Tanizaki
Jun’ichiró
Tajemna
historia
pana
Musashiego
Przedmowa
Tradycja głosi, że wódz Uesugi Kenshin kochał swych paziów. Tradycja głosi także, że Fukushima Masanori dopuszczał się szczególnych ekstrawagancji. Perwersyjne skłonności Masanoriego z wiekiem nasilały się i ostatecznie stały się przyczyną jego śmierci i upadku rodu. Kenshin i Masanori nie stanowili wyjątków. Krąży wiele dziwnych opowieści na temat życia seksualnego mężów, którzy w historii wsławili się jako dzielni bohaterowie. Często mówi się, że każdy człowiek kogoś kocha. Istnienie silnego popędu seksualnego u wojowników jest czymś zupełnie naturalnym. Ich szczególne skłonności - sadyzm czy pederastía - w dużym stopniu wynikały ze stylu życia bushi. Niniejszy tom zawiera historię pana Musashiego. Urodzony w okresie Wojen Domowych, słynny z mądrości, przebiegłości i siły - był prawdziwym bohaterem swojej epoki. A jednak krążyły wieści, że miał skłonności masochistyczne. Nie byłem pewny, czy można wierzyć osobliwym pogłoskom. Jednak pan Musashi był człowiekiem niepospolitym, jego życie intymne zatem mogło być równie niezwykłe. Oficjalne źródła milczą o jego skłonnościach i większość ludzi nic o nich nie wie. Ale ostatnio miałem możność przestudiować pewne tajne dokumenty pozostające w rękach rodu Kiryu i dzięki nim dowiedziałem się, jakim człowiekiem był on naprawdę. Odczułem względem niego wielką sympatię, kiedy odkryłem, że przez całe życie pozostawał w mocy obsesyjnej namiętności. Wang Zhou-ren powiedział, że łatwiej jest pokonać zbójców w górach, niż zatriumfować nad złem w ludzkim sercu. Pan Musashi posiadał odwagę rozgniewanego tygrysa; niewielu wodzów w historii poszczycić by się mogło równą zręcznością i umiejętnością przywracania pokoju społecznego - mimo swej namiętności i wewnętrznego rozdarcia. Poruszony głęboko jego losem postanowiłem przedstawić szczegóły dotyczące jego życia prywatnego w formie powieści historycznej. Zatytułowałem ją Tajemna historia pana Musashiego. Czytelników proszę, by nie poczytywali jej zbyt pochopnie za absurdalną fikcję.
Wczesna jesień 10 roku ery Shówa (1935)
Autor
(Rybak z Sheyang)
Księga pierwsza
O „Marzeniu nocy” spisanym przez mniszkę Mybkaku i o „Wyznaniach Doamiego”
Nie można dziś dokładnie stwierdzić, kim była autorka Marzenia nocy zwana mniszką Myokaku i kiedy napisała swe dzido, ale z treści jasno wynika, że owa kobieta była kiedyś na służbie u pana Musashiego. Po upadku Domu Bushu ogoliła głowę i, jak sama pisze, zamieszkała „w krytej strzechą chacie daleko w górach, gdzie można tylko nieustannie modlić się do Buddy”. Przypuszczalnie o wydarzeniach przeszłości pisała broniąc się przed nudą; dlaczego jednak mniszka, której nie pozostało nic jak tylko „nieustannie modlić się do Buddy”, zdecydowała się spisać tego rodzaju wspomnienia? Ona sama wyjaśnia to w następujący sposób:
„Wielokrotnie zastanawiając się nad postępowaniem pana Musashiego zrozumiałam, że na tym świecie nie ma ludzi jednoznacznie dobrych ani złych; wybitni mędrcy bywają czasami powierzchowni, mężnym zdarzają się chwile słabości; wczoraj ktoś zwyciężył na polu bitwy tysiące nie
przyjaciół, dziś we własnym domu jest bezsilny wobec piekielnych mocy; kobieta o twarzy niczym kwiat i wiotkiej niczym wierzba kibici okazuje raptem temperament rakszasy1, śmiało zdobywający szczyty chwały i będący wzorem dla świata wojownik nieoczekiwanie przemienia się w bestię. Dlatego przypuszczam, że pan Musashi był może miłosiernym Buddą czy też bodhisattwą2, który na krótko objawił się na tym świecie, by na przykładzie samego siebie ukazać działanie nieodwracalnego prawa przyczyny i skutku3 i w ten sposób uwolnić ludzkość od złudzeń...”
I kontynuując impresje w tym stylu, stwierdza:
„Pan Musashi własnym szlachetnym ciałem doświadczając piekielnych mąk, ofiarował w ten sposób błogosławiony dar wskazując nam, zwykłym śmiertelnikom, drogę do oświecenia. Jego obecność była dla nas wszystkich błogosławieństwem.
Spisuję tę relację o czynach pana, po części traktując to jako ofiarę za spokój jego duszy, po części
- jako spłatę długu wdzięczności za jego życzliwość; nie istnieje żaden inny powód. Jeżeli znajdą się tacy, którzy poznawszy postępowanie pana wybuchną śmiechem pogardy, sami zostaną wzgardzeni; ludzie szlachetnego serca odczują jedynie wdzięczność”.
Argumentacja mniszki brzmi sztucznie i każe się zastanowić, czy sama autorka faktycznie w głębi serca w to wierzyła. Można przypuszczać, że owa kobieta żyła samotnie i w tej sytuacji jej biologiczne potrzeby pozostawały nie zaspokojone, i być może pisała po to, by złagodzić uczucie osamotnienia; ale to tylko czczy domysł.
Autor Wyznań Doamiego ze swej strony zupełnie nie wyjaśnia swych motywów, ale nie ulega wątpliwości, że długo nie potrafił on wymazać z pamięci „przerażającego zachowania się pana” ani też własnych niezwykłych przeżyć na służbie u dai- mybĄ; im częściej o nich myślał, tym dziwniejsze wydawały mu się owe przygody, i wreszcie pokusa utrwalenia wspomnień na piśmie stała się nieprzezwyciężona. Podczas gdy mniszka Myókaku doszła do irracjonalnego wniosku, że pan Musashi był bodhisattwą, Dóami raczej dokładnie zgłębił psychikę swego pana i wydaje się, że możemy przyjąć, iż w wyniku tego zdobył jego zaufanie. Od czasu do czasu pan mógł odkryć przed owym
Dóamim swą wewnętrzną rozterkę, opowiedzieć mu o sięgających lat chłopięcych początkach swych szczególnych upodobań seksualnych - szukając sympatii i zrozumienia. Wydaje się, że Dóami ze swej strony miał w sobie coś z sykofanta; nie można zresztą wykluczyć, że natura obdarzyła go rzeczywiście skłonnościami analogicznymi do upodobań jego pana; jeśli nawet tak nie było, udawał je, by wkraść się w łaski pana - i stopniowo sam zasmakował w perwersji. Tak czy inaczej, nie ulega wątpliwości, że Dóami stał się niezbędnym towarzyszem w „sekretnym raju” dai- myo. Gdyby nie Dóami, seksualne zabawy pana prawdopodobnie nigdy nie przerodziłyby się w jawną perwersję - i to właśnie było powodem, iż pan Musashi czasami przeklinał istnienie Dóamiego. Bił go często i wiele razy bliski był zrobienia użytku z miecza. Lecz Dóami miał wyjątkowe szczęście; nielicznym mężczyznom i kobietom, którzy mieli okazję uczestniczyć w „zabawach” pana, udało się ujść z życiem. Będąc najbardziej zaangażowanym, Dóami stawał w obliczu śmierci częściej niż ktokolwiek inny. Udało mu się uniknąć tygrysich kłów, gdyż był równie bezcenny, co znienawidzony, a to, że przeżył, po części zawdzięczał też swej gotowości do współdziałania i taktowi.
O zbroi Musashi-no Kami Terukatsu i o portrecie pani Shbsetsu-in
Portret będący obecnie w posiadaniu potomków Domu Kiryu ukazuje Terukatsu w pełnej zbroi
— w puklerzu z ozdobionymi czarną plecionką naramiennikami i nagolennikami, w futrzanych 12
butach i w hełmie zwieńczonym ogromnymi, rozłożystymi rogami podobnymi do rogów bawołu
- siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na tygrysiej skórze; w prawej ręce dzierży on ozdobną buławę, lewa dłoń oparta jest swobodnie o udo, kciuk dotyka pochwy miecza. Gdyby nie nosił zbroi, można by wyrobić sobie jakąś opinię na temat jego sylwetki; w tym stroju widoczna jest tylko twarz. Nie ma nic niezwykłego w pewnym podobieństwie łączącym ubranych w pełne zbroje bohaterów okresu Wojen Domowych5. Portret Te- rukatsu ma wiele wspólnego z wizerunkami Honda Heihachiró czy Sakakibara Yasumasy, które często pojawiają się w ilustrowanych książkach historycznych; portretowani mężowie pełni są dostojeństwa i surowości, ale zarazem daje się zauważyć pewna sztywność i brak swobody w sposobie ułożenia ramion.
Źródła historyczne podają, że Terukatsu zmarł w wieku czterdziestu dwóch lat; na portrecie wydaje się być nieco młodszy - gdzieś pomiędzy trzydziestym piątym-szóstym a czterdziestym rokiem życia. Z okrągłymi policzkami i silną, szeroką szczęką z pewnością nie jest mężczyzną szpetnym, aczkolwiek jego oczy, nos i usta wydają się nieproporcjonalnie duże; mimo wszystko jest to oblicze godne inteligentnego i pewnego siebie przywódcy. Jego szeroko otwarte i patrzące prosto przed siebie oczy błyszczą gniewnie pod okapem hełmu; pomiędzy oczami, nad nosem, uwypukla się fałd skórny zakończony głęboką,
poziomą zmarszczką, która sprawia, że wygląda on niemal jak drugi, miniaturowy nos; po obu stronach nosa aż do kącików ust biegną głębokie bruzdy, nadając twarzy szczególny grymas zniecierpliwienia i niesmaku; zgodnie z wymaganiami ówczesnej mody Terukatsu nosi postrzępione wąsy
i bródkę.
Ta wyrazista twarz byłaby jednak znacznie mniej imponująca bez hełmu. Oprócz wspaniałych rogów przód hełmu zdobi wizerunek Taishakute- na6 depczącego stopą demona. Także europejski puklerz sprawia dziwne wrażenie. Nie jestem znawcą, ale wydaje mi się, że tego rodzaju europejskie puklerze spopularyzowane zostały przez Portugalczyków czy też Holendrów z Tanegashimy7 w okresie Tenmon (lata 1530-1540); można je określić mianem „puklerza w kształcie gołębiej piersi”; niczym brzoskwinia uwypukla się on ponad krawędzią biegnącą poniżej środka napierśnika, dolna krawędź wygina się w górę i ku tyłowi. Militarni przywódcy okresu Sengoku bardzo sobie cenili tego rodzaju puklerze; tak bardzo, że wkrótce po ich wprowadzeniu zaczęły powstawać liczne krajowe imitacje, więc być może nie ma w tym- nic szczególnego, iż Terukatsu posiadał podobny; niemniej zastanawia, dlaczego wybrał tę osobliwą zbroję do portretu. Nie wiadomo, czy zlepił wykonanie owego portretu osobiście, czy też
ktoś namalował go z pamięci już po jego śmierci; tak czy inaczej, portret stanowi dowód, iż ów europejski puklerz był ulubioną częścią zbroi Te- rukatsu.
Jeśli ktoś ogląda portret wiedząc o panu Musa- shim tyle, ile dowiedzieć się można z historycznych kronik, ujrzy jedynie podobiznę bohatera w rodzaju Honda Tadakatsu lub Sakakibara Yasumasy; ale ktoś, kto wie o słabostkach wodza, kto zna tajemnice jego życia seksualnego, odkryje poza imponującą fasadą - a może to tylko siła sugestii?
- pewien niepokój, wewnętrzną duchową rozterkę
i cierpienie ukryte pod nieprzeniknioną zbroją,
i wizerunek wyda mu się pełny niewymownej melancholii. Na przykład te szeroko otwarte oczy, mocno zaciśnięte usta, gniewnie zmarszczony nos
i brwi mogą się kojarzyć niektórym ludziom z wizerunkiem drapieżnego tygrysa; zarazem patrząc na obraz z innej perspektywy odnosi się wrażenie, że przedstawia on człowieka cierpiącego na reumatyzm, starającego się ukryć dręczący go ból. Europejski puklerz i rogaty hełm z wizerunkiem Tais- hakutena również skłaniać mogą do domysłów
i podejrzeń; być może te budzące grozę akcesoria wybrane zostały rozmyślnie, by ukryć wewnętrzną słabość. Lecz owa sztywna postać ostatecznie wydaje się tym bardziej niezgrabna i sztuczna. Wypukły, pękaty napierśnik wyglądałby mniej cudacznie, gdyby Terukatsu zasiadał na taborecie na sposób zachodni; ponieważ jednak siedzi ze skrzyżowanymi nogami, puklerz przesunął się do góry
i sterczy niezgrabnie. Nic nie sugeruje obecności muskularnej, zahartowanej w bojach postaci ukrytej pod puklerzem. Puklerz nie przylega do ciała, wydaje się elementem autonomicznym i obcym; miast osłaniać osobę swego właściciela i budzić przerażenie wśród wrogów, sprawia raczej wraże-
nie krępujących go i zadających ustawiczne cierpienie kajdan. W tym kontekście wyraz twarzy wodza można interpretować jako projekcję wewnętrznej męki I ukazuje nam się wówczas wstrząsający wizerunek bezsilnego więźnia. Patrząc na zdobiącą front hełmu alegorię możemy uznać, że postać Taishakutena triumfalnie depczącego pokonanego demona symbolizuje odwagę i męstwo pana Musashiego, podczas gdy sam odrażający, wykrzywiony w okrutnym grymasie demon, deptany bezlitośnie, jest aluzją do wstydliwej strony jego natury. Oczywiście nie jest to efekt zamierzony przez artystę; prawdopodobnie nie znał on tajemnej strony życia wodza, a namalował go po prostu takim, jakim go widział.
Na podobnym zwoju, przechowywanym w tym samym pudle, znajduje się portret żony daimyo. Brak autografu malarza, lecz można śmiało przyjąć, że obydwie podobizny wykonane zostały przez tego samego artystę i pochodzą z tego samego okresu. Pani była córką Chirifu Shinano-no Kami, daimyo tej samej rangi co panowie Domu Kiryu. Znana z wierności i oddania, po śmierci męża ogoliła głowę8, przyjmując imię Shósetsu-in, powróciła do rodzinnego domu i pozostawała na utrzymaniu krewnych z Domu Chirifu; jej późniejsze lata upływały w samotności, jako że nie miała dzieci; przeżyła męża zaledwie o trzy lata. Znamienną cechą historycznego malarstwa portretowego Japonii jest to, że istnieją liczne portrety mężczyzn będące prawdziwymi dziełami sztuki, ukazującymi indywidualne rysy twarzy portreto-
wanych, gdy tymczasem wizerunki kobiet są zwykle zaledwie stereotypowymi obrazami tego, co w danym okresie uważano za ideał kobiecej urody. Dama na portrecie ma delikatne, regularne rysy twarzy i jest niewątpliwie piękna, ale wizerunek niewiele się różni od portretów żon innych daimyo owej epoki. Równie dobrze mógłby to być portret żony Hosokawa Tadaokiego, b^dź też Besshó Na- gaharu; widz miałby dokładnie takie samo wrażenie.
Charakterystyczny jest bezosobowy chłód za- stygły w białych twarzach owych stereotypowych piękności. Wspomniana dama nie stanowi pod tym względem wyjątku; jej twarz jest okrągła i pełna, lecz przyglądając się uważniej można zauważyć, że gruba warstwa białego pudru tu i ówdzie odstaje i łuszczy się. Jej policzki są całkowicie bez wyrazu; to samo powiedzieć można o jej dumnym, rzeźbionym nosku. A nade wszystko jej oczy I długie, wąskie szparki ze źrenicami połyskującymi niczym łebki szpilek pod ciężkimi powiekami i pozostawiają wrażenie chłodu i wyrafinowanej elegancji. Jak wiadomo, w owym okresie żony daimyo określano mianem „Kita-no Kata”9, gdyż żyły odizolowane od zewnętrznego świata w odległych pawilonach pałacowych labiryntów, dokąd rzadko docierało słońce - i być może to było przyczyną, że wszystkie upodabniały się do siebie,
zyskując ów specyficzny wyraz. Samotność, nuda i rozpacz, których doświadczyła żona Terukatsu, były szczególnie dotkliwe i można przypuszczać, że ów portret ukazuje rzeczywisty wyraz jej twarzy.
O tym jak Hashimaru dorasta jako zakładnik na Zamku Ojika i o „kobiecych głowach"
Wyznania Doamiego zawierają następujący fragment:
„Zuiun-in-sama10 używa! w dzieciństwie imienia Hóshimaru; był on pierworodnym synem i dziedzicem pana Musashi-no Kami Terukuniego; kiedy ukończył sześć lat, wysłany został w charakterze zakładnika do zamku na Górze Ojika, do rodowego gniazda władcy sąsiedniej prowincji, pana Tsu- kuma Ikkansai, z którym ojciec chłopca, pan Te- rukuni, pojednał się w owym czasie; Zuiun-in- sama oznajmił mi kiedyś: «Oddzielony od ojca we wczesnym dzieciństwie, przez ponad dziesięć lat poznawałem rzemiosło wojenne i studiowałem literaturę na zamku na Górze Ojika, tak więc mam dług wdzięczności wobec Ikkansai, który mnie wychował»”.
We fragmencie tym czytamy o „pojednaniu”, jednak faktycznie pan domu Tsukuma, sprawujący władzę w kilku prowincjach, był potężnym daimyo i Terukuni z pewnością nie był równym partnerem w „pojednaniu”, aczkolwiek oszczędzono mu, być może, upokorzenia formalnej kapitulacji. Jest bardzo prawdopodobne, że został wasalem Ikkansai, gdyż w przeciwnym razie nie oddałby swego syna i dziedzica jako zakładnika.
A oto jeden z nielicznych epizodów dotyczących dzieciństwa Hóshimaru, o którym pamięć przetrwała do naszych czasów.
Jesienią 18 roku ery Tenmon (1549 r.), kiedy Hóshimaru miał lat dwanaście, zamek na Górze Ojika oblegany był od Dziewiątego do Dziesiątego Miesiąca przez wojska Yakushiji Danjó Masataki, wasala rodu Hakateyama. W owym czasie Hóshimaru nie osiągnął jeszcze wieku męskiego, nie był więc dopuszczony do udziału w walkach, lecz wysłuchiwane codziennie w murach zamku sprawozdania z przebiegu zmagań przyśpieszyły bicie jego serca. Hóshimaru wiedział, że chłopiec w jego wieku nie może uczestniczyć w wojnie, ale - mimo wszystko
- był synem samurajskiego rodu i pragnął przynajmniej zobaczyć bitwę na własne oczy. Chociaż był jeszcze zbyt młody, by przyjąć bojowy chrzest, postanowił przynajmniej wymknąć się na pole bitwy, by popatrzeć, jak postępują bushi11. Niestety zamek na Górze Ojika jako główna twierdza rodu Tsukuma był zacięcie bronionym labiryntem i nie było możliwości, by wyśliznąć się niepostrzeżenie. Od rozpoczęcia oblężenia zakładnicy znaleźli się pod szczególnie ścisłym nadzorem; Hóshimaru dotrzymywał towarzystwa samuraj, który przybył wraz z nim z rodowego zamku ojca; pod wieloma względami był
" Buslii-
on bardzo pożyteczny, ale miał zarazem przykry zwyczaj wtrącania się do nie swoich spraw, jak uważał chłopiec. Zamknięty przez cały dzień w wyznaczonym dla niego pokoju, Hóshimaru wsłuchiwał się w odległe odgłosy wystrzałów i wojenne okrzyki, tymczasem Aoki Shuzen, jego towarzysz i opiekun, komentował przebieg wydarzeń: „Te odgłosy świadczą o tym, że nieprzyjaciel się wycofuje”, zwykł mawiać Shuzen; albo: „To dźwięki muszli sygnałowej: hasło do przegrupowania się dla naszych ludzi w sąsiedztwie bram”. Wałka jest zażarta, wyjaśniał, wróg zajął już liczne twierdze wokół właściwego zamku i ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy otoczyło Górę Ojika; przeciw tej sile obrońcy zdolni byli wystawić niespełna pięć tysięcy ludzi. Walki trwały już miesiąc, zamek trzymał się jeszcze dzięki potężnym umocnieniom i strategicznemu położeniu, ale czas pracował na korzyść oblegających. Jedyną nadzieją. oblężonych były ewentualne zmiany polityczne na dworze w Kioto, które sprawią, że nieprzyjaciel przerwie oblężenie; jeżeli nie nastąpi to w miarę szybko, zamek musi paść.
Formalnie Hóshimaru był zakładnikiem, niemniej I jako syn daimyo - był niewątpliwie traktowany w sposób szczególny. Oddano mu do dyspozycji wygodny pokój w głównej części zamku
- honmaru. Lecz rozległy zamek stawał się powoli coraz ciaśniejszy; atakujący zajęli przyległe budynki, wdarli się do Trzeciej Cytadeli i kontynuowali natarcie na Drugą; obrońcy zmuszeni byli wycofać się do honmaru; we wszystkich pokojach i wieżach zrobiło się tłoczno. W tym samym czasie zaczynał się załamywać precyzyjnie opracowany system wart i posterunków; każdy żołnierz miał wyznaczone stanowisko, którego musiał bronić, ale w tej sytuacji każdy w miarę sił i możliwości pomagał tam, gdzie było to najbardziej potrzebne. Nawet
21 /
Aoki Shuzen nie zawsze mógł pozostawać u boku swego pana i z dystansu obserwować rozpaczliwe zmagania; kiedy rozpoczynało się szczególnie silne natarcie, zajmował wyznaczone stanowisko, czynnie uczestnicząc w obronie. Dóami cytuje następującą wypowiedź swego pana:
„Kiedy dziś cofam się myślą w przeszłość, w lata dzieciństwa, stwierdzam, że nawet te wydarzenia, które wówczas odbierałem jako upokarzające, stały się cennymi wspomnieniami. Podczas oblężenia zamku na Górze Ojika zmuszony byłem przebywać z nie liczącymi się kobietami i dziećmi i nie miałem okazji, by zapoznawać się z tajnikami bojowej strategii; ale teraz sądzę, iż doświadczenia tamtego okresu były nader interesujące”.
Krótko mówiąc, Hóshimaru rad był osłabieniu nadzoru, jaki sprawował Aoki Shuzen. Dotąd izolowany od bitewnego zamieszania, jego pokój ożywił się, wypełniony tłumem nieznajomych kobiet i dzieci. Zapewne byli to również zakładnicy, zgromadzeni w pokoju Hóshimaru, aby nie plątali się pod nogami. Dzieci zdają się znajdywać upodobanie w chaosie
- lubią wojny, trzęsienia ziemi, pożary i wszelkie kataklizmy, kiedy to tłumy ludzi uciekają wspólnie, czyniąc wiele zamieszania, podobnie jak lubią wycieczki w teren i biwakowanie pod gołym niebem. Hóshimaru mógł czuć się upokorzony znalazłszy się razem z „nie liczącymi się kobietami i dziećmi”, ale był ńie znającym świata, dobrze urodzonym młodzieńcem - i taka sytuacja nie mogła nie rozbudzić jego ciekawości; jego szczególne zainteresowanie wzbudziła grupa starszych niewiast.
Wśród zakładników nie było dojrzałych mężczyzn, jedynie chłopcy; za to kobiety były w różnym wieku: pięćdziesięcio- i sześćdziesięcioletnie babcie,
22
żony w średnim wieku i młode dziewczęta. „Nie liczące się” w oczach Hóshimaru, skoro jednak przebywały na zamku w charakterze zakładniczek, musiały być szlachetnie urodzonymi damami z dobrych samurajskich domów. Najlepszym tego dowodem jest fakt, iż nigdy nie traciły panowania nad sobą i nawet podczas najbardziej zażartych walk pozostawały w swojej części pokoju spokojne, dyskretne i pełne rezerwy. Wszystkie, nawet te najmłodsze, zdawały się mieć już za sobą wojenne doświadczenia; rozmawiały ze sobą bez szczególnego ożywienia, tak jak zwykły to czynić w czasie pokoju przy herbacie, oceniając przebieg walk na podstawie odgłosów: okrzyków i grzmotu wojennych bębnów. „Tej nocy zapewne nastąpi atak”, mówiły z przekonaniem; albo: „Można oczekiwać gwałtownego, natarcia o świcie”. Odkąd Aoki Shu- zen był zajęty gdzie indziej, Hóshimaru nie miał nikogo, kto objaśniałby mu sens bitewnego zgiełku; zaczął więc nadstawiać ucha i łowić okruchy prowadzonych przez kobiety rozmów. Chętnie dołączyłby do ich grona, ale onieśmielał go fakt, że wszystkie były od niego starsze; tak więc zdany był tylko na słuchanie z oddali oderwanych, przypadkowych fragmentów, ewentualnie mógł wałęsać się pod takim czy innym pozorem po zajmowanej przez nie części pokoju. Pewnego wieczora, kiedy powróciły najsilniejsze kobiety zajmujące się rannymi - tego dnia miały szczególnie wiele zajęcia - i zaczęły rozmawiać na temat wydarzeń minionego dnia, Hóshimaru przesunął się cicho w ich stronę.
- Hóshimaru-ia/wa12! 5 zawołała jedna ze starszych kobiet. - Hóshimaru-.iw«a, proszę, przyłącz się do nas.
Mówiąc to spojrzała nań uspokajająco i uśmiechnęła się życzliwie. Zwracając się do swych towarzyszek, dodała:
- To niezwykłe dziecko. Udaje, że nie słucha, kiedy rozmawiamy o bitwie, ale pilnie nadstawia ucha. Niewątpliwie wyrośnie na wybitnego wodza.
Starsza kobieta była dość wysokiej rangi i zdawała się budzić powszechny respekt; siedziała na pękatej poduszce, opierając łokieć na ozdobnej podpórce, otoczona przez blisko dwadzieścia kobiet.
- Hóshimaru-sama, czy chcesz posłuchać o bitwie? - Tym razem przemówiła inna kobieta.
- Tak.
Hóshimaru skinął głową. Czuł, jak po słowach starszej kobiety spojrzenia wszystkich pozostałych skierowały się w jego stronę - i ogarnął go irracjonalny lęk; coś w rodzaju paniki, jakiej mógłby ulec ktoś otoczony znienacka przez jakieś egzotyczne plemię. W społeczeństwie tamtego okresu istniało ostre rozgraniczenie płci; co więcej, chłopiec we wczesnym dzieciństwie oderwany został od rodziców i wzrastał w otoczeniu surowych bushi, nie wiedząc nic o życiu w wonnych, tajemniczych amfiladach pałaców wewnętrznych. Grupa dwudziestu trzech siedzących przed nim kobiet była niczym oglądany po raz pierwszy w życiu ogród pełen kwiatów, mieniący się barwami i pełen tajemniczych, dziwnych woni; Hóshimaru obserwował je dotąd z daleka, i kiedy teraz zbliżył się i owionęła go owa szczególna atmosfera, prawdopodobnie przeżył wstrząs, i to spowodowany nie wrażeniem piękna czy zmysłowością, ale niechęcią wobec Nieznanego. Przez chwilę stał w milczeniu.
- Usiądź tu, proszę.
- Tak.
Z hałasem, którym pragnął pokryć zmieszanie, Hóshimaru usiadł na macie.
- Młody panie, za jakieś dwa albo trzy lata wasza dostojność będzie mógł uczestniczyć w wojnie - rzekła jedna z kobiet, odgadując ukryte pragnienie chłopca.
- Rzeczywiście; ten młody człowiek jest dobrze zbudowany i mocny, od razu widać, że ma zadatki na wojownika.
Kobiety wiedziały, kim był Hóshimaru i dlaczego się tam znajdował. Darzyły go niewątpliwie sympatią i współczuły mu, jako że same były także zakładniczkami, a niektóre z nich miały zapewne synów bądź młodszych braci w podobnym wieku.
i Bardzo bym chciała zobaczyć go w jego pierwszej bitwie - powiedziała jedna, patrząc z uznaniem na bohaterską postawę Hóshimaru. - Szczęśliwy jest pan Musashi mając takiego dziedzica.
Te sprawy nie obchodziły jednak Hóshimaru. Pragnął, żeby się pośpieszyły, i zaczęły wreszcie mówić o bitwie.
Starsza kobieta zapytała przyjaźnie:
i Młody panie, zatem nigdy jeszcze nie widziałeś działań nieprzyjaciela?
Pytanie zadane zostało w dobrej wierze, lecz Hóshimaru odczuł je jako zniewagę; jego twarz oblał rumieniec, gdy potrząsnął przecząco głową.
- Chciałem, ale mi nie pozwolił. Mówi, że dzieciom nie wolno zbliżać się do Drugiej Cytadeli.
Pełen urazy ton Hóshimaru rozbawił starszą kobietę.
- Kto tak powiedział?
- Towarzyszący mi samuraj. Zawsze powtarza, że nie wolno mi to tego, to tamtego.
Następnie Hóshimaru sam zadał pytanie:
- Panie widziały atak z bliska, nieprawdaż?
2 -^unu... 25
- Tak; kiedy bitwa staje się zażarta, jak to miało miejsce choćby dzisiaj, robimy wszystko, by pomóc obrońcom. Czasami wchodzimy na wieże albo nawet docieramy na przedpola głównej bramy.
- Zatem mogą panie oglądać, jak zabijają wrogów i biorą ich głowy?
- O, tak, tak; czasami, gdy znajdziemy się zbyt blisko, zdarza się, że zbryzga nas krew.
Hóshimaru z zazdrością spoglądał w twarz starej kobiety; dorośli są szczęśliwi, myślał, nawet kobiety mogą to wszystko oglądać... Z trudem panował nad sobą.
i Wmieszam się między panie, kiedy będziecie jutro wychodziły, dobrze?
- Och, to niemożliwe ... - mówiąc to, staruszka spoglądała na chłopca, uśmiechając się łagodnie jak przedtem.
- Wielka szkoda, ale naprawdę nie możemy tego zrobić. Pan Aoki Shuzen bardzo by się gniewał.
- Shuzen nie musi o niczym wiedzieć. Nie będę paniom przeszkadzał; cokolwiek panie będą robić, ja będę robił to samo.
- Ale dobrze urodzony młody człowiek nie może wykonywać kobiecych zajęć. Ludzie by go wyśmiali.
Hóshimaru musiał przyznać rację starej kobiecie, lecz skoro tymczasem nie było mu wolno udać się na pole bitwy, chciał przynajmniej zobaczyć ciało, czy choćby tylko głowę słynnego bushi. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie widział okaleczonych zwłok ani ociekającej krwią, świeżo odciętej ludzkiej głowy. Przypomniał sobie, że kiedyś widział przelotnie wystawioną na widok publiczny głowę zabitego, ale nigdy nie zetknął się z niczym, co odzwierciedlałoby chwałę pola bitwy. Nie ma nic zaskakującego w fakcie, że tak właśnie było; wy- 26
chowany w rycerskim domu, poddany był ścisłemu nadzorowi. Mimo to Hóshimaru czuł się zawstydzony; jakże to on, dwunastoletni syn wysokiej rangi wodza, mógł być tak niedoświadczony. I to w czasach, kiedy stosy poległych żołnierzy piętrzyły się każdego dnia opodal jego pokoju i nawet kobiety przebywały tak blisko walczących, iż bywały zroszone krwią. Tylko jemu jednemu brakowało doświadczenia. Nic nie mogło być bardziej upokarzające. Pragnął zweryfikować swą odwagę; nie dlatego, by uważał, że widok bitwy mógłby go przerazić, ale po prostu chciał mieć trening, by nie dać się zaskoczyć w swej pierwszej bojowej próbie.
Z taką to prośbą zwrócił się Hóshimaru do starej kobiety w dwa czy trzy dni później.
Ta zastanawiała się przez chwilę.
- No więc dobrze - rzekła. - Nie mogę zabrać cię na pole bitwy, ale jeśli chcesz zobaczyć parę głów, umożliwię ci to. Tylko nikt nie może się
o tym dowiedzieć. Rozumiesz, paniczu? Jeżeli mi to przyrzekniesz, dzisiejszej nocy zaprowadzę cię w pewne miejsce.
Stara kobieta mówiła zniżonym głosem. Po czym opowiedziała Hóshimaru następującą historię. Otóż niemal każdej nocy pięć - sześć kobiet spośród zakładniczek wyznaczonych jest do pracy przy odpowiednim „przygotowaniu” głów zabitych w walce wrogów. Do zadań owych kobiet należy rejestrowanie kolejnych głów na specjalnej liście, znakowanie ich i obmycie z krwi. Głowy zwykłych żołnierzy nie cieszyły się specjalnymi względami, ale głowy znacznych bushi były starannie oczyszczane i demonstrowane dowódcy podczas specjalnej inspekcji. Kobiety czesały włosy, barwiły zęby, a sporadycznie wykonywały nawet bardziej skomplikowane zabiegi kosmetyczne, by również szczególnie zmasakrowane głowy uczynić
zdatnymi do prezentacji; krótko mówiąc, dokładały wszelkich starań, by jak najdokładniej odtworzyć rysy twarzy i karnację żywych głów. „Toaleta głów”, jak to określano, była zajęciem kobiecym, a ponieważ na zamku brakowało kobiet, niektóre zakładniczki przydzielone zostały do pomocy. Ponieważ wszystkie je łączyła przyjaźń, stara kobieta mogła potajemnie wprowadzić między nie Hóshimaru.
| Rozumiesz więc. Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, będziemy miały kłopoty. Musisz iść za mną bez słowa i patrzeć spokojnie. Nie próbuj pomagać ani nie mów więcej, niż to będzie konieczne.
Mówiąc to, stara kobieta spojrzała w oczy chłopca; płonęły ciekawością.
- Więc dobrze - dodała. - Przyjdę po ciebie w nocy, udawaj, że śpisz, i czekaj na mnie.
Kobiety i dzieci, które ulokowano w pokoju Hóshimaru, spały w rzędach obok siebie, bez względu na wiek i rangę; tylko Hóshimaru i Aoki Shuzen spali osobno, w przedniej części pokoju, oddzieleni od pozostałych lokatorów parawanem. Na szczęście rozległe pomieszczenie wyposażone było w jedną tylko lampę — i za parawanem panowała zupełna ciemność. Toteż gdyby nawet Shuzen otworzył zaspane oczy, prawdopodobnie nie zauważyłby, że posłanie Hóshimaru jest puste. A Shuzen, wyczerpany całodzienną walką, zwykle natychmiast zapadał w głęboki sen, któremu towarzyszyło głośne pochrapywanie. Zresztą Shuzen nie stanowił wyjątku; prócz zmieniających się kolejno wartowników wszyscy spali jak zabici. Im bardziej hałaśliwy i aktywny dzień, tym spokojniejsza i cichsza była następująca po nim noc. W ciszy i ciemności przyczajony pod kołdrą Hóshimaru z zapartym tchem oczekiwał przybycia starej kobiety; wkrótce usłyszał jej kroki, a następnie delikatne pukanie w parawan.
28
- Którędy?
Chłopiec przeczołgał się obok posłania Shuzena i wymknął się przed parawan.
-Tędy.
Nie mówiąc nic więcej, stara kobieta ruchem głowy wskazała drzwi. Podążając za nią, Hćshima- ru słyszał miarowy szelest jej jedwabnych szat, przypominający plusk spokojnych morskich fal.
Działo się to w połowie Dziewiątego Miesiąca, noc była chłodna. Stara kobieta narzuciła na białe kimono długą wykrochmaloną pelerynę; pochylając wąskie plecy, obiema rękami unosiła spódnicę, by przez nieuwagę obszerna szata nie musnęła twarzy kogoś spośród śpiących oraz by zmniejszyć szelest. Nie zabrała lampy, ale kiedy minęli pokój i znaleźli się w galerii, ujrzeli palące się tu i ówdzie w ogrodzie ogniska wartownicze. Światło odbiło się od wypolerowanych desek podłogi i rzuciło czerwony refleks na twarz starej kobiety, gdy ta odwróciła się, by spojrzeniem dać znak Hóshima- ru. Kiedy przemówiła, wokół jej ust pojawiła się biała mgiełka. Wyglądała teraz zupełnie inaczej niż za dnia: utraciła cechy wytwornej matrony o gorącym sercu; głębokie cienie, podkreślając bruzdy w zwiotczałej skórze, nadawały jej twarzy drapież- ny wygląd maski demona; sprawiała wrażenie zaniedbanej i znacznie starszej niż w świetle dnia. Już przedtem chłopiec zauważył, że niektóre jej włosy są siwe; teraz, kiedy ogniska znajdowały się w znacznej odległości, srebrne kosmyki na jej skroniach wychwytywały migotliwe światło i połyskiwały jak druciki. Hóshimaru przypomniał sobie raptem powtarzane wielekroć przez Aoki Shuzena ostrzeżenie: „Osoba z dobrego rodu nie zadaje się z kimś, kogo nie zna. Musisz mnie zawsze uprzedzić, zanim gdzieś wyjdziesz”. Może to jest spisek i może oto wpadnie w pułapkę? Prawie natychmiast za-
29 £ m /
wstydził się swej małoduszności; to tylko osobliwe oświetlenie nadało twarzy starej kobiety ów nieziemski wygląd, nic więcej. A wyobrażanie sobie niebezpieczeństwa jest oznaką tchórzostwa; ów moment wahania był ciosem dla jego dumy.
- Uprzejmie proszę to włożyć.
Kiedy dotarli do końca korytarza, stara kobieta bezszelestnie otworzyła przesuwane drzwi, zeszła do ogrodu i wyjmując spomiędzy fałd kimona parę słomianych łapci, położyła je przed Hóshimaru.
Płomienie wartowniczych ognisk sprawiły, że dotąd nie zauważył księżyca; znalazłszy się na zewnątrz spostrzegł, że była pełnia. Białe ściany wokół niego chwytały księżycowe światło i odbijały je jaskrawo. Jego przewodniczka szła szybko, na przemian poprzez światło i mrok, wzdłuż białych, załamujących się zygzakowato murów. Zbliżyła się wreszcie do niewielkiego, jednopiętrowego budynku, otworzyła drzwi i skinęła na Hćshimaru.
- Jesteśmy na miejscu - rzekła.
Hóshimaru pamiętał tę budowlę. Przechowywano tu broń i zbroje, a na górze znajdowało się ciasne pomieszczenie, coś w rodzaju większego strychu czy poddasza. Kiedy w ślad za starą kobietą wszedł do środka, zorientował się, że wiele się tam zmieniło podczas oblężenia. Cała broń ■ i skrzynie zostały zabrane i sala była prawie pusta; w rogu zbudowano prowizoryczny piec. Hóshimaru dostrzegł to wszystko dzięki światłu, które padało od pieca, i wnikającej księżycowej poświacie. Jego uwagę zwrócił ponadto osobliwy zaduch. Woń stęchlizny właściwa magazynom była tylko składową mieszaniny zapachów, całość stanowiła kompozycję wyjątkowo nieprzyjemną. Powietrze było dziwnie gorące i wilgotne, być może z powodu pary unoszącej się nad ustawionym na piecu kotłem pełnym gotującej się wody.
V 30
- Tu są schody. Bardzo proszę uważać... i powiedziawszy to, stara kobieta wspięła się na pierwsze piętro.
Hóshimaru podążył w jej ślady. Następnie usiadł w jasnym świetle lampy ustawionej u szczytu schodów.
„Nie wolno mi stchórzyć, cokolwiek bym zobaczył, nie wolno mi odwrócić twarzy...”
Z tym niezłomnym postanowieniem wzrok chłopca podążył ku najokrutniejszym rekwizytom znajdującym się w pomieszczeniu. Spojrzał najpierw na głowę znajdującą się przed najbliższą kobietą, a następnie kolejno na pozostałe, ułożone rzędem. Z zadowoleniem stwierdził, że potrafi patrzeć na nie ze spokojem. Głowy były tak czyste, że wydawały się wręcz sztuczne: nie było w nich śladu owej oczekiwanej przez Hóshimaru bitewnej aury
- czegoś, co pozwoliłoby odtworzyć atmosferę waleczności i męstwa wojownika. Im dłużej na nie patrzył, tym bardziej wydawały mu się,sztuczne i nie mające nic wspólnego z człowiekiem.
Kobiety, zapewne uprzedzone przez starszą towarzyszkę o zamierzonej wizycie, powitały wchodzącego Hóshimaru uprzejmym ukłonem i spokojnie kontynuowały swą pracę. Spośród obecnych tam pięciu kobiet trzy siedziały, mając przed sobą po jednej głowie, podczas gdy dwie pozostałe asystowały im tylko. Pierwsza z kobiet wlała do naczynia gorącą wodę i z pomocą jednej z asystentek myła głowę. Kiedy skończyła, umieściła głowę na drewnianej podstawce i przekazała sąsiadce. Druga z kobiet zajmowała się czesaniem, trzecia zaś prowadziła ewidencję. Wreszcie głowa mogła zostać umieszczona obok innych, już gotowych, na długiej desce naprzeciw kobiet. Aby zapobiec zsuwaniu się, głowy mocowane były na sterczących na powierzchni deski kolcach.
Dla ułatwienia pracy pokój był jasno oświetlony dwiema lampami umieszczonymi pomiędzy trzema kobietami. Sufit był tak niski, że Hóshimaru, gdyby wstał, uderzyłby głową o belkę; siedząc, mógł widzieć wszystko dokładnie. Same głowy jako takie nie wywarły na nim silniejszego wrażenia, lecz kontrast pomiędzy głowami i trójką kobiet dziwnie go ekscytował. W zestawieniu z bladością martwych głów, dłonie i palce kobiet wydawały się osobliwie żywotne, białe i lubieżne. Kobiety chwytały głowy za włosy, a ponieważ głowy były ciężkie, okręcały włosy wokół przegubów dla pewniejszego chwytu. Podkreślało to jeszcze dziwne piękno ich dłoni. Ich twarze były równie piękne. Przyzwyczajone do swego zajęcia, kobiety pracowały mechanicznie i beznamiętnie, powtarzając poszczególne czynności; ich twarze pozostawały zimne i obojętne, niczym kamienne maski. Ale ich obojętność była w jakiś sposób różna od obojętności głów. Jedna była odrażająca, druga wzniosła. Kobiety zawsze traktowały głowy z szacunkiem, nigdy grubiańsko, ich ruchy były wyważone, skromne i pełne wdzięku.
Hóshimaru był jak w transie; dopiero później miał zrozumieć znaczenie emocji, która nim owładnęła; wówczas jednak zapomniał o całym świe- cie. To było poruszenie, jakiego nie doświadczył nigdy przedtem, nie dająca się określić ekscytacja... Wydawało mu się, że owe trzy kobiety widział tamtego wieczora przed dwoma czy trzema dniami, kiedy to starsza pani zagadnęła go po raz pierwszy; przypominał sobie ich twarze, ale wówczas nie czuł nic. Dlaczego zatem stały się tak ponętne i uwodzicielskie teraz, w obskurnej mansardzie, twarz w twarz z odciętymi głowami wojowników? Obserwował każdą po kolei, jak wykonywała przypadającą na nią część pracy. Siedząca 32
najdalej po prawej stronie kobieta dołączyła sznurek do drewnianej tabliczki i przywiązała ją do włosów leżącej przed nią głowy, a gdy znalazła się przed nią łysa głowa - głowa „świeckiego mnicha”
- szydłem przekłuła ucho i przez wykonany otwór przewlekła sznurek. Patrząc, jak przebijała otwór, Hó6himaru odczuł intensywną rozkosz. Ale najsilniejsze wrażenie wywarła na nim siedząca w środku dziewczyna, która myła i rozczesywała włosy. Była najmłodsza z całej trójki, piętnasto- czy szesnastoletnia. Jej pełna, owalna twarz, mimo że zupełnie obojętna, miała szczególny urok. Chwilami spoglądała na głowę, nad którą pracowała, a po jej ustach przemykał bezwiedny uśmiech
- właśnie ów uśmiech zafascynował chłopca: w takich momentach twarz dziewczyny wyrażała niewinne okrucieństwo; a gdy układała włosy, jej dłonie były bardziej giętkie i pełne gracji niż dłonie pozostałych kobiet. Od czasu do czasu sięgała po znajdującą się na stojącym obok stoliku trociczkę i okadzała włosy aromatycznym dymem; następnie, kiedy już związała je i upięła w zwyczajowy węzeł, delikatnie uderzała bokiem grzebienia w wygolone ciemię w geście jakiegoś osobliwego rytuału. Hóshimaru wydawała się ona nieskończenie piękna.
i Proszę, może już pójdziemy?
Słowa starej kobiety sprawiły, że chłopiec raptownie się zarumienił. Jego przewodniczka była znowu życzliwą, wytworną starszą damą, ale kiedy spoglądała na niego uśmiechając się 1 zadowoleniem, miał uczucie, że jej oczy odczytały jego sekret.
Owej nocy zabawili w pomieszczeniu na poddaszu nie więcej niż jakieś dwadzieścia, trzydzieści minut. W innych okolicznościach Hóshimaru poprosiłby staruszkę, by pozwoliła mu zostać dłużej.
To normalne, że dzieci zwykle chcą oglądać jak najdłużej straszne widowiska i nikogo by nie zdziwiło, gdyby zaczął marudzić: „Ja chcę jeszcze trochę popatrzeć”, ale Hóshimaru utracił dziecięcą niewinność. Ponaglany przez starą kobietę, ociągając się schodził po schodach, lecz oczarowanie trwało; pogrążony był w niemej ekstazie.
- Tak, mam nadzieję, że jesteś zadowolony. To, co uczyniłam dzisiejszej nocy, uczyniłam na własną odpowiedzialność, dlatego proszę, nie pozwól, by ktokolwiek się o tym dowiedział.
Przed wejściem do sypialni staruszka przemówiła raz jeszcze zbliżając twarz do ucha chłopca.
- Pamiętaj... A teraz życzę spokojnego wypoczynku.
Co powiedziawszy, odeszła. Wśliznąwszy się za parawan, Hóshimaru ku swemu zadowoleniu stwierdził, że Aoki Shuzen śpi snem sprawiedliwego. Sam jednak, leżąc na swym posłaniu, nie mógł zapanować nad wzruszeniem i szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w ciemność. Przez całą noc zjawy płynęły przed nim i znikały, niczym piana na morskiej fali - niezliczone głowy w jaskrawym blasku lamp, wyraz ich twarzy, kolor skóry, ich krwawe karki... lubieżne palce przesuwające się zwinnie wśród niemych kształtów i nade wszystko - łagodny owal twarzy szesnastoletniej piękności. Był świadkiem wyjątkowej sceny. Odrażający zaduch przenikał przestrzeń, kobiety były równie nieme i obojętne jak oddzielone od ciał głowy. Z zalanego bladą księżycową poświatą ogrodu trafił do owego tajemniczego, nieziemskiego przybytku — i wszystko to trwało tak krótko... Dwunastoletni chłopiec mógł odnieść wrażenie, iż odrębny, ukryty świat, który ukazał mu się przez moment i nagle zniknął, był tyleż fascynujący, co nierealny.
Gdy noc dobiegła kresu, wydarzenia potoczyły się zwykłym torem; nieprzyjacielskie oddziały kontynuowały natarcie, zapach prochu, huk muszkietów, dźwięki muszli sygnałowych i wojennych bębnów oraz krzyki walczących unosiły się w powietrzu w ciągu całego dnia. Zakładniczki jak zwykle z poświęceniem wykonywały swe zadania, dostarczając walczącym żywność i amunicję, niosąc pomoc rannym. Pragnąc się upewnić, że scena na poddaszu nie była snem, Hóshimaru szukał wśród nich kobiet, spotkanych minionej nocy, ale nie udało mu się nigdzie dostrzec ani owej dziewczyny, która zafascynowała go w szczególny sposób, ani też żadnej z pozostałych czterech kobiet, chociaż przedtem zawsze były tu obecne. Tylko starsza pani siedziała jak zwykle w kącie pokoju, wsparta na niskim stoliku. Udawała, że nie dostrzega Hóshimaru. Domyślił się, że pięć kobiet, które przez całą noc pracowały przy toalecie głów, odpoczywa gdzieś w ciągu dnia; być może nawet śpią teraz na poddaszu... Hóshimaru uznał to za wysoce prawdopodobne. A zatem ich nieobecność oznaczać może, iż najbliższej nocy znów podejmą swą pracę.
Podniecony tą myślą, chłopiec niecierpliwie oczekiwał zachodu słońca. Bez wątpienia stara kobieta odmówiłaby, gdyby poprosił, by zaprowadziła go tam znowu, ale nie potrzebował już przewodniczki; wręcz przeciwnie - jej obecność byłaby krępująca. Jeżeli uda mu się wymknąć na korytarz nie będąc zauważonym przez kobietę, sam bez trudu potrafi odnaleźć drogę. Kiedy już zdecydował się zaryzykować tę próbę, również udawał obojętność i unikał zajmowanej przez kobietę części pokoju.
Chłopiec zastanawiał się, co było przyczyną, że odczuwał przemożne pragnienie ponownej wizyty
na poddaszu, i doszedł do wniosku, iż motyw jest tym razem całkiem inny niż minionej nocy. Tak czy inaczej pewny był, że owo pragnienie jest niestosowne dla syna bushi. Próbował sobie wmówić, że idzie tam, by raz jeszcze wypróbować swą odwagę, lecz niejasno zdawał sobie sprawę, że przyświeca mu inny cel. Dręczyły go wyrzuty sumienia i nieokreślony wstyd, którego znaczenia nie pojmował. Bardziej obawiał się obudzenia starszej damy niż Aoki Shuzena; na szczęście żadne z nich nie zauważyło, kiedy otworzył drzwi i wymknął się na korytarz - i odtąd wszystko było już proste.
0 tej samej co poprzedniej nocy porze minął tonący w księżycowym blasku ogród. Kierowany magiczną siłą, jak w transie minął drzwi magazynu
1 zatrzymał się obok schodów; przez chwilę nasłuchiwał, usiłując złowić jakikolwiek dochodzący z góry dźwięk. Chłopiec wciąż nie był pewny, czy to, co zapamiętał z poprzedniej nocy, nie było iluzją - być może stara kobieta za pomocą czarów sprawiła, iż ujrzał coś, co nie istniało... Ale kiedy znalazł się koło schodów, woda znów gotowała się na piecu - i ten sam niezapomniany, charakterystyczny zapach unosił się w wilgotnym, gorącym powietrzu. Z góry nie dochodził żaden dźwięk, ale u szczytu schodów migotało światło, z pewnością ktoś tam był. Poprzedniej nocy chłopiec minął kocioł z gotującą się wodą, nie znając jej przeznaczenia; teraz wiedział, że przeznaczona jest do mycia głów.
Pewność, że wszystko było jawą, spotęgowała uczucie wstydu. Wchodząc po schodach, stopień po stopniu, chłopiec zmagał się z jakąś wewnętrz- ną siłą, która starała się go zatrzymać i zmusić do odwrotu. Gdy stanął na szczycie, ujrzał znajomy widok: te same pięć kobiet, które spotkał tu ubieg- ej nocy, kontynuowało swe zajęcia. Nie spodzie-
36
wały się go tej nocy i twarze ich zdradzały zaskoczenie. Trzy kobiety przerwały pracę i spoglądały na Hóshimaru podejrzliwie, ale kiedy najstarsza pozdrowiła go uprzejmym ukłonem, pozostałe - nie odkładając trzymanych głów - poszły skromnie w jej ślady. Tylko przez moment ich twarze wyrażały jakieś uczucia, po chwili podjęły przerwaną pracę i kontynuowały ją w milczeniu. Chłopiec zaczerwienił się gwałtownie, gdy kobiety kłaniały mu się z szacunkiem, ale dumnie uniósł głowę i starał się zachowywać z godnością, jakiej można było oczekiwać od syna daimyo. Nie opanował jeszcze sztuki ukrywania zmieszania pod maską uśmiechu, jednak będąc synem wojskowego przywódcy wiedział, że zachować się musi z godnością zawsze, a już szczególnie w obecności kobiet. Musiał to być zabawny widok: wewnątrz pełen wstydu, na zewnątrz dumnie napuszony chłopiec, stojący niczym żołnierz, z odrzuconymi do tyłu ramionami. Z ulgą stwierdził, że kobiety zajęły się swoją pracą i przestały zwracać na niego uwagę. Niewątpliwie fakt, iż zjawił się sam, wydał im się podejrzany, ale wiedząc, że impertynencją byłoby go ganić - a zresztą nie była to ich sprawa 1 oddały się pilnie swym obowiązkom. Zapracowane i obojętne - były dokładnie takie jak poprzedniej nocy. Wszystko inne też pozostało nie zmienione: głowy ułożone rzędem wzdłuż pokoju, dwie lampy pod niskim sufitem, powietrze przesycone wonią kadzidła i krwi... Dla Hóshimaru ta noc była kontynuacją poprzedniej - realny świat dnia, od którego uciekł, zdawał się nierealnym snem. Brakowało tylko starej kobiety. Chłopiec znowu popadł w stan pełnego zachwytu oszołomienia, okrutna ekstaza rozrywała mu serce.
Jak poprzedniej nocy, kobieta z prawej posłużyła się szydłem, by wykonać otwór w uchu głowy
37 J J
„świeckiego mnicha”. Dziewczyna w środku zajmująca się myciem włosów uderzała grzebieniem w ciemię świeżo uczesanej głowy. Była to ta sama dziewczyna, która zafascynowała Hóshimaru ubiegłej nocy. Może dlatego, że była w wieku, kiedy ciało osiąga pełny rozkwit. Pokój wypełniały niezliczone głowy - składowisko śmierci. W tym otoczeniu, na tle posiniałych, zszarzałych głów jej rumiane, pełne policzki wydawały się tym bardziej żywe. Co więcej, ponieważ praca dziewczyny polegała na układaniu fryzur, palce jej pokryte były oliwą, i na tle lśniących, czarnych włosów sprawiały niewątpliwie wrażenie bielszych i bardziej lubieżnych, niż faktycznie były. Tej nocy Hóshimaru znowu dostrzegł ów zagadkowy uśmiech przyczajony w jej oczach i kącikach ust. Kiedy siedząca z lewej strony kobieta podawała jej świeżo umytą głowę, dziewczyna najpierw rozcinała podtrzymujący węzeł rzemyk, a następnie rozczesywała włosy
- starannie, pieszczotliwie. Czasami dodawała szczyptę oliwy, muskała brzytwą wygoloną powierzchnię lub - biorąc ze stolika zapaloną trociczkę
- okadzała włosy wonnym dymem. Następnie prawą ręką sięgała po nowy rzemyk; trzymając jeden koniec w ustach, lewą ręką zbierała włosy i wiązała przepisowy węzeł - a wszystko to czyniła z wprawą zawodowego fryzjera. Pracując, myślami zdawała się być daleko, ale kiedy krytycznym okiem spoglądała na ukończone dzieło, jak gdyby kontrolując styl fryzury, na jej twarzy pojawiał się niezmiennie ów enigmatyczny uśmiech.
Prawdopodobnie uśmiech ten był po prostu wyrazem wrodzonej jej dziewczęcej uprzejmości. W kontaktach towarzyskich miała zwyczaj uśmiechać się do osób, z którymi rozmawiała — nawyk świadczący o dobrym wychowaniu - i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, uśmiechała się w ten
sam sposób do martwych głów. Trudno się dziwić, że i przez długi czas zajmując się głowami - musiała stopniowo zobojętnieć i wyzbyć się odrazy, jaką mógł budzić widok odciętych głów, i nawet
- pracując nad ich upiększeniem i zaczęła z czasem odczuwać coś w rodzaju sentymentu i poczucia odpowiedzialności, zupełnie jakby miała do czynienia z żywymi ludźmi. Niemniej na kogoś, kto znienacka ujrzał tę scenę - z jednej strony głowy z poprzedzającą śmierć torturą agonii zastygłą w bladych twarzach, z drugiej delikatne, czerwone usta pięknej dziewczyny 1 jej uśmiech, choć prawie niedostrzegalny, oddziaływać musiał w sposób szczególnie podniecający. Była piękna i uwodzicielska, a ów rys okrucieństwa dodawał swoistej pikanterii jej urodzie. Zatem może nie powinno zbytnio dziwić, że dwunastoletniego Hóshimaru zafascynowała taka piękność. Jednakże oprócz owej fascynacji doświadczył on silnej emocji nieznanej normalnemu mężczyźnie. Z Wyznań Doamiego, gdzie szczegółowo opisany jest stan umysłu chłopca, wynika, że Hóshimaru zazdrościł znajdującej się przed dziewczyną głowie. Był zazdrosny, lecz bardzo istotne jest zrozumienie charakteru tej zazdrości. To nie było po prostu tak, że zazdrościł głowie, iż dziewczyna układa jej włosy, goli ciemię i wreszcie spogląda na nią z owym okrutnym uśmiechem... nie, on pragnął zostać zabitym, stać się taką okropną głową
o zniekształconych agonią rysach, którą preparowała dziewczyna. Stać się oddzieloną od ciała głową było koniecznym warunkiem spełnienia. Nie znajdował przyjemności w wyobrażaniu sobie siebie, żywego, u jej boku; za to gdyby mógł stać się jedną z owych głów - umieszczoną przed dziewczyną w całej jej urodzie - jakże byłby szczęśliwy...
Chłopiec był przerażony i zdumiony przyjemnością, jaką sprawiała mu owa dziwna, pozbawiona logiki fantazja. Dotychczas był zawsze panem swych uczuć, zdolnym kierować nimi zgodnie ze swą wolą. Ale w najtajniejszym zakątku jego serca kryła się studnia o nieznanej strukturze i głębi, poza zasięgiem jego samokontroli - i oto raptownie uniesiona została przykrywa owej studni. Gdy oparł dłonie na krawędzi i spojrzał w ciemność, w bezdenną otchłań, ogarnęło go przerażenie. Poczuł się jak człowiek, który - przekonany o swym doskonałym zdrowiu - nieoczekiwanie dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory. Hóshimaru nie pojmował, co jest źródłem jego choroby, musiał jednak przeczuwać, choćby niejasno, że było coś chorobliwego w rozkoszy, która zrodziła się na dnie tajemnej studni jego serca.
Bez wątpienia zdawał sobie sprawę, że umierając, utraciłby świadomość. Lecz jego fantazja - wizja rozkoszy, jaką odczuwałby, będąc głową w rękach dziewczyny - pozbawiona była logiki. I owa fantazja sama w sobie sprawiała mu przyjemność. Oddał się iluzji, że oto stał się głową, nie tracąc świadomości. Próbował sobie wyobrazić, że jedna z leżących przed kobietami głów jest jego własną. Kiedy dziewczyna uderzała głowę krawędzią grzebienia, wyobraził sobie, że to on jest uderzany - co sprawiło, że rozkosz osiągnęła szczyt. Zapomniał
o całym świecie, jego umysł pogrążył się w oszołomieniu, ciało drżąło. Spośród wielu różnych głów koncentrował swą uwagę na najbrzydszych: na głowach o smutnym lub błagalnym wyrazie, głowie komicznej, głowie o ciemnej brudnej skórze bądź głowie zgrzybiałego starca - i mówił sobie: „To ja”. Sprawiało mu to znacznie większą przyjemność niż identyfikowanie się z głową przystojnego, młodego bushi. Krótko mówiąc, zazdrościł
bardziej głowom godnym pożałowania, odrażającym niż pięknym.
Hóshimaru był chłopcem upartym, o silnym charakterze. Zapewne w miarę, jak jego zawstydzająca rozkosz stawała się coraz intensywniejsza, doświadczać musiał nurtującego uczucia nienawiści wobec samego siebie. Bez wątpienia robił wszystko, by zapanować nad podnieceniem. Wkrótce, przywołując w sukurs całą posiadaną siłę woli, wycofał się z tajemniczego, groźnego miejsca, które zdawało się wciągać go wprost w otchłań deprawacji. Długa, jesienna noc jeszcze trwała, gdy wrócił do swego pokoju. Późniejsza rozterka Hóshimaru przedstawiona jest szczegółowo w Wyznaniach Doamiego. Przez trzy kolejne noce chłopiec wymykał się na poddasze. Za każdym razem zwodził sam siebie, wynajdując coraz to nowe preteksty: „Nie przystoi poddawać się do tego stopnia strachowi”, szedł więc wypróbować siłę swej woli. Lecz faktycznie to pokusa rozkoszowania się owym widokiem przyciągała go z nieodpartą mocą. W ciągu owych trzech dni to zapominał
o wszystkim, to znów ogarniały go wyrzuty sumienia. Za każdym razem, gdy schodził po schodach, powtarzał sobie: „Nie wolno mi tu wrócić”. Lecz gdy nadchodziła noc, wymykał się z posłania, owładnięty gorączką, i podążał desperacko ku bramom swego sekretnego raju.
Kiedy Hóshimaru zjawił się na poddaszu trzeciej nocy, przed dziewczyną spoczywała niezwykła głowa. Należała ona do młodego, dwudziestojedno- czy może dwudziestodwuletniego bushi, ale o dziwo - brakowało nosa. Nie była to twarz szpetna. Raczej urodziwa, o cudownie bladej cerze; świeżo ogolone miejsca błękitniały, gładkie, lśniące włosy były równie wspaniałe jak te, które spowijały ramiona dziewczyny i spływały obfitą falą na jej
plecy. Niewątpliwie wojownik był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Jego oczy i usta miały klasyczny kształt, w zdecydowanych, męskich rysach o doskonałych proporcjach była pewna delikatność. Gdyby całość uzupełniał kształtny, prosty nos, twarz ta mogłaby służyć artyście wykonującemu lalki jako wzorzec urody młodego bushi. Niestety - z jakiegoś powodu brakowało nosa; wyglądało to tak, jakby odcięty został ostrą klingą, wraz z kością, od czoła aż po górną wargę. Gdyby był to płaski, mały nos, brak ten nie byłby tak dziwny - ale w tym przypadku obserwator mimowolnie oczekiwał widoku foremnej wypukłości stanowiącej uzupełnienie owej wspaniałej twarzy. Tymczasem została ona dokładnie usunięta, pozostawiając płaską, szkarłatną powierzchnię. Wskutek tego twarz była brzydsza i bardziej komiczna niż twarze zwyczajnie szpetnych mężczyzn. Dziewczyna starannie rozczesała połyskujące, czarne włosy beznosej głowy i ponownie związała je w przepisowy węzeł, następnie - jak miała to w zwyczaju - przez chwilę wpatrywała się w środek twarzy, w miejsce, gdzie powinien być nos
- i uśmiechnęła się. Jak zwykle chłopiec zafascynowany był wyrazem jej twarzy, lecz przypływ emocji, której doświadczył w tym momencie, był bez porównania silniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Tej nocy 1 w jednym rzędzie z okaleczonymi głowami - twarz dziewczyny jaśniała dumą i radością życia, była ucieleśnionym, absolutnym Pięknem przeciwstawionym niedoskonałości. I jej uśmiech właśnie przez swą dziewczęcą szczerość i prostotę wydawał się tym razem pełen ironicznego zła. Uśmiech sprawił, że chłopca porwał dziki wir nie kończących się wizji. Wydawało mu się, że przez całe wieki mógłby tak patrzeć w jej uśmiechniętą twarz; inspirowane tym widokiem wizje były
niewyczerpane - i zanim pojął, co się właściwie dzieje, jego dusza odpłynęła do krainy rajskich snów, w której on sam stał się ową beznosą głową i wraz z dziewczyną przebywał w świecie zamieszkanym tylko przez ich dwoje. Ta wizja odpowiadała jego upodobaniom. Uczyniło go to szczęśliwszym, niż był kiedykolwiek przedtem.
Jego radość przerodziła się w zachwyt; uśmiech znikał stopniowo z twarzy dziewczyny, ale jeszcze przez pewien czas chłopiec trwał w oszołomieniu, jak człowiek, który utracił duszę, podążając szlakami swych marzeń. Widząc, że dziewczyna zamierza przekazać głowę sąsiadce z lewej strony, przerwał panującą na poddaszu śmiertelną ciszę.
I Co mu się stało? Głowa, którą trzymasz... 1 Hóshimaru spostrzegł, że jego głos drży. Z wysiłkiem wypowiadał poszczególne słowa. - Co to? Ta głowa nie ma nosa?
- A... Tak.
Opierając lśniące od oliwy dłonie na umieszczonej przed nią desce, dziewczyna przybrała pełną szacunku pozycję, wymaganą w przypadku zwracania się do szlachcica. Czyniąc to, na moment uniosła wzrok i spojrzała w twarz chłopca, ale prawie natychmiast pochyliła głowę jeszcze bardziej w pełnym szacunku i wdzięku ukłonie.
- Musiał być głupcem, skoro obcięto mu nos
- powiedział chłopiec.
Ochrypły dźwięk, podobny bardziej do kaszlu starca niż śmiechu dziecka, dobył się z jego gardła i odbił osobliwym echem w ciasnym pomieszczeniu.
- Dlaczego raniono go w ten sposób?
- Bo... bo to kobieca głowa, panie.
- Głowa kobiety?
- Nie, panie...
Być może będąc tak młodą, dziewczyna czuła się onieśmielona rozmawiając z mężczyzną, być może
43 J £
zachowanie chłopca - sposób, w jaki wyrzuca! z siebie pytania - sprawiły, iż wyczuła w nim istnienie czegoś anormalnego. Tak czy inaczej, odpowiadała nie podnosząc wzroku, nieśmiało, jak gdyby z przymusem.
- „Kobieca głowa” nie jest głową kobiety, panie. Niewiele wiem na ten temat, ale słyszałam, że podczas bitwy wojownik nie zawsze jest w stanie zabrać głowę zabitego wroga i nosić ją cały czas przy sobie. W takich przypadkach zabiera tylko nos, by móc później wrócić i odszukać samą głowę.
Ponieważ Hóshimaru domagał się dalszych informacji, dziewczyna pochylała głowę coraz niżej i niżej i odpowiadała najkrócej, jak tylko mogła. Chciał na przykład wiedzieć, skąd wzięło się określenie „kobieca głowa”; prawdopodobnie stąd, że jeśli jako trofeum przedstawiony zostałby tylko sam nos, nikt nie byłby w stanie określić, czy należał on do mężczyzny, czy do kobiety. Zasadniczo beznose głowy nie były pożądane, ale podczas bitwy wojownik, który zdobył trzy czy cztery głowy, miałby spory kłopot, chcąc nosić je ze sobą. Zamiast tego odcinał nosy i posługiwał się nimi później, po zakończeniu bitwy i pomagało mu to odnaleźć zdobyte głowy. Obcinanie nosów było dopuszczalne jedynie w przypadku absolutnej konieczności - wyjaśniła - i w zasadzie „kobiece głowy” trafiały się nader rzadko: ta była pierwsza, jaką zdarzyło się jej widzieć od rozpoczęcia oblężenia. To było wszystko, czego chłopiec zdołał się dowiedzieć z wypowiadanych z przymusem słów dziewczyny.
A oto fragment Wyznań Doamiego:
„Mój pan powiedział kiedyś: Nie ma nic bardziej osobliwego niż serce człowieka. Gdybym nie spotkał tamtej dziewczyny i nigdy nie zobaczył
«kobiecej głowy», nigdy nie oddałbym się równie haniebnym występkom. Wspomnienie dało początek mej hańbie: twarz owej dziewczyny tak głęboko wryła się w moją pamięć, że nie potrafiłem jej zapomnieć ni w dzień, ni w nocy. Zapragnąłem dostarczyć następną «kobiecą głowę» i znów ujrzeć uśmiech na jej twarzy. Kiedy już podjąłem decyzję, owładnęła mną niecierpliwość - i pewnej nocy wykradłem się z zamku, by wśliznąć się do nieprzyjacielskiego obozu”.
O tym jak Hoshimaru zdobywa nos w obozie nieprzyjaciela i daje dowód swej odwagi
Kilka przeszkód dzieliło Hoshimaru od urzeczywistnienia jego pragnienia ujrzenia kolejnej beznosej głowy przed dziewczyną na poddaszu. Przede wszystkim nie mógł liczyć na to, że ktoś inny przyniesie „kobiecą głowę”; musiał to zrobić sam, tymczasem nie było mu wolno udać się na pole bitwy. A gdyby nawet zdołał wymknąć się z zamku, pojawiał się kolejny problem: należało odnaleźć wybitnego nieprzyjacielskiego wojownika, zwyciężyć go, odciąć mu głowę i nos. Musiałby ponadto ukryć fakt, że to właśnie on zdobył głowę, i przekazać ją dziewczynie w imieniu kogoś innego. Aby zdobyć odznaczenie za męstwo na polu bitwy, niezbędne było posiadanie świadka; ale celem Hoshimaru nie było zdobycie sławy. Pragnął tylko raz jeszcze ujrzeć, jak dziewczyna uśmiecha się do beznosej głowy. Najprostszym rozwiązaniem byłoby wybrać odpowiednie zwłoki spośród licznie zalegających przedpola zamku ciał, odciąć głowę, a następnie wyszukać jakiegoś „świadka”; może przekupić jakichś piechurów
45 i
9
- lecz jego sumienie bushi nie aprobowało takiej możliwości. Taki tchórzliwy plan niegodny był syna samurajskiego rodu. Własną ręką zabić musi nieprzyjacielskiego wojownika, uciąć mu głowę i zabrać nos. Hóshimaru sam borykał się ze swym problemem, nie mogąc zasięgnąć niczyjej rady. Musiał działać szybko, gdyż kobiety w mansardzie mogły zostać zastąpione przez inne.
Gdy Hóshimaru snuł' swe osobliwe nadzieje i plany, na krytycznym odcinku pomiędzy główną Cytadelą, honmaru, i Drugą Cytadelą dwie armie toczyły rozpaczliwy i bezlitosny bój. Rozgrzane perspektywą bliskiego zwycięstwa oddziały Yaku- shiji jak czarna lawina przewaliły się ponad wałem, staranowały bramę i wdarły się do honmaru, gdzie zostały zatrzymane przez zdecydowanych na wszystko obrońców i w wielkim zamieszaniu wyparte poza obręb Drugiej Cytadeli. Gniewne okrzyki, strzelanina, jęki rannych, stłumiony hałas czyniony przez przemieszczające się armie - przez cały dzień odgłosy towarzyszące rzezi i zniszczeniu rozbrzmiewały w uszach Hóshimaru niczym pomruk odległej burzy. Mimo bohaterskiej obrony istniała nikła szansa, że Zamek Ojika zdoła się utrzymać. Aoki Shuzen miał opatrunek na udzie, gdzie dosięgła go nieprzyjacielska włócznia, był ponadto dwukrotnie ranny w ramię, ale nie dbając o rany uczestniczył w walkach. Rzadko odwiedzał Hóshimaru, ale za każdym razem, zanim się oddalił, by powrócić na mury, zwykł powtarzać z surową miną:
„Czy jesteś gotów, młody panie? Kiedy nadejdzie pora, nie zapomnij, proszę, czego cię zawsze uczyłem”.
Oznaczało to, że Hóshimaru w każdej chwili powinien być gotów umrzeć odważnie, rozcinając sobie brzuch według stosownych reguł. Z kobiet ani jedna nie pozostawała już bezczynna, nawet
starsza pani, która była jego przewodniczką; wszystkie zajmowały się pielęgnowaniem rannych i grzebaniem poległych. Zdarzało się, że nie wracały nawet na noc.
Ale jeśli nawet los zamku i los jego samego były już przesądzone, chłopiec nie dbał o to. Jedyne, co miało dlań w tej chwili znaczenie, to tylko to, że w wyniku chaosu panującego na zamku nikt go nie kontrolował. Wymknąć się niepostrzeżenie poza mury - to nie będzie trudne. Jedynym problemem było przedostanie się do obozu wroga. Minęły dwie noce od owego dziwnego przeżycia na poddaszu; podczas drugiej nocy Hóshimaru bezszelestnie zszedł w dół po zboczu na tyłach strażnicy i odnalazł tajemną ścieżkę, która wyprowadziła go poza obręb murów zamku. Doszedł do wniosku, że skoro główne siły nieprzyjacielskie skoncentrowały się w obrębie pierścienia umocnień pomiędzy Drugą i Trzecią Cytadelą, to w głównym obozie usytuowanym poza zewnętrzną fosą straże zostały prawdopodobnie zredukowane i nie są zbyt czujne. Uznał, że najlepiej będzie podążać dalej ścieżką i spróbować przedostać się na tyły kwatery głównej wroga. Jego serce biło mocno i z drżeniem oczekiwał tego, co miało się wydarzyć, niczym wojownik, który wyrusza na pierwszą w swym życiu bitwę. Uroczo uśmiechnięta twarz dziewczyny i niezliczone beznose głowy tańczyły mu przed oczami.
Była druga w nocy, kiedy chłopiec puścił się ścieżką w dół zbocza. Księżyc, który bladą poświatą rozpraszał ciemności podczas jego nocnych wypraw na poddasze arsenału, spoczywał majestatycznie na grzbiecie Góry Ojika i kreślił na ziemi wyraźny cień chłopca. Hóshimaru narzucił na głowę delikatny welon, co upodobniło go do wymykającej się z zamku kobiety; gdy tak szedł, widział
swój zwiewny, drżący cień płynący ponad ziemią, niczym meduza.
Nieprzyjacielski obóz musiał być doskonale zaopatrzony, skoro zapewniał schronienie i aprowizację dwudziestotysięcznej armii podczas trwającego już ponad dwa miesiące oblężenia. Zamek Ojika wznosił się na skraju pasma górskiego - na górskim „przylądku” stanowiącym zakończenie grzbietu-półwyspu wrzynającego się w równinę; obóz nieprzyjacielski miał kształt podkowy obejmującej obrzeża owego „półwyspu”. Obóz otaczały bambusowe zasieki i płot, co pięć - sześć metrów płonęły ogniska straży; w pewnej odległości od siebie, poza ogrodzeniem, wznosiły się wieże obserwacyjne. Wróg zbudował ponadto liczne tymczasowe drewniane schrony - coś w rodzaju baraków - w których spali samurajowie, od dowódców poczynając, a kończąc na prostych bushi. Hóshimaru minął wypukły grzbiet podkowy i dotarł wreszcie do jej końca. Znalazł się w ten sposób na tyłach kwatery głównej, usytuowanej naprzeciw głównej bramy zamku. Bambusowy płot nie stanowił dla chłopca przeszkody, nie zauważony wśliz-. nął się za ogrodzenie. Oczywiście w normalnych warunkach przedostanie się do nieprzyjacielskiego obozu nie byłoby takie łatwe, ale jak trafnie przewidział, większość żołnierzy wroga pozostała na okupowanych pozycjach w obrębie Drugiej i Trzeciej Cytadeli - obóz był wyludniony, a strażnikom daleko do zwyczajnej czujności.
Chłopiec orientował się doskonale w tajnikach życia na zamku, ale owej nocy po raz pierwszy znalazł się w obozie wojskowym i wśliznąwszy się poza ogrodzenie, był ogromnie zaciekawiony. Dochodząc do wniosku, że jego przebranie na terenie obozu może się wydać podejrzane, zdjął welon, złożył go i ukrył na piersi. Następnie szybko
48
i lekko, niczym lecący ptak, przemykał pomiędzy budynkami, wykorzystując ich cienie kreślone przez wspaniały księżyc. Zatrzymywał się pod okapami dachów kolejnych budynków i zaglądał do ich wnętrz. Szczęśliwie dla chłopca, blask ognisk strażniczych ginął w intensywnym świetle księżyca: w jaskrawej poświacie płomienie przypominały raczej białawy dym. Księżyc kreślił na ziemi srebrne refleksy i sprawiał, że wszelkie najdrobniejsze nawet przedmioty zdawały się fosforyzować w przesyconym światłem powietrzu jesiennej nocy. Owa niezwykła, promienna poświata ograniczała czuwającym strażom pole widzenia. Chłopiec przeczołgał się obok grupki przykucniętych strażników, stłoczonych wokół ogniska, i skierował się bezpośrednio w stronę wieży wartowniczej, wykorzystując ciemną smugę rzucanego przez nią cienia I nie niepokojony przez nikogo. Ponieważ obrońcy zamku zepchnięci zostali poza wewnętrzne linie umocnień, strażnicy na wieży nie byli zbyt czujni i prawdopodobnie drzemali. Ale nawet jeśli któryś z nich zauważyłby chłopca, zapewne uważałby go za jednego z paziów, urzeczonego urokiem księżycowej nocy.
Każdy barak otaczały kurtyny oznaczone herbem zajmującego kwaterę bushi. Przy wejściu każdorazowo wystawiona była deska informacyjna; na terenie ograniczonego kurtynami placu znajdowały się sztandary, proporce, włócznie etc. Hóshimaru kolejno lustrował mijane kwatery. W pewnym momencie jego uwagę przyciągnęła jedna szczególnie okazała kurtyna ozdobiona charakterystycznym znakiem mon. Chłopiec zatrzymał się: był to znak rodowy Yakushiji Danjó
- kurtyna otaczała więc kwaterę nieprzyjacielskiego dowódcy. Hóshimaru przedostał się poza kurtynę i - opierając się o zbitą z desek ściankę
49
k
baraku - przez chwilę nasłuchiwał uważnie, ale wewnątrz panowała niczym nie zmącona cisza. Następnie, okrążając budynek, odnalazł stajnię z pięcioma czy sześcioma spętanymi końmi stanowiącymi z pewnością własność wodza. Nawet one pogrążone były we śnie. Hóshimaru czuł, że oto nadarza się wspaniała okazja dokonania czynu, którym zyskać można niewyobrażalną chwałę. Wprawdzie jego zasadniczym celem było zdobycie „kobiecej głowy”, nie zaś głowy naczelnego wodza, gdyby jednak pozwolił, by zmarnowała się tak niecodzienna okazja, byłby niegodny swego samurajskiego dziedzictwa. Skoro generalski sztandar umieszczony został właśnie tutaj, mogło to oznaczać, że Masataka nie przyłączył się do uczestników oblężenia, lecz że spał wewnątrz tego właśnie baraku. Jeżeli wszystko ułożyłoby się pomyślnie i udałoby mu się wziąć głowę naczelnego wodza nieprzyjacielskiej armii, byłby to czyn wyjątkowy, wyróżnienie się z niczym nieporównywalne. Myśl ta stanowiła dodatkową podnietę w awanturniczym planie chłopca. Z opanowaniem i odwagą dorosłego mężczyzny ostrożnie otworzył tylne drzwi. Przez chwilę szedł po omacku po drewnianej podłodze wzdłuż korytarza prowadzącego do - jak się domyślał — wewnętrznych pomieszczeń. W korytarzu było ciemno, ale dzięki wnikającej przez dziury po sękach i szpary pomiędzy deskami księżycowej poświacie udało mu się wreszcie dotrzeć do końca korytarza i odnaleźć drzwi. Z wnętrza izby, przez wąską szparę sączyło się światło. Chłopiec przesunął shoji'3, otwierając drzwi na szerokość około trzydziestu centymet
rów. Wnętrze izby podzielone było na dwie części; ta, którą mógł teraz widzieć Hóshimaru, okazała się przedsionkiem, w którym spało dwóch paziów, mniej więcej w jego wieku. Dalsza część pomieszczenia oddzielona była parawanem: tam właśnie paliła się lampa. Ostrożnie, by nie obudzić paziów, Hóshimaru na palcach przemknął przez przedsionek i przycupnął w cieniu parawanu, wpijając zachłannie wzrok w oblicze śpiącego bushi. Chociaż barak był prowizoryczną, zbudowaną z desek konstrukcją, główna izba okazała się przestronna; poza posłaniem znajdowała się wnęka, w której zawieszono zwój przedstawiający wizerunek boga wojny, Hachimana. Obok posłania stał przenośny ołtarzyk z wizerunkiem groźnego boga ognia, Fu- dómyó. Pozostałe akcesoria: katana, zbroja, stojak pod miecze oraz meble zdobione bogato srebrnym i złotym lakierem nie pozostawiały cienia wątpliwości I nie była to z pewnością kwatera zwykłego bushi. Ponadto włosy mężczyzny związane były w sposób zastrzeżony dla wodzów; głowa jego spoczywała na lśniącej, polakierowanej na czarno podpórce, ubrany był w nocną szatę z ciężkiego jedwabiu. Hóshimaru nie wiedział nic na temat wieku czy wyglądu Masataki. Mężczyzna na posłaniu mógł mieć około pięćdziesięciu lat. Miał szerokie czoło i pociągłą twarz o gładkiej cerze i subtelnych wyrafinowanych rysach - śpiąc, przypominał bardziej dworzanina niż bushi. Większość wojowników tego okresu miała skórę stwardniałą i spaloną przez słońce, naznaczoną śladami stoczonych bitew 1 tymczasem karnacja tej pogrążonej we śnie twarzy, choć raczej ciemna, podobna była do powierzchni starannie wypolerowanego drewna i posiadała strukturę najlepszego papieru welinowego. Nie była to skóra bushi, który życie spędził w siodle, smagany deszczem i wichrem, lecz sta
rannie wypielęgnowanego arystokraty, zabawiającego się poezją i muzyką.
Wspomniany Yakushiji Danjó był formalnie wasalem Domu Hatakeyama, jednak od czasów jego ojca potęga rodu wzrosła i przewyższyła znaczenie Domu Hatakeyama; doszło do tego, że nie będąc bezpośrednio wasalem shóguna, wywierał on istotny wpływ na politykę Muromachi-Baku- fu14. Ów wyjątkowy status zawdzięczał głównie zdolnościom ojca, jego osobiste militarne osiągnięcia nie były szczególnie znaczące; zwykł raczej wykorzystywać wypracowaną przez ojca uprzywilejowaną pozycję w charakterze odskoczni, a własna elokwencja, dowcip, inteligencja i bystrość pomogły mu zdobyć przychylność przełożonych i wykorzystać w pełni okazję stworzoną przez ów okres w dziejach, kiedy to wasale potrafili często zdominować swych suzerenów. Tak więc formalnie daimyo, Danjó był faktycznie epigonem arystokracji, który przyswoił sobie maniery i styl życia dworzan. W tamtych czasach wielu bushi z Kioto, od członków rodziny shóguna i jego najbliższych współpracowników poczynając, ulegało stopniowo
wpływom dworu i zaczynało upodabniać się 1 tak pod względem wyglądu zewnętrznego, jak i sposobu bycia - do pozbawionych energii arystokratów; nie było więc nic niezwykłego w tym, że Danjó lepiej się znał na poezji niż na wojennym rzemiośle. Przybył, by osobiście stanąć na czele swych wojsk, lecz z góry pewny zwycięstwa, spał oto wygodnie i beztrosko w swej kwaterze. Taki to był człowiek, w którego uśpioną twarz wpatrywał się Hóshimaru.
Chłopiec wyczuwał, że czegoś brak temu mężczyźnie, który - jak uznał - musiał być samym Danjó. To prawda, iż męża owego cechowała wrodzona godność i powaga stosowna dla wybitnego daimyo, lecz wydawał się zbyt łagodny i miękki; brakowało mu surowego dostojeństwa, jakiego można by się spodziewać po przywódcy militarnego klanu i wodzu dwudziestotysięcznej armii. Chłopiec wyobrażał sobie zwykle wodza wyposażonego w przymioty, jakie obserwował u swego ojca, Musashi-no Kami Terukuniego, czy Ikkansai z Góry Ojika - jako męża o ciele niczym hartowana stal i zuchwałym obliczu płonącym żądzą podbojów. Bardzo łatwo można skruszyć tak delikatną postać - i to bez nadmiernego ryzyka, pomyślał chłopiec. Nie był ani przerażony, ani też zawiedziony; powinien może odczuwać coś w rodzaju zadowołenia, że oto będzie mógł zademonstrować swą odwagę i dokonać wielkiego czynu. On jednak spoglądał na tę twarz pod innym kątem. W jej centrum wznosił się kształtny, szczupły, delikatny arystokratyczny nos. Z miejsca, w którym się znajdował, Hóshimaru patrzył wprost w nozdrza lekko odchylonego w górę nosa i widząc dzielącą je długą i wąską przegrodę stwierdził, że ciało było bardzo cienkie. Grzbiet załamywał się, tworząc lekki garbek typowy dla arysto-
kratycznych nosów, pod skórą widoczny był delikatny zarys kości. Jeżeli uda mu się oddzielić ten nos od tej twarzy, dreszcz wywołany przez ów akt zniszczenia z pewnością porównywalny będzie z doznaniem inspirowanym widokiem „kobiecej głowy” na poddaszu arsenału. Wówczas była to głowa przystojnego, młodego bushi. Lecz ta głowa połączona była z torsem nieprzyjacielskiego wodza
- nieważne, że nie najodpowiedniejszego na to stanowisko - i była elegancka: subtelna i wyrafinowana, a to wystarczyło, by zrekompensować mankament, iż należała do mężczyzny w średnim wieku. Nie, ten nos był nawet bardziej fascynujący niż jakikolwiek inny - wystarczająco uwodzicielski, by napełnić tęsknotą serce chłopca, który tak wielką przyjemność czerpał ze scen oglądanych na mansardzie.
Kiedy tak się przyglądał, płomyk małej oliwnej lampy drżał i kołysał się, a migotanie to sprawiało, że kołysał się również cień rzucany przez nos na uśpioną twarz. Chwilami, w zależności od ruchów płomienia, nos pogrążał się w zupełnym mroku. Pojawiał się i znowu znikał. Wyglądało to, jakby kapryśny płomień próbował sprowokować chłopca. Sam nos wywierał nań jakąś szczególną presję, sprawiając chwilami wrażenie, jakby go już nie było. Zdawał się wyczekiwać niecierpliwie chwili, kiedy zostanie wreszcie oddzielony od twarzy. Oczyma wyobraźni Hóshimaru raz jeszcze ujrzał zagadkowy uśmiech dziewczyny; pragnął przekształcić tę twarz w beznosą głowę, złożyć ją przed jej kolanami, wydać ją na pastwę jej badawczego spojrzenia - nic nie mogło sprawić mu większej radości.
Jak na swój wiek Hóshimaru był silny i dobrze zbudowany, ponadto nie wątpił w swe szermiercze umiejętności. Kopnął znienacka podpórkę, na której spoczywała głowa śpiącego; zanim jego prze- 54
ciwnik zdążył wstać i sięgnąć po miecz, skoczył mu na pierś, usiadł okrakiem i jednym pchnięciem przebił mu gardło. Wakidzashi15 ofiarowany mu przez ojca, Terukuniego, był dziełem słynnego Kanemitsu16, lecz zręczność chłopca była bardziej imponująca niż wspaniała broń. Jednym uderzeniem osiągnął cel; wydobył miecz z rany i odskoczył tak szybko, że dosięgły go ledwie pojedyncze krople tryskającej krwi. Był niemal zdziwiony własną zręcznością i precyzją. Przeciwnik nie zdążył nawet krzyknąć; Hóshimaru ujrzał przerażone oczy - i usta: otwarte, gotowe przemówić
- a w chwilę później twarz śmierci, stężałą, wykrzywioną w agonii. W tym momencie Hóshimaru spostrzegł tuż za sobą błysk klingi. Dwaj chłopcy, których minął śpiących w przedsionku, równocześnie wydobyli miecze i zaatakowali go - lecz Hóshimaru, rozzuchwalony dokonanym przed chwilą czynem, wyminął ich i wskoczył do wnęki. Stanął tam w pozycji bojowej, gotów do walki, mając za sobą zwój z wizerunkiem Hachimana. Dawało mu to pewną przewagę, gdyż przestrzeń przed alkową zajęta była częściowo przez zwłoki, przenośny ołtarzyk i ustawione obok posłania meble - tak że wrogowie zbliżyć się mogli z jednej tylko strony. Paziowie byli wyraźnie zbici z tropu widokiem zwłok swego pana, a ich zmieszanie spotęgowało się jeszcze, gdy zdali sobie sprawę, że zabójca był wyrostkiem mniej więcej w ich wieku. Kiedy dopadł jednym susem wnęki, gdzie oczekiwał przeciwników w pozie weterana - Hóshimaru wydać im się musiał demonem, który zjawił się nieoczekiwanie, jak spod ziemi. Paziowie stracili
cały swój początkowy zapał; ostrożnie okrążyli zwłoki swego pana, bacząc, by ich nie nadepnąć, i powoli postępowali w kierunku wnęki.
Dwaj chłopcy ramię w ramię zbliżali się do krawędzi alkowy, wysunąwszy do przodu czubki swych kling, ale kiedy już mieli tam wejść, jeden z nich - mniej odporny nerwowo - cofnął się. Hóshimaru bacznie obserwował poczynania drugiego; w chwili gdy chłopiec postawił nogę na krawędzi podium, Hóshimaru zrobił wypad i zadał cios. Paź cofnął się odruchowo, przerażony dzikim atakiem przeciwnika, który dotąd stał nieruchomo w głębi wnęki, w odległości około dwóch metrów. Podium, aczkolwiek niewysokie, dawało Hóshimaru przewagę; widząc, że jego pierwszy cios zranił pazia głęboko w ramię, objął go mocno i pchnął raz jeszcze - w bok. Brocząc krwią z odniesionych ran chłopiec osuwał się na podłogę powoli, niczym tonąca łódź. Zanim jeszcze pierwszy paź uderzył ciałem o podłogę, Hóshimaru zaatakował drugiego. Nieszczęsny chłopiec, obezwładniony trwogą, nie myślał o walce ani też nie próbował uciekać, zdecydowany towarzyszyć swemu panu w śmierci. Odwracając wzrok od błysków miecza Hóshimaru sparował dwa czy trzy ciosy - była to jednak próba oporu pełna rezygnacji, niemal przepraszająca. Hóshimaru wytrącił mu broń z ręki, obalił na ziemię i przebił jego pierś.
Rozprawiwszy się z dwoma paziami, klęknął obok zwłok dowódcy i chwyciwszy lewą ręką za węzeł włosów, prawą zaczął odcinać głowę. W tym momencie usłyszał kroki kilku mężczyzn biegnących korytarzem w jego kierunku. Aczkolwiek chłopiec działał szybko, wykonanie tego wszystkiego musiało zająć jakieś piętnaście - dwadzieścia minut. Wynika z tego, że w pobliżu, w samym baraku, nie było nikogo, i dopiero teraz — praw- 56
dopodobnie zaalarmowani hałasem 1 nadbiegali wojownicy z sąsiedniej kwatery. Hóshimaru nie miał chwili do stracenia; tymczasem oddzielenie głowy od ciała okazało się zadaniem trudniejszym niż zadanie żywemu śmiertelnego pchnięcia 1 i chłopiec przeraził się, słysząc zbliżające się głosy. Klinga zaklinowała się między kręgami szyi, kiedy ktoś wbiegł do przedsionka. Żeby nie wpaść w ręce wroga, chłopiec musiał natychmiast uciekać. Dotychczas niemal cudem udało mu się zrealizować podjęty zamiar i i oto na koniec zmuszony był porzucić swój plan lub dać się zabić. Zgrzytając zębami w bezsilnym gniewie wyszarpnął tva- kidzashi z karku zabitego. I wówczas, kierowany irracjonalnym impulsem, ciął martwą twarz, pozbawiając ją nosa. Bryłka ciała potoczyła się na podłogę; porwał ją błyskawicznie, gwałtownie otworzył drzwi i wybiegi w ciemność.
Kiedy czytamy biografię wielkiego bohatera, odnosimy często wrażenie, że opatrzność w szczególny sposób czuwała nad jego losem, dając mu możliwość podejmowania ryzyka w sytuacjach niedostępnych doświadczeniom przeciętnych ludzi i pozwalając wyjść z. podejmowanych prób bez szwanku. Wyczyn Hóshimaru może być tego przykładem. Być może obciął zmarłemu nos, by rozładować gniew, być może pragnął spełnić przynajmniej w części swój zamiar, lub też zuchwały chłopiec uległ na koniec panice - tego nie wiemy. Lecz niezależnie od kierujących nim pobudek, gdyby - uciekając 1 nie zabrał ze sobą nosa Masataki, prawdopodobnie zostałby schwytany. To tylko domysł, ale można przypuszczać, że gdy wojownicy wpadli do sypialni i spostrzegli, że coś ważnego zniknęło z oblicza ich pana, niektórzy spośród nich wybiegli w pościgu za przestępcą, ale inni - przypuszczając, że nos mógł zostać odcięty
przypadkowo, gdyż nie mogli mieć pewności, iż zabójca zabrał go ze sobą - penetrowali tymczasem sypialnię w poszukiwaniu brakującego elementu twarzy wodza. Początkowo ledwie dwóch czy trzech mężczyzn ścigało Hóshimaru, w dodatku biegnącego przed nimi chłopca wzięli za jednego z paziów, który zbudził się i ruszył wraz z nimi w pościg. Hóshimaru cudem umknął, a zanim minął zewnętrzne ogrodzenie, usłyszał dochodzące ze wszystkich stron, ze szczytów wież strażniczych, głosy muszli sygnałowych i bębnów. Brutalnie wyrwani ze snu żołnierze masowo wybiegali z baraków; w obozie ogłoszono alarm, ale ogólne zamieszanie sprzyjało Hóshimaru. Przemykając pomiędzy coraz liczniejszymi pochodniami, w pewnej chwili porwał on z mijanego ogniska płonącą głownię i zamachał nią nad głową. Chłopiec okazał się na tyle sprytny, by zauważyć, że postać jego stanie się trudniej dostrzegalna, gdy sam będzie trzymał światło w ręce. Dotarłszy bezpiecznie poza teren zabudowany, odrzucił pochodnię i po przebiegnięciu jeszcze kilkuset metrów narzucił na głowę welon i rozpłynął się we wszechobecnym blasku księżyca.
O tym jak obie strony są zdezorientowane i jak armia Yakushiji rezygnuje z oblężenia zamku
W oficjalnych źródłach historycznych czytamy, że Yakushiji Danjó Masataka zasłabł nagle podczas ataku na Zamek Ojika w Dziesiątym Miesiącu 18 roku ery Tenmon, zwinął oblężenie i wycofał się do Kioto, gdzie w dziesięć dni później umarł w swej rezydencji Aburako-ji. Z danych zawartych w Wyznaniach Doamiego i w Marzeniu nocy jasno 58
wynika, że informacja ta była fałszywa, ale wówczas po stronie oblegających zaledwie kilku bushi znało prawdę - a w zamku jedynie sam Hóshi- maru.
Zdaje się, że w czasie ucieczki Hóshimaru w obozie wybuchł pożar, widoczny nawet z zamku. Płonął jeden tylko barak i pożar został wkrótce zlokalizowany i ugaszony; jest prawdopodobne, że ktoś w obozie okazał się ostrożny i na tyle sprytny, iż rozmyślnie podłożył ogień, by dostarczyć możliwe do przyjęcia wyjaśnienie zamieszania. Z analizy przytoczonych uprzednio faktów wynika, że śmierć naczelnego wodza była konsekwencją poważnych- zaniedbań; co gorsza zabójca zdołał zbiec. Oficerowie sztabu znaleźli się w nie lada kłopocie. Przede wszystkim podjęte zostały rozpaczliwe wysiłki odnalezienia nosa. Utrata nosa była czymś o wiele gorszym niż utrata głowy. Imagawa Yoshimoto zlekceważył przeciwnika i poległ w bitwie pod Okehazama, ale we właściwym czasie głowa jego została odesłana, oczywiście z nosem wznoszącym się na właściwym miejscu. Było coś szczególnie poniżającego w fakcie, że wzięto nos Masataki, pozostawiając samą głowę
- i trudno było oznajmić taką nowinę w obozie. Wydaje się, że w tej sytuacji oficerowie uznali za najwłaściwsze nakazać milczenie tym, którzy widzieli zmarłego, całe zaś zamieszanie i ogłoszenie alarmu złożyć na karb pożaru.
Lecz jeśli nawet żołnierze pozwolili się zwieść pozorom, prawda mogła w każdej chwili wyjść na jaw za sprawą nieprzyjaciela. Lada moment z zamku przybyć mógł wysłannik niosący na tacy nos i oznajmić: „Coś cennego stanowiącego własność Danjó-dono nieoczekiwanie dostało się w nasze ręce; niewątpliwie tego potrzebujecie, więc oto zwracamy wam to z całym szacunkiem”. Najwyżsi
rangą drużynnicy Yakushiji byli pełni trwogi, że zdarzyć się może coś w tym rodzaju. Choć nadszedł świt, nie rozpoczynali natarcia i czekali na kolejny ruch przeciwnika ■ - lecz nie przybywał żaden posłaniec. Oblężony zamek również nie próbował kontruderzenia i zachowywał dziwne milczenie, co potęgowało jeszcze niepokój oficerów Danjó. Zaczęli podejrzewać spisek. Ktoś wyraził przypuszczenie, że człowiek, który wdarł się do sypialni dowódcy, nie był agentem z zamku, ale zwykłym złodziejem lub może kimś, kto miał z da- imyo jakieś osobiste porachunki. Jeżeli zabójca byłby samurajem, nie pozwoliłby sobie na tak bezsensowny żart, jakim było obcięcie nosa; argument ten nie był pozbawiony realnych podstaw, ale inni byli zdania, że jednak był to bushi z zamku i faktycznie zabrał nos, gdy zabrakło mu czasu, by odciąć głowę - i że wróg zamierza wykorzystać ten fakt, by ich upokorzyć.
Kiedy oficerowie sztabu Yakushiji próbowali odgadnąć zamiary przeciwnika, obrońcy zamku również niepokoili się coraz bardziej, nie pojmując, dlaczego triumfujący napastnicy raptem zaniechali decydującego natarcia. Stawiając opór, obrońcy jedyną szansę ocalenia widzieli w ewentualnej wolcie politycznej na dworze w Kioto, lecz raporty nie zawierały żadnej tego rodzaju informacji: Oblegający naciskali dotąd systematycznie, upadek zamku zbliżał się nieuchronnie i wydawał się nieunikniony - przeciwnik nie miał powodu, by rezygnować właśnie teraz, tymczasem oblegający od rana zachowywali dziwną ostrożność. Nie było słychać wzywających do ataku bębnów, nie odpowiadali nawet na strzały z zamku; zamiast tego wzmocnili linie obronne i zachowywali spokój
- a wszystko to bez widocznego powodu. Ostatniej nocy w obozie wroga wybuchł pożar; być może 60
spowodował on jakieś- straty? Wysłano szpiegów, ale nie dowiedzieli się oni niczego konkretnego. Nie ulegało wątpliwości, że coś się stało; Ikkansai zwołał wyższych oficerów na naradę w nadziei, że wspólnie uda im się rozwiązać zagadkę, lecz nikt nie potrafił przedstawić nic, prócz niczym nie uzasadnionych domysłów; każdy miał swoją własną teorię i nie potrafili uzgodnić konkretnie planu dalszych działań. Niektórzy proponowali przeprowadzenie desperackiego ataku. To mogłoby się okazać zbyt niebezpieczne, sprzeciwili się inni, skoro właściwie nie wiadomo nic na temat planów wroga; z czasem sytuacja się wyjaśni, a tymczasem należy poczekać na kolejny manewr przeciwnika. W ten sposób upłynął dzień.
Kiedy wrogie armie wydane były na pastwę domysłów i niepewności, Hóshimaru cierpiał z powodu pecha, jaki go spotkał ostatniej nocy. Aczkolwiek początkowo nie miał pewności, czy zabity mężczyzna był naczelnym wodzem nieprzyjacielskiej armii, to zaobserwowane rankiem nagłe załamanie się impetu natarcia umocniło go w przekonaniu, że jednak się nie mylił, lecz bynajmniej nie zamierzał radośnie oznajmiać innym o tym, co uczynił. Dzieci często stawiają dorosłych w kłopotliwej sytuacji będącej następstwem jakiegoś nieprzemyślanego figla, jakiejś zgoła niewinnej psoty, która spowodować może komplikacje, o jakich się nikomu nie śniło. W takich przypadkach często można by uniknąć wielu problemów, gdyby dziecko w porę przyznało się do popełnionego błędu; lecz obawiając się kary bądź wahając się wyznać wszystko otwarcie, skoro sprawy przybrały nieprzewidziany obrót, dzieci wolą udawać, że o niczym nie wiedzą, w nadziei, że nikt nie odkryje prawdy. Hóshimaru rozumował w podobny sposób. Gdyby wystąpił i poinformował, że to on
spowodował zmianę zachowania się nieprzyjaciela czynem, jakiego dokonał minionej nocy, obrońcy natychmiast odzyskaliby ducha i zostałby im oszczędzony daremny niepokój. Hó6himaru bliski był publicznego wyjawienia prawdy, kiedy myślał
0 tym, jak wspaniale się spisał i jak bardzo ojciec
1 Ikkansai chwaliliby go, gdyby wiedzieli, czego dokonał w tak młodym wieku - ale jednocześnie przerażała go myśl, że ten jego czyn był przypadkowy, dokonany niejako przy okazji - i że wyjść może na jaw wstydliwa motywacja leżąca u podstaw jego decyzji. A zresztą, czy ktokolwiek by mu uwierzył, gdyby próbował zyskać uznanie nie przedstawiając rzeczowych dowodów ani świadków? Gdyby zameldował o wszystkim bezpośrednio po powrocie z nocnej eskapady, być może by mu uwierzyli; tymczasem on, zanim zagrzebał się pod kołdrą, starannie zniszczył dowody rzeczowe, wrzucając swe splamione krwią szaty w płomienie mijanego ogniska strażniczego. Teraz jedynym dowodem, jakim dysponował, był sam nos, zawinięty w papier i ukryty na jego piersi, ale przedstawienie tego dowodu oznaczałoby konieczność ujawnienia fatalnego sekretu.
Co najbardziej dręczyło Hóshimaru, to głęboki żal, iż jego plan z ubiegłej nocy nie powiódł się do końca. Wróg z pewnością wyciągnie z otrzymanej lekcji właściwe wnioski i wzmoże czujność; ponowne wśliźnięcie się do obozu nie poszłoby już tak gładko. Od czasu do czasu, po upewnieniu się, że nikt go nie obserwuje, chłopiec wyjmował nos i pogrążał się w marzeniach. Wizerunek twarzy zmarłego w chwili, gdy odcinał mu nos, zapadł głęboko w pamięć Hóshimaru, a obraz ów stawał się za każdym razem coraz bardziej żywy, ilekroć spoglądał na zachowany kawałek ciała. Gdyby tak jeszcze mieć samą głowę... Pragnął po nią iść. k 62
Ciało naczelnego wodza spoczywa teraz zapewne złożone uroczyście w tej samej izbie. Hóshimaru wyobraził sobie sypialnię Danjó, następnie wspaniałe zwłoki, przystojną, gładką twarz, a na koniec ubytek w jej centrum. Owa wizja, niczym rzadki przedmiot wielkiej wartości, podniecała jego żądzę posiadania. Lecz obecnie, kiedy walka była skończona, kobiety z poddasza przerwały swą pracę; gdyby nawet zdołał wykraść głowę i dostarczyć ją do zamku, nie mógł już mieć nadziei na złożenie jej przed kolanami dziewczyny. Mógł jednak obserwować ją ukradkiem, kiedy siedziała w kręgu kobiet, które nie mając nic do roboty, znowu zbierały się w pokoju wokół starszej pani i plotkowały od rana do wieczora.
Nie ma nic bardziej beznadziejnego i wrażliwego na ciosy niż potajemna, nieodwzajemniona miłość chłopca do starszej od niego kobiety. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, dziewczyna rozpaliła w piersi Hóshimaru płomień namiętności i dała początek jego skandalicznemu życiu seksualnemu. A przecież Hóshimaru adorował ją tylko z daleka, niczym w sennym marzeniu, i nigdy nie miał z nią bezpośredniego kontaktu. Wmieszany między plotkujące kobiety, znajdował przyjemność, mogąc słyszeć jej głos i dyskretnie obserwować uśmiech pełzający po jej policzkach. Lecz uśmiech ten ożywiał wspomnienia owych nocy na poddaszu
- i choć był to tylko życzliwy uśmiech pogodnej z natury dziewczyny, Hóshimaru odnajdywał w nim okrucieństwo i był oczarowany. Ogarniał go żal, gdy słyszał kobiety mówiące: „Oblężenie zdaje się dobiegać końca", lub: „Zamek zostanie z pewnością ocalony”. Każdy kolejny dzień oblężenia był jednym więcej dniem, kiedy Hóshimaru mógł być blisko dziewczyny - i wcale nie pragnął, by to się skończyło.
Przez cztery dni dwie armie stały naprzeciw siebie, pełne niepokoju - wreszcie piątego dnia atakujący przerwali oblężenie, zwinęli obóz i wycofali się. Najwyższym rangą wasalom Yakushiji do końca nie udało się odnaleźć nosa ich suzerena i wciąż nie mieli pojęcia, kim jest zabójca. Być może nie wytrzymali nerwowo; ogłaszając wieść
o „nagłej chorobie pana Danjó Masataki”, wynieśli zwłoki w zamkniętej lektyce. Przez ten czas wśród żołnierzy obu armii krążyły pogłoski, że z naczelnym wodzem jest coś nie w porządku: wielu domyślało się, że już nie żyje, ale nikt nie podejrzewał, że przyczyną zgonu mogła nie być choroba. Gdyby jednak niosący lektykę żołnierze mieli okazję choć raz spojrzeć na oblicze „chorego”, byliby przerażeni i zdumieni. Bakterie choroby powodującej odpadanie nosa zostały przywleczone do Japonii mniej więcej w tym samym czasie wraz z tytoniem, ale z pewnością nie były jeszcze zbyt rozpowszechnione i znane.
Tak oto kończy się epizod dotyczący dzieciństwa pana Musashiego - okresu, kiedy znany był pod imieniem Hóshimaru. Z Wyznań Dbamiego zacytujemy niewielki fragment dotyczący tego okresu:
„Mój pan powiedział: Kawagoe Jimbei odkrył, że nieprzyjaciel wycofał się z Drugiej i Trzeciej Cytadeli. Nasi urządzili natychmiast wypad z zamiarem nękania wroga podczas odwrotu, ale pan Ikkansai nakazał powrócić swym ludziom do hon- maru, mówiąc, że bushi nie czerpie korzyści z nieszczęścia innych. Jeśli Danjó zachorował, należy pozwolić mu odejść. Wszyscy na zamku przygotowani byli na pewną śmierć. Teraz cieszyli się bez końca. Na murach i na dziedzińcach odbywały się uczty, wszyscy upijali się świąteczną sake. Nie 64
wiem, dokąd odeszły zakładniczki. Być może po zakończeniu oblężenia pozwolono im wrócić w rodzinne strony. Chciałem raz jeszcze spotkać dziewczynę, ale chociaż szukałem jej wszędzie, nigdy jej nie odnalazłem. Dowiedziałem się, że miała na imię Teru i była córką Ida Suruga-no Kamiego. Gdyby tak doszło do kolejnego oblężenia, mógłbym ją znowu spotkać, myślałem, i pragnąłem, by pewnego dnia wróg ponowił atak”.
„Gdyby tak doszło do kolejnego oblężenia, mógłbym ją znowu spotkać” - czyż chłopiec w tym momencie nie rozumuje podobnie jak O-Shichi ze sklepu warzywnego?17
O tym jak Hoshimaru staje się pełnoletni i o pani Kikyb
Hó6himaru stał się pełnoletni 11 dnia Pierwszego Miesiąca 21 roku ery Tenmon (1552), wiosną, kiedy to ukończył piętnasty rok życia. Hoshimaru wciąż pozostawał na zamku na Górze Ojika jako paź Ikkansai. Sama ceremonia opisana jest w Marzeniu nocy ze skrupulatnością typową dla pisarek; jest to relacja nadmiernie przegadana i nie ma potrzeby wdawać się tu w tego rodzaju szczegóły. Ceremonia odbyła się w prywatnej rezydencji Ik- kansai, a ojciec chłopca, pan Musashi-no Kami Terukuni, przybył ze swych włości, by osobiście włożyć na głowę syna symboliczny kanmuri. Hoshimaru miał wówczas 158 cm wzrostu i kiedy w wysokim nakryciu głowy postępował za ojcem, wydawało się, że ojciec i syn są równi.
Czytelnik powinien zwrócić uwagę na fakt, że w wieku piętnastu lat Hoshimaru miał 158 cm wzrostu. Nie wiemy dziś dokładnie, jaki był przeciętny wzrost mężczyzny w okresie Wojen Domowych, ale prawdopodobnie 158 cm nie było ni- 66
czym godnym uwagi w przypadku młodzieńca w jego wieku. Autorka Marzenia nocy, Myókaku, często komentuje jego wygląd jako dorosłego mężczyzny i pisze na przykład: „Oblicze Zuin-in-sama było barwy żelaza, a jego postać dominowała; choć nie był wysoki, był dobrze zbudowany”; a w innym miejscu: „Oczy jego lśniły ostrym blaskiem, miał wydatne kości policzkowe i szerokie usta; twarz ta wydawała się zbyt duża jak na mężczyznę jego wzrostu”. Na tej podstawie możemy przyjąć, iż nie urósł wiele od czasu osiągnięcia pełnoletności. Być może odziedziczył swój niski wzrost po ojcu Terukunim, który nie przerastał zbytnio swego młodocianego syna. Lecz nietrudno wyobrazić sobie, jakie wrażenie mogło wywierać to straszne oblicze, według słów Myókaku, zbyt wielkie w stosunku do samej postaci.
Z chwilą dojścia do pełnoletności Hóshimaru,
I przejmując jeden człon imienia ojca, przybrał mia- I no Kawachi-no-suke Terukatsu, i jeszcze w tym samym roku latem, podczas prowadzonego przez I Ikkansai oblężenia zamku Mizukuri, odbył swój
I oficjalny chrzest bojowy. Nie dość że wziął głowę nieprzyjacielskiego dowódcy, generała Hotta Mi- zaemona, ale też jako pierwszy wspiął się na mury
i zeskoczył do wnętrza zamku. Zagrzewając swych żołnierzy wezwaniem: „Nie pozwólcie zginąć Kawachi-no-suke”, Ikkansai zdobył wreszcie zamek. Tradycja głosi, że otrzymawszy tę nowinę za pośrednictwem Aoki Shuzena, ojciec Terukuni płakał ze szczęścia w swej rezydencji na Górze Tan- mon. Również Ikkansai nie szczędził młodzieńcowi słów uznania za jego męstwo, mówiąc: „Dzisiejsza walka była wspaniała”, lecz zdaje się, że prywatnie, w rozmowie z przyjacielem, dał wyraz swym obawom: „Będzie człowiekiem, którego należy się lękać. Co stanie się z Domem Tsukuma po
mojej śmierci?” I musiał niewątpliwie mieć się na baczności, odkąd spostrzegł, iż Terukatsu był nie tylko zręczny w walce, ale też wyjątkowo sprytny, inteligentny i zuchwały. W Wyznaniach Doamiego czytamy, że podobnie jak Terukatsu, w oblężeniu uczestniczył też najstarszy syn Ikkansaia - Oribe- noshó Norishige. Norishige miał wówczas lat siedemnaście, ale będąc o dwa lata starszym od Terukatsu, ustępował mu wyraźnie zarówno pod względem siły, jak i uzdolnień. Ikkansai nie mógł tego nie zauważyć - i nie potrafił ukryć wewnętrznej rozterki i ojcowskiego niepokoju; Terukatsu postanowił wystrzegać się wszystkiego, co mogłoby wzbudzić nieufność czy to ojca, czy syna.
Lecz relacja o bohaterskich czynach Terukatsu na polu bitwy nie jest celem tej opowieści. Szczegóły dotyczące powyższego tematu znaleźć można w Kromkach Wojennych Domu Tsukuma w rozdziale zatytułowanym „O upadku zamku Mizuku- ri” i w wielu innych źródłach. Nas interesuje kwestia, co się stało z tajemnymi rozrywkami Terukatsu, jego monstrualnymi fantazjami, owym „sekretnym rajem”, którego wrota uchyliła przed nim ujrzana w dzieciństwie „kobieca głowa”? Na podstawie jego imponującego wojennego debiutu ktoś mógłby sądzić, że wstrętne wspomnienie rozpłynęło się, nie pozostawiając śladu w sercu młodego bushi, a jego miejsce zajęła nie poskromiona ambicja. Prawdopodobnie każdy niemal chłopiec doświadcza raz czy dwa razy w życiu czegoś podobnego do tajemniczej, sekretnej rozkoszy, której Terukatsu zakosztował jako dziecko. Lecz może się zdarzyć, że kiedy chłopiec znajdzie się w sprzyjających okolicznościach, by folgować tym uczuciom i ponawiać próby wciąż od nowa, owa sekretna rozkosz wytrawi drogę do jego serca i zakorzeni się tam jako chorobliwa perwersja oddziału- 68
jąca na cale jego życie erotyczne. Terukatsu mógłby nigdy nie odkryć istnienia owego „sekretnego raju”, gdyby jako chłopiec nie zobaczył „kobiecej głowy”. A nawet jeśliby go wówczas odkrył, jego seksualne upodobania nie uległyby aż takiej deformacji, gdyby otrzymany w dzieciństwie impuls nie został później powtórzony z jeszcze większą siłą. Przede wszystkim synowie daimyo nie wiedli spokojnego życia, jakie było udziałem współczesnych im młodych arystokratów - i nie mieli zbyt wiele czasu, by karmić i rozwijać w sobie dzikie, zdeprawowane fantazje. Można śmiało wnioskować, że młody Terukatsu po prostu nie miał innego wyboru jak powstrzymać się przez pewien czas od swych wstydliwych przyjemności i poświęcić się bez reszty zdobyciu sławy wojennej. Na jego nieszczęście, właśnie wówczas pojawiła się na scenie kobieta, która miała rozpalić na nowo jego niezdrowe skłonności.
Kikyó-no Kata, oficjalnie żona Tsukuma Oribe- noshó Norishige, była córką tego samego Yakus- hiji Danjó Masataki, który „zachorował" podczas oblężenia Zamku Ojika; przybyła do zamku jako narzeczona Norishige dwa lata później, w 20 roku ery Tenmon (1551), licząc sobie lat piętnaście; była więc o rok młodsza od Norishige i o rok starsza od Terukatsu. Opisana jest w Marzeniu nocy.
„Będąc dobrze urodzoną damą ze stolicy, znała się na poezji i muzyce, a jej usta niczym płatki kwiatów i wspaniałe brwi przewyższały swą doskonałością zarówno urodę Yang Kuei Fei18 z dale-
!
kich Chin, jak i naszej własnej księżniczki Soto- -ori...”
Frazesy te nie dają jasnego wyobrażenia o charakterze jej urody. To, że była wyjątkowo piękna, jest zapewne prawdą, gdyż tradycja głosi, iż nie ustępowała pod żadnym względem matce - córce słynnej z piękności damy Kikutei - i dlatego Norishige, urodzony romantyk, przez długi czas kontynuował starania o jej rękę.
Dopiero wstawiennictwo shóguna doprowadziło negocjacje do szczęśliwego finału. Kiedy w 18 roku ery Tenmon (1549) Danjó Masataka z wielką armią obiegł zamek na Górze Ojika i omal nie zmusił Ikkansai do popełnienia seppuku19, była to kulminacja trwającej nieprzerwanie od wielu lat wojny między Yakushiji i Tsukuma. W kraju nie mógł zapanować pokój, jak długo te dwa rody
o niemal równej potędze kontynuowały zmagania; dlatego shógunat Muromachi wykorzystał szansę, jaką stworzyła nieoczekiwana śmierć Danjó Masa- taki w następstwie choroby, by interweniować; obie strony wyrzekły się wieloletniej wrogości, a małżeństwo stanowić miało rękojmię pojednania. Po stronie Yakushiji wodzem klanu był w owym czasie brat pani Kikyó, Awaji-no Kami Masahide. Wiedział on, że ojciec jego, Masataka, nie umarł z powodu choroby, lecz został zabity w swej kwaterze przez nieznanego sprawcę, a zwłoki jego zostały sprofanowane w niewybaczalny sposób - i świadomość tego sprawiła, że niena-
wiść i nieufność Masahide w stosunku do Domu Tsukuma były wciąż żywe, chociaż tymczasem, robiąc dobrą minę do złej gry, przyjął propozycję Bakufu z pozorną wdzięcznością. Po stronie Domu Tsukuma jedynie Terukatsu znał rzeczywiste okoliczności śmierci Masataki, więc możemy być pewni, iż cały klan - nie mając powodów, by wątpić w szczerość pokojowych intencji Awaji-no Kamiego, cieszył się z pojednania i planowanego małżeństwa. A narzeczony Norishige cieszył się najbardziej, jak już o tym mówiliśmy przed chwilą.
W Trzecim Miesiącu 22 roku ery Tenmon (1553), w niewiele ponad rok po ślubie syna, Ikkansai zachorował i umarł - informują o tym Kroniki Wojenne Domu Tsukuma i inne źródła. W retrospekcji również ta śmierć wydaje się podejrzana, aczkolwiek autorzy Wyznań Daimiego
i Marzenia nocy sugerują, że nie było w niej nic tajemniczego. Umarł na dyzenterię w wieku pięćdziesięciu dwóch lat - powiadają - i brzmi to dość prawdopodobnie, lecz w Kronikach Wojennych Domu Tsukuma opis przyczyn i rozwoju choroby jest bardziej niż zwykle szczegółowy i czai się w nim coś fałszywego. Lecz zamiast wnikać w szczegóły dotyczące okoliczności śmierci Ikkan- sai, przejdźmy do następnego incydentu.
W Ósmym Miesiącu 23 roku ery Tenmon (1554 r.) Tsukuma Oribenshó Norishige, otrzymawszy raport o powstaniu wznieconym przez swego wasala Yokowa Buzen-no Kamiego, pana na Zamku Tsu- kigata, osobiście stanął na czele siedmiotysięcz- nego oddziału kawalerii i wyruszył, by odbić twierdzę. Kawachi-no sukę Terukatsu towarzyszył wówczas Norishige jako członek jego świty; 10 dnia Ósmego Miesiąca podczas bitwy Norishige oddalił się do cienistego gaju znajdującego się w odległości około półtora kilometra od głównej
bramy zamku i z tego punktu obserwacyjnego kierował ruchami swych oddziałów, gdy nagle kula przeleciała tuż obok czubka jego nosa, chybiając o włos. Norishige z mimowolnym westchnieniem odruchowo uniósł dłonie w kierunku nosa. I prawie w tej samej chwili nadleciała druga kula, która omal nie zmiotła nosa z jego twarzy. Na grzbiecie nosa uformował się pęcherzyk, niczym w następstwie oparzenia - i smużka krwi jęła się sączyć przez uszkodzony naskórek. Stojący obok przed koniem dowódcy Kawachi-no sukę natychmiast własnym ciałem osłonił generała i odprowadził Norishige do kryjówki w gaju, jednocześnie przebiegając wzrokiem otoczenie. Norishige, który stał się celem ataku Strzelca, był naturalnie zaniepokojony, ale niepokój owładnął także Kawachi-no suke. Norishige niepokoił się, gdyż był przekonany, że miał miejsce zamach na jego życie, tymczasem Kawachi-no suke podejrzewał, iż miało być inaczej. Strzelec mierzył wyraźnie w nos generała. Ponieważ oba strzały oddane zostały z tej samej strony, a drugi bliższy był osiągnięcia celu niż pierwszy, nie mogły to być zbłąkane, przypadkowe kule. Ich trajektoria przebiegała równolegle do twarzy siedzącego na koniu Norishige
- innymi słowy, pod kątem prostym do wypukłości jego nosa; z pewnością nie był to kąt, jaki wybrałby potencjalny zabójca. Lecz nie była to jedyna przesłanka, na jakiej opierały się podejrzenia Kawachi-no suke. Już wcześniej był świadkiem podobnego niemiłego incydentu, z tym, że dotyczył on Ikkansai. Incydent ów miał miejsce blisko dwa miesiące przez fatalną chorobą daimyo, podczas bitwy pod Chigusagawa, w Dwunastym Miesiącu 21 roku ery Tenmon (1552 r.); wówczas ^a również przeleciała poziomo przed twarzą Ikkansai, ale ponieważ był to pojedynczy strzał, 72
tylko Kawachi-no sukę zwrócił nań uwagę. I oto stanął teraz w obliczu identycznej niemal sytuacji. Kawachi-no sukę ogarniał coraz większy niepokój. Ktoś najpierw chciał pozbawić nosa łkkansai, a obecnie godził w nos jego syna i dziedzica, Oribenoshó Norishige... Wśród hałasu i zamieszania, w kurzu zaciętej bitwy, w pamięci Kawachi-no sukę odżyło nagle wspomnienie od dawna zapomnianego, dziecięcego wybryku. Pozbawione nosa, martwe oblicze Yakushiji Danja.. „kobieca głowa”... zagadkowy uśmiech pięknej dziewczyny, kiedy przyglądała się owej głowie... zjawy te przemknęły przed jego oczami z szybkością błyskawicy. Równocześnie przypomniał sobie o swych obowiązkach. Zjawy groziły porwaniem jego duszy w otchłań ekstazy, lecz odpędził je machnięciem ręki
i spróbował dojść, kto oddał strzały. Żołnierze z zamku, przekonani o nieuchronności śmierci, atakowali owego dnia grupami, z niezrównaną zaciętością; pole bitwy stało się areną brutalnych zmagań, kiedy walczące szeregi zwarły się i przemieszały, a walka wręcz rozprzestrzeniła się aż po próg kwatery głównej Norishige, lecz Kawachi-no sukę natychmiast zwrócił wzrok w kierunku, skąd padły strzały, i dostrzegł postać bushi stojącego w odległości około 180-200 metrów i spoglądającego w ich stronę. Nosił wytworną, pokrytą czarnym lakierem i ozdobioną złotem zbroję. Kawachi-no sukę intuicyjnie wyczuł: „To ten”; nieznajomy był w pozycji do oddania trzeciego strzału, lecz zamiast tego odrzucił muszkiet i rzucił się do ucieczki.
Ponieważ odległość była zbyt duża, by Kawachi- -no sukę mógł dosięgnąć nieznajomego, chyłkiem ruszył za nim w pogoń, starając się, aby tamten go nie zauważył. Zdołał zbliżyć się na odległość niespełna dwóch metrów, gdy bushi dopadł krawędzi fosy przed bramą zamku.
4 - Tumu» 73
| stój! 1 wrzasnął za nim znienacka Terukatsu.
- Słucham?
Mówiąc to, wezwany bushi odwrócił się spokojnie, cofając się o dwa-trzy kroki. Widziany z bliska, prezentował się wspaniale: nosił biały hełm z gwiazdą, a na jego napierśniku połyskiwał wypisany złotym lakierem wielki chiński znak „SMOK”.
| Podaj swoje imię... Jam jest pierworodny syn Kiryu Musashi-no Kami Terukuniego, Kawachi- no sukę Terukatsu.
- Nie - przerwał mu bushi. - Nie ma powodów, bym podawał moje imię.
i Tchórzliwy łajdaku, dlaczego strzelałeś z muszkietu?
I Nie strzelałem.
- Milcz! Widziałem, jak go rzuciłeś i uciekłeś.
- Musiałeś mnie z kimś pomylić.
- Dobrze! Zaprzeczaj, skoro chcesz.
Zanim przebrzmiały te słowa, szpic włóczni Ka- wachi-no sukę błysnął, godząc wprost w „SMOKA”. Zamiarem Kawachi-no sukę było obezwładnić tajemniczego bushi, raniąc go ciężko, a następnie - żywego I pojmać do niewoli. Przeciwnik lekceważył początkowo młodzika, ale szybko zmienił zdanie, gdy ostrze włóczni atakowało go ze wszystkich stron, niczym rój szarańczy; zdążył odparować ledwie trzy czy cztery ciosy, zanim został obalony i raniony głęboko w udo poprzez plecionkę spódniczki. Kawachi-no sukę ciął go jeszcze w prawe ramię i przygniótł do ziemi, siadając na nim okrakiem. Usłyszał wówczas:
- Niestety!
Słowo to wypowiedział wydobywający się spod mego głos.
- Twoje imię?
- Nie poznasz go nigdy, bierz moją głowę.
74
- Nie wezmę jej, chcę cię żywego.
Kiedy bushi usłyszał słowa: „Chcę cię żywego”
- nie bacząc na odniesione rany, zaczął się skręcać
i szarpać zawzięcie. Kawachi-no sukę rozglądał się za kimś, kto by mu pomógł, lecz nie widział nic prócz rozległej chmury pyłu; wśród owego- pyłu kłębiły się i przewalały masywne cienie podobne wzburzonym falom. Tymczasem przygwożdżony bushi okaleczoną ręką chwycił pas Kawachi-no sukę, lewą ręką wyciągnął jego krótki miecz i jął zadawać ciosy nie wybierając miejsca. Kawachi-no sukę nie mógł się dłużej łudzić, iż bez pomocy z zewnątrz uda mu się wziąć tamtego do niewoli. Niechętnie oparł czubek ostrza na gardle nieznajomego.
1 Spełnię twoje życzenie, ale powiedz, kim jesteś? - zapytał raz jeszcze.
- Kończ! I warknął tamten.
Nie mówiąc nic więcej, zacisnął usta i zamknął oczy.
„Mogłem go jeszcze zapytać, kto go nasłał na Oribenosho, ale z jego zachowania wiedziałem, że nigdy tego nie wyzna, tak więc odciąłem mu głowę. Mógł mieć jakieś dwadzieścia jeden - dwadzieścia dwa lata i był bardzo przystojny. Coraz, bardziej niespokojny, obszukałem go i pod zbroją odkryłem przywiązany do jego ramienia brokatowy woreczek, który zawierał maleńki wizerunek bogini Kannon; talizman opakowany był w list skreślony starannie kobiecą ręką”.
W Wyznaniach Doamiego zacytowana jest treść owego kobiecego listu:
„Aby pomścić mego ojca, odstrzel nos Oribe- -dono, ale pamiętaj, że nie wolno ci pozbawić go
życia. Jeżeli uczynisz to dla mnie, będzie to dowód największego poświęcenia i lojalności. Dan Siódmego Miesiąca ery Tenmon, Do Zushio-dono”.
Kawachi-no sukę stał przez chwilę oszołomiony w kurzu pola bitwy, trzymając ów list. Leżący w pyle u jego stóp bushi był niewątpliwie owym „Zushio”, do którego list był adresowany. Lecz kim była autorka listu, która zwracała się do rzeczonego bushi imieniem „Zushio” z prośbą: „Odstrzel nos Oribe-dono”? Nie było podpisu, ale zdanie: „Jeśli uczynisz to dla mnie, będzie to dowód największego poświęcenia i lojalności”,
i sposób, w jaki napisano adres „Zushio-dono”
- małymi znakami i na samym dole kartki 1 pozwalały mniemać, iż list wysłany został do podwładnego przez wysokiej rangi damę, która pragnęła ukryć swe imię. Nikt inny, oprócz Kawachi- -no sukę, czytając ten list nie byłby w stanie pojąć, dlaczego dama chciała pozbawić Oribenoshó nosa, ale nie życia, i w jaki sposób miałoby to „pomścić jej ojca” - zaiste trudno byłoby traktować serio taki list - lecz na twarzy Terukatsu, kiedy wpatrywał się w ślady tajemniczego pędzla, pojawiła się chmura niepewności.
- Pani Kikyó...
Ta myśl przyprawiła Kawachi-no sukę o nagły dreszcz. Chociaż od czasów Ikkansai był drużynnikiem Domu Tsukuma, oczywiście nie miał prawa wstępu do prywatnej części rezydencji i nigdy nie widział twarzy pani Kikyó; znane mu były opinie o jej niezwykłej urodzie, ale nie było mu wiadomo nic na temat jej charakteru. Nie mógł też znać jej pisma. Lecz mężczyzna określany jako „ojciec” przez kobietę, która napisała list, nie mógł być nikim innym jak Yakushij Danjó, któremu obciął nos. Znaczenie tajemniczego listu stało się jasne. Nikt inny nie zrozumiałby tego, lecz 76
i
Kawachi-no sukę już wiedział. Pani Kikyó musiała być jednym z nielicznych członków rodziny świadomych faktu, że coś istotnego zniknęło z oblicza zmarłego ojca. Głęboko zmartwiona, zapragnęła go pomścić, czyniąc twarzy żyjącego przywódcy Domu Tsukuma to, co uczyniono martwej twarzy ojca. Czy decydując się na małżeństwo nosiła się już z tym zamiarem, czy też zrodził się on po ślubie
1 nie ulega wątpliwości, że był to jej własny pomysł, a nie życzenie jej brata, Awaji-no Kami. Gdyby Awaji-no Kami czuł się tak bardzo rozgoryczony z powodu nienaturalnej śmierci ojca, nigdy nie zgodziłby się na pojednanie z Domem Tsukuma ani tym bardziej nie przystałby na ślub swej siostry z Oribenoshó, nie dbając o opinię
i naciski shógunatu. Także sposób zemsty był zbyt pokrętny, by mógł zostać wymyślony przez mężczyznę. Awaji-no Kami nie byłby tak tchórzliwy, wybrałby jawną zemstę. Ponieważ znaleziony przy Zushio list pisany był niewieścią ręką, a i sama intryga była w zamyśle tak bardzo kobieca, świadczyło to, iż pani Kikyó wtajemniczyła Zushio, zaufanego bushi, w sekretny plan, który zrodził się w jej sercu. Nie informując o niczym swej rodziny, postanowiła pomścić ojca w wyjątkowo cyniczny sposób.
Rozważania te pchnęły myśl Kawachi-no sukę w nieoczekiwanym kierunku. Jego służba w drużynie Domu Tsukuma była czymś przejściowym i nie wynikała z dziedzicznego powiązania typu: „suze- ren - wasal”; miał on jednak wobec rodziny lk- kansai dług wdzięczności za otrzymane wychowanie i - co zupełnie naturalne - podobnie jak inni drużynnicy darzył Norishige szacunkiem i sympatią i pragnął służyć mu wiernie. Kiedy ów krytyczny list przypadkowo trafił w jego ręce, Kawachi- -no sukę powinien czuć się szczęśliwy, że udało mu
się zażegnać zagrażające Norishige niebezpieczeństwo i bezzwłocznie mu o wszystkim zameldować. W zaistniałej sytuacji było to jego obowiązkiem. Tymczasem jego myśli potoczyły się niezwykłym torem; upodobanie do „kobiecych głów”, które tak długo drzemało gdzieś w zakamarkach podświadomości, zbudziło się nagle i zyskało ostry, wyraźny kształt. Niczym na jawie ujrzał znowu ów półuśmiech na policzkach dziewczyny z poddasza arsenału, a następnie przeniósł go na twarz arystokratycznej damy mieszkającej w Pałacu Wewnętrznym zamku na Górze Ojika. Z niesłychaną ostrością jego wyobraźnia wykreowała wizerunek pięknej kobiety, której nigdy nie widział - zamkniętej w odległej komnacie, wśród złoconych parawanów odbijających tajemniczo wpadające od strony ogrodu światło, wspartej o stolik w cieniu trzcinowych zasłon okiennych, w milczeniu spoglądającej na świat na zewnątrz komnaty z twarzą chłodną
i piękną. Subtelny uśmiech tańczący na jej niemal przeźroczyście bladych policzkach, gdy wyobrażała sobie swego męża, Norishige, pozbawionego nosa, pociągał i fascynował Terukatsu z bez porównania większą siłą niż uśmiech dziewczyny na poddaszu. Tamta dziewczyna była tylko córką kogoś zwanego Ida Suruga-no Kami, gdy tymczasem ta była szlachetnie urodzoną damą, w której żyłach płynęła krew damy Kikutei. Na pół świadomy uśmiech córki Suruga-no Kami zawierał element okrucieństwa i nic ponadto, podczas gdy uśmiech na subtelnej twarzy tej damy krył w sobie bezmiar szyderstwa — był złowrogim, przewrotnym uśmiechem kobiety zachowującej pozory cnoty, nawet kiedy spokojnie smakowała swą zemstę. Kawachi-no sukę pomyślał najpierw o tej damie owładniętej przerażającą złością, a następnie o jej mężu okaleczonym w wyniku jej szalone
go podstępu, ale pozostawionym przy życiu
- i kiedy zestawił ich twarze: jedną, będącą uosobieniem Piękna, drugą - Brzydoty i dzika radość wywołana tą wizją przewyższyła wszystko, czego doświadczył kiedykolwiek przedtem, na poddaszu. Wyobrażał sobie wówczas najwyższe szczęście, jakiego by doznawał będąc „kobiecą głową”, która nie utraciła świadomości, złożoną na kolanach dziewczyny, poddaną dotykowi jej rąk. Teraz zaś człowiek, którego znał, stać się miał żywą „kobiecą głową” pod zimnym spojrzeniem swej własnej żony... Wkrótce - należało się z tym liczyć - mógł być świadkiem urzeczywistnienia swej wizji.
Jak Państwu wiadomo, japońskie źródła historyczne i biograficzne - zwłaszcza od czasu ukonstytuowania się systemu Bakufu w okresie Kama- kura20 I szczególnie wiele miejsca poświęcają komentowaniu czynów i wypowiedzi bohaterów, ale nie mają nic do przekazania na temat osobowości kobiet, które rodziły owych bohaterów i które
- wedle wszelkiego prawdopodobieństwa 1 manipulowały nimi z ukrycia. To samo obserwujemy w przypadku pani Kikyó; na podstawie Genealogii Domu Tsukuma i informacji rozsianych we współczesnych kronikach wojskowych potrafimy ustalić jej rodowód, daty jej ślubu i śmierci, i wiemy, że urodziła mężowi syna i córkę. Lecz jedyna wzmian
ka, że wspólnie z panem Musashim doprowadziła do zguby Norishige, zawarta jest w jednym czy dwóch aluzyjnych wierszach w Kronikach Wojennych Domu Tsukuma. Ale oficjalne źródła milczą na temat okoliczności spisku, nie można się też z nich dowiedzieć, jakiego pokroju kobietą pani Kikyó faktycznie była. Mężczyzna o skłonnościach masochistycznych - a takim był pan Musashi - skłonny jest konstruować fantazje, w których partnerka odpowiada jego własnym perwersyjnym oczekiwaniom; tymczasem w większości przypadków kobieta nie jest bynajmniej owym bezlitosnym monstrum, jak ją przedstawiono. Na temat okaleczenia męża przez panią Kikyó dysponujemy relacją pana Musashiego zawartą w Wyznaniach Doamiego, mamy też wersję mniszki Myókaku w Marzeniu nocy, lecz oba te źródła różnią się tak bardzo, że chwilami odnosi się wrażenie, iż dotyczą różnych osób. Jeżeli uwierzymy pierwszemu, to musimy uznać, że pani Kikyó była urodzoną sadystką; jeżeli drugiemu - to okaże się, że jej przerażająca decyzja zrodziła się wyłącznie z pragnienia odwetu za poniżenie, które spotkało ojca - a poza tym była kobietą szlachetnego serca. Ta ostatnia opinia jest prawdopodobnie bliższa prawdy, ale nie można też wykluczyć, że ponieważ mniszka Myókaku nie znała osobiście pani Kikyó, wolała zachować umiar. Jakiekolwiek pobudki kierowały postępowaniem pani Kikyó, jedno jest pewne: szczególne upodobania Terukatsu znalazły podnietę w okrucieństwie żony, która pragnęła okaleczyć własnego męża, by następnie czerpać satysfakcję z przyglądania się jego kalectwu, kiedy będzie dotrzymywać mu towarzystwa. Od owego dnia stał się oddanym, ukrytym sojusznikiem damy i odrzucił wierność względem Norishige niczym zużyty but.
„Dowiedziałem się później, iż rzeczony Zushio był synem drużynnika Yakushiji, Matoba Saemo- na. Jego matka była piastunką pani Kikyó, tak więc młody bushi i dama byli niczym brat i siostra. Był znakomitym strzelcem. Przypuszczam, że łączące go z suzerenem więzy przeciął na wieść
o buncie na Zamku Tsukigata i przybył ze stolicy, by przyłączyć się do Yokowa Buzena, To on był tym, który rok wcześniej strzelał do Ikkansai. Porzucając jego głowę na polu bitwy, ukryłem talizman z boginią Kannon i list pod zbroją i wróciłem do obozu. Nikt nie dowiedział się o zdradzie pani Kikyó. Zabicie tego człowieka było największym błędem mego życia. Od tamtej chwili coś się we mnie zmieniło; chciałem zostać jej sprzymierzeńcem i dopomóc w zrealizowaniu jej pragnienia”.
Innymi słowy, chorobliwa namiętność Kawa- chi-no sukę i żądza zemsty pani Kikyó przypadkowo znalazły wspólny cel: „Pozbawić Oribenos- hó nosa, zachowując go jednocześnie przy życiu”. W ten sposób dla obojga było bardzo niewygodne, że został zabity Zushio, człowiek jakże ważny dla urzeczywistnienia ich planów. Na nieszczęście dla Oribenoshó, wkrótce miał miejsce zabawny epizod.
O tym jak Tsukuma Norishige „zyskuje" zajęczą wargę i o toaletach dam wysoko urodzonych
Wiosną 24 roku ery Tenmon (1555 r.), w około pół roku po bitwie na przedpolach zamku Tsukigata, miało miejsce następujące wydarzenie. Oribenoshó Norishige wydał w ogrodach Pałacu We-
81
wnętrznego zamku na Górze Ojika przyjęcie z okazji kwitnienia wiśni; zawieszono kurtyny i rozłożono kobierce w ich cieniu, Norishige pił sake i zabawiał się w towarzystwie żony i jej dworek, słuchając muzyki i poezji. Przyjęcie rozpoczynało się przed południem i trwało do czasu, gdy zamglony księżyc ukazał się na wieczornym niebie; kiedy wniesiono lampy i ustawiono je wokół kobierca, Norishige - już zupełnie pijany
- przywołał niewidomego muzyka, by akompaniował mu na ręcznym bębenku, podczas gdy sam śpiewał i tańczył kusemai.
Pod brokatową wstęgą kwiatów Nie związany, ale daremnie Splot wierzbowych gałązek w nieładzie Nigdy nie potrafię zapomnieć Widoku włosów rozrzuconych we śnie.
Kończył już taniec, kiedy strzała, która nadleciała, nie wiadomo skąd, ugodziła nagle jego twarz z siłą grożącą zerwaniem nosa i rzuceniem go pomiędzy opadłe płatki wiśni — ale wymierzona zbyt nisko, trafiła w górną wargę.
1 Bandyta.
Norishige był pewny, że dostrzegł ciemną postać zeskakującą z konara odległej o jakieś trzynaście metrów wiśni; przyciskając dłoń do krwawiących ust krzyczał - czy raczej usiłował krzyczeć, gdyż z jakiegoś powodu słowa były mocno zniekształcone; rozpaczliwie starał się zawołać:
- Tam! Uciekł tamtędy!
Lecz z gardła wydobywały się tylko dziwne, nieartykułowane dźwięki, zupełnie niezrozumiałe, niczym bełkot niemowlęcia. Strzała rozszczepiła górną wargę i dziąsło, ból utrudniał właściwe poruszanie ustami, powietrze uciekało przez zieją
cą ranę. W pierwszej chwili, z twarzą zalaną krwią, nie mógł być pewny, czy został trafiony w nos, czy w usta. Kiedy spostrzegł, że sam nie jest w stanie zrozumieć własnych słów, jego zmieszanie osiągnęło szczyt.
Mężczyźni rzadko dopuszczani byli do tej części zamku, toteż w pogoń za strzelcem ruszyły dziewczęta służebne. Po pewnym czasie nadbiegła grupa samurajów, przeszukali oni starannie wszystkie zakamarki rozległego ogrodu, ale strzelec zdążył się gdzieś ukryć i nie udało się go odnaleźć. Nikt nie potrafił wytłumaczyć, jak mogło dojść do incydentu; Pałac Wewnętrzny znajdował się w obrębie murów honmaru - Głównej Cytadeli - i intruz z zewnątrz nie mógłby się tam przedostać nie zauważony przez niezliczone posterunki strażni- czo-obronne zamku. A ponieważ była to Wyspa Kobiet, dokąd mężczyźni nie mieli wstępu, wartownicy dniem i nocą trzymali straż na otaczających ją punktach strategicznych. Ktoś wtajemniczony wykorzystać mógł sekretną górską ścieżkę i zbliżyć się do Głównej Cytadeli od tylu, lecz nawet wówczas miałby poważne trudności z przedostaniem się na teren wewnętrznego ogrodu. Nawet samurajowie z zamku nie mogli tam dotrzeć, nie mijając dwóch czy trzech punktów kontrolnych. Było więc zastanawiające, jak strzelec potrafił się tam mimo wszystko zakraść, a miary zdziwienia dopełniał fakt, iż mimo skrupulatnych poszukiwań nie natrafiono na jego trop. Powszechnie zakładano, że człowiek ów nie mógł wydostać się na zewnątrz, ukrywał się zatem gdzieś w obrębie zabudowań Pałacu Wewnętrznego. Poszukiwania trwały przez całą noc: przeszukano ogród, pokoje pałacu, poddasza, strychy i korytarze, zaglądając nawet pod podłogi - wszystko bez rezultatu, ku rosnącemu zaniepokojeniu mieszkań
ców zamku. Wzmocniono straże i zarządzono stałe nocne patrole; tymczasem minął miesiąc, później drugi - bez kolejnego incydentu - a tożsamość Strzelca pozostała nie zidentyfikowana.
Wasalni bushi wyrażali radość, że życiu ich pana nie zagraża niebezpieczeństwo, ale każdy, kto spotkał go po wypadku, współczuł mu i litował się nad nim w duchu. Kiedy rana zagoiła się na tyle, by mógł przyjmować swych ludzi, dla wszystkich stało się oczywiste, że „zyskał” zajęczą wargę. Trudno było uznać to za istotne kalectwo - pewna nieregulamość konturu wargi pod żadnym względem nie przeszkadzała w jego codziennych zajęciach ani też nie utrudniałaby posługiwania się mieczem, gdyby doszło do wojny: pod tym względem nie różnił się on od każdego normalnego mężczyzny. W porównaniu z chromym czy kimś, kto utracił jedno oko, przypadek Norishige w ogóle trudno było uznać za upośledzenie - jego ludzie gratulowali mu więc wyjątkowego szczęścia, ale żaden z nich, kłaniając się z uszanowaniem, nie patrzył mu w twarz; ku wielkiemu zakłopotaniu nie zawsze potrafili zrozumieć, co ich pan powiedział. Sytuacja uległa pewnej poprawie, kiedy rana zagoiła się zupełnie, ale trójkątny otwór, jaki pozostał w środku górnej wargi, i brak trzech zębów sprawiały, że pewne głoski artykułowane były niewyraźnie. Był to jedyny uszczerbek fizyczny, jaki poniósł Norishige.
Stopniowo przyzwyczajano się do nowej sytuacji, i z czasem zarówno sam zainteresowany, jak i ludzie z jego otoczenia przestali zwracać uwagę na owe mankamenty. Oribenoshó był początkowo przygnębiony i zniechęcony, ale teraz drużynnicy znowu patrzyli mu prosto w twarz, jakby się nic nie stało, i nauczyli się rozumieć jego mowę. Jego robne kalectwo traktowane było powszechnie ja- 84
ko coś oczywistego I i Norishige wyzbył się początkowego zakłopotania. Powołując się na przykład Yamamoto Kansuke i chromego, zezowatego karła, a zarazem wybitnego stratega i niektórzy drużynnicy zapewniali, że fizyczne defekty podkreślają tylko dostojeństwo człowieka i i Norishige stopniowo pozwolił się przekonać, iż tak jest faktycznie. Ale dla postronnego obserwatora bądź dla kogoś skłonnego do złośliwości i ironii nie ma nic równie humorystycznego jak komiczna sytuacja, której nikt inny nie uważa za zabawną. Im bardziej pozostali drużynnicy oswajali się z sytuacją, tym bardziej twarz i wymowa Norishige wydawały się komiczne Kawachi-no sukę; i choć starał się panować nad sobą, kiedy patrzył na zajęczą wargę tego człowieka - wiedział, że nie potrafi być względem niego lojalny. Wręcz przeciwnie: szpetota Norishige umacniała jego wolę oddania się sprawie pani Kikyó. Marzył o tym, by móc ją widzieć choć przez chwilę - ale nie samą; najlepiej wtedy, kiedy przebywała w sypialni, sam na sam z daimyo o zajęczej wardze. Właściciel tej budzącej litość twarzy, mamroczący swym szczególnym głosem słodkie błahostki - i jego ukochana żona, pani Kikyó, z trudem utrzymująca powagę, skrywająca przewrotną nieżyczliwość pod maską kokieteryjnego uśmiechu - ta scena, powtarzająca się niewątpliwie każdej nocy w głębi Pałacu Wewnętrznego, materializowała się w wyobraźni Kawachi-no sukę, ilekroć zetknął się z Norishige. Chwilami miał wrażenie, że dostrzega kredowo- białą twarz szlachetnej damy unoszącą się niczym widmo w mrocznej wnęce za plecami Norishige, kiedy ów siedział sztywno na podium.
Kawachi-no sukę przeżył wiele dni delektując się fantastycznymi wizjami inspirowanymi widokiem twarzy Oribenosho, ale on także nie miał
pojęcia, kto zakradł się do ogrodu i wypuścił ową oszpecającą strzałę. Zapewne przypuszczali Państwo, że zrobił to sam Kawachi-no sukę, ale tak nie było. W konkretnych okolicznościach naturalnym byłoby podejrzewać właśnie jego, ale Wyznania Doamiego i Marzenie nocy wspominają, jak się przekonamy, o innym przestępcy - i wydaje się rzeczą słuszną zaufać owym źródłom. Są tak szczere w ujawnianiu najciemniejszych aspektów tajemnego życia pana Musashiego, że jest mało prawdopodobne, by osłaniały go, zniekształcając fakty, gdyby w tym przypadku był winny. A poza tym nie istniała jeszcze wówczas łączność pomiędzy nim a panią Kikyó. Mógł oczywiście zaryzykować próbę jakiegoś- zamachu, ale bez pomocy damy próba taka byłaby z góry skazana na niepowodzenie. Ulegając perwersyjnym skłonnościom, stawał się chwilami kimś zupełnie do siebie niepodobnym
- lecz zasadniczo był bardzo męskim, dzielnym i szlachetnym bushi. W owym okresie miewał może chwilami ochotę spłatać jakiegoś figla, ale jego chorobliwe skłonności z pewnością nie rozwinęły się jeszcze do tego stopnia, by mógł upaść tak nisko. Bezsprzecznie zamach ów był dziełem kogoś innego. Incydent podczas poświęconego kontemplacji piękna kwitnących wiśni przyjęcia wydarzył się właśnie w czasie, gdy Kawachi-no sukę pogrążony był w głębokim żalu z powodu pozbawienia życia Zus- hio i pokrzyżowaniu w ten sposób zamiarów damy. Ponieważ nie był świadkiem owego wydarzenia w ogrodzie, nie znał szczegółów, lecz natychmiast zorientował się, że pani Kikyó nie zaniechała swych planów, a co więcej - znalazła kogoś, kto gra rolę drugiego Zushio. Nie wiedział, w jaki sposób ów mężczyzna czy kobieta przedostali się do wewnętrznego ogrodu, a następnie stamtąd uciekli, lecz było dlań oczywiste, że wszystko to rozegrało się nie bez 86
udziału damy. Był pewny, że strzała, która rozerwała wargę Norishige, przeznaczona była dla jego nosa. Czy zajęcza warga męża usatysfakcjonuje damę? czy też zamachy będą kontynuowane do chwili, gdy uda się zniszczyć jego nos?... Rozważania Kawachi-no sukę każdorazowo kończyły się tą samą kwestią.
Pewnego gorącego letniego wieczora, w Szóstym Miesiącu tego samego roku, Norishige odpoczywał w towarzystwie żony na przewiewnym tarasie, popijając sake, gdy nagle z gęstego gaju w ogrodzie nadleciała strzała. Wymierzona została w twarz Norishige w tym samym kierunku i pod tym samym kątem co poprzednia - ale tym razem Norishige usłyszał jej świst, gdy przecinała spokojne nocne powietrze. Odwrócił głowę i odchylił się odruchowo; gdyby tego nie zrobił, wyniosłość nad jego zajęczą wargą zostałaby zmieciona. Mimo to nie uszedł bez szwanku: strzała okazała się szybsza niż jego unik. Kiedy odchylił się w tył i skręcił szyję w lewo, strzała otarła się o prawą stronę jego twarzy i zmiotła wzmocnioną chrząstką, wystającą część ciała - jego prawe ucho.
Dworki ruszyły do akcji, jedna grupa otoczyła Norishige, inne - zbrojne w halabardy - zbiegły do ogrodu. W ciągu trzech miesięcy, jakie upłynęły od pamiętnego przyjęcia w cieniu kwitnących wiśni, nie wydarzyło się nic szczególnego - i ostatecznie zaniechano poszukiwania przestępcy, uważając je za beznadziejne. Czujność cokolwiek zmalała, lecz strażnicy natychmiast zamknęli kordon, pomni doświadczeń z poprzedniego zamachu. Ale strzelec musiał chyba wzbić się w niebo lub zapaść pod ziemię, gdyż także i tym razem nie natrafiono na żaden ślad. Zniszczenie spowodowane strzałą było niewielkie - nawet mniejsze niż poprzednio. Utrata prawego ucha była oczywiście poważnym
uszczerbkiem dla aparycji Norishige, zwłaszcza teraz, gdy miał już zajęczą wargę, ale zawsze było to lepsze, niż gdyby utracił nos, który ma się tylko jeden. Ktoś może na to odpowiedzieć, że strata ucha jest czymś gorszym niż posiadanie zajęczej wargi czy brak nosa, ponieważ niszczy symetrię twarzy - ale jest to coś, o czym każdy decydować musi sam, wedle własnego uznania. Mieszkańcy zamku na Górze Ojika byli w stanie wielkiego poruszenia i niepokoju. Doszli do wniosku, że zamachowiec jest niemal na pewno tą samą osobą co poprzednim razem; a skoro strzelec ukrywał się przez cały ten czas w obrębie Pałacu Wewnętrznego, musi zatem - on czy ona - należeć do grona jego stałych mieszkańców. W rezultacie owej konkluzji poszukiwania i dochodzenia rozpoczęły się na nowo wśród pałacowej służby: posługaczy, zarządców etc. - gdyż, aczkolwiek formalnie niedostępny dla mężczyzn, Pałac Wewnętrzny zatrudniał paru służących płci męskiej - a zakończyły się na pokojówkach i damach dworu. Lecz najcięższe podejrzenia spadły na nałożnice. Zazwyczaj dai- myo przedkładali swe konkubiny ponad żony - ale Norishige poślubił kobietę, którą kochał - i chociaż utrzymywał dwie czy trzy nałożnice, to czynił to tylko z przyzwyczajenia i dlatego, że takiego właśnie postępowania oczekiwano ze strony pana feudalnego. O jego obojętności względem owych pań najlepiej świadczy fakt, że miał dwoje dzieci z żoną, natomiast żadnego z konkubiną. Początkowo odwiedzał je od czasu do czasu dla kaprysu, ale odkąd twarz jego została zniekształcona w następstwie fatalnego incydentu, nocą rzadko oddalał się od boku żony - i sama myśl, że mógłby być widziany w tym stanie przez konkubiny, budziła w nim odrazę i sprzeciw. W tej sytuacji jedna szczególnie zazdrosna dama poddana została do-
88
kładnym przesłuchaniom, ale nie znaleziono przeciw niej żadnych dowodów i śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Chociaż nie zaniechano całkowicie poszukiwań, perspektywy wydawały się mało zachęcające. Aby w przyszłości zapobiec podobnym incydentom, wzmocniono straże i zwiększono liczbę posterunków, nad którymi nadzór powierzano każdego miesiąca innemu z zaufanych drużynników. Blisko dwa miesiące później, jesienią, przyszła kolej na Kawachi-no suke. Z niecierpliwością oczekiwał tej chwili. Będąc jedynym, kto znał rozwiązanie zagadki, lepiej niż ktokolwiek inny nadawał się do tego zadania; ale oczywiście nie pragnienie przysłużenia się Norishige przez ujawnienie materialnych dowodów intrygi było powodem jego zapału. Aczkolwiek posterunki straży znajdowały się w znacznej odległości od prywatnych apartamentów pani Kikyó i nadzieja nawiązania pośredniego choćby kontaktu czy ujrzenia jej choć przez chwilę była raczej nikła, to dla kogoś, kto adorował ją na odległość, pociechą było znaleźć się choć trochę bliżej i móc widzieć przynajmniej kolor dachówek i ścian pałacu, w którym mieszkała. Po przejęciu obowiązków szefa straży Kawachi-no suke często przechadzał się w pobliżu wysuniętego najbardziej na zewnątrz odcinka murów Pałacu Wewnętrznego 1 i wyznaczając stanowiska strażnikom, każdej nocy rozkoszował się swymi fantazjami, kiedy to wyobrażał sobie tak kontrastującą ze sobą parę w sypialni. Nawet w ciągu dnia potrafił - wsparty
o oświetlony słońcem kamienny mur poniżej pałacu, wpatrzony nie widzącym wzrokiem w czyste, jesienne niebo - ścigać myślą zrodzone w swej wyobraźni zjawy. W takich momentach bohater z pola bitwy przeistaczał się w poetę. Był to najcichszy, najbardziej odludny zakątek w obrębie
89 i
|
zamkowych murów - idealne miejsce dla zakochanego młodzieńca, gdzie nie niepokojony mógł spędzać czas, śniąc na jawie. Jak już wiemy, zamek klanu Tsukuma był górską fortecą wykorzystującą naturalną obronność Góry Ojika. Przy jego wznoszeniu nie zastosowano zachodnich technik budowy zamków, jak to się stało później w przypadku Zamku Azuchi. Zamek na Górze Ojika utrzymany był w czystym, średniowiecznym stylu: rozkład budynków i wnętrz w obrębie fortyfikacji dostosowany był do topografii terenu, a co za tym idzie, zabudowa, choć rozległa, była wyjątkowo nieregularna, z lasami, dolinami, strumieniami w obrębie murów. Pałac Wewnętrzny usytuowany był na wzgórzu stykającym się z większym, zbliżonym kształtem do tykwy wzgórzem, na którym wznosił się Pałac Zewnętrzny. Wąski grzbiet łączący oba wzgórza przecinała długa galeria prowadząca z Pałacu Zewnętrznego do prywatnych komnat. Galeria ta była jedynym szlakiem łączącym świat mężczyzn ze światem kobiet, a cedrowe drzwi w środku galerii wyznaczały granicę pomiędzy tymi dwoma światami. Obszar patrolowany przez straże obejmował całe wzgórze, na którym wznosił się Pałac Wewnętrzny, tak więc obejmował znaczną przestrzeń. Płaską powierzchnię na szczycie wzgórza otaczał wał ziemny, który dołem wzmocniony był pionowym, kamiennym murem. Pochyłość poniżej muru pozostawiono w naturalnej postaci, z pleniącymi się bujnie chwastami, otwierającymi się tu i ówdzie skalnymi wąwozami i złowieszczo mrocznymi, gęstymi, dziewiczymi lasami. Ktoś zabłąkany tam przypadkowo miałby wrażenie, iż zgubił się na dzikim, górskim bezdrożu.
Pewnego popołudnia Kawachi-no sukę przybył, jak zwykle, do swej ulubionej samotni u stóp
90
kamiennego muru. Zamyślony siedział na korzeniu drzewa, gdy tymczasem wzrok jego błądził wzdłuż muru, pnąc się coraz wyżej, ku wznoszącym się na szczycie wzgórza wałom i wierzchołkom drzew, rosnących bujnie na terenie ogrodu wewnętrznego 1 i na koniec ku dachowi prześwitującemu pomiędzy wierzchołkami drzew. „To jej rezydencja”, myślał; będąc tak blisko, nie miał żadnej możliwości, by zadeklarować wymarzonej kobiecie swe gorące pragnienie stania się jej wiernym sługą i gotowość podjęcia się każdego, choćby najbardziej niewdzięcznego zadania, jakie zechciałaby mu wyznaczyć; myśl ta napełniała go jednocześnie smutkiem i potęgowała jego tęsknotę. Przepełnione beznadziejnym żalem oczy błąkałyby się w nieskończoność po kamiennym murze i dachu, gdyby nagle nie spostrzegł zeskrobanego w jednym miejscu z kamienia mchu. Początkowo nie zwrócił uwagi na ten drobiazg - ale ponieważ pozostała część muru pokryta była zielenią, mogło to oznaczać, iż w tym miejscu ktoś wyciął paski mchu, a następnie pozdzierał częściowo mech również z sąsiednich kamieni, by zatrzeć ślady. Kawachi-no sukę wstał i uderzył dwa czy trzy razy w powierzchnię najbardziej odsłoniętego kamienia; odpowiedział mu głuchy dźwięk, jakby poza nim znajdowała się pusta przestrzeń. Upewnił się
o tym, stukając dla porównania w inne głazy. Przy okazji zauważył, że ziemia była w jednym miejscu wygnieciona, a chwasty zdeptane: wyglądało to tak, jakby ktoś wyjął kamień, a później włożył go z powrotem. Znalazłszy szparę wystarczająco szeroką, by wsunąć w nią palce, Kawachi-no sukę spróbował poruszyć kamień; wyśliznął się, ledwie go pociągnął. Kawachi-no sukę był zafascynowany. Kamień okazał się łatwy do przemieszczenia, ponieważ obrobiony został w szczególny sposób
i był o ponad połowę cieńszy od sąsiednich; na tylnej powierzchni kamienia znajdował się uchwyt długości 18-20 cm, dzięki któremu mógł on zostać umieszczony na swoim miejscu także od wewnątrz. Po wyjęciu kamienia w murze odsłonił się otwór wystarczająco duży, by zmieściły się w nim głowa i barki mężczyzny. Odkładając miecz Kawachi-no sukę przecisnął się przez otwór, tak jak to się odbywa podczas ceremonii buddyjskiego oczyszczania określanego jako „przejście przez łono”. Wewnątrz natrafił na przestrzeń umożliwiającą swobodniejsze poruszanie się; sięgnął po pozostawiony na zewnątrz miecz, po czym wykorzystując uchwyt, umieścił kamień na właściwym miejscu. Znalazł się w absolutnej ciemności, lecz tunel
- wystarczająco obszerny, by się czołgać - prowadził wyraźnie w górę, chwilami dno tunelu przechodziło w strome schody. Kj wach i-no sukę miał wrażenie, że pełzał w ten sposób absurdalnie długo. Ile metrów, ile setek metrów liczyła owa trasa, nie potrafił dokładnie oszacować, ale wreszcie podziemny korytarz skończył się na krawędzi pionowego szybu, który przecinał go pod kątem prostym. Wymacał kamyk i wrzucił go do szybu: był bardzo głęboki. Kawachi-no sukę zorientował się z grubsza, dokąd trafił.
W tym miejscu mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone poruszenie raczej niedelikatnego tematu - a mianowicie omówienia sposobu wykonania toalet używanych przez arystokratyczne damy owej epoki. Tradycja głosi, że słynna kurtyzana z dzielnicy Yoshiwara okazała swe wyrafinowanie udając, iż uznała sznur monet za gąsiennicę. Wiadomo jednak, że damy urodzone w domach dai- myb nie tylko nie miały pojęcia o pieniądzach, ale nie dopuszczały, by ktokolwiek widział ich ekskrementy, ani też same nigdy ich nie oglądały.
92
Problem rozwiązywano przez drążenie pod toaletą głębokiego szybu, który po śmierci damy zostawał zasypywany. Z pewnością nie istnieje bardziej elegancka metoda usuwania odchodów. Zdumiewać może zbytek toalety Ni Yun-lin wykonanej w ten sposób, że trafiające w nią elementy stałe natychmiast zanurzały się w stosie nagromadzonych tam niezliczonych skrzydeł ciem; lecz nie dorównywała ona pod względem elegancji metodzie, która pozwalała zapewnić taką dyskrecję, że nawet służba nie oglądała niczego. Znana jest historia pewnej pięknej damy dworu z epoki Hei’an21, która prowokowała zalotników kopią swych odchodów wykonaną z goździków. Dyskrecja taka dotyczyła wszystkich wysoko urodzonych dam. W przeciwieństwie do tego, nowoczesna spłukiwana toaleta, aczkolwiek spełniająca wymagania higieny, kładzie nam wszystko, nie osłonięte, przed oczami, pod tym względem - trzeba to stwierdzić - stanowi pomysł wulgarny i w złym guście, którego autor zdaje się zapomniał, że istnieje coś takiego jak dobre obyczaje - nawet jeśli ktoś jest sam.
Z pewnością ten pionowy szyb mógł należeć tylko do damy z arystokracji albo księżniczki; ponieważ jednak księżniczka w tym pałacu miała niespełna dwa lata, użytkowniczka mogła być tylko jedna.
0 tym jak pani Kikyo spotyka się z Kawachi-no sukę i jak spiskuje z nim
Jakże niestosownym musiało się wydawać bohaterskiemu Musashi-no Kami Terukatsu, którego przeznaczeniem było stać się sławnym „Bushu-kó”
1 majestatycznym bushi z portretu - czajenie się jak kret w tunelu pod toaletą pani Kikyó. Kawachi-no sukę z pewnością nie był zachwycony, kiedy odkrył, w jak kompromitującym znalazł się położeniu. Niezależnie od podziwu, jaki żywił dla pani Kikyó, groziło to nadszarpnięciem jej godności i rzuceniem cienia na jego honor, jako bushi, gdyby próbował dotrzeć do niej zakradając się, nie proszony, taką niegodną ścieżką. I pomyśleć, że to wszystko nie wystarczyło, by go powstrzymać. Pozostawała kwestia, w jaki sposób wkroczyć miał tam - nie zapowiedziany — nie niepokojąc zbytnio pani Kikyó. Gdyby - zaskoczona - krzyknęła lub zemdlała, unikalna szansa zostałaby zaprzepaszczona i wszystko zakończyłoby się generalnym fiaskiem. Lecz Kawachi-no sukę dodawało odwagi przypuszczenie, że nieznany strzelec również ko
rzystał z podziemnego przejścia 1 a jeśli tak, to pani Kikyó przyzwyczajona była do widoku ludzi zjawiających się w jej toalecie, i niekoniecznie musiała potraktować to jako zniewagę, a już co najmniej należało oczekiwać, że nie zdecyduje się zbyt pośpiesznie wzywać pomocy tylko dlatego, że ktoś zjawił się tam nieoczekiwanie. Spostrzeżenie to szybko ożywiło jego ciekawość i zamiłowanie do ryzyka.
Kawachi-no sukę oczekiwał przez pewien czas na przybycie damy; nie mógł jednak pozostawać na skraju szybu zbyt długo - i tymczasem musiał się wycofać, zawiedziony. W ciągu następnych trzech dni, mniej więcej o tej samej porze, zakradał się do tajemnego miejsca u podstawy muru, wchodził do podziemnego przejścia i czekał cierpliwie przez blisko godzinę na skraju pionowego szybu. Jego uporczywie ponawiane wysiłki - tak bardzo przypominające rytuał zstąpienia do piekieł, sprawowany w świątyni Zenkó-ji - zostały wreszcie nagrodzone po południu trzeciego dnia, kiedy to na podłodze powyżej dały się słyszeć delikatne kroki i słaby promień światła wśliznął się w mrok tunelu. Kawachi-no sukę ostrożnie zaszeleścił, aby zwrócić jej uwagę.
- Midai-sama22... - zawołał tak łagodnie i cicho, jak tylko potrafił. - Jeśli pani pozwoli, chciałbym coś powiedzieć. Czy wolno mi stanąć przed panią?
Szelest jedwabiu ucichł nagle; odgadł, że dama przystanęła i nasłuchuje obok polakierowanej na czarno obręczy, skąd doszedł głos.' Kawachi-no sukę wydobył ukryte na piersi tajemne przesłanie znalezione przy Zushio.
- To dotyczy tego listu... - powiedział, podnosząc papier i wysuwając go przez otwór tak, by dama mogła go zobaczyć.
- ...Proszę się mnie nie obawiać. I proszę pozwolić mi wejść.
Osiągnął pożądany rezultat.
- Możesz wejść - dama odpowiedziała z góry równie ściszonym głosem.
Szyb, który często używany był do tego celu, zaopatrzony został w odpowiednie uchwyty, tak że człowiek mógł wspiąć się i przedostać do wnętrza pomieszczenia nie brudząc się i bez większego wysiłku. Kawachi-no sukę mógł więc prześliznąć się zgrabnie przez czarną obręcz i paść przed damą na twarz, nie narażając się na nic, co mogłoby zranić jego honor czy uchybić godności damy. Sytuacja była bardzo podobna do sceny w sztuce Tysiąc drzew wiśni, kiedy to lis przebrany za Tadanobu wychodzi spod podłogi pałacowego korytarza i staje przed Shizuka Góeen, aby złożyć jej pokłon. Ale wróćmy do rzeczy; chociaż pomieszczenie pełniło funkcję toalety, ograniczone ścianami ozdobionymi ceramiką i podwójnymi drzwiami - było wystarczająco obszerne, by dama, w swych bogatych szatach podobna do ogromnego kwiatu, mogła się swobodnie poruszać. Podłogę okrywały szczelnie ryżowe maty, a samo pomieszczenie sprawiało wrażenie powagi i spokoju, jakich oczekiwać można raczej po pałacowej komnacie. Skonfundowany Kawachi- -no sukę przycisnął czoło do pokrytej matami podłogi. Przesycający powietrze delikatny aromat spotęgował jeszcze jego zmieszanie i sprawił, że opuścił nisko ¿Iowę. Być może szaty damy przepojone były wonią rzadkich kadzideł, a może był to zapach tlącego się aloesu, gdyż - choć nie mógł tego widzieć | w pobliżu jego głowy znajdowało się małe okienko, przed którym na półce ustawiona była kadzielnica.
- Kim jesteś?
i Jestem Kawachi-no sukę Terukatsu, pierworodny syn Kiryu Musashi-no Kami Terukuni, pani...
Gdy to powiedział, ciężka tkanina jej szat - spódnice, które niczym wachlarz rozpościerały się i wznosiły w obfitych fałdach w odległości około metra od jego twarzy i drgnęła gwałtownie z kruchym szelestem, kiedy dama - z trudem opanowując zdumienie - cofnęła się o krok.
1 Twierdzisz, że jesteś Kawachi-no sukę?
- Tak, pani.
- Unieś twarz.
Na te słowa młody bushi z respektem uniósł głowę i po raz pierwszy spojrzał na kobietę, która była obiektem jego marzeń. Nawet w normalnych okolicznościach nikt nie mógł wpatrywać się badawczo i natarczywie w twarz osoby wysokiej rangi; tym bardziej nie odważyłby się na to niedoświadczony młodzieniec, kiedy znalazł się twarzą w twarz z kobietą, którą z oddali czcił i uwielbiał. Słoneczne światło nigdy nie docierało do mrocznych pomieszczeń na tyłach pałacu i toaleta oświetlona była tylko słabym blaskiem popołudniowej zorzy przenikającym przez zasłonięte papierem okno. Twarz damy, kiedy odnalazł ją w głębokim półmroku, była prawdopodobnie równie niewyraźna jak zjawy kreowane przez jego wyobraźnię; co do reszty - musiał sobie wyobrazić, jak subtelną i pełną wdzięku kobietą była stojąca przed nim dama tylko na podstawie mglistego zarysu jej białej twarzy. Jedyne, co widział wyraźnie, to zdobiący jej szaty haft, wykonany złotą przędzą. Widząc, że stała z jedną ręką opartą przezornie na rękojeści sztyletu, znowu ukłonił się z szacunkiem, opierając obie dłonie o podłogę.
1 Więc ty jesteś Kawachi-no suke... - powiedziała dama, jakby na pół sama do siebie.
Kawachi-no sukę nie widział jej nigdy przedtem, ale ona widywała go często. Należące do klas uprzywilejowanych kobiety tamtej epoki, kiedy opuszczały mury swych pałaców, używały zamkniętych lektyk lub też były starannie zawoalowane, a przebywając pod dachem - zawsze kryły się za kurtynami lub wyplatanymi zasłonami. W ten sposób kobieta nie była narażona na to, że męska służba czy drużynnicy zobaczą jej twarz, sama zaś mogła ich swobodnie obserwować. Podczas urządzanych okresowo świątecznych bankietów, widowisk teatralnych, turniejów, pani Kikyó wielokrotnie miała okazję zwrócić uwagę na imponującą postać młodzieńca, wyróżniającego się wśród drużynników... „To Kawachi-no sukę, który zyskał już sobie sławę dzielnego wojownika”, szeptały towarzyszki, kiedy spoglądała spoza plecionej zasłony. Kawachi-no sukę mógł się tego spodziewać, ale poczuł się szczególnie zaszczycony jej słowami. Świadomość, że go pamiętała, spotęgowała jeszcze jego głęboką wdzięczność podczas owego szczęśliwego, pierwszego spotkania.
- Jeżeli pani pozwoli, chciałbym zostać pani sprzymierzeńcem.
Uprzedzając jej nie wypowiedziane pytanie o cel wizyty, zastanawiał się przede wszystkim nad tym, jak zdobyć jej zaufanie; po chwili podjął tonem gorącej prośby:
- Pani sprzymierzeńcem... Jestem pani sprzymierzeńcem. Proszę mi zaufać... mnie powierzyć zadanie, które ten list... skierowany do Zushio- dono | jemu wyznaczał.
Kiedy wspomniał o „Matoba Zushio” drżące „Ach! wyrwało się z jej ust, ale opanowała się natychmiast.
- Pokaż ten list - powiedziała tak cicho, jak tylko mogła.
Kawachi-no sukę uniósł go i wręczył w taki sposób, jakby przekazywał oficjalną petycję; wykorzystując sączącą się przez okienko smugę słabego światła kobieta obejrzała list, przebiegła wzrokiem jego treść i schowała go na piersi.
I W jaki sposób trafiło to w twoje ręce?
- To ja zabiłem Matoba Zushio, jesienią ubiegłego roku, podczas bitwy pod zamkiem Tsukigata. Widząc bushi mierzącego z muszkietu w głowę Pana, pomyślałem, że chce go zabić; kiedy odciąłem jego głowę, przeszukałem ubranie zmarłego i znalazłem ten list wewnątrz woreczka z talizmanem. W tym czasie trwała zacięta walka i nikt inny o tym nie wie.
- Ale dlaczego... - zaczęła dama i urwała, przez chwilę z wahaniem spoglądając na Kawachi-no suke.
Mógłby stać się najstraszniejszym z wrogów, a tymczasem klęczał z pochyloną głową u jej stóp, błagając: - Proszę mnie uznać za swego sprzymierzeńca. - Nic nie mogło być bardziej po jej myśli, ale nie potrafiła pojąć, jakie względy kierowały młodzieńcem, każąc mu zapomnieć o długu wdzięczności wobec Domu Tsukuma i ofiarować swą pomoc jej, z którą nie wiązało go absolutnie nic. Fakt, iż ów sekretny list dotąd nie został ujawniony, zdawał się świadczyć o autentycznej życzliwości i sympatii młodzieńca. Była to jednak epoka, w której ludzie uciekali się do najperfidniej- szych intryg, by omotać swych wrogów; nie mogła więc pozwolić sobie na lekkomyślność; gdyby jednak ten młody człowiek zamierzał ujawnić jej zbrodnię, mając w ręku niepodważalny dowód jej winy, po cóż miałby go jej oddawać? Pozwolił jej uczynić, co chciała, z ważnym, sekretnym listem, i zdawał się być owładnięty trwogą; nie było to postępowanie kogoś, kto zamierza spiskować.
- Pani raczy spojrzeć...
Widząc, że czujność damy maleje, Kawachi-no sukę wydobył z zanadrza mały brokatowy woreczek i unosząc go dwa-trzy razy, powiedział:
- Oto kannon-no o-zushi, Zushio-dono wraz z pismem miał ukryty pod zbroją także ten o-zu- shi. Od tamtego dnia mam go zawsze przy sobie na znak, że choć niegodny, stałem się sukcesorem dążeń Zushio-dono.
Pełen zapału otworzył woreczek i wydawało się, że zamierza wyjąć zeń święty wizerunek.
- Tutaj!
Przypominając mu, że znajdują się w nieczystym miejscu, kobieta karciła go wzrokiem i jednocześnie rękami dawała znaki, by się powstrzymał - niemniej musiała być wzruszona tym pokazem żarliwości.
1 No więc dlaczego pragniesz zostać moim sojusznikiem?...
Mówiła z surową powagą łagodzoną nutką życzliwej uprzejmości.
- Midai-sama, jest jeszcze jedna rzecz, którą pragnę jej oddać...
Nie odpowiadając na pytanie, Kawachi-no sukę ponownie sięgnął do schowka na piersi, skąd wydobył podobny do poprzedniego woreczek ze złotego brokatu, z niewielkim słoiczkiem w środku, który następnie z szacunkiem ofiarował damie.
- To, co znajduje się w tym woreczku, jest czcigodną pamiątką po dostojnym ojcu, panu Danjó Masataka. Proszę to przyjąć.
i Co? Pamiątka po ojcu? - powtórzyła dama, jakby nie dowierzając własnym uszom.
- Tak - odrzekł bez wahania Kawachi-no suke.
Unosząc złożone ręce wysoko w górę, jednocześnie nisko pochylił głowę.
- Właśnie tak, pani. Kiedy zginął pan Masataka, zdaje się, że z jego dostojnych zwłok w pożałowania godny sposób zniknęło coś bardzo cennego.
- Czy chcesz powiedzieć, że znajduje się to w tym woreczku?
- Tak.
Postać damy w szatach trzykroć obszerniejszych od szat Kawąchi-no suke zakołysała się niczym w pełni rozkwitła piwonia; dał się słyszeć szelest jedwabiu niczym odgłos wiatru wśród sosen na górskich szczytach. Słysząc tę odpowiedź, dama złożyła dłonie przed ofiarowanym przez Kawachi- -no suke przedmiotem i osunęła się, klękając na podłodze.
- Kawachi-no suke...
Dama przez chwilę modliła się w milczeniu, po czym - całkowicie odrzucając początkową wyniosłą rezerwę - w bardzo kobiecy sposób zaczęła wypytywać.
- W jaki sposób wszedłeś w posiadanie tej cennej pamiątki po ojcu?
I Jeśli chodzi o szczegóły, to było to tak: przed paru laty pani dostojny ojciec Danjó-dono oblegał ten zamek, zdobywając kolejno Trzecią i Drugą Cytadelę; los zamku był przesądzony i jego upadek bliski; wówczas to nieżyjący już dostojny pan Ikkansai potajemnie przywołał pewnego dnia szpiega, shinobi, i polecił mu w największym sekrecie zgładzić Danjó-dono pod osłoną ciemności. Byłem jedynym człowiekiem, który to słyszał...
- Ach, więc było tak, jak się domyślałam...
Mówiąc to dama ciężko westchnęła. Nagle - zaniepokojona - poderwała się z kolan.
- Mówisz, że tylko ty to słyszałeś?
- To prawda, pani. Miałem wówczas dwanaście lat; tak się złożyło, że tego dnia przechodziłem korytarzem obok gabinetu, shoin, i przypadkowo
posłyszałem zniżony głos Go-Sendai23, jak szeptał: „Jeżeli nie starczy ci czasu, by odciąć głowę, bierz nos”. Chociaż wiedziałem, że zachowuję się niewłaściwie, ale to wszystko wydało mi się tak niezwykłe, że zatrzymałem się, nie czyniąc szmeru. „Zrozumiałeś dobrze? Przede wszystkim nos; choćby nawet pozostał przy życiu, nie mając nosa, ten laluś z pewnością śpiesznie wycofa swe oddziały”, powiedział pan, po czym zaśmiał się cicho: „Cha, cha”. Staliśmy na skraju przepaści i zamek mógł paść lada dzień, być może zatem była to konieczność, niemniej posłużyć się szpiegiem, polecając mu brać we śnie głowę nieprzyjacielskiego generała, czy choćby tylko uciąć mu nos... takie postępowanie nie pasowało zupełnie do ideałów, jakim pan hołdował w codziennym życiu; widocznie on sam wstydził się tego i w obawie o swą reputację, kiedy tylko zadanie zostało pomyślnie wykonane - nie wyjaśniając nikomu przyczyn takiej decyzji - natychmiast polecił zabić tego człowieka i usunąć jego zwłoki. Przy nich znalazłem przedmiot będący cenną pamiątką: ów człowiek miał go ukryty na piersi.
Kawachi-no sukę znajdując ^’tfeiSS^oćilegiości około pół metra od damy ujrzał, jak podczas jego opowiadania na końcach jej długich rzęs zebrało się parę kropelek rosy, które potoczyły się w dół po jej podobnych do wosku policzkach. Mając przez sobą tę wzruszającą, smutną piękność, stopniowo odzyskiwał pewność siebie i potrafił już w pełni wykorzystać swój spryt i elokwencję. Przez dwa czy trzy dni łamał sobie głowę, obmyślając schemat intrygi, która pozwoliłaby mu przekonać damę - i oto nieoczekiwanie sam znalazł się pod wrażeniem logiki przedstawionego przebiegu wydarzeń.
- Byłem jeszcze dzieckiem, kiedy podsłuchałem przypadkowo tę rozmowę, ale intryga pana wydała mi się niegodna bushi\ byłem oburzony, poza tym było mi żal zabitego shinobi. Jego zwłoki porzucono w wąwozie pomiędzy wzgórzami na tyłach gohonmaru24 i tam też - a chyba stało się to następnego dnia - udałem się na poszukiwania. Odnalazłem je wreszcie wśród stosu trupów; pomyślałem, że może mieć przy sobie jakiś dowód swego czynu, przeszukałem go 1 i tak oto trafiła w. moje ręce owa cenna pamiątka. Pan uznał zapewne, że rzecz ta jest dla niego bezużyteczna, toteż nie zabrał jej i zdecydował się porzucić ją wraz z ciałem zabitego. Ale ja po krótkim namyśle uznałem, że to niewłaściwe potraktować w ten sposób szczątek wielkiego wodza, nawet jeśli byl on wrogiem, a skoro mocą tajemniczego przeznaczenia trafił on w moje ręce, było to moje szczęście jako samuraja; nieważne, co zamierzał pan, ja musiałem uczynić to, co było sprawiedliwym obowiązkiem bushr, potajemnie powróciłem z tym na kwaterę, zakonserwowałem nos w czerwonym tuszu i od czasu śmierci pana Masataki przechowywałem go aż do dnia dzisiejszego jako cenny depozyt, z myślą, że może kiedyś nadarzy się okazja, kiedy będę mógł zwrócić tę rzecz rodzinie Yakushiji-dono. Tak to, Midai-sama, znalazłem się w posiadaniu tej pamiątki.
- Jesteś bardzo uprzejmy, Kawachi-no suke...
Mówiąc to, dama położyła dłonie na podłodze
toalety; bujne, czarne włosy przesłoniły jej szlachetną twarz, kiedy pokłoniła się nisko przed młodzieńcem.
- Słyszałam o twej niezrównanej odwadze i waleczności, ale nie przypuszczałam, że tak młody
f
człowiek może być równie wspaniałomyślny... Postąpiłeś słusznie, uwzględniając uczucia innych. Zatem potrafisz chyba zrozumieć, co czuję.
- Myślę, że dokładnie potrafię pojąć twoje pragnienie zemsty, pani.
- Urodzona w rodzinie wojowników wiedziałam, że w każdej chwili śmierć rozłączyć mnie może z najbliższymi, i chociaż jestem kobietą, jestem na to przygotowana. Gdyby zatem ojciec poległ na polu bitwy, z rezygnacją przyjęłabym tę stratę, ale on został zamordowany - nikczemnie, po złodziejsku - a jego zwłoki znieważone w niewypowiedziany sposób; będąc jego córką, czy mogłabym kiedykolwiek zapomnieć ten widok? Sam wiesz, że to niemożliwe. W owym czasie powiedziano mi, że ojciec umarł z powodu choroby, i prawie im uwierzyłam: ale kiedy matka i brat nie zgodzili się, bym po raz ostatni zobaczyła jego twarz, zwróciłam się do niani. Piastunka, udręczona moimi naleganiami, wreszcie ustąpiła: „Dobrze, pokażę ci go; ale rzecz ma się tak, iż Otosama nie umarł z powodu choroby; wygląd jego jest bardzo zmieniony, więc się nie przestrasz, proszę”. Wielokrotnie powtarzając to ostrzeżenie, poprowadziła mnie, bym mogła go zobaczyć. Ach, doprawdy, ty słysząc tylko o spisku, poczułeś się nieswojo, chociaż chodziło o obcego ci człowieka; jakiż więc był wówczas mój żal... Udałyśmy się tam z nianią w samym środku nocy; w sali, gdzie na podium za wyplataną trzcinową zasłoną spoczywały dostojne zwłoki, oprócz nas nie było żywego ducha. W świetle uniesionej przez piastunkę lampy przez chwilę oglądałam ten widok; nie mogąc wydobyć z siebie głosu, przycisnęłam twarz do piersi niani, drżąc na całym ciele.
Wzruszona współczuciem Kawachi-no sukę dama szczerze otworzyła przed nim swe serce.
Kontynuowała swą długą opowieść nie szczędząc szczegółów, aczkolwiek zapewne nie opowiedziała wszystkiego od razu, już podczas pierwszego spotkania; prawdopodobnie spotykali się w tym samym miejscu przez kolejne dwa-trzy dni i-można przypuszczać, że jej opowieść rozwijała się stopniowo w toku prowadzonych rozmów. We wstępie do Wyznań Doamiego jest wzmianka, że pomiędzy toaletą i korytarzem znajdowało się pomieszczenie, coś w rodzaju przedsionka, zaopatrzone z każdej strony w grube, cedrowe drzwi
- tak, iż odgłosy prowadzonej w toalecie rozmowy nie mogły się przedostać na zewnątrz. Oczywiście w przedsionku lub prowadzącym doń korytarzu oczekiwała pokojówka, a udającej się do toalety damie towarzyszyła zawsze młodsza siostra wspomnianego już Matoba Zushio - dziewczyna imieniem Haru. Czytelnik zapewne pamięta, że piastunką damy była matka Zushio; kiedy po ślubie pani przenosiła się do rezydencji Domu Tsukuma, zabrała ze sobą nianię i jej córkę Haru.
Obserwując rozwój wydarzeń, zauważą Państwo pewną charakterystyczną cechę osobowości pana Musashiego: niezależnie od tego, jak bardzo wydawałby się podniecony i opanowany swą sekretną żądzą, gdzieś w głębi jego świadomości nigdy nie przestawał działać instynkt samozachowawczy; co więcej, zawsze dopisywało mu szczęście - i czasami nawet swą słabość wykorzystywał jako narzędzie, którym niszczył wrogów. Przyjemność masochistyczna jest mimo wszystko formą przyjemności, jest więc naturalne, iż zawiera element egoizmu; lecz zawsze istnieje ryzyko, że ktoś z tego rodzaju skłonnościami posunie się za daleko i doprowadzi się do ruiny. Jednak Musashi-no Kami, nawet kiedy folgował swym tajemnym rozkoszom, potrafił równocześnie dokonywać regularnych najaz-
dów na sąsiednie tereny i powiększać swe włości. Czasami zdawał się zapominać o wszystkim, pozwalając zwabić się na skraj przepaści, zawsze jednak okazywał się dość zręczny, by cofnąć się w ostatniej chwili. Sposób, w jaki pozyskał zaufanie pani Kikyó, posługując się zręcznie mieszanką faktów i kłamstw, stanowi doskonałą ilustrację wspomnianej cechy. Wydaje się bardzo wątpliwym, by przedmiot, który przedstawił jej jako „pamiątkę” po ojcu w czasie ich pierwszego spotkania, w ogóle miał cokolwiek wspólnego z Yaku- shiji Danjó Masataka. Nawet jeżeli dwunastoletni Hó6himaru zabrał nos Danjó, nie mógł przewidzieć tego, co się kiedyś stanie - i trudno sobie wyobrazić, by przez sześć lat przechowywał ów skrawek ciała. Być może sprytny Kawachi-no sukę poszedł w ślady żyjącego w odległej erze Chishó mnicha Mongaku, który zupełnie przypadkowo wybraną czaszkę ofiarował Minamoto-no Yoritomo jako „czaszkę Yoshitomo”25. Kawachi-no sukę prawdopodobnie odciął nos należący do któregoś z porzuconych w okolicy ciał i wykorzystał go jako narzędzie mające podsycić wrogość pani Kikyó.
I tak jak fragment końskiej kości był nie do odróżnienia od kości Yoshitomo, podobnie nikt nie potrafi stwierdzić, czy skrawek nosa należał do generała, czy do osoby postronnej. Co więcej, ponieważ to coś zostało zakonserwowane w czerwonym tuszu, nie musiał to być nawet wcale nos: jakikolwiek kawałek czegoś miękkiego, o zbliżonym kształcie, byłby zupełnie wystarczający. Lecz byłoby nieelegancko przedłużać rozważania na temat zawartości słoiczka; dość, jeśli przypomnimy, że nawet taki bohater jak Yoritomo był poruszony, kiedy mu oznajmiono: „Oto pamiątka po Ojago-san”. Taka już jest ludzka natura 1 i nie ma w tym nic dziwnego, że widok tajemniczego woreczka ze złocistego brokatu wywarł tak silne wrażenie na pani Kikyd Jak już wspomniałem, Wyznania Doamiego i Marzenie nocy znacznie się różnią w opiniach na temat pani Kikyo. Lecz odnośnie do pobudek, które pchnęły ją do spiskowania z zamiarem okaleczenia męża, relacja zawarta w Marzeniu nocy wydaje się słuszna i przenikliwa. Wynika z niej, że od kiedy za sprawą piastunki dziewczynka ujrzała zwłoki Danjó, jego beznosa twarz pojawiała się przed nią każdej nocy; dręcząca wizja ojca nie mogącego znaleźć spokoju na tamtym świecie stała się jej obsesją. Innymi słowy - wierzyła, że jej zabity ojciec z powodu utraty nosa błąka się w zaświatach, nie mogąc dostąpić zbawienia. Myśl ta była dla niej źródłem nieustannych cierpień. Po swej tragicznej śmierci zmarły zasłużył przynajmniej na to, by odrodzić się w Zachodniej Czystej Ziemi 1 Saihó-Jódo, a tymczasem pozostawał nierozerwalnie związany z tym światem, bez możliwości osiągnięcia spokoju, ponieważ zostawił na nim coś cennego. Myśl o nieszczęsnym ojcu - nie tylko zamordowanym, ale w dodatku zmuszonym zno-
i
sić tę torturę i nie dawała pani Kikyó spokoju. Każdej nocy duch ojca stawał u jej wezgłowia, przyciskając dłoń do środka twarzy 1 i słyszała jego ustawicznie powtarzane błaganie: „Chcę mój nos... Oddajcie mój nos”. Krótko mówiąc, pani Kikyó nie była w stanie spać spokojnie, póki w jakiś sposób nie odnajdzie nosa ojca i nie wymaże ze swej pamięci jego przerażającej martwej twarzy. „Miałam żal do niani. Matka i brat uczynili wszystko, by temu zapobiec; i choćbym nie wiem jak nalegała, niania nie powinna mi nigdy pozwolić go zobaczyć. Oszczędziłoby mi to tych wszystkich cierpień”, wyznała dama w rozmowie z Kawachi-no suke. Rzeczywiście lekkomyślnością ze strony piastunki było pozwolić trzynastoletniej dziewczynce ujrzeć coś takiego - i rozżalenie damy było w pełni uzasadnione, a jej oświadczenie brzmi wzruszająco. Lecz zobaczyła to, co zobaczyła - i nie można już było tego cofnąć; zapragnęła odzyskać dla ojca jego nos, ale było to zadanie niewykonalne; tymczasem między rodami Yakushiji i Tsukuma doszło do pojednania, a małżeństwo z Norishige ofiarowało jej nieoczekiwaną możliwość przyniesienia ulgi duchowi ojca i ukojenia własnych cierpień.
Brat jej, Awaji-nó Kami Masahide, popierał to małżeństwo, tłumacząc: „Jak wiesz, przyczyną śmierci Otó-sama była choroba, nie mamy więc powodów, by żywić urazę w stosunku do Domu Tsukuma”. Nie łudźmy się, pozycja kobiety w owym' czasie była taka, że nie mogłaby ona sprzeciwić się politycznemu małżeństwu zaaranżowanemu przez głowę rodu - zwłaszcza że działo się to na wyraźne życzenie shóguna; i tak jedyne, co mogła uczynić, to poświęcić siebie dla dobra rodziny i kraju i podporządkować się odgórnym decyzjom bez skargi. Niemniej uważała, że brat k 108
Masahide okazał się małoduszny w kwestii dotyczącej śmierci ojca; tymczasem Masahide skłonny był pójść na ugodę, gdyż mimo wszystko nie było wiadomo, kto zabił Masatakę, publiczne zaś ujawnienie tego faktu z pewnością nie przysporzyłoby splendoru pamięci ojca... Lecz pani Kikyó nie zadowalał beznamiętny obiektywizm brata. Rzeczywiście Masahide był człowiekiem bardziej jeszcze bezwolnym i leniwym niż jego ojciec Masataki; nie upłynęło wiele czasu i kari/6 Baba zajął jego ziemie, Masahide zaś - utraciwszy seniorat i włości
- żył dalej w hańbie, błąkając się po świecie bez celu, w sposób niegodny mężczyzny. Natomiast pani Kikyó - choć udawała, że wierzy w oficjalną wersję I miała na temat okoliczności śmierci ojca własne zdanie, całkowicie różne od opinii brata. Od chwili, gdy ujrzała jego martwą twarz, nie wątpiła, że ojciec stracił życie, padając ofiarą podstępu wroga. Tak czy inaczej, zabity został w obozie wojskowym, w kulminacyjnym momencie prowadzonej kampanii. A czy fakt, iż zabójca z braku czasu zamiast głowy zabrał nos ofiary, nie świadczył najdobitniej, że zabójstwo było dziełem nieprzyjacielskiego agenta? Dopatrywanie się w tym wydarzeniu czynu złodzieja lub uważanie go za manifestację czyjejś osobistej złości, jej zdaniem było tylko tchórzliwym zamykaniem oczu na oczywiste fakty. Pani Kikyó była pewna swej racji, a kiedy zdała sobie sprawę, że oprócz niej wszyscy ludzie z jej rodu - matka, brat, starsi drużynnicy
- nie traktują sprawy poważnie, pomyślała, że ojcu nigdy nie będzie dane zaznać spokoju, co zasmuciło ją jeszcze bardziej. Wciąż gorączkowo szukała sposobu uwolnienia się od owego smutku i położenia kresu cierpieniom, i oto wpadła na pomysł, by
- kiedy już wejdzie do Domu Tsukuma i stanie się członkiem ich rodu - zgotować Ikkansai i jego synowi taki sam los, jaki zgotowano jej ojcu.
Powiedziała, że widok wznoszących się dumnie pośrodku twarzy teścia Ikkansai i męża Norishige nosów budził w jej sercu tym większą litość dla ojca. Prawdopodobnie drażnił ją widok nosa na czyjejkolwiek twarzy. Fakt, że sama posiadała . nos, zapewne również budził w niej poczucie winy. Może wydawało jej się, że nieszczęście ojca zakończy się nie wcześniej, aż wszyscy ludzie na świecie utracą swe nosy. Jako piętnastoletnia panna młoda nie była wówczas ani wystarczająco dojrzała, ani na tyle przebiegła, by świadomie snuć ambitne plany zniszczenia Domu Tsukuma - a jej plan był niezmiernie prosty i dziecinny. Krótko mówiąc, uwierzyła, że jeżeli 1 zamiast wszystkich ludzi na świecie - uczyni beznosymi teścia lub męża, duch ojca znajdzie ukojenie w swym żalu i gniewie, a ona sama również uwolni się od cierpienia. Co za tym idzie, jej celem było pozbawienie ich nosów, nie zaś pozbawienie ich życia. Jeżeli przypadkiem ofiara wraz z nosem utraciłaby również życie, jej własny cel nie zostałby w pełni osiągnięty; pragnęła bowiem, by okaleczony żył, tak by na własne oczy oglądać mogła jego nędzną egzystencję i uczynić zeń pośmiewisko dla innych ludzi. Według Wyznań Doamiego była urodzoną sadyst- ką, skoro zdolna była uczynić coś takiego własnemu mężowi, ale w Marzeniu nocy czytamy o wyznaniu uczynionym Kawachi-no suke.
„Wówczas pani Kikyó zapytała: Czy na świecie jest ktoś równie nieszczęśliwy? Będąc córką jego wroga, zostałam jego żoną; nie czuję do niego nienawiści, jakie więc zobowiązanie z poprzedniego życia doprowadziło mnie do zaplanowania tej 110
potwornej zemsty? Ponieważ kobiety są istotami skłonnymi do zbrodni, zapewne w przyszłym życiu przeznaczeniem moim jest piekło. Ale na bogów i Buddę przysięgam, że naprawdę nigdy tego nie pragnęłam, że stało się to za przyczyną owej mary, która zamieszkała w mej piersi i nieustannie szepce mi do ucha...”
Reasumując: tylko oglądając z bliska, własnymi oczami, pozbawione nosów twarze teścia i męża
- a nie po prostu pozbawiając ich życia - pani Kikyó mogła się uwolnić od przerażającej mary, która każdej nocy groziła jej we śnie. Nie była kobietą zdolną dla zabawy okaleczyć własnego męża, o czym świadczy jej zachowanie się już po upadku Domu Tsukuma. Sama powiedziała: „Będąc córką jego wroga, nie czuję do niego nienawiści”, i wydaje się, iż w głębi serca naprawdę kochała Norishige B męża, którego za jej przyczyną okaleczono - i że mu współczuła. Jej życie jest przykładem nieustannych zmagań - walki
o wymazanie z pamięci martwej twarzy ojca - i tej jednej sprawie poświęciła męża, poświęciła dzieci, poświęciła siebie samą.
Pierwszą osobą, która poznała plan pani Kikyó, była jej piastunka, żona Matoba Saemona, imieniem Kaede. Niewątpliwie była ona wstrząśnięta, gdy pani odkryła przed nią swe zamiary, lecz ona sama ponosiła odpowiedzialność za pokazanie dziewczynce twarzy zmarłego, nie mogła więc zbyt ostro protestować, gdy sprawa przybrała taki właśnie obrót; z czasem zaczęła podzielać uczucia swej pani i zaangażowała się w spisek. Nie ulega wątpliwości, że jej mąż, Matoba Saemon, nie był w sprawę wmieszany, zmarł bowiem w następstwie choroby jeszcze przed ślubem pani Kikyó. Wdowa Kaede przybyła w orszaku panny młodej, by wraz
ze swą córką Haru służyć młodej pani na zamku na Górze Ojika - i następnie wciągnęła do spisku swe dzieci. Szczegóły nie są znane, ale jest pewne, że przebywająca na zamku Kaede i jej córka Haru oraz pozostający poza rezydencją syn, Matoba Zushio, wspólnie dokładali starań, by pani Kikyó mogła dokonać swej zemsty. Początkowo Zushio polował na nos Ikkansaia, a gdy to mu się nie udało, podczas bitwy pod murami Zamku Tsuki- gata dokonał zamachu na nos Norishige - i tam też zginął pokonany przez Kawachi-no sukę, nie wykonawszy zadania; ale któż zatem „obdarował” Norishige zajęczą wargą w samym środku pałacowego ogrodu i kto odstrzelił mu ucho? Wyznania Dbamiego i Marzenie nocy wspominają, że Zushio miał młodszego brata imieniem Matoba Daisuke i że ten jedyny brat poszedł w jego ślady. Przy pomocy matki, Kaede, Daisuke oraz człowiek specjalizujący się w drążeniu tuneli przemyceni zostali do zamku wewnątrz grubego pnia. Nie bardzo wiadomo, co się z nimi później stało. Co do kopacza, możemy przypuszczać, że po zakończeniu drążenia odkrytego przez Kawachi-no sukę tunelu został zabity i wrzucony w głąb szybu, a ziemia przyjęła go na wieki wraz z ekskremen- I tami damy; jaki jednak los przypadł w udziale Daisuke? Wzmożona czujność straży po incydencie podczas wiosennego festynu wykluczała możliwość ponownego ukrycia się w pniu i wydostania w ten sposób z zamku bez zwrócenia niczyjej uwagi. Wręcz przeciwnie, wiadomo, że w okresie między pierwszym a drugim incydentem - przez cztery miesiące, jakie upłynęły od zranienia wargi Norishige, do chwili, gdy utracił on ucho - Daisuke wiódł godny politowania żywot, skulony w podobnym do pieczary wydrążeniu, które specjalnie w tym celu przygotowane zostało w górnej części 112
szybu, żywiąc się nigirimeshi - ryżowymi kulami dostarczanymi przez damę lub matkę, nigdy ani na krok nie opuszczając swej kryjówki. W ciągu wieków znaleźć można wiele przykładów mężczyzn, którzy poświęcali się dla swych władców, rodziców, braci - ale chyba nielicznym przypadły w udziale cierpienia porównywalne z tym, co przeszedł Daisuke w ciągu czterech miesięcy odosobnienia pod ziemią. Nie wolno utożsamiać postępowania Daisuke z haniebnym zachowaniem się zboczeńca czy maniaka seksualnego. Powodowała nim pełna prostoty lojalność i synowskie oddanie. I prawdopodobnie kiedy ów wierny i odważny młodzieniec zrozumiał, że uczyni! już wszystko, co było w jego mocy, by wypełnić powierzoną mu misję, przebił się mieczem i rzuci! w tę samą ciemną otchłań, która już przedtem przyjęła i ukryła kopacza i i dosłownie utoną! w swym grobie. A ponieważ Kawachi-no sukę nie natkną! się na niego, kiedy przemierza! tunel, Daisuke musia! już przedtem odebrać sobie życie.
I oto Kawachi-no sukę sam, nie proszony, podejmuje się zastąpić Daisuke; co kryje się za tą propozycją ekscentrycznego młodego bushi! W jaki sposób pani Kikyó mogła interpretować jego zachowanie? Wśród japońskich bushi nie było zwyczaju służenia żonom arystokratów; zachodnia koncepcja rycerskości, zgodnie z którą mężczyzna czcił damę i poczytywał sobie za zaszczyt móc poświęcić dla niej życie, nie ma swego odpowiednika w kodeksie Bushidó. I jeśli wynikającą z pragnienia zemsty intrygę pani Kikyó wymierzoną przeciw teściowi i mężowi, uznać można za zjawisko naturalne, to nie istniał żaden powód, dla którego Kawachi-no sukę miałby przyłączyć się do spisku. To, że kierowany współczuciem z powodu śmierci jej ojca i oburzeniem na Ikkansai za jego
budzące odrazę, niegodne bushi metody przechowywał nos i przekazał go jej, uchodzić mogło za uprzejmość wynikającą z poczucia obowiązku. I tę jego grzeczność kobieta mogła z wdzięcznością zaakceptować. Lecz jego propozycja uczestniczenia w zaplanowanej przez nią zemście w oczywisty sposób wykraczała poza granice zwykłego poczucia obowiązku czy uprzejmości. Nie mogąc wiedzieć
o perwersyjnych skłonnościach ukrytych głęboko w piersi Kawachi-no sukę, pani Kikyó prawdopodobnie znalazła sobie jakieś inne wytłumaczenie - na przyldad, że Kawachi-no sukę ma jakieś osobiste powody do nienawiści i wrogości wobec Domu Tsu- kuma, które implikują jego postępowanie; lub też, że jego poczucie sprawiedliwości każe mu opowiedzieć się po jej stronię, zapominając o długu wdzięczności wobec klanu. Ten tok rozumowania prowadzi do wniosku, że jeśli nawet Kawachi-no sukę, pokazując damie fałszywą „pamiątkę po ojcu”, natychmiast zdobył jej sympatię, to musiało upłynąć nieco więcej czasu, zanim zawładnął jej sercem do tego stopnia, że zaufała mu w sprawie tej wagi co zemsta. Kroniki Wojenne Domu Tsukuma sugerują, że pomiędzy panią Kikyó i Terukatsu istniał „sekretny związek” i że ich miłość dała początek intrydze; lecz pan Musashi nie należał do mężczyzn, którzy zdobywają zaufanie kobiety za pomocą miłosnych forteli, zresztą nie wydaje się, by mógł być mistrzem w sztuce uwodzenia. Prawdopodobnie faktycznie łączył ich sekretny związek, ale był on rezultatem postępującego zbliżenia dwojga ludzi podczas wspólnych rozważań na temat sposobów doprowadzenia do upadku Domu Tsukuma. Innymi słowy - konspiracja zaistniała najpierw, po- przedzając fizyczny związek; i możemy założyć, iż nieczęsto dochodziło do zbliżenia.
Najprawdopodobniej pani Kikyó uznała, że »wyjątkowo wspaniałomyślna” propozycja Kawa-
chi-no sukę wiąże się z jego osobistymi planami dotyczącymi posiadłości Domu Tsukuma. W sytuacji, gdy Norishige był człowiekiem o miernych zdolnościach, tego rodzaju ambicje u Kawachi-no sukę, który nie był dziedzicznym wasalem rodu, były czymś, czego wręcz należało oczekiwać ze strony bohatera owej epoki Wojen Domowych
- i wykorzystanie mściwości damy dla zaspokojenia własnych ambicji nie byłoby niczym niezwykłym. Pani Kikyó zapewne zdawała sobie sprawę, iż Norishige ma nikłe szanse zachowania swych włości
- i w tej sytuacji uznała za celowe poprzeć ambicje Kawachi-no sukę, wykorzystać go dla zrealizowania własnej zemsty, a następnie - odwołując się do jego sympatii - zapewnić po śmierci męża bezpieczeństwo ich dwojgu dzieciom, co w sumie byłoby z korzyścią dla domu Tsukuma, umożliwiając zachowanie ciągłości rodu. Nie wiadomo, na ile otwarcie mówili ze sobą na temat wzajemnych interesów, lecz zapewne ona interpretowała jego chęć zostania jej „sprzymierzeńcem" właśnie w ten sposób, podczas gdy on, ukrywając swe tajemne motywy, pozwolił jej wierzyć, w co chciała - i tak powstało między nimi coś w rodzaju milczącego porozumienia. A z powyższego rozumowania wynika, że zamiary pani Kikyó ograniczały się początkowo jedynie do pozbawienia Norishige nosa, i dopiero ambicje Kawachi-no sukę sprawiły, że pozwoliła się wciągnąć do spisku mającego na celu zniszczenie Domu Tsukuma; i na odwrót - kiedy przez pozbawienie Norishige nosa Kawachi-no sukę zrealizował swą wizję i zaspokoił swe szczególne upodobania seksualne, jego udawane ambicje stały się rzeczywistymi aspiracjami, i nawet sam nie wiedział, kiedy jego chłodny egoizm i wyrachowanie włączyły się do akcji, by wykorzystać nadarzającą się okazję zniszczenia Domu Tsukuma.
0 tym jak Norishige traci nos i o „ Wiosce Opadających Kwiatów” - poemacie z „Genji-monogatari”
Oribenoshó Norishige, nieświadomy tajemnego porozumienia pomiędzy ukochaną żoną i drużynnikiem, każdej nocy odwiedzał sypialnię żony, gdzie | jak kiedyś i mamrotał komplementy swymi okaleczonymi ustami, niewyraźnie, trudnym do usłyszenia szeptem. Jakkolwiek z natury był prostodusznym, pełnym optymizmu daimyo, musiał odczuwać przygnębienie z powodu swej rozszczepionej wargi i brakującego ucha, gdyż w Kronikach Wojennych Domu Tsukuma czytamy, iż „czując się chorym, przebywał odtąd w prywatnej rezydencji”. Im bardziej skłonny był izolować się w obrębie rezydencji, tym więcej czasu spędzał u boku żony. W obecności drużynników i dam dworu nie mógł nie myśleć o swej aparycji i naturalnie popadał w zły humor, ale kiedy wchodził do tajemniczego pokoju tonącego w półmroku rozjaśnionym delikatnym blaskiem lampy i dostrzegał uwodzicielski uśmiech żony, popadając w ekstazę, w jednej chwili zapominał o utraconym uchu
1 trójkątnej wardze. Mężczyzna z jego charakterem absolutnie nie nadawał się do roli militarnego przywódcy okresu Sengoku - Wojen Domowych
- toteż pod pretekstem odniesionych ran skwapliwie przekazał zarządzanie rodowymi dobrami w ręce karb, a sam przeniósł się na stałe do Pałacu Wewnętrznego, gdzie spędzał czas ciesząc się spokojem i bezczynnością - i mimo zewnętrznej melancholii, w głębi serca prawdopodobnie nie traktował swego nieszczęścia zbyt serio.
Tymczasem minął Ósmy Miesiąc i rozpoczął się Miesiąc Dziewiąty. Zwykle był to miesiąc nie kończących się bankietów i festynów połączonych
■
z oglądaniem jesiennej pełni księżyca, obchodami Święta Chryzantem, wyjazdami w plener w cełu radowania oczu widokiem czerwieniejących liści klonów i ale tego roku, z powodu niedyspozycji pana, powstrzymywano się od organizowania hucznych zabaw - zarówno publicznych, jak i w prywatnym gronie - a doroczne tradycyjne obchody odbyły się z zachowaniem jedynie podstawowych form. I tak to nad Górą Ojika zapanowała jesień
- ze strugami deszczu i gwałtownymi podmuchami wiatru szalejącego ponad zabudowaniami, z niosącym ukojenie szmerem opadłych liści; Pałac Wewnętrzny sprawiał wrażenie całkowicie opuszczonego, tylko nocami we frontowym ogrodzie słychać było złowieszczy szelest liści i traw, i od czasu do czasu | oddali dolatywał ryk jelenia lub szczekanie lisa niosło się głuchym echem od strony wąwozu. Kiedyś Norishige bardzo lubił zapraszać młode dworki do wspólnej gry na koto11 i do tańca 1 i nic nie stało na przeszkodzie, by w dalszym ciągu korzystał z tej przyjemności - lecz ostatnio najchętniej przebywał w towarzystwie żony, wraz | nią popijając sake, i całkowicie zrezygnował z innych rozrywek. Po części było to skutkiem przykrej przygody, jaka przydarzyła mu się podczas wiosennego bankietu połączonego z kontemplowaniem kwitnących wiśni, ale nie był to jedyny powód; otóż Norishige zawsze dumny był ze swego głosu 1 i ilekroć ktoś go o to poprosił, chętnie godził się śpiewać dla słuchaczy krótkie pieśni; niestety w obecnej sytuacji - wskutek zniekształconej wymowy i powietrza uciekającego przez uszkodzoną wargę - śpiew jego nie brzmiał już tak pięknie. Nie mogąc śpiewać osobiście, słuchał śpiewu innych z zazdrością i żalem, co sprawiło, iż
organizowanie bankietów z udziałem muzyków przestało go interesować.
Było to wieczorem, gdzieś w połowie Dziewiątego Miesiąca; jesienny deszcz, który rozpadał się późnym popołudniem, nie przestawał mżyć także w nocy, przesycając wilgocią ziemię, a monotonny szmer kropel sączących się z okapów mimo woli wprawiał człowieka w nastrój melancholii; Oribe- noshójuż wczesnym wieczorem zaszył się w pokoju żony i w sentymentalnym rozmarzeniu pił, wymieniając z nią czarki sake napełniane przez dworkę O-Haru. Sączył sake w towarzystwie ukochanej, wsłuchując się w odgłosy spadających jedna po drugiej kropli deszczu - to każdemu sprawiałoby przyjemność, toteż Oribenoshó, który tego wieczora wypił znacznie więcej niż zwykle, był w wyjątkowo dobrym nastroju. Co pewien czas podawał czarkę żonie, mówiąc:
I Proszę, może jeszcze trochę...?
I było w nim coś z kapryśnego chłopca, spod przymrużonych powiek obserwującego ukochaną, kiedy tak nieśmiało wpatrywał się w profil żony, a po jego ustach błąkał się zapomniany uśmiech. W jego ustach wypowiedziane słowa brzmiały jak: „Froszę; mosze jesze frochę...”, ale nie dbał o to. Co prawda kiedyś, podczas oficjalnych wystąpień, miał zwyczaj przemawiać uroczyście, z namaszczeniem - dla podkreślenia swej rangi daimya, lecz od czasu, gdy miał zajęczą wargę, jego wymowa stopniowo ulegała postępującej degradacji: zaczął mówić cicho i nieśmiało - i nawet teraz, kiedy był w pełni zrelaksowany, jego głos stawał się chwilami podobny zamierającemu brzęczeniu komara. Prawdopodobnie jednym z powodów jego onieśmielenia, kiedy spoglądał na twarz żony, był fakt, iż w głębi serca czuł się skrępowany swą bezgraniczną do niej miłością, lecz innym powodem
mogła być czająca się w jakimś zakątku świadomości myśl: „Jestem kaleką”, a świadomość tego rzutowała na jego poczynania. Wszak przed okaleczeniem Oribenoshó był beztroskim, lekkomyślnym, trochę zarozumiałym zawadiaką bez cienia lękliwości.
Sącząc sake z otrzymanej czarki pani Kikyó wsłuchiwała się przez chwilę w dochodzący z ogrodu szum deszczu.
- Słyszysz te odgłosy? - powiedziała marszcząc brwi. 1 Zdaje się, że wciąż pada.
1 Chybi tak... Ale to taki sfokojny, fszyjemny fesz, nie ufaszasz?
- Rzeczywiście typowo jesienny wieczór. Czuję się samotna i przygnębiona w takie wieczory.
- Nie fiem hlaszego, ale sake fyjątkofo mi ciś smakuje. Fsłuchując się w szmer feszu natychmiast się usfokajam.
. - Bardzo się cieszę. Nic nie sprawia mi większej przyjemności, jak widzieć cię w dobrym humorze.
- Mosze tak ułoszyłabyś fiesz o nasthoju tego jesiennego fieszora...
Ta nagła prośba Oribenoshó była raczej nietypowa. Ale ostatnio zaczął skracać sobie czas wyszukiwaniem niezwykłych rozrywek, które pozwoliłyby mu zapomnieć o nudzie; od żony uczył się sztuki komponowania poematów waka. Pani Kikyó, której matka pochodziła z arystokratycznej rodziny, a sama dorastała w stolicy, była oczywiście biegła w układaniu waka i innych dworskich umiejętnościach; korzystając z jej wskazówek, Oribenoshó nauczył się wiązania trzydziestu jeden sylab w coś przypominającego waka - i oto z gorliwością nowego adepta sztuki, przy pierwszej nadarzającej się okazji proponował: „Mosze tak ułoszyłabyś fiesz”, jakby chodziło o rzucenie pałeczki.
Dama wydawała się podzielać zapał męża, gdyż słysząc jego słowa natychmiast posłała O-Haru po papier i kasetę z przyborami do pisania. Delikatny aromat rozcieranego przez dziewczynę tuszu unosił się w powietrzu; przytrzymując kartkę papieru jedną ręką, pani Kikyó przysunęła lampę - i bez wahania, śmiało prowadziła pędzel, wspaniale kaligrafując. Prawdę powiedziawszy, Oribenoshó nie dbał o to, czy wiersz jest dobry, czy zły, za to uwielbiał obserwować wyraz twarzy żony, kiedy pochylona w świetle lampy, głęboko zadumana, wśród cisnących się jej na usta wyrażeń szukała tych najwłaściwszych. W takich chwilach - ze swą nieskazitelnie wymodelowaną twarzą, pogrążona w zadumie - wydawała mu się piękniejsza i bardziej dostojna niż kiedykolwiek. Wpatrując się z zachwytem w oświetloną blaskiem lampy postać żony, jej rzeźbiony nosek i zarys ust, myślał: „Poznałem bardzo wiele kobiet, ale wykształcona, dobrze wychowana arystokratka jest kimś wyjątkowym” - i wzdychał, pełen podziwu, a na jego obliczu wykwitał szeroki uśmiech, jakby spotkało go niepowtarzalne szczęście. Wypity alkohol sprawił, że tego wieczora policzki pani Kikyó - zazwyczaj równie białe jak używany przez nią papier hosho— zabarwił rumieniec, który nadał jej klasycznym, wyrazistym rysom wyraz niewypowiedzianej kokieterii; jeśli młody Kawachi-no sukę przez jakąś szczelinę podglądał scenę, w jakim stanie ducha musiał się wówczas znajdować? Pośrodku wysokiego, rozległego, chłodnego pokoju stał parawan, płomień samotnej lampy chronił przed napie- rającymi ze wszystkich stron ciemnościami, a wewnątrz kręgu światła unoszącego się niby kropla oliwy na ciemnym lustrze wody siedziały trzy niewyraźne postacie. Pani w milczeniu, skupiona, poruszała pędzelkiem nad kartką, dworka spokoj- 120
nie rozcierała tusz, pan domu i w pełni usatysfakcjonowany i radosny - oblizywał od czasu do czasu krawędź czarki. Następnie, zbliżając do oczu podaną mu przez żonę kartkę, odczytał tekst, ale jego świszczący szept pochłonęły zalegające kąty pokoju ciemności, nie pozwalając zrozumieć ani słowa. Na powierzchni parawanu zarysował się ogromny cień głowy bez jednego ucha, zwieńczonej czymś na kształt pędzla od herbaty i chasen- gami; patrząc z przeciwnej strony, zajęcza warga na twarzy pana wyglądała w tym oświetleniu niczym ciemna jama, wywołując nastrój nieuchwytnej grozy - i nawet zjawiskowa uroda pani Kikyó wydawała się złowieszcza, jakby nie z tego świata. Wśród zapadającej szybko głębokiej nocy za drzwiami słychać było szum trwającej wciąż ulewy... Z pewnością wszystko to mogło rozbudzić emocje nie mniej osobliwe niż oglądana niegdyś ceremonia ostatniej toalety głów w pokoju na poddaszu.
Pani Kikyó zaprezentowała już dwa czy trzy swoje utwory, kiedy wreszcie Oribenoshó, pragnąc zademonstrować poczynione postępy, przedstawił własną kompozycję; małżonkowie wzajemnie wyrazili uznanie dla zręczności partnera, kończąc tym eleganckim akcentem zabawę; kiedy oboje przeszli do sypialni, było już po godzinie dwudziestej drugiej. Przez pewien czas Oribenoshó jak zwykle pieścił żonę, a że tym razem odczuwał skutki wypitego alkoholu z poezją w charakterze jedynej zakąski, stawał się coraz bardziej natarczywy i niepohamowany, w miarę, jak zatracał się w miłosnej ekstazie. Później, kiedy już było po wszystkim, zwykle zapadał w sen tak głęboki, iż zdawać się mogło, że dusza opuszczała ciało - lecz po upływie kwadransa regularnie budził się i szedł do toalety. Także tej nocy obudził się - i ostrożnie,
bacząc, by nie przerwać snu żonie, wyszedł do sąsiedniego pokoju; czuwająca tam O-Haru zapaliła przenośną lampę honbori i idąc przodem, poprowadziła go wzdłuż korytarza. Jego toaleta znajdowała się po przeciwnej stronie niż toaleta żony, idąc tam należało przejść około dziesięciu metrów głównym korytarzem, następnie skręcić w lewo, po czym jeszcze raz - w prawo. Wyłożony matami boczny korytarzyk długości około 4,5 metra, w który wchodziło się po skręceniu w prawo, był najciemniejszym odcinkiem trasy, z jednej strony ograniczonym ścianą, z drugiej shbji i drewnianymi, przesuwanymi drzwiami mahirado, prowadzącymi do ogrodu. Kiedy Oribenoshó, odurzony sake i innymi jeszcze rozkoszami, zaspany, dotarł tam chwiejnym krokiem, usłyszał, jak za mahirado deszcz bębni o deski werandy.
I Jesze nie fszestało, fsiąsz leje - zamamrotał sam do siebie, jakby przez sen.
- Rzeczywiście, panie, okropna pogoda.
O-Haru nieoczekiwanie przystanęła.
- Niech pan będzie ostrożny, proszę uważać...
Mówiąc to, skierowała światło ku jego niepewnym stopom. W tej samej chwili z rozciągającej się przed nią nieprzeniknionej ciemności wionął podmuch, niczym od uderzeń skrzydeł wzbijającego się w niebo ptaka. Nagle dziewczyna z głuchym „Ach!” upuściła lampę na podłogę.
- Chto tam?
Oribenoshó miał wrażenie, iż przez moment widział poruszającą się w ciemności czarną masę. Człowiek? - Monstrum? - Halucynacja? - Upuszczona lampa zgasła, pozostawiając go pogrążonego w absolutnych ciemnościach; nie potrafił stwierdzić, czy obraz utrwalony na siatkówce był cieniem realnie istniejącej postaci, czy też półsnem, 122
półalkoholową zjawą i tworem jego wyobraźni... Ale najdziwniejsze było to, że O-Haru więcej się nie odzywała.
- Haru! So się stało? So się stało? - rzucił w ciemność raz jeszcze. - Jes tu chto?
- To... to... tono-samai2*... Szy... szy... szybko... szybko...
Był to bez wątpienia głos O-Haru. Lecz brzmiał tak, jakby ktoś zakrył jej usta i ściskał gardło; rozpaczliwie walcząc zawołała jeszcze ostatkiem sił:
- Szybko... Proszę uciekać... Pro... pro... proszę... - były to ostatnie słowa O-Haru.
- Umm...
Dał się słyszeć zduszony jęk i zaraz potem odgłos padającego na ziemię ciała. Wstrzymując oddech, Oribenoshó cofnął się pod jedną ze ścian korytarza i przywarł do niej plecami, przyczajony niczym pająk, ale intruz podążył wprost za nim i muskularnym ramieniem opasał jego szyję. Następnie przycisnął go do ściany z przerażającą siłą. Oribenoshó - czując, jak jego ciało pod naciskiem staje się płaskie niczym ryżowe ciastko mochi, kilkakrotnie próbował zawołać: - Bandyta! - ale im większy usiłował stawić opór, tym mocniej ramię przeciwnika zaciskało się wokół jego karku. Stopniowo tracąc oddech, w stanie narastającego oszołomienia, pomyślał: „Nie ma rady, zabije mnie”. Nagle poczuł na swej twarzy przesuwającą się badawczo dłoń napastnika. Był pewny, że tamten za chwilę wbije mu sztylet głęboko u nasady gardła, tymczasem napastnik I wciąż zaciskając jedno ramię wokół jego szyi - wolną ręką przesunął raz i drugi po twarzy swej ofiary, jakby liżąc ją językiem. Upewniwszy się, że brakuje jednego
ucha, dłoń odszukała zajęczą wargę, a następnie dokładnie obmacała nos: od nasady aż po sam czubek, od grzbietu aż po nozdrza. Stopniowo tracąc przytomność, Oribenoshó uznał to wszystko za w najwyższym stopniu dziwaczne i uwłaczające. Pomyślał, • że tamten niewątpliwie szydzi sobie z niego. Chciał zawołać:
„Ty łajdaku! So hofisz?”
W tej samej chwili rozległ się chrzęst i Oribenoshó pojął, że traci swój nos. Napastnik pofolgował nieco uścisk, co umożliwiło Norishige swobodniejsze oddychanie, następnie spokojnie, bez pośpiechu - niczym chirurg usuwający skalpelem zbędne tkanki - dokładnie odciął u podstawy wszystko, co mogłoby przypominać nos.
Oribenoshó, kiedy wreszcie odzyskał przytomność, był niczym człowiek budzący się z narkozy po operacji. Przypominał sobie wydarzenia poprzedzające odcięcie nosa, ale nie pamiętał nic z tego, co stało się potem. Prawdopodobnie napastnik po zakończeniu „operacji” ogłuszył go uderzeniem albo ponownie wzmocnił uścisk na szyi. Oribenoshó popadł w omdlenie, a kiedy odzyskał przytomność, leżał na łóżku, przeniesiony do pokoju żony. Dworka O-Haru, którą wcześniej niż jego pozbawiono przytomności, kiedy się ocknęła, nie wiedziała nic o niezwykłym wydarzeniu. Kiedy odzyskała oddech i mogła wreszcie mówić, powiedziała, że gdy zatrzymała się w korytarzu i skierowała światło w stronę pana, jej prawe ramię nagle zdrętwiało i upuściła lampę. A gdy zapadła ciemność, ktoś nagle chwycił ją z tyłu. Nie, nie chwycił
- było to raczej tak, jakby jakiś demon zbliżył się bezszelestnie, paraliżując ciało mocą tajemnego zaklęcia... lub jakby ogromny niedźwiedź przycisnął ją do piersi w miażdżącym uścisku. Mimo iż jej usta i głowa znajdowały się w fatalnym uścisku,
124
zdołała krzyknąć ostrzegawczo pod adresem pana; jednocześnie otrzymała silny cios pod żebra, w następstwie którego zemdlała. I gdyby pani Kikyó, obudziwszy się w nocy, nie zaniepokoiła się przedłużającą się nieobecnością męża i dworki, prawdopodobnie oboje dotąd leżeliby nieprzytomni w korytarzu. Do czasu, gdy pani i jej dworki podniosły alarm, napastnik zniknął bez śladu, tylko na obliczu Oribenoshó pozostał jaskrawy dowód przeprowadzonej operacji; o dziwo napastnik, zanim uciekł, zaaplikował na ranę lekarstwo zatrzymujące krwawienie i nawet nałożył opatrunek na płaskie miejsce pośrodku twarzy. Czy uczynił tak dlatego, że pod każdym względem pragnął naśladować chirurga, czy też istniały inne powody - tak czy inaczej było to dowodem szczególnej troski i okazało się zbawienne. Gdyby nie owa troskliwość, nieprzytomny pacjent mógłby umrzeć z upływu krwi.
Jak Państwo zapewne odgadli, ów niecodzienny incydent był dziełem Kawachi-no suke. Oczywiście pełen sukces całego przedsięwzięcia był w dużym stopniu zasługą pani Kikyó; wykorzystując podziemne przejście, dama i bushi regularnie wymieniali informacje, Kaede i jej córka spełniały rolę posłańców. Prawdopodobnie jedna z nich prze- czołgiwała się do wylotu tunelu i pozostawiała listy wetknięte w szczelinę pomiędzy kamieniami muru obronnego; Kawachi-no suke mógł je stamtąd zabierać podczas obchodu - i tam też wkrótce dostarczał odpowiedzi. Metoda ta zapewniała im stałą łączność. Jeżeli miejsce i czas ataku zostały zaplanowane i przygotowane z wyprzedzeniem, Kawachi-no suke mógł szybko wykonać swe zadanie i bezpiecznie wycofać się poza obręb murów, nie budząc niczyich podejrzeń.
Oprócz opatrunku, jaki zaaplikował Norishige na ranę, zabrał też ze sobą list, który umieścił na jego twarzy.
„Z bardzo istotnych powodów w ciągu ostatniego roku szukałem okazji zdobycia Pańskiego nosa; dzisiejszej nocy wreszcie udało mi się osiągnąć cel i jestem w pełni usatysfakcjonowany. Pozbawienie Pana życia nigdy nie było moim zamiarem, toteż odtąd może Pan wyzbyć się wszelkich obaw”.
Nie wiadomo, jak starszyzna klanu zinterpretowała użyte w liście sformułowania, lecz Kawachi- -no sukę wiązał z owym listem konkretne nadzieje; teraz, kiedy zadanie powierzone mu przez damę zostało wykonane, pragnął, by nadzwyczajne środki bezpieczeństwa w obrębie Pałacu Wewnętrznego zostały szybko zaniechane, co pozwoliłoby mu łatwiej porozumieć się z damą - i spodziewał się, iż list rozwieje wszelki niepokój.
Jednak mimo tego wspaniałomyślnego oświadczenia bushi w Rodzinie otrzymali rozkazy, by wzmocnić czujność, i liczba ognisk wartowniczych palących się każdej nocy wśród drzew Ogrodu Wewnętrznego jeszcze wzrosła. Ponieważ incydent miał miejsce w miesiącu, w którym dowódcą straży był Kawachi-no sukę, został on wezwany do złożenia raportu - ale kiedy doszło do orzekania
o winie, starszyzna klanu znalazła się w trudnym położeniu. Kawachi-no sukę był odpowiedzialny za straże po zewnętrznej stronie pałacowej klauzury, a w tym przypadku nikt nie mógł stwierdzić z całą pewnością, czy złoczyńca przedostał się z zewnątrz, czy też ukrywał się w środku. Jeżeli miało tu miejsce zaniedbanie, to każdy w jakimś stopniu ponosił za nie winę i nie było podstaw, by całą odpowiedzialność zrzucać wyłącznie na Ka- 126
wachi-no suke. Oczywiście gdyby pan został zabity, seppuku byłoby nieuniknione, ale tu chodziło
o stratę odciętego kawałka ciała. Żaden suzeren, choćby najpotężniejszy, nie domagałby się życia wiernego wasala w zamian za nos. Co więcej, ponieważ za wszelką cenę chciano ukryć fakt odcięcia Norishige nosa - wiedziało o tym zaledwie kilka pałacowych dziewcząt i starszyzna klanu
- tym bardziej nie można było nikogo postawić otwarcie w stan oskarżenia. Ponadto potrzebna była nadzwyczajna ostrożność, gdyż chodziło
0 Kawachi-no suke - od dawna cieszącego się powszechnym szacunkiem i budzącego wśród ludzi respekt swym wyglądem i uzdolnieniami młodego bushi, syna i dziedzica Musashi-no Kami Terukuni. Po uwzględnieniu wszelkich „za”
1 „przeciw”, skazany został ostatecznie na areszt domowy; jakąż męką musiało dlań być spędzanie dni w samotności, w zamkniętym pokoju, podczas gdy jego myśli krążyły nieustannie wokół pamiętnej ostatniej sceny w Pałacu Wewnętrznym? Jego rzeczywistym celem nie była pomoc damie w jej zemście, lecz scena mogąca zaistnieć w rezultacie owej zemsty. Jego tajemnym marzeniem było ujrzeć beznosego męża zasiadającego u boku niezrównanie pięknej żony. Być może świat, który tylekroć oglądał w snach, teraz stawał się rzeczywistością materializującą się w sypialni damy; obecne oczekiwanie w najwyższym stopniu potęgowało jego tęsknotę.
Wkrótce okres jego uwięzienia dobiegł końca i pozwolono mu na nowo podjąć służbę, ale nie oznaczało to końca jego męczącej niepewności. Gdyby ponownie przydzielono go do zmieniających się co miesiąc oddziałów patrolowych, z pewnością udałoby mu się jakoś zbliżyć do znajomego muru, odwiedzić tak miłą sercu trasę komunika
cyjną - ale odtąd nie powierzano mu upragnionej funkcji, a co gorsza, wysokiej rangi wasale, jiehin, stali się wyjątkowo czujni i baczyli na wszystko, nie dopuszczając do jakichkolwiek przecieków informacji; próba wymiany listów byłaby w tej sytuacji szaleństwem, z Pałacu Wewnętrznego nie dochodziły żadne nowiny ani nawet plotki. Przygnębienie Ka- wachi-no sukę pogłębiał fakt, iż - chociaż był na służbie codziennie - nie udało mu się zobaczyć Oribenoshó. Kiedy poruszył tę kwestię, powiedziano mu, że od owego incydentu tono-sama nie pokazał się nigdy żadnemu ze swych drużynników. Co prawda pojawiał się na podium za trzcinową zasłoną w Komnacie Audiencyjnej i czasami przemawiał do swych wasali. Lecz mówił jeszcze ciszej i bardziej niewyraźnie, a sam głos wydawał się jakiś inny, co sprawiało, iż niektórzy podejrzewali, że mają do czynienia z „cieniem”-dublerem i - co było w tych okolicznościach zupełnie naturalne - snuli różne domysły, spodziewając się najgorszego. Kawachi-no sukę zaczął się niepokoić o następstwa swej operacji. Ale przecież zaaplikował środek zatrzymujący krwawienie i nałożył stosowny opatrunek, więc z pewnością nie doszło do nieszczęścia, pocieszał się: ale oprócz pięciu czy sześciu wysokiej rangi urzędników i dwóch-trzech osób z przybocznej świty znających prawdę, nikt w rodzinie nie dysponował żadnym konkretnym świadectwem, że tono-sama rzeczywiście żyje. Kawachi-no sukę był przekonany, że gdyby tak mógł ujrzeć Norishige w dobrym zdrowiu... nie, zobaczyć, jak wygląda, poznać stopień deformacji jego oblicza, wówczas - podzielając domniemaną satysfakcję damy i wyobrażając sobie zły uśmiech zapalający się w jej źrenicach - potrafiłby choć częściowo zaspokoić swoje pragnienie; i tak zaczął tęsknić za widokiem beznosej twarzy Norishige nie mniej niż za widokiem twarzy jego żony.
128
Tymczasem w Dziesiątym Miesiącu 24 roku ery Tenmon nastąpiła zmiana rachuby czasu i rozpoczął się 1 rok29 ery Koji; wkrótce też dobiegł końca ów rok, jakże pamiętny dla Oribenoshó z powodu nawiedzających go kolejno nieszczęść, nadszedł dzień Nowego Roku 2 ery Koji i wszyscy samuraje przybyli do pałacu, by z początkiem wiosny złożyć noworoczne życzenia; lecz spoza trzcinowej zasłony przekazano tylko sake, ale nie padło ani jedno słowo pozdrowienia; ponury nastrój minionego roku nie odszedł w przeszłość. Starszyzna klanu zebrała się na wspólnej naradzie; uznano, że przeciągająca się samoizolacja tono-sama wpływa destrukcyjnie na morale załogi zamku, ponadto sprzyja rozprzestrzenianiu się paskudnych pogłosek; jedynym remedium byłoby urządzenie wspaniałego festynu i należałoby to uczynić jak najszybciej, ale w tej sytuacji problemem numer jeden było przekonanie tono-sama, by nie wzbraniał się ukazać wszystkim bushi swego „pięknego i szlachetnego oblicza”; ostatecznie, cóż to znów takiego I drużynnicy przyzwyczajeni byli do widoku zajęczej wargi i jednego ucha pana, więc kolejny
7
brak, tym razem nosa, zapewne zbytnio ich już nie zdziwi, więc nie ma powodów, by tak bardzo się tym przejmować; dla wojownika - „człowieka łuku i strzał” - duch jest ważniejszy od aparycji; cóż stąd, że rysy twarzy są nieco zdeformowane
- żaden z drużynników i wasali nie jest aż tak małostkowy, by miał z tego powodu lekceważyć pana; naradziwszy się domownicy usiłowali ostrożnie wybadać nastrój tono-sama i poznać jego stosunek dla planowanej akcji, ale Norishige, już przedtem owładnięty melancholią, od czasu ostatniego incydentu stał się jeszcze bardziej niezdecydowany i nieśmiały i nie zdradzał najmniejszej ochoty do pokazywania się komukolwiek, a kiedy zbytnio naciskali, odpowiadał:
- Hąjsie mi sfokój! Chesie się fauiś, to się fau- sie! Sam fíeu, so łał łochiś.
I nie kryjąc niezadowolenia wstawał i odchodził.
Czasami mówi się o „odcieleśnionych głosach”, lecz ten głos był nie tylko odcieleśniony, ale tak zniekształcony, że nie wiadomo było, czy mówi człowiek, czy są to dźwięki wydawane przez zwierzę; w tej sytuacji niełatwo było przekonać drużynników, że ich pan żyje. W przekonaniu, że „koniecznie trzeba coś wymyślić dla rozerwania pana...”, starsi rangą wasale, choć nie bez obaw, podali do wiadomości, iż „odbędzie się turniej poetycki, w którym uczestniczyć mogą wszyscy znający tę sztukę bushi należący do Rodziny”. Tego rodzaju imprezy odbywały się i przedtem, ale były to kameralne spotkania z udziałem dam dworu, tym zaś razem miał to być turniej poetycki w wielkim stylu, samurajowie zaproszeni zostali do pawilonu Sho-in. Pomysł wyszedł od pani Kikyó, a Oribeno- shó zaakceptował go bez wahania, po części dlatego, że w owym czasie zaczynał być dumny ze swych poetyckich osiągnięć, ale głównie dlatego, iż 130
była to propozycja żony. Turniej poetycki nie był tym, czego życzyłaby sobie starszyzna klanu w aktualnej, raczej kłopotliwej, sytuacji - jednak uznali, że nie wolno zaniechać niczego, co mogłoby wpłynąć pozytywnie na nastrój tono-sama, i nie tracąc czasu przystąpili do urzeczywistnienia idei, informując samurajów, że „każdy, kto posiada odpowiednie umiejętności”, niezależnie od rangi i piastowanej funkcji, może przybyć i wziąć udział w turnieju.
A oto fragment Wyznań Doamiego:
„Wybrali 5 dzień Piątego Miesiąca, dzień dorocznego Święta Irysów, by zorganizować dla samurajów zabawę połączoną z turniejem poetyckim, w którym uczestniczyć mieli także Oribenoshó i pani Kikyó; ogłosili termin i każdy, kto żywi upodobanie do podążania drogą poezji, mógł przygotować piękne wiersze i stanąć do współzawodnictwa o nagrody; lecz bushi z Zamku Ojika, pewni swej zręczności w posługiwaniu się łukiem, nie przywykli do tak wyrafinowanych rozrywek i nie kwapili się do udziału w turnieju; gdyby chodziło o dokonanie wspaniałych wyczynów na polu bitwy, są gotowi, ale sława za sprawą poetyckich laurów nie jest ich celem; przybyli nieliczni, a i oni bez przekonania, z widoczną rezerwą i chłodem, który udzielił się wszystkim”.
Faktem jest, iż nawet w owych burzliwych czasach wśród klanowych przywódców nierzadko spotykało się ludzi doskonale znających się na poezji, ale zwykle byli to wykształceni synowie daimya, prości samuraje ledwie umieli czytać i pisać i raczej trudno było oczekiwać z ich strony zamiłowania do wyrafinowanych rozrywek. Tak czy inaczej, Kawachi-no sukę był jednym z niewie-
lu mieszkańców Zamku Ojika mającym odpowiednie do udziału w tego rodzaju turnieju kwalifikacje. Z perspektywy czasu zachowane wiersze pana Musashiego świadczą o tym, że jak na wojownika dysponował on niezłym przygotowaniem teoretycznym i znał obowiązujące konwencje, ale to prawdopodobnie ów turniej poetycki przekonał go, że poezji nie należy lekceważyć, i zachęcił do systematycznego treningu; lecz w czasie, kiedy rozgrywały się opisane wydarzenia, był on dziewiętnastoletnim młodzieńcem, raczej nie obdarzonym szczególnym talentem poetyckim. Tym niemniej, podczas gdy większość bushi z jego otoczenia byli to ludzie nie wykształceni, czasami wręcz analfabeci, Kawachi-no sukę od dzieciństwa poznawał zarówno literaturę, jak i tajniki posługiwania się bronią, stanowiące nierozłączne elementy edukacji; predestynowany do tego bardziej niż ktokolwiek inny, miał wręcz obowiązek uczestniczenia w turnieju. Kiedy dowiedział się, że jego zorganizowanie było pomysłem pani Kikyó, nie mógł nie pomyśleć, że być może uczyniła to, pragnąc w jakiś sposób umożliwić mu wznowienie przerwanej korespondencji, toteż przyjął zaproszenie, starając się zapanować nad radosnym podnieceniem.
Jak było do przewidzenia, Oribenoshó z żoną zasiedli na podium, ukryci za wyplataną trzcinową zasłoną. Drużynnicy zajęli miejsca w dwóch rzędach wzdłuż ścian komnaty i rozpoczęli współzawodnictwo, improwizując na zadany przez damę temat: „kukułka”. Większość obecnych wasali zwabiła ciekawość: przybyli w nadziei, że może w tym dniu nadarzy się okazja zobaczyć tono- -sama we własnej osobie, ale Norishige po prostu podał napisany przez siebie poemat spoza zasłony i tylko słuchał, jak jego własny utwór, a następnie także utwory wasali, czytane były głośno przed k 132
zebranym audytorium. Gdyby Kawachi-no sukę był dworskim arystokratą z epoki Hei’an, wykorzystałby idealnie nadający się do tworzenia aluzyjnych porównań temat „kukułka”, by przekazać ukrytej za zasłoną ukochanej prawdę o swych uczuciach; lecz nie będąc wystarczająco zręcznym, by to uczynić, poprzestał na uszeregowaniu trzydziestu jeden sylab w banalną, niedbałą strofę. Niestety waka ułożone wówczas przez Norishige i jego wasali nie zachowały się, ale wątpliwe, by były to utwory szczególnie godne uwagi. W Wyznaniach Doamiego cytowany jest za to jeden z poematów pani Kikyó.
Przez pamięć woni kwiatów pomarańczy kukułko Przybądź do Wioski Opadających Kwiatów
Pomijając niewielką zmianę na początku drugiego wersu poemat ten jest powtórzeniem poematu księcia Hikaru Genji znajdującego się w rozdziale zatytułowanym Wioska Opadających Kwiatów eposu Genji-monogatari30:
Przez pamięć woni kwiatów pomarańczy kukułka Przybywa śpiewać nad Wioską Opadających
Kwiatów
Poemat ten skomponował Hikaru Genji podczas wizyty pani Reikeiden w następujących okolicznościach: „Wszedł do rezydencji damy, gdzie do
późnej nocy rozpamiętywali wspólnie dawne czasy, a kiedy księżyc znajdujący się właśnie w trzeciej kwadrze wzniósł się na niebie, cienie wysokich drzew stały się jeszcze ciemniejsze; w powietrzu unosił się tęskny aromat kwiatów pomarańczy płynący od pobliskich drzew; damie przybyło lat, ale była wciąż równie dobrze wychowana, subtelna i pełna uroku; i aczkolwiek nie została oficjalną faworytą zmarłego cesarza, ów wysoce ją poważał i cenił sobie jej towarzystwo, w którym znajdował odprężenie”. Podczas owej wizyty Hikaru Genji i dama Reikeiden zabawiali się komponowaniem poematów waka. Odpowiedź damy brzmiała:
To tylko kwiaty pomarańczy wokół okapów Zwabiły ciebie w to miejsce przez wszystkich
zapomniane
Lecz poemat pani Kikyó nie ma żadnego związku z owymi dawnymi wydarzeniami. Porównuje ona tylko kukułkę do Kawachi-no suke i wykorzystuje fonetyczną tożsamość, która nie zapisane słowa „Wioska Opadających Kwiatów” pozwala rozumieć też jako „Wioska Opadających Nosów”31; w ten sposób Kawachi-no suke, nawet jeśli nie czytał Genji-monogatari, mógł łatwo pojąć ukryte przesłanie.
Nie wiadomo dokładnie, od kiedy pani Kikyó
- pozostając pod wrażeniem uosabiającej samuraj- skie cnoty osobowości Kawachi-no suke - zaczęła odwzajemniać jego uczucia. Ale jedno jest pewne: jej poemat oznacza coś więcej niż zwykłe „chcę się z tobą spotkać, bo jest coś, o czym chciałabym porozmawiać”. Być może w czasie, kiedy nie mogli
się ze sobą komunikować, pokochała go, nawet nie zdając sobie z tego sprawy? I czy właśnie ów poemat nie stał się pierwszym sygnałem jej miłości?
„Z powodu wzmożonej czujności wydawało się raczej niemożliwe, bym mógł przedostać się tam niepostrzeżenie; ale z czasem sytuacja unormowała się, czujność straży zmalała i mogłem odwiedzać ją z łatwością; od wydarzenia, jakie miało miejsce poprzedniej jesieni, minął rok, w ciągu którego, zgodnie z zawartą w pozostawionym liście zapowiedzią, nie doszło do nowych incydentów 1 i tak to starsi wasale stopniowo wyzbyli się. wątpliwości i podejrzeń”.
Owszem, starsi wasale może i wyzbyli się wątpliwości i podejrzeń, ale do końca nie zdołali odgadnąć, po co był napastnikowi potrzebny nos księcia?
O tym jak Kawachi-no sukę wraca do zamku swego ojca i o tym jak poślubia dziewczynę z Domu Chirifu
Ojciec Kawachi-no sukę, Musashi-no Terukuni, postarzał się i podupadł na zdrowiu; nie mogąc ani dnia obejść się bez lekarstw, pragnął jeszcze za życia powitać godną Kawachi-no sukę narzeczoną, a także przekazać katoku32 w jego ręce. Raz po raz ponawiał wysyłane pod adresem domu Tsuku- ma prośby o to, by syn jak najszybciej wrócić mógł do rodzinnej rezydencji na Górze Tamon; ałe ponieważ w całym kraju panował chaos, a po rebelii przed kilku laty na zamku Tsukigata starsi wasale z zamku na Górze Ojika stali się wyjątkowo podejrzliwi i nieufni - nie śpieszyli się, by zadośćuczynić jego prośbom. Chociaż formalnie Kawachi-no sukę był zakładnikiem, to odkąd jako dziecko przybył do zamku, minęło czternaście czy
piętnaście lat; w tym czasie odznaczył się w wielu bitwach, dając dowody szczerego oddania, a ponieważ lojalność jego ojca Terukuni wobec domu Tsukuma wydawała się oczywista, Kawachi-no sukę zezwolono wreszcie na powrót do posiadłości ojca.
W owym czasie Kawachi-no sukę był zapewne szczęśliwy, mogąc wrócić do ojca, ale rozstanie z panią Kikyó okazało się ciężkim ciosem i nieprędko zdołał uwolnić się od smutku. W sytuacji przymusowej jego duch wojownika z krwi kości natychmiast zatriumfował, ale nawet dla mężczyzny o żelaznej woli smak pierwszej miłości jest czymś wyjątkowym. Co więcej, w swym namiętnym oddaniu pogwałcił dla tej kobiety wszelkie zasady moralności, podeptał zobowiązania wynikające | długu wdzięczności, a kiedy wreszcie szczęśliwie wyminęli mielizny, po kilku ledwie spotkaniach musieli się rozstać. Dopiero jesienią ubiegłego roku zrezygnowano ze wzmożonej czujności w obrębie Pałacu Wewnętrznego, dzięki czemu Kawachi-no sukę mógł znowu korzystać z podziemnego przejścia, tak więc mieli dla siebie do dyspozycji niespełna rok. I nawet wówczas żyli dla krótkich chwil radości z potajemnych spotkań, prawdopodobnie bez możliwości spędzenia razem choćby jednej nocy, kiedy to mogliby spokojnie otworzyć przed sobą serca w szczerej rozmowie. Jego żal pogłębiało jeszcze to, że jego uczucie było nie tyle miłością do pani Kikyó jako kobiety, ile zafascynowaniem niezwykłą rolą, jaką odegrała. W przyszłości mógł spotkać wiele innych, nie mniej pięknych kobiet, ale niezwykła, magiczna scena, na której została umieszczona pani Kikyó, ów dramat, gdzie grała główną rolę obok bez- nosego trzeciorzędnego aktora, którego obecność służyła spotęgowaniu jej blasku, stanowiła idealną
wizję świata jego marzeń - i raczej nie mógł oczekiwać, że po raz drugi spotka inną szlachetnie urodzoną damę w podobnej scenerii i w podobnej roli. Perwersyjne skłonności Kawachi-no sukę sprawiły, że z głębokim żalem rozstawał się z damą i równie niechętnie myślał o konieczności zmiany otoczenia. Jedyną pociechą ich obojga było przeświadczenie, że upadek Domu Tsukuma jest już bliski; uzgodnili plany na najbliższą przyszłość, przyrzekli sobie, że wkrótce znów się spotkają, i wymienili słowa pożegnania.
O-Etsu-no Kata z Domu Chirifu, znana później jako Shósetsu-in, weszła do domu Kiryu w Trzecim Miesiącu 1 roku ery Eiroku (1558 r.), w niespełna pół roku od chwili powrotu Kawachi-no sukę do zamku na Górze Tamon. Kawachi-no sukę miał wówczas dwadzieścia jeden lat, Shósetsu-in I czternaście. Ta żona, której przeznaczeniem było spędzać dni i miesiące w smutku i samotności, na wznoszonych do Buddy i bogów modlitewnych błaganiach o to, by mąż zaniechał swych niecnych praktyk seksualnych, tuż po ślubie była radosną, pełną życia dziewczynką. Jeżeli nawet jej ciało odczuwało już pierwsze nikłe oznaki budzącej się kobiecości, to jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, a mąż nie czynił nic, by ją uświadomić. W jego umyśle panowały niepodzielnie wspomnienia scen z dalekiego Pałacu Wewnętrznego na Górze Ojika i na młodą żonę, którą poślubił z wyboru i na życzenie ojca, patrzył obojętnie, widząc w niej jedynie młodszą od siebie o siedem lat, inteligentną i niewinną dziewczynkę. Ostatecznie okazało się może szczęściem dla niego, że nowo poślubiona żona była tak młoda i nieświadoma miłosnych tajemnic.
Pewnego letniego wieczora, w miesiąc czy dwa po ślubie, ShÓ6etsu-in, rokoszując się chłodnym 138
powietrzem, zabawiała się na werandzie w towarzystwie swych dworek, gdy nieoczekiwanie dołączył do nich Kawachi-no suke.
1 Dobry wieczór. Może tak zabawimy się w coś ciekawego? - zapytał z nienaturalnym u niego uśmiechem.
- A jak się ma twój czcigodny ojciec? - zainteresowała się Shósetsu-in.
- W ciągu ostatnich dwóch-trzech dni czuje się dużo lepiej. Nie ma więc powodów do obaw. Co do mnie, to myślę, że mając wiele zajęć, trochę cię zaniedbywałem. Dziś jestem wolny i dotrzymam ci towarzystwa, w czymkolwiek zechcesz.
Shó6etsu-in z radością patrzyła na znajdującego się widocznie w doskonałym humorze męża.
- W co się zabawimy?
I W cokolwiek. A na co masz ochotę?
- Więc może zapolujemy na świetliki? Pójdziemy do ogrodu...
W jej bystrych, promiennych oczach zapaliły się nagle iskierki radości, niczym w oczach dziecka, które właśnie pomyślało o czymś szczególnie miłym. Ze swą zdrową cerą, okrągłą buzią jaśniejącą radosnym uśmiechem, w swym sposobie zachowania była zupełnie dziecinna.
- W ogrodzie jest mnóstwo świetlików, o, za tamtym wzgórzem, gdzie kwitną...
Młoda para wraz z dworkami przez pewien czas uganiała się za świetlikami po całym ogrodzie.
1 Tutaj, tutaj, chodźcie tu wszyscy...
Dźwięczny głosik Shósetsu-in wyraźnie dominował nad donośnymi okrzykami jej dworek, kiedy tak biegała to tu, to tam - to przez splątane zarośla, to znów brzegiem stawu. Będąc córką pana feudalnego, została wychowana tak, by z czasem stać się dostojną, pełną gracji damą, ale w wieku czternastu lat dopiero dorastała: jej koń
czyny były smukłe, a całe ciało tryskało zdrowiem i energią; i chociaż długie rękawy i spódnica stanowiły pewne utrudnienie, biegała beztrosko niczym młoda łania. Patrzącym na nią dworkom nazywanie jej w tej sytuacji „okugata-sama" - „pani” | wydawało się wręcz komiczne; słowo „o-hi- -sama” - „panienko” - samo cisnęło się na usta.
- Hop! hop! Złapałem już czternaście 1 od cżasu do czasu słychać było gromki okrzyk Kawa- chi-no suke.
- Ojej! Niemożliwe! Ja mam tylko pięć.
- Patrz, nadlatuje... Tam... zaraz go złapię!
Z tymi słowy Kawachi-no suke puścił się pędem, a za nim Shósetsu-in, która straciła nieco na starcie; kiedy tak biegli wokół śtawu i brzegiem strumienia w pogoni za tym samym świetlikiem, bardziej przypominali rozbawione, niewinne rodzeństwo niż od niedawna poślubionych sobie małżonków.
Zapadła noc, młoda para umieściła kilkadziesiąt schwytanych świetlików w ustawionych rzędem wiklinowych klatkach, gdzie mogli je obserwować, popijając sake; oboje byli wciąż jeszcze w doskonałym nastroju. Kawachi-no suke zaczął-opowiadać dowcipy i różne zwariowane historyjki, co tak bardzo rozbawiło Shósetsu-in, że śmiejąc się, prawie nie mogła jeść. Dworki I bardziej niż samymi opowiastkami młodego pana rozbawione jego niezwykłym zachowaniem - ze śmiechu chwytały się za brzuchy, kiedy tylko zaczynał mówić.
- Poczekajcie, zaraz pokażę wam coś ciekawego...
Kawachi-no suke skinął na jedną z dworek i szeptem wydał jej jakieś polecenie.
Spojrzenia Shósetsu-in i jej towarzyszek skierowały się w stronę sprowadzonego przez dworkę męzczyzny, który klęczał, zgięty w pokornym 140
ukłonie, w wyścielonym matami korytarzu, przed wejściem do komnaty i z przyciśniętą do maty głową bonzy33. Była to rzeczywiście piękna głowa mnicha z błękitniejącymi śladami po świeżo wygolonych włosach.
- Ach, przyszedłeś, bonzo - rzekł Kawachi-no suke.
- Tak, panie - odpowiedziała wygolona głowa cichym, żałosnym głosem.
- Co to za człowiek? - zapytała Shósetsu-in.
- Mąż niskiej rangi, zwany bonzą Dóamim; myślę, że pokaże nam coś ciekawego jeszcze dzisiejszej nocy.
- Hej, bonzo, unieś twarz i dodał ostro.
I Tak, panie - głos był taki sam jak poprzednio.
- Ty głupcze, nie powtarzaj „tak, panie”; kazałem ci podnieść twarz.
- Tak, panie.
Ale tym razem odpowiadając swoje „tak, panie”, Dóami równocześnie uniósł pochyloną głowę. Był to blisko trzydziestoletni o-cha-bbzu'4 - pulchny, z nieco pucułowatą twarzą, o białej cerze; jego okrągłe, wielkie oczy spoglądały czujnie i z przestrachem, a wyraz śmiertelnej powagi, jaki przybrał, był niezrównanie komiczny. Na ten widok któraś z dziewcząt zachichotała - i po chwili wszystkie pokładały się ze śmiechu.
- Ejże, wolnego... Jeszcze się nie śmiejcie.
Kiedy wszystkie dziewczęta się uspokoiły, Kawachi-no suke zwrócił się do Dóamiego.
- Do dzieła, bonzo! Dzisiejszej nocy trafia ci się doskonała okazja, pokaż więc, co potrafisz.
- Co potrafię... Czy mam przez to rozumieć...? Dóami, niczym pies czekający na znak pana,
spojrzał czujnie na Kawachi-no suke i szybko zamrugał powiekami.
1 Cha, cha! głupcze; jesteś świetnym imitato- rem, czyż nie tak? Naśladujesz ptaki, owady, zwierzęta, ludzi... ich głosy, ruchy, naśladujesz wszystko. Jesteś zręczny, a więc zaczynaj.
- Czy mogę rozmawiać z tym człowiekiem?
- zapytała Shó6etsu-in.
- Pytaj go, o co tylko zechcesz... Właśnie, ty sama wyznacz mu zadanie i powiedz, co ma nam pokazać.
- Dóami, czy rzeczywiście potrafisz wszystko naśladować?
- Pani raczy być zbyt łaskawa... co... co ja teraz zrobię... - jęczał łamiącym się, zamierającym głosem Dóami, przyciskając do maty swą wygoloną głowę. - Ojej... To, co pani słyszała, to plotki... Ja i takie sztuki...?
- Do dzieła, do dzieła, nie wymiguj się. Czy nie popisywałeś się wielokrotnie przede mną?
- Tono-sama sugeruje straszną rzecz. Jakże bym mógł robić coś takiego w obecności okugata-sama
i jej dostojnych towarzyszek?
- Cha, cha! Mądry sokół kryje swe szpony, czyż nie tak, łajdaku?
i P-p-pan raczy żartować...
- Dosyć, dosyć, zaczynaj wreszcie. Po to cię tu wezwałem.
- Dóami, chcę wiedzieć, jak naśladujesz świetlika.
Oczy Shósetsu-in zabłysły niczym oczy psotnego łobuza.
■ i/"' autor cennego manuskryptu o życiu
i arierze pana Musashiego, Wyznań Doamiego, juz o pewnego czasu przebywał i pracował na 142
zamku; dzięki żartom i urokowi osobistemu zyskał popularność, ale tej nocy po raz pierwszy wezwany został do kobiecej części rezydencji, by zabawić młodą małżonkę pana. A oto, co mówi o tym sam Dóami:
„W młodości przybyłem, by służyć na zamku na Górze Tamon; początkowo mieszkałem i pracowałem na terenie kwater samurajskich; tam zwrócił na mnie uwagę zuiun-in-sama, wówczas jeszcze młody pan znany pod imieniem Kawachi-no sukę, który uczynił ze mnie wesołka, towarzysza swych zabaw; przepełniony wdzięcznością, nie zaniedbałem niczego, by odgadywać jego życzenia i każdego dnia być na jego usługi, a ponieważ potrafiłem zręcznie naśladować różne istoty, pan wezwał mnie pewnego dnia i oznajmił, że życzy sobie, bym najbliższej nocy dał pokaz swych umiejętności ku rozrywce dam; zaprowadzono mnie do Pałacu Wewnętrznego, gdzie spotkał mnie wielki zaszczyt: zostałem dopuszczony przed oblicze samej pani Shósetsu-in”.
Wykonanie rozkazu, jaki Dóami otrzymał od Shósetsu-in, było wyjątkowo trudne.
- Co pani powiedziała? Naśladować świetlika?... Właśnie świetlika?
Dóami kulił się, marszczył twarz i skarżył łamiącym się głosem, w krótkim czasie wprawiając wszystkich w stan kompletnego pomieszania; był to jego zwykły chwyt mający stworzyć właściwy nastrój, a jednocześnie metoda pozwalająca zyskać na czasie i obmyślić sposób, który umożliwiłby mu natychmiastowe zawładnięcie uwagą widowni. Odczekał, aż dworki zaczęły ponaglać go głośno; wówczas wstał z malującym się na twarzy wyrazem głębokiego zakłopotania, w jego ręce pojawił
się wydobyty nie wiadomo skąd wachlarz. Następnie odszedł w kierunku nie oświetlonej części komnaty, gdzie zaczął ścigać wachlarzem swą wygoloną głowę. Nagle i wachlarz trafia w głowę - moment zamieszania - głowie udaje się umknąć. Rozpaczliwa ucieczka - mrugając oczami, w mistrzowski sposób posługując się mimiką, tworzył jakże realną wizję robaczka świętojańskiego - to rozbłyskującego jasno, to znów przygasającego ognika. Trzymająca wachlarz ręka, nieustępliwa w pogoni za owadem, zdawała się należeć do kogoś zupełnie innego. Na koniec ręce udało się przygwoździć głowę wachlarzem, ale na krótko
- głowa już - już wymyka się spod wachlarza. Wachlarz uderza raz po raz, trafia w głowę, ta ucieka, ale tylko po to, by znów znaleźć się w potrzasku. Owad i niezmordowanie ścigający go człowiek - kreacja była tak doskonała, że trudno było uwierzyć, iż jest dziełem jednego człowieka. Sytuacja rozwijała się zgodnie z oczekiwaniami Kawachi-no sukę; Shósetsu-in i jej towarzyszki, zadziwione pojawieniem się niezwykłego bonzy, od początku do końca przedstawienia śledziły każdy jego ruch, skręcając się ze śmiechu. Po świetliku posypały się kolejne, coraz wymyślniejsze i bardziej skomplikowane żądania; za każdym razem zaczynało się od narzekań i pokazów symulowanej bezradności i rozpaczy, ale ostatecznie okazywało • się, że nie było dlań zadań niewykonalnych. Choćby nie wiem jak trudny do naśladowania był zadany obiekt - ptak, zwierzę, czy owad - Dóami potrafił wychwycić jakąś ulotną, a charakterystyczną dlań cechę i za pomocą głosu, gestów ukazać zachwyconej widowni „kreowaną rzeczywistość”. Był niezrównanym mistrzem ekspresji, która mogła zadziwiać, a nawet przerażać. Prawie niedostrzegalnym poruszeniem oka, drgnieniem
144
twarzy, skrzywieniem ust potrafił zasugerować nastrój, kształt, ruchy, a nawet kolor. Ponadto bonza ten, niczym wytrawny aktor, czytał w twarzach widzów, a kiedy dostrzegał niewielki choćby spadek zainteresowania, natychmiast reagował. I tym razem, kiedy wydawało się, że pokazał już wszystko, zaprzestał naśladować zwierzęta i zaczął parodiować pijaków, szaleńców, ślepców, prowokując nowe salwy śmiechu.
Shósetsu-in, która była w tym wieku, kiedy wszystko wydaje się niesłychanie zabawne, uznała, że jeszcze nigdy w życiu nie spotkała człowieka równie śmiesznego i zręcznego.
I Oj, już nie mogę! Och, boli... - powtarzała ze łzami w oczach, trzymając się za brzuch.
Owego wieczora Dóami zdobył jej szczerą sympatię.
- Nigdy się tak nie ubawiłam jak tej nocy
- wyznała Kawachi-no sukę, kiedy spektakl dobiegł końca. - Wiesz, bardzo zabawny jest ten bonza. Gdyby tu przebywał, chyba nie nudziłabym się ani przez chwilę.
- Oho! Aż tak? Naprawdę taki dobry?
i O tak! Czy nie zechciałbyś wzywać go tu od czasu do czasu?
- W porządku, skoro tak ci się spodobał, możesz go. sobie zatrzymać. A swoją drogą, służba w Pałacu Wewnętrznym to coś w sam raz dla takiego jak on - mówiąc to Kawachi-no sukę zaśmiał się z zadowoleniem.
Na prośbę Shósetsu-in Dóami przeniesiony został do Pałacu Wewnętrznego, gdzie jego funkcje podobne były do tych, jakie zwykle powierzano ślepcom: jego praca polegała na zabawianiu kobiet i dostarczaniu im rozrywek, a dowcip i wrodzone poczucie humoru szybko uczyniły zeń ich ulubieńca; wciąż i wszędzie słychać było „Dóami,
Dóami, Dóami” - a od jego przybycia Pałac Wewnętrzny rozbrzmiewał nieustannym śmiechem.
B Kiedy nie ma Dóamiego, czuję się taki samotny I mawiał Kawachi-no sukę; odtąd też często przychodził do rezydencji żony w poszukiwaniu rozrywki i o każdej porze skłonny był uczestniczyć w najbardziej szalonych swawolach inicjowanych przez Dóamiego. Shósetsu-in, wobec której mąż pozostawał przedtem daleki i obojętny, odniosła wrażenie, że pod wpływem beztroskiego bonzy jego rezerwa jakby ustępowała, a to sprawiło, iż bardziej jeszcze faworyzowała Dóamiego.
Pewnego wieczora Kawachi-no sukę pił sake w pokoju swej żony.
I Doprawdy, te ciągłe żarty Doamiego przestają być zabawne, więc dzisiejszej nocy opowiem wam pewną pouczającą historię. Co wy na to?
1 przemówił,
i Pouczającą historię?
- Właśnie. Spędzacie młodość na codziennych swawolach, a gdyby tak, na przykład, zamek na Górze Tamon oblężony został przez wroga, co byście zrobiły? W takiej sytuacji również kobiety muszą pomagać walczącym; czy mam wam opowiedzieć o waszych powinnościach?
- O, tak, to rzeczywiście doskonały pomysł. Opowiedz, proszę, chętnie posłuchamy. •
Shósetsu-in, której wydało się, iż mąż stał się nagle dziwnie poważny i skupiony i że w tej jego powadze dostrzega wizerunek dzielnego, odważnego bushi, sama podświadomie przybrała oficjalną pozę.
- Kobiety nie muszą wychodzić na pole bitwy, ale podczas trwającego oblężenia zamku także one mają do wykonania swoje zadania.
Kawachi-no sukę rozpoczął tymi słowy opowieść o tym, czego doświadczył jako dwunastoletni chłopiec jesienią 18 roku ery Tenmon, podczas oblężenia zamku na Górze Ojika.
- Na przykład coś takiego jak „toaleta głów”...
Kontynuując swą opowieść Kawachi-no sukę doszedł do pamiętnej sceny na poddaszu. A wówczas wyjaśnił szczegółowo, w jaki sposób myto głowy, jak czesano i układano włosy, jak przytwierdzano etykiety. Oprócz żony i cztery czy pięć usługujących państwu dworek gorliwie nasłuchiwało, nie odrywając wzroku od ust narratora; tymczasem Kawachi-no sukę - pochleoiony widocznym zainteresowaniem audytorium - zapalał się coraz bardziej. Rzadko zdarzało mu się być w równie dobrym jak owego wieczora nastroju i zajmować snuciem opowieści; kiedy tak kontynuował w ciszy swą historię, w jego narracji była jakaś tajemicza, mroczna siła, a każde słowo wypowiadane było z surową, z niczym nieporównywalną powagą. Dla spotęgowania efektu - kiedy zdążył się tego nauczyć?
- z niepospolitą znajomością sztuki narracji, po mistrzowsku kreował za pomocą słów wizję różnych rodzajów głów, jakie oglądał kiedyś w pokoju na poddaszu I wyraz ich twarzy, karnację, plamy krwi, aż po zapach 1 obraz, który zdawał się materializować przed oczami słuchaczek. Shósetsu- -in i jej towarzyszki początkowo były tylko zdumione jego pamięcią i nieoczekiwanym talentem, ale wkrótce opowieść wciągnęła je do tego stopma, iż wydawało im się, jakby same przeniesione zostały w tamto miejsce; podświadomie zaciskały spocone dłonie, wstrzymując oddech, zesztywniałe, jakby obezwładnione dziwnym blaskiem, jaki zapalił się w jego oczach.
- Nie, słuchając tylko opowieści, niczego nie zrozumiecie — mówiąc to, Kawachi-no sukę zaczął
się rozglądać po komnacie, w której zapanowała dziwna złowieszcza cisza, jakby szukając czegoś w ciemnych kątach, dokąd nie docierało światło lampy.
Dworkami owładnął nagły niepokój; Kawachi- -no suke kontynuował wciąż swą opowieść, ale barwa głosu i intonacja wyraźnie się zmieniły; coś nowego i osobliwego pojawiło się w jego głosie. Po czym chorobliwy, drżący, niezrozumiały uśmiech przedarł się na jego twarz, która nagle pobladła, a po chwili pokryła się czerwienią, jakby krew uderzyła mu do głowy.
| ... To na nic; bez praktyki nie sposób zrozumieć, czym jest toaleta głów, ale do tego potrzebna jest prawdziwa głowa.
- Prawdziwa głowa?
W głosie Shósetsu-in dźwięczało przerażenie.
- Cóż to, lękasz się widoku głowy?
i Nie... Ale skąd wziąć coś takiego?
i Cha, cha! Czyż nie jesteś żoną bushfl Niedobrze z tobą, skoro bledniesz na samą wzmiankę
o głowie.
W rzeczywistości bardziej niż widok odciętych głów przerażało ją rozgorączkowane, jakby nieprzytomne spojrzenie męża. Wyczuwała jakąś złowieszczą dys- harmonię pomiędzy jego wypowiedzianą z szerokim uśmiechem uwagą, a tym spojrzeniem. Niemniej, słysząc jego zarzut, wyprostowała się.
- O nie, nie jestem aż takim tchórzem; głowy nie przerażają mnie ani trochę.
- Jesteś tego pewna?
- Oczywiście.
- Zatem będziesz miała odwagę patrzeć?
- Jeśli masz jakąś do pokazania, proszę - pokaz.
Jeśli mam... - mówiąc to, mąż odwrócił się w stronę dworek.
- Okażcie waszą odwagę. Zaraz dostarczę głowę i nauczę was, co należy robić, a potem popatrzę, jak ćwiczycie. Jeśli się teraz nie nauczycie, to w razie wojny nie będzie z was żadnego pożytku.
Jego twarz znowu pobladła, dworki były w stanie zupełnej konfuzji.
- Przywołać Dóamiego! - zawołał Kawachi-no sukę i jednym haustem opróżnił stojącą przed nim czarkę sake.
„Pewnej nocy, kiedy przybyłem i znalazłem się przed obliczem pana i jego dostojnej małżonki, zuiun-in-sama kazał mi zbliżyć się do siebie i oznajmił: «Niewygodne to dla ciebie, ale dzisiejszej nocy potrzebuję twojej głowy»; i wyglądało to tak, jakby zamierzał zadać cios mieczem; ogromne było moje zdumienie, jako że nie pamiętałem zupełnie, abym uczynił coś złego; próbowałem żalić się i skarżyć, ale pan nie raczył mnie więcej słuchać; widząc, że nie ma ratunku, pogodziłem się z losem, ale wtedy to Shósetsu-in sama w swoim miłosierdziu ulitowała się nade mną i rzekła łaskawe słowa w mojej obronie; pan nagle wybuchnął zduszonym, chrapliwym śmiechem i rzekł z przymusem: «Żartowałem, dlaczego miałbym zabijać niewinnego człowieka? Masz szczęście - ale pod warunkiem, że w zamian za darowanie ci życia przez pewien czas będziesz grał rolę zmarłego i będziesz udawał odciętą głowę; dzięki temu nie będzie potrzeby zabijania cię». Ze zdumieniem i obawą czekałem na rozwój wydarzeń; pan polecił usunąć jedną z mat w pokoju gościnnym i w znajdującej się pod nią drewnianej podłodze wyciął otwór o średnicy dwóch shaku3>; «Wejdź pod podłogę i wysuń głowę przez tę dziurę», powiedział”.
f
Ostatecznie Dóami, któremu z otworu wystawała jedynie twarz, rzeczywiście upodobnił się do położonej na desce głowy. Dła tak zręcznego jak on mima prawdopodobnie nie było to trudne zadanie. Ale łatwo sobie wyobrazić, czym była konieczność grania tej roli przez dłuższy czas bez możliwości wykonania najmniejszego ruchu, choćby rzęsami. A właśnie tak trudne zadanie przypadło w udziale Dóamiemu.
- Świetnie. Masz zachowywać się tak, jakbyś naprawdę był martwy. Dopóki nie wydam innych poleceń, masz pozostawać absolutnie nieruchomy. Najmniejszy ruch, a natychmiast użyję miecza
1 zagroził Kawachi-no suke.
Następnie zwrócił się do kobiet:
I Świetnie. Wy również macie traktować tę głowę jak głowę człowieka zmarłego. Zapomnijcie, że Dóami żyje! - przykazał uroczyście.
Następnie wybrał trzy kobiety i wyznaczył im zadania: umycie głowy, wykonanie stosownego makijażu, przymocowanie etykietki.
Kiedy przygotowano dzban, miskę, deskę do ustawiania głów, stolik, kadzielnicę i inne rekwizyty niezbędne do odtworzenia sceny w pokoju na poddaszu, nieszczęsny Dóami, od ramion w dół ukryty pod podłogą, zamienił się w porzuconą, niemą głowę. Był wspaniały w swej roli, ale kiedy obserwator pomyślał o typie postaci, jakie zwykle odtwarzał Dóami, bez trudu pojmował, jak przeciwna jego naturze jest ta rola - i właśnie doskonałość wykonania dawała nieoczekiwanie komiczny efekt. Kiedy dworki zauważyły, że ten elokwentny mistrz żartu zaciska zęby w żałosnej trwodze o swe życie, obok litości owładnęła nimi przemożna
i przewrotna chęć sprowokowania go do kichnięcia. Ale w owej chwili udręczonemu Dóamiemu zupełnie nie było do śmiechu. „Z grobową miną
utkwiłem źrenice w jednym punkcie, pozostawiając powieki lekko uchylone; nie mogłem przełykać gromadzącej się w ustach śliny, choć swędziały mnie nozdrza, nie mogłem się zmarszczyć ani poruszyć twarzą, ale najgorsze ze wszystkiego było to, że nie było mi wolno mrugać; pomyślałem, że lepiej byłoby chyba rzeczywiście umrzeć niż znosić tę nie kończącą się udrękę”. Skoro w jego dzienniku znalazła się tak dlań nietypowa, żałosna skarga, znaczy to, iż przeżył szok. A tymczasem było coraz gorzej; kobiety „praktykujące" na jego głowie wykręcały ją wedle własnej wygody, nie przejmując się jego losem. Ale niefrasobliwy i lekkomyślny Dóami potrafił też być krytycznym obserwatorem - i mimo cierpień, jakich doznawał, nie przestawał śledzić z uwagą tego, co w owym czasie działo się w pokoju gościnnym. To prawda, że źrenice jego pozostawały wciąż nieruchome, wpatrzone w jeden punkt - i niewiele udawało mu się przeczuć raczej niż dostrzec kątem oka, ale starał się bacznie śledzić zachowanie przebywających w pokoju osób, obserwował i nasłuchiwał.
Tym, co najbardziej zadziwiło „przemienionego w głowę Dóamiego”, była śmiertelna powaga, / jaką zuiun-in sama Kawachi-no sukę traktował ten zwariowany kurs „toalety głów”. Kiedy górna krawędź grzebienia uderzyła raz i drugi w czubek głowy Dóamiego z głuchym pogłosem, ów ze swą idealnie „martwą” twarzą wydał im się szczególnie zabawny i któraś z kobiet zachichotała.
- Kto? Kto się śmiał?... - wykrzyknął Kawachi- -no sukę z gniewnym błyskiem w oczach.
Dla podtrzymania uroczystego nastroju kontynuował swą opowieść zniżonym głosem i - co za tym idzie - kobietom również zabronił podnosić głos. Ponadto, gdy któraś nie wykonała jego poleceń wystarczająco starannie, wpadał w straszny
gniew. Pomysł zabawy realizowany tej nocy był nieco absurdalny; kobiety sądziły początkowo, że tono-sama i Dóami zaaranżowali to wszystko specjalnie po to, by je przestraszyć, że to tylko przewrotny żart. Bo rzeczywiście - mimo znakomitej ekspresji mimicznej Dóamiego i mimo uzyskania efektu dającego złudzenie spoczywającej na podłodze głowy - głowa ta pozostawała jednak połączona z tułowiem, co uniemożliwiało swobodne manipulowanie nią, a tym samym sprawiało, iż nie była zbyt dobrym rekwizytem do prowadzenia treningu. A przede wszystkim starannie ogolona głowa Dóamiego wykluczała jakiekolwiek ćwiczenia w układaniu włosów. W tej sytuacji wodny melon byłby wygodniejszy w użyciu, nie mówiąc już o tym, iż wykorzystanie go pozwoliłoby uniknąć kłopotów związanych z wycinaniem dziury w podłodze. Ale w zachowaniu Kawachi-no sukę, w jego powadze, było coś niepojętego i niepokojącego I i kobiety wreszcie nie były pewne, czy to, co się dzieje, należy traktować serio, czy żartem. Również „przemieniony w głowę Dóami” żywił podobne wątpliwości. Czy tono-sama i kobiety, dręcząc go, zabawiają się tylko jego kosztem? — zastanawiał się w duchu. Lecz kiedy czasami w jego polu widzenia pojawiała się twarz Kawachi-no sukę, nie potrafił dostrzec w niej ni cienia wesołości. A ponieważ Dóami raczej wyczuwał istnienie tej twarzy dostrzeganej gdzieś kątem oka, bez możliwości spojrzenia na nią wprost, udręczony, wyobrażał ją sobie jako promieniejącą straszliwym blaskiem. Do utrwalenia w jego wyobraźni takiego właśnie wizerunku przyczynił się też głos Kawachi-no suke. Kiedy szeptem prowadził swój wykład dla kobiet, jego głos y g chy i chrapliwy, niczym u chorego dręczo- nego gorączką, nerwowo napięty, chwilami 152
brzmiał niemal kobieco. Dóami nigdy nie słyszał Kawachi-no sukę mówiącego takim głosem. Zwykle przemawiał od donośnym, mocnym, wyćwiczonym na polach bitew głosem wojownika. Natomiast tej nocy jego głos był stłumiony i urywany, jakby mówiący usiłował panować nad niezrozumiałym podnieceniem.
Co więcej, wkrótce doszło do tego, iż „przemieniony w głowę Dóami” miał rzeczywiście poważny powód do niepokoju. Kontynuując swój wykład na temat „toalety głów”, Kawachi-no sukę doszedł właśnie do kwestii „kobiecych głów”. Wskazując na głowę Dóamiego powiedział: „Ta głowa ma nos, więc nie wywiera właściwego wrażenia”, po czym dodał: „Bez prawdziwej «kobiecej głowy» nie uda nam się trening”. Słysząc to Dóami poczuł, że dusza w nim zamiera. Historia zmierzała w niebezpiecznym kierunku: jeśli tak dalej pójdzie, to na koniec rysy jego bezcennej twarzy mogą zostać bezlitośnie zdeformowane. Uniknął śmierci, ałe nosa ocalić nie zdoła. Jakby dla potwierdzenia tych obaw, Kawachi-no sukę oparł nasadę palca
o czubek jego nosa i zawołał:
- Hej, podajcie mi brzytwę. Zaraz pozbędziemy się tej zawady. I kiedy już będzie tu równa, gładka powierzchnia, zyskamy prawdziwą „kobiecą głowę”... Chcę, żeby tej nocy wszystko było autentyczne...
Więc stało się; zrezygnowany Dóami pogodził się już ze swym losem, ale tymczasem okazało się, że i Shósetsu-in, i jej dworki zamarły ze strachu.
A Kawachi-no sukę, niczym obłąkany, wbijał spojrzenie swych nabiegłych krwią, błyszczących oczu w siedzące rzędem dziewczęta, jakby chciał je
- jedną po drugiej - przejrzeć na wskroś.
- Hej, co to znaczy? Rozkazałem, by mi podano brzytwę...
Wzrok Kawachi-no sukę zatrzymał się na najpiękniejszej z dworek, szesnasto- czy siedemnastoletniej dziewczynie imieniem O-Hisa. Pod jego ostrym, przenikliwym spojrzeniem skuliła się i pochyliła nisko swą niewinną, okrągłą, pełną buzię
- wyglądało, jakby się modliła, aby te przerażające chwile jak najszybciej minęły bez śladu; Kawachi- no sukę tymczasem patrzył na jej spływające na ramiona, lśniące, czarne włosy, na spoczywające na udach dłonie o śnieżnobiałych, wąskich i długich, pięknie ukształtowanych palcach - i ów chorobliwy, niepewny uśmiech znowu zagościł na jego ustach.
- O-Hisa! 1 zawołał. - Weź brzytwę.
- Tak, panie.
Jej odpowiedź była tak cicha, że prawie niesłyszalna. Kiedy 1 wciąż ze spuszczoną głową
- wstała, delikatny podmuch poruszył nieruchome dotąd powietrze, płomień lampy zatańczył, rzucając cień na zmartwiałą twarz Dóamiego.
- Usiądź tutaj - polecił Kawachi-no suke.
A kiedy usiadła naprzeciw głowy, dodał:
- Tak trzymaj brzytwę - o właśnie... Teraz dobrze... Tnij tu, pewną ręką - ma to być zdecydowane i piękne cięcie.
- Ta... tak, panie...
- Do dzieła. Nie ma w tym nic strasznego, przecież to głowa zmarłego.
- Ale to... Panie, proszę pozwolić...
- Nie, dość tego. Tnij! Powiedziałem: tnij! Trzymając brzytwę O-Hisa drżała na całym ciele, przerażona gniewnym głosem Kawachi-no sukę; ale chyba bardziej jeszcze przerażało ją i paraliżowało opanowanie Dóamiego. Gdyż nawet w tym kiytycznym momencie Dóami wciąż miał spojrzenie utkwione w jednym punkcie, a wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę — pozostawał
154
przerażająco spokojny. Być może Dóami naprawdę umarł, pomyślała O-Hisa. Na próbę położyła palce na jego nosie i przycisnęła, przesuwając je nieco w dół. Końce jej szczupłych, wąskich palców stały się chłodne i wilgotne. Patrząc uważniej, spostrzegła krople zimnego potu spływające z czoła i po skroniach „przemienionego w głowę Dóamiego”. A w momencie, gdy ostrze brzytwy błysnęło na wprost owej głowy, „martwa” twarz nagle pobladła.
- Tono-sama...
Tym razem zabrała głos Shósetsu-in.
I ... chcę cię o coś prosić: czy nie raczyłbyś go oszczędzić...?
I Nie. Cóż to takiego odciąć nos zmarłemu. O-Hisa potrzebuje treningu; jaki byłby z niej pożytek w razie wojny, skoro lęka się widoku krwi.
- Ale ulituj się, proszę, nad Dóamim. Zechciej tylko spojrzeć na niego. Czy jego bezgraniczne posłuszeństwo twoim rozkazom nie budzi podziwu? Proszę, weź pod uwagę to jego oddanie i oszczędź go.
- Cha, cha...
Nieoczekiwanie Kawachi-no sukę zaśmiał się słabo, jakby zawstydzony.
- Dobrze, już dobrze; skoro tak prosisz, zrezygnuję z tego pomysłu.
- Och, naprawdę zrezygnujesz?
- Zrezygnuję, zrezygnuję. Zamiast tego mam inny pomysł.
Co też znowu teraz powie, zastanawiały się zaniepokojone kobiety.
- Cha, cha...
Tym razem śmiech Kawachi-no sukę był już prawdziwie radosny.
i Och, to doprawdy niepotrzebny niepokój. Żartowałem tylko mówiąc, że obetniemy mu nos.
Ten szelma jest aż nadto zręcznym mimem, dlatego chciałem go trochę postraszyć.
Następnie zwrócił się w stronę Dóamiego.
1 Hej, bonzo. Jesteś rzeczywiście zdumiewający. Dokładnie wykonałeś mój rozkaz. Biorąc pod uwagę twe oddanie, pozwolę ci zachować nos, ale pomaluję ci go na czerwono. Cha, cha! Co ty na to, bonzo: jesteś zadowolony? Jeżeli tak, to odpowiedz.
Głowa pozostała nieruchoma i milcząca jak głaz.
I Hej! Odpowiedz! Zezwalam ci mówić!
| Tak, panie - dał się wreszcie słyszeć głos Dóamiego.
Ale wyraz twarzy z jej „śmiertelną” ekspresją pozostał nie zmieniony, co sprawiło, iż patrzący mieli wrażenie, żć głos dobiegł z jakiegoś innego miejsca i nie ma związku z głową.
1 Cóż, bonzie, cierpisz niewygodę?
- Tak, panie.
1 Ale znosić niewygody jest mimo wszystko lepiej niż zostać ściętym, czy nie tak?
I Tak, panie.
- Cha, cha! Wyjątkowo zabawny szelma. Wkrótce O-Hisa zamieniła brzytwę na czerwoną
farbę i pędzel, a kiedy już pomalowała nos Do- amiego jaskrawą czerwienią, dziewczęta zapomniały o niedawnej trwodze i ponownie dał się słyszeć powstrzymywany początkowo śmiech. Jak zwykle dźwięczny głosik Shósetsu-in wyraźnie dominował nad pozostałymi. Kobiety ostatecznie doszły do wniosku, że wszystko, co Kawachi-no sukę czynił tej nocy, było jednak tylko przewrotnym żartem — i Dóami stał się ich zabawką.
- Dóami-san, Dóami-san - wołały, klepiąc ogoloną głowę. - Hej, jest pan uważany za zmarłego; jeden ruch, a powiemy o tym tono-sama i on zabije pana swym mieczem.
156
Mówiąc to, ciągnęły go za uszy i szczypały w policzki. Dóamiemu dopiero wówczas pozwolono wypełznąć spod podłogi i na powrót stać się „żyjącym Dóamim”, kiedy dręczycielkom zabrakło dalszych pomysłów i wszyscy opuścili pokój.
O tym jak Doami płacze z wdzięczności i o tym jak Shbsetsu-in żałuje i smuci się
Ekstrawagancje Kawachi-no sukę nie ograniczyły się do tego jednego wieczora. Ledwie zapadł zmierzch, będąc w żartobliwie przekornym nastroju, po trosze terroryzując Shósetsu-in i jej dworki, wciągnął je do wspólnej zabawy z głową Dóamie- go; na zakończenie jego nos został znów pomalowany na czerwono.
- Dzisiejszej nocy popatrzymy na tę głowę przed snem.
Nieoczekiwanie zarządził, by przyniesiono ich posłania do tego pokoju, po czym położył się wraz z żoną - i oboje zabawiali się widokiem czerwonego nosa Dóamiego.
Dla Dóamiego było to zadanie jeszcze bardziej uciążliwe niż ubiegłej nocy. Wówczas wytrwać musiał cierpliwie przez kilka wieczornych godzin, ale kiedy nadeszła późna noc, odzyskał wolność, podczas gdy tym razem od wieczora niemal przez całą noc stać musiał nieruchomo pod podłogą, z wysuniętą przez otwór głową. Na podstawie jego dziennika możemy sobie wyobrazić tę scenę; pokój ów był dość rozległy, dziura, przez którą wystawiał głowę, znajdowała się mniej więcej w środku. Kawachi-no sukę polecił rozłożyć posłanie Shósetsu-in w odległości około 3-3,5 metra od miejsca, w którym znajdowała się dziura z
głową Dóamiego, swoje własne zaś w odległości około 1 metra dalej. Ponieważ było lato, nad posłaniami młodego daimyo i jego małżonki zawieszona została moskitiera z cieniutkiego jedwabiu. Po obu stronach głowy Dóamiego ustawiono lampy, a z tyłu, za nią, umieszczono parawan, tak że miejsce z głową,’jasno oświetlone, było doskonale widoczne spoza moskitiery, podczas gdy Dóami I aczkolwiek był w stanie dostrzec w mroku niewyraźny zarys falującego jedwabiu, nie mógł widzieć, co robią znajdujący się za moskitierą małżonkowie.
Ale nie tylko do tego ograniczyły się cierpienia Dóamiego. Po odprawieniu dworek małżonkowie wśliznęli się pod moskitierę i zaczęli przepijać do siebie przed snem.
- Tono-sama, czy tak właśnie wygląda prawdziwa „kobieca głowa”? - zapytała w pewnej chwili Shósetsu-in.
Nie przepadała specjalnie za sake, ale kiedy już się upiła, to na wesoło; a że owego wieczora wypiła więcej niż kiedykolwiek, gdyż mąż ustawicznie nakłaniał ją do opróżniania kolejnych czarek, była w niezwykle dobrym humorze.
- Nie, raczej nie. Prawdziwa „kobieca głowa” zamiast czerwonego nosa ma w tym miejscu czarną jamę; to bez porównania bardziej groźne i niepokojące.
Słysząc to, Shósetsu-in zaczęła pokładać się ze śmiechu.
~ ^ teraz, kiedy jesteśmy tylko we dwoje, powiedz szczerze, czy ta głowa nie przeraża cię nieco?
- Och, nie przeraża mnie ani trochę.
- A gdyby mnie nie było w tym pokoju?
- Czułabym się świetnie, nawet gdyby cię tutaj me było. Cóż to takiego: głowa z czerwonym nosem? Tylko mnie rozśmiesza.
158
- A kto zbladł, kiedy minionej nocy zażądałem brzytwy, hę?
- Nieprawda! Jak możesz w ogóle mówić coś takiego!
- Mogę, bo to prawda; byłaś nawet bledsza od O-Hisy.
- No dobrze, po prostu żal mi było Dóamie- go i tylko dlatego prosiłam cię, żebyś skończył tę zabawę. Wcale nie byłam przestraszona.
- Hmm... nie wiem.
- To okropne! Więc uważasz mnie aż za takiego tchórza?
1 Taaak... A jeśli tam byłaby głowa zmarłego człowieka, czy wystarczyłoby ci odwagi, by własną ręką odciąć nos?
- Oczywiście że tak. Jestem znacznie silniejsza od O-Hisy. Wymyśl, proszę, coś bardziej przerażającego, a wtedy zobaczymy, kto wygra tę rywalizację.
Tak to żartując i przekomarzając się, zahaczyli
o temat dotyczący sposobu postępowania z głowami świeckich mnichów, nyudi96.
- A skoro już o tym mowa - zagadnął Kawachi-no suke. - Jak myślisz, gdzie umieszcza się etykietkę w przypadku łysej głowy bonzy?
I Rzeczywiście, gdzie się ją przyczepia?
- To proste, przebija się ucho i przywiązuje się tabliczkę.
- Och, przebija się ucho...
Shósetsu-in znów wybuchnęła niepowstrzymanym śmiechem.
I ... i zdaje się, że to jedyny sposób.
/
- I co ty na to? Jeśli masz dość odwagi, spróbuj. To taki drobiazg, że doprawdy nie ma się czym przejmować.
I Czym mam przebić ten otwór?
- Szydłem lub końcem kogatana37. Takie tam niewielkie nacięcie. Żadna rana.
| No więc: niech będzie i tak; trochę mi go żal, ale chyba spróbuję.
- Zatem do dzieła, do dzieła.
I Cha, cha! Cha, cha!
- Dość! Nie próbuj się wykręcić śmiechem.
- Cha, cha! Wcale nie mam zamiaru się wykręcać. Im dłużej patrzę na tę jego minę, tym większą mam ochotę to zrobić.
- No właśnie, zdaje się mówić: proszę, zrób to, zrób to.
- Cha, cha! Czy naprawdę uważasz, że to nic takiego?
i Drobiazg, zupełny drobiazg.
1 Dóami, czy słyszysz naszą rozmowę?
Mówiąc to, Shosetsu-in wychyliła się spod moskitiery. - Ej, czy słyszałeś, o czym przed chwilą dyskutowaliśmy? Wolno ci mówić, powiedz.
i Tak, pani — odpowiedziała głowa Dóamiego.
- Widzisz, to będzie tylko drobne nakłucie, więc się nie martw.
- Tak, pani.
- On mówi, że to żaden ból.
- Tak, pani.
- Kiedy pomyślę o tobie z tą twoją twarzą i zwisającą z ucha tabliczką, po prostu nie potrafię się powstrzymać...
- Tak, pani... to... to zupełnie naturalne...
- Cha, cha! Dobrze; a teraz już milcz.
Nadmiar wypitej sake sprawił, iż Shósetsu-in wyzbyła się swej zwykłej skromności i zachowywała się jak trzpiotka.
- Tono-sama, proszę: przyjdź i patrz.
- Trzeba przygotować etykietkę. Przynieś papier i nóż,
1 Tak, tak; właśnie są tutaj.
Była już na zewnątrz, przed moskitierą, i wyjmując kogatana oraz papier z kasety z przyborami do pisania, przez cały czas śmiała się, szczerze ubawiona.
A oto jak przedstawia ze swej strony Dóami to, co się wydarzyło:
„Pan raczył polecić,,aby wykorzystać moje prawe ucho; Shósetsu-in sama ujęła małżowinę mego prawego ucha w bielsze od śniegu dłonie, przez chwilę uważnie przyglądała się mojej głowie, po czym raczyła się zaśmiać niskim, nosowym śmiechem; zuiun-in-sama obserwował, trzymając się na stronie; zapytał panią, czy się boi; odpowiedziała mu, śmiejąc się: «Czegóż miałabym się lękać? Spójrz na tę martwą twarz; ten wygolony szelma z pewnością w głębi serca odchodzi od zmysłów w obawie o swe życie, ale odgrywa z powagą rolę głowy, jakby nie wiedział o niczym - to takie zabawne». Pani wzięła nóż w prawą rękę i raczyła wykonać nim nakłucie; wypłynęło trochę krwi, która splamiła jej niezrównanej białości rękę; nawet wówczas nie wykonałem najmniejszego ruchu, udając martwego najlepiej, jak umiałem. «Co za niezwykle cierpliwy bonza», raczyła powiedzieć pani, śmiejąc się; ale coś się w niej poruszyło, bo nie mówiąc już ani słowa więcej, raczyła szybko przymocować tabliczkę i wraz z mężem śpiesznie wycofała się pod moskiteirę; przez ponad połowę
iói
nocy trwała przyjacielska rozmowa w atmosferze ciepła i największej poufałości”.
Innego dnia:
„Od tego czasu pan nie raczył już wzywać mnie do”zwykłych występów w roli głowy, rozkazał też zlikwidować ową dziurę w podłodze; a kiedy znów spotkał mnie zaszczyt stanięcia przed panią, Shósetsu-in, widząc ranę na moim uchu, powiedziała z zażenowaniem: «Dopuściłam się niewłaściwego czynu pod wpływem sake, której wypiłam więcej, niż przystoi kobiecie. Zechciej mi wybaczyć». «Proszę się nie smucić, pani, czuję się zaszczycony i bezgranicznie wdzięczny; czymże jest dla lennego pana zabić prostego sługę, a tymczasem pani swą prośbą ocaliła mi życie, cóż wobec tego znaczy ta drobna rana; ani w tym, ani w przyszłym życiu nie zapomnę o honorze, jaki mnie spotkał, kiedy zaszczyciła mnie pani dotknięciem swej dłoni», odpowiedziałem płacząc ze wzruszenia. Na moim prawym uchu jest teraz blizna, ale kiedy pomyślę, że to ślad pozostawiony przez szlachetną damę podczas zabawy, zaczynam powątpiewać, czy to moje ucho rzeczywiście należy do mnie” .
Czy to możliwe, by dama tak wrażliwa i pełna współczucia dla wszelkich istot, tak wysoko ceniąca swój honor i kobiece cnoty jak Shósetsu-in, zdolna była kiedykolwiek dopuścić się podobnego występku? Jeżeli tak się faktycznie stało, byłaby to jedyna czarna plama kalająca nieskazitelną czystość trwającego trzydzieści kilka lat życia tej damy, i dlatego niełatwo w to uwierzyć — i wierzyć się nie chce. W przypadku nie znającego szczegółów czytelnika informacja, że żona daimyo podczas 162
zabawy po pijanemu przebiła nożem dziurę w uchu żywego człowieka, wystarczyłaby, by całkowicie przekreślić jej cnoty, by rzucić cień na najpiękniejszy charakter. Ale czytelnik powinien pamiętać, że kiedy się to stało, dama była zaledwie czternastoletnią dziewczynką. A do popełnienia tego występku doprowadzona została krok po kroku w wyniku dokładnie przemyślanej i od początku starannie realizowanej przez męża strategii, o czym nikogo nie trzeba przekonywać.
Prawdopodobnie plan ten zrodził się w głowie Kawachi-no sukę natychmiast, kiedy tylko dowiedział się o istnieniu zabawnego o-cha-bozu. Początkowo obojętny w stosunku do Shósetsu-in, zmienił swe zachowanie i postarał się zdobyć jej zaufanie, a następnie wprowadził Dóamiego i zadbał o to, by pozyskał on sympatię żony i jej dworek. Wydaje się wysoce prawdopodobne, iż były to wszystko środki prowadzące do celu, jakim stać się miało zainscenizowanie „praktyki w zakresie toalety głów”. I prawdopodobnie od samego początku aż po spektakularny finał jego zamiarem było narzucić Dóamiemu niezwykłą rolę „kobiecej głowy”, sprowokować Shósetsu-in, by przebiła otwór w jego prawym uchu, a następnie, obserwując tę scenę wraz z żoną spoza moskitiery, wymieniać | nią czułe słówka, bawić się i żartować. Krótko mówiąc, odtworzył domniemany klimat sceny kreowanej przez jego szaloną wyobraźnię nieustannie od czasu opuszczenia przezeń zamku na Górze Ojika. Dokonując swoistego podstawienia
- Dóamiego w miejsce Oribenoshó Norishige, Sho- setsu-in w miejsce pani Kikyo - złagodził miłosne cierpienia, jakie znosił od czasu rozstania ze swą pierwszą ukochaną.
Niemniej fakt, że Shosetsu-in choćby tylko przez chwilę odczuwała przyjemność, dręcząc
Dóamiego, że pozwoliła wciągnąć się w tę tak obcą jej charakterowi okrutną zabawę, zdaje się potwierdzać opinię, iż każda kobieta i jeśli nią odpowiednio pokierować 1 skłonna jest do okrucieństwa; innymi słowy - że w jej charakterze jest coś z bestii. U większości kobiet, a zwłaszcza w przypadku inteligentnych i wielkodusznych dam w rodzaju Shósetsu-in, zachowanie takie jest czymś epizodycznym. Istniejąca w Wyznaniach Dóamiego wzmianka o „zażenowaniu” Shósetsu-in towarzyszącym jej przeprosinom, stanowi dowód, jak bardzo dama żałowała swego politowania godnego błędu. Chociaż prawdopodobnie nigdy nie przeniknęła do samego dna prawdy o motywach podstępnej gry męża, to jednak w jego postępowaniu musiała dostrzec coś niejasnego i podejrzanego
- i intuicyjnie czuła niewytłumaczalny niepokój i lęk. A jeśli tak, tó najistotniejszą tego przyczyną stało się prawdopodobnie to, czego doświadczyła, kiedy to „przez ponad połowę nocy trwała przyjacielska rozmowa w atmosferze ciepła i najwyższej poufałości”. I chociaż w Marzeniu nocy mniszka Myokaku wyraża opinię, że Shosetsu-in nigdy nie dzieliła łoża z panem Musashim, jest to tylko jej domysł; świadectwo Dóamiego na temat tego, co widział i słyszał owej nocy, kiedy przebywał po drugiej stronie moskitiery, nie pozostawia cienia wątpliwości. Nietrudno sobie wyobrazić, że Kawa- chi-no sukę przeniósł posłanie do owego pokoju prawdopodobnie dlatego, iż jego zamiarem było wykorzystanie widoku głowy Dóamiego jako stymulatora. Jednocześnie w przypadku naiwnej panny młodej często się zdarza, iż pierwsze doświadczenie wyzwala gwałtowną niechęć do mężczyzn; możemy więc bez trudu wyobrazić sobie, jakie wrażenie wywarł na niej ów okrutny zart. Aczkolwiek w stanie alkoholowego upojenia 164
Shósetsu-in śmiała się i bawiła wraz z mężem, kiedy jednak otrzeźwiała - wspomnienia owej nocy wydać się jej musiały przerażającą zmorą, niczym ze złego snu. I zapewne przeczuła, choćby niejasno, że w zachowaniu męża kryje się nie zgłębiona „aura zła”. Prawdopodobnie Kawachi- no sukę zamierzał kontynuować identyczną zabawę w ciągu następnych wieczorów, jednak Dóami relacjonuje, iż „od tego czasu pan nie raczył już wzywać mnie do zwykłych występów w roli głowy, rozkazał też zlikwidować ową dziurę w podłodze”; zatem jego długo pielęgnowane nadzieje zniweczone zostały w ciągu jednej nocy; w owym wydarzeniu należy również szukać przyczyn ochłodzenia uczuć łączących młodą parę. I prawdopodobnie Kawachi-no sukę - jakkolwiek skłonny posunąć się bardzo daleko w pogoni za przyjemnością I będąc świadkiem głębokiego, wynikającego z niebiańskiej szlachetności charakteru żalu i wyrzutów sumienia Shósetsu-in, nie miał odwagi ponownie nakłaniać jej do występku.
O upadku Zamku Ojika i o tym jak Norishige dostaje się do niewoli
W Kronikach Wojennych Domu Tsukuma zapisano:
„Tymczasem Oribenoshó Norishige, który z powodu złego stanu zdrowia już kilka lat wcześniej powierzył administrowanie swymi dobrami ministrom, karb, przebywał w obrębie Pałacu Wewnętrznego i - pochłonięty miłością do pani Kikyó
- zapomniał o obowiązkach suzerena; mijały dni, lecz jemu wciąż nie dość było przyjemności „zielonych zasłon i szkarłatnej sypialni” i stopniowo, wszyscy, poczynając od bushi, a kończąc na prostych mieszkańcach podgrodzia, ze zmarszczonymi brwiami rozmyślali o losach Domu Tsukuma i ogarniał ich coraz większy niepokój, zwłaszcza kiedy Pierwszego Miesiąca 2 roku ery Eiroku (1559) stało się wiadomym, iż pan nagle wydać raczył rozkaz rozpoczęcia kampanii wojennej przeciw stronnictwu Higaki Go-Bo w dystrykcie Asanuma; Shida Totafumi-no Kami z trzema ty- 166
siącami jazdy wysłany został z zadaniem pokonania wroga. W poszukiwaniu źródeł konfliktu cofnąć się trzeba do jesieni 3 roku ery Kochi (1557), kiedy to karo Domu Yakushiji, Baba Yawaizumi- -no Kami, wspierany przez oddziały świątyni Is- hiyama Hongan-ji, przeniewierczo zagarnął stanowisko szefa klanu, Awaji-no Kami Masahide zaś 1 utraciwszy w ten sposób dziedziczne rodowe dobra - salwował się ucieczką z portu Sakai w kierunku prowincji centralnych, po czym ślad po nim zaginął. Po tym wszystkim pani Kikyó, żona pana Norishige, a zarazem młodsza siostra Awajino Kami, popadła w stan głębokiego przygnębienia, gdyż 1 aczkolwiek przed laty, stosownie do wytycznych władz shogunatu, Dom Tsukuma spowinowacił się z domem Yakushiji, zobowiązując się do wieczystej przyjaźni i wzajemnej pomocy - widząc obecnie upadek domu Yakushiji pan Norishige zignorował bezprawie, przymknął oczy na nielojalność Yawaizumi-no Kami i nie uczynił nic, by pomścić zdradę; rzeczywiście było to hańbą dla rodu bushi, tak sądziła pani, lecz pan Norishige w ówczesnym stanie ducha nie miał sił, by cokolwiek przedsięwziąć; w tej sytuacji pani mogła tylko płakać z żalu, że ma tak bezwolnego męża; pewnej nocy stało się, że kilka łez, które mimo woli popłynęły z jej oczu, spadło na twarz śpiącego męża. Pan Norishige spojrzał ze zdziwieniem i zażądał odpowiedzi, czemu płacze. Pani początkowo nie odpowiadała, przygnębiona i niepocieszona, ale kiedy pan nalegał, na koniec uniosła twarz: «Dom mego ojca i przodków uległ zagładzie za sprawą zdradzieckiego wasala, nie wiadomo, jaki los spotkał mego jedynego brata, a teraz smucę się, gdyż wkrótce utracić mogę męża za przyczyną tegoż samego Yawaizumi-no Kami» - i wybuch- nęła niepowstrzymanym płaczem. Pan Norishige,
wielce zdumiony, nalegał o szczegóły, a wówczas pani powiedziała, iż Baba Yawaizumi-no Kami pozyskał wyznawców Higaki i wspólnie z nimi spiskuje z zamiarem obalenia Domu Tsukuma, a jako oczywisty dowód istnienia spisku przedstawiła kopię sekretnego listu. Pan Norishige otworzył i przeczytał list; okazało się, iż było to pismo Higaki-Go-bo, adresowane do Yawaizumi- -no Kami, zawierające wezwanie do wspólnej inwazji na terytoria należące do Domu Tsukuma, ze wschodu i z zachodu jednocześnie. Zapytana, w jaki sposób dokument ów trafił w jej ręce, pani wyjaśniła, iż dawny wasal Domu Yakushiji, zwany Matoba Shinzabur, jej mleczny brat, przypadkowo natknął się na ów sekretny list, o czym poinformował swą matkę - byłą piastunkę damy. Pan Norishige uznał, że jest to sprawa wielkiej wagi, i natychmiast zwołał starszych rangą wasali, dając przed nimi wyraz swemu zaniepokojeniu; w odpowiedzi starsi wasale zwrócili uwagę na fakt, iż zwolennicy Higaki od lat pozostawali w wyjątkowo serdecznych stosunkach z Domem Tsukuma i od pokoleń służyli z niezrównanym oddaniem; nie istniał najmniejszy powód, by raptem mieli sprzymierzać się ze zdradzieckim wasalem Yawaizumi-no Kami i kierować swe łuki przeciw Domowi Tsukuma; zatem nie należy bezkrytycznie ufać pismu, trzeba natomiast przy okazji spokojnie zastanowić się nad planami ewentualnego podboju i nie działać zbyt pochopnie. Pan Norishige słuchał. «A więc wątpicie w słowa mojej żony», powiedział, i z nie ukrywanym gniewem wycofał się do swych komnat, gdzie pani nie przestawała noc po nocy uskarżać się i argumentować w różnoraki sposób: «Jeśli nawet istnieją wątpliwości co do autentyczności tego listu, to w niczym nie zmienia faktu, że ich współwyznawcy z sekty Ikkó
wraz z oddziałami Yawaizumi-no Kami uczestniczyli w kampanii przeciw Awaji-no Kami,
0 czym powszechnie wiadomo, a zatem ludzie Higaki są niewątpliwie twoimi wrogami, i dlatego proszę - niech jak najszybciej spotka ich los, na jaki zasłużyli». Nie wiadomo, w jaki sposób, ale informacje o tej sprawie dotarły do wyznawców Higaki; byli zdumieni i zaskoczeni, gdyż i zaprzyjaźnieni od lat z Domem Tsukuma 1 nie poczuwali się do najmniejszego uchybienia; zaniepokoiła ich możliwość wysłania przeciw nim ekspedycji karnej i uznali, że trzeba raczej uprzedzić atak i zademonstrować swą odwagę niż bezczynnie trwać na miejscu w oczekiwaniu zagłady; zimą ubiegłego roku zaczęli gromadzić siły”.
Prawdopodobnie wysłanie oddziałów interwencyjnych przeciw wyznawcom sekty Ikkó faktycznie było pierwszym krokiem na drodze ku upadkowi Zamku Ojika, jak to stwierdzają oficjalne źródła historyczne. Ale możemy śmiało założyć, że tym, kto nakłonił panią Kikyó do agitowania na rzecz interwencji i pozyskania dla sprawy Norishige
1 kto ostatecznie doprowadził do konfrontacji z wyznawcami Higaki, był pozostający tymczasem w cieniu pan Bushu. Tak się złożyło, że na krótko przedtem, w Dziesiątym Miesiącu 1 roku ery Eiro- ku, w zamku na Górze Tamon zmarł Musashi-no Kami Terukuni; Kawachi-no sukę przejął po ojcu sprawy Rodziny i zarząd dóbr, przyjmując imię Musashi-no Kami Terukatsu, a ponieważ nie było nikogo, kto byłby zdolny powściągnąć jego zuchwalstwo, miał odtąd możliwość swobodnego realizowania swych ambitnych planów. Nie trzeba zaznaczać, iż jego pierwszym celem stał się niezrównoważony umysłowo władca z Góry Ojika - bezczynnie oczekujący klęski, beznosy, jednouchy
Tsukuma Norishige. Płonąc żądzą zdobyczy terytorialnych pan Bushu nieustannie i bacznie śledził rozwój wydarzeń w sąsiednich lennach - i oto dostrzegł niemal idealny łup. Jeżeli pozostawi sprawy własnemu biegowi, kto inny nie omieszka skorzystać z nadarzającej się okazji, lepiej więc uprzedzić potencjalnych konkurentów i pierwszemu przekroczyć fosy zamku, zagarniając lenno dla siebie. Jednakże prawdopodobnie wspomniane czynniki nie były jedynymi, jakie zaważyły na decyzji pana Bushu. W głębi jego serca, oprócz ambicji naturalnej dla militarnego przywódcy, kryła się odległa i zakazana, słodka, czuła, niezniszczalna niczym tajemne przeznaczenie miłość. Trzeba również pamiętać, że jego małżeńska przygoda z Shósetsu-in zakończyła się kompletnym fiaskiem przed upływem dwóch-trzech miesięcy. A ponieważ działo się to już po zakończonej niepowodzeniem próbie ukierunkowania gustów czternastoletniej panny młodej zgodnie z własnymi upodobaniami, jego serce zapewne ponownie zwróciło się w stronę ukochanej na Górze Ojika, i to z większą jeszcze niż uprzednio gwałtownością. W tej sytuacji, aby zadośćuczynić swej miłości pan Bushu musiał zaatakować i zniszczyć rodowe gniazdo. domu Tsukuma, zagarnąć wszystko, co kiedykolwiek należało do Oribenoshó - w tym również jego żonę; nie istniała alternatywa bliższa doskonałości. Tak więc żądza ekspansji terytorialnej i żądza cielesna działały równocześnie, i chociaż nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków odnośnie do pobudek kierujących postępowa- . niem bohatera, możliwe, iż właśnie ta ostatnia stała się w tym przypadku zasadniczym bodźcem do podjęcia akcji.
Co do listu, jaki pani Kikyó pokazała Norishige
- pisma wyznawców Higaki adresowanego do Ba- 170
ba Yawaizumi-no Kami 1 aczkolwiek nigdzie nie stwierdzono tego jednoznacznie, to okoliczności pozwalają mniemać, iż był on sfałszowany. Prawdopodobnie zanim Matoba Shinzaburó, będący bez wątpienia bratem Matoba Zushio i Matoba Daisuke, otrzymał do przekazania wspomniane pismo, pani Kikyó i pan Bushu wspólnie uzgodnili plan działania, po czym wręczyli mu sfałszowany list, spodziewając się doprowadzić w ten sposób do zerwania stosunków między zamkiem Ojika i Higaki-Go-Bó. A więc, jak już uprzednio wspomniano, w Pierwszym Miesiącu 2 roku ery Eiroku, na rozkaz Oribenoshó oddziały Shida Tótafumi-no Kami wyruszyły w kierunku dystryktu Asanuma; wyznawcy Higaki podburzyli tymczasem okolicznych chłopów, doprowadzając do wybuchu powstania, a następnie stoczyli zażartą bitwę w dolinie rzeki Asade, na granicy suwerennych posiadłości Tsukuma i Higaki; siły Tsukuma, mimo iż dwakroć liczniejsze od sił przeciwnika, zostały doszczętnie rozbite i zmuszone do ucieczki do Zamku Ojika. Z zamku wyekspediowano inną armię, ale i ta została pokonana; tymczasem oddziały Higaki, dumne z odniesionych zwycięstw, zdecydowanie parły naprzód, szerząc gwałt i przemoc w granicach posiadłości przeciwnika, i doszło do tego, iż w ciągu kilku miesięcy zaatakowali i zdobyli szereg pomniejszych zamków. Początkowo wyznawcy sekty Ikkó robili, co mogli, we własnej obronie, wobec zagrożenia ich własnej egzystencji, ale w ciągu roku sytuacja zmieniła się diametralnie: przekonawszy się podczas bitew, jak słaby był przeciwnik, stopniowo przeszli do ofensywy. Częściowo sukcesy ich były wynikiem dobrego przygotowania bojowego, uzbrojenia i rzeczywistych wysokich kwalifikacji, ale bardziej jeszcze świadczyły one o utracie przez Dom Tsukuma
dawnego autorytetu, o błędnej polityce w obrębie księstwa, o upadku morale wśród samurajów; w czasach Ikkansai rebelia mnichów z pewnością nie spowodowałaby takiego zamieszania. Starszyzna z Góry Ojika z rosnącym przerażeniem śledziła rozwój wydarzeń. Jeżeli nie uda się natychmiast zahamować ofensywy mnichów, lada chwila całe księstwo przekształcić się może w istne gniazdo szerszeni. Yokowa Buzen-no Kami i Zamku Tsu- kigata, który przed kilku laty • wywołał rebelię, porozumiał się z panoszącymi się w posiadłości Tsukuma oddziałami mnichów i szykował się do wkroczenia do akcji w stosownej chwili; należało oczekiwać, że Baba-san również przystąpi do działania. Trzeba było doszczętnie zniszczyć siły rebeliantów; zajmującemu nawyższą pozycję w rejestrze starszyzny klanu Tsukuma Shpgen Haruhisie powierzono armię liczącą ponad dziesięć tysięcy wojowników; po rozgromieniu zbuntowanych mas chłopskich w trzech dystryktach - Asanuma, Ku- ryui Shiihara - z trzech stron równocześnie zaatakował on bazę mnichów. Oddziały Higaki, aczkolwiek w owym czasie reprezentowały znaczną siłę militarną, pod względem liczebności ustępowały armii Tsukuma w stosunku jeden do trzech; naciskane przez nieprzyjaciela, stopniowo zmuszone zostały do wycofania się do twierdzy w dystrykcie Asanuma, gdzie nie pozostało im do zrobienia nic innego jak podwyższyć mury obronne, pogłębić fosy i próbować się bronić. Ta przeciągająca się wojna trwała od Trzeciego do Czwartego Miesiąca, całe sześć tygodni, aż wreszcie z początkiem Piątego Miesiąca stronnictwo Higaki zwróciło się z oficjalną prośbą o pomoc do suzerena z zamku na Górze Tamon - pana Bushu Dystrykt Asanuma, w którym umocniły się gotowe do obrony siły Higaki, znajdował się pomię- 172
dzy posiadłościami Domu Tsukuma i lennem pana Musashiego, przy czym dominia Domu Tsukuma rozciągały się od strony zachodniej, Domu Bushu zaś - od strony wschodniej. Toteż kiedy Tsukuma Shógen wyruszał na czele armii, zaraz na początku wysłał na Górę Tamon posłańca z rozkazem równoczesnego zaatakowania wroga od tyłu, lecz pan Bushu zręcznie uchylił się od wykonania tego rozkazu. Uzasadniając swe stanowisko, powiedział: „Ponieważ od czasów mego ojca Terukuni nasz klan wiele zawdzięcza łaskawości Domu Tsukuma, w obecnej sytuacji udzielenie pomocy jest moim autentycznym pragnieniem; niestety istnieje pewien bolesny problem: poczynając od pradziadka, wszyscy jesteśmy wyznawcami Ikkó i z ludźmi Higaki łączą nas szczególnie bliskie związki. Nasz związek z Domem Tsukuma trwa od dwóch pokoleń, poczynając od ojca, kończąc na synu, podczas gdy związek z sektą Ikkoó, zainicjowany przez pradziadka, trwa już cztery pokolenia; toteż jeżeli już musiałbym komukolwiek udzielić pomocy, to miałbym obowiązek stanąć raczej po stronie Higaki. A ponieważ faktycznie nigdy tego nie pragnąłem, chciałbym, by pozwolono mi zachować neutralność, co umożliwiłoby mi sprawiedliwe wywiązanie się z moralnych zobowiązań wobec każdej ze stron”. Ale prawdopodobnie był to tylko pretekst. Z powodu sekretnego listu, na Górze Ojika nieustannie z baczną uwagą i niepokojem obserwowano poczynania Baba-san, podejrzewając, iż Yawaizumi-no Kami popiera rebelię Higaki; ponieważ jednak brak jakichkolwiek dowodów, że Baba-san miał jakiś związek z powstaniem mnichów, podejrzenia nasze kierują się ku panu Bushu Jego tak zwana „neutralność” jest zwykłym mydleniem oczu, potajemnie natomiast udzielał poparcia stronnictwu Higaki - co do tego nie
ma najmniejszych wątpliwości. Kiedy ludzie Higa- ki poprosili o pomoc, pan początkowo raz i drugi niby to odmówił w dość okrężny sposób, powołując się na ów bolesny dylemat; ale kiedy posłańcy nie przestali przybywać jeden po drugim, prosząc
o ratunek, odrzucił wreszcie maskę i oznajmił otwarcie o decyzji przyłączenia się do wyznawców sekty Ikkó. „Aż do dnia dzisiejszego, pomny zobowiązań wobec Ikkansai, odrzucałem błagania stronnictwa Higaki, ale opieszałość i niekompetencja demonstrowane obecnie przez Dom Tsukuma sprawiły, że straciłem cierpliwość. Atakując paru- tysięczną ledwie armię nieprzyjaciela siłami trzy- czy czterokrotnie liczniejszymi, dotychczas nie potrafili osiągnąć celu, choć upłynęło bez mała pół roku. Pan i jego wasale z Góry Ojika plamią honor zmarłego Ikkansai. Kiedy patrzę na to wszystko, jest dla mnie oczywiste, iż wkrótce utracą swe księstwo i doprowadzą Rodzinę do ruiny. Nie mogę dłużej patrzeć obojętnie na to, co się dzieje, dlatego zdecydowałem się pomóc ludziom Higaki i uwolnić prosty lud od administracyjnego nieładu i cierpień wojny domowej. Czuję się zwolniony z dawnego długu wdzięczności i nie widzę powodów, dla których miałbym się wahać zająć miejsce szalonego suzerena i jego niedołężnych wasali”. - Pan wezwał na audiencję posłańca Domu Tsukuma, który doręczył mu list Norishige, i w jego obecności wygłosił swą zuchwałą deklarację. Po czym dodał: „Idź i powtórz to Norishige”, i bezzwłocznie wyprawił go w drogę powrotną.
Pan Bushu miał wówczas dwadzieścia dwa lata. Już przedtem wielokrotnie miał okazję zdobywać doświadczenia bitewne, lecz teraz po raz pierwszy wyruszyć miał na czele doborowej armii jako jej naczelny wódz i jednocześnie jako daimyb, pan L 174
suwerennego księstwa i zamków. Wszystko było przygotowane do walki, dwa i trzy lata potajemnych knowań i zabiegów przyniosły pożądany efekt, sytuacja dojrzała i osiągnęła punkt krytyczny; nadszedł czas walki - wielki sukces, sława 1 wszystko było w zasięgu ręki; władza i miłość
- jakże bliskie przed jego oczami i czekały tylko, by je pochwycił, myślał z dumą pan Musashi. W połowie Szóstego Miesiąca wyruszył z Góry Tamon na czele ośmiu tysięcy kawalerzystów, zmierzając prosto do dystryktu Asanuma; po przybyciu na miejsce dołączył do armii Higaki; Tsukuma ze swej strony nie przejawiali ochoty do jakichkolwiek działań zaczepnych, wkrótce potem zwinęli obóz i wycofali się bez walki, pozwalając przeciwnikowi odzyskać tym samym równocześnie dwa dystrykty: Kuryu i Shiihara. Sprzymierzone armie pana Bushu i Higaki parły naprzód w pogoni za nieprzyjacielem; panowie okolicznych zamków, w lot chwytając, skąd wieje wiatr, masowo przyłączyli się do zwycięzców; również Zamek Tsukigata otwarcie wypowiedział posłuszeństwo Domowi Tsukuma i przystąpił do rebelii, zagarniając sąsiednie posiadłości. Ale ponieważ szczegóły dotyczące przebiegu owej kampanii zrelacjonowane zostały w Kronikach Wojennych Domu Tsukuma, nie potrzebujemy ich tutaj omawiać. I stało się, że sprzymierzone armie przybywające ze wschodu oraz nadchodzący z południa żołnierze Yokowa Buzena, przez cały czas komunikując się między sobą, zajmowali coraz to rozleglejsze obszary księstwa Tsukuma, aż wreszcie armie obu stron spotkały się pod murami Zamku Ojika, przystępując do oblężenia. Nawiasem mówiąc, stało się to w Ósmym Miesiącu 2 roku ery Eiroku
- i od czasu, kiedy w 18 roku ery Tenmon Yakus- hiji Danjó Masataka oblegał ten zamek, upłynęło
dokładnie dziesięć lat. W czasach Yakushiji siły oblegających sięgały około dwudziestu tysięcy ludzi, obecnie połączone wojsko, składające się z oddziałów podległych panu Bushu, ludzi Higaki i żołnierzy Yokowy, osiągnęło prawie taką samą liczebność. Jeśli chodzi o obrońców zamku, to początkowo było ich jakieś siedem-osiem tysięcy, ale w wyniku kapitulacji części załogi i licznych dezercji ich liczba zmniejszyła się radykalnie - do około trzech-czterech tysięcy. W czasach Ikkansai zamek bronił się przez dwa miesiące i ostatecznie potrafił uniknąć kapitulacji; tym razem walki rozpoczęły się 15 dnia Ósmego Miesiąca, 21 dnia padła Pierwsza Cytadela, 25 dnia wzięto Drugą Cytadelę; zdobycie 27 dnia Głównej Cytadeli i honmaru
- oznaczało upadek zamku. Tym razem wystarczyło niespełna piętnaście dni. Zgodnie z wersją zawartą w Kronikach Wojennych Domu Tsukuma, Oribenoshó Norishige przez cały czas trwania oblężenia przebywał na terenie Pałacu Wewnętrznego, nie pokazując się obrońcom; kierowanie obroną powierzył starszym rangą wasalom; 22 dnia o północy, kiedy zrozumiał, że upadek zamku jest już przesądzony, powierzył piastunce swego siedmioletniego syna1 i dziedzica oraz pięcioletnią córkę i nakazał im potajemną ucieczkę. Dwudziestego siódmego około Godziny Węża (9-11 rano), kiedy zameldowano mu, iż nieprzyjaciel zajął honmaru, spokojnie - przepijając do siebie - wypili wraz z żoną po czarce sake, ułożyli pożegnalne waka, a następnie Norishige podłożył ogień w pawilonach Pałacu Wewnętrznego, przebił mieczem swą najukochańszą żonę, po czym sam również pozbawił się życia. Jeżeli jednak zaufamy autorom Marzenia nocy i Wyznań Doamiego, to okaże się, iż powyższa relacja nie może być autentyczna. Po pierwsze, skoro Norishige rozciął sobie brzuch, to 176
kim był człowiek, który dokonał kaishaku38? - jego imię nie zostało nigdzie podane; poza tym, jeśli chodzi o głowy i zwłoki małżonków, to pisze się, iż spłonęły one doszczętnie i nie udało się nic odnaleźć, mimo iż bardzo dokładnie przeszukiwano kompletnie wypalone zgliszcza. Jednak podczas incydentu Honnó-ji39, jak głosi tradycja, również nie udało się odnaleźć głowy Nobunagi, co ogromnie przygnębiło Mitsuhide; ale skoro tak, to któż przekazał pożegnalne waka, tak starannie cytowane w tekście? Norishige dokładał wszelkich starań, by nikt nie zobaczył jego twarzy - i poza żoną niełatwo było komukolwiek zbliżyć się do niego. Co więcej, chociaż wszystkie dworki również znalazły śmierć w płomieniach podczas pożaru, także ich waka znaleźć można w kronice. Ponieważ w ostatnich latach Norishige oszalał na punkcie waka, nie można wykluczyć, że ktoś świadomie posłużył, się falsyfikatem w przekonaniu, iż pożegnalne strofy musiały istnieć. Tak czy inaczej, autor Kronik Wojennych Domu Tsukuma był prawdopodobnie wasalem Rodu Tsukuma - i możemy przypuszczać, iż jeśli nawet znał całą prawdę, to i tak nie napisałby czegoś, co mogłoby rzucić cień na honor szefa klanu.
Oficjalna wersja historii niech pozostanie traktowana jako wersja oficjalna, a tymczasem zrefe
rujmy, czego na ten temat dowiadujemy się z Wyznań Ddamiego; otóż kiedy 27 dnia Ósmego Miesiąca rano pan Musashi wyważając bramę hon- maru wdarł się do cytadeli i ujrzał płomienie nad Pałacem Wewnętrznym, ruszył do natarcia na czele pieszych żołnierzy ze swej straży przybocznej; rychło pozwolił im rozproszyć się, sam natomiast pobiegł ku podstawie kamiennego muru - ku pamiętnemu z dawnych lat, ukochanemu przejściu. Przed wylotem tunelu zdjął i odrzucił zbroję, bez trudu pokonał podziemny pasaż i dusząc się w kłębach wirującego dymu, pognał korytarzem w kierunku komnat Norishige i jego żony.
- Wybaczcie, proszę!
Z tymi słowy, kopnięciem wyłamał shoji i pochwycił prawe ramię Norishige, który właśnie w tym momencie zamierzał ugodzić mieczem w pierś żony.
- Husz! Ehsze, husza móię!
Kompletnie zaskoczony, Norishige nie miał czasu, by rozpoznać, kim jest ten dziwny człowiek, który znienacka wyłonił się z dymu - i tylko zmagał się z nim rozpaczliwie, wytężając wszystkie siły.
1 Tono\ Proszę nie działać zbyt pochopnie!
Pan Musashi, krzycząc parokrotnie wielkim głosem w samo ucho stawiającego desperacki opór Norishige, jednocześnie lewą ręką uwolnił kołnierz damy z uchwytu męża i wcisnął się pomiędzy małżonków, osłaniając damę sobą niczym tarczą.
1 Óch, Herukatsu... - wykrzyknął w tym momencie Norishige pełnym zdumienia głosem.
W następnej chwili, jakby uderzony prosto w twarz, mrugał tylko oczami, spoglądając w górę na pana Musashiego z wyrazem całkowitego zmie- 178
szania. Pan Musashi skorzystał z okazji, by zabrać wakidzashi z ręki Norishige.
- Tak, to ja, panie.
Starając się nie patrzeć na jego twarz, Norishige cofnął się na odległość około trzech metrów i ukłonił głęboko, dotykając czołem podłogi.
Dla Norishige obecny przed nim Terukatsu, który sprzeniewierzył się, zapominając o długu wdzięczności wobec Ikkansai, i który jego samego doprowadził do obecnego beznadziejnego położenia, był wrogiem, którego powinien nienawidzić. Jednakże Norishige nie spodziewał się, że wróg ten pojawił się nagle w tym miejscu, toteż kiedy spotkały się ich spojrzenia, jego pierwszym odczuciem było „nienawidzę”, ale natychmiast zdominowała je myśl: „Och, zobaczył moją twarz” - i poczuł się bardziej zakłopotany niż zagniewany. Faktem jest, iż w przeszłości pan Musashi wielokrotnie odwiedzał nocą sypialnię damy, a ona pozwalała mu rozkoszować się podglądaniem z ukrycia tej groteskowej twarzy, więc tego dnia ujrzał ją nie po raz pierwszy; lecz sam zainteresowany o niczym nie wiedział i niczego nie podejrzewając, przekonany był, że fakt utraty nosa aż dotąd udało mu się zachować w sekrecie; i oto właśnie w chwili, gdy zamierzał pozbawić się życia, zły los sprawił, że wróg ujrzał go, co zniweczyło wszelkie uprzednie starania, które okazały się ulotne niczym piana na wodzie; a to sprawiło, że nie czuł ni wrogości, ni żalu, pogrążony w głębokiej depresji. Bardziej niż czegokolwiek innego lękał się splamić dobre imię rodziny. Będąc niegodnym synem, który zaprzepaścił wielkie zdobycze swych przodków, zdecydowany był rozciąć sobie brzuch jako zadośćuczynienie; gdyby jednak umarł teraz i tutaj, jego głowa z pewnością wpadłaby w ręce Terukatsu. Następnie zostałaby wystawiona na widok publiczny
- i ludzie dziwiliby się, jak ów Oribeno- shó-dono mógł, żyć z taką twarzą; zdolny był znieść własną hańbę, ale jak mógł uchronić przed skalaniem rycerską pamięć przodków? Rozważając to wszystko, nie wiedział, co począć. Nie mógł dalej żyć - to oczywiste; ale w tych warunkach nie mógł również umrzeć. Jego zamiarem było zabić żonę, a następnie rzucić się w płomienie - tak, by z jego szpetnego ciała nie pozostał żaden ślad; ale jeżeli jego głowa zostałaby zabrana, przybywając na tamten świat nie mógłby spotkać się twarzą w twarz z ojcem. Będąc z natury porywczym, rodzic najprawdopodobniej zawołałby z gniewem: „Głupcze! Wracaj po swój nos i ucho!”
- He-He- Herukatsu!
- Tak...
Pan Musashi skłonił się ponownie, jeszcze niżej pochylając głowę.
- Jaho bu- buhi ohasz szyszyho i ofha fen hatana! I nie chiesz mahe hłofeL.
W tej naglącej sytuacji, w pośpiechu, wymowa Norishige stała się jeszcze bardziej niezrozumiała niż zwykle.
„Jako bu- bushi okaż życzliwość i oddaj katana*0] I nie bierz mojej głowy!” Terukatsu uznał, że prawdopodobnie to właśnie zostało powiedziane.
- Właśnie moja życzliwość bushi nakazuje mi powstrzymać pana — odpowiedział łagodnie, z szacunkiem należnym suzerenowi. - Musi pan wiedzieć, iż lada chwila wedrą się tutaj atakujący. Jeżeli zdecyduje się pan tutaj umrzeć, z pewnością ktoś odetnie i zabierze pańską głowę, nawet jeśli ten tu obecny tego nie uczyni! Co za hańba dla przeszłych i przyszłych pokoleń...
- He- He- Herukatsu!
- Tak.
40
- Ohania froha! Fohonahhaihiafu!... Hoszef mohe hłofe hakszehy ikhei nieofaszyh!...
- Słucham, panie! W czym mógłbym pomóc?
Zakłopotany Terukatsu nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Ohania froha... Chani froha... - powtarzał raz po raz Norishige z rosnącym zniecierpliwieniem.
- Mohe hłofe... Mohe hłofe...
Wyciągnął szyję i wykonał ręką gest oznaczający cięcie. Pan Musashi wreszcie zrozumiał: „To ostatnia prośba, dokonaj kaishaku. Pogrzeb moją głowę tak, by nikt jej nie zobaczył”. Tymczasem ogień płonął już bardzo blisko trójki osób, a zawodzący wiatr przenikający ze wszystkich stron, przez szczeliny ukazywał szalejące płomienie. Być może dla tych trojga ludzi - pani Kikyó, Norishige, pana Bushu - złączonych tajemnym, fatalnym przeznaczeniem, szczęściem byłoby raczej pozwolić się pochłonąć przez ów wir piekielnego ognia. Przynajmniej Norishige tego właśnie pragnął, a możliwe, że i pani Kikyó, która mogła pomyśleć, iż umierając tu w płomieniach wraz z obydwoma mężczyznami wypełni w ten sposób swą powinność równocześnie wobec każdego z nich. Dokonała swej zemsty w absolutnie doskonałym wymiarze, gniew ojca został uśmierzony.
I jeśli teraz zabrałaby ze sobą w ostatnią drogę tego beznosego, jednouchego męża, byłoby to najlepszym upominkiem dla ojca. Doprawdy byłoby lepiej zmazać w ten sposób hańbę cudzołóstwa, niźli żyć dalej na tym świecie, pomnażając grzechy i zbrodnie... Pan Musashi jako jedyny miał motywację i zapał, by walczyć z ogniem. Zanim tu przybył, powierzył oddział żołnierzy znającemu dobrze Zamek Aoki Shuzenowi z poleceniem, by jak najszybciej podążali ku Pałacowi Wewnętrznemu; pokonując szalejący pożar, przybyli oni na
ratunek we właściwym momencie. Równocześnie pięciu czy sześciu paziów, którzy przybyli w ślad za swym panem podziemnym tunelem, wtargnęło teraz do komnaty.
- Tono\ Proszę mi zaufać.
Z tymi słowy pan Musashi wstał, dając znak żołnierzom Aoki Shuzena, którzy tymczasem otoczyli Norishige. Po chwili bohater tej tragikomicznej sceny - pochwycony za ramiona i nogi - wyniesiony został przez ogród na tyłach góry w kierunku sekretnej ścieżki.
Nie trzeba dodawać, że pani Kikyó została wówczas ocalona i wyprowadzona wraz z nimi. Jednakże niewiele osób znało prawdę: ledwie kilku żołnierzy, którzy wdarli się wówczas do Pałacu Wewnętrznego - podczas gdy zarówno ludzie Hi- gaki, oddziały Yokowy, jak i większa część osobistej drużyny pana Bushu przekonani byli, iż Oribe- noshó i jego żona zginęli w ogniu. Z Wyznań Doamiego wynika, że Norishige i pani Kikyó zostali wówczas potajemnie przewiezieni do zamku na Górze Tamon, gdzie umieszczono ich w świeżo odrestaurowanym dworku w głębi Trzeciej Doliny; ludzie w Rodzime zwali ów dworek „Mi-no Tani-den” - „Pałacem Trzeciej Doliny” - ale nikt nie wiedział, kto w nim zamieszkuje; oprócz Doamiego i kilku zaufanych sług nikt również nie wiedział, że pan Musashi często udawał się tam w późnych godzinach nocnych. Wydawać się może przejawem szczególnej małoduszności fakt, iż Norishige, haniebnie pojmany do niewoli, wciąż pozostawał przy życiu, spędzając smutne miesiące i lata na zamku swego wroga, ale trzeba pamiętać, iż znajdował się on pod nieustannym ścisłym nadzorem oraz że odebrano mu broń, którą mógłby pozbawić się życia; nie miał możliwości popełnienia seppuku, co więcej, nie miał sposobu uniemożliwienia ludziom ujrzenia jego twarzy po śmierci I i nie widząc żadnego wyjścia, czepiał się owych lat życia, jakie mu jeszcze zostały. Zarazem
- w całym jego pełnym niepowodzeń i rozczarowań życiu, miesiące i dni ostatnich lat spędzone w owym Pałacu Trzeciej Doliny były, być może, najszczęśliwszym, przynajmniej w sprawach rodzinnych, okresem. Nie musiał już zaprzątać sobie głowy problemami polityki i obronności, dzięki życzliwości wroga zapewnione miał ubranie, wyżywienie i dach nad głową i nie mógł uskarżać się na niedostatek; co więcej, z dwojga dzieci, które wyprawił z zamku na Górze Ojika tuż przed jego . upadkiem, chłopiec został odnaleziony i zdaje się potajemnie zabity, natomiast córkę imieniem Ou- ra-dono wkrótce sprowadzono do dworku; tak więc wszyscy troje - rodzice i dziecko - mogli wzajemnie pocieszać się w swej samotności i radować spokojnym życiem rodzinnym. To jeszcze nie wszystko: od czasu upadku zamku na Górze Ojika pani Kikyó bardzo się zmieniła. Wyzbyła się okrucieństwa, z jakim do niedawna radowała się z ruiny męża, powróciła do swej faktycznej, kobiecej natury - i przepełniona szczerym współczuciem i życzliwością w stosunku do męża, pomimo jego szpetoty, do której sama się przyczyniła - stała się przykładną, wierną żoną i dobrą, kochającą matką, ze wszystkich sil starając się odpokutować za błędy i zbrodnie pierwszej połowy życia; był to początek doskonałej miłości małżeńskiej - i Oribe- noshó osiągnął stan emocjonalnego spełnienia, jakiego nie doświadczył nigdy przedtem.
Jednakże wspomniana zasadnicza zmiana nastroju pani Kikyó oznacza, iż szalone marzenia pana Musashiego zakończyły się utratą złudzeń. Inspirowany w równym stopniu ambicją i miłością zaatakował i doprowadził do upadku Domu Tsu-
kuma; lecz gdy nadeszła pora, kiedy mógłby radować się spotkaniami, nie licząc się z nikim, kiedy po pokonaniu wszelkich przeszkód wprowadził ukochaną na zamek - przekonał się, że nie zachowuje się ona tak jak kiedyś; jakże wielkie musiało być jego rozczarowanie. Być może pani Kikyó, zaspokoiwszy ojcowy gniew, nie miała odtąd względem męża żadnych złych zamiarów, a wręcz przeciwnie - świadomość straszliwych grzechów, jakie popełniła, przyprawiała ją zapewne o drżenie i nie miała najmniejszej ochoty wikłać się ponownie w miłosny związek z panem Musa- shim, co byłoby zupełnie naturalne. Innym wyjaśnieniem faktu nagłej oziębłości pani Kikyó w stosunku do pana Musashiego może być niedotrzymanie przez niego wcześniejszej obietnicy i zabicie syna i dziedzica Norishige. Niewykluczone, że od początku rzeczywistym i jedynym celem jej związku z panem Musashim była chęć pozyskania go dla wychowania dzieci; a szczególnie chłopca, by mógł stać się wspaniałym bushi, który kontynuowałby linię Domu Tsukuma.
Tak więc związek pomiędzy panem Bushu i panią Kikyó, od czasu przewiezienia jej do Pałacu Trzeciej Doliny, został całkowicie zerwany. Odtąd aż do końca swego trwającego czterdzieści dwa lata życia pan Musashi wyszukiwał jedną po drugiej nowe kobiety w nadziei napotkania takiej, która byłaby zdolna podzielać jego dziwaczne fantazje i uczestniczyć w skandalizujących hulankach - ale to długa historia; jej przypominanie zajęłoby wiele czasu, a ponieważ mogłoby to stać się wielką szkodą dla honoru i pośmiertnej sławy pana, słuszniej będzie położyć kres niedyskretnym dywagacjom. Jednakże teraz, znając całą prawdę
o drugiej, ukrytej stronie seksualnych upodobań pana Bushu podczas wnikliwej lektury Kronik Wojennych Domu Tsukuma i innych źródeł historycznych z tego okresu Czytelnik dokona z pewnością wielu zaskakujących odkryć. Z tą tylko skromną nadzieją autor napisał i opublikował ni-