Czechow Antoni 11b tom Listy

LISTY

1883

Do N. Lejkina

Moskwa, 12 stycznia 1883

[...] Sam jestem zażartym zwolennikiem drobnych utworów i gdybym wydawał pismo humorystyczne, wszelkie rozwlekłości wykreślałbym bez pardonu/1. W moskiewskich redakcjach ja jeden występuję przeciwko dłużyznom (co mi zresztą nie przeszkadza od czasu do czasu komuś je wtrynić... Głową muru nie przebijesz!), ale równocześnie, jeśli mam być szczery, granice „stąd dotąd" są dla mnie wielce kłopotliwe. Czasem nie jest łatwo dostosować się do tych ograniczeń. Na przykład... Nie uznaje Pan utworów dłuższych niż na sto linijek, co ma swoje racje... Powiedzmy, znalazłem temat. Siadam do pisania. Myśl o ,,stu", „nie więcej" — hamuje moją rękę już od pierwszego słowa. Ubijam tekst, ile się da, przecedzam, wykreślam — nieraz (jak mi to mówi instynkt autorski) ze szkodą dla tematu i (co najważniejsze) dla formy. Po ubiciu i przecedzeniu zaczynam liczyć... Doliczywszy do 100, 120, 140 linijek (dłuższych rzeczy nie pisałem dla „Odłamków") wpadam w przerażenie i... nie wysyłam. Ledwie dobrnę do czwartej strony papieru listowego, już zaczynają mnie dręczyć wątpliwości i... nie wysyłam. Najczęściej muszę w pośpiechu klecić zakończenie i dawać nie to, co bym chciał... Jako przykład moich kłopotów załączam opowiadanie „Środek jedynie skuteczny". Ubiłem to i posyłam w stanie najbardziej ubitym, ale i tak wydaje mi się, że dla Pana będzie piekielnie rozwlekły, a gdybym to napisał dwa razy obszerniej, byłoby tam, jak sądzę, dwa razy więcej dowcipu i treści. Mam mniejsze rzeczy — o nie też się obawiam. Nieraz bym coś wysłał, a nie śmiem /2.[...l

2

Do Al. Czechowa

Moskwa, ostatnia dekada lutego 1883

[...] Przed chwilą Nikołka/1 wetknął mi Twój list do przeczytania. [...] Gwoli porządku i dokładności będę się trzymał pewnych ram, systemu: rozpatrzę Twój list szczegółowo, od ,,a" do ,,z" włącznie. Jestem krytyk, a Twój list to utwór o charakterze beletrystycznym. Ponieważ przeczytałem utwór, mam prawo do krytyki. Ty potraktujesz to jak autor — i wszystko przejdzie szczęśliwie. Zresztą nam, ludziom piszącym, nie zawadzi taka próba sił w krytykowaniu innych. Jedno zastrzeżenie jest konieczne: chodzi wyłącznie o istotę. poruszonych przez Ciebie kwestii; dołożę starań, żeby moja interpretacja była w miarę możliwości pozbawiona charakteru osobistego.

l. Że Nikołka nie jest w porządku — to rozumie się samo przez się. Pozostawia bez odpowiedzi nie tylko Twoje listy, ale nawet te ważniejsze; tak źle wychowanego pod tym względem człowieka jak on w ogóle nie znam. [...] Trudno znaleźć większego bałaganiarza niż nasz braciszek. A najgorsze, że jest niepoprawny... Owszem, rozczulił się nad Twoim listem, ale nie wierzę, żeby znalazł chwilę czasu i odpisał. Nie o to jednak chodzi. Zacznijmy od samej formy listu. Pamiętam, jak wyśmiewałeś manifesty wujaszka... Tyś samego siebie wyśmiewał. Twoje własne manifesty co do ckliwości nie ustępują wujaszkowym. Jest tam wszystko: „utulcie"... „rany duszy". [...] W liście ronisz łzy od początku do końca... Jak zresztą we wszystkich listach i we wszystkich swoich utworach... Może się wydać, że Ty i wujaszek składacie się z samych gruczołów łzowych. To nie kpina, nie popisywanie się dowcipem. W ogóle ani bym wspomniał o tym ciągłym łzawieniu, tej zadyszce od bólu i radości, od tych ran duszy itd., gdyby to nie było tak nie na czasie i... tak zgubne. Nikołka (wiesz o tym dobrze) rozbisurmanił się; ginie duży, piękny rosyjski talent, ginie bez sensu... Jeszcze rok, jeszcze dwa, i koniec z naszym malarzem. Zagubi się w tłumie opojów, podłych Jaronów/2 i wszelakiego paskudztwa... Widujesz jego ostatnie prace... Co on robi? Wszystko, co robi, jest banałem, tanizną... a tymczasem w domu czeka niewykończony bardzo ciekawy obraz. ,,Teatr Rosyjski" zaproponował mu ilustrowanie Dostojewskiego... Nikołka przyrzekł i oczywiście nie dotrzyma słowa, a przecież te ilustracje dałyby mu nazwisko, chleb... Co tu dużo mówić! Widziałeś go pół roku temu i mam nadzieję, że pamiętasz... I otóż zamiast poratować utalentowanego poczciwca, zachęcić go jakimś dobrym, mocnym słowem, okazać mu prawdziwą pomoc, piszesz tę żałosną, płaczliwą epistołę. Na pół godziny pogrążyłeś go w melancholii, rozżaliłeś, rozkleiłeś — i to wszystko... Następnego dnia już o tym liście zapomni. Jesteś doskonałym stylistą, dużo czytałeś, dużo napisałeś, znasz życie nie gorzej od innych, mógłbyś więc bez wysiłku napisać do brata parę rzetelnych słów... Nie reprymendę bynajmniej! Gdybyś Ty, zamiast ronić łzy, pomówił z nim o Jego malarstwie, na pewno by zaraz siadł do malowania i byłby Ci odpisał. Wiesz przecież, w jaki sposób można na niego wpłynąć... ,,Zapomniałeś o mnie... Piszę po raz ostatni" — to wszystko głupstwa, nie w tym sęk... Nie należy podkreślać... Jako człowiek silny, światły, o otwartej głowie, porusz raczej to, co żywe i wieczne, co przemawia nie do płytkich uczuć, tylko do prawdziwie ludzkich... Stać Cię na to. [...] Ale Ty nawet w swoich utworach podkreślasz przede wszystkim drobnostki... Tymczasem bynajmniej nie jesteś stworzony na subiektywnego pismaka... U Ciebie to nie wrodzone, tylko nabyte... Wyzbyć się nabytego subiektywizmu — cóż to dla Ciebie? Nic łatwiejszego... Wystarczy trochę rzetelności: wyrzucić za burtę własną osobę, nie pchać się na bohatera własnej powieści, zapomnieć o sobie choć na pół godziny. Masz opowiadanie, gdzie młode małżeństwo przy obiedzie ciągle się całuje, kwili, przelewa z pustego w próżne... Ani jednego konkretnego słowa, sam błogostan! I pisałeś to nie dla czytelnika... Pisałeś, bo Tobie sprawia przyjemność ta paplanina. Lepiej opisz obiad, opisz, jak jedli, co jedli, jaka kucharka, jak banalny jest Twój bohater pławiący się w gnuśnym szczęściu, jak banalna i śmieszna jest Twoja bohaterka, rozkochana w tym najedzonym, spaśnym kogucie z serwetką pod brodą... Każdy patrzy z przyjemnością na ludzi zadowolonych i sytych, to racja, ale żeby opisać ich, nie wystarczy podać, co oni mówili, ile razy się pocałowali... Potrzebne tu coś jeszcze: wyzwolić się z tego subiektywnego wrażenia, jakie w każdym nierozgoryczonym człowieku budzi czyjeś miodowe szczęście... Subiektywizm to straszna rzecz, już choćby przez to, że biednego autora demaskuje od stóp do głów. Idę o zakład, że wszystkie popówny i pisarzowe gminne, które czytały Twoje dzieła, są w Tobie zakochane, a gdybyś był Niemcem, miałbyś za darmo piwo w każdej bawaryjce, gdzie rezyduje Niemka. Żeby nie ten subiektywizm, mógłbyś stać się arcypożytecznym pisarzem. Umiesz się śmiać, docinać, wykpiwać, masz taki okrąglutki styl, dużo przeżyłeś, aż za dużo widziałeś... Ech! Tyle materiału się marnuje! Żebyś go chociaż wepchnął do listów, podbechtał wyobraźnię Nikołki... Z Twojego materiału dałoby się wytopić stal, a nie manifesty. Jakim pożytecznym człowiekiem mógłbyś zostać! Spróbuj, napisz jeszcze i jeszcze do Nikołki, napisz rzeczowo, uczciwie, rozsądnie — przecież jesteś sto razy od niego rozsądniejszy — napisz, a wtedy przekonasz się, jaki będzie skutek... On Ci odpowie, chociaż to taki leń. Ale unikaj płaczliwych, rozklejających słów: on i tak jest rozklejony... [...]

2. ,,Ojciec pisze, że sprawiłem mu zawód/3 itd. Pisałeś to już tysiąc razy. Nie rozumiem, czego Ty chcesz od ojca? Wiadomo, że jest przeciwnikiem palenia tytoniu i nielegalnych związków — czy chciałbyś przekabacić go na zwolennika? Taka rzecz może się udać z matką i ciotką, ale nie z ojcem. To twardy krzemień, nie gorszy od sekciarzy, jego nie wzruszysz. W tym chyba jego siła. Pisz jak najsłodziej, on i tak będzie wzdychał, będzie odpowiadał Ci wciąż to samo i, co najgorsze, cierpiał... Czy doprawdy nie wiesz o tym? To dziwne. Wybacz, braciszku, ale wydaje mi się, że tu niepoślednią rolę odgrywają inne motywy, i to dość podławe. Nie płyniesz pod prąd, przeciwnie, ciągle się łasisz... Co Ciebie obchodzi, jak na Twój związek zapatruje się ten czy inny sekciarz? Po co się do niego pchasz, czego szukasz? Niech myśli, co chce... To jego sekciarska sprawa... Wiesz, że słuszność jest po Twojej stronie, więc obstawaj przy niej, choćby Ci nie wiem co pisano i nie wiem jak cierpiano... W proteście (niezależnym) właśnie tkwi smak życia, Przyjacielu. Każdemu wolno żyć z kim chce i jak chce, to prawo kulturalnego człowieka, a Ty widocznie w to Prawo nie wierzysz, skoro uważasz za stosowne nasyłać adwokatów na takich plotkarzy, jak Pimienowna i Stomatycz. Czym jest ten związek z Twojego punktu widzenia? To Twoje gniazdo, Twoje ciepło, Twój ból i radość, Twoja poezja, a Ty latasz z tą poezją jak ze skradzionym jabłkiem, na każdego patrzysz podejrzliwie (co on o tym myśli), każdemu je tkasz pod nos, jęczysz, narzekasz... Na miejscu Twojej rodziny czułbym się co najmniej dotknięty. Zależy Ci na moim zdaniu, na zdaniu Nikołki, ojca?! A cóż to Cię obchodzi? I tak nikt Ciebie nie zrozumie, podobnie jak Ty nie rozumiesz „ojca sześciorga dzieci" /4, jak dawniej nie rozumiałeś uczuć ojcowskich... Nie zrozumie nikt, nawet najbliżsi, bo i po co? Żyj sobie i basta. Wczuwać się w każdego nie sposób, a Ty żądasz, żebyśmy się w Ciebie wczuwali. Jak zobaczysz, że mamy obojętne gęby, od razu zaczynasz biadolić. Dziwny ten świat, Panie Boże! A ja na Twoim miejscu, gdybym był żonaty, nikogo bym me prosił nie tylko o zdanie, ale nawet o zainteresowanie. To moje „ja", to mój departament i żadne siostrzyczki nie mają prawa (po prostu siłą rzeczy) wścibiać tu nosów żądnych zrozumienia i wzruszeń. Nie pisałbym również listów na temat radości ojcostwa... Nie zrozumieją, a manifesty wykpią — i słusznie. Pani Anna też tańczy, jak jej zagrasz. Jeszcze w Moskwie, przy spotkaniach z nami, wylewała gorzkie łzy i pytała: „Czy doprawdy w trzydziestym roku życia... za późno?" Zupełnie jak by ją ktoś z nas indagował... To nasza rzecz, cośmy myśleli, a nie waszą rzeczą jest nam wyjaśniać. Raczej zniósłbym policzek, niżbym pozwolił mojej żonie kłaniać się braciszkom, chociażby nie wiem jak byli wielcy. Tak, tak... To dobry temat na nowelę. Tylko nie mam na nią czasu.

3. ,,Od siostry nie mam prawa wymagać... nie zdążyła jeszcze wyrobić sobie... przyzwoitszej opinii o mnie. A zajrzeć komuś w duszę jeszcze nie potrafi…"

(Zajrzeć w duszę... Czy to Ci nie przypomina policyjnego czytania w sercu?) Masz rację... Siostra Cię kocha, ale nie ma o Tobie żadnej opinii... Sceneria, o której piszesz, zrobiła tylko tyle, że ona boi s i ę o Tobie myśleć. To naturalne. Przypomnij sobie, czy choć raz w życiu rozmawiałeś z nią po ludzku? To już dorosła dziewucha, chodzi na kursy, wzięła się serio do nauki, spoważniała, a czyś Ty powiedział, czyś napisał do niej kiedykolwiek chociaż jedno poważne słowo? Ta sama historia, co z Nikołajem. Milczysz — nic więc dziwnego, że ona Cię nie zna. Dla niej obcy ludzie zrobili więcej niż Ty, brat rodzony... Mogłaby dużo od Ciebie skorzystać, aleś na to za skąpy. (Miłością jej nie zadziwisz, albowiem miłość bez uczynków martwa jest). Ona teraz przeżywa okres walki — i to jak zaciekłej! Podziwu godne! Runęło wszystko, co miało stać się zadaniem życiowym... Może teraz rywalizować z jakąś bohaterką Turgeniewa... Mówię to bez przesady. Grunt jak najlepszy, tylko siać. A Ty ją częstujesz liryką i gniewasz się, że nie odpisuje. Ale o czym ma do Ciebie pisać? Owszem, raz zabrała się do listu, myślała, myślała, aż napisała o Fiedotowej. [...]

Przyznaję, że jestem zbyt nerwowy wobec rodziny. W ogóle jestem nerwowy. Często bywam nieopanowany, niesprawiedliwy, ale dlaczego jednak siostra mówi mi to, czego nie powie żadnemu z Was? Pewnie dlatego, że traktuję ją nie tylko jako „ukochaną siostrzyczkę", podobnie jak w Miszce/5 nie przekreślam człowieka, z którym koniecznie należy rozmawiać. A przecież ona to także człowiek, daję Ci nawet słowo, że człowiek. [...]

O Antonim nie wspomnę. Zostałeś więc tylko Ty..."

Z punktu widzenia dżentelmena powinienem również nie wspominać o tym i dać spokój. Ale na początku mojego listu zapowiedziałem, że będę unikał osobistej nuty... Unikam jej więc i tu, zahaczę tylko samą „kwestię". (Coś okropnego, ile tych kwestii!) Istnieje na świecie jedna paskudna choroba i żaden człowiek pióra nie może się pochwalić, że jej nie zna, żaden! [...] I Ty ją znasz. To niechęć do wzajemnego zrozumienia, cechująca ludzi z tego samego obozu. Łajdacka choroba! Jesteśmy sobie bliscy, żyjemy tymi samymi sprawami, myślimy podobnie, słowem, bratnie dusze, a jednak... stać nas na taką małostkowość, jak to Twoje „nie wspomnę"! Brzmi patetycznie. Nas tak mało, że powinniśmy trzymać się razem... zresztą vous comprenez. Jakiekolwiek grzechy przeciwko sobie mamy na sumieniu (chyba nie było ich zbyt dużo), nie wolno nam jednak pomiatać tym, co choć trochę ,,przypomina sól ziemi". My — ja, Ty, Trietiakowowie, nasz Miszka — stoimy wyżej od tysięcy ludzi, nie niżej od setek... Mamy wspólne i proste zadanie: myśleć, mieć głowę na karku... Kto nie z nami, ten przeciwko nam. A my tylko odżegnujemy się jedni od drugich! Dąsamy się, stękamy, stroimy fochy, robimy plotki, plujemy w gębę. [...] A gdybym zaczął się odżegnywać od A. B. C. ..., od tych, od tamtych, byłbym w końcu skazany na zupełną samotność!

My, brać pisząca, cierpimy na pewną chorobę — zawiść. Zamiast cieszyć się z sukcesu kolegi, każdy zazdrości i... huzia! huzia! A przecież wszyscy jesteśmy tej samej wiary, wszyscy robimy tę samą robotę... Małostkowość! Brak wychowania... A jak to zatruwa życie!

Trzeba jednak pracować, a więc na tym się zatrzymam. Dokończę kiedyś, później. Napisałem do Ciebie po przyjacielsku, daję słowo; nikt o Tobie nie zapomina, nikt nie jest na Ciebie rozżalony i... nie ma powodów, żeby nie pisać do Ciebie po przyjacielsku. [...]

3

Do N. Lejkina

Moskwa, po 17 kwietnia 1883

[...] A propos, wspomniał Pan, że moja „Wierzba" i „Złodziej" są dla „Odłamków" nieco za poważne. Być może, ale nie posyłałbym Panu rzeczy niehumorystycznych, gdybym się przy tym nie kierował pewnymi względami. Wydaje mi się, że poważna rzecz, byle krótka, mniej więcej na sto linijek, nie będzie razić, tym bardziej, że „Odłamki" nie mają podtytułu „pismo humorystyczne i satyryczne", humor nie jest więc bezwzględnym warunkiem. A drobiazgi (nie tylko moje, ale każde) lekkie, utrzymane w stylu pisma, zawierające pewną fabułę i odpowiedni protest, są — o ile zauważyłem — czytane chętnie, nie ma więc obawy, że znudzą. Nawiasem mówiąc, u Pana między drobiazgami arcydowcipnego I. Greka/1 trafiają się od czasu do czasu rzeczy o poważniejszym tonie, ale tak subtelne, tak smaczne, że tylko je schrupać na deser. Nie stanowią dysonansu, wręcz przeciwnie... [...] To, co jest krótkie i lekkie, choć byłoby najpoważniejsze (nie mam na myśli matematyki ani tranzytu kaukaskiego), nie wyklucza strawnej lektury... Uchowaj Boże od nudy, ale przecież serdeczne słowo powiedziane na Wielkanoc złodziejowi, który w dodatku przebywa na zesłaniu, numeru nie zarżnie. (A prawdę powiedziawszy, niełatwo jest uganiać się za humorem! Czasami się człowiek rozpędzi — a palnie coś takiego, że samemu przykro. Z konieczności przerzuca się na tereny poważniejsze). Na Zielone Świątki przyślę Panu coś zielonego, a la „Wierzba". Powagę zachowam tylko na największe święta. [...]

4

Do AL. Czechowa

Moskwa, między 15 a 20 października 1883

[...] Razem z Lejkinem był też mój ulubiony pisarz, słynny N. Leskow. Odwiedzał nas, chodził ze mną do „Salonu", do spelunek w zaułku Sobolewskim/1. Dał mi swój tom z dedykacją. Kiedyś jechaliśmy razem w nocy. Leskow, bardzo pijany, zwraca się do mnie i pyta: „Wiesz, kto ja jestem?" „Wiem". „Nie, nie wiesz... Jestem mistyk..." „I o tym wiem..." Wytrzeszcza na mnie te starcze oczy i wygłasza proroctwo;

Umrzesz wcześniej niż twój brat". „Możliwe". „Namaszczam cię olejami jak Samuel Dawida... Pisz". Ten człowiek wygląda jak wytworny Francuz i równocześnie jak wyklęty pop. Człeczysko zasługujące na uwagę. Kiedy pojadę do Pitra, pobędę u niego parę dni. Rozstaliśmy się jak przyjaciele. [...]

1886

5

Do Al. Czechowa

Moskwa, 4 stycznia 1886

[...] Byłem w Pitrze, a mieszkając u Lejkina przeżyłem wszystkie te katusze, które Pismo święte określa jako „wieniec męczeński"... Jedzenie było wyborne, ale ten bydlak o mało mnie nie dobił swoimi kłamstwami... Poznałem redaktorów „Gazety Petersburskiej", gdzie przyjęto mnie jak szacha perskiego. Z tą gazetą prawdopodobnie będziesz współpracował, ale dopiero od lata. Na Lejkina nie licz. W „Gazecie Petersburskiej" podstawia mi nogę na różne sposoby. Tobie też podstawi. [...]

Na Allacha! Błagam Cię, daj już spokój tym pognębionym rejestratorom kolegialnym! Czy nie czujesz, że ten temat już przebrzmiał i przyprawia ludzi o śpiączkę? I gdzieżeś znalazł w tej swojej Azji te wszystkie męczarnie, które w Twoich opowiadaniach przeżywają urzędasy? Szczerze Ci mówię: strach czytać! Opowiadanie „Jak z igły" pomyślane jest świetnie, ale... urzędnicy! Gdybyś zamiast urzędnika dał zadowolonego z siebie mieszczucha, nie podkreślając specjalnie jego władzy i rangi, twoje „Jak z igły" byłoby smaczne niczym raki z koperkiem. A także nie pozwalaj skracać i poprawiać swoich opowiadań... Przecież to obrzydliwe, gdy w każdym zdaniu czuje się prawicę Lejkina... Trudno nie pozwolić; łatwiej uciec się do innego środka, który zawsze jest w Twojej mocy: sam skracaj do nec plus ultra i sam poprawiaj. Im bardziej skracasz, tym częściej Cię drukują... I najważniejsze — męcz się i ślęcz nad tekstami, jak długo możesz, przepisuj je po pięć razy, skracaj itd., ciągle mając na uwadze, że cały Piter interesuje się pracą braci Czechowów. Byłem zdumiony, jak mnie przyjęli petersburżanie. Suworin, Grygorowicz/l, Burzenin/2,.. całe to bractwo piało, zapraszało... aż mnie strach obleciał, że piszę niedbale, byle jak. Gdybym wiedział, że mnie tak czytają, pisałbym inaczej, nie na kolanie... Pamiętaj więc: ludzie Cię czytają. Następnie: nie używaj w opowiadaniach imion i nazwisk Twoich znajomych. To nieładnie; jakaś poufałość i w ogóle... znajomi tracą szacunek dla słowa drukowanego. [...]

6

Do W. Bilibina

Moskwa, 14 lutego 1886

[...} Może Pan słyszał, co się dzieje z moją książką? l Pan mi radził, żeby jej na chrzcie świętym nadać moje nazwisko, a nie pseudonim... Dlaczego nie chciał Pan tego zdania umotywować?... Przypuszczam, że było słuszne, ale ja po namyśle wybrałem pseudonim i też nie bez podstaw... Nazwisko i herb rodowy rezerwuję dla medycyny, której nie porzucę aż do grobu. Literaturę natomiast wcześniej czy później będę musiał porzucić. A po drugie, medycyna, która w swoim własnym mniemaniu jest zajęciem poważnym, to co innego niż zabawa w literaturę, toteż powinny wabić się inaczej...

Zresztą Suworin także pytał telegraficznie, czy moje opowiadanie/2 można podpisać nazwiskiem. Raczyłem zezwolić, więc moje medytacje de facto diabła są warte/3.

Nie rozumiem Pana, dlaczego dla publiczności Ant. Czechow ma być czymś lepszym niż A. Czechonte? Czy jej nie wszystko jedno? [...]

7

Do A. Suworina

Moskwa, 21 lutego 1886

Wielce Szanowny Panie!

List Pański otrzymałem. Dziękuję za przychylną ocenę moich prac i szybką publikację opowiadania/1. Jak orzeźwiająco, a nawet pobudzająco podziałały na moje autorskie uczucia uprzejme względy tak doświadczonego i utalentowanego człowieka jak Pan, można się łatwo domyślić...

Podzielam Pańskie zdanie co do skrótu w zakończeniu i jestem wdzięczny za pożyteczną wskazówkę. Współpracuję z redakcjami już od sześciu lat, ale Pan pierwszy zadał sobie trud, aby mi coś doradzić i rzeczowo umotywować.

Pseudonim A. Czechonte prawdopodobnie jest dziwny i wymyślny. Ale nadano mi go jeszcze w szczenięcych latach/2, jestem do niego przyzwyczajony, toteż sztuczności tej nie dostrzegam...

Piszę stosunkowo niewiele: w tygodniu najwyżej dwa, trzy krótkie opowiadania. Luz na robotę dla ,, Nowych Czasów" oczywiście się znajdzie, mimo to cieszy mnie, że nie stawia Pan ścisłych terminów jako warunku mojej współpracy. Gdzie terminy, tam pośpiech i ciężar na karku, a to przeszkadza pracować... Mnie osobiście stałe terminy nie dogadzają choćby dlatego, ze jestem lekarzem i zajmuję się medycyną... Nie mogę zaręczyć, czy nazajutrz nie odciągną mnie na cały dzień od biurka... Wciąż ryzykowałbym, że nie napiszę na czas...

Zaproponowane przez Pana honorarium na razie całkiem mi wystarcza. Gdyby Pan jeszcze polecił, żeby mi przysyłano Pańskie pismo, które rzadko czytuję, byłbym bardzo wdzięczny.

Tym razem posyłam opowiadanie akurat dwa razy dłuższe od poprzedniego i... obawiam się, że dwa razy gorsze/3.

Łączę słowa szacunku

A. Czechow

8

Do W. Bilibina

Moskwa, 28 lutego 1886

[...] Prosi Pan, żebym napisał szczerze, jak dalece Lejkin potrzebny jest ,,Odłamkom", czy prenumeratorzy nie zrezygnują w razie gdyby itd. Widocznie wy, petersburżanie, uważacie mnie za człowieka bardzo szczerego! Pan prosi, żebym szczerze napisał o Lejkinie, Lejkin w tych dniach prosił w post scriptum, żebym szczerze się wypowiedział na temat jego opowiadań, Suworin prosi, żebym mu szczerze napisał, czy jestem zadowolony z honorariów itp. Jeszcze trochę, a wszystkie struny mojej duszy stargacie! Chce Pan szczerości, to proszę: prowincja o pisarstwie Lejkina nie ma żadnego zdania; już przestała go czytać, ale nazwisko jego jest popularne. Jako firma jest dla ,,Odłamków" bardzo potrzebny, ponieważ znany redaktor jest lepszy od nieznanego. Ludzkość nic nie straci, jeżeli Lejkin przestanie pisać dla ,,Odłamków" (chociaż ze względu na małą liczbę piszących, opowiadania jego trudno zastąpić czymś lepszym), „Odłamki" natomiast stracą, jeżeli on zrezygnuje z redaktorstwa. Nie mówiąc już o popularności, skąd wziąć drugiego takiego pedanta, który niezmordowanie pisze listy, lata do cenzury itd.? Ponadto ma on jeszcze jedną, bardzo ważną zaletę redaktorską — jest zrównoważony i prostolinijny. [...]

9

Do W. Bilibina

Moskwa, 11 marca 1886

[...} ,,Kłosy" trafiły kulą w płot. Pan jest brutalny! Akurat na odwrót... Pańską wadą jest właśnie miękkość, bebechowatość (od „bebechy" — przepraszam za porównanie). Jeżeli nie boi się Pan porównań, to powiem, że jako felietonista przypomina Pan kochanka, któremu kobieta mówi: „Bierzesz mnie delikatnie... A trzeba brutalniej!" (A propos: kobieta jest jak kura — lubi, żeby ją w tym momencie bić.) A Pan właśnie bierze delikatnie. [...]

Czytam Darwina. Co za rozkosz! Strasznie go lubię. [...]

Wiem, ,,Czarownica" nie jest w Pańskim guście, zresztą nie podobała się wielu ludziom. Cóż robić! Tematów brak, a diabeł pcha pod pióro takie kawałki. [...]

10

Do D. Grigorowicza

Moskwa, 28 marca 1886

Mój zacny, serdecznie ukochany zwiastunie dobrej nowiny! List Pański spadł na mnie jak grom z jasnego nieba/1. Ledwo się nie rozpłakałem ze wzruszenia i czuję teraz, że po tym liście w duszy został niezatarty ślad. Za tę serdeczność, którą okazał Pan mojej młodości, niech Bóg ześle Panu spokojną starość, ja zaś nie znajduję słów ani sposobów, żeby się Panu odwdzięczyć. Pan wie, jakimi oczami spoglądają zwykli ludzie na takich wybrańców jak Pan; można więc sobie wyobrazić, czym jest ten list dla mojej ambicji. To więcej warte od wszelkich dyplomów, a dla początkującego autora to honorarium za teraźniejszość i przyszłość. Czuję się jak zaczadzony. Nie jestem w stanie osądzić, czy zasłużyłem na tak wielką nagrodę. Powtarzam tylko, że spadła na mnie jak piorun.

Jeżeli rzeczywiście mam talent, który należy szanować, to wyznam ze skruchą przed Pańskim czystym sercem, że dotychczas nie szanowałem go wcale. Czułem, że go mam, ale zwykłem był sądzić, że niewiele jest wart. Człowiekowi, żeby sobie nie ufał, żeby był wobec siebie niesprawiedliwy, wystarczą powody natury czysto zewnętrznej... A tych powodów, jak to teraz sobie uprzytomniłem, jest dosyć. Wszyscy moi najbliżsi zawsze traktowali moje pisarstwo pobłażliwie i wciąż po przyjacielsku radzili mi, żebym dla pisaniny nie rezygnował ze swego właściwego zawodu. W Moskwie mam całe setki znajomych, pomiędzy nimi kilkunastu piszących, ale nie przypominam sobie żadnego, który by mnie czytał czy uważał za pisarza. Istnieje w Moskwie tak zwane kółko literackie: talenty i miernoty różnego wieku i autoramentu spotykają się co tydzień w gabinecie restauracyjnym i ostrzą tu sobie języki. Gdybym poszedł tam i przeczytał choć mały urywek z Pańskiego listu, wyśmieliby mnie w oczy. Przez pięć lat obijania się po redakcjach dałem się zasugerować powszechnej opinii, że jestem tylko płotką i niebawem sam zacząłem lekceważyć swoją pracę. Stało się! To pierwszy powód... A drugi: jestem lekarzem i ugrzązłem po uszy w swojej medycynie, toteż przysłowie o dwu srokach nikomu chyba tak nie spędzało snu z powiek jak mnie.

Piszę to wszystko tylko dlatego, żeby się choć trochę oczyścić przed Panem z tych ciężkich grzechów. Dotychczas traktowałem swoją pracę literacką nader lekkomyślnie, niedbale, lekceważąco. Nie przypominam sobie, żebym nad jakimkolwiek opowiadaniem pracował dłużej niż jeden dzień, a ,,Strzelca", który się Panu podobał, napisałem w budce kąpielowej podobnie jak reporterzy piszą wzmianki o pożarach, tak i ja pisałem swoje opowiadania: mechanicznie, na pół świadomie, całkiem nie dbając ani o czytelnika, ani o samego siebie... Pisałem i tylko starałem się nie roztrwonić w błahostkach scen i postaci, na których mi zależy i które, Bóg raczy wiedzieć czemu, skrzętnie chowałem.

Tym, co mnie po raz pierwszy skłoniło do samokrytycyzmu, był wielce uprzejmy i — o ile się orientuję — szczery list Suworina. Zacząłem planować coś poważniejszego, ale wiary w swoją bardziej doniosłą rolę w literaturze nadal nie miałem.

I wtedy niespodziewanie i nagle nadszedł ten Pański list. Przepraszam za porównanie, ale podziałał on na mnie jak gubernatorski rozkaz; „Opuścić miasto w ciągu dwudziestu czterech godzin", czyli raptem poczułem, że absolutnie muszę jak najprędzej wyjść z impasu, w którym ugrzęzłem...

Zgadzam się z Panem we wszystkim. Cynizm, o którym Pan wspomina, wyczułem sam z chwilą, kiedy zobaczyłem ,,Czarownicę" w druku. Gdybym ją napisał nie w ciągu jednego dnia, tylko trzech czy czterech, z pewnością bym tego uniknął/2...

Od prac terminowych uwolnię się, ale nie tak prędko— Na razie nie widzę możliwości wyjścia z kołowrotu, w który się dostałem. Mogę głodować, jak już głodowałem, ale chodzi nie o mnie/3... Pisaniu poświęcam wolne chwile, ze dwie, trzy godziny w dzień i część nocy, czyli czas, który można wykorzystać tylko na małe robótki. Latem, kiedy czasu będę miał więcej, a wydatków mniej, zabiorę się do poważnej pracy.

Nie mogę umieścić na książce swego prawdziwego nazwiska, bo już za późno: winieta gotowa i druk skończony/4. Wielu petersburżan, jeszcze przed Panem, radziło mi, żebym nie psuł książki pseudonimem, ale nie usłuchałem — chyba przez ambicję. Moja książka bardzo mi się nie podoba. To jakiś bigos, chaotyczny zbiór studenckich robótek oskubanych przez cenzurę i redakcje czasopism humorystycznych. Myślę, że po przeczytaniu książki wielu się rozczaruje/5. Gdybym wiedział, że jestem czytany i że interesuje się mną Pan, nie wydałbym tej książki w ogóle.

Cała moja nadzieja w przyszłości. Mam dopiero dwadzieścia sześć lat. Może jeszcze zdążę zrobić coś niecoś, chociaż czas ucieka szybko.

Proszę mi darować ten przydługi list i nie mieć za złe, że po raz pierwszy w życiu pozwoliłem sobie na taki luksus, jak list do Grigorowicza.

Jeżeli można o to prosić, niech mi Pan przyśle swoją fotografię. Jestem tak Panu wdzięczny i tak przejęty, że w odpowiedzi mógłbym, zdaje się, zapisać nie arkusz papieru, ale całą ryzę. Niech Bóg da Panu szczęście i zdrowie, a Pan niech nie wątpi o szczerości uczuć pełnego szacunku i wdzięcznego

A. Czechowa

11

Do N. Czechowa

Moskwa, marzec 1886

[...] Mówiono mi, że się czujesz dotknięty kpinami zarówno moimi, jak Szechtla/1... Wrażliwość na zniewagę jest właściwością li tylko szlachetnych dusz, jednakże skoro wolno kpić z Iwanienki, ze mnie, z Miszki, z Nelly/2, czemu nie wolno z Ciebie? To niesprawiedliwe... Zresztą, jeżeli nie udajesz i rzeczywiście jesteś dotknięty, muszę Cię jak najprędzej przeprosić.

Ludzie śmieją się tylko z tego, co śmieszne, albo dla nich niezrozumiałe... Wybieraj jedno z dwojga.

To drugie oczywiście bardziej schlebia miłości własnej, ale — niestety! — dla mnie osobiście bynajmniej nie jesteś zagadką. Nietrudno zrozumieć człowieka, z którym przeżyło się wspólnie przyjemności tatarskich czapek, łaciny i wreszcie całego moskiewskiego żywota. A ponadto Twoje życie jest czymś tak psychologicznie nieskomplikowanym, że mogą je zrozumieć nawet ci, co nie liznęli szkół. Przez szacunek dla Ciebie będę szczery. Gniewasz się, jesteś dotknięty... ale przecież nie o kpiny chodzi... Chodzi o to, że Ty jako człowiek przyzwoity sam się czujesz w fałszywej sytuacji, a kto ma świadomość winy, zawsze szuka usprawiedliwienia w okolicznościach zewnętrznych: pijak tłumaczy wszystko zgryzotą, Puciata/3 — cenzurą, ten, co ucieka z Jakimanki/4 na rozpustę — zimnem w mieszkaniu, kpinami itd... Gdybym teraz rzucił rodzinę na pastwę losu, starałbym się usprawiedliwić swój czyn ciężkim charakterem matki, krwotokami itd.... To normalne i zrozumiałe. Taka jest natura ludzka. A że Ty czujesz się w fałszywej sytuacji, to także jest pewne, w przeciwnym razie nie uważałbym Ciebie za uczciwego człowieka. Kiedy uczciwość się wyczerpie, to co innego: pogodzisz się z tym i przestaniesz dostrzegać własny fałsz...

Że dla mnie nie jesteś żadną zagadką, że bywasz czasami piekielnie śmieszny, to także pewne. Jesteś przecież zwykłym śmiertelnikiem, a my, zwykli śmiertelnicy, tylko wtedy wydajemy się zagadkowi, gdyśmy głupi, natomiast śmieszni jesteśmy przez czterdzieści osiem tygodni w roku... Czy nie tak?

Nieraz skarżyłeś się przede mną, że Ciebie „nikt nie rozumie!!" Na to nawet Goethe i Newton się nie skarżyli. Skarżył się tylko Chrystus, ale miał na myśli nie własną osobę, tylko swoją naukę... Wszyscy Cię doskonale rozumieją... A jeżeli Ty sam siebie nie rozumiesz, nikt temu nie winien...

Możesz być pewny, że jako brat i człowiek bliski rozumiem Ciebie i współczuję Ci z całego serca... Znam wszystkie Twoje zalety jak własną kieszeń, cenię je i mam dla nich głęboki szacunek. Jeżeli chcesz dowodów, że Cię rozumiem, to mogę je nawet wyliczyć. Uważam, że jesteś dobry aż do mazgajstwa, wspaniałomyślny, nie jesteś egoistą, podzielisz się z ludźmi ostatnim groszem, jesteś szczery; zazdrość i nienawiść są Ci obce, współczujesz ludziom i zwierzętom, jesteś prostoduszny, ufny, niezłośliwy, nie pamiętasz uraz... Z łaski losu masz to, czego nie mają inni: talent. Ten talent stawia Cię wyżej od milionów ludzi, albowiem na każde dwa miliony trafia się zaledwie jeden artysta... Talent daje Ci szczególny przywilej: gdybyś był nawet żabą czy pająkiem, to i wtedy by Cię szanowano, bowiem talentowi wybacza się wszystko.

A wadę masz tylko jedną. I właśnie z niej płynie Twoja fałszywa sytuacja, Twoje nieszczęścia, Twój katar kiszek. Tą wadą jest kompletny brak wychowania. Bardzo Cię przepraszam, ale veritas magis amicitiae... Chodzi o to, że życie czegoś od nas wymaga... Żeby w środowisku inteligenckim czuć się jak u siebie w domu, żeby w nim nie być obcym i skrępowanym, trzeba mieć określone wychowanie... Talent Cię pchnął do tego środowiska, tu Twoje miejsce, ale …coś Cię od niego odrzuca, musisz więc lawirować miedzy kulturalnymi ludźmi i lokatorami z vis-a-vis. Odzywa się krew mieszczańska, wychowanie na rózgach przy handelku win, w upokorzeniu. Trudno to z siebie wyplenić, bardzo trudno.

Ludzie dobrze wychowani powinni według mnie odpowiadać następującym warunkom:

1. Szanują osobowość innych ludzi i dlatego zawsze są wyrozumiali, łagodni, uprzejmi, ustępliwi... Nie awanturują się z powodu młotka czy zaginionej gumki; mieszkając z kimś pod jednym dachem nie robią tym łaski, a odchodząc nie mówią: z wami nie sposób wytrzymać. Umieją wybaczyć i hałasy, i zimno, i przesmażone kotlety, i dowcipy, i obecność obcych ludzi w ich mieszkaniu...

2. Są litościwi nie tylko dla żebraków i kotów. Przejmują się nawet tym, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Jeżeli na przykład człowiek wie, że ojciec i matka siwieją z rozpaczy i nie śpią po nocach, ponieważ widzą go rzadko (a gdy widzą, to pijanego), wówczas machnie ręką na wódkę i poleci do nich. Ci dobrze wychowani pracują po nocach, żeby pomagać przyjaciołom, płacić wpisowe za braci-studentów, ubierać matkę. [...]

3. Szanują cudzą własność, a więc zwracają długi.

4. Są prawdomówni i boją się kłamstwa jak ognia. Nie kłamią nawet wtedy, gdy chodzi o drobnostki. Kłamstwo obraża okłamywanego, a z kłamcy czyni błazna. Nie pozują, na ulicy zachowują się jak w domu, nie mydlą oczu maluczkim... Nie paplą byle czego i nie wywnętrzają się, kiedy ich nikt o to nie prosi... przez szacunek dla cudzych uszu raczej milczą.

5. Nie uprawiają samobiczowania tylko po to, żeby obudzić w kimś współczucie. Nie grają na strunach czyichś serc, żeby w odpowiedzi wzdychano i cackano się ich bólami. Nie mówią: ,,Nikt mnie nie rozumie!", albo: „Rozmieniam się na drobne!", bo to wszystko jest płaskie, obłudne, stare jak świat, obliczone na tani efekt...

6. Nie są próżni. Nie czują się pochlebieni tak wątpliwym zaszczytem, jak znajomość z jakąś znakomitością, uścisk ręki pijanego Plewaki/5, zachwyty byle durnia spotkanego w kabarecie, rozgłos po knajpach... Kpią z oświadczenia: „Jestem przedstawicielem prasy", bo to pasuje jedynie do Lewenbergów czy Rodziewiczów/6. Zrobiwszy za grosz nie obnoszą się ze swym dziełem, jakby warte było sto rubli, nie chwalą się, że zaproszono ich tam, gdzie inni nie zostali zaproszeni... Prawdziwe talenty zawsze kryją się w cieniu, wśród tłumu, jak najdalej od wernisaży... Już Kryłow powiedział, że pusta beczka dudni głośniej niż pełna...

7. Jeżeli mają talent, potrafią go uszanować. Poświęcą mu własną wygodę, kobiety, alkohol, marności tego świata... Są dumni ze swojego talentu. A więc nie upijają się z pedlami szkoły miejskiej, bo wiedzą, że z tymi ludźmi nie należy współżyć, ale należy ich wychowywać. Ponadto są wybredni...

8. Dbają o estetykę. Nie potrafiliby spać w ubraniu, patrzeć na zapluskwione szpary w ścianach, oddychać złym powietrzem, stąpać po zaplutej podłodze, pitrasić sobie jadło na maszynce naftowej. Starają się w miarę możliwości opanować i wysublimować swój instynkt seksualny. [...] Ludzie wychowani i pod tym względem nie są ordynarni. Wymagają od kobiety nie tylko łóżka, [...] nie sprytu wyrażającego się w nabieraniu frajera na rzekomą ciążę czy w bezustannych kłamstwach... Ich, zwłaszcza artystów, pociąga świeżość, wytworność, ludzkie serce, zdolność do tego, żeby być nie [...], lecz matką. Oni nie chleją wódki o każdej porze, nie myszkują po szafach, ponieważ wiedzą, ze nie są świniami. Piją tylko wtedy, gdy mają czas, przy okazji... Albowiem potrzebna im mens sana in corpore sano.

Itd. Tacy są ludzie dobrze wychowani... Żeby się samemu wychować i dociągnąć do poziomu środowiska, w które się trafiło, nie wystarczy przeczytać tylko Pickwicka i wykuć na pamięć monolog z Fausta. Nie wystarczy wsiąść do dorożki i pojechać na Jakimankę — po to, żeby po tygodniu stamtąd czmychnąć...

Tu trzeba bezustannej pracy dniem i nocą, ciągłej lektury, studiów, siły woli... Tu droga jest każda chwila...Wyprawy na Jakimankę i z powrotem nic nie pomogą. Trzeba raz na to gwizdnąć i gwałtownie zawrócić... Przyjdź do nas, stłucz karafkę z wódką i połóż się z książką... choćby z Turgeniewem, którego nie czytałeś...

[...] Z głupimi ambicjami trzeba skończyć, bo jesteś już pełnoletni... trzydziestka na karku! Najwyższy czas!

Czekam... Wszyscy czekamy...

Twój A. Czechow

12

Do Al. Czechowa

Moskwa, 6 kwietnia 1886

[…] Ze wszystkich opowiadań, które mi przysłałeś dla Lejkina, aż bije lenistwo. Czyś je spłodził w ciągu jednego dnia? Z całej sterty wyłowiłem jedno wyborne. z talentem napisane opowiadanie, za to reszta godna jest pióra Wiercipięty/1 z Taganrogu. Tematy zupełnie niemożliwe... Tylko leń może napisać dla podległego cenzurze pisma historię o popie, który chrzci dziecko w chrzcielnicy... Leń bez cienia rozwagi, piszący ciurkiem i nie wiadomo po co... Gdzieś Ty widział takie małżeństwo, które — jak w Twoim opowiadaniu — je obiad i rozprawia o referatach?... I czy podobne referaty istnieją gdziekolwiek pod słońcem? Szanujże się, na miłosierdzie boskie, i powściągnij rękę, jeżeli głowa pusta! Pisz najwyżej dwa opowiadania w tygodniu, skracaj je, poprawiaj, żeby trud istotnie był trudem. Nie zmyślaj cierpień, których nie zaznałeś, i nie maluj obrazów, których nie widziałeś, ponieważ kłamstwo jest o wiele nudniejsze w literaturze niż w rozmowie...

Pamiętaj nieustannie, że Twoje pióro, Twój talent będą Ci w przyszłości bardziej potrzebne niż teraz, a więc nie profanuj ich... Pisz i czuwaj nad każdym słowem, ażeby nie bzdęgolić...

Czyś pisał jakąkolwiek rzecz dłużej niż jeden wieczór? Tylko ,,Somnambuliczkę"... Pytam Cię, błaźnie jeden, czyś pisał dłużej? Oczywiście, że nie! Nie i jeszcze raz nie! Pisarstwo nie jest dla Ciebie żadnym trudem, a to przecież ogromny trud. Gdybyś był porządnym człowiekiem i posiedział nad opowiadaniem (na 150—200 linijek) z pięć czy siedem dni, cóż by z tego wyszło! Sam byś siebie nie poznał we własnym utworze, tak jak teraz nie poznajesz siebie w lustrze... Weź pod uwagę, że nie jesteś zawalony terminową robotą, możesz więc popracować nad każdym opowiadankiem przez kilka wieczorów. [...]

13

Do AL Czechowa

Moskwa, 10 maja 1886

[...} „Miasto przyszłości" to wspaniały temat, bo i nowy, i ciekawy. Myślę, że jeżeli zechcesz się przyłożyć, to napiszesz niezłą rzecz, ale przecież taki z Ciebie leń, do diabła ciężkiego! „Miasto przyszłości" będzie dziełem sztuki, o ile spełni następujące warunki:

l. Brak wodolejstwa natury polityczno-społeczno-ekonomicznej;

2. kompletny obiektywizm;

3. wierność y opisach postaci i przedmiotów;

4. arcyzwięzłość;

5. oryginalność i śmiałość — unikaj szablonu;

6. serdeczność.

Moim zdaniem, opisy przyrody powinny być bardzo zwięzłe i stosowane a propos. Tego rodzaju banały, jak; „zachodzące słońce nurzając się w falach ciemnego morza zatapiało złocistą purpurą..." itd. ,,Jaskółki fruwając nad taflą wodną świergotały radośnie" — z takimi banałami czas już skończyć. W opisach przyrody trzeba chwytać się drobnych szczegółów, gromadząc je w ten sposób, żeby po przeczytaniu, kiedy się zamknie oczy, powstawał wyraźny obraz. Pokażesz na przykład księżycową noc, jeżeli napiszesz, że na grobli przy młynie niczym jaskrawa gwiazda migotał odłamek stłuczonej butelki i potoczył się jak kula czarny cień wilka czy psa itd. Przyroda ożyje wtedy, gdy nie będziesz unikał porównywania jej zjawisk do działań ludzkich itd.

W sferze psychiki też przede wszystkim konkretne szczegóły. Chroń nas, Boże, od komunałów. Należy raczej unikać bezpośrednich opisów psychicznego stanu bohaterów; trzeba się starać, żeby to wynikało z ich postępowania. Nie trzeba zbyt wielu osób. W centrum uwagi powinno być dwoje: on i ona...

Piszę o tym wszystkim jako czytelnik, który ma pewien określony gust. Piszę również dlatego, żebyś w swojej pracy nie czuł się osamotniony. Samotność w twórczości — to ciężka rzecz. Lepsza marna krymka, niż żadna... Czyż nie tak? [...]

Cieszy mnie, żeś się wziął do poważnej roboty. Człowiek po skończonej trzydziestce powinien być solidny i stanowczy. Ja na razie jestem żółtodziób, więc mnie jeszcze można wybaczyć błahą pisaninę. Zresztą te pięć opowiadań, które opublikowałem w „Nowych Czasach" /1, narobiły w Pitrze tyle szumu, że chodziłem jak oczadziały. [...]

14

Do M. Kisielowej

Moskwa, 29 września 1886

[:..] Oczywiście nie muszę Pani zapewniać, jak bardzo się cieszę, że w sprawach literatury i honorariów zostanę Pani nadwornym maklerem i cicerone. Ta funkcja schlebia mojej próżności, a pełnić ją jest równie łatwo, jak nieść za Panią wiadro z rybami, kiedy wraca Pani z połowu. Jeżeli koniecznie chce Pani poznać moje warunki, to proszę:

1. Niech Pani pisze jak najwięcej. Niech Pani pisze, pisze, pisze... aż palce sobie złamie. (Najważniejsze w życiu to kaligrafia!) Niech Pani pisze dużo, mając na względzie nie tyle rozwój umysłowy czytelników, ile fakt, że na początku, wskutek braku przyzwyczajenia do „małej prasy", co najmniej połowa Pani drobiazgów będzie zwracana. Co do zwrotów nie chcę zwodzić, łudzić i kręcić — ręczę, że będą. Ale proszę się tym nie peszyć. Jeżeli zwrócą nawet połowę, to i tak praca będzie korzystniejsza niż w pismach dla dzieci. A co do ambicji... Nie wiem, jak Pani, ale ja już dawno się przyzwyczaiłem...

2. Niech Pani wybiera różnorodne tematy — komiczne i łzawe, miłe i przykre. Niech Pani daje opowiadania, drobiazgi, anegdoty, dowcipy, kalambury itd., itd.

3. Adaptacje literatury obcej to rzecz całkiem legalna, ale jedynie w tym wypadku, gdy grzech przeciwko ósmemu przykazaniu nie rzuca się w oczy... [...] Niech Pani unika tematów bardzo znanych. Mimo całej tępoty naszych pp. redaktorów trudno im zarzucić nieznajomość paryskiej literatury, zwłaszcza maupassantiady.

4. Niech Pani pisze, jak to mówią, za jednym przysiadem, z absolutną wiarą w swoje pióro. Powiem uczciwie, bez cienia obłudy: trzy czwarte autorów ,, małej prasy" w porównaniu z Panią to szewcy i partacze.

5. Zwięzłość uważana jest w ,,małej prasie" za cnotę najważniejszą. [...] To już chyba wszystko.

Po wysłuchaniu tych pouczeń od takiego arcymądrali i geniusza jak ja zechce Pani przyjąć wyrazy najgłębszego szacunku od

oddanego A. Czechowa

[...] Wszystkim jest źle. Kiedy poważnie się zastanawiam, wydaje mi się, że ludziom, którzy boją się śmierci, brak logiki. O ile rozumiem naturalny bieg rzeczy, to życie składa się z pasma okropności, swatów i wulgarnych scen... Ale wpadam w styl beletrystyki „Nowych Czasów". Przepraszam. [...]

1887

15

Do M. Kisielowej

Moskwa, 14 stycznia 1887

Szanowna i Droga Pani Mario!

Łarka" to urocze opowiadanko; są pewne chropowatości, ale zwięzłość i męski styl starczą za wszystko. Ponieważ nie chcę na własną rękę osądzać Pani utworu, poślę go do przeczytania Suworinowi, który nieźle zna się na rzeczy. Później przekażę Pani jego opinię... A teraz pozwolę sobie odgryźć się za Pani krytykę... Nawet Jej pochwała pod adresem ,,W drodze" nie uśmierzyła mego autorskiego gniewu i pałam chęcią zemsty za ,.Grzęzawisko" /1. [...]

Każdy artykuł krytyczny, nawet najniesłuszniej obelżywy, przyjmuje się z milczącym ukłonem — to należy do literackiej etykiety... Odzywać się nie należy i każdego, kto się odezwie, słusznie posądza się o przeczuloną ambicję. Ale ponieważ Pani krytyka ma charakter ,,wieczornej pogawędki na ganku oficyny w Babkinie czy na dworskiej werandzie" [...] i ponieważ przenosi kwestię na grunt ogólny, pomijając stronę literacką, przeto nie popełnię grzechu przeciwko etykiecie, jeżeli tę pogawędkę trochę przedłużę.

Przede wszystkim ja też, podobnie jak Pani, nie lubię literatury tego kierunku, o którym właśnie mówimy. Jako czytelnik i skromny mieszczuch chętnie jej unikam, ale gdyby Pani zapytała mnie o szczere i uczciwe zdanie, to powiedziałbym, że prawo tej literatury do istnienia ciągle jest kwestią otwartą i przez nikogo nie rozstrzygniętą. [...] Ani ja, ani Pani, ani żaden krytyk na świecie nie ma poważniejszych danych, aby móc tę literaturę przekreślić. Nie wiem, kto miał rację: Homer, Szekspir, Lope de Vega, w ogóle starzy, którzy nie bali się grzebać w ,,kupie gnoju", a jednak mieli daleko trwalsze podstawy moralne niż my, czy też współcześni pisarze, pruderyjni w słowie, lecz zimno-cyniczni w duszy i w życiu? Nie wiem, kto ma zły smak: czy Grecy, którzy bez cienia wstydu opiewali miłość taką, jaka istotnie jest w pięknej przyrodzie, czy też czytelnicy Gaboriau, Marlitta, Pierre'a Bobo /2? Podobnie jak problemy wolnej woli, niesprzeciwiania się złu itd., tak i ten problem może być rozstrzygnięty dopiero w przyszłości. A my możemy go tylko odnotować, bo każda próba rozwiązania przekraczałaby nasze kompetencje. Powoływanie się na Turgeniewa i Tołstoja, którzy unikali ,,kupy gnoju", tego problemu nie wyjaśnia. Ich wybrzydzanie się niczego nie dowodzi; przecież już przed nimi było pokolenie pisarzy, które uważało za brukające nie tylko pisanie o ,,łotrach i łotrzycach", ale nawet o chłopach, nawet o urzędnikach poniżej radcy tytularnego. A zresztą jeden okres, choćby najwspanialszy, nie upoważnia do wyciągania wniosków na korzyść tego czy innego kierunku. Obawa przed demoralizującym wpływem danego kierunku też nie rozwiązuje problemu. Wszystko na tym świecie jest względne i nieścisłe. Są ludzie, których zdemoralizować może nawet literatura dziecięca, którzy z rozkoszą odszukują pikantne powiedzonka w psałterzu i Przypowieściach Salomonowych, ale są też tacy, którzy im głębiej poznają życiowe błoto, tym stają się czystsi. Publicyści, prawnicy i lekarze wtajemniczeni we wszystkie grzechy ludzkie bynajmniej nie słyną z amoralności; pisarze-realiści przeważnie są moralniejsi od archimandrytów.

A zresztą, jeśli chodzi o cynizm, żadna literatura nie prześcignie rzeczywistości; od jednego kieliszka wódki nie upije się ten, co już wypił całą beczkę.

2. Że na świecie „roi się od łotrów i łotrzyc", to pewne. Natura ludzka jest niedoskonała, a więc byłoby dziwne, gdybyśmy w życiu spotykali samych sprawiedliwych. Ale twierdzić, że do obowiązków literatury należy wygrzebywanie ,,pereł" z kupy gnoju, to tyle, co nie uznawać literatury w ogóle. Literatura piękna właśnie dlatego jest piękna, że ukazuje życie takie, jakie jest w rzeczywistości. Jej przeznaczeniem — bezwzględna i uczciwa prawda. Zacieśniać funkcje literatury do specjalności wydobywania ,,pereł" jest dla niej tak samo zabójcze, jak na przykład żądanie, żeby Lewitan/3 namalował drzewo, ale, uchowaj Boże, bez brudnej kory i pożółkłych liści. Zgadzam się, ,,perły" — owszem, owszem, ale przecież pisarz to nie cukiernik, nie fryzjer, nie wesołek; to człowiek pełniący służbę, zależny od własnego poczucia obowiązku, od własnego sumienia; skoro powiedział a, musi powiedzieć b, i choćby sprawiało mu to największą przykrość, powinien zwalczać w sobie wstręt, brukać wyobraźnię życiowym błotkiem... Ma przecież to samo zadanie, jak każdy zwykły korespondent. Co by Pani powiedziała, gdyby korespondent — czy z odrazy, czy z chęci przypodobania się czytelnikom — opisywał wyłącznie poczciwych burmistrzów, cnotliwe damy i zacnych kolejarzy?

Dla chemików nie ma na ziemi nic nieczystego. Literat powinien być tak samo obiektywny jak chemik, powinien się wyzwolić z ciasnego subiektywizmu i wiedzieć, że kupy gnoju odgrywają w pejzażu bardzo szacowną rolę, a złe namiętności tak samo właściwe są życiu jak dobre.

3. Literaci są dziećmi swojej epoki i dlatego, tak jak wszyscy inni, muszą się stosować do zewnętrznych form współżycia. A więc muszą być bezwzględnie przyzwoici. Tylko tyle wolno nam żądać od realistów. Zresztą nie ma Pani żadnych zastrzeżeń co do formy „Grzęzawiska"... Więc tu byłem przyzwoity.

4. Wyznaję ze skruchą, że gdy piszę, rzadko radzę się swojego sumienia. Tak się jakoś przyzwyczaiłem pisząc te drobiazgi. Toteż, wypowiadając takie czy inne zdanie o literaturze, nie biorę pod uwagę swojej osoby.

5. Pisze Pani: „Gdybym była redaktorem, to w Pańskim własnym interesie zwróciłabym Panu ten felieton". A dlaczego nie posunąć się jeszcze dalej? Dlaczegoż by nie skarcić samych redaktorów, którzy podobne opowiadania drukują? Dlaczego nie udzielić surowej nagany Głównemu Urzędowi Spraw Prasowych, który zezwala na wydawanie niemoralnych gazet?

Żałosne byłyby losy literatury (wielkiej i małej), gdyby rzucono ją na pastwę osobistych upodobań. To po pierwsze. Po drugie — nie ma takiej policji, która mogłaby siebie uważać za kompetentną w sprawach literatury. Owszem, zgadzam się: nie można bez cugli i bata, bo do literatury zakradają się szulerzy, ale żebyśmy nie wiem jak szukali, nie znajdziemy lepszej policji niż krytyka i sumienie samego autora. Szukają od stworzenia świata, ale nic lepszego nie znaleźli...

Chciałaby Pani, żebym poniósł stratę na sumę 115 rubli i najadł się wstydu w redakcji. Inni zaś, a wśród nich Pani ojciec, zachwycają się opowiadaniem. Jeszcze inni zasypują Suworina groźnymi listami, klnąc w żywy kamień i mnie, i pismo, itd. Kto więc ma słuszność? Kto jest prawdziwym znawcą?

6. Pisze Pani dalej: ,,Niech Pan pozostawi ten gatunek opowiadań ubogim duchem i skrzywdzonym przez los pismakom, jak Okrejc, Pince-nez, Aloes... /4" Jeżeli Pani napisała te słowa ze szczerego serca, niech Jej Allach wybaczy. Wielkopańsko pogardliwy ton wobec maluczkich — tylko dlatego, że są maluczkimi — nie świadczy chlubnie o ludzkim sercu. W literaturze niższe rangi są równie niezbędne jak w armii — to nam mówi rozum, a serce powinno powiedzieć daleko więcej. [...]

16

Do M. Czechowa

Moskwa, 18 stycznia 1887

[...] Muszę Stryjowi powiedzieć, że w Petersburgu jestem teraz najmodniejszym pisarzem. Widać to z gazet i czasopism, które pod koniec 1886 roku szczególnie się mną interesowały i wałkując na różne sposoby moje nazwisko chwaliły ponad zasługi. W następstwie tego wzrostu mojej reputacji literackiej dostaję mnóstwo propozycji i zamówień, zatem wytężona praca i zmęczenie. Pracę mam nerwową, niespokojną, wymagającą dużego wysiłku... Jest publiczna i odpowiedzialna, a przez to dwa razy cięższa... Każda prasowa wzmianka o mojej osobie wytrąca z równowagi mnie i całą rodzinę... W grudniu, na przykład, w piśmie „Rosyjskie Bogactwo" był artykuł krytyka Oboleńskiego pod tytułem ,,Czechow i Korolenko", gdzie autor na kilkunastu stronach wynosi mnie pod niebiosa i dowodzi, że jestem większy i lepszy, niż drugi młody pisarz, Korolenko, który już zasłynął w obu naszych stolicach. Ten artykuł narobił zamieszania w całym domu. „Nowe Czasy" i „Wiadomości Petersburskie" — dwie znane gazety w Pitrze — też wałkują nazwisko Czechowa... Moje opowiadania są czytane publicznie na wieczorach literackich, gdziekolwiek się zjawię, wszędzie pokazują mnie palcami, nadmiar znajomości już zaczyna mi ciążyć itd. itd... Ani chwili spokoju, czuję się wciąż jak na cenzurowanym. [...]

17

Do N. Lejkina

Moskwa, 26 stycznia 1887

[...] Dlaczego petersburska brać literacka nie odprawia żałobnego nabożeństwa po Nadsonie/1? Nadson jest dużo większym poetą niż wszyscy poeci współcześni faworyzowani przez bogów Palmina /2. Z całej młodzieży, która debiutowała tuż przede mną, zasługują na uwagę tylko ci trzej: Garszyn/3, Korolenko/4 i Nadson. [...]

18

Do N. Lejkina

Moskwa, 8 lutego 1887

[...] Tak, Nadsona chyba rozdmuchano, ale słuszne: po pierwsze— nie ubliżając Palminowi — był naszym najlepszym poetą współczesnym, po drugie, był oczerniany. A przeciwstawić się oszczerstwu można tylko przesadnymi pochwałami.

Co do studiujących panien, które nieprzyzwoicie zachowują się w cerkwi, najzupełniej podzielam Pana zdanie, u nas w Moskwie nabożeństwo żałobne po Puszkinie zaszczyciły obecnością literatki, które także zachowywały się nieprzyzwoicie. Nie ma rady, dobrodzieju! Wykształcenie nie zawsze idzie w parze z dobrym wychowaniem, a „literackość" tym bardziej... [...]

19

Do D. Grigorowicza

Moskwa, 12 lutego 1887

Właśnie przeczytałem „Sen Karelina" i teraz absorbuje mnie taki problem: jak dalece opisany przez Pana sen jest snem? Wydaje mi się, że praca mózgu i w ogóle uczucia śpiącego człowieka oddane są przez Pana z niezwykłym kunsztem i bardzo wiernie pod względem fizjologicznym. Oczywiście, sen jest zjawiskiem subiektywnym i od strony wewnętrznej można go zaobserwować tylko na samym sobie, ale ponieważ sam proces marzenia sennego jest u wszystkich taki sam, to wydaje mi się, że każdy czytelnik może mierzyć Karelina własną miarką i każdy krytyk, chcąc nie chcąc, musi być subiektywny. Sądzę o tym na podstawie swoich własnych snów, które miewam często.

Przede wszystkim oddał Pan z niezwykłą finezją wrażenie zimna. W nocy, kiedy spada ze mnie kołdra, zaczynają mi się śnić ogromne śliskie głazy, chłodna jesienna woda, nagie brzegi — to wszystko jakieś zatarte we mgle, bez skrawka błękitnego nieba; żałośnie, smutno; jak zabłąkany czy porzucony, wpatruję się w głazy i czuję, że nie wiadomo dlaczego, muszę koniecznie przejść przez głęboką rzekę; jednocześnie widzę małe holowniki, które ciągną za sobą olbrzymie barki, płynące belki, tratwy itd. Wszystko jest niezmiernie surowe, posępne, mokre. A kiedy uciekam z brzegu, to w drodze mijam walące się bramy cmentarne, pogrzeby i moich nauczycieli gimnazjalnych... I ciągle przeszywa mnie ten szczególny, koszmarny chłód, który jest niemożliwy na jawie i daje się odczuć tylko we śnie. To bardzo plastycznie odżywa w pamięci, kiedy się czyta pierwsze strony Karelina, a zwłaszcza początek strony piątej, gdzie jest mowa o zimnie i samotności grobu...

Myślę, że gdybym się urodził i mieszkał stale w Petersburgu, śniłyby mi się nieuchronnie brzegi Newy, plac Senacki, masywne fundamenty...

Odczuwając zimno we śnie, za każdym razem widzę ludzi. Przypadkowo natrafiłem w ,,Wiadomościach Petersburskich" na artykuł jakiegoś krytyka, który ubolewa, że Pan wprowadził „prawie ministra" i przez to zepsuł epicki ton opowiadania. Ja się z nim nie zgadzam. Psują ton bynajmniej nie osoby, tylko ich charakterystyka, która w kilku miejscach zaciemnia obraz snu... Bo osoby się śnią, i to zawsze osoby niesympatyczne. Mnie na przykład przy odczuwaniu zimna stale śni się pewien dostojny i uczony protojerej, który obraził moją matkę, kiedy byłem mały, śnią się ludzie źli, nieubłagani, intrygujący, zjadliwie uśmiechnięci, wulgarni — tacy, jakich w rzeczywistości się nie widuje. Śmiech w oknach wagonu to w Karelinowskim koszmarze objaw charakterystyczny. Kiedy we śnie czuje się napór czyjejś złej woli i nieuniknioną zagładę, którą ta wola spowoduje, zawsze stykamy się z czymś takim jak ten śmiech... Owszem, czasami śnią mi się ludzie bliscy i drodzy, ale oni zazwyczaj też cierpią razem ze mną...

A kiedy moje ciało przyzwyczaja się do chłodu albo ktoś z rodziny przykryje mnie, uczucie zimna, samotności i dławiącej złej woli pomału znika. W cieple zaczyna mi się zdawać, że chodzę po miękkich dywanach albo po trawie, widzę słońce, kobiety, dzieci...

Obrazy zmieniają się stopniowo, ale szybciej niż na jawie, i dlatego po przebudzeniu trudno sobie przypomnieć przejście od jednego obrazu do drugiego... U pana ta szybkość zmian jest bardzo sugestywna i potęguje wrażenie snu.

Od razu rzuca się w oczy pewien uchwycony przez Pana naturalny objaw; ludzie, którzy śnią, mają właśnie odruchy nagłe, gwałtowne, jak dzieci... To takie prawdziwe! We śnie ludzie płaczą i krzyczą dużo częściej niż na jawie.

Przepraszam najmocniej, ale tak mi się podoba Pańskie opowiadanie, że gotów byłbym napisać list na dwanaście stron, chociaż wiem dobrze, że nie powiem Panu nic nowego, ciekawego i przydatnego. W obawie, że Pana zanudzę i napiszę coś od rzeczy, hamuję się i milknę. Dodam tylko, że Pańskie opowiadanie wydaje mi się wręcz świetne. Czytelnicy uważają, że jest ,,mgliste", ale dla człowieka piszącego, który delektuje się każdym słowem, takie mgły są bardziej przejrzyste niż źródlana woda. Pomimo usilnych starań znalazłem tylko dwie niewielkie plamki na całości, a i to z trudem:

l. Charakterystyka postaci przerywa opis snu i przywodzi na myśl tabliczki informacyjne, które w parkach przybijają do drzew ogrodnicy-specjaliści szpecąc tym krajobraz;

2. na początku częste powtarzanie słowa ,,zimno" osłabia wrażenie zimna w czytelniku, który przestaje na nie reagować.

Żadnej innej usterki nie znalazłem i zdaję sobie sprawę, że w moim literackim bytowaniu, kiedy odczuwa się nieustanną potrzebę odświeżających wzorów, ,,Sen Karelina" jest zjawiskiem niezwykłym. Dlatego nie wytrzymałem i ośmieliłem się podzielić z Panem cząstką moich wrażeń i refleksji.

Niech mi Pan daruje ten długi list i przyjmie serdeczne życzenia wszelakich pomyślności od szczerze oddanego

A. Czechowa

20

Do AL Czechowa

Moskwa, 23 lutego 1887

[...] Bilibin chyba już się nieco wypisał. Nie sposób go czytać, zwłaszcza w ,,Gazecie Petersburskiej". Ten człowiek nie rozumie, że pisać żartobliwie i lekko można nie tylko o panienkach, blinach i fortepianach, ale nawet o łzach i biedzie... Nie rozumie, że oryginalność autora przejawia się nie tylko w stylu, ale i w sposobie myślenia, w poglądach itd., czyli w tym wszystkim, w czym on sam jest banalny jak baba. [...]

21

Do Al. Czechowa

Babkino, między 2 a 5 sierpnia 1887

Kto by mógł przypuścić, że w wychodku wylęgnie się taki geniusz?/1 Twoje ostatnie opowiadanie ,,W latarni morskiej" jest piękne, cudne. Chyba je ukradłeś jakiemuś wielkiemu pisarzowi. Najpierw przeczytałem sam, potem kazałem Miszce przeczytać głośno, potem Marii i za każdym razem dochodziłem do wniosku, że w tej latarni prześcignąłeś samego siebie. Olśniewająca iskra w mrokach nieuctwa. Pierwsze mądre słowo przez trzydzieści głupich lat. Jestem zachwycony i tylko dlatego piszę, bo inaczej nie doczekałbyś się prędko listu ode mnie... (lenistwo!) Tatar jest znakomity, papcio dobry, poczmistrza widać już po paru zdaniach, temat nader sympatyczny, forma nie Twoja, tylko czyjaś, nowa i dobra. Początek nie byłby banalny, gdyby go wstawić gdzieś w środku i rozkawałkować;

Ola jest tak samo do niczego, jak wszystkie Twoje kobiety. Stanowczo nie znasz kobiet. Przecież nie można, mój drogi, dreptać całe życie wokół tego samego typu kobiety! Gdzie i kiedy (nie mówię o latach szkolnych) widziałeś takie Ole? I czy nie byłoby lepiej i smaczniej, gdybyś przy tak rozkosznych gębach, jak Tatar i papcio, pokazał kobietę miłą, żywą (nie lalkę), rzeczywistą? Twoja Ola to haniebna plama na takim grand-obrazie jak ,,Latarnia morska". Nie dość na tym, że lala, ale i niewyraźna, i mętna, i na tle innych postaci wygląda jak przemokły, zmatowiały but wśród butów wyczyszczonych do połysku. Bój się Boga, przecież w żadnym z Twoich opowiadań nie ma kobiety-człowieka, tylko wciąż jakieś krygujące się marcepany, które przemawiają językiem rozpieszczonych „naiwnych" z wodewilu.

Myślę, że dzięki tej ,,Latarni" urosłeś w oczach redakcji ,,Nowych Czasów" o kilkanaście łokci. Szkoda, że Ci nie doradzili, abyś się podpisał pełnym nazwiskiem. Na miłość boską, pisz dalej w tym stylu. Wykańczaj i nie oddawaj do druku („Nowe Czasy"), zanim się nie przekonasz, że Twoje postacie żyją i że nie sfałszowałeś rzeczywistości. Fałszować można w „gabinetach osobliwości", jak to jest u Ciebie — wójt zapuszcza się w statystykę (!), a pisarz gminny kuma się z kryminalistami (!) — natomiast w sobotnich felietonach, które dadzą Ci chleb i nazwisko, wystrzegaj się blagi... Nie opisuj znów koncertantów, którzy wytaczają takie procesy, jakich nikt od początku świata nie wytaczał, ani zakładów dobroczynnych — to oklepany temat i w ogóle w całym tym opowiadaniu tylko jedna rzecz była czymś nowym: gubernatorowa w perkalikowej sukni.

,,Latarnię morską" zachowaj. Jeżeli napiszesz z dziesięć takich opowiadań, można je będzie wydać w tomie. [...]

22

Do I. Biełousowa

Babkino, 3 sierpnia 1887

Drogi Panie!

Dziękuję serdecznie za przysłanie Pańskiej miłej książeczki/1. Ta uprzejmość pozwala mi lepiej się zapoznać z Pańską muzą i bez żadnych komplementów stwierdzić, że ma Pan prawo do miana poety. W Pańskich wierszach bije tyle żywego, poetyckiego uczucia; Pan jest serdeczny, nie obcy natchnieniu, włada Pan formą i — co niewątpliwe — ma Pan smak literacki. Sam wybór Szewczenki świadczy o Pańskim wyczuciu poezji, a przekład jest zrobiony z należytą sumiennością. Powiem Panu szczerze, że Pańska książka bardziej niż którykolwiek z najnowszych tomików poetyckich przypomina to, co nazywamy „dziełem", mimo że jest diabelnie mała.

Ganić Pana oczywiście będą. Najważniejszy mankament książki — to jej niewielka objętość. Poeta, jeśli ma talent, bije nie tylko jakością, lecz także ilością, a na podstawie Pańskiego zbiorku niełatwo wyrobić sobie pojęcie o obliczu Pana czy Szewczenki. To, że jest Pan jeszcze młody, że dopiero „zaczyna", wcale Pana nie usprawiedliwia: skoro zdecydował się Pan na wydanie książki, należało w niej pokazać oblicze autora. [...]

Za piękne wiersze uważam „Wdowę" i „Noc Ukraińską". Marny ze mnie krytyk i dlatego wybaczy Pan, że nie potrafię wyrazić uznania, na jakie Pańska książka zasługuje. Jako miłośnik i sympatyk wszystkiego, co świeże i miłe, a co tak rzadko ukazuje się na naszym rynku wydawniczym, mogę tylko z całej duszy życzyć Panu dalszego rozwoju, wiary w siebie, energii i powodzenia; nie śpiesząc się i pracując ciągle, osiągnie Pan swój cel — tego jestem pewien i z góry się cieszę.

Ściskam dłoń i pozostaję Pańskim dłużnikiem

A. Czechow

23

Do N. Lejkina

Moskwa, 2 września 1887

[...] Co do zmian w składzie współpracowników, jego ożywienia itd., jużeśmy omawiali ten temat ustnie i listownie. Pisze Pan, że my, dawni współpracownicy, wciąż nicujemy starzyznę. Nie, po prostu jesteśmy tacy sami, jacyśmy byli, ponieważ nie możemy zmienić własnego oblicza literackiego — stąd złudzenie, że nicujemy starzyznę. Dzięki zbyt częstym publikacjom sprzykrzyliśmy się nie tyle czytelnikom, którzy się zmieniają, co sami sobie; przejdzie jeszcze pięć lat i obrzydniemy do reszty, ale tylko sami sobie. Myślę, że przez napływ nowych piór czytelnicy niewiele wygrają, ale my za to wygralibyśmy dużo; zdobylibyśmy prawo pisać tak, jak chcemy, co bardziej by przypominało literaturę niż obecne wyrobnictwo, i sami bylibyśmy bardziej zadowoleni z siebie aniżeli dziś.

Ja osobiście najchętniej drukowałbym w „Odłamkach" raz czy dwa razy na miesiąc, i to wyłącznie humoreski; ponieważ Gruziński i Jeżów/1, zdaje się, już zaczęli mnie po trosze zastępować, to chyba tak zrobię.

Starzy współpracownicy muszą wziąć się w garść i mieć się na baczności także po to, żeby „nie zgorszyć ani jednego z tych maluczkich". Codzienna, byle jak spychana robota starych współpracowników wyraźnie deprawuje młodych i początkujących, którzy, jak Pan wie, są zbyt skłonni do naśladownictwa. [...]

24

Do Al. Czechowa

Moskwa, 7 lub 8 września 1887

[...] ,,Nowym Czasom" jesteś potrzebny/1. I staniesz się jeszcze potrzebniejszy, jeżeli nie będziesz ukrywał przed Suworinem, że w „Nowych Czasach" dużo rzeczy Ci się nie podoba. Tam jest potrzebna partia opozycyjna, partia młoda, świeża i niezależna, bo tacy Gotbergowie i Prokofiewowie/2, którzy mają Suworina za kupca i korzą się przed nim za marny grosz, są bezużyteczni i nic nie warci. Myślę, że gdyby w redakcji było paru świeżych ludzi, którzy by umieli brednię głośno nazwać brednią, p. Elpe/3 nie ośmieliłby się pomiatać Darwinem, a Burienin — obrzucać błotem Nadsona. Ja osobiście przy każdym spotkaniu rozmawiam z Suworinem szczerze i wydaje mi się, że ta szczerość jest skuteczna. „Nie podoba mi się!" — to już wystarczy, żeby zaznaczyć swoją niezależność, a zatem użyteczność. Siedź w redakcji i pilnuj, żeby nowoczasowcy trochę grzeczniej obchodzili się z nauką, żeby nie oczerniali bezpodstawnie kultury; przecież nie można jej negować dlatego tylko, że damy noszą turniury i lubią operetkę. Jeżeli będziesz ciągle wbijał to ludziom Suworina do głowy, takie wbijanie stanie się ich potrzebą, a potem tradycją; najważniejsze, żeby nie uchodzić za człowieka bez oblicza. To najważniejsze. Zresztą, porozmawiamy o tym. [...]

25

Do M. Kisielowej

Moskwa, 28 września 1887

Szanowna i Droga Pani Mario!

Załączam recenzję/1. Dowie się z niej Pani, że każdy, kto nie uważa mnie za geniusza, jest psychopatą. Wyciąłem tę recenzję z „Nowych Czasów" i będę bardzo obowiązany, jeśli ją Pani zachowa: w zimie przyjadę i odbiorę.

Recenzje o sobie czytam prawie co dzień i tak przyzwyczaiłem się do nich, jak Pani już się chyba przyzwyczaiła do deszczu. Nawiasem mówiąc, była też recenzja w „Dzienniku Rządowym" (nr 197), i to wielce pochlebna. Zatem moja pisanina otrzymała teraz w pewnej mierze sankcje rządowe: gdyby pan Aleksy/2 śmiał ganić moje dzieła, naraziłby się na zamknięcie w Twierdzy Pietropawłowskiej.

U nas wszyscy zdrowi. O sobie mogę powiedzieć to, co po obiedzie u Państwa powiedzieli na pożegnanie popi: „Posucha!" Bo ani pieniędzy, ani zdrowia, ani radości, tylko licho wie co. [...]

26

Do AL Czechowa

Moskwa, między 10 a 12 października 1887

[...} Sztukę/1 napisałem jakoś niechcący, po pewnej rozmowie z Korszem/2. Położyłem się spać, obmyś1iłem temat i napisałem. Zabrało mi to dwa tygodnie czasu, a właściwie dziesięć dni, bo w ciągu tych dwóch tygodni były takie dnie, kiedy pisałem co innego albo nic. O zaletach sztuki nie mogę sądzić. Jest niepokojąco krótka. Wszystkim się podoba. Korsz nie znalazł w niej żadnego błędu od strony teatralnej — najlepszy dowód, z jak kompetentnymi i wrażliwymi znawcami mam do czynienia. To moja pierwsza sztuka, ergo — błędy muszą być. Temat jest zawiły i niegłupi. Każdy akt kończę jak w opowiadaniach: akcję prowadzę spokojnie, gładko, a w końcu — trzask widza w pysk. Całą energię zużyłem na nieliczne, ale prawdziwie mocne sceny, jednak wiążące je mostki są słabe, nędzne i banalne. Pomimo wszystko jestem zadowolony: jakkolwiek marna jest sztuka, stworzyłem typ mający niewątpliwe znaczenie, dałem rolę, której podejmie się tylko taki talent, jak Dawydow/3, rolę, w której aktor może się wyżyć i zabłysnąć... Szkoda, że nie mogę Ci przeczytać tej sztuki. Jesteś, co prawda, człowiekiem lekkomyślnym i niewiele widziałeś, ale masz dużo większą świeżość i wrażliwszy słuch niż wszyscy moi moskiewscy chwalcy i oszczercy. Twoja nieobecność to niemała strata dla mnie.

W sztuce występuje czternaście osób, z tego pięć kobiet. Czuję, że moje damy, z wyjątkiem jednej, są niedostatecznie opracowane. [...]

27

Do W. Korolenki

Moskwa, 17 października 1887

Drogi Panie Włodzimierzu, dziękuję bardzo za książkę/1, którą otrzymałem i teraz czytam po raz drugi. Ponieważ Pan ma już moje książki, to chcąc nie chcąc muszę poprzestać na samym podziękowaniu.

Przy tej okazji, żeby mój list nie był za krótki, chciałbym powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że Pana poznałem/2. Mówię to szczerze i z całego serca. Po pierwsze, prawdziwie cenię i lubię Pańską twórczość, Jest mi bliska z wielu powodów. Po drugie, wydaje mi się, że jeśli obaj pożyjemy jeszcze z dziesięć czy dwadzieścia lat, to w przyszłości znajdziemy niejeden punkt styczny. Spośród wszystkich piszących dziś Rosjan jestem najbardziej lekkomyślny i niepoważny; nie wzbudzam zaufania mówiąc językiem poetów, swoją czystą muzę, owszem, lubiłem, ale nie umiałem jej szanować, zdradzałem ją i niejednokrotnie prowadziłem tam, dokąd zaglądać nie powinna. Pan natomiast jest poważny, mocny i wierny. Różnica między nami, jak Pan widzi, jest znaczna, ale mimo to — odkąd zacząłem Pana czytać i poznałem osobiście — myślę, że nie jesteśmy sobie obcy. Nie wiem, czy mam rację, ale ta myśl sprawia mi przyjemność.

Przy okazji załączam również wycinek z ,,Nowych Czasów". Tego Thoreau/3, o którym Pan dowie się stamtąd, będę wycinał i odkładał dla Pana. Pierwszy rozdział wiele rokuje; są myśli, jest świeżość i oryginalność, ale czyta się z trudem. Architektura i konstrukcja nie do przyjęcia. Myśli piękne i niepiękne, lekkie i ciężkie gromadzą się, piętrzą, wyciskają z siebie wszystkie soki — jeszcze chwila, a zaczną piszczeć z ciasnoty.

Dam Panu tego Thoreau, kiedy przyjedzie Pan do Moskwy, a tymczasem do widzenia, wszystkiego najlepszego!

Moja sztuka prawdopodobnie będzie wystawiona u Korsza. Jeżeli tak, to zawiadomię Pana o dniu premiery. Może ten dzień zbiegnie się z Pańskim przyjazdem do Moskwy. Wtedy czym chata bogata...

Pański A. Czechow

28

do Al. Czechowa

Moskwa, 21 października 1887

[...] Nagrody Puszkinowskiej1 n i e m o g ą mi przyznać. To po pierwsze. Po drugie, gdyby mi ją nawet przyznano, w co nie wierzę, byłoby tyle gadania, zwłaszcza w Moskwie, tyle kłopotów i nieporozumień, że i te pięć setek by nie pocieszyły. Mógłbym dostać nagrodę tylko w tym wypadku, gdyby ją podzielono między mną i Korolenką, ale na razie, póki jeszcze nie wiadomo, kto lepszy, a kto gorszy, póki mnie uznaje kilkunastu petersburżan, a Korolenkę cały Petersburg i cała Moskwa, dać mi nagrodę to tyle, co zrobić przyjemność mniejszości i rozgoryczyć większość. Nie powtarzaj tego Suworinowi, bo on, zdaje się, nie czytuje Korolenki, więc nie zrozumie mnie. [...]

29

Do Al. Czechowa

Moskwa, 24 października 1887

[...] Dostałem od Suworina list, który ledwo mogłem odczytać. Podziwu godne: jak go czytają zecerzy? Suworin pisze o swojej sztuce: „Tyle się napociłem nad tą komedią, a jednak cisnąłem ją w kąt, kiedym tego lata zobaczył, jak naprawdę wygląda rosyjska "oczywistość". Bo i jak tu się nie pocić! Rosyjscy dramaturgowie pakują do swoich sztuk wyłącznie aniołów, szubrawców i błaznów — czy w całej Rosji znajdą się podobne elementy w tak czystej postaci? Znaleźć to może się znajdą, ale nie w tak czystej postaci, jaka dogadzałaby dramaturgom. Chcąc nie chcąc zaczniesz czerpać z własnej głowy, napocisz się i rzucisz... Chciałem być oryginalny: nie dałem żadnego łotra, żadnego anioła (chociaż nie mogłem się ustrzec od błaznów), nikogo nie oskarżyłem, nikogo nie uniewinniłem... Czy udało mi się to — nie wiem... Sztuka będzie miała powodzenie, Korsz i aktorzy są tego pewni. A ja nie jestem pewien. Aktorzy nie rozumieją tekstu, plotą brednie, wybierają sobie nieodpowiednie role, a ja staczam boje, bo wydaje mi się, że jeśli sztuka pójdzie w innej obsadzie, niż uplanowałem, to padnie. Jeżeli mnie nie posłuchają, chyba będę musiał wycofać sztukę, żeby uniknąć wstydu. W ogóle to rzecz kłopotliwa i wielce przykra. Gdybym wiedział, nie wdawałbym się w to... [...]

30

Do N. Jeżowa

Moskwa, 27 października 1887

[,..] Jeśli mam ufać takim znawcom jak Dawydow, widocznie umiem pisać sztuki... Okazuje się, że instynktownie, jakby węchem, zupełnie o tym nie wiedząc, napisałem rzecz dobrze skomponowaną i nie popełniłem ani jednego błędu scenicznego. Stąd morał; ,,Głowa do góry, młodzi!"

Oczywiście, źle Pan robi, że próżnuje i mało pisze. Jest Pan ,,początkujący" w całym znaczeniu tego słowa, więc nawet pod grozą śmierci nie wolno Panu zapominać, że każde słowo napisane dziś stanowi kapitał na przyszłość. Jeżeli Pan teraz nie przyzwyczai swojej ręki i głowy do rygoru i forsownego wysiłku, jeżeli się Pan nie pospieszy i nie weźmie w garść, to za jakieś trzy, cztery lata może już być za późno. Myślę, że i Panu, i Gruzińskiemu nie zawadziłby codzienny, wielogodzinny trening. Obaj za mało pracujecie. Trzeba walić z całej siły, w prawo i w lewo. Gruzińskiego ani rusz nie mogę namówić, żeby napisał sobotni felieton. Łaskawemu Panu też nikt nie wytłumaczy, że powinien Pan wysyłać materiał do „Odłamków", koniecznie do każdego numeru. Na co czekacie obaj, absolutnie nie rozumiem. Przy tak skąpej, nieśmiałej i niezdecydowanej pracy doczekacie się figi z makiem, czyli wypiszecie się nie zdążywszy nic napisać/*. [...]

*/Przykład: mój brat Agafopodas (czyli Aleksander — red.) pisał mało, ale już czuje, że się wypisał...

31

Do N. Lejkina

Moskwa, 15 listopada 1887

[...] Pańska wypowiedź na temat wystawiania sztuk wprawiła mnie w zdumienie. Pisze Pan: ,,Autor przy inscenizacji tylko przeszkadza, krępuje aktorów i daje przeważnie głupie wskazówki''. Na powyższe dictum odpowiadam jak niżej:

l. sztuką rządzi autor, a nie aktorzy;

2. obsada ról należy wszędzie do obowiązków autora, o ile takowy jest obecny;

3. dotychczas wszystkie moje wskazówki były przydatne, grano więc tak, jak sobie życzyłem;

4. sami aktorzy proszą o wskazówki;

5. równocześnie z próbami mojej sztuki u Korsza, w Teatrze Małym odbywają się próby nowej sztuki Spażyńskiego, który trzy razy zmieniał meble i zmuszał skarb państwa do potrójnych wydatków na urządzenie. Itd.

Jeżeli udział autora sprowadzimy do zera, to będzie diabli wiedzą co... Proszę sobie przypomnieć, jak wściekał się Gogol, kiedy wystawiono Jego sztukę.

Czyż nie miał racji? [...]

32

Do AL Czechowa

Moskwa, 20 listopada 1887

No, już po premierze... Opowiem po kolei. Przede wszystkim: Korsz zapowiedział dziesięć prób, a dał zaledwie cztery, z których tylko dwie można nazwać próbami, ponieważ pozostałe dwie wyglądały jak turnieje, gdzie panowie artyści zaprawiali się do utarczek słownych i wymysłów. Role umieli tylko Dawydow i Głama-Mieszczerska, reszcie wystarczał sufler i własne natchnienie.

Akt pierwszy. Jestem za sceną w małej loży przypominającej celę więzienną. Rodzina siedzi w loży parterowej: dygocze. Wbrew oczekiwaniom zachowuję zimną krew i nie czuję tremy. Za to aktorzy są stremowani, pełni napięcia, żegnają się krzyżem. Kurtyna. Wejście beneficjanta. Jego niepewność siebie, nieznajomość roli i wniesiony na scenę wieniec wystarczają, żebym już od pierwszego zdania przestał poznawać własną sztukę. Kisielewski, w którym pokładałem tyle nadziei, ani jednego zdania nie powiedział prawidłowo. Dosłownie ani jednego. Mówił od siebie. Mimo to i mimo wszystkie potknięcia reżyserskie pierwszy akt miał duże powodzenie. Aktorów wywoływano kilkakrotnie.

Akt drugi. Na scenie mnóstwo ludzi. Goście. Roli nie umie nikt, wszyscy się mylą, plotą brednie. Każde słowo dźga mnie jak nożem. Ale — o muzo! — i ten akt miał powodzenie. Publiczność wywołuje wszystkich, mnie też dwa razy. Gratulacje.

Akt trzeci. Grają nieźle. Powodzenie ogromne. Mnie wywołują trzykrotnie i za każdym razem Dawydow potrząsa moją prawicą, a Głama, zupełnie jak Maniłow/1, tuli do serca moją lewicę. Triumf talentu i cnoty.

Akt czwarty, odsłona pierwsza. Idzie nieźle. Wywołują. Potem bardzo długa, męcząca przerwa. Publiczność, nie przyzwyczajona do odwiedzania bufetu w przerwie między dwiema odsłonami, zaczyna sarkać. Kurtyna się podnosi. Ładnie: za arkadą stół nakryty do kolacji (wesele). Fanfary. Wchodzą drużbowie; są pijani, a więc, uważasz, muszą koniecznie błaznować i robić kawały. Słowem cyrk i knajpa, które doprowadzają mnie do szału. Następnie wejście Kisielewskiego: fragment pełen poezji, chwytający za serce, ale mój Kisielewski nie umie roli, jest pijany jak szewc, więc z króciutkiego, poetycznego dialogu robi się jakaś tasiemcowa ohyda. Publiczność jest zdziwiona. Przy końcu sztuki bohater umiera, ponieważ nie może znieść doznanej zniewagi. Zobojętniała i zmęczona publiczność nie rozumie tej śmierci (przy której uparli się aktorzy; mam inny wariant). Wywołują aktorów i mnie. W pewnym momencie słychać wyraźne sykanie, zagłuszone po chwili oklaskami i tupotem nóg.

W sumie — znużenie i irytacja. Odczuwam niesmak, chociaż sztuka odniosła znaczny sukces (co neguje Kiczejew/2 i S-ka).

Bywalcy mówią, że nigdy nie byli świadkami takiego fermentu, takiego ogólnego aplauzo-sykania i że nigdy nie słyszeli tylu dyskusji, co na mojej sztuce. A u Korsza jeszcze się. nie zdarzyło, żeby autora wywołano już po drugim akcie.

Teraz sztuka będzie szła dwudziestego trzeciego, z wariantem i zmianami: wyrzucam drużbów.

Szczegóły przy spotkaniu.

Twój A. Czechow

Powiedz Burieninowi, że po premierze wróciłem do normalnej pracy i siedzę nad sobotnim felietonem.

1888

33

Do W. Korolenki

Moskwa, 9 stycznia 1888

Najmilszy Panie Włodzimierzu, niechcący oszukałem Pana: nie udało mi się zdobyć odbitki mojej sztuki; kiedy ukaże się w druku, wyślę ją Panu albo wręczę osobiście, a na razie proszę się nie gniewać.

Mam ochotę dać do przepisania i posłać Panu list, który otrzymałem wczoraj od staruszka Grygorowicza/1. Z wielu powodów cenię ten list na wagę złota i aż boję się przeczytać go drugi raz, żeby nie zatracić pierwszego wrażenia. Z listu dowie się Pan, że sława literacka i dobre honoraria bynajmniej nie wybawią od tak przyziemnej prozy, jak choroby, zimno i samotność: stary dobija kresu. Dowie się Pan również, że nie tylko Pan popychał mnie ze szczerego serca na ścieżkę cnoty, i zrozumie Pan, jak mi wstyd.

Kiedy przeczytałem list Grigorowicza, pomyślałem o Panu i zawstydziłem się. Zobaczyłem wyraźnie, że nie miałem racji. Piszę o tym właśnie do Pana, bo wokół mnie nie ma ludzi, którym zależałoby na mojej szczerości i którzy mieliby do niej prawo, a z Panem, nie pytając Go zresztą o zgodę, w głębi duszy zawarłem sojusz.

W myśl Pana przyjacielskiej rady zabrałem się do małej opowiastki dla ,,Wieści z Północy". Na początek postanowiłem opisać step, stepowych ludzi i to, co sam na stepie przeżyłem. Temat dobry, pracuje się przyjemnie, ale — niestety — z braku przyzwyczajenia do dłuższych utworów, ze strachu, żeby nie napisać czegoś zbędnego, wpadam w drugą ostateczność: każda strona jest tak nabita, jakby była oddzielnym opowiadankiem, obrazy piętrzą się, tłoczą i zasłaniając się nawzajem, psują ogólne wrażenie. W rezultacie powstaje nie tyle obraz, w którym wszystkie szczegóły, jak gwiazdy na niebie, tworzą całość, ile jakiś konspekt, suchy rejestr wrażeń. Człowiek pióra, Pan na przykład, zrozumie mnie, ale czytelnik znudzi się i rzuci to do diabła.

W Pitrze spędziłem przeszło dwa tygodnie i widziałem mnóstwo ludzi. W sumie wyniosłem stamtąd wrażenie, które można sprowadzić do wersetu: ,,Nie pokładaj nadziei w książęciu, synu człowieczy..." Dobrych ludzi widziałem dużo, ale znawców nie ma. Zresztą może to i lepiej.

Czekam na lutowy numer ,,Wieści z Północy", żeby przeczytać Pańskie ,,Po drodze". Pleszczejew/2 mówił, że cenzura porządnie Pana oskubała.

Życzenia noworoczne. Pomyślności i zdrowia.

Szczerze oddany A. Czechow

P.S. Uważam, że Pański ,,Sokoliniec" jest najwybitniejszym utworem ostatnich lat. Napisany jest — jak dobra kompozycja muzyczna — według tych wszystkich zasad, jakie podpowiada artyście jego wyczucie. W ogóle jest Pan w tej książce tak tęgim artystą, taką siłą, że nawet najgorsze Pańskie wady, które innego pisarza mogłyby zarżnąć, przechodzą niezauważone. Na przykład, w całej Pańskiej książce wciąż nie ma kobiety — a ja to dopiero niedawno wykryłem.

34

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 10 stycznia 1888

[...] Pana należy nie tyle chwalić za to, że Pan dobrze pisze, ile ganić, besztać, że pisze Pan mało. W ślicznej ,,Mignon" znalazłem kilka potknięć, które tłumaczę sobie tylko brakiem wprawy. Niechże Pan wykrzesze z siebie ogień! Przecież zapala się Pan tak łatwo! ,,Brak wprawy jest dla piszącego tak samo szkodliwy, jak dla lekarza brak praktyki". (Sokrates, X, 5). [...]

35

Do D. Grigorowicza

Moskwa, 12 stycznia 1888

[...] Odpowiadam na najistotniejszą część Pańskiego listu: pracuję nad większym utworem/1. Napisałem już przeszło dwa arkusze drukarskie i napiszę chyba jeszcze trzy. Na mój debiut w miesięczniku piszę o stepie, którego już dawno nie tykano. Opisuję równinę, fioletową dal, owczarzy, Żydów, popów, nocne burze, zajazdy, tabory, stepowe ptactwo itd. Każdy rozdział stanowi osobne opowiadanie, a wszystkie razem, jak pięć figur kadryla, łączy bliskie pokrewieństwo. Staram się wszędzie zachować podobny koloryt i ton, co tym łatwiej może mi się udać, że przez wszystkie rozdziały przesuwa się ta sama postać. Czuję, że osiągnąłem sporo, że są fragmenty, które aż pachną sianem, ale w sumie powstaje coś dziwnego, coś zbyt oryginalnego. Z braku przyzwyczajenia do dłuższych utworów, z ciągłej, paraliżującej obawy, żeby nie napisać rzeczy zbędnych, wpadam w krańcowość. Każda strona jest zbyt nabita, jakby sprasowana; wrażenia tłoczą się, piętrzą, wypierają nawzajem; obrazki albo, jak Pan to nazywa, migawki ściśle przylegają do siebie, suną nieprzerwanym szeregiem i dlatego nużą. W sumie powstaje nie tyle obraz, ile suchy, dokładny rejestr wrażeń, coś w rodzaju konspektu, zamiast malowniczych, jednolitych opisów stepu daję czytelnikowi ,,stepową encyklopedię". Pierwsze koty za płoty. Ale nie tracę otuchy. A nuż i encyklopedia się przyda. Może otworzy oczy moim rówieśnikom i przypomni im, że jeszcze tyle bogactwa, tyle skarbów; piękna pozostało nietkniętych i że rosyjskiemu artyście nie jest jeszcze za ciasno na świecie. Jeżeli ta opowiastka ożywi w pamięci moich kolegów step, o którym zapomnieli, jeżeli choć jeden z motywów, poruszonych przeze mnie sucho i pobieżnie, da jakiemuś poecie chwilę zamyślenia, to dzięki i za to. Wiem, że Pan odczuje mój step i za to odpuści mi moje nieumyślne grzechy. Grzeszę nieumyślnie, bo, jak się teraz okazało, jeszcze nie umiem pisać większych utworów.

Do przerwanej powieści/2 powrócę latem. Ta powieść ogarnia cały powiat (szlachtę i ziemstwo), życie rodzinne w kilku domach. ,,Step" to temat dość wyjątkowy i specjalny: jeżeli nie jest tłem akcji, ale rzeczą samą w sobie, wtedy zaczyna nużyć swoją monotonią i sielskością; w powieści natomiast pokazani są zwykli ludzie, inteligenci, kobiety, miłość, małżeństwo, dzieci — tu człowiek czuje się jak u siebie w domu i nie musi się męczyć.

Samobójstwo siedemnastoletniego chłopca to bardzo ciekawy i kuszący temat/3, ale strach go tknąć. Ten problem, dla wszystkich bolesny, boleśnie domaga się odpowiedzi, a czy komukolwiek z nas wystarczy na to wewnętrznej treści? Nie. Namawiając do tematu, mierzy Pan innych własną miarą, ale przecież ludzie Pańskiego pokolenia oprócz talentu mają erudycję, szkołę, żelazo i fosfor, a młodzi pisarze nie mają nic podobnego, więc prawdę powiedziawszy należy się cieszyć, że nie tykają poważniejszych zagadnień.

Niech tylko zabiorą się do tego chłopca, a jestem pewien, że X zupełnie nieświadomie, w prostocie ducha, oszkaluje wszystko, nakłamie i nabluźni, Y zaprawi to płytką, bladą tendencją, a Z samobójstwo będzie tłumaczył psychozą. Ten Pański chłopiec to natura dobra, czyściusieńka, szukająca Boga, pełna miłości, serdecznie tkliwa i do głębi zraniona. Żeby stworzyć taką postać, trzeba samemu wiele przecierpieć, a dzisiejsi wieszczowie tylko biadolą i chlipią. Jeżeli chodzi o mnie, to na domiar tego wszystkiego jestem jeszcze leniwy i gnuśny.

W tych dniach był u mnie W. Dawydow. Grał w moim ,,Iwanowie" i z tej racji jesteśmy przyjaciółmi. Dowiedziawszy się, że zamierzam napisać do Pana, tak się zapalił, że usiadł przy biurku i też napisał list, który załączam.

Czy Pan czytuje Korolenkę i Szczegłowa? O tym ostatnim dużo mówią. Moim zdaniem, to zdolny i oryginalny pisarz. Korolenko w dalszym ciągu jest ulubieńcem publiczności i krytyki; jego książka idzie doskonale. Z poetów zaczyna się wybijać Fofanow/4. To prawdziwy talent, reszta natomiast pod względem artystycznym nic nie warta. Prozaicy jeszcze jako tako, ale z poetami całkiem kiepsko. To ludek niedokształcony, bez wiedzy, bez światopoglądu. Owczarz Kolcow/5, który nie umiał pisać ortograficznie, był bez porównania rozumniejszy, bardziej samoistny i wykształcony od wszystkich razem wziętych młodych poetów dzisiejszych. [...]

36

Do J. Połońskiego

Moskwa, 18 stycznia 1888

[...] Dlaczego Pan twierdzi, że Pańska proza porosła mchem i spleśniała? Jeżeli tylko dlatego, że dziś publiczka nie czyta nic oprócz gazet, to jeszcze nie powód do wydania tak iście jesiennego, chłodnego wyroku. Do czytania Pańskiej prozy zabrałem się z pełną wiarą czy raczej z przeświadczeniem — to właściwsze słowo; chcę powiedzieć, że gdy jeszcze studiowałem historię literatury, uderzyło mnie pewne spostrzeżenie, z którego uczyniłem nieomal regułę: wszyscy wybitni rosyjscy poeci doskonale sobie radzą z prozą. Tego przeświadczenia nie wybije mi Pan z głowy; nie traciłem go ani na chwilę i w te wieczory, kiedym czytał Pańską prozę. Może i nie mam racji, ale przecież „Tamań" Lermontowa i Puszkinowska ,,Córka kapitana", nie mówiąc już o prozie innych poetów, niezbicie świadczą o bliskim pokrewieństwie soczystego rosyjskiego wiersza z piękną prozą.

Za zapowiedzianą dedykację wiersza dziękuję pięknie i proszę, żeby i Pan pozwolił zadedykować sobie w przyszłości opowiadanie, które będę szczególnie lubił. Wzrusza mnie serdeczność Pana, nigdy o niej nie zapomnę. [...]

Jeśli chodzi o pisanie do gazet i tygodników ilustrowanych, zgadzam się z Panem najzupełniej. Czy nie wszystko jedno, gdzie śpiewa słowik — na dużym drzewie czy na krzaku? Żądanie, żeby ludzie utalentowani drukowali wyłącznie w miesięcznikach, zalatuje mentalnością urzędniczą, jest małostkowe i szkodliwe jak wszelkie przesądy. Ten przesąd jest głupi i śmieszny. Miał jeszcze jakiś sens wtedy, gdy na czele periodyków stali ludzie o wyraźnie zaznaczonym obliczu, ludzie tego pokroju, co Bieliński, Hercen itp., którzy nie tylko płacili honoraria, ale przyciągali innych, uczyli i wychowywali; dziś jednak, kiedy w wydawnictwach zamiast literackich indywidualności rej wodzą jakieś szare figury, upodobanie do grubych czasopism nie wytrzymuje żadnej krytyki i różnica między najgrubszym miesięcznikiem a tanią gazetką jest tylko ilościowa, czyli z artystycznego punktu widzenia — żadna. Współpraca z miesięcznikami jest lepsza tylko pod jednym względem: dłuższych utworów nie dzieli się na odcinki, drukuje się w całości. Kiedy napiszę większą rzecz, poślę ją do miesięcznika, ale małe będę drukował tam, gdzie je wiatr poniesie — wiatr i moja wolna wola.

Właśnie piszę większą rzecz. [...] Piszę z przyjemnością, ale obawiam się, że z braku wprawy w pisaniu długich utworów zbyt się męczę, gubię ton, nie dopowiadam do końca i nie utrzymuję powagi. Jest tam dużo fragmentów, których nie zrozumieją ani krytycy, ani czytelnicy — jednym i drugim wydadzą się błahe, nic nie warte, ale cieszę się zawczasu, że właśnie te fragmenty zrozumie i oceni paru literackich smakoszów, a to mi wystarczy. W sumie moja opowiastka nie daje mi pełnego zadowolenia. Boję się, że jest ciężka, nudna i bardzo specjalna. Dzisiejszym czytelnikom taki temat jak step z jego przyrodą i ludźmi wyda się zbyt specjalny i mało ważny. [...]

37

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 22 stycznia 1888

[...] Artykuł w „Tygodniu" rzeczywiście jest niezły. Pewne myśli o naszej bezsilności, którą taktowny autor nazywa brakiem władzy nad czytelnikiem, i mnie również przychodziły do głowy. U nas talenty mają w sobie dużo fosforu, ale nie mają żelaza. Może i piękne z nas ptaki, i śpiewamy ładnie, aleśmy nie orły. [...]

Pan, o niedowiarku, koniecznie chce wiedzieć, jakie usterki znalazłem w Pańskiej ,,Mignon"... Zanim je wskażę, muszę uprzedzić, że mają one znaczenie raczej ,,dramatyczne" aniżeli krytyczno-literackie. Uchwycić je może tylko piszący, nigdy czytelnik. Więc proszę... Wydaje mi się, że Pan — jako autor nieufny i pełen urojeń — bojąc się, żeby postacie i charaktery nie wypadły blado, daje za dużo skrupulatnych, dokładnych opisów. Stąd ta niepotrzebna pstrokacizna, która psuje ogólne wrażenie. Chcąc udowodnić, jak wielki jest czasami wpływ muzyki, i bojąc się, że czytelnik w to nie uwierzy, zajął się Pan gorliwie psychologią swojego fircyka; psychologia, owszem, udała się, ale za to odległość między takimi momentami, jak ,,amare, moriri" i strzał, jest u Pana za długa i czytelnik, zanim dobrnie do samobójstwa, już całkiem odsapnie po bólu tego ,,amare, moriri". A nie wolno, żeby odsapnął, należy utrzymać go w napięciu. Te uwagi nie miałyby miejsca, gdyby ,,Mignon" była długą opowieścią. Duże, pakowne utwory mają swoje cele, które należy pokazać jak najskrupulatniej, niezależnie od ogólnego wrażenia. Ale w krótkich opowiadaniach lepiej nie dopowiedzieć niż powiedzieć za dużo, dlatego że... nie wiem dlaczego!... W każdym razie proszę pamiętać, że te usterki tylko ja jeden uważam za usterki (całkiem nieważne, ,,dramatyczne"), a mylę się bardzo często. Możliwe, że to Pan ma rację, ja zaś nie mam... Prawdę powiedziawszy bardzo często się myliłem i mówiłem nie to, co myślę teraz. A więc moja krytyka nic nie jest warta. [...]

Moje opowiadanie ukaże się w marcowym numerze „Wieści z Północy". Dziwaczne to jakieś, ale są fragmenty, z których jestem zadowolony. Złości mnie, że nie ma w nim romansu. Opowiadanie bez kobiety to jak maszyna bez pary. Owszem, są tam kobiety, ale nie żony i nie kochanki. A ja nie mogę bez kobiet!!! [...]

38

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 23 stycznia 1888

Kochany i Drogi Panie Aleksy! [...] W swoim liście przyjął Pan zapowiedź mojej opowiastki/1 tak serdecznie, że aż się lękam... Spodziewa się Pan po mnie czegoś niecodziennego i bardzo dobrego — jakie pole do rozczarowania! Lękam się i obawiam, że mój „Step" wypadnie blado. Piszę go bez pośpiechu, tak jak smakosze zajadają bekasy: ,,z sensem, z miarą, uczuciowo" /2. A właściwie wyduszam go z siebie, wysilam się i nadymam, ale w sumie nie jestem zadowolony, chociaż tu i ówdzie trafiają się ,,poematy prozą". Nie mam jeszcze wprawy w pisaniu dłuższych rzeczy, a poza tym — lenistwo. Zdemoralizowały mnie drobne robótki. [...]

Ostrowski/3 bardzo a bardzo mi się podobał. Z nim nie tylko nie nudno, ale wprost wesoło... Owszem, nadawałby się na krytyka. Ma wyczucie, mnóstwo czytał, widocznie bardzo, się interesuje literaturą, jest oryginalny. Zapamiętałem kilka rzuconych przez niego uwag, które można byłoby w całości umieścić w podręczniku pt. „Teoria literatury". Zaraz do niego pobiegnę, niech tylko skończę „Step". Po rozmowie z Ostrowskim o moim poronionym „Iwanowie" zrozumiałem, jak cenni są tacy ludzie dla naszej braci. [...] U nas we wszystkich miesięcznikach panuje sekciarska, partyjna nuda. Duszno! Dlatego nie lubię miesięczników, nie kusi mnie współpraca z nimi. Partyjność, zwłaszcza gdy jest sucha i tępa, nie znosi swobody i szerokiego rozmachu. [...]

39

Do A. Łazariewa (Gruzińskiego)

Moskwa, 4 lutego 1888

[...} Mój „Step" zabrał mi dużo energii, soków i fosforu, pisałem go w napięciu, piłowałem, wysilałem się i potwornie zmęczyłem się. Nie wiem, czy mi się udał, czy nie, w każdym razie to moje arcydzieło, lepiej napisać nie umiem i dlatego Pańska pocieszająca uwaga, że „niekiedy rzecz nie wychodzi" (w razie niepowodzenia) nie może mnie pocieszyć. Debiut, masa energii, wysiłek, dobry temat itd. — tu już chyba nie da się zastosować Pańskiego „niekiedy". Jeżeli przy takich warunkach napisałem źle, to przy warunkach mniej sprzyjających widocznie napiszę jeszcze gorzej...

Ta-ak, bratku. Pan jeszcze ma przed sobą przyszłość (parę lat), a ja przeżywam kryzys. Jeżeli teraz nie wygram, to już zacznę się staczać po równi pochyłej. A Pan mnie pociesza przysłówkiem „niekiedy". Gdy Pan będzie umierał, napiszę do Pana: ,,Ludzie niekiedy umierają", a gdy Pan, straciwszy wszystko, co miał, będzie debiutował gdziekolwiek, napiszę; „Debiutanci niekiedy robią klapę". I to Pana pocieszy. [...]

40

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 5 lutego 1888

[...] Pragnę przeczytać opowiadanie Korolenki. To mój najulubieńszy pisarz ze wszystkich dzisiejszych.

Koloryt ma dobry, intensywny, język nienaganny, choć czasami zbyt wytworny, postacie szlachetne. Leontiew też jest bardzo zdolny... Nie tak śmiały i urzekający jak Korolenko, ale cieplejszy, łagodniejszy, bardziej kobiecy... Tylko — na Allacha! — po co się obaj specjalizują? Jeden nie może się oderwać od więźniów, drugi częstuje swoich czytelników wyłącznie niższymi oficerami. Uznaję specjalizację w sztuce, na przykład tematy rodzajowe czy pejzaż, rozumiem też emploi aktora, szkołę muzyka, ale nie mogę się pogodzić z tego rodzaju specjalizacją, jak więźniowie, oficerowie, popi... To już nie specjalizacja, tylko obsesja... U was w Pitrze nie lubią Korolenki, u nas nie czytają Szczegłowa, ale ja osobiście wierzę w przyszłość obu. Ech, gdybyśmy mieli krytykę z prawdziwego zdarzenia! [...]

41

Do D. Grigorowicza

Moskwa, 5 lutego 1888

Szanowny i Drogi Panie!

Onegdaj skończyłem i wysłałem do ,,Wieści z Północy" mój „Step", o którym Panu już pisałem. [...]

Wiem, że Gogol na tamtym świecie pogniewa się na mnie. To król stepu w naszej literaturze. Wlazłem do jego włości z jak najlepszymi zamiarami, ale nabajdurzyłem nielicho. Trzy czwarte opowiadania nie udało mi się.

Około 10 stycznia wysłałem do Pana dwa listy: swój własny i W. Dawydowa. Czy Pan je dostał? Pisałem między innymi o Pańskim temacie — samobójstwie siedemnastoletniego chłopca. Z lekka już ten temat napocząłem. W ,,Stepie" przez wszystkie osiem rozdziałów przesuwa się dziewięcioletni chłopaczek, który — o ile trafi w przyszłości do Pitra czy Moskwy — bez wątpienia skończy marnie. Jeżeli „Step" odniesie choć jaki taki sukces, będę go kontynuował. Umyślnie pisałem go tak, żeby robił wrażenie czegoś nie skończonego. Zobaczy Pan, że to wygląda jak pierwsza część powieści. Wracając do chłopaczka, to czemu odmalowałem go właśnie w ten sposób, opowiem Panu wtedy, gdy przeczyta Pan „Step".

Nie wiem, czy dobrze Pana zrozumiałem. Samobójstwo Pańskiego młodzieńca jest zjawiskiem specyficznym dla Rosji, nie znanym w Europie. Cała energia artysty powinna być skierowana na pokazanie dwóch sił: człowieka i przyrody. Z jednej strony słabość fizyczna, nerwowość, wczesne dojrzewanie płciowe, namiętne pragnienie życia i prawdy, marzenia o szerokiej jak step działalności, pełna niepokoju analiza, niedostatek wiedzy przy wysokich wzlotach myśli; z drugiej strony — bezkresna równina, surowy klimat; surowy, szary naród z jego ciężką, ponurą historią, tatarszczyzna, czynownictwo, ciemnota, bieda, wilgotny klimat stolic itp. Rosyjskie życie tak wali Rosjanina, że ten się pozbierać nie może, wali jak tysiącpudowym taranem. W Europie zachodniej ludzie giną dlatego, że im duszno i ciasno, a u nas dlatego, że zbyt przestronnie... Tak przestronnie, że mały człowiek traci zdolność orientacji...

Oto, co myślę o rosyjskich samobójcach... Czy dobrze Pana zrozumiałem? Zresztą nie sposób omówić tego w liście, bo za ciasno. Ten temat nadaje się do dłuższej rozmowy. [...]

42

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 9 lutego 1888

[.,.} Muszę się już zabierać do małych robótek, a mnie aż korci, żeby znów zacząć coś większego. Ach, gdyby Pan wiedział, jaki temat do powieści tkwi mi we łbie! Jakie cudowne kobiety! Jakie pogrzeby, jakie wesela! Teraz tylko mieć pieniądze — zaraz wieję na Krym, siadam pod cyprysem i w ciągu miesiąca czy dwóch kończę powieść. Mam już gotowe trzy arkusze — wyobraża Pan sobie? Zresztą kłamię: gdybym miał gotówkę, tak bym się rozbisurmanił, że wszystkie powieści wzięłyby w łeb.

Kiedy skończę pierwszą część powieści, to jeśli Pan pozwoli, wyślę Panu do przeczytania ale nie dla „Wieści z Północy", ponieważ moja powieść nie nadaje się do wydawnictwa podlegającego cenzurze. Jestem zachłanny, lubię, żeby w moich utworach było mnóstwo osób, i dlatego powieść będzie długa. Poza tym ludzie, których opisuję, są mi bliscy i sympatyczni, a jeżeli ktoś jest sympatyczny, to chciałoby się z nim kokosić jak najdłużej.

Co do Jegoruszki, to owszem, będę go kontynuował, ale nie teraz. Głupiutki ojciec Chrystofor już umarł. Hr. Dranicka (Branicka) marny pędzi żywot. Warłamow w dalszym ciągu się kręci. Pisze Pan, że jako materiał podoba się Panu Dymow/2... Takie natury, jak łobuz Dymow, nie są stworzone do sekciarstwa, włóczęgowstwa ani do osiadłego życia, tylko właśnie do rewolucji... Rewolucji w Rosji nigdy nie będzie, więc Dymow skończy na tym, że się rozpije albo trafi do więzienia. Należy do ludzi zbędnych/3.

43

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 22 lutego 1888

Kochany Kapitanie! Przeczytałem wszystkie Pańskie książki, których dotychczas nie znałem w całości. Jeżeli zależy Panu na mojej krytyce, to proszę. Przede wszystkim wydaje mi się, że nie wolno Pana zestawiać ani z Gogolem, ani z Tołstojem, ani z Dostojewskim, jak to robią wszyscy Pana recenzenci. Jest Pan pisarzem sui generis, niezależnym jak orzeł pod niebiosami. Jeżeli porównania są konieczne, to prędzej porównałbym Pana z Pomianowskim/1, jako że obaj jesteście pisarzami mieszczańskimi. Używam epitetu mieszczański nie dlatego, że we wszystkich Pana książkach przebija czysto mieszczańska nienawiść do adiutantów i salonowców, ale dlatego, że Pan, podobnie jak Pomiałowski, lubi idealizować szare mieszczańskie środowisko i jego radości. Pyszne kabaczki u Cipulki, miłość Goricza do Nasti, żołnierska gazeta, świetnie uchwycony potoczny język wspomnianego środowiska, potem wyraźna sztuczność i stronniczość w opisie jour-fixe'u u „ma tante" — wszystko to razem wzięte potwierdza moje zdanie o Pana mieszczańskości.

Owszem, mógłbym Pana porównać jeszcze z Daudetem. Ci mili, poczciwi ,,koniarze" są ledwo naszkicowani, ale za każdym razem miałem wrażenie, że czytam Daudeta.

W ogóle trzeba być ostrożnym z porównaniami, bo choćby były najniewinniejsze, mimo woli budzą podejrzenia i zarzuty naśladownictwa lub zapożyczenia. Na miłość boską, niech Pan nie wierzy różnym prokuratorom i niech Pan dalej pracuje tak, jak dotychczas. Bo i język, i styl, i charakter, i długie opisy, i małe obrazki — wszystko to ma Pan własne, oryginalne i dobre.

Najlepsza Pańska rzecz to „Węzeł gordyjski". Kapitalny utwór! Jakie mnóstwo postaci i jakie bogactwo sytuacji! Hotelowe życie, Szczurakowowie, Gołoszczapowa z zapuchniętą od piwa gębą, deszcz, Lolka, jej bajzelek, sen Goricza a zwłaszcza opis maskarady w klubie — wszystko to zrobione znakomicie. W tej powieści jest Pan nie tyle cieślą, co tokarzem.

Po ,,Węźle" największe zalety ma ,,Pospiełow". Typ jest nowy, pomyślany oryginalnie. W całej opowiastce czuje się Turgeniewowski ton, więc nie rozumiem, jak krytycy przegapili okazję, żeby oskarżyć Pana o naśladowanie Turgeniewa. Pospiełow wzrusza; to człowiek ideowy, bohater. Szkoda tylko, że Pan jest tak piekielnie subiektywny. Nie należało opisywać samego siebie. Naprawdę byłoby lepiej, gdyby Pan nasłał na niego kobietę i swoje uczucia wyraził przez nią...

,, Idyllę" stawiam na ostatnim miejscu, chociaż wiem, że Pan ją lubi. Początek i koniec są doskonałe, utrzymane w stylu umiejętnie i surowo, ale w środku czuje się brak dyscypliny. Wystarczy, że cały kram zepsuł Pan prowincjonalizmami, od których w części środkowej aż się roi. [...]

W sumie po przeczytaniu wszystkich Pana książek zostaje całkiem sprecyzowane wrażenie, rokujące duże nadzieje na przyszłość. Teraz, jeżeli do tej prozy dodać Pana sztuki, ,, Letniskowego męża", ,,Mignon", ,,Grzechotnika", jeżeli ponadto wziąć jeszcze pod uwagę Pańską „arystokratyczną powolność" i skłonność do teoretyzowania („Myśliciel rosyjski"/2), to należy wyciągnąć wniosek, że jest Pan asem literackim, że poza talentem ma Pan w sobie podobną różnorodność, co aktor starej szkoły, który gra jednakowo dobrze i w tragedii, i w wodewilu, i w operetce i w melodramacie. Ta różnorodność, której nie mają ani Albow /3, ani Brancewicz/4, ani Jasiński/5, ani nawet Korolenko, świadczy nie o braku dyscypliny, jak twierdzą niektórzy krytycy, tylko o wewnętrznym bogactwie. Gratuluję Panu z całego serca. (...]

44

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 6 marca 1888

Drogi Panie Aleksy! Dziś przeczytałem dwie wypowiedzi o moim „Stepie": felieton Burienina i list P. Ostrowskiego. Ten list jest niezmiernie miły, życzliwy i mądry. Poza serdecznym zainteresowaniem, stanowiącym jego treść i cel, ma jeszcze mnóstwo zalet nawet czysto zewnętrznych: l. ten list, jeśli będziemy rozpatrywać go jako szkic krytyczny, napisany jest ze znajomością rzeczy, niczym dobre, sensowne sprawozdanie; nie znalazłem w nim ani jednego łzawego słówka, co go bardzo różni od zwykłych felietonów krytycznych, w których rozwlekłe wstępy i łzawe uwagi tak się pienią, jak wodorosty na zaniedbanym stawie;

2. jest zrozumiały i przejrzysty: od razu widać, o co człowiekowi chodziło; 3. jest wolny od mędrkowania na temat atawizmu, odrodzonego ducha itp., omawia krótko i rzeczowo elementarne sprawy, jak dobry podręcznik, dąży do ścisłości itd., itd. — wszystkiego nie sposób wyliczyć. Przeczytałem list trzy razy i teraz żałuję, że pan Piotr unika publikacji. Jego współpraca z pismami byłaby bardzo pożądana. Nie to jest ważne, że ma określone przekonania, światopogląd — teraz każdy je ma — ale to, że umie posługiwać się metodą; dla analityka — czy to krytyk, czy naukowiec - metoda stanowi pięćdziesiąt procent talentu.

Jutro pojadę do Ostrowskiego z pewną propozycją. Przypomnę mu rok 1812 i wojnę partyzancką, gdy bić Francuzów mógł każdy, kto chciał, bez strojenia się w mundur wojskowy; może zgodzi się ze mną, że w naszych czasach, kiedy literaturę wzięło w pacht dwanaście tysięcy fałszywych proroków, nieregularna partyzancka krytyka na pewno by się przydała. Czy nie zechce, ominąwszy prasę periodyczną i codzienną, wyskoczyć z ukrycia i natrzeć z rozpędu, po kozacku? To jest realne, zwłaszcza przy wydaniach broszurowych. Obecnie broszura jest w modzie; koszt niewielki a czyta się łatwo. Popi to zrozumieli i co dzień bombardują społeczeństwo swoją faryzeuszowską czkawką. Pan Piotr nie będzie stratny. [...]

45

Do K.Barancewicza

Moskwa, 30 marca 3888

[...] Co do księgi ku czci Garszyna/1, to mogę tylko z wdzięcznością uścisnąć Panu rękę. Pańska idea godna jest poparcia i szacunku choćby już dlatego, że takie idee poza ich bezpośrednim celem przyczyniają się również do scementowania nielicznej, ale rozrzuconej, żyjącej w pojedynkę braci pisarskiej. Im więcej solidarności i wzajemnego poparcia, tym prędzej nauczymy się wzajemnie szanować i cenić, tym rzetelniejsze będą stosunki między nami. Nie każdemu z nas w przyszłości sądzone jest szczęście. Nie trzeba być prorokiem, żeby przewidzieć, że zgryzoty i bólu będzie więcej niż spokoju i pieniędzy. Dlatego powinniśmy trzymać się razem i dlatego tak cenię Pańską inicjatywę i ostatni list, w którym Pan tak kocha Garszyna.

Naturalnie, że do księgi/2 tej coś przyślę. Niech Pan tylko napisze z łaski swojej, w jakim terminie powinienem nadesłać i czy w tomie mogą iść rzeczy już drukowane? Na to drugie pytanie pożądana byłaby odpowiedź pozytywna, ponieważ ostatnio rozpuściłem się jak dziadowski bicz i straciłem (nie wiem, czy na długo) ochotę do pisania małych rzeczy. Zresztą chyba napiszę nieduże opowiadanie, ale z góry uprzedzam (bez fałszywej skromności), że będzie kiepskie i płytkie. Taką już mam passę/3. [...]

46

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 31 marca 1888

[...} Czytałem dziś Aristarchowa/* w ,,Dzienniku Rosyjskim". Co za lokajstwo wobec znakomitości i co za ojcowsko-pobłażliwy bełkot wobec początkujących! Wszyscy ci krytycy to lizusy i tchórze; boją się zarówno chwalić, jak ganić, tylko drepczą żałośnie i nijako gdzieś pośrodku. A co najważniejsze — nie ufają sobie... ,,Żywe liczby"/2 to bzdura, którą trudno przeczytać i zrozumieć. Aristarchow przeczytał z trudem i nie zrozumiał, ale czy mu starczy odwagi, żeby się do tego przyznać? Mój „Step'' go znudził, ale czyż on się przyzna do tego, skoro inni krzyczą: „Talent! talent!" A zresztą niech ich diabli! [...]

47

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 31 marca 1888

Drogi panie Aleksy! Ledwiem zdążył wysłać do Pana dziś list, a znów piszę i wysyłam drugi. [...]

Już chyba czas najwyższy położyć kres tym ohydnym wybrykom, przewidzianym przez kodeks karny. Mam na myśli bezczeszczenie grobów przez alfonsików i markierów bilardowych w rodzaju p. Lemana/l. Jeszcze trochę, a mowy nad trumną pisarza zaczną wygłaszać paskarze spod teatru i kelnerzy z szynków! Zirytowało mnie, kiedy przeczytałem w komunikacie z Petersburga, że mowę nad grobem Garszyna wygłosił, między innymi, ,,pisarz Leman". „Cóż z nim Hekuba, on z nią ma wspólnego?"/2 [...]

48

Do A. Suworina

Moskwa, 3 kwietnia 1888

[...] Dziękuję Panu za Kramskoja/1, którego teraz czytam. Cóż to za mądry człowiek! Gdyby był pisarzem, niewątpliwie pisałby rzeczy długie, oryginalne i szczere, żałuję więc, że nim nie był. Nasi beletryści i dramaturgowie opisują z lubością malarzy; teraz, gdy czytam Kramskoja, widzę, że pisarze i czytelnicy niewiele wiedzą o rosyjskim malarzu. Nie sądzę, żeby Kramskoj był wyjątkiem; na pewno w świecie Riepinów i Bakałowiczów znajdzie się sporo niezwykłych ludzi. [...]

Jestem wdzięczny panu Wiktorowi za artykuł o Garszynie/2. Podobno Garszyn marzył o powieści historycznej i chyba ją zaczął. Ciekawe, że na tydzień przed śmiercią wiedział, że rzuci się ze schodów, i szykował się na taki koniec. Potworne życie! A te schody są okropne. Widziałem je: ciemne, brudne...

Z pisarzy ostatniego okresu cenię tylko Garszyna, Korolenkę, Szczegłowa i Masłowa/3. Są to ludzie bardzo dobrzy, z otwartą głową. Jasiński jest niezrozumiały (to albo skrupulatny śmieciarz, albo cwany filut). Albow i Barancewicz obserwują życie przez pryzmat rynsztoków, cała zaś reszta jest w ogóle pozbawiona talentu i pcha się do literatury tylko dlatego, że to najlepsze pole do lizusostwa, łatwych zarobków i próżniactwa...

49

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 9 kwietnia 1888

[...] Od dawna siedzę nad niewielką (jeden do półtora arkusza druku) powiastką/1 dla „Wieści z Północy", od dawna już powinienem ją skończyć, ale niestety, zdaje się, że nie skończę wcześniej niż w maju. Ku memu utrapieniu powiastka mi nie idzie, wciąż nie jestem z niej zadowolony, a chcę ją dopiero wtedy Panu przesłać, gdy się z nią naprawdę uporam. Dziś przeczytałem wszystko, co mam napisane i już przepisane na czysto, i postanowiłem zacząć od nowa. Niech rzecz będzie nieudana, ale niech wiem, że popracowałem rzetelnie i nie wziąłem pieniędzy za darmo.

Powiastka jest nudna jak kołysanie morza; skracałem ją, wygładzałem, wyczyniałem cudeńka i tak obrzydł mi ten kram, że przyobiecałem sobie skończyć ją koniecznie na maj albo cisnąć do diabła.

[...] Jestem imaginatyk i tchórz: boję się śpieszyć i w ogóle boję się drukować. Wciąż mi się zdaje, że niebawem znudzę wszystkich i zamienię się w dostawcę balastu, podobnie jak Jasiński, Mamin/2, Bażyn i tylu innych, którzy kiedyś tak jak i ja ,,rokowali wielkie nadzieje". Ten lęk nie jest bez podstaw: drukuję już od dawna, napisałem furę opowiadań, ale jeszcze dotychczas nie wiem, co jest moją siłą, a co słabością. [...]

50

Do K. Barancewicza

Moskwa, 25 kwietnia 1888

[...] Nie spieszno Panu z księgą Garszynowską, to niedobrze. Jedno z dwojga: albo wydać ją natychmiast, pod świeżym wrażeniem, albo odłożyć na jesień... To, że księga wejdzie kiedyś do historii literatury rosyjskiej/1, wcale sprawy nie ratuje, ponieważ tę historię tworzą ci sami panowie Aristarchow, Skabiczewski/2 i S-ka, którzy pisują kiepskie recenzje... A więc zjednoczenie młodych pisarzy nie może nastąpić tylko dlatego, że ich nazwiska będą figurowały w tym samym spisie treści... Dla zjednoczenia trzeba czegoś więcej: jeżeli nie miłości, to przynajmniej wzajemnego szacunku, zaufania i bezwzględnej lojalności, czyli — umierając muszę być pewny, że po mojej śmierci p. Bibikow nie opublikuje w ,,Świecie Ilustrowanym" idiotycznych wspominków o mnie, że koledzy nad moim grobem nie pozwolą p. Lemanowi wygłaszać mowy w imieniu młodych pisarzy, do których p. Leman nie ma prawa należeć, ponieważ nie jest pisarzem, tylko znakomitym graczem w bilard; że za życia nie będę zazdrościł, nienawidził, plotkował i będę miał pewność, że koledzy odpłacą mi tym samym i wszyscy wybaczymy sobie swoje wady itd., itd. A tego wszystkiego księga pamiątkowa przecież nie da! [...]

51

Do N. Lejkina

Sumy, 11 maja 1888

[...} W dużych opowieściach największą Pana zaletą jest bezpretensjonalność i przepyszny język potoczny.

Największa wada: lubi Pan się powtarzać, więc w każdej dłuższej rzeczy Pantieleje i Katarzyny tyle gadają wciąż o tym samym, że to trochę męczy. I jeszcze jedna zaleta: im prostsza fabuła, tym lepiej, a u Pana fabuła zawsze jest prosta, życiowa i niewymyślna. Na pana miejscu napisałbym małą powieść z życia kupców, w stylu Ostrowskiego; opisałbym zwykłą miłość i krąg rodzinny bez łotrów i aniołów, bez adwokatów i diablic; obrałbym za temat życie jednostajne, gładkie, zwykłe, jakie przeważnie bywa w rzeczywistości, i pokazałbym ,,kupieckie szczęście", jak Pomiałowski pokazał mieszczańskie. Życie rosyjskiego handlowca jest bardziej użyteczne, treściwe, jednolite i typowe, niż życie mazgajów i fanfaronów, których malują Albow, Barancewicz, Murawlin i inni. [...]

52

Do A. Suworina

Moskwa, 30 maja 1888

[...] To, co Pan pisze o „Światłach", jest zupełnie słuszne. [...] Z braku przyzwyczajenia do dłuższych utworów jestem skłonny do urojeń; gdy piszę, za każdym razem dręczą mnie obawy, że opowiadanie jest za długie (bo wedle stawu grobla), więc staram się pisać jak najkrócej. [...]

Twierdzi Pan, że ani rozmowa o pesymizmie, ani dzieje Kiciuni wcale nie posuwają naprzód i nie rozwiązują samego problemu pesymizmu. Wydaje mi się, ze to nie rzecz beletrysty rozstrzygać takie problemy, jak pesymizm, Bóg itd. Rzeczą beletrysty jest tylko pokazać, kto, jak i w jakich okolicznościach mówił czy myślał o Bogu czy o pesymizmie. Pisarz nie musi być sędzią swoich postaci ani tego, o czym mówią, tylko bezstronnym świadkiem. Słyszałem chaotyczną, nic nie rozstrzygającą rozmowę dwóch Rosjan na temat pesymizmu i powinienem ją powtórzyć w tej samej postaci, w jakiej słyszałem, a ocenić ją powinni sędziowie przysięgli, czyli czytelnicy. Ode mnie wymaga się tylko jednego — żebym miał talent, a więc żebym umiał odróżniać ważne zeznania od nieważnych, dobrze oświetlać postacie i mówić ich językiem. Szczegłow-Leontiew ma mi za złe, że zakończyłem ,,Światła" takim zdaniem: „Tak, nic tu nie zrozumiesz na tym świecie!" Według niego artysta-psycholog musi rozumieć — od tego jest psychologiem. Ale nie zgadzam się ze Szczegłowem. Ludzie pióra, zwłaszcza prawdziwi artyści, dawno powinni stwierdzić, że człowiek na tym świecie nic nie rozumie, do czego już kiedyś przyznał się Sokrates, a po nim też Voltaire. Tłum sądzi, że wszystko rozumie i wie, a im jest głupszy, tym — w jego mniemaniu — szersze ma widnokręgi. Toteż jeśli artysta, któremu wierzy tłum, odważy się stwierdzić, że nie rozumie nic z tego, co widzi dokoła, będzie to już jakaś zdobycz w dziedzinie myśli i duży krok naprzód. [...]

53

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Sumy, 9 czerwca 1888

[...] Pan, jako człowiek niewątpliwie utalentowany, literacko wytrawny, doświadczony w bojach, dowcipny, nie obarczony tendencyjnymi ideami i systemami, może być pewny, że z Pańskiej mąki dramatycznej będzie dobry chleb. Błogosławię Pana obu rękami i zasyłam tysiące najlepszych życzeń. Pan chce całkowicie poświęcić się scenie — to dobrze, rzecz warta zachodu i gra świeczki, ale... czy starczy Panu sił? Trzeba mieć dużo wewnętrznej energii i równowagi, żeby nieść brzemię rosyjskiego dramatopisarza. Boję się, że Pan spuchnie już przed czterdziestką. Przecież u każdego dramaturga (zawodowca, jakim Pan chce być) przeciętnie na dziesięć sztuk osiem jest nieudanych, każdy więc musi przeżyć jakieś niepowodzenie, a okres niepowodzenia czasem ciągnie się całymi latami — czy starczy Panu sił, żeby się z tym pogodzić? Pan dzięki swej nerwowości robi z igły widły, najmniejsza niepomyślność Pana boli, a dla dramaturga to koniec. Poza tym mam obawy, że wykieruje się Pan na dramaturga nie tyle rosyjskiego, co petersburskiego. Pisać dla sceny i odnosić sukcesy w całej Rosji może jedynie ten, kto w Petersburgu bywa tylko jako gość i obserwuje życie nie z Tuczkowskiego mostu. Należałoby więc wyjechać. [...] „W górach Kaukazu" napisał Pan dlatego, że był na Kaukazie; sztuki z życia wojskowych powstały dzięki temu, że wędrował Pan po całym kraju. A Petersburg dał Panu tylko ,,Letniskowego męża"... I jeżeli Pan powie, że ,,Węzeł gordyjski" jest płodem petersburskich obserwacji, to nie uwierzę. A piszę to wszystko w nader złośliwym celu: chcę ściągnąć Pana do siebie choć na krótką chwilkę. Niech Pan przyjedzie! Mam dla Pana całe tuziny tematów i setki charakterów.

Co do zakończenia moich ,,Świateł", to proszę mi darować, ale nie zgadzam się z Panem/1. Psycholog nie jest obowiązany rozumieć to, czego nie rozumie. Co więcej, psycholog nie jest obowiązany udawać, że rozumie coś, czego nie rozumie nikt. Nie blagujmy, powiedzmy wprost, że na tym świecie nic nie rozumiemy. Wszystko wiedzą i wszystko rozumieją tylko głupcy i blagierzy. [...]

54

Do A. Pleszczejewa

Sumy, między 5 a 6 lipca 1888

[...} Gilarowski/1 to zacny człeczyna i nie pozbawiony talentu, ale literacko niewyrobiony. Jest okropnie łasy na komunały, łzawe słówka i efekciarskie opisy, bo uważa, że bez tych ornamentów nie można się obejść. W cudzych utworach czuje piękno, wie, że największym i jedynym urokiem opowiadania jest prostota i szczerość, ale we własnej twórczości nie umie być szczery i prosty — brak mu odwagi. Przypomina tych wiernych, którzy nie ośmielają się modlić w języku rosyjskim, tylko w cerkiewno-słowiańskim, chociaż wiedzą, że rosyjski jest dla nich zrozumialszy, bliższy sercu.

Jego książka jeszcze w listopadzie została skonfiskowana za to, że wszyscy bohaterowie — emerytowani wojskowi — klepią biedę i przymierają głodem. Nastrój całej książki jest ciemny i ponury jak dno studni, w której gnieżdżą się ropuchy i stonogi...

55

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Teodozja, 18 lipca 1888

[..,} Jestem w Teodozji u generała Suworina. [...] Dnie spędzamy na rozmowach. Noce także. Więc pomalutku zamieniam się w gadającą maszynę. Rozwiązaliśmy już wszystkie problemy i wysunęli furę nowych, jeszcze nie tkniętych przez nikogo. Mówimy, mówimy, mówimy i prawdopodobnie dojdzie do tego, że umrzemy na zapalenie języka i strun głosowych. Przebywać z Suworinem i milczeć jest równie trudno, jak siedzieć u Pałkina i nie pić. Rzeczywiście, Suworin jest wcieloną wrażliwością. To człowiek dużego formatu. W sztuce reprezentuje to, co w polowaniu na bekasy seter, czyli diabelny węch i ogromną pasję. Jest kiepskim teoretykiem, nic nie studiował systematycznie, wielu rzeczy nie zna, we wszystkim jest samoukiem — stąd ta jakaś biologiczna świeżość, ta jednolitość, ta samodzielność poglądów. Przy ubóstwie teorii z konieczności musiał rozwinąć w sobie to, czym tak hojnie obdarzyła go natura, z konieczności rozwinął swój instynkt do granic nieprzeciętnego rozumu. Rozmawia się z nim przyjemnie. A kiedy się pozna jego sposób rozmawiania, jego szczerość, której nie ma większość causeurów, wówczas ta gadanina staje się niemal rozkoszą. Doskonale rozumiem Pański Suworin-schmerz. [...]

56

Do K. Barancewicza

Sumy, 12 sierpnia 1888

[...] Nie podzielam Pańskiego ponurego poglądu na przyszłość. Jeden Pan Bóg wie, co będzie i czego nie będzie. I tylko On wie, kto ma rację, kto nie ma... Ale nam, naszym krytykom i panom redaktorom ,,nie należy nawet śmieć opinię swoją własną mieć"/1... Człowiek ma za mało rozumu i rzetelności, żeby pojąć dzień dzisiejszy i odgadnąć, co będzie jutro, jak również za mało zimnej krwi. żeby osądzać siebie i innych... Pan mieszka wśród mgieł, opisuje Pan szarą „tyfusową" egzystencję, dla swoich piskląt pracuje Pan na kolei i nie zamieni rynsztoków na wąwozy Dariału; ja natomiast prowadzę koczownicze życie, uciekam od stałej pracy, maluję przyrodę i zadowolonych ludzi, tchórzliwie unikam mgieł i tyfusu... Kto z nas ma rację, kto jest lepszy? Aristarchow odpowiedziałby na to bez wahania, Skabiczewski także, lecz ani Pan, ani ja nie odpowiemy — i słusznie. Opinie naszych krytyków są dla nas cenne tylko o tyle, o ile są pochlebne i mogą wpłynąć na sprzedaż książek, nasze zaś własne opinie o sobie i o kolegach może i mają wartość, ale tak nieokreśloną, że żaden lichwiarz nie wziąłby ich w zastaw; nie ma na nich próby, a probiernia w obłokach...

Pisz Pan, póki sił wystarczy, i tyle, a co będzie dalej, jeden Bóg wie. [...]

57

Do A. Pleszczejewa

Sumy, 27 sierpnia 1888

[...] Zobaczy Pan, ,,Myśl Rosyjska"/1 pokaże jeszcze, co umie. Pod sztandarami nauki, sztuki i uciśnionej wolności myśli na naszej Rusi dojdą do władzy takie ropuchy i krokodyle, jakich nie miała nawet Hiszpania za czasów inkwizycji. Zobaczy Pan! Ciasnota pojęć, wielkie pretensje, nadmierna ambicja i kompletny brak sumienia pisarskiego i społecznego zrobią swoje. Wszyscy ci Golcewowie i S-ka/2 tak zagęszczą atmosferę, że każdemu normalnemu człowiekowi literatura zbrzydnie jak diabli wiedzą co, a każdy szarlatan i wilk w owczej skórze będą mogli dowolnie kłamać, udawać i „ginąć z honorem"... [...]

58

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 15 września

[...] Co do księgi pamiątkowej ku czci Garszyna, to nie wiem, co Panu odpowiedzieć. Nie dać opowiadania — nie chciałbym. Po pierwsze, takich ludzi, jak nieboszczyk Garszyn, kocham z całego serca i uważam za obowiązek wyrazić publicznie swoją sympatię dla nich; po drugie, Garszyn w ostatnich dniach życia dużo uwagi poświęcił mojej osobie, o czym nigdy nie zapomnę/1; po trzecie, odmówić udziału w księdze pamiątkowej byłoby bardzo nie po koleżeńsku, aliści wręcz po świńsku. Czuję to wszystko do szpiku kości, ale znalazłem się w idiotycznej sytuacji. Nie mam absolutnie żadnych tematów, które by jako tako się nadawały do tej księgi.

Wszystko, co mam, jest albo zbyt banalne, albo zbyt wesołe, albo zbyt długie... Miałem jeden błahy temacik, ale i to już puściłem w obieg — nieduży obrazek/2 dla „Nowych Czasów", gdzie grzęznę w długach po uszy... Zresztą mam pewien pomysł: młody człowiek w Garszynowskim stylu, nieprzeciętny, szlachetny i do głębi wrażliwy, trafia po raz pierwszy w życiu do domu publicznego. Ponieważ o poważnych sprawach należy mówić poważnie, w tej noweli rzeczy zostaną nazwane po imieniu. Może uda mi się napisać ją tak, że będzie robiła — o co mi właśnie chodzi — wrażenie przygnębiające; może będzie dobra i nada się do księgi pamiątkowej, ale czy zaręczy mi Pan, mój drogi, że cenzura albo sama redakcja nie skreśli tego, co uważam za najważniejsze? Przecież księga ma być ilustrowana, czyli podlega cenzurze prewencyjnej. Jeżeli Pan zaręczy, że ani jedno słowo nie zostanie skreślone, to napiszę opowiadanie w ciągu dwóch wieczorów; jeżeli zaręczyć nie można, to proszę o tydzień zwłoki, wtedy odpowiem ostatecznie: a nuż wymyślę jakiś temat! [...]

Cześć i chwała Szczedrinowi i Szczegłowowi, którzy tyle piszą! Oczywiście lepiej jest dużo pracować, niż nic nie robić, a więc Pański zarzut pod adresem młodych pisarzy jest całkowicie słuszny. Ale z drugiej strony nie każdemu pisarzowi służy nadmierna płodność. Choćby na przykład mnie. W ostatnim okresie napisałem „Step", „Światła", dwa wodewile, mnóstwo krótkich opowiadań, zacząłem powieść... i co z tego? Gdyby przepłukać całe wory tego piasku, otrzymałoby się (nie licząc honorariów) najwyżej pięć uncji złota.

Jeżeli Pana przypuszczenie co do Korolenki/3 sprawdzi się, to wielka szkoda. Korolenko jest niezastąpiony. Lubią go, czytają, poza tym to bardzo dobry człowiek. Prawdę powiedziawszy żałuję też, że i Michajłowski/4 już nie pracuje w „Wieściach z Północy". Jest utalentowany i mądry, chociaż ostatnio był trochę nudnawy. [...]

59

Do A. Suworina

Moskwa, 2 października 1888 (...] „Letniskowy mąż" zrobił klapę i Jean Szczegłow wygląda jak półtora nieszczęścia. Sztuka jest napisana byle jak, turniura i sztuczne zęby doczepione do nudnego morału; nienaturalne to, dość ordynarne i zalatuje prostytucją. W sztuce nie ma kobiecości, nie ma lekkości, nie ma ani żony, ani męża, ani Pawłowska/1, ani muzyki, ani dowcipu, ani powietrza; widziałem na scenie chałupę i drobnomieszczan, których autor demaskuje i gromi za to, co należałoby tylko wyśmiać — i wyśmiać nie inaczej niż z francuska. Niech Pan sobie wyobrazi, że nasz Jean dla kontrastu pokazał stróża i pokojówkę, cnotliwych pejzanów, którzy kochają się jak prostaczkowie i chełpią się, że nie mają turniury. Innymi słowy, bierzcie no, jaśnie państwo, z nas przykład... Okropne! Niechby służba sobie pobłaznowała i pośmieszyła widzów — otóż nie, to poczciwemu Jeanowi wydało się czymś niepoważnym, więc do mioteł i fartuchów doczepił taniutki morał. [...]

60

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 4 października 1888 [...] Jestem zdania, że poczciwy Jean, jeśli będzie kontynuował w stylu „Letniskowego męża", osiągnie w dramaturgii najwyżej rangę kapitana. Nie można nicować bez przerwy tych samych typów, tego samego miasta, tej samej turniury. Przecież oprócz turniur i letniskowych mężów na Rusi istnieje jeszcze dużo śmiesznych i ciekawych spraw. Po drugie, trzeba, wreszcie skończyć z tanim morałem. „Góry Kaukazu" były napisane bez pretensji do morału i dlatego cieszyły się niemałym powodzeniem. Radzę Jeanowi, żeby napisał dużą komedię, bite pięć aktów, ale żeby absolutnie nie zrywał z beletrystyką. [...]

61

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 4 października 1838

[..,] Boję się tych, którzy szukają tendencji między wierszami i którzy koniecznie chcą mnie zaliczyć bądź do liberałów, bądź do konserwatystów. Nie jestem ani liberałem, ani konserwatystą, ani ewolucjonistą, ani mnichem, ani indyferentystą. Chciałbym być wolnym pisarzem — i tyle, a żałuję, że Bóg nie dał mi sił, aby, nim zostać. Nienawidzę kłamstwa i przemocy w każdej formie, mam wstręt zarówno do sekretarzy konsystorskich, jak do Notowicza i Gradowskiego/1. Faryzeuszostwo, tępota i samowola panoszą się nie tylko w kupieckich domach i w cyrkule; widzę je również w nauce, w literaturze, wśród młodzieży... I dlatego nie mam specjalnego upodobania ani do żandarmów, ani do rzeźników, ani do uczonych, ani do pisarzy, ani do młodzieży. Firmę i etykietki uważam za przesąd. Moje sanktuarium to ludzkie ciało, zdrowie, rozum, talent, natchnienie, miłość i absolutna wolność — wolność od przemocy i obłudy, jakąkolwiek przybrałyby postać. Oto program, którego bym się trzymał, gdybym był artystą dużej miary. [...]

62

Do A. Suworina

Moskwa, między 4 a 6 października 1888

[...] A co do „Myśli Rosyjskiej", nie ma tam w ogóle literatów, tylko wędzone śledzie, które znają się na literaturze jak kura na pieprzu. Ponadto dział bibliograficzny prowadzi dama. Jeżeli dzika kaczka, fruwająca pod obłokami, może gardzić kaczką domową, która brechta się w kałużach czy w nawozie i uważa, że tak trzeba, to przecież poeci i artyści też powinni mieć w pogardzie mądrość wędzonych śledzi. Jestem zły na ,,Myśl Rosyjską" i na całą moskiewską literaturę! [...]|

63

Do N. L e j k i n a

Moskwa, 5 października 1888

[...] Jeżeli pyta mnie Pan o zdanie, to przede wszystkim powiem, że ,,Satyra i nimfę" cenię o wiele mniej niż „Stukina i Chrustalnikowa"/1. „Satyr" to powieść czysto lokalna, petersburska, ogarniająca mały i od dawna znany wycinek. Żadna postać — Zakołow, Akulina, Pantielej, Tyczynkin, z wyjątkiem chyba Daniły, męża Akuliny — nie ma w sobie nic nowego. To wszystko starzy znajomi; ich romans to również stare dzieje, intrygi Katarzyny też nie nowe. Powieść czyta się lekko, przyjemnie, można się pośmiać, a pod koniec robi się człowiekowi trochę smutno — i nic więcej. Natomiast ,,Stukin", którego krytyka zignorowała, to rzecz całkiem nowa: pokazuje to, czego jeszcze żaden pisarz nie tknął. ,,Stukin" ma poważne znaczenie i dużą wartość (takie jest moje zdanie), i pozostanie bodaj jako jedyna pamiątka po skandalicznych aferach bankowych naszych czasów; w dodatku występują tam nie Katarzyna i nie Akulina, tylko grubsze ryby. ,,Satyr" ma dobre fragmenty, ale ,,Stukin" jest dobry w całości. Przepraszam za tę chaotyczną krytykę. Nie umiem krytykować. [...]

64

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, między 7 a 8 października 1888

Czyż i w ostatnim opowiadaniu1 nie widać ,,tender cji"? Pan mi kiedyś mówił, że w moich opowiadaniach brak elementów protestu, że się w nich nie czuje sympatii i antypatii. Ale czyż to opowiadanie nie jest od początku do końca protestem przeciwko kłamstwu? Czy to nie tendencja? Nie? A więc nie umiem gryźć albo gryzę jak pchła...

Boję się cenzury. Wykreśli tę scenę, w której opisuję Piotra w roli prezesa. Przecież dziś wszyscy prezesi sądów ziemskich są właśnie tacy! [...]

65

Do D. Grigorowicza

Moskwa, 9 października 1888

[...] Oczywiście, nagroda/1 to dla mnie wielkie szczęście i skłamałbym, gdybym powiedział, że się tym nie przejmuję. Czuję się tak, jakbym oprócz gimnazjum i uniwersytetu skończył jeszcze jakąś uczelnię. Wczoraj i dzisiaj chodzę cały dzień z kąta w kąt niby zakochany, nic nie robię, tylko myślę.

Naturalnie — i to nie ulega żadnej wątpliwości - tej nagrody nie zawdzięczam sobie. Są młodzi pisarze lepsi i potrzebniejsi ode mnie, na przykład Korolenko, wcale niezły pisarz i szlachetny człowiek, który z pewnością dostałby nagrodę, gdyby posłał książkę. Myśl o nagrodzie wysunął J. Połoński, Suworin temu przyklasnął i posłał moją książkę do Akademii. A w Akademii był Pan i bronił mnie własną piersią.

Zgodzi się więc Pan ze mną, że gdyby nie Wy trzej, nie zobaczyłbym tej nagrody jak własnych uszu. Nie chcę udawać skromnisia i twierdzić, że wszyscy trzej okazaliście stronniczość, że nie zasługuję na nagrodę itd. — byłoby to oklepane i nudne; chcę tylko powiedzieć, że to szczęście zawdzięczam nie sobie. Dziękuję więc stokrotnie i całe życie będę o tym pamiętał.

W małych pisemkach nie drukuję już nic od nowego roku. Mniejsze opowiadania drukuję w ,,Nowych Czasach'', a większe posyłam do „Wieści z Północy", gdzie mi płacą sto pięćdziesiąt rubli od arkusza. Z ,,Nowymi Czasami" nie zerwę, bo lubię Suworina, a zresztą „Nowe Czasy" to przecież nie jest małe pisemko/2. Nie mam żadnych ustalonych planów na przyszłość. Chciałbym pisać powieść/3, temat mam cudowny, chwilami aż mnie korci, żeby się już do niego zabrać, ale widocznie brak mi sił. Zacząłem — i boję się pisać dalej. Postanowiłem sobie, że powieść będę pisał bez pośpiechu, tylko w najlepszych chwilach, wciąż poprawiając ją i szlifując; popracuję nad nią kilka lat; żeby napisać ją od razu, w ciągu roku, brak mi odwagi, boję się, że mi sił nie wystarczy, a zresztą nie trzeba się śpieszyć. Mam dziwne usposobienie: w danej chwili nie lubię tego, co napisałem w zeszłym roku, zawsze wydaje mi się, że na przyszły rok będę mocniejszy niż teraz, dlatego właśnie nie chcę ryzykować i decydować się na stanowczy krok. Bo jeżeli powieść mi się nie uda, będę przegrany raz na zawsze.

Te myśli, typy kobiet i mężczyzn, obrazy przyrody, które nagromadziłem dla powieści, pozostaną całe i nietknięte. Nie roztrwonię ich na głupstwa, przysięgam Panu. Zamierzona powieść ogarnia sprawy kilku rodzin i obraz całego powiatu — jego lasy, rzeki, promy, kolej żelazną. W centrum stoją dwie główne postacie, męska i kobieca, wokół których grupują się inne figury szachowe. Nie wyrobiłem sobie jeszcze politycznego, religijnego i filozoficznego światopoglądu; zmieniam go co miesiąc, muszę więc poprzestać na samych opisach — jak kochają się, żenią, rodzą, umierają, jak mówią moi bohaterowie.

Zanim nadejdzie odpowiedni czas na powieść, będę pisał to, co lubię, to znaczy krótkie opowiadania do półtora arkusza czy jeszcze mniejsze. Rozwlekać błahy temat na wielkie płótno to nudne, chociaż finansowo korzystne. A napocząć duży temat i zużyć drogie mi pomysły i obrazy na terminową, codzienną robotę — szkoda. Poczekam na bardziej sprzyjającą chwilę. [...]

66

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 9 października 1888

[...} Bardzo Panu dziękuję za ostatni list. Pańska opinia jest dla mnie cenna. W Moskwie nie mam do kogo ust otworzyć, cieszę się więc, że moi zacni znajomi z Petersburga chętnie ze mną korespondują. Tak, najmilszy krytyku, ma Pan rację! Środkowa część mojego opowiadania/1 jest nudna, szara i monotonna. Pisałem ją leniwie i niedbale. Przyzwyczajony do krótkich opowiadań, składających się tylko z początku i zakończenia, zaczynam się nudzić i przeżuwać, kiedy dochodzę do środkowej części. Słusznie też nie ukrywa Pan swoich podejrzeń i pyta wprost: czy nie boję się, że mnie zaliczą do liberałów? Daje mi to okazję, żeby zajrzeć do własnego wnętrza. Myślę, że można mnie posądzić raczej o pijaństwo, obżarstwo, lekkomyślność, obojętność, o wszystko, prócz zamiaru udawania czegokolwiek... Nigdy niczego nie ukrywałem. Jeżeli lubię Pana albo Suworina, albo Michajłowskiego, to bynajmniej z tym się nie kryję. Jeżeli czuję sympatię do mojej bohaterki Olgi, liberałki i byłej słuchaczki kursów, to w opowiadaniu wcale tego nie ukrywam, co chyba jest dość widoczne. Nie ukrywam także szacunku dla ziemstwa, które lubię, ani dla sądu przysięgłych. Istotnie, w noweli budzi pewne wątpliwości chęć zrównoważenia plusów i minusów. Ale przecież nie równoważę konserwatyzmu i liberalizmu, które nie stanowią dla mnie sprawy zasadniczej, tylko — kłamstwo bohaterów i ich prawdę. Piotr kłamie i blaguje w sądzie, jest ciężki, beznadziejny, ale nie mogę ukryć, że z natury to dobry i miękki człowiek. Olga kłamie na każdym kroku, ale nie należy ukrywać, że ją te kłamstwa bolą. Ukrainofil nie jest żadnym argumentem. Nie miałem na myśli Pawła Lintwariowa/2. Boże uchowaj! Pan Paweł to mądry, skromny, dyskretny człowiek, który nikomu się nie narzuca. Ukrainofilstwo Lintwariowów jest po prostu przywiązaniem do ciepła, języka, stroju, w ogóle do rodzinnej ziemi. Jest sympatyczne i wzruszające. Ale miałem na myśli tych namaszczonych idiotów, którzy gromią Gogola za to, że nie pisał po chochłacku, tych sztywnych, nieudolnych, wyblakłych próżniaków, którzy mimo pustki w sercu i w głowie starają się uchodzić za coś lepszego, odgrywać jakąś rolę, i w tym celu przyklejają sobie do czoła etykietki. Co do człowieka lat sześćdziesiątych, to opisując go starałem się być ostrożny i zwięzły, chociaż właściwie zasługiwałby na dłuższy opis. Szczędziłem go. To wypłowiała, bezczynna, tępa figura, uzurpująca sobie lata sześćdziesiąte; w piątej gimnazjalnej złapała kilka cudzych myśli, ograniczyła się do nich i będzie je wałkować aż do śmierci. To nie szarlatan, tylko przygłupek, który wierzy w to, co ględzi, chociaż niewiele albo wcale nie rozumie tego, o czym ględzi. Jest głupi, głuchy, bezduszny. Gdyby Pan słyszał, jak on w imię lat sześćdziesiątych, których nie pojął, miesza z błotem teraźniejszość, której nie widzi: szkaluje studentów, uczennice, kobiety, pisarzy, wszystko, co dzisiejsze, i właśnie w tym widzi istotną treść człowieka lat sześćdziesiątych. Jest nudny jak pustka, a dla tych, którzy mu ufają, szkodliwy jak suseł. Lata sześćdziesiąte to czasy święte, pozwolić więc głupim susłom, żeby je sobie uzurpowały, to znaczy pozwolić na splugawienie tych czasów. Nie, nie wykreślę ani ukrainofila, ani tego durnia, który mi obrzydł/3. Miałem go dość już w gimnazjum, mam go dość i dzisiaj. Kiedy opisuję tego rodzaju indywidua albo mówię o nich, wcale nie myślę o konserwatyzmie czy liberalizmie, lecz o ludzkiej głupocie i pretensjach. [...]

Słusznie też Pan zauważył, że człowiek, który przed chwilą płakał, nie może kłamać. Ale tylko częściowo słusznie. Kłamstwo jest jak alkoholizm. Kłamcy kłamią nawet w obliczu śmierci. W tych dniach usiłował popełnić samobójstwo pewien oficer z arystokracji, narzeczony naszej znajomej. Ojciec tego narzeczonego, generał, nie odwiedza syna w lecznicy i nie odwiedzi, dopóki się nie dowie, jak przyjęto to samobójstwo w wyższych sferach, [...l

67

Do A. Masłowa (Bieżeckiego)

Moskwa, połowa października 1888

[...] „Sewilski uwodziciel"/1 napisany jest wierszem, wymaga specjalnych dekoracji, kostiumów i oczywiście więcej niż dwóch czy trzech prób; dlatego Korszowi to na nic. Tam mają wzięcie lekkie sztuki o charakterze wodewilowym, po trzy, cztery akty — zawsze salony, tarasy wychodzące na ogród, lokaje-dowcipnisie i oczywiście wdówki. Aktor Gradow-Sokołow, który w teatrze Korsza dzierży władzę generał-gubernatora, miał czelność wystawić ,,Świętoszka". Kiedy zapytano go, po co to czyni, odpowiedział: „Co robić, kochasiu? Prasa tego chce".

W dodatku Petipas, którego Moskwa wygwizdała, chce uciekać do Petersburga.

Niech Pan napisze lekką trzy-czteroaktową komedię z życia inteligentów średniego kalibru. Element wojskowy (z wyjątkiem dymisjonowanych) cenzura skreśla. Jeżeli czasu brak na dużą sztukę, niech Pan napisze coś w jednym akcie. W tym sezonie pójdą dwie moje jednoaktówki: jedna u Korsza, druga na państwowej scenie. Obie napisałem w wolnych chwilach. Nie lubię teatru — szybko się męczę, ale lubię oglądać wodewile. [...]

68

Do A.Łazariewa (Gruzińskiego)

Moskwa, 20 października 1888

[...] O ile pamiętam, nie nazywałem Pana pochlebcą i z panem się nie sprzeczałem; mówiłem tylko, że nawet wielkim pisarzom grozi niebezpieczeństwo, że się wypiszą, znudzą czytelnika, zboczą na manowce i zejdą ze sceny. Mnie osobiście grozi to bardzo poważnie, czemu Pan jako mądry człowiek nie będzie chyba zaprzeczał. Po pierwsze — jestem ,,ów bezrodny fortuny beniaminek godny" /1, Potiomkin w literaturze wyłoniony z odmętów ,,Rozrywki" i ,,Fali", mieszczanin szlachcicem, a tacy ludzie nie wytrzymują długo, bo i struna pęka, kiedy się ją zbyt gwałtownie naciąga. Po drugie, najbardziej narażony na wykolejenie jest ten pociąg, który chodzi nieustannie, co dzień, bez względu na pogodę i ilość paliwa... [...]

Podobają mi się Pańskie opowiadania; z roku na rok pisze Pan coraz lepiej, czyli — z większym talentem i rozumem. Ale może się Pan spóźnić. Trzeba się śpieszyć. Jeżeli Pan się nie zdobędzie na forsowny marsz, to przegra: Pańskie miejsce zajmą inni.

Pana wady: w swoich opowiadaniach boi się Pan dać ujście temperamentowi, boi się Pan porywów i błędów, czyli właśnie tego, po czym poznaje się talent. Pan zanadto wygładza i szlifuje, a wszystko, co wydaje się Panu śmiałe czy brutalne, czym prędzej zamyka Pan w nawias albo cudzysłów (np. „We dworze"). Na miłość boską, rzuć Pan te nawiasy i cudzysłowy! Dla zdań wtrąconych najlepszy znak to podwójny myślnik. Cudzysłowów używają dwie kategorie pisarzy: nieśmiali i pozbawieni talentu. Ci pierwsi boją się własnej śmiałości i oryginalności, ci drudzy (jak Niefiedow i częściowo Boborykin) przez użycie cudzysłowu chcą powiedzieć: popatrz, czytelniku, jaki oryginalny, śmiały i nowy wyraz wymyśliłem!

I niechże Pan nie naśladuje Bilibina! Trzeba być męskim, mocnym, a Pan przy opisie miodowego miesiąca itd. uderza w sentymentalno-figlarny starczy ton, zupełnie jak Bilibin, Nie trzeba, naprawdę... Opisy przyrody ma Pan niezłe; słusznie Pan robi, że stara się unikać drobiazgowości i pedanterii. Ale znowu trzyma Pan na uwięzi swój temperament. Dlatego brak Panu oryginalnych chwytów. Kobiety należy tak opisywać, aby czytelnik czuł, że jest Pan nieskrępowany, bez marynarki i krawata, przyrodę — tak samo. Więcej swobody... [...]

69

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 25 października 1888''

[...] Teraz o zawiści. Jeżeli istotnie nagrodę przyznano mi niesłusznie, to z drugiej strony zawiść ta nie płynie z czystego źródła. Moralne prawo do niezadowolenia i zazdrości mają tylko ci, którzy są ode mnie lepsi czy tacy sami, bynamniej jednak nie p. Leman i S-ka, bo przecież własnym łbem utorowałem im drogę do miesięczników i do tejże nagrody! Te sukinsyny nie powinny zazdrościć, tylko się cieszyć. Nie mają za grosz ani patriotyzmu, ani zamiłowania do literatury, jedynie małe ambicyjki. Gotowi są powiesić mnie i Korolenkę z zazdrości o nasze sukcesy. A gdybyśmy z Korolenką byli geniuszami, wybawili ojczyznę, wznieśli świątynię Salomonową, otaczałaby nas jeszcze większa nienawiść, ponieważ p. Lemana i S-ki zupełnie nie obchodzi ojczyzna czy literatura — to dla nich fraszka; widzą tylko własne niepowodzenia i cudze sukcesy, a resztę pal sześć. Kto nie umie służyć, temu nie wolno panować; kto nie umie się cieszyć z cudzych sukcesów, ten gwiżdże na interesy społeczeństwa i temu nie wolno powierzać społecznych spraw. [...]

70

Do A. Suworina

Moskwa, 27 października 1888

[...] Czasami głoszę herezje, ale do kompletnej negacji problemów w sztuce nigdy jednak nie doszedłem. W rozmowach z bracią piszącą zawsze obstaję przy tym, że rozstrzyganie czysto fachowych problemów nie jest rzeczą pisarza. Niedobrze, gdy artysta zabiera się do tego, na czym się nie zna. Od spraw fachowych są fachowcy; niech oni rozprawiają o wspólnocie gminnej, losach kapitału, o szkodliwości pijaństwa, o butach, chorobach kobiecych... Artysta zaś powinien wypowiadać się o tym, na czym się zna; jego zasięg jest tak samo ograniczony, jak zasięg każdego fachowca — powtarzam to i zawsze przy tym obstaję. Że w jego domenie nie ma pytań, tylko same odpowiedzi, może twierdzić jedynie ten, kto nigdy nie pisał i nie miał do czynienia z obrazowaniem. Artysta obserwuje, wybiera, domyśla się, komponuje — już same te czynności są uwarunkowane jakimś problemem; jeżeli nie postawił przed sobą problemu na samym początku, to czego właściwie ma się domyślać i co wybierać? Streszczam się i kończę na psychiatrii: jeżeli w sztuce odrzucimy problematykę i zamierzenia, to dojdziemy do wniosku, że artysta tworzy przypadkowo, bez żadnych intencji, pod wpływem afektu; gdyby więc jakikolwiek autor pochwalił się przede mną, że napisał opowiadanie bez obmyślonych z góry założeń, tylko z natchnienia, nazwałbym go wariatem.

Słusznie, że wymaga Pan od artysty świadomego stosunku do pracy, ale myli Pan dwa pojęcia: rozstrzygnięcie problemu i właściwe postawienie problemu. Tylko to drugie obowiązuje artystę. W ,,Annie Kareninie" i w „Onieginie" żaden problem nie jest rozstrzygnięty, ale oba utwory całkowicie Pana zadowalają, ponieważ wszystkie problemy są tam postawione właściwie. Sąd musi tylko zadawać właściwe pytania, a sędziowie przysięgli niech rozstrzygają, każdy według własnego uznania. [...]

Pisze Pan, że bohater moich ,,Imienin" to postać, nad którą należałoby popracować. Boże, przecież nie jestem nieczułym bydlakiem, więc to rozumiem! Rozumiem, że sam przycinam swoich bohaterów, psuję ich, że tyle dobrego materiału marnuję niepotrzebnie... Mówiąc uczciwie chętnie posiedziałbym nad ,,Imieninami" pół roku. Jestem bardzo wygodny i wcale nie palę się do zbyt szybkich publikacji. Najchętniej bym ,,z sensem, z miarą, uczuciowo" opisał mojego bohatera w całości — jego przeżycia przy porodzie żony, sąd nad nim, jego ohydne samopoczucie po wyroku uniewinniającym, opisałbym, jak lekarz i pielęgniarka piją w nocy herbatę, opisałbym deszcz... To by mi sprawiło prawdziwą rozkosz, bo lubię grzebać się i guzdrać. Ale jak to zrobić? Zaczynam opowiadanie 10 września wiedząc, że muszę je skończyć 5 października — ostateczny termin; jeżeli się spóźnię, to zrobię zawód i nie dostanę pieniędzy. Początek piszę spokojnie, nie krępuję siebie, ale w środku już zaczynam niepokoić się i drżeć, że opowiadanie będzie za długie; muszę pamiętać, że „Wieści z Północy" nie mają za dużo pieniędzy i że jestem jednym z najkosztowniejszych autorów. Dlatego początek brzmi u mnie zawsze obiecująco, jak bym zaczynał powieść; środek jest zmięty, nijaki, a zakończenie fajerwerkowe, jak w krótkich opowiastkach. Z konieczności, zabierając się do opowiadania, człowiek najpierw myśli o jego ramach: z całego mnóstwa bohaterów i półbohaterów bierze tylko jedną postać — żonę czy męża — ustawia tę postać na jakimś tle i maluje tylko ją, tylko ją podkreśla, a resztę rozrzuca po tle, jak garść miedziaków, aż powstaje coś w rodzaju firmamentu: jeden duży księżyc i wokół mnóstwo małych gwiazd. Ale księżyc zazwyczaj się nie udaje, bo widzi go się dobrze dopiero wtedy, gdy i gwiazdy są widoczne, a u mnie gwiazdy są ledwie naszkicowane. W ten sposób zamiast literatury robię jakąś łataninę. Jak na to zaradzić? Nie wiem, zupełnie nie wiem. Zaufam czasowi, który jest najlepszym lekarzem.

Mówiąc uczciwie, moja praca literacka jeszcze się w ogóle nie zaczęła, mimo że dostałem nagrodę. Tkwią mi w głowie tematy do pięciu opowiadań i dwóch powieści. Pomysł jednej z powieści zmienił się już dawno i niektóre postacie zestarzały się, zanim zostały stworzone. Mam w głowie całą armię ludzi, którzy chcą wyjść i oczekują tylko rozkazu. Wszystko, co napisałem dotychczas, to głupstwo w porównaniu z tym, co chciałbym napisać i co pisałbym z rozkoszą. Obojętne, czy piszę ,,Imieniny", czy ,,Światła", czy wodewil, czy list do przyjaciela — wszystko jest nudne, Mechaniczne, bezkrwiste i nieraz aż mi przykro, że jakiś krytyk przywiązuje wagę na przykład do ,,Świateł", bo mam wrażenie, że oszukuję go moimi utworami, jak oszukuję wielu ludzi zbyt poważną czy zbyt wesołą twarzą... Powodzenie wcale mnie nie cieszy; tematy, które tkwią w głowie, są zazdrosne o to, co już napisałem; przykro mi, że bzdura już jest zrobiona, a dobre rzeczy poniewierają się jak w rupieciarni. Oczywiście, w tym lamencie sporo przesady, wiele rzeczy to imaginacja, ale jakaś część prawdy jest, i to spora. Co nazywam dobrymi rzeczami? Te obrazy,, które uważam za najlepsze, które kocham i zazdrośnie chowam, żeby ich nie zmarnować i nie okaleczyć dla terminowych ,,Imienin"... Jeżeli ta miłość się myli, to widocznie nie mam racji, ale przecież możliwe, że się nie myli! Albo jestem dureń i zarozumialec, albo istotnie mam tego rodzaju organizację duchową, że mogę zostać dobrym pisarzem; wszystko, co teraz piszę, nie podoba mi się, nudzi mnie, a wszystko, co tkwi w mojej głowie, interesuje mnie, wzrusza i podnieca — stąd wniosek, że wszyscy robią nie to, co trzeba, że tylko ja znam tajemnicę, jak należy robić. Prawdopodobnie wszyscy ludzie pióra myślą właśnie tak. A zresztą tu sam diabeł kark sobie skręci. [...] J

71

Do A. Suworina

Moskwa, 3 listopada 1888

[...] W „Wieściach z Północy" (listopad) jest artykuł poety Mereżkowskiego o mojej osobie/1. To długi artykuł. Polecam Pańskiej uwadze jego zakończenie. Jest charakterystyczne. Mereżkowski to jeszcze bardzo młody człowiek, student, bodajże przyrodnik. Ten, kto opanował metodę naukową i umie naukowo myśleć, przeżywa mnóstwo czarownych pokus. Archimedes chciał poruszyć z posad ziemię, a dzisiejsi zapaleńcy chcą ogarnąć rozumem rzeczy nieogarnione, chcą znaleźć biologiczne prawa twórczości, ustalić ogólną zasadę i formuły, według których artysta, czujący to wszystko instynktownie, tworzy kompozycje muzyczne, pejzaże, powieści itd. Te formuły prawdopodobnie w przyrodzie istnieją. Wiemy, że istnieje a, b, c, d; do, re, mi, fa, sol, istnieje linia krzywa i prosta, koło, kwadrat, barwa zielona, czerwona, granatowa... wiemy, że to wszystko w pewnym układzie daje melodię albo wiersz, albo obraz, podobnie jak pierwiastki chemiczne w pewnym układzie tworzą drzewo, kamień czy morze, ale wiemy tylko tyle, że jakiś układ istnieje, jego zasady natomiast są dla nas tajemnicą. Ten, kto opanował metodę naukową, czuje sercem, że między kompozycją muzyczną a drzewem jest coś wspólnego, że jedno i drugie zostało stworzone według równie konsekwentnych, prostych praw. Stąd pytanie: jakie są te prawa? Stąd pokusa, żeby opisać fizjologię twórczości (Boborykin), a u młodych i bardziej nieśmiałych — żeby powoływać się na naukę i prawa przyrody (Mereżkowski). Fizjologia twórczości w przyrodzie prawdopodobnie istnieje, ale wszelkie marzenia o niej trzeba uciąć w zarodku. Jeżeli krytycy staną na gruncie nauki, nic dobrego stąd nie wyniknie: stracą dziesiątki lat, naprodukują mnóstwo balastu, zagmatwają jeszcze bardziej całą sprawę — i tyle. Myśleć naukowo nigdy nie zawadzi, ale sęk w tym, że naukowe myślenie o twórczości siłą rze­czy zostanie w końcu sprowadzone do szukania „komórek" czy „centrów" kierujących zdolnościami twórczymi, a później jakiś tępy Niemiec odkryje te komórki gdzieś w skroniowych płatach mózgu, drugi Niemiec nie zgodzi się z nim, trzeci się zgodzi, a Rosjanin przejrzy artykuł o komórkach i machnie referat w „Wieściach z Północy", „Wieści z Europy" zaczną ten referat analizować — i w rosyjskiej atmosferze przez parę lat będzie panoszyć się zaraźliwa brednia, która tępakom da zarobek i popularność, a mądrych ludzi przyprawi o irytację.

Dla tych, których nęci metoda naukowa, którzy mają od Boga rzadki dar naukowego myślenia, istnieje, moim zdaniem, jedyne wyjście: filozofia twórczości. Można zebrać razem wszystkie najlepsze dzieła, stworzone przez artystów w różnych epokach, i korzystając z metody naukowej uchwycić to coś, co je łączy, upodabnia do siebie i decyduje o ich wartości. Właśnie to, co łączy, stanie się prawem. Dzieła, które nazywamy nieśmiertelnymi, mają bardzo dużo wspólnych cech; gdybyśmy je pozbawili tego, co wspólne, straciłyby swoją wartość i urok. A więc to, co wspólne, jest czymś koniecznym i stanowi conditio sine qua non dla każdego dzieła, które pretenduje do nieśmiertelności.

Dla młodzieży pożyteczniejsze jest pisanie krytyk niż wierszy. Mereżkowski pisze gładko i młodzieńczo, ale na każdej stronie tchórzy, robi zastrzeżenia, idzie na ustępstwa — to dowód, że nie przemyślał sprawy do końca... Mnie nazywa poetą, moje opowiadania — noweletkami, moich bohaterów — pechowcami, czyli kiśnie w szablonie. Czas by już dać spokój tym pe­chowcom, niepotrzebnym ludziom itd. i powiedzieć coś od siebie. Mereżkowski nazywa pechowcem mojego zakonnika, który układa antyfony. To ma być pechowiec? Daj Boże każdemu tak żyć: i w Boga wierzył, i głodu nie zaznał, i komponować umiał... Dzielić świat na szczęściarzy i pechowców to tyle, co patrzeć na naturę ludzką z ciasnego, tendencyjnego punktu widzenia... Czy Pan jest szczęściarzem? A ja? A Napoleon? A Pański lokaj Wasilij? Jakie tu są kryteria? Trzeba być Bogiem, żeby móc odróżnić szczęściarzy od pechowców i nie pomylić się... Idę na bal.

Wróciłem z balu. Celem towarzystwa/2 — ,, jednoczenie się". Jakiś uczony Niemiec przyzwyczaił kota, mysz, jastrzębia i wróbla do jedzenia ze wspólnej miski. Ten Niemiec miał system, a towarzystwo nie ma żadnego. Nuda śmiertelna. Wszyscy chodzili z kąta w kąt i udawali, że się nie nudzą. Jakaś panna śpiewała, Leński/3 czytał moje opowiadanie (notabene jeden z obecnych powiedział: „Opowiadanie słabiutkie", a Lewiński/4 był na tyle głupi i okrutny, że przerwał mu:

,,A to właśnie autor! Pozwoli pan, że go przedstawię" i ten ze wstydu zapadł się pod ziemię); potem były tańce, marna kolacja i cygaństwa kelnerów przy rachunku... Jeżeli aktorzy, malarze i pisarze istotnie stanowią najlepszą część społeczeństwa, to wielka szkoda. Ładne to musi być społeczeństwo, którego najlepsza część razi swoim ubóstwem kolorytu, pragnień, zamiarów, brakiem smaku, pięknych kobiet, inicjatywy... Ustawią w przedpokoju japońską kukłę, wetkną w kąt chiński parasol, na poręczy schodów powieszą dywan i myślą, że to artyzm. Chiński parasol jest, a gazet nie ma. Jeżeli artysta urządzając sobie mieszkanie poprzestaje na muzealnej kukle z halabardą, na tarczach i wachlarzach zawieszonych na ścianach, jeżeli to wszystko nie jest przypadkowe, lecz przemyślane i podkreślone, to żaden z niego artysta, tylko celebrująca małpa. [...]

72

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 7 listopada 1888

[…] Błagam, niech Pan z łaski swojej przestanie kochać się w teatrze. Naprawdę, dobrego w nim niewiele. To, co dobre, wyolbrzymiają tam bez opamiętania, a to, co wstrętne, maskują. Myślę, że W. Krylów/l z całego serca nienawidzi kulis, galerii, aktorów i aktorek i dlatego ma takie powodzenie. Jest zimny, twardy, nic nie owija w bawełnę... Nie ma racji, że jest zimny drań, ale ma głęboką rację, że obojętnie i bez złudzeń patrzy na sprawę teatru i na ludzi, którzy się przy tej sprawie kręcą. Teatr współczesny to wysypka, to brzydka choroba miast. Trzeba wymiatać tę chorobę miotłą, ale kochać ją — nigdy, bo to niezdrowe. Pan będzie przeczył i powie stary frazes: teatr jest szkołą, teatr kształci itd. A ja Panu powiem to, co zaobserwowałem: dzisiejszy teatr nie wznosi się ponad tłum, przeciwnie, życie tłumu jest wyższe i rozumniejsze od teatru; czyli że to żadna szkoła, tylko coś zupełnie innego. [...]

73

Do A. Suworina

Moskwa, 7 listopada 18ft

[...] Za lichotę naszych teatrów nie można winić publiczności. Bo publiczność jest zawsze i wszędzie jednakowa: mądra i głupia, serdeczna i bezlitosna - zależnie od nastroju. Zawsze była stadem, któremu potrzeba dobrych pastuchów i psów, zawsze szła tam, dokąd prowadziły ją pastuchy i psy. Oburza Pana, że publiczność zaśmiewa się z płaskich dowcipów i oklaskuje szumne frazesy; ale przecież to ona, ta sama głupia publiczność, wykupuje bilety na ,,Otella", a słuchając opery „Eugeniusz Oniegin" płacze, gdy Tatiana pisze list.

Publiczność, choćby była najgłupsza, w sumie i tak jest bardziej mądra, życzliwa i szczera niż Korsz, aktorzy i dramaturgowie, jakkolwiek Korszowi i aktorom wydaje się, że to oni są mądrzejsi. Obopólne nieporozumienie. [...]

74

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 10 listopada 1888

[...] Czytał Pan bezczelny artykuł Eugeniusza Garszyna w „Dniu"? Dostałem go od „życzliwego". Jeżeli nie, to proszę przeczytać1.

Oceni Pan całą szczerość nieszczęsnego Eugeniusza, jeżeli przypomni Pan sobie, jak on mnie przedtem beształ. Takie artykuły dlatego budzą niesmak, że są podobne do szczekania psa. Ale co oszczekuje rzeczony Eugeniusz? Wolność twórczości, przekonań, wolność jednostek... Należy kisnąć w szablonie, w rutynie, trzymać się ściśle oficjalnych ram, bo niech tylko pismo czy pisarz pozwoli sobie na minimalną niezależność, zaraz zacznie się szczekanie.

Rzeczony Eugeniusz nazywa mnie „nowoczasowcem" i łaskawie chwali za „krnąbrny duch". Pewnie w ,,Dniu" kiepsko z wypłatami i chłopak chciałby się podlizać „Nowym Czasom".

Ale dziwna rzecz! Sprawozdawca sądowy przy opisie oskarżonego stara się zachować przyzwoity ton obowiązujący wszędzie; natomiast panowie krytycy, którzy gromią przecież nie rabusiów czy zbójów, tylko nas, używają tak przyjemnych określeń, jak hołota, szczeniaki, młokosy... Czy jesteśmy gorsi od oskarżonych? [...]

75

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 11 listopada 1888

[...] Chce Pan podyskutować ze mną na temat teatru? Bardzo proszę, ale nie przekona mnie Pan do szafotu, na którym ścina się dramaturgów. Współczesny teatr to świat chaosu, Karpowów/1, tępoty i blagi. W tych dniach pochwalił mi się Karpow, że w swoich arcygrafomańskich „Krokodylich łzach" nawymyślał „liberalnym żółtodziobom" i że dlatego sztuka się nie podobała i ściągnęła na siebie gromy. Po tej rozmowie jeszcze bardziej znienawidziłem teatr, a pokochałem tych fanatyków-męczenników, którzy dokładają wysiłków, żeby był czymś sensownym i nieszkodliwym. [...]

76

Do A. Suworina

Moskwa, 11 listopada 1888

[...} Dziś skończyłem opowiadanie do Garszynowskiej księgi/l — jakby mi kamień z serca spadł. W tym opowiadaniu wyraziłem mój nikomu niepotrzebny pogląd na tak niezwykłych ludzi jak Garszyn. Spłodziłem niemal 2000 wierszy. Mówię tam dużo o prostytucji, ale nie podsuwam żadnych rozstrzygnięć. Czemu w Pańskiej gazecie nie pisze się o prostytucji? Przecież to straszliwe zło. Nasz zaułek Sobolewski jest targowiskiem niewolnic. [...]

77

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 13 listopada 1888

[...] To opowiadanie zupełnie się nie nadaje do lektury rodzinno-almanachowej, brak mu wdzięku, zalatuje rynsztokiem. Ale przynamniej mam spokojne sumienie: po pierwsze, dotrzymałem słowa, po drugie, złożyłem hołd pamięci Garszyna, tak jak chciałem i mogłem. Jako lekarz myślę, że cierpienie psychiczne opisałem zgodnie z prawdą, według wszystkich zasad psychiatrii/1. [...]

Artykuł Mereżkowskiego/2, jeśli go potraktujemy jako zapowiedź poważniejszej krytyki, jest zjawiskiem bardzo przyjemnym. Największa jego wada to brak prostoty. Druga wada: autor nie przemyślał sprawy do końca i sam nie jest dostatecznie przekonany; widać to z tego, że co chwila idzie na ustępstwa i miesza różne pojęcia; tu i ówdzie jaskrawa przesada, niejasności. Nieporozumieniem jest także przypis redakcji/3, którego w żaden sposób nie mogę pojąć. O jakich współpracownikach mowa? Niech więc przy każdym artykule Protopopowi/4 dadzą przypis: ,,Mimo że Czechowowi ten artykuł się nie podoba, my go jednak zamieszczamy". Redakcja odpowiada za każde słowo na równi z autorem; winę za wszystko ponosi autor i redakcja, osoby trzecie są tu zbyteczne. Ten, kto się nie zgadza, niech napisze artykuł polemiczny, ale nie uchodzi napadać zza węgła. Redakcję, jakakolwiek by była, obowiązuje całkowita samodzielność — przynajmniej w pojęciu czytelników — skoro już jest redakcją. [...]

78

Do A. Suworina

Moskwa, 15 listopada 1888

I...] „Imieninami" najbardziej dogodziłem damom. Gdziekolwiek przyjdę, wszędzie aż pieją. Doprawdy, warto być lekarzem i znać się na tym, o czym się pisze. Damy twierdzą, że poród opisany jest zgodnie z prawdą. W opowiadaniu do księgi pamiątkowej Garszyna opisałem cierpienia psychiczne.

Jak Pańskie opowiadanie? Jestem go ciekaw. Nie sądzę, żeby się Panu całkiem udało, ale wiem, że przeczytam je z wielkim zainteresowaniem. Wyczuwa się u Pana zbyt wiele wysiłku, nieufności do siebie, przesadnej sumienności, trzyma Pan siebie na uwięzi, czyli nie jest Pan swobodny; na przykład: w obawie, że nie wypowiada się Pan dość precyzyjnie, że Pana nie zrozumieją, uważa Pan za konieczne motywować każdą sytuację i gest. Riepina/1 mówi: ,,Otrułam się", ale Panu to nie wystarcza, każe więc jej Pan powiedzieć jeszcze parę niepotrzebnych zdań i w ten sposób dla przesadnej sumienności poświęca Pan prawdę. Nie sądzę, żeby ta cecha była u Pana czymś wrodzonym. To raczej nawyk patrzenia na wszystko okiem publicysty. Stary żołnierz, o czymkolwiek będzie mówił, zawsze nawiąże do wojny, podobnie i Pan wszystko podciąga pod publicystykę. Gdyby Pan napisał z dziesięć opowiadań i z pięć sztuk, wtedy rzecz wyglądałaby inaczej: wprawa przemogłaby złe nawyki...

79

Do A. Suworina

Moskwa, między 20 a 25 listopada 1888

[...] Ach, jakie zacząłem opowiadanie!/1 Przywiozę je i poproszę, żeby Pan przeczytał. Piszę o miłości. Użyłem formy szkicowo-beletrystycznej. Przyzwoity człowiek porwał przyzwoitemu człowiekowi żonę i wypowiada w liście swój pogląd na to; żyje z nią — znów pogląd; rozchodzi się — jeszcze raz pogląd. Mimochodem wspominam o teatrze, o uprzedzeniach „różnicy przekonań", o Drodze Wojenno-Gruzińskiej, o życiu rodzinnym, o niedostosowaniu współczesnego inteligenta do tego życia, o Pieczorinie, Onieginie, Kazbeku... Taki groch z kapustą, że nie daj Boże. Mózg wymachuje skrzydłami, ale dokąd lecieć — tego nie wiem.

Pisze Pan o pisarzach, że to wybrańcy Boży. Nie będę się sprzeczał. Szczegłow nazywa mnie Potiomkinem w literaturze, nie mam więc prawa mówić o drodze cierniowej, rozczarowaniach itd. Nie wiem, czy kiedykolwiek cierpiałem więcej niż szewcy, matematycy, konduktorzy; nie wiem, czy przez usta moje przemawia Bóg, czy ktoś gorszy. Pozwolę sobie skonstatować tylko jedną drobną, wypróbowaną na własnej skórze przykrość, którą pewnie i Pan zna z własnego doświadczenia. Chodzi o rzecz następującą. I Pan, i ja lubimy zwykłych ludzi, ale oni lubią nas za to, że jesteśmy ich zdaniem niezwykli. Mnie na przykład wszędzie zapraszają, wszędzie karmią i poją jak generała na weselu; moja siostra się oburza, że wszędzie ją zapraszają, ponieważ jest siostrą pisarza. Nikt nie chce nas traktować jak zwykłych ludzi. Stąd wniosek, że jeśli pewnego dnia nasi mili znajomi dostrzegą w nas zwykłych śmiertelników, to przestaną nas lubić i spojrzą na nas z politowaniem. A to przykre. Przykre też, że lubią w nas właśnie to, czego my nieraz w sobie nie lubimy i nie szanujemy. [...]

80

Do H. Lintwariowej

Moskwa, 23 listopada 1888

[—] Chcę uczyć się od Leńskiego wymowy i dykcji. Wydaje mi się, że gdybym nie miał skłonności do jąkania, wyrobiłbym się na niezgorszego adwokata. Umiem mówić krótko o rzeczach długich.

81

Do A. Suworina

Moskwa, 28 listopada 1888

[...] Opowiadanie wychodzi jakoś dość nudnawo. Wprawiam się w „refleksje" i usiłuję odbiegać od potocznego języka. Zanim przystąpię do powieści, powinienem się nauczyć swobodnego przekazywania myśli w formie beletrystycznej. Właśnie jestem pochłonięty tą tresurą. Dam Panu do przeczytania. Jeżeli moje próby zdadzą się na coś, to niech je Pan drukuje; jeżeli nie, to proszę powiedzieć szczerze. Mam dużo nieprzydatnego towaru, ale bynajmniej nie rozpaczam, że go nie daję do druku. Temat opowiadania jest następujący: leczę pewną młodą damę, poznaję jej męża, przyzwoitego człowieka bez ustalonych przekonań i światopoglądu; w różnych sytuacjach — jako obywatel miasta, kochanek, mąż, człowiek myślący — z konieczności styka się on z szeregiem problemów, które za wszelką cenę musi rozstrzygnąć. Ale jak je rozstrzygać nie mając światopoglądu? Jak? Znajomość naszą wieńczy to, że on mi daje swój rękopis — swój „szkic autobiograficzny" składający się z szeregu krótkich rozdziałów. Wybieram te rozdziały, które uważam za najciekawsze, i raczę nimi łaskawego czytelnika. Opowiadanie zaczyna się od rozdziału VII, a kończy się na tym, co znane jest od dawna — że świadome życie bez ustalonego światopoglądu to nie życie, tylko męka, zgroza. Piszę o mężczyźnie młodym, zdrowym, kochliwym, co to umie i popić, i pofilozofować, i przyrodą się nacieszyć — nie o książkowym, rozczarowanym bohaterze, ale o całkiem zwykłym człowieku.

Z tego wszystkiego wychodzi mi nie tyle opowiadanie, co felieton1. [...]

82

Do A. Suworina

Moskwa, 23 grudnia 1888

[...} Krytyki nie mamy. Zakisły w szablonie Tatiszczew, osioł Michniewicz i obojętny Burienin — oto cała rosyjska potęga krytyczna. Pisać dla tej potęgi nie warto, podobnie jak nie warto dawać kwiatów do wąchania temu, kto ma katar. Są chwile, kiedy zupełnie upadam na duchu. Dla kogo i po co piszę? Dla czytelników? Ale nie widzę ich i jeszcze mniej w nich wierzę niż w diabła: są niewykształceni, źle wychowani, a najlepszym z nich w stosunku do nas brak rzetelności i szczerości. Nie mogę zrozumieć, czy jestem potrzebny czytelnikom, czy nie. Burienin twierdzi, że nie jestem potrzebny i że zajmuję się głupstwami, Akademia przyznała mi nagrodę — tu sam diabeł kark sobie skręci. Pisać dla pieniędzy? Ale skoro ich nigdy nie mam, nie obchodzą mnie prawie nic. Dla pieniędzy pracuję bez zapału. Pisać dla pochwał? Ale one mnie tylko złoszczą. Towarzystwo literackie, Jewreinowa/1, Pleszczejew, studenci, pannice itp. trąbili o moim „Ataku", że aż strach, ale opis pierwszego śniegu zauważył tylko Grigorowicz. Itd., itd. A gdyby u nas istniała krytyka, wiedziałbym wtedy, że stanowię jakiś materiał — wszystko jedno dobry czy zły — że ludziom, którzy się poświęcili studiowaniu życia, jestem tak samo potrzebny, jak astronomowi gwiazda. Wówczas pracowałbym co sił i wiedziałbym, dla kogo pracuję. Ale dziś ja, Pan, Murawlin i inni przypominamy maniaków, którzy piszą książki i sztuki wyłącznie dla własnej przyjemności. Własna przyjemność to oczywiście dobra rzecz; ma się ją, póki się pisze, a co dalej?

Jednakże... zamykam klapę bezpieczeństwa. Słowem, martwi mnie los Tatiany Riepiny/2, żal mi jej — nie dlatego, że się otruła, ale dlatego, że przeżyła swoje, umarła w mękach i została opisana całkiem niepotrzebnie, bez najmniejszego pożytku dla ludzi. Zginęło bez śladu całe mnóstwo plemion, języków, religii, kultur, zginęło dlatego, że wówczas nie było historyków i biologów. Podobnie ginie w naszych oczach mnóstwo żywotów i dzieł sztuki — dlatego, że kompletnie nie ma krytyki. Niektórzy twierdzą, że u nas krytyka i tak jest niepotrzebna, bo wszystkie współczesne dzieła są marne i ubogie. Ale to ciasny pogląd. Życie poznaje się nie tylko z plusów, ale i z minusów. Już samo stwierdzenie, że lata osiemdziesiąte nie dały ani jednego pisarza, zawiera materiał na pięć tomów. [...]

Przed chwilą otrzymałem Pański list. Nieobecność Saszy pod koniec czwartego aktu razi Pana/3. Tak być powinno. Niech cała publiczność zauważy, że Saszy nie ma. Twierdzi Pan, że ona koniecznie powinna się ukazać, że jakoby prawa sceny tego wymagają. Dobrze, niech się ukaże, ale co powie? Jakie słowa? Tego rodzaju pannice (bo to nie panna, tylko właśnie pannica) mówić nie umieją i nie powinny. Dawna Sasza miała coś do powiedzenia i była sympatyczna, ale ta nowa swoim wejściem tylko rozdrażni widzów. Przecież nie może rzucić się Iwanowowi na szyję i powiedzieć ,,kocham pana". Przecież ona nie kocha i do tego się przyznała. Żeby pokazać Saszę w finale, trzeba ją przebudować od samego początku. Mówi Pan, że nie ma ani jednej kobiety i że to nuży. Owszem, w finale mogą się ukazać i ująć za Iwanowem tylko dwie kobiety, które go kochały naprawdę: jego rodzona matka oraz Żydowica. Ale ponieważ obydwie umarły, to nie ma o czym mówić. Sierota niech zostanie sierotą, i pal go sześć.

,,Niedźwiedź" wyjdzie w drugim wydaniu. A Pan powiada, że nie jestem pierwszorzędnym dramaturgiem. Wymyśliłem dla Sawiny/4, Dawydowa i ministrów wodewil pod tytułem ,,Piorun i błyskawica"/5. Nocą, podczas burzy, powiatowy lekarz Dawydow zajedzie do panny Sawiny. Dawydowa bolą zęby, a Sawina ma nieznośny charakter. Interesujące rozmowy, przerywane grzmotami. Zakończę ożenkiem. Kiedyś, gdy się wypiszę, zajmę się wodewilami i będę z nich żył. Mam wrażenie, że mógłbym tego pisać ze sto sztuk rocznie. Tematy wodewilowe tryskają ze mnie jak nafta ze źródeł w Baku. Czemu swojej działki naftowej nie mogę odstąpić Szczegłowowi?

Wysłałem opowiadanie/6 za sto rubli do Chudiekowa, ale proszę tego nie czytać, bo mi po prostu wstyd. Wczoraj wieczór zasiadłem do pisania bajki dla ,,Nowych Czasów", gdy raptem zjawiła się jakaś baba i zaciągnęła mnie na Pluszczychę do poety Palmina, który w stanie opilstwa upadł i rozbił sobie głowę do kości. Straciłem parę godzin na korowody z pijanym, prześmiardłem jodoformem, zmęczyłem się, zezłościłem i przyszedłem do domu skonany. Dziś już za późno na pracę. W ogóle nudno, chwilami zaczynam wszystkiego nienawidzić, co mi się dawniej nigdy nie zdarzało. Długie, idiotyczne rozmowy, goście, petenci, rublowe i trzyrublowe datki, koszt dorożek do pacjentów, którzy mi grosza nie dają — słowem, taki zamęt, że tylko uciekać, gdzie oczy poniosą. Ludzie zapożyczają się u mnie i ani myślą zwracać, wynoszą moje książki, nie szanują mojego czasu... Do kompletu brakuje tylko nieszczęśliwej miłości. [...]

83

Do A. Suworina

Moskwa, 26 grudnia Ii

[...] Pisze Pan, że pracuje się nie dla krytyki, tyli dla czytelnika, że za wcześnie na skargi. Miło pomyśleć, że pracuję dla czytelnika, owszem, ale skąd ta pewność, że pracuję istotnie dla czytelnika? Mnie samemu moja praca wcale nie daje satysfakcji, jako że niewiele jest warta, no i w ogóle, a czytelnicy (nie mówiłem o nich, że podli) są wobec nas nierzetelni i nieszczerzy, prawdy nikt się od nich nie dowie, więc nie wiadomo, czy jestem im potrzebny, czy nie. Za wcześnie na skargi, ale nigdy nie za wcześnie na pytanie: czy robię coś sensownego, czy same błahostki? Krytyka milczy, czytelnicy łżą, a instynkt mi mówi, że zajmuję się głupstwami. Czy się skarżę? Nie pamiętam, jaki był ton mojego listu, lecz jeśli tak, to skarżę się nie na własne bolączki, tylko na bolączki całej naszej piszącej braci, której mi serdecznie żal. [...}

84

Do A. Suworina

Moskwa, 30 grudnia

[„.] Reżyser uważa „Iwanowa" za niepotrzebnego człowieka w Turgeniewowskim stylu; Sawina zapytuje: dlaczego Iwanow jest oszustem? Pan pisze: „Iwanowowi powinno się coś dodać, co tłumaczyłoby, dlaczego dwie kobiety rzucają mu się w ramiona i dlaczego on jest oszustem, a doktor — wielkim człowiekiem". Jeżeliście wszyscy troje tak mnie zrozumieli, to znaczy, że mój ,, Iwanow" psu na budę się nie zda. Widocznie cierpię na pomieszanie zmysłów i napisałem zupełnie co innego, niż bym chciał. Jeżeli Iwanow wychodzi na oszusta czy zbędnego człowieka, a doktor na wielkiego, jeżeli widz nie pojmuje, za co Sara i Sasza kochają Iwanowa, to widocznie moja sztuka jest chybiona i o jej wystawieniu nie może być mowy.

Ja osobiście tak rozumiem swoich bohaterów. Iwanow to szlachcic z wyższym wykształceniem, podobny do wielu innych; z natury jest pobudliwy, porywczy, skłonny do entuzjazmu, uczciwy i szczery, jak większość kulturalnej szlachty. Mieszkał w swoim dworze i pracował w ziemstwie. O tym, co robił i jak postępował, czym się interesował i pasjonował, dowiadujemy się z jego własnych słów zwróconych do doktora (akt I, scena 5): ,,Niech pan nie bierze za żonę ani Żydówki, ani psychopatki, ani sawantki... Niech pan nie zmaga się sam z tysiącami, niech pan nie walczy z wiatrakami i nie wali łbem o ścianę... Uchowaj Boże, żadnej racjonalnej gospodarki, żadnych nadzwyczajnych szkół, żadnych entuzjastycznych przemówień..." Taka właśnie jest przeszłość Iwanowa. Anna, która widziała jego racjonalne gospodarstwo i inne fantazje, mówi o nim doktorowi: ,,To wybitny człowiek, doktorze, i żałuję, że nie znał go pan dwa, trzy lata temu. Teraz jest przygnębiony, milczy, nic nie robi, ale dawniej... cóż to było za cudo!" (akt I, scena 7). Iwanow ma piękną przeszłość, jak przeważająca część rosyjskiej inteligencji. Bo w Rosji nie ma albo prawie nie ma takiego szlachcica czy człowieka z wyższym wykształceniem, który by się nie chlubił swoją przeszłością. Teraźniejszość jest zawsze gorsza. Dlaczego? Dlatego że rosyjska pobudliwość ma pewną specyficzną cechę: szybko doprowadza do znużenia. Człowiek, ledwo pożegnawszy ławę szkolną, już chwyta w zapale ciężar ponad siły, zabiera się i do szkół, i do chłopów, i do racjonalnego gospodarstwa, i do ,,Wieści z Europy", wygłasza przemówienia, pisze do ministra, walczy ze złem, przyklaskuje dobru, kocha się nie po prostu i nie w byle kim, tylko właśnie w sawantkach, w psychopatkach lub Żydówkach czy nawet w prostytutkach, które ratuje, itd. itd. Ale niech no przekroczy trzydziestkę, już zaczyna odczuwać znużenie i pustkę. Ledwo mu wąsy odrosły, a już twierdzi autorytatywnie: „Nie żeń się, kochasiu... Zaufaj mojemu doświadczeniu". Albo: ,,Co to jest właściwie liberalizm? Prawdę powiedziawszy Katków/1 nieraz miał rację". Już jest gotów przekreślić i ziemstwo, i racjonalne gospodarstwo, i naukę, i miłość... Mój Iwanow mówi doktorowi (akt I, scena 5): ,,Pan, kochany przyjacielu, skończył studia dopiero w zeszłym roku, jest pan jeszcze młody i rześki, a ja mam już trzydzieści pięć lat. Mam prawo dawać panu rady..." Taki ton przybierają ci przedwcześnie znużeni ludzie. Potem z miną wielkiego znawcy Iwanow doradza: ,,Niech pan nie bierze za żonę ani Żydówki, ani psychopatki, ani sawantki, niech pan znajdzie istotę przeciętną, szarą, niezbyt interesującą, niezbyt błyskotliwą... W ogóle całe swoje życie niech pan ułoży według szablonu. Im bardziej szare i monotonne tło, tym lepiej, A moje życie — jakież ono było męczące!... ach, jakie męczące!"

Czując się fizycznie wyczerpany i znudzony nie rozumie, co się z nim dzieje i co się stało. Mówi do doktora z przerażeniem (akt I, scena 3); „Pan mówi oto, że ona niedługo umrze, a we mnie nie ma ani miłości, ani litości, ani współczucia, tylko jakaś pustka, znużenie... Dla słuchającego z boku to musi brzmieć okropnie, ale ja doprawdy nie rozumiem, co się dzieje w mojej duszy..." Ludzie niesumienni i ograniczeni w podobnym wypadku najczęściej zwalają winę na środowisko albo zapisują się w poczet pechowców czy hamletów i mają święty spokój. Ale Iwanow, człowiek szczery, przyznaje się otwarcie doktorowi i publiczności, że sam siebie nie rozumie: „Nie rozumiem, nie rozumiem..." Że najszczerzej w świecie nie rozumie siebie, widać z dużego monologu w III akcie, gdzie sam na sam z publicznością spowiada się i nawet płacze.

Zmiana, która w nim zaszła, jest zniewagą dla jego poczucia przyzwoitości. Iwanow szuka przyczyn na zewnątrz i nic nie znajduje; szuka ich w sobie i znajduje tylko nieokreślone wrażenie, że w czymś zawinił. To coś wybitnie rosyjskiego. Rosjanin — czy umarł mu albo zachorował ktoś bliski, czy on sam od kogoś pożyczył, czy pożycza komuś — zawsze czuje się winny. Cały czas Iwanow mówi o swojej winie, poczucie winy rośnie w nim z każdym nowym ciosem. W I akcie Iwanow mówi: „Prawdopodobnie bardzo zawiniłem, ale myśli mi się plączą, duszę pęta jakieś lenistwo, nie jestem w stanie zrozumieć siebie..." W II akcie mówi do Saszy: „Dzień i noc dręczy mnie sumienie, czuję, że bardzo zawiniłem, ale na czym właściwie polega moja wina, tego nie rozumiem..."

Do znużenia, pustki i poczucia winy dodajmy jeszcze jednego wroga. To samotność. Gdyby Iwanow był urzędnikiem, aktorem, popem, profesorem uniwersytetu, wtedy łatwiej pogodziłby się z losem. Ale przecież mieszka we dworze, gdzieś w powiecie. Ludzie — to albo pijacy, albo karciarze, albo tacy jak doktor... Mało ich obchodzą jego uczucia i zmiany, które w nim zaszły. Jest samotny. Długie zimy, długie wieczory, pusty ogród, puste pokoje, zrzędzący hrabia, chora żona... Nie ma dokąd wyjechać. I dlatego bezustannie dręczy go myśl: co zrobić ze sobą?

Teraz wróg numer pięć. Iwanow jest znużony, nie rozumie siebie, ale co życiu do tego? Życie wysuwa swoje słuszne żądania i on — czy chce, czy nie chce —musi rozwiązać szereg problemów. Chora żona — problem, kupa długów pro blem, Sasza rzuca mu się na szyję—problem. Jak on sobie radzi z tymi problemami, powinniśmy się dowiedzieć z monologu w akcie III i z treści dwóch ostatnich aktów. Tacy ludzie jak Iwanow nie rozwiązują problemów, lecz walą się pod ich ciężarem. Zdezorientowani bezradnie rozkładają ręce, denerwują się, narzekają, robią głupstwa i w końcu, folgując swoim i tak już rozklekotanym nerwom, tracą grunt pod nogami i zaciągają się w szeregi „załamanych” i „niezrozumianych".

Rozczarowanie, apatia, nerwowe oklapnięcie i znużenie są nieuniknionym wynikiem nadmiernej pobudliwości, a właśnie pobudliwość jest najbardziej charakterystyczną cechą naszej młodzieży. Spójrzmy na literaturę. Spójrzmy na obecną rzeczywistość... Socjalizm to jedna z podniet. Ale gdzież ten socjalizm? Chyba w liście Tichomirowa do cara/2. Socjaliści pożenili się, i krytykują ziemstwo. Gdzie liberalizm? Nawet Michajłowski twierdzi, że wszystkie warcaby się pomieszały... A co są warte rosyjskie wybuchy entuzjazmu? Wojny mamy dość, Bułgarii/3 mamy dość, Zucchi/4 również dość, operetki takoż…

terystyczną cechą naszej młodzi^ raturę. <;^

Znużenie (to potwierdza także dr Bertenson) objawia się nie tylko w lamentach czy uczuciu nudy. Życia znużonego człowieka nie można przedstawić tak:

------------------------------

Jest bardzo nierówne. Znużeni ludzie nie zatracają swej nadmiernej pobudliwości, ale trwa to u nich krótko i po każdym podnieceniu zaczyna się jeszcze większa apatia.

większa apatia. Graficznie można to przedstawić tak:

Spadek, jak Pan widzi, nie biegnie po równi pochyłej, tylko nieco inaczej. Sasza wyznaje swoją miłość. Iwanow woła z zachwytem: „Nowe życie!", ale nazajutrz tyle wierzy w to życie, co w duchy (monolog w III akcie); żona powiedziała mu przykre słowa, on wybucha i podniecony okrutnie ją znieważa [...]

Żeby już Pana nie męczyć, przejdę do doktora Lwowa. To człowiek przyzwoity, szczery, gorący, ale zbyt prostolinijny i ciasny. O takich jak on mądrzy ludzie mówią; „Owszem, głupi, ale ma uczciwą naturę". Wszystko, co zatrąca o szersze poglądy, o bezpośrednie uczucie, doktorowi jest obce. To uosobienie szablonu, wcielona tendencja. Szufladkuje każde zjawisko, każdego człowieka, wszystkie jego opinie są powzięte z góry. Wystarcza, że ktoś woła: „Drogę dla uczciwej pracy!", a już doktor gotów go wielbić; ten, kto tego nie woła, jest oczywiście szubrawcem i kułakiem. Doktor nie uznaje nic pośredniego. Wychował się na powieściach Michałowa/5; w teatrze widział „nowych ludzi", czyli kułaków i innych synów naszego czasu, rozmaitych „rycerzy zysku", w których się tak kochają nowi dramatopisarze. Wbijał to wszystko do swojej mózgownicy, a wbił tak mocno, że czytając na przykład „Rudina"/6 oczywiście pyta w duchu:

"Czy Rudin to oszust czy nie?" Literatura i scena tak go wychowały, że on już do żadnej postaci — bądź rzeczywistej, bądź literackiej — nie podejdzie bez tego pytania... Gdyby przypadkiem zobaczył Pańską sztukę, miałby Panu za złe, że nie powiedział Pan wyraźnie, czy panowie Kotielnikow, Sabinin, Adaszew Matwiejew to oszuści czy nie oszuści? Dla niego to najważniejsze. Jemu nie wystarczy, że wszyscy ludzie grzeszą. Musi mieć świętych i oszustów.

Lwow przyjechał do powiatu już nastawiony z góry. Każdego zamożnego chłopa od razu miał za kułaka a Iwanowa, którego nie rozumie — od razu za oszusta. Człowiek ma chorą żonę i jeździ do bogatej sąsiadki — no czyż to nie oszust? Widocznie zabija żonę, żeby poślubić bogaczkę...

Lwow jest uczciwy, prostolinijny, wali prosto z mostu, nie szczędząc nikogo. On, gdy trzeba, rzuci bombę w karetę, rąbnie w pysk inspektora, zwymyśla od łotrów. Nie powstrzyma go nic. Nie zna wyrzutów sumienia — skoro jest „szermierzem uczciwej pracy", musi gromić „ciemne siły".

Tacy ludzie są pożyteczni i przeważnie sympatyczni. Przedstawiać ich w karykaturze, choćby nawet dla dobra sceny, to nieuczciwe i zbędne. Co prawda, karykatura jest ostrzejsza i dlatego bardziej zrozumiała, ale lepiej nie dorysować niż osmarować...

Teraz przejdźmy do kobiet. Za co one kochają? Sara kocha Iwanowa za to, że ma dobre serce, że jest płomienny, błyskotliwy, że mówi z podobnym zapałem jak Lwow (akt I, scena 7). Kocha go, dopóki jest podniecony i porywający, ale gdy w jej oczach zaczyna blaknąć, tracić swoje oblicze, ona go już nie rozumie i w finale trzeciego aktu wypowiada się szczerze i brutalnie.

Sasza to pannica nowszej formacji. Wykształcona, rozumna, uczciwa itd. Między ślepymi i jednooki jest królem — toteż Sasza wyróżnia spośród innych trzydziestopięcioletniego Iwanowa. Jest lepszy od wszystkich. Znała go już za swoich dziecinnych lat, widziała z bliska jego aktywną działalność wtedy, gdy jeszcze nie był znużony. To przyjaciel jej ojca.

To samica, którą samiec podbija nie jaskrawym upierzeniem, urodą, odwagą, ale skargami, lamentem, niepowodzeniami. To kobieta, która kocha mężczyzn w okresie ich upadku. Ledwo Iwanow upadł na duchu, a pannica już jest przy nim. Na to tylko czekała. Przecież ma przed sobą takie wdzięczne, takie wzniosłe zadanie! Wskrzesi upadłego, podeprze go, da mu szczęście... Kocha nie tyle Iwanowa, co właśnie to zadanie. U Daudeta Argenton powiada: życie nie jest romansem. Sasza o tym nie wie. Nie wie, że dla Iwanowa miłość to tylko niepotrzebna komplikacja, jeszcze jeden cios w plecy. Więc co? Sasza przez rok morduje się z Iwanowem, a on ani myśli zmartwychwstać, przeciwnie, stacza się coraz niżej.

Bolą mnie palce, więc kończę... Jeżeli tego wszystkiego w sztuce nie ma, to o jej wystawieniu nie może być mowy. Widocznie napisałem nie to, co bym chciał. Wycofajmy sztukę. Nie zamierzam głosić herezji ze sceny. Jeżeli publiczność opuści teatr z przeświadczeniem, że Iwanow jest oszustem, a doktor Lwow wielkim człowiekiem, będę musiał przejść w stan spoczynku i cisnąć swoje pióro do diabła. Poprawki i uzupełnienia nic nie dadzą. Żadne poprawki nie strącą wielkiego człowieka z piedestału i żadne uzupełnienia nie przerobią szubrawca na zwykłego grzesznego człowieka. Saszę można pokazać w finale, ale Iwanowa i Lwowa już nie mogę zmienić. Nie potrafię. Nawet jeżeli coś zmienię, to wiem, że zepsuję wszystko do reszty. Niech Pan zaufa mojemu wyczuciu: to wyczucie autora. [...]

Nie umiałem napisać sztuki. Oczywiście, że szkoda. Iwanowa i Lwowa widzę w wyobraźni jako żywych ludzi. Powiem Panu szczerze, tak jak jest: ci ludzie zrodzili się w mojej głowie nie z morskiej piany, nie z tendencyjnych idei, nie z mądrzenia się, nie przypadkowo. Są wynikiem obserwacji i znajomości życia. Tkwią mi przed oczami, toteż wiem, że nie skłamałem ani trochę i nie przegiąłem pałki ani o cal. A jeżeli w czytaniu są papierowi i niewyraźni, to nie oni zawinili, tylko moja własna nieudolność. Widocznie jeszcze nie dojrzałem do pisania sztuk.

85

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 31 grudnia 1888

[...] Wady mojej sztuki tak mnie niepokoją i są tak znaczne, że sumienie nie pozwala mi ich tolerować. Dziś wysłałem list/1, gdzie postawiłem pewne warunki; jeżeli osoba, do której pisałem, będzie uważała, że moja sztuka nie odpowiada chociaż jednemu z tych warunków, prosiłem całkiem poważnie, aby ją wycofano. Zgodzi się pan chyba ze mną, kochasiu, że sztuka, której w Pitrze publicznie przypisuje się wyższość nad sztukami Meja/2 i Wiktora Hugo („Hernani"), powinna być doskonała; zgodzi się Pan ze mną i zrozumie, że nie udaję, nie kryguję się. Robię to, co na moim miejscu zrobiłby i Pan, i Suworin, i każdy jako tako ambitny człowiek, piszący sztuki niezbyt często.

A błędy „Iwanowa" są nie do naprawienia. Nie tylko ja to widzę, ale również ludzie, którym ufam w zupełności i których kompetencję stawiam wyżej od własnej. Proszę zaczekać, aż napiszę inną sztukę, a na ,,Iwanowa" należy gwizdnąć. [...]

1889

86

Do A-Pleszczejewa

Moskwa, 2 stycznia 1889

Że też diabeł ciągnie tę wdowę oficerską za język!/1 Owszem, mam zamiar przenieść się do Pitra, ale rozmowę o sześciu tysiącach prowadziło się żartobliwie, inaczej zachowałbym ją w tajemnicy. Suworin żartem zaproponował, ja żartem podtrzymałem tę myśl... [...]

Mój pogląd na sprawę i stosunki z ludźmi nie przeszkodziłby mi podjąć się stałej współpracy z gazetą. Ale 500 rubli, moim zdaniem, to nie są warunki korzystne.

Zgodziłbym się na pracę w gazecie albo za 1000 rocznie, albo za 1000 miesięcznie — mniej nie mogę. W pierwszym wypadku ograniczyłbym się do czytania cudzych rękopisów, w drugim prowadziłbym zaciekłą walkę o moją niezależność, o moje poglądy na rolę prasy. Oddałbym całą duszę tym, dla których i z którymi musiałbym pracować, a przypuszczam, że wyniki nie byłyby najgorsze. Nie potrafiłbym kontynuować starzyzny, ale potrafiłbym wlać trochę młodego wina do starych naczyń. [...]

Nie robi mi to żadnej różnicy, kiedy wydrukuje Pan sztukę: choćby w lipcu, a nawet wcale — nie lubię jej. Im później się wydrukuje, tym nawet lepiej, bo bliżej sezonu. Poza tym mam pewien złośliwy zamiar: kiedy mój „Iwanów" zrobi już klapę w Pitrze, wygłoszę w Towarzystwie Literackim referat o tym, jak nie należy pisać utworów teatralnych, i będę przytaczał cytaty z mojej sztuki charakteryzujące bohaterów, których mimo wszystko uważam za postacie w rosyjskiej literaturze nowe i jeszcze przez nikogo nie tknięte. Sztuka jest zła, ale ludzie są żywi i nie zmyśleni/2. [...]

87

Do A. Suworina

Moskwa, 7 stycznia 1889

(...] Bardzo chętnie wygłosiłbym referat w Towarzystwie Literackim: skąd mi przyszedł do głowy pomysł ,,Iwanowa". Wyspowiadałbym się publicznie. Przyświecało mi bowiem zuchwałe marzenie — podsumować to wszystko, co dotąd zostało napisane na temat lamentujących, chorych na nostalgię ludzi i w ten sposób położyć kres tej pisaninie. Wydawało mi się, że wszyscy nasi beletryści i dramaturgowie wyczuwali konieczność odmalowania tej żałosnej postaci i że wszyscy pisali intuicyjnie, bez konkretnej wizji i koncepcji. Jeśli chodzi o pomysł, mniej więcej trafiłem , ale wykonanie diabła warte. Należało z tym poczekać! Cieszę się, że przed paru laty nie posłuchałem Grigorowicza i nie wziąłem się do powieści. Wyobrażam sobie, ile napsułbym materiału, gdybym posłuchał. Grigorowicz twierdzi: ,,Talent i świeżość pokonają wszystko". Talent i świeżość wszystko mogą zepsuć — to bardziej prawdopodobne. Oprócz talentu i bogactwa materiału potrzebne jest coś jeszcze, niemniej ważne. Potrzebny jest wiek męski, to po pierwsze, po drugie, nieodzowne jest — poczucie wolności osobistej, a to poczucie zaczęło we mnie rosnąć dopiero od niedawna. Przedtem nie miałem go; całkowicie mi je zastępowały lekkomyślność, niedbalstwo i brak szacunku dla własnej pracy.

To, co pisarze szlacheccy brali od życia za darmo, raznoczyńcy kupują za cenę młodości. Niech no Pan napisze opowiadanie o synu pańszczyźnianego chłopa, młodym człowieku, który był przedtem chłopcem sklepowym, śpiewakiem cerkiewnym, gimnazjalistą i studentem, który został wychowany w szacunku do zwierzchności, w całowaniu popów po rękach, hołdowaniu cudzym myślom, który dziękował za każdy kęs chleba, był wielokrotnie bity, biegał po korepetycjach bez kaloszy, wdawał się w bójki, dręczył zwierzęta, lubił zjeść obiad u bogatego krewniaka, kłamał przed Bogiem i przed ludźmi bez żadnej potrzeby, jedynie z poczucia swojej nicości — niech Pan opisze, jak ten młody człowiek powoli, kroplę po kropli wyciska z serca rabią uległość, aż obudziwszy się pewnego pięknego dnia czuje, że w jego żyłach nie ma już krwi niewolnika, tylko prawdziwa, ludzka 1. [...]

88

Do A. Suworina

Moskwa, 8 stycznia 1889

[...] Czy Pan wie? Teraz w III akcie Sasza uwija się jak fryga — tak dalece zmieniłem! Nareszcie coś dla Sawiny. Niech Pan wytłumaczy Sawinie, jaki to dla mnie zaszczyt, że zgodziła się zagrać w mojej sztuce bezbarwną i niewdzięczną rolę, zaszczyt tak wielki, że niech skonam, jeżeli nie zmienię tej roli od podstaw, na ile tylko pozwolą ramy sztuki. U mnie Sawina będzie uwijać się jak fryga, wskakiwać na kanapę, wygłaszać monologi. Żeby publiczność nie czuła się znużona ciągłym lamentem, pokażę w jednej ze scen wesołego, roześmianego, promieniejącego Iwanowa i przy nim wesołą Saszę... Przecież to nie zawadzi? Zdaje się, że trafiłem w sedno... Ale jakie to ciężkie — ta ostrożność! Piszę i trzęsę się nad każdym słowem, żeby nie zepsuć postaci Iwanowa.

Dalejże, napiszmy latem jeszcze po jednej sztuce! Teraz obaj mamy pewne doświadczenie. Złapaliśmy czarta za koniuszek ogona. Myślę, że mój ,,Diabeł leśny" będzie zrobiony o wiele precyzyjniej niż ,,Iwanow". Tylko nie należy pisać w zimie, przy ciągłych rozmowach, w miejskiej atmosferze, raczej w lecie, kiedy wszystko, co przypomina miasto i zimę, wydaje się śmieszne, nieważne. W lecie autorzy mają więcej czasu, są bardziej obiektywni. Niech Pan nigdy nie pisze sztuk w zimie; niech Pan nie pisze ani jednego słowa dla teatru, jeżeli nie jest Pan oddalony od niego o 1000 wiorst. W zimowe noce dobrze się pisze opowiadania i powieści, będę właśnie tak robił, kiedy zmądrzeję. [...]

89

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 15 stycznia 188

[...] Dawniej do mojej sztuki nie przywiązywałem żadnej wagi, patrzyłem na nią z pobłażliwą ironią: napisana — i dobrze, pal ją sześć, ale teraz, gdy ją puszczono w ruch, zrozumiałem, jak marnie jest zrobiona. Ostatni akt szczególnie marny. Cały tydzień kokosiłem się z tą sztuką, robiłem warianty, poprawki uzupełnienia, zmajstrowałem nową Saszę (dla Sawiny), zmieniłem nie do poznania czwarty akt, podszlifowałem samego Iwanowa i jestem tak umęczony, tak nienawidzę swojej sztuki, że gotów byłbym zakończyć ją słowami Keana/1: ,,Pałką Iwanowa, pałką!"

Tak, nie zazdroszczę Jeanowi Szczegłowowi. Teraz rozumiem, dlaczego on się tak tragicznie śmieje. Do napisania dobrej sztuki potrzebny jest specjalny talent (można być doskonałym beletrystą i równocześnie pisać sztuki jak szewc); ale napisać złą sztukę i potem starać się zrobić z niej dobrą, wyprawiać różne cudeńka, wykreślać, dopisywać, wstawiać monologi, wskrzeszać umarłych, grzebać żyjących — to wymaga talentu dużo większego. To równie trudne, jakby ktoś kupił stare żołnierskie spodnie i starał się za wszelką cenę uszyć z nich frak. Człowiek nie tylko zaśmieje się tragicznie, ale nawet zarży jak koń.

Przyjadę do Pitra 21 albo 22 stycznia. Najsamprzód — do Pana. Musimy spędzić razem wieczór i napić się klaretu. Ten klaret mógłbym teraz pić ciągle. Do wódki czuję coraz większy wstręt, piwa nie piję, czerwonego wina nie lubię, zostaje więc tylko szampan, który — póki się nie ożenię z bogatą jędzą — muszę zastąpić klaretem albo czymś podobnym.

Kiedy wygrzebię się z „Bałwanowa", zasiądę do roboty dla „Wieści z Północy". Beletrystyka jest rzeczą godną i uświęconą. Forma powieściowa to ślubna małżonka, a teatralna to kochanka efektowna, hałaśliwa, bezczelna i wyczerpująca. [...]

90

Do A. Suworina

Moskwa, 6 lutego 1839

[…] Jedyna rzecz, którą mogę teraz zrobić dla teatru, to wziąć honorarium za swoją sztukę; co do reszty, to wszystkiego mam dość. Zmieniać, dodawać, pisać nową sztukę — to wszystko tak mi nie smakuje, jak zupa po dobrej kolacji. Przyszłość, kiedy się zabiorę do „Diabła leśnego" i wodewilów, wydaje mi się arcydaleka.

Szpilę, którą Pan wsadził w moją ambicję autorską, przyjmuję z obojętnością. Ma Pan rację. W moim liście Iwanow chyba jest wyraźniejszy niż na scenie. To dlatego, że czwarta część roli Iwanowa została wykreślona. Wyrzekłbym się chętnie połowy sukcesu, żeby mi tylko pozwolono zrobić z tej sztuki coś dwukrotnie nudniejszego. Publiczność głosi, że teatr jest szkołą. Jeżeli ta publiczność nie jest faryzeuszowska, niech pogodzi się z nudą. Przecież w szkole nie bywa wesoło. [...]

Przygotowuję materiał do trzeciej książki. Wykreślam bez pardonu. Dziwna rzecz, mam teraz manię zwięzłości. Cokolwiek czytam — własne czy cudze — wszystko wydaje mi się nie dość zwięzłe. [...]

91

Do A. Suworina

Moskwa, 8 lutego 1889

[...] Panu się zdaje, że popełniłem błąd biorąc Iwanowa jako postać ,,gotową". Niech Pan na chwilę poczuje się w skórze autora tej sztuki i wtedy instynkt podszepnie, jak dalece nie ma Pan racji. Dlaczego Pan wziął ,,gotową" postać Riepiny? Co by było, gdyby Chlestakow i Czacki nie byli też ,,gotowymi" typami? Jeżeli mój Iwanow nie dla wszystkich jest zrozumiały, to dlatego, że wszystkie cztery akty zrobione są nieudolną ręką, ale wcale nie dlatego, że wziąłem „gotowego" bohatera. Tołstoj też wziął „gotowych" bohaterów; ich przeszłość i oblicze nie są wiadome, zaledwie wspomniane aluzyjnie, ale przecież nie powie Pan, że te postacie Pana nie zadowalają. Cały sęk tkwi w wielkości talentu — da ist der Hund begraben. Rysunek Iwanowa w konturach jest dobry, zacząłem go tak, jak trzeba — mój instynkt nie czuje fałszu; zawiodło cieniowanie, a że jest złe, nie ufa Pan konturom.

Kobiety w tej sztuce nie są ważne. Najbardziej chodziło mi o to, żeby baby nie zasłaniały sprawy centralnej, która jest poza nimi. Gdyby mi się udało przekonać widza o ich urodzie, uważałbym, że moje zadanie wobec nich zostało całkowicie spełnione. Kobiety przyczyniły się do zagłady Iwanowa... No to co? Czy ten fakt należy szczegółowo wyjaśniać, skoro jest zrozumiały i był już przede mną poruszany tysiące razy?

Na temat ,,Iwanowa" dostaję mnóstwo listów anonimowych i podpisanych. Jakiś socjalista (prawdopodobnie) oburza się w anonimowym liście i robi mi gorzkie wymówki; pisze, że po wystawieniu mojej sztuki zastrzelił się jakiś młodzieniec, że sztuka jest szkodliwa itp. Interpretacja „Iwanowa" we wszystkich listach ta sama. Widocznie ludzie zrozumieli, z czego się bardzo cieszę. [...]

92

Do W. Tichonowa

Moskwa, 10 lutego 1889

[—} O ile mogę sądzić na podstawie Pańskich sztuk, które widziałem na scenie, wątpię, czy wyrobi się Pan na krytyka teatralnego. Miękki z pana człowiek, uczuciowy, ustępliwy, wrażliwy, skłonny do napadów lenistwa, a wszystkie te cechy są tylko zawadą dla surowych bezstronnych sędziów. Żeby dobrze pisać krytykę, trzeba być w głębi duszy prostą dziobatą babą. która bez litości wali w łeb. Suworin, gdy ogląda złą sztukę, nienawidzi autora, a Pan i ja tylko irytujemy się i narzekamy; stąd wniosek, że Suworin nadaje się na sędziego i na ogara, ale nas (Pana, mnie Szczegłowa i in.) przyroda tak zmajstrowała, że nadajemy się tylko na oskarżonych i na zające. Księżycowi pokłon, słoneczku chwała... [...]

93

Do A. Suworina

Moskwa, 14 lutego 1889

[...] Dostałem list od swobodna/1, pełen skarg na los i na ludzi. Długi, szczery list. Odpowiedziałem mu też w długim liście, że niezadowolenie jest jedną z zasadniczych cech prawdziwego talentu, a więc perfidnie, z właściwą sobie obłudą życzyłem mu, żeby był zawsze niezadowolony. Wielka szkoda, że teraz rosyjscy pisarze nie mają czasu pisać o aktorach, a rosyjscy czytelnicy nie mają czasu o nich czytać, bo to temat do pokazania. Nasza beletrystyka jak dotąd interesuje się tylko aktorską cyganerią, ale ignoruje życie tych aktorów, którzy mają legalne rodziny, mieszkają w nader przyzwoitych salonach, czytają, myślą i — co najważniejsze — zarabiają więcej, niż wynosi gubernatorska pensja. Dawydow i Swobodin to bardzo, bardzo ciekawi ludzie. Obaj są utalentowani, inteligentni, nerwowi i na pewno reprezentują coś nowego. Ich życie rodzinne wygląda bardzo sympatycznie. [...]

94

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 18 lutego 1889

[...] W liście pociesza mnie Pan co do „Iwanowa". Dzięki za pociechę, ale daję Panu słowo, że jestem zupełnie spokojny i zadowolony z tego, co zrobiłem i co otrzymałem. Zrobiłem to, co mogłem, i tak, jak umiałem, a więc sumienie mam spokojne: na łysej głowie włosy nie wyrosną; a otrzymałem nie wedle zasług, tylko więcej, niż się należało. Nawet sam Szekspir nie słyszał tylu pochwalnych mów, ile ja musiałem wysłuchać. Jakiego mi jeszcze diabła potrzeba? A jeżeli w Pitrze znajdzie się stu ludzi, którzy wzruszają ramionami, pogardliwie uśmiechają się, kręcą głową, pienią się ze złości albo obłudnie łżą, przecież i tak tego nie widzę, więc nie może mnie to martwić. Petersburska aura nawet nie dociera do Moskwy. Widuję co dzień setkę ludzi, ale o „Iwanowie" nie słyszę ani słówka, zupełnie jakbym w ogóle nie napisał tej sztuki; więc petersburskie owacje i sukcesy wydają mi się burzliwym snem, z którego całkowicie się ocknąłem.

A propos owacji i sukcesów. W tym wszystkim tyle hałasu, a tak mało satysfakcji, że w końcu nie zostaje nic poza zmęczeniem i chęcią ucieczki. [...]

Pisze Pan, że Burienin działa na Pana przygnębiająco... Gdyby nawet tak było, niechże Pan, na miłość boską, nie da się tym zasugerować i nie zwija chorągiewki przed wielkim krytykiem. Cokolwiek by bredził — z wyżyn swego autorytetu — o bezużyteczności naszej braci piszącej, o tych, co drukują wyłącznie dla chleba, nigdy nic dorzecznego nie powie. Na tym świecie bynajmniej nie jest za ciasno, miejsca starczy dla wszystkich; my nie przeszkadzamy Burieninowi i on też nie może nam przeszkodzić. A odpowiedź na pytanie, kto jest użyteczny, a kto bezużyteczny, nie należy ani do Burienina, ani do nas. Niech Pan nie marnuje nerwów i duchowej energii na byle głupstwa.

Radzę Panu trzymać się beletrystyki. To Pańska prawowita żona, a teatr to uróżowana kochanka. Albo niech Pan pisze jak Ostrowski, albo niech Pan da spokój z teatrem. Nic pośredniego dla Pana nie ma. Środek zajęli dramaturgowie, a beletrystom takim, jak Pan, ja, Masłow, Korolenko, Barancewicz i Albow, czyli sztabowcom literackim, nie wypada toczyć walki o byt ze sztabowcami dramatycznymi. Beletrysta powinien wejść w szeregi dramaturgów-specjalistów albo jako generał, albo wcale.

Jeżeli Pan chce tylko się pobawić, to inna sprawa. Owszem, bawić się wolno. Ale bawiąc się nie należy robić bardzo poważnych min i zadręczać się bardzo poważnymi myślami.

Widzi Pan, zaczynam wszystkim prawić morały.

Nawet kapitanów mam za nic, bo ich także besztam. I to ja — człowiek bez żadnej rangi! [...]

95

Do A. Suworina

Moskwa, 20 lutego 1389

[...] Czytam swoją sztukę w korekcie. Czytam i dochodzę do przekonania, że nie święci garnki lepiki owszem, można i dramaty pisać. Kiedy skończę ,,Diabła leśnego", nie dam go Panu do przeczytania i na żadną próbę nie zaproszę. Chciałbym Panu oszczędzić tych mieszanych i chaotycznych wrażeń, na jakie był Pan narażony przy „Iwanowie'', dlatego też należy zapoznać się ze sztuką dopiero na premierze.

Wczoraj widziałem „Ożenek" Gogola. Świetna komedia. Akty są potwornie długie, ale tego się pranie nie czuje, dzięki zdumiewającym walorom sztuki. [...l

96

Do N. Lejkina

Moskwa, 21 lutego 1889

[..,] Pisanie sztuk opłaca się, ale zawód dramaturga jest męczący, nie na moje usposobienie. Nie nadaję się do owacji, zakulisowej szarpaniny, sukcesów i niepowodzeń, albowiem dusza moja leniwa jest i nie znosi gwałtownych skoków i spadków temperatury. Gładka i ubita droga beletrysty wydaje mi się dużo milsza i przyjemniejsza. Dlatego nigdy chyba nie będę przyzwoitym dramaturgiem. [...]

97

Do P. Siergiejenki

Moskwa. 6 marca 1889

[...] Skądżeś sobie uroił, że dużo piszę? W ciągu ostatniego roku, to znaczy przez lato i zimę, nawet pięciu opowiadań nie napisałem. Żyję z wydań książkowych i ze sztuk. Właśnie należałoby pisać więcej -— cóż, kiedy rozpędu brak. Lermontow umarł w dwudziestym siódmym roku życia, a napisał więcej niż my obaj razem. Talent objawia się nie tylko w jakości, ale i w ilości tego, co stworzył. [...]

98

D o W. T i c h o n o w a

Moskwa, 7 marca 1889

[...] Pańska recenzja .mile mnie zaskoczyła; nigdy nie przypuszczałem, że Pan tak dobrze opanował styl dziennikarski. Bardzo to zgrabne, gładkie, treściwe i rozsądne. Zazdroszczę nawet Panu, bo nigdy nie umiałem sobie radzić z językiem dziennikarskim.

Dzięki za dobre słowo i życzliwość. W dzieciństwie nie otaczano mnie serdecznością, dzisiaj więc, będąc dorosłym, przyjmuję każdy serdeczny odruch jako rzecz niezwykłą, prawie nieznaną. Chciałbym i sam być serdeczny dla innych, ale nie umiem: stwardniałem i rozleniwiłem się, chociaż wiem, że bez serdeczności nasza brać pisarska żyć nie może. [...]

Dałby Bóg, aby komedia, którą Pan piastuje w sercu, wypadła jak najlepiej i spełniła to, czego Pan pragnie. Im więcej sukcesów, tym lepiej dla całego naszego pokolenia pisarzy. Twierdzę wbrew Wagnerowi/1, że żaden z nas nie zostanie ,,słoniem wśród innych" ani w ogóle żadnym grubym zwierzem i że jeśli coś zdziałamy, to jedynie wspólnym wysiłkiem całego pokolenia. Nie będą nas nazywali Czechow, Tichonow, Korolenko, Szczegłow, Barancewicz, Bieżecki, tylko „lata osiemdziesiąte" albo ,,koniec XIX wieku". Coś jakby artel rzemieślniczy.

Nic nowego w tej chwili nie mam. Zamierzam napisać coś na kształt powieści, już nawet zacząłem. Sztuki nie piszę i nieprędko się do niej wezmę, ponieważ brak mi pomysłów i ochoty. Żeby pisać dla teatru, trzeba tę pracę lubić, inaczej nic dobrego nie wyjdzie. Gdy zamiłowania brak, to i sukces nie cieszy. Od przyszłego sezonu zacznę regularnie chodzić do teatru i kształcić się scenicznie. [...]

99

Do A. Jewreinowej

Moskwa, 10 marca 1889

[...] Wczoraj skończyłem i przepisałem na czysto opowiadanie — ale nie do druku, tylko do mojej powieści/1, którą jestem teraz pochłonięty. Ach, co za powieść! Gdyby nie ta przeklęta cenzura, przyobiecałbym ją Pani na listopad. W powieści nie ma nic podżegającego do rewolucji, ale cenzura i tak wszystko zepsuje. Połowa działających osób mówi: ,,Nie wierzę w Boga", jest tam pewien ojciec, którego syn za zbrojny opór został skazany na bezterminową katorgę, jest oficer policji, który się wstydzi swojego munduru, jest marszałek szlachty, którego wszyscy nienawidzą itd. Materiału dla czerwonego ołówka wystarczy. [...]

100

Do A.Suworina

Moskwa, 11 marca 1889

[…] I co Pan na to? Piszę powieść!!/1 Piszę, piszę i końca tej pisaniny nie widać. Zacząłem ją, tj. powieść, jeszcze raz od nowa — ze znacznymi skrótami i poprawkami tego wszystkiego, co już było napisane. Zarysowałem już wyraźnie dziewięć postaci. A jaka fabuła! Tytuł powieści: ,,Opowiadania z życia moich przyjaciół", bo piszę ją w formie osobnych, całkowe zakończonych opowiadań, które łączy wspólna akcja, idee i postacie. Każde opowiadanie ma osobny tytuł. Ale niech Pan nie myśli, że powieść będzie się składała ze strzępków. Nie, to będzie prawdziwa powieść, żywy ustrój, gdzie każda postać jest organicznie niezbędna. Grigorowicz, któremu Pan opowiedział treść pierwszego rozdziału, przeraził się, że występujący tam student umrze, a więc nie może być pokazany w dalszych rozdziałach powieści, czyli że jest niepotrzebny. Ale u mnie ten student to tylko gwóźdź w dużym bucie. To szczegół.

Z techniką ledwo - ledwo sobie radzę. Tu jeszcze nie mam wprawy, czuję, że popełniam mnóstwo kardynalnych błędów. Będą dłużyzny, niedorzeczności. Postaram się uniknąć wiarołomnych żon, samobójców, kułaków, bogobojnych chłopów, oddanych sług, perorujących staruszek, zacnych nianiuś, powiatowych dowcipnisiów, zapijaczonych kapitanów i ,,nowych" ludzi/2, chociaż miejscami mocno zawadzam o szablon, [...]

101

Do A.Suworina

Moskwa, 8 kwietnia 1889

[..,] Czytać jest przyjemniej aniżeli pisać. Myślę, że gdybym żył jeszcze czterdzieści lat i przez całe te czterdzieści lat tylko czytał i czytał, i uczył się pisać z talentem, czyli zwięźle, to po czterdziestu latach palnąłbym w was wszystkich z tak wielkiej armaty, że niebiosa by się zatrzęsły. Ale teraz jestem taki sam liliput, jak wszyscy inni. [...]

102

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 9 kwietnia 1889

[…] Powieść/1 znacznie posunęła się naprzód i utknęła na mieliźnie, oczekując przypływu. Poświęcę ją panu — o tym już pisałem. Tematem tej powieści jest życie zacnych ludzi, ich postacie, czyny, słowa, myśli i nadzieje; celem złapania dwóch srok za ogon chcę odmalować rzeczywistość i równocześnie pokazać, jak dalece ta rzeczywistość odbiega od normy. Norma nie jest mi znana, podobnie, jak nikomu z nas. Wszyscy wiemy, co to jest czyn niehonorowy, ale co to honor — nie wiemy. Będę się trzymał ram, które mi najbardziej odpowiadają i już zostały wypróbowane przez większych i mądrzejszych ode mnie ludzi. Te ramy to absolutna niezależność człowieka, niezależność od przemocy, od przesądów, ciemnoty, diabła, namiętności itd. [...]

Felieton Burzenina/2 chwilami jest dowcipny, ale w sumie małostkowy. Obrzydła mi krytyka. Kiedy ją czytam, ogarnia mnie przerażenie: czy doprawdy tak mało mądrych ludzi na kuli ziemskiej, że nawet artykułów krytycznych nie ma kto pisać? Wszystko jest niewiarogodnie głupie, małostkowe i tak osobiste, że aż wulgarne. A ta krytyka pod adresem ,,Wieści z Północy" jest po prostu niestrawna. Wydaje mi się nawet chwilami, że nie mamy krytyki, ponieważ nie jest potrzebna, jak zresztą i beletrystyka (oczywiście współczesna).

103

Do AL Czechowa

Moskwa, 11 kwietnia 1889

[...] Moja rada: w sztuce, którą piszesz, staraj się być oryginalny i w miarę sił mądry, ale nie bój się, że się wydasz głupcem; potrzebna jest wolność myśli, a ma ją tylko ten, kto nie boi się pisać głupstw. Nie wylizuj, nie wygładzaj, bądź szorstki i zuchwały. Zwięzłość to siostra talentu. Pamiętaj też, że miłosne wyznania, zdrady żon i mężów, wdowie, sieroce i wszelakie inne łzy dawno już są opisane. Temat powinien być nowy, a fabuła w ogóle może nie istnieć. [...]

104

Do A. Suworina

Sumy, początek maja 1889

[...} Nie mając tu żadnych nowości, czytam to, co już znam. Czytam na przykład Gonczarowa i podziwiam. Podziwiam sam siebie: jak mogłem uważać Gonczarowa za pierwszorzędnego pisarza? ,,Obłomow" to wcale nie nadzwyczajna rzecz. Sam Ilia Iliicz, postać zbyt przejaskrawiona, nie jest aż tak interesujący, żeby dla niego warto było napisać całą książkę. Otyły próżniak, jakich wielu, natura nieskomplikowana, tuzinkowa, płytka; robić z tej persony aż specjalny typ, to gruba przesada. Zadaję sobie pytanie; gdyby Obłomow nie był leniem, to czym by był? I odpowiadam: niczym. A skoro tak, niech sobie kima. Pozostałe postacie są płyciutkie, zalatujące lejkinowszczyzną, zarysowane niedbale, na pół zmyślone. Nie charakteryzują epoki i. nie wnoszą nic nowego. Sztolc nie budzi we mnie ani odrobiny zaufania. Autor mówi, że to wspaniały człowiek, a ja nie wierzę. To szczwany lis, zadowolony z siebie, mniemający o sobie jak najlepiej. W pięćdziesięciu procentach jest zmyślony, w siedemdziesięciu pięciu — pompatyczny. Olga także jest zmyślona i sztuczna. A kardynalna wada — w całej powieści chłód, chłód i jeszcze raz chłód... Wykreślam Gonczarowa z listy moich półbogów.

Ale za to jaki bezpośredni, jaki silny jest Gogol, cóż to za artysta! Sam jego ,,Powóz" wart dwieście tysięcy rubli. Czysta rozkosz i nic więcej. To największy rosyjski pisarz, W „Rewizorze" najlepiej wypadł akt pierwszy, w ,,Ożenku" najgorzej trzeci. Będę czytał rodzinie na głos. [...]

105

Do A.Suworina

Sumy, 4 maja 1889

[...} Przyroda to bardzo dobry środek uspokajający. Godzi z życiem, co umożliwia obojętność. A na tym świecie koniecznie trzeba być obojętnym. Tylko człowiek obojętny potrafi trzeźwo patrzeć na rzeczy, być sprawiedliwym i pracować — oczywiście, mam na myśli ludzi mądrych i zacnych, egoiści bowiem i lekkoduchy i bez tego są doskonale obojętni. [...]

[…] Jak na medyka za mało dbam o pieniądze, jak na pisarza mam za mało pasji, czyli talentu. Ogień pali się we mnie równo i wolno, bez wybuchów, bez trzasku i dlatego nie zdarza mi się, żebym w ciągu jednej nocy napisał kilkadziesiąt stron na raz albo w zapale pracy nie położył się spać, kiedy jestem senny; dlatego też nie robię ani dzikich głupstw, ani żadnych mądrych wyczynów. Obawiam się, że pod tym względem jestem bardzo podobny do Gonczarowa, którego nie lubię i który przerasta mnie talentem o dziesięć głów. Za mało pasji; do tego dodajmy pewien psychopatyczny objaw: ni stąd, ni zowąd - chyba już od dwóch lat — czuję niechęć do swoich utworów ukazujących się w druku, zobojętniałem na recenzje, na rozmowy o literaturze, plotki, sukcesy, niepowodzenia, duże honoraria — słowem kompletnie zgłupiałem. Jakiś zastój umysłowy. Tłumaczę to sobie zastojem w mym życiu osobistym. Nie jestem rozczarowany ani znużony, nie cierpię na chandrę, tylko jakoś nagle wszystko zaczęło mi się wydawać nieciekawe. Trzeba by podłożyć trochę dynamitu [...]

106

Do A.Suworina

Sumy, 7 maja 1889

Przeczytałem „Ucznia" Bourgeta/1 i w pańskim streszczeniu, i w pełnym rosyjskim przekładzie („Wieści z Północy"). Uważam, że sprawa przedstawia się tak. Bourget to utalentowany, wykształcony i bardzo mądry człowiek. Orientuje się tak dalece w naukach przyrodniczych i tak je czuje, jakby pilnie uczęszczał na wykłady biologii, względnie medycyny. Bourgetowi nieobcy jest teren, który podejmuje się opisać — zaleta, jakiej nie mają rosyjscy pisarze ani nowi, ani dawniejsi. Jeśli chodzi o psychologię teoretyczną, książkową, Bourget tak samo się na niej nie zna, jak i najlepsi spośród psychologów. W danym wypadku znać się czy nie znać — skutek ten sam, bo to nie nauka, tylko fikcja, coś w rodzaju alchemii, którą dawno już czas złożyć do lamusa. Nie będę więc mówił o Bourgecie jako o dobrym czy złym psychologu. Powieść jest zajmująca. Po przeczytaniu jej zrozumiałem, dlaczego tak Pana zaciekawiła. Bo to jest ciekawe, inteligentne, chwilami dowcipne, chwilami pełne fantastyki... Co do wad, to zasadniczą jest pretensjonalny atak na kierunek materialistyczny. Daruje Pan, ale ja tego rodzaju ataków nie rozumiem. Kończą się zwykle niczym i w świat myśli wnoszą tylko niepotrzebną plątaninę. Po co ten atak i przeciwko komu? Gdzie wróg, gdzie niebezpieczeństwo? Przede wszystkim kierunek materialistyczny nie jest szkołą ani kierunkiem w ciasnym, gazeciarskim pojęciu; nie jest czymś przypadkowym, przemijającym; jest koniecznością nieuniknioną i niezależną od człowieka. Wszystko, co żyje na ziemi, musi być materialistyczne. [...] Istoty wyższego rzędu, ludzie myślący, też są materialistami z konieczności. Szukają prawdy w materii, bo gdzie mieliby jej szukać, skoro widzą, słyszą i czują wyłącznie samą materię. Z konieczności muszą szukać prawdy tylko tam, gdzie mogą zastosować mikroskop, sondę, skalpel. Zabronić człowiekowi kierunku materialistycznego to tyle, co zabronić mu szukania prawdy. Poza materią nie ma ani doświadczenia, ani wiedzy, czyli nie ma prawdy. Czy to źle, że p. Sykstus/2, jakby się mogło wydać, wścibia nos w cudze sprawy — śmie badać duchową stronę człowieka opierając się na nauce o komórkach? Ale czyż to jego wina, że zjawiska psychiczne są zdumiewająco podobne do fizycznych, że nie sposób rozgraniczyć, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie? Myślę, że przy sekcji zwłok najbardziej zażarty spirytualista musi zadać sobie pytanie: gdzie ta dusza? A jeżeli wiemy, jak ogromne podobieństwo łączy choroby psychiczne i cielesne, jeżeli wiemy, że w jednym i drugim wypadku stosuje się te same leki, to z konieczności wolimy nie odgraniczać duszy od ciała.

Co do „psychologicznych doświadczeń", zaszczepiania różnych wad dzieciom, a także postaci samego Sykstusa, wszystko to jest przejaskrawione do ostatecznych granic.

Spirytualistów nie można zaliczać do naukowców chyba honoris causa. Jako naukowcy nie są potrzebni. A we wszystkim, co czynią i do czego dążą, są z konieczności takimi samymi materialistami, jak i Sykstus. Jeżeli, co jest niemożliwe, zwyciężą materialistów i rozpędzą ich na cztery wiatry — to w swoim zwycięstwie okażą się najczystszymi materialistami, ponieważ zburzą cały kult, nieomal religię.

Mówić o szkodliwości i niebezpieczeństwie materialistycznego kierunku, a tym bardziej toczyć z nim boje, jest co najmniej przedwczesne. Nie mamy dostatecznego materiału do akt oskarżenia. Teorii i hipotez mnóstwo, ale faktów brak i cała antypatia kończy się na urojonych straszakach. Te straszaki są antypatyczne dla kupcowych, a czemu — Bóg raczy wiedzieć. Popi powołują się na niewiarę, rozpustę itd. Niewiara nie istnieje. Każdy w coś wierzy, choćby tenże Sykstus. Co do rozpusty, to za najbardziej wyrafinowanych rozpustników, lowelasów i pijaków bynajmniej nie uchodzą ludzie gatunku Sykstusa czy Mendelejewa, tylko poeci, labusie i mętne figury, pilnie uczęszczające do kapliczek przy ambasadach.

Słowem, atak Bourgeta nie jest dla mnie zrozumiały. Gdyby Bourget ruszając do ataku równocześnie raczył wskazać materialistom bezcielesnego Boga w niebie, i wskazać tak, żeby Go zobaczyli, wtedy co innego. wtedy zrozumiałbym tę wycieczkę. [...]

107

Do AL Czechowa

Sumy, 8 maja 1889

[...] Teraz o Twojej sztuce. Postawiłeś sobie za cel pokazanie kogoś, kto nie narzeka — i już tchórzysz/1. Sprawa wydaje mi się jasna. Nie narzeka tylko ten, kto jest obojętny. A obojętni są albo filozofowie, albo płytcy egoiści. Do pierwszych należy ustosunkować się pozytywnie, do drugich negatywnie. Oczywiście, obojętne tępaki, którym nie sprawia bólu nawet przypiekanie rozpalonym żelazem, w ogóle nie wchodzą w rachubę. Jeżeli zaś tym, co nie narzeka, jest dla ciebie człowiek, który nie patrzy obojętnie na otaczające go życie, który cierpliwie i po męsku znosi przeciwności losu i z nadzieją spogląda w przyszłość, to i tu sprawa jest jasna. Liczne poprawki nie powinny Cię martwić, bo robota, im bardziej mozaikowa, tym lepsza. Postacie w sztuce tylko na tym zyskają. Najważniejsze — wystrzegaj się elementu osobistego. Sztuka nic nie będzie warta, jeżeli wszystkie postacie będą podobne do Ciebie. Pod tym względem Twoja ,,Skarbonka" jest straszna, irytująca. Po co Natasza, Kola, Tosia?/2 Czy poza Tobą na świecie nie ma życia? I komuż jest potrzebne moje i Twoje życie, moje i Twoje myśli? Ludziom dawaj ludzi, a nie samego siebie.

Wystrzegaj się wyszukanego języka. Język powinien być prosty i przejrzysty. Służba niech mówi normalnie, bez ..tera" i „ni ma". Eks-kapitanowie z czerwonymi nosami, zapici reporterzy, głodujący literaci, zaharowane żony-suchotnice, uczciwi młodzieńcy bez najmniejszej skazy, dziewice o wzniosłych charakterach, dobroduszne niańki — to wszystko już było, to trzeba omijać jak dziurawy most. Jeszcze jedna rada: pójdź parę razy do teatru i przypatrz się dobrze scenie.

Będziesz mógł porównać, a to bardzo ważne. Pierwszy akt może się ciągnąć nawet bitą godzinę, ale następna najwyżej po trzydzieści minut. Najważniejszy w sztuce jest akt trzeci, ale nie tak dalece, żeby przyćmił ostatni. I wreszcie pamiętaj o cenzurze. Jest surowa i czujna.[...]

108

Do A. Pleszczejewa

Łuka, 14 maja l

[...} Szkoda Sałtykowa. To był naprawdę tęgi umysł. Z chwilą jego śmierci — ten łajdacki duch, który żyje w przeciętnym, płytkim i załganym inteligencie rosyjskim, pozbył się najdokuczliwszego, najbardziej zaciętego wroga. Demaskować potrafi każdy dziennikarz, szydzić i Burienin potrafi, ale pogardzać jawnie umiał tylko Sałtykow. Większość czytelników nie lubiła go, ale wierzyli mu wszyscy. Nikt nie wątpił o szczerości jego pogardy. [...]

109

Do A.Suworina

Sumy, 14 maja 1889

[...] Nie podoba mi się zakończenie nowej powieści Bourgeta/1. Można je było zrobić lepiej. To nie jest zakończenie mądrej powieści, tylko ogon oderwany Gaboriau i przypięty do mądrej powieści szpilkami. Wymiar sprawiedliwości, ,,oficjalna obiektywność" sędziów i tak dalej — to wszystko dawno już przestało wzruszać. Sykstus odmawiający ,,Ojcze nasz" rozczuli E. Koczetowa/1, ale mnie tylko złości. Skoro od początku do końca należy śmiało mówić prawdę, taki fanatyk-uczony jak Sykstus po odczytaniu „Ojcze nasz" powinien zerwać się i zawołać niczym Galileusz: A jednak się obraca!" Rozdział, w którym Charlotta przyychodzi, żeby się oddać, napisany jest świetnie, toteż wzrusza. [...]

110

Do A. Suworina

Sumy, 15 maja 1889

Ponieważ Pan jeszcze nie wyjechał za granicę, odpisuję na Pański list o Bourgecie. Będę zwięzły. Między innymi pisze Pan: „Niech nauka o materii postępuje swoją drogą, ale niech także zostanie jakiś zakątek, gdzie można się ukryć przed tą wszędobylską materią". Nauka o materii postępuje swoją drogą, a te zakątki, gdzie można się ukryć przed wszędobylską materią, pozostają swoją drogą i nikt im chyba nie zagraża. Na razie, jeżeli nawet ktoś bierze po łbie, to właśnie nauki przyrodnicze, a nie święte zakątki, gdzie można się przed tymi naukami ukryć. W moim liście problem postawiony jest słusznie i mniej napastliwie niż w Pańskim i bliższy jestem niż Pan użyciu ducha". Pan mówi o prawie do istnienia tej czy innej gałęzi wiedzy, a ja mówię nie o prawie, tylko o pokoju. Chcę, żeby ludzie nie węszyli wojny tam, gdzie jej nie ma. Nauki zawsze żyły we wzajemnej zgodzie. I anatomia, i literatura piękna mają jednakowo dobre pochodzenie, wspólne cele, wspólnego wroga — diabła, a więc nie widzę żadnych powodów, żeby wojowały ze sobą. Walka o byt między nimi nie istnieje. Jeżeli człowiek zna teorię krążenia krwi, to jest bogaty; jeżeli w dodatku nauczy się jeszcze historii religii, a także romansu „Pamiętam chwilę najpiękniejszą"/1, nie zbiednieje, tylko się zbogaci — czyli mamy do czynienia z samymi plusami. Właśnie dlatego geniusze nigdy nie wojowali ze sobą i w osobie Goethego poeta żył w najlepszej zgodzie z przyrodnikiem.

Walczą więc nie nauki, nie poezja z anatomią, tylko zaślepienia, czyli ludzie. Człowiek, gdy nie rozumie, jest w rozterce; przyczyn tej rozterki nie szuka w sobie, jak by należało, lecz na zewnątrz, dlatego też zaczyna wojować z tym, czego nie rozumie. Przez całe średniowiecze alchemia stopniowo, drogą naturalnego rozwoju, przeradzała się w chemię, astrologia w astronomię; mnisi tego nie rozumieli, węszyli wojnę i sami ją rozpoczynali. Takim wojującym hiszpańskim mnichem był w latach sześćdziesiątych także i nasz Pisariew/2.

Bourget również wojuje. Pan twierdzi, że nie, a ja twierdzę, że tak. Załóżmy, że jego powieść przeczyta człowiek, który ma dzieci na wydziale przyrodniczym, względnie archijerej szukający tematu do niedzielnego kazania. Czy wynik nie będzie bardzo daleki od nastroju pokojowego? Załóżmy, że powieść trafi do anatoma albo fizjologa itd. W nikim nie obudzi chęci pojednania, ludzi wiedzy zirytuje, ignorantom zaszczepi mnóstwo błędnych pojęć — i tyle.

Być może powie Pan, że Bourget nie wojuje z istotą rzeczy, tylko z odchyleniem od normy. Zgoda, z odchyleniem od normy powinien wojować każdy pisarz, ale po co dyskredytować samą istotę rzeczy? Sykstus to orzeł, lecz Bourget zrobił z niego karykaturę. ,,Doświadczenia psychologiczne" to paszkwil na człowieka i naukę. Gdybym napisał powieść, w której anatom w imię nauki kraje na żywo własną żonę i niemowlęta, albo jakaś lekarka jedzie nad Nil i w celach naukowych spółkuje z krokodylem czy grzechotnikiem, to czyżby taka powieść nie była paszkwilem? A przecież mógłbym napisać ją ciekawie i mądrze.

Bourget urzeka rosyjskiego czytelnika jak ulewa po suszy, i to zrozumiałe. W powieści czytelnik widzi autora i bohaterów, którzy są od niego mądrzejsi, widzi życie, które jest bogatsze niż jego własne; rosyjscy zaś beletryści są od czytelnika głupsi, ich bohaterowie — bezbarwni i płytcy, życie ukazywane przez nich — ubogie i nieciekawe. Rosyjski pisarz osiedlił się w rynsztoku, je stonogi, przywiązany jest do klemp i praczek, nie zna ani historii, ani geografii, ani nauk przyrodniczych, ani religii swojego kraju, nie zna administracji, sądownictwa... słowem, nic, do stu diabłów, nie zna! W porównaniu z Bourgetem to głupie cielę, nic więcej. Wiem, że Bourget musi się podobać, ale stąd wcale nie wynika, że Sykstus ma rację, gdy odmawia „Ojcze nasz", albo że w tym momencie jest szczery...

111

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 14 września 1889

[...] Co do Korolenki, wszelkie prognozy na temat jego przyszłości są przedwczesne/1. I on, i ja jesteśmy teraz w tej fazie, kiedy sam los decyduje, gdzie ma nas pchnąć: czy w górę, czy po równi pochyłej w dół. Wahania są całkiem normalne. Zrozumiały byłby nawet chwilowy zastój.

Chcę wierzyć, że Korolenko przezwycięży wszystko i znajdzie punkt oparcia. Za nim przemawia doskonałe zdrowie, trzeźwość, stałość poglądów i przenikliwy, jasny umysł, chociaż nie pozbawiony uprzedzeń, ale za to wolny od przesądów. Ja też żywcem nie poddam się losowi. Co prawda, nie mam w sobie tego, co Korolenko, jednakże mam coś innego. W przeszłości popełniłem mnóstwo błędów, jakich nie zna Korolenko, a gdzie błędy, tam doświadczenie. Ponadto mam szerszy plac boju i bogatszy wybór; oprócz powieści, wierszy i donosów wypróbowałem wszystko. Pisałem długie nowele i krótkie opowiastki, wodewile, artykuły wstępne, humoreski i rozmaite brechty, nie wyłączając „Komarów i much" dla „Ważki". Sparzywszy się na dużej opowieści, mogę się zabrać do opowiadań, jeśli te zawiodą, mogę się chwycić wodewilu, i tak bez końca, aż do najzdechlejszej śmierci. Tak, gdybym nawet chciał spojrzeć na siebie i na Korolenkę okiem pesymisty i spuścić nos na kwintę, ani na chwilę nie tracę otuchy, ponieważ na razie nie widzę danych ani za nami, ani przeciwko nam. Poczekajmy z pięć lat, wtedy zobaczymy. [...]

112

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 24 września 1889

[...] Tytuł opowiadania: „Nieciekawa historia" (z notatek starego człowieka). Najbardziej nieciekawe, jak się Pan przekona, są tam długie rozważania, których, niestety, wyrzucić nie sposób, ponieważ bez nich mój bohater, autor tych notatek, obejść się nie może. Rozważania są konieczne i nieuniknione, jak dla działa ciężka laweta. One bowiem charakteryzują bohatera, jego nastroje, jego wykręty przed samym sobą. Mój drogi, niech Pan to przeczyta i później napisze do mnie. Wszelkie braki i niedociągnięcia zauważy Pan lepiej ode mnie, bo opowiadanie jeszcze Pana nie znudziło i nie opatrzyło się tak jak mnie. [...]

113

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 30 września 1889

Witam Pana, kochany Panie Aleksy. Serdeczne dzięki za list i wskazówki, które bezwarunkowo wykorzystam przy korekcie/1. Nie zgadzam się z Panem tylko w paru drobiazgach. Tytułu na przykład nie należy zmieniać; ci hultaje, którzy — jak Pan przewiduje — zaczną dowcipkować na temat „Nieciekawej historii", są tak niedowcipni, że nie ma się czego bać; jeżeli nawet któremuś z nich uda się dowcip, będę tylko zadowolony, że mu to ułatwiłem. Profesor nie mógł napisać o mężu Kati, ponieważ nie zna go, a Katia ani słowa o nim nie mówi; poza tym mój bohater — i to jedna z jego zasadniczych cech — traktuje wewnętrzne przeżycia swojego otoczenia dość niefrasobliwie i gdy jego najbliżsi płaczą, błądzą, kłamią, on najspokojniej w świecie rozprawia o teatrze, o literaturze; gdyby był człowiekiem innego pokroju, Liza i Katia może by się nie zmarnowały.

Owszem, przeszłość Kati wypadła przydługo i rozwlekle. Ale co miałem zrobić? Gdybym spróbował napisać o tym bardziej interesująco, to przyzna Pan, opowiadanie byłoby dwa razy dłuższe.

Jeśli chodzi o list Michaiła Fiodorowicza z urywkiem słowa „namiętn...", nie widzę w tym sztuczności.

Proza, podobnie jak scena, rządzi się swymi prawami. Ja na przykład instynktownie czuję, że w finale dłuższej opowieści czy opowiadania powinienem dać czytelnikowi jakby skondensowany obraz całości i dlatego choć pobieżnie, choć w paru słowach wspomnieć o tych postaciach, o których już mówiłem. Możliwe, że się mylę.

Martwi Pana, że krytycy będą mi wymyślali. Cóż! Wet za wet. Przecież mój profesor też im nawymyślał! [...]

114

Do A. Suworina

Moskwa, 17 października 1889

[...] Pan się cieszy, że się znalazł w mojej sztuce? Przedwczesna radość. Kolej na Pana dopiero przyjdzie. Jeśli będę żył, opiszę teodozyjskie noce, które spędzaliśmy na rozmowach, i ten połów przy młynie Lintwariowów, gdy kroczył Pan po palach — na razie nic więcej od Pana nie potrzebuję. A w sztuce Pana nie ma i nie może być, chociaż Grigorowicz twierdzi co innego z właściwą sobie przenikliwością/1. W komedii., występuje człowiek samolubny, drewniany, nieznośny, który przez dwadzieścia pięć lat wykłada historię sztuki i zupełnie na sztuce się nie zna; człowiek, który wszystkich zanudza i przygnębia, nienawidzi muzyki, śmiechu itd., itd., a przy tym jest niezwykle szczęśliwy. Na litość boską, proszę nie wierzyć takim panom, którzy zawsze i wszędzie węszą coś złego, wszystkich mierzą własną miarką i własne krecie i lisie cechy przypisują innym. Ach, jak się cieszy ten Grygorowicz! I jakby oni wszyscy się ucieszyli, gdybym Panu do herbaty wsypał arszeniku albo okazał się szpiegiem, agentem Trzeciego Oddziału. Pan oczywiście powie, że to drobnostka. Nie, to nie drobnostka. Gdyby moja sztuka szła w teatrze, cała publiczność za podszeptem załganych nicponiów mówiłaby patrząc na scenę: „To taki ptaszek z tego Suworina! A jego żona! Hm... Proszę, proszę, a myśmy wcale nie wiedzieli".

Drobnostka, zgadzam się, ale takie drobnostki zatruwają życie ludzkości. W tych dniach widziałem się w teatrze z pewnym petersburskim literatem. Rozgadaliśmy się. Kiedy mu powiedziałem, że tego lata w różnych okresach był u mnie Pleszczejew, Barancewicz, Pan, Swobodin i inni, on tylko westchnął współczująco i powiedział:

Panu się zdaje, że to dobra reklama. Bardzo się Pan zawiedzie licząc na nich.

To znaczy, że zaprosiłem Pana, aby mieć recenzję o sobie, a Swobodina — aby mu wtrynić moją sztukę. Po rozmowie z tym literatem czuję się tak, jak bym zamiast wódki napił się atramentu z muchami. To wszystko drobnostka, głupstwo, ale gdyby nie te drobnostki, życie ludzkie byłoby samym szczęściem, tymczasem jest w pięćdziesięciu procentach niesmaczne.

Jeżeli Panu podadzą kawę, niech Pan nie doszukuje się w niej smaku piwa. Jeżeli podaję Panu myśli profesora, niech mi Pan zaufa i nie węszy w nich myśli Czechowa. Uprzejmie dziękuję. W całym opowiadaniu jest tylko jedna myśl, którą podzielam, a która tkwi w głowie profesorskiego zięcia, łajdaka Gnekkera, że ,,staremu brak piątej klepki!" Wszystko inne jest zaczerpnięte z wyobraźni i opracowane... Gdzie tu Pan znalazł publicystykę? Czyżby Pan w ogóle tak bardzo cenił jakiekolwiek opinie, żeby tylko w nich widzieć środek ciężkości, a nie w sposobie ich wyrażania, nie w genezie itd.? Więc i „Disciple" Bourgeta to również publicystyka? Dla mnie jako autora treść wszystkich tych opinii nie ma żadnego znaczenia. Nie o treść chodzi, ta bowiem jest zmienna i nienowa. Sedno tkwi w samej naturze tych opinii, w ich zależności od zewnętrznych wpływów itd. Rozpatrywać je należy jak każdą rzecz, każdy objaw — całkiem bezstronnie, nie usiłując ani aprobować, ani potępiać. Jeżeli opiszę taniec św. Wita, czy Pan będzie go ujmować od strony choreograficznej? Prawda, że nie? To samo dotyczy opinii. Bynajmniej nie miałem pretensji, żeby olśnić Pana swoim oryginalnym podejściem do teatru, literatury itp.; chciałem tylko wykorzystać swoją wiedzę i pokazać to błędne koło, w którym zacny i mądry człowiek, pełen szczerej chęci, aby brać dane od Boga życie takim, jakie jest, i traktować wszystkich po chrześcijańsku, mimo woli sarka, zrzędzi jak niewolnik i krytykuje ludzi nawet w takich chwilach, gdy się zmusza do serdecznego stosunku. Chce wystąpić w obronie studentów, ale poza obłudą i połajankami w stylu Żytiela/2 nic z tego nie wychodzi. Zresztą długo by o tym mówić. [...]

115

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 21 października 1889

[...] Przy tej skłonności do plotek, jaką obserwujemy nawet u bardzo porządnych ludzi, nic nie jest zagwarantowane przed brudnymi podejrzeniami. Oto moja odpowiedź na Pańskie pytanie w sprawie mylnie komentowanego stosunku Kati do profesora/1. Jeżeli ludzie odzwyczaili się od wiary w przyjaźń, w szacunek, w bezgraniczną miłość, która może istnieć w stosunkach pozaerotycznych, to niech przynajmniej nie imputują mi złego smaku. Przyzna Pan, że gdyby Katia zakochała się w półżywym starcu, byłoby to seksualnym zboczeniem, nienormalnością, która mogłaby interesować jedynie psychiatrę, i to tylko jako kiepska, niezbyt wiarogodna anegdota. Gdyby chodziło wyłącznie o zboczenie seksualne, czy warto byłoby pisać całą opowieść? [...]

116

Do A. Łazariewa (Gruzińskiego)

Moskwa, l listopada 1889

Najmilszy Panie Aleksandrze! Dostałem Pański wodewil i natychmiast go przeczytałem. Jest pięknie napisany, ale konstrukcja nie do przyjęcia. Zupełnie nie-sceniczna. Niech Pan sam osądzi. Pierwszy monologi Daszy jest całkiem zbędny i sterczy jak guz. Miałby sens, gdyby Pan chciał zrobić z Daszy coś więcej niż błahą rolę i gdyby ten monolog, tyle zapowiadający, był w jakikolwiek sposób związany z treścią czy efektami sztuki. Nie wolno ustawiać na scenie naładowanej strzelby, jeżeli nikt nie ma zamiaru z niej strzelić. Nie wolno obiecywać. Niech Dasza milczy — to lepiej.

Gorszkow mówi dużo, tak dużo, że Kaszalotow zdążyłby 1000 razy odciągnąć go na bok i szepnąć: „Zamilcz, stary bydlaku! Żona tu jest!" Ale on tego nie robi... Skąd ta nieostrożność? Czy to cecha charakteru? Jeżeli tak, należałoby to wyjaśnić... Ponadto żona — jako kobieca rola w sztuce — jest nader uboga. Mówi mało, tak mało, że ją i Daszę może grać niemowa. Gorszkow, owszem, udany, ale jego wspomnienia ujął Pan nieco jednostajnie. Tu trzeba więcej ognia, więcej różnorodności. Na przykład, o aktorkach, do których zaleca się Kaszalotow, Gorszkow mówi tym samym tonem, co o kartach i ciupie — te same przejścia, niby postęp arytmetyczny. A mógłby tak powiedzieć:

Ach, co za aktorki były dawniej! Weźmy na przykład Leporellową! Talent, postawa, uroda, ogień! Przychodzę kiedyś do ciebie, jak dziś pamiętam, do hotelu — wtedy żyłeś z nią — a ona uczy się roli..." Itd. To już inny chwyt.

Człowiek przezorny, ukazując w sztuce cztery postacie, postąpiłby na Pana miejscu w ten sposób: dałby jedną pierwszoplanową rolę męską i jedną pierwszoplanową kobiecą, a dwie pozostałe wprowadził epizodycznie. Pierwszoplanową męską rolę Pan już ma: to Gorszkow. Kobiecą można łatwo zrobić z żony, a męża i Daszę won. Ja bym ustawił tak: wchodzi mąż i przedstawia żonie starego przyjaciela, którego spotkał w „Livorno": „Daj mu kawy, mamusiu, a ja na chwilkę skoczę do banku i zaraz wrócę"; na scenie zostają żona i Gorszkow; ten snując wspominki wypaplał wszystko, co trzeba; mąż po powrocie widzi potłuczoną porcelanę i starego przyjaciela, który ze strachu wlazł pod stół; kończy się na tym, że Gorszkow z rozczuleniem, z zachwytem patrzy na rozwścieczoną małżonkę i mówi; ,,Łaskawa pani mogłaby się wyrobić na doskonałą aktorkę tragiczną. Jak ulał do roli Medei!" Małżeństwo kłóci się, a on wygłasza przejmujący monolog z „Leara", niby wśród burzy... albo coś podobnego... to już Pańska rzecz.

Oto ma Pan moje zdanie. Czekam na list. Proszę się zdecydować na jedno z dwojga: albo oddam sztukę w jej obecnej postaci — może pójść i tak, bo jest lepsza od setki wodewilów — albo odeślę ją Panu do przerobienia. Nie ma pośpiechu, jeszcze Pan zdąży nacieszyć się oklaskami razem z małżonką. [...]

117

Do A. Pieszczejewa

Moskwo, 27 listopada 1889

[,..] Od czego zacząć? Zacznę od ,,Diabła leśnego". Druk w czasopiśmie to dla sztuki wielki zaszczyt; dziękuję, ale zarazem proszę o uchylenie tego zaszczytu, ponieważ moją sztuka, zanim pójdzie w teatrze i zostanie zbesztana w recenzjach, bynajmniej nie jest dla pisma cennym materiałem, a w wydrukowaniu jej wielu ludzi słusznie się dopatrzy specjalnych względów ,,Wieści z Północy" dla Czechowa. Powiedzą: sztuka Czechowa nigdzie nie szła i została wydrukowana, dlaczego więc nie drukuje się sztuk, które już szły w teatrze i miały powodzenie? To po pierwsze. Po drugie, nie uważam, żeby utwór dramatyczny był gotowy do druku, skoro jeszcze nie poprawiono go na próbach. Cierpliwości, drogi Panie, mamy czas. Kiedy sztuka będzie poprawiona na próbach, zwrócę się sam do Pana, nie czekając na zaproszenie. [...]

118

Do M. Kisielowej

Moskwa, 3 grudnia 1889

[...] W tych dniach będzie Pani proszona o nadesłanie przed styczniem powiastki myśliwskiej, oczywiście niedużej, pełnej poezji i wszelkich uroków. Pani nieraz widziała polowanie z gończymi, zna Pani pskowian itd., nietrudno więc będzie stworzyć coś odpowiedniego. Na przykład, może Pani napisać: „Iwan Gawriłow" albo ,,Ranny łoś" — jeżeli Pani pamięta, myśliwi zranili łosia, ten spogląda ludzkim wzrokiem i nikt nie ma odwagi go dobić. Temat niezły, ale niebezpieczny z tego względu, że trudno się ustrzec przed czułostkowością; należy go podać jak suche sprawozdanie, bez tkliwych słów, a zacząć w ten sposób: ,,Tego a tego dnia w Puszczy Daraganowskiej myśliwi zranili młodego łosia..." A jeżeli zacznie Pani ronić łzy, temat straci całą surowość i wszystko to, co godne uwagi… [...]

119

Do A. Suworina

Moskwa między 18 a 23 grudnia 1889

[Początek zaginął.]

[...] mnóstwo szkiców, felietonów, głupstw, wodewilów, nieciekawych historii, krocie pomyłek i niedorzeczności, pudy zapisanego papieru, nagroda Akademii, żywot Potiomkina — i przy tym wszystkim ani jednej linijki, która w moich oczach miałaby prawdziwą wartość literacką. Było mnóstwo forsownej roboty, ale nie było poważnej pracy. Kiedy przeczytałem w tych dniach „Tragedię rodzinną" Bieżeckiego, to opowiadanie obudziło we mnie coś w rodzaju litości dla autora; to samo czuję, gdy patrzę na własne książki. W tym uczuciu jest jakaś prawda — może wielkości muchy, ale moja podejrzliwość i zazdrość o cudzą pracę z muchy robią słonia. Tak ogromnie bym chciał zaszyć się gdzieś na pięć lat i poświęcić się żmudnej, poważnej pracy. Powinienem się uczyć, uczyć wszystkiego od początku, bo jako pisarz jestem kompletnym ignorantem; powinienem pisać rzetelnie, z sensem, z rozwagą — nie pięć arkuszy co miesiąc, lecz jeden arkusz w ciągu pięciu miesięcy. Powinienem odejść z domu, powinienem wydawać na życie siedemset czy dziewięćset rubli rocznie, a nie tak jak teraz trzy, cztery tysiące/1, powinienem na wiele rzeczy gwizdnąć, ale cóż, więcej we mnie chochłackiego lenistwa niż odwagi. [...] W styczniu już mi trzydziestka stuknie. Okropność!

A czuję się tak, jak bym miał dwadzieścia dwa lata. […]

120

Do A. Suworina

Moskwa, 27 grudnia 1889

[...] Kiedy w jednym z ostatnich listów do Pana pisałem o Bourgecie i Tołstoju/1, to chyba najmniej miałem na myśli piękne odaliski albo to, że pisarz powinien malować wyłącznie ciche radości życia. Chciałem tylko powiedzieć, że najlepsi dzisiejsi pisarze, których lubię, służą złu, ponieważ działają destrukcyjnie. [...]

Ci, co nie są zblazowani fizycznie, ale już są zblazowani duchowo, wysilają swoją wyobraźnię aż do „białych myszek" i wynajdują nie istniejącego półboga Sykstusa oraz doświadczenia „psychologiczne". Bourget, co prawda, doczepił pozytywny finał, ale ten banalny finał zaciera się szybko, a w pamięci zostaje tylko Sykstus i „doświadczenia", dzięki czemu autor łapie na raz sto srok za ogon: kompromituje w oczach tłumu naukę, której jak żony Cezara nie powinny czepiać się żadne podejrzenia, i ze szczytów swojej wielkości dyskredytuje sumienie, wolność, miłość, honor, zasady moralne, sugerując tłumowi przekonanie, że to wszystko, co hamuje zwierzęce instynkty i różni ludzi od psów, a co zostało zdobyte w odwiecznej walce z przyrodą, może być z łatwością obalone przez „doświadczenia" — jeżeli nie dziś, to w przyszłości. Czy doprawdy tacy autorzy „każą szukać najlepszego wyjścia, każą myśleć i stwierdzać, że zło jest istotnie złem"? Czy doprawdy każą ,,odradzać się"? Nie, oni Francję pchają do upadku, a w Rosji pomagają szatanowi w płodzeniu mięczaków i stonóg nazywanych u nas inteligencją. Jakaż to gnuśna, apatyczna, sennie dozorująca, obojętna na wszystko inteligencja, która nie umie skomponować nawet przyzwoitego rysunku do banknotów, która jest apatriotyczna, ponura, bezbarwna, która upija się po pierwszym kieliszku i odwiedza półrublowe burdele, która zrzędzi i skwapliwie potępia wszystko, ponieważ biernemu umysłowi łatwiej jest potępiać niż aprobować, która się nie żeni i nie chce wychowywać dzieci itd. Zwiotczałe mięśnie, zwiotczałe dusze, brak ruchu, chwiejność myśli — a wszystko z tej racji, że życie nie ma sensu, że u kobiet [...] i że pieniądze to zło.

Gdzie degeneracja i apatia, tam i zboczenia seksualne, rozpusta na zimno, sztuczne poronienia, przedwczesna starość, zrzędząca młodość, upadek sztuki, obojętność dla nauki, niesprawiedliwość w najrozmaitszych formach. Społeczeństwo, które nie wierzy w Boga, ale boi się złych wróżb i diabła, które potępia wszystkich lekarzy i zarazem obłudnie opłakuje Botkina i wielbi Zacharina/2 — takie społeczeństwo niech ani się waży wspominać, że ma pojęcie o sprawiedliwości [...]

1890

121

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 15 lutego 1890

[...] Czy doprawdy nie podoba się Panu ,,Sonata Kreutzerowska"? /1 Nie twierdzę, że to rzecz genialna, wieczna — tu nie mogę wyrokować, ale uważam, że wśród całej masy tego, co teraz się pisze u nas i za granicą, nie znajdzie się chyba nic, co dorównywałoby „Sonacie" pod względem tematu i formy. Nie mówiąc o stronie artystycznej, która miejscami jest wręcz cudowna, winniśmy wdzięczność Tołstojowi już choćby za to, że tym opowiadaniem pobudził nas do intensywnego myślenia. Czytając ,,Sonatę" człowiek co chwila chciałby zawołać: ,,To prawda!" albo: „To niedorzeczność!" Owszem, są też bardzo przykre wady. Oprócz tego wszystkiego, co Pan wymienił, jest jeszcze coś, co trudno wybaczyć autorowi, a mianowicie: śmiałość, z jaką Tołstoj rozprawia o tym, czego nie wie i czego przez upór nie chce zrozumieć. Toteż jego poglądy na syfilis, zakłady wychowawcze, wstręt kobiet do spółkowania itd. nie tylko że budzą wątpliwości, ale wręcz demaskują ignorancję człowieka, który przez całe swoje długie życie nigdy nie raczył przeczytać choć kilku książek napisanych przez specjalistów. A jednak te wady rozlatują się jak puch na wietrze; dzięki zaletom utworu po prostu się ich nie dostrzega, a gdy się dostrzeże, to tylko ogarnia żal, że opowiadanie nie uniknęło losu innych dziel ludzkich, które nigdy nie są doskonałe i wolne od skazy. [...]

122

Do A.Suworina

Moskwa, między 19 a 21 lutego 1890

[...] Całymi dniami czytam i piszę, czytam i piszę.../l Im więcej czytam, tym większa pewność, że w ciągu dwóch miesięcy nie zdążę zrobić nawet czwartej części tego, co zamierzam, a przecież nie mogę siedzieć na Sachalinie dłużej niż dwa miesiące; te podłe statki nie będą czekały! Robota jest urozmaicona, ale żmudna... Muszę być i geologiem, i meteorologiem, i etnografem, a nie mam wprawy i nuży mnie to. Będę czytał o Sachalinie aż do marca, póki starczy pieniędzy, później zabiorę się do pisania opowiadań...

123

Do Al. Czechowa

Moskwa, 25 lutego 1890

[...] Muszę jak najdokładniej zapoznać się z publicystyczną literaturą o Sachalinie, ponieważ to mnie interesuje nie tylko od strony informacyjnej. Informacje oczywiście swoją drogą, ale potrzebne jest także historyczne oświetlenie faktów stanowiących sedno tych informacji. Artykuły były pisane bądź przez ludzi, którzy nigdy nie widzieli Sachalinu i nie znają się na tej sprawie, bądź też przez ludzi, którzy na kwestii sachalińskiej zrobili majątek zachowując niepokalaną biel. Czelność tych pierwszych i przebiegłość tych drugich, jako elementy zaciemniające i hamujące, dla badacza są ciekawsze niż wszelkie informacje, przeważnie przypadkowe i niezbyt wiarogodne; wspomniane elementy świetnie charakteryzują stosunek naszego społeczeństwa do wielu spraw, do sprawy zaś więziennictwa w szczególności. [...]

124

Do A.Suworina

Moskwa, 9 marca 1890

Co do Sachalinu mylimy się obaj, ale Pan chyba bardziej niż ja. Jadę całkowicie przekonany, że moja wyprawa nie wniesie nic cennego do literatury ani do nauki: na to brak mi czasu, wiedzy i aspiracji. Nie mam ambicji Humboldta czy nawet Kennana/1. Chciałbym napisać chociaż sto, dwieście stron i w ten sposób choć troszeczkę spłacić medycynie swój dług, bo jak Panu wiadomo, wobec niej jestem świnia. Może nie potrafię nic napisać, ale mimo to wyprawa nie traci dla mnie uroku: czytając, słuchając i rozglądając się dookoła, sporo się dowiem i nauczę. Jeszcze nie wyjechałem, ale dzięki książkom, które trzeba było przewertować, dowiedziałem się o tym, o czym każdy — pod groźbą czterdziestu kijów — powinien wiedzieć, a o czym ja w swej ignorancji nie wiedziałem dotychczas. Myślę też, że taka wyprawa to wytężony półroczny wysiłek fizyczny i umysłowy, co dla mnie jest konieczne, ponieważ wzbiera już we mnie chochłackie lenistwo. Trzeba wziąć się w garść. Przypuśćmy, że moja wyprawa jest głupstwem, uporem, fanaberią, ale niech Pan powie, co stracę, jeżeli pojadę? Czas? Pieniądze? Czy grożą mi dotkliwe niewygody? Mój czas nie jest wart, pieniędzy i tak nigdy nie mam, a co do niewygód, to końmi będę jechał najwyżej dwadzieścia pięć, trzydzieści dni, bo resztę czasu spędzę na pokładzie statku albo w pokoju i będę bombardował Pana listami. Przypuśćmy, że ta wyprawa nie da mi absolutnie nic, ale czy w ciągu całej podróży nie przeżyję chociaż kilku takich dni, o których całe życie będę wspominał z zachwytem lub z goryczą? Itd., itd. Otóż właśnie, łaskawy Panie! Może to wszystko nie jest przekonujące, ale przecież i Pan również pisze nie przekonująco. Pisze Pan na przykład, że Sachalin dla nikogo nie jest ciekawy ani potrzebny. Czyżby? Sachalin może być nieciekawy i niepotrzebny tylko dla takiego społeczeństwa, które tam nie wywozi tysięcy ludzi i nie wydaje na to milionów. Po Australii w dawniejszych czasach oraz Cayenne Sachalin to jedyne miejsce, gdzie można badać osadnictwo przestępców; cała Europa się nim interesuje, a dla nas ma być nieciekawy? Najwyżej dwadzieścia pięć, trzydzieści lat temu właśnie nasi Rosjanie badając Sachalin ważyli się na bohaterskie czyny, za które człowieka należy wielbić, a nas to nic nie obchodzi, nawet nie wiemy, co to byli za ludzie, my tylko siedzimy wśród czterech ścian i narzekamy, że Bóg źle stworzył człowieka. Sachalin to miejsce największej męki, jaką potrafi znieść człowiek wolny czy uwięziony. Ci, co pracowali na Sachalinie i przy sprawach osadnictwa, podejmowali się wielkiej odpowiedzialności — i nadal to czynią. Niestety, nie jestem sentymentalny, bo powiedziałbym, że do takich miejsc jak Sachalin należy iść na pielgrzymkę jak Turcy do Mekki, dla marynarzy zaś i znawców więziennictwa właśnie Sachalin powinien być tym, czym jest Sewastopol dla wojskowych. Z książek, które przeczytałem i czytam, wynika, że zamęczyliśmy w więzieniach miliony ludzi, zamęczyli za nic, bezmyślnie, po barbarzyńsku; gnaliśmy po mrozie zakutych w kajdany ludzi dziesiątki tysięcy wiorst, zarażaliśmy ich syfilisem, deprawowali, mnożyli przestępców — i to wszystko szło na karb zapijaczonych strażników więziennych. Teraz cała kulturalna Europa wie, że nie strażnicy są winni, tylko my wszyscy, ale to nas nie obchodzi, to nieciekawe. Słynne lata sześćdziesiąte nie uczyniły n i c dla chorych i uwięzionych, łamiąc w ten sposób najważniejsze przykazanie cywilizacji chrześcijańskiej. W naszych czasach dla chorych, owszem, coś niecoś się robi, ale dla uwięzionych nic; więziennictwo zupełnie nie interesuje prawników. Zapewniam Pana, że Sachalin jest ciekawy i potrzebny, należy tylko żałować, że to ja tam pojadę, a nie ktoś inny, bardziej świadomy sprawy i bardziej predysponowany do poruszenia społeczeństwa. [...]

125

Do A. Łazariewa (Gruzińskiego)

Moskwa, 13 marca 1890

[...] Pańska ,,Ucieczka" jest niezła, ale zrobiona co najmniej niedbale. Tę samą postać nazywa Pan raz Anika, raz Prochor. Poprawiałem i poprawiałem, a mimo to przegawroniłem jednego Prochora — gdzieś tam jednak został i pewnie bardzo zdziwił uważniejszych czytelników. Ponadto — zdanie należy budować, nadawać mu soczystość, jędrność, bo u pana to suche Jak patyk, na który się nadziewa wędzonego śledzia. Opowiadanie należy pisać pięć, sześć dni i myśleć o nim cały czas, póki się pisze, w przeciwnym razie nigdy nie wyrobi się stylu. Należy każde zdanie, zanim płynie na papier, przetrzymać w głowie ze dwa dni, żeby dobrze skruszało. Ja sam, oczywiście, przez wrodzone lenistwo nigdy się nie stosuję do tej zasady, ale zlecam ją wam, młodym, tym skwapliwiej, że niejednokrotnie wypróbowałem na sobie jej dobroczynne działanie i wiem, że rękopisy wszystkich prawdziwych mistrzów są zasmarowane, pokreślone wzdłuż i wszerz, przetarte i upstrzone łatami również pokreślonymi i zapaskudzonymi. [...]

126

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 22 marca 1890

[...] A słowa „artyzm" boję się jak diabeł święconej wody. Kiedy ktoś mi mówi o artyzmie i antyartyzmie, o tym, co sceniczne, a co niesceniczne, o tendencji, realizmie itp., tracę grunt pod nogami, niewyraźnie przytakuję i bąkam jakieś komunały, które nie są warte złamanego szeląga. Wszystkie utwory dzielę na dwie kategorie: takie, które mi się podobają, i takie, które mi się nie podobają. Innego kryterium nie mam i jeżeli Pan zapyta, dlaczego podoba mi się Szekspir a nie podoba Złatowratski/1, nie potrafię na to odpowiedzieć. Może z czasem, gdy zmądrzeję, zdobędę kryteria, ale na razie gadanina na temat ,,artyzmu" tylko mnie męczy, uważam ją za dalszy ciąg tych scholastycznych dysput, jakimi zadręczali się ludzie w średniowieczu.

Jeżeli krytyka, na której autorytet Pan się powołuje, istotnie wie coś, czego my obaj nie wiemy, to dlaczego milczy do tej pory, dlaczego nie odsłoni prawdy i żelaznych praw? Gdyby wiedziała, to — zapewniam Pana — dawno wskazałaby nam drogę, wiedzielibyśmy, co mamy robić, Fofanow by nie siedział w domu obłąkanych, Garszyn żyłby do dziś, Barancewicz nie wpadłby w chandrę, nam wszystkim nie byłoby tak nudno i przykro, Pana nic by nie ciągnęło do sceny a mnie na Sachalin. Ale krytyka dostojnie milczy albo poprzestaje na pustej, nędznej gadaninie. Jeżeli nawet, jak Pan sądzi, ma ona jakiś wpływ, to tylko dlatego, że jest głupia, zarozumiała, bezczelna i krzykliwa niczym pusta beczka, której dudnienie chcąc nie chcąc się słyszy. [...]

127

Do A. Pleszczejewa

Moskwa, 27 marca 1890

[...] Wiadomość o zgonie ,,Wieści z Północy" zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie/1. Niedobrze jest z nami. Dziwna rzecz: ciągle się u nas mówi, że Rosja ma za mało czasopism, a równocześnie w biały dzień, w stolicy, wśród tłumu piszących — bez najmniejszego sensu i bez żadnej pomocy ginie pismo. [...]

128

Do A. Suworina

Moskwa, 29 marca 1890

[...] Pana podniecało powodzenie, zadzierzystość, ferment własnego talentu. A Pański delfin/1 pisze po nocach nie dlatego, żeby miał talent publicystyczny czy zamiłowanie do sprawy, tylko dlatego, że jego ojciec wydaje gazetę. Wielka różnica! Powinien by zostać lekarzem lub adwokatem, zarabiać jakieś dwa tysiące rocznie i drukować artykuły nie w ,,Nowych Czasach" i nie w duchu „Nowych Czasów". Tylko taką młodzież można uważać za zdrową, która nie godzi się ze starym ładem i — mądrze czy głupio, ale z nim walczy; tego wymaga od niej natura i na tym polega postęp. [...]

129

Do A. Suworina

Moskwa, l kwietnia 1890

[...] Łaje mnie Pan za mój obiektywizm, nazywając go obojętnością na dobro i zło, brakiem ideałów, idej itd. Pan chce, żebym pisząc o koniokradach wyraźnie powiedział: kradzież koni jest złem. Ale przecież to dawno wiadomo beze mnie. Niech złodziejów sądzą sędziowie przysięgli, moją rzeczą jest pokazać ich takimi, jacy są. Piszę: macie do czynienia z koniokradami, przekonajcie się więc, że to wcale nie biedacy, tylko ludzie syci, niemal kapłani swojej idei, że koniokradztwo nie jest zwykłą kradzieżą, lecz pasją. Oczywiście byłoby przyjemnie połączyć prawdę artystyczną z kazaniem, ale dla mnie osobiście to jest za trudne, nawet prawie niemożliwe ze względu na warunki formalne. Przecież chcąc opisać koniokradów w tekście na siedemset wierszy powinienem wciąż mówić ich językiem, myśleć i czuć według ich miary, bo jeśli pozwolę sobie na subiektywny ton, obrazy się rozpłyną i całość nie będzie miała tej zwartości, jakiej wymagają króciutkie opowiadania. Pisząc, całkowicie ufam czytelnikowi i zakładam, że on sam doda brakujące w opowiadaniu elementy subiektywne.

130

Do W. Ławrowa

Moskwa, 10 kwietnia 1890

Szanowny Panie! W marcowym numerze ,,Myśli Rosyjskiej" w dziale bibliografii na stronie 147 przypadkiem natrafiłem na takie zdanie: ,, Jeszcze wczoraj nawet kapłani literatury bez zasad, na przykład pp, Jasiński i Czechow, których nazwiska..." itd. Na krytykę zazwyczaj się nie odpowiada, jednak w danym wypadku mamy do czynienia nie tyle z krytyką, co po prostu z oszczerstwem. Chyba i na oszczerstwo też bym się nie odezwał, ale że w tych dniach wyjeżdżam z Rosji na długo, może na zawsze, nie jestem w stanie powstrzymać się od odpowiedzi/1.

Pisarzem bez zasad, czyli — co na jedno wychodzi — łajdakiem nie byłem nigdy.

To prawda, że moja działalność literacka składała się z całego szeregu pomyłek, niekiedy poważnych, jednak tłumaczy się to ograniczonym zakresem moich zdolności, a wcale nie tym, czy jestem dobrym, czy złym człowiekiem. Nie uprawiałem szantażu, nie pisywałem ani paszkwili, ani donosów, nie schlebiałem, nie kłamałem, nikogo nie znieważałem, czyli krótko mówiąc mam sporo opowiadań i artykułów wstępnych, które chętnie bym wyrzucił, bo są nic nie warte, ale nie mam ani jednego wiersza, którego musiałbym dzisiaj się wstydzić. Jeżeli przypuścimy, że brakiem zasad nazywa Pan tę smutną okoliczność, że ja, człowiek wykształcony i często publikujący, nic nie zdziałałem dla tych, których kocham, że moja działalność wcale nie posunęła naprzód sprawy ziemstwa, nowego sądownictwa, wolności prasy, wolności w ogóle itd., to pod tym względem ,,Myśl Rosyjska" gwoli sprawiedliwości nie oskarżać mnie powinna, lecz uznać za swego towarzysza niedoli, ponieważ sama, jak dotąd, nie zdziałała w tym kierunku więcej ode mnie — i nie nasza to wina.

Jeżeli osądzać mnie jako pisarza według tego, jak ogląda na zewnątrz moje życie prywatne, to chyba i tu nie mogę być publicznie oskarżony o brak zasad. Do dziś dnia prowadziłem życie odosobnione, w czterech ścianach; z Panem spotykam się raz na dwa lata, a p. Maczeta/2, na przykład, w ogóle nie widziałem na oczy — z tego może Pan wnioskować, jak rzadko wychodzę z domu; zawsze starannie unikałem uczestniczenia w wieczorach literackich, wieczornicach, posiedzeniach itp., bez zaproszenia nie zjawiałem się w żadnej redakcji, zawsze się starałem, żeby moi znajomi uważali mnie raczej za doktora niż za pisarza, krótko mówiąc byłem skromnym autorem i niniejszy list jest pierwszym nieskromnym czynem w ciągu wszystkich dziesięciu lat mojej działalności. Z kolegami łączą mnie jak najlepsze stosunki; nigdy nie porywałem się na ocenę ich twórczości czy pism, z którymi współpracują, ponieważ nie uważam się za znawcę i jestem zdania, że wobec dzisiejszej zależnej sytuacji prasy każde wystąpienie przeciw pismu czy pisarzowi jest nie tylko bezlitosne i nietaktowne, ale wręcz niedopuszczalne. Jak dotąd, odmawiałem współpracy jedynie takim pismom, których lichota jest oczywista i stwierdzona, a gdy musiałem dokonać wyboru, oddawałem pierwszeństwo tym czasopismom, które z powodów materialnych, czy jakichkolwiek innych, najbardziej potrzebowały mojej współpracy; właśnie dlatego nie drukowałem ani u Pana, ani w ,,Wieściach z Europy", tylko w „Wieściach z Północy'', i właśnie dlatego moje zarobki były dwukrotnie mniejsze, niż mogłyby być, gdybym miał inny pogląd na swoje obowiązki.

Pańskie oskarżenie jest oszczerstwem. Nie mogę prosić, aby je Pan cofnął, ponieważ już zrobiło swoje i nie da się zmazać; nie mogę również tłumaczyć go lekkomyślnością, niedbalstwem itp., ponieważ Pańska redakcja, o ile mi wiadomo, składa się z ludzi bezwzględnie uczciwych i dobrze wychowanych, którzy, jak sądzę, piszą i czytają artykuły nie aby zbyć, lecz z poczuciem odpowiedzialności za każde słowo. Pozostaje mi tylko zwrócić Pańską uwagę na popełniony w stosunku do mnie błąd i prosić, aby Pan zrozumiał, jak szczere i gorzkie uczucia zmusiły mnie do napisania niniejszego listu. Że Pański zarzut pod moim adresem uniemożliwia nie tylko jakąkolwiek współpracę między nami, ale nawet zwykłą znajomość, rozumie się samo przez się.

A. Czechow

131

Do M. Czechowej

Tomsk, 16 maja 1890

[…] Szpitali i lekarzy nie ma/l. Leczą felczerzy. Puszczanie krwi i cięte bańki stosuje się w olbrzymich, barbarzyńskich ilościach. Badałem Żyda chorego na raka wątroby. Żyd jest wycieńczony, ledwo zipie, ale to bynajmniej nie powstrzymało felczera od postawienia dwunastu ciętych baniek. A propos Żydów. Oni tu orzą, furmanią, dzierżawią przewozy, handlują i zaliczają się do chłopów, bo istotnie i de jure, i de facto są chłopami. Cieszą się powszechnym szacunkiem i, jak mi powiedział tamtejszy sędzia, często bywają wybierani na sołtysów. Widziałem wysokiego, chudego Żyda, który spluwał i krzywił się z obrzydzenia, kiedy sędzia opowiadał tłuste dowcipy; schludna dusza; jego żona ugotowała świetną zupę rybną. A żona tego Żyda, co choruje na raka, poczęstowała mnie kawiorem ze szczupaka i wybornym białym pieczywem. O wyzysku nic nie słyszałem. Wspomnę też o Polakach. Są wśród nich zesłańcy wywiezieni z Polski w 1864 r. To mili, gościnni i arcydelikatni ludzie. Jedni żyją w dostatku, inni w biedzie i pracują na stacjach jako kanceliści. Ci pierwsi po amnestii wyjechali do Polski, ale niebawem wrócili na Syberię —

ogatszy kraj; ci drudzy tylko marzą o powrocie do ojczyzny, chociaż są starzy i schorowani. W Iszymie bogaty pan Zaleski, którego córka jest bardzo podobna do Saszy Kisielowej, dał mi za rubla wyborny obiad i pokój, gdzie mogłem się wyspać; prowadzi karczmę, skułaczał do szpiku kości, zdziera, jak może, ale jednak znać pana w manierach, w wikcie, we wszystkim. Nie wraca do ojczyzny przez chciwość, przez chciwość znosi śnieżyce w maju; po jego śmierci córka urodzona w Iszymie zostanie tu na zawsze — i w ten sposób zaczną się mnożyć na Syberii czarne oczy i delikatne rysy. Te przypadkowe domieszki krwi są potrzebne, bo ludność na Syberii jest brzydka. Brunetów nie ma wcale. Może i o Tatarach napisać? Proszę bardzo. Tu ich mało. To poczciwi ludzie. W guberni kazańskiej nawet popi mówią o nich dobrze, a na Syberii Tatarzy są ,,lepsi od Rosjan" — tak mi powiedział sędzia przy Rosjanach, którzy potwierdzili to milczeniem. Boże, ilu dobrych ludzi w tej Rosji! Gdyby nie zima, kradnąca Syberii okres letni, i gdyby nie urzędnicy, którzy deprawują chłopów i zesłańców, Syberia byłaby najbogatszym i najszczęśliwszym krajem. [...]

132

Do M. Czechowej

Między stanicą Pokrowską a Błagowieszczeńskiem, między 23 a 26 czerwca 1890

[...] Wsie wyglądają tu tak samo jak nad Donem, jest pewna różnica w budynkach, ale nieznaczna. Ludność nie zachowuje postów, je mięso nawet w Wielki Piątek; dziewuchy palą papierosy, a stare baby fajki — taki zwyczaj. To dziwaczny widok; chłopki z papierosami. A jaki liberalizm!I Ach, jaki liberalizm!

Powietrze na statku rozgrzewa się do czerwoności — od rozmów. Tu się nie boją mówić głośno. Aresztować nie ma komu, zesłać nie ma dokąd; liberalizuj sobie, człowieku, ile wlezie. Ludzie tu najczęściej niezależni, samodzielni, mają swój rozum. Jeżeli w Ust-Karze, gdzie pracują więźniowie (wśród nich jest dużo politycznych, którzy nie pracują), wybuchnie jakaś awantura, w całym nadamurskim okręgu aż wre. Donosy nie są przyjęte. Zbiegły więzień polityczny może swobodnie dotrzeć statkiem aż do oceanu, nie obawiając się, że kapitan go zdradzi. Częściowo tłumaczy się to kompletną obojętnością na wszystko, co się dzieje w Rosji. Każdy mówi: a co to mnie obchodzi? [...]

133

Do A. Suworina

Statek „Bajkał, Cieśnina Tatarska, 11 września 1890

[...] Przywiozę pewne materiały. Przekona się Pan, że warunki, w jakich się znalazłem, od samego początku były jak najbardziej sprzyjające. Widziałem wszystko; teraz więc nie chodzi o to, co widziałem, tylko jak widziałem.

Nie wiem, co z tego wyniknie, ale zrobiłem sporo. Materiału starczyłoby na trzy dysertacje. Wstawałem co dzień o piątej rano, kładłem się późno i ciągle żyłem w gorączkowym niepokoju, że jeszcze nie wszystko jest zrobione, a teraz, gdy już skończyłem ze sprawami katorgi, mam takie uczucie, że owszem, widziałem wszystko, tylko najważniejszych rzeczy akurat nie dostrzegłem.

Nawiasem mówiąc, starczyło mi cierpliwości, żeby zrobić spis całej ludności Sachalinu. Objechałem wszystkie osiedla, wchodziłem do każdej chaty i rozmawiałem z każdym; przy spisie zastosowałem system kartotekowy i już zdążyłem spisać około dziesięciu tysięcy ludzi, katorżników i osiedleńców. Innymi słowy, na Sachalinie nie ma ani jednego katorżnika czy osiedleńca, z którym bym nie rozmawiał. Zwłaszcza udał mi się spis dzieci, toteż wiążę z nim sporo nadziei.

U Landsberga jadłem obiad, u eks-baronowej Gembruk/1 siedziałem w kuchni... Odwiedziłem wszystkie, znakomitości. Byłem obecny przy karze chłosty, potem przez kilka nocy śnił mi się kat i ohydna ława. Rozmawiałem z przykutymi do taczek więźniami. Kiedyś, gdy piłem herbatę w kopalni, były kupiec petersburski Borodawkin, skazany za podpalenie, wyjął z kieszeni łyżeczkę i podał mi ją. Po tym wszystkim mam okropnie stargane nerwy. [...]

134

Do A. Suworina

Moskwa, 9 grudnia 1890

Dzień dobry, mój najdroższy! Hura! Oto nareszcie znów siedzę przy swoim biurku, modlę się do swoich wyblakłych penatów i piszę do Pana. Czuję się teraz tak dobrze, jakbym w ogóle nie wyjeżdżał z domu. Zdrów i wesół jak ryba. Teraz zwięzłe sprawozdanie. Byłem na Sachalinie nie dwa miesiące, jak podano w Pańskiej gazecie, tylko trzy plus dwa dni. Pracowałem z wielkim napięciem; zrobiłem pełny, dokładny, spis całej ludności sachalińskiej i widziałem wszystko oprócz kary śmierci. Kiedy się zobaczymy, pokażę Panu cały kufer nabity więziennymi różnościami, które jako surowiec mają ogromną wartość. Wiem teraz bardzo dużo, ale wywiozłem stamtąd uczucie bardzo niedobre. Dopóki byłem na Sachalinie, czułem na wątpiach tylko jakąś gorycz, jak po zjełczałym maśle, ale teraz, gdy wspominam wszystko, Sachalin wydaje mi się istnym piekłem. Dwa miesiące pracowałem z wielkim napięciem, nie szczędząc sił, a w trzecim miesiącu zacząłem konać z nadmiaru wspomnianej goryczy, z nudów i z obawy, że ponieważ od Władywostoku nadciąga cholera, grozi mi spędzenie zimy na katordze. Ale, chwała niebiosom, cholera się skończyła i trzynastego października statek zabrał mnie z Sachalinu. Byłem też we Władywostoku. O Nadmorskim Kraju i w ogóle o naszym wschodnim wybrzeżu z jego flotą, z jego zadaniami i mrzonkami wielkooceanicznymi powiem tylko jedno: nędza wołająca o pomstę! Nędza, ciemnota i marność, które mogą doprowadzić do rozpaczy. Jeden uczciwy człowiek na dziewięćdziesięciu dziewięciu złodziejów, kalających miano Rosjanina. [...]

Piękny jest świat Boży. Tylko jedno niepiękne: my. Jak mało w nas sprawiedliwości i skromności, jak źle pojmujemy patriotyzm. Rozpijaczony, zatracony hulaka mąż kocha swoją żonę i dzieci, ale co z takiej miłości? My, jak podają gazety, kochamy naszą wielką ojczyznę, ale w czym wyraża się ta miłość? Zamiast wiedzy — bezczelność i zarozumialstwo ponad wszelką miarę, zamiast pracy — nieróbstwo i świństwa, sprawiedliwość nie istnieje, pojęcie o honorze kończy się na ,,honorze munduru", tego munduru, który niemal co dzień ozdabia nasze ławy oskarżonych. Trzeba pracować, a resztę pal sześć! I przede wszystkim trzeba być sprawiedliwym, wówczas i reszta się ułoży. [...]

135

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Moskwa, 10 grudnia 1890

[...] Nie chcę opisywać swojej podróży i pobytu na Sachalinie, ponieważ opis, choćby najkrótszy, będzie, jak na list, bardzo długi. Powiem tylko, że wrażeń jestem syt aż po uszy, a tak dalece zadowolony i oczarowany, że już niczego nie pragnę i nie zgłaszałbym pretensji, gdyby mnie szlag trafił albo porwała z tego świata dyzenteria. Śmiało mogę powiedzieć: przeżyłem swoje. Wystarcz y. Byłem i w piekle, jakim jest Sachalin, i w raju, czyli na wyspie Cejlon. Jakie motylki, jakie muszki, jakie robaczki, karaluszki!

Podróż, zwłaszcza przez Syberię, przypomina groźną, przewlekłą chorobę; ciężko było jechać, jechać i jechać, ale za to jak lekkie i przejrzyste są wspomnienia o tym, co się przeżyło.[...]

136

Do A. Suworina

Moskwa, 17 grudnia 1890

Wydaje mi się, że żyć wiecznie byłoby tak samo uciążliwe, jak przez całe życie nie spać.

Jeżeli w królestwie niebieskim słońce zachodzi tak pięknie jak w Zatoce Bengalskiej, to zapewniam Pana, że królestwo niebieskie to bardzo dobra rzecz. [...]

Kiedy przyjadę, opowiem Panu wszystko od początku. Jak niesłusznie odradzał mi Pan tę wyprawę na Sachalin! Teraz i brzuszek mam, i [...] milutką, i chmary much w głowie, i cholerne mnóstwo wszelakich planów, i różne rzeczy, a gdybym dalej siedział w domu, zakisnąłbym do reszty. Przed wyjazdem „Sonata Kreutzerowska" była dla mnie wydarzeniem, a teraz śmieszy mnie i wydaje się czymś bez sensu. Albo dzięki podróży zmężniałem, albo straciłem rozum — diabli wiedzą. [...]

1891

137 Do A. Koniego

Petersburg, 26 stycznia 1891

[...] Moja krótka przeszłość sachalińska wydaje mi się tak ogromna, że gdy chcę mówić o niej, nie wiem, od czego zacząć, i za każdym razem mam wrażenie, że mówię nie to, co potrzeba.

Sytuację sachalińskich dzieci i dorastającej młodzieży postaram się opisać szczegółowo/1. Jest wyjątkowa. Widziałem głodne dzieci, widziałem trzynastoletnie utrzymanki, piętnastolatki w ciąży. Dziewczęta uprawiają prostytucję od dwunastego roku życia, nieraz jeszcze przed pierwszą menstruacją. Cerkiew i szkoła istnieją tylko na papierze, a dzieci wychowuje środowisko i aura katorgi. [...]

Chorób infekcyjnych na Sachalinie nie zauważyłem, wypadki dziedzicznego syfilisu są bardzo nieliczne, ale za to widziałem dzieci ślepe, brudne, obsypane krostami — choroby, które świadczą o zaniedbaniu.

Oczywiście, nie podejmuję się rozwiązać problemu sachalińskich dzieci. Nie wiem, co należy robić. Ale wydaje mi się, że nic nie wskóramy dobroczynnością ani resztkami więziennych i innych zasiłków; według mnie, uzależnianie sprawy od dobroczynności, która w Rosji ma charakter dorywczy, od resztek, których z reguły nie ma — jest z gruntu niezdrowe. Głosowałbym po prostu za skarbem państwa. [...]

138

Do A. Suworina

Aleksin, 10 maja 1891

[...] Tak, ma Pan rację, przydałby mi się jakiś balsam dla duszy. Chętnie, nawet z radością przeczytałbym teraz coś poważnego — nie tylko o sobie, ale w ogóle. Stęskniłem się za poważną lekturą, toteż cała rosyjska krytyka ostatniego okresu nic mi nie daje, tylko drażni. Z rozkoszą przeczytałbym coś nowego o Puszkinie czy Tołstoju — byłoby to balsamem na mój rozleniwiony mózg.

Tęsknię również za Wenecją i Florencją, wspiąłbym się nawet jeszcze raz na szczyt Wezuwiusza; Bolonia zatarła mi się w pamięci i zszarzała, a co do Paryża i Nicei, to wspominając o nich ,,ze wstrętem i przestrachem czytam własne dzieje"/1.

W ostatnim numerze ,,Przeglądu Literatury Obcej" jest przekład z angielskiego naszego Michajły, inspektora podatkowego/2. Czemu nie znam obcych języków! Wydaje mi się, że beletrystykę tłumaczyłbym świetnie; gdy czytam przekłady, podstawiam w myśli inne słowa i zmieniam szyk zdań, aż powstaje coś zwiewnego, lekkiego jak koronka. [...]

139

Do P. Czerwińskiego

Bogimowo, 2 lipca 1891

[...] Skabiczewskiego nigdy nie czytam. Wpadła mi kiedyś do rąk jego ,,Historia najnowszej literatury", przeczytałem kawałek i rzuciłem — nie podoba mi się. Nie rozumiem, po co pisze się to wszystko. Skabiczewski i S-ka to męczennicy, którzy dobrowolnie się poświęcili: chodzą po ulicy i wołają: „Szewc Iwanow szyje złe buty!", albo „Stolarz Siemionow robi dobre stoły!" Komu to potrzebne? Buty i stoły lepsze przez to nie będą. W ogóle wyczyny tych panów, pasożytujących na cudzej pracy i uzależnionych od niej uważam za kompletne nieporozumienie. A że Panu nawymyślali, to nie szkodzi. Im wcześniej dostanie się Pan pod ostrzał, tym lepiej. [...]

140

Do A. Suworina

Bogimowo, 24 lipca 1891

[...] Dzięki za pięciokopiejkową podwyżkę. Niestety, to nie polepszy moich interesów/1. Żeby dorobić się kapitałów, jak Pan pisze, i wydostać się z otchłani groszowych trosk i drobnych niepokojów, znam tylko jeden sposób — amoralny: ożenić się z bogatą panną albo podać się za autora ,,Anny Kareniny". A że to niemożliwe, machnąłem ręką na swoje interesy i pozwalam im toczyć się, jak sobie chcą.

Kiedyś pochwalił Pan francuskiego pisarza Roda/2, mówił Pan, że on i Tołstojowi się podoba. Właśnie przeczytałem jedną z jego powieści i aż ręce rozłożyłem. To nasz Macztet, tyle że trochę inteligentniejszy. Mnóstwo pretensji, nuda, silenie się na oryginalność, ale prawdziwej sztuki równie niewiele, jak soli w tej kaszy, którą razem z Panem gotowaliśmy wieczorem w Bogimowie. Ten Rod we wstępie kaja się, że był przedtem naturalistą, i cieszy się, że materializm ustąpił miejsca spirytualizmowi najmłodszych rekrutów literackich. Jakaś szczeniacka chełpliwość i to ordynarna, rażąca. ,,Może, panie Zola, nie mamy tyle talentu, co Pan, ale za to wierzymy w Boga". [...]

141

Do A. Suworina

Moskwa, 8 września 1891

[...] Śmierć pomalutku zabiera ludzi z tego świata. Wie, co robi. Niech Pan napisze taką sztukę: stary chemik wynalazł eliksir nieśmiertelności — bierz piętnaście kropli i żyj wiecznie; ale chemik stłukł fiolkę z eliksirem — ze strachu, że żyć wiecznie będą takie kanalie, jak on sam i jego małżonka. Tołstoj odmawia ludziom prawa do nieśmiertelności, lecz mój Boże — ile w tym osobistego zacietrzewienia! Czytałem onegdaj jego ,,Posłowie"/1. Przysięgam na wszystko, że to jeszcze głupsze i ciaśniejsze niż ,,Listy do gubernatorowej"/2, którymi pogardzam. Pal sześć filozofię wielkich tego świata! Wielcy mędrcy są despotyczni jak generałowie, a nieuprzejmi i niedelikatni też jak generałowie, bo pewni swojej bezkarności. Diogenes pluł ludziom w brody, wiedząc, że mu to niczym nie grozi, Tołstoj wymyśla lekarzom od łotrów i poczyna sobie obcesowo z wielkimi problemami, ponieważ w gruncie rzeczy też jest Diogenesem, którego ani do cyrkułu nie zaprowadzą, ani w gazetach nie zbesztają. A więc pal sześć filozofię wielkich tego świata! Bo ona cała z kupą obłąkanych posłowi i epistoł do gubernatorowej nie jest warta jednej kobyłki z „Bystronogiego"/3. [...]

142

Do H. Szawrowej

Moskwa, 16 września 1891

Czy my, starzy kawalerowie, pachniemy jak psy? Dobrze, niech będzie, ale że lekarze chorób kobiecych to w głębi duszy lowelasi i cynicy, z tym nie mogę się zgodzić. Ginekolodzy mają do czynienia z okrutną prozą, która się Pani nawet nie śniła i w której może Pani, gdyby się z nią zetknęła kiedykolwiek, wyczułaby z właściwą Jej wyobraźni srogością zapach gorszy od psiego. Kto ciągle żegluje po morzu, ten lubi ląd; kto wiecznie tkwi w prozie, ten namiętnie tęskni za poezją. Wszyscy ginekolodzy są idealistami. U Pani lekarz czyta wiersze — a więc wyczucie Pani nie zawiodło; ja bym jeszcze dodał, że to niewątpliwy liberał, trochę mistyk, że marzy o żonie w stylu ,,Rosyjskich kobiet" Niekrasowa. Słynny Sniegiriow inaczej nie mówi o „rosyjskiej kobiecie" niż z drżeniem w głosie. Inny ginekolog, którego znam osobiście, kocha jakąś tajemniczą damę, którą widział tylko z daleka. Jeszcze inny chodzi na wszystkie premiery i potem głośno klnie w szatni twierdząc, że autorzy powinni ukazywać wyłącznie idealne kobiety itd. Przeoczyła też Pani, że głupi czy przeciętny człowiek nie może być dobrym ginekologiem. Rozum, choćby nawet rozum seminarzysty, błyszczy mocniej niż łysina, ale łysinę Pani dostrzegła i podkreśliła, a rozum wyrzuciła na cztery wiatry. Dostrzegła też Pani i podkreśliła, że otyły człowiek — fe! — wydziela jakiś tłuszcz, ale zupełnie przeoczyła Pani, że to profesor uniwersytetu, czyli że przez kilka lat myślał i czynił coś, co wynosi go ponad miliony ludzi, ponad różne Wierunie i Greczynki z Taganrogu, ponad wszystkie obiady i wina. Noe miał trzech synów: Sema, Chama i, zdaje się, Jafeta. Cham zauważył tylko tyle, że ojciec jest pijakiem, ale przeoczył, że ojciec jest genialny, że zbudował arkę i uratował świat. Ludzie pióra nie powinni naśladować Chama. Proszę to sobie kredą w kominie zapisać. Nie śmiem prosić, żeby Pani lubiła ginekologa i profesora, ale śmiem przypomnieć Pani o sprawiedliwości, która bezstronnemu pisarzowi jest potrzebniejsza niż powietrze.

Dziewczynkę z kupieckiej rodziny pokazała Pani świetnie. W przemówieniu lekarza najlepiej wypadły słowa dotyczące jego niewiary w medycynę, szkoda tylko, że on po każdym zdaniu pije. Miłość do trupa to wyskok Pani rozjątrzonej wyobraźni. Nie widziała Pani trupów.

Teraz od szczegółów przejdźmy do całości. Tu pozwolę sobie zawołać: ratunku! To nie jest opowiadanie ani w ogóle dzieło sztuki, to długi szereg ciężkich, posępnych koszar.

Gdzie ta architektura, co kiedyś tak oczarowała niżej podpisanego? Gdzie ta lekkość, świeżość, wdzięk? Niech Pani przeczyta sama: opis obiadu, potem opis przechodzących dam i panienek, potem opis towarzystwa, potem opis obiadu... i tak bez końca. Opisy, opisy, opisy... i żadnej akcji. Należało zacząć wprost od córeczki kupca i przy niej pozostać, a Wierunie won, Greczynki won, wszystkich won... Z wyjątkiem doktora i kupieckiego potomstwa. [...]

143

Do A. Suworina

Moskwa, 19 października 1891

[...] Sytość, podobnie jak każda potęga, zawiera jakąś domieszkę tupetu, a wyraża się to przede wszystkim w tym, że syty lubi pouczać głodnego. Jeżeli człowieka w chwili nieszczęścia często rażą wyrazy współczucia, to jakże działają na niego morały? Muszą wydawać mu się głupie i ubliżające. [...]

Ach, najmilsi moi, jak nudno! Jeżeli jestem lekarzem, powinienem mieć do czynienia z chorymi i szpitalem; jeżeli jestem literatem, powinienem obcować z ludem, a nie mieszkać na Małej Dmitrowce z mangustą/1. Powinienem wziąć jakikolwiek udział w sprawach politycznych i społecznych, udział choćby najskromniejszy, bo to życie wśród czterech ścian bez przyrody, bez ludzi, bez ojczyzny, bez zdrowia i apetytu, nie jest życiem, tylko jakimś [„.} i niczym więcej. [...]

144

Do AL. Czechowa

Moskwa, 24 października 1891

Czy drukują mnie we wtorki i środy, czy nie drukują wcale — to dla mnie żadna różnica. Oddałem im to opowiadanie/1, bo zadłużyłem się w ,,Nowych Czasach", a gdyby nie ta okoliczność, ukazałoby się w miesięczniku, gdzie zmieściłoby się w jednym numerze, przy czym więcej bym zarobił i nie byłbym narażony na pretensje szanownych kolegów. Upatrują w tym mój monopol... A więc zniż się do ich poziomu i powiedz, że byłem wspaniałomyślny i nie drukowałem w gazecie przez dwa lata, odstępując im 104 poniedziałki i 104 środy. [...] Poproś Suworina, żeby teraz oddał im środy — czyż mi na nich zależy? Tyleż, co na całej mojej współpracy z „Nowymi Czasami"/1, która nie przyniosła mi jako pisarzowi nic oprócz szkody. [...]

145

Do A. Suworina

Moskwo, 25 października 1891

[...] Co noc budzę się i czytam „Wojnę i pokój". Czytam z takim zainteresowaniem, z takim naiwnym zdumieniem, jakbym nigdy tego nie czytał. Co za piękna rzecz! Nie lubię tylko tych partii, gdzie występuje Napoleon. Bo gdzie Napoleon, tam przesada i jakieś kuglarstwo — byle tylko udowodnić, że cesarz jest głupszy, niż był istotnie. Cokolwiek mówią i robią Pierre, książę Andrzej czy nawet takie zero, jak Nikołaj Rostow — wszystko to jest mądre, naturalne i wzruszające; natomiast wszystko, co myśli i czyni Napoleon, jest nienaturalne, niemądre, napuszone i bez znaczenia. Kiedy zamieszkam na prowincji (o czym marzę teraz dzień i noc), zajmę się medycyną i czytaniem powieści. [...]

Gdybym był przy księciu Andrzeju, wyleczyłbym go. Jakież to dziwne, że rana księcia, człowieka bogatego, przy którym dzień i noc czuwał lekarz i którego pielęgnowały Sonia i Natasza — że ta rana wydawała trupi zapach. Jak kiepska była wtedy medycyna! Tołstoj, zanim skończył swoją ogromną powieść, mimo woli musiał cały nasiąknąć nienawiścią do medycyny. [...]

146

Do A. Suworina

Moskwa, 3 grudnia 1891

[...] Wczoraj jakiś widocznie bardzo młody człowiek przysłał mi z Woroneża rękopis może na czterdzieści arkuszy, zapisany maczkiem. To powieść. Tytuł niesłychanie nowy: „Ubodzy duchem". Młodziutki autor błaga, żebym przeczytał i wypowiedział swoją opinię. Proszę sobie wyobrazić moje przerażenie! W nocy zacząłem wertować powieść, a tam ciągle uczciwa przeszłość, służba ludowi, wspólna sprawa, zachodzące słońce... Inny, już nie tyle młodziutki, co emerytowany pułkownik przyniósł mi dwa rękopisy: „Nieproszeni cywilizatorzy, czyli płody nieuctwa" i ,,Niezwykły dorożkarz". W tym drugim rękopisie występuje ideowy młodzieniec, który z nędzy został dorożkarzem (przytyk pod adresem obojętnego społeczeństwa, które swoich najlepszych przedstawicieli doprowadza do tak okropnej sytuacji); a więc dorożkarz siedzi na koźle i rozprawia z pasażerami o Marksie, Buckle'u i logice Milla. [...]

147

Do J. Jegorowa

Moskwa, 11 grudnia 1891

[...] Pańska niechęć do prasy jest zupełnie zrozumiała. Pana, który zna prawdziwy stan rzeczy/1, irytują opinie dziennikarzy, podobnie jak mnie, medyka — opinie laików na temat dyfterytu. Ale co mamy, zrobić? Co? Rosja to nie Francja ani Anglia. Nasza prasa nie jest bogata i rozporządza bardzo niewielką ilością ludzi. Wysłać nad Wołgę profesora Pietrowskiej Akademii czy Engelhardta — za drogo, wysłać zdolnego i obrotnego współpracownika — też nie da rady, bo potrzebny na miejscu. ,,Times" przeprowadziłby na własny koszt spis ludności w głodujących guberniach, posadziłby w każdej gminie Kennana płacąc mu czterdzieści rubli dziennie — i coś by z tego wynikło, ale u nas cóż może zrobić taki ,,Dziennik Rosyjski" czy „Nowe Czasy", których dochód stutysięczny już się uważa za krezusowe bogactwo? Co do samych korespondentów, przecież to mieszczuchy, którzy znają wieś tylko z utworów Gleba Uspieńskiego. Są w sytuacji jak najbardziej fałszywej. Pędź do gminy, wywąchaj, napisz i goń dalej. Ani środków materialnych, ani swobody, ani autorytetu. Za dwieście rubli miesięcznie taki korespondent pędzi, pędzi i tylko prosi Boga, żeby się na niego nie gniewali za mimowolne i nieuniknione kłamstwa. Ciągle czuje się winny. Ale to nie on jest winien, tylko rosyjska ciemnota. Za granicą korespondent ma do pomocy pierwszorzędne mapy, encyklopedie, dane statystyczne; na Zachodzie można pisać korespondencje siedząc w domu. A u nas? U nas korespondent czerpie wiadomości z rozmów i z plotek. Przecież u nas, jak Rosja długa i szeroka, zbadane są do tej pory zaledwie trzy powiaty: czerepowski, tambowski i jakiś tam jeszcze. Na całą, caluteńką Rosję! Gazety łżą, korespondenci to nicponie, ale cóż począć? A nie pisać nie można. Gdyby nasza prasa milczała, sytuacja byłaby jeszcze straszniejsza, chyba zgodzi się Pan z tym. [...]

148

Do A. Suworina

Moskwa, 11 grudnia 1891

[...] Ależ ten Tołstoj, co? Jak na dzisiejsze czasy to już nie człowiek, tylko olbrzym, Jowisz. W ,,Almanachu" ogłosił artykuł na temat stołówek, a cały ten artykuł składa się z porad i praktycznych wskazówek, tak dalece słusznych, prostych i rozumnych, że — jak twierdzi redaktor „Dziennika Rosyjskiego" Sobolewski/1 — artykuł ten powinien był ukazać się nie w ,,Almanachu", lecz w ,,Gazecie Rządowej". [...]

149

Do A. Suworina

Moskwa, 13 grudnia 1891

[...] Przecież Pańskie opowiadanie ma poniekąd na celu przerazić czytelnika i popsuć mu trochę nerwów.

Po cóż Pan mówi o „naszym nerwowym stuleciu"? Jak Boga kocham, to nerwowe stulecie to bzdura. Ludzie, jak żyli, tak żyją nadal i dzisiejsze nerwy wcale nie są gorsze od nerwów Abrahama, Izaaka i Jakuba. [...]

W ogóle opowiadania przez to są dobre, że można je pisać całymi dniami i nie dostrzegać, jak upływa czas, a równocześnie odczuwać jakiś smak życia. To z higienicznego punktu widzenia. A z punktu widzenia użyteczności itd.: napisać niezłe, treściwe opowiadanie i dać czytelnikowi kilkanaście przyjemnych minut to chyba nie byle co. [...] Dlaczego Pan rzadko pisze opowiadania? Dlaczego Pan nie pisze ich latem? Przecież pomysłów ma Pan do licha i trochę. [...]

1892

150

Do L. Awiłowej

Moskwa, 21 lutego 1892

Droga Pani Lidio, otrzymałem już i przeczytałem Pani opowiadanie. Ponieważ nie chciała Pani zobaczyć się ze mną, powinienem właściwie Jej utwór zmieszać z błotem, lecz... niech Pani Allach wybaczy.

Opowiadanie jest dobre, nawet bardzo dobre, ale gdybym był jego autorem, względnie redaktorem, koniecznie posiedziałbym nad nim jeszcze parę dni. Po pierwsze, architektura... Należy od razu zacząć od słów: „Podszedł do okna..." itd. Następnie bohater powinien rozmawiać z Sonią nie na korytarzu, tylko na Newskim i rozmowę ich należy zacząć od środka, aby czytelnik miał wrażenie, że dawno już rozmawiają itd. Po drugie to, co jest Dunią, powinno być mężczyzną. Po trzecie, o Soni należy powiedzieć więcej... Po czwarte, nie ma potrzeby, aby bohaterami byli studenci i korepetytorzy — to już oklepane. Niech bohater będzie urzędnikiem departamentu podatków, a Dunia — bo ja wiem — oficerem... Baryszkina to brzydkie nazwisko. Tytuł ,,Powrócił" jest pretensjonalny... Widzi Pani, jednak nie wytrzymałem i zemściłem się za to, że Pani potraktowała mnie jak dama dworu z czasów Katarzyny, czyli że nie życzyła Pani sobie, abym skrytykował Jej opowiadanie nie na piśmie, lecz ustnie.

Jeżeli Pani chce, dam rękopis Golcewowi/1, który będzie u mnie przed pierwszym marca. Ale radzę wprowadzić pewne zmiany — przecież nie ma pośpiechu. Niech Pani jeszcze raz przepisze całość i wtedy Pani zobaczy, jak zmieni się wszystko: będzie soczystsze, mocniejsze, postacie zarysują się wyraźnie.

Co do języka, stylu, to majster z Pani niewątpliwy. Gdybym był redaktorem, płaciłbym Pani co najmniej 200 od arkusza.

Proszę mi jeszcze dziś napisać, jakie Pani ma plany. Z uszanowaniem i gotowością do usług czekam na rozkazy.

A. Czechow

Pani bohaterowie okropnie się gdzieś śpieszą. Niech Pani wyrzuci słowa ,,ideał" i „poryw"'. Pal je sześć.

Gdy człowiek krytykuje cudze utwory, czuje się jak generał.

151

Do L Awiłowej

Moskwa, 3 marca 1892

Droga Pani Lidio, za co Pani się na mnie pogniewała? To mnie martwi. Obawiam się, że moja krytyka była ostra, niejasna i powierzchowna. Powtarzam: opowiadanie jest bardzo dobre i ja chyba ani słówkiem nie napomknąłem o ,,gruntownych" zmianach. Trzeba tylko zamiast studenta wprowadzić jakąś inną rangę, bo po pierwsze, nie należy utrzymywać czytelnika w błędnym przekonaniu, że ideały są wyłącznym przywilejem studentów i głodujących korepetytorów, a po drugie, dzisiejszy czytelnik nie ma zaufania do studenta, bo nie uważa go za bohatera, tylko za chłopca, który powinien się uczyć. Oficer niepotrzebny; niech tam, rezygnuję, Dunia może zostać, ale niech jej Pani otrze łzy i każe się przypudrować. Niech to będzie żywa, samodzielna, dorosła kobieta, w którą uwierzy czytelnik. Dziś, moja Pani, beksom nikt nie ufa. A kobiety beksy są ponadto despotki. Zresztą to za obszerny temat. [...]

152

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Mielichowo, 9 marca 1892

[...] W dzieciństwie kształcono mnie w kierunku religijnym i wychowywano podobnież — cerkiewne śpiewy, czytanie dziejów apostolskich i psałterza w cerkwi, regularne chodzenie na jutrznię, obowiązek służenia przy ołtarzu i bicia w dzwony na dzwonnicy. I co? Teraz, kiedy wspominam moje dzieciństwo, wydaje mi się dosyć ponure; teraz nie mam religii. Wie Pan, niejednokrotnie, gdyśmy razem z obu braćmi śpiewali na środku cerkwi trio: ,,Niech płynie modlitwa moja" czy „Głos archanielski", ludzie patrzyli na nas z rozczuleniem i zazdrościli moim rodzicom, a myśmy trzej czuli się wtedy jak mali katorżnicy. [...]

153

Do A. Suworina

Mielichowo, 11 marca 1892

[...] Przeczytałem jeszcze raz krytykę Pisariewa o Puszkinie. Okropnie naiwne. Człowiek strąca z piedestału Tatianę i Oniegina, a Puszkin pozostaje nietknięty. Pisariew to ojciec i praojciec wszystkich dzisiejszych krytyków z Burieninem włącznie. Ta sama małostkowość przy strącaniu z piedestału, ten sam zimny, samolubny dowcip, ta sama ordynarność wobec ludzi. Można stać się bydlakiem nie tyle przez idee Pisariewa, których nie ma, co przez jego ordynarny ton. Stosunek do Tatiany, zwłaszcza do jej uroczego listu, który czule kocham, wydaje mi się wprost odrażający. Ta krytyka aż śmierdzi mentalnością natarczywego, swarliwego prokuratora. A zresztą pal go sześć. [...]

154

Do L. Awiławej

MieJicAowo, 19 marca 1892

[...] Przeczytałem Pani opowiadanie ,,W podróży". Gdybym był wydawcą ilustrowanego pisma, wydrukowałbym je z prawdziwą satysfakcją. Ale coś Pani doradzę jako czytelnik: gdy Pani opisuje nieszczęśników i pechowców i pragnie czytelnika rozczulić, niech Pani stara się sama być chłodna — to stwarza dla cudzych cierpień jakby tło, które je uwydatnia. Bo u Pani i bohaterowie płaczą, i Pani wzdycha. Tak, chłód jest konieczny.

Zresztą, niech mnie Pani nie słucha, kiepski ze mnie krytyk. Nie umiem wyraźnie formułować swoich krytycznych myśli. [...]

List Pani zmartwił mnie i wprawił w zdumienie/1. Pisze Pani o jakichś „dziwnych rzeczach", które ponoć mówiłem u Lejkina, potem prosi mnie, w imię szacunku dla kobiety, nie rozmawiać o Niej w ,,takim tonie", i wreszcie: „już przez samą ufność człowiek się naraża, że zostanie obrzucony błotem"... Co to wszystko ma znaczyć? Ja i błoto... Poczucie godności nie pozwala mi na usprawiedliwianie się; w dodatku oskarżenia Pani są zbyt niewyraźne, żebym mógł znaleźć w nich punkty dla samoobrony. O ile mogę się zorientować, chodzi o jakąś plotkę. Czy tak? Bardzo Panią proszę (jeżeli Pani mi ufa nie mniej niż plotkarzom), niech Pani nie wierzy wszystkim tym złośliwościom o ludziach, jakie wygaduje się u was w Petersburgu. A jeśli to jest niemożliwe, niech już Pani wierzy wszystkiemu w czambuł: i temu, że się żenię z milionerką, i że romansuję z żonami najserdeczniejszych przyjaciół, itd. Na miły Bóg, niechże Pani da temu spokój! Jeżeli nie wystarczą moje zapewnienia, proszę porozmawiać z Jasińskim, który po jubileuszu był też u Lejkina. Pamiętam, rozmawialiśmy z nim długo o tym, że Pani i Jej siostra to bardzo zacne osoby... Obaj byliśmy pod rauszem jubileuszowym, ale nawet gdybym był pijany jak bela albo postradał zmysły, to i wówczas nie splamiłbym się „takim tonem" i „błotem" (że też mogła Pani napisać to słowo!), bo powstrzymałaby mnie zwykła przyzwoitość i uczucie do matki, do siostry i w ogóle do kobiety. Mówić brzydko o Pani, i to w obecności Lejkina!

Zresztą, niech i tak będzie. Bronić się przed plotką to równie beznadziejne, jak prosić lichwiarza o bezinteresowną pożyczkę. Może Pani sądzić o mnie, jak uważa za stosowne. [...]

Mieszkam na wsi. Zimno. Zgarniam śnieg do stawu i z przyjemnością myślę o swojej decyzji — nigdy więcej nie odwiedzać Petersburga.

Życzę Pani wszelkich pomyślności.

Z wyrazami szczerego szacunku i oddania.

A. Czechow

155

Do E. Gosławskiego

Mielichowo, 23 marca 1892

Szanowny Panie!

Pańska „Żołnierka" to bardzo dobra rzecz. Poprzednio przeczytałem w „Artyście" Pańskiego ,,Bogacza" i jeżeli mam być szczery, niezbyt mi się podobał: w tej sztuce Pan wcale nie jest oryginalny, a Pańskie typy — od oklepanego kułaka do głuptaski, którą także już tysiące razy pokazywano — nie stanowią nic ciekawego. Ale ,,Żołnierka" to coś zupełnie innego. Dawno już nie czytałem tak dobrej sztuki. Nie znam się na teatrze i nie mogę sądzić, czy Pańska sztuka nada się na scenę, czy nie, ale od strony literackiej podoba mi się jak najbardziej. Jej zalety literackie są tak sympatyczne, że bez namysłu umieściłem ją w rzędzie naszych najlepszych sztuk z życia ludu i, jak Pan widzi, nie mogę się powstrzymać, aby do Pana o tym nie napisać. Ludzie w sztuce są żywi, zarysowani mocno i prosto. Wszystkie typy są udane, nawet Cyryl, skądinąd nieco uroczysty, afektowany z powodu czarów. Język świetny. Takt i poczucie miary — nienaganne.

Proszę mi darować, bo kiepski ze mnie krytyk, a zresztą może nawet i niezły, tylko że swych myśli krytycznych nie umiem wyrazić piórem. Toteż właśnie w tym liście nie napisałem nic takiego, co Pan, jako autor, chciałby przeczytać.

Jeżeli cenzura nie puści sztuki tylko dlatego, że występują w niej żołnierz i żołnierka, to z żołnierza można zrobić robotnika fabrycznego albo moskiewskiego dorożkarza. Istota sztuki się nie zmieni. Przecież Panu nie chodzi o krytykę soldateski, tylko o pokazanie żywych ludzi. Mundur czy sukmana nie są tu rzeczą najważniejszą.

W finale trzeciego aktu Cyryl poczyna sobie zbyt gwałtownie. Lepiej niech się przymila, a Afimia niech z jego tonu wywnioskuje, w czym sęk. Nie wiem, może to gwałtowne przejście zrobił Pan umyślnie ze względu na efekt sceniczny, ale w życiu i w prozie nowelistycznej nie obywa się bez cieniowania. Zresztą nie ma potrzeby pokazywać Cyryla jako hultaja. Chłopcy, których lubią baby, przeważnie są po babsku dobroduszni i psychicznie leniwi, łagodni i nierozważni — na tym polega ich urok. Nieszczęśliwej, stęsknionej, zahukanej przez świekra i otoczenie baby nie skusi męska bezczelność ani fantazja.

Ino" i „ćtyrnaście" mocno psują dobry, potoczny język. Sądząc z Gogola i Tołstoja poprawność nie odbiera mowie jej ludowego kolorytu. Te ,,ino" i ,,ćtyrnaście" zawsze robią na mnie wrażenie mouches volantes, które przeszkadzają patrzeć na niebo. Wrażenie zbędne i przykre.

Cóż jeszcze? Żołnierz Grigorij przebacza swojej babie — to cudowne pod każdym względem, chyba także pod względem scenicznym. Ale dlaczego ten żołnierz posługuje się językiem zabijaków? Czy to jest potrzebne, czy charakterystyczne? Taki piękny, wspaniałomyślny akt, jak przebaczenie, i taki język w życiu może się ze sobą godzą, lecz w dziele sztuki tego rodzaju połączenia trącą fałszem. Rozmowa o handlu trunkami i procentach burzy cały urok przebaczenia i to sympatyczne pojęcie, jakie wszyscy mamy o ordynansach. U Pana młody człowiek zbyt szybko zaczyna marzyć o wyszynku i lichwie. To groźna rzecz. Nie ma jeszcze łyczka, a pan już o rzemyczku. Trzeba zacząć od początku, od łyczka, żeby było jasne.

Powtarzam, sztuka jest świetna i cieszę się z całego serca, że mi ją Pan przysłał. Bardzo bym chciał z Panem porozmawiać i poznać się bliżej.

Dialog w czwartym akcie przed wyjściem Afimii zrobiony jest niezwykle subtelnie. Ale czy nie sądzi Pan, że Afońka może przeszkodzić? Przecież galeria będzie się śmiała i nie da aktorom grać. I aktora szkoda, bo każdy zrobi z Afońki nie tyle głuptasa, co błazna. To niebezpieczna rola.

Z całego serca życzę Panu wszystkiego najlepszego, a najbardziej — sukcesu i pełni lotu. Tego życzę Panu szczerze, podobnie jak szczerze sądzę, że ma Pan prawdziwy talent dramatyczny.

Z wyrazami szacunku A. Czechow'

156

Do A. Suworina

Mielichowo, 31 marca 1892

[...] Nowe opowiadanie Daudeta „Po rozwodzie" ma trzy doskonałe postacie kobiet, ale jest pełne hipokryzji, przynajmniej w zakończeniu. Gdyby przeciwko rozwodom wyruszył sekciarz lub Arab, mógłbym to zrozumieć, ale Daudet w roli kaznodziei żądającego, żeby małżonkowie, którzy już nie mogą na siebie patrzeć bez wstrętu, nie rozwodzili się — to wręcz śmieszne. Francuzi mają już dość gołych dziwek, toteż z przesytu zachciewa się im teraz moralności. [...]

157

Do L. Awiłowej

Mielichowo, 29 kwietnia 1892

Droga Pani Lidio, nigdy w życiu nie płodziłem wierszy. Raz tylko napisałem bajkę do albumu małej dziewczynki, było to jednak bardzo, bardzo dawna.

Bajka istnieje do dzisiaj, wielu umie ją na pamięć, ale dziewczynka ma już dwadzieścia lat, a ja sam, ulegając odwiecznemu prawu, jestem starym literackim psiskiem, patrzącym na wierszoklectwo z lekceważeniem i nudą. Pod moją firmą pisze chyba ktoś o tym samym nazwisku albo jakiś samozwaniec. Czechowów jest dużo.

Tak, na wsi teraz pięknie. Nie tylko pięknie, ale wprost nadzwyczajnie. Prawdziwa wiosna, drzewa się zielenią, gorąco. Śpiewają słowiki i żaby kumkają na różne tony. Nie mam grosza przy duszy, ale myślę tak: nie ten jest bogaty, kto ma dużo pieniędzy, ale ten, kto może sobie teraz pozwolić na życie wśród takich uroków, jakie daje wczesna wiosna. Byłem wczoraj w Moskwie i o mało się tam nie udusiłem — z nudów i z różnych przykrości. Niech Pani sobie wyobrazi, że pewna moja znajoma/1, dama czterdziestodwuletnia, poznała siebie w dwudziestoletniej bohaterce mojej ,,Trzpiotki" („Północ" nr l—2) i teraz cała Moskwa oskarża mnie o paszkwil. Głównym dowodem ma być podobieństwo sytuacji: dama maluje obrazy, ma męża doktora i żyje z malarzem.

Kończę opowiadanie/2 — bardzo nudne, ponieważ nie ma w nim kobiety i wątku miłosnego. Nie znoszę takich opowiadań, napisałem je właściwie niechcący, przez lekkomyślność. Mogę posłać Pani odbitkę, jeżeli poda mi Pani swój letni adres.

Chciałbym też napisać komedię, ale na przeszkodzie stoi praca o Sachalinie.

Życzę Pani wszystkiego najlepszego, a przede wszystkim zdrowia.

Ale! Kiedyś napisałem Pani, że wzruszające opowieści należy pisać na chłodno. A Pani mnie nie zrozumiała. Owszem, pisząc opowiadania, można płakać i jęczeć, można cierpieć wspólnie ze swoimi bohaterami, ale sądzę, że trzeba to robić tak, aby czytelnik nie zauważył. Im więcej obiektywności, tym większe wrażenie. To właśnie chciałem Pani powiedzieć.

Szczerze oddany A. Czechow

158

Do A. Suworina

Mielichowo, 4 czerwca 1892

[...] Piszę opowiadanie — małą historię miłosną/1. Piszę z przyjemnością, którą odnajduję w samym procesie pisania, chociaż u mnie ten proces odbywa się powoli, mozolnie. A kiedy mam ból głowy albo wokół mnie wygadują brednie, to piszę zgrzytając zębami. Głowa mnie boli często, a brednie słyszę jeszcze częściej. Mam świetny temat komediowy, ale jak dotąd nie wymyśliłem finału. Ten, kto wynajdzie nowe finały sztuk, otworzy nową erę. Brak mi zmysłu do tych przeklętych finałów. Bohater musi się ożenić albo zastrzelić, trzeciego wyjścia nie ma. Tytuł mojej zamierzonej komedii: ,,Papierośnica"/2. Nie zacznę pisać, póki nie wymyślę zakończenia równie zaskakującego jak początek. A mając zakończenie napiszę wszystko w ciągu dwóch tygodni. [...]

159

Do A. Suworina

Mielichowo, 16 czerwca 1892

[...] Chciałaby dusza w szerokie przestwory, ale cóż, z konieczności muszę pędzić życie w ciasnych ramkach, zabiegając o podłe ruble i kopiejki. Nie ma nic wulgarniejszego nad mieszczański żywot — z liczeniem groszy, troską o żarcie, idiotycznymi rozmowami i nikomu niepotrzebną umowną moralnością. Serce krwawi, gdy pomyślę, że haruję dla pieniędzy, że pieniądze są głównym motorem mojej pracy. Ta męcząca myśl i głód sprawiedliwości czynią moje pisarstwo we własnych oczach zajęciem godnym pogardy, nie szanuję tego, co piszę, gnuśnieję i sam siebie nudzę — dobrze jeszcze, że mam chociaż swoją medycynę, którą bądź co bądź uprawiam nie dla pieniędzy. Trzeba by się wykąpać w kwasie siarczanym i zrzucić skórę, a potem obrosnąć nową sierścią. [...]

160

Do L. Mizinowej

Mielichowo, 28 czerwca 1892

Szlachetna, wielce przyzwoita Liko! Kiedy Pani raczyła napisać, że listy moje do niczego mnie nie obowiązują, natychmiast odetchnąłem z ulgą i oto piszę długi list bez obawy, że jakaś ciotunia, zobaczywszy te kartki, ożeni mnie z takim potworem jak Pani. Ja ze swej strony również śpieszę Panią uspokoić, że listy Pani w oczach moich bliskich mają wartość li tylko pięknych kwiatów, nie zaś dokumentów; proszę powiadomić barona Sztakelberga, kuzynów i oficerów ułańskich, że nie będę im wchodził w paradę/1. My, Czechowowie, w przeciwieństwie do nich, Ballasów, nie krępujemy swobody młodych panienek. Taka jest nasza zasada. A więc, Pani jest wolna. [...]

Mam sensacyjną nowinę: „Myśl Rosyjska" w osobie Ławrowa przysłała do mnie list pełen subtelnych uczuć i zapewnień. Jestem wzruszony i, gdyby nie mój podły zwyczaj pozostawiania listów bez odpowiedzi, odpisałbym, że nieporozumienie, które zaszło między nami dwa lata temu, uważam za wyjaśnione. W każdym razie to liberalne opowiadanie, które zacząłem pisać, kiedy Pani była u nas, drogie dziecko, oddaję do „Myśli Rosyjskiej"/2. Takie to sprawy!

Czy nawiedza Panią we śnie Lewitan o czarnych oczach pełnych namiętności afrykańskiej? Czy Pani nadal otrzymuje listy od swojej 70-letniej rywalki j i obłudnie odpowiada jej?/3 W Pani, Liko, siedzi duży krokodyl i właściwie dobrze robię, że słucham zdrowego rozsądku, a nie serca, które Pani ugryzła. Dalej, dalej ode mnie! Albo nie, Liko, niech się stanie: pozwól mi, Pani, odurzyć się zapachem Twoich perfum i mocniej zaciągnąć arkan, który zarzuciłaś na moją szyję.

Wyobrażam sobie, jak złośliwie Pani się śmieje, czytając te słowa... Ach, piszę, zdaje się, głupstwa. Proszę zniszczyć ten list. [...]

161

Do A. Suworina

Mielichowo, 6 lipca 1892

Słowo honoru, Pańska powieść/1 ogromnie mi się podobała. Pochłonąłem ją w dwóch haustach, z taką uwagą i zainteresowaniem, z jaką czyta się tylko rzeczy porywające. Ile w tym świeżości, nowości, a wprawy pisarskiej do diabła i trochę. Pierwsza część, zanim ukazuje się młody Murin, wydała mi się niezwykle oryginalna i dlatego niemal ryknąłem z przerażenia, kiedy pojawił się ten świętoszek Murin, kiedy swoim nieciekawym, nikomu niepotrzebnym dziewictwem przesłonił i zamglił Warię, kobietę grzeszną, ale jedyną w naszej literaturze. Postać Wari jest piękna, nawet bardzo piękna, uwierzyłem więc Sawinie, która kiedyś powiedziała, że zna Pan kobiety. Może Pan wcale nie zna kobiet, ale ma subtelny zmysł odgadywania czy dar wyobraźni, co właśnie stanowi o prawdziwym talencie. Romans z Witalinem, klasztor, Ania, świątobliwi ojcowie, myśli Wari — to wszystko jest tak artystycznie trafne, mądre, kulturalne i ciekawe, że ani słowa nie wykreślić. W listach nalega Pan, żebym ,,przejechał się" po powieści, ja jednak byłem w stanie zrobić tylko nieznaczne poprawki natury korektorskiej i nic ponadto. Są pewne błędy, ale usunąć je może tylko autor, bo obca ręka zepsuje wszystko. Im rzecz jest lepsza, tym jaskrawiej występują jej błędy, tym je trudniej naprawić. Moim zdaniem, Panu wystarczyłoby dziesięciu minut, żeby zmienić to, co według mnie wymaga zmiany, a ja bym się guzdrał pięć dni i tylko popsuł. Błędy są następujące:

1. Widać, że do tego utworu zabierał się Pan dwadzieścia razy; całość przypomina gładką, malowniczą drogę, którą w dwudziestu miejscach przecinają tunele. Z dawnej budowy ocalał jeden samotny słup — Natasza; dalej nowy, ale niedbale porzucony słup — ziemianka-lichwiarka. Dalej głębokie urwisko, które zasypał Pan do połowy — to sfera cudowności. Z dawniejszej wersji pozostały też wzmianki o małżeństwie Witalina itd.

2. Akcja zaczyna się w teatrze, Witalin wspomina przeszłość. Wszystko, co działo się poprzednio, jest — powiedzmy — tworem pamięci Witalina, któremu mogę wierzyć albo nie wierzyć. Charakter wspomnień i odtwarzania przeszłości przynosi mu zaszczyt: świadczy o artystycznej wyobraźni. Witalin jest artystą, nawet psychologiem. Ale zanim mu uwierzę, że Waria jest taka czy siaka, muszę się jeszcze zastanowić; muszę wiedzieć, co powie od siebie autor. I Pan mówi, owszem, ale nie wiadomo, gdzie kończy się wspomnienie Witalina, a zaczyna komentarz Pana, ponieważ zewnętrznej granicy Pan nie zaznaczył.

3. Dwóch bohaterów występuje w różnych okresach czasu; drugi zjawia się dopiero wtedy, gdy pierwszy schodzi ze sceny. To rozdwaja powieść, rozdwaja także postać Wari. Ja osobiście wolałbym, żeby zamiast Murina przyjechał Witalin. Witalinowi przecież nikt nie przeszkadza ulec metamorfozie i zapragnąć popich święceń. To byłoby lepsze także i dlatego, że dziewiczy Murin jest bezbarwny i w czytelniku nie budzi zaufania, ponieważ jeszcze nic nie przeżył, nie ma istotnego pojęcia o grzechu, a więc i o cierpieniu. Łatwo głosić czystość temu, kto ani razu nie spał z kobietą. Nałogowy pijak rozprawiający o potrzebie prohibicji bardziej zasługuje na zaufanie, niż przyzwoity młody człowiek, który przez całe życie nie pił nic oprócz mleka i lemoniady. Moralizatorzy-teoretycy/3 drażnią mnie i moją grzeszną naturę tak dalece, że gdybym to ja napisał Pańską powieść, bezwarunkowo zmusiłbym Murina do amorów z pokojówką. Otóż właśnie — czy zamiast Murina nie może zjawić się Witalin? Niech Witalin w końcu się zastrzeli, nawet to jest lepsze niż cały Murin. A zresztą Pan sam wyczuwa w Murinie coś nieudanego, skoro jego rozmowa z Warią jest najsłabszym miejscem powieści — nie ze względu na treść, ale na wątłość akcji.

4. Tyrada o Tołstoju powinna być bezwzględnie usunięta. Po pierwsze Waria, która, jak Pan twierdzi, czytała dużo dobrych rzeczy, nie mogła nie zetknąć się już z naukami Tołstoja, a po drugie, ta tyrada odbiera rozmowie teologicznej jej charakter ogólny, czyli to, co najciekawsze. Poza tym wydaje mi się, że nazwiska osób żyjących mogą zdobić tylko szpalty gazet i czasopism, ale nie beletrystykę. Nazwiska podlegają nieubłaganym prawom mody. Dziś jakoś razi opis damy w turniurze czy krynolinie, tak samo za kilkanaście lat rozprawianie o tołstojowszczyźnie wyda się czytelnikom jakąś niedorzecznością. Zatem powtarzam jeszcze raz: Pańskiemu Murinowi nikt nie uwierzy. To on ma mówić o niesprzeciwianiu się złu? Jemu nie uwierzą i to, co on mówi, złożą na karb autora, czyli wszystko przypiszą Panu. A chociaż Tołstoj jest wielkim człowiekiem, nie warto jednak się nim zajmować akurat wtedy, gdy pisze Pan własną powieść, czyli w chwilach, gdy jest Pan najbardziej obiektywny i wewnętrznie swobodny.

Żadnych zastrzeżeń więcej nie mam, choćby mnie kto zabił.

Halucynacja Murina zrobiona jest znakomicie. Szkoda tylko, że Waria nie huknęła go lichtarzem w głowę. Wszystko świetnie, jestem więc głęboko przekonany, że powieść będzie miała powodzenie i cieszę się z całego serca, bo może polubi Pan beletrystykę i znajdzie w niej odpoczynek. Na nudę i zły humor nie widzę dla Pana lepszego lekarstwa niż pisanie opowiadań i sztuk. To zajęcie spokojne, absorbujące i choćby już dlatego ciekawe, że nie ma się do czynienia z cyframi czy polityką, tylko z ludźmi, których się dobiera według własnego widzimisię. A zresztą talent w Pańskiej duszy będzie się wiercił i fikał kozły, dopóki nie da mu Pan ujścia. [...]

162

Do L. Mizinowej

Mielichowo, 27 lipca 1892

[—] A. więc sztukę przekazała Pani do tłumaczenia Niemce? Tak, tego się spodziewałem. Pani wcale nie czuje potrzeby systematycznej pracy. Dlatego też Pani niedomaga, kiśnie i beczy, dlatego też wy, pannice, umiecie się zdobyć tylko na dawanie groszowych lekcji i uczenie się głupstw u Fiedotowa/1. Napisałem już do Pani długi, urągliwy list, ale rozmyśliłem się i nie wysłałem go. Po co? Przecież na Panią to nie podziała, tylko starga Pani nerwy. [...]

Duszko, proszę do mnie napisać, bo się nudzę. Jedzenie i picie już mi się sprzykrzyło, spanie obrzydło, a na pisanie, łowienie ryb i zbieranie grzybów nie mam czasu. Najlepiej niech Pani sama przyjedzie. To lepsze niż list. Umiem tak dobrze leczyć cholerę, że pobyt w Mielichowie jest zupełnie bezpieczny.

Cholera już grasuje w Moskwie i pod Moskwą. No, do widzenia, blondyneczko. Na przyszłość proszę mnie nie irytować swoim lenistwem i, jeśli łaska, nie usprawiedliwiać się. Gdy chodzi o terminową pracę, o przyrzeczenia, nie przyjmuję żadnych usprawiedliwień. Nie przyjmuję i nie rozumiem.

Czekam na Panią i marzę o Pani przyjeździe, jak Beduin na pustyni marzy o wodzie.

Wszystkiego najlepszego!

Oddany Antoine

163

Do A. Suworina

Mielichowo, l sierpnia 1892

Szkoda, że Pana nie ma teraz w Rosji. Marnuje się materiał do Pańskich felietonów. Dobrych stron jest więcej niż złych i pod tym względem cholera znacznie się różni od klęski głodu, której świadkami byliśmy w zimie. Teraz pracują wszyscy. Pracują wściekle. Na targach w Niżnim robi się cuda, które nawet Tołstoja mogą nauczyć szacunku dla medycyny i w ogóle dla ingerencji kulturalnych ludzi w sprawy życia. Wygląda na to, że cholerę złapano na arkan. Obniżono nie tylko ilość zachorowań, ale i procent śmiertelności. W olbrzymiej Moskwie cholera nie przekracza pięćdziesięciu wypadków na tydzień, podczas gdy nad Donem zagarnia do tysiąca ludzi dziennie — różnica nie byle jaka. My, lekarze z powiatów, jesteśmy w pogotowiu, mamy ułożony plan działania i możemy się spodziewać, że i w naszych rejonach procent śmiertelnych wypadków również spadnie. Służby pomocniczej brak, każdy więc z nas musi być równocześnie i lekarzem, i sanitariuszem; chłopi są ordynarni, niechlujni, nieufni, ale świadomość, że nasza praca nie idzie na marne, pomaga to znosić prawie bezboleśnie. Spośród lekarzy sierpuchowskich jestem najbardziej godny politowania, mój pojazd konny to obraz nędzy i rozpaczy, dróg nie znam, wieczorem nic nie widzę, pieniędzy nie mam, męczę się bardzo szybko i — co najważniejsze — nie mogę zapomnieć, że trzeba pisać, toteż bardzo bym chciał gwizdnąć na cholerę i zabrać się do pisania. I z panem chciałbym porozmawiać. Zupełna samotność. [...]

164

Do A. Suworina

Mielichowo, 16 sierpnia 1892

[...] A więc żyję, jestem zdrów. Lato było piękne, suche, ciepłe, obfitujące w płody ziemne, ale już od lipca cały jego urok psuły wiadomości o cholerze, Wtedy, gdy Pan w swoich listach zapraszał mnie do Wiednia czy do Abacji, ja już pełniłem obowiązki dzielnicowego lekarza w sierpuchowowskim ziemstwie, łapałem cholerę za ogon i całą parą organizowałem nowy rejon. Mój rejon obejmuje dwadzieścia pięć wsi, cztery fabryki i jeden klasztor. Rano przyjęcia chorych, po południu objazd terenu. Jeżdżę, wygłaszam odczyty dla papuasów, leczę, złoszczę się, a ponieważ ziemstwo nie dało mi ani grosza na organizację punktów sanitarnych, wypraszam od bogatych ludzi, co się da. Żebrakiem okazałem się świetnym; dzięki żebrackiej elokwencji mam w swoim rejonie dwa pierwszorzędne baraki z całym urządzeniem oraz z pięć baraków już nie pierworzędnych, tylko kiepskich. Oszczędziłem ziemstwu nawet wydatków na dezynfekcję. Chlor, witriol i inne woniejące świństwa dla wszystkich dwudziestu pięciu wsi wyżebrałem od fabrykantów. Słowem A, Kołomnin powinien być dumny, że chodził do tego samego gimnazjum, co ja. Czuję się jakiś zmęczony. Nudno mi. Nie należeć do siebie, myśleć tylko o biegunkach, podskakiwać w nocy od każdego szczeknięcia psa czy kołatania do bramy (może po mnie przyjechali?), telepać się okropnymi końmi po nieznanych drogach, czytać tylko o cholerze, czekać tylko na cholerę i równocześnie wiedzieć, że ani ta choroba, ani ludzie, którym służę, nie obchodzą mnie nic, to, dobrodzieju, taki bigos, że nie daj Boże. Cholera już jest w Moskwie i w powiecie moskiewskim. Tu można się jej spodziewać lada chwila. Sądząc po przebiegu epidemii w Moskwie przypuszczam, że osiągnęła już punkt kulminacyjny i zaczyna słabnąć. Przypuszczam też, że w znacznej mierze poskromiły ją te środki, które przedsięwzięto w Moskwie i u nas. Inteligencja walczy zażarcie, nie szczędząc pieniędzy ani sił; widzę to na każdym kroku i czuję się wzruszony, ale gdy przypomnę sobie, jak Żytiel i Burienin przy każdej okazji wylewali żółć na tę inteligencję, robi mi się trochę słabo. W Niżnim lekarze i w ogóle ludzie kulturalni dokonują cudów. Kiedy czytam o cholerze, jestem pełen podziwu i grozy. W dobrych dawnych czasach, gdy ludzie umierali podczas epidemii całymi tysiącami, nikt ani marzył o tych oszołamiających zdobyczach medycyny, jakie teraz widzimy na własne oczy. Szkoda, że nie jest Pan lekarzem i nie może podzielić moich zachwytów, to znaczy, w pełni odczuć, zrozumieć i ocenić wszystko, co się robi. Zresztą o tym nie powie się w paru słowach.

Do zwalczania cholery lekarzowi przede wszystkim potrzebny jest czas, bo każdemu pacjentowi należy poświęcić od pięciu do dziesięciu godzin albo i więcej. Ponieważ chcę stosować metodę Cantaniego — lewatywy z taniny i podskórne zastrzyki roztworu soli kuchennej — moja sytuacja będzie arcyidiotyczna. Zanim skończę z jednym chorym, dziesięciu ludzi zdąży zachorować i umrzeć. Przecież na dwadzieścia pięć wsi jestem tylko ja jeden, nie licząc felczera, który nazywa mnie ekscelencją, nie śmie palić w mojej obecności i kroku beze mnie nie zrobi. Przy pojedynczych wypadkach dam sobie radę, ale jeżeli epidemia rozszerzy się choćby do pięciu zachorowań dziennie, będę się tylko irytował, męczył i czuł się winny.

O literaturze oczywiście nie ma nawet kiedy pomyśleć. Nie piszę nic. Zrzekłem się wynagrodzenia, żeby w ten sposób zachować choć minimalną swobodę, jestem więc bez grosza. Czekam, aż się wymłóci i sprzeda zboże, a do tego czasu będę się żywił „Niedźwiedziem" i grzybami, których mamy zatrzęsienie. Nawiasem mówiąc, życie nigdy nie kosztowało mnie tak tanio, jak teraz. Mamy wszystko własne, nawet chleb. Myślę, że za parę lat moje wydatki na dom nie przekroczą tysiąca rubli rocznie.

Kiedy dowie się Pan z gazet, że cholera już wygasła, będzie to oznaczało, że znów wziąłem się do pisania. A dopóki pracuję w ziemstwie, proszę mnie nie uważać za pisarza. Dwóch srok za ogon się nie złapie.

Pisze Pan, że zaniechałem Sachalinu. Nie, tego mojego dziecięcia nie zaniecham. Gdy mnie dławi beletrystyczna nuda, z przyjemnością biorę się do czegoś, co nie jest beletrystyką. A kwestia, kiedy skończę Sachalin i gdzie go będę drukował, nie wydaje mi się ważna. Dopóki na stolcu więziennym zasiada Gałkin-Wraskoj/1, wcale mi się nie uśmiecha wydanie książki. Chyba że nędza przyciśnie, wtedy co innego.

W Biarritz bawi obecnie mój sąsiad, który uciekł przed cholerą — hrabia Orłow-Dawydow, właściciel słynnej „Uciechy"; na walkę z epidemią ofiarował swojemu lekarzowi zaledwie pięćset rubli. Jego siostra hrabina mieszka w moim rejonie i kiedy przyjechałem do niej, żeby omówić sprawę baraku dla jej robotników, przyjęła mnie jak ubogiego petenta. To mnie ubodło, więc skłamałem na poczekaniu, że jestem bogatym człowiekiem. Tak samo skłamałem archimandrycie, który nie zgodził się wydzielić pomieszczenia dla ewentualnych chorych w klasztorze. Na moje pytanie, co zamierza robić z tymi, co zachorują w klasztornym zajeździe, odpowiedział: „To ludzie majętni, sami panu zapłacą..." Rozumie Pan? A ja się uniosłem i powiedziałem, że nie zależy mi na płacy, ponieważ jestem bogaty, tylko na ochronie klasztoru... Jakie bywają głupie i przykre sytuacje! Przed wyjazdem hrabiegoi Orłowa-Dawydowa widziałem się z jego żoną. Olbrzymie brylanty w uszach, turniura i brak wychowania. Milionerka. Przy zetknięciu z tego rodzaju osobami człowieka aż korci, żeby im po sztubacku naurągać. '

Odwiedza mnie często i siedzi godzinami pop, zacny człowiek, wdowiec z nieślubnymi dziećmi. Niechże Pan napisze, bo już nie sposób wytrzymać

Pański A. Czechow

165

Do M. Mieńszykowa

Mielichowo, 12 października 1892

[...] Artykuł Pana jest ciekawy, mądry i przekonujący. Gdybym redagował pismo, bezwzględnie zaprosiłbym Pana do współpracy, a gdyby Pan odmówił, byłbym szczerze zmartwiony. Ale w artykule coś zostało pominięte. Poświęcił Pan za mało uwagi samej istocie języka. Pański czytelnik przecież chce wiedzieć, dlaczego dzikus czy obłąkany używa zaledwie paruset słów, gdy tymczasem Szekspir dysponował dziesiątkami tysięcy. W tym zakresie trafiają się u Pana pewne niejasności. Pisze Pan, na przykład (str. 155), że jaki język, taki poziom kultury narodu. To oznacza, że im bogatszy język, tym wyższa kultura. A według mnie na odwrót: im wyższa kultura, tym bogatszy język. Ilość słów i zestawień słownych zależy bezpośrednio od sumy wrażeń i wyobrażeń; bez nich nie mielibyśmy ani pojęć, ani określeń, czyli żadnych bodźców do wzbogacania języka. Dalej, na tej samej stronie dwie sprawy, które przez zbyt pobieżne omówienie będą chyba zrozumiane inaczej, niż Pan chce: po pierwsze, język niekulturalnych chłopów i dzikusów bywa czasami bogaty i wyrafinowany — czy zatem bogactwo języka może się godzić z brakiem kultury? A po drugie, niezupełnie jasne jest sformułowanie ,,język się psuje". Czy należy je rozumieć w sensie degeneracji języka czy jakoś inaczej? Przecież bywa i tak, że on nie tylko się psuje, ale nawet zanika. Jeżeli w walce o byt bogaty język wielkoruski zetrze z oblicza ziemi języki Czuchońców i Buriatów, czy to ma oznaczać zepsucie tych języków? Mocniejszy pożera słabszego, skoro więc język fabryczny i koszarowy gdzieniegdzie zaczyna górować, to nie on winien, tylko naturalny porządek rzeczy, [...l

166

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Mielichowo, 24 października 1892

[...} Teraz o Pańskim opowiadaniu. Wszystko, co pisano o nim za granicą, jest oczywistym nonsensem. To nie krytyka, tylko nagonka na pisarza. Ale opowiadanie jest ciężkie — i przez swoją formę, i przez wewnętrzny ton. Listy i dzienniki to forma niezręczna i nieciekawa, ponieważ łatwiej pisać dzienniki i listy niż coś od siebie. A ton od samego początku wziął Pan nie ten, co trzeba. Odnosi się wrażenie, że Pan zagrał na nie swoim instrumencie. Nie ma tego, co w Pańskich rzeczach, które czytałem dawniej, było ważną domieszka: pobłażliwości, serdecznej dobroci. Może tak trzeba; może ludzi trzeba biczować, ale... czy to nasza sprawa? Jestem człowiekiem brutalnym i oschłym i nie umiem wyrazić swojej myśli właśnie w tej formie, w jakiej należy, Pan jednak i tak zrozumie, co chciałem powiedzieć, mimo że nie potrafiłem. A przede wszystkim irytuje mnie, że Pańskie opowiadanie ukazało się w ,,Przeglądzie Rosyjskim", którego nie czytają nawet krytycy, nie mówiąc już o publiczności. To pismo ma najwyżej kilkuset prenumeratorów. [...]

167

Do A. Suworina

Mielichowo, 25 listopada 1892

Dobrze Pana rozumiem, niepotrzebnie więc Pan robi sobie wymówki, że niejasno wyraża swoją myśl. Pan jest tęgim pijusem, a ja uraczyłem Pana słodką lemoniadą i Pan, uznając zalety lemoniady, słusznie twierdzi, że nie zawiera ona spirytusu. W naszych utworach nie ma właśnie tego alkoholu, który by upajał i urzekał, i Pan wyraźnie daje to do zrozumienia. Dlaczego nie ma? Pomińmy milczeniem „Salę nr 6"/1 i personalnie mnie, pomówmy ogólnie, bo to ciekawsze. Pomówmy o przyczynach ogólnych, i, jeżeli to Pana nie nudzi, spróbujmy może ogarnąć całą epokę. Niech Pan powie szczerze, kto z mojego pokolenia, czyli ludzi w wieku od trzydziestu do czterdziestu lat, dał światu choćby jedną kroplę alkoholu? Czy Korolenko, Nadson i wszyscy dzisiejsi dramaturgowie to nie lemoniada? Czy od obrazów Riepina czy Szyszkina ma Pan rausz w głowie? Owszem, przyjemne, zrobione z talentem, Pan się zachwyca, ale jednocześnie nie zapomina, że ma chętkę na papierosa. Nauka i technika przeżywają teraz wspaniały okres, a dla nas to okres niemrawy, nudny, mdły, my sami jesteśmy niemrawi i nudni, potrafimy płodzić tylko chłopców z gutaperki/2, czego nie widzi może jeden Stasow/3, któremu matka natura dała wyjątkową zdolność upajania się nawet pomyjami. Powodów należy szukać nie w naszej głupocie, nieudolności i zarozumialstwie, jak twierdzi Burienin, ale w chorobie, która dla artysty jest gorsza od syfilisu i niemocy płciowej. Brak nam ,,czegoś" — racja, a to znaczy, że wystarczy podkasać szatę naszej muzie, a ujrzy się puste miejsce. Pan wie, że pisarzy, których uważamy za wiecznych czy po prostu dobrych i którzy nas upajają, łączy jedna wspólna i nader ważna cecha: oni gdzieś dążą i każą nam iść za sobą, a my czujemy nie rozumem, tylko całą istotą — że mają jakiś cel, jak ten duch Hamletowego ojca, który przecież nie bez kozery przychodzi i niepokoi naszą wyobraźnię. Jedni — w zależności od kalibru — stawiają sobie cele najbliższe: pańszczyzna, wyzwolenie kraju, polityka, piękno albo po prostu wódka, jak na przykład Denis Dawydow/4; inni — cele dalekosiężne:

Bóg, życie pozagrobowe, szczęście ludzkości itd. Najlepsi spośród nich są realistami i malują życie takie, jakie jest, ale że z każdego zdania tryska jak sok świadomość celu, więc Pan — oprócz życia takiego, jakie jest — widzi u nich jeszcze życie, jakie być powinno, i to Pana urzeka. A my? My! Malujemy życie, jakie jest — i dalej ani kroku... choćby smagano nas batem. Nie mamy ani bliskich, ani dalekosiężnych celów, a w duszy pusto, jak wymiótł. Polityki nie mamy, w rewolucję nie wierzymy, Boga nie uznajemy, duchów się nie boimy, a ja osobiście nie boję się nawet śmierci i ślepoty. Kto niczego nie pragnie, niczego się nie spodziewa i niczego nie boi, ten nie może być artystą. Czy to istotnie choroba, czy nie — nie o nazwę chodzi; trzeba się jednak przyznać, że nasza sytuacja jest pod zdechłym psem. Nie wiem, co z nami będzie za dziesięć czy dwadzieścia lat, może okoliczności się zmienią, ale na razie byłoby lekkomyślnie spodziewać się po nas czegoś do rzeczy, bez względu na to, czy mamy talent, czy nie. Piszemy automatycznie, tylko na mocy dawno ustalonego trybu, wedle którego jedni urzędują, inni handlują, jeszcze inni piszą... Pan i Grigorowicz uważacie, że jestem mądry. Owszem, jestem przynajmniej na tyle mądry, że nie będę taił przed sobą swojej choroby, nie będę się okłamywał i osłaniał własnej pustki cudzymi łachmanami w rodzaju idei lat sześćdziesiątych itd. Nie skoczę ze schodów jak Garszyn, ale też nie będę się łudził nadzieją na lepszą przyszłość. Nie ja spowodowałem moją chorobę i nie ja będę ją leczył, bowiem ta choroba, jak należy przypuszczać, ma jakieś ukryte przed nami dobre cele i dotknęła mnie nie na próżno... „Nie na próżno, nie na próżno huzar dziewczę zwodzi".

No, a co do rozumu... Grigorowicz twierdzi, że rozum może dominować nad talentem. Byron był mądry jak sto diabłów, mimo to jego talent ocalał. Jeżeli ktoś mi powie, że X plecie trzy po trzy, ponieważ talent dominuje u niego nad rozumem, albo na odwrót, to powiem: widocznie X nie ma ani rozumu, ani talentu. [...]

168

Do A. Suworina

Mielichowo, 3 grudnia 1892

To, że młodsze pokolenie pisarzy i artystów w twórczości nie ma celów, jest zjawiskiem całkiem uzasadnionym, konsekwentnym i ciekawym, jeżeli więc Sazonowa/l ni z tego, ni z owego wpada w przerażenie, to bynajmniej nie dowodzi, że mój list był podstępny i obłudny. Pan sam dopatrzył się w nim nieszczerości dopiero wtedy, gdy napisała o tym Sazonowa, inaczej nie przesłałby jej Pan mojego listu. Nieraz piszę do Pana rzeczy niesprawiedliwe i naiwne, ale nigdy nie błaguję.

Co do nieszczerości, to właśnie w liście Sazonowej ma jej Pan na pudy. „Najcudowniejszym tworem jest człowiek i poznawanie go nigdy nas nie znuży...", albo: „Celem życia jest samo życie...", albo: „Wierzę w życie, w jego jasne chwile, dla których nie tylko można, ale trzeba żyć, wierzę w człowieka, w dobre strony jego duszy" itd. Czyż to wszystko jest szczere i czy coś znaczy? To nie pogląd, tylko jakaś landrynka. Sazonowa podkreśla „można" i „trzeba", bo nie ma odwagi powiedzieć, jak jest i z czym należy się liczyć.

Niech wprzód powie, jak jest, a potem mogę posłuchać, jak można i jak trzeba. Ona wierzy „w życie", czyli w nic nie wierzy, jeżeli jest mądra, albo po prostu wierzy w chłopskiego Boga i żegna się po ciemku, jeżeli jest babą.

Pod wpływem jej listu pisze mi Pan „o życiu dla życia". Uprzejmie Panu dziękuję. Przecież optymistyczny list Sazonowej 1000 razy bardziej niż mój przypomina mogiłę. Napisałem, że brak nam celów i Pan rozumie, że ja te cele uważam za niezbędne i chętnie poszedłbym ich szukać, ale Sazonowa pisze, że nie należy łudzić obiecankami, które nigdy się nie spełnią... ,,ciesz się z tego, co masz". Jej zdaniem całe nasze nieszczęście polega na tym, że ciągle szukamy jakichś wyższych, dalekosiężnych celów. Jeżeli to nie babska logika, to filozofia rozpaczy. Kto szczerze sądzi, że wyższe i dalekosiężne cele są nam tyle potrzebne, co krowie, że „całe nasze nieszczęście" właśnie w tych celach — temu zostaje jedno: pić, jeść i spać, a kiedy to wszystko obrzydnie, rozpędzić się i walnąć łbem o żelazny kufer.

Nie ubliżam Sazonowej, chcę tylko powiedzieć, że to bynajmniej nie jest osoba tchnąca radością życia.

[...] Do widzenia i proszę już nigdy nie pisać, że Pan jest ze mną bardziej szczery niż ja. [...]

1893

169

Do A. Suworina

Mielichowo. 13 lutego 1893

[...] Rodzina czyta Pisiemskiego/1 pożyczonego od Pana i twierdzi, że ciężko się czyta, że to już przestarzałe. Ja czytam Turgeniewa. Jest uroczy, ale o ileż słabszy od Tołstoja! Myślę, że Tołstoj nigdy się nie zestarzeje. Język — owszem, a on sam będzie wiecznie młody, [...j

170

Do A. Suworina

Mielichowo, 24 lutego 1893

Nie widziałem jeszcze ,,Myśli Rosyjskiej'', ale mam już cały przedsmak/1. Protopopowa nie lubię: to człowiek rozsądku, w jego wypocinach zdarzają się sądy słuszne, ale na ogół jest oschły, bez serca. Nie znam go osobiście, nawet nie widziałem na oczy; często pisał o mnie, ale nic z tego nie czytałem. Ja przecież nie jestem dziennikarzem, mam fizyczny wstręt do wymyślań, kogokolwiek by dotyczyły; powiadam — fizyczny, ponieważ po artykułach Protopopowa, Żytiela, Burienina i innych sędziów ludzkości zawsze czuję w ustach smak rdzy i dzień mam popsuty. To aż boli. Stasow nazwał Żytiela pluskwą; ale za co, za co Żytiel nawymyślał Antokolskiemu/2? Przecież to nie krytyka, nie światopogląd, tylko nienawiść, zwierzęca, nienasycona złość.

Po co tak urąga Skabiczewski? Po co ten ton, jakby chodziło nie o pisarzy, nie o ludzi sztuki, lecz o złoczyńców? Nie mogę, nie mogę. [.,.]

Moje opowiadanie/3 kończy się w numerze marcowym. [...] Zakończenie Panu się nie spodoba, bo je nazbyt stłamsiłem. Powinno być dłuższe. Ale rozciągać również nie należy, ponieważ bohaterów jest mało, a gdy na kilkudziesięciu stronach widać wciąż te same dwie twarze, to robi się nudno i obie twarze zamazują się. Co tam zresztą gadać o nas, starych! Kiedy dostanę nareszcie Pańską powieść? Aż mnie korci, żeby napisać o Panu duży artykuł krytyczny.

Mój Boże! Cóż to za cudo ,,Ojcowie i dzieci"! Człowiek piszczałby z zachwytu. Choroba Bazarowa oddana jest tak sugestywnie, że aż poczułem się słabo, miałem wrażenie, że się od niego zaraziłem. A śmierć Bazarowa? A staruszkowie? A Kukszyna? Do licha, jak to jest zrobione! Po prostu genialnie. „W przededniu" zupełnie mi się nie podoba, poza Heleną i finałem. Finał jest pełen tragizmu. Bardzo dobry jest ,,Pies" — język nadzwyczajny. Proszę, niech Pan przeczyta, jeżeli Pan tego już nie pamięta. ,,Asia" jest wdzięczna, „Zacisze" — zbyt stłamszone i przez to nie daje pełni wrażenia. „Dym" absolutnie mi się nie podoba. ,,Gniazdo szlacheckie" jest słabsze od „Ojców i dzieci", ale i tu finał to niemal cudo. Co do kobiet, to oprócz staruszki Bazarowej, matki Eugeniusza, i w ogóle matek, zwłaszcza światowych dam, które zresztą są podobne do siebie (matka Lizy, matka Heleny), oprócz matki Ławrieckiego, pańszczyźnianej chłopki i ponadto wiejskich bab, wszystkie kobiety, i młode dziewczyny Turgeniewa są wprost nie do zniesienia, bo sztuczne i — proszę mi darować — fałszywe. Liza, Helena, przecież to nie rosyjskie dziewczyna tylko jakieś wieszczące Pytie, naładowane wygórowanymi pretensjami. Irena w „Dymie", Odincowa w „Ojcach i dzieciach", i w ogóle te lwice drapieżne, apetyczne, nienasycone, szukające czegoś — to wszystko brednia. Wystarczy przypomnieć sobie Annę Kareninę Tołstoja, żeby te Turgeniewowskie damulki o ponętnych ramionach cisnąć do wszystkich diabłów. Ujemne typy kobiece, gdy Turgeniew z lekka popada w karykaturę (Kukszyna) albo żartuje (opisy balu), odmalowane są świetnie i tak mu się udały, że — można powiedzieć — mucha nie siądzie. Opisy przyrody ładne, ale... wydaje mi się, żeśmy już się odzwyczaili od takich opisów i że potrzeba nam czegoś innego. [...]

171

Do L. Awiłowej

Moskwa, l marca 1893

Ja jestem pamiętliwy! Ja nie bywam u pani Nadieżdy/1, bo się na Panią gniewam! Ja zapomniałem Pani imię i mylę Ją z kimś innym! Ja obiecałem, że napiszę do Pani na wieś i nie dotrzymałem słowa! Itd., itd. Tysiąc oskarżeń!

Nie będę się tłumaczyć, bo i tak nie potrafię. Proszę mi ściąć głowę — i basta! [...]

Pani robi duże postępy, ale powtórzę swoją radę: pisać bardziej na chłodno. Im bardziej wzruszająca jest sytuacja, tych chłodniej należy ją opisywać, bo właśnie wtedy będzie wzruszała. Nie trzeba ckliwości.

Niesłusznie nazywa Pani swoje listy psychopatycznymi. Za wcześnie jeszcze dla Pani na takie listy. Niech no Pani poczeka, aż stanie się słynną pisarką i zacznie drukować w „Wieściach z Europy" długie powieści — wtedy przyjdzie kolej i na Panią: wpadnie Pani w megalomanię, zacznie spoglądać z lekceważeniem na naszą brać i pisać w listach tego rodzaju zdanka: „Tylko ta myśl, jedyna, że służę sprawie najświętszej, wiecznej, wzniosłej, powstrzymała mnie od samobójstwa!"

Zresztą, zaczynam, zdaje się, pleść bzdury. A więc, już nie gniewam się na Panią i będę bardzo rad, jeżeli napisze Pani do mnie cokolwiek. Przesyłam serdeczne pozdrowienia.

Oddany A. Czechow

172

Do AL. Czechowa

Mielichowo, 4 kwietnia 1893

[...] Miałem zamiar napisać do Suworina, ale nie napisałem ani słowa, więc mój rzekomy list, który miał tak oburzyć delfina i jego brata/l, to wyssana z palca plotka. Ale skoro się o tym mówi, jedno jest pewne: stary gmach popękał i musi się rozwalić. Staruszka mi żal, napisał do mnie list pełen skruchy; z nim prawdopodobnie nie będę zrywał ostatecznie; co do redakcji i delfinów, to utrzymywanie jakichkolwiek stosunków z nimi wcale mi się nie uśmiecha. Zobojętniałem w ostatnich latach, moja anima jest na tyle wyzwolona z marnych trosk tego świata, że mi absolutnie wszystko jedno, co mówią i myślą w redakcji. Ponadto moje przekonania oddalają mnie o 7375 wiorst od Żytiela i S-ki. Jako publicyści są mi po prostu wstrętni, mówiłem Ci to niejednokrotnie. [...]

173

Do A. Suworina

Mielichowo, 26 kwietnia 1893

[...] Czytam Pisiemskiego. To wielki, wielki talent! Najlepszym jego utworem jest ,,Artel ciesielski". Powieści nużą nadmiarem szczegółów. Wszystko, co ma u niego akcenty okolicznościowe, te szpilki pod adresem ówczesnych krytyków i liberałów, te uwagi krytyczne, niby trafne i nowoczesne, te tak zwane głębokie myśli rozrzucone tu i ówdzie — jakie to się dziś wydaje płytkie i naiwne! Właśnie, właśnie! Prawdziwy artysta winien pomijać wszystko, co ma charakter okolicznościowy. Pisiemski ma duży temperament, jego postacie są żywe. Skabiczewski w swojej ,,Historii" zarzuca mu obskurantyzm i zdradę, ale, mój Boże, wśród wszystkich dzisiejszych pisarzy nie ma ani jednego, który byłby tak żarliwie i głęboko liberalny jak Pisiemski. U niego wszyscy popi, urzędnicy i generałowie to skończone kanalie. Nikt tak nie opluł dawnego sądu i soldateski, jak on. Właśnie przeczytałem ,,Cosmopolis" Bourgeta. Jest tam i Rzym, i papież, i Correggio, i Michał Anioł, i Tycjan, i dożowie, i pięćdziesięcioletnia piękność, i Rosjanie, i Polacy, ale jakie to wszystko rzadziutkie, sztuczne, przesłodzone i fałszywe w porównaniu z tym naszym prostackim, gburowatym Pisiemskim. [...]

174

Do A. Suworina

Mielichowo, 28 lipca 1893

[...} Sztuki z życia Sybiraków nie napisałem i nie myślę o niej, ale za to dałem do druku mój „Sachalin". Polecam go Panu. Proszę nie brać pod uwagę tego, co Pan już czytał, bo to było z gruntu fałszywe. Pisałem długo i wciąż czułem, że jestem na złej drodze, aż nareszcie zrozumiałem, o co chodzi. Fałszywe było to, że jakbym chciał pouczyć kogoś swoim „Sachalinem", a równocześnie jakbym coś zatajał i tłamsił w sobie. Ale gdy zacząłem pokazywać, jak cudacznie czułem się na Sachalinie i jak tam wyglądają kanalie, spadł mi ciężar z serca i praca zawrzała, chociaż czasami pobrzmiewa humorystycznie. Pierwsze rozdziały ukażą się w październikowym numerze „Myśli Rosyjskiej". [...]

175

Do L. Mizinowej

Mielichowo, 13 sierpnia 1893

Droga Liko, nie piszę do Pani, bo nie mam o czym; życie jest tak puste, że tylko czuję, jak gryzą mnie muchy — i nic więcej. Proszę mnie odwiedzić, kochana blondyneczko, pogadamy, pokłócimy się, pogodzimy; tęskno mi bez Pani i dałbym pięć rubli, żeby tylko z Panią porozmawiać choć przez pięć minut. Cholery nie ma, ale jest za to dyzenteria, koklusz, zła pogoda z deszczem, wilgocią i kaszlem. Niech Pani wali do nas, śliczna Liko, i niech Pani zaśpiewa. Wieczory już są długie i nie mam przy sobie nikogo, kto by chciał rozproszyć te nudy. [...]

Pieniędzy! Pieniędzy! Gdybym miał pieniądze, wyjechałbym do Afryki Południowej, o której czytałem teraz bardzo ciekawe listy/1. W życiu trzeba mieć cel, a kiedy się podróżuje, to cel się ma. [...]

Gamoń Iwanienko nie przestaje być gamoniem i nadeptywać na róże, grzyby, psie ogony itd. [...] Ogromnie mi go żal; gdyby to wypadało i nie było źle zrozumiane, podarowałbym mu kawałek ziemi i wybudował dom. Przecież to już stary człowiek.

Ja też jestem stary. Wydaje mi się, że życie chce mnie trochę okpić, więc zaciągam się czym prędzej w szeregi starców. Kiedy już całkiem zmarnuje swoją młodość i nagle zapragnę żyć po ludzku, a to mi się nie uda, będę miał usprawiedliwienie: jestem stary. Zresztą to wszystko głupstwa. Proszę mi darować, Liko, ale doprawdy więcej nie mam nic do powiedzenia. Zamiast pisać list wolałbym siedzieć przy Pani i rozmawiać. [...]

176

Do A. Suworina

Mielichowo, 18 sierpnia 1893

[...] Piszę teraz dużo i szybciej niż poprzednio. Pomysłów uzbierało się mnóstwo — wszystkie pełne radości życia. Nie odpisałem Panu na temat ,,Czarnego mnicha", bo to mi wypadło z głowy. Tego opowiadania Panu nie dam, ponieważ postanowiłem nie dawać do gazet utworów, gdzie ,,ciąg dalszy nastąpi". Gazeciarska beletrystyka nie powinna dublować tego, co zamieszczają periodyki; dla niej praktyka wyrobiła formę specjalną, właśnie tę, którą Mereżkowski, gdy wpada w nastrój karmelkowy, mianuje „noweletką". Pierwsze opowiadanie do numeru niedzielnego dostanie Pan na Nowy Rok, a na razie proszę się nie gniewać. [...]

177

Do L. Mizinowej

Mielichowo, l września 1893

Droga Liko, wyłowiła Pani ze słownika wyrazów obcych słowo egoizm i częstuje mnie nim w każdym liście. Niech Pani ochrzci tym epitetem swojego pieska.

Czy rzeczywiście jem, śpię i piszę dla własnej przyjemności? Jem i śpię, bo wszyscy jedzą i śpią; nawet Pani ta słabość nie jest obca, chociaż Pani taka wiotka/1. Co do pisania dla własnej przyjemności, wyświergotała to Pani tylko dlatego, urocza moja, że nie doświadczyła całego ciężaru i przygnębiającej mocy tego robaka, który zżera życie, chociaż Pani się wydaje, że to tylko nędzny robaczek.

Czy istotnie idzie mi wszystko jak z płatka? Tak, Liko, wszystko, może oprócz tej drobnostki, że w danej chwili nie mam ani grosza i że nie widzę Pani. Zresztą nie chcę się sprzeczać. Niech tak będzie, jak Pani uważa. Nie mogę tylko zataić przed kochaną Panią mojego zdumienia; skąd Pani przyszło do głowy, żeby mnie ni stąd, ni zowąd zbesztać? [...]

Zimno, Liko, paskudnie. [..,]

178

Do W. Ławrowa

Mielichowo, 13 listopada 1893

[...] „Bez dogmatu" przeczytałem z dużą przyjemnością/1. Owszem, ciekawa i mądra powieść, tylko ileż tam refleksji, aforyzmów, analogii do Hamleta i Empedoklesa, powtórzeń i podkreśleń, aż to chwilami męczy, jakby się czytało długi poemat. Dużo kokieterii i mało prostoty. A jednak całość jest ładna, ciepła i barwna, a człowiek, gdy czyta, chciałby się ożenić z Anielką i zjeść śniadanie w Płoszowie. [...]

179

Do A. Suworina

Moskwa, 18 grudnia 18S

l...] W styczniowym numerze ,,Myśli Rosyjskiej”/1 ukaże się moje opowiadanie „Babiniec". To opis pewnej pannicy. W styczniowym numerze „Artysty" znajdzie Pan wizerunek młodego człowieka, który cierpiał na manię wielkości; to dzieło nazywa się ,,Czarny mnich". Ponadto chcę uszczęśliwić rosyjskich czytelników jeszcze wieloma utworami, ale ponieważ są jeszcze nie napisane albo dopiero zaczęte, na razie pomińmy to milczeniem. Chcę pisać, jak Potapienko/1, po sześćdziesiąt arkuszy rocznie. [...]

W tych dniach byłem u Sytina/2 i oglądałem jego przedsiębiorstwo. Niezmiernie ciekawe. To istotnie rzecz dla ludu. To chyba jedyna w Rosji firma wydawnicza, gdzie pachnie Rusią i gdzie kupującego chłopa traktuje się grzecznie. Sytin to mądry człowiek i dobrze opowiada. Kiedy będzie Pan w Moskwie, zwiedzimy razem jego skład, drukarnię i izbę, gdzie nocują nabywcy. Dostałem od niego 2300 rubli za kilka drobiazgów. [...]

1894

180

Do A. Suworina

Mielichowo, 2 stycznia 1894

l...] Mój „Sachalin" to praca naukowa, dostanę więc za nią nagrodę metropolity Makarego. Medycyna nie może teraz wypominać mi zdrady: spłaciłem należną daninę erudycji oraz temu, co dawniejsi pisarze nazywali pedanterią. Jestem zadowolony, że w mojej artystycznej garderobie będzie również wisiała ta szorstka kapota więzienna. Niech wisi. Oczywiście nie należy drukować ,,Sachalinu" w periodyku, to nie ten rodzaj, ale wydanie książkowe, jak sądzę, na coś się przyda. W każdym razie niepotrzebnie Pan kpi. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Proszę nie zapominać, że niebawem będę oglądał Pański nowy wodewil.

Siergiejenko pisze tragedię o Sokratesie. Ci uparci chłopi zawsze sięgają po wielkie tematy, bo nie potrafią poradzić sobie z małymi, i mają niebywałe, gigantyczne pretensje, ponieważ brak im literackiego smaku. Łatwiej jest pisać o Sokratesie niż o jakiejś pannie czy kucharce. Wychodząc z powyższego bynajmniej nie lekceważę sztuk jednoaktowych. [...]

181

Do A.Suworina

Mielichowo, 25 stycznia 1894

[...] W każdym razie, gdy autor opisuje człowieka psychicznie chorego, to wcale nie oznacza, że sam jest chory. Pisałem ,,Czarnego mnicha" bez żadnych ponurych myśli, z chłodną rozwagą. Po prostu zachciało mi się pokazać manię wielkości. A mnicha przelatującego nad polem widziałem we śnie i rano po przebudzeniu opowiedziałem o tym Miszy. Proszę więc zapewnić żonę, że biedny pan Antoni jeszcze, dzięki Bogu, nie zwariował, ale za dużo je na kolację, więc śni o mnichach. [...]

182

Do A.Suworina

Jałta, 27 marca 1894

[...] Odkąd zupełnie przestałem palić, nie miewam złych nastrojów ani uczucia lęku. Może dlatego, że nie palę, Tołstojowska etyka już mnie nie wzrusza, w głębi serca mam do niej stosunek nieżyczliwy i to oczywiście nie jest słuszne. W moich żyłach płynie chłopska krew, nikt więc nie zaimponuje mi chłopskimi cnotami. Od dzieciństwa wierzyłem w postęp i nie mogłem nie wierzyć, ponieważ różnica między okresem, kiedy łojono mi skórę, a okresem, kiedy przestano łoić, była olbrzymia. Lubiłem mądrych ludzi, nerwowość, uprzejmość, dowcip, a to, że ludzie zdrapywali sobie nagniotki i że ich onuce wydawały duszącą woń, traktowałem z podobną obojętnością, jak to, że panienki rano chodzą po domu w papilotach. Ale Tołstojowska filozofia wzruszała mnie mocno, urzekła na dobre sześć czy siedem lat, przy czym działały na mnie nie tyle same zasady, które znałem już poprzednio, co Tołstojowski sposób wyrażania myśli, powaga i chyba pewnego rodzaju hipnoza. Teraz jednak coś we mnie protestuje; zwykła logika i poczucie sprawiedliwości mówią mi, że w elektryczności i parze jest o wiele więcej umiłowania człowieka niż w ascezie i niejadaniu mięsa. Wojna jest złem i sąd jest złem, ale z tego jeszcze nie wynika, że mam chodzić w łapciach i spać za piecem razem z parobkiem i jego żoną itd., itd. Nie o to jednak chodzi, nie o „za i przeciw", lecz o to, że tak czy inaczej Tołstoj dla mnie już przeminął, że nie ma go w mojej duszy, opuścił mnie mówiąc: oto dom twój zostawiam pusty. Jestem zwolniony od postoju. Wszelkie ,,rozważania" obrzydły mi, a tacy kabotyni, jak Maks Nordau/l, budzą we mnie tylko odrazę. Gorączkujący chorzy nie chcą jeść, ale czegoś chcą i to swoje nieokreślone życzenie wyrażają tak: ,,coś kwaśnego". Podobnie i ja też chciałbym coś kwaśnego. I to nie jest przypadek, bo identyczne nastroje obserwuję dokoła. To tak, jakby wszyscy kiedyś byli zakochani, teraz się odkochali i szukają nowych pasji. " Bardzo możliwe, bardzo prawdopodobne, że Rosjanie znów zapalą się do nauk przyrodniczych i że kierunek materialistyczny znów będzie modny. Teraz nauki przyrodnicze dokonują cudów, mogą więc jak Dżengis-chan ruszyć ławą na społeczeństwo i podbić je swoim ogromem, potęgą. [...]

183

Do L. Nizinowej

Jałta. 27 marca 1894

Droga Liko, dziękuję za list. Chociaż straszy mnie Pani, że wkrótce umrze, chociaż droczy się, że dałem Jej kosza, mimo to dziękuję. Doskonale wiem, że Pani nie umrze i że kosza nikt Pani nie dawał.

Jestem w Jałcie i nudzę się tutaj, nawet bardzo się nudzę. Miejscowa, że tak powiem, sosjeta wystawia „Fausta", bywam na próbach, patrzę z rozkoszą na cały klomb czarnych, rudych, lnianych i popielatych główek, słucham śpiewu i jem; u przełożonej żeńskiego gimnazjum jem czebureki i baraninę z kaszą; w wytwornych domach jem zupę szczawiową; w cukierni znów jem, u siebie w hotelu również. Kładę się o dziesiątej wieczór, wstaję o dziesiątej rano, po obiedzie też wypoczywam i mimo to nudzę się, droga Liko. Nie dlatego, że nie ma przy mnie ,,moich dam", ale dlatego, że północna wiosna jest piękniejsza od krymskiej i że mnie ciągle dręczy myśl: trzeba pisać. Pisać, pisać i pisać. A ja uważam, że bez próżnowania nie ma prawdziwego szczęścia. Mój ideał: próżnować i kochać się w pulchnej dziewczynie. Czuję największą przyjemność, gdy chodzę, siedzę i nic nie robię; moje ulubione zajęcie to zbieranie tego, co niepotrzebne (listeczków, słomy itd.) oraz czynności bezużyteczne. A przecież jestem pisarzem, z konieczności więc muszę pisać nawet tu, w Jałcie. Kochana Liko, kiedy zostanie Pani słynną śpiewaczką i otrzyma dobrą pensję, to poproszę o jałmużnę: niech Pani mnie ożeni ze sobą i weźmie na swoje utrzymanie, żebym mógł nic nie robić. A jeżeli Pani istotnie umrze, zwrócę się z tym do Wari Eberle, w której, jak Pani wiadomo, kocham się/1. Jestem tak zgnębiony ciągłą myślą o konieczności pisania, że już od tygodnia bez przerwy dokucza mi arytmia serca. Obrzydliwe uczucie.

Sprzedałem swoją lisiurę za dwadzieścia rubli! Warta jest sześćdziesiąt, ale właściwie futra już z niej wylazło za czterdzieści rubli, więc dwadzieścia to niezła cena. Agrest jeszcze tu nie dojrzał, ale jest ciepło, pogodnie, drzewa zielenieją, morze wygląda jak w lecie, panny tęsknią za uczuciem, a mimo to w Rosji wolę północ od południa, przynajmniej na wiosnę. U nas przyroda smutniejsza, liryczniejsza, bardziej Lewitanowska, a tu ni pies, ni wydra — zupełnie jak dźwięczny, ładny, lecz zimny wiersz. Ze względu na arytmię już od tygodnia nie piję wina i dlatego wszystko, co mnie otacza, wydaje mi się jeszcze uboższe. A jak tam Pani w Paryżu? Jak Francuzi? Podobają się Pani? No to hejże!

Mirow/2 dał tu koncert i zarobił na czysto sto pięćdziesiąt rubli. Ryczał jak krowa, ale miał kolosalne powodzenie. Ogromnie żałuję, że nie uczyłem się śpiewu; też mógłbym tak ryczeć, bo mam gardło zasobne w elementy chrypiące — mówią, że oktawa co się zowie. Nie brakłoby mi ani zarobków, ani powodzenia u pań.

W czerwcu nie ja przyjadę do Paryża, tylko Pani do Mielichowa; przygna Panią tęsknota za ojczyzną. Bez tego, żeby przyjechać do Rosji choć na jeden dzień, rzecz się nie obejdzie. Niech się Pani umówi z Potapienką. Wtedy podróż wypadnie taniej. On kupi bilet, a Pani zapomni mu zwrócić pieniądze (to dla Pani nie pierwszyzna). Jeżeli Pani nie przyjedzie, sam wybiorę się do Paryża. Mam jednak pewność, że Pani przyjedzie. Byłoby wprost nie do pomyślenia, żeby się Pani nie postarała zobaczyć z dziadkiem Sablinem/3.

Liko, życzę Pani zdrowia, spokoju, szczęścia i zadowolenia. A także sukcesu. Grzeczne z Pani dziecko.

Gdyby Pani zechciała uszczęśliwić mnie listem, to proszę adresować do Mielichowa, gdzie wkrótce będę. Bez zwłoki odpiszę na każdy list. Obie ręce Pani całuję.

Oddany A. Czechow

Wari Eberle kłaniam się pięknie.

184

Do A.Suworina

Mielichowo, 15 sierpnia 1894

[...] Czasem bywa tak: człowiek przechodzi przez bufet dworcowy trzeciej klasy, widzi zimną, dawno usmażoną rybę i myśli obojętnie: komu potrzebna ta nieapetyczna ryba? A tymczasem ta ryba niewątpliwie jest potrzebna, ludzie ją jedzą, są nawet tacy, którym smakuje. To samo można powiedzieć o utworach Barancewicza. To pisarz mieszczański, który pisze dla lepszych pasażerów trzeciej klasy. Dla takich czytelników Tołstoj i Turgeniew są zbyt elitarni, arystokratyczni, trochę obcy i niestrawni. Ludzie, którzy rozkoszują się golonką z chrzanem, nie uznają szparagów i karczochów. Spójrzmy na sprawę z ich punktu widzenia, wyobraźmy sobie szare, nudne podwórka, inteligentki podobne do kucharek, zapach nafty, ubóstwo zainteresowań i potrzeb — a zrozumiemy Barancewicza i jego czytelników. Nie jest malowniczy; to częściowo płynie stąd, że nie jest malownicze środowisko, które on nam przedstawia. Jest nieszczery (,,szlachetne książki"), ponieważ pisarze mieszczańcy nie mogą być szczerzy; jest to nieco lepszy gatunek brukowych pisarzy. Pisarze brukowi grzeszą razem ze swoim czytelnikiem, mieszczańscy razem z nim uprawiają obłudę i schlebiają jego ubożuchnym cnotom. [...]

185

Do L. Mizinowej

Wiedeń, 18 września 1894

Droga Liko, Pani mi uporczywie nie odpisuje, ale ja mimo to zanudzam Panią i narzucam się z listami/1. Jestem w Wiedniu. Stąd jadę do Abacji, potem nad jeziora. Potapienko wspominał, że Pani i Warta Eberle wybieracie się do Szwajcarii. Jeżeli to prawda, niech mi Pani napisze, do jakiej mianowicie miejscowości, żebym mógł Was odszukać. Oczywiście, cieszyłbym się bardzo z zobaczenia Pani. List proszę zaadresować: Abbazia, poste restante. A jeżeli Pani sobie przysięgła, że nie napisze do mnie, to może napisze Pani Waria.

Błagam, niech Pani nie zdradzi nikomu w Rosji, że jestem za granicą. Wyjechałem po kryjomu, jak złodziej; nawet Masza myśli, że siedzę w Teodozji. Jeżeli się dowiedzą, że wyjechałem za granicę, zmartwią się, bo moje częste wyjazdy dawno dokuczyły wszystkim.

Jestem trochę niezdrów. Wciąż prawie kaszlę. Widocznie i zdrowie przegapiłem tak jak Panią. Ukłony dla Pani Wari. Wszystkiego najlepszego. Oddany A. Czechow

186

Do H. Szawrowej

Sierpuchow, 22 listopada 1894

Po otrzymaniu listu od Pani natychmiast przeczytałem ,,Markizę" i stwierdziłem, że H. Szawrow robi duże postępy. Opowiadanie bardzo mi się podobało; w nim poza talentem, o którym i poprzednio nie można było wątpić, czuje się jeszcze dojrzałość. Tylko tytuł wydał mi się nieco pretensjonalny. Postać bohaterki jest tak prosta w rysunku, że przezwisko ,,markiza" wydaje się zbędną ozdobą, zupełnie jakby ktoś przekłuł chłopu wargę złotym kolczykiem. Gdyby nie to przezwisko i gdyby Nelly miała na imię Dasza czy Natasza, finał opowiadania byłby soczystszy, a bohater wyraźniejszy. To nie krytyka, tylko nader subiektywne refleksje, które Pani ma prawo całkowicie zlekceważyć, chociaż w Pani oczach jestem bardzo ważną osobą, Jej maitrem. Jeżeli chodzi o usterki, to proszę, mogę wytknąć jedną, która się powtarza we wszystkich Pani utworach: na pierwszym planie obrazu za dużo szczegółów. Pani jest osobą spostrzegawczą i nie chce zrezygnować z tych detali, ale trudno. Należy je poświęcić dla dobra całości. Pisząc trzeba pamiętać, że takie jest prawo natury: szczegóły, choćby najciekawsze, obciążają uwagę czytelnika.

Zresztą i z tym także wolno się Pani nie zgodzić. [...]

187

Do H.Szawrowej

Mielichowo, 4 grudnia 1894

(...] Czuję się zupełnie dobrze. W styczniowym numerze „Myśli Rosyjskiej" ukaże się moje duże opowiadanie „Trzy lata". Zamiar był inny, a wyszła rzecz dość wątła i bynajmniej nie jedwabna, jak chciałem, tylko bawełniana. Pani jest ekspresjonistką. Pani się to nie spodoba.

Obrzydły mi w kółko te same tematy, chciałbym pisać o diabłach, o groźnych, wulkanicznych kobietach, o czarownikach, ale, niestety! żądają ode mnie przyzwoitych powiastek z życia Iwanów Gawriłowiczów i ich małżonek. [...]

188

DoA.Suworina

Mielichowo, 12 grudnia 1894

[...] Pyta Pan w swoim ostatnim liście: ,,Czego właściwie powinien pragnąć dzisiejszy Rosjanin?" Moja odpowiedź: pragnień. Przede wszystkim są mu potrzebne pragnienia, temperament. Dość tego mazgajstwa. [...]

1895

189

Do W. Bilibina

Moskwa, 18 stycznia 1895

[...] Nie piszę sztuki, nie chce mi się. Postarzałem się, nie mam już w sobie werwy. Chciałbym pisać powieść długą na sto wiorst. [...]

Mieszkam na wsi, od czasu do czasu wpadam do Moskwy, gdzie jem ostrygi. Starzeję się. Pieniędzy nie mam. Orderów nie mam. Rang nie mam. Długi mam.

Czytuję Pana i wspominam dawne lata, a gdy spotkam na swojej drodze jakiegoś młodocianego humorystę, czytam mu „Borodino" i mówię: ,,Tacy byli: same chwaty"/1... Kiedyś i ja, i Pan byliśmy bardzo liberalni, ale mnie z niewiadomych powodów uważano za konserwatystę. Niedawno przeglądałem stare, niemal już zapomniane ,,Odłamki" i byłem zdumiony tą czupurnością, jaka tkwiła kiedyś w Panu i we mnie, a jakiej nie ma żaden z najnowszych geniuszów.[...]

190

Do A.Suworina

Moskwa, 19 stycznia 1895

[...] Styczniowy numer ,,Myśli Rosyjskiej" został aresztowany, później ułaskawiony. Z mojego opowiadania cenzura wyrzuciła słowa dotyczące religii. Przecież „Myśl Rosyjska" posyła wszystko do cenzury prewencyjnej. To zupełnie uniemożliwia swobodę pisania; człowiek pisze i wciąż czuje powróz na szyi.

Byłem w pracowni Lewitana. To najlepszy rosyjski pejzażysta, ale niech Pan sobie wyobrazi, że już nie ma w nim młodości. Jego obrazy już nie są młode, brawurowe. Przypuszczam, że go wykończyły baby. Te urocze stworzenia dają miłość, a zabierają mężczyźnie drobnostkę: tylko młodość. Pejzażu nie sposób namalować bez patosu, bez zachwytu, ale o zachwycie nie ma mowy, kiedy człowiek się obżarł. Gdybym był pejzażystą, prowadziłbym życie niemal ascetyczne. [...]

191

Do L. Awiłowej

Petersburg, 15 lutego 1895

Chociaż w sąsiednim pokoju śpiewali Marconi i Batistini, oba Pani opowiadania przeczytałem ze skupioną uwagą. ,,Władza" to wdzięczne opowiadanie, ale byłoby jeszcze lepsze, gdyby Pani pokazała nie prezesa ziemstwa, tylko po prostu obywatela ziemskiego. Natomiast „W dniu imienin" to nie opowiadanie, ale cała budowla i to przyciężka. Nagromadziła Pani ogromną furę szczegółów i ta fura zasłania słońce. Należy zrobić albo dłuższe opowiadanie, mniej więcej na cztery arkusze albo króciutkie i wtedy zacząć od momentu, kiedy dziedzica wnoszą do domu.

Wniosek: Pani jest osobą utalentowaną, ale już Pani zrobiła się przyciężka, czyli wyrażając się wulgarnie sflaczała, więc należy już Pani do kategorii sflaczałych literatów. Język ma Pani wymyślny jak staruszkowie. Po co Pani bohaterka bada za pomocą kija trwałość powierzchni śniegu? I dlaczego trwałość? Jak by to był surdut czy meble. (Powinno być twardość, nie trwałość). A powierzchnia śniegu to także nieudane określenie, jak powierzchnia mąki czy powierzchnia piasku. Trafiają się też takie cudeńka: „Nikifor odłączył się od słupa w bramie", albo: „krzyknął i odłączył się od ściany".

Niech Pani pisze powieść. Niech Pani pisze powieść cały rok, przez następne pół roku niech ją Pani skraca i dopiero wtedy drukuje. Pani za mało dba o wykończenie, a pisarka powinna nie tyle pisać, co haftować na papierze, żeby praca była żmudna, powolna. Proszę mi darować te pouczenia. [...]

192

Do A-Suworina

Mielichowo, 25 lutego 1895

[...] Z takim filozofem, jak Nietzsche, chciałbym się spotkać gdzieś w wagonie lub na statku i przegadać całą noc. Zresztą, myślę, że jego filozofia nie okaże się długowieczna. Jest raczej brawurowa, niż przekonująca. [...]

193

Do H. Szawrowej

Mielichowo, 28 lutego 1895

Pani ma słuszność: temat jest ryzykowny. Nie potrafię powiedzieć nic określonego, radzę tylko schować rękopis do szafy, potrzymać go tam przez rok, a potem przeczytać. Wtedy Pani zorientuje się sama; co do mnie, boję się decydować, boję się, żebym się nie pomylił.

Opowiadanie jest nieco wątłe: tendencja aż kłuje w oczy, szczegóły rozpływają się jak masło na patelni, a postacie są ledwo zarysowane. Są niepotrzebne osoby: na przykład brat bohaterki, matka bohaterki. Są niepotrzebne epizody: na przykład wypadki i rozmowy przed ślubem, i wszystko zresztą, co dotyczy ślubu. Ale jeżeli to nawet defekty, nie wydają mi się ważne. Ważniejsze moim zdaniem jest to, że nie poradziła sobie Pani ze stroną formalną. Żeby rozstrzygać sprawy degeneracji, psychozy itd., trzeba z nimi zapoznać się na płaszczyźnie naukowej. Co do niebezpieczeństwa choroby (oznaczmy ją dla przyzwoitości literą S), przeholowała Pani niewątpliwie. Po pierwsze, S jest uleczalny, po drugie, jeżeli lekarze rozpoznają u pacjenta jakąś ciężką chorobę, na przykład uwiąd rdzenia pacierzowego (tabes) czy marskość wątroby, i jeżeli źródłem tych chorób jest S, wówczas prognozy lekarskie są względnie dobre, ponieważ S można wyleczyć. Powodem degeneracji, ogólnej nerwowości i charłactwa jest nie tylko S, ale i suma wielu innych czynników: wódka, tytoń, skłonność do obżarstwa w środowisku inteligenckim, szkaradne wychowanie; brak pracy fizycznej, miejskie warunki itd., itd. Oprócz S istnieją jeszcze inne choroby, niemniej groźne. Na przykład gruźlica. Poza tym, jak mi się wydaje, artyście nie wolno biczować ludzi dlatego, że są chorzy. Czy to moja wina, że cierpię na migreny? Czy to wina Sidora, że ma S, że łatwiej uległ tej chorobie niż Taras? Czy to wina Akulki, że cierpi na gruźlicę kości? Nikt nie zawinił, a jeżeli znajdą się winni, to będzie już sprawa policji sanitarnej, a nie artystów.

Lekarze w Pani opowiadaniu zachowują się skandalicznie. Każe im Pani zdradzić tajemnicę lekarską; nie dość na tym — ciężko chorego paralityka posyłają do miasta. Czy to czasem nie w kibitce poczłapała do miasta ta nieszczęsna ofiara tajemniczego S? A damy u Pani traktują S jak szatana. To niepotrzebne... S nie jest występkiem ani wynikiem złej woli, tylko chorobą, i chorzy na S też wymagają czułej, serdecznej opieki. Niedobrze, gdy żona ucieka od chorego męża, tłumacząc się, że choroba jest zakaźna czy, jak to mówią, brzydka. Jej zresztą wolno ustosunkować się do S jak sobie życzy, lecz autor powinien być humanitarny w każdym calu.

Nawiasem mówiąc, czy Pani wie, że influenca także powoduje zmiany, pod żadnym względem nieobojętne dla organizmu? Tak, w przyrodzie mało jest rzeczy, które by nie były szkodliwe i dziedziczne. Nawet oddychanie jest szkodliwe. Ja osobiście trzymam się tej zasady: opisuję chorych tylko wtedy, gdy są ciekawi jako typy albo bardzo plastyczni. Boję się jednak straszyć chorobami. „Naszej nerwowej epoki" w ogóle nie uznaję, ponieważ w każdej epoce ludzkość była nerwowa. Kto się boi nerwowości, niech się zamieni w jesiotra czy w skumbrię; jeżeli jesiotr nawet popełni głupstwo lub podłość, to tylko raz w życiu: dostanie się na wędkę, a potem na półmisek — jako ryba w galarecie.

Chciałbym, żeby Pani napisała coś radosnego, coś jaskrawozielonego jak majówka. To raczej nam, lekarzom, proszę pozostawić wizerunki kalek i czarnych mnichów. Ja sam niebawem wrócę do humoresek, ponieważ mój psychopatologiczny repertuar już się wyczerpał.

Buduję łaźnię.

Życzę Pani wszelkiej szczęśliwości ziemskiej i niebiańskiej. Niech mi Pani przyśle jeszcze trochę ,,notatek". Z przyjemnością czytam Pani opowiadania. Proszę tylko pamiętać o jednym warunku: jakkolwiek surowa byłaby moja ocena, nie oznacza to, że opowiadanie nie nadaje się do druku. Moje czepianie się to jedna sprawa, a druk i honorarium — zupełnie inna.

Oddany A. Czechow

194

Do A. Żyrkiewicza

Mielichowo, 10 marca 1895

[...] Wiersze to nie moja domena, nie pisałem ich nigdy, nie jestem w stanie żadnego zapamiętać, owszem, czuję je, tak samo jak muzykę, ale dokładnie określić, dlaczego mnie wzruszają albo nudzą, zupełnie bym nie umiał. Kiedyś próbowałem korespondować z poetami i wypowiadać swoje zdanie, jednak nie szło mi to, byłem nudny jak człowiek, który czuje może głęboko, ale wyraża swoje myśli mętnie i nieciekawie. Teraz ograniczam się zwykle do słów: „podoba mi się" i ,,nie podoba mi się". Otóż Pański poemat podoba mi się.

Natomiast opowiadanie, które Pan pisze, to całkiem inna rzecz, mogę je omawiać choćby na dwudziestu stronicach, jeżeli więc Pan przyśle mi tekst i będzie chciał poznać moje zdanie, przeczytam z wielką przyjemnością, a napiszę do Pana mniej lub więcej wyczerpująco i tu będę się czuł swobodnie. [...]

195

Do H. Szawrowej

Mielichowo, 25 marca 1895

Pani cher maitre zawinił wobec Pani piekielnie. Dawno już przeczytałem opowiadanie i bardzo mi się podobało, ale zwlekałem z odpowiedzią, zwlekałem podobnie jak śnieg, który długo nie chciał stopnieć i pogrążał mnie w melancholii.

W Pani ostatnim opowiadaniu występuje bardzo dużo osób; ma to swoją dobrą i złą stronę. Postacie są ciekawe, ale się tłoczą, co ciągle rozprasza uwagę czytelnika, aż rozpłynąwszy się w ciasnej przestrzeni jednej ,,notatki" nie zostawiają w pamięci wspomnianego czytelnika wyraźniejszych śladów. Jedno z dwojga: albo zmniejszyć ilość osób, albo napisać powieść. Do wyboru. Co do mnie, głosuję za powieścią. Widocznie do powieści pcha Panią sam los, skoro za każdym razem przy pisaniu zaczyna Panią kusić całe mnóstwo postaci i Pani nie jest w stanie wyrzec się przyjemności wepchnięcia ich wszystkich do kupy.

,,W modłach swoich wspomnij, Pani, o moich grzechach".

Gotów do usług i oddany aż do grobu.

A. Czechow

196

Do A. Żyrkiewicza

Mielichowo, 2 kwietnia 1895

[...] Pańskie opowiadanie bardzo mi się podobało. To rzecz dobra, kulturalna, literacka. Właściwie nie ma tam nic do krytykowania, najwyżej można zrobić parę nieobowiązujących uwag w drobnych sprawach. Dziś pierwszy dzień świąt, w domu pełno ludzi, na pisanie mam tylko kradzione chwile, niech więc Pan pozwoli, że dla ułatwienia podzielę moją krytykę na punkty:

1. Tytuł „Wbrew przekonaniu..." jest nieudany. Brak mu prostoty. Cudzysłów i wielokropek zalatują czymś pretensjonalnym, podejrzewam nawet, że ten tytuł dał sam p. Stasiulewicz/1. Ja osobiście nazwałbym opowiadanie jakimś jednym słowem, na przykład: „Rózgi", „Porucznik".

2. Opisy przyrody są szablonowe. Rzecz powinna się zacząć od zdania; ,,Somow wyraźnie był zdenerwowany", bo wszystko, co się mówi przedtem o chmurze, która spoczęła, o wróblach, o polu, które biegnie w dal — to hołdowanie szablonowi. Pan czuje przyrodę, ale pisze o niej nie tak, jak czuje. Opisy przyrody muszą być przede wszystkim plastyczne, żeby czytelnik, gdy przeczyta i zamknie oczy, mógł od razu wyobrazić sobie cały pejzaż, a nagromadzenie takich elementów, jak zmierzch, kolor ołowiu, kałuża, wilgoć, srebrzystość topoli, horyzont z chmurą, wróble, dalekie łąki — to nie obraz, bo pomimo najlepszych chęci nie umiem sobie wyobrazić harmonijnej całości złożonej z tego wszystkiego. W takich opowiadaniach, jak Pańskie, opisy przyrody tylko wtedy nie przeszkadzają i nie nużą, gdy są istotnie potrzebne, gdy sugerują czytelnikom ten czy inny nastrój, coś jak muzyka przy melodeklamacji. Owszem, kiedy brzmi pobudka i żołnierze śpiewają ,,Ojcze nasz", kiedy w nocy dowódca pułku wraca do domu, a potem rano prowadzą na chłostę żołnierza, pejzaż jest całkowicie na miejscu i tu się czuje mistrzowską rękę. Dalekie błyskawice to efekt mocny; wystarczyłoby wspomnieć o nich tylko jeden raz, jak by przelotnie, bez nacisku, bo inaczej wrażenie słabnie i nastrój rozpływa się.

3. W opisach w ogóle czuć szablon; „Etażerka przy ścianie upstrzona książkami". Czemu nie po prostu: ,,etażerka z książkami"? Tomy Puszkina u Pana ,,rozstępują się", wydanie ,,Taniej Biblioteki" jest „przyciśnięte". I po co to wszystko? Pan obciąża uwagę czytelnika i nuży go, każe mu się zatrzymać, żeby dokładnie sobie wyobraził pstrokatą etażerkę czy przyciśniętego „Hamleta" — to po pierwsze; po drugie wszystko to jest jakieś sztuczne i jako środek wyrazu trąci myszką. Teraz jedynie damy piszą: „afisz obwieszczał" albo „twarz w fali włosów".

4. Prowincjonalizmy, jak na przykład „zakurki", „domowina", w niewielkim opowiadaniu rażą, zresztą nie tylko prowincjonalizmy, ale również słowa rzadziej używane, jak „różnokalibrowy".

5. Lata dziecinne i Męka Pańska opisane są wdzięcznie, ale tak samo, jak opisywano je setki razy.

Chyba już wszystko. Ale to zupełny drobiazg. Przy każdym punkcie może Pan powiedzieć: „rzecz gustu" — i słusznie.

Pański Somow, mimo rozmyślań o męce Jezusa, mimo wewnętrznej walki, skazuje żołnierza na chłostę. I tu właśnie jest prawda artystyczna. A w ogóle całość , pozostawia po sobie takie wrażenie, jakie zostawić powinna. [...]

197

DoA.Suworina

Mielichowo, 13 kwietnia 1895

[...] Piłuję ,,Rodzinę Połanieckich" Sienkiewicza. To polski słodki sernik z wanilią. Gdyby do Pawła Bourgeta dodać Potapienkę, skropić ich warszawską wodą kolońską i podzielić przez dwa, wyszedłby Sienkiewicz. W „Połanieckich" wyraźnie czuje się wpływ Bourgetowskiego „Cosmopolis", Rzymu i małżeństwa (Sienkiewicz niedawno się ożenił); są tu i katakumby, i stary dziwak profesor wzdychający za idealizmem, i Jego Świątobliwość Leon XIII z nieziemską twarzą, i apologia książki do nabożeństwa, i szkalowanie dekadenta, który umiera od nadużycia morfiny, ale przed śmiercią spowiada się i przyjmuje komunię, co ma być aktem skruchy wobec Kościoła. Szczęście rodzinne i refleksje o miłości leją się ciurkiem, a żona bohatera tak dalece jest mu wierna i tak subtelnie rozumie „sercem" Boga i życie, że człowieka aż mdli i w końcu czuje się zażenowany, jak po zaślinionym pocałunku. Sienkiewicz prawdopodobnie nie czytał Tołstoja, nie zna Nietzschego, o hypnotyzmie rozprawia jak drobnomieszczanin, ale za to na każdej stronie aż się roi od Rubensów, Borghesów, Correggiów i Botticellich — a wszystko po to, żeby olśnić burżuazyjnego czytelnika swoją erudycją i cichcem pokazać figę materializmowi. Cel powieści: ukołysanie burżuazji do złotego snu. Dochowaj wiary żonie, módl się z nią razem z książki do nabożeństwa, dorabiaj się fortuny, kochaj sport — a wszystko pójdzie ci jak z płatka na tym i na tamtym świecie. Burżuazja bardzo lubi tak zwane „pozytywne" typy oraz powieści ze szczęśliwym zakończeniem, ponieważ utwierdzają ją w przekonaniu, że i kapitału można się dorobić, i cnotę zachować, można być bestią i równocześnie szczęśliwym człowiekiem. [...]

198

Do H. Szawrowej

Mielichowo, 17 maja 1895

[...] Opowieść Pani przeczytałem z wielką przyjemnością. Z każdym nowym utworem wyraźnie Pani mężnieje, krzepnie i pisze coraz lepiej. Opowiadanie w sumie podobało mi się, z wyjątkiem finału, który wypadł dość blado i w którym Stiopa traci swoją dobroduszność i przeistacza się w bel-ami.

Zresztą to rzecz gustu, to nieważne. Gdy mowa o wadach, nie należy czepiać się drobnostek. Moim zdaniem, pani ma jedną wadę i to dużą. Pani nie wykańcza tekstu, wskutek czego Pani utwory chwilami wydają się rozwlekłe, przeładowane, pozbawione tej zwartości, która dodaje wyrazu rzeczom krótkim. W tych opowiadaniach znać inteligencję, talent, beletrystyczny rozmach, ale za mało w nich umiejętności.

Postacie są wyrzeźbione prawidłowo, lecz nie plastycznie, Pani nie chce — może przez lenistwo — usunąć rylcem wszystkiego, co niepotrzebne. Przecież wyrzeźbić twarz w marmurze to tyle, co usunąć z bryły wszystko, co nie jest twarzą.

Czy wyrażam się ściśle? Zrozumiale? Zauważyłem parę niezręcznych zwrotów, które podkreśliłem. Popi nie czytają ,,Dziejów apostolskich" ani podczas wieczornego nabożeństwa, ani rannego. ,,Pasja do grafomanii" — niedobrze, ponieważ sam wyraz grafomania zawiera już w sobie pojęcie pasji. Itd., itd. [...]

199

Do Wł. Niemirowicza Danczenki

Mielichowo, 6 października 1895

Wczoraj, niemal już w nocy, przeczytałem Pana „Inspekcję gubernatorską". Pod względem subtelności, rzetelności wykonania i w ogóle pod każdym względem to najlepsza rzecz Pana spośród wszystkich, jakie znam. Wrażenie bezsprzecznie duże, tylko finał, zaczynając od rozmowy z pisarzem gminnym, utrzymany jest w lekko pijackim tonie, a chciałoby się piano, bo to smutne. Pańska znajomość życia jest ogromna, i muszę powtórzyć (kiedyś już to mówiłem), że pisze Pan coraz lepiej, jakby talent Pana wyrastał co rok o jedno piętro. [...l

200

Do A. Suworina

Mielichowo, 21 października 1895

l...] Piszę sztukę/1, którą skończę chyba nie wcześniej niż w końcu listopada. Piszę ją nie bez przyjemności, ale bezczelnie łamię prawa sceny. To komedia, trzy role kobiece, sześć męskich, cztery akty, pejzaż (widok na jezioro); mnóstwo rozmów o literaturze, mało akcji, miłości na pudy. [...]

201

Do A.Suworina

Mielichowo, 21 listopada 1895

No, sztuka już gotowa. Zacząłem ją forte, a skończyłem pianissimo — wbrew wszelkim zasadom dramaturgii. Przypomina raczej opowiadanie. Właściwie nie jestem zadowolony i czytając to moje najnowsze dzieło jeszcze raz dochodzę do wniosku, że kiepski ze mnie dramaturg. Akty są bardzo krótkie, jest ich cztery. Chociaż to zaledwie szkielet sztuki, zaledwie projekt, który do następnego sezonu jeszcze milion razy się zmieni, już dałem tekst do przepisania na remingtonie w dwóch egzemplarzach (maszyna odbija dwa egzemplarze na raz) i jeden z nich prześlę Panu. Niech tylko Pan nikomu nie daje do czytania. [...]

1896

202

Do A.Suworina

Mielichowo, 20 czerwca 1896

Pastor Sang"/l to rzecz wzruszająca i ciekawa, w czytaniu robi wrażenie czegoś mądrego, chociaż przekład jest szkaradny, a cała sztuka napisana niedbale, jakby za jednym przysiadem. Do teatru się nie nadaje, bo nie sposób jej zagrać: brak akcji, żywych postaci i dramatycznych spięć. Sztuka nie ma znaczenia ani jako dramat, ani jako utwór literacki w ogóle — przede wszystkim dlatego, że jej myśl przewodnia jest niejasna. Finał jest wręcz mętny, nawet dziwaczny. Nie wolno zmuszać swoich postaci do robienia cudów, skoro samemu się nie ma wyraźnie sprecyzowanych poglądów na cud.

,,Karol Btiring"/2 to co innego. To istotnie sztuka — żywa, świeża, lekka, inteligentna, z wyjątkiem może ostatniego aktu, który jest zrobiony po babsku, a la Z. Smirnowa/3. Jeżeli Pan chce i jeżeli będzie Pan w Teodozji, zaadaptujemy to wspólnie pod kątem rosyjskiej obyczajowości. Ale trzy akty wystarczą. Tytuł ,,Kobiety" jest pretensjonalny i tendencyjny; każe widzowi spodziewać się czegoś, czego ta sztuka nie ma i dać nie może. Lepiej ją zatytułować ,,Skrzypaczka" albo ,,Nad morzem". Pokazać jak najwięcej morza i tak zatytułować. Spoliczkowanie jest niepotrzebne, wystarczy przekleństwo — hultaj, kłamca. Rosyjski widz, owszem, lubi bijatykę, ale nienawidzi zniewag mniej lub więcej brutalnych — jak uderzenie w twarz, publiczne wymyślanie od szubrawców itd. A ponadto nasz widz niezbyt wierzy w szlachetność tych, którzy częstują policzkami. [...]

203

Do A. Suworina

Petersburg, 18 października 1896

Wyjechałem do Mielichowa. [...]

Proszę wstrzymać drukowanie moich sztuk. Wczorajszego wieczora nie zapomnę do końca życia/1, ale mimo to spałem dobrze i wyjeżdżam w nastroju zupełnie znośnym. Proszę do mnie napisać. [...]

204

Do A. Suworiny

Petersburg, 18 października 1896

Droga Pani Anno, wyjechałem bez pożegnania/1. Pani się gniewa? Chodziło o to, że po przedstawieniu moi przyjaciele bardzo się zaniepokoili: ktoś po pierwszej w nocy szukał mnie u Potapienki, szukali też na dworcu Nikołajowskim, a nazajutrz zaczęli mnie nachodzić już od dziewiątej rano, tak że obawiałem się, że lada chwila zjawi się Dawydow z wyrazami współczucia i dobrymi radami. Wszystko to jest, owszem, wzruszające, ale nie do zniesienia. Zresztą, z góry postanowiłem, że nazajutrz wyjadę, niezależnie od powodzenia czy klęski. Po premierze „Iwanowa" grom sławy oszołomił mnie, i tak samo wyjechałem nazajutrz. Słowem, ogarnęła mnie nieprzeparta chęć ucieczki, [...]

205

Do A. Suworina

Mielichowo, 22 października 1896

W liście z 18 października trzykrotnie przezywa mnie Pan babą i mówi, że stchórzyłem. Za co takie zniesławienie? [...] Gdybym istotnie stchórzył, to latałbym po redakcjach, nachodził aktorów, ze zdenerwowania błagałbym o wyrozumiałość, ze zdenerwowania wnosiłbym do tekstu niepotrzebne poprawki i utkwiłbym na parę tygodni w Petersburgu, oglądając swoją „Mewę", szarpiąc się, oblewając zimnym potem i lamentując. [...] Gdzież to moje tchórzostwo? Zachowałem się rozsądnie i spokojnie, jak człowiek, który się oświadczył, nie został przyjęty i zrozumiał, że nic innego mu nie pozostaje, jak wyjechać. [...]

Dostałem telegram od Potapienki: kolosalne powodzenie. Nadszedł list od nieznanej mi pani Weselitskiej (Mikulicz), która wyraża mi swoje współczucie w takim tonie, jak gdybym stracił kogoś z najbliższej rodziny — to już jest zupełnie niesmaczne. A zresztą, wszystko to głupstwa. [...]

206

Do H. Szawrowej

Mielichowo, l listopada 1896

Jeżeli Pani, wielce szanowna „Pani z widowni"/1, pisze o premierze ,,Mewy", to pozwoli Pani — bardzo o to proszę! — że nie uwierzę w Jej szczerość. Spieszy Pani wylać kojący balsam na moje autorskie rany, uważając, że w podobnych okolicznościach balsam jest potrzebniejszy niż szczerość; Pani jest pełna dobroci, wielkiej dobroci, co chlubnie świadczy o Pani sercu, kochana Masko. Na pierwszym przedstawieniu widziałem nie wszystko/2, ale to, co widziałem, było bez wyrazu, szare, nudne, drętwe. Nie ja wybierałem obsadę, nowych dekoracji nie dali, prób było raptem dwie, aktorzy nie umieli ról — stąd powszechna panika, wszyscy upadli na duchu; nawet Komissarzewska/3 grała nieszczególnie, choć na jednej z prób była cudowna, tak że obecni na widowni płakali. [...]

207

Do T. Tołstoj

Mielichowo, 9 listopada 1896

[...] Pyta mnie Pani w liście, czy mam coś ukończonego i czy przywiozę to do przeczytania. Pod koniec lata miałem gotową do druku dłuższą opowieść (pięć arkuszy) „Moje życie" (innego tytułu nie udało mi się wymyślić) i liczyłem na to, że przywiozę ją w korekcie) do Jasnej Polany. Ta opowieść wychodzi teraz w dodatku do „Niwy", a ja czuję do niej wstręt, ponieważ cenzura tak ją schlastała, że niektóre fragmenty są nie do poznania. [...]

208

Do A. Koniego

Mielichowo, 11 listopada 1898

Wielce Szanowny Panie!

Nie wyobraża Pan sobie, jak ucieszył mnie Pański list/1. Oglądałem z widowni tylko dwa akty mojej sztuki, potem siedziałem za kulisami i ciągle czułem, że moja „Mewa" robi klapę. Po premierze, w nocy i następnego dnia, zapewniano mnie, że pokazałem samych idiotów, że pod względem scenicznym sztuka jest niezdarna, że w ogóle jest niemądra, niezrozumiała, nawet bezsensowna itd., itp. Proszę sobie wyobrazić moją sytuację — klapa, jakiej nie przeczuwałem nawet w koszmarnych snach! Było mi tak wstyd i tak przykro, że opuściłem Petersburg w kompletnej rozterce. Zdawało mi się, że skoro napisałem i wystawiłem sztukę pełną, jak widać, potwornych wad, to znaczy, że straciłem wszelką wrażliwość i że motorek we mnie do reszty się popsuł. Kiedy już znalazłem się w domu, napisano mi z Petersburga, że drugi i trzeci spektakl miały powodzenie/2; nadeszło kilka listów, podpisanych i anonimowych, w których chwalono sztukę i besztano recenzentów/3; czytałem je z satysfakcją, ale mimo to było mi nadal przykro i wstyd, nie mogłem pozbyć się myśli, że skoro zacni ludzie pragną mnie pocieszyć, to widocznie sprawa wygląda kiepsko. Ale list Pana miał dla mnie głos decydujący. Pana dawno już znam i głęboko szanuję, a wierzę Panu bardziej niż wszystkim krytykom razem wziętym. Pan to czuł pisząc do mnie i dlatego Pański list jest taki piękny i przekonujący. Teraz się uspokoiłem i o mojej sztuce i o premierze wspominam już bez obrzydzenia.

Komissarzewska to cudowna aktorka. Na jednej z prób wielu patrząc na nią płakało i twierdziło, że dziś to najlepsza aktorka w Rosji; ale na premierze nawet i ona uległa tym wrogim dla mojej „Mewy" nastrojom, jak gdyby poczuła się onieśmielona, straciła własny ton. Nasza prasa traktuje Komissarzewską z nieusprawiedliwionym chłodem, więc żal mi jej.

Dziękuję Panu z całego serca za ten list. Proszę mi wierzyć, że pobudki do napisania go cenię bardziej, niż mógłbym to wyrazić słowami, a współczucia, które Pan w zakończeniu nazywa „niepotrzebnym", nie zapomnę nigdy, przenigdy, cokolwiek by się stało.

Z wyrazami szczerego szacunku i oddania

A. Czechow

209

Do Wł. Niemirowicza-Danczenki

Mielichowo, 20 listopada 1896'

[...] Tak, moja „Mewa" na petersburskiej premierze poniosła sromotną klęskę. Widownia tchnęła wrogością, powietrze stężało od nienawiści i ja — zgodnie z prawami fizyki — wyleciałem z Petersburga jak bomba. Winę za wszystko ponosicie Ty i Sumbatow/1, bo to wyście mnie podbechtali do napisania sztuki.

Rozumiem Twoją ciągle rosnącą antypatię do Petersburga, ale jednak ma on swoje dobre strony; choćby na przykład Newski w słoneczny dzień albo Komissarzewska, którą uważam za wspaniałą aktorkę.

Zdrowie mi właściwie dopisuje, humor też. Boję się jednak, że to nie na długo: Ławrow i Golcew uparli się, żeby „Mewę" drukować w „Myśli Rosyjskiej" — i teraz zabierze się do mnie również krytyka literacka. A to przecież ohydne, zupełnie jakbyś jesienią wpadł do kałuży. [...]

210

Do H. Szawrowej

Mielichowo, 20 listopada 1896

[...] Opowiadanie bardzo, bardzo mi się podobało. To dobra, mądra, przyjemna rzecz. Ale jak zwykle prowadzi Pani akcję nieco ospale, dlatego niektóre fragmenty wydają się bezkrwiste. Niech Pani sobie wyobrazi duży staw, z którego woda wypływa tak cienkim strumykiem, że prądu na oko nie widać; niech Pani sobie wyobrazi rozmaite szczegóły na powierzchni stawu: patyki, deski, puste beczki, liście — to wszystko dzięki słabemu prądowi wydaje się nieruchome i tłoczy się przy ujściu. To samo w Pani opowiadaniu: mało ruchu i mnóstwo szczegółów, które się tłoczą. [...]

211

Do WŁ. Niemirowicza-Danczenki

Mielichowo, 26 listopada 1896

Drogi przyjacielu, odpowiadam Ci na to, co w Twoim liście jest najistotniejsze — dlaczego my wszyscy tak rzadko prowadzimy poważne rozmowy. Kiedy ludzie milczą, oznacza to, że nie mają o czym mówić albo że się krępują. Bo i o czym mówić? Nie mamy polityki, nie mamy życia społecznego ani towarzyskiego, ani nawet ulicznego, nasza miejska egzystencja jest uboga, jednostajna, szara, nieciekawa — i rozmowy o niej są podobnie nudne jak korespondencja z Ługowojem/1. Powiesz, że jesteśmy pisarzami i że i to już samo przez się wzbogaca nasze życie. Czy istotnie? Ugrzęźliśmy po uszy w pracy zawodowej, ona nas stopniowo odizolowała od świata zewnętrznego — w rezultacie mamy mało czasu, mało pieniędzy, mało książek, mało i niezbyt chętnie czytamy, mało słyszymy, rzadko podróżujemy... Mówić o literaturze? Przecież tyle już mówiliśmy o niej... Każdego roku to samo, a wszystko, co zazwyczaj mówimy o literaturze, sprowadza się do jednego: kto napisał lepiej, a kto gorzej; rozmowy zaś na bardziej ogólne, szersze tematy nigdy się nie kleją, bo gdy masz wokół siebie tundrę i Eskimosów, to idee ogólne, jako nie dające się zastosować do naszej rzeczywistości, równie szybko rozpływają się i gasną, jak marzenia o raju. Mówić o swoim osobistym życiu? Tak, czasami to ciekawe, o tym pomówilibyśmy nawet chętnie, ale tu się już krępujemy, bo jesteśmy skryci, brak nam szczerości, powstrzymuje nas instynkt samozachowawczy, boimy się! Boimy się, że naszą rozmowę podsłucha jakiś niekulturalny Eskimos, który nas nie lubi i którego my też nie lubimy; ja osobiście boję się, że mój przyjaciel Siergiejenko, którego uważasz za człowieka mądrego, będzie we wszystkich domach i przedziałach kolejowych głośno wyrażał swoje zdumienie, dlaczego romansuję z N., skoro mnie kocha Z. Boję się naszej etyki, boję się naszych dam... A więc za milczenie, za brak powagi, za jałowość rozmów nie czyń odpowiedzialnym siebie ani mnie, tylko — jak powiada krytyka — ,,epokę", klimat, przestrzenie, co chcesz, i pozostaw całą sprawę jej własnym, nieuniknionym losom, w nadziei na lepszą przyszłość. [...]

212

Do H. Szawrowej

Mielichowo, 2 grudnia 1896

Wielce szanowna koleżanko! Pisze Pani, że zależy Jej daleko więcej na sławie niż na miłości; a ze mną na odwrót: na miłości zależy mi daleko więcej niż na sławie. Zresztą to rzecz gustu. Jeden woli konia, drugi pomarańczę.

Zwracam Pani opowiadanie gwiazdkowe. Wydaje mi się, że ze względu na Gwiazdkę należało je zrobić nieco żywiej. Doktor i Katia ciągle jakoś kisną przy choince. Pani zamierza napisać ogromną powieść, gdzie ,, jedna miłość będzie ukazana z różnych stron i w różnych aspektach". Czy nie można jednego z tych aspektów ofiarować doktorowi i Kati? Bo ich miłość nie ma aspektów ani stron.

Kiedy Pani zacznie swoją powieść? Będę czekał.

Zaniosłem mój zegarek do Boureta, żeby mi go naprawili. Bouret zajrzał do zegarka, przełożył go z ręki do ręki i powiedział słodziutko, z uśmiechem: „Pan zapomniał go nakręcić, monsieur".

Nakręciłem — i zegarek znów chodzi. Tak samo przyczyny naszych nieszczęść szukamy nieraz w drobnostkach, zapominając o najważniejszym.

Życzę Pani wszystkiego najlepszego.

Wierny cher maitre

A. Czechow

213

Do A. Suworina

Mielichowo, 14 grudnia 1898

Otrzymałem dwa Pańskie listy na temat „Wujaszka Wani" — jeden w Moskwie, drugi w domu. Nie tak dawno miałem też list od Koniego, który był na „Mewie"/1. Listy Pana i Koniego dały mi kilka radosnych chwil, a jednak coś się we mnie przepaliło — do swoich sztuk czuję tylko wstręt, nawet korektę robię z trudem. Pan znów powie, że to głupie, niemądre, że to urażona ambicja, pycha itd., itd. Wiem, ale co mam zrobić? Chętnie bym się pozbył tego głupiego uczucia, a nie mogę, nie mogę. To nie dlatego, że moja sztuka poniosła klęskę; przecież większość moich sztuk spotykało to samo, a po mnie zawsze spływało jak po gęsi woda. 17 października klęskę poniosła nie moja sztuka, ale ja sam. Już w czasie pierwszego aktu uderzyła mnie jedna okoliczność, a mianowicie: ci, z którymi przed 17 października prowadziłem szczere przyjacielskie rozmowy, beztrosko jadałem obiady, ci, o których. kruszyłem kopie (jak na przykład Jasiński) — ci wszyscy mieli dziwne miny, bardzo dziwne... Słowem dzięki tej historii Lejkin może ubolewać w liście, że mam tak mało przyjaciół, „Tydzień" — zapytywać: „co złego im zrobił Czechow?"/2, a „Teatroman" — zamieścić całą korespondencję (nr 95), że jakoby brać pisarska urządziła mi skandal w teatrze. Teraz jestem spokojny, odzyskałem normalny humor, ale mimo wszystko nie mogę zapomnieć tego, co było, jak nie mógłbym zapomnieć, gdyby mnie na przykład uderzono/3. [...]

Dzieli Pan sztuki na dwie kategorie: do grania i do czytania. Do której z tych kategorii zaliczy Pan „Bankrutów" /4, a zwłaszcza ten akt, gdzie Dałmatow i Michałow/5 przez cały czas mówią tylko o buchalterii i mają ogromne powodzenie? Myślę, że skoro sztukę do czytania grają dobrzy aktorzy, to staje się ona sztuką do grania. [...]

1897

214

Do A.Suworina

Moskwa, 8 lutego 1897

(...] U Czertkowa/1, słynnego tołstojowca, była rewizja, zabrano wszystkie zgromadzone przez tołstojowców materiały o duchoborach i sekciarstwie — w ten sposób nagle, jak na skinienie różdżki czarodziejskiej, znikły wszystkie dowody przeciwko p. Pobiedonoscewowi/2 i aniołom jego. Goriemykin/3 był u matki Czertkowa i powiedział: „Syn pani ma do wyboru albo gubernie bałtyckie, gdzie już przebywa na zesłaniu książę Chiłkow/4, albo wyjazd za granicę". Czertkow wybrał Londyn. Wyjeżdża 13 lutego. Tołstoj wyruszył do Petersburga, żeby go odprowadzić, i wczoraj powieziono mu ciepły płaszcz. Odprowadzać będzie dużo osób, nawet Sytin. Żałuję, że ja sam nie mogę tego zrobić. Nie żywię wprawdzie do Czertkowa specjalnej czułości, ale to, co z nim zrobili, oburza mnie do głębi. […]

215

Do L. Awiłowej

Mielichowo, 18 marca 1897

Zagniewana Pani Lidio, bardzo pragnę zobaczyć się z Panią, bardzo — nawet mimo to, że Pani się gniewa i „w każdym razie" życzy mi pomyślności. Przyjadę do Moskwy/1 przed 26 marca, najprawdopodobniej w poniedziałek o 10-ej rano; zatrzymam się w Wielkim Hotelu Moskiewskim, naprzeciwko cerkwi lwierskiej. Możliwe, że przyjadę nawet wcześniej, o ile pozwolą na to sprawy, których, niestety, mam bardzo dużo. W Moskwie zostanę do 28, a potem, proszę sobie wyobrazić, pojadę do Petersburga.

A więc, do zobaczenia. Niechże Pani przestanie się gniewać i przyjmie łaskawie zaproszenie na obiad albo kolację. Doprawdy, to będzie ładnie. Tym razem nie zawiodę Pani, za nic w świecie; zatrzymać mnie w domu może tylko choroba/2.

Ściskam dłoń i nisko się kłaniam.

Oddany A. Czechow

Ostatnie zdanie w Pani liście brzmi: „Oczywiście, zrozumiałam". Co Pani zrozumiała?

216

Do R.Waszczuk

Moskwa, 27 marca 1897

Szanowna Pani!

Pani opowiadanie „W szpitalu" przeczytałem w klinice, w której właśnie przebywam/1. Odpisuję w łóżku. Opowiadanie jest bardzo dobre — od tego miejsca, które zaznaczyłem czerwonym ołówkiem. A początek jest banalny, niepotrzebny. Pracę należy kontynuować, oczywiście jeżeli pisanie sprawia Pani przyjemność — to po pierwsze, a po drugie, Pani jest jeszcze młoda i nauczy się używać znaków przestankowych prawidłowo i po literacku.

Jeśli chodzi o ,,Bajkę", wydaje mi się, że to nie bajka, lecz po prostu nagromadzenie takich słów, jak koboldy, wieszczka, rosa, rycerze — to wszystko są fałszywe diamenty, zwłaszcza na naszym rosyjskim gruncie, gdzie nigdy nie stąpali rycerze ani koboldy i gdzie żywa dusza nie uwierzy w wieszczkę spożywającą na obiad rosę i promienie. Niech Pani da temu spokój: artysta musi być rzetelny i malować tylko to, co jest albo co jego zdaniem powinno być; trzeba malować obrazy.

Wracam do pierwszego opowiadania: nie należy wiele pisać o sobie. Pisze Pani o sobie, wpada w afektację i może zostać na koszu; albo Pani nie uwierzą, albo potraktują wynurzenia chłodno.

Życzę Pani wszelkiej pomyślności.

A. Czechow

217

Do R.Waszczuk

Moskwa, 28 marca 1897

Zamiast się gniewać, niech Pani nieco uważniej przeczyta mój list/1. Chyba napisałem wyraźnie, że Pani opowiadanie jest bardzo dobre, oprócz początku, który robi wrażenie niepotrzebnej przybudówki. Nie moją jest rzeczą pozwalać czy nie pozwalać Pani na pisanie; wspomniałem o młodości, ponieważ zaczynać w wieku 30—40 lat to już za późno; wspomniałem o konieczności właściwego używania znaków przestankowych, bo w utworze literackim znaki często odgrywają rolę nut, więc nauczyć się tego z podręcznika nie można i tu trzeba wyczucia i doświadczenia. Pisać z przyjemnością nie oznacza zabawy czy rozrywki. Kiedy jakaś praca sprawia przyjemność, to znaczy, że się tę pracę kocha.

Przepraszam, ale trudno mi pisać — wciąż jeszcze leżę. Niech Pani jeszcze raz przeczyta mój list i przestanie się gniewać/2. Byłem całkiem szczery i piszę do Pani po raz drugi, ponieważ szczerze życzę Pani powodzenia…. [Dalej kilka słów starannie przekreślonych].

A.Czechow

218

Do M. Mieńszykowa

Mielichowo, 16 kwietnia 1897

[...] Z moich ,,Chłopów" cenzura wygryzła spory kawał/1. [...]

W klinice odwiedził mnie sam Lew Tołstoj/2, z którym miałem arcyciekawą rozmowę, arcyciekawą dla mnie, ponieważ raczej słuchałem, niż mówiłem. Rozmawialiśmy o nieśmiertelności. On uznaje nieśmiertelność w duchu Kanta; przypuszcza, że my wszyscy (ludzie i zwierzęta) powrócimy do pierwiastka (rozum i miłość), którego istota i cel są dla nas tajemnicą. Ale mnie ten pierwiastek czy siła wydaje się jakąś bezkształtną, galaretowatą substancją, moje ja, moja indywidualność, moja świadomość rozpłyną się w tej substancji — nie chcę takiej nieśmiertelności, nie rozumiem jej, a Tołstoj był zdumiony, że nie rozumiem/3. [...]

219

Do A. Ertla

Mielichowo, 17 kwietnia 1897

[...] Nie ma żadnych nowin. W literaturze — cisza. W redakcjach piją herbatę i tanie winko, piją bez smaku, byle jak — chyba z nudów. Tołstoj pisze książkę o sztuce. Był u mnie w klinice i mówił, że nie kończy swojej powieści „Zmartwychwstanie", ponieważ przestała go interesować, pisze natomiast wyłącznie o sztuce i przeczytał już sześćdziesiąt książek na ten temat. Myśl jego nie jest nowa; wałkowali ją na różne sposoby rozmaici starzy mędrcy w rozmaitych stuleciach. Przecież starcy zawsze byli skłonni skwapliwie wypatrywać końca świata i mówić, że moralność upadła do nec plus ultra, że sztuka zmalała, wyblakła, że ludzie skarłowacieli itd., itd. Tołstoj w swej książce chce udowodnić, że sztuka doszła do fazy końcowej, że znalazła się w ślepym zaułku, z którego nie ma wyjścia (naprzód). [...]

220

Do A. Suworina

Mielichowo, 2 maja 1897

[...] Przyjeżdżał do mnie Szczegłow. Mówił o swojej żonie, wodewilach, o swoim patriotyzmie. Drukuje sztukę w ,,Wieściach z Rosji". Sztuka z życia literatów rosyjskich; zieje nienawiścią ideową i jest fałszywa, ma się wrażenie, że napisał ją nie humorysta Szczegłow, lecz kot, któremu jakiś literat nadepnął na ogon.

Dostaję dużo listów na temat mojego zdrowia i „Chłopów"/l. [...}

221

Do A. Suworina

Mielichowo, 12 lipca 1897

[...] Czytam Maeterlincka. Przeczytałem już „Les aveugles", ,,L'intruse", teraz czytam ,,Aglavaine et Selysette". To wszystko dziwne, cudaczne historie, ale robią ogromne wrażenie, gdybym więc miał własny teatr, koniecznie wystawiłbym ,,Les aveugles". Tu jeszcze i dekoracje są wspaniałe — morze i w dali latarnia morska. Publiczność w pięćdziesięciu procentach jest durna, ale klapy można uniknąć, jeżeli treść sztuki poda się na afiszu, oczywiście krótko: że to sztuka Maeterlincka, poety belgijskiego, dekadenta, a treść jej polega na tym, że stary przewodnik ślepców niepostrzeżenie umarł, a ślepi, nie wiedząc o tym, siedzą i czekają, aż wróci. [...]

222

Do L. Awiłowej

Nicea/1, 6 października 1897

[...] Pani narzeka, że moi bohaterowie są ponurzy. Niestety, to nie moja wina! Tak mi jakoś wychodzi mimo woli, ale kiedy piszę, nie wydaje mi się, że piszę coś ponurego; w każdym razie przy pracy mam zawsze dobry humor. Wiadomo, że ludzie ponurzy, melancholicy, zazwyczaj piszą wesoło, a ci tryskający radością życia mogą swoimi utworami przyprawić o rozpacz. A ja jestem człowiek wesoły; w każdym razie przez pierwsze trzydzieści lat życie nie skąpiło mi przyjemności. [...]

223

Do L. Awiłowej

Nicea, 3 listopada 1897

Ach, Pani Lidio, z jaką rozkoszą przeczytałem Pani „Zapomniane listy". To ładna, mądra, wytworna rzecz. Mała, króciutka, ale jakież w niej mnóstwo prawdziwej sztuki i talentu, nie rozumiem więc, czemu Pani dalej nie pisze w tym samym stylu. Listy to niefortunny rodzaj beletrystyczny, na ogół nudny i zbyt łatwy, ale chwaląc mam na myśli ton, szczere, niemal namiętne uczucie, wykwintne zdanie... Golcew słusznie powiedział, że Pani ma sympatyczny talent, i jeżeli Pani dotychczas w to nie uwierzyła, to wyłącznie z własnej winy. Pracuje Pani za mało, leniwie. Ja sam jestem chochłacki leń, ale przecież w porównaniu z Panią napisałem całe fury. Z wyjątkiem „Zapomnianych listów" w każdym opowiadaniu Pani, ze wszystkich szpar wyłazi niepewność, brak doświadczenia, lenistwo. Pani do dziś dnia, jak to mówią, nie wyrobiła" sobie ręki i wciąż pisze jak początkująca, jak panienka, która maluje na porcelanie. Pejzaż Pani wyczuwa, jest dobry, ale używa go Pani tak nieoszczędnie, że on co chwila nasuwa się przed oczy właśnie wtedy, gdy nie jest potrzebny, a jedno z opowiadań po prostu tonie w powodzi pejzażowych okruchów, które piętrzą się od początku opowiadania aż (prawie) do połowy. Ponadto Pani nie pracuje nad zdaniem; należy je kształtować — na tym polega kunszt. Trzeba odrzucać wszystko, co zbędne, oczyszczać zdanie z: ,,w miarę jak" „za pomocą", trzeba dbać o jego muzyczność i wystrzegać się jednobrzmiących słów niemal obok siebie, np. ,stała" i „przestała". Kochanie, przecież takie tytuły, jak „Nienaganne", „Na zakręcie", „W labiryncie", to obraza boska. Owszem, niech już będzie „stawał się" i „zdawał się" obok siebie, ale „Nienaganne" jako tytuł to chropawe, niezręczne, to się nadaje tylko do mowy potocznej, a przecież każda chropawość powinna Panią razić, bo Pani jest muzykalna i wrażliwa, czego dowodem są „Zapomniane listy". Numery gazet z Pani opowiadaniami zachowam i przy okazji odeślę, a Pani, nie zrażając się moją krytyką, niech uzbiera jeszcze to i owo i przyśle mi. [...]

224

Do M. Wieczesłowa

Nicea, 7 listopada 1897

Szanowny Panie!

Kiedy w „Dodatku" do „Niwy" drukowano nowelę „Moje życie", cenzura okaleczyła ją w kilku miejscach; ale do książki („Opowiadania": l. „Chłopi", 2. „Moje życie") weszła w całości. Zrozumiałe, że tekst, nawet wydrukowany in toto, robi wrażenie okaleczałego, bo pisząc nie zapominałem ani na chwilę, że piszę dla czasopisma podlegającego cenzurze.

Rękopis został zniszczony.

Na przekład noweli oczywiście się zgadzam, i to z radością; a co do warunków — wspomina Pan o nich — to doprawdy nie wiem, co powiedzieć. Nie mamy konwencji i warunki nie zależą od autorów, tylko od tłumaczy. [...]

Łączę serdeczne pozdrowienia /1.

A. Czechow

225

Do W. Sobolewskiego

Nicea, 20 listopada 1897

[...} Robię korektę nie po to, żeby wygładzić formę opowiadania; w korekcie zwykle opracowuję do reszty i poprawiam raczej od strony muzycznej. [...]

226

Do F. Batiuszkowa

Nicea. 15 grudnia 1897

[...} Pan w jednym ze swoich listów prosił mnie, żebym przysłał opowiadanie internacjonalne, biorąc jako temat coś z nicejskiego życia. Takie opowiadanie mogę napisać tylko w Rosji, ze wspomnień. Umiem pisać wyłącznie ze wspomnień, nigdy nie pisałem bezpośrednio z natury. Dla mnie jest konieczne, żeby temat przecedzić, żeby w pamięci jak w filtrze zostało tylko to, co ważne czy typowe. [...]

227

Do M. Wieczesłowa

Nicea, 18 grudnia 1897

Szanowny Panie! Jeszcze dziś napiszę do pana Stadlinga/1, Pana zaś proszę powiadomić go ze swojej strony, że jego zamiar przetłumaczenia moich opowiadań ,,Scyta" i ,,W zakątku rodzinnym" poczytuję sobie za zaszczyt, że śpieszę wyrazić swoją zgodę i proszę go, by w przyszłości nie pytał mnie o zezwolenie, lecz tłumaczył wszystko, na co będzie miał ochotę, niech tylko zawiadomi mnie na czas, żebym nie udzielił zezwolenia komuś innemu.

Łączę wyrazy szacunku i serdeczne pozdrowienia.

A. Czechow

1898

228

Do A. Suworina

Nicea, 4 stycznia 1898

[...] Sprawa Dreyfusa/1 ruszyła i potoczyła się, ale jeszcze nie wjechała na tory. Zola to człowiek szlachetnego serca i ja (należący do syndykatu i już kupiony przez Żydów za 100 franków) podziwiam jego zapał. Francja to cudowny kraj i pisarzy ma cudownych...

Jak widać ze wzmianki w ,, Nowych Czasach", artykuł Tołstoja o sztuce nie przedstawia się interesująco. Wszystko to bynajmniej nienowe. Mówić o sztuce, że zgrzybiała, że znalazła się w ślepym zaułku, że nie jest tym, czym być powinna itd., itd., to tyle, co twierdzić, że chęć jedzenia i picia przeżyła się, przeminęła i nie jest tym, co potrzebne. Oczywiście głód to stara historia i wraz z naszą chęcią jedzenia zabrnęliśmy w ślepy zaułek, ale mimo to jeść trzeba i będziemy jedli bez względu na wszelkie bajdy filozofów i oburzonych starców...

229

Do M. Kowalewskiego

Nicea, 8 stycznia 1898

[...] Posłałem do „Cosmopolis" opowiadanie i już dostałem dziękczynny telegram od redaktora, chociaż opowiadanie nie Bóg wie jakie, tak mi się przynajmniej zdaje/1.

Ponieważ interesuje się Pan sytuacją ekonomiczną Rosji, z pewnością ucieszy Pana wiadomość o nowym, ważnym posunięciu w dziedzinie gospodarstwa rolnego: w ubiegłym miesiącu zostały zatwierdzone specjalne znaczki-butonierki dla korespondentów działu statystyki wiejskiej. Więcej nie mam nic do zakomunikowania. [...]

230

Do F. Batiuszkowa

Nicea, 23 stycznia 1898

[...] U nas mówi się tylko o Zoli i Dreyfusie/1. Przeważająca większość inteligencji jest po stronie Zoli i wierzy w niewinność Dreyfusa. Zola urósł o kilkanaście stóp; od jego protestujących listów jakby powiało świeżym wiatrem i każdy Francuz poczuł, że na świecie, dzięki Bogu, jeszcze istnieje sprawiedliwość, i gdy oskarży się niewinnego, obrońcy się znajdą. Francuska prasa jest nadzwyczaj ciekawa, ale od rosyjskiej aż mdli. ,,Nowe Czasy" są wręcz odrażające. [...]

231

Do A. Chotiaincewej

Nicea, 2 lutego 1898

[...] Pani pyta, czy wciąż uważam, że Zola ma rację. A ja Panią pytam, czy Pani istotnie powzięła tak niepochlebne zdanie o mnie, aby choć na chwilę przypuścić, że nie jestem po stronie Zoli? Wolę jeden paznokieć na jego palcu, aniżeli tych wszystkich, którzy go sądzą, tych generałów i szlachetnych świadków. Czytam stenograficzne sprawozdania i nie wątpię, że Zola ma słuszność, nawet nie rozumiem, jakich tu jeszcze preuves potrzeba... [...]

232

Do A. Suworina

Nieca, 6 lutego 1898

[...] Pisze Pan, że Zola Pana drażni, a tu, przeciwnie, wszyscy mają wrażenie, że narodził się nowy, lepszy Zola. Tym swoim procesem jak terpentyną oczyścił siebie z przypadkowych brudnych plam i teraz zalśnił przed Francuzami pełnym blaskiem. To szczyty etyki i honoru, o jakie go nawet nie posądzano. Niech Pan prześledzi całą skandaliczną aferę od samego początku. Degradacja Dreyfusa/1, słuszna czy niesłuszna, zrobiła na wszystkich (pamiętam, że i na Panu) przygnębiające, przykre wrażenie. Zauważono, że podczas egzekucji Dreyfus zachowywał się jak przyzwoity, zdyscyplinowany oficer, natomiast obecni, na przykład dziennikarze, wołali: ,,Milcz, Judaszu!", czyli zachowywali się źle, nieprzyzwoicie. Wszyscy wrócili z egzekucji z poczuciem niesmaku, z ciężkim sumieniem. Zwłaszcza był niezadowolony obrońca Dreyfusa Demange, uczciwy człowiek, który już w czasie procesu czuł, że za kulisami dzieje się coś złego, a także eksperci, którzy chcąc przekonać siebie, że nie popełnili błędu, rozmawiali tylko o Dreyfusie, o jego winie i ciągle krążyli, krążyli po całym Paryżu... Jeden z ekspertów okazał się szaleńcem, autorem potwornie niedorzecznego schematu, dwaj inni — dziwakami. Z konieczności wypadło wspomnieć o biurze informacji przy Ministerstwie Spraw Wojskowych, o tym wojskowym konsystorzu, trudniącym się łapaniem szpiegów i czytaniem cudzych listów; wypadło wspomnieć, bo, jak się okazało, szef biura Sandher cierpiał na paraliż postępowy, Paty de Clam zachował się niczym berliński Tausch, Picquart/2 odszedł nagle, tajemniczo, ze skandalem. Jak na złość wykryto mnóstwo niedopuszczalnych błędów proceduralnych. Stopniowo przekonano się, że istotnie Dreyfus został oskarżony na podstawie tajnego dokumentu, którego nie pokazano ani jemu, ani obrońcy — i ludzie praworządni ujrzeli w tym kardynalne pogwałcenie prawa: gdyby ten list napisał nie Wilhelm, ale nawet samo słońce, należało go pokazać Demange'owi. Wszyscy zaczęli na różne sposoby zgadywać treść listu. Posypały się niestworzone bajdy. Dreyfus jest oficerem — zaniepokoili się oficerowie; Dreyfus jest Żydem — zaniepokoili się Żydzi... Padły słowa: militaryzm, parchy. Tacy wielce nieszanowni ludzie, jak Daumont/3, wysoko podnieśli głowy; wszczął się zamęt na gruncie antysemityzmu, na tym gruncie, który zawsze czuć jatkami. Kiedy coś się nam nie klei, zaczynamy szukać zewnętrznych przyczyn i znajdujemy je szybko: ,,to Francuz mąci, to Żydzi, to Wilhelm"... Kapitał, masoni, syndykat, jezuici — to wszystko majaki, ale jakże się w nich wyładowują nasze niepokoje! To oczywiście nic dobrego nie wróży. Skoro Francuzi zaczęli mówić o parchach i syndykacie, znaczy, że nie czują się w porządku, że jakiś robak ich toczy, że muszą sięgnąć do majaków, aby uciszyć swoje wzburzone sumienie. Dalej ten Esterhazy/4, duelant jakby z powieści Turgeniewa, arogant, nie od dziś podejrzany typ, człowiek nie szanowany przez kolegów, to zdumiewające podobieństwo jego pisma do dokumentu, listy ułana, jego pogróżki, których z niewiadomych powodów nie realizuje, i wreszcie ten sąd, ten zupełnie zagadkowy wniosek, że dokument jest napisany pismem Esterhazy'ego, ale nie jego ręką... I atmosfera była coraz bardziej naładowana, czuło się silne napięcie, gnębiącą duszność. Bójka w izbie deputowanych/5 to zjawisko na wskroś nerwowe, histeryczne, właśnie wskutek tego napięcia. I list Zoli, i jego proces, to wszystko zjawiska tego samego rodzaju, Cóż Pan chce? Pierwsi powinni byli uderzyć na alarm najlepsi ludzie, czołówka narodu — tak się też stało. Pierwszy odezwał się Scherer-Kestner/6, o którym Francuzi znający go bliżej (tak twierdzi Kowalewski) powiadają, że to „ostrze sztyletu" — taki nieskazitelny i czysty. Drugim był Zola. I właśnie jemu wytoczono proces.

Owszem, Zola to nie Voltaire, zresztą żaden z nas nie jest Voltairem, ale przy pewnym splocie okoliczności życiowych zarzut, że ktoś nie jest Voltaire'em, bynajmniej nie wydaje się właściwy. Proszę sobie przypomnieć, jak Korolenko bronił multańskich pogan i uratował ich przed katorgą/7. [...]

Znam sprawę ze stenograficznych sprawozdań, a że wszystko wygląda inaczej, niż przedstawia prasa, rozumiem Zolę całkowicie. Najważniejsze, że nie jest obłudny, czyli że opiera swoje sądy wyłącznie na tym, co wie, a nie na majakach, jak inni. Ludzie szczerzy też mogą się mylić, to niewątpliwe, ale ich pomyłki wyrządzają mniej zła niż wyrachowana nieszczerość, uprzedzenia czy względy polityczne. Przypuśćmy, że Dreyfus zawinił — Zola i tak ma słuszność, ponieważ obowiązkiem pisarza jest nie oskarżać czy prześladować, ale bronić — nawet winowajców, skoro już są skazani i odsiadują karę. Ktoś powie: a polityka, a racja stanu? Ale wybitni pisarze i artyści powinni zajmować się polityką tylko o tyle, o ile muszą się przed nią bronić. Oskarżycieli, prokuratorów i żandarmów wystarczy i bez nich, a w każdym razie dla ludzi sztuki odpowiedniejsza jest rola Pawła niż Szawła. I jakkolwiek będzie, Zola dozna prawdziwej radości, jego stare lata będą piękne, umrze ze spokojnym albo przynajmniej lżejszym sumieniem. Francuzi są znękani, przyjmują więc skwapliwie każde słowo pociechy i każdy rzeczowy zarzut z zewnątrz; dlatego we Francji tak się podobał list Bjórnstjerna/8 i artykuł naszego Zakriewskiego (przeczytano go tu w „Nowinach"), dlatego taką odrazę budzi stek wymyślań na Zolę, czyli to wszystko, czym co dzień raczy czytelników prasa brukowa, którą oni gardzą. Owszem, może Zola nie panuje nad nerwami, ale mimo to reprezentuje na procesie francuski zdrowy rozum i Francuzi go za to kochają i są z niego dumni/9. [...]

233

Do M. Czechowa

Nicea, 22 lutego 1898

[...] Pytasz, jakie mam zdanie o Zoli i jego procesie. Liczę się przede wszystkim z oczywistymi faktami: po stronie Zoli jest cała inteligencja europejska, a przeciwko niemu — wszystko, co plugawe, ciemne. Sprawa wygląda tak: wyobraź sobie, że kancelaria dziekanatu usunęła przez pomyłkę nie tego studenta, co zawinił, Zaczynasz protestować, a Tobie mówią: ,,Znieważa Pan naukę!", chociaż między nauką a kancelarią dziekanatu tylko tyle wspólnego, że zarówno urzędnicy jak profesorowie noszą granatowe fraki; przysięgasz, zapewniasz, demaskujesz, a tu wołają; ,,Gdzie dowody?". ,,Proszę bardzo, mówisz, chodźmy do kancelarii i zajrzyjmy do akt". ,,Nie wolno! Akta są tajne"... I rób, co chcesz...

234

Do Al. Czechowa

Nicea, 23 lutego 1898

[...] W sprawie Zoli „Nowe Czasy" zajęły stanowisko wręcz plugawe. Na ten temat wymieniliśmy ze starym listy (zresztą w tonie nader umiarkowanym) i obaj zamilkliśmy. Nie chcę pisać i nie chcę otrzymywać listów, w których on nietakty swojej gazety tłumaczy tym, że lubi wojskowych — nie chcę, bo to wszystko od dawna mi obrzydło. Ja również lubię wojskowych, ale gdybym wydawał pismo, nie pozwoliłbym swoim chłystkom drukować w ,,Dodatku" powieści Zoli gratis, a w gazecie mieszać tego samego Zolę z błotem — i za co? Za to, o czym nie ma pojęcia żaden chłystek — za szlachetny zapał i czystość serca. Bądź co bądź, urągać Zoli, gdy toczy się jego proces, to jak na ludzi pióra niezbyt pięknie. [...]

235

Do L. Awiłowej

Mielichowo, 30 sierpnia 1898

Jadę na Krym, potem na Kaukaz, a kiedy tam zrobi się zimno, pojadę pewnie gdzieś za granicę. Tak więc Petersburg na razie odpada.

Strasznie mi się nie chce wyjeżdżać. Na samą myśl, że muszę jechać, ręce mi opadają i tracę chęć do pracy. Wydaje mi się, że gdybym tę zimę spędził w Moskwie czy Petersburgu, w dobrym ciepłym mieszkaniu, to wyzdrowiałbym zupełnie, a co najważniejsze, pracowałbym (czyli pisał) tak, że — przepraszam za wyrażenie — diabłom by w pięty poszło.

To życie tułacze, zwłaszcza w zimie — zima za granicą jest obrzydliwa — zupełnie wytrąciło mnie z równowagi.

Pani rozumowanie o pszczole jest niesłuszne. Ona najpierw widzi barwne, piękne kwiaty, a dopiero potem zbiera z nich miód.

A co się tyczy reszty — obojętności, nudy, tego, że ludzie utalentowani żyją i kochają tylko w świecie swoich wizji i wyobraźni — mogę powiedzieć jedno: w cudzej duszy jak w lesie/1.

Pogoda okropna. Zimno, wilgoć.

Mocno ściskam dłoń. Życzę Pani zdrowia i szczęścia.

Oddany A. Czechow

236

Do A. Suworina

Mielichowo, 5 września 1898

[...] Zofia z „Mądremu biada" tyle przypomina Tatianę, co gęś orła. Zofia jest nieudana, to nawet nie postać, tylko po prostu osóbka w stylu Wiktora Kryłowa. Proszę mi wybaczyć podobną herezję. [...]

237

Do A. Suworina

Jałta, 8 października 1898

[...] Przed wyjazdem/l byłem na próbie ,,Cara Fiodora"/2. Uderzył mnie kulturalny ton przedstawienia, ze sceny powiało prawdziwą sztuką, chociaż nie grał żaden wielki aktor. Irina, moim zdaniem, świetna/3. Głos, szlachetność, serdeczność — wszystko jest tak wzruszające, że aż w gardle ściska. Fiodor wydał mi się dosyć słaby; Godunow i Szujski są dobrzy, a starzec (topornicy) wspaniały. Ale Irina jest najlepsza. Gdybym został w Moskwie, zakochałbym się w tej Irinie. [...]

238

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Jałta, 3 grudnia 1898

Szanowny Panie!

Sprawił mi Pan dużą przyjemność swoim ostatnim listem/1. Dziękuję Panu z całego serca. „Wujaszka Wanię" napisałem dawno, bardzo dawno; nigdy go nie widziałem na scenie. W ostatnich latach zaczęto go często grać na prowincji — może dlatego, że wydałem tom utworów teatralnych. Na ogół swoje sztuki traktuję obojętnie, odpadłem jakoś od teatru i nie chce mi się już pisać dla sceny.

Pyta mnie Pan, co sądzę o Pańskich opowiadaniach. Co sądzę? Talent niewątpliwy, i to prawdziwy, duży talent. Na przykład w opowiadaniu ,,W stepie" przebija z niezwykłą siłą, aż pozazdrościłem, że to nie ja napisałem. Jest Pan artystą, mądrym człowiekiem. Ma Pan świetne wyczucie. Ma Pan zmysł plastyczny, czyli opisując jakąś rzecz widzi ją Pan, dotyka ręką. To prawdziwy kunszt. Oto moje zdanie i bardzo się cieszę, że mogę to Panu powiedzieć. Powtarzam, bardzo się cieszę, a gdybyśmy się poznali i porozmawiali kilka godzin, przekonałby się Pan, jak bardzo Pana cenię i jakie nadzieje pokładam w Pańskim talencie.

Czy mam teraz mówić o usterkach? Nie jest to łatwe. Mówić o usterkach talentu to bodaj to samo, co mówić o usterkach wielkiego drzewa, które rośnie w ogrodzie; przecież tu chodzi nie tyle o drzewo, ile o upodobania tych, co na drzewo patrzą. Prawda? Zacznę od tego, że Panu, według mnie, brakuje powściągliwości. Jest Pan jak widz teatralny, który swoje zachwyty wyraża tak niepowściągliwie, że przeszkadza sobie i innym. Ten brak powściągliwości szczególnie razi w opisach przyrody, którymi przeplata Pan dialogi; kiedy się czyta te opisy, chciałoby się, żeby były bardziej zwarte, krótsze, zamknięte najwyżej w paru wierszach. Częste wzmianki o upojnej słodyczy, szeptach, aksamitnej miękkości itd. nadają tym opisom pewną retoryczność, monotonię — i tłumią wrażenie, prawie nużą. Brak powściągliwości czuje się też w portretach kobiecych („Malwa", ,,Na tratwach"), i w scenach miłosnych. To nie jest rozmach ani bogactwo palety, tylko właśnie brak powściągliwości. Poza tym używa Pan słów zupełnie niewłaściwych dla nowel tego typu. Akompaniament, dysk, harmonia — to razi. Zbyt często, mówi Pan o falach. W opisach inteligentów czuje się brak swobody, jakby ostrożność; to nie dlatego, że za mało obserwował Pan inteligentów, Pan ich zna, owszem, ale nie jest zdecydowany, od jakiej strony do nich podejść.

Ile Pan ma lat? Nic nie wiem o Panu, nie wiem, kim Pan jest i skąd pochodzi, ale wydaje mi się, że Pan, póki młody, powinien opuścić Niżnij i parę lat pomieszkać, jak to mówią, popałętać się wśród literatów i spraw literackich — nie po to, żeby nasze koguty uczyły słowika śpiewu, ale żeby do reszty, po czubek głowy, zanurzyć się w literaturze i pokochać ją; poza tym na prowincji człowiek szybko się starzeje. Korolenko, Potapienko, Mamin, Ertel to przemili ludzie, może z początku obcowanie z nimi będzie Pana trochę nudziło, ale po roku czy dwóch przyzwyczai się Pan i oceni tych ludzi według zasług, a towarzystwo ich z nawiązką wynagrodzi Panu przykrości i niewygody życia wielkomiejskiego.

Spieszę się na pocztę. Życzę Panu zdrowia i pomyślności, mocno ściskam dłoń. Jeszcze raz dzięki za list.

Pański A. Czechow

1899

239

Do A. Pieszkowa (M. G o r k i e g o)

Jałta, 3 stycznia 1899

Drogi Panie Aleksy, odpisuję od razu na dwa listy. Przede wszystkim najlepsze życzenia noworoczne; z całego serca, po przyjacielsku życzę Panu szczęścia, starego czy nowego — jak Pan woli.

Widocznie Pan trochę źle mnie zrozumiał. Nie pisałem o prostactwie, tylko o niedogodności słów obcego pochodzenia czy rzadko używanych. U innych autorów takie słowa, jak na przykład „fatalistycznie", nie rażą, ale Pańska proza jest muzyczna, harmonijna, w niej każdy szorstki ton wrzeszczy w niebogłosy. Naturalnie, że to rzecz gustu i być może przeze mnie przemawia nadmierna wrażliwość lub konserwatyzm człowieka, który ma pewne od dawna ustalone przyzwyczajenia. Godzę się w opisie na ,,asesora kolegialnego" i ,,kapitana drugiej rangi", ale od „flirtu" i ,,czempiona" (jeżeli to w opisie) dostaję gęsiej skórki.

Czy Pan jest samoukiem? W opowiadaniach jest Pan w pełni artystą, w dodatku prawdziwym inteligentem. Właśnie prostactwa nie ma w Panu ani krzty, jest mądrość, duchowy wykwint, subtelność uczuć. Najlepszymi Pana utworami są ,,W stepie" i „Na tratwach" — czy już o tym pisałem? To świetne rzeczy, doskonałe, czuje się w nich artystę z bardzo dobrą szkołą. Chyba się nie mylę. Jedyna wada — to brak powściągliwości, gracji. Kiedy człowiek na jakiś określony czyn zużywa jak najmniej ruchów, to właśnie jest gracja. U Pana wyczuwa się rozrzutność.

Opisy przyrody są piękne; jest Pan tęgim pejzażystą. Tylko zbyt częste upodobnianie do człowieka (antropomorfizm), kiedy morze oddycha, niebo patrzy, step rozkoszuje się, przyroda szepce, mówi, smuci się itd. — takie upodobnianie nadaje opisom pewną monotonię, czasem ckliwość, czasem mętność; w opisach przyrody plastyczność i barwność osiąga się tylko prostotą, tak prostymi zdaniami, jak: „słońce zaszło", „ściemnia się", „pada deszcz" itd. — a ta prostota dostępna jest Panu w znacznie wyższym stopniu niż większości beletrystów.

Pierwszy zeszyt odnowionego „Życia" wcale mi się nie podobał. Jakieś to niepoważne. Opowiadanie Czyrakowa/1 jest naiwne i nieszczere, opowiadanie Wieriesajewa/2 wygląda na ordynarne naśladownictwo czegoś — może Pańskiego Orłowa — ordynarne i też naiwne. Z takimi opowiadaniami wiele się nie zwojuje. U Pana w ,,Kiriłce" wszystko popsuła postać naczelnika ziemstwa, jednak ogólny ton jest dobry. Niech Pan nigdy nie pisze o naczelnikach ziemstwa. Nic łatwiejszego, niż odmalować niesympatyczną zwierzchność, czytelnik to lubi, ale jest to najgorszy, najbardziej tępy czytelnik. Do postaci nowszego typu, jak naczelnik ziemstwa, czuję podobną odrazę, jak do „flirtu" — może więc nie mam racji. Ale mieszkam na wsi, znam wszystkich naczelników ziemstwa w swoim powiecie i w sąsiednich, znam od dawna i uważam, że ani osoby ich, ani działalność bynajmniej nie są typowe czy ciekawe i tu się chyba nie mylę.

Teraz o włóczęgostwie. Owszem, to dobra rzecz, to nęci, ale z wiekiem człowiek robi się ociężały, przyrasta do miejsca. A zawód literacki już sam przez się wciąga. Wśród niepowodzeń i rozczarowań czas upływa szybko, nie widzi się prawdziwego życia i przeszłość, kiedy byłem tak wolny, wydaje mi się już nie moją przeszłością, tylko cudzą.

Nadeszła poczta, trzeba przeczytać listy i gazety. Wszystkiego najlepszego. Dziękuję za listy, za to, że nasza korespondencja za sprawą Pana tak szybko się rozwija.

Mocno ściskam dłoń.

Pański A. Czechow

240

Do A. Suworina

Jałta, 17 stycznia 1899

[...] Przeczytałem opowiadanie Lwa Tołstoja (syna) „Durna wspólnota". Konstrukcja marna, lepszy byłby po prostu artykuł, ale myśl ujęta jest słusznie, z pasją. Ja sam jestem przeciwnikiem wspólnoty gromadzkiej. Wspólnota wtedy ma sens, gdy trzeba się bronić przed wrogiem zewnętrznym dokonującym częstych napadów, bądź przed dzikimi zwierzętami, ale dziś to tylko tłum związany ze sobą sztucznie, jak tłum więźniów. Powiadają, że Rosja jest krajem rolniczym. Słusznie, ale wspólnota gromadzka nic do tego nie ma, przynajmniej dziś. Wspólnota żyje z ziemi, jednakże, gdy uprawa ziemi przeistacza się w kulturę rolną, wspólnota już pęka od góry do dołu, ponieważ wspólnota i kultura to pojęcia sprzeczne. Nawiasem mówiąc, powszechne pijaństwo i skrajna ignorancja naszego ludu to też grzechy gromadzkie. [...]

241

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Jałta, 18 stycznia 1899

[,..]To, co Pan pisze o lokomotywie, szynach i łbie wrzynającym się w ziemię, jest efektowne, ale niesłuszne/1. Człowiek wrzyna się łbem w ziemię nie dlatego, że pisze; na odwrót, pisze dlatego, że werżnął się łbem i że iść dalej nie ma dokąd. [...]

Wieriesajew jest utalentowany, ale brutalny — chyba umyślnie. Brutalny bez żadnej potrzeby. Ale oczywiście jest dużo ciekawszy i zdolniejszy niż Czyrikow.

242

Do W. Komissarzewskiej

Jałta, 19 stycznia 1899

Jestem zmartwiony, Pani Wiero! Postawiła Pani przede mną zadanie nie do rozwiązania. Po pierwsze, nigdy w życiu nie pisałem recenzji, to dla mnie chińszczyzna, po drugie — nie pisuję do ,,Nowych Czasów"/1. Martwi mnie, że nie mogę spełnić Pani życzenia, nawet się boję, że Pani nie uwierzy, jak dalece mnie to martwi. Życzenie Pani jest dla mnie święte i nie móc go spełnić, to doprawdy wstyd. Nawiasem mówiąc w ,,Nowych Czasach" nie drukuję już od roku 1891. [...]

Pisze Pani o swoich sukcesach; wiem i cieszę się, ale równocześnie przykro mi, przykro, że nie mogę Pani zobaczyć. Pani jest znakomitą aktorką, szkoda tylko, że nie ma Pani odpowiedniego entourage'u — teatru, kolegów. Gdyby Pani grała w Moskwie, w Teatrze Małym! Tam jednak wszystko bardziej przypomina prawdziwą sztukę i wśród aktorów jest dużo zacnych ludzi. W Moskwie miałaby Pani tak olbrzymie powodzenie, że to nawet trudno sobie wyobrazić. [...]

243

Do Al. Czechowa

Jałta, 5 lutego 1899

[...] Bądź co bądź „Nowe Czasy" w sumie robią ohydne wrażenie. Telegramów z Paryża nie można czytać bez wstrętu, to nie telegramy, tylko kompletny fałsz i szachrajstwo/1. A artykuły wychwalającego się Iwanowa!/2 A donosy łajdaka Petersburżanina! A jastrzębie naloty Amfitieatrowa/3! To nie gazeta, to zwierzyniec, to stado głodnych szakali, urywających sobie ogony, to diabli wiedzą co. Och, pasterze Izraela! [...]

244

Do A. Suworina

Jałta. 6 lutego 1899

[...] Widuję się często z członkiem Akademii Koniakowem/1, mówimy o utworzeniu działu literatury pięknej. On się cieszy, a ja uważam, że ten dział jest całkiem zbyteczny. Przez to, że Słuczewski, Grigorowicz, Goleniszczew-Kutuzow i Potiechin wejdą do Akademii, utwory rosyjskich pisarzy i w ogóle działalność literacka w Rosji nie staną się ciekawsze. Dojdzie tylko jeden niemiły i zawsze podejrzany element — pensja. A zresztą, zobaczymy. [...]

245

Do I. Orłowa

Jałta, 22 lutego 1899

[,..} W liście Pana jest cytat z Pisma świętego. Na Pańskie żale dotyczące guwernera/1 i rozmaitych niepowodzeń odpowiem również cytatem: „nie pokładaj nadziei w książętach i synach człowieczych...". I przypomnę Panu jeszcze jedno określenie synów człowieczych, tych samych, którzy tak zatruwają Panu życie: synowie epoki. To nie guwerner jest winien, tylko cała inteligencja, cała, mój dobrodzieju. Dopóki jeszcze studiuje na uniwersytetach i kursach, wtedy, owszem, to uczciwa, zacna młodzież, nasza nadzieja, przyszłość Rosji, ale wystarczy, żeby studenci i słuchaczki kursów stanęli na własnych nogach, dojrzeli, a już i nasza nadzieja, i przyszłość Rosji rozsypują się w proch i na powierzchni zostają tylko sami lekarze, właściciele letnisk, zachłanni urzędnicy, złodzieje-inżynierowie. Niech Pan sobie przypomni, że Katkow, Pobiedonoscew, Wyszniegradzki/2 wyszli z uniwersytetów — to bynajmniej nie gbury, tylko profesorowie, luminarze... Nie wierzę w naszą inteligencję dwulicową, obłudną, histeryczną, źle wychowaną, leniwą, nie wierzę nawet wtedy, gdy cierpi i uskarża się, bowiem gnębiciele jej rodzą się z jej własnego łona. Wierzę w poszczególnych ludzi, widzę ratunek w poszczególnych jednostkach rozsianych tu i ówdzie po całej Rosji, bo czy to inteligenci, czy chłopi — siła tylko w nich, chociaż ich mało. Nikt nie jest prorokiem w swoim kraju; poszczególne jednostki, o których mówię, grają niewielką rolę w społeczeństwie, bynajmniej nie dominują, ale ich praca jest widoczna; cokolwiek by się działo, nauka wciąż idzie naprzód, świadomość społeczna rośnie, problemy etyczne zaczynają przybierać charakter fermentu itd., itd. — a dzieje się to wszystko wbrew prokuratorom, inżynierom, guwernerom, wbrew inteligencji en masse, wbrew wszystkiemu/3. [...]

246

Do L. Awiłowej

Jałta, 26 lutego 1899

[...] Co słychać w Petersburgu i literaturze? Czy Pani się podoba Gorki? Według mnie, Górki ma prawdziwy talent, paletę ma też prawdziwą, ale to jakiś nieposkromiony, junacki talent. Jego ,,W stepie" — to wspaniała rzecz. A Wieriesajew i Czyrikow zupełnie mi się nie podobają. To nie pisarstwo, tylko świergot; świergoczą i nadymają się. I pisarka Awiłowa także mi się nie podoba, bo za mało pisze. Kobiety pisarki, skoro już chcą pisać, powinny pisać dużo; najlepszy przykład: Angielki. Cóż to za świetne pracownice! Ale ja, zdaje się, znów zaczynam krytykować, boję się, że Pani w odpowiedzi zacznie mi prawić morały. [...]

247

Do A. Suworina

Jałta, 4 marca 1899

[...] O rozruchach studenckich/1 tu, jak i wszędzie, dużo mówią i wściekają się, że w prasie nic nie ma. Przychodzą listy z Petersburga, nastroje są przychylne dla studentów. Pańskie „Małe listy"/2 na temat rozruchów nikogo nie zadowoliły — i tak powinno być, bo prasa nie może roztrząsać sprawy rozruchów, skoro jej nie wolno ukazać strony faktycznej. Państwo zabrania Panu pisać, zabrania mówić prawdę, to samowola, a Pan chętnie podporządkowuje się tej samowoli, mówi o uprawnieniach i prerogatywach państwa — to się jakoś nie układa w głowie. Mówi Pan o uprawnieniach państwa, ale nie stoi Pan na stanowisku prawa. Bo prawo i sprawiedliwość tak samo obowiązują państwo, jak każdego obywatela. Jeżeli państwo niesłusznie odbiera mi kawałek ziemi, wnoszę skargę do sądu i ten przywraca mi moje prawa; czy nie powinno dziać się podobnie, gdy państwo bije mnie nahajami, czy wobec aktu przemocy z jego strony nie wolno mi krzyczeć o naruszaniu prawa? Pojęcie państwa powinno być oparte na niewzruszonych zasadach prawnych, w przeciwnym bowiem razie państwo i jest tylko pustym dźwiękiem, straszakiem nękającym wyobraźnię. [...]

248

Do L. Awiłowej

Jałta, 9 marca 1899

[...] Czy zna Pani Tołstoja osobiście? Jak daleko od Pani majątku do Jasnej Polany? Jeżeli blisko, to zazdroszczę Pani. Tołstoja kocham prawdziwie. Wspominając z niesmakiem o nowych pisarzach wymienia Pani jednym tchem także i Mieleszyna/1. Niesłusznie. Mielszyn to osobna sprawa, to niedoceniony pisarz dużej miary, inteligentny i mocny, chociaż możliwe, że już nic więcej nie napisze ponad to, co napisał. Kuprina zupełnie nie znam. Górki podoba mi się, ale ostatnio pisze brednie, oburzające brednie, chyba więc przestanę go czytać. ,,Pokorni"/2 to dobra rzecz, chociaż można było się obejść bez Buchwostowa, który wnosi do opowiadania elementy sztywności, natarczywości i pewnego fałszu. Korolenko to cudowny pisarz. Lubią go — i słusznie. Poza wszystkim innym ma trzeźwy rozum i czyste serce. [...]

249

Do I. Orłowa

Jałta. 18 marca 1899

[...] Nastrój mam przeważnie kiepski — dzięki listom/l od przyjaciół i znajomych. W odpowiedzi muszę ciągle kogoś pocieszać albo upominać, albo też odgryzać się jak pies. Dostaję dużo listów na temat studenckich rozruchów — od studentów, od dorosłych; dostałem nawet trzy listy od Suworina. Przychodzili też do mnie wydaleni studenci. Moim zdaniem, dorośli, czyli ojcowie i możni tego świata, strzelili bąka; zachowali się jak tureccy baszowie w stosunku do młodoturków i Softów, a opinia publiczna tym razem bardzo wymownie dowiodła, że Rosja to już, dzięki Bogu, nie Turcja. [...]

250

Do L Awiłowej

Jałta, 23 marca 1899

[...] Tołstoja znam chyba dobrze i rozumiem każde jego zmarszczenie brwi, ale kocham go mimo wszystko.

Gorki jest w Jałcie. Z wyglądu to bosiak, ale wewnętrznie to dość wykwintny człowiek — więc bardzo się cieszę. Chcę zapoznać go z kobietami, bo uważam to za wskazane, ale on się opiera. [...]

251

Do A. Suworina

Jałta, 2 kwietnia 1899

[...} W ostatnim tygodniu mało dostałem listów z Petersburga; widocznie zaczęło się tam uspokajać. Tu uporczywie krążą pogłoski, że Wannowski odmówił i komisja jego zaprzestała swej działalności1. W Charkowie na dworcu tłum urządził owację na cześć przejeżdżających studentów; tamże — ogólne poruszenie w związku ze sprawą Skińskich/2. „Wypędź naturę za drzwi — powróci przez okno"; kiedy się nie ma prawa swobodnie wyrażać swoich opinii, wówczas wyraża się je zaczepnie, z irytacją i, z punktu widzenia państwa, w formie nieraz bezczelnej, oburzającej. Niech tylko dadzą wolność prasy i sumienia, a wtedy nastąpi upragniony spokój, który, co prawda, nie potrwałby zbyt długo, ale na nasze pokolenie starczyłoby. [...]

252

Do A. Suworina

Moskwa, 24 kwietnia 1899

[.,.] Ostatni Pana list z odbitką (sąd koleżeński)/1 przesłano mi z Łopaśni wczoraj. Zupełnie nie rozumiem, komu i na co potrzebny ten sąd koleżeński i z jakiej racji Pan się zgodził na podobny sąd, skoro go Pan nie uznaje, co niejednokrotnie zaznaczał Pan w prasie. Sądy koleżeńskie wśród literatów, którzy nie stanowią odosobnionej korporacji, jak na przykład oficerowie czy adwokaci, to nonsens, bzdura; w azjatyckim kraju, gdzie nie ma wolności prasy i wolności sumienia, gdzie rząd i dziewięć dziesiątych społeczeństwa traktuje dziennikarza jak wroga, gdzie wszystkim jest duszno i źle, gdzie niewiele nadziei na lepsze czasy — takie zabawy, jak wzajemne mieszanie z błotem, sądy koleżeńskie itp., stawiają ludzi pióra w śmiesznej i żałosnej sytuacji zwierząt, zamkniętych w klatce i odgryzających sobie nawzajem ogony/2. Jeżeli nawet przyjmiemy punkt widzenia Związku, uznającego sąd koleżeński, to czego on chce, ten Związek? Czego? Sądzić Pana za to, że Pan w prasie, całkiem jawnie wypowiedział swoją opinię (choćby była nie wiem jaka), to rzecz ryzykowna, to zamach na wolność słowa, to krok do tego, żeby dziennikarzom do reszty utrudnić życie, bo po takim fakcie, jak sąd nad Panem, żaden dziennikarz nie może być pewny, czy on też wcześniej lub później nie dostanie się w tryby tego dziwnego sądu. Tu nie chodzi o rozruchy na uniwersytecie ani o Pańskie felietony. Pańskie felietony mogą stanowić pretekst do ostrej polemiki, do wrogich demonstracji przeciwko Panu, do listownych urągań — owszem, ale bynajmniej nie do sądu koleżeńskiego. Punkty oskarżenia jakby umyślnie zamazują główny powód skandalu, umyślnie składają wszystko na karb rozruchów i Pańskich felietonów, żeby przemilczeć najważniejsze. I po co to — nie rozumiem zupełnie, gubię się w domysłach. Bo skoro już wynurzyła się potrzeba czy chęć walki z Panem na śmierć i życie, dlaczego nie rąbnąć prosto z mostu? Społeczeństwo (nie tylko inteligencja, lecz w ogóle rosyjskie społeczeństwo) w ostatnich latach było wrogo nastawione do ,,Nowych Czasów". Powstało przekonanie, że „Nowe Czasy" otrzymują subsydium od rządu i od francuskiego sztabu generalnego. A „Nowe Czasy" robiły wszystko, żeby utrzymać tę niezasłużoną opinię, i trudno było pojąć, po co to robią, w imię jakiego Boga. Na przykład, ostatnio nikt nie rozumie przesadnych zachwytów nad Finlandią ani donosów na pisma, które były zakazane i jakoby zaczęły się ukazywać pod innymi tytułami — może to jest usprawiedliwione względami, „polityki narodowej", ale nie jest godne uczciwego pióra; nikt nie rozumie, dlaczego „Nowe Czasy" składają na karb Dechanela i generała Bilderlinga słowa, których nigdy nie powiedzieli itd., itd. O Panu stworzyła się opinia, że jakoby ma Pan wpływy w kołach rządowych, że jest Pan człowiekiem twardym, nieubłaganym — i znów „Nowe Czasy" robiły wszystko, aby podobne przekonanie utrzymywało się w społeczeństwie jak najdłużej. Publiczność traktowała „Nowe Czasy" na równi z niemiłymi jej rządowymi pismami, szemrała, oburzała się, niechęć rosła, tworzyły się legendy — i z grudki śniegu wyrosła cała lawina, która się toczy i będzie się dalej toczyć ciągle rosnąc. Ale w punktach oskarżenia nie ma słowa o tej ,,lawinie", chociaż właśnie o nią chcą Pana oskarżyć, a mnie denerwuje taka obłuda/3. [...]

253

Do L. Awiłowej

Moskwa, 27 kwietnia 1893

[...] Ach, gdyby Pani wiedziała, jak obca jest mojej świadomości, mojej godności pisarskiej owa instytucja — sąd koleżeński!/1 Czyż naszą rzeczą jest sądzić? Przecież to zajęcie dla żandarmów, dla policjantów, czynowników, których los do tego przeznaczył. Naszą rzeczą jest pisać, tylko pisać. A jeśli walczyć, oburzać się, sądzić — to tylko piórem. Zresztą Pani jest petersburżanką i w: niczym się ze mną nie zgodzi — taki już mój los.

254

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Mielichowo, 9 maja 1899

[...} „Mewę" widziałem bez dekoracji/l, nie mogę zdobyć się na obiektywny sąd o przedstawieniu, ponieważ sama Mewa grała okropnie, wciąż szlochała, a Trigorin (beletrysta) chodził i mówił jak paralityk; nie ma on „własnej woli", a wykonawca ujął to w ten sposób, że mnie aż mdliło. Ale w sumie niezłe, wzruszyłem się. Chwilami nawet nie mogłem uwierzyć, że to ja napisałem. [...]

255

Do E. Gosławskiego

Mielichowo, 11 maja 1899

Szanowny Panie!

Przeczytałem Pańską sztukę, serdecznie za nią dziękuję. Istotnie, pięć aktów to za dużo. Zacząłbym wprost od drugiego — to byłoby efektowne, i wszystko, co uważa Pan za najcenniejsze w pierwszym, przeniósłbym do drugiego. W sztuce Pańskiej i aktów, i postaci, i dialogów jest dużo; to nie wada, tylko właściwość pióra. Mimo wszystko, sztuka jednak zyskałaby na zwartości, gdyby Pan kilka postaci usunął, na przykład Nadię, która nie wiadomo po co ma 18 lat i nie wiadomo po co jest poetką. Jej narzeczony też niepotrzebny. I Sophie niepotrzebna. Nauczyciela i Kaczedykina (profesora uniwersytetu) można by dla oszczędności połączyć w jedną osobę. Bo im oszczędniej, im krócej, tym lepiej. Miłość w Pańskiej sztuce nie jest dostatecznie intymna, raczej zbyt rozgadana, bo kobiety mówią dużo, nawet perorują, nawet wyrażają się ordynarnie (żmija, gadzina salonowa, „zaszła we mnie jakaś reakcja"), mogą więc wydać się niemiłe, zwłaszcza że już nie są młode... Miłość nie jest intymna, kobietom brak poetyczności, artystom — natchnienia i nastrojów religijnych, zupełnie jakby wszyscy byli buchalterami, nie czuje się również, żeby mieli zaplecze rosyjskiej przyrody, rosyjskiej sztuki, z Tołstojem i Wasniecowem na czele. A pochodzi to przeważnie stąd, że Pan, może umyślnie, pisze tym językiem, jakim zwykle pisze się utwory dramatyczne, czyli językiem teatralnym, pozbawionym poezji. Zwartość, wyrazistość, plastyczność zdań, właśnie to, co stanowi o Pańskiej indywidualności pisarskiej, są u Pana czymś na ostatnim planie, a na pierwszym — wyłącznie sytuacje z ich efektami, wejścia, wyjścia, role; ten pierwszy plan widocznie tak Pana fascynuje, że przestaje Pan zwracać uwagę, jak mówią osoby sztuki (,,i z powodu tego oskarżonego o kradzież chłopca"), nie czuje Pan, że nauczyciel i profesor zachowują się i rozprawiają jak idealiści w sztukach Potapienki — słowem, Pan nie widzi, że brak Panu swobody, że nie jest Pan przede wszystkim poetą i artystą, tylko dramaturgiem-profesjonałem. Piszę to, żeby raz jeszcze przypomnieć Panu naszą rozmowę na bulwarze; niech Pan nie zrywa z beletrystyką. Pan z natury (o ile się orientuję) i ze względu na rodzaj talentu jest artystą; Pan powinien siedzieć w gabinecie i pisać, pisać z pięć lat bez wytchnienia — byle dalej od wpływów, które zżerają indywidualność jak sarkoma; powinien Pan rocznie pisać do dwudziestu, trzydziestu arkuszy druku, żeby zrozumieć siebie, rozkwitnąć, zmężnieć, swobodnie rozwinąć skrzydła — i wtedy Pan zapanuje nad sceną, a nie scena nad Panem.

To wszystko myślałem o Panu już dawno i sztuka jest tylko pretekstem, żeby się wypowiedzieć. Nie pytał mnie Pan o zdanie ani o radę, trochę się z nimi narzucam, ale Pan się nie pogniewa, bo zna mój stosunek do Pana i Pańskiego talentu, który cenię i którego rozwój śledzę, o ile na to pozwala Pańska wstrzemięźliwość. To, co piszę tu, pisze raczej na marginesie sztuki, nie o samej sztuce, która zrobiła na mnie dobre wrażenie; mogę krytykować najwyżej jakieś drobne szczegóły, ale w sumie podzielam zdanie Niemirowicza-Danczenki, któremu sztuka się podoba. Szkoda, że nie zobaczę jej na scenie, i w ogóle szkoda, że widuję Pana tak rzadko. Należy Pan do tych sympatycznych autorów, z którymi chciałoby się rozmawiać o ich dziełach.

Na razie do widzenia. Mocno ściskam dłoń i jeszcze raz dziękuję.

Pański — A. Czechow

256

Do P. Jordanowa

Mielichowo, 15 maja 1899

[...} Jeżeli Pan chce, będę nalegał, żeby Teatr Artystyczny zatrzymał się w Taganrogu, gdy na przyszły rok wiosną in toto — z zespołem, dekoracjami itd. — wyruszy na południe. Teatr Mały blednie przy nim, a co dotyczy inscenizacji i reżyserii, to nawet meiningeńczycy nie umywają się do nowego Teatru Artystycznego, który, jak dotąd, gra w nędznym budynku. [...]

257 Do M. Mieńszykowa

Mielichowo, 4 czerwca 1899

[...} W uroczystościach Puszkinowskich nie brałem udziału. Po pierwsze, nie mam fraka, po drugie, strasznie się boję przemówień. Jeżeli przy obiedzie jubileuszowym ktoś zaczyna przemawiać, czuję się nieszczęśliwy i chciałbym się schować pod stół. Te mowy, zwłaszcza w Moskwie, aż dyszą świadomym zakłamaniem, poza tym rażą brzydką formą. 26 maja i później w Moskwie padał deszcz i było zimno, obchody się nie udały, ale przemówień nie zabrakło. I oczywiście przemawiali nie pisarze, lecz sami producenci (hurtownicy literaccy). Spośród wszystkich ludzi, z którymi zetknąłem się wtedy w Moskwie, tylko Golcew wydał mi się sympatyczny. [...]

258

Do O. Knipper

Moskwa, l lipca 1899

Tak, ma Pani rację: pisarz Czechow nie zapomniał o aktorce Knipper. Co więcej, Pani propozycja wspólnej podróży z Batumu do Jałty wydaje mi się arcyponętna. Pojadę, ale pod warunkiem — po pierwsze, Pani po otrzymaniu tego listu niezwłocznie zadepeszuje i poda mi w przybliżeniu datę swego wyjazdu z Mcchetu; wzór depeszy mniej więcej taki: ,,Czechow, Moskwa, Mała Dmitrowka, dom Szeszkowa, dwudziestego". To znaczy, że wyjedzie Pani z Mcchetu do Batumu dwudziestego lipca. Po drugie, pojadę wprost do Batumu i spotkam tam Panią, omijając Tyflis, i po trzecie, nie zbałamuci mnie Pani do reszty. Wiszniewski/1 uważa mnie za człowieka bardzo poważnego, nie chciałbym więc wydać mu się podobnie słabym, jak wszyscy inni. [...]

259

Do A. Suworina

Moskwa, 19 sierpnia 1899

[...] O studentach mało się mówi. Niedawno byłem u rektora z prośbą o przyjęcie studenta z innego okręgu; studentowi odmówiono, a ja sam zostałem potraktowany bardzo nieuprzejmie. Poczekalnia rektora, jego gabinet oraz osoba szwajcara przypomniały mi wydział policji śledczej. Wyszedłem z bólem głowy. [...]

260

Do A. Pieszkowa (M. G o r k ie g o)

Jałta, 3 września 1899

Mój najdroższy Panie Aleksy, witam Pana znowu. Odpisuję na Pański list.

Po pierwsze, w ogóle jestem przeciwny jakimkolwiek dedykacjom dla osób żyjących. Owszem, niejednokrotnie dedykowałem swoje rzeczy i dedykuję nadal, ale tego chyba nie powinno się robić. To w ogóle; w tym wypadku jednak dedykacja „Fomy Gordiejewa" sprawi mi tylko przyjemność i zaszczyt. Ale czy na to zasłużyłem? Zresztą to Pańska sprawa, mnie pozostaje tylko ukłonić się i podziękować. W dedykacji niech Pan unika niepotrzebnych słów, a więc niech Pan po prostu napisze: ,,poświęcam temu a temu" — i wystarczy. To tylko Wołyński/1 lubi długie dedykacje. Jeszcze jedna praktyczna rada, jeśli można: niech Pan da większy nakład, przynajmniej pięć, sześć tysięcy. Książka rozejdzie się szybko. Drugie wydanie należy wydrukować równocześnie z pierwszym. Jeszcze jedna rada: w korekcie niech Pan tam, gdzie to możliwe, usuwa określenia przy rzeczownikach i czasownikach. Pan ma tyle określeń, że czytelnikowi trudno się połapać, więc się męczy. Zrozumiałe jest, gdy napiszę: „Człowiek usiadł na trawie"; to zrozumiałe, bo proste i nie rozprasza uwagi. Ale trudne do uchwycenia i w ogóle ciężkie jest takie zdanie: ,,Wy soki czy średniego wzrostu człowiek z wąską klatką piersiową, z rudą bródką, usiadł na zielonej, już wymiętej przez piechurów trawie, usiadł bezszelestnie, oglądając się niepewnie i lękliwie". To nie od razu układa się w głowie, a beletrystyka powinna się układać od razu, w okamgnieniu. Ponadto jeszcze jedno: Pan z natury jest lirykiem, ma Pan miękki tembr wewnętrzny. Gdyby Pan był kompozytorem, unikałby pisania marszów. Przekleństwa, hałaśliwość, uszczypliwość, zaciekłe demaskowanie — to wszystko jest obce Pańskiemu talentowi... Rozumie więc Pan, dlaczego radzę nie oszczędzać w korekcie rozmaitych sukinsynów, ogierów i draniów, rozsianych tu i ówdzie na stronach „Życia"/2. [...]

261

Do O. Knipper

Jałta, 30 września 1899

Zgodnie z rozkazem natychmiast odpisuję na list, w którym pyta Pani o ostatnią scenę między Astrowem i Heleną. Pani pisze, że w tej scenie Astrów zachowuje się wobec Heleny jak człowiek bardzo zakochany, ,,chwyta się uczucia jak tonący brzytwy". Ale to niesłuszne, zupełnie niesłuszne! Astrowowi podoba się Helena, pociąga go urodą, ale w ostatnim akcie on już wie, że nic z tego nie będzie, że Helena na zawsze zniknie z jego życia — mówi więc do niej w pożegnalnej scenie tym samym tonem, jakim mówi o upałach w Afryce, i całuje ją ot tak sobie, od niechcenia. Jeżeli tu Astrow zagra żywiołowo, to zepsuje cały nastrój IV aktu, przyciszony i senny. [...]

262

Do W. Meyerholda

Jałta, początek października 1899

Drogi Panie Wsiewołodzie, nie mam u siebie tekstu, więc o roli Johannesa/1 mogę powiedzieć tylko w ogólnych zarysach. Jeżeli Pan przyśle rolę, przeczytam ją, odnowię w pamięci i napiszę szczegółowo, a teraz powiem tylko to, co może mieć dla Pana bezpośrednie, praktyczne znaczenie. Przede wszystkim Johannes jest stuprocentowym inteligentem; to młody naukowiec, wychowany w mieście uniwersyteckim. Absolutny brak elementów mieszczańskich. Maniery człowieka dobrze wychowanego i przyzwyczajonego do obcowania z przyzwoitymi ludźmi (jak Anna); ruchy i powierzchowność miękkie, młode, jak u człowieka, który wychował się w rodzinie, był przez rodzinę pieszczony i wciąż jeszcze tkwi pod opiekuńczym skrzydłem mamusi. Johannes jest niemieckim uczonym i dlatego wobec mężczyzn zachowuje powagę. Ale wobec kobiet na odwrót — w ich towarzystwie staje się kobieco czuły. Charakterystyczna pod tym względem jest scena z żoną, kiedy on nie może się powstrzymać od pieszczot, chociaż już kocha czy zaczyna kochać Annę. Teraz o nerwowości. Nie należy podkreślać nerwowości, żeby strona neuropatologiczna nie przesłoniła, nie zagłuszyła tego, co jest ważniejsze — właśnie osamotnienia, które odczuwają tylko ludzie o wysoko rozwiniętej i przy tym zdrowej (pod względem psychicznym) konstytucji. Niech Pan pokaże samotnego człowieka, a jego nerwowość zaznaczy o tyle, o ile to wynika z tekstu. Niech Pan nie traktuje tej nerwowości jak zjawiska indywidualnego; proszę pamiętać, że w naszych czasach niemal każdy kulturalny człowiek, nawet najzdrowszy, nigdzie nie bywa tak rozdrażniony, jak we własnym domu, wśród najbliższej rodziny, ponieważ rozdźwięk między przeszłością i teraźniejszością najbardziej daje się odczuć w rodzinie. Rozdrażnienie chroniczne, bez patosu i konwulsyjnych wybryków, rozdrażnienie, którego nie dostrzegają goście i które całym ciężarem wali się przede wszystkim na najbliższych — matkę, żonę — to rozdrażnienie, powiedziałbym, rodzinne, intymne... Niech Pan się przy nim za długo nie zatrzymuje i pokaże je raczej jako jedną z cech typowych, niech Pan nie przesadzi, bo może Panu wyjść młodzieniec nie tyle nerwowy, co drażliwy. Ja wiem, pan Konstanty/2 będzie się upierał przy tej nadmiernej nerwowości i potraktuje ją z przesadą, ale radzę nie ustępować; przecież na przykład dla charakterystycznego akcentu nie warto poświęcać piękna, siły głosu i mowy. Niech Pan nie poświęca, bo rozdrażnienie to naprawdę tylko drobiazg, szczegół/3...

Dziękuję serdecznie za pamięć. Proszę napisać jeszcze, to będzie nader wspaniałomyślnie z Pańskiej strony, ponieważ bardzo się nudzę. Pogoda tu doskonała, ciepło, ale przecież to tylko sos, a na co mi sos, skoro nie ma mięsa?

Mocno ściskam dłoń i życzę zdrowia i powodzenia.

Pański A. Czechow

263

Do A. Wiszniewskiego

Jałta, 8 października 1899

Witam Pana, kochany Panie Aleksandrze, serdeczne dzięki za list. Sztuki, o której mówiliśmy na Małej Dmitrowce, wciąż jeszcze nie ma i chyba długo nie będzie. Zabierałem się do niej dwukrotnie i odkładałem, bo wychodziło coś zupełnie innego niż trzeba. [...]

Winszuję sukcesu, cieszę się z całego serca. Ten list otrzyma Pan tuż przed premierą „Wujaszka Wani"/2. Jakże mi przykro i smutno, że nie mogę być z Wami, że i próby, i spektakl są dla mnie prawie stracone, bo znam je tylko ze słyszenia, a przecież wystarczyłoby mi przyjść na próbę, żeby się naładować, skorzystać z nowych doświadczeń i zabrać się do następnej sztuki. [...]

264

Do G. Rossolimo

Jałta, 11 października 1899

[...] Jestem pewien, że nauki medyczne wywarły poważny wpływ na moją pracę literacką: znacznie rozszerzyły zakres moich obserwacji, dały mi wiedzę, której wartość dla mnie jako pisarza w pełni doceni tylko ten, kto sam jest medykiem; miały też znaczenie kształtujące, bo chyba dzięki styczności z medycyną wielu błędów udało mi się uniknąć. Znajomość nauk przyrodniczych, naukowej metody, kazała mi zawsze mieć się na baczności, starałem się więc, gdy to było możliwe, nie odbiegać od prawdy naukowej, w przeciwnym razie wolałem wcale nie pisać. Nawiasem mówiąc, prawa artystyczne, forma artystyczna nie zawsze pozwalają na ścisłą zgodność z prawdą naukową; na scenie nie można pokazać śmierci spowodowanej przez otrucie właśnie tak, jak to następuje w rzeczywistości. A jednak zgodność z prawdą naukową powinno się wyczuwać nawet w tej umownej formie, więc czytelnik albo widz musi wiedzieć, że to tylko umowność i że ma do czynienia z autorem znającym się na rzeczy. Nie należę do beletrystów nastawionych do nauki negatywnie, a do tych, którzy własnym rozumem dochodzą do wszystkiego, również nie chciałbym należeć/l. [...]

265

Do A.Urusowa

Jałta, 16 października 1899

[...] Drogi Panie Aleksandrze, błagam, niech się Pan nie gniewa, ale nie mogę opublikować ,,Diabła leśnego"/1. Nienawidzę tej sztuki i staram się o niej zapomnieć. Czy ona sama zawiniła, czy okoliczności, w których powstawała i szła na scenie — nie wiem, dość, że gdyby jakiekolwiek moce wydobyły ją na światło dzienne i zmusiły do życia, przyjąłbym to jak ciężki dopust losu. Oto ma Pan jaskrawy przykład wynaturzonych uczuć ojcowskich! [...]

266

Do O. Knipper

Jałta, 30 października 1899

Najmilsza aktorko, zacny człowieczku! Pyta Pani, czy będę miał tremę. Ale przecież o tym, że „Wujaszek Wania" idzie 26, dowiedziałem się dopiero z Pani listu, który dostałem 27. Depesze zaczęły się sypać 27 z wieczora, kiedy już leżałem w łóżku. Nadają je do mnie telefonicznie. Za każdym razem budziłem się i biegłem do telefonu po ciemku, boso, zmarzłem strasznie; potem ledwie zasypiałem, a tu raz po raz dzwonek. To był pierwszy wypadek, kiedy własna sława spędzała mi sen z powiek. Następnego wieczora położyłem przy łóżku pantofle i szlafrok, ale telefon już się nie odzywał.

We wszystkich depeszach była mowa tylko o owacjach i niezwykłym sukcesie, jednakże między wierszami czuło się coś niedopowiedzianego, nieuchwytnego, co nasunęło mi przypuszczenie, że jesteście wszyscy w nienajlepszych humorach. Gazety, które dostałem dzisiaj, potwierdziły mój domysł/1. Tak, aktorko, wy wszyscy z Teatru Artystycznego już nie umiecie poprzestawać na zwykłym, przeciętnym powodzeniu. Chcecie zaraz dzwonów, kanonady, dynamitu. Jesteście zepsuci do cna, zaczadzeni ciągłym gadaniem o sukcesach, kompletach i nadkompletach, już jesteście zatruci tymi oparami i za dwa, trzy lata będziecie do niczego. Otóż to!

Co Pani porabia, jak się czuje? Ja ciągle jestem tu i ciągle ten sam; pracuję, sadzę drzewa. [...]

Proszę o mnie nie zapominać — niech nasza przyjaźń trwa, żebyśmy latem jeszcze mogli pojechać gdzieś razem. Do widzenia. Pewnie się zobaczymy dopiero w kwietniu. Możebyście na wiosnę przyjechali wszyscy do Jałty, pogralibyście tu i odpoczęli? To byłby prawdziwie artystyczny wyczyn. [...]

Oddany A. Czechow

Aktorko, proszę do mnie pisać, zaklinam Panią na wszystkie świętości, bo mi nudno. Jestem jak w więzieniu — i taki zły!

267

Do O. Knipper

Jałta, l listopada 1899

Rozumiem Pani stan, kochana aktoreczko, ale jednak na Pani miejscu nie miałbym takiej okropnej tremy. Ani rola, ani sztuka nie są tego warte, żeby psuć sobie nerwy i krew. Sztuka jest napisana dawno, już się przeżyła, ma dużo najrozmaitszych usterek; skoro większość wykonawców ani rusz nie mogła trafić we właściwy ton, winna temu oczywiście sama sztuka. To po pierwsze. Po drugie, należy raz na zawsze przestać przejmować się powodzeniem czy niepowodzeniem. To nie powinno Pani obchodzić. Pani musi tylko pracować — skromniutko, codziennie, cierpliwie, będąc przygotowana na błędy, które są nieuniknione, na klęski, słowem, wspinać się swoim szlakiem aktorskim, a oklaski niech liczą inni. Pisać czy grać i równocześnie wiedzieć, że robi się nie to, co trzeba — jakież to normalne, a dla początkujących jakie pożyteczne! [...]

268

Do W. Possego

Jałta, 19 listopada l889

Wielce Szanowny Panie! Pański list ciągle leży na moim biurku czekając, aż odpiszę/1; był dla mnie milczącym wyrzutem cały czas, dopóki — odpowiedziawszy na telegram — nie chwyciłem nareszcie pióra, żeby napisać do Pana. Chodzi o to, że pracuję nad opowiadaniem dla ,,Życia", będzie gotowe wkrótce, chyba najpóźniej w połowie grudnia/2. To tylko trzy arkusze druku, ale postaci mnóstwo, tłok, ścisk, trzeba więc porządnie się namęczyć, żeby tego tłoku zbyt się nie czuło. Mimo wszystko, około 10 grudnia opowiadanie będzie skończone i może iść do składu. Ale jeden szkopuł: strach mnie ogarnia, że je oskubie cenzura. Nie zniosę skreśleń albo wydaje mi się, że nie zniosę. A ponieważ pewne fragmenty wypadły mi niezbyt cenzuralnie, nie mogłem Panu odpisać i dać zdecydowanej odpowiedzi. Teraz oczywiście daję ją, ale pod warunkiem, że zwróci mi Pan opowiadanie, jeżeli i Panu się będzie zdawało, że są fragmenty niecenzuralne, jeżeli i Pan także dojdzie do wniosku, że cenzor może coś wykreślić.

Mam prośbę: niech mnie Pan nie drukuje w ogłoszeniach tak uroczyście/3. Doprawdy, to nie wypada. Niech Pan drukuje w jednym wierszu z innymi, podług alfabetu.

Gdzie Maksym Górki?

Na razie do widzenia. Życzę Panu wielu prenumeratorów i jak najwięcej czytelników, tak ze sto tysięcy. Ściskam dłoń.

Oddany A. Czechow

269

Do Wł. Niemirowicza-Danczenki

Jałta, 24 listopada 1899

Drogi Włodzimierzu, proszę Cię, nie gniewaj się, że nie piszę. Moja korespondencja ostatnio w ogóle przeżywa zastój. To dlatego, że po pierwsze, pracuję nad swoją beletrystyką, po drugie, robię korektę wydania Marksa/1, po trzecie, kokoszę się z przyjezdnymi chorymi, którzy z niewiadomych powodów zwracają się do mnie/2. A korekta dla Marksa to męka; skończyłem dopiero drugi tom i gdybym wiedział, że to takie trudne, zażądałbym od Marksa nie 75, tylko 175 tysięcy. Przyjezdni chorzy, przeważnie biedacy, zwracają się do mnie z prośbami o poparcie, muszę więc dużo mówić i pisać listy w ich sprawach.

Oczywiście, nudzę się tu strasznie. W dzień pracuję, a wieczorem zadaję sobie daremne pytanie, co robić, dokąd pójść — i gdy u Was w teatrze idzie drugi akt, ja już leżę w łóżku. Kiedy wstaję, jeszcze jest ciemno, tylko sobie wyobraź — ciemno, wyje wiatr, bębni deszcz. [...]

Sztuki nie piszę. Mam temat „Trzy siostry", ale nie wezmę się do pisania, zanim nie skończę tych opowiadań, które od dawna mam na sumieniu. W przyszłym sezonie teatr obejdzie się bez mojej sztuki, to już zdecydowane.

Moja jałtańska willa okazała się bardzo wygodna. Ciepło, przytulnie, ładny widok. Ogród będzie piękny, sadzę rośliny sam, własnymi rękami. Samych róż zasadziłem aż sto — najlepsze, najszlachetniejsze gatunki. Pięćdziesiąt stożkowatych akacji, mnóstwo kamelii, lilii, tuberoz itd., itd.

W Twoim liście brzmi jakaś ledwo uchwytna płaczliwa nuta, jak w starym dzwonie — wtedy gdy piszesz o teatrze, o tym, jak Cię męczą drobiazgi życia, teatralnego. Oj, nie poddawaj się, nie zniechęcaj! Teatr Artystyczny to najlepsze stronice tej księgi, która kiedyś w przyszłości zostanie napisana o współczesnym rosyjskim teatrze. Teatr Artystyczny to Twoja chluba, to jedyny teatr, który kocham, chociaż ani razu w nim nie byłem. Gdybym mieszkał w Moskwie postarałbym się dostać do Waszej administracji nawet jako stróż, żeby choć trochę pomóc i w miarę możliwości nie dać Ci się zniechęcić do tej sympatyczne instytucji. [...]

270

Do Wł. Niemirowicza-Danczenki

Jałta, 3 grudnia 1899

[...] Boisz się Suworina? Już nie koresponduję z nim i nie wiem, co tam teraz u nich się dzieje. Ale można przewidzieć z góry i z ogromnym prawdopodobieństwem, że w Petersburgu Teatr Artystyczny nie spodoba się/1. Tamtejsi literaci i aktorzy są bardzo zazdrośni i zawistni, a w dodatku lekkomyślni. [...]

Recenzje o „Wujaszku Wani" czytałem tylko W „Kurierze" i w „Nowinach Codziennych". W „Dzienniku Rosyjskim" widziałem artykuł nawiązujący do „Obłomowa", ale go nie czytałem; mierżą mnie te wyssane z palca rewelacje, to przypinanie do „Obłomowa", do ,,Ojców i dzieci" itp. Każdą sztukę można do czegoś przypiąć, więc gdyby Sanin/2 i Ignatow zamiast Obłomowa wyciągnęli Nozdriowa czy króla Leara, powstałoby coś równie głębokiego i pomysłowego. Na ogół nie czytam podobnych artykułów, żeby nie psuć sobie humoru.

Chcesz, żebym na przyszły sezon koniecznie dał sztukę. A jeżeli nie napiszę? Oczywiście, będę próbował, ale nie ręczę za skutek i nic nie mogę przyrzekać. Zresztą pomówimy o tym po Wielkanocy, kiedy — jeżeli mam wierzyć Wiszniewskiemu i gazetom — Wasz teatr będzie w Jałcie. Wówczas pogadamy.

Dziś rano była zupełnie letnia pogoda, a przed wieczorem znów zrobiło się brzydko. W Jałcie nigdy nie było tak ohydnie, jak teraz. Lepiej siedziałbym w Moskwie.

Tak, masz rację, dla Petersburga trzeba jeszcze troszeczkę przerobić Trigorina-Aleksiejewa/3. Spermatynę mu wstrzyknąć czy co. W Petersburgu, gdzie mieszka większość naszych beletrystów, Aleksiejew grający Trigorina jako beznadziejnego impotenta będzie zupełnie nie do przyjęcia. Mam tak ponure wspomnienia o jego grze, że absolutnie nie mogę się ich pozbyć, absolutnie nie mogę uwierzyć, że w „Wujaszku Wani" Aleksiejew jest dobry, chociaż wszyscy twierdzą jednogłośnie, iż istotnie dobry, nawet bardzo. [...]

1900

271

Do O. Knipper

Jałta, 2 stycznia 1900

[...] Pisałem do Meyerholda/1 i starałem się go przekonać, że pokazując na scenie nerwowego człowieka należy unikać przesady. Przecież ogromna większość ludzi jest nerwowa, większość cierpi, mniejszość odczuwa gwałtowny ból, ale czy gdziekolwiek — na ulicy, albo w domu — widziała Pani szaleńców, którzy rzucają się, skaczą, łapią się za głowę? Cierpienia należy wyrażać tak, jak się je wyraża w życiu, czyli nie nogami i rękoma, ale tonem, spojrzeniem; nie gestami, ale z gracją. Subtelne duchowe przeżycia właściwe inteligentom trzeba i na zewnątrz przejawiać subtelnie. Powie Pani: warunki sceny. Żadne warunki nie usprawiedliwiają odstępstwa od prawdy. [...]

272

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Jałta, 2 stycznia 1900

[...] Czy już pisałem, że Pańskie opowiadanie ,,Sierota" bardzo mi się podoba i że posłałem je najlepszym recytatorom w Moskwie? Na wydziale medycznym w Moskwie wykłada profesor Focht, który doskonale recytuje Slepcowa. Lepszego recytatora nie znam. „Sierotę" posłałem właśnie jemu. Czy pisałem również, że w Pana trzecim tomie bardzo mi się podoba „Mój towarzysz podróży"? To rzecz tak mocna, jak ,,W stepie". Z trzech tomów wybrałbym na Pana miejscu najcelniejsze utwory i wydał je w jednym tanim tomie; pod względem kompozycji i siły wyrazu byłoby to istotnie coś nadzwyczajnego. A teraz w trzech tomach wszystko się jakoś przemieszało, słabych rzeczy nie ma, ale odnosi się wrażenie, że te trzy tomy nie są dziełem jednego autora, lecz siedmiu — dowód, że Pan jeszcze jest młody i wielu rzeczy nie przetrawił. [...]

273

Do A. Suworina

Jałta, 8 stycznia 1900

[...] Widuję się tu często z członkiem Akademii Kondakowem. Mówiliśmy o Puszkinowskim dziale literatury pięknej. Ponieważ Kondakow będzie brał udział w wyborach nowych członków Akademii, staram się go zahipnotyzować, wbić mu do głowy, żeby zostali wybrani Barancewicz i Michajłowski. Pierwszy z nich, skołatany, umęczony człowiek, niewątpliwie literat, na stare lata, które już nadeszły, klepie biedę i pracuje na kolei, tak jak klepał biedę i pracował za młodu. Pensja i spokój finansowy bardzo by mu się przydały. A ten drugi, Michajłowski, postawiłby nowy dział na mocnych nogach i jego wybór na członka przyjęłoby z zadowoleniem trzy czwarte całej braci piszącej. Ale hipnoza się nie udała, nie powiodło mi się. Dołączona do ustawy instrukcja przypomina posłowie Tołstoja do ,,Sonaty Kreutzerowskiej"/1. Akademia uczyniła wszystko, co mogła, żeby się zabezpieczyć przed literatami, którzy ją szokują, podobnie jak rosyjscy członkowie Akademii szokowali niemieckich.

Beletryści mogą być tylko honorowymi członkami, a to znaczy tyle, co nic, coś jak honorowy obywatel miasta Wiaźmy: ani pensji, ani prawa głosu. Nie ma co, zręczny wybieg! Na rzeczywistych członków Akademii będą wybierani profesorowie, a na honorowych ci spośród pisarzy, którzy nie mieszkają w Petersburgu, czyli ci, którzy nie mogą bywać na posiedzeniach i kłócić się z profesorami. [...]

274

Do G. Rossolimo

Jałta, 21 stycznia 1900

[...] To, co z moich rzeczy prawdopodobnie nadaje się dla dzieci — dwie bajki o psach/1 — wysłałem Panu listem poleconym. Więcej chyba nic nie mam odpowiedniego. W ogóle nie umiem pisać dla dzieci, piszę dla nich raz na dziesięć lat i tak zwanej literatury dziecięcej nie lubię i nie uznaję. Dzieciom trzeba dawać tylko to, co odpowiada również dorosłym. Andersena, „Fregatę Pallas", Gogola dzieci czytają chętnie, dorośli też. Dla dzieci nie trzeba pisać, tylko trzeba umiejętnie wybierać z tego, co już zostało napisane dla dorosłych, to znaczy z prawdziwych dzieł literackich; dobrać odpowiednie lekarstwo i odpowiednio je dozować jest prostsze i bardziej celowe, niż wynajdywać jakiś szczególny lek tylko dlatego, że chory jest dzieckiem. Przepraszam za to medyczne porównanie. Dla mnie jest akurat na czasie, bo już od czterech dni mam do czynienia z medycyną — leczę sam siebie i matkę. Prawdopodobnie influenca. Gorączka i ból głowy. [...]

275

Do A. Suworina

Jałta. 23 stycznia 1900

Nowa sztuka/l (pierwsze dwa akty) podobała mi się, uważam ją nawet za lepszą niż „Tatiana Riepina". Tamta jest bliższa teatrowi, ale ta bliższa życiu. Trzeci akt jakoś się nie wyklarował, ponieważ brak mu nie tylko akcji, ale nawet wyraźnej koncepcji. Żeby się wyklarował i stał zrozumiały, może wpierw należało napisać akt czwarty. W trzecim akcie rozmowa małżeńska przypomina ,,Kajdany" Sumbatowa; wolałbym również, żeby żona przez ten czas pozostała za kulisami i żeby Waria — jak to w podobnych wypadkach bywa w życiu — bardziej wierzyła ojcu niż matce.

Zastrzeżeń mam niewiele. Wykształcony szlachcic, który zostaje popem, to już stare i nie budzi zainteresowania. Ci, co zostali popami, znikli jak kamień w wodzie; jedni, osiągnąwszy godność archimandrytów, obrośli tłuszczem i dawno zapomnieli o wszelkich ideach, inni odeszli od stanu duchownego i pędzą spokojny żywot. Nikt się po nich niczego nie spodziewał i oni nic nikomu nie dali; a na scenie młody człowiek, który ma zamiar iść na popa, po prostu zrazi widownię, bo w jego dziewictwie i ascetyzmie każdy dopatrzy się impotencji. Zresztą i aktor nie zagra go dobrze. Lepiej, żeby to był młody uczony, zamaskowany jezuita, który marzy o zjednoczeniu kościołów, lub ktoś inny, byle tylko człowiek większego formatu niż szlachcic wyświęcony na popa.

Waria jest udana. W pierwszej scenie niepotrzebnie mówi tak histerycznie. Nie powinna dowcipkować, bo u Pana wszyscy dowcipkują, bawią się kalamburami i to nieco rozprasza uwagę, męczy; dialog Pańskich bohaterów przypomina białą jedwabną suknię, na której ciągle mieni się słoneczny blask, aż ćmi w oczach. Słowa „trywialność" i „trywialne" już nużą.

Natasza jest bardzo udana. Niepotrzebnie zmienił ją Pan w trzecim akcie. [...]

Ojciec — człowiek bez słabostek, bez wyraźnego oblicza; nie pije, nie pali, nie gra, nie choruje. Trzeba dać mu jakąś cechę, żeby aktor mógł się czegoś chwycić.

Czy ojciec wie o upadku Wari, czy nie wie, to chyba obojętne albo przynajmniej niezbyt ważne. Dziedzina seksualna, owszem, ma duże znaczenie na tym świecie, ale przecież nie wszystko zależy od niej, bynajmniej nie wszystko; i bynajmniej nie wszędzie jej rola jest decydująca. [...]

276

Do F. Batiuszkowa

Jałta, 24 stycznia 1900

[...] Roche prosił, żeby mu przysłać te fragmenty „Chłopów", które wykreśliła cenzura/1. Ale takich fragmentów nie było. Jest jeden rozdział, który nie wszedł ani do czasopisma, ani do książki: to rozmowa chłopów o rządzie i religii. Nie widzę jednak potrzeby wysyłać tego rozdziału do Paryża, jak w ogóle nie widzę potrzeby tłumaczyć „Chłopów" na francuski. [...]

W liście wspomina Pan o Gorkim. Właśnie, jak się Panu podoba Gorki? Mnie nie wszystko się podoba, co on pisze, ale są rzeczy, które mi się bardzo, bardzo podobają i nie wątpię, że Gorki jest ulepiony z tej gliny, z której ulepieni są artyści. Jest prawdziwy. I to dobry człowiek — mądry, wnikliwy i myślący. chociaż dźwiga w sobie i na sobie dużo niepotrzebnego balastu, na przykład swoją prowincjonalność.

Pisze Pan: ,,nie wiadomo, skąd się spodziewać upragnionego ruchu wody". A Pan się spodziewa? Ruch istnieje, ale jest dla nas niedostrzegalny, jak obrót ziemi wokół słońca/2.

Serdeczne dzięki za list, za pamięć. Nudno mi tutaj, wszystko obrzydło, mam takie uczucie, jakby mnie zepchnięto na boczny tor. [...]

277

Do M. Mieńszykowa

Jałta, 28 stycznia 1900

Drogi Panie Michale, nie rozumiem, na co jest chory Tołstoj. [...] Jego choroba przeraziła mnie i długo trzymała w napięciu. Boję się śmierci Tołstoja. Gdyby umarł, w moim życiu powstałaby jakaś wielka pustka. Po pierwsze, nikogo ze znanych mi ludzi nie kochałem tak jak jego; jestem człowiekiem niewierzącym, ale spośród wszystkich wiar właśnie jego wiarę uważam za najbliższą i najbardziej do przyjęcia dla siebie. Po drugie, gdy w literaturze istnieje Tołstoj, człowiekowi łatwo i przyjemnie być literatem; nawet świadomość, że się nic nie zrobiło i nie robi, nie jest taka straszna, ponieważ Tołstoj robi za wszystkich. Jego praca jest usprawiedliwieniem tych nadziei i oczekiwań, jakie wiążemy z literaturą. Po trzecie, Tołstoj stoi na mocnych nogach, ma olbrzymi autorytet i dopóki żyje, dopóty zły smak w literaturze, wszelka tanizna wulgarna i łzawa, wszelkie egoistyczne, rozjątrzone ambicje będą się kryły w gęstym cieniu. Tylko jego autorytet moralny potrafi utrzymać na pewnym poziomie tak zwane nastroje i prądy literackie. Gdyby nie on, mielibyśmy stado bez pasterza, czyli ogólny zamęt, w którym nie sposób byłoby się rozeznać.

Żeby skończyć z Tołstojem, powiem jeszcze o „Zmartwychwstaniu", które przeczytałem nie po trochu, nie fragmentami, ale jednym haustem. To wielkie dzieło. Najmniej ciekawe jest to wszystko, co dotyczy stosunku Niechludowa do Katiuszy, a najciekawsi są książęta, generałowie, ciotunie, chłopi, aresztanci, strażnicy więzienni. Scenę u generała, komendanta twierdzy Pietropawłowskiej i spirytysty, przeczytałem z zapartym tchem. Jakież to dobre! A m-me Korczagina w fotelu, a chłop, mąż Teodozji! Ten chłop nazywa swoją babę ,,uchwytliwa". Właśnie pióro Tołstoja jest uchwytliwe. Finału powieść nie ma, bo tego, co jest, nie można uważać za finał. Tyle napisać, a potem zwalić wszystko na werset z Ewangelii — to zbyt teologiczne wyjście. Rozwiązywanie wszystkiego wersetem z Ewangelii jest tak samo dowolne, jak podział więźniów na pięć kategorii. Dlaczego na pięć, a nie na dziesięć? Dlaczego werset z Ewangelii, a nie z Koranu? Najpierw trzeba zmusić do uwierzenia w Ewangelię, w to, że właśnie ona jest jedyną prawdą, a dopiero potem rozstrzygać wszystko na podstawie wersetu. [...]

278

Do L. Mizinowej

Jałta, 29 stycznia 1900

Droga Liko, pisano do mnie, że Pani bardzo przytyła i spoważniała, a więc nie spodziewałem się, że Pani przypomni sobie o mnie i napisze. Ale Pani sobie przypomniała — dzięki za to serdeczne, najdroższa gołąbko. [...] Jestem prawie zdrów; czasem choruję, ale nieczęsto — i to tylko dlatego, że jestem już stary. bakcyle zaś nie mają tu nic do rzeczy. A kiedy widzę teraz ładną kobietę, uśmiecham się starczo, krzywiąc dolną wargę — i to wszystko. [...]

Liko, bardzo nudzę się w Jałcie. Życie moje nie płynie, nie toczy się, tylko wlecze. Proszę o mnie nie zapominać i pisać choćby z rzadka. W listach, tak samo jak w życiu, Pani jest bardzo interesującą kobietą. Mocno ściskam dłoń. [...]

279

Do B. Łazariewskiego

Jałta, 30 stycznia 1900

[...] Pyta mnie Pan: czy po napisaniu jakiejś rzeczy należy ją czytać komukolwiek? Według mnie, nie należy jej dawać do czytania nikomu ani przedtem, ani potem. Ten, komu to potrzebne, przeczyta sam i nie wtedy, kiedy Pan będzie chciał, ale kiedy on sam zechce. [...]

280

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Jałta, 3 lutego 1900

Drogi Panie Aleksy, dziękuję Panu za list, za słowa o Tołstoju i ,,Wujaszku Wani", którego nie widziałem na scenie, w ogóle dziękuję za pamięć. W tej sławetnej Jałcie bez listów można byłoby zdechnąć. Próżniacze życie, idiotyczna zima ze stałą temperaturą powyżej zera, zupełny brak ładnych kobiet, świńskie ryje na bulwarze — to wszystko może człowieka zniszczyć i zmarnować w bardzo szybkim tempie. Jestem zmęczony, wydaje mi się, że zima trwa już od dziesięciu lat.[..]

Pan ma zapalenie opłucnej? W takim razie po cóż Pan siedzi w Niżnim? Po co? Co Panu po tym Niżnim, prawdę powiedziawszy? Jakie licho wiąże Pana z tymi miastem? Jeżeli Pan, jak wynika z listów, lubi Moskwę, to dlaczego nie mieszka Pan w Moskwie? W Moskwie są teatry itd., itd., a — co najważniejsze — z Moskwy za granicę tylko ręką sięgnąć, natomiast mieszkając w Niżnim ugrzęźnie Pan w tym mieście do końca życia, robiąc wyprawy najwyżej do Wasilsurska. Powinien Pan dużo zobaczyć, zdobyć większą wiedzę, szersze horyzonty. Wyobraźnię ma Pan chłonną, chwytliwą, ale można ją porównać do wielkiego pieca, w którym jest za mało drzewa. To się wyczuwa w ogólnym tonie i w niektórych szczegółach opowiadań; w opowiadaniu maluje Pan dwie, trzy postacie, ale jakoś osobno, poza tłem; widać, że te postacie żyją w Pańskiej wyobraźni, ale tylko postacie, bo reszta nie istnieje. Wyjątek stanowią krymskie rzeczy, na przykład ,,Mój towarzysz podróży", gdzie oprócz postaci czuje się też ludzką masę, z której one wyszły, i aurę, i dalszy plan, słowem, wszystko. Proszę, jak się rozgadałem — tylko po to, żeby Pan nie siedział w Niżnim. Jest Pan młody, silny, wytrzymały, ja bym na Pana miejscu pojechał do Indii albo diabli wiedzą dokąd, ja bym jeszcze dwa uniwersytety skończył. Ja bym, ja bym... Pan się śmieje, a mnie tak przykro, że już doszedłem do czterdziestki, że mam zadyszkę i rozmaite paskudztwa, które utrudniają życie. Jakkolwiek jest, niech Pan wykaże maksimum koleżeńskiej wyrozumiałości i nie gniewa się, że w listach prawię morały niczym pop. [...]

281

Do M. Polinowskiego

Jałta, 11 lutego 1900

Opowiadania Pana są dobre, zwłaszcza pierwsze, i można by je było opublikować, gdzie Pan chce, gdyby nie język, nad którym chyba będzie Pan musiał jeszcze sporo popracować...

Szyld zdobiący wejście". Czemu nie po prostu „szyld nad wejściem"?

,,Nabrać na suknię" to prowincjonalizm, zwrot nie-rosyjski. I po co pisać o Żydach tak, żeby było ,,z życia Żydów", a nie po prostu „z życia"?

Czy Pan czytał opowiadanie Naumowa (Kogana) „W małym miasteczku"? Tam również mowa o Żydach, ale czuje się, że to nie jest „z życia Żydów", tylko z życia w ogóle.

Żeby wyrobić sobie styl, należy dużo pisać i dużo drukować. Gdzie drukować? To już Pańska sprawa. Pan musi sam utorować sobie drogę; pozycji w literaturze, choćby najskromniejszej, nie otrzymuje się, nie bierze, ale się ją wywalcza!...

Życzę Panu wszystkiego najlepszego, życzę powodzenia.

A. Czechow

282

Do A. Suworina

Jałta, 12 lutego 1900

Łamałem sobie głowę nad czwartym aktem/1 i nic nie wymyśliłem, chyba tylko to, że nie można skończyć na nihilistach. To zbyt natrętne, krzykliwe, a do Pana sztuki bardziej się nadaje finał przyciszony, liryczny, wzruszający. Jeżeli Pańska bohaterka zestarzeje się nic nie osiągnąwszy, nie umiejąc niczego rozstrzygnąć, jeżeli zobaczy, że jest przez wszystkich opuszczona, niepotrzebna nikomu i nieciekawa, jeżeli zrozumie, że otaczający ją ludzie byli niepotrzebnymi, marnymi próżniakami (ojciec także) i że zmarnowała własne życie — czyż to nie jest straszniejsze od nihilistów?

Pańskie „Małe listy" o ,,Rusałce" i Korszu są bardzo dobre. Świetny ton, napisane cudownie. Ale o Konowałowej i sądzie przysięgłych Pan chyba nie powinien był pisać, mimo atrakcyjnego tematu/2 [...]

Tak, oczywiście, sąd przysięgłych może się mylić, ale cóż z tego? Zdarza się, że przez pomyłkę zamiast głodnego otrzymuje wsparcie syty, jednakże cokolwiek by się o tym pisało, i tak do niczego się nie dojdzie, najwyżej ucierpią głodni. Czy z naszego punktu widzenia przysięgli mylą się, czy nie, musimy jednak przyznać, że każdy poszczególny wypadek rozpatrują z całą świadomością, że ich sumienie jest w rozterce; gdy kapitan prowadzi swój okręt przytomnie, wciąż obserwując mapę i kompas, a okręt mimo to ulega katastrofie, czyż nie słuszniej obciążyć winą nie kapitana, tylko jakieś inne czynniki, na przykład, przestarzałą mapę albo zmienione dno morza? Przecież sędziowie przysięgli muszą się liczyć z trzema okolicznościami; l. Oprócz obowiązujących ustaw, oprócz kodeksu i orzeczeń sądowych istnieje jeszcze prawo moralne, które zawsze wyprzedza kodeks i określa nasze uczynki właśnie wtenczas, gdy chcemy postępować zgodnie z sumieniem; [...] zatem i przysięgli mogą stanąć wobec konfliktu, bo niekiedy zdają sobie sprawę i czują, że sumienie ich nie zadowoli się istniejącymi ustawami, że w sprawie, o której decydują, są odcienie i zawiłości nie układające się w kodeksie karnym i że widocznie brak im jeszcze czegoś, aby zadecydować słusznie, toteż nie mając tego „czegoś", z konieczności wydają wyrok, któremu także czegoś brak; 2. Przysięgli wiedzą, że uniewinnienie nie jest darowaniem win, że uniewinnienie nie wybawi człowieka od Sądu Ostatecznego na tamtym świecie, od wyrzutów sumienia, od wyroku opinii publicznej; po prostu rozstrzygają sprawę o tyle, o ile jest to sprawa sądowa; [...] 3. Oskarżony staje przed sądem już wyczerpany po więzieniu i śledztwie, na procesie przeżywa męki, a więc nawet gdy go uniewinnią, bezkarnie nie opuszcza sali sądowej.

Mam rację czy nie, w każdym razie list już prawie skończony, a ja właściwie nic nie powiedziałem. [...]

Zmartwychwstanie" to niezwykła powieść. Bardzo mi się podoba, należy ją tylko przeczytać od razu, jednym haustem. Zakończenie jest nieciekawe i fałszywe, fałszywe od strony faktycznej.

283

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Jałta, 15 lutego 1900

Drogi Panie Aleksy, Pański felieton/1 w „Kurierze Niżegorodzkim" był dla mnie balsamem na rany. Jaki Pan zdolny! Ja nic nie umiem pisać, oprócz beletrystyki, a Pan i z dziennikarstwem radzi sobie znakomicie. Z początku myślałem, że felieton podoba mi się dlatego, że Pan mnie chwali, ale potem się okazało, że i Sriedin/2, i jego rodzina, i Jarcew — wszyscy są zachwyceni. A więc śmiało do publicystyki, szczęść Boże!

Czemu nie przysyłają mi ,,Fomy Gordiejewa"? Znam tylko fragmenty, ale trzeba przeczytać całość — od razu, jednym tchem, jak przeczytałem niedawno „Zmartwychwstanie". Cała ta powieść, z wyjątkiem stosunku Niechludowa do Katiuszy, dość mętnego i zmyślonego, uderza siłą i bogactwem, szerokim horyzontem a także nieszczerością człowieka, który boi się śmierci, nie chce się do tego przyznać i chwyta się tekstów ewangelicznych. [...]

,,Dwudziestu sześciu i jedna" to dobre opowiadanie, najlepsze ze wszystkiego, co się w ogóle ukazało w ,,Życiu", w tym dyletanckim czasopiśmie. Całe opowiadanie ma wyraźny koloryt lokalny, pachnie obwarzankami. [...]

Tak, teraz mam prawo podkreślać, że dobiłem do czterdziestki i już nie jestem młody. Byłem najmłodszym beletrystą, ale gdy zjawił się Pan, od razu zsolidniałem i nikt mnie już nie uważa za najmłodszego. [...l

284

Do W. Possego

Jałta, 29 lutego 1900

[...] ,,Foma Gordiejew" jest napisany monotonnie jak dysertacja. Wszystkie postacie mówią jednakowo i mają ten sam sposób myślenia. Nikt nie mówi po prostu, tylko z naciskiem; wszyscy mają jakąś ukryte myśl, czegoś nie dopowiadają, jakby coś wiedzieli w rzeczywistości nic nie wiedzą, to tylko taki facon de parler — mówić i nie dopowiadać do końca.

W „Fomie" są cudowne fragmenty. Z Gorkiego będzie kiedyś tęgie pisarzysko, o ile się nie znuży, nie zniechęci, nie rozpróżniaczy. [...]

285

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Jałta, 6 marca 1900

Drogi Panie Aleksy, Teatr Artystyczny od 10 do 15 kwietnia będzie grał w Sewastopolu, od 18 do 21 — w Jałcie. Zagra „Wujaszka Wanię", ..Mewę", „Samotnych" Hauptmanna i ,,Heddę Gabler" Ibsena. Niech pan koniecznie przyjedzie. Powinien Pan bliżej poznać ten teatr, przypatrzyć mu się, żeby potem napisać sztukę. A gdyby jeszcze pochodził Pan na próby, dopiero by się Pan wprawił. Nic nie daje takiego pojęcia o warunkach sceny, jak rwetes na próbach. [...]

286

Do M. Suchomlinowa

Jałta, 3 maja 1900

Wielce Szanowny Panie!

Otrzymałem wysłany przez Pana dyplom honorowego członka Akademii oraz spis wydawnictw Akademii, pragnę więc wyrazić moją szczerą wdzięczność. Również mam zaszczyt zaproponować, aby na honorowych członków powołano następujące osoby: Nikołaja Michajłowskiego, Piotra Boborykina, Włodzimierza Spasowicza, Aleksandra Ertla i Sergiusza Maksimowa. Przy niniejszym zwracam spis wydawnictw Akademii.

Zechce Pan przyjąć wyrazy mego najgłębszego szacunku i uznania.

Antoni Czechow

287

Do P. Jakubowicza (Mielszyna)

Jałta, 14 czerwca 1900

Szanowny Panie! Szczerze szanuję N. Michajłowskiego od chwili, gdy go poznałem, i zawdzięczam mu bardzo dużo, mimo to długo nie mogłem odpisać na Pański list/1. Po pierwsze, do l—15 października, ostatecznego jak Pan twierdzi terminu nadesłania rękopisów, chyba nie będę miał żadnej nowej rzeczy, ponieważ jestem zajęty i latem w ogóle piszę z trudem. Po drugie, od początku 1900 r. propozycję uczestniczenia w zbiorowych tomach otrzymuję po raz szósty, czyli że ma się ukazać sześć tomów zbiorowych... Wydaje mi się, że Michajłowski to człowiek zbyt zasłużony i wybitny, aby jubileusz jego czterdziestoletniej pracy można było ograniczyć do wydania księgi ku jego czci, księgi, która będzie się składać z utworów może nawet świetnych, ale przypadkowych, i która się nie rozejdzie, ponieważ tomy zbiorowe z małymi wyjątkami, na ogół rozchodzą się słabo, bardzo słabo. Gdybym był w Petersburgu, spróbowałbym zarazić Pana moją niechęcią do ksiąg pamiątkowych i almanachów, niechęcią usprawiedliwioną, ponieważ pisałem do bardzo wielu almanachów, niemal do dwudziestu, czyli przeciętnie po jednym na każdy rok mojej pracy literackiej. Nie wiem, może mój pogląd jest przeżytkiem albo wynikiem zmęczenia, ale zbiorowy tom, nawet jeśli będzie świetnie zredagowany i rozejdzie się szybko, nie wydaje mi się rzeczą wystarczającą. Gdyby to zależało ode mnie, ogłosiłbym konkurs na książkę o twórczości Michajłowskiego, książkę bardzo przydatną i pożyteczną, którą wydałbym z namysłem, bez pośpiechu, wydałbym bibliografię jego utworów i artykułów o nim, dołączyłbym jego najlepszy portret. [...]

288

Do O. Knipper

Jałta, 5 września 1900

Najmilsza moja, aniele, nie piszę do Ciebie, ale nie gniewaj się i miej wyrozumiałość dla ułomności ludzkich.

Cały czas siedziałem nad sztuką, co prawda więcej myślałem, niż pisałem, ale zdawało mi się, że jestem bardzo zajęty i że nie mam czasu na listy. Sztukę, owszem, piszę, ale bez pośpiechu, możliwe, że przed wyjazdem do Moskwy jeszcze jej nie skończę; bardzo dużo postaci, tłok, boję się, że wszystko będzie niejasne czy blade, i dlatego, moim zdaniem, najlepiej to odłożyć do następnego sezonu. Nawiasem mówiąc, tylko „Iwanowa" wystawiłem u Korsza natychmiast po napisaniu, bo inne sztuki leżały u mnie długo, oczekując Niemirowicza, miałem więc dość czasu na poprawki. (...]

289

Do O. Knipper

Jałta. 15 września 1900

[...] Dowiedziałem się z gazet, że spektakle zaczną się u Was 20 września i że podobno Gorki napisał sztukę. Pamiętaj, koniecznie musisz mi opowiedzieć w liście, jak się wam udała „Śnieżka"/1 i jaka jest sztuka Gorkiego, jeżeli ją istotnie napisał. Dla tego człowieka mam prawdziwą sympatię, toteż wszystko, co prasa pisze o nim, nawet głupie drobiazgi, interesuje mnie i cieszy. Co do mojej sztuki, wcześniej czy później będzie napisana — we wrześniu, październiku, nawet w listopadzie, ale czy się ją zdecyduję wystawić w tym sezonie, to jeszcze pytanie, moja kochana babuleńko. Nie zdecyduję się, bo po pierwsze, sztuka może się okazać niedopracowana — niech poleży na biurku — a po drugie, muszę być na próbach, muszę! Cztery odpowiedzialne kobiece role, cztery młode inteligentki — tego nie mogę pozostawić Aleksiejewowi przy całym moim szacunku dla jego talentu i zrozumienia. Trzeba, żebym choć zerknął na próby. [...]

290

Do O. Knipper

Jałta, 27 września 190

Olu moja milusia, aktoreczko kochana, skąd ten ton, ten żałosny, kwaśny humorek?/1 Czyżbym naprawdę aż tak zawinił? No to wybacz, moja miła i zacna, nie gniewaj się, nie jestem tak winny, jak podpowiada Ci Twoja imaginacja. Dotychczas nie wybrałem się do Moskwy, bo byłem niezdrów/2, innych powodów nie ma, zapewniam Cię słowem honoru, kochana. Słowem honoru! Nie ufasz mi? [...]

Piszesz: ,,przecież masz czułe, kochające serce — czemu więc starasz się być oschły?" Kiedyż to byłem oschły? W czym, właściwie, przejawiła się ta moja oschłość? Moje serce zawsze kochało Cię i było dla Ciebie czułe i nigdy nie ukrywałem tego, nigdy przenigdy, a tę moją oschłość wyssałaś z palca.

Sądząc z twego listu, pragniesz jakiegoś wyjaśnienia stosunków, czekasz na jakąś długą rozmowę — z poważnymi minami, z poważnymi skutkami; ja zaś nie wiem, co mam Ci powiedzieć ponad to, co mówiłem już 10 000 razy i co będę prawdopodobnie powtarzał jeszcze długo, czyli że Cię kocham — i tyle. Jeżeli teraz nie jesteśmy razem, dzieje się to nie z mojej winy, ani z Twojej, tylko tego diabła, który zaszczepił mi bakcyla, a tobie — miłość do sztuki. [...]

291

Do O. Knipper

Jałta, 28 września 1900

(...] Dziś przeczytałem pierwsze recenzje o „Śnieżce" — podoba się tylko z początku, ale potem nuży jak zabawa. Jestem zdania, że wasz teatr powinien grać wyłącznie sztuki współczesne, wyłącznie. Powinniście się zajmować dzisiejszym życiem, tym, którym żyje inteligencja i którego nie ukazują inne teatry, ponieważ kompletnie brak im kultury, a poniekąd i talentów. [...]

Ach, jaką rolę dostaniesz w „Trzech siostrach"! Jaką rolę! Jeżeli dasz dziesięć rubli, rola będzie Twoja, jeżeli nie, dostanie ją inna aktorka. W tym sezonie nie dam „Trzech sióstr", niech sztuka poleży trochę, niech skruszeje albo, jak mówią gospodynie o cieście, niech podejdzie. [...]

1901

292

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)

Nicea, 2 stycznia 1901

[...] Co do sztuki „Trzy siostry", to na wieczorze u hrabiny nie powinna być czytana, w żadnym wypadku/1. Na miły Bóg, błagam Pana, niech Pan nie czyta w żadnym wypadku, żeby nie wiem co, bo naprawdę byłbym zmartwiony.

IV akt wysłałem już dawno, jeszcze przed Bożym Narodzeniem, na ręce Niemirowicza. Wprowadziłem sporo poprawek. Pisze Pan, że w III akcie Natasza, snując się w nocy po domu, gasi światło i szuka złodziejów pod meblami. Ale wydaje mi się, że będzie lepiej, jeżeli Natasza przejdzie przez scenę po linii prostej, na nic i na nikogo nie patrząc, ze świecą w ręku, a la lady Macbeth — to krótsze i groźniejsze. [...]

293

Do O.Knipper

Nicea, 2 stycznia 1901

[...] Opisz mi choć jedną próbę „Trzech sióstr". Czy nie trzeba czegoś dodać albo ująć? Czy dobrze grasz, mój skarbie? Oj, uważaj! Nie rób smutnej miny w żadnym akcie. Gniewną, owszem, ale nie smutną!. Ludzie, którzy od dawna kryją w sercu jakąś zgryzotę i już się z nią oswoili, tacy ludzie tylko gwiżdżą po cichu i często się zamyślają. Ty również zamyślaj się często na scenie w czasie rozmowy. Rozumiesz? [...]

294

Do J. Tichomirowa

Nicea, 14 stycznia 1901

[...] Odpowiadam na Pańskie pytania:

1. Irina nie wie, że Tuzenbach idzie na pojedynek, ale się domyśla, że wczoraj stało się coś złego, coś, co może mieć ważne i jak najgorsze następstwa. A gdy kobieta czegoś się domyśla, to mówi: ,,Wiedziałam, wiedziałam".

2. Czebutykin śpiewa tylko słowa: ,,To ci orzech, to ci orzech, twardy orzech do zgryzienia..." Są to słowa z operetki, którą grano kiedyś w „Ermitażu". Tytułu nie pamiętam. [...] Czebutykin nic więcej nie powinien śpiewać, bo inaczej jego zejście ze sceny będzie się zanadto przedłużało.

3. Solony istotnie sądzi, że jest podobny do Lermontowa; ale oczywiście nie jest podobny — sama myśl o tym śmiechu warta... Charakteryzacja powinna być pod Lermontowa. Podobieństwo do Lermontowa ogromne, ale tylko w mniemaniu Solonego. [...]

295

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)

Nicea, 15 stycznia 1901

Drogi Panie, serdeczne dzięki za list. Oczywiście, ma Pan zupełną słuszność, zwłok Tuzenbacha w ogóle nie należy pokazywać; czułem to w trakcie pisania i, o ile Pan pamięta, mówiłem Panu o tym. Że finał przypomni „Wujaszka Wanię", to nic nie szkodzi. Przecież ,,Wujaszek Wania" także jest moją sztuką, nie cudzą, a gdy w jakimś utworze autor przypomina samego siebie, to, jak ludzie twierdzą, jest w porządku. Słów: ,,To ci orzech, twardy orzech do zgryzienia..." Czebutykin nie mówi, tylko śpiewa. To z operetki, ale nie pamiętam, z jakiej, choćby mnie kto zabił. [...]

296

Do O. Knipper

Nicea, 20 stycznia 1901

[...] No, jak tam ,,Trzy siostry"? Sądząc z listów wszyscy robicie niestworzone głupstwa. W III akcie hałas... Dlaczego? Hałas słychać z daleka, za sceną, hałas przytłumiony, niewyraźny, a na scenie wszyscy są zmęczeni, prawie śpią... Jeżeli zepsujecie III akt, cała sztuka będzie diabła warta, a mnie na stare lata wygwiżdżą. Aleksiejew w listach bardzo Cię chwali, Wiszniewski też. Ja, choć nie widziałem, ale także chwalę. Wierszynin mówi ,,tram-tam-tam" w formie pytania, a Ty — w formie odpowiedzi i to Ci się wydaje tak świetnym dowcipem, że mówisz ,,tram-tam z uśmieszkiem... Powiesz „tram-tam" i roześmiejesz się, ale niegłośno, tylko po cichutku, ledwo, ledwo. I wtedy nie powinnaś mieć takiego wyrazu twarzy, jak w ,,Wujaszku Wani", lecz żywszy, młodszy. Pamiętaj, że jesteś śmieszka i złośnica. No, po Tobie wiele się spodziewam, mój skarbie, Tyś dobra aktorka,

A mówiłem przecież, że przez scenę nie trzeba przenosić zabitego Tuzenbacha, ale Aleksiejew upierał siei. że bez trupa absolutnie nie można. Pisałem mu, żeby trupa nie przenoszono, nie wiem tylko, czy dostał mój list. [...]

297

Do O. Knipper

Nicea, 21 stycznia 1901

Miła moja, skrucha Maszy w III akcie to nie żadna skrucha, tylko szczere wyznanie. Graj nerwowo, ale nie po desperacku, nie krzycz, uśmiechaj się choć chwilami, przede wszystkim graj tak, żeby się czuło znużenie nocy. I żeby się czuło, że jesteś mądrzejsza od Twoich sióstr, przynajmniej uważasz się za mądrzejszą. Co do „tram-tam-tam", rób, jak chcesz. Rozumu Ci nie brak. [...]

Piszę, oczywiście, że piszę, ale bez najmniejszej chęci. Wypompowały mnie, zdaje się, „Trzy siostry" albo po prostu mam dość pisania, starzeję się. Nie wiem. Gdybym mógł pięć lat nie pisać, pięć lat podróżować, a potem wrócić i zasiąść do roboty. [...]

298

Do O. Knipper

Nicea, 24 stycznia 1901

[...] Mam od Ciebie wiadomość, że w III akcie prowadzicie Irinę pod ręce... Po co? Czy to pasuje do Twojego nastroju? Tyś w ogóle nie powinna ruszyć się z kanapy. I czy Irina sama nie dojdzie? Cóż to za pomysły? [...]

299

Do M. Czechowa

Jałta. 22 lutego 1901

[—] „Nowe Czasy" dziś mają bardzo złą opinię, współpracownikami są wyłącznie ludzie syci i zadowoleni (oprócz Aleksandra, który nic nie widzi). Suworin to człowiek załgany, okropnie załgany, zwłaszcza w tak zwanych chwilach szczerości — właściwie może nawet mówi w dobrej wierze, ale nie sposób ręczyć, czy za pół godziny nie zrobi czegoś akurat na odwrót. [...]

300

Do N. Kondakowa

Jałta, 2 marca 1901

[...] Tak, siły ludu są nieprzebrane i różnorodne, ale i te siły nie wskrzeszą rzeczy umarłych. Malowanie ikon nazywa Pan rzemiosłem artystycznym, jako rzemiosło jest ono produkcją chałupniczą; powoli, stopniowo przejmuje je fabryka Jacquot i Bonackera i jeżeli się tę fabrykę zamknie, przyjdą nowi fabrykanci, którzy będą produkowali ikony na deskach, według kanonu, ale Hołuj i Palech już się nie odrodzą. Malowanie ikon kwitło i rozwijało się, póki było sztuką, nie rzemiosłem, i gdy uprawiali je ludzie utalentowani; ale kiedy w Rosji powstało „malarstwo", kiedy zaczęto szkolić artystów i nadawać im herby szlacheckie — wówczas pojawili się tacy malarze, jak Wasniecow i Iwanow, a w Hołuju i Palechu zostali tylko rzemieślnicy i sztuka ikonograficzna zmieniła się w rzemiosło. [...]

Henszla" nie widziałem i nie czytałem, więc nie mam pojęcia, co to za dramat. Ale podoba mi się Hauptmann, uważam go za wybitnego dramaturga. [...]

301

Do O.Knipper

Jałta, 16 marca 1901

[...] Zdrowie moje staje się, widać, zupełnie starcze, tak, że nawiasem mówiąc, w mojej osobie dostaniesz nie tyle małżonka, co dziadziusia. [(..] Literaturę już całkiem porzuciłem, a kiedy się pobierzemy, każę Ci, żebyś porzuciła teatr i będziemy sobie żyć jak plantatorzy. Nie chcesz? No dobrze, pograj jeszcze z pięć latek, a potem zobaczymy. [...]

Pisz do mnie, duszko moja kochana, Twoje listy sprawiają mi radość. Zdradzasz mnie, bo, jak piszesz, jesteś człowiekiem i kobietą — niech będzie, zdradzaj, tylko pozostań takim dobrym i zacnym człowiekiem jak teraz. Staruszek jestem, nie można mnie nie zdradzać, rozumiem to bardzo dobrze, i jeżeli kiedyś sam zdradzę Ciebie niechcący, darujesz mi chyba tę winę, bo zrozumiesz, że w starym piecu diabeł pali. Prawda?

Widujesz Awiłową? Zaprzyjaźniłaś się z Czuminą/l? Pewnie w ukryciu zaczęłaś już sama pisywać opowiadania i powieści. Jeżeli się dowiem — żegnaj mi, rozwiodę się. [...]

Ściskam Cię, niewierna, sto razy i całuję mocno. Pisz, pisz, radości moja, bo inaczej, kiedy się pobierzemy, będę Cię bił.

Twój starzec Ant.

302

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Jałta, 18 marca 1901

Drogi Panie Aleksy, gdzie Pan się podział? Od dawna już czekam na list od Pana, na list jak najdłuższy i wciąż nie mogę się doczekać. Pańskie ,,Troje" czytam z wielką przyjemnością — proszę sobie to zanotować: z ogromną przyjemnością. [...]

Słyszałem, że w Petersburgu i potem w Moskwie było Panu niewesoło. Proszę więc napisać: o co chodzi '? Wiem mało, tyle co nic, jak przystoi Rosjaninowi, który mieszka w Tatarii; dużo jednak przeczuwam. [...]

303

Do A. Fiodorowa

Jałta, 25 marca 1901

Drogi Panie Aleksandrze, książkę sam dostałem niedawno, a sztukę dawno znam, lecz nie napisałem do Pana pomimo obietnicy, bo ciągle odkładałem i marudziłem: w nieróbstwie żywot swój pędzę...

Wracając do sztuki, bardzo mi się ona podoba i myślę, że będzie miała znaczne powodzenie. Talentu Panu nie brak, to już nie powinno ulegać żadnej wątpliwości. Należałoby się spotkać i porozmawiać, bo w liście wszystkiego się nie napisze i nie wyłoży swojego zdania pokrótce. Może się więc zobaczymy chociaż jesienią w Moskwie czy Petersburgu, wtedy porozmawiamy obszernie. Na razie wskażę dwa punkty:

l. Postacie są nienowe; widać nie wysilił się Pan na oryginalność, na przykład niańka. 2. Wyczuwa się wyraźną skłonność do efektów, efekt wyprzedza myśl i chwilami się zdaje, że najprzód autor wymyślił efekty, a wokół nich dopiero potem zaczął stopniowo lepić sztukę. Punkt pierwszy, jak sądzę, jest wynikiem pośpiechu, drugi z czasem sam z wolna wygaśnie. Ale dość, w liście wszystkiego nie powiem, nie zmieści się to wszystko, co chciałbym powiedzieć. Poczekajmy do jesieni.

Pozdrowienia dla Italii najmilszej. Jeżeli jedzie Pan za granicę pierwszy raz, to już wkrótce coś pociągnie Pana z powrotem do domu, ale radzę nie zważać na tęsknotę za ojczyzną i zmusić się do gromadzenia wrażeń, żeby potem starczyło wspomnień na całą zimę. Włochy to niezwykle przyjemny kraj.

Niech Pan pozdrowi ode mnie żonę i synka. Szczęśliwej podróży! Mocno ściskam dłoń.

Pański A. Czechow.

304

Do O. Knipper

Jałta, 26 kwietnia 1901

[...] Jeżeli dasz mi słowo honoru, że żywa dusza w Moskwie nie dowie się o naszym ślubie, póki się nie odbędzie — ożenię się z Tobą choćby tego samego dnia, kiedy przyjadę. Nie wiem czemu, ale okropnie lękam się ceremonii ślubnej i składania życzeń, i szampana, który należy trzymać w ręku z jakimś zgoła nie określonym uśmiechem. Dobrze byłoby z cerkwi machnąć się nie do domu, tylko wprost do Zwienigorodu. [...]

U mnie wszystko w porządku, oprócz jednego drobiazgu — zdrowia.

Gorkiego nie wysłano, ale aresztowano; trzymają go w Niżnim. Posse też jest. aresztowany.

Ściskam Cię, Olu.

Twój Antoine

305

Do M. Czechowej

Ahsionowo, 4 czerwca 1901

Kochana Maszo, wczoraj otrzymałem z Moskwy przesłany tu list, w którym radzisz mi, żebym się nie żenił/1. Nie wiem, popełniłem błąd, czy nie, ale ożeniłem się głównie z tych względów, że: po pierwsze, przekroczyłem już czterdziestkę, po drugie, Olga ma bardzo zacną rodzinę, i po trzecie, gdyby zaszła konieczność rozejścia się, mogę to uczynić bez żadnych skrupułów, tak jak bym wcale nie był żonaty; przecież ona jest człowiekiem samodzielnym i sama zarabia na życie. Jest poza tym jeszcze jeden ważny wzgląd, że ten ożenek w niczym nie zmieni trybu życia mojego i tych, którzy byli i są ze mną związani. Wszystko, absolutnie wszystko zostanie, jak było, i w Jałcie będę nadal mieszkał sam/2.

Twój zamiar przyjazdu tu, do guberni Ufimskiej, ucieszył mnie bardzo. Gdybyś naprawdę zdecydowała się i przyjechała, byłoby wprost cudownie. Przyjeżdżaj w pierwszych dniach lipca: pobędziemy razem, popijając kumys, a potem ruszymy Wołgą do Noworosyjska, stamtąd do Jałty. Jechać najlepiej przez Moskwę, Niżnij i Samarę. Jest to dalej, ale ostatecznie jednak podróż trwa krócej o jakieś dwa dni, a może nawet trzy. Kiedy powiedziałem Knipszyc, że przyjedziesz, bardzo się ucieszyła. Dziś nie ma jej, wyjechała po zakupy do Ufy. Tu jest nudnawo, ale kumys smaczny, klimat gorący i karmią nieźle, W tych dniach pojedziemy na ryby. [...]

No, bądź zdrowa i spokojna. Pisz częściej, proszę Cię.

Twój Antoni

306

Do L. Awiłowej

Bez daty. Jesień roku 1901

Pięknie, bardzo pięknie się kłaniam i dziękuję za list/1. Pani chce wiedzieć, czy jestem szczęśliwy? Przede wszystkim jestem chory. A teraz wiem, że jestem nawet bardzo chory. Tyle Pani powiem. Powtarzam, jestem bardzo wdzięczny za list. Bardzo.

Pani pisze o pachnącej rosie, a ja powiem, że pachnąca i promienista rosa jest tylko na pięknych, pachnących kwiatach.

Zawsze pragnąłem, żeby Pani była szczęśliwa i gdybym mógł uczynić coś dla Jej szczęścia, zrobiłbym to z wielką radością. Ale nie mogłem.

A co to jest szczęście? Któż to wie? W każdym razie ja osobiście, gdy wspominam swoje życie, bardzo wyraźnie uprzytamniam sobie, że byłem szczęśliwy właśnie w tych chwilach, kiedy, jak mi się wówczas zdawało, najwięcej cierpiałem. Za młodu byłem pełen radości życia — to co innego.

Więc, jeszcze raz dziękuję i łączę najlepsze życzenia.

Alochin

307

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Moskwa, 24 września 1901

[...] Kochasiu, czas już skończyć tę sztukę/1. Czuje Pan, że się nie udała, ale niech Pan nie wierzy temu uczuciu, bo jest zawodne. Sztuka zazwyczaj nie podoba się autorowi, póki ją pisze, potem zresztą też się nie podoba, niech więc ją ocenią inni. Proszę jej nikomu, ale to nikomu, nie dawać do czytania, tylko od razu wysłać Niemirowiczowi do Moskwy albo wprost do mnie, a ja przekażę ją Teatrowi Artystycznemu. Jeżeli coś będzie nie tak, zawsze można zmienić na próbach, nawet przed samą premierą. [...]

308

Do L. Sriedina

Moskwa, 24 września 1901

[...] „Dzika kaczka" na scenie Teatru Artystycznego całkowicie zawiodła. Słabe, rozwlekłe, nudne. Za to ,,Trzy siostry" zagrane znakomicie, świetnie, dużo lepiej, niż były napisane. Trochę podreżyserowałem, temu i owemu udzieliłem autorskiej porady, i teraz podobno sztuka idzie lepiej niż w ubiegłym sezonie. [...]

309

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Moskwa, 22 października 1901

Drogi Panie Aleksy, już przed kilku dniami przeczytałem Pańską sztukę/1, ale nie pisałem do Pana, ponieważ nie mogłem zdobyć czwartego aktu, wciąż czekałem — i nie doczekałem się. Znam więc tylko trzy akty, ale tego chyba dość, żeby wyrobić sobie zdanie o sztuce. Jak przypuszczałem, jest bardzo dobra, napisana po gorkowsku, oryginalna, bardzo ciekawa i gdybym miał zacząć od wytykania wad, to na razie zauważyłem tylko jedną, nie do naprawienia — jak rude włosy u rudzielca; konserwatyzm formy. Nowym, oryginalnym ludziom każe Pan śpiewać z podniszczonych nut: cztery akty, postacie wciąż prawią morały, czuje się lęk przed dłużyznami itd., itd. Ale to wszystko nie jest ważne, to wszystko, można powiedzieć, ginie wśród zalet sztuki. Pierczychin — jak żywy! Jego córka — po prostu czarująca, Tatiana i Piotr również, ich matka to wspaniała staruszka. Główna postać, Nił, zarysowany jest mocno, nadzwyczaj ciekawie. Słowem sztuka porwie od pierwszego aktu. Ale niech Pan, broń Boże, nie daje roli Pierczychina nikomu oprócz Artioma/2, a Niła niech koniecznie zagra Aleksiejew-Stanisławski. Te dwie postacie zrobią właśnie to, co trzeba. Piotra niech gra Meyerhold. Tylko rolę Niła, cudowną rolę, należy zrobić dwukrotnie, trzykrotnie dłuższą, trzeba zakończyć nią sztukę, ustawić ją jako najważniejszą. Ale niech Pan nie przeciwstawia Niła Piotrowi i Tatianie, bo on swoją drogą, a oni swoją — to wszystko znakomici, cudowni ludzie, każdy na własną modłę. Kiedy Nił stara się wydać kimś lepszym niż Piotr i Tatiana i mówi o sobie, że jest zuch, wówczas zatraca się pewna cecha, tak charakterystyczna dla naszych lepszych robotników, cecha skromności. Nił chwali się, kłóci, ale przecież i bez tego widać, co to za człowiek. Niech będzie wesół, niech dokazuje, choćby przez wszystkie cztery akty, niech dużo je po robocie — nawet tego już wystarczy, żeby urzekł publiczność. Piotr, jak już powiedziałem, jest udany. Może Pan nawet nie wie, jak udany. Tatiana również jest zakończoną postacią, trzeba tylko — po pierwsze, żeby istotnie była nauczycielką, żeby uczyła dzieci, wracała ze szkoły z podręcznikami i zeszytami, a po drugie, żeby już w I czy II akcie napomykano o tym, że usiłowała się otruć; wtedy, przy tej aluzji, otrucie w III akcie nie wyda się niespodzianką i będzie na miejscu. Cietrzew mówi za dużo, takich ludzi należy pokazywać tylko od czasu do czasu, przelotnie, bo są wszędzie epizodami — i w życiu, i na scenie. Helenę radzę posadzić przy obiedzie w I akcie razem ze wszystkimi, niech sobie siedzi i żartuje, bo ją za mało widać, za mało wyraźna. Rozmowa Heleny z Piotrem jest nieco za ostra; to na scenie będzie zbyt zaakcentowane. Niech Pan pokaże Helenę jako kobietę namiętną, jeżeli nawet nie zakochaną, to kochliwą.

Do prób jeszcze dużo czasu, zdąży Pan dziesięć razy skorygować swój tekst. Jaka szkoda, że wyjeżdżam. Chodziłbym na próby Pańskiej sztuki i informował Pana o wszystkim, co trzeba. [...]

310

Do A. Fiodorowa

Jałta, 3 listopada 1901

Drogi Panie Aleksandrze, przeczytałem Pana sztukę i chcę napisać, co o niej myślę; zresztą czuję się w obowiązku uprzedzić Pana, że tu nie chodzi o moje doświadczenie, którego nie mam albo mam bardzo niewiele, tylko po prostu o garść wrażeń. Przede wszystkim wydaje mi się, że w sztuce brak jakiejś centralnej męskiej postaci. Wciąż się oczekuje, że zaraz przyjdzie mężczyzna i powie coś bardzo ważnego — ale nie ma go. Zieleńcow jest całkiem nijaki, w ogóle bez kształtu, a Roman ledwo tknięty i dla aktora nieciekawy. Wołodia, owszem, dobry, tylko należałoby mu dodać jeszcze więcej ciepła; trzeba, żeby on — teraz czy kiedykolwiek przedtem — istotnie zajmował się mechaniką i żeby zwroty „wypuszczono parę", „koła zaczną pracować" itd. nie wydawały się pustymi ozdobnikami, tylko były jakoś uzasadnione. Nie należy wprowadzać dzieci, o nich, gdy trzeba, wystarczy wspomnieć w dialogu. Teraz przejdźmy do pań. Olga Bagrowa bardzo udana. To rola dla bardzo dobrej aktorki. Tylko niech ona mniej mówi; ją czuje się od razu, od pierwszego słowa, a byłaby wprost świetna, gdyby ją Pan w III czy IV akcie doprowadził do wybuchu, gdyby wybuchła na chwilę - a potem znów cisza. Powtarzam, to cudowna rola. Natasza mówi bardzo dużo, ciągle w tym samym stylu, więc nuży szybko. Trzeba ją pokazać szerzej, wielostronniej. Resztę postaci już się nieraz widziało, ujęte szablonowo. Co jeszcze? Szpaki przylatują pod koniec marca, kiedy jeszcze leży śnieg. Strzał w finale sztuki budzi w czytelniku podejrzenie, że ktoś się zastrzelił, może Roman? Wszystkie postacie mówią tym samym językiem (z wyjątkiem Olgi), nawet ,,to zabawne" Romana nie ratuje sytuacji. Są zbędne słowa, które nie pasują do sztuki, na przykład: ,,Przecież ty wiesz, że tu nie wolno palić". Ostrożniej z tym ,,że" w utworach teatralnych. Itd., itd. Widzi Pan, ile napisałem. Ale sztuka ma ładny Fiodorowowski ton, czyta się lekko, zobaczyłbym ją chętnie na scenie.

Rękopis odsyłam Panu z powrotem, ponieważ w Teatrze Artystycznym próby będą trwały do końca stycznia, więc Pańskiej rzeczy i tak nikt nie przeczyta (w próbach są sztuki Niemirowicza i Gorkiego). A tymczasem do stycznia niech Pan wymyśli jakąś główną męską rolę, jakiegoś ciekawszego mężczyznę dużego formatu; a strzał niech będzie nie za sceną, tylko na scenie, i to nie w IV akcie, lecz w III... [...]

311

Do O. Knipper

Jałta, 9 listopada 1901

[…] Czy Roksanowa znów grała w ,,Mewie"? Przecież sztukę zdjęto z afisza aż do znalezienia innej aktorki, a teraz raptem znów Roksanowa. To świństwo. W nadesłanym repertuarze przeczytałem również, że przygotowujecie ,,Iwanowa". Moim zdaniem, to wysiłek zbyteczny, który pójdzie na marne. Sztuka zrobi u was klapę, bo widzów nie zainteresuje i nie rozrusza/l. [...]

312

Do O. Knipper

Jałta, 7 grudnia 1901

[...] Leonida Andrzejewa/1 czytałem już w Moskwie, czytałem go też w powrotnej drodze do Jałty. Tak, to dobry pisarz; gdyby pisał częściej, miałby większe powodzenie. Brak mu szczerości, brak prostoty i dlatego trudno się z nim oswoić...

313

Do O. Knipper

Jałta, 13 grudnia 1901

[...] Przeczytałem ostatni akt ,,Mieszczan". Przeczytałem i nie zrozumiałem. Dwa razy roześmiałem się, bo było śmieszne. Podobał mi się finał, chociaż nie jest to finał ostatniego aktu, tylko pierwszego czy drugiego. A ostatni należałoby zakończyć inaczej. [...

314

Do W. Mirolubowa

Jałta, 17 grudnia 1901

[...] Przeczytałem w ,,Nowych Czasach" artykuł policjanta Rozanowa i dowiedziałem się między innymi o Pańskiej nowej działalności/1. Gdyby Pan wiedział, kochany mój, jak się zmartwiłem! Wydaje mi się, że Pan powinien wyjechać z Petersburga, i to zaraz - do Nerwi czy do Jałty, ale koniecznie wyjechać. Pan, dobry, szczery człowiek, co Pan może mieć wspólnego z Rozanowem, z pompatycznym spryciarzem ojcem Sergiuszem albo wreszcie ze zblazowanym Mereżkowskim? Dużo chciałbym na ten temat napisać, ale chyba się powstrzymam, tym bardziej że dziś listy są przeważnie czytane niekoniecznie przez tych, do których się je adresuje. [...]

1902

315

Do O. Knipper

Jałta, 5 stycznia 1902

[...] Wydaje mi się, że wy, aktorzy, nie rozumiecie „Mieszczan". Łużski nie powinien grać Niła; to rola najważniejsza, heroiczna, właśnie na miarę talentu Stanisławskiego. A Cietrzew to rola, z której trudno zrobić coś na cztery akty. We wszystkich aktach Cietrzew jest wciąż jednakowy i mówi wciąż to samo, w dodatku nie jest żywą postacią, tylko zmyśloną. [...]

316

Do I. Leontiewa (Szczegłowa)

Jałta, 12 stycznia 1902

[...] Jakże często myślę o Panu, drogi Jean, i jak bym chciał, żeby Pan napisał komedię! Komedię zabawną, nie kąśliwą, wesołą, inteligentną — napisze ją Pan jeszcze, tego jestem pewien! Dziś przeczytałem w jednej z gazet, że ,,W górach Kaukazu"/1 to komedia Gniedicza/2, ale ja pamiętam, czyja to rzecz, doskonale pamiętam i bardzo cenię jej autora. Pan, jak widać z listu, przejmuje się p. Burieninem i S-ką, ale po co, po co Pan się ich trzyma, dlaczego uzależnia Pan od nich swoją sytuację, dlaczego nie odsunie się od nich, skoro gardzi/3? Kochany Jean, niech Pan nie robi krzywdy sobie i nie marnuje swoich zdolności, które bądź co bądź są darem Boga, niech Pan się usamodzielni, wyzwoli! [...]

317

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)

Jałta, 20 stycznia 1902

[...] Kiedy czytałem ,,Mieszczan", rola Niła wydała mi się najważniejsza. To nie chłop, nie rzemieślnik, to nowy człowiek; robotnik, który stał się inteligentem. W sztuce jest niedorysowany, ale, jak sądzę, dorysować go do końca to nietrudna i niedługa sprawa, szkoda tylko, wielka szkoda, że Gorki nie ma możliwości oglądania prób. [...]

318

Do O. Knipper

Jałta, 20 stycznia 1902

[...] Jakaś Ty głupia, moje złotko, jakaś durna! Czemu się mażesz, o co? Piszesz, że wszystko jest dęte, że jesteś kompletne zero, że ja już mam dość Twoich listów, że czujesz z przerażeniem, jak się kurczy Twoje życie itd., itd. Głupia.

Nie pisałem Ci o tej zamierzonej sztuce nie dlatego, że brak mi wiary w Ciebie, jak twierdzisz, ale dlatego, że brak mi jeszcze wiary w tę sztukę. Dopiero zaświtała mi w głowie jak pierwszy brzask, jeszcze sam nie wiem, jaka ma być, co z niej wyjdzie, bo zmienia się z dnia na dzień. Gdybyśmy się zobaczyli, opowiedziałbym Ci o niej, ale pisać nie mogę, bo nie napiszę nic dorzecznego, chyba furę głupstw, aż sam się zniechęcę do tematu. [...]

Właśnie Gorki też się chce zabrać do nowej sztuki, o domu noclegowym, chociaż mu radzę, żeby zaczekał , rok czy dwa, żeby się nie spieszył. Pisarz musi pisać dużo, ale nie powinien się spieszyć. Czy nie tak, moja małżonko? [...]

319

Do N. Tieleszowa

Jałta, 20 stycznia 1902

[...] Wydanie, o którym Pan pisze/1, to piękny, ciekawy pomysł, życzę Panu pełnego sukcesu i zazdroszczę. Ale czy dobrze, że w książce będzie taka mieszanina, jak w almanachu? Zresztą i tak rozejdzie się szybko. Nawiasem mówiąc, w ,,Nowym Przeglądzie Literatury Obcej" drukują teraz ,,Fausta" w prozaicznym przekładzie Weinberga; przekład cudowny. Mógłby Pan również zamówić wierne przekłady prozą i to znakomite przekłady ,,Hamleta", „Otella" itd., i wydać także po 20 kopiejek. [...]

320

Do A. Kuprina

Jałta, 22 stycznia 1902

Drogi Panie Aleksandrze, niniejszym mam zaszczyt zawiadomić, że Pańskie opowiadanie ,,W cyrku" czytał Tołstoj i że mu się bardzo podobało. Niech Pan będzie łaskaw przesłać mu swoją książkę pod adresem: Koreiz, gubernia Taurydzka, a w spisie rzeczy niech Pan podkreśli te opowiadania, które uważa Pan za najlepsze, żeby zaczął od nich. Albo niech Pan wyśle książkę do mnie, a ja sam ją doręczę Tołstojowi.[...]

321

Do O. Knipper

Jałta, 31 stycznia 1902

[...} Jesteś zachwycona sztuką Ł./1, ale przecież to utwór dyletanta, napisany klasycznym uroczystym stylem, bo autor nie umie pisać w sposób prosty, na tematy rosyjskie. Ten Ł., zdaje się, pisze już od dawna i gdybym dobrze poszukał, znalazłbym u siebie jego listy. ,,Jesienią" Bunina/2 zrobione jest ciężką, skrępowaną ręką, w każdym razie ,,W cyrku" Kuprina daleko lepsze. ,,W cyrku" to swobodna, naiwna, pełna talentu rzecz, w dodatku napisana przez niewątpliwego znawcę. [...]

322

Do O. Knipper

Jałta, 2 lutego 1902

[…] Boborykin, który był w waszym teatrze, naurągał mi w ,,Wieściach z Europy" za „Trzy siostry". W jego powieści moją sztukę gromi profesor Griaziew, czyli Timiriaziew, człowiek, którego ja, notabene, bardzo szanuję i lubię. [...]

323

Do M. Aleksiejewej (Liliny)

Jałta, 3 lutego 1902

[...] Co do Gorkiego, to czuje się nieźle, jest rześki, tylko nudzi się, zamierza więc zacząć nową sztukę, do której już ma temat. O ile się orientuję, za pięć lat będzie pisał pierwszorzędne sztuki, na razie ciągle jeszcze jakby szuka. [...]

324

Do O. Knipper

Jałta. 9 lutego 1902

(...] Dlaczego w sztuce Gorkiego mówicie z niżegorodzkim akcentem?/1 Czyście powariowali?!! To podobny nonsens, jak pomysł Darskiego, który grając Shylocka mówił z żydowskim akcentem. W „Mieszczanach" wszyscy mówią tak jak Ty i ja. [...]

325

Do O. Knipper

Jałta, 13 lutego 1902

[...] Czytam Turgeniewa. Po tym pisarzu zostanie ósma lub dziesiąta część tego, co napisał, a cała reszta za 25—30 lat pójdzie do archiwum. [...]

Po co, po co Sawwa Morozow/1 wpuszcza do domu arystokratów? Owszem, najedzą się, ale ledwie wyjdą za drzwi, zaczynają kpić z niego jak z Jakuta. Ja bym tych bydlaków kijem wypędził. [...]

326

Do O. Knipper

Jałta, 16 marca 1902

[...] Sztuki nie piszę, nie chce mi się, teraz rozpleniło się tylu dramatopisarzy, że to zajęcie staje się nudne, pospolite. Przede wszystkim powinniście wystawić ,,Rewizora": Stanisławski jako Horodniczy, Kaczałow jako Chlestakow. To na spektakle niedzielne. A Ty byś była świetna jako żona Horodniczego. Później ,,Płody edukacji" — też na spektakle niedzielne i na zapas. [...]

327

Do A. Pieszkowa (M. Gorkiego)

Lubimowka, 29 lipca 1902

Drogi Panie Aleksy, sztukę/1 Pańską już przeczytałem. Jest oryginalna i niewątpliwie dobra. Drugi akt znakomity — najlepszy, najmocniejszy, czytając go niemal podskakiwałem z zachwytu, zwłaszcza przy końcu. Nastrój jest ciężki, ponury, publiczność nie przyzwyczajona do takich sztuk będzie wychodzić w środku przedstawienia, a w każdym razie straci Pan opinię optymisty. Moja żona będzie grała Wasylisę, wściekłą, rozpustną babę, Wiszniewski chodzi z kąta w kąt i udaje Tatara — jest przekonany, że to jego rola. Łukasza, niestety, nie można powierzyć Artiomowi, będzie się powtarzał, nużył; za to policjanta wycyzeluje świetnie, to rola dla niego; kochanicą będzie Samarowa. Aktor, który bardzo się Panu udał, to rola wspaniała, należy ją dać doświadczonemu wykonawcy, chociażby Stanisławskiemu. Barona zagra Kaczałow.

Z IV aktu usunął Pan najciekawsze postacie (oprócz aktora), niechże Pan uważa, żeby to nie miało złych skutków. Cały akt może się wydać nudny, niepotrzebny, zwłaszcza że po usunięciu ze sceny najlepszych i najciekawszych wykonawców zostaną tylko ci średni. Śmierć aktora jest przerażająca; Pan jakby ni stąd, ni zowąd, bez żadnego przygotowania, daje widzowi w łeb. Dlaczego baron znalazł się w domu noclegowym, dlaczego jest baronem — to również nie dość jasne. [...]

Myśl" L. Andriejewa jest rzeczą nader pretensjonalną, trudną do zrozumienia i chyba niepotrzebną, ale zrobioną z talentem. Andriejewowi brak prostoty, jego talent przypomina śpiew sztucznego słowika. A Skitalec/2 to wróbel, lecz prawdziwy, żywy wróbel. [...]

328

Do A. Wiesiełowskiego

Jałta, 25 sierpnia 1902

Wielce Szanowny Panie!

W grudniu ubiegłego roku otrzymałem wiadomość o wybraniu A. Pieszkowa na honorowego członka Akademii. A. Pieszkow znajdował się wówczas na Krymie, nie omieszkałem więc się z nim zobaczyć, pierwszy przekazałem mu powyższą wiadomość i pierwszy złożyłem gratulacje; w jakiś czas potem ukazała się w prasie wiadomość, że ze względu na pociągnięcie Pieszkowa do odpowiedzialności z artykułu 1035 wybory zostały uznane za nieważne. Prasa wyraźnie podała, że wiadomość pochodzi z Akademii Nauk, a ponieważ jestem jej honorowym członkiem, to tym samym wiadomość pochodzi także i ode mnie. Ja serdecznie gratulowałem i ja również uznałem wybory za nieważne — nie układa mi się w głowie tego rodzaju sprzeczność, nie mogę jej pogodzić ze swoim sumieniem. A zapoznanie się z artykułem 1035 nic mi nie wytłumaczyło. Po długim więc namyśle musiałem powziąć jedyną słuszną decyzję, nader dla mnie ciężką i bolesną, a mianowicie, prosić uprzejmie Pana o skreślenie mnie z listy honorowych członków Akademii/1.

Zechce Pan przyjąć wyrazy mojego prawdziwego szacunku.

Antoni Czechow

329

Do O. Knipper

Jałta. 27 sierpnia 1902

[...] Masza nie dawała mi Twojego listu do niej, ja sam znalazłem go w pokoju matki, na stole, automatycznie wziąłem i przeczytałem — i wówczas zrozumiałem, dlaczego Masza była w takim złym humorze. List jest strasznie ordynarny, a przede wszystkim — niesprawiedliwy; oczywiście, rozumiem, w jakim nastroju byłaś, kiedy pisałaś, pojmuję to. A Twój ostatni list jest jakiś dziwny i nie wiem, co Ci jest i co masz na myśli, kochanie. Piszesz: ,,To dziwne, że oczekiwano Cię na południu, skoro wiedziano, że leżę. Niedwuznacznie wyrażano niezadowolenie z tego powodu, że jesteś przy mnie, chorej..." /1 Kto wyrażał niezadowolenie? Kiedy oczekiwano mnie na południu? Przecież pisałem Ci, zaklinałem się słowem honoru, że nikt nie prosił mnie, abym przyjechał na południe sam, bez Ciebie, ani razu... Nie można tak, kochanie, nie można, trzeba się wystrzegać niesprawiedliwości. Musisz być sprawiedliwa, nieskazitelnie sprawiedliwa, tym bardziej że jesteś dobra, bardzo dobra i wiele rozumiesz. Wybacz, kochanie, że prawię Ci morały, już więcej nie będę — tak tego nie lubię. [...]

330

Do O. Knipper

Jałta, 18 września 1902

[...] Smutno mi dziś: umarł Zola. To takie niespodziewane i chyba nie w porę. Jako pisarza niezbyt go lubiłem, ale za to jako człowieka - ostatnich latach, latach głośnej sprawy Dreyfusa ceniłem go ogromnie. [...]

331

Do A. Marksa

Moskwa, 23 października 1902

[...] Co do p. Ettingera, to jego „Dumania i myśli"/l są ułożone z taką dziecięcą naiwnością, że nie sposób mówić o nich serio. W dodatku te wszystkie „myśli i dumania" nie należą do mnie, tylko do moich bohaterów i jeżeli jakaś postać w moim opowiadaniu czy sztuce mówi, na przykład, że trzeba zabijać lub kraść, to wcale nie oznacza, że p. Ettinger ma prawo ogłosić mnie za apostoła morderstwa i kradzieży. [...]

332

Do A. Fiodorowa

Październik 1902

Drogi Panie Aleksandrze!

Dzięki za miły list, za pamięć. Sztuki Pana przeczytałem. ,,Żywioł" zrobił na mnie duże wrażenie. To ciekawa, żywa, całkiem nowa rzecz, która zaszczytnie świadczy o Pańskim talencie. To chyba najlepsza Pana sztuka. Przy spotkaniu pomówimy obszerniej, bo w liście wszystkiego się nie odda.

W sztuce podoba mi się wszystko, więc to, o czym zaraz będę mówił, czyli wady, to tylko moja osobista opinia, która może się zmienić po naszym spotkaniu i rozmowie.

Po pierwsze, tytuł ,,Żywioł" nie jest dość prosty, czuje się w nim coś pretensjonalnego. Tu i ówdzie wyłazi rzemiosło, właśnie rzemiosło a nie kunszt: na przykład stylizacja pod dekadencję, i to nie francuską, nie belgijską, ale rodzimą, choćby na str. 112—113.

Lidia to artystka z dużym talentem i dlatego właśnie opanowana, ale u Pana chwilami jest histeryczna, histeryczna w swoich cierpieniach, w sposobie bycia. Że Arina pije, to bardzo dobre: ona się Panu w zupełności udała; zanudza tylko faszerowanymi kabaczkami i bakłażanami, bo prawdę mówiąc te potrawy dla rosyjskiego ucha brzmią obojętnie, nieciekawie.

No, porozmawiamy przy osobistym spotkaniu. A na razie proszę pozdrowić Kuprina i jego żonę. Sztukę oddam Niemirowiczowi jutro. Dzisiaj żona czyta.

Zdrowia i wszelkich pomyślności!

Pański A. Czechow

333

Do A. Kuprina

Moskwa, l listopada 1902

Drogi Panie Aleksandrze, ,,Na wypoczynku" dostałem i przeczytałem, serdecznie Panu dziękuję. Opowiadanie jest dobre, przeczytałem je od razu, podobnie jak ,,W cyrku", z prawdziwą przyjemnością. Chce Pan, żebym mówił tylko o wadach, a więc stawia mnie Pan w trudnej sytuacji. To opowiadanie nie ma żadnych wad, bo jeżeli można się z czymś nie zgadzać, to tylko z pewnymi jego właściwościami. Na przykład, bohaterów swoich, aktorów, ujmuje Pan po staroświecku, tak jak ujmują ich pisarze od stu lat; nic nowego. Po drugie, cały rozdział zużywa Pan na opis wyglądu bohaterów — i znów po staroświecku: bez opisu można się obejść. Pięć szczegółowo podanych portretów nuży uwagę czytelnika i w końcu tracą one sens. Wygoleni aktorzy podobni są do siebie jak księża i wciąż będą podobni, mimo że Pan maluje ich z drobiazgową starannością. Po trzecie, ton jest nieco brutalny, a opisy pijaków tu i ówdzie przeszarżowane...

Tylko tyle mogę Panu powiedzieć o wadach, a więcej już nie potrafię wymyślić. [...]

334

Do F. Batiuszkowa

Moskwa, 6 listopada 1902

[...] „Na dnie" to dobra sztuka; podobno pokiereszowana przez cenzurę, mimo to jednak pójdzie i niebawem mają się zacząć regularne próby, nawet jest nadzieja, że cenzor się udobrucha i coś niecoś przywróci. Wczoraj szła „Potęga ciemnoty" — nie bez powodzenia. Talenty nie Bóg wie jakie, za to w inscenizacji czuje się staranną rękę i prawdziwe zamiłowanie. [...]

335

Do O. Knipper

Jałta, 14 grudnia 1902

[...] Dostałem list od Efrosa. Prosi, żebym napisał, co sądzę o Niekrasowie. To rzekomo potrzebne mu do gazety. Myślę o tym z odrazą, a jednak będę musiał coś napisać. Nawiasem mówiąc, bardzo lubię Niekrasowa i nie wiadomo czemu żadnemu z poetów nie wybaczam tak łatwo potknięć, jak właśnie jemu. Tak też napiszę do Efrosa. [...l

336

Do O. Knipper

Jałta, n grudnia 1902

[,..] Po co było iść na wykład Ignatowa?/1ł Przecież to tępak i konserwatysta, chociaż sam uważa się za krytyka i liberała. Teatr przyzwyczaja do bierności. Dobrze, a malarstwo? A poezja? Przecież człowiek, który patrzy na obraz albo czyta powieść, też nie musi wyrażać aprobaty albo dezaprobaty dla tego, co jest w obrazie czy książce. „Niech żyje światło i zginie mrok!" — to faryzeuszowska obłuda wszystkich zacofanych, bezsilnych i pozbawionych słuchu.

Jeżeli nie chcesz bywać w kole i u Tieleszowów, to nie bywaj, mój skarbie. Tieleszow to miły człowiek [...]; na ogół ci, co mają styczność z literaturą, są nudni, z bardzo nielicznymi wyjątkami. Jak przestarzała i zacofana jest ta cała wasza literatura moskiewska — i stara, i młoda — przekonasz się wtedy, gdy zrozumiesz stosunek tych panów do herezji Teatru Artystycznego — może za dwa, trzy lata.

Wietrzysko dmie, jakby się wściekło. Nie mogę pracować. Ta pogoda tak mnie męczy, że gotów jestem się położyć i gryźć poduszkę. [...]

Przeczytałem w „Permskiej Krainie" recenzję o ,,Wujaszku Wani"; piszą, że Astrow jest zupełnie pijany; pewnie aktor we wszystkich czterech aktach chodził chwiejąc się na nogach. Powiedz Niemirowiczowi, że nie odpisałem na jego depeszę, bo jeszcze się nie namyśliłem, jakie sztuki należy wystawić w następnym roku/2. Ale sądzę, że sztuki się znajdą. Jak już mówiłem, nie zawadziłoby dać trzech rzeczy Maeterlincka, z muzyką. Niemirowicz obiecał pisać do mnie każdej środy i nawet to sobie zanotował, ale do tej chwili ani jednego listu. [...]

337

Do O. Knipper

Jałta, 22 grudnia 1902

Mój kochany piesku, dziś przyszły gazety z „Na dnie" — teraz widzę, co to za olbrzymi sukces dla Waszego teatru. Zatem można z całą pewnością powiedzieć, że do końca sezonu będziecie jechali kompletami i w doskonałych humorach. [...]

Wątpię, żeby i „Podpory społeczeństwa" przeszły z takim powodzeniem, ale to Was teraz nie obchodzi, to dla Was fraszka! Teraz, cokolwiek wystawicie w tym sezonie, wszystko będzie uchodziło za dobre i ciekawe. [...]

Aż mnie korci, żeby napisać wodewil, ale wciąż brak mi czasu, nie sposób się do tego zabrać. Mam jakieś przeczucie, że niebawem wodewil znów stanie się modny. [...]

338

Do O. Knipper

Jałta, 24 grudnia 1902

[...] Dostałem od Kurkina/l bardzo miły list na temat sztuki Gorkiego, tak miły, że chcę posłać Gorkiemu kopię. To najlepsze ze wszystkiego, co czytałem o tej sztuce. Oczywiście kompletny zachwyt, a również dużo ciekawych uwag. Prasa Cię chwali, to znaczy, że grałaś dobrze, bez szarży. [...]

Wczoraj napisałem do Niemirowicza. Mój ,,Wiśniowy sad" będzie miał trzy akty. Tak mi się przynajmniej zdaje, a zresztą jeszcze nic nie postanowiłem ostatecznie. Kiedy wyzdrowieję, znów zacznę o tym myśleć, na razie odłożyłem wszystko. (...]

339

Do S. Diagilewa

Jałta, 30 grudnia 1902

[...] Pisze Pan, że mówiliśmy o poważnym ruchu religijnym w Rosji. Mówiliśmy o ruchu nie tyle w Rosji, co wśród inteligencji. O Rosji nic nie powiem, natomiast inteligencja na razie tylko się bawi w religię, przeważnie z nudów. O oświeconej warstwie naszego społeczeństwa można powiedzieć, że odeszła od religii i odchodzi coraz dalej, cokolwiek by mówiono i jakiekolwiek by towarzystwa religijno-filozoficzne zakładano. Czy to dobrze, czy źle, nie podejmuję się ocenić, powiem tylko, że ruch religijny, o którym Pan pisze, idzie swoją drogą, a cała współczesna kultura swoją, i doszukiwać się zależności przyczynowej tej kultury od ruchu religijnego nie mamy prawa. Dzisiejsza kultura to początek pracy w imię wielkiej przyszłości, pracy, która może będzie trwać jeszcze dziesiątki tysięcy lat po to, żeby ludzkość choć w najdalszej przyszłości poznała prawdę rzeczywistego Boga, to znaczy, żeby jej nie zgadywała, nie szukała w Dostojewskim, tylko poznała istotnie, jak już poznała aksjomat, że dwa razy dwa to cztery. Dzisiejsza kultura jest początkiem pracy, a ruch religijny, o którym mówiliśmy, jest przeżytkiem, prawie końcem tego, co bezpowrotnie minęło czy mija.[...]

1903

340

Do O. Knipper

Jałta. 7 stycznia 1903

[...] Dziś dostałem z Waszego teatru spis sztuk, które mają być grane. Jest tam również „Koń ma cztery nogi, a też się potknie" Ostrowskiego. Wydaje mi się, że to zupełnie nie dla Was. Raczej poszperaj trochę w Wiktorze Hugo: a nuż się coś znajdzie. Może dla spektakli świątecznych? Przydałby się również „Ożenek" Gogola. Można go ślicznie wystawić. [...]

341

Do O. Knipper

Jałta, 11 stycznia 1903

[...] Dziś nareszcie przeczytałem wiersz Skitalca, właśnie ten, przez który zamknięto „Kurier". O wierszu mogę powiedzieć tyle, że jest marny, skąd więc ten popłoch — absolutnie nie rozumiem. Podobno cenzor siedzi pod kluczem. Za co? Nie rozumiem. A wszystko jak należy przypuszczać, z tchórzostwa.

342

Do O. Knipper

Jałta, 14 stycznia 1903

[...] Dostaję gazetę „Obywatel", w ostatnim numerze Gorkiego nazwano neurastenikiem i powodzenie sztuki też tłumaczy się neurastenią. Kto jak kto, ale Gorki nie ma w sobie ani krzty neurastenii. Po tymi sukcesie będzie musiał przetrzymać czy też przetrzymywać w ciągu dłuższego czasu napór nienawiści i zazdrości. Zaczął od sukcesów — tego się nie wybacza na tym świecie. [...]

343

Do O. Knipper

Jałta, 23 stycznia 1903

Aktoreczko moja, dzień dobry! Otrzymałem dzisiaj list od Niemirowicza, pisze o sztukach, które będą wystawione, pyta też o moją sztukę. Że ją będę pisał, to pewne jak dwa razy dwa, oczywiście jeżeli zdrowie pozwoli; ale czy ona mi się uda, czy coś z tego wyjdzie — nie wiem...

Ach, jakie mnóstwo tematów roi mi się w głowie, jak chciałbym pisać, ale czuję, że czegoś mi brak — w otoczeniu czy samopoczuciu. Wyszedł premiowy dodatek „Niwy" — tom moich opowiadań z portretem, a mnie się wydaje, że te opowiadania nie są moje. Nie trzeba było siedzieć w Jałcie, otóż to! Czuję się tu jak w Azji Mniejszej. [...]

344

Do W. Komissarzewskiej

Jałta, 27 stycznia 1903

Droga Pani, serdeczne dzięki za list. Nawet nie dzięki, tylko arcydzięki — właśnie! Bardzo mnie cieszy, że Pani czuje się dobrze. O mojej sztuce powiem tyle:

l. Mam pomysł, to prawda, i tytuł również („Wiśniowy sad" — ale na razie to sekret), zabiorę się do pisania najpóźniej w końcu lutego, oczywiście jeżeli będę zdrów; 2. główna rola w sztuce to starucha! — ku szczeremu żalowi autora, i 3. jeżeli daję sztukę Teatrowi Artystycznemu, to zgodnie z warunkami czy zasadami tego teatru tylko on może nią dysponować zarówno w Moskwie jak w Petersburgu — i na to nie ma żadnej rady. Jeżeli w 1904 roku Teatr Artystyczny nie wyjedzie do Petersburga (co bardzo możliwe; w tym roku, zdaje się, nie jedzie), wtedy sprawa jest jasna i o ile sztuka się nada dla waszego teatru, dam mu ją z rozkoszą. A może jeszcze inaczej: może bym napisał sztukę dla Pani. Nie dla tego czy innego teatru, tylko dla Pani. To moje marzenie od lat. Ale będzie, jak Bóg da. Gdyby mi zdrowie dopisywało, jak kiedyś, w ogóle bym o tym nie mówił, tylko natychmiast zabrał się do pisania. Niech Pani sobie j wyobrazi, że od grudnia mam zapalenie opłucnej, dopiero jutro wyjdę pierwszy raz po tak długim uwięzieniu.

Jakkolwiek będzie, napisałem do Moskwy z prośbą o dokładną wiadomość, czy Teatr Artystyczny jedzie do Petersburga. Za osiem czy dziesięć dni dostanę odpowiedź — i wtedy napiszę do Pani.

Pani widziała moją żonę, a ja ją zobaczę dopiero na wiosnę. Ciągle albo ona jest chora, albo ja wyjeżdżam i w ten sposób nie układa się nam jak trzeba.

Pisze Pani: ,,... idę z tą wiarą, która — gdyby miała zawieść — zabije we mnie..." itd. Bardzo słusznie. Pani ma rację, ale na miłość boską, proszę tego nie uzależniać od nowego teatru. Jest Pani artystką, a to przecież to samo, co dobry marynarz: na jakimkolwiek statku pływa, rządowym czy prywatnym, zawsze, w każdej okoliczności pozostanie dobrym marynarzem.

Jeszcze raz serdeczne dzięki za list. Kłaniam się pięknie, ręce Pani ściskam i całuję.

Oddany A. Czechow

345

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)

Jałta, 5 lutego 1903

[...] Po 20 lutym zamierzam wziąć się do pisania sztuki, a skończę 20 marca. Mam ją całą w głowie. Tytuł ,,Wiśniowy sad", cztery akty, w pierwszym akcie widać przez okna kwitnące wiśnie, biały, bielusieńki sad. I panie też w białych sukniach. Słowem Wiszniewski będzie się ciągle śmiał i oczywiście nie wiadomo, z jakiego powodu. [...]

346

Do O. Knipper

Jałta. 7 lutego 1903

[...} A czy wam pozwolą grać ,,Na dnie ? Wydaje mi się, że cenzura wypowiedziała Gorkiemu wojnę na śmierć i życie, nawet nie ze strachu, tylko po prostu z nienawiści do niego. Przecież Zwieriew, szef cenzury, liczył na niepowodzenie, o czym zresztą mówił Niemirowiczowi, a tu nagle rozgłos, i to jaki! [...]

347

Do W. Mirolubowa

Jałta, 9 lutego 1903

l-] „Narzeczoną" piszę, zamierzam ją skończyć do 20 lutego, może wcześniej, może trochę później — zależnie od stanu zdrowia itd., itd. Jakkolwiek będzie, proszę się nie martwić, przyślę na pewno. Jedna obawa: oby moja „Narzeczona" nie dostała po głowie od pp. oblubieńców czuwających nad czystością waszego pisma! [...]

348

Do M. Aleksiejewej (Liliny)

Jałta, 11 lutego 1903

[...l Mimo wahań co do ,,Rewizora", „Mądremu biada", „Miesiąca na wsi" itd., w końcu i te sztuki trzeba będzie wystawić. Myślę, że ,,Rewizor" uda się wam znakomicie, „Ożenek" również. W każdym razie absolutnie nie zawadzi mieć to w repertuarze. Jakoś zaczyna mi się zdawać, że za parę lat nowe sztuki już się sprzykrzą i publiczność będzie żądała nie tyle nowego, co literacko dobrego repertuaru. Być może, że się mylę. [...]

349

Do O. Knipper

Jałta, 11 lutego 1903

[...} Czy znasz artykuł pani Zofii Tołstoj na temat Andriejewa?/1 Czytałem to i aż siódme poty na mnie biły, tak rażąco niedorzeczny jest ten artykuł. Wprost niewiarogodne. Gdybyś Ty napisała coś podobnego, zamknąłbym Cię o chlebie i wodzie i tłukł przez tydzień. Kto teraz będzie bezczelnie zadzierał nosa i rozzuchwali się do reszty? Oczywiście, p. Burienin, którego ona wychwala. [...]

Piszesz, że zazdrościsz mi mojego charakteru. Muszę Ci powiedzieć, że z natury charakter mam gwałtowny, jestem zapalczywy itd., ale nauczyłem się panować nad sobą, ponieważ brak hamulców nie przynosi zaszczytu porządnemu człowiekowi. Dawniej Bóg wie co wyczyniałem. [...]

Smutno mi bez Ciebie, najmilsza! Czuję się jak samotny wałkoń, godzinami siedzę bez ruchu, brakuje tylko, żebym palił długą faję. Sztukę zacznę pisać 21 lutego. Będziesz grała głuptaskę. Ale kto zagra starą matkę? Kto? Trzeba się zwrócić do Andriejewej. [...]

350

Do O. Knipper

Jałta, 16 lutego 1903

[...] Więc na Wielkanoc jedziesz do Pitra, będziesz tam grała. A w jakich sztukach? Jeżeli z moich zabierzecie choć jedną, to najlepiej „Wujaszka Wanię". A na przyszły rok „Mewę".

Zrobiło się ciepło, niebawem zakwitną pigwy. Czytam „Przegląd Misjonarza" — pismo, które wydaje generał zakonu rosyjskich jezuitów, bardzo ciekawe pismo. Ach, mój skarbie, powiem Ci szczerze, jak chętnie złamałbym pióro w dzisiejszych czasach! Ale to zresztą nic nie ma do rzeczy.

Podobno „Na dnie" już wyszło w druku. Trzeba będzie zajrzeć do Sinaniego i kupić, chociaż lektura sztuk niewiele mi daje. Nie mam węchu aktorskiego, nie umiem ich czytać. Ale „Na dnie" przeczytałbym z chęcią. [...]

Mówią, że na Uniwersytecie Moskiewskim rozruchy, a ja twierdzę, że to nieprawda, bo żona by mi o tym napisała. [...]

351

Do O. Knipper

Jałta, 17 lutego 1903

[...} Dlaczego się tak cieszysz, że udaje Ci się rola cnotliwej? Przecież role cnotliwych grają tylko kiepskie i niezdolne aktorki. Masz, przełknij ten komplement. Lepszych ról, niż te, co napisałem dla Ciebie (na przykład „Mewa"), chyba nie będziesz miała. Bynajmniej nie twierdzę, że rola jest dobrze napisana, ale grasz ją znakomicie. A poprosić Komissarzewską do „Mewy" — bardzo by się przydało. [...]

352

Do O. Knipper

Jałta, 23 lutego 1903

[...] Nie piszę Ci o moich opowiadaniach, nad którymi pracuję, bo ani to nowe, ani ciekawe. Człowiek napisze, przeczyta i widzi, że to już było, że to już stare, stare. Trzeba czegoś nowego, ostrzejszego. [...]

353

Do A. Sumbatowa (Jużyna)

Jałta, 26 lutego 1903

[...] Zgadzam się z Tobą, trudno wyrobić sobie zdanie o Gorkim, trzeba dobrze się rozejrzeć w całej masie tego, co się o nim pisze i mówi. Sztuki ,,Na dnie” nie widziałem i znam ją słabo, ale wystarczą mi takie opowiadania, jak na przykład: „Mój towarzysz podroży" albo „Czełkasz", żeby uważać go za pisarza dużej miary. „Fomy Gordiejewa" i „Trojga" nie można czytać, to marne rzeczy, nawet „Mieszczanie", według rnnie, są pracą szkolną, ale przecież zasługą Gorkiego nie jest to, że się podoba, ale to, że on pierwszy w Rosji i w ogóle na świecie napisał o drobnomieszczanach z pogardą i odrazą, a napisał właśnie w takim momencie, gdy społeczeństwo było do tego protestu przygotowane. Z punktu widzenia chrześcijańskiego, ekonomicznego i jakiego chcesz — drobnomieszczaństwo jest wielkim złem, bo jak tama na rzece powoduje tylko zastój, podczas gdy bosiacy, chociaż nieestetyczni, chociaż pijani, są mimo wszystko niezawodnym środkiem — wykazała to w każdym razie rzeczywistość — bo tama, jeśli nawet nie jest zerwana, zaczęła jednak mocno i niepokojąco przeciekać. Nie wiem, czy, wyrażam się dość jasno. Moim zdaniem, przyjdzie taki czas, kiedy utwory Gorkiego zostaną zapomniane, ale on sam nie będzie zapomniany nawet za tysiąc lat. Tak myślę, albo tak mi się zdaje, a może się mylę. [...]

354

Do O. Knipper

Jałta, l marca 1903

[...} Gniewasz się, że Ci nie piszę o opowiadaniach i w ogóle o mojej pisaninie. Ależ, skarbie, mnie to wszystko już śmiertelnie nudzi, nawet wydaje mi się, że i Ciebie, i wszystkich też znudziło i że pytasz tylko przez grzeczność. Wydaje się — ale co mam zrobić, skoro tak się wydaje? [...]

355

Do O. Knipper

Jałta, 4 marca 1903

[...] Udzielasz mi nagany za to, że jeszcze nie ukończyłem sztuki, i grozisz, że dobierzesz się do mnie. Dobierz się, ta groźba mi się podoba, tylko tego właściwie pragnę — żebyś właśnie się do mnie dobrała; jeśli zaś chodzi o sztukę, zapomniałaś widocznie, że od niepamiętnych czasów mówiłem wszem wobec, że zasiądę do pisania w końcu lutego lub na początku marca. Lenistwo moje nie ma tu nic do rzeczy. Przecież nie jestem własnym wrogiem i gdybym miał na to siły, tobym napisał nie jedną, ale całe 25 sztuk./1 [...]

356

Do O. Knipper

Jałta, 23 marca 1903

(...] O Gorkim już Ci pisałem: był u mnie, a ja u niego. Czuję się nie najgorzej. Nie mogę Ci przysłać opowiadania „Narzeczona", bo już go nie mam; przeczytasz je niedługo w „Piśmie dla Wszystkich". Takie opowiadania już pisałem, pisałem setki razy, a więc nie znajdziesz tam nic nowego...

357

Do O. Knipper

Jałta, 15 kwietnia 1903

Dlaczego trzymacie sztamę z „Nowymi Czasami", dlaczego robicie klapę w „Na dnie"/l? Och, nieładnie to wszystko wygląda. Wyjazd waszego teatru do Petersburga bardzo mi się nie podoba. Nie bardzo też mam ochotę pisać dla was sztukę — głównie z tego powodu, że nie macie starej aktorki./2 Będą Ci narzucać rolę starszej kobiety, a ja mam dla Ciebie inną; zresztą, już zagrałaś starszą panią w „Mewie". [...]

358

Do S. Rabinowicza (Szolema-Alejchema)

Naro-Fomińskie, 19 czerwca 1903

Wielce Szanowny Panie!

Teraz na ogół nic nie piszę albo piszę tak mało, że mogę przyobiecać tylko warunkowo: opowiadanie napiszę z przyjemnością, o ile mi nie przeszkodzi choroba. Co do utworów już drukowanych, są one całkowicie do Pańskiej dyspozycji, a przekład ich na język żydowski i publikacja w almanachu na rzecz ofiar pogromu w Kiszyniowie mogą mi sprawić tylko wielką przyjemność.

Z wyrazami szczerego szacunku i oddania

A. Czechow

359

Do A. Suworina

Naro-Fomińskie, l lipca 1903

Pan teraz czyta beletrystykę, radzę więc przeczytać opowiadania Wieriesajewa. Niech Pan zacznie od drugiego tomu, od niewielkiego opowiadania „Lizar". Myślę, że to się Panu bardzo spodoba. Wieriesajew jest lekarzem, poznałem go niedawno; robi bardzo miłe wrażenie. [...]

360

Do S. Diagilewa

Jałta, 12 lipca 1903

[...] Podobnie jak malarz sam maluje swój obraz i mówca sam wygłasza swoją mowę, tak i redaktorem pisma powinien być tylko jeden człowiek./1 Oczywiście, nie jestem krytykiem i dział krytyczny redagowałbym chyba nienadzwyczajnie, ale poza tym czy mógłbym się pomieścić pod jednym dachem z D. Mereżkowskim, który wierzy zdecydowanie, wierzy po kaznodziejsku, podczas gdy ja od dawna straciłem wiarę i tylko patrzę ze zdumieniem na każdego wierzącego inteligenta? Szanuję D. Mereżkowskiego, cenię jego ludzkie walory i jego prace literackie, ale przecież gdybyśmy nawet ruszyli w jednym zaprzęgu, to pociągniemy w różne strony. Jakkolwiek by było — czy mój stosunek do sprawy jest słuszny, czy nie — zawsze myślałem, a teraz jestem tego pewny, że redaktor musi być tylko jeden i że zwłaszcza ,,Świat Sztuki" powinien redagować tylko Pan. Takie jest moje zdanie i chyba go nie zmienię. [...]

361

Do W. Korolenki

(Depesza)

Jałta, 15 lipca 1903

Drogi, kochany Kolego, zacny człowieku, dziś wspominam Pana z szczególną czułością. Zawdzięczam Panu dużo. Serdeczne dzięki/1.

Czechow

362

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)

Jałta, 28 lipca 1903

[...] Sztuki jeszcze nie skończyłem, posuwa się opornie, co tłumaczę lenistwem, cudowną pogodą i trudnym tematem. Kiedy rzecz będzie skończona czy prawie skończona, napiszę do Pana albo najlepiej zadepeszuję. Rola dla Pana, zdaje się, niezła, chociaż nie podejmuję się tego ocenić, ponieważ na sztukach, zwłaszcza przy czytaniu, niewiele się znam. [...]

363

Do Wł. Niemirowicza -Danczenki

Jałta, 22 sierpnia 1903

Kochany Włodzimierzu, komedia Najdionowa jest dobra, należy tylko zmienić głównego bohatera, Kuporosowa, żeby to był człowiek dobry, czysty, bardziej wyraźny; wnętrze powinno być skromniejsze, bez telefonu i innych wulgarnych szczegółów (na scenie to wszystko budzi jakieś oczekiwania, które się nie spełniają), a inni bohaterowie — Tiepłow i nauczycielka — w IV akcie nie powinni mówić o pieniądzach i pisać listów. Ta sztuka, wystawiona w sposób skromny, nie rażący, nie przykry dla oka i ucha, w spokojnym, bardzo spokojnym i ściszonym tonie, może iść z dużym sukcesem. Tyle Ci powiem o tej sztuce.

Jeżeli chodzi o moją własną sztukę ,,Wiśniowy sad", na razie wszystko w porządku. Pomału się posuwam. Jeżeli nawet trochę opóźnię termin, to nic nie szkodzi, ponieważ stronę plastyczną ograniczyłem do minimum, nie trzeba żadnych specjalnych dekoracji, więc żadnych cudów nie będziecie musieli pokazywać. [...]

364

Do S. Aleksiejewa (Najdionowa)

Jałta, 29 sierpnia 1903

Drogi Panie, dziękuję serdecznie za pamięć i przysłanie sztuki. Odpisuję Panu dopiero teraz, dlatego że jestem bardzo zajęty, sam piszę sztukę, oraz dlatego, że niedawno wypowiedziałem swoje zdanie o ,,Pieniądzach" w liście do pewnej osoby. Sztuka według mnie doskonała, postacie żywe, całość zwięzła i zręczna, zmieniłbym tylko tytuł, nazwałbym ją prościej, dałbym skromniejsze wnętrze, bez telefonu, bez tego szyku, który każe czytelnikowi i widzowi spodziewać się jakichś nadzwyczajnych rzeczy; Kuporosowa byłbym przedstawił jako dobrego człowieka, wyraźnie dobrego, żeby budził współczucie (wtedy, na przykład, gdy przebiera się w strój Fausta), zmieniłbym jego nazwisko, kazał mu mocniej się zakochać w dobrej kobiecie — nauczycielce, i w finale zaoszczędziłbym tej nauczycielce konieczności mówienia o pieniądzach i pisania listów... Zakończenie ze szwajcarem jest doskonałe. Kokotki pierwszorzędne. Żona i teść bohatera zarysowują się wyraźnie. Urzędników biurowych i członków artelu — moim zdaniem — należałoby odmalować nie w tak ciemnych barwach. Po czarnych typach na scenie zawsze spodziewamy się Bóg wie czego, w przeciwnym razie zawodzą.

Powiada Pan, że się śpieszy z pisaniem sztuk. Po co się śpieszyć? Jeżeli Pan będzie pisał jedną sztukę co pięć lat, to zupełnie wystarczy. [...]

Za najlepszy akt u Pana uważam drugi, a potem czwarty. W drugim akcie należałoby troszeczkę ożywić bohatera, żeby w oczach widza urósł jak artysta; więcej śmiałości. [...]

365

Do W. Niemirowicza-Danczenki

Jałta, 2 września 1903

Drogi Włodzimierzu, dziękuję Ci za list. Wielka szkoda, że mamy odmienne poglądy na sztukę Najdionowa; owszem, jest pewne podobieństwo do „Samotnych", w drugim akcie Kuporosow wypadł niezdarnie, ale czy to takie ważne? Chodzi o to, żeby mieć nową sztukę i żeby się w niej czuło indywidualność autora. We współczesnych sztukach, które trafiają mi do rąk, autor nie istnieje, zupełnie jakby wszystkie te utwory produkowano w jednej fabryce, na jednej maszynie, a w sztuce Najdionowa autora się czuje.

Jeżeli, jak piszesz, istotnie odejdziesz do Teatru Małego, to obyś sam nie żałował. Przecież już się odzwyczaiłeś i od Rybakowa, i od Leszkowskiej, więc jakkolwiek by grali, wszystko będzie Ci się wydawało nieudolne i kanciaste. Nie, trzymaj się swojego teatru.

Sztukę (o ile będę nadal pracował tak jak dotychczas) skończę wkrótce, bądź spokojny. Trudny, bardzo trudny był drugi akt, ale, zdaje się, wypadł nienajgorzej. Sztukę nazwę komedią/*. [...]

Rola matki jest dla Olgi, ale kto zagra córkę, dziewczynę lat 17—18, młodą, szczuplutką dziewczynkę — nie będę decydował. Jeszcze zobaczymy. [...]

366

Do Aleksiejewej (Liliny)

Jałta, 15 września 1903

[—l Niech Pani nie wierzy nikomu, mojej sztuki jeszcze nikt nie czytał; to, co napisałem dla Pani, to wcale nie „dewotka", tylko bardzo mila dziewczyna i mam nadzieję, że Pani będzie zadowolona. Sztukę prawie skończyłem, ale przed kilku dniami poczułem się źle, zacząłem kaszleć, osłabłem, słowem, ta sama historia, co w zeszłym roku. Teraz, czyli dziś, zrobiło się ciepło i jakoś mi lepiej, ale i tak nie mogę pisać,. ponieważ boli mnie głowa. Zatem Olga nie przywiezie Warn sztuki, wyślę sam wszystkie cztery akty, gdy, tylko będę mógł zasiąść na jeden dzień do roboty. Wyszedł mi nie dramat, tylko komedia, a w pewnych fragmentach nawet farsa, boję się, że dostanę burę od Niemirowicza. Pan Konstanty ma dużą rolę. A w ogóle ról jest niewiele. [...]

367

Do O. Knipper

Jałta, 21 września 1903

[...] Dziś czuję się lepiej, widocznie wracam do normy: już nie zerkam ze złością na swój rękopis, już piszę, a kiedy skończę, natychmiast dam Ci znać depeszą. Ostatni akt będzie wesoły, zresztą cała sztukę jest wesoła, lekkomyślna; Saninowi się nie spodoba powie, że spłyciałem. [...]

368

Do O. Knipper

Jałta, 25 września 1903

[...] Wydaje mi się, że w mojej sztuce, mimo że taka nudna, jest coś nowego. Nawiasem mówiąc, w całej sztuce ani jednego strzału. Rola dla Kaczałowa jest dobra. Rozejrzyj się, kto najlepiej zagra siedemnastolatkę, i napisz mi. [...]

369

Do O. Knipper

Jałta, 2 października 1903

[...] Przyślę Ci sztukę, przeczytasz ją i zobaczysz, co można było zrobić z takiego tematu przy sprzyjających okolicznościach, czyli przy dobrym zdrowiu. A teraz aż wstyd — piszę po dwie linijki dziennie, przyzwyczajam się do tego, co napisałem itd., itd. [...]

370

Do E. Czyrikowa

Jałta, 7 października 1903

Drogi Panie Eugeniuszu! O wilku mowa, a wilk tuż — właśnie mam do Pana sprawę. Żona pisała mi o Panu i — co najważniejsze — tyle słyszałem o Pańskim „Żydzie"! Już napisałem do Gorkiego, prosiłem go, żeby mi przysłał „Żyda", a teraz błagam o to Pana, nie czekajmy do naszego spotkania w Moskwie. Niech Pan przyśle, mój drogi. Przeczytam i odpiszę Panu natychmiast. Sztuk, których nie widzę na scenie, raczej nie rozumiem i dlatego ich nie lubię, ale ,,Żyda" przeczytam z uwagą, brak sceny zastąpię wyobraźnią, może więc coś będzie z tego czytania. Jeżeli sztuka już jest skończona i odpowiada Panu, dlaczego nie ma iść w teatrze? Czy nie należy spróbować? A przynajmniej czy nie należy jej przetłumaczyć na język niemiecki? Niech Pan przyśle, może coś wymyślimy.[:..]

371

Do O. Knipper

Jałta, 12 października 1903

A więc, koniku, niech żyje moja cierpliwość i Wasza! Sztuka już jest skończona, definitywnie skończona i jutro wieczorem, najpóźniej 14 rano, wysyłam ją do Moskwy. Równocześnie wyślę Ci pewne wskazówki. Jeżeli nawet będą potrzebne zmiany, to chyba niewielkie. Najgorsze w sztuce jest to, że nie machnąłem jej od razu, ale pisałem długo, bardzo długo, więc pewne przewlekłości dadzą się odczuć. No, zobaczymy. [...]

Skarbie, z jakim trudem pisałem tę sztukę! Powiedz Wiszniewskiemu, żeby mi znalazł posadę w akcyzie. Mam dla niego rolę, boję się tylko, że po Antoniuszu/1 ta rola, napisana przez Antoniego, wyda mu się nie dość wytworna, wręcz kanciasta. Zresztą będzie grał arystokratę. Twoja jest porządnie zrobiona tylko w akcie III i I, a w pozostałych ledwo naszkicowana. Jednak i to nieważne, jestem dobrej myśli. Ale czy Stanisławskiemu nie wstyd tchórzyć? Przecież zaczynał bardzo odważnie, zagrał Trigorina tak jak chciał, a teraz spuścił nos na kwintę, ponieważ Efros nie raczył go pochwalić. [...]

372

Do O. Knipper

Jałta, 14 października 1903

[...] Twoje listy są niewesołe, chandra Cię napadła. To niedobrze. [...] Jeżeli w teatrze coś nie tak, to przecież niepowodzenia są rzeczą naturalną i przecież na pewno przyjdzie taki rok czy dwa, kiedy teatr będzie przeżywał same niepowodzenia. Trzeba się trzymać. Stanisławski dotychczas trzymał się dobrze, a teraz i jego coś wytrąciło z równowagi, też ma chandrę. [...]

373

Do O. Knipper

Jałta, 19 października 1903

[...] Wczoraj późnym wieczorem dostałem Twój telegram, dziś rano od Niemirowicza — aż 180 słów/1. Dziękuję serdecznie. Wciąż tchórzyłem, bałem się. Najbardziej niepokoiła mnie statyczność drugiego aktu i niedopracowana postać studenta Trofimowa. Przecież Trofimow raz po raz jest skazywany na zesłanie, raz po raz wyrzucają go z uniwersytetu, ale jak pokazać podobne historie? [...]

374

Do O. Knipper

Jałta, 21 października 1903

[...] Dziś dostałem depeszę od Stanisławskiego, który moją sztukę nazywa genialną; to tyle, co przechwalić rzecz i odebrać jej połowę powodzenia, jakim mogłaby się cieszyć w sprzyjających warunkach. Niemirowicz jeszcze nie podał mi obsady, mam więc pewne obawy. Już telegrafował, że Ania przypomina Irinę; widocznie rolę Ani chce dać Andriejewej. A przecież Ania tyle przypomina Irinę, co ja Burdżałowa/l. Ania jest przede wszystkim dzieckiem, aż do końca wesołym, nie znającym życia — ani razu nie płacze, z wyjątkiem II aktu, gdzie ma tylko łzy w oczach. Przecież Andriejewa całą rolę przejęczy, w dodatku jest stara. Kto gra Szarlotę?

Czuję się nieźle, chociaż wciąż kaszlę; kaszlę więcej niż w zeszłym roku o tej porze. [...]

375

Do O. Knipper

Jałta, 23 października 1903

[...] Piszesz, że Gajewa nie może grać Wiszniewski. Więc kto? Stanisławski? Ale kto wtedy zagra Łopachina? Łużskiemu nie wolno dawać tej roli w żadnym wypadku — zrobi ją albo bezbarwnie, albo po błazeńsku. Powinien grać Jepichodowa. No, nie zróbcie tylko krzywdy Wiszniewskiemu. [...]

Niemirowicz pisze, że w mojej sztuce jest dużo łez i są pewne wulgaryzmy. Napisz mi, skarbie, co Ty sama uważasz za chybione i co mówią — ja poprawię; przecież nie jest za późno, mogę jeszcze zmienić cały akt/l.

Więc Piszczyk podoba się aktorom? Bardzo się cieszę. Chyba Gribunin zagra go znakomicie. [...]

376

Do W. Niemirowicza-Danczenki

Jałta, 23 października 1903

Drogi Włodzimierzu, kiedy dałem do Waszego teatru „Trzy siostry" i w ,,Nowinach Codziennych" ukazała się wzmianka, my obaj, czyli Ty i ja, byliśmy oburzeni, rozmawiałem z Efrosem i ten dał mi słowo, że podobna rzecz już się nie powtórzy. Teraz raptem czytam, że Raniewska z Anią mieszka za granicą, żyje z Francuzem, że III akt dzieje się w jakimś hotelu, że Łopachin to kułak, sukinsyn itd., itd. Co mam o tym sądzić? Czyż mogłem podejrzewać, że masz z tym coś wspólnego? W mojej depeszy miałem na myśli tylko Efrosa, winiłem tylko i wyłącznie Erosa/1. [...]

Bardzo bym chciał pochodzić na próby, popatrzeć. Boję się, żeby Ania nie miała płaczliwego tonu (Tobie się dlaczegoś zdaje, że jest podobna do Iriny), boję się, że będzie ją grała za stara aktorka. W mojej sztuce Ania nigdzie nie płacze, nigdzie nie mówi płaczliwym tonem, w II akcie ma łzy w oczach, ale ton wesoły, żywy. Czemuś napisał w telegramie, że w sztuce ciągle płaczą? Gdzie, kto? Chyba jedna tylko Waria, ale to dlatego, że Waria z natury jest beksa i jej łzy nie powinny budzić w widzu uczucia smutku. Owszem, u mnie często powtarza się uwaga „przez łzy", ale to nie oznacza łez, tylko nastrój postaci. [...]

377

Do O. Knipper

Jałta, 24 października 1903

[...] Po co tłumaczyć moją sztukę na język francuski? Przecież to dziki pomysł. Francuzi nie zrozumieją ani Jermołaja, ani sprzedaży majątku i tylko będą się nudzili. Nie trzeba, Skarbie, po co? Tłumacz ma prawo przekładać bez pozwolenia autora, konwencji nie mamy, niech K. tłumaczy, ale żebym ja do tego nie przykładał ręki. [...]

378

Do O. Knipper

Jałta, 25 października 1903

[—] Nie, wcale nie miałem zamiaru pokazać Raniewskiej jako osoby, co się już wyszumiała. Taka kobieta nie wyszumi się aż do śmierci. A może nie rozumiem, co chciałaś powiedzieć. Rola Kaniowskiej nie jest trudna, trzeba tylko od samego początku trafić we właściwy ton; trzeba znaleźć odpowiedni uśmiech i sposób śmiania się, trzeba umieć się ubrać. Ale Ty wszystko potrafisz, byle byś miała chęć, byle Ci zdrowie dopisało. [...]

379

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)

Jałta, 30 października 1903

(...] Kiedy pracowałem nad Łopachinem, zdawało mi się, że to rola dla Pana. Jeżeli ona z jakichś powodów Panu się nie uśmiecha, niech Pan zagra Gajewa. Łopachin, co prawda, jest kupcem, ale to człowiek pod każdym względem przyzwoity, powinien zachowywać się bez zarzutu, jak inteligent, nie płasko, bez żadnej błazenady, myślałem więc, że ta rola, najważniejsza w sztuce, pasowałaby do Pana świetnie. Jeżeli Pan zagra Gajewa, rolę Łopachina proszę dać Wiszniewskiemu. Nie będzie to artystycznie trafny Łopachin, ale i nie płaski. Łużski w tej roli wypadnie jak zimny cudzoziemiec, Leonidow zrobi drobnego kułaka. Przy obsadzie tej roli nie należy zapominać, że Łopachina kocha Waria, panna poważna i bogobojna; zwykłego kułaka by nie pokochała. [...]

380

Do Wł. Niemirowicza-Danczenki

Jałta, 2 listopada 1903

Kochany Włodzimierzu, jednego dnia aż dwa listy od Ciebie, serdeczne dzięki. Piwa teraz nie piję, ostatnio piłem w lipcu, a miodu nie wolno mi jeść, brzuszysko od niego boli. Teraz na temat sztuki.

1. Anię może grać jakakolwiek aktorka, nawet całkiem nieznana, byle by tylko była młoda i wyglądała jak dziewczynka, byle mówiła młodym, dźwięcznym głosem. Ta rola nie należy do najważniejszych.

2. Waria — to rola bardziej odpowiedzialna, najlepiej, żeby ją zagrała Lilina. Bez Liliny ta rola może wyjść płasko i ordynarnie, trzeba ją będzie przerabiać, łagodzić. Obawy, że Lilina się powtórzy, są płonne, bo po pierwsze, to utalentowana aktorka, po drugie, Waria w niczym nie przypomina Soni i Nataszy — to postać w czarnej sukni, mniszka, głuptaska, beksa itd., itd.

3. Gajew i Łopachin — tu niech Stanisławski wybiera i próbuje. Gdyby zdecydował się na Łopachina i gdyby mu się udała ta rola, sztuka miałaby powodzenie. Bo jeżeli Łopachin wypadnie blado — w wykonaniu bladego aktora — to i rola, i sztuka będą na nic.

4. Piszczyk — dla Gribunina. Niech Bóg broni dać tę rolę Wiszniewskiemu.

5. Szarlota to ważna rola, oczywiście nie wolno jej dać Pomiałowej. Muratowa może będzie dobra, ale nie zabawna. To rola dla pani Knipper.

6. Jepichodow — skoro Moskwin się do tego pali, to niech gra. Będzie pierwszorzędnym Jepichodowem. Myślałem, że obsadzicie Łużskiego.

7. Firs — Artiom.

8. Duniasza — Chalutina.

9. Jasza. Jeżeli zechce Aleksandrów, o którym piszesz, ten, co jest u Was asystentem reżysera, to niech gra Jaszę. Moskwin też byłby cudownym Jaszą. I co do Leonidowa również nie wyrażam sprzeciwu.

10. Przechodzień — Gromow.

11. Zawiadowca stacji, który w III akcie recytuje „Grzesznicę" — aktor o potężnym basie.

Szarlota nie mówi łamaną ruszczyzną, ale poprawną, tylko od czasu do czasu miękkie końcówki zmienia na twarde i myli się w rodzajach przymiotników. Piszczyk to typowo rosyjski starzec, umęczony podagrą i przejedzeniem, tęgi, w kaftanie (a la Simow/1), w butach bez obcasów. Łopachin — biała kamizelka i żółte trzewiki, chodzi zawsze po linii prostej, długim krokiem, wymachując rękami, chodząc rozmyśla. Włosy ma przydługie, często więc odrzuca głowę do tyłu; w zamyśleniu przyczesuje brodę do przodu, czyli od szyi do ust. Trofimow chyba jest dostatecznie wyraźny. Waria — czarna suknia, szeroki pasek.

Trzy lata nosiłem w głowie ,,Wiśniowy sad" i trzy lata powtarzałem wam, żebyście do roli Raniewskiej zaangażowali odpowiednią aktorkę. Teraz proszę — łamcie sobie głowę nad kabałą, która się nie udaje. [...]

Dlaczego Lilina koniecznie chce grać Anię? I dlaczego Andriejewa sądzi, że jak na Warię ma zbyt arystokratyczny wygląd? Przecież grała już w „Na dnie"? Ale Bóg z nimi. [...l

381

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)j

Jałta, 5 listopada 1903

Drogi Panie Konstanty, dwór w ,,Wiśniowym sadzie" jest duży, piętrowy. Przecież w III akcie mówią o schodach na dół. Ale właśnie ten trzeci akt niepokoi mnie mocno. Efros w ,,Nowinach Codziennych" podał treść sztuki, a w jednym z ostatnich numerów jeszcze nawet potwierdził (nawiasem mówiąc, dość bezczelnie) powołując się na list Niemirowicza wydrukowany tuż obok. Efros oznajmia, że III akt dzieje się „w jakimś hotelu", Niemirowicz w swoim liście pisze, że u Efrosa ,,zasadniczo, w ogólnych zarysach, treść sztuki podana jest wiernie" — widocznie w moim rękopisie był błąd. III akt dzieje się nie ,,w jakimś hotelu", tylko w s a 1 o n i e/1. Jeżeli w mojej sztuce jest hotel, o czym po liście Niemirowicza nie śmiem wątpić, to niech Pan z łaski swojej zatelegrafuje. Muszę przecież poprawić, bo sztuka nie może iść z tak ordynarnymi błędami, które wypaczają cały sens.

Dom powinien być duży, solidny, drewniany [...] albo murowany, to wszystko jedno. Jest stary i wielki, letnicy takich domów nie wynajmują; takie domy zazwyczaj się burzy, a materiał sprzedaje na budowę letnisk. Meble staroświeckie, stylowe, solidne; ruina i długi nie odbiły się na umeblowaniu.

Ten, kto kupuje taki dom, ma prostą kalkulację: lepiej się opłaci zbudować nowy, mniejszy, aniżeli odnawiać ten stary. [...]

382

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)

Jałta, 10 listopada 1903

Drogi Panie Konstanty, oczywiście, w akcie III i IV można dać te same dekoracje, właśnie z przedpokojem i schodami. W ogóle co do dekoracji proszę się nie krępować, z góry zgadzam się i podziwiam, bo w Waszym teatrze zwykle siedzę i wytrzeszczam oczy. Tu nie ma dwóch zdań: cokolwiek Pan zrobi, będzie świetne, sto razy lepsze od wszystkiego, co sam byłbym w stanie wymyślić.

Dunia i Jepichodow w obecności Łopachina stoją i nie siadają. Przecież Łopachin zachowuje się swobodnie, z pańska, do służby mówi „ty", a służba do niego ,,pan". [...]

383

Do O. Knipper

Jałta, 10 listopada 1903

[.,.] Pytasz mnie o książkę Balmonta ,,Bądźmy jak słońce" — dawno już ją dostałem. Mogę powiedzieć tylko jedno: książka jest gruba. [...]

384

Do K. Aleksiejewa (Stanisławskiego)

Jałta, 23 listopada 1903

Drogi Panie Konstanty, sianokosy są zwykle 20—25 czerwca i w tym czasie derkaczy już chyba nie słychać, żaby też przestają kumkać. Odzywa się tylko wilga. Cmentarza nie ma, był kiedyś, bardzo dawno. Parę płyt rozrzuconych w nieładzie — oto wszystko, co zostało po cmentarzu. Most to doskonały pomysł. Jeżeli pociąg można pokazać bez hałasu, bez żadnego szelestu, to proszę. Nie mam nic przeciwko temu, żeby w III i IV akcie dać te same dekoracje; byleby tylko w IV akcie można było swobodnie wchodzić i wychodzić. [...]

385

Do O. Knipper

Jałta, 23 listopada 1903

[...] Pan Konstanty chce w II akcie puścić przez scenę pociąg, ale należy mu to chyba wyperswadować. Chce też i derkaczy, i żab. [...]

386

Do N.Korobowa

Jałta, 23 listopada 1903

[...] Nie koresponduję z Suworinem już od lat. Burienin to rozpieszczone, bardzo najedzone bydlę, złe i żółte z zawiści. Odpowiedziałem na Twoje pytania, a jeżeli chodzi Ci o szczegóły, porozmawiamy przy spotkaniu. [...]

1904

387

Do F. Batiuszkowa

Moskwa, 19 stycznia 1904

Drogi Panie, przysięgam, że na mój jubileusz (jeżeli mówimy o dwudziestopięcioleciu) jeszcze jest za wcześnie, nastąpi to nie tak prędko. Przyjechałem do Moskwy, żeby się zapisać na uniwersytet, w drugiej połowie 1879 r., pierwszy drobiazg na 10—15 linijek ukazał się w marcu czy kwietniu 1880 r. w „Ważce"; jeżeli przy maksimum dobrej woli właśnie ten drobiazg będziemy uważali za początek, to i tak mój jubileusz należałoby obchodzić dopiero w 1905 r.

Jednak mimo to na premierze „Wiśniowego sadu" 17 stycznia urządzono mi owację — tak serdeczną, ciepłą i właściwie tak niespodziewaną, że aż do tej chwili nie mogę się opamiętać/1.

Jeżeli Pan się wybiera do Moskwy dopiero pod koniec karnawału, to bardzo dobrze. Sądzę, że dopiero wtedy nasi aktorzy oprzytomnieją i będą grali „Wiśniowy sad" nie tak chaotycznie i blado, jak teraz. [...]

388

Do O. Knipper

Jałta, 10 kwietnia 1904

[...} Dlaczego na afiszach i w reklamach prasowych moją sztukę tak uporczywie mianuje się dramatem?

Stanowczo Niemirowicz i Aleksiejew dopatrują się w niej zupełnie czegoś innego, niż napisałem, mógłbym przysiąc nie wiem na co, że żaden z nich ani razu nie przeczytał sztuki dokładnie. Daruj, ale to prawda. Mam na myśli nie tylko dekoracje w II akcie, zupełnie straszne, i nie tylko Chalutinę, zastąpioną później przez Adurską, która zresztą gra tak samo i nie gra nic z tego, co podane w moim tekście.../1 [...]

389

Do A.Amfitieatrowa

Jałta, 13 kwietnia 1904

[...} Piszę teraz niewiele, czytam sporo. Dziś czytałem między innymi opowiadanie Gorkiego „Człowiek", które bardzo przypomina kazanie młodego popa-gołowąsa huczącego basem, z niżegorodzkim akcentem, przeczytałem również świetne opowiadanie Bunina „Czarnoziem". To istotnie wspaniała rzecz, są fragmenty wręcz zdumiewające, radzę więc zwrócić na to uwagę.

Jeżeli będę zdrów, to w lipcu czy sierpniu pojadę na Daleki Wschód — nie jako korespondent, tylko jako lekarz. Wydaje mi się, że lekarz zobaczy więcej niż korespondent. [...]

PRZYPISY

LISTY

Listy Antoniego Czechowa dają najbardziej bezpośredni, osobisty i intymny obraz jego stosunku do świata i ludzi, a jednocześnie są dziełem sztuki pisarskiej, stanowią samodzielny i cenny rozdział jego twórczości. Styl ich — swobodny, często celowo niedbały i zarazem precyzyjny w przekazywaniu wszystkich odcieni myśli, uczuć, nastroju — nosi piętno tej samej estetyki Czechowowskiej, która przenika jego dzieła i której istotę ujął w kilku aforyzmach: „Zwięzłość — to siostra talentu", „Lepiej nie dopowiedzieć niż powiedzieć za dużo", „Barwność i plastyczność opisów daje tylko prostota", „W sztuce nie można kłamać, sztuki oszukać się nie da".

W listach — tak samo jak w dziełach Czechowa, tylko w inny sposób — myśl pisarza, pobudzona jakimś konkretnym wydarzeniem, często wznosi się do uogólnień filozoficznych. I, tak samo jak w pisarstwie, nie znajdziemy w jego listach filozoficznych rozważań oderwanych od faktów. Skala jego zainteresowań, bardzo żywych i intensywnych, była niezwykle szeroka: literatura, sztuka, medycyna, nauki humanistyczne i ścisłe, życie społeczne, etyka indywidualna i społeczna, prawa historii i udział jednostek w kształtowaniu dziejów. Całość tych listów, to kopalnia wiedzy dla ludzi, którzy pragną poznać nie tylko jego biografię i twórczość, ale też jego epokę.

Puścizna epistolarna Czechowa zawiera około czterech i pół tysiąca listów. Wobec ogromu materiału, dokonanie kilkusetstronicowego wyboru było zadaniem bardzo trudnym. Co należy udostępnić czytelnikowi polskiemu z tego skarbca myśli, obserwacji i przeżyć wielkiego pisarza? Jak ustalić właściwą hierarchię tematów, problemów, wydarzeń?

Przyjęliśmy koncepcję, która w danych warunkach wydawała się nam słuszna: włączyliśmy do wyboru przede wszystkim te listy, które najbardziej przejrzyście wyrażają estetyczne, moralne i społeczno-polityczne poglądy pisarza, usuwając na plan dalszy listy o charakterze ściśle osobistym. Poza tym, ze względu na ograniczoną objętość wyboru, trzeba było większość listów podać w skrócie, w fragmentach najbardziej charakterystycznych, rezygnując z tych, które obfitują w szczegóły okolicznościowe lub mające znaczenie wyłącznie biograficzne. Zdajemy sobie sprawę, że nie raz ucierpiała na tym ciągłość i ogólny klimat skróconego listu, musieliśmy jednak z tym się pogodzić, aby dać czytelnikom jak najwięcej wypowiedzi Czechowa na tematy wciąż ciekawe i żywe.

Małą ilość listów ilustrujących życie prywatne Czechowa staraliśmy się choćby częściowo zrekompensować w przypisach dając skondensowane wiadomości o ważniejszych wydarzeniach jego życia, ilustrując je dokumentami z epoki — listami współczesnych, materiałami pamiętnikarskimi itd. Pragnęliśmy tą drogą wprowadzić czytelnika w atmosferę, w jakiej żył i tworzył Czechow.

Czytelnicy znajdą tu jednak nieliczne, ale najważniejsze listy pisarza do bliskich mu osób. Ci zaś, którzy zapragną zapoznać się gruntowniej z życiem i warsztatem Czechowa, będą musieli sięgnąć do rosyjskiego pełnego wydania jego listów oraz do przebogatej literatury pamiętnikarskiej dotyczącej jego osoby. W Polsce na razie ukazał się tylko tom ,,Czechow we wspomnieniach swoich współczesnych" (Czytelnik, 1960).

Książka ta w Rosji ukazywała się czterokrotnie (1947 r., 1952 r., 1954 r., 1960 r.), za każdym razem w nieco zmienionym wyborze. W ostatnim wydaniu, które znalazło się na półkach księgarskich w roku 1961, po raz pierwszy opublikowano bardzo ciekawe wspomnienia ludzi, którzy blisko znali Czechowa i pisali o nim za granicą, jak Iwan Bunin (uzupełnienia do dawnych wspomnień, zaczerpnięte z książki wydanej po śmierci autora w 1955 r. w Nowym Jorku), Izaak Altszuller (wcześniejsze wspomnienia o Czechowie niż podane w tomie 68 „Litieraturnogo Nasiedstwa" — Paryż, 1930 r.) i Michał Pierwuchin (publikacja z rękopisu pisanego w 1915 r. w Rzymie). Poza tym do książki zostały włączone wspomnienia przedrukowane z przedrewolucyjnych czasopism, nie uwzględniane w poprzednich wydaniach.

Wśród nowych publikacji, które przyniósł rok Czechowowski (1960), pierwsze miejsce zajmuje fundamentalne dzieło zbiorowe wydane przez Akademię Nauk ZSRR — „Litieraturnoje Nasiedstwo", tom 68. Opublikowano tam 150 listów Czechowa, nowo znalezionych oraz drukowanych w czasopismach i nie włączonych do poprzednich wydań książkowych. Te nowe listy zaopatrzono w rzetelny, bogato udokumentowany komentarz. Księga zawiera także wiele innych nader cennych materiałów pieczołowicie opracowanych — nowe wspomnienia o Czechowie, listy do niego itd. To wydawnictwo, które najczęściej cytujemy, w przypisach podajemy w skrócie: „L.N." 68.

Z publikacji wcześniejszych należy wymienić bardzo cenne dzieło N. Gitowicz „Letopis' żyzni i tworczestwa A. Czechowa", które ukazało się w roku 1955. Autorka zebrała ogromny materiał dokumentarny, zaczerpnięty zarówno ze źródeł drukowanych, jak też archiwalnych. Selekcji materiału dokonała według przejrzystej i interesującej koncepcji, przy czym spośród źródeł drukowanych starała się wybierać najmniej znane.

Niniejszy wybór listów został zaczerpnięty z ośmiu tomów listów dwudziestotomowego wydania Dzieł Czechowa (1948— —1951) oraz listów opublikowanych w „L.N." 68 (1960). Przypisy są umieszczone na końcu tomu z numeracją odrębną do każdego listu. Dane o osobach wspomnianych w listach, o ile związek ich z Czechowem oraz ich zawód nie są zrozumiałe z treści listu, dajemy w miejscu, gdzie nazwisko występuje po raz pierwszy.

Ponadto dajemy wzmiankę o adresacie na początku komentarza dotyczącego pierwszego listu do danej osoby.

Daty w listach Czechowa są podane według starego kalendarza, który obowiązywał w Rosji do rewolucji 1917 r.

Na zakończenie podajemy rosyjskie wydania listów Czechowa.

1. Listy Czechowa (ponad 300 listów). Zebrał B. Boczkariow. Moskwa, 1909.

2. Listy zebrane Czechowa (168 listów). Komentarze W. Brendera. Moskwa, 1910.

3. Listy Czechowa. Sześciotomowe wydanie pod redakcją siostry pisarza, Marii Czechowej. Moskwa, 1912—1916.

4. Nowe listy Czechowa (47 listów). 1922.

5. Listy A. Czechowa do O. Knipper (434 listy). Berlin, 1924.

6. Listy Czechowa dotychczas nie zebrane (133 listy). Moskwa, 1927.

7. Korespondencja A. Czechowa i O. Knipper. Opracowanie i redakcja A. Dermana. Tom I, Moskwa, 1934; tom II, Moskwa, 1936.

8. Czechow. Listy nie opublikowane (306 listów). Moskwa, 1930.

9. W latach 1948—1951 ukazało się osiem tomów listów w dwudziestotomowym wydaniu Dzieł Czechowa (Goslitizdat).

10. Jednotomowy wybór listów opublikowało wydawnictwo „Prawda" (Biblioteka „Ogonka") w latach 1950 i 1960. Poszczególne listy, w miarę ich odnajdywania, ukazywały się w czasopismach radzieckich.

W przekładzie polskim listy Czechowa ukazują się po raz pierwszy.

1

Nikołaj Lejkin (1841—1906) — pisarz humorysta, redaktor petersburskiego pisma „Odłamki", w którym od 1882 r. Czechow drukował swoje humoreski.

Lejkin odznaczał się zadziwiającą płodnością literacką: opublikował dziesiątki powieści i sztuk oraz tysiące opowiadanek, szkiców, obrazków. Umiał dobierać współpracowników pisma, autorzy cenili w nim słowność i punktualność w wypłacaniu honorariów, choć nieraz narzekali, że ma węża w kieszeni.

Lejkin od razu ocenił talent młodego Czechowa i zręcznie zabiegał o jego współpracę z „Odłamkami". W pierwszych latach znajomości stosunki między nimi układały się dobrze, ale poznawszy Lejkina bliżej, Czechow zaczął odnosić się do niego coraz bardziej sceptycznie (patrz list 5).

1 W liście z 31 grudnia 1883 Lejkin pisał do Czechowa: „Potrzebne mi jest właśnie coś w rodzaju tego, co Pan teraz przysłał, czyli króciutkie opowiadanka, obrazki". I w następnym liście powtarzał z naciskiem, że pożądane są utwory jak najkrótsze.

2 Otrzymawszy ten list Czechowa, Lejkin odpisał: „Licząc na to, że nie będzie Pan nadużywał prawa do dłużyzn, daję błogosławieństwo na 120, 140, a nawet 150 wierszy, byleby Pan przysyłał coś do każdego numeru".

2

Aleksander Czechow (1855—1913) — najstarszy brat Czechowa, pisarz. W 1882 r. ukończył dwa wydziały Uniwersytetu Moskiewskiego (przyrodniczy i matematyczny). Pierwsze jego utwory ukazały się w latach studenckich; wówczas patronował Antoniemu wprowadzając go w krąg znajomości literackich i dziennikarskich. Układ ten szybko się zmienił, kiedy Antoni zajął się literaturą zawodowo. Aleksander Czechow miał niewątpliwy talent literacki i rozległą wiedzę, brakło mu jednak poważnego stosunku do własnego pisarstwa oraz zdolności do systematycznej, wytężonej pracy: wolę miał osłabioną przez nałogowy alkoholizm, z którego nie mógł się wyleczyć. Obarczony rodziną (ożenił się wcześnie), musiał szukać stałej posady, literaturą zajmował się marginesowo i nigdy nie wybił się ponad poziom dyletanta i wyrobnika literackiego.

Od roku 1879, kiedy Antoni Czechow ukończył gimnazjum w Taganrogu i przeniósł się do Moskwy, jego znaczenie i autorytet moralny w rodzinie zaczęły szybko wzrastać, mimo młodego wieku tego studenta i początkującego literata. We wspomnieniach siostry pisarza, Marii Czechowej, czytamy:

Ojciec wówczas dostał nareszcie pracę księgowego u kupca Gawriłowa i zamieszkał na Zamoskworieczu, przy kantorze. Starszy brat Aleksander nadal mieszkał osobno. I jakoś niepostrzeżenie Antosza stał się głową rodziny, jej żywicielem. Jego stateczność i rozsądek, mimo wesołego usposobienia i skłonności do dowcipów, sprawiły, że wszyscy członkowie rodziny liczyli się z jego zdaniem. Ojciec, który od czasu do czasu odwiedzał nas, zaczął rozumieć zmianę sytuacji, pozycję, jaką zajął w domu Antoni, i stopniowo zrezygnował ze swoich dawnych wpływów".

Listy do starszych braci, Aleksandra i Nikołaja, obrazują ten układ stosunków w domu Czechowów.

1.Nikołaj Czechow — starszy brat Czechowa, malarz (patrz przypis do listu 11).

2.Marek Jaron— dziennikarz współpracujący z brukowcami. Jako okaz dziennikarza bez sumienia i honoru nieraz był bohaterem kromki satyrycznej „Odłamków" pisanej przez Czechowa.

3 Aleksander Czechow niedługo przedtem ożenił się z Anną Chruszczową-Sokolnikową; nie brał jednak ślubu cerkiewnego, ponieważ konsystorz tulski po przeprowadzeniu rozwodu zabronił jej wstępować w nowy związek małżeński.

4 „Ojciec sześciorga dzieci" to Paweł Czechow; miał, poza Antonim, czterech synów i córkę.

5.Michał Czechow— najmłodszy brat Czechowa, wówczas gimnazjalista.

3

* I. G r e k — patrz przypis do listu 6.

4

1 „Salon" — „Salon de variśte", znany w ówczesnej Moskwie kabaret nocny. Spelunki — domy publiczne w słynnym zaułku Sobolewskim, które Czechow opisał w opowiadaniu „Atak" (1888).

5

1 Patrz przypis do listu 7, 10.

2 Wiktor Burienin (1841—1926) krytyk i czołowy felietonista „Nowych Czasów".

6

Wiktor Bilibin (1859—1908) — pisarz humorysta, autor licznych jednoaktowych komedii i fars; wieloletni sekretarz redakcji „Odłamków". Pseudonim I. Grek. Był w przyjacielskich stosunkach z Czechowem i prowadził z nim ożywioną korespondencję.

1 W Petersburgu przygotowywano wtedy do druku tom opowiadań Czechowa pt. „Pstre opowiadania".

2 Patrz przypis l do listu 7.

3 Książka ukazała się w maju 1886. Na karcie tytułowej umieszczono obok pseudonimu nazwisko autora w nawiasie.

7

Aleksy Suworin (1834—1912) — pisarz, publicysta; redaktor i wydawca gazety „Nowe Czasy", w której Czechow od 1886 roku zamieszczał swoje opowiadania.

Suworin pochodził z chłopów pańszczyźnianych, był samoukiem i młodość spędził w biedzie. W latach sześćdziesiątych zaczął zamieszczać swoje utwory w pismach liberalnych i zwrócił na siebie uwagę Szczedrina i Pleszczejewa. Jego ostre felietony, pisane inteligentnie i z temperamentem, cieszyły się powodzeniem. W r. 1866 tomik jego felietonów został skonfiskowany, autor zaś pociągnięty do odpowiedzialności sądowej.

W 1876 roku Suworin nabył petersburską gazetę „Nowe Czasy" i odtąd datuje się jego szybkie bogacenie się, a jednocześnie odejście od działalności liberalnej. Wspierany przez rząd i finansjerę, ten były liberał zrobił ze swojej gazety tubę skrajnej reakcji i wkrótce do „Nowych Czasów" mocno przylgnęło trafne przezwisko, które nadał im Szczedrin: „Do usług!". Wyraz „nowoczasowstwo" stał się popularnym synonimem renegactwa, braku zasad i służalczości.

Człowiek o wybitnej indywidualności, obdarzony talentem i rozumem, Suworin z przekonań nie był monarchistą ani wstecznikiem, ale swoje prawdziwe poglądy zostawiał wyłącznie „na prywatny użytek", odsłaniając je tylko w chwilach szczerości — w swoim diariuszu i wobec ludzi, do których miał zaufanie. Do nich należał Czechow.

Jak pisze bliski Czechowowi człowiek, doktor Altszuller, „w swojej intymnej korespondencji z Czechowem Suworin często bywał zupełnie inny, niż ten Suworin z „Nowych Czasów”. O rozruchach studenckich i nawet o sprawie Dreyfusa, jak też o wielu innych zjawiskach ówczesnego życia, pisał w taki sposób, że kiedy Czechow opowiadał treść jego listów lub pokazywał niektóre fragmenty, trudno było uwierzyć, że autorem ich jest Suworin".

Suworin potrafił zdobyć zaufanie i przyjaźń Czechowa. Przyjaźń ta trwała wiele lat powodując intensywną wymianę listów. Należy przyznać, że najciekawsze listy — na tematy literackie, filozoficzne i polityczne — Czechow pisał właśnie do Suworina. Poglądy ich na wiele spraw nie zgadzały się, ale widocznie Suworin umiał wywoływać w umysłach ludzi ferment, co Czechow w nim szczególnie cenił (patrz list 55).

Fakt, że Czechow przyjaźnił się z Suworinem i zamieszczał w jego gazecie swoje opowiadania, dziwił, martwił i oburzał wielu jego przyjaciół. Wyrażali to w sposób bardziej lub mniej delikatny. Czechow, zarówno z przywiązania i lojalności wobec Suworina, jak też w obronie własnej niezależności, długo sprzeciwiał się wszelkiemu naciskowi w tej kwestii. Przyjaźń ich rozchwiała się jednak, kiedy coraz częściej zaczęły się ujawniać między nimi różnice w poglądach na sprawy zasadnicze. Ostatecznie przyjaźń ta wygasła po procesie Dreyfusa i rozruchach studenckich w latach 1899—1902.

Stanowisko Suworina w tych sprawach, jak też w wielu pomniejszych, odsłoniło przed Czechowem jego zakłamanie, wstecznictwo, karierowiczostwo, despotyzm i nieliczenie się z ludźmi od niego zależnymi. Pisał 22 lutego 1901 r. do brata Michała, który zamierzał przyjąć pracę w przedsiębiorstwie wydawniczym Suworina:

Suworin to człowiek załgany, okropnie załgany, zwłaszcza w tak zwanych chwilach szczerości — właściwie mówi może w dobrej wierze, ale nie można zaręczyć, czy za pół godziny nie zrobi czegoś akurat na odwrót... Pracując u Suworina, zawsze pamiętaj, że o powód do nieporozumień z nim wcale nietrudno, toteż musisz zawczasu upatrzyć sobie posadę w jakiejś instytucji państwowej albo pracę adwokata przysięgłego".

Po śmierci Czechowa Suworin oddał Marii Czechowej listy jej brata pisane do niego, pod warunkiem, że otrzyma w zamian wszystkie swoje listy. „Widocznie — komentuje M. Czechowa — bał się, że jego listy też kiedyś zostaną opublikowane, co w jego sytuacji byłoby kłopotliwe". Suworin dostał z powrotem swoje listy do Czechowa i prawdopodobnie zniszczył je — w każdym razie do dziś nie zostały odnalezione.

* „Panichida", pierwsze opowiadanie Czechowa wydrukowane

W „Nowych Czasach".

1 Antoszą Czechonte nazywał Czechowa W. Pokrowski, nauczyciel gimnazjum W Taganrogu. „Czarownica".

2 Bilibin pisał do Czechowa o „Czarownicy", że opowiadanie świadczy o dużym talencie autora, ale wypowiedział się negatywnie o „nader zmysłowych scenkach", znajdujących się na pograniczu „pewnego rodzaju obrazków zagranicznych". (Porównaj z uwagami Grigorowicza w przypisie do listu 10).

10

Dymitr Grigorowicz (1822—1899) znany pisarz rosyjski.

1/ 25 marca 1886 r. Grigorowicz, który nie znał jeszcze osobiście Czechowa, napisał do niego list. Przytaczamy niżej obszerne fragmenty z tego listu, ze względu na ważną rolę, jaką odegrał on w rozwoju świadomości pisarskiej Czechowa.

Szanowny Panie, blisko rok temu przypadkiem przeczytałem w »Gazecie Petersburskiej« Pańskie opowiadanie. Nie umiałbym dziś powtórzyć jego tytułu, ale pamiętam, że uderzyła mnie jakaś szczególna jego oryginalność, zwłaszcza niezwykła celność i prawda w ujęciu postaci i opisach przyrody. Odtąd czytałem pilnie wszystko, co wyszło spod pióra Czechowa, mimo że gniewałem się w duchu na człowieka, który jeszcze tak mało ceni sam siebie, że uważa za konieczne używanie pseudonimu. Czytając Pana, stale namawiałem Suworina i Burienina [krytyk z »Nowych Czasów« — R e d.], żeby szli za moim przykładem. Usłuchali mnie i teraz wraz ze mną nie wątpią, że ma Pan prawdziwy talent — talent, który wysuwa Pana daleko poza krąg literatów nowego pokolenia.

Sądząc z różnorodnych właściwości Pana talentu, jak trafne wyczucie psychologiczne, mistrzostwo opisów (burza śnieżna," noc, pejzaż w »Agafii« itd.), zmysł plastyczny, dzięki czemu w paru wierszach umie Pan zamknąć cały obraz [...], jestem przekonany, że sądzone jest Panu napisać niejedno dzieło doskonałe, zaiste artystyczne. Popełni Pan wielki grzech, jeżeli tych nadziei nie ziści. A na to trzeba mieć szacunek do talentu, który przecie rzadko komu przypada w udziale. Niech Pan zrezygnuje z prac terminowych. Nie znam Pańskiej sytuacji materialnej, ale jeśli jest trudna, radziłbym raczej głodować, jak myśmy to swego czasu robili, żeby gromadzić wrażenia dla dzieła przemyślanego, starannie wykończonego, jakie się pisze nie za jednym zamachem, lecz w szczęśliwych godzinach nastroju twórczego. [...]

Pańskie opowiadania nieraz osnute są na motywach o zabarwieniu pornograficznym — po cóż to? Prawda i realizm nie tylko nie wykluczają elegancji, lecz na niej zyskują. Pan tak doskonale panuje nad formą i wyrazem plastycznym, że doprawdy nie ma potrzeby wspominać, dajmy na to, o brudnych nogach i wykrzywionych paznokciach albo o pępku diaczka. Te szczegóły nie dodają piękna opisowi, tylko psują wrażenie w oczach wytrawnego czytelnika. [...] W tych dniach, jak słyszałem, ma się ukazać tom Pana opowiadań; jeżeli wydawca zamierza drukować książkę pod pseudonimem Czechonte, radzę Panu z całym przekonaniem: niech Pan zadepeszuje, żeby podano Pana prawdziwe nazwisko. [...]

Mocno ściskam dłoń i życzę Panu wszelkich pomyślności.

Z prawdziwym szacunkiem — D. Grigorowicz".

2 Przy wznowieniu „Czarownicy" w tomie opowiadań „O zmierzchu" Czechow skreślił kilka naturalistycznych szczegółów.

3 Zarobki literackie Czechowa stanowiły już wówczas podstawę egzystencji licznej rodziny.

4 Patrz przypis 3 do listu 6.

5 To przewidywanie Czechowa częściowo się sprawdziło. Ukazanie się „Pstrych opowiadań" odnotowała prasa codzienna, tygodniki i miesięczniki literackie. Opinie krytyków były podzielone. Wśród negatywnych szczególnie upamiętniła się Czechowowi recenzja A. Skabiczewskiego w liberalnym czasopiśmie „Wieści z Północy", w której m. in. czytamy:

Ogółem biorąc, książka Czechowa, chociaż bardzo nas bawi, ukazuje nader smutny, a nawet tragiczny obraz młodego talentu, który sam siebie skazuje na powolną zagładę w odmętach żywiołu gazetowego". I dalej krytyk przepowiadał Czechowowi, który „zaciągnął się w szeregi błaznów gazetowych", zwykły los pismaków, którzy w końcu „wyciśnięci jak cytryna, opuszczeni i zapomniani przez wszystkich, umierają gdzieś pod płotem".

Były także przychylne recenzje. W sumie polemiki wokół „Pstrych opowiadań" przysporzyły Czechowowi popularności, o czym on sam pisał do stryja Mitrofana Czechowa (patrz list 16).

11

Nikołaj Czechow (1858—1889) — starszy brat Czechowa, utalentowany malarz. Studiował w Moskwie w Szkole Sztuk Pięknych, lecz jej nie ukończył. W latach osiemdziesiątych pracował w humorystycznych pismach i często ilustrował utwory brata.

Poza wybitnym talentem malarskim, miał zdolności muzyczne — grał na skrzypcach i fortepianie. Ale jeszcze bardziej niż jego brat Aleksander cierpiał na brak woli i nałogowy alkoholizm. Prowadził tryb życia typowy dla cyganerii ówczesnej, co zrujnowało jego zdrowie. Zmarł na gruźlicę płuc mając zaledwie 30 lat.

1/ F r a n c Szechtel (1859—1926) — znany architekt, kolega i przyjaciel Nikołaja Czechowa; przyjaźnił się także z całą jego rodziną.

2/Aleksander Iwanienko — muzyk flecista, bliski przyjaciel rodziny Czechowów, Ne11y— Helena Markowa, znajoma Czechowów,

3/Nikołaj Putiata — literat, redaktor kilku popularnych czasopism.

4/ Na ulicy Jakimanka mieszkał wówczas Czechow z rodzicami i młodszym rodzeństwem.

5/ F i o d o r Plewako (1843—1908) — słynny wówczas adwokat moskiewski.

6/Lewenberg i Rodziewicz — dziennikarze z prasy brukowej.

12

1/Wiercipięta (Żywczyk) — tak przezywał Czechow A. Pietrowa, urzędnika policji w Taganrogu.

13

1/ „Panichida", „Czarownica", „Agafta", „Koszmar" i „Święta noc".

14

Maria Kisielowa — literatka, autorka opowieści dla dzieci. W jej majątku Babkino rodzina Czechowów wynajmowała na okres letni oficynę w latach 1885—1887. Obie rodziny i później pozostawały w przyjaznych stosunkach.

15

1/ Kisielowa w liście do Czechowa bardzo negatywnie oceniła jego opowiadanie „Grzęzawisko":

Większość czytelników przeczyta je z zainteresowaniem i powie: „Zuch Czechow, tęgie ma pióro”. Może Pana zadowolą i te 115 rubli, i te pochwały, ale mnie osobiście sprawia przykrość, że pisarz tego pokroju, co Pan, czyli nie skrzywdzony przez los i przez Boga, pokazuje mi samą tylko »kupę gnoju«. Na świecie aż się roi od brudów, łotrów i łotrzyc, a wrażenie, które na nas sprawiają, nie jest bynajmniej czymś nowym; jakże za to bywamy wdzięczni pisarzowi, który poprowadzi nas przez smrody tej kupy, żeby znienacka odnaleźć w niej perłę! Nie jest Pan krótkowidzem, potrafi doskonale tę perłę dojrzeć — czemuż ukazuje Pan tylko kupę gnoju?"

2/ E m i l e Gaboriau (1833—1873) — poczytny pisarz francuski, autor sensacyjnych powieści. Marlitt — pseudonim niemieckiej pisarki Eugenii John (1825—1887) autorki sentymentalnych powieści. Pierre Bobo — żartobliwe przezwisko Pisarza rosyjskiego piotra Boborykina (1836—1922) odznaczającego się niepospolitą płodnością literacką przy bardzo powierzchownym ujęciu zjawisk i postaci.

3/Izaak Lewitan (1861—1900) — słynny malarz rosyjski, bliski przyjaciel Czechowa i całej jego rodziny.

4/Stanisław Okrejc — literat, publicysta. P i n c e n e z — pseudonim adresatki. Aloes — pseudonim Aleksandra Czechowa.

16

Mitrofan Czechow — (1836—1894) — stryj Czechowa.

17

1/ S i e m i o n Nadson (1862—1887) — znany poeta rosyjski pochodzenia żydowskiego, który przed tygodniem (19 stycznia) zmarł na gruźlicę, w wieku 25 lat.

Choroba i śmierć Nadsona zostały wykorzystane przez koła czarnosecińskie do kampanii antysemickiej. Główny krytyk „Nowych Czasów" Burienin w swoich artykułach obrzucał umierającego poetę błotem, nazywał go „wiecznie kurującym się pasożytem" i utrzymywał, iż Nadson „symuluje chorobę, żeby żyć z filantropii prywatnej". Ta nagonka oburzyła opinię postępową i wywołała zażarte spory wokół poezji i osoby Nadsona

2/Iliodor Palmin (1841—1891) — popularny wówczas poeta, satyryk.

3/ Garszyn — patrz przypis l do listu 45.

4/ Korolenko — patrz przypis do listu 27.

21

1 Zdanie to należało do „żargonu rodzinnego" Czechowów, pochodziło jeszcze z czasów studenckich Antoniego, kiedy znalazł on w ubikacji małego kotka, który wyrósł potem na pięknego kocura, ulubieńca całej rodziny.

22

1/Iwan Biełousow (1863—1929) — poeta, tłumacz.

2/ Tomik przekładów Biełousowa „Z »Kobzarza< Szewczenki".

23

1/Gruziński — literat (patrz przypis do listu 39). Jeżow — literat (patrz przypis do listu 30),

24

1/ Aleksander Czechow pracował wówczas w redakcji gazety „Nowe Czasy".

2/ Gotberg, Prokoflew — reporterzy „Nowych Czasów".

3/ E l p e — pseudonim Łazarza Popowa, dziennikarza z „Nowych Czasów".

25

1/ Recenzja Burienina w „Nowych Czasach": „Opowiadania A. Czechowa".

W liście do brata Aleksandra z 6—8 października 1887 r. Czechow również ironicznie wypowiadał się o tej recenzji kończąc słowami: „Recenzja znakomita, szkoda tylko, że p. Burienin dolał do łyżki miodu beczkę dziegciu, czyli chwaląc mnie, zakpił ze zmarłego Nadsona".

2/ Mąż adresatki, Aleksy Kisielow.

26

1/ „Iwanów".

2/ F i odo i Korsz (1852—1927) — właściciel teatru w Moskwie.

3/ Włodzimierz Dawydow (1849—1925) — słynny aktor.

27

Włodzimierz Korolenko (1851—1921) — znany pisarz. Za udział w rewolucyjnym ruchu narodników był zesłany na Syberię i pierwsze jego utwory ukazały się dopiero po powrocie z zesłania. Ten spóźniony debiut zbiegł się z debiutem Czechowa, tak że mimo prawie dziesięciu lat różnicy wieku uważano ich za rówieśników literackich. Pisarstwo Korolenki od początku było wyraźnie nacechowane problematyką społeczno-moralną w duchu narodnickim, w przeciwieństwie do twórczości Czechowa, który w latach osiemdziesiątych dążył do zachowania „ponadpartyjnego" spojrzenia na świat. Mimo to obu pisarzy łączyła szczera sympatia i wzajemny szacunek.

1/ Książka Korolenki „Szkice i opowiadania", 1887.

2/ Korolenko odwiedził Czechowa w końcu września 1887 r.

3/ Henry David Thoreau (1817—1862) — pisarz amerykański. „Nowe Czasy" drukowały jego powieść w odcinkach.

28

1/ Aleksander Czechow pisał do brata 18 października 1887 r., że ze strony Akademii Nauk, poprzez Suworina, dotarła do niego sugestia, ażeby przedstawić ostatni tom opowiadań Czechowa pt. ,,O zmierzchu" do nagrody im. Puszkina, ponieważ z góry postanowiono przyznać mu za tę książkę połowę nagrody w wysokości 500 rubli. W następnym liście z 22 października Aleksander zawiadamiał brata, że już złożył w Akademii Nauk egzemplarz książki wraz z życiorysem autora.

Nagroda była przyznana Czechowowi w rok później, 9 października 1888 r. (patrz list 65).

30 Nikołaj Jeżow (1862—1942) — literat, felietonista.

32

* M a n i ł o w — postać komiczna z „Martwych dusz" Gogol, uosobienie zmanierowanej ckliwości.

*Piotr Kiczejew (1845—1902) — poeta i recenzent teatralny. Słowem „kiczejewszczyzna" Czechow określał zazwyczaj cynizm i zakłamanie sprzedajnej prasy.

33

* Patrz przypisy l i 3 do listu 35.

* Aleksy Pleszczejew — patrz przypis do listu 38.

34

Iwan Leontiew (1856—1911) — beletrysta i dramaturg. drukował pod pseudonimem Szczegłow. Ukończył szkołę oficerską. W latach osiemdziesiątych opublikował szereg opowiadań, powieści i utworów scenicznych. Dużym powodzeniem cieszyła się jego komedia „W górach Kaukazu". Później Leontiew porzucił beletrystykę i zaczął pisać wyłącznie dla sceny.

Czechow przyjaźnił się ze Szczegłowem i niektóre jego wcześniejsze utwory bardzo cenił. W późniejszych latach Czechowowi nie podobał się charakter twórczości Szczegłowa.

35

1/ „Step".

W liście do Czechowa z 30 grudnia Grigorowicz pisał o kolejnym wyborze opowiadań Czechowa pt. „O zmierzchu": „»Marzenia« i »Agafię« mógł napisać tylko prawdziwy artysta. (...] W żadnym słowie ani geście nie znać literatury — wszystko jest prawdą. [...] Takie mistrzostwo spotyka się tylko U Turgeniewa i Tołstoja".

Dalej (właśnie tę część listu Czechow nazywa najistotniejszą) Grigorowicz namawiał Czechowa, żeby ,,zaniechał pisania w pośpiechu, i to wyłącznie drobnych utworów, zwłaszcza do gazet".

2/ Czechow zamierzał napisać powieść pt. „Opowiadania z życia moich przyjaciół" (patrz listy 42, 65, 99, 100, 102). Zamiar ten nie został zrealizowany.

3 Grigorowicz pisał do Czechowa: „Gdybym był nieco młodszy i talent miał nieco większy, bezwzględnie opisałbym rodzinę z siedemnastoletnim młodzieńcem, który ucieka na strych i strzela sobie w łeb. Powody, które go do tego doprowadziły — cały klimat jego życia — to, zdaje się, coś bardziej groźnego i ważnego niż przyczyny, które pchnęły do samobójstwa Wertera. Taki temat zawiera palący problem dnia dzisiejszego. [...] Koniecznie trzeba dotknąć tej nabrzmiałej bolączki społecznej".

Sugerowany przez Grigorowicza temat Czechow później częściowo wykorzystał w noweli „Wołodia".

4/ Konstanty Fofanow (1862—1911) — poeta.

5/Aleksy Kolców (1809—1842) — znany poeta rosyjski. Ojciec jego, z pochodzenia chłop, handlował bydłem. Poeta brał udział w sprawach handlowych ojca.

36

Jakub Połoński (1820—1898) — popularny w swoim czasie poeta; pisał także nowele i powieści.

38

Aleksy Pleszczejew (1825—1893) — znany poeta, beletrysta i tłumacz; redaktor liberalnego miesięcznika „Wieści z Północy".

Pleszczejew w młodości był skazany na dziesięcioletnie zesłanie za przynależność do rewolucyjnej organizacji Pietraszewskiego. Po powrocie z zesłania w końcu lat pięćdziesiątych zbliżył się do przywódców obozu demokratycznego — Czernyszewkiego, Dobrolubowa, Szczedrina, Niekrasowa — i drukował w ich czasopismach „Sowriemiennik" i „Otieczestwiennyje Zapiski". Poezja jego była bardzo popularna w kręgach demokratycznych.

Pleszczejew był człowiekiem wielkiej erudycji, o wytrawnym smaku literackim. On jeden z pierwszych, jeszcze zanim poznał Czechowa osobiście w roku 1887, docenił talent młodego autora i zrozumiał, jaki materiał na pisarza kryje się w tym humoryście z „Odłamków", „Budzika" i innych pisemek.

Między obu pisarzami, mimo ogromnej różnicy wieku, od razu nawiązał się bliski kontakt, który szybko zmienił się w przyjaźń. W korespondencji poruszali przeważnie tematy literackie, przy czym Czechow bardzo cenił sądy krytyczne Pieszczejewa. Pod jego wpływem przystąpił do pisania pierwszej swojej dłuższej, noweli „Step", jemu zwierzał się ze swoich trosk autorskich, z nim dzielił się planami następnych utworów. Pleszczejew zaś, w odróżnieniu od innych krytyków obozu liberalnego, nigdy nie stosował do twórczości Czechowa miarki sekciarskiej i dostrzegał jej głęboko ukryty sens filozoficzno-społeczny.

Nawiasem mówiąc, Pleszczejew może jedyny z otoczenia Czechowa zrozumiał, w jakim celu Czechow pojechał na Sachalin, gdy inni tłumaczyli to poszukiwaniem atrakcyjnych tematów, zamiłowaniem do podróży itd. Należy przypuszczać, że w rozwoju świadomości pisarskiej Czechowa, jak też w jego odejściu z początkiem lat dziewięćdziesiątych od prasy i kół reakcyjnych znaczną rolę odegrało obcowanie z Pleszczejewem, jego urok osobisty.

1/ „Step".

2/ Słowa Famusowa z komedii Gribojedowa „Mądremu biada" (przekład J. Tuwima).

3/Piotr Ostrowski (1839—1906) — krytyk amator; brat przyrodni słynnego komediopisarza Aleksandra Ostrowskiego.

39

Aleksander Łazariew (1861—1927), pseudonim . Gruziński — pisarz. Debiutował prawie równocześnie z Czechowem na początku lat osiemdziesiątych. Czechow żywo interesował się jego rozwojem twórczym, udzielał mu koleżeńskich rad, pomagał w karierze literackiej i do końca życia pozostał z nim w przyjacielskich stosunkach.

42

1/ Powieść ta, nad którą Czechow intensywnie pracował w pierwszych miesiącach 1888 r., nigdy nie została ukończona, bruliony zaś zaginęły bez śladu. Rozdziały, które Czechow przesłał do przeczytania Pleszczejewowi, zyskały jego gorącą aprobatę. W liście do Korolenki 24 sierpnia 1889 r. Pleszczejew pisał: „Ubolewam, że Czechow nie kontynuuje powieści, której pierwsze trzy rozdziały podobały mi się bardzo".

W listach do Czechowa Pleszczejew niejednokrotnie namawiał go, żeby dalej pracował nad powieścią: „Pańskiej powieści będę oczekiwał jak manny niebieskiej — pisał 26 lutego 1888 r. — bo uważam Pana za największą potęgę literatury rosyjskiej doby obecnej". Przypominał mu także o czytelnikach, „którzy pokładają wielkie nadzieje w Pańskim talencie i z niecierpliwością oczekują od Pana powieści".

2 W liście z 8 lutego 1888 r. Pleszczejew pisał o „Stepie": „Cóż za niezrównane opisy przyrody, cóż za wyraziste, sympatyczne sylwetki... Na samym choćby łobuzie Dymowie można by nie wiem jaki dramat zbudować. [...] Już dawno nie zdarzyło mi się czytać czegoś z tak wielką rozkoszą".

3 Słowa Czechowa: „Rewolucji w Rosji nigdy nie będzie" — są charakterystyczne dla jego oceny ówczesnej sytuacji politycznej. Później jednak, kiedy w społeczeństwie rosyjskim zaczął narastać ferment rewolucyjny, Czechow zmienił swoją prognozę polityczną, co odnotowało we wspomnieniach wielu jego współczesnych. Zmiana ta odbiła się również w jego twórczości, szczególnie w sztuce „Wiśniowy sad".

43

1/Nikołaj Pomiałowski (1835—1863) — znany pisarz.

2 „Myśliciel rosyjski" — tytuł opracowanej przez Szczegółowa książki: „Wybrane myśli i fragmenty z dzieł Gogola, jego listów i wspomnień o nim".

3/Michał Albow (1851—1911) — pisarz.

4/ Barancewicz — patrz przypis do listu 45.

5/Hieronim Jasiński (1850—1930) — pisarz i publicysta.

45

Kazimierz Barancewicz (1854—1927) — beletrysta; debiutował prawie jednocześnie z Czechowem w końcu lat siedemdziesiątych. Łączyła ich trwała wzajemna sympatia. Czechow niezmiennie interesował się jego literackimi i osobistymi losami i w roku 1900 nawet sugerował członkowi Akademii Nauk Kondakowowi, żeby przy kolejnych wyborach nowych członków do Wydziału Literatury Pięknej wysunięto kandydaturę Barancewicza, mimo że jego pozycja literacka nie należała do najmocniejszych (patrz list 273).

1/ Wsiewołod Garszyn (1855—1888) — wybitny pisarz, najbardziej utalentowany przedstawiciel tego kierunku literatury rosyjskiej lat siedemdziesiątych—osiemdziesiątych, który wysuwał na czoło problem odpowiedzialności inteligencji przed ludem i stworzył typ „człowieka z obolałym sumieniem". Po klęsce ruchu narodników w roku 1881 Garszyn nie mógł pogodzić się ze stagnacją, jaka zapanowała w społeczeństwie, wpadł w rozstrój nerwowy i 19 marca 1888 r. popełnił samobójstwo, rzuciwszy się ze schodów domu, w którym mieszkał. Śmierć nastąpiła dopiero 24 marca.

2/ 29 marca Barancewicz zwrócił się do Czechowa proponując udział w księdze pamiątkowej ku czci Garszyna.

3/ Do księgi Garszynowskiej Czechow dał opowiadanie „Atak", specjalnie w tym celu napisane.

46

1/Aristarchow — pseudonim Arsenija Wwiedeńsklego.

Pleszczejew odpisał Czechowowi l kwietnia 1888 r.: ,,Aristarchow to przecież bałwan i w dodatku bałwan nieuczciwy. Szczegłow mówił mi, że już na pogrzebie Garszyna Aristarchow wspomniał, że ma zamiar Pana zbesztać — widocznie za to, że nie złożył mu Pan swego uszanowania odwiedzając kogoś z jego sąsiadów... Naprawdę! Gotów jestem się założyć, że to on kropnął obelżywy artykulik o Panu w »Przeglądzie Codziennym” [...] zarzucając Panu, że ośmielił się Pan opisywać step, który opisał już Gogol (!?). Cóż za kretyństwo! Zresztą, Wwiedeński to człowiek niepoczytalny, od dawna cierpi na megalomanię, co stwierdzili lekarze. »Bieliński, Dobrolubow i ja — innych krytyków nie mamy«. Niech Pan gwiżdże na to wszystko!"

1 „Żywe liczby" — szkic Gleba Uspieńsklego (1843— 1902) — znanego pisarza.

47

1/Anatol Leman (1859—1913) — literat, autor podręcznika do gry w bilard. O Lemanie Czechow wspomina niejednokrotnie w swoich listach, zawsze z pogardą (patrz listy 50, 69). Pleszczejew w listach do Korolenki nazywał Lemana „robakiem", w listach do Czechowa — „nędzną kreaturą".

2/ Cytat z „Hamleta" w przekładzie Paszkowskiego.

48

1 Książka „Iwan Kramskoj. Jego życie, korespondencja i krytyczne artykuły o sztuce" pod redakcją W. Stasowa.

2 Artykuł Wiktora Burienina o Garszynie w „Nowych Czasach",

3 M a s ł o w — patrz przypis do listu 67.

49

1 „Światła".

2 Dymitr Mamin-Sybiriak (1852—1812) — znany pisarz.

50

1 Barancewicz pisał 22 kwietnia do Czechowa: „Sądzę, że jeżeli księga wypadnie dobrze, to w przyszłości trafi do historii literatury. Zresztą, czemuż nie miałaby trafić, skoro znajdą się w niej wszyscy dzisiejsi pisarze?"

2 Aleksander Skabiczewski (1838—1910) — znany krytyk literacki obozu liberalnego (o nim patrz przyp. 5 do listu 10).

53

1 Szczegłow pisał do Czechowa 29 ma j a 1888 r.: „Ostatnia Pańska opowieść »Światła« niezupełnie mnie zadowoliła. [...] Zakończenie: »Tak, nic tu nie zrozumiesz na tym świecie” — jest jak gdyby urwane: rzeczą pisarza jest właśnie rozumieć, zwłaszcza duszę bohatera, bo inaczej psychologia jego pozostaje niejasna".

54

1/Włodzimierz Gilarowski (1853—1935) — poeta, beletrysta i dziennikarz; przyjaciel Czechowa.

55

1/ Właściciel znanej podówczas restauracji w Petersburgu.

56

1/Słowa Mołczalina z komedii Gribojedowa „Mądremu biada'' (przekład J. Tuwima).

57

1/„Myśl Rosyjska" — miesięcznik literacki tegoż kierunku liberalnego, co „Wieści z Północy". Oba pisma rywalizowały ze sobą starając się pozyskać najlepszych pisarzy.

Pleszczejew powtórzył w liście do Czechowa z 19 sierpnia rozmowę, jaką odbył członek redakcji „Wieści z Północy" z szefem Głównego Urzędu Prasy, Feoktystowem:

Kiedy zwrócono mu uwagę, że »Myśl Rosyjska« jest zwolniona z cenzury prewencyjnej, mimo że drukują tam ci sami autorzy, co u nas, Feoktystow przerwał: — »Myśl Rosyjska« to całkiem nasze pismo. Piszą tam tak, jak my sobie życzymy, naradzają się z nami w najdrobniejszych sprawach. Teraz to jest nasze najlepsze pismo. — Oto jak »Myśl Rosyjska” oszukuje co do swojej niezależności od cenzury. Widocznie, po kryjomu intryguje przeciw nam i może nawet daje cenzorom łapówki".

Stosunek „Myśli Rosyjskiej" do Czechowa gwałtownie się popsuł w związku z incydentem, o którym opowiadał Łazariew-Gruziński w liście do N. Jeżowa z 25 kwietnia 1888 r.:

Czechow kiedyś w towarzystwie paru osób podpił sobie i powiedział do sekretarza »Myśli Rosyjskiej”, M. Popowa: — »Myśl Rosyjska* jest wyprana z talentu; owszem, porządna, poczciwa, ale talentu, talentu kompletny brak! — Tamten się wściekł, powtórzył wszystko Golcewowi (zdaje się, że to on stoi na czele redakcji), Golcew też się wściekł — no i zaczęło się..."

Redakcja zemściła się na Czechowic przy najbliższej okazji: kiedy w marcu w „Wieściach z Północy" ukazał się „Step", „Myśl Rosyjska" zamieściła w kwietniowym numerze bardzo ujemną recenzję bez podpisu. Czytamy tam: „Trudno nawet zrozumieć, w jakim celu ta rzecz została napisana... Ani myśli, ani malowniczych obrazów, ani psychologii, ani fabuły, ani choćby wartości etnograficznych — nic, sama plastyka".

1/Wiktor Golcew (1850—1906) — publicysta, redaktor „Myśli Rosyjskiej".

58

1/ Wiaczesław Fausiek we „Wspomnieniach o Garszynie" opisuje, jak Garszyn po przeczytaniu „Stepu" (niedługo przed śmiercią, na początku marca) wpadł do niego rozpromieniony i zawołał: „Przyszedłem, aby ci zakomunikować cudowną nowinę: mamy W Rosji nowego pierwszorzędnego pisarza!"

10 marca pisał o tym samym do Czechowa Pleszczejew: „Garszyn szaleje z zachwytu nad Pańskim »Stepem«. Przeczytał go już dwukrotnie".

2 „Piękne".

3 Pleszczejew pisał do Czechowa 8 września, że Korolenko ma zamiar odejść z „Wieści z Północy".

4 N i k o ł a j Michajiowski (1842—1904) — znany krytyk literacki i publicysta, wybitny ideolog narodnictwa.

Jako krytyk odznaczał się rzetelną wiedzą, szczerym zamiłowaniem do literatury i dobrym smakiem, ale w jego sądach ciasna tendencyjność często przeważała nad wyczuciem artystycznym. Stąd wynikała jego stronniczość i brak tolerancji, na przykład jego wrogie nastawienie do młodego Czechowa, który debiutował w humorystycznych pisemkach i współpracował z reakcyjnymi „Nowymi Czasami", co już samo przez się dyskryminowało każdego autora w oczach obozu liberalno-narodnickiego.

Michajłowski potrafił napisać, już po ukazaniu się takich satyrycznych opowiadań Czechowa, jak „Kameleon" i „Kapral Priszybiejew", takich głębokich w swym tragizmie utworów, jak „Strzelec", „Agafia", „Wańka", „Chórzystka" i inne:

Pan Czechow jest dotychczas jedynym istotnie utalentowanym beletrystą z tego pokolenia literackiego, które może powiedzieć o sobie, że dla niego istnieje tylko rzeczywistość, w jakiej wypadło mu żyć, i że ideały ojców i dziadów nie mają nad nimi władzy... Pan Czechow nie jest uczuciowo zaangażowany w swoich utworach, tylko ot tak przechadza się obok życia i przechadzając się chwyta to lub owo. Czemu to, a nie owo?... Dla Pana Czechowa to żadna różnica: człowiek czy jego cień, dzwoneczek czy samobójca".

Takie wypowiedzi Michajłowskiego, który był wyrocznią dla opinii kół liberalnych, na długie lata wyrobiły Czechowowi opinię indyferentysty, pisarza obojętnego na sprawy społeczne. Wspomina o tym, na przykład, słynny malarz Ilia Riepin: „Większość, i ja również, atakowała Czechowa za jego nowy dla nas sposób pisania »bez fabuły i treści«. Wówczas literaci hołdowali jeszcze kanonom Turgeniewowskim. »Cóż to: ani spoistości, ani żadnej idei!« — mówiliśmy z żalem".

Stosunek Michajłowskiego do Czechowa zmienił się na lepsze od czasu, kiedy pisarz zaczął drukować w miesięcznikach liberalnych. Po przeczytaniu w korekcie „Stepu" drukowanego w „Wieściach z Północy" od razu napisał on do Czechowa z całą szczerością 15 lutego 1888 r.:

Czytając »Step«, wciąż myślałem o tym, jaki grzech popełnił Pan tak się rozdrabniając, i jaki to byłby straszny, całkiem już niewybaczalny grzech, gdyby Pan nadal tak się rozdrabniał...

Najpierw byłem zdumiony, że Pan zachował taką świeżość i czystość talentu, bo nie znam szkoły bardziej szkodliwej od tej, jaką Pan przechodził w »Nowych Czasach«, »Odłamkach« itp. Potem jednak zrozumiałem, że inaczej też nie mogło się stać, bo nie mogło przylgnąć do Pana to błoto. Szkoła jednak zrobiła swoje — przyzwyczaiła Pana do fragmentaryczności, do przechadzania się nie wiadomo dokąd i nie wiadomo po co".

Czechow nie zachował urazy do Michajłowskiego i w listach do wielu osób wyrażał się o nim z niezmiennym szacunkiem i sympatią.

59

* Pawłowsk — letniskowa miejscowość pod Petersburgiem.

61

1 Osip Notowicz (1849—1914) i Grigorij Gradowski (1842—1930) — działacze liberalni.

63

1 Utwory N. Lejkina.

64

* Pleszczejew pisał do Czechowa 6 października o przysłanym do redakcji opowiadaniu „Imieniny": „Co do tendencji, o której Pan pisał w jednym z listów, to żadnej tendencji w nim nie dostrzegłem. O ile chodzi o zasady, nie ma tam nic przeciwko ani za liberalizmem czy konserwatyzmem".

We wcześniejszym zaś liście, z 14 kwietnia, wspominając o tym, że nikt jak dotąd nie zdobył się na jakąś gruntowniejszą krytykę Czechowa, dodawał: „O ile jednak zdarzało mi się słyszeć różne opinie prywatne, zarzuca się Panu, że w Pańskich utworach nie wyczuwa się sympatii i antypatii autora. Niektórzy zresztą tłumaczą to chęcią zachowania obiektywizmu, zamierzoną powściągliwością; inni znów — indyferentyzmem, obojętnością".

65

1 Wydział Literatury Pięknej Akademii Nauk na posiedzeniu w dniu 7 października 1888 r., gdzie miały być nagrodzone „najlepsze utwory literackie odznaczające się wyższym poziomem artystycznym", jednogłośnie przyznał Czechowowi za tom opowiadań pt. „O zmierzchu" połowę nagrody im. Puszkina w wysokości 500 rubli.

28 października Grigorowicz, członek jury, zawiadomił Czechowa o przyznaniu mu nagrody w liście, w którym pisał: „Spieszę podzielić się z Panem tą radosną nowiną, ale zarazem uważam za swój obowiązek dodać, co następuje: nagrodę przyznano Panu jednogłośnie, ale też jednogłośnie wyrażono ubolewanie, iż Pan tak mało szanuje swój talent, że drukuje nadal w małej prasie i często podejmuje się prac terminowych".

1 Zarzut ten Grigorowicz wysuwał już nie po raz pierwszy (patrz list 10 i przypisy). W ciągu dwu i pół lat, które upłynęły od tej pierwszej wymiany listów, talent Czechowa niezwykle szybko się rozwinął i zdobył sobie szerokie uznanie. Tymczasem sędziwy pisarz nadal zachowywał wobec niego ton opiekuna, któremu zasługa „odkrycia" młodego talentu daje prawo do wywierania pewnego nacisku. Nieraz, jak wielu innych liberałów, zarzucał Czechowowi współpracę z „Nowymi Czasami".

W tym liście Czechow po raz pierwszy, delikatnie, ale stanowczo przeciwstawia się dość nietaktownej ingerencji Grigorowicza w jego sprawy osobiste.

» Patrz przypis 2 do listu 35, a także listy 42, 99, 100 i 102.

66

1/ „Imieniny".

2/ Paweł Lintwariow (1861—1911) — ziemianin, działacz ziemstwa; bliski znajomy Czechowów. (Patrz przypis do listu 80).

3/ Później jednak, przygotowując „Imieniny" do druku w zbiorowym wydaniu A. Marksa, Czechow usunął sylwetki ukrainofila i człowieka lat sześćdziesiątych.

67

Aleksy Masłow — pisarz, publikował pod pseudonimem Bieżecki. Z zawodu inżynier wojskowy. Pisał zazwyczaj o życiu wojskowych.

1/ Sztuka Masłowa. Czechow na prośbę autora starał się o jej wystawienie w Moskwie.

68

1 Tymi słowami Puszkin w poemacie „Połtawa" charakteryzuje Aleksandra Mieńszykowa, faworyta Piotra I (przekład J. Tuwima).

71

1/Dymitr Mereżkowski (1865—1941) — znany pisarz, jeden z twórców symbolizmu w Rosji. Wówczas rozpoczynał swoją karierę literacką jako poeta i krytyk. W listopadowym nu­merze „Wieści z Północy" z 1888 r. ukazał się jego artykuł o nowelistyce Czechowa — „Stare zagadnienie w związku z nowym talentem".

2/ Towarzystwo Sztuk Pięknych i Literatury.

3/Aleksander Leński (1847—1908) — aktor i reżyser.

4/Włodzimierz Lewiński — redaktor humorystycz­nego pisma „Budzik".

72

Wiktor Kryłow (1838—1906) — modny podówczas dra­maturg, który pisał wodewile i sztuki „pod publiczkę".

74

Artykuł Eugeniusza Garszyna „Rozmowa literacka" z 6 listo­pada w gazecie „Dzień". Autor ordynarnie zaatakował Mereżkowskiego za jego pochlebny artykuł o Czechowie (patrz list 71), cho­ciaż sam wyrażał się o Czechowie w superlatywach, wbrew temu, co pisał o „Stepie" w „Dniu" z 11 marca.

75

1 Eugeniusz Karpow (1859—1926) — reżyser i dramaturg.

76

* „Atak".

77

1/ Ciekawa jest uwaga Tołstoja, który dostrzegł „fałszywą nutę" właśnie w obrazie cierpień psychicznych studenta. Jak zaświad­cza Szczegłow w liście do Czechowa z 25 marca 1890 r., Tołstoj powiedział: „bohater powinien był najpierw skosztować, a dopie­ro później się zadręczać".

2/ Patrz list 71.

3/ Redakcja zaopatrzyła artykuł w następujący przypis: „Arty­kuł p. Mereżkowskiego, odbiegający od poglądów niektórych na­szych współpracowników tylko w drobnych odcieniach swoich koncepcji estetycznych, w kwestiach zasadniczych tak nieznacz­nie różni się od ich poglądów, że uznaliśmy za stosowne umieścić ten artykuł na łamach »Wieści z Północy*."

4/ Michał Protopopow (1848—1915) — krytyk i publi­cysta.

78

* Bohaterka sztuki Suworina „Tatiana Riepina".

79

* Mowa o pierwszym luźnym pomyśle utworu, który przy realizacji zmienił się nie do poznania. Ten pierwotny plan ma rysy pewnego, choć bardzo dalekiego podobieństwa do dwóch nowel Czechowa: „Pojedynek" i „Opowieść nieznanego czło­wieka".

80

Helena Lintwariowa — lekarka, bliska znajoma Czechowów. Z rodzina Lintwariowów Czechow zaprzyjaźnił się

w 1888 r., kiedy wraz ze swoją rodziną spędził lato w ich ma­jątku, w guberni Charkowskiej.

81

1 Opowiadanie to Czechow wycofał z „Nowych Czasów", mimo że pierwszy rozdział był już złożony w drukarni. Autora nie zadowoliła ta pierwsza wersja utworu. Po wielu miesiącach pracy nad tym tematem, całkowicie zmieniwszy fabułę i charakter po­staci, Czechow we wrześniu 1889 r. oddał do druku „Nieciekawą historię", która właśnie jest opowieścią o tym, że „świadome życie bez ustalonego światopoglądu to nie życie, tylko męka, zgroza".

82

1 Jewreinowa — patrz przypis; do listu 99.

2 Patrz przypis do listu 78.

3 Mowa o sztuce Czechowa „Iwanów".

4 Maria Sawina (1854—1915) — znana aktorka.

5 Pomysł wodewilu nie został zrealizowany. Wzmianka o mini­strach to żartobliwa aluzja do przyjęcia u petersburskiego dygni­tarza Hamburgera, podczas którego był wystawiony „Niedź­wiedź".

6 „Szewc i zły duch".

84

1/Michał Kątków (1818—1887) — sztandarowy publicy­sta reakcji.

2/Lew Tichomirow (1850—1923) — były członek Komi­tetu Wykonawczego rewolucyjnej organizacji podziemnej „Narodnaja Wola", organizator kilku zamachów na Aleksandra III; wyemigrował za granicę, wyrzekł się swoich przekonań i wydał w 1888 r. broszurę „Dlaczego przestałem być rewolucjonistą", w której zwracał się do Aleksandra III z wyrazami wiernopoddańczych uczuć. W roku 1895 uzyskał zezwolenie na powrót do kraju.

3/W tym okresie prasa wciąż poruszała problem Bułgarii w związku z zajęciem tronu bułgarskiego przez księcia Ferdynan­da Koburskiego, które spowodowało napięcie w stosunkach mię­dzy obu państwami.

4/Wirginia Zucchi (1847—1930) — wioska baletnica, któ­ra występowała wówczas w Rosji.

5/Michajłow — pseudonim Aleksandra Szellera; w latach siedemdziesiątych—osiemdziesiątych cieszyły się popu­larnością jego powieści w mocno zaakcentowanym duchu liberalno-narodnickim.

6/ Powieść Turgeniewa.

85

1/ List do Suworina, nr 84.

2/ Lew Mej (1822—1862) poeta, autor dramatów historycznych.

86

1/ „Wdową oficerską" żartobliwie nazywano Szczegłowa. PIeszczejew pisał do Czechowa 31 grudnia 1888 r.: „Przyjechała tu wdowa oficerska i mówiła, że Pan przenosi się do Petersburga, ponieważ Suworin zaproponował Panu stanowisko redaktora »Nowych Czasów« z pensją 500 rubli miesięcznie lub 6 000 rocznie. Warunki oczywiście wspaniałe, ale ja osobiście (jak zresztą wielu z tych, którzy szanują Pana i Pański talent) nie życzyłbym Panu przyjęcia tej propozycji. Co innego drukować w »Nowych Czasach« utwory beletrystyczne, całkiem zaś inna rzecz — wstępować w szranki nowoczasowców, w których prze­ważają ludzie bezczelni i nader paskudni. W »Nowych Czasach« jest tylko jeden człowiek, Suworin, z którym można utrzymywać bliższe stosunki. [PIeszczejew poznał Suworina w latach sześć­dziesiątych, kiedy ten należał do obozu demokratycznego, i za­chował przyjaźń z nim, mimo całej różnicy przekonań w latach późniejszych — Red.]. Poza tym może jeszcze z Masłowem. Ale nawet nie to jest najważniejsze, tylko że za 500 rubli będzie Pan zmuszony do pisania wstępnych artykułów, recenzji itd. itp. Ani się Pan spostrzeże, jak pochłonie Go harówka dziennikarska, tak bardzo wyczerpująca i szarpiąca nerwy... Z pewnością fatal­nie odbije się to na Pańskim talencie. Proszę mi wierzyć... Tak mówi każdy, kto tylko usłyszy o tym projekcie. Poza tym, teraz nie uchodzi Pan za solidaryzującego się we wszystkim z »Nowymi Czasami«, wtedy zaś będzie Pan ponosił odpowiedzialność za , każde świństwo Żytiela, Nikolskiego i licho wie kogo. Bardzo, bardzo byłoby przykro, gdyby plan ten doszedł do skutku".

2 Przedstawienie „Iwanowa" w petersburskim Teatrze Aleksandryńskim wywołało szeroki rozgłos i różnorodne oceny. Jak pisał Pleszczejew do Korolenki 10 maja 1889 r., sztuka ,,miała duże powodzenie [...] i wywołała wielkie dyskusje. Jedni mówili o »Iwanowie« w samych superlatywach, inni strasznie ganili. W każdym razie to świadczy, że sztuka nie należy do tuzinkowych. Ja nie zgadzam się z tymi, którzy ją ganią".

Uznając pewne dramaturgiczne usterki „Iwanowa", PIeszczejew nie mógł zgodzić się z tymi, którzy oskarżali Czechowa o to, że sugeruje myśl, jakoby minęła pora szerszych idei i aspiracji, bo nadszedł czas ,,małych, lecz pożytecznych czynów". Zdaniem Pleszczejewa, Czechow w swej sztuce krytycznie ukazał bierność i bezwład większej części inteligencji, z zamiarem „odbrązowienia" nowej odmiany bynajmniej nie nowego w literaturze rosyj­skiej typu „zbędnego człowieka". „Czechow wcale nie miał zamiaru robić z Iwanowa bohatera pozytywnego — pisał w cy­towanym wyżej liście do Korolenki — tymczasem w słowach Iwanowa dopatrzono się przekonań autora. Autor ma do niego stosunek negatywny, ale możliwe, że to nie dość wyraźnie się wyczuwa. Zabrakło mu Turgeniewowskiej subtelnej ironii, lecz wszystkie postacie są autentyczne, realne".

87

1 Ten temat był zaczerpnięty z życia Czechowa.

89

1 Edmund Kean (1787—1833) — słynny angielski aktor, którego postać odtworzył Dumas-ojciec w sztuce „Kean, czyli geniusz i szaleństwo".

92

Włodzimierz Tichonow (1857—1914) — pisarz i dra­maturg, redaktor czasopisma „Północ".

93

* Paweł Swobodin (1850—1892) — znany aktor.

97

Piotr Siergiejenko — pisarz i dramaturg, kolega gim­nazjalny Czechowa.

98

'Nikołaj Wagner (1849—1934) — profesor zoologii i autor popularnych „Bajek Kota Mruczka".

Tichonow pisał w liście z 6 marca 1889 r., że prof. Wagner ceni Czechowa wyżej od wszystkich bez wyjątku pisarzy rosyj­skich, nowoczesnych i dawnych, i dodawał: „Zastosował do Pana słowa Turgeniewa o Tołstoju: »Lew Tołstoj jest wśród nas sło­niem«".

99

Anna Jewreinowa — redaktor „Wieści z Północy".

1/ Mowa o nie ukończonej powieści Czechowa (patrz listy 35,

42, 65, 100, 102).

100

« Patrz listy 35, 42, 65, 99, 102 i przypisy.

* Czechow ma tu na myśli schematyczne postacie ,,rycerza zysku", w które obfitowała literatura obozu narodnicko-liberalnego (patrz list 84 do Suworina — charakterystyka doktora Lwowa, s. 327).

102

' Patrz listy 35, 42, 65, 99. 100.

' Burienin w „Nowych Czasach" z 7 kwietnia 1889 r. wyszydził „Wieści z Północy". '

106

' Paul Bourget (1852—1935) — popularny pisarz francuski

* Postać z omawianej powieści Bourgeta.

107

1 Jak pisał Aleksander Czechow w liście do brata z 26 kwietnia, zamiarem jego było pokazanie w sztuce „Skarbonka" człowieka nie narzekającego, widocznie w przeciwieństwie do Iwanowa który bezustannie narzeka.

2 Druga żona i dzieci Aleksandra Czechowa.

109

* „Uczeń" — patrz listy 106 i 110.

*Eugeniusz Koczetow (1845—1905) — krytyk z „Nowych Czasów".

110

* Znany romans Glinki do słów Puszkina.

* Dymitr Pisariew (1840—1868) — znany krytyk.

111

W liście z 12 września Pleszczejew pisał o Korolence: „Wie Pan, zdaje mi się, że on już nie posunie się naprzód. Tyle czasu wciąż wałkuje to samo".

113

* W liście z 27 września Pleszczejew pisał o „Nieciekawej historii": „Pan nie napisał jeszcze nic równie mocnego i głębokiego, jak ta rzecz. Niezwykle dobrze jest utrzyma­ny ton starego naukowca, i nawet te rozważania, w których pobrzmiewają nutki subiektywne, autorskie, nie psują całości. postać ta stoi przed oczyma czytelnika jak żywa. Doskonale wypadła też Katia. [...] Ale większości czytelników opowiadanie wyda się nieciekawe (po co Pan zatytułował je »Nieciekawa historia«? Po co samemu dostarczać tym łajdakom recenzentom okazji do łatwych dowcipów?) [...] Drugorzędne postacie też są bardzo udane... Mnóstwo trafnych spostrzeżeń, niekiedy nawet bardzo głębokich. [...] Nieco dziwny u starego profesora wydaje się zupełny brak zainteresowania miłosną historią Kati, o której do niego pisała. Nie próbował dowiedzieć się czegoś o człowieku, którego pokochała, nie zajął się jej losem. A jednocześnie znalazł dość mocne argumenty przeciw jej związaniu się z teatrem i dłu­go omawiał ten temat".

114

1 „Diabeł leśny". Czechow wysłał sztukę do zaopiniowania do Komitetu Teatralnego. Pogłoska o tym, że Czechow w „Diable leśnym" sportretował Suworina i jego żonę w postaci profesorstwa Sieriebriakowów, pochodziła prawdopodobnie od Grigorowicza, który jako członek Komitetu Teatralnego jeden z pierw­szych zapoznał się z tekstem sztuki.

Jak już wspomnieliśmy (patrz przypis 2 do listu 65), Czechow kilka razy zauważył, że Grigorowicz nie jest szczery wobec nie­go i innych.

2 Ż y t i e l — pseudonim A. D i a k o w a, publicysty z „No­wych Czasów", który odznaczał się skrajnie wstecznymi poglą­dami. Był dla Czechowa uosobieniem nieuczciwej i aroganckiej publicystyki, o czym pisarz niejednokrotnie wspomina w listach.

115

' W liście z 18 października Pleszczejew pisał: „Niektórzy z tych, co czytali »Nieciekawą historię«, na przykład pani Maria i Suworinowie, utrzymują, że Katia kocha właśnie staruszka, piszącego te notatki. Ja za nic podobnego w opowiadaniu nie dostrzegłem".

119

1 Od roku 1886, kiedy twórczość Czechowa wzbudziła szerokie zainteresowanie i czasopisma zaczęły ubiegać się o jego współ­pracę, stopa życiowa rodziny (już wówczas bardzo przyzwoita) szybko poszła w górę. Nie uwolniło to jednak pisarza od trosk pieniężnych, bo potrzeby rodziny rosły szybciej niż jego zarobki. Ilustruje to dostatecznie wymownie choćby „kronika mieszka­niowa" Czechowów.

W 1879 r., kiedy Antoni sprowadził się do Moskwy, rodzina tłoczyła się w jednym pokoju, w suterenie. Studiując, Czechow jednocześnie zasilał tygodniki moskiewskie i petersburskie humo­reskami, żeby wyciągnąć z nędzy rodziców i młodsze rodzeństwo, co mu z roku na rok udawało się coraz skuteczniej. M. Czecho­wa wspomina;

Do 1886 r. zmieniliśmy w Moskwie mnóstwo mieszkań. W mia­rę tego, jak polepszała się nasza sytuacja materialna, przenosi­liśmy się do coraz lepszych mieszkań. Ale często trafialiśmy nie­fortunnie". W jednym mieszkaniu była wilgoć, w innym znów było hałaśliwie, bo o piętro wyżej wynajmowano salę na uczty weselne. Taką samą salę, notabene, miało mieszkanie Czechowów i tam często i tłumnie zbierali się goście.

Następnym etapem był już piętrowy dom na Sadowej-Kudryńskiej (dziś muzeum im. Czechowa), w którym zamieszkano jesie­nią 1886 r. „Co prawda — pisze M. Czechowa — mieszkanie to kosztowało, jak na owe czasy (i na nasze możliwości), dosyć drogo, bo 650 rubli rocznie, i brat nawet nie miał pieniędzy na zapłacenie komornego za dwa miesiące z góry, jak tego żądał właściciel, ale skusił mnie wygodny rozkład pokojów i doskonały punkt — niedaleko od centrum Moskwy. Antoni zaciągnął po­życzkę u wydawcy »Odłamków« Lejkina i wynajęliśmy to miesz­kanie". Były to już warunki mieszkaniowe na poziomie bardzo zamożnej ziemiańskiej lub mieszczańskiej rodziny.

Ale i to mieszkanie w piętrowym domu wkrótce okazało się za skromne i, jak pisze M. Czechowa, w 1891 r. ,,dojrzała koniecz­ność kupienia własnego majątku". W 1892 r. Czechow nabył Mielichowo: przeszło 200 ha ziemi, w tym ponad 100 ha lasu, i duży dwór z ogrodem. Kosztowało to 13 tysięcy rubli. „Przez długie lata Antoni musiał spłacać dług w banku" — notuje Maria Cze­chowa.

Jeżeli dodamy, że Czechowowie zawsze, w zimie i lecie, prowa­dzili dom otwarty dla znajomych i nieznajomych, zrozumiałe sta­nie się, dlaczego Czechow nigdy nie mógł się uwolnić od trosk materialnych i od nieustannej harówki.

Fakt ten nie przeczy innemu, niemniej oczywistemu — że Czechow był gorąco kochany przez całą rodzinę, szczególnie przez matkę i siostrę. Sytuacja układała się tak, a nie inaczej, nie wbrew woli pisarza, lecz za jego zgodą, a często chyba nawet z jego inicjatywy. Był nie tylko troskliwym synem i bratem, lecz też człowiekiem o niezwykle rozwiniętym poczuciu obowiązku i odpowiedzialności. Z dobrowolnie podjętych zobowiązań wywiązywał się zawsze rzetelnie i konsekwentnie aż do końca. (Wymownie ilustruje to choćby drobny epizod z Rimmą Waszczuk — patrz listy 216, 217 i przypisy.) Umiał nieść ciężar tych zobowiązań z taką dyskrecją, że nawet najbliżsi nie podejrzewali, jak bardzo mu to dokucza. Takie skargi, jak w komentowanym liście do Suworina, wymykały mu się rzadko i tylko wobec ludzi, do których miał bezwzględne zaufanie.

120

1 Czechow pisał o Tołstoju i Bourgecie widocznie w pierwszej części listu 119, która zaginęła. (O Bourgecie patrz listy 106 i 110).

'Sergiusz Botkin (1832—1889) — profesor, założyciel ro­syjskiej szkoły medycyny klinicznej. Grigorij Zacharin (1829—1895) — profesor medycyny Uniwersytetu Moskwiewskiego.

121

1 Czechow przeczytał „Sonatę Kreutzerowską" w odbitce litografowanej, która krążyła z rąk do rąk, zanim opowiadanie uka­zało się w druku. Po przeczytaniu utworu w całości, zmienił swoją ocenę (patrz list 141).

122

1 Czechow przygotowywał się do wyjazdu na Sachalin w celu zbadania warunków, w jakich żyją tam katorżnicy i zesłańcy.

124

'Aleksander Humboldt (1769—1859) — niemiecki uczony, którego w r. 1829 rząd rosyjski zaprosił do zbadania geologicznych i geofizycznych warunków Rosji Azjatyckiej. G e o r g e Kennan — dziennikarz amerykański (patrz przyp. 2 do „Sachalinu").

126

Mikołaj Złatowratski (1846—1911) — trzeciorzędny pisarz obozu narodnickiego.

127

1 Pleszczejew pisał w liście z 17 marca, że pismo prawdopodobnie zostanie zlikwidowane z braku pieniędzy.

128

1 Delfin — tak nazywano starszego syna Suworina, Aleksego, publicystę; od końca lat osiemdziesiątych faktycznie prowadził on gazetę „Nowe Czasy".

130

Wukoł Ławrow (1852—1912) — redaktor i wydawca liberalnego czasopisma „Myśl Rosyjska", tłumacz Sienkiewicza.

1 Ukazanie się w „Myśli Rosyjskiej" notatki, w której Czechowa nazwano „pisarzem bez zasad", było wyrazem rozpowszechnionej w pewnych kołach liberalnych opinii (patrz przypis do listu 57 i przypis 4 do listu 58). Dla wielu liberałów fakt, że Czechow przyjaźnił się z Suworinem i zamieszczał opowiadania w „Nowych Czasach", był ważniejszy niż treść i charakter jego twórczości, decydował o ich negatywnym stosunku do pisarza. Z kolei ten stosunek odpychał Czechowa od obozu liberalnego, hamował w nim proces samookreślenia politycznego i zerwania z prasą reakcyjną, które nastąpiło dopiero po jego powrocie z Sachalinu.

Obelga, której doznał Czechow ze strony „Myśli Rosyjskiej"r dotknęła go szczególnie boleśnie. Szykował się bowiem do spełnienia ciężkiego zadania, które uważał za swój obowiązek obywatelski — zamierzał zbadać osławioną katorgę na Sachalinie (patrz przypis do „Sachalinu" i list 124). Nawet rodzina nie podejrzewała, jak zabójczo ta podróż podziała na jego zdrowie, bo nikt nie wiedział, że Czechow był już chory na gruźlicę płuc. Słowa Czechowa: „wyjeżdżam z Rosji na długo, może na zawsze" — nasuwają przypuszczenie, że sam zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie dobrowolnie się narażał.

2 Grigorij Macztet (1852—1901) — powieściopisarz.

131

Maria Czechowa (1863—1957) — siostra pisarza. Wyższe studia ukończyła na Kursach Gerie, potem wykładała historię i geografię w żeńskim gimnazjum w Moskwie. Miała zdolności malarskie, malowała przeważnie pejzaże, ale zajmowała się tym po amatorsku.

Z bratem łączyła ją serdeczna przyjaźń. Czechow od wczesnej młodości stał się głównym żywicielem rodziny, ona zaś wzięła na siebie opiekę nad jej sprawami bytowymi. Brała także czynny udział w społecznej i literackiej działalności brata, na przykład, wiele pomogła mu w przygotowaniach do wyjazdu na Sachalin, zbierając i przepisując dla niego materiały w bibliotekach.

Przed śmiercią Czechow wyznaczył siostrę na wykonawczynię swojego testamentu. Maria Czechowa uporządkowała jego archiwum, odredagowała i wydała listy w sześciu tomach (w 1912— 1916) i zaopiekowała się domem jałtańskim, zachowując wszystko w takim stanie, w jakim było za życia pisarza. W roku 1920 dom ten zamieniono na Muzeum im. Czechowa, a Maria Czechowa do końca życia była jego dyrektorem.

* List ten został wysłany z drogi na Sachalin. W ciągu długiej podróży i pobytu na Syberii Czechow wysłał do rodziny i przyjaciół dużo listów ze szczegółowymi opisami swoich wrażeń; do naszego wyboru weszły tylko te listy, które nie zostały wykorzystane przez pisarza jako materiał w jego „Sachalinie".

133

'Karol Landsberg — więzień kryminalny, były oficer gwardii, który po odbyciu katorgi osiedlił się na Syberii. Eks-baronowa Gembruk — skazana na katorgę przestępczyni kryminalna.

137

Anatol Koni (1844—1927) —wybitny prawnik, publicysta liberalnego kierunku, autor wielu prac naukowych o sądownictwie oraz pamiętników. Napisał wspomnienia o Czechowie, w których omówił znaczenie jego podróży na Syberię i wartość naukowo-społeczną jego „Sachalinu".

Czechow i Koni żywili do siebie wzajemny szacunek i osobistą sympatię, każdy z nich interesował się żywo działalnością drugiego. W r. 1896 Koni przysłał do Czechowa list, w którym dał bardzo interesującą i wnikliwą analizę „Mewy" (patrz przypis l do listu 208).

1 Dzieciom poświęcona jest znaczna część rozdziału XIII „Sachalinu".

138

1 Z wiersza Puszkina „Przypomnienie" w przekładzie Mickiewicza.

2 Młodszy brat Czechowa, Michał, który po ukończeniu studiów prawniczych przez pewien czas pracował jako inspektor podatkowy.

130 F i o d o r Czerwiński (1864—1917) — poeta i prozaik.

140

1 Suworin podwyższył Czechowowi honorarium o 5 kopiejek od wiersza.

2 Edouard Rod (1857—1910) — powieściopisarz szwajcarski) autor „Les trois coeurs".

141

1 Posłowie do „Sonaty Kreutzerowskiej", które się ukazało w XIII tomie Dzieł Lwa Tołstoja.

2 Listy Gogola do Aleksandry Smirnowej w „Wybranych fragmentach z listów do przyjaciół". W tym utworze publicystycznym autor „Martwych dusz" wystąpił jako szermierz caratu.

3 „Bystronogi" — opowiadanie Tołstoja.

142

Helena Szawrowa (1874—1937) — nowolistka, dobra znajoma Czechowa. W swojej karierze literackiej wiele zawdzięczała Czechowowi, który bardzo interesował się rozwojem jej twórczości i polecał jej opowiadania w redakcji gazet i pism.

143

1 Wracając w 1890 r. z Sachalinu przez Cejlon, Czechow przywiózł stamtąd dwie mangusty; jedną oddał do Ogrodu Zoologicznego, drugą zaś oswoił i zostawił w domu.

144 1 „Pojedynek".

147

Jewgraf Jegorow — prezes ziemstwa guberni niżegorodzkiej, znajomy Czechowa.

1 W 1891 r. wskutek nieurodzaju wiele guberni dotknęła klęska głodu. Czechow brał czynny udział w organizowaniu pomocy głodującej ludności i w tej sprawie korespondował z Jegorowem i innymi członkami ziemstwa na głodujących terenach.

148

* Sobolewski - patrz przypis do listu 225.

150

Lidia Awiłowa (1865—1943) — pisarka.

Rola Awiłowej w życiu osobistym Czechowa do niedawna była całkiem nieznana. Dopiero w 1947 r. w tomie „Czechow we wspomnieniach swoich współczesnych" ukazały się jej obszerniejsze wspomnienia „Czechow w moim życiu", w których jednak Awiłowa nie podała fragmentów bardziej osobistych. W 1960 r., w „L.N." 68 opublikowano wstęp i dwa opuszczone rozdziały tych wspomnień oraz jej list do Czechowa po jego ślubie i odpowiedź Czechowa (patrz list 306 i przypis).

Sądząc ze wspomnień Awiłowej, oboje żywili do siebie głębokie uczucie, które starali się stłumić. Gdy się poznali w 1889 r., Awiłowa była już mężatką i miała dziecko; potem przyszło na świat jeszcze dwoje. Jak powiedział Czechow, miała „moralność nietuzinkową", którą on w niej wysoko cenił. Swoje obowiązki wobec dzieci i męża traktowała bardzo poważnie i choć Czechow był Jej jedyną prawdziwą miłością, nigdy nie zdobyła się na poświęcenie mu dobra rodziny. Czechow rozumiał to i, podobnie jak ona, zwalczał swoje uczucie. Spotykali się rzadko (Awiłowa mieszkała w Petersburgu), w listach zaś poruszali tematy ogólne, przeważnie literackie. Stosunki między nimi, wskutek ciągłych niedomówień i zahamowań, prowadziły do coraz częstszych nieporozumień (patrz list 215).

Historię tej nie wypowiedzianej i nie spełnionej miłości — oczywiście w transpozycji literackiej — odtworzył Czechow w noweli „O miłości" (patrz listy 235, 306 i przypisy do nich).

Przytaczamy w skrócie wstęp Awiłowej do jej wspomnień.

"Czechow w moim życiu« nie wniesie nic nowego do obrazu Czechowa jako pisarza, działacza i myśliciela. Jest to kartka — dotychczas nie zapisana — o tym, jak wyglądało jego życie uczuciowe, o jego stosunku do miłości, do rodziny, do kobiety. Jest to »nasz romans«.

Minęło kilkadziesiąt lat od dnia śmierci Antoniego Czechowa, a ja dopiero teraz zdecydowałam się napisać o tym, co tak świątecznie opromieniło i tak boleśnie skomplikowało moje życie. Opowiadam o moich spotkaniach z panem Antonim, które miały tak duże znaczenie dla nas obojga i pozostawiły swój ślad na zawsze. Nie ma w mojej opowieści ani słowa wymysłu. [...]

Gdy pisałam, cały czas krępował mnie lęk, że dam się porwać fantazji, marzeniom, domysłom i w ten sposób zniekształcę prawdę. Pamięć Czechowa jest dla mnie rzeczą zbyt świętą, żebym mogła dopuścić się jakiejś nieścisłości. Obawiam się, że przez ten lęk opowieść moja przypomina raczej protokół. [...]

Słowem, napisałam tę opowieść tak, jak umiałam — odtworzyłam mój romans takim, jaki był w rzeczywistości, jaki zachował się w mojej pamięci. Nieraz słyszałam od tych, którzy studiują jego życie: »Zadziwiająca rzecz! Nie ma kobiety, nie ma miłości...« I wyciągali wniosek: »Czechow był naturą zimną, oschłą. Nie umiał kochać«. Pewnie tak właśnie będą pisać jego biografowie. Może moja opowieść częściowo wypełni tę lukę i już choćby przez to okaże się potrzebna i interesująca. Nic nie twierdząc, pozostawiam tym, którzy ją przeczytają, odpowiedź na pytanie: czy Antoni Czechow był człowiekiem oschłym i zimnym? Czy istotnie w jego życiu nie było miłości?"

Opublikowane w 1946 r. wspomnienia Awiłowej spotkały się z bardzo sprzeczną oceną. Część badaczy i ludzi znających blisko Czechowa przyjęła je z nieufnością. Siostra pisarza, na przykład, w swojej książce „Z dalekiej przeszłości" (Moskwa, 1960) pisze: „Pani Lidia chyba prawdziwie opowiada o swoim wielkim uczuciu do Antoniego. Ale kiedy próbuje odsłonić jego uczucie dla niej, brzmi to zbyt »subiektywnie«. Tu w jej pamiętniku występują elementy »twórczości«, elementy artystycznej — zamierzonej czy nie zamierzonej — wyobraźni. Z tej części pamiętnika wynika, że Antoni ją kochał, że stosunki między nimi znajdowały się na pograniczu romansu, że on sam jej o tym mówił. A tak nie było".

To kategoryczne stwierdzenie byłoby autorytatywne, gdyby nie fakt znany z korespondencji pisarza oraz innych materiałów biograficznych: mimo całej przyjaźni, która łączyła Czechowa z siostrą, nigdy nie wtajemniczał jej w swoje sprawy uczuciowe. Nie słyszała nic o tym od osób trzecich, nie widywała brata w towarzystwie Awiłowej (nie znały się osobiście), nie mogła więc poczynić własnych obserwacji. Toteż w danym wypadku opinia siostry nie jest miarodajna.

Dla udowodnienia słuszności swego stanowiska M. Czechowa przytacza list, który Awiłowa napisała do niej w parę dni po śmierci Czechowa, pod świeżym wrażeniem tragicznej straty. Przytaczamy go w skrócie;

[...l Żywię do Pani uczucie bardzo osobiste, myślę o Pani, bo już nie mogę myśleć o tym, którego nie ma. [...]

Bynajmniej nie chcę sugerować, że znałam go dobrze, że byłam mu choć trochę bliska. Nie, znałam go prawdopodobnie źle, ale przecież miał tak wielki wpływ na całe moje życie, tak wiele mu zawdzięczam. [...] A nie mam nikogo, zupełnie nikogo, prócz Pani, komu mogłabym powiedzieć, jakie to wszystko jest straszne, jak trudno to zrozumieć, a kiedy zaczynam rozumieć — jak beznadziejne i puste staje się życie. [...]

Mam dużo listów od niego. Ale nie wiem, jak on odnosił się do mnie. I to jest bardzo bolesne. [...]

Cokolwiek by Pani o mnie myślała — będę myśleć o Pani jak o jego ukochanej siostrze. I gdybym kiedykolwiek mogła jakoś Pani się przydać, byłabym bardzo szczęśliwa. Proszę o tym, na wszelki wypadek, pamiętać".

Awiłowa sama się przyznała, że nie wie, jak Antoni odnosił się do niej" — komentuje ten list M. Czechowa.

Inaczej ocenił wyznanie Awiłowej Iwan Bunin — jeden z najbliższych przyjaciół Czechowa, który, poza Gorkim i Kuprinem, najlepiej go znał, rozumiał i zostawił o nim najciekawsze, najbardziej wnikliwe wspomnienia. W książce „O Czechowie" (Nowy Jork, 1955) Bunin z całym przekonaniem potwierdza wiarygodność wspomnień Awiłowej, które były dla niego, jak pisze, rewelacją.

Dobrze znałem panią Lidię — pisze Bunin — którą cechowały prawdomówność, rozum, talent, nieśmiałość i wyjątkowe poczucie humoru. Po przeczytaniu jej wspomnień spojrzałem na Czechowa inaczej niż dotąd, odkryłem w nim coś nowego. Nie podejrzewałem stosunków, jakie między nimi istniały. [...] Przeczuwam, że niejeden zapyta: czy można całkowicie zaufać jej wspomnieniom? Pani Lidia była osobą wyjątkowo prawdomówną. Nie zataiła nawet ujemnych uwag, jakie Czechow wypowiadał o jej pisarstwie i o niej samej. Niezwykła kobieta! Ileż lat milczała! Za życia ani słówkiem nie zdradziła swojej miłości, a przecież spotykaliśmy się nieraz. [...]

Wszystko w niej było pełne uroku: głos, pewna nieśmiałość, spojrzenie cudownych szaroniebieskich oczu. [...] Dla mnie ucałowanie jej delikatnej, wąskiej dłoni zawsze było prawdziwą radością. (...] Była wysoka, w jakiś szlachetny sposób kobieca, zgrabna, miała piękne złociste warkocze. [...]

Lubiłem z nią rozmawiać, jak rzadko z którą kobietą — miała wiele dowcipu, nie szczędziła nawet siebie, sądy jej były inteligentne, znała się dobrze na ludziach".

Wiele lat temu Bunin we wspomnieniach o Czechowie pisał:

Czy była w jego życiu wielka miłość? Myślę, że nie". Po przeczytaniu zaś pamiętnika Awiłowej napisał w tym miejscu na marginesie swojej książki; „Owszem, była. Do Awiłowej".

Nie ma żadnych konkretnych faktów, które by niezbicie przemawiały za lub przeciw wiarygodności pamiętnika Awiłowej. Jest jednak faktem oczywistym, że w zestawieniu z jej wspomnieniami listy Czechowa do niej, znane już przedtem, nabierają całkiem innej wymowy i treści, odczytuje się je jakby po raz pierwszy. Odsłaniają, jak żadne inne, niezwykłą Czechowowską dyskrecję, wstrzemięźliwość wyrazu i delikatność.

Dotychczas znane były 32 listy Czechowa do Awiłowej; z nich do naszego wyboru, zgodnie z jego ogólną koncepcją, weszły głównie te, w których Czechow porusza tematy literacko-społeczne. Podaliśmy poza tym list z roku 1901, opublikowany w tomie 68 „L.N." w r. 1960 (list 306).

154

1 l stycznia 1892 Awiłowa spotkała po raz drugi Czechowa na jubileuszu swego szwagra, Sergiusza Chudiekowa. Podczas bankietu siedziała obok Czechowa, prowadząc niezwykle ożywioną rozmowę. Zwrócono na to uwagę i jeden z obecnych literatów (jak przypuszcza Awiłowa, Lejkin) puścił plotkę, że Czechow potem po pijanemu mówił do kogoś, że postanowił za wszelką cenę porwać Awiłową i po jej rozwodzie ożenić się z nią. Plotka dotarła do państwa Awiłowów i choć pani Lidia domyśliła się, że było to zamierzone oszczerstwo, jednak w liście do Czechowa zrobiła mu lekką wymówkę.

155 Eugeniusz Gosławski (1861—1917) — prozaik i dramaturg.

157

1 Czechow miał na myśli Zofię Kuwszynnikow. Była malarką (niektóre jej obrazy otrzymały nagrody na wystawach, jedne płótno Tretiakow zakupił do swojej galerii), mąż jej był lekarzem policyjnym; publiczną tajemnicą był jej romans z Lewitanem. Na tym jednak nie kończy się „podobieństwo sytuacji" o którym pisze Czechow, bo i nieco ekscentryczne wnętrze mieszkania, i wieczorki artystyczne, na których częstymi gośćmi byli Antoni i Nikołaj Czechowowie, niewątpliwie znalazły odbicie w „Trzpiotce". Różnice, które Czechowowi wydawały się bardzo istotne: młody wiek bohaterki noweli, dorywczy i dyletancki charakter jej pracy malarskiej, zwłaszcza zaś fakt, że doktor Kuwszynnikow nie był wybitnym uczonym, ani wybitną indywidualnością — wszystko to w opinii środowiska artystycznego nie mogło przesłonić rzucającego się w oczy podobieństwa. Toteż po opublikowaniu „Trzpiotki" nie tylko Kuwszynnikowowie zerwali z Czechowem, ale nawet Lewitan, jeden z najserdeczniejszych jego przyjaciół, dopatrzył się swego portretu w postaci Riabowskiego, obraził się i dopiero po kilku latach pogodził się z Czechowem.

2 „Sala nr 6".

158

1 „Sąsiedzi".

2 Komedii tej Czechow nie napisał.

160

1/Lidia Mizinowa (1870—1937) — przyjaciółka Marii Czechowej, ulubienica całego domu Czechowów.

W końcu lat osiemdziesiątych, kiedy Mizinowa poznała rodzinę Czechowa, była nauczycielką gimnazjum żeńskiego, ale myślała o karierze teatralnej. Miała doskonałe warunki: wielka urodę i ładny głos. Maria Czechowa pisze w swoich wspomnieniach („Z dalekiej przeszłości"): „Lidia była piękna. Regularne rysy, śliczne szare oczy, puszyste popielate włosy i czarne brwi dodawały jej niezwykłego uroku. Uroda jej zwracała powszechną uwagę. [...] Poznawszy moją rodzinę, Lidia wkrótce stała się przyjaciółką i ulubienicą nas wszystkich, nie wyłączając rodziców. Moi bracia i każdy, kto u nas bywał, bez względu na wiek i na sytuację, odczuwał jej czar".

Na początku lat dziewięćdziesiątych Mizinowa studiowała w szkole teatralnej Aleksandra Fiedotowa, później uczyła się śpiewu. W końcu lat dziewięćdziesiątych Opera Mamontowa wysłała ją do Paryża na dalsze studia. Jednakże kariera sceniczna jej się nie udała. Trudno dziś osądzić, czy spowodowała to niedostateczna skala talentu, czy brak dyscypliny wewnętrznej t systematyczności w pracy, czy też ciężkie przeżycia osobiste.

2 Mizinowa wiąże się ostatni okres beztroskiej młodości Czechowa, kiedy w jego domu — w Moskwie, na letniskach, a później we własnym majątku w Mielichowie — tłumnie zbierała się utalentowana młodzież artystyczna. Wśród tej rozbawionej młodzieży rej wodzili Antoni i Lika (tak ją tam nazywano), oboje obdarzeni dowcipem, temperamentem, darem zjednywania ludzi. Ustalił się między nimi ton wiecznego przekomarzania się, droczenia, mówienia o wszystkim w sposób żartobliwy. Ton ten stał się poniekąd tradycją, od której rzadko odstępowali w listach. Uważano na ogół, że Antoni poważnie kocha się w Lice, ona zaś przyjmuje jego hołdy i tyle. W istocie było inaczej.

Dziwnie układają się nasze stosunki — pisała do Czechowa Mizinowa w jednym z listów. — Jestem pewna, że gdybym w ciągu roku nie przyjeżdżała do was, Pan nie ruszyłby się z miejsca, żeby się ze mną zobaczyć... Będę niezmiernie szczęśliwa, kiedy nareszcie potrafię na to wszystko i na Pana spojrzeć obojętnie". W innym zaś liście mówi z wielką szczerością: „Pan wie, jaki jest mój stosunek do Pana, tak że mogę nie wstydząc się pisać o tym. Ja też wiem, jaki jest Pański stosunek do mnie — albo pobłażliwy, albo lekceważący. Najgoręcej pragnęłabym się uleczyć z tego okropnego stanu, ale trudno to zrobić samej. Błagam, niech Pan mi pomoże — proszę nie nalegać, żebym do was przyjeżdżała, proszę się ze mną nie widywać. Panu na tym nie tak bardzo zależy, a mnie może łatwiej byłoby o Panu zapomnieć",

Należy sądzić, że Czechow nie tylko serdecznie lubił Likę, leci długo był pod silnym urokiem jej kobiecości. W listach jego poprzez umowny żartobliwy ton z rzadka przebija szczere poważniejsze uczucie. Jednak zwalczył je i zatrzymał się na krawędzi romansu. W roku 1893 zrezygnowała i Lika.

Może pragnąc uwolnić się od nie odwzajemnionej miłości nawiązała romans z pisarzem Potapienką, przyjacielem Czechowa. Był on żonaty, miał dwoje dzieci. Bardzo zakochany, zamierzał rozwieść się z żoną i ożenić z Liką, ale nie zdobył się na to. W 1894 r. nastąpiło zakończenie tego nieszczęśliwego dla Mizinowej romansu; spotkała się z Potapienką za granicą, zaszła w ciążę i urodziła dziecko, które po paru miesiącach umarło. Została sama i ciężko przeżyła ten okres (patrz list 185 i przypis).

Na romansie Mizinowej z Potapienką oparta jest częściowo fabuła ,,Mewy" (1896 r.). Można tu mówić jednak tylko o pewnym podobieństwie sytuacji, lecz nie charakterów.

1/ Mowa tu i niżej (Ballas) o adoratorach Mizinowej, o których pisała do Czechowa w tonie żartobliwym.

2/ Po liście do Ławrowa z 10 kwietnia 1890 r. (patrz list 130) Czechow zerwał wszelkie stosunki z redakcją „Myśli Rosyjskiej".

W ciągu dwóch lat, które minęły od tego listu, zmienił pogląd na wiele spraw zasadniczych, a także na sprawę swojej współpracy z redakcjami. Jeżeli w roku 1888 pisał do Połońskiego, że to miało znaczenie tylko wtedy, „gdy na czele periodyków stali ludzie o wyraźnie zaznaczonym obliczu, ludzie tego pokroju, co Bieliński, Hercen itp., którzy nie tylko płacili honoraria, ale przyciągali innych, uczyli i wychowywali" (patrz list 36), to po powrocie z Sachalinu coraz wyraźniej zaczął rozumieć, że w każdym razie nie może wiązać się z prasą reakcyjną. Mimo przyjaźni osobistej z Suworinem i mimo faktu, że z liberałami znacznie się różnił w poglądach — postanowił zerwać z gazetą „Nowe Czasy" i drukować w miesięcznikach liberalnych.

24 października 1891 pisał do brata Aleksandra: „Oddałem im opowiadanie »Pojedynek«, bo zadłużyłem się w »Nowych Czasach«, a gdyby nie ta okoliczność, ukazałby się w miesięczniku. [...] Czyż mi na tym zależy? Tyle, co na mojej współpracy z »Nowymi Czasami«, która jako pisarzowi nie przyniosła mi nic oprócz szkody".

23 czerwca 1892 r. Ławrow napisał do Czechowa:

Wielce szanowny Panie! Nasz wspólny znajomy Paweł Swobodin mówił mi, że Pan ma zamiar dać nam swoje opowiadanie. Rzecz jasna, że spotka je najserdeczniejsze przyjęcie na łamach »Myśli Rosyjskiej«; w ten sposób raz na zawsze zostanie zlikwidowane przykre nieporozumienie, które miało miejsce dwa lata temu. Wówczas, pod świeżym wrażeniem, chciałem odpowiedzieć na Pański list zapewniając, że ani mnie, ani żadnemu z moich kolegów nigdy nawet do głowy nie przyszło okazywać wrogość Panu jako pisarzowi i człowiekowi, że redagowane przeze mnie pismo zawsze z największą życzliwością obserwowało rozwój Pańskiej twórczości, a jeżeli zaznaczało w niej jakieś usterki, to jedynie kierując się przyjętymi u nas kryteriami. Niestety, nie zdążyłem tego zrobić — Pan już wyjechał za granicę. Korzystam więc skwapliwie z nadarzającej się okazji, żeby jako gorący wielbiciel Pańskiego talentu powiedzieć teraz to, czego wówczas Powiedzieć nie zdołałem z przyczyn ode mnie niezależnych. Proszę wierzyć w szczerość mojego głębokiego szacunku. W. Ławrow".

Więcej było w tych przeprosinach prawdziwej chęci pojednania, niż przekonujących argumentów: przecież list można było wysłać i na Sachalin, a i od powrotu Czechowa minęło już przeszło półtora roku; sedno zaś sprawy, czyli ukazanie się w ,,Myśli Rosyjskiej" krzywdzącej Czechowa notatki, Ławrow skrzętnie pominął. Toteż zdanie z komentowanego listu o ,,podłym zwyczaju nie odpowiadania na listy" brzmi niewątpliwie ironicznie, bo Czechow z wyjątkową skrupulatnością odpisywał zwykle swoim korespondentom. Przekładając jednak względy ogólne nad urazę osobistą, okazał maksimum dobrej woli: odpowiedział Ławrowowi uprzejmym listem i wysłał do „Myśli Rosyjskiej" „Salę nr 6". To zapoczątkowało jego stałą współpracę z tym pismem i wpłynęło na ostateczne zerwanie z gazetą Suworina. W latach późniejszych Czechow zaprzyjaźnił się z Ławrowem, Golcewem i z gronem stałych autorów redakcji, jak np z A. Ertlem.

3 „Rywalką" żartobliwie nazywa Czechow Zofię Kuwszynnikową (patrz przypis l do listu 157).

161

1 „U schyłku wieku".

162

Aleksander Piedotow — dyrektor szkoły teatralnej, w której studiowała Mizinowa.

164

1 Galkin-Wraskoj — patrz przypis 3 do „Sachalinu".

165

Michał Mieńszykow (1859—1919) — publicysta.

167

1 „Sala nr 6" opublikowana w listopadowym numerze „Myśli Rosyjskiej" miała duży rozgłos. Krytyka literacka bardzo pozytywnie oceniła nowy utwór Czechowa, z tym jednak zastrzeżeniem, że wymowa jego nie jest dostatecznie jasna. W listach prywatnych opowiadanie było żywo komentowane. Postępowy pisarz Aleksander Ertel pisał 14 grudnia 1892 r. do Ławrowa:

Cóż to za mistrzowski i głęboki utwór, chociaż nie bez usterek z punktu widzenia Puszkinowskiej jasności i trzeźwości. Ukazana jest nie tyle rzeczywistość, co zbeletryzowane rozważania nad rzeczywistością..."

Sławny malarz Riepin pisał do Czechowa w grudniu tegoż roku:

Jakaż straszliwa silą sugestii bije z tego utworu! Trudno nawet zrozumieć, jak z tej prostej, niewymyślnej, wręcz ubogiej fabularnie opowieści wyrasta w końcu tak nieodparta, głęboka i potężna idea ogólnoludzka! Nie, nie potrafię wykazać całej wartości tego cudownego utworu... Jestem zdumiony, zafascynowany..."

Według świadectwa siostry Lenina, Ulianowej-Jelizarowej, Lenin powiedział: „Kiedy wczoraj wieczorem przeczytałem to opowiadanie, poczułem jakiś niesamowity lęk, nie mogłem zostać w moim pokoju, wstałem i wyszedłem. Mam wciąż uczucie, że sam jestem zamknięty w tej sali".

2 „Chłopiec z gutaperki" — najpopularniejszy utwór Grigorowicza.

3 Włodzimierz Stasow (1824—1906) — znany historyk sztuki i krytyk.

4 D e n i s Dawydow (1781—1830) — poeta.

168

Sazonowa — literatka, drukowała w „Nowych Czasach".

169

Aleksy Pisiemski (1820—1881) — znany pisarz.

170

1 Suworin pisał z oburzeniem o artykule Protopopowa w „Myśli Rosyjskiej". Prasa francuska oskarżała „Nowe Czasy" o udział w aferze panamskiej — ponoć gazeta otrzymała czek na 500 tysięcy franków. Broniąc się przed tym oskarżeniem, Suworin wystąpił za granicą w imieniu całej prasy rosyjskiej, na co Protopopow odpowiedział w swym artykule;

Od kiedy to my, pisarze rosyjscy, musimy wraz z »Nowymi Czasami« ponosić odpowiedzialność za ich czyny? Czy moralność tej osobliwej gazety jest naszą moralnością, czy jej konserwatywno-liberalno-postępowo-wsteczny kierunek nie jest jej wyłączną własnością, która znajduje poklask jedynie w paru brukowcach? Przeciwnie, każdy niesplamiony organ prasy i każdy uczciwy pisarz uważał dotychczas za święty swój obowiązek usilnie odżegnywać się od jakiejkolwiek solidarności, szczególnie moralnej, z »Nowymi Czasami«".

Czechow w chwili odpisywania na list nie znał jeszcze artykułu Protopopowa, ale odpowiadając na protest adresata przeciwko oszczerczej napastliwości dziennikarzy, przeniósł polemikę na grunt ogólny, atakując z kolei publicystów „Nowych Czasów", Żytiela i Burienina.

2 W „Nowych Czasach" 10 lutego, z okazji otwarcia wystawy sławnego rzeźbiarza Marka Antokolskiego, ukazał się ordynarny antysemicki artykuł Żytiela. W „Nowościach" znany krytyk Stasow, oceniając wysoko wystawę, która cieszyła się wielkim uznaniem w kraju i za granicą, dodawał: „Wyjątek stanowi jedynie p. Żytiel-Diakow, który wylał na Antokolskiego kubeł pomyj i wszelkich świństw moralnych. Główna wina naszego artysty polega na tym, że jest Żydem... Ukąszenie pluskwy nie jest groźne, ale pozostawia obrzydliwy smród".

3 „Opowieść nieznanego człowieka".

171

1 Siostra Awiłowej, Nadieżda Chudiekowa.

172

1 Aleksander Czechow pisał do brata 31 marca 1893: „Nie wiem, o czym pisałeś do starego Suworina, ale wiem, jakie były tego skutki. Pan Michał i Delfin [synowie Suworina — Red.] zarzucają Ci najobrzydliwszą niewdzięczność. Bo jakże to: od a do zet, od pieniędzy do sławy, wszystko ponoć zawdzięczasz staremu, bez niego byłbyś zerem. Ty zaś, zamiast dziękować, pchasz się do jego spraw rodzinnych i nastawiasz go przeciw własnym dzieciom. O tym mówi się u nas w redakcji [„Nowych Czasów" — Red.] głośno, nawet w mojej obecności...".

Czechowa jako „pupilka" Suworina od dawna otaczała w redakcji „Nowych Czasów" atmosfera niechęci, intryg i zawiści.

175

1 „Listy z Afryki" Sienkiewicza, które ukazały się w 1893 r. w przekładzie M. Krakowskiego.

177

* Mizinowa była wysoka i pulchna, w stylu „piękności rosyjskich".

178

1 „Bez dogmatu" przesłał Czechowowi Ławrow, autor przekładu. Książka ukazała się w 1891.

179

1 Ignacy Potapienko (1856—1929) — pisarz. Na początku lat dziewięćdziesiątych zdobył szeroki rozgłos. Akademia Nauk przyznała mu połowę nagrody puszkinowskiej, krytyka zachwycała się jego „budującym talentem" i nazwała go „bożyszczem dziesięciolecia". Poczytność jego skończyła się jednak wraz z wiekiem XIX, dziś znany jest tylko jako prototyp Trigorina z „Mewy" oraz autor wspomnień o Czechowie. Istotnie Trigorin przypomina Potapienkę płodnością literacką i błyskotliwym stylem przy powierzchownym ujęciu tematów, ale niektóre jego wypowiedzi o literaturze i zadaniach pisarza niewątpliwie wyrażają myśli samego Czechowa. O romansie Potapienki z Lidią Mizinową patrz przypisy do listów 160 i 185.

2 Iwan Sytin (1853—1934) — znany wydawca tanich książek dla ludu. Jego nakładem ukazywały się arcydzieła literatury rosyjskiej i światowej.

182

' Maks Nordau — niemiecki publicysta. W latach 1891— —1899 ukazały się w rosyjskim przekładzie niektóre jego utwory: „W poszukiwaniu prawdy (paradoksy)", „Rozwój duszy ludzkiej", „Choroba wieku" i inne.

183

1 Warwara Eberle — śpiewaczka, przyjaciółka Mizinowej. Z Czechowem łączyły ją stosunki tylko koleżeńskie, o czym dobrze wiedziano w ich otoczeniu.

2 Mirów — patrz Mirolubow (list 314 i przypis).

3 Michał Sablin (1842—1898) — literat, znajomy Czechowa i Mizinowej.

185

1 Mizinowa była wówczas w Szwajcarii. Jej nieszczęśliwy romans z Potapienką dobiegał końca. Była w ciąży, czekała na rozwiązanie, nie mając przy sobie nikogo z bliskich. 20 września pisała do Czechowa:

,,Widać, tak mi było sądzone, że ci, których kocham, w końcu odwracają się ode mnie. Jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwa. Proszę się nie śmiać. Z dawnej Liki nie ma ani śladu. Ile razy głowię się nad tym, co się stało, zawsze przychodzę do przekonania, że wszystkiemu zawinił Pan. Zresztą, taki widać mój los. [...] Wszystko to jest niepojęte, ale myślę, że Pan zrozumie, przecież jest Pan dobrym psychologiem.

Wydaje mi się, że jeszcze parę dni — a nie wytrzymam. Panu ufam i dlatego liczę na kilka słów. Może, jak zwykle, zbeszta mnie Pan, powie, że jestem idiotka, ale naprawdę lepsze to, niż nie dostać żadnej odpowiedzi".

List ten Czechow otrzymał dopiero 2 października w Nicei i

odpisał Mizinowej: „Gdyby list Pani dotarł do mnie w Abacji, pojechałbym do Nicei przez Szwajcarię i zobaczył się z Panią". Tegoż dnia pisał do siostry: „Potapienko to [...] i świnia".

189

1 Z wiersza Lennontowa „Borodino" -w przekładzie L. Podhorskiego-Okołowa.

194

Aleksander Zyrkiewicz — pisarz.

196

Michał Stasiulewicz (1826—1911) — historyk i publicysta, redaktor czasopisma „Wieści z Europy". Żyrkiewicz odpisał: ,,Co do tytułu, zgadł pan, to nie ja go wymyśliłem. Zaproponował go zmarły poeta Apuchtin, który przeczytał moje opowiadanie w rękopisie".

199

Włodzimierz Niemirowicz-Danczenko (1858— —1943) — prozaik i dramaturg, słynny reżyser, współzałożyciel, wraz z Konstantym Stanisławskim, Teatru Artystycznego w Moskwie. Przyjaźnił się z Czechowem.

200

Mewa".

202

1 Sztuka norweskiego pisarza Bjornstjerne Bjfirnsona „Ponad siły" („Pastor Sang").

2 Sztuka Laury Marholm, znana w tłumaczeniu rosyjskim pt. „Kobiety".

3 Zofia Smirnowa — literatka.

203

* 17 października 1896 w Petersburskim Teatrze Aleksandryńskim odbyła się premiera „Mewy" zakończona głośną klęską.

Przyczyną niepowodzenia było słabe przygotowanie przedstawienia, nieudolna reżyseria, zła gra aktorów (nawet Komissarzewska tego wieczoru grała słabo) oraz wrogie nastawienie publiczności premierowej.

Pierwsze przedstawienie nowej komedii Ant. Czechowa »Mewa« było jedynym w swoim rodzaju wydarzeniem w annałach sceny Aleksandryńskiej — pisał recenzent czasopisma »Teatroman«. — To było jakieś znęcanie się nad autorem i aktorami, jakiś szał złośliwości wśród pewnej części widowni — zdawało się, że niemal połowa sali składała się z zaciekłych wrogów Czechowa. Przedstawienie odbywało się dosłownie przy akompaniamencie syczenia, gwizdania, wybuchów śmiechu, okrzyków:

»Dosyć, dosyć!«, ironicznego podpowiadania aktorom, a wszystko to mieszało się z kwestiami wykonawców. [...] Bezeceństwa te rozpoczęły się już od pierwszych słów sztuki. (...] Z każdym aktem publiczność zachowywała się coraz okropniej, najwyraźniej wpadła w pasję".

O tymże pisał do Czechowa Lejkin:

Jakże my, przyjaciele Pana, byliśmy oburzeni na recenzentów! Od razu po pierwszym akcie zaczęli sykać, biegać po foyer, wołać z tupetem: »Gdzież tu akcja? gdzież typy? Woda, sama woda!« — i wprost przygotowywali klapę, urabiając opinię bywalców premier. Na premierze Pańskiej sztuki zebrała się niemal cała brać dziennikarska i literacka, a zagadując tego i owego, stwierdziłem, że prawdziwych przyjaciół ma Pan wśród nich niewielu".

W swoim zaś diariuszu 18 października Lejkin zanotował:

Dziś wszystkie gazety z wyjątkiem »Nowych Czasów« uroczyście komunikują o klęsce Czechowowskiej »Mewy«, właśnie uroczyście i przy tym z jakimś szczególnie złośliwym triumfem. Tak jakby złapano wilka, który, zanim dał się złapać, zarżnął wiele bydła. Jakże mogła pozwolić na podobny ton wobec Czechowa »Gazeta Petersburska« — temu już się dziwię. Jej recenzent teatralny [...] Kugel po prostu zachłystuje się z radości i autorytatywnym tonem wymyśla autorowi. A przecież Czechow kiedyś współpracował z tą gazetą, drukował tam tak wiele opowiadań, między innymi »Strzelca«, najlepsze swoje opowiadanie".

Czechowa w całym tym wydarzeniu najbardziej zaskoczyła i zabolała zawistna wrogość kolegów. Wyszło na jaw i sprecyzowało się to, co Czechow niewyraźnie wyczuwał, nie umiejąc sobie tego wytłumaczyć, już w 1891 r„ kiedy pisał z Petersburga do siostry (14 stycznia): „Otacza mnie gęsta aura złośliwości, nieuchwytnej i dla mnie niepojętej. Zapraszają mnie do siebie, częstują, śpiewają na moją cześć głupie peany, a jednocześnie gotowi są mnie udusić. Za co? Diabli wiedzą. Gdybym się zastrzelił, sprawiłbym wielką przyjemność 90 procentom moich przyjaciół i wielbicieli. A jakże płytki wyraz dają tym swoim płytkim uczuciom! Burienin urąga mi w felietonie, mimo że nigdzie na świecie nie ma zwyczaju ganić własnych autorów; Masłow (Bieżecki) nie przyjmuje zaproszeń Suworina na obiad; Szczegłow rozpowiada wszystkie plotki, które krążą o mnie po mieście itd. Wszystko to jest niewymownie głupie i nudne. Nie ludzie, tylko jakaś pleśń".

204

Anna Suworina — żona Aleksego Suworina.

1 Czechow podczas tego pobytu w Petersburgu mieszkał u Suworinów. Wyjechał bez pożegnania, zostawiając poza tym listem, kartki do Suworina i do siostry.

206

1 List Szawrowej, na który Czechow odpowiada, był podpisany: ,,Pani z widowni".

2 Patrz początek listu 208.

3 Komissarzewska — patrz przypis do listu 242.

207

Tatiana Tołstoj (1864—1950) — starsza córka Lwa Tołstoja.

208

1 Koni pisał do Czechowa 7 listopada, po obejrzeniu „Mewy” na piątym przedstawieniu:

»Mewa« to utwór odbiegający od wszelkich szablonów pod względem koncepcji, świeżości myśli, wnikliwej obserwacji różnych sytuacji życiowych. To jest samo życie na scenie, z jego tragicznymi kojarzeniami, wymownym brakiem zastanowienia się i niemym cierpieniem — życie codzienne, wszystkim znane i przez nikogo nie rozumiane, w jego wewnętrznej okrutnej ironii, życie tak bardzo zwyczajne i bliskie nam, że chwilami człowiek zapomina, że siedzi w teatrze, i chciałby sam wtrącić się do rozmowy, która się toczy na scenie. A jakże piękne jest zakończenie! Jakże prawdziwe jest to, że nie Mewa popełnia samobójstwo (do czego niezawodnie zmusiłby ją tuzinkowy dramaturg, liczący na ckliwą publiczność), tylko młodzieniec, który żyje nierealną przyszłością i »nic nie rozumie«: po co, dlaczego się tak dzieje na świecie. To, że sztuka znienacka się urywa, pozostawiając widzom domyślanie się dalszego ciągu, szarego, ospałego i bezkształtnego — to mi też bardzo się podoba. Właśnie tak kończą się, a raczej obracają dzieła epickie."

2 Po drugim przedstawieniu „Mewy" Wiera Komissarzewska pisała do Czechowa: „Dopiero wróciłam z teatru. Panie Antoni, kochany — zwycięstwo! Powodzenie ogromne, jednomyślne — takie, jakiego należało się spodziewać, jakie nie mogło nie przyjść. Jakże pragnę w tej chwili widzieć Pana, a jeszcze więcej pragnęłabym, żeby Pan był tu i słyszał jednogłośne wołanie: »Autor!« Pańska — nie, nasza wspólna »Mewa«, bo całym sercem zespoliłam się z nią na zawsze — żyje, cierpi i wierzy tak płomiennie, że wielu zmusi do wiary".

3 Oto kilka cytatów z recenzji prasowych o „Mewie" z października 1896 r.: „Jest to sztuka bardzo źle pomyślana i nieudolnie skomponowana, o treści nader dziwacznej, a raczej całkiem bez treści. Każdy akt pełen beznadziejnej nudy, fałszu, nieznajomości życia i ludzi. »Mewa« to jakiś galimatias w kiepskim kształcie dramatycznym". ,,W sztuce Czechowa aż się roi od głupstw, truizmów i paskudztw". „Sztuka Czechowa sprawia przygnębiające wrażenie, we wszystkich postaciach wyczuwa się dekadencką degenerację".

209

Sumbatow patrz przypis do listu 353.

211

Ługowoj — pseudonim pisarza Aleksego T i c h o nowa (1853—1914), redaktora czasopisma „Niwa".

213

* Patrz przypis do listu 208.

* Krytyk „Tygodnia", omawiając napastliwe recenzje po premierze „Mewy", zapytywał: „Komu i jaką krzywdę mógł zrobić Czechow, kogo obrazić, komu wejść w drogę, żeby zasłużyć na całą tę zapamiętałą złość, która znienacka wyszła z ukrycia? Czyżby starczyło to, że ma talent, jest lubiany i sławny?"

3 Po ciężkich przeżyciach, związanych ze skandaliczną klęską „Mewy" na premierze, pozostał Czechowowi głęboki uraz, który, zdaniem rodziny i lekarzy, przyśpieszył jego proces płucny.

W pięć miesięcy później po silnym krwotoku musiał pójść do Szpitala (patrz przypis 2 do listu 215).

4 Sztuka Bjornstjerna Bjórnsona.

5 Dałmatow i Michajłow — aktorzy.

214

Włodzimierz Czertkow (1854—1936) — tołstojowiec, wydawca dzieł Tołstoja.

Pobiedonoscew — patrz przypis 2 do listu 245.

Iwan Goriemykin (1839—1917) — minister spraw wewnętrznych w latach 1895—1899.

Dymitr Chiłkow (1850—1909) —książę, tołstojowiec.

215

1 Awiłowa miała zatrzymać się w Moskwie zaledwie na parę dni wracając z prowincji do Petersburga.

2 Czechow wówczas był w bardzo złym stanie zdrowia. Widocznie między nim a Awilową nagromadziło się zbyt wiele niedomówień i nieporozumień, tak że dojrzała konieczność decydującej szczerej rozmowy. Prawdopodobnie dlatego właśnie Czechow przyśpieszył swój wyjazd do Moskwy obawiając się, że choroba może zatrzymać go w domu na czas dłuższy. Przyjechał 21 marca, a w nocy dostał silnego krwotoku. Nazajutrz wysłał do Awiłowej kartkę:

Przyjechałem do Moskwy wcześniej, niż planowałem. Kiedyż się zobaczymy? Pogoda mglista, przejmująca wilgoć, ja zaś trochę niedomagam, będę więc starał się nie wychodzić z domu. Czy nie uzna Pani za możliwe odwiedzić mnie nie czekając na moją wizytę u Pani? Łączę najlepsze życzenia — oddany A. Czechow."

Tegoż dnia, podczas obiadu z Suworinem, dostał ponownie krwotoku. Suworin zawiózł go do swojego hotelu i wezwał lekarza. Krwotok nie ustawał do rana. Dzień 23 marca Czechow spędził u Suworina. Tymczasem do jego hotelu przychodziła Awiłowa, o czym nie wiedział. Suworin odnotował w swoim diariuszu:

24 z rana, kiedy jeszcze spałem, Czechow ubrał się, obudził mnie i powiedział, że wraca do swojego hotelu. Namawiałem go żeby został, ale nic nie pomogło — powoływał się na to, że czekają na niego listy, że ma zobaczyć się z wieloma osobami itd".

24 marca Czechow wysłał do Awiłowej drugą kartkę, zawiadamiając ją o swojej chorobie i o tym, że powrócił do swojego hotelu.

25 marca o świcie krwotok się powtórzył i Czechowa umieszczono w klinice Ostroumowa, gdzie po raz pierwszy stwierdzono zaawansowaną już gruźlicę płuc. Stan chorego był ciężki, zabroniono mu opuszczać łóżko i nawet rozmawiać, ograniczono do minimum liczbę odwiedzających. Awiłowa odwiedziła go 25 i 26 marca, po czym wyjechała do Petersburga (patrz wspomnienia Awiłowej w tomie „Czechow we wspomnieniach swoich współczesnych", Czytelnik 1960).

W klinice Czechow przebywał przeszło dwa tygodnie.

216

Rimma Waszczuk (1881—1958) —wówczas słuchaczka kursów pedagogicznych. Zwróciła się listownie do Czechowa z prośbą o przejrzenie jej rękopisów dodając, że „zajmuje się literaturą już od szeregu lat" (ukończyła wtedy lat szesnaście), „Czy nie zechciałby Pan — pisała — wypowiedzieć się o moich utworach szczerze, nie oszczędzając mojej ambicji?"

1 Wyjeżdżając w ciężkim stanie do kliniki (patrz przypis 2 do listu 215) Czechow zabrał ze sobą rękopisy panny Waszczuk i w ciągu dwóch dni przejrzał je i odpisał autorce.

217

1 Na poprzedni list R. Waszczuk odpowiedziała długim listem, w którym z rozżaleniem pisała, że „spodziewała się znaleźć więcej serca i wielkoduszności", że po tym, jak jej ,,płomienne marzenia" oblano zimną wodą, chyba zrezygnuje „z tej miłej zabawy" itd.

2 W następnym liście panna Waszczuk przeprosiła Czechowa za niewłaściwy ton odpowiedzi.

218

1 Cenzor Sokołow 2 kwietnia 1897 r. dał następującą opinię o „Chłopach":

W pierwszej połowie kwietniowego numeru »Myśli Rosyjskiej« pod wzglądem cenzury na szczególną uwagę zasługuje artykuł [!] Czechowa »Chłopi«. Opisuje on w zbyt ponurych barwach sytuację chłopów. [...] W Boga większość chłopów ponoć nie wierzy i do religii ma stosunek ludzi ociemniałych. Chłopi pragną wiedzy, ale nie mogą sami do niej dotrzeć, bo ponoć rzadko który z nich jest piśmienny. Teraz, według opowiadania Czechowa, chłopi wyglądają bezradnie i są zapijaczeni. Kiedyś, kilkanaście lat temu, a może i dawniej [...] każdy staruszek wyglądał tak, jakby ukrywał jakąś tajemnicę, coś wiedział, czegoś oczekiwał, [...] teraz zaś chłopi rozmawiać mogą tylko o nędzy. Sytuacja ich obecnie jest gorsza, niż za pańszczyzny. Wówczas panowie chociaż karmili ich do syta. A teraz tylko ich rabują i łoją im skórę".

Na doniesieniu cenzora Komitet do Spraw Cenzury wypisał rezolucję: ,,Skreślić stronę 193 Czechowa, w razie zaś niezgody — skonfiskować".

Strony 193—194 czasopisma zostały wycięte i zastąpione nowym tekstem, z którego były usunięte inkryminowane fragmenty opowiadania.

2 Lew Tołstoj odwiedził Czechowa 28 marca w klinice Ostroumowa.

3 Ta długa rozmowa musiała zmęczyć Czechowa zarówno fizycznie jak psychicznie, ponieważ problem śmierci czy nieśmiertelności w momencie, kiedy choroba przybrała tak groźny obrót, stał się dla niego bardzo realny.

Suworin 25 marca odnotował w swoim diariuszu: ,,Chory, jak zwykle, śmiał się i żartował spluwając krew do dużej szklanki. Ale, kiedy wspomniałem, że kra na rzece Moskwie ruszyła, nagle spochmurniał. [...] Parę dni temu mówił mi: »Kiedy leczy się chłopa suchotnika, ten powiada: nie da rady, odejdę z wiosenną wodą«."

Po rozmowie z Tołstojem Czechow znów miał w nocy silny krwotok.

219

Aleksander Ertel (1855—1908) — prozaik. W młodość aresztowano go za działalność rewolucyjną i wysłano na prowincję. Drukował w czasopismach obozu liberalnego. Czechow poznał Ertla na obiedzie u Ławrowa w marcu 1893 r.; od razu nawiązał się między nimi kontakt intelektualny, który później zamienił się w przyjaźń.

220

1 Opinia była poruszona ukazaniem się „Chłopów", w miesięczikach i w prasie codziennej ukazały się liczne recenzje, od bardzo pochlebnych do skrajnie negatywnych. Dla wszystkich jednak było jasne, że utwór ten stanowi wydarzenie w życiu literackim i ideowym Rosji. Czechow podjął problem chłopski w sposób wyraźnie polemiczny zarówno wobec narodników, jak też tołstojowców; tu, jak i w innych opowiadaniach o tematyce wiejskiej, wypowiedział się jako przyjaciel ludu, ale wróg chłopomanii.

Polemiczna treść ,,Chłopów" zyskała uznanie legalnych marksistów. Piotr Struwe w piśmie „Nowe Słowo" podkreślił wielką społeczną wymowę opowiadania odsłaniającego „żałosne moralizatorstwo narodników". Artykuły Struwego i innych krytyków, którzy dostrzegli doniosłe znaczenie społeczne „Chłopów", wywołały kontrnatarcie krytyków obozu liberalnego z Michajłowskim na czele. W piśmie „Rosyjskie Bogactwo" pisał on, że nowe opowiadanie Czechowa jest niechlujne pod względem artystycznym, pod względem zaś ideowym „nie należy wyprowadzać z niego żadnych ogólniejszych wniosków, zresztą byłoby to po prostu niemożliwe".

Wieści z Północy" były bardziej obiektywne: „Od dawna już żaden nowy utwór beletrystyczny nie cieszył się w nowej publicystyce takim głośnym a szczerym powodzeniem jak »Chłopi«. Powodzenie to przypomina nam czasy, kiedy ukazywały się nowe powieści Turgeniewa i Dostojewskiego".

222

1 We wrześniu 1897 r. Czechow, na żądanie lekarzy, wyjechał do Nicei, gdzie pozostał do kwietnia 1898 r. Odtąd każdą zimę musiał spędzać na południu.

224

Michał Wieczesłow (1869—1934) — lekarz. W latach dziewięćdziesiątych należał do studenckiej organizacji socjaldemokratycznej, został uwięziony i wysiany do Helsinek. Kontynuował studia w Helsinkach, potem w Szwecji, skąd w 1898 został wydalony za działalność rewolucyjną.

1 Ten list Czechowa jest odpowiedzią na list Wieczesłowa (bez daty):

Szanowny Panie! Jeden z moich znajomych, Szwed, chciałby przełożyć Pańską nowelę »Moje życie«, ale zarówno on, jak i ja myślimy, że cenzura bardzo zmieniła jej tekst. Czy nie zechciałby Pan łaskawie umożliwić nam opublikowanie tego utworu w postaci pierwotnej, ponieważ publiczność szwedzka nie przywykła czytać między wierszami. Prawie wszystkie Pańskie opowiadania są w Szwecji już przetłumaczone i cieszą się wielkim powodzeniem. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby teraz czytelnicy dostali utwór Komitetu do Spraw Cenzury.

Proszę uprzejmie o odpowiedź i będę bardzo wdzięczny za podanie warunków, na jakich Pan mógłby przysłać swój rękopis. Łączę wyrazy szacunku — M. Wieczesłow".

225

Wasilij Sobolewski (1846—1913) — prawnik i znany publicysta; od 1892 r. — redaktor gazety „Russkije Wiedomosti". w której Czechow zamieścił w 1897 r. opowiadania „Scyta" i „W zakątku rodzinnym".

226

Fiodor Batiuszkow (1857—1920) — historyk literatury zachodnioeuropejskiej, krytyk i redaktor rosyjskiej mutacji międzynarodowego pisma „Cosmopolis", które wychodziło w czterech językach. Mutacja rosyjska ukazywała się w Petersburgu.

227

1 List ten został napisany w odpowiedzi na list Wieczesłowa z 13 grudnia 1897, w którym adresat zawiadamiał Czechowa, że p. Stadling, który pragnął przełożyć „Chłopów" i „Moje życie" (patrz przypis do listu 224) został wyprzedzony przez jakieś wydawnictwo. „Stadling, bliski znajomy Lwa Tołstoja — pisał Wieczesłow — ma zasady, które nie pozwalają mu rozpocząć przekładu bez uzyskania zgody autora. [...] Dziś napisał do mnie, prosząc o pośrednictwo w uzyskaniu Pańskiego zezwolenia na przekład »Scyty« i »W zakątku rodzinnym«. [...] Stadling bywał w Rosji i nawet wraz z Lwem Tołstojem uczestniczył w organizowaniu pomocy głodującym chłopom; poza tym interesuje się w ogóle życiem rosyjskim i nawet napisał książkę o Rosji wydaną w językach angielskim i szwedzkim. Wszystko to przemawia za dobrym poziomem jego przyszłego tłumaczenia".

Widocznie, wskutek tej opinii, określającej postawę moralną i ideową Stadlinga, Czechow udzielił mu pierwszeństwa przy tłumaczeniu swoich utworów na język szwedzki.

228

1 Opinia światowa została wówczas poruszona głośną sprawą Dreyfusa, oficera francuskiego, z pochodzenia Żyda, którego trybunał wojenny niesprawiedliwie skazał na dożywotnie więzienie za szpiegostwo. W obronie Dreyfusa wystąpił Zola, drukując 13 stycznia 1897 r. (czyli l stycznia według starego kalendarza, przyjętego w Rosji carskiej) swój głośny list otwarty do prezydenta Francji „J'accuse" („Oskarżam"), w którym wymieniał nazwiska wszystkich sprawców tego sfingowanego procesu. Za ten artykuł rząd francuski oskarżył samego Zolę o zdradę interesów narodowych Francji.

Opinia postępowa całego świata stanęła po stronie Dreyfusa i Zoli, natomiast Ciemnogród międzynarodowy rozpoczął w związku z tą sprawą zaciekłą kampanię antysemicką. „Nowe Czasy", zgodnie ze swoją zwykłą linią polityczną, zajęły poczesne miejsce w obozie ciemnogrodzkim. Gazeta powtarzała za brukowcami francuskimi, że wszyscy obrońcy Dreyfusa są „przekupieni przez międzynarodowy syndykat żydowski".

O sprawie Dreyfusa szczegółowiej w liście 232 i przypisach.

229

Maksym Kowalewski (1851—1916) — wybitny prawnik, historyk i socjolog. W 1887 r. został skreślony z listy profesorów Uniwersytetu Moskiewskiego i wyemigrował do Francji, gdzie w 1901 r. założył Rosyjską Szkołę Nauk Społecznych.

Czechow poznał Kowalewskiego w Nicei i zaprzyjaźnił się z nim. W liście do siostry z 29 września 1897 r. pisał:

Poznałem Maksyma Kowalewskiego, który mieszka pod Niceą we własnej willi. To jest ten sam Kowalewski, który został wydalony z uniwersytetu za wolnomyślicielstwo i w którym, niedługo przed swoją śmiercią, kochała się Zofia Kowalewska. To ciekawy człowiek o żywym umyśle; dużo je, dużo dowcipkuje, zaraźliwie się śmieje — jakoś z nim wesoło". A w miesiąc później, poznawszy go bliżej, pisał do Chotiaincewej: „To człowiek dużej miary, pod każdym względem, i bardzo ciekawy".

1 „U znajomych."

230

1 Patrz przypis do Ustu 228 i 232.

231

Aleksandra Chotiaincewa (1865—1942) — malarka, karykaturzystka, dobra znajoma Czechowa.

232

1 Publiczna degradacja Dreyfusa odbyła się w styczniu 1895 r.

2 Paty de Clam — pułkownik, który prowadził śledztwo w sprawie Dreyfusa. Zola w swym liście nazwał go głównym sprawcą „diabelskich machinacji", które umożliwiły popełnienie tej „straszliwej pomyłki sądowej". Paty de Clam stosował pogróżki, szantaż i prowokację, żeby wymóc na Dreyfusie przyznanie się do winy. Major Tausch — naczelnik policji berlińskiej, którego oskarżano o to, że wykorzystywał powierzone mu dane konfidencjonalne dla uprawiania szantażu. Pułkownik Picquart, po śmierci Sandhera, był szefem biura służby wywiadowczej we francuskim Ministerstwie Wojny; kiedy do jego rąk trafiła depesza niemieckiego agenta kompromitująca majora Esterhazego jako szpiega, Picquart przekazał depeszę zwierzchnikom, co pociągnęło za sobą jego aresztowanie i wydalenie z Francji.

3 Drumont — ultrareakcyjny publicysta francuski, redaktor gazety ,,La libre parole" słynącej z szowinistycznego i antysemickiego kierunku.

4 Major Esterhazy — prawdziwy sprawca zbrodni, za którą został skazany Dreyfus. Esterhazy spreparował fałszywy dokument, który był podstawą do oskarżenia Dreyfusa.

5 22 stycznia 1898 r. w Izbie Deputowanych wystąpił Jaures, ostro atakując rząd w związku z listem Zoli. Posiedzenie miało bardzo burzliwy przebieg.

6 S c h e r e r-K e s t n e r — wiceprzewodniczący senatu, adwokat, jeden z obrońców Dreyfusa.

7 W 1896 r. Włodzimierz Korolenko wystąpił w prasie jako obrońca grupy chłopów-Wotiaków oskarżonych o składanie ofiar ludzkich bogom pogańskim. Dzięki artykułom Korolenki, opartym na bogatym materiale etnograficznym, została zmobilizowana szeroka opinia publiczna, co uniemożliwiło wydanie wyroku skazującego.

8 Pisarz norweski Bjórnstjerne Bjórnson napisał list otwarty do Zoli, w którym gratulował mu odwagi, z jaką wystąpił w obronie słusznej sprawy.

8 M. Kowalewski zanotował w pamiętniku:

Podczas głośnej sprawy Dreyfusa Czechow z zapałem czytał gazety, a przekonawszy się o niewinności »oczernionego Żyda« pisał — do kogóż? do Suworina! — gorące listy o tym, jak nieuczciwa jest nagonka na niewinnego człowieka. Suworin, jak opowiadał mi Czechow, odpisał na jeden z tych listów; »Pan mnie przekonał« — Ale — dodał Czechow — nigdy »Nowe Czasy« nie rzucały się na nieszczęsnego kapitana z taką wściekłością, jak właśnie w ciągu tygodni i miesięcy, które nastąpiły po tym liście. — Czymże można to wytłumaczyć? — spytałem. — Wyłącznie tym, że Suworin jest zupełnie pozbawiony charakteru — odpowiedział Czechow. — Nie znam człowieka równie niezdecydowanego, nawet w sprawach rodzinnych."

Mimo takiej pobłażliwości ze strony Czechowa, sprawa Dreyfusa stalą się punktem zwrotnym w jego stosunkach z Suworinem. Ich wieloletnia przyjaźń, która od pewnego czasu coraz bardziej zatracała charakter szczerej serdeczności, tym razem, wobec ujawnionych różnic w poglądach na sprawy zasadnicze, zachwiała się w posadach (patrz list 234). Do ostatecznego zerwania doszło podczas rozruchów studenckich, w r. 1899 (patrz listy 247, 252 i przypisy).

235

' W stosunkach między Czechowem i Awiłową widocznie nastąpiło przesilenie. Planowana przez Czechowa szczera rozmowa (patrz przypis 2 do listu 215) nigdy już nie doszła do skutku. Oboje zrezygnowali wobec przeszkód, które ich dzieliły.

Latem 1898 r. Czechow napisał nowelę „O miłości", w której — oczywiście, w bardzo zmienionych okolicznościach — odtworzył historię swojego nie ujawnionego uczucia do Awilowej. Po przeczytaniu noweli Awiłowa, która poznała siebie w bohaterce utworu, pod wpływem pierwszego odruchu goryczy wysłała do Czechowa list, w którym pisała:

Ileż trzeba tematów, żeby drukować jeden po drugim tomy opowiadań i nowel! Więc pisarz, niczym pszczoła, zbiera miód, gdzie się trafi... Pisanie mu się znudziło, obrzydło, ale ręka jest wprawiona i obojętnie, na chłodno, opisuje uczucia, których dusza już przeżywać nie może, bo wyrugował ją talent. A im autor zimniejszy, tym opowieść wypada czulej, bardziej wzruszająco. Niechaj czytelnik lub czytelniczka płacze nad nim. Na tym polega sztuka".

237

* 15 września 1899 r. Czechow wyjechał do Jałty na leczenie klimatyczne.

1 Sztuka Aleksieja Tołstoja.

' Rolę Iriny grała Olga Knipper, przyszła żona Czechowa.

238

Pierwsze spotkanie Czechowa z Gorkim odbyło się w marcu 1899 r. Znajomość tę poprzedziła intensywna wymiana listów, rozpoczęta przez Gorkiego w listopadzie 1898 r. Gorki wielbił Czechowa jako pisarza i człowieka i stosunek ten zachował do końca życia. Czechow od razu ocenił ogromny talent młodego Gorkiego, mimo całej odmienności ich indywidualności pisarskich, i uważnie śledził rozwój jego twórczości, udzielając mi życzliwych rad koleżeńskich. Po zawarciu znajomości dobre stosunki między obu pisarzami szybko zmieniły się w serdeczną przyjaźń.

' W liście z końca listopada Górki pisał m.in.: „W tych dniach oglądałem »Wujaszka Wanię« — oglądałem i beczałem jak baba, chociaż bynajmniej nie jestem nerwowy. [...] Dla mnie to rzecz straszna, ten Pana »Wujaszek Wania«, to zupełnie nowy rodzaj sztuki dramatycznej. [...] W ostatnim akcie, kiedy doktor, po dłuższym milczeniu, mówi o upale w Afryce — drgnąłem,, z zachwytu nad Pańskim talentem i z przerażenia o ludzi, o nasze szare, nędzne życie. Jakże Pan mocno uderzył tu w serce, ja celnie!"

239

* Czyrikow — patrz przypis do listu 370.

*Wieriesajew — pseudonim pisarza Wikientija Smidowicza (1867—1945).

241

' W liście z pierwszej połowy stycznia 1899 Gorki pisał;

Jestem jak głupia lokomotywa. [...] Torów pode mną nie ma odczuwam wszystko świeżo i nie blado, ale myśleć — nie umiem czeka mnie gdzieś tam wykolejenie. Niezłe porównanie, jak Boga kocham! Moment, kiedy wyrżnę łbem w ziemię, jeszcze nie nadszedł, ale gdyby nawet miał nadejść jutro — wszystko mi jedno, niczego się nie boję i na nic nie użalam".

242

Wiera Komissarzewska (1864—1910)—słynna aktorka, stworzyła znakomitą kreację Niny z „Mewy" w Teatrze Aleksandryńskim. Czechow bardzo cenił jej talent i chociaż spotykał się z nią rzadko (grała przeważnie w Petersburgu i na prowincji), łączyła ich szczera wzajemna sympatia.

1 Komissarzewska w liście prosiła Czechowa, żeby napisał recenzję do „Nowych Czasów" o przekładzie fragmentów z książki Nietzschego „Tako rzecze Zaratustra".

243

1 Korespondencje z Paryża, oczerniające przewodniczącego Najwyższej Izby Kasacyjnej, w której rozpatrywano sprawę Dreyfusa.

2 Krytyk muzyczny ,,Nowych Czasów" Iwanów umieszczał panegiryczne recenzje o własnej operze komicznej „Zabawa Putiatiszna".

3 Amfitieatrow — patrz przypis do listu 389.

244

*Kondakow — patrz przypis do listu 300.

245

Iwan Orłow (1851—1917) — lekarz i aktywny działacz ziemstwa, dobry znajomy Czechowa.

* W zestawieniu z listem Orłowa „guwerner" oznacza gubernatora.

'Konstanty Pobiedonoscew (1829—1907) — ober-prokurator Synodu, wychowawca i główny doradca Aleksandra III, najbardziej wpływowa figura sławetnych „czasów bezdziejów" (lata osiemdziesiąte—dziewięćdziesiąte). Iwan Wyszniegradzki — członek Rady Państwa, minister finansów, znany reakcjonista.

3 W tej wypowiedzi Czechow pośrednio nawiązuje do wypadków studenckich, które rozpoczęły się w Moskwie 8 lutego 1899 r. Czechow nie znał dokładnie ich przebiegu — na ten temat w prasie było głucho, wiadomości zaś ze szczegółowym opisem rozruchów zaczęły docierać do niego później. Wówczas stosunek Czechowa do młodzieży studenckiej, jak też jego prognozy polityczne uległy radykalnej zmianie (patrz listy 247, 249, 302 i przypisy).

247

1 Wypadki 8 lutego 1899 r., w rocznicę powstania Uniwersytetu Petersburskiego, zapoczątkowały silny ruch młodzieży akademickiej w latach 1899—1902. W tym dniu studenci po uroczystościach oficjalnych, zgodnie z wieloletnią tradycją, wyszli na ulicę, ale policja, obawiając się demonstracji, rozpędziła ich nahajami. Na tę brutalną przemoc młodzież odpowiedziała strajkiem, z kolei rząd zastosował dalsze represje i fala strajków solidarności ogarnęła wiele miast uniwersyteckich; udział w nich wzięło ponad 25 tysięcy studentów.

Pierwszy opis wypadków studenckich otrzymał Czechow z Petersburga w listach brata Aleksandra z 16 i 26 lutego 1899 r. Aleksander pisał: „U nas panuje ogromny ferment z powodu fermentu studenckiego. Zawiniła policja. Studenci zachowują się znakomicie — powściągliwie i taktownie. Na wszystkich uczelniach — u technologów, inżynierów, leśników i nawet u duchownych — na znak solidarności z własnej inicjatywy zawieszono wykłady do czasu otrzymania gwarancji, że policja nie będzie prała studentów po mordzie. [...] Studenci Kijowa i Dorpatu przysłali delegację solidarności i też zastrajkowali. Wszyscy oczekują, że pożar studencki przerzuci się na wszystkie uniwersytety".

Czechow zaczął sobie zdawać sprawę ze skali wydarzeń. W liście do Aleksandra z 4 marca nalegał, żeby stale informował go o wypadkach studenckich.

1 W ,,Nowych Czasach" z 21 lutego w stałej rubryce Suworina „Małe listy" ukazał się jego felieton o wszechrosyjskim strajku studenckim. Autor potępiał studentów i zachwycał się „wspaniałomyślnością monarchy", który do zbadania przyczyn strajku wyznaczył specjalną komisję pod przewodnictwem generała Wannowskiego, byłego ministra wojny, wówczas zaś profesora matematyki na Uniwersytecie. Felieton ten wywołał powszechne oburzenie. Aleksander Czechow pisał w liście z 26 lutego:

Młodzież jest oburzona, pisze do Suworina urągliwe listy, zaczynając i kończąc je słowem »szubrawiec«. [...] W kręgu bliskich sobie ludzi wygłasza on cały wykład na swoje usprawiedliwienie, po czym drukuje drugi »mały list« (23 lutego). Wywołuje to efekt wręcz odwrotny od tego, na jaki liczył nasz stary: studenci wszystkich uczelni postanowili zrezygnować z czytania naszej gazety i z jej prenumeraty".

W następnych listach Aleksander Czechow opisywał bojkot, jakim społeczeństwo odpowiedziało na felietony Suworina:

Społeczeństwo niezwykle jednomyślnie wystąpiło przeciwko »Nowym Czasom«. [...] Towarzystwa naukowe zamknęły drzwi swoich posiedzeń przed nowoczasowskimi reporterami, na redakcję spadł istny grad listów, pełnych wymyślań i odżegnywania się od gazety. [...] Wszystkie wrogie nam gazety krzyczą, że »Nowe Czasy« od dwudziestu lat rządzą despotycznie opinią publiczną, ale teraz społeczeństwo wreszcie się obudziło i zrzuca z siebie te haniebne kajdany. [...] Czytelnicy w końcu poznali się na Suworinie i na jego gazecie".

248

* M i e l s z y n — patrz przypis do listu 287.

* „Pokorni" — opowiadanie Korolenki.

249

* W tych listach osoby korespondujące z Czechowem informowały go o dalszym rozwoju wypadków studenckich.

Aleksander Czechow pisał 4 marca z Petersburga: „Studenci już zaczęli chodzić na wykłady, aż tu wczoraj policja aresztowała kilka słuchaczek kursów i dziś Uniwersytet znów strajkuje".

Student Michał Ławrow (syn Wukoła Ławrowa) pisał z Moskwy: „Kiedy Uniwersytet znów zostanie otwarty, od razu zacznie się strajk, i tak dalej, do chwili zaspokojenia wszystkich żądań studentów. W Pitrze też zaczęły się rozruchy. Studenci się cieszą — władze straciły kontenans, znaleziono nową metodę walki, mamy nową broń w ręku i marksiści triumfalnie witają realizację praktycznego programu Marksa. [...] Nastrój dobry, wesoły. Ojcowie, naturalnie, są zasępieni i, swoim zwyczajem, rozsądni. Współczucia w społeczeństwie nie widać, zresztą nie trzeba — nikt tego nie żąda. Czas już odrzucić te szczudła pobłażliwej opieki! Czas rozgraniczyć mądrość praktyczną i wiarę w szerokie teorie przyszłości!"

Bojowy duch młodzieży studenckiej, szczególnie na tle rosnącego ruchu rewolucyjnego klasy robotniczej, pobudził rząd do nowych aktów przemocy. 17 marca postanowiono zamknąć uniwersytety w Moskwie i Petersburgu, wydalając wszystkich studentów; na ponowne przyjęcie mogli liczyć tylko ci, którzy otrzymają przychylną opinię z oddziału Ochrany.

251

1 Patrz przypis 2 do listu 247.

' Opinia publiczna Ukrainy była poruszona sprawą braci Skitskich, oskarżonych o zabójstwo sekretarza połtawskiego konsystorza duchownego Komarowa, którego podejrzewano o współpracę z Ochraną. W roku 1898 sąd uniewinnił oskarżonych z braku dowodów, ale prokurator zażądał ponownego rozpatrzenia sprawy.

252

' Związek Pomocy Wzajemnej Pisarzy pociągnął Suworina do odpowiedzialności przed sądem koleżeńskim za jego wystąpienie w sprawie wypadków studenckich (patrz przypis 2 do listu 247). Swoją korespondencję ze Związkiem Pisarzy dotyczącą tej sprawy wydrukował Suworin w swojej drukarni i rozesłał odbitki do i znajomych, pragnąc w ten sposób urobić opinię ludzi, na których mu zależało. W diariuszu zaś zanotował 26 kwietnia: ,, Pisałem do Czechowa. Posłałem mu moje wyjaśnienie przed sądem koleżeńskim. Uznał je za »nie dość wyraźne«".

3 Niezależnie od meritum sprawy Czechow z zasady był przeciwnikiem sądów koleżeńskich wśród literatów, o czym pisał również do Awiłowej (patrz list 253).

* Solidaryzując się z negatywnym stosunkiem Suworina do rozpatrywania tej sprawy na sądzie koleżeńskim, Czechow w dalszej części swego listu skorzystał z okazji, żeby w formie grzecznej, ale dosadnej wyliczyć pretensje i żale, które społeczeństwo nie od dziś miało do „Nowych Czasów" i ich wydawcy. Mimo „bezosobowej" formy tych oskarżeń (,,powstało przekonanie", „stworzyła się opinia", „publiczność traktowała" itp.), każdy osobiście nie zaangażowany w tej sprawie zrozumiałby, że Czechow te pretensje i żale podziela. Tylko Suworin mógł wywnioskować, że Czechow uznał jego wyjaśnienie li tylko za „nie dość wyraźne". Zaznaczając, że nie tyle ostatnie felietony wywołały oburzenie społeczeństwa, ile wszystkie wyczyny suworinowskiej gazety, które w ciągu długich lat urosły w całą „lawinę", Czechow nie umniejszał odpowiedzialności Suworina wobec społeczeństwa, lecz na odwrót, jeszcze bardziej go obciążał.

Ten list Czechowa właściwie kładzie kres jego zażyłości z Suworinem. Następne listy, coraz rzadsze, mają charakter grzecznościowy i poruszają przeważnie tematy wydawnicze.

253

1 Mowa o sądzie koleżeńskim nad Suworinem (patrz list 252: i przypisy)..

254

* „Mewę" w Inscenizacji Teatru Artystycznego Czechow oglądał 2 maja 1899 r. na zamkniętym przedstawieniu, odegranym specjalnie dla autora.

Premiera „Mewy" odbyła się wcześniej, 17 grudnia 1898 r. i miała ogromne powodzenie. Czechow długo opierał się namowom Niemirowicza-Danczenki, który wciąż proponował mu ponowne wystawienie tej sztuki. Jej klęska w Teatrze Aleksandryńskim w roku 1896 (patrz listy 203, 204, 205, 206, 208, 209, 213 i przypisy) pozostawiła w psychice pisarza głęboki uraz, którego nie zdołało osłabić powodzenie następnych przedstawień w tymże teatrze i na prowincji. Wiedząc o tym, Niemirowcz-Danczenko po premierze wysłał do Czechowa depeszę:

W tej chwili skończyło się przedstawienie »Mewy«. Powodzenie fantastyczne. Od pierwszego aktu sztuka podbiła widownię, potem nastąpił szereg triumfów. Wciąż wywoływano wykonawców i autora. Kiedy po trzecim akcie oświadczyłem, że autora nie ma, publiczność zażądała, żeby do Ciebie wysłać depeszę. Szalejemy ze szczęścia".

Gorki pisał do Czechowa w końcu grudnia: „Pan oczywiście wie o triumfie »Mewy«. Wczoraj pewien znajomy — pan koło sześćdziesiątki, doskonale znający teatr i wszystkich naszych koryfeuszy sceny, koneser o wyrafinowanym smaku — opowiadał mi ze łzami wzruszenia: »Prawie od czterdziestu lat chodzę do teatru i widziałem niejedno! Ale nigdy nie widziałem sztuki tak niezwykłej, tak heretycko genialnej, jak »Mewa«. — I wie Pan, to nie jest głos odosobniony".

Dzięki powodzeniu „Mewy" w Teatrze Artystycznym Czechow odstąpił od swojej decyzji — zrezygnowania z twórczości dramatycznej.

256

Paweł Jordanów — lekarz sanitarny i członek Zarządu Miejskiego w Taganrogu.

258

Olga Knipper (1870—1958) — żona Czechowa, znana aktorka Teatru Artystycznego.

Pochodziła z dość zamożnej rodziny. Ojciec jej, Niemiec znad Renu, we wczesnej młodości wyemigrował do Rosji i pracował jako inżynier-technolog. Matka, obdarzona zdolnościami muzycznymi, po śmierci męża pracowała jako nauczycielka śpiewu. Olga po ukończeniu gimnazjum studiowała w szkole teatralnej przy Filharmonii i w 1898 r. została aktorką nowo otwartego Teatru Artystycznego, w którym pracowała do końca życia. Należała do najwybitniejszych indywidualności aktorskich pierwszej generacji tego teatru.

Czechow poznał Olgę Knipper we wrześniu 1898 r. na próbach „Mewy" i „Cara Fiodora", w którym grała rolę Iriny. Nazajutrz wyjechał do Jałty i stamtąd napisał do Suworina: „Gdybym został w Moskwie, zakochałbym się w tej Irinie" (patrz list 237). , Kiedy wiosną 1899 r. wrócił do Moskwy, poznali się bliżej. Olga , Knipper parę dni spędziła u Czechowów w Mielichowie, a wyjeżdżając latem na odpoczynek na Kaukaz, do Mcchetu, przyrzekła, że potem odwiedzi Czechowa w Jałcie. Wtedy rozpoczęła się między nimi korespondencja, która w ciągu pięciu lat urosła prawie do tysiąca listów. Intensywną wymianę listów powodowała częsta rozłąka, bo pani Olga, pracując w Teatrze Artystycznym, rzadko opuszczała Moskwę, Czechow zaś wskutek choroby musiał większą część roku spędzać na południu.

Od roku 1897, kiedy stwierdzono u niego zaawansowaną gruźlicę płuc, zmienił się cały tryb jego życia: z normalnego, wolnego człowieka przeistoczył się w pacjenta, który musi stale o siebie dbać i godzić się z opieką lekarzy i bliskich. Nigdy nie należał do ludzi, którzy lubią się leczyć, na odwrót — zawsze ukrywał swoje dolegliwości nawet przed najbliższymi, traktując je niemal jak przejawy słabości. Toteż ten nowy, przymusowy stan rzeczy był dla niego bardzo męczący. Jako lekarz znał poziom ówczesnej medycyny, bezsilnej wobec gruźlicy, sam niejednokrotnie leczył gruźlików i był świadkiem ostatnich dni brata Nikołaja, również gruźlika.

Od roku 1897 najwyraźniej zmienia się jego samopoczucie i usposobienie. Nie rezygnuje z obcowania z ludźmi, nadal intensywnie interesuje się bieżącymi sprawami, ale staje się coraz bardziej skupiony, jakby pochłonięty wewnętrzną pracą myśli, coraz rzadziej mówi o swoich przeżyciach, a w utworach jego, jak w zakończeniu ,,Trzech sióstr", przebija czasami ton beznadziejnej skargi: „Chce się żyć!"

Właśnie w tym schyłkowym okresie życia poznał Czechow Olgę Knipper — młodą jeszcze, bardzo zdolną, pełną zapału twórczego i wprost zachłannej radości istnienia. Była rówieśnicą Mizinowej, ale zupełnie inaczej ułożyły się jej stosunki z Czechowem. Wobec Liki czuł się równym partnerem i potrafił obronić się przed jej czarem — wobec Olgi skapitulował. Nie miała ona wielkiej urody Mizinowej ani Awiłowej, ale górowała nad nimi siłą talentu i miała bardzo swoisty, niepowtarzalny wdzięk, który — jak świadczą ludzie z jej otoczenia — zachowała do końca swego długiego żywota.

Wydana w dwóch tomach korespondencja Czechowa i Olgi Knipper (Moskwa, 1934 i 1936) odsłania historię ich romansu. Nie ulega wątpliwości, że łączyło ich silne wzajemne uczucie, mniej pewne natomiast, czy istniało między nimi prawdziwe i całkowite zrozumienie. W listach Olgi Knipper często trafiamy na takie zdania: „Za mało rozmawialiśmy ze sobą i wszystko jest takie niewyraźne..." „Na Boga, nie ukrywaj nic, mów otwarcie, żeby wszystko było jasne, wypowiedziane do końca". „Tak bardzo mnie boli, że nie jesteś ze mną szczery". „Pisz o wszystkim, nie zbywaj mnie, jak zwykle, żartami".

Prawdopodobnie ten rozdźwięk powodowała przede wszystkim różnica ich charakterów: pani Olga była ekspansywna i pełna temperamentu, który łatwo się uzewnętrzniał, Czechow natomiast z natury był powściągliwy w wyrażaniu swych uczuć i skłonny raczej do słuchania zwierzeń, niż wywnętrzania się, a w latach ostatnich cechy te pogłębiły się jeszcze. Poza tym, w samej ich sytuacji istniały elementy komplikujące wzajemne stosunki.

Od lata 1900 r., kiedy w Jałcie nastąpiło między nimi całkowite zbliżenie, Knipper w swych listach często napomykała o dwuznaczności swej sytuacji wobec krewnych i otoczenia. Była już kobietą dojrzałą, nie był to pierwszy romans w jej życiu, ale ze względu na ogromną popularność Czechowa sytuacja wydawała się jej tym razem drażliwa. Po powrocie do Moskwy powiadomiła Niemirowicza-Danczenkę, że Czechow i ona mają się pobrać.

Niejednokrotnie poruszała tę kwestię w listach do Czechowa. Pisała na przykład 10 sierpnia 1900 r.: ,,Wiesz, w Moskwie wszyscy mnie nagabują o ciebie. Bardzo wiele osób myśli, że jesteśmy już poślubieni... Nawet w Osadzie Siergiejewskiej mówią o tym coraz częściej i składają życzenia moim krewnym, a im rzedną miny, bo nic o tym nie wiedzą". Albo w liście z 9 marca 1901 r., w odpowiedzi na prośbę Czechowa, żeby przyjechała do niego:

Zrozum, kochany, że do Jałty teraz przyjechać nie mogę. Bo w jakim charakterze? Żeby Twoja matka cierpiała, a my żebyśmy musieli znów się ukrywać, wciąż grać w chowanego — doprawdy, to dla mnie uciążliwe. Ty jakoś nie rozumiesz tego czy nie chcesz zrozumieć. A mnie trudno o tym mówić. Pamiętasz przecież, jak przykro było nam w lecie, jakie to było męczące. Dokądże będziemy się ukrywać? I po co? Dla ludzi? Ale ludzie prędzej przestaną gadać i dadzą nam spokój, kiedy przekonają się, że to już fakt dokonany".

Czechow długo pomijał milczeniem te napomknienia i nalegania lub odpisywał, jak w liście z 27 września 1900 r.: „Nie wiem, co mam Ci powiedzieć ponad to, co mówiłem już 10 000 razy i co będę prawdopodobnie jeszcze długo powtarzał, czyli że Cię kocham — i tyle" (patrz list 290).

Najwidoczniej decyzja zawarcia małżeństwa nie przyszła mu łatwo, bo po roku wahania. Nie bardzo można temu się dziwić, zważywszy, z jednej strony, wzrastającą z wiekiem nieufność Czechowa wobec szczęścia małżeńskiego w ogóle, czemu dał wyraz niejednokrotnie w swoich listach i dziełach, z drugiej zaś — szczególny układ stosunków w jego rodzinie. Po śmierci ojca i ożenku Michała zostały w jego domu tylko matka i siostra, dla których on był jedyną ostoją duchową i opiekunem. Między nim i siostrą od dawna istniała jakby milcząca umowa, że każde z nich rezygnuje z założenia własnej rodziny. Siostra, wierna tej umowie, w młodości kilka razy odmówiła swoim konkurentom, i jego ożenek teraz, kiedy była już starą panną, oboje musieliby odczuć jak pewną zdradę.

Iwan Bunin w swojej książce „O Czechowie" (Nowy Jork, 1955 r.) opisuje pewien wieczór spędzony sam na sam z Czechowem w Jałcie wiosną 1901 r. Obaj się zamyślili i zapadło milczenie.

Niespodziewanie usłyszałem cichy stłumiony głos:

Żenię się, wie pan...

I zaczął od razu żartować, że lepiej się żenić z Niemką niż z Rosjanką, bo jest schludniejsza, a i dziecko nie będzie łazić po całym mieszkaniu i walić łyżką w miednicę...

Wiedziałem, oczywiście, o jego romansie z Olgą Knipper, ale nie byłem pewien, czy to się skończy małżeństwem. Z panią Olgą byłem już na przyjacielskiej stopie i orientowałem się, że należy ona do całkiem innego środowiska niż Czechowowie. Rozumiałem też, że pani Maria nie będzie dobrze się czuła, kiedy panią domu zostanie Olga. Co prawda, Knipper to aktorka, sceny chyba nie porzuci, a jednak wiele będzie musiało się zmienić. Popsują się stosunki między siostrą i żoną, a wszystko to nieuchronnie odbije się na zdrowiu Czechowa, który oczywiście. jak to zwykle w takich wypadkach, zacznie przejmować się cierpieniem to jednej, to drugiej, a nawet obu jednocześnie. I pomyślałem sobie: »Przecież to samobójstwo! To gorsze niż Sachalin«. Ale nie odezwałem się oczywiście".

Ślub odbył się w Moskwie 25 maja 1901 r., podczas gdy matka i siostra Czechowa były w Jałcie. Matkę zawiadomił o tym wydarzeniu uroczystym telegramem, prosząc o błogosławieństwo, do siostry zaś, trzy dni wcześniej, wysłał list z na pól żartobliwą wzmianką o planowanym małżeństwie. Na tę niemiłą wiadomość pani Maria odpowiedziała listem pełnym niepokoju o zdrowie brata, oraz uszczypliwości pod adresem ,,Knipszyc", kończąc wymownym zdaniem: „Rób, jak uważasz, może ja w danym wypadku nie jestem bezstronna..." (Patrz list 305 i przypis).

Tak od razu rozpoczęły się nieporozumienia i tarcia w powiększonym gronie rodzinnym, jak to trafnie przewidział Bunin.

Znany lekarz Izaak Altszuller, który przyjaźnił się z Czechowem i leczył go w Jałcie, pisze w swoich ostatnich wspomnieniach o Czechowic, wydanych w 1943 r. w Nowym Jorku i przedrukowanych w 1960 r. w „L. N." 68:

Nie wątpiłem nigdy i dziś nie wątpię o prawdziwej, głębokiej miłości pani Olgi do Czechowa, jestem także przekonany, że Czechow przeżywał wówczas po raz pierwszy poważne uczucie — przeżywał po swojemu, po czechowowsku, zachowując i tu pewien dystans pomiędzy sobą a najbliższym, jak by się zdawało, człowiekiem. Małżeństwo jednak wywarło fatalny wpływ na jego zdrowie, i to się ujawniło dość szybko. Ona musiała nadal mieszkać w Moskwie, on zaś nie mógł opuszczać swojej »ciepłej Syberii«, nie narażając się na przykre skutki, i znając Czechowa, łatwo było przewidzieć, czym to się skończy. [...] Pani Olga później mówiła do mnie i do Czechowa, że porzuci scenę, o ile będzie to konieczne, i zamieszka na stałe w Jałcie, lecz na pewno byłoby to nieszczęściem dla nich obojga. Czechow pisał do niej: »Zajmuj się swoją pracą, zdążymy jeszcze pożyć razem...« A pani Olga pisała, że »jest przywiązana do sceny jak idiotka«, innym zaś razem: »bez własnej pracy zanudziłabym Ciebie do reszty, nie jestem już taka młoda, żebym potrafiła w jednej chwili zniszczyć to, co zdobywałam z takim wysiłkiem«. I oto zaczynają się ciągle wyjazdy Czechowa z Jałty do Moskwy i z powrotem. Prawie każdą podróż przypłaca zapaleniem opłucnej, krwotokiem lub przewlekłą gorączką. [...] W ostatnich latach moja sytuacja jako lekarza Czechowa stawała się coraz trudniejsza. Musiałem walczyć nie tylko z bakcylami, ale też z Moskwą. A siły były nierówne".

Przed sześciu laty, 23 marca 1895 r., Czechow pisał do Suworina: „Nie wytrzymam szczęścia, które trwa co dzień od świtu do świtu. [...] Przyrzekam, że będę wspaniałym mężem, tylko dajcież mi taką żonę, która by jak księżyc zjawiała się na moim widnokręgu nie co dzień". Ale wtedy miał samopoczucie człowieka zdrowego i niezależnego, który może budować dalekosiężne plany. Teraz, widocznie, wolałby, żeby ten ,,księżyc" nie znikał na długie miesiące, skoro wciąż, wbrew zakazom lekarzy, wyrywał się do Moskwy.

I tak już trwało do końca ich pożycia małżeńskiego. Choroba Czechowa rozwijała się w przyśpieszonym tempie, z miesiąca na miesiąc się starzał, pracował z rozpaczliwym wysiłkiem w rzadkich okresach lepszego samopoczucia. A dla Knipper były to lata jej rozkwitu twórczego, scenicznych i życiowych sukcesów, rosnącej sławy. Nawet wtedy, gdy mąż przyjeżdżał do niej, niewiele czasu mogła mu poświęcić. Bunin wspomina, jak odwiedzał Czechowa w Moskwie w grudniu 1903 roku:

,,Codziennie wieczorem przychodziłem do Czechowa i zostawałem u niego niekiedy do trzeciej lub czwartej nad ranem, czyli do powrotu pani Olgi. Najczęściej wyjeżdżała do teatru, ale czasem też na jakiś koncert filantropijny. Wstępował po nią Niemirowicz, wyfraczony, przesiąknięty zapachem cygar i drogiej wody kolońskiej; pani Olga, w stroju wieczorowym, uperiumowana, przystojna i młoda, zbliżała się do męża mówiąc:

Proszę beze mnie się nie nudzić, kochasiu; zresztą, z Bukiszonem [tak nazywał Bunina Czechow — Red.] zawsze czujesz się dobrze... Do widzenia, mój drogi — zwracała się do mnie.

Całowałem jej rękę, i oboje odchodzili. Czechow zatrzymywał mnie aż do jej powrotu. I te godziny nocnego czuwania były dla mnie szczególnie drogie. [...]

Koło czwartej, a niekiedy nawet o świcie wracała pani Olga; pachniała perfumami i winem...

Cóż to, nie śpisz jeszcze, kochasiu?... To ci szkodzi. A, i pan jest tutaj, Bukiszonie... no, z panem oczywiście Antoni się nie nudził!

Wstawałem i szybko żegnałem się".

O tym pisała też Tatiana Szczepkina-Kupernik w swoich wspomnieniach (patrz wstęp do „Dziel" Czechowa, tom l, str. 53).

Działo się to parę miesięcy przed zgonem Czechowa. Knipper najwidoczniej do końca nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.

Swoje ostatnie wspomnienia o Czechowie Altszuller kończy słowami:

Wrażliwy na cudze nieszczęście i cudze cierpienie, zawsze starający się pomóc każdemu, sam znosił swoje choroby i zmartwienia łagodnie, bez skargi, w milczeniu. I szczególnie boleśnie dręczyła mnie świadomość, że jego przedwczesna śmierć nie była nieunikniona, że w znacznym stopniu był to skutek nieprzychylnego zbiegu okoliczności".

1 Wiszniewski — patrz przypis do listu 263.

260

'Wołyński — pseudonim krytyka literackiego A k i m a F l e k s e r a.

* „Życie" — pismo „legalnych marksistów", w którym często drukował Gorki.

262

Wsiewołod Meyerhold (1874—1940) — jeden z najsławniejszych reżyserów rosyjskich i światowych.

Stworzył skrajnie nowatorską szkołę sztuki teatralnej. W jego inscenizacjach z lat dwudziestych nie było kurtyny, dekoracje zastąpiła wielopłaszczyznowa konstrukcja, rampę — ostre światło reflektorów; gra aktorów, występujących w kombinezonach, bez charakteryzacji, była oparta na zasadach biomechaniki. Teoretyczne i realizatorskie zdobycze Meyerholda zapłodniły myśl twórczą teatralnej awangardy radzieckiej i zostały zaadaptowane przez nowatorski teatr Zachodu.

Pracę reżyserską Meyerhold rozpoczął w roku 1902, tworząc „teatr umowny" w oparciu o repertuar symbolistów. Był to pierwszy etap jego walki z teatrem naturalistycznym. W latach 1907—1908, pracując w teatrze Wiery Komissarzewskiej, wystawił m. in.. „Siostrę Beatrix" Maeterlincka, która stała się wydarzeniem teatralnym w całej Europie.

Droga Meyerholda znaczona jest nieustającym poszukiwaniem nowych form teatralnych, szeregiem wielkich odkryć i głośnych porażek. Rewolucję ten namiętny wróg wszelkiej starzyzny powitał jako nadchodzącą epokę nowej sztuki, rewolucyjnej nie tylko w treści, lecz także w formie. Pod tym hasłem stworzył grupę „Teatralny Październik". W teatrze swojego imienia wystawił dużo sztuk współczesnych i klasycznych. Odrzucając iluzoryczność teatru tradycyjnego, szukał zupełnie innych środków oddziaływania na wrażliwość widzów, odsłaniał przed nimi mechanizm przedstawienia i pragnął połączyć scenę z widownią we wspólnej akcji nadawczo-odbiorczej.

Nowatorstwo Meyerholda nie zdobyło szerokiego uznania u krytyki ani wśród widzów. Był napastliwie atakowany zarówno przez zwolenników teatru przedrewolucyjnego, jak też przez tych, którzy uważali, że w teatrze dla mas nie ma miejsca na odkrywcze eksperymenty.

W roku 1938 Teatr im. Meyerholda w Moskwie został zamknięty.

W zanotowanych przez A. Gładkowa wypowiedziach Meyerholda z końca lat trzydziestych (opublikowanych w 1961 r. w czasopiśmie „Nowyj Mir" nr 8 i w zbiorowym tomie „Tarusskije stranicy" — Kaługa), czytamy:

Kiedy spotyka mnie kolejna klęska, już wiem: trzeba spokojnie i cierpliwie czekać na cud — na zbawienną pomoc przyjaznej ręki. Po zamknięciu Teatru-Studio dostałem list od Komissarzewskiej, po odejściu z jej teatru najpierw też był impas, a potem list Telakowskiego; teraz zaś, po zamknięciu Teatru im. Meyerholda — telefon od Stanisławskiego".

Praca w Teatrze Operowym im. Stanisławskiego była ostatnim okresem twórczym w życiu Meyerholda.

Mimo walki, którą prowadził ze szkołą Teatru Artystycznego, Meyerhold miał ogromny szacunek dla Stanisławskiego, ceniąc przede wszystkim jego stale poszukiwania twórcze, obalanie własnych kanonów, negację „stanisławszczyzny". W wypowiedziach zanotowanych przez Gladkowa znajdujemy takie wyznania:

Uważa się na ogół, że mój teatr i MChAT — to dwa bieguny teatralnej Moskwy. Owszem, mogę być jednym z biegunów, ale za przeciwległy trzeba uznać Teatr Kameralny [...] Przecież też jestem uczniem Stanisławskiego, wyszedłem z tej alma mater". „Kiedy w Kisłowodzku dowiedziałem się od Liwanowa o śmierci Stanisławskiego, miałem ochotę uciec gdzieś daleko od ludzi i płakać jak syn, który stracił ojca". Był to sierpień 1938 r.

Przytoczymy, korzystając z tegoż źródła, parę refleksji Meyerholda u końca jego drogi życiowej.

Prostota jest rzeczą w sztuce najcenniejszą. Ale każdy twórca rozumie ją po swojemu. Jest prostota Puszkina — i prostota prymitywu. Nie istnieje jakaś powszechna, jednoznacznie pojmowana prostota, jak nie istnieje »zloty środek« w sztuce. Twórca musi dążyć do osiągnięcia swojej własnej prostoty, niepodobnej do prostoty jego kolegów. Trudna prostota sztuki — to jest coś, do czego w końcu człowiek dochodzi, a bynajmniej nie to, od czego zaczyna. To szczyt, nie podwalmy".

Moje credo: prosty i lakoniczny język teatru, pobudzający do skomplikowanych skojarzeń".

W sztuce najpiękniejsze jest to, że na każdym nowym etapie artysta czuje, że musi się uczyć od nowa".

Wskutek oszczerczych oskarżeń Meyerhold został aresztowany w czerwcu 1939 r. i skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 2 lutego 1940 r. Ostatnie jego słowa brzmiały: „Chcę, żeby moja córka i moi przyjaciele dowiedzieli się kiedyś, że do końca pozostałem szczerym komunistą" (Ilia Erenburg, „Ludzie, lata, życie", t. II, 1961 r.).

W 1956 r. Meyerhold był pośmiertnie rehabilitowany.

Z Czechowem Meyerhold zetknął się w roku 1898 jako początkujący aktor nowo otwartego Teatru Artystycznego. Wyróżniał się wśród kolegów zacięciem reżyserskim i własną koncepcją sztuki. Założyciele teatru mówili, że ten aktor „ma ideały, nie zgadza się z tym, co istnieje; to człowiek idei".

Znajomość z Czechowem miała dla Meyerholda znaczenie ogromne. Jak notuje Gładkow, opowiadał:

Czy wiecie, kto pierwszy posiał we mnie zwątpienie w słuszność tego, co robi Teatr Artystyczny? Antoni Czechow... Przyjaźń jego ze Stanisławskim i Niemirowiczem-Danczenką wcale nie była tak sielankowo bezchmurna, jak opisują wzmianki jubileuszowe w kalendarzach. Wiele było w teatrze rzeczy, z którymi się nie zgadzał, które jawnie krytykował. Nie pochwalił jednak mojego odejścia z Teatru Artystycznego. Pisał mi, że powinienem zostać i wykłócać się o to, co mi się nie podoba". „Czechow lubił mnie. Całe życie byłem z tego dumny, jest to jedno z najdroższych mi wspomnień. Korespondowałem z nim. [...] Miałem sporo jego listów, koło dziesięciu, ale wszystkie zaginęły, oprócz tego, który podałem do druku. [...] Wyjeżdżając z Leningradu, zostawiłem je na przechowaniu u kogoś w pewnym muzeum, a po powrocie dowiedziałem się, że ten człowiek nie żyje".

Zaginione listy Czechowa do Meyerholda stanowią ogromnie dotkliwą lukę w jego puściźnie epistolarnej. Zachowały się tylko wzmianki o Meyerholdzie w jego listach do żony i innych osób związanych z życiem teatralnym — wzmianki niezmiernie życzliwe, pełne uznania dla tego umysłu twórczego, zainteresowania dla jego pracy.

Ocalało natomiast 14 listów Meyerholda do Czechowa; opublikowano je w roku 1960 w „L. N." 68. Listy te świadczą o intensywnej wymianie myśli między nimi.

Większość listów Meyerholda do Czechowa pochodzi z okresu jego pracy w Teatrze Artystycznym. Często pisze o pracy bieżącej, przy czym coraz wyraźniej odzywa się w jego listach ton opozycji wobec kierownictwa teatru. Te akcenty krytyczne zbiegają się z wypowiedziami Czechowa z jego listów do innych osób.

Na przykład, 28 września 1900 r. w liście do Olgi Knipper Czechow pisał z dezaprobatą o włączeniu „Śnieżki" Ostrowskiego do repertuaru Teatru Artystycznego; 14 października powrócił do tego tematu po premierze ,,Śnieżki", którą publiczność i prasa przyjęły chłodno: „Podobne sztuki to nie wasz rodzaj i nawet gdyby »Snieżka« miała olbrzymi sukces, byłbym przeciwny wystawieniu jej w Artystycznym". A w liście Meyerholda do Czechowa z l października czytamy: „Widocznie »Snieżka« przeżyła się. Widocznie, przy »dzisiejszym zamęcie«, kiedy wali się w gruzy cały układ naszego życia — nie wystarczą nam nawoływania do samego piękna. (...] Czyż sztuka rzeczywiście nie jest płytka, chociaż ładna? Część winy niech przyjmie na siebie nasz główny reżyser: znów przemądrzy!".

Na początku wieku XX społeczeństwo już wyraźnie wyczuwało zbliżanie się głębokich i gwałtownych przemian, toteż sielankowa bajkowość „Śnieżki", choćby w najbardziej efektownej insce­nizacji, nie mogła jej porwać. Nie tego szukała inteligencja postępowa w młodym Teatrze Artystyczno-Powszechnym (tak brzmiała ówczesna jego nazwa).

Wypadki polityczne rozwijały się w szybkim tempie. Rozruchy studenckie przybierały formę dramatyczną (patrz list 302 i przypis).

4 marca 1901 odbyła się słynna demonstracja studentów przed soborem Kazańskim zakończona masakrą. 18 kwietnia Meyerhold pisał do Czechowa:

Denerwują mnie koledzy, którzy nie chcą wznieść się ponad swoje wąskie kastowe zainteresowania i pozostają obojętni na sprawy społeczne. Tak, teatr może odegrać ogromną rolę w przebudowie tego, co istnieje! Nie bez kozery młodzież petersburska tak usilnie podkreślała swój stosunek do naszego teatru. Gdy na placu z cynicznym okrucieństwem walili ją nahajami i szablami, w teatrze mogła ona otwarcie wyrażać swój protest przeciwko samowoli policyjnej, wyłapując z »Wroga ludu« zdania, nie mające nic wspólnego z ogólną ideą sztuki i właśnie te zdania witając szalonymi oklaskami. »Czyż to sprawiedliwie, że głupcy rządzą ludźmi oświeconymi«; »kiedy wyruszasz na obronę prawdy i wolności, lepiej zostaw w domu odświętny garnitur« — oto jakie zdania Sztokmana wywołały demonstrację publiczności".

Kiedy Meyerhold odszedł z Teatru Artystycznego i założył własny teatr w Chersoniu, Czechow pisał 13 marca 1902 r. do żony: „Chciałbym zobaczyć się z Meyerholdem i podtrzymać go na duchu: przecież w chersońskim teatrze nie będzie miał łatwego życia! Nie ma tam publiczności dla sztuk, tam potrzebne są jeszcze widowiska jarmarczne".

Czechow pisał do Meyerholda, starając się dodać mu otuchy w pracy na głuchej prowincji. W następnym roku pomagał mu w wynajęciu teatru sewastopolskiego. Parę miesięcy przed śmiercią, z niezmiernym wysiłkiem ukończywszy „Wiśniowy sad", na prośbę Meyerholda wysłał mu jeden egzemplarz do inscenizacji w jego teatrze.

W Teatrze Artystycznym Meyerhold odtworzył dwie role z repertuaru Czechowowskiego: Trieplewa z „Mewy" i Tuzenbacha z „Trzech sióstr".

Sztuki Czechowa interesowały go nie tylko i nie tyle jako aktora — przede wszystkim wyczuwał ich nowatorstwo jako reżyser. Po próbie „Mewy" notuje w swoim diariuszu z 11 września 1898 r. reakcję Czechowa na wiadomość, że za sceną będą kumkały żaby, brzęczały ważki, szczekały psy:

„— Po co to? — pyta z niezadowoleniem Czechow.

To realizm — odpowiada aktor.

Realizm — powtarza z uśmiechem Czechow i po chwili milczenia dodaje: — Na pewnym obrazku obyczajowym Kramskoja doskonale namalowane są twarze. Co będzie, jeżeli z jednej twarzy wytniemy nos i wsadzimy nos prawdziwy? Nos będzie »realny«, ale obraz zepsuty.

Ktoś z aktorów z dumą opowiada, że w końcu trzeciego aktu »Mewy« reżyser zamierza wprowadzić na scenę całą służbę i jakąś kobietę z chlipiącym dzieckiem na ręku.

Czechow mówi:

Nie trzeba. To tak, jakby ktoś grał na fortepianie pianissimo, a tu nagle z łoskotem spada wieko.

W życiu często bywa, że do pianissima całkiem dla nas niespodziewanie wdziera się forte — próbuje oponować ktoś z grupy aktorów.

Owszem, ale scena wymaga pewnej umowności — mówi Czechow. — Nie macie czwartej ściany. Poza tym scena — to sztuka, scena odbija sam ekstrakt życia, nie trzeba wprowadzać na scenę nic zbędnego".

W tej notatce Meyerhold trafnie uchwycił sedno różnic pomiędzy metodą Teatru Artystycznego a metodą Czechowa: gdy pisarz dokonywał jak najsurowszej selekcji szczegółów, odtwarzając tylko to, co najbardziej wymowne i niezbędne, Teatr Artystyczny, zwłaszcza w pierwszym okresie, kiedy z pasją obalał kanony teatru klasycznego, lubował się w szczegółach życia codziennego, które były poniekąd jego zdobyczą nowatorską. Zasadę: „Wszystko na scenie powinno być takie jak w życiu" — teatr pojmował często w sposób naturalistyczny i popisywał się swoją maestrią przy odtwarzaniu szczegółów ze szkodą dla równowagi artystycznej.

W cytowanej wypowiedzi Czechowa najbardziej uderzyły Meyerholda słowa o pewnej umowności sceny. Umowność w teatrze stała się kamieniem węgielnym jego twórczości, kiedy przeszedł do własnej pracy reżyserskiej.

W wykonaniu ról Czechowowskich Meyerhold dał własne ujęcie, które różniło się od ogólnej koncepcji dramaturgii Czechowa w Teatrze Artystycznym.

Wiadomo, że Czechow nie zgadzał się z wystawieniem swoich sztuk jako rzewnych dramatów. Z uporem nazywał je komediami, a niekiedy używał nawet określeń paradoksalnych — wodewil i farsa (patrz przypis do listu 365 oraz listy 365, 366 i 387). Chodziło mu widocznie nie o większą komediowość postaci negatywnych (jak Sieriebriakow i Natasza) ani postaci naszkicowanych wyraźnie satyrycznie (jak Kułygin i Gajew), ani też drugorzędnych (jak Andrut i Szarlota), bo w ujęciu tych ról, których komizm trudno byłoby przeoczyć, Teatr Artystyczny zabłysnął prawdziwą maestrią.

Zasadnicze nieporozumienia zaczynały się przy interpretacji tak zwanych bohaterów pozytywnych, których teatr ukazywał jako istoty wzniosłe, niemal idealne, ginące tragicznie w nierównej walce z przemożną i marną rzeczywistością. Tymczasem stosunek autora do nich był o wiele bardziej złożony. Widział on, że ulegając marnej rzeczywistości bohaterowie jego sami marnują się i marnieją, i patrzył na nich nie tylko z sympatią i współczuciem, ale też z ironią i sarkazmem, niekiedy pełnym goryczy. Raz po raz rzucał na nich ostre światło satyryczne, aby śmieszność ich, z której nie zdawali sobie sprawy, była dostrzegalna dla widzów. To zaś Teatr Artystyczny całkowicie pominął.

Taka polaryzacja komizmu i dramatyczności niweczyła samą istotę nowatorskiego komediodramatu Czechowa, w którym nic nie jest wyjęte z zasięgu śmieszności, jak też nic nie jest wyzute z tragizmu.

Rozumiał tę prekursorską cechę komediopisarstwa Czechowa Meyerhold, który w trzydzieści lat później stwierdził: „W sztuce współczesnej podniosłość zmieszała się z wulgarnością, tragizm z komizmem, radość ze smutkiem". Dlatego właśnie jego ujęcie głównych postaci Czechowowskich szło w kierunku ich „odbrązowienia". Jego Trieplew, jako antypoda Mewy, mieścił się jeszcze w ogólnych ramach przedstawienia: „Był łagodny, wzruszający i niewątpliwie zdegenerowany", jak określił Niemirowicz-Danczenko. Ale jego Tuzenbach już wyłamywał się z atmosfery rzewnego współczucia, jaką teatr otoczył bohaterów „Trzech sióstr". „Zabrakło mu — jak pisze E. Połocka w „L. N". 68 — wewnętrznego światła, umiejętności odczuwania szczęścia". I dalej:

O »sztywności«, oschłości, braku krzepy i radości życia u Tuzenbacha w wykonaniu Meyerholda pisali podczas prób Olga Knipper i Stanisławski. Posmak rezonerstwa, zawarty po części w samej roli, w jego wykonaniu spotęgował się bardzo i widzom ukazał się cnotliwy, lecz arcynudny baron-inteligent, jak trafnie określił w swym artykule A. Kugel". Inny krytyk, N. Efros pisał: „Ironia Tuzenbacha nabrała oschłości, liryka zbladła". Musiało to stanowić rażący kontrast z kreacjami pozostałych bohaterów „Trzech sióstr" w Teatrze Artystycznym.

Toteż innych ról Czechowowskich, ku wielkiemu zmartwieniu Meyerholda, w tym teatrze już mu nie powierzono. Zagrał je w swoim teatrze w Chersoniu, gdzie wystawił cały repertuar Czechowowski.

W ostatnim liście do Czechowa z 8 maja 1904 r. Meyerhold pisał:

Pański »Wiśniowy sad« gramy dobrze. Kiedy oglądałem go w Teatrze Artystycznym, nie wstydziłem się za nas. Wykonanie tej sztuki w Moskwie niezupełnie mi się podoba. Ogólnie.

Chcę powiedzieć rzecz następującą: kiedy jakiś autor siłą swojego geniuszu powołuje do życia własny teatr, ten teatr poznaje tajemnicę wykonania jego sztuk, zdobywa do nich klucz... Ale jeżeli autor zaczyna doskonalić technikę i w swojej twórczości idzie ciągle wzwyż, teatr jako połączenie kilku indywidualności twórczych, czyli twórca bardziej ociężały, zaczyna ten klucz zatracać. Tak, na przykład, zgubił klucz do sztuk Hauptmanna »Deutsche Theater« w Berlinie (niepowodzenie wspaniałej tragikomedii »Der rote Hahn«, »Schliick und Jau«, »Biedny Henryk«). Tak też, zdaje mi się, zgubił się Teatr Artystyczny, kiedy przystąpił do Pańskiego »Wiśniowego sadu«.

Pańska sztuka jest abstrakcyjna jak symfonia Czajkowskiego. I reżyser powinien przede wszystkim usłyszeć ją. W trzecim akcie na tle głupiej »krzątaniny« — tę »krzątaninę« też trzeba usłyszeć — niepostrzeżenie dla ludzi wchodzi Groza.

»Wiśniowy sad sprzedano«. Tańczą. »Sprzedano«. Tańczą. I tak do końca. Przy czytaniu tej sztuki, trzeci akt sprawia takie samo wrażenie, jak dzwonienie w uszach chorego w Pańskim opowiadaniu »Tyfus«. Jakiś świąd. Wesołość, która trąci śmiercią. Jest w tym akcie coś z Maeterlincka, coś z grozy. Porównałem tylko dlatego, że nie potrafię wyrazić się ściślej. Pan jest nieporównywalny w swojej wielkiej twórczości. Kiedy czytam sztuki obcych autorów, widzę, że Pan stoi zupełnie osobno, jest całkiem oryginalny. I w dramaturgii Zachód będzie musiał uczyć się od Pana.

W Teatrze Artystycznym trzeci akt nie zostawia takiego wrażenia. Tło jest za mało intensywne i zarazem zanadto zbliżone. Na pierwszym planie — historia z kijem bilardowym, sztuczki Szarloty. Całkiem osobno. To wszystko nie tworzy łańcucha »krzątaniny«. A przecież to dalszy ciąg »tańca«; ludzie są niefrasobliwi i nie wyczuwają nieszczęścia. W Teatrze Artystycznym tempo tego aktu jest zbyt zwolnione. Chciano wyrazić w nim nudę. Błąd. Trzeba wyrazić niefrasobliwość. Różnica. Niefrasobliwość daje więcej dynamiki. Wówczas tragizm aktu staje się zwarty".

E. Połocka, autorka artykułu „Czechow i Meyerhold" w cytowanym tomie „L.N." pisze: „Tak więc, Meyerhold rozumiał » Wiśniowy sad« jako sztukę mistyczną, wymagającą nowej interpretacji reżyserskiej". Wydaje się, że sprowadzenie różnic interpretacyjnych między Meyerholdem a Teatrem Artystycznym (tylko na podstawie cytowanej analizy trzeciego aktu sztuki) do różnicy pomiędzy jej ujęciem realistycznym a mistycznym byłoby zubożeniem i bezpodstawnym zawężeniem myśli Meyerholda, niezwykle interesującej i płodnej. Prawdopodobnie chodziło mu i o wydobycie nie tyle mistyki (którą wyczuwał tylko jako jedną , z barw nastroju), ile symboliki nadnaturalistycznej, wyrażonej środkami, jakich jeszcze nie znała scena światowa.

W późniejszych swoich pracach Meyerhold jednak nie zrealizował nowatorskiej inscenizacji sztuk Czechowa. Wystawił tylko jego jednoaktówki, ale sam nie był zadowolony z tych przedstawień.

1 Mowa o roli Johannesa ze sztuki Hauptmanna „Samotni", nad którą pracował wówczas Teatr Artystyczny. W liście z 29 września 1899 r. Meyerhold pisał: „Szanowny i drogi Panie Antoni! [...] Proszę Pana o okazanie mi pomocy przy przestudiowaniu tej roli. Proszę napisać, czego Pan wymaga od wykonawcy Johannesa. Jak widzi Pan Johannesa? Proszę napisać choćby w ogólnych zarysach".

2 Stanisławski.

3 W odpowiedzi na ten list Meyerhold pisał 23 października:

Mocno ściskam Pańską dłoń i dziękuję za przysłaną interpretację postaci Johannesa. Pan tylko dotknął cech ogólnych, ale zrobił to z takim mistrzostwem, że postać Johannesa zarysowała się zupełnie wyraźnie. [...] Wszystko, co Pan nakreślił w swym liście o Johannesie w ogólnych zarysach, samo przez się nasuwa szereg szczegółów, właśnie takich, które zupełnie zgadzają się z podstawowym tonem postaci samotnego inteligenta — subtelnego, zdrowego, i zarazem do głębi smutnego".

263

Wiszniewski — pseudonim sceniczny Aleksandra Wiszniewieckiego (1861—1943), znanego aktora Teatru Artystycznego. Z Czechowem łączyły go przyjacielskie stosunki.

1 Prawdopodobnie mowa o „Trzech siostrach".

2 Próby „Wujaszka Wani", jak też „Wiśniowego sadu" odbywały się bez udziału Czechowa, ponieważ choroba uniemożliwiła mu wówczas wyjazd z Jałty.

264

Grigorij Rossolimo (1860—1928) — profesor neuropatologii, kolega uniwersytecki Czechowa.

1 List ten Czechow przysłał do prof. Rossolimo na jego prośbę, jako materiał autobiograficzny do albumu absolwentów z roku 1884 wydziału medycznego Uniwersytetu Moskiewskiego. Prof. Rossolimo, za zgodą Czechowa, zacytował 21 października w swoim referacie „Sztuka, chore nerwy i wychowanie" ten fragment listu, w którym Czechow mówi o zgodności formy artystycznej z prawdą naukową.

265

Aleksander Urusow (1848—1900) — adwokat, historyk teatru i pisarz.

1 Urusow w liście namawiał Czechowa, żeby opublikował „Diabła leśnego" „jako znakomity wariant »Wujaszka Wani«".

Czechow zawsze gwałtownie zaprzeczał temu, że „Wujaszek Wania" jest przeróbką „Diabła leśnego", mimo że część osób zachowała te same nazwiska i spore partie dialogów weszły prawie nietknięte do „Wujaszka Wani". Istotnie, poza tym podobieństwem — rzec można by, tylko formalnym — nic nie łączy tych sztuk, z których pierwsza jest utworem niedonoszonym, wadliwym w koncepcji i kompozycji, pozbawionym przejrzystej i ważkiej idei, druga zaś — skończonym arcydziełem.

260

1 Prasa przyjęła przychylnie inscenizację „Wujaszka Wani" w Teatrze Artystycznym. Przedtem sztuka z powodzeniem była wystawiana na prowincji. W recenzjach zabrakło tylko fanfar na cześć nowych wykonawców i reżyserii. Zresztą, przy wznowie­niach w następnych sezonach ten spektakl Teatru Artystycznego zdobył szerokie uznanie.

Przy okazji tej premiery prasa podkreślała społeczną wymowę sztuki: „Człowiek współczesny jest chory, chory duchowo, bo pragnie żyć, a życia nie ma czym wypełnić". Jak pisał do Czechowa Sobolewski 28 marca 1900 r., młodzież urządzała dyskusje na temat „Wujaszka Wani" i „Mewy". „Te dwie sztuki — pisał — nadal dzierżą prym nie tylko w repertuarze teatrów, ale w ogóle w zakresie zainteresowań inteligencji. Na ich materiale ludzie uczą się myśleć, analizować życie, szukać wyjścia itd. Oto co znaczy dotknąć samego sedna, trącić obolałe struny".

Ciekawa jest, między innymi, wypowiedź Tołstoja, jak zwykle oryginalna i zaskakująca. Sanin pisał do Czechowa 12 marca 1900 r.: „Tołstojowi nie podobał się mój najukochańszy »Wujaszek Wania«, mimo, że on twórczość Pana niezwykle ceni. »Gdzie tu dramat?! — krzyczał genialny pisarz. — W czym? Sztuka drepce na jednym miejscu!« Po czym Tołstoj oświadczył, że Astrow i wujaszek Wania to nędzne istoty, próżniacy, którzy od pracy uciekają na wieś, jak do cichej przystani... Na ten temat mówił długo... Potem jeszcze powiedział, że Astrow powinien by spać z Aloną, a wujaszek Wania z Matrioną [czyli z wiejskimi kobietami — Red.] zamiast napastować Sieriebriakową, co jest nieprzyzwoite i niemoralne".

268

Włodzimierz Posse (1864—1940) — dziennikarz, redaktor postępowego czasopisma „Życie", w którym publikował swoje utwory Gorki. W styczniu 1899 r. Gorki pisał o nim: „to człowiek dużej energii, która może okazać się płodna dla naszego życia, ubogiego w dobre zjawiska".

1 Posse prosił w swym liście, żeby Czechow przysłał dla „Życia" jakieś nowe opowiadanie.

2 „W parowie". Po otrzymaniu opowiadania Posse odpisał 28 grudnia 1899 r.: „Wczoraj otrzymałem i od razu połknąłem Pańską opowieść. Jakaż bije z niej bezwzględna, złowieszcza prawda! Ani cienia efektów, a wrażenie ogromne, przenikające do i głębi duszy i potęgujące się już po przeczytaniu opowieści".

O tym opowiadaniu Czechow powiedział Szczukinowi: „Opisuję tu życie, jakie spotyka się w guberniach Rosji Środkowej — znam je lepiej. Kupcy Chryminowie istnieją naprawdę, tylko w rzeczywistości są jeszcze gorsi, ich dzieci od lat ośmiu zaczynają pić wódkę i uprawiać rozpustę; zaraziły syfilisem całą okolicę. Nie mówię o tym w opowieści, bo uważam, że byłoby to niezgodne z artyzmem".

3 W ogłoszeniach i prospektach „Życia" nazwisko Czechowa było umieszczone poza alfabetycznym spisem autorów i wyróżnione większą czcionką. W dalszych numerach pisma życzenie Czechowa zostało uwzględnione.

269

* Marks — patrz przypis do listu 331.

* Czechow serdecznie opiekował się niezamożnymi gruźlikami, którzy przyjeżdżali do Jałty: organizował pomoc zarówno drogą mobilizacji środków filantropijnych, jak też ze środków własnych. O tym mieszkańcy Jałty dobrze wiedzieli i nowo przybyłych chorych często kierowali do Czechowa.

270

' Teatr Artystyczny wybierał się do Petersburga na gościnne występy.

2 Sanin — pseudonim sceniczny Aleksandra Szenberga, aktora Teatru Artystycznego.

3 Aleksiejew — patrz przypis do listu 292.

271

* Patrz list 262.

273 ' Patrz Ust 141.

274 ' „Kasztanka" i „Łysek".

275

' Suworin przysłał do przeczytania Czechowowi swoją nową sztukę „Kwestia", jeszcze nie ukończoną.

276

' Patrz przypis l do listu 218. 1 Zdania te w listach obu korespondujących były oczywiście przenośnią.

279

Borys Łazariewski (1871—1919) — literat.

2B1

Michał Polinowski — współpracownik odeskiej gazety „Teatr"; próbował swoich sil również w literaturze.

282

' Mowa o sztuce Suworina — patrz list 275.

' W jednym ze swoich felietonów „Małe listy" Suworin potępił sąd przysięgłych za uniewinnienie matki oskarżonej o zabójstwo dziecka.

283

1 W „Kurierze Niżegorodzkim" 30 stycznia 1900 r. ukazał się artykuł Gorkiego o opowiadaniu Czechowa „W parowie".

Gorki należał do niewielu wśród współczesnych Czechowa, którzy nie tylko kochali jego twórczość, ale też głęboko i wszechstronnie ją rozumieli. W tym pierwszym eseju o Czechowie potrafił młody Gorki powiedzieć rzeczy zdumiewająco trafne, odsłaniające samą istotę pisarstwa Czechowa i jego stosunku do świata i ludzi.

Pisał na przykład:

,.Zarzucano mu, że nie ma światopoglądu. Cóż za niedorzeczność! [...] Czechow ma coś więcej niż światopogląd; ma własną wizję życia, potrafi spojrzeć na nie z dystansu. Rzuca światło na jego nudę, niedorzeczności, pragnienia, na cały jego chaos — i to z jakiegoś wyższego punktu obserwacyjnego. Chociaż trudno o zrozumienie i określenie tego punktu — może dlatego, że jest za wysoki — ale zawsze wyczuwa się go w każdym opowiadaniu, i to coraz wyraźniej. [...] Za ten głęboko ludzki obiektywizm nazywano go bezdusznym i zimnym. [...]

Rosja długo będzie uczyć się rozumienia życia z jego utworów [...] pełnych wnikliwej wiedzy o życiu, bezstronności mędrca i współczucia dla ludzi — nie litości, tylko współczucia mądrego, dobrego człowieka, który wszystko rozumie".

Czechow, który tyle razy użalał się na brak rzetelnej krytyki w Rosji, tym razem widocznie uważał, że krytyk sięgnął trafnie do podstaw jego twórczości, skoro nazwał ten artykuł „balsamem na rany".

* S r i e d i n — patrz przypis do listu 308.

286

Michał Suchomlinow (1828—1901) — historyk literatury rosyjskiej, przewodniczący wydziału literatury i języka rosyjskiego w Akademii Nauk.

287

Piotr Jakubowicz (1860—1911), pseudonim M i e 1-s z y n — poeta, prozaik, krytyk literacki, autor znanej w swoim czasie książki ,,W świecie skazańców".

W roku 1887 Jakubowicz, jako jeden z oskarżonych w „procesie 21" (sprawa Młodej Narodnej Woli), został skazany na stracenie, które zamieniono na katorgę. Gdy po odbyciu katorgi przebywał na zesłaniu w Kurganie, Czechow posłał mu swoją książkę ,,Sachalin". Od roku 1895 Mielszyn drukował w czasopiśmie narodników ,.Rosyjskie Bogactwo". Czechow bardzo cenił jego pisarstwo (patrz list 248).

' Mielszyn w liście prosił Czechowa o wzięcie udziału w księdze jubileuszowej poświęconej 40 rocznicy działalności literackiej Michajłowskiego.

289

1 „Śnieżka" — sztuka-bajka Ostrowskiego.

290

1 W liście z 24 września Knipper pisała: ,,Antoni, drogi mój, kochany, przyjedź. A może nie chcesz mnie widzieć, albo ciąży ci myśl, że mamy połączyć nasze losy? To napisz mi o tym otwarcie, między nami wszystko musi być prawdziwe i jasne, nie jesteśmy oboje dziećmi. Opowiedz o wszystkim, co masz na sercu, i pytaj, o co chcesz — odpowiem na wszystko. Przecież mnie kochasz? Więc trzeba, żeby ci było z tym dobrze i żebym ja też odczuła ciepło, a nie jakiś brak zrozumienia. Muszę z Tobą pomówić o wielu sprawach, po prostu i szczerze. Powiedz, czy się zgadzasz?"

2 Czechow przeszedł w połowie września influencę, co pogorszyło stan jego płuc.

292

Konstanty Aleksiejew (1863—1938), pseudonim sceniczny Stanisławski — słynny aktor i reżyser, jeden z założycieli i kierowników Teatru Artystycznego. Stanisławski i jego żona, aktorka Lilina, przyjaźnili się z Czechowem i Olgą Knipper.

1 Stanisławski pisał do Czechowa, że Zofia Tołstoj, żona pisarza, organizuje wieczór dobroczynny, na którym Stanisławski będzie czytał najnowsze opowiadanie Tołstoja „Kto ma rację", i że poza tym „hrabina marzy o scenach z »Trzech sióstr«".

294 Josaf Tichomirow — aktor Teatru Artystycznego.

300

Nikodem Kondakow (1844—1925) archeolog i historyk sztuki, członek Akademii Nauk.

301

1 Olga Czumina — poetka.

302

* Czechow w tej zawoalowanej formie prosił Gorkiego o wiadomości o nowych tragicznych faktach rozruchów studenckich. W roku 1901 osiągnęły one wielkie napięcie. Oto najważniejsze wydarzenia z historii trzyletniej walki młodzieży akademickiej z caratem.

29 lipca 1899 r. rząd opublikował ,,Regulamin tymczasowy O skazaniu studentów na służbę żołnierską za udział w zbiorowych rozruchach na uczelniach albo poza nimi". Wywołało to nową falę protestów wśród studentów. ,,Regulamin tymczasowy" zastosowano do 183 uczestników masowego wiecu studentów kijowskich w grudniu 1899 r. i potem do 27 petersburskich. Młodzież zareagowała strajkami i masowymi demonstracjami w lutym 1900 r. Odpowiedziano na to masowymi aresztowaniami i zesłaniami studentów.

W toku walki ruch młodzieży przybrał wyraźnie polityczny charakter. Na czoło studentów wysunęła się silna grupa rewolucyjna, w której przewagę mieli socjaldemokraci, nawiązujący kontakt z rewolucyjnymi organizacjami robotniczymi. Robotnicy podtrzymywali studentów w ich akcjach protestu, uczestniczyli w ich demonstracjach.

4 marca 1901 r. odbyła się masowa demonstracja studentów przed soborem Kazańskim w Petersburgu, którą policja i kozacy rozpędzili w sposób bestialski. Było wielu rannych i zabitych.

Czechow cały czas uważnie i z wielkim przejęciem śledził rozwój wypadków studenckich, domagał się wiadomości od osób, z którymi korespondował. Po masakrze petersburskiej Posse pisał do niego 8 marca:

Na sercu tak trwożnie, myśli pędzą tak gorączkowo, bezładnie, że trudno się zdobyć na spokojny list. Doniosłe przeżywamy czasy, bardzo doniosłe! Gorki jest tu i strasznie się denerwuje. Dziś wyjeżdża do Niżniego. [...] Komunikatom rządowym niech Pan nie wierzy. Wszystko było inaczej i bez porównania okropniej". Na zakończenie Posse obiecał później napisać bardziej szczegółowo, ale wkrótce został aresztowany wraz z innymi „podejrzanymi literatami".

Na ten list Czechowa Gorki odpowiedział długim listem z końca marca, w którym pisał:

Przeciwko 43 i 39 literatom, którzy podpisali list potępiający akcję policji w dniu 4 marca, zamierzają wszcząć proces o podburzanie przeciw władzom. [...]

Na Wielkanoc spodziewają się nowych rozruchów w Petersburgu, jak też w Kijowie, Jekatierinosławiu, Charkowie, Rydze i Riazaniu. [...] U nas też możliwe są rozruchy. Skupiło się tu około 70 studentów przyjezdnych — wygłodzonych, zbitych, wzburzonych i podburzających ludność. Bardzo Pana proszę, drogi Panie Antoni, niech Pan zbierze trochę pieniędzy dla głodujących studentów, bo tutejsze źródła już się wyczerpują. Teraz w Jałcie zjazd, więc myślę, że zebrać parę setek nie będzie tak trudno. W Moskwie i Pitrze zebrano już dużo, tam posyłać nie trzeba. (...]

Mimo represji, a nawet dzięki nim — nastrój opozycyjny bardzo się potęguje. Śledztwo w sprawie wypadków z 4 marca ustaliło dokładne liczby skatowanych: mężczyzn — 62, kobiet — 34, zabitych — 4: technolog Stelling, medyk Annieński, jedna słuchaczka kursów i staruszka są stratowani. Wśród policji, żandarmerii i kozaków 54 rannych. I to najwyżej w ciągu 30—40 minut! Może Pan sobie wyobrazić, jak zażarta była walka! Nigdy nie zapomnę tego boju! Bili się zapamiętale, po bestialsku, zarówno jedna jak druga strona. Kobiety chwytano za włosy i bito nahajami, jednej mojej znajomej plecy spuchły jak poduszka i zsiniały, innej rozbito głowę, jeszcze innej wybito oko. Ale, choć morda we krwi, jeszcze nie wiadomo, kto będzie górą".

16 marca Gorki, pisarz wówczas już sławny, bożyszcze młodzieży, został w Niżnim aresztowany, a po uwolnieniu pozostawał w domowym areszcie. Tam odwiedził go 26 maja Czechow, kiedy po ślubie jechał z Olgą Knipper do guberni ufimskiej.

Korespondencja Gorkiego była cenzurowana, o czym niejednokrotnie uprzedzał Czechowa. Toteż bezpośrednich wzmianek o wypadkach studenckich w ich późniejszych listach już nie znajdziemy; nie ulega jednak wątpliwości, że przy spotkaniach, Gorki, związany z; ruchem rewolucyjnym, dostarczał Czechowowi szczegółowych informacji o wypadkach i nastrojach społeczeństwa.

303

Aleksander Fiodorow (1868—1949) — pisarz. Tekst tego listu jest wyjęty ze wspomnień o Czechowie Lidii Fiodorowej, żony adresata, opublikowanych w „L. N." 68.

305

* List ten został opublikowany dopiero w 1960 r. w „L. N." 68. Był napisany w odpowiedzi na list siostry z 24 maja 1901, który też, zgodnie z jej wolą, długo nie ukazywał się w druku i po raz pierwszy był opublikowany w 1954 r. w książce M. Czechowej „Listy do brata". Oba te listy, jak również niektóre inne materiały tyczące drażliwych spraw rodzinnych, opublikowano dopiero w roku 1960 (patrz przypis 150 o Lidii Awiłowej i przypis 258 o Oldze Knipper, a także list 306 i przypis).

Ślub Czechowa i Olgi Knipper odbył się w Moskwie 25 maja 1901 r. w najgłębszej tajemnicy. Obecni byli tylko świadkowie. Po ślubie nowożeńcy tegoż dnia wyjechali do Aksionowa guberni ufimskiej na kumys, który zalecono Czechowowi. Matkę i siostrę, które przebywały w Jałcie, Czechow zawiadomił o planowanym ożenku przez pocztę. W odpowiedzi Maria Czechowa pisała:

Pozwól, że się wypowiem w sprawie Twojego ożenku. Dla mnie osobiście ceremoniał ślubny jest czymś okropnym! A i Ty mógłbyś sobie zaoszczędzić tej szarpaniny. Jeżeli ktoś Ciebie kocha, to i tak nie porzuci, i poświęcenia w tym nie ma żadnego, jak też nie ma najmniejszego egoizmu z Twej strony. Co Ci też przyszło do głowy? Jaki tam egoizm? A na kobiercu stanąć zawsze się zdąży. Tak właśnie możesz powtórzyć Twojej Knipszyc. Przede wszystkim należałoby pomyśleć o tym, żebyś był zdrów. [...] W każdym razie rób, jak uważasz, ja w danym wypadku może nie jestem bezstronna".

2 Wprost uderzająca jest naiwność, z jaką Czechow próbuje tu wytłumaczyć siostrze powody swojego ożenku. Użył dyplomacji w sposób bardzo niezręczny. Żaden z trzech „względów", jakie podaje, nie miał dla niego znaczenia, co musiało być jasne dla każdego, kto znał go bliżej. Trudno osądzić, czy miał rację, wybierając te właśnie argumenty, żeby uspokoić obawy siostry. Istotne znaczenie natomiast miał dla niego wzgląd czwarty — że nic się nie zmieni w trybie życia rodziny.

306

1 List ten po raz pierwszy opublikowano w 1960 r. w „L.N." 68.

Awiłowa, przekazując kopie listów Czechowa do niej jego siostrze, redaktorce sześciotomowego wydania listów Czechowa, zatrzymała ten list jako nie nadający się do publikacji. Byłby niezrozumiały bez wyjaśnienia stosunków, jakie łączyły ją z Czechowem — tego zaś Awiłowa pragnęła za życia uniknąć.

Jak wyjaśnia Awiłowa w swoich wspomnieniach, okoliczności napisania tego listu były następujące. W drugiej połowie 1901 r. (data nie znana) Awiłowa postanowiła przesłać Czechowowi życzenia w związku z jego ożenkiem.

Dowiedziałam się — pisze we wspomnieniach — że jest sam w Jałcie, a Knipper w Moskwie, i zrobiłam tak: napisałam kartkę, w której przekazywałam prośbę naszej wspólnej znajomej Anny Ługanowicz o przesłanie jej listu do pana Alochina, którego adres Czechow z pewnością zna. [Ługanowicz i Alochin — bohaterowie noweli Czechowa »O miłością, która była literacką parafrazą »romansu« Awiłowej i Czechowa — patrz list 235 i przypis]. List pani Ługanowicz włożyłam do osobnej koperty. Pani Anna pisała do Alochina, że dowiedziała się o jego ożenku i gorąco, z całego serca życzy mu szczęścia. [...] »Czy nasza miłość była miłością prawdziwą? — pisała dalej. — Ale, jakakolwiek była, prawdziwa czy wyimaginowana, jakże jestem Panu za nią wdzięczna! Dzięki niej cała moja młodość była jakby skropiona promienistą, pachnącą rosą«".

List Czechowa z podpisem „Alochin" jest odpowiedzią na list Awiłowej-„Ługanowicz". Awiłowa odtworzyła go z pamięci, ponieważ wszystkie autografy listów Czechowa, wraz z inną korespondencją, zostały jej skradzione w roku 1920, ten zaś list, jako nie przeznaczony do publikacji, nigdy nie miał kopii. Podając jego tekst, redakcja „L.N." zaznacza: „Nie ma pewności, czy Awiłowa odtworzyła go z dosłowną ścisłością; ogólny ton jednak, jak też treść przekazała, jak należy sądzić, dostatecznie dokładnie".

307

1 „Mieszczanie".

308

Leonid Sriedin (1860—1909) lekarz w Jałcie, znajomy Czechowa.

309

* „Mieszczanie".

* Aleksander Artiemiew (1842—1914), pseudonim A r-t i o m — znany aktor.

310

1 „Zwyczajna kobieta".

311

1 Za życia Czechowa „Iwanów" nie był wystawiony w Teatrze Artystycznym.

312

* Leonid Andriejew (1871—1919) — znany pisarz.

314

Wiktor Mirolubow (1860—1939), pseudonim sceniczny Mirow — śpiewak operowy, który później porzucił scenę i poświęcił się publicystyce.

1 W „Nowych Czasach" z 9 grudnia 1901 r. ukazał się artykuł Rozanowa „Zebrania religijno-filozoficzne", w którym autor opowiadał o utworzeniu, za zgodą władz cerkiewnych, Towarzystwa Religijno-filozoficznego, wśród organizatorów towarzystwa wymieniono Mirolubowa.

316

1 „W górach Kaukazu" — komedia Szczegłowa, która w swoim czasie cieszyła się dużym powodzeniem.

1 Piotr Gniedicz (1855—1927) — pisarz, dramaturg.

2 Szczegłow współpracował z „Nowymi Czasami".

319

Nikołaj Tieleszow (1867—1957) — pisarz.

* Tieleszow planował wydanie zbiorowego tomu krótkich utworów pisarzy współczesnych; książka, przeznaczona dla szerokich kręgów inteligencji pracującej, miała był sprzedawana po 20 kp. Plan tego wydania nie został zrealizowany.

320

Aleksander Kuprin (1870—1938) — znany pisarz. W ostatnich latach życia Czechowa bardzo przyjaźnił się z nim, często widywali się w Jałcie i w Moskwie. Czechow wysoko cenił talent Kuprina. Po śmierci Czechowa Kuprin napisał o nim wspomnienia, które należą do najbardziej cennych w literaturze pamiętnikarskiej o Czechowie.

321

1 Olga Knipper z zachwytem pisała o sztuce-bajce „Pokusa" Anatola Łunaczarskiego, którą autor odczytał jej na głos 26 stycznia 1902 r.

2 Iwan B u n i n (1870—1953) — znany pisarz.

323

Maria Aleksiejewa (1866—1943), pseudonim sceniczny L i 1 i n a — znana aktorka Teatru Artystycznego, żona Stanisławskiego.

324

1 Górki pochodził z guberni niżegorodzkiej.

325

1 Sawwa Morozow (1862—1905) — znany fabrykant-milioner, mecenas sztuki, który między innymi wspierał materialnie Teatr Artystyczny.

327

1 „Na dnie".

2 Stiepan Piotrów,(1868 —1941) — pisarz, pseudonim S k i t a l e c

328

Aleksy Wiesiełowski (1838—1906) — profesor literatury powszechnej; przewodniczący wydziału literatury i języka rosyjskiego Akademii Nauk.

' List ten Czechow wysłał do Akademii Nauk w porozumieniu z Korolenką, który również zrzekł się tytułu honorowego członka Akademii w związku ze sprawą Gorkiego. Nikt inny z członków honorowych do tej akcji protestu się nie dołączył.

329

1 W czerwcu 1902 r. Knipper przeszła ciężką chorobę (zapalenie otrzewnej), po czym wraz z Czechowem wyjechała na odpoczynek na letnisko Stanisławskich, Lubimowka, skąd Czechow 16 sierpnia wrócił do Jałty.

331

Adolf Marks (1838—1904) — wydawca. Wydał pierwszą edycję dzieł Czechowa.

' Marks przysłał Czechowowi do zaopiniowania rękopis Ettingera ,,Dumania i myśli Antoniego Czechowa", który składał się z cytatów z utworów Czechowa.

336

' Knipper pisała 11 grudnia, że była na wykładzie Ignatowa w kole literacko-artystycznym pt. „Scena i widz". W dyskusji „mówiono, na przykład, o tym, że teatr skłania do bierności, ponieważ widz nie może wyrażać współczucia albo dezaprobaty w stosunku do tego, co się dzieje na scenie [...] wszystko miało tendencję potępienia teatru współczesnego [...] przemówienia kończyły się okrzykiem: »Niech żyje światło i zginie mrok!«".

2 Czechow podjął się obowiązków doradcy literackiego w Teatrze Artystycznym.

338

'Piotr Kurkin (1858—1934) lekarz, bliski znajomy Czechowa.

339

Sergiusz Diagilew (1872—1929) — redaktor czasopisma symbolistów „Świat Sztuki".

349

' Mowa o liście Zofii Tołstoj do redakcji „Nowych Czasów"! w którym solidaryzowała się z recenzją Burienina o opowiadani! Leonida Andriejewa „We mgle", nazywając je utworem pornograficznym i szkodliwym.

353

Aleksander Sumbatow (1857—1927), pseudonim Jużyn — znany aktor i dramaturg.

355

' Doktor Altszuller w cytowanych wyżej wspomnieniach (patrz przypis do listu 258) pisał o stałym pogarszaniu się zdrowia Czechowa w roku 1903:

Już nie ukrywa swojego złego samopoczucia. Po raz pierwszy nie maskuje, z jakim trudem przychodzi mu ukończenie i przepisywanie „Wiśniowego sadu". Może to robić tylko w rzadkich chwilach polepszenia. Tymczasem Teatr Artystyczny, z zapałem pracujący nad swoimi zadaniami i związany planem, ciągle przynagla go prosząc o przysłanie sztuki. I pani Olga niemal w każdym liście pisze o tym samym".

357

* Podczas gościnnych występów Teatru Artystycznego w Petersburgu wiosną 1903 r. przedstawienie „Na dnie" Gorkiego nie miało powodzenia; było to na rękę gazecie „Nowe Czasy", która zawsze pisała o Gorkim ujemnie.

2 Czechow wyobrażał sobie Raniewską jako postać starszej pani, w planie jawnie komediowym (patrz list 344).

358

Salomon Rabinowicz (1859—1916) — słynny pisarz żydowski znany pod pseudonimem S z o l e m-A l e j c h e m.

360

' W swym liście Diagilew proponował Czechowowi objęcie redakcji działu prozy w „Świecie Sztuki".

361

' Depesza była wysłana z okazji pięćdziesięciolecia Włodzimierza Korolenki.

364

Sergiusz Alekslejew (1869—1922), pseudonim N a j d i o n o w — dramaturg.

365

1 Stanisławski wspomina w swojej książce „Moje życie w sztuce": „Było coś, co go zdumiewało najwięcej i z czym aż do śmierci pogodzić się nie mógł — twierdzenie, iż jego »Trzy siostry«, jak też późniejszy »Wiśniowy sad«, to głęboki dramat życia rosyjskiego. Był szczerze przekonany, że to wesoła komedia, niemal wodewil. Nie pamiętam, żeby bronił swojego stanowiska w jakiejś sprawie z takim zapałem, jak wtedy, gdy na posiedzeniu po raz pierwszy usłyszał taką opinię o swej sztuce".

370

Eugeniusz Czyrikow (1864—1932) — pisarz.

371

1 Wiszniewski grał rolę Antoniusza w „Juliuszu Cezarze".

373

' Telegram Niemirowicza-Danczenki z 18 października brzmiał:

Moje pierwsze osobiste wrażenie: jako utwór sceniczny to może bardziej sztuka niż wszystkie poprzednie. Fabuła wyraźna i mocno się trzyma. Całość harmonijna. Harmonię trochę psuje przewlekłość drugiego aktu. Postacie nowe, nader interesujące i dają aktorom materiał trudny, ale wdzięczny. Matka wspaniała. Ania pokrewna Irinie, ale to coś nowego. Waria powstała z Maszy, ale pozostawiła ją daleko w tyle. W Gajewie odgaduję znakomity materiał, ale nie ogarniam tej postaci, tak samo jak hrabiego w »Iwanowie«. Łopachin cudowny i ujęty po nowemu. Wszystkie postacie drugiego planu, zwłaszcza Szarlota, bardzo udane. Nieco bledszy wydaje mi się na razie Trofimow. Pod względem nastroju, dramatyczności i drapieżnej śmiałości najwspanialszy jest akt ostatni, a pod względem gracji i lekkości — pierwszy. Novum w twojej twórczości — barwna, soczysta i pełna prostoty dramatyczność. Dawniej byłeś przeważnie lirykiem, teraz to prawdziwy dramat, jaki się wyczuwało chyba tylko w młodych kobietach »Mewy« i »Wujaszka Wani«; pod tym względem duży krok naprzód. Dużo momentów pełnych wielkiego natchnienia. Nie bardzo niepokojące, przykre jednak wydają mi się wulgarne szczegóły, za dużo łez. W aspekcie społecznym główny temat nie jest nowy, ale ujęty po nowemu, poetycko i oryginalnie. Szczegółowo napiszę po powtórnym czytaniu; na razie dziękuję i całuję mocno. Niemirowicz-Danczenko".

374

' G e o r g i j Burdżałow (1869—1924) — aktor Teatru Artystycznego.

375

1 Po obejrzeniu ,.Wiśniowego sadu" na scenie Czechow wniósł pewne zmiany: skreślił końcówkę drugiego aktu — rozmowę Szarloty z Pirsem, część opowiadania Szarloty o swoim dzieciństwie przeniósł na początek aktu, dodając epizod „okrutnego romansu" Jepichodowa i akompaniament gitary do jego sceny mimicznej.

376

* Czechow zazdrośnie strzegł przed prasą wszystkich wiadomości o swoich sztukach przed ich wystawieniem na scenie i w 1900 r. był oburzony na wzmiankę w „Nowinach Codziennych" o tym, że jego nowa sztuka „Trzy siostry" ma iść pod innym tytułem. Teraz z kolei oburzył się na streszczenie „Wiśniowego sadu" podane przez Efrosa i wysłał na ten temat ostry telegram do Niemirowicza-Danczenki. W odpowiedzi Niemirowicz-Danczenko telegrafowai: ,,Gazety uganiają się za fabułą, zniekształcają ją zasięgając informacji u każdego aktora. Wolałem, żeby w porę ukazało się wierne streszczenie. [...] Błagam, zastanów się i uspokój mnie depeszą, że twój wybuch gniewu minął".

380

' Wiktor Simow (1858—1935) — plastyk, scenograf Teatru Artystycznego.

381

1 Nieporozumienie powstało prawdopodobnie przez poplątanie dwóch słów, w rosyjskim języku do siebie podobnych: gostlnica — hotel, i gostinaja — salon. O nieścisłym streszczeniu sztuki przez Etrosa patrz list 376.

386

Nikołaj Korobow — lekarz, kolega uniwersytecki Czechowa.

387

' Stanisławski w swoich wspomnieniach tak opisuje Czechowa na tej premierze; „Podczas samego jubileuszu nie był wesół, jakby przeczuwał bliską śmierć. Kiedy po trzecim akcie, śmiertelnie blady i chudy, stał przed rampą i gdy mu składano gratulacje i dary, nie mógł powstrzymać się od kaszlu. Serce ścisnęło się nam boleśnie. Z widowni ktoś zawołał, żeby usiadł. Ale on spochmurniał i stał przez cały czas długiej ceremonii jubileuszowej. [...] Jubileusz wypadł uroczyście, ale powiało od niego pogrzebem".

Dalsze pogorszenie stanu Czechowa odbywało się w zastraszającym tempie. Doktor Altszuller (patrz przypisy do listów 258 i 355) pisze:

W początkach lutego pani Olga wiezie go do Carycyna pod Moskwą, żeby obejrzeć majątek [do nabycia — Red.]. W drodze powrotnej spóźnili się na pociąg i około 30 wiorst przejechali końmi w dość silny mróz. Pani Olga, mówiąc o tej przejażdżce w swojej przedmowie do ich korespondencji, notuje: »Antoni był w ferworze. Los jakby postanowił uśmiechnąć się do niego i dał mu w ostatnim roku życia wszystkie radości, które były mu drogie: i Moskwę, i zimę, i przedstawienie »Wiśniowego sadu« i towarzystwo ludzi, których kochał«. Po cytowanych wyżej uwagach o jubileuszu [ze wspomnień Stanisławskiego — Red.] słowa te brzmią nieco zaskakująco".

W końcu lutego Czechow w bardzo złym stanie wrócił do Jałty, a w kwietniu znów był już w Moskwie.

W drodze przeziębił się — pisze Altszuller — zachorował na zapalenie opłucnej z niezwykle wysoką dla niego gorączką, od razu położył się i już nie wstawał aż do wyjazdu do Badenweileru, dokąd skierował go doktor Taube — lekarz rodziny Knipper, który wówczas nim się zaopiekował. Nikt z lekarzy, którzy go znali i leczyli przedtem, nie był zaproszony na konsylium — ani doktor Szczurowski, ani profesor Ostroumow. Ten ostatni już wcześniej stanowczo wypowiedział się przeciwko wszelkim wyjazdom Czechowa za granicę. (...)

Pani Olga później z oburzeniem opowiadała mi, jak w Berlinie odwiedził Czechowa w hotelu »Sawoy« znany klinicysta prof. Ewald. Uważnie zbadał chorego, rozłożył ręce i bez słowa wyszedł. Było to oczywiście okrutne, ale profesor rozłożył ręce prawdopodobnie dlatego, że słusznie się zdziwił: po co i dokąd wiozą chorego w takim stanie?"

Śmierć Czechowa nastąpiła w Badenweilerze 2/15 lipca 1904 r.

368

' Karpow w swoich wspomnieniach tak opisuje rozmowę z Czechowem o ostatniej inscenizacji jego sztuki w Teatrze Artystycznym:

Weźmy choćby »Wiśniowy sad« — mówił. — Czy to mój »Wiśniowy sad«? Czyż to moje typy? Za wyjątkiem paru wykonawców, wszystko to nie jest moje... Opisuję życie, szare codzienne życie... Ale bez nudnego stękania. Ze mnie ustawicznie robią mazgaja albo po prostu nudnego pisarza" (patrz przypis do listu 365).

389

Aleksander Amfitieatrow (1862—1923) — publicysta i pisarz.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czechow Antoni 11a tom Sachalin
Czechow Antoni Dwa listy
Czechow Antoni Największe miasto
Czechow Antoni Odkrycie
Czechow Antoni Na gwoździu
Czechow Antoni Zabłąkani
Czechow Antoni Odpowiednie kroki
Czechow Antoni W salonie
Czechow Antoni Kapitański mundur
Czechow Antoni Łyki
Czechow Antoni Do Paryża
Czechow Antoni U pani marszałkowej
Czechow Antoni Mróz
Czechow Antoni Wdzięczność
Czechow Antoni Niedorajda
Czechow Antoni Impresario pod kanapą
Czechow Antoni Filantrop
Czechow Antoni Noc na cmentarzu
Czechow Antoni Debiut

więcej podobnych podstron