W TWARDEJ SLUŻBIE (LUDZI PODZIEMNYCH SERIA TRZECIA)
PROLOG
Stanisław Kozłowski, były student medycyny, który nie studiował odkąd zabrali mu stypendium za jakieś drobne wykroczenie, zresztą nigdy bardzo nie przykładał się do tego „bo czyż to nie wszystko jedno?” zaczął udzielać korepetycji. Tyle, żeby starczyło mu na życie i na mieszkanie, oprócz lekcji nie robił nic, głownie leżał na łóżku i patrzył w sufit. Ludzie uważali go za niegroźnego wariata, a znajomi zapomnieli o nim, czego on sam dokonał skutecznie odwracając się od ludzi. Kochał ludzkość, ale nie ludzi. gości przyjmował tak, że odechciało im się do niego przychodzić. On tylko rozmyślał i czasami pisał zawzięcie, nawet przez całą noc. Najbardziej odwrócił się od znajomych, z którymi kiedyś dzielił marzenia. Stanisław, zanim zmienił swoje życie, był ważną osobistością, ludzie go cenili, wygłaszał nawet różne mowy, „Były to bowiem czasu, kiedy niby to na robotnikach ruch stał, ale studentami się trzymał.” I słowa Stacha nie raz zaważyły na szali wypadków. Miał nawet szansę zostać członkiem wielkiego komitetu. On jednak nie miał ambicji, nie dbał o karierę, a ze swojej partii wystąpił ostentacyjnie po roku, nie zgadzając się z jej programem itd.
Teraz rozmyślał, jak żywego człowieka kochał Marksa, Lassala, wszystkich tych, którzy przeczuwali prawdę, nieświadomie torowali ścieżki nieznanej przyszłości. Kochał wszystkich zapomnianych, imiona społeczników, filozofów nie były mu obce. Wszystko zbliżało go do odnalezienia prawdy. Odkąd w gim. Usłyszał Manifest Komunistyczny zaczął czytać ogrom książek, porywała go tajemna wiedza. Jego koledzy przyjmowali nową wiedzę, w każdej chwili byli gotowi „iść na szafot” ale myśleli o zabawie, jak to młodzi. Kozłowski był inny, „przywdział włosiennicę zakonnika nowej religii” był surowy dla siebie i dla innych, wymagał od nich więcej, próbował nawracać nawet rodziców. Raz wpadł na pomysł, żeby demonstracyjnie rzucić gimnazjum i iść do fabryki na robotnika. Wszyscy jednogłośnie ustalili, że zrobią tak po skończeniu szkoły, ale on widział, że to czcze słowa i powiedział to na głos, przez co został znieważony. Od tamtej pory nie był już tak otwarty i wylewny, zamknął się w sobie, nikomu nie wierzył. Od tamtej pory skończyły się zaciekłe dyskusje, ociec nie wyzywał go od heretyka niegodnego Polaka i szlachcica, a matka nie modliła się o „odmianę” syna. Był taki, jak wszyscy, ale kiedy wracał ze szkoły, odrobił byle jak lekcje, to wracał do swoich społecznych myśli, tyle że teraz w tajemnicy. O książki na tematy zakazane w Polsce było trudno, dlatego zaciekle uczył się języków i ze słownikiem czytał nocami. Z czasem zaczął czynić notatki i nieśmiało nie zgadzać się z niektórymi poglądami. Strasznie go to wciągnęło, w jednym roku stracił ojca i matkę, ale nie przeżyl tego bardzo. Sprzedał wszystko bez rozmysłu i zamieszkał przy jakiejś rodzinie w zamian za lekcję. Kiedy poszedł na studia, zachwycali się jego erudycją, oczytaniem, cenili go za to, chociaż czasami mówili, że jeszcze nie ma zbyt gruntownej wiedzy, kiedy nie zgadzał się z jakimiś opiniami. Mógł osiągnąć dużo w polityce, ale po 2 latach stwierdził, że wszyscy się mylą i odszedł. Czasami rozmyślał, że chciałby spotkać kogoś, kto myśli tak, jak on ale czekał na próżno. Był też czas, kiedy przeżywał kryzys, bo jeśli świat nie pozna prawdy, to po co żyć, ale tego dnia, kiedy chciał się już powiesić, stwierdził, że nawet jeśli cały świat nie zgodzi się z nim, to powiedziałby, że świat cały się myli, a nie on. Czuł, że dzięki samotności coraz bardziej zbliża się do prawdy, myślał o tym bez przerwy, modląc się do sobie tylko znajomego bóstwa. Czasami rano patrzył, jak ludzi idą do fabryk, wtedy myślał o nowym świecie, łąkach zielonych, które powstaną zamiast zniszczonej przez ludzi ziemi i o nowych duszach. Bo to, co chcą zmienić w partiach nic nie da, bo stare dusze się nie zmienią i świat zostanie taki sam. Cały czas traktował siebie bardzo surowo, spowiadał się sam przed sobą, zaglądał w głąb swojej duszy, torturował ją, robił próby i doświadczenia. Kiedy odkrył w swojej duszy zakątki tylko czekające na zbrodnie, zaczęło się jej leczenie. Próbował ją zwyciężać na różne sposoby i udawało mu się to. Głodził się, zwyciężał z pragnieniem, spał na deskach, nie palił w piecu zimą. Za każdym razem cieszył się z wygranej. Tak właśnie w samotności przygotowywał się do swojego wielkiego czynu, który widział, jako marzenie, jako coś, co poprowadzi świat. Wiedział, że on nie zobaczy lepszego świata. Był tylko okruchem tego, co ma się wydarzyć, jeszcze długo po jego śmierci będą toczyły się walki, ale mimo to poświęcił się temu bez reszty, wiedział, że będzie drobiną, która rozpocznie lawinę. Poświęcił się temu bez reszty. Kiedy był młody, pisał bardzo dużo, wszystkie swoje marzenia, przemyślenia, notatki, w tych kartkach była jego młodość- nigdy nie zaznał uczucia do kobiety rozkoszy. Wszystko przelewał na ten papier, z czasem dojrzał, jego myśli były inne, nie mógł ich wyrazić słowami, to było coś wyższego, niewyrażalnego, jego język nie był już tak piękny. Przestał pisać, ale często z radością wracał do tych rękopisów młodzieńczych. Widział, że w każdej chwili słabości czyta je z rozrzewnieniem, więc przyszła też chwila próby i z tym. Pewnej mroźnej nocy spalił wszystkie zapiski, nie zawahał się, poświęcił się do reszty, chociaż płakał prawdziwymi łzami, a ten ogień wcale go nie rozgrzał, chłód w jego duszy utrzymywał się jeszcze długo. W końcu nadszedł ten dzień- znalazł prawdę, cieszył się, jak nigdy dotąd i po raz pierwszy poczuł jaki jest samotny- chciał podzielić się swą radością, ale nie miał z kim. Wybiegł na ulicę, biegał po wszystkich nieznanych zakątkach, zachodził do kościołów, obserwował ludzi, był szczęśliwy. Zaczął zastanawiać się czy teraz przed nim nie jest najtrudniejsze zadanie, bo znalazł prawdę, ale teraz będzie ja musiał komuś przekazać. Szukał kogoś, kto się nada, ale nikogo nie widział. Widział, jak nowe religie, poglądy szukają nowych wyznawców: chodzą na wiece, rozdają ulotki wydają książki… ale on tego nie chciał, on potrzebował ludzi, którzy naprawdę chcą poznać prawdę, wystarczy kilkoro, wierzył w to, że później wybrani sami zaczną do niego przychodzić. Wiedział też, że największych wrogów będzie miał w swoich dawnych znajomych. Najbardziej nienawidził „inteligentnej hołoty”- przodującej klasy narodu. Jego dawni znajomi- socjaliści już dawno odrzucili jego poglądy. Wiedział, że teraz też tak będzie.
Czy dzisiaj jest potrzebna religia czy socjalizm? Co poradzi sobie dzisiejszym życiem? Kościół każe wierzyć i cierpieć w nadziei, że będzie lepiej, socjaliści obiecują raj na ziemi, ale wymuszają ciężką pracę, żeby lepiej mieli potomkowie. Jego religia będzie inna.
„nową i ostatnią prawdą będzie ta, która pozwoli i nakaże człowiekowi głodnemu wyciągnąć rękę po chleb, ta, która pozwoli i nakaże zabić każdego, kto mu stanie na drodze. Religia nowa będzie nakazem i spełnieniem, będzie prawem i obowiązkiem, będzie się zawierała w każdej mijającej chwili. Jej pierwsze przykazanie: - nie wolno czekać! Jej prawo mówi: - Bierz dla siebie, żyj dla siebie, albowiem to znaczy czynić dla wszystkich, dla potomnych, dla wieczności. Nie szanuj swojego i cudzego życia, dopóki jesteś w walce. Nie szanuj niczego prócz nienawiści do twojej krzywdy! Nowa religia ma być zrozumianą dla każdego skrzywdzonego człowieka. Nowa religia spłynie na świat w potokach krwi i świat zasypie gruzami zniszczenia. Urodzi się z niej człowiek mocny, szczery, dostojny- ten który nie zniesie swojej krzywdy. Moja religia jest początkiem. Cokolwiek nastąpi, z niej musi czerpać. Kiedykolwiek ludzkość zwątpi, do mnie powrócić musi.”
Myślał, że jest jak Mojżesz z nowymi przykazaniami, ale wiedział, że nie może zacząć od narodu polskiego. Kiedyś myślał tylko o jego krzywdach, ale później jego myśli poszły dalej, wyżej. Teraz widział, że naród w niewoli nie jest gotowy do walki, woli narzekać. On wybrał państwo, gdzie jest wolność, demokracja, republika. Gdzie na ulicach czuć jeszcze niedawne waliki, gdzie ludzie są inni. Spakował się szybko i ruszył do Paryża, gdzie z łatwością miał znaleźć ludzi, którzy go zrozumieją. Kiedy jechać wróciły do niego dawne wspomnienia, ale szybko znowu zaczął walczyć z sobą. Pojechał pociągiem.
CIENIE
Bohater cały czas widzi jakąś postać, ona jest wszędzie tam gdzie on, zmienia postacie, przyjmuje różne maski, jest wszędzie i zawsze, prześladuje go na ulicach Warszawy, kiedy znajomi radzą mu, żeby wyjechał, odpoczął, postać jest z nim w Krakowie, w miastach Europy, jest wszędzie. Kiedy raz uda mu się ją zmylić i uciec, stara się później bardzo, żeby go nie odnalazła. Czasami specjalnie przechodzi obok niej, potrąca ją, żeby nie zwróciła na niego uwagi, wbija się w tłum, próbuje zlać się z otoczeniem, ale kiedy w końcu nadejdzie chwila słabości i cień znowu go zauważy, już zawsze będzie miał otwarte oczy, tak by nie dopuścić do ucieczki i z czasem cieni będzie coraz więcej, będą ograniczały wolność, zataczały krąg, coraz mniejszy, aż w końcu skończy się swobodne miejsce, boh. poczuje się skrępowany i bezwładny „wyszepce: ”przyszedł mój czas” i zginie.
SIELANKA
Bryczka skręciła w las. Była pełnia. Las dziwny i tajemniczy, były tam istoty o których istnieniu ludzie dawno zapomnieli, one jednak żyły w tajemnicy, a nocą wychodziły na różne wiece i obrządki. Ukrywały się przed ludźmi, pomagały im gęste drzewa, które dużo widziały, ale przed ludźmi udawały nieżywe. Poznajemy bohatera- Krzemskiego. jechał tu pociągiem, cały drogę przyglądał się wszystkiemu, wszystko było nowe, dziwne. Ludzie w pociągu spoceni, obleśni, nie wie, jak sam mógł tak do tej pory żyć. Nie zwracać uwagi na cale piękno. Do tej pory piękno przyrody znał tylko z literatury, sam nigdy nie potrafił jej dostrzec, poczuć, teraz będzie inaczej. Z pociągu przesiadł się na bryczkę. jeszcze bardziej mógł podziwiać cale, nocne piękno. Poznajemy jego historie. W -wie chorował na suchoty, jego stan był ciężki. Albo był nieświadomy w gorączce, albo myślał o śmierci. Bliscy na siłę wysłali go na wieś. Do pociągu wsadziła go Marta, prawdziwa magiera, ona nie prosiła. Kupiła mu walizkę, parę rzeczy i na siłę wsadziła do pociągu, na pożegnanie mówiąc, że po drodze może przynajmniej zgubi gdzieś swoją głupotę.
Krzemski długo jechał bryczką, przysypiał po drodze, pomimo ostrzeżeń woźnicy, że w pełnie się nie śpi, bo dusza potrafi ulecieć (wiejskie przesądy), kiedy udało mu się głębiej usnąć, śnił o Warszawie, o tym, jak szpicle go gonili, jak próbował uciekać. ( nie jest dokładnie powiedziane o co chodziło), momentami miał wyrzuty sumienia, że zostawił tam to wszystko teraz, kiedy ma przeczucie, że coś się wydarzy. W nocy zajechali na chwilę do miasta Ciechanki, Krzemskiego bawiło to „duże miasto” ponieważ nie było porównania do W-wy. Wszystko oglądał z ciekawością. Okazało się, że miasto paliło się 7 lat temu, kiedyś było większe. Rano obudził się już na miejscu. Przyjechał do domu swojego kolegi Antka (wyjechał do W-wy, żeby zostać adwokatem) Krzemskiemu od pierwszego momentu bardzo spodobała się wieś, wydawało mu się, że wszystko jest jakieś znajome, może jak był dzieckiem jeździł na wieś. Kiedy zszedł rano na śniadanie, okazało się, że przy stole siedzi dużo ludzi, co mało mu się spodobało, bo będzie musiał dopełniać obowiązków towarzyskich. Gospodyni wydała mu się bardzo miła, ale za młoda, jak na matkę Antka, za to dziedzic już na wstępie zaczął żalić się na syna, że zamiast zostać na wsi, to wyjechał trwonić jego pieniądze. Nie było go w domu od 1.5 roku. Opowiedział też, że obraził jakiegoś sąsiada, po czym ojciec wygonił go z domu, w obronie Antka staje pan Bednarski- rządca i przyjaciel domu. Panowie zaczynają się kłócić z czego każdy ma niezły ubaw- gospodyni tłumaczy, że oni tak ze sobą rozmawiają często, ale i tak bardzo się lubią. Razem walczyli w powstaniu. W końcu wszyscy odchodzą od stołu. Gospodyni zwróciła się do Krzemskiego, że nie ma obowiązku dotrzymywać towarzystwa innym, nie musi trzymać się żadnej etykiety. Ma odpocząć i czuć się swobodnie, jak u siebie. Wysyła Jadzie (14 lat) żeby pokazała mu ogród, ale nie męczyła za bardzo. Krzemski szybko ją do siebie przekonał i Jadzia zaczęła opowiadać o ich wielkim ogrodzie, o wsi, o rodzinie, niedługo miała przyjechać Ania, jej starsza siostra, w której wszyscy się kochają i państwo Zielińscy, pewnie będą tańce. Oprowadziła go po ogrodzie, ale p. Alicja zawołała ją na lekcje, więc zostawiła go samego. Krzemski zachwycał się wszystkim, kiedy doszedł do jeziorka, położył się na ławce i patrzył w niebo. Dolegliwości wczesnego suchotnika już były mniejsze, niebo piękne, wieś taka cudowna. Wszystko było zbyt super, jak na niego, przyzwyczajonego do szarego miasta, ciągle zapracowanego, znowu zaczął czuć wyrzuty sumienia, że zostawił to wszystko, że zdradził.
Kolejny fragment przeszłości. Idzie ulicą .... słońce jeszcze nie wzeszło, a na ulicach tłum ludzi. Ulice Warszawy są pełne milczących ludzi, słabych, zmęczonych pracą i upałem, ale pełno jest też głośnych, ciągle krzyczących dzieci. Krzemski jest chyba korepetytorem, ale chodzi też na spotkania, gdzie przekonuje ludzi, że nie zawsze będzie tak źle, że kiedyś każdy będzie cosś miał. Chciałby pomóc im już teraz. Chciałby, żeby każdy miał swój kawałek ziemi i nie dusił się w mieście. Czasami opuszcza spotkania, chodzi po mieście pogrążony w smutku. W końcu budzi się na ławce na wsi, tam gdzie zasnął. Podziwia piękno letniej przyrody.
Patrząc na to wszystko całkowicie pogodził się ze swoim losem, nawet gdyby umrzeć miał przedwcześnie, ale jego dusza podpowiadała mu, że nie nastąpi to zbyt szybko, teraz zmartwychwstał i jeszcze wiele w życiu zdziała.
Siedząc tak, spostrzegł Krzemski dziwną postać. Człowiek, którego ubiór i zachowanie zdradzało jego wysokie pochodzenie, zapewne jakiś szlachcic. W ogóle nie pasował to takiego otoczenia, aż chciałoby się go zapytać, co on tutaj robi, ale Krzemski wstrzymał oddech i tylko obserwował z radością, uważając, żeby tamten go nie zauważył
Mijały dni, a Krzemski czuł się na wsi coraz lepiej. Zastanawiał się, jak on do tej pory mógł żyć bez tego wszystkiego. Nie przejmował się zupełnie niczym, zaprzyjaźnił się z domownikami, ochoczo rozmawiał z wszystkimi ciotkami, nawet z dziedzicem gadał o rolnictwie, chociaż się na tym nie znał, ale wszyscy go zaakceptowali, a nawet zaprzyjaźnili się. Pewnego dnia wybrał się do proboszcza, co prawda było daleko, ale jak tamten był u nich w Woli, to go zapraszał. Miał pójść na chwilę, ale tak mu było tam dobrze, że został na kilka dni. W końcu przyjechały po niego Jadzia z … Anią. Oczywiście Krzemski zaczął się zachwycać urodą starszej siostry. Była najpiękniejszą kobietą na ziemi. Tak mijały mu kolejne dni w Woli, wszyscy mu dogadzali, on tylko odpoczywał. Jadzia jawnie się w nim podkochiwała (cierpiała przez to jej edukacja), Ania też była dla niego miła, razem spacerowali, ale on czuł się przy niej onieśmielony, nie potrafił spojrzeć w jej piękne oczy. Pomimo, że starał się traktować ją normalnie. Ona zresztą była mieszkańcem nr 1. Każdy traktował ją inaczej, jakby była ich skarbem. Nawet Jadzia mówiła, że tak trzeba, bo ona ma w sobie coś wyjątkowego, kiedyś będzie na pewno sławna, a jeśli chodzi o męża, to zasługuje na księcia. Stara się teraz o nią jakiś porządny hrabia. Krzemskiego trochę to denerwowało, ale nie dał tego po sobie poznać. Czasami Annie znikał promienny uśmiech z twarzy, zatracała się w sobie znanych myślach, była wtedy nieobecna (to jedyny moment, kiedy Krzemski odważył się jej przyglądać) ona i tak nic nie zauważała.
Pewnego dnia przyszła burza. Krzemski zachwycał się nią, jak dziecko, biegał po salonie od okna do okna i śledził pioruny, prawie z nimi rozmawiał gwarą rymowaną i chociaż nikomu burza nie pasowała, bo ciotki mówiły, że to kara boska, gospodarz denerwował się na zniszczone plony, a Jadzia bardzo się bała. Krzemski wprowadził ich wszystkich w wyśmienity nastrój, on sam też nie posiadał się z radości. Tylko Ania siedziała niezauważona w kącie i rozmyślała, tak jakby sama kontemplowała burzę. Nagle Krzemski poczuł, że musi jej coś powiedzieć, ale nie mógł tego zrobić, bo uznaliby to za oświadczyny, zamilkł i nie wiedział, co się dzieje. Zaczął mieć wątpliwości czy o tym pomyślał, czy powiedział na głos. Na wpół przytomny wyszedł z salonu i poszedł się położyć. Zaczął zastanawiać się, co się przed chwilą wydarzyło. Przez myśl przeszedł mu nawet powrót do miasta, ale szybko odrzucił ten pomysł. Walczył ze sobą długo, aż w końcu usnął znużony. Obudził go rządca, na dole martwili się o niego, z jego wypowiedzi Krzemski wywnioskował, że w żaden sposób się nie ośmieszył i z radością wrócił na dół. Tam z innymi domownikami był już gość. To hrabia, o którym wspominała wcześniej Jadzia. Krzemskiego zdenerwował ten człowiek, na szczęście w oczach Anny widział brak miłości. Widać było, że wszyscy są poddenerwowani, jak później dowiedział się od Jadzi, hrabia już od dawna kocha się w Annie, ale ona go nie chce, on prawie się przez to zabił, wyjechał teraz w odległe kraje, naprzywoził jej prezentów, ale ona jak się uprze, to nikt jej nie przekona. Rodzice gryzą się tą sprawą, każdemu szkoda hrabiego. Swoją drogą, Krzemski zauważa, że hrabia jest wyjątkowo piękny, musi przyznać, że tworzyliby z Anna cudowną parę, ale nie jest mu go szkoda.
Pewnego dnia wybrał się z Anną do najpiękniejszego miejsca w okolicy: trzech głazów, szło się tam opuszczoną dróżką, między pachnącymi polami, młodymi drzewami itd. ogólnie raj. Cały czas gadali, on opowiadał jej trochę o sobie i czuł dumę, że ona się tym interesuje. Kiedy doszli było tam trochę bardzo starych drzew, jakby pilnowały jakiś dawnych prochów, ludzi tu walczących, mieszkających, wymarłych ludów (długo tak wymieniał), tworzyły one jakby nieregularne koło , a ich gałęzie okna za którymi było widać piękne pola i wsie. Dopiero kiedy doszli do głazów, zapanowała cisza. On zadumał się nad tym wszystkim. Przyglądał jej się ukradkiem. W końcu (chyba tylko w myślach) ją pocałował. Na drugi dzień prawie pobiegł w to miejsce, ale sam nie wiedział czego się spodziewał. Było tam cicho i smutno. Od tamtej pory rzeczywistość była dla niego tłem, on żył w swoim świecie. Następnego dnia, kiedy Jadzia zawołała go pod wieczór na spacer z nią i Anią, on znowu pobiegł w tamto miejsce, prawie tulił się do skały, o którą się opierała. Zauważył jej rękawiczki, był tym zachwycony. Kiedy wrócił do domu, wszyscy siadali już do kolacji. Po drodze widział też jeźdźca na koniu. Domyślił się, że to hrabia objeżdża okolicę wzdychając do Anny. Po kolacji dostał od gospodyni list od Marty, nie chciał go czytać i wspominać niczego z wcześniejszego okresu. Bawił się do późna z paniami w ogrodzie, kiedy w końcu wrócił do siebie, chciał sięgnąć po rękawiczki, ale natrafił w kieszeni na list. Zaczął go czytać, żeby jak najszybciej mieć za sobą ten niemiły obowiązek. Okazało się, że zaraz po jego wyjeździe zaczęli wyłapywać członków partii, ktoś musiał ich wsypać. Marta wymienia jakieś pseudonimy, zazwyczaj pierwsze litery imion albo nazwisk (nie wiadomo). Znaleźli też rękopis do kolejnego pisma. Marta wzywa Krzemskiego, żeby jak najszybciej wracał. Trzeba przenieść maszynę w bezpieczne miejsce, to może jeszcze coś się uratuje. Krzemski nie chciał wracać. Położył się myśląc, że może o wszystkim zapomni, ale emocje nie pozwoliły mu spać, ubrał się i wyszedł do parku. Różne myśli przychodziły mu do głowy, w pewnym momencie zaczął bluźnić na swoich bliskich, wmawiał sobie, że to ich wina, że on im nie pomoże, że nie będzie odwalał całej roboty za członków starych członków partii, którzy nie wiedzą co się dzieje. Próbował to sobie wmówić, żeby spokojnie móc zostać na wsi, ale za chwilę zaczął myśleć, że po co mu to wszystko, po co się łudzi. Przecież żyje tylko marzeniami, a wakacje na wsi nie mogą trwać wiecznie, przecież Anna jest po prostu uprzejma, ale nigdy nie będzie nic do niego czuła. Przecież ona na pewno dostrzegła jego uczucia, inni zresztą pewnie też i teraz się z niego śmieją. Rozmyślał tak prawie do rana. W końcu podszedł pod okno Anny, prawie zajrzał do środka, ale powstrzymał się, nie mógł uwierzyć, że chciał to zrobić. Czuł przerażenie i ulgę, że się powstrzymał. Zrobiło się już jasno, ale on pragnął nocy, długiej i zimowej. Drażnił go budzący się dzień.
Jedzie do domu, siedzi na stacji i każdy go denerwuje, nie wie, jak Ci ludzie mogą tak pędzić, ciągle gdzieś gonić. Nie rozumie po co i dlaczego. On ciągle zadumany wspomina Wolę- piękną i cichą. Już w pociągu rozmyśla nad tym, co było. Nic nie obchodzi go już tak, jak kiedyś, nie widzi sensu z walce, najbardziej chciałby powrotu na wieś. Wspomina, jak na początku chodził z Anną na niewinne spacery, rozmawiali. Później przyjechać hrabia możliwe, że to przez niego Krzemski zrobił się zazdrosny o Annę. Całą drogę w pociągu wspomina, rozmyśla. Raz ją gloryfikuje, to znowu wyzywa. Stoi nad przepaścią, pomiędzy wsią, a swoim życiem. Wie, że nigdy nie będzie z Anną, że ona była dla niego miła, ale po jego wyjeździe już nigdy o nim nie pomyśli. On wracał do swojego życia i choć już nie interesowało go tak, jak kiedyś, wiedział, że wykona swoje zadanie, że będzie pracował lepiej od innych. Będzie robił to co do tej pory, tylko już nie będzie tego kochał, będzie robił wszystko za karę, to będzie jego katorga, bo dusza będzie chciała lecieć do kochanki, ale on będzie musiał trwać przy swojej „żonie”. W końcu zaczął płakać, nie wstydził się swoich łez, musiał pożegnać się z tym, co zostawiał. Miesiąc temu jechał do nieznajomych ludzi, nie spodziewał się tego, co go tam spotkało. Chciał zasnąć, zamknął oczy, ale coś zaczęło go dusić, nie mógł złapać tchu, kasłał tak, że obudził pana śpiącego naprzeciwko. Złapał go straszny atak. Przypomniał sobie, że najgorszy jest wróg o którym nie pamiętamy, ale teraz dla niego ten wróg był jedynym przyjacielem.
OSTATNIE LISTY
I
Bohaterem jest mężczyzna. Od dwóch miesięcy pisze list do ukochanej. Nie wie, jak ma napisać to, co chce. Tłumaczy, że nie może dalej żyć, bo jego dusza jest pusta. Czuje się, jak żołnierz, który raniony prosi o to, żeby go dobić. Uważa, że tylko ona może go zrozumieć. Jego sumienie jest czyste, miał dużo czasu na przemyślenia. Nie chce, żeby ktoś go niesprawiedliwie osądził. Żył po to, żeby służyć, skoro nie ma już siły na służbę i nie przyda się już w Sprawie, to nie ma po co żyć.
Ostatni raz na wolności widzieli się czternaście lat temu, później 4 lata jego więzienia- widzieli się przez kratę. Teraz, kiedy zostało mu już tylko kilka miesięcy do końca jego kary- 10 lat. On chce to zrobić. Zawsze pisał jej, że wszystko jest ok, ale już od dawna nie jest dobrze, już dawno umarł. Bardzo chce, żeby ona zrozumiała jego zachowanie, żeby nie mówiła, że skoro to zrobił to jej nie kochał. Wręcz przeciwnie. Gdyby nie kochał jej tak mocno, mógłby wrócić i żyć z nią tak, jak teraz, ale on kocha ją mocniej, tak jak ona jego, ona też będzie widziała tą zmianę, będą musieli się ze sobą męczyć. Ona kochała w nim energię, chęć do walki, czynu, możliwość pociągnięcia za sobą tłumu. Teraz tego nie ma, on jest inny, dlatego nie może już z nią być. Cztery lata, które spędził w więzieniu były dla niego bardzo dobre. Siedział w Moskwie, w X Pawilonie. Cały czas się uczył, czytał książki, ukończył kilka fakultetów. Żadna spawa społeczno- polityczna nie miała przed nim tajemnic. Potrafił mówić i pisać z 7 językach. Kiedy opuszczał więzienie, jego dusza pędziła ku jakiejś wielkiej sprawie. Gdyby wtedy stał się cud i udało mu się wyjść na wolność…
Kiedy dozorca kazał jej już odejść, jeszcze przez kraty błagała go, żeby mogła pójść za nim. Ale byli sługami Sprawy, musieli się rozstać.
Dostawał od niej dużo listów, które chciał zabrać ze sobą, żeby były z nim pod obcą ziemią syberyjską, ale przemyślał to. Szkoda tych pięknych listów, więc je jej odsyła. Czytał te listy po 100 razy. Dawały mu one siłę, odpędzały tęsknotę. Rozumiał w nich wszystko, odczytywał nawet myśli nienapisane, widział w nich prośby, których nie było na kartkach i nie raz na te prośby odpowiadał, nie raz chciał napisać jej, żeby przybywała, że już żyć bez niej nie może, że jest mu tu źle, ale poczta tak rzadko odchodziła, miał czas przeczytać je kilka razy i zazwyczaj pierwszy list był niszczony, powstawał kolejny, chłodniejszy, gdzie mówił, że jest mu dobrze, pisał zdroworozsądkowo, co powinna zrobić, czasami nawet wydawał suche rozkazy. To wszystko były kłamstwa… wydawało mu się cudowne życie z nią na tym pustkowiu, ale to byłoby ich szczęście, a tacy ludzie jak oni- ludzie bojownicy nie żyją dla swojego szczęścia. Później przyszedł czas jego powolnego konania, zaczął się wypalać, więc szukał ratunku, gdzie się da. Oczywiście pomyślał o niej, ale to wiązałoby się z zabraniem jej od Sprawy, próbował więc ratować się inaczej, ale nic nie pomagało.
Kiedy się żegnali, powiedział jej, że będzie próbował się stamtąd wyrwać. Mówią, że to nie możliwe, ale on będzie się starał. Najpierw prowadzili go przez pustynię, która była pusta, nic z siebie nie dawała. Kiedy dotarł na miejsce, wszystko wydawało mu się piękne. W końcu był wolny, nie czuł wzroku dozorcy na każdym kroku. Mógł poczuć się, jak normalny człowiek. Wkrótce okazało się, że nikt nie pilnuje, bo nikt nie ucieka, jedynym miejscem ucieczki jest tamten świat. On jednak próbował, wypuszczał się w nieznane, badał teren, rysował mapy, dochodził do miejsc, gdzie czekała go albo wolność, albo śmierć. Stawał przed oceanem i pytał czy go przepuści. Próbował kilka razy. Dwóch jego towarzyszy zginęło w czasie takich wypraw, pogrzebał ich i sam wracał. Tak minął mu początek pobytu. Kiedy zaprzestał wypraw, zaczął zgłębiać wiedzę, czytać, uczyć się, rozmawiać z tubylcami o tym, jak można przetrwać. Chodził na łowy, zgłębił wszystkie tajniki myślistwa, zapuszczał się w dzicz i wracał inny. Tworzył wynalazki, które zostaną po nim w tej odległej krainie. Tamtejsi ludzie go podziwiali, mówili, że jeśli ktoś ma wyjść z tego żywy, to będzie właśnie on. W pewnym momencie zauważył, że przestały go interesować książki, przestał je nawet rozumieć, nic nie tworzył, nie badał, jedyną rzeczą którą czytał, były listy od niej, ale wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że powoli umiera. Zaczął się interesować poezją, powieściami, utworami, które są złudne, a przecież nie na takich książkach się wychowali, to nie było im potrzebne do szczęścia. Liczyła się „szara służba w szarej szacie- dla szarej masy”. Miał chwilę, kiedy czuł przypływ energii, dziwną radość. To było wręcz obłąkanie. Jego listy były wtedy inne, ona to widziała i nawet zachęcała go do tworzenia, dla zabicia czasu. Posłuchał i to go już całkiem dobiło. Teraz chce jej odesłać również wszystko, co stworzył. Ma nadzieje, że pozwoli jej to lepiej go zrozumieć. Może odczyta w nich coś, czego nie uda mu się napisać w liście. Zobaczy tam też siebie, i przekona się, jak bardzo ją kochał. Po chwilach radości przychodziły godziny umartwienia, wracała szara rzeczywistość, w której nic nie mógł, żył w odrętwieniu, nie było w nim już nic ludzkiego, tylko jej listy wyrywały go na chwilę z tego marazmu, ale z czasem zaczął czytać te listy z bólem, bo przecież pisane były do innego człowieka, do kogoś obcego, dlatego nosił się często z ich otworzeniem nawet kilka tygodni, a kiedy już czytał, każda jej obietnica, miłe słowo, bolały go bardzo, bo przecież on ją ciągle okłamywał. Kiedy przybywał na zesłanie, nie wiedział, co go czeka. Nie znał tej strasznej ziemi, która zabiera ludziom ostatnie nadzieje, paraliżuje wolę, zabija. Niby gdzieś jest kraj ojczysty i ludzie, którzy o nim pamiętają, ale ta przestrzeń między nimi wszystko wygłusza, prawie pochłania. Ostatecznie, coś podpowiada ludziom, że nadszedł ich czas i niejeden tego posłuchał „ nie moja jedna zostaje tu mogiła”
Tutaj człowiek staje się maleńki, powoli ginie, porzucony na pastwę pustyni. Najgorsza jest zima polarna, kiedy noc ogarnia wszystko. to tak, jakby mróz chciał uwolnić naturę od ludzi, próbuje ich powybijać, ludzie są twardzi, bronią swego życia, ale zamykają się w domach, popadają w letarg, tylko gwiazdy próbują wydobyć z nich prawdę, próbują ich spowiadać. On walczył z tym wszystkim bardzo długo, ale w końcu i jego zmogła pustynia. 3 razy próbował uciec, w końcu powiedział, że nie będzie marzył o rzeczach nieprawdopodobnych. Teraz już za późno, bo pustynia wyżarła mu duszę. Pogodził się z tym, że musi umrzeć, chce tylko wyznać jej wszystkie swoje żale i tajemnice, bo boi się, że pogrzebane razem z nim w ziemi, będą go dalej prześladować. Wie o tym, że są ludzie, którzy stamtąd wracają, może im tylko pozazdrościć, ale nie umie tego wytłumaczyć. Jego siłą zawsze była energia, czyn. Ciągle coś robił, w więzieniu 4 lata zawzięcie się uczył, później przez rok idąc etapami, pomagając towarzyszom, wypracowywał w każdym nowym więzieniu nowe plany ucieczki, był starostą licznej partii, miał tysiące obowiązków. Tutaj przez 3 lata próbował walczyć, żeby się wydostać, nie zmarnował ani jednego dnia. Teraz zabija go ta bezczynność i bierne czekanie na wybawienie. Ginie śmiercią głodową- zabija go głód czynu.
Już teraz chce odpowiedzieć na kilka jej pytań, odeprzeć zarzuty, chce zrozumienia. Mógłby wrócić, jak inni, próbować żyć na nowo, zapewne udało by się lecząc się ojczyzną, bliskimi, no i jej opieką i spojrzeniem, nawet czasami myśli o tej pokusie, ale jemu już nic nie pomoże, bo on już nie żyje, dawno przestąpił próg śmierci. Jeżeli jednak chciałaby go zobaczyć, to nie wie czego pragnie, bo to rzecz straszna. Niech pomyśli: wchodzi człowiek obcy, którego nie może poznać, odczytać ani jednego znajomego rysu, to co przez tyle lat wyryło się w jej pamięci, całkowicie się zmieniło. Stanąłby przed nią stary, jak żebrak proszący o litość, a ona zapłakałaby, ale nie ze szczęścia. On nie jest szaleńcem. Wie, że czas mija, ona też się zmienia, ale to tylko pozory, wstęp do jego zmienionej duszy. Od kilku lat uparcie odmawiał przesłania swojej podobizny, bał się, że z twarzy wyczytałaby prawdę. Nie mógłby oszukiwać jej tak, jak w listach. Gdyby wrócił ,tęskniłaby ciągle za tamtym, młodym, którym był. Musiałaby ciągle pracować, czuwać, żeby się przyzwyczaić, a on nie chce przyzwyczajenia. „Mam duszę wojownika, który walczył i poległ. Nawet od ciebie nie chcę litości!”
Powiedział już wszystko, co można wyrazić słowami, ma jeszcze wiele bólu, pragnień, błagać, ale brak mu słów. Ma nadzieję, że choć cząstkę z tego odgadnie, że będzie to czytała duszą.
Na koniec się z nią żegna. Nigdy nie byli razem, nie poczuł jej ust. Los rozdzielił ich za szybko. Była jego jedynym szczęściem przez te wszystkie lata. Ich całe życie było walką, on poległ pierwszy, ale nie żałuje, był żołnierzem Sprawy i ginie na placu boju. Na koniec mówi, żeby żyła długo, pracowała i walczyła, wie kto go zabił, więc niech go pomści. Życzy jej, by doczekała szczęśliwych czasów i wielkiej otwartej wojny, walki, kiedy wybuchną nasze milczące podziemia i kiedy do zwycięstwa sięgnie nasza prawda i nikt nie pożałuje życia w walce o wolność. „kiedy łatwa i szybka, i piękna będzie śmierć za Ideę…”
[słowo SPRAWA zawsze było pisane wielką literą]
II
[List kobiety]
Jest ogromnie szczęśliwa, w końcu po 14 latach rozłąki, znowu się zobaczą, już za 3 miesiące będzie z nią. To jej ostatni list do niego, później będą już pisać do siebie z drogi. Chce jej się śpiewać, tańczyć, zaczepiać ludzi i dzielić się radością. Ta radość ogromna aż sprawia jej ból, tak odwykła od tego uczucia przez te wszystkie lata. Czasami prześladuje ją sen, że to dopiero pierwszy rok mija od ich rozstania. Wie, że 14 tamtych już minęło i kolejnych 14 nie wytrzyma, długo otrząsa się po takich snach. Pamięta ich ostatnie spotkanie- u jej ciotki na Wspólnej. Zostali sami w pokoju, rozmawiali o swoich konspiracjach a później milczeli pół godziny, aż do kolacji, on przysunął się do niej. Ten wieczór był taki radosny, później dowiedziała się, że go zabrali. Pamięta też, jak była w Moskwie na pożegnaniu, pamięta ich pierwsze spotkanie na Czerniakowskiej, kto tam był i o czym mówiono, pamięta widzenie w X pawilonie, pamięta też ich spacery w Łazienkach, czasami chodzi tam, kiedy ma problem. Jest tam jedna ławka szczególna, gdzie wyznali sobie wszystko- 3 m-ce przed aresztowaniem. Ale to, co działo się później nie jest już takie wyraźne, wszystko zlało się w jedną szarość. Tak, że czasami wydaje jej się, że dalej jest młoda, że ludzi ciągle żyją Ci sami, że on ma swoje 28 lat. No i robi jej się smutno, ale zaraz myśli o tym, że już niedługo się zobaczą i będą razem na zawsze. Obiecała sobie, że nie będzie się cieszyć, przygotowywać do jego przyjazdu, ale to nie jest łatwe, bo tylko wstanie i już o tym myśli. Ogólnie jest już trochę wyczerpana, od dawna nie była na wakacjach, wystarczała jej myśl, że jak on wróci to sobie odpocznie. Jej ciało jest zdrowe, tylko dusza jakby wymęczona. Nie jest już taka, jak kiedyś. Nie cieszą jej radości, nie smucą niepowodzenia. Wszystko jest bardziej obojętne. Zajęła się w ostatnim czasie pracami bardziej bezmyślnymi, tak jest jej lepiej. Coraz częściej ma momenty, czasami całe tygodnie, że przestają ją interesować ich sprawy. Ma wrażenie, że przez ten cały czas ktoś ją krzywdził, ale to na pewno wszystko ze zmęczenia. Gdy tylko on przyjedzie, dawna energia wróci. Wszyscy tu go potrzebują, jego sława nie maleje, nawet ludzie nowi, którzy go nie znają, kochają go. Nie ma drugiego takiego, jak on. Przychodzą ludzie między nich, pracują ciężko, ale też i odchodzą zaraz. Ona wytrwała długo, jest bardzo zmęczona, ale udało się jej, to dzięki niemu, on dawał jej siły. Tak często chciała mu się wyżalić, poskarżyć, ale nie zrobiła tego, okłamywała go, że wszystko jest dobrze, chociaż nie było. Chciała, żeby jej pożałował, zlitował się i pozwolił przyjść do niego. Często miała wyrzuty sumienia, że go tak okłamuje, że nie zna jej tęsknoty. Ona od początku się męczyła, jak był w więzieniu, to przynajmniej mogła go odwiedzać, ale jak dowiedziała się, że opuszcza ją na 10 lat…
Nigdy nie było jej dobrze, jak on mógł wierzyć jej listom. To były referaty mocno wypracowane. Na szczęście już nie będzie musiała udawać. W jego listy też nie wierzyła, wyczuwała w nich jakby łzy. Teraz, kiedy będą razem, będą mogli się ze wszystkiego spowiadać, będą nocami opowiadali sobie o wszystkim. Cztery lata temu, kiedy wyszły „Na kresach lasów” Sirki, miała już jechać do niego, wtedy dopiero zrozumiała, gdzie się znalazł i jak mu jest, posprzedawała już rzeczy i czekała na zimę, żeby się przedostać, nic mu nie mówiąc, ale wtedy wszystko się wsypało, zostało ich tylko kilkoro i ogrom roboty, którą na nowo trzeba było zaczynać. On nic o tym nie wiedział, nie miał pojęcia o wielu tajemnicach. Ale dosyć smutków, jak tylko wróci wyjeżdżają na pół roku, nad morze, w góry, nieważne, nie zostawiają nikomu adresu, nie piszą, nie czytają, cieszą się tylko swoim szczęściem. Pierwszym i kto wie czy nie ostatnim. Ona jest bogata, bo od 10 lat zawsze miała jedną lekcję dodatkową, za którą pieniądze odkładała na jego powrót. Za 3 m-ce on wraca. Chce, żeby do niej telegrafował z drogi, żeby wiedziała gdzie jest i co dzień była zdrowsza i szczęśliwsza, coraz bardziej podobna do Twojej dawnej znajomej.
Teraz ona mu przypomina, że lata lecą i już nie wygląda tak, jak za młodu, boi się, że porówna jej teraźniejszy wygląd z przeszłym. Co prawda wysyłała mu zdjęcia, co jakiś czas, ale na zdjęciu zawsze się ładniej wygląda. Pisze, że może się z niej śmiać, ale musiała mu o tym napisać, teraz będzie spokojniejsza. Do tej pory żyła w zgodzie ze smutkiem. Teraz w radości czuje nonsensowny ból i dziwne wrażenie, że to, co czeka będzie gorsze. Ciągle wraca do niej myśl, że chciałaby choć na chwilę cofnąć się do czasów ich szczęścia, nie dociera do niej, że prawdziwe szczęście niedługo przyjdzie. Chwilami czepiają się jej różne przesądy. Boi się, że coś się stanie, że on zachoruje i nie przyjedzie, że będzie jakiś wypadek, dlatego bardzo go prosi, żeby teraz podwójnie na siebie uważał, żeby zaprzestał swoich polowań. Sny ją cały czas nękają, niby w to nie wierzy, ale ciągle o tym rozmyśla. Nie chce jej się pisać żadnych sprawozdań z ich spaw. Ten list ma być inny, nie jest poukładany, jak inne, pisze to, co czuje. To jest jej ostatni list, kiedy go wyśle, będzie czuła, jakby on już wyruszył do niej. Nie wie już co pisać, zrobiła się noc, siedzi sama w pokoju. Rozmyśla, często marzy o nim, zna dokładnie jego jurtę, biegnie myślami do niego, widzi go siwego, z czarną brodą, przygląda się mu. Może też pisze ostatni list do niej. Tylko czemu taki blady i biedny? Tak dziwnie i strasznie patrzą na nią jego oczy.
………………………………………..
Kończy ten list kolejnego dnia, ostatnio dostała jakiegoś ataku nerwowego, przestraszyła gosposię, zdarzyło jej się to pierwszy raz w życiu, była myślami przy nim i jakby widziała coś złego, bardzo wyraźnie. Ocknęła się coś wołając. Pisze mu o tym celowo, bo chce, żeby naprawdę na siebie uważał, błaga o to, bo już tak mało czasu zostało. Wyśle zaraz ten list, niech czeka na poczcie w Jakucku i będzie bliżej niego, a ona będzie miała nadzieję, że poczta szybciej wyszła i list szybciej dotarł. Nie chciała, żeby ten list tak wyglądał, ale teraz to nieważne, bo to już ostatni. On niedługo już wróci. „Śpiesz się, bo czternaście lat czekało nasze szczęście”
Paryż, 1909