Andrzej Strug „Ludzie podziemni”
Andrzej Strug („towarzysz August”), to pseudonim literacki Tadeusza Gałeckiego, aktywnego działacza PPS-u. Pisze przede wszystkim o tym, co zna, czyli o życiu socjalistycznych konspiratorów.
Uwielbiał twórczość Żeromskiego (zgodność poglądów na literaturę - swoiste tworzenie historii, zwierciadło idei) i Dostojewskiego. Losy burzliwe, wielokrotnie siedział w pudle, zesłali go też do Archangielska, pewien czas spędził na emigracji w Paryżu. „Chory na Polskę”, jak to ktoś określił. Brał udział w rewolucji, potem walczył pod skrzydłami Piłsudskiego. Umarł w 1937.
Ludzie podziemni (bezimienni działacze socjalistyczni) - to tom z opowiadaniami, wydany w 1908 roku. Teksty pisane między 1905 a 1907 rokiem. Kraków - Warszawa
Opowiadania: „Nekrolog”, „Co złe, to w gruzy”, „Wigilie”, „Z ręki przyjaciela”, „Na stacji”, „Zmora”, „Ojciec i syn”
Bohaterowie - działacze, ale z wewnętrznymi dylematami (po dostojewsku). Zwykle Strug skupia się na pojedynczej jednostce, wczuwając się w jej psychikę.
Nekrolog
Bohater-narrator opowiada, jak podczas pogrzebu jego przyjaciela na cmentarz wpadli kozacy i stratowali groby, zaczęły się walki, a potem aresztowania. Bohater ma zamiar ułożyć mowę pochwalną, nekrolog dla przyjaciela. Chce uczcić jego osobę, napisać wszelkie zasługi, chce, aby jego śmierć była pokrzepieniem i mocą dla innych w dalszej walce. Jednak siedzi on nad kartką już 3 h i nic nie może napisać. Nie wie, jak zacząć, choć zna wszystkie losy swojego towarzysza. Jego przyjaciel odszedł w najbardziej potrzebnym i gorącym czasie. Był dla innych jak ojciec, osierocił ich, trudno wybrać nowego człowieka na jego miejsce. Jego przyjaciel na imię Walter, ludzie na Woli pytają o niego. Na Waltera mówią tez Młotek. Narrator mówi, że Walter się wsypał. Młotek działał tez na Powiślu. Każdy go lubił, chodził tam, gdzie było niebezpiecznie. Tyle roboty, trzeba działać, a on sobie wziął i odszedł. W najgorszy czas odszedł - mógł poczekać. Narrator cały czas zwraca się do Waltera: „mogłeś poczekać”. Przy okazji opowiada jego i swoje losy, splecione w jedno. Wspomina wspólnie spędzone dni. Mówi tez o ostatnim roku starego stulecia. Było to lato bojowe i te dni dały im nadzieję. Były to dla nich dni upojenia. Narrator zadaje pytania do przyjaciela: czy pamiętasz…? Patrzyli wtedy chciwie ku wschodniej granicy. Ale radość przepadła. Byli smutni. Pyta się czemu się tak spieszył? Stwierdza, że źle zrobił. Ponownie zwraca się do swojego przyjaciela, nazywa go bratem: „słuchaj, bracie, słuchaj dobrze” przecie to rewolucja idzie!” ma ona zatrząść ziemią. Już prawdą jest, że się zaczyna. Idą nowe czasy. Wszystko się zmieni! Mogą oni wreszcie wyjść spod ziemi i pokazać owoce swojej pracy. Niedalekie ich jutro. Wyjdą z podziemi, aby stoczyć bój z wrogiem. Nagle znika entuzjazm narratora, przypomina on sobie zmarłego przyjaciela. Pisze, że tylko jego zabraknie w tym jasnym dniu. Tylko on nie wyjdzie ze swojego podziemia. Pyta się go, czy nie lepiej byłoby, gdyby zobaczył jednak ten jasny dzień. Walter marzył w podziemiu o tym, aby kiedyś wyjść na zewnątrz i pokazać się. Bo to wstyd tak się ukrywać przez cale życie - okropna rzecz i wstyd. Płynęli razem i widać brzeg, ale przyjaciel jego już na dnie. Pyta się narrator sam siebie, jak ona ma bez niego wyjść na ten jasny brzeg….?
Teraz pytaniem do przyjaciela: pamiętasz? wspomina lata i dyskusje, referaty studenckie. Te kłótnie i stronnictwa, które się wówczas tworzyły. Programy, kółka, grupy itd. Oni odnosili sukcesy we czwartki warszawskie, byli wtedy dumni. Byli pewni jak Napoleon, że w ich ręku spoczywa władza. Wyrzucili ich z uniwersytetu, ale oni byli przekonani, że do wyższych celów są przeznaczeni. Siedzieli w więzieniu, ale cały czas byli mężni. wyszl po paru miesiącach, ale wtedy się tego wstydzili jak zbrodni. Działali w Paryżu, głód, nędza, drukowali tam broszurki. Następnie Londyn, nielitościwy i potwory, nędza i bieda większa niż w Paryżu. Byli tam na jesieni. Leżeli w barłogu, głodni, deszcz padał. Narrator wspomina te nędzne czasy, ale ważniejsze jest to, że wspomina to, co wtedy robili. W lato powrócili do kraju, w noc gwiaździstą. Przekradali się przez granicę. Nie wiedzieli, że nie wyjdą już z ziemi rodzinnej.
Są to stare dzieje, dawne. Zaczęła się praca nowa i nieznana. Było ciężko i gorzko. Na nic zdała się wiedza, która posiadali, życie ciężko ich doświadczyło. Ich najcięższą i najtrudniejszą próbą były te czasy. Czarna godzina: czuli trwogę i niewiarę. Narrator chciał, jak żołnierz w czasie ataku wroga, rzucić bron i uciekać, ale czuwał nad nim przyjaciel i otworzył mu oczy. Walter był od niego mocniejszy.
Pyta się przyjaciela, czy pamięta on, jak we dwóch zostali po pogromie, oni we dwóch parowali się… teraz po latach trudno w to uwierzyć, ludzie na pewno by nie wierzyli, ale tak było. Trudnie czasy głodu, strachu, poniewierki przetrwali dzięki wierze - narrator wspomina słowa z Pisma św., że wiara góry przenosi. Za dziecięciu robili, ale nawet za jednego nie jedli. Ich praca była trudna i mozolna. Niektórzy wątpili w nich. Przywykli do życia w ciągłej obawie. To były ich pierwsze czasy. Jednak nie zaprzestali działań, udawały im się róże rzeczy, wierzyli, że Bóg im pomaga. Wspomina, jak pewnego dnia o mało nie wpadli w ręce policji, dzięki przekupce uratowali się. Narrator jest nadal pod wrażeniem, że nikt jej nie uczył tego, a wiedziała jak ma się zachować. Zastanawia się, czy ta kobieta żyje jeszcze. Wspomina tez Żyda, który ich ostrzegł, aby tędy nie szli, bo tam policja jest. Przetrwali, ale czemu teraz on jest sam?
Tyle lat im zeszło, aż nie do wiary. Narrator zastanawia się, czy to może sen. Ciągle byli razem, w każdej doli. Mieli tylko siebie. Wspomina, że często się kłócili, a nawet żarli nawzajem. Nieraz musieli godzić i inni. Ale pomimo to zawsze byli razem, jak bracia rodzeni. Teraz narrator prowadzi rozmowę ze zmarłym, każe mu powiedzieć kogo miał, kochał, mówi, aby się nie wstydził. To taki jednostronny dialog. Narrator mówi, że nawet pożegnać się nie mogli. Chce wiedzieć jedno: czemu w swojej ostatniej godzinie jego przyjaciel oglądał się na drzwi, czego szukał? On musi mu to wyznać! - rozkaz od narratora. Pyta się, czy może on-narrtaor był mu wtedy potrzebny.
Na cudzym łóżku umarł, w cudzym mundurze ubrany i pochowany. Oni nie mieli nic swojego, nawet własnego kąta, chwili wolnej. Trzeba raz w życiu odpocząć, czyli umrzeć. Jednak narrator stwierdza, ze mógł jeszcze rok, czy dwa pożyć. Wtedy by czegoś doczekał i byłoby lżej. Mówili do siebie, że odpoczną w więzieniu czy na zesłaniu. Nieraz pragnęli, żeby po nich przyszli, ale jak na złość nie przychodzili. „Spoczywaj - spoczywaj”
„Otóż chce pisać twoje dzieje. Słowem żywym, mocnym, żeby pamiętali cię ludzie długo - długo... Sławy rozgłośnej, sławy wielkiej chcę dla ciebie, człowieku spod ziemi, człowieku bez imienia! Niech to ujawnione imię twoje stanie się dumą tysięcy i niechaj dla nich znakiem żywym i otuchą i bodźcem, i dźwiękiem bojowym! Niech wiedzą!...”
Pisać on musi, jutro będą się bić. Jest noc cicha, on musi do rana napisać. Jeszcze tę długą noc spędzi z nim samotny-ze swoim umarłym bratem. Może z tych wspomnień i żalu zjawi się jego cień przed nim. Przyjdzie on z niewiadomego świata, stanie smętny i cichy, w oczy mu spojrzy, pożegna go i odejdzie.
Jutro będą drukować arkusze, robota zakipi w ich kuźni podziemnej. Wyjdzie w świat numer opracowany przez Waltera. Pochwycą to ludzie w Polsce i na świcie, przypadek zaniesie tą gazetę do różnych ludzi, Az w końcu podejmie ją z drogi człowiek niewiadomy.
- Opowiadanie zaprogramowane jako wstęp do tomu, który ma mówić o losach „ludzi podziemnych”.
- cechy charakterystyczne: narracja 1 os., dużo urwanych zdań, nie dokończonych, wielokropki, niedopowiedzenia, dużo trzeba się domyślać. Fragmentaryczność.
„Co złe, to w gruzy...” (słowa z socjalistycznego hymnu „Czerwone sztandar”)
Część od narratora 3 os., że straszne czasy nastały w Wawie na popularną muzykę. Nie słychać już kataryniarzy, wynieśli się z miast, zniósł ich nieubłagany duch czasu. Teraz jest filharmonia.
Historia o Jakubie Helbiku, starym artyście - skrzypku ulicznym. Wspominał on czasy, kiedy mógł swobodnie chodzić po ulicach i grać. Ale nie chodził sam, ale we czterech grali (drugie skrzypce, klarnet, wiolonczela). Dostawali od ludzi pieniądze. Wtedy to ludnie bardziej doceniali muzykę. Grali tez na weselach i innych okolicznościach. Teraz artysta uchodzi za dziada. Gdy jest Zdory wyganiają go, tylko chorym pozwalają grac. Nie chcą ich wpuszczać na lepsze kamienice, aby grali. Pan Helbik był przystojny i młody, dziewczyny za nim latały, ale to dawne czasy. Uciekł on z domu tylko ze skrzypcami, gdy miał 17 lat. Mógł zostać rzemieślnikiem, mieć rodzinę, warsztat, ale wybrał inne życie. Życie minęło mu jak sen. Teraz tylko czekać śmierci zostało. Helbik teraz chodzi po podwórkach, tam gdzie go jeszcze wpuszczą i gra, żyje marnie. Udawał, że jest ślepy i ma reumatyzm. Mieszkał on katem u baby na Parysowie, która woje córki puszczała i z tego żyła, mieszkali tam tez złodzieje. Z czasem Helbik przestał zwracać uwagę na to, z kim się zdaje, dzień zaczynał od paru kieliszków i grał, zaczynając od Okopowej. Dbał o to by nie grac ciągle w tych samych miejscach, miał umowy z dziadami śpiewającymi psalmy, gdzie który chodzi. Nie mógł się dać. Grał na Smoczej Gęsiej, ale w Pawią, Dzielną się nie zapuszczał bo już go tam obił łotr Gwoździarz, co śpiewał psalmy tam. Hycel ten udawał sparaliżowanego i miał we władzy całe Nowolipie. Helbik pił tez podczas obiadu i kolacji. Do domu wracał z pustą kieszenią i pijany. Za mieszkanie płacił rubla i oprócz tego, że jak do córek tej baby przyjdzie jakiś lepszy gach to ma grac pod oknem w nocy za darmo. Mieszkał u niej lat kilkanaście. Pan Helbik był samotny, żył nędznie i ubogo. Ale pamiętał, że wyszedł z porządnego domu. W tym domu było wiele złych rzeczy, ale udawał ślepego, nawet rozmawiał, ze złodziejami, gdy go zaczepili.
Roz podczas obławy policji jeden ze złodziei ukradł Helbikowi skrzypce. Stary i cichy dziadek zamienił się wtedy w o 30 lat młodszego człowieka, który wpadł w szał. Przeklinał, zemścił, groził. Złodzieje się przestraszyli i sami po cichu załatwili tę sprawę. Zbili głupiego kolegę i kazali mu nie wracać bez skrzypiec. Po 3 dniach wrócił złodziej, ale bez skrzypiec. Za to miał inne. Helbik był łzy, chciał swoje stare skrzypce. Jednak dał się udobruchać, bo te nowe były koncertowe i dużo kosztowały, dorzucili mu nowe spodnie też. Z nowymi skrzypcami przypomniały się młode lata. Grał dawne melodie. Ludzie zaczęli go uważniej słuchać. Raz jeden gość chciał od niego odkupić te skrzypce, jednak dla Helbika były one bezcenne. Gość zaczął się dopytywać, skąd ma takie drogie skrzypce, Helbik się przestraszył i nie grał więcej w tej kamienicy. Odnowił również repertuar, wygrzebał z pamięci stare melodie. Wnuczka baby od mieszkania, czternastoletnia Melka (z nią Helbik miał najlepszy kontakt), chciał by grał i grał. Stary myślał nawet żeby ja nauczyć, jak ma taki zapal, ale wracał pijany i jakoś nie mógł zacząć lekcji. Melka chciał, by grał smutne melodie. Opowiadał jej Helbik lata swojej edukacji muzycznej(trochę tez koloryzował), że chciano go do Wiednia wysłać, mógł zostać wielkim artystą. Opowiadał tez jej o swojej miłości młodzieńczej. Był młody i nie wiedział jak obchodzić się z kobietami. Owinęła go sobie wokół palca, przez nią pokłócił się z ojcem, uciekł z domu, robił dla niej wszystko, a gdy grał z muzykantami i dobrze zarabiał i mieli się pobrać - uciekła. Helbik mówił Melce, że najgorszy los maja ci, których muzyka rozflaczyła i rozebrała. Przez nią i on znajduje się a takim miejscu z dziwkami i złodziejami. Melka patrzy od malowego na to, jest to dla niej normalność, ale on zna inne życie. Pewno jesiennego, pięknego ranka wygrzebał z pamięci stare melodie (polskie piosenki sprzed powstania, melodie wojskowe), za którą ludzie na podwórkach bardzo go oklaskiwali, chcieli bisy i dawali dużo pieniędzy Raz przypomniała mu się jeszcze jedna melodia, mało grana dotychczas, ludzie również go oklaskiwali, chcieli bisów, ludzie chcieliby grał to cały czas i głośno - nie wiedział cóż to za melodia, zastanawiał się skąd u ludzie takie zainteresowanie muzyką, powodzenie przypisywał swojemu cudem odnowionemu talentowi. Teraz miał więcej kasy, planował przyszłość. Okazało się, że nieświadomie podbudowywał serca robotników, grając hymn socjalistyczny. No i w końcu go za to aresztowali, tam pozwiedzano mu czym zawinił. Żałowano bardzo starego grajka. Od narratora, że są ludzie zasłużeniu i cierpiący bez winy.
Plus - naturalistyczne opisy środowiska miejskiej biedoty (burdel - rodzinna firma, czternastoletnia Melka, co chciałaby może innego życia, ale zmuszona jest przez życie do prostytucji. Zresztą tak samo jak jej matka.)
Wigilie
Jest noc jesienna po 22., słabo oświetlone ulice warszawskie. Bohaterem jest Tański, działacz socjalistyczny, śmiertelnie znużony i zmęczony swoją pracą. Marzy o tym, aby odpocząć w domu i napić się herbaty. Ucieka w nocy przed szpiclami, nie ma dla niego bezpiecznego schronienia. Był na Sybirze kiedyś i z tego ma reumatyzm w nogach. Obraz ulic warszawy: sklepiki słabo oświetlone, jak nory, gdzie gnieździło się mizerne i chytre robactwo ludzkie. Domy ludzkie, gdzie panuje nędza. Kobiety szyjące po nocach w półmroku. Z mgły wychodziły grupy podpitych osób, pod sklepikami stali szemrzący robociarze. Trochę widmowo ukazane nocne miasto, ni to sen, ni to jawa. Jest to raczej wizja subiektywna pojawiają się myśli bohatera, mowa pozornie zależna i narracja w 3 os. Bohaterowi uciekł tramwaj, więc decyduje się iść pieszo, do tego musi ukrywać się przed szpiclami. Są wymienione ulice warszawskie, którymi idzie: m. in. Karolkowa, Krochmalna, Nowy świat, Ordynacka. Tański mieszka na Tamce. Nagle spostrzegł starego szpicla, jego mordę pamięta dobrze, bo rok temu ganiał się z nim po Wawie. Czuł, że szpicel go śledzi. Myśli, co ma robić i jak go zmylić. Zorientował się w swej sytuacji - wie, że nie może iść na Tamkę, bo jutro byłaby tam rano obława. Musi uciekać, bo cały czas za nim idą. Tański minął dom Hirszla na Tamce, gdzie miał swój pokój, widział przez okno jasny pokoik, właściciela, ale musiał iść dalej. Zamykano właśnie bramy. Tański miał już plan, ale był zły, że znowu czeka go nieprzespana noc, spędzona na włóczeniu się po mieście. Rozważania bohatera: ludzie porządni kładą się teraz spać w swoich domach. Jest bardzo zmęczony, chce mu się spać. Takie podobne noce Tański miał o każdej porze roku i w innych miastach: Wilno, Częstochowa, Łódź. Od paru dni czuł się źle. Oprócz tego chodził jak maszyna, czuł obojętność i nudę. Chcieli go wysłać w okolice Sandomierza, aby zniknął na trochę z oczu szpiclów, ale się nie zgodził. W dzień chciał spać, w nocy nie mógł zasnąć. Miał napady niepokoju i nieokreślonego oczekiwania. Zdawało mu się, że takie stany już przechodził kiedyś. Przeczuwał, że na niego już czas i wsypa jest niedaleka, czuł, że go złapią, ktoś go wsypie. W cudzysłowie często ujęte są myśli bohatera. Bohater wierzy w przeznaczenie, ze ktoś już to wszystko zaplanował. Przez chwilę zapytał siebie, czy jest sens uciekać i się bronić i tak go złapią, jak nie dziś to jutro. Rozważania: w Warszawie socjalizm okazał się sprawą masową, działa wielu bezimiennych działaczy. Teraz idzie za nim dwóch, czy więcej szpiclów. Planują na niego zasadzkę w zaułku. Wie, że jakiś złodziej go wydał. Udało mu się na chwilę ich przechytrzyć, ukrył się w składzie drewna. Chwilę odpoczął, poczuł, jak jest zmęczony. Pomyślał, że mógłby zaczekać tu do rana i się przespać. Myśli mu się mąciły. Usnął. Obudził się, gdy jeszcze było ciemno. Postanowił iść dalej. Jednak nie mógł wydostać się ze składu, bo po ciemku trafił do jakiejś studni z bali. Wdrapał się, ale spadł w trociny. Poczuł, że cos niedobrego stało się z jego ręką, chyba złamał. Dalsze próby wydostania się ze składu drewna. Zastanawia się, co robią tamci szpiclowie, gdzie są, czy urządzali na niego obławę, czy zaniechali działań. Ten szpicel go poznał, był już kiedyś pobity przez innych działaczy, miał chyba nie przeżyć, ale się wylizał. Tański zastanawia się nad swoim trudnym położeniem, a do tego ta ręka. Z zesłania wrócił 3 lata temu. Jest tak bardzo zmęczony, że jest mu obojętne teraz, co się z nim stanie. Mogą go złapać. Rezygnacja bohatera z działań. Wszystko się tak zbiegło, że powinni go złapać. Kleiły mu się oczy, oparł się o cos, nagle poczuł, że leci, ale w ciemnościach nic nie widział. Prawdopodobnie otworzył jakieś wrota. Chodził w ciemności, nie było żadnych przeszkód. Dotarł do szpary i zobaczył jakiś domek oświetlony przez latarnię, w którym było jakieś światełko i poczuł, że nie jest sam w tej sytuacji, ze nie jest samotny w tej szpiclowskiej pogoni w ciemnościach. Druga szpara i tez domek ze światełkiem - nadzieja w bohaterze. Słychać bicie dzwonów, jest północ. Bohater jest zdziwiony, że to wszystko trwało tylko godzinę. Znalazł się na ul. Dobrej. Zaszył się w jakimś kącie i tam postanowił poczekać do rana. Był ogromnie zmęczony. Usnął. Zbudził go szept dwóch ludzi, przestraszył się, bo byli oni blisko i mogli go zauważyć. Zaczął padać deszcz. Postanowił wyjść z ukrycia, był głody, minął Bristol, zapachy spowodowały ze uczuł, że musi cos zjeść. Poszedł na Podwale. Nagle zaczepiła go jakąś kobieta, prosiła by szli razem, a wytłumaczy mu, o co chodzi. Prosi o pomoc, od Chmielnej ścigają ją złodziej i szpicle. Wsiedli do dorożki. Wtem dogonili ją ścigający, mówili, że ta kobieta jest złodziejką. Ale właśnie dorożka ruszyła. Myśli Tańskiego, tak jakby jakiś głos wewnętrzny: pyt. do siebie, czy wie komu wojnę wypowiedział? Jest głupi, rozum jest słaby. Oni wszyscy zginą bez śladu. Życie toczy się dalej. Idealiści, wymrą bezpotomnie. Będzie lepiej, gdy z innego pokolenia zrodzi się człowiek-wilk i weźmie życie za bary i będzie kąsać. Światu się spieszy razy 3 powtórzone. Wyszedł z dorożki, szedł w dal ulicy. Czuł się obcy, że jest wrogiem, jest we wrogim mieście. Jak na razie może chodzić bezpiecznie.
Tański przyszedł niby to niespecjalnie do miejsca, gdzie stał jego rodzinny dom. Wspomina swoją matkę i ojca, czasy dzieciństwa. Uczuł żal, jest tylko miejsce, nie ma domu, bo stoi wielki gmach - prawdopodobnie jest to fabryka. Mieli oni sklepik, matka pierwsza umarła, ojciec wychowywał go surowo. Do rzemiosła się Tański nie nadawał, wyrzucali go zawsze, ojciec go za to bił. Uciekł z domu, próbował ruznych fachów, ale nie nadawał się, dzięki wychowaniu przez rodziców nie wstąpił na złą drogę, spotkał następnie socjalistów i z nimi pozostał. Wtedy poczuł, że to jest to, na co tyle czekał. Czuł to cała duszą. Zaczęło się wtedy dla niego nowe życie, stare odeszło. To spotkanie nazywa wręcz cudem. Wspomina swoje pierwsze lata jako działacz, pracował jako mularz, mieszkał obok patologicznej rodziny, gdzie mąż pijak katował swoją żonę, dzieci cały czas płakały. A on czytał wtedy po nocach broszurki i rozmyślał, rozpamiętywał swoje dzieje. Mówił do siebie, że Boga nie ma, strachem przejmował go potworny fałsz świata. Chciał rozwiązać tę zagdaka. Pytał o to uczonych, ale oni tylko mądrze prawili, a odp. nie dali, zaczął czytać książki, ale z czasem mniej miał na to czasu. Wspomina uganianie się ze szpiclami, strajki mularzy. Wybrano go wtedy spośród mularzy. Nastały czasy ciszy i samotności, mógł powrócić do książek. Przypomniały mu się wszystkie zagadki jakie sobie stawiał, rozmyślał i zaczął wszystko rozumieć. Teraz dopiero dowiadujemy się, że niby wspaniale czasy spędził w więzieniu. Pozabierali mu z celi wszystko, bo nic nie chciał mówić, siedział w ciemnicy wiele tyg. i rozmyślał. Wiedział, że mu nic nie mogą zrobić. Torturowali go prądem eklektycznym, nie chciał wydać przyjaciół, więc wymyślał na cara, żandarmów, mówił wiersze z pamięci. Śledztwo się skończyło, do celi doszli dwaj mężczyźni, Klein, socjalista i patriota Węgliński. Dużo rozmawiali i czytali. Tański dowiedział się o wielu rzeczach. Tak siedzieli rok.
Powrót do akcji rzeczywistej, bo to były tylko wspomnienia. Przypomniała mu się ucieczka przed obławą i sytuacja z tą kobietą. Ruszył w drogę. Jego myśli i wspomnienia odurzyły go, szedł jak pijany. Jest noc. Otrzeźwił go krzyk i ból. Dorożkarz przejechał mu batem po twarzy. Zastanawia się nad swoim położeniem, czy do tego jest stworzony, żeby dostawać po twarzy? Czuł się upokorzony. Znowu niby myśli bohatera, niby ten głos. Pojawiają się echa filozofii Nietzschego, że wszechpotężny nadczłowiek ma być postrachem i ma trzymać w ręku losy świata. Tym nadczłowiekiem ma być socjalista. Ale teraz musi być cicho i uciekać przed szpiclami, drżeć ze strachu. Ośmieszenie tej filozofii. Ten socjalista jest głodny, zmęczony, ale nie może odpocząć, musi włóczyć się po ulicach, nie może być w domu. Cały czas jest zagrożony. Dostał on po pysku, bo poczuł się słaby, a musi być silny. Zaczął padać deszcz, Tański szuka jakiegoś przytułku. Usiadł pod budką dla szpiclów i postanowił się stąd nie ruszać, nogi miał jak kłody. Widzi fabrykę, jest to budynek tajemniczy i groźny jak potwór - tak postrzega ten gmach bohater. Jest to świątynia złego boga, gdzie robotnicy są niewolnikami. Wydalało się Tańskiemu, ze gmach ten z niego szydzi i mówi: ze jego zbudowała potęga i praca wieków. Zginie każdy kto się oprze. Zginie wszelka myśl, która się na nią porwie. Gorączkowe i wpółprzytomne myśli bohatera. Poczuł zwątpienie, uczuł się samotnym i niepotrzebnym w świecie wierzących. Ludność idzie na zgubę, bo ukochali fabrykę i maszynę. Krwią własną podlewają maszynę. Dusze jej zaprzedali. Co dzień mniej takich, którzy tęsknią i tworzą. Ludzie zbierają się w wielkie gromady, liczy się pożyteczność. Ludzie w grupie niczym się nie różnią od siebie. Tym złym bogiem jest Moloch. On jest panem, a ludzie to niewolnicy. Nie ma buntu, bo ludzie stali się maszynami. Tański patrzył z nienawiścią na te mury, przeklinał mądrość, gardził żądnym rozumem. Zlikwidowano poetów, religie. Świątynie mają teraz dymiące kominy. Ludzie tam się modlą, każdy w to wierzy. Rozlew krwi przodków został zaprzepaszczony. Na ich trupach wyrosły kominy. Zaczęto czcić pieniądz. Widzi teraz Tański, jak szeregi cieniów zadumanych i żałobnych idzie potopem do fabryk. Wszyscy jednakowi wzrostem i twarzą, spieszyli do fabryk. Bez przerwy sunęli ludzie, szli i szli. Tak mają wyglądać przyszłe czasy. Tański ocknął się. Wspomniał teraz swój pokój na Tamce i rozmowy z Hirszlem. Ogarnęła go nagle zgroza. Uświadomił sobie, że Żyd miał rację, bo nienawidził maszyny, kupiectwa, fabryki, telefonu, uważał, ze tego być nie powinno i socjalizm nie powinien pozwolić na rozszerzenie się fabryk i kupiectwa. Starzec dużo gadał i nikt nie btał jego słów na poważnie. Tański teraz dopiero zrozumiał tajemny, tragiczny ból ośmieszonego człowieka. Teraz przejrzał fabrykę, czym ona jest. Świat na opak. Kiedy drwił sobie on z fabryki, teraz zrozumiał wszystko. Ludzie to maszyny, czarna masa, która idzie. Tański ocknął się z tego meczącego snu. Wypogodziło się. Jednak ciężka zmora snu nie puszczała go i co chwilę zapadał w krotki sen. Widział jakieś zjawy, cienie z końca świata, sybir, więzienie, nędze, samotność, mróz, spory, dyskusje, sądy. W końcu oprzytomniał. Był zły na swój los, na te nieprzespane noce, chłód i głód. Miasto dla niego jest potworem. W nim skupiona jest nienawiść milionów, w reku ma siłę niszczącą. Zagłada, zniszczenie. Nagle jakiś głos: czuwaj, nie spij! Tański ocknął się. Patrol się zbliżał. Musiał uciekać. Musi zawsze, zawsze uciekać…. Zastanawiał się, co może człowiek-cień? Co zdoła, człowiek nieistniejący, które przeznaczeniem jest życie pod ziemią w mroku sprawy tajemnej, której nie wolno istnieć. Uciekał i myślał. Zastanawiał się, czy oni wszyscy (czyli socjaliści) się nie łudzą, czy nie są wariatami. Słyszy wołania: strzeż się! Obraz socjalisty w rozmyślaniach Tańskiego: Oni po cichu podkopują porządek dzisiejszy, działają pod zmienią. Zastanawiał się, czy zdążą, i kiedy nadejdzie ten dzień (rewolucja). Wszystko muszą w sobie zdusić, wszystkie emocje. Ale dusza skomli w człowieku. Głos ma cichy i wyćwiczony w szeptaniu, ruchy wężowe. Ale chce on krzyczeć. Duszą się, chcą powietrza i światła. Buntuje się w nich dusza spętana ich wolą. Ale tak musi być. Oni maja siły, wszystko rozpętają. Chodzą oni po ulicach cicho jak cienie. Dopiero był silny i chciał walczyć, a teraz czuje bezsilność i obojętność, znużenie. Poddaje się swoim myślom. Szarpie się z nimi jak wariat. Po co żyć? Wszyscy pomżemy! Tak szedł i myślał. Chodzi w labiryncie ulic i myśli. Widzi szewca, który spieszy z robotą, a jest noc. Dalej w fabryce tez się spieszą i pracują. Znowu ma jakieś senne wizje. Widzi nędzarza w gałganach. Chciał mu powiedzieć, że oni zginą, ale jego wnuk nie będzie już spał na ulicy.
Myśli jego się uspokoiły, pozostał smutek i tęsknota. Szuka w tłumie znajomych twarzy. Ale wiedział, że ich już nie ma (Sybir, tułaczka, więzienie, umarli). W głowie tylko jedna myśl: chce odpocząć. Idzie niewiadomo gdzie. Zaczął usypiać. Marzył, ze jest w obcym mieście, w podróży, ze ma dom swój i bliskich. A dzień jest jasny, widzi łąkę. Nagle potknął się i oprzytomniał. Dotarł do więzienia na Pawiaku. Jego czas nadszedł, idzie tam sam dobrowolnie. Czuje ukojenie. Tam spocznie, czuje radość; tam w tych murach pomarli jego przyjaciele. Powita ich wszystkich niebawem. Czuł, jak dusza przenosi się w te mury. Tański patrzył na ten gmach, gaszono już latarnie, w tym budynku widział swój dom i z tęsknotą w sercu ruszył precz spod Pawiaka.
- dużo niedomówień, trzeba się wiele domyślać. Poza tym nie widomo, czy cos się dzieje naprawdę, czy to jakieś zwidy czy majaki senne bohatera.
„Z ręki przyjaciela”
Waler, główny bohater, jest na jakimś zebraniu i słucha już tego gadania 2 h. Zauważa, że wszyscy się zmienili. Czuł się jak pijany, choć nie pił alkoholu. Nie ma diabłów ani Boga. Zebranych nazywa diabłami. Jest to zebranie towarzyszy socjalistów, mają głosować, ale jeszcze czytelnik nie wie, czego miałby to głosowanie dotyczyć. Każdy z towarzyszy musi wypowiedzieć się w tej sprawie, teraz kolej Walera. Spięcie i ostra wymiana zdań pomiędzy niejakim Karasiem i bohaterem. Spotkanie odbywa się na Woli. Mają decydować o śmierci i o życiu. Chodzi o towarzysza jakiegoś, większość chce dla niego śmierci, natomiast Waler go broni. Okazuje się, że ów towarzysz jest zdającą, wszyscy to wiedzieli i mają twardy dowód - jego własne pismo i świadka. Ten zdrajca ma na swoich rekach krew innych. Należy mu się śmierć. Wiedzą, że jako taka kanalia i ich może wydać. Stary Majchret chce przemówić do rozsądku Walerkowi, żeby nie robił nic głupiego i aby decyzja padła jednomyślnie. Waler jednak z trudem tego słuchał, popatrzył po innych, nikt nie był razem z nim. Waler zakrył twarz dłońmi, cierpiał. Zauważyli to inni. Zrobiło się cicho. Waler był to potężnej postury robotnik, którego socjalizm uratował przed kompletnym upadkiem moralnym. Do partii wciągnął go niejaki Trzysiewicz, działacz aktywny i wierny...
... do czasu. Trzysiewicz zdradził, jego towarzysze skazali go na śmierć. Waler nie mógł w to uwierzyć, dla niego ten człowiek był nie tyle przyjacielem, a raczej wzorem, prawie Bogiem! To on wyciągnął go ze złej drogi, bo wcześniej pił, często go aresztowano, bił swoja matkę, która z tego umarła, zadawał się z prostytutkami. Spotkali się 3 lata temu. Trzysiewicz zrobił z niego człowieka. On narodził się po raz drugi. To wszystko Walerek mówił w obronie Trzysiewicza. Dzięki niemu opamiętał się, znalazł żonę. Trzysiewicz był bardzo odważny, razem chodzili na szpiclów po nocy. Cały czas inni próbują go przekonać do słuszności zabicia zdrajcy. Waler jakby w to nie wierzył. Mówi nawet, że teraz nic nie wiadomo, oni też mogą być zdrajcami. Wszyscy się na niego zdenerwowali. Nawet stary Majcher. Wszyscy kazali, aby Waler przeprosił za te słowa. Satry jednak pierwszy się opamiętał i wybaczył Walerowi. Nagle Waler prawie zemdlał, łapał się za głowę, niezwykle cierpiał w sobie, coś w nim się toczyło, jakby bój jaki wewnętrzny. Zaczął płakać. Waler nie wyobrażał sobie życia bez Trzysiewicza. Kompletna rozpacz bohatera, myśli nawet, by podusić swoje dzieci, bo po co mają żyć. Majchert pozwiedzał, aby Waler poszedł do domu. Jednak Karaś nie chciał go wyprosić, do póki nie powie, że on jest za śmiercią dla zdrajcy. Walek go usunął z przejścia, aż ten huknął o ścianę. W izbie się zagotowało, każdy na siebie wymyślał. Jednak każdy sobie uświadomił, że trzeba się śpieszyć z wyrokiem, aby zdrajca, nie domyślił się czego. Zadano pytanie kto? Zgłosił się z szyderczym uśmiechem Karaś.
Waler leci jak szalony przez ulicę w nocy, sam nie wie dokąd tak spieszy. Pęd i chłodne powietrze przyniosło mu ulgę. Pędził przed siebie jak w śnie. Miał ochotę walić wielkim młotem, a nawet zabić, pomyślał o Karasiu i innych towarzyszach. Teraz był zły, że taka myśl nie przyszła mu tam do głowy. Waler sam siebie oszukuje, mówi sobie, że to tylko pozory. A ten list, co przyszedł do Trzysiewicza, to nie żadem dowód, bo to jakieś fałszywe doniesienie. Nie wierzy tez słowa świadka. Nie wie, co robić, rozpacz. Jedyna prawdą jest to, że żyć nie można, trzeba się rzucić z mostu. Przypomniał sobie podobną sprawę. Teraz przeraził się bo, wierzy w to, że Trzysiewicz jest zdrajcą. Teraz znowu myśli, że nie ma prawdy na świcie, nie ma socjalizmu. Chce się obudzić. Męczy się strasznie ze swoimi myślami. Rano wstąpił do szynku, przypominały mu się stare pijacie czasy, kazał podąć sobie spirytus. Zaczął patrzeć po pannach. Zobaczył grupę, która szukała zaczepki. Podszedł do nich i zaczął się z nimi bić. Poczuł się jak za dawnych lat. Wyszedł na miasto. Poczuł w sobie wielką siłę, poczuł się panem świata, że może zrobić wszystko, że może zniszczyć świat. Wraca do domu, ale nie wie po co. Natomiast wie, że wrócić potem do starej kompanii. Wstąpił po drodze na kielonek jeszcze, ale do porządnej knajpy, która prowadził towarzysz i spotykali się tam inni socjaliści. Zapukał do pokoju, gdzie siedzieli socjaliści i usłyszał jakby swoją śmierć. Wszedł i ujrzał jego - Trzysiewicza. Zauważył, że jest on zmieniony na twarzy, to samo zauważył i Trzysiewicz w Walerze. Waler spostrzegł nienaturalne gesty i zachowanie dawnego przyjaciela. Rozmowa z Trzysiwiczem też była inna. Słyszał obcy głos. Wie, że to prawda. W pijackim zapomnieniu wygadał się o zebraniu. Trzysiewicz pytał się, czemu jego nie zawiadomili o tym. Pytał się, czemu Waler pije. Nagle do pokoju weszła grupa ludzi z hasłem i Czerwonym sztandarem. Zaczęła grać muzyka. Podano alkohol i jedzenie. Zaczęli ze sobą rozmawiać dwaj przyjaciele. Waler stracił rozum, nie wiedział już, co jest prawda, a co nie. Spirytus robił swoje.
Spotkanie u Majchera, wszystko ustalone, zostało tylko wykonanie wyroku. Każdy spoglądał na Karasia. Zastanawiano się również, czy aby Waler nie przeszkodzi w wykonaniu zabójstwa. Przemówienie Majcherta o tym, że oni tajemnym sądem wydali wyrok i nie Karaś go zabije, ale prawo.
Tymczasem Waler jest pijany, a Trzysiewicz mu ciągle dolewa. Zabawa trwa w najlepsze. Waler czasami widział w twarzy przyjaciela samego diabła. Gdy tak mu sie wydaje, boi się, że zrobi cos strasznego. Nie wiedział, czy jest pijany naprawdę, czy nie. Był przytomny jak nigdy, wiedział, co się dziej, ile wypił. W końcu wyszli z knajpy. Waler idzie wraz z Trzysiewiczem. Waler nic nie mówił. Ponieważ teraz już musi się stać. Jest noc, Trzysiewicz cały czas gada. Waler milczał ponuro. Przeczuwa jakiś koniec świata. Ale idą ciągle. Nagle Trzysiewicz się zatrzymał i chciał z nim pogadać jak towarzysz. Waler nie mógł mu patrzeć w twarz. Trzysiewcz mówi, że wszystko wie, widać to po Walerze. Trzysiewicz krzyczał. „Rozpowił się z maski cały utajony człowiek, rozszalał się złoczyńca przyłapany w biały dzień, wijący się pod oknem ludzi-świadków w bezsilnej wściekłości, kiedy już nie można się wykręcać, nie można łgać.” Trzysewicz przemawiał mu do rozumu, mówił, żeby nie był głupi, bo to fałszywe oskarżenia. Ma zamiar dotrzeć do swego oskarżyciela i go obić. Waler milczy. Pieszczotliwie mówi cały czas do Walerka, aby ten się uspokoił i wie, że są prawdziwymi przyjaciółmi, oni sobie wierzą. Trzysiewicz wspomniał wspólnie spędzone lata, ale Waler wyczuł w tych słowach pochlebstwo i jakieś fałszywe uczucie. Ruszyli dalej, idą sami w samotnej ulicy i Waler zląkł się tej niewiadomej wędrówki. Trzysiewicz znowu zaczął gadać wesoło, pytał się, kto oprócz Walerka trzymał jego stronę, jakie były dowody przeciw niemu. Waler odp, ale czuł, że przez jego usta mówił ktoś trzeci (diabeł): ze były dwa dokumenty, listy jeden przez Trzysiewicza pisany i drugi do niego również adresowany. Zaczął się trząść, myślał, że to sen. Waler ocknął się, szli nadal ulicą. Waler zastanawia się, czy to już, ale jeszcze nie. Czuje, jak zbiera się w nim potężna siła. Ale jeszcze udaje przed sobą, chce to przeczekać. Nagle zatrzymały ich dwie nieznajome postaci na ulicy. Jeden wyciąga rewolwer. Huk… nienawistna twarz zdrajcy stała się biała, a oczy martwe - (no to chyba go zabili, nie ma nic o Walerze, co z nim itp.)
„Na stacji” - najkrótsze opowiadanie
Duszna noc lipcowa, zatłoczona stacja kolejowa. Działacz PPS- u w matni. Szpicle dostrzegli go na stacji, obsadzono wszystkie wyjścia, szpicle tylko czekają na fałszywy ruch, właściwie nie ma szansy na ratunek. Nareszcie zostanie ujęty. Od dwóch lat go ścigają. Jest im znajomy i nieznajomy. Znajomy całemu szpiclowskiemu światu, ale dopiero po złapaniu odkryje się całkowicie jego figura. Rozmowy szpicli, cieszą się, bo jest za niego nagroda. Myślą, na co wydadzą pieniądze, ale jeden z nich sceptyk mówi, żeby się tak nie cieszyć, bo może zapaść się pod ziemię, a nie raz tak bywało. Teraz perspektywa działacza, obserwuje bacznie, co się dzieje. Wie, że nie wyjdzie stąd. Wszystko obliczył. Pociąg dopiero co odszedł, zaraz zrobi się pusto. Myśli, że to jego godzina. Wspomina swoje wyjazdy, które miały mu pomóc: Wilno, Częstochowa. Wspomina, jak zmieniał wizerunek, aby go nie poznali, ale i to nie pomogło. Teraz wysłali go do Zakopanego, ale już na stacji są problemy, mogą go złapać. Nagle poczuł, że wreszcie będzie wolny od wszystkich obowiązków i takiego życia. Będzie przyjemnie wyzwolony. Czeka, aż go złapią. Stwierdza, że jest już zmęczony. Siedział i drzemał, ale ten spokój denerwował szpiclów. Wiedzą, że działacz się już poznał na wszystkim, jego działanie jest celowe. Przejrzał ich. Najgorsze jest to, że się nie denerwuje ani trochę. Wiedzą, że pewnie cos knuje. Myślą, że będzie strzelał. Jednak musza go wziąć żywego. Działacz zastanawia się, na co oni czekają. Może aż sam do niech podejdzie?! Nagle słychać grzmot, zaroiło się do ludzi, pociąg wjechał na stację. Zgiełk, gwar, tłok. Słyszy głos: „spiesz się!” Działaczowi udaje się wmieszać w tłum - tym razem zwyciężył.
Zmora
Kolejna wersja losu działacza socjalistycznego - cela więzienna, Juszkiewicz czyta książkę, jednak o tej samej porze codziennie przestaje czytać, ponieważ już nie widzi nic. Zastanawiał się, dlaczego tak się dzieje. Okazuje się, że są właśnie wtedy gaszone światła, ale bohater jakby nie uświadamiał sobie tego. Próbuje dalej czytać w smudze światła, która wpada do celi. Jednak trudno mu się tak czyta i. jak co dzień. zdenerwowany odsuwa się od drzwi z hałasem. Jak co dzień zaczął krzyczeć, a potem krążyć wśród ciemności. Wg mnie ma początki obłąkania. Chodził tak po celi, aż nie zrobiło się całkowicie ciemno, tonął wtedy w oceanie mroku. Teraz jak co dzień, zaczął rozmyślać nad tym, co dziś przeczytał. Zastanawia się nad socjalizmem i podziałem dóbr. Powtarzał jakieś nazwiska. Wmawia sobie, że cieszy się, że tu jest, ponieważ wreszcie zabrał się do nauki. Więzienie na Pawiaku sprawiło, że teraz czyta i uczy się. W życiu wolnym człowiek demoralizuje się, bo nic nie czyta. Na Pawiaku można się wykształcić! Gdyby nie Pawiak, to polski socjalizm zszedłby na manowce. Bo tylko tu działacz ma czas czytać. Postanowił iść spać, poczuł zmęczenie. Szybko rozebrał się. W głowie słyszy głos: „prędzej, prędzej!”. Więc spieszył się jak wariat, aby czym prędzej położyć się w łóżku. Wmawia sobie, jak to chce mu się spać. Nagle zauważa jasną szparkę we drzwiach, próbuje siebie oszukać, łudzić się. Ale już jest. Światło powiększa się. Juszkiewicz wciska głowę w poduszkę. Jest przerażony. Mówi w myślach, że wszystkie jego działania są na nic. Jego nikt nie oszuka. I tak przyjdzie. Nagle ze światła wynurza się jakiś kształt. Juszkiewicz powili poznaje go. Strach śmiertelny opanował Juszkiewicza. Jednak jakiś on jeszcze nie wszedł to celi. Stoi tam. On wchodzi, a w celi robi się dzień. Juszkiewicz skamieniał, ze strachu, udaje, że śpi, ale nawet chrapnąć nie może, bo tak się boi. On zawsze jest w ubłoconych butach, w obszarpanym czarnym kapeluszu, obdarty, połatany. Ma na plecach okropny worek. Rozgląda się po celi podłymi oczami, szuka kogoś. Ma pijacką twarz. Zauważył Juszkiewicza. On mówi do niego, że dawno nie był u Juszkiewicza i postanowił go odwiedzić, dziwi się, że jeszcze gnije w tej celi, bo to już rok i 3 mies. Jednak Juszkiewicz wie, że był u niego wczoraj ten sam drab i męczył go całą noc. Drab pyta się Juszkiewicza, czy jeszcze gniewa się on na niego za tamto. Jednak Juszkiewicz udaje dalej, że śpi. Drab daje się nabrać, ale stwierdza, że poczeka. Juszkiewicz kątem oka zaczął go obserwować, zauważył, że drab się zmienił, ma bardziej pijacką mordę i jest zarośnięty, więc nie mógł być u niego wczoraj. Obdartus zaczął się nudzić, więc podszedł do swojego worka i cos przy nim robił. Nagle jakaś dzika siła kazała krzyczeć Juszkiewiczowi, aby nie odwiązywał tego worka. Rozmowa. Juszkiewicz pyta się, czemu znowu do niego przyszedł i niech nie kłamie, że rok ponad się nie widzieli, bo był u niego wczoraj przecież. Drab mówi, że się stęsknił za nim i głupio mu, że się tak rozstali niegrzecznie, jak widzieli się po raz ostatni. Juszkiewicz zdenerwował się i pozwiedzał, że jak tamten dostał wczoraj w zęby tak i dziś dostanie. Obdartus mówi, że to na nic, bo on nic nie czuje, to wszystko mu się wydaje i dziwi się, dlaczego Juszkiewicz jest taki głupi, jak na uniwersytet chodził. Mówi mu, że przysłali go do niego ludzie i dali nawet 5 rubli, musi powiedzieć parę słów i sobie pójdzie. Do tego powiedział, że Juszkiewicz siedzi już 2 lata. Juszkiewicz nazywa go ciągle kłamcą. Drab mówi, że duchem nie jest i jakoś musiał przejść przez straż. Z jednymi pił, drugim dał w łapę. Był tez w innych celach na Pawiaku. Opowiada mu o jakimś Wojtku, co go woła co noc, już mu się trochę to znudziło. Wojtek ten całymi dniami śpiewa i tańczy po celi. (Chyba tez jakiś obłąkany). Drab opowiada o Wojtku: jest to wesoły chłop, kiedyś chciał przekabacić go na socjalizm, ale teraz Wojtek zauważył w tym drabie prawdziwego proletariusza. Oberwaniec mówi, że jego dziurawe buty skłoniły go do takiej reakcji. Wojtek mówi, że tacy jak ten oberwaniec założą nowy socjalizm. Wczoraj Wojtek połknął szczoteczkę do zębów. Juszkiewicz jednak mu nie wierzy. Pyta się draba czemu go dręczy i kłamie. Oberwaniec mówi mu, że Juszkiewicz już uwierzył w to. Ten Wojtek to przyjaciel Juszkiewicza. Kaczorowski, bo tak ma na imię ów drab, opowiada niestworzone rzeczy. Juszkiewicz się zdenerwował, cały czas mówi, że łga i nawet nazwisko ma fałszywe. Na to Kaczorowski chciał pokazać swój paszport, ale Juszkiewicz w końcu powiedział, że mu wierzy. Kaczorowski zobaczył, że Juszkiewicz boi się, aby ten nie otworzył worka. Podejrzewa, że lęk wywołany jest pieskiem Kaczorowskiego, który ma być w worku. Ale Kaczorowski go uspokaja, bo tym razem nie wziął pieska. Mówi, że pieska zostawił Wojtkowi, bo się do niego przyzwyczaił. A teraz pije Wojtek herbatę i łapie muchy. Juszkiewicz znowu mówi, że kłamie, bo jest zima, więc skąd muchy!? Kaczorowski muchy zmienił na myszy. (kuźwa jakie głupoty, jak pranie mózgu) . Juszkiewicz znowu się zdenerwował, kazał mu mówić prawdę o Wojtku. Kaczorowski mówi, że to prawda. Juszkiewicz pyta się, czy Wojtek zwariował. Kaczorowski uśmiechnął się dwuznacznie i powiedział, że nikt go specjalnie nie dręczył, w więzieniu miał dużo czasu i myślał, zmienił swoje nastawianie, zaczął sypać innych. Nawet niewinnych wsadzono do wiezienia przez niego. Jego donosy Kaczorowski taktuje jak arcydzieła literackie. Juszkiewicz kazała mu dalej kłamać. Obmyślał plan, jak się go pozbyć. Myślał, jakie mu zadać pytanie, aby się wreszcie zdradził i czy mówi prawdę. Juszkiewicz czuł się jak w jakimś męczącym śnie. Teraz Juszkiewicz podejrzewa, że tego Kaczorowskiego przysłali mu specjalnie, by z niego cos wydobyć. Ale z drugiej strony może być prawdą to o Wojtku. Już sam nie wie, co o tym myśleć. Jednak bardziej prawdopodobne wydaje mu się, że jest to jednak intryga. Pomyślał nagle, że jeżeli o Wojtku jest to prawda, to to samo teraz zrobią z nim. Nagle z celi więziennej przenosimy się do sceny przesłuchania Juszkiewicza. Czytają mu zeznania Wojtka. Juszkiewicz zaczyna protestować. Kaczorowski go uspokaja i mówi, ze tak samo było z Wojtkiem. Daje do zrozumienia Juszkiewiczowi, że jest razem z nim. Radzi, aby powiedział coś sędziom na odczepne, żeby kłamał. Juszkiewicz słyszy ciągle jego głos. Myśli, że już wszystko mu się układa w spójną całość i zaczyna cos rozumieć. Do sali wprowadzają jakiegoś jęczącego i chwiejącego na się na nogach człowieczka. Mówi on do Juszkiewicza żeby powiedział od razu wszystko, bo będzie za późno i zginie. Mówi mu: „prędzej, prędzej!” Juszkiewicz jednak słowa nie może powiedzieć. Ten każe mu odchrząknąć i dalej próbować. Juszkiewicz szuka Kaczorowskiego, ale nie ma go. Prokurator wskazuje na tego człowieka, który jest teraz we krwi i pyta się Juszkiewicza, czy ten poznaje swoją ofiarę. Ten człowiek jest szpiclem, Piwarkiem, którego zna Juszkiewicz. Szpicel zbliża się do Juszkiewicza, ten truchleje. Nagle Piwarek umiera. Juszkiewicz krzyczy: „trup, trup!” A w tej chwili Kaczorowski robi jakieś dziwne miny i wydurnia się, wywala język itp. Nagle pojawia się piszczący jamnik Kaczorowskiego. Pies ten jest potworem, ma 6 nóg, nie ma uszu, jest zmorą, wrogiem śmiertelnym. Juszkiewicz krzyczy: „ratunku!” Nagle jest już w celi i pies ten patrzy na niego. Gdyby był to zwykły pies, to bez trudu by go zniszczył, ale ten potwór myśli i czyta ludzkie myśli. Pies wpatruje się w niego, hipnotyzuje wzrokiem. Juszkiewicz nie może oderwać wzroku od tego spojrzenia. Czuje, ze mąci mu się w głowie. Pies się śmieje, Juszkiewicz rzuca go butami, ale nie trafia. Nagle w celi pojawiła się myszka, przyjaciółka Juszkiewicza. Zauważyła potwora i szybko uciekła do dziury. Pies zaczął kopać w murze. Wykopał jakąś paczkę z papierami. Wlazł do dziury. Juszkiewicz korzystając z okazji, szybko wziął paczkę na tapczan. Jamnik nadal pracował w jamie. Papierami okazała się być gazeta Robotnik. Zaczął czytać. Juszkiewicz czyta o swojej śmierci, ze 12 lutego umarł w więzieniu na Pawiaku śmiercią męczeńska. Ze umarł obłąkany, a przyczyną obłąkania były przesłuchania śledczych. Juszkiewicz w nocy roztrzaskał sobie głowę o mury. Okazuje się, że dziś jest 12 lutego. To już jest faktem, czeka go śmierć. Słyszy jakiś glos: „nie bój się, to się przecież już stało. Przecież juz umarł i nie cierpi”. Juszkiewicz zaczyna łkać. Widzi przed sobą swoja zmarłą ukochaną. Obejmuje jej stopy. Mówi, że odeszła bez pożegnania. A on umarł z nią. Jego ukochana mówi, że czekała na niego i on wreszcie przyszedł. Juszkiewicz widzi, że się nic nie zmieniła. Ona mówi mu, ze nigdy się już nie rozstaną, bo to nie jest sen, to dzieje się naprawdę. To jest wieczność. Nagle stoją na brzegu modrych wód. Słychać fale itp. Wokoło łąki. Piękne lazurowe niebo. Juszkiewicz już o nic nie pytał, wiedział i rozumiał wszystko. Idą teraz razem. Wszystko już wie, przekroczył granicę. Teraz jest tylko wieczność. Nagle ona znika, nie ma jej. Juszkiewicz jest przerażony. Zmiana krajobrazu. Teraz na niebie są ciężkie ołowiane chmury. Morze jest złe, ryczące. Robi się coraz ciemnej. Rozlega się wokół jakaś otchłań. Juszkiewicz mówi: „ więc to sen, tylko sen, jak zawsze”. Wzywa ją ponownie, aby choć na chwile przybyła. Pojawiają się jakieś twarze, ból, cierpnie na nich, korowód cieniów, szuka w nim ukochanej twarzy. Na próżno. Nagle jawi się przed nim kształt podobny do niej, wyciąga ręce. Mówi do siebie: „uwierz, uwierz”. Jednak rozum zgasił gromady cieniów, spłoszył ułudę. Powoli przychodził do świadomości. Juszkiewicz leży bez sił na łóżku. Droga mu dłoń przysłania jego oczy, przychodzi kojący sen, który usypia oszalałą w męczarniach duszę. Cisza, cisza….
„Ojciec i syn”
Stary człowiek (Jan Niemczewski, szlachcic, dziedzic ziemski) budzi się o 3 w nocy, sen odszedł, a on rozmyśla. Wie, że przyszedł na niego czas. Dziś umrze. Przypomina mu się całe życie, począwszy od dzieciństwa. Żal mu trochę odchodzić, ale tak musi być. Retrospekcje: dzieciństwo, straszny rok, wystrzały - pewnie chodzi o powstanie. Następnie lata spędzone na Sybirze. Narodziny dziecka. Jego żona miała na imię Jadzia. W rozmyślaniach przeszkadza mu stan zdrowia. Zaczyna kaszleć, przychodzi do niego brat, który się nim opiekuje. Zmienia okłady. Zjawia się również jego siostra - Ignacja. Stary człowiek wysłał wszystkich spać. Znowu jest sam w tej głuchej ciszy. Spogląda na swoje rzeczy, wie, że dziś czas odchodzić, wszystko się skończyło. Nagle dopada go codzienna zmora. Myśli o tym samym co dzień. Ten dramat myślenia powoduje w nim ból. Wspomina te wydarzenia ciągle od 5 lat. Bo to właśnie 5 lat temu w ich domu zjawiał się syn marnotrawny. Wszedł do ogrodu cichaczem. Był obdarty i brudny, ukarany przez los. Jednak on jako ojciec przyjął go - „głupie serce ojcowskie!” miał nadzieję, że teraz będzie dobrze. Jednak tak nie było. Tylko jeden dzień syn jego wytrzymał pod ojcowskim dachem. Poszedł, ponieważ strasznie się pokłócili. Śmierć tak nie dzieli ludzi jak to. Był to straszny wieczór. Jego syn powiedział, żeby wydał go policji. Oburzony ojciec uderzył go. Bohater nasz wychował się w domu, gdzie szanowało się religię, patriotyzm i tradycję. Jego wujkowie i stryjkowie walczyli o wolną Polskę. I on wraz z matką modlił się o to. Już jako dorosły był przeciwny powstaniu, ludzie uważali go za zdrajcę sprawy szlacheckiej. Był po stronie chłopów, którzy nie przyłączyli się do powstania. Taka nienawiść wyniósł z moskiewskiej szkoły i z czytania moskiewskich książek. Jan Niemczewski Bral udział w drugim powstaniu - styczniowym, a później został zesłańcem. Natomiast jego syn Antek okazuje się być socjalistą. Nie mogą się dogadać, pokazany rozłam w rodzinie. Skłócili się w końcu totalnie, dwa kompletnie różne światopoglądy. Antek nie myślał o świętych pamiątkach powstania, w Boga nie wierzył, chciał nowego jutra dla proletariatu. W końcu zapomniał o rodzinie, serce skamieniało, nie było czasu na prywatne sprawy. Ojciec przeklął syna i wygnał go z domu w noc zimową. Od tamtej pory wspomina ten przeklęty wieczór co dziennie. Sprzedał umyślnie swój rodowy majątek źle i celowo mało za to wziął. Jakby chciał na złość zrobić synowi. Nie miał komu dać tej ziemi, to ją sprzedał. Nie miał już syna-dziedzica. Przeniósł się do miasteczka. I tu czekał śmierci. W nadziei oczekuje tez syna. Jest chory na serce, z każdym dniem słabnie bardziej. Wierzył, że śmierć przyniesie ukojenie i zwalczy cierpienie i ból wewnętrzny. Jego dusza jest bardzo umęczona.
Siostra Ignacja siedzi w drugim pokoju i czuwa. Teraz okazuje się, że gdy młody Jan Niemczewski szedł do powstania, był on narzeczonym starszej siostry panny Ignacji, ale ona tez w nim się kochała. Jej życie było dramatem. Ale cały czas pocieszała siostrę, walczyła o to, aby rodzina się zgodziła na wyjazd jej siostry na sybir do Jana, który został skazany na 15 lat katorgi. Panna Ignacja zniechęciła do siebie kawalerów. Nie wyszła z mąż, choć była bardzo piękna i bogata. Większość sądziła, że boleje ona nad młodszym bratem Jana- Stanisławem, ale tak nie było. Kochała Jana. Kiedy jej siostra umarła, zaczęło się w jej duszy cos dziwnego. Odczuła radość ze śmierci współzawodniczki, teraz mogła być z Janem - tak jej sie wydawało. Jan rozpaczał po śmierci zony, przeklinał nawet syna za jej śmierć. Panna Ignacja ukochała małego Antka, mówiła, ze to ich syn. Gdy był na Syberii, cały czas pisali listy. A w niej cały czas trwał bój wewnętrzny. Jednak zwyciężyło: nie wolno! Gdy sterany życiem Jan powrócił z Syberii, zostało tylko przywiązanie braterskie, była mu jak siostra. I tak żyli we dworze we troje. Antek był niesfornym dzieckiem, nie lubił się bawić, nie śmiał się, lubił słuchać starszych jak rozmawiają. Jan tłumaczył to, że urodził się i wychował na Syberii i jest naznaczony smutkiem. Antek z wiekiem stawał się co raz bardziej skupionym i ponurym. Unikał rozmów z ciotką i ojcem. Chodził samotny po okolicy. Lubił słuchać opowiadań ojca o powstaniu, ale dziwne było to, że nie obchodziły go nazwiska bohaterów itp. Antek słuchał w milczeniu. Pewnego dnia zadziwił wszystkich swoimi słowami. Zgromił go za to ojciec. Nie wiadomo co dokładnie powiedział, ale można się domyśleć, że cos związanego z socjalizmem - narrator nazywa to nowym życiem, nową siłą, że wszystko robione jest dla ludu! Jednak ojciec nie mógł przekonać syna, łudził się ze z wiekiem wyrośnie z tego. Nowe kłopoty z Antkiem: nie mówił pacierza, Antek twierdził, że Boga nie ma, że kościół i dogmaty mają na celu ogłupianie ludu i powstrzymują ludzi ubogich i biednych od socjalizmu. Chrystusa i apostołów nazywa partią komunistyczna i że oni szerzyli socjalizm. Antek z ojcem kłócił się coraz czesnej. Ciotka i ojciec czuli jak miedzy nimi a antkiem zrywa się nic serdeczna. Antek nie chciał się uczyć, bo przekonania socjalistyczne nie pozwalały na to. Antek powiedział, że wstąpi do fabryki i będzie robotnikiem, bo chce poznać potrzeby ludu, a nie chce korzystać z majątku ojca, który pochodzi z wyzysku. Jan był oburzony.
Nie pogodzili się i Antek został robotnikiem. Antek wyprowadził się, nie dawał prawie żadnych wieści o sobie, pisał dwa, trzy razy do roku, parę słów. Bywał w różnych miastach Europy: Londyn, Petersburg, Warszawa, Genewa. Aż pewnego razu przyszedł list z cytadeli. Jan przestraszył się. Wysłał Ignację, aby doglądał antka. Sam myślał, że Antek w więzieniu wreszcie się opamięta. W końcu pojechał do syna. Jednak całe spotkanie było jednym wielkim milczeniem. Jednak to milczenie ich pogodziło. Pisali do siebie często. Antek został skazany na 10 lat zesłania do Jakuty. Straszne było to pożganie dla starego ojca. Wiedział, że jak syn wróci, on może już nie żyć. Jednak Antek niedługo siedział na zesłaniu. Uciekł z kilkoma ludźmi. Gdy wrócił do kraju, wpadł w wir zajęć. Pewnego dnia wpadli w obławę, ale udało mu się uratować i na pieszo poszedł do domu. Był tam jeden dzien. Ciotka pisała do Antka, żeby się pogodził z ojcem, ale ten był jak kamień. Pisał do ciotki jak do urzędu. Ciotka straciła nadzieję. Antek miał nawet wyrzuty sumienia, chciał jakoś pogodzić się z ojcem, ale podziemne życie hartowało jego zatwardziałe serce. Nie myślał o sprawach własnych tylko o partii i działaniu. Ojciec i dom w Chrostowie zostały zapominane. Jednak nie raz jakiś głos zły przypomniał mu o domu i rodzinie. Była to pokusa. Takie momenty szybko mijały, ale często go dręczyły. Pewnego dnia, który okazał się dla działy szczęśliwym, cos chyba udało im się zrobić, przyszedł do Antka list, że ojciec umiera. Spojrzał na datę, list był spóźniony o całe 6 tyg. Poczuł żal i wyrzuty. Uczuł się winnym. Całą noc nie spał. Rano wyjechał, bo chciał odwiedzić grób ojca. Odżyło w nim dawne życie i żale. Straszne myśl, że już nic nie pomoże, ogarniała cały jego rozum. Czuł ból.
Ciężką śmierć miał stary Niemczewski, konał kilka tygodni. Czuwała cały czas przy nim Ignacja. Stary pytał o Antka ciągle. Na szczęście Antek zdążył odwiedzić ojca, zanim ten umarł. Jednak bał się, że umrze, a oni się nie pogodzą, stan jego ciężki, leżał nieprzytomny. Czuł ból olbrzymi. Pomyślał, ze to kara. Zdał sobie sprawę, że przez niego ojciec umiera. Mógł przecież poświęcić mu więcej czasu, wtedy było by inaczej. Antek modlił się o cud. Chciał choć jedno spojrzenie ojca zobaczyć. Prosił ojca o przebaczanie, ale te słowa przy stanie ojca były bez sensu. Antek nie miał już nadziei. Nadchodzi nowy dzień ,ale jest on pusty, nie ma żadnego celu. W rannym świetle zobaczył wyniszczoną postać ciotki. O niej tez nie pomyślał. Znowu wyrzuty. Nawet się z nią nie przywitał. A ona była dla niego tu jak matka. Sam zdziwiony zaczął namawiać ciotkę, aby wypoczęła. Wyprowadził ja do drugiego pokoju, przykrył. Wrócił do ojca. Czuwał. Uczył jakaś tęsknotę. Wspominał dzieciństwo i wiedział, że te chwile już nie wrócą. Nagle ojciec ocknął się. Patrzył przytomnie na syna. Jednak Antek nic nie mógł powiedzieć. Błagał ojca o wybaczenie oczami. Stary Jan długo zbierał siły, żeby wydusić z siebie choć jedno słowo. Marzył również, że to syn powie to pierwszy. W końcu przemówił, pogodzili się, ale to paradoksalnie ojciec poprosił syna o wybaczenie.
12