Czarna róża
Zobaczyłem Cię wtedy, po raz pierwszy po długim czasie. Właściwie nawet gdybym nie chciał i tak musiałbym Cię dostrzec. Zwróciłeś uwagę ponad połowy przedstawicielek płci pięknej znajdującej się w obrębie widoku na Twą postać. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o zielonym, przenikliwym spojrzeniu. Ciemne włosy stały figlarnie na wszystkie strony, tylko grzywka opadała na czoło zakrywając tę Twoją sławną bliznę. Gdy nasz wzrok się spotkał, poczułem dziwne sensacje w okolicy żołądka. Spuściłem oczy. Podszedłeś do mojego stolika i spytałeś czy możesz się dosiąść. Nie wiem czemu ale zgodziłem się. Zacząłeś mnie zagadywać, jak gdyby nigdy wcześniej nic między nami nie było. Jak gdyby nie istniały granice, mury utworzone w młodości przez nasze błędy. W tamtym momencie zrozumiałem, że przeszłość jest bez znaczenia, nasze wybory, prowadzące całkiem innymi drogami, nigdy nie miały miejsca. Zachowywałeś się naturalnie, szczerze, nie udawałeś nikogo kim nie byłeś. Chyba właśnie dlatego od dawna mnie pociągałeś. Taa... od dawna, już od szóstej klasy w Hogwarcie. Nigdy Ci o tym nie powiedziałem, no bo jakby to wyglądało. Chłopiec-Który-Przeżył i przyszły śmierciożerca? Złoty Chłopiec Gryffindoru z księciem Slytherinu? Nie miałem złudzeń, znakomicie wiedziałem, że to niemożliwe. Wolałem więc milczeć, niż mieć złamane serce. Ha! Cóż za paradoks. Malfoy nie powinien tak myśleć. Malfoy nie ma serca. Przynajmniej tak dotąd myślałem. Lecz widocznie jest to jeden z tych organów, których, mimo szczerych chęci, pozbyć się nie można. No cóż... Rozmawiałeś ze mną, postawiłeś drinka, nawet poprosiłeś o numer telefonu. Podałem Ci go, mimo iż nie wierzyłem, że kiedykolwiek z niego skorzystasz. Gdy wychodziłeś, odprowadziłem Cię wzrokiem. Długo jeszcze po Twoim wyjściu, siedziałem sam przy barze, wsłuchując się w grające radio.
''And I'd give up forever to touch you
Cause I know that you feel me somehow
You're the closest to heaven
That I'll ever be
And I don't want go home right now
And all I can taste is this moment
And all I can breath is your life
Cause sooner or later it's over
I just don't want to miss you tonight''
A jednak zadzwoniłeś. Spotkaliśmy się raz, drugi i kolejny. Nigdy nie wracaliśmy do przeszłości, tak było najwygodniej.
Kiedyś zaprosiłeś mnie do siebie. Przygotowałeś kolacje ze świecami, szampana. Uśmiechnąłem się czując, że magiczna aura która zawsze otaczała Ciebie, teraz unosi się w całym domu. Podczas naszych spotkań poznałem Cię bardzo dobrze. Wiedziałem, iż mimo bardzo męskiej urody, lubisz romantyczne nastroje. Długo rozmawialiśmy. W pewnym momencie wstałeś i włączyłeś stojącą w kącie pokoju, całkiem mugolską wieżę. Wróciłeś do mnie i wyciągnąłeś w moim kierunku dłoń. Przyjąłem ją, mocno wtulając się w Twoje ciepłe ciało. Do dziś pamiętam Twój zapach, tylko Ty pachniesz jesiennym wiatrem. Chwilę bujaliśmy się w milczeniu, przy wolnej melodii . Ciszę między nami przerwałeś słowami, które sprawiły mi najwięcej zarówno rozkoszy jak i bólu jakiego doświadczyłem. "Kocham Cię". Nie wiedziałem co powiedzieć. Gdzieś w podświadomości wiedziałem, że nudne słowa nie mogą określić wszystkich uczuć, które w tamtym momencie kłębiły się w moim sercu. Milczałem więc. Zrozumiałeś. Przycisnąłeś mnie mocniej do piersi i razem kołysaliśmy się w rytm piosenki.
"And I don't want the world to see me
Cause I don't think that they'd understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am"
Czułem Twoje usta na całym ciele. Pieściłeś mnie oddechem, dłońmi i językiem. sam nie wiem czy szeptałem, czy może krzyczałem Twe imię, gdy Twoje palce gładziły moją skórę. Wszędzie. Wchodziłeś we mnie powoli, delikatnie, aby zadać mi jak najmniej bólu. Nigdy bym nie przypuszczał, że możesz być tak delikatnym kochankiem. Nasze ciała poruszały się we wspólnym, nowoodkrytym rytmie, splecione ze sobą tak, że mogłyby się wydawać jednością. To było niesamowite. Nie byłeś moim pierwszym, ale nigdy nie czułem takiej rozkoszy jak w tamtym momencie. Rozkoszy palącej całe ciało, głębokiej, przenikającej na wskroś... rozkoszy prawie bolesnej. Po wszystkim odpoczywaliśmy, wciąż mocno w siebie wtuleni, pozwalając się wyrównać gorącym oddechom. "Kocham Cię, tak bardzo Cię kocham" to była jedyna myśl jaką był w stanie wyartykułować mój zamglony umysł. W salonie cicho płynęła muzyka.
"And you can't fight the tears that ain't coming
Or the moment of truth in your lies
When everything seems like the movies
Yeah you bleed just to know you're alive"
Mówiłem żebyś został, groziłem, zaklinałem, błagałem. Obaj wiedzieliśmy że ta wyprawa to pewna śmierć. Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem. I musiałem... Już na początku naszego związku powiedziałeś mi WSZYSTKO, ostrzegłeś jaka będzie przyszłość, a ja zgodziłem się to ciągnąć. Wiedziałem że ten dzień kiedyś nastąpi. Musiałeś dopełnić swojego przeznaczenia i ani ja, ani Ty nie mogliśmy nic na to poradzić. Właśnie ta bezsilność bolała najbardziej. "Obiecaj że wrócisz! Przysięgnij!"- po moich policzkach spłynęły, niegodne Malfoy'om, łzy. Przekląłem w duchu swoją słabość. Przecież w normalnych okolicznościach nigdy bym sobie na to nie pozwolił. Jednakże... te okoliczności były dalece odbiegającymi od normalności. W głowie miałem tylko jedną myśl "Nie mogę Go stracić, nie mogę.". Wziąłeś moją twarz w dłonie i spojrzałeś mi głęboko w oczy. Twoja głęboka zieleń, spotkała się z metalicznym błękitem, w próbie odnalezienia wspólnego odcienia. "Wrócę". Pocałowałeś mnie mocno i namiętnie, wkładając w to, zdaje się, całe swoje serce... całego siebie. Pocałowałeś. Po raz ostatni. Nie wróciłeś.
"I don't want the world to see me
Cause I don't think that they'd understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am"
Na Twój pogrzeb przybyło setki ludzi. Najważniejsze osobistości magicznego świata. Minister, Dumbledore, wielkie szychy i bohaterowie wojenni. Byli i Twoi przyjaciele. Widziałem łzy tej przemądrzałej kujonki Granger, gdy wtulając się w ramię Rudzielca, szeptała "Niemożliwe". A jednak. Pokonałeś go, zabiłeś Voldemorta. Sam również oddałeś Swe życie. Wiedziałeś, że tak będzie. Stałem z tyłu, z dala od tłumu, w cieniu drzew, aby nikt mnie nie rozpoznał. Czekałem aż wszyscy odejdą. Trwało to bardzo długo. W końcu mogłem podejść do Twojego pomnika. Wspaniały marmur lśnił w blasku słońca. Położyłem na nim pojedyńczą, czarną różę, odznaczającą się pośród śnieżnobiałych wieńców przyniesionych tu przez tych wszystkich którzy sądzili, że Ty wciąż jesteś ich białym chłopcem, baz skazy. Głupcy! Już dawno przestałeś nim być, sam się do tego przyczyniłem. Wprowadziłem Cię w świat o którym miałeś nie wiedzieć, świat grzesznego uczucia, skrzętnie ukrywanego przed światem, uczucia, którego jasna strona nigdy by nie zaakceptowała. Dałem Ci to czego nie byli w stanie zapewnić Ci Twoi przyjaciele. A Ty skłamałeś. Obiecałeś, że wrócisz, jednak zostawiłeś mnie samego! Jesienny wiatr potargał moim płaszczem. Czułem jakbyś to Ty dotykał mnie przez palce natury. Rozumiem... Przeprosiny przyjęte. A teraz odpoczywaj, tam gdzie jesteś i pomyśl o mnie czasem, abyśmy kiedyś znów mogli się spotkać. I zatańczyć przy naszej piosence.
"And I don't want the world to see me
Cause I don't think that they'd understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am
I don't want the world to see me Cause
I don't think that they'd understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am…"