Jun'ichiro Tanizaki Tajemna historia pana Musashiego

Tanizaki

Jun’ichiró

Tajemna

historia

pana

Musashiego


Przedmowa

Tradycja głosi, że wódz Uesugi Kenshin kochał swych paziów. Tradycja głosi także, że Fukushima Masanori dopuszczał się szczególnych ekstrawa­gancji. Perwersyjne skłonności Masanoriego z wie­kiem nasilały się i ostatecznie stały się przyczyną jego śmierci i upadku rodu. Kenshin i Masanori nie stanowili wyjątków. Krąży wiele dziwnych opowieści na temat życia seksualnego mężów, któ­rzy w historii wsławili się jako dzielni bohaterowie. Często mówi się, że każdy człowiek kogoś kocha. Istnienie silnego popędu seksualnego u wojow­ników jest czymś zupełnie naturalnym. Ich szcze­gólne skłonności - sadyzm czy pederastía - w du­żym stopniu wynikały ze stylu życia bushi. Niniej­szy tom zawiera historię pana Musashiego. Uro­dzony w okresie Wojen Domowych, słynny z mąd­rości, przebiegłości i siły - był prawdziwym boha­terem swojej epoki. A jednak krążyły wieści, że miał skłonności masochistyczne. Nie byłem pew­ny, czy można wierzyć osobliwym pogłoskom. Jednak pan Musashi był człowiekiem niepospoli­tym, jego życie intymne zatem mogło być równie niezwykłe. Oficjalne źródła milczą o jego skłon­nościach i większość ludzi nic o nich nie wie. Ale ostatnio miałem możność przestudiować pewne tajne dokumenty pozostające w rękach rodu Kiryu i dzięki nim dowiedziałem się, jakim człowiekiem był on naprawdę. Odczułem względem niego wiel­ką sympatię, kiedy odkryłem, że przez całe życie pozostawał w mocy obsesyjnej namiętności. Wang Zhou-ren powiedział, że łatwiej jest pokonać zbój­ców w górach, niż zatriumfować nad złem w ludz­kim sercu. Pan Musashi posiadał odwagę roz­gniewanego tygrysa; niewielu wodzów w historii poszczycić by się mogło równą zręcznością i umie­jętnością przywracania pokoju społecznego - mi­mo swej namiętności i wewnętrznego rozdarcia. Poruszony głęboko jego losem postanowiłem przedstawić szczegóły dotyczące jego życia prywa­tnego w formie powieści historycznej. Zatytułowa­łem ją Tajemna historia pana Musashiego. Czytel­ników proszę, by nie poczytywali jej zbyt pochop­nie za absurdalną fikcję.

Wczesna jesień 10 roku ery Shówa (1935)

Autor

(Rybak z Sheyang)

Księga pierwsza

O „Marzeniu nocy” spisanym przez mniszkę Mybkaku i o „Wyznaniach Doamiego”

Nie można dziś dokładnie stwierdzić, kim by­ła autorka Marzenia nocy zwana mniszką Myokaku i kiedy napisała swe dzido, ale z treści jasno wynika, że owa kobieta była kiedyś na służbie u pana Musashiego. Po upadku Domu Bushu ogoli­ła głowę i, jak sama pisze, zamieszkała „w krytej strzechą chacie daleko w górach, gdzie można tylko nieustannie modlić się do Buddy”. Przypuszczalnie o wydarzeniach przeszłości pisała broniąc się przed nudą; dlaczego jednak mniszka, której nie pozostało nic jak tylko „nieustannie modlić się do Buddy”, zdecydowała się spisać tego rodzaju wspomnienia? Ona sama wyjaśnia to w następujący sposób:

Wielokrotnie zastanawiając się nad postępo­waniem pana Musashiego zrozumiałam, że na tym świecie nie ma ludzi jednoznacznie dobrych ani złych; wybitni mędrcy bywają czasami powierz­chowni, mężnym zdarzają się chwile słabości; wczoraj ktoś zwyciężył na polu bitwy tysiące nie­

przyjaciół, dziś we własnym domu jest bezsilny wobec piekielnych mocy; kobieta o twarzy niczym kwiat i wiotkiej niczym wierzba kibici okazuje raptem temperament rakszasy1, śmiało zdobywają­cy szczyty chwały i będący wzorem dla świata wojownik nieoczekiwanie przemienia się w bestię. Dlatego przypuszczam, że pan Musashi był może miłosiernym Buddą czy też bodhisattwą2, który na krótko objawił się na tym świecie, by na przy­kładzie samego siebie ukazać działanie nieodwra­calnego prawa przyczyny i skutku3 i w ten sposób uwolnić ludzkość od złudzeń...”

I kontynuując impresje w tym stylu, stwierdza:

Pan Musashi własnym szlachetnym ciałem do­świadczając piekielnych mąk, ofiarował w ten spo­sób błogosławiony dar wskazując nam, zwykłym śmiertelnikom, drogę do oświecenia. Jego obec­ność była dla nas wszystkich błogosławieństwem.

Spisuję tę relację o czynach pana, po części trak­tując to jako ofiarę za spokój jego duszy, po części

- jako spłatę długu wdzięczności za jego życz­liwość; nie istnieje żaden inny powód. Jeżeli znajdą się tacy, którzy poznawszy postępowanie pana wybuchną śmiechem pogardy, sami zostaną wzga­rdzeni; ludzie szlachetnego serca odczują jedynie wdzięczność”.

Argumentacja mniszki brzmi sztucznie i każe się zastanowić, czy sama autorka faktycznie w głębi serca w to wierzyła. Można przypuszczać, że owa kobieta żyła samotnie i w tej sytuacji jej biologicz­ne potrzeby pozostawały nie zaspokojone, i być może pisała po to, by złagodzić uczucie osamot­nienia; ale to tylko czczy domysł.

Autor Wyznań Doamiego ze swej strony zupełnie nie wyjaśnia swych motywów, ale nie ulega wątp­liwości, że długo nie potrafił on wymazać z pamię­ci „przerażającego zachowania się pana” ani też własnych niezwykłych przeżyć na służbie u dai- mybĄ; im częściej o nich myślał, tym dziwniejsze wydawały mu się owe przygody, i wreszcie pokusa utrwalenia wspomnień na piśmie stała się nieprze­zwyciężona. Podczas gdy mniszka Myókaku do­szła do irracjonalnego wniosku, że pan Musashi był bodhisattwą, Dóami raczej dokładnie zgłębił psychikę swego pana i wydaje się, że możemy przyjąć, iż w wyniku tego zdobył jego zaufanie. Od czasu do czasu pan mógł odkryć przed owym

Dóamim swą wewnętrzną rozterkę, opowiedzieć mu o sięgających lat chłopięcych początkach swych szczególnych upodobań seksualnych - szukając sympatii i zrozumienia. Wydaje się, że Dóami ze swej strony miał w sobie coś z sykofanta; nie można zresztą wykluczyć, że natura obdarzyła go rzeczywiście skłonnościami analogicznymi do upodobań jego pana; jeśli nawet tak nie było, udawał je, by wkraść się w łaski pana - i stop­niowo sam zasmakował w perwersji. Tak czy ina­czej, nie ulega wątpliwości, że Dóami stał się niezbędnym towarzyszem w „sekretnym raju” dai- myo. Gdyby nie Dóami, seksualne zabawy pana prawdopodobnie nigdy nie przerodziłyby się w ja­wną perwersję - i to właśnie było powodem, iż pan Musashi czasami przeklinał istnienie Dóamiego. Bił go często i wiele razy bliski był zrobienia użytku z miecza. Lecz Dóami miał wyjątkowe szczęście; nielicznym mężczyznom i kobietom, któ­rzy mieli okazję uczestniczyć w „zabawach” pana, udało się ujść z życiem. Będąc najbardziej zaan­gażowanym, Dóami stawał w obliczu śmierci częś­ciej niż ktokolwiek inny. Udało mu się uniknąć tygrysich kłów, gdyż był równie bezcenny, co znienawidzony, a to, że przeżył, po części zawdzię­czał też swej gotowości do współdziałania i tak­towi.

O zbroi Musashi-no Kami Terukatsu i o portrecie pani Shbsetsu-in

Portret będący obecnie w posiadaniu potomków Domu Kiryu ukazuje Terukatsu w pełnej zbroi

w puklerzu z ozdobionymi czarną plecionką naramiennikami i nagolennikami, w futrzanych 12

butach i w hełmie zwieńczonym ogromnymi, roz­łożystymi rogami podobnymi do rogów bawołu

- siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na tyg­rysiej skórze; w prawej ręce dzierży on ozdobną buławę, lewa dłoń oparta jest swobodnie o udo, kciuk dotyka pochwy miecza. Gdyby nie nosił zbroi, można by wyrobić sobie jakąś opinię na temat jego sylwetki; w tym stroju widoczna jest tylko twarz. Nie ma nic niezwykłego w pewnym podobieństwie łączącym ubranych w pełne zbroje bohaterów okresu Wojen Domowych5. Portret Te- rukatsu ma wiele wspólnego z wizerunkami Hon­da Heihachiró czy Sakakibara Yasumasy, które często pojawiają się w ilustrowanych książkach historycznych; portretowani mężowie pełni są do­stojeństwa i surowości, ale zarazem daje się za­uważyć pewna sztywność i brak swobody w sposo­bie ułożenia ramion.

Źródła historyczne podają, że Terukatsu zmarł w wieku czterdziestu dwóch lat; na portrecie wy­daje się być nieco młodszy - gdzieś pomiędzy trzydziestym piątym-szóstym a czterdziestym ro­kiem życia. Z okrągłymi policzkami i silną, sze­roką szczęką z pewnością nie jest mężczyzną szpetnym, aczkolwiek jego oczy, nos i usta wyda­ją się nieproporcjonalnie duże; mimo wszystko jest to oblicze godne inteligentnego i pewnego siebie przywódcy. Jego szeroko otwarte i patrzące prosto przed siebie oczy błyszczą gniewnie pod okapem hełmu; pomiędzy oczami, nad nosem, uwypukla się fałd skórny zakończony głęboką,

poziomą zmarszczką, która sprawia, że wygląda on niemal jak drugi, miniaturowy nos; po obu stronach nosa aż do kącików ust biegną głębokie bruzdy, nadając twarzy szczególny grymas zniecie­rpliwienia i niesmaku; zgodnie z wymaganiami ówczesnej mody Terukatsu nosi postrzępione wąsy

i bródkę.

Ta wyrazista twarz byłaby jednak znacznie mniej imponująca bez hełmu. Oprócz wspaniałych rogów przód hełmu zdobi wizerunek Taishakute- na6 depczącego stopą demona. Także europejski puklerz sprawia dziwne wrażenie. Nie jestem zna­wcą, ale wydaje mi się, że tego rodzaju europejskie puklerze spopularyzowane zostały przez Portugal­czyków czy też Holendrów z Tanegashimy7 w okresie Tenmon (lata 1530-1540); można je określić mianem „puklerza w kształcie gołębiej piersi”; niczym brzoskwinia uwypukla się on po­nad krawędzią biegnącą poniżej środka napierś­nika, dolna krawędź wygina się w górę i ku tyłowi. Militarni przywódcy okresu Sengoku bardzo sobie cenili tego rodzaju puklerze; tak bardzo, że wkrót­ce po ich wprowadzeniu zaczęły powstawać liczne krajowe imitacje, więc być może nie ma w tym- nic szczególnego, iż Terukatsu posiadał podobny; niemniej zastanawia, dlaczego wybrał tę osobli­wą zbroję do portretu. Nie wiadomo, czy zle­pił wykonanie owego portretu osobiście, czy też

ktoś namalował go z pamięci już po jego śmierci; tak czy inaczej, portret stanowi dowód, iż ów europejski puklerz był ulubioną częścią zbroi Te- rukatsu.

Jeśli ktoś ogląda portret wiedząc o panu Musa- shim tyle, ile dowiedzieć się można z historycznych kronik, ujrzy jedynie podobiznę bohatera w rodza­ju Honda Tadakatsu lub Sakakibara Yasumasy; ale ktoś, kto wie o słabostkach wodza, kto zna tajemnice jego życia seksualnego, odkryje poza imponującą fasadą - a może to tylko siła sugestii?

- pewien niepokój, wewnętrzną duchową rozterkę

i cierpienie ukryte pod nieprzeniknioną zbroją,

i wizerunek wyda mu się pełny niewymownej me­lancholii. Na przykład te szeroko otwarte oczy, mocno zaciśnięte usta, gniewnie zmarszczony nos

i brwi mogą się kojarzyć niektórym ludziom z wi­zerunkiem drapieżnego tygrysa; zarazem patrząc na obraz z innej perspektywy odnosi się wrażenie, że przedstawia on człowieka cierpiącego na reuma­tyzm, starającego się ukryć dręczący go ból. Euro­pejski puklerz i rogaty hełm z wizerunkiem Tais- hakutena również skłaniać mogą do domysłów

i podejrzeń; być może te budzące grozę akcesoria wybrane zostały rozmyślnie, by ukryć wewnętrzną słabość. Lecz owa sztywna postać ostatecznie wy­daje się tym bardziej niezgrabna i sztuczna. Wypu­kły, pękaty napierśnik wyglądałby mniej cudacz­nie, gdyby Terukatsu zasiadał na taborecie na sposób zachodni; ponieważ jednak siedzi ze skrzy­żowanymi nogami, puklerz przesunął się do góry

i sterczy niezgrabnie. Nic nie sugeruje obecności muskularnej, zahartowanej w bojach postaci ukry­tej pod puklerzem. Puklerz nie przylega do ciała, wydaje się elementem autonomicznym i obcym; miast osłaniać osobę swego właściciela i budzić przerażenie wśród wrogów, sprawia raczej wraże-

nie krępujących go i zadających ustawiczne cier­pienie kajdan. W tym kontekście wyraz twarzy wodza można interpretować jako projekcję we­wnętrznej męki I ukazuje nam się wówczas wstrzą­sający wizerunek bezsilnego więźnia. Patrząc na zdobiącą front hełmu alegorię możemy uznać, że postać Taishakutena triumfalnie depczącego po­konanego demona symbolizuje odwagę i męstwo pana Musashiego, podczas gdy sam odrażający, wykrzywiony w okrutnym grymasie demon, dep­tany bezlitośnie, jest aluzją do wstydliwej strony jego natury. Oczywiście nie jest to efekt zamierzo­ny przez artystę; prawdopodobnie nie znał on tajemnej strony życia wodza, a namalował go po prostu takim, jakim go widział.

Na podobnym zwoju, przechowywanym w tym samym pudle, znajduje się portret żony daimyo. Brak autografu malarza, lecz można śmiało przy­jąć, że obydwie podobizny wykonane zostały przez tego samego artystę i pochodzą z tego samego okresu. Pani była córką Chirifu Shinano-no Kami, daimyo tej samej rangi co panowie Domu Kiryu. Znana z wierności i oddania, po śmierci męża ogoliła głowę8, przyjmując imię Shósetsu-in, po­wróciła do rodzinnego domu i pozostawała na utrzymaniu krewnych z Domu Chirifu; jej później­sze lata upływały w samotności, jako że nie miała dzieci; przeżyła męża zaledwie o trzy lata. Zna­mienną cechą historycznego malarstwa portreto­wego Japonii jest to, że istnieją liczne portrety mężczyzn będące prawdziwymi dziełami sztuki, ukazującymi indywidualne rysy twarzy portreto-

wanych, gdy tymczasem wizerunki kobiet są zwyk­le zaledwie stereotypowymi obrazami tego, co w danym okresie uważano za ideał kobiecej urody. Dama na portrecie ma delikatne, regularne rysy twarzy i jest niewątpliwie piękna, ale wizerunek niewiele się różni od portretów żon innych daimyo owej epoki. Równie dobrze mógłby to być portret żony Hosokawa Tadaokiego, b^dź też Besshó Na- gaharu; widz miałby dokładnie takie samo wraże­nie.

Charakterystyczny jest bezosobowy chłód za- stygły w białych twarzach owych stereotypowych piękności. Wspomniana dama nie stanowi pod tym względem wyjątku; jej twarz jest okrągła i peł­na, lecz przyglądając się uważniej można zauwa­żyć, że gruba warstwa białego pudru tu i ówdzie odstaje i łuszczy się. Jej policzki są całkowicie bez wyrazu; to samo powiedzieć można o jej dumnym, rzeźbionym nosku. A nade wszystko jej oczy I długie, wąskie szparki ze źrenicami połyskujący­mi niczym łebki szpilek pod ciężkimi powiekami i pozostawiają wrażenie chłodu i wyrafinowanej elegancji. Jak wiadomo, w owym okresie żony daimyo określano mianem „Kita-no Kata”9, gdyż żyły odizolowane od zewnętrznego świata w odleg­łych pawilonach pałacowych labiryntów, dokąd rzadko docierało słońce - i być może to było przyczyną, że wszystkie upodabniały się do siebie,

zyskując ów specyficzny wyraz. Samotność, nuda i rozpacz, których doświadczyła żona Terukatsu, były szczególnie dotkliwe i można przypuszczać, że ów portret ukazuje rzeczywisty wyraz jej twa­rzy.

Księga druga

O tym jak Hashimaru dorasta jako zakładnik na Zamku Ojika i o „kobiecych głowach"

Wyznania Doamiego zawierają następujący fragment:

Zuiun-in-sama10 używa! w dzieciństwie imienia Hóshimaru; był on pierworodnym synem i dziedzi­cem pana Musashi-no Kami Terukuniego; kiedy ukończył sześć lat, wysłany został w charakterze zakładnika do zamku na Górze Ojika, do rodowe­go gniazda władcy sąsiedniej prowincji, pana Tsu- kuma Ikkansai, z którym ojciec chłopca, pan Te- rukuni, pojednał się w owym czasie; Zuiun-in- sama oznajmił mi kiedyś: «Oddzielony od ojca we wczesnym dzieciństwie, przez ponad dziesięć lat poznawałem rzemiosło wojenne i studiowałem lite­raturę na zamku na Górze Ojika, tak więc mam dług wdzięczności wobec Ikkansai, który mnie wychował»”.

We fragmencie tym czytamy o „pojednaniu”, jednak faktycznie pan domu Tsukuma, sprawują­cy władzę w kilku prowincjach, był potężnym daimyo i Terukuni z pewnością nie był równym partnerem w „pojednaniu”, aczkolwiek oszczędzo­no mu, być może, upokorzenia formalnej kapitula­cji. Jest bardzo prawdopodobne, że został wasalem Ikkansai, gdyż w przeciwnym razie nie oddałby swego syna i dziedzica jako zakładnika.

A oto jeden z nielicznych epizodów dotyczących dzieciństwa Hóshimaru, o którym pamięć prze­trwała do naszych czasów.

Jesienią 18 roku ery Tenmon (1549 r.), kiedy Hóshimaru miał lat dwanaście, zamek na Górze Ojika oblegany był od Dziewiątego do Dziesiątego Miesiąca przez wojska Yakushiji Danjó Masataki, wasala rodu Hakateyama. W owym czasie Hóshima­ru nie osiągnął jeszcze wieku męskiego, nie był więc dopuszczony do udziału w walkach, lecz wysłuchi­wane codziennie w murach zamku sprawozdania z przebiegu zmagań przyśpieszyły bicie jego serca. Hóshimaru wiedział, że chłopiec w jego wieku nie może uczestniczyć w wojnie, ale - mimo wszystko

- był synem samurajskiego rodu i pragnął przynaj­mniej zobaczyć bitwę na własne oczy. Chociaż był jeszcze zbyt młody, by przyjąć bojowy chrzest, po­stanowił przynajmniej wymknąć się na pole bitwy, by popatrzeć, jak postępują bushi11. Niestety zamek na Górze Ojika jako główna twierdza rodu Tsuku­ma był zacięcie bronionym labiryntem i nie było możliwości, by wyśliznąć się niepostrzeżenie. Od rozpoczęcia oblężenia zakładnicy znaleźli się pod szczególnie ścisłym nadzorem; Hóshimaru dotrzymy­wał towarzystwa samuraj, który przybył wraz z nim z rodowego zamku ojca; pod wieloma względami był

" Buslii-

on bardzo pożyteczny, ale miał zarazem przykry zwyczaj wtrącania się do nie swoich spraw, jak uważał chłopiec. Zamknięty przez cały dzień w wy­znaczonym dla niego pokoju, Hóshimaru wsłuchiwał się w odległe odgłosy wystrzałów i wojenne okrzyki, tymczasem Aoki Shuzen, jego towarzysz i opiekun, komentował przebieg wydarzeń: „Te odgłosy świad­czą o tym, że nieprzyjaciel się wycofuje”, zwykł mawiać Shuzen; albo: „To dźwięki muszli sygnało­wej: hasło do przegrupowania się dla naszych ludzi w sąsiedztwie bram”. Wałka jest zażarta, wyjaśniał, wróg zajął już liczne twierdze wokół właściwego zamku i ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy otoczy­ło Górę Ojika; przeciw tej sile obrońcy zdolni byli wystawić niespełna pięć tysięcy ludzi. Walki trwały już miesiąc, zamek trzymał się jeszcze dzięki potęż­nym umocnieniom i strategicznemu położeniu, ale czas pracował na korzyść oblegających. Jedyną na­dzieją. oblężonych były ewentualne zmiany politycz­ne na dworze w Kioto, które sprawią, że nieprzyja­ciel przerwie oblężenie; jeżeli nie nastąpi to w miarę szybko, zamek musi paść.

Formalnie Hóshimaru był zakładnikiem, nie­mniej I jako syn daimyo - był niewątpliwie trak­towany w sposób szczególny. Oddano mu do dys­pozycji wygodny pokój w głównej części zamku

- honmaru. Lecz rozległy zamek stawał się powoli coraz ciaśniejszy; atakujący zajęli przyległe budyn­ki, wdarli się do Trzeciej Cytadeli i kontynuowali natarcie na Drugą; obrońcy zmuszeni byli wycofać się do honmaru; we wszystkich pokojach i wieżach zrobiło się tłoczno. W tym samym czasie zaczynał się załamywać precyzyjnie opracowany system wart i posterunków; każdy żołnierz miał wyzna­czone stanowisko, którego musiał bronić, ale w tej sytuacji każdy w miarę sił i możliwości pomagał tam, gdzie było to najbardziej potrzebne. Nawet

21 /

Aoki Shuzen nie zawsze mógł pozostawać u boku swego pana i z dystansu obserwować rozpaczliwe zmagania; kiedy rozpoczynało się szczególnie silne natarcie, zajmował wyznaczone stanowisko, czyn­nie uczestnicząc w obronie. Dóami cytuje następu­jącą wypowiedź swego pana:

Kiedy dziś cofam się myślą w przeszłość, w lata dzieciństwa, stwierdzam, że nawet te wydarzenia, które wówczas odbierałem jako upokarzające, sta­ły się cennymi wspomnieniami. Podczas oblężenia zamku na Górze Ojika zmuszony byłem przeby­wać z nie liczącymi się kobietami i dziećmi i nie miałem okazji, by zapoznawać się z tajnikami bojowej strategii; ale teraz sądzę, iż doświadczenia tamtego okresu były nader interesujące”.

Krótko mówiąc, Hóshimaru rad był osłabieniu nadzoru, jaki sprawował Aoki Shuzen. Dotąd izo­lowany od bitewnego zamieszania, jego pokój ożywił się, wypełniony tłumem nieznajomych kobiet i dzieci. Zapewne byli to również zakładnicy, zgromadzeni w pokoju Hóshimaru, aby nie plątali się pod nogami. Dzieci zdają się znajdywać upodobanie w chaosie

- lubią wojny, trzęsienia ziemi, pożary i wszelkie kataklizmy, kiedy to tłumy ludzi uciekają wspólnie, czyniąc wiele zamieszania, podobnie jak lubią wycie­czki w teren i biwakowanie pod gołym niebem. Hóshimaru mógł czuć się upokorzony znalazłszy się razem z „nie liczącymi się kobietami i dziećmi”, ale był ńie znającym świata, dobrze urodzonym mło­dzieńcem - i taka sytuacja nie mogła nie rozbudzić jego ciekawości; jego szczególne zainteresowanie wzbudziła grupa starszych niewiast.

Wśród zakładników nie było dojrzałych męż­czyzn, jedynie chłopcy; za to kobiety były w różnym wieku: pięćdziesięcio- i sześćdziesięcioletnie babcie,

22

żony w średnim wieku i młode dziewczęta. „Nie liczące się” w oczach Hóshimaru, skoro jednak przebywały na zamku w charakterze zakładniczek, musiały być szlachetnie urodzonymi damami z dob­rych samurajskich domów. Najlepszym tego dowo­dem jest fakt, iż nigdy nie traciły panowania nad sobą i nawet podczas najbardziej zażartych walk pozostawały w swojej części pokoju spokojne, dys­kretne i pełne rezerwy. Wszystkie, nawet te naj­młodsze, zdawały się mieć już za sobą wojenne doświadczenia; rozmawiały ze sobą bez szczególne­go ożywienia, tak jak zwykły to czynić w czasie pokoju przy herbacie, oceniając przebieg walk na podstawie odgłosów: okrzyków i grzmotu wojen­nych bębnów. „Tej nocy zapewne nastąpi atak”, mówiły z przekonaniem; albo: „Można oczekiwać gwałtownego, natarcia o świcie”. Odkąd Aoki Shu- zen był zajęty gdzie indziej, Hóshimaru nie miał nikogo, kto objaśniałby mu sens bitewnego zgiełku; zaczął więc nadstawiać ucha i łowić okruchy prowa­dzonych przez kobiety rozmów. Chętnie dołączyłby do ich grona, ale onieśmielał go fakt, że wszystkie były od niego starsze; tak więc zdany był tylko na słuchanie z oddali oderwanych, przypadkowych fra­gmentów, ewentualnie mógł wałęsać się pod takim czy innym pozorem po zajmowanej przez nie części pokoju. Pewnego wieczora, kiedy powróciły najsil­niejsze kobiety zajmujące się rannymi - tego dnia miały szczególnie wiele zajęcia - i zaczęły rozmawiać na temat wydarzeń minionego dnia, Hóshimaru przesunął się cicho w ich stronę.

- Hóshimaru-ia/wa12! 5 zawołała jedna ze star­szych kobiet. - Hóshimaru-.iw«a, proszę, przyłącz się do nas.

Mówiąc to spojrzała nań uspokajająco i uśmie­chnęła się życzliwie. Zwracając się do swych towa­rzyszek, dodała:

- To niezwykłe dziecko. Udaje, że nie słucha, kiedy rozmawiamy o bitwie, ale pilnie nadsta­wia ucha. Niewątpliwie wyrośnie na wybitnego wodza.

Starsza kobieta była dość wysokiej rangi i zda­wała się budzić powszechny respekt; siedziała na pękatej poduszce, opierając łokieć na ozdobnej podpórce, otoczona przez blisko dwadzieścia ko­biet.

- Hóshimaru-sama, czy chcesz posłuchać o bit­wie? - Tym razem przemówiła inna kobieta.

- Tak.

Hóshimaru skinął głową. Czuł, jak po słowach starszej kobiety spojrzenia wszystkich pozostałych skierowały się w jego stronę - i ogarnął go irrac­jonalny lęk; coś w rodzaju paniki, jakiej mógłby ulec ktoś otoczony znienacka przez jakieś egzoty­czne plemię. W społeczeństwie tamtego okresu istniało ostre rozgraniczenie płci; co więcej, chło­piec we wczesnym dzieciństwie oderwany został od rodziców i wzrastał w otoczeniu surowych bushi, nie wiedząc nic o życiu w wonnych, tajemniczych amfiladach pałaców wewnętrznych. Grupa dwu­dziestu trzech siedzących przed nim kobiet była niczym oglądany po raz pierwszy w życiu ogród pełen kwiatów, mieniący się barwami i pełen taje­mniczych, dziwnych woni; Hóshimaru obserwował je dotąd z daleka, i kiedy teraz zbliżył się i owionę­ła go owa szczególna atmosfera, prawdopodobnie przeżył wstrząs, i to spowodowany nie wrażeniem piękna czy zmysłowością, ale niechęcią wobec Nie­znanego. Przez chwilę stał w milczeniu.

- Usiądź tu, proszę.

- Tak.

Z hałasem, którym pragnął pokryć zmieszanie, Hóshimaru usiadł na macie.

- Młody panie, za jakieś dwa albo trzy lata wasza dostojność będzie mógł uczestniczyć w woj­nie - rzekła jedna z kobiet, odgadując ukryte pragnienie chłopca.

- Rzeczywiście; ten młody człowiek jest dobrze zbudowany i mocny, od razu widać, że ma zadatki na wojownika.

Kobiety wiedziały, kim był Hóshimaru i dlacze­go się tam znajdował. Darzyły go niewątpliwie sympatią i współczuły mu, jako że same były także zakładniczkami, a niektóre z nich miały zapew­ne synów bądź młodszych braci w podobnym wieku.

i Bardzo bym chciała zobaczyć go w jego pier­wszej bitwie - powiedziała jedna, patrząc z uzna­niem na bohaterską postawę Hóshimaru. - Szczęś­liwy jest pan Musashi mając takiego dziedzica.

Te sprawy nie obchodziły jednak Hóshimaru. Pragnął, żeby się pośpieszyły, i zaczęły wreszcie mówić o bitwie.

Starsza kobieta zapytała przyjaźnie:

i Młody panie, zatem nigdy jeszcze nie widzia­łeś działań nieprzyjaciela?

Pytanie zadane zostało w dobrej wierze, lecz Hóshimaru odczuł je jako zniewagę; jego twarz oblał rumieniec, gdy potrząsnął przecząco głową.

- Chciałem, ale mi nie pozwolił. Mówi, że dzie­ciom nie wolno zbliżać się do Drugiej Cytadeli.

Pełen urazy ton Hóshimaru rozbawił starszą kobietę.

- Kto tak powiedział?

- Towarzyszący mi samuraj. Zawsze powtarza, że nie wolno mi to tego, to tamtego.

Następnie Hóshimaru sam zadał pytanie:

- Panie widziały atak z bliska, nieprawdaż?

2 -^unu... 25

m 1

- Tak; kiedy bitwa staje się zażarta, jak to miało miejsce choćby dzisiaj, robimy wszystko, by pomóc obrońcom. Czasami wchodzimy na wieże albo na­wet docieramy na przedpola głównej bramy.

- Zatem mogą panie oglądać, jak zabijają wro­gów i biorą ich głowy?

- O, tak, tak; czasami, gdy znajdziemy się zbyt blisko, zdarza się, że zbryzga nas krew.

Hóshimaru z zazdrością spoglądał w twarz sta­rej kobiety; dorośli są szczęśliwi, myślał, nawet kobiety mogą to wszystko oglądać... Z trudem panował nad sobą.

i Wmieszam się między panie, kiedy będziecie jutro wychodziły, dobrze?

- Och, to niemożliwe ... - mówiąc to, staruszka spoglądała na chłopca, uśmiechając się łagodnie jak przedtem.

- Wielka szkoda, ale naprawdę nie możemy tego zrobić. Pan Aoki Shuzen bardzo by się gnie­wał.

- Shuzen nie musi o niczym wiedzieć. Nie będę paniom przeszkadzał; cokolwiek panie będą robić, ja będę robił to samo.

- Ale dobrze urodzony młody człowiek nie mo­że wykonywać kobiecych zajęć. Ludzie by go wy­śmiali.

Hóshimaru musiał przyznać rację starej kobie­cie, lecz skoro tymczasem nie było mu wolno udać się na pole bitwy, chciał przynajmniej zobaczyć ciało, czy choćby tylko głowę słynnego bushi. Praw­dę powiedziawszy, nigdy nie widział okaleczonych zwłok ani ociekającej krwią, świeżo odciętej ludz­kiej głowy. Przypomniał sobie, że kiedyś widział przelotnie wystawioną na widok publiczny głowę zabitego, ale nigdy nie zetknął się z niczym, co odzwierciedlałoby chwałę pola bitwy. Nie ma nic zaskakującego w fakcie, że tak właśnie było; wy- 26

chowany w rycerskim domu, poddany był ścisłemu nadzorowi. Mimo to Hóshimaru czuł się zawsty­dzony; jakże to on, dwunastoletni syn wysokiej rangi wodza, mógł być tak niedoświadczony. I to w czasach, kiedy stosy poległych żołnierzy piętrzyły się każdego dnia opodal jego pokoju i nawet kobie­ty przebywały tak blisko walczących, iż bywały zroszone krwią. Tylko jemu jednemu brakowało doświadczenia. Nic nie mogło być bardziej upoka­rzające. Pragnął zweryfikować swą odwagę; nie dlatego, by uważał, że widok bitwy mógłby go przerazić, ale po prostu chciał mieć trening, by nie dać się zaskoczyć w swej pierwszej bojowej próbie.

Z taką to prośbą zwrócił się Hóshimaru do starej kobiety w dwa czy trzy dni później.

Ta zastanawiała się przez chwilę.

- No więc dobrze - rzekła. - Nie mogę zabrać cię na pole bitwy, ale jeśli chcesz zobaczyć parę głów, umożliwię ci to. Tylko nikt nie może się

o tym dowiedzieć. Rozumiesz, paniczu? Jeżeli mi to przyrzekniesz, dzisiejszej nocy zaprowadzę cię w pewne miejsce.

Stara kobieta mówiła zniżonym głosem. Po czym opowiedziała Hóshimaru następującą histo­rię. Otóż niemal każdej nocy pięć - sześć kobiet spośród zakładniczek wyznaczonych jest do pracy przy odpowiednim „przygotowaniu” głów zabi­tych w walce wrogów. Do zadań owych kobiet należy rejestrowanie kolejnych głów na specjalnej liście, znakowanie ich i obmycie z krwi. Głowy zwykłych żołnierzy nie cieszyły się specjalnymi względami, ale głowy znacznych bushi były staran­nie oczyszczane i demonstrowane dowódcy pod­czas specjalnej inspekcji. Kobiety czesały włosy, barwiły zęby, a sporadycznie wykonywały nawet bardziej skomplikowane zabiegi kosmetyczne, by również szczególnie zmasakrowane głowy uczynić

zdatnymi do prezentacji; krótko mówiąc, dokładały wszelkich starań, by jak najdokładniej odtworzyć rysy twarzy i karnację żywych głów. „Toaleta głów”, jak to określano, była zajęciem kobiecym, a ponie­waż na zamku brakowało kobiet, niektóre zakładni­czki przydzielone zostały do pomocy. Ponieważ wszystkie je łączyła przyjaźń, stara kobieta mogła potajemnie wprowadzić między nie Hóshimaru.

| Rozumiesz więc. Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, będziemy miały kłopoty. Musisz iść za mną bez słowa i patrzeć spokojnie. Nie próbuj poma­gać ani nie mów więcej, niż to będzie konieczne.

Mówiąc to, stara kobieta spojrzała w oczy chło­pca; płonęły ciekawością.

- Więc dobrze - dodała. - Przyjdę po ciebie w nocy, udawaj, że śpisz, i czekaj na mnie.

Kobiety i dzieci, które ulokowano w pokoju Hóshimaru, spały w rzędach obok siebie, bez względu na wiek i rangę; tylko Hóshimaru i Aoki Shuzen spali osobno, w przedniej części pokoju, oddzieleni od pozostałych lokatorów parawanem. Na szczęście rozległe pomieszczenie wyposażone było w jedną tylko lampę — i za parawanem panowała zupełna ciemność. Toteż gdyby nawet Shuzen otworzył zaspane oczy, prawdopodobnie nie zauważyłby, że posłanie Hóshimaru jest puste. A Shuzen, wyczerpany całodzienną walką, zwykle natychmiast zapadał w głęboki sen, któremu towa­rzyszyło głośne pochrapywanie. Zresztą Shuzen nie stanowił wyjątku; prócz zmieniających się ko­lejno wartowników wszyscy spali jak zabici. Im bardziej hałaśliwy i aktywny dzień, tym spokoj­niejsza i cichsza była następująca po nim noc. W ciszy i ciemności przyczajony pod kołdrą Hóshimaru z zapartym tchem oczekiwał przybycia starej kobiety; wkrótce usłyszał jej kroki, a następ­nie delikatne pukanie w parawan.

28

- Którędy?

Chłopiec przeczołgał się obok posłania Shuzena i wymknął się przed parawan.

-Tędy.

Nie mówiąc nic więcej, stara kobieta ruchem głowy wskazała drzwi. Podążając za nią, Hćshima- ru słyszał miarowy szelest jej jedwabnych szat, przypominający plusk spokojnych morskich fal.

Działo się to w połowie Dziewiątego Miesiąca, noc była chłodna. Stara kobieta narzuciła na białe kimono długą wykrochmaloną pelerynę; pochyla­jąc wąskie plecy, obiema rękami unosiła spódnicę, by przez nieuwagę obszerna szata nie musnęła twarzy kogoś spośród śpiących oraz by zmniejszyć szelest. Nie zabrała lampy, ale kiedy minęli pokój i znaleźli się w galerii, ujrzeli palące się tu i ówdzie w ogrodzie ogniska wartownicze. Światło odbiło się od wypolerowanych desek podłogi i rzuciło czerwony refleks na twarz starej kobiety, gdy ta odwróciła się, by spojrzeniem dać znak Hóshima- ru. Kiedy przemówiła, wokół jej ust pojawiła się biała mgiełka. Wyglądała teraz zupełnie inaczej niż za dnia: utraciła cechy wytwornej matrony o gorą­cym sercu; głębokie cienie, podkreślając bruzdy w zwiotczałej skórze, nadawały jej twarzy drapież- ny wygląd maski demona; sprawiała wrażenie za­niedbanej i znacznie starszej niż w świetle dnia. Już przedtem chłopiec zauważył, że niektóre jej włosy są siwe; teraz, kiedy ogniska znajdowały się w zna­cznej odległości, srebrne kosmyki na jej skroniach wychwytywały migotliwe światło i połyskiwały jak druciki. Hóshimaru przypomniał sobie raptem po­wtarzane wielekroć przez Aoki Shuzena ostrzeże­nie: „Osoba z dobrego rodu nie zadaje się z kimś, kogo nie zna. Musisz mnie zawsze uprzedzić, za­nim gdzieś wyjdziesz”. Może to jest spisek i może oto wpadnie w pułapkę? Prawie natychmiast za-

29 £ m /

wstydził się swej małoduszności; to tylko osobliwe oświetlenie nadało twarzy starej kobiety ów niezie­mski wygląd, nic więcej. A wyobrażanie sobie niebezpieczeństwa jest oznaką tchórzostwa; ów moment wahania był ciosem dla jego dumy.

- Uprzejmie proszę to włożyć.

Kiedy dotarli do końca korytarza, stara kobieta bezszelestnie otworzyła przesuwane drzwi, zeszła do ogrodu i wyjmując spomiędzy fałd kimona parę słomianych łapci, położyła je przed Hóshimaru.

Płomienie wartowniczych ognisk sprawiły, że dotąd nie zauważył księżyca; znalazłszy się na zewnątrz spostrzegł, że była pełnia. Białe ściany wokół niego chwytały księżycowe światło i odbijały je jaskrawo. Jego przewodniczka szła szybko, na przemian po­przez światło i mrok, wzdłuż białych, załamujących się zygzakowato murów. Zbliżyła się wreszcie do niewielkiego, jednopiętrowego budynku, otworzyła drzwi i skinęła na Hćshimaru.

- Jesteśmy na miejscu - rzekła.

Hóshimaru pamiętał tę budowlę. Przechowywa­no tu broń i zbroje, a na górze znajdowało się ciasne pomieszczenie, coś w rodzaju większego strychu czy poddasza. Kiedy w ślad za starą kobie­tą wszedł do środka, zorientował się, że wiele się tam zmieniło podczas oblężenia. Cała broń ■ i skrzynie zostały zabrane i sala była prawie pusta; w rogu zbudowano prowizoryczny piec. Hóshima­ru dostrzegł to wszystko dzięki światłu, które padało od pieca, i wnikającej księżycowej poświa­cie. Jego uwagę zwrócił ponadto osobliwy zaduch. Woń stęchlizny właściwa magazynom była tylko składową mieszaniny zapachów, całość stanowiła kompozycję wyjątkowo nieprzyjemną. Powietrze było dziwnie gorące i wilgotne, być może z powo­du pary unoszącej się nad ustawionym na piecu kotłem pełnym gotującej się wody.

V 30

- Tu są schody. Bardzo proszę uważać... i po­wiedziawszy to, stara kobieta wspięła się na pierw­sze piętro.

Hóshimaru podążył w jej ślady. Następnie usiadł w jasnym świetle lampy ustawionej u szczytu scho­dów.

Nie wolno mi stchórzyć, cokolwiek bym zo­baczył, nie wolno mi odwrócić twarzy...”

Z tym niezłomnym postanowieniem wzrok chło­pca podążył ku najokrutniejszym rekwizytom znajdującym się w pomieszczeniu. Spojrzał naj­pierw na głowę znajdującą się przed najbliższą kobietą, a następnie kolejno na pozostałe, ułożone rzędem. Z zadowoleniem stwierdził, że potrafi pat­rzeć na nie ze spokojem. Głowy były tak czyste, że wydawały się wręcz sztuczne: nie było w nich śladu owej oczekiwanej przez Hóshimaru bitewnej aury

- czegoś, co pozwoliłoby odtworzyć atmosferę waleczności i męstwa wojownika. Im dłużej na nie patrzył, tym bardziej wydawały mu się,sztuczne i nie mające nic wspólnego z człowiekiem.

Kobiety, zapewne uprzedzone przez starszą to­warzyszkę o zamierzonej wizycie, powitały wcho­dzącego Hóshimaru uprzejmym ukłonem i spokoj­nie kontynuowały swą pracę. Spośród obecnych tam pięciu kobiet trzy siedziały, mając przed sobą po jednej głowie, podczas gdy dwie pozostałe asystowały im tylko. Pierwsza z kobiet wlała do naczynia gorącą wodę i z pomocą jednej z asysten­tek myła głowę. Kiedy skończyła, umieściła głowę na drewnianej podstawce i przekazała sąsiadce. Druga z kobiet zajmowała się czesaniem, trzecia zaś prowadziła ewidencję. Wreszcie głowa mogła zostać umieszczona obok innych, już gotowych, na długiej desce naprzeciw kobiet. Aby zapobiec zsuwaniu się, głowy mocowane były na sterczą­cych na powierzchni deski kolcach.

Dla ułatwienia pracy pokój był jasno oświetlony dwiema lampami umieszczonymi pomiędzy trzema kobietami. Sufit był tak niski, że Hóshimaru, gdy­by wstał, uderzyłby głową o belkę; siedząc, mógł widzieć wszystko dokładnie. Same głowy jako ta­kie nie wywarły na nim silniejszego wrażenia, lecz kontrast pomiędzy głowami i trójką kobiet dziw­nie go ekscytował. W zestawieniu z bladością martwych głów, dłonie i palce kobiet wydawały się osobliwie żywotne, białe i lubieżne. Kobiety chwy­tały głowy za włosy, a ponieważ głowy były cięż­kie, okręcały włosy wokół przegubów dla pewniej­szego chwytu. Podkreślało to jeszcze dziwne pięk­no ich dłoni. Ich twarze były równie piękne. Przy­zwyczajone do swego zajęcia, kobiety pracowały mechanicznie i beznamiętnie, powtarzając po­szczególne czynności; ich twarze pozostawały zim­ne i obojętne, niczym kamienne maski. Ale ich obojętność była w jakiś sposób różna od obojętno­ści głów. Jedna była odrażająca, druga wzniosła. Kobiety zawsze traktowały głowy z szacunkiem, nigdy grubiańsko, ich ruchy były wyważone, skro­mne i pełne wdzięku.

Hóshimaru był jak w transie; dopiero później miał zrozumieć znaczenie emocji, która nim ow­ładnęła; wówczas jednak zapomniał o całym świe- cie. To było poruszenie, jakiego nie doświadczył nigdy przedtem, nie dająca się określić ekscyta­cja... Wydawało mu się, że owe trzy kobiety wi­dział tamtego wieczora przed dwoma czy trzema dniami, kiedy to starsza pani zagadnęła go po raz pierwszy; przypominał sobie ich twarze, ale wów­czas nie czuł nic. Dlaczego zatem stały się tak ponętne i uwodzicielskie teraz, w obskurnej man­sardzie, twarz w twarz z odciętymi głowami wojo­wników? Obserwował każdą po kolei, jak wykony­wała przypadającą na nią część pracy. Siedząca 32

najdalej po prawej stronie kobieta dołączyła sznu­rek do drewnianej tabliczki i przywiązała ją do włosów leżącej przed nią głowy, a gdy znalazła się przed nią łysa głowa - głowa „świeckiego mnicha”

- szydłem przekłuła ucho i przez wykonany otwór przewlekła sznurek. Patrząc, jak przebijała otwór, Hó6himaru odczuł intensywną rozkosz. Ale najsil­niejsze wrażenie wywarła na nim siedząca w środ­ku dziewczyna, która myła i rozczesywała włosy. Była najmłodsza z całej trójki, piętnasto- czy szes­nastoletnia. Jej pełna, owalna twarz, mimo że zupełnie obojętna, miała szczególny urok. Chwila­mi spoglądała na głowę, nad którą pracowała, a po jej ustach przemykał bezwiedny uśmiech

- właśnie ów uśmiech zafascynował chłopca: w ta­kich momentach twarz dziewczyny wyrażała nie­winne okrucieństwo; a gdy układała włosy, jej dłonie były bardziej giętkie i pełne gracji niż dłonie pozostałych kobiet. Od czasu do czasu sięgała po znajdującą się na stojącym obok stoliku trociczkę i okadzała włosy aromatycznym dymem; następ­nie, kiedy już związała je i upięła w zwyczajowy węzeł, delikatnie uderzała bokiem grzebienia w wygolone ciemię w geście jakiegoś osobliwego rytuału. Hóshimaru wydawała się ona nieskoń­czenie piękna.

i Proszę, może już pójdziemy?

Słowa starej kobiety sprawiły, że chłopiec rap­townie się zarumienił. Jego przewodniczka była znowu życzliwą, wytworną starszą damą, ale kiedy spoglądała na niego uśmiechając się 1 zadowole­niem, miał uczucie, że jej oczy odczytały jego sekret.

Owej nocy zabawili w pomieszczeniu na pod­daszu nie więcej niż jakieś dwadzieścia, trzydzieści minut. W innych okolicznościach Hóshimaru po­prosiłby staruszkę, by pozwoliła mu zostać dłużej.

i i £

To normalne, że dzieci zwykle chcą oglądać jak najdłużej straszne widowiska i nikogo by nie zdzi­wiło, gdyby zaczął marudzić: „Ja chcę jeszcze trochę popatrzeć”, ale Hóshimaru utracił dziecięcą niewinność. Ponaglany przez starą kobietę, ocią­gając się schodził po schodach, lecz oczarowanie trwało; pogrążony był w niemej ekstazie.

- Tak, mam nadzieję, że jesteś zadowolony. To, co uczyniłam dzisiejszej nocy, uczyniłam na włas­ną odpowiedzialność, dlatego proszę, nie pozwól, by ktokolwiek się o tym dowiedział.

Przed wejściem do sypialni staruszka przemówi­ła raz jeszcze zbliżając twarz do ucha chłopca.

- Pamiętaj... A teraz życzę spokojnego wypo­czynku.

Co powiedziawszy, odeszła. Wśliznąwszy się za parawan, Hóshimaru ku swemu zadowoleniu stwierdził, że Aoki Shuzen śpi snem sprawied­liwego. Sam jednak, leżąc na swym posłaniu, nie mógł zapanować nad wzruszeniem i szeroko ot­wartymi oczami wpatrywał się w ciemność. Przez całą noc zjawy płynęły przed nim i znikały, niczym piana na morskiej fali - niezliczone głowy w jask­rawym blasku lamp, wyraz ich twarzy, kolor skó­ry, ich krwawe karki... lubieżne palce przesuwają­ce się zwinnie wśród niemych kształtów i nade wszystko - łagodny owal twarzy szesnastoletniej piękności. Był świadkiem wyjątkowej sceny. Od­rażający zaduch przenikał przestrzeń, kobiety były równie nieme i obojętne jak oddzielone od ciał głowy. Z zalanego bladą księżycową poświatą ogrodu trafił do owego tajemniczego, nieziems­kiego przybytku — i wszystko to trwało tak krót­ko... Dwunastoletni chłopiec mógł odnieść wraże­nie, iż odrębny, ukryty świat, który ukazał mu się przez moment i nagle zniknął, był tyleż fascynują­cy, co nierealny.

Gdy noc dobiegła kresu, wydarzenia potoczyły się zwykłym torem; nieprzyjacielskie oddziały kon­tynuowały natarcie, zapach prochu, huk musz­kietów, dźwięki muszli sygnałowych i wojennych bębnów oraz krzyki walczących unosiły się w po­wietrzu w ciągu całego dnia. Zakładniczki jak zwykle z poświęceniem wykonywały swe zadania, dostarczając walczącym żywność i amunicję, nio­sąc pomoc rannym. Pragnąc się upewnić, że scena na poddaszu nie była snem, Hóshimaru szukał wśród nich kobiet, spotkanych minionej nocy, ale nie udało mu się nigdzie dostrzec ani owej dziew­czyny, która zafascynowała go w szczególny spo­sób, ani też żadnej z pozostałych czterech kobiet, chociaż przedtem zawsze były tu obecne. Tylko starsza pani siedziała jak zwykle w kącie pokoju, wsparta na niskim stoliku. Udawała, że nie do­strzega Hóshimaru. Domyślił się, że pięć kobiet, które przez całą noc pracowały przy toalecie głów, odpoczywa gdzieś w ciągu dnia; być może nawet śpią teraz na poddaszu... Hóshimaru uznał to za wysoce prawdopodobne. A zatem ich nieobecność oznaczać może, iż najbliższej nocy znów podejmą swą pracę.

Podniecony tą myślą, chłopiec niecierpliwie oczekiwał zachodu słońca. Bez wątpienia stara kobieta odmówiłaby, gdyby poprosił, by zaprowa­dziła go tam znowu, ale nie potrzebował już prze­wodniczki; wręcz przeciwnie - jej obecność byłaby krępująca. Jeżeli uda mu się wymknąć na korytarz nie będąc zauważonym przez kobietę, sam bez trudu potrafi odnaleźć drogę. Kiedy już zdecydo­wał się zaryzykować tę próbę, również udawał obojętność i unikał zajmowanej przez kobietę czę­ści pokoju.

Chłopiec zastanawiał się, co było przyczyną, że odczuwał przemożne pragnienie ponownej wizyty

na poddaszu, i doszedł do wniosku, iż motyw jest tym razem całkiem inny niż minionej nocy. Tak czy inaczej pewny był, że owo pragnienie jest niestosowne dla syna bushi. Próbował sobie wmó­wić, że idzie tam, by raz jeszcze wypróbować swą odwagę, lecz niejasno zdawał sobie sprawę, że przyświeca mu inny cel. Dręczyły go wyrzuty su­mienia i nieokreślony wstyd, którego znaczenia nie pojmował. Bardziej obawiał się obudzenia starszej damy niż Aoki Shuzena; na szczęście żadne z nich nie zauważyło, kiedy otworzył drzwi i wymknął się na korytarz - i odtąd wszystko było już proste.

0 tej samej co poprzedniej nocy porze minął tonący w księżycowym blasku ogród. Kierowany magiczną siłą, jak w transie minął drzwi magazynu

1 zatrzymał się obok schodów; przez chwilę na­słuchiwał, usiłując złowić jakikolwiek dochodzący z góry dźwięk. Chłopiec wciąż nie był pewny, czy to, co zapamiętał z poprzedniej nocy, nie było iluzją - być może stara kobieta za pomocą czarów sprawiła, iż ujrzał coś, co nie istniało... Ale kiedy znalazł się koło schodów, woda znów gotowała się na piecu - i ten sam niezapomniany, charakterys­tyczny zapach unosił się w wilgotnym, gorącym powietrzu. Z góry nie dochodził żaden dźwięk, ale u szczytu schodów migotało światło, z pewnością ktoś tam był. Poprzedniej nocy chłopiec minął kocioł z gotującą się wodą, nie znając jej prze­znaczenia; teraz wiedział, że przeznaczona jest do mycia głów.

Pewność, że wszystko było jawą, spotęgowała uczucie wstydu. Wchodząc po schodach, stopień po stopniu, chłopiec zmagał się z jakąś wewnętrz- ną siłą, która starała się go zatrzymać i zmusić do odwrotu. Gdy stanął na szczycie, ujrzał znajomy widok: te same pięć kobiet, które spotkał tu ubieg- ej nocy, kontynuowało swe zajęcia. Nie spodzie-

36

wały się go tej nocy i twarze ich zdradzały za­skoczenie. Trzy kobiety przerwały pracę i spog­lądały na Hóshimaru podejrzliwie, ale kiedy naj­starsza pozdrowiła go uprzejmym ukłonem, pozo­stałe - nie odkładając trzymanych głów - poszły skromnie w jej ślady. Tylko przez moment ich twarze wyrażały jakieś uczucia, po chwili podjęły przerwaną pracę i kontynuowały ją w milczeniu. Chłopiec zaczerwienił się gwałtownie, gdy kobiety kłaniały mu się z szacunkiem, ale dumnie uniósł głowę i starał się zachowywać z godnością, jakiej można było oczekiwać od syna daimyo. Nie opa­nował jeszcze sztuki ukrywania zmieszania pod maską uśmiechu, jednak będąc synem wojskowego przywódcy wiedział, że zachować się musi z god­nością zawsze, a już szczególnie w obecności ko­biet. Musiał to być zabawny widok: wewnątrz pełen wstydu, na zewnątrz dumnie napuszony chłopiec, stojący niczym żołnierz, z odrzuconymi do tyłu ramionami. Z ulgą stwierdził, że kobiety zajęły się swoją pracą i przestały zwracać na niego uwagę. Niewątpliwie fakt, iż zjawił się sam, wydał im się podejrzany, ale wiedząc, że impertynencją byłoby go ganić - a zresztą nie była to ich sprawa 1 oddały się pilnie swym obowiązkom. Zapraco­wane i obojętne - były dokładnie takie jak po­przedniej nocy. Wszystko inne też pozostało nie zmienione: głowy ułożone rzędem wzdłuż pokoju, dwie lampy pod niskim sufitem, powietrze przesy­cone wonią kadzidła i krwi... Dla Hóshimaru ta noc była kontynuacją poprzedniej - realny świat dnia, od którego uciekł, zdawał się nierealnym snem. Brakowało tylko starej kobiety. Chłopiec znowu popadł w stan pełnego zachwytu oszoło­mienia, okrutna ekstaza rozrywała mu serce.

Jak poprzedniej nocy, kobieta z prawej posłuży­ła się szydłem, by wykonać otwór w uchu głowy

37 J J

Ł /

świeckiego mnicha”. Dziewczyna w środku zaj­mująca się myciem włosów uderzała grzebieniem w ciemię świeżo uczesanej głowy. Była to ta sama dziewczyna, która zafascynowała Hóshimaru ubie­głej nocy. Może dlatego, że była w wieku, kiedy ciało osiąga pełny rozkwit. Pokój wypełniały nie­zliczone głowy - składowisko śmierci. W tym otoczeniu, na tle posiniałych, zszarzałych głów jej rumiane, pełne policzki wydawały się tym bardziej żywe. Co więcej, ponieważ praca dziewczyny pole­gała na układaniu fryzur, palce jej pokryte były oliwą, i na tle lśniących, czarnych włosów sprawia­ły niewątpliwie wrażenie bielszych i bardziej lubie­żnych, niż faktycznie były. Tej nocy Hóshimaru znowu dostrzegł ów zagadkowy uśmiech przycza­jony w jej oczach i kącikach ust. Kiedy siedząca z lewej strony kobieta podawała jej świeżo umytą głowę, dziewczyna najpierw rozcinała podtrzymu­jący węzeł rzemyk, a następnie rozczesywała włosy

- starannie, pieszczotliwie. Czasami dodawała szczyptę oliwy, muskała brzytwą wygoloną powie­rzchnię lub - biorąc ze stolika zapaloną trociczkę

- okadzała włosy wonnym dymem. Następnie pra­wą ręką sięgała po nowy rzemyk; trzymając jeden koniec w ustach, lewą ręką zbierała włosy i wiąza­ła przepisowy węzeł - a wszystko to czyniła z wprawą zawodowego fryzjera. Pracując, myś­lami zdawała się być daleko, ale kiedy krytycznym okiem spoglądała na ukończone dzieło, jak gdyby kontrolując styl fryzury, na jej twarzy pojawiał się niezmiennie ów enigmatyczny uśmiech.

Prawdopodobnie uśmiech ten był po prostu wyrazem wrodzonej jej dziewczęcej uprzejmości. W kontaktach towarzyskich miała zwyczaj uśmie­chać się do osób, z którymi rozmawiała — nawyk świadczący o dobrym wychowaniu - i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, uśmiechała się w ten

sam sposób do martwych głów. Trudno się dziwić, że i przez długi czas zajmując się głowami - mu­siała stopniowo zobojętnieć i wyzbyć się odrazy, jaką mógł budzić widok odciętych głów, i nawet

- pracując nad ich upiększeniem i zaczęła z cza­sem odczuwać coś w rodzaju sentymentu i po­czucia odpowiedzialności, zupełnie jakby miała do czynienia z żywymi ludźmi. Niemniej na kogoś, kto znienacka ujrzał tę scenę - z jednej strony głowy z poprzedzającą śmierć torturą agonii za­stygłą w bladych twarzach, z drugiej delikatne, czerwone usta pięknej dziewczyny 1 jej uśmiech, choć prawie niedostrzegalny, oddziaływać musiał w sposób szczególnie podniecający. Była piękna i uwodzicielska, a ów rys okrucieństwa dodawał swoistej pikanterii jej urodzie. Zatem może nie powinno zbytnio dziwić, że dwunastoletniego Hóshimaru zafascynowała taka piękność. Jednak­że oprócz owej fascynacji doświadczył on silnej emocji nieznanej normalnemu mężczyźnie. Z Wy­znań Doamiego, gdzie szczegółowo opisany jest stan umysłu chłopca, wynika, że Hóshimaru za­zdrościł znajdującej się przed dziewczyną głowie. Był zazdrosny, lecz bardzo istotne jest zrozumienie charakteru tej zazdrości. To nie było po prostu tak, że zazdrościł głowie, iż dziewczyna układa jej włosy, goli ciemię i wreszcie spogląda na nią z owym okrutnym uśmiechem... nie, on pragnął zostać zabitym, stać się taką okropną głową

o zniekształconych agonią rysach, którą preparo­wała dziewczyna. Stać się oddzieloną od ciała głową było koniecznym warunkiem spełnienia. Nie znajdował przyjemności w wyobrażaniu sobie siebie, żywego, u jej boku; za to gdyby mógł stać się jedną z owych głów - umieszczoną przed dzie­wczyną w całej jej urodzie - jakże byłby szczęś­liwy...

Chłopiec był przerażony i zdumiony przyjem­nością, jaką sprawiała mu owa dziwna, pozbawio­na logiki fantazja. Dotychczas był zawsze panem swych uczuć, zdolnym kierować nimi zgodnie ze swą wolą. Ale w najtajniejszym zakątku jego serca kryła się studnia o nieznanej strukturze i głębi, poza zasięgiem jego samokontroli - i oto raptow­nie uniesiona została przykrywa owej studni. Gdy oparł dłonie na krawędzi i spojrzał w ciemność, w bezdenną otchłań, ogarnęło go przerażenie. Po­czuł się jak człowiek, który - przekonany o swym doskonałym zdrowiu - nieoczekiwanie dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory. Hóshimaru nie poj­mował, co jest źródłem jego choroby, musiał jed­nak przeczuwać, choćby niejasno, że było coś chorobliwego w rozkoszy, która zrodziła się na dnie tajemnej studni jego serca.

Bez wątpienia zdawał sobie sprawę, że umiera­jąc, utraciłby świadomość. Lecz jego fantazja - wi­zja rozkoszy, jaką odczuwałby, będąc głową w rę­kach dziewczyny - pozbawiona była logiki. I owa fantazja sama w sobie sprawiała mu przyjemność. Oddał się iluzji, że oto stał się głową, nie tracąc świadomości. Próbował sobie wyobrazić, że jedna z leżących przed kobietami głów jest jego własną. Kiedy dziewczyna uderzała głowę krawędzią grze­bienia, wyobraził sobie, że to on jest uderzany - co sprawiło, że rozkosz osiągnęła szczyt. Zapomniał

o całym świecie, jego umysł pogrążył się w oszoło­mieniu, ciało drżąło. Spośród wielu różnych głów koncentrował swą uwagę na najbrzydszych: na głowach o smutnym lub błagalnym wyrazie, gło­wie komicznej, głowie o ciemnej brudnej skórze bądź głowie zgrzybiałego starca - i mówił sobie: „To ja”. Sprawiało mu to znacznie większą przyje­mność niż identyfikowanie się z głową przystoj­nego, młodego bushi. Krótko mówiąc, zazdrościł

bardziej głowom godnym pożałowania, odrażają­cym niż pięknym.

Hóshimaru był chłopcem upartym, o silnym charakterze. Zapewne w miarę, jak jego zawsty­dzająca rozkosz stawała się coraz intensywniejsza, doświadczać musiał nurtującego uczucia nienawi­ści wobec samego siebie. Bez wątpienia robił wszy­stko, by zapanować nad podnieceniem. Wkrótce, przywołując w sukurs całą posiadaną siłę woli, wycofał się z tajemniczego, groźnego miejsca, któ­re zdawało się wciągać go wprost w otchłań de­prawacji. Długa, jesienna noc jeszcze trwała, gdy wrócił do swego pokoju. Późniejsza rozterka Hóshimaru przedstawiona jest szczegółowo w Wy­znaniach Doamiego. Przez trzy kolejne noce chło­piec wymykał się na poddasze. Za każdym razem zwodził sam siebie, wynajdując coraz to nowe preteksty: „Nie przystoi poddawać się do tego stopnia strachowi”, szedł więc wypróbować siłę swej woli. Lecz faktycznie to pokusa rozkoszowa­nia się owym widokiem przyciągała go z nieodpar­tą mocą. W ciągu owych trzech dni to zapominał

o wszystkim, to znów ogarniały go wyrzuty sumie­nia. Za każdym razem, gdy schodził po schodach, powtarzał sobie: „Nie wolno mi tu wrócić”. Lecz gdy nadchodziła noc, wymykał się z posłania, owładnięty gorączką, i podążał desperacko ku bramom swego sekretnego raju.

Kiedy Hóshimaru zjawił się na poddaszu trzeciej nocy, przed dziewczyną spoczywała niezwykła gło­wa. Należała ona do młodego, dwudziestojedno- czy może dwudziestodwuletniego bushi, ale o dzi­wo - brakowało nosa. Nie była to twarz szpetna. Raczej urodziwa, o cudownie bladej cerze; świeżo ogolone miejsca błękitniały, gładkie, lśniące włosy były równie wspaniałe jak te, które spowijały ra­miona dziewczyny i spływały obfitą falą na jej

plecy. Niewątpliwie wojownik był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Jego oczy i usta miały klasyczny kształt, w zdecydowanych, męskich ry­sach o doskonałych proporcjach była pewna deli­katność. Gdyby całość uzupełniał kształtny, prosty nos, twarz ta mogłaby służyć artyście wykonujące­mu lalki jako wzorzec urody młodego bushi. Nie­stety - z jakiegoś powodu brakowało nosa; wy­glądało to tak, jakby odcięty został ostrą klingą, wraz z kością, od czoła aż po górną wargę. Gdyby był to płaski, mały nos, brak ten nie byłby tak dziwny - ale w tym przypadku obserwator mimo­wolnie oczekiwał widoku foremnej wypukłości sta­nowiącej uzupełnienie owej wspaniałej twarzy. Tymczasem została ona dokładnie usunięta, pozo­stawiając płaską, szkarłatną powierzchnię. Wsku­tek tego twarz była brzydsza i bardziej komiczna niż twarze zwyczajnie szpetnych mężczyzn. Dziew­czyna starannie rozczesała połyskujące, czarne włosy beznosej głowy i ponownie związała je w przepisowy węzeł, następnie - jak miała to w zwyczaju - przez chwilę wpatrywała się w śro­dek twarzy, w miejsce, gdzie powinien być nos

- i uśmiechnęła się. Jak zwykle chłopiec zafas­cynowany był wyrazem jej twarzy, lecz przypływ emocji, której doświadczył w tym momencie, był bez porównania silniejszy niż kiedykolwiek przed­tem. Tej nocy 1 w jednym rzędzie z okaleczonymi głowami - twarz dziewczyny jaśniała dumą i rado­ścią życia, była ucieleśnionym, absolutnym Pięk­nem przeciwstawionym niedoskonałości. I jej uśmiech właśnie przez swą dziewczęcą szczerość i prostotę wydawał się tym razem pełen ironicz­nego zła. Uśmiech sprawił, że chłopca porwał dziki wir nie kończących się wizji. Wydawało mu się, że przez całe wieki mógłby tak patrzeć w jej uśmiech­niętą twarz; inspirowane tym widokiem wizje były

niewyczerpane - i zanim pojął, co się właściwie dzieje, jego dusza odpłynęła do krainy rajskich snów, w której on sam stał się ową beznosą głową i wraz z dziewczyną przebywał w świecie zamiesz­kanym tylko przez ich dwoje. Ta wizja odpowia­dała jego upodobaniom. Uczyniło go to szczęśliw­szym, niż był kiedykolwiek przedtem.

Jego radość przerodziła się w zachwyt; uśmiech znikał stopniowo z twarzy dziewczyny, ale jeszcze przez pewien czas chłopiec trwał w oszołomieniu, jak człowiek, który utracił duszę, podążając szla­kami swych marzeń. Widząc, że dziewczyna za­mierza przekazać głowę sąsiadce z lewej strony, przerwał panującą na poddaszu śmiertelną ciszę.

I Co mu się stało? Głowa, którą trzymasz... 1 Hóshimaru spostrzegł, że jego głos drży. Z wysił­kiem wypowiadał poszczególne słowa. - Co to? Ta głowa nie ma nosa?

- A... Tak.

Opierając lśniące od oliwy dłonie na umiesz­czonej przed nią desce, dziewczyna przybrała peł­ną szacunku pozycję, wymaganą w przypadku zwracania się do szlachcica. Czyniąc to, na mo­ment uniosła wzrok i spojrzała w twarz chłopca, ale prawie natychmiast pochyliła głowę jeszcze bardziej w pełnym szacunku i wdzięku ukłonie.

- Musiał być głupcem, skoro obcięto mu nos

- powiedział chłopiec.

Ochrypły dźwięk, podobny bardziej do kaszlu starca niż śmiechu dziecka, dobył się z jego gardła i odbił osobliwym echem w ciasnym pomieszczeniu.

- Dlaczego raniono go w ten sposób?

- Bo... bo to kobieca głowa, panie.

- Głowa kobiety?

- Nie, panie...

Być może będąc tak młodą, dziewczyna czuła się onieśmielona rozmawiając z mężczyzną, być może

43 J £

zachowanie chłopca - sposób, w jaki wyrzuca! z siebie pytania - sprawiły, iż wyczuła w nim istnienie czegoś anormalnego. Tak czy inaczej, odpowiadała nie podnosząc wzroku, nieśmiało, jak gdyby z przymusem.

- „Kobieca głowa” nie jest głową kobiety, panie. Niewiele wiem na ten temat, ale słyszałam, że podczas bitwy wojownik nie zawsze jest w stanie zabrać głowę zabitego wroga i nosić ją cały czas przy sobie. W takich przypadkach zabiera tylko nos, by móc później wrócić i odszukać samą głowę.

Ponieważ Hóshimaru domagał się dalszych in­formacji, dziewczyna pochylała głowę coraz niżej i niżej i odpowiadała najkrócej, jak tylko mogła. Chciał na przykład wiedzieć, skąd wzięło się okreś­lenie „kobieca głowa”; prawdopodobnie stąd, że jeśli jako trofeum przedstawiony zostałby tylko sam nos, nikt nie byłby w stanie określić, czy należał on do mężczyzny, czy do kobiety. Zasad­niczo beznose głowy nie były pożądane, ale pod­czas bitwy wojownik, który zdobył trzy czy cztery głowy, miałby spory kłopot, chcąc nosić je ze sobą. Zamiast tego odcinał nosy i posługiwał się nimi później, po zakończeniu bitwy i pomagało mu to odnaleźć zdobyte głowy. Obcinanie nosów było dopuszczalne jedynie w przypadku absolutnej ko­nieczności - wyjaśniła - i w zasadzie „kobiece głowy” trafiały się nader rzadko: ta była pierwsza, jaką zdarzyło się jej widzieć od rozpoczęcia ob­lężenia. To było wszystko, czego chłopiec zdołał się dowiedzieć z wypowiadanych z przymusem słów dziewczyny.

A oto fragment Wyznań Doamiego:

Mój pan powiedział kiedyś: Nie ma nic bar­dziej osobliwego niż serce człowieka. Gdybym nie spotkał tamtej dziewczyny i nigdy nie zobaczył

«kobiecej głowy», nigdy nie oddałbym się równie haniebnym występkom. Wspomnienie dało począ­tek mej hańbie: twarz owej dziewczyny tak głębo­ko wryła się w moją pamięć, że nie potrafiłem jej zapomnieć ni w dzień, ni w nocy. Zapragnąłem dostarczyć następną «kobiecą głowę» i znów ujrzeć uśmiech na jej twarzy. Kiedy już podjąłem decyzję, owładnęła mną niecierpliwość - i pewnej nocy wykradłem się z zamku, by wśliznąć się do nieprzyjacielskiego obozu”.

O tym jak Hoshimaru zdobywa nos w obozie nie­przyjaciela i daje dowód swej odwagi

Kilka przeszkód dzieliło Hoshimaru od urzeczywi­stnienia jego pragnienia ujrzenia kolejnej beznosej głowy przed dziewczyną na poddaszu. Przede wszystkim nie mógł liczyć na to, że ktoś inny przyniesie „kobiecą głowę”; musiał to zrobić sam, tymczasem nie było mu wolno udać się na pole bitwy. A gdyby nawet zdołał wymknąć się z zam­ku, pojawiał się kolejny problem: należało od­naleźć wybitnego nieprzyjacielskiego wojownika, zwyciężyć go, odciąć mu głowę i nos. Musiałby ponadto ukryć fakt, że to właśnie on zdobył gło­wę, i przekazać ją dziewczynie w imieniu kogoś innego. Aby zdobyć odznaczenie za męstwo na polu bitwy, niezbędne było posiadanie świadka; ale celem Hoshimaru nie było zdobycie sławy. Pragnął tylko raz jeszcze ujrzeć, jak dziewczyna uśmiecha się do beznosej głowy. Najprostszym rozwiązaniem byłoby wybrać odpowiednie zwłoki spośród licznie zalegających przedpola zamku ciał, odciąć głowę, a następnie wyszukać jakiegoś „świadka”; może przekupić jakichś piechurów

45 i

9

- lecz jego sumienie bushi nie aprobowało takiej możliwości. Taki tchórzliwy plan niegodny był syna samurajskiego rodu. Własną ręką zabić musi nieprzyjacielskiego wojownika, uciąć mu głowę i zabrać nos. Hóshimaru sam borykał się ze swym problemem, nie mogąc zasięgnąć niczyjej rady. Musiał działać szybko, gdyż kobiety w mansardzie mogły zostać zastąpione przez inne.

Gdy Hóshimaru snuł' swe osobliwe nadzieje i plany, na krytycznym odcinku pomiędzy główną Cytadelą, honmaru, i Drugą Cytadelą dwie armie toczyły rozpaczliwy i bezlitosny bój. Rozgrzane perspektywą bliskiego zwycięstwa oddziały Yaku- shiji jak czarna lawina przewaliły się ponad wałem, staranowały bramę i wdarły się do honmaru, gdzie zostały zatrzymane przez zdecydowanych na wszys­tko obrońców i w wielkim zamieszaniu wyparte poza obręb Drugiej Cytadeli. Gniewne okrzyki, strzelanina, jęki rannych, stłumiony hałas czyniony przez przemieszczające się armie - przez cały dzień odgłosy towarzyszące rzezi i zniszczeniu rozbrzmie­wały w uszach Hóshimaru niczym pomruk odległej burzy. Mimo bohaterskiej obrony istniała nikła szansa, że Zamek Ojika zdoła się utrzymać. Aoki Shuzen miał opatrunek na udzie, gdzie dosięgła go nieprzyjacielska włócznia, był ponadto dwukrotnie ranny w ramię, ale nie dbając o rany uczestniczył w walkach. Rzadko odwiedzał Hóshimaru, ale za każdym razem, zanim się oddalił, by powrócić na mury, zwykł powtarzać z surową miną:

Czy jesteś gotów, młody panie? Kiedy nadej­dzie pora, nie zapomnij, proszę, czego cię zawsze uczyłem”.

Oznaczało to, że Hóshimaru w każdej chwili powinien być gotów umrzeć odważnie, rozcinając sobie brzuch według stosownych reguł. Z kobiet ani jedna nie pozostawała już bezczynna, nawet

starsza pani, która była jego przewodniczką; wszy­stkie zajmowały się pielęgnowaniem rannych i grzebaniem poległych. Zdarzało się, że nie wraca­ły nawet na noc.

Ale jeśli nawet los zamku i los jego samego były już przesądzone, chłopiec nie dbał o to. Jedyne, co miało dlań w tej chwili znaczenie, to tylko to, że w wyniku chaosu panującego na zamku nikt go nie kontrolował. Wymknąć się niepostrzeżenie po­za mury - to nie będzie trudne. Jedynym prob­lemem było przedostanie się do obozu wroga. Minęły dwie noce od owego dziwnego przeżycia na poddaszu; podczas drugiej nocy Hóshimaru bezszelestnie zszedł w dół po zboczu na tyłach strażnicy i odnalazł tajemną ścieżkę, która wy­prowadziła go poza obręb murów zamku. Doszedł do wniosku, że skoro główne siły nieprzyjacielskie skoncentrowały się w obrębie pierścienia umoc­nień pomiędzy Drugą i Trzecią Cytadelą, to w głó­wnym obozie usytuowanym poza zewnętrzną fosą straże zostały prawdopodobnie zredukowane i nie są zbyt czujne. Uznał, że najlepiej będzie podążać dalej ścieżką i spróbować przedostać się na tyły kwatery głównej wroga. Jego serce biło mocno i z drżeniem oczekiwał tego, co miało się wyda­rzyć, niczym wojownik, który wyrusza na pierwszą w swym życiu bitwę. Uroczo uśmiechnięta twarz dziewczyny i niezliczone beznose głowy tańczyły mu przed oczami.

Była druga w nocy, kiedy chłopiec puścił się ścieżką w dół zbocza. Księżyc, który bladą po­światą rozpraszał ciemności podczas jego nocnych wypraw na poddasze arsenału, spoczywał majes­tatycznie na grzbiecie Góry Ojika i kreślił na ziemi wyraźny cień chłopca. Hóshimaru narzucił na gło­wę delikatny welon, co upodobniło go do wymy­kającej się z zamku kobiety; gdy tak szedł, widział

swój zwiewny, drżący cień płynący ponad ziemią, niczym meduza.

Nieprzyjacielski obóz musiał być doskonale za­opatrzony, skoro zapewniał schronienie i aprowi­zację dwudziestotysięcznej armii podczas trwające­go już ponad dwa miesiące oblężenia. Zamek Ojika wznosił się na skraju pasma górskiego - na górskim „przylądku” stanowiącym zakończenie grzbietu-półwyspu wrzynającego się w równinę; obóz nieprzyjacielski miał kształt podkowy obej­mującej obrzeża owego „półwyspu”. Obóz otacza­ły bambusowe zasieki i płot, co pięć - sześć met­rów płonęły ogniska straży; w pewnej odległości od siebie, poza ogrodzeniem, wznosiły się wieże obserwacyjne. Wróg zbudował ponadto liczne tymczasowe drewniane schrony - coś w rodzaju baraków - w których spali samurajowie, od dowó­dców poczynając, a kończąc na prostych bushi. Hóshimaru minął wypukły grzbiet podkowy i do­tarł wreszcie do jej końca. Znalazł się w ten sposób na tyłach kwatery głównej, usytuowanej naprzeciw głównej bramy zamku. Bambusowy płot nie stano­wił dla chłopca przeszkody, nie zauważony wśliz-. nął się za ogrodzenie. Oczywiście w normalnych warunkach przedostanie się do nieprzyjacielskiego obozu nie byłoby takie łatwe, ale jak trafnie prze­widział, większość żołnierzy wroga pozostała na okupowanych pozycjach w obrębie Drugiej i Trze­ciej Cytadeli - obóz był wyludniony, a strażnikom daleko do zwyczajnej czujności.

Chłopiec orientował się doskonale w tajnikach życia na zamku, ale owej nocy po raz pierwszy znalazł się w obozie wojskowym i wśliznąwszy się poza ogrodzenie, był ogromnie zaciekawiony. Do­chodząc do wniosku, że jego przebranie na terenie obozu może się wydać podejrzane, zdjął welon, złożył go i ukrył na piersi. Następnie szybko

48

i lekko, niczym lecący ptak, przemykał pomiędzy budynkami, wykorzystując ich cienie kreślone przez wspaniały księżyc. Zatrzymywał się pod okapami dachów kolejnych budynków i zaglądał do ich wnętrz. Szczęśliwie dla chłopca, blask og­nisk strażniczych ginął w intensywnym świetle księżyca: w jaskrawej poświacie płomienie przypo­minały raczej białawy dym. Księżyc kreślił na ziemi srebrne refleksy i sprawiał, że wszelkie naj­drobniejsze nawet przedmioty zdawały się fosfory­zować w przesyconym światłem powietrzu jesien­nej nocy. Owa niezwykła, promienna poświata ograniczała czuwającym strażom pole widzenia. Chłopiec przeczołgał się obok grupki przykucnię­tych strażników, stłoczonych wokół ogniska, i skierował się bezpośrednio w stronę wieży war­towniczej, wykorzystując ciemną smugę rzucanego przez nią cienia I nie niepokojony przez nikogo. Ponieważ obrońcy zamku zepchnięci zostali poza wewnętrzne linie umocnień, strażnicy na wieży nie byli zbyt czujni i prawdopodobnie drzemali. Ale nawet jeśli któryś z nich zauważyłby chłopca, zapewne uważałby go za jednego z paziów, urze­czonego urokiem księżycowej nocy.

Każdy barak otaczały kurtyny oznaczone her­bem zajmującego kwaterę bushi. Przy wejściu każ­dorazowo wystawiona była deska informacyjna; na terenie ograniczonego kurtynami placu znaj­dowały się sztandary, proporce, włócznie etc. Hóshimaru kolejno lustrował mijane kwatery. W pewnym momencie jego uwagę przyciągnęła jedna szczególnie okazała kurtyna ozdobiona cha­rakterystycznym znakiem mon. Chłopiec zatrzy­mał się: był to znak rodowy Yakushiji Danjó

- kurtyna otaczała więc kwaterę nieprzyjaciels­kiego dowódcy. Hóshimaru przedostał się poza kurtynę i - opierając się o zbitą z desek ściankę

49

k

baraku - przez chwilę nasłuchiwał uważnie, ale wewnątrz panowała niczym nie zmącona cisza. Następnie, okrążając budynek, odnalazł stajnię z pięcioma czy sześcioma spętanymi końmi stano­wiącymi z pewnością własność wodza. Nawet one pogrążone były we śnie. Hóshimaru czuł, że oto nadarza się wspaniała okazja dokonania czynu, którym zyskać można niewyobrażalną chwałę. Wprawdzie jego zasadniczym celem było zdobycie „kobiecej głowy”, nie zaś głowy naczelnego wo­dza, gdyby jednak pozwolił, by zmarnowała się tak niecodzienna okazja, byłby niegodny swego samurajskiego dziedzictwa. Skoro generalski sztandar umieszczony został właśnie tutaj, mogło to oznaczać, że Masataka nie przyłączył się do uczestników oblężenia, lecz że spał wewnątrz tego właśnie baraku. Jeżeli wszystko ułożyłoby się po­myślnie i udałoby mu się wziąć głowę naczelnego wodza nieprzyjacielskiej armii, byłby to czyn wyją­tkowy, wyróżnienie się z niczym nieporównywal­ne. Myśl ta stanowiła dodatkową podnietę w awanturniczym planie chłopca. Z opanowaniem i odwagą dorosłego mężczyzny ostrożnie otworzył tylne drzwi. Przez chwilę szedł po omacku po drewnianej podłodze wzdłuż korytarza prowadzą­cego do - jak się domyślał — wewnętrznych pomie­szczeń. W korytarzu było ciemno, ale dzięki wni­kającej przez dziury po sękach i szpary pomiędzy deskami księżycowej poświacie udało mu się wre­szcie dotrzeć do końca korytarza i odnaleźć drzwi. Z wnętrza izby, przez wąską szparę sączyło się światło. Chłopiec przesunął shoji'3, otwierając drzwi na szerokość około trzydziestu centymet­

rów. Wnętrze izby podzielone było na dwie części; ta, którą mógł teraz widzieć Hóshimaru, okazała się przedsionkiem, w którym spało dwóch paziów, mniej więcej w jego wieku. Dalsza część pomiesz­czenia oddzielona była parawanem: tam właśnie paliła się lampa. Ostrożnie, by nie obudzić paziów, Hóshimaru na palcach przemknął przez przedsio­nek i przycupnął w cieniu parawanu, wpijając zachłannie wzrok w oblicze śpiącego bushi. Cho­ciaż barak był prowizoryczną, zbudowaną z desek konstrukcją, główna izba okazała się przestronna; poza posłaniem znajdowała się wnęka, w której zawieszono zwój przedstawiający wizerunek boga wojny, Hachimana. Obok posłania stał przenośny ołtarzyk z wizerunkiem groźnego boga ognia, Fu- dómyó. Pozostałe akcesoria: katana, zbroja, stojak pod miecze oraz meble zdobione bogato srebrnym i złotym lakierem nie pozostawiały cienia wątp­liwości I nie była to z pewnością kwatera zwyk­łego bushi. Ponadto włosy mężczyzny związane były w sposób zastrzeżony dla wodzów; głowa jego spoczywała na lśniącej, polakierowanej na czarno podpórce, ubrany był w nocną szatę z cięż­kiego jedwabiu. Hóshimaru nie wiedział nic na temat wieku czy wyglądu Masataki. Mężczyzna na posłaniu mógł mieć około pięćdziesięciu lat. Miał szerokie czoło i pociągłą twarz o gładkiej cerze i subtelnych wyrafinowanych rysach - śpiąc, przy­pominał bardziej dworzanina niż bushi. Większość wojowników tego okresu miała skórę stwardniałą i spaloną przez słońce, naznaczoną śladami stoczo­nych bitew 1 tymczasem karnacja tej pogrążonej we śnie twarzy, choć raczej ciemna, podobna była do powierzchni starannie wypolerowanego drewna i posiadała strukturę najlepszego papieru welino­wego. Nie była to skóra bushi, który życie spędził w siodle, smagany deszczem i wichrem, lecz sta­

rannie wypielęgnowanego arystokraty, zabawiają­cego się poezją i muzyką.

Wspomniany Yakushiji Danjó był formalnie wasalem Domu Hatakeyama, jednak od czasów jego ojca potęga rodu wzrosła i przewyższyła zna­czenie Domu Hatakeyama; doszło do tego, że nie będąc bezpośrednio wasalem shóguna, wywierał on istotny wpływ na politykę Muromachi-Baku- fu14. Ów wyjątkowy status zawdzięczał głównie zdolnościom ojca, jego osobiste militarne osiąg­nięcia nie były szczególnie znaczące; zwykł raczej wykorzystywać wypracowaną przez ojca uprzywi­lejowaną pozycję w charakterze odskoczni, a włas­na elokwencja, dowcip, inteligencja i bystrość po­mogły mu zdobyć przychylność przełożonych i wykorzystać w pełni okazję stworzoną przez ów okres w dziejach, kiedy to wasale potrafili często zdominować swych suzerenów. Tak więc formal­nie daimyo, Danjó był faktycznie epigonem arysto­kracji, który przyswoił sobie maniery i styl życia dworzan. W tamtych czasach wielu bushi z Kioto, od członków rodziny shóguna i jego najbliższych współpracowników poczynając, ulegało stopniowo

wpływom dworu i zaczynało upodabniać się 1 tak pod względem wyglądu zewnętrznego, jak i sposo­bu bycia - do pozbawionych energii arystokratów; nie było więc nic niezwykłego w tym, że Danjó lepiej się znał na poezji niż na wojennym rzemioś­le. Przybył, by osobiście stanąć na czele swych wojsk, lecz z góry pewny zwycięstwa, spał oto wygodnie i beztrosko w swej kwaterze. Taki to był człowiek, w którego uśpioną twarz wpatrywał się Hóshimaru.

Chłopiec wyczuwał, że czegoś brak temu męż­czyźnie, który - jak uznał - musiał być samym Danjó. To prawda, iż męża owego cechowała wrodzona godność i powaga stosowna dla wybit­nego daimyo, lecz wydawał się zbyt łagodny i miękki; brakowało mu surowego dostojeństwa, jakiego można by się spodziewać po przywódcy militarnego klanu i wodzu dwudziestotysięcznej armii. Chłopiec wyobrażał sobie zwykle wodza wyposażonego w przymioty, jakie obserwował u swego ojca, Musashi-no Kami Terukuniego, czy Ikkansai z Góry Ojika - jako męża o ciele niczym hartowana stal i zuchwałym obliczu płonącym żądzą podbojów. Bardzo łatwo można skruszyć tak delikatną postać - i to bez nadmiernego ryzy­ka, pomyślał chłopiec. Nie był ani przerażony, ani też zawiedziony; powinien może odczuwać coś w rodzaju zadowołenia, że oto będzie mógł zade­monstrować swą odwagę i dokonać wielkiego czy­nu. On jednak spoglądał na tę twarz pod innym kątem. W jej centrum wznosił się kształtny, szczu­pły, delikatny arystokratyczny nos. Z miejsca, w którym się znajdował, Hóshimaru patrzył wprost w nozdrza lekko odchylonego w górę nosa i widząc dzielącą je długą i wąską przegrodę stwier­dził, że ciało było bardzo cienkie. Grzbiet załamy­wał się, tworząc lekki garbek typowy dla arysto-

kratycznych nosów, pod skórą widoczny był deli­katny zarys kości. Jeżeli uda mu się oddzielić ten nos od tej twarzy, dreszcz wywołany przez ów akt zniszczenia z pewnością porównywalny będzie z doznaniem inspirowanym widokiem „kobiecej głowy” na poddaszu arsenału. Wówczas była to głowa przystojnego, młodego bushi. Lecz ta głowa połączona była z torsem nieprzyjacielskiego wodza

- nieważne, że nie najodpowiedniejszego na to stanowisko - i była elegancka: subtelna i wyrafi­nowana, a to wystarczyło, by zrekompensować mankament, iż należała do mężczyzny w średnim wieku. Nie, ten nos był nawet bardziej fascynujący niż jakikolwiek inny - wystarczająco uwodziciel­ski, by napełnić tęsknotą serce chłopca, który tak wielką przyjemność czerpał ze scen oglądanych na mansardzie.

Kiedy tak się przyglądał, płomyk małej oliwnej lampy drżał i kołysał się, a migotanie to sprawiało, że kołysał się również cień rzucany przez nos na uśpioną twarz. Chwilami, w zależności od ruchów płomienia, nos pogrążał się w zupełnym mroku. Pojawiał się i znowu znikał. Wyglądało to, jakby kapryśny płomień próbował sprowokować chłopca. Sam nos wywierał nań jakąś szczególną presję, sprawiając chwilami wrażenie, jakby go już nie było. Zdawał się wyczekiwać niecierpliwie chwili, kiedy zostanie wreszcie oddzielony od twarzy. Oczyma wyobraźni Hóshimaru raz jeszcze ujrzał zagadkowy uśmiech dziewczyny; pragnął przekszta­łcić tę twarz w beznosą głowę, złożyć ją przed jej kolanami, wydać ją na pastwę jej badawczego spoj­rzenia - nic nie mogło sprawić mu większej radości.

Jak na swój wiek Hóshimaru był silny i dobrze zbudowany, ponadto nie wątpił w swe szermiercze umiejętności. Kopnął znienacka podpórkę, na któ­rej spoczywała głowa śpiącego; zanim jego prze- 54

ciwnik zdążył wstać i sięgnąć po miecz, skoczył mu na pierś, usiadł okrakiem i jednym pchnięciem przebił mu gardło. Wakidzashi15 ofiarowany mu przez ojca, Terukuniego, był dziełem słynnego Kanemitsu16, lecz zręczność chłopca była bardziej imponująca niż wspaniała broń. Jednym uderze­niem osiągnął cel; wydobył miecz z rany i od­skoczył tak szybko, że dosięgły go ledwie pojedyn­cze krople tryskającej krwi. Był niemal zdziwiony własną zręcznością i precyzją. Przeciwnik nie zdą­żył nawet krzyknąć; Hóshimaru ujrzał przerażone oczy - i usta: otwarte, gotowe przemówić

- a w chwilę później twarz śmierci, stężałą, wy­krzywioną w agonii. W tym momencie Hóshimaru spostrzegł tuż za sobą błysk klingi. Dwaj chłopcy, których minął śpiących w przedsionku, równo­cześnie wydobyli miecze i zaatakowali go - lecz Hóshimaru, rozzuchwalony dokonanym przed chwilą czynem, wyminął ich i wskoczył do wnęki. Stanął tam w pozycji bojowej, gotów do walki, mając za sobą zwój z wizerunkiem Hachimana. Dawało mu to pewną przewagę, gdyż przestrzeń przed alkową zajęta była częściowo przez zwłoki, przenośny ołtarzyk i ustawione obok posłania me­ble - tak że wrogowie zbliżyć się mogli z jednej tylko strony. Paziowie byli wyraźnie zbici z tropu widokiem zwłok swego pana, a ich zmieszanie spotęgowało się jeszcze, gdy zdali sobie sprawę, że zabójca był wyrostkiem mniej więcej w ich wieku. Kiedy dopadł jednym susem wnęki, gdzie oczeki­wał przeciwników w pozie weterana - Hóshimaru wydać im się musiał demonem, który zjawił się nieoczekiwanie, jak spod ziemi. Paziowie stracili

cały swój początkowy zapał; ostrożnie okrążyli zwłoki swego pana, bacząc, by ich nie nadepnąć, i powoli postępowali w kierunku wnęki.

Dwaj chłopcy ramię w ramię zbliżali się do krawędzi alkowy, wysunąwszy do przodu czubki swych kling, ale kiedy już mieli tam wejść, jeden z nich - mniej odporny nerwowo - cofnął się. Hóshimaru bacznie obserwował poczynania dru­giego; w chwili gdy chłopiec postawił nogę na krawędzi podium, Hóshimaru zrobił wypad i zadał cios. Paź cofnął się odruchowo, przerażony dzikim atakiem przeciwnika, który dotąd stał nieruchomo w głębi wnęki, w odległości około dwóch metrów. Podium, aczkolwiek niewysokie, dawało Hóshima­ru przewagę; widząc, że jego pierwszy cios zranił pazia głęboko w ramię, objął go mocno i pchnął raz jeszcze - w bok. Brocząc krwią z odniesionych ran chłopiec osuwał się na podłogę powoli, niczym tonąca łódź. Zanim jeszcze pierwszy paź uderzył ciałem o podłogę, Hóshimaru zaatakował drugie­go. Nieszczęsny chłopiec, obezwładniony trwogą, nie myślał o walce ani też nie próbował uciekać, zdecydowany towarzyszyć swemu panu w śmierci. Odwracając wzrok od błysków miecza Hóshimaru sparował dwa czy trzy ciosy - była to jednak próba oporu pełna rezygnacji, niemal przeprasza­jąca. Hóshimaru wytrącił mu broń z ręki, obalił na ziemię i przebił jego pierś.

Rozprawiwszy się z dwoma paziami, klęknął obok zwłok dowódcy i chwyciwszy lewą ręką za węzeł włosów, prawą zaczął odcinać głowę. W tym momencie usłyszał kroki kilku mężczyzn biegną­cych korytarzem w jego kierunku. Aczkolwiek chłopiec działał szybko, wykonanie tego wszyst­kiego musiało zająć jakieś piętnaście - dwadzieścia minut. Wynika z tego, że w pobliżu, w samym baraku, nie było nikogo, i dopiero teraz — praw- 56

dopodobnie zaalarmowani hałasem 1 nadbiegali wojownicy z sąsiedniej kwatery. Hóshimaru nie miał chwili do stracenia; tymczasem oddzielenie głowy od ciała okazało się zadaniem trudniejszym niż zadanie żywemu śmiertelnego pchnięcia 1 i chłopiec przeraził się, słysząc zbliżające się głosy. Klinga zaklinowała się między kręgami szyi, kiedy ktoś wbiegł do przedsionka. Żeby nie wpaść w ręce wroga, chłopiec musiał natychmiast ucie­kać. Dotychczas niemal cudem udało mu się zrea­lizować podjęty zamiar i i oto na koniec zmuszo­ny był porzucić swój plan lub dać się zabić. Zgrzy­tając zębami w bezsilnym gniewie wyszarpnął tva- kidzashi z karku zabitego. I wówczas, kierowany irracjonalnym impulsem, ciął martwą twarz, po­zbawiając ją nosa. Bryłka ciała potoczyła się na podłogę; porwał ją błyskawicznie, gwałtownie ot­worzył drzwi i wybiegi w ciemność.

Kiedy czytamy biografię wielkiego bohatera, odnosimy często wrażenie, że opatrzność w szcze­gólny sposób czuwała nad jego losem, dając mu możliwość podejmowania ryzyka w sytuacjach niedostępnych doświadczeniom przeciętnych ludzi i pozwalając wyjść z. podejmowanych prób bez szwanku. Wyczyn Hóshimaru może być tego przy­kładem. Być może obciął zmarłemu nos, by roz­ładować gniew, być może pragnął spełnić przynaj­mniej w części swój zamiar, lub też zuchwały chłopiec uległ na koniec panice - tego nie wiemy. Lecz niezależnie od kierujących nim pobudek, gdyby - uciekając 1 nie zabrał ze sobą nosa Masataki, prawdopodobnie zostałby schwytany. To tylko domysł, ale można przypuszczać, że gdy wojownicy wpadli do sypialni i spostrzegli, że coś ważnego zniknęło z oblicza ich pana, niektórzy spośród nich wybiegli w pościgu za przestępcą, ale inni - przypuszczając, że nos mógł zostać odcięty

przypadkowo, gdyż nie mogli mieć pewności, iż zabójca zabrał go ze sobą - penetrowali tym­czasem sypialnię w poszukiwaniu brakującego ele­mentu twarzy wodza. Początkowo ledwie dwóch czy trzech mężczyzn ścigało Hóshimaru, w dodat­ku biegnącego przed nimi chłopca wzięli za jed­nego z paziów, który zbudził się i ruszył wraz z nimi w pościg. Hóshimaru cudem umknął, a za­nim minął zewnętrzne ogrodzenie, usłyszał docho­dzące ze wszystkich stron, ze szczytów wież straż­niczych, głosy muszli sygnałowych i bębnów. Bru­talnie wyrwani ze snu żołnierze masowo wybiegali z baraków; w obozie ogłoszono alarm, ale ogólne zamieszanie sprzyjało Hóshimaru. Przemykając pomiędzy coraz liczniejszymi pochodniami, w pe­wnej chwili porwał on z mijanego ogniska płonącą głownię i zamachał nią nad głową. Chłopiec oka­zał się na tyle sprytny, by zauważyć, że postać jego stanie się trudniej dostrzegalna, gdy sam będzie trzymał światło w ręce. Dotarłszy bezpiecznie poza teren zabudowany, odrzucił pochodnię i po prze­biegnięciu jeszcze kilkuset metrów narzucił na gło­wę welon i rozpłynął się we wszechobecnym blas­ku księżyca.

O tym jak obie strony są zdezorientowane i jak armia Yakushiji rezygnuje z oblężenia zamku

W oficjalnych źródłach historycznych czytamy, że Yakushiji Danjó Masataka zasłabł nagle podczas ataku na Zamek Ojika w Dziesiątym Miesiącu 18 roku ery Tenmon, zwinął oblężenie i wycofał się do Kioto, gdzie w dziesięć dni później umarł w swej rezydencji Aburako-ji. Z danych zawartych w Wyznaniach Doamiego i w Marzeniu nocy jasno 58

wynika, że informacja ta była fałszywa, ale wów­czas po stronie oblegających zaledwie kilku bushi znało prawdę - a w zamku jedynie sam Hóshi- maru.

Zdaje się, że w czasie ucieczki Hóshimaru w obozie wybuchł pożar, widoczny nawet z zam­ku. Płonął jeden tylko barak i pożar został wkrót­ce zlokalizowany i ugaszony; jest prawdopodobne, że ktoś w obozie okazał się ostrożny i na tyle sprytny, iż rozmyślnie podłożył ogień, by dostar­czyć możliwe do przyjęcia wyjaśnienie zamiesza­nia. Z analizy przytoczonych uprzednio faktów wynika, że śmierć naczelnego wodza była konsek­wencją poważnych- zaniedbań; co gorsza zabójca zdołał zbiec. Oficerowie sztabu znaleźli się w nie lada kłopocie. Przede wszystkim podjęte zostały rozpaczliwe wysiłki odnalezienia nosa. Utrata no­sa była czymś o wiele gorszym niż utrata głowy. Imagawa Yoshimoto zlekceważył przeciwnika i poległ w bitwie pod Okehazama, ale we właś­ciwym czasie głowa jego została odesłana, oczywi­ście z nosem wznoszącym się na właściwym miejs­cu. Było coś szczególnie poniżającego w fakcie, że wzięto nos Masataki, pozostawiając samą głowę

- i trudno było oznajmić taką nowinę w obozie. Wydaje się, że w tej sytuacji oficerowie uznali za najwłaściwsze nakazać milczenie tym, którzy wi­dzieli zmarłego, całe zaś zamieszanie i ogłoszenie alarmu złożyć na karb pożaru.

Lecz jeśli nawet żołnierze pozwolili się zwieść pozorom, prawda mogła w każdej chwili wyjść na jaw za sprawą nieprzyjaciela. Lada moment z zam­ku przybyć mógł wysłannik niosący na tacy nos i oznajmić: „Coś cennego stanowiącego własność Danjó-dono nieoczekiwanie dostało się w nasze ręce; niewątpliwie tego potrzebujecie, więc oto zwracamy wam to z całym szacunkiem”. Najwyżsi

rangą drużynnicy Yakushiji byli pełni trwogi, że zdarzyć się może coś w tym rodzaju. Choć nad­szedł świt, nie rozpoczynali natarcia i czekali na kolejny ruch przeciwnika ■ - lecz nie przybywał żaden posłaniec. Oblężony zamek również nie pró­bował kontruderzenia i zachowywał dziwne mil­czenie, co potęgowało jeszcze niepokój oficerów Danjó. Zaczęli podejrzewać spisek. Ktoś wyraził przypuszczenie, że człowiek, który wdarł się do sypialni dowódcy, nie był agentem z zamku, ale zwykłym złodziejem lub może kimś, kto miał z da- imyo jakieś osobiste porachunki. Jeżeli zabójca byłby samurajem, nie pozwoliłby sobie na tak bezsensowny żart, jakim było obcięcie nosa; ar­gument ten nie był pozbawiony realnych podstaw, ale inni byli zdania, że jednak był to bushi z zamku i faktycznie zabrał nos, gdy zabrakło mu czasu, by odciąć głowę - i że wróg zamierza wykorzystać ten fakt, by ich upokorzyć.

Kiedy oficerowie sztabu Yakushiji próbowali odgadnąć zamiary przeciwnika, obrońcy zamku również niepokoili się coraz bardziej, nie pojmu­jąc, dlaczego triumfujący napastnicy raptem zanie­chali decydującego natarcia. Stawiając opór, obrońcy jedyną szansę ocalenia widzieli w ewen­tualnej wolcie politycznej na dworze w Kioto, lecz raporty nie zawierały żadnej tego rodzaju infor­macji: Oblegający naciskali dotąd systematycznie, upadek zamku zbliżał się nieuchronnie i wydawał się nieunikniony - przeciwnik nie miał powodu, by rezygnować właśnie teraz, tymczasem oblegający od rana zachowywali dziwną ostrożność. Nie było słychać wzywających do ataku bębnów, nie od­powiadali nawet na strzały z zamku; zamiast tego wzmocnili linie obronne i zachowywali spokój

- a wszystko to bez widocznego powodu. Ostatniej nocy w obozie wroga wybuchł pożar; być może 60

spowodował on jakieś- straty? Wysłano szpiegów, ale nie dowiedzieli się oni niczego konkretnego. Nie ulegało wątpliwości, że coś się stało; Ikkansai zwołał wyższych oficerów na naradę w nadziei, że wspólnie uda im się rozwiązać zagadkę, lecz nikt nie potrafił przedstawić nic, prócz niczym nie uzasadnionych domysłów; każdy miał swoją włas­ną teorię i nie potrafili uzgodnić konkretnie planu dalszych działań. Niektórzy proponowali przepro­wadzenie desperackiego ataku. To mogłoby się okazać zbyt niebezpieczne, sprzeciwili się inni, skoro właściwie nie wiadomo nic na temat planów wroga; z czasem sytuacja się wyjaśni, a tymczasem należy poczekać na kolejny manewr przeciwnika. W ten sposób upłynął dzień.

Kiedy wrogie armie wydane były na pastwę domysłów i niepewności, Hóshimaru cierpiał z po­wodu pecha, jaki go spotkał ostatniej nocy. Acz­kolwiek początkowo nie miał pewności, czy zabity mężczyzna był naczelnym wodzem nieprzyjaciels­kiej armii, to zaobserwowane rankiem nagłe zała­manie się impetu natarcia umocniło go w przeko­naniu, że jednak się nie mylił, lecz bynajmniej nie zamierzał radośnie oznajmiać innym o tym, co uczynił. Dzieci często stawiają dorosłych w kłopot­liwej sytuacji będącej następstwem jakiegoś nie­przemyślanego figla, jakiejś zgoła niewinnej psoty, która spowodować może komplikacje, o jakich się nikomu nie śniło. W takich przypadkach często można by uniknąć wielu problemów, gdyby dziec­ko w porę przyznało się do popełnionego błędu; lecz obawiając się kary bądź wahając się wyznać wszystko otwarcie, skoro sprawy przybrały nie­przewidziany obrót, dzieci wolą udawać, że o ni­czym nie wiedzą, w nadziei, że nikt nie odkryje prawdy. Hóshimaru rozumował w podobny spo­sób. Gdyby wystąpił i poinformował, że to on

spowodował zmianę zachowania się nieprzyjaciela czynem, jakiego dokonał minionej nocy, obrońcy natychmiast odzyskaliby ducha i zostałby im oszczędzony daremny niepokój. Hó6himaru bliski był publicznego wyjawienia prawdy, kiedy myślał

0 tym, jak wspaniale się spisał i jak bardzo ojciec

1 Ikkansai chwaliliby go, gdyby wiedzieli, czego dokonał w tak młodym wieku - ale jednocześnie przerażała go myśl, że ten jego czyn był przypad­kowy, dokonany niejako przy okazji - i że wyjść może na jaw wstydliwa motywacja leżąca u pod­staw jego decyzji. A zresztą, czy ktokolwiek by mu uwierzył, gdyby próbował zyskać uznanie nie przedstawiając rzeczowych dowodów ani świad­ków? Gdyby zameldował o wszystkim bezpośred­nio po powrocie z nocnej eskapady, być może by mu uwierzyli; tymczasem on, zanim zagrzebał się pod kołdrą, starannie zniszczył dowody rzeczowe, wrzucając swe splamione krwią szaty w płomienie mijanego ogniska strażniczego. Teraz jedynym do­wodem, jakim dysponował, był sam nos, zawinięty w papier i ukryty na jego piersi, ale przedstawienie tego dowodu oznaczałoby konieczność ujawnienia fatalnego sekretu.

Co najbardziej dręczyło Hóshimaru, to głęboki żal, iż jego plan z ubiegłej nocy nie powiódł się do końca. Wróg z pewnością wyciągnie z otrzymanej lekcji właściwe wnioski i wzmoże czujność; pono­wne wśliźnięcie się do obozu nie poszłoby już tak gładko. Od czasu do czasu, po upewnieniu się, że nikt go nie obserwuje, chłopiec wyjmował nos i pogrążał się w marzeniach. Wizerunek twarzy zmarłego w chwili, gdy odcinał mu nos, zapadł głęboko w pamięć Hóshimaru, a obraz ów stawał się za każdym razem coraz bardziej żywy, ilekroć spoglądał na zachowany kawałek ciała. Gdyby tak jeszcze mieć samą głowę... Pragnął po nią iść. k 62

Ciało naczelnego wodza spoczywa teraz zapewne złożone uroczyście w tej samej izbie. Hóshimaru wyobraził sobie sypialnię Danjó, następnie wspa­niałe zwłoki, przystojną, gładką twarz, a na koniec ubytek w jej centrum. Owa wizja, niczym rzadki przedmiot wielkiej wartości, podniecała jego żądzę posiadania. Lecz obecnie, kiedy walka była skoń­czona, kobiety z poddasza przerwały swą pracę; gdyby nawet zdołał wykraść głowę i dostarczyć ją do zamku, nie mógł już mieć nadziei na złożenie jej przed kolanami dziewczyny. Mógł jednak obser­wować ją ukradkiem, kiedy siedziała w kręgu kobiet, które nie mając nic do roboty, znowu zbierały się w pokoju wokół starszej pani i plot­kowały od rana do wieczora.

Nie ma nic bardziej beznadziejnego i wrażliwego na ciosy niż potajemna, nieodwzajemniona miłość chłopca do starszej od niego kobiety. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, dziewczyna rozpaliła w piersi Hóshimaru płomień namiętności i dała początek jego skandalicznemu życiu seksualnemu. A przecież Hóshimaru adorował ją tylko z daleka, niczym w sennym marzeniu, i nigdy nie miał z nią bezpośredniego kontaktu. Wmieszany między plo­tkujące kobiety, znajdował przyjemność, mogąc słyszeć jej głos i dyskretnie obserwować uśmiech pełzający po jej policzkach. Lecz uśmiech ten oży­wiał wspomnienia owych nocy na poddaszu

- i choć był to tylko życzliwy uśmiech pogodnej z natury dziewczyny, Hóshimaru odnajdywał w nim okrucieństwo i był oczarowany. Ogarniał go żal, gdy słyszał kobiety mówiące: „Oblężenie zdaje się dobiegać końca", lub: „Zamek zostanie z pewnością ocalony”. Każdy kolejny dzień ob­lężenia był jednym więcej dniem, kiedy Hóshimaru mógł być blisko dziewczyny - i wcale nie pragnął, by to się skończyło.

Przez cztery dni dwie armie stały naprzeciw siebie, pełne niepokoju - wreszcie piątego dnia atakujący przerwali oblężenie, zwinęli obóz i wy­cofali się. Najwyższym rangą wasalom Yakushiji do końca nie udało się odnaleźć nosa ich suzerena i wciąż nie mieli pojęcia, kim jest zabójca. Być może nie wytrzymali nerwowo; ogłaszając wieść

o „nagłej chorobie pana Danjó Masataki”, wynie­śli zwłoki w zamkniętej lektyce. Przez ten czas wśród żołnierzy obu armii krążyły pogłoski, że z naczelnym wodzem jest coś nie w porządku: wielu domyślało się, że już nie żyje, ale nikt nie podejrzewał, że przyczyną zgonu mogła nie być choroba. Gdyby jednak niosący lektykę żołnierze mieli okazję choć raz spojrzeć na oblicze „chore­go”, byliby przerażeni i zdumieni. Bakterie choro­by powodującej odpadanie nosa zostały przywle­czone do Japonii mniej więcej w tym samym czasie wraz z tytoniem, ale z pewnością nie były jeszcze zbyt rozpowszechnione i znane.

Tak oto kończy się epizod dotyczący dziecińst­wa pana Musashiego - okresu, kiedy znany był pod imieniem Hóshimaru. Z Wyznań Dbamiego zacytujemy niewielki fragment dotyczący tego okresu:

Mój pan powiedział: Kawagoe Jimbei odkrył, że nieprzyjaciel wycofał się z Drugiej i Trzeciej Cytadeli. Nasi urządzili natychmiast wypad z za­miarem nękania wroga podczas odwrotu, ale pan Ikkansai nakazał powrócić swym ludziom do hon- maru, mówiąc, że bushi nie czerpie korzyści z nie­szczęścia innych. Jeśli Danjó zachorował, należy pozwolić mu odejść. Wszyscy na zamku przygoto­wani byli na pewną śmierć. Teraz cieszyli się bez końca. Na murach i na dziedzińcach odbywały się uczty, wszyscy upijali się świąteczną sake. Nie 64

wiem, dokąd odeszły zakładniczki. Być może po zakończeniu oblężenia pozwolono im wrócić w ro­dzinne strony. Chciałem raz jeszcze spotkać dziew­czynę, ale chociaż szukałem jej wszędzie, nigdy jej nie odnalazłem. Dowiedziałem się, że miała na imię Teru i była córką Ida Suruga-no Kamiego. Gdyby tak doszło do kolejnego oblężenia, mógł­bym ją znowu spotkać, myślałem, i pragnąłem, by pewnego dnia wróg ponowił atak”.

Gdyby tak doszło do kolejnego oblężenia, mó­głbym ją znowu spotkać” - czyż chłopiec w tym momencie nie rozumuje podobnie jak O-Shichi ze sklepu warzywnego?17

Księga trzecia

O tym jak Hoshimaru staje się pełnoletni i o pani Kikyb

Hó6himaru stał się pełnoletni 11 dnia Pierwszego Miesiąca 21 roku ery Tenmon (1552), wiosną, kiedy to ukończył piętnasty rok życia. Hoshimaru wciąż pozostawał na zamku na Górze Ojika jako paź Ikkansai. Sama ceremonia opisana jest w Ma­rzeniu nocy ze skrupulatnością typową dla pisarek; jest to relacja nadmiernie przegadana i nie ma potrzeby wdawać się tu w tego rodzaju szczegóły. Ceremonia odbyła się w prywatnej rezydencji Ik- kansai, a ojciec chłopca, pan Musashi-no Kami Terukuni, przybył ze swych włości, by osobiście włożyć na głowę syna symboliczny kanmuri. Hoshimaru miał wówczas 158 cm wzrostu i kiedy w wysokim nakryciu głowy postępował za ojcem, wydawało się, że ojciec i syn są równi.

Czytelnik powinien zwrócić uwagę na fakt, że w wieku piętnastu lat Hoshimaru miał 158 cm wzrostu. Nie wiemy dziś dokładnie, jaki był prze­ciętny wzrost mężczyzny w okresie Wojen Domo­wych, ale prawdopodobnie 158 cm nie było ni- 66

czym godnym uwagi w przypadku młodzieńca w jego wieku. Autorka Marzenia nocy, Myókaku, często komentuje jego wygląd jako dorosłego męż­czyzny i pisze na przykład: „Oblicze Zuin-in-sama było barwy żelaza, a jego postać dominowała; choć nie był wysoki, był dobrze zbudowany”; a w innym miejscu: „Oczy jego lśniły ostrym blaskiem, miał wydatne kości policzkowe i szero­kie usta; twarz ta wydawała się zbyt duża jak na mężczyznę jego wzrostu”. Na tej podstawie może­my przyjąć, iż nie urósł wiele od czasu osiągnięcia pełnoletności. Być może odziedziczył swój niski wzrost po ojcu Terukunim, który nie przerastał zbytnio swego młodocianego syna. Lecz nietrudno wyobrazić sobie, jakie wrażenie mogło wywierać to straszne oblicze, według słów Myókaku, zbyt wielkie w stosunku do samej postaci.

Z chwilą dojścia do pełnoletności Hóshimaru,

I przejmując jeden człon imienia ojca, przybrał mia- I no Kawachi-no-suke Terukatsu, i jeszcze w tym samym roku latem, podczas prowadzonego przez I Ikkansai oblężenia zamku Mizukuri, odbył swój

I oficjalny chrzest bojowy. Nie dość że wziął głowę nieprzyjacielskiego dowódcy, generała Hotta Mi- zaemona, ale też jako pierwszy wspiął się na mury

i zeskoczył do wnętrza zamku. Zagrzewając swych żołnierzy wezwaniem: „Nie pozwólcie zginąć Ka­wachi-no-suke”, Ikkansai zdobył wreszcie zamek. Tradycja głosi, że otrzymawszy tę nowinę za po­średnictwem Aoki Shuzena, ojciec Terukuni pła­kał ze szczęścia w swej rezydencji na Górze Tan- mon. Również Ikkansai nie szczędził młodzień­cowi słów uznania za jego męstwo, mówiąc: „Dzi­siejsza walka była wspaniała”, lecz zdaje się, że prywatnie, w rozmowie z przyjacielem, dał wyraz swym obawom: „Będzie człowiekiem, którego na­leży się lękać. Co stanie się z Domem Tsukuma po

mojej śmierci?” I musiał niewątpliwie mieć się na baczności, odkąd spostrzegł, iż Terukatsu był nie tylko zręczny w walce, ale też wyjątkowo sprytny, inteligentny i zuchwały. W Wyznaniach Doamiego czytamy, że podobnie jak Terukatsu, w oblężeniu uczestniczył też najstarszy syn Ikkansaia - Oribe- noshó Norishige. Norishige miał wówczas lat sie­demnaście, ale będąc o dwa lata starszym od Terukatsu, ustępował mu wyraźnie zarówno pod względem siły, jak i uzdolnień. Ikkansai nie mógł tego nie zauważyć - i nie potrafił ukryć wewnętrz­nej rozterki i ojcowskiego niepokoju; Terukatsu postanowił wystrzegać się wszystkiego, co mogło­by wzbudzić nieufność czy to ojca, czy syna.

Lecz relacja o bohaterskich czynach Terukatsu na polu bitwy nie jest celem tej opowieści. Szcze­góły dotyczące powyższego tematu znaleźć można w Kromkach Wojennych Domu Tsukuma w roz­dziale zatytułowanym „O upadku zamku Mizuku- ri” i w wielu innych źródłach. Nas interesuje kwestia, co się stało z tajemnymi rozrywkami Terukatsu, jego monstrualnymi fantazjami, owym „sekretnym rajem”, którego wrota uchyliła przed nim ujrzana w dzieciństwie „kobieca głowa”? Na podstawie jego imponującego wojennego debiutu ktoś mógłby sądzić, że wstrętne wspomnienie roz­płynęło się, nie pozostawiając śladu w sercu mło­dego bushi, a jego miejsce zajęła nie poskromiona ambicja. Prawdopodobnie każdy niemal chłopiec doświadcza raz czy dwa razy w życiu czegoś podo­bnego do tajemniczej, sekretnej rozkoszy, której Terukatsu zakosztował jako dziecko. Lecz może się zdarzyć, że kiedy chłopiec znajdzie się w sprzy­jających okolicznościach, by folgować tym uczu­ciom i ponawiać próby wciąż od nowa, owa sek­retna rozkosz wytrawi drogę do jego serca i zako­rzeni się tam jako chorobliwa perwersja oddziału- 68

jąca na cale jego życie erotyczne. Terukatsu mógł­by nigdy nie odkryć istnienia owego „sekretnego raju”, gdyby jako chłopiec nie zobaczył „kobiecej głowy”. A nawet jeśliby go wówczas odkrył, jego seksualne upodobania nie uległyby aż takiej defor­macji, gdyby otrzymany w dzieciństwie impuls nie został później powtórzony z jeszcze większą siłą. Przede wszystkim synowie daimyo nie wiedli spo­kojnego życia, jakie było udziałem współczesnych im młodych arystokratów - i nie mieli zbyt wiele czasu, by karmić i rozwijać w sobie dzikie, zde­prawowane fantazje. Można śmiało wnioskować, że młody Terukatsu po prostu nie miał innego wyboru jak powstrzymać się przez pewien czas od swych wstydliwych przyjemności i poświęcić się bez reszty zdobyciu sławy wojennej. Na jego nie­szczęście, właśnie wówczas pojawiła się na scenie kobieta, która miała rozpalić na nowo jego nie­zdrowe skłonności.

Kikyó-no Kata, oficjalnie żona Tsukuma Oribe- noshó Norishige, była córką tego samego Yakus- hiji Danjó Masataki, który „zachorował" podczas oblężenia Zamku Ojika; przybyła do zamku jako narzeczona Norishige dwa lata później, w 20 roku ery Tenmon (1551), licząc sobie lat piętnaście; była więc o rok młodsza od Norishige i o rok starsza od Terukatsu. Opisana jest w Marzeniu nocy.

Będąc dobrze urodzoną damą ze stolicy, znała się na poezji i muzyce, a jej usta niczym płatki kwiatów i wspaniałe brwi przewyższały swą dos­konałością zarówno urodę Yang Kuei Fei18 z dale-

!

!f

kich Chin, jak i naszej własnej księżniczki Soto- -ori...”

Frazesy te nie dają jasnego wyobrażenia o cha­rakterze jej urody. To, że była wyjątkowo piękna, jest zapewne prawdą, gdyż tradycja głosi, iż nie ustępowała pod żadnym względem matce - córce słynnej z piękności damy Kikutei - i dlatego Norishige, urodzony romantyk, przez długi czas kontynuował starania o jej rękę.

Dopiero wstawiennictwo shóguna doprowadziło negocjacje do szczęśliwego finału. Kiedy w 18 roku ery Tenmon (1549) Danjó Masataka z wielką armią obiegł zamek na Górze Ojika i omal nie zmusił Ikkansai do popełnienia seppuku19, była to kulminacja trwającej nieprzerwanie od wielu lat wojny między Yakushiji i Tsukuma. W kraju nie mógł zapanować pokój, jak długo te dwa rody

o niemal równej potędze kontynuowały zmagania; dlatego shógunat Muromachi wykorzystał szansę, jaką stworzyła nieoczekiwana śmierć Danjó Masa- taki w następstwie choroby, by interweniować; obie strony wyrzekły się wieloletniej wrogości, a małżeństwo stanowić miało rękojmię pojedna­nia. Po stronie Yakushiji wodzem klanu był w owym czasie brat pani Kikyó, Awaji-no Kami Masahide. Wiedział on, że ojciec jego, Masataka, nie umarł z powodu choroby, lecz został zabity w swej kwaterze przez nieznanego sprawcę, a zwłoki jego zostały sprofanowane w niewybacza­lny sposób - i świadomość tego sprawiła, że niena-

wiść i nieufność Masahide w stosunku do Domu Tsukuma były wciąż żywe, chociaż tymczasem, robiąc dobrą minę do złej gry, przyjął propozycję Bakufu z pozorną wdzięcznością. Po stronie Do­mu Tsukuma jedynie Terukatsu znał rzeczywiste okoliczności śmierci Masataki, więc możemy być pewni, iż cały klan - nie mając powodów, by wątpić w szczerość pokojowych intencji Awaji-no Kamiego, cieszył się z pojednania i planowanego małżeństwa. A narzeczony Norishige cieszył się najbardziej, jak już o tym mówiliśmy przed chwilą.

W Trzecim Miesiącu 22 roku ery Tenmon (1553), w niewiele ponad rok po ślubie syna, Ikkansai zachorował i umarł - informują o tym Kroniki Wojenne Domu Tsukuma i inne źródła. W retrospekcji również ta śmierć wydaje się podej­rzana, aczkolwiek autorzy Wyznań Daimiego

i Marzenia nocy sugerują, że nie było w niej nic tajemniczego. Umarł na dyzenterię w wieku pięć­dziesięciu dwóch lat - powiadają - i brzmi to dość prawdopodobnie, lecz w Kronikach Wojennych Domu Tsukuma opis przyczyn i rozwoju choroby jest bardziej niż zwykle szczegółowy i czai się w nim coś fałszywego. Lecz zamiast wnikać w szczegóły dotyczące okoliczności śmierci Ikkan- sai, przejdźmy do następnego incydentu.

W Ósmym Miesiącu 23 roku ery Tenmon (1554 r.) Tsukuma Oribenshó Norishige, otrzymawszy ra­port o powstaniu wznieconym przez swego wasala Yokowa Buzen-no Kamiego, pana na Zamku Tsu- kigata, osobiście stanął na czele siedmiotysięcz- nego oddziału kawalerii i wyruszył, by odbić twier­dzę. Kawachi-no sukę Terukatsu towarzyszył wówczas Norishige jako członek jego świty; 10 dnia Ósmego Miesiąca podczas bitwy Norishige oddalił się do cienistego gaju znajdującego się w odległości około półtora kilometra od głównej

bramy zamku i z tego punktu obserwacyjnego kierował ruchami swych oddziałów, gdy nagle kula przeleciała tuż obok czubka jego nosa, chy­biając o włos. Norishige z mimowolnym wes­tchnieniem odruchowo uniósł dłonie w kierunku nosa. I prawie w tej samej chwili nadleciała druga kula, która omal nie zmiotła nosa z jego twarzy. Na grzbiecie nosa uformował się pęcherzyk, ni­czym w następstwie oparzenia - i smużka krwi jęła się sączyć przez uszkodzony naskórek. Stojący obok przed koniem dowódcy Kawachi-no sukę natychmiast własnym ciałem osłonił generała i od­prowadził Norishige do kryjówki w gaju, jedno­cześnie przebiegając wzrokiem otoczenie. Noris­hige, który stał się celem ataku Strzelca, był natu­ralnie zaniepokojony, ale niepokój owładnął także Kawachi-no suke. Norishige niepokoił się, gdyż był przekonany, że miał miejsce zamach na jego życie, tymczasem Kawachi-no suke podejrzewał, iż miało być inaczej. Strzelec mierzył wyraźnie w nos generała. Ponieważ oba strzały oddane zostały z tej samej strony, a drugi bliższy był osiągnięcia celu niż pierwszy, nie mogły to być zbłąkane, przypadkowe kule. Ich trajektoria przebiegała ró­wnolegle do twarzy siedzącego na koniu Norishige

- innymi słowy, pod kątem prostym do wypukło­ści jego nosa; z pewnością nie był to kąt, jaki wybrałby potencjalny zabójca. Lecz nie była to jedyna przesłanka, na jakiej opierały się podej­rzenia Kawachi-no suke. Już wcześniej był świad­kiem podobnego niemiłego incydentu, z tym, że dotyczył on Ikkansai. Incydent ów miał miejsce blisko dwa miesiące przez fatalną chorobą daimyo, podczas bitwy pod Chigusagawa, w Dwunastym Miesiącu 21 roku ery Tenmon (1552 r.); wówczas ^a również przeleciała poziomo przed twarzą Ikkansai, ale ponieważ był to pojedynczy strzał, 72

tylko Kawachi-no sukę zwrócił nań uwagę. I oto stanął teraz w obliczu identycznej niemal sytuacji. Kawachi-no sukę ogarniał coraz większy niepokój. Ktoś najpierw chciał pozbawić nosa łkkansai, a obecnie godził w nos jego syna i dziedzica, Oribenoshó Norishige... Wśród hałasu i zamiesza­nia, w kurzu zaciętej bitwy, w pamięci Kawachi-no sukę odżyło nagle wspomnienie od dawna zapom­nianego, dziecięcego wybryku. Pozbawione nosa, martwe oblicze Yakushiji Danja.. „kobieca gło­wa”... zagadkowy uśmiech pięknej dziewczyny, kie­dy przyglądała się owej głowie... zjawy te prze­mknęły przed jego oczami z szybkością błyskawicy. Równocześnie przypomniał sobie o swych obowiąz­kach. Zjawy groziły porwaniem jego duszy w ot­chłań ekstazy, lecz odpędził je machnięciem ręki

i spróbował dojść, kto oddał strzały. Żołnierze z zamku, przekonani o nieuchronności śmierci, atakowali owego dnia grupami, z niezrównaną za­ciętością; pole bitwy stało się areną brutalnych zmagań, kiedy walczące szeregi zwarły się i prze­mieszały, a walka wręcz rozprzestrzeniła się aż po próg kwatery głównej Norishige, lecz Kawachi-no sukę natychmiast zwrócił wzrok w kierunku, skąd padły strzały, i dostrzegł postać bushi stojącego w odległości około 180-200 metrów i spoglądające­go w ich stronę. Nosił wytworną, pokrytą czarnym lakierem i ozdobioną złotem zbroję. Kawachi-no sukę intuicyjnie wyczuł: „To ten”; nieznajomy był w pozycji do oddania trzeciego strzału, lecz zamiast tego odrzucił muszkiet i rzucił się do ucieczki.

Ponieważ odległość była zbyt duża, by Kawachi- -no sukę mógł dosięgnąć nieznajomego, chyłkiem ruszył za nim w pogoń, starając się, aby tamten go nie zauważył. Zdołał zbliżyć się na odległość nie­spełna dwóch metrów, gdy bushi dopadł krawędzi fosy przed bramą zamku.

4 - Tumu» 73

| stój! 1 wrzasnął za nim znienacka Terukatsu.

- Słucham?

Mówiąc to, wezwany bushi odwrócił się spokoj­nie, cofając się o dwa-trzy kroki. Widziany z blis­ka, prezentował się wspaniale: nosił biały hełm z gwiazdą, a na jego napierśniku połyskiwał wypi­sany złotym lakierem wielki chiński znak „SMOK”.

| Podaj swoje imię... Jam jest pierworodny syn Kiryu Musashi-no Kami Terukuniego, Kawachi- no sukę Terukatsu.

- Nie - przerwał mu bushi. - Nie ma powodów, bym podawał moje imię.

i Tchórzliwy łajdaku, dlaczego strzelałeś z mu­szkietu?

I Nie strzelałem.

- Milcz! Widziałem, jak go rzuciłeś i uciekłeś.

- Musiałeś mnie z kimś pomylić.

- Dobrze! Zaprzeczaj, skoro chcesz.

Zanim przebrzmiały te słowa, szpic włóczni Ka- wachi-no sukę błysnął, godząc wprost w „SMO­KA”. Zamiarem Kawachi-no sukę było obezwład­nić tajemniczego bushi, raniąc go ciężko, a następ­nie - żywego I pojmać do niewoli. Przeciwnik lekceważył początkowo młodzika, ale szybko zmienił zdanie, gdy ostrze włóczni atakowało go ze wszystkich stron, niczym rój szarańczy; zdążył odparować ledwie trzy czy cztery ciosy, zanim został obalony i raniony głęboko w udo poprzez plecionkę spódniczki. Kawachi-no sukę ciął go jeszcze w prawe ramię i przygniótł do ziemi, siada­jąc na nim okrakiem. Usłyszał wówczas:

- Niestety!

Słowo to wypowiedział wydobywający się spod mego głos.

- Twoje imię?

- Nie poznasz go nigdy, bierz moją głowę.

74

- Nie wezmę jej, chcę cię żywego.

Kiedy bushi usłyszał słowa: „Chcę cię żywego”

- nie bacząc na odniesione rany, zaczął się skręcać

i szarpać zawzięcie. Kawachi-no sukę rozglądał się za kimś, kto by mu pomógł, lecz nie widział nic prócz rozległej chmury pyłu; wśród owego- pyłu kłębiły się i przewalały masywne cienie podobne wzburzonym falom. Tymczasem przygwożdżony bushi okaleczoną ręką chwycił pas Kawachi-no sukę, lewą ręką wyciągnął jego krótki miecz i jął zadawać ciosy nie wybierając miejsca. Kawachi-no sukę nie mógł się dłużej łudzić, iż bez pomocy z zewnątrz uda mu się wziąć tamtego do niewoli. Niechętnie oparł czubek ostrza na gardle nieznajo­mego.

1 Spełnię twoje życzenie, ale powiedz, kim jes­teś? - zapytał raz jeszcze.

- Kończ! I warknął tamten.

Nie mówiąc nic więcej, zacisnął usta i zamknął oczy.

Mogłem go jeszcze zapytać, kto go nasłał na Oribenosho, ale z jego zachowania wiedziałem, że nigdy tego nie wyzna, tak więc odciąłem mu gło­wę. Mógł mieć jakieś dwadzieścia jeden - dwadzie­ścia dwa lata i był bardzo przystojny. Coraz, bar­dziej niespokojny, obszukałem go i pod zbroją odkryłem przywiązany do jego ramienia brokato­wy woreczek, który zawierał maleńki wizerunek bogini Kannon; talizman opakowany był w list skreślony starannie kobiecą ręką”.

W Wyznaniach Doamiego zacytowana jest treść owego kobiecego listu:

Aby pomścić mego ojca, odstrzel nos Oribe- -dono, ale pamiętaj, że nie wolno ci pozbawić go

życia. Jeżeli uczynisz to dla mnie, będzie to dowód największego poświęcenia i lojalności. Dan Siód­mego Miesiąca ery Tenmon, Do Zushio-dono”.

Kawachi-no sukę stał przez chwilę oszołomiony w kurzu pola bitwy, trzymając ów list. Leżący w pyle u jego stóp bushi był niewątpliwie owym „Zushio”, do którego list był adresowany. Lecz kim była autorka listu, która zwracała się do rzeczonego bushi imieniem „Zushio” z prośbą: „Odstrzel nos Oribe-dono”? Nie było podpisu, ale zdanie: „Jeśli uczynisz to dla mnie, będzie to dowód największego poświęcenia i lojalności”,

i sposób, w jaki napisano adres „Zushio-dono”

- małymi znakami i na samym dole kartki 1 po­zwalały mniemać, iż list wysłany został do pod­władnego przez wysokiej rangi damę, która prag­nęła ukryć swe imię. Nikt inny, oprócz Kawachi- -no sukę, czytając ten list nie byłby w stanie pojąć, dlaczego dama chciała pozbawić Oribenoshó nosa, ale nie życia, i w jaki sposób miałoby to „pomścić jej ojca” - zaiste trudno byłoby traktować serio taki list - lecz na twarzy Terukatsu, kiedy wpat­rywał się w ślady tajemniczego pędzla, pojawiła się chmura niepewności.

- Pani Kikyó...

Ta myśl przyprawiła Kawachi-no sukę o nagły dreszcz. Chociaż od czasów Ikkansai był drużyn­nikiem Domu Tsukuma, oczywiście nie miał pra­wa wstępu do prywatnej części rezydencji i nigdy nie widział twarzy pani Kikyó; znane mu były opinie o jej niezwykłej urodzie, ale nie było mu wiadomo nic na temat jej charakteru. Nie mógł też znać jej pisma. Lecz mężczyzna określany jako „ojciec” przez kobietę, która napisała list, nie mógł być nikim innym jak Yakushij Danjó, które­mu obciął nos. Znaczenie tajemniczego listu stało się jasne. Nikt inny nie zrozumiałby tego, lecz 76

i

Kawachi-no sukę już wiedział. Pani Kikyó musiała być jednym z nielicznych członków rodziny świa­domych faktu, że coś istotnego zniknęło z oblicza zmarłego ojca. Głęboko zmartwiona, zapragnęła go pomścić, czyniąc twarzy żyjącego przywódcy Domu Tsukuma to, co uczyniono martwej twarzy ojca. Czy decydując się na małżeństwo nosiła się już z tym zamiarem, czy też zrodził się on po ślubie

1 nie ulega wątpliwości, że był to jej własny pomysł, a nie życzenie jej brata, Awaji-no Kami. Gdyby Awaji-no Kami czuł się tak bardzo roz­goryczony z powodu nienaturalnej śmierci ojca, nigdy nie zgodziłby się na pojednanie z Domem Tsukuma ani tym bardziej nie przystałby na ślub swej siostry z Oribenoshó, nie dbając o opinię

i naciski shógunatu. Także sposób zemsty był zbyt pokrętny, by mógł zostać wymyślony przez męż­czyznę. Awaji-no Kami nie byłby tak tchórzliwy, wybrałby jawną zemstę. Ponieważ znaleziony przy Zushio list pisany był niewieścią ręką, a i sama intryga była w zamyśle tak bardzo kobieca, świad­czyło to, iż pani Kikyó wtajemniczyła Zushio, zaufanego bushi, w sekretny plan, który zrodził się w jej sercu. Nie informując o niczym swej rodziny, postanowiła pomścić ojca w wyjątkowo cyniczny sposób.

Rozważania te pchnęły myśl Kawachi-no sukę w nieoczekiwanym kierunku. Jego służba w druży­nie Domu Tsukuma była czymś przejściowym i nie wynikała z dziedzicznego powiązania typu: „suze- ren - wasal”; miał on jednak wobec rodziny lk- kansai dług wdzięczności za otrzymane wychowa­nie i - co zupełnie naturalne - podobnie jak inni drużynnicy darzył Norishige szacunkiem i sym­patią i pragnął służyć mu wiernie. Kiedy ów kryty­czny list przypadkowo trafił w jego ręce, Kawachi- -no sukę powinien czuć się szczęśliwy, że udało mu

się zażegnać zagrażające Norishige niebezpieczeń­stwo i bezzwłocznie mu o wszystkim zameldować. W zaistniałej sytuacji było to jego obowiązkiem. Tymczasem jego myśli potoczyły się niezwykłym torem; upodobanie do „kobiecych głów”, które tak długo drzemało gdzieś w zakamarkach pod­świadomości, zbudziło się nagle i zyskało ostry, wyraźny kształt. Niczym na jawie ujrzał znowu ów półuśmiech na policzkach dziewczyny z poddasza arsenału, a następnie przeniósł go na twarz arysto­kratycznej damy mieszkającej w Pałacu Wewnętrz­nym zamku na Górze Ojika. Z niesłychaną ostro­ścią jego wyobraźnia wykreowała wizerunek pięk­nej kobiety, której nigdy nie widział - zamkniętej w odległej komnacie, wśród złoconych parawanów odbijających tajemniczo wpadające od strony ogrodu światło, wspartej o stolik w cieniu trzcino­wych zasłon okiennych, w milczeniu spoglądającej na świat na zewnątrz komnaty z twarzą chłodną

i piękną. Subtelny uśmiech tańczący na jej niemal przeźroczyście bladych policzkach, gdy wyobraża­ła sobie swego męża, Norishige, pozbawionego nosa, pociągał i fascynował Terukatsu z bez poró­wnania większą siłą niż uśmiech dziewczyny na poddaszu. Tamta dziewczyna była tylko córką kogoś zwanego Ida Suruga-no Kami, gdy tym­czasem ta była szlachetnie urodzoną damą, w któ­rej żyłach płynęła krew damy Kikutei. Na pół świadomy uśmiech córki Suruga-no Kami zawie­rał element okrucieństwa i nic ponadto, podczas gdy uśmiech na subtelnej twarzy tej damy krył w sobie bezmiar szyderstwa — był złowrogim, prze­wrotnym uśmiechem kobiety zachowującej pozory cnoty, nawet kiedy spokojnie smakowała swą ze­mstę. Kawachi-no sukę pomyślał najpierw o tej damie owładniętej przerażającą złością, a następ­nie o jej mężu okaleczonym w wyniku jej szalone­

go podstępu, ale pozostawionym przy życiu

- i kiedy zestawił ich twarze: jedną, będącą uoso­bieniem Piękna, drugą - Brzydoty i dzika radość wywołana tą wizją przewyższyła wszystko, czego doświadczył kiedykolwiek przedtem, na poddaszu. Wyobrażał sobie wówczas najwyższe szczęście, ja­kiego by doznawał będąc „kobiecą głową”, która nie utraciła świadomości, złożoną na kolanach dziewczyny, poddaną dotykowi jej rąk. Teraz zaś człowiek, którego znał, stać się miał żywą „kobie­cą głową” pod zimnym spojrzeniem swej własnej żony... Wkrótce - należało się z tym liczyć - mógł być świadkiem urzeczywistnienia swej wizji.

Jak Państwu wiadomo, japońskie źródła histo­ryczne i biograficzne - zwłaszcza od czasu ukon­stytuowania się systemu Bakufu w okresie Kama- kura20 I szczególnie wiele miejsca poświęcają ko­mentowaniu czynów i wypowiedzi bohaterów, ale nie mają nic do przekazania na temat osobowości kobiet, które rodziły owych bohaterów i które

- wedle wszelkiego prawdopodobieństwa 1 mani­pulowały nimi z ukrycia. To samo obserwujemy w przypadku pani Kikyó; na podstawie Genealogii Domu Tsukuma i informacji rozsianych we współ­czesnych kronikach wojskowych potrafimy ustalić jej rodowód, daty jej ślubu i śmierci, i wiemy, że urodziła mężowi syna i córkę. Lecz jedyna wzmian­

ka, że wspólnie z panem Musashim doprowadziła do zguby Norishige, zawarta jest w jednym czy dwóch aluzyjnych wierszach w Kronikach Wojen­nych Domu Tsukuma. Ale oficjalne źródła milczą na temat okoliczności spisku, nie można się też z nich dowiedzieć, jakiego pokroju kobietą pani Kikyó faktycznie była. Mężczyzna o skłonnościach maso­chistycznych - a takim był pan Musashi - skłonny jest konstruować fantazje, w których partnerka odpowiada jego własnym perwersyjnym oczekiwa­niom; tymczasem w większości przypadków kobie­ta nie jest bynajmniej owym bezlitosnym mon­strum, jak ją przedstawiono. Na temat okaleczenia męża przez panią Kikyó dysponujemy relacją pana Musashiego zawartą w Wyznaniach Doamiego, ma­my też wersję mniszki Myókaku w Marzeniu nocy, lecz oba te źródła różnią się tak bardzo, że chwilami odnosi się wrażenie, iż dotyczą różnych osób. Jeżeli uwierzymy pierwszemu, to musimy uznać, że pani Kikyó była urodzoną sadystką; jeżeli drugiemu - to okaże się, że jej przerażająca decyzja zrodziła się wyłącznie z pragnienia odwetu za poniżenie, które spotkało ojca - a poza tym była kobietą szlachet­nego serca. Ta ostatnia opinia jest prawdopodobnie bliższa prawdy, ale nie można też wykluczyć, że ponieważ mniszka Myókaku nie znała osobiście pani Kikyó, wolała zachować umiar. Jakiekolwiek pobudki kierowały postępowaniem pani Kikyó, jed­no jest pewne: szczególne upodobania Terukatsu znalazły podnietę w okrucieństwie żony, która pra­gnęła okaleczyć własnego męża, by następnie czer­pać satysfakcję z przyglądania się jego kalectwu, kiedy będzie dotrzymywać mu towarzystwa. Od owego dnia stał się oddanym, ukrytym sojuszni­kiem damy i odrzucił wierność względem Norishige niczym zużyty but.

Dowiedziałem się później, iż rzeczony Zushio był synem drużynnika Yakushiji, Matoba Saemo- na. Jego matka była piastunką pani Kikyó, tak więc młody bushi i dama byli niczym brat i siostra. Był znakomitym strzelcem. Przypuszczam, że łą­czące go z suzerenem więzy przeciął na wieść

o buncie na Zamku Tsukigata i przybył ze stolicy, by przyłączyć się do Yokowa Buzena, To on był tym, który rok wcześniej strzelał do Ikkansai. Porzucając jego głowę na polu bitwy, ukryłem talizman z boginią Kannon i list pod zbroją i wró­ciłem do obozu. Nikt nie dowiedział się o zdradzie pani Kikyó. Zabicie tego człowieka było najwięk­szym błędem mego życia. Od tamtej chwili coś się we mnie zmieniło; chciałem zostać jej sprzymie­rzeńcem i dopomóc w zrealizowaniu jej pragnie­nia”.

Innymi słowy, chorobliwa namiętność Kawa- chi-no sukę i żądza zemsty pani Kikyó przypad­kowo znalazły wspólny cel: „Pozbawić Oribenos- hó nosa, zachowując go jednocześnie przy życiu”. W ten sposób dla obojga było bardzo niewygod­ne, że został zabity Zushio, człowiek jakże ważny dla urzeczywistnienia ich planów. Na nieszczęście dla Oribenoshó, wkrótce miał miejsce zabawny epizod.

O tym jak Tsukuma Norishige „zyskuje" zajęczą wargę i o toaletach dam wysoko urodzonych

Wiosną 24 roku ery Tenmon (1555 r.), w około pół roku po bitwie na przedpolach zamku Tsuki­gata, miało miejsce następujące wydarzenie. Ori­benoshó Norishige wydał w ogrodach Pałacu We-

81

wnętrznego zamku na Górze Ojika przyjęcie z okazji kwitnienia wiśni; zawieszono kurtyny i rozłożono kobierce w ich cieniu, Norishige pił sake i zabawiał się w towarzystwie żony i jej dworek, słuchając muzyki i poezji. Przyjęcie roz­poczynało się przed południem i trwało do czasu, gdy zamglony księżyc ukazał się na wieczornym niebie; kiedy wniesiono lampy i ustawiono je wo­kół kobierca, Norishige - już zupełnie pijany

- przywołał niewidomego muzyka, by akompanio­wał mu na ręcznym bębenku, podczas gdy sam śpiewał i tańczył kusemai.

Pod brokatową wstęgą kwiatów Nie związany, ale daremnie Splot wierzbowych gałązek w nieładzie Nigdy nie potrafię zapomnieć Widoku włosów rozrzuconych we śnie.

Kończył już taniec, kiedy strzała, która nad­leciała, nie wiadomo skąd, ugodziła nagle jego twarz z siłą grożącą zerwaniem nosa i rzuceniem go pomiędzy opadłe płatki wiśni — ale wymierzona zbyt nisko, trafiła w górną wargę.

1 Bandyta.

Norishige był pewny, że dostrzegł ciemną postać zeskakującą z konara odległej o jakieś trzynaście metrów wiśni; przyciskając dłoń do krwawiących ust krzyczał - czy raczej usiłował krzyczeć, gdyż z jakiegoś powodu słowa były mocno zniekształ­cone; rozpaczliwie starał się zawołać:

- Tam! Uciekł tamtędy!

Lecz z gardła wydobywały się tylko dziwne, nieartykułowane dźwięki, zupełnie niezrozumiałe, niczym bełkot niemowlęcia. Strzała rozszczepiła górną wargę i dziąsło, ból utrudniał właściwe poruszanie ustami, powietrze uciekało przez zieją­

cą ranę. W pierwszej chwili, z twarzą zalaną krwią, nie mógł być pewny, czy został trafiony w nos, czy w usta. Kiedy spostrzegł, że sam nie jest w stanie zrozumieć własnych słów, jego zmieszanie osiąg­nęło szczyt.

Mężczyźni rzadko dopuszczani byli do tej części zamku, toteż w pogoń za strzelcem ruszyły dziew­częta służebne. Po pewnym czasie nadbiegła grupa samurajów, przeszukali oni starannie wszystkie zakamarki rozległego ogrodu, ale strzelec zdążył się gdzieś ukryć i nie udało się go odnaleźć. Nikt nie potrafił wytłumaczyć, jak mogło dojść do in­cydentu; Pałac Wewnętrzny znajdował się w ob­rębie murów honmaru - Głównej Cytadeli - i in­truz z zewnątrz nie mógłby się tam przedostać nie zauważony przez niezliczone posterunki strażni- czo-obronne zamku. A ponieważ była to Wyspa Kobiet, dokąd mężczyźni nie mieli wstępu, war­townicy dniem i nocą trzymali straż na otaczają­cych ją punktach strategicznych. Ktoś wtajemni­czony wykorzystać mógł sekretną górską ścieżkę i zbliżyć się do Głównej Cytadeli od tylu, lecz nawet wówczas miałby poważne trudności z prze­dostaniem się na teren wewnętrznego ogrodu. Na­wet samurajowie z zamku nie mogli tam dotrzeć, nie mijając dwóch czy trzech punktów kontrol­nych. Było więc zastanawiające, jak strzelec po­trafił się tam mimo wszystko zakraść, a miary zdziwienia dopełniał fakt, iż mimo skrupulatnych poszukiwań nie natrafiono na jego trop. Powsze­chnie zakładano, że człowiek ów nie mógł wydo­stać się na zewnątrz, ukrywał się zatem gdzieś w obrębie zabudowań Pałacu Wewnętrznego. Po­szukiwania trwały przez całą noc: przeszukano ogród, pokoje pałacu, poddasza, strychy i koryta­rze, zaglądając nawet pod podłogi - wszystko bez rezultatu, ku rosnącemu zaniepokojeniu mieszkań­

ców zamku. Wzmocniono straże i zarządzono sta­łe nocne patrole; tymczasem minął miesiąc, póź­niej drugi - bez kolejnego incydentu - a tożsamość Strzelca pozostała nie zidentyfikowana.

Wasalni bushi wyrażali radość, że życiu ich pana nie zagraża niebezpieczeństwo, ale każdy, kto spo­tkał go po wypadku, współczuł mu i litował się nad nim w duchu. Kiedy rana zagoiła się na tyle, by mógł przyjmować swych ludzi, dla wszystkich stało się oczywiste, że „zyskał” zajęczą wargę. Trudno było uznać to za istotne kalectwo - pewna nieregulamość konturu wargi pod żadnym wzglę­dem nie przeszkadzała w jego codziennych zaję­ciach ani też nie utrudniałaby posługiwania się mieczem, gdyby doszło do wojny: pod tym wzglę­dem nie różnił się on od każdego normalnego mężczyzny. W porównaniu z chromym czy kimś, kto utracił jedno oko, przypadek Norishige w ogó­le trudno było uznać za upośledzenie - jego ludzie gratulowali mu więc wyjątkowego szczęścia, ale żaden z nich, kłaniając się z uszanowaniem, nie patrzył mu w twarz; ku wielkiemu zakłopotaniu nie zawsze potrafili zrozumieć, co ich pan powie­dział. Sytuacja uległa pewnej poprawie, kiedy rana zagoiła się zupełnie, ale trójkątny otwór, jaki po­został w środku górnej wargi, i brak trzech zębów sprawiały, że pewne głoski artykułowane były nie­wyraźnie. Był to jedyny uszczerbek fizyczny, jaki poniósł Norishige.

Stopniowo przyzwyczajano się do nowej sytua­cji, i z czasem zarówno sam zainteresowany, jak i ludzie z jego otoczenia przestali zwracać uwagę na owe mankamenty. Oribenoshó był początkowo przygnębiony i zniechęcony, ale teraz drużynnicy znowu patrzyli mu prosto w twarz, jakby się nic nie stało, i nauczyli się rozumieć jego mowę. Jego robne kalectwo traktowane było powszechnie ja- 84

ko coś oczywistego I i Norishige wyzbył się po­czątkowego zakłopotania. Powołując się na przy­kład Yamamoto Kansuke i chromego, zezowate­go karła, a zarazem wybitnego stratega i nie­którzy drużynnicy zapewniali, że fizyczne defekty podkreślają tylko dostojeństwo człowieka i i No­rishige stopniowo pozwolił się przekonać, iż tak jest faktycznie. Ale dla postronnego obserwatora bądź dla kogoś skłonnego do złośliwości i ironii nie ma nic równie humorystycznego jak komiczna sytuacja, której nikt inny nie uważa za zabawną. Im bardziej pozostali drużynnicy oswajali się z sy­tuacją, tym bardziej twarz i wymowa Norishige wydawały się komiczne Kawachi-no sukę; i choć starał się panować nad sobą, kiedy patrzył na zajęczą wargę tego człowieka - wiedział, że nie potrafi być względem niego lojalny. Wręcz prze­ciwnie: szpetota Norishige umacniała jego wolę oddania się sprawie pani Kikyó. Marzył o tym, by móc ją widzieć choć przez chwilę - ale nie samą; najlepiej wtedy, kiedy przebywała w sypialni, sam na sam z daimyo o zajęczej wardze. Właściciel tej budzącej litość twarzy, mamroczący swym szcze­gólnym głosem słodkie błahostki - i jego ukocha­na żona, pani Kikyó, z trudem utrzymująca powa­gę, skrywająca przewrotną nieżyczliwość pod mas­ką kokieteryjnego uśmiechu - ta scena, powtarza­jąca się niewątpliwie każdej nocy w głębi Pałacu Wewnętrznego, materializowała się w wyobraźni Kawachi-no sukę, ilekroć zetknął się z Norishige. Chwilami miał wrażenie, że dostrzega kredowo- białą twarz szlachetnej damy unoszącą się niczym widmo w mrocznej wnęce za plecami Norishige, kiedy ów siedział sztywno na podium.

Kawachi-no sukę przeżył wiele dni delektując się fantastycznymi wizjami inspirowanymi wido­kiem twarzy Oribenosho, ale on także nie miał

pojęcia, kto zakradł się do ogrodu i wypuścił ową oszpecającą strzałę. Zapewne przypuszczali Państ­wo, że zrobił to sam Kawachi-no sukę, ale tak nie było. W konkretnych okolicznościach naturalnym byłoby podejrzewać właśnie jego, ale Wyznania Doamiego i Marzenie nocy wspominają, jak się przekonamy, o innym przestępcy - i wydaje się rzeczą słuszną zaufać owym źródłom. Są tak szcze­re w ujawnianiu najciemniejszych aspektów tajem­nego życia pana Musashiego, że jest mało praw­dopodobne, by osłaniały go, zniekształcając fakty, gdyby w tym przypadku był winny. A poza tym nie istniała jeszcze wówczas łączność pomiędzy nim a panią Kikyó. Mógł oczywiście zaryzykować próbę jakiegoś- zamachu, ale bez pomocy damy próba taka byłaby z góry skazana na niepowodze­nie. Ulegając perwersyjnym skłonnościom, stawał się chwilami kimś zupełnie do siebie niepodobnym

- lecz zasadniczo był bardzo męskim, dzielnym i szlachetnym bushi. W owym okresie miewał może chwilami ochotę spłatać jakiegoś figla, ale jego chorobliwe skłonności z pewnością nie rozwinęły się jeszcze do tego stopnia, by mógł upaść tak nisko. Bezsprzecznie zamach ów był dziełem kogoś in­nego. Incydent podczas poświęconego kontemplacji piękna kwitnących wiśni przyjęcia wydarzył się wła­śnie w czasie, gdy Kawachi-no sukę pogrążony był w głębokim żalu z powodu pozbawienia życia Zus- hio i pokrzyżowaniu w ten sposób zamiarów damy. Ponieważ nie był świadkiem owego wydarzenia w ogrodzie, nie znał szczegółów, lecz natychmiast zorientował się, że pani Kikyó nie zaniechała swych planów, a co więcej - znalazła kogoś, kto gra rolę drugiego Zushio. Nie wiedział, w jaki sposób ów mężczyzna czy kobieta przedostali się do wewnętrz­nego ogrodu, a następnie stamtąd uciekli, lecz było dlań oczywiste, że wszystko to rozegrało się nie bez 86

udziału damy. Był pewny, że strzała, która roze­rwała wargę Norishige, przeznaczona była dla jego nosa. Czy zajęcza warga męża usatysfakcjonuje damę? czy też zamachy będą kontynuowane do chwili, gdy uda się zniszczyć jego nos?... Rozważa­nia Kawachi-no sukę każdorazowo kończyły się tą samą kwestią.

Pewnego gorącego letniego wieczora, w Szóstym Miesiącu tego samego roku, Norishige odpoczy­wał w towarzystwie żony na przewiewnym tarasie, popijając sake, gdy nagle z gęstego gaju w ogro­dzie nadleciała strzała. Wymierzona została w twarz Norishige w tym samym kierunku i pod tym samym kątem co poprzednia - ale tym razem Norishige usłyszał jej świst, gdy przecinała spokoj­ne nocne powietrze. Odwrócił głowę i odchylił się odruchowo; gdyby tego nie zrobił, wyniosłość nad jego zajęczą wargą zostałaby zmieciona. Mimo to nie uszedł bez szwanku: strzała okazała się szybsza niż jego unik. Kiedy odchylił się w tył i skręcił szyję w lewo, strzała otarła się o prawą stronę jego twarzy i zmiotła wzmocnioną chrząstką, wystającą część ciała - jego prawe ucho.

Dworki ruszyły do akcji, jedna grupa otoczyła Norishige, inne - zbrojne w halabardy - zbiegły do ogrodu. W ciągu trzech miesięcy, jakie upłynęły od pamiętnego przyjęcia w cieniu kwitnących wiśni, nie wydarzyło się nic szczególnego - i ostatecznie zaniechano poszukiwania przestępcy, uważając je za beznadziejne. Czujność cokolwiek zmalała, lecz strażnicy natychmiast zamknęli kordon, pomni doświadczeń z poprzedniego zamachu. Ale strzelec musiał chyba wzbić się w niebo lub zapaść pod ziemię, gdyż także i tym razem nie natrafiono na żaden ślad. Zniszczenie spowodowane strzałą było niewielkie - nawet mniejsze niż poprzednio. Utra­ta prawego ucha była oczywiście poważnym

uszczerbkiem dla aparycji Norishige, zwłaszcza teraz, gdy miał już zajęczą wargę, ale zawsze było to lepsze, niż gdyby utracił nos, który ma się tylko jeden. Ktoś może na to odpowiedzieć, że strata ucha jest czymś gorszym niż posiadanie zajęczej wargi czy brak nosa, ponieważ niszczy symetrię twarzy - ale jest to coś, o czym każdy decydować musi sam, wedle własnego uznania. Mieszkańcy zamku na Górze Ojika byli w stanie wielkiego poruszenia i niepokoju. Doszli do wniosku, że zamachowiec jest niemal na pewno tą samą osobą co poprzednim razem; a skoro strzelec ukrywał się przez cały ten czas w obrębie Pałacu Wewnętrz­nego, musi zatem - on czy ona - należeć do grona jego stałych mieszkańców. W rezultacie owej kon­kluzji poszukiwania i dochodzenia rozpoczęły się na nowo wśród pałacowej służby: posługaczy, za­rządców etc. - gdyż, aczkolwiek formalnie niedo­stępny dla mężczyzn, Pałac Wewnętrzny zatrud­niał paru służących płci męskiej - a zakończyły się na pokojówkach i damach dworu. Lecz najcięższe podejrzenia spadły na nałożnice. Zazwyczaj dai- myo przedkładali swe konkubiny ponad żony - ale Norishige poślubił kobietę, którą kochał - i cho­ciaż utrzymywał dwie czy trzy nałożnice, to czynił to tylko z przyzwyczajenia i dlatego, że takiego właśnie postępowania oczekiwano ze strony pana feudalnego. O jego obojętności względem owych pań najlepiej świadczy fakt, że miał dwoje dzieci z żoną, natomiast żadnego z konkubiną. Począt­kowo odwiedzał je od czasu do czasu dla kaprysu, ale odkąd twarz jego została zniekształcona w na­stępstwie fatalnego incydentu, nocą rzadko od­dalał się od boku żony - i sama myśl, że mógłby być widziany w tym stanie przez konkubiny, bu­dziła w nim odrazę i sprzeciw. W tej sytuacji jedna szczególnie zazdrosna dama poddana została do-

88

kładnym przesłuchaniom, ale nie znaleziono prze­ciw niej żadnych dowodów i śledztwo utknęło w martwym punkcie.

Chociaż nie zaniechano całkowicie poszukiwań, perspektywy wydawały się mało zachęcające. Aby w przyszłości zapobiec podobnym incydentom, wzmocniono straże i zwiększono liczbę posterun­ków, nad którymi nadzór powierzano każdego miesiąca innemu z zaufanych drużynników. Blisko dwa miesiące później, jesienią, przyszła kolej na Kawachi-no suke. Z niecierpliwością oczekiwał tej chwili. Będąc jedynym, kto znał rozwiązanie zaga­dki, lepiej niż ktokolwiek inny nadawał się do tego zadania; ale oczywiście nie pragnienie przysłużenia się Norishige przez ujawnienie materialnych do­wodów intrygi było powodem jego zapału. Acz­kolwiek posterunki straży znajdowały się w znacz­nej odległości od prywatnych apartamentów pani Kikyó i nadzieja nawiązania pośredniego choćby kontaktu czy ujrzenia jej choć przez chwilę była raczej nikła, to dla kogoś, kto adorował ją na odległość, pociechą było znaleźć się choć trochę bliżej i móc widzieć przynajmniej kolor dachówek i ścian pałacu, w którym mieszkała. Po przejęciu obowiązków szefa straży Kawachi-no suke często przechadzał się w pobliżu wysuniętego najbardziej na zewnątrz odcinka murów Pałacu Wewnętrz­nego 1 i wyznaczając stanowiska strażnikom, każ­dej nocy rozkoszował się swymi fantazjami, kiedy to wyobrażał sobie tak kontrastującą ze sobą parę w sypialni. Nawet w ciągu dnia potrafił - wsparty

o oświetlony słońcem kamienny mur poniżej pała­cu, wpatrzony nie widzącym wzrokiem w czyste, jesienne niebo - ścigać myślą zrodzone w swej wyobraźni zjawy. W takich momentach bohater z pola bitwy przeistaczał się w poetę. Był to najcichszy, najbardziej odludny zakątek w obrębie

89 i

|

M i

zamkowych murów - idealne miejsce dla zakocha­nego młodzieńca, gdzie nie niepokojony mógł spę­dzać czas, śniąc na jawie. Jak już wiemy, zamek klanu Tsukuma był górską fortecą wykorzystującą naturalną obronność Góry Ojika. Przy jego wzno­szeniu nie zastosowano zachodnich technik budo­wy zamków, jak to się stało później w przypadku Zamku Azuchi. Zamek na Górze Ojika utrzymany był w czystym, średniowiecznym stylu: rozkład budynków i wnętrz w obrębie fortyfikacji dostoso­wany był do topografii terenu, a co za tym idzie, zabudowa, choć rozległa, była wyjątkowo nieregu­larna, z lasami, dolinami, strumieniami w obrębie murów. Pałac Wewnętrzny usytuowany był na wzgórzu stykającym się z większym, zbliżonym kształtem do tykwy wzgórzem, na którym wznosił się Pałac Zewnętrzny. Wąski grzbiet łączący oba wzgórza przecinała długa galeria prowadząca z Pałacu Zewnętrznego do prywatnych komnat. Galeria ta była jedynym szlakiem łączącym świat mężczyzn ze światem kobiet, a cedrowe drzwi w środku galerii wyznaczały granicę pomiędzy tymi dwoma światami. Obszar patrolowany przez straże obejmował całe wzgórze, na którym wznosił się Pałac Wewnętrzny, tak więc obejmował znacz­ną przestrzeń. Płaską powierzchnię na szczycie wzgórza otaczał wał ziemny, który dołem wzmoc­niony był pionowym, kamiennym murem. Pochy­łość poniżej muru pozostawiono w naturalnej po­staci, z pleniącymi się bujnie chwastami, otwie­rającymi się tu i ówdzie skalnymi wąwozami i złowieszczo mrocznymi, gęstymi, dziewiczymi lasami. Ktoś zabłąkany tam przypadkowo miałby wrażenie, iż zgubił się na dzikim, górskim bez­drożu.

Pewnego popołudnia Kawachi-no sukę przybył, jak zwykle, do swej ulubionej samotni u stóp

90

kamiennego muru. Zamyślony siedział na korze­niu drzewa, gdy tymczasem wzrok jego błądził wzdłuż muru, pnąc się coraz wyżej, ku wznoszą­cym się na szczycie wzgórza wałom i wierzchoł­kom drzew, rosnących bujnie na terenie ogrodu wewnętrznego 1 i na koniec ku dachowi prze­świtującemu pomiędzy wierzchołkami drzew. „To jej rezydencja”, myślał; będąc tak blisko, nie miał żadnej możliwości, by zadeklarować wymarzonej kobiecie swe gorące pragnienie stania się jej wier­nym sługą i gotowość podjęcia się każdego, choć­by najbardziej niewdzięcznego zadania, jakie ze­chciałaby mu wyznaczyć; myśl ta napełniała go jednocześnie smutkiem i potęgowała jego tęsknotę. Przepełnione beznadziejnym żalem oczy błąkałyby się w nieskończoność po kamiennym murze i da­chu, gdyby nagle nie spostrzegł zeskrobanego w je­dnym miejscu z kamienia mchu. Początkowo nie zwrócił uwagi na ten drobiazg - ale ponieważ pozostała część muru pokryta była zielenią, mogło to oznaczać, iż w tym miejscu ktoś wyciął paski mchu, a następnie pozdzierał częściowo mech rów­nież z sąsiednich kamieni, by zatrzeć ślady. Kawa­chi-no sukę wstał i uderzył dwa czy trzy razy w powierzchnię najbardziej odsłoniętego kamie­nia; odpowiedział mu głuchy dźwięk, jakby poza nim znajdowała się pusta przestrzeń. Upewnił się

o tym, stukając dla porównania w inne głazy. Przy okazji zauważył, że ziemia była w jednym miejscu wygnieciona, a chwasty zdeptane: wyglądało to tak, jakby ktoś wyjął kamień, a później włożył go z powrotem. Znalazłszy szparę wystarczająco sze­roką, by wsunąć w nią palce, Kawachi-no sukę spróbował poruszyć kamień; wyśliznął się, ledwie go pociągnął. Kawachi-no sukę był zafascynowa­ny. Kamień okazał się łatwy do przemieszczenia, ponieważ obrobiony został w szczególny sposób

i był o ponad połowę cieńszy od sąsiednich; na tylnej powierzchni kamienia znajdował się uchwyt długości 18-20 cm, dzięki któremu mógł on zostać umieszczony na swoim miejscu także od wewnątrz. Po wyjęciu kamienia w murze odsłonił się otwór wystarczająco duży, by zmieściły się w nim głowa i barki mężczyzny. Odkładając miecz Kawachi-no sukę przecisnął się przez otwór, tak jak to się odbywa podczas ceremonii buddyjskiego oczysz­czania określanego jako „przejście przez łono”. Wewnątrz natrafił na przestrzeń umożliwiającą swobodniejsze poruszanie się; sięgnął po pozosta­wiony na zewnątrz miecz, po czym wykorzystując uchwyt, umieścił kamień na właściwym miejscu. Znalazł się w absolutnej ciemności, lecz tunel

- wystarczająco obszerny, by się czołgać - prowa­dził wyraźnie w górę, chwilami dno tunelu prze­chodziło w strome schody. Kj wach i-no sukę miał wrażenie, że pełzał w ten sposób absurdalnie dłu­go. Ile metrów, ile setek metrów liczyła owa trasa, nie potrafił dokładnie oszacować, ale wreszcie podziemny korytarz skończył się na krawędzi pio­nowego szybu, który przecinał go pod kątem pros­tym. Wymacał kamyk i wrzucił go do szybu: był bardzo głęboki. Kawachi-no sukę zorientował się z grubsza, dokąd trafił.

W tym miejscu mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone poruszenie raczej niedelikatnego tema­tu - a mianowicie omówienia sposobu wykonania toalet używanych przez arystokratyczne damy owej epoki. Tradycja głosi, że słynna kurtyzana z dzielnicy Yoshiwara okazała swe wyrafinowanie udając, iż uznała sznur monet za gąsiennicę. Wia­domo jednak, że damy urodzone w domach dai- myb nie tylko nie miały pojęcia o pieniądzach, ale nie dopuszczały, by ktokolwiek widział ich eks­krementy, ani też same nigdy ich nie oglądały.

92

Problem rozwiązywano przez drążenie pod toaletą głębokiego szybu, który po śmierci damy zostawał zasypywany. Z pewnością nie istnieje bardziej ele­gancka metoda usuwania odchodów. Zdumiewać może zbytek toalety Ni Yun-lin wykonanej w ten sposób, że trafiające w nią elementy stałe natych­miast zanurzały się w stosie nagromadzonych tam niezliczonych skrzydeł ciem; lecz nie dorównywała ona pod względem elegancji metodzie, która po­zwalała zapewnić taką dyskrecję, że nawet służba nie oglądała niczego. Znana jest historia pewnej pięknej damy dworu z epoki Hei’an21, która pro­wokowała zalotników kopią swych odchodów wy­konaną z goździków. Dyskrecja taka dotyczyła wszystkich wysoko urodzonych dam. W przeci­wieństwie do tego, nowoczesna spłukiwana toale­ta, aczkolwiek spełniająca wymagania higieny, kładzie nam wszystko, nie osłonięte, przed oczami, pod tym względem - trzeba to stwierdzić - stanowi pomysł wulgarny i w złym guście, którego autor zdaje się zapomniał, że istnieje coś takiego jak dobre obyczaje - nawet jeśli ktoś jest sam.

Z pewnością ten pionowy szyb mógł należeć tylko do damy z arystokracji albo księżniczki; ponieważ jednak księżniczka w tym pałacu miała niespełna dwa lata, użytkowniczka mogła być tyl­ko jedna.

Księga czwarta

0 tym jak pani Kikyo spotyka się z Kawachi-no sukę i jak spiskuje z nim

Jakże niestosownym musiało się wydawać bohater­skiemu Musashi-no Kami Terukatsu, którego przeznaczeniem było stać się sławnym „Bushu-kó”

1 majestatycznym bushi z portretu - czajenie się jak kret w tunelu pod toaletą pani Kikyó. Kawa­chi-no sukę z pewnością nie był zachwycony, kiedy odkrył, w jak kompromitującym znalazł się poło­żeniu. Niezależnie od podziwu, jaki żywił dla pani Kikyó, groziło to nadszarpnięciem jej godności i rzuceniem cienia na jego honor, jako bushi, gdyby próbował dotrzeć do niej zakradając się, nie proszony, taką niegodną ścieżką. I pomyśleć, że to wszystko nie wystarczyło, by go powstrzymać. Pozostawała kwestia, w jaki sposób wkroczyć miał tam - nie zapowiedziany — nie niepokojąc zbytnio pani Kikyó. Gdyby - zaskoczona - krzyknęła lub zemdlała, unikalna szansa zostałaby zaprzepasz­czona i wszystko zakończyłoby się generalnym fiaskiem. Lecz Kawachi-no sukę dodawało odwagi przypuszczenie, że nieznany strzelec również ko­

rzystał z podziemnego przejścia 1 a jeśli tak, to pani Kikyó przyzwyczajona była do widoku ludzi zjawiających się w jej toalecie, i niekoniecznie musiała potraktować to jako zniewagę, a już co najmniej należało oczekiwać, że nie zdecyduje się zbyt pośpiesznie wzywać pomocy tylko dlatego, że ktoś zjawił się tam nieoczekiwanie. Spostrzeżenie to szybko ożywiło jego ciekawość i zamiłowanie do ryzyka.

Kawachi-no sukę oczekiwał przez pewien czas na przybycie damy; nie mógł jednak pozostawać na skraju szybu zbyt długo - i tymczasem musiał się wycofać, zawiedziony. W ciągu następnych trzech dni, mniej więcej o tej samej porze, zakradał się do tajemnego miejsca u podstawy muru, wcho­dził do podziemnego przejścia i czekał cierpliwie przez blisko godzinę na skraju pionowego szybu. Jego uporczywie ponawiane wysiłki - tak bardzo przypominające rytuał zstąpienia do piekieł, spra­wowany w świątyni Zenkó-ji - zostały wreszcie nagrodzone po południu trzeciego dnia, kiedy to na podłodze powyżej dały się słyszeć delikatne kroki i słaby promień światła wśliznął się w mrok tunelu. Kawachi-no sukę ostrożnie zaszeleścił, aby zwrócić jej uwagę.

- Midai-sama22... - zawołał tak łagodnie i ci­cho, jak tylko potrafił. - Jeśli pani pozwoli, chciał­bym coś powiedzieć. Czy wolno mi stanąć przed panią?

Szelest jedwabiu ucichł nagle; odgadł, że dama przystanęła i nasłuchuje obok polakierowanej na czarno obręczy, skąd doszedł głos.' Kawachi-no sukę wydobył ukryte na piersi tajemne przesłanie znalezione przy Zushio.

- To dotyczy tego listu... - powiedział, pod­nosząc papier i wysuwając go przez otwór tak, by dama mogła go zobaczyć.

- ...Proszę się mnie nie obawiać. I proszę po­zwolić mi wejść.

Osiągnął pożądany rezultat.

- Możesz wejść - dama odpowiedziała z góry równie ściszonym głosem.

Szyb, który często używany był do tego celu, zaopatrzony został w odpowiednie uchwyty, tak że człowiek mógł wspiąć się i przedostać do wnętrza pomieszczenia nie brudząc się i bez większego wysił­ku. Kawachi-no sukę mógł więc prześliznąć się zgra­bnie przez czarną obręcz i paść przed damą na twarz, nie narażając się na nic, co mogłoby zranić jego honor czy uchybić godności damy. Sytuacja była bardzo podobna do sceny w sztuce Tysiąc drzew wiśni, kiedy to lis przebrany za Tadanobu wychodzi spod podłogi pałacowego korytarza i staje przed Shizuka Góeen, aby złożyć jej pokłon. Ale wróćmy do rzeczy; chociaż pomieszczenie pełniło funkcję toalety, ograniczone ścianami ozdobionymi ceramiką i podwójnymi drzwiami - było wystar­czająco obszerne, by dama, w swych bogatych sza­tach podobna do ogromnego kwiatu, mogła się swobodnie poruszać. Podłogę okrywały szczelnie ry­żowe maty, a samo pomieszczenie sprawiało wraże­nie powagi i spokoju, jakich oczekiwać można raczej po pałacowej komnacie. Skonfundowany Kawachi- -no sukę przycisnął czoło do pokrytej matami pod­łogi. Przesycający powietrze delikatny aromat spotę­gował jeszcze jego zmieszanie i sprawił, że opuścił nisko ¿Iowę. Być może szaty damy przepojone były wonią rzadkich kadzideł, a może był to zapach tlącego się aloesu, gdyż - choć nie mógł tego widzieć | w pobliżu jego głowy znajdowało się małe okienko, przed którym na półce ustawiona była kadzielnica.

- Kim jesteś?

i Jestem Kawachi-no sukę Terukatsu, pierwo­rodny syn Kiryu Musashi-no Kami Terukuni, pani...

Gdy to powiedział, ciężka tkanina jej szat - spó­dnice, które niczym wachlarz rozpościerały się i wznosiły w obfitych fałdach w odległości około metra od jego twarzy i drgnęła gwałtownie z kru­chym szelestem, kiedy dama - z trudem opanowu­jąc zdumienie - cofnęła się o krok.

1 Twierdzisz, że jesteś Kawachi-no sukę?

- Tak, pani.

- Unieś twarz.

Na te słowa młody bushi z respektem uniósł głowę i po raz pierwszy spojrzał na kobietę, która była obiektem jego marzeń. Nawet w normalnych okoli­cznościach nikt nie mógł wpatrywać się badawczo i natarczywie w twarz osoby wysokiej rangi; tym bardziej nie odważyłby się na to niedoświadczony młodzieniec, kiedy znalazł się twarzą w twarz z ko­bietą, którą z oddali czcił i uwielbiał. Słoneczne światło nigdy nie docierało do mrocznych pomiesz­czeń na tyłach pałacu i toaleta oświetlona była tylko słabym blaskiem popołudniowej zorzy przenikają­cym przez zasłonięte papierem okno. Twarz damy, kiedy odnalazł ją w głębokim półmroku, była praw­dopodobnie równie niewyraźna jak zjawy kreowane przez jego wyobraźnię; co do reszty - musiał sobie wyobrazić, jak subtelną i pełną wdzięku kobietą była stojąca przed nim dama tylko na podstawie mglis­tego zarysu jej białej twarzy. Jedyne, co widział wyraźnie, to zdobiący jej szaty haft, wykonany złotą przędzą. Widząc, że stała z jedną ręką opartą przezo­rnie na rękojeści sztyletu, znowu ukłonił się z szacun­kiem, opierając obie dłonie o podłogę.

1 Więc ty jesteś Kawachi-no suke... - powie­działa dama, jakby na pół sama do siebie.

Kawachi-no sukę nie widział jej nigdy przedtem, ale ona widywała go często. Należące do klas uprzywilejowanych kobiety tamtej epoki, kiedy opuszczały mury swych pałaców, używały zamknię­tych lektyk lub też były starannie zawoalowane, a przebywając pod dachem - zawsze kryły się za kurtynami lub wyplatanymi zasłonami. W ten spo­sób kobieta nie była narażona na to, że męska służba czy drużynnicy zobaczą jej twarz, sama zaś mogła ich swobodnie obserwować. Podczas urzą­dzanych okresowo świątecznych bankietów, wido­wisk teatralnych, turniejów, pani Kikyó wielokrot­nie miała okazję zwrócić uwagę na imponującą postać młodzieńca, wyróżniającego się wśród dru­żynników... „To Kawachi-no sukę, który zyskał już sobie sławę dzielnego wojownika”, szeptały towa­rzyszki, kiedy spoglądała spoza plecionej zasłony. Kawachi-no sukę mógł się tego spodziewać, ale poczuł się szczególnie zaszczycony jej słowami. Świadomość, że go pamiętała, spotęgowała jeszcze jego głęboką wdzięczność podczas owego szczęś­liwego, pierwszego spotkania.

- Jeżeli pani pozwoli, chciałbym zostać pani sprzymierzeńcem.

Uprzedzając jej nie wypowiedziane pytanie o cel wizyty, zastanawiał się przede wszystkim nad tym, jak zdobyć jej zaufanie; po chwili podjął tonem gorącej prośby:

- Pani sprzymierzeńcem... Jestem pani sprzy­mierzeńcem. Proszę mi zaufać... mnie powierzyć zadanie, które ten list... skierowany do Zushio- dono | jemu wyznaczał.

Kiedy wspomniał o „Matoba Zushio” drżące „Ach! wyrwało się z jej ust, ale opanowała się natychmiast.

- Pokaż ten list - powiedziała tak cicho, jak tylko mogła.

Kawachi-no sukę uniósł go i wręczył w taki sposób, jakby przekazywał oficjalną petycję; wy­korzystując sączącą się przez okienko smugę słabe­go światła kobieta obejrzała list, przebiegła wzro­kiem jego treść i schowała go na piersi.

I W jaki sposób trafiło to w twoje ręce?

- To ja zabiłem Matoba Zushio, jesienią ubieg­łego roku, podczas bitwy pod zamkiem Tsukigata. Widząc bushi mierzącego z muszkietu w głowę Pana, pomyślałem, że chce go zabić; kiedy od­ciąłem jego głowę, przeszukałem ubranie zmarłego i znalazłem ten list wewnątrz woreczka z taliz­manem. W tym czasie trwała zacięta walka i nikt inny o tym nie wie.

- Ale dlaczego... - zaczęła dama i urwała, przez chwilę z wahaniem spoglądając na Kawachi-no suke.

Mógłby stać się najstraszniejszym z wrogów, a tymczasem klęczał z pochyloną głową u jej stóp, błagając: - Proszę mnie uznać za swego sprzymie­rzeńca. - Nic nie mogło być bardziej po jej myśli, ale nie potrafiła pojąć, jakie względy kierowały młodzieńcem, każąc mu zapomnieć o długu wdzię­czności wobec Domu Tsukuma i ofiarować swą pomoc jej, z którą nie wiązało go absolutnie nic. Fakt, iż ów sekretny list dotąd nie został ujaw­niony, zdawał się świadczyć o autentycznej życz­liwości i sympatii młodzieńca. Była to jednak epoka, w której ludzie uciekali się do najperfidniej- szych intryg, by omotać swych wrogów; nie mogła więc pozwolić sobie na lekkomyślność; gdyby jed­nak ten młody człowiek zamierzał ujawnić jej zbrodnię, mając w ręku niepodważalny dowód jej winy, po cóż miałby go jej oddawać? Pozwolił jej uczynić, co chciała, z ważnym, sekretnym listem, i zdawał się być owładnięty trwogą; nie było to postępowanie kogoś, kto zamierza spiskować.

- Pani raczy spojrzeć...

Widząc, że czujność damy maleje, Kawachi-no sukę wydobył z zanadrza mały brokatowy wore­czek i unosząc go dwa-trzy razy, powiedział:

- Oto kannon-no o-zushi, Zushio-dono wraz z pismem miał ukryty pod zbroją także ten o-zu- shi. Od tamtego dnia mam go zawsze przy sobie na znak, że choć niegodny, stałem się sukcesorem dążeń Zushio-dono.

Pełen zapału otworzył woreczek i wydawało się, że zamierza wyjąć zeń święty wizerunek.

- Tutaj!

Przypominając mu, że znajdują się w nieczystym miejscu, kobieta karciła go wzrokiem i jednocześ­nie rękami dawała znaki, by się powstrzymał - nie­mniej musiała być wzruszona tym pokazem żar­liwości.

1 No więc dlaczego pragniesz zostać moim so­jusznikiem?...

Mówiła z surową powagą łagodzoną nutką ży­czliwej uprzejmości.

- Midai-sama, jest jeszcze jedna rzecz, którą pragnę jej oddać...

Nie odpowiadając na pytanie, Kawachi-no su­kę ponownie sięgnął do schowka na piersi, skąd wydobył podobny do poprzedniego woreczek ze złotego brokatu, z niewielkim słoiczkiem w śro­dku, który następnie z szacunkiem ofiarował da­mie.

- To, co znajduje się w tym woreczku, jest czcigodną pamiątką po dostojnym ojcu, panu Danjó Masataka. Proszę to przyjąć.

i Co? Pamiątka po ojcu? - powtórzyła dama, jakby nie dowierzając własnym uszom.

- Tak - odrzekł bez wahania Kawachi-no suke.

Unosząc złożone ręce wysoko w górę, jedno­cześnie nisko pochylił głowę.

- Właśnie tak, pani. Kiedy zginął pan Masata­ka, zdaje się, że z jego dostojnych zwłok w pożało­wania godny sposób zniknęło coś bardzo cennego.

- Czy chcesz powiedzieć, że znajduje się to w tym woreczku?

- Tak.

Postać damy w szatach trzykroć obszerniejszych od szat Kawąchi-no suke zakołysała się niczym w pełni rozkwitła piwonia; dał się słyszeć szelest jedwabiu niczym odgłos wiatru wśród sosen na górskich szczytach. Słysząc tę odpowiedź, dama złożyła dłonie przed ofiarowanym przez Kawachi- -no suke przedmiotem i osunęła się, klękając na podłodze.

- Kawachi-no suke...

Dama przez chwilę modliła się w milczeniu, po czym - całkowicie odrzucając początkową wynios­łą rezerwę - w bardzo kobiecy sposób zaczęła wypytywać.

- W jaki sposób wszedłeś w posiadanie tej cen­nej pamiątki po ojcu?

I Jeśli chodzi o szczegóły, to było to tak: przed paru laty pani dostojny ojciec Danjó-dono oblegał ten zamek, zdobywając kolejno Trzecią i Drugą Cytadelę; los zamku był przesądzony i jego upa­dek bliski; wówczas to nieżyjący już dostojny pan Ikkansai potajemnie przywołał pewnego dnia szpiega, shinobi, i polecił mu w największym sek­recie zgładzić Danjó-dono pod osłoną ciemności. Byłem jedynym człowiekiem, który to słyszał...

- Ach, więc było tak, jak się domyślałam...

Mówiąc to dama ciężko westchnęła. Nagle - za­niepokojona - poderwała się z kolan.

- Mówisz, że tylko ty to słyszałeś?

- To prawda, pani. Miałem wówczas dwanaście lat; tak się złożyło, że tego dnia przechodziłem korytarzem obok gabinetu, shoin, i przypadkowo

posłyszałem zniżony głos Go-Sendai23, jak szeptał: „Jeżeli nie starczy ci czasu, by odciąć głowę, bierz nos”. Chociaż wiedziałem, że zachowuję się nie­właściwie, ale to wszystko wydało mi się tak nie­zwykłe, że zatrzymałem się, nie czyniąc szmeru. „Zrozumiałeś dobrze? Przede wszystkim nos; choćby nawet pozostał przy życiu, nie mając nosa, ten laluś z pewnością śpiesznie wycofa swe od­działy”, powiedział pan, po czym zaśmiał się ci­cho: „Cha, cha”. Staliśmy na skraju przepaści i zamek mógł paść lada dzień, być może zatem była to konieczność, niemniej posłużyć się szpie­giem, polecając mu brać we śnie głowę nieprzyja­cielskiego generała, czy choćby tylko uciąć mu nos... takie postępowanie nie pasowało zupełnie do ideałów, jakim pan hołdował w codziennym życiu; widocznie on sam wstydził się tego i w oba­wie o swą reputację, kiedy tylko zadanie zostało pomyślnie wykonane - nie wyjaśniając nikomu przyczyn takiej decyzji - natychmiast polecił zabić tego człowieka i usunąć jego zwłoki. Przy nich znalazłem przedmiot będący cenną pamiątką: ów człowiek miał go ukryty na piersi.

Kawachi-no sukę znajdując ^’tfeiSS^oćilegiości około pół metra od damy ujrzał, jak podczas jego opowiadania na końcach jej długich rzęs zebrało się parę kropelek rosy, które potoczyły się w dół po jej podobnych do wosku policzkach. Mając przez sobą tę wzruszającą, smutną piękność, stopniowo odzys­kiwał pewność siebie i potrafił już w pełni wykorzy­stać swój spryt i elokwencję. Przez dwa czy trzy dni łamał sobie głowę, obmyślając schemat intrygi, któ­ra pozwoliłaby mu przekonać damę - i oto nieocze­kiwanie sam znalazł się pod wrażeniem logiki przedstawionego przebiegu wydarzeń.

- Byłem jeszcze dzieckiem, kiedy podsłuchałem przypadkowo tę rozmowę, ale intryga pana wyda­ła mi się niegodna bushi\ byłem oburzony, poza tym było mi żal zabitego shinobi. Jego zwłoki porzucono w wąwozie pomiędzy wzgórzami na tyłach gohonmaru24 i tam też - a chyba stało się to następnego dnia - udałem się na poszukiwania. Odnalazłem je wreszcie wśród stosu trupów; po­myślałem, że może mieć przy sobie jakiś dowód swego czynu, przeszukałem go 1 i tak oto trafiła w. moje ręce owa cenna pamiątka. Pan uznał zapewne, że rzecz ta jest dla niego bezużyteczna, toteż nie zabrał jej i zdecydował się porzucić ją wraz z ciałem zabitego. Ale ja po krótkim namyśle uznałem, że to niewłaściwe potraktować w ten sposób szczątek wielkiego wodza, nawet jeśli byl on wrogiem, a skoro mocą tajemniczego prze­znaczenia trafił on w moje ręce, było to moje szczęście jako samuraja; nieważne, co zamierzał pan, ja musiałem uczynić to, co było sprawied­liwym obowiązkiem bushr, potajemnie powróciłem z tym na kwaterę, zakonserwowałem nos w czer­wonym tuszu i od czasu śmierci pana Masataki przechowywałem go aż do dnia dzisiejszego jako cenny depozyt, z myślą, że może kiedyś nadarzy się okazja, kiedy będę mógł zwrócić tę rzecz rodzi­nie Yakushiji-dono. Tak to, Midai-sama, znalaz­łem się w posiadaniu tej pamiątki.

- Jesteś bardzo uprzejmy, Kawachi-no suke...

Mówiąc to, dama położyła dłonie na podłodze

toalety; bujne, czarne włosy przesłoniły jej szlache­tną twarz, kiedy pokłoniła się nisko przed mło­dzieńcem.

- Słyszałam o twej niezrównanej odwadze i wa­leczności, ale nie przypuszczałam, że tak młody

f

!f

człowiek może być równie wspaniałomyślny... Po­stąpiłeś słusznie, uwzględniając uczucia innych. Zatem potrafisz chyba zrozumieć, co czuję.

- Myślę, że dokładnie potrafię pojąć twoje pra­gnienie zemsty, pani.

- Urodzona w rodzinie wojowników wiedzia­łam, że w każdej chwili śmierć rozłączyć mnie może z najbliższymi, i chociaż jestem kobietą, jestem na to przygotowana. Gdyby zatem ojciec poległ na polu bitwy, z rezygnacją przyjęłabym tę stratę, ale on został zamordowany - nikczemnie, po złodziejsku - a jego zwłoki znieważone w nie­wypowiedziany sposób; będąc jego córką, czy mo­głabym kiedykolwiek zapomnieć ten widok? Sam wiesz, że to niemożliwe. W owym czasie powie­dziano mi, że ojciec umarł z powodu choroby, i prawie im uwierzyłam: ale kiedy matka i brat nie zgodzili się, bym po raz ostatni zobaczyła jego twarz, zwróciłam się do niani. Piastunka, udręczo­na moimi naleganiami, wreszcie ustąpiła: „Dob­rze, pokażę ci go; ale rzecz ma się tak, iż Otosama nie umarł z powodu choroby; wygląd jego jest bardzo zmieniony, więc się nie przestrasz, proszę”. Wielokrotnie powtarzając to ostrzeżenie, popro­wadziła mnie, bym mogła go zobaczyć. Ach, do­prawdy, ty słysząc tylko o spisku, poczułeś się nieswojo, chociaż chodziło o obcego ci człowieka; jakiż więc był wówczas mój żal... Udałyśmy się tam z nianią w samym środku nocy; w sali, gdzie na podium za wyplataną trzcinową zasłoną spo­czywały dostojne zwłoki, oprócz nas nie było ży­wego ducha. W świetle uniesionej przez piastunkę lampy przez chwilę oglądałam ten widok; nie mo­gąc wydobyć z siebie głosu, przycisnęłam twarz do piersi niani, drżąc na całym ciele.

Wzruszona współczuciem Kawachi-no sukę da­ma szczerze otworzyła przed nim swe serce.

Kontynuowała swą długą opowieść nie szczę­dząc szczegółów, aczkolwiek zapewne nie opowie­działa wszystkiego od razu, już podczas pierw­szego spotkania; prawdopodobnie spotykali się w tym samym miejscu przez kolejne dwa-trzy dni i-można przypuszczać, że jej opowieść rozwijała się stopniowo w toku prowadzonych rozmów. We wstępie do Wyznań Doamiego jest wzmianka, że pomiędzy toaletą i korytarzem znajdowało się po­mieszczenie, coś w rodzaju przedsionka, zaopat­rzone z każdej strony w grube, cedrowe drzwi

- tak, iż odgłosy prowadzonej w toalecie rozmowy nie mogły się przedostać na zewnątrz. Oczywiście w przedsionku lub prowadzącym doń korytarzu oczekiwała pokojówka, a udającej się do toalety damie towarzyszyła zawsze młodsza siostra wspo­mnianego już Matoba Zushio - dziewczyna imie­niem Haru. Czytelnik zapewne pamięta, że pias­tunką damy była matka Zushio; kiedy po ślubie pani przenosiła się do rezydencji Domu Tsukuma, zabrała ze sobą nianię i jej córkę Haru.

Obserwując rozwój wydarzeń, zauważą Państwo pewną charakterystyczną cechę osobowości pana Musashiego: niezależnie od tego, jak bardzo wy­dawałby się podniecony i opanowany swą sekretną żądzą, gdzieś w głębi jego świadomości nigdy nie przestawał działać instynkt samozachowawczy; co więcej, zawsze dopisywało mu szczęście - i czasami nawet swą słabość wykorzystywał jako narzędzie, którym niszczył wrogów. Przyjemność masochis­tyczna jest mimo wszystko formą przyjemności, jest więc naturalne, iż zawiera element egoizmu; lecz zawsze istnieje ryzyko, że ktoś z tego rodzaju skłonnościami posunie się za daleko i doprowadzi się do ruiny. Jednak Musashi-no Kami, nawet kiedy folgował swym tajemnym rozkoszom, po­trafił równocześnie dokonywać regularnych najaz-

dów na sąsiednie tereny i powiększać swe włości. Czasami zdawał się zapominać o wszystkim, po­zwalając zwabić się na skraj przepaści, zawsze jednak okazywał się dość zręczny, by cofnąć się w ostatniej chwili. Sposób, w jaki pozyskał zaufa­nie pani Kikyó, posługując się zręcznie mieszanką faktów i kłamstw, stanowi doskonałą ilustrację wspomnianej cechy. Wydaje się bardzo wątpli­wym, by przedmiot, który przedstawił jej jako „pamiątkę” po ojcu w czasie ich pierwszego spot­kania, w ogóle miał cokolwiek wspólnego z Yaku- shiji Danjó Masataka. Nawet jeżeli dwunastoletni Hó6himaru zabrał nos Danjó, nie mógł przewidzieć tego, co się kiedyś stanie - i trudno sobie wyob­razić, by przez sześć lat przechowywał ów skrawek ciała. Być może sprytny Kawachi-no sukę poszedł w ślady żyjącego w odległej erze Chishó mnicha Mongaku, który zupełnie przypadkowo wybraną czaszkę ofiarował Minamoto-no Yoritomo jako „czaszkę Yoshitomo”25. Kawachi-no sukę praw­dopodobnie odciął nos należący do któregoś z po­rzuconych w okolicy ciał i wykorzystał go jako narzędzie mające podsycić wrogość pani Kikyó.

I tak jak fragment końskiej kości był nie do odróżnienia od kości Yoshitomo, podobnie nikt nie potrafi stwierdzić, czy skrawek nosa należał do generała, czy do osoby postronnej. Co więcej, ponieważ to coś zostało zakonserwowane w czer­wonym tuszu, nie musiał to być nawet wcale nos: jakikolwiek kawałek czegoś miękkiego, o zbliżo­nym kształcie, byłby zupełnie wystarczający. Lecz byłoby nieelegancko przedłużać rozważania na te­mat zawartości słoiczka; dość, jeśli przypomnimy, że nawet taki bohater jak Yoritomo był poruszo­ny, kiedy mu oznajmiono: „Oto pamiątka po Ojago-san”. Taka już jest ludzka natura 1 i nie ma w tym nic dziwnego, że widok tajemniczego wore­czka ze złocistego brokatu wywarł tak silne wraże­nie na pani Kikyd Jak już wspomniałem, Wyznania Doamiego i Marzenie nocy znacznie się różnią w opiniach na temat pani Kikyo. Lecz odnośnie do pobudek, które pchnęły ją do spiskowania z zamiarem oka­leczenia męża, relacja zawarta w Marzeniu nocy wydaje się słuszna i przenikliwa. Wynika z niej, że od kiedy za sprawą piastunki dziewczynka ujrzała zwłoki Danjó, jego beznosa twarz pojawiała się przed nią każdej nocy; dręcząca wizja ojca nie mogącego znaleźć spokoju na tamtym świecie sta­ła się jej obsesją. Innymi słowy - wierzyła, że jej zabity ojciec z powodu utraty nosa błąka się w zaświatach, nie mogąc dostąpić zbawienia. Myśl ta była dla niej źródłem nieustannych cierpień. Po swej tragicznej śmierci zmarły zasłużył przynaj­mniej na to, by odrodzić się w Zachodniej Czystej Ziemi 1 Saihó-Jódo, a tymczasem pozostawał nie­rozerwalnie związany z tym światem, bez możliwo­ści osiągnięcia spokoju, ponieważ zostawił na nim coś cennego. Myśl o nieszczęsnym ojcu - nie tylko zamordowanym, ale w dodatku zmuszonym zno-

i

l

sić tę torturę i nie dawała pani Kikyó spokoju. Każdej nocy duch ojca stawał u jej wezgłowia, przyciskając dłoń do środka twarzy 1 i słyszała jego ustawicznie powtarzane błaganie: „Chcę mój nos... Oddajcie mój nos”. Krótko mówiąc, pani Kikyó nie była w stanie spać spokojnie, póki w jakiś sposób nie odnajdzie nosa ojca i nie wymaże ze swej pamięci jego przerażającej mart­wej twarzy. „Miałam żal do niani. Matka i brat uczynili wszystko, by temu zapobiec; i choćbym nie wiem jak nalegała, niania nie powinna mi nigdy pozwolić go zobaczyć. Oszczędziłoby mi to tych wszystkich cierpień”, wyznała dama w roz­mowie z Kawachi-no suke. Rzeczywiście lekko­myślnością ze strony piastunki było pozwolić trzy­nastoletniej dziewczynce ujrzeć coś takiego - i roz­żalenie damy było w pełni uzasadnione, a jej oświadczenie brzmi wzruszająco. Lecz zobaczyła to, co zobaczyła - i nie można już było tego cofnąć; zapragnęła odzyskać dla ojca jego nos, ale było to zadanie niewykonalne; tymczasem między rodami Yakushiji i Tsukuma doszło do pojed­nania, a małżeństwo z Norishige ofiarowało jej nieoczekiwaną możliwość przyniesienia ulgi du­chowi ojca i ukojenia własnych cierpień.

Brat jej, Awaji-nó Kami Masahide, popierał to małżeństwo, tłumacząc: „Jak wiesz, przyczyną śmierci Otó-sama była choroba, nie mamy więc powodów, by żywić urazę w stosunku do Domu Tsukuma”. Nie łudźmy się, pozycja kobiety w owym' czasie była taka, że nie mogłaby ona sprzeciwić się politycznemu małżeństwu zaaran­żowanemu przez głowę rodu - zwłaszcza że działo się to na wyraźne życzenie shóguna; i tak jedyne, co mogła uczynić, to poświęcić siebie dla dobra rodziny i kraju i podporządkować się odgórnym decyzjom bez skargi. Niemniej uważała, że brat k 108

Masahide okazał się małoduszny w kwestii doty­czącej śmierci ojca; tymczasem Masahide skłonny był pójść na ugodę, gdyż mimo wszystko nie było wiadomo, kto zabił Masatakę, publiczne zaś ujaw­nienie tego faktu z pewnością nie przysporzyłoby splendoru pamięci ojca... Lecz pani Kikyó nie zadowalał beznamiętny obiektywizm brata. Rze­czywiście Masahide był człowiekiem bardziej jesz­cze bezwolnym i leniwym niż jego ojciec Masataki; nie upłynęło wiele czasu i kari/6 Baba zajął jego ziemie, Masahide zaś - utraciwszy seniorat i włości

- żył dalej w hańbie, błąkając się po świecie bez celu, w sposób niegodny mężczyzny. Natomiast pani Kikyó - choć udawała, że wierzy w oficjalną wersję I miała na temat okoliczności śmierci ojca własne zdanie, całkowicie różne od opinii brata. Od chwili, gdy ujrzała jego martwą twarz, nie wątpiła, że ojciec stracił życie, padając ofiarą pod­stępu wroga. Tak czy inaczej, zabity został w obo­zie wojskowym, w kulminacyjnym momencie pro­wadzonej kampanii. A czy fakt, iż zabójca z braku czasu zamiast głowy zabrał nos ofiary, nie świad­czył najdobitniej, że zabójstwo było dziełem nie­przyjacielskiego agenta? Dopatrywanie się w tym wydarzeniu czynu złodzieja lub uważanie go za manifestację czyjejś osobistej złości, jej zdaniem było tylko tchórzliwym zamykaniem oczu na oczy­wiste fakty. Pani Kikyó była pewna swej racji, a kiedy zdała sobie sprawę, że oprócz niej wszyscy ludzie z jej rodu - matka, brat, starsi drużynnicy

- nie traktują sprawy poważnie, pomyślała, że ojcu nigdy nie będzie dane zaznać spokoju, co zasmuci­ło ją jeszcze bardziej. Wciąż gorączkowo szukała sposobu uwolnienia się od owego smutku i położe­nia kresu cierpieniom, i oto wpadła na pomysł, by

- kiedy już wejdzie do Domu Tsukuma i stanie się członkiem ich rodu - zgotować Ikkansai i jego synowi taki sam los, jaki zgotowano jej ojcu.

Powiedziała, że widok wznoszących się dumnie pośrodku twarzy teścia Ikkansai i męża Norishige nosów budził w jej sercu tym większą litość dla ojca. Prawdopodobnie drażnił ją widok nosa na czyjejkolwiek twarzy. Fakt, że sama posiadała . nos, zapewne również budził w niej poczucie winy. Może wydawało jej się, że nieszczęście ojca zakoń­czy się nie wcześniej, aż wszyscy ludzie na świecie utracą swe nosy. Jako piętnastoletnia panna mło­da nie była wówczas ani wystarczająco dojrzała, ani na tyle przebiegła, by świadomie snuć ambitne plany zniszczenia Domu Tsukuma - a jej plan był niezmiernie prosty i dziecinny. Krótko mówiąc, uwierzyła, że jeżeli 1 zamiast wszystkich ludzi na świecie - uczyni beznosymi teścia lub męża, duch ojca znajdzie ukojenie w swym żalu i gniewie, a ona sama również uwolni się od cierpienia. Co za tym idzie, jej celem było pozbawienie ich no­sów, nie zaś pozbawienie ich życia. Jeżeli przypad­kiem ofiara wraz z nosem utraciłaby również ży­cie, jej własny cel nie zostałby w pełni osiągnięty; pragnęła bowiem, by okaleczony żył, tak by na własne oczy oglądać mogła jego nędzną egzysten­cję i uczynić zeń pośmiewisko dla innych ludzi. Według Wyznań Doamiego była urodzoną sadyst- ką, skoro zdolna była uczynić coś takiego włas­nemu mężowi, ale w Marzeniu nocy czytamy o wy­znaniu uczynionym Kawachi-no suke.

Wówczas pani Kikyó zapytała: Czy na świecie jest ktoś równie nieszczęśliwy? Będąc córką jego wroga, zostałam jego żoną; nie czuję do niego nienawiści, jakie więc zobowiązanie z poprzednie­go życia doprowadziło mnie do zaplanowania tej 110

potwornej zemsty? Ponieważ kobiety są istotami skłonnymi do zbrodni, zapewne w przyszłym życiu przeznaczeniem moim jest piekło. Ale na bogów i Buddę przysięgam, że naprawdę nigdy tego nie pragnęłam, że stało się to za przyczyną owej mary, która zamieszkała w mej piersi i nieustannie szepce mi do ucha...”

Reasumując: tylko oglądając z bliska, własnymi oczami, pozbawione nosów twarze teścia i męża

- a nie po prostu pozbawiając ich życia - pani Kikyó mogła się uwolnić od przerażającej mary, która każdej nocy groziła jej we śnie. Nie była kobietą zdolną dla zabawy okaleczyć własnego męża, o czym świadczy jej zachowanie się już po upadku Domu Tsukuma. Sama powiedziała: „Bę­dąc córką jego wroga, nie czuję do niego nienawi­ści”, i wydaje się, iż w głębi serca naprawdę kochała Norishige B męża, którego za jej przy­czyną okaleczono - i że mu współczuła. Jej życie jest przykładem nieustannych zmagań - walki

o wymazanie z pamięci martwej twarzy ojca - i tej jednej sprawie poświęciła męża, poświęciła dzieci, poświęciła siebie samą.

Pierwszą osobą, która poznała plan pani Kikyó, była jej piastunka, żona Matoba Saemona, imie­niem Kaede. Niewątpliwie była ona wstrząśnięta, gdy pani odkryła przed nią swe zamiary, lecz ona sama ponosiła odpowiedzialność za pokazanie dziewczynce twarzy zmarłego, nie mogła więc zbyt ostro protestować, gdy sprawa przybrała taki wła­śnie obrót; z czasem zaczęła podzielać uczucia swej pani i zaangażowała się w spisek. Nie ulega wątp­liwości, że jej mąż, Matoba Saemon, nie był w sprawę wmieszany, zmarł bowiem w następstwie choroby jeszcze przed ślubem pani Kikyó. Wdowa Kaede przybyła w orszaku panny młodej, by wraz

ze swą córką Haru służyć młodej pani na zamku na Górze Ojika - i następnie wciągnęła do spisku swe dzieci. Szczegóły nie są znane, ale jest pewne, że przebywająca na zamku Kaede i jej córka Haru oraz pozostający poza rezydencją syn, Matoba Zushio, wspólnie dokładali starań, by pani Kikyó mogła dokonać swej zemsty. Początkowo Zushio polował na nos Ikkansaia, a gdy to mu się nie udało, podczas bitwy pod murami Zamku Tsuki- gata dokonał zamachu na nos Norishige - i tam też zginął pokonany przez Kawachi-no sukę, nie wykonawszy zadania; ale któż zatem „obdarował” Norishige zajęczą wargą w samym środku pałaco­wego ogrodu i kto odstrzelił mu ucho? Wyznania Dbamiego i Marzenie nocy wspominają, że Zushio miał młodszego brata imieniem Matoba Daisuke i że ten jedyny brat poszedł w jego ślady. Przy pomocy matki, Kaede, Daisuke oraz człowiek spe­cjalizujący się w drążeniu tuneli przemyceni zostali do zamku wewnątrz grubego pnia. Nie bardzo wiadomo, co się z nimi później stało. Co do kopacza, możemy przypuszczać, że po zakończe­niu drążenia odkrytego przez Kawachi-no sukę tunelu został zabity i wrzucony w głąb szybu, a ziemia przyjęła go na wieki wraz z ekskremen- I tami damy; jaki jednak los przypadł w udziale Daisuke? Wzmożona czujność straży po incyden­cie podczas wiosennego festynu wykluczała moż­liwość ponownego ukrycia się w pniu i wydostania w ten sposób z zamku bez zwrócenia niczyjej uwagi. Wręcz przeciwnie, wiadomo, że w okresie między pierwszym a drugim incydentem - przez cztery miesiące, jakie upłynęły od zranienia wargi Norishige, do chwili, gdy utracił on ucho - Daisu­ke wiódł godny politowania żywot, skulony w po­dobnym do pieczary wydrążeniu, które specjalnie w tym celu przygotowane zostało w górnej części 112

szybu, żywiąc się nigirimeshi - ryżowymi kulami dostarczanymi przez damę lub matkę, nigdy ani na krok nie opuszczając swej kryjówki. W ciągu wie­ków znaleźć można wiele przykładów mężczyzn, którzy poświęcali się dla swych władców, rodzi­ców, braci - ale chyba nielicznym przypadły w udziale cierpienia porównywalne z tym, co prze­szedł Daisuke w ciągu czterech miesięcy odosob­nienia pod ziemią. Nie wolno utożsamiać postępo­wania Daisuke z haniebnym zachowaniem się zbo­czeńca czy maniaka seksualnego. Powodowała nim pełna prostoty lojalność i synowskie oddanie. I prawdopodobnie kiedy ów wierny i odważny młodzieniec zrozumiał, że uczyni! już wszystko, co było w jego mocy, by wypełnić powierzoną mu misję, przebił się mieczem i rzuci! w tę samą ciemną otchłań, która już przedtem przyjęła i ukryła kopacza i i dosłownie utoną! w swym grobie. A ponieważ Kawachi-no sukę nie natkną! się na niego, kiedy przemierza! tunel, Daisuke musia! już przedtem odebrać sobie życie.

I oto Kawachi-no sukę sam, nie proszony, po­dejmuje się zastąpić Daisuke; co kryje się za tą propozycją ekscentrycznego młodego bushi! W ja­ki sposób pani Kikyó mogła interpretować jego zachowanie? Wśród japońskich bushi nie było zwyczaju służenia żonom arystokratów; zachodnia koncepcja rycerskości, zgodnie z którą mężczyzna czcił damę i poczytywał sobie za zaszczyt móc poświęcić dla niej życie, nie ma swego odpowied­nika w kodeksie Bushidó. I jeśli wynikającą z prag­nienia zemsty intrygę pani Kikyó wymierzoną przeciw teściowi i mężowi, uznać można za zjawis­ko naturalne, to nie istniał żaden powód, dla którego Kawachi-no sukę miałby przyłączyć się do spisku. To, że kierowany współczuciem z powodu śmierci jej ojca i oburzeniem na Ikkansai za jego

budzące odrazę, niegodne bushi metody przechowy­wał nos i przekazał go jej, uchodzić mogło za uprzejmość wynikającą z poczucia obowiązku. I tę jego grzeczność kobieta mogła z wdzięcznością za­akceptować. Lecz jego propozycja uczestniczenia w zaplanowanej przez nią zemście w oczywisty spo­sób wykraczała poza granice zwykłego poczucia obowiązku czy uprzejmości. Nie mogąc wiedzieć

o perwersyjnych skłonnościach ukrytych głęboko w piersi Kawachi-no sukę, pani Kikyó prawdopodo­bnie znalazła sobie jakieś inne wytłumaczenie - na przyldad, że Kawachi-no sukę ma jakieś osobiste powody do nienawiści i wrogości wobec Domu Tsu- kuma, które implikują jego postępowanie; lub też, że jego poczucie sprawiedliwości każe mu opowiedzieć się po jej stronię, zapominając o długu wdzięczności wobec klanu. Ten tok rozumowania prowadzi do wniosku, że jeśli nawet Kawachi-no sukę, pokazując damie fałszywą „pamiątkę po ojcu”, natychmiast zdobył jej sympatię, to musiało upłynąć nieco więcej czasu, zanim zawładnął jej sercem do tego stopnia, że zaufała mu w sprawie tej wagi co zemsta. Kroniki Wojenne Domu Tsukuma sugerują, że pomiędzy panią Kikyó i Terukatsu istniał „sekretny związek” i że ich miłość dała początek intrydze; lecz pan Musashi nie należał do mężczyzn, którzy zdobywają zaufanie ko­biety za pomocą miłosnych forteli, zresztą nie wydaje się, by mógł być mistrzem w sztuce uwodzenia. Praw­dopodobnie faktycznie łączył ich sekretny związek, ale był on rezultatem postępującego zbliżenia dwojga ludzi podczas wspólnych rozważań na temat sposo­bów doprowadzenia do upadku Domu Tsukuma. Innymi słowy - konspiracja zaistniała najpierw, po- przedzając fizyczny związek; i możemy założyć, iż nieczęsto dochodziło do zbliżenia.

Najprawdopodobniej pani Kikyó uznała, że »wyjątkowo wspaniałomyślna” propozycja Kawa-

chi-no sukę wiąże się z jego osobistymi planami dotyczącymi posiadłości Domu Tsukuma. W sytua­cji, gdy Norishige był człowiekiem o miernych zdolnościach, tego rodzaju ambicje u Kawachi-no sukę, który nie był dziedzicznym wasalem rodu, były czymś, czego wręcz należało oczekiwać ze strony bohatera owej epoki Wojen Domowych

- i wykorzystanie mściwości damy dla zaspokojenia własnych ambicji nie byłoby niczym niezwykłym. Pani Kikyó zapewne zdawała sobie sprawę, iż Nori­shige ma nikłe szanse zachowania swych włości

- i w tej sytuacji uznała za celowe poprzeć ambicje Kawachi-no sukę, wykorzystać go dla zrealizowa­nia własnej zemsty, a następnie - odwołując się do jego sympatii - zapewnić po śmierci męża bez­pieczeństwo ich dwojgu dzieciom, co w sumie było­by z korzyścią dla domu Tsukuma, umożliwiając zachowanie ciągłości rodu. Nie wiadomo, na ile otwarcie mówili ze sobą na temat wzajemnych interesów, lecz zapewne ona interpretowała jego chęć zostania jej „sprzymierzeńcem" właśnie w ten sposób, podczas gdy on, ukrywając swe tajemne motywy, pozwolił jej wierzyć, w co chciała - i tak powstało między nimi coś w rodzaju milczącego porozumienia. A z powyższego rozumowania wyni­ka, że zamiary pani Kikyó ograniczały się począt­kowo jedynie do pozbawienia Norishige nosa, i do­piero ambicje Kawachi-no sukę sprawiły, że po­zwoliła się wciągnąć do spisku mającego na celu zniszczenie Domu Tsukuma; i na odwrót - kiedy przez pozbawienie Norishige nosa Kawachi-no su­kę zrealizował swą wizję i zaspokoił swe szczególne upodobania seksualne, jego udawane ambicje stały się rzeczywistymi aspiracjami, i nawet sam nie wie­dział, kiedy jego chłodny egoizm i wyrachowanie włączyły się do akcji, by wykorzystać nadarzającą się okazję zniszczenia Domu Tsukuma.

0 tym jak Norishige traci nos i o „ Wiosce Opadają­cych Kwiatów” - poemacie z „Genji-monogatari”

Oribenoshó Norishige, nieświadomy tajemnego porozumienia pomiędzy ukochaną żoną i drużyn­nikiem, każdej nocy odwiedzał sypialnię żony, gdzie | jak kiedyś i mamrotał komplementy swy­mi okaleczonymi ustami, niewyraźnie, trudnym do usłyszenia szeptem. Jakkolwiek z natury był pros­todusznym, pełnym optymizmu daimyo, musiał odczuwać przygnębienie z powodu swej rozszcze­pionej wargi i brakującego ucha, gdyż w Kroni­kach Wojennych Domu Tsukuma czytamy, iż „czu­jąc się chorym, przebywał odtąd w prywatnej rezydencji”. Im bardziej skłonny był izolować się w obrębie rezydencji, tym więcej czasu spędzał u boku żony. W obecności drużynników i dam dworu nie mógł nie myśleć o swej aparycji i natu­ralnie popadał w zły humor, ale kiedy wchodził do tajemniczego pokoju tonącego w półmroku rozjaś­nionym delikatnym blaskiem lampy i dostrzegał uwodzicielski uśmiech żony, popadając w ekstazę, w jednej chwili zapominał o utraconym uchu

1 trójkątnej wardze. Mężczyzna z jego charakterem absolutnie nie nadawał się do roli militarnego przywódcy okresu Sengoku - Wojen Domowych

- toteż pod pretekstem odniesionych ran skwap­liwie przekazał zarządzanie rodowymi dobrami w ręce karb, a sam przeniósł się na stałe do Pałacu Wewnętrznego, gdzie spędzał czas ciesząc się spo­kojem i bezczynnością - i mimo zewnętrznej me­lancholii, w głębi serca prawdopodobnie nie trak­tował swego nieszczęścia zbyt serio.

Tymczasem minął Ósmy Miesiąc i rozpoczął się Miesiąc Dziewiąty. Zwykle był to miesiąc nie koń­czących się bankietów i festynów połączonych

z oglądaniem jesiennej pełni księżyca, obchodami Święta Chryzantem, wyjazdami w plener w cełu radowania oczu widokiem czerwieniejących liści klonów i ale tego roku, z powodu niedyspozycji pana, powstrzymywano się od organizowania hu­cznych zabaw - zarówno publicznych, jak i w pry­watnym gronie - a doroczne tradycyjne obchody odbyły się z zachowaniem jedynie podstawowych form. I tak to nad Górą Ojika zapanowała jesień

- ze strugami deszczu i gwałtownymi podmuchami wiatru szalejącego ponad zabudowaniami, z niosą­cym ukojenie szmerem opadłych liści; Pałac We­wnętrzny sprawiał wrażenie całkowicie opuszczo­nego, tylko nocami we frontowym ogrodzie sły­chać było złowieszczy szelest liści i traw, i od czasu do czasu | oddali dolatywał ryk jelenia lub szcze­kanie lisa niosło się głuchym echem od strony wąwozu. Kiedyś Norishige bardzo lubił zapraszać młode dworki do wspólnej gry na koto11 i do tańca 1 i nic nie stało na przeszkodzie, by w dalszym ciągu korzystał z tej przyjemności - lecz ostatnio najchętniej przebywał w towarzystwie żony, wraz | nią popijając sake, i całkowicie zrezygnował z innych rozrywek. Po części było to skutkiem przykrej przygody, jaka przydarzyła mu się pod­czas wiosennego bankietu połączonego z kontem­plowaniem kwitnących wiśni, ale nie był to jedyny powód; otóż Norishige zawsze dumny był ze swe­go głosu 1 i ilekroć ktoś go o to poprosił, chętnie godził się śpiewać dla słuchaczy krótkie pieśni; niestety w obecnej sytuacji - wskutek zniekształ­conej wymowy i powietrza uciekającego przez uszkodzoną wargę - śpiew jego nie brzmiał już tak pięknie. Nie mogąc śpiewać osobiście, słuchał śpie­wu innych z zazdrością i żalem, co sprawiło, iż

organizowanie bankietów z udziałem muzyków przestało go interesować.

Było to wieczorem, gdzieś w połowie Dziewiąte­go Miesiąca; jesienny deszcz, który rozpadał się późnym popołudniem, nie przestawał mżyć także w nocy, przesycając wilgocią ziemię, a monotonny szmer kropel sączących się z okapów mimo woli wprawiał człowieka w nastrój melancholii; Oribe- noshójuż wczesnym wieczorem zaszył się w poko­ju żony i w sentymentalnym rozmarzeniu pił, wy­mieniając z nią czarki sake napełniane przez dwor­kę O-Haru. Sączył sake w towarzystwie ukocha­nej, wsłuchując się w odgłosy spadających jedna po drugiej kropli deszczu - to każdemu sprawiało­by przyjemność, toteż Oribenoshó, który tego wie­czora wypił znacznie więcej niż zwykle, był w wy­jątkowo dobrym nastroju. Co pewien czas poda­wał czarkę żonie, mówiąc:

I Proszę, może jeszcze trochę...?

I było w nim coś z kapryśnego chłopca, spod przymrużonych powiek obserwującego ukochaną, kiedy tak nieśmiało wpatrywał się w profil żony, a po jego ustach błąkał się zapomniany uśmiech. W jego ustach wypowiedziane słowa brzmiały jak: „Froszę; mosze jesze frochę...”, ale nie dbał o to. Co prawda kiedyś, podczas oficjalnych wystąpień, miał zwyczaj przemawiać uroczyście, z namasz­czeniem - dla podkreślenia swej rangi daimya, lecz od czasu, gdy miał zajęczą wargę, jego wymowa stopniowo ulegała postępującej degradacji: zaczął mówić cicho i nieśmiało - i nawet teraz, kiedy był w pełni zrelaksowany, jego głos stawał się chwila­mi podobny zamierającemu brzęczeniu komara. Prawdopodobnie jednym z powodów jego onie­śmielenia, kiedy spoglądał na twarz żony, był fakt, iż w głębi serca czuł się skrępowany swą bez­graniczną do niej miłością, lecz innym powodem

mogła być czająca się w jakimś zakątku świado­mości myśl: „Jestem kaleką”, a świadomość tego rzutowała na jego poczynania. Wszak przed okale­czeniem Oribenoshó był beztroskim, lekkomyśl­nym, trochę zarozumiałym zawadiaką bez cienia lękliwości.

Sącząc sake z otrzymanej czarki pani Kikyó wsłuchiwała się przez chwilę w dochodzący z ogro­du szum deszczu.

- Słyszysz te odgłosy? - powiedziała marszcząc brwi. 1 Zdaje się, że wciąż pada.

1 Chybi tak... Ale to taki sfokojny, fszyjemny fesz, nie ufaszasz?

- Rzeczywiście typowo jesienny wieczór. Czuję się samotna i przygnębiona w takie wieczory.

- Nie fiem hlaszego, ale sake fyjątkofo mi ciś smakuje. Fsłuchując się w szmer feszu natychmiast się usfokajam.

. - Bardzo się cieszę. Nic nie sprawia mi większej przyjemności, jak widzieć cię w dobrym humorze.

- Mosze tak ułoszyłabyś fiesz o nasthoju tego jesiennego fieszora...

Ta nagła prośba Oribenoshó była raczej niety­powa. Ale ostatnio zaczął skracać sobie czas wy­szukiwaniem niezwykłych rozrywek, które po­zwoliłyby mu zapomnieć o nudzie; od żony uczył się sztuki komponowania poematów waka. Pani Kikyó, której matka pochodziła z arystokratycznej rodziny, a sama dorastała w stolicy, była oczywiś­cie biegła w układaniu waka i innych dworskich umiejętnościach; korzystając z jej wskazówek, Oribenoshó nauczył się wiązania trzydziestu je­den sylab w coś przypominającego waka - i oto z gorliwością nowego adepta sztuki, przy pierwszej nadarzającej się okazji proponował: „Mosze tak ułoszyłabyś fiesz”, jakby chodziło o rzucenie pa­łeczki.

Dama wydawała się podzielać zapał męża, gdyż słysząc jego słowa natychmiast posłała O-Haru po papier i kasetę z przyborami do pisania. Delikatny aromat rozcieranego przez dziewczynę tuszu uno­sił się w powietrzu; przytrzymując kartkę papieru jedną ręką, pani Kikyó przysunęła lampę - i bez wahania, śmiało prowadziła pędzel, wspaniale ka­ligrafując. Prawdę powiedziawszy, Oribenoshó nie dbał o to, czy wiersz jest dobry, czy zły, za to uwielbiał obserwować wyraz twarzy żony, kiedy pochylona w świetle lampy, głęboko zadumana, wśród cisnących się jej na usta wyrażeń szukała tych najwłaściwszych. W takich chwilach - ze swą nieskazitelnie wymodelowaną twarzą, pogrążona w zadumie - wydawała mu się piękniejsza i bar­dziej dostojna niż kiedykolwiek. Wpatrując się z zachwytem w oświetloną blaskiem lampy postać żony, jej rzeźbiony nosek i zarys ust, myślał: „Poznałem bardzo wiele kobiet, ale wykształcona, dobrze wychowana arystokratka jest kimś wyjąt­kowym” - i wzdychał, pełen podziwu, a na jego obliczu wykwitał szeroki uśmiech, jakby spotkało go niepowtarzalne szczęście. Wypity alkohol spra­wił, że tego wieczora policzki pani Kikyó - za­zwyczaj równie białe jak używany przez nią papier hosho— zabarwił rumieniec, który nadał jej klasycz­nym, wyrazistym rysom wyraz niewypowiedzianej kokieterii; jeśli młody Kawachi-no sukę przez ja­kąś szczelinę podglądał scenę, w jakim stanie du­cha musiał się wówczas znajdować? Pośrodku wy­sokiego, rozległego, chłodnego pokoju stał para­wan, płomień samotnej lampy chronił przed napie- rającymi ze wszystkich stron ciemnościami, a we­wnątrz kręgu światła unoszącego się niby kropla oliwy na ciemnym lustrze wody siedziały trzy niewyraźne postacie. Pani w milczeniu, skupiona, poruszała pędzelkiem nad kartką, dworka spokoj- 120

nie rozcierała tusz, pan domu i w pełni usatysfak­cjonowany i radosny - oblizywał od czasu do czasu krawędź czarki. Następnie, zbliżając do oczu podaną mu przez żonę kartkę, odczytał tekst, ale jego świszczący szept pochłonęły zalegające kąty pokoju ciemności, nie pozwalając zrozumieć ani słowa. Na powierzchni parawanu zarysował się ogromny cień głowy bez jednego ucha, zwieńczo­nej czymś na kształt pędzla od herbaty i chasen- gami; patrząc z przeciwnej strony, zajęcza warga na twarzy pana wyglądała w tym oświetleniu ni­czym ciemna jama, wywołując nastrój nieuchwyt­nej grozy - i nawet zjawiskowa uroda pani Kikyó wydawała się złowieszcza, jakby nie z tego świata. Wśród zapadającej szybko głębokiej nocy za drzwiami słychać było szum trwającej wciąż ule­wy... Z pewnością wszystko to mogło rozbudzić emocje nie mniej osobliwe niż oglądana niegdyś ceremonia ostatniej toalety głów w pokoju na poddaszu.

Pani Kikyó zaprezentowała już dwa czy trzy swoje utwory, kiedy wreszcie Oribenoshó, pragnąc zademonstrować poczynione postępy, przedstawił własną kompozycję; małżonkowie wzajemnie wy­razili uznanie dla zręczności partnera, kończąc tym eleganckim akcentem zabawę; kiedy oboje przeszli do sypialni, było już po godzinie dwu­dziestej drugiej. Przez pewien czas Oribenoshó jak zwykle pieścił żonę, a że tym razem odczuwał skutki wypitego alkoholu z poezją w charakterze jedynej zakąski, stawał się coraz bardziej natar­czywy i niepohamowany, w miarę, jak zatracał się w miłosnej ekstazie. Później, kiedy już było po wszystkim, zwykle zapadał w sen tak głęboki, iż zdawać się mogło, że dusza opuszczała ciało - lecz po upływie kwadransa regularnie budził się i szedł do toalety. Także tej nocy obudził się - i ostrożnie,

bacząc, by nie przerwać snu żonie, wyszedł do sąsiedniego pokoju; czuwająca tam O-Haru zapa­liła przenośną lampę honbori i idąc przodem, poprowadziła go wzdłuż korytarza. Jego toaleta znajdowała się po przeciwnej stronie niż toaleta żony, idąc tam należało przejść około dziesięciu metrów głównym korytarzem, następnie skręcić w lewo, po czym jeszcze raz - w prawo. Wyło­żony matami boczny korytarzyk długości około 4,5 metra, w który wchodziło się po skręceniu w prawo, był najciemniejszym odcinkiem trasy, z jednej strony ograniczonym ścianą, z drugiej shbji i drewnianymi, przesuwanymi drzwiami mahirado, prowadzącymi do ogrodu. Kiedy Oribenoshó, odurzony sake i innymi jeszcze roz­koszami, zaspany, dotarł tam chwiejnym krokiem, usłyszał, jak za mahirado deszcz bębni o deski werandy.

I Jesze nie fszestało, fsiąsz leje - zamamrotał sam do siebie, jakby przez sen.

- Rzeczywiście, panie, okropna pogoda.

O-Haru nieoczekiwanie przystanęła.

- Niech pan będzie ostrożny, proszę uważać...

Mówiąc to, skierowała światło ku jego niepew­nym stopom. W tej samej chwili z rozciągającej się przed nią nieprzeniknionej ciemności wionął po­dmuch, niczym od uderzeń skrzydeł wzbijającego się w niebo ptaka. Nagle dziewczyna z głuchym „Ach!” upuściła lampę na podłogę.

- Chto tam?

Oribenoshó miał wrażenie, iż przez moment wi­dział poruszającą się w ciemności czarną masę. Człowiek? - Monstrum? - Halucynacja? - Upusz­czona lampa zgasła, pozostawiając go pogrążone­go w absolutnych ciemnościach; nie potrafił stwie­rdzić, czy obraz utrwalony na siatkówce był cie­niem realnie istniejącej postaci, czy też półsnem, 122

półalkoholową zjawą i tworem jego wyobraźni... Ale najdziwniejsze było to, że O-Haru więcej się nie odzywała.

- Haru! So się stało? So się stało? - rzucił w ciemność raz jeszcze. - Jes tu chto?

- To... to... tono-samai2*... Szy... szy... szybko... szybko...

Był to bez wątpienia głos O-Haru. Lecz brzmiał tak, jakby ktoś zakrył jej usta i ściskał gardło; rozpaczliwie walcząc zawołała jeszcze ostatkiem sił:

- Szybko... Proszę uciekać... Pro... pro... pro­szę... - były to ostatnie słowa O-Haru.

- Umm...

Dał się słyszeć zduszony jęk i zaraz potem odgłos padającego na ziemię ciała. Wstrzymując oddech, Oribenoshó cofnął się pod jedną ze ścian korytarza i przywarł do niej plecami, przyczajony niczym pająk, ale intruz podążył wprost za nim i muskularnym ramieniem opasał jego szyję. Na­stępnie przycisnął go do ściany z przerażającą siłą. Oribenoshó - czując, jak jego ciało pod naciskiem staje się płaskie niczym ryżowe ciastko mochi, kilkakrotnie próbował zawołać: - Bandyta! - ale im większy usiłował stawić opór, tym mocniej ramię przeciwnika zaciskało się wokół jego karku. Stopniowo tracąc oddech, w stanie narastającego oszołomienia, pomyślał: „Nie ma rady, zabije mnie”. Nagle poczuł na swej twarzy przesuwającą się badawczo dłoń napastnika. Był pewny, że tam­ten za chwilę wbije mu sztylet głęboko u nasady gardła, tymczasem napastnik I wciąż zaciskając jedno ramię wokół jego szyi - wolną ręką przesu­nął raz i drugi po twarzy swej ofiary, jakby liżąc ją językiem. Upewniwszy się, że brakuje jednego

ucha, dłoń odszukała zajęczą wargę, a następnie dokładnie obmacała nos: od nasady aż po sam czubek, od grzbietu aż po nozdrza. Stopniowo tracąc przytomność, Oribenoshó uznał to wszystko za w najwyższym stopniu dziwaczne i uwłaczające. Pomyślał, • że tamten niewątpliwie szydzi sobie z niego. Chciał zawołać:

Ty łajdaku! So hofisz?”

W tej samej chwili rozległ się chrzęst i Oribenos­hó pojął, że traci swój nos. Napastnik pofolgował nieco uścisk, co umożliwiło Norishige swobodniej­sze oddychanie, następnie spokojnie, bez pośpie­chu - niczym chirurg usuwający skalpelem zbędne tkanki - dokładnie odciął u podstawy wszystko, co mogłoby przypominać nos.

Oribenoshó, kiedy wreszcie odzyskał przytom­ność, był niczym człowiek budzący się z narkozy po operacji. Przypominał sobie wydarzenia po­przedzające odcięcie nosa, ale nie pamiętał nic z tego, co stało się potem. Prawdopodobnie napas­tnik po zakończeniu „operacji” ogłuszył go ude­rzeniem albo ponownie wzmocnił uścisk na szyi. Oribenoshó popadł w omdlenie, a kiedy odzyskał przytomność, leżał na łóżku, przeniesiony do po­koju żony. Dworka O-Haru, którą wcześniej niż jego pozbawiono przytomności, kiedy się ocknęła, nie wiedziała nic o niezwykłym wydarzeniu. Kiedy odzyskała oddech i mogła wreszcie mówić, powie­działa, że gdy zatrzymała się w korytarzu i skiero­wała światło w stronę pana, jej prawe ramię nagle zdrętwiało i upuściła lampę. A gdy zapadła ciem­ność, ktoś nagle chwycił ją z tyłu. Nie, nie chwycił

- było to raczej tak, jakby jakiś demon zbliżył się bezszelestnie, paraliżując ciało mocą tajemnego zaklęcia... lub jakby ogromny niedźwiedź przycis­nął ją do piersi w miażdżącym uścisku. Mimo iż jej usta i głowa znajdowały się w fatalnym uścisku,

124

A

zdołała krzyknąć ostrzegawczo pod adresem pana; jednocześnie otrzymała silny cios pod żebra, w na­stępstwie którego zemdlała. I gdyby pani Kikyó, obudziwszy się w nocy, nie zaniepokoiła się prze­dłużającą się nieobecnością męża i dworki, praw­dopodobnie oboje dotąd leżeliby nieprzytomni w korytarzu. Do czasu, gdy pani i jej dworki podniosły alarm, napastnik zniknął bez śladu, tyl­ko na obliczu Oribenoshó pozostał jaskrawy do­wód przeprowadzonej operacji; o dziwo napast­nik, zanim uciekł, zaaplikował na ranę lekarstwo zatrzymujące krwawienie i nawet nałożył opat­runek na płaskie miejsce pośrodku twarzy. Czy uczynił tak dlatego, że pod każdym względem pragnął naśladować chirurga, czy też istniały inne powody - tak czy inaczej było to dowodem szcze­gólnej troski i okazało się zbawienne. Gdyby nie owa troskliwość, nieprzytomny pacjent mógłby umrzeć z upływu krwi.

Jak Państwo zapewne odgadli, ów niecodzienny incydent był dziełem Kawachi-no suke. Oczywiście pełen sukces całego przedsięwzięcia był w dużym stopniu zasługą pani Kikyó; wykorzystując pod­ziemne przejście, dama i bushi regularnie wymie­niali informacje, Kaede i jej córka spełniały rolę posłańców. Prawdopodobnie jedna z nich prze- czołgiwała się do wylotu tunelu i pozostawiała listy wetknięte w szczelinę pomiędzy kamieniami muru obronnego; Kawachi-no suke mógł je stam­tąd zabierać podczas obchodu - i tam też wkrótce dostarczał odpowiedzi. Metoda ta zapewniała im stałą łączność. Jeżeli miejsce i czas ataku zostały zaplanowane i przygotowane z wyprzedzeniem, Kawachi-no suke mógł szybko wykonać swe zada­nie i bezpiecznie wycofać się poza obręb murów, nie budząc niczyich podejrzeń.

Oprócz opatrunku, jaki zaaplikował Norishige na ranę, zabrał też ze sobą list, który umieścił na jego twarzy.

Z bardzo istotnych powodów w ciągu ostat­niego roku szukałem okazji zdobycia Pańskiego nosa; dzisiejszej nocy wreszcie udało mi się osiągnąć cel i jestem w pełni usatysfakcjonowany. Pozbawie­nie Pana życia nigdy nie było moim zamiarem, toteż odtąd może Pan wyzbyć się wszelkich obaw”.

Nie wiadomo, jak starszyzna klanu zinterpreto­wała użyte w liście sformułowania, lecz Kawachi- -no sukę wiązał z owym listem konkretne nadzieje; teraz, kiedy zadanie powierzone mu przez damę zostało wykonane, pragnął, by nadzwyczajne śro­dki bezpieczeństwa w obrębie Pałacu Wewnętrz­nego zostały szybko zaniechane, co pozwoliłoby mu łatwiej porozumieć się z damą - i spodziewał się, iż list rozwieje wszelki niepokój.

Jednak mimo tego wspaniałomyślnego oświad­czenia bushi w Rodzinie otrzymali rozkazy, by wzmocnić czujność, i liczba ognisk wartowniczych palących się każdej nocy wśród drzew Ogrodu Wewnętrznego jeszcze wzrosła. Ponieważ incydent miał miejsce w miesiącu, w którym dowódcą stra­ży był Kawachi-no sukę, został on wezwany do złożenia raportu - ale kiedy doszło do orzekania

o winie, starszyzna klanu znalazła się w trudnym położeniu. Kawachi-no sukę był odpowiedzialny za straże po zewnętrznej stronie pałacowej klauzu­ry, a w tym przypadku nikt nie mógł stwierdzić z całą pewnością, czy złoczyńca przedostał się z zewnątrz, czy też ukrywał się w środku. Jeżeli miało tu miejsce zaniedbanie, to każdy w jakimś stopniu ponosił za nie winę i nie było podstaw, by całą odpowiedzialność zrzucać wyłącznie na Ka- 126

wachi-no suke. Oczywiście gdyby pan został zabi­ty, seppuku byłoby nieuniknione, ale tu chodziło

o stratę odciętego kawałka ciała. Żaden suzeren, choćby najpotężniejszy, nie domagałby się życia wiernego wasala w zamian za nos. Co więcej, ponieważ za wszelką cenę chciano ukryć fakt od­cięcia Norishige nosa - wiedziało o tym zaledwie kilka pałacowych dziewcząt i starszyzna klanu

- tym bardziej nie można było nikogo postawić otwarcie w stan oskarżenia. Ponadto potrzebna była nadzwyczajna ostrożność, gdyż chodziło

0 Kawachi-no suke - od dawna cieszącego się powszechnym szacunkiem i budzącego wśród lu­dzi respekt swym wyglądem i uzdolnieniami mło­dego bushi, syna i dziedzica Musashi-no Kami Terukuni. Po uwzględnieniu wszelkich „za”

1 „przeciw”, skazany został ostatecznie na areszt domowy; jakąż męką musiało dlań być spędzanie dni w samotności, w zamkniętym pokoju, podczas gdy jego myśli krążyły nieustannie wokół pamięt­nej ostatniej sceny w Pałacu Wewnętrznym? Jego rzeczywistym celem nie była pomoc damie w jej zemście, lecz scena mogąca zaistnieć w rezultacie owej zemsty. Jego tajemnym marzeniem było ujrzeć beznosego męża zasiadającego u boku nie­zrównanie pięknej żony. Być może świat, który tylekroć oglądał w snach, teraz stawał się rzeczy­wistością materializującą się w sypialni damy; obe­cne oczekiwanie w najwyższym stopniu potęgowa­ło jego tęsknotę.

Wkrótce okres jego uwięzienia dobiegł końca i pozwolono mu na nowo podjąć służbę, ale nie oznaczało to końca jego męczącej niepewności. Gdyby ponownie przydzielono go do zmieniają­cych się co miesiąc oddziałów patrolowych, z pew­nością udałoby mu się jakoś zbliżyć do znajomego muru, odwiedzić tak miłą sercu trasę komunika­

cyjną - ale odtąd nie powierzano mu upragnionej funkcji, a co gorsza, wysokiej rangi wasale, jiehin, stali się wyjątkowo czujni i baczyli na wszystko, nie dopuszczając do jakichkolwiek przecieków informa­cji; próba wymiany listów byłaby w tej sytuacji szaleństwem, z Pałacu Wewnętrznego nie dochodziły żadne nowiny ani nawet plotki. Przygnębienie Ka- wachi-no sukę pogłębiał fakt, iż - chociaż był na służbie codziennie - nie udało mu się zobaczyć Oribenoshó. Kiedy poruszył tę kwestię, powiedziano mu, że od owego incydentu tono-sama nie pokazał się nigdy żadnemu ze swych drużynników. Co praw­da pojawiał się na podium za trzcinową zasłoną w Komnacie Audiencyjnej i czasami przemawiał do swych wasali. Lecz mówił jeszcze ciszej i bardziej niewyraźnie, a sam głos wydawał się jakiś inny, co sprawiało, iż niektórzy podejrzewali, że mają do czynienia z „cieniem”-dublerem i - co było w tych okolicznościach zupełnie naturalne - snuli różne domysły, spodziewając się najgorszego. Kawachi-no sukę zaczął się niepokoić o następstwa swej operacji. Ale przecież zaaplikował środek zatrzymujący krwa­wienie i nałożył stosowny opatrunek, więc z pewnoś­cią nie doszło do nieszczęścia, pocieszał się: ale oprócz pięciu czy sześciu wysokiej rangi urzędników i dwóch-trzech osób z przybocznej świty znających prawdę, nikt w rodzinie nie dysponował żadnym konkretnym świadectwem, że tono-sama rzeczywiście żyje. Kawachi-no sukę był przekonany, że gdyby tak mógł ujrzeć Norishige w dobrym zdrowiu... nie, zobaczyć, jak wygląda, poznać stopień deformacji jego oblicza, wówczas - podzielając domniemaną satysfakcję damy i wyobrażając sobie zły uśmiech zapalający się w jej źrenicach - potrafiłby choć częściowo zaspokoić swoje pragnienie; i tak zaczął tęsknić za widokiem beznosej twarzy Norishige nie mniej niż za widokiem twarzy jego żony.

128

Tymczasem w Dziesiątym Miesiącu 24 roku ery Tenmon nastąpiła zmiana rachuby czasu i rozpo­czął się 1 rok29 ery Koji; wkrótce też dobiegł końca ów rok, jakże pamiętny dla Oribenoshó z powodu nawiedzających go kolejno nieszczęść, nadszedł dzień Nowego Roku 2 ery Koji i wszyscy samuraje przybyli do pałacu, by z początkiem wiosny złożyć noworoczne życzenia; lecz spoza trzcinowej za­słony przekazano tylko sake, ale nie padło ani jedno słowo pozdrowienia; ponury nastrój minio­nego roku nie odszedł w przeszłość. Starszyzna klanu zebrała się na wspólnej naradzie; uznano, że przeciągająca się samoizolacja tono-sama wpływa destrukcyjnie na morale załogi zamku, ponadto sprzyja rozprzestrzenianiu się paskudnych pogło­sek; jedynym remedium byłoby urządzenie wspa­niałego festynu i należałoby to uczynić jak naj­szybciej, ale w tej sytuacji problemem numer jeden było przekonanie tono-sama, by nie wzbraniał się ukazać wszystkim bushi swego „pięknego i szla­chetnego oblicza”; ostatecznie, cóż to znów takie­go I drużynnicy przyzwyczajeni byli do widoku zajęczej wargi i jednego ucha pana, więc kolejny

7

ff

brak, tym razem nosa, zapewne zbytnio ich już nie zdziwi, więc nie ma powodów, by tak bardzo się tym przejmować; dla wojownika - „człowieka łuku i strzał” - duch jest ważniejszy od aparycji; cóż stąd, że rysy twarzy są nieco zdeformowane

- żaden z drużynników i wasali nie jest aż tak małostkowy, by miał z tego powodu lekceważyć pana; naradziwszy się domownicy usiłowali ostro­żnie wybadać nastrój tono-sama i poznać jego stosunek dla planowanej akcji, ale Norishige, już przedtem owładnięty melancholią, od czasu ostat­niego incydentu stał się jeszcze bardziej niezdecy­dowany i nieśmiały i nie zdradzał najmniejszej ochoty do pokazywania się komukolwiek, a kiedy zbytnio naciskali, odpowiadał:

- Hąjsie mi sfokój! Chesie się fauiś, to się fau- sie! Sam fíeu, so łał łochiś.

I nie kryjąc niezadowolenia wstawał i odchodził.

Czasami mówi się o „odcieleśnionych głosach”, lecz ten głos był nie tylko odcieleśniony, ale tak zniekształcony, że nie wiadomo było, czy mówi człowiek, czy są to dźwięki wydawane przez zwie­rzę; w tej sytuacji niełatwo było przekonać drużyn­ników, że ich pan żyje. W przekonaniu, że „konie­cznie trzeba coś wymyślić dla rozerwania pana...”, starsi rangą wasale, choć nie bez obaw, podali do wiadomości, iż „odbędzie się turniej poetycki, w którym uczestniczyć mogą wszyscy znający tę sztukę bushi należący do Rodziny”. Tego rodzaju imprezy odbywały się i przedtem, ale były to kameralne spotkania z udziałem dam dworu, tym zaś razem miał to być turniej poetycki w wielkim stylu, samurajowie zaproszeni zostali do pawilonu Sho-in. Pomysł wyszedł od pani Kikyó, a Oribeno- shó zaakceptował go bez wahania, po części dlate­go, że w owym czasie zaczynał być dumny ze swych poetyckich osiągnięć, ale głównie dlatego, iż 130

była to propozycja żony. Turniej poetycki nie był tym, czego życzyłaby sobie starszyzna klanu w ak­tualnej, raczej kłopotliwej, sytuacji - jednak uzna­li, że nie wolno zaniechać niczego, co mogłoby wpłynąć pozytywnie na nastrój tono-sama, i nie tracąc czasu przystąpili do urzeczywistnienia idei, informując samurajów, że „każdy, kto posiada odpowiednie umiejętności”, niezależnie od rangi i piastowanej funkcji, może przybyć i wziąć udział w turnieju.

A oto fragment Wyznań Doamiego:

Wybrali 5 dzień Piątego Miesiąca, dzień doro­cznego Święta Irysów, by zorganizować dla samu­rajów zabawę połączoną z turniejem poetyckim, w którym uczestniczyć mieli także Oribenoshó i pani Kikyó; ogłosili termin i każdy, kto żywi upodobanie do podążania drogą poezji, mógł przygotować piękne wiersze i stanąć do współ­zawodnictwa o nagrody; lecz bushi z Zamku Ojika, pewni swej zręczności w posługiwaniu się łukiem, nie przywykli do tak wyrafinowanych rozrywek i nie kwapili się do udziału w turnieju; gdyby chodziło o dokonanie wspaniałych wyczynów na polu bitwy, są gotowi, ale sława za sprawą poetyc­kich laurów nie jest ich celem; przybyli nieliczni, a i oni bez przekonania, z widoczną rezerwą i chło­dem, który udzielił się wszystkim”.

Faktem jest, iż nawet w owych burzliwych cza­sach wśród klanowych przywódców nierzadko spotykało się ludzi doskonale znających się na poezji, ale zwykle byli to wykształceni synowie daimya, prości samuraje ledwie umieli czytać i pi­sać i raczej trudno było oczekiwać z ich strony zamiłowania do wyrafinowanych rozrywek. Tak czy inaczej, Kawachi-no sukę był jednym z niewie-

lu mieszkańców Zamku Ojika mającym odpowied­nie do udziału w tego rodzaju turnieju kwalifika­cje. Z perspektywy czasu zachowane wiersze pana Musashiego świadczą o tym, że jak na wojownika dysponował on niezłym przygotowaniem teorety­cznym i znał obowiązujące konwencje, ale to pra­wdopodobnie ów turniej poetycki przekonał go, że poezji nie należy lekceważyć, i zachęcił do sys­tematycznego treningu; lecz w czasie, kiedy roz­grywały się opisane wydarzenia, był on dziewięt­nastoletnim młodzieńcem, raczej nie obdarzonym szczególnym talentem poetyckim. Tym niemniej, podczas gdy większość bushi z jego otoczenia byli to ludzie nie wykształceni, czasami wręcz analfabe­ci, Kawachi-no sukę od dzieciństwa poznawał za­równo literaturę, jak i tajniki posługiwania się bronią, stanowiące nierozłączne elementy eduka­cji; predestynowany do tego bardziej niż ktokol­wiek inny, miał wręcz obowiązek uczestniczenia w turnieju. Kiedy dowiedział się, że jego zorgani­zowanie było pomysłem pani Kikyó, nie mógł nie pomyśleć, że być może uczyniła to, pragnąc w ja­kiś sposób umożliwić mu wznowienie przerwanej korespondencji, toteż przyjął zaproszenie, starając się zapanować nad radosnym podnieceniem.

Jak było do przewidzenia, Oribenoshó z żoną zasiedli na podium, ukryci za wyplataną trzcinową zasłoną. Drużynnicy zajęli miejsca w dwóch rzę­dach wzdłuż ścian komnaty i rozpoczęli współ­zawodnictwo, improwizując na zadany przez damę temat: „kukułka”. Większość obecnych wasali zwabiła ciekawość: przybyli w nadziei, że może w tym dniu nadarzy się okazja zobaczyć tono- -sama we własnej osobie, ale Norishige po prostu podał napisany przez siebie poemat spoza zasłony i tylko słuchał, jak jego własny utwór, a następnie także utwory wasali, czytane były głośno przed k 132

zebranym audytorium. Gdyby Kawachi-no sukę był dworskim arystokratą z epoki Hei’an, wyko­rzystałby idealnie nadający się do tworzenia alu­zyjnych porównań temat „kukułka”, by przekazać ukrytej za zasłoną ukochanej prawdę o swych uczuciach; lecz nie będąc wystarczająco zręcznym, by to uczynić, poprzestał na uszeregowaniu trzy­dziestu jeden sylab w banalną, niedbałą strofę. Niestety waka ułożone wówczas przez Norishige i jego wasali nie zachowały się, ale wątpliwe, by były to utwory szczególnie godne uwagi. W Wy­znaniach Doamiego cytowany jest za to jeden z po­ematów pani Kikyó.

Przez pamięć woni kwiatów pomarańczy kukułko Przybądź do Wioski Opadających Kwiatów

Pomijając niewielką zmianę na początku drugie­go wersu poemat ten jest powtórzeniem poematu księcia Hikaru Genji znajdującego się w rozdziale zatytułowanym Wioska Opadających Kwiatów eposu Genji-monogatari30:

Przez pamięć woni kwiatów pomarańczy kukułka Przybywa śpiewać nad Wioską Opadających

Kwiatów

Poemat ten skomponował Hikaru Genji pod­czas wizyty pani Reikeiden w następujących okoli­cznościach: „Wszedł do rezydencji damy, gdzie do

późnej nocy rozpamiętywali wspólnie dawne cza­sy, a kiedy księżyc znajdujący się właśnie w trzeciej kwadrze wzniósł się na niebie, cienie wysokich drzew stały się jeszcze ciemniejsze; w powietrzu unosił się tęskny aromat kwiatów pomarańczy płynący od pobliskich drzew; damie przybyło lat, ale była wciąż równie dobrze wychowana, subtel­na i pełna uroku; i aczkolwiek nie została oficjalną faworytą zmarłego cesarza, ów wysoce ją poważał i cenił sobie jej towarzystwo, w którym znajdował odprężenie”. Podczas owej wizyty Hikaru Genji i dama Reikeiden zabawiali się komponowaniem poematów waka. Odpowiedź damy brzmiała:

To tylko kwiaty pomarańczy wokół okapów Zwabiły ciebie w to miejsce przez wszystkich

zapomniane

Lecz poemat pani Kikyó nie ma żadnego związ­ku z owymi dawnymi wydarzeniami. Porównuje ona tylko kukułkę do Kawachi-no suke i wykorzy­stuje fonetyczną tożsamość, która nie zapisane słowa „Wioska Opadających Kwiatów” pozwala rozumieć też jako „Wioska Opadających No­sów”31; w ten sposób Kawachi-no suke, nawet jeśli nie czytał Genji-monogatari, mógł łatwo pojąć ukryte przesłanie.

Nie wiadomo dokładnie, od kiedy pani Kikyó

- pozostając pod wrażeniem uosabiającej samuraj- skie cnoty osobowości Kawachi-no suke - zaczęła odwzajemniać jego uczucia. Ale jedno jest pewne: jej poemat oznacza coś więcej niż zwykłe „chcę się z tobą spotkać, bo jest coś, o czym chciałabym porozmawiać”. Być może w czasie, kiedy nie mogli

się ze sobą komunikować, pokochała go, nawet nie zdając sobie z tego sprawy? I czy właśnie ów poemat nie stał się pierwszym sygnałem jej miło­ści?

Z powodu wzmożonej czujności wydawało się raczej niemożliwe, bym mógł przedostać się tam niepostrzeżenie; ale z czasem sytuacja unormowała się, czujność straży zmalała i mogłem odwiedzać ją z łatwością; od wydarzenia, jakie miało miejsce poprzedniej jesieni, minął rok, w ciągu którego, zgodnie z zawartą w pozostawionym liście zapo­wiedzią, nie doszło do nowych incydentów 1 i tak to starsi wasale stopniowo wyzbyli się. wątpliwości i podejrzeń”.

Owszem, starsi wasale może i wyzbyli się wątp­liwości i podejrzeń, ale do końca nie zdołali od­gadnąć, po co był napastnikowi potrzebny nos księcia?

Księga piąta

O tym jak Kawachi-no sukę wraca do zamku swego ojca i o tym jak poślubia dziewczynę z Domu Chirifu

Ojciec Kawachi-no sukę, Musashi-no Terukuni, postarzał się i podupadł na zdrowiu; nie mogąc ani dnia obejść się bez lekarstw, pragnął jeszcze za życia powitać godną Kawachi-no sukę narzeczo­ną, a także przekazać katoku32 w jego ręce. Raz po raz ponawiał wysyłane pod adresem domu Tsuku- ma prośby o to, by syn jak najszybciej wrócić mógł do rodzinnej rezydencji na Górze Tamon; ałe ponieważ w całym kraju panował chaos, a po rebelii przed kilku laty na zamku Tsukigata starsi wasale z zamku na Górze Ojika stali się wyjąt­kowo podejrzliwi i nieufni - nie śpieszyli się, by zadośćuczynić jego prośbom. Chociaż formalnie Kawachi-no sukę był zakładnikiem, to odkąd jako dziecko przybył do zamku, minęło czternaście czy

piętnaście lat; w tym czasie odznaczył się w wielu bitwach, dając dowody szczerego oddania, a po­nieważ lojalność jego ojca Terukuni wobec domu Tsukuma wydawała się oczywista, Kawachi-no sukę zezwolono wreszcie na powrót do posiadłości ojca.

W owym czasie Kawachi-no sukę był zapewne szczęśliwy, mogąc wrócić do ojca, ale rozstanie z panią Kikyó okazało się ciężkim ciosem i nie­prędko zdołał uwolnić się od smutku. W sytuacji przymusowej jego duch wojownika z krwi kości natychmiast zatriumfował, ale nawet dla mężczyz­ny o żelaznej woli smak pierwszej miłości jest czymś wyjątkowym. Co więcej, w swym namięt­nym oddaniu pogwałcił dla tej kobiety wszelkie zasady moralności, podeptał zobowiązania wyni­kające | długu wdzięczności, a kiedy wreszcie szczęśliwie wyminęli mielizny, po kilku ledwie spo­tkaniach musieli się rozstać. Dopiero jesienią ubie­głego roku zrezygnowano ze wzmożonej czujności w obrębie Pałacu Wewnętrznego, dzięki czemu Kawachi-no sukę mógł znowu korzystać z pod­ziemnego przejścia, tak więc mieli dla siebie do dyspozycji niespełna rok. I nawet wówczas żyli dla krótkich chwil radości z potajemnych spotkań, prawdopodobnie bez możliwości spędzenia razem choćby jednej nocy, kiedy to mogliby spokojnie otworzyć przed sobą serca w szczerej rozmowie. Jego żal pogłębiało jeszcze to, że jego uczucie było nie tyle miłością do pani Kikyó jako kobiety, ile zafascynowaniem niezwykłą rolą, jaką odegrała. W przyszłości mógł spotkać wiele innych, nie mniej pięknych kobiet, ale niezwykła, magiczna scena, na której została umieszczona pani Kikyó, ów dramat, gdzie grała główną rolę obok bez- nosego trzeciorzędnego aktora, którego obecność służyła spotęgowaniu jej blasku, stanowiła idealną

wizję świata jego marzeń - i raczej nie mógł oczekiwać, że po raz drugi spotka inną szlachetnie urodzoną damę w podobnej scenerii i w podobnej roli. Perwersyjne skłonności Kawachi-no sukę sprawiły, że z głębokim żalem rozstawał się z damą i równie niechętnie myślał o konieczności zmiany otoczenia. Jedyną pociechą ich obojga było prze­świadczenie, że upadek Domu Tsukuma jest już bliski; uzgodnili plany na najbliższą przyszłość, przyrzekli sobie, że wkrótce znów się spotkają, i wymienili słowa pożegnania.

O-Etsu-no Kata z Domu Chirifu, znana później jako Shósetsu-in, weszła do domu Kiryu w Trze­cim Miesiącu 1 roku ery Eiroku (1558 r.), w nie­spełna pół roku od chwili powrotu Kawachi-no sukę do zamku na Górze Tamon. Kawachi-no sukę miał wówczas dwadzieścia jeden lat, Shóset­su-in I czternaście. Ta żona, której przeznacze­niem było spędzać dni i miesiące w smutku i samo­tności, na wznoszonych do Buddy i bogów mod­litewnych błaganiach o to, by mąż zaniechał swych niecnych praktyk seksualnych, tuż po ślubie była radosną, pełną życia dziewczynką. Jeżeli nawet jej ciało odczuwało już pierwsze nikłe oznaki budzą­cej się kobiecości, to jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, a mąż nie czynił nic, by ją uświado­mić. W jego umyśle panowały niepodzielnie wspo­mnienia scen z dalekiego Pałacu Wewnętrznego na Górze Ojika i na młodą żonę, którą poślubił z wyboru i na życzenie ojca, patrzył obojętnie, widząc w niej jedynie młodszą od siebie o siedem lat, inteligentną i niewinną dziewczynkę. Ostatecz­nie okazało się może szczęściem dla niego, że nowo poślubiona żona była tak młoda i nieświa­doma miłosnych tajemnic.

Pewnego letniego wieczora, w miesiąc czy dwa po ślubie, ShÓ6etsu-in, rokoszując się chłodnym 138

powietrzem, zabawiała się na werandzie w towa­rzystwie swych dworek, gdy nieoczekiwanie dołą­czył do nich Kawachi-no suke.

1 Dobry wieczór. Może tak zabawimy się w coś ciekawego? - zapytał z nienaturalnym u niego uśmiechem.

- A jak się ma twój czcigodny ojciec? - zainte­resowała się Shósetsu-in.

- W ciągu ostatnich dwóch-trzech dni czuje się dużo lepiej. Nie ma więc powodów do obaw. Co do mnie, to myślę, że mając wiele zajęć, trochę cię zaniedbywałem. Dziś jestem wolny i dotrzymam ci towarzystwa, w czymkolwiek zechcesz.

Shó6etsu-in z radością patrzyła na znajdującego się widocznie w doskonałym humorze męża.

- W co się zabawimy?

I W cokolwiek. A na co masz ochotę?

- Więc może zapolujemy na świetliki? Pójdzie­my do ogrodu...

W jej bystrych, promiennych oczach zapaliły się nagle iskierki radości, niczym w oczach dziecka, które właśnie pomyślało o czymś szczególnie mi­łym. Ze swą zdrową cerą, okrągłą buzią jaśniejącą radosnym uśmiechem, w swym sposobie zachowa­nia była zupełnie dziecinna.

- W ogrodzie jest mnóstwo świetlików, o, za tamtym wzgórzem, gdzie kwitną...

Młoda para wraz z dworkami przez pewien czas uganiała się za świetlikami po całym ogrodzie.

1 Tutaj, tutaj, chodźcie tu wszyscy...

Dźwięczny głosik Shósetsu-in wyraźnie domino­wał nad donośnymi okrzykami jej dworek, kiedy tak biegała to tu, to tam - to przez splątane zarośla, to znów brzegiem stawu. Będąc córką pana feudalnego, została wychowana tak, by z czasem stać się dostojną, pełną gracji damą, ale w wieku czternastu lat dopiero dorastała: jej koń­

czyny były smukłe, a całe ciało tryskało zdrowiem i energią; i chociaż długie rękawy i spódnica sta­nowiły pewne utrudnienie, biegała beztrosko ni­czym młoda łania. Patrzącym na nią dworkom nazywanie jej w tej sytuacji „okugata-sama" - „pa­ni” | wydawało się wręcz komiczne; słowo „o-hi- -sama” - „panienko” - samo cisnęło się na usta.

- Hop! hop! Złapałem już czternaście 1 od cżasu do czasu słychać było gromki okrzyk Kawa- chi-no suke.

- Ojej! Niemożliwe! Ja mam tylko pięć.

- Patrz, nadlatuje... Tam... zaraz go złapię!

Z tymi słowy Kawachi-no suke puścił się pędem, a za nim Shósetsu-in, która straciła nieco na star­cie; kiedy tak biegli wokół śtawu i brzegiem stru­mienia w pogoni za tym samym świetlikiem, bar­dziej przypominali rozbawione, niewinne rodzeń­stwo niż od niedawna poślubionych sobie małżon­ków.

Zapadła noc, młoda para umieściła kilkadziesiąt schwytanych świetlików w ustawionych rzędem wiklinowych klatkach, gdzie mogli je obserwować, popijając sake; oboje byli wciąż jeszcze w dosko­nałym nastroju. Kawachi-no suke zaczął-opowia­dać dowcipy i różne zwariowane historyjki, co tak bardzo rozbawiło Shósetsu-in, że śmiejąc się, pra­wie nie mogła jeść. Dworki I bardziej niż samymi opowiastkami młodego pana rozbawione jego nie­zwykłym zachowaniem - ze śmiechu chwytały się za brzuchy, kiedy tylko zaczynał mówić.

- Poczekajcie, zaraz pokażę wam coś ciekawe­go...

Kawachi-no suke skinął na jedną z dworek i szeptem wydał jej jakieś polecenie.

Spojrzenia Shósetsu-in i jej towarzyszek skiero­wały się w stronę sprowadzonego przez dworkę męzczyzny, który klęczał, zgięty w pokornym 140

ukłonie, w wyścielonym matami korytarzu, przed wejściem do komnaty i z przyciśniętą do maty głową bonzy33. Była to rzeczywiście piękna głowa mnicha z błękitniejącymi śladami po świeżo wygo­lonych włosach.

- Ach, przyszedłeś, bonzo - rzekł Kawachi-no suke.

- Tak, panie - odpowiedziała wygolona głowa cichym, żałosnym głosem.

- Co to za człowiek? - zapytała Shósetsu-in.

- Mąż niskiej rangi, zwany bonzą Dóamim; myślę, że pokaże nam coś ciekawego jeszcze dzi­siejszej nocy.

- Hej, bonzo, unieś twarz i dodał ostro.

I Tak, panie - głos był taki sam jak poprzed­nio.

- Ty głupcze, nie powtarzaj „tak, panie”; kaza­łem ci podnieść twarz.

- Tak, panie.

Ale tym razem odpowiadając swoje „tak, pa­nie”, Dóami równocześnie uniósł pochyloną gło­wę. Był to blisko trzydziestoletni o-cha-bbzu'4 - pu­lchny, z nieco pucułowatą twarzą, o białej cerze; jego okrągłe, wielkie oczy spoglądały czujnie i z przestrachem, a wyraz śmiertelnej powagi, jaki przybrał, był niezrównanie komiczny. Na ten wi­dok któraś z dziewcząt zachichotała - i po chwili wszystkie pokładały się ze śmiechu.

- Ejże, wolnego... Jeszcze się nie śmiejcie.

Kiedy wszystkie dziewczęta się uspokoiły, Ka­wachi-no suke zwrócił się do Dóamiego.

- Do dzieła, bonzo! Dzisiejszej nocy trafia ci się doskonała okazja, pokaż więc, co potrafisz.

- Co potrafię... Czy mam przez to rozumieć...? Dóami, niczym pies czekający na znak pana,

spojrzał czujnie na Kawachi-no suke i szybko zamrugał powiekami.

1 Cha, cha! głupcze; jesteś świetnym imitato- rem, czyż nie tak? Naśladujesz ptaki, owady, zwie­rzęta, ludzi... ich głosy, ruchy, naśladujesz wszyst­ko. Jesteś zręczny, a więc zaczynaj.

- Czy mogę rozmawiać z tym człowiekiem?

- zapytała Shó6etsu-in.

- Pytaj go, o co tylko zechcesz... Właśnie, ty sama wyznacz mu zadanie i powiedz, co ma nam pokazać.

- Dóami, czy rzeczywiście potrafisz wszystko naśladować?

- Pani raczy być zbyt łaskawa... co... co ja teraz zrobię... - jęczał łamiącym się, zamierającym gło­sem Dóami, przyciskając do maty swą wygoloną głowę. - Ojej... To, co pani słyszała, to plotki... Ja i takie sztuki...?

- Do dzieła, do dzieła, nie wymiguj się. Czy nie popisywałeś się wielokrotnie przede mną?

- Tono-sama sugeruje straszną rzecz. Jakże bym mógł robić coś takiego w obecności okugata-sama

i jej dostojnych towarzyszek?

- Cha, cha! Mądry sokół kryje swe szpony, czyż nie tak, łajdaku?

i P-p-pan raczy żartować...

- Dosyć, dosyć, zaczynaj wreszcie. Po to cię tu wezwałem.

- Dóami, chcę wiedzieć, jak naśladujesz świet­lika.

Oczy Shósetsu-in zabłysły niczym oczy psotnego łobuza.

i/"' autor cennego manuskryptu o życiu

i arierze pana Musashiego, Wyznań Doamiego, juz o pewnego czasu przebywał i pracował na 142

zamku; dzięki żartom i urokowi osobistemu zyskał popularność, ale tej nocy po raz pierwszy wezwany został do kobiecej części rezydencji, by zabawić młodą małżonkę pana. A oto, co mówi o tym sam Dóami:

W młodości przybyłem, by służyć na zamku na Górze Tamon; początkowo mieszkałem i praco­wałem na terenie kwater samurajskich; tam zwró­cił na mnie uwagę zuiun-in-sama, wówczas jeszcze młody pan znany pod imieniem Kawachi-no sukę, który uczynił ze mnie wesołka, towarzysza swych zabaw; przepełniony wdzięcznością, nie zaniedba­łem niczego, by odgadywać jego życzenia i każ­dego dnia być na jego usługi, a ponieważ po­trafiłem zręcznie naśladować różne istoty, pan wezwał mnie pewnego dnia i oznajmił, że życzy sobie, bym najbliższej nocy dał pokaz swych umie­jętności ku rozrywce dam; zaprowadzono mnie do Pałacu Wewnętrznego, gdzie spotkał mnie wielki zaszczyt: zostałem dopuszczony przed oblicze sa­mej pani Shósetsu-in”.

Wykonanie rozkazu, jaki Dóami otrzymał od Shósetsu-in, było wyjątkowo trudne.

- Co pani powiedziała? Naśladować świetli­ka?... Właśnie świetlika?

Dóami kulił się, marszczył twarz i skarżył łamią­cym się głosem, w krótkim czasie wprawiając wszystkich w stan kompletnego pomieszania; był to jego zwykły chwyt mający stworzyć właściwy nastrój, a jednocześnie metoda pozwalająca zyskać na czasie i obmyślić sposób, który umożliwiłby mu natychmiastowe zawładnięcie uwagą widowni. Odczekał, aż dworki zaczęły ponaglać go głośno; wówczas wstał z malującym się na twarzy wyra­zem głębokiego zakłopotania, w jego ręce pojawił

się wydobyty nie wiadomo skąd wachlarz. Następ­nie odszedł w kierunku nie oświetlonej części kom­naty, gdzie zaczął ścigać wachlarzem swą wygolo­ną głowę. Nagle i wachlarz trafia w głowę - mo­ment zamieszania - głowie udaje się umknąć. Rozpaczliwa ucieczka - mrugając oczami, w mist­rzowski sposób posługując się mimiką, tworzył jakże realną wizję robaczka świętojańskiego - to rozbłyskującego jasno, to znów przygasającego ognika. Trzymająca wachlarz ręka, nieustępliwa w pogoni za owadem, zdawała się należeć do kogoś zupełnie innego. Na koniec ręce udało się przygwoździć głowę wachlarzem, ale na krótko

- głowa już - już wymyka się spod wachlarza. Wachlarz uderza raz po raz, trafia w głowę, ta ucieka, ale tylko po to, by znów znaleźć się w po­trzasku. Owad i niezmordowanie ścigający go człowiek - kreacja była tak doskonała, że trudno było uwierzyć, iż jest dziełem jednego człowieka. Sytuacja rozwijała się zgodnie z oczekiwaniami Kawachi-no sukę; Shósetsu-in i jej towarzyszki, zadziwione pojawieniem się niezwykłego bonzy, od początku do końca przedstawienia śledziły każ­dy jego ruch, skręcając się ze śmiechu. Po świetliku posypały się kolejne, coraz wymyślniejsze i bar­dziej skomplikowane żądania; za każdym razem zaczynało się od narzekań i pokazów symulowanej bezradności i rozpaczy, ale ostatecznie okazywało • się, że nie było dlań zadań niewykonalnych. Choć­by nie wiem jak trudny do naśladowania był zadany obiekt - ptak, zwierzę, czy owad - Dóami potrafił wychwycić jakąś ulotną, a charakterys­tyczną dlań cechę i za pomocą głosu, gestów ukazać zachwyconej widowni „kreowaną rzeczy­wistość”. Był niezrównanym mistrzem ekspresji, która mogła zadziwiać, a nawet przerażać. Prawie niedostrzegalnym poruszeniem oka, drgnieniem

144

/ J

twarzy, skrzywieniem ust potrafił zasugerować na­strój, kształt, ruchy, a nawet kolor. Ponadto bonza ten, niczym wytrawny aktor, czytał w twarzach widzów, a kiedy dostrzegał niewielki choćby spa­dek zainteresowania, natychmiast reagował. I tym razem, kiedy wydawało się, że pokazał już wszyst­ko, zaprzestał naśladować zwierzęta i zaczął paro­diować pijaków, szaleńców, ślepców, prowokując nowe salwy śmiechu.

Shósetsu-in, która była w tym wieku, kiedy wszystko wydaje się niesłychanie zabawne, uznała, że jeszcze nigdy w życiu nie spotkała człowieka równie śmiesznego i zręcznego.

I Oj, już nie mogę! Och, boli... - powtarzała ze łzami w oczach, trzymając się za brzuch.

Owego wieczora Dóami zdobył jej szczerą sym­patię.

- Nigdy się tak nie ubawiłam jak tej nocy

- wyznała Kawachi-no sukę, kiedy spektakl do­biegł końca. - Wiesz, bardzo zabawny jest ten bonza. Gdyby tu przebywał, chyba nie nudziła­bym się ani przez chwilę.

- Oho! Aż tak? Naprawdę taki dobry?

i O tak! Czy nie zechciałbyś wzywać go tu od czasu do czasu?

- W porządku, skoro tak ci się spodobał, mo­żesz go. sobie zatrzymać. A swoją drogą, służba w Pałacu Wewnętrznym to coś w sam raz dla takiego jak on - mówiąc to Kawachi-no sukę zaśmiał się z zadowoleniem.

Na prośbę Shósetsu-in Dóami przeniesiony zo­stał do Pałacu Wewnętrznego, gdzie jego funkcje podobne były do tych, jakie zwykle powierzano ślepcom: jego praca polegała na zabawianiu ko­biet i dostarczaniu im rozrywek, a dowcip i wro­dzone poczucie humoru szybko uczyniły zeń ich ulubieńca; wciąż i wszędzie słychać było „Dóami,

Dóami, Dóami” - a od jego przybycia Pałac Wewnętrzny rozbrzmiewał nieustannym śmie­chem.

B Kiedy nie ma Dóamiego, czuję się taki sa­motny I mawiał Kawachi-no sukę; odtąd też często przychodził do rezydencji żony w poszuki­waniu rozrywki i o każdej porze skłonny był uczestniczyć w najbardziej szalonych swawolach inicjowanych przez Dóamiego. Shósetsu-in, wo­bec której mąż pozostawał przedtem daleki i obo­jętny, odniosła wrażenie, że pod wpływem beztros­kiego bonzy jego rezerwa jakby ustępowała, a to sprawiło, iż bardziej jeszcze faworyzowała Dóa­miego.

Pewnego wieczora Kawachi-no sukę pił sake w pokoju swej żony.

I Doprawdy, te ciągłe żarty Doamiego prze­stają być zabawne, więc dzisiejszej nocy opowiem wam pewną pouczającą historię. Co wy na to?

1 przemówił,

i Pouczającą historię?

- Właśnie. Spędzacie młodość na codziennych swawolach, a gdyby tak, na przykład, zamek na Górze Tamon oblężony został przez wroga, co byście zrobiły? W takiej sytuacji również kobiety muszą pomagać walczącym; czy mam wam opo­wiedzieć o waszych powinnościach?

- O, tak, to rzeczywiście doskonały pomysł. Opowiedz, proszę, chętnie posłuchamy. •

Shósetsu-in, której wydało się, iż mąż stał się nagle dziwnie poważny i skupiony i że w tej jego powadze dostrzega wizerunek dzielnego, odważ­nego bushi, sama podświadomie przybrała oficjal­ną pozę.

- Kobiety nie muszą wychodzić na pole bitwy, ale podczas trwającego oblężenia zamku także one mają do wykonania swoje zadania.

Kawachi-no sukę rozpoczął tymi słowy opo­wieść o tym, czego doświadczył jako dwunastole­tni chłopiec jesienią 18 roku ery Tenmon, podczas oblężenia zamku na Górze Ojika.

- Na przykład coś takiego jak „toaleta głów”...

Kontynuując swą opowieść Kawachi-no sukę do­szedł do pamiętnej sceny na poddaszu. A wówczas wyjaśnił szczegółowo, w jaki sposób myto głowy, jak czesano i układano włosy, jak przytwierdzano etykiety. Oprócz żony i cztery czy pięć usługują­cych państwu dworek gorliwie nasłuchiwało, nie odrywając wzroku od ust narratora; tymczasem Kawachi-no sukę - pochleoiony widocznym zainte­resowaniem audytorium - zapalał się coraz bar­dziej. Rzadko zdarzało mu się być w równie dob­rym jak owego wieczora nastroju i zajmować snu­ciem opowieści; kiedy tak kontynuował w ciszy swą historię, w jego narracji była jakaś tajemicza, mro­czna siła, a każde słowo wypowiadane było z suro­wą, z niczym nieporównywalną powagą. Dla spotę­gowania efektu - kiedy zdążył się tego nauczyć?

- z niepospolitą znajomością sztuki narracji, po mistrzowsku kreował za pomocą słów wizję róż­nych rodzajów głów, jakie oglądał kiedyś w pokoju na poddaszu I wyraz ich twarzy, karnację, plamy krwi, aż po zapach 1 obraz, który zdawał się materializować przed oczami słuchaczek. Shósetsu- -in i jej towarzyszki początkowo były tylko zdumio­ne jego pamięcią i nieoczekiwanym talentem, ale wkrótce opowieść wciągnęła je do tego stopma, iż wydawało im się, jakby same przeniesione zostały w tamto miejsce; podświadomie zaciskały spocone dłonie, wstrzymując oddech, zesztywniałe, jakby obezwładnione dziwnym blaskiem, jaki zapalił się w jego oczach.

- Nie, słuchając tylko opowieści, niczego nie zrozumiecie — mówiąc to, Kawachi-no sukę zaczął

się rozglądać po komnacie, w której zapanowała dziwna złowieszcza cisza, jakby szukając czegoś w ciemnych kątach, dokąd nie docierało światło lampy.

Dworkami owładnął nagły niepokój; Kawachi- -no suke kontynuował wciąż swą opowieść, ale barwa głosu i intonacja wyraźnie się zmieniły; coś nowego i osobliwego pojawiło się w jego głosie. Po czym chorobliwy, drżący, niezrozumiały uśmiech przedarł się na jego twarz, która nagle pobladła, a po chwili pokryła się czerwienią, jakby krew uderzyła mu do głowy.

| ... To na nic; bez praktyki nie sposób zro­zumieć, czym jest toaleta głów, ale do tego po­trzebna jest prawdziwa głowa.

- Prawdziwa głowa?

W głosie Shósetsu-in dźwięczało przerażenie.

- Cóż to, lękasz się widoku głowy?

i Nie... Ale skąd wziąć coś takiego?

i Cha, cha! Czyż nie jesteś żoną bushfl Niedo­brze z tobą, skoro bledniesz na samą wzmiankę

o głowie.

W rzeczywistości bardziej niż widok odciętych głów przerażało ją rozgorączkowane, jakby nieprzytomne spojrzenie męża. Wyczuwała jakąś złowieszczą dys- harmonię pomiędzy jego wypowiedzianą z szerokim uśmiechem uwagą, a tym spojrzeniem. Niemniej, sły­sząc jego zarzut, wyprostowała się.

- O nie, nie jestem aż takim tchórzem; głowy nie przerażają mnie ani trochę.

- Jesteś tego pewna?

- Oczywiście.

- Zatem będziesz miała odwagę patrzeć?

- Jeśli masz jakąś do pokazania, proszę - po­kaz.

Jeśli mam... - mówiąc to, mąż odwrócił się w stronę dworek.

- Okażcie waszą odwagę. Zaraz dostarczę gło­wę i nauczę was, co należy robić, a potem popat­rzę, jak ćwiczycie. Jeśli się teraz nie nauczycie, to w razie wojny nie będzie z was żadnego pożytku.

Jego twarz znowu pobladła, dworki były w sta­nie zupełnej konfuzji.

- Przywołać Dóamiego! - zawołał Kawachi-no sukę i jednym haustem opróżnił stojącą przed nim czarkę sake.

Pewnej nocy, kiedy przybyłem i znalazłem się przed obliczem pana i jego dostojnej małżonki, zuiun-in-sama kazał mi zbliżyć się do siebie i oznaj­mił: «Niewygodne to dla ciebie, ale dzisiejszej nocy potrzebuję twojej głowy»; i wyglądało to tak, jakby zamierzał zadać cios mieczem; ogromne było moje zdumienie, jako że nie pamiętałem zupełnie, abym uczynił coś złego; próbowałem żalić się i skarżyć, ale pan nie raczył mnie więcej słuchać; widząc, że nie ma ratunku, pogodziłem się z losem, ale wtedy to Shósetsu-in sama w swoim miłosierdziu ulitowała się nade mną i rzekła łaskawe słowa w mojej obronie; pan nagle wybuchnął zduszonym, chrap­liwym śmiechem i rzekł z przymusem: «Żartowa­łem, dlaczego miałbym zabijać niewinnego człowie­ka? Masz szczęście - ale pod warunkiem, że w za­mian za darowanie ci życia przez pewien czas będziesz grał rolę zmarłego i będziesz udawał od­ciętą głowę; dzięki temu nie będzie potrzeby zabija­nia cię». Ze zdumieniem i obawą czekałem na rozwój wydarzeń; pan polecił usunąć jedną z mat w pokoju gościnnym i w znajdującej się pod nią drewnianej podłodze wyciął otwór o średnicy dwóch shaku3>; «Wejdź pod podłogę i wysuń głowę przez tę dziurę», powiedział”.

f

!f

Ostatecznie Dóami, któremu z otworu wystawa­ła jedynie twarz, rzeczywiście upodobnił się do położonej na desce głowy. Dła tak zręcznego jak on mima prawdopodobnie nie było to trudne zadanie. Ale łatwo sobie wyobrazić, czym była konieczność grania tej roli przez dłuższy czas bez możliwości wykonania najmniejszego ruchu, choć­by rzęsami. A właśnie tak trudne zadanie przypad­ło w udziale Dóamiemu.

- Świetnie. Masz zachowywać się tak, jakbyś naprawdę był martwy. Dopóki nie wydam innych poleceń, masz pozostawać absolutnie nieruchomy. Najmniejszy ruch, a natychmiast użyję miecza

1 zagroził Kawachi-no suke.

Następnie zwrócił się do kobiet:

I Świetnie. Wy również macie traktować tę gło­wę jak głowę człowieka zmarłego. Zapomnijcie, że Dóami żyje! - przykazał uroczyście.

Następnie wybrał trzy kobiety i wyznaczył im zadania: umycie głowy, wykonanie stosownego makijażu, przymocowanie etykietki.

Kiedy przygotowano dzban, miskę, deskę do ustawiania głów, stolik, kadzielnicę i inne rekwizy­ty niezbędne do odtworzenia sceny w pokoju na poddaszu, nieszczęsny Dóami, od ramion w dół ukryty pod podłogą, zamienił się w porzuconą, niemą głowę. Był wspaniały w swej roli, ale kiedy obserwator pomyślał o typie postaci, jakie zwykle odtwarzał Dóami, bez trudu pojmował, jak prze­ciwna jego naturze jest ta rola - i właśnie doskona­łość wykonania dawała nieoczekiwanie komiczny efekt. Kiedy dworki zauważyły, że ten elokwentny mistrz żartu zaciska zęby w żałosnej trwodze o swe życie, obok litości owładnęła nimi przemożna

i przewrotna chęć sprowokowania go do kich­nięcia. Ale w owej chwili udręczonemu Dóamiemu zupełnie nie było do śmiechu. „Z grobową miną

utkwiłem źrenice w jednym punkcie, pozostawia­jąc powieki lekko uchylone; nie mogłem przełykać gromadzącej się w ustach śliny, choć swędziały mnie nozdrza, nie mogłem się zmarszczyć ani poruszyć twarzą, ale najgorsze ze wszystkiego było to, że nie było mi wolno mrugać; pomyślałem, że lepiej byłoby chyba rzeczywiście umrzeć niż znosić tę nie kończącą się udrękę”. Skoro w jego dzien­niku znalazła się tak dlań nietypowa, żałosna skarga, znaczy to, iż przeżył szok. A tymczasem było coraz gorzej; kobiety „praktykujące" na jego głowie wykręcały ją wedle własnej wygody, nie przejmując się jego losem. Ale niefrasobliwy i lek­komyślny Dóami potrafił też być krytycznym ob­serwatorem - i mimo cierpień, jakich doznawał, nie przestawał śledzić z uwagą tego, co w owym czasie działo się w pokoju gościnnym. To prawda, że źrenice jego pozostawały wciąż nieruchome, wpatrzone w jeden punkt - i niewiele udawało mu się przeczuć raczej niż dostrzec kątem oka, ale starał się bacznie śledzić zachowanie przebywają­cych w pokoju osób, obserwował i nasłuchiwał.

Tym, co najbardziej zadziwiło „przemienionego w głowę Dóamiego”, była śmiertelna powaga, / ja­ką zuiun-in sama Kawachi-no sukę traktował ten zwariowany kurs „toalety głów”. Kiedy górna krawędź grzebienia uderzyła raz i drugi w czubek głowy Dóamiego z głuchym pogłosem, ów ze swą idealnie „martwą” twarzą wydał im się szczególnie zabawny i któraś z kobiet zachichotała.

- Kto? Kto się śmiał?... - wykrzyknął Kawachi- -no sukę z gniewnym błyskiem w oczach.

Dla podtrzymania uroczystego nastroju konty­nuował swą opowieść zniżonym głosem i - co za tym idzie - kobietom również zabronił podnosić głos. Ponadto, gdy któraś nie wykonała jego pole­ceń wystarczająco starannie, wpadał w straszny

gniew. Pomysł zabawy realizowany tej nocy był nieco absurdalny; kobiety sądziły początkowo, że tono-sama i Dóami zaaranżowali to wszystko spec­jalnie po to, by je przestraszyć, że to tylko prze­wrotny żart. Bo rzeczywiście - mimo znakomitej ekspresji mimicznej Dóamiego i mimo uzyskania efektu dającego złudzenie spoczywającej na pod­łodze głowy - głowa ta pozostawała jednak połą­czona z tułowiem, co uniemożliwiało swobodne manipulowanie nią, a tym samym sprawiało, iż nie była zbyt dobrym rekwizytem do prowadzenia treningu. A przede wszystkim starannie ogolona głowa Dóamiego wykluczała jakiekolwiek ćwicze­nia w układaniu włosów. W tej sytuacji wodny melon byłby wygodniejszy w użyciu, nie mówiąc już o tym, iż wykorzystanie go pozwoliłoby uniknąć kłopotów związanych z wycinaniem dziu­ry w podłodze. Ale w zachowaniu Kawachi-no sukę, w jego powadze, było coś niepojętego i nie­pokojącego I i kobiety wreszcie nie były pewne, czy to, co się dzieje, należy traktować serio, czy żartem. Również „przemieniony w głowę Dóami” żywił podobne wątpliwości. Czy tono-sama i ko­biety, dręcząc go, zabawiają się tylko jego kosz­tem? — zastanawiał się w duchu. Lecz kiedy czasa­mi w jego polu widzenia pojawiała się twarz Ka­wachi-no sukę, nie potrafił dostrzec w niej ni cienia wesołości. A ponieważ Dóami raczej wy­czuwał istnienie tej twarzy dostrzeganej gdzieś kątem oka, bez możliwości spojrzenia na nią wprost, udręczony, wyobrażał ją sobie jako pro­mieniejącą straszliwym blaskiem. Do utrwalenia w jego wyobraźni takiego właśnie wizerunku przy­czynił się też głos Kawachi-no suke. Kiedy szep­tem prowadził swój wykład dla kobiet, jego głos y g chy i chrapliwy, niczym u chorego dręczo- nego gorączką, nerwowo napięty, chwilami 152

brzmiał niemal kobieco. Dóami nigdy nie słyszał Kawachi-no sukę mówiącego takim głosem. Zwy­kle przemawiał od donośnym, mocnym, wyćwi­czonym na polach bitew głosem wojownika. Nato­miast tej nocy jego głos był stłumiony i urywany, jakby mówiący usiłował panować nad niezrozu­miałym podnieceniem.

Co więcej, wkrótce doszło do tego, iż „przemie­niony w głowę Dóami” miał rzeczywiście poważny powód do niepokoju. Kontynuując swój wykład na temat „toalety głów”, Kawachi-no sukę do­szedł właśnie do kwestii „kobiecych głów”. Wska­zując na głowę Dóamiego powiedział: „Ta głowa ma nos, więc nie wywiera właściwego wrażenia”, po czym dodał: „Bez prawdziwej «kobiecej głowy» nie uda nam się trening”. Słysząc to Dóami poczuł, że dusza w nim zamiera. Historia zmierzała w nie­bezpiecznym kierunku: jeśli tak dalej pójdzie, to na koniec rysy jego bezcennej twarzy mogą zostać bezlitośnie zdeformowane. Uniknął śmierci, ałe nosa ocalić nie zdoła. Jakby dla potwierdzenia tych obaw, Kawachi-no sukę oparł nasadę palca

o czubek jego nosa i zawołał:

- Hej, podajcie mi brzytwę. Zaraz pozbędziemy się tej zawady. I kiedy już będzie tu równa, gładka powierzchnia, zyskamy prawdziwą „kobiecą gło­wę”... Chcę, żeby tej nocy wszystko było auten­tyczne...

Więc stało się; zrezygnowany Dóami pogodził się już ze swym losem, ale tymczasem okazało się, że i Shósetsu-in, i jej dworki zamarły ze strachu.

A Kawachi-no sukę, niczym obłąkany, wbijał spojrzenie swych nabiegłych krwią, błyszczących oczu w siedzące rzędem dziewczęta, jakby chciał je

- jedną po drugiej - przejrzeć na wskroś.

- Hej, co to znaczy? Rozkazałem, by mi poda­no brzytwę...

Wzrok Kawachi-no sukę zatrzymał się na naj­piękniejszej z dworek, szesnasto- czy siedemnasto­letniej dziewczynie imieniem O-Hisa. Pod jego ostrym, przenikliwym spojrzeniem skuliła się i po­chyliła nisko swą niewinną, okrągłą, pełną buzię

- wyglądało, jakby się modliła, aby te przerażające chwile jak najszybciej minęły bez śladu; Kawachi- no sukę tymczasem patrzył na jej spływające na ramiona, lśniące, czarne włosy, na spoczywające na udach dłonie o śnieżnobiałych, wąskich i dłu­gich, pięknie ukształtowanych palcach - i ów cho­robliwy, niepewny uśmiech znowu zagościł na jego ustach.

- O-Hisa! 1 zawołał. - Weź brzytwę.

- Tak, panie.

Jej odpowiedź była tak cicha, że prawie nie­słyszalna. Kiedy 1 wciąż ze spuszczoną głową

- wstała, delikatny podmuch poruszył nieruchome dotąd powietrze, płomień lampy zatańczył, rzuca­jąc cień na zmartwiałą twarz Dóamiego.

- Usiądź tutaj - polecił Kawachi-no suke.

A kiedy usiadła naprzeciw głowy, dodał:

- Tak trzymaj brzytwę - o właśnie... Teraz dobrze... Tnij tu, pewną ręką - ma to być zdecydo­wane i piękne cięcie.

- Ta... tak, panie...

- Do dzieła. Nie ma w tym nic strasznego, przecież to głowa zmarłego.

- Ale to... Panie, proszę pozwolić...

- Nie, dość tego. Tnij! Powiedziałem: tnij! Trzymając brzytwę O-Hisa drżała na całym cie­le, przerażona gniewnym głosem Kawachi-no su­kę; ale chyba bardziej jeszcze przerażało ją i parali­żowało opanowanie Dóamiego. Gdyż nawet w tym kiytycznym momencie Dóami wciąż miał spojrze­nie utkwione w jednym punkcie, a wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę — pozostawał

154

przerażająco spokojny. Być może Dóami napraw­dę umarł, pomyślała O-Hisa. Na próbę położyła palce na jego nosie i przycisnęła, przesuwając je nieco w dół. Końce jej szczupłych, wąskich pal­ców stały się chłodne i wilgotne. Patrząc uważ­niej, spostrzegła krople zimnego potu spływające z czoła i po skroniach „przemienionego w głowę Dóamiego”. A w momencie, gdy ostrze brzytwy błysnęło na wprost owej głowy, „martwa” twarz nagle pobladła.

- Tono-sama...

Tym razem zabrała głos Shósetsu-in.

I ... chcę cię o coś prosić: czy nie raczyłbyś go oszczędzić...?

I Nie. Cóż to takiego odciąć nos zmarłemu. O-Hisa potrzebuje treningu; jaki byłby z niej poży­tek w razie wojny, skoro lęka się widoku krwi.

- Ale ulituj się, proszę, nad Dóamim. Zechciej tylko spojrzeć na niego. Czy jego bezgraniczne posłuszeństwo twoim rozkazom nie budzi podzi­wu? Proszę, weź pod uwagę to jego oddanie i oszczędź go.

- Cha, cha...

Nieoczekiwanie Kawachi-no sukę zaśmiał się słabo, jakby zawstydzony.

- Dobrze, już dobrze; skoro tak prosisz, zrezyg­nuję z tego pomysłu.

- Och, naprawdę zrezygnujesz?

- Zrezygnuję, zrezygnuję. Zamiast tego mam inny pomysł.

Co też znowu teraz powie, zastanawiały się zaniepokojone kobiety.

- Cha, cha...

Tym razem śmiech Kawachi-no sukę był już prawdziwie radosny.

i Och, to doprawdy niepotrzebny niepokój. Ża­rtowałem tylko mówiąc, że obetniemy mu nos.

Ten szelma jest aż nadto zręcznym mimem, dlate­go chciałem go trochę postraszyć.

Następnie zwrócił się w stronę Dóamiego.

1 Hej, bonzo. Jesteś rzeczywiście zdumiewający. Dokładnie wykonałeś mój rozkaz. Biorąc pod uwagę twe oddanie, pozwolę ci zachować nos, ale pomaluję ci go na czerwono. Cha, cha! Co ty na to, bonzo: jesteś zadowolony? Jeżeli tak, to odpowiedz.

Głowa pozostała nieruchoma i milcząca jak głaz.

I Hej! Odpowiedz! Zezwalam ci mówić!

| Tak, panie - dał się wreszcie słyszeć głos Dóamiego.

Ale wyraz twarzy z jej „śmiertelną” ekspresją pozostał nie zmieniony, co sprawiło, iż patrzący mieli wrażenie, żć głos dobiegł z jakiegoś innego miejsca i nie ma związku z głową.

1 Cóż, bonzie, cierpisz niewygodę?

- Tak, panie.

1 Ale znosić niewygody jest mimo wszystko lepiej niż zostać ściętym, czy nie tak?

I Tak, panie.

- Cha, cha! Wyjątkowo zabawny szelma. Wkrótce O-Hisa zamieniła brzytwę na czerwoną

farbę i pędzel, a kiedy już pomalowała nos Do- amiego jaskrawą czerwienią, dziewczęta zapom­niały o niedawnej trwodze i ponownie dał się słyszeć powstrzymywany początkowo śmiech. Jak zwykle dźwięczny głosik Shósetsu-in wyraźnie do­minował nad pozostałymi. Kobiety ostatecznie do­szły do wniosku, że wszystko, co Kawachi-no sukę czynił tej nocy, było jednak tylko przewrotnym żartem — i Dóami stał się ich zabawką.

- Dóami-san, Dóami-san - wołały, klepiąc ogo­loną głowę. - Hej, jest pan uważany za zmarłego; jeden ruch, a powiemy o tym tono-sama i on zabije pana swym mieczem.

156

Mówiąc to, ciągnęły go za uszy i szczypały w policzki. Dóamiemu dopiero wówczas pozwolo­no wypełznąć spod podłogi i na powrót stać się „żyjącym Dóamim”, kiedy dręczycielkom zabrak­ło dalszych pomysłów i wszyscy opuścili pokój.

O tym jak Doami płacze z wdzięczności i o tym jak Shbsetsu-in żałuje i smuci się

Ekstrawagancje Kawachi-no sukę nie ograniczyły się do tego jednego wieczora. Ledwie zapadł zmierzch, będąc w żartobliwie przekornym nastro­ju, po trosze terroryzując Shósetsu-in i jej dworki, wciągnął je do wspólnej zabawy z głową Dóamie- go; na zakończenie jego nos został znów pomalo­wany na czerwono.

- Dzisiejszej nocy popatrzymy na tę głowę przed snem.

Nieoczekiwanie zarządził, by przyniesiono ich posłania do tego pokoju, po czym położył się wraz z żoną - i oboje zabawiali się widokiem czer­wonego nosa Dóamiego.

Dla Dóamiego było to zadanie jeszcze bardziej uciążliwe niż ubiegłej nocy. Wówczas wytrwać musiał cierpliwie przez kilka wieczornych godzin, ale kiedy nadeszła późna noc, odzyskał wolność, podczas gdy tym razem od wieczora niemal przez całą noc stać musiał nieruchomo pod podłogą, z wysuniętą przez otwór głową. Na podstawie jego dziennika możemy sobie wyobrazić tę scenę; pokój ów był dość rozległy, dziura, przez którą wystawiał głowę, znajdowała się mniej więcej w środku. Kawachi-no sukę polecił rozłożyć po­słanie Shósetsu-in w odległości około 3-3,5 metra od miejsca, w którym znajdowała się dziura z

głową Dóamiego, swoje własne zaś w odległości około 1 metra dalej. Ponieważ było lato, nad posłaniami młodego daimyo i jego małżonki zawie­szona została moskitiera z cieniutkiego jedwabiu. Po obu stronach głowy Dóamiego ustawiono lam­py, a z tyłu, za nią, umieszczono parawan, tak że miejsce z głową,’jasno oświetlone, było doskonale widoczne spoza moskitiery, podczas gdy Dóami I aczkolwiek był w stanie dostrzec w mroku nie­wyraźny zarys falującego jedwabiu, nie mógł wi­dzieć, co robią znajdujący się za moskitierą mał­żonkowie.

Ale nie tylko do tego ograniczyły się cierpienia Dóamiego. Po odprawieniu dworek małżonkowie wśliznęli się pod moskitierę i zaczęli przepijać do siebie przed snem.

- Tono-sama, czy tak właśnie wygląda praw­dziwa „kobieca głowa”? - zapytała w pewnej chwili Shósetsu-in.

Nie przepadała specjalnie za sake, ale kiedy już się upiła, to na wesoło; a że owego wieczora wypiła więcej niż kiedykolwiek, gdyż mąż ustawicznie nakłaniał ją do opróżniania kolejnych czarek, była w niezwykle dobrym humorze.

- Nie, raczej nie. Prawdziwa „kobieca głowa” zamiast czerwonego nosa ma w tym miejscu czar­ną jamę; to bez porównania bardziej groźne i nie­pokojące.

Słysząc to, Shósetsu-in zaczęła pokładać się ze śmiechu.

~ ^ teraz, kiedy jesteśmy tylko we dwoje, po­wiedz szczerze, czy ta głowa nie przeraża cię nieco?

- Och, nie przeraża mnie ani trochę.

- A gdyby mnie nie było w tym pokoju?

- Czułabym się świetnie, nawet gdyby cię tutaj me było. Cóż to takiego: głowa z czerwonym nosem? Tylko mnie rozśmiesza.

158

- A kto zbladł, kiedy minionej nocy zażądałem brzytwy, hę?

- Nieprawda! Jak możesz w ogóle mówić coś takiego!

- Mogę, bo to prawda; byłaś nawet bledsza od O-Hisy.

- No dobrze, po prostu żal mi było Dóamie- go i tylko dlatego prosiłam cię, żebyś skoń­czył tę zabawę. Wcale nie byłam przestraszona.

- Hmm... nie wiem.

- To okropne! Więc uważasz mnie aż za takiego tchórza?

1 Taaak... A jeśli tam byłaby głowa zmarłego człowieka, czy wystarczyłoby ci odwagi, by własną ręką odciąć nos?

- Oczywiście że tak. Jestem znacznie silniejsza od O-Hisy. Wymyśl, proszę, coś bardziej przeraża­jącego, a wtedy zobaczymy, kto wygra tę rywaliza­cję.

Tak to żartując i przekomarzając się, zahaczyli

o temat dotyczący sposobu postępowania z głowa­mi świeckich mnichów, nyudi96.

- A skoro już o tym mowa - zagadnął Kawachi-no suke. - Jak myślisz, gdzie umie­szcza się etykietkę w przypadku łysej głowy bon­zy?

I Rzeczywiście, gdzie się ją przyczepia?

- To proste, przebija się ucho i przywiązuje się tabliczkę.

- Och, przebija się ucho...

Shósetsu-in znów wybuchnęła niepowstrzyma­nym śmiechem.

I ... i zdaje się, że to jedyny sposób.

/

- I co ty na to? Jeśli masz dość odwagi, spróbuj. To taki drobiazg, że doprawdy nie ma się czym przejmować.

I Czym mam przebić ten otwór?

- Szydłem lub końcem kogatana37. Takie tam niewielkie nacięcie. Żadna rana.

| No więc: niech będzie i tak; trochę mi go żal, ale chyba spróbuję.

- Zatem do dzieła, do dzieła.

I Cha, cha! Cha, cha!

- Dość! Nie próbuj się wykręcić śmiechem.

- Cha, cha! Wcale nie mam zamiaru się wy­kręcać. Im dłużej patrzę na tę jego minę, tym większą mam ochotę to zrobić.

- No właśnie, zdaje się mówić: proszę, zrób to, zrób to.

- Cha, cha! Czy naprawdę uważasz, że to nic takiego?

i Drobiazg, zupełny drobiazg.

1 Dóami, czy słyszysz naszą rozmowę?

Mówiąc to, Shosetsu-in wychyliła się spod moskitiery. - Ej, czy słyszałeś, o czym przed chwilą dyskutowaliśmy? Wolno ci mówić, po­wiedz.

i Tak, pani — odpowiedziała głowa Dóamiego.

- Widzisz, to będzie tylko drobne nakłucie, więc się nie martw.

- Tak, pani.

- On mówi, że to żaden ból.

- Tak, pani.

- Kiedy pomyślę o tobie z tą twoją twarzą i zwisającą z ucha tabliczką, po prostu nie potrafię się powstrzymać...

- Tak, pani... to... to zupełnie naturalne...

- Cha, cha! Dobrze; a teraz już milcz.

Nadmiar wypitej sake sprawił, iż Shósetsu-in wyzbyła się swej zwykłej skromności i zachowywa­ła się jak trzpiotka.

- Tono-sama, proszę: przyjdź i patrz.

- Trzeba przygotować etykietkę. Przynieś pa­pier i nóż,

1 Tak, tak; właśnie są tutaj.

Była już na zewnątrz, przed moskitierą, i wyj­mując kogatana oraz papier z kasety z przyborami do pisania, przez cały czas śmiała się, szczerze ubawiona.

A oto jak przedstawia ze swej strony Dóami to, co się wydarzyło:

Pan raczył polecić,,aby wykorzystać moje pra­we ucho; Shósetsu-in sama ujęła małżowinę mego prawego ucha w bielsze od śniegu dłonie, przez chwilę uważnie przyglądała się mojej głowie, po czym raczyła się zaśmiać niskim, nosowym śmie­chem; zuiun-in-sama obserwował, trzymając się na stronie; zapytał panią, czy się boi; odpowiedziała mu, śmiejąc się: «Czegóż miałabym się lękać? Spójrz na tę martwą twarz; ten wygolony szelma z pewnością w głębi serca odchodzi od zmysłów w obawie o swe życie, ale odgrywa z powagą rolę głowy, jakby nie wiedział o niczym - to takie zabawne». Pani wzięła nóż w prawą rękę i raczyła wykonać nim nakłucie; wypłynęło trochę krwi, która splamiła jej niezrównanej białości rękę; na­wet wówczas nie wykonałem najmniejszego ruchu, udając martwego najlepiej, jak umiałem. «Co za niezwykle cierpliwy bonza», raczyła powiedzieć pani, śmiejąc się; ale coś się w niej poruszyło, bo nie mówiąc już ani słowa więcej, raczyła szybko przymocować tabliczkę i wraz z mężem śpiesznie wycofała się pod moskiteirę; przez ponad połowę

iói

nocy trwała przyjacielska rozmowa w atmosferze ciepła i największej poufałości”.

Innego dnia:

Od tego czasu pan nie raczył już wzywać mnie do”zwykłych występów w roli głowy, rozkazał też zlikwidować ową dziurę w podłodze; a kiedy znów spotkał mnie zaszczyt stanięcia przed panią, Shósetsu-in, widząc ranę na moim uchu, powie­działa z zażenowaniem: «Dopuściłam się niewłaś­ciwego czynu pod wpływem sake, której wypiłam więcej, niż przystoi kobiecie. Zechciej mi wyba­czyć». «Proszę się nie smucić, pani, czuję się za­szczycony i bezgranicznie wdzięczny; czymże jest dla lennego pana zabić prostego sługę, a tym­czasem pani swą prośbą ocaliła mi życie, cóż wobec tego znaczy ta drobna rana; ani w tym, ani w przyszłym życiu nie zapomnę o honorze, jaki mnie spotkał, kiedy zaszczyciła mnie pani dotknię­ciem swej dłoni», odpowiedziałem płacząc ze wzruszenia. Na moim prawym uchu jest teraz blizna, ale kiedy pomyślę, że to ślad pozostawiony przez szlachetną damę podczas zabawy, zaczynam powątpiewać, czy to moje ucho rzeczywiście nale­ży do mnie” .

Czy to możliwe, by dama tak wrażliwa i pełna współczucia dla wszelkich istot, tak wysoko cenią­ca swój honor i kobiece cnoty jak Shósetsu-in, zdolna była kiedykolwiek dopuścić się podobnego występku? Jeżeli tak się faktycznie stało, byłaby to jedyna czarna plama kalająca nieskazitelną czys­tość trwającego trzydzieści kilka lat życia tej da­my, i dlatego niełatwo w to uwierzyć — i wierzyć się nie chce. W przypadku nie znającego szczegółów czytelnika informacja, że żona daimyo podczas 162

zabawy po pijanemu przebiła nożem dziurę w uchu żywego człowieka, wystarczyłaby, by cał­kowicie przekreślić jej cnoty, by rzucić cień na najpiękniejszy charakter. Ale czytelnik powinien pamiętać, że kiedy się to stało, dama była zaledwie czternastoletnią dziewczynką. A do popełnienia tego występku doprowadzona została krok po kroku w wyniku dokładnie przemyślanej i od początku starannie realizowanej przez męża strate­gii, o czym nikogo nie trzeba przekonywać.

Prawdopodobnie plan ten zrodził się w głowie Kawachi-no sukę natychmiast, kiedy tylko dowie­dział się o istnieniu zabawnego o-cha-bozu. Począt­kowo obojętny w stosunku do Shósetsu-in, zmienił swe zachowanie i postarał się zdobyć jej zaufanie, a następnie wprowadził Dóamiego i zadbał o to, by pozyskał on sympatię żony i jej dworek. Wyda­je się wysoce prawdopodobne, iż były to wszystko środki prowadzące do celu, jakim stać się miało zainscenizowanie „praktyki w zakresie toalety głów”. I prawdopodobnie od samego początku aż po spektakularny finał jego zamiarem było na­rzucić Dóamiemu niezwykłą rolę „kobiecej gło­wy”, sprowokować Shósetsu-in, by przebiła otwór w jego prawym uchu, a następnie, obserwując tę scenę wraz z żoną spoza moskitiery, wymieniać | nią czułe słówka, bawić się i żartować. Krótko mówiąc, odtworzył domniemany klimat sceny kreowanej przez jego szaloną wyobraźnię nie­ustannie od czasu opuszczenia przezeń zamku na Górze Ojika. Dokonując swoistego podstawienia

- Dóamiego w miejsce Oribenoshó Norishige, Sho- setsu-in w miejsce pani Kikyo - złagodził miłosne cierpienia, jakie znosił od czasu rozstania ze swą pierwszą ukochaną.

Niemniej fakt, że Shosetsu-in choćby tylko przez chwilę odczuwała przyjemność, dręcząc

Dóamiego, że pozwoliła wciągnąć się w tę tak obcą jej charakterowi okrutną zabawę, zdaje się po­twierdzać opinię, iż każda kobieta i jeśli nią od­powiednio pokierować 1 skłonna jest do okrucień­stwa; innymi słowy - że w jej charakterze jest coś z bestii. U większości kobiet, a zwłaszcza w przy­padku inteligentnych i wielkodusznych dam w ro­dzaju Shósetsu-in, zachowanie takie jest czymś epizodycznym. Istniejąca w Wyznaniach Dóamiego wzmianka o „zażenowaniu” Shósetsu-in towarzy­szącym jej przeprosinom, stanowi dowód, jak bar­dzo dama żałowała swego politowania godnego błędu. Chociaż prawdopodobnie nigdy nie przeni­knęła do samego dna prawdy o motywach pod­stępnej gry męża, to jednak w jego postępowaniu musiała dostrzec coś niejasnego i podejrzanego

- i intuicyjnie czuła niewytłumaczalny niepokój i lęk. A jeśli tak, tó najistotniejszą tego przyczyną stało się prawdopodobnie to, czego doświadczyła, kiedy to „przez ponad połowę nocy trwała przyja­cielska rozmowa w atmosferze ciepła i najwyższej poufałości”. I chociaż w Marzeniu nocy mniszka Myokaku wyraża opinię, że Shosetsu-in nigdy nie dzieliła łoża z panem Musashim, jest to tylko jej domysł; świadectwo Dóamiego na temat tego, co widział i słyszał owej nocy, kiedy przebywał po drugiej stronie moskitiery, nie pozostawia cienia wątpliwości. Nietrudno sobie wyobrazić, że Kawa- chi-no sukę przeniósł posłanie do owego pokoju prawdopodobnie dlatego, iż jego zamiarem było wykorzystanie widoku głowy Dóamiego jako sty­mulatora. Jednocześnie w przypadku naiwnej pan­ny młodej często się zdarza, iż pierwsze doświad­czenie wyzwala gwałtowną niechęć do mężczyzn; możemy więc bez trudu wyobrazić so­bie, jakie wrażenie wywarł na niej ów okrutny zart. Aczkolwiek w stanie alkoholowego upojenia 164

Shósetsu-in śmiała się i bawiła wraz z mężem, kiedy jednak otrzeźwiała - wspomnienia owej no­cy wydać się jej musiały przerażającą zmorą, ni­czym ze złego snu. I zapewne przeczuła, choćby niejasno, że w zachowaniu męża kryje się nie zgłębiona „aura zła”. Prawdopodobnie Kawachi- no sukę zamierzał kontynuować identyczną zaba­wę w ciągu następnych wieczorów, jednak Dóami relacjonuje, iż „od tego czasu pan nie raczył już wzywać mnie do zwykłych występów w roli głowy, rozkazał też zlikwidować ową dziurę w podłodze”; zatem jego długo pielęgnowane nadzieje zniweczo­ne zostały w ciągu jednej nocy; w owym wydarze­niu należy również szukać przyczyn ochłodzenia uczuć łączących młodą parę. I prawdopodobnie Kawachi-no sukę - jakkolwiek skłonny posunąć się bardzo daleko w pogoni za przyjemnością I będąc świadkiem głębokiego, wynikającego z niebiańskiej szlachetności charakteru żalu i wy­rzutów sumienia Shósetsu-in, nie miał odwagi po­nownie nakłaniać jej do występku.

Księga szósta

O upadku Zamku Ojika i o tym jak Norishige dostaje się do niewoli

W Kronikach Wojennych Domu Tsukuma zapisa­no:

Tymczasem Oribenoshó Norishige, który z po­wodu złego stanu zdrowia już kilka lat wcześniej powierzył administrowanie swymi dobrami minist­rom, karb, przebywał w obrębie Pałacu Wewnętrz­nego i - pochłonięty miłością do pani Kikyó

- zapomniał o obowiązkach suzerena; mijały dni, lecz jemu wciąż nie dość było przyjemności „zielo­nych zasłon i szkarłatnej sypialni” i stopniowo, wszyscy, poczynając od bushi, a kończąc na pros­tych mieszkańcach podgrodzia, ze zmarszczonymi brwiami rozmyślali o losach Domu Tsukuma i ogarniał ich coraz większy niepokój, zwłaszcza kiedy Pierwszego Miesiąca 2 roku ery Eiroku (1559) stało się wiadomym, iż pan nagle wydać raczył rozkaz rozpoczęcia kampanii wojennej przeciw stronnictwu Higaki Go-Bo w dystrykcie Asanuma; Shida Totafumi-no Kami z trzema ty- 166

siącami jazdy wysłany został z zadaniem pokona­nia wroga. W poszukiwaniu źródeł konfliktu cof­nąć się trzeba do jesieni 3 roku ery Kochi (1557), kiedy to karo Domu Yakushiji, Baba Yawaizumi- -no Kami, wspierany przez oddziały świątyni Is- hiyama Hongan-ji, przeniewierczo zagarnął stano­wisko szefa klanu, Awaji-no Kami Masahide zaś 1 utraciwszy w ten sposób dziedziczne rodowe dobra - salwował się ucieczką z portu Sakai w kie­runku prowincji centralnych, po czym ślad po nim zaginął. Po tym wszystkim pani Kikyó, żona pana Norishige, a zarazem młodsza siostra Awajino Kami, popadła w stan głębokiego przygnębienia, gdyż 1 aczkolwiek przed laty, stosownie do wyty­cznych władz shogunatu, Dom Tsukuma spowino­wacił się z domem Yakushiji, zobowiązując się do wieczystej przyjaźni i wzajemnej pomocy - widząc obecnie upadek domu Yakushiji pan Norishige zignorował bezprawie, przymknął oczy na nielojal­ność Yawaizumi-no Kami i nie uczynił nic, by pomścić zdradę; rzeczywiście było to hańbą dla rodu bushi, tak sądziła pani, lecz pan Norishige w ówczesnym stanie ducha nie miał sił, by cokol­wiek przedsięwziąć; w tej sytuacji pani mogła tylko płakać z żalu, że ma tak bezwolnego męża; pewnej nocy stało się, że kilka łez, które mimo woli popłynęły z jej oczu, spadło na twarz śpiącego męża. Pan Norishige spojrzał ze zdziwieniem i za­żądał odpowiedzi, czemu płacze. Pani początkowo nie odpowiadała, przygnębiona i niepocieszona, ale kiedy pan nalegał, na koniec uniosła twarz: «Dom mego ojca i przodków uległ zagładzie za sprawą zdradzieckiego wasala, nie wiadomo, jaki los spotkał mego jedynego brata, a teraz smucę się, gdyż wkrótce utracić mogę męża za przyczyną tegoż samego Yawaizumi-no Kami» - i wybuch- nęła niepowstrzymanym płaczem. Pan Norishige,

wielce zdumiony, nalegał o szczegóły, a wówczas pani powiedziała, iż Baba Yawaizumi-no Kami pozyskał wyznawców Higaki i wspólnie z nimi spiskuje z zamiarem obalenia Domu Tsukuma, a jako oczywisty dowód istnienia spisku przed­stawiła kopię sekretnego listu. Pan Norishige ot­worzył i przeczytał list; okazało się, iż było to pismo Higaki-Go-bo, adresowane do Yawaizumi- -no Kami, zawierające wezwanie do wspólnej in­wazji na terytoria należące do Domu Tsukuma, ze wschodu i z zachodu jednocześnie. Zapytana, w ja­ki sposób dokument ów trafił w jej ręce, pani wyjaśniła, iż dawny wasal Domu Yakushiji, zwany Matoba Shinzabur, jej mleczny brat, przypadko­wo natknął się na ów sekretny list, o czym poinfor­mował swą matkę - byłą piastunkę damy. Pan Norishige uznał, że jest to sprawa wielkiej wagi, i natychmiast zwołał starszych rangą wasali, dając przed nimi wyraz swemu zaniepokojeniu; w od­powiedzi starsi wasale zwrócili uwagę na fakt, iż zwolennicy Higaki od lat pozostawali w wyjąt­kowo serdecznych stosunkach z Domem Tsukuma i od pokoleń służyli z niezrównanym oddaniem; nie istniał najmniejszy powód, by raptem mieli sprzymierzać się ze zdradzieckim wasalem Yawai­zumi-no Kami i kierować swe łuki przeciw Do­mowi Tsukuma; zatem nie należy bezkrytycznie ufać pismu, trzeba natomiast przy okazji spokoj­nie zastanowić się nad planami ewentualnego pod­boju i nie działać zbyt pochopnie. Pan Norishige słuchał. «A więc wątpicie w słowa mojej żony», powiedział, i z nie ukrywanym gniewem wycofał się do swych komnat, gdzie pani nie przestawała noc po nocy uskarżać się i argumentować w róż­noraki sposób: «Jeśli nawet istnieją wątpliwości co do autentyczności tego listu, to w niczym nie zmienia faktu, że ich współwyznawcy z sekty Ikkó

wraz z oddziałami Yawaizumi-no Kami uczest­niczyli w kampanii przeciw Awaji-no Kami,

0 czym powszechnie wiadomo, a zatem ludzie Higaki są niewątpliwie twoimi wrogami, i dlatego proszę - niech jak najszybciej spotka ich los, na jaki zasłużyli». Nie wiadomo, w jaki sposób, ale informacje o tej sprawie dotarły do wyznawców Higaki; byli zdumieni i zaskoczeni, gdyż i za­przyjaźnieni od lat z Domem Tsukuma 1 nie poczuwali się do najmniejszego uchybienia; zanie­pokoiła ich możliwość wysłania przeciw nim eks­pedycji karnej i uznali, że trzeba raczej uprzedzić atak i zademonstrować swą odwagę niż bezczynnie trwać na miejscu w oczekiwaniu zagłady; zimą ubiegłego roku zaczęli gromadzić siły”.

Prawdopodobnie wysłanie oddziałów interwen­cyjnych przeciw wyznawcom sekty Ikkó faktycznie było pierwszym krokiem na drodze ku upadkowi Zamku Ojika, jak to stwierdzają oficjalne źródła historyczne. Ale możemy śmiało założyć, że tym, kto nakłonił panią Kikyó do agitowania na rzecz interwencji i pozyskania dla sprawy Norishige

1 kto ostatecznie doprowadził do konfrontacji z wyznawcami Higaki, był pozostający tymczasem w cieniu pan Bushu. Tak się złożyło, że na krótko przedtem, w Dziesiątym Miesiącu 1 roku ery Eiro- ku, w zamku na Górze Tamon zmarł Musashi-no Kami Terukuni; Kawachi-no sukę przejął po ojcu sprawy Rodziny i zarząd dóbr, przyjmując imię Musashi-no Kami Terukatsu, a ponieważ nie było nikogo, kto byłby zdolny powściągnąć jego zuch­walstwo, miał odtąd możliwość swobodnego reali­zowania swych ambitnych planów. Nie trzeba za­znaczać, iż jego pierwszym celem stał się niezrów­noważony umysłowo władca z Góry Ojika - bez­czynnie oczekujący klęski, beznosy, jednouchy

Tsukuma Norishige. Płonąc żądzą zdobyczy tery­torialnych pan Bushu nieustannie i bacznie śledził rozwój wydarzeń w sąsiednich lennach - i oto dostrzegł niemal idealny łup. Jeżeli pozostawi sprawy własnemu biegowi, kto inny nie omieszka skorzystać z nadarzającej się okazji, lepiej więc uprzedzić potencjalnych konkurentów i pierwsze­mu przekroczyć fosy zamku, zagarniając lenno dla siebie. Jednakże prawdopodobnie wspomniane czynniki nie były jedynymi, jakie zaważyły na decyzji pana Bushu. W głębi jego serca, oprócz ambicji naturalnej dla militarnego przywódcy, kryła się odległa i zakazana, słodka, czuła, nie­zniszczalna niczym tajemne przeznaczenie miłość. Trzeba również pamiętać, że jego małżeńska przy­goda z Shósetsu-in zakończyła się kompletnym fiaskiem przed upływem dwóch-trzech miesięcy. A ponieważ działo się to już po zakończonej niepowodzeniem próbie ukierunkowania gustów czternastoletniej panny młodej zgodnie z własnymi upodobaniami, jego serce zapewne ponownie zwróciło się w stronę ukochanej na Górze Ojika, i to z większą jeszcze niż uprzednio gwałtownoś­cią. W tej sytuacji, aby zadośćuczynić swej miłości pan Bushu musiał zaatakować i zniszczyć rodowe gniazdo. domu Tsukuma, zagarnąć wszystko, co kiedykolwiek należało do Oribenoshó - w tym również jego żonę; nie istniała alternatywa bliższa doskonałości. Tak więc żądza ekspansji terytorial­nej i żądza cielesna działały równocześnie, i cho­ciaż nie należy wyciągać zbyt pochopnych wnios­ków odnośnie do pobudek kierujących postępowa- . niem bohatera, możliwe, iż właśnie ta ostatnia stała się w tym przypadku zasadniczym bodźcem do podjęcia akcji.

Co do listu, jaki pani Kikyó pokazała Norishige

- pisma wyznawców Higaki adresowanego do Ba- 170

ba Yawaizumi-no Kami 1 aczkolwiek nigdzie nie stwierdzono tego jednoznacznie, to okoliczności pozwalają mniemać, iż był on sfałszowany. Praw­dopodobnie zanim Matoba Shinzaburó, będący bez wątpienia bratem Matoba Zushio i Matoba Daisuke, otrzymał do przekazania wspomniane pismo, pani Kikyó i pan Bushu wspólnie uzgodnili plan działania, po czym wręczyli mu sfałszowany list, spodziewając się doprowadzić w ten sposób do zerwania stosunków między zamkiem Ojika i Higaki-Go-Bó. A więc, jak już uprzednio wspo­mniano, w Pierwszym Miesiącu 2 roku ery Eiroku, na rozkaz Oribenoshó oddziały Shida Tótafumi-no Kami wyruszyły w kierunku dystryktu Asanuma; wyznawcy Higaki podburzyli tymczasem okolicz­nych chłopów, doprowadzając do wybuchu po­wstania, a następnie stoczyli zażartą bitwę w doli­nie rzeki Asade, na granicy suwerennych posiadło­ści Tsukuma i Higaki; siły Tsukuma, mimo iż dwakroć liczniejsze od sił przeciwnika, zostały doszczętnie rozbite i zmuszone do ucieczki do Zamku Ojika. Z zamku wyekspediowano inną armię, ale i ta została pokonana; tymczasem od­działy Higaki, dumne z odniesionych zwycięstw, zdecydowanie parły naprzód, szerząc gwałt i prze­moc w granicach posiadłości przeciwnika, i doszło do tego, iż w ciągu kilku miesięcy zaatakowali i zdobyli szereg pomniejszych zamków. Począt­kowo wyznawcy sekty Ikkó robili, co mogli, we własnej obronie, wobec zagrożenia ich własnej egzystencji, ale w ciągu roku sytuacja zmieniła się diametralnie: przekonawszy się podczas bitew, jak słaby był przeciwnik, stopniowo przeszli do ofen­sywy. Częściowo sukcesy ich były wynikiem dob­rego przygotowania bojowego, uzbrojenia i rze­czywistych wysokich kwalifikacji, ale bardziej jesz­cze świadczyły one o utracie przez Dom Tsukuma

dawnego autorytetu, o błędnej polityce w obrębie księstwa, o upadku morale wśród samurajów; w czasach Ikkansai rebelia mnichów z pewnością nie spowodowałaby takiego zamieszania. Starszyz­na z Góry Ojika z rosnącym przerażeniem śledziła rozwój wydarzeń. Jeżeli nie uda się natychmiast zahamować ofensywy mnichów, lada chwila całe księstwo przekształcić się może w istne gniazdo szerszeni. Yokowa Buzen-no Kami i Zamku Tsu- kigata, który przed kilku laty • wywołał rebelię, porozumiał się z panoszącymi się w posiadłości Tsukuma oddziałami mnichów i szykował się do wkroczenia do akcji w stosownej chwili; należało oczekiwać, że Baba-san również przystąpi do dzia­łania. Trzeba było doszczętnie zniszczyć siły rebe­liantów; zajmującemu nawyższą pozycję w rejest­rze starszyzny klanu Tsukuma Shpgen Haruhisie powierzono armię liczącą ponad dziesięć tysięcy wojowników; po rozgromieniu zbuntowanych mas chłopskich w trzech dystryktach - Asanuma, Ku- ryui Shiihara - z trzech stron równocześnie zaata­kował on bazę mnichów. Oddziały Higaki, aczkol­wiek w owym czasie reprezentowały znaczną siłę militarną, pod względem liczebności ustępowały armii Tsukuma w stosunku jeden do trzech; nacis­kane przez nieprzyjaciela, stopniowo zmuszone zostały do wycofania się do twierdzy w dystrykcie Asanuma, gdzie nie pozostało im do zrobienia nic innego jak podwyższyć mury obronne, pogłębić fosy i próbować się bronić. Ta przeciągająca się wojna trwała od Trzeciego do Czwartego Miesią­ca, całe sześć tygodni, aż wreszcie z początkiem Piątego Miesiąca stronnictwo Higaki zwróciło się z oficjalną prośbą o pomoc do suzerena z zamku na Górze Tamon - pana Bushu Dystrykt Asanuma, w którym umocniły się go­towe do obrony siły Higaki, znajdował się pomię- 172

dzy posiadłościami Domu Tsukuma i lennem pana Musashiego, przy czym dominia Domu Tsukuma rozciągały się od strony zachodniej, Domu Bushu zaś - od strony wschodniej. Toteż kiedy Tsukuma Shógen wyruszał na czele armii, zaraz na początku wysłał na Górę Tamon posłańca z rozkazem rów­noczesnego zaatakowania wroga od tyłu, lecz pan Bushu zręcznie uchylił się od wykonania tego roz­kazu. Uzasadniając swe stanowisko, powiedział: „Ponieważ od czasów mego ojca Terukuni nasz klan wiele zawdzięcza łaskawości Domu Tsuku­ma, w obecnej sytuacji udzielenie pomocy jest moim autentycznym pragnieniem; niestety istnieje pewien bolesny problem: poczynając od pradziad­ka, wszyscy jesteśmy wyznawcami Ikkó i z ludźmi Higaki łączą nas szczególnie bliskie związki. Nasz związek z Domem Tsukuma trwa od dwóch poko­leń, poczynając od ojca, kończąc na synu, podczas gdy związek z sektą Ikkoó, zainicjowany przez pradziadka, trwa już cztery pokolenia; toteż jeżeli już musiałbym komukolwiek udzielić pomocy, to miałbym obowiązek stanąć raczej po stronie Higa­ki. A ponieważ faktycznie nigdy tego nie prag­nąłem, chciałbym, by pozwolono mi zachować neutralność, co umożliwiłoby mi sprawiedliwe wy­wiązanie się z moralnych zobowiązań wobec każ­dej ze stron”. Ale prawdopodobnie był to tylko pretekst. Z powodu sekretnego listu, na Górze Ojika nieustannie z baczną uwagą i niepokojem obserwowano poczynania Baba-san, podejrzewa­jąc, iż Yawaizumi-no Kami popiera rebelię Higa­ki; ponieważ jednak brak jakichkolwiek dowo­dów, że Baba-san miał jakiś związek z powstaniem mnichów, podejrzenia nasze kierują się ku panu Bushu Jego tak zwana „neutralność” jest zwyk­łym mydleniem oczu, potajemnie natomiast udzie­lał poparcia stronnictwu Higaki - co do tego nie

ma najmniejszych wątpliwości. Kiedy ludzie Higa- ki poprosili o pomoc, pan początkowo raz i drugi niby to odmówił w dość okrężny sposób, powołu­jąc się na ów bolesny dylemat; ale kiedy posłańcy nie przestali przybywać jeden po drugim, prosząc

o ratunek, odrzucił wreszcie maskę i oznajmił otwarcie o decyzji przyłączenia się do wyznawców sekty Ikkó. „Aż do dnia dzisiejszego, pomny zobo­wiązań wobec Ikkansai, odrzucałem błagania stronnictwa Higaki, ale opieszałość i niekompeten­cja demonstrowane obecnie przez Dom Tsukuma sprawiły, że straciłem cierpliwość. Atakując paru- tysięczną ledwie armię nieprzyjaciela siłami trzy- czy czterokrotnie liczniejszymi, dotychczas nie potrafili osiągnąć celu, choć upłynęło bez mała pół roku. Pan i jego wasale z Góry Ojika plamią honor zmarłego Ikkansai. Kiedy patrzę na to wszystko, jest dla mnie oczywiste, iż wkrótce utra­cą swe księstwo i doprowadzą Rodzinę do ruiny. Nie mogę dłużej patrzeć obojętnie na to, co się dzieje, dlatego zdecydowałem się pomóc lu­dziom Higaki i uwolnić prosty lud od administ­racyjnego nieładu i cierpień wojny domowej. Czu­ję się zwolniony z dawnego długu wdzięczności i nie widzę powodów, dla których miałbym się wahać zająć miejsce szalonego suzerena i jego niedołężnych wasali”. - Pan wezwał na audiencję posłańca Domu Tsukuma, który doręczył mu list Norishige, i w jego obecności wygłosił swą zuch­wałą deklarację. Po czym dodał: „Idź i powtórz to Norishige”, i bezzwłocznie wyprawił go w drogę powrotną.

Pan Bushu miał wówczas dwadzieścia dwa lata. Już przedtem wielokrotnie miał okazję zdobywać doświadczenia bitewne, lecz teraz po raz pierwszy wyruszyć miał na czele doborowej armii jako jej naczelny wódz i jednocześnie jako daimyb, pan L 174

suwerennego księstwa i zamków. Wszystko było przygotowane do walki, dwa i trzy lata potajem­nych knowań i zabiegów przyniosły pożądany efekt, sytuacja dojrzała i osiągnęła punkt krytycz­ny; nadszedł czas walki - wielki sukces, sława 1 wszystko było w zasięgu ręki; władza i miłość

- jakże bliskie przed jego oczami i czekały tylko, by je pochwycił, myślał z dumą pan Musashi. W połowie Szóstego Miesiąca wyruszył z Góry Tamon na czele ośmiu tysięcy kawalerzystów, zmierzając prosto do dystryktu Asanuma; po przybyciu na miejsce dołączył do armii Higaki; Tsukuma ze swej strony nie przejawiali ochoty do jakichkolwiek działań zaczepnych, wkrótce potem zwinęli obóz i wycofali się bez walki, pozwalając przeciwnikowi odzyskać tym samym równocześnie dwa dystrykty: Kuryu i Shiihara. Sprzymierzone armie pana Bushu i Higaki parły naprzód w pogo­ni za nieprzyjacielem; panowie okolicznych za­mków, w lot chwytając, skąd wieje wiatr, masowo przyłączyli się do zwycięzców; również Zamek Tsukigata otwarcie wypowiedział posłuszeństwo Domowi Tsukuma i przystąpił do rebelii, zagar­niając sąsiednie posiadłości. Ale ponieważ szczegó­ły dotyczące przebiegu owej kampanii zrelacjono­wane zostały w Kronikach Wojennych Domu Tsu­kuma, nie potrzebujemy ich tutaj omawiać. I stało się, że sprzymierzone armie przybywające ze wschodu oraz nadchodzący z południa żołnierze Yokowa Buzena, przez cały czas komunikując się między sobą, zajmowali coraz to rozleglejsze ob­szary księstwa Tsukuma, aż wreszcie armie obu stron spotkały się pod murami Zamku Ojika, przystępując do oblężenia. Nawiasem mówiąc, sta­ło się to w Ósmym Miesiącu 2 roku ery Eiroku

- i od czasu, kiedy w 18 roku ery Tenmon Yakus- hiji Danjó Masataka oblegał ten zamek, upłynęło

dokładnie dziesięć lat. W czasach Yakushiji siły oblegających sięgały około dwudziestu tysięcy lu­dzi, obecnie połączone wojsko, składające się z od­działów podległych panu Bushu, ludzi Higaki i żoł­nierzy Yokowy, osiągnęło prawie taką samą licze­bność. Jeśli chodzi o obrońców zamku, to począt­kowo było ich jakieś siedem-osiem tysięcy, ale w wyniku kapitulacji części załogi i licznych dezer­cji ich liczba zmniejszyła się radykalnie - do około trzech-czterech tysięcy. W czasach Ikkansai zamek bronił się przez dwa miesiące i ostatecznie potrafił uniknąć kapitulacji; tym razem walki rozpoczęły się 15 dnia Ósmego Miesiąca, 21 dnia padła Pierw­sza Cytadela, 25 dnia wzięto Drugą Cytadelę; zdobycie 27 dnia Głównej Cytadeli i honmaru

- oznaczało upadek zamku. Tym razem wystar­czyło niespełna piętnaście dni. Zgodnie z wersją zawartą w Kronikach Wojennych Domu Tsukuma, Oribenoshó Norishige przez cały czas trwania ob­lężenia przebywał na terenie Pałacu Wewnętrz­nego, nie pokazując się obrońcom; kierowanie obroną powierzył starszym rangą wasalom; 22 dnia o północy, kiedy zrozumiał, że upadek zamku jest już przesądzony, powierzył piastunce swego siedmioletniego syna1 i dziedzica oraz pięcioletnią córkę i nakazał im potajemną ucieczkę. Dwudzies­tego siódmego około Godziny Węża (9-11 rano), kiedy zameldowano mu, iż nieprzyjaciel zajął hon­maru, spokojnie - przepijając do siebie - wypili wraz z żoną po czarce sake, ułożyli pożegnalne waka, a następnie Norishige podłożył ogień w pa­wilonach Pałacu Wewnętrznego, przebił mieczem swą najukochańszą żonę, po czym sam również pozbawił się życia. Jeżeli jednak zaufamy autorom Marzenia nocy i Wyznań Doamiego, to okaże się, iż powyższa relacja nie może być autentyczna. Po pierwsze, skoro Norishige rozciął sobie brzuch, to 176

kim był człowiek, który dokonał kaishaku38? - jego imię nie zostało nigdzie podane; poza tym, jeśli chodzi o głowy i zwłoki małżonków, to pisze się, iż spłonęły one doszczętnie i nie udało się nic odnaleźć, mimo iż bardzo dokładnie przeszukiwano komplet­nie wypalone zgliszcza. Jednak podczas incydentu Honnó-ji39, jak głosi tradycja, również nie udało się odnaleźć głowy Nobunagi, co ogromnie przygnębiło Mitsuhide; ale skoro tak, to któż przekazał pożeg­nalne waka, tak starannie cytowane w tekście? Nori­shige dokładał wszelkich starań, by nikt nie zobaczył jego twarzy - i poza żoną niełatwo było komukol­wiek zbliżyć się do niego. Co więcej, chociaż wszyst­kie dworki również znalazły śmierć w płomieniach podczas pożaru, także ich waka znaleźć można w kronice. Ponieważ w ostatnich latach Norishige oszalał na punkcie waka, nie można wykluczyć, że ktoś świadomie posłużył, się falsyfikatem w przeko­naniu, iż pożegnalne strofy musiały istnieć. Tak czy inaczej, autor Kronik Wojennych Domu Tsukuma był prawdopodobnie wasalem Rodu Tsukuma - i może­my przypuszczać, iż jeśli nawet znał całą prawdę, to i tak nie napisałby czegoś, co mogłoby rzucić cień na honor szefa klanu.

Oficjalna wersja historii niech pozostanie trak­towana jako wersja oficjalna, a tymczasem zrefe­

rujmy, czego na ten temat dowiadujemy się z Wyz­nań Ddamiego; otóż kiedy 27 dnia Ósmego Mie­siąca rano pan Musashi wyważając bramę hon- maru wdarł się do cytadeli i ujrzał płomienie nad Pałacem Wewnętrznym, ruszył do natarcia na czele pieszych żołnierzy ze swej straży przy­bocznej; rychło pozwolił im rozproszyć się, sam natomiast pobiegł ku podstawie kamiennego muru - ku pamiętnemu z dawnych lat, ukochane­mu przejściu. Przed wylotem tunelu zdjął i od­rzucił zbroję, bez trudu pokonał podziemny pasaż i dusząc się w kłębach wirującego dymu, pognał korytarzem w kierunku komnat Norishige i jego żony.

- Wybaczcie, proszę!

Z tymi słowy, kopnięciem wyłamał shoji i po­chwycił prawe ramię Norishige, który właśnie w tym momencie zamierzał ugodzić mieczem w pierś żony.

- Husz! Ehsze, husza móię!

Kompletnie zaskoczony, Norishige nie miał cza­su, by rozpoznać, kim jest ten dziwny człowiek, który znienacka wyłonił się z dymu - i tylko zmagał się z nim rozpaczliwie, wytężając wszystkie siły.

1 Tono\ Proszę nie działać zbyt pochopnie!

Pan Musashi, krzycząc parokrotnie wielkim głosem w samo ucho stawiającego desperacki opór Norishige, jednocześnie lewą ręką uwolnił kołnierz damy z uchwytu męża i wcisnął się pomię­dzy małżonków, osłaniając damę sobą niczym tarczą.

1 Óch, Herukatsu... - wykrzyknął w tym mo­mencie Norishige pełnym zdumienia głosem.

W następnej chwili, jakby uderzony prosto w twarz, mrugał tylko oczami, spoglądając w górę na pana Musashiego z wyrazem całkowitego zmie- 178

szania. Pan Musashi skorzystał z okazji, by zabrać wakidzashi z ręki Norishige.

- Tak, to ja, panie.

Starając się nie patrzeć na jego twarz, Norishige cofnął się na odległość około trzech metrów i ukło­nił głęboko, dotykając czołem podłogi.

Dla Norishige obecny przed nim Terukatsu, który sprzeniewierzył się, zapominając o długu wdzięczności wobec Ikkansai, i który jego samego doprowadził do obecnego beznadziejnego położe­nia, był wrogiem, którego powinien nienawidzić. Jednakże Norishige nie spodziewał się, że wróg ten pojawił się nagle w tym miejscu, toteż kiedy spot­kały się ich spojrzenia, jego pierwszym odczuciem było „nienawidzę”, ale natychmiast zdominowała je myśl: „Och, zobaczył moją twarz” - i poczuł się bardziej zakłopotany niż zagniewany. Faktem jest, iż w przeszłości pan Musashi wielokrotnie od­wiedzał nocą sypialnię damy, a ona pozwalała mu rozkoszować się podglądaniem z ukrycia tej grote­skowej twarzy, więc tego dnia ujrzał ją nie po raz pierwszy; lecz sam zainteresowany o niczym nie wiedział i niczego nie podejrzewając, przekonany był, że fakt utraty nosa aż dotąd udało mu się zachować w sekrecie; i oto właśnie w chwili, gdy zamierzał pozbawić się życia, zły los sprawił, że wróg ujrzał go, co zniweczyło wszelkie uprzednie starania, które okazały się ulotne niczym piana na wodzie; a to sprawiło, że nie czuł ni wrogości, ni żalu, pogrążony w głębokiej depresji. Bardziej niż czegokolwiek innego lękał się splamić dobre imię rodziny. Będąc niegodnym synem, który zaprzepa­ścił wielkie zdobycze swych przodków, zdecydo­wany był rozciąć sobie brzuch jako zadośćuczynie­nie; gdyby jednak umarł teraz i tutaj, jego głowa z pewnością wpadłaby w ręce Terukatsu. Następ­nie zostałaby wystawiona na widok publiczny

- i ludzie dziwiliby się, jak ów Oribeno- shó-dono mógł, żyć z taką twarzą; zdolny był znieść własną hańbę, ale jak mógł uchronić przed skalaniem rycerską pamięć przodków? Rozważa­jąc to wszystko, nie wiedział, co począć. Nie mógł dalej żyć - to oczywiste; ale w tych warunkach nie mógł również umrzeć. Jego zamiarem było zabić żonę, a następnie rzucić się w płomienie - tak, by z jego szpetnego ciała nie pozostał żaden ślad; ale jeżeli jego głowa zostałaby zabrana, przybywając na tamten świat nie mógłby spotkać się twarzą w twarz z ojcem. Będąc z natury porywczym, rodzic najprawdopodobniej zawołałby z gniewem: „Głupcze! Wracaj po swój nos i ucho!”

- He-He- Herukatsu!

- Tak...

Pan Musashi skłonił się ponownie, jeszcze niżej pochylając głowę.

- Jaho bu- buhi ohasz szyszyho i ofha fen hatana! I nie chiesz mahe hłofeL.

W tej naglącej sytuacji, w pośpiechu, wymowa Norishige stała się jeszcze bardziej niezrozumiała niż zwykle.

Jako bu- bushi okaż życzliwość i oddaj kata­na*0] I nie bierz mojej głowy!” Terukatsu uznał, że prawdopodobnie to właśnie zostało powiedziane.

- Właśnie moja życzliwość bushi nakazuje mi powstrzymać pana — odpowiedział łagodnie, z sza­cunkiem należnym suzerenowi. - Musi pan wie­dzieć, iż lada chwila wedrą się tutaj atakujący. Jeżeli zdecyduje się pan tutaj umrzeć, z pewnością ktoś odetnie i zabierze pańską głowę, nawet jeśli ten tu obecny tego nie uczyni! Co za hańba dla przeszłych i przyszłych pokoleń...

- He- He- Herukatsu!

- Tak.

40

- Ohania froha! Fohonahhaihiafu!... Hoszef mohe hłofe hakszehy ikhei nieofaszyh!...

- Słucham, panie! W czym mógłbym pomóc?

Zakłopotany Terukatsu nie wiedział, co odpo­wiedzieć.

- Ohania froha... Chani froha... - powtarzał raz po raz Norishige z rosnącym zniecierpliwieniem.

- Mohe hłofe... Mohe hłofe...

Wyciągnął szyję i wykonał ręką gest oznaczają­cy cięcie. Pan Musashi wreszcie zrozumiał: „To ostatnia prośba, dokonaj kaishaku. Pogrzeb moją głowę tak, by nikt jej nie zobaczył”. Tymczasem ogień płonął już bardzo blisko trójki osób, a zawo­dzący wiatr przenikający ze wszystkich stron, przez szczeliny ukazywał szalejące płomienie. Być może dla tych trojga ludzi - pani Kikyó, Noris­hige, pana Bushu - złączonych tajemnym, fatal­nym przeznaczeniem, szczęściem byłoby raczej po­zwolić się pochłonąć przez ów wir piekielnego ognia. Przynajmniej Norishige tego właśnie prag­nął, a możliwe, że i pani Kikyó, która mogła pomyśleć, iż umierając tu w płomieniach wraz z obydwoma mężczyznami wypełni w ten sposób swą powinność równocześnie wobec każdego z nich. Dokonała swej zemsty w absolutnie dosko­nałym wymiarze, gniew ojca został uśmierzony.

I jeśli teraz zabrałaby ze sobą w ostatnią drogę tego beznosego, jednouchego męża, byłoby to naj­lepszym upominkiem dla ojca. Doprawdy byłoby lepiej zmazać w ten sposób hańbę cudzołóstwa, niźli żyć dalej na tym świecie, pomnażając grzechy i zbrodnie... Pan Musashi jako jedyny miał moty­wację i zapał, by walczyć z ogniem. Zanim tu przybył, powierzył oddział żołnierzy znającemu dobrze Zamek Aoki Shuzenowi z poleceniem, by jak najszybciej podążali ku Pałacowi Wewnętrz­nemu; pokonując szalejący pożar, przybyli oni na

ratunek we właściwym momencie. Równocześnie pięciu czy sześciu paziów, którzy przybyli w ślad za swym panem podziemnym tunelem, wtargnęło teraz do komnaty.

- Tono\ Proszę mi zaufać.

Z tymi słowy pan Musashi wstał, dając znak żołnierzom Aoki Shuzena, którzy tymczasem oto­czyli Norishige. Po chwili bohater tej tragikomicz­nej sceny - pochwycony za ramiona i nogi - wy­niesiony został przez ogród na tyłach góry w kie­runku sekretnej ścieżki.

Nie trzeba dodawać, że pani Kikyó została wówczas ocalona i wyprowadzona wraz z nimi. Jednakże niewiele osób znało prawdę: ledwie kilku żołnierzy, którzy wdarli się wówczas do Pałacu Wewnętrznego - podczas gdy zarówno ludzie Hi- gaki, oddziały Yokowy, jak i większa część osobis­tej drużyny pana Bushu przekonani byli, iż Oribe- noshó i jego żona zginęli w ogniu. Z Wyznań Doamiego wynika, że Norishige i pani Kikyó zo­stali wówczas potajemnie przewiezieni do zamku na Górze Tamon, gdzie umieszczono ich w świeżo odrestaurowanym dworku w głębi Trzeciej Doli­ny; ludzie w Rodzime zwali ów dworek „Mi-no Tani-den” - „Pałacem Trzeciej Doliny” - ale nikt nie wiedział, kto w nim zamieszkuje; oprócz Doamiego i kilku zaufanych sług nikt również nie wiedział, że pan Musashi często udawał się tam w późnych godzinach nocnych. Wydawać się może przejawem szczególnej małoduszności fakt, iż No­rishige, haniebnie pojmany do niewoli, wciąż po­zostawał przy życiu, spędzając smutne miesiące i lata na zamku swego wroga, ale trzeba pamiętać, iż znajdował się on pod nieustannym ścisłym nad­zorem oraz że odebrano mu broń, którą mógłby pozbawić się życia; nie miał możliwości popeł­nienia seppuku, co więcej, nie miał sposobu uniemożliwienia ludziom ujrzenia jego twarzy po śmie­rci I i nie widząc żadnego wyjścia, czepiał się owych lat życia, jakie mu jeszcze zostały. Zarazem

- w całym jego pełnym niepowodzeń i rozczaro­wań życiu, miesiące i dni ostatnich lat spędzone w owym Pałacu Trzeciej Doliny były, być może, najszczęśliwszym, przynajmniej w sprawach ro­dzinnych, okresem. Nie musiał już zaprzątać sobie głowy problemami polityki i obronności, dzięki życzliwości wroga zapewnione miał ubranie, wy­żywienie i dach nad głową i nie mógł uskarżać się na niedostatek; co więcej, z dwojga dzieci, które wyprawił z zamku na Górze Ojika tuż przed jego . upadkiem, chłopiec został odnaleziony i zdaje się potajemnie zabity, natomiast córkę imieniem Ou- ra-dono wkrótce sprowadzono do dworku; tak więc wszyscy troje - rodzice i dziecko - mogli wzajemnie pocieszać się w swej samotności i rado­wać spokojnym życiem rodzinnym. To jeszcze nie wszystko: od czasu upadku zamku na Górze Ojika pani Kikyó bardzo się zmieniła. Wyzbyła się okrucieństwa, z jakim do niedawna radowała się z ruiny męża, powróciła do swej faktycznej, kobie­cej natury - i przepełniona szczerym współczuciem i życzliwością w stosunku do męża, pomimo jego szpetoty, do której sama się przyczyniła - stała się przykładną, wierną żoną i dobrą, kochającą mat­ką, ze wszystkich sil starając się odpokutować za błędy i zbrodnie pierwszej połowy życia; był to początek doskonałej miłości małżeńskiej - i Oribe- noshó osiągnął stan emocjonalnego spełnienia, ja­kiego nie doświadczył nigdy przedtem.

Jednakże wspomniana zasadnicza zmiana na­stroju pani Kikyó oznacza, iż szalone marzenia pana Musashiego zakończyły się utratą złudzeń. Inspirowany w równym stopniu ambicją i miłością zaatakował i doprowadził do upadku Domu Tsu-

kuma; lecz gdy nadeszła pora, kiedy mógłby rado­wać się spotkaniami, nie licząc się z nikim, kiedy po pokonaniu wszelkich przeszkód wprowadził ukochaną na zamek - przekonał się, że nie za­chowuje się ona tak jak kiedyś; jakże wielkie musiało być jego rozczarowanie. Być może pani Kikyó, zaspokoiwszy ojcowy gniew, nie miała od­tąd względem męża żadnych złych zamiarów, a wręcz przeciwnie - świadomość straszliwych grzechów, jakie popełniła, przyprawiała ją zapew­ne o drżenie i nie miała najmniejszej ochoty wikłać się ponownie w miłosny związek z panem Musa- shim, co byłoby zupełnie naturalne. Innym wyjaś­nieniem faktu nagłej oziębłości pani Kikyó w sto­sunku do pana Musashiego może być niedotrzy­manie przez niego wcześniejszej obietnicy i zabicie syna i dziedzica Norishige. Niewykluczone, że od początku rzeczywistym i jedynym celem jej związ­ku z panem Musashim była chęć pozyskania go dla wychowania dzieci; a szczególnie chłopca, by mógł stać się wspaniałym bushi, który kontynuo­wałby linię Domu Tsukuma.

Tak więc związek pomiędzy panem Bushu i pa­nią Kikyó, od czasu przewiezienia jej do Pałacu Trzeciej Doliny, został całkowicie zerwany. Odtąd aż do końca swego trwającego czterdzieści dwa lata życia pan Musashi wyszukiwał jedną po dru­giej nowe kobiety w nadziei napotkania takiej, która byłaby zdolna podzielać jego dziwaczne fantazje i uczestniczyć w skandalizujących hulan­kach - ale to długa historia; jej przypominanie zajęłoby wiele czasu, a ponieważ mogłoby to stać się wielką szkodą dla honoru i pośmiertnej sławy pana, słuszniej będzie położyć kres niedyskretnym dywagacjom. Jednakże teraz, znając całą prawdę

o drugiej, ukrytej stronie seksualnych upodobań pana Bushu podczas wnikliwej lektury Kronik Wojennych Domu Tsukuma i innych źródeł histo­rycznych z tego okresu Czytelnik dokona z pew­nością wielu zaskakujących odkryć. Z tą tylko skromną nadzieją autor napisał i opublikował ni-


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
07 Tanizaki Jun ichiro pochwała piękna
Huf Sfinks - tajemnice historii, CHINY, MAGIK NA SMOCZYM TRONIE
Geneza i tło historyczne Pana Tadeusza
KOLEKCJA WIELKIE TAJEMNICE HISTORII , Wielkie tajemnice historii
Huf Sfinks - tajemnice historii, Marco Polo, FANTASTYCZNE PODRÓŻE MARCO POLO
Christie Agatha Tajemnicza historia w Styles
Sedia Ekaterina Tajemna historia Moskwy
Huf Sfinks - tajemnice historii, 7 CUDÓW ŚWIATA, Giinter Kle
Huf Sfinks - tajemnice historii, Fryderyk II, FRYDERYK II
Lesniakiewicz K. - XIV tajemnica historii, parapsychologia
Huf Sfinks - tajemnice historii, Bursztynowa komnata, W POSZUKIWANIU BURSZTYNOWEJ KOMNATY
Huf Sfinks - tajemnice historii, HUNOWIE, HUNOWIE PODBIJAJĄ EUROPĘ
Huf Sfinks - tajemnice historii, RASPUTIN, RASPUTIN -,
Huf Sfinks - tajemnice historii, RAMZES, Hans-Christi
Arka Przymierza, Wielkie Tajemnie Historii, Arka Przymierza
xiv tajemnica historii D5VDENXZKOAIUXNIHRQJ2WUJCVWKFSAO2E56A5A
XIV tajemnica historii
Lesniakiewicz Robert K XIV tajemnica historii 2
Christie Agatha Tajemnicza historia w Styles

więcej podobnych podstron