Fiebag Johannes
Tajne Orędzie Fatimskie
Co naprawdę stało się w 1917 roku w Portugalii
Z niemieckiego przełożył Marek Strasz
WYDAWNICTWO PROKOP
Świat nie jest absurdalny. Nie jest tak, że umysł nie potrafi go zrozumieć. Przeciwnie: może umysł ludzki już zrozumiał świat, ale jeszcze o tym nie wie...
L. Pauwels i J. Bergier, “Aufbruch ins dritte Jahrtausend”
Dzieje rodzaju ludzkiego są ciągłą walką pomiędzy ciemnością a światłem. Dlatego kłótnie o korzyści poznania nie mają .sensu: człowiek chce poznawać. Jeśli przestanie, nie będzie już człowiekiem.
Fridtjof Nansen
Fatima nie powiedziała światu swego ostatniego słowa. Od pierwszego dnia rozwija się religijna żarliwość; cud staje się większy, tajemnica się objawia...
Kardynał Cerejeira
Cuda nie zdarzają się w sprzeczności z naturą, lecz w sprzeczności z tym, co nam jest w naturze znane.
Św. Augustyn
Kto wie, co drzemie za kulisami dziejów?
Fryderyk Schiller, Don Carlos
Przedmowa
W czerwcu 1985 roku byłem w Fatimie. W miesiącach letnich zajmowałem się sprawami zawodowymi w Hiszpanii, rękopis niniejszej książki był już w zasadzie ukończony, ja zaś odczułem wewnętrzną potrzebę pojechania do Portugalii, zobaczenia tego kraju, tej miejscowości i stanięcia choć raz dokładnie w miejscu, gdzie prawie siedemdziesiąt lat temu wszystko się wydarzyło. Co stało się w 1917 roku w Fatimie? Chodzi mi o to, co stało się naprawdę? Zgodnie z wersją tradycyjną, oficjalnie uznaną i reprezentowaną przez Kościół katolicki, w Fatimie objawiła się Matka Boska, tak jak wcześniej objawiała się w Lourdes i w wielu innych miejscach Ziemi. Krytycy, którzy· z reguły tylko bardzo powierzchownie zajmowali się niezwykle skomplikowaną i wielowarstwową tematyką objawień maryjnych (lub przynajmniej twierdzą, że się nią zajmowali), tłumaczą je halucynacjami, zbiorową psychozą oraz jakimiś duchowo-umysłowymi procesami w ludzkim mózgu, nie odnosząc ich jednak do zdarzeń z otaczającej nas rzeczywistości. Zasadniczo nie podzielam tych opinii. Jak to często bywa, także i tu niezbędna jest wielostronna obserwacja i analiza. Być może, niektóre przypadki (jak z Carabandal) da się wyjaśnić w ten sposób, wiele jednak ma zdecydowanie inną wymowę. Jeżeli jednak objawienia maryjne są rzeczywistymi i nie urojonymi wytworami fantazji dzieci w okresie dojrzewania lub jeszcze młodszych, to jaka tajemnica kryje się za tym? Czy jest to rzeczywiście Maria, matka Jezusa, która od stuleci "objawia się" na całym świecie, głosi na ogół mało konkretne przepowiednie o końcu świata i znika. Już przed stuleciami takie zjawisko ostrzegało przed rychłym końcem świata - ,kielich wkrótce się przepełni", a przed 25 laty oznajmiło - "kielich się przepełnił", ale jak dotąd koniec świata nie nastąpił. Dlaczego w większości przypadków Maria kieruje swoje orędzie do mało wykształconych dzieci, które rzadko są w stanie zrozumieć, co dzieje się wokół nich i z nimi? Dlaczego porozumiewanie się "widzących" ze zjawiskiem jest często tak nieefektywne, że dla wyjaśnienia im sensu i treści posłania konieczna jest większa liczba objawień. Czy nie byłoby rozsądniej przekazać je rządzącym tym światem, zamiast wybierać drogę okrężną? W dyskusjach o objawieniach często wysuwa się argument, który na pierwszy rzut oka wydaje się logiczny: jakie jest "naturalne" wyjaśnienie dla licznych cudownych uzdrowień w Lourdes czy Fatimie, jeżeli Matka Boska tam się nie objawiła? Jak sądzę, należy sobie wyjaśnić, że w istocie mamy tu do czynienia z dwiema zupełnie różnymi sprawami. Z jednej strony jest to pojawianie się postaci kobiecej, której zamiarem z reguły jest przekazanie określonego posłania (chyba że postać jest niema). Uleczenie chorych nigdy nie jest jej zasadniczym celem. Przeciwnie, nie ma ani jednego znanego przypadku, aby zjawa - na przykład - pochyliła się nad chorym i go leczyła.
Cudowne uleczenia to zupełnie inna sprawa. Zdarzają się spontanicznie podczas samych objawień (ale tylko podczas ich serii) lub po objawieniach, tzn. w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca objawienia. Nie ma jednak żadnego dowodu, ba, nawet poważniejszej poszlaki, że istnieje związek przyczynowy między nimi a postacią Marii. Nie wiemy, jak właściwie dochodzi do tak zwanego cudownego uleczenia. Mocna postawa oczekiwania i intensywna nadzieja na cud spowodowały z pewnością większość uzdrowień. W psychologii fenomen ten znany jest jako self fullfilling prophecy (samospełniająca się przepowiednia). Inne uzdrowienia mogą być też wywołane przez nie zbadane dotąd zjawiska, które może wytłumaczyć parapsychologia. Może istnieje coś takiego jak "pole mentalne", wywoływane przez ogół wiernych w miejscu pielgrzymki tym, że są oni przekonani o cudach w danym miejscu. Być może takie pola powodujące uzdrowienia istnieją. W sprawie cudownych uzdrowień jedno nie powinno nas zmylić. Wszystkie wykazywane na odpowiednich listach uzdrowienia dotyczą takich chorób, jak: gruźlica, ślepota, zapalenie opon mózgowych, zapalenie opłucnej, paraliż itd. Nie było ani jednego przypadku odrośnięcia amputowanej nogi czy też odzyskania mowy i słuchu przez głuchoniemego od urodzenia. Skąd ta selekcja? Gdyby rzeczywiście chodziło o "cuda" w klasycznym rozumieniu, podobny wybór nie byłby zrozumiały. A więc cuda zdarzają się tylko w określonych, wyznaczonych ramach, tzn. w chorobach, których uleczenie może być wytłumaczone wspomnianymi przyczynami: wiarą i oczekiwaniem. Weźmy do ręki Nowy Testament i przeczytajmy z Ewangelii św. Marka. Jezus nie mówi tam "pomogłem ci" lub "Bóg cię uzdrowił", ale: "Córko, wiara twoja uzdrowiła cię" (Mar. 5, 34) i "Idź, wiara twoja uzdrowiła cię" (Mar. 10, 52). Najdobitniej podkreśla Jezus moc wiary w Ewangelii św. Mateusza: "Wtedy przystąpili uczniowie do Jezusa na osobności i powiedzieli: Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić? A On im mówi: Dla niedowiarstwa waszego. Bo zaprawdę powiadam wam, gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie. Ale ten rodzaj nie wychodzi inaczej, jak tylko przez modlitwę i post" (Mat. 17. 19-21).
W zasadzie jest to właśnie zjawisko, o którym wcześniej pisałem. Cudowne uleczenia nie są powodowane działaniem Boga, Jezusa czy Marii, ale tylko i wyłącznie wiarą w te działania. Spostrzeżenie to uważam za bardzo ważne i godne podkreślenia, bo pomoże nam w obiektywnej ocenie i w lepszym zrozumieniu wydarzeń zachodzących przed i po objawieniu maryjnym. Jeżeli więc to nie Maria objawiła się w Fatimie, Lourdes i w innych miejscach, to w takim razie kto lub co? W książce tej spróbowałem przedstawić całkowicie nową odpowiedź na to pytanie, w tak szczegółowej i obszernej formie. O ile wiem, istnieją nieliczne krótkie artykuły i wzmianki we francuskich i angielskich publikacjach (np. B. Vallee The Invisible College), zajmujących się jednak tym tematem tylko na marginesie. Przyznaję, że proponowane przeze mnie wyjaśnienia problemu nie tłumaczą wszystkich fenomenów i nie odpowiadają na wszystkie pytania. Ale wierzę, że jeśli pójdziemy tym tropem, to otrzymamy niezwykły instrument, który pewnego dnia może okazać się pomocny w poznaniu pełnej prawdy. I właśnie to wydaje mi się
potrzebniejsze dzisiaj niż kiedykolwiek.
Johannes Fiebag Wurzburg, czerwiec 1986
Wstęp
"Kto chce się rozwijać, musi wpierw nauczyć się wątpić, gdyż wątpliwość ducha prowadzi do odkrycia prawdy."
Arystoteles
Znane są najróżniejsze przepowiednie końca świata. Od biblijnego Objawienia św. Jana, przez Nostradamusa, aż do licznych proroctw religijnych, pseudoreligijnych lub wypowiedzi spekulujących na sensacjach proroków, wizjonerów i szarlatanów, przedstawiających różne domniemane czy urojone apokalipsy. Dziś dochodzą do tego naukowo upiększone czy umotywowane politycznie histerie czasu zagłady·, widzące Czarnego Piotrusia odpowiedzialnego za całe zło w· technice, wmawiające pozostałej części ludzkości nieuchronność globalnej śmierci i nie widzące alternatywy ani dla straszliwego szybkiego końca, ani dla strachu bez końca. W historii ludzkości przepowiadano już wiele końców świata. Po raz pierwszy, przynajmniej w europejskim kręgu kulturowym, miała to być noc sylwestrowa 999-1000. Ledwie możemy dziś zrozumieć, co się wtedy stało. A może po prostu powstał ruch "No-Future". Od wielu lat panował głód i bezrobocie, w ciężkie zimy brakowało drewna na opał, a najpotrzebniejsze produkty spożywcze wciąż drożały. Ale nikomu nie chciało się nawet kiwnąć palcem, bo i po co? Czyż w Biblii nie napisano wyraźnie o walce Michała Archanioła z szatanem: "I pochwycił smoka, węża starodawnego, którym jest diabeł i szatan, i związał go na tysiąc lat. I wrzucił go do otchłani i zamknął ją, i położył nad nim pieczęć, aby już nie zwodził narodów, aż się dopełni owych tysiąc lat. Potem musi być wypuszczony na krótki czas" (Obj. 20, 2-3). To miało nastąpić. Nikomu chyba poważnie nie przeszkadzało, że Jezus sam powiedział: "Ale o tym dniu i godzinie nikt nie wie: ani aniołowie w· niebie, ani Syn, tylko Ojciec" (Mar. 13, 32). Kolumny umartwiających się pokutników rozbiegły· się po Europie, szerząc smutek i przygnębienie (obok dżumy i cholery). Nieliczni, którzy nie dali się zwariować agonią, obejmującą cały świat zachodni, i starali się zachować rozsądek, nie byli z pewnością dość silni czy zdolni do walki z tymi bredniami. Pozostało im jedno: przeczekać.
I nadszedł rok 1000 i nic się nie zdarzyło! Rankiem 1 stycznia 1000 roku słońce jak zawsze wzeszło na wschodzie, nie otworzyły się bramy piekieł, nie zagrzmiały z nieba apokaliptyczne trąby i nie zostali wskrzeszeni umarli. Życie toczyło się dalej, tak jak dotychczas. Wciąż powtarzały się podobne, nie tak jednak radykalne zapowiedzi
zagłady świata. Nie jest od nich wolne i nasze stulecie. Ponowne pojawienie się na niebie komety Halleya w 1910 roku przeraziło pół świata. A kiedy dwaj brytyjscy badacze zapowiedzieli na 1982 rok tzw. "efekt Jowisza", rzadką w Układzie Słonecznym konstelację, gdy większość planet ustawi się jakby w szeregu, to nawet nasi "oświeceni" współcześni uwierzyli w zbliżające się trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów. przesunięcia biegunów i wielkie katastrofy klimatyczne.
Następną "podejrzaną" datą był rok 1988, kolejną - jakże inaczej - będzie przełom stulecia. Jednak i po 1 stycznia 2000 roku słońce będzie dalej wschodzić, nie zobaczymy apokaliptycznych jeźdźców wymachujących trąbami, a groby się nie otworzą. Mimo przeciwnych twierdzeń określonych kręgów uważam, że zarówno globalna katastrofa środowiska, jak i trzecia wojna światowa są nieprawdopodobne. Oczywiście, nie możemy tych niebezpieczeństw bagatelizować czy ignorować, ale historia pokazała, że w ciągu dziejów człowiek stale potwierdzał swoją umiejętność rozpoznawania kryzysów, stawiania czoła niebezpieczeństwom i pokonywania przeszkód. Jeśli jednak zechcemy widzieć wszystko w czarnych barwach, to wcześniej czy później staniemy się ofiarą własnego pesymizmu: po co się męczyć, jeśli za kilka lat i tak będzie po wszystkim? Jest to dokładnie takie samo zachowanie, jak zachowanie wyśmiewanych przez nas ludzi z 999 roku. Tylko, że leżenie z założonymi rękami miałoby w dzisiejszych czasach bardziej katastrofalne następstwa niż przed tysiącem lat. Ale co mamy myśleć o tych wszystkich proroctwach sprzed wielu, wielu lat, zapowiadających koniec świata? Jak to jest właściwie z przepowiednią przekazaną przed siedemdziesięciu laty trójce dzieci w Portugalii przez postać, która "jednak musiała to wiedzieć", przez Matkę
Boską? Od początku lat sześćdziesiątych znana jest, choć tylko we fragmentach, wersja słynnej "trzeciej części orędzia", którą przekazano dzieciom z Fatimy w 1917 roku (wrócimy jeszcze do okoliczności tego posłania i jego zwiastowania). W proroctwie tym, przez wielu uważanym za autentyczne, powiedziano dosłownie: "Na całą ludzkość przyjdzie wielka kara, jeszcze nie dziś i nie jutro, ale w drugiej połowie dwudziestego wieku... Nigdzie nie ma porządku. Nawet na najwyższych szczeblach władzy· panuje szatan i decyduje o wszystkim. Zdoła wniknąć nawet na najwyższe urzędy kościelne. Będzie umiał opętać umysły· wielkich naukowców, którzy wynajdą broń zdolną w kilka minut zniszczyć połowę ludzkości! Opanuje przywódców narodów, a oni zlecą jej produkcję na wielką skalę. Jeśli ludzkość temu się nie sprzeciwi, nie będę mogła powstrzymać ręki sprawiedliwości mego Syna, Jezusa Chrystusa. Spójrzcie, Bóg ukarze wtedy ludzi surowiej i dotkliwiej, niż ukarał ich kiedyś potopem. Ale także dla Kościoła nadejdzie czas najcięższej próby. Kościół pogrąży się w mroku, a świat wielce się przerazi. wielka wojna rozpęta się w drugiej połowie dwudziestego wieku. Ogień i dym spadną wówczas z nieba, woda z oceanów wyparuje, piana z sykiem uderzy w niebo i przewróci się wszystko, co stoi. Miliony, wiele milionów ludzi zginie z godziny na godzinę, a ci, którzy przeżyją, będą zazdrościć umarłym. Wszędzie, gdzie spojrzeć, będą cierpienia, nędza na całej ziemi i zagłada we wszystkich krajach. Spójrzcie, ten czas jest coraz bliżej, nieszczęście staje się coraz większe, nie ma żadnego ratunku, dobrzy umrą razem ze złymi, wielcy z małymi, książęta Kościoła z wiernymi, władcy tego świata ze swymi ludami, wszędzie zapanuje śmierć, przez błądzących ludzi wychwalana jako triumf i przez pachołków szatana, który będzie jedynym władcą na ziemi. Będzie to czas, którego nie oczekuje żaden król i cesarz, żaden kardynał i biskup. Nadejdzie jednak zgodnie z wolą Boga Ojca, by ukarać tych, którzy muszą zostać ukarani. Ale później ci, którzy wszystko przetrwają i pozostaną przy życiu, wezwą Boga i jego wspaniałość, i znowu będą służyć Bogu jak kiedyś, gdy świat nie był jeszcze tak zepsuty. Wzywam wszystkich prawdziwych następców mego Syna, Jezusa Chrystusa, wszystkich prawdziwych chrześcijan i apostołów ostatniego czasu! Zbliża się czas i koniec, jeżeli ludzie się nie nawrócą i to nawrócenie nie nadejdzie z góry od rządzących światem i rządzących Kościołem. Lecz biada, biada, jeśli to nawrócenie nie nastąpi i wszystko pozostanie tak, jak jest, stanie się wtedy jeszcze o wiele gorzej! Idź, moje dziecko, i ogłoś to! Będę stać u twego boku służąc ci pomocą".
Na pierwszy rzut oka brzmi to dość zagadkowo i strasznie. Jeśli te słowa istotnie pochodzą od jakiejś "boskiej instancji", mielibyśmy wiele powodów do strachu, gdyż oskarżane przez tę postać stosunki na ziemi od tej pory niewiele się poprawiły, lecz raczej przeciwnie: pogorszyły. Innymi słowy, katastrofy, ostateczna apokalipsa i Sąd Ostateczny zdarzałyby się zapewne co dzień wokół nas i należałoby się tylko dziwić, że nie zdarzyły się już dawno. Ale czy słowa te są naprawdę słowami Matki Boskiej? Czy rzeczywiście przekazała je pastereczce Lucii dos Santos? Możemy też poczekać do końca naszego stulecia i sprawdzić, czy zdarzenia opisane w proroctwie nastąpią. Wydaje mi się jednak, że i w inny sposób można stwierdzić, czy ten tekst o końcu świata pochodzi ze źródeł niebiańskich czy też wątpliwych, ziemskich. Nie unikniemy przy tym pytania, czy proroctwo znane jako "trzecia część orędzia" z Fatimy ma w ogóle cokolwiek wspólnego z wydarzeniami 1917 roku lub czy autentyczna "trzecia tajemnica" nie zawierała całkiem innego posłania, którego treść była tak niezwykła i przerażająca, że wpływowe kręgi Watykanu wolały utrzymać je na zawsze w tajemnicy? Czyż nie budzi to państwa wątpliwości? Proszę wybrać się z nami w tę niecodzienną, ale - jak sądzę - fascynującą odkrywczą podróż. Podróż ta doprowadzi nas do granic współczesnej wiedzy, spotkamy się z licznymi, niezwykłymi sprawami, na końcu jednak tej naszej "podróży" wszystkie elementy mozaiki ułożymy w wielki, wielowymiarowy obraz.
Niech państwo dadzą zrobić sobie niespodziankę...
l. Objawienia
Bogowie będą rozmawiać z nami oko w oko dopiero, gdy my sami będziemy mieli twarz.
C. S. Lewis, teolog, Oxford
Fatima, dzieci i ich czasy
Gdy człowiek - jako pielgrzym, turysta czy zwyczajny ciekawski - przybywa dziś z Vila Nova de Ourem w środkowej Portugalii, z Leirii czy Batalhi, nie najgorszą drogą prowadzącą przez płaskowyż Sierra de Aire, przez częściowo zalesione góry i wyżyny, może sobie wyrobić pojęcie o czasach, w których rejon ten stał się znany na świecie. Być może ubóstwo mieszkańców tej części świata trochę się w ostatnich latach zmniejszyło, ale nigdy nie była to kraina bogata i pewnie nigdy, taka nie będzie, chociaż po drogach jeździ więcej samochodów z turystami niż kiedykolwiek. Przyjeżdżając do Fatimy człowiek odnosi wrażenie, że przeniósł się do innego świata. Tu wszystko zmieniło się od pamiętnego 13 października 1917 roku, który odmienił nie tylko tą wioskę. Fatima jest dzisiaj największą maryjną świętością świata. I tak, jak w Lourdes we Francji i w innych "cudownych" miejscach, mieszają się tu wartości sakralne z rozbuchanymi przejawami życia świeckiego: hotelami, gospodami, barami, najróżniejszymi sklepami, kioskami z pamiątkami, a także "pierwszym i jedynym w Portugalii muzeum figur woskowych". Wszystko to powstało przez parę dziesięcioleci zaledwie, a dziś sprzyja rozwojowi turystyki dla pielgrzymów, nie pozostawiając wiele miejsca szukającym ciszy i skupienia. Ale centrum Fatimy to miejsce, w którym wtedy, przed blisko siedemdziesięciu laty, zdarzył się cud. Tu na Cova da Iria wznosi się dziś wielka bazylika, liczne budowle administracji kościelnej, siedziba Błękitnej Armii Matki Boskiej Fatimskiej, szpital i nowo urządzone, duże centrum obsługi pielgrzymów. Wszystko to otacza ogromny plac, na który, szczególnie w rocznicę wydarzeń, schodzą się tłumy pielgrzymów. Codziennie celebruje się tu msze i odprawia nabożeństwa, tu odbywają się nocne procesje, tu przybyło dwóch papieży (Paweł VI i Jan Paweł II oraz -jeszcze jako kardynał Wenecji - późniejszy papież Jan XXIII), aby modlić się i zwracać do wiernych na całym świecie. W 1917 roku Fatima była nieistotną wiejską gminą, liczącą niespełna 2500 mieszkańców. Obejmowała około czterdziestu wiosek, mających z reguły nie więcej niż po dziesięć niskich, jednopiętrowych domów, rozrzuconych wokół miasteczka targowego Fatima. Ludzie żyli zwyczajnie i skromnie. Nie znali nic poza codzienną pracą na ubogiej roli. Uprawiali pszenicę, kukurydzę, a gdzieniegdzie winorośl. Mieszkali w domach równie biednych jak oni sami. Rok 1917 był rokiem wojny, w· którą została wmieszana, podobnie jak inne kraje Europy·. także Portugalia, od 1910 roku republika o niestabilnych stosunkach politycznych. Ludność wiejska szukała w wierze ochrony i ucieczki, gdyż Kościół stanowił od dawna potężną opokę narodu portugalskiego. Tutaj, daleko od wielkich miast i Lizbony, nic nie stracił ze swego znaczenia. Ludzie byli wierzący, pomocy szukali "na łonie Matki Kościoła". W Aljustrel, małej osadzie, złożonej z kilku domów, oddalonej tylko o kilka minut drogi od Fatimy·, mieszkały wtedy dwie spokrewnione ze sobą rodziny: jedną tworzyli Manuel-Pedro Marto i jego żona Olimpia de Jezus, drugą Antonio dos Santos i jego żona Maria-Rosa. Oba małżeństwa miały· liczne potomstwo. co nie było w tych czasach i w tym regionie niczym niezwykłym. Dwoje najmłodszych spośród jedenaściorga dzieci Manuela-Pedro Marto to Francisco, urodzony 11 czerwca 1908 roku i Jacinta, która przyszła na świat 10 marca 1910 roku. Antonio i Maria-Rosa dos Santos mieli pięcioro dzieci, najmłodsza córeczka urodziła się 22 marca 1907 roku i otrzymała imię Lucia. Troje dzieci, o których nikt nie przypuszczał, że staną się znane na całym świecie, rosło tak, jak tysiące innych w tym kraju. Nie miały możliwości chodzenia do szkoły. Całą wiedzę potrzebną w przyszłości, musieli im przekazać rodzice. Maria-Rosa, matka Lucii, przejęła ten obowiązek w· stosunku do dzieci swoich i brata. Uczyła je historii i starych zwyczajów·, a w szczególności wiary katolickiej. Nauka religijnej tradycji i kanonów wiary była dla niej niezwykle ważna, dlatego nie może dziwić, że Lucia mając zaledwie sześć i pół roku mogła przystąpić do pierwszej komunii. Zdaniem wielu autorów piszących o Fatimie trójka dzieci była szczególnie pilna w· modlitwie: "Dzieci, wychowane w surowej wierze, umiały się modlić i z wielką pilnością uczyły się katechizmu. Lucia już w wieku siedmiu lat przystąpiła do pierwszej komunii" [1] oraz "Cała trójka była pobożna i niewinna. Żadne nie umiało pisać ani czytać. Jedynie Lucia przystąpiła do pierwszej komunii" [2]. Jak dalece charakterystyki te są zgodne z prawdą, czy po prostu odzwierciedlają tworzący się mit, pozostanie nie rozstrzygnięte. Wydaje się jednak mimo wszystko, że dzieci w latach owych decydujących wydarzeń rzeczywiście były pobożne i wierzące, tak jak wychowali je rodzice.
Religijne wyobrażenia małych dzieci i innych mieszkańców Fatimy były zgodne z naiwnym, dziecięcym pojmowaniem wiary. Nie mówię tego lekceważąco, słowa te obrazują po prostu, o co chodzi. Dla ludzi tamtych czasów nie istniały "krytyczne" dyskusje nad tym, co przejęli od rodziców i dziadków i przekazali własnym dzieciom. Dla nich Jezus, apostołowie i aniołowie naprawdę panowali nad chmurami, brodaty i dobroduszny Bóg Ojciec rządził z nieba siłami przyrody, a szczególnie szanowana i uwielbiana była Maria, Matka Boska, patronka kraju. Pod ziemią, w głębokich zakamarkach piekła szatan uprawiał swój niecny proceder i należało się strzec, aby mu nie ulec. Rozstrzygającymi kryteriami życia doczesnego były niebiańska hierarchia i porządek, to wszystko, co Kościół głosił od stuleci, a czego katechizm uczył od niepamiętnych czasów. I tylko z tego punktu widzenia, gdy uświadomimy sobie religijne tło tego zjawiska, zrozumiemy, co naprawdę stało się w Fatimie i dlaczego przebiegło właśnie tak.
Objawienia "anioła"
Właściwa historia Fatimy rozpoczyna się wiosną 1916 roku. W pobliżu wsi u stóp wzgórza Cabeco dziewięcioletnia wówczas Lucia, ośmioletni Francisco i jego sześcioletnia siostra Jacinta pasali stado owiec, należących obu rodzin z Aljustrel. Dokładnej daty nie da się odtworzyć ("Dokładnej daty nie mogę podać, ponieważ wtedy nie znałam ani lat, ani miesięcy, ani nawet dni tygodnia" - Lucia dos Santos w 1942 roku), przypuszczalnie było to w maju lub na początku czerwca [3]. Przed południem zaczął padać deszcz, przy czym autorzy nie są zgodni co do intensywności opadów. U Barthasa znajdujemy taki oto opis: "deszcz bardzo drobny deszcz, rodzaj mżawki" [4], gdy Castelbranco każe spaść "ulewie" [5]. W każdym razie trójka dzieci znajduje schronienie w niewielkiej grocie otoczonej drzewami i krzakami. Tu w południe spożywają przyniesiony chleb, odmawiają różaniec i w końcu ponownie wychodzą na zewnątrz.
W tym momencie dzieje się coś dziwnego: chociaż niebo znów lśni błękitem, dzieci przeraża silny podmuch wiatru. Spoglądając ku równinie widzą "silne światło i jakby ludzką sylwetkę odznaczającą się w powietrzu i zbliżającą do nich. Była biała, bielsza niż śnieg. Wyglądała jak posąg z kryształu, przez który przeświecały promienie słońca" [4]. Dzieci stoją jak osłupiałe. Ale im bardziej zbliża się do nich dziwna postać, tym wyraźniej widzą mniej więcej czternasto- albo piętnasto-letniego chłopca "o nadprzyrodzonej urodzie" [4). Podszedłszy do nich, świetlista zjawa mówi: "Nie lękajcie się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną".
Postać klęka, dotyka czołem ziemi i powtarza trzykrotnie: "Boże mój, wierzę, wielbię, ufam i kocham Cię! Proszę Cię o wybaczenie dla tych, którzy nie wierzą, nie wielbią, nie ufają i nie kochają Cię!" Dzieci są tak przejęte, że bez wahania idą za przykładem świetlistej postaci. Anioł zwraca się do nich jeszcze raz: "Tak macie się modlić! Najświętsze Serca Jezusa i Marii wzruszą się waszą modlitwą". Następnie postać znika. Lucia: "Nadprzyrodzone uczucie, które nas ogarnęło, było tak silne, że przez dłuższy czas trwaliśmy w pełnym zapomnieniu w tej samej pozycji, w której opuścił nas anioł i ciągle powtarzaliśmy tę samą modlitwę. Czuliśmy obecność Boga tak blisko i gorąco, że nawet nie odważyliśmy się mówić ze sobą. Jeszcze następnego dnia nasze dusze kąpały się w tym uczuciu, które dopiero bardzo powoli zanikało" [4]. Około dwu miesięcy później, a więc zapewne w końcu lipca lub na początku sierpnia, dzieci bawiły się w pobliżu studni w ogrodzie rodziców Lucii. Było koło południa, gdy ponownie ukazała się tajemnicza świetlista postać: "Co robicie? - zapytał >>anioł<<. - Módlcie się, dużo się módlcie! Święte Serca Jezusa i Marii w swej łaskawości planują dla was coś szczególnego... Ofiarujcie Panu nieustanne modły i wyrzeczenia".
Tym razem Lucia, najstarsza z trójki, odważa się odezwać. Zadaje pytanie świetlistej postaci: "Jak mamy składać ofiary?" "Wszystko może być ofiarą. Złóżcie ją Bogu jako pokutę za grzechy, które go obrażają, i błagajcie go stale o nawrócenie grzeszników. Spróbujcie w ten sposób sprowadzić pokój dla waszej ojczyzny". Postać przerwała na chwilę, po czym ciągnęła: "Jestem jej Aniołem Stróżem, Aniołem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie z pokorą cierpienia, jakie Pan na was ześle" [4].
Słowa te wywarły na dzieciach wielkie wrażenie. Lucia powiedziała później: "Od tej chwili poświęciliśmy Panu wszystko, tak jak nam kazał. Ale wtedy nie szukaliśmy umartwień ani innych form pokutnych, tylko leżąc na ziemi całymi godzinami powtarzaliśmy modlitwę, której nauczył nas anioł" [?]. Znów mijają dwa miesiące. Dzieci są w grocie Cabeco, gdy nagle spowija je jaskrawe światło, "nieziemski blask" [4]. Po raz trzeci objawia im się "anioł". W rękach trzyma kielich, nad którym unosi się hostia. Z opłatka spływają czerwone "krople krwi". Postać wypuszcza kielich, który wraz z hostią zawisa w powietrzu, "anioł" klęka przed dziećmi i prosi, aby trzykrotnie powtórzyły następującą modlitwę: "Przenajświętsza Trójco, wielbię Ciebie z głębi duszy i ofiaruję Ci drogocenne Ciało, Krew, Duszę i Boskość naszego Pana, Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach na całym świecie, jako zadośćuczynienie za wszystkie zniewagi, które obrażały jego samego; poprzez nieskończone zasługi Najświętszego Serca i wstawiennictwo Niepokalanego Serca Marii błagam o nawrócenie nieszczęsnych grzeszników". Po trzykrotnym odmówieniu modlitwy przez dzieci postać się podnosi. Następnie przekazuje kielich Jacincie i Francisco, a hostię Lucii, i mówi: "Weźcie Ciało i Krew Chrystusa, tak strasznie znieważane przez niewdzięcznych ludzi". Postać znów schyla się ku ziemi i rozpoczyna modlitwę. Dzieci czynią to samo. Modlą się nieustannie godzinami, jeszcze długo po zniknięciu postaci. Dopiero pod wieczór budzą się jakby z głębokiego snu. Wracają do domu zamyślone, pod wrażeniem "boskiej mocy", która zwróciła się do nich, i z wzajemnym przyrzeczeniem, aby nikomu nic nie mówić o wydarzeniach z Cabeco.
Pierwsze objawienie postaci kobiecej
Około dwóch kilometrów od Aljustrel i okrągłe trzy kilometry od Fatimy zieleni się Cova da Iria, Kotlina św. Irii, zagłębienie terenu (obecnie zabudowane i wybrukowane), dokąd trójka pastuszków pognała swoje stado w niedzielę 13 maja 1917 roku. Wcześniej dzieci były na mszy świętej w odległym o ponad dwa kilometry Boleiros. Teraz, w porze obiadu, wyprowadziły zwierzęta, zjadły przyniesiony chleb i bawiły się w rzemieślników, budując okrągły mur z kamieni. Są pogrążone w zabawie, gdy przeraża je niespodziewany błysk: "Nagle dzieci oślepia potężne światło, które same nazywają >>błyskawicą<< (relampagno), ponieważ brakuje im innego określenia" [4]. Rozglądają się. Ale niebo jest bezchmurne. Słońce świeci, stojąc w zenicie bladoniebieskiego, wiosennego nieba. Mimo to dzieci postanawiają wracać, aby nie zaskoczył ich majowy deszcz. Zbiegają z niewielkiego pagórka, ale w połowie drogi, w pobliżu małego dębu ostrolistnego, ponownie spowija je światło. Przestraszone patrzą po sobie i w jeszcze większym pośpiechu dalej pędzą owce. Nagle otacza je promieniująca jasność, która pochodzi gdzieś z okolicy dębu: "Przed sobą, w środku potężnego blasku ujrzały unoszącą się nad drzewkiem przepiękną kobietę, promieniującą jaśniej niż słońce" [4]. Dzieci są przerażone. Chcą uciekać. Ale postać zwraca się do nich: "Nie obawiajcie się, nie wyrządzę wam krzywdy". "Przepiękna pani" czy "panienka", jak nazywają ją dzieci, nie jest wiele starsza od nich. Według autorów książek o Fatimie musiała robić wrażenie dziewczyny piętnasto- lub najwyżej osiemnastoletniej. Miała suknię białą jak śnieg, obramowaną przy szyi złotą tasiemką i długą aż do stóp. Welon, okrywający głowę i plecy sięgał też do ledwo widocznych stóp, muskających listowie dębu. W złożonych dłoniach trzymała różaniec. Przez kilka minut dzieci były jak sparaliżowane. Zastygłe w całkowitej ekstazie nie potrafią pojąć, co się dzieje. Lucia budzi się z odrętwienia jako pierwsza i pyta: "Skąd przybywasz, Pani?" "Przybywam z nieba", odpowiada kobieta. "Z nieba! I co chcesz tu robić, Pani?" Na to postać prosi dzieci, aby każdego trzynastego dnia nadchodzących miesięcy przychodziły ponownie w to miejsce: "W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was oczekuję". W trakcie rozmowy dochodzi do interesującego zdarzenia. Francisco nie potrafi widocznie dostrzec w jasnym zjawisku świetlnym postaci kobiecej (podczas tej i następnych rozmów tylko Lucia jest w stanie rozmawiać ze zjawą). Zdziwiony zwraca się do starszej kuzynki: "Nikogo nie widzę. Rzuć w nią kamieniem, wtedy na pewno będziesz wiedzieć, czy ktoś tam jest". Lucia, widząca postać bardzo wyraźnie, zwraca się zdziwiona do młodej kobiety: "Jak to się dzieje, że Francisco cię nie widzi?" "Powiedz mu - odpowiada kobieta - żeby odmówił różaniec, to też mnie zobaczy.” Chłopiec zaczyna odmawiać różaniec, tak jak od niego zażądano. I nagle też widzi "piękną panią". Ale jej nie słyszy ani nie może z nią mówić. Teraz kobieta wraca do swojej prośby: "Czy chcecie oddać się Bogu, znieść każdą ofiarę i przyjąć każde cierpienie, które na was ześlę, jako wynagrodzenie za grzechy, które obrażają Jego Boski Majestat, i dla nawrócenia grzeszników oraz jako zadośćuczynienie za przewinienia i wszystkie inne zniewagi, które wyrządzono Niepokalanemu Sercu Marii?" "Tak!", wołają dzieci, zjawa zaś kontynuuje: "Wkrótce będziecie musiały wiele przecierpieć. Ale łaska boska da wam siłę, której potrzebujecie". W tym momencie rozkłada ręce, a "tajemnicze światło" [5) kieruje się ku dzieciom jak "wiązka promieni" [4] i przechodzi przez nie. Dzieci padają na ziemię i jak pod wewnętrznym przymusem zaczynają odmawiać modlitwę "anioła" (Przenajświętsza Trójco, wielbię Ciebie...), ciągle ją powtarzając. W końcu postać oddala się, powoli przesuwając się w linii prostej ku wschodowi, "jak w jakiejś sztuce" (Lucia, 1942 rok), aż znika w słońcu. Cała rozmowa trwała może dziesięć minut, ale dzieci jeszcze długo potem są poruszone i zaskoczone, szukają "nadal na wschodzie śladu światła" postaci [4). Nie będziemy tu mówić o tym, co się działo w okresie między objawieniami, bo nie jest to istotne dla zrozumienia właściwych zdarzeń. To, że na początku nikt dzieciom nie wierzył, że zarzucano im kłamstwo, że poddano je długim przesłuchaniom władz kościelnych i świeckich, ze względu na charakter wydarzeń nie może nikogo dziwić. Kto chciałby głębiej zająć się tymi "interwałami", powinien przestudiować obszerną literaturę poświęconą Fatimie.
Drugie objawienie i pierwsi świadkowie
Trzynastego następnego miesiąca dzieci znów idą w to samo miejsce w Cova da Iria, gdzie "pani" objawiła im się po raz pierwszy. Tym razem nie są same: około sześćdziesięciu ciekawskich idzie za nimi. I rzeczywiście, w trakcie odmawiania różańca przez dzieci błyskawica z jasnego nieba znów spowija okolicę jaskrawym światłem. Obie dziewczynki i Francisco podrywają się i biegną do małego dębu. Jeden spośród sześćdziesięciu świadków (jego nazwiska nie wymienia ani Barthas, ani Castelbranco, ani inny autor) opowiada o tym, co widział i słyszał: "Słyszałem, co Lucia mówiła do zjawy, ale nic nie widziałem ani nie słyszałem odpowiedzi. Zauważyłem wszakże coś osobliwego: był czerwiec, drzewo wypuściło pełno młodych, długich pędów i gdy Lucia oznajmiła, że Pani oddala się w kierunku wschodnim, wszystkie gałązki skłoniły się w tym samym kierunku, jak gdyby oddalając się Pani otarła się o gałęzie".
Zjawisko poruszającego się drzewa opisano przy późniejszych objawieniach. Postać, widziana tylko przez trójkę dzieci, nakazuje, aby dziewczynki i chłopiec nauczyli się czytać i pisać, i daje pierwszą przepowiednię dotyczącą przyszłości dzieci: "Jacintę i Francisca wkrótce zabiorę do siebie. Ty [Lucia] musisz dłużej pozostać tu na dole. Jezus potrzebuje twoich usług, żebym była bardziej znana i kochana". I wtedy zachodzi to samo zjawisko, które dzieci opisywały podczas pierwszego spotkania z postacią kobiecą. Lucia (w publikacji z 1942 roku): "Przy tych słowach Błogosławiona Dziewica rozłożyła dłonie i po raz drugi spłynęło przenikające nas światło. W świetle tym poczuliśmy się jak pogrążeni w Bogu. Wydawało się, że Francisco i Jacinta stoją na unoszącej się ku niebu wiązce promieni, ja stałam w wiązce spływającej na ziemię" [6). Trójka dzieci widzi jeszcze coś. Wydaje się, że przed prawą dłonią kobiety unosi się krwawiące, oplecione cierniami serce. Lucia ( 1942 rok): "Poznaliśmy, że było to Niepokalane Serce Marii, zasmucone niezliczonymi grzechami świata i domagające się pojednania i zadośćuczynienia". Potem świetlista postać się oddala, znikając w końcu w jaskrawej tarczy słonecznej. Sześćdziesięcioosobowa grupa widzów nie może się zdecydować na opuszczenie miejsca tego osobliwego wydarzenia. Nikt nie zauważył kobiety, widzianej przez dzieci, ale wszyscy odczuli, że z pewnością zdarzyło się tu "coś", czego nie można wytłumaczyć "oszustwem" czy ;,kłamstwami" dzieci. Wielu wraca do Fatimy modląc się i szybko rozpowszechniając opowieści o cudownym zdarzeniu w Cova da Iria.
Trzecie objawienie i "wizja piekła"
13 lipca 1917 roku tłum ciekawskich i wiernych, pragnących współuczestniczyć w oczekiwanym wydarzeniu, liczył już cztery do pięciu tysięcy osób. Wielu przybyło do Fatimy z bliska i z daleka dzień wcześniej. Nocowano u znajomych czy u rodziny lub po prostu na polach, na świeżym powietrzu. Teraz, w porze obiadowej, wszyscy zebrali się w Cova da Iria. Tu, wokół małego dębu, chłopi ustawili prosty, drewniany krzyż i kamienny mur. W kilka minut po przybyciu dzieci błyskawica znów przeszywa bezchmurne niebo i po raz trzeci pojawia się przed nimi postać w aureoli. I znów Lucia zwraca się do kobiety: "Czego życzysz sobie ode mnie, pani?" Świetlista postać mówi żeby dzieci przyszły tu trzynastego następnego miesiąca i żeby dalej co dzień odmawiały różaniec na cześć ukochanej Matki Boskiej Różańcowej dla uzyskania pokoju dla świata i zakończenia wojny, gdyż tylko ona może pomóc. Lucii zlecono spytać o imię kobiety. Ta odpowiada: "Przychodźcie tu dalej co miesiąc. W październiku powiem, kim jestem i czego sobie życzę, a żeby wszyscy uwierzyli, uczynię cud, który wszyscy zobaczą". W ten sposób po raz pierwszy zapowiedziała wielkie wydarzenie, które miało uczynić z Fatimy jedno z najważniejszych miejsc objawień naszej ery. I jeszcze raz nakazała dzieciom: "Ofiarujcie się za grzeszników i powtarzajcie często, szczególnie gdy złożycie ofiarę: >>Panie Jezu, to z miłości do Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zniewagi popełniane przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi<<".
Następnie "pani" przekazuje dzieciom trzy tajemnice, które na razie mają zachować dla siebie. Dopiero w 1943 roku opublikowano pierwsze dwie, a tak zwana trzecia tajemnica fatimska oficjalnie do dziś pozostaje w zamknięciu (w dalszej części książki jeszcze się nią zajmiemy). Lucia tak o tym pisała: "Wypowiadając ostatnie słowa, Maria ponownie rozłożyła ręce tak, jak podczas dwóch wcześniejszych objawień. Spływająca wiązka światła zdawała się przenikać ziemię i ujrzeliśmy wielkie morze ognia, znajdujące się jakby w jej głębi". Przerażone dzieci widzą "szatana" i "biedne dusze" pokutujące w morzu płomieni jak węgle, rozżarzone do czerwoności. "Dusze" krzyczą z bólu i rozpaczy. Lucia: "Diabły wyróżniały się tym, że miały straszliwe i ohydne postacie szkaradnych i nieznanych zwierząt, ale były przezroczyste i czarne. Wizja trwała tylko chwilę, a my musimy dziękować naszej dobrej, niebiańskiej Matce, że wcześniej przyrzekła doprowadzić nas do nieba. Wierzę, że w przeciwnym razie umarlibyśmy z przerażenia i grozy". "Pani" zwraca się ponownie do dzieci: "Widziałyście piekło, dokąd idą dusze biednych grzeszników. Aby je zbawić, Pan chce zaprowadzić na całym świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeśli świat uczyni to, co wam powiem, wiele dusz zostanie uratowanych i nastanie pokój". Zgodnie z zapiskami Lucii. opublikowanymi przez Kościół w 1942 roku, w tym miejscu świetlista postać przekazała proroctwo o drugiej wojnie światowej: "Jeśli jednak nie zaprzestanie się obrażać Boga, to w czasie pontyfikatu papieża Piusa XI wybuchnie nowa i gorsza wojna. Gdy zobaczycie noc rozjaśnioną przez nieznane światło, będziecie wiedzieć, że to znak dany wam przez Boga, że będzie karać świat za zbrodnie wojną, głodem, prześladowaniem Kościoła i Ojca świętego".
I znów nikt z licznych świadków nie widział zjawy. Barthas pisał jednak: "Ale wszyscy po raz pierwszy widzieli małą, białą, przyjazną chmurkę, która spowijała dzieci i unosiła się nad miejscem objawienia. Wszyscy zauważyli też znaczny spadek temperatury i zmniejszenie natężenia światła słonecznego. Oba te zjawiska ustały z uderzeniem pioruna, gdy >pani<< się oddalała".
Czwarte objawienie niezwykłego dnia
Między trzecim a czwartym objawieniem, które miało się zdarzyć 13 sierpnia, dzieci były narażone na dość silne represje. W terminie wyznaczonym przez świetlistą postać zatrzymano je i uwięziono w domu starosty okręgu Vila Nova de Ourem, Artura dOliveira Santos. Piętnaście do dwudziestu tysięcy pielgrzymów i ciekawskich przybyło tego dnia do Fatimy. Na wieść o wydarzeniach w stolicy okręgu, tak bardzo się wzburzyli, że chcieli razem udać się do Vila Nova de Ourem uwolnić dzieci. Jednak wtedy wydarzyło się nieoczekiwanie coś, na co tłum zapewne już nie liczył. Castelbranco pisał: "Dokładnie o tej samej porze co wcześniejsze objawienia, odgłos gromu skierował uwagę tłumu na dąb, z którego hałas ten zdawał się wydobywać. Następnie błysnęło, co tradycyjnie zapowiadało dzieciom nadejście pani. Słońce straciło blask, a powietrze nabrało cudownego zabarwienia". I znów ludzie ujrzeli małą, białą chmurkę unoszącą się nad dębem, która uniosła się potem i zniknęła. Cztery dni później, po uwolnieniu z aresztu w Vila Nova de Ourem, w niedzielę 19 sierpnia, Lucia, Francisco i jego brat Joao pędzą stada obu rodzin w dolinę Os Valinhos między Aljustrel a wzgórzami Cabeco. Nagle koło czwartej po południu powietrze nabiera tego dziwnego zabarwienia, do którego przywykli podczas objawień w Cova da Iria. Zdziwieni, rozglądają się. I rzeczywiście: nagle jaskrawa błyskawica spowija okolicę niebiańską powodzią światła. Lucia woła Joao, aby szybko sprowadził Jacintę. Chłopiec biegnie. Gdy wraca z siostrą, następna błyskawica przecina niebo. I znów nad małym dębem jest zjawa, i znów Lucia pyta: "Czego sobie życzysz, pani?" "Chcę, żebyście nadal przychodziły do Cova da Iria każdego trzynastego aż do października i abyście nadal odmawiały różaniec". Lucia, pomna przeżyć w Vila Nova de Ourem, ponownie prosi postać, aby uczyniła wielki cud: "Dobrze - odpowiada kobieta - w październiku uczynię cud, żeby wszyscy uwierzyli w moje objawienie. Gdyby was nie zatrzymano, cud byłby jeszcze wspanialszy!" [5].
Czwarte objawienie trwało też około dziesięciu minut. Zaraz potem Lucia zerwała gałązkę z dębu i zabrała ją do domu. "Kiedy matka małej Lucii z niewiarą dotknęła gałązki, wraz ze wszystkimi obecnymi poczuła wspaniały, niezwykły zapach" [2].
Piąte objawienie i niezwykły "deszcz kwiatów"
Wydarzenia, które rozegrały się 13 września, wydawały się wskazywać na cud, zapowiadany na październik. Do Fatimy przybyło tego dnia blisko 30 000 ludzi. Większość z nich to pobożni pielgrzymi, którzy w oczekiwaniu nadchodzących wydarzeń, modląc się, błagali niebo o litość. Przybycie kosztowało dzieci wiele wysiłku. Z trudem udało im się dotrzeć na miejsce objawienia. Wciąż je zatrzymywano i przekazywano im własne prośby. Wysłannik wikariusza generalnego z Lizbony, dr M. Nunes Formigao, tak opisał swoje wrażenia: "Podczas podróży do Fatimy wzruszyłem się bardzo. Więcej niż raz miałem łzy w oczach, widząc wiarę i pobożność tysięcy ludzi. Ulice i drogi były czarne od ludzi" [6]. Dokładnie o dwunastej słońce znów zaczyna tracić blask, powietrze zabarwia się na żółto. "Nagle na bezchmurnym niebie ukazała się świecąca kula, która wolno i majestatycznie zbliżyła się ze wschodu i obniżyła nad dębem. Po około dziesięciu minutach [zwykły czas trwania objawienia] ponownie się uniosła się i zniknęła w świetle słońca" [2]. Ale nie był to jedyny cud, jaki ujrzało 30 000 pielgrzymów: "Biała chmura okryła dąb i troje dzieci. W tym samym czasie z nieba spadł deszcz białych kwiatów, znikających na pewnej wysokości, nie doleciawszy do ziemi". Dzieci oczywiście nic nie widziały, były bowiem pogrążone w rozmowie ze świetlistą postacią, która jak zwykle objawiła im się nad dębem: "W październiku - zapowiedziała tym razem - zjawią się również pobłogosławić świat: Zbawiciel, Matka Boska Bolesna, Matka Boska Karmelitańska i święty Józef z Dzieciątkiem Jezus". I dodała: "Bóg jest zadowolony z waszych ofiar, ale nie chce, żebyście spały przewiązane sznurem pokutnym, noście go tylko w dzień. W październiku uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli" [2]. Tak więc ludzie czekali jeszcze jeden miesiąc, aż do pamiętnego 13 października 1917 roku, którego to dnia niebiańskie moce miały dać światu znak.
Szóste objawienie i "cud słońca"
13 października 1917 roku było zimno i padał jesienny deszcz. Mimo to już poprzedniego dnia przybył do Fatimy niezliczony tłum pielgrzymów i ciekawskich, gdyż zapowiedź "wielkiego cudu" była znana w całej Portugalii i poza jej granicami. Większość ludzi nocowała na wolnym powietrzu, aby zapewnić sobie dobre miejsce podczas oczekiwanego widowiska. Po przybyciu do Cova da Iria trójki dzieci-wizjonerów w towarzystwie rodziców (po początkowych wątpliwościach stali bez zastrzeżeń po ich stronie) trzeba było znów torować im drogę przez tłum. Przypuszczalnie zgromadziło się tam około siedemdziesięciu tysięcy ludzi, a według niektórych szacunków nawet sto tysięcy. I znowu dokładnie w południe trójkę dzieci modlących się w pobliżu dębu (z którego pozostał tylko goły pień, gdyż wszystko inne zabrali łowcy pamiątek) spowiła znana biała chmurka, która następnie uniosła się na pięć, sześć metrów. Dzieciom ponownie objawiła się postać kobieca, niewidoczna dla otoczenia, a Lucia zadała pytanie: "Czego żądasz ode mnie, pani?" Kobieta odparła: "Chcę ci powiedzieć, że należy wybudować tu kaplicę ku mojej czci i że jestem Matką Boską Różańcową. Nadal odmawiajcie codziennie różaniec. Trzeba, aby ludzie się poprawili i prosili o wybaczenie swych grzechów". Po krótkiej przerwie ciągnęła: "Każcie ludziom zaprzestać obrażania Pana Boga, bo już i tak dosyć Go obrażano" [2]. Następnie rozłożyła ręce i wskazała na słońce. Lucia zawołała do tłumu: "Patrzcie na słońce!" W tym momencie rozpoczęło się widowisko, na które zapewne nikt w Cova da Iria nie liczył i którego nigdy nie zapomni. Mżawka nagle ustała, a chmury się rozstąpiły. ,.Słońce pojawiło się w zenicie jak srebrzyście błyszcząca tarcza. Z szaloną szybkością zaczęło się kręcić wokół własnej osi niby płomieniste koło. Jednocześnie mieniło się wszystkimi barwami tęczy wyrzucając na wszystkie strony języki ognia" [2]. Cała okolica, drzewa, kamienie, niebo i ludzie spowici byli fioletowym, zielonym, czerwonym, żółtym i niebieskim światłem. Potem słońce zatrzymało się na moment. "Po chwili znowu rozpoczęło swój fantastyczny ruch i powtórzyła się bajkowa gra świateł i kolorów, fajerwerk tak wspaniały, że trudno wyobrazić sobie coś piękniejszego. Po kilku minutach słońce znów zatrzymało się w tańcu, jakby chcąc dać widzom chwilę wytchnienia. Następnie po raz trzeci rozpoczęło swój czarowny fajerwerk, jeszcze różnorodniejszy i barwniejszy niż dotychczas, jak gdyby chciało dać wszystkim obecnym sposobność spokojnego oswojenia się z tym zjawiskiem" [1]. Ale nie był to koniec tego przerażającego a zarazem fascynującego wydarzenia. Teraz bowiem słońce jakby oderwało się od firmamentu i poruszając się ogromnymi zygzakami, spadało na ziemię. Dr Almeida Garret z Coimbry opisał to tak: "Słońce krążyło z tą samą szybkością. Jednocześnie oderwało się od sklepienia niebieskiego i krwawoczerwone zbliżało ku ziemi. Wydawało się, że ognistym, potwornym impetem zmiażdży wszystko" [6]. Siedemdziesięciotysięczny tłum pada na kolana. Ludzie krzyczą. płaczą, wołają, modlą się: "Cud, cud!" "Wierzę w Boga!", "Boże,
zmiłuj się!". "Słońce nagle przestaje spadać z zawrotną szybkością i wraca na miejsce, poruszając się takimi samymi zygzakami jak przy spadaniu, i znowu świeci na jasnym niebie dawnym blaskiem. Ludzki tłum powstaje i śpiewa wspólnie: >>Wierzę w Boga<<" [4). Ludzie stwierdzają ze zdziwieniem, że ich ubrania są prawie suche, a ziemia nie tak błotnista jak przedtem. Wydarzenie, nazwane w sprawozdaniach "cudem słońca" trwało w sumie dziesięć minut. Widzieli je nie tylko ludzie zgromadzeni w Cova da Iria, widać je było nawet z odległości 40 km. Podczas cudu dzieci ujrzały jeszcze coś. Lucia: "Gdy Maria unosiła się ku słońcu i znikała w oddali. śledziliśmy ją wzrokiem. I oto nagle zobaczyliśmy obok słońca Swiętą Rodzinę: po prawej Marię w białej sukni i niebieskim płaszczu, po lewej świętego Józefa z Dzieciątkiem na ramieniu. Dzieciątko było małe, miało około roku". Lucia, Jacinta i Francisco widzieli też, jak święty Józef z Dzieciątkiem błogosławił świat. Potem obraz zniknął. Dopiero wtedy trójka dzieci zauważa "cud słońca". Od tej chwili Fatima szybko awansuje do najważniejszych miejsc pielgrzymek maryjnych świata katolickiego. Każdego trzynastego dnia każdego miesiąca przybywają tu tysiące pielgrzymów. Wkrótce powstaje pierwsza kaplica, później wielka bazylika. Niedługo po tych wydarzeniach Francisco i Jacinta umierają na tak zwaną hiszpańską grypę. Pierwszy Francisco - 4 kwietnia 1919 roku, po nim - 20 lutego 1920 roku Jacinta, u której wystąpiło też zapalenie opłucnej. Oboje byli przekonani, że cierpienia te wzięli na siebie jako pokutę, aby mogli pójść do nieba. Jedynie Lucia nie zachorowała. Wkrótce wstępuje do Kolegium Sióstr św. Doroty, a 25 marca 1948 przechodzi do zakonu karmelitanek bosych w Coimbrze, gdzie w sędziwym wieku żyje do dziś pod imieniem "siostry Lucii od Niepokalanego Serca Maryi".
Śledztwo
O badaniu wydarzeń przez Kościół katolicki trafnie napisali Wegener i Lichy: "To, co stało się w Fatimie, dotyczy Kościoła. Nie mógł uniknąć odpowiedzialności i musiał starannie zbadać sprawę, sprawdzić prawdziwość wydarzeń i zająć stanowisko. Śledztwo prowadziły wszystkie instancje kościelne" [6]. Pierwszym, który je prowadził z ramienia Kościoła, był fatimski proboszcz, Ferreira. Jeszcze w czasie objawień był jednym z najkrytyczniej nastawionych sceptyków i nie brał udziału w żadnym objawieniu. Pierwsze przesłuchanie dzieci-wizjonerów przeprowadził w czternaście dni po pierwszym objawieniu, a potem kolejne w nieregularnych odstępach czasu. W końcu poprosił swego przełożonego, administratora Vidala z Lizbony, o zwolnienie go z tego zadania, ale polecono mu kontynuować śledztwo. W rezultacie sporządził osiemnastostronicowy
raport, datowany 6 kwietnia 1919 roku, czyli już po śmierci Francisca. Wkrótce opuścił Fatimę i nigdy tam nie wrócił. W 1921 roku kotlinę Cova da Iria zakupił biskup diecezji Leiria, Jose Alves Correia da Silva, który 3 maja 1922 roku powołał komisję, składającą się z siedmiu członków (profesorów teologii, kapłanów świeckich i zakonnych) do zbadania wydarzeń z 1917 roku. Wyniki prac komisji opierają się głównie na relacjach trojga dzieci (z których w tym czasie żyła tylko Lucia) i licznych, częściowo wielokrotnie przesłuchiwanych, naocznych świadków wydarzeń. Śledztwo trwało w sumie blisko osiem lat. 8 kwietnia 1929 roku biskupowi przekazano raport komisji. Po zapoznaniu się ze wszystkimi dokumentami Jose Alves Correia da Silva wypowiedział się w końcu: "Ośmiu lat trzeba było, abym przeszedł od wątpliwości do pewności. Fatima jest jednym z najostrzejszych cierni mojego biskupiego urzędu" [6]. A w liście pasterskim do swojej diecezji oznajmił: "Wiele razy przesłuchiwaliśmy jedyne jeszcze żyjące dziecko z trójki pastuszków. Opis i odpowiedzi dziewczynki są proste i szczere. Nie odkryliśmy w nich nic sprzecznego z wiarą i obyczajem". Raport ten opublikowano 13 października 1930 roku, dokładnie trzynaście lat po ostatnim objawieniu. Według niego: "l. uznaje się za wiarygodne wizje, które miały dzieci w Kotlinie św. Irii, w probostwie Fatima w tej diecezji, każdego trzynastego dnia od maja do października 1917 roku; 2. zezwala się oficjalnie na kult Matki Boskiej Fatimskiej" [6]. A w innym miejscu napisano: "Wyrok Kościoła nie wymaga, aby wszyscy koniecznie mieli wierzyć w objawienia. Wyjaśnia tylko, że nie ma w nich nic sprzecznego z dogmatami wiary i obyczajów i że istnieją wystarczające dowody ludzkiej wiarygodności. Niestosowne byłoby mianowicie odrzucenie wyroku Kościoła jako niekrytycznego, ponieważ wcześniej zostało przeprowadzono wnikliwe śledztwo".
W ten sposób objawienia fatimskie zostały usankcjonowane przez Kościół. Kult Matki Boskiej Fatimskiej z 1917 roku rozprzestrzenił się szybko na całą Portugalię i inne kraje chrześcijańskie, Naturalnej wielkości figurę Matki Boskiej Fatimskiej noszono w czasie procesji w wielu krajach Europy, Afryki, Azji i Ameryki, w wielu kościołach stoją dziś Madonny Fatimskie, poświęcono jej wiele kościołów na całym świecie i założono "Błękitną Armię Matki Boskiej Fatimskiej", w wielu krajach bardzo liczną, której zadaniem jest szerzenie orędzia fatimskiego. Mimo to głosy krytyki odzywały się i odzywają nadal nawet w łonie Kościoła katolickiego. Mało kto z owych krytyków neguje wydarzenia same w sobie, chodzi raczej o pytanie, co się naprawdę wydarzyło w Fatimie? Bernardus formułuje je szczególnie ostro: "Co objawiło się w Fatimie? Z pewnością nie Maria, święta i czysta Matka naszego Pana i Zbawiciela; najprawdopodobniej był to własny duch trójki pastuszków, do tego później doszły halucynacje dzisiejszej mniszki Lucii". Bernardus widzi tu bardziej rękę szatana niż moce niebieskie: "Czy był to zły duch? Tego nie wiemy. Ale myśl ta jest jednak możliwa, gdyż objawieniom udało się zwabić Kościół katolicki na ścieżkę obcą Ewangelii" [7].
Nad przekazaną przez dzieci wizją piekła zastanawiał się też Dhanis. Istotnie uderzające jest to, że obrazy, widziane przez dzieci, dokładnie odpowiadały ich wyobrażeniom o tym, co widziały (zresztą to samo dotyczy też objawień maryjnych i obrazów Świętej Rodziny). Dhanis pisał, że wizja piekła może być rozumiana tylko symbolicznie, "jeśli obraz piekła, pokazany dzieciom przez Panią, w swojej straszliwej powadze można potraktować jako rzeczywistość, to nie można go oceniać jako realnego faktu. Możliwe, że powstał on na podstawie widzianych przez Lucię średniowiecznych obrazów męki potępionych, które już wtedy ukształtowały w niej takie właśnie wyobrażenia piekła. Ale diabły jako potępieńcy są bezcielesnymi istotami i nie mogą objawiać się ani jako >>budzące strach zwierzęta<<, ani jako >>przejrzyste i czarne<<". Cóż więc naprawdę zdarzyło się w Fatimie w 1917 roku? Jedno jest pewne. Mamy wyraźnie do czynienia z dwiema formami występowania jednego zjawiska. Z jednej strony ze zjawiskami fizycznymi (do nich zaliczają się ruchy gałęzi dębu, spadek temperatury powietrza, zmniejszenie natężenia światła słonecznego, pojawienie się "chmur" i "chmurek", widok ślizgającej się w powietrzu "kuli świetlnej", spadanie dziwnych, rozpuszczających się białych "kwiatów" a przede wszystkim, cud słońca"), obserwowanymi przez bardzo wielu świadków. Z drugiej strony z obrazami widzianymi tylko przez dzieci, jak postacie. wizja piekła i na koniec Święta Rodzina. Dziś, prawie siedemdziesiąt lat po wydarzeniach w Fatimie, musimy sobie ponownie zadać pytanie, co się wtedy zdarzyło. To, że coś się zdarzyło, nie budzi żadnych wątpliwości. Przemawia za tym nie tylko szczerość dzieci, które przez tak długi czas na pewno nie upierałyby się przy jakiejś wymyślonej historii, ale także świadectwo wielu obecnych, wiernych czy sceptyków, którzy pod przysięgą jednakowo wypowiadali się o wydarzeniach w Cova da Iria. Zarzucenie im wszystkim pomyłki, fałszerstwa czy kłamstwa świadczyłoby o ogromnej ignorancji.
Kto więc lub co objawiło się w Fatimie? "Święta Panienka"? "Zły
duch”? Było to wydarzenie "niebiańskie" czy "diabelskie Czy też odegrało tu rolę pewne zjawisko, które zaczynamy powoli rozumieć dopiero dziś, po latach, bo dopiero teraz jesteśmy w stanie porównać je z innymi, podobnymi przypadkami. Nie możemy się powstrzymać od zadania tego pytania, bo wydaje się, że wydarzenia w Fatimie są w istocie tylko jednym aspektem daleko obszerniejszego fenomenu, który może pojawiać się w różnych formach, w różnych miejscach i w różnych czasach. W Fatimie 1917 roku wystąpił w formie objawienia maryjnego. Dziś znamy go pod całkiem inną nazwą. To Nieznane Obiekty Latające. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to myśl niegodna zdarzeń z 1917 roku. Ze to bluźnierstwo. Zapewniam jednak, że nic takiego nie jest moim zamiarem. W tej książce chodzi tylko o porównanie i wskazanie punktów wspólnych między Fatimą a innymi zdarzeniami na całym świecie, które mają wiele wspólnego. Podobieństwa te, jak jeszcze zobaczymy, są niekiedy tak uderzające, że wnioski narzucają się same. Mimo to chcemy zachować krytyczny dystans w naszej analizie. Popadanie z jednej skrajności w drugą nie ma sensu. Nie ma też żadnych czysto fizycznych dowodów. Dysponujemy tylko relacjami świadków. Nie "pojmano" i nie dokonano analizy postaci kobiecej objawiającej się w Fatimie, tak jak nie udało się dotychczas "złapać" żadnego UFO, rozłożyć na części, a potem zbudować samemu od nowa. Tak więc zostają nam tylko zeznania ludzi twierdzących, że byli obecni przy takim zdarzeniu. W Fatimie było ich w końcu około siedemdziesięciu tysięcy, a na całym świecie (dotyczy to UFO) znacznie więcej. Czy ludzie ci byli i są wariatami? Czy wszyscy mają halucynacje? Czy cierpią na potrzebę bycia kimś za wszelką cenę? Na chorobę psychiczną? Czy są to zwykli blagierzy, którzy chcieliby zobaczyć swoje nazwiska w prasie czy usłyszeć przez radio? Zapewne istnieją takie przypadki i nie byłoby uczciwe ich negowanie. Zapewne większość (może nawet około 90%) spotkań z UFO można tłumaczyć błędną interpretacją, nieporozumieniami, świadomymi oszustwami itd. Ale pozostaje reszta, której nie możemy wyjaśnić w sposób naturalny, nawet gdyby określone kręgi chciały nieprzerwanie wmawiać to opinii publicznej. Uczciwość cytowanych przeze mnie świadków UFO nie ulega wątpliwości. Zarzucanie im świadomego kłamstwa byłoby nie tylko nienaukowe, ale i świadomie obraźliwe. Wielu świadków boi się publicznego ujawniania, nie chcąc mieć nic wspólnego z całym tym hałasem, który niekiedy wokół nich powstaje. Większość wycofuje się w rozgoryczeniu, gdy ich sprawozdania, często po długim wahaniu zawierzone policji, określonym władzom czy grupom badawczym, niespodziewanie ukazują się w gazetach. Wielu z nich nie chce mówić o swoich przeżyciach w radiu czy telewizji, bojąc się narażenia na śmieszność czy też obwołania przez znajomych i przyjaciół kłamcami. Nie są to objawy potrzeby imponowania czy choroby umysłowej. Nie, świadkowie UFO są takimi samymi ludźmi jak wszyscy inni, ludźmi ze wszystkich warstw społecznych, wszystkich zawodów, ze wszystkich krajów, którzy wspólnie i często przerażająco zgodnie opowiadają o zjawisku godnym poważnego potraktowania i zbadania. Książką tą chcemy się do tego przyczynić.
2. Spotkania z UFO
Powinniśmy zapewne wybaczyć tym. którzy nie wiedzą, naszym obowiązkiem jednak jest uczynić wszystko, żeby wiedzieli.
R. Popper· I932
Spotkania pierwszego i drugiego stopnia z UFO
W ostatnich dwudziestu latach astronomowie i astrofizycy wytropili tak wiele dziwnych obiektów w odległych regionach Wszechświata, że dzisiaj w ogóle nie możemy ocenić, jak dalece odkrycia te zmieniają i będą zmieniać nasz obraz świata: czarne dziury i białe karły,, kosmiczne promieniowanie tła, galaktyki Seyferta, pulsary i kwazary oraz Kosmos o strukturze wyraźnie podobnej do struktury komórek. Astronomia posługująca się falami radiowymi, promieniowaniem rentgenowskim, badająca Kosmos w ultrafolecie i podczerwieni, stworzyła nam zupełnie nowe możliwości obserwacji Wszechświata. W końcu to podróże kosmiczne pozwoliły· nam szczegółowo sfotografować i dokonać pomiarów prawie wszystkich planet i księżyców· Układu Słonecznego. A mimo to stale pojawia się na naszym niebie fenomen, który prawie nigdy nie dał się całkowicie sprawdzić, zanalizować czy poddać badaniu uwieńczonemu sukcesem. Są to Nieznane Obiekty Latające. Nie będziemy tu dotykać "historii" tego zjawiska, którą przedstawiono gdzie indziej [8]. Ale od blisko czterdziestu lat prawie codziennie w różnych punktach naszej planety obserwuje się UFO. Mówi się o świecących kulach, które płyną w powietrzu, zatrzymują się nagle. a potem wykonują ruchy absurdalne i niezgodne z mechaniką lotu, o metalicznie połyskujących tarczach, dyskach, ogromnych cylindrach, formacjach latających "spodków". Przede wszystkim jednak istnieją relacje o obiektach, które wylądowały, o istotach podobnych do człowieka, i - co chyba najciekawsze i najosobliwsze - o uprowadzeniach i bezpośrednich kontaktach z załogami UFO. Czym są UFO? Skąd przybywają`. Czego chcą ich załogi? Uczciwie musimy przyznać, że na żadne z tych pytań nie możemy dać zadowalającej odpowiedzi. Najczęstsze przypuszczenie ogranicza się do stwierdzenia, że są to pozaziemskie statki kosmiczne, wysłańcy odległych cywilizacji. Pokrótce się tym zajmiemy.
Głównym argumentem przeciw hipotezie ETI (Extraterrestrial Intelligences, czyli inteligencje pozaziemskie) są bez wątpienia ogromne odległości międzygwiezdne. Odległość od Ziemi do Księżyca, najbliższego nam ciała niebieskiego, wynosi około 380 000 km, to trochę więcej niż światło przebyłoby w sekundę. Statki Apollo potrzebowały prawie trzech dni na przebycie tego dystansu. Ponieważ możemy założyć, że w Układzie Słonecznym nie ma żadnych innych rozwiniętych i inteligentnych cywilizacji, pozostaje tylko możliwość międzygwiezdnego pochodzenia tak zwanych UFO. Najbliżej Ziemi znajduje się gwiazda Alfa Centauri i możemy liczyć, że ma ona układ planetarny. Alfa Centauri jest jednak oddalona od nas o 4,3 lata świetlne! Przy zastosowaniu dzisiejszej techniki rakietowej podróż tam trwałaby dziesięć lub sto tysięcy lat, bez wątpienia o wiele za długo, aby poważnie rozważać możliwość wysyłania tam załogowych czy nawet bezzałogowych statków kosmicznych. Ale rozpatruje się już możliwość skrócenia czasu podróży do 60 lat, co dla bezzałogowej sondy kosmicznej byłoby z pewnością do przyjęcia (projekt Dedal). Za pomocą statków kosmicznych Dedal o napędzie
termojądrowym roboty mogłyby docierać na najbliższe nam gwiazdy w stosunkowo krótkim czasie, nawet gdyby to było niemożliwe dla lotów załogowych [9).
Studium projektowe Dedal, sporządzone przez British Interplanetary Society świadczy jednak o tym że loty, przynajmniej do hipotetycznych układów planetarnych najbliższych nam gwiazd, nie muszą pozostać utopią, nawet jeśli dziesięć lat temu powszechnie tak sądzono. Od tamtych czasów obliczono możliwości kolonizacji galaktycznej, znacznie wykraczające poza studia nad Dedalem. Posłużono się modelami tak zwanych pokoleniowych statków kosmicznych czy arek gwiezdnych. Są to wielkie kompleksy kosmiczne, będące dla bardzo wielu ludzi (nawet dla kilku tysięcy) "latającym domostwem". I mimo stosunkowo niewielkiej prędkości we Wszechświecie mogłyby w ciągu zaledwie pięciu milionów lat skolonizować całą Galaktykę. Pięć milionów lat w astronomicznym wymiarze to naprawdę niewiele.
Jeśli więc inni istnieją - a większość wspomnianych naukowców tak zakłada - to przynajmniej jedna z licznych cywilizacji Galaktyki rozpoczęła zapewne kiedyś kolonizację innych układów gwiezdnych i nieuchronnie dotarła w obręb naszej Drogi Mlecznej. Jeśli tak, to dlaczego nic nie widzimy? Problem ten, nazwany od nazwiska słynnego fzyka Enrico Fermiego "paradoksem Fermiego", nie da się rozwiązać tak długo, jak długo nie zdecydujemy się na włączenie obserwowanych od wieków zjawisk do kręgu tych zagadnień. Zarówno paleoastronautyka, zajmująca się szukaniem osobliwych śladów w historii, jak i badania nad UFO mogą nam tu znacznie pomóc lub przynajmniej dostarczyć istotnych poszlak. Nie jest do końca zrozumiałe, dlaczego dziedziny te nie cieszą się powszechnym a przede wszystkim naukowym zainteresowaniem. Nie znaczy to jednak, że nikt się nimi nie zajmuje. Przeciwnie, jednym z najbardziej wyspecjalizowanych badaczy w dziedzinie poszukiwań SETI (Search for Extraterrestial Intelligences, czyli poszukiwania pozaziemskich inteligencji) jest bostoński astronom prof. Michael Papagiannis. Zastanawiał się on nad częstotliwością pojawiania się UFO. W rzeczy samej jest mało prawdopodobne, żeby pozaziemskie pojazdy kosmiczne regularnie przebywały ogromne odległości międzygwiezdne w celu składania nam krótkich wizyt. Dlatego Papagiannis zaproponował, aby rozpocząć poszukiwania stałej bazy, istniejącej zapewne gdzieś w Układzie Słonecznym. Dotychczas nie odkryliśmy nic takiego, ale przeszukiwanie Układu Słonecznego jest jeszcze w powijakach. Nie mamy co liczyć, że już po dwudziestu pięciu latach trafimy przypadkiem na jedną lub więcej takich stacji.
Ale gdzie możemy się ich spodziewać? Zakładając istnienie wielkich gwiezdnych arek, które dziś (!) wydają się najbardziej prawdopodobnym środkiem pokonywania przestrzeni międzygwiezdnych, to takie statki kolonizacyjne powinny "zacumować" w obszarze Układu Słonecznego, spełniającym określone warunki: dopływ energii, łatwy dostęp do surowców i wody. W naszym systemie planetarnym warunki takie istnieją w skupisku planetoid... Planetoidy krążą wokół Słońca w obszarze między orbitami naszych zewnętrznych sąsiadów, Marsa i Jowisza. Jest to wiele tysięcy małych planetek albo asteroid, czyli ciał przypominających gwiazdy. Przypuszczalnie jest to materiał pozostały z czasów powstawania Układu Słonecznego, z którego nie powstała planeta. Ale właśnie tu można się spodziewać znacznych zasobów surowcowych, przede wszystkim metali. Dzięki niewielkim rozmiarom tych ciał (na ogół o średnicy kilku, niektóre nawet kilkuset kilometrów) eksploatacja metali byłaby bardzo prosta.
Dla pozaziemskich kolonii kosmicznych byłoby to wręcz idealne miejsce do zakotwiczenia. Prócz surowców miałyby tu do dyspozycji energię słoneczną, Wodę można by łatwo sprowadzić z czap polarnych Marsa lub lodowych księżyców Jowisza. Papagiannis wierzy, że takie pozaziemskie społeczeństwa musiały już dawno osiągnąć statyczne stadium istnienia, bo proces kolonizacji odbył się przypuszczalnie przed milionami czy nawet miliardami lat. Stąd ich przemiany były zapewne bardzo rzadkie, a czas, subiektywnie patrząc, upływał znacznie wolniej niż w naszym zagonionym świecie. Papagiannis: "Ziemia była dla nich zapewne bardzo nieciekawym nośnikiem prymitywnego życia, wartym zachowania jedynie ze względu na studia ewolucyjne czy jako zoo. Ale w ostatnim stuleciu nastąpiły rewolucyjne zmiany. Łączność radiowa, samoloty, bomby atomowe, satelity, wyprawy na inne planety - działań tych nie mogą nie zauważyć" [10]. Innymi słowy, przynajmniej od czasu, gdy poznaliśmy energię jądrową i dzięki temu, przynajmniej teoretycznie, jesteśmy w stanie zagrozić im atakiem nuklearnym, nie mogą nas dłużej ignorować. Papagiannis: "Dlatego można sobie wyobrazić, że wobec tej nagłej eksplozji technologicznej zachowują jeszcze rezerwę i próbują rozstrzygnąć, czy reprezentujemy jakiś rodzaj choroby kosmicznej, którą należy zniszczyć, zanim się rozprzestrzeni, czy może jesteśmy młokosami rokującymi jakieś nadzieje, którym powinno się pomóc w przystąpieniu do już istniejącego społeczeństwa galaktycznego. Myślę, że nasze teraźniejsze postępowanie powinno dać sposobność do uświadomienia sobie obu tych konsekwencji" [10].
Amerykański fizyk, dr Robert Freitas, przedstawił w 1983 roku międzynarodowy plan poszukiwania śladów inteligencji pozaziemskiej w Układzie Słonecznym. Projekt ten, nazwany SETA (Search for Extraterrestrial Artifacts, czyli poszukiwanie artefaktów pozaziemskich), powinien rozpocząć się na przykład od planetoid lub od punktów Lagrangea w układzie Ziemia-Księżyc lub Ziemia-Słońce. Tu znosi się wzajemnie grawitacja tych ciał niebieskich i tu mogą stacjonować stacje bezzałogowe, które od stuleci lub dłużej obserwują wszystkie wydarzenia na Ziemi i przekazują je przedstawicielom obcych cywilizacji, niezależnie, czy znajdują się oni obecnie w Układzie Słonecznym w międzygwiezdnych arkach kolonizacyjnych, czy na którejś z odległych gwiazd stałych. W marcu 1986 roku europejska sonda kosmiczna Giotto przeleciała po raz pierwszy przez ogon komety Halleya i przekazała na Ziemię zdjęcia jądra komety. Tymczasem planuje się wysłanie następnej sondy, Giotto II, która ma się dopasować do kursu komety i towarzyszyć jej przez jakiś czas. Podobne pojazdy kosmiczne mogłyby na przykład zbliżyć się do punktu Lagrangea i sprawdzić, czy nie kryją się tam sondy pozaziemskich cywilizacji. Na lata dziewięćdziesiąte planuje się wyprawę ku planetoidom. Czekamy z niecierpliwością na rezultaty tego przedsięwzięcia. Jeśli chodzi o poszukiwania cywilizacji pozaziemskich, nadal jesteśmy na początku. Nie wiemy, czy UFO mają z nimi jakiś związek. Istnieją przecież inne hipotezy: UFO to pojazdy z przyszłości, pojazdy z innych wymiarów czy wszechświatów równoległych. Może to być materialna projekcja jakiejś wyższej inteligencji z Universum lub z innego poziomu istnienia. Może są to także projekcje zbiorowej podświadomości ludzkości. Tak naprawdę nic jeszcze nie wiadomo. Brakuje danych empirycznych, faktów, dowodów. Już od lat pięćdziesiątych kompetentni przedstawiciele rządów różnych krajów lekceważyli i wyśmiewali UFO albo w tajemnicy pracowali nad rozwiązaniem tego problemu. W obu przypadkach oszukiwano nas, opinię publiczną i obiektywną naukę. Rozpowszechniając błędne informacje uniemożliwiono znalezienie zadowalającego rozwiązania.
Ufologię pozostawiono do dziś inicjatywie poszczególnych naukowców i nienaukowców. Szczególnie wśród tych ostatnich jest, niestety, pełno różnych grup, grupek, a także samotnych "badaczy", którzy w swoich "badaniach" niezbyt przejmują się stroną naukową i z badania UFO chcieliby zrobić nie wiadomo co. Znaczącą rolę grają dla nich aspekty religijne i pseudoreligijne. Chcieliby nam obwieścić, że UFO to wysłańcy Boga, pojazdy aniołów czy innych duchowo wysoko rozwiniętych cywilizacji pozaziemskich, chcących uratować ludzi (czy paru "wybrańców") przed zbliżającym się końcem świata - Sąd Ostateczny jako kosmiczna przygoda! Z drugiej strony są tacy, którzy uważają to wszystko za dzieło mocy piekielnych: "Jesteśmy zdania, że szatan i jego demony mają związek z tymi niezwykłymi fenomenami. Wierzymy także, że ich działalność ma wiele wspólnego z nadchodzącym końcem świata. Z biblijnego punktu widzenia zwiększona aktywność szatana wcale nas nie dziwi" [11]. A więc zalecają: "wierzący chrześcijanie nie muszą się bać, gdy w toku badań zajmiemy się działalnością demonów, ale warto trzymać swą fantazję w ryzach" [11]. Jest to rada, której można tylko przyklasnąć (i której przestrzegać powinni także cytowani autorzy), bo właśnie w dziedzinie UFO, podobnie jak w paleoastronautyce i parapsychologii, publikuje się niekiedy tak wierutne brednie, że krytyczny czytelnik czy obserwator może tylko z politowaniem pokiwać głową. Potrzeba nam obiektywnego podejścia bez uprzedzeń i bez pseudoreligijnych zapatrywań na to całkiem realne zjawisko.
Jednym z najpoważniejszych i z pewnością najbardziej znanych w świecie badaczy UFO był chicagowski astronom, prof. J. Allen Hynek. Niegdyś zatrudniony w realizowanym przez siły powietrzne USA Project Bluebook, który miał wyjaśnić naturę zjawiska UFO, porzucił po kilku latach tg pracę z powodu uprawianego tam kupczenia tajemnicami oraz polityki dezinformowania opinii publicznej. Do swojej nagłej śmierci w kwietniu 1986 roku kierował instytutem Center for UFO-Studies w Evanston, Illinois. Jako pierwszy sklasyfikował przed paru laty spotkania z UFO. Jego klasyfikacja jest akceptowana do dziś. Zgodnie z nią obserwacje nieznanych obiektów latających można podzielić na trzy kategorie:
1) spotkania pierwszego stopnia: obserwacja UFO, który nie pozostawia śladów ani nie widać załogi (najczęstszy przypadek);
2) spotkania drugiego stopnia: obserwowane UFO pozostawia fizyczne ślady, np. ślady lądowania, ślady promieniowania, ślady na roślinach, zwierzętach i ludziach (na przykład oparzenia);
3) spotkania trzeciego stopnia: obserwacja UFO i jego załogi, nawiązanie przez załogę kontaktu z obserwatorem czy obserwatorami, ewentualne uprowadzenie do obiektu, badanie i późniejsze uwolnienie obserwatora.
Spotkania pierwszego stopnia, jak nadmieniliśmy, są z pewnością najczęstsze ze wszystkich obserwacji UFO i tu właśnie powstaje najwięcej błędnych interpretacji. Na ogół widzi się tylko jakieś "jasne światło w oddali" lub jakiś "kosmiczny przedmiot" między chmurami etc. Ale i w tej kategorii są informacje godne zaufania, obserwacje ludzi, którzy doskonale znają się na zjawiskach zachodzących na niebie i są w stanie rozstrzygnąć, czy jest to coś całkowicie "naturalnego", czy też coś niewytłumaczalnego. Są to astronomowie, astronauci, piloci, kontrolerzy radarów, meteorolodzy. Jako klasyczny przykład wymieniany jest tu prof. Clyde Tombaugh, astronom, który w 1930 roku odkrył planetę Pluton. 20 sierpnia 1949 roku Tombaugh obserwował wraz z żoną i teściową geometryczną formację prostokątnych, żółtozielonych obiektów, przelatujących powoli z północnego zachodu na południowy wschód nad Las Cruces w Meksyku. Tombaugh: "Wątpię, czy to zjawisko było jakimś ziemskim odbiciem... Byłem tak nieprzygotowany na tego rodzaju osobliwą obserwację, że skamieniałem ze zdziwienia" [12]. Tombaugh pracował wtedy w doświadczalnej stacji rakietowej White Sand. Następnie dodaje, że "nie mamy [tzn. Amerykanie - J. Fiebag] nic, co można by z tym nawet porównać" [13]. Wzorcowe spotkanie pierwszego stopnia opisał Hynek. Przypadek ten przeanalizowali i odłożyli ad acta jako "niezidentyfikowany" pracownicy Project Bluebook. Głównym świadkiem był dyrektor szkoły, a także kilka towarzyszących mu osób. Jechali oni dwoma samochodami. "Zupełnie niespodziewanie zauważyłem za skałą jakieś światło i pomyślałem, że to jeden z tych starych samolotów zboczył z kursu i awaryjnie ląduje na polu. To pierwsze przyszło mi na myśl. I wtedy zza skały wyłonił się ten niezwykły obiekt. Kształtem przypominał trochę stalowy hełm z czasów drugiej wojny światowej" [14]. Dyrektor szkoły mimowolnie zahamował i zatrzymał samochód. "Nie mogłem zrozumieć, dlaczego samolot miałby schodzić tu do lądowania. A ten ogromny, oceniam, że dziewięćdziesięciometrowy obiekt wyłonił się zza skały i prawie w zupełnej ciszy zatrzymał się nade mną na ułamek sekundy, jak przedmiot, który zmienia swój kierunek. Potem odleciał ku lotnisku" [14]. Najbardziej zdziwiła go jasność obiektu: "Dach samochodu wydawał się przepuszczać światło. Było niewiarygodnie jasno, strasznie jasno, powtarzałem sobie. Spojrzałem na dłonie: wyglądały jak na zdjęciu rentgenowskim" [14].
W dziejach spotkań z UFO wielokrotnie dochodziło do ścigania niezidentyfkowanych obiektów przez pilotów z różnych krajów. Pierwszy taki przypadek zdarzył się 7 stycznia 1954 roku nad Kentucky, gdy amerykański pilot Thomas Mantell zginął, próbując schwytać UFO [8]. Podobna historia, choć szczęśliwie zakończona dla pilota, wydarzyła się w Chile. 16 grudnia 1979 roku nad północnochilijskim miastem Calama ujrzano "ogromną ognistą kulę". Generał Benjamin Opazo Brull rozkazał czterem myśliwcom z bazy sił powietrznych w Cerro Moreno wystartować do pościgu i zidentyfikowania obiektu. Według danych radarowej kontroli lotów samoloty znajdowały się najpierw na pułapie 5000 m. Ale UFO umknęło im, lecąc pionowo w górę. Obiekt stale utrzymywał odległość około 1500-1700 metrów od ścigających. Nagle ruszył wprost na samolot kapitana Luisa Lira Bustosa, który zrobił unik, przechodząc błyskawicznie w lot nurkowy. Komandor Javir Pratt Corona kontynuował pościg. Zbliżywszy się do obiektu, ujrzał, że jest to "ogromny trójkąt ze światłami na rogach". Inny pilot, Jose Fernandes Martin, był wyraźnie zszokowany, bo nie mógł sobie wyobrazić, "żeby normalny obiekt latający w kształcie ogromnego trójkąta mógł unosić się bez ruchu w powietrzu" [8]. Po kilku minutach nieznany obiekt ponownie wzniósł się pionowo i oddalił na dwadzieścia kilometrów od ścigających go myśliwców, a w końcu zniknął "w tajemniczy sposób", jak wyraził się Pratt Corona.
Co ciekawe, w trakcie pościgu udało się zrobić zdjęcia nieznanego obiektu, a jedno z nich zostało opublikowane. Widać na nim światła na rogach ogromnego trójkąta. 30 grudnia 1978 udało się, też z pokładu samolotu, sfilmować nad Nową Zelandią jakiś obiekt. W związku z tym fizyk, dr Bruce Maccaabee, przeprowadził szczegółowe dochodzenie, przeanalizował film i rozmawiał ze świadkami. Po zakończeniu tych badań, w których uczestniczyli też jego koledzy i specjaliści-filmowcy, ustalił, że nie jest to fałszerstwo, lecz że było to "prawdziwe UFO". Setki świadków z amerykańskich stanów Kansas i Missouri widziały 17 listopada 1980 roku ogromny obiekt latający, który przez ponad cztery godziny krążył po niebie. Także i ten obiekt opisano jako trójkąt wielkości boiska do piłki nożnej. Miał jedno światło białe i dwa czerwone "jakby reflektory". Roger Benett, jeden z licznych świadków, słyszał "ciche brzęczenie" w momencie przelotu obiektu nad nim. "Na krótko przed zniknięciem obiektu w chmurach wypuścił on jednocześnie około sześciu mniejszych obiektów". Inni świadkowie, jak Rick Hull i Buddy Hannafort, dojrzeli okna "jakby kabiny". 23 grudnia 1981 roku dwaj policjanci w amerykańskim stanie Kentucky widzieli całą flotyllę nieznanych obiektów latających. Frank Chinn i John Cooper śledzili za pomocą lornetki "eskadrę sześciu obiektów" lecących jeden za drugim. "UFO lśniły, jakby były zrobione z jakiegoś niezwykle świecącego materiału". Chinn porównał ten połysk do połysku oszlifowanego diamentu: "Różnica polegała na tym, że na każdej płaszczyźnie zewnętrznej umieszczony był jasny reflektor, świecący jaskrawym, białym światłem. A pośrodku obiektu obracały się trzy błyszczące światła w kolorze zielonym, czerwonym i żółtym". Cooper zaś uzupełnia: "Nie ma na to żadnego logicznego wyjaśnienia. Widziałem wystarczająco dużo samolotów i helikopterów, by wiedzieć, że nie były to obiekty latające, jakimi dysponujemy". Trzech innych policjantów, Karl Sicinski i jego dwaj koledzy, widziało 25 listopada 1980 roku nad miastem Will County w stanie Kentucky obiekt poruszający się na wysokości około 500 metrów. Zgodnie z ich zeznaniami leciał on początkowo na południe, potem skierował się na wschód, a zaraz potem na północ. W końcu zatrzymał się, zwrócony w kierunku południowo-wschodnim. Sicinski: "Był potwornie duży i bardzo jasny. Miał kształt leżącej łzy, a otaczała go białoróżowa łuna". Dzięki meldunkowi, który Sicinski przekazał drogą radiową do na posterunek, załogi dwóch innych patroli też zauważyły obiekt. Zbliżyły się do niego z dwóch różnych stron. Najbliżej obiektu był zapewne Sam Cucci: "Włączyłem szperacz, ale UFO zawrócił i nagle zniknął, tak jakby ktoś zgasił światło". Takie nagłe znikanie obiektów - podobnie jak nagłe pojawianie się -jest ich typową i często obserwowaną cechą. Zjawisko to jest sprzeczne ze znanymi nam prawami fizyki i świadczy o tym, że mamy tu zapewne do czynienia z demonstracją jakiejś zupełnie nam nie znanej technologii.
Innym, ciągle opisywanym zjawiskiem jest wysyłanie różnych rodzajów promieniowania, przede wszystkim światła widzialnego. W nocy z 29 na 30 listopada 1983 na niebie nad Ras-al-Kheima (Zjednoczone Emiraty Arabskie) zaobserwowano obiekt, z którego w kierunku Ziemi wybiegały silne, pomarańczowe promienie. Naoczni świadkowie opowiadali, że obiekt latający był widoczny przez dwie godziny i "wysyłał po dwa promienie świetlne w niezmiennej kolejności. Za każdym razem światło było silne przez minutę, potem znowu słabe i znów silne itd." Podczas emisji światła obiekt się nie poruszał. Według rządowej gazety syryjskiej "Teshreen" zjawisko to obserwowało kilkaset osób. Nad ranem 30 stycznia 1985 roku załoga i wielu pasażerów radzieckiego samolotu pasażerskiego TU 134A widziało na nocnym niebie "wielką, błyszczącą gwiazdę". Według moskiewskiej gazety związkowej "Trud" i niemieckiej agencji prasowej DPA obiekt został dostrzeżony przez załogę o godzinie 4.10. Samolot odbywał lot Tbilisi--Rostów-Tallin na wysokości około 10 000 metrów. Według kapitana obiekt początkowo unosił się jakieś 30-40 km nad ziemią wysyłając wąski promień światła w jej stronę. Promień ten nad powierzchnią ziemi rozszerzał się, tworząc stożek. W tym "zdumiewająco jasnym świetle" załoga widziała domy i ulice. Pilot Igor Czerkaszyn zeznał do protokołu, że wiązka światła skierowała się nagle na samolot. Kabinę pilotów zalało jaskrawe światło. Załoga widziała biały punkt świetlny otoczony kolorowymi pierścieniami, który zamienił się "niespodziewanie w zieloną chmurę". Zaraz potem obiekt błyskawicznie skierował się w stronę samolotu, przecinając jego kurs. Załodze wydawało się teraz, że wygląda jak "chmura w kształcie samolotu". "Chmura" eskortowała ich aż nad Estonię. Potem zniknęła. Relacje członków załogi i niektórych pasażerów potwierdzone zostały zarówno przez pilotów maszyny lecącej z przeciwka, jak i przez kontrolę naziemną, która na ekranach radarów widziała dziwne plamy koło samolotu. Takie obserwacje UFO, wiążące się z emisją światła prowadzą nas, według klasyfikacji Hynka, do tak zwanych spotkań drugiego stopnia, czyli obserwacji nieznanych obiektów latających pozostawiających ślady, choćby były to ślady na ziemi (np. ślady lądowania) lub w formie szkód, powstałych w wyniku najrozmaitszego promieniowania. Taki właśnie spektakularny przypadek zdarzył się przed paru laty w Związku Radzieckim.
20 września 1977 roku mieszkańcy Petrozawodska, stolicy Karelskiej Autonomicznej Republiki Radzieckiej, widzieli około czwartej nad ranem na niebie coś przypominającego wielką, świecącą meduzę, która zalała całe miasto morzem światła. Niebo nad miastem było bezchmurne, jasność obiektu wielokrotnie przyćmiła jasność gwiazd. UFO unosiło się nad domami przez około 12 minut i w końcu oddaliło w kierunku jeziora Onega. O wydarzeniu "Prawda" doniosła 23 września 1978 roku, z prawie rocznym opóźnieniem: "Nad Petrozawodskiem unosiła się >>gwiazda<<, świecąca intensywnym blaskiem i przypominająca świecące koło z kłosów. Z kształtu była podobna do meduzy. Zbliżała się powoli do Petrozawodska, zalewając przy tym miasto intensywnym światłem. Były to tysiące wiązek świetlnych, sprawiających wrażenie ulewnego deszczu. Po jakimś czasie promieniowanie ustało, świetlna meduza ograniczyła swoją jasność i oddaliła się w stronę jeziora Onega. Na horyzoncie widać było szare chmury i gdy zjawisko w nie weszło, powstało w nich kilka półkoli i małe koła w kolorze czerwonaworóżowym. Zjawisko trwało dziesięć do dwunastu minut". Mikołaj Miłow, korespondent agencji TASS, wkrótce przybył na miejsce zdarzenia i miał sposobność zasięgnięcia dokładnych informacji. Pokazywano mu podziurawione brukowce i szyby w oknach. Jego zdaniem w Petrozawodsku musiały się rozegrać burzliwe sceny. Wiele osób uwierzyło w amerykański atak atomowy i było na krawędzi załamania nerwowego. Miłow tak pisał o swoich rozmówcach, naocznych świadkach: "Wyglądało, jakby nagle zachorowali. Sprawiali wrażenie rozstrojonych nerwowo". Jako pierwsi spostrzegli tego ranka osobliwe zjawisko policjanci z Helsinek, stolicy Finlandii. Zgodnie z ich raportem widzieli je pomiędzy godziną 3.06 a 3.10. Określili je jako "kulę ze światła", przesuwającą się powoli na wschód, w stronę Związku Radzieckiego. Około czwartej rano zjawisko dotarło do Petrozawodska nad jeziorem Onega. Jurij Gromow, dyrektor stacji meteorologicznej w Petrozawodsku przyrównał promienie świetlne "do małych złotych strzał". Powiedział też: "Nagle jakiś mały obiekt oddzielił się od zjawiska świetlnego i poleciał ku ziemi. W tym czasie główny obiekt stopniowo przybrał formę eliptycznego pierścienia, w środku bladoczerwonego, po bokach białego. Skierował się na ławicę chmur nad jeziorem Onega, wypalił w nich czerwoną dziurę i zniknął w niej". Fizyk i oceanograf Władimir Ażaża opisał swoje obserwacje w następujący sposób: "Obiekt leciał nisko nad portem, następnie zatrzymał się nad stojącym na kotwicy statkiem długości 142 m. Porównanie ze statkiem pozwoliło stwierdzić, że średnica UFO wynosiła 104 metry. Gdy UFO oddalało się w stronę jeziora Onega, wielu kierowców ruszyło za nim". Potem przez długi czas obiekt unosił się bez ruchu nad jeziorem. Ażaża: "Po chwili jakiś mały obiekt oddzielił się od obiektu głównego. Leciał prosto w dół i zniknął pod powierzchnią wody. W tym samym momencie obiekt główny ruszył i z wielką szybkością zniknął w ławicy chmur". Konsekwencje, jakie według niego należy wyciągnąć z zachowania obiektu, są nieuniknione. "Moim zdaniem nad Petrozawodskiem widziano albo UFO, wysłannika wyższej inteligencji z załogą i pasażerami, albo pole siłowe wywołane przez UFO". Innym naocznym świadkiem był lekarz W. I. Mienkowoj. Którego o tak wczesnej porze wezwano do pacjenta: "Nagle zobaczyliśmy tę osobliwą gwiazdę. Miała wiele, wiele promieni i całkowicie zakrywała niebo. W końcu płomienista kula ruszyła w stronę gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy, zmniejszając intensywność promieniowania. Światło tego obiektu było początkowo tak jasne i przezroczyste, że bolały mnie oczy. Zjawisko trwało piętnaście minut". Co ciekawe, w 1980 roku obserwowano we Francji bardzo podobne obiekty, które jednak nie wysyłały zagadkowych promieni świetlnych. Łącznie trzy obiekty latające pojawiły się nad paryskim przedmieściem Creteil. Opisano je jako "wielkie twory w kształcie gwiazd, porównywalne trochę z jasnożółto połyskującymi jeżami". Inny obiekt wysyłał promienie czerwone, żółte i zielone. Początkowo poruszał się powoli, a potem nagle się zatrzymał i błyskawicznie obrócił wokół własnej osi. Wydarzenia nad Petrozawodskiem przebiegły względnie spokojnie (pomijając podziurawione brukowce i powybijane szyby okien) w porównaniu z innymi, które miały miejsce w Indiach 17 marca 1979 roku. UFO spowodowało tam prawdziwą katastrofę, która kosztowała życie 28 ludzi. Początkowo mówiono oficjalnie, że tornado spustoszyło jedno z przedmieść New Delhi. Ale badania, przeprowadzone przez fizyka, prof. Swdesha Kumara Trikha z uniwersytetu w New Delhi, świadczą o czymś zupełnie innym. Jego zdaniem zniszczenie domów, połamanie masztów telegraficznych i drzew, zranienie i zabicie wielu ludzi są następstwem lotu koszącego jakiegoś UFO i jego radioaktywnych spalin. Liczni świadkowie, wśród nich na przykład prof. Dr Shatrughan Skhula (też z uniwersytetu w New Delhi), obserwowali pomarańczowy, świecący obiekt w kształcie kuli, który przemieszczał się nad miejscowością zygzakowatym kursem zmieniając wysokość. Trikha wykonał badania, które wykazały, że radioaktywność w miejscu katastrofy wzrosła o 55%. Ten radioaktywny ślad odkryto wzdłuż najbardziej zniszczonego, wąskiego dwumilowego pasa. Na podstawie swoich badań Swdesh Trikha odrzuca wszystkie wyjaśnienia przyrodnicze: "Moim zdaniem zostało to spowodowane przez nisko lecące UFO, napędzane energią jądrową". Bezpośrednio po katastrofie rząd zamknął ten obszar i zabronił dziennikarzom fotografowania zwłok i zniszczonych domów. Zresztą zwłoki natychmiast spalono. Nie zawsze podobne zdarzenia muszą kosztować życie ludzkie. Podany przykład jest wyjątkiem i należy go traktować jako osobliwość. Jednak dosyć często poszczególni świadkowie ulegają poparzeniom. W końcu czerwca 1980 roku "Dziennik Argentyński", ukazujący się w Buenos Aires, doniósł o spotkaniu z UFO pewnego robotnika rolnego z prowincji Santa Fe. Angel German Moressi z Arequito szedł do pracy na swoim polu, gdy zauważył, że jest śledzony przez jakiś jaskrawo świecący obiekt latający. Obiekt ten zbliżał się do niego, ale Moressi nie był zdolny do ucieczki. Bijący z obiektu żar stał się w końcu tak silny, że Moressi stracił przytomność i upadł na ziemię. Gdy doszedł do siebie, stwierdził, że ma rozległe oparzeliny na ramionach i udał się do szpitala w Arequito. 26 czerwca lekarze ze szpitala wydali komunikat w jego sprawie. Moressi miał oparzenia w pięciu miejscach na prawym przedramieniu i w okolicy lędźwiowej. Oparzeliny liczyły po trzy centymetry średnicy, miały kolor ochry i występowały na nich pęcherzyki. Po tygodniowym leczeniu nie uległy żadnej zmianie, a Moressi jeszcze długo później uskarżał się na ciągłe bóle głowy.
Oparzenia podobne do silnych oparzeń słonecznych były następstwem obserwacji UFO, prowadzonej przez elektryka, Jerryego McAllistera z Anderson w Południowej Karolinie, w nocy na 11 września 1980 roku. O 4.20 wyrwał go ze snu dziwny warkot, przypominający "furkotanie kręcących się śmigieł". Wyjrzał przez okno i zobaczył spowitą jasnym światłem tarczę, o średnicy około dwudziestu metrów, wysoką na dwa piętra, mającą w środku rząd okien. Tarcza unosiła się tuż nad czubkami jodłowego zagajnika. Światło tarczy zalało całą okolicę, w pokoju było jasno jak w dzień. McAllister: "Zrobiona była z ciemnoszarego metalu. Obracała się zgodnie z ruchem wskazówek zegara". Oprócz McAllistera obiekt widziało także czterech policjantów w dwóch samochodach patrolowych. Mike Burton, zastępca szeryfa z Anderson: "Obserwowałem UFO przez półtorej godziny, zanim w końcu zniknęło na północnym wschodzie. Nie ma dla tego żadnego ziemskiego wyjaśnienia." Później ustalono, że McAllister doznał oparzeń twarzy. Przez cztery dni cierpiał na silne bóle głowy i ciągłe dzwonienie w uszach. W miejscu pojawienia się UFO policja stwierdziła skrajne zwiększenie radioaktywności. Publikacje odrzucające istnienie UFO często stosują argument, żenigdy dotychczas nie udało się odnaleźć i zanalizować żadnych materialnych elementów UFO. To prawda, że przypuszczalnie do dziś żaden nieznany obiekt latający nie wpadł w ręce żadnego rządu na ziemi. (Świadomie używam tu słowa "przypuszczalnie", bo relacje o przypadku z Roswell z lat pięćdziesiątych nie są wcale wyssane z palca. Rozbite UFO znaleziono tam podobno na pustyni w Arizonie [15].) Z drugiej strony wydaje się jednak, że istnieją przynajmniej pojedyncze elementy, wyrzucone lub zgubione przez UFO. Zostały one odnalezione, a nawet poddane analizie. Jeden z takich przypadków zdarzył się w Brazylii. Pewnego letniego wieczoru w 1983 roku małżeństwo Freitas widziało, że około dwudziestu metrów nad ich domem w Macae unosił się owalny obiekt, promieniujący błękitnym światłem. Po mniej więcej godzinie cały dom spowiła niebieskawa mgła. Słychać było dźwięki przypominające wybuchy ogni sztucznych. Następnie obiekt przesunął się nad sąsiedni dom i dwójka świadków ujrzała, jak pozornie płonące części spadają do ich i do sąsiedniego ogrodu. Gasły natychmiast po zetknięciu z ziemią. Policja zaalarmowana przez małżeństwo oddała elementy do analizy. Rzecznik prasowy policji Milton Belgas oświadczył: "Przeprowadzono wiele badań. Materiał ten jest nam zupełnie nie znany. Jeżeli jest pochodzenia ziemskiego, to nie został dotąd odkryty". Części badano w Instytucie Kryminologii w Rio de Janeiro. Według rzecznika policji były to trzy cylindryczne przedmioty długości kilku centymetrów. Podczas upadku wypaliły dwie dziury w trawie ogrodów i jedną w dachu sąsiedniego domu. Podobne wypadki były już znane wcześniej. Z pewnością świadczą najdobitniej, że UFO, niezależnie od ich pochodzenia, to obiekty materialne, nie zaś złudzenia optyczne, halucynacje, niejasne wytwory wyobraźni czy inne bzdury tego rodzaju. Potwierdzają to także relacje ze spotkań trzeciego stopnia, jakie zdarzały się na całej kuli ziemskiej, relacje ludzi, którzy spotkali się z załogami nieznanych obiektów latających.
Spotkania z UFO trzeciego stopnia
Szczególnie w latach pigćdziesiątych stał się głośny osobliwy "gatunek" obserwatorów UFO: tak zwani "kontaktowcy". Twierdzili oni - zwłaszcza George Adamsky, Fry, Villanueva i inni - że utrzymują stały kontakt z Wenusjanami, Marsjanami, z "kosmicznymi ludźmi" z Jowisza, Saturna, Lirana i Plutona i że są zapraszani na Księżyc (po jego drugiej stronie znajdowały się rzekomo lasy i morza) i na inne planety, itd. My jednak wiemy, od czasu misji amerykańskich i radzieckich sond kosmicznych, że ani na Marsie, ani na Wenus, ani na innych planetach nie ma inteligentnego życia (nie można całkowicie wykluczyć ewentualności istnienia prymitywnych organizmów na Marsie lub Tytanie, księżycu Saturna). W ten sposób fantastyczne opisy kontaktowców okazały się zupełnie bezpodstawne. Ale czy dlatego wszystkie relacje o spotkaniach z załogami UFO należałoby między bajki włożyć? Na pewno nie. W ostatnich latach znanych jest kilka przypadków, które wytrzymują wszelkie badania i których nie można zwyczajnie pominąć. Coś takiego zdarzyło się w pobliżu wsi Pietuszki pod Moskwą. Aleksander Norin, strażnik i pracownik leśny, podczas obchodu lasu w pobliżu radzieckiej stolicy zauważył nagle jakiś pomarańczowoczerwony obiekt, stojący na leśnej polanie, a obok dwie poruszające się istoty. Miały około jednego metra wzrostu, szerokie bary i sprawiały wrażenie muskularnych. Całe ich ciała i głowy zakrywały ściśle przylegające czarne ubrania. Tam, gdzie Norin spodziewał się ujrzeć oczy, okrycie miało szparę. Język, którym się posługiwali, przypominał pracownikowi leśnictwa świergot ptaków. Gdy dwójka zauważyła mężczyznę, zawróciła do swojego pojazdu, który zaraz się wzniósł i zniknął w jaskrawej błyskawicy. Inny przypadek, który początkowo wyglądał na całkiem zwykłe spotkanie drugiego stopnia, doprowadzi nas do jeszcze innego wariantu bezpośrednich kontaktów ludzi i załóg UFO. Ukazujący się w Lantanie w USA "Weekly World News" pisał 4 listopada 1980 roku: "Pewien mężczyzna, jego żona, dzieci i siostra zostali sterroryzowani przez UFO po przejęciu kontroli nad ich samochodem. Osłupiała rodzina nijak nie może doliczyć się godziny z życia. Ten niewiarygodny przypadek wywarł ogromne wrażenie na Johnie Mannie i jego rodzinie. Do dziś dręczą ich ciągłe zmory senne, związane z tym niewyjaśnionym spotkaniem. John opowiada, że jadąc około północy w okolicy Stanford-in-the-Vale w Anglii, siedział wraz z siostrą Frances Farrow na przednim siedzeniu samochodu, a żona Gloria oraz dzieci, Natasza i Tania, z tyłu. Nagle, jak opowiada, na niebie ukazało się promieniujące białe światło. Zaczął żartować z żoną na temat UFO. Następnie jakiś czarny obiekt zasłonił Księżyc i dał się słyszeć głośny dźwięk. Zatrzymał samochód i wysiadł sprawdzić, co się dzieje. Dokładnie nad sobą ujrzał ogromne UFO. Wskoczył z powrotem do wozu i ruszył. Zauważył jednak, że coś przejęło kontrolę nad pojazdem. Wieziono ich dziwną drogą przez tajemniczą okolicę, aż w końcu przybyli do domu. Spojrzawszy na zegarek, stwierdzili, że przejazd krótkiego odcinka drogi trwał w niewytłumaczalny sposób o godzinę dłużej niż powinien. Tylko na pierwszy rzut oka wydaje się, że było to spotkanie drugiego stopnia. W rzeczywistości relacja ta zawiera opis pewnego symptomu, który w znamienny sposób wskazuje na szczególny wariant spotkań z UFO: na time-Iapsing, czyli wzięcie do UFO.
Pierwsza relacja z uprowadzenia pochodzi z 1961 roku. Właśnie wtedy, 19 września, podczas nocnej jazdy odludną wiejską drogą w Kanadzie małżeństwo Hillów zostało zatrzymane przez UFO. Małe istoty podobne do ludzi zabrały ich do obiektu i poddały bolesnym chwilami badaniom. Po dwóch godzinach zostali wypuszczeni, ale nie mogli sobie przypomnieć, co działo się przez te dwie godziny. Oboje pamiętali tylko lądujący, promieniście jasny obiekt i fakt, że zginęło im sto dwadzieścia minut z życia. Dopiero po latach, gdy Barney Hill zaczął cierpieć na wrzody żołądka, które powstały w wyniku doznanych przeżyć, oboje zdecydowali się udać do lekarza. Ten skierował ich do psychiatry doświadczonego w stosowaniu hipnozy. Dopiero tu, podczas regresji hipnotycznych, polegających na powrocie w przeszłość pod wpływem hipnozy, udało się złamać blokadę mentalną i przywrócić doznane przeżycia świadomości obojga małżonków.
:Przypadek Hillów to z pewnością jedno z najbardziej znanych zdarzeń tego typu [8], zrezygnuję więc ze szczegółowego opisu. Ale nie jest to jedyny taki przypadek! Dzięki jego opublikowaniu zgłaszają się, zwłaszcza ostatnio, na całym świecie ludzie, którym kiedyś przydarzyło się coś szczególnego którym "brakuje czasu", niekiedy wielu godzin, którzy przez całe lata cierpią z tego powodu. I co zastanawiające, przeprowadzane przez specjalistów hipnotyzerów regresje wykazują niemal identyczny przebieg wypadków: uprowadzenie do UFO, badanie na jego pokładzie i późniejsze uwolnienie, połączone z założeniem mentalnej blokady na wspomnienia o zdarzeniu. Jeden z najnowszych takich przypadków opisano w czasopiśmie Esotera z sierpnia 1983 roku. Trzy Angielki: Viv Hayward (27 lat), Valerie Walters (26 lat) i Rosemary Hawkins (27 lat) po poddaniu się hipnozie, przeprowadzanej przez różnych lekarzy oddzielnie dla każdej z nich zgodnie oświadczyły, że zostały porwane do UFO. Kobiety te znajdowały się około 2.30 rano na drodze A5 na zachód od Birmingham, gdy zauważyły nad sobą jakiś obiekt latający, świecący białoczerwonym światłem. Viv Hayward, która prowadziła samochód, nacisnęła pedał gazu, ale silnik zgasł. Od tej chwili kobietom brakuje dwudziestu minut. Dopiero pod wpływem hipnozy przypomniały sobie i zgodnie opisały, że zostały zabrane do obiektu i zbadane przez małe istoty o wzroście około 1,20 m. Podobną przygodę przeżył 28 czerwca 1980 roku dwudziestojednoletni brazylijski strażnik Antonio Ferreira. Podczas obchodu dużej budowy o trzeciej w nocy zobaczył z odległości około siedemdziesięciu metrów jakiś "dziwny przedmiot", który powoli osiadał na ziemi. Ferreira podszedł do obiektu i ujrzał dwie małe, mniej więcej metrowe postacie, które wysiadły z pojazdu. Jedna z nich skierowała na niego "skrzynkę", z. której z której strzelił czerwony płomień i sparaliżował Fereirę. "Istoty te miały na sobie coś w rodzaju obcisłych, błyszczących dresów sportowych, które pokrywały ich ciała razem z głowami. Na dresach umieszczony był mały symbol - krzyż w okręgu. Jakaś niewidoczna siła uniosła Ferreirę i umieściła w pojeździe. Także tu wszystko było spowite czerwonawym światłem, oświetlającym metalicznie lśniące wyposażenie wnętrza. Z pewnością ten mały obiekt był swego rodzaju pojazdem dostawczym, bo po pewnym czasie Ferreirę przeprowadzono do innego, większego obiektu. Czekało tu na niego dziesięć do dwunastu małych istot. Jak wspomina Ferreira, miały wielkie oczy i nieproporcjonalnie duże głowy. Posługiwały się językiem, którego nie rozumiał. W jednym z pomieszczeń, do którego go zaprowadzono, musiał usiąść i poddać się bolesnym badaniom. Dopiero około 5.30,czyli w dwie i pół godziny po pierwszym kontakcie z załogą UFO, pozostawiono go w pobliżu budowy. Na skórze miał ślady po licznych nakłuciach i dziwne, czarne punkty, których pochodzenia nie mogli ustalić badający go lekarze. Inspektor policji, Jose Zanvello, któremu zlecono śledztwo w tej sprawie, odkrył w miejscu wskazanym przez strażnika jako miejsce lądowania kolisty odcisk o wypalonych krawędziach. Okoliczne druty kolczaste wykazywały niezwykły stopień namagnesowania. Inny strażnik widział tej nocy w pobliżu budowy, dokładnie o 2.30, "jakby kulę ognistą". Aż do połowy lat siedemdziesiątych znano jedynie takie przypadki utraty ciągłości czasu, w których ludzi (jak małżeństwo Hillów) zatrzymywano gdzieś na odludnej drodze, uprowadzano i wypuszczano. Ale powyższe zdarzenie stanowi zupełnie inny wariant, który jest równie fascynujący, co przerażający. Ludzi zabiera się po prostu z mieszkań, domów i miejsc pracy podczas wykonywania codziennych prac czy podczas snu. Taki właśnie typowy i dokładnie przebadany przypadek opisują Raymund Fowler [16] i Scott D. Rogo [17]. Wszystko zaczęło się 25 stycznia 1967 roku w domu pani Betty Andreasson w amerykańskim stanie Massachusetts, w którym mieszkała wspólnie z dziećmi i teściem (mąż zginął w wypadku samochodowym). Pierwszy zobaczył obcych teść. Byli mali i przypominali mu "księżycowych ludzików" oraz "maski na święto Halloween". Stali przed domem pod oknem. Gdy wszedł do bawialni, żeby powiedzieć o tym synowej, zarówno on, jak i pozostali, zostali nagle sparaliżowani. Nie mogli się poruszyć. Po przyjściu do siebie stwierdzili utratę pewnego czasu. W ciągu następnych miesięcy Betty Andreasson i jej najstarsza córka zaczęły sobie stopniowo przypominać różne sprawy związane z tym styczniowym wieczorem, W końcu w 1977 roku poddały się hipnozie. Przypomniały sobie wtedy obcych - małe, szaroskóre istoty z dużymi głowami bez włosów. Mimo to emanował z nich "pokój". Telepatycznie zaczęli oddziaływać na panią Andreasson. Jej pierwszą reakcją było spytanie przybyszów, czy nie mogłaby im zaproponować czegoś do jedzenia. Następnym wspomnieniem było zabranie jej pod eskortą do obiektu latającego, który wylądował w pobliżu domu. Tu poddano ją bardzo dokładnemu badaniu fizycznemu i najwyraźniej także psychicznemu, Podczas badania leżała na płaskim stole, a nad sobą widziała bardzo jaskrawą lampę, wręcz zalewającą ją światłem. W trakcie badania do pępka wprowadzono jej długą, srebrzystą igłę (coś podobnego znane jest z innych przypadków, choćby Betty Hill) i podobny instrument do nosa. Następnie musiała przeżyć jakieś wizjonerskie sceny. W końcu ją wypuszczono, nakazując hipnotycznie, aby o wszystkim zapomniała. Ale na tym spotkania pani Andreasson z UFO wcale się nie skończyły. Kilka lat później znów stała się obiektem zainteresowania obcych, ale o tym opowiemy w następnym rozdziale. W swojej książce [18] Budd Hopkins przedstawia wiele takich i podobnych przypadków. Interesującym przykładem wydaje się przeżycie Howarda Richa. Pewnego wieczoru latem 1979 roku odwiedził swą matkę w Toms River w stanie New Jersey, a potem około jedenastej wieczór oglądał jeszcze jakiś film w telewizji. Niespodziewanie cały pokój zalała fala niebieskiego światła. Rich odniósł wrażenie, że światło nie płynie zza okien, ale promieniuje gdzieś ze środka pomieszczenia. "Wszystko trwało około trzech do czterech sekund i gdy się zakończyło, miałem porządnego stracha. Coś okropnie mnie przestraszyło".
Rich przypomina sobie, że poszedł do sypialni, wziął naładowany pistolet i wyszedł przed dom. Nie zauważył nic podejrzanego, postanowił więc pójść spać. Ale dopiero po kilku godzinach uspokoił się na tyle, aby na krótko zasnąć. Nic mu się nie śniło. Początkowo Rich oceniał czas trwania swego wyjścia na dwór tylko na kilka minut. Ale uporczywe wypytywanie go przez Hopkinsa wykazało, że po powrocie do bawialni w telewizji nadawano już inny film. Było więc możliwe, że upłynęło więcej czasu, niż sądził Rich. Przeprowadzona przez psychologa, panią dr. A. Clamar, regresja hipnotyczna dała zaskakujące wyniki. Pierwszym niezwykłym zjawiskiem zauważonym przez Richa było niebieskie światło, które na kilka sekund rozjaśniło pokój. Zdarzenie to, mimo że było nieszkodliwe, bardzo go przestraszyło: "Myślę, że wyrażenie >>przeczucie pełne obaw<< pasuje tu najlepiej. Może uroiłem to sobie, ale w jakiś sposób wszystko wokół mnie stało się nagle ciemne i bardzo ciche". Potem wziął pistolet i wyszedł przed drzwi. "Rozejrzałem się, czując na zewnątrz jakieś niebezpieczeństwo. Czułem je całym ciałem, było wszechobecne. Byłem przekonany, że na zewnątrz coś się na mnie
czai." I wtedy za drzewami pobliskiego lasku ujrzał jasne światło. "Upuszczam pistolet. Wiem, że go po prostu upuszczam. Prawie nie mogę się ruszać i w jakiś sposób czuję, że ktoś tam jest... Patrzą na mnie..." Rich widzi ciemne postacie idące w jego stronę. W dalszym ciągu nie może się ruszyć. Potem poczuł, że leci w stronę jasnego światła, eskortowany przez ciemne istoty. "Ci ludzie chcą, żebym razem z nimi wszedł do tej ciemnej, okrągłej chmury, z której płynie światło. To nie może być prawda, to tylko sen... To tylko..." Ale to nie tylko sen. Rich jest wprowadzony do obiektu. Próbuje coś powiedzieć do postaci, ale one nie rozumieją go albo nie chcą rozumieć. Musi położyć się na stole, uczucie strachu i niepewności znika. "Czuję się bardzo dobrze. Teraz wszystko jest w porządku, ci ludzie to przyjaciele." Rich opisuje, że istoty były raczej małe (około jednego metra wzrostu), o długich ramionach i zimnej skórze. Także na nim przeprowadza się badania. Po obudzeniu się nazajutrz odkrywa w łóżku wiele małych plamek krwi. Od tej nocy cierpi na trudne do wyjaśnienia bóle żołądka. Bolą go też ramiona i gardło. We wszystkich tych miejscach wprowadzono do jego ciała długie igły lub sondy. Możliwe, że pobrano próbki tkanek. Relacje z podobnych wydarzeń są ostatnio coraz częstsze. I jeszcze coś uderza w związku z nimi. Wielu z porwanych już we wczesnym dzieciństwie lub w młodości przeżyło spotkanie trzeciego stopnia i wydaje się, że drugie zdarzenie jest czymś w rodzaju "badania kontrolnego". Dopiero dzięki zastosowaniu regresji hipnotycznej poznano związki przyczynowe między nie wyjaśnionym zdarzeniem z dzieciństwa a późniejszym spotkaniem z UFO. Hopkins stwierdza [18], że dzieci porywano najczęściej podczas zabaw na dworze. "Opisy zdarzeń kończyły się prawie zawsze tak samo. Dzieci nagle spostrzegały przed sobą kilka dziwnych istot w obcisłych, srebrzystych ubraniach. Po chwili istoty znikały tak samo szybko, jak się pojawiały. W ilu przypadkach wystąpiła przerwa w czasie, z której nikt sobie nie zdawał sprawy? Ale przede wszystkim, do czego dzieci były potrzebne?"
Interesujące pytanie, na które dotąd nie znaleziono zadowalającej odpowiedzi. Z wielu takich przypadków wynika, że pod wpływem hipnozy świadkowie przypominają sobie, jak podczas drugiego kontaktu wydobyto im z nosa lub innej części ciała jakiś przedmiot, coś jakby sondę. Z pewnością umieszczono go tam przed laty. Być może istoty te traktują nas w taki sam sposób, jak my niektóre dzikie zwierzęta, którym zakłada się automatyczne nadajniki w celu kontroli ich zwyczajów. Może tak, może nie... Ale być może posuniemy się do przodu, gdy pod tym właśnie kątem jeszcze raz zbadamy wydarzenie sprzed siedemdziesięciu lat. Wtedy właśnie trójka małych dzieci nawiązała kontakt z dziwnymi istotami, które zaskoczyły je podczas zabawy. Także wtedy widziano świetliste chmury i jasne światła. Także wtedy ponad siedemdziesiąt tysięcy przerażonych ludzi obserwowało poruszającą się, wirującą tarczę. W 1917 roku wzięto tę tarczę za słońce, które, jak się zdawało, opuściło swoje miejsce na niebie. "Chmurę" wzięto za symbol nieba, a istoty za anioła i Matkę Boską. A dzisiaj? Dzisiaj dysponujemy relacjami o incydentach, jakie zdarzały się na całym świecie. Niektóre z nich wykazują ogromne podobieństwo do zdarzeń w Fatimie. Uwzględniając ten punkt widzenia, można chyba powiedzieć, że nadszedł czas, aby ponownie zastanowić się nad wydarzeniami z 1917 roku?
3. Porównanie
Każda wysoko rozwinięta technologia niczym nie różni się od magii.
Arthur C, Clarke
Kulty cargo
Gdy w XVI wieku Hiszpanie wylądowali na wybrzeżu Meksyku i bez wysiłku podbili potężne państwo Azteków, pomogła im pewna okoliczność, na którą zapewne prawie nie liczyli: Indianie widzieli w nich bogów czy półbogów, wysłanników Quetzalcoatla, który niegdyś odleciał do swojej gwiezdnej ojczyzny. Konie, na których jeździli, zbroje błyszczące srebrem, nieznane rodzaje broni i ogromne "domy", na których przybyli zza oceanu - wszystko to było dla tubylców tak obce i przytłaczające, że siłą rzeczy musieli dojść do wniosku, że są to istoty boskie, bogowie lub przynajmniej ich wysłannicy. Mamy tu do czynienia z pewnym, wciąż powtarzającym się w dziejach zjawiskiem (także w naszych czasach!), polegającym na kontakcie kultury rozwiniętej ze stosunkowo nie rozwiniętą. To dziwne zachowanie jako pierwszy zauważył Krzysztof Kolumb. "Witali nas, jakbyśmy przybyli z nieba" - napisał w dzienniku pokładowym po zejściu na ląd na jednej z Wysp Bahama. Sir Francis Drake spotykał się z tym samym w latach 1577-1580, gdy dobijał do zachodnich wybrzeży dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. "Indianie podchodzili tylko w dużych gromadach, uzbrojeni w strzały i łuki. Nie byli jednak nastawieni wojowniczo, ich zachwyt budziły raczej liczne nowe i nieznane przedmioty i nie myśleli o walce, ale czcili nas jak istoty nieziemskie...Próbowaliśmy im wytłumaczyć, że nie jesteśmy bogami, ale zwykłymi śmiertelnikami, którzy muszą jeść i pić, aby przeżyć. Nie udało nam się wszakże odwieść ich od tych przesądów..." [19].
Kapitan James Cook został na Tahiti uznany za powracającego boga Rongo, który kiedyś opuścił wyspę na "statku z chmur". Odkrywca Walter Raleigh spotkał się z w Wirginii triumfalnym przyjęciem. Cabral, portugalski zdobywca Brazylii, został przyjęty podobnie. Francuski kapitan Jean Ribault kazał w 1565 roku ustawić na Florydzie kolumnę z herbem państwa. Po niewielu latach kolumna ta stała się centralnym obiektem kultu tubylców. Ozdobili ją girlandami i składali pod nią ofiary. Ale podobne wydarzenia mają miejsce także dziś. W latach dwudziestych naszego stulecia przyrodnik Frank Hurley stwierdzil ze zdumieniem, że mieszkańcy Nowej Gwinei oddają cześć boską nie tylko jemu, ale także jego wodnopłatowi. Co wieczór na dziobie jego maszyny składali w ofierze świnię. Gdy inni biali w 1943 roku po raz pierwszy dostali się w góry Nowej Gwinei, zauważyli ze zdumieniem, że tamtejsi tubylcy mieli długie "anteny" z kijów bambusowych, "druty" z włókien roślinnych, "izolatory" z liści bambusa i "mikrofony" z drewna. Później okazało się, że ich zwiadowcy obserwowali amerykańskich żołnierzy z pewnej odległej bazy sił powietrznych i w ten sposób chcieli wywołać "niebiańskie ptaki", aby im też przyniosły prezenty. Tubylcy urządzili prawdziwe widmowe lądowisko, na którym ich starszyzna z utęsknieniem czekała co wieczór na przybycie "białych bogów". Najbardziej kuriozalny przypadek takiego osobliwego zachowania wydarzył się na małej wyspie Tanna na południowym Pacyfiku. Do dziś otacza się tam czcią boga zwanego John Frum. Wyspiarze noszą tatuaże z literami USA i uważają Amerykę za ziemię obiecaną, skąd John Frum kiedyś powróci i obficie ich wynagrodzi. Już wiadomo, że John Frum był zapewne amerykańskim żołnierzem, który prawdopodobnie przez krótki czas przebywał na wyspie w latach dwudziestych. Opowiadał wyspiarzom o swojej ojczyźnie, o zwyczajach i zdobyczach cywilizacji, co wieczór pokazywał im proste triki techniczne. Leczył najprostszymi metodami, ale dla tubylców graniczyło to z cudem. Potem wrócił do domu. Na wyspie zaś w kilka dziesięcioleci awansował na boga całej wyspiarskiej kultury. Jak relikwie przechowuje się kilka monet, dwa banknoty, hełm i fotografię Johna Fruma. Ówczesny wódz plemienia, któremu później John Frum ukazał się we śnie, jest obecnie czczony jako wielki prorok. W małym kościółku w głównej wsi obok obrazu Jezusa znajduje się też fotografia amerykańskich astronautów na Księżycu, którym oczywiście składa się kwiaty w ofierze. Przedstawiciele plemienia siedzą wciąż na plaży, czekając na powrót Johna Fruma, który pewnego dnia przybędzie z Ameryki przez morze i poprowadzi ich do raju.
Ulrich Dopatka [20] i Erich von Daniken [21] opisali szereg tak zwanych kultów cargo. Słowo cargo pochodzi z angielskiego i znaczy tyle, co towar. Określa się nim religijne formy zachowania ludzi prymitywnych, którzy przedmioty cywilizacji technicznej otaczają boskim kultem. W 1926 roku miało miejsce w Nowej Gwinei symptomatyczne zdarzenie. Wiele lat później tak wspominał je jeden z tubylców: "Byłem jeszcze dzieckiem. Ojciec zabrał mnie na polowanie i wtedy zobaczyliśmy pierwszego białego człowieka. Śmiertelnie się przestraszyłem i zacząłem płakać. Skąd się tu wziął? Z nieba czy z rzeki? Byliśmy zupełnie zdezorientowani". Inny tubylec powiedział: "W naszej wsi rozniosła się wieść, że przyszły do nas błyskawice. Uważaliśmy tych białych za błyskawice z nieba. Niektórzy mówili, że to nasi przodkowie, którzy powrócili z krainy zmarłych". Gdy trochę później w tej samej okolicy wylądował pierwszy samolot, zapanował zupełny chaos. Pewna stara kobieta opowiadała, jak podczas lądowania "wielkiego ptaka" wszyscy rzucili się na ziemię i ukryli twarze. Następnie uciekli i pochowali się. Niektórzy obejmowali się, krzycząc ze strachu. "Wpadliśmy w panikę, bo nie wiedzieliśmy, co się dzieje". Z czasem tubylcy przestali się tak bać, ale mieli dziwny szacunek do białych i ich urządzeń technicznych. Badaczom niepostrzeżenie udało się przemycić do tubylczych chat magnetofony i nagrać rozmowy. W ten sposób dowiedziano się, że wyspiarze oddawali wielką cześć "potężnemu ptakowi". który przyniósł im liczne prezenty. Urządzeniom technicznym nadaje się w takim przypadku nazwy przejęte z własnego prymitywnego języka. Są to porównania do rzeczy znanych. Pierwszy samolot, który wylądował na Papui, został nazwany "diabłem, który zleciał na dół". Parowóz stał się dla Indian "ognistym rumakiem", a druty telegrafu "śpiewającymi drutami". Do dziś Apacze określają części samochodowe pojęciami z anatomii człowieka: "oczy" to reflektory, "jelita" to silnik i tak dalej. Obcy przybysze szybko zostają bogami: mieszkańcy Wysp Banksa wzięli białych za "boga Quata i jego braci, którzy wyszli z łodzi", a na Nowej Gwinei biali stali się bogiem Manseren Koreri itd. Podobne przykłady moglibyśmy w zasadzie mnożyć bez końca. Pokazują one typowe zachowania człowieka, spotykającego się z całkowicie dominującą, niezrozumiałą kulturą i technologią. Najtrafniej scharakteryzował je Arthur C. Clarke: "Każda wysoko rozwinięta technologia niczym nie różni się od magii". Wszystkie zdobycze naszych czasów byłyby dla ludzi z minionych stuleci "cudami", sprawami "nadprzyrodzonymi" i magią. Najzwyklejsza żarówka. Najprostsza lodówka, radio i telewizor, nie mówiąc o fotokomórce otwierającej drzwi, o różnych pojazdach, samolotach itd. - wszystko to musiałoby· sprawiać magiczne, całkowicie niepojęte i niewyobrażalne wrażenie, szczególnie wtedy, gdy kontakt trwał stosunkowo krótko, a ludzie ci nie mieli możliwości żadnego zrozumienia tego, co zobaczyli. Ale nie powinniśmy mieć z tego powodu uczucia wyższości. Tak samo, jak ludzie XII wieku nie rozumieliby· naszych zdobyczy techniki, tak i my nie bylibyśmy w stanie pojąć technologii XXV lub XXX wieku. Oczywiście zakładając ciągły rozwój w tej dziedzinie. Także dla nas istniejący wtedy stan rzeczy· musiałby· się wydać niewytłumaczalny, magiczny, a może nawet w jakimś stopniu "boski". Ale oddawanie się "teoretyzowaniu" nie jest konieczne. Ludzie współcześni, gdy zostaną skonfrontowani ze znacznie wyprzedzającą ich technologią, istotnie reagują w taki właśnie sposób. Choć może się to wydawać dziwne, ale spotkania z UFO, przynajmniej w pierwszej fazie tego niespodziewanego, przytłaczającego zdarzenia, są przez wielu obserwatorów interpretowane religijnie. Przykładem takiego zachowania jest następujący przypadek. 29 grudnia 1980 roku pięćdziesięciosiedmioletnia Vicky Landrum, jej wnuk Colby i przyjaciółka Betty Cash jechali wieczorem samotną drogą w pobliżu Dayton w stanie Teksas. Nagle zauważyli nad sobą jaskrawo świecący obiekt, który unosił się na wysokości około 30 metrów, początkowo nad wierzchołkami drzew, a następnie przed nimi nad jezdnią. W trakcie regresji hipnotycznej nie dowiedziano się o niczym, co świadczyłoby o spotkaniu trzeciego stopnia, ale Vicky Landrum opisała obiekt tak samo, jak jej wnuk i przyjaciółka: miał kształt diamentu. "Jest większy od wieży ciśnień. Wydaje z siebie jakieś gwizdy, przeciągłe pip... pip... pip". Od obiektu bucha gorąco. Betty Cash wyskoczyła z samochodu krzycząc: "Spalimy· się, moje oczy, moje oczy, spali mi oczy!" Vicky Landrum udało się wciągnąć ją z powrotem. Potem obiekt zniknął. Po godzinie u całej trójki wystąpiły objawy typowe dla oparzeń i skażeń radioaktywnych: pęcherze na ciele, biegunka, utrata całych kosmyków włosów, guzy na skórze, obrzęk twarzy. Dla nas interesująca jest pierwsza reakcja Vicky Landrum, którą opisał Warren Stacy. , Pierwszą reakcją tej głęboko religijnej kobiety było przekonanie, że była świadkiem powrotu Jezusa Chrystusa. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć tę ziejącą płomieniami wizję, która rozegrała się przed jej oczami? >>Nie bój się - powtarzała wciąż do wnuka. - To Jezus przyszedł do nas z nieba... nic nam nie zrobi<<" [22). Oto właśnie takie zjawisko. Pomylenie przytłaczającej technologii z wyobrażeniami natury religijnej. Dopiero gdy· okaże się, że nie jest to wcale mistyczne objawienie Boga, zdarzenie to traktuje się jako coś rzeczywistego. Przypisuje się je wtedy jakiejś odmiennej, ale także
niezrozumiałej technice. Jest to jeden z przypadków natychmiastowej interpretacji religijnej przeżyć związanych z UFO. Innym wariantem jest mistyfikacja późniejsza. Przykładem może tu być przypadek Betty Andreasson (por. rozdział 2, Spotkania z UFO), która jest dziś zdania, że ci, którzy ją uprowadzili, byli wysłańcami Boga. Podobnie zachowuje się Mona Stafford, która razem ze swymi przyjaciółkami Luise Smith i Elaine
Thomas została uprowadzona do UFO 6 stycznia 1976 roku. Na drodze między Stanford a Liberty w stanie Kentucky zobaczyły one nad sobą gigantyczny pojazd wielkości boiska piłkarskiego, zakończony białym wierzchołkiem w kształcie kopuły. Poniżej ujrzały rząd różnokolorowych świateł. Nagle straciły kontrolę nad samochodem, który jechał dalej jakby sam z prędkością 150 km na godzinę. W pewnej chwili oczy zaczęły im łzawić, a głowy przeszył nieznośny, kłujący ból. Potem w pamięci brak im półtorej godziny. Podczas regresji hipnotycznej ustalono, że w tym czasie zostały wzięte na pokład obiektu. "Obcy mieli 1,20-1,35 m wzrostu. Na głowie nosili coś podobnego do kapturów. Ciała mieli okryte". Tak pod hipnozą opisała ich Luise Smith. I w innych szczegółach istoty te przypominały postaci spotykane przez większość osób, stykających się z UFO: "Widać było tylko ich straszne, bardzo ciemne oczy i ręce podobne do rozpostartego skrzydła ptaka. Były szare. Jeszcze dziś widzę przed sobą te oczy - były takie duże i pomagały". Także w tym przypadku przeprowadzono znane nam już, częściowo bardzo bolesne badania. Kobiety położono na stole, oblano ciepłym, śliskim płynem, pod którego wpływem odniosły wrażenie, że się duszą. Gdy zastygł, brutalnie ściągnięto go jak plaster. Badanym wykręcano ręce i nogi, z pewnością w celu sprawdzenia wytrzymałości ludzkich członków na obciążenie. Każdej z nich wbito coś w kark i rzeczywiście wszystkie trzy miały w tym miejscu małą ranę. Dzisiaj Mona Stafford jest przekonana, że w rzeczywistości miała do czynienia z istotami niebiańskimi, z aniołami. Wobec opisanych powyżej tortur taka opinia jest dla mnie wręcz absurdalna. W kilka tygodni później Mona Stafford przeżyła drugie spotkanie, które ma związek z pierwszym i które przebiegło zupełnie inaczej. Leżała w domu na tapczanie słuchając radia, gdy usłyszała głos dochodzący jakby z niej samej i rozkazujący jej się obrócić. Zobaczyła stojącego za nią jednego z obcych. Był spowity promienistym blaskiem. Tym razem miał rudozłote włosy i brodę. Istota nakazała jej spojrzeć sobie w oczy.
Mona Stafford: "Do dziś bardzo dobrze pamiętam, jak próbowałam podejść do telefonu ale jakaś siła nie dawała mi tego zrobić. Nie sądzę, żebym się bała przybysza. Już nie wiem, czy w ogóle wtedy myślałam". Istota nie spuszczała z niej oczu i zanim zniknęła, powiedziała: "Buree, duch jest jeszcze głodny". Co ciekawe istota miała na sobie coś w rodzaju błyszczącej peleryny i wyglądała "jak z czasów biblijnych". Właśnie dlatego Mona Stattford doszła do wniosku, że ma przed sobą anioła: "Miał lśniące ubranie przypominające togę. Wyglądało, jakby świeciło na nim słońce. Ubranie było z materiału lśniącego bardziej niż wszystkie materiały, jakie znamy. Jego włosy, a także wszystko na nim, płonęło" [25). Gdybyśmy założyli, że chodziło tu rzeczywiście o wysłańców Boga, aniołów lub inne niebiańskie postacie, to trudno pojąć, dlaczego mieliby oni na zlecenie wszechwiedzącego przecież Boga przeprowadzać na swoich ofiarach tak bolesne badania, dlaczego mieliby latać przez atmosferę ku Ziemi w pojazdach jakiejś cywilizacji zdecydowanie ma- terialnej i dysponującej wysoko rozwiniętą techniką i dlaczego mieliby przekazywać swoim przerażonym partnerom tak niezrozumiałe zdania, jak "Buree, duch jest jeszcze głodny". Nie, z pewnością chodzi tu o coś zupełnie innego. Istotne wydają się tu dwie sprawy. Pierwsza to fakt, że nawet w naszym stechnicyzowanym świecie kontakty z UFO mogą być przez ludzi głęboko wierzących interpretowane religijnie. Druga to wniosek nasuwający się na podstawie opisanego przypadku, że załogi UFO, szczególnie przy spotkaniach trzeciego stopnia, chcą całkiem świadomie przekonać uprowadzonych przez siebie ludzi o religijnym charakterze zdarzenia. Trudno powiedzieć, dlaczego tak jest. Może jest to próba pomocy porwanym w zrozumieniu tego, co byłoby dla nich trudne do zrozumienia. Możliwe jest jednak również, że pod religijną maską celowo ukrywane są prawdziwe zamiary i właściwe pochodzenie przybyszów. Ale ten obraz nie powinien nas skierować na fałszywy trop. Religijna interpretacja przeżyć jest z pewnością wyjątkiem. Mimo wszystko uważam za istotne ukazanie tego ważnego aspektu, bo mógł odegrać decydującą rolę w innym przypadku: w Fatimie w 1917 roku.
Napój i jedzenie
Objawienia fatimskie umożliwiają nam porównanie zaobserwowanych tam zjawisk ze współczesnymi nam zdarzeniami. Za zajście, inicjujące dalsze wydarzenia, możemy przyjąć objawienie "anioła".Istotną rolę gra tu też komunia święta, którą dzieci przyjęły podczas trzeciego a zarazem ostatniego spotkania z "aniołem". Przyjrzyjmy się jeszcze raz środowisku, w którym wzrastała Lucia, Jacinta i Francisco. Od małego wychowywane religijnie, codziennie odmawiały różaniec, nim jeszcze nastały wydarzenia 1916 roku. Należały do surowej wspólnoty katolickiej, a anioły, diabły, Matka Boska i cała niebiańska hierarchia były dla nich tak samo oczywiste i niewątpliwe, jak owce, które wypasały, i kamienie, po których biegały na pastwisku. Postacią "anioła", którego dzieci widziały łącznie trzy razy, zajmiemy się jeszcze dokładniej. Podczas trzeciego spotkania u stóp wzgórza Cabeco wizja trzymała w dłoniach kielich i hostię. Z hostii do kielicha kapały "krople krwi". Potem "anioł" ukląkł a kielich i hostia unosiły się w powietrzu. Również dzieciom kazał uklęknąć i trzy razy powtórzyć: "Przenajświętsza Trójco: Ojcze, Synu i Duchu Święty. Wielbię was z głębi duszy i ofiaruję wam drogocenne Ciało, Krew, Duszę i Boskość naszego Pana, Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach na całym świecie, jako zadośćuczynienie za wszystkie zniewagi, które go obrażały. Przez nieskończone zasługi Najświętszego Serca i wstawiennictwo Niepokalanego Serca Marii błagam o nawrócenie nieszczęsnych grzeszników".
Następnie postać podnosi się i przekazuje Lucii hostię, a Jacincie i Francisco kielich ze słowami: "Weźcie Ciało i Krew Chrystusa, tak strasznie znieważane przez niewdzięcznych ludzi. Pokutujcie za ich grzechy i pocieszajcie Boga". Ponownie klęka i zaczyna po raz kolejny: "Przenajświętsza Trójco..." Potem znika. Odejście świetlistej postaci nie było dla dzieci końcem tego zdarzenia. Castelbranco pisał: "Dzieci trwały w swej modlitewnej postawie i nieustannie powtarzały modlitwę, łącząc ze sobą modlitwy posłyszane podczas pierwszego i ostatniego objawienia. Niezwykle głęboko skupione, zatapiały się w modlitwie i nie zwracały uwagi na otoczenie. A gdy godzinami modliły się w grocie, owieczki ich pasły się grzecznie, jakby chronione niewidzialną ręką" [5]. Lucia tak pisała w 1942 roku o godzinach po przyjęciu komunii świętej: "Zniewoleni przez otaczającą nas niezwykłą potęgę, we wszystkim naśladowaliśmy anioła. Tak jak on klękaliśmy na ziemi i powtarzaliśmy modlitwę, którą odmawiał dla nas. Wrażenie obecności Boga było tak silne, że całkowicie nas wypełniało i prawie unicestwiało". Na długi czas dzieci jakby zatraciły zmysły. Także później działanie komunii osłabło. Lucia: "Przez cały dzień zachowywaliśmy się jakby napędzani tą niezwykłą mocą, która całkowicie zapanowała nad nami. Pokój i radość, które odczuwaliśmy, były wielkie, ale całkowicie wewnętrzne. Duszę wziął całkowicie w swe władanie Bóg". Spotkanie to wywołało jeszcze jeden efekt: "Wielka była też cielesna słabość, która nas krępowała. Francisco krzyczał: ” >>Lubię widzieć anioła, ale najgorsze jest to, że nie jestem już w stanie nic robić. Nie mogę już biegać, nie wiem, co mi jest<<". Obok "wielkiego, fzycznego wycieńczenia" [4], pojawiła się też chyba pewna utrata ciągłości czasu. Lucia przypomina sobie, że kilka dni po trzecim objawieniu "anioła" Francisco spytał ją: "Anioł dał ci komunię świętą, ale co potem dał mnie i Jacincie?" Chłopiec najwyraźniej stracił wtedy pamięć i dopiero po przypomnieniu mu przez siostrę faktycznego stanu rzeczy, zawołał: "Teraz rozumiem! Czułem, że Bóg był we mnie, ale nie wiedziałem w jaki sposób" [6]. Na chwilową utratę poczucia czasu wskazuje jeszcze jeden szczegół opisywany w pracach o Fatimie. Barthas: "Francisco pierwszy przyszedł do siebie i przypomniał sobie o ziemskiej rzeczywistości. Nadszedł wieczór, trzeba było wracać do domu" [4]. Od spotkania z "aniołem" minęło już zapewne wiele godzin, z czego dzieci zupełnie nie zdawały sobie sprawy. Doszły do siebie dopiero, gdy zrobiło się ciemno i chłodno. Opinia autorów prac o Fatimie na temat tego zjawiska wydaje mi się interesująca.
Na przykład Wegener i Lichy napisali: "Anioł wprowadził dzieci w zupełnie nowy świat. Zewnętrznie były jak dotąd pastuszkami. Bawiły się, śpiewały, różniąc się niewiele od innych dzieci" [6]. Ale "tajemnicze światło" nadal świeciło w ich duszach i kazało im widzieć wszystko innym wzrokiem. W niezatarty sposób świetlista postać "anioła" wywarła na nich swój wpływ: "Módlcie się, składajcie ofiary - słyszały ciągle w skalnej grocie Cabeco i w cieniu dębów i oliwek, gdzie spokojnie wypasały owce. Godzinami klęczały nisko pochylone nad ziemią obok cichej studni w ogrodzie" [6]. Tak długo, aż "padaliśmy ze zmęczenia", jak napisała Lucia. Najwyraźniej (także tu autorzy prac o Fatimie są zgodni) wizyty "anioła" i przyjęcie komunii świętej miały na celu przygotowanie późniejszych objawień Marii: "Wizje >>anioła<< nauczyły przyszłych zwiastunów Marii modlenia się z płomienną żarliwością, modlenia się za tych, którzy tego nie czynią, i pokutowania za tych, którzy nie mają ani wiary, ani miłości. Tak jak niegdyś objawienia Archanioła Michała rozbudziły miłość ojczyzny w Joannie dArc i rozwinęły w niej cnotę i odwagę, tak wizje te spowodowały, że wszystkie myśli dzieci zostały skierowane na wielką sprawę Niepokalanego Serca Maryi" [4]. Uprzytomnijmy sobie jeszcze raz po kolei, jakie efekty wywarło na dzieciach przyjęcie "komunii":
- były "jakby pozbawione zmysłów";
- były "całkowicie wypełnione obecnością Boga", a nawet "prawie unicestwione"
- opanowałajejakaś "nadnaturalna siła", kierująca ich działaniami;
- "siła" ta nakazywała im stale powtarzać modlitwy i działania;
- odczuwały przy tym jakiś "wewnętrzny spokój";
- godzinami po tym zdarzeniu odczuwały "fizyczne wycieńczenie";
- sugestywnie stale "brzmi w ich uszach" wezwanie do modlitwy i poświęcenia. Dzieci modliły się tak długo, aż przewracały się ze zmęczenia;
- stałe wewnętrzne nastawienie sprawiło, że "wszystkie myśli" zostały nakierowane wyłącznie na "Niepokalane Serce Maryi", tzn. na przyszłe zdarzenia. Oznaczało w rzeczywistości ograniczenie świadomości i postrzegania rzeczywistości.
Uwzględniając te wszystkie punkty, nietrudno stwierdzić (przynajmniej temu, kto podchodzi do tych spraw bez uprzedzeń), co stało się z dziećmi. Działanie komunii odpowiada niemal we wszystkich szczegółach wrażeniom, obserwowanym po przyjęciu określonych narkotyków i środków odurzających. Ze względu na częściowe podobieństwo objawów trudno dziś stwierdzić, który ze środków znanych dzisiejszej medycynie został zastosowany w Fatimie. Poza tym, jak wiemy, podano je tylko raz, podczas gdy normalnie do podtrzymania określonych, zmienionych stanów świadomości konieczne jest regularne podawanie stale zwiększanej dawki. Przypuszczalnie była to albo kombinacja znanych środków odurzających, albo narkotyk nam nie znany. To ostatnie wydaje mi się najbliższe prawdy, bo całe zjawisko nie jest z pewnością pochodzenia ziemskiego.
Ale i znane nam narkotyki mogą wywołać większość opisanych objawów. Na przykład Wagner w następujący sposób opisuje narkotyk sporządzany z meksykańskich grzybów teonanacatl czy psylocybin: "W trakcie odurzenia psylocybiną dochodzi do rozkładu trójwymiarowej, codziennej rzeczywistości. Uczucie obezwładniającej miłości, radości i religijności panuje nad rozwojem wydarzeń" [23]. W związku z tym Wagner przytacza eksperyment, który parę lat temu przeprowadzono na Uniwersytecie Harvarda. Podano wtedy studentom psylocybinę przed piątkowym nabożeństwem. Gdy objawy odurzenia ustąpiły po około pięciu godzinach, spytano młodych kobiet i mężczyzn o wrażenia. Wszyscy opowiadali o wizjonerskich przeżyciach, podobnych do przeżyć opisywanych przez średniowiecznych mistyków. Wagner: "Szczególnie silne było przeżywanie jedności, tzn. jednostka staje się całością, względność - absolutem, podmiot - obiektem, ja - tobą, a człowiek - boskością" [23]. Jest to opisane już przez Lucię zjawisko "zupełnego wypełnienia obecnością Boga". Podobne objawy występują po zażyciu meskaliny, zawierającej pejotl a otrzymywanej z soku meskalu, kaktusa meksykańskiego. Wagner: "Przebieg odurzenia jest silnie zależny od ilości przyjętej meskaliny. 0,1 do 0,2 g powoduje zmiany wrażeń zmysłowych i uczucie błogości... W większości przypadków euforia nabiera uroczystego charakteru" [23]. Uczucie szczęścia odczuwane przez odurzonych jest trudne do opisania. Takie wyrażenia jak "wiosennie", "swobodnie", "kosmicznie", "harmonijnie" nie wystarczają do oddania przeżyć. Przy większej dawce (0,3 do 0,6 g) "przeżycia i wizje" są odbierane w oderwaniu od własnego ja: "Traci się poczucie czasu, wolę i pamięć" [23]. A. Huxley tak opisał swoje przeżycia po eksperymentalnym zażyciu meskaliny: "W niektórych przypadkach dochodzi do postrzegania pozazmysłowego, niektórzy ludzie odkrywają piękno świata, jakiego dotąd nie znali. Wielu innych poznaje wspaniałość, nieskończoną wartość i nieskończoną pełnię znaczeń samego istnienia oraz danego wydarzenia, którego nie da się opisać słowami. W ostatniej fazie utraty własnego ja dochodzi do mrocznego poznania, że Wszechświat jest we wszystkim, a wszystko jest w istocie każdym. Przypuszczalnie istota doczesna nie jest w stanie posunąć się dalej i zrozumieć wszystkiego, co dzieje się gdzieś we Wszechświecie" [24].
Takie "mistyczne" przeżycia, rzekome doświadczanie Boga pod wpływem środków odurzających, są z pewnością najbardziej znanymi i dominującymi momentami takich stanów. Zjawisko to występuje nawet po zażyciu narkotyku uzyskanego z muchomora: "Odurzony pada jak zabity na ziemię i zapada w głęboki sen. Właśnie sen jest tu największą atrakcją. Pojawiają się najpiękniejsze, fantastyczne sny" [23). I w innym miejscu: "Niektórzy mają też religijne i mitologiczne wizje. Wierzą, że sen pokazał im przyszłość" [23]. Przy narkotykach uzyskiwanych z roślin rodziny psiankowatych, takich jak mandragora, bieluń dziędzierzawa, lulek czarny i pokrzyk wilcza jagoda, występują inne objawy, które jednak w znacznej mierze odpowiadają objawom zaobserwowanym u dzieci. Kuriozalna wydaje się w tym kontekście relacja pewnego rzymskiego historyka o toczącej się w w Azji Mniejszej wojnie między wojskami Antoniusza a Partami. W czasie odwrotu stale pogarszało się zaopatrzenie w żywność i żołnierze musieli jeść zioła i korzenie, rosnące na skraju drogi. A były wśród nich również bieluń i mandragora, gdyż opisane przez Rzymian objawy są typowe dla obu tych roślin: "Każdy, kto zjadł trochę, zapominał o wszystkim i niczego nie poznawał". Gdy zaś jeden z żołnierzy rzucił kamieniem, "to zaraz setki innych zatrutych ziołami zaczynało go naśladować". W czasie tej akcji doszło podobno do kilku wypadków śmiertelnych i wielu zranień. Wagner: "Reakcje przy zatruciach zbiorowych są bardzo typowe. Jeśli ktoś zrobi coś bezsensownego, zaraz inni go naśladują. Maszerują gęsiego lub tańczą po pokoju..." A w innym miejscu: "Bezsensowny pęd do naśladownictwa i chwilowa utrata pamięci to dalsze typowe cechy silnego zatrucia skopolaminą" [23].
Obok skłonności do naśladowania zachowań innych, przejawiającej się u dzieci z Fatimy w formie ciągłego powtarzania modlitwy, także tu pojawiają się "wizje": "Jeszcze zanim w pełni wystąpi tłumiące działanie skopolaminy, występują w stanie półświadomości najrozmaitsze bajeczne halucynacje. Ich intensywność zależy od dozowania i nastroju" [23]. Wiąże się z tym zmniejszenie aktywności napięcia mięśni i ruchów perystaltycznych. Skutek: "Osoba poddana eksperymentowi ulega jedocześnie osłabieniu..." [23]. Także i ten objaw znamy z opowieści trójki dzieci-wizjonerów. Jeśli zaś chodzi o syntetycznie otrzymany narkotyk LSD-25, Wagner zwraca uwagę na pewien aspekt, który i moim zdaniem jest chyba istotny dla wydarzeń w Fatimie: "Narkotyk może wywołać do świadomości tylko to, co w człowieku istnieje w jakiejś postaci. Bez wątpienia zostaje pobudzona fantazja, wzrasta umiejętność rozumienia spraw tego świata, ale to niewiele da, jeśli nie uda się >>tego, co się ujrzało w stanie odurzenia, zrealizować w życiu codziennym pracą i siłą woli<<" [23]. Dokładnie tak było z dziećmi-wizjonerami. Z jednej strony były predysponowane do udziału w tych zdarzeniach, to znaczy ich religijne wychowanie i całe środowisko już wcześniej przygotowały je na religijne przyjęcie przeżyć powstałych po zażyciu narkotyku. Ale z drugiej strony to, co zobaczyły, transponowały na świat rzeczywisty, to znaczy także w stanie świadomości, spełniały nadal polecenia świetlistej postaci.
Mimo to wydaje mi się, że pojawił się jeden szczegół, którego nie możemy tłumaczyć wyłącznie działaniem środka odurzającego. Wprawdzie nie wiemy dokładnie, jaki narkotyk podano dzieciom, ale przypuszczalnie - wspominaliśmy już o tym - był to jakiś nie znany nam środek, który łączył w działaniu wiele dotychczas zbadanych narkotyków. Ponadto wydaje się, że mamy tu też do czynienia ze zjawiskiem, określanym przez Wagnera w nawiązaniu do środków, uzyskiwanych z psiankowatych, jako "efekt hipnotyczny" [23], czyli dużą podatnością odurzonego na hipnozę. Wagner: "Ten efekt hipnotyczny wykorzystywano kiedyś w lecznictwie do czasowego uspokajania rozszalałych i nie dających się okiełznać chorych psychicznie" [23]. Ale trójka dzieci nie była ani chora psychicznie, ani nie szalała na wzgórzu Cabeco. Jednak właśnie ten efekt wyraża i tłumaczy, w jaki sposób w ciągu tak długiego czasu (prawie rok) doszło do tego, że dzieci nieustannie powtarzały modlitwy i słyszały "sugestywnie brzmiące w uszach" nakazy "składania ofiar i modlitw". Prócz tego musimy wziąć pod uwagę, że objawienia "anioła" nie można tłumaczyć tylko "obrazami wizji", powstałymi w wyniku odurzenia. Już wcześniej dzieci widziały dwukrotnie świetlistą postać, widziały ją też podczas trzeciego objawienia przed przyjęciem narkotyku. Najwyraźniej narkotyk, podany przez "anioła" miał jedynie sprawić, aby dzieci były podatniejsze na wzywające do ustawicznych modłów polecenia, sugestywne dzięki ich wielokrotnemu, dobitnemu powtarzaniu. Czy potem, po zażyciu, przekazywano dzieciom dalsze instrukcje, nie można ani potwierdzić, ani wykluczyć. Bezpośrednio po przyjęciu "komunii" dzieci zapadły w stan, który nie pozwalał im dostrzegać otaczającego świata i prowadził do czasowej utraty pamięci. Ale fakt, że i one po ustąpieniu stanu odurzenia dzień za dniem tygodniami i miesiącami spełniały nakazy "anioła", pozwala myśleć o możliwości instrukcji posthipnotycznej. Jest to wręcz typowe dla tego fenomenu.
W ten sposób wracamy do naszego przypuszczenia, że zdarzenia fatimskie były w istocie spotkaniami z UFO. Gdyby tak było, to większość opisanych tam zjawisk można by znaleźć w najnowszej historii UFO, a może i w dawnych przekazach. Dotyczy to także podawania narkotyków. Dysponujemy relacjami z takich zdarzeń. Dwa przypadki spotkań z UFO wydają mi się tu symptomatyczne i warto je pokrótce przedstawić. 10 maja 1969 roku w pobliżu Pedro Leopoldo w Brazylii żołnierz Jose Antonio da Silva został wzięty na pokład UFO, a następnie uwolniony w Colatinie (też w Brazylii). Według jego relacji załoga UFO "pozbawiła go możliwości poruszania się" i wzięła do obiektu. Następnie "podano mu do wypicia jakiś zielonkawy i gorzki płyn" i "wypytywano o warunki życia na Ziemi". Najwyraźniej środek ten był w tym przypadku rodzajem "surowicy prawdy, dzięki któremu można było szybciej otrzymać wymagane informacje. Inny przypadek opisali Judith i Alan Gansbergowie. 25 października 1974 roku Carl Higdon polował w lasach Medicine Bow National Forrest w Wyoming. Dopisało mu szczęście: łoś wyszedł mu na strzał. Higdon złożył się, wycelował i wypalił. Ale po 15 metrach kula upadła na ziemię, jakby straciła całą energię. Nie wierząc własnym oczom Higdon podszedł do tego miejsca, a podniósłszy pocisk zauważył nagle za sobą dwie istoty, które czekały na niego w cieniu zarośli. Gansbergowie: "Przywódca podał mu pudełko z pięcioma kapsułkami i nakazał połknąć jedną". Higdonowi nie pozostało nic innego, jak to zrobić. Po zażyciu kapsułki poczuł się "uwolniony", zdawało mu się, że się unosi, i w tym stanie przeniosiono go do stojącego w pobliżu obiektu. Tam go zbadano, ale obcy powiedzieli mu po chwili, że "nie jest tym, czego potrzebują" [25]. Mamy tu do czynienia z objawami podobnymi do stanu odurzenia, które oderwały podobno Higdona od rzeczywistości, z drugiej zaś strony skłoniły obcych do przeprowadzenia specjalnych badań.
Takie stosowanie określonych narkotyków nie jest więc rzadkością podczas kontaktów z UFO. Spotykamy się z nim wielokrotnie, także podczas analogicznych kontaktów przed tysiącami lat. Przede wszystkim Stary Testament zawiera wiele takich relacji. Ponieważ należy wyjść z założenia, że opisane tam "spotkania z Bogiem" nie były w większości przypadków niczym innym, jak tylko zdarzeniami nazywanymi obecnie spotkaniami z UFO [26, 27,19, 28], to można oczywiśie mówić o podawaniu pokarmu "niebiańskiego pochodzenia pojedyńczym osobom czy grupom osób. Tak na przykład napisano, źe anioł podał prorokowi Eliaszowi "prażony chleb" i "dzban z wodą", co umożliwiło mu wędrówkę po pustyni przez czterdzieści dni i nocy. Prorok Ezechiel podczas pierwszego "spotkania z Bogiem" otrzymał do zjedzenia "zwój księgi", po czym został zabrany na pokład "chwały Pana" i był w stanie znieść psychicznie następujący potem lot. W Księdze Ezdrasza, apokryflcznym tekście Starego Testamentu, znajduje się fragment, mówiący o tym, że Ezdrasz i pięciu innych mężczyzn otrzymało kielich do wypicia: "Otworzyłem wtedy usta i zobaczyłem kielich mi podany, napełniony jakby wodą, której kolor był niczym ogień. Wziąłem go i wypiłem. Gdy wypiłem, moje serce przejrzało, moja pierś nabrzmiała mądrością, moja dusza zachowała wspomnienia". Wszystkie te przykłady świadczą o tym, że podanie pewnych narkotyków (każdorazowo dostosowanych do zamierzonych doświadczeń) jest typowe dla schematu wielu spotkań z UFO, a przyjęcie "komunii świętej", jak w przypadku trójki dzieci z Fatimy, nie jest niczym niezwykłym. Pasuje nawet doskonale do mozaiki, którą w ostatnich latach zaczęliśmy układać przy okazji pojawiania się UFO.
Trzeba tu uwzględnić jedno zjawisko. Wydaje się ono nie mieć nic wspólnego z zażywaniem narkotyków, ale z drugiej strony jest typowe dla określonych spotkań trzeciego stopnia. Jest to strach przed opowiedzeniem o zdarzeniu innym ludziom. Nie chodzi tu o proste stwierdzenie: "Oni wcale nam nie uwierzą". W przypadku wielu porwań do UFO o wiele częściej musiał to być bezpośredni zakaz mówienia o wydarzeniu. Budd Hopkins pisał o tym: "W końcu należy wymienić trzeci czynnik. Moim zdaniem istnieją wskazówki, że porywacze danych osób po zakończeniu eksperymentu >>instalują<< im silne bariery psychiczne, zapobiegające przekazywaniu przez >>ofiary<< innym osobom informacji o ich przeżyciach. Prawie każdy człowiek, którego słuchałem, gdy pod hipnozą mówił o UFO, rozdrażniony i zdenerwowany wskazywał, że nakazano mu zapomnieć o wszystkim i nic nie mówić innym ludziom" [18]. Wydaje mi się, że właśnie taką barierę hipnotyczną założono trójce dzieci-wizjonerów już podczas pierwszego objawienia anioła. Lucia: "Czuliśmy obecność Boga tak głęboko wewnętrznie i tak żywo, że nie ważyliśmy się mówić o objawieniu". W innym miejscu mówi jeszcze wyraźniej: "Łaska ta poruszyła tak bardzo nasze dusze, że byłoby prawie niemożliwe powiedzieć o tym choć najmniejsze słowo". Ponieważ działo się tak, o czym już wspominałem, po pierwszym objawieniu, można założyć, że także tutaj mamy do czynienia z czasową utratą pamięci. Przypomnijmy sobie, co napisał Hopkins o uprowadzeniach dzieci do UFO: "W ilu przypadkach nastąpiła przerwa w czasie, z której nikt sobie nie zdawał sprawy? Ale przede wszystkim, do czego dzieci były potrzebne?" [18] Później wrócimy jeszcze do kwestii, jak długo działały narkotyki podane podczas ostatniego objawienia "anioła". Nie należy zapominać o nie uwzględnionym dotąd, istotnym fakcie, że dzieciom podano nie to samo. Jacinta i Francisco pili z kielicha, Lucia otrzymała od "anioła" "hostię". Zarówno napój, jak i chleb, zawierały składniki, które wywołały te same objawy u całej trójki. Ale musi być jakaś przyczyna, że Lucia dostała coś innego niż Jacinta i Francisco. Zobaczmy, czy taka przyczyna istniała...
Zjawiska
Poza aniołem i postacią Marii, widzianymi tylko przez trójkę dzieci, nastąpiły też widzialne i uchwytne zjawiska, potwierdzone przez wielu, niekiedy przez tysiące świadków. Zaliczamy do nich:
- wirującą "tarczę słoneczną";
- świetlną kulę;
- obłok nad dębem;
- zmiany temperatury i światła;
- zagadkowy deszcze "kwiatów";
- błyskawice, dźwięki przypominające grzmoty oraz inne odgłosy;
- poruszające się drzewko dębu.
Barthas pisał: "Każdy, kto próbował zagłębić się w misterium fatimskie, które otwiera tak szerokie perspektywy i przedstawia zdarzenie o tak wielostronnym i owocnym oddziaływaniu, powinien traktować cuda atmosferyczne i sam cud słońca tylko jako zjawiska towarzyszące i dodatkową dekorację" [4]. Taka opinia może być ważna dla teologa, takiego jak Barthas, ale w żadnym razie nie dla specjalisty w dziedzinie nauk przyrodniczych. Przeciwnie - najpierw musi się on poświęcić badaniu zjawis "dotykalnych", musi je sprawdzić, w miarę możliwości przeanalizować, dopiero potem może formułować wnioski. Żadne, nawet tak interesujące "posłannictwo", nie może przekazać informacji o istocie danego zdarzenia. Świadczą o niej jedynie objawy natury fizycznej. Zacznijmy więc od opisanych przez Barthasa tak zwanych "cudów atmosferycznych". Musimy zbadać, co się za nimi kryje i wtedy dopiero będziemy mogli wyciągnąć wnioski związane z orędziem fatimskim, a nie odwrotnie! Barthas jednak przyznaje: "Chciałbym też podkreślić, że >>znaki<< nie zostały jeszcze dokładnie i wystarczająco krytycznie zbadane" [4].
Takie istotnie wrażenie pozostaje po przeczytaniu rozmaitych, wydawanych z kościelnym przyzwoleniem, książek na temat Fatimy. Ich autorzy ukazują wydarzenia, nie zadając sobie chyba pytania, o co naprawdę tam chodziło. Specjalnie poruszam tę sprawę, bo chciałbym zwrócić uwagę, że użyte przeze mnie cytaty dotyczące zdarzeń w Fatimie pochodzą bez wyjątku z publikacji wydanych z zezwoleniem Kościoła. Uważny czytelnik bez wątpienia zada sobie w tym czy innym miejscu pytanie, jak to możliwe, że pewne sądy o powyższych zjawiskach wciąż powracają w kolejnych publikacjach, a nikt z autorów (ani czytelników!) nie ma najmniejszych choćby podejrzeń, że chodzi o coś zupełnie innego, niż się powszechnie sądzi. Wnioski są niekiedy tak przekonujące, a zgodność tak frapująca, że logiczne konsekwencje są zrozumiałe same przez się. Prześledźmy to jednak w pewnej kolejności. Podczas piątego objawienia, 13 września 1917 roku, obecny był generalny wikariusz Leirii, monsignore Jean Quaresma i towarzyszący mu ksiądz. Chcieli przyjrzeć się zdarzeniom. Relacja Quaresmy zawiera wiele interesujących fragmentów, które przytaczają: Castelbranco [5], Barthas [4], a w streszczeniach również Wegener i Lichy [6]. Quaresma na początku nadmienia, że niebo było zupełnie bezchmurne, gdy spojrzenia ludzi skierowały się nagle na pewien określony punkt na firmamencie: "Patrzę i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu wyraźnie widzę zbliżającą się świecącą kulę, która ze wschodu na zachód posuwa się powoli i majestatycznie w przestrzeni”. Quaresma wskazuje ją towarzyszowi, który dostrzega świecący obiekt. "Po chwili kula i wysyłane przez nią światło niespodzianie znikają mi z oczu. Nie widzi ich już też kapłan stojący obok..."
Podczas objawień maryjnych obiekt był oczywiście niewidoczny. Quaresma: "Po krótkiej chwili, odpowiadającej czasowi trwania objawienia, ta sama mała dziewczynka zawołała powtórnie: >>Tam! Tam! Teraz znowu się wznosi!<< i pokazała palcem w tym kierunku. Dziecko nie przestawało patrzeć i wskazywać ręką na kulę świetlną aż do jej zniknięcia w kierunku słońca". Zrozumiałe, że Quaresma i zaprzyjaźniony kapłan wpadli z tego powodu w szalony zachwyt. Obaj byli przekonani, że uczestniczyli w cudzie. Quaresma napisał: "Pastuszkowie mogli w niebiańskiej wizji zobaczyć Matkę Boską, my ujrzeliśmy tylko >>pojazd<< - jeśli można tak powiedzieć - który przyniósł Ją z nieba w niegościnne Serra de Aire... Tym samym wikariusz generalny trafił zapewne w dziesiątkę! Świecące "kule", które posuwają się w powietrzu, znikają, znowu się pojawiają i w końcu całkowicie wymykają spojrzeniom obserwatorów, należą bez wątpienia do najczęstszych obiektów spotkań pierwszego stopnia. Sprawozdań o ich pojawianiu się jest bardzo wiele. Tymczasem Barthas czyni nam przysługę i potwierdza istnienie obiektu. Charakteryzuje go tak jednoznacznie, że nie potrzeba żadnego komentarza: "Zgodnie z innymi sprawozdaniami świetlna kula była nawet nieco podłużnego kształtu. Szerszą stroną zwrócona była ku ziemi. Wszyscy, którzy ją widzieli, mieli to samo wrażenie, co wspomniani duchowni, a mianowicie, że było to coś w rodzaju >>niebiańskiego samolotu<<, który przywiózł Matkę Boską na spotkanie z pastuszkami i zabrał ją potem z powrotem do raju... Ten samolot ze światła<< widziano bezpośrednio przed i po objawieniu" [4]. A w innym miejscu: "13 września spośród wspomnianych trzech księży (Gois, Quareszria i da Silva) dwóch pierwszych podziwiało owal świetlny, nazywany przez lud >>samolotem Najświętszej Pani<<... Jeszcze raz muszę podkreślić, że są to dosłowne cytaty z publikacji kościelnej z 1955 roku. Ale to nie koniec osobliwości. Podczas piątego objawienia zaobserwowano jeszcze jedno zadziwiające zjawisko. Van Es pisał o nim: "W tym samym czasie spadło z nieba coś w rodzaju białych kwiatów, które nie osiągały ziemi, ale znikały na pewnej wysokości" [2). Podobnie opisał to zdarzenie Castelbranco: "I - niesłychany cud - z jasnego, bezchmurnego nieba zaczął padać na obecnych jakby deszcz białych kwiatów, które znikały, nie dotykając ziemi" [5).
Interesujące, że taki sam "cud" wydarzył się jeszcze później, a mianowicie 13 maja 1918 i 1924 roku, czyli rok, a potem siedem lat po objawieniach w Fatimie. Świadczy to o tym, że i wówczas można było odnotować podobną aktywność. Barthas napisał o tym: "Cud ten, którego rozum nie pojmuje, wydarzał się i później przy okazji pielgrzymek, przede wszystkim 13 maja 1918 i 1924 roku. Za drugim razem obecny był Jego Ekscelencja Jose Correia da Silva. Najdziwniejsze jest, że >>kwiaty<< i światło niebiańskiego pochodzenia widać było na płycie fotograficznej" [4]. To zdjęcie udało sie zrobić panu Antonio Rebelo. O ile wiem, jest to jedyne zdjęcie ,.deszczu kwiatów". O "deszczu" z 13 maja 1918 roku tak opowiadała pani da Cruz, świadek zdarzenia: "Trzynastego maja następnego roku (1918) zauważyłam jakby białe kule, które spadały z nieba". Innego 13 maja (zapewne 1924 roku) widziała "różane płatki", które, jak się zdawało, też w wielkiej ilości spadały ze słońca: "Wysoko były duże, ale niżej robiły się coraz mniejsze i znikały! Mężczyźni podstawiali nawet kapelusze, chcąc je złapać, ale nic w nich nie było". Wyglądało, jakby jeden z .,płatków róży" upadł jej na lewe ramie: "Próbowałam go wziąć do ręki, ale nic tam nie było!" Ale, jak zaraz zobaczymy, ten "deszcz kwiatów" czy "deszcz płatków" nie jest wcale "niesłychanym cudem" czy nawet cudem, ,.którego rozum nie ogarnia", jak to się wówczas zdawało wikariuszowi generalnemu Leirii. I to zjawisko jest bardzo dobrze znane badaczom UFO.
Zdumiewające, że znają je pod nazwą "anielskie włosy". Margaret Sachs opisała je w UFO-Encyclopedia: "Anielskie włosy - biała substancja podobna do pajęczyny, która niekiedy w znacznych ilościach spada z nieba. Średnica spadających obiektów waha się od kilku centymetrów do wielu metrów. Prawie w połowie wszystkich przypadków obserwowano, że wyrzucało je cylindryczne UFO, pod i obok którego znajdowały się chmuropodobne formacje" [29]. Chociaż "anielskie włosy" mylono czasem z babim latem, mają one jednak jedną cechę bardzo charakterystyczną: "Można je odróżnić dzięki temu, że rozpuszczają się w zetknięciu z ziemią". Badania mikroskopijnych pozostałości substancji stwierdziły obecność boru, krzemu, wapnia i magnezu. Dalsze badania nie były dotychczas możliwe ze względu na nietrwałość substancji. Znamy bardzo wiele przypadków pojawiania się "anielskich włosów". I. Hobana i J. Weverberg [30] przedstawili łącznie 26 różnych zdarzeń z przebadanego przez siebie okresu między 1949 a 1965 rokiem. Trzy· z nich chciałbym tu przytoczyć. 27 października 1954 roku tysiące ludzi mogło obserwować UFO podczas spotkania piłkarskiego na stadionie we Florencji. Sam mecz trzeba było przerwać na wiele minut. Po zniknięciu obiektu rozciągngła się nad miastem jakby olbrzymia "pajęczyna", która rozpadła się na pojedyńcze płatki i spadła jak deszcz na ziemię. Część płatków opadła na krótko na dachy, drzewa i ulice miasta, potem płatki zniknęły [31]. Dwa inne przypadki pojawienia się "anielskich włosów" można uznać za niemal klasy·czne, a ich podobieństwo do zdarzeń w Fatimie jest bardzo wyraźne. 17 października 1952 roku kilkaset osób widziało nad Oloron we Francji chmurę o dziwnym kształcie na całkowicie błękitnym niebie. Pod chmurą widziano wyraźnie jakiś wąski, biały, cylindryczny· obiekt, pochylony w dół o 45 stopni, który poruszał się powoli na południowy zachód. Z jego tylnej części wydobywał się biały "dym". Przed dużym, podłużnym obiektem poruszało się około trzydziestu mniejszych, też wyrzucających "dym". Leciały· zygzakami w parach obok siebie. Gdy zbliżyły· się za bardzo do siebie, pojawiały· się jaskrawe błyskawice i między nimi przeskakiwała jakby elektryczna iskra. Po zniknięciu obiektów coś "białego" spadło na ziemię. Była to niezwykle ulotna substancja, słynne "anielskie włosy·" [32).
Już dziesięć dni później coś niemal identycznego zdarzyło się nad Gaillac, także we Francji. Również tu około stu osób obserwowało duży·, cylindryczny obiekt, który powoli leciał na południowy zachód, wyrzucając z siebie dużą chmurę białego "dymu". Towarzyszyło mu dziesięć małych tarcz, też lecących parami. Cała ta dziwna formacja zatrzymała się na dziesięć minut nad miastem i zrzuciła na ziemię dużą ilość "anielskich włosów". Substancja leżała na domach tylko przez kilka sekund i zaraz się ulotniła. Bezpośrednio potem ten i inny obiekt latający w kształcie dysku zostały zaobserwowane przez stację meteorologiczną w Brives-Charensac, 150 km na północny wschód od Gaillac [32]. Nie wiemy· czym są "anielskie włosy". Może to pozostałości po spalinach z silników· UFO, może produkty uboczne, powstające przy materializacji czy dematerializacji tych obiektów. Krótki okres dotychczasowych badań tego typu substancji nie pozwala powiedzieć o tym czegoś dokładniejszego. Oba przy·toczone przypadki są dla nas szczególnie ważne dlatego, że zaobserwowano tu trzy zjawiska, które wystąpiły także w Fatimie, a mianowicie:
- opady "anielskich włosów",
- pojawianie się białego, podłużnego obiektu (Barthas: "Według innych sprawozdań kula świetlna miała nawet podłużny kształt i szerszą stroną zwrócona była ku ziemi" [4]) oraz innego, mniejszego ciała latającego,
- pojawianie się białej chmury, wyrzucanej z obiektu.
Ta biała chmura jest następnym fenomenem zarejestrowanym w Fatimie, który obserwowali wszyscy obecni. Barthas pisał o tym m.in.: "Wiejski łuk triumfalny [ustawiony wokół dębu przez chłopów - przyp. J.F.], wznoszący się nad okaleczonym pniakiem, znalazł się nagle w cieniu unoszącego się nad ziemią przepięknego obłoku. Obłok ten powiększył się i uniósł na wysokość pięciu-sześciu metrów. Następnie rozwiał się jak dym na wietrze. Zaraz potem powstał następny taki twór i znów zniknął w ten sam sposób. Powtórzyło się to jeszcze po raz trzeci. Wyglądało to nieomal tak, jakby objawienie, zgodnie ze zwyczajem liturgicznym, zostało uczczone za pomocą niewidzialnej kadzielnicy. Całe zdarzenie trwało tak samo długo jak objawienie, a mianowicie 10 do 15 minut" [4]. Wikariusz generalny Leirii, Jean Quaresma, widzi nawet bezpośredni związek między opadem "anielskich włosów" a obłokiem nad dębem: "Gdy dzieci rozmawiały z niewidzialną postacią, lud widział biały obłok, okrywający dąb i grupkę pastuszków. Jednocześnie z nieba spadł deszcz białych kwiatów". Poza wydłużonym świetlnym cylindrem podczas piątego objawienia pojawiło się wiele innych obiektów (pojawiały się one prawdopodobnie także podczas wcześniejszych objawień, ale nie ma na to zeznań świadków, którymi byli zapewne tylko ludzie prości). Także to przypomina obserwacje nad Oloron i Gaillac, które, o dziwo!, zgadzają się z wydarzeniami w Fatimie, także pod względem czasu trwania, czyli 10-15 minut. Barthas cytuje słowa fatimskiego proboszcza: "Chciałbym tu jeszcze powiedzieć, że tego trzynastego dnia około trzeciej godziny przyszedł do mnie na plebanię przewielebny pan Antonio de Figueiredo, profesor seminarium w Santarem i objaśnił mi, że widział gwiazdy znajdujące się nie na orbicie, lecz w niżej położonej strefie nieba. Przyszedł do mnie tylko dlatego, żeby mi o tym powiedzieć" [4]. Jeżeli założymy, że jakiś obiekt, będący w związku przyczynowym z objawieniem, znajdował się w pobliżu dębu, być może w "stanie półmaterialnym", a obecność tego obiektu objawiła się tylko kilka razy wypuszczanym obłokiem, to zrozumiałe stanie się inne zjawisko: ruchy gałęzi dębu. Obiekt, który promieniuje, wypuszcza chmury i inne, bliżej nie zidentyfikowane, białe "płatki", przypuszczalnie wytwarza silne pole elektromagnetyczne, konieczne do powstania i podtrzymania tych zjawisk. Dysponujemy wieloma podobnymi relacjami, przy czym zjawisko to przejawia się obecnie gaśnięciem silników samochodowych, odbiorników radiowych, urządzeń elektrycznych itd.
Działanie energii elektostatycznej jest wszystkim doskonale znane. Wystarczy kilka razy przejechać grzebieniem po włosach, aby zaczęły być one przezeń przyciągane. A co mówiono o dębie, nad którym znajdówał się świecący obiekt oraz obłok? Wegener i Lichy piszą: "Świadkowie twierdzili, że przez cały czas gałęzie drzewa pochylały się i poruszały, jakby dźwigały coś, co je wyginało do dołu. Gdy Pani oddalała się na wschód, gałęzie skierowały się w tę samą stronę. Wyglądało, jakby muskały jej suknię". Jest to zjawisko znane nam pod nazwą siły elektrostatycznej. Dlaczego drzewo było potrzebne do jego zamanifestowania, nie wiadomo. Ale zapewne i tu decydujące znaczenie miały przyczyny natury energetycznej. Za hipotezą taką przemawia również kolejne zjawisko. Barthas wyraża się o nim np.: "W każdym razie Maria de la Capelina i inni naoczni świadkowie relacjonują, że gdy Lucia mówiła, było słychać cichy, bardzo delikatny, ale niezrozumiały głos. Porównali go do brzęczenia pszczoły" [4]. Coś podobnego przedstawiają też relacje z trzeciego objawienia. Barthas cytuje niejakiego pana Marto, który 13 lipca był tuż obok dębu: "Wrażenie było tak wielkie, że ludzie wokół zamilkli. A wtedy usłyszałem jakieś mruczenie, jakby bąk brzęczał w pustym dzbanie. Ale żeby słowa były zrozumiałe... nie, żadnych słów nie słyszałem!" [4].
Podobne odgłosy, występujące na przykład przy pracy prądnic czy innych urządzeń elektrycznych, nie są dziś niczym niezwykłym. Ale dla ludzi ówczesnych, którzy (szczególnie w tym wiejskim regionie) nie znali takich urządzeń; brzmiało to na pewno jak "brzęczenie pszczoły" czy "bąk w dzbanie". I jeśli mamy być szczerzy, to te porównania dobrano doskonale. Za każdym razem z objawieniem wiązał się spadek temperatury i zmniejszenie intensywności światła. Szczególnie to pierwsze zjawisko zostało dokładnie opisane w literatorze poświęconej UFO. Przytoczymy tu tylko kilka przykładów. Howard Rich opisał pod hipnozą swoje odczucia po uprowadzeniu go do obiektu, który wylądował przed domem jego matki: "Znowu to jasne światło... Wszędzie jest teraz widno jak w dzień, ale te postacie są ciemne. Zrobiło się też dosyć chłodno" [18]. Podczas spotkania trzeciego stopnia na wiejskiej drodze koło Umvuma w Afryce Południowej jakiś obiekt pojawił się nad samochodem dwóch Afrykanerów, których Scott D. Rogo wymienia tylko z imienia, Peter i Francis. Mocne pola elektromagnetyczne spowodowały zgaśnięcie silnika, ale samochód jechał dalej, jakby automatycznie kierowany niewidzialną ręką: "Pędziliśmy krętą drogą, ale zakręty braliśmy naprawdę doskonale, mimo że ja nie kiwnąłem nawet palcem. Temperatura w wozie bardzo spadła, z około 23 do najwyżej 10 stopni" [17]. 24 września 1974 roku Michael Byatt i Pamela William jechali z Bridgeport do Malden Newton w Wielkiej Brytanii, gdy nagle silnik ich samochodu zakrztusił się, a światła reflektorów przygasły. Byatt: "Jednocześnie w samochodzie zrobiło się nieznośnie zimno. Mieliśmy niesamowite uczucie, że jesteśmy obserwowani. Światła samochodu stały się wyraźnie słabsze, ale nie zgasły". Oboje widzieli "na niebie jakieś niebieskożółte światło w kształcie elipsy" [33].
Podobne przypadki można mnożyć w nieskończoność. Cytowany już pan Marto w następujący sposób opisał zdarzenie w Fatimie: "Widziałem coś w rodzaju małego lekko popielatego obłoku, unoszącego się nad drzewkiem. Słońce pociemniało, powiał lekki, świeży wiatr, bardzo przyjemny. Można było zapomnieć, że jest środek upalnego lata" [4]. I tu nie wiemy dokładnie, jakie zjawisko związane z UFO powoduje takie objawy. Niemniej jednak można przypuszczać, że obiekty te pobierają energię z otoczenia (w tym przypadku cieplną i świetlną), a następnie przetwarzają ją w jakiś sposób na inną (np. na energię napędową). Ale nasze informacje na temat sposobu działania hipotetycznego napędu UFO nie są jeszcze na tyle wystarczające, aby wysuwać dalej idące wnioski. Podczas objawień wielokrotnie słyszano w pobliżu dębu odgłosy podobne do strzałów czy grzmotów, które doskonale znamy zarówno ze współczesnej literatury poświęconej UFO, jak i z "epoki biblijnej". Prawie wszystkim objawieniom "boga" towarzyszy ogień, burza i podobne zjawiska, a także pioruny i błyskawice. Znamy je też z podobnych opowieści z całego świata, na przykład ze staroindyjskiej Mahabharaty, w której czytamy: "Wóz, którym leciał Bhima, świecił jasno jak słońce, a grzmiał niczem piorun. Latający wóz sypał iskrami jak płomień na nocnym, letnim niebie. Przeleciał jak kometa. Było tak, jakby świeciły dwa słońca. Wtedy wóz się podniósł i całe niebo zaczęło świecić".
Podczas czwartego objawienia, które z powodu uwigzienia dzieci zdarzyło się niezgodnie z planem dopiero 19 sierpnia, jedynym świadkiem był Joao, brat Jacinty i Francisca. Barthas pisze: "Oprócz bezpośrednich uczestników tylko Joao widział ten spektakl przyrody. Potem usłyszał głośny hałas, który wydał mu się jakby detonacją bomby czy też rakiety (foguete)" [4]. A o zdarzeniach, jakie miały miejsce podczas drugiego objawienia, pisze: "W końcu obecni zapewnili, że w chwili oddalania się postaci od dębu słyszeli odgłos przypominający startującą rakietę" (4]. Komentarze są zbędne...
“Cud słońca"
“>>Cud słońca<< z 13 października, który opisały ówczesne gazety był najcudowniejszy z dotychczasowych zjawisk i na tych, którzy mieli szczęście go zobaczyć, wywarł największe wrażenie". Tak wyraził się biskup Leirii, Jose Alves Correira da Silva, w Iiście pasterskim uznającym kult Matki Boskiej Fatimskiej. Po zapoznaniu się ze wszystkimi dokumentami można się tylko dołączyć do tej opinii, choć wkrótce wykażemy, że pojęcie "cud słońca" nie odzwierciedla istoty wydarzeń, bo nie był to ani "cud", ani nie chodziło o "słońce". 13 października siedemdziesiąt tysięcy ludzi widziało jakiś obiekt, który z uwagi na stan ówczesnej wiedzy został wzięty za słońce. "Słońce" to poruszało się “drżało", obracało się ruchem kolistym, wydawało się, że runie na tłum, wyrzucało kolorowe promienie świetlne, rozpraszało chmury i suszyło mokre ubrania. Poza dwoma ostatnimi, nie są to zjawiska typowe dla słońca. Już tylko z astronomicznego punktu widzenia nie mogło tu chodzić o centralną gwiazdę Układu Słonecznego. Nawet gdybyśmy przyjęli niewiarygodny wariant, że wtedy Słońce "ruszyło z posad" z powodu niezrozumiałego, kosmicznego oddziaływania pola siłowego lub Ziemia zmieniła orbitę i była ciskana w różne strony, to takie zdarzenie zauważono by nie tylko w Fatimie, lecz również na całym świecie. A gdybyśmy przeanalizowali obserwowane zjawisko z punktu widzenia astronomii, doszlibyśmy do wniosku, że prowadziłoby ono do katastrofalnych następstw, które zmieniłyby oblicze Ziemi albo zniszczyłyby nawet wszystkie wyższe formy życia.
Z czystym sumieniem możemy więc założyć, że całość tego zjawiska nie miała nic wspólnego ze Słońcem. Można wprawdzie oponować, że był to "boski cud", niepojęty dla ludzkiego rozumu i objawiony tylko tym, którzy byli w Fatimie. Przyjęcie takiego stanowiska jednak wynika tylko z wygodnictwa, bo przerzuca ciężar dowodów na stronę tego, co boskie, niepojęte i niedostępne. Ale wyjaśnienie tak proste nie wystarczy komuś naprawdę zainteresowanemu zdarzeniami w Fatimie. Zajmijmy się teraz obiektem uznanym za słońce, jego pojawieniem się, ruchami i oddziaływaniem na ludzi. Szybko stwierdzimy, z czym naprawdę mamy tu do czynienia... Barthas tak pisał o pojawieniu się tego "słońca": "Nagle przestało padać. Rozpłynęły się ciemne chmury, od rana zakrywające niebo. Słońce pojawiło się w zenicie jak srebrna tarcza, na którą można skierować wzrok, nie będąc oślepionym. Wokół tej matowej tarczy widać było świecący wieniec" [4]. Tym samym Barthas sugeruje, że nie było to wcale słońce, lecz coś, co je przypominało: srebrna tarcza, na którą można patrzeć (na Słońce nie można) bez konieczności mrużenia oślepionych oczu. Przebywający swego czasu w pobliżu Fatimy misjonarz Ignazio Lourenco Pereira napisał w liście do ówczesnego biskupa z Meliapour w Indiach m.in.: "Wciąż patrzę na gwiazdę. Zdaje mi się blada, bez połysku, podobna do wielkiej kuli śnieżnej, kręcącej się wokół własnej osi" [4]. Jeszcze dokładniejszy opis podaje dr Jose Proencade Almeida Garret, profesor uniwersytetu w Coimbrze: "Objawiła mi się jako tarcza o ostro zarysowanych krawędziach, świecąca jak żywy ogień, ale nie rażąca oczu. Słyszałem jak w Fatimie słońce to przyrównywano do srebrnej, matowej tarczy. Nie wydaje mi się to trafne. Kolor miała jaśniejszy, żywszy i bogatszy. Połyskiwała i mieniła się jak perła. W żaden sposób nie przypominała światła księżyca w jasną noc". Obiekt nie "przypominał słońca świecącego przez mgłę", nie był też ani zaciemniony, ani nieostry, ani zamglony. "Nie był okrągły jak księżyc, a jego światło nie miało nastroju i półcieni księżycowego światła. Zdawało się, że jest to płaska, wypolerowana tarcza, oprawiona w masę perłową... odznaczała się ostrymi krawędziami" [6].
Te opisy obserwowanej tarczy wystarczą, żeby jednoznacznie zidentyfikować ją nie jako słońce, lecz jako konkretny, materialny obiekt latający. W tym miejscu przypomnijmy jeszcze raz jego najbardziej znamienne cechy. Obiekt ten objawił się jako:
- srebrna tarcza lub jako mieniąca się i połyskująca tarcza,
- jest przyrównywany do wirującej "kuli śnieżnej",
- można na niego patrzeć, gdyż nie razi oczu, ale nie można go porównać ze światłem Księżyca,
- jest płaski i gładki,
- ma ostro zarysowane krawędzie,
- wokół krawędzi widoczny jest świecący wieniec.
Nie ma zapewne opisu, trafniej przekazującego cechy najczęściej spotykanego typu UFO. Świecące i promieniujące obiekty latające w kształcie dysku są od dziesiątków lat obserwowane na całym św·iecie. Opisuje się je w sposób niemal identyczny lub identyczny. Dlatego w pierwszych latach "odkrywania" UFO nadano im mało zaszczytną nazwę "latających spodków". Na całym świecie określa się je takimi pojęciami, jak: "obiekt w· kształcie tarczy· z pomarańczowoczerwonym wieńcem ognia" (przypadek Mantella, 7.1.1954 r.), "ogromne koło z żarzącego sie metalu" (obserwacja z samolotu DC-3 nad Atlantykiem, 27.4.1950 r.), "silnie świecące ciała latające" (Norwegia, styczeń 1972), "promieniująco niebieskie, błyszczące latające spodki" (Lizbona, 20.10.1976 r.), "lśniący·, biały, okrągły obiekt" (Lizbona, 20.6.1976 r.), "świecący, okrągły przedmiot w· kształcie dysku" (przypadek Extera, 3.9.1965 r. ), "płaski, świecący obiekt w kształcie koła" (obserw·acja dokonana z łodzi T. Heyerdahla RA II, początek 1970 roku), "tarcza w·kształcie soczewki o prawie stumetrowej średnicy" (Orge, Łotwa 1965 r.), "wielki, promieniujący, okrągły, srebrny obiekt" (Charleston, 2.12.1977 r.) itd. [8]. Porównanie jest tak uderzające i tak jednoznaczne, że rozwiewa wszelkie wątpliwości co do prawdziwej tożsamości "słońca" z Fatimy.
Nasze założenie potwierdzają też ruchy tego "słońca". Również tu mamy· wiele odniesień do typow·ych opisów współczesnych spotkań z UFO. Castelbranco pisał: "Nagle słońce zaczyna drżeć i chwiać się. Następnie wykonuje kilka szybkich ruchów· i w· końcu obraca się z ogromną szybkością wokół własnej osi jak ogniste koło. Jednocześnie emituje, jak ogromny· reflektor, wiązki światła we wszystkich kolorach - zielone, niebieskie, czerwone, fioletowe i inne, które spowijają wszystko - chmury, drzewa, skały, poszczególne twarze i cały ogromny tłum - w fantastycznej grze świateł" [5]. Podobnie brzmi opis Barthasa: "I potem zaczyna nagle drżeć, wykonywać gwałtowne, powtarzające się ruchy·, by w końcu obracać się wokół własnej osi, jak ogniste koło, wysyłając na wszystkie strony· wiązki światła w ciągle zmieniających się kolorach" [4]. Świadek Ferreira Borges tak opisał to zdarzenie w liście do Barthasa: "Podniosłem oczy i zobaczyłem poruszające się i jakby tańczące słońce. Widziałem, jak zajmowało w przestrzeni trzy różne pozycje, jakby chciało zaznaczyć rogi trójkąta. Potem widziałem, że kręciło się niczym ogniste koło..." [4]. A wspomniany już prof. Garret pisze: "Tarcza ta, błyszcząca jak macica perłowa, poruszała się z zawrotną szybkością. Ale nie był to blask żywej gwiazdy, słońce obracało się rzeczywiście wokół własnej osi niepowstrzymanie z ogromną szybkością [6]. Zjawisko wirującego "słońca" zdarzyło się trzykrotnie z jedną krótką przerwą. Barthas: "Znowu się zatrzymało, aby po chwili po raz trzeci rozpocząć ten fantastyczny fajerwerk, jeszcze bardziej kolorowy, barwny i promieniujący, z którym nie mogą się równać żadne ziemskie ognie sztuczne. Wywarło to na tłumie efekt nie do opisania. Siedemdziesiąt tysięcy ludzi przeżywało ten moment w zachwycie. bez ruchu, ze wstrzymanym oddechem... [4].
Ale to .,widowisko [2] czy "bajecznie piękny fajerwerk" [6] nie kończy jeszcze "wielkiego fatimskiego cudu". Castelbranco pisze: "Prawdziwym punktem kulminacyjnym cudu, dramatycznym momentem zwrotu dusz ku Bogu w akcie skruchy, był upadek słońca. W trakcie tych szalonych czarów ognia i kolorów słońce oderwało się od firmamentu jak jakieś olbrzymie koło, które w wyniku zbyt szybkich ruchów wyskoczyło z osi i spadało zygzakami na przerażony tłum" [5]. Barthas: "Nagle wszyscy bez wyjątku odnieśli wrażenie, że słońce oderwało się od sklepienia niebieskiego i, poruszając się małymi skokami w prawo i w lewo, zaczęło na nich spadać. Jego żar się zwiększał" [4]. Świadek Perreira: "Nagle wydało się, że poruszając się zygzakami spadnie zaraz na ziemię" [4]. Świadek Borges: "Wtedy zobaczyłem, że obraca się niczym koło ogniste, a zdawało się, że zbliża się spiralą ku ziemi" [4]. I w końcu prof. Garret: "Utrzymując szybkość swych obrotów, zeszło z firmamentu i krwistoczerwone zbliżało się ku ziemi. Zagrażało nam zgnieceniem ciężarem ogromnej, ognistej masy. To były straszne chwile!" [6].
Nawet dziś, po siedemdziesięciu latach, można doskonale wyobrazić sobie zgrozę, strach i trwogę ludzi wobec tak niezrozumiałego dla nich zjawiska. To, co się rozegrało przed ich oczami i nad ich głowami, wywarło na zebranych trwałe wrażenie. I chyba to było celem całej akcji. Borges: "Co zdarzyło się potem? Już nie wiem... byłem całkiem oszołomiony tym, co się wokół mnie stało” [4]. Według relacji po chwilowym zatrzymaniu się nad tłumem tarcza wróciła takimi samymi zygzakami "na swoje miejsce i znów świeciła starym blaskiem na pogodnym niebie". Ludzie stwierdzili ze zdziwieniem, że żar bijący z obiektu prawie osuszył ich ubrania i ziemię mokrą od deszczu. Oba te zjawiska, czyli ruchy obiektu i wytworzona przez niego wysoka temperatura, która mogła spowodować zniknięcie chmur, są doskonale znane z publikacji poświęconych UFO. Margaret Sachs przedstawiła w załączniku do swej UFO-Encyclopedia opis najczęściej spotykanych manewrów UFO. Wśród nich znajdujemy znane nam z Fatimy zygzakowate ruchy obiektów, przypominające opadanie zwiędłych liści, a także spiralne obroty obiektów wokół siebie. Odczuwanie gorąca, szczególnie przez świadków znajdujących się bardzo blisko lądującego obiektu, jest bardzo częste i w niektórych przypadkach prowadzi do oparzeń skóry (por. rozdz. 2). Co ciekawe, zjawisko "tańczącego słońca" widziane by·ło nie tylko przez siedemdziesiąt tysięcy zebranych w Fatimie, lecz również przez ludzi znajdujących się w promieniu czterdziestu kilometrów od miejsca zdarzenia. W ten sposób upada często powtarzany przez krytyków zarzut, że była to psychoza czy zbiorowa sugestia. A przecież nie tylko wierzący czekali na cud. Wspomniany już ojciec Ferreira, wówczas jeszcze dziecko, uczeń szkoły oddalonej o 12 km od Fatimy, tak opowiada: "Koło nas stał niewierzący, który· przez całe rano drwił sobie z tych, którzy· udali się do Fatimy. Teraz był jak sparaliżowany. Osłupiały, utkwił oczy w słońcu. Potem widziałem jak drżał od stóp do głów, aż w końcu padł na brudnej ulicy z uniesionymi rękami na kolana. Słyszałem jak ciągle powtarzał: >>Przenajświętsza Pani! Przenajświętsza Pani!<<. Nic innego nie mógł z siebie w·ydobyć" [4]. Jak możemy dziś wyjaśnić fenomen fatimski`? Nieuchronną odpowiedź dają przedstawione zdarzenia. Jakiś jasno świecący obiekt, wytwarzający wysoką temperaturę, będący z pozoru wielkości Słońca i mający kształt tarczy od strony naszej gwiazdy centralnej, przebija się przez chmury, rozprasza je, trzy razy· wielokrotnie wiruje wokół własnej osi, następnie opada zygzakami ku ziemi, potem wznosi się i znika ku słońcu. Wszystko to nie ma w sobie nic "cudownego", “mistycznego" czy· "boskiego", jak to się wówczas ludziom zdawało. Nie mogli w tym wszystkim nie uznać wszechmocy Boga. Nic nie wiedzieli o UFO i o zjawiskach towarzyszących ich pojawianiu się. Lotnictwo zaczynało się dopiero rozwijać, a o podróżach kosmicznych nikomu się jeszcze nie śniło. Ale rny możemy dokonać porównań, możemy dokonać zestawień i nie powinniśmy dłużej przypisywać jakiegoś zdarzenia władzy boskiej, która nie miała z nim absolutnie nic wspólnego. Właśnie "cud słońca", uważany dotąd za niewątpliwy· "znak Boga" [4], jednoznacznie wskazuje na fakt, że było to zjawiskio na wskroś rzeczywiste, fizycznie zrozumiałe i na pewno nie "cudowne". Barthas cytuje Marquesa da Cruz: "Wielu naukowców, którzy·uczestniczyli w tym spektaklu, często przyznaje: >Tak widziałem! Ale nie mam na to wyjaśnienia<<" [4]. Od tego czasu minęło bardzo wiele lat. Dziś możemy· znaleźć wyjaśnienie. Ale trzeba przyznać że nie rozwieje ono wszystkich wątpliwości. Dzięki niemu jednak po raz pierw·szy możemy poznać prawdziwe przyczyny, zróżnicować wydarzenia i ocenić realia fizyczne. Potrzeba nam tylko trochę odwagi, aby zajrzeć za kulisy i skierować wzrok na to, co znajduje się za linią horyzontu. Ale czy wobec wydarzeń w Fatimie mamy inny wybór?
Postacie
W poprzednich rozdziałach przekonaliśmy się, że chleb i napój podane dzieciom nie były komunią świętą. Dowiedzieliśmy się, że najrozmaitsze zjawiska, występujące podczas sześciu objawień, można wyjaśnić racjonalnie na gruncie fizyki. Na koniec upewniliśmy się, że "wielki cud słońca" z 13 października 1917 roku był tylko obserwowanymi przez siedemdziesiąt tysięcy ludzi manewrami obiektu, który dziś nazwalibyśmy UFO. Ostatnią istotną kwestią, które nam pozostaje, jest kwestia objawień anioła, a szczególnie postaci kobiecej, będących centralnym punktem wydarzeń w Fatimie. Pierwsze spotkanie anioła z dziećmi odbyło się wiosną 1916 roku, gdy bawiły się one po deszczu w małej grocie na wzgórzu Cabeco. Castelbranco tak opisał pojawienie się postaci: "Silny powiew wiatru kazał im podnieść oczy. Zobaczyły w powietrzu biały obłok w kształcie ludzkiej postaci, która się do nich zbliżała. Wyglądała prawie jak figura ze śniegu, ale w promieniach słońca wydawało się, że jest przezroczysta jak kryształ" [5). Barthas opisuje to zdarzenie podobnie, lecz bardziej szczegółowo: "Nad drzewkami oliwnymi, które zasłaniały przed nimi podnóże zbocza, widzą silne światło i jakby sylwetkę ludzką, odcinającą się w powietrzu i zbliżającą do nich. Była zupełnie biała, bielsza niż śnieg. Objawiła się jak posąg z kryształu, przez który przeświecały promienie słońca. Im bliżej była sylwetka, tym lepiej było widać jej rysy. Były to rysy czternastoletniego czy piętnastoletniego młodzieńca o nadprzyrodzonej urodzie" [4]. Ale chyba najtrafniej scharakteryzowała objawienie sama Lucia: "Era da luz - on był ze światła".
Na pierwszy rzut oka istotnie wydaje się, że wszystko jest czymś "boskim". Z nieba spływa jakaś świetlista postać, świeci, jest przezroczysta, ma wygląd czternasto- lub piętnastoletniego chłopca i do tego rozmawia z dziećmi. Cud! Cud? W rzeczywistości zjawiska takie opisano w literaturze poświęconej UFO. Znane są tam pod pojęciem projekcji obiektywnej. W charakterystyce anioła mówi się tylko o sylwetce, tzn. o dwuwymiarowej, płaskiej wizji, widocznej "w białym obłoku". Ale projekcje (także zwykłe projekcje filmowe) funkcjonują dokładnie według zasady: potrzebny jest ośrodek, na którym wyświetlimy dany obiekt, oraz projektor, który wyemituje ten obraz. Relacje z Fatimy świadczą o tym, że istniał tam zarówno ośrodek (biały obłok), jak i medium obrazu ("silne światło"). Samego projektora dzieci nie widziały, ale nie można się temu dziwić, gdyż cała ich uwaga była skierowana na postać przed nimi. Z pewnością objawienie "anioła" nie było zwykłym filmem wyświetlanym z obiektu nad oliwkami w ciemność groty Cabeco. Ale to porównanie pomoże nam w lepszym zrozumieniu wydarzeń. Zdarzyło się tu coś przypominającego film wyświetlany na ekranie - ale nie to samo! Najdobitniej uzmysławia to fakt, że dzieci mogły rozmawiać z postacią i że podała im ona za trzecim razem prawdziwe pożywienie. Ale gdy siedzimy dziś w kinie, oglądając jakiś pasjonujący film, mimo woli bywamy wciągnięci w sam środek wydarzeń, przenosimy się na miejsce akcji, wraz z bohaterami wędrujemy przez pustynie i puszcze. Ale w rzeczywistości siedzimy wygodnie w fotelu przed wielkim ekranem, na którym dzięki grze światła i kolorów wydaje się toczyć prawie rzeczywista akcja. Iluzja ta dociera do nas w sposób jeszcze bardziej przekonujący, gdy dzięki prostemu trickowi rozszczepienia światła na kolory widzimy zdarzenia przestrzennie, trójwymiarowo. Wydaje się wtedy, że samoloty lecą przez salę, wokół świszczą indiańskie strzały, a konie galopują wprost na nas. Jest to tak podniecająca przygoda, że nie można jej przedstawić sobie bardziej realistycznie. O ileż silniejsze wrażenie wywarły na pewno podobne efekty na dzieciach z Fatimy, które tego wszystkiego nie znały. Wychowywały się w świecie, pozbawionym praktycznie techniki. Nigdy w życiu nie były w kinie i nigdy o czymś takim nie słyszały. Tak doskonała projekcja była dla nich zdarzeniem rzeczywistym. Nie mogły nie uwierzyć w to, co rozgrywało się przed ich oczami.
Jak fizycznie wyjaśnić "projekcje obiektywne"? Punktem wyjścia może być holografia czy przestrzenne przedstawienie trójwymiarowego obiektu. Metodę tę stworzył już w latach 1947,1948 prof. dr Dennis Gabor, późniejszy laureat nagrody Nobla. Dziś wystarczy do tego płyta fotograficzna pokryta specjalną emulsją oraz promień lasera, który za pomocą półzwierciadła zostaje rozszczepiony na wiązkę przedmiotową i wiązkę odniesienia. Wiązka przedmiotowa kieruje się na fotografowany obiekt, odbija się od niego i zostaje przejęta przez płytę fotograficzną. Wiązka odniesienia kieruje się bezpośrednio na płytę fotograficzną. Hologram po oświetleniu wiązką odniesienia rekonstruuje przedmiot. W ten sposób można wyczarować w przestrzeni trójwymiarowe przedmioty. Z czasem metodę tę udoskonalono, co umożliwiło trójwymiarową projekcję ruchomych zdjęć filmowych. Na przykład na imprezach rozrywkowych występują znani aktorzy, nie będąc w rzeczywistości obecni. Aczkolwiek jeszcze niedoskonałe, jest to w zasadzie to samo zjawisko, które kiedyś wystąpiło w Fatimie - bezcielesne "istoty ze światła". które wydają się unosić nad ziemią i mogą w każdym momencie zniknąć. Naturalnie są różnice, na przykład "anioł" i "postać Marii" potrafiły mówić z dziećmi, tzn. brały udział w akcji i reagowały na zachowanie rozmówców. Jak już wspomnieliśmy, "projekcje obiektywne" opisywano w literaturze poświęconej UFO. Adolf Schneider tak zdefiniował to zjawisko: ,.Nie są to projekcje w znaczeniu psychologicznym czy psychopatologicznym, lecz zjawiska przestrzenne o niekoniecznie materialnym charakterze w znaczeniu mas dających się zważyć lub zmierzyć. W szczególności trzeba tu poruszyć temat wszystkich zjawisk świetlnych, które powstają nie tylko dzięki przedmiotowym. dającym się zlokalizować źródłom światła [34].
Przykładów niespodziewanego pojawiania się obcych jest bez liku. Charakterystyczny wydaje mi się przypadek Lydii Stealneaker, opisany przez Judith i Alana Gansbergów. Jego podobieństwo do tego, co stało się w Fatimie, jest uderzające! Pewnego popołudnia 1954 roku dziewięcioletnia wówczas Lidia Stealneaker wraz z bratem i siostrą poszła z wizytą do wspólnych przyjaciół. Wracając polną drogą na farmę rodziców w pobliżu Jacksonville w USA, dzieci szalały, wygłupiały się i bawiły. "Nagle zauważyły jaskrawą błyskawicę i stanął przed nimi jakiś człowiek. Dzieci pamiętają, jak biegły z powrotem drogą prowadzącą przez gęsty las, wołając o pomoc i krzycząc ze strachu. Słońce już zaszło i było ciemno" [25). Dopiero w 1975 roku, po jeszcze innym dziwnym spotkaniu z UFO, Lydia Stealneaker zdecydowała się wyjaśnić za pomocą hipnozy to zdarzenie ze swego dzieciństwa. Przypomniała sobie, że wraz z rodzeństwem została zabrana na pokład UFO. Jakieś istoty zbadały ją, umieszczając na jej głowie coś w rodzaju "klamer". "Z mojej głowy zabrano wiedzę, one wiedziały o mnie wszystko". Przypomniała sobie też, że i jej rodzeństwo poddano eksperymentowi. Potem dzieci wypuszczono. Jej brat zginął w wypadku samochodowym w 1965 roku, a siostra do dziś odmawia poddania się regresji hipnotycznej, bo nie chce uczestniczyć w czymś, "w czym uczestniczyła Lydia" (25]. Inne przypadki również świadczą o tym, że załogi UFO nie zawsze muszą pojawiać się materialnie, lecz że często mamy do czynienia z projekcją obiektywną. Przykładem może być wspomniany już przeze mnie przypadek Betty Andreasson, którą obce istoty uprowadziły z mieszkania i badały w obiekcie znajdującym się w pobliżu domu. Scott D. Rogo: "Pod hipnozą Betty Andreasson zobaczyła ponownie, jak do domu wchodzi grupa obcych istot, materializujących się po przejściu przez zamknięte drzwi. Wchodziły po kolei, jak duchy przenikające przez ściany" [17).
Vallee przytacza łącznie 923 przypadki lądowania nieznanych obiektów latających w latach 1868-1968. Niektóre z nich wyraźnie przypominają zdarzenia w Fatimie:
716:"Trzecia postać stała w pobliżu. Uznali ją za złudzenie optyczne. Wszystkie maszyny i istoty żywe lśniły."
719: ...jakiś świecący człowiek...
767:"Mieli po dwa metry wzrostu. Ich głowy były ogromne, lśnili i byli przezroczyści... Wrócili na pokład swojej maszyny, jak niesieni przez światło."
857:"Jakaś sylwetka w świecącym ubraniu, która zmieniła się w bezkształtne światło i zniknęła..."
862:"Jakiś mały człowiek w błyszcząco-srebrnym ubraniu, głowa tego człowieka była spowita oparami."
870:"Wykonywał urywane ruchy i podnosił rękami jakąś rurę. Wydawało się, że całe to zjawisko migocze."
915:"Jakaś dziwaczna istota mająca 2,10 metra wzrostu unosiła się w powietrzu. Z jej ciała emanowało osobliwe światło, w pobliżu znajdował się nieznany, silnie świecący obiekt" [35].
2 czerwca 1962 roku w Weronie wydarzył się przypadek nr 537. "Przy oknie było wyraźnie widać ludzką postać. Miała półprzezroczyste ciało, czaszkę w połowie łysą. Świadek krzyknął ze strachu, obudził innych i cała trójka zobaczyła, że zjawa kurczy się i znika. Zupełnie jak obraz telewizyjny po wyłączeniu odbiornika" [35]. Podobnie jak postać "anioła", który trzykrotnie odwiedził dzieci z Fatimy, charakteryzuje się postać Marii. Na przykład Castelbranco tak o niej pisał: "O dwa kroki przed sobą zobaczyli nad zielonymi liśćmi dębu >>piękną panią<<, całą błyszczącą i świecącą jaśniej niż słońce!" [5]. Josef Wegener i Johannes Lichy opisali twarz kobiecej postaci bardziej szczegółowo: "Cała promieniowała światłem i była otoczona jasnym blaskiem, jaśniejszym niż słońce. Gdy później poproszono Lucię o opisanie jej oblicza, nie potrafła nic innego powiedzieć niż: >>Światło. To było światło, światło, światło!<<" [6]. Wydaje się, że opis Barthasa wywiera największe wrażenie: "Nagle jakaś potężna fala światła oślepia dzieci. Nazywają ją >>błyskawicą<<, bo nie mają innego określenia. Na środku zbocza, tuż koło dużego dębu, którego dziś już nie ma, zatrzymała ich druga, jeszcze jaśniejsza >>błyskawica<<... Po kilku krokach, mniej więcej w odległości trzech do czterech metrów od małego dębu, spowiła je jakaś promieniująca, niemal oślepiająca jasność" [4]. Dzieci biegną dalej, potem odwracają się i patrzą na prawo: "Przed sobą, w środku ogromnego blasku ujrzały unoszącą się nad drzewkiem przepiękną kobietę, promieniującą jaśniej niż słońce" [4]. Gdy opis ten porównamy jeszcze raz z naszą hipotezą projekcji obiektywnej, bardzo szybko zrozumiemy przebieg wydarzeń:
- zbudowano pole siłowe, co objawiło się w formie trzech "fal świetlnych" (wydaje się, że podczas pierwszego objawienia Marii pole to zadziałało dopiero za trzecim razem; podczas następnych objawień widziano już tylko po jednej błyskawicy);
- pole siłowe ustabilizowało się nad dębem;
- dzięki wyregulowaniu i koncentracji promienia laserowego lub równoważnego promienia cząsteczkowego powstaje obraz, postać staje się widoczna.
O wiele łatwiej zrozumieć teraz także ruchy gałęzi dębu i "brzęczenie" w jego najbliższym otoczeniu. A mianowicie było to drugorzędne zjawisko towarzyszące polu siłowemu, określane przez późniejszych świadków jako "świecący obłok". Ale pozostaje jeszcze jedno do wyjaśnienia. Chodzi o fakt, że świadkowie objawienia widzieli wprawdzie główne pole siłowe, nie widzieli jednak postaci Marii. Za rozwiązanie możemy tylko przyjąć hipotezę, bo nie dysponujemy wystarczającą ilością informacji szczegółowych. Może pewną rolę odegrała "komunia święta", dziwny narkotyk, podany dzieciom podczas trzeciego objawienia ,.anioła". (O tym, czy "anioł" mógł czy nie mógł być widziany przez innych obserwatorów, nie wiemy. Spotykała się z nim tylko trójka dzieci.) Być może nie chciano, aby inni zobaczyli postaci Marii. Nie wiemy jednak dlaczego. Ale gdybyśmy założyli, że podany dzieciom narkotyk lub bezpośrednio potem przeprowadzona hipnotyczna lub wręcz fizyczna manipulacja spowodowały, że tylko dzieci widziały postacie, to może posuniemy się o krok dalej. Być może, w trakcie tej manipulacji rozszerzono możliwości percepcji, bo ludzie widzą tylko w pewnym, bardzo ograniczonym zakresie fal świetlnych. Światła ultrafoletowego i podczerwonego nie widzimy, choć są także nośnikiem informacji optycznych dla innych organizmów żywych, na przykład dla pewnych gatunków owadów. My widzimy w tym świetle dopiero za pomocą specjalnej aparatury, ale może zaawansowanej medycynie uda się osiągnąć to w sposób "naturalny", przez podanie określonych środków czy za pomocą operacyjnych zmian oka. Może w Fatimie wystarczyła już zmiana wrażliwości widzenia, która sprawiła, że dzieci widziały fale światła o częstotliwości zwiększonej lub zmniejszonej o niewiele herców, co pozwalało im dostrzec "coś", co dla pozostałych musiało być niewidzialne!
Gdy przypomnimy sobie to, co się zdarzyło, musimy jeszcze raz zwrócić uwagę na fakt, że Lucia dostała do zjedzenia opłatek, a Jacinta i Francisco jakiś płyn do wypicia. Jak już wspomniałem, okoliczność ta wymaga wyjaśnienia. Jeżeli założymy, że przyjęte środki mają związek przyczynowy ze zdolnością dzieci do postrzegania objawienia maryjnego, to rzeczywiście nasuwa się pewne rozwiązanie. Lucia, która otrzymała coś innego niż jej dwoje przyjaciół, jako jedyna rozumiała, co mówi postać i rozmawiała z nią! Jacinta i Francisco tylko ją widzieli. Z pewnością narkotyk, zażyty przez Lucię, zawierał jakiś inny, dodatkowy składnik aktywny, który umożliwił jej komunikację ze świetistą postacią (Zobaczymy jeszcze, że miało to przypuszczalnie dodatkowy zamierzony skutek.) W pierwszej części tej książki wspomniałem, że Francisco nie widział początkowo postaci w otaczającym dzieci polu światła. Na pytaniec zdziwionej Lucii postać Marii odpowiedziała: "Powiedz mu, żeby odmawiał różaniec, wtedy też mnie zobaczy". Zaskakujący szczegół, który także doskonale pasuje do powstającego obrazu całości. Wydaje się, że właśnie różaniec, którego stałe odmawianie sugestywnie nakazywał dzieciom "anioł", odgrywał rolę "psychicznego katalizatora". Coś podobnego znamy z hipnozy: na wcześniej określone hasło "ofiara", znajdująca się w stanie posthipnozy, robi lub mówi coś, nie mając o tym najmniejszego pojęcia i nie znajdując potem żadnego wytłumaczenia dla swego postępowania. Podobnie mogło być i w tym przypadku. Hasło, "wszczepione" za pomocą narkotyku i hipnozy uaktywniło wcześniej zgromadzone, ale nie wykorzystywane informacje. Nagle dzieci uzyskały ponadnormalne możliwości postrzegania.
Potwierdza to inny fakt. Hildebert Wagner wskazuje, że testowane osoby osiągają zadziwiające wyniki po zażyciu psylocybiny. W trakcie eksperymentu w gazetowym tekście zamazano początkowo 43%, a potem nawet 75% górnej połowy. Przetestowano łącznie siedemnastu studentów. Czterej studenci, znajdujący się pod wpływem psylocybiny, byli w stanie prawidłowo przeczytać do 95% tekstu. Twierdzili nawet, że "rzeczywiście" widzieli przed sobą brakujące fragmenty liter. Wagner: "Objawiały im się w jasnej szarości. Byli przekonani, że nie zostały całkowicie wymazane. Wydaje się, że psylocybina wzmacnia komplementarną aktywność umysłową lub możliwość przetwarzanie informacji na znaczenia. Czyż nie nasuwa się tu uderzająca paralela do wizjonerskich uzdolnień przypisywanych przez tubylców pewnemu grzybowi?" [23). Dzieciom podano jakiś dziwny narkotyk. W sugestywny sposób przygotowano je na nadchodzące zdarzenie i mogły już dostrzec to "coś", co dla innych było niewidoczne. Taki przebieg zdarzeń jest z pewnością bardzo interesujący, ale w żadnym razie "cudowny".
Za tezą, że dzieci za pomocą narkotyku zostały przygotowane na objawienia, przemawia jeszcze jeden szczegół. Pokazuje on nam, że najwyraźniej starano się, aby dzieci nie straciły nabytych zdolności. Wydaje się, że podczas pierwszych trzech spotkań całą trójkę poddano czemuś w rodzaju "ponownej terapii", podczas której powtórnie zmobilizowano aktywne składniki narkotyku. Znowu "zalały" one ciało i wywołały takie samo uczucie szczęścia, jak bezpośrednio po zażyciu. Barthas: "Przy tych słowach postać rozłożyła dłonie jak ksiądz, gdy mówi Dominus vobiscum. Poprzez ten prosty gest tajemnicze światło spłynęło na dzieci jak wiązka promieni. Było to bardzo silne i bardzo przenikliwe światło, które - jak powiedziała Lucia - >>docierało do głębin duszy<<" [4]. W tym świetle rozpoznali się w Bogu, "wyraźniej niż w najjaśniejszym zwierciadle". I o tym samym zjawisku podczas drugiego objawienia: "Dzięki temu gestowi ponownie spłynęło na dzieci promieniujące światło. Czuły się całkowicie zanurzone w tym boskim świetle, jak w samym Bogu. Zdawało się im, że Francisco i Jacinta znaleźli się w promieniu światła dążącym ku niebu, natomiast Lucia w innym, skierowanym ku ziemi" [4].
A więc i tu Lucia poddana jest "terapii specjalnej", co nie powinno nas już dziwić. Zaktywizowano u niej zapewne inne składniki. Sama akcja nastąpiła za pomocą promienia energii, który prawdopodobnie pobudził i reaktywował łańcuchy molekularne składników aktywnych. W ten oto rozsądny i prosty sposób zostaje wyjaśnione zagadnienie zróżnicowanego przyjmowania narkotyku. Podczas trzeciego objawienia pokazano dzieciom "wizję" piekła. Barthas: "Po wypowiedzeniu słów >>ofiarujcie się<< itd. Najświętsza Panienka znów rozłożyła dłonie, tak jak podczas poprzednich dwóch objawień. Spływające z nich światło zdawało się przenikać ziemię i zobaczyliśmy wtedy coś w rodzaju ogromnego morza ognia" [4]. Ku swemu przerażeniu dzieci rozpoznały w tym "piekle" diabły i biedne dusze, które nurzały się w płomieniach, a były "przezroczyste niczym żarzące się węgle" (4].
Zarówno w przypadku tej wizji, jak i postaci Marii (tak samo jak w przypadku wizji Swiętej Rodziny podczas ostatniego objawienia), chodziło zapewne o ten sam rodzaj projekcji. I jeszcze coś uderza w tej wizji piekła, coś, o czym już mówiliśmy. Mianowicie fakt, że piekło to wyglądało dokładnie tak, jak dzieci je sobie wyobrażały. To samo dotyczy postaci Marii, anioła i Świętej Rodziny. W nawiązaniu do tego zacytujmy P. Dhanisa: "Być może, ta plastyczna wizja powstała na podstawie średniowiecznych obrazów mąk potępieńców znanych już Lucii" [36]. Wydaje się, że tak właśnie było. Dzieciom pokazano projekcję takich obrazów, które rozumiały, które istniały już w ich fantazji i których oczekiwały. Skąd o tym wiedziano? Gansbergowie tak pisali o Lydii Stealneaker: "Wtedy została zabrana na pokład jakiegoś pojazdu kosmicznego przez podobne istoty, które umieściły jej na głowie klamrę i >>z mojej głowy została zabrana wiedza - wiedziały o mnie wszystko" [25). Fakt czasowej utraty pamięci podczas trzeciego objawienia anielskiego (możliwe, że było tak i podczas objawień wcześniejszych) pozwala przypuszczać, że to samo przytrafiło się dzieciom z Fatimy. Poznano ich wyobrażenia i skopiowano je w formie obiektywnej projekcji. Taka hipoteza zadowalająco wyjaśnia problem poruszony przez Dhanisa. Poszczególne objawienia kończą się na opuszczeniu przez obłok miejsca nad dębem i zniknięciu (dysponujemy relacją z piątego objawienia, mówiącym o "samolocie ze światła", który też oddalił się na północny wschód). Istnieją też dwie przytoczone przez Johna de Marchi interesujące wypowiedzi dzieci, które donoszą o szczególe godnym uwagi. Jak wspomina jej matka, Jacinta tak mówiła o pierwszym objawieniu: "Gdy wracała do nieba, zdawało się, że drzwi zamykają się tak szybko, że pomyślałam, że przytną jej nogi" [37]. A według Marii da Capelinha, która też była świadkiem zdarzenia, Lucia powiedziała jakoby podczas drugiego objawienia: "Teraz już nic nie widzimy. Wróciła do nieba. Drzwi są zamknięte" [37]. Ta marginalna uwaga o zamykających się drzwiach zawiera możliwość widzenia przez dzieci obiektu emitującego projekcję. Ale poza tym nie zwracają na niego żadnej szczególnej uwagi i zaliczają go po prostu do "nieba". Mimo wszystko jest to interesująca informacja, która dodatkowo świadczy na korzyść naszej tezy o materialnym pochodzeniu źródła projekcji. Kończąc, chcemy jeszcze raz przytoczyć za Barthasem słowa świadka Ferreiry Borgesa, który w prosty i zarazem trafny sposób przekazał swoje wrażenia: "Wypełniony nabożną radością byłem pewny, że uczestniczyłem w wielkim cudzie i że pomiędzy dziećmi a istotą z innego świata wydarzyło się coś tajemniczego..." [4].
Choroba
Cud słońca zakończył serię objawień. Ale istnieją wskazówki świadczące, że "Królowa Różańcowa" ukazywała się dzieciom i później. Podczas choroby Francisca i Jacinty, do której jeszcze wrócimy, zdarzało się to z pewnością wielokrotnie. Barthas cytuje rozmowę Jacinty z Lucią na wiosnę 1918 roku: "Najświętsza Panienka znowu mnie odwiedziła. Chce, abym poszła jeszcze do dwóch szpitali, ale nie po to, aby wyzdrowieć, ale żeby jeszcze więcej cierpieć... [4]. Takie “odwiedziny" powtarzały się wielokrotnie aż do jej śmierci 20 lutego 1919 roku. Sama Lucia mówi także o powtarzających się, późniejszych spotkaniach z "Marią". Interesujące, że podobne przypadki znamy ze współczesnej literatury poświęconej UFO. Jako przykład wykorzystamy tu ponownie przypadek Betty Andreasson. W wiele lat po porwaniu obudziło ją ze snu jakieś brzęczenie. Scott D. Rogo: "Gdy odwróciła się w stronę dźwięków, zobaczyła >>istotę ze światła<<, która miała półtora metra wzrostu, normalne proporcje, ale robiła wrażenie niematerialnej. W całości składała się ze światła. Zniknęła nad schodami, gdy zauważyła, że pani Andreasson ją zobaczyła" [17). Również Mona Stafford, o której już wcześniej pisaliśmy, widziała w wiele miesięcy po swoim porwaniu jakąś istotę zanurzoną w promieniującym świetle, wyglądającą jak z czasów biblijnych i wypowiadającą do niej niezrozumiałe zdanie: "Buree, duch jest jeszcze głodny" [25].
W ten sposób doszliśmy prawie do końca fatimskiej historii. Ale musimy się trochę zająć jeszcze jednym aspektem - rychłą chorobą i śmiercią Jacinty i Francisco. Już podczas drugiego objawienia "piękna pani" odparła na pytanie Lucii: "Jacintę i Francisco wkrótce zabiorę do siebie. Ty musisz dłużej pozostać tu na dole" [3]. Z tego "proroctwa" bez wątpienia wynika, że postać wiedziała o bliskiej śmierci dzieci. Dotychczas ich chorobę uważano za hiszpankę, która szalała wówczas w Europie, a więc i w Fatimie, nawet wśród członków obu rodzin. Na nią umarli Jacinta i Francisco. Chłopiec 2 kwietnia 1918 roku, jego siostra 20 lutego 1919 roku. Dziewczynka przebywała w wielu szpitalach, nie uzyskano jednak poprawy jej stanu zdrowia. Odwrotnie: "Stan chorej się pogarszał... Jacinta wróciła do Aljustrel z przetoką w lewym płucu..." [4]. Jacintę w końcu operowano, ale nie przyniosło to poprawy. Zmarła prawie dwa lata po pierwszym objawieniu maryjnym. Gdybyśmy założyli, że świetlista postać z Fatimy była istotnie Matką Boską, to pozostanie jednak niezrozumiałe, dlaczego dzieci wybrane do tej ważnej misji zostały potraktowane przez Boga w tak okrutny sposób i dlaczego ich śmierć była zaplanowana od samego początku. Przyjmując wszakże naszą hipotezę, że wszystkie te wydarzenia odbyły się bez boskiego udziału, brało w nim natomiast udział UFO, to śmierć dzieci (z pewnością planowaną) można przynajmniej próbować wyjaśnić, choć nie udowodnić. O. Raymondo donosi o UFO, które pojawiło się w 1954 lub 1955 roku na brazylijskim wybrzeżu Recreio dos Bandierantes w pobliżu Baara da Tijuca. Pewne brazylijskie małżeństwo wybrało się na wycieczkę na plażę, gdy nagle jakiś duży cień padł na ich samochód i towarzyszył im przez długi czas. Gdy mężczyzna zatrzymał w końcu samochód i spojrzał w górę, ujrzał wielki, metalowy talerz, wiszący bez ruchu nad autem. Mężczyzna nie potrafił powiedzieć nic sensownego, zawrócił i popędził z powrotem do domu. Po kilku dniach zmarł na zupełnie nie znaną, szybko przebiegającą chorobę [38].
Znane jest wiele przypadków, gdy promienie wysyłane przez UFO lub otaczające je pole promieniowania czy pole siłowe powodowały oparzenia, zranienia, wystąpienie objawów nieznanych chorób, a niekiedy śmierć świadków. A jak było w Fatimie? Choroba dzieci jest nazywana przez autorów hiszpanką. Jej epidemia szalała w Europie w latach 1918-1920. Zachorowało na nią blisko 500 milionów, z których 22 miliony zmarło... Jest to odmiana grypy wywoływanej przez wirusy kropelkowej infekcji dróg oddechowych. Niszczy ona nabłonek górnych dróg oddechowych pomiędzy nosem a oskrzelami oraz obniża odporność organizmu. Pierwszymi objawami choroby są gorączka, dreszcze, ból gardła, bóle kończyn, mięśni i brzucha, wymioty i biegunka. Następnie w,ystępuje zapalenie oskrzelików i nosowych zatok bocznych, zakłócenia krążenia i zaburzenia układu nerwowego. Trzeba tu przypomnieć, że podczas sześciu objawień dzieci znajdowały się bezpośrednio w polu siłowym ciała emitującego projekcję. Nie wiemy, jak takie pole oddziałuje na człowieka, ale może podobnie do promieniowania radioaktywnego. I rzeczywiście przebieg choroby (szczególnie u Jacinty, u której pojawia się jeszcze "fistuła" czy "guz") jest podobny w pewien sposób do przebiegu choroby popromiennej, w której także występują wymioty, bóle głowy, biegunka, uszkodzenia skóry, guzy itd. Owcześni lekarze nie byli w stanie postawić właściwej diagnozy po prostu z powodu nieznajomości radioaktywnego promieniowania. A Lucia? Też stała w polu siłowym. Ale przypomnijmy sobie o "szczególnej roli", jaką miała odegrać Lucia, najstarsza z trójki. Tylko ona potrafiła rozmawiać z ze zjawą, bo "anioł" podał jej do zjedzenia coś innego. Jako jedyna przeżyła. Być może wpłynął na to podany narkotyk. Byłoby to drugie potwierdzenie istnienia różnicy między narkotykami, jakie otrzymała Lucia, a jakie otrzymali Jacinta i Francisco. Chciałbym zwrócić uwagę, że jest to tylko przypuszczenie, założenie. Ale doskonale pasuje do całości obrazu, który stworzyliśmy. A możliwości takiej na pewno nie możemy całkowicie wykluczyć. Pasuje ona zarówno do hipotezy o różnicy między narkotykami, jak i do przepowiedni. Dzięki temu wyraźnie widać, że śmierć dwójki dzieci była od początku zaplanowana i konsekwentnie przeprowadzona. Prawdopodobnie ta dwójka miała być świadkiem tylko na samym początku, świadkiem samych objawień w celu uwiarygodnienia relacji Lucii. Dzieciom pozwolono umrzeć, aby zapobiec powstaniu późniejszych sprzeczności i nieprzyjemnych wypowiedzi. Po prostu nie podano im środka, który otrzymała najstarsza z trójki i który pozwolił jej przeżyć. Trudno uwierzyć, że stał za tym Bóg. Ale dziś możemy zrekonstruować przypuszczalny przebieg wydarzeń w Fatimie. Celowo wyrażam się tu niezwykle ostrożnie, bo nawet teraz nasza hipoteza nie wyjaśnia w sposób ścisły wszystkich zdarzeń. Moim jednak zdaniem posiadane dane wystarczą, aby przynajmniej na tyle uprawdopodobnić poniższe punkty, że dalsze badania w tym kierunku wydają się wskazane. Zgodnie z nimi "operacja Fatima" miała następujący przebieg:
- dzieci są obserwowane i wybrane (rzeczywiście istnieje sprawozdanie Lucii, zgodnie z którym już w 1915 roku miała "upiorne objawienia");
- w 1916 roku dzieci trzy razy otrzymały instrukcje za pośrednictwem emitowanej świetlistej postaci anioła. Podczas tych spotkań są badane. Analizowana jest ich wiedza, ich wyobrażenia i fantazja. Podczas ostatniego spotkania zostają tak "przekształcone" (w szczególności psychicznie, ale być może również fizycznie) za pomocą specjalnego środka, wykazującego wiele cech narkotyku, że właściwy "program objawień" może się rozpocząć;
- aż do chwili rozpoczęcia się objawień są zmuszane za pośrednictwem przekazanych w hipnozie sugestywnych rozkazów utrzymywać nieprzerwany kontakt duchowy z minionymi i nadchodzącymi wydarzeniami. Wymaga się pd nich ustawicznego posłuszeństwa wobec raz przekazanych instrukcji;
- 13 maja 1917 roku rozpoczyna się seria objawień. Za pomocą "projekcji obiektywnej" przekazywane są dzieciom "orędzia i dalsze instrukcje. Zjawiska drugorzędne są widziane przez innych świadków;
- w celu nadania wiarygodności otrzymanym przez dzieci "orędziom" 13 października 1917 roku ma miejsce "cud", w jego trakcie zdawało się, że jakiś obiekt, który dziś zaliczylibyśmy do UFO, spada z kierunku słońca manewrując, czym zdumiał lub "nawrócił" zebranych;
- w ciągu niecałych dwóch lat dwójka mniej ważnych świadków umiera na chorobę, związaną z kontaktem z otaczającym je polem siłowym, obiektami i narkotykami. Przy życiu pozostaje wyłącznie Lucia, która opowiada o przekazanym jej "orędziu".
Przebieg wydarzeń zgodny z powyższymi punktami i tak zinterpretowany należy, moim zdaniem, rozszerzyć o jeszcze jedną kwestię. Dlaczego to wszystko się stało? Jaki sens spektakl ten miał dla załogi UFO? Czy nie można było przeprowadzić tego wszystkiego bardziej skutecznie w innym miejscu, na przykład nad stolicą któregoś z ważnych krajów? Nie możemy udzielić zadowalającej odpowiedzi na te pytania. Ale nie zajęliśmy się jeszcze bliżej innym istotnym aspektem zdarzeń w Fatimie: tak zwanymi trzema orędziami czy trzema tajemnicami fatimskimi. Może z ich pomocą znajdziemy rozwiązanie.
4. Orędzie
Gdy, kiedyś, najpierw powoli, pocznie sie nam objawiać hierarchia Universum, będziemy musieli stanąć twarzą w twarz ze zniechęcającym faktem: jeżeli istnieją jacyś bogowie, dla których najważniejszą sprawą jest człowiek, to nie mogą to być bardzo znaczący bogowie.
Arthair Clarke
Dwie pierwsze tajemnice
Podczas serii objawień kobieca postać przekazała wiele instrukcji i nakazów, które obecnie są znane jako "maryjne orędzie fatimskie". W przeważającej części są to przesłania o treści religijnej, tzn. prośby o pokutę i modlitwę, jak na przykład: ..Ofiarujcie się za grzeszników i powtarzajcie często, szczególnie gdy, złożycie ofiarę: Panie Jezu, to z miłości do Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zniewagi popełniane przeciwko Niepokalanemu Sercu Marii". Szczególnie interesująca jest część orędzia określana jako dwie pierwsze tajemnice fatimskie. Według autorów prac o Fatimie w proroczy, sposób zapowiada ona drugą wojnę światową. Oto jej treść: "Widziałyście piekło, dokąd idą dusze biednych grzeszników. Aby je ratować, Zbawiciel świata pragnie ustanowić nabożeństwo do mojego Niepokalanego Serca. Jeśli zostanie spełnione, co wam powiem, zbawi się wiele dusz i zapanuje pokój. Wojna się skończy [pierwsza wojna światowa - przyp. J.F.], ale jeśli nie przestaną obrażać Pana, to za pontyfikatu Piusa XI rozpocznie się inna, jeszcze gorsza wojna. Gdy pewnej nocy ujrzycie dziwne, nieznane światło, wiedzcie, że będzie to wielki znak, który daje wam Bóg, iż ukarze świat za zbrodnie: wojną, głodem, prześladowaniem Kościoła i Ojca Świętego.
Aby temu zapobiec, przyjdę prosić o poświęcenie świata mojemu Niepokalanemu Sercu oraz o komunię świętą zadośćczyniącą w pierwsze soboty miesiąca. Jeśli moje żądania zostaną przyjęte, Rosja nawróci się i zapanuje pokój. Jeśli jednak tak się nie stanie, jej błędy rozprzestrzenią się na świat cały. Wybuchną wojny. Wielu dobrych będzie prześladowanych, Ojciec Świety będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie zniszczonych... ale w końcu moje Niepokalane Serce zatryumfuje". Według Barthasa w miejscu, gdzie postawiono wielokropek, miała znajdować się trzecia, wciąż utajniona część orędzia fatimskiego. Zajmijmy się jednak najpierw oficjalnie uznanym fragmentem. Jak wiadomo, został on spisany przez Lucię w 1942 roku i rok później opublikowany przez Kościół. Zawiera dwa proroctwa odnoszące się do przyszłości, przy czym jedno z nich przedstawia pewien charakterystyczny warunek typu jeśli - to ("...jeśli nie przestaną obrażać Pana, to za pontyfikatu Piusa XI rozpocznie się inna, jeszcze gorsza wojna"). Opublikowanie tego tekstu stanowiło w swoim czasie niemałą sensację. Wydawało się, że jest on dalszym potwierdzeniem nadprzyrodzonego pochodzenia wydarzeń fatimskich. W istocie jednak orędzia tego nie można uznać za proroctwo z bardzo prostego powodu. Udostępniono je opinii publicznej dopiero po opisywanych przez nie zdarzeniach. Aby przepowiednia była prawdziwa, musi wyprzedzać przepowiadane zdarzenie. Później jest możliwe każde (!) “proroctwo". Takie "przepowiednie" opublikowane po fakcie mogą w pewien sposób oddziaływać na ludzi łatwowiernych albo prostodusznych, nie mają jednak żadnego historycznego znaczenia. Załóżmy jednak, że jest to rzeczywiście posłanie boskie. Ale wtedy nie da się wyjaśnić następującego zdania: "Jeśli nie przestaną obrażać Pana, to za pontyfikatu Piusa XI rozpocznie się inna, jeszcze gorsza wojna". W ten sposób pokazane są dwie możliwości przyszłego rozwoju. Albo dojdzie do nawrócenia i nie wybuchnie nowa wojna, albo tak się nie stanie i do wojny dojdzie. Innymi słowy, rzekomo boska zjawa najwyraźniej nic nie wiedziała o prawdziwym przebiegu przyszłych wydarzeń. Zdanie to przedstawia jedną z możliwości, nic więcej. Gdyby posłannictwo pochodziło rzeczywiście od wszystkowiedzącego Boga, znającego przyszłość w każdym szczególe, to wyglądałoby bez wątpienia zupełnie inaczej i byłoby znacznie konkretniejsze. Do tego opiera się ono na całkowitym niedocenianiu historycznych przyczyn, które doprowadziły do wybuchu drugiej wojny światowej. Nie wybuchła ona bowiem wcale z powodu nawrócenia czy nienawrócenia się komunistyczno-ateistycznej Rosji. Także po tym "sądzie" nie zmieniły się stosunki panujące w ZSRR. Przeciwnie - dzięki drugiej wojnie światowej Związkowi Radzieckiemu udało się znacznie rozszerzyć swą władzę na zachód! Ale jest coś jeszcze lepszego. W proroctwie jednoznacznie powiedziano, że podczas pontyfikatu Piusa XI wybuchnie kolejna wojna. Ale Pius XI zmarł 10 lutego 1939 roku, a 2 marca wybrano na papieża kardynała Eugenio Pacellego, byłego nuncjusza apostolskiego w Niemczech. Nazwał się on Piusem XII. Dopiero 1 września 1939, czyli pół roku później, wkroczenie Niemiec do Polski rozpoczęło drugą wojnę światową. Można sobie to tłumaczyć na wszystkie możliwe sposoby, ale proroctwo pięknej Pani jest obiektywnie fałszywe! Inna, jeszcze gorsza wojna" rozpoczęła się nie podczas pontyfikatu Piusa XI, lecz Piusa XII, jego następcy. Boskie proroctwo, boska znajomość przyszłości? Raczej nie. Nie zamierzamy tu jednak w żadnym razie pomawiać Lucii o świadome mówienie nieprawdy i wprowadzenie w błąd światowej opinii publicznej. W 1928 roku Lucia wstąpiła do Kolegium Sióstr św. Doroty, a w 1948 roku przeszła do zakonu karmelitanek bosych. Od samego początku strona kościelna nakazała jej zachowanie na zewnątrz całkowitego milczenia o zdarzeniach i orędziu. Barthas: "Lucia przyrzekła milczeć. Dochowała obietnicy tak dobrze, że nigdy nie powiedziała ani jednego słowa o swoich wizjach ani o pielgrzymkach do Fatimy. Nawet, gdy mówiono o tym w jej obecności". Dopiero w 1942 roku pisemnie przekazała orędzie i potem wstąpiła do klasztoru karmelitanek bosych, gdzie do tej pory żyje w ścisłym odosobnieniu. Nastąpiło to "za zgodą stolicy apostolskiej, by· zapobiec zakłócaniu jej spokoju przez ciekawskich" [4]. Pytanie, jakie automatycznie się nasuwa w tym miejscu, brzmi: dlaczego? Czego się obawiano? Czy w interesie światowej opinii publicznej i Kościoła nie leży zdobycie wszystkich danych i informacji o objawieniach fatimskich? Co chce się ukryć, czemu zapobiec? A może ostatni żyjący świadek z Fatimy powiedziałby o sprawach, które mogłyby się komuś w Watykanie nie spodobać? Może okazałoby się, że trzy posłania z Fatimy nie są wcale posłaniami z Fatimy·`.
"Trzecie orędzie fatimskie"
Barthas tak pisał o trzeciej części posłania: "Kiedy· zostanie wyjawiona trzecia część tajemnicy” ? Na to pytanie zgodnie odpowiedzieli mi w 1946 roku Lucia i biskup Leirii: >>W roku 1960<<" [4]. Zapieczętowane orędzie przekazano swego czasu papieżowi Piusowi XIl, który, nie otwierając go, skierował je dalej do Świętego Oficjum, gdzie miało być przechowywane do 1960 roku, "bo tak chce Przenajświętsza Panienka" [3]. W 1959 roku, czyli na rok przed decydującą datą, czasopismo "Posłaniec Fatimski" ponownie zacytowało słowa Lucii: "Nie mogę wdawać się w dalsze szczegóły, gdyż są one jeszcze tajemnicą, która zgodnie z wolą Przenajświętszej Panienki może być wyjawiona tylko Ojcu Świętemu i biskupowi Fatimy. Obaj nie chcą jej poznać, aby nie wywierała na nich żadnego wpływu. Jest to trzecia część orędzia Matki Boskiej, która ma pozostać tajemnicą aż do roku 1960..." A w innym miejscu: "Wtedy lepiej się to zrozumie, ale gdy zwierzchność tego chce, można przeczytać to już teraz".
W 1960 roku, w którym zgodnie z wolą postaci kobiecej z Fatimy trzecie orędzie miało być przekazane opinii publicznej, w Watykanie rządził Jan XXIII. Freire, nawiązując do listu kardynała Capovilli z 12.6.1977 roku, opowiada, że tekst został otwarty i przeczytany przez papieża i jego zaufanego: "W rzeczywistości list został przeczytany kilka dni później. Ponieważ czytanie było utrudnione ze względu na dialektowe wyrażenia, wezwano do pomocy portugalskiego tłumacza przy Sekretariacie Stanu, monsięnore Paula Jose Tavaresa. Następnie z jego treścią zapoznali się najwyżsi dostojnicy Świętego Ofcjum i Sekretariatu Stanu, a także kilka innych osób" [39]. Według Valeego zaś były to dramatyczne chwile: "Pewnemu człowiekowi, do którego mam zaufanie, zdał relację jeden z sekretarzy papieża. W 1960 roku poprosił on niektórych wyższych dostojników kościelnych, aby wzięli udział w otwarciu tajnego fragmentu orędzia fatimskiego. Ponieważ odbywało się to uroczyście za zamkniętymi drzwiami, sekretarz zobaczył kardynałów dopiero, gdy opuszczali papieskie biuro" [39]. Wyglądali na bardzo przerażonych, jak ktoś, "kto dopiero co zobaczył ducha" [39]. Według innych sprawozdań papież zbladł czytając tekst i tylko powiedział: "Nie możemy ujawnić tajemnicy. Wywołałaby panikę".
Dokument znowu znalazł się pod zamknięciem i do dzisiaj nikt z następców Jana XXIII (Paweł VI, Jan Paweł I ani Jan Paweł II) nie zmienił tej decyzji. mimo wyraźnego życzenia "świętej Panienki". Ma się rozumieć, katolickie, wierzące społeczeństwo nie całkiem pogodziło się z takim postępowaniem. Gdy minął rok 1960 i nic nie nastąpiło, coraz głośniejsze stały się głosy domagające się wyjawienia tajemnicy. I wtedy wydarzyło się coś dziwnego. 15 października 1963 roku Louis Emrich, naczelny redaktor katolickiego czasopisma "Neues Europa", opublikował tak zwaną dyplomatyczną wersję trzeciej tajemnicy. Niedługo przedtem skontaktował się z nim pewien, nie wymieniany z nazwiska "ojciec z Watykanu" (rzekomo bez zlecenia Watykanu) i w trakcie wielogodzinnej rozmowy w cztery oczy wyjawił jej treść. Tekst ten do dziś ani nie został oficjalnie potwierdzony, ani zdementowany. Powszechnie akceptuje się go jako skróconą wersję trzeciego posłania.
W rzeczy samej cała sprawa jest naprawdę dziwna. Oto w kulminacyjnym momencie dyskusji, gdy domagano się ujawnienia orędzia fatimskiego, nie wymieniony z nazwiska "ojciec z Watykanu" kontaktuje się z wydawcą niemieckiego czasopisma i oddaje do publikacji tekst, który - co najdziwniejsze - dokładnie odpowiada oczekiwaniom, jakie z nim wiązano. Wszystko to sprawia wrażenie potajemnie zainscenizowanej i lansowanej przez Watykan "akcji uspokajającej". która całkowicie osiąga swój cel po początkowych i coraz rzadziej powracających falach oburzenia i gniewu. Przedstawiono wersję możliwą do akceptacji, a zainteresowanie całą sprawą zanikło.
Tekst, opublikowany przez Emricha, został przedstawiony we wstępie do niniejszej książki. Dla lepszego zrozumienia całości obrazu należy go w tym miejscu jeszcze raz przytoczyć. Po krótkim wprowadzeniu napisano tam: "Na całą ludzkość przyjdzie wielka kara jeszcze nie dziś i nie jutro, ale w drugiej połowie dwudziestego wieku.. Nigdzie nie ma porządku. Nawet na najwyższych szczeblach władzy panuje szatan i decyduje o wszystkim. Zdoła wniknąć nawet na najwyższe urzędy kościelne. Będzie umiał opętać umysły wielkich naukowców, którzy wynajdą broń, zdolną w kilka minut zniszczyć połowę ludzkości! Opanuje przywódców narodów, a oni zlecą jej produkcję na wielką skalę. Jeśli ludzkość temu się nie sprzeciwi, nie będę mogła powstrzymać ręki sprawiedliwości mego Syna, Jezusa Chrystusa. Spójrzcie, Bóg ukarze wtedy ludzi surowiej i dotkliwiej, niż ukarał ich kiedyś potopem. Ale także dla Kościoła nadejdzie czas najcięższej próby. Kościół pogrąży się w mroku, a świat wielce się przerazi, wielka wojna rozpęta się w drugiej połowie dwudziestego wieku. Ogień i dym spadną wówczas z nieba, woda z oceanów wyparuje, piana z sykiem uderzy w niebo i przewróci się wszystko, co stoi. Miliony, wiele milionów ludzi zginie z godziny na godzinę, a ci, którzy przeżyją, będą zazdrościć umarłym. Wszędzie, gdzie spojrzeć, będą cierpienia, nędza na całej ziemi i zagłada we wszystkich krajach. Spójrzcie, ten czas jest coraz bliżej, nieszczęście staje się coraz większe, nie ma żadnego ratunku. dobrzy umrą razem ze złymi, wielcy z małymi, książęta Kościoła z wiernymi, władcy tego świata ze swymi ludami, wszędzie zapanuje śmierć, przez błądzących ludzi wychwalana jako triumf i przez pachołków szatana, który będzie jedynym władcą na ziemi. Będzie to czas, którego nie oczekuje żaden król i cesarz żaden kardynał i biskup. Nadejdzie jednak zgodnie z wolą Boga Ojca, by ukarać tych, którzy muszą zostać ukarani. Ale później ci, którzy wszystko przetrwają i pozostaną przy życiu, wezwą Boga i jego wspaniałość, i znowu będą służyć Bogu jak kiedyś, gdy· świat nie był jeszcze tak zepsuty. Wzywam wszystkich prawdziwych następców mego Syna, Jezusa Chrystusa, wszystkich prawdziwych chrześcijan i apostołów ostatniego czasu! Zbliża się czas i koniec, jeżeli ludzie się nie nawrócą i to nawrócenie nie nadejdzie z góry od rządzących światem i rządzących Kościołem. Lecz biada, biada, jeśli to nawrócenie nie nastąpi i wszystko pozostanie tak, jak jest, stanie się wtedy jeszcze o wiele gorzej! Idź, moje dziecko, i ogłoś to! Będę stać u twego boku służąc ci pomocą".
Tak jak powiedzieliśmy, na taką właśnie treść trzeciej tajemnicy fatimskiej czekano: proroctwo o odległej przyszłości, powiązane z zachęceniem do pokuty i nawrócenia, a może nawet zapowiedź trzeciej wojny światowej. Ale poznana przez nas jej treść nie pozwala domyślać się, dlaczego trzymano ją w· tajemnicy (zakładając nawet, że jest niepełna). Proroctwa o końcu świata pojawiają się już od czasów biblijnych. Objawienie św. Jana ma wiele wspólnego z cytowanymi zdaniami. Od stuleci rozmaici wizjonerzy przedstawiają nam o wiele straszniejsze obrazy· przyszłości. W każdym razie tekst ten ani nie wywoła zblednięcia papieża i kardynałów, ani nie jest wart trzymania go w zamknięciu przez dziesięciolecia.
I rzeczywiście, fragment rzekomej trzeciej tajemnicy fatimskiej, opublikowany przez Emricha daje nam pewną wskazówkę, że nie jest to instrukcja, otrzymana przez dzieci. W rzeczywistości tekst zaczyna się słowami: "Lecz chcesz ode mnie znaku, by każdy akceptował słowa, które za twoim pośrednictwem oznajmiam ludzkości. Widziałaś cud słońca, a wraz z tobą wierzący i niewierzący, chłopi, mieszkańcy miast, mędrcy, dziennikarze, księża, ludzie świeccy, każdy go widział i teraz głosi w moim imieniu. Nie bój się, moja mała, gdyż jestem Matką Boską, która mówi do ciebie. Proszę cię o objawienie tego orędzia całemu światu".
Dwa szczegóły· czynią ten tekst niewiarygodnym, przynajmniej jako "trzecią tajemnicę": odwołanie się do "cudu słońca" i samookreślenie się postaci kobiecej jako Matki Boskiej. Miały one przecież miejsce dopiero podczas ostatniego objawienia w październiku, trzy tajemnice przekazano natomiast podczas trzeciego objawienia w lipcu! Jeżeli tekst ten był autentyczną wiadomością przekazaną dzieciom, byłby posłaniem dodatkowym, późniejszym. Trzecia tajemnica fatimska ma z nim niewiele wspólnego!
Rzeczywiście, istnieją przesłanki, że taka opinia nie jest wcale niesłuszna. Kardynał Ottaviani, jeden z niewielu ludzi Watykanu, którzy poznali prawdziwą treść orędzia, podkreślił na konferencji prasowej w 1967 roku: "Mogę tylko stwierdzić, że wszystko to, co mówi się o tajemnicy fatimskiej, jest pozbawione wszelkich podstaw". 30 września 1984 roku niemiecki tygodnik katolicki "Bildpost" opublikował wywiad z ówczesnym biskupem diecezji Leiria, Alberto Cosme do Amaralem, który tak wypowiedział się na konferencji prasowej w Wiedniu: "Trzecia tajemnica fatimska nie ma nic wspólnego ani z bombami atomowymi i głowicami bojowymi, ani z rakietami Pershing i SS-20, ani z zagładą świata. Jej treść dotyczy raczej naszej wiary" [40]. Wszystkie próby interpretacji trzeciej tajemnicy jako "orędzia nie- szczęścia" i przepowiedni "atomowego holocaustu" tylko "odwracają uwagę od prawdziwego znaczenia objawień maryjnych z Fatimy". Według słów biskupa do Amarala istnieją "jednakże ważne przyczyny", które dotychczas skłaniały papieży, by go nie ogłaszać. "Pismo pasterki Lucii znajduje się w Watykanie od 1957 roku. Tylko papież i kilka zaufanych osób zna jego treść".
Jeśli więc w trzeciej tajemnicy fatimskiej nie chodzi o nadchodzącą wojną światową, jeżeli nie ma tam nic o zagładzie całych ludów i narodów oraz nic o nieszczęściach, spodziewanych w ciągu następnych czterdziestu lat, to co zawiera ten tekst? Jak brzmi prawdziwe orędzie fatimskie? Gdy pójdziemy tropem naszej hipotezy, że objawienia były zdarzeniem związanym z UFO, to odpowiedź nieomal sama się narzuca. Trzecie orędzie, "trzecia tajemnica" zawiera informacje o faktycznym przebiegu wydarzeń. o ich rzeczywistych kulisach, o "operacji Fatima", a może nawet znacznie więcej. Dopiero wtedy można sobie wyobrazić, że papież i kardynałowie bledną po przeczytaniu tego tekstu, wtedy możemy zrozumieć, dlaczego dostojnicy kościelni odmawiali jego opublikowania, wtedy wszystkie dotychczasowe publikacje stracą podstawy, wtedy treść ta będzie dotyczyła istotnie "naszej wiary". Wtedy i tylko wtedy staną się zrozumiałe wszystkie te mylące akcje, żenujące wymówki oraz izolowanie Lucii od światowej opinii publicznej.
I to jest właśnie wielka tajemnica fatimska, którą wciąż się przed nami ukrywa. Zjawa powiedziała, że trzecie orędzie należy opublikować w 1960 roku, bo zakładano, że wtedy ludzkość będzie już dojrzała do zrozumienia tekstu. Ale ci, którzy posłanie przechowują i w końcu mieli je nam udostępnić, nie spełnili tego życzenia. W 32 lata po wyznaczonym terminie nie robi się nic, by wyjawić tajemnicę. Czy papież i Kościół mogliby sobie pozwolić na takie postępowanie, na taki jednoznaczny sprzeciw wobec woli Boga, gdyby w Fatimie rzeczywiście objawiła się Maria, matka Jezusa? Z pewnością nie. Sama ta właśnie paradoksalna okoliczność pokazuje, wyraźniej niż każdy oficjalny dokument czy jakiekolwiek wyjaśnienie, że w Watykanie doskonale wiedzą, o co naprawdę chodzi.
5. Konsekwencje
Nasza niewiedza i nasze uprzedzenia nie powinny nam przeszkadzać w przekraczaniu myślą granic naszego świata, naszej historii, a nawet naszej wiary chrześcijańskiej...
Paul Tillirh
Dzięki naszym badaniom i porównaniom znacznie uprawdopodobniły się następujące punkty:
- objawienia w Fatimie nie były "ingerencją boską" w dzieje ludzkości;
- prawie wszystko wskazuje na to, że w rzeczywistości był to jeden z wariantów zjawiska zwanego UFO;
- dalsze utrzymywanie w tajemnicy "trzeciego posłania" pozwala przypuszczać, że prawdziwe kulisy tego zdarzenia znane są najwyższym watykańskim dostojnikom. Oficjalnie istnieją dwa powody, dla których trzeciego posłania nie opublikowano do dziś. Gdyby było to proroctwo zapowiadające wojnę, to jego ogłoszenie mogłoby wywołać panikę. Podczas swojej pielgrzymki do Niemiec papież Jan Paweł II powiedział w Fuldzie: "Z powodu trudnej treści moi poprzednicy na Stolicy Piotrowej przedstawili wersję dyplomatyczną [tym samym jednoznacznie potwierdzono, że znany nam tekst rzeczywiście pochodzi z Watykanu - przyp. J.F.]. Poza tym każdemu chrześcijaninowi powinno przecież wystarczyć, gdy wie o tym, że jeśli można przeczytać, że oceany zaleją całe kontynenty, że ludzie umrą z minuty na minutę, i będą to miliony, to wtedy rzeczywiście nie należy już pragnąć ogłoszenia tej tajemnicy. Wielu chce się jej dowiedzieć z ciekawości czy chęci sensacji, ale zapominają, że wiedza oznacza też odpowiedzialność. Módlcie się, módlcie i już nie pytajcie. Zawierzcie Matce Boskiej". A więc rzekomo jesteśmy jeszcze niegotowi i nie dość odpowiedzialni, aby ogarnąć "trudną treść" orędzia. Gdyby jednak nie chodziło o przyszłą wojnę światową, jak powiedział papież, ale "tylko" o sprawy wiary, jak niedwuznacznie stwierdzili kardynał Ottaviani i biskup do Amaral, to trzymanie go w tajemnicy staje się jeszcze bardziej niepojęte. Można by to zrozumieć dopiero wtedy, gdyby zagrażało fundamentalnym podstawom wiary lub przynajmniej powodowało powstanie jakichś głębszych rys na tym fundamencie. Lecz taka polityka Watykanu nie jest niczym nowym. Ponieważ również przywódcy Kościoła katolickiego należą bez wyjątku do ludzi, którzy strzegą swoich pozycji i ani myślą łatwo rezygnować z raz ustalonych struktur (też struktur władzy), to oczywiste staje się stopowanie informacji, która prowadziłaby nie tylko do niepokojów, lecz również do znacznych zmian. Nowe idee, które mogłyby postawić pod znakiem zapytania raz ustanowione i przez wieki sprawdzone pojęcia, przebijały się dotychczas bardzo powoli i wbrew wyraźnej woli dostojników kościelnych. Oto kilka przykładów, które nam to uzmysłowią.
Sprawa Galileusza. Siedemnastowieczny włoski matematyk i astronom Galileo Galilei podzielał poglądy Kopernika, że to nie Słońce krąży wokół Ziemi, lecz Ziemia wokół Słońca. W 1632 roku przedstawił swoje poglądy w dziele Dialog o dwóch najważniejszych układach świata: ptolemeuszowskim i kopernikowskim. Rzym ostrzegał go wielokrotnie przed głoszeniem tych tez. W końcu Galileusz stanął przed trybunałem Inkwizycji. Jako wierzący katolik, stosujący się do poleceń Kościoła, musiał odwołać swoje poglądy. Gdyby przy nich obstawał, wtrącono by go do więzienia jako heretyka. Jego słynne słowa "a jednak się kręci" nie są wprawdzie historycznie udowodnione, ale świadczą o niezłomnej woli tego człowieka do obrony prawdy. Siłą napędową tego zupełnie zagmatwanego procesu był papież Urban VIII, który dla pokazania, kto "tu rządzi", zażądał przykładnej kary. Bez wątpienia Urban VIII mógłby po prostu uznać teorię Kopernika za heretycką i pozbyć się problemu. Rzymski historyk Giorgio de Santillana pisał o tym: "Nie uczynił tego, ale za to pozwolił zrobić z procesu jedyne w swoim rodzaju, nieprzekonujące kuriozum w historii. To hałaśliwe prześladowanie teologiczne, połączone z dogmatyczną bojaźnią, ta szarpanina i deptanie człowieka, który ośmielił się wyrazić swoje naukowe poglądy, wszystko to jeszcze bardziej ośmieszyło władze... Cały ten teatr dokładnie pasuje do ówczesnych, nadętych, papieskich łuków triumfalnych, wychodzących na kupę gruzu, która wcześniej była ulicą. Tak samo pasuje do imponujących bram barokowych na Campagna Romana, które zupełnie niespodziewanie przechodzą ze śpiącej, otoczonej murami ulicy, w puste pole pełne ostów. Ponadto ma też ów przekonujący, rzymski pozór celowości, jej samej wszakże nie da się odnaleźć" [41].
Można by sądzić, że w czasach podróży kosmicznych i fantastycznie od tamtych czasów rozwijającej się astronomii każdy powinien podzielać poglądy Galileusza. A jednak nie! Wprawdzie w 1979 roku papież Jan Paweł II zlecił ponowne dochodzenie (zgodnie z nim Galileusz był "człowiekiem wiary", który "wiele wycierpiał przez ludzi i urzędy Kościoła"), ale po wieloletnich badaniach wyznaczona komisja nie zdobyła się na zmianę ówczesnego wyroku, ponieważ Inkwizycja działała w dobrej wierze. W ten sposób także obecnie, w 1992 roku, ponad 350 lat po Galileuszu i w ćwierć wieku od początków podróży kosmicznych, kopernikański system świata nie został uznany przez Kościół...
Sprawa Fabriciusa, Galileusza i Scheinera. Skonstruowanie lunety astronomicznej w XVII wieku umożliwiło odkrycie plam na Słońcu, ich obserwację i uznanie za naturalną część centralnej gwiazdy Układu Słonecznego. Trzech ludzi dokonało tego niemal jednocześnie: David Fabricius, Galileusz i ojciec Christoph Scheiner. Dziś wiemy, że plamy na Słońcu zjawiskiem cyklicznym. Są to względnie zimniejsze obszary fotosfery, które mogą osiągać średnicę do 300 000 km i powstają w wyniku magnetycznych zakłóceń w jądrze Słońca. Oficjalne stanowisko Kościoła w sprawie tego odkrycia wyraził w 1611 roku biskup Busaus w piśmie do Scheinera: "Wszystkie pisma Arystotelesa przeczytałem wiele razy od początku do końca. I zapewniam cię, że nic takiego, o czym mi donosisz, nie znalazłem. Idź, mój synu, i poprzestań na tym. Zapewniam cię, że plamy, które widziałeś na Słońcu, to tylko wady twoich szkieł czy oczu".
Według Kościoła Słońce, jako doskonałe dzieło Boga, było "niezwykle przejrzystym ciałem" i dlatego wszystkie obserwacje "plam" na nim musiały być albo nieprawdziwe, albo błędnie interpretowane. Ma rację Galileusz: "Ponieważ Słońce przedstawia się nam po części plamiście i mętnie, dlaczego nie mielibyśmy powiedzieć, że jest >>plamiste<< i >>mętne<<? Nazwy i przymioty muszą odpowiadać istocie spraw, a nie istota nazwom, gdyż pierwsze są sprawy, a dopiero potem przychodzą nazwy". Niestety, postulat Galileusza nie jest realizowany do dziś. Ciągle próbuje się dostosować świat do własnych wyobrażeń, a nie wyobrażenia do świata rzeczywistego (zresztą dotyczy to wszystkich dziedzin). W odniesieniu do Fatimy oznacza usłyszycie o wojnach i wieści wojenne. Baczcie, abyście się nie trwożyli, bo musi się to stać, ale to jeszcze nie koniec" (Mat. 24, 4-6j. A w innym miejscu jeszcze wyraźniej: "Gdyby wam wtedy kto powiedział: Oto tu jest Chrystus albo tam, nie wierzcie. Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych, Oto przepowiedziałem wam. Gdyby więc wam powiedzieli: Oto jest na pustyni - nie wychodźcie; oto jest w kryjówce - nie wierzcie. Gdyż jak błyskawica pojawia się od wschodu i jaśnieje aż na zachód, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Bo gdzie jest padlina, tam zlatują się sępy" (Mat. 24. 23-28).
Można wysunąć zarzut, że w Fatimie nie objawił się Jezus, lecz Maria i anioł. Ale jest to słuszne tylko do pewnego stopnia. Przypomnijmy sobie "wizje" podczas ostatniego objawienia. Lucia tak o tym pisała: "Widziałam św. Józefa i Dzieciątko Jezus obok Matki Boskiej, widziałam Zbawiciela, który błogosławił tłum" [3]. Ale sam Jezus Chrystus taką możliwość całkowicie wykluczył, zatem nie był to wtedy "Zbawiciel", ani "św. Józef,, "Maria" czy "anioł". Jest to całkowicie konsekwentny wniosek, wynikający tylko z tekstów Pisma Świętego. Quod erat demonstrandum - co było do udowodnienia! Widzimy więc, że nieboski charakter objawień fatimskich można wykazać w dwojaki sposób. Pierwszy z nich tworzą nauki przyrodnicze i analityka, drugi sama pierwotna nauka chrześcijańska. Całkowitą więc rację ma P. S. J. Bernardus, pisząc, że wizjom udało się "zwabić Kościół katolicki na ścieżkę obcą ewangelii" [7]!
W związku z tym musimy przypomnieć o wszystkich przypadkach objawień maryjnych, które wciąż zdarzają się od stuleci. Oto niektóre, najbardziej charakterystyczne:
W maju 1664 roku w pobliżu Le Laus (okręg Grenoble, Alpy Francuskie) siedemnastoletniej pasterce Benoit Rencurel objawił się "starszy mężczyzna w czerwonej sukni" (por. przypadek Mony Stafford), który podał się za "św. Maurycego". Kazał jej udać się do pewnej doliny w pobliżu St. Etienne, "gdzie miała ją spotkać wielka łaska". Nazajutrz objawiła jej się tam "pani z dzieckiem", która podczas kolejnej wizji podała się za Marię, Matkę Jezusa i nakazała budowę kościoła.
18 lipca 1830 roku dwudziestoczteroletnia Catherine Laboure, zakonnica paryskiego klasztoru szarytek, budzi się ze snu o godzinie 23.30, gdyż słyszy, że ktoś wołają ją po imieniu. Obok jej łóżka stoi jakaś mała, dziecięca istota ze złotymi włosami. Światło emanujące z jej ciała rozświetla pokój. Istota prowadzi Catherine do kaplicy klasztornej, która także całkowicie spowita jest w jasnym świetle. Na fotelu przeoryszy czeka tam na nią "Maria", ubrana w białą szatę. Włosy zakrywa jej niebieski welon. Oznajmia kilka proroctw, dość niejasnych i dotyczących w zasadzie politycznego życia Paryża w latach 1870 i 1871,
27 listopada 1830 roku postać pojawia się ponownie. Tym razem unosi się nad ołtarzem w kaplicy: stoi na półkuli, trzymając w ręce złoty globus z krzyżem. Na każdym palcu ma trzy pierścienie, które wysyłają jasne promienie świetlne. Catherine Laboure: "Jakiś owalny twór powstał wokół świętej Dziewicy. Zawierał napis ze złotych liter: >>Mario, bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy wrócili do Ciebie!<<. Ten półkolisty napis zaczynał się na wysokości prawej dłoni, przechodził ponad głową i kończył w lewej dłoni. Złota kula zanikała w blasku światła, jakby pękała. Postać rozkłada dłonie, lecz jej ramiona uginają się pod brzemieniem łaski. Potem głos powiedział: >>Uczyńcie ten obraz w metalu. Wszyscy, którzy będą go nosić, doznają łaski<<. W tym momencie obraz się obrócił i zobaczyłam jego drugą stronę..." Potem, wedle słów Catherine Laboure, objawienie zniknęło "jak zdmuchnięta świeca",
19 września 1846 roku dwoje dzieci widzi "Matkę Boską" koło La Salette we Francji. W ówczesnych zapisach tak relacjonowano to zdarzenie: "19 września 1846 roku jedenastoletni Maximin Geraud i piętnastoletnia Melanie Calvat jak zwykle wypasali na zboczu góry La Salette bydło należące do chłopów, u których służyli. Niebo było bezchmurne, słońce jasno świeciło na południowym zachodzie. Była zapewne trzecia po południu. Nagle dzieci ujrzały w pobliżu zadziwiającą jasność, wobec której słońce zdawało się blednąć. W tej jasności poruszało się duże światło, jeszcze jaśniejsze od jego otoczenia... W środku tego światła siedziała kobieta w promienistej bieli. Wychodziły od niej świetlne strzały, a nad jej skronią płonęła korona z róż... Kobieta mówiła: >>Nie bójcie się, moje dzieci. Przybyłam, aby powiedzieć wam o ważnych sprawach...<<" [39]. Interesująca jest uwaga Maximina, że "jasność" była "otwarta" i że dzieci widziały postać w tym "otworze". W zaskakujący sposób przypomina to zarówno "samolot ze światła", który obserwowano podczas piątego objawienia fatimskiego, jak i wypowiedź Jacinty, że "drzwi się zamknęły". Ullathorne tak przytacza słowa Maximina Geraud: "Gdy już zeszliśmy, Melanie zobaczyła jakąś wielką jasność nad źródłem i powiedziała do mnie: >>Maxime, chodź tu i zobacz ten blask<<. Podszedłem do Melanie i wtedy zobaczyliśmy otwartą jasność, a w niej siedzącą panią". Godna uwagi wydaje mi się też wypowiedź Melanie o zniknięciu kobiety: "Następnie przeniosła się na miejsce, gdzie wcześniej szukaliśmy naszych krów. Nie dotykała trawy, lecz poruszała się jakby na czubkach palców. Maximin i ja poszliśmy za nią... Wtedy ta przepiękna pani uniosła się troszeczkę nad ziemię, spojrzała na niebo, a potem na ziemię. Potem nie widzieliśmy już więcej jej głowy, potem ramion, a w końcu stóp. Widzieliśmy już tylko blask, a potem jasność zniknęła" [43]. Na polecenie papieża Piusa IX dwójka wizjonerów spisała w 1851 roku posłanie otrzymane od postaci świetlnej. Dokument został dostarczony do Watykanu, sporządzono z niego 12 odpisów, ale później wszystkie rzekomo zaginęły i dziś są uważane za "zagubione".
11 lutego 1852 roku czternastoletnia Bernadetta Soubirous ma pierwsze z osiemnastu objawień w grocie w pobliżu miejscowości Lourdes w Pirenejach Francuskich. Zamierzała właśnie przejść w bród małą rzeczkę, zaczęła więc zdejmować buty i pończochy. Później tak to opisała: "Gdy zaczęłam, usłyszałam jakiś odgłos. Poszłam więc na łąkę i zobaczyłam, że drzewa wcale się nie poruszają. Dalej zdejmowałam buty i pończochy, gdy znów usłyszałam ten sam odgłos. Podniosłam głowę i spojrzałam w górę ku grocie. Zobaczyłam jakąś panią ubraną na biało i z niebieską szarfą... Przetarłam oczy, bo myślałam, że widzę ducha" [44). Rene Laurentin wskazuje też na fakt, że Bernardetta początkowo widziała w grocie tylko coś "nieokreślonego", "jakby powiewającą chustę czy worek na mąkę", co potem przeobraziło się w postać pani w bieli. Najdziwniejsze, że podczas pierwszego objawienia Bernadetta wcale nie była przekonana, że ma do czynienia z Matką Boską. W swoich opowiadaniach
stale używała słowa aquero, używanego w lokalnym dialekcie burgundzkim na oznaczenie czegoś lub rzeczy [45].
17 stycznia 1871 roku siedmioro dzieci widzi "piękną panią" unoszącą się nad pewnym domem w małej francuskiej wiosce Pontmain i uśmiechającą się do nich. Jedno z nich, Eugene Barbadett, początkowo zauważyło "brak gwiazd" na niewielkim skrawku nieba, na którym po chwili pokazała się zjawa. Według dzieci kobieta znajdowała się wewnątrz trójkąta z "gwiazd". Wzburzeni mieszkańcy wsi widzieli istotnie "trzy okrągłe gwiazdy", nie byli jednak świadkami wizji. Także tu interesujący jest przebieg znikania postaci. Richard tak opisał w 1871 roku przebieg wydarzenia: "Duży, biały welon, który wzniósł się spod jej stóp, okrył ją aż do pasa i posuwał się coraz wyżej, aż owinął się wokół szyi. Eugene powiedział, że wyglądało, jakby weszła do worka. Dzieci widziały już tylko jej twarz, pełną niebiańskiego piękna i uśmiechniętą. Wkrótce twarz pani zniknęła i widać było tylko koronę, a nad nią gwiazdę. A potem wszystko zniknęło wraz z dużym, niebieskim owalem i czterema świecami, które do końca jasno świeciły" [46].
21 sierpnia 1879 w małej zachodnioirlandzkiej miejscowości Knock (dziś duży ośrodek kultu religijnego, który odwiedził również papież Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do Irlandii) miało miejsce objawienie, które uważam za bardzo dla nas interesujące. Po południu 21 sierpnia Mary McLoughlin, gospodyni księdza Cavanagha, widzi na frontowej ścianie kościoła w Knock "cudowną grupę osobliwych figur lub objawień - jedna była jak Matka Boska, inna jak święty Józef, a jeszcze inna jak jakiś biskup; zobaczyłam ołtarz". Początkowo Mary McLoughlin wierzy, że jej ksiądz kupił nową grupę figur i ustawił przy ścianie kościoła. Gdy zapada zmierzch, jeszcze raz spogląda na kościół. Postacie są tam nadal, jeszcze wyraźniejsze i jaśniejsze niż przy świetle dziennym (!). Zawołano innych świadków. Wśród nich była Mary Beirne, która zeznała później do protokołu: "Zaraz wyszłam i udałam się w to miejsce. Po przybyciu wyraźnie zobaczyłam trzy postacie. Natychmiast podeszłam, aby ucałować stopy Przenajświętszej Panienki. Ale w objęciach poczułam tylko mur. Zdziwiłam się bardzo, że nie mogłam wyczuć postaci, które tak wyraźnie widziałam przed sobą".
Zdarzenie w Knock jest o tyle niezwykłe, że postacie są zupełnie nieruchome. Mary Beirne: "Te trzy postacie zdawały się być nieruchome, były jak posągi. Znajdowały się na frontowej ścianie kościoła i unosiły się około dwóch stóp [około 60 cm - przyp. J.F.) nad ziemią. Przenajświętsza Panienka była w środku, okrywała ją biała suknia. Jej ręce były tak samo ułożone, jak ręce księdza podczas mszy świętej... Na głowie miała coś, co przypominało koronę. Jej oczy skierowane były ku niebu". Warto wymienić jeszcze jedno zjawisko, które tu wystąpiło. Mary Beirne: "W tym czasie deszcz lał jak z cebra, ale tam, gdzie były figury, nie padało. Obmacałam rękami ziemię, ale była całkiem sucha. Postaci nie wykonywały żadnych ruchów ani nie dawały znaku życia..."
Może uda nam się to wyjaśnić, jeśli przypomnimy sobie o możliwości projekcji. Być może podczas powstawania wizji dochodzi do wzajemnej zależności pomiędzy cząstkami energii wytwarzającymi postacie a danym medium. Zazwyczaj tym medium jest powietrze, w przypadku Knock doszły do tego znaczne ilości wody. Jak już powiedzieliśmy, nie wiemy dokładnie, co mogłoby się zdarzyć pod- czas wystąpienia takiego promieniowania czy pola siłowego, lecz ewentualność parowania wody nie jest wykluczona. Już dawno wielokrotnie wskazywano na możliwość, że świadkowie padli ofiarą żartu. Myślano przy tym o projekcji za pomocą tak zwanej laterria magica, która wchodziła wtedy w modę. W pewien sposób przypominała ona pierwsze projektory filmowe. Pomysł ten jednak szybko zarzucono, bo świadkowie zasłoniliby na pewno w którymś momencie promień światła "magicznej latarni" i rzuciliby cień na grupę figur. Ale nic o czymś takim nie wiadomo. Być może jednak tłumaczenie to wcale nie mija się z prawdą, jeśli "projektor" nie był zwyczajną "latarnią magiczną" i nie znajdował się na powierzchni ziemi. Potwierdza to chyba wypowiedź świadka, którą chcielibyśmy tu zacytować: "Nazywam się Patrick Walsh. Mieszkam w Ballinderrig, oddalonym od Knock o milę. Dobrze pamiętam ów 21 sierpnia 1879 roku. Noc była bardzo ciemna. Mocno padało. O dziewiątej wieczór szedłem przez swoje pole. Byłem w odległości około pół mili od kościoła. Na południowej ścianie szczytowej kaplicy zobaczyłem bardzo jasne światło. Wyglądało jak wielka złota, świetlista kula. Chyba nigdy wcześniej nie widziałem takiego światła. Zajaśniało wysoko w powietrzu i wokół frontowej ściany kościoła. Było okrągłe. Wcale się nie ruszało. Jego jasność się nie zmieniała. Następnego dnia dowiadywałem się, czy inni też widzieli tamtej nocy jakieś światła. Dopiero teraz dowiaduję się o wizjach czy objawieniu, jakie mieli ludzie" [44].
30 sierpnia 1880 roku. Pod tą datą po raz pierwszy kronika opactwa Llanthony w Walii opowiada o objawieniach w okolicy klasztoru, które trwają aż do września. "W poniedziałek wieczorem czterech chłopców bawiło się na polach między Vespers a Compline. Nadeszła ósma. Było jeszcze jasno, choć już zaczynało zmierzchać. John Steward, dwunastolatek, czekał właśnie na swoją kolejkę w grze. Nagle ujrzał jasną, oślepiającą postać, posuwającą się polami ku niemu. Otaczała ją aureola w kształcie świecącego owalu. Postać wyglądała na kobietę. Nosiła welon, który zakrywał także jej twarz. Dłonie trzymała wzniesione, jak do błogosławieństwa. Zbliżała się bardzo powoli... Widzieli, że przepiękna postać dotyka zarośli. Na chwilę zatrzymała się tam w świetle, a potem prześlizgnęła się przez krzaki i zniknęła... Objawienie było jak obraz Niepokalanego Poczęcia" [44]. Także i tu podkreślono, że ziemia i zarośla były ciepłe i suche, chociaż trawa na polu była mokra od rosy. 15 września 1880 roku zdarzyło się coś, przypominającego chyba fatimski "cud słońca". W klasztornej kronice napisano: "Wielebny ojciec powiedział wtedy: >>Zaśpiewajmy Ave na chwałę Przenajświętszej Panienki<<. Nim zdążyliśmy zacząć, całe niebo i góry rozbłysły narastającymi kręgami światła, które wychodziły jedne z drugich. Światło zalało nasze twarze i pobliskie budynki. W wewnętrznym pierścieniu znajdowała się jakaś majestatyczna, niebiańska postać w zwiewnej szacie. Postać była ogromna, ale od początku objawienia wydawało się, że kurczy się do ludzkich rozmiarów. Postać stała z boku i spoglądała na krzewy. Ta wizja była najwyraźniejsza, a szczegóły bardzo ostre. Ale trwało to tylko przez chwilę... Kilka minut później pan E. z Oxfordu i jeden z chłopców zobaczyli w świetle, koło zamkniętych drzwi, mglistą postać Najświętszej Panienki z uniesionymi dłońmi. To ostatnia wizja, jaką zawdzięczamy Łasce Bożej" [44).
29 listopada 1932 roku pięcioro dzieci rodziny Degeimbre widzi w Beauraing w Belgii "Marię w białej sukni i welonie" ze złotą koroną i "złotym sercem". Jedno z dzieci przyznało, że początkowo było to coś w rodzaju białej chusty, z której wyłoniła się Matka Boska. Jej twarz "wyglądała, jakby miała w środku żarówkę elektryczną" [47].
9 października 1949 roku zaczęła się trwająca do 1952 seria objawień nad zalesionym pagórkiem w pobliżu Heroldsbach koło Bambergu w środkowej Frankonii. Początkowo wiele dzieci widziało błyszczący napis nad czubkami drzew ("jakby słońce świeciło przez zieloną butelkę od piwa"), który składał się z się z liter IHS (monogram Jezusa). Potem była to "biała łuna", a w końcu "jakaś biała kobieta, która wyglądała jak biała siostra". Podczas późniejszych objawień widziano Dzieciątko Jezus, Przenajświętszą Trójcę, świętego Józefa i wielu aniołów. 8 grudnia 1949 roku także tu miał miejsce "cud słońca", który w zadziwiający sposób przypomina fatimski. Ówczesny proboszcz Heroldsbach, Gailer, podał później do protokołu: "Słońce zbliżało się do nas. Potężnie przy tym trzeszczało. Zobaczyłem w nim wieniec z róż, szeroki na 20 centymetrów. Antonie Saam widziała w słońcu Matkę Boską z Dzieciątkiem. Było nas tam pięciu duchownych. Będę świadczyć o tym przez całe życie". Innym świadkiem był teolog, prof. J. B. Walz: "Robiło się coraz jaśniej i jaśniej, coraz jaskrawiej. Słońce coraz bardziej raziło. Wydawało się, że się powiększa i coraz bardziej do nas zbliża. Byłem jak oślepiony". Walz odniósł wrażenie, że bierze udział w jakimś niezwykłym wydarzeniu: "Słońce zaczęło się bardzo szybko kręcić wokół własnej osi. Jego obroty były tak wyraźne i tak szybkie, że zdawało mi się, jakby jakiś silnik bardzo szybko i równomiernie obracał tarczą słoneczną. Tarcza słoneczna nabrała wtedy najwspanialszych kolorów" [48].
14 marca 1950 roku dwunastoletnia Tina Mallia wiele razy widzi postać kobiecą w pobliżu Casalicchio we Włoszech. 15 kwietnia wielki tłum towarzyszy jej na miejsce objawienia. Powód: postać zapowiedziała "wielki cud". Rzeczywiście, chmury się nagle rozchodzą i widać "jaskrawo świecącą gwiazdę", która zaczyna się obracać, dziko tańczy, w zygzakach zbliża się do ziemi i w końcu znika na niebie "jak tarcza wirująca wokół własnej osi". Taki sam cud zdarzył się raz jeszcze następnego dnia [49).
30 października 1950 roku i przez trzy następne dni papież Pius XII wielokrotnie widzi wirujące "słońce". Jako pierwszy informuje o tym legat papieski, kardynał Federico Tedeschini, przy okazji mszy pontyfikalnej, odprawianej I3 października 1951 roku w Fatimie: "Wydarzyło się to o godzinie czwartej po południu 30 i,31 października oraz I listopada ubiegłego, 1950 roku, a potem jeszcze raz osiem dni później... W ogrodach Watykanu Ojciec Święty spojrzał na słońce i na jego oczach powtórzył się cud, który widziany był dokładnie przed 33 laty tu w Cova... Pod opieką Marii mógł wziąć udział w spektaklu odgrywanym przez słońce, które ruszywszy się z posad wypełnione życiem, przekazało zastępcy chrystusowemu nieme, ale wymowne posłanie" [4].
1 czerwca 1958 roku Mateusz Laszut, czterdziestodwuletni strażnik leśny z małej słowackiej miejscowości Turzovka, jak co dzień modli się przed obrazem Matki Boskiej od lat wiszącym na drzewie na zboczu góry Żiwczak. Nagle widzi, że tuż obok niego na ziemię spadają "białe róże". Rozgląda się i wszędzie widzi "leżące róże, a słońce nie znajduje się już na swoim miejscu. W odległości dwunastu metrów dostrzega postać kobiety, która "wygląda dokładnie tak, jak figura z Lourdes, przed którą zwykł modlić się w swoim pokoju" (!). Postać podnosi dłoń i wskazuje na drzewo, przed którym modli się mężczyzna. Widać tam teraz zmieniającą się wciąż mapę świata. Laszut widzi, jak będzie wyglądał świat, jeśli ludzie się nie nawrócą, a jak, gdy nastanie pokój. W ciągu trzech godzin pokazano mu łącznie siedem takich ruchomych obrazów. Na koniec
objawienia widzi pękające niebo i Jezusa wiszącego na krzyżu. Po zniknięciu wizji zauważa leżący obok siebie różaniec "z jakiegoś nieznanego materiału". Postać kobiety objawiła się jeszcze sześć razy. Na skutek tego Turzovka przeobraża się w "czeskie Lourdes". W 1966 roku w obecności grupy pielgrzymów miało dojść do ponownego objawienia, które nawet udało się sfotografować [50].
Od 18 czerwca 1961 roku aż do 1965 roku cztery dziewczęta w wieku jedenastu i dwunastu lat miały rzekomo łącznie około 2000 (!) objawień maryjnych. Miejscem zdarzeń jest Garabandal w hiszpańskiej prowincji Santander. Jak dalece mamy tu do czynienia z objawieniami w dotychczas poznanej formie, pozostaje nie rozstrzygnięte. Raczej nieprawdopodobne. Interesujące jest jednak wcześniejsze objawienie anioła, dokładnie takiego, jak go sobie dzieci wyobrażają. Conchita Gonzales, jedna z czterech dziewcząt, tak go opisała: "Nosił długą, powłóczystą, niebieską suknię. Miał piękne, duże i różowe skrzydła. Jego twarz była mała - ani pociągła, ani też okrągła, a oczy czarne. Wyglądał na jakieś dziewięć lat. Ale choć wyglądał na dziecko, robił wrażenie bardzo potężnego" [51].
Od 2 kwietnia 1968 roku do 1970 roku nad kopułami koptyjskiego kościoła na przedmieściach Kairu wielokrotnie widziano świetlne wizje postaci kobiecej. Także tu udało się zrobić wiele zdjęć. Sam Cyryl VI, głowa Kościoła koptyjskiego, tak opisał pierwsze objawienie: "O 2.40 rano objawiła się Przenajświętsza Panienka jako promieniująca i fosforyzują figura. Jej całe ciało świeciło. Ponownie objawiła się o czwartej rano i pozostała aż do świtu o piątej. Widok był imponujący i pełen blasku. Zjawa kierowała się na zachód, unosząc niekiedy dłonie do błogosławieństwa lub składając wielokrotne ukłony. Świetlna aureola otaczała jej głowę. Wokół postaci widziałem kilka migotliwych istot. Wyglądały jak gwiazdy zanurzone w ciemnym błękicie...
20 kwietnia 1969 roku Montichiari, miasteczko w północnych Włoszech, stało się centrum "niebiańskiej" manifestacji. Już od wiosny 1947 roku objawiała się tam nieregularnie Maria jako "Rosa Mystica". Za każdym razem widziała ją jednak tylko pielęgniarka Pierina Gili (trzynaste i ostatnie dotąd objawienie miało miejsce 3 września 1976 roku). Już podczas pierwszego objawienia świetlista postać zapowiedziała pielęgniarce, że pewnego dnia uczyni wielki cud. 20 kwietnia po południu dziewiętnaście osób przybyło z pielgrzymką do Montichiari, a stamtąd do źródła w Fontanelle, miejsca niektórych objawień. Wśród pielgrzymów znajdował się Alfons Maria Weigl, autor wielu broszur religijnych, głęboko przekonany o prawdziwości objawień maryjnych. Napisał, że dzień był bardzo chłodny, a niebo zasnute chmurami. Około szesnastej chmury nagle się rozeszły i w tym miejscu na niebie zaczęło się robić ciemno, jakby już zapadła tam noc. W środku coś migotało, jak gwiazdy, a następnie utworzyło wieniec z dwunastu świecących punktów. Weigl: "Wtedy w dalszej odległości pojawiła się jakaś blada tarcza, która powiększała się w oczach i zbliżała prosto do nas. Zmieniła kolor na czerwony o przepięknych odcieniach i miotała się na boki, jak latarnia w czasie nawałnicy. Następnie przesunęła się do krawędzi chmur i wydawało się, że runie na ziemię" [52].
W tym miejscu powinienem chyba zwrócić uwagę na fakt, że - podobnie jak w cytowanych już książkach o Fatimie - także i te fragmenty pochodzą z książeczki opatrzonej kościelnym imprimatur biskupa Regensburga, dr. Grabera. Ale ta sprawa jest o wiele bardziej fantastyczna. Ze strachu i przerażenia dziewiętnastu pielgrzymów pada na kolana i krzyczy do Boga. Sam Weigl wierzy, że zaczął się Sąd Ostateczny. Przed ich oczami "blada tarcza" zaczyna obracać się wokół swej osi "jak ogniste koło, początkowo w prawo, potem w lewo, rzucając przy tym na ziemię wielkie płomienie ognia. Całe niebo jakby zanurzyło się w czerwonej farbie. Widok był straszny i nie do opisania" [52]. Następnie obiekt popędził z powrotem w ciemny tunel z chmur, nadal kołysząc się na boki: "Czerwony kolor na niebie już zniknął, chmury stały się białe jak śnieg i widać było także słońce w promieniującej, pięknej bieli. Wyszło z głębi ciemnego korytarza, ruszyło powoli ku nam drżąc lekko i na kilka chwil zatrzymało się w środku wieńca z gwiazd. Potem rozdzieliło się na dwie części i widać było tylko świetlny wieniec" [52]. Chmury ponownie zaczęły zmieniać kolor. Zrobiły się żółte, jakby z siarki. "Słońce" znowu gwałtownie opuściło ciemny tunel, bujając się w lewo i w prawo. "Potem zbliżyło się aż do krawędzi chmur i wydawało się, że niczym szybko wirujące ogniste koło zwali się na ziemię, miotając przy tym wielkie i liczne płomienie siarki. Spektakl ten powtórzył się wiele razy. Następnie ciemna powierzchnia nieba zaczęła się rozjaśniać, gwiazdy zbladły i chmury się zamknęły. Jeszcze długo widziano na niebie jakąś żółtą plamę" [52]. Plamę tę było widać nawet z odległości 12 kilometrów. Całe wydarzenie trwało około piętnastu minut. Był to jednak tylko wstęp do jeszcze bardziej spektakularnego wydarzenia, które miało miejsce 8 grudnia tegoż roku. Przebieg jego jest tak niezwykły, że należy go tu dokładnie przytoczyć. Znów został zapowiedziany "wielki cud" i znów wśród 120 świadków znalazł się Alfons Weigl. Dzień był to bardzo piękny, choć mroźny. Niebo było przejrzyście błękitne, gdy o 143o "słońce" zaczęło się ruszać. Zmieniło barwę: początkowo na czerwoną, potem na białą. Weigl: "Po obu stronach, z lewej i z prawej, wytrysnęły trzy promienie świetlne. Środkowy, najmniejszy, dawał rytmiczne, migające znaki jak latarnia morska... W tym czasie słońce powoli obracało się wokół własnej osi. Zmieniło kolor na żółty i dalej obracało się bardzo powoli" [52]. Te przenikające się wzajemnie zmiany kolorów - z czerwonego przez biały w żółty i znów w czerwony - ustały. Potem znowu pojawiły się trzy promienie świetlne, wysyłające w stronę pielgrzymów migocące znaki - trzy krótkie, trzy długie i trzy krótkie - jak sygnał SOS, które Weigl, parafrazując tradycyjne Save our souls, ratujcie nasze dusze, interpretuje jako "ratujcie wasze dusze". Weigl: "Teraz słońce stało się bladoczerwone, a w środku pojawił się jakiś mały, niebieski punkt, który wciąż się powiększał. Bardzo szybko obrócił się jak tarcza. Na lewo i prawo wyrzucił wiele niebieskich prętów, zakończonych z jednej
strony niebieską kulą. Pręty te początkowo unosiły się w powietrzu i wyraźnie zniżyły z firmamentu. Nagle jakaś niewidoczna dłoń zebrała je i ustawiła z nich symbole geometryczne, które powoli opadały na ziemię" [52]. Niektóre z prętów spadły tuż obok zgromadzonych. Oceniano, że miały po około dziesięciu metrów długości. Ułożyły się na ziemi w kształt różańca. "Spojrzałem na pole pokryte cienką warstwą śniegu i wyraźnie zobaczyłem na nim cienie znaków, które spadały z nieba. Nie był to więc wytwór wyobraźni" [52]. Słońce znów zaczęło zmieniać kolor. Weigl: "Pojawił się niebieski punkt, znowu się powiększył i znów wyrzucił niebieskie pręty, które teraz mierzyły około jednego metra i były wewnątrz jasne, jak neonówki. Na jednym z końców też miały niebieską kulę" [52]. Pręty ponownie zajmują w powietrzu określone pozycje i wiszą "ukośnie na niebie". Weigl: "Do tych prętów dodano pręty poprzeczne, tak że wyglądały jak drabina. Opuściły niebo i powoli spadały na ziemię. Nie można ich było zliczyć" [52J. "Słońce" po raz kolejny zmieniło kolor, najpierw na żółty, potem na. czerwony: "Niebieski punkt pojawił się znowu, stawał się coraz większy i zaczął wysyłać liczne strzały i błyskawice, które jednak przed czubkami miały te błękitne kule. Na pokrytych śniegiem polach i teraz wyraźnie było widać ich cienie. Można było zobaczyć jak grzęzną w ziemi. Pola zrobiły się zupełnie niebieskie" [52]. W ten oto sposób skończył się prawie ten "niebiański spektakl". Ale słońce znów zaczyna się obracać. Teraz wygląda jak "okrągła tęcza, podobna do szybko obracającego się koła, rzucającego na ziemię kolorowe wiązki promieni" [52). Zgromadzonych zalewają wszystkie kolory tęczy. Potem kolory płowieją, "słońce" znów świeci swoim zwykłym blaskiem, rażąc oczy. Weigl: "Zastanawiające, że wcześniej można było przez trzy kwadranse bez przerwy patrzeć gołym okiem na słońce. Zgromadziło się tu około 120 osób i wszyscy widzieli to samo" [52]. Przypadek ten jest - pod względem przebiegu i intensywności - z pewnością jedyny w swoim rodzaju. Przewyższa nawet "cud słońca" w Fatimie, mimo że widziało go tylko 120, nie zaś 70 000 ludzi. Przypomnijmy jeszcze raz jego najważniejsze elementy: - w Montichiari/Fontanelle mają miejsce objawienia maryjne. Postać wiele razy zapowiada wielki cud - zdarzenie to znów ma formę "cudu słońca, tzn. "niebiańskiego spektaklu";
- widać "bladą tarczę" (znów myloną ze słońcem), a obok poruszające się gwiazdy i sztucznie stworzony "tunel z chmur":
- tarcza porusza się, tańczy, obraca, wysyła płomienie ognia;
- zebranym zdaje się, że obiekt świadomie wysyła sensowne sygnały (sygnał SOS);
- obiekt wyrzuca "pręty świetlne", które formują się we wzory geometryczne i grzęzną w ziemi, tak że pola robią się "całkiem niebieskie".
Czy jest to zdarzenie mistyczne, religijne? Ingerencja boska? Cud Matki Boskiej? Może warto by przeprowadzić dokładne badanie pól Fontanelle. Nie byłoby specjalnym zaskoczeniem, gdyby natknigto się tam na coś naprawdę niezwykłego...
24 czerwca 1981 roku pięcioro dzieci i młodzieży w wieku od 10 do 17 lat bawi się na wzniesieniu Crnica w pobliżu małej chorwackiej wioski Medjugorje na południowy zachód od Mostaru. Koło wpół do siódmej wieczór widzą nagle w kolumnie ze światła "dziewczynę w wieku około dwudziestu lat, tak ładną jakiej jeszcze nigdy nie widzieli". Młoda kobieta ma na sobie długą, białą suknię, koronę z gwiazd, a na ręku trzyma małe dziecko. Zapowiada "orędzie pokuty i pokoju", przeznaczone tylko dla papieża. Po tym pierwszym - przypuszczalnie autentycznym - spotkaniu do dziś w Medjugorje mają miejsce objawienia maryjne, do których śpieszą tysiące pielgrzymów z całego świata. Jednak po publikacji we "Frankfurter Allgemeine Zeitung" [53] wydaje się, że seria objawień jest manipulacją jugosłowiańskich franciszkanów, którzy w ten sposób liczyli na wzmocnienie swojej od dawna osłabionej pozycji wobec biskupa. Autor artykułu, Johann Georg Reißmuller, tak o tym pisał: ">>Wizjonerzy<<, jak naiwnie nazwano tę grupę dzieci i młodzieży opowiadali, że Przenajświętsza Panienka ganiła biskupa Mostaru. Matka Boska jako sojusznik ukaranych przez papieża franciszkanów w sporze z biskupem to wymysł jedyny w swoim rodzaju. Wielokrotnie przyłapywano >>wizjonerów<< na kłamstwie. Jedna z dziewcząt odpowiedziała na ten zarzut, że Przenajświętsza Panienka tak jej nakazała. Inna >>wizjonerka<< ma od niedawna chłopaka i Matka Boska już się jej więcej nie objawia. Niektóre ze spraw rzekomo przekazanych młodym ludziom przez Przenajświętszą Panienkę to sprawy trywialne. Matka Boska miała >>wizjonerom<< przyrzec, że na zakończenie objawień da jakiś wielki znak. Czy aby tak uderzająco długi okres objawień nie wynika z tego, że takiego znaku ciągle nie ma?" I w dalszej części tekstu: "Niewielu podejrzewa, że wszystko było od samego początku machinacją franciszkanów. Powszechna jest opinia, że przynajmniej początkowo młodzi ludzie wierzyli, że widzą i słyszą Matkę Boską. Franciszkanie podzielali tę wiarę, ale jednocześnie przejęli zarządzanie wydarzeniami i stopniowo stali się panami cudu. Nie da się jednak ustalić, w co wierzą dzisiaj naprawdę >>wizjonerzy<< i uczestniczący w tych zdarzeniach franciszkanie". Przypadek ten dobitnie pokazuje, niezależnie od tego, czy wersja przedstawiona we "Frankfurter Allgemeine Zeitung" okaże się prawdziwa, czy nie, że najprostszymi środkami można wywrzeć głębokie wrażenie na wiernych. Z pewnością wystarczą wątpliwe "orędzia", "proroctwa" czy "zapowiedzi wielkiego znaku", aby poruszyć tysiące ludzi. Jeżeli w Medjugorje na początku rzeczywiście miało miejsce objawienie, to wszystko w inny sposób pasuje do wieloletniej tradycji: jako połączenie władzy ziemskiej z nieziemską. Takie wykorzystanie rzekomej "boskości" do czysto świeckich celów znamy już od ze Starego Testamentu. Medjugorje byłoby tu kolejnym. Choć kuriozalnym przykładem. W każdym razie czasopismo "Das Beste aus Readers Digest" z marca 1986 donosi o zwiększonej radioaktywności w Medjugorje. Świadczy to, że zdarzenia te miały raczej charakter fizyczny niż religijny [54].
W grudniu 1984 roku w lesie niedaleko Wrocławia, na Dolnym Śląsku, objawia się Matka Boska. Według wypowiedzi świadka Maria była "naturalnej wielkości, włosy miała zakryte welonem, na ręku trzymała Dzieciątko Jezus. Mówiła do nas przez półtorej godziny, nagrałem ją nawet na magnetofon". Do zebranych zwróciła się w języku polskim i niemieckim: "Do 2000 roku wybuchnie wielka wojna, jeśli ludzie się nie poprawią". Od tamtej pory liczni wierni pielgrzymują do tego najmłodszego ze wszystkich znanych miejsc objawień.
Podane tu przykłady stanowią tylko niewielką część wszystkich objawień Marii i Boga z ostatnich stuleci. Ich przebieg jest niemal identyczny. Z reguły to dzieci słyszą dziwne odgłosy, potem widzą coś świecącego, w czym w końcu rozpoznają postać kobiety, przekazującej im określone posłania. W niektórych przypadkach dochodzą jeszcze zjawiska towarzyszące (kwiaty spadające z nieba, "cud słońca" etc). Ich podobieństwa do wydarzeń w Fatimie nie można nie zauważyć. Wiele do myślenia dają też badania prowadzone przez francuskiego badacza UFO Gilberta Cornu, który przeprowadził analizę częstotliwości występowania objawień maryjnych z jednej strony i spotkań z UFO z drugiej [44]. Analiza objęła lata 1900-1980 i wykazała zadziwiający wzrost objawień maryjnych w 1947 roku, a więc wówczas, kiedy obserwacja pilota Kennetha Arnolda stała się pierwszym znanym spotkaniem z UFO. Zaraz potem donoszono o nich z całego świata. Inny znaczny wzrost nastąpił w 1954 roku we Francji, gdy kraj ten
odwiedziły masowo UFO. Przypadek czy coś więcej? Ciekawe, że od czasów Fatimy Kościół nie uznał żadnych podobnych objawień maryjnych. W opublikowanym w 1951 roku dekrecie Świętego Oficjum w sprawie Heroldsbach napisano na przykład: "W środę,18 lipca 1951 roku na konferencji najwyższej Kongregacji Świętego Oficjum Ich Eminencje, najdostojniejsi kardynałowie, których pieczy powierzono sprawy wiary i obyczaju, postanawiają po sprawdzeniu akt i dokumentów: Jest pewne, że wymienione objawienia nie mają charakteru nadprzyrodzonego. Dlatego odnośny kult w wyżej wymienionej miejscowości i gdzie indziej zostaje zabroniony". Księża, którzy sprzeciwiali się temu nakazowi, zostali zawieszeni w prawach udzielania sakramentów. W dalszej części powiedziano: "W następny czwartek Jego Świątobliwość, papież Pius XlI, podczas audiencji zwyczajnej udzielonej Jego Eminencji asesorowi Świętego Oficjum zaaprobował, zatwierdził i nakazał ogłosić przedstawiony sobie dekret". Nie ma żadnego logicznego powodu, aby uznać objawienia w Fatimie i Lourdes, a odrzucić jako nieprawdziwe pozostałe (szczególnie te, które obserwowało wielu świadków i którym towarzyszyły różne zjawiska). Można to zrozumieć dopiero wtedy·, gdy wyjdziemy z założenia, że prawdziwe kulisy są w Watykanie znane. Także w 1951 roku mogło już tak być (przynajmniej w zasadniczych sprawach). Od 1947 roku na całym świecie widziano i opisywano nieznane obiekty latające. Były już przypadki, który wykazywały wyraźne podobieństwo do dotychczas znanych objawień maryjnych. Wyjaśniałoby to odrzucenie przez Piusa XlI wydarzeń w Heroldsbach, choć on sam widział .,cud słońca". Z pewnością nie można zarzucić odpowiedzialnym dostojnikom w· Watykanie, że są tak krótkowzroczni, iż od samego początku nie dostrzegli tych podobieństw. Z analizy wydarzeń w Fatimie należy moim zdaniem wyciągnąć dwa wnioski:
- zjawisko UFO występuje od tysiącleci w rozmaitych wariantach, jeden z nich ma charakter religijny;
- wynika stąd, że na nowo należy ocenić objawienia maryjne i boskie.
Nie wiemy, dlaczego objawienia się zdarzają, jaki interes inteligencje stojące za tymi zjawiskami mają w ingerowaniu w ten czy inny sposób w nasze dzieje. Ale trzeba sobie uświadomić, że my - właśnie jako
chrześcijanie! - nie mamy już dłużej prawa przypisywać Bogu powszechnie znanych, naturalnych, logicznie powtarzalnych i wcale nie "cudownych" zdarzeń. Gdyby Bóg ingerował w bieg wydarzeń we Wszechświecie, to na pewno nie w tak spektakularny sposób, przynoszący tak bardzo niezadawalające wyniki. (Należy sobie też tu zadać pytanie, czy Bóg w ogóle ingeruje w historię. W konsekwencji każda taka ingerencja oznaczałaby· dodatkową korektę, tym samym świadczyłaby· o błędnym zaplanowaniu uruchomionego już "Programu Kosmos". Ale błędnie planującego Boga jest sobie jeszcze trudniej wyobrazić niż Boga, zwracającego na siebie uwagę za pomocą "kul świetlnych" czy· "srebrzyście lśniących tarcz".) Powinniśmy zaprzestać prób dopasowania Boga do "ludzkich" schematów myślowych. Przykazanie
ze Starego Testamentu "Nie będziesz czynił żadnego obrazu ani żadnego podobieństwa mego" ma tu pełne uzasadnienie. Z tego wszystkiego wynikają znowu dwie prawidłowości:
- "objawienia" i zjawisko UFO należy dokładnie zanalizować i zbadać jako całość. Nie chodzi o to, że tak ważne i z pewnością bardzo istotne dla przebiegu historii ludzkości zagadnienie, zostawia się nielicznym prywatnym badaczom. Wszystkie dane i informacje, którymi dysponujemy. (zaliczam do nich też posłanie fatimskie), trzeba opublikować i udostępnić nauce, tę zaś zachęcić do przeprowadzenia wolnych od uprzedzeń, krytycznych badań, nie przekraczających granic wyznaczonych przez naukowe instrumentarium. Oczywiście niniejsza książka nie rości sobie praw do takiego studium, może wszakże byś inspiracją do podjęcia takich badań;
- wierzący chrześcijanin musi być gotowy do sprowadzenia swej wiary do tego, co najważniejsze (tzn. do nauki Jezusa Chrystusa). Kościół katolicki nie musi już skreślać, wyjaśniać czy na nowo interpretować tych punktów swej nauki, które dotychczas uważano za ważne lub przynajmniej oficjalnie aprobowane. Prędzej czy później nie będzie już można tłumaczyć "boskich" objawień ze Starego Testamentu teologicznymi wykrętami, nie będzie już można obwiniać proroka Ezechiela, o to, że zwariował, tylko dlatego, że szczegółowo opisał lądowanie boskiego wozu. Prędzej czy później okaże się też wyraźniej niż dotychczas, że wszystkie tak zwane objawienia maryjne są czymś zupełnie innym, niż wielu ludzi obecnie uważa. Dla Kościoła byłoby korzystniejsze, gdyby ta zmiana w myśleniu wyszła od niego, a nie była pozostawiona laikom.
W Fatimie i gdzie indziej inteligencje, kryjące się za zjawiskami UFO, chciały dać światu znak. Czyż nie najwyższy czas znak ten poznać, właśnie teraz, gdy szykujemy się do przekroczenia progu trzeciego tysiąclecia? Nie wiemy, jaką drogę inteligencje te chcą nam wskazać. Ale być może byłoby lepiej poznać przynajmniej kilka metrów tej drogi, aby już nie szukać na ślepo i po omacku niepewnej, mrocznej przyszłości.
Posłowie
W poniedziałek 19 maja 1986 roku, cztery samoloty bojowe brazylijskich sił powietrznych - dwa Mirage i dwa myśliwce F-5 - wystartowały śladem niezidentyfikowanych obiektów latających. Nad Sao Paulo, Sao dos Campos i Rio de .faneiro zaobserwowano blisko 20
pulsujących i świecących UFO. Podporucznik Kleber, pilot F-5, któremu udało się zbliżyć do jednego z obiektów na 20 kilometrów, opisał go jako "pulsujące światło, czerwone i białe, ale raczej białe. Nie była to gwiazda, nie mógł to być także jakiś inny samolot. To nie było nic ziemskiego". Pilot drugiego F-5, Marcio Jordao, opowiadał, że widział "duże światło, które się nie zmieniało, ale wyraźnie poruszało. Zbliżyłem się na około 40 kilometrów, ale już nie mogłem przyśpieszyć. Widoczność była wspaniała. Nie było chmur ani żadnego ruchu lotniczego". Minister lotnictwa wojskowego Brazylii, Otavio Moreira Lima, poinformował na konferencji prasowej, zorganizowanej trzy dni po zdarzeniu, że jeden z pilotów zameldował dostrzeżenie "wielobarwnych obiektów": "Trzynaście takich obiektów podążało za jego maszyną, siedem po jednej, sześć po drugiej stronie samolotu." Po raz pierwszy UFO pojawiły się na ekranach radarów centrali obrony powietrznej w Rio de Janeiro. Otavio Lima: "Ponieważ obiekty sprawiły, że ekrany radarów w Sao Paulo pokrył >>śnieg<<, i zakłóciły ruch powietrzny, postanowiliśmy wysłać samoloty, aby je śledziły". Po trzech godzinach obiekty oddaliły się w stronę Atlantyku. Minister: "Nie mogę podać wytłumaczenia tych zdarzeń, bo żadnego nie mamy". W dalszym ciągu UFO pojawiają się w przestrzeni powietrznej wielu krajów świata. Często przemilczane, odrzucane przez oficjalne komisje dochodzeniowe (Raport Condona) jako zjawisko nieważne z punktu widzenia nauki, niegodne więc dalszego badania, ośmieszane przez przesadnie gorliwych dziennikarzy i samozwańczych "bojowników z irracjonalnością", UFO wydają się nie zważać na to dziwaczne zachowanie naszych współczesnych. Tak jak dawniej zjawiają się to tu, to tam, wykonują najbardziej niewiarygodne manewry, lądują i startują, aby w chwilę potem zniknąć, pozostawiając mieszkańcom tej planety nowe pytania i zagadki. Nie można wyzbyć się wrażenia, że wobec tego zjawiska prowadzi się coś w rodzaju "polityki dezinformacji", a czynią to nie tylko czynniki rządowe, lecz również same UFO, czy raczej ci, którzy się nimi posługują. Już niejednokrotnie wskazywałem na ten dziwny i w wielu przypadkach udokumentowany aspekt [55]. Sprzeczne wypowiedzi świadków, różne dane dotyczące miejsca pochodzenia przybyszów (zgodnie z nimi musiałaby do nas przybyć połowa Galaktyki) i tak dalej - wszystko to utrudnia nawet najgorliwszemu badaczowi zachowanie orientacji. Trudno powiedzieć, dlaczego prowadzi się taką "politykę", ale być może istotną rolę grają tu jakieś powody związane z koniecznością kamuflażu i bezpieczeństwem przybyszów.
A teraz dochodzi do tego jeszcze jeden godny uwagi i nie mniej osobliwy aspekt: oczywistą zbieżność wydarzeń związanych z UFO z jednej strony z objawieniami maryjnymi z drugiej. Johannes Fiebag wykazał to wyraźnie na przykładzie serii objawień fatimskich 1917 roku. Wprawdzie hipotezy takie już formułowano, ale dopiero teraz przeprowadzono obszerną i wszechstronną analizę problemu. Pozostaje jednak kwestia celowości takich objawień. Przystrojone w religijną otoczkę wezwania do nawrócenia się i zachowania pokoju są na pewno godne pochwały, ale do dziś nie przyniosły żadnego rezultatu. Do dziś nie było żadnej większej interwencji i nie zdarzy się ona zapewne w przyszłości. Jeśli miałoby dojść do zagłady świata, to najprawdopodobniej sami się o to zatroszczymy. Nie potrzebujemy do tego żadnej pozaziemskiej ekspedycji karnej. Ze starszych i nowszych relacji, odnoszących się prawdopodobnie do kontaktów z inteligencjami pozaziemskimi, wydaje się wyraźnie wynikać, że jest jakiś bardzo ważny powód ich obecności, obserwacji i badania naszej kultury i cywilizacji. Trudno dziś powiedzieć, czy tak już będzie i czy w przyszłości zjawiska tego rodzaju rozszerzą się i w jakim kierunku. W końcu nasz udział w tym wszystkim jest tylko bierny. Powinniśmy się cieszyć z każdego doniesienia o nowych objawieniach maryjnych (tak samo jak z każdego nowego przypadku UFO), a ulepszone metody badawcze i po raz pierwszy przeprowadzone w niniejszej książce porównanie typologii obu tych zjawisk powinny umożliwić, prędzej czy później, zdobycie absolutnie niezbitych dowodów na związek (lub też brak związku) tych fenomenów. Ale obawiam się, że to zależy nie tylko od nas...
Johannes von Buttlar
Zamek Laudenbach, lipiec 1986 roku.
Podziękowania
Podobnie jak inne książki, także i ta jest wynikiem długoletnich poszukiwań i badań. Wszystkie te wysiłki nie byłyby możliwe bez energicznej pomocy licznych przyjaciół. Wielu z nich udostępniło mi teksty i zdjęcia, inni dzięki interesującym i żywym dyskusjom przyczynili się do wypracowania ostatecznego obrazu problemu. a jeszcze inni byli uprzejmi rękopis przeczytać i przekazać mi uwagi krytyczne. Niektórych z nich chciałbym tu wymienić. Są to: moi bracia Peter i Mattias, Wolfgang Siebenhaar, Christoph Opfermann, Ulli Mechler. Brigitte Rein, Walter Fdrster, Alexandra i Harry Schmiegowie, Hans-Werner Sachmann, Axel Ertelt, Reinhard Habeck, Peter Krassa, Victor Farkas, Sissi i Gerd Lossi, Hans-Werner Peiniger i Kathe Zeuschner. Timur Schlender zainspirował powstanie tego rękopisu. Rainerowi Holbe z Radia Luxemburg wielokrotnie dziękuję za jego zainteresowanie i pomoc przy opracowywaniu tematu, a Johannesowi von Buttlarowi za posłowie. Szczególne wyrazy podziękowania należą się Wigbertowi Grabertowi, bez którego wielorakich wysiłków książka ta by się nie ukazała (albo przynajmniej jeszcze nie ukazała). Podziękowanie należy się też moim rodzicom za ich pełne miłości zrozumienie, a także "czynnikowi przypadkowemu" (albo temu, co się za tym kryje), który więcej wniósł do powstania niniejszej książki, niż można by oczekiwać...
Przypisy
1. Michael Ferber, Die Gottesmutter-Erscheinungen in Fatima, Freiburg bez daty wydania.
2. Marinus Maria van Es, Fatima-Erscheinungen und Botschaft Unserer Lieben Frau, Jestetten 1979.
3. Lucia dos Santos, “Schwester Luria spricht uber Fatima” Fatima 1977.
4. Chanoine Barthas “Fatima - ein Wunder des zwanzigsten Jahrhunderts” Freiburg 1955.
5. J. Castelbranco, “Maria erscheint und spricht in Fatima” Konstanz-Munchen-Freiburg
1949.
6. Josef Wegener i Johannes Lichy, “Fatima - Geschichte und Botschaft” Steyl 1981.
7. P. S. J. Bernardus, “Fatima - Wahrheit oder Tauschung” Munchen 1985
8. Johannes Fiebag, “Ratsel der Menschheit” Gottingen-Luxemburg 1982.
9. Johannes i Peter Fiebagowie (opr.), Aus den Tiefen des Alls”, Tubingen 1985.
10. Michael D. Papagiannis, “The Importance of Exploring the Asteroid Belt” (w:) "Acta Astronautica", vol. 10, nr 10, 1983.
11. J. Weldon i Z. Levitt, “UFOs and Okkultismus” Asslar 1980.
12. H. R. Hall, “The UFO-Evidence” Washington D.C. 1954.
13. "Science Digest", listopad 1981.
14.J. Allen Hynek, UFO - Begegnungen der ersten, zweiten und dritten Art.” Munchen 1978.
15. Charles Berlitz i William Moor, “Der Roswell-Zwischenfall” Wien-Hamburg 1980.
16. Raymund Fowler, “The Andreasson Affair” New York 1979.
17. Scott D. Rogo, “UFO Abductions” New York 1980.
18. Budd Hopkins, von UFOs entfuhrt” Munchen 1982.
19. Johannes Fiebag i Peter Fiebag, “Die Entdeckung des Heiligen Grals” Gottingen-Luxemburg 1984.
20. Ulrich Dopatka, “Cargo-Kulte - Vorgestern-Heute-Gester” Feldbrunnen 1982.
21. Erich von Daniken, “Czy się myliłem?” Warszawa 1994.
22. Warren Stacy, “Der feurige Diamant” (w:) "Esotera" 3/1982.
23. Hildebert Wagner, “Rauschgift-Drogen” Berlin-Heilderberg-New York 1970.
24. Aldous Huxley, “Die Pforten der Wahrnehmung” Munchen 1982.
25. Judith Gansberg i Alan Gansberg, “Die UFO-Beweise” Munchen 1979.
26. Josef Blumrich, “Kosmiczne pojazdy Ezechiela” Łódź 1993.
27. Peter Krassa, “Gott kam von den Sternen” Freiburg 1974.
28. Hans Herbert Beier, “Kronzeuge Ezechiel” Munchen 1985.
29. Margaret Sachs, “The UFO-Encyclopedia” New York 1980.
30. I. Hobana i J. Weverberg, “UFOs in Oost en West” Deventer 1971.
31. Peter Kolosimo, “Schatten auf den Sternen” Munchen 1966.
32. Michel Aime, “The Truth about Flying Saucers” New York 1956.
33. D. Conelly, Case Similarities, (w:) "Skylook" 88:8/1975.
34 Adolf Schneider “Physiologische und psychosomatische Wirkungen der Strahlen unbekannter Flugobjekte” (w:) Strahlenwirkungen in der Umgebung von UFOs", MUFON-CES” Ottobrunn 1977.
35. Jean-Claude Bourret, “UFO-Spekulationen und Tatsachen” Zug 1977.
36. P. Dhanis, “Bij de Verschijingen en het Geheim van Fatima”, Brugge 1945.
37. John de Marchi, “The Immaculate Heart” New York 1952.
38. O. Raymondo, “UFO Shades Car” (w:) .,MUFON-CES Journal" 105. sierpień 1976.
39. Hellmut Hoffmann. “Die Wahrheit uber die Botschaft von Fatima” Bietigheim 1984.
40. “Bildpost", 40/30, wrzesień 1984.
41. Willi Ley, “Die Himmelskunde” Dusseldorf-Wien 1965.
42. Hans Kung, “Zum Geleit” (w:) "Der neue Stand derUnfehlbarkeitsdebatte", VIV 1975.
43. William Ullathorne, “The Holy Mountain of La Salette” “Missionaries of Our Lady of La Selette” 1854 (.).
44. Kevin :McClure, “The Evidence for Visions of the Virgin Mary”, Wellingborough 1983.
45. Rene Laurentin, “Les .Apparation de Lourdes” Paris 1966.
46. L’Abbe Richard, “The Apparation at Pontmain” New York 1871.
47. Jean Helle, “Miracles” New York 1958.
48. Christel Altgott, “Heroldsbach, eine mutterliche Mahnung” Rheydt-Odenkirchen 1969.
49. Konrad Algermassen et al., “Lexikon der :Marienkunde” Regensburg 1957.
50. Franz Grufik, Turzovka-das tsechechoslowakisiche Lourdes” Stein am Rhein, b.d.wyd.
51. F. Sanchez-Ventura y Pascual, “The Apparations of Garabandal” Detroit 1966.
52. Anton Maria Weigl “Maria Rosa :Mystica” Altotting 1976.
53. ReiBmuller, Johann Georg, “Kann es sein, daB in dem Dorf Medugorje die Muttergottes den Bischof von Mostar rugt?” (w:) .Frankfurter .Allgemeine Zeitung" z 20 lutego 1986.
54. “Das beste aus Readers Digest” marzec 1986.
55. Johannes von Buttlar, “Przybywają z odległych gwiazd” Warszawa 1994, “Reisen in die Ewigkeit” Dusseldorf-Wien 1973, “Schneller als das Licht” Diisseldorf-Wien 1972, “Das UFO-Phanomen” Munchen 1978.
Literatura ogólna:
-Adler Manfred “Zeichen der Zeit” Lautersdorf 1979.
- Appel, Petrus UItimatum Gottes an die Welt” Lautersdorf 1979.
- Beck, H. Lichterscheinungen und Plasmaphanomene in der Umgebung unbekannter Flug-objekte” (w:), "Strahlenwirkungen in der Umgebung von UFOs", MUFON-CES, Ottobrunn 1977.
- Bender, Hans, Kriegsprophezeiungen” cz.2., (w:) "Zeitschrift fur Parapsychologie und Grenzgebiete der Psychologie” nr 3/4 1981.
Blum, Ralph & Judy, “Beyond Earth” - “Mans Conctact with UFOs” New York 1974.
Daniken, Erich von “Objawienia” Warszawa 1995.
Ernst, Robert Lexikon der Marienerscheinungen” Wallhorn 1985.
Fonseca, L. Gonzaga “da .Maria spricht zur Welt - in Fatima 1917, Freiburg 1978.
Freitas Robert “The Search for Extraterrestial.Artifacts, (w:) "Journal of the British Interplanetary Society" tom 36, str. 501-506, 1983.
Fuller, John G. “The Interrupted Journey” London 1981.
Hamm, Emma Teresa, Eingriffe - Lourdes und Fatima im Zeitgeschehen, Leutersdorf 1980.
Hesemann, Michael, “Findet der Weltagentur .statt?”, Gottingen 1984.
Holgersen, Alma, “Das Buch von Fatima, Wien-Munchen 1954.
Hynek, J. Allen: UFO-Report Munchen 1978.
Krassa, Peter, Die "Lichtqualle” uber Petrosawodsk (w:), Esotera· 2/1979.
Lorenzen, Coral & Jim, “Encounters with UFO-Occupants” New York 1976.
Meckelburg, Ernst, “Der Uberraum” Freiburg 1978.
Mecklenburg, Ernst, “Besucher aus der Zukunft” Bern-Munchen 1980.
Rossi, Severo & Oliveria, Ventino de, “Fatima” Fatima 1982.
Schneider, Adolf, “Besurher aus dem kosmos” Freiburg 1973.
Schneider, Adolf & Malthaner, Hubert, “Das Geheirmnis der Unbekannten Flugobjekte”
Freiburg 1976.
Smith, Warren. “Der feurige Diamant” (w:j "Esotera" 3/1982.
Stringfield, Leonard, “Situation Red - The UFO Siege” New York 1977.
Publikacje prasowe:
.,Bildpost" z 30 września 1984.
"Esotera" 1/80, 2/80, 7/80, 12/80, 2/81, 3/81. 6/81. 8/81, 10/81, 12/81, 7/83, 8/83. 2/84
"Weekly World News" z 4 listopada 1980.