,, W dziedzinie wiedzy naturalnej człowiek nauczył się realistycznego myślenia akceptując fakty i zjawiska świata zewnętrznego i próbując je interpretować obiektywnie. Dotąd jednak nie nauczył się, że realistyczne myślenie musi zastąpić myślenie prymitywne również w dziedzinie własnej świadomości, oraz w dziedzinach przez niego stworzonych jak: religia, sztuka, prawo, zwyczaje, instytucje społeczne i polityczne. Jednym słowem - człowiek musi udoskonalić mechanizmy myślenia o sobie samym"
Julian Huxley
,Mechanizm powstawania czynności psychicznych stanowi zagadkę, która być może nigdy nie ¿ostanie całkowicie rozwiązana"
Bogusław Żernicki
Dzieciom Magdzie i Karolowi książkę tę dedykuję Autor
Zbigniew Przybylak
#
Stowarzyszenie Radiestezyjne w Bydgoszczy Bydgoszcz 1990
Aleksander Kaczmarek Danuta Kaczmarek Barbara Kowalewska
KOREKTA Barbara Kowalewska
OKŁADKA Małgorzata Raczkowska
ISBN 83-85180-01 -X
© Copyright by Stowarzyszenie Radiestezyjne w Bydgoszczy Bydgoszcz 199
O cudownym uzdrawianiu, sile sugestii, cudownych preparatach i potędze placebo leku doskonałego 7
O nowotworowych lękach, czyli o tym, że nadzieja może być skutecznym lekarstwem 21
Wącham więc myślę, czyli o wpływie zapachów na samopoczucie, perfumach wywołujących euforię i cywilizacyjnych smrodach ... 27
Taneczne wirowanie, czyli o ruchu leczącym ciało, kojącym duszę i wprawiającym w ekstazę 32
Recepty na długowieczność, czyli o tym, że pogoda ducha gwarantuje dożycie 100 lat 38
Nago na śniegu, czyli o fenomenie ludzkiej odporności na
zimno 47
Stres, relaks, medytacja i elektronika, czyli o takim sterowaniu mózgiem, by uzyskać radość duszy i odpoczynek ciała 52
O religiach Dalekiego Wschodu, czyli o pracy z umysłem dającym mądrość, wewnętrznej drodze do Oświecenia, nad- narkotycznej radości i szczęściu już na Ziemi 58
Nadzwyczajna pamięć, czyli jak nauczyć się języka angielskiego w 7 dni, zapamiętać setki stron książek i tysiące słów, zwyciężać w teleturniejach i żonglować liczbami, bez łykania cudownych „pigułek dla zapominalskich" 68
W objęciach kosmosu, czyli o wpływie Księżyca i „Gwiazd" na psychikę, podświadomość, także o geomancji, chińskiej radiestezji . 89
11. Przepowiednie epoki „Wodnika", czyli o starodawnych i nowych wizjach, proroctwach oraz wróżbach naukowców ... 98
Od bioenergoterapii po jasnowidzenie, czyli o związkach psychotroniki, parapsychologii i bioelektroniki 108
O naukowym rzucaniu pałeczek krwawnika i nowoczesnym zarządzaniu przedsiębiorstwami, czyli także o tym, jak wszystko jest przypadkowe, zaś ludzie nie są robotami i ciągle marzą o raju, gdzie będą wolni i szczęśliwi 118
Olśnienia Einsteina przy goleniu, czyli o intuicji i odkryciach naukowych, także blokach na twórczym myśleniu oraz niebezpieczeństwach telewizyjnej narkomanii 126 -
Magiczne oko, czyli co widzą i „mówią" nasze źrenice,
siatkówka 133
Zamiast podsumowania. O irracjonalnym racjonalizmie i racjonalnym irracjonaliżmie, czyli też o potrzebie nowego
l
naturalnego
myślenia i wartościowania w życiu i nauce
....
145
O CUDOWNYM UZDRAWIANIU, SILE SUGESTII, CUDOWNYCH PREPARATACH I POTĘDZE PLACEBO LEKU DOSKONAŁEGO
Jeden z emirów Isfahanu zaczął chorować. Dolegliwości natury psychicznej były niezwykle dziwne. Emir był przekonany, że zamieniono go w krowę. Naśladował więc zwierzę: beęzał i ryczał, żądając, aby go zarżnąć na mięso. Przestał przy tym się odżywiać i słabł w oczach. Lekarze nie potrafili mu pomóc. Wtedy wezwano Awicennę. Ten zaś poprosił, aby uprzedzić chorego o jego wizycie, ale przedstawić go jako rzeźnika. Awicenna zjawił się i głośno zażądał, aby wyprowadzić emira na dwór. W odpowiedzi emir głośno zaryczał jak krowa czująca swój i koniec. Awicenna pochylił się nad nim i pomacał mu boki, naśladując w ten sposób rzeźnika oceniającego sztukę bydła przeznaczoną na ubój. Następnie rzekł: „... ta krowa jest zbyt chuda, nie będę jej zarzynać. Trzeba ją najpierw obficie paść przez kilka tygodni." Posłuszny temu poleceniu chory zaczął jeść i dzięki obfitemu pożywieniu i starannej opiece powrócił do zdrowia.
Czy ta komiczno-makabryczna historia opisana w słynnym „Kanonie medycyny", uważanym przez jej twórcę Awicennę za „książkę
leczeniu, zawierającą ogólne i szczególne prawa medycyny"... wydarzyła się rzeczywiście? Trudno tego dzisiaj dociekać. Niemniej stanowi ona doskonałe potwierdzenie poglądów tego sławnego lekarza urodzonego ponad tysiąc lat temu. Dostrzegał on ścisły związek zjawisk psychicznych z somą - ciałem człowieka. Jedność stanu fizycznego
psychicznego była dla niego warunkiem zdrowia. Twierdził on również, iż zdrowienie pacjenta np. po okresie operacyjnym, przebiega szybciej, jeśli towarzyszy jej mobilizacja sił psychicznych, zaś sam chory może przyczynić się do pokonania choroby wolą szybkiego powrotu do zdrowia. Uczony powyższe twierdzenia wysnuł z własnych doświadczeń.
Na starym sztychu z 1609 roku widać Henryka IV króla Francji w otoczeniu wielu chorych. Władca dotyka czół poddanych, by ich uzdrowić. Zdaniem historyków tego rodzaju demonstracje służyły podbudowie autorytetu władców, przekonywały w sposób praktyczny, że królowie są naprawdę „pomazańcami bożymi", ponieważ tylko z łaski boga mogą posiadać nadprzyrodzoną moc czynienia cudów.
Królowie angielscy i francuscy zabiegi uzdrawiania traktowali bardzo poważnie. Wielkie ceremonie dotykania palcami chorych urządzali głównie w dni świąteczne. Niekiedy na tego typu uroczystościach zjawiało się około 1000 osób. Historycy z tamtych czasów ńie starali się przekazać wniosków odnośnie skuteczności tego „uzdrawiania dotykiem ręki", natomiast jest rzeczą wiadomą, że chorzy p'o odbytej ceremonii otrzymywali jałmużnę, co zdaniem B. Seydy mógło powodować, że obok wierzących i naiwnych, po pomoc do władców zgłaszali się też ludzie zdrowi.
Podobne uzdrawianie praktykowali również mnisi i kapłani. Współzawodniczące ze sobą i walczące o swe wpływy i dochody zakony usiłowały większość „cudów" przypisać swoim świętym patronom. Chyba nie zawsze były to działania w pełni uczciwe skoro jeden z pisarzy odrodzenia tak je scharakteryzował. „Najmują sobie pomocników, rzekomych ślepców lub śmiertelnie chorych, którzy dotknięci habitem lub przyniesionymi relikwiami, nagle wśród zgromadzonych tłumów odzyskują zdrowie, rozlegają się okrzyki: misericordia! bicie dzwonów, wreszcie spisuje się długie uroczyste protokoły".
Opisy cudownych uzdrowień nie są charakterystyczne tylko dla okresu Odrodzenia i Średniowiecza. W zasadzie w wielu starodawnych dziełach, nie tylko chociażby zdawkowo traktujących o medycynie, spotkać można wzmianki na ten temat. Przykładem może być Biblia. Cudowne uzdrawianie praktykowano w starożytnym Egipćie. Nieobce były te praktyki Indianom z Ameryki Południowej okresú pfzedkolum- bijskiego. Doceniano je w starożytnej Grecji i Dalekim Wschodzie. Bogate piśmiennictwo antropologiczne wskazuje, że wśród ludów stojących na niższym poziomie cywilizacyjnym, od dawien dawna, powszechne były tego typu praktyki. W literaturze religijnej także spotkać można opisy wielu cudownych uzdrowień, cudownych miejsc, kościołów, obrazów, źródeł itp.
Popularność i powszechność różnorodnych praktyk uzdrowiciels- kich, liczne ich opisy na przestrzeni dziejów, wydaje się być zjawiskiem conajmniej zastanawiającym. Jeszcze do niedawna zdecydowana większość naukowców, była przekonana, że takie przypadki nie miały i nie mogły mieć miejsca, że „cuda" były wytworem fantazji lub że preparowano je na użytek naiwnych tłumów. Dzisiaj już ten zdecydowany sceptycyzm znacznie się zmniejszył, poglądy stają się bardziej wyważone, podobne do tych, jakie przed 40 łaty wygłaszał wybitny historyk i filozof medycyny Władysław Szumowski. „Wszystkie ■ uzdrowienia psychorodne, których tyle mamy w wiekach średnich i epoce nowożytnej, taumaturgia (moc czynienia cudów, przypisywana w niektórych religiach bogom, świętym, prorokom) królów, cudowne miejsca, cudowne źródła - wszystko to dowodzi, że wyzdrowienie może nastąpić bez, lub prawie bez, działania materialnego. Najdalej posunięty krytycyzm historyczny musi uznać fakt, że takie wyzdrowienia rzeczywiście się zdarzały..."
NAUKA, A „CUDOWNE" WYLECZENIE
Nie należy się dziwić, że medycyna XX wieku ignorowała lub całkowicie negowała możliwości wyleczenia w sposób opisany przez Awicennę, wykluczała pozytywne działanie praktyk uzdrowicielskich, szczególnie typu „mesmerowskiego", do których nawiązuje modna bioenergoterapia. Po prostu niemożliwe było ich wyjaśnienie w oparciu o powszechnie dominujący bakteryjny model choroby. Naukowcy skłonni byli się dopatrywać w takich przypadkach błędu metodologicznego.
Nieco inaczej zaczęto patrzeć na praktyki uzdrowicielskie już w latach pięćdziesiątych. Wtedy wzrosło zainteresowanie niespecyficznymi efektami działania leków i terapii, określanych nazwą placebo (z łacińskiego podobać się, lubić). ;
Obecnie tym terminem określa się środek obojętny chemicznie (np. woda, mąka, cukier...) lub metodę pozorującą prawdziwe leczenie. Stosuje się też powszechnie dodatkowe określenia precyzujące w posiali odpowiedniego wyrazu: substancja placebo, terapia placebo, środek placebo. Zakłada się przy tym, że jeżeli środek obojętny nie przyniesie poprawy to przynajmniej nie zaszkodzi. Trzeba wszakże dodać, że nie jest to regułą.
Zdarzają się bowiem również niespecyficzne objawy uboczne w postaci złego samopoczucia, bóle głowy, nudności. Reakcje takie uwarunkowane psychicznie określane są mianem „nocebo" i mają najczęściej miejsce u osób podświadomie nie akceptujących leczenia, nie w pełni przekonanych o jego celowości lub hipochondrycznych.
Jednej z pierwszych analiz skuteczności placebo dokonał w 1955 r. anestezjolog prof. H.K. Seecher. Podsumował on wyniki leczenia ponad 1000 pacjentów. W 35 proc. przypadków placebo okazało się skuteczne. To stało się podstawą do założeń, zresztą w pełni później potwierdzonych przez coraz liczniejsze badania - a o zainteresowaniu świadczy fakt, że do 1975 roku ukazało się już 1500 artykułów i książek na ten temat - że około 1/3 ludzi to osobnicy reagujący na placebo, a więc na różnego rodzaju sugestię.
SIŁA SUGESTII
W 1955 roku przeprowadzono niezwykle interesujące badania we Fryburskim Instytucie Nauk Pokrewnych Psychologii i Higienie Psychicznej. Obserwacją objęto 538 osób, które po badaniach lekarskich i psychologicznych poddane zostały leczeniu metodą doktora Tramplera. Wyniki tego leczenia oceniono po 7-14 miesiącach. Warto zaprezentować typowo uzdrowicielską metodę Tramplera i efekty jakie uzyskano.
Na początku seansu Trampler szczegółowo objaśniał pacjentom na czym polega jego metoda. Twierdził on, że odczuwa w sobie istnienie siły, która przenika cały jego organizm. Siła ta płynie ku chorym uczestniczącym w seansie, może również działać na odległość, czyli pod jej wpływem pozostają również pacjenci będący poza miejscem terapii. By więź między pacjentami i terapeutą była utrzymana wcześniej wszystkim podano godziny odbywania się seansów.
Uczestnicy seansów odczuwali takie zjawiska, jak wzrost lub obniżenie ciepłoty ciała, drżenie kończyn, uczucie mrowienia, ustąpienie lub złagodzenie bólu itp. Niekiedy, dla wzmocnienia wrażeń, doktor Trampler dawał do trzymania uczestnikom seansu listki staniolu (cynfolii, folii cynowej). Wrażenia te odbierał także znaczny procent uczestniczących w seansie na odległość.
Tutaj dygresja. Nie ulega wątpliwości, że podobne wrażenia mieli uczestnicy organizowanych w naszym kraju seansów z bioenergoterapeutami. Psychologowie dowiedli bezspornie, pisze chociażby o tym klasyk Gustaw Le Bon w swej „Psychologii tłumu", że jednostka w dużej grupie reaguje znacznie silniej na bodźce zewnętrzne, niż poza nią. Stąd nie należy się dziwić, że tak fascynowały reporterów i obserwatorów efekty seansów na stadionach i halach sportowych. Niemniej trzeba tutaj dodać, że osiągane efekty nie są wcale równoznaczne z poprawą zdrowia, równie dobrze mogą być przecież przyczyną pogłębiania procesu chorobowego, lub oznaką chwilowej przejściowej poprawy.
Analiza podsumowująca badania Tramplera wykazała, że 39 proc. pacjentów uważało, że stan ich zdrowia uległ poprawie. 22 proc. mówiło o przejściowej poprawie, a tylko 10 proc. sygnalizowało pogorszenie., Badaniami obiektywnymi stwierdzono poprawę u 11 proc. zbadanych, a pogorszenie u 14 proc. Więcej przypadków poprawy stwierdzono u kobiet, zwłaszcza ze środowiska wiejskiego i robotniczego, mniej u mężczyzn.
Interesujące jest również, kim byli pacjenci Tramplera pod względem medycznym. Otóż 75 proc. cierpiało na choroby przewlekłe, 67 proc. znajdowało się pod stałą opieką lekarską, 26 proc. doszło do przekonania, że medycyna nie może już im pomóc, zaś 13 proc. straciło zaufanie do lekarzy. Tak więc widać, że większość pacjentów u uzdrowiciela szukała pomocy, której nie znaleźli w medycynie oficjalnej.
Czy chorym pomocy udzielał rzeczywiście sam Trampler? Prof. Tadeusz Brzeziński odpowiadając na to pytanie, przytacza eksperyment doktora Rehdera, który umówił termin zdalnego przekazywania siły zdrowotnej przez Tramplera dwu swoim pacjentkom w Hamburgu. Podał im jednak inny czas, niż ten, w którym odbywały się seanse. Badania wykazały u obu pacjentek poprawę. Czy więc był to wynik „siły" Tramplera, czy też pomagała pacjentkom ich wiara, ich chęć powrotu do zdrowia i uczestnictwo w procesie uzdrawiania? Czy jednak nie pomógł im także sam Trampler? Prof. Brzeziński uważa, że z pewnością pomógł wzbudzając chęć i wiarę. Można sądzić, że to zaś z kolei wzmacnia działanie autosugestii, która niewątpliwie w eksperymencie odgrywała również dużą rolę, czego dowiódł dr Rehder.
Na gruncie europejskim zjawisko autosugestii w leczeniu jako pierwszy na szerszą skalę zaczął wykorzystywać francuski aptekarz Emil Coue (1857-1926). Zwątpiwszy w skuteczność sprzedawanych przez siebie lekarstw, a robił to przez lat 30, zaczął głosić pogląd, że aby wyzdrowieć, wystarczy przejąć się myślą i chęcią wyzdrowienia. W tym celu należy stale powtarzać, możliwie kilka razy dziennie formułkę - ,,co dzień pod każdym względem jest mi coraz lepiej". Podczas wymawiania słów należy zupełnie oderwać się od wszelkich innych myśli. Emil Coue objechał ze swą metodą wiele miast w Europie i Ameryce. Wszędzie miał rzesze sympatyków.
Współcześnie zjawisko autosugestii zostało docenione i jest powszechnie wykorzystywane w różnego rodzaju technikach psychoterapeutycznych lub autopsychoterapeutycznych. W ostatnich kilkudziesięciu latach powstało też wiele różnorodnych odmian ćwiczeń relaksują- co-koncentrujących - często wzorowanych na systemach doskonalenia duchowego wywodzących się z Dalekiego Wschodu i wykorzystujących doświadczenia lekarskie nad hipnozą, gdzie stosując świadomą autosugestię, ciągłe rytmiczne powtarzanie pewnych formuł pozytywnych np. „czuję się lepiej", „jest mi dobrze", „jestem coraz sprawniejszy" itp., rozluźniając ciało, uspokajając umysł osiąga się poprawę stanu psychicznego i fizycznego ćwiczącego. Poprawa ta stwierdzana jest nie tylko subiektywnie przez pacjenta, ale również potwierdzają ją ściśle naukowe obserwacje fizjologów, przynajmniej w odniesieniu do ciała ludzkiego. ,
Wiele informacji na temat dobroczynnego wpływu autosugestii, jej „siły", oddziaływania różnych metod relaksacji i medytacji można znaleźć w krajowej literaturze m.in. kilku książkach Stanisława Sieka „Autopsychoterapia", „Higiena psychiczna i autopsychoterapia", „Formowanie osobowości", „Relaks i autosugestia". Niezwykle cennym opracowaniem jest również „Teoria i metodyka ćwiczeń relakso- wo-koncentrujących" pod redakcją prof. Stanisława Grochmala. Najpopularniejszą chyba też najprostszą, metodę relaksu wykorzystującą autosugestię, „trening autogenny Schultza" bardzo przystępnie zaprezentował w „Psychoterapii" prof. Jerzy Strojnowski.
Codziennie doświadczamy tego, że różne przeżycia psychiczne zmieniają w sposób wyraźnie odczuwalny czynności naszego organizmu, przeważnie zakłócając je. W ten sposób przekonujemy się, że psychika wywiera wyraźny, niekiedy bardzo silny wpływ, na sposób działania różnych narządów. Od czasów Pawłowa potrafimy doskonale też obserwować i naukowo dowodzić, jak destrukcyjnie mogą działać np. na serce, żołądek, bodźce psychiczne. Z reguły więc możliwość negatywnego oddziaływania psychiki przyjmujemy jako coś normalnego, wręcz naturalnego.
Z drugiej strony w tej sytuacji conajmniej zastanawiający jest fakt przyjmowania ze zdziwieniem, niewiarą lub doszukiwanie się cudów, nadzwyczajności, w możliwości oddziaływania odwrotnego, wykorzystywania tej niewątpliwej łączności między psychiką i ciałem do usprawniania, wyregulowywania naszych organizmów i poprawy zdrowia. Szczególnie smucić musi też ciągłe niedocenianie tych wpływów przez współczesną medycynę i zbyt rzadkie wykorzystywanie ich w praktyce lekarskiej.
ZACZAROWANI NA „ŚMIERĆ"
Najbardziej szokującym przykładem oddziaływania sugestii jest „śmierć voodoo". Ten dramatyczny zgon zdarza się wówczas kiedy osoba „zaczarowana" nie wątpi w moc zabijania tego, kto rzucił uroki. Ofiara zaczyna chorować i po kilku tygodniach umiera. Mechanizm tej śmierci jest wciąż jeszcze przedmiotem dyskusji, ale odgrywa w nim przypuszczalnie rolę pobudzenie nerwu regulującego pracę serca, co przyczynia się do stopniowego zatrzymania jego akcji. Jak pisze E. Fuller Torrey przypadki śmierci spowodowane nastawieniem pacjenta w wyniku zadanej mu sugestii badacze zachodni odnotowali w Ameryce Południowej, Afryce, Australii i na Karaibach.
Ciekawe doświadczenia przeprowadzono z chorymi czekającymi na zabiegi chirurgiczne. Część pacjentów uprzedzono przed operacją o czekającym ich po niej bólu i prowadzono z nimi ćwiczenia oddechowe, które miały go złagodzić. Pozostałych chorych nie uprzedzono, ani też nie poddawano ćwiczeniom. Pacjenci z grupy nastawionej na ból wymagali dwa razy mniej środków przeciwbólowych i średnio o trzy dni krócej przebywali w szpitalu.
Powyższe wyniki badań oraz przypadki „śmierci voodoo", jak również wiele innych eksperymentów, dowodzą, że olbrzymi wpływ na stan zdrowia osoby może mieć jej przekonanie, nastawienie, wiara, różnego rodzaju sugestie. Równocześnie jest to więc także kolejne potwierdzenie znaczenia niespecyficznych efektów terapii określanych mianem „placebo".
Czynników, od których zależy efekt placebo jest bardzo wiele. Trudno je również wymienić i analizować oddzielnie, ponieważ z reguły działają one równocześnie. Nie ulega wszakże wątpliwości, o czym świadczą przykłady przytoczone na wstępie i obserwacje naukowców, że za najważniejsze uznać należy czynniki związane z osobą pacjenta. Są to: osobowość chorego, jego podatność na sugestie, motywacje leczenia, nastrój, samopoczucie, inteligencja, zespół uwarunkowań kulturowych i religijnych, wykształcenie, koszt i dostępność terapii, różne wyrzeczenia.
Podatność na działanie placebo nie jest cechą stałą i w zależności od sytuacji może ona ulegać nawet znacznym zmianom. Niemniej przyznaje się, że najbardziej podatni na sugestię są neurotycy. Lepiej reagują na placebo chorzy z dolegliwościami psychosomatycznymi i wierzący w wyleczenie, aktywnie walczący z chorobą i współpracujący z lekarzem.
KREW JASZCZURKI I SPROSZKOWANA MUMIA
Efekt placebo zwiększa także grupa czynników związana z lekiem lub metodą leczenia. Bardzo istotne więc jest jaki zabieg będzie zastosowany, w jakiej postaci lek podany. (Przy lekach okazuje się, że znaczenie ma opakowanie, smak, a nawet kolor tabletek. Przy leczeniu bezsenności na przykład okazało się, że dużo skuteczniejsze były kapsułki czerwone niż białe.) Polepszyć wyniki leczenia może atrakcyjna terapia. Efekt placebo również uzależniony jest od objawów ubocznych terapii: bólu, odczuwania ciepła, rozluźnienia itp. uwzględnić należy wpływ czynników związanych z otoczeniem, miejscem zabiegu (czy to będzie duża „zimna" sala szpitalna, czy przytulny gabinecik). Korzystnie oddziaływać może miejsce kultu religijnego, o którym wiadomo, że zdarzały się tutaj „cuda". Ważnym elementem jest stosowana aparatura i przypisywane jej cechy. Liczą się dodatkowe informacje o terapii, zabiegu, często przekazywane drogą obiegową lub przez personel. Wreszcie nie bez znaczenia jest atmosfera otaczająca leczenie. Nie ulega wątpliwości, że otoczka tajemniczości, cudowności, odmienności, z reguły jest bardzo korzystna.
Zdaniem badaczy w historii medycyny wiele działań miało charakter placebo, szczególnie dotyczy to stosowanych lekarstw. Okazuje się bowiem, że specyfiki stosowane dawniej były przeważnie obojętne. Krew jaszczurki, nawóz krokodyla, zęby świni, sproszkowana mumia egipska i sperma żaby... oto co barwniejsze przykłady cudownych środków dzięki którym dawni lekarze zyskiwali dobrą reputację.
Współczesne wersje placebo zdaniem E. Fullera Torrey takie jak morszczyn, miód, liście szanty... znaleźć można w wielu rozchwytywanych książkach poświęconych domowym środkom leczniczym. Niektóre mają rzeczywiście jakieś właściwości lecznicze, ale wiele to tylko placebo. Ale środki te działają a działają, bo ludzie tego oczekują.
Wydaje się wszakże, że Fuller Torrey zdecydowanie jednak zbyt nisko ceni ziołowe środki lecznicze, które bez wątpienia też są cennymi lekami działającymi bezpośrednio na organizm ludzki. Współczesna nauka w pełni tego dowodzi. Oczywiście specyfiki ziołowe zawsze równocześnie mogą być i zapewne są środkiem placebo.
Podobnie rzecz ma się z niektórymi specyfikami zwierzęcymi. O tym, że niektóre wymyślne preparaty wcale nie muszą być tylko placebo, świadczą badania naukowców amerykańskich z Instytutu Zdrowia w Maryland. Okazuje się, że uważany za zabobon zwyczaj wykorzystywania skóry żab afrykańskich wcale nie jest działaniem irracjonalnym. Naukowcy wykryli bowiem w skórze żab naturalny silny antybiotyk.
Wybitny polski socjolog medycyny prof. Magdalena Sokołowska twierdzi, że 1/3 wszystkich skutecznych leków lub czynności odnosi się do efektu placebo, to znaczy do wiary pacjenta, że coś dla niego zrobiono. Omawiając niespecyficzne działanie leków warto również przytoczyć refleksję prof. Antoniego Kępińskiego. ,,W medycynie często można obserwować zbieżność między popularnością* a efektywnością danej metody leczniczej (...) Istnieją w niej (medycynie - dop. autor) „mody" na metody terapeutyczne, a także diagnostyczne. Nie ma powodu przypuszczać, by dana substancja chemiczna zmieniała swoiste działanie na ustrój ludzki pod wpływem czasu. Natomiast dużym wahaniom może ulegać nieswoiste działanie leku (tzw. placebo effect) a więc związane nie z jego właściwościami chemicznymi, ale z różnymi czynnikami natury sugestywnej. Na ogół gdy lekarz wierzy w stosowany lek, to lek ten działa, gdy wiarę tę utraci, skuteczność leku znacznie spada".
Oczywiście efekt placebo występuje także przy podawaniu klasycznych leków, o czym pamiętać powinni klinicyści i lekarze, niejako z góry traktujący własne badania i obserwacje jako w pełni obiektywne, poprawne. Bardzo obiektywne doświadczenia naukowe nie pozostawiają dzisiaj cienia wątpliwości, że nawet cukrzyca, dusznica bolesna, nawet poziom cholesterolu mogą pozytywnie ewoluować pod wpływem placebo. Nawet powodzenie niektórych zabiegów chirurgicznych, co wydaje się wręcz niemożliwe, także można wiązać z takim zjawiskiem.
Rozważania prowadzone powyżej wbrew pozorom nie są tylko czystą spekulacją i doszukiwaniem się dziury w całym. Współcześnie tego typu uwarunkowania muszą i są uwzględniane w przypadku wprowadzania nowych leków a nawet terapii. Dla przykładu we Francji żaden lek nie może być wprowadzany do farmakopei (stosowania w lecznictwie), jeśli badania grupowe nie wykażą, że jest on skuteczniejszy w działaniu od placebo.
A sprawa jest naprawdę poważna, skoro jak wspomniałem nawet barwa tabletek ma wpływ na wyniki leczenia i powodzenie niektórych zabiegów chirurgicznych oparte jest na sugestii. Prowadząc badania nie ufa się nawet największym autorytetom. Odważono się więc zakwestionować także poglądy Linusa Paulinga laureata Nagrody Nobla, który twierdził, że witamina C zapobiega zapadnięciu na katar, grypę, a także inne choroby zakaźne. Sprawdzając prawdziwość tych informacji okazało się, że w grupie osób, którym podawano placebo jako witaminę C, mniej nabawiło się kataru, niż w grupie, której podawano tę witaminę, przedstawiając ją jako placebo.
Eksperyment z witaminą C pokazuje, że sposób wykonywania badań może być dosyć złożony. Współcześnie metody badań klinicznych leków są najprzeróżniejsze. Niekiedy bardzo się je komplikuje, do tego stopnia, że sam podający lek nie wie, który jest z nich prawdziwy, a który placebo. Oczywiście przy tej najbardziej rygorystycznej metodzie badań zwanej „podwójną ślepą próbą" także dobierani losowo nie widzą jakiego rodzaju lek otrzymują. Rzetelność eksperymentu zapewnia również ślepa metoda oceny dokonana przez osobę nie biorącą udziału w doświadczeniu. Jeśli skuteczność leku wykaże wyższą skuteczność niż placebo uznaje się jego. swoiste działanie i może stać się on lekiem oficjalnie uznanym.
W przypadkach terapii fizykalnych oraz psychoterapii niemożliwe staje się opracowanie odpowiedniej metody pozorującej idealne placebo. Stąd też bardzo trudno ocenić w pełni obiektywnie np. skuteczność hipnozy, poszczególnych technik psychoterapeutycznych, akupunktury oraz praktyk uzdrowicielskich typu bioenergoterapii, masażu... Wiadomo wszakże, że najlepsze działanie nieswoiste towarzyszy najprzeróżniejszym zabiegom: operacjom, nakłuciom, iniekcjom... Tutaj więc zapewne upatrywać należy sukcesów magów filipińskich przeprowadzających bezkrwawe operacje, nie wnikając w inne uwarunkowania tego' typu leczenia szeroko opisywane w literaturze. Zapewne jest to również jedna z ważnych przyczyn powodzenia akupunktury, mimo tego, że doświadczenia na zwierzętach wykazują, że działanie swoiste tego zabiegu jest również niezwykle silne i bezdyskusyjne.
Wśród czynników, które sprawiają, że „placebo" jest doskonałym lekiem, koniecznie uwzględnić należy te związane z osobą terapeuty.
CUDOWNE UZDROWIENIA PARACELSUSA
Paracelsus sławny XVI-wieczny lekarz i zarazem filozof, jeden z prekursorów współczesnej medycyny, pierwowzór postaci doktora Fausta, głoszący zasadę opierania pracy lekarza na obserwacji i doświadczeniu, uważający, że leczenie powinno polegać na podawaniu odpowiednich związków chemicznych, zyskał opinię cudotwórcy. Do jego największych sukcesów należało wyleczenie 18 książąt, których już lekarze opuścili. Sławne też stało się zaproszenie umierającego chorego „jutro na obiad". Zaproszenie chory przyjął i wyzdrowiał.
Prof. Władysław Szumowski w swej „Filozofii medycyny" uważa, że wyleczenia i sukcesy Paracelsusa, wbrew temu co on sam twierdził, nie miały wyłącznie charakteru materialnego m.in. wskutek zastosowania leków, lecz były raczej wynikiem psychicznego działania Paracelsusa. Jego potężna indywidualność, legenda, która go otaczała sprawiły, że wywierał on niezwykle silny wpływ na chorych. Zdaniem Szumowskiego podobnie silnie oddziaływali na swych pacjentów wielcy uznani lekarze, podobny wpływ wywierali sławni uzdrowiciele m.in. Mesmer twórca teorii uzdrawiającego magnetyzmu zwierzęcego. Przed 40 laty Szumowski nie za bardzo mógł poprzeć swe wnioski badaniami naukowymi. Współczesne jednak obserwacje efektów placebo w pełni dowodzą, że w każdym rodzaju terapii jej efekty w poważnym stopniu uzależnione są od czynników związanych z osobą terapeuty.„Osobowość jest tym elementem, którego nie można zamówić i nie można zaplanować. Dzięki niej dopiero metody lecznicze, których można się nauczyć, uzyskują właściwe ukierunkowanie. Sądzę, że wszyscy znamy takich lekarzy, a w każdym lekarzu, który wie, że urodził się do wykonywania swego zawodu, to właśnie jest czynnikiem skutecznie działającym". Podobne zdanie jak znany filozof Karl Jaspers ma również prof. Magdalena Sokołowska. „Ani statystyki, ani emocjonalne oceny nie są w stanie uchwycić wartości, których nie można ściśle określić, gdyż są niewymierne, chociażby szczególne cechy lekarza, którego sama osoba może być bardzo skutecznym lekiem".
Znaczenie osoby lekarza w procesie leczenia doceniał wyraźnie również dr L.M. Orr prezes Amerykańskiego Towarzystwa Lekarskiego stwierdza Kurt Pollak i cytuje jego słowa. „Osobiście sądzę, iż nie grozi niebezpieczeństwo, aby praktykę lekarską miały przejąć maszyny. Niektórzy pacjenci i niektóre choroby po prostu nie reagują na bezosobowe leczenie - ani przez maszyny, ani przez lekarzy".
Helen R. Wienfield oraz Marilyn Y. Peay odpowiadając na to pytanie w swej książce „Nauka o zachowaniu w medycynie" uważają, że terapeutą może być profesjonalista... bądź społecznie uznany „uzdrowiciel", cieszący się autorytetem w sprawach religii i leczenia. Rolę terapeutów mogą pełnić też cenieni i zaufani przyjaciele oraz ludzie przypadkowi nie mający żadnych kwalifikacji medycznych. Niektóre elementy oddziaływania terapeutycznego wydają się mieć charakter uniwersalny np. pragnienie „pacjenta", by zmienić lub sprowokować zmianę zachowania się osób dla niego znaczących, zbieżność poglądów pacjenta i terapeuty w stosunku do przyczyn dolegliwości i problemów, uznawanie w terapeucie eksperta oraz siła placebo jego autorytetu, zwiększona wrażliwość na sugestię i niewątpliwa zależność ze strony pacjenta. Badaczki podkreślają też, że wzajemny stosunek między leczącym i leczonym jest zawsze najważniejszy.
Empiryczne badania wykazały, że terapeuci osiągają znacznie lepsze efekty leczenia, jeżeli posiadają umiejętność trafnego wczuwania się (empatii), bezinteresowną serdeczność i naturalność. E. Fuller Torrey podkreślając to przytacza także badania wykazujące, że nauczyciele o wymienionych wyżej cechach mieli lepsze wyniki nauczania, uważa, że skoro cechy osobowości mają wartość leczniczą, to powinno to znajdować wyraz w skuteczności psychoterapii niezależnie czy psychoterapeutą jest psychiatra czy czarownik.
Rozszerzając tę refleksję można sądzić, że ogólnie dotyczy to wszystkich osób leczących, również lekarzy i uzdrawiaczy. Dostrzega to prof. Antoni Kępiński pisząc: „Nieraz spojrzenie lekarza, jego uspokajające słowo, gest, dotknięcie ręką przynoszą ulgę choremu, zmniejszają jego lękowe napięcie, a nawet odczuwanie bólu. W ten sposób leczniczo działają też niektóre pielęgniarki, ich działanie jest może ważniejsze, gdyż znacznie częściej niż lekarze stykają się z chorymi".
OPTYMIZM POMAGA, PESYMIZM SZKODZI
W innym miejscu uczony zauważa także, że „wiara w efektywność własnego działania w medycynie wpływa w sposób wyraźny na jego rzeczywistą skuteczność". Nie ulega wątpliwości, są na to liczne dowody, że rzeczywiście przekonanie o własnej skuteczności wyrażane twierdzeniami: „ja Pana wyleczę", „to schorzenie jest zupełnie niegroźne i ten lek na pewno pomoże", „leczenie na pewno potrwa krótko" podwyższają skuteczność lekarskiej pomocy. Z przeprowadzonych badań wynika, że lekarze przekonani o skuteczności farmakoterapii uzyskują lepsze efekty i mają mniej powikłań niż zwolennicy leczenia niefarmakologicznego. Podobnie chirurdzy entuzjaści osiągają lepsze wyniki niż sceptycy.
Niestety, współcześnie lekarzy bardzo pewnych siebie, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, optymistycznie nastawionych, pozbawionych nadmiernego krytycyzmu jest coraz mniej, chociażby dlatego, że współczesna metodologia nauk przyrodniczych, które dominują w medycynie, raczej preferuje sceptycyzm. Z kolei, co podkreślał prof. Władysław Szumowski, nadmierny pesymizm jest bronią kutą przez samych lekarzy przeciwko sobie na korzyść wszelkiego rodzaju uzdra- wiaczy, którzy jedynie optymizmem uzyskują wyraźną przewagę nad medycyną oficjalną. Również niewystarczalność i zmienność teorii lekarskich jest dalszym czynnikiem, który wyzyskują do swych celów uzdrawiacze.
Podobne zdanie ma również historyk medycyny prof. Tadeusz Brzeziński, uważając, że sceptycyzm uczonego nie ułatwia mu uzyskanie efektów terapii niekonwencjonalnej, opartej na sugestii. Tymczasem sugestia towarzyszy działaniu lekarza. Świadczy o tym istnienie chorób jatrogennych (dosłownie „pochodzących od lekarza"), których przyczyną może być np. nieinformowanie pacjenta o wynikach badań, stanie zdrowia, używanie określeń niezrozumiałych dla pacjenta, posługiwanie się terminami fachowymi, wytwarzanie nastroju zagrożenia i rychłej katastrofy, nadmierna liczba zakazów.
Doświadczenia nad placebo dowodzą, że proces zdrowienia jest z reguły znacznie uzależniony od stosunku emocjonalnego pacjenta
lekarza. Prof. M. Sokołowska uważa, że obecnie wąski pogląd niektórych lekarzy na to co jest naukowe, nieuzasadniona opinia, że specyfika medycyny wyznacza jej granice (np. stosowanie leku na daną chorobę) spowodowały u wielu lekarzy lekceważenie interpersonalnych aspektów ich pracy. Wielu z nich zapomniało, że reakcje psychofizjologiczne pacjenta na lekarza są nie mniej rzeczywiste niż na leki. Ten wpływ doceniają przede wszystkim uzdrawiacze i znachorzy. Na tym w dużej mierze polega ich popularność i skuteczność.
Tajemnice... 17
Stosunek między lekarzem a pacjentem ma też wpływ na przekazywanie informacji przez chorego. Ma to duże znaczenie dla postawienia odpowiedniej diagnozy i wyboru właściwej metody leczenia. Dowiedziono, że pacjenci często dlatego nie mówią lekarzom o swoich problemach i obawach, ponieważ postrzegają go (lub cały personel medyczny) jako oschłego i niechętnego rozmowie. W efekcie nie umieją wyrazić swojej potrzeby inaczej jak w formie prośby o przepisanie leku.
Większy jest postęp w terapii, gdy pacjent darzy leczącego sympatią, miłością itp. Z kolei te uczucia na pewno wyzwala umiejętność pocieszenia. Niestety zdaniem prof. Tadeusza Kielanowskiego współcześni lekarze nie mają na to czasu, albo nie rozumieją potrzeby pocieszania, jako że wierzą tylko w obiektywne wartości swoich metod. Zlecają więc leki, wciąż nowe leki, a po pociechę idą pacjenci do znachorów i uzdrowicieli.
Dla chorych ważny jest także autorytet. Chętnie udają się do profesorów, znanych lekarzy, absolwentów renomowanych uczelni. Sami lekarze podnoszą niekiedy świadomie lub nieświadomie swój autorytet przez autorytatywne zachowanie, podkreślanie wykształcenia, rozwieszanie dyplomów, odpowiednie pieczątki... Okazuje się, że również zazwyczaj broda, fajka, muszka, okulary dodają autorytetu. Maciej Borzęcki pisze, że odnosił lepsze efekty leczenia akupunkturą, gdy nosił brodę.
Nie ulega wątpliwości, że zbyt nikłe docenianie w leczeniu konwencjonalnym czynników psychicznych - przy uwzględnieniu chociażby sądu prof. Antoniego Kępińskiego, że z biologicznego punktu widzenia przedział między psyche a soma jest całkowitą fikcją, że ciało jest obiektywnym aspektem tego, co subiektywnie przeżywa się jako psychikę - w połączeniu z małą troską o zachowanie właściwych relacji między leczącymi i leczonymi, są wyraźnym błędem o dalekosiężnych skutkach.
Lekarz stanie się „doskonałym lekarstwem" jeżeli zbliży się możliwie najbardziej do idealnego wzorca.
Według prof. Tadeusza Brzezińskiego połączenie działania na soma i psyche stwarza lekarza idealnego, znającego tajniki organizmu ludzkiego, rządzące nim prawa biologiczne, ale także znającego człowieka i psychospołeczne uwarunkowania, które nim powodują. Często bowiem organizm nie wymaga leczenia, ale leczenia potrzebuje człowiek. Jeśli nie znajdzie pomocy u lekarza szukać jej będzie u uzdrowiciela. Dla chorego bowiem mniej istotna jest odpowiedź na pytanie dlaczego pomaga, bardziej ważne jest czy pomaga.
„Lekarz wyposażony powinien być w twórczą wyobraźnię i poszukiwać prawdy o zachowaniu ludzkiego zdrowia w różnych dziedzinach życia, powinien być humanistą i filozofem, a dopiero później wnikliwym badaczem". Przytoczone poglądy prof. Juliana Aleksandrowicza bliskie są zasadom Hipokratesa, który zalecał poszukiwanie w każdej dostępnej dziedzinie sposobów ulżenia cierpieniom. Prof. Szumowski również pisał, że każdy lekarz powinien mieć kulturę filozoficzną i że musi cechować go przede wszystkim humanitarność i ludzkość.
Obszernej odpowiedzi na pytanie, jakie czynniki kształtują dobrego • lekarza udziela także niemiecki lekarz Kurt Pollak w swej głośnej książce „Uczniowie Hipokratesa". Na pewno nie są to określone teorie i praktyki. Te pojawiają się i giną. Hipokrates, Galen i Paracelsus nie znali zastrzyków, ani metod badania radiologicznego, antybiotyków, a mimo to byli dobrymi lekarzami. Trwała jest jedynie sztuka lekarska, umiejętność wczucia się w sytuację chorego i intuicyjne zrozumienie jego cierpienia. To stanowi o istocie podobieństwa chorego egipskiego kapłana-lekarza sprzed 4000 lat do wędrownego następcy Eskulapa sprzed 2500 lat i dobrego lekarza współczesnego.
Dobry lekarz jest jednocześnie uczonym i artystą. Pamiętać musi, że wiedza medyczna przemija i zmienia się, zaś sztuka leczenia jet wartością nieprzemijającą i nie ulega zmianom.
Rozważania na temat efektów placebo zachęcają do głębszej refleksji. Dowodzą też one, że nie tylko niedocenianie czynników psychicznych w konwencjonalnej medycynie jest poważnym błędem, lecz także we wszelkich praktykach samoleczenia, medycyny naturalnej. Przy czym nie chodzi mi tutaj wcale o podważanie skuteczności większości rodzajów terapii naturalnych - bez wątpienia, szczególnie te z długą tradycją np. akupunktura, zielarstwo, apiterapia, kręgalstwo, hipnoza, homeopatia, masaże - wielokrotnie działają we wręcz namacalny sposób, wywołują określone reakcje w organizmie, stwierdzane obiektywnie w toku badań fizjologicznych zgodnych z wymaganiami nauki. Nie ulega wszakże wątpliwości, że efekt naturalnych terapii w dużym stopniu zależy też od rozmaitych czynników mających swe źródło w psychice, które w skrócie zostały omówione i które wręcz powinno się wykorzystywać.
Z drugiej strony rola i znaczenie oddziaływania psychicznego każe krytycznie oceniać różnorakie „cudowne metody" odkrywane raz po raz przez samorodnych badaczy, każe krytycznie oceniać różnorodne rewelacyjne formy terapii, teorie, które przy tej okazji są wypowiadane. Zaś dowodem wystarczającym na to, że one są słuszne i prawdziwe nie może być to, że pomogły one „wynalazcy uzdrowicielowi", jego rodzinie, albo zgłaszającym się do niego osobom. Owszem, mogły pomóc, ale czynnik leczący wcale nie zawsze musiał leżeć tylko w cudownym środku, wynalezionej metodzie, lecz mógł być skutkiem silnego przekonania twórcy o cudownych właściwościach odkrytego środka, terapii itp. oraz umiejętności sugestywnego oddziaływani
a2. 19 na inne osoby, tudzież wierze u tych osób w mądrość, siłę im pomagającego.
Przy okazji warto także dodać, że bardzo często cudowne metody działające w rękach ich wynalazców, są dużo mniej skuteczne w rękach osób je naśladujących. Nie wydaje się to wcale dziwne, właśnie wtedy, gdy założymy głównie psychiczne podłoże tego rodzaju terapii. Zresztą podobnego typu obserwacje poczyniono na terapeutach zajmujących się psychoterapią. Poszczególne metody w zasadzie skutecznie były w rękach ich twórców, którzy w nie szczerze wierzyli. Skuteczność działań uczniów była znacznie mniejsza. Pisze o tym E. Fuller Torreay w „Czarownikach i psychiatrach".
Należy podkreślić, że duża rola czynnika psychicznego w terapii, w innym także świetle stawia praktyki szarlatańskie. Nie pochwalając ich, z drugiej strony nie można też, niestety, z góry wykluczyć ich skuteczności, przynajmniej w pewnych przypadkach i w odniesieniu do niektórych osób, z tego względu wolno też przypuszczać, iż będą się one nadal szerzyć.
Ograniczyć grasowanie szarlatanów natomiast można, uwzględniając powyższe uwarunkowania, nie ufając ślepo i bezgranicznie ich metodom oraz zaleceniom, nawet w przypadkach gdy one komuś pomogły. Tutaj warto jeszcze raz przypomnieć podstawowe zasady medycyny naturalnej: nie ma uniwersalnych leków i terapii; każdego pacjenta należy traktować w sposób indywidualny; dobierać, przy jego aktywnym uczestnictwie, stosowane środki i metody prowadzące do osiągnięcia zdrowia.
Wypada zgodzić się z twierdzeniem, że lepiej być jednak wyleczonym przez ignoranta niż cierpieć stosując wskazania medycyny oficjalnej. Z drugiej wszalęże strony dużo poważniejszym głupstwem, często dramatycznym w skutkach, jest bezgraniczne poleganie wyłącznie na metodach i terapiach ignorantów, szarlatanów lub osób obiecujących zbyt wiele i rezygnacja z metod sprawdzonych medycyny konwencjonalnej i medycyny naturalnej; mądrości dotyczącej poprawy i utrzymania zdrowia wynikającej z doświadczeń pokoleń, profilaktyki zdrowotnej, życia w większej harmonii z prawami natury. Warto też zawsze pamiętać o zasadzie znanej w starożytnym Rzymie, jest to również podstawowa zasada medycyny naturalnej: „natura leczy - lekarz czuwa". (W przypadku różnych osób parających się uzdrawianiem ta zasada przede wszystkim jest chyba wykorzystywana). Gdy zaś tak na wszystko spojrzymy to cuda przestaną być cudami, a staną się realnymi faktami możliwymi do uzyskania praktycznie przez każdego.
O NOWOTWOROWYCH LĘKACH, CZYLI O TYM, ŻE NADZIEJA MOŻE BYĆ SKUTECZNYM LEKARSTWEM
„W 1868 roku do kliniki Billrotha przybył wielokrotnie odznaczony za męstwo pułkownik, prosząc profesora o przedstawienie mu całej prawdy o stanie zdrowia. Ponieważ na polu bitwy często spoglądał śmierci w oczy, jest przygotowany na najgorszą wiadomość. Biorąc powyższe pod uwagę, Billroth po gruntownym przebadaniu pacjenta poinformował go o nowotworowym charakterze jego choroby. Chory pożegnał się ze słowami szczerego podziękowania, opuścił pokój i natychmiast wyskoczył z okna korytarza na pierwszym piętrze, przy czym doznał śmiertelnych obrażeń i omal nie zabił pewnego asystenta kliniki".
Powyższą historię przytacza austriacki chirurg Anton von Eiseisberg w swej autobiografii „Droga życiowa chirurga".
Mimo, że minęło blisko 120 lat od czasu tej tragicznej historii i w tym czasie szanse na wyleczenie raka, wiedza na jego temat znacznie się wzbogaciła, to wbrew pozorom, wielokrotnie zachowania osób, w analogicznych sytuacjach bywają podobne. Oczywiście nie w sensie bezpośredniego targnięcia się na życie, to zdarza się naprawdę w wyjątkowych przypadkach, lecz w przyjęciu postawy całkowitej rezygnacji, pogodzenia się z wyrokiem śmierci, jakim jest w potocznej opinii wykrycie raka. Wydaje się, że zaniechanie aktywności w walce o zdrowie jest też pewnego rodzaju samobójstwem, tylko w mniej drastycznej formie.
Jakie są przyczyny tych nowotworowych lęków, porażających, niszczących psychikę dziesiątków tysięcy ludzi? Badania ankietowe przeprowadzone w Polsce w latach siedemdziesiątych wykazały, że za najbardziej niebezpieczną dla życia chorobę uważa się nowotwór złośliwy, mimo że w Polsce, ale też i w innych krajach, groźniejsze są choroby serca i układu krążenia. Zapewne te obawy wynikały z faktu, że aż jedna czwarta ankietowanych podejrzewała u siebie raka. Z kolei dane statystyczne dowodzą, że rokrocznie na raka zapada ułamek procenta mieszkańców naszego kraju - ostatnio według szacunków ponad 100 tys. osób.
Strach przed rakiem ma wielowiekową tradycję, ponieważ przez stulecia tłumaczony oraz uznawany był za tragiczny, nieuchronny los.
Grozy dopełniał niezrozumiały fakt jego występowania w całym okresie indywidualnego życia człowieka, zwłaszcza u noworodków i ludzi młodych. Po opanowaniu średniowiecznych plag: dżumy, ospy, cholery, tyfusu, rak nadal był uznawany za klęskę ludzkości, zaś brak sukcesu w poszukiwaniu przyczyny go wywołującej dodatkowo zwiększył obawy.
Badania ankietowe wykazały, że 40 proc. osób podejrzewając u siebie raka nie zdecydowało się na wizytę u specjalisty. To pozwala wnioskować, że znaczna część z nich była przekonana o nieuleczalności raka. Ten ciągle trudny do przezwyciężenia mit, zaprzeczający argumentom lekarzy, zapewne był źródłem tak silnego wręcz obezwładniającego lęku, że wiele osób wolało wybrać względny „błogi stan nieświadomości", który jednak z czasem w skutkach może okazać się zgubny, niż prawdę.
Według opinii lekarzy bardzo niebezpiecznym przesądem dotyczącym raka jest powszechnie wypowiadany pogląd, że „boi się on noża". Tak w istocie nie jest. Często zaś szybka interwencja chirurgiczna w początkowym stadium choroby bywa wręcz konieczna i zbawienna w skutkach.
MELANCHOLICY UMIERAJĄ CZĘŚCIEJ
Postawa psychiczna może utrudniać lub uniemożliwiać wyleczenie chorób nowotworowych, może również sprzyjać ich występowaniu. Powiązania między częstością pojawiania się raków, a czynnikami psychicznymi dostrzegano już w starożytności. Galen (ok. 129-201), lekarz cesarzy rzymskich, zauważył częstsze występowanie nowotworów u kobiet melancholijnych, mających nadmiar czarnej żółci (według poglądów Hipokratesa jeden z czterech soków ustroju oprócz krwi, śluzu i żółci).
Mimo że współcześnie poznaliśmy ludzki organizm daleko bardziej, to jednak spostrzeżenia sprzed blisko dwu tysiącleci nic nie straciły ze swej aktualności. Amerykański zespół badaczy kierowany przez Victo- rię Persky dowiódł tego faktu w pełni i potwierdził w sposób wyraźny. Trwający 30 lat eksperyment pozwolił stwierdzić, że depresja faktycznie bywa czynnikiem ryzyka śmierci z powodu nowotworów. Zdaniem V. Persky depresja osłabia bowiem zdolność układu immunologicznego do odrzucenia chorych komórek, a więc zwiększa -prawdopodobieństwo śmierci osoby chorej lub zaczynającej chorować na raka. Inni badacze również zauważyli, że stany depresyjne, żałoba, poczucie samotności i odrzucenia wpływają na ogólne obniżenie odporności organizmu.
Badania Victorii Persky i jej zespołu rozpoczęły się w latach 1957-1958. Naukowcy przetestowali wtedy 2018 osób, pracowników Western Elektric w pobliżu Chicago. Badani reprezentowali różne specjalności i stanowiska: od kierowników poprzez robotników do służb pomocniczych. Test przeprowadzono za pomocą tzw. inwentarza osobowości. Mierzona za pomocą tego testu skala depresji obejmowała jej różne objawy, m. in. apatię, zaburzenia snu, dotkliwe poczucie małej wartości. Oprócz badania psychologicznego dokładnie oceniono stan zdrowia fizycznego.
W roku 1979 okazało się, że śmierć z powodu choroby nowotworó- wej dotyczyła znacznie większej liczby osób z wysokim wskaźnikiem depresji, wykazanym przed 30 laty. Oczywiście nie jest to dowód, że depresja może przyczynić się do powstania choroby, ale bez wątpienia jednak sprzyja rozwojowi nowotworu.
Podobne wnioski znacznie wcześniej wysnuć można było z badań R. Sterna. W połowie ubiegłego wieku dowiódł on częstego występowania raka szyjki macicy u kobiet zamężnych wrażliwych i sfrustrowanych. Po stu latach ten fakt związano ściśle z pewnymi zaburzeniami neurohormonalnymi u kobiet z zespołem tzw. podwzgórzycy pociążo- wej powstającej w wyniku patogicznie przebiegającej ciąży (głównie z krwotokami i gorączką w trakcie porodu lub poronienia).
Obecnie liczne obserwacje przeprowadzone na zwierzętach w pełni dowodzą, że stres może w znaczący sposób wpływać na rozwój nowotworów. Ciekawe doświadczenie przeprowadzili psychologowie z Ottawy L. S. Sklara i H. Anisman. Badali oni wpływ sytuacji stresowych na rozwój guzów rakowych u myszy. Otrzymali wielce interesujące wyniki. Otóż dwie grupy myszy z takimi samymi objawami guzów rakowych poddawali dwom rodzajom powtarzalnych nieprzyjemnych bodźców. Grupa pierwsza nie miała możliwości ucieczki od czynnika wywołującego stres, natomiast druga miała taką możliwość. W grupie pierwszej, poddawanej stresom beznadziejnym, guzy rozwijały się znacznie szybciej i następowała szybka śmierć. Organizmy myszy z drugiej grupy, mogącej w pewnym stopniu poprzez ucieczkę kontrolować sytuację stresową, o wiele lepiej broniły się przed rozwijającym nowotworem.
Na razie jednak ciągle bardzo mało wiemy na temat mechanizmów tych zjawisk. Okazuje się, że eustres, czyli stres pozytywny związany z aktywną, ekspansywną dającą poczucie siły postawą psychiczną może znacznie ułatwić, a nawet doprowadzić do cofnięcia chorób nowotworowych.
WESOŁE FILMY, NADZIEJA... SKUTECZNYM LEKIEM
Pewnego razu Norman Coussins wydawca nowojorskiego „Saturday Review" zachorował na raka i stan jego nie rokował nadziei na wyzdrowienie. Zezłoszczony bezsilnością lekarzy opuścił szpital i zamieszkał w hotelu. Tam zainstalował projektor kinowy i zaczął wyświetlać sobie rozmaite wesołe filmy. Uzupełnieniem kuracji po rezygnacji z wszystkich leków była również lektura wesołych książek i łykanie coraz większych dawek witaminy C. Wydawca zażyczył sobie jednocześnie, by w jego obecności nie rozmawiano o chorobach. Z czasem stan chorego zaczął się poprawiać. Po 6 miesiącach kuracji pacjent opuścił hotel zdrowy. Przypadek ten opisał prof. René Dubos, sławny znawca problematyki zdrowia, wybitny w skali światowej popularyzator tej tematyki. Badacz uważał, że powyższy przypadek wyzdrowienia można uznać za dowód posiadania przez człowieka mechanizmów automatycznej korekcji. Problemem wszakże jest zdobycie umiejętności stwarzania warunków do ich uruchomienia.
Dzisiaj duże nadzieje w tej kwestii wiąże się z pracami Nielsa K. Jerne, laureata nagrody Nobla z 1984 r. w dziedzinie medycyny. Zauważył on szczególne podobieństwo łączące dwa ważne układy organizmu ludzkiego: systemy immunologiczny i nerwowy. Penetrują one dokładnie całe ciało i posiadają olbrzymią zdolność odbierania, transformowania, przetwarzania oraz przechowywania informacji.
Badania przeprowadzone w ostatnich latach dowiodły, że systemy te są ze sobą silnie powiązane. Cechuje je nie tylko podobieństwo schematów działania, ale także mogą one wpływać na siebie bezpośrednio przez różne substancje umożliwiające im wymianę informacji i wzajemną kontrolę. Najprostszym dowodem tego typu powiązań, przykładem, że komórki układu immunologicznego potrafią przekazywać informacje komórkom nerwowym na temat swojego stanu, a nawet modyfikować ich aktywność, może być nasze samopoczucie w trakcie dolegliwości przeziębieniowych.
Doświadczenia zespołów uczonych wykazały, że w przypadku eustresu następuje pobudzenie reakcji odpornościowych. Ten mechanizm z kolei w pewnym sensie można uznać za fizjologiczny objaw działania nadziei, którą psychologicznie można zinterpretować jako przejście z dystresu, czyli stresu negatywnego, towarzyszącego strachowi, poczuciu beznadziejności, bezsiły do eustresu. W przypadku człowieka zmiana nastąpić może pod wpływem odpowiedniego czynnika psychologicznego - u wydawcy „Saturday Review" mogło to być m. in. uwolnienie się od myśli o chorobie, wiara w witaminę C... Wydaje się, że ogromne znaczenie ma również samouświadomienie.
„POMÓŻ SOBIE SAM, TO BÓG CI TEŻ POMOŻE"
Francuski onkolog Claude Jasmin uważa, że uświadomienie to potężne narzędzie walki z rakiem. Jego pogląd podziela wielu wybitnych lekarzy. Profesor Rudolf Klimek twórca termodynamicznej teorii powstawania nowotworów, postawę psychiczną uważa za drugi istotny element samoobrony, po profilaktyce. Specjaliści z USA twierdzą, że 1/4 umierających na raka to prawdopodobnie ofiary własnej nieświadomości.
Czynniki psychologiczne, w tym dobrze pojęty racjonalizm rzeczywiście mogą być dużym sprzymierzeńcem medycyny. Anglosasi wylan- sowali hasło: „Pomóż sobie sam, to Bóg ci też pomoże". Dzięki nakłonieniu społeczeństwa do takiej postawy, dzięki zaszczepieniu racjonalnej nadziei, rozwianiu wielu mitów, prezentacji wiedzy, przekazaniu wiary w jej możliwości, osiągnęli bardzo dobre rezultaty w zapobieganiu i leczeniu chorób nowotworowych. Dla przykładu w USA szacuje się, że dzięki kampaniom informacyjnym, w ciągu kilkunastu lat, udało się zmniejszyć śmiertelność z powodu czerniaka złośliwego z 80 proc. do 50 proc. W naszym kraju zdaniem prof. Jana Steffena kierującego Instytutem Onkologii w Warszawie osiągamy znacznie gorsze rezultaty w leczeniu nowotworów w porównaniu z krajami najwyżej rozwiniętymi, między innymi (pomijając oczywiście różne trudności, braki leków itp.) - wskutek niskiego poziomu świadomości społecznej, irracjonalnego, podświadomego oczekiwania na cud, czego dowodem jest ogromne zainteresowanie różnymi preparatami.
„Szaleństwem byłaby chęć leczenia tylko ciała bez leczenia ducha" głosił Platon kierując się wezwaniem Hipokratesa, by brać pod uwagę „nie tylko choroby, ale chorego człowieka". Zdaniem Georgesa Mathe, wybitnego francuskiego lekarza onkologa, autora tłumaczonej na język polski książki „Rak", to zalecenie odnosi się do onkologii bardziej niż do innych dziedzin medycyny...
Kontynuując swój wywód uczony stwierdza, że rak wywiera nie tylko silny wpływ psychiczny, gdy istnieje, ale nawet wtedy, gdy się go zaledwie podejrzewa. Stąd bardzo rośnie znaczenie oddziaływania lekarza na psychikę pacjenta, nie tylko dla zmniejszenia urazów już dokonanych przez nowotwór, ale również w celu ograniczenia reakcji psychologicznych, być może korzystnych dla jego wzrostu.
Uwzględniając ogromną rolę psychiki w chorobach nowotworowych współcześnie myśli się także o znalezieniu metod zapobiegania oraz leczenia nowotworów poprzez oddziaływanie psychologiczne. Naukowcy angielscy upatrują szanse na ich opracowanie w lepszym zrozumieniu powiązań między systemem nerwowym i immunologicznym. Być może niebawem coś więcej na ten temat będzie wiadomo, ponieważ przed kilku laty w Wielkiej Brytanii został opracowany pięcioletni program badań mający na celu znalezienie większej liczby bezpośrednich związków między nowotworami, a stresem.
ORYGINALNA PSYCHOTERAPIA ZNACZNIE PRZEDŁUŻA
To, że nie wszystko wiemy o roli psychiki w procesach choroby i utrzymania zdrowia nie oznacza wszakże, iż pewne, niejako „zgrubnie" obserwowane fakty i zależności, nie są wykorzystywane w leczeniu. Mnożą się różne mniej lub bardziej naukowo uzasadnione próby metodycznego „wprzęgnięcia" psychiki w walkę z nowotworami. Niekonwencjonalnych terapii jest wiele. Jedna z nich wszakże wydaje się szczególnie interesująca, także z racji tego, że opracowali ją onkolog i psychoterapeuta i że efekty lecznicze są conajmniej bardzo obiecujące.
Koncepcja terapii nowotworów, opracowana przez amerykańskie małżeństwo Carla Simontona, onkologa i radiologa oraz Stephanie Matthews-Simonton, pschoterapeutkę, określana w skrócie metodą Simontonów, jest w pełni zgodna z tzw. holistycznym, całościowym, systemowym ujęciem zdrowia i choroby. Ich zdaniem - stan nierównowagi powstaje w wyniku przewlekłego stresu, przenosząc się kanałami specyficznej dla każdego człowieka konfiguracji osobowości, owo zachwianie równowagi powoduje określone zaburzenia, w tym chorobę nowotworową. Tak więc zasadnicza filozofia terapii Simontonów opiera się na twierdzeniu, że rozwój choroby nowotworowej polega na wzajemnie od siebie zależnych procesach psychicznych i biologicznych, że procesy te można rozpoznać i zrozumieć oraz że kolejność zdarzeń prowadzących do choroby można odwrócić i skierować organizm w kierunku odwrotnym, prowadzącym do odzyskania zdrowia.
Terapia Simontonów nie koncentruje się tylko na chorobie, lecz w centrum jej zainteresowania jest cała osoba. W sumie więc leczenie jest wielostronne, wykorzystuje się różne strategie medyczne inicjujące i podtrzymujące psychosomatyczny proces leczenia. Na płaszczyźnie biologicznej cel jest dwojaki: zniszczenie komórek rakowych i ożywienie systemu immunologicznego. Poza tym wprowadza się regularne ćwiczenia, które pomagają złagodzić stres i depresję oraz pozwalają pacjentowi lepiej poznać ciało. System immunologiczny wzmacnia się przede wszystkim za pomocą metod odprężania i wizualizacji opracowanych przez Simontonów, w związku z odkryciem przez nich jak ważną rolę odgrywa w biologicznym sprzężeniu zwrotnym obrazowanie i język symboliczny. Małżeństwo nadało też dużą rangę poradnictwu psychologicznemu i psychoterapii, włączając je jako istotne elementy swojej terapii.
Godnym podkreślenia jest i to, że Simontonowie starają się też przekazać swoim pacjentom, że niezależnie od tego, czy ktoś wyleczy się z choroby nowotworowej czy też nie, to i tak może osiągnąć poprawę jakości swego życia lub swego umierania.
Najlepszym podsumowaniem efektów pracy małżeństwa Simontonów wydają się być słowa Frithofa Capry, który w swej książce „Punkt zwrotny" dosyć szczegółowo metodę opisuje. „Jak dotąd osiągnęli oni to, że ich pacjenci od chwili diagnozy, żyją dwa razy dłużej niż chorzy leczeni w najlepszych klinikach onkologicznych, a trzy razy dłużej, niż wynosi przeciętny czas przeżycia dla wszystkich chorych na raka w USA. Co więcej absolutnie nadzwyczajna jest jakość życia i niebywała aktywność tych mężczyzn i kobiet, których w sensie medycznym uznano za nieuleczalnie chorych".
WĄCHAM WIĘC MYŚLĘ, CZYLI O WPŁYWIE ZAPACHÓW NA SAMOPOCZUCIE, PERFUMACH WYWOŁUJĄCYCH EUFORIĘ I CYWILIZACYJNYCH SMRODACH
Filozof Gaston Bachelard w swej książce „Wyobraźnia poetycka" stwierdza, że... „zapach jest duchowym przewodnikiem wiodącym ku teofanii1) dzieciństwa. Zasuszone kwiaty, paczula* *) ze starych szaf wydzielają woń silniejszą niż zapach świętości, wonieją one na sposób teozoficzny* * *), a zatem niejako pozwalający uzyskać człowiekowi bezpośredni kontakt ze światem nadprzyrodzonym, z jego wielkimi tajemnicami.
Refleksje tego samego znanego filozofa każdemu interesującemu się duchową sferą działania ludzi muszą wydać się conajmniej interesujące. Okazuje się także, że współcześnie te poetyckie skojarzenia w pewnym sensie mają swe uzasadnienie w wynikach badań naukowych.
Dotychczas badacze ludzkich zmysłów stosunkowo dobrze poznali zasadę odbierania i przetwarzania sygnałów wzrokowych i dźwiękowych. Dużo poważniejszym problemem jest rozszyfrowanie ludzkiego węchu. Wąchanie odbywa się bowiem na poziomie pojedynczych cząsteczek, stąd elementy systemu do odbierania tych specyficznych sygnałów muszą mieć stosunkowo niewielkie rozmiary.
Dodatkową trudność stanowi fakt, że u człowieka oraz u innych zwierząt wyższych organ węchu jest umieszczony w górnej części komory nosowej, między oczami i blisko mózgu. Czyni to ten organ raczej niedostępnym do badań i obserwacji na zwierzętach, tym bardziej zaś na ludziach. Z kolei wszelkie obserwacje innego typu mogą być bardzo zniekształcone, m.in. dlatego, że zmiany patologiczne, degeneracyjne po śmierci, zachodzą w tych zmysłach niezwykle szybko, istnieje niebezpieczeństwo zakażenia badanych organów drobnoustrojami z powietrza.
Mimo tych problemów wiemy już dzisiaj, że zakończenia nerwowe, które bezpośrednio stykają się z pachnącymi cząsteczkami we wdychanym powietrzu i na których powstają pierwsze impulsy, są komórkami specjalnego typu. Z grubsza rzecz biorąc, są one rurkowatą galaretowatą torebką z roztworem soli wewnątrz i na zewnątrz. Gdzieś we wnętrzu komórki znajduje się element zwany jądrem, które jak się wydaje, reguluje działalność komórki. Komórki węchowe są bipolarne, co oznacza, że posiadane przez nie przedłużenia odchodzą w dwóch kierunkach.
Z jednej strony przedłużenia (wypustki), których jest wiele milionów, np. u królika 100, na ogół podobne, ale nie identyczne, mają bezpośredni kontakt z cząsteczkami zapachowymi. Z drugiej strony zaś przez drobno perforowaną kość (zwaną płytką sitową) przechodzą do jamy czaszki i mają tam bezpośrednie połączenie z opuszką węchową mózgu. Warto podkreślić, że podobnych bezpośrednich połączeń między powierzchnią nerwów stykających się z otoczeniem, a mózgiem nie ma w przypadku innych zmysłów. W oku między nerwami i środowiskiem jest soczewka, a w uchu - tympan. Tak więc można uznać, iż kiedy coś wąchamy, wchodzimy w najintymniejszy bezpośredni kontakt ze światem. Ponadto wchodząc w głąb pod błonę węchową, stykamy się tylko z jednym złączem pomiędzy powierzchnią odbierającą wrażenia, a centrum węchowym w mózgu. Naprawdę trudno o bardziej bezpośrednie połączenie organizmu ze światem zewnętrznym.
W miarę dobrze znamy budowę anatomiczną naszego zmysłu węchu, jednak ciągle duże kłopoty sprawia rozszyfrowanie zasady jego działania, określenie wrażliwości na zapachy, sposobów rozróżniania przeróżnych rodzajów woni, a także ich siły. Mało też ciągle wiemy o oddziaływaniu zapachów. Nie za bardzo potrafimy je klasyfikować, opisywać.
Aby odczuć zapach, musimy wciągnąć wonne powietrze do nosa. Jeszcze lepszy skutek osiągniemy, jeżeli powietrze będzie aktywnie wąchane. Wrażliwa na zapachy powierzchnia znajduje się w górnej części komory nosowej, w tak zwanej szczelinie węchowej. Przy normalnym oddychaniu większość wdychanego powietrza omija ją. Zapach odczuwamy wtedy, jeżeli stężenie wonnej substancji przekroczy pewien określony próg charakteryzowany najczęściej zawartością wonnej substancji (w gramach) w 1 litrze lub ilością pojedynczych cząsteczek w objętości 50 ml - nazywanej często popularnie „jednym pociągnięciem nosa".
Badania wykazały, że wrażliwość ludzkiego nosa jest bardzo różna w zależności od rodzaju substancji. Dla przykładu kwas octowy czujemy, gdy w 1 ml jest 5 x 1013 cząsteczek. Analogiczne liczby wynoszą dla kwasu masłowego 7 x 109, merkaptanu etylowego 4 x 108. Oczywiście są to wartości średnie. U poszczególnych osobników mogą wystąpić niekiedy znaczne odchylenia w obydwie strony.
Warto dodać, że wymienione powyżej progi dla zwierząt są niekiedy znacznie niższe. Dla przykładu kwasy octowy i masłowy, pies może wyczuć w stężeniach milion razy mniejszych. Szacuje się, że człowiek bez trudu potrafi odróżnić kilka tysięcy zapachów, zaś doświadczony fachowiec w tej dziedzinie np. kiper lub perfumiarz około 10 tysięcy.
Tutaj dygresja. Jak dowodzą badania przeprowadzone przez specjalistów z Uniwersytetu w Pensylwanii kobiety posiadają większą zdolność rozróżniania różnego rodzaju zapachów. Wniosek taki wyciągnięto po serii eksperymentów psychologicznych, w trakcie których oceniono zdolności węchowe ponad 2 tys. kobiet i mężczyzn. Osobom, które brały udział w testach podawano próbki z różnymi zapachami. Zadawano im m.in. pytania, co dany zapach przypomina danej osobie. Więcej prawidłowych odpowiedzi udzieliły kobiety.
Opisując znaczenie zmysłów, węchowi z reguły poświęca się mało miejsca. W klasyfikacji ważności stawia się go także na końcowym miejscu. Czy jednak tak rzeczywiście być powinno? Niektórzy naukowcy, zresztą nie tylko oni, mają co do tego poważne wątpliwości. Na dowód przytaczane są liczne badania, które dowodzą, że zapach z otaczającego świata ma bardzo wielki wpływ zarówno na nasze nastroje, stany emocjonalne, samopoczucie, a także wydajność intelektualną i fizyczną. Wykazuje się również, że bez węchu nasza egzystencja byłaby bardzo kłopotliwa i pełna niebezpieczeństw.
Już w okresie niemowlęcym, czego dowiedli dwaj profesorowie Bonoit Shall z Besancon i Aidans Mc Farlane z Uniwersytetu Oxfordz- kiego, noworodek dzięki nosowi potrafi odróżnić mleko matki od mleka innych kobiet, preferując znacznie to pierwsze. Okazuje si^ także, że ta więź węchowa z rodzicielką trwa znacznie dłużej niż okres karmienia. Również matka rozróżnia po zapachu bezbłędnie zasiusiane pieluszki swego dziecka. Na kilkadziesiąt matek poddanych eksperymentom żadna nie popełniła pomyłki. Podobne właściwości mają też ojcowie.
Profesor Richard Porter z USA uważa, iż powonienie spełnia też ogromną rolę społeczną. Członkowie jednej i tej samej rodziny mają identyczną „bazę zapachową", czyli coś w rodzaju rodzinnej woni. Co trzeci człowiek dorosły rozpoznaje po zapachu swego partnera.
Interesujące obserwacje przeprowadzili dwaj amerykańscy lekarże G. Stanford i G. Reynolds. Po przebadaniu 5 tys. osób w wieku 7 do 75 lat i zastosowaniu 260 różnych esencji zapachowych doszli do wniosku, że zapachy otaczającego świata mają ogromny wpływ na nasz nastrój, samopoczucie, stany emocjonalne... a także wydajność pracy.
Eksperyment potwierdził, iż wrażliwość na zapachy jesl cechą indywidualną. Są jednak pewne prawidłowości ogólne. Na przykład wrażliwość ta zmienia się w przeciągu całego życia człowieka, zaś najbardziej rozwinięty węch mają dzieci i starcy. Zaostrza się też wyczulenie na zapachy w trakcie niektórych chorób - przy podwyższonym poziomie cukru we krwi, zapaleniu nerek, migrenie.
Zdaniem badaczy zapachy można podzielić na cztery grupy: odświeżające lub uspakajające, dodatnio stymulujące, przytępiające reakcje, aż do stanu narkotycznego i nerwowo pobudzające.
Kobiety i mężczyźni do 35 lat czują się doskonale, wdychając np. zapach słomy, kwitnącej lipy, świeżego ciasta, skoszonej trawy, miodu. Okazało się, że kobiety znacznie gorzej niż mężczyźni znoszą zapachy środków dezynfekujących i niektórych leków.
Bardzo swoiście reagowały na aromat mięty, rumianku, świeżo skoszonej trawy oraz topniejącego śniegu dzieci poniżej lat 15. Testy dowiodły, że po kilku godzinach wdychania któregokolwiek z tych zapachów nawet słabi uczniowie szybciej tozwiązywali zadania przeznaczone dla ich wieku, zaczynali szybćiej i logiczniej myśleć.
W większości przypadków aromat jaśminu i bzu wywoływał uczucie spokoju, odprężenia, przyjemnego stanu bezczynności. A zapachy lilii i orchidei odwrotnie - pobudzały, wywoływały zawroty głowy, a czasami przytępiały reakcje. Wonie róży i ogrodowego fiołka prawie u wszystkich wywoływały odczucia przyjemne i chęć do pracy. Taki sam wpływ miały aromaty pomarańcz i cytryn.
Profesor S. Torwi, specjalista w dziedzinie fizjologii mózgu, który przeprowadził serię badań dla koncernu Konebo przygotowującego nowe kosmetyki, także doszedł do wniosku, że zapachy niektórych kwiatów mogą stymulować lub hamować działanie mózgu. W drodze doświadczalnej wykazano, że np. zapach jaśminu pobudza funkcje mózgu i wywiera orzeźwiający wpływ i\a człowieka. Eksperymenty dowiodły też, że działa on nawet silniej niż kawa. Tonizujący efekt wywiera także zapach lawendy.
EUFORYCZNE PERFUMY I CYWILIZACYJNE SMRODY
Wiele interesujących danych na temat działania zapachów przytacza się zwykle przy okazji spotkań drogerzystów. W trakcie II międzynarodowej konferencji w Paryżu, o czym poinformował „Le Monde", pojawiły się opinie specjalistów, że niebawem na rynku pojawią się perfumy zmniejszające napięcia nerwowe, działające antystresowo. Myśli się także o wyprodukowaniu specyfików, które będą wywoływać wręcz euforyczne doznania.
' Być może tego typu wizje są dla dużej grupy osób fascynujące. Niemniej szkoda, że z drugiej strony bardzo mało lub prawie wcale nie robi się badań, które by wykazały, w jaki sposób wpływają na nas nienaturalne zapachy wytwarzane przez przeróżne cywilizacyjne wytwory Człowieka. Również warto się zastanowić i badać, jaki wpływ na has ma brak w otoczeniu naturalnych zapachów przyrody. A można przypuszczać, iż przeróżne cywilizacyjne smrody, deformacje środowiska zapachowego oddziaływują negatywnie. Pewnym potwierdzeniem tego przypuszczenia mogą być badania wymienionych wyżej G. Stanforda' i jego kolegi. Dowiedli oni bowiem także, że wiele osób chorobliwie reaguje na zapachy farb, smarów, niektórych środków piorących, środków dezynfekujących, leków itp. i ' .
Opuszka węchowa, w której kończą się włókna nerwów węchowych jest rozwojowo przedłużeniem półkuli mózgowej, zaś bezpośrednie połączenie z nią receptorów węchowych może świadczyć o tym, że półkule rozwijały się początkowo u kręgowców w powiązaniu ze zmysłem węchu. W tej sytuacji niektórzy uczeni - zresztą wypada się w pełni z tymi opiniami zgodzić - przypuszczają, że inteligencja w swoich początkach była aparatem do operowania sygnałami węchowymi z substancji, których zapachy opływały naszych przodków w pradawnych mułach. Pewnym potwierdzeniem tego twierdzenia może być na przykład ogromna rola zapachów w życiu zwierząt, szczególnie ovyadów, które reagują wręcz na niewiarygodnie niskie stężenie substancji zapachowych w powietrzu i które kierują się zapachem przy zdobywaniu pożywienia, odszukiwaniu partnera itp.
Naukowcy postawili też hipotezę, że u człowieka wszelkie ertiocje natury uczuciowej, jakim ulegamy od okresu niemowlęcego do późnej starości, w mniejszym lub większym stopniu „nasycone" są rozmaitymi zapachami i ich wspomnieniami. Ten nietypowy bagaż towarzyszy nam przez całe życie i wpływa na nasze sympatie i antypatie, temperaturę uczuć...
Jeżeli powyższe wnioski były rzeczywiście słuszne - a z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, iż tak jest naprawdę - to wtedy słynne powiedzenie Kartezjusza „myślę, więc jestem" powinno oddać pierwszeństwo stwierdzeniu „wącham, więc myślę". Taka hierarchia jednocześnie w zupełnie innym świetle ukazuje filozoficzno-poetyckie myśli Gastona Bachelarda, pozwala też zupełnie odmiennie ocenić tak częste w przeróżnych praktykach religijnych stosowanie substancji zapachowych (wolno przypuszczać, że kadzidła ułatwiały i nadal ułatwiają relaks, a zatem sprzyjają pełniejszemu odbieraniu wrażeń duchowych). Wreszcie taka hierarchizacja lepiej pozwala docenić rolę i ważność naturalnego tła zapachowego, na który przez wieki składały się aromaty płynące z ziół, drzew, krzewów, traw, kwiatów...
Dzisiaj tło to zostało radykalnie zdeformowane, zniekształcone lub wyeliminowane. Można więc mieć pewność, że sztuczne środowisko zapachowe, w którym się poruszamy, nagatywnie wpływa na całą naszą sferę emocjonalną, na nasze zachowanie, nie sprzyja spokojowi, lecz drażni, pobudza, osłabia nasze zdrowie psychiczne i fizyczne. W tej sytuacji warto więc nienaturalnych zapachów unikać i korzystać z każdej okazji, by dotrzeć do czystych, subtelnych aromatów, natury
.TANECZNE WIROWANIE, CZYLI O RUCHU LECZĄCYM CIAŁO, KOJĄCYM DUSZĘ I WPRAWIAJĄCYM W EKSTAZĘ
Robot zatańczył główną rolę w 45 minutowym spektaklu baletowym. Takie niezwykłe przedstawienie miało miejsce swego czasu na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii. Mechaniczny tancerz miał 170 cm wzrostu i składał się z 6 części połączonych przegubami. Każda z nich była zaprogramowana osobno, dzięki czemu robot potrafił skręcać się i zginać zachowując przy tym niezwykłą płynność ruchów. Partnerką 54 kilogramowego metalowego tancerza była zawodowa tancerka z San Francisko. Robot przemieszczał się z miejsca na miejsce, ale był przymocowany do specjalnego blatu, na którym wykonywał figury baletowe wraz ze zbliżającą się do niego tancerką.
Na całe szczęście ten niezwykły eksperyment nie ma jeszcze na celu wprowadzenia na sceny tańczących robotów i zastąpienia nimi żywych tancerzy. Inżynierowie z Uniwersytetu Stanforda zamierzają bowiem tylko skonstruować idealnie wyspecjalizowane urządzenia dla osób niepełnosprawnych. Podjęto dla przykładu prace nad konstrukcją wózka inwalidzkiego, na którym osoby niepełnosprawne mogłyby wykonywać wszystkie ruchy: pochylać się, skręcać, obracać a nawet tańczyć.
Taniec należy do najstarszych sztuk znanych ludzkości. Definiowany przez encyklopedię jako układ ruchów gestów człowieka uporządkowanych w czasie i przestrzeni będących transformacją ruchów naturalnych, powstający pod wpływem bodźców emocjonalnych i skoordynowany najczęściej z muzyką, znany był już naszym przodkom kilkadziesiąt tysięcy lat p.n.e. Wtedy stanowił próbę naśladowania zjawisk natury oraz wyrażał różne uczucia. Archeolodzy odkryli rysunki naskalne w Hiszpanii sprzed 10-20 tys. lat p.n.e. ukazujące taniec kobiet wokół grobowca mężczyzny. Z epoki brązu zachowały się w Szwecji także płyty z rysunkami tańców pogrzebowych.
Od zarania swego powstania taniec stanowił ważny składnik każdego kultu religijnego, nosił również wyraźny charakter magiczny. Obserwacje pierwotnych plemion dowodzą, że wirowy ruch miał chronić przed negatywnym działaniem sił nadprzyrodzonych, zapewnić dobre zbiory i zdrowie. Znachorzy, szamani i czarownicy wykonując charakterystyczne ruchy, wprowadzając się w trans wypędzali choroby, demony złe duchy i jednocześnie przywoływali dobre siły i duchy, mające zagwarantować pomyślność poszczególnym osobom, grupom.
Taniec spełniał też ważną funkcję społeczną. Podkreślał wspólnotę rodową, plemienną. Był okazją do demonstracji siły i władzy. W innych przypadkach miał dodawać energii, wzmacniać duchowo, zachęcać do walki z przeciwnikiem, ułatwiać pokonanie go. Tańce wykorzystywano przy ceremoniach wtajemniczania niektórych członków społeczności w tajemne związki. Wreszcie stanowił on żywą księgę historii, dzięki której w plastyczny sugestywny sposób prezentowano wcześniejsze wydarzenia, mity i legendy.
Nie tylko społeczności pierwotne, ale też te, które stworzyły bogatą kulturę, cywilizację, bardzo ceniły taniec. W mitologii indyjskiej za pierwszego tancerza uznany jest bóg Sziwa. Według wierzeń, co zaprezentowano w licznych dziełach sztuki, jego ruchy odzwierciedlały kosmiczny ład we Wszechświecie. W mitologii japońskiej tańcem zafascynowana była bogini Słońca Amaterasu. Ceniono wysoko składne ruchy ciała w Chinach, czego wyrazem mogą być obrzędy na dworach cesarskich. Tańcem interesowali się też tamtejsi mędrcy traktując go jako formę terapii. Konfucjusz przypisywał mu silny związek z duchowymi i emocjonalnymi przeżyciami. Taniec miał budzić poczucie ładu, a tym samym oddziaływać na zachowanie i wybór celów życiowych człowieka.
Nie brakuje wersetów pochwalnych na temat tańca w Biblii. W tej świętej księdze wspomina się o tym, by „chwalić Pana bębnem i pląsaniem", że „lud tańczy przed złotym cielcem" oraz, że Dawid tańczył w procesji przed przenoszoną arką przymierza.
W Grecji Starożytnej ogromną popularnością cieszył się kult Dionizosa, którego ważnym elementem były tańce. Mędrcy tamtejsi doceniali wartość etyczną tej formy zabawy, spełniającą ogromną rolę wychowawczą i wzbogacającą duchowo człowieka. Sami korzystali z tej uciechy zgadzając się z Sokratesem uważającym, że jest to sztuka godna uprawiania przez najpoważniejszych mędrców.
W Starożytnym Rzymie Saliowie w marcu i październiku przywdziewali staroitalskie stroje i wykonywali na ulicach tańce kultowe. Horacy zaś w swych pieśniach twierdził „Pijmy więc, tańczmy swobodnie aby ziemia drżała..."
Wobec chorób, kataklizmów a przede wszystkim śmierci wszystkie stany są równe. By upowszechnić tę ideę we Francji w XIV w. zrodziły się tańce śmierci. W niesamowitych procesjach uczestniczyli bogaci
3 Tajemnice... 33 i biedni, władcy i poddani, łotrzy i mnichowie. Stały się one też motywem licznych dzieł artystycznych.
Perski poeta i mistyk Dżal ad-Din Rumi założył w XIII w. zakon derwiszów tańczących. Ci mnichowie muzułmańscy po odprawieniu modłów rozpoczynali wręcz szaleńcze tańce, których jednym z celów było wzbudzenie w tłumach wiernych fanatycznych odczuć religijnych i zapału bojowego.
Podobne szaleńcze wirowanie doprowadzające niekiedy do utraty przytomności ogarnęło też Europę. W Niemczech w XVI w. wierzono, że konwulsyjny ruch wirowy trwający wiele godzin, wykonywany przed obrazem św. Wita zapewnia zdrowie na cały rok. Ponieważ w tym czasie w Europie obfite żniwo zbierała dżuma, nie należy się dziwić, że tańcem św. Wita, o czym donoszą stare kroniki, zarażały się całe miejscowości. Setki kobiet i mężczyzn pląsały do utraty sił, często do śmierci zapominjąc o porzuconych domach i miejscach pracy.
Od XV do XVII wieku złą sławę ośrodka manii tanecznej zyskał Tarent miasto i port na Południu Włoszech. Narodził się tutaj taran- tyzm, szał taneczny, niekiedy o rozmiarach epidemii psychicznej, którego bardzo szybkie męczące ruchy miały być jedynym lekarstwem na ukąszenia dużego pająka tarantuli.
Zdaniem niektórych znawców obyczajów na wiek XIX przypadł prawdziwy rozkwit karnawałowych ceremoniałów, a wraz z nimi wzrosła popularność tańców. Po 1815 roku podbija Europę walc, opuszczając arystokratyczne salony Paryża i Wiednia. Na tereny ówczesnej Polski nowinki ze świata szybko docierają, niemniej nie zapomina się o polonezie, który rozwinął się z „tańca polskiego" popularnego w XVIII w. W dziewiętnastowiecznym salonie wodzirej zaprasza także do mazura, kadryla, polki, kotyliona, lansjera, drabanta z licznymi figurami oraz starej staropolskiej stryjanki tańczonej w długim korowodzie i od której trudno się było wymówić.
W karczmach, chatach doskonale bawi się także lud polski. Oberki, krakowiaki, kujawiaki, których nazwa zanotowana została po raz pierwszy w 1827 roku i którym piękne strofy poświęciła również Maria Konopnicka, wraz z wesołymi skocznymi przyśpiewkami radują serca młodych i starych oraz według niektórych wierzeń mogą zapewnić dobry urodzaj na polach.
Pan Żydowski w wydanej wsiedemnastym roku książeczce „Gorzka wolność młodzieńska albo Odpowiedź na Złote Jarzmo małżeńskie przez jedną damę dworską imieniem drugich wyrażona i na widok podana" radził zgryźliwie młodzieniaszkom by w tańcu przypatrzyli się pannom i ocenili ich walory. „Na to świeczkowy, żeby jeżeli który nie dojrzy, lepiej ją widział przy świecy. Na to mieniony, żeby z boku obaczył tym lepiej, jak chodzi. Na to goniony, żeby widział, jeśli nie kalika albo dychawiczna. Na to Niemiec, żebyście jak w garce kołatali, czy dobra miedź i złość jeśli się w niej nie odezwie..."
Na pewno rady trącą myszką, niemniej nie ulega wątpliwości, że od czasów Renesansu, gdy literacki Romeo zatańczył z piękną Julią rozpoczął się rozkwit tańca towarzyskiego. Stał się on ważnym czynnikiem życia kulturalnego, ułatwił nawiązanie znajomości między odmiennymi płciami.
Na początku naszego stulecia organizowano bale, na które zapraszano młodych ludzi, by w tanecznym wirze poznali partnera na całe życie. I często rzeczywiście takie dozgonne znajomości zawierano. Zdaniem dziadków i babek upojne walce, radosne polki, pozwalały w sposób niewinny dotknąć ciała partnera, delikatnie, ale też namiętnie, okazać uczucie, zaprezentować kobietom wdzięk, a mężczyznom siłę i męskość.
Inną ważną rolą tańca, zresztą także docenianą od wieków,1 była zdolność zespajania grup ludzi. Zapewne przyczyna tego tkwi w tym, iż odwołuje się on do czucia i rytmu oraz „wytwarza niepokonaną chęć ulegania, zgadzania się, nie tylko nogi lecz i sama dusza idzie za taktem" o czym pisał Nietzsche w swej „Wiedzy radosnej". Wreszcie taniec wyzwala intelektualistów, niejako, chociaż na moment pozwalając im zawiesić, tak bardzo niekiedy krępujące myślenie.
Wirowy ruch zawsze był przede wszystkim masową rozrywką. Każdemu też bez względu na status społeczny, kolor skóry pozwalał dać upust nastrojom, emocjom, przykładem „Grek Zorba" rozpoczynający taniec po słowach „jaka piękna katastrofa". Już te wymienione funkcje wskazują, że rytmiczny ruch może być lekarstwem dla nieszczęśliwej „duszy". Wykorzystuje się go w psychoterapii grupowej. Walory choreoterapi wiążą się z wytwarzeniem więzi grupowej, ekspresją emocji, poprawą sprawności ruchowej i nastroju.
Zajęcia w Wileńskim Ludowym Instytucie Ochrony Zdrowia wykazały, że taniec jest doskonałym środkiem zapobiegającym chorobom krążenia. Z tą opinią w pełni zgadzają się również kardiolodzy portugalscy. Przeprowadzone przez nich badania wykazały, że tancerze zawodowi i wszyscy ludzie lubiący tańczyć dużo rzadziej padają ofiarami chorób wieńcowych. W Gagrach nad Morzem Czarnym gospodarze sanatoriów i domów wczasowych wspólnie z lekarzami specjalistami od gimnastyki leczniczej, zdecydowali o otwarciu specjalnych placów do tańca, uznając ten rodzaj rozrywki za jeden z aktywttyeh sposobów poprawy zdrowia. Rytmiczne ruchy pomagają w Walce z zanikiem mięśni w chorobach układu krążenia i nerwowych.USZKADZA KRĘGOSŁUPY, POZBAWIA WŁOSÓW...
Ale taniec może być również niebezpieczny. Zdaniem amerykańskich pism medycznych szczególnie dotyczy to modnego „break dance". Dla przykładu swego czasu do kliniki w San Diego w ciągu tygodnia przywieziono dwóch pacjentów z uszkodzeniami kręgosłupa wskutek zbyt gwałtownych ruchów. Opisywane są również inne schorzenia: zwichnięcia, zerwania ścięgien, przemieszczenia kręgów szyjnych. Osobliwe schorzenie opisał lekarz jednego ze szpitali nowojorskich. Dwóm kilkunastoletnim stałym bywalcom dyskotek zaczęły wypadać włosy wskutek zbyt częstych i gwałtownych ruchów głowy.
Skoro już o współczesności mowa to zdaniem psychologów i socjologów tańce dyskotekowe nie dają takiej skali przeżyć, odczuć i wrażeń jak tańce tradycyjne - być może dlatego ostatnio na świecie, a także i w Polsce, na powrót cieszą się one coraz większym zainteresowaniem -jako że nawiązywane tutaj kontakty są powierzchowne i nie poruszają głębszych sfer. Wchodząc i wychodząc z dyskoteki ciągle pozostaje się samotnym, niekiedy także uboższym emocjonalnie.
Taniec jest wszechobecny w różnych praktykach mających na celu zgłębianie istoty życia, odrodzenie się duchowe. Nieobcy jest też mistykom. W filmie Austeria chasydzi w śpiewie i tańcu upatrują możliwości rozwikłania dramatu niebezpieczeństwa i zbliżenia się do Boga. Sufi, islamscy mistycy uważają, że taniec jest włączeniem człowieka w odwieczne życie makrokosmosu, dzięki czemu dusza powraca do jego sprawcy - Boga. Tańczący naśladują swoinpi ruchami obieg sfer niebieskich, co pobudza w nich miłość do Boga. Waga jaką przywiązuje się do tańca wynika też z umiłowania piękna, które jest odbiciem piękna niebieskiego.
Cięgle bardzo popularny na zachodzie Europy antropozof Rudolf Steiner na początku obecnego stulecia uznał taniec za jeden z ważnych elementów rozwijających osobowość człowieka, stąd został on jednym z trzech elementów syntetycznej sztuki zwanej eurytmią.
Bez wątpienia za taniec trzeba uznać prawie wszystkie ćwiczenia sztuk walki wywodzących się z Dalekiego Wschodu stanowiących drogę do budowy silnej osobowości. Dla przykładu sztukę walki Kalaripajatt (kalari) opanowuje się stopniowo w 12 regularnych sekwencjach choreograficznych typu kata judo lub karate. Podobnie bywa w kung fu. Drogą do samorealizacji, usprawnienia ciała, uwolnienia go od napięć, a w końcu umożliwienia przeżywania rzeczy ponadczasowych, jest wywodząca się z Chin gimnastyka, system medytacji w tańcu o nazwie Tai Chi.
W rodzaj transu wprowadzają swych uczestników także tańce kurdyjskie. Do dzisiaj fascynują badaczy obserwowane wśród pewnych
grup Hindusów, Greków, Bułgarów i innych społeczności, praktyki
transowych tańców po palących się rozżarzonych głowniach.
* * *
Władysław Witwicki w jednej ze swych prac elementów tańca dopatruje się w najróżniejszych przejawach naszego życia prywatnego i społecznego. Tak więc tańcem są niektóre zabawy dzieci, gimnastyka, także zbiorowe popisy wojska i wędrówka pijaka. Już z tego względu można mniemać, że taniec nadal będzie towarzyszył człowiekowi, będzie ważnym elementem składowym jego kultury, zresztą nieobcy jest on również ptakom, owadom, rybom... Jeżeli zaś dodatkowo rozsądnie dawkowany zapewnia zdrowie, daje radość życia, to na pewno warto wirować możliwie często, ale nie tylko przy okazji karnawałowych balów, wesel, czy wieczorków tanecznych.
RECEPTY NA DŁUGOWIECZNOŚĆ, CZYLI O TYM, ŻE POGODA DUCHA GWARANTUJE DOŻYCIE 100 LAT
Znawcy Biblii wyliczyli, że praojciec Adam żył 930 lat, Set - 912, Enosz - 905, Kenan - 840, Mahalaleel - 895, Jered - 962, Henoch - 365, Matuzalem - 969, Lamech - 777, zaś Noe - 950.
W swej wizji utopijnego raju Liech Tsy żyjący w piątym lub trzecim wieku przed naszą erą twierdził, że w szczęśliwym kraju ludzie „nie umierali przed setnym rokiem życia i ani śmierć przedwczesna, ani choroba nie były znane. Żyli tak w radości i błogości, nie mając własności prywatnej, w dobroci i szczęściu, nie znając upadku, ani starości, smutku, ani goryczy".
Afzal Mahammed - wódz plemienia w Pakistanie - żył podobno lat 180, a pewien węgierski chłop, Peter Koarten- 185. Obaj oni jednak nie dorównywali Anglikowi Thomasowi Carnet, który zmarł w wieku lat 207, przeżywszy 12 krojów, ani Chińczykowi Lu Czin-jun, który osiągnął podobno rekordowy wiek 256 lat.
Źródła historyczne podają, że irlandzka hrabina Desmond do 140 roku życia była uznawana za „królową balów". Z kolei Paulina de Vigny (współczesna Petrarki) zachowała niezwykły wdzięk i urodę do 80 wiosny życia. I była podobno wtedy nadal piękna, że gdy wychodziła na ulicę otaczał ją tłum wielbicieli. W kronikach Tuluzy - której była mieszkanką - odnotowano, że ojcowie miasta zakazali jej pokazywać się bez woalki w celu uniknięcia zamieszania i niepokojów na ulicach.
Czy można wierzyć historycznym przekazom? Odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie jest niezwykle trudno, skoro i współcześnie ustalenie prawdziwej liczby lat życia rzekomych matuzalemów nastręcza wiele trudności. Zapewne dlatego niektórzy historycy uważają, że stare zapiski o ludziach żyjących nawet do 300 lat powstały wskutek świadomego preparowania rekordów długowieczności w celach politycznych i reklamowych. Być może niekiedy rodziły się też one z przyczyn dynastycznych. Traktowano bowiem za jedną osobę ojca, syna lub krewniaków noszących te same imiona i nazwiska albo dziedziczących kolejno tytuły rodowe.
W tej sytuacji po skrupulatnych analizach autorzy księgi Guinnessa doszli do wniosku że według w pełni sprawdzonych danych tylko niewielu ludzi przekracza 113 lat życia. Wśród obecnie żyjących nikt nie potrafi udowodnić, że posiada ponad 120 lat. Zresztą trudno się też temu dziwić skoro statystycy wyliczyli, że na 2 mld 100 min osób tylko jeden człowiek osiąga około 115 lat.
Księga Guinnessa odnotowuje jednak nazwisko Japończyka Siget- ryo Idziumi z miejscowości Asan na wyspie Tokunosima, który zmarł w lutym 1986 r. w wieku ponad 120 lat. Fakt ten uznaje się za wiarygodny ponieważ nazwisko staruszka (gdy miał 6 lat) odnotowano w pierwszym w Japonii powszechnym spisie ludności w 1871 roku.
r
Polskie zapiski historyczne także zawierają dane o osobach długowiecznych. O tym w jakim stopniu są one wiarygodne trudno dociec. Zapewne wątpliwości, o których była mowa wyżej także ich dotyczą. Niemniej warto na pewno się z nimi zapoznać.
„W okolicy Pakość-Barcin-Żnin, wspomina Jakub Wojciechowski, przebywał starzec, który... urodził się w roku 1792, a zmarł w roku 1908. Był przeszło dwa metry wysoki i silnej budowy".
O wiele dłużej, bo aż 156 lat, żyła podobno niejaka Jarnowska
żyłaby, zdaniem kronikarza, jeszcze dłużej, gdyby nie szok jaki przeżyła w czasie oblężenia Torunia przez Szwedów. Kronikarz wymienia również niejakiego Pobowickiego, woźnego z Chełmna, który mimo ponad stu lat, tak donośnie wołał: „Mości panowie, uciszcie się!", że słyszano go aż na drugiej ulicy. W lutym 1867 roku w wieku 102 lat zmarł w Grudziądzu „na Rybakach" niejaki Józef Krzyżewski. Fakt ten odnotowała „Gazeta Toruńska" nr 29 z 1867 roku.
Kurier Warszawski z 1823 roku donosił, że „Stanisław Dobrzelow- ski, podstoli sieradzki, mając lat 120, zwykł zawsze pieszo odbywać drogę do kościoła (...). Mieleszko, szlachcic piński, miał lat 95, a jego matka żyła lat 130, zaś babka 140 (...). W Brasławskiem niejaka pani Wołowska, mając lat 128, codziennie chodziła do odległego o ćwierć mili kościoła (...). Rolnik pod Krosną do 115 lat życia swego żadnej nie znał choroby, a pracował za czterech parobków (...). W roku 1742 we wsi Kozielce była tak doskonała kucharka, że jej potrawy podawano na stoły senatorów. Gotowała zaś i sama pilnowała wszystkiego, mając lat 108. (...). We wsi Rynkowiceżył młynarz, który mając lat 112, jedną ręką wstrzymywał w biegu koło młyńskie, a w Poznaniu szewc Honerowicz umarł w 155 roku swego życia, a to tejże godziny, której jego prawnuczka urodziła syna. W miasteczku Lichnowice przez kilka wieków była familia Różyckich, z której każda osoba żyła więcej niż lat 100 i tak się przez to wsławiła, że wszyscy chcieli się przez ożenienie łączyć z tą familią, rozumując, iż każdy w tym rodzie długo żyć musi".
A oto jeszcze inni długowieczni odnotowani w „Kolędzie Warszawskiej na rok 1763": „Dnia 21 stycznia 1762 r. umarł w Kniaziołuce (...) wieśniak 157 lat mający, zdrów aż do śmierci, przed którą na lat
przestał pańszczyznę odrabiać". Równie pracowitą była pewna niewiasta z Biecza, 1.30 lat licząca, „która do samego zejścia roboty swoje przyzwoite robiła".
„Gazeta Krakpwska" podała, że w 1810 roku w Departamencie
Krakowskim „dożyły wieku 81-85 lat 132 osoby, 86-90 lat 162 osoby, 91-95 lat 34 osoby, do 100 lat 13 osób, do 101 lat 5 osób, do 102 lat 1 osoba, do 103 lat 5 osób, do 105 lat 1 osoba, do MO lat 1 osoba".
Współcześnie w Polsce osób naprawdę długowiecznych, czyli takich które przeżyły co najmniej 100 lat, nie jest zbyt dużo i ich liczbę szacuje się na 700. Spis ludności wykazał w 1970 roku 330 takich osób. Nie ulega wszakże wątpliwości, że zdecydowana większość ludzi chciałaby żyć długo i zachować f>rzy tym dobre zdrowie. Według statystyk z 1985 roku największe szanse by zrealizować te marzenia mają mieszkańcy Szwajcarii, Japonii i Islandii. Kobiety w Szwajcarii żyją przeciętnie 80,8 lat. w Japonii prawie tyle samo - 80,7, w Islandii - 80,6. Następne miejsca pod względem przeciętnej długości życia kobiet zajmują Norwegia i Holandia - 79,8 lat, Austria - 79, USA, RFN oraz Węgry. Mężczyźni żyją najdłużej w Japonii - 74,8 lat, w Szwajcarii - 73,8 i Islandii - 73,4. Polacy i Polki w tej statystyce zajmują dalsze miejsca, ponieważ nasze Panie żyją średnio ponad 75 lat, zaś Panowie o około 5 lat mniej - według danych z lat 1985-86.
Prawie w każdym kraju rozwiniętym kobiety żyją dłużej od mężczyzn: we Francji i USA o 8 lat, w Finlandii-9 lat, w ZSRR o lat 10. Na świecie różnica ta wynosi średnio 3,5 roku. Naukowiec radziecki W. Godakjan w związku z tym postawił bardzo interesującą hipotezę. Jego zdaniem wynika to z odmiennych zadań, jakie przyroda postawiła przed osobnikami obu płci. Warunki życia ulegają stałym zmianom i system, jest nim też człowiek, powinien wcześniej być o nich uprzedzany, aby rr\óc się do nich przystosować. Informacje dostarcza mężczyzna, a kobieta konfrontuje ją z otoczeniem i doświadczenie przekazuje potomstwu. Mężczyzna zawsze interesuje się przyszłością, ciągnie ku nowemu, w przyrodzie jest kimś w rodzaju „zwiadowcy".
W celu sprawdzenia powyższej hipotezy Godakjana przeprowadzono następujący eksperyment: w pokoju pozostawiono kilka samic i samców szczurów. W jednej ze ścian była niewielka dziura do drugiego pokoju, gdzie znajdowały się koty. Do otworu zbliżyły się tylko samce szczurów, które „badanie terenu" przypłaciły życiem. Nie zginęły z ciekawości, lecz wypełniały misję wyznaczoną im przez przyrodę. Misję tę wypełniają również samice, które jednak ryzykują życiem tylko w ostateczności, ponieważ od nich zależy los potomstwa i przyszłość systemu.
Na podstawie powyższych obserwacji Godakjan wyciągnął wniosek, iż różnica długości życia mężczyzn i kobiet jest skutkiem misyjnej roli płci męskiej oraz lepszej umiejętności przystosowania się do nowych warunków życia płci żeńskiej.
Ekspansywna postawa mężczyzn niewątpliwie często okupowana bywa utratą zdrowia. Potwierdzają to obserwacje dotyczące prawdziwej „epidemii" chorób układu krążenia.
Według badaczy, cynizm jest jedną z najbardziej destruktwnych cech tak zwanego typu zachowania „A" związanego z ryzykiem chorób serca.
Typem „A" określa się osoby o wzorcach zachowania, sprzyjających chorobom serca. Cechą ludzi z grupy „A" jest dążenie do współzawodnictwa, gwałtowność i niecierpliwość w osiąganiu celu oraz cały zespół zachowań uznanych przez otoczenie za utrudniające obcowanie. Natomiast osoby zaliczane do grupy „B" reagują w sposób spokojny i umiarkowany na różne przejawy życia i są na ogół bardziej życzliwe dla innych.
Według opinii profesora psychiatrii, Retforda Williamsa, cynizm charakteryzuje się pogardliwą i nieufną postawą wobec ludzkiej natury i motywów działania, postawa taka wprawdzie nie wyrażą bezpośredniej wrogości do innych, może jednak wyzwolić wrogie nastawienie i reakcję.
Większość studiów była prowadzona w odniesieniu do mężczyzn, którzy częściej niż kobiety padają ofiarą chorób serca; jednak stwiefdzo- no również, że u pań rezultaty postawy cynicznej są podobne.
Badacze stwierdzili również, że testowani mężczyźni ukrywający gwałtowność i niezadowolenie są bardziej skłonni do schorzeń typu miażdżycowego niż ci, którzy wyrażają swe uczucia bardziej otwarcie.
Badania prowadzone w USA dowiodły, że przestrzeganie właściwego trybu życia w starszym wieku nie gwarantuje dożycia późnej starości. Tak więc wszelkie „praktyki zdrowotne" po ukończeniu 65 lat są mocno spóźnione. Na długie życie trzeba bowiem „zarobić" w młodości i w wieku średnim. Zmiana trybu życia i odżywiania po dojściu do sześćdziesiątki w zasadzie niczego już nie może naprawić, gdyż szkody wyrządzone wcześniej własnemu zdrowiu są zazwyczaj nieodwracalne.
Wyniki studium, opartego na ankiecie przeprowadzonej wśród 1.235 starszych mieszkańców Massachusetts, opublikowane w „American Journal of Public Health" dowodzą, że wszyscy ludzie ponoszą w pewnym stopniu odpowiedzialność za własne szanse życiowe.
Badanie prowadzone w Alameda County w Kalifornii przez naukowców z uniwersytetu w Los Angeles obejmowało testowanie 6.920 osób młodych oraz w starszym wieku. Wyniki ankiety wykazały, że większe szanse życiowe ma grupa osób, która nigdy nie paliła papierosów, używała z umiarem alkoholu, była aktywna fizycznie, utrzymywała właściwą wagę oraz przestrzegała 7-8-godzinnego snu.
Badacze są zdania, że tego rodzaju tryb życia jest ważny również dla osób w 7 i 8 dekadzie życia, gdyż poprawia ich samopoczucie i w pewnym stopniu uniezależnia.
Warto także dodać, że nauce na razie nie jest znany „gen długowieczności". Istnieje tylko potwierdzenie braku u osób długowiecznych szkodliwych genów, które zwiększają niebezpieczeństwo różnych zachorowań i skracają życie.
Po przeprowadzeniu licznych badań w całym świecie, naukowcy doszli do wniosku, że program długowieczności, podobnie jak wszelki inny program założony jest w aparacie dziedzicznym każdego człowieka. Ale mimo wszystko nasza długowieczność znajduje się przede wszystkim w naszych rękach.
Już dwieście lat temu przyrodnicy zaobserwowali, że zwierzęta ssące żyją przeciętnie 6-7 razy dłużej niż trwa okres ich rozwoju do pełnej dojrzałości osobnika. Gdyby to prawo zastosować do człowieka, który przecież również jest ssakiem, to powinien on żyć średnio 120-130 lat.
Jednak i ta granica podobno mogłaby być przesunięta. Obserwując różne gatunki zwierząt stwierdzono, że dłużej żyją te, u których stosunek wagi mózgu do wagi ciała jest większy. Człowiek ma tę proporcję najwyższą, to zaś upoważnia do wniosku, że życie jego powinno trwać dłużej, niżby to wynikało z norm dla świata zwierzęcego.
Wychodząc z innych przesłanek podobną opinię nie tak dawno wyrazili biolodzy rosyjscy. Ich zdaniem maksymalna długość życia ludzkiego wynosi 170-200 lat, zarówno w przypadku mężczyzn, jak i kobiet. Do określenia potencjalnej długowieczności potrzebne są dane dotyczące rozwoju, od drugiego do trzydziestego roku życia. Im są one pełniejsze, tym komputer dokładniej wskaże możliwą granicę egzysten- cjii. Hipoteza radzieckich uczonych opiera się na tym, że w procesie starzenia się u człowieka obniża się zawartość wody w komórkach, zdolność filtracyjna nerek i pojemność płuc, zmniejsza się też waga ciała. Udowodniono, że w procesie rozwoju, wzrostu i starzenia się wszystkich organizmów, zmiana masy jest sumą wszystkich zachodzących zmian. Ułożono równanie matematyczne, które pozwala określić granicę życia przy uwzględnieniu powyższych uwarunkowań.
Obecnie średnia długość ludzkiego życia wynosi ponad 70 lat i dotyczy to w zasadzie tylko krajów wysoko rozwiniętych. Różnica więc między potencjalnymi możliwościami biologicznymi organizmu a faktyczną naszą egzystencją ziemską jest znaczna. Jednak niektórzy potrafią żyć długo. Jak się im to udaje?
W Emiracie Al-Chajma zmarł niedawno mężczyzna, który liczył sobie 147 lat. Miał to być najstarszy człowiek w krajach arabskich nad Zatoką Perską. Według informacji przekazanych przez agencje prasowe swą długowieczność zawdzięczał temu, że przez całe życie ży\yił się głównie miodem i rybami. Miał jedną żonę, która liczyła 95 lat. Podobno ten człowiek nigdy nie chorował i do końca swoich dni zachował pełnię władz umysłowych.
W serwisach agencji prasowych z kilku ostatnich lat znaleźć można sporo recept na długowieczność. Na pewno warto się z nimi zapoznać. Najstarsza mieszkanka Egiptu licząca ponad 135 lat oświadczyła, że podstawą osiągnięcia sędziwego wieku jest spokój.
Zmarły w 1986 roku w Kosowie 124-letni najstarszy Jugosłowianin Ilija Lalic nigdy nie pił, nie palił i nie jadł wieprzowiny. Nie gardził natomiast kawą, której wypijał filiżankę regularnie w godzinach wieczornych. Rano z reguły pijał zieloną gruzińską herbatę, a do tego szklanę mleka. Z potraw najchętniej jadał ser i kiełbasę. W czasie swego długiego życia Lalic był człowiekiem bardzo pokojowo usposobionym i nigdy nie brał udziału w ulicznych bijatykach, aczkolwiek warto dodać, że uczestniczył w dwu wojnach światowych, odnosząc 16 ran. Był dwukrotnie żonaty i miał czworo dzieci. Jego pasją była praca na roli, której pozostał wierny aż do śmierci.
W stanie Pensylwania w jednym z domów spokojnej starości mieszka Florence Napp, która liczyła w 1986 roku 113 lat i uważana była za najstarszą mieszkanę Stanów Zjednoczonych. Sędziwa dama zadziwiła dziennikarzy fenomenalną pamięcią z czasów dzieciństwa i późniejszego aktywnego życia. Była ona nauczycielką i walczyła o prawa kobiet. Do tej pory ani razu nie chorowała. Twierdziła, że dożyła w zdrowiu tylu lat, •ponieważ nigdy się nie przejadała oraz nigdy nie była zamężna, co pozwoliło jej żyć w spokoju.
Najstarsza mieszkanka Tajwanu 112-letnia Sung Czing-Niang, lu biąca według doniesień agencyjnych pić przy każdym posiłu wino ryżowe, żuć liście betelowe oraz palić papierosy, wyznała, że swą długowieczność przypisuje brakowi zmartwień. W młodości ciężko pracowała na roli, miała siedmioro dzieci. Obecnie dużo wypoczywa, spaceruje i cieszy się nadal dobrym zdrowiem.
Licząca przed kilku laty 107 lat mieszkanka Nowej Zelandii oświadczyła swego czasu, że zawdzięcza swój sędziwy wiek spożywaniu znacznych ilości cukierków i innych słodyczy. Wyznała również, że pali papierosy od najwcześniejszej młodości i że najbardziej ceni własne „skręty".
„Wczesne wstawanie rano i wczesne kładzenie się wieczorem do łóżka oraz śpiew" - to recepta na dożycie 107 lat podana przez najstarszą mieszkankę Berlina Marthę Spitz. Poza tym ciesząca się dobrym zdrowiem pani nadal prowadzi bardzo regularny tryb życia i była szczęśliwa w małżeństwie, mimo że nie miała dzieci.
W 1988 r. w Goshen, w stanie Indiana, zmarła w wieku 112 lat Orpha Nussbaum według księgi Guinnessa najstarsza kobieta świata. Orpha Nussbaum, która przeżyła dwóch mężów, zadziwiająco długo zachowała siłę i jasność umysłu. Pytana o receptę na długowieczność odpowiadała, że sędziwego wieku dożyła dzięki temu, że przez całe życie
przestrzegała biblijnej zasady „Czcij ojca swego i matkę swoją".
Rzadkością wśród długowiecznych są bliźniaczki. Najstarszymi obywatelkami W. Brytanii, które urodziły się jeszcze za czasów panowania królowej Wiktorii, są Isabella i Marion Weir. Przyszły one na świat 29 września 1886 roku. Zapytane o to, jak należy żyć, by doczekać tak wspaniałego wieku, odpowiedziały zgodnie: „trzeba dużo pracować i wieść życie w spokoju, stronić od papierosów i alkoholu".
„Nie przejmuję się niczym - a jeśli biorę do ust kroplę alkoholu - to tylko w nastroju radości. Od dzieciństwa nauczyłem się żyć według słońca i księżyca, to jest spać od zmierzchu do świtu. W południe wypoczywam, medytuję z zamkniętymi oczami, nie reaguję wtedy na stawiane pytania. Nie daję przystępu niespokojnym myślom, zachowuję ufność i tolerancję, nawet wobec niesprawiedliwości". Tak uważa Luo Mingshan z Seczuanu, lekarz specjalizujący się w tradycyjnej chińskiej medycynie, który przyjmuje lub odwiedza dziennie do 40 pacjentów, zbiera i uprawia zioła. Można ufać chyba jego recepcie, bowiem sprawdził ją w przeciągu 113 lat.
KOCHAJĄ SIĘ, PRACUJĄ... 10 LAT
Iljasz Zafar urodził się w 1866 roku, jego żona Katia pięć lat później. Niedawno obydwoje obchodzili niespotykany jubileusz 100-lecia ślubu. Ci długowieczni obywatele mieszkają w Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. Katia jest matką 10 dzieci, zaś ostatnie urodziła mając 57 lat. Staruszkowie zapytani o sposób na wspólne dożycie tylu lat odpowiedzieli, że ważna jest wzajemna czułość, zrozumienie oraz miłość. Obydwoje prowadzą też naturalny tryb życia. Lubią pić wodę z górskich źródeł, całe życie z umiarem jedli proste potrawy. Iljasz, który zawsze pracował na roli, lubi palić fajkę.
Przykład pary z Azerbejdżanu został wybrany nieprzypadkowo. Właśnie ta republika wraz z Armenią i Gruzją są centrum długowieczności w ZSRR, ale i na świecie. Tam też naukowcy prowadzili wiele obserwacji mających na celu wyjaśnienie przyczyn tych fenomenów.
W Armenii liczącej niewiele ponad 3 min mieszkańców, 6,5 tys. obywateli może obchodzić 90 rocznicę urodzin, zaś ponad 600 przekroczyło 100 lat. Obserwacją dziarskich staruszków zajął się między innymi Gurgen Aprikjan, przewodniczący Armeńskiego Towarzystwa Geron- tologów. Jego zdaniem górale zawdzięczają swą długowieczność odwiecznemu trybowi życia. Zażywają wiele ruchu, co wymusza pokonywanie licznych wzniesień, są szczupli. Podświadomie wpływa na nich piękno gór, co prowadzi do psychicznej równowagi. Należy także wspomnieć o wypoczynku. Najważniejszy jest sen, który górale mają głęboki i trwa on do 10 godzin. Przez 7-8 miesięcy śpią na dworze. Pożywienie górali jest bardzo bogate w witaminy. Są to bowiem głównie surowe jarzyny, czosnek, dzika róża, winogrona, fasola i miód. Korzystnie wpływa"na pracę organizmu wielowiekowy nawyk picia wina w umiarkowanej ilości. Prowadzą oni także rytmiczny tryb życia, do późnej starości pracują fizycznie.
Powyższe uwagi uzupełnić można odpowiedzią J. Dadiwanjana naczelnego geriatry w Ministerstwie Zdrowia Armenii. Badania wykazały, że ludzie długowieczni planując swe dalsze życie, zawsze dążyli do realizacji drobnych, ale konkretnych zadań związanych z rodziną, dziećmi,' pracą i sprawami codziennymi. Dłużej żyli ci, dla których dewizą życiową stało się przeżywanie z najbliższymi radości i smutku. Ponadto geriatrzy zwrócili uwagę, że wśród długowiecznych nie ma kawalerów.
Przeprowadzone przed laty analizy statystyczne wykazały, że również Bułgaria jest jednym z krajów o wysokiej długości życia. Szczególnie w okręgu smolańskim nieomal w centralnej części Rodopów, spotkać można 800 wiekowych staruszków, z tego 80 stulatków. Czynniki, które przyczyniły się do osiągnięcia tak sędziwego wieku, swego czasu próbował zebrać dr Argier Chadzichristow. Najwięcej długowiecznych żyło na wsi i były to przeważnie kobiety. Starcy w większości zajmowali się uprawą roli i hodowlą bydła. Od najmłodszych lat przebywali dużo na powietrzu i pracowali od świtu do nocy. Kobiety dodatkowo zajmowały się domem i wychowaniem licznego potomstwa. Rodziny długowiecznych odznaczały się trwałymi więzami. Staruszkowie pracują do późnej starości, także po 90 roku życia. Badani w większości nie pili w ogóle alkoholu i nie palili papierosów. Nie przestrzegli też specjalnej diety. Jadali posiłki trzy razy dziennie, składające się głównie z produktów roślinnych, mięsa, dużych ilości mleka i wyrobów mlecznych. Długowieczni to ludzie zdrowi fizycznie i nie przechodzący ciężkich operacji.
POGODA DUCHA „WIELKICH I MAŁYCH STARCÓW"
Analizując dotychczasowe koleje życia ponad 100 polskich stulatków zebrano interesujące dane, które zestawić można w trzech punktach. Wszyscy twierdzili, że zawsze utrzymywali dyscyplinę w jedzeniu. Raczej częściej pościli, niż przejadali się. Dbali o zgodność duchowej i fizycznej pracy. Wszyscy są ludźmi ciężkiej pracy. Po trzecie umieli akceptować swój trudny los i w każdej sytuacji starali się zachować spokój i pogodę ducha.
Ta ostatnia zasada życiowa wydaje się być niezwykle istotna. Bo w zasadzie analizy wszystkich osób długowiecznych w jednym są zgodne: sędziwi starcy zawsze w życiu kierowali się prostymi etycznymi zasadami, cieszyli się życiem, byli optymistami, spokojnie, a nawet z radością przyjmowali swój los i uważali siebie za osoby szczęśliwe. Dotyczy to również „wielkich starców", chociaż nie stuletnich, którzy trwale zapisali się w. dziejach cywilizacji kręgu europejskiego.
Wybitny współczesny biolog, laureat nagrody Nobla Frank Macwar- lane Burnet stwierdził, że zadowolenie z pracy jest najważniejszym czynnikiem wpływającym na długowieczność. Wykazał on, że najmniejszą śmiertelność notuje się wśród znanych uczonych amerykańskich. Sukcesy życiowe bardziej wpływają na długowieczność niż uprawianie sportów, niepalenie, zachowanie szczupłej sylwetki, czy długie życie rodziców. Prawie wszyscy sędziwi wiekiem wyróżniali się aktywnym kontaktem z otoczeniem.
Fakt, iż czynniki psychiczne rzeczywiście mogą mieć tak ogromne zndczenie w przedłużaniu życia, współcześnie znajduje w pełni potwierdzenie w fizjologicznych badaniach naukowych. Biochemicy wykazali, że zmęczenie powoduje nie praca umysłowa, ale głównie stan niepokoju, zatroskania. Ciekawych obserwacji dokonali naukowcy zajmujący się psychoneuroimmunologią. Ta nowa nauka operując pojęciem tzw. pozytywnego stresu (eustresu) wykazuje, że układ nerwowy wpływa istotnie na stan układu odpornościowego człowieka, sugeruje, że dobre samopoczucie, zadowolenie, wiara, nadzieja ułatwiają utrzymanie dobrego zdrowia psychicznego i fizycznego. Tym też próbuje się wyjaśnić fenom tzw. „wielkich starców", chociażby Rubinsteina, Paderewskiego, Edisona, Shawa, Picassa, Goethego, Pawłowa, którzy często mimo podeszłego wieku wykazywali znakomitą kondycję fizyczną, jak i psychiczną. Wielkie sukcesy, aktywna postawa wobec życia sprzyjają eustresom, a te z kolei zdrowiu. Odwrotnie z kolei, negatywne uczucia sprzyjają chorobom.
O tym, że czynniki psychiczne i mądra filozofia służą długowieczności, dowodzą też przykłady filozofów. Wielu z nich przeżyło sporo lat. Podobnie rzecz ma się z wielkimi twórcami współczesnej psychologii. Sigmund Freud zmarł w 1939 r. w wieku 83 lat, Carl Gustaw Jung odszedł w 1961 roku dożywszy 86 lat. W 1984 r. zmarł Imre Herman. Miał lat 95. W 1986 r. zmarł Lipot Szondi, mając 93 lata, przy czym pracował naukowo do 91 roku życia.
„ZDROWE CIAŁO - PRODUKT ZDROWEGO ROZSĄDKU"
Tak więc nie ulega wątpliwości, że nadal aktualne jest stare przykazanie Seneki, że najlepszą receptą na przedłużanie życia jest „zaniechanie jego skracania" własnym zachowaniem. Zgodzić się też można z twierdzeniami radzieckich juwenologów: że „zdrowe ciało - produktem zdrowego rozsądku", że wśród metod wzmacniania zdrowia pierwsze miejsce przyznać należy stabilizacji stanów emocjonalnych i wysokiej sprawności układu nerwowego.
NAGO NA ŚNIEGU, CZYLI O FENOMENIE LUDZKIEJ ODPORNOŚCI NA ZIMNO.
Mieszkaniec Helsinek Vaeltso Letinkangas wykorzystał surową zimę 1985 r. i ustanowił nietypowy rekord. W stroju adamowym udało mu się wytrzymać na mrozie pod stertą lodu 58 minut. Poprzedni rekord podobno wynosił 50 minut. Odważny Fin wylegiwał się pod lodem na zamarzniętym jeziorze w pobliżu stolicy Finlandii przy temperaturze otoczenia minus 9 st. C. Mimo, iż opisany wyczyn podobno miał trafić do księgi rekordów Guinnessa to jednak stanowi on namiastkę tego co potrafią mnisi buddyjscy.
„Nowicjusze siadają w czasie pełni Księżyca i wietrznej nocy nago na ziemi ze skrzyżowanymi nogami... W lodowatej wodzie zanurza się prześcieradła i gdy zamarzną na kość, owija się nimi kandydatów do otrzymania godności respy. Skoro tylko zmrożone prześcieradło na ich ciałach wyschnie, ponownie zanurza się je w wodzie i znów owija się nim nowicjusza. Operacja ta odbywa się do świtu. Ten kto wysuszył najwięcej prześcieradeł uznawany zostaje za zwycięzcę w tych zawodach".
Opowiadają, że niektórzy z zawodników wysuszyli w ten sposób prześcieradeł po 40... Sama widziałam respów, którzy wysuszyli na sobie znaczną ilość kawałków wielkości szala. Według istniejących przepisów kandydat musi wysuszyć przynajmniej 3 prześcieradła, aby uzyskać tytuł prawdziwego respy i mieć prawo do noszenia białej bawełnianej sukni będącej znakiem wydoskonalenia w sztuce „tum-mo". Cytat ten pochodzi z książki Aleksandry David-Nell „Mistycy i cudotwórcy Tybetu" wydanej przed II wojną światową. Ten opis egzaminu na zakończenie duchowych ćwiczeń „tum-mo", mających wytworzyć w adepcie „subtelny ogień" każdy zapewne przyjmie z dużym niedowierzaniem. Sceptycyzm znacznie opadnie po zapoznaniu się z relacją poważnego badacza, lekarza i fizjologa angielskiego dra L. G. C. Pugha.W 1961 roku towarzyszył on wyprawie himalajskiej i opisał spotkanie z mnichem buddyjskim, które miało miejsce w wysokich górach 4600 m n.p.m. Odbywający pielgrzymkę 35-letni mnich okryty był lekkim ubraniem i szedł boso. W ciągu 4 dni obserwacji, odmawiał ukrycia się w namiocie i mimo śnieżycy oraz zimna cały czas spędzał na śniegu i lodzie. Nocą temperatury spadały do minus 15 st. C, w dzień było o 10 st. cieplej. Mnich spał na śniegu okryty tylko płaszczem i odżywiał się wyłącznie słodzoną herbatą.
Doktor Pugh wraz z lekarzem hinduskim przeprowadzili w ciągu 10 dni szczegółowe badania lekarskie i fizjologiczne. U pielgrzyma nie stwierdzono żadnych zmian patologicznych poza pęknięciami skóry na stopach, których zakażenie było przyczyną zakończenia jego religijnej wędrówki. Bardzo ciekawe są inne wyniki obserwacji. Wykazały one u mnicha zwiększone tempo przemiany materii i wytwarzania ciepła oraz utrzymywanie w mroźnym powietrzu względnie wysokiej temper- tury ciała. Człowiek ten doskonale więc potrafił tolerować niskie temperatury zewnętrzne i tym samym jego aklimatyzacja do zimna nie ulegała wątpliwości.
Sięgając do historii warto również dodać, że już Karol Darwin opisywał mieszkańców Ziemi Ognistej, którzy chodzili boso po śniegu.
Nie tylko niektórzy dorośli potrafią się dobrze bronić przed zimnem. Tę umiejętność posiadają też dzieci. Przyjściu na świat każdego noworodka towarzyszy gwałtowna zmiana temperatury otoczenia rzędu 15 st. C. Wynika ona ze znacznie wyższej temperatury środowiska wewnątrzmacicznego niż sali porodowej. Mały organizm staje więc przed koniecznością obrony przed wychłodzeniem. Nie wnikając w szczegóły można stwierdzić, iż stosunkowo szybko mu się to udaje.
Bardziej interesujące, ale mniej poznane, są problemy aklimatyzacji noworodków do chłodnego środowiska zewnętrznego. Do tej pory uczeni dysponują nielicznymi obserwacjami. Stwierdzono wszakże, że odporność na zimno, czyli zdolność utrzymywania stałej temperatury ciała w zimniejszym otoczeniu była zwiększona u tych dzieci, które wcześniej przez dwa tygodnie pozostawały w nieco chłodniejszym środowisku. Taki „zimniejszy wychów" zwiększał u malców wytwarzanie ciepła, gdy obniżała się temperatura. Innymi słowy poszerzała się tolerancja na stres zimna.
Od ponad 20 lat ciekawe eksperymenty na zwierzętach prowadzi moskiewski naukowiec Igor Czarkowski. Dzięki różnym zabiegom w ciągu kilku pokoleń wyhodował pływające króliki, koty a nawet kury, które wychowywały swe potomstwo w wodzie. Okazuje się, że przyzwyczajone do życia w wodzie zwierzęta lądowe były o wiele zdrowsze i silniejsze, niż zwykli przedstawiciele ich gatunków i żyły dwa do trzech razy dłużej. Najwspanialsze zdrowie miały zaś te ptaki i zwierzęta, które przez całe swoje życie pływały w wodzie z lodem.
Podobne doświadczenia postanowiono przeprowadzić również na dzieciach, łącząc wczesną naukę pływania z uodpornieniem ich na zimno. Niejako także w tym względzie kierowano się przykładami ludów północy, u których istniał zwyczaj pogrążania noworodka w przerębli, zaś kobiety rodziły po prostu wprost na śniegu. W leningra- dzkim klubie o wymownej nazwie „Newskie foczęta", pod opieką pediatrów, przyzwyczajono niemowlęta do kąpieli w lodowatej wodzie. Okazało się, że dzieciom wcale to nie szkodzi, wręcz przeciwnie, ku uciesze rodziców, przestały chorować. Tutaj warto dodać, że podobne obserwacje mają zwolennicy zimnych kąpieli zrzeszeni w klubach „morsów".
Wymieniając społeczności najlepiej przystosowane do życia w zimnym klimacie na pierwszym miejscu stawia się zazwyczaj Eskimosów. Rzeczy wicie świetnie oni sobie radzą w warunkach arktycznych. Niemniej ogromną pomyłką byłby sąd, że ich ciała są w pełni fizjologicznie przystosowane do życia w niskich temperaturach, nawet uwzględniając fakt, iż pewne proporcje ich ciał zabezpieczają przed nadmierną utratą ciepła.
Dzięki skromnej, ale wręcz idealnie dostosowanej do arktycznych warunków, kulturowej i technologicznej otoczce na Eskimosów zimno działa rzadko. Na przykład ubrania chronią ich do temperatury minus 50 stopni C. Stąd też w ich przypadku można raczej mówić nie o ogólnej ale miejscowej aklimatyzacji do zimnego środowiska, objawiającej się m.in. mniejszą wrażliwością na działanie niskich temperatur rąk, stóp i skóry twarzy.
Profesor Stanisław Kozłowski stwierdza, że niedocenienie wpływu tej kulturowej otoczki było przyczyną zabawnej pomyłki. U pewnej grupy Eskimosów stwierdzono większą objętość krwi przypadającą na kilogram ciężaru ciała, niż u mieszkańców umiarkowanych stref klimatycznych, co jest dowodem adaptacji do gorącego, a nie zimnego środowiska. Początkowo naukowcy wręcz na siłę próbowali ten dziwny fakt interpretować także jako przejaw adaptacji do chłodów. Wszakże wszystko wyjaśniło się wtedy, gdy zdecydowano się na pomiary temperatury w igloo Eskimosów oraz pod ich ubraniami tuż przy skórze ciał - także wtedy, gdy byli na zewnątrz w mroźnym arktycznym powietrzu. Wszędzie tam panowały bardzo wysokie temperatury, świadczące o tym, że tak naprawdę Eskimosi żyją w klimacie tropikalnym, co z kolei bywa przyczyną nietypowej adaptacji organizmu przejawiającej się dużą objętością krwi. Podobne obserwacje poczynili fizjologowie skandynawscy wśród zamieszkujących daleką północ Lapończyków. Ubiór i szałasy doskonale chroniły ich przed zimnem.
Zdaniem badaczy niewiele społeczności lub grup ludzi potrafiło wytworzyć w sobie mechanizmy pozwalające na stosunkowo sprawną aklimatyzację w środowisku o niskiej temperaturze. Za swoisty fenomen w tym \vżględzie uważane są koreańskie poławiaczki pereł „arna", które
4 Tajemnice... 49 przez wiele godzin zimą nurkują w wodzie o temperaturze 6-7 stopni C. Zainteresowanie fizjologów wzbudzili także Buszmeni żyjący na pustyni Kalahari. Obchodzą się oni praktycznie bez ubrań, także wtedy gdy temperatury spadają poniżej 0 stopni C.
Z. Jethon autor książki „Bariery ludzkich możliwości" opisuje olbrzymie możliwości termoregulacyjne pierwotnych mieszkańców Australii. Przebywają oni bez odzieży na obszarach, gdzie panują temperatury od minus 4 stopni C. do plus 37 stopni C. Jak dowiodły badania, Australijczyk śpiący na gołej ziemi przy temperaturze 0 stopni C traci mniej ciepła, niż przeciętny Europejczyk, ponieważ temperatura jego skóry, zwłaszcza stóp i rąk obniża się do bardzo niskich wartości 12-15 stopni C. Spada także temperatura wewnętrzna ciała, niekiedy do 35 stopni C. Istotne jest również, że u ludzi tych w okresie narażenia na zimno nie wzrasta natężenie przemiany materii.
Człowiek utrzymuje stały poziom ciepłoty ciała dzięki równowadze pomiędzy utratą ciepła a jego wytwarzaniem. Ponieważ skóra ludzka jest prawie nieowłosiona, zaś podskórna warstwa tkanki tłuszczowej jest niekiedy cienka, więc homo sapiens odznacza się znaczną wrażliwością na ochłodzenie. W warunkach bioklimatu strefy umiarkowanej, w szczególności Polski, przeważają sytuacje, u których zimno odczuwane jest przez stosunkowo długi czas, łącznie 240 do 260 dni i prawie wszystkie noce.
W warunkach komfortu cieplnego otoczenia skóra nagiego człowieka ma ciepłotę na podeszwach stóp w granicach 25 do 34 stopni C, na udzie i ramieniu 31,5 stopni C, na nadbrzuszu 33,6 stopni C, zaś pod pachą występuje powszechnie znane 36,6 stopnia C. Dla przeciętnego Europejczyka pozbawionego ubrania temperatura krytyczna zawarta jest w granicach 27 do 29 stopni C. Stąd też temperaturę skóry rzędu 28 stopni C odczuwamy jako znaczne zimno, od 29 stopni do 30 stopni C jako chłód, od 31,5 stopnia C mamy wrażenie ciepła, od 32,5 do 33,5 znacznego ciepła, powyżej jest nam gorąco. Tak precyzyjne odczucia, w dużej mierze wynikają z faktu, że w skórze człowieka istnieje duża ilość termoreceptorów zimna i ciepła reagujących wybiórczo na bodźce termiczne z otoczenia. „Punktów" wrażliwych na zimno naliczono około 250 tysięcy, na ciepło znacznie mniej, bo tylko 30 tysięcy.
Zaprezentowane fakty wyraźnie dowodzą, że człowiek nie jest istotą przystosowaną do życia w chłodniejszym klimacie. Przy bardzo dużym mrozie rzędu 40 stopni C będąc nago umarłby w ciągu kilkunastu minut. W tej sytuacji warunkiem przetrwania jest kulturowa i technologiczna obrona przed zimnem w postaci ubrań, ogrzewanych mieszkań itp. Niemniej pewne ograniczone możliwości ochrony przed zimnem organizm ludzki także posiada.
Podstawową reakcją ustroju na nadmierne ochładzanie jest skurc
z
naczyń krwionośnych skóry, który powoduje zmniejszenie skórnego przepływu krwi i przewodnictwa cieplnego tkanek powierzchniowych. Czynnikiem chroniącym organizm przed utratą ciepła jest też wzrost natężenia przemiany materii. Zwiększone wytwarzanie, ciepła jest konsekwencją zmian metabolicznych polegających na zwiększeniu wydzielania hormonów wpływających na przyspieszenie przemiany materii, wzroście napięcia mięśniowego oraz pojawieniu się dreszczy. Do reakcji termoregulacyjnych zapobiegających wyziębianiu należą też kulenie się i zajmowanie pozycji zmniejszających kontakt ciała z zimnymi powierzchniami.
4*
51
Wrażliwość
na zimno prawie każdego zdrowego organizmu ludzkiego można
wydatnie zmniejszyć. Różnorodne badania wykazują, że bardzo
pomocne w tym względzie są najprzeróżniejsze zabiegi hartujące.
Stwierdzono na przykład, że wystarczy codziennie wystawiać ręce i
nogi przez 5 minut na działanie niskich temperatur - co najmniej
takich, które odczuwa się jako zimno - a w ciągu 2-3 tygodni
uzyska się wyraźne uodpornienie przejawiające się tym, że nawet
w niskiej temperaturze zachowa się wyższą ciepłotę skóry, co z
kolei stanowi pewne zabezpieczenie przed wszelkimi chorobami
przeziębieniowymi.
STRES, RELAKS, MEDYTACJA I ELEKTRONIKA, CZYLI O TAKIM STEROWANIU MÓZGIEM, BY UZYSKAĆ RADOŚĆ DUSZY I ODPOCZYNEK CIAŁA
Jogini, mistrzowie zen, osoby regularnie praktykujące różne rodzaje medytacji, w tym coraz bardziej popularną w całej Zachodniej Europie, USA Transcendentalną Medytację, w skrócie TM, po długich i wytrwałych, często wieloletnich ćwiczeniach osiągają niekiedy fenomenalne, szokujące wręcz zdolności opanowania rozlicznych czynności fizjologicznych własnych organizmów, normalnie przebiegających poza udziałem świadomości, wykształcają w sobie olbrzymią umiejętność samokontroli i w pełni świadomego sterowania tymi procesami.
Obserwacje medytujących dowodzą również, że często uzyskują oni pewne nietypowe zdolności psychiczne, popularnie określane mianem cudownych, paranormalnych czy nowocześnie psychotronicznych. Aczkolwiek trzeba tutaj wyraźnie podkreślić, że celem większości starych, ale również tych nowych systemów, nie jest osiąganie „nadzwyczajnych" zdolności, lecz psychofizyczne usprawnienie organizmu człowieka i osiągnięcie specyficznie pojmowanej doskonałości duchowej i fizycznej, bardzo różnie nazywanej: „samowyzwoleniem", „oświeceniem"
Szybki i dynamiczny rozwój elektroniki umożliwił mierzenie niezwykle subtelnych sygnałów i zjawisk w ciele ludzkim, bardzo ułatwił obiektywne, naukowe potwierdzenie faktu, że rzeczywiście uprawianie jogi, medytowanie, ale także praktykowanie różnych metod zalecanych przez współczesnych psychoterapeutów, wpływa na psychikę i ciało. Wielokrotnie jest to działanie nadzwyczaj silne, usprawniające pracę poszczególnych organów tonizujące napięcia psychiczne, ułatwiające znoszenie stresów, objawiające się rozluźnieniem mięśni, a w dłuższym okresie czasu pozwalające integrować osobowość.
Przy okazji badań biofizycznych okazało się również, że pewnym obiektywnie rejestrowanym aparaturą sygnałom w organiźmie, odpowiadają subiektywne odczucia ćwiczących, na zewnątrz ujawniające się niekiedy w postaci zdolności paranormalnych. Szczególnie interesujące okazały się obserwacje mechanizmów psychofizjologicznych stanów odprężenia psychicznego, relaksu, płytkiej i głębokiej medytacji oraz zjawisk określonych mianem ekstazy, przeżycia mistycznego.
MEDYTACJA I UZDRAWIANIE NA POZIOMIE „ALFA"
Badania elektroencefalograficzne - pozwalające rejestrować zmiany potencjałów (lub napięć) odprowadzanych z określonych miejsc na czaszce przy użyciu elektrod - osób medytujących, szczególnie tych zaawansowanych w praktykach, mnichów zen, joginów, ale też zwolenników TM i innych systemów, wykazały, że w tym czasie w mózgu dominują fale alfa. Tutaj wypada dodać, że do tej pory znane są cztery pasma częstotliwości fal mózgowych powiązane z odpowiednimi stanami psychicznymi.
W zapisach elektroencefalograficznych (EEG) wyróżniono fale: delta o częstotliwości 0,5 do 3,5 Hz charakterystyczne dla stanu głębokiego uśpienia, theta o częstotliwości między 4 a 7 Hz pojawiające się rzadko w stanie czuwania u ludzi dorosłych, alfa o częstotliwości 8-13 Hz charakterystyczne dla stanów odprężenia i wyciszenia umysłu, zjawiające się w momentach nieskupiania uwagi przy zamkniętych oczach oraz beta o częstotliwości 14 do 30 Hz pojawiające się w momentach wytężonej uwagi, występujące przy rozwiązywaniu różnych problemów, pracy umysłowej, pisaniu, czytaniu...
W warunkach normalnego pobudzenia na jawie, mózg człowieka generuje fale alfa, beta i theta, kiedy natomiast człowiek zamyka oczy, poddaje się uczuciu psychicznego i fizycznego odprężenia, fale alfa stają się dominujące. Liczne badania zwłaszcza Barbary B. Brown, zaliczanej do czołówki amerykańskich psychofizjologów wykazały niewątpliwą współzależność, korelację tych fal z odpowiednimi stanami psychiki. Odkryto również, że pasma częstotliwości fal mózgowych różnią się u poszczególnych osób, także zmieniają się u danego osobnika w zależności od okoliczności.
Wiele eksperymentów przeprowadzono z uzdrawiaczami, leczącymi dotykiem, w Polsce nazywanych bioenergoterapeutami. Klasyczne są tutaj obserwacje Roberta N. Millera znanej amerykańskiej uzdrawiacz- ki Olgi Worrall. Okazało się, że podczas prób pomocy chorym, w trakcie nakładania rąk rytm fal mózgowych zmieniał się z beta na alfa. Przy czym przejście następowało błyskawicznie, trwało kilka sekund. Badania zaś nad medytacją dowiodły, że osiągnięcie stanu świadomości charakteryzującego się pojawieniem fal alfa zajmuje przeciętnej osobie 5 do 25 minut - stąd zapewne między innymi w TM seans medytacyjny trwa 20 minut, podobny okres czasu zaleca się przy relaksacji. Obserwacje pacjentów bioenergoterapeutów dowiodły, że także u nich w trakcie „zabiegu" pojawia się więcej fal alfa, co uzewnętrznia się na przykład twierdzeniami o polepszeniu samopoczucia, spokojem, stanami relaksacji czy „duchowego uniesienia".
Według relacji niektórych badaczy stanom przeżyć duchowych wyższego rzędu, wszelkiego rodzaju ekstazom towarzyszą krzywe EEG przypominające zapis w paradoksalnej fazie snu. Również wtedy zachowania mnichów, mistyków przypominają zachowanie i wygląd „zwykłego człowieka" śpiącego, z tym, że nie występuje u nich zwiotczenie mięśni. Spostrzeżono także u joginów, że wtedy mózg nie wykazuje działania bodźców zewnętrznych na organizm mimo ich stosowania. Wszakże nie jest to regułą o czym z kolei świadczą obserwacje mnichów zen.
BIOSPRZĘŻENIE ZWROTNE PSYCHIKA-CIAŁO
Badania elektroencefalograficzne osób medytujących z ostatnich 30 lat w zasadzie zakwestionowały klasyczny, uznawany wcześniej przez psychologię i medycynę Zachodu podział procesów organizmu, nie dające się kontrolować świadomie i niedostępne dla kontroli. Dowiodły także, że istnieje ogromna współzależność między psychiką i ciałem, w obydwie strony - co zresztą przed tysiącami lat doceniały wszystkie systemy starożytne - że istnieją tutaj swoiste sprzężenia. Używając języka cybernetyki wprowadzono termin biosprzężeń zwrotnych.
Mówiąc bardziej obrazowo. Nasze doznania psychiczne, stresy, bodźce pochodzące ze świata zewnętrznego, ale także nierozwiązane konflikty wewnętrzne, podświadome dążenia, zahamowania, w istotny sposób wpływają na stan organizmu, decydują o jego zdrowiu, mogą być przyczyną licznych schorzeń ciała. W zależności odwrotnej pewne niedyspozycje ciała fizycznego np. brak wysiłku fizycznego, ruchu czyli domena naszej cywilizacji, a także nieprawidłowa praca organów wewnętrznych bywają przyczyną gorszego samopoczucia psychicznego, nerwowości itp.
Oczywiście biosprzężenie zwrotne nie musi prowadzić wyłącznie do zmian niekorzystnych, do kumulowania się w ciele i psychice stresów - aczkolwiek takie zjawisko jest obecnie bardzo charakterystyczne, jest prawdziwą zmorą cywilizacji technicznej, stanowi ogromne źródło chorób nie tylko psychicznych - ale może być także z powodzeniem wykorzystane właśnie do przeciwdziałania stresom, do usprawnienia pracy psychiki i ciała całego organizmu.
AUTOSUGESTIA I PSYCHOCYBERNETYKA
Z takiego założenia wyszli między innymi twórcy wielu systemów współczesnej psychoterapii oraz metod relaksacyjno-koncentrujących. Klasyczną, bardzo prostą i najbardziej znaną techniką jest trening autogenny Schultza. Autor mówi o swej metodzie, że oddziałuje ona na organizm i życie psychiczne osoby ją stosującej poprzez umiejętność wyzwalania u siebie reakcji odprężenia i koncentracji. Zdolność ta po określonym okresie wytrwałych ćwiczeń, w zasadzie przy wszystkich metodach potrzeba czasu by uzyskać zauważalne efekty, przestraja pracę organizmu, wywołując mniej lub bardziej trwałe zmiany w reakcjach fizjologicznych i obrazie siebie jako jednostki. Istota treningu autogennego polega na przyjęciu odpowiedniej postawy ciała, najlepiej leżącej, odcięciu się od bodźców zewnętrznych i powtarzaniu pewnych kwestii prowadzących do rozluźnienia ciała oraz stosowaniu prostych formuł autosugestii typu: czuję się dobrze, radzę sobie z problemami, nie odczuwam wrogości wobec innych...
Popularną stosunkowo dobrze znaną na świecie metodą autopsy- choterapii, służącą budowaniu pozytywnego obrazu siebie, jest psycho- cybernetyka Maltza. Jej autor jest z wykształcenia lekarzem specjalizującym się w chirurgii plastycznej. W 1960 r. wydał znaną książkę „Psycho-cybernetics", mającą kilka wydań i tłumaczeń na inne języki. Maxwell Maltz operuje nowoczesnymi porównaniami i doszukuje się w ludzkim aparacie psychicznym podobieństw do maszyny cyfrowej. Taki „sztuczny mózg" działa według określonego programu, który można modyfikować. W podobny sposób należy potraktować aparat psychiczny człowieka. Centralnym zaś programem, który steruje zachowaniem w różnych sytuacjach życiowych jest obraz siebie, czyli nasze mniemanie o sobie.
Założeniem psychocybernetycznej metody jest przekonanie, że systematycznie ćwicząc wyobraźnię możemy zmieniać nasze mniemanie o sobie, nasz obraz siebie, tak, jak zmienia się program w sztucznym mózgu. Możemy więc na miejsce programu niekorzystnego w działaniu np. objawiającego się niepotrzebną agresją, niepowodzeniami wprowadzić „zapis" pozytywnego funkcjonowania osobowości umożliwiający sprawne rozwiązywanie zadań życiowych, pozwalający na dalszy rozwój.
Reasumując cała tajemnica budowania pozytywnego obrazu siebie polega na cierpliwym, systematycznym ćwiczeniu w wyobrażaniu sobie siebie działającego poprawnie w różnych sytuacjach życiowych. Równolegle z treningiem powinno iść też konkretne działanie mające na celu zmianę losu. Jako ciekawostkę można dodać, że sławny gracz w golfa Lehr odnosił wiele sukcesów ćwicząc w wyobraźni prawidłowe uderzenia i ruchy.
ELEKTRONICZNE STEROWANIE MÓZGIEM, CZYLI „BIOFEEDBACK"
W klasycznych systemach jogi i zen, ale również we współczesnych technikach medytacyjnych np. TM, metodach relaksacji, pewne umiejętności rozluźnienia ciała, wyciszenia psychiki, samokontroli osiągane są po stosunkowo długim okresie cierpliwych ćwiczeń. Ludzie „zachodu ' często nie mają dość siły i cierpliwości, by się na nie zdecydować, zapewne także dlatego, że przyzwyczajeni są do szybkich, niejako namacalnych, efektów każdego wysiłku.
Oczywiście bez ćwiczeń żadnych umiejętności posiąść się nie uda, niemniej nowoczesne środki techniczne pozwalają niektóre procesy przyspieszyć, szybciej pewne zdolności wytrenować. Bardzo przydatna w tym względzie okazała się aparatura elektroniczna, pozwalająca w łatwy sposób wykorzystać zjawisko biosprzężenia zwrotnego.
Jako pierwszy, podstawy teoretyczne i praktyczne zastosowania aparatury elektromedycznej w procesach samokontroli wykorzystujące zjawisko biosprzężenia zwrotnego BFB - „biofeedback", sformułował Neal E. Miller z Uniwerstytetu im. Rockefellera w Nowym Jorku. Tutaj warto dodać, że w literaturze anglojęzycznej pojęcie BFB jest wieloznaczne i oznacza także trening psychofizjologiczny (biofeedback training - BFT).
Technika BFB polega na podawaniu danej osobie informacji
nieuświadamianym przez nią procesie fizjologicznym np. rytmie serca. Pośrednicząca w tym aparatura elektroniczna przy użyciu różnych sygnałów graficznych, optycznych, w formie zmiany barwy lub jej natężenia, wysokości i natężenia tonu brzęczyka, sygnalizuje poziom aktywności fizjologicznej obserwowanego narządu. Odbieranie przez zmysły sygnały trafiają do mózgu. Powstaje sprzężenie zwrotne. Umysł zaczyna kojarzyć proces fizjologiczny z reakcją aparatu pomiarowego np. szybkie bicie serca z głośnym brzęczeniem, normalne bicie z brakiem sygnału. Teraz siłą woli można próbować wzmocnić lub osłabić sygnały
jednocześnie wpłynąć na charakter rozkazów trafiających do mózgu.
Celem treningu „biofeedback" jest pobudzenie umysłu do wyćwiczenia umiejętności rozeznania i wykorzystania informacji dostarczanej przez BFB. Gdy nauczymy się kontrolować własne wnętrze możemy obejść się już bez aparatury, wykorzystując pewne zapamiętane, wkodo- wane stany świadomości.
W USA, Kanadzie oraz Zachodniej Europie dużą popularność zyskały produkowane przemysłowo detektory rytmu alfa, w wersji wytwarzającej sygnał dźwiękowy zwane alfafonami, wykorzystujące obraz TV - alfavideo. Służą one do nauki relaksu, bo jak wiadomo dla stanów odprężenia charakterystyczne jest występowanie w mózgu fal alfa. Zasada działania urządzenia jest bardzo prosta. Elektroda umieszczona na głowie rejestruje pojawienie się rytmu alfa i doprowadza go do urządzania, które wytwarza odpowiedni sygnał dźwiękowy lub wizyjny, działający na zmysły. Wsłuchując lub wpatrując się w sygnał, ćwiczący stara się go zmienić w pożądanym kierunku (lub utrzymać) przez co uzyskuje pogłębienie stanu alfa. Trening korzystnie jest przeprowadzać w spokoju, wyniki zaś także zależą od indywidualnych predyspozycji.
Do tej pory mechanizmy wzajemnych związków psychiki i ciała są nadal w bardzo nikłym stopniu wyjaśnione i zawodny w tym przypadku wydaje się być wyłącznie model mechanicystyczny. Tym niemniej fakt, że takie zależności istnieją wydaje się być bezsporny i dlatego jest w coraz szerszym stopniu wykorzystywany do zwalczania skutków cywilizacyjnych stresów. A jest to problem niezwykle ważki skoro około połowa pacjentów badanych przez amerykańskich internistów, bezpośrednio lub pośrednio, uskarża się na dolegliwości spowodowane stresami codziennego życia.
Do niedawna w kulturze zachodniej głównym środkiem przeciwko stresom były używki: kawa, papierosy, herbata, alkohol oraz leki psychotropowe. Wszystkie one nie są dla organizmów obojętne i w zależności od dawki, czasu stosowania prowadzą do osłabienia organizmu lub uzależnienia. W latach siedemdziesiątych bardziej popularne stały się techniki relaksująco-koncentrujące, medytacyjne i biofeedback. Wydaje się to kierunek bardziej prawidłowy z punktu widzenia zdrowia szeroko rozumianego i rozwoju osobowości.
O RELIGIACH DALEKIEGO WSCHODU, CZYLI O PRACY Z UMYSŁEM DAJĄCEJ MĄDROŚĆ, WEWNĘTRZNEJ DRODZE DO OŚWIECENIA, NADNARKOTYCZNEJ RADOŚCI I SZCZĘŚCIU JUŻ NA ZIEMI
BUDDYZM TYBETAŃSKI, CZYLI JAK KONTAKTOWAĆ SIĘ Z TYM, CO NADZIEMSKIE
„Ludzkość ma do wyboru dwie drogi „wielkiej potęgi w wyniku opanowania sił natury, prowadzącą ku zniewoleniu i samozagładzie oraz Oświecenia, prowadzącą - dzięki opanowaniu drzemiących w nas sił - ku wolności i samorealizacji". Tak twierdzi Lama Anagarika Govinda, Europejczyk, który stał się gorącym wyznawcą i propagatorem Buddyzmu Tybetańskiego. Ukazywanie tej drogi, także dzięki osobistemu przykładowi, i uczynienie jej rzeczywistością, było życiowym zadaniem jego wielkiego nauczyciela Tomo Gesze Rinpocze.
Sam Anagarika Govinda również jest przekonany o szczególnej roli mądrości Tybetańczyków. Uważa bowiem, że dzięki naturalnej izolacji i niedostępności, udało się Tybetowi nie tylko zachować w czystości, ale i utrzymać przy życiu tradycyjne z najodleglejszej przeszłości, wiedzę o ukrytych mocach ludzkiego umysłu i najwyższe odkrycia oraz ezoteryczne nauki indyjskich mędrców. W zawierusze zdarzeń i radykalnych przemian na świecie, którym ujść nie może żaden naród tej ziemi i która wyrwała także Tybet z izolacji, owe osiągnięcia duchowe, albo na zawsze zaginą, albo będą musiały stać się częścią duchowego dziedzictwa przyszłej, wyższej kultury ludzkiej.
Na razie buddyzm tybetański bardzo silnie przyciąga ludzi z Zachodu, którzy chętnie przyjmują bardzo twórcze ich zdaniem oddziałujące religijne nauczanie oparte na pracy z umysłem, intensywnym wykorzystaniu posiadanych zmysłów i dającej spokój, łagodzącej lęki egzystencjalne, medytacji.
Zapewne kolejnym czynnikiem, który przyciąga do tej religii są również tajemnicze owiane legendą praktyki mistyczne i „parapsychiczne" łamów. Przed ponad 60 laty opisała je i spopularyzowała sławna podróżniczka A. David-Neel w książce „Mistycy i cudotwórcy Tybetu". Dla przykładu, mnisi dzięki duchowym praktykom określanym mianem „lung-gom" potrafią zapadać w trans i „biegać" z nadzwyczajną szybkością prawie nie dotykając ziemi. Inne praktyki określane miaaiem „tum-mo" służą wyzwalaniu w ciele „subtelnego ognia", który np. pozwala adeptom suszyć na ciele mokre lodowate prześcieradła (szerzej opisane zostały w rozdziale 6 - dop. autor). Fascynują również opisy tamtejszych praktyk magicznych, wypowiedzi wyroczni, zresztą istnieje podobno przepowiednia, że religia Tybetu powędruje na Zachód i stanie się wiarą ludzi o różowych twarzach.
Wreszcie niezwykły z punktu widzania Europejczyków jest wybór nowego lamy. Przyjmuje się jako dogmat, że dusza zmarłego wielkiego lamy, wciela się w nowo narodzonego chłopca. Ustalane są określone zasady, które pozwalają stwierdzić, czy dany malec może być uznany za wcielenie zmarłego, żywego buddę. Ważne są tutaj także' wizje odchodzących łamów. Dla przykładu Gyalwa Karmapa, przełożony szkoły Karma-kagyu ujrzał z detalami dom dzieciństwa swego następcy Chogyama Trungpa, który przed ponad 20 laty opuścił Tybet i obecnie jest bardzo popularnym nauczycielem w krajach zachodnich.
Oryginalna i niepowtarzalna, bardzo praktyczna nauka buddyzmu tybetańskiego odwołuje się do zrozumienia faktów, które doskonale oddają myśli Kału Rinpocze zawarte w książce „O naturze umysłu". „Zewnętrzny świat jest produktem umysłu, niewiedzy i karmy*'. Posiada on rzeczywistość zbiorowej halucynacji aż do czasu, gdy oczyścimy się tak, że ujrzymy go nierealnym, a utworzonym jedynie z warunków. Gdy zrozumiemy, że to co się dzieje jest jak sen, wówczas to co się dzieje nie zwiąże nas. Patrząc we śnie na tygrysa boimy się, kiedy jednak wiemy, że jest to tylko sen, strach znika (...) Doskonałości mądrości nie da się wyrazić słowami lub myślami. Warunkami koniecznymi do siągnięcia mądrości są wyzwalające cnoty, wiara w karmę i spokój umysłu"
Buddyzm tybetański określany też mianem lamaizmu - z racji ogromnej kierowniczej roli łamów w społeczeństwie, co doprowadziło w konsekwencji do połączenia władzy duchowej i świeckiej w rękach duchowieństwa - nie ogranicza się tylko do podawania dogmatów, zasadniczo podobnych jak w całym buddyzmie, ale również wypracował własne praktyki prowadzące do osiągnięcia nirwany, oświecenia, transcendentnej mądrości. Polegają one na doskonaleniu się moralnym, pracy z ciałem mową i duchem.
Pierwotną religią Tybetańczyków był „bon" system religijny stanowiący pomieszanie szamańskiej magii i animizmu. Poczynając od VII wieku zaczął stopniowo i nie bez oporu ustępować przenikającemu tutaj buddyzmowi. Współcześnie religioznawcy przyjmują, że dawny tybetański szamanizm odcisnął także swe piętno na tybetańskim buddyzmie, czego przejawem może być np. wiara w demony. Innym odstępstwem od ortodoksyjnego buddyzmu jest też brak zakazu spożywania pokarmów mięsnych i rozbudowana obrzędowość, rytualność. W nomenklaturze naukowej buddyzm-zazwyczaj dzieli się na tzw. „mały wóz",(hinająna), wielki wóz (mahajana) i trzeci wóz (mantrajapa lub wadżrajana).
pra\Vo karmy - najkrócej, prawo przyczyny i skutku, działania i jego dowodów inaczej dobro rodzi dobro, zło rodzi zło
Przyjmuje się, że na ukształtowanie się buddyzmu tybetańskiego czyli lamaizmu, bezpośredni wpływ miała najpierw chińska odmiana ma- hajany, a następnie wadżrajana (wóz diamentowy) zwana czasem tantryzmem i zawierająca bardzo dużo elementów magicznych i rytualnych. Stąd też wyznawcy lamaizmu są głęboko przekonani,¡że tylko medytacje, wymawianie mantramów, czyli formuł magicznych w rodzaju sławnego OM MANI PADME HUM i wykonywanie specyficznych gestów (mudr), wsparte etycznym życiem, praktyczną moralnością, pozwalają nawiązać kontakt z tym co nadziemskie, osiągnąć oświecenie, wyzwolenie, przerwanie łańcucha karmy cierpiącej istoty jaką jest człowiek.
ZEN - MUZYKA CISZY, CZYLI NIEZWYKŁOŚĆ WEWNĘTRZNEGO DUCHOWEGO PRZEŻYCIA
Pewnego razu Ma-tsu i Po-chang byli na przechadzce, gdy zobaczyli odlatujący klucz dzikich gęsi.
„Co to takiego?" - zapytał Ma-tsu.
„Są to dzikie gęsi" - odparł Po-chang.
„Gdzie one lecą?" - dopytywał się Ma-tsu.
„One już odlatują" - odparł Po-chang.
Nagle Ma-tsu chwycił Po-changa za nos i skręcił go tak, że Po- -chang zawył z bólu.
„Jak to" - wykrzyknął Ma-tsu - „czyż one mogą kiedykolwiek odlecieć". Był to moment przebudzenia Po-changa.
Tę opowieść o gęsiach przytacza Allan W. Watts i jest ona dowodem na to, że „przebudzenie" inaczej „oświecenie", „satori", oznaczające najgłębsze duchowe poznanie, przebudzenie wywołujące fundamentalne przekształcenie osobowości i charakteru oraz dające całkowicie nową wizję świata, może nastąpić w rozmaitych okolicznościach życia człowieka.
Gdyby ktoś próbował zrozumieć przytoczoną opowiastkę w sposób dosłowny, kierując się wyuczonym w. szkole, i nie tylko w niej, myśleniem logicznym, będzie ona dla niego całkowicie niezrozumiała, wręcz paradoksalnie absurdalna. W zasadzie podobnie niezrozumiały w sensie intelektualnym, niekiedy wręcz szalony w proponowanym spojrzeniu na świat, sposobach treningu ciała i umysłu, wydaje się przeciętnemu człowiekowi zaćhodu cały Buddyzm Zen. A mimo to przecież właśnie Zen w kręgu kultury anglo-amerykańskiej znajduje ostanio coraz więcej zwolenników, zaś Amerykanie i mistrz Zen Philip Kapleau nazwał to zjawisko „świt na zachodzie!'. i
Tenże buddyjski nauczyciel bardzo krótko i precyzyjnie definiuje Zen jako „religię posiadającą jedyną w swoim rodzaju metodę treningu ciała-umysłu, treningu, którego celem jest satori, to znaczy „samo- urzeczywistnienie". Z kolei Garma C. C. Chang w „The practice of Zen" uważa, że „zen.reprezentuje naukę, którą z powodzeniem uznać można za ukoronowanie całej myśli buddyjskiej, naukę wybitnie bezpośrednią, głęboką i praktyczną, a także zdolną ofiarować jednostce całkowite wyzwolenie i doskonałe oświecenie".
Wydaje się, że właśnie to tajemnicze i zresztą bardzo pożądane „oświecenie", z japońskiego „satori" tak bardzo fascynuje ludzi Zachodu. Jeśli do tego doda się, że Zen podobnie jak cały buddyzm jest religią otwartą, bardzo filozoficzną, w sposób bardzo praktyczny poprzez osobiste doświadczenie, próbującą zgłębić tajniki egzystencji, to nie należy się dziwić, że jego „uprawianie" wydaje się być doskonałym lekarstwem na przeintelektualizowanie, totalne znerwicowanie człowieka współczesnego, zagubionego, wręcz niewolniczo skrępowanego przez współczesną cywilizację techniczą, proponowane przez nią wzorce wartości, wyzutego z idei głębszych wartości duchowych.
Zgodnie z nomenklaturą, Zen jest sektą mahajany, „wielkiego wozu", jednego z trzech głównych odmian buddyzmu, powstałej i rozwiniętej w Chinach. Filozofia i praktyka nie różnią się zasadniczo od innych szkół mahajany, które wyznają monistyczną nadbudowę nad pluralistyczną nauką o wielu czynnikach istnienia. Różnica polega przede wszystkim na wspomnianym już niekonwencjonalnym stylu oraz na nie używanych gdzie indziej formach ekspresji, tak niezwykłych i wyjątkowych, że trudno tutaj o ścisłą analogię z jakimkolwiek systemem filozoficznym czy religią. Niemniej nie ulega wątpliwości, że wszystkie religie mają pewne rysy wspólne z Zen, ponieważ każda religia wymaga modlitwy, zaś każda modlitwa koncentracji umysłu. Uważa się też, że wszystkie nauki wielkich mędrców, chociażby Konfucjusza, Lao- -tsy zawierają własne elementy Zen.
„Zen z całą mocą i uporem domaga się wewnętrznego duchowego przeżycia. Nie przywiązuje on istotnej wagi ani do świętych sutr, ani do ich objaśniania przez mędrców i uczonych. Autorytetem i obiektywnym odkryciom przeciwstawia zdecydowanie osobiste przeżycie, a jego wyznawcy jako najlepszy środek na osiągnięcie oświecenia proponują uprawianie „dhjany", zwanej po japońsku „zazen" - stwierdza Daisetz Teitaru Suzuki, jeden z najwybitniejszych znawców Buddyzmu Zen.
Zwykle praktykę „zazen" kojarzy się z poprawnym „siedzeniem" ze skrzyżowanymi nogami. Zdaniem Philipa Kapleau nie chodzi tutaj tylko o zajęcie określonej postawy, medytowanie (zazen nie jest medytacją) lecz istotą jest intensywna wewnętrzna walka osiągnięcia kontroli nad umysłem, aby następnie użyć go jako spokojnego pocisku do przebicia bariery pięciu zmysłów, dyskursywnego intelektu". Dodać wszakże wypada, że praktykować koncentrację umysłu można w każdych warunkach, może być nią np. uważne mycie naczyń, wykonywanie innych prozaicznych zwyczajnych codziennych czynności, stąd między innymi wyznawcy Zen uważają, że jest on też rozpowszechniony w takich dziedzinach jak: ceremonie herbaty, dżudo.
Kończąc wypada przypomnieć kilka prawd. Zdaniem Kapleau w istocie Zen nie ma żadnych nauczycieli. Przekaz Zen jest także bezsłowny, pozasłowny i ponadsłowny, ponieważ nastąpił podczas ostatniego kazania Buddy kiedy ten nic nie mówił. Godne uwagi są też słowa współczesnego japońskiego mistrza Zen „Czcigodny Budda tylko w wyjątkowych wypadkach mówił nie będąc zapytanym. Nauka Buddy umiera dziś właśnie z powodu tych, którzy mówią nie będąc pytanymi".
RELIGIA JOGÓW I FILOZOFÓW, CZYLI NAJWIĘKSZY ZASÓB WIEDZY NA TEMAT JAŹNI I ŻYCIA
„W Bhagavad-gicie znajduję ulgę, której nie mogłem znaleźć nigdzie indziej, nawet w Kazaniu na Górze. Zawsze kiedy tylko ogarnia mnie zniechęcenie i w swojej samotności nie znajduję już żadnego promyka światła, który by mnie oświecił wtedy sięgam po Bhagavad-gitę. Odszukuję wers na chybił trafił i on zawsze przywraca mi uśmiech w tej przytłaczającej tragedii". Tak pisał wybitny Hindus Mahatma Gandhi.
Bhagavad-gita jest uznawana za klejnot wiedzy wedyjskiej. Z kolei wedyzm jeśt najstarszą religią indyjską, z której w ciągu I tysiąclecia naszej ery uformował się hinduizm. Biblią tej religii są Wedy (w sanskrycie vidya znaczy wiedza), dzielące się na 4 zasadnicze części. Poza wymienionym dziełem poważną rolę w kulturze i życiu religijnym odgrywają inne święte księgi, wśród nich właśnie Bhagavad-gita.
Mimo iż religioznawcy podejmują próby definiowania hinduizmu, tak naprawdę trudno o jakieś bardzo precyzyjne określenie tej religii. Na pewno wszakże hinduizm nie może powołać się na założyciela i jego naukę. Eugeniusz Słuszkiewicz w „Zarysie dziejów religii" uważa hinduizm za „system społeczny, połączony z mnóstwem najprzeróżniejszych, często ze sobą sprzecznych ceremonii i wierzeń, oparty na zapewniającej braminom kastowości i scementowany wspólnymi tradycjami właśnie w zakresie wierzeń i obrzędów". Europejczyków wszakże przyciągają do hinduizmu nie obrzędy, nie barwna mitologia, leoz jego głęboka filozofia. Z tego powodu, nazwany bywa on też „poza- -religią", „religią filozofów"...
Według jednego z najwybitniejszych religioznawców współczesnych i znawców hinduizmu. Mircea Eliadego ideałem myśli indyjskiej jest dewiza „wyzwolenia już za życia". Co więcej hinduizm stawiając i rozwijając uniwersalne problemy egzystencji ludzkiej oferując określoną filozofię, uwypuklając ważność kierowania się w żyćiu regułami etycznymi - których zasadniczy sens wyjaśnia wybitny filozof Radhak- rishnan następująco: „kochaj bliźniego swego jak siebie samego, bo tyś jest swym bliźnim. To tylko złudzenie każe ci uważać, że twój bliźni jest czymś innym niż ty sam" i których sednem jest zasada „żyj i innym daj żyć" z czego zrodziło się pojęcie niekrzywdzenia, ahinsa. Wskazuje praktyczną drogę jak już za życia na ziemi uzyskać spokój i szczęście. Trzeba bowiem podkreślić, że hinduizm odrzuca koncepcję wiecznej nagrody i kary w postaci nieba i piekła, uważając że coś takiego byłoby nieetyczne i niesprawiedliwe.
„Życie ludzkie jeżeli nie zostanie przerwane przez wypadek trwa około stu lat. Należy je dzielić między Dharmę, Arthę i Kamę tak, aby nie naruszały one wzajemnie swoich praw. Dzieciństwo powinno być poświęcone nauce, młodość i wiek dojrzały Arcie (co można rozumieć jako uczciwe dążenie do osiągnięcia majątku, władzy i innych pożytecznych rzeczy) i Kamie (dążeniu do osiągnięcia zadowolenia w miłości i przyjemności erotycznej), starość Dharmie (dążenie do doskonałości moralnej),* która zapewnia ostateczne wyzwolenie tj. koniec wędrówek" - pisał przed wiekami poeta Watsjajana Malanga. Przy czym trzeba wyraźnie podkreślić, że kultura hinduska akceptując powyższe trzy cele życiowe i drogi do szczęścia, jednocześnie bezwzględne pierwszeń^ stwo przyznaje doskonaleniu moralnemu, stanowi ono zawsze cel podstawowy.
Nie ulega wątpliwości, że przywiązywanie tak dużej wagi do samodoskonalenia, niejako zachęca i zmusza człowieka do spojrzenia w głąb siebie, docenienia pozaintelektualnych, pozaracjonalnych wymiarów egzystencji ludzkiej. Współcześnie bardzo znanym duchowym nauczycielem sztuki wewnętrznej introspekcji, umiejętności odróżniania tego co rzeczywiste, wartościowe, istotne od tego co złudne, był niedawno zmarły Jiddu Krishnamurtii.
Intelektualny i zarazem duchowy „system jogi" Krishnamurtiego chyba najbardziej odpowiada współczesnym mieszkańcom krajów wysoko rozwiniętych poszukujących głębszych wartości życiowych, nie ograniczających się tylko do konsumpcji kolejnych dóbr. Aczkolwiek trzeba dodać, że również z ogromnym zainteresowaniem na świecie i w Polsce spotykają się różnorakie inne odmiany jogi, w tym chyba najbardziej spopularyzowana hatha-joga.
Jay Matsja, jeden z głośnych propagatorów hinduizmu ną Zachodzie, stwierdzając, że Wedy zawierają największy zasób wiedzy na temat jaźni i egzystencji, jaki kiedykolwiek opracowano w społeczeństwie ludzkim i że religia ta ułatwia człowiekowi odnalezienie własnej samoświadomości, postanowił tą bronią walczyć z narkomanią. W terapii, duchową przyjemność, zrozumienie „nadnarkotyczne" szczęście uzyskuje się m. in. przez powtarzanie mantr, w tym hare kryszna (tę mantrę intonuje także zdobywający coraz większą popularność ruch Hare Kryszna).
Otwartość, głębia filozofii i praktyczna duchowość hinduizmu na pewno zawsze decydowały o tym, że inspirował, ułatwiał on życie tym, którzy się z nim stykali. Podobnie na pewno będzie też w przyszłości.
TAOIZM, CZYLI WYZWALAJĄCE ŻEGLOWANIE ZGODNE Z NATURĄ„Pięć barw oślepia. Pięć dźwięków ogłusza. Pięć smaków znieczula podniebienie. Mknący w pogoni za zdobyczą człowiek jest przepełniony pragnieniami. Im trudniej mu coś osiągnąć, tym mocniej tego pożąda i tym bardziej boi się, że to utraci. Dlatego też mędrzec zaspokaja swój głód i przymyka oczy na to co powierzchowne. Odpędź „tamto" co poza tobą - zachowaj to co w tobie (...) Podąż za Tao, a wtedy wygładzą się powikłane nici, przygasną rażące światła. Tao urabia i wygładza wszelki proch2 (...) Tao jednoczy i spaja razem i wszystkie myśli stają się jednością". Te słowa pochodzą z głównego dzieła taoizmu „Tao- -Te Ching" Księgi Drogi i Cnoty, której autorstwo przypisuje się na poły legendarnemu chińskiemu mędrcowi Lao-tsy żyjącemu prawdopodobnie przed V stuleciem przed naszą erą.
Filozofia taoizmu wywarła niezwykle głęboki wpływ na życie i sztukę Chin. Podstawowymi pojęciami tego filozoficzno-religijnego systemu są: Tao (droga), Te (cnota), Wu-wei (niedziałanie), a także koncepcja dwubiegunowości Yin-Yang wykorzystywana również przez wiele innych systemów filozoficznych i religijnych Kraju Środka.
Próbując przybliżyć termin Tao, który powszechnie określa się jako bezosobowy ład wszechświata, istniejący wiecznie i będący źródłem wszelkiego istnienia, często wykorzystuje się wiele pojęć: znaczenie, mnogość, Bóg, prawość. Jednak najważniejszym pojęciem wydaje się tutaj być potencjalność, możliwość, która nieustannie się staje, stanowi źródło naturalnej, duchowej twórczości. Główną cechą Tao jest dynamizm, cykliczność, nieustanny ruch. Wszystkie zjawiska w przyrodzie - zachodzące zarówno w świecie fizycznym jak i w sferze psychologicznej i społecznej - wykazują cykliczną prawidłowość. Chińczycy przypisywali tej idei dokładnie określoną strukturę, wprowadzając biegunowe przeciwstawności Yang i Yin, które stanowią końcowe jednej i tej samej części. Wszystkie zjawiska w przyrodzie są przejawami ciągłej oscylacji między tymi dwoma biegunami. Nic nie jest tylko Yin czy Yang, zaś naturalnym porządkiem jest dynamiczna równowaga między Yin i Yang.
Wu-wei utożsamiana z niedziałaniem nie oznacza bierności, pasywności, lecz należy ją rozumieć jako nieforsowanie działania wbrew naturalnemu porządkowi. Innymi słowy Wu-wei to kroczenie drogą istoty każdej rzeczy, żeglowanie po oceanie, płynięcie z nurtem, kulanie siłą rozpędu... Najlepszym przykładem objaśniającym tę zasadę może być sztuka walki aikido, gdzie przeciwnika pokonuje się siłą jego ataku, przy wydatkowaniu minimum własnej energii.
Oczywiście niezwykle trudno wyjaśnić i zaprezentować istotę Tao i taoizmu w kilkunastu zdaniach, niemniej także równie bezowocne byłyby dłuższe rozważania skoro w „Tao Te Ching" mówi się, że „Tao, które można wyłożyć jako Tao, nie jest Tao". Tamże też znajduje się zapis, że człowiekiem, który pojmuje Tao jest „mędrzec czyniący przez nie- -czynienie, nauczający przez praktykowanie nauki, która nie zna słów". W taoizmie główną uwagę więc nie przywiązuje się do posiadania wiedzy, a raczej liczy się znajomość Tao i umiejętność płynięcia z jego nurtem.
Praktyczną drogą ku osiągnięciu spokoju i ciszy wewnętrznej dzięki wtopieniu się w Tao przyrody, praktycznym sposobem na zdobycie mądrości, której pewnym przybliżonym ideałem jest zachowanie dziecka - poddaje się ono światu i nie działa samo z siebie, chłonie otaczającą rzeczywistość zamiast ją kształtować, posiada ciało miękkie i elastyczne w przeciwieństwie do sztywnych i napiętych ciał istot bliskich śmierci - są między innymi ćwiczenia Tai Chi. Popularnie określa się je często mianem gimnastyki relaksacyjnej, medytacji w ruchu, w której bardzo dużą uwagę zwraca się na naturalność, swobodę, spontaniczność, lekkość, płynność, kolistość ruchów - często stanowią one naśladownictwo ruchów zwierząt - i odpowiedni rytm oddechowy.
Zdaniem zchodnich psychoterapeutów systematycznie praktykowanie ćwiczeń Tai Chi poprzez usprawnienie ciała pozwala uwolnić człowieka od trapiących go napięć, ułatwia rozwiązywanie codziennych problemów, konfliktów. Dłuższe ćwiczenia wydatnie integrują osobowość i harmonizują ją, pozwalają poczuć, że umysł i ciało stanowią nierozłączną jedność - w kręgu kultury zachodniej długo separowano umysł i ciało i dopiero od niedawna rezygnuje się z tego podziału - pozwalają posługiwać się nimi jednocześnie, być spontanicznie sobą w każdej sytuacji.
Najwytrwalsi zaś taoiści po wieloletnich praktykach uzyskują ideał filozoficzno-religijnej mądrości, wgląd w odwieczne prawo Natury, zjednoczenie z Tao. Po 10 latach medytacji pięknie opisał ten stan jeden ze znanych mędrców Lie-tsy. „I stało się tak, że oko było uchem, a ucho było jak nos, ten zaś był jak usta; wszystkie były tym samym i stanowiły jedność. Umysł zatonął w ekstazie, forma zanikła, a ciało i kości stopiły się jak śnieg; nie zdawałem sobie sprawy co mnie jeszcze zatrzymuje i po czym stąpam. Zdałem się na wiatr, jak liście zerwane z drzewa".
Taoizm cieszy się ostatnio także dużym zainteresowaniem wśród zachodnich filozofów i fizyków. Okazuje się bowiem, że częstokroć jego filozoficzne i mistyczne pojęcia są zbieżne z najnowszymi odkryciami w fizyce. Swego czasu wyraziście to próbował ukazać F. Capra w głośnej książce „The Tao of Physic". Lecz nie ulega wątpliwości, że możliwość praktycznego spożytkowania mądrości chińskich mędrców są wielokrotnie większe, że na pewno będą one nadal inspirować rzesze zachodnich intelektualistów coraz głośniej sugerujących, że cywilizacja zachodu znajduje się w „punkcie zwrotnym" i że musi ona bardziej docenić odwieczne prawa natury, żyć z nimi w zgodzie.
KONFUCJONIZM, CZYLI SZCZĘŚCIE, HARMONIA I ETYKA
„Kiedy nasze działanie pozostaje w zgodzie z prawami wszechświata, prowadząc do pożądanego celu, jest to SZCZĘŚCIE. Jeśli jest w opozycji do praw wszechświata, z konieczności prowadzi do niepowodzenia: jest to NIESZCZĘŚCIE. Są to obrazy zysków i strat wskutek
5 - Tajemnice... ^
^podjętej akcji, a nie skutek zbiegu okoliczności czy przeznaczenia. Zyskuje się robiąc właściwy wybór działań i słów, traci się wskutek złego wyboru; zyskuje się także, gdy istnieje zgodność charakterów i tendencji, traci się wskutek sytuacji przeciwnej". W taki właśnie sposób objaśnione są w ,,I Ching" - Księdze Przemian, pojęcia etyczne szczęścia i nieszczęścia.
Obecnie w świecie zachodnim, ale również w Polsce, popularność i zainteresowanie „I Ching" - starochińską Księgą Przemian, ciągle wzrasta. I w zasadzie stanowi to często równocześnie pierwsze najbardziej bezpośrednie zetknięcie ze spuścizną wielkiego mędrca Kraju Środka, mistrza Konfucjusza (551-479 przed Chrystusem).
„I Ching" zaliczany jest do kanonu literackiej spuścizny konfucjoni- zmu. Tradycja bowiem przypisuje wielkiemu chińskiemu myślicielowi ostatnią redakcję tego dzieła oraz napisanie pewnych jego części. Poza tym Konfucjusz miał zredagować jeszcze inne księgi.
„Gdyby mi pozwolono przedłużyć życie, żądałbym jeszcze pięćdziesięciu dla wczytania się w „I Ching". Te słowa przypisuje się Konfucjuszowi. W pewnym sensie są też one odpowiedzią na pytynie, dlaczego ta księga wróżebna i wyrocznia tak fascynowała i fascynuje ludzi na wszystkich kontynentach, dlaczego obecnie tysiące osób rzuca z nabożnym skupieniem w powietrze trzy monety lub przelicza 50 łodyg krwawnika (w klasycznej wróżbie tak właśnie się postępuje), a; potem odnajdując w Księdze stosowny heksagram studiuje zawartą w nim mądrość, wyroczną treść, będącą wyjaśnieniem postawionego życiowego problemu, będącą próbą „rozjaśnienia przyszłości".
Warto dodać, że wybitny filozof i psycholog Carl Gustaw Jung, jako jeden z pierwszych uczonych zachodnioeuropejskich także dużą uwagę przywiązywał do Księgi Przemian. Przy czym to zainteresowanie uzasadniał w sposób bardzo obrazowy. Oto istnieją znawcy, którzy kierując się wyłącznie wyglądem i smakiem wina mogą z niezwykłą dokładnością określić czas i miejsce jego powstania. Istnieją antykwa- riusze, którzy w podobny sposób określają czas i miejsce powstania jakiegoś mebla i przedmiotu. A więc chwila powstania danego przedmiotu pozostawia niezatarty ślad. Biorąc to pod uwagę, jeśli rzucamy w powietrze monety, liczymy łodygi krwawnika, odnajdujemy heksagram, to ten szczegół wchodzi w obraz chwili, stanowi jej nieodzowną część.
Niemniej wielkim uproszczeniem byłoby konfucjonizm - nazywany przez niektórych religioznawców, stosujących dosyć szablonowe kryteria oceny, także religią ateistyczną, ponieważ brak w nim doktryny o bogach i koncepcji życia pozagrobowego - łączyć przede wszystkim z mądrościami wyrocznej Księgi Przemian. Jak uważa bowiem wybitny znawca kultury chińskiej Joseph Needham „szkoła konfucjańska, która zawojowała umysły na ponad dwa tysiące lat, przede wszystkim interesowała się doczesnym życiem ziemskim, zajmowała się zbudowaniem takiej etyki społecznej, która pokazywałaby sposób, w jaki istoty ludzkie mogłyby żyć wspólnie w szczęściu i harmonii w ramach społeczeństwa".
Konfucjusz i jego następcy zajmowali się społeczeństwem, naturalnymi prawami, którym ono podlega: takim zachowaniem, które zgodne jest z naturą człowieka i do którego osiągnięcia człowiek winien dążyć. W konfucjonizmie zachowanie etyczne graniczyło z absolutną czystością moralną, było wręcz uświęconą koniecznością, gwarantem spełnienia życia, ale nie było to zachowanie przynależne Bogu, nie miało nic wspólnego z koncepcją Boga-Stwórcy.
Z biegiem czasu myśl konfucjańska zaczęła odgrywać dużą rolę w działalności państwowej chińskich władców, dotyczyło to na przykład przejmowania władzy, kultywowania przeróżnych obrzędów, przestrzegania określonego ceremoniału. Te i inne jeszcze względy były przyczyną, że konfucjanizm, mimo iż nie był systemem religijnym, w Chinach zyskiwał coraz więcej zwolenników, że rozwijał się kult starożytnego mędrca, który w pewnym sensie można uważać za formę odwiecznego kultu przodków. Zresztą warto dodać, że Konfucjusz nie odrzucał starochińskiego przekonania o praistnieniu i przeplataniu się dwu pierwiastków Yang i Yin. Najwyższą zaś potęgą kierującą światem ma być bezosobowe Niebo. Stąd też mistrz czczony był od wieków w ten sam sposób i z zachowaniem tego samego ceremoniału, jakby był czczony przez swych potomków.
W 195 roku p.n.e. pierwsi władcy dynastii Han składali ofiary na grobie Konfucjusza. W 555 roku edyktem cesarskim postanowiono, że w każdym mieście chińskim wzniesiona zostanie świątynia Konfucjusza. W sumie więc przez dwa tysiące lat był konfucjanizm „religią" panującą w Chinach, religią w tym sensie, że władcy chińscy opierali się przynajmniej w teorii na koncepcjach i wskazówkach mistrza.
Przybliżając zasady konfucjanizmu wyróżnić można trzy pojęcia mające podstawowe znaczenie: Tao (droga), Siao (przywiązanie) i Zen (humanitarność). Tao można tutaj rozumieć jako ogólne zasady rządzące światem i odpowiadające im zgodnie z naturą, słuszne postępowanie moralne. Zdaniem mistrza ludzki sens Tao wyraża się w prawdzie, zaś interesy jednostek i grup są wspólne, a nie sprzeczne. Stąd też wynika Siao rozumiane jako miłość synowska łącząca człowieka z rodziną, społeczeństwem i państwem. Z kolei przez Zen można rozumieć prawo etyczne, szlachetne postępowanie, będące warunkiem poznania Tao. Na Zen składają się tolerancja, wiedza, odwaga i dobre maniery.
Mistrz Konfucjusz nie za bardzo interesował się sprawami nadprzyrodzonymi, problemami wykraczającymi poza doczesną egzystencję. Uważał, że nie można służyć duchowi, jeśli nie potrafi się służyć ludziom. Mądry i humanitarny człowiek winien też hamować emocje i zawsze zachować godny spokój, trwać w równowadze i harmonii. Bowiem kiedy „równowaga i harmonia istnieją nienaruszone, wówczas Niebo i Ziemia znajdują się w stanie doskonałego spokoju i wszystko co istnieje może osiągnąć swój rozwój".
NADZWYCZAJNA PAMIĘĆ, CZYLI JAK NAUCZYĆ
SIĘ JĘZYKA ANGIELSKIEGO W 7 DNI, ZAPAMIĘTAĆ SETKI STRON KSIĄŻEK I TYSIĄCE SŁÓW, ZWYCIĘŻAĆ W TELETURNIEJACH I ŻONGLOWAĆ LICZBAMI BEZ ŁYKANIA CUDOWNYCH PIGUŁEK DLA ZAPOMINALSKICH
„Kadzidła wybrać bardzo białego, utrzyć (...) zmieszać z winem i zażywać (...) gdy miesiąca przybywa, z rana, w południe i w wieczór, pamięci sobie przydasz wiele (autor Phasi) albo też wyjąć z kuropatwy żółć i skronie smarować choć raz na miesiąc, pomaga do nabycia pamięci (jako pisze Simeon Setni), albo też zawiesić na szyi serce lub oczy, lub mózg dudka, zapomnienie oddala, a rozum czyni subtelnym według Corneliusza Agrippy - albo też jeśliby kto połknął serce dudka albo jaskółki lub łasicy, albo kreta jeszcze drgającego, ostrzy pamięć i rozum według tegoś Corneliusza Agrippy. Inni piszą, że mózg kury rozum i pamięć znacznie umacnia (...).
Takie właśnie niesamowite wręcz dobre rady dawał onegdaj Benedykt Chmielowski, pisząc „O sekretach osobliwych dla nabycia pamięci".
CUDOWNE TABLETKI DLA ZAPOMINALSKICH
Marzenia o odkryciu cudownych preparatów, recept usprawniających pamięć przetrwały i do naszych czasów. Współcześnie wielu badaczy zajmuje się zgłębianiem biochemicznych tajników pamięci, sądząc, że jest to najwłaściwsza droga do odkrycia metod, substancji mogących ją poprawić, dotyczy to także leczenia pewnych chorób.
Od czasu do czasu pojawiają się informacje z pracowni naukowców o nowych hipotezach, odkryciach, które jakoby zbliżają nas coraz bardziej do wymarzonej „pigułki dla zapominalskich". Dla przykładu niedawno duński nukowiec C. Breastrup wykrył naturalny alkaloid o działaniu poszerzającym pamięć. Po zaaplikowaniu go zwierzętom doświadczalnym okazało się, że pamięć ich niezwykle się wzbogaciła, przynajmniej na to wskazywało ich zachowanie. Niestety zaobserwowano i uboczne skutki stosowania tej nowej substacji. Zwierzęta doznawały równocześnie silnych stanów lękowych. Badania naukowców zmierzają więc do eliminacji tych negatywnych doznań. Czy to się uda, czy „cudowny" alkaloid zostanie w pełni wykorzystany?
Badacze mechanizmów pamięci udowodnili także, że pewne neuro- peptydy oraz neurohormony wpływają na pamięć. Dla przykładu zdaniem prof. Davida de Wied z Uniwersytetu w Utrechcie w Holandii hormon wazopresyna pobudza konsolidację (scalanie) informacji i jej odszukiwanie. Efekt ten może być łatwo obserwowany na zwierzętach. Wykazano, że substancja działa najsilniej, kiedy się ją poda bezpośrednio przed uczeniem. Wpływ wazopresyny na pamięć wykazano także u człowieka. Podanie hormonu do nosa - jest to najlepsza droga podawania leku jeżeli pragnie się by szybko dotarł do mózgu - poprawiło uwagę i pamięć u starszych osób z zaburzeniami pamięci. Osoby dorosłe normalne lub cierpiące na zaburzenia poznawcze po podaniu analogu wazopresyny (sprzedawanego jako lek pod nazwą Hinrin R) lepiej przyswajały nowe informacje i wykazywały poprawę odszukiwania ich w pamięci.*'
Ciekawą hipotezę przedstawiła grupa badaczy pod kierunkiem G. Lyncha i M. Baudry'ego z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Ich zdaniem ważną rolę w procesie zapamiętywania odgrywa enzym związany z błoną komórkową o nazwie kalpaina, ułatwiający neurotransmisję, przejście impulsów nerwowych. Nie wnikając w szczegóły hipotezy, którą popierają doświadczenia na zwierzętach, uważa się, że wspiera ona tzw. teorię instrukcji-selekcji, według której pamięć faktu, czy zadania jest wynikiem zaktywowania, pobudzenia, określonej sieci neuronów leżących w różnych, czasem dość odległych częściach mózgu.
tym zaś czy ta sieć w mózgu zostanie zaktywowana, pobudzona, decyduje łatwość przesuwania się impulsów nerwowych.
Badacze ciągle poszukują też „molekuł pamięci". W prowadzonych przez nich doświadczeniach przygotowywano wyciągi z mózgów zwierząt, które uczyły się jakiejś czynności, a potem wstrzykiwano je. grupie innych zwierząt sprawdzając czy ewentualny nośnik pamięci miał wpływ na proces zdobywania wiedzy. Wyniki okazywały s:ę wszakże rozbieżne, bo według jednych, wyciąg z mózgu znacznie przyspieszał naukę
nawet sprawiał, że nieomal od razu umiały one daną czynność wykonać, jednak według innych, brak było jakichkolwiek współzależności.
Stan współczesnych badań dotyczących sposobów, formy w jakiej nasz mózg magazynuje informacje, nie pozwala jeszcze na wyciąganie ostatecznych zbyt daleko idących wniosków. Zdaniem naukowców głównym argumentem ten fakt potwierdzającym jest niejednoznaczność wyników doświadczeń nad charakterem chemicznych nośników pamięci. Niemniej uważa się, że obrany kierunek poszukiwań jest słuszny, że niektóre odkrycia zbliżają nas do wyjaśnienia zagadki kodowania informacji w mózgu.
Być może właśnie z tego powodu niektórzy mają coraz większe nadzieje, że niebawem biochemia pamięci tak się rozwinie, że odkryte będą kolejne, bardziej użyteczne i przydatne substancje użyteczne w medycynie. A produkcja specyfików leczących coraz powszechniejsze
*' patrz: Wszechświat t 87 nr 7-8/1986 str. 145-148 choroby centralnego układu nerwowego, takie chociażby jak choroba Alzheimera, przebiegająca z postępującym zanikiem pamięci, byłaby bardzo korzystna. W połączeniu ze znacznym postępem geriatrii być może bowiem pozwoliłaby na pełniejsze wykorzystanie możliwości człowieka w okresie, gdy jego bogate doświadczenia życiowe nie zawsze mogą być użyteczne z powodu ograniczeń pamięci.
Niektórzy naukowcy snują przypuszczenia, że być może wraz z poznaniem mechanizmów pamięci czeka nas era, kiedy uczenie nie będzie przedstawiało żadnych problemów. Po łyknięciu pigułki potęgującej możliwości naszej pamięci opanowanie trudnej dziedziny wiedzy, czy obcego języka potrwa dwa, trzy miesiące. Zapewne z tego najbardziej ucieszyłyby się dzieci i młodzież. Rok szkolny mógłby bowiem trwać krócej, a wakacje byłyby dłuższe, zaś matura nawet dla ucznia szkoły podstawowej byłaby barierą łatwą do pokonania.
Doceniając optymizm badaczy nie wydaje się jednak chyba realne, by szybko pojawiły się pigułki dla zapominalskich, by pojawiły się cudowne środki. W tej sytuacji chyba nadal trzeba będzie podziwiać osoby o fenomenalnej pamięci i poprawiać swoją pamięć w oparciu
znane już odkrycia badaczy ludzkiej psychiki, które zresztą niekiedy są równie frapujące i obiecujące, jak obserwacje, doświadczenia biochemików.
PAMIĘĆ WZROKOWA, SŁUCHOWA, RUCHOWA, LOGICZNA, KRÓTKOTRWAŁA, DŁUGOTRWAŁA...
Przyjmuje się, że najtrwalszymi cechami osobowości są pamięć
wspomnienia. W ciągu całego życia każda molekuła ciała jest wielokrotnie wymieniana. Znacznej zmianie ulega nasz wygląd, na co wpływ mają procesy starzenia i choroby. Możemy postradać pewne zmysły, utracić wzrok, ogłuchnąć, mimo tego jeżeli tylko zachowamy pamięć, ciągle będziemy istnieć jako osobowość. Stąd nie należy się dziwić, że właśnie utrata pamięci lub jej zaniki są uznawane za prawdziwą tragedię człowieka.
Pamięć może być jednocześnie trwała i ulotna. Za parodoks można uznać to, że niekiedy wspomnienia z dziedziństwa wiekowi starcy przytaczają w najdrobniejszych szczegółach, natomiast usłyszane przed chwilą zdanie, informacje, nazwisko szybko zapominają. Zresztą zapominanie bywa uciążliwe niekiedy także dla osób w sile wieku.
Nie ulega więc wątpliwości, że z pojęciem pamięci można łączyć co najmniej dwa zjawiska: uczenie się nowych rzeczy o rzeczywistości otaczającej organizm oraz przypominanie sobie, przywoływanie tej wiedzy. Naukowcy uważają, że to co znajduje się między procesem uczenia a chwilą przypomnienia, powinno być trwałym zapisem, pamięciowym śladem. Jak ten ślad wygląda snuto różne przypuszczenia.
Na początku naszego wieku wielki anatom hiszpański Santiago Ramon y Cajal dowiódł, że mózg jest wyładowany komórkami nerwowymi (neuronami), połączonymi ze sobą synapsami i wysunął przypuszczenie, że wspomnienia mogą być magazynowane w postaci zmian wzorca połączeń między neuronami, tworząc rozliczne specjalne niepowtarzalne ścieżki. Potem, gdy wykazano, że mózg jest stale aktywny elektrycznie pojawiła się idea sugerująca, że pamięć przybiera postać zwrotnych stale krążących prądów elektrycznych między komórkami tzw. obwodów odbiciowych (rewerberacyjnych).
Wspomnienia mogą wszakże przetrwać okresy, gdy aktywność elektryczna mózgu zostaje kompletnie zaburzona. Te fakty podważyły rewerberacyjną hipotezę pamięci i pozwoliły wnioskować, że pamięć istnieje co najmniej w dwóch postaciach: krótkotrwałej oraz stabilniejszej długotrwałej. Przy czym do pamięci długotrwałej trafiają tylko informacje w pewny sposób wyselekcjonowane.
Współcześnie dla biochemików najbardziej atrakcyjną jest teoria łącząca i wiążąca zjawisko pamięci długotrwałej z istnieniem w miarę stabilnych struktur biologicznych w postaci białek lub kwasów nukleinowych, kodujących w sobie dostateczną ilość informacji, odpowiednio podanej przez układ nerwowy. Struktura ta w miarę potrzeb byłaby odpowiednio odczytywana, czyli zawarte w niej informacje zgromadzone w odpowiednich układach aminokwasów, nukleotydów byłyby zwrotnie przetwarzane na odpowiadające im impulsy nerwowe.
Znany fizjolog angielski Richard L. Gregory wyróżnia pamięć umiejętności i zdarzeń. Tę drugą z kolei podzielono na pamięć znaczenia słów i pojęć oraz pamięć osobistych przeżyć.
Według innego podziału rozróżnia się pamięć: wzrokową, słuchową, ruchową i ideową (logiczną). Osobnicy posiadający pamięć wzrokową, pamiętają najlepiej to co widzieli. Potrafią określić miejsce na stronicy gdzie zanotowana była ważna dla nich informacja, skojarzyć twarz z daną osobą, plastycznie opisać lub narysować miejsce w którym przebywali.
Niekiedy mówi się, że ktoś ma „słuch absolutny". Najczęściej dobrą pamięć słuchową posiadają ludzie uzdolnieni muzycznie. Potrafią oni bezbłędnie odtwarzać rozmaite kombinacje dźwięków. Słuchowcy także lepiej chłoną wiedzę w trakcie prelekcji, wykładów. Bardzo zdolni artyści rzemieślnicy, fachowcy mający „złote ręce", tancerze, zapewne posiadają dobrą pamięć ruchową. Ten typ pamięci występuje bowiem często w parze ze zdolnościami motorycznymi.
Czwarty rodzaj pamięci pozwala na łatwe przyswojenie sobie pojęć, abstrakcji, ułatwia rozumowanie. Osobnicy o pamięci ideowej nie za bardzo więc może potrafią odtworzyć obrazy, barwę, ton wypowiedzi, lepiej natomiast radzą sobie z rejestracją toku myślenia danej osoby, oceną sensu przekazu.
Oczywiście rzadko występują w wyraźnej formie wymienione wyżej 4 typy pamięci. Z reguły każdej pamięci mamy po „trochę", czyli możemy mówić o pamięci mieszanej. Stąd zapewne wielu „mieszańców" bardzo zazdrości tym, którzy się w jakiś sposób pamięcią wyróżniają.
FENOMEN „ŻYWYCH MASZYN LICZĄCYCH" I „PAMIĘTAJĄCEGO REPORTERA"
Samwel Garibjan, student prawa Uniwersytetu Rostowskiego przez rok po operacji oczu nie brał do ręki podręczników i pióra. Słuchał tylko bardzo uważnie wykładów. Fantastyczna pamięć go nie zawiodła i na egzaminach uzyskał oceny bardzo dobre i dobre.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że fenomenalnymi zdolnościami zainteresowali się dziennikarze i uczeni. Ci drudzy przeprowadzili badania pamięci polegające na zapamiętaniu od stu do czterystu słów wypowiedzianych z przerwami co dwie-trzy sekundy. Odtwarzając tekst, student, na każde z usłyszanych sześćdziesięciu słów, popełniał nie więcej niż dwie pomyłki.
Swego czasu, o czym pisze łan M. L. Hunter w książce „Pamięć fakty i złudzenia", podobne zdolności posiadał brytyjski reporter, któremu nadano przydomek „Pamiętający Woodfull". Otóż w czasach, gdy dziennikarzom nie wolno było notować przemówień wygłaszanych w parlamencie brytyjskim, siedział on na galerii z łokciami na kolanach, z głową opartą na rękach i zapamiętywał przemówienia, tak, że później spisywał je do prasy.
Innego rodzaju zdolnościami odznaczał się historyk lord Macaulay. Opowiadano o nim, że mógł dosłownie powtarzać strona po stronie treść setek książek, jakie czytał tylko jeden raz.
Radziecki popularyzator nauki Wiktor Pekelis zebrał sporo materiałów i był uczestnikiem wielu badań osób obdarzonych „cudowną pamięcią". W jednej ze swych relacji opisuje eksperyment japońskich badaczy z panią Osaka.
Pewnego razu poproszono ją, by podniosła do drugiej potęgi liczbę 97. Następnie z otrzymanego wyniku miała wyciągnąć pierwiastek dziesiątego stopnia. Mimo, że badacz nie zdążył zakończyć omawiania warunków zadania to pani Osaka błyskawicznie podała właściwą odpowiedź. Kolejne zadanie było trudniejsze. Polegało na wyciągnięciu pierwiastka z liczby siedemnastocyfrowej (na pewno wielu miałoby kłopoty z jej nazwaniem). I tym razem uczeni usłyszeli wynik bezbłędny. Podobno także inne zadania zostały rozwiązane prawidłowo.
Ciekawie wypadł również eksperyment przeprowadzony w 1974 roku w Instytucie Cybernetyki Ukraińskiej Akademii Nauk. Wybitni uczeni byli jurorami niezwykłego pojedynku: żywego i elektronicznego mózgu. Do zmagań stanęli bowiem Igor Szełuszkow, wykładowca Instytutu Politechnicznego w Gorkim i elektroniczna maszyna licząca „Mir", która potrafiła obliczać układy wielu równań i wiele innych niekiedy bardzo skomplikowanych zadań matematycznych. Twórcy „Mira" nazywali ją nawet „arytmometrem z wyższym wykształceniem", potrafiła bowiem zapamiętać jednorazowo 12 tysięcy znaków, czyli około 7 stron tekstu i dokonywać błyskawicznych obliczeń.
Zanim przystąpiono do pojedynku dla obu przeciwników ustalono w miarę równorzędne warunki, tak by ich szanse na wygraną były podobne. Nie ulega bowiem wątpliwości, że niektóre specyficzne zadania maszyny potrafią rozwiązywać szybciej. Gdy w końcu przystąpili przeciwnicy do meczu, wygrał go Igor Szełuszkow.
Podobnego typu pojedynek został przeprowadzony także swego czasu we Francji. I tam jury złożone z fizyków, inżynierów, matematyków, psychologów, odnotowało, że mecz między naukowcem Maury cym D'Agbertem a maszyną liczącą, wykonującą około miliona działań na sekundę, zakończył się zwycięstwem człowieka. Pokonany „sztuczny mózg" potrzebował na rozwiązanie 10 zadań, 5 minut 18 sekund, naukowcowi wystarczyły zaś tylko 3 minuty i 43 sekundy.
Skoro niektórzy osobnicy pracują sprawniej niż komputery to nie. należy się wcale dziwić, że niektórych fenomenalnych matematyków zatrudniono do kontrolowania bardzo skomplikowanych i zawiłych obliczeń dokonywanych przez maszyny liczące. Taką funkcję pełnił Holender Willem Klein w ośrodku badań nuklearnych w Cern koło Genewy. Jak stwierdzają opisy potrafił on wyciągnąć pierwiastek 37 stopnia z liczby składającej się z 220 cyfr w ciągu tylko 3 minut i 26 sekund.
Fenomenalni rachmistrze nie zawsze są osobami wykształconymi. Takie zdolności opisano u dzieci. Posiedli je też analfabeci. Anglik Buckston, nazywany wirtuozem szybkiego liczenia, do ostatnich dni swego żywota nie tylko nie nauczył się czytać, ale również pisać cyfr. Analfabetą był też bardzo zdolny błyskawiczny rachmistrz, Thomas Fuller, amerykański Murzyn.
Z drugiej strony fenomenalną pamięcią odznaczali się niektórzy sławni uczeni matematycy i wynalazcy. Bardzo znane są anegdoty dotyczące jednego z najwybitniejszych matematyków - Karola Gustawa Gaussa. Już w szkole podstawowej zadziwiał on nauczycieli. Podobno błyskawicznie, dosłownie jak kalkulator, potrafił rachować Tesla. Zadziwiał rodziców szybkością obliczania mały Ampere. Także Eulera zaliczono do grona żywych komputerów.
I na zakończenie wyliczania fenomenów jeszcze jeden popis możliwości genialnej pamięci. Relacja pochodzi spod pióra radzieckiego dziennikarza Włodzimierza Dobina i została zamieszczona w miesięczniku „Młodość". Eksperyment przeprowadzono z Jurijem Nowiko- wem, absolwentem wyższej szkoły kulturalno-oświatowej mieszkającym na Krymie.
„Najpierw wjechała na scenę duża czarna tablica, na której mój kolega zaczął rysować okręgi. Próbowałem je liczyć, ale już przy drugiej dziesiątce zupełnie się pogubiłem. A on dalej rysował i rysował. Wkrótce cała tablica była pokryta chaotycznie rozrzuconymi, białymi okręgami. Cały ten obraz aż tańczył przed oczami.
Gdy skończyło się to dziecięce rysowanie, wszedł na salę eksperymentator. Chwilę popatrzył na tablicę (chyba nie dłużej niż trzy sekundy), po czym odwrócił się do niej plecami, zamknął oczy, podniósł
prawę rękę i wykonał kilka szybkich ruchów rysując w powietrzu coś jakby kontury. Po minucie wiedział: „Na tablicy jest 96 okręgów".
To było zdumiewające. Sprawdzian trwający około dwóch minut, potwierdził słuszność tej odpowiedzi".
Ale na tym eksperyment się nie zakończył. Nowikow bowiem zaproponował jeszcze coś bardziej frapującego. „Oto mam w ręku trzydzieści różnokolorowych kół z kartonu. Poproszę kogoś z państwa o rozwieszenie ich w dowolnej kolejności na sznurku. Ja tymczasem wyjdę z sali. Po powrocie będę chciał popatrzeć na koła, ale tylko przez chwilę, tak jak poprzednio. Potem, odwróciwszy się wymienię wszystkie kolory po kolei od początku do końca i z powrotem. Zaczynamy?"
Oczywiście doświadczenie zakończyło się sukcesem, co Włodzimierz Dobin skomentował następująco: „I znowu sukces. Tym razem Nowi- kowi wystarczyła tylko sekunda, żeby zapamiętać kolejność krążków. Mało tego, jeszcze po dwóch godzinach, pod koniec spotkania i po kilku podobnych ekserymentach potrafił dokładnie odtworzyć porządek kolorów".
Omawiając swe zdolności Nowikow stwierdził także, że dwie godziny przed spotkaniem wręczono mu notatnik z telefonami. Widział go pierwszy raz. Było w nim około tysiąca numerów siedmio- i trzycyfrowych. Pracując dwie godziny z numerów siedmiocyfrowych zapamiętał co prawda tylko trzy ostatnie cyfry, ale ogółem miał w pamięci trzy tysiące cyfr z notatnika ułożonych w określonym porządku. Fenomenalny rachmistrz potrafił je po kolei wymienić, zaczynając wyliczankę z dowolnego miejsca.
Oczywiście dzienniarze byli niezwykle ciekawi w jaki sposób Nowikow posiadał tak „nadzwyczajne", „nadprzyrodzone" zdolności. Okazało się, że zawdzięcza to specjalnemu treningowi. Zanim wszakże przytoczę rady Rosjanina, warto chociaż w skrócie zapoznać się ze znanymi od dawna dobrymi radami usprawniającymi pamięć.
NAJSTARSZE RECEPTY NA SUPERPAMIĘĆ CZYLI O MNEMOTECHNIKACH I ĆWICZENIACH MNICHÓW Z DALEKIEGO WSCHODU
Czy można doskonalić pamięć? łan M. L. Hunter próbując odpowiedzieć na to pytanie zauważa, że rozpatrując ten problem należy spróbować znaleźć odpowiedź na trzy pytania.
Czy można doskonalić zapamiętanie? Czy moża doskonalić przechowywanie informacji? Czy można doskonalić przypominanie?Zdaniem badacza odpowiedź na pierwsze pytanie jest twierdząca, na drugie i trzecie na pewno przecząca. Przechowywanie jest bowiem procesem fizjologicznym, o którym ciągle mało wiemy, zaś najstarsze psychologiczne badania nie wskazują na możliwość doskonalenia przechowywania drogą ćwiczeń czy innym sposobem. Usprawnienie przypominania, jako czynnego procesu odtwarzania myśli przeszłych faktów powinno być możliwe - przynajmniej w teorii. Współczesne badania biochemików dowodzą, o czym wspominałem wcześniej, że istnieją substancje pozwalające „poprawić" przypominanie, czyli teoria staje się praktyką. Niemniej chyba nadal pozostaje aktualna prawda, że raczej nie istnieją dowody na możliwość rozwijania zdolności przypominania, nie ma też metody ćwiczenia tego procesu.
W tej sytuacji łan M. L. Hunter stwierdza, że doskonalenie pamięci sprowadza się w grucie rzeczy do pytania, jak się uczyć, by lepiej się uczyć? Aktualne też pozostaje twierdzenie wielkiego amerykańskiego psychologa Williama Jamesa, że wszelkie doskonalenia pamięci polega na doskonaleniu nawykowych sposobów przyswajania sobie wiadomości.
Wśród osób podziwianych i popisujących się swą pamięcią wyróżnić można „wszystkowiedzących", których specjalnością jest odpowiadanie na pytania z danej dziedziny. Z nich często wywodzą się uczestnicy popularnych teleturniejów. Osobnicy tacy posiadają ogromną wiedzę, niekiedy zdobywaną latami, potrafią żonglować faktami, datami. Wszystkowiedzący z reguły nie posiadają jakiś rewelacyjnych sposobów systemów gromadzenia informacji, zapamiętywania interesujących ich rzeczy.
Bardziej zadziwiającą, fascynującą grupą są ludzie obdarzeni pamięcią pozwalającą na natychmiastowe i wierne zapamiętanie nowego i nie powiązanego ze sobą materiału, podawanego im w czasie eksperymentów. Często określa się ich mianem „mnemotechników". Oni także mają opracowane i stosują systemy usprawniania pamięci.
Obserwacje dowodzą, że każdy mnemotechnik w zasadzie opracował własny system uczenia, zapamiętywania. Tutaj dygresja. Oczywiście istnieli i istnieją osobnicy, posiadający fenomenalne zdolności i nie potrafiący wyjaśnić skąd „to się u nich bierze". Jednak tą grupą nie będziemy się zajmować. Przy czym wyróżnia się trzy zasadnicze typy tego rodzaju technik: wzrokowo-symboliczny, cyfrowo-literowy i system kolejnych zestawień. 1
Za odkrywcę najdawniejszego, wzrokowo-symbolicznego systemu, uznaje się greckiego poetę Simonidesa, który żył około 500 lat p.n.e. Według relacji Cycerona, który zresztą przyznawał, że wiele mu zawdzięczał, pomysł zrodził się u Simonidesa w bardzo dramatycznych okolicznościach.
Pewien Grek, zwycięzca olimpijski urządził ucztę. By ją uświetnić zaprosił poetę. Gdy Simonides wygłosił stosowny panegiryk opuścił towarzystwo. Wkrótce po tym jak wyszedł, załamała się podłoga w sali biesiadnej. Gospodarz i wszyscy goście zginęli. Rodziny zabitych chciały mieć ciała, które były jednak bardzo zmasakrowane i trudno było je rozpoznać. Simonides pamiętał jednak rozmieszczenie gości i szukając w odpowiednich miejscach zdołał zidentyfikować ciała.
Z powyższej historii wyciągnąć potrafił wnioski. Uznał, że skoro taki sposób przypominania jest możliwy w odniesieniu do miejsc i osób to zapewne powinien okazać się też pomocny w zapamiętywaniu przedmiotów, nazwisk, a nawet myśli. W tym celu należy tylko „umieścić je" w określonym miejscu. Simonides zaczął więc sobie wyobrażać szczegółowo jakąś przestrzeń zamkniętą i każdą rzecz, którą pragnął zapamiętać umieszczał w określonym miejscu. Dla przykładu pierwszą rzecz sytuował na środku ściany, drugą w prawym dolnym jej rogu, trzecią na suficie itd. Gdy chciał wrócić pamięcią do interesujących go rzeczy, dokładnie „oglądał" urządzony wcześniej w wyobraźni pokój i odnajdował w określonym miejscu to co było mu potrzebne. Simonides nabrał do swego systemu przekonania i zaczął go chyba nauczać, skoro Cycero pisał, że sporo mu zawdzięczał i stosując jego metodę przygotowywał' przemówienia.
Od chwili odkrycia, systemem Symonidesa, nazywanym też systemem „umiejscawiania", posługiwało się wielu mnemotechników, modyfikując go do własnych potrzeb i stosując jako punkty odniesienia także gmachy, ciało ludzkie, dłoń... ,
W połowie XVII wieku Henry Herdson z Cambridge rozwinął system umiejscawiania. W nowej metodzie model przestrzenny został zastąpiony samymi wyobrażanymi sobie obrazami. Herdson postanowił każdą cyfrę przedstawiać za pomocą jakiegoś przedmiotu. Tak więc z zerem kojarzył jakiś okrągły przedmiot np. jajko, cytrynę, z jedynką
jakikolwiek wydłużony przedmiot: patyk, pałkę, świecę... z dwójką
rzecz, która przypominała ją kształtem np. wizerunek łabędzia, z trójką - przedmiot o trzech częściach... Podobna zasada dotyczyła pozostałych cyfr. Kto więc chciał zostać mnemotechnikiem, powiniemi wybrać sobie przedmioty, a następnie opanować doskonale swój wewnętrzny „szyfr". Gdy zostanie on wkodowany, utrwalony, można się nim posługiwać równie dobrze jak systemem umiejscawiania. Oczywiście wewnętrzny „szyfr" można rozbudowywać praktycznie bez końca. W praktyce mnemotechnicy posiadają do trzydziestu, a często i do stu własnych symboli. Warto przy tym wiedzieć, że zapamiętując coś mnemotechnicznie, w wyobraźni należy sobie przedstawiać parę przedmiotów. Po zapamiętaniu przejść należy do kolejnego podobnego typu połączenia. Zdaniem praktyków, każda próba zajmowania się jednocześnie więcej niż jedną parą szkodzi zapamiętywaniu. Powyższe rady bardzo często się powtarzają, więc uważa się je za wypróbówane.
System wzrokowo-symboliczny uznaje się za najstarszy, ale i najbardziej „dopracowany". Także największe jest jego rozpowszechnienie. Znacznie młodszym, służącym zapamiętywaniu liczb jest system cyfro- wo-literowy. Jego twórca Niemiec Winckelmann w 1684 roku ogłosił światu tajemnicę przedstawiania cyfr za pomocą liter i ustawiania ich w łatwe do zapamiętania słowa lub zdania. W osiemnastym wieku pojawiły się nowe odmiany systemu Winckelmanna. Jedną z wersji stworzył filozof Leibnitz. Największą wszakże popularność zyskała metoda w wieku dziewiętnastym. Pojawiła się wtedy nawet wierszowana mnemonika autorstwa angielskiego pastora Brayshawa, zawierająca ogółem ponad 2 tysiące dat i liczbowych danych z historii, geografii i innych dziedzin wiedzy. Klucz, który wymyślił pastor przyporządkowywał m.in. jedynkę literom B i C, dwójkę - D, E, trójkę - G, H, piątkę - L, siódemkę P, Q, Z, Ż.
Ostatni z mnemonicznych systemów, zwany systemem kolejnych zestawień, nie posiada specjalnej formalnej struktury, charakterystycznej, tak jak to było w poprzednich dwóch sytemach. Nie wymaga więc wstępnie opanowania klucza, stąd naukowcy mają nawet wątpliwości czy słusznie go się wyróżnia.
Metoda zapamiętywania w tym przypadku polega na wykorzystaniu wcześniej omawianej zasady „nigdy nie zestawiania jednocześnie więcej niż dwóch rzeczy": Ucząc się więc na pamięć listy słów mnemotechnik zestawia pierwsze słowo z drugim, łącząc je \V jakąś całość. Z kolei usuwa to ze świadomości i skupia uwagę na zestawieniu słowa drugiego z trzecim... W trakcie przypominania pierwsze słowo „przywołuje" drugie itd. Sposoby wiązania słów w pary mogą być przeróżne, od wyobrażeń wzrokowych prezentowanych przez nie przedmiotów, rymowanek, po najbardziej abstrakcyjne skojarzenia. Metoda kolejnych zestawień szczególnie przydatna bywa przy zapamiętywaniu nie powiązanych ze sobą słów...
Tradycja kształtowania pamięci nie obca jest także ludom Dalekiego Wschodu. Starożytni Hindusi potrafili powtarzać tysiące wersetów starożytnych ksiąg. Doskonałym przykładem to potwierdzającym są tzw. stotrayas, najlepsi z kandydatów na braminów, których od najwcześniejszych lat poddawano intensywnemu treningowi pamięci. Ich zadaniem było zapamiętanie wielu zapisów. Po okresie zdobywania wiedzy zadziwiali fenomenalną pamięcią. Odtwarzali z ogromną precyzją wersety świętych ksiąg. Potrafili przy tym dokonywać tego w dowolnym momencie. Również sprawnie nabytą wiedzą umieli się posługiwać. Ilość zapamiętanego przez stotrayas materiału była ogromna, można ją porównać jedynie z zawartością wielotomowej encyklopedii.
Jak wyglądały ćwiczenia? Ciągle na ten temat nie wszystko wiadomo. W każdym razie jedną z „cudownych metod" okazywało się stałe powtarzanie rzeczy znanych i stopniowe dodawanie do nich nowych. Lecz zapewne sposobów tak ogromnego „rozszerzenia" pamięci jest więcej. Dla przykładu niektórzy ćwiczący jogę, szczególnie radża jogę (jogę królewską), potrafią rozwinąć znacznie pamięć. W Instytucie Sri Yogendra w Bombaju, Yogi Sha z wykształcenia prawnik, wykonując przez rok odpowiednie ćwiczenia też „posiadł superpamięć". Mógł więc natychmiast przypomnieć sobie wiele osiemnastocyfrowych liczb, bez wysiłku podawał dzień tygodnia dowolnej daty naszego stulecia. Zapamiętywał też fotograficznie detale każdej rzeczy, na którą ledWo rzucił okiem.
Wszystkie rozmaite doniesienia o możliwościach wyzwolenia „ukrytych rezerw" mózgu, łatwego Wydobycia z umysłu ogromnej ilości zakodowanych w nim informacji, zainspirowały do własnych poszukiwań Bułgara Georgi Łozanowa. W wyniku obserwacji różnych fenomenów psychicznych, stanów hipnozy, praktyk jogów, przeprowadzonych własnych eksperymentów, naukowiec doszedł do wniosku, że sugestia może bardzo przyspieszyć nauczanie. Idąc tym tropem opracował wręcz fantastyczną metodę, przy użyciu której można nauczyć się wielu różnych rzeczy w błyskawiczny sposób.
SUGESTOLOGIA, CZYLI JAK RELAKSUJĄC SIĘ I ODPOCZYWAJĄC MOŻNA BŁYSKAWICZNIE OPANOWAĆ JĘZYK OBCY, MATEMATYKĘ...
Nowa metoda została określona mianem sugestologii. Stosując ją Łozanow wkrótce otrzymał wyniki porównywalne z najlepszymi osiągnięciami uzyskiwanymi w czasie hipnozy. Od 1964 roku, kiedy to utworzono Sofijski instytut Sugestologii sława Łozanowa i jego metody ciągle rośnie. Zainteresowało się nią nawet UNESCO, czego wyrazem była organizacja w Sofii w grudniu 1978 r. Międzynarodowego Sympozjum Sugestologicznego. Dodać warto, że Łozanow od lat koordynuje również działanie coraz liczniejsżych ośrodków sugestologicznych w świecie, inspiruje dalsze badania, szkoli dydaktyków oraz specjalistów, przygotowuje programy nauczania.
Mimo, że sugestologia zrodziła się ponad dwadzieścia lat temu, pisane poważne informacje na jej temat pojawiają się stosunkowo niedawno. Wynika to z ostrożności autora metody, który uważa, że metoda jego prowadzi do uwolnienia rezerw psychiki człowieka, które także mogą być wykorzystane w złych celach, stać się bardzo niebezpieczną bronią.
Sugestologia wykorzystywana być może w różnych dziedzinach życia. Stosując jej zasady poprawiać mogą swe zdrowie chorzy, lepsze wyniki uzyskiwać sportowcy, wydajniej pracować naukowcy, bardziej twórczo artyści. Przydatna bywa także w pedagogice, wojsku, handlu, psychoterapii i wielu innych dziedzinach.
Jak wyglądają zajęcia? Zgodnie z opisami osób uczestniczących i propagujących metodę, w trakcie seansów tworzona jest specyficzna atmosfera sprzyjająca głębokiemu relaksowi. By go ułatwić często uczy się kursantów sztuki rozluźnienia ciała, rytmicznych ćwiczeń oddechowych i wizualizacji. Bardzo ważna jest muzyka. W trakcie seansu nadawane są zestawy muzyczne złożone z dzieł klasyków o specyficznym rytmie. Ważna rola przypada też lektorowi, który intonuje i przekazuje rytmicznie materiał w takt muzyki. Uczenie ma również charakter uczestniczący np. uczący języków wyobrażają sobie, że są obcokrajowcami.
Rezultaty kursów są niekiedy wręcz szokujące. Szczególnie zadziwiają doniesienia dotyczące nauki języków obcych. Towarzysząca nauczaniu procedura, klimat, umiejętność lektorów, silna wiara u- czniów i sława instytutu sprawiają, że skuteczność zdobywania wiedzy jest wręcz nadzwyczajna. Świadczy o tym najdobitniej fakt podania zawartości całego podręcznika składającego się z około trzech tysięcy jednostek leksykalnych w czasie jednego czterogodzinnego seansu.
Podobno dzięki sugestologii można sobie przyswoić prawie cały zasób leksykalny danego języka, nauczyć się gramatyki i na dodatek sprawnie nim posługiwać, w ciągu tylko 6-10 dni. Znawcy uważają, że normalnie takie umiejętności zdobywa się po 8 latach intensywnego nauczania, połączonego dodatkowo z pobytem w kraju, którego język się używa.
Ale nie dość, że kursanci się uczą to jeszcze na dodatek w trakcie seansów doskonale wypoczywają, a nawet mogą wyleczyć się z zaburzeń emocjonalnych. Eksperymenty wykonane w latach 1971-73 dowiodły, że z 87 neurotyków korzystających z kursów sugestologii, u 67 uzyskano całkowite wyleczenie lub znaczną poprawę, a tylko u 4 przejściowe pogorszenie. Przy czym okazało się, że osiągnięte efekty terapeutyczne były trwałe, co potwierdziły badania kontrolne po trzech latach.
„Umiejętność równoczesnego czytania jednego, mówienia drugiego i myślenia o trzecim dostępna może być dla każdego, a nie tylko dla tak wybitnych osób jak Platon, Juliusz Cezar czy Napoleon". Tak uważa A. Palko, kandydat nauk medycznych z Moskwy. Twierdzi on też, że każdy może dorównać geniuszom przynajmniej w jednej dziedzinie: umiejętności jednoczesnego wykonywania kilku czynności.
Rozwijaniu takich zdolności może bardzo pomóc tzw. gimnastyka niesymetryczna opracowana przez lekarzy radzieckich. Jej istota polega na nauczeniu się jednoczesnego wykonywania różnych ruchów rękami, nogami, tułowiem i głową.
Prowadzone w kilku miastach ZSRR zajęcia z gimnastyki niesymetrycznej dowiodły, że ćwiczący pozbywają się ograniczeń nie tylko w ruchach, lecz, co wydaje się najbardziej interesujące, także w myślach. Prawdopodobnie uwalniane są w ten sposób przeróżne „podświadome bloki emocjonalne". Praktykujący gimnastykę dość szybko poprawili koordynację ruchów i zwiększyli szybkość reakcji. Zmniejszyło się skrępowanie i automatyzm ruchów. U ćwiczących studentów te „dziwne" ruchy wykonywane w dowolnych rytmach poprawiły odbiór informacji przekazywanych na wykładach.
Według twierdzeń A. Palko podobnych umiejętności każdy człowiek mógłby nauczyć się od swoich przodków, tych z pradziejów. Człowiek pierwotny żyjąc w lesie musiał dysponować wielokanałową percepcją". W trakcie procesu cywilizacji człowieka, w momencie gdy nauczył on się budować domy, gromadzić zapasy żywności i unikać przeróżnych niebezpieczeństw, zdolności doskonałego postrzegania świata wszystkimi zmysłami, stopniowo zanikły lub uległy wydatnemu ograniczeniu, ponieważ nie były ustawicznie potrzebne.
Współczesna cywilizacja, wraz z olbrzymim tempem życia, nowe tworzące się zawody wymagające od człowieka nawyków operatorskich, podzielności uwagi, wręcz wymuszają potrzebę odbudowy utraconych zdolności. A. Palko sam na sobie dowiódł, że tego typu „zabieg" jest możliwy. Twierdzi on bowiem, że nauczył się „kondensować" swój czas pracy w sposób dla przeciętnej osoby wprost niezwykły. Tak więc jednocześnie udaje mu się czytać pismo naukowe, słuchać z magnetofonu testów w języku obcym, planować w myślach kolejny wykład i wykonywać ćwiczenia fizyczne.
Przy opisie fenomenalnych zdolności osób z niezwykłą pamięcią była mowa o wyczynach Jurija Nowikowa z Eupatorii na Krymie. Swego czasu dociekliwym dziennikarzom wyznał on też, że swe zdolności posiadł dzięki systematycznym ćwiczeniom. Również utrzymaniu pamięci w dobrej kondycji służy prowadzony przez niego tryb życia. Warto zapoznać się z radami posiadacza superumysłu, który oprócz wymienionych poprzednio sztuk potrafi także bezbłędnie określać dzień tygodnia odpowiadający wymienionej dacie w granicach stulecia aż do roku 2000. A oto co powiedział Nowikow i co zanotował Włodzimierz Dobin.
„Sypiam doskonale, informację mogę przechowywać tak długo, jak zechcę. Gdy trzeba, po prostują «wyrzucam». Robię to bez najmniejszego trudu. Gorzej jest, gdy muszę zapamiętać zbyt dużo informacji. W takim wypadku potrzebuję wstępnego przygotowania.
Od dawna interesuję się możliwościami wykorzystania takich zdolności człowieka, które zwykle nazywa się «nadprzyrodzonymi». Czym właściwie jest fenomenalna pamięć? W jaki sposób Aleksander Macedoński, Napoleon Bonaparte czy rosyjski wódz Aleksander Suworow zapamiętywali tysiące twarzy swych podkomendnych? Jak to się działo, że Lewitan i Ajwazowski malowali obrazy z pamięci, dokładnie oddając przy tym najdrobniejsze szczegóły?
Pamiętam, jakie silne wrażenie zrobiła na mnie scena z filmu «Tarcza i miecz», w której radziecki wywiadowca w mgnieniu oka bezbłędnie zapamiętał dwie strony maszynopisu. A więc jest to możliwe? Skoro tak, dlaczego ja nie miałbym tego umieć? Tym bardziej, że jeszcze w szkole dość szybko zapamiętywałem duże liczby.
Wziąłem się do pracy. Brakowało mi jednak specjalistycznej literatury. Pojedyncze rady wyłapywałem w publikacjach popularno-nauko- wych i prasie, ale przede wszystkim musiałem korzystać z własnych, wówczas jeszcze dość skromnych doświadczeń. Z czasem przekonałem się, że istnieje kilka skutecznych ćwiczeń pamięci. Jedno z nich znane jest już od bardzo dawna. Należy zacząć od drobiazgów: stale powtarzać rzeczy znane i stopniowo dodawać do nich nowe. Jak głosi legenda, w taki sposób Homer zapamiętał „Iliadę" i „Odyseję", a starożytni hindusi - tysiące wersów „Mahabharaty".
Trudno mi jest mówić na temat procesu zapamiętywania. Proszę wytłumaczyć na przykład, w jaki sposób zachowuje się równowagę jadąc na rowerze. Wielu stron procesów wewnętrznych w ogóle nie można szczegółowo wyjaśnić. Mimo to spróbuję
.Kiedy mam zapamiętać, dajmy na to, cyfry na czarnym tle, staram się narysować w myśli swego rodzaju obraz, który zatrzymuję w pamięci. W każdej chwili mogę go odtworzyć. Coś takiego udaje się tylko po długich wytrwałych treningach. Załóżmy, że chcą państwo zapamiętać jakiś pejzaż. Trzeba nań spojrzeć kilka razy porównując to, co się widzi, z tym, co zostaje w pamięci. Obraz uzupełnia się stale szczegółami, póki nie ma pewności, że zapamiętany pejzaż całkowicie odpowiada rzeczywistemu.
Pomaga mi znajomość mnemotechniki. Każdy kolor zakodowałem na własny użytek w obrazach. Kolor błękitny to gołąb, żółty - kot, czarny - stół itd. Kiedy patrzę na kolorowe rozwieszone krążki, to widzę właśnie te przedmioty. W podobny sposób koduję również cyfry. Zero to biel, jedynka - błękit, dwójka - żółć. Patrzę na uporządkowane cyfry i jednocześnie układam sobie pewien ciąg kolorów. Robię to podświadomie, ale jestem pewien, że takie umiejętności każdy może w sobie wypracować. Trzeba tylko na serio zacząć ćwiczyć i przestrzegać określonej dyscypliny".
Kontynuując opowieść o sobie Nowikow, na pytanie, czy ma jakiś szczególny plan dnia - odpowiedział, że nie wydaje mu się, by tak było. I dodał, że wstaje o godzinie siódmej i od razu wykonuje ćwiczenia oddechowe. Później biega, co najmniej pięć kilometrów i gimnastykuje się. Wieczorem znowu biega albo szybko maszeruje. Gimnastyka i ćwiczenia oddechowe są niezbędne, jeżeli się chce zachować dobrą pamięć.
Nowikow potrafi także grać na kilku instrumentach. Twierdzi o sobie, że potrafi udowodnić, że można jednocześnie w pamięci wykonywać skomplikowane obliczenia i grać na fortepianie.
Naukowców zawsze intrygowało „działanie mózgów żywych arytmometrów", zarówno u tych, którzy swe zdolności posiedli w sposób naturalny, bez specjalnej edukacji, jak i u tych, którzy potrafili je doskonalić. Tajemnice talentów odkrywa się wszakże bardzo trudno. Z dociekań wiadomo, że przydatne były i powszechnie stosowano, świadomie lub nieświadomie, zasady mnemoniki, które wcześniej zaprezentowałem. Juliusz Jerzy Herlinger w książce „Historie niewiarygodne", skąd także pochodziły niektóre opisy osób o fenomenalnej pamięci - przytacza wyjaśnienia niektórych posiadaczy „superumys- łów".
Dla przykładu Urania Diamondi twierdziła, że pomaga jej w obcowaniu z cyframi ich kolor: 0 jest białe, 2 - żółte, 3 - purpurowe, 4 - brązowe, 5 - błękitne, 6 - ciemnożółte, 7 - szafirowe, 8 - szaroniebie- skie, 9 - ciemnobrunatne. Proces liczenia w jej wyobraźni stanowił swoistą niekończącą się symfonię barw. Perykles, brat Uranii, z kolei swe zdolności uzasadniał tym, że „cyfry jak gdyby skupiają się razem w mojej czaszce, królują tam niepodzielnie". Inni znani „arytmomet- rzy", Monde i Callburn, wyraźnie widzieli przed oczami szeregi cyfr kreślonych przez niewidzialną rękę. By podać odpowiedź wystarczyło by odczytali ten niezwykły zapis. Rachmistrzowi Inodiemu wydawało
6 - Tajemnice... 81 się natomiast, że jakiś obcy głos przeprowadza za niego wszystkie obliczenia i póki ten „ktoś" liczy, on może grać na flecie lub rozmawiać. Dodać warto, że swego czasu zaproszono go na posiedzenie Francuskiej Akademii Nauk. Sprawozdanie z tego spotkania zostało przygotowane przez matematyków. Uznali oni zgodnie, że Inodi posługuje się przy obliczaniu pewnymi metodami klasycznymi, ale że doszedł do nich w sposób absolutnie samodzielny. Co ciekawe także półanalfabeta Henri Monde podświadomie wykorzystywał do obliczeń dwumian Newtona. Stwierdzili to autorytatywnie sławni matematycy.
Sztuka szybkiego liczenia w pamięci frapowała na tyle uczonych, że niektórzy starali się wynaleźć skuteczne metody opanowania tej umiejętności. Pod koniec ubiegłego wieku wybitny rosyjski uczony i pedagog Sergiusz Aleksandrowicz Raczyński napisał pierwszy w Rosji podręcznik „liczenia w pamięci". Obecnie podobnego typu książek jest znacznie więcej, zaś autorem jednej, cieszącej się dużym powodzeniem u zwolenników przyspieszonego liczenia, jest szwajcarski matematyk profesor Uniwersytetu w Zurychu J. Trachtenberg. Jego system pozwala naprawdę szybko opanować zasady przyspieszonego mnożenia, dzielenia, dodawania, odejmowania oraz podnoszenia do potęgi i pierwiastkowania.
Spośród systemów usprawniania wypracowanych w Europie Zachodniej z dużym zainteresowaniem spotyka się sofrologia. Twórcą tej metody jest profesor Alfonso Caycedo, lekarz specjalizujący się w neu- ropsychiatrii. Swego czasu zafascynowała go hipnoza i wkrótce rozpoczął od badania starych i nowych technik pozwalających na uzyskanie „zmienionych stanów świadomości" i wpływanie w ten sposób na ciało i umysł. Podobnie jak Łozanow, także Caycedo interesował się jogą królewską. Badacz odwiedził również Japonię, gdzie zapoznał się z buddyzmem Zen, przebywał też w klasztorach tybetańskich. Potem wrócił do Hiszpanii z przeświadczeniem, że wiedza ludzi Zachodu
własnej świadomości jest znikoma. Wraz z grupą ekspertów fizjologów rozpoczął badania wschodnich ćwiczeń pobudzających psychikę. Po zebraniu doświadczeń, unowocześnił je i przystosował do warunków europejskich. Wybrał też techniki jego zdaniem najskuteczniejsze. W 1960 roku założono w Barcelonie Centrum Sofrologii. Tutaj metodę stosowano w różnych celach także w medycynie m.in. psychiatrii
położnictwie.
A oto jak wygląda sofrologiczny system kształcenia pamięci, w którym ogromną rolę przywiązuje się do ćwiczeń wizualizacyjnych i oddechowych, na przykładzie czterodniowego kursu. Po nabyciu umiejętności uczniowie mogą techniki doskonalić, co potem gwarantuje im „hiperpamięć". Warto tutaj jeszcze dodać, że w opinii Caycedo, ludzie mają emocjonalne rezerwy w formie pozytywnych wspomnień, pozwalające nie tylko na rozwinięcie pamięci, ale i osobowości. I ten fakt w zajęciach znajduje zastosowanie.
Tak więc u podstaw ćwiczeń pamięci leży system przypominania sobie radości i radosnego uczenia się. Caycedo mówi swoim uczniom „podziel życie na trzy okresy i z każdego wydobądź przyjemne doświadczenia". Gdy już uczniowie takie wspomnienia wydobędą, przeprowadzają je przez pięć faz. Wywołanie polega na przywołaniu z przeszłości pozytywnych wspomnień. Fiksacja sprowadza się do koncentracji na przyjemnych wrażeniach. Asocjacja oznacza połączenie barw, obiektów i osób z tymi wrażeniami. Powtórzenie polega, na powtórzeniu pozytywnych wrażeń w postaci w jakiej zostały utrwalone. Piąta faza prezentacji jest przelaniem tych pozytywnych wrażeń na piśmie, można też dokonać tego ustnie.
Caycedo nie rozdziela zjawisk psychicznych i cielesnych. Uważa, że pozostają one w nierozerwalnych związkach. Stąd ciało jest doskonałym instrumentem rozwijającym i ćwiczącym pamięć. By ten proces usprawnić zalecane są: rytmiczne brzuszne oddychanie, skoordynowanie oddychania z myślami, wspomnieniami czy materiałem do nauczenia, ćwiczenia poprawiające cyrkulację i dopływ tlenu do głowy, trzy specyficzne dla japońskiego Zen postawy przeznaczone dla pogłębienia relaksacji i koncentracji.
Systemy sofrologii i sugestologii są w wielu punktach zbieżne. Można także dodać, że podobne odkrycia poczyniono nie tylko w Hiszpani i Bułgarii. Nową interesującą metodę nauczania stworzył też na przykład prof. Friedrich Boucet. W usprawnieniu pamięci uzyskuje on przez połączenie techniki relaksująco-koncentrującej tzw. treningu autogennego i muzyki wschodniej.
SZTUKA PAMIĘTANIA... DLA KAŻDEGO
„... Możliwości pamięci można porównać z walizką. Wielkość jej nie da się zmienić, ale wszystko planowo układając zmieścimy w niej nieco więcej niż pakując byle jak. Tak samo ograniczone są nasze możliwości pamięciowe, ale możemy przyswoić sobie więcej wiadomości, jeśli będziemy się uczyć metodycznie". Trudno nie zgodzić się z tą refleksją lana M. L. Huntera, która może być przydatna i użyteczna dla każdego, kto pragnie usprawnić swą pamięć.
Jak się więc uczyć, jak pracować umysłowo, co robić... by lepiej, szybciej i więcej „upakować" potrzebnych informacji i wiadomości w mózgu. Jarosław Rudniański, który problematyką uczenia i sprawności umysłowej zajmuje się profesjonalnie i opublikował na ten temat kilka książek w jednej z nich3) zauważa, że czynniki natury psychicznej, które warunkują sprawną pracę umysłową nie są dobrze znane. Wynika to z faktu, że stosunkowo najmniej zajmowano się do tej pory tym co stanowi konieczny warunek powodzenia wszelkich działań - ludzkim mózgiem. Zagadnienie funkcjonowania tego centralnego zarządcy ciała i psychiki stanowi jedno z najtrudniejszych, najciekawszych i najważniejszych zagadnień, jakie ciągle stoją przed nauką. Omawiając zatem podstawy psychologiczne sprawności umysłowej można jedynie przedstawiać mniej lub bardziej zweryfikowane hipotezy, a raczej zastosowanie wniosków z nich wynikających.
Wymieniając „tajemnice", które składają się na dobrą pamięć przede wszystkim wspomnieć należy o koncentracji uwagi. Stanowi ona często klucz do dobrego zapamiętania materiału, którego chcemy się nauczyć. Koncentracja niezbędna jest w zasadzie przy wszelkiej pracy umysłowej, także przy rozwiązywaniu zadań, uczeniu się słówek, gramatyki, wymowy... języka obcego, słuchaniu wykładu. Każdy sam na sobie może stwierdzić, że często przy małym skupieniu uwagi, uczenie trwa bardzo długo, gdy zaś przestajemy się rozpraszać, lub ktoś przestaje nas rozpraszać, osiągamy daleko lepsze wyniki. Niekiedy dosłownie godzinę nieefektywnej pracy można skrócić do 15 minut. Koncentrację w stosunkowo prosty sposób można poprawiać prostymi bardzo, ale systematecznymi treningami.
Z reguły rzadko zdajemy sobie sprawę, że bardzo szybko zapamiętujemy interesujące nas rzeczy. Z kolei szybko ulatują nam fakty, informacje, które naszym zdaniem musimy lub powinniśmy pamiętać. Zainteresowanie przyczynia się do koncentracji uwagi i sprawia, że pracę wykonujemy znacznie szybciej, z mniejszym wysiłkiem i zmęczeniem.
Innymi słowy jeżeli pracą jest ktoś zainteresowany bezpośrednio to „chce" ją wykonać, niezależnie od tego czy otrzyma za to nagrodę, czy« też nie. W sytuacji gdy ktoś „musi" wykonać pracę umysłową ponieważ gdy jej nie wykona powstanie niepożądana sytuacja, rodzi się wewnętrzny konflikt Z kolei ścieranie się „chęci" i „niechęci" prowadzi do mniejszej koncentracji uwagi, a zatem i gorszego uczenia.
Bardzo trudno jest nauczyć się czegokolwiek w obcym języku. Wynika to między innymi z braku zrozumienia tekstu. I właśnie zrozumienie, a także nieodłączne z nim skojarzenie to ważne czynniki ułatwiające zapamiętanie.
Spełnienie warunków zapamiętania nie oznacza jeszcze wszakże, iż cokolwiek naprawdę i na trwale przyswoimy. Stąd także niezwykle ważne są informacje, co należy robić by pamiętać? Stefan Garczyński w swej książce „Sztuka pamiętania" poświęca temu problemowi obszerny rozdział. Niezwykle ważna jest aktywna postawa uczącego. Tak więc jeżeli się chce coś dobrze zapamiętać nie wystarczy czytać, tylko powtarzać, trzeba coś z „materiałem do zapamiętania robić", bo przecież nie nauczymy się jeździć na łyżwach tylko teoretycznie, bez ćwiczeń.
Po drugie należy przyswajany materiał rzeczywiście rozumieć. Istnieje też tzw. zrozumienie pozorne bardzo łatwo sprowadzające na manowce i niweczące wysiłki. Kolejny warunek to ustalenie hierarchii ważności problemów, materiałów, kwestii rozwiązywanych. Następnym ważnym krokiem w technice zapamiętywania jest umiejętne stawianie pytań. Przydatne bardzo okazuje się też „wiązanie", kojarzenie zdobywanych faktów z rzeczami już znanymi, odkrywanie podobieństw i różnic, tworzenie własnej sieci znaków.
Kolejne wskazówki S. Garczyńskiego dotyczą umiejętności porządkowania zdobywanych informacji, ich klasyfikacji. Niezbędny dla poprawy „pamięci jest przekaz wiedzy, czyli praktyczne jej zastosowanie. Pomocne w procesie uczenia są też oczywiście notowanie, streszczanie, chłonięcie wszystkimi zmysłami, bo niekiedy „ilustracja warta jest tysiąca słów" oraz wielokrotne powtarzanie, którego doskonałą formą może być rozmowa, dyskusja. Wreszcie ważne jest myślenie, bowiem „pamięć jest dzieckiem, które marnieje, gdy brak mu opieki matki - aktywności i ojca - rozumu".
PODŚWIADOME BLOKI EMOCJONALNE „NA PAMIĘĆ"
Opanowanie „sztuki pamiętania" jednak nie zawsze zapewnia pożądane wyniki, nie zawsze ułatwia zapamiętanie, a raczej przypominanie sobie pewnych rzeczy, faktów, czy potrzebnych informacji. Co może być tego powodem? I na to próbują badacze odpowiedzieć. Pierwszym psychologiem, który systematycznie pracował nad tym zagadnieniem był profesor Frederic Bartlett z Cambridge. W wielu pomysłowych eksperymentach przedstawił on osobom badanym obrazki i opowiadania o złożonej treści, a potem badał zniekształcenia zachodzące w późniejszym ich przywoływaniu. Nie wnikając w szczegóły badań, ogłoszonych już w 1932 r., warto podać generalny wniosek z nich wynikający.
Otóż typ kultury, a zatem i system wychowania, język, przyjęte wartości przesądzają o tym, które elementy, przeżycia, doznania czy opowiadania przeważą w pamięci danego człowieka. Dzisiaj wiedza na ten temat naukowców jest już znacznie szersza i bardziej udokumentowana.
MASOWA PRODUKCJA GENIALNYCH DZIECI
„Każde dziecko dysponuje w momencie narodzin większymi potencjalnymi możliwościami od Leonarda da Vinci. Jest więc czynem niemalże kryminalnym niewykorzystanie tych możliwości i niepodjęcie próby „stworzenia" nowego laureata nagrody Nobla lub medalisty olimpijskiego". Takie odważne słowa padły z ust Glena Domana dyrektora niezwykłego instytutu mieszczącego się w Filadelfii o nazwie „Better Baby Institute" (Instytut Lepszych Dzieci). Placówka powstała w 1978 roku i kieruje się szumną dewizą „nikt nie rodzi się geniuszem tylko się nim staje".
W USA powstaje coraz więcej podobnego typu instytucji. Zdaniem amerykańskiego psychologa Neila Bernsteina zjawisko to wykazuje związek z charakterystyczną postawą pokolenia 30-40-latków. Wywodzi się ono z powojennego wyżu demograficznego, którego członkowie dążą przede wszystkim do uzyskania jak największych sukcesów materialnych i zajęcia wysokiego miejsca w hierarchii społecznej, kariery zawodowej. Równocześnie żywią ogromne obawy, że ich dzieci nie będą potrafiły sprostać wysokim wymaganiom stawianym przez współczesne warunki życia. Stąd dążą do zapewnienia potomstwu możliwie jak najlepszego startu do przyszłej kariery zawodowej. By móc studiować na najlepszych uczelniach edukację i to intensywną trzeba więc zacząć już w przedszkolu.
W placówkach typu „Instytut Lepszych Dzieci" efekty edukacji są niekiedy rzeczywiście imponujące. Z prasowych relacji wynika, że mały Josh Pereira już w ósmym miesiącu odpowiadał „amen" na skierowane do niego błogosławieństwo religijne. Ukończywszy rok znał ponad tysiąc słów, a w dwa miesiące później nauczył się płynnie czytać. Gdy miał 4 lata rozpoczął dywagacje filozoficzne, zaś w roku następnym przystąpił do studiowania biografii Lincolna i Pasteura. Z kolei dziewczynka o imieniu Amanda mając rok i 10 miesięcy poznawała 50 obrazków namalowanych przez Van Gogha, rozróżniała olbrzymią ilość rysunków zwierząt i potrafiła wymienić nazwy 50 stanów USA.
Podobno w „Instytutach Lepszych Dzieci" wiele uwagi poświęca się rozwojowi psychicznemu i fizycznemu maluchów. Dodać warto, że w USA powstają nawet specjalne ośrodki sportowe dla dzieci sześciomiesięcznych. Nie ulega wątpliwości, że tego typu edukacja wywołuje niepokój większości pedagogów. I chyba słusznie. Bezpieczniej chyba bowiem jest usprawniać swą pamięć, kiedy się jest dorosłym. Być może wtedy nie osiągnie się możliwości geniuszy, fenomenalnych „żywych arytmometrów", jednak na pewno łatwiej nauczymy się materiału potrzebnego by zdać egzamin na uczelni, opanować materiał kursu itp. Poza tym koniecznie należy pamiętać o jeszcze jednej ważnej rzeczy.
Wbrew obiegom, poglądom i mniemaniom genialniej inteligencji wcale nie należy łączyć z posiadaniem nadzwyczajnej pamięci, wybitnymi zdolnościami arytmetycznymi. Wielu wielkich uczonych miało nienajlepszą pamięć. Einstein miał dla przykładu pamięć tak złą, że wielki kłopot sprawiało mu opanowanie języka angielskiego po jego emigracji do USA.
Z kolei badania wykazały, że doskonała pamięć pozwalająca na błyskawiczne liczenie, najczęściej wiąże się z zupełnie przeciętnymi zdolnościami matematycznymi i przeciętną inteligencją. Co więcej osobnicy z fenomenalną pamięcią, zwłaszcza o charakterze jednokierunkowym, okazywali się częstokroć mocno ograniczeni w rozwoju umysłowym. Ich mózgi rzeczywiście potrafiły dokonywać błyskawicznych, komputerowych manipulacji myślowych, ale z kolei, podobnie zresztą jak maszyny, charakteryzowały się nieumiejętnością tak bardzo potrzebnego i charakterystycznego dla ludzi wybitnych, myślenia abstrakcyjnego, syntetycznego, systemowego...
Tak więc umysł rzeczywiście twórczy, chociażby wspomnianego Einsteina, raczej nie gwarantowałby uzyskania zwycięstwa w jakimś encyklopedycznym konkursie, teleturnieju. Jego posiadanie umożliwiłoby jednak rzeczową analizę i ocenę sytuacji, podejmowanie trafnych decyzji. To zaś dopiero może zagwarantować sukces w nauce, bowiem zdaniem Jana Śniadeckiego „Być gruntownie uczonym - nie jest to jedno co wiele rzeczy pamiętać, ale jest to zgłębić je rozumem, obejrzeć skrzętną uwagą ze wszystkich stron, umieć ocenić ich stopień pewności lub wątpliwości". I okazuje się, że do tego rodzaju czynności wielu wybitnym ludziom całkowicie wystarczała zwyczajna pamięć, a nawet bardzo słaba pamięć, bo i takie sądy głosili niektórzy geniusze.
Czy więc naprawdę warto w tej sytuacji kształcić u dzieci wybitną pamięć, tak jak to się próbuje robić w USA? Sprawność intelektualną co prawda zawdzięczamy na pewno pamięci, ale zaprezentowane powyżej fakty dowodzą, że nie tylko jej. Inteligencję łączyć bowiem należy przede wszystkim z umiejętnością dokonywania ocen, selekcji wrażeń, bodźców, informacji, oddzielania przysłowiowego ziarna od plew, obieranie właściwej strategii postępowania, umiejętnością dostosowywania się do otoczenia, zapamiętywania rzeczy najważniejszych. Inteligencja to także zdolność umiejętnego przypominania sobie potrzebnych w danej chwili faktów i porównywania ich z nowymi bodźcami, informacjami, zdarzeniami, czy sytuacjami. Czy więc rzeczywiście będą inteligentne dzieci znające dużo faktów, lecz nie umiejące sprawnie nimi operować? Czy kształcenie pamięci gwarantuje równoległe kształcenie inteligencji?
I na te pytania także trudno dać jednoznaczną odpowiedź, chociażby dlatego, że trudno tak naprawdę obiektywnie zmierzyć i oceniać jakość pamięci i jakość inteligencji. Poza tym także wśród uczonych i pedagogów w omawianej kwestii panuje sporo rozbieżnaści. Jedni powołują się na Platona, który podkreślał konieczność jak najwcześniejszego nauczania dzieci i przysposabiania do zawodu. Drudzy z kolei twierdzą, że. dzieci powinny mieć dzieciństwo, powinny dojrzeć w pełni emocjonalnie by potem je kształcić, że nauczanie w zbyt młodym wieku deformuje osobowość.
„Pamięć jest matką wszelkiej mądrości" powiada Ajschylos. Trudno się nie zgodzić z tym twierdzeniem, wszakże nie jest ono na pozór tak w pełni jednoznaczne. Oczywiście świetna pamięć bywa przydatna w życiu. Szczególnie pożądana jest w niektórych zawodach, chociażby aktorskim. Jednakże niezwykle silna pamięć określana mianemfotograficznej, bywa raczej przeszkodą. Tego rodzaju przypadek op.sał psycho log rosyjski Aleksander Kurja, którego pacjent m.ał utrudniony kon takt z otoczeniem wskutek ciągłych skojarzeń, związków „wydobywanych" z olbrzymiego magazynu pamięci.
Tak więc doskonała pamięć, utrwalająca w sposób niekontrolowany, niezależny od woli człowieka, rozliczne obrazy, to wszystko na co padnie wzrok, może być bardzo męcząca. W skrajnych sytuacjach to uczucie zmęczenia bywa potęgowane przez odtwarzanie nieistotnych szczegółów, które raz przeczytane lub zasłyszane - ale nie zawsze ważne, i istotne - zostają utrwalone niepotrzebnie w pamięci na stałe. W tej sytuacji nie należy się dziwić, że posiadacze nadzwyczajnej pamięci niekie-, dy pragnęliby ograniczyć swe zdolności i tym samym dać odpocząć umęczonemu umysłowi. Przeciążenie informacjami bywa bowiem w skutkach niekiedy dramatyczne. Potwierdzają to statystyki. U ludzi ze znakomitą fotograficzną pamięcią zauważa się sporą liczbę samobójstw.
A więc na pewno warto kształcić pamięć, ale również umiejętność zapominania jest niezbędna do tego by nasz, ograniczony w swej pojemności informacyjnej, umysł miał możność sprawnej pracy, posiadł zdolność przyswojenia następnej porcji godnych zapamiętania faktów. Zapominanie unać więc można za rodzaj samoistnej obrony mózgu i całego organizmu przed natłokiem informacji. Czy jednak zapominanie jest całkowite, czy nie pozostają w naszej pamięci ślady po tym co kiedykolwiek zostało tam zarejestrowane?
Na razie nic pewnego na ten temat powiedzieć nie potrafimy. Badania z wykorzystaniem hipnozy sugerują, że jednak wszystko w podświadomości, kodujemy i że ten zasób informacji może trafić do świadomości, jednak zdaniem wielu uczonych tego typu eksperymenty nie pozwalają na jednoznaczne wnioski.
Czy zaś tę, i wiele innych zagadek dotyczących pamięci, uda się naprawdę kiedykolwiek rozwiązać? Trudno cokolwiek prorokować, jeszcze trudniej być optymistą skoro prof. Bogusław Żernicki wybitny znawca mózgu stwierdza: „Mechanizm powstawania czynności psychicznych stanowi zagadkę, która być może nigdy nie zostanie całkowicie rozwiązana".
W OBJĘCIACH KOSMOSU, CZYLI O WPŁYWIE KSIĘŻYCA I „GWIAZD" NA PSYCHIKĘ, PODŚWIADOMOŚĆ, TAKŻE O GEOMANCJI, CHIŃSKIEJ RADIESTEZJI
Od pradawnych czasów wierzono, iż Księżyc ma bardzo duży wpływ na przyrodę i losy ludzkie. Kultu Srebrnego Globu jako bóstwa doszukać się więc można w zasadzie u najstarszych kultur i wręcz zadziwiająca jest zbieżność różnych mitów u ludów wielu bardziej i mniej rozwiniętych cywilizacji, zamieszkujących często odległe kontynenty i kraje. Najwięcej podań i legend powstało w krajach położonych w strefie równikowej, gdzie Księżyc świeci wysoko nad horyzontem, rozświetla tropikalne noce i jednocześnie kojarzy się z porą, gdy nie są zbyt uciążliwe palące promienie Słońca.
Słowianie urzeczeni byli jego rytmem fazowym. Księżyc na nowiu witali ukłonem, zamawianiem i wróżbami na nowy okres życia na Ziemi. Jego zanikanie i zaćmienie wyjaśniano jako zjadanie go przez wilki lub wilkołaki, albo jako odradzanie się do nowego życia. Z fazami Księżyca związane były również ludowe przykazania dotyczące leczenia i zbierania ziół. Pełnia utożsamiana była z okresem pojawiania się duchów, zjaw, zmor... Uważano też, iż jaśniejący pełnym blaskiem Srebrny Glob wyciąga z łóżek niektóre osoby i skłania je do spacerów po dachach.
Jeszcze nie tak dawno cywilizowany i naukowy świat wyśmiewał się z tych wierzeń, z księżycowej symboliki. Tymczasem obecnie zaczyna się okazywać, że informacje przekazywane w mitach, legendach czy „przesądach" nie zawsze były wyssane z palca, lecz są plonem doskonałej obserwacji natury. Rozwijająca się dynamicznie kosmobiologia przytacza coraz więcej naukowych dowodów na to, że w bardzo silny sposób związani jesteśmy z naszym ziemskim satelitą. Doceniana również zaczyna być rola Księżyca jako pewnego kulturowego, niezwykle silnie tkwiącego w podświadomości, symbolu. Najlepszym potwierdzeniem tego faktu mogą być słowa znanej amerykańskiej filozof Susanne K. Langer. W swej książce „Nowy sens filozofii, rozważania
symbolach myśli obrzędu i sztuki" twierdzi ona, że Księżyc z powodu swoich tak efektownych zmian jest naprawdę wyrazistym, łatwo dającym się stosować i uderzającym symbolem - znacznie bardziej niż Słońce, idące drogą prostą i mające niezmienną postać - przekazującym rodzące się pojęcia funkcji życiowych: narodzin, rozwoju, schyłku życia
śmierci.
Tydzień ma siedem dni. W przybliżeniu stanowi to 1 /4 czasu w jakim Księżyc obiega Ziemię. Ktoś mógłby powiedzieć zbieg okoliczności. Ale czy na pewno? Współcześni badacze udowodnili, iż organizm człowieka produkuje niektóre hormony również właśnie w cyklu siedmiodniowym. Podobnie zmienia się wydajność pracy-ma więc swoje uzasadnienie biblijny nakaz „sześć dni pracować, a siódmego odpoczywać".
KSIĘŻYCOWE MISTERIUM KOBIECOŚCI
Rytm księżycowy jest szczególnie wyraźnie widoczny u płci żeńskiej. Stąd też nie należy dziwić się, iż ten satelita u Słowian, Germanów, Greków, Rzymian, Arabów, w Nowej Zelandii i Polinezji uosabiał kobietę jako dawcę życia i dostarczycielkę pożywienia. Był też również tajemniczy i zmienny jak kobieta. Przybywanie Księżyca u ludów pierwotnych symbolizowało ciążę. Cykl zaś poszczególnych faz przedstawiał stałe odradzanie się życia. Satelita ten uznawany był za symbol menstruacji nazywanej od księżycowego miesiąca synodycznego - miesiączką. Susanne Langer snując refleksje nad księżycową symboliką stwierdza „wyraża on całe misterium kobiecości nie tylko poprzez swoje fazy, lecz również poprzez swoją niższość wobec Słońca, pozorną bliskość chmur, które osłaniają go niby szaty, element tajemniczości".
Powyższa symbolika znajduje potwierdzenie i uzasadnienie w pracach wielu naukowców. Wyniki badań prof. Harolda Burra z USA wykazały, że elektryczny potencjał organizmu kobiety wzrasta gwałtownie raz w miesiącu w czasie gdy następuje jajeczkowanie, które z kolei w większości przypadków zdarza się podczas nowiu i pełni. Na dodatek ciąża trwa 266 dni, a więc dokładnie dziewięć miesięcy księżycowych.
CYKLE SREBRNEGO GLOBU I ZDROWIE
Fakt, iż Księżyc oddziałuje silnie na organizm potwierdzają także prace doktora fedsona J. Andrews chirurga z Tallahasse Memoriał, Klinik w USA. Przebadał on zależność między fazami Księżyca i krzepnięciem krwi. Wynik był co najmniej szokujący. Ponad 80 procent przypadków silnych krwotoków zdarzało się w czasie operacji przeprowadzanych między pierwszą i trzecią fazą Księżyca - punkt szczytowy przypadał na pełnię. Wiele badań wskazuje także, iż przebieg niektórych chorób m.in. gruźlicy ściśle związany jest z cyklami Księżyca. W przypadku gruźlicy krzywa gorączki wzrasta między pierwszą kwadrą a pełnią. Objawy kataru siennego i astmy nasilają się w czasie pełni. Gdy Srebrny Glob jaśnieje pełnym blaskiem zmniejsza się także ilość wydalanego moczu co może prowadzić do ataków kolki nerkowej.
Dr A. Lieber psychiatra z Florydy szczególnie zainteresował się wpływem Księżyca na ludzką jaźń. Doszedł do wniosku, iż istnieję wielka zależność między agresywnością lub też apatią człowieka, a fazami naszego satelity - szczególnie objawia się to u ludzi nerwowych oraz alkoholików i narkomanów. W czasie pełni popełnianych jest najwięcej morderstw i przestępstw. Notuje się zwiększoną liczbę awantur i samobójstw. Dr Lieber uważa, że Srebrny Glob podobnie działa na nastroje ludzkie jak na wody oceanów i mórz - wywołuje swoiste psychiczne przypływy i odpływy. Jeżeli uwzgędnimy fakt, iż składamy się ponad 70 proc. z wody ta hipoteza nabiera wszelkich cech realności.
Mark Twain, kiedyś znajomemu lunatykowi proszącemu go o pomoc poradził, by kupił sobie pudełko pinezek i rozsypał je starannie przed snem wokół łóżka. Nie wiadomo czy ta dowcipna rada była pomocna niemniej nie ma wątpliwości, iż zjawisko lunatyzmu, znane zresztą już w starożytności i już wtedy ściśle łączone z oddziaływaniem promieni Księżyca ->• ciągle ludzi intryguje, tym bardziej, iż naukowcy ciągle nie potrafią dać żadnej wysoce prawdopodobnej hipotezy wyjaśniającej ten fenomen, z powodu którego zdaniem belgijskiego badacza De Bellanguera na świecie cierpią miliony ludzi, podobno we Francji aż 700 tys.
„Od 23 roku życia dręczą mnie periodycznie występujące bóle głowy zwane migrenami... występują one regularnie dwa razy w miesiącu dokładnie w dniach nowiu i pełni" pisał w swej autobiografii Jacob Berzelius sławny chemik, który wprowadził do dzisiaj stosowane symbole pierwiastków. Obserwacje powyższe potwierdza wielu migre- nowców również i dzisiaj. Amerykański lekarz F. Petersen badając historie choroby pacjentów epileptyków zauważył zadziwiającą zbieżność występowania ataków epileptycznych z fazami Księżyca. I jest to naukowe potwierdzenie przekonania starożytnych Greków, że epilepsja jest świętą chorobą, którą bogini Księżyca Selena karze ludzi, którzy zgrzeszyli przeciwko temu satelicie.
Księżyc oddziałuje też na niższe formy życia zwierzęcego. Dla przykładu przegrzebek, jak i wiele innych mięczaków zamieszkujących wody morskie, składa ikrę bądź podczas nowiu bądź pełni Księżyca. Rybacy z Nowej Szkocji od dawna wiedzą, że najlepsze połowy śledzia uzyskuje się przy pełni naszego satelity. Stwierdzono także, że ziarna gorczycy lepiej kiełkują, gdy są wystawione na światło Księżyca. Wśród wędkarzy w powszechnym użyciu jest księżycowy kalendarz połowu ryb, którego pierwsze wersje w Europie pojawiły się już w XVIII wielu.
Krystyna Potocka krakowska producentka pieczarek prowądziła kilkunastoletnie skrupulatne obserwacje i notatki. Jednoznacznie z nich wynikało, iż największe plony grzybów zdarzały się w okresie pełpi. Do podobnego wniosku doszli też amerykańscy naukowcy z Uniwersytetu w Illinois. Ich zdaniem podczas pełni owoce rosną o 20 proc. szybciej niż w pozostałych fazych księżycowych. Podobnie przebiegały doświadczenia z ziemniakami. W rolnictwie biodynamicznym by osiągać wysokie plony wszystkie zabiegi uprawowe przeprowadza się według kalendarza astronomicznego, w którym pozycja, czy jak kto woli rola Księżyca jest szczególnie eksponowana. Warto dodać, że chłopi na Mazurach, Kurpiach przekonani byli, że siewy należy rozpoczynać wtedy, kiedy Księżyc przybiera, bo rośliny będą rosły z jego przybywaniem.
NIESAMOWITE ZJAWISKA, ZMIANY KLIMATU
Srebrny Glob jest też odpowiedzialny za niektóre wręcz niesamowite zjawiska natury. Osiemnastego dnia, ósmego miesiąca według kalendarza księżycowego tysiące ludzi zjawia się przy ujściu rzeki Qiantang w prowincji Zhejiang w Chinach, by podziwiać wspaniałe widowisko. W zatoce, do której wpada rzeka, nagle spiętrza się woda (dosłownie „staje sztorcem), tworzy się pionowa ściana o wysokości 4-5 m. Kiedyś zjawisko to uznawano za cud. Dzisiaj wiemy, iż związane jest ono ze swoistym nałożeniem się przypływów i odpływów morza (w miejscu gdzie występuje ściana wody siły poruszające olbrzymie masy wody pozostają w równowadze) spowodowanym specyficznym zakłóceniem sił grawitacji wynikającym z usytuowania w jednej linii Słońca, Księżyca i Ziemi.
Ze 156 przypadków powstania zapadlisk ziemi jakie zanotowano w USA w ciągu ostatnich ponad 20 latach, aż 95 procent powstało podczas pełni Księżyca. Również w tej fazie satelity dochodziło do wielu potężnych katastrofalnych trzęsień ziemi: 11 maja 1970 w Peru (60 tys. ofiar), 28 czerwca 1976 w Chinach (800 tys.), 16 września 1978 w Iranie (25 tys. ofiar). Na razie geofizycy sceptycznie odnoszą się do wymienionych zależności, zapewne dlatego, że zupełnie nieznane są mechanizmy ewentualnego wpływu satelity na skorupę Ziemi.
Być może z czasem to stanowisko ulegnie zmianie, tak jak to się dzieje z opiniami na temat zmienności klimatu. Otóż amerykańscy uczeni ostatnio uważają, że nie 11 -letnie cykle słoneczne, ale mające 18 lat i 7 miesięcy cykle księżycowe w decydujący sposób wpływają na globalny przebieg pogody. Wniosek ten zaś wysunięto analizując chińskie zapisy dotyczące pogody z lat 1470 do 1974, obserwując cykliczność indyjskich monsunów oraz regularność występowania suszy na środkowym zachodzie USA w rejonie Gór Skalistych. Czy klimatolodzy mają rzeczywiście rację przekonać się będziemy mogli już na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to powinna wystąpić kolejna susza.
EINSTEIN, HIPOKRATES O ASTROLOGII
Garść powyżej przytoczonych przyrodniczych informacji wykazuje niezbicie, iż jesteśmy pośrednio i bezpośrednio powiązani silnymi niewidzialnymi nićmi ze Srebrnym Globem, pozwala także nawet nieco inaczej spojrzeć na współczesną astrologię humanistyczną. Astrologowie bowiem naprawdę mają wiele racji twierdząc, iż Księżyc związany jest ze strefą podświadomości, instynktami, nastrojami, reakcjami oraz ekspresją człowieka, że ma wpływ na funkcje adaptacyjne, uruchamia wyobraźnię, pamięć, emocje oraz zmienność nastrojów, że łączy się z tym wszystkim co kojarzy się z pierwiastkiem żeńskim.
„Astrologia jest nauką samodzielną. Wyjaśnia nam ona bardzo wiele. Z jej znajomości dużo się nauczyłem i wielokrotnie odniosłem korzyści. Wiadomości z geofizyki uwidaczniają nam potęgę gwiazd i ich wpływ na losy istot ziemskich. Astrologia podkreśla ten fakt w pewnym sensie". Te słowa padły z ust wybitnego fizyka Alberta Einsteina. Z kolei Hipokrates uważał, że „lekarz nie znający astrologii, nie ma prawa nazywać siebie lekarzem". Doceniało tę dziedzinę wiedzy także bardzo wielu innych wybitnych ludzi w starożytności, Średniowieczu, Oświeceniu, w wieku XIX. W naszych czasach przeżywamy kolejny renesans tej „królewskiej nauki". Czemu przypisać to ogromne zainteresowanie wpływem kosmosu?
CZŁOWIEK MIKROSKOPIJNĄ CZĄSTKĄ WSZECHŚWIATA
Nie ulega wątpliwości, że współczesne badania naukowe kosmobio- logów, chronobiologów, magnetoekologów, psychologów, coraz wyraźniej dowodzą, że człowiek jest tylko niewielką, wręcz mikroskopijną cząstką wielkiego Wszechświata, a tym samym podlega jego odwiecznym rytmom i prawom. Coraz lepiej znamy mechanizmy, dzięki którym Kosmos wpływa na cały świat żywy Ziemi. Czy jednak można to uznać za dowód potwierdzający i rehabilitujący, ciągle zresztą ostro krytykowaną astrologię?
Odpowiedź na to pytanie jest nadal niezwykle trudna. Zależy bowiem od tego, kto i co pod pojęciem astrologii rozumie. Większość naukowców nadal uważa, że współczesne badania wpływu Kosmosu wręcz dyskwalifikują tę wiedzę. Wszechświat co prawda oddziałuje na nas, ale zupełnie inaczej, niż to sądzą astrologowie. Układy planet i gwiazd w żadnym razie nie wywierają wpływu na życie poszczególnych ludzi i wydarzenia dziejowe, tak jak to by wynikało z horoskopów. Inni badacze zaś coraz śmielej wysuwają hipotezy mówiące o tym, że być może istnieją jeszcze zupełnie nieznane i niezbadane formy oddziaływania Kosmosu, które mogą w nadzwyczaj subtelny, wręcz nieprawdopodobny sposób, oczywiście w rozumieniu współczesnej nauki wpływać na organizmy ludzkie.
O tym zaś, że „biologiczne anteny" - może być nią też przecież człowiek - są niekiedy bardzo czułe, świadczy przykład drzew. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych M. S. Burr odkrył, że sylwetka dębów, klonów, jabłoni... mado spełnienia ważną rolę, że jest przystosowana do odbioru kosmicznych promieniowań. Co więcej szczególnie dęby okazały się czułymi odbiornikami zmian w otoczeniu. Notują one nie ty o różnice dobowe, 27-dniowe, sezonalne, ale nawet burzowe. Badacze Uniwersytetu Stantorda w Kalifornii przebadali zmiany potencjału elektrycznego wzdłuż pnia dębu w zależności od bardzo niskich częstotliwości wywołanych zaburzeniami pola geometrycznego. Okazało się, że drzewo jest doskonałą anteną odbierającą pulsację elektromagnetyczną o skrajnie niskiej częstotliwości, a zmiany potencjałów sięgały zaledwie 0,1 mV.
ZABOBON CZY PSYCHOLOGICZNY FAKT?
Współczesna astrologia humanistyczna bardzo różni się od tej sprzed wieku w sensie interpretacji pewnych zjawisk ściśle powiązanych z naturą ludzką, ściśle też związana jest z psychologią, psychiatrią i medycyną. Niemała w tym zasługa sławnego bogacza ludzkiej podświadomości Carla Gustawa Junga, który przez bardzo długie lata studiował astrologię i twierdził, że: „nie jest ona wyłącznie zabobonem, lecz przeciwnie opiera się na pewnych psychologicznych faktach, które mają niemałe znaczenie. Astrologia mianowicie nie ma nic wspólnego z gwiazdami, lecz jest liczącą sobie pięć tysięcy lat psychologią starożytności i średniowiecza". Wybitny psycholog był także zdania, że charakterystyka osobowości dokonana na podstawie horoskopu jest często dokładniejsza niż jakakolwiek charakterystyka dokonana innymi sposobami uznanymi i stosowanymi w psychologii. W jednym ze swoich listów do prof. B. Ramana skwitował zaś to następującymi słowami „w wielu wypadkach dane astrologiczne dostarczyły mi wyjaśnienia określonych faktów, których w innym razie bym nie zrozumiał".
„GWIAZDY" NAKŁANIAJĄ NIE ZMUSZAJĄ
W astrologii najwięcej miejsca poświęca się horoskopom, które umożliwiają analizę cech, jakimi obdarzyła nas natura w momencie przyjścia na świat. Warto wszakże dodać, że nie jest to jednocześnie odpowiedź na pytanie jacy w przyszłości będziemy, nie jest to też - wbrew obiegowym opiniom - podstawa do „wróżenia" o przyszłych kolejach naszego losu, fakt determinujący ciąg życia człowieka. Tak więc układy gwiazd na niebie do niczego nie „zmuszają", jednak mogą do pewych działań „nakłaniać". Na podstawie układu planet i gwiazd można określić osobowość, a wykorzystując przewidywane ruchy ciał niebieskich także podać, które elementy psychiki człowieka w ściśle określonym czasie uwydatniają się w sposób mniej lub bardziej harmonijny, na które strony swej „psychicznej osobowości" należy zwrócić większą uwagę. Zdaniem astrologa, oczywiście dobrego o dużej intuicji, co jest wydaje się niezbędnym warunkiem wszelkiej pracy każdego psychologa, jest więc udzielanie wskazówek, jak unikać przeciwności, jak pokonywać ewentualne kryzysy. Generalnie zaś człowiek ciągle jednak sam decyduje o tym kim będzie, dokonując najprzeróżniejszych wyborów z sytuacji tworzących się przed nim.
Mimo tego braku jednoznaczności, niektórzy twierdzą, że jest to furtka pozwalająca owijać wszystko w przysłowiową bawełnę, zaintere- sownie astrologią na całym świecie rośnie. Czym tłumaczyć tę eksplozję uznania dla tej „królewskiej wiedzy"? Teorie na ten temat są różne. Zgodzić się wszakże można z licznymi opiniami, że jest to rodzaj ucieczki od technokratycznej, zdehumanizowanej rzeczywistości, wynik nieumiejętności dostosowania się do potwornego tempa życia przynoszącego rozliczne stresy, frustracje wynik lęków egzystencjalnych wiążących się z przyszłością.
GEOMANCJA CZYLI „SZTUKA WIATRU I WODY"
„Dżuma dziesiątkowała ludzi, wylewy rzek i susze niszczyły zasiewy, rujnowały lud. Ażeby wyzwolić się spod nieszczęść postanowiono zwrócić się do dwu geomantów. Ci doradzili, aby wybudowano w mieście dwie pagody: jedną koło wschodniej, drugą koło zachodniej bramy. Ludność wystraszona nieustannymi klęskami chętnie ofiarowała pieniądze na budowę. Po wzniesieniu obydwu obiektów nieszczęścia ustąpiły. Odtąd ludność okoliczna niezachwianie wierzyła w moc pagód i mądrość geomantów" - głosi jeden z chińskich historycznych przekazów.
O wielkim wpływie starożytnej chińskiej sztuki, nauki którą opatrzono nazwą feng-shui, dosłownie „wiatr i woda", i którą na zachodzie określa się mianem geomancji lub chińskiej radiestezji, świadczy wiele faktów. Typowym elementem pejzażu wsi i miast Kraju Środka są pagody o niezwykle harmonijnych kształtach. Te wspaniałe budowle wykonane z wielkim mistrzostwem powstały nieprzypadkowo. Zdaniem bowiem znawców sztuki feng-shui, miasto bez pagody uważano za bezbronne wobec szkodliwych wpływów natury i duchów. Podobnie geomantyczne zasady wykorzystywano przy wznoszeniu domów wiejskich. Zgodnie z panującymi do czasów Konfucjusza obyczajami, dorośli synowie zamieszkiwali razem z rodzicami, stąd zwyczaj budowania na jednej parceli jednakowych domów dla członków rodziny. Te kompleksy zwane hutungami musiały mieć w planie kształt prostokąta i podlegać zasadom symetrii w stosunku do przebiegającej z południa na północ osi, na której znajdował się najważniejszy obiekt.
Cechą charakterystyczną tamtejszej architektury, jak i ukształtowania terenu są linie faliste. Takie rozwiązanie zdaniem geomantów było konieczne. Linie proste wiązano z negatywną energią sha. Geomanci uważali także, że wszelkie proste drogi, ulice lub inne budowle biegnące w kierunku danej miejscowości odprowadzają z niej życiodajną energię. Stąd też powszechnie znane są z przekazów informacje o tym, że ludność niszczyła wały, kiedy budowano linie kolejowe. Chińczycy sprzeciwiali się również elektryfikacji, szczególnie ustawianiu słupów wystających ponad rosnące drzewa. Zdaniem geomantów wysokie budowle także zakłócają harmonię i są niekorzystne. Chyba więc dlatego tak rzadko można spotkać w Chinach wysokie budynki
Sztuka feng-shui nie jest jeszcze czymś zapomnianym. Nadal jej zasady znajdują zastosowanie na Tajwanie, w Hongkongu, w Singapurze, Malezji, chińskich skupiskach w USA. O Chinach brak danych. Powstały nawet specjalistyczne przedsiębiorstwa świadczące tego typti usługi. Najlepszą ostatnio reklamą możliwości geomantów stała śię śmierć sławnego Bruce Lee. Ten aktor, grający człowieka niepokonanego w walce, uwielbiany przez miliony młodych miłośników walk wschodnich, zginął podobno dlatego, że nie przestrzegał uwag geoman- ty, nie podporządkował się prawom natury, co zawsze wywołuje nieszczęścia. Trudno dociec ile jest w tej historyjce prawdy, niemniej nie to powinno decydować o ocenie tej starożytnej sztuki i nauki.
DOBRY POWIEW KOSMICZNEGO ODDECHU PRZYRODY
Współcześnie geomancję określa się jako umiejętność idealnego usytuowania siedziby człowieka, jego zmarłych przodków i duchów opiekuńczych w otaczającym terenie, tak by natura wywierała jak najkorzystniejszy wpływ. Generalnie diagnoza geomantyczna była pomyślna, gdy wzajemny stosunek składników, wpływów otoczenia - od planet, kształtu krajobrazu począwszy, na porach roku, oddziaływaniu wnętrza ziemi skończywszy - „wyczuwany", mierzony za pomocą specjalnego przyrządu zwanego kompasem geomantycznym „sprzyjał" dobrym powiewom kosmicznego oddechu przyrody.
.leżelibyśmy próbowali wyjaśnić zabiegi i prognozy chińskiego geomanty w kategoriach europejskich, to wykorzystywał on wiedzę całego szeregu dyscyplin niekonwencjonalnych: różdżkarstwa, astrologii, wróżbiarstwa, demonologii oraz takich nauk jak: ekologia, geografia, biometereologia, biomagnetyzm...
Według wierzeń Chińczyków wszystko dzieje się dzięki ciągłemu ścieraniu się dwóch przeciwstawnych sił Yin i Yang. Człowiek swym działaniem powinien dopomagać w utrzymaniu równowagi między nimi, powinien zachowywać harmonię ze środowiskiem, harmonię w mikro- i makrokosmosie. Można to uzyskać wieloma sposobami: zabiegami medycznymi, zielarstwem i akupunkturą, sztuką walki, gimnastyką, ale również pomocna bywa geomancja, pozwalająca prawidłowo wybrać teren pod miejsce zamieszkania, zmodyfikować wnętrze budowli.
Na czym polegały zabiegi mistrza „wiatru i wody"? Chińczycy wierzą, że istnieją w ziemi specjalne kanały energii życiowej. Zadaniem geomanty jest więc wyszukiwanie i odpowiednie modyfikowanie przepływu energii życia Chi. Podobnie w akupunkturze również modyfikuje się przebieg energii, ale w ciele.
Mimo, że uwarunkowań geomantycznych dotyczących miejsc o korzystnych Chi jest bardzo dużo, m.in. związanych z koncepcją pięciu żywiołów i astrologią, to wszakże wyróżniono kilka typów konfiguracji terenu w miarę najkorzystniejszych. Są nimi takie formy krajobrazu jak: góra zakończona trzema wierzchołkmi lub posiadająca kształt spirali, zakręt rzeki, równina przechodząca w teren pagórkowaty. Najbardziej zalecany był jednak podkowiasty kształt terenu z otwartym bokiem skierowanym na południe. Negatywnie oddziałują proste łańcuchy gór, proste linie dróg, trakcji elektrycznej... i wolno stojące kamienie.
97
Wiele
interesujących zasad geomantycznych dotyczy również kształtu
i wysokości domów, stosowanych materiałów, rozmieszczenia drzew w
obejściu lub pobliżu domu. W sumie gdyby nieco odsunąć w cień
wszelkie zasady z pogranicza mitów i religii, to wtedy geomancja
jawi się jako interesująca dyscyplina naukowa, ucząca prawidłowego
harmonijnego gospodarowania człowieka w otaczającej go
przyrodzie. Prawdy które odkryli już w starożytności Chińczycy
ponownie zaczynają doceniać współcześni, naukowcy zajmujący się
ekologią i architekci próbujący budować naprawdę ludzkie, zdrowe
domy. W próbach adaptacji geomancji na grunt zachodni najbardziej
zaawansowany jest Instytut Biologii Budowli w Roseinheim w RFN. Inne
ośrodki również wykazują zainteresowanie sztuką „wiatru i
wody"..
7 - Tajemnice...
PRZEPOWIEDNIE EPOKI „WODNIKA",
CZYLI O STARODAWNYCH I NOWYCH WIZJACH,
„Kiedy Księżylc będzie w siódmym domu, A Jowisz połączy się z Marsem, Pokój poprowadzi planety, A Miłość pokieruje gwiazdami. Oto świt Epoki Wodnika. Szczęście i zrozumienie, Sympatia i ufność wokół, Koniec z fałszem i pogardą, Przeżywanie sennych wizji, Mistycz* ne objawienia w krysztale, I powszechne wyzwolenie. Wodnik, Wodnik, Wodnik". Tak scharakteryzowano nową w dziejach ludzkości nadchodzącą Epokę Wodnika w musicalu Hair. Do tego pojęcia często odwoływali się hippisi, którzy zainicjowali falę zainteresowania filozofią Wschodu, życiem wewnętrznym, przeżywaniem odmiennych stanów świadomości, także pod wpływem środków psychodelicznych oraz magią, okultyzmem i astrologią. Hippisi' uważali siebie za pierwsze pokolenie Epoki Wodnika.
W OBJĘCIACH WIELKICH CYKLÓW NIEBA
Nasze życie w przeważającym stopniu określają najprzeróżniejsze cykle. Niektóre są powszechnie znane, dostrzegane i wydaje się niezmienne. Na przykład cykl dobowy, obiegu księżyca, pór roku, roczny... inne są znacznie mniej zauważalne np. 11-letni cykl plam słonecznych. Istnieją też cykle o niewyobrażalnie krótkim okresie czasu - drgania niektórych fal elektromagnetycznych lub bardzo długim - przypuszczalnie planety powstają w olbrzymim cyklu trwającym około 80 bilionów lat.
Koncepcja Epoki Wodnika, bardzo popularna w astrologii, wywodzi się również z fizycznie obserwowanego cyklu jakim jest precesja punktu równonocy wiosennej, trwająca blisko 26 tys. lat, w ciągu którego biegun niebieski (punkt, w którym oś ruchu dziennego przebija sferę niebieską) dokonuje pełnego obrotu na tle gwiazd. Nie wnikając w dalsze szczegóły - wyjaśnienie pojęcia precesji wymagałoby bowiem nieco szerszego omówienia - można dodać, że zjawisko to odkrył jeszcze w II wieku p.n.e. wybitny astronom grecki Hipparch i że od tego czasu punkt równonocy wiosennej przesuwa się przez znak zodiakalny Ryb i znajduje się na granicy z Wodnikiem. Przejście punktu równonocy wiosennej przez 30 stopni kątowych, czyli długość jednego znaku zodiakalnego, określa się często mianem „miesiąca platońskiego" lub epoki astrologicznej, i przyjmuje, że cały ten okres znajduje się pod wpływem danego znaku. Innymi słowy minione ponad 2 tysiące lat charakteryzowały zodiakalne „Ryby".
Zdaniem astrologów dzieje narodów całej ludzkości, historię upadków i rozwoju cywilizacji, można w pewnym stopniu scharakteryzować posługując się koncepcją „epok zodiakalnych".' Tak więc sięgając daleko wstecz, przyjmuje się, że ponad 10 tys. lat p.n.e. rozpoczęła się Epoka Lwa, w trakcie której tworzyły się hierarchie w grupach społecznych, ludzkość cechowała ekspansja, zdobywanie nowych obszarów. Obserwowano także początki indywidualizacji. Po dwóch tysiącach lat nastąpiła Epoka Raka i wtedy powstały osiadłe społeczeństwa rolnicze, panował kult bogini ziemi i matriarchat. W bliższych nam czasach, około 4 tysiąclecia p.n.e., nastąpiła epoka Byka, a wraz z nią kult płodności i byka. Budowano też miasta i umacniano je. Dwa tysiące lat przed naszą erą zaczął dominować agresywny Baran. Tak więc wtedy pojawiły się pełne zaborczości imperia. Historia mnoży się od opisów inwazji wojennych. Panował kult potężnych, groźnych bogów Zeusa i Jahwe. Epokę Ryb, która zaczęła się krótko przed narodzeniem Chrystusa (warto dodać, że za symbol chrześcijaństwa często uważa się ryby) i która trwa do tej pory, charakteryzuje znaczne uduchowienie, wyrazem tego może być poważne traktowanie religii oraz różnych ideologii. Ale równocześnie częste są zamieszania, niespójności, załamywania się wcześniejszych systemów politycznych i społecznych, liczne duchowe niestabilności, które prowadzą do najprzeróżniejszych wynaturzeń: od średniowiecznej inkwizycji i współczesnej narkomanii, terroryzmu począwszy, na nadmiernej konsumpcji i ideologicznym oraz religijnym fanatyzmie, totalnej degradacji środowiska przyrodniczego skończywszy.
Złowieszcze proroctwa
Według tradycji zodiakalnej nadejściu każdego nowego znaku, co ma miejsce zawsze po około 2 tysiącach lat, towarzyszyły katastrofy lub inne krytyczne wydarzenia na Ziemi. Gdy nastawała Epoka Raka, czyli około 10 tys. lat temu, według podań zatopione zostały wielkie wyspy na Atlantyku. Zmiana okresu Raka na Bliźnięta zbiegła się z przypuszczalnym trafieniem ziemi przez kometę lub innym kataklizmem kosmicznym. Pojawienie się Byka związane zostało z wznowieniem lub początkiem nowych cywilizacji na starożytnym Wschodzie. Zmiana Byka na Barana przyniosła nową serię potopów i katastrof. Z kolei początek Ryb zbiega się z niezwykle szybkim rozprzestrzenianiem się chrześcijaństwa.
Obecnie stajemy blisko kolejnej granicy. Proroctwa jakie tego okresu dotyczą są raczej złowieszcze, niekiedy wręcz apokaliptyczne.
Najbardziej rozpowszechnione, znane i sugestywne są przepowiednie średniowiecznego astrologa Nostradamusa, o którym swego czasu podobno Goethe powiedział: „każde proroctwo Nostradamusa podane między 1555 a 1566 (rok śmierci astrologa) odnoszące się do dotychczasowej i obecnej doby sprawdziło się". Proroctwa Nostradamusa pełne są symboliki, zawiłości, stąd niezwykle trudno je rozszyfrować, zrozumieć.możliwe są więc też różne interpretacje. Niemniej mimo trudności ogromne rzesze badaczy próbowały i nadal próbują odkryć sens sławnych 12 ksiąg (Centuri), które mają przedstawiać historię ludzkości od roku 1552 do 3797.
Nostradamus tylko w kilku przypadkach podał wyraźnie i dokładnie daty przyszłych wydarzeń. Jedna z nich dotyczy roku 1999, zaś przepowiednia zdaniem Leszka Szumana brzmi następująco: „W roku 1999 w siódmym miesiącu nadleci z nieba straszny król. Opanuje kraj terrorem. Będzie szczęśliwie rządził przed i po wojnie". Przepowiednia dotyczy oczywiście Francji, niemniej zapowiada wojny. Niektórzy komentatorzy bardzo poważnie traktują tę zapowiedź, ponieważ wiele jego centurii dotyczących wydarzeń w minionym stuleciu podobno się sprawdziło m.in. w odniesieniu do II wojny światowej.
Najbardziej sławny ze współczesnych jasnowidzów Amerykanin Edgar Cayce (1877-1945) w trakcie swych seansów mówił o licznych katastrofach czekających mieszkańców naszej planety jeszcze w qbe- cnym wieku. Zapowiedział on przesunięcie się osi Ziemi i tym samym biegunów Ziemi, co powinno doprowadzić do trudnych do przewidzenia kataklizmów klimatycznych. Całkowicie w wyniku trzęsień zniszczona miałaby być Kalifornia. Nastąpi zsunięcie Japonii do Pacyfiku, zatapiane będą nowe, wypiętrzające się lądy i stare kontynenty.
Zdaniem Charlesa Berlitza, autora książki pod wymownym tytułem „Sądny dzień w 1999 r.", w religijnej tradycji judeochrześcijańskiej podane są w Biblii, przez pewnych proroków Starego Testamentu, przepowiednie, w których mimo że nie podano lat, określono pewne wydarzenia zdające się umieszczać koniec świata w naszej epoce, bardzo blisko obecnego tysiąclecia. Identyfikuje się to jako okres „po jeszcze jednym urządzeniu się Żydów w ich własnym kraju". Ogólna bitwa wyniszczenia ma nastąpić w czasie ataków ludów żyjących na południu i północy Izraela zwalczanych przez niego i jego aliantów.
Również w innych religiach światowych znajduje się sugestie dramatycznych wydarzeń pod koniec epoki Ryb. Wspomniany Berlitz mówi m.in. o proroctwie islamskim, według którego ta religia będzie istniała dopóki człowiek nie postawi swej stopy na Księżycu. Buddyzm tybetański ma się skończyć po zdetronizowaniu XIII Dalaj Lamy. Fftkt ten miał miejsce. Ciekawe są proroctwa św. Malachiasza (zmarłego w U 48 roku) losów papieży. Według przepowiedni będzie jeszcze dwpch przywódców kościoła, po Janie Pawle II. Na ostatnim o przydonjku „Piotr Rzymianin" ma zakończyć się historia Kościoła.
Rok 2000,stanowi wręcz magiczną barierę fascynującą futurologów. W ostatnich kilkunastu latach pojawiła się więc na świecie lawina różnorodnych prognoz, opracowanych różnymi metodami, przeważnie jednak z wykorzystaniem najszybszych i najlepszych komputerów.
Czegóż więc możemy spodziewać się w najbliższej przyszłości? Gdyby ktoś chciał rzeczywiście odpowiedzieć na to pytanie korzystając z naukowych przepowiedni, opatrzonych licznymi wzorami, wykresami, wywodami i uzasadnieniami, wpadłby w rozterkę nie lada. W zależności bowiem od tego jaką pracę akurat miałby do dyspozycji, odpowiedzi uzyskałby całkowicie różne.
BĘDZIE LEPIEJ OBIECUJĄ OPTYMIŚCI
Co obiecują optymiści? Niedawno ukazał się raport brytyjskiego ośrodka przewidywania przyszłości w Henley, największej w Europie, niezależnej instytucji tego typu. Dokument opracowany na podstawie dwuletnich wyników badań (oczywiście z użyciem komputerów), 12- -osobowej grupy futurologów, poparty konsultacjami ekspertów z różnych dziedzin życia gospodarczego i politycznego, stwierdza, iż kryzysu energetycznego, nie należy się spodziewać w najbliższych 25 latach, chociaż ceny ropy wzrosną.
Kilka lat temu w USA bestsellerem stała się książka „Book of predictions", czyli „Księga wróżb" zawierająca najnowsze prognozy na najbliższe trzydzieści lat opracowane przez najwybitniejszych przedstawicieli różnych nauk. Wśród radości, które czekają ludzkość wymieniano: 4-dniowy tydzień pracy, 300 kanałów telewizyjnych, telewizję trójwymiarową, samochód całkowicie skomputeryzowany. Już w 1990 roku liczni członkowie społeczeństw będą wyposażeni w osobiste czujniki przekazujące kilka razy dziennie dane do komputera o stanie zdrowia - umożliwi to wczesne wykrycie choroby. Około 2000 roku założone zostanie biuro turystyczne dla wypraw na Księżyc, będzie też wynalezione sztuczne oko, oraz prawdopodobnie rak stanie się całkowicie uleczalny.
Optymistą jest również Michel Poniatowski, były francuski minister, także autor prac futurologicznych. W jego mniemaniu większość problemów, z którymi boryka się nasza cywilizacja, uda się rozwiązać, stosując na szeroką skalę biotechnologie. Dzięki biorewolucji, u której progu już stoimy, zlikwidujemy głód, poprawimy zdrowie społeczeństw i dostarczymy wystarczających ilości energii.
Pocieszają także specjaliści: radziecki Eugeniusz Fiodorow i znany amerykański badacz przyszłości Herman Kahn. Ten ostatni opowiada się zdecydowanie za dalszym gospodarczym rozwojem i w publikacji „Global 2000 II" udowadnia, że świat na początku XX wieku będzie mniej przeludniony, mniej zanieczyszczony, a jego mieszkańcy cieszyć się będą większym dobrobytem. W konsekwencji światu nie zagrażają groźne ekonomiczne, polityczne i ekologiczne kryzysy.
Peter Schwartz, swego czasu dyrektor śtudiów nad przyszłością przy Stanfordzkim Instytucie Naukowym twierdzi, że „różne uprzedzenia zaciemniają ludziom obraz, stąd nieprecyzyjnie widzimy świat". Zapoznając się z licznymi prognozami odnosi się wrażenie iż specjaliści idą przeważnie na łatwiznę i zakładają linearną ekstrapolację zjawisk. Innymi słowy przewidują, że obecne tendencje rozwijać się będą w tym samym kierunku. Poważną wadą naukowych wróżb jest także ich jednostronność, technokratyzm, rozpatrywanie wszystkiego w sferze ekonomicznej oraz prawie wręcz infantylna wiara w potęgę ludzkiego intelektu i rozumu, dzięki któremu pokonamy wszelkie bariery - jedynym ograniczeniem jest wyłącznie czas.
Taka postawa być może była do przyjęcia w wieku XIX, a nawet w pierwszej połowie XX wieku, szczególnie w latach trzydziestych, gdy rodziła się nowoczesna futurologia, wierząc zresztą święcie w teorię Keynesa, że przy starannym planowaniu można odpowiednio ukształtować przyszłość ekonomiczną. Niestety nie do zaakceptowania wydaje się być dzisiaj. Przede wszystkim dlatego, że już wiemy, iż sam postęp techniczny i technologiczny nie gwarantują automatycznie szczęścia ani zdrowia ludziom. Po drugie całkowitemu przeobrażeniu w bardzo niekorzystnym kierunku uległy stosunki między człowiekiem a przyrodą. Oddziaływanie i presja człowieka na biosferę są już tak duże, deformacja i przekształcenia środowiska tak znaczące, że dalsze pomijanie lub niedocenianie tych zjawisk jest delikatnie mówiąc nieporozumieniem.
OSTRZEŻENIA PRZED CAŁKOWITYM ZNISZCZENIEM
Obiektywnie rzecz biorąc zwolennicy wizji katastroficznych posługują się także przeważnie ekstrapolacją. A ta metoda bywa zawodna. Niemniej ponieważ w pesymistycznych prognozach uwzględniane są naturalne obiektywnie istniejące uwarunkowania i bariery przyrodnicze, te prognozy są bardziej wiarygodne. Na poparcie tej tezy warto przytoczyć myśl Joela de Rosnay autora głośnej książki „Makroskop". „Wszelkie życie na Ziemi opiera się na aktualnym lub przeszłym funkcjonowaniu systemu ekologicznego. Od najdrobniejszej bakterii do najgęstszego lasu. Od delikatnego planktonu oceanicznego do człowieka, jego rolnictwa i przemysłu".
Jednym z pierwszych ekspertów, który wyraźnie zwrócił uwagę na zgubne konsekwencje wzrostu cywilizacyjnego, był amerykański biolog i socjolog Paul Ehrlich. W 1971 roku oświadczył on „przeżywamy dziś procesy, które prowadzą do głodu i całkowitego zniszczenia środowiska naturalnego. Jutro może stać się naszą zagładą". W ciągu ostatnich lat duża grupa futurologów zaczyna zgadzać się z Ehrlichem i wskazuje na liczne zagrożenia: eksplozję demograficzną, niedostatek żywności w krajach rozwijających się, rabunkową eksploatację, w sumie przecież ograniczonych i coraz trudniej dostępnych, zasobów energetycznych i surowcowych, postępujące zniszczenie i deformacje środowiska naturalnego i to nie tylko w skali regionalnej, ale też globalnej.
Ostrzegające są przede wszystkim głośne raporty tzw. Klubu
Rzymskiego - niezależnej międzynarodowej organizacji futurologicznej skupiającej przedstawicieli wielkiego biznesu, uczonych i działaczy politycznych. Już w pierwszym raporcie ogłoszonym na początku lat siedemdziesiątych czytamy: „jeżeli obecny przyrost ludnościowy, uprzemysłowienie, produkcja żywności i eksploatacja zasobów będą kontynuowane tak jak dotychczas, to za jakieś 100 lat osiągniemy granicę wzrostu na naszej planecie. Najbardziej prawdopodobnym rezultatem tego będzie szybki i niekontrolowany spadek ludności i mocy produkcyjnych". W kolejnych dokumentach te wstępne analizy zostały pogłębione. I tak w szóstym raporcie „Energia, odliczanie wsteczne" przestrzega się naiwnych przed „śmiertelnymi iluzjami" i podkreśla, że „kryzys energetyczny może stać się dla człowieka takim samym niebezpieczeństwem jak wojna atomowa".
Kolejnym głosem nawołującym do zmiany istniejących treńdów był także, opracowany przez grupę amerykańskich futurologów, głośny raport „Global 2000". Dokument ten zaprezentowany na forum ONZ, powielony w ponad milionie egzemplarzy, przetłumaczony na kilka języków, stwierdza „jeżeli świat iść będzie w takim samym kierunku jak do tej pory to w roku 2000 będzie bardziej przeludniony, z bardziej zanieczyszczonym środowiskiem naturalnym, mniej stabilny pod względem ekologicznym i bardziej narażony na niepokoje niż obecnie".
CZEKANIE NA KATAKLIZMY... NIE TYLKO KLIMATYCZNE
W następnym stuleciu należy oczekiwać wzrostu przeciętnej temperatury na Ziemi od 1,5 do 4,5 st. C, co będzie równoznaczne z podniesieniem o metr wód mórz i oceanów. Skutki tego nowożytnego potopu szczególnie dotkliwie odczują wielkie miasta: Londyn, Nowy Jork, Wenecja oraz Rotterdam. Najbardziej wszakże zagrożone będą Kalkuta, Szanghaj, Bangkok, Jakarta,Tokio oraz Osaka. Taką opinię niedwno wygłosił Pier Vellinga, dyrektor „Delf hydraulics laboratory", jednego z największych instytutów badających poziom wód. Laboratorium mieści się na jednym z hotelarskich polderów i udostępnione zostało ostatnio specjalistom prowadzącym z ramienia ONZ badania wpływu podniesienia się wód wywołanych ocieplaniem klimatu ziemskiego.
Podwyższenie temperatury na globie przede wszystkim ma być konsekwencją emisji i kumulacji w atmosferze ogromnych ilości dwutlenku węgla. Według szacunków, głównie wskutek spalania najróżniejszych paliw, ludzkość rocznie wytwarza około 60 mld ton tego gazu! Tworzy on wokół globu powłokę zapobiegającą utracie ciepła i wywołuje tzw. efekt cieplarniany, nazywany też niekiedy efektem szklarniowym z racji jego podobieństwa do „zatrzymywania" ciepła słonecznego w szklarniach. Wyższa temperatura Ziemi będzie przyczyną topnienia na biegunach lodowców, to zaś musi wywołać ekspansję oceanów i wielkich jezior.
Mimo iż zwolennicy efektu cieplarnianego biją na alarm, to z drugiej strony trochę uspokajają ich badacze zajmujący się innym globalnym zanieczyszczeniem wywołującym tzw. efekt aerozolowy. Od początku XX wieku zawartość różnorakich pyłów (aerozolów) w atmosferze ciągle wzrasta i w sumie zwiększyła się o około 20 procent. Rocznie zaś emitowanych jest ponad 100 min ton. To zanieczyszczenie atmosfery, obecnie zresztą stosunkowo najbardziej dokuczliwe w wielkich miastach, gdzie liczby dni słonecznych zdecydowanie maleją, co ma również niekorzystne konsekwencje zdrowotne, grozi zmniejszeniem dopływu promieniowania słonecznego do Ziemi. Według zaś szacunków 3 procentowy jego spadek w okresie tysiąclecia mógłby doprowadzić do całkowitego oblodzenia planety. Na razie wszakże klimat jest w miarę stabilny, bowiem podobno wpływy omawianych efektów znoszą się.
A jak będzie w przyszłości? Nawet chyba nie warto spekulować, ponieważ należałoby uwzględnić także inne równie chyba niebezpieczne skutki działań ludzi.
Najwięcej emocji wzbudza ostatnio poszerzająca się z roku na rok dziura ozonowa nad Antarktydą. Naukowcy z różnych krajów twierdzą, iż konsekwencje niszczenia ozonu w wyższych warstwach atmosfery naszego globu mogą być straszne. Dla przykładu Akademia Nauk USA zakłada, że tylko 1-procentowy ubytek tego gazu, uważanego za tarczę ochronną Ziemi przed promieniowaniem kosmicznym, może spowodować w Stanach Zjednoczonych 10 tys. przypadków raka skóry więcej.
Przez wiele stuleci proces powstawania i zanikania ozonu był ustabilizowany. Sytuacja zmieniła się z chwilą wynalezienia przez chemików związków ogólnie określanych mianem freonów, powszechnie stosowanych w rozpylaczach aerozolowych, agregatach chłodniczych itp. oraz zwiększonej „podaży" tlenków azotu, uwalnianych w różnych procesach chemicznych, w wyniku spalania paliw, stosowania nawozów azotowych itp. Po raz pierwszy alarm podnieśli w 1974 roku Rowland i Molina ogłaszając światu, iż freony niszczą ozon. Te badania przyczyniły się do ograniczenia stosowania freonów w wielu krajach. W 1983 roku naukowcy brytyjscy zauważyli zwiększanie się ubytków ozonu nad Antarktydą. Obecnie trwają intensywne badania tego fenomenu określanego mianem dziury ozonowej. Mnożą się przeróżne spekulacje odnośnie ewentualnych skutków zwiększenia się dziury, prowadzone są liczne obserwacje.
Bardziej namacalnym zagrożeniem, niż zanik ozonu wydaje się być wszakże emisja do atmosfery olbrzymich ilości groźnego dwutlenku siarki. Szacuje się, że ze źródeł sztucznych, głównie spalania paliw stałych, uleciało z kominów 160 min ton gazu, co daje wskaźnik 40 kg na mieszkańca globu. Obecnie podpisywane są światowe konwencje o transgranicznym zanieczyszczeniu powietrza atmosferycznego, które określają i narzucają kary na tych, którzy wyprodukują u siebie nadmierne ilości tych zabójczych związków, niszczących w postaci kwaśnych deszczów naturalne zasoby ziemi.
Skoro już o gazach mowa, to nie tylko ich emisja może prowadzić do klimatycznych kataklizmów, również niebezpieczna i dramatyczna może być ich nadmierna konsumpcja. Chodzi tutaj zwłaszcza o tlen. Organizmy samożywne pobierają dwutlenek węgla i wydzielają tlen, natomiast organizmy cudzożywne odwrotnie pobierają tlen i wydzielają dwutlenek węgla. Równowaga w tym krążeniu gazów została w XX wieku niemal na naszych oczach gwałtownie zaburzona. Tlen jest bowiem zużywany w olbrzymich ilościach nie tylko przez organizmy ludzi i zwierząt, ale też przez przemysł, energetykę, pojazdy. Dla przykładu by spalić jeden litr benzyny trzeba zużyć go dwa tysiące litrów. W Krakowie i województwie spala się rocznie około 100 tys. ton benzyny, a więc w tym celu zużywa się prawie miliard m3 tlenu. Według innych szacunków tylko amerykańskie samochody spalają tlen wydzielany przez drzewa puszczy amazońskiej. Te dane pochodzą sprzed kilku laty. W tym czasie zaś wycięto kolejne duże połacie dżungli nad Amazonką. Ilość więc wytworzonego tlenu na pewno uległa zmniejszeniu i amerykańskie samochody konsumują więc zapewne także tlen wytwarzany przez obszary zielone innych rejonów kuli ziemskiej. Jednak generalnie na całym globie naturalne wytwórnie tlenu są coraz mniejsze. Lasy masowo wycina się wszędzie. Rodzi to również jeszcze inne niebezpieczeństwa. Ciemnozielone listowie, szczególnie lasów tropikalnych, podobnie jak ciemnoniebieski ocean pochłania dobrze promieniowanie słońca powodując ocieplenie planety. Gdy drzew brakuje niektóre obszary ochładzają się.
CZY PRZEŻYJEMY?
Globalnych zanieczyszczeń środowiska i przykładów zakłócenia równowagi przyrodniczej wywołanej działalnością człowieka można by przytoczyć znacznie więcej. Kolejne rewolucje techniczne wyposażyły ludzkość w nowe, coraz doskonalsze, wydajniejsze maszyny oraz urządzenia. Wszystko to miało ułatwić życie, uczynić je bezpieczniejszym dzięki ujarzmianiu przyrody.. Niestety na razie tak nie jest, zaś próba ujarzmiania przyrody zaczyna wychodzić ludzkości bokiem, stwarza bowiem nowe niezwykle trudne do rozwiązywania problemy. Trudno się więc dziwić, że katastroficznych głosów przybywa.
Lester R. Brown, dyrektor słynnego Worldwatch Institute, gdzie powstaje wiele głośnych raportów opracowań na temat szans przetrwania ludzkości, stanu świata nie tak dawno stwierdził: „Zmiany demograficzne i technologiczne wprowadzają nas w wiek XXI z instytucjami politycznymi po wieku XIX. To, że tak mało wiemy o skutkach naszych działań jest upokarzające. Żadna generacja nie stała wobec tylu problemów wymagających natychmiastowego jednoznacznego azia'a" nia. Poprzednie pokolenia także interesowały się przyszłoscią aie my jesteśmy pierwszymi, którzy zadecydują o tym, czy człow.ek przezyje na Ziemi".
W sumie współcześni naukowi prorocy uważają, że naruszenie równowagi tak ogromnej liczby systemów naturalnych, działania na rzecz ich dalszego rozregulowania, pogłębiania niestabilności, mogą prowadzić do zmian nieoczekiwanych, nieciągłych i gwałtownych w formie kataklizmów klimatycznych, pojawów chorób, szkodników itp. i w efekcie wzrostu niezadowolenia społecznego, gwałtownego niszczenia, rozpadu istniejących struktur społecznych.
Coraz więc bardziej prorocze okazują się być słowa sekretarza ONZ U. Thanta ze słynnego raportu w 1969 roku, który w zasadzie jako pierwszy wielki polityk zwrócił światu uwagę na katastrofalne niszczenie środowiska: „czy kiedyś historycy z innej planety powiedzą: mimo ich zdolności i geniuszu poszli na dno z powodu braku powietrza, wody i zdolności przewidywania".
Epoka Wodnika nadchodzi. Czy poprzedzą ją rzeczywiście dramatyczne wydarzenia, kataklizmy, wojny, zdziesiątkowanie ludności świata. Na to pytanie jednoznacznie nikt zapewne nie odpowie. Odsłonięcie zasłony z przyszłości, co było marzeniem ludzi od wieków, nadal jest bowiem ciągle niemożliwe. Jak dowodzi historia, najsłynniejsi prorocy w swych wizjach i naukowcy snujący prognozy, wielokrotnie również mylili się. Nie ulega wszakże wątpliwości, że ludzkość rzeczywiście znajduje się na rozdrożu, że dotychczasowe wzorce, którymi się kierowała w rozwoju, zagrażają jej egzystencji, że konieczne są reformy, przemodelowania celów do których społeczeństwa dążą, że potrzeba nowej filozofii, nowego rozumu, że korzystniej byłoby ograniczyć nadmierne potrzeby konsumpcyjne, totalne niszczenie Natury, bardziej docenić inne wartości.
Czy nowy bardziej stabilny poziom równowagi osiągnięty zostanie na drodze powolnych zmian ewolucyjnych, czy też wymuszony będzie dramatycznymi wydarzeniami? To pytanie również pozostaje bez odpowiedzi. Niemniej, jeżeli nawet światu grożą wojny, kataklizmy to jednak ludzkość przetrwa, przynajmniej tak podobno też wynika z proroctw Nostradamusa. Nadchodząca zaś Epoka Wodnika, która według tego średniowiecznego astrologa zacznie się w 2016 roku, będzie nieco inna.
P. Anrias twierdzi, że „wiek, w który wstępuje obecnie ludzkość, będzie wiekiem kontrastów i krańcowości, w którym najbardziej zdumiewające wynalazki i odkrycia naukowe w królestwie materialnym, zbiegać się będą z równie lub jeszcze bardziej zadziwiającymi ustaleniami w dziedzinie umysłu. Nadnormalne zjawiska uważane poprzednio za powstające ze sporadycznej interwencji bóstwa okażą się tylko manifestacjami naturalnych sił w rękach tych, którzy potrafią nimi kierować. Podłożem przyszłej cywilizacji będą prawdy życia wewnętrznego i wzajemnej tolerancji".
Jak będzie zaś faktycznie? Kto dożyje będzie mógł się sam przekonać. Na razie pozostaje nadzieja.
Zarówno Albert Einstein, jak i G.J. Uspienski pisarz rosyjski twierdzili, że przeszłość i przyszłość jest to samo - są równe teraz. Uważali też, iż nic na świecie nie ginie, wszystko ma swoją pozycję w przestrzeni i czasie, które modelują to co ma nastąpić w przyszłości. Skoro tak jest rzeczywiście, to zarówno dawne proroctwa wróżbitów jak obecne prognozy futurologów, nie tyle dają odpowiedź jaka będzie przyszłość, lecz najwięcej informacji dostarczają o teraźniejszości, są doskonałym odbiciem obaw, rozterek, marzeń i dążeń, chyba niezbyt normalnego i naturalnego, współczesnego świata.
OD BIOENERGOTERAPII PO JASNOWIDZENIE, CZYLI O ZWIĄZKACH PSYCHOTRONIKI, PARAPSYCHOLOGII I BIOELEKTRONIKI
Bardzo poważnie wyglądający Pan zagadnął mnie w holu gmachu NOT w Warszawie w 1987 r., gdzie odbywała się akurat IV Ogólnopolska Konferencja Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego i zaczął użalać się, że nie może pogodzić się z faktem, by w tak szacownym gmachu, w którym spotykają się bardzo racjonalni inżynierowie, jednocześnie obradowali co najmniej wątpliwej profesji osobnicy, niezbyt chyba trzeźwo patrzący na świat, zajmujący się zwariowanymi rzeczami... Tutaj starszy Pan pokręcił wymownie dłonią wokół czoła i dodał, że napisze do władz NOT stosowne pismo protestujące. Spostrzegłem, że czeka na akceptację swych poglądów z mojej strony, ponieważ widocznie zaliczył mnie do nielicznej w tym gmachu grupy przypadowych osób „normalnych". Tymczasem ja wcale nie potępiłem obrad, lecz filozoficznie pozwoliłem sobie na delikatną uwagę, że już przed wiekami wielcy artyści stwierdzali, że są na świecie dziwy,
których się naukowcom nie śniło, że nie wypada niczego negować nie zapoznając się z tym, że dużo rozsądniej jest przyjrzeć się wszystkiemu
ewentualnie odsiać ziarno od plew, że taka postawa winna cechować każdego badacza i człowieka próbującego zgłębić tajniki i prawa natury. Dodałem też, że sławny Karl Poper stwierdził, że „uczony winien szukać prawdy, sensu wiedzy, a nie tylko opierać się na faktach".
Kontynuując swój wywód przytoczyłem wypowiedź Alberta Szent Gyórgyi laureata nagrody Nobla. Stwierdził on swego czasu: „Fizyka jest nauką prawdopodobieństw. Jeśli proces przebiega 999 razy w jednym kierunku i tylko 1 raz w odwrotnym, fizyk nie zawaha się przyjąć pierwszy kierunek jako pewny. Biologia jest nauką o zjawiskach nieprawdopodobnych i myślę, że w zasadzie organizm żywy funkcjonu je na bazie reakcji, które są statystycznie nieprawdopodobne". Gdy skończyłem starszy Pan popatrzył na mnie z politowaniem, dumnie podniósł głowę i oddalił się mrucząc coś pod nosem. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak powędrować na salę obrad i wysłuchać licznych polskich i zagranicznych psychotroników.
PSYCHOTRONIKA ZAMIAST PARAPSYCHOLOGII
Od dawien dawna różnymi dziwnymi fenomenami, tajemniczymi zjawiskami: od pojawów duchów, leczenia magnetyzmem, jasnowidzenia począwszy na terapii, telekinezie, hipnozie skończywszy, zajmowała się parapsychologia. Niekiedy nawet wybitni i sławni uczeni, o czym się rzadko pamięta, wkładali wiele wysiłku, energii i zapału, by pewne zjawiska zbadać i wyjaśnić. Niestety częstokroć ich obserwacje kończyły się niepowodzeniem, zarówno z racji mało precyzyjnych przyrządów pomiarowych, złych metod badawczych, jak również rozlicznych trudnych do wyeliminowania szarlatańskich i nieuczciwych praktyk osób, którym, lub które same sobie przypisywały „nadzwyczajne moce".
Powyższe uwarunkowania sprawiły, że tak naprawdę do lat pięćdziesiątych naszego wieku bardzo mało było w pełni wartościowych badań naukowych, próbujących wyjaśnić i zinterpretować, lub też wykluczyć istnienie pewnych zjawisk, określanych wspólnym mianem tajemniczych, cudownych, parapsychologicznych. Sytuacja uległa zmianie wraz z rozwojem elektroniki i możliwością pomiarów coraz subtelniejszych sygnałów. W 1954 roku termin parapsychologia zastąpiono terminem psychotronika, który Międzynarodowe Stowarzyszenie Badań Psychotronicznych z siedzibą w Pradze i Luksemburgu zdefiniowało jako interdyscyplinarną specjalność naukową zajmującą się badaniem oddziaływań na odległość między żywymi organizmami, a ich środowiskiem oraz wiążącymi się z tym reakcjami o charakterze energetycznym i informacyjnym. Tak więc współcześni psy- chotronicy zajmują się oprócz fenomenów parapsychologicznych także niekonwencjonalnymi terapiami oraz systemami relaksacyjnymi i medytacyjnymi, szczególnie wywodzącymi się z Dalekiego Wschodu m.in. jogą, i ich wpływem na organizm człowieka oraz otoczenie.
Współcześnie na świecie dziesiątki placówek naukowych zajmują się badaniami fenomenów psychotronicznych. Największe osiągnięcia w tej dziedzinie mają naukowcy radzieccy, amerykańscy, francuscy, włoscy, RFN, W. Brytanii oraz Czechosłowacji, Węgier, Bułgarii i Japonii.
Od kilku lat w Polsce odnotowuje się wzrost zainteresowania psychotroniką. W sumie działa w kraju kilkadziesiąt klubów i stowarzyszeń zajmujących się i badających te zagadnienia.
Już starożytni kapłani, wróżbici i magowie stwierdzali, że ciała żywych organizmów wysyłają pewien rodzaj promieniowania, przy czym- miało ono być najsilniejsze u ludzi wielkiego ducha i cnoty. Dlatego też prawdopodobnie z tego względu na większości obrazów
treści religijnej (we wszystkich prawie stronach świata) głowy świętych lub przywódców duchowych otaczają aureole, poświaty. Subtelne
tajemnicze promieniowanie widywane być mogło tylko przez osoby szczególnie wrażliwe, także o silnym duchu lub, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, o zdolnościach paranormalnych. Można je było także odkryć przy użyciu różnych magicznych przyrządów.
Te dwa ostatnie zastrzeżenia zapewne spowodowały, że przez całe wieki żadnemu z poważnych badaczy czy uczonych nie udało się zaobserwować, tym bardziej zaś wyjaśnić w racjonalny sposób natury opisywanego zjawiska. Poważne próby badań podjęto pod koniec XIX w. i ¡na początku bieżącego stulecia. Między innymi badania nad „promieniowaniem elektrycznym ciała ludzkiego" prowadził Polak Jakub Jodko-Narkiewicz. Jego słynne pokazy zachwycały ! zadziwiały już w 1 §96 r. Mało Iznany jest fakt, że nasza sławna uczona Maria Skłodowska-Curifc interesowała się też zjawiskiem wysyłania przez ciało dziwnych promieni. Brała nawet udział w seansach ze słynnym medium neapolitańskim — Eusapią Paladino, której ręce emitowały specyficzne świetliste fluidy.
Bardzo ciekawego odkrycia dokonał w 1923 roku radziecki uczony A.G. Gtirwicz. Wykazał on, że tkanki roślinne i zwierzęce, w których zachodzi szybki podział komórek, stanowią źródło niewidzialnego promieniowania. Badacz nazwał je mitogenetycznym, czyli wywołującym mitozę, podział komórek. Przez lata hipotezę Gurwicza trudno było fizykalnie potwierdzić. Ostatnio jednak dzięki niezwykle czułym detektorem promieniowania optycznego, tzw. fotopowielaczom, wykonano wiele badań dowodzących słuszności obserwacji radzieckiego uczonego. Między innymi dokonali tego biolodzy z Nowosybirska.
W 1939 roku radziecki elektronik Siemion Kirlian naprawiając aparat do leczniczego masążu prądem wysokiej częstotliwości zainteresował się wyładowaniami między pokrytą szkłem elektrodą, a skórą ręki. Chcąc sfotografować to zjawisko położył błonę fotograficzną między elektrodą a ręką. Po wywołaniu błony na wykonanych zdjęciach ujrzał Kirlian świetliste korony wokół palców. Wynalazca wspólnie ze swoją żoną kontynuował eksperymenty, wykonywał zdjęcia różnych obiektów żywych i przedmiotów martwych. Efekt Kirlianów walnie przyczynił się do rozwoju psychotroniki, wzbudził też duże zainteresowanie na świecie. W 1973 roku odbyła się nawet konferencja w Nowym Jorku poświęcona temu zjawisku.
Jednak do tej pory fenomen aury ciągle nie doczekał się pełnego wyjaśnienia naukowego. Niemniej bardzo ciekawe spostrzeżenia na ten temat pochodzą od grupy naukowców radzieckich z Ałma Aty. W 1969 roku w czasie Naukowego Seminarium na temat bioenergetyki Wiktor Adamienko i Wiktor Iniuszyn oraz małżeństwo Kirlianów stwierdzili, że wielkość korony aury otrzymanej w elektrofotografii jest ściśle związana ze stanem organizmu i wykazuje ścisłe związki z dielektryczną przenikliwością (właściwością odnoszącą się do przepływu prądu elektrycznego), która z kolei zmienia się w zależności od fizykochemicznych reakcji w żywym organizmie.
Okaziije się, że aura zmienia się wraz z nastrojem, aktywnością emocjonalną, stanem zdrowia, a nawet wiekiem. Dla przykładu artysta malarz miał koronę szczególnie jasno świecącą, gdy myślał o malarstwie. Ösoba wstanie depresji psychicznej posiada najczęściej koronę bardzo słabą z "kilkoma ciemnymi plamami.
BIOPOLE, BIOPLAZMA, BIOGRAWITACJA 1 CZŁOWIEK ELEKTRONICZNY
Obecnie istnieją już hipotezy w naukowy sposób wyjaśniające opisane zjawisko. W latach pięćdziesiątych prof. Albert Szent-Györgyi, laureat nagrody Nobla, wystąpił z koncepcją związku między procesami fizjologicznymi, a elektronowymi zjawiskami w poszczególnych molekułach, komórkach, tkankach i całym organizmie. Uczony wysunął też przypuszczenie, że związki organiczne mają właściwości półprzewodni ków, co znalazło wkrótce doświadczalne potwierdzenie po dokładnych badaniach właściwości wielu biosubstancji m in. kwasów nukleinowych DNA i RNA.
Rosjanie badając w latach sześćdziesiątych „efekt Kirliana" przyjęli dla tego mało'poznanego pola energii termin energii bio- plazmatycznej '- rodzaj zimnej plazmy otaczającej wszystkie żywe organizmy. Innymi słowy mógłby być to piąty stan materii, po dotychczas wymienionych czterech: stałym, ciekłym, gazowym i plazmie, którego koncepcję wysunął w roku 1944 radziecki uczony W.S. Griszczenko. 'Wiktor M. Iniuszyn - dyrektor Laboratorium Biofizycznego na Uniwersytecie Kazachskim w Ałma-Acie uważa, że każdy żywy organizm jest systemem, który promieniuje energię, wytwarzając wokół siebie specyficzne pole. Żywy organizm jest więc też swego rodzaju „polem biologicznym", biopolem", przy czym jako „pole" rozumieć należy obszar składający się z linii sił wzajemnie na siebie oddziałujących. Biopole posiada wyraźną formę przestrzenną i kształtowane jest przez kilka pól fizycznych: elektrostatyczne, elektromagnetyczne, akustyczne, hydrodynamiczne i ewentualnie inne do tej pory nie zbadane. Jest prawdopodobne, że bioplazma reprezentuje jedno z pól wchodzących w skład biopola żywych organizmów.
W 1983 r. W. Iniuśzyn dowiódł także, że zdjęcia kirlianowskie przedstawiają obiekt otoczony koroną utworzoną przez zjonizowane powietrze oraz elektrony wyrwane z obiektu przez pole wysokiej częstotliwości. Stwierdził także, że wokół organizmów żywych aura jest bärdziej'zróżnicowana niż wokół przedmiotów martwych. Prży czym zmiany te zależą od wzajemnego oddziaływania pomiędzy polem bioplazmy a polem sztucznie wytworzonym przez generator wysokiego napięcia. Zdaniem radzieckiego naukowca właśnie bioplazmę można pośrednio badać aparatem Kirliana.
W Polsce badaniami aury od kilku lat zajmują się między innymi Ewa Pietrzycka-Wilczewska i Janusz Wilczewski. Badacze uważają, ze aura w swych barwach i budowie - odpowiada w przybliżeniu aurze opisywanej w literaturze parapsychologicznej i postrzeganej przez osoby bardzo wrażliwe, o cechach mediumicznych, co niejako potwierdzałoby, iż tego rodzaju fenomeny, widzenia zjawisk niewidzialnych, są możliwe. Poza tym obserwacje dowodzą, że ilość poszczególnych kolorów i ich jasność mogłaby być pomocna przy określaniu odchyleń zdrowotnych. By jednak potwierdzić powyższe spostrzeżenia, bardziej je uwiarygodnić, konieczne są dalsze badania.
Interesująca jest też hipoteza biograwitacji wysunięta przez biofizyka Aleksandra P. Dubrowa z Instytutu Fizyki Ziemi Akademii Nauk ZSRR. Twierdzi on, że w istotach żywych, a w organizmach ludzkich w szczególności, istnieje specjalne pole biologiczne posiadające właściwości pokrewne częściowo materii żywej, a częściowo polu grawitacyjnemu. Pole biograwitacyjne miałoby być uniwersalnie przemienne, to znaczy posiadające zdolność przeistaczania się w jakąkolwiek inną formę pola i energii, co tłumaczyłoby w prosty sposób wiele zjawisk z zakresu biofizyki organizmów żywych, a także fenomeny psychotroniczne typu telekineza, fotografia kirlianowska, lewita- cja itp.
Wiele nowego wniosły w omawianej kwestii prace polskiego uczonego prof. Władzimierza Sedlaka. Stworzył on elektromagnetyczną teorię życia, według której człowiek jest układem kwantowym i elektromagnetycznym oscylatorem. Istotą zaś wszelkiego życia jest zdolność wytwarzania elektromagnetycznego pola biologicznego tzw. biopola, zakłócenia którego mogą być bardzo niekorzystne, np. przyczyniać się do powstawania chorób.
Jeżeliby powyższe dociekania naukowców okazały się w pełni prawdziwe to być może w perspektywie mógłby powstać nowy sposób diagnozowania i leczenia chorób za pomocą promieniowania. Chociaż trzeba przyznać, że już obecnie niektórzy za leczenie zmianami „biopola" uważają akupunkturę, siatsu (leczenie naciskiem palców), różnego rodzaju masaże czy naświetlania, a także tak kontrowersyjną bioenergoterapię.
POMIARY UZDRAWIAJĄCEJ SIŁY BIOENERGOTERAPEUTÓW
W 1981 roku po pierwszej konferencji psychotronicznej nastąpiło w Polsce wręcz żywiołowe zainteresowanie niekonwencjonalnymi metodami terapii, w tym głównie bioenergoterapeutią. W trakcie IV spotkania psychotroników tematowi temu nadal poświęcono sporo uwagi. Kilku badaczy przedstawiło wyniki eksperymentów, którym poddano uzdrawiaczy.
W zasadzie tego rodzaju próby nie są czymś zupełnie nowym. Już przed 40 laty rozpoczął je prof. Giorgio Piccardii z Florencji. Po przeprowadzeniu w ciągu 10 lat setek tysięcy testów, powtórzonych potem przez innych uczonych, badacz odkrył i udowodnił, że słabe oddziaływania energetyczne wpływają na szybkość niektórych reakcji chemicznych, w których bierze udział woda.
Posiłkując się tymi obserwacjami w późniejszym czasie R.N. Miller opisał kilka sposobów wykrywania tzw. energii uzdrawiających. Jedną z metod była obserwacja wpływu bioenergoterapeutów na krystalizację soli miedzi. Stwierdzono, że po bezdotykowym poddaniu roztworu chlorku miedzi dzir mu iąk bioenergoterapeutów, występujące w nim ziarenka kryształów i ich zabarwienie różnią się od próbek kontrolnych. Wykazano także, że bioenergoterapeuci potrafią zmieniać napięcie powierzchniowe i lepkość wody. Profesor Kahuda z CSRS obserwował zmiany w krystalizacji chlorku sodu poddanego bezdotykowemu energetyzowaniu.
Badania prowadzone w laboratorium Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego wydają się potwierdzać wcześniejsze obserwacje. U- zdrowiciele potrafili zmieniać struktury roztworów, co nie udawało się przeciętnym osobom. Predyspozycje bioenergoterapeutyczne próbowano również potwierdzać stosując fotografię kirlianowską. Na razie jednak nie doszukano się tutaj istotnych prawidłowości, chociaż w toku obserwacji zauważono, że osoby znerwicowane aurę mają mniejszą i porozrywaną.
Reasumując wydaje się, że dotychczasowe badania nadal nie wyjaśniają natury oddziaływania bioenergetycznego, jedynym zaś dowodem skutecznego działania uzdrowicieli może być poprawa zdrowia pacjentów. Tymczasem ciągle chyba zbyt mało jest w pełni naukowych potwierdzeń tego typu reakcji, same oświadczenia bioenergoterapeutów lub ich pacjentów o skuteczności tego typu oddziaływań nie wszystkich przekonują. Aczkolwiek są też coraz liczniejsze poważne obserwacje dowodzące, że „pole człowieka" może oddziaływać na organizmy żywe.
„FENOMENALNA DŻUNA" POBUDZA SERCE ŻABY
Od wielu lat w Związku Radzieckim ogromne zainteresowanie wzbudzają niezwykłe zdolności Dżuny Dawitaszwili, określane popularnie „fenomenem Dżuny" lub fenomenem ,.D" od pierwszej litery jej imienia i nazwiska, objawiające się między innymi własnością jej rąk do nagrzewania, o kilka stopni, powierzchni ciała nad chorymi organami. Uczeni przez kilka lat badali to i inne zdolności oddziaływania Dżuny na różnych ludzi.
W 1987 roku dziennik „Moskowskaja Prawda" opisał eksperyment przeprowadzony w Instytucie Fizjologii Akademii Nauk Medycznych ZSRR. W celu potwierdzenia fizycznego, a nie psychicznego charakteru fenomenu „D", naukowcy przeprowadzili doświadczenie z zabą. U- szkodzono jej rdzeń kręgowy i odsłonięto serce, które podłączone do aparatu rejestrującego jego dynamikę kardiologiczną. Rdzeń kręgowy
8 - Tajemnice...
"Uszkodzono po to, by Dżuna oddziaływała bezpośrednio na serce, wolne od wpływów systemu nerwowego.
Dżuna przybliżyła palce rąk do serca i w odległości 3-5 centymetrów zaczęła nimi jak gdyby pompować powietrze. Po kilku minutach aparat zarejestrował zwolnienie częstotliwości skurczów serca żaby.
Komentując ten eksperyment doktor nauk medycznych prof. A. Miedielianowski stwierdził, że Kęjiomen Dżuny jest rzeczywistością, mającą ważne znaczenie. W trakcie eksperymentu odbywało się bezpośrednie przekazywanie energii z rąk do serca żaby. Tym samym został obalony pogląd tych, którzy uważają, że działanie fenomenu „D" oparte jest na sugestii.
UZDRAWIANIE POTWIERDZONE NAUKOWO
Opierając się na badaniach radzieckich wydaje się, że Dżunę Dawitaszwili można zaliczyć do uzdrowicieli, których zdolności zostały potwierdzone naukowo. Dotąd na świecie takich osób jest bardzo niewiele. Należy do nich też Tadeusz Cegliński, Polonus, na stałe zamieszkujący w RFN. Swego czasu miałem okazję się z nim spotkać i zapoznać z wynikami badań jego także fenomenalnych zdolności.
Choremu Tomaszowi Koperowi po operacji nie zabliźniała się rana. Leki podawane przez lekarzy okazywały się nieskuteczne. Zaproponowano przeszczep. Chory zdecydował się jednak przedtem na spotkania z T. Ceglińskim. W czasie seansów czuł ciepło. Po dwóch tygodniach rana zabliźniła się. Bioenergoterapeuta pomógł też osobom cierpiącym na długotrwałe chroniczne schorzenia: żołądka, stawów ramienia, różnych narządów wewnętrznych, usuwał stany zapalne, polipy, świąd, bezwłady nóg... Często poprawa stanu zdrowia, wyleczenie potwierdzane są lekarskimi badaniami, co znacznie podnosi ich wiarygodność w oczach najbardziej zagorzałych sceptyków tego rodzaju fenomenów.
Tadeusz Cegliński należy do osób skromnych i jakby ciągle niedowierzających w swe właściwości, które uświadomił sobie przed kilku laty. Przez pewien czas bardziej aktywnie starał się pomagać chorym, potem te kontakty ograniczył i przeprowadzał je w większości pod ścisłym nadzorem naukowym. Uzasadnił to w sposób bardzo prosty. Chciałem być naprawdę pewny, że posiadam zdolności pomagania ludziom, że im nie zaszkodzę, że nie zawiodę ich nadziei. Taka postawa wynikała również z pewnych obserwacji. T. Cegliński przekonał się bowiem, także niejako na własnej skórze, że wielu „uzdrowicieli" często zachowywało się w sposób niemal szarlatański, że wykorzystywało w sposób niegodny tajemniczość bioenergoterapeutycznego oddziaływania.
Zdolnościami Polonusa zainteresował się jako pierwszy prof. Hans Bender z Uniwersytetu we Freiburgu z Instytutu Higieny Psychicznej i Psychologii. Potem T. Ceglińskim zainteresował się prof. dr hab.Günter Wiegelmann z Uniwersytetu w Münster. W tej placówce naukowej, dysponującej bardzo czułą, nowoczesną aparaturą, prowadzone były wszechstronne badania, obserwacje, testy, eksperymenty z jego udziałem. Ich wynik okazał się bardzo pomyślny. Tadeusz Cegliński został zaliczony do grupy niewielu na świecie ,,healers" (uzdrowicieli), których zdolności usuwania nawet ciężkich, zdawałoby się nieuleczalnych schorzeń, zostały oficjalnie naukowo potwierdzone, zaś wspomniany prof. Wiegelmann tak się wyraził o ¡sile bioenergoterapeuty: „O prawdziwości tego zjawiska mogłem przekonać się z relacji pacjentów, własnych obserwacji i różnorodnych, przeprowadzonych przeze mnie eksperymentów".
O fenomenie Tadeusza Ceglińskiego ukazywały się artykuły w prasie niemieckiej, były audycje w radio. Badania niezwykłych właściwości Polonusa są kontynuowane. Uczestniczy on w testach nad telepatycznym oddziaływaniem na chorego człowieka. Przeprowadzone wstępne eksperymenty wypadły obiecująco. Dodać warto, że prof Wiegel- mann zredagował książkę „Volksmedizin heute", w której sporo miejsca poświęcono prezentacji właściwości T. Ceglińskiego.
Ciekawe oberwacje naukowe oddziaływania uzdrawiaczy dotykiem prowadzono również w Instytucie Rehabilitacji Akademii Fizycznej w Krakowie. Dotyczyły one chorych z uszkodzeniami mózgu. Prowadzony eksperyment wykazał, że oddziaływanie bioenergoterapeutyczne różni się znacznie od psychoterapii i nie można go identyfikować z relaksem. Stwierdzono też, że efekty jednorazowego oddziaływania bioenergoterapeutów są krótkotrwałe, ale np. skutecznie redukują ból u chorych z afazją, poprawiają samopoczucie.
W sumie wydaje się, że po fali euforii, przypisywanie bioenergoterapii wręcz cudownych mocy, uznania jej za lekarstwo na wszystkie choroby i dolegliwości - przykładem organizowane masowe seanse - wreszcie emocje opadły, zaś samo zjawisko w miarę poznano, opisano i sprowadzono na przysłowiową ziemię. Oddziaływanie bioenergoterapeutyczne należy raczej uznać za fakt. Na pewno mogłaby ta metoda w pewnych przypadkach wspomóc medycynę klasyczną, jednak jej skuteczność jest ograniczona. Kolejną trudnością przy ewentualnym jej stosowaniu wydaje się eliminacja szarlatanów. Jak t(Tjednak zrobić? Tego na razie chyba nikt nie wie.
CZY FIZYKA WYKLUCZA BIOTERAPIĘ?
Na pewno zaprezentowane fakty przez wiele osób mogą być przyjmowane nadal sceptycznie. Ciągle bowiem panuje przekonanie, że mimo wszystko „prawdziwa nauka", głównie chodzi tutaj o fizykę, wyklucza możliwość oddziaływania na odległość dwóch organizmów żywych, tym bardziej określonego uporządkowania stanu jednego z organizmów przez drugi. Czy jednak tak jest na prawdę? Znany fizyk prof. Arkadiusz Góral, który także zainteresował się bliżej bioenergoterapią, zapoznał z materiałami, obserwacjami na ten temat, swego czasu na łamach czasopisma Przegląd Techniczny dopuścił możliwość bioterapeutycznego oddziaływania. A oto jego poglądy. „Od lat jest wiadomo, że można w pewnych ferromagnetykach tworzyć struktury indukowanej anizotropii o energiach znacznie przewyższających energię bezpośredniego bodźca. Czy tego rodzaju stymulujące działanie jest wykluczone w przypadku organizmu żywego? Każdy, kto choć trochę liznął fizyki magnetyzmu, wie, jak trudne są zagadnienia uporządkowania w przypadku najprostszych nawet zdefektowanych monokryształów. Organizacja organizmu żywego jest nieporównanie bardziej skomplikowana, lecz to tym bardziej nie daje podstawy do wykluczania oddziaływań i zjawisk obserwowalnych, co do których brak jest nawet roboczej hipotezy fizycznej ich przebiegu.
Analogia uporządkowania organizmu żywego w wyniku oddziaływań bioterpeutycznych do zjawisk uporządkowania w ferromagnetykach typu anizotropii indukowanej nie została wybrana przypadkowo. Oba typy oddziaływań inicjowane są na niskim poziomie energetycznym. Podkreślić tu należy, że czynni bioterapeuci to z reguły nie atleci i dlatego skróciliśmy powszechnie używany termin „bioenergoterapia" do słowa „bioterapia". Czynnik energetyczny nie jest bowiem sam w sobie decydujący.
Trudność i złożoność zagadnienia nie powinna wykluczać możliwości naukowych jego ujęć. W medycynie znalazła już miejsce termodynamiczna analiza mechanizmu powstawania nowotworów... Czołowa rola w interpretacji zjawisk towarzyszących bioterapii powinna przypaść przedstawicielom nauk medycznych, którzy wcale nie muszą się uczyć „kwarkologii", by sporządzić sensowny opis fizyczny obserwowanych fenomenów.
Przełomowe znaczenie dla przyszłości omawianej dziedziny mają badania doświadczalne zjawisk fizycznych, towarzyszących procesowi oddziaływania bioterapeuty na organizm żywy - obiekt oddziaływania. Okaże się prawdopodobnie, że któryś z czynników, obecnie pomijany lub niezmierzalny, stanowi o istocie fizycznej „biooddziaływania".
W trakcie wspomnianej IV konferencji nie zabrakło także wystąpień wzbudzających dreszczyk emocji. Przykładem mogły być doniesienia na temat reinkarnacji, fenonemu mediów i zjaw, uzdrawiania na odległość, dosłownie przez telefon, zastosowania zespołu jasnowidzenia do lokalizacji zaginionych osób i przedmiotów. Sporo uwagi poświęcono też różnym technikom medytacyjnym i relaksacyjnym. Zespół badaczy krakowskich zaprezentował ciekawe wyniki badań parametrów psychofizycznych osób w stanach zmienionej świadomości, czyli medytacji i intensywnego relaksu. Ewa Kossak omówiła psychotroniczną metodę kształtowania aktora i śpiewaka.
Uczestnicy sympozjum wzięli udział także w egzotycznych medytacjach prowadzonych przez Hindusa i Indiankę z plemienia Mohawk. Sporym zainteresowaniem cieszył się seans „Hemisync" z Kursu Doznawania Otwarcia Wrót, techniki głębokiego relaksu opracowanej przez amerykańskiego psychotronika R. Monroe, pozwalającej przy zastosowaniu przyrządów elektronicznych, specjalnej muzyki, doświadczyć stanu głębokiego odprężenia, charakteryzującego się synchronizacją obu półkul mózgowych.
Odrzucając wszelkie doniesienia i eksperymenty, które wydawały się nieco podejrzane, zbyt spekulatywne, lub mało wiarygodne, trudne do sprawdzenia, można chyba jednak stwierdzić, że obecnie większość tajemniczych zjawisk możemy już wytłumaczyć w kategoriach naukowego przyrodoznawstwa, tym samym obedrzeć z nich otoczkę cudowności, nadprzyrodzoności, a także irracjonalności.
O NAUKOWYM RZUCANIU PAŁECZEK KRWAWNIKA I NOWOCZESNYM ZARZĄDZANIU PRZEDSIĘBIORSTWAMI, CZYLI TAKŻE O TYM, JAK WSZYSTKO JEST PRZYPADKOWE, ZAŚ LUDZIE NIE SĄ ROBOTAMI I CIĄGLE MARZĄ O RAJU, GDZIE BĘDĄ WOLNI I SZCZĘŚLIWI
Powszechnie uważa się, że jedyną rzeczą jakiej możemy być pewni w życiu jest śmierć. Zdaniem Chińczyków również pewną rzeczą jest i to, że zajdzie zmiana w nas samych i świecie nas otaczającym. Tę prawdę można uznać za podstawową zasadę Księgi Przemian. Zmiana jawi się jako najważniejszy czynnik regulujący uniwersum, nie jest jednak czymś arbitralnym danym przez nadprzyrodzoną istotę, nie jest też czymś przypadkowym, lecz jest prawem działającym w zastanej rzeczywistości przyrodniczej. W Księdze Przemian zmianę traktuje się więc jako naturalny porządek rzeczy, jako istotny pierwotny element życia.
Księga Przemian, jaką posługują się współcześni mieszkańcy nieomal całego świata próbujący przeniknąć przyszłość, zdobyć mądrość życiową - swego czasu była też ona nawet opisywana jako zabawa w poważnym czasopiśmie „Scientific American", pochodzi z okresu panowania dynastii Zhou, czyli około 2,5 tys. lat temu. Za jej twórców uważa się powszechnie znanych mędrców cywilizacji chińskiej: Fu Xi, króla Wen, jego syna księcia Zhou i Konfucjusza, któremu przypisuje się komentarze do tzw. heksagramów.
Posługiwanie się Księgą Przemian wiąże się z pewnym rytuałem wróżebnym. I Ching „działa" bowiem poprzez abstrakcyjne symbole zwane heksagramami, których jest 64. Powstają one zaś przez określoną manipulację, losowanie 50 pałeczkami krwawnika, zarówno roślina jak i liczba mają znaczenie magiczne. Na Zachodzie, ale i w Chinach stosuje się również inny sposób losowania, znacznie prostszy i szybszy; polegający na kilkakrotnym rzucaniu trzech monet.
Każdy wylosowany heksagram jest figurą sześcioliniową, symbolizującą sekwencje wydarzeń. Linie są ciągle albo przerywane. Łącznie w wyniku losowania otrzymuje się 64 kombinacji, układów liń, które opisane zostały w Księdze Przemian. Wszakże tekst ten nie daje bezpośrednich odpowiedzi na postawione pytania, lecz jest tylko narzędziem, które bywa pomocne, gdy ma się dobrą intuicję. I Ching nie przepowiada też tylko przyszłego losu, biegu wydarzeń, ale proponuje zdrowe rady: jak przyjmować przyszłość, jak ją wykorzystać. Gdy wypowiedź I Chingu jest niepokojąca można plany zmienić, gdy jest korzystna można działać ze zdwojoną energią. Zdaniem interpretatorów Księga Przemian rzuca także światło na „świat ukryty pod pozorami" i jawi się jako przewodnik po podświadomości i nieświadomości, które w poważnym stopniu określają nasze działania świadome. Można też powiedzieć posługując się słowami C. G. Junga, że I Ching jest księgą dla miłośników samowiedzy i mądrości, doceniających w życiu rolę intuicji. Jednak dobre rady to nie wszystko, ostateczna decyzja należy do osoby pytającej, która zawsze jest kowalem swego losu.
ZARZĄDZANIE WEDŁUG KSIĘGI PRZEMIAN
Od dawien dawna I Ching wykorzystywali władcy Chin do rozwiązywania problemów w zarządzaniu państwami. Współcześnie uprzemysłowione społeczeństwa azjatyckie, głównie Japonia i Korea, poszukując metod rozwiązania rozmaitych sprzeczności i konfliktów postanowiły ponownie sięgnąć do Księgi Przemian, korzystać z jej mądrości. Nie tak dawno na zlecenie japońskich organizacji przemysłowach profesor seulskiego uniwersytetu Kyong-Dong Kim podjął się analizy współczesnych stosunków w przedsiębiorstwie przemysłowym według modelu I Chingu. Zdaniem uczonego porównanie rzeczywistego obrazu stosunków w organizacji gospodarczej ze specyficznym obrazem wynikającym z analizy heksagramu może być bardzo sporym źródłem cennych informacji ułatwiających przeprowadzenie zmian usprawniających, szczególnie w sytuacjach bardzo trudnych, odbiegających od modelowych. Kadra kierownicza, ludzie korzystający ze wskazań Księgi Przemian - profesor zinterpretował poszczególne linie i układy w kategoriach przydatnych w zarządzaniu, uwzględniających uwarunkowania socjotechniczne - mogą dokonywać właściwych przemian systemu. Trzeba wszakże dodać, że niezależnie od pozytywnych zaleceń, każda wyrocznia I Chinga wymaga poszanowania prawa i wytrwałego dążenia ku lepszemu, nawet gdy sprawy idą wyśmienicie i doskonale.
SUKCESY GWARANTUJE „WACZUCIE" KONIUNKTURY
Do niedawna teoretycy organizacji zarządzania wyśmieliby podobne zalecenia, uważali bowiem, że sukcesy odnoszą szefowie przedsiębiorstw dysponujący dużą wiedzą i kierujący się bardzo racjonalnymi zasadami. Najnowsze badania jednak nie w pełni potwierdzają te poglądy. Okazuje się bowiem, że duża część najlepszych biznesmenów, nie zawsze nawet należycie wykształconych, w swym postępowaniu kieruje się czymś co określa się potocznie jako wyczucie koniunktury, intuicja itp. i że popełnia mniej błędów niż wysokięj klasy specjaliści.
Tego rodzaju sukcesom w zasadzie wcale nie należy się dziwić, jeśli uwzględni się fakt; coraz częściej podkreślany przez fachowców, zajmujących się prognozowaniem, że wpółczesne systemy gospodarcze i społeczne to układy o praktycznie nieskończenie wielkiej liczbie wzajemnych powikłań i oddziaływań - czyli inaczej niewiadomych. Dodatkowo zmiana pojedynczego elementu systemu np. brak energii, wahania walut, zmiany kierownictw, zachowania ludzi, powoduje w systemach gospodarczych i społecznych „fale" czyli oddziaływania, których skutków nie daje się przewidzieć. Powstają zjawiska których nie daje się ogarnąć ani opisać tzw. linearną logiką charakterystyczną dla cywilizacji przemysłowej. W tej sytuacji tak naprawdę, zarządzanie w oparciu o wskazówki wyłącznie racjonalne, o modele, przerasta możliwości ludzkich umysłów oraz najlepszych komputerów. To zaś, że niektóre systemy sprawnie funkcjonują zawdzięczać należy wyłącznie elementom samoregulującym m.in. prawom popytu i podaży, pieniądzowi itp. Skoro więc racjonalizm często bywa zawodny to może rzeczywiście dodatkowe wykorzystanie intuicji okaże się bardziej skuteczne na co dzień, zaś zarządzanie według Księgi Przemian wcale nie będzie wyłącznie tylko jeszcze jedną próbą niekonwencjonalnego rozwiązywania problemów gospodarczych.
„Nasze systemy kontroli są najwyraźniej opracowane pod wpływem poglądu, że 90 proc. ludzi to lenie, brakoroby, że tylko kłamią, oszukują, kradną lub w jeszcze inny sposób robią nas „w konia". Demoralizujemy w ten sposob 95 proc. siły roboczej, która zachowuje się jak ludzie dorośli, przygotowując systemy chroniące nasze tyłki przed tymi pozostałymi pięcioma procentami nicponi". Taką wypowiedź jednego z dyrektorów koncernu General Motors przytaczają dwaj amerykańscy konsultanci przemysłowi Thomas J. Peters i Robert H. Waterman autorzy książki „W pogoni za doskonałością", która swego czasu uznana została za bestseller w USA.
Wymienieni badacze analizując przyczyny sukcesów 43 wielkich przesiębiorstw amerykańskich, które niezależnie od koniunktury uzyskały dobre wyniki doszli do wniosku, że o działalności i rezultatach decydują przede wszystkim ludzie, ich zaangażowanie w pracę, to czym się kierują oraz świadomość, że wywierają autentyczny, choć nie zawsze znaczący wpływ na produkcję.
Według klasycznych modeli skuteczne zarządzanie winno być typu autokratycznego, bardzo racjonalistycznego, często schematycznego, zaś dyrektor, kierownik jest po to, by kontrolować pracę robotników. Tego typu organizowanie pracy ludzi, której symbolem jest taśma produkcyjna pod koniec i do połowy obecnego wieku, wydawało się rozwiązaniem skutecznym i przynoszącym stosunkowo dobre efekty. Okazuje się wszakże, że jednak ludzie wcale nie są często racjonalni i szczególnie współcześnie nie za bardzo aktywnie chcą funkcjonować w starych schematycznych modelach organizacyjnych, że buntują się przeciw skrajnemu racjonalizmowi, mechanistycznemu traktowaniu ich osobowości. W tej sytuacji mimo postępującej automatyzacji, unowocześniania technologii, wydajność pracy oraz jakość wyrobów z wielu przedsiębiorstw nie uległy wydatnemu polepszeniu.
Już pod koniec lat pięćdziesiątych w krajach uprzemysłowionych poczyniono ciekawe obserwacje. Ujawniły one ogólne niezadowolenie osób zatrudnionych w wielkich zakładach przemysłowych wywołane daleko idącym podziałem pracy, co prowadziło do wykonywania jej w sposób bezmyślny, automatyczny, monotonny i nużący.
Wtedy to też, korzystając z badań psychologów, zaczęto doceniać złożoność natury ludzkiej, uwzględniając fakt, iż nie jest ona wcale w pełni racjonalna. Konsekwencją uświadomienia sobie tej prawdy były próby wdrażania systemów pracy, które by w szerszym zakresie uwzględniały aspiracje pracowników m.in. wiązały ich z wykonywaniem więcej niż jednej operacji. Współcześnie innowacje idą jeszcze dalej. Zmierza się do włączenia robotników do grup rozwiązujących poszczególne problemy, co ma znacznie przyczynić się do osiągnięcia przez nich większej satysfakcji z wykonywanej pracy.
ROBOTNIK TO NIE TYLKO PARA RĄK
Nowy wzorzec, nowe podejście do organizacji pracy wymaga niejednokrotnie planowania socjotechnicznego, czyli połączenia wymogów i potrzeb psychologicznych oraz społecznych robotników z wymogami technologicznymi, przy projektowaniu fabryki lub modernizacji istniejącej. By wyzwolić zaangażowanie pracowników, zdaniem prof Harveya E. Kolodny z Uniwersytetu Toronto stanowiska pracy należy projektować z myślą, że robotnik jest czymś więcej niż parą rąk działających w sposób mechaniczny.
Zasadniczą ideą nowych modeli organizacji działania fabryk było stworzenie samodzielnych zespołów produkcyjnych mogących wytwarzać określony asortyment wyrobów. Dla przykładu, aby zapewnić robotnikom większą różnorodność zajęć, socjotechniczny zakład wytwarzający samochody utworzył zespoły robocze do budowy całych podzespołów z dostarczanych części. Członkowie takiego zespołu mogli swobodnie chodzić, zmieniać wykonywaną pracę, stosować różne jej cykle i co bardzo ważne dokonywać kontroli jakości wyprodukowanych podzespołów.
Jak dowiodły obserwacje montaż dokonywany przez zespoły nie tylko wpływa na poprawę samopoczucia robotników, ale powoduje również wyraźne podniesienie jakości wykonywanej przez nich pracy. Opisaną koncepcję zastosowano najpierw w Wielkiej Brytanii, potem w latach siedemdziesiątych przeniknęła ona do Norwegii i Szwecji, gdzie zastosował ją koncern Volvo w fabryce Kalmar. Wkrótce okazało się, że pracownicy tych zakładów potrafili obniżyć koszt wytwarzania samochodów o 25 proc.
Specjaliści posiłkując się coraz liczniejszymi badaniami fabryk, w których wprowadzono nowe modele zarządzania charakteryzujące się: mniejszym zbiurokratyzowaniem, ograniczeniem kontroli, autonomią działania poszczególnych grup pracowników, szacunkiem dla jednostki, swobodą działania w ramach określonych celów strategicznych, co wyzwala innowacyjność i stwarza dodatkowe motywacje, stwierdzają, że wszędzie tam wydajność pracy zwiększyła się o 30-50 proc. W większości fabryk zespoły pracują dobrze bez kontroli średniego nadzoru w ramach parametrów wyznaczonych przez kierownictwa zakładów.
Mimo, że efekty pracy zespołowej rzeczywiście są korzystne zarówno z punktu widzenia społecznego, uczłowieczają one bowiem uczestników procesu produkcyjnego i są ekonomiczniejsze, to jednak wprowadzanie pracy zespołowej i innych innowacji organizacyjnych przebiega ciągle wolno. Zdaniem fachowców jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest niechęć sporej części kadry kierowniczej do zmiany metod zarządzania.
Niemniej coraz większa liczba badaczy uważa, że w XXI w. i pod koniec XX w. sukcesy odnosić będą tylko te przedsiębiorstwa, które z większym szacunkiem podchodzić będą do człowieka i zdecydują się na radykalne zmiany, na organizację bez organizacji i struktury bez struktur". Wyrazicielem takich poglądów jest również Karl Weich z Uniwersytetu Cornella. Swego czasu napisał on bowiem: „Wzorując się na armii ludzie nie zauważyli innego rodzaju organizacji, takiego w którym ceni się raczej improwizację niż planowanie, wykorzystuje okazje - a nie odrzuca się je, odkrywa nowe formy działania zamiast stać przy starych, ceni bardziej kłótnię niż spokój, zachęca do zgłaszania wątpliwości i sprzeciwów - a nie do posłuszeństwa.
Czy wszakże tego rodzaju nadzieje nie są rodzajem kolejnej współczesnej utopii? A może szczęścia i wolności dla człowieka należy poszukiwać nie w ulepszaniu organizacji jego pracy, w której spędza około 1/3 swego życia, a w zmianie „organizacji" całego jego życia, celów do których dąży, naczelnych wartości? •
„Nie było panów ani urzędników. Człowiek szedł rano do pracy z własnej woli, a wypoczywał wieczorem. Ludzie byli wolni, niepodlegli i pokojowi, nie współzawodniczyli ze sobą, nie znali ani wstydu, ani honorów. W górach nie było dróg, ani mostów nad wodami, ani łodzi na nich, a rzeki nie były spławne. Inwazje i aneksje nie były więc możliwe. Niezliczone istoty żyły w duchowej równości i zapominały się w Tao. Choroby zakaźne nie szerzyły się, a naturalna śmierć wieńczyła długie życie. Serca ludzkie były czyste i niewinne, wolne od podstępów i kłamstwa. Mając dosyć żywności, ludzie byli zadowoleni, głaskali się po brzuchach i spacerowali dla przyjemności" - pisał starożytny chiński myśliciel Pao Ching Yen.
Podobnych wizji raju na Ziemi w różnych starszych i nowszych mądrych księgach spotkać można sporo. Europejczycy wszakże nigdy raczej poważnie nie traktowali podobnych opisów. W ich bowiem mniemaniu szczęście i wolność niemożliwe są do osiągnięcia bez posiadania określonej ilości dóbr, które gwarantuje wytężona praca, sprawnie działającej kultury wraz z określoną nadbudową społeczno- -polityczną, określonego poziomu panowania nad Naturą... To przekonanie znacznie utwierdziło się i wzmogło w ostatnich kilkudziesięciu latach. Odżegnując się wszakże od mitów i utopii, cywilizowane społeczeństwa kierujące się jakoby racjonalnymi przesłankami, tak naprawdę same zaczęły żyć w jeszcze większych utopijnych mitach. Uwierzyły bowiem, że będą szczęśliwe, a także wolne, dzięki postępowi technicznemu, wzrostowi gospodarczemu, posiadaniu większej ilości czasu wolnego, przedmiotów, urządzeń, standaryzacji i uniformizacji społeczeństw, turystyce, wykorzystaniu wiedzy naukowców, ekspertów i specjalistów...
Gdy w wielu krajach kręgu cywilizacji anglo-amerykańskiej wizje społeczeństwa dobrobytu prawie zostały zrealizowane, nagle okazało się, że jednak nie zapewniły one oczekiwanego szczęścia i wolności, ponieważ jednocześnie stworzyły całą masę zagrożeń. Przede wszystkim spokojnej, trwałej egzystencji bogatych społeczeństw nie gwarantuje zbyt szybkie zużywanie zasobów i totalne wręcz niszczenie środowiska przyrodniczego. Źródłem lęków są także przeróżne deformacje społeczne i polityczne, szerzący się totalitaryzm, groźba konfliktów zbrojnych. W sumie coraz więcej społeczeństw - dotyczy to już w zasadzie całego globu, bo zachodni model cywilizacyjny dobrowolnie lub na siłę został przeniesiony w każdy jego zakątek - raczej ciemno widzi swą przyszłość, zaś marzenia o szczęściu i wolności stają się coraz bardziej nierealne.
Niektórzy znani naukowcy wysuwają nawet twierdzenia o regresie człowieczeństwa. Konrad Lorenz w książce pod .tym samym tytułem zauważa: „W obecnej dobie widoki na przyszłość ludzkości są wyjątkowo smutne. Najprawdopodobniej szybko, aczkolwiek bynajmniej nie bezboleśnie, zginie samobójczo od broni jądrowej.OLŚNIENIA EINSTEINA PRZY GOLENIU, CZYLI O INTUICJI I ODKRYCIACH NAUKOWYCH, TAKŻE O „BLOKACH" NA TWÓRCZYM MYŚLENIU ORAZ NIEBEZPIECZEŃSTWACH TELEWIZYJNEJ NARKOMANII
„Podstawowym obowiązkiem fizyków jest poszukiwanie tych ogólnych praw elementarnych, z których za pomocą czystej dedukcji można uzyskać obraz świata. Do tych praw prowadzi nie droga logiki, lecz jedynie intuicja oparta na wniknięciu w istotę doświadczenia". Tak twierdził genialny A. Einstein. Inny wielki fizyk L. de Broglie charakteryzuje wyobraźnię i intuicję jako „rzeczywistych twórców" nauki. Z kolei znany filozof i logik Karl Pooper uważa, że „nie istnieje nic takiego, jak logiczna metoda wpadania na nowe pomysły lub logiczna rekonstrukcja owego procesu. Stanowisko swoje ująć mogę mówiąc, iż każde odkrycie kryje „element irracjonalny" albo „intuicję twórczą" w sensie Bergsona".
Badania historii nauki dowodzą, że tylko ci uczeni osiągali znaczące wyniki, tworzyli oryginalne teorie, odkrywali nowe fakty, którzy 2 wielkości nie rozwiązanych zagadnień potrafili wybrać te, które okazywały się kluczowe dla danej problematyki i których rozwiązanie przyczyniało się do wyjaśnienia większości istniejących problemów. Historyczne zapiski dowodzą również, że jedną z najważniejszych cech wielkich uczonych była zdolność „wyczuwania" kwestii nad którymi należy się skupić, następnie właściwego ich sformułowania i z reguły nowego rozwiązania. Dla przykładu sławny radziecki fizyk laureat Nagrody Nobla Piotr Kapica wierzył głęboko w swoją intuicję, która go zresztą rzeczywiście rzadko zawodziła. Mawiał on też „fizyk jest jak detektyw. Zły detektyw musi mieć fotografię przestępcy w rękach, a dobremu wystarczy jakiś drobny ślad. Ja jestem dobrym detektywem".
Zjawisko nagłego olśnienia umysłu, zwane też iluminacją, wglądem, najczęściej kojarzone i omawiane bywa przy okazji różnych odkryć naukowych. Bo też następowały one niekiedy w co najmniej zaskakujący sposób. Genialny Einstein nie ukrywał, że wiele jego dobrych pomysłów przychodziło mu do głowy w trakcie prozaicznego golenia.
^ Innemu fizykowi Wernerowi Karl Heisenbergowi podstawowy pomysł rewolucyjnej zasady nieoznaczoności zrodził się podczas nocnego
spaceru w parku. Swe przeżycia opisał on w książce,.Ponad granicami". „Kiedy tak chodziłem nocą pod rozgwieżdżonym niebem, przyszła mi do głowy dość oczywista myśl, że można by chyba postulować, iż natura pozwala tylko na takie sytuacje eksperymentalne, które dają się też opisać w schemacie matematycznym teorii kwantów. Oznaczałoby to najwidoczniej, co wynikało z formalizmu matematycznego, że nie można dokładnie poznać położenia i prędkości cząstki równocześnie". Znany francuski matematyk Poincare jedno z ważnych zagadnień rozwiązał dzięki nagłemu pomysłowi, który zrodził się w chwili gdy wsiadł do omnibusu, którym miał udać się na spacer. Także w sposób nagły, przypadkowy, po wielu uporczywych próbach, rozważaniach, prowadzonych z Francisem Crickiem. wpadł na pomysł modelu DNA James Watson, co opisał sugestywnie w książce „Podwójna spirala".
W ostatnich latach zjawisko olśnienia budzi szczególne zainteresowanie psychologów i badaczy zajmujących się problemem twórczego myślenia. Mimo iż ilość badań rośnie, ciągle występują trudności z wyjaśnieniem mechanizmu tego intrygującego zjawiska, które, zdaniem jednego ze współczesnych biochemików, „pozwala patrzeć na to samo na co patrzą wszyscy i przy tym dostrzec tego czego inni nie dostrzegają".
Kłopoty występują nawet z definicją intuicji. Z reguły inaczej bowiem opisują ją filozofowie, interesował się nią np. Platon, R. Descart, H. Bergson (...), niż psycholodzy. W encyklopedycznym psychologicznym ujęciu oznacza ona przekonanie nie oparte na świadomym rozumieniu, ani świadomym przypomnieniu, lecz stanowi twórczy domysł mogący być rezultatem nieświadomego przeniesienia postaw emocjonalnych, które wytworzyły się w stosunku do podobnych sytuacji lub przedmiotów, albo też oddziaływania słabych bodźców podprogowych nieuchwytnych w doświadczeniu jednostki.
Według Carla Junga intuicja jest jedną z czterech funkcji świadomości lub psychiki. Pozostałe funkcje to myślenie, spostrzeżenia i uczucia. Intuicja ma charakter nie polegający na myślowym rozumowym ujmowaniu rzeczywistości. Podobna jest do spostrzeżenia i tak jak ono pozwala na szybkie i bezpośrednie ujęcie zjawiska lub przedmiotu. To właśnie intuicja pozwala człowiekowi na rozumienie obrazów sennych, artystycznych wizji, archetypowych symboli, czyli różnego rodzaju przekazów, które ludzka nieświadomość dostarcza świadomości.Jedną z prób naukowego wyjaśniania mechanizmów zjawiska olśnienia jest teoria inkubacji opracowana przez G. Wallasa. Ostatnimi laty teorię tę rozwinął i zmodyfikował radziecki uczony Albert Nałcza- dżjan. Proces myślenia można podzielić na cztery fazy. Najpierw uczony analizuje fakty, dane, próbuje je usystematyzować. Wtedy dominuje myślenie świadome. Gdy tego typu działania nie dają pożądanego efektu odkłada się pracę na pewien czas i wtedy rozpoczyna się faza inkubacji, czyli podświadomego myślenia. Dodać warto, że za tą hipotezą, zresztą docenianią i przyjmowaną przez licznych uczonych, przemawiają też liczne opisy pracy twórczej wielu myślicieli. Po pewnym czasie inkubacji następuje faza olśnienia kiedy to pomysł zostaje uświadomiony, nagle odkryty. Pewną regułą jest to, że z reguły odkrycia występują w chwilach wypoczynku uczonego, gdy stosunkowo dobrze się on czuje. W ostatniej fazie, zwanej weryfikacją, uczony doświadczalnie sprawdza pomysły i hipotezy.
John von Neumann interesujący się działaniem ludzkiego mózgu, autor książki „Maszyna matematyczna i mózg ludzki" zauważył, że analizując pracę tego centralnego organu w kategoriach elektromechaniki dochodzi się do wniosku, że umysł, mózg, nie mógłby pracować jako maszyna cyfrowa. Nie byłby dość dokładny. A z kolei gdyby był dość dokładny nie dysponowałby odpowiednią pamięcią. Istnieć więc musi jakiś inny sposób jego działania.
W tej sytuacji uczony sformułował kilka klasycznych już obecnie twierdzeń według których mózg dysponować musi jakimś językiem statystycznym różniącym się od wszystkich innych takich języków, z jakich my korzystamy. Wprawdzie nie wiemy na czym on polega, ale to właśnie powinniśmy starać się odkryć.
Czy jednak takie odkrycie i wyjaśnienie mechanizmów powstawania czynności psychicznych, chociażby genialnych odkryć, olśnień, będzie możliwe? Wielu uczonych uważa, że prawdopodobnie nigdy to nie nastąpi. Sławny uczony Jacob Bronowski zajmujący się rolą wyobraźni w procesie zdobywania wiedzy sądzi, że rozszyfrowywanie języka mózgu „trwać będzie tak długo, jak długo istnieć będzie świat".
W tej sytuacji raczej powątpiewać można, że kiedykolwiek naukowcom uda się wyjaśnić co to są intuicja, olśnienie i jak się nimi praktycznie posługiwać. Z drugiej strony być może drogą ku genialnym odkryciom jest likwidowanie już istniejących i znanych ograniczeń nie pozwalających maksymalnie „wyzyskiwać" potencjalnych możliwości naszych mózgów?
By wykazać schematyzm myślenia wynikający z różnych kulturowych zwyczajów, konwenansów, tabu, swego czasu amerykańscy naukowcy przeprowadzili zabawny eksperyment. W pokoju w którym znajdowało się sześć osób wmurowano w podłogę stalową rurę o średnicy o 6 milimetrów większej niż piłeczka pingpongowa, która znajdowała się na dnie rury. Zebrani mieli wyciągnąć piłeczkę nie niszcząc jej, ani nie uszkadzając rury i podłogi. W tym celu mogli wykorzystać różne udostępnione narzędzia: metr sznurka, młotek, dłuto, pilnik, druciany wieszak, klucz francuski, żarówkę itp.
Jak przebiegał eksperyment? Otóż najpierw zebrani próbowali wpuścić do rury sznurek, ale ten giął się i nie chwytał piłeczki. Inni z kolei rozgięli druciany wieszak i powstałym prętem wyciągali piłeczkę. Tego rodzaju rozwiązania raczej nie wymagały zbyt wielkiej wyobraźni. Bardziej oryginalni i twórczy wydawali się ci, którzy kluczem francuskim rozłupali rączkę młotka na szczapki i potem wyciągali piłeczkę. Nikt natomiast nie wpadł na najprostsze rozwiązanie... że można przecież nasiusiać do rury i piłeczka sama, bez wkładanego w jej wydobycie wysiłku, wypłynie na wierzch.
KULTUROWE „BLOKI" NA TWÓRCZYM MYŚLENIU
Komentując wynik eksperymentu amerykański profesor James Lowell Adams, autor książki „Cenceptual Blockbasting" (Rozbijanie bloków myślowych) stwierdza, iż brak takiego prostego rozwiązania wyjaśnić można zbyt silnym działaniem zahamowań kulturowych. Uczony sądzi, że szybciej na taki pomysł wpadłyby dzieci, które myślą bardziej twórczo niż dorośli. Wynika to zaś z faktu, że nasza zachodnia kultura kładzie olbrzymi nacisk na ściśle sprecyzowaną językową działalność umysłową, która zniechęca do zabawy, ogranicza fantazję, daleko idące marzenia oraz rozwijanie wyobraźni. Pozytywnie ocenia się rozum, logikę, użyteczność, praktyczność. Negatywnie ustosunkowuje się do uczuć, intuicji, marzeń, traktując je jako dobre dla dzieci lub społeczeństw, osobników „prymitywnych".
Tego rodzaju kryteria uznaje się za wynik dziedzictwa historycznego oraz technologicznej i praktycznej orientacji kultury typu zachodniego. Philip Bagby wręcz twierdzi, że prześledzenie procesu rozwoju cywilizacji poprzez sprowadzenie go do najprostszych kategorii, co ułatwia zrozumienie, pozwala dostrzec, bez trudu, postępującą „racjonalizację" różnych dziedzin życia. Formy kultury stają się bardziej jasne, bardziej świadome, bardziej formalne. Coraz mniejszą rolę grają elementy nieświadome, intuicyjne i emocjonalne.
Powyższe ograniczenia potęguje jeszcze język. Współcześni badacze zgadzają się z twierdzeniem, że system języka w którym myślimy, wpływa na sposób naszego odbioru rzeczywistości, a w konsekwencji na rodzaj naszego zachowania, które należy rozumieć bardzo szeroko, bowiem obejmuje ono wszelką działalność ludzką, również naukową. Tak więc niektórzy uważają nawet, że „świat realny" w znacznym stopniu budowany jest nieświadomie na podstawie nawyków językowych grupy.
Kultura wpływa także na proces zapamiętywania i przywoływania pewnych informacji, co ma także znaczący wpływ w procesach twórczego myślenia.
CZY NAŚLADOWAĆ EDISONA...?
Czy można „bloki" na twórczym myśleniu rozbijać, czy można nauczyć się „sztuki twórczego myślenia"? Naukowcy są zdania, że takie możliwości istnieją. Prof. J. L. Adams uważa, że dobrym „treningiem
9 - Tajemnice... 1 29 myślowym" jest umiejętność zadawania pytań. Każdy posiada ją jako małe dziecko, kiedy w krótkim czasie musi sobie przyswoić olbrzymią ilość informacji, właśnie w drodze obserwacji i stawiania pytań. Potem niestety z różnych względów tę cenną umiejętność ludzie tracą. Sposobem na zwiększenie elastyczności myślenia wymagającym pewnej cierpliwości, jest zapisywanie na kartce wszystkich możliwych rozwiązań problemu oraz ewentualnych konsekwencji ich wdrożenia, realizacji. Należy też zmniejszyć własne lęki przed samodzielnym myśleniem.
W rozwijaniu twórczego myślenia można też wykorzystać mechanizm myślenia podświadomego. Tak jak to robił na przykład Edison. Każdego wieczoru myślał intensywnie o problemach, jakie czekają go następnego dnia, niekiedy je zapisywał. Po przebudzeniu przystępował do pracy, twierdząc, że rozwiązanie łatwiej znajduje. Także Walter Scott, gdy nie mógł rozwiązać problemów mawiał „Nic nie szkodzi, jutro o siódmej rano będą wszystko wiedział".
Coraz powszechniej do rozbijania emocjonalnych bloków, rozszerzenia percepcji wykorzystuje się różne treningi psychologiczne, także techniki relaksacyjno-koncentrujące wywodzące się z praktyk duchowych z Dalekiego Wschodu.
Na pewno warto rozbijać bloki i uczyć twórczego myślenia. Niemniej dobrze by było, gdyby nie służyło ono wyłącznie egoistycznym potrzebom konsumpcyjnych społeczeństw, umacnianiu władzy. Te bowiem nigdy nie będą zaspokojone. Lepiej gdyby twórczo wytyczano dalekosiężne etyczno-filozoficzne cele działania i cele życia ludzi. Te bowiem tylko mogą ułatwić życie godne. Również wtedy człowiek mniej będzie narażony na podświadome zaśmiecanie swego umysłu, dosłownie wręcz obezwładnianie go, przez niektóre środki masowego przekazu, chociażby telewizję.
WBIJANIE SYMBOLI W PODŚWIADOMOŚĆ
W latach trzydziestych w magazynie „Life" opublikowano fotografię popularnej wtedy młodej aktorki. W zmarszczki jej skóry i cienie pod pachą wkomponowano rozpylone znaki wdrukowujące się w podświadomość i będące wyrazistym symbolem seksualnym. Po trzydziestu pięciu latach jeden z badaczy zetknął się z 17 osobami, które doskonale pamiętały rok publikacji zdjęcia i nazwisko aktorki. Wykonując wiele podobnych doświadczeń, eksperymentów wykazano, że różne bodźce podprogowe (oczywiście nie tylko seksualne) wywierają znaczący wpływ na sny, pamięć, poziomy adaptacji do danych warunków, stopień postrzegania świadomego, komunikację językową, reakcje emocjonalne i popędy.
Badacze dowiedli również, że szczególnie groźne dla psychiki ludzi, zwłaszcza jednak dzieci, są wszelkie informacje w formie obrazów
dużym ładunku emocjonalnym, czyli sceny pełne brutalności, agresji
seksu. Obecnie głównym dostarczycielem tego rodzaju „mocnych" wrażeń stała się telewizja.
TELEWIZJA RODZI AGRESJĘ U DZIECI
Najbardziej zaniepokojeni zgubnym wpływem programów emitowanych na srebrnym ekranie są pediatrzy amerykańscy. Dr Wiliam Dietz, stojący na czele specjalnego podkomitetu amerykańskiej Akademii Lekarskiej zajmującej się tym problemem, wskazał na bezpośrednie związki „telewizyjnej przemocy" z agresywnym zachowaniem młodzieży. Dr Dietz alarm podniósł w roku 1986. O zgubnym wpływie programów telewizyjnych naukowcy sygnalizowali wszakże już w latach sześćdziesiątych.
Przykładem mogą być tutaj wielce pouczające badania Leonarda Erona wykonane w USA w 1963 roku. Odwiedził on 875 domów pytając o ulubione programy dzieci. Stopień gwałtowności każdej audycji określił on w 5 punktowej skali. Następnie zainteresował się zachowaniem tych dzieci w szkole i okazało się, że te które preferują programy o większym ładunku przemocy zazwyczaj zachowują się agresywnie w klasie, są skore do bójek.
Według niektórych danych do czasu ukończenia szkoły średniej, amerykański nastolatek może ujrzeć na ekranach telewizyjnych około 150 tys. aktów przemocy, w tym 25 tys. zabójstw. Bijatyki i pogonie stanowią nawet jedyną treść filmów rysunkowych przeznaczonych głównie dla widzów najmłodszych. W następstwie takiego stanu rzeczy, zdaniem pediatrów amerykańskich, telewizja staje się swego rodzaju „szkołą przestępczości".
MORDERSTWO NIE TYLKO NA EKRANIE
Tę refleksję w pewnym stopniu potwierdzają też badania socjologów z Uniwersytetu Kalifornijskiego. W oparciu o dane statystyczne stwierdzili oni, że walki bokserskie z udziałem słynnych zawodników wpływają na znaczny wzrost przestępczości, zwłaszcza, jeżeli toczone są w sposób brutalny i pokazywane w telewizji. I tak statystyki kryminalne wykazują, że w 3-4 dni po walce Ali-Frazier odbytej 1 października 1975 r. zanotowano o 32,2 proc. więcej morderstw, aniżeli normalnie. Takie samo zjawisko miało miejsce po pojedynkach Joe Bugnera i Georga Foremana z Alim, chociaż krzywa zbrodni pięła się mniej stromo w górę, bo tylko o 27,8 i 24,4 proc.
Badania i refleksje uczonych amerykańskich podałem nieprzypadkowo. Wszak tamtejsze społeczeństwo ceni sobie telewizję wyjątkowo, często ją ogląda, mając do wyboru całą gamę najróżnorodniejszych programów. Zgodnie z wynikami ankiety Nielsena w 1983 r. 98 proc. rodzin amerykańskich miało telewizor, 51 proc. dwa lub więcej odbiorników, 75 proc. telewizor kolorowy. W przeciętnym domu oglądano przeróżne programy przez 7 godzin dziennie. Okazało się, że dziecko amerykańskie zanim pójdzie do szkoły obejrzy około 5 tys. godzin programu telewizyjnego, do chwili ukończenia szkoły około 16 tys.
9* 13
1godzin. Jedynym zajęciem, które młodocianemu Amerykaninowi zabiera więcej czasu jest sen. Czterdziestoletni mieszkaniec USA obejrzał już w swoim życiu ponad milion wstawek reklamowych.
Zgubnego wpływu telewizji obawiają się również badacze z innych krajów. Ostatnio rosnącą popularnością wideo zaniepokoili się psychiatrzy wiedeńscy. Zdaniem lekarzy nadmierne zainteresowanie różnymi programami, szczególnie grami wideo, może prowadzić do nieznanego dotąd niebezpiecznego uzależnienia się od mrugającego ekranu. Zarejestrowano już pierwsze przypadki wideo narkomanii. Choroba ta we wstępnym etapie charakteryzuje się zmianami osobowości. Wideo narkoman przestaje wychodzić z mieszkania, zaniedbuje naukę i pracę, nie ma czasu na podstawowe czynności życiowe, posiłki, a nawet odwiedzenie toalety. Na gry poświęca nawet 18 godzin dziennie. Ten tryb życia bywa szybko zgubny dla organizmu. Wideo narkomani skarżą się na choroby oczu, nerek, żołądka. Z obserwacji uczonych austriackich wynika, że najbardziej podatni na nową formę uzależnienia są młodzi ludzie w wieku 13 do 18 lat.
Dzisiaj w zasadzie nie ulega już wątpliwości, że przemoc prezentowana w telewizji, ale także zbyt długie przesiadywanie przed ekranem i dosłowne konsumowanie obrazów o najprzeróżniejszej treści, nie jest obojętne dla widzów, szczególnie tych najmłodszych. Oglądanie scen gwałtownych może skłaniać do zachowań agresywnych, zwiększa tolerancję wobec przemocy, zmniejsza wrażliwość, wywołuje strach i nieufność względem otoczenia. Nadmierna konsumpcja obrazów, jak każde uzależnienie, utrudnia też własną refleksję, uniemożliwia właściwą percepcję rzeczywistości, bywa źródłem dolegliwości psychicznych.
Coraz więcej lekarzy żąda ograniczenia obecności przemocy w programach telewizyjnych, szczególnie tych dla dzieci. Na razie ich nawoływania są mało skuteczne. Niemniej pewnym optymizmem napawają decyzje niektórych rządów. Dla przykładu premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher zapowiedziała możliwość wprowadzenia środków, które ograniczyłyby emisję programów ze scenami bardzo brutalnymi.
Nie tak dawno w Monachium utworzono klub, którego dewizą jest hasło „Wszystko oprócz telewizji". Kilka tysięcy członków tego klubu złożyło pisemne zobowiązanie, że ani razu nie spojrzy na srebrny ekran. Czy jednak ta forma obrony przed telewizyjną narkomanią ma szansę upowszechnienia?
MAGICZNE OKO, CZYLI CO WIDZĄ I „MÓWIĄ" NASZE ŹRENICE, SIATKÓWKA...
Oczy inii, rzecznego delfina żyjącego w dorzeczu Amazonki od dawna były uważane za potężne amulety przez wyznawców brazylijskiego kultu woodoo Macumba. Obecnie ta specyficzna moda rozpowszechniła się. Popyt na oczy inii, jako na amuleciki przynoszące szczęście, wzrasta, więc sprzedaje się je na targach i w sklepach w Rio de Janerio. Ekolodzy obawiają się, że dzięki swym pięknym oczom wkrótce delfin rzeczny może wyginąć, jako że już dzisiaj zaliczany jest do gatunków zagrożonych.
OCZY ZABÓJCZE, ŻYCZLIWE, KOCHLIWE...
Nie wiadomo czy posiadaczom amuleciki z oczu inii rzeczywiście przynoszą szczęście, niemniej jest to doskonały przykład odwiecznej wiary w „siłę oczu", „moc wzroku". W kulturze ludowej powszechne i bardzo popularne były przesądy związane ze „złymi oczami". Sprowadzały one nieszczęścia na wszystko na co spojrzały. Henryk Biegeleisen stwierdzał przed laty: „lud nasz przypisuje urokom nie tylko choroby, kalectwa, ale także wszelkie zło, a nawet śmierć (...) Jeśli człowiek co ma złe oczy spojrzy na urodziwe dziecię ono natychmiast zmarnieje, jeśli popatrzy na cielę, ono padnie, gdy spojrzy na chatę, zamieszkująca ją rodzina zacznie się kłócić, gdy rzuci urocznem okiem na trawę, to siano zgnije, gdy „nie lubuje źródłem ono obrażone robi glon".
Lecz nie tylko lud zauważył specyficzną „mowę" oczu. Wzmianki na ten temat znaleźć można także w pismach wielkich starożytnych filozofów. Artystoteles uważał, że „wzrok miesiączkującej «brudzi» zwierciadło". Liczne przesądy, wierzenia związane z oczami można znaleźć w mitologiach Dalekiego Wschodu, mitach greckich oraz baśniach i legendach innych ludów świata. Nasi wielcy poeci również chyba zauroczeni byli oczami, skoro te wyrażające złość, wściekłość i nienawiść Mickiewicz przyrównywał do sztyletów, a Słowacki pisał „to oczy jak noże".
DZIĘKI MÓZGOWI WIDZIMY ZNIEKSZTAŁCONY ŚWIAT?
Nie ulega wątpliwości, pomijając oczywiście wszelkie zupełnie absurdalne przesądy, że to kulturowe docenianie wzroku wydaje się być stosunkowo uzasadnione. Przecież właśnie przez oko - będące pierwszym elementem systemu wzrokowego i stosunkowo prostym układem optycznym składającym się ze źrenicy, mającej zdolność regulowania ilości światła przenikającego do oka, z ogniskującej soczewki i z układu światłoczułych receptorów leżących na dnie oka, nazywanych siatkówką - dociera do człowieka większość informacji o świecie go otaczającym i własnym ciele. Psychologowie uważają, że człowiek zaliczany do grona wzrokowców, odbiera tą drogą 40 proc. ważnych dla siebie sygnałów. W pewnym sensie ten fakt znajduje potwierdzenie w najnowszych badaniach mózgu, które pozwalają przyjąć, że w przetwarzaniu informacji wzrokowej angażuje się 40-50 proc. kory. Taką opinię wygłosił Keven Martin z Uniwersytetu Oksfordzkiego. To ogromne zaangażowanie mózgu w przetwarzanie informacji otrzymywanej za pomocą zmysłu wzroku zapewne stanowi też konsekwencję tego, że tak naprawdę oko ludzkie z optycznego punktu widzenia nie jest konstrukcją najlepszą i obraz dzięki niemu uzyskiwany byłby stosunkowo mocno zniekształcony. Dlaczego więc jednak widzimy obraz otaczającego świata wręcz jako doskonały? Zdaniem uczonych zawdzięczamy to głównie sile swej wyobraźni i sprawnemu systemowi nerwowemu, który znakomicie koryguje zniekształcenia będące konsekwencją niedoskonałości ludzkiego „aparatu optycznego".
O tym, że tak jest w istocie przekonały uczonych ciekawe eksperymenty. Klasyczne są spostrzeżenia dr. Anton Hajosa z Instytutu Psychologii Doświadczalnej Uniwersytetu w Innsbrucku. Badacz wraz ze swymi studentami nosił przez wiele dni, a nawet tygodni, silne okulary pryzmatyczne. Człowiek poddany takiemu doświadczeniu pozostaje na czas jego trwania skazany na nieustanne przebywanie w zniekształconym przez nie świecie. Linie proste jawią się jako krzywe, kąty są wypaczone, zaś kontury bywają powleczone barwnymi obwódkami. Postrzegane rzeczy znajdują się nie tam, gdzie człowiek sądzi, że je widzi, poza tym „wykonują" widmowe ewolucje przy każdym ruchu głowy. Osobie noszącej pryzmatyczne okulary wydaje się w trakcie poruszania, że ciężkie przedmioty szybko poruszają się.
Jednak po kilku dniach ten niesamowity świat upodabnia się do normalnego. Powoli zniekształcenia, barwne obwódki, „widmowe ruchy" zanikają. Oznacza to, że system nerwowy wyeliminował w swych operacjach percepcji obrazu zniekształcenia spowodowane przez okulary.
Ale to jeszcze nie koniec zagadkowego doświadczenia. Kiedy człowiek zdejmuje okulary pryzmatyczne, świat wydaje mu się znowu jakby odbity w krzywym zwierciadle, z tym, że teraz proste linie wyginają się w drugą stronę, a kontury rozpływają się w barwach dopełniających.
Inni badacze pokazywali osobie narysowaną na płaszczyźnie figurę o kształcie niezbyt trudnym do zapamiętania, lecz nie nadającą się do symbolicznego określenia tzn. nie będącą kwadratem, rombem itp. Po pewnym czasie rysunek zastępowali innym, na którym identyczna figura była obrócona o pewien kąt. Badacze mierzyli czas po jakim następowało stwierdzenie, że figury są tożsame. Zauważono, że czas reakcji był proporcjonalny do kąta obrotu figury. Zdaniem badaczy jedynym rozsądnym wytłumaczeniem tego zjawiska jest przyjęcie założenia, że w celu rozpoznania kształtów tworzymy w myślach wierną kopię obrazu, którą następnie obracamy tak, jak czyni to komputer, czyli obliczając współrzędne nowych wierzchołków i krawędzi. Zaprezentowany eksperyment dowodzi również, że człowiek nie posługuje się wyłącznie myśleniem symbolicznym i że potrafi również tworzyć w myślach obrazy rzeczywistości będące modelami fizycznej, trójwymiarowej rzeczywistości.
Badania z zakresu przetwarzania informacji wzrokowych wykazały, że nawet w przebiegu normalnych procesów odbioru bodźców z otoczenia kora mózgowa wytwarza złudzenia niejako ułatwiające jej pokonać pewne ograniczenia narządów zmysłów. Na przykład w centrum pola widzenia każdego, z oczu znajduje się ślepa plamka odpowiadająca miejscu na siatkówce, w którym znajduje się wyprowadzenie włókien nerwowych. Człowiek nie jest wszakże świadomy, iż jego pole widzenia nie jest pełne, ponieważ mózg uzupełnia brakujący fragment przestrzeni wzrokowej. Podobne procesy dopełnienia obrazu mogą zachodzić również w czasie. Mamy z tym do czynienia chociażby w kinie, gdzie projektor rzutuje na ekran pewną liczbę klatek na sekundę, zaś my odnosimy wrażenie, że ruch jest ciągły i płynny.
Już te przytoczone powyżej obserwacje wskazują, że układ wzrokowy człowieka jest bardzo skomplikowanym i zbudowanym hierarchicznie systemem, że nie posługuje się tylko jednym sposobem rozpoznawania obrazów, lecz określa strategię postępowania w zależności od warunków. W naszym mózgu nie powstaje też wierna trójwymiarowa kopia postrzeganego świata. To co widzimy jest raczej efektem współdziałania wielu mechanizmów, nie zawsze w pełni poznanych - być może niektóre są nawet wrodzone.
Badania dotyczące percepcji wzrokowej dowodzą też, że nasz umysł często wyraźnie wyżej ceni sobie złudzenia niż niekompletny obraz świata. Jaki więc naprawdę świat postrzegamy? Czy można w pełni polegać na informacjach wzrokowych pragnąc poznać otaczającą rzeczywistość? Co należy uznać za realność, a co za zniekształcenie umysłu? Pytania podobnego typu można mnożyć. I w tej sytuacji cortajmniej do refleksji zmuszają zapatrywania niektórych starożytnych mędrców stwierdzające, że obiektywny świat nie istnieje, że wszystko jest złudzeniem, „mają".
„UKRYTA MOWA" SPOJRZENIA ŹRENIC
Od niedawna sporo także wiemy o pewnej „ukrytej mowie" naszych oczu. Bardzo głośne w świecie stały się badania znanego etologa I. Eibl- -Eibesfeldta, ucznia Konrada Lorenza. Prowadząc rozliczne, rozległe skrupulatne obserwacje udowodnił on, że u różnych ludów oczy pełnią ważną rolę w kontaktach społecznych. Okazuje się, że w niespodziewanej sytuacji zawsze mimo woli na ułamek sekundy unosimy brwi. Z jednej strony uległo to rytualizacji do ruchu grożącego, jeśli na przykład dziecko popełni wykroczenie rodzice często karcą je spojrzeniem, przy czym brwi długo pozostają uniesione, a spojrzenie utkwione w winowajcy. W podobny sposób zachowują się liczne małpy. Z drugiej wszakże strony pozdrowienie zostało też zrytualizowane do przyjacielskiego sygnału. Wtedy brwi unoszą się na krótko, dowodzą rozpoznania i zaskoczenia. Odpada groźne wpatrywanie się, zaś pojawiający się w takich sytuacjach uśmiech oznajmia, że radujemy się ze spotkania. Przy pierwszych kontaktach, odwzajemnianie reakcji przez partnera stwarza duże prawdopodobieństwo nawiązania przyjaznych kontaktów. Mówimy wtedy o sympatii od pierwszego wejrzenia. Ponieważ „pozdrowienie oczami" przebiega w sposób nieuświadomiony manipulować nim nie można, stąd też wynika zapewne trafność intuicyjnego odczucia.
Równie ciekawe są też badania prof. Eckharda H. Hessa z Uniwersytetu w Chicago. W 1978 roku opublikował on swe obserwacje nad tzw. reakcjami źrenicowymi. One także mogą decydować o wzajemnym „intuicyjnym" stosunku osób wobec siebie już przy pierwszym kontakcie. Okazuje się, że zmiany wielkości źrenic nie są tylko powodowane natężeniem światła, odległością od oglądanych obiektów, środkami pobudzającymi, lecz uzależnione są również w znacznym stopniu od emocji. Zadowolenie, optymizm, radość, sympatia, nawet zgodność postaw w dyskutowanych kwestiach wpływa na ich rozszerzenie. Uczucia negatywne: złość, nienawiść, skryta wrogość, nieżyczliwość wywołują zjawisko odwrotne. Szczególnie łatwo daje się obserwować powyższe zjawisko na przykładzie kontaktów partnerów płci przeciwnej. Widok kobiety o dużych źrenicach może spowodować powiększenie ich wielkości u mężczyzn o 30 proc. Dlatego być może niektóre panie chętnie używają kosmetyku o nazwie „Belladonna", który zawiera wyciąg z wilczej jagody rozszerzający źrenice. Dodać też warto, że ta roślina od wieków służyła do sporządzania czarodziejskich eliksirów używanych przez wiedźmy. Oczywiście kobiety reagują podobnie na widok mężczyzn oraz dzieci. Opisane reakcje związane są z procesem, który etnolodzy i psychologowie nazywają „ instynktownym przeniesieniem nastroju". Tak więc sympatia rodzi sympatię, a gdy oczy pozostają „zimne" na niewiele zda się udawanie i zawsze pozostanie podświadome uczucie zakłamania.
Układ naczyń krwionośnych w tęczówce oka już w okresie embrionu przybiera stały niezmienny wygląd. Nie ma dwóch osób, które by miały ten sam „wzór". Ten cud natury wykorzystuje się współcześnie w technice identyfikacji osób. Ostatnią najbardziej zaskakującą nowością na zachodnim rynku urządzeń biometrycznych stał się teledetektor Eye Dentify 7,5. Przypomina on lornetkę. Kiedy się w nią spogląda specjalne urządzenie rejestruje układ naczyń krwionośnych na siatkówce prawego oka. Na razie tego typu identyfikacja, dająca dużą gwarancję bezpieczeństwa przed dotarciem do pewnych miejsc np. w bankach, osób niepowołanych coraz bardziej będzie się upowszechniać.
O komputerowej analizie zabarwienia, układu linii tęczówki oka, marzą też irydolodzy. Tego rodzaju obiektywny zapis byłby bardzo przydatny conajmniej z trzech względów. Mógłby służyć obiektywnej ocenie tej niekonwencjonalnej metody diagnozowania chorób, ułatwiałby przeprowadzenie badań klinicznych, weryfikację postawionych rozpoznań. W dalszej perspektywie komputerowy „bank tęczówek" mógłby stanowić system wspomagania klasycznej diagnostyki.
Automatyczny program komputerowy analizujący mapę oka pacjenta mógłby również bardzo ułatwić pracę lekarzom irydologom, być pomocny w ocenie stanu zdrowia pacjenta, zminimalizować ewentualne pomyłki, dostarczyć nowych danych.
Po trzecie wreszcie automatyczne rozpoznawanie niektórych znaków i cech w obrazie tęczówki wykorzystane mogłoby być do samodiag- nozy. Pierwsze tego rodzaju programy już zaczyna się układać i służą one na przykład do rozpoznawania stanów zapalnych organizmu.
Czy całościowe komputerowe „spojrzenie" na oko rzeczywiście pozwoli na ustalenie ogólnego stanu zdrowia pacjenta, ułatwi rozpoznanie chorób, również w ich wczesnym stadium, predyspozycji do schorzeń? Na razie niektórzy irydolodzy są pełni optymizmu, bowiem badania podjęto w wielu krajach m.in. ZSRR, Czechosłowacji, także Europie Zafchodniej i USA.
CHOROBA „ZAPISANA" NA TĘCZÓWCE
„Zwróćcie uwagę na to, jak kunsztownie jest zbudowane oko ludzkie i jak wspaniale nasze ciało odbiło w nim swój obraz". Tak twierdził sławny Paracelsus. Przekonanie wszakże, że obserwacja oczu może stać śię przydatną do określenia stanu zdrowia człowieka trwa od 3000 lat p.n.e. Umiejętność tę posiadali starożytni medycy chińscy i hinduscy, a także kręgu europejskiego. W koncepcjach astrologicznych porównywano tęczówkę do Zodiaku i uznawano powiązanie między jej strefami a narządami. W medycynie ludowej spoglądanie w oczy również często wykorzystywano w celu określenia stanu zdrowia.
Za twórcę współczesnej irydodiagnostyki uważa się zaś Węgra Ignaz'a von Peczelego (182^—1911). Podobno jako chłopiec przeżył on dziwną przygodę. Pewnego razu próbując uwolnić sowę z sideł złamał jej nóżkę. W tym momencie zauważył, że na tęczówce oczu sowy pojawiła się ciemna linia. Kreska zmniejszała się w trakcie powrotu sowy do zdrowia.
Peczely po ukończeniu studiów lekarskich postanowił w sposób praktyczny zastosować obserwacje z czasów dzieciństwa. Zaczął porównywać stan zdrowia z obrazem tęczówki, diagnozować z jej barwy, plam, zarysu. W 1880 roku opublikował w postaci książki wyniki swych studiów. Dzieło wzbudziło duże zainteresowanie, było też mocno krytykowane. W sumie jednak przyczyniło się do rozpowszechnienia irydologii. Niemniej zawsze ta metoda uznawana była za niekonwencjonalną i nie uzyskała większej aprobaty klasycznej medycyny, m.in. z racji niemożliwości naukowej werfikacji jej twierdzeń.
To wszakże nie przeszkadza twierdzić nadal irydologom, że w oku zupełnie podobnie jak na stopach, w uchu, czyli szczególnie unerwionych miejscach ludzkiego ciała, organizm, dosłownie „odbija się całkowicie". Każdej części tęczówki odpowiada więc pewien organ. Zanim jednak lekarz przystąpi do oceny poszczególnych stref tęczówki - dzięki czemu podobno nieomylnie można rozpoznać wiele schorzeń, także podatność na alergie, reumatyzm, dolegliwości związane z trawieniem - najpierw analizuje rodzaj tęczówki, jej gęstość, kolor, formę, zdolność poszerzania się źrenicy, co pozwala ustalić ogólny stan zdrowia pacjenta oraz jego słabe i mocne punkty.
Warto dodać, że tęczówka składa się z sieci włókien tworzących wątek podzielony na dwie strefy przez coś w rodzaju kryzy. Wątek gęsty, składający się ze ścisłych, regularnych włókien, oznacza wspaniałą odporność fizyczną na choroby, witalność i odporność psychiczną. Spotyka go się z reguły u osobników barczystych, silnych, o krótkich rękach. Wątek poprzerywany w wielu miejscach mówi o ogólnym wyczerpaniu organizmu. Ważne dla zdrowia są zmiany koloru oczu lub wystąpienie plamek. Oprócz tych przytoczonych wyżej i wielu innych generalnych zasad są rozliczne odnoszące się do poszczególnych fragmentów oka i trzeba sporej biegłości, by dokonać poprawnej analizy.
! Niedawno irydologia trafiła do oficjalnego szkolnictwa i zaczęto ją wykładać na Uniwersytecie w Bobigny. Czyżby to była zapowiedź zmiany stosunku do tej metody stosunkowo szybkiej, taniej i przede wszystkim nieuciążliwej dla pacjenta diagnozy stanu jego zdrowia, czyżby to było docenienie Hipokratejskiego twierdzenia „jakie oczy, takie ciało".
SUPERTRENING, CZYLI SUKCESY W SPORCIE BEZ PRZETACZANIA KRWI, DOPINGU CHEMICZNEGO I KOMPUTEROWEJ BIOMECHANIKI
Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) dosłownie tuż przed Igrzyskami w Calgary zdyskwalifikowała zawodnika amerykańskiego Kerry Lyncha za przekroczenie przepisów antydopingowych. Uniemożliwiono mu start w Igrzyskach, ponieważ został oskarżony o przetaczanie krwi. Ten „specjalny zabieg wzmacniający" w ostatnich latach stał się dosyć modny. Podczas letnich igrzysk olimpijskich w 1984 r. niektórzy biegacze i kolarze każdorazowo przed kolejnymi eliminacjami udawali się do ustronnego'motelu na przedmieściach Los Angeles, gdzie lekarze towarzyszący ekipom, aplikowali im transfuzje specjalnie przygotowanej krwi. Poddający się tym zabiegom zawodnicy twierdzili, że podnosiły one wydajność tlenową krwi w organizmie, co w efekcie pozwalało osiągnąć nieco lepszy wynik, być szybszym.
Tego typu zabieg, niewiele mający wspólnego ze szlachetną ideą rywalizacji olimpijskiej to tylko jedna z metod dopingu. W ostatnich latach prawdziwą furorę zrobiły anaboliczne sterydy będące syntetyczną wersją męskiego hormonu płciowego testosteronu. Zdaniem ekspertów obecnie miliony sportowców i zwykłych ludzi, pragnących zyskać zwiększoną tężyznę fizyczną konsumuje te specyfiki, niewiele sobie robiąc z coraz liczniejszych obserwacji, wykazujących ogromną szkodliwość tego rodzaju praktyk.
Pierwotnie, sterydy miały być stosowane w medycynie. Niemniej szybko przekonano, się, że skorzystać z nich mogą też sportowcy, ponieważ ich zażywanie daje ogólne ożywienie, agresywność, większą tolerancję na ból, uczucie energii, pewności siebie, także wzmożoną aktywność seksualną. Z czasem wszakże, konsumpcja sterydów anabolicznych prowadzi do różnych psychicznych zaburzeń m.in. snu, pojawiają się halucynacje, zmniejsza się odporność organizmu. Zaprzestanie zażywania środków także ma niekorzystne następśtwa w postaci apatii, silnej depresji, głodu narkotycznego, zaburzeń emocjonalnych w sytuacjach konfliktowych. Wręcz tragiczne w skutkach okazały się długofalowe skutki dopingu, zarówno dla zażywających je sportowców, którzy stają się 'kalekami, i płodzonego potomstwa - rodzą się nieuleczalnie chore dzieci.
Na początku lat osiemdziesiątych władze sportowe rozpoczęły prawdziwą nagonkę na sportowców zażywających środki dopingujące. Jednak te działania nie zawsze przynoszą efekty. Szybko pojawiają się coraz to nowe środki, których nie można wykryć w kontroli antydopingowej. Furorę zrobiły też tzw. preparaty maskujące, normalnie stosowane w medycynie m.in. do opóźnienia przemian metabolicznych, a w sporcie służące „ukryciu" sterydów i innych specyfików przystosowujących organizm do zwiększonego napięcia. Dzięki burzliwemu rozwojowi farmacji i inżynierii genetycznej, podaż przeróżnych coraz to wymyślniejszych preparatów zwiększa się. Wszystkie one obiecują osiągnięcie błyskotliwych sukcesów.
Na przykład pewien specyfik, powodować ma wydzielanie hormonu wzrostowego z przysadki mózgowej do organizmu i wyzwalać wolę walki, wzmożoną energię, pożądane stany i procesy psychiczne daleko silniejsze niż po zażyciu sterydów. Środek ten będzie też bardzo trudny do wykrycia. Można sądzić, że i jego szkodliwość będzie niezwykle silna, co jednak na pewno nie będzie przeszkodą w jego stosowaniu, bo badania dowodzą, że instynkt samozachowawczy u sportowców ciągle się zmniejsza.
ODŻYWCZE PREPARATY ZWIĘKSZĄ WITALNOŚĆ
Organizmy sportowców zmusza się do zwiększenia wydolności także najprzeróżniejszymi odżywczymi preparatami. Tak więc złożone z tradycyjnych witamin mikstury popijają niektórzy wielcy tenisiści, ciężarowcy, kajakarze, narciarze... Poszukuje się też całkiem nowych środków. Dla przykładu w Związku Radzieckim na początku lat osiemdziesiątych nadzieje wzbudzał preparat nie ujęty w katalogach farmaceutycznych, a będący ekstraktem z pewnego kolczastego krzewu należącego do tej samej rodziny co „żeńszeń". Stosowanie wyciągów z rośliny pobudzało siły witalne, zwiększało wigor i wytrzymałość organizmów, wywołując jednocześnie znacznie mniejsze skutki uboczne, niż inne środki pobudzające. Sportowcy, którzy zażywali ekstrakt uzyskali w biegu na 1500 m czas dużo lepszy od pozostałych. Stwierdzono też, że pływak pod działaniem preparatu mógł trenować o wiele dłużej niż normalnie. Roślina zaostrzała też refleks, zwiększała wytrzymałość i zdolność koncentracji.
PERFEKCJA DZIĘKI KOMPUTEROM I BIOMECHANICE
Czołowi zawodnicy świata są przeważnie doskonale wyszkoleni. Nie jest to wszakże z reguły tylko wynik ich samoistnych talentów, metod treningowych, genialnych trenerów, lecz konsekwencja systematycznych uporczywych ćwiczeń, mających na celu wyrobienie olbrzymiej precyzji ruchów, pozwalającej w sposób maksymalny wykorzystać siłę mięśni.
Zjeżdżając, skacząc, biegnąc, wykonując rzuty człowiek podlega znanym powszechnie prawom fizyki. Każdym ruchem rządzą określone zasady dynamiki. By skoczyć najdalej zawodnik musi w momencie odbicia zgromadzić taki potencjał energii, by jego ciało zostało wyrzucone z właściwym przyspieszeniem i pod właściwym kątem. Od około 10 lat wiedza na temat biomechanicznych uwarunkowań wyczynu sportowego ciągle wzrasta, między innymi dzięki wykorzystaniu najnowszych technik telewizyjnych i komputerów.
Jeden z systemów precyzyjnych pomiarów i analiz opracowany przez amerykańską firmę Coto Research Centre został opisany w brytyjskim piśmie „Computing". Wynalazek polega na fotografowaniu ultrakamerą filmową dającą do 10 tysięcy kadrów na sekundę. W odpowiednich miejscach zostają przyklejone do ciała specjalne mikroczujni- ki, które sygnalizują zdalnie moment początku pracy określonego mięśnia i powodują wyłączanie kamer. Fotografowanie umożliwia odtwarzanie kształtu przestrzennego całego ciała, kończyn albo poszczególnych grup mięśni. Po przejrzeniu tysięcy otrzymanych w ten sposób klatek, komputerowy program wylicza przyśpieszanie, położenie środka ciężkości, szybkość, kierunki ruchu poszczególnych kończyn, kąty zgięcia, siły itd. W ten sposób można wyliczyć i zobrazować graficznie miejsca, którym grozi kontuzja przy zwiększeniu wysiłku, nawet bez udoskonalania stylu. Badacze z Instytutu Biochemicznych Analiz Komputerowych w Amherstw w USA z kolei w formie graficznej przedstawiają jak powinno pracować ciało sportowca, by uzyskał on optymalny wynik. Na „wzorcowy" obraz nakłada się następnie wykres rzeczywistej pracy zawodnika. Metoda ta znalazła wiele praktycznych zastosowań. Pozwoliła na przykład ustalić dlaczego tak daleko rzucają młot miotacze ZSRR i innych krajów socjalistycznych. Tajemnica tkwi podobno w precyzyjnym przenoszeniu środka ciężkości.
Współcześnie funkcjonuje w sporcie pojęcie modelu mistrza. Jest to naukowo zwerfikowany zbiór cech i wskaźników ich poziomów, zapewniający osiąganie największej zdolności wysiłkowej w konkretnej dyscyplinie. Do szkolenia wybiera się więc osobnika, który jest w stanie w przyszłości osiągnąć żądany pułap. Wszakże po wyczerpaniu wszelkich tradycyjnych możliwości treningowych służących maksymalnemu wykorzystaniu ciała, niezbędne jest także maksymalne wykorzystanie możliwości psychicznych zawodnika. Uzasadnieniem tego typu zainteresowania jest i to, że wielu doskonałych sportowców nie wytrzymuje napięć, stresów i przegrywa, lub w trakcie zawodów osiąga wyniki znacznie odbiegające od ich potencjalnych możliwości.
Znany psycholog amerykański Dennis Whitley, podobnie jak jego inni koledzy, sądzi, że człowiek marzący o zwycięstwie powinien skoncentrować się wyłącznie na sukcesach i nigdy nie zastanawiać się nad niepowodzeniami. W swej książce „Psychologia zwycięstwa"
Whitley zauważa, że „zwycięzcy wstają rano zawsze szczęśliwi, czują przed sobą wielki dzień, wmawiają sobie: „Dzisiaj wszystko mi się powiedzie, jutro będziej jeszcze lepiej", szukają cech pozytywnych we wszystkich sytuacjach, problemy i przeszkody traktują jako możliwość doskonalenia; szukają towarzystwa zwycięzców i optymistów..."
Na codzień w życiu jednak niewielu sportowców potrafi samoistnie. Spontanicznie działać według zasad cechujących zwycięzców. Można wszakże zwiększyć odporność na stres, osiągnąć wyższy poziom koncentracji uwagi, koordynacji ruchowej, wydolności organizmu, dzięki rozmaitym ćwiczenim, treningom psychicznym.
Metod opracowano wiele. Są wśród nich techniki medytacyjne wywodzące się z jogi i zen, treningi relaksujące, techniki hipnotyczne i autohipnotyczne.
Od kilkunastu lat szczególną popularnością cieszy się technika Medytacji Transcendentalnej (w skrócie TM). Najwięcej zwolenników ma ona w Stanach Zjednoczonych, gdzie głównie działa jej twórca Maharishi Mahesh Yogi. System ten obecnie należy też do najlepiej poznanych pod względem naukowym i stwierdzono, że w organizmach ćwiczących pojawiają się następujące zmiany: spada zużycie tlenu, zwalnia rytm pracy serca, obniża poziom kwasu mlekowego, zwiększa amplituda i częstotliwość fal mózgowych alfa. Wszystkie wymienione objawy łączą się z występowaniem poczucia zadowolenia, uspokojenia i wypoczynku. Z czasem poprawia się też koordynacja psychoruchowa i pamięć, szybciej wraca równowaga po bodźcach stresowych, polepsza się samopoczucie, podwyższa aktywność i koncentracja.
TM praktykują sportowcy różnych dyscyplin, tenisiści, lekkoatleci, pływający, gracze w baseball i football amerykański. A oto co powiedział na temat wpływu ćwiczeń TM znany zawodnik Larry Bowa. „Zanim zacząłem praktykować TM byłem zdolny do skoncentrowania się w trakcie gry może raz lub dwa. Obawiałem się, że nie potrafię odbić piłki lub też myślałem o czymś nie związanym z grą. Odkąd zacząłem ćwiczyć TM czuję, że moja koncentracja uwagi jest lepsza. Mój umysł jest w ciągłej gotowości. Wielu sportowców obawia się, że utracą agresywność jak zaczną medytować. To nie jest prawda. Sądzę, że teraz jestem jeszcze bardziej agresywny w trakcie gry, ale w inny sposób. Po prostu wyzwalam agresywną wolę walki tylko wtedy, gdy to jest konieczne. Przez pozostały czas jestem rozluźniony i spokojny".
Wjeździe na stoku, zwłaszcza biegu zjadowym, tempo i szybkość są tak ogromne, że na żadne kalkulacje nie można sobie pozwolić, trzeba wręcz „szóstym zmysłem" dobierać technikę jazdy do sytuacji. Ten fakt również zaczynają doceniać trenerzy.
Od pewnego czasu w treningach uwzględnia się więc czynniki psychologiczne. Irena Epple, jedna z dwu słynnych alpejek RFN, odnoszących duże sukcesy na początku lat osiemdziesiątych, regularnie stosowała ćwiczenia autogenniczne oparte na autosugestii. W styczniu 1983 roku we Włoszech; odbył się Światowy Kongres Nauczania Narciarstwa. Prawdziwy szok wywołał na nim pokaz amerykański noszący nazwę „Evolution".
Amerykanie włączyli do nauczania jazdy na nartach m.in. trening psychologiczny, hipnozę i muzykę, koncentrując swą uwagę przede wszystkim na aktywności i pomysłowości uczniów.
Efekty nowych metod działania instruktorów, którzy mniej mówią, objaśniają i teoretyzują, a bardziej zachęcają do odczuwania, naśladowania określonych ruchów, są na tyle zachęcające, że być może stanowią zapowiedź rewolucji w nauczaniu jazdy na nartach i doskonaleniu zawodników.
Amerykanie zaprezentowali na Kongresie Interskim specjalny film przedstawiający kompleksowo nauczanie nową metodą. Podobno chwilami oddziaływanie obrazów było tak silne - ze względu na niezwykłą ich barwę, specyficzny podkład muzyczny, rozpylane zapachy - że wprowadzało widzów nieomal w stan hipnozy.
Pele najbardziej znany na świecie piłkarz podobno w trakcie pobytu na boisku intensywnie wyobrażał sobie, że z piłką przy nodze potrafi niejako przeniknąć stojących mu na drodze obrońców drużyny przeciwnej. W trakcie gry podchodził więc bardzo blisko przeciwników i wyglądało to tak jakby chciał ich przewrócić. Jednak będąc tuż, tuż ogrywał ich nawet nie dotknąwszy. Jego wyczyny uznawano często za wręcz fenomenalne.
Pele swoją „metodę gry" wypracował raczej przez przypadek. Dzisiaj wszakże docenia się jego system, docenia ogromną wagę intuicji, siły wyobraźni w drodze do sportowego sukcesu. Stąd to co „pomagało" Pelemu próbuje się także wykorzystać w ramach tzw. supertreningów.
Supertrening najpierw znalazł zastosowanie w ZŚRR i USA, podczas przygotowań do lotów kosmicznych. Później został przeniesiony również do sportu, zaś pierwsze informacje na jego temat pojawiły się po igrzyskach w Montrealu w 1976 r.'Istota jego polega na utrwalaniu w mózgu obrazów wewnętrznych, duchowych wyobrażeń i pozytywnych treści, rejestrowanych w świadomości przez wielokrotne powtarzanie ćwiczeń. Podobnie jak w hipnozie człowiek nie potrafi wtedy rozróżnić tego co realne od tego co jest sztucznie wyobrażone. Organizm reaguje na ten rodzaj zakodowanej w podświadomości informacji i pozwala bezpośrednio w walce osiągnąć sprawność, rezultat, który już wcześniej został osiągnięty w sferze psychicznej. Podobno dzięki temu sławny ciężarowiec Wasilij Aleksiejew, który radził sobie z ciężarami zaledwie 226 kilogramowymi mógł się wznieść na wyżyny i dźwignąć ponad 250 kg, bo taki pułap jego możliwości określili naukowcy.
REKORD TRZEBA NAJPIERW PRZEŻYĆ
Jak wygląda supertrening? Najpierw na podstawie danych fizjologicznych i psychologicznych ustala się poziom możliwości sportowca. Potem pyta się zawodnika o własną ocenę tych możliwości. Jeżeli różnica w ocenach jest duża, oznacza to, że sportowiec nie zna swych prawdziwych możliwości, nie potrafi ich sobie wyobrazić. W takich przypadkach warto zastosować supertrening.
Zawodnik rozpoczyna zajęcia od przystosowania sobie specjalnej techniki odprężenia polegającej na stopniowym rozluźnianiu mięśni i opanowania treningu autogennego. Trwa to 6 tygodni. Gdy nauczy się odprężać, przystępuje do ćwiczeń wizualizacyjnych polegających na przywoływaniu do świadomości szczytowych osiągnięć i emocji typu: ogromny sukces, zwycięstwo, uczucie szczęścia, brawa. Po tym etapie następuje „praca" nad przyszłymi wynikami. Trzeba wszakże przy tym kierować się realnymi możliwościami. W przeciwnym razie w umyśle zawodnika może pojawić się lęk. Gdy przyszły rekordowy wynik został w myśli przeżyty bez lęku, należy jeszcze przywołać do pomocy stan pobudzenia - zwykle pojawiający się przed startem i obejmujący również pozytywną tremę. Gdy optymalne pobudzenie zostanie znalezione z czasem powinno stać się stałym elementem życia sportowca.
Wizualizacja sukcęsu i optymalne pobudzenie po kilku miesiącach ćwiczeń, wykonywanych dwa razy dziennie przez pół godziny, prowadzą do stanu poczucia pewności, że osiągnie się to do czego się dąży. Gdy do tego nie ma kłopotów z koncentracją sukces jest prawie pewny. Oczywiście sportowiec musi być wypoczęty, mieć silną motywację i ufać swej intuicji.
Szybciej, wyżej, silniej. To przesłanie sprzed wieków wydaje się słuszne. Niemniej chyba dzisiaj zostało ono wypaczone i służy wyłącznie pogoni za rekordami - tak w zasadzie po co się je bije? - i taśmowej produkcji mistrzów. A przecież sport powinien przede wszystkim służyć rozwojowi człowieka, dawać mu radość, szczęście i zdrowie.
ZAMIAST PODSUMOWANIA. O IRRACJONALNYM RACJONALIZMIE I RACJONALNYM IRRACJONALIZMIE, CZYLI TEŻ O POTRZEBIE NOWEGO NATURALNEGO MYŚLENIA I WARTOŚCIOWANIA W ŻYCIU I NAUCE
W pewnym mieście wszyscy byli niewidomi. Pewnego dnia w pobliże miasta przybył król ze świtą i armią. Rozłożył się obozem na pustyni. Miał on potężnego słonia, którego wykorzystywał w bitwach, a także po to, by wzbudzać strach wśród ludzi. Mieszkańcy miasta bardzo zapragnęli dowiedzieć się jak wygląda słoń. Niektórzy spośród tej ślepej społeczności popędzili jak opętani, by znaleźć słonia. A ponieważ nie mieli pojęcia jak on wygląda, zaczęli badać po omacku poszczególne jego części, w ten sposób zdobywając informacje. I każdy, dotykając swojej części uważał, że czegoś się dowiedział. Kiedy powrócili do swoich, wokół każdego z nich zebrała się grupka ciekawych z niecierpliwością oczekujących na prawdę z ust tych, którzy sami błądzą. Pytali o formę, kształt słonia i słuchali wszystkiego co im opowiadano. Ten, który dotknął słoniowego ucha powiedział im: „Jest to wielka, szorstka rzecz szeroka i rozłożysta jak dywan". Ten, który dotknął trąby powiedział: „Powiem wam jak wygląda prawda. Jest ona jak długa, prosta, pusta rura przerażająca i niosąca zniszczenie". Ten, który zbadał stopy i nogi słonia powiedział: „Jest on potężny i mocny jak kolumna".
Powyższa historyjka, którą w licznych podobnych wersjach spotkać można w różnych tradycjach, zbiorkach mądrości, kształcących przypowieściach, kończy się pouczającą refleksją. „Każdy z nich poznał jedną część spośród wielu. I każdy postrzegał swoją część niewłaściwie. Żaden nie wiedział wszystkiego. Wiedza nie jest towarzyszem ślepców. Każdy z nich coś sobie wyobrażał i wyobrażał sobie błędnie".
Opowiastka uzmysławia, że rozumowe możliwości poznania otaczającej rzeczywistości są często bardzo ograniczone, że poznanie szczegółów nie zawsze pozwala wyciągnąć sensowne wnioski odnośnie całości. W tej sytuacji nie należy się dziwić, że tego typu historyjki bardzo chętnie przytaczają w swych wypowiedziach zwolennicy nowych metod badawczych w nauce, zwolennicy systemowego poznawania świata, praw nim rządzących. Ostatnio ten rodzaj rozumienia, ujmowania rzeczywistości staje się coraz bardziej powszechny, nawet dominujący. I trudno się zresztą temu dziwić. Nowy rodzaj analizy, opisu, bywa bardzo inspirujący, twórczy i pozwala stosunkowo prosto wyjaśniać tajemnice przyrody, ale także liczne zjawiska i procesy w obrębie ludzkiej cywilizacji.
10 - Tajemnice...
Kariera, popularność systemowego myślenia i badania w zasadzie jest konsekwencją załamywania się i utraty zaufania do tradycyjnego wzorca - często także używa się pojęcia paradygmatu - nauki. Wywodzi się on z filozofii Kartezjusza, który uważał, że „cała nauka jest pewną i oczywistą wiedzą", a także poglądów Galileusza i sławnego Izaaka Newtona. Najogólniej rzecz ujmując klasyczny wzorzec zaleca wyodrębnienie - poprzez analizę - składników zjawisk. Z kolei te szczegółowe elementy są poddawane badaniu, głównie przez rozmaite pomiary. Kolejnym etapem jest synteza prowadząca do opisu zjawiska. Tak więc w zaprezentowanym modelu część stanowi punkt wyjścia badania, zaś podstawową zasadą jest redukowanie złożonych zjawisk i obiektów do części i elementarnych procesów, które się na nie składają.
Przez około trzy stulecia taki redukcjonistyczny sposób poznania naukowego, a także związana z nim mechanistyczna wizja świata, dobrze służyły badaczom, szczególnie jednak fizykom i technikom. Model ten także próbowano rozciągać na całą naukę, narzucić go przyrodnikom i humanistom. Częściowo nawet to się udało. Niemniej na początku XX w. pojawiły się w samej fizyce odkrycia i teorie, które nie mieściły się w newtonowskim, mechanistycznym pojmowaniu świata fizycznego, dostrzeżono względność naukowego poznania.
Tego typu odkrycia szczególnie chętnie przyjęte zostały przez biologów i humanistów, którzy zawsze zdawali sobie sprawę ze złożoności życia, procesów społecznych. Stąd też nie należy się dziwić, że uczony niemiecki Ludwig von Bertalanffy jeszcze przed II wojną światową zaproponował pojęcie „systemu ogólnego". Propozycje badacza, uważanego dzisiaj za „ojca" koncepcji systemowych związane były z jego studiami biologicznymi, zaś rozwinięte zostały one w latach pięćdziesiątych. Wtedy to sformułował on swą „ogólną teorię systemów" i pisał: „Ponieważ podstawową cechą istoty żywej jest jej organizacja tradycyjne metody badania poszczególnych elementów i procesów nie mogą dać pełnego objaśnienia zjawisk życia... Dlatego też głównym zadaniem biologii musi być odkrywanie praw, które rządzą systemami biologicznymi".
Bardzo szybko pojęcie systemu, rozumianego jako: „kompleks elementów znajdujących się we .wzajemnej interakcji lub jako zbiór obiektów z relacjami między nimi i ich właściwościami", można i warto stosować nie tylko do zjawisk biologicznych, lecz do opisów całej rzeczywistości. To przyspieszyło wydatnie zainteresowanie analizą systemów. i
Jednocześnie zdano sobie sprawę z oczywistego faktu, że ujęcie systemowe tak naprawdę nie jest niczym nowym. Dzięki zastosowaniu tego typu podejścia, w psychologii, filozofii i etyce starożytnych Indii i Chin zostało sformułowanych wiele interesujących hipotez', których wartość obecnie zaczynają dostrzegać współczesne nauki o człowieku.Ale nie tylko one, bo i doceniają starożytną mądrość przedstawiciele wielu innych dziedzin, chociażby fizycy, ekologowie.
Rodzące się zmiany w metodach badania otaczającego świata, zachęcają do nowego naturalnego myślenia, w pełni całościowego holistycznego, zachęcają do bardziej krytycznego osądu współczesnej nauki, cywilizacji, społeczeństw, dostrzegania globalnych współzależności zjawisk biologicznych, psychologicznych, społecznych i środowiskowych. Fritjof Capra uważa wręcz, „że aby opisać świat prawdziwie, potrzebujemy perspektywy ekologicznej, jakiej nie znajdziemy w światopoglądzie kartezjańskim. Potrzebujemy nowego paradygmatu, nowej wizji rzeczywistości: muszą ulec zmianie nasze dotychczasowe myślenie, percepcja i wartości".
Czy ujęcie: systemowe rzeczywiście ułatwi przeobrażenia w ramach społeczeństw, nauki? Czy powstanie nauka o której marzył Goethe pisząc: „Istnieje zapewne możliwość innej metody, takiej, która by nie podchodziła do natury jedynie analizując ją szczegółowo i dzieląc na części, lecz ukazywała ją w działaniu żywą, objawiającą się w całej pełni w każdej pojedynczej cząstce jej bytu"?
Trudno na pewno cokolwiek przewidywać, bowiem uświadomienie sobie ograniczeń poznania rzeczywistości, wydostanie się z pułapki naszego poznania, wydaje się rzeczą niezwykle trudną, wręcz niemożliwą. Mimo wszakże, że niezwykle trudno przezwyciężyć sprzeczność między poznaniem szczegółowym i systemowym, to nie ulega wątpliwości, że jednak ten drugi typ podejścia daje pełniejszy obraz rzeczywistości pełnej części i całości. Być może więc ułatwi on także rozróżnienie tego co jawi się nam jako racjonalne i irracjonalne, wskaże, że często ten podział jest sztuczny, nieuzasadniony.
Skrajne negatywne i pochopne oceny irracjonalizmu przez racjonalistów, ale też dotyczy to sytuacji odwrotnej, nie wydają się być często właściwe. Zresztą kto tak naprawdę potrafi chociaż w przybliżeniu określić co jest rzeczywiście racjonalne a co irracjonalne? Spory tego typu są też powszechne w nauce. Tutaj operować można tylko terminami bardzo umownymi niejako powszechnie funkcjonującymi w danym okresie w społeczeństwie, a często tylko w określonych jego grupach, warstwach itp.
Po tym wstępie chciałbym przystąpić do właściwej refleksji. Zacznę od przytoczenia fragmentu pięknej mowy Wielkiego Wodza Indian Seattle, wygłoszonej w 1855 r. w czasie spotkania z prezydentem Stanów Zjednoczonych Franklinem Pierce.
„Każda połać tej ziemi jest dla mojego narodu święta, każda błyszcząca igła jodły, każdy piaszczysty brzeg, każda mgła w ciemnych nocach, każda polana, każdy brązowy owad, wszystko to jest święte... Nasi umarli nigdy nie zapomną tej cudownej ziemi, bo ona jest Czerwonemu Człowiekowi Matką. My jesteśmy cząstką Ziemi i ona jest cząstką nas. Pachnące kwiaty to nasze siostry, sarna, koń, orzeł
.o- 147
to nasi bracia. Skaliste góry, soczyste łąki, ciepło kucyka i człowieka
to wszystko należy do jednej i tej samej rodziny... Biały człowiek nie rozumie naszego sposobu bycia. Dla niego jedna część kraju nie różni się niczym od drugiej, bo Biały Człowiek jest obcy: przychodzi nocą i wydziera ziemi co tylko potrzebuje. Ziemia nie jest jego bratem, lecz wrogiem, a zdobywszy ją kroczy dalej i dalej. Swoją matkę Ziemię i swego brata Niebo traktuje jak rzeczy do kupienia i plądrowania, do sprzedawania niczym owce lub świecące perły. Jego nienasycenie pochłonie ziemię, zostawiając wszędzie tylko pustynię".
Każdy współczesny racjonalista uzna tę mowę, przynajmniej obszerne jej fragmenty, za całkowicie irracjonalne. Co więcej będzie także święcie przekonany, że ma całkowitą rację. I rzeczywiście w jego etyce zdobywcy, pogromcy przyrody, istoty górującej nad wszystkim, w jego etyce aktywności przeobrażania świata, podporządkowania go sobie, wreszcie w przyjętym powszechnie systemie cywilizacyjnych wartości preferującym kryteria ekonomiczne, mowa Indianina jawi się jako zestaw niezrozumiałych pojęć, wartości, czyli innymi słowy jest irracjonalna.
A teraz zastanówmy się, czy jednak rzeczywiście współczesny racjonalista jest racjonalny w takim podejściu do otaczającej go Natury?
Oceniając czy dana postawa, zachowanie, cel działania, sąd są racjonalne, czy też irracjonalne należy przyjąć określone kryterium wartościujące. Sądzę, że takim podstawowym naturalnym kryterium powinna być bardzo etyczna zasada nieszkodzenia istotom żywym, w tym oczywiście człowiekowi. Mieści się w niej także działanie, ważne z punktu widzenia zarówno jednostki jak i całego społeczeństwa, na rzecz szeroko rozumianego zdrowia zarówno w sferze fizycznej, psychicznej jak i społecznej. Przy czym zasada nieszkodzenia powinna dotyczyć dłuższego okresu czasu i być rozciągnięta także na naszych przodków i następców.
Jeżeli teraz powyższe kryterium zastosujemy do oceny mowy Wielkiego Wodza Indian Seattle to wtedy jego, wydawałoby się irracjonalne, poglądy okażą się nagle bardzo racjonalne. Była to bowiem po prostu mądrość, umiejętność przewidywania skutków źle pojętego racjonalizmu, nadmiernej ekspansji cywilizacyjnej, wbrew odwiecznym prawom Natury, czego obecnie obserwowaną smutną konsekwencją jest katastrofalne wręcz zagrożenie środowiska życia ludzi na całym globie.
Spójrzmy krytycznie na rozwój naszej cywilizacji technicznej kierującej się przecież na co dzień przesłankami racjonalnymi. Łatwo zauważyć, że przejęte przez nią kierunki rozwoju (czego potwierdzeniem są skutki tego rozwoju) są bardzo irracjonalne, ponieważ powoli zaczynają niszczyć jej twórcę, czyli człowieka, nie gwarantują też wbrew obietnicom poprawy jakości życia. Co gorsza panuje powszechna wśród ekologów opinia, że skutki deformacji w środowisku dopiero zaczną być widoczne po latach, że zagrożą życiu przyszłych pokoleń.
Czyż bowiem racjonalnym jest totalne zatruwanie wód, powietrza, gleby, co w konsekwencji sprawia, że oddychamy szkodliwym powietrzem, pijamy zanieczyszczoną wodę, jadamy małówartościowe „wzbogacone" w przeróżne toksyny, chemikalia pokarmy i stajemy się bardziej podatni na różne choroby cywilizacyjne? Czyż racjonalna jest budowa miast, obiektów, domów, w których wszystko jest sztuczne, zaś ludzie nie widzą skrawka zieleni, stłoczeni są w betonowych klatkach? Czy racjonalne jest zmuszanie siebie do życia, pełnego napięć i stresów oraz szalonego tempa? Czy racjonalne jest tworzenie takiej cywilizacji, w której ogromna rzesza jej współtwórców, staje się przedmiotem, niewolnikiem swoich wytworów, pędzi tylko szybko naprzód, nie ma czasu na refleksję, zatraca cele egzystencji i wewnętrzny spokój, a stąd już blisko do moralnej deprawacji, nałogów, zachowań agresywnych (które moim zdaniem są przejawem ogromnej słabości człowieka, w żadnym przypadku siły) nerwic, chorób psychicznych, braku radości życia? Czy racjonalna jest nadal wiara (aczkolwiek wiara to raczej bliższe jest irracjonalizmowi) w to, że rozwój nauki, uprzemysłowienie, rozwój techniki rozwiążą problemy ludzkości?
Oczywiście racjonalista broniąc się, może próbować zrzucić winę za niepowodzenia w realizacji racjonalnej wizji zapewnienia człowiekowi „raju" na Ziemi, na poszczególne elementy i zjawiska Natury. Czy jednak ma rację? Patrząc na Naturę jako na pewien bardzo złożony system będący w dynamicznej równowadze, homeostazie, dzięki ogromnej nieskończenie wielkiej liczbie wzajemnych zależności, skomplikowanych powiązań świata ożywionego i nieożywionego, z reguły okazuje się, co jest zresztą obecnie łatwe do udowodnienia (przykładem susze w Afryce będące konsekwencją nadmiernych wypasów, wyrębów lasów itp.; powodzie wielkich rzek z reguły będące konsekwencją wylesień; plagi owadów, zwierząt, chwastów będące wynikiem deformacji środowiska, zawleczeń itp.; erozja, niszczenie gleb będące konsekwencją złej uprawy, nadmiernego nawożenia, stosowania środków chemicznych; produkcja małowartościowej żywności będąca konsekwencją wyjałowienia gleb z wielu wartościowych pierwiastków oraz ich degradacji itp.), że człowiek wskutek cywilizacyjnej ekspansji, ignorując odwieczne prawa Przyrody, sam na siebie sprowadza plagi i nieszczęścia. Współcześnie niszczenie środowiska objęło cały glob. Zagraża więc całemu życiu. Konsekwencje tego zaczynają być też zastraszające w sferze psychicznej ludzi. Są przyczyną stałego lęku (a wtedy już nie ma zdrowia i szczęścia). Na przykład ostatnie badania opinii publicznej w Szwecji wykazały, żę lęk ekologiczny sto;, na pierwszym miejscu nawet p^zed groźbą wojny atomowej.
Nie chciałbym podobnych wywodów snuć na tle innych sfer ludzkiej racjonalnej aktywności, tym bardziej, że już te ekologiczne dobitnie wskazują, że tak naprawdę współczesny cywilizacyjny racjonalizm nie jest chyba jedynym słusznym wyznacznikiem ludzkiej aktywności, poszukiwania sensu i spełnienia życia.
Myliłby się wszakże ten, kto by sądził, że teraz zacznę wykazywać jaki to wspaniały jest irracjonalizm i jaką to on wspaniałą drogę ludzkości gwarantuje. Interesując się żywym nie tylko „pisanym" irracjonalizmem, sam poddając się pewnym zabiegom, prowadząc rozmowy, uczestnicząc w różnych spotkaniach, dyskusjach, zauważyłem, że wielokrotnie na tym gruncie zetknąć się można z fanatyzmem, zwariowanymi teoriami, próbami wręcz agresywnego naprawiania świata, czy zwykłą szarlatanerią. Raziły też częstokroć: brak jakiegokolwiek krytycyzmu czy nawet krzty racjonalizmu oraz agresywna wręcz pewność siebie co do nieomylności i całkowitej pewności wybranej drogi. Nierzadkie były też przypadki nietolerancji, psychopatii, prób zdobycia władzy, popularności i to za wszelką cenę, mimo iż na zewnątrz mówiło się o dobroci, miłości, pomaganiu innym, często chorym. Również i w środowiskach irracjonalistów zachwycano się możliwościami racjonalnej cywilizacji, perspektywami dalszego jej rozwoju. Często podkreślano dominującą władczą rolę człowieka w świecie, który go otacza. Etykę zaś sprowadzono do bezpośrednich relacji człowiek - człowiek, zapominając o Naturze.
Patrząc jednak szeroko na tzw. działania irracjonalne sądzę, że ich celem jest zaspokojenie innej sfery potrzeb człowieka, potrzeb natury duchowej (racjonalizm głównie preferuje intelekt i zmysły). Irracjonali- ści większą uwagę zwracają na życie emocjonalne, starają się je docenić i zapanować nad nim, co jest już sztuką bardzo trudną. Emocje, „wrażenie duchowe" są z reguły niedoceniane przez racjonalistów. Tymczasem nie trzeba wcale przytaczać badań psychologów, by mieć pewność, że psychiczne doznania decydują wielokrotnie o tym, co potocznie nazywa się jakością życia. Oczywiście irracjonalizm jest też często reakcją na lęk, w tym ten egzystencjalny. Niemniej warto się także zastanowić, czy czasami nie jest to wyłącznie samoobrona gwarantująca całkowicie racjonalne przetrwanie, w danych warunkach, jeszcze określonej długości bardzo racjonalnego ziemskiego czasu.
Uwzględniając powyższe sądzę, że częstokroć zarówno poznanie racjonalne jak i irracjonalne, ogólnie racjonalizm i irracjonalizm, wcale nie muszą być wzlędem siebie w opozycji, a mogą się wspaniale uzupełniać. Zresztą bardzo często typowi racjonaliści w życiu na codzień są bardzo irracjonalni, bo wierzą w przeróżne cywilizacyjne mity jak chociażby nieomylność ekspertów i naukowców, konieczność rozwoju przemysłowego, automatyzację, komputeryzację itp. Tym samym niewiele różnią się od irracjonalistów, którzy wierzą, że wszystko zostało z góry zaplanowane, a człowiek jest istotą całkowicie bezwolną, którzy wierzą w świat niepoznawalny zmysłami, nadzwyczajną siłę magii itp., a jednocześnie są niezwykle racjonalni na codzień zarabiając pieniądze, dokonują zakupów, korzystają z „dobrodziejstw" cywilizacji, konsumując ile się tylko da.
W zaprezentowanym ujęciu wydaje się także, że kierowanie się zarówno poznaniem racjonalnym jak i irracjonalnym mogłoby ułatwić harmonijny rozwój całej osobowości, zaspokojenie ambicji intelektualnych i duchowych oraz sprawniejszą egzystencję w otaczającym środowisku społecznym i przyrodniczym.
Tego typu podejście pozwoliłoby także nieco inaczej ocenić niektóre irracjonalne zachowania, których wyrazem była mowa Wielkiego Wodza Indian Seattle i do których zaliczyć także możnaby różnorodne zabiegi magiczne ludów pierwotnych np. otaczanie kultem drzew i zwierząt. Przyjmując kryterium nieszkodzenia innym istotom, patrząc z pozycji racjonalnego ekologa nie ulega wątpliwości, że przeróżne tabu, oczywiście jeżeli uwzględni się ich główny sens, były zabiegami „ochroniarskimi", zapobiegały niszczeniu, nadmiernej eksploatacji środowiska i co się z tym wiąże zapewniały utrzymanie równowagi w otaczającej Naturze, zaś z tym z kolei wiązało się zagwarantowanie przetrwania, znośnej egzystencji poszczególnym jednostkom, grupom, plemionom, społeczeństwom. Dzisiaj takie tabu też istnieją, ale nazywa się je racjonalnie ochroną pomnikową drzew, rezerwatu, parkami narodowymi itp.
Przyjrzyjmy się innemu irracjonalnemu zachowaniu - wegetarianizmowi. Stosując ponownie kryterium nieszkodzenia okaże się, że jest to działanie bardzo racjonalne pod wieloma względami, ponieważ w konsekwencji nie tylko służy utrzymaniu lepszego zdrowia jednostki (na to są podobno niepodważalne dowody naukowe), ale także gwarantuje mniejszą dewastację środowiska poprzez nie tak intensywną eksploatację ziemi - nie trzeba utrzymywać ogromnej liczby zwierząt, które aktualnie pożerają większość plonów i są źródłem licznych odpadów.
Podobne argumenty mogą być użyte na obronę innego także podobno irracjonalnego zachowania - ascezy. Nie ulega chyba żadnej wątpliwości, że ograniczenie swoich potrzeb konsumpcyjnych jest działaniem bardzo etycznym w szerokim tego słowa znaczeniu, nie niszczącym poprzez ekologiczne pętle zwrotne przyrody i jej dziecka, człowieka, np. zwiększone zużycie energii w formie dodatkowych wytworów szkodzi organizmom żywym w postaci dwutlenku siarki i dalej kwaśnych deszczów.Przyjrzyjmy się jeszcze medytacji. Dla racjonalisty zajęcie postawy medytacyjnej (ot chociażby „siad w zazen", klęczenie) i związane z tym ograniczenie aktywności - nie daj boże do tego, „bezsensowne" powtarzanie mantr lub ćwiczenie wyobraźni - w dalszej kolejności wyciszenie umysłu, są działaniami irracjonalnymi. Ale czy tak jest rzeczywiście? Oto bardzo racjonalna nauka zaczyna coraz częściej dowodzić - świadczy też o tym dla przykładu fakt, iż kosmonauci radzieccy prawdopodobnie będą ćwiczyć jogę, by zachować lepszą sprawność fizyczną i psychiczną w trakcie lotów kosmicznych - że wbrew pozorom strata czasu jest iluzoryczna, jeżeli patrzy się na aktywność człowieka z dalszej perspektywy czasowej, jeżeli obserwuje się całość zachowań człowieka. Otóż systematycznie relaksując się, medytując osobnik staje się sprawniejszy psychicznie, intelektualnie i emocjonalnie, co z kolei usprawnia jego działanie w grupach, zapewnia lepsze zdrowie, także psychiczne i społeczne.
Kontynuując ten wątek można też wykazać, że wiele praktyk religijnych różnych wyznań tak naprawdę ma podłoże bardzo racjonalne, jest po prostu dostosowaniem się do wymogów Natury człowieka i Praw Natury.
Wydaje się, iż należy zachować naprawdę daleko posuniętą ostrożność w jednoznacznej ocenie pewnych zjawisk, postaw, sądów, działań, mimo iż w naszej świadomości taka ocena się rodzi, bez szerszego spojrzenia, bez przyjęcia właściwego etycznego kryterium wartościującego. Granice między tym co potocznie, ale też w nauce, uważa się za racjonalne lub irracjonalne naprawdę wydają się być i są bardzo płynne. Racjonalizm często okazuje się być irracjonalny, zaś irracjonalizm racjonalny.
wiosna 1988 ro
ul. Gajowa 34 85-087 Bydgoszcz
Program Stowarzyszenia obejmuje wiele interesujących zagadnień z szeroko pojmowanej radiestezji. Szczególną uwagę zwraca się na równowagę psychofizyczną, harmonijne funkcjonowanie w środowisku, odporność na stresy. Podstawowym kierunkiem jest życie zgodne z naturą, w harmonii zewnętrznej i wewnętrznej. Szeroki zakres zagadnień umożliwia wybór tego, co dla danej osoby jest najbardziej interesujące i w danym okresie użyteczne. Wśród nich są: ćwiczenia relaksowo-koncentrujące, maratony antystresowe, joga, ćwiczenia medytacyjne, reberting, polarity, digitopunktura, uprawa naturalna roślin, uprawa biodynamiczna, mikroelementy, techniki masażu, akupresura, astrologia, chirologia, techniki różdżkarskie, filozofia Wschodu i wiele innych.
Stowarzyszenie umożliwia członkom poznanie tych zagadnień poprzez: udział w wykładach, prelekcjach, seminariach, kursach, sympozjach, wczasach radiestezyjnych, pracach zespołów oraz udostępnienie odpowiedniej literatury.
SYMPOZJA - odbywają się corocznie od 1983 roku. Dotychczas zorganizowano: „Fitotronika 83", „Fitotronika 84", „Radiestezja 85", „Fitotronika 86", „Radiestezja 87", „Radiestezja 88" i „Radiestezja 89". Szczególnie preferowanymi tematami były: uprawa naturalna i biodynamiczna, „zdrowa żywność", naturalne terapie, astrologia. Planowane są kołejne sympozja.
WCZASY RADIESTEZYJNE - organizowane od 1982 roku z bogatym różnorodnym programem. Planowane jest dalsze wzbogacenie w tematy i formy aktywnego odpoczynku. Na bydgoskich wczasach radiestezyjnych praktycznie nikt nie ma możliwości się nudzić. Może jedynie nie wypocząć (bogaty i atrakcyjny program).
LITERATURA - od 1985 roku zaczął ukazywać się Biuletyn Informacyjny Stowarzyszenia. Biuletyn wydawany był jako dwumiesięcznik. Od 1990 roku zastąpić ma go Magazyn Radiestezyjny. Ukazuje się również rocznik Radiestezja. Ponadto wiele broszur i pozycji książkowych.
Polecamy wydawnictwa periodyczne: Federacji Stowarzyszeń Radiestezyjnych
Almanach Radiestezyjny - kwartalnik Stowarzyszenia Radiestezyjnego w Bydgoszczy
Magazyn Radiestezyjny - dwumiesięcznik
Radiestezja - rocznik
Wymienione periodyki zawierają bogatą tematykę z zakresu: radiestezji, biotroniki, fitotroniki, psychotroniki, astrologii, makrobiotyki, biodynamiki, niekonwencjonalnych metod terapii, rozwoju duchowego, rozwoju świadomości, technik relaksacyjnych, upraw biodynamicznych. W skrócie - wszystko to, co związane jest z opisem metod, technik i systemów umożliwiających poznanie siebie i życie zgodne z naturą w harmonii wewnętrznej i zewnętrznej.
Jedyną gwarancją stałego otrzymywania tych wydawnictw jest prenumerata.
Polecamy!
Możliwość pełnego korzystania z programu Stowarzyszenia zapewnia członkostwo.
Zapraszamy
!*) teofania - poszczególny akt objawienia się bóstwa światu i ludziom np. w mitologii, w niektórych religiach
*) paczula - olejek eteryczny wydzielany przez roślinę paczula,
perfumy z tego olejku
1 * *) Teozofia - doktryna filozoficzno-religijna głosząca możliwość
uzyskania bezpośredniego kontaktu człowieka ze światem nadprzyrodzonym i poznania jego tajemnic za pomocą specjalnych praktyk
2 W taoiźmie proch oznacza przeważnie to co zaśmieca umysł czyli nieważne dręczące myśli
3 „Sprawność umysłowa" WP Warszawa 1984 r. str. 12 6*