli stwierdzić później oceanonauci — lodówkę.

W połowie września 1965 roku, a więc w tym czasie, gdy na przeciwnej stronie naszego globu^ przebywał w głębi­nach Pacyfiku zespół „Sealab II”, za sześcioma ludźmi Cousteau zamknął się właz „Pré Continent III”. Ciśnienie w jego wnętrzu zaczęło rosnąć, aż osiągnęło wielkość od­powiadającą 100-metrowej głębi. Jednocześnie baza oce-

anonautów była już holowana na z góry wyznaczone miej­sce.

Niestety nadszedł silny sztorm, którego nie przewidziały żadne obserwatoria. Następują awarie i cała kawalkada towarzyszących statków musi zawrócić do portu wraz z ba­zą podwodną. Na szczęście wkrótce pogoda zaczęła się po­prawiać i kierownictwo postanawia, iż oceanonauci pozo­staną nadal pod ciśnieniem w bazie. Istotnie po trzech dniach morze uspokoiło się i podwodny dom zostaje opusz­czony na głębokość 100 m. Pewnie oparł się na swej pod­stawie, która służyła dodatkowo jako skład zbiorników ze sprężonymi gazami, pojemników z żywnością, słodką wo­dą itp. W ten sposób Cousteau chciał uczynić jeszcze jeden krok w kierunku realizacji swej idei — uniezależnienia oceanonautów od dostarczanego z powierzchni zaopatrzenia w mieszaninę oddechową, żywność i energię, co wymaga licznych przewodów oraz dużego zespołu obsługi nawodnej.

Głównym celem ekspedycji „Pré Continent III” było obok badań fizjologicznych rozstrzygnięcie, jakie prace inżynie­ryjne i w jakim czasie mogą wykonywać oceanonauci na głębokości 100 m.

Na wypadek awarii zespół nurków miał do dyspozycji dwie komory dekompresyjne umocowane do podstawy „do­mu” w pozycji pozwalającej na przyjęcie do wnętrza w każdej chwili całej szóstki.

W czasie codziennych wyjść na zewnątrz kuli nurkowie otrzymywali mieszaninę oddechową za pomocą elastycz­nych przewodów. W razie defektu oceanonauci wyposażeni byli w aparaty oddechowe z trzema butlami mieszaniny. Przed utratą ciepła chroniła ich podwójna warstwa gumy piankowej.

Poruszając się w absolutnym mroku, rozświetlonym je­dynie sztucznym światłem, ciągnąc za sobą przewody od­dechowe nurkowie wykonywali liczne prace głębinowe, a także instalowali głowicę podwodnego szybu naftowego. Interesujące, że nurkowie wykonali wiele czynności szyb-

ciej aniżeli robotnicy na powierzchni ziemi: uwolnieni od ciężaru nie musieli wspinać się ani schodzić ze wznoszo­nych konstrukcji, uzbrojeni w płetwy zwinnie i bez wy­siłku pokonywali wysokości.

Przy dotychczas stosowanym systemie klasycznego nur­kowania z zachowaniem całego ceremoniału dekompresji pobyt na tak dużej głębokości mógł być jedynie krótko­trwały. Nic więc dziwnego, że koszt 20-minutowej pracy nurka wynosił w takich warunkach kilka tysięcy dolarów. To powodowało, że wydatki na nurków osiągały połowę ogólnego kosztu eksploatacyjnego wydobywania ropy naf­towej ze złóż podmorskich.

W dniu 26 września znowu nadciągnął sztorm. Pędzone przez południowózachodni wicher 5-metrowe fale uderzyły całą mocą w unoszące się na powierzchni statki. Załogi trzymając się z trudem na nogach, spod których usuwał się rozkołysany pokład, walczyły o utrzymanie się na właści­wej pozycji. Zerwanie przewodów łączących podwodny dom z powierzchnią groziło oceanonautom śmiertelnym niebez­pieczeństwem.-

Wprawdzie stumetrowa Warstwa wody chroni kulę od uderzeń fal, jednak oceanonautom zagraża wiele niebezpie­czeństw.. W atmosferze narastającej niepewności .prowa­dzone są bezustanne rozmowy ze statkiem i mieszczącą się na lądzie bazą eksperymentu.

:— Hallo „Pré Continent”, niepokoimy się o kable. Naj­gorszym byłoby zerwanie przewodu łącznościowego. Nie będziemy wówczas mogli udzielać Wam żadnych wska­zówek.

Tu „Pré Continenjt". Na wszelki wypadek ustalmy: jeśli przerwie się przewód łączności, będziecie mogli prze­kazywać informacje przewodem doprowadzającym energię elektryczną nadając alfabetem Morse’a.

Doskonale! A jak będziecie nam odpowiadać?

Możemy wysyłać meldunki na powierzchnię w pla­

stykowych pojemnikach — odpowiada André Laban, kie­rownik zespołu.

Obawiamy się —^dobiega z powierzchni — iż nie uda się nam pochwycić ich. Wiatr znosi grzbiety fal, widocz­ność jest znikoma.

Mamy inny pomysł woła „Pré Continent”. — W od­powiedzi na sygnały będziemy przesyłali znaki Morse’a włączając w ich rytm ogrzewanie elektryczne. Wasze mier­niki wykażą każdorazowo wzrost obciążenia linii.

p| Świetnie!

Czuwający nad bezpieczeństwem oceanonautów dalecy są jednak od optymizmu. Łączność z przebywającymi w głę­binach nurkami jest. w wypadku zerwania przewodów bardzo problematyczna. Ponadto jeśli nastąpi przerwanie dopływu prądu, strumień chłodu zaleje natychmiast wnę­trze kuli.

Fale wciąż rosły.

3 — „Pré Continent”!

Słuchamy.

;— Gdyby oba przewody zostały zerwane, musicie się wynurzyć!

Tak. Spróbujemy to zrobić korzystając z komór de­kompresyjnych.

17TT- Nie, w tych warunkach jest to zupełnie niemożliwe.

Możemy zrzucić balast i po zamknięciu włazu wy­płynąć w kuli na powierzchnię.

7—>. Tak, to jest jedyne wyjście^ My z kolei uczynimy wszystko, abyście nie zdryfowali.

Jeżeli zniesie nas na pełne morze, nie będziemy spec­jalnie zagrożeni.

Obawiamy się, że może wyrzucić was na skały... Sztorm trwał jeszcze wiele godzin i spowodował dużo

uszkodzeń. Jednak gigantyczny trud załóg nie poszedł na marne: kontakt z „Pré Continent III” został utrzymany.

Gdy naprawiono szkody i wypoczęto po ciężkich .chwi­lach, życie na dnie potoczyło się normalnym biegiem: pra­

ca, pomiary naukowe, posiłki, sen. Jak oświadczono póź­niej, wyprawa „Pré Continent III” natrafiła i pokonała więcej problemów niż wszystkie poprzednie łącznie.

Gdy po trzech tygodniach spędzonych na głębokości 100 m zamknięto właz, kula po odrzuceniu balastu odbyła trwający 3 minuty ,',skok w zwyż” wypływając na po­wierzchnię.

Ciężkie przejścia szybko poszły w zapomnienie, a każdy z dzielnej szóstki zabrał z głębin do swej pamięci to, co było miłe, ciekawe, radosne. Dla jednych były to wspom­nienia o „wszędobylskim” helu, który potrafił wciskać się nawet do wnętrza lamp kineskopowych telewizorów i wo-

i doszczelnych zegarków. Dla innych zaś chwile, w których

życie oceanonautów przedstawiane było za pośrednictwem Euro- wizji milionom telewi­dzów, lub uczucie bez­granicznego szczęścia, gdy po dłuższym poby­cie w wodzie dygocąc na przemarzniętych je­szcze nogach, postę­kując kwakliwym gło­sem wchodzili pod przyjemne strumienie gorącego prysznicu.

Jeszcze tylko 4-dnio- wa, odbyta również we wnętrzu kuli dekom­presja i pobladłe nieco twarze sześciu oceano­nautów uśmiechają się do najbliższych.

ROSJANIE, CZESI, POLACY...

Osiągnięcia oceanonautów USA i Francji wysuwają te kraje na pierwsze miejsce. Inne kraje nie mają jednak za­miaru pozostawać w tyle. W 1966 roku do współzawod­nictwa włączył się Związek Radziecki. Dwaj radzieccy oce- anonauci spędzili 30 dni w domu-schronie na głębokości

11 m. Pierwsi radzieccy nurkowie — H. Hajes i D. Calakti- now — przebywali na dnie Morza Czarnego w pobliżu za­chodniego wybrzeża Krymu. Później zamieszkał wraz z nimi trzeci oceanonauta — inż. D. Gałaktinow.

Schron z blachy stalowej o powierzchni 3 m2 miał trzy iluminatory oraz śluzę, przez którą akwanauci mogli wy-

dostać się z jego wnętrza. Podwodne mieszkanie umeblo­wano i wyposażono w aparaturę naukową. Przez cały okres pobytu na dnie akwanauci utrzymywali łączność z oceano­graficznym statkiem badawczym „Nierej” zakotwiczonym w sąsiedztwie. Żywność i zaopatrzenie otrzymywali ze statku w kontenerach.

Celem eksperymentu było wyjaśnienie wpływu zwięk­szonego ciśnienia na organizm człowieka podczas długo­trwałego pobytu pod wodą oraz wykonanie przez oceano- nautów określonego programu badań na oznaczonym odcin­ku czarnomorskiego szelfu.

Akwanauci w. czasie pobytu na dnie morza dokonywali podwodnych spacerów. Na brzegu, w pobliżu miejsca,. w którym opuszczony został schron, mieścił się obóz nau­kowców wyposażony w laboratorium biochemiczne i fiz­jologiczne.

W pobliżu wybrzeży kubańskich przeprowadzała bada­nia Morza Karaibskiego kubańsko-czechosłowacka ekspe­dycja naukowa. Uczestnicy wyprawy otrzymali do dyspo­zycji podwodny „dom” konstrukcji czechosłowackiej, za­nurzony na głębokości 20 m.

Z radością należy odnotować, że i my weszliśmy do ze­społu krajów mających osiągnięcia w dziedzinie akwanau-. tyki. Dwaj płetworiurkowie-amatprzy, Antoni Dębski

i Aleksander Lassaud, spędzili 95 godzin we własnoręcz­nie zbudowanym zbiorniku-bazie „Meduza-1”,' który zo­stał opuszczony na głębokość 24 m.

Na specjalną uwagę zasługuje konstrukcja „Meduzy”. Wykonano ją w kształcie grzyba o objętości 4 m3, ważą­cego wraz z wyposażeniem i kompletem butli 3000 kg. W przeznaczonym dla 1—3 osób wnętrzu znajdował się 200-watowy grzejnik elektryczny, elektryczne oświetlenie, telefon, analizator powietrza i regulator jego dopływu, ze­gar, termometr,. itp.

Meduza” była obiektem ruchomym. Dzięki zastosowa­niu oryginalnej konstrukcji mogła zmieniać głębokość za­nurzenia, co pozwalało między innymi na wyeliminowanie konieczności posługiwania się komorą dekompresyjną pod­czas wynurzania po zakończeniu eksperymentu. Obaj nur­kowie powrócili na powierzchnię w stopniowo unoszącej się w górę „Meduzie”.

Uzyskane przez nich doświadczenie zostanie wykorzysta­ne przez Przedsiębiorstwo Robót Czerpalnych i Podwod­nych, które zamierza wykonać podobne bazy podwodne do własnych celów.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andrzej Strug, Ludzie podziemni
Andrzej Strug, Ludzie podziemni
Urbańczyk Andrzej Ślimak na krawędzi stali
WILLIS WILLIAM ŻEGLARZ NIEZŁOMNY Urbańczyk Andrzej
Strug Andrzej LUDZIE PODZIEMNI(1)
Strug Andrzej Ludzie podziemni 2
Niemojewski Andrzej LUDZIE REWOLUCJI
Ludzie o nadludzkich mocach Andrzej Sarwa
Gontarz Andrzej LUDZIE I INFORMACJE Człowiek w środowisku informacji totalnej narodziny społeczeńst
Gontarz Andrzej Ludzie i informacje
Strug Andrzej Ludzie podziemni
Podstawy Oceanotechniki Test 03
ludzie
baciary jak się bawią ludzie
fr ks młodzi ludzie i starzy ludzie

więcej podobnych podstron