137 ABY 0024 Młodzi Rycerze Jedi 04 Miecze świetlne

@STAR WARS lata

Michael Reaves Darth Maul - łowca z mroku

- 32

Terry Brooks Część I. Mroczne widmo -

- 32

Greg Bear Planeta życia

- 29

R.A. Salvatore Część II. Atak klonów

- 21,5

A.C. Crispin Rajska pułapka

- 10...0

A.C. Crispin Gambit Hunów

- 10...0

A.C. Crispin Świt Rebelii

- 10...0

L. Neil Smith Lando Carlissian i Myśloharfa Sharów

- 4

L. Neil Smith Lando Carlissian i Ogniowicher Oseona

- 3

L. Neil Smith Lando Carlfssian i Gwiazdogrota Thon Boka

- 3

Brian Daley Przygody Hana Solo

- 2

George Lucas Nowa nadzieja

0

Kevin Andersen Opowieści z kantyny Mos Eisley

0...3

Peter Schweighofer (red.) Opowieści z Imperium

0...3

Peter Schweighofer, Craig Carey (red.) Opowieści z Nowej Republiki

0...3

Alan Dean Foster Spotkanie na Mimban

1

Donald F. Glut Imperium kontratakuje

3

Kevin Andersen Opowieści łowców nagród

3

Steve Perry Cienie Imperium

3, 5

K.W. Jeter Mandaloriańska zbroja

4

K.W. Jeter Spisek Xizora

4

K.W. Jeter Polowanie na łowcę

4

James Kahan Powrót Jedi

4

Kathy Tyers Pakt na Bakurze

4

Michael Stackpole X-wingi. Eskadra Łotrów

6,5...7

Dave Wolverton Ślub księżniczki Lei

8

Timothy Zahn Dziedzic Imperium

9

Timothy Zahn Ciemna Strona Mocy

9

Timothy Zahn Ostatni rozkaz

9

Kevin J. Anderson W poszukiwaniu Jedi

11

Kevin J. Anderson Liczeń Ciemnej Strony

11

Kevin J. Anderson Władcy Mocy

11

Michael Stackpole Ja, Jedi

11

Barbara Hambly Dzieci Jedi

12

Kevin J. Anderson Miecz Ciemności

12

Barbara Hambly Planeta zmierzchu

13

Vonda N. Mclntyre Kryształowa Gwiazda

14

Michael P. Kube-McDowell Przed burzą

16

Michael P. Kube-McDowell Tarcza kłamstw

16

Michael P. Kube-McDowell Próba tyrana

17

Kristine Kathryn Rusch Nowa Rebelia

17

Roger MacBride Allen Zasadzka na Korelii

18

Roger MacBride Allen Napaść na Selonif

18

Roger MacBride Allen Zwycięstwo na Centerpoint

18

Timothy Zahn Widmo przeszłości

19

Timothy Zahn Wizja przyszłości

19

Kevin J. Anderson, R. Moesta Spadkobiercy Mocy

23

Kevin J. Andersen, R. Moesta Akademia Ciemnej Strony

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Zagubieni

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Miecze świetlne

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Najciemniejszy rycerz

23

Kevin J. Anderson, R. Moesta Oblężenie Akademii Jedi

23

NOWA ERA JEDI


R.A. Salvatore Wektor pierwszy

25

Michael Stackpole Mroczny przypływ I: Szturm

25

Michael Stackpole Mroczny przypływ II: Inwazja

25

James Luceno Agenci chaosu I: Próba bohatera

25

James Luceno Agenci chaosu II: Zmierzch Jedi

25

Troy Denning Gwiazda po gwieździe

25

Kathy Tyers Punkt równowagi

26

Greg Keyes Ostrze zwycięstwa I: Podbój

26

Greg Keyes Ostrze zwycięstwa II: Odrodzenie

26

@ALBUMY, ENCYKLOPEDIE, PRZEWODNIKI

Jonathan Bresman Gwiezdne Wojny: Część I. Mroczne widmo - album

Lauren Bouzereau, Jody Duncan Gwiezdne Wojny: Część I. Mroczne widmo - jak

powstawał film

Pod redakcją Deborah Cali Gwiezdne Wojny: Imperium kontratakuje - album

Pod redakcją Carol Titelman Gwiezdne Wojny: Nowa nadzieja - album

Lawrence Kasdan, George Lucas Gwiezdne Wojny: Powrót Jedi - album

Bill Slavicsek Gwiezdne Wojny - przewodnik encyklopedyczny

Bill Smith Ilustrowany przewodnik po broniach i technice Gwiezdnych Wojen

Praca zbiorowa Ilustrowany przewodnik po chronologii Gwiezdnych Wojen

Daniel Wallace Ilustrowany przewodnik po planetach i księżycach

Gwiezdnych Wojen

Andy Mangels Ilustrowany przewodnik po postaciach Gwiezdnych Wojen

Praca zbiorowa Ilustrowany przewodnik po robotach i androidach Gwiezdnych Wojen

Bill Smith Ilustrowany przewodnik po statkach, okrętach i pojazdach Gwiezdnych

Wojen

Kevin J. Anderson Ilustrowany wszechświat Gwiezdnych Wojen

Ann Margaret Lewis Ilustrowany przewodnik po rasach obcych istot wszechświata

Gwiezdnych Wojen

Mark Cotta Vaz Gwiezdne Wojny: Cześć II. Atak klonów - album

KEVIN J. ANDERSON

REBECCA MOESTA


MIECZE ŚWIETLNE

(Przełożył Andrzej Syrzycki)

@44 lata przed Nową nadzieją

UCZEŃ JEDI

33 lata przed Nową nadzieją

Maska kłamstw

Darth Maul: łowca z mroku

32 lata przed Nową nadzieją

Gwiezdne Wojny


Część I Mroczne widmo

29 lat przed Nową nadzieją

Planeta życia

Nadciągająca burza

22 lata przed Nową nadzieją

Gwiezdne Wojny


Część II. Atak klonów

20 lat przed Nową nadzieją

Gwiezdne Wojny Część III

10-8 lat przed Nową nadzieją

TRYLOGIA HANA SOLO


Rajska pułapka

Gambit Huttów

Świt Rebelii

5-2 lata przed Nową nadzieją

PRZYGODY LANDA CALRISSIANA


Lando Calrissian i Myśloharfa Sharów

Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona


Lando Calrissian i Gwiazdogrota Thon Boka

PRZYGODY HANA SOLO


Han Solo na Krańcu Gwiazd

Zemsta Hana Solo

Han Solo i utracona fortuna


Rok 0 Gwiezdne Wojny,

Część IV. Nowa nadzieja

Gwiezdne Wojny


Część IV. Nowa nadzieja

0-3 lata po Nowej nadziei

Opowieść z kantyny Mos Eisley

Spotkanie na Mimban

3 lata po Nowej nadziei

Gwiezdne Wojny


Część V. Imperium kontratakuje

Opowieści łowców nagród

3,5 roku po Nowej nadziei

Cienie Imperium

4 lata po Nowej nadziei

Gwiezdne Wojny


Część VI. Powrót Jedi

Pakt na Bakurze


Opowieści z pałacu Hutta Jabby

WOJNY ŁOWCÓW NAGRÓD

Mandaloriańska zbroja

Spisek Xizora


Polowanie na łowcę

6,5-7,5 roku po Nowej nadziei

X-WINGI

Eskadra Łotrów

Ryzyko Wedge'a

Pułapka z Krytos

Wojna o Bactę

Eskadra Widm


Żelazna Pięść

Dowódca Solo

8 lat po Nowej nadziei


Ślub księżniczki Leii

9 lat po Nowej nadziei


X-WINGI: Zemsta Isard


TRYLOGIA THRAWNA

Dziedzic Imperium Ciemna Strona Mocy

Ostatni rozkaz

11 lat po Nowej nadziei


Ja, Jedi

TRYLOGIA AKADEMIA JEDI

W poszukiwaniu Jedi


Uczeń Ciemnej Strony

Władcy Mocy

12-13 lat po Nowej nadziei

Dzieci Jedi


Miecz Ciemności

Planeta zmierzchu


X-WINGI:


Gwiezdne myśliwce z Adumara

14 lat po Nowej nadziei


Kryształowa Gwiazda

16-17 lat po Nowej nadziei

Trylogia KRYZYS CZARNEJ FLOTY


Przed burzą

Tarcza kłamstw

Próba tyrana

17 lat po Nowej nadziei

Nowa Rebelia

18 lat po Nowej nadziei


TRYLOGIA KORELIAŃSKA

Zasadzka na Korelii


Napaść na Selonii

Zwycięstwo na Centerpoint

19 lat po Nowej nadziei


Duologia RĘKA THRAWNA

Widmo przeszłości

Wizja przyszłości

22 lata po Nowej nadziei


NAJMŁODSI RYCERZE JEDI

Złota kula

Świat Lyric

Obietnice

Wyprawa Anakina

Forteca Vadera

Ostrze Kenobiego


23-24 lata po Nowej nadziei


MŁODZI RYCERZE JEDI

Spadkobiercy Mocy

Akademia Ciemnej Strony

Zagubieni


Miecze świetlne

Najciemniejszy rycerz


Oblężenie Akademii Jedi

Okruchy Alderaana


Sojusz Różnorodności

Mania wielkości

Nagroda Jedi

Zaraza Imperatora

Powrotna Ord Mantell


Tarapaty w Mieście w Chmurach

Kryzys w Crystal Reef


25-30 lat po Nowej nadziei


NOWA ERA JEDI

Wektor pierwszy


Mroczny przypływ I: Szturm

Mroczny przypływ II: Inwazja

Agenci chaosu I: Próba bohatera

Agenci chaosu II: Porażka Jedi

Punkt równowagi

Ostrze zwycięstwa I: Podbój

Ostrze zwycięstwa II: Odrodzenie

Gwiazda po gwieździe

ROZDZIAŁ 1

Nad wierzchołkami drzew, porastających Yavin Cztery, ukazała się w końcu tarcza

słońca. Luke Skywalker wsłuchiwał się w szelesty i szmery, dolatujące od strony budzącej się

do życia dżungli. Spiętrzone kamienne bloki starożytnej świątyni, pokryte teraz błyszczącą

warstwą rosy, pochłonęły cały chłód długiej nocy.

Obserwując, jak poranne słońce wznosi się coraz wyżej na bezchmurnym niebie,

mistrz Jedi żałował, że również szybko nie może poprawiać się jego nastrój.

Zdrętwiały z zimna, spędził wiele godzin na wierzchołku ogromnej budowli.

Cierpliwie siedział i rozmyślał, nie przejmując się nieprzeniknionymi ciemnościami. Aby

odegnać sen, posłużył się techniką relaksacyjną Jedi. Prawdę mówiąc, tak bardzo martwił się

narastającym zagrożeniem, jakie stwarzało Imperium dla Nowej Republiki, że od dłuższego

czasu nie spał dobrze ani nie wypoczywał.

Stado barwnie upierzonych ptaków z głośnym skrzekiem poderwało się do lotu, żeby

pożywić się schwytanymi owadami. Na niebie wisiała ogromna pomarańczowa kula

gazowego giganta, Yavina. świecącego odbitym blaskiem. Luke, obdarzony wyobraźnia,

wybiegał jednak myślami jeszcze dalej. Usiłował odgadnąć, w jakim mrocznym i tajemnym

zakątku galaktyki mogło czaić się Drugie Imperium...

W końcu wstał i przeciągnął się, aby rozprostować zesztywniałe mięśnie. Nadszedł

czas na poranną porcję ćwiczeń. Może wysiłek fizyczny pomoże mu jasno myśleć i sprawi, że

jego serce zacznie bić żwawiej, a odruchy staną się jeszcze szybsze niż zazwyczaj.

Przystanął na samym skraju tarasu na najwyższym piętrze i popatrzył w dół, na

porośnięte dziką winoroślą kamienne bloki tworzące jeden z boków ogromnego zigguratu. Od

następnego piętra, zajmującego nieco większą powierzchnię, dzieliła go bardzo duża

odległość. Na ścianach ogromnych prostopadłościennych bloków można było dostrzec

rysunki i ozdobne wzory. Wyryte w kamieniu przed wieloma tysiącleciami, podczas budowy

starożytnej świątyni, były teraz nieco zatarte wskutek upływu lat i pożarów szalejących w

czasach, kiedy na księżycu toczono zacięte walki. Gęsta dżungla docierała niemal do samej

tylnej ściany wielkiej piramidy, ozdabiała ogromne skalne bloki pnączami winorośli i

ocieniała konarami gigantycznych drzew Massassów.

Luke przez chwilę spoglądał w dół, stojąc na krawędzi tarasu. Głęboko odetchnął, po

czym zamknął oczy, starając się jak najbardziej skupić. Później odbił się i skoczył w

przepaść.

Spadał obracając się w locie. Wykonał salto w tył, ale kiedy obrócił się o pełne trzysta

sześćdziesiąt stopni, otworzył oczy i ujrzał popękane kamienne płyty spieszące na spotkanie z

jego stopami. Wtedy posłużył się Mocą, żeby zwolnić prędkość opadania, po czym odbił się

od skalnego progu i poszybował w stronę najbliższego pędu winorośli. Roześmiał się

beztrosko i wylądował miękko na porośniętym mchem konarze drzewa Massassów. Nie

zatrzymując się, zaczął biec po grubej gałęzi, ale kiedy dostrzegł jakąś Luke w listowiu,

podskoczył i chwycił za wyższą i cieńszą gałąź. Na przemian to biegnąc, to się podciągając,

wspinał się coraz wyżej i wyżej.

Luke każdego dnia ćwiczył ciało w ten sam sposób. Starał się wyszukiwać coraz

trudniejsze przejścia, doskonaląc własne umiejętności. Rycerz Jedi nie mógł spocząć na

laurach nigdy, nawet w latach pokoju, gdyż wówczas mógłby stać się słaby i bezradny.

Czasy nie należały jednak do spokojnych. Luke Skywalker nie wątpił, że wkrótce

przyjdzie mu stawić czoło niejednemu zagrożeniu.

Przed laty w jego akademii pojawił się nowy uczeń nazywający się Brakiss. Młody

mężczyzna okazał się podstępnym szpiegiem, wysłanym przez Imperium w celu podpatrzenia

technik szkolenia rycerzy Jedi, aby można było wykorzystać je dla potrzeb ciemnej strony.

Od pierwszej sekundy mistrz Skywalker zorientował się, z kim ma do czynienia, ale

postanowił podjąć próbę nawrócenia Brakissa na jasną stronę. Jego starania zakończyły się

jednak niepowodzeniem, a nowy uczeń bardzo szybko opuścił akademię Jedi. Luke przez

dłuższy czas nie wiedział, co się z nim stało, aż do niedawna, kiedy jego były podopieczny

porwał Jacena, Jainę i młodego Wookiego Lowbaccę. Okazało się, że Brakiss sprzymierzył

się z Tamith Kai, członkinią nowego zakonu wiedźm zwanych Siostrami Nocy. Połączywszy

siły, oboje założyli Akademię Ciemnej Strony i teraz szkolili w niej Ciemnych Jedi będących

na usługach Drugiego Imperium.

Oddychając nieco szybciej niż zwykle, Luke wspinał się po gałęziach drzew

Massassów. W pewnej chwili spłoszył gromadę drapieżnych stintarilów. Gryzonie rzuciły się

ku niemu, szczerząc długie ostre kły, ale kiedy mistrz Jedi, posługując się Mocą, zwrócił ich

uwagę na coś innego, zapomniały o poprzednim celu. Rozbiegły się we wszystkie strony i

wkrótce zniknęły pośród gałęzi.

Luke podciągnął się na najwyższy konar i po chwili znalazł się na samym wierzchołku

drzewa. Kiedy wychylił głowę ponad baldachim liści, promienie słońca omal nie poraziły

jego oczu. Mrugając powiekami, próbował przyzwyczaić źrenice do blasku poranka. Po

półmroku, panującym na niższych poziomach, do których promienie słońca tylko z trudem

przedzierały się przez gąszcz liści, otaczający go świat wydał mu się morzem jaskrawej

zieleni. Głęboko oddychając wilgotnym czystym powietrzem popatrzył za siebie, w stronę

wielopiętrowej piramidy gigantycznej świątyni, w której uczyli się uczniowie Jedi. Pomyślał

nie tylko o grupie nowych wojowników, których kształcił, ale także o uczniach szkolących się

w Akademii Ciemnej Strony...

Przed kilkoma miesiącami instruktorzy imperialnej akademii zaczęli poszukiwać

nowych kandydatów pośród mieszkających w podziemiach Coruscant młodych kobiet i

mężczyzn, którym nie wiodło się w dotychczasowym życiu. Widocznie zamierzali kształcić

tych „zagubionych”, pragnąc, żeby służyli kiedyś Drugiemu Imperium jako Ciemni Jedi i

szturmowcy. Jednym z takich nieszczęśników był Zekk, ciemnowłosy i zielonooki kilku-

nastolatek, przyjaciel bliźniąt Hana i Leii, a szczególnie Jainy.

Pomyślał też o kłopotach, jakich zaczynał przysparzać pilot myśliwca typu TIE, Qorl,

który po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci ukrywał się ponad dwadzieścia lat w gęstej

dżungli na Yavinie Cztery. Imperialny pilot dowodził grupą szturmową, która porwała

transportowy krążownik Nowej Republiki wraz z ładunkiem rdzeni jednostek napędu

nadświetlnego i baterii do turbolaserów.

Wszystko to doprowadziło Luke’a Skywalkera do przekonania, że Akademia Ciemnej

Strony sposobi się do zadania decydującego ciosu Nowej Republice. Od czasu śmierci

Imperatora Palpatine’a słyszało się o wielu lordach i przywódcach usiłujących przywrócić

świetność resztkom dawnego Imperium. Mistrz Jedi czuł jednak, że obecny nowy wódz był

kimś jeszcze bardziej zdeprawowanym niż jakikolwiek poprzedni kandydat usiłujący

przechwycić władzę...

Jaskrawe promienie słońca zaczęły ogrzewać zziębnięte dłonie Luke’a. Wokół jego

głowy krążyło setki różnobarwnych owadów, radosnym brzęczeniem witając nadejście

nowego poranka. Luke, oparty wygodnie o szorstki pień drzewa, głęboko zaciągnął się

orzeźwiającym powietrzem, pełnym woni otaczającej go gęstej dżungli.

Akademia Ciemnej Strony ukryła się w nowym miejscu, ale jej instruktorzy nie

zrezygnowali ze szkolenia Ciemnych Jedi. Luke nie cierpiał przyspieszać tempa nauki tych,

którzy postanowili doskonalić umiejętności jasnej strony. Okoliczności zmuszały go jednak

do przygotowania zastępu obrońców Nowej Republiki szybciej niż imperialna akademia

zdoła wyszkolić oddziały nowych wrogów. Zanosiło się na walkę, do której jego uczniowie

muszą być przygotowani.

Mistrz Jedi chwycił długą lianę i zeskoczywszy z gałęzi, zaczął się ześlizgiwać,

ześlizgiwać... Kiedy jego stopy uderzyły o gruby konar drzewa Massassów, puścił się biegiem

w stronę akademii.

Dzięki porannym ćwiczeniom był już teraz w pełni rozbudzony. Czuł, że nadeszła

pora działania.

Ogłoszono, że odbędzie się kolejne zebranie wszystkich uczniów kształcących się w

akademii Jedi. Jacen Solo wiedział, że jego wuj, Luke Skywalker, chciał powiedzieć coś

ważnego.

Zajęcia w akademii nie były nieprzerwanymi seriami wykładów i ćwiczeń, do czego

przywykł na Coruscant, kiedy uczył się pod kierunkiem instruktorów. Akademia Jedi została

pomyślana przede wszystkim jako miejsce indywidualnych studiów, gdzie istoty wrażliwe na

działanie Mocy mogły oddawać się medytacjom i doskonalić własne umiejętności w tempie,

które same uznawały za najwłaściwsze.

Każdy potencjalny rycerz Jedi dysponował zestawem charakterystycznych zdolności.

Jacen wykazywał duży talent do porozumiewania się ze zwierzętami. Starał się poznać ich

uczucia i myśli, wysyłając do ich mózgów wici Mocy. Dla odmiany jego siostra była

prawdziwym geniuszem, jeżeli chodziło o aparaturę elektroniczną i urządzenia

elektromechaniczne. Miała intuicję, której mógłby pozazdrościć jej niejeden inżynier.

Lowbacca, ich przyjaciel Wookie, potrafił doskonale radzić sobie z komputerami.

Pozwalało mu to rozumieć działanie skomplikowanych urządzeń elektronicznych, a także

zajmować się ich programowaniem. Tenel Ka z kolei była silnie umięśniona i zwinna, ale na

ogół nie chciała posługiwać się Mocą jako jedynym środkiem wiodącym do obranego celu.

Wolała polegać przede wszystkim na sprycie, zręczności i sile własnych mięśni.

Jacen słyszał, jak jego egzotyczne stworzenia wiercą się w klatkach, ustawionych w

komnacie pod kamienną ścianą. Pospiesznie je nakarmił, po czym przesunął palcami po

niesfornych brązowych, lekko kręconych włosach. Usiłował wyczesać wszystkie źdźbła mchu

czy resztki pożywienia, jakie mogły się tam znaleźć, kiedy pochylał się nad klatkami. Później

zajrzał do komnaty siostry bliźniaczki, Jainy, która podobnie jak on szykowała się, by wziąć

udział w uroczystym zebraniu. Dziewczyna szybko uczesała proste brązowe włosy, a później

umyła dokładnie twarz, żeby jej skóra stała się różowa i odświeżona.

- Czy wiesz może, co wujek Luke będzie chciał powiedzieć nam tym razem? -

zapytała, ocierając krople wody z brody i nosa.

- Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz - odparł nieco zawiedziony Jacen.

Ze swojej komnaty wyskoczył inny uczeń Jedi, jasnowłosy Raynar, odziany w

jaskrawe szaty o barwach krzykliwej czerwieni, żółci i błękitu. Po chwili przesunął dłońmi po

tkaninie szaty, a na jego twarzy odmalowało się przerażenie. Zakłopotany chłopiec głęboko

westchnął, po czym odwrócił się i równie szybko zniknął w pokój u.

- Idę o zakład, że to zebranie ma coś wspólnego z wyprawą na Coruscant, jaką odbył

niedawno wujek Luke - oznajmiła Jaina.

Jacen przypomniał sobie, że przed kilkoma dniami ich wujek odleciał „Ścigaczem

Cieni” - zgrabnym wahadłowcem, na pokładzie którego uciekli z Akademii Ciemnej Strony.

Luke zamierzał porozmawiać z przywódczynią Nowej Republiki, Leią Organa Solo, własną

siostrą i matką bliźniąt. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat zagrożenia, jakie mogło

stanowić Drugie Imperium.

- Istnieje tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć - odparł Jacen. - Większość

pozostałych uczniów zapewne już czeka w wielkiej komnacie audiencyjnej.

- No cóż, w takim razie na co m y jeszcze czekamy? - zapytała Jaina.

Chwyciwszy brata za rękę, pobiegła długim korytarzem.

W chwilę później za ich plecami ukazał się Raynar, który po raz drugi wybiegł ze

swojej komnaty. Jego twarz promieniała teraz szczęściem, zapewne dlatego, iż chłopcu udało

się znaleźć strój chyba jeszcze bardziej krzykliwy i jaskrawy niż poprzedni - tak bardzo, że

każdy, kto spoglądałby na niego zbyt długo, z pewnością dostałby oczopląsu. Raynar

przewiązał bluzę w pasie szarfą, na której widniały pomarańczowe i zielone plamy, po czym

pospieszył za Jacenem i Jaina.

Kiedy bliźnięta wyszły z kabiny turbowindy i znalazły się na progu komnaty

audiencyjnej, stanęły i rozejrzały się po ogromnej sali. Dostrzegły gwarny tłum ludzi oraz

istot nie będących ludźmi. Niektóre istoty miały po jednej parze rąk i nóg, a inne po kilka albo

nawet kilkanaście. Niektóre chroniły ciała pod sierścią, inne pod warstwą piór albo łusek, a

jeszcze inne pod wilgotną śluzowatą skórą... Wszystkie wykazywały jednak talent do

władania Mocą. Dysponowały potencjałem, który miał pozwolić im stać się rycerzami Jedi, o

ile będą intensywnie uczyć się i doskonalić swoje umiejętności. Mistrz Skywalker liczył na to,

że zakon nowych rycerzy będzie z każdym rokiem stawał się coraz liczniejszy i silniejszy.

Nagle przez gwar głosów przebił się głośny ryk Wookiego. Jacen obrócił głowę i

wyciągnął rękę w tamtą stronę.

- Tam jest Lowie! - powiedział. - Tenel Ka już także przyszła.

Bliźnięta pospieszyły przejściem wiodącym środkiem sali, a później przecisnęły się

między rzędami kamiennych ław, aby dotrzeć do miejsca, gdzie siedzieli ich przyjaciele.

Jaina zaczekała, aż brat jak zawsze usiądzie obok dziewczyny z Dathomiry.

Jacen czasami zastanawiał się, czyjego siostra zwróciła uwagę na to, jak bardzo lubi

on przebywać w towarzystwie Tenel Ka. Zawsze przecież starał się siadać obok młodej

wojowniczki. Po chwili uświadomił sobie jednak, że takie rzeczy nigdy nie uchodziły uwagi

Jainy... ale nie obchodziło go to ani trochę.

Mimo iż jedno było całkowitym przeciwieństwem drugiego, Tenel Ka nie miała nic

przeciwko temu, że chłopiec lubił spędzać czas w jej towarzystwie. Jacen miał zawsze na

twarzy szelmowski uśmiech, a poza tym lubił płatać figle i opowiadać dowcipy. Od pierwszej

chwili, kiedy poznał Tenel Ka, postanowił ją rozśmieszyć, opowiadając taki czy inny niezbyt

mądry kawał. Starał się, jak mógł, ale twarz dziewczyny pozostawała zawsze poważna,

niemal ponura. Jacen wiedział jednak, że jego koleżanka jest niezwykle inteligentna, skora do

udzielania pomocy w potrzebie i wyjątkowo lojalna wobec wszystkich, których uważa za

przyjaciół.

- Pozdrawiam cię, Jacenie - odezwała się dziewczyna z Dathomiry.

- Jak się masz, Tenel Ka? - odparł chłopiec. - Hej, mam dla ciebie jeszcze jeden

dowcip.

Lowbacca jęknął, a Jacen posłał mu spojrzenie pełne urazy.

- Nie ma czasu - stwierdziła zwięźle dziewczyna, wskazując podwyższenie, na którym

zazwyczaj stawał mówca. - Mistrz Skywalker za chwilę zacznie przemówienie.

Rzeczywiście, na podwyższeniu stał Luke, jak zwykle odziany w płaszcz Jedi. Zaplótł

ręce na piersi i z powagą spoglądał na swoich uczniów. Wszyscy niemal natychmiast umilkli.

- Przeczuwam, że już wkrótce nastaną czasy zła i ciemności - odezwał się mistrz Jedi.

W komnacie audiencyjnej zapadła jeszcze głębsza cisza. Zaniepokojony Jacen

wyprostował się i rozejrzał po wielkiej sali.

- Imperium nie tylko nie przestało czynić starań, by odzyskać władzę w galaktyce, ale

czyni to, wykorzystując Moc w bezprecedensowy sposób - ciągnął Luke. - Przywódcy

Drugiego Imperium, korzystając z usług Akademii Ciemnej Strony, zamierzają stworzyć

własną armię rycerzy Jedi władających ciemną stroną Mocy. Tymczasem jedynymi istotami,

mogącymi stawić im czoło, jesteśmy m y, moi drodzy przyjaciele.

Zrobił krótką przerwę, jakby chciał się upewnić, że ta prawda dotrze do świadomości

wszystkich uczniów. Jacen z wysiłkiem przełknął ślinę.

- Chociaż Imperator zginął przed dziewiętnastu laty, Nowa Republika nadal toczy

walkę, pragnąc zjednoczyć światy galaktyki. Palpatine usiłował osiągnąć ten sam cel za

pomocą gróźb i siły, ale Nowa Republika nie posługuje się takimi metodami. Nie chcemy

uciekać się do sposobów, stosowanych przez Imperatora. Przywódczyni naszego rządu nie

wyśle uzbrojonych flot, żeby zmusić planety do posłuszeństwa czy wykonać wyroki śmierci

na przywódcach. Niestety, ponieważ posługujemy się pokojowymi, demokratycznymi

metodami, jesteśmy bardziej podatni na zagrożenie ze strony Imperium.

Słysząc wzmiankę o matce i o tym, jak sobie radzi, pełniąc funkcję przywódczyni

Nowej Republiki, Jacen poczuł w sercu przyjemne ciepło.

- W zamierzchłych czasach - ciągnął Luke, spacerując od jednego krańca

podwyższenia do drugiego, dzięki czemu miało się wrażenie, że zwraca się po kolei do

wszystkich uczniów - mistrz Jedi spędzał całe lata, szukając jednego ucznia, którego mógłby

szkolić i prowadzić szlakami rycerzy Jedi. - W głosie mistrza Skywalkera zabrzmiała jeszcze

większa powaga. - Niestety, nasza obecna sytuacja nie pozwala na zachowanie tak daleko

posuniętej ostrożności. Kiedy dawne Imperium wymordowało wszystkich członków starego

zakonu rycerzy Jedi, odniosło niemal całkowity sukces. W tej chwili nie stać nas na

okazywanie takiej cierpliwości. Chciałbym zatem prosić was, żebyście zechcieli uczyć się

trochę szybciej i wzrastać w siły wcześniej, niż początkowo zamierzaliście. Muszę

przyspieszyć wasze szkolenie, ponieważ Nowa Republika potrzebuje więcej rycerzy Jedi.

Z jednego z pierwszych rzędów zerwał się nagle Raynar. Kiedy jasnowłosy chłopiec

uniósł rękę, pragnąc zabrać głos, Jacen musiał zamrugać, chcąc usunąć z siatkówki oka

jaskrawe plamy.

- My już jesteśmy gotowi, mistrzu Skywalkerze! - krzyknął Raynar. - Wszyscy

jesteśmy gotowi stanąć do walki w twojej obronie!

Luke spiorunował spojrzeniem chłopca, który tak bezceremonialnie przerwał jego

przemówienie.

- Nie proszę cię, żebyś walczył w mojej obronie, Raynarze - powiedział spokojnie,

wyraźnie akcentując słowa. - Proszę cię, żebyś pomógł walczyć w obronie Nowej Republiki

przeciwko siłom zła, które, jak sądziliśmy, udało się nam unicestwić. Nie w obronie

jakiejkolwiek osoby.

Siedzący na kamiennych ławach uczniowie niespokojnie się poruszyli. Na myśl o

spodziewanej walce czuli podniecenie, ale nie wiedzieli, jak je ukierunkować.

Tymczasem mistrz Skywalker nie przestawał przechadzać się po podwyższeniu.

- Każdy uczeń musi sam starać się doskonalić swoje umiejętności - ciągnął. - Przy

mojej pomocy, oczywiście. Chciałbym teraz, żebyście podzielili się na małe grupy. Spotkam

się z każdą, by opracować plan dalszej nauki i ćwiczeń, a także omówić sposoby, jak

moglibyście pomagać jedni drugim. Musimy być silni, ponieważ głęboko wierzę, że już

wkrótce nastaną ciężkie, mroczne czasy.

Jacen klęczał w chłodnym kącie urządzonego na najniższym piętrze ogromnego

hangaru, którego ściany odbijały echo. Wysyłał myśli w głąb szczeliny istniejącej między

kamiennymi blokami, w której wyczuwał obecność bardzo rzadkiej czerwono-zielonej

kolczastej jaszczurki. Zapuszczał w głąb jej mózgu delikatne palce Mocy, aby wzbudzić w

stworzeniu chęć wyruszenia na poszukiwania pożywienia bez obawy, że może mu coś

zagrozić. Chłopiec pragnął, żeby jaszczurka dołączyła do jego kolekcji niezwykłych zwierząt.

Lowbacca i Jaina naprawiali coś we wnętrzu kadłuba skoczka typu T-23 należącego

do Lowiego. Niewielka maszyna latająca stanowiła prezent od wuja, Chewbaccy, który

podarował ją siostrzeńcowi, kiedy przyleciał z młodszym Wookiem do akademii mistrza

Skywalkera. Jacen uważał, że siostra trochę zazdrościła Łowieniu tego, że mógł dysponować

własnym skoczkiem. Prawdą mówiąc, właśnie z powodu tej zazdrości tak bardzo starała się

naprawić roztrzaskany imperialny myśliwiec typu TIE, który znaleźli kiedyś w dżungli.

Tenel Ka stała przed świątynią niedaleko poziomo uniesionego skrzydła wrót hangaru.

Trzymała rozwidloną włócznię, którą się posługiwała, doskonaląc własne umiejętności.

Rzucała nią do celu, jakim był niewielki znak, namalowany na murawie lądowiska.

Kilkunastoletnia wojowniczka trafiała równie pewnie, bez względu na to, czy rzucała prawą,

czy też lewą ręką. Najpierw spoglądała na cel, mrużąc szare oczy barwy granitu, a później

skupiała się, żeby w końcu rzucić zaostrzoną broń dokładnie w środek znaku.

Gdyby Tenel Ka posługiwała się Mocą, mogłaby skierować włócznię, dokąd zechce.

Jacen wiedział jednak z doświadczenia, że gdyby tylko ośmielił się zaproponować jej coś

takiego, dziewczyna obaliłaby go na murawę. Tenel Ka wyrabiała siłę mięśni, powtarzając

różne ćwiczenia bez końca. Niechętnie posługiwała się Mocą, gdyż sądziła, że stanowiłoby to

coś w rodzaju oszustwa. Była niezwykle dumna ze swoich umiejętności.

W odległej części hangaru rozległ się cichy pomruk i w następnej chwili otworzyły się

drzwi szybu turbowindy. Z kabiny wyłonił się mistrz Skywalker. Przystanął i rozejrzał się po

hangarze. Ujrzawszy wuja, Jacen postanowił zrezygnować z planów pochwycenia kolczastej

jaszczurki. Wstał. Usłyszał trzask kości w stawach kolanowych i poczuł ból, co uświadomiło

mu, ile czasu spędził, klęcząc nieruchomo w pobliżu szczeliny.

- Cześć, wujku Luke’u - powiedział.

Tenel Ka rzuciła włócznią jeszcze raz, po czym podeszła do celu i wyciągnęła szpic

broni z murawy. Odwróciła się i ruszyła na spotkanie Luke’a. Łączyła jaz mistrzem Jedi

tajemnicza więź istniejąca jeszcze od czasów, kiedy oboje najpierw poszukiwali porwanych

bliźniąt i Lowbaccy, a potem uwalniali ich z Akademii Ciemnej Strony... Jacen wyczuwał

jednak, że dziewczynę i wuja łączą także jakieś inne tajemnice.

- Pozdrawiam cię, mistrzu Skywalkerze - odezwała się dziewczyna z Dathomiry.

W wielkim hangarze rozległ się piskliwy głosik Em Teedee, zminiaturyzowanego

androida-tłumacza, zawieszonego u pasa młodszego Wookiego.

- Panie Lowbacco, ma pan gościa. Przypuszczam, że już skończył pan grzebać w tych

urządzeniach kontrolnych. Odnoszę wrażenie, że mistrz Skywalker pragnąłby z panem

porozmawiać.

Lowie zamruczał i uniósł kudłatą głowę. Przesunął palcami po paśmie ciemniejszej

sierści, biegnącym znad jednego oka przez czubek głowy aż do pleców.

Jaina także wygramoliła się z wnętrza skoczka.

- Co się stało? - zapytała. - O, cześć, wujku Luke’u!

- Cieszę się, że widzę was wszystkich w jednym miejscu -odezwał się mistrz Jedi. -

Musimy porozmawiać na temat dalszego szkolenia. Wszyscy czworo mieliście okazję

zapoznać się z Drugim Imperium lepiej niż ktokolwiek inny spośród moich uczniów, a zatem

uświadamiacie sobie, co nam zagraża. Co więcej, dysponujecie niezwykle dużym potencjałem

Jedi. Przypuszczam, że jesteście gotowi stawić czoło większym wyzwaniom niż pozostali.

- Jakim wyzwaniom? - zainteresował się natychmiast Jacen.

- Choćby takim, dzięki którym będziecie mogli stać się pełnowartościowymi

rycerzami Jedi - odrzekł mistrz Skywalker.

Kiedy chłopiec usiłował odgadnąć, co mogły oznaczać słowa wuja, poczuł w głowie

dziwny zamęt. W tej samej chwili Jaina wykrzyknęła:

- Chcesz, żebyśmy skonstruowali własne miecze świetlne, prawda?

- Tak. - Luke poważnie kiwnął głową. - W normalnych okolicznościach nie

proponowałbym wam tego na tak wczesnym etapie nauki, zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę

fakt, że jesteście jeszcze bardzo młodzi. Uważam jednak, że wkrótce czeka nas trudna walka.

Pragnąłbym, żebyście umieli posługiwać się każdą bronią, jaką będziecie dysponowali.

W pierwszej chwili Jacen poczuł przypływ uniesienia, ale w następnej sekundzie

ogarnął go niepokój. Jeszcze niedawno rozpaczliwie chciał mieć własny miecz świetlny, ale

później, kiedy przebywał w Akademii Ciemnej Strony, został zmuszony do posługiwania się

bronią rycerzy Jedi wbrew własnej woli... On i jego siostra, walcząc ze sobą pod osłoną

maskujących hologramów, wówczas omal się nie pozabijali.

- Wujku Luke’u, pamiętam, jak mówiłeś, że to jest dla nas zbyt niebezpieczne -

powiedział.

Luke kiwnął głową, nie zmieniając poważnego wyrazu twarzy.

- To jest niebezpieczne, Jacenie - przyznał. - Pamiętam, że kiedyś przyłapałem ciebie,

jak bawiłeś się moim mieczem, ponieważ tak bardzo pragnąłeś mieć własny. Uważam jednak,

że od tamtych czasów nauczyłeś się, iż z bronią rycerzy Jedi nie ma żartów.

- Tak - zgodził się z nim Jacen. - Nie sądzę, żebym kiedykolwiek potraktował miecz

świetlny jak zabawkę.

Luke popatrzył na chłopca, a na jego twarzy ukazał się lekki uśmiech.

- To dobrze - powiedział. - Ten pierwszy krok jest niezwykle ważny. Broń rycerza

Jedi nie może być traktowana jak zabawka. Miecz świetlny jest instrumentem skutecznym,

ale niebezpiecznym. Jeżeli nie zachowasz ostrożności, laserowe ostrze może równie łatwo

obezwładnić i wroga, i przyjaciela.

- Będziemy ostrożni, wujku Luke’u - zapewniła go Jaina, gorliwie kiwając głową.

Luke obdarzył j ą sceptycznym spojrzeniem. Nie wydawał się przekonany.

- Pamiętajcie o tym, że to nie nagroda. To jeszcze jeden obowiązek, z którym wiąże

się konieczność wykonywania nowych, czasami bardzo trudnych ćwiczeń. Liczę jednak na to,

że praca, związana z budową własnego miecza, nauczy was traktować go z szacunkiem.

Jestem pewien, że przy tej okazji dowiecie się, jak dawni rycerze Jedi konstruowali swoją

broń w taki sposób, żeby odzwierciedlała indywidualne cechy ich osobowości.

- Zawsze chciałam się dowiedzieć, jak działa taki miecz - oznajmiła Jaina. - Wujku

Luke’u, czy mogłabym rozebrać twój na części?

Przez twarz mistrza Skywalkera przemknął lekki uśmiech.

- Nie sądzę, Jaino - odparł Luke. - Nie wątpię jednak, że już wkrótce dowiesz się na

ten temat wszystkiego, czego tylko zapragniesz. - Popatrzył po kolei na wszystkich czworo

młodych rycerzy Jedi. - Chciałbym, żebyście zabrali się do pracy jak najszybciej.

ROZDZIAŁ 2

Jaina tylko jednym uchem przysłuchiwała się temu, co mówił wujek Luke. Resztę

uwagi poświęcała zastanawianiu się, gdzie znaleźć drogocenne części do budowy świetlnego

miecza.

Wszyscy czworo młodzi rycerze Jedi przebywali w jednym z solariów, urządzonych

na najwyższym poziomie wielkiej świątyni. Ściany pomieszczenia, wykonanego z

polerowanego marmuru, zostały kiedyś ozdobione setkami różnobarwnych półszlachetnych

kamieni. Przez wąskie świetliki, wycięte w kamiennych blokach przez Massassów, wpadały

jaskrawe promienie słońca.

Luke Skywalker siedział we wgłębieniu wnęki jakiegoś okna. Sprawiał wrażenie

wypoczętego i odprężonego, co nadawało jego twarzy niezwykły chłopięcy wygląd. Cieszył

się, że może przebywać w towarzystwie niewielkiej grupy uczniów, do której należeli jego

siostrzeniec i siostrzenica oraz ich dwoje przyjaciół: Tenel Ka i Lowbacca. Z przyjemnością

rozmawiał z nimi o interesujących go najbardziej sprawach.

- Może słyszeliście, że w czasach wojen klonów niektórzy rycerze Jedi, korzystając z

surowców, którymi akurat dysponowali, potrafili konstruować własne miecze świetlne w

ciągu dnia albo dwóch - mówił. - Nie myślcie jednak, że taką pracę uda się wam wykonać

równie łatwo i szybko. Każdy rycerz Jedi potrzebuje zazwyczaj kilku miesięcy, żeby

skonstruować broń, którą będzie się posługiwał, dopóki nie umrze. Miecze świetlne staną się

nieodłącznymi towarzyszami waszego życia; urządzeniami, które będziecie wykorzystywali

do obrony.

Wstał z kamiennej ławy, urządzonej w niszy okna.

- Składniki potrzebne do budowy są właściwie dosyć proste - ciągnął. - Każdy miecz

świetlny jest zasilany za pomocą standardowego ogniwa energetycznego, podobnego do

stosowanych w niewielkich blasterach czy nawet panelach jarzeniowych. Takie ogniwo

wystarczy wam na bardzo długo, zwłaszcza że rycerze Jedi nie powinni korzystać często ze

świetlnych mieczy.

- Mam kilka takich źródeł energii w swojej komnacie - odezwała się Jaina. - Wiecie, w

pojemnikach z częściami zapasowymi.

- Drugim ważnym składnikiem jest kryształ skupiający - mówił Luke. -

Najpotężniejszymi i najbardziej poszukiwanymi klejnotami są kryształy kaiburr. Ponieważ

jednak miecze świetlne są potężną bronią, do ich budowy można użyć praktycznie każdego

innego kryształu. Ponadto, z uwagi na to, że nie dysponuję ukrytym skarbcem, wypełnionym

po brzegi klejnotami kaiburr - Luke lekko się uśmiechnął - możecie wykorzystać do budowy

kryształy, jakie sami zechcecie.

Mistrz Jedi chwycił rękojeść własnego miecza świetlnego i objął palcami gładka

rękojeść, po czym przycisnął guzik wyzwalający świetliste ostrze. Ze skwierczeniem i

buczeniem wysunęła się jaskrawożółta klinga, jaśniejsza nawet niż blask promieni słońca,

rozjaśniających komnatę.

- To nie jest mój pierwszy świetlny miecz. - Luke wykonał ruch świetlistym ostrzem

w prawo i w lewo, wsłuchując się, jak zmienia się częstotliwość buczącego dźwięku. -

Zwróćcie uwagę na barwę tego ostrza. Pierwszy miecz straciłem przed wielu laty...

Luke przełknął z wysiłkiem ślinę, jakby zmagał się z mrocznym wspomnieniem z

przeszłości. Jaina wiedziała, że jej wujek stracił pierwszy świetlny miecz podczas walki z

Darthem Vaderem, jaka miała miejsce w Mieście w Chmurach. Prawdę mówiąc, podczas

tamtego straszliwego pojedynku młody Luke Skywalker stracił nie tylko własną broń rycerza

Jedi, ale także rękę.

- Mój pierwszy miecz miał zielonkawoniebieskie ostrze - odezwał się po chwili

przerwy mistrz Jedi. - Barwa klingi może być różna, ponieważ zależy od częstotliwości

światła, skupianego przez taki czy inny kryształ. Zapewne pamiętacie, że miecz świetlny

Dartha Vadera... - Luke urwał i głęboko odetchnął - miecz świetlny mojego ojca miał ostrze

barwy ciemnego szkarłatu.

Jaina z powagą kiwnęła głową. Pamiętała holograficzny wizerunek Dartha Vadera, z

którym walczyła, kiedy przebywała w Akademii Ciemnej Strony, nie wiedząc, że pod zasłoną

tego hologramu ukrywa się jej brat, Jacen. Wrażenia, odniesione podczas tamtej walki,

toczonej na pokładzie imperialnej stacji, nie zaliczały się do przyjemnych... Dziewczyna

miała wrażenie, że nie potrafi rozstrzygnąć, czy posługiwanie się świetlnym mieczem jest

korzystne, czy szkodliwe. Pamiętała o tym, że jej przyjaciel Zekk, porwany przez Brakissa,

kształcił się, żeby zostać wiernym sługą Drugiego Imperium. Wiedziała, że jeżeli chce

uwolnić przyjaciela, musi przygotować się do walki.

- Jedna z moich uczennic nazywająca się Cilghal - ciągnął mistrz Skywalker - także

Kalamarianka, podobnie jak admirał Ackbar, wykonała rękojeść świetlnego miecza w postaci

cylindra o zaokrąglonych krzywiznach i wypukłościach. Oglądając jej broń, można było

odnieść wrażenie, że została sporządzona z kawałka metalu przypominającego okruch rafy

koralowej. Cilghal wykorzystała do budowy miecza największą drogocenną perłę, jaką mogła

znaleźć na dnie oceanu oblewającego niemal całą powierzchnię jej wodnego świata.

Jedna z pierwszych porażek, jakie poniosłem jako nauczyciel, okazał się uczeń o

nazwisku Gantoris. Mężczyzna zbudował swój miecz świetlny w ciągu zaledwie kilku dni,

wypełnionych intensywną pracą, kierując się wskazówkami, jakich nie skąpił mu zły duch

Exara Kuna. Gantoris uważał, że jest gotów posługiwać się bronią Jedi, a mój błąd polegał na

tym, że zawczasu nie zorientowałem się w jego zamiarach.

Ale wy, moi młodzi rycerze Jedi, musicie być inni niż wszyscy poprzedni uczniowie.

Musicie szybko nauczyć się, jak budować miecze i jak się nimi posługiwać. Galaktyka ulega

nieustannym zmianom, a wy musicie być gotowi stawić czoło i im, i wyzwaniom, jakie niosą

ze sobą. Prawdziwy rycerz Jedi powinien umieć dostosować się, gdyż w przeciwnym razie

zostanie unicestwiony.

- Mistrzu Skywalkerze, gdzie znajdziemy te kryształy, potrzebne do budowy mieczy?

- zapytała Tenel Ka. - Czy mamy szukać ich na ziemi?

Mistrz Jedi obdarzył wojowniczkę ciepłym uśmiechem.

- Możliwe - odparł. - A może znajdziecie je, rozbierając na części stare przyrządy i

automaty, pozostałe z czasów, kiedy to miejsce było kryjówką Rebeliantów. Możliwe też, że

dysponujecie innymi umiejętnościami, z których na razie nie zdajecie sobie sprawy?

Spoglądał przez krótką chwilę na Jacena, ale Jaina nie potrafiła odgadnąć, co mogło

oznaczać to spojrzenie.

- Chciałbym, żebyście przystąpili do budowy mieczy świetlnych natychmiast. - Luke

wyłączył skwierczące ostrze, a kiedy schowało się w obudowie, popatrzył na rękojeść broni. -

Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie będziecie zmuszeni używać ich bardzo często... a

może w ogóle.

Upłynęło kilka dni. Jaina siedziała w swojej komnacie, pochylona nad niewielkim

stołem warsztatowym. Zawiesiła nad nim kilka dodatkowych paneli jarzeniowych. Chciała

mieć wystarczająco dużo światła, żeby móc pracować także w nocy. Na blacie stołu leżało

dziesiątki porządnie ułożonych narzędzi i części, tak by dziewczyna wiedziała, gdzie znajdzie

każdy element, podzespół elektroniczny czy wiązkę kabli.

Wręczyła po jednym ogniwie energetycznym każdemu z pozostałych młodych rycerzy

Jedi, żeby mogli skonstruować własne miecze. Jej brat, Tenel Ka i Lowbacca rozdzielili się i

próbowali znaleźć drogocenne kryształy i pozostałe elementy, niezbędne do funkcjonowania

broni. Tymczasem Jaina pracowała, przykładając dużą wagę do tego, żeby jej miecz świetlny

odzwierciedlał najważniejsze cechy jej charakteru; żeby stał się symbolicznym przedłużeniem

jej osobowości. Pragnęła zbudować go od podstaw w taki sposób, który nikomu z pozostałych

nawet nie przyjdzie do głowy. Uśmiechnęła się do siebie, zadowolona z własnej

przedsiębiorczości.

Z przenośnego piecyka, który ustawiła na blacie stołu, od czasu do czasu unosił się

niewielki kłąb czarnego dymu. Dziewczyna mrugała, pragnąc pozbyć się łez, jakie wskutek

chemicznych wyziewów napływały do jej oczu. Pochylona nad blatem stołu, starannie

dodawała kolejną dawkę przypominających proszek składników, zmieszanych dokładnie w

proporcjach, jakie podawał przepis, widoczny na ekranie jej komputerowego notatnika. Jaina

posługiwała się Mocą. Wspomagała wzrok, gdyż pragnęła obserwować przebieg reakcji

chemicznych, wiążących wszystkie składniki w zwartą i wytrzymałą siatkę krystaliczną.

Właśnie zaczynał się precyzyjny proces narastania kryształów, pozbawionych

jakichkolwiek zanieczyszczeń...

Jaina ustawiła właściwą temperaturę i nie przestawała wpatrywać się jak urzeczona,

mimo iż wiedziała, że proces wzrostu może potrwać nawet kilka godzin. Skupiła myśli,

pragnąc nadać optymalny kształt ściankom, powoli ukazującym się nad powierzchnią cieczy

we wnętrzu przenośnego pieca. Starała się, żeby powierzchnie klejnotów były nachylone

względem siebie pod odpowiednimi kątami. Wzrastające kryształy zaczynały pochłaniać i

magazynować coraz więcej energii, dostarczanej przez piecyk do roztworu.

W końcu, przed samym świtem, czując pieczenie w przekrwionych oczach,

niewyspana Jaina wyłączyła urządzenie. Poczekała, aż wnętrze ostygnie na tyle, żeby mogła

wyjąć równe, wspaniałe skupiające światło kryształy.

Były ciemnopurpurowo-błękitnej barwy i rzucały ogniste błyski, jakby chciały

uwolnić nadmiar zgromadzonej energii. Miały idealne kształty, jak zresztą dziewczyna

oczekiwała, kiedy sama, korzystając z umiejętności Jedi, kontrolowała proces ich hodowli.

Ujęła je w dwa palce, uniosła i lekko się uśmiechnęła. Musiała pomyśleć teraz o następnym

elemencie swojego świetlnego miecza.

Nie przejmując się, że koniec języka wystaje spomiędzy jego warg, Jacen z

niezwykłym skupieniem pracował, rozwiązując kolejny problem natury mechanicznej.

Zajmował się tym od tygodnia.

Z początku zamierzał wykonać pracę byle jak. Liczył na to, że uda mu się wepchnąć

wszystkie części do obudowy, a później przycisnąć guzik i wysunąć świetliste ostrze... ale w

końcu postanowił potraktować poważnie przestrogi wujka Luke’a. Konstruował przecież broń

rycerza Jedi, która miała służyć mu do końca życia. W porównaniu z tym kilka tygodni, jakie

zamierzał poświęcić na jej wykonanie, nie wydawały mu się bardzo długim czasem.

Chociaż robił to niejako wbrew samemu sobie, zmusił się do cierpliwości i

systematyczności. Wiedział, że musi uczynić absolutnie wszystko, aby części pasowały do

siebie dokładnie tak, jak powinny.

Na szczęście dysponował źródłem energii, które wręczyła mu Jaina, a znalezienie

kawałków metalu o właściwych wymiarach i kształtach, potrzebnych do wykonania rękojeści,

nie okazało się bardzo trudne. Posługując się narzędziami siostry, ukształtował wszystkie

części, w taki sposób, by się zazębiały, a później tylko wygładził ostre krawędzie. Po kilku

dniach takiej pracy mógł wreszcie umieścić źródło energii w obudowie. Połączył je z

obwodami, a następnie zainstalował przyciski kontrolne.

Zapewne Jaina potrafiłaby złożyć obudowę w ciągu kilku minut, ale samo

zgromadzenie wszystkich niezbędnych części zajęło Jacenowi niemal pół tygodnia, a mimo iż

poszukiwania potrzebnych podzespołów zostały ukończone, czekało go jeszcze mozolne

składanie ich w całość.

Chłopiec wolałby być teraz na dworze, zajęty zbieraniem następnych okazów

niezwykłych zwierząt do kolekcji. Jeszcze bardziej pragnąłby się bawić z tymi; które złapał

wcześniej, radośnie skaczącymi w klatkach.

Chłopiec słyszał szelest dobiegający z niedawno naprawionej klatki z kryształowym

wężem. Po chwili jeden z gadoptaków zaczął wydawać odgłosy będące czymś pośrednim

między ćwierkaniem a mlaskaniem. Mimo to Jacen, zajęty łączeniem części obudowy, zmusił

się do skupienia całej uwagi na wykonywanej pracy. Jego miecz świetlny był już niemal

ukończony, niemal ukończony! Chłopiec cieszył się, że skończy pracę jako pierwszy. Wujek

Luke będzie z niego bardzo dumny.

Kiedy Jacen skończył składać rękojeść, wykonał na zewnętrznej powierzchni kilka

specjalnych wgłębień, dzięki którym uchwyt palców mógł być pewniejszy. Zamierzał

trzymać obudowę lekko i z wdziękiem, jak przystało na prawdziwego szermierza

posługującego się Mocą. Nadszedł czas, by zainstalować kryształ skupiający.

Udał się w kąt komnaty, gdzie trzymał w zamkniętej szufladzie różne osobiste rzeczy.

Wyciągnął z niej niewielki połyskujący przedmiot... klejnot corusca. Pochwycił go, kiedy

przebywając na pokładzie orbitalnej stacji wydobywczej Landa Calrissiana, wyprawił się na

polowanie. Później posłużył się nim, żeby wyciąć otwór w zamkniętych drzwiach celi i uciec

z Akademii Ciemnej Strony. Chciał podarować go matce... ale Leia namówiła syna, żeby go

zatrzymał i spróbował wykorzystać do czegoś specjalnego.

A cóż mogło być bardziej specjalnego od własnego miecza świetlnego?

Lowbacca przeszukiwał pozostawione w nieładzie przyrządy zgromadzone w dawnym

ośrodku dowodzenia Rebeliantów. Większość pochodziła z czasów, kiedy wielka świątynia

pełniła funkcję bazy, z której kierowano walką przeciwko Imperium. Kiedy żołnierze

opuszczali niewielki księżyc porośnięty gęstą dżunglą, zostawili niemal wszystkie stare

urządzenia. W ciągu ponad dwudziestu lat, jakie upłynęły od tamtych czasów, wiele

automatów i komputerów rozebrano na części albo użyto do innych celów, jako że kierowana

przez Luke’a Skywalkera akademia Jedi na ogół nie korzystała z najnowszych zdobyczy

techniki. I chociaż ostatnio w wielkiej sali buszowała Jaina, szukając potrzebnych

podzespołów, Lowie był pewien, że pozostało jeszcze wiele innych urządzeń, nie

przeszukanych albo nawet nie odnalezionych.

Zaglądając we wszystkie mroczne zakamarki, młody Wookie sapał i mruczał, jakby

prowadził dialog z samym sobą. Raz po raz unosił metalowe obudowy i wsuwał głowę do

wnętrza tej czy innej maszyny. Przebierał palcami między wiązkami przewodów i płytkami,

pełnymi elektronicznych podzespołów. Próbował demontować nawet niemal płaskie ekrany

monitorów.

- Panie Lowbacco, po prostu nie potrafię zrozumieć, co chce pan przez to osiągnąć -

odezwał się gderliwie Em Teedee, jak zwykle zawieszony u pasa Wookiego. - Grzebie pan w

tych śmieciach od dobrych kilku godzin i nic nie wskazuje na to, żeby miał pan cokolwiek

znaleźć.

Lowie odpowiedział krótkim warknięciem.

- No, nie! Nie wierzę, że potrafi pan je wyczuć, posługując się jedynie węchem. To po

prostu absurdalne! Jak ktokolwiek mógłby wywęszyć jakiś kryształ?

Wszystko wskazywało na to, że Em Teedee traci cierpliwość. Lowie zastanawiał się

nawet, czy baterie, zasilające obwody miniaturowego androida-tłumacza, nie zaczynają się

wyczerpywać.

- A poza tym nie sądzę, że znajdzie pan jakiś kryształ w tym pomieszczeniu - ciągnął

piskliwie automat. - Jestem niemal pewien, że cały ośrodek dowodzenia został dokładnie

przetrząśnięty przed wielu laty.

Lowie krótkim szczeknięciem wyraził opinię na temat stwierdzenia, wygłoszonego

przez androida, ale nie zaprzestał poszukiwań.

- Wręcz przeciwnie - odparł Em Teedee. - Wcale nie jestem pesymistą, tylko próbuję

myśleć racjonalnie. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego pan Skywalker spodziewa się, że

wszyscy po prostu znaj da odpowiednie kryształy. A co będzie, jeżeli ktoś skonstruuje miecz

świetlny kiepskiej jakości? Jaki będzie miał z niego pożytek? Ośmielam się twierdzić, że

trzeba całkiem poważnie brać taką ewentualność pod uwagę. Naprawdę uważam, że powinien

pan zakończyć te poszukiwania.

W tej samej chwili Lowie triumfująco zaryczał. Sięgnął do wnętrza niewielkiego

projektora, cechującego się dużą rozdzielczością, i spomiędzy wepchniętych tam byle jak

płytek wyciągnął dwie połyskujące części: niemal płaską soczewkę skupiającą i sferyczny

kryształ wzmacniający. Oba elementy były wykorzystywane do poprawy jakości obrazu.

Młody Wookie instynktownie czuł jednak, że mogą zostać użyte w podobnym celu również

do budowy świetlnego miecza.

Nie kryjąc zachwytu, ujął oba elementy we włochate pałce i przez chwilę

przytrzymywał przed czujnikami optycznymi miniaturowego androida. Jeszcze raz radośnie

zaryczał... zabrzmiało to trochę chełpliwie.

- No cóż, czasami mogę nie mieć racji - odezwał się nieco urażony Em Teedee.

ROZDZIAŁ 14

Świt zastał Tenel Ka stojącą na samym wierzchołku wielkiej świątyni i

przygotowującą się do nowych ćwiczeń. Dziewczyna zaplotła rude włosy w kilka prostych

warkoczy, po czym zaczęła rozciągać mięśnie... powoli, metodycznie, skutecznie. Miała na

sobie kostium gimnastyczny, sporządzony z jaszczurczej skóry, żeby nie krępował swobody

ruchów. Strój ten był nawet jeszcze bardziej kusy niż pancerz, pokryty gadzimi łuskami, który

zazwyczaj nosiła. Wypolerowana niebieska skóra rzucała błyski przy każdym ruchu

dziewczyny.

Stojąc boso na prastarych, spękanych kamieniach świątyni, Tenel Ka wyciągnęła ręce

ku niebu i napięła mięśnie: najpierw jednej, a potem drugiej. Świadoma bogatych woni i

różnorodnych dźwięków, napływających od strony budzącej się do życia dżungli, poczuła, jak

jej ciało zaczyna się odprężać. Lekki wiatr zaszeleścił liśćmi drzew i krzaków. Starając się

skupić na tym, co robi, dziewczyna głęboko odetchnęła. Miała nadzieję, że jej nowe metody

treningowe okażą się nie mniej wyczerpujące i wszechstronne niż ćwiczenia, wykonywane

każdego dnia przez mistrza Skywalkera.

Była trochę zdumiona sposobem, w jaki zareagowała na polecenie nauczyciela, żeby

wszyscy młodzi rycerze Jedi skonstruowali własne świetlne miecze. Poczuła dumę na myśl o

tym, że już wkrótce zaczną przygotowywać się do prawdziwej walki. Mimo to czuła się

urażona sugestią, że w pewnym sensie będzie oceniana na podstawie umiejętności władania

bronią, którą wkrótce przyjdzie jej walczyć.

Niedawno wspięła się po murze wielkiej świątyni, korzystając tylko z pomocy

kotwiczki, wytrzymałej linki i siły własnych mięśni. Nieustannie zadawała sobie pytanie, czy

wojownik albo wojowniczka, którzy posługiwali się bronią, nie liczyli się bardziej niż sama

broń? Tenel Ka potrafiła obezwładnić przeciwnika nawet wówczas, kiedy walczyła

zwyczajnym kijem, a nie świetlnym mieczem.

Kiedy poczuła, że jest całkowicie rozluźniona, pochyliła się i podniosła metrowej

długości drewniany drążek, który zabrała na wierzchołek świątyni. Przez następne trzydzieści

minut ćwiczyła, rzucając go w powietrze i chwytając na przemian to prawą, to znów lewą

dłonią. Z początku śledziła lot kijka, ale później postanowiła wykonywać to samo ćwiczenie z

zamkniętymi oczami. Następnie chwyciła koniec drążka i zaczęła zataczać kręgi wokół ciała,

przeskakując, ilekroć kij znajdował się pod jej stopami.

Mimo iż po jej czole i karku spływały strużki potu, przystąpiła do następnego

ćwiczenia. Kiedy w końcu doszła do wniosku, że jej odruchy stały się tak szybkie, jak

pragnęła, uchwyciła koniec drążka obiema dłońmi i zaczęła nim wywijać w ten sam sposób,

jakby posługiwała się mieczem świetlnym.

Po godzinie takiego treningu postanowiła przystąpić do jeszcze bardziej

wyczerpujących ćwiczeń gimnastycznych. Kilka razy głęboko odetchnęła, a potem zbiegła po

stopniach wyciosanych w zewnętrznej ścianie wielkiej piramidy. Kiedy stanęła na skraju

polany, wystartowała do codziennego dziesięciokilometrowego biegu.

Biegła, czując na twarzy chłodne podmuchy wiatru. Spoglądając raz po raz na ręce i

nogi, zachwycała się siłą ich mięśni, wytrzymałością, prężnością. Miała wrażenie, że

sprawuje nad nimi absolutną władzę. Jeszcze bardziej przyspieszyła, zadowolona z faktu, że

jej mięśnie potrafią sprostać wszystkim wymaganiom, jakie im stawiała.

Tak, z pewnością miała rację. Najważniejsza była jednak sama wojowniczka, a nie

broń, jaką posługiwała się podczas walki.

Kiedy minął piąty dzień intensywnych ćwiczeń, dzięki którym siła i zręczność miały

zastąpić jej najostrzejszą broń, Tenel Ka poczuła, że jest gotowa przystąpić do kształtowania

rękojeści własnego świetlnego miecza. Ociekając potem po zakończeniu porcji porannych

ćwiczeń, dziewczyna postanowiła wykąpać się w ciepłych wodach rzeki przepływającej przez

dżunglę, a także zastanowić się, jak najlepiej wykonać następne zadanie.

Zdjęła kombinezon treningowy i pełna wiary we własne siły, zanurkowała, aby dać się

ponieść wartkiemu prądowi. Rozmyślała o różnych materiałach, które mogłaby zastosować

do wykonania rękojeści. Tenel Ka umiała doskonale pływać, a umiejętność tę zdobyła,

trenując za namową obu babek i na Hapes, i na Dathomirze.

Augwynne Djo, której córką była Teneniel Djo, matka dziewczyny, nauczyła pływać

wnuczkę, przekonując ją, że najsilniejszymi wojowniczkami i najdzielniejszymi myśliwymi

zostają te kobiety, których nie zdoła powstrzymać byle rzeka czy jezioro. Z drugiej strony

Ta’a Chume, matriarchini królewskiego rodu władającego gromadą gwiezdną Hapes i matka

ojca Tenel Ka, księcia Isoldera, utrzymywała, że umiejętność pływania jest nieodzownym

środkiem obrony przeciwko skrytobójcom i porywaczom. Prawdę mówiąc, hapańska babka

dziewczyny ocaliła kiedyś w ten sposób własne życie. Skoczyła ze ścigacza w toń jeziora i

dopłynęła do brzegu pod wodą, podczas gdy niedoszli mordercy sądzili, że utonęła.

Tenel Ka wynurzyła się na powierzchnię. Zaczerpnęła głęboki haust powietrza i

zaczęła płynąć w górę rzeki. Jej zadanie było bardzo trudne, ale czuła, że ma więcej sił dzięki

porannym ćwiczeniom, jakie wykonywała, wymachując kijem będącym namiastką świetlnego

miecza... co ponownie przypomniało jej o czekającej pracy.

Ponieważ świetliste ostrze nie wydzielało ani trochę ciepła, przypuszczała, że

mogłaby sporządzić rękojeść świetlnego miecza z kawałka metalowej rurki albo nawet

twardego drewna. Miała jednak wrażenie, że żaden z tych materiałów nie byłby odpowiedni.

Przebierając rytmicznie rękami, posuwała się pod prąd rzeki. Starała się utrzymywać

równe tempo. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa.

Kamień jako surowiec nastręczałby zbyt dużo kłopotów podczas obróbki, a poza tym

byłby zbyt ciężki, żeby wykorzystać go do sporządzenia rękojeści. Tenel Ka potrzebowała

czegoś, co w jakiś sposób podkreśliłoby jej wizerunek wojowniczki z Dathomiry. Oczami

wyobraźni ujrzała dumną Augwynne Djo, w tunice z jaszczurczej skóry i ceremonialnym

hełmie, dosiadającą obłaskawionego rankora. Najbardziej charakterystycznym dowodem

odwagi jej dzikiego ludu było ujarzmianie tych dzikich bestii słynących z ogromnej siły i

ostrych, śmiercionośnych szponów.

Tenel Ka ponownie zanurkowała, po czym wypłynęła i zmieniła styl. Przypomniała

sobie, że w komnacie nadal przechowuje dwa kły ulubionego rankora, które otrzymała, kiedy

przed kilkoma laty zwierzę zdechło. Nie były największe spośród wszystkich, jakie kryły się

w paszczy bestii, ale miały idealne kształty i rozmiary. Dziewczyna pomyślała, że z

pewnością będzie mogła wykorzystać jeden, by sporządzić rękojeść swojego świetlnego

miecza...

Tydzień później przyglądała się dziełu własnych rąk z prawdziwą dumą. Wyryła

ostatnią linię, kończąc zawiły wzór wyżłobiony na powierzchni kła rankora.

Lowie, siedzący przed nią na fotelu pilota w niewielkiej kabinie skoczka typu T-23,

odwrócił się i pytająco zaryczał. Dziewczyna chwilę odczekała, aż usłyszy dokonane przez

Em Teedee tłumaczenie pytania.

- Pan Lowbacca chciałby się dowiedzieć, czy chodzi pani o jakiś szczególny wulkan,

do którego pragnie pani polecieć, aby znaleźć właściwy kryształ?

Tenel Ka popatrzyła na soczystą zieleń baldachimu liści drzew porastających dżunglę.

- Ty możesz wybrać - odparła.

Młody Wookie odpowiedział krótkim szczeknięciem.

- Jeżeli chodzi o pana Lowbaccę, nie sprawia mu to jakiejkolwiek różnicy - odezwał

się android-tłumacz. - Zgromadził już wszystkie elementy niezbędne do budowy świetlnego

miecza. Niedawno skończył składać wszystkie części. Jego broń jest prawie gotowa. Wymaga

jedynie ostatecznego wykończenia.

Zdumiona Tenel Ka zamrugała, nie tylko z powodu długiego tłumaczenia bardzo

krótkiej odpowiedzi Lowiego, ale przede wszystkim zaskoczona faktem, że Lowbacca - a

zapewne także Jacen i Jaina - tak bardzo ją wyprzedzili w pracy. No cóż, będzie musiała

znaleźć ten kryształ jak najprędzej, a później równie szybko złożyć wszystkie elementy broni.

- Niech będzie tamten - odparła, wyciągając rękę i pokazując najbliższy stożek.

Później nieco burkliwie, ponieważ czuła się głupio, że zawraca głowę Lowbaccę swoimi

problemami, dodała: - Przepraszam. Nie sprawiałabym ci kłopotu swoją prośbą, gdybym

wiedziała, że kończysz właśnie budowę miecza.

Wookie zaryczał i zamaszystym gestem porośniętej rudobrązową sierścią ręki

rozproszył jej obawy.

- Pan Lowbacca pragnie panią zapewnić, że w żaden sposób nie sprawiła mu pani

kłopotu - pospieszył z tłumaczeniem Em Teedee. - Od wielu dni nie przebywał w dżungli, by

oddawać się w samotności medytacjom, a zatem będzie zachwycony, mogąc pomóc pani w

rozwiązaniu tego problemu.

Lowie parsknął, po czym pstryknął jednym palcem w obudowę androida.

- Och, prawdę mówiąc, chciałem powiedzieć - poprawił się szybko Em Teedee - że

pan Lowbacca zamierzał i tak zrobić sobie przerwę w pracy i jest rad, że będzie mógł pani

pomóc.

Młody Wookie głośno sapnął, ale chyba zaakceptował to tłumaczenie. Wylądował

skoczkiem typu T-23 na pokrytej ubitym wulkanicznym piaskiem wolnej przestrzeni,

znajdującej się pomiędzy skrajem dżungli a podnóżem niewielkiego wulkanu. Szczeknął kilka

razy, co natychmiast zostało przetłumaczone przez jego elektronicznego towarzysza:

- Kiedy skończy pani poszukiwania, bez względu na to, z jakim rezultatem, po prostu

proszę powrócić do skoczka. Pan Lowbacca i ja, siedząc na wierzchołku jakiegoś drzewa w

dżungli, będziemy obserwowali, czy pani nie nadchodzi.

Tenel Ka kiwnęła głową.

- Zrozumiałam. Dziękuję.

Bez dalszych ceregieli odwróciła się i zaczęła się wspinać zboczem góry.

Chociaż żaden z wulkanów znajdujących się w pobliżu akademii Jedi od dość dawna

nie wybuchał, ze stożka tej góry unosiły się obłoki białej pary. Obchodząc grupę ostrych

czerwonych skał, dziewczyna natknęła się na czarny otwór, będący zapewne pozostałością po

korycie wyciekającej lawy. Miała nadzieję, że mroczny tunel doprowadzi ją do samego jądra.

W ciepłym powietrzu unosiła się gryząca woń siarkowych wyziewów. Tenel Ka

wyciągnęła z zawieszonej u pasa torby niewielki jarzeniowy pręt wielkości palca i zapaliła

go, aby widzieć drogę. Pod jej stopami chrzęściły kryształki czarnego wulkanicznego piasku.

Odbijały światło jej pręta i błyszczały jak tysiące ognistych okruchów. W miarę jak

dziewczyna zapuszczała się coraz dalej, wulkaniczny piasek ustępował miejsca litej skale,

czarnej i połyskującej jak obsydian. Z głębi korytarza promieniowała czerwonawa poświata, a

gorąco stawało się trudne do zniesienia.

Od czasu do czasu Tenel Ka słyszała odległy głuchy pomruk, jakby uśpiony wulkan

głęboko oddychał. W otaczających ją kamiennych ścianach widziała coraz więcej pęknięć i

szczelin. Z niektórych, biegnących od sklepienia do dna korytarza, wydobywały się obłoki

białej pary przesyconej wonią kwasu siarkowego. Nigdzie jednak nie było widać kryształów,

zatopionych kiedyś w wulkanicznej lawie.

Tunel wił się, zapewne nie miał końca. Straciwszy cierpliwość, Tenel Ka postanowiła,

że niedługo zawróci, ale kiedy pokonała następny zakręt, ogarnęła ją fala ognistego żaru. W

końcu znalazła to, czego szukała.

- A - odezwała się do siebie. - Aha.

Wiedziała, że długo nie zdoła znieść gorąca, ale musiała zaryzykować. Ujrzała leżący

na dnie tunelu ogromny odłamek połyskującej czarnej skały, który musiał oderwać się od

szczeliny w ścianie. W panującym w głębi korytarza półmroku tańczyły fale nieznośnego

żaru. Tenel Ka czuła, że po jej czole spływają kropelki potu, które wpadając do oczu,

utrudniały patrzenie. Mimo to nie mogła pomylić z niczym innym spiczastych kryształów,

połyskujących i zarazem matowych, wyrastających z boku odłamanej bryły.

Otaczające dziewczynę skały były zbyt gorące, aby mogła ich dotknąć, a zatem

musiała się pospieszyć. Trzymając jarzeniowy pręt w zębach, wyciągnęła z torebki

zawieszonej u pasa niewielki strzęp jaszczurczej skóry. Owinęła go wokół kryształów, a

potem szarpnęła i oderwała kamienie od kawałka skały.

Nie odwijając łupu, schowała klejnoty do torebki u pasa, po czym odwróciła się i

pobiegła w stronę wyjścia z tunelu. Trzymając jarzeniowy pręt nad głową, wydała przeciągły

triumfalny okrzyk, który odbił się echem i poniósł w obie strony krętym korytarzem.

Kiedy powróciła do komnaty, usiadła przy długim drewnianym stole, na którym

rozłożyła wszystkie części przyszłego świetlnego miecza. Nie brakowało ani jednego

elementu, potrzebnego do złożenia broni. Miała przełączniki, kryształy, płytkę ochronną,

źródło energii, soczewkę skupiającą i rękojeść sporządzoną z kła rankora.

Przesunęła czubkiem palca po zawiłym rytualnym wzorze, jaki wyryła na powierzchni

kremowożółtej rękojeści świetlnego miecza. Pomyślała, że ryty wyglądają nawet jeszcze

lepiej, niż się spodziewała.

Kiedy powróciła z wyprawy mającej na celu znalezienie kryształu, zaczęła pocierać

powierzchnię zęba rankora pastą, sporządzoną z drobin wulkanicznego piasku, który zalegał

na dnie tunelu. Później wygładziła wszystkie nierówności powierzchni zęba i wówczas

okazało się, że zawarty w piasku ciemny pigment wniknął w rysy, dzięki czemu stały się

doskonale widoczne. Ozdobiony w ten sposób kieł rankora stał się prawdziwym arcydziełem,

godnym dzielnej wojowniczki.

Kiedy Tenel Ka zaczęła składać wszystkie części tak, jak nauczył ją mistrz Skywalker,

nie umiała powstrzymać ziewnięcia, pełnego zadowolenia, ale i znużenia. Zmarszczyła brwi,

kiedy uświadomiła sobie, że wydrążona we wnętrzu kła rankora przestrzeń jest zbyt mała,

żeby mogła pomieścić wszystkie kryształy, ułożone dokładnie tak, jak zaplanowała.

Zmarszczyła je po raz drugi, gdy po dokładnych oględzinach stwierdziła, że każdy

półprzeźroczysty kryształ ma niewielką skazę. Stłumiła kolejne ziewnięcie i zrezygnowana,

pokręciła głową. No cóż, nie miała wyboru. Kiedy przebywała w mrocznym tunelu,

oddychając powietrzem, które paliło jej płuca, nie miała czasu przyglądać się klejnotom, a

teraz było za późno, by wyprawiać się na poszukiwania innych.

Tenel Ka powróciła myślami do wydarzeń ostatnich dwóch tygodni, do wysiłku i

ćwiczeń, do jakich się zmuszała. Wiedziała, że ma odruchy szybkie jak błyskawice;

umiejętności i zmysły wyćwiczone do granic możliwości. Wzruszyła ramionami, usiłując

pozbyć się zmęczenia i bólu, który zagnieździł się w mięśniach karku. Musi jej wystarczyć to,

co ma. Mimo wszystko, o zwycięstwie decyduje wojowniczka, a nie broń, jaką się posługuje.

Kiwnęła głową do siebie, po czym sięgnęła po rękojeść świetlnego miecza. Zaczęła

umieszczać w środku wszystkie podzespoły.

ROZDZIAŁ 4

Polana w dżungli tętniła życiem dosłownie tysięcy - nie, milionów! - stworzeń i roślin,

dziwnie ubarwionych grzybów i brzęczących owadów, z których każdy przyciągał uwagę

Jacena. Chłopiec musiał starać się ze wszystkich sił, żeby nie zaprzątały jego myśli. W tej

chwili o wiele ważniejsze było, aby słuchał wujka Luke’a Skywalkera. Mistrz Jedi

postanowił, że właśnie tego dnia rozpoczną się pierwsze pojedynki, w trakcie których młodzi

rycerze Jedi będą posługiwali się świetlnymi mieczami.

Kiedy uczniowie konstruowali swoje urządzenia, wprawiali się, walcząc z

ćwiczebnymi androidami albo pojedynkowali się, używając kijów tej samej długości, co

ostrze prawdziwej broni. Ukończywszy pracę, przez następny tydzień ćwiczyli, posługując się

prawdziwymi mieczami. Używali ich tylko do walki przeciwko nieruchomym celom, żeby

nabrać wprawy i przyzwyczaić się do blasku świetlistej klingi.

Teraz jednak mistrz Skywalker zdecydował, że jego uczniowie są gotowi przystąpić

do następnego etapu.

Polana była wypalonym miejscem, gdzie niedawno szalał krótkotrwały, ale

intensywny pożar, wywołany zapewne przez piorun. Wszechobecna wilgoć i bujna roślinność

nie dopuściły, żeby ogień się rozprzestrzenił, ale jedno ogromne drzewo Massassów - o pniu

sczerniałym i osłabionym przez żar płomieni - wywróciło się, miażdżąc kilka mniejszych

drzew i krzewów. Pozostałą przestrzeń polany zajmował labirynt splątanych jasnozielonych

porostów - chwastów i kwiatów usiłujących zapuścić korzenie w spalonej i spękanej glebie.

Ponieważ dzisiejsze zajęcia miały być ćwiczeniami w równej mierze umysłowymi, co

fizycznymi, Luke był ubrany w wygodny treningowy kombinezon, podobnie zresztą jak Jacen

i Jaina. Ubranie Tenel Ka, jak zwykle sporządzone z wytrzymałej gadziej skóry, nie

zakrywało rąk ani nóg dziewczyny, zapewniając jej swobodę ruchów. Młoda wojowniczka

zaplotła długie złocistorude włosy w fantazyjne warkoczyki, w których umieściła mnóstwo

ozdób. Lowbacca nie miał na sobie nic oprócz pasa uplecionego z włókien, które ściął z

wnętrza śmiercionośnego syreniowca, rosnącego w gęstej dżungli na Kashyyyku. Em Teedee

wisiał na swoim zwykłym miejscu, przyczepiony do pasa na biodrze Wookiego.

Wszyscy młodzi rycerze Jedi mieli jednak tym razem coś nowego i niezwykłego -

własne świetlne miecze sporządzone w ciągu kilku ostatnich tygodni mozolnej pracy.

Jacen stał obok pozostałych uczniów, od czasu do czasu rzucając ukradkowe

spojrzenia na boki, gdzie szeleszczące liście sugerowały obecność nie znanych stworzeń.

Tymczasem Luke Skywalker usiadł na pniu powalonego ogromnego drzewa. Dopiero

wówczas zdjął z ramienia tajemniczą torbę, którą dźwigał przez cały czas, odkąd opuścili

mury wielkiej świątyni.

- Co tam masz, wujku Luke’u? - zapytał Jacen, nie potrafiąc opanować ciekawości.

Ponieważ nie mógł zająć się badaniem ciekawych owadów i roślin, musiał skupić uwagę na

czymś innym.

Mistrz Jedi tajemniczo się uśmiechnął, po czym wyciągnął z torby szkarłatną kulę

rozmiarów dużej piłki, idealnie gładką, jeżeli nie liczyć kilku małych przysłoniętych

otworów, w których mogły się kryć miniaturowe silniki repulsorowe albo niewielkie lasery.

Umieścił kulę na pochyłym sczerniałym pniu ogromnego drzewa. W jakiś dziwny sposób nie

stoczyła się na ziemię, ale pozostała dokładnie tam, gdzie położył ją Skywalker. Po chwili

Luke wyjął drugą taką samą kulę, a po niej następną i następną.

- Zdalniaki! - krzyknęła Jaina zgadując, czym były owe dziwne przedmioty. - To są

zdalniaki, prawda, wujku Luke’u? Do czego będą nam potrzebne?

- Do wprawiania się w celowaniu - odpowiedział mistrz Skywalker.

Wszystkie cztery kule spoczywały nieruchomo na pochyłym pniu drzewa Massassów.

Nie staczały się; jakby kpiły sobie z siły przyciągania.

Zdumiony Lowbacca szczeknął, a Tenel Ka wyprostowała się i zapytała:

- Będziemy do nich strzelali?

- Nie - odparł Luke. - To one będą strzelały do was.

- A my mamy odbijać ich strzały za pomocą ostrzy świetlnych mieczy? - domyślił się

Jacen.

- Tak - przyznał Luke - ale to nie będzie takie proste, jak myślisz.

- Nigdy nie powiedziałem, że będzie proste - mruknął chłopiec.

Tenel Ka kiwnęła głową.

- To jest lekcja, która pozwoli nam na ćwiczenie odruchów i koncentracji uwagi.

Będziemy musieli reagować tak szybko, żeby przechwycić wszystkie strzały laserów tych

zdalniaków.

- Tak, ale przewidziałem coś, co utrudni lekcję - powiedział Luke. Sięgnąwszy znów

do torby, wyjął elastyczny hełm, zaopatrzony w opuszczaną transpastalową osłonę barwy

ciemnej czerwieni, po czym podał go młodej wojowniczce. - Będziecie ćwiczyli w takich

hełmach.

Wyciągnął dwa następne urządzenia i wręczył je bliźniętom. Zamiast czwartego

hełmu wyjął jednak tylko samą ciemnoczerwoną osłonę, zaopatrzoną w dwie najzwyklejsze

linki, które można było zawiązać z tyłu głowy.

- Przykro mi, Lowbacco - oznajmił - ale nigdzie nie mogłem znaleźć hełmu na tyle

dużego, żebyś mógł włożyć na swoją głowę. Musisz zadowolić się samą osłoną.

Jacen nasunął hełm na wiecznie zmierzwione brązowe włosy i nagle ujrzał dżunglę

przez szkarłatny filtr osłony. Gęsty las wydał mu się teraz dzikszy i groźniejszy, jakby

oświetlony przez łunę szalejącego pożaru. Szczegóły krajobrazu stały się mniej ostre, jakby

ciemniejsze. Chłopiec zaczął się zastanawiać, jakiemu celowi miały służyć hełmy i osłony.

Czy ochronią go przed przypadkowym trafieniem przez promień lasera któregoś ze

zdalniaków? Spojrzał w kierunku sczerniałego pnia wielkiego drzewa, na którym spoczywały

jasnoczerwone kule... a raczej na którym widział je przed chwilą.

Zamrugał powiekami.

- Hej, one zniknęły!

- Nie zniknęły - poprawił go Skywalker. - Stały się niewidzialne. Nie zobaczysz ich,

kiedy będziesz spoglądał na nie przez czerwoną osłonę. - Mistrz Jedi lekko się uśmiechnął. -

Na tym właśnie polega utrudnienie. Kiedy uczył mnie Obi-Wan Kenobi, kazał mi walczyć w

hełmie z nasuniętą osłoną chroniącą oczy przed blaskiem blasterowych strzałów. Niczego nie

widziałem. Wy przynajmniej będziecie mogli widzieć wszystko, co was otacza... z wyjątkiem

zdalniaków.

Jacen chciał zapytać, jak ma walczyć z czymś, czego nie będzie widział, ale wiedział,

co odpowie wujek Luke.

- Nie chcę, żebyście walczyli zupełnie na oślep - ciągnął tymczasem mistrz Jedi -

ponieważ wszyscy czworo będziecie ćwiczyli tu, na tej polanie, zmagając się ze strzałami

zdalniaków. Dzięki temu możecie widzieć się nawzajem. Nie chciałbym, żeby którekolwiek

w ferworze walki zraniło kogoś innego, kiedy będziecie odbijać laserowe błyskawice ostrzem

miecza.

Jego uwaga sprawiła, że Jaina i Jacen cicho zachichotali. Mistrz Skywalker obdarzył

jednak wszystkich poważnym spojrzeniem.

- Nie żartowałem - ostrzegł. - Ostrze świetlnego miecza może przeciąć praktycznie

każdą znaną substancję- a zatem także ludzkie ciało. Pamiętajcie o tym, że miecze świetlne

nie są zabawkami. To bardzo niebezpieczna broń. Posługujcie się nimi z najwyższą

ostrożnością i rozwagą. Mam nadzieję, że czas, jaki poświęciliście na skonstruowanie mieczy,

pozwolił wam dowiedzieć się czegoś na temat mocy tej broni i zagrożeń związanych z jej

użyciem.

Luke wyjął z torby urządzenie sterujące.

- A teraz przekonajmy się, jak umiecie posługiwać się Mocą i swoimi energetycznymi

klingami.

Pstryknął jakimś przełącznikiem, a Jacen usłyszał cichy syk i brzęczenie. Nie zobaczył

jednak niczego, dopóki nie uniósł szkarłatnej osłony hełmu. Przekonał się wówczas, że

jasnoczerwone kule uniosły się w powietrze i zaczęły krążyć, jakby zamierzały zorientować

się w położeniu.

- Nastawiłem lasery na niewielką moc rażenia - odezwał się Luke - ale nie myślcie, że

nie poczujecie bólu, jeżeli zostaniecie trafieni jakimś strzałem.

- Przynajmniej nie zamierza nas bombardować ostrymi odłamkami skał ani nożami,

jak Brakiss w Akademii Ciemnej Strony - mruknął Jacen, zwracając się. do siostry.

- Opuśćcie osłony - polecił mistrz Skywalker. - Zajmijcie swoje miejsca.

Czworo przyjaciół, depcząc chwasty i trawą, ustawiło siew czterech wskazanych

punktach.

- A teraz zapalcie miecze świetlne - rzekł Luke, po czym znów usiadł na pniu drzewa.

Wyglądało na to, że się świetnie bawi.

Wszyscy młodzi rycerze Jedi jak na rozkaz wyciągnęli rękojeści swoich nowych

urządzeń i przycisnęli guziki włączające zasilanie. W czerwonawym półmroku rozjarzyły się

świetliste smugi; jaskrawe promienie długości kling zwyczajnych mieczy. Przecięły ciemną

purpurę, na którą spoglądał Jacen. Czerwień osłon tłumiła wszystkie inne barwy ostrzy

indywidualnych mieczy, zamieniając je w świetliste ciemnoczerwone smugi. Jacenowi

przypominały kolor ostrza broni Dartha Vadera.

- Zdalniaki krążą teraz wokół was - odezwał się Luke. - Po upływie trzydziestu sekund

zaczną strzelać w nieregularnych odstępach czasu. Musicie się posługiwać Mocą. Postarajcie

się je wyczuwać. Powinniście odgadnąć, kiedy was zaatakują, a później tak ustawić ostrze

świetlnego miecza, żeby odbić laserowy promień. Wiele elementów dotychczasowej nauki

przygotowywało was właśnie na tę chwilę. Przekonajmy się, jak sobie poradzicie.

Jacen sprężył się, wyciągnąwszy rękę ze świetlnym mieczem. Chociaż nie chciał

przyznać się przed samym sobą, korzystał teraz z niektórych umiejętności, jakich nauczył go

Brakiss w Akademii Ciemnej Strony. Czuł w dłoni delikatne drżenie pulsującej ogromną

energią rękojeści. Nozdrza chłopca drażniła silna woń ozonu. Jacen słyszał, jak jego

przyjaciele poruszają się po polanie; jak przygotowują się na odparcie ataku, który mógł

nadejść z każdej strony.

Pomruk ostrzy świetlnych mieczy zagłuszał wszystkie inne dźwięki, podobnie jak

szkarłatne osłony nie pozwalały widzieć żadnych innych kolorów. Nagle Jacen usłyszał huk

wystrzału, ale nie zobaczył laserowej błyskawicy. Głośny jęk Wookiego zabrzmiał o ułamek

sekundy wcześniej niż drżący pomruk jego świetlistego ostrza, które przecięło powietrze, ale

nie trafiło niczego. Lowie ponownie zawył.

- O rety, panie Lowbacco, ostrze pańskiego miecza nawet nie musnęło laserowej

błyskawicy! - zapiszczał Em Teedee. - Mam nadzieję, że z czasem dojdzie pan do większej

wprawy.

Wookie zaryczał groźnie, wyraźnie urażony, a mały android-tłumacz odparł, jakby

trochę przestraszony:

- No dobrze, niech tak będzie. Rozumiem, że to bardzo trudne, ponieważ niczego pan

nie widzi... Mimo to radziłbym, żeby nie dał się pan trafić po raz drugi.

Jacen stracił zainteresowanie rozmową, kiedy za jego plecami rozległ się syk

wystrzału i kiedy laserowa smuga trafiła go w sam środek pośladka. Jęknął z bólu. Niewielka

rana zapiekła, jakby został ukąszony przez żądlącą jaszczurkę. Chłopiec obrócił się i machnął

świetlistą klingą, ale było już za późno.

Z przeciwległego krańca polany doleciał odgłos następnego strzału, po którym rozległ

się trzask łamanej gałęzi. Mimo osłony, Jacen ujrzał, że Tenel Ka odskoczyła. Przekonał się,

że trzask wywołała niewidoczna laserowa błyskawica, która przełamała gałąź w pobliżu

miejsca, gdzie przed kilkoma sekundami stała dziewczyna. Młoda wojowniczka przykucnęła,

wyciągnąwszy przed siebie rękę ze świetlnym mieczem. Skupiona, przekrzywiła głowę.

Jacen wyciągnął myślowe palce, starając się za pośrednictwem Mocy wyczuć, z której

strony może nastąpić następny atak zdalniaka. Usłyszał odgłosy dwóch kolejnych strzałów, a

później dźwięczny brzęk, z jakim jego siostrze udało się odbić jedną z błyskawic. Jacen

skupił uwagę na bólu, jaki nadal czuł w miejscu, gdzie został trafiony przez laser. Starał się

wykorzystać go do wzmożenia własnej koncentracji. Nie chciał zostać użądlony po raz drugi.

Usłyszał świst kolejnego strzału i machnął ostrzem świetlnego miecza, starając się

odbić laserową błyskawicę. Chybił, ale ruch jego ciała wystarczył, żeby zejść z toru jej lotu, i

świetlista smuga przemknęła obok, nie czyniąc chłopcu krzywdy. Jacen poczuł tylko

podmuch ciepłego powietrza, ale nie zauważył, którędy przeleciała.

- Prawie mnie trafiła - mruknął do siebie, a potem odruchowo machnął klingą na bok,

kiedy usłyszał, że zdalniak wystrzelił po raz drugi.

Tymczasem Jaina odbiła kilka laserowych błyskawic wystrzelonych przez jej

zdalniaka, który zdecydował się strzelić w krótkich odstępach czasu aż pięć razy. Jedna z

laserowych smug, odbitych od świetlistego ostrza miecza, poszybowała prosto ku Jacenowi.

Chłopiec zareagował niemal odruchowo. Posługując się Mocą i czując, jak przepływa przez

jego ciało, jakimś cudem wiedział, co powinien zrobić. Obrócił się i przesunął ostrze

własnego świetlnego miecza tylko na tyle, by przecięło tor lotu zabłąkanej błyskawicy.

Odbita laserowa smuga poszybowała między rosnące na skraju polany drzewa, gdzie z

cichym sykiem zwęgliła kilkanaście liści.

Nie przestając się obracać, Jacen jednym płynnym ruchem nadgarstka przeciął

powietrze świetlistą klingą. Odbił następny laserowy promień, wystrzelony przez innego

zdalniaka krążącego wokół grupy młodych Jedi.

Lowbacca triumfująco zaryczał. On również się zorientował, jak bronić się przed

strzałami.

Jeżeli nie liczyć przyspieszonego oddechu, Tenel Ka była jak zwykle milcząca i

skupiona. Spoglądając przez czerwoną osłonę, Jacen widział, jak dziewczyna odbiła strzał

jednego z laserów, a później podskoczyła jak umiała najwyżej i posłużyła się świetlnym

mieczem jak toporem. Chłopiec ujrzał, że w powietrzu pojawił się snop iskier, który zamienił

się w obłok dymu, otaczający niewielką dziurę. Usłyszał głuchy stuk, z jakim szczątki

rozłupanego przez Tenel Ka zdalniaka spadły na ziemię.

- Bardzo dobrze. Na razie wystarczy - odezwał się Luke Skywalker.

Tenel Ka wyłączyła broń i oparłszy dłonie na biodrach, odwróciła się w stronę mistrza

Jedi. Jacen uniósł ciemnoczerwoną osłonę hełmu i przekonał się, że zdalniak, z którym

walczył, unosi się przed jego twarzą w odległości wyciągniętej ręki. Zdumiony, cofnął się o

krok.

Zdalniak Tenel Ka, przecięty na połowy, spoczywał na ziemi.

W jego elektronicznych obwodach raz po raz coś błyskało i iskrzyło. Jaina i Lowie

także wyłączyli świetlne miecze i stali nieruchomo, zdyszani i uśmiechnięci. Jacen potarł

miejsce na pośladku, ponieważ nadal czuł tam piekący ból. On również uśmiechnął się

niepewnie, licząc na to, że nikt spośród jego przyjaciół nie zauważy, gdzie został trafiony.

- Wszyscy spisaliście się na medal, jeżeli nie liczyć faktu, że będę teraz potrzebował

nowego zdalniaka - ciągnął mistrz Skywalker, obdarzając Tenel Ka cokolwiek wymuszonym

uśmiechem. - Posługując się Mocą, poradziłaś sobie doskonale.

- Posługiwałam się nie tylko Mocą - odrzekła dziewczyna, prostując się i dumnie

unosząc głowę. - Posługiwałam się także słuchem, żeby wiedzieć, w którym miejscu znajduje

się mój zdalniak. Kiedy się skoncentrowałam, słyszałam go, nawet mimo buczenia świetlnych

mieczy.

Luke zachichotał.

- Bardzo dobrze. Rycerze Jedi powinni korzystać ze wszystkich umiejętności i

środków, jakimi dysponują.

Jaina uchwyciła oburącz rękojeść świetlnego miecza i unieruchomiła jaskrawe

świetliste ostrze przed swoją twarzą. Spojrzała poprzez smugę świetlistej kontrolowanej

energii na przeciwnika, Lowbaccę, który stał o kilka kroków przed nią, trzymając własną broń

w kosmatej dłoni. Lowie zaryczał, dając znak, że jest także gotów.

Dziewczyna popatrzyła w złociste oczy młodego Wookiego, a potem przeniosła

spojrzenie na pasmo ciemniejszej sierści, zaczynające się nad jego okiem i ginące z tyłu

głowy. Lowbacca, mimo iż bardzo chudy, o wiele przewyższał ją wzrostem. Jaina wiedziała

także, że jest od niej co najmniej trzy razy silniejszy. Na porośniętej sierścią twarzy malowała

się jednak niepewność i prawdziwe zakłopotanie, zapewne dorównujące uczuciom, jakie

musiały odzwierciedlać się na twarzy jego przeciwniczki.

- Czy naprawdę muszę walczyć z Lowiem, wujku... uhm, mistrzu Skywalkerze? -

odezwała się dziewczyna.

Luke Skywalker wstał z pnia ogromnego drzewa.

- Nie będziesz z nim walczyła, Jaino - odparł. - Będziesz tylko z nim ćwiczyła.

Sprawdzała umiejętności swojego partnera. Stosowała różne taktyki. Pamiętaj jednak o tym,

że musisz zachować dużą ostrożność podczas pojedynku.

Dziewczyna przypomniała sobie ćwiczenie, jakie wykonywała, przebywając na

pokładzie Akademii Ciemnej Strony. Stoczyła wówczas pojedynek na miecze świetlne z

Jacenem, nie wiedząc, że ma brata za przeciwnika. Oboje walczyli, osłonięci maskującymi

hologramami.

- Pamiętaj o tym - napomniał Luke. - Rycerz Jedi ucieka się do walki tylko wtedy,

kiedy nie ma innego wyjścia. Wiedz, że jeżeli zostaniesz zmuszona do wyciągnięcia

świetlnego miecza, utracisz większą część przewagi, jaką możesz mieć nad przeciwnikiem.

Rycerz Jedi, który ufa Mocy, przede wszystkim stara się rozwiązać problem w inny sposób.

Przywołuje na pomoc własną cierpliwość, umiejętność logicznego rozumowania, tolerancję,

uważne słuchanie, siłę perswazji czy techniki relaksacyjne.

Czasami jednak nadchodzi taka chwila, że rycerz Jedi nie ma wyjścia i musi szykować

się do walki. Ponieważ Akademia Ciemnej Strony sposobi się do ataku, obawiam się, że ta

chwila nadejdzie szybciej, niż się spodziewamy. A zatem musicie umieć władać świetlnymi

mieczami.

Cofnął się i uczynił gest w stronę Jacena i Tenel Ka, którzy siedząc na pniu

powalonego drzewa, czekali na skraju polany na swoją kolej.

- Wy będziecie następni - ciągnął mistrz Skywalker. - Jaino, nie przejmuj się tym, że

Wookie jest o wiele wyższy i silniejszy niż ty. Podczas pojedynku na świetlne miecze

największe znaczenie odgrywa zręczność, a przypuszczam, że pod tym względem jesteście

sobie równi. Na twoją niekorzyść będzie oddziały wał fakt, że zasięg rąk Lowiego jest

większy niż twój. Niestety - dodał, wzdychając - nie zawsze będziemy mogli walczyć z

przeciwnikami równymi sobie pod każdym względem. A jeżeli chodzi o ciebie, Lowie,

pamiętaj, że nie wolno ci nie doceniać przeciwnika.

Cofnął się jeszcze o kilka kroków, by przyglądać się pojedynkowi.

- A teraz pokażcie, co potraficie.

- No, i co? - Jaina podeszła o krok do Lowiego, nie odrywając spojrzenia od jego

twarzy. - Na co jeszcze czekamy?

Wookie przeciął powietrze ostrzem swojego świetlnego miecza. Jaina poruszyła

rękojeścią w ten sposób, żeby jej klinga spotkała się z ostrzem przyjaciela. Kiedy obie

energetyczne klingi się zetknęły, poczuła opór, usłyszała skwierczenie i zobaczyła snop

jasnych iskier, które rozprysnęły się we wszystkie strony. Ujrzała, jak napinają się mięśnie

długich rąk młodego Wookie-go. Poczuła, że Lowie próbuje pokonać opór jej broni... ale nie

ustąpiła ani kroku.

- No, dobrze - powiedziała. - Spróbujmy teraz czegoś innego.

Cofnęła ostrze, a potem powoli i ostrożnie zamachnęła się, kierując świetlistą smugę

ku przyjacielowi. Lowbacca zasłonił się przed ciosem i kiedy oba ostrza ponownie się

zetknęły, rozległo się skwierczenie uwalnianej energii.

Dziewczyna przemieściła ostrze, szykując się do zadania kolejnego ciosu.

- To nawet nie jest takie trudne, jak sądziłam - oświadczyła. Lowie znów obronił się

przed ciosem. Wszystko jednak wskazywało na to, że niechętnie bierze udział w pojedynku.

Jaina pamiętała, że jej przyjaciel przeżył prawdziwe piekło, kiedy przebywał w

Akademii Ciemnej Strony, a ona została zmuszona do walki z własnym bratem. Uzmysłowiła

sobie, że Brakiss i fioletowooka Tamith Kai nie cofną się przed niczym, byle tylko

doprowadzić do upadku Nowej Republiki. Ona i Lowie będą zatem musieli bronić się przed

atakami Ciemnych Jedi. Zdecydowała, że najlepszym sposobem, aby Lowie mógł pozbyć się

obaw, będzie zaatakowanie przyjaciela.

Wiedziała, że tym razem nie będzie się czuła przytłoczona przez siły ciemności -

będzie walczyła ochoczo, świadoma, że jest obrończynią jasnej strony, orędowniczką Mocy.

Wujek Luke miał rację, kiedy wygłaszał mowę do wszystkich zebranych uczniów Jedi. Jaina

przeczuwała, że Akademia Ciemnej Strony dopiero zaczyna sprawiać im kłopoty. Nie

wątpiła, iż zostanie zmuszona do stoczenia pojedynku ze swoim przyjacielem Zekkiem.

Najpierw jednak musi nauczyć się walczyć.

Tymczasem Lowbacca odparł jej atak z większą siłą i większą wiarą we własne

możliwości niż poprzednio. Odparował jej cios, a potem po raz pierwszy zadał pchnięcie.

Jaina musiała zareagować bardzo szybko, by odeprzeć atak. Oboje składali się do ciosów i

bronili. Wokół sypały się fontanny iskier.

Lowie obrócił się i ciął z góry na dół, ale dziewczyna, uśmiechnięta i skupiona,

odparła atak. Usłyszała, jak siedzący na skraju polany Jacen wzniósł radosny okrzyk.

- Znakomicie, panie Lowbacco! - odezwał się Em Teedee. - Tylko niech pan będzie

ostrożny. Z pewnością nie chciałby pan, żebym został uszkodzony przez jakąś iskrę.

Jaina czuła Moc przepływającą przez jej ciało. Zobaczyła, że na porośniętej długą

sierścią twarzy przyjaciela maluje się uniesienie. Młody Wookie otworzył usta i ukazując

długie kły, wyzywająco zaryczał... nie ze złości czy gniewu, ale po prostu dając upust

podnieceniu wywołanemu pojedynkiem.

Uchwyciwszy oburącz rękojeść świetlnego miecza, zamachnął się poziomo, usiłując

zaskoczyć Jainę... ale dziewczyna postanowiła odpłacić mu pięknym za nadobne. Wezwała na

pomoc wszystkie siły i sprawiła Wookiemu niespodziankę, wyskakując w powietrze na

wysokość jego głowy, tak by ostrze świetlnego miecza przeciwnika przecięło nieszkodliwie

przestrzeń pod jej stopami. Uśmiechnięta, chociaż zdyszana, wylądowała miękko za plecami

Lowiego na ziemi porośniętej chwastami i trawą.

- O rety! To było coś naprawdę niespodziewanego! - zapiszczał miniaturowy android-

tłumacz. - Wspaniały manewr, pani Jaino!

- Hej, to było doskonałe, Jaino! - krzyknął jej brat bliźniak.

Lowie uniósł ostrze świetlnego miecza w geście oznaczającym uznanie. Jaina

uśmiechnęła się, jej oczy miotały radosne błyski.

- Coś wspaniałego - przyznał Luke, odwracając się w stronę Tenel Ka i Jacena. - A

teraz przekonajmy się, jak dadzą sobie radę nasi widzowie.

ROZDZIAŁ 5

Tenel Ka zawahała się, pocierając palce o sporządzoną z zęba rankora jasnożółtą

powierzchnię rękojeści świetlnego miecza. Głęboko oddychając, trzymała przed sobą broń,

ale nie wysuwała świetlistego ostrza. Świadoma wszystkiego, co ją otaczało, a także

możliwości własnego ciała, napięła mięśnie, aby być gotowa do walki. Wsłuchiwała się w

odgłosy dobiegające z dżungli i niosące się po polanie: szmer liści drzew poruszanych lekkim

wiatrem, brzęczenie owadów i szczebiot ptaków skaczących po gałęziach.

Skupiła się, pragnąc być pewna, że jej odruchy pozwolą stawić czoło każdemu

zagrożeniu. Tenel Ka polegała głównie na sile i zręczności własnego ciała. Wykorzystywała

je do granic możliwości, ale zawsze pozostawała świadoma tego, jak daleko może się

posunąć. Narazić jeszcze żaden mięsień jej nie zawiódł.

Powoli otworzyła granitowoszare oczy i spojrzała na stojącego przed nią kolegę,

gotowego wziąć udział w następnym pojedynku.

Jacen uśmiechnął się szeroko.

- Powodzenie w walce ze zdalniakami to jedna rzecz, Tenel Ka - powiedział - ale

sukces w pojedynku z prawdziwym przeciwnikiem to całkiem inna sprawa, prawda?

- To jest fakt - przyznała wojowniczka.

Jacen przycisnął guzik na obudowie, wysuwając ostrze swojego miecza. Z buczeniem

i sykiem ukazała się rozjarzona energią szmaragdowozielona klinga.

- Hej, postaram się nie okazać zbyt trudnym przeciwnikiem - obiecał chłopiec.

Tenel Ka przesunęła palcem po sporządzonej z zęba rankora gładkiej rękojeści, po

czym także przycisnęła guzik włączający zasilanie. Jej ostrze miało barwę srebrzystobiałą.

Wyciągnęło się i przybrało postać roziskrzonej mgiełki naładowanej złocistymi elektrycznymi

iskrami. Barwa świetlistej klingi przypominała dziewczynie kolor półprzeźroczystych

kryształów, które znalazła w tunelu wydrążonym przez lawę.

- A ja postaram się nie być zbyt surowa dla ciebie, Jacenie, mój przyjacielu - odrzekła

dziewczyna.

Poruszyła dłonią i pragnąc wypróbować ostrze, przesunęła nim z boku na bok. Ognista

smuga w zetknięciu z wilgocią, jaką było przesycone powietrze w dżungli, rozjarzyła się i

zaskwierczała.

- Bądźcie ostrożni - przypomniał mistrz Skywalker siedzący na pniu powalonego

drzewa, z którego mógł przyglądać się pojedynkowi. - Nie szarżujcie. Oboje musicie jeszcze

wiele się nauczyć.

- Nie martw się, wujku Luke’u - odparł Jacen. - Wiem, że przeżyłem bardzo ciężkie

chwile, ale kiedy przebywałem w Akademii Ciemnej Strony, naprawdę czegoś się nauczyłem.

-Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Chociaż muszę przyznać, że pojedynek z Tenel Ka będzie

dla mnie większym wyzwaniem niż walka z holograficznymi potworami.

Jaina, spocona i zmęczona po pojedynku z Lowbacca, chrząknęła i nie wstając,

zapytała:

- I zapewne czymś lepszym niż walka z własną zamaskowaną siostrą?

- To prawda - stwierdził chłopiec.

Tenel Ka cięła ostrzem świetlnego miecza w lewo i w prawo, po czym zbliżyła się o

krok do Jacena. Wiedząc, że jest nieco wyższa niż on, lekko się zgarbiła. Czuła w palcach

drżenie wypełnionej wielką mocą rękojeści.

- Czy spędzimy resztę dnia na rozmowie, Jacenie? - zapytała. - Czy może dasz mi

trochę czasu, bym cię pokonała, zanim nastanie południe?

Jacen głośno się roześmiał.

- Hej, przecież nie jesteśmy wrogami, Tenel Ka - odparł. - Chodzi tylko o ćwiczenia.

Dziewczyna kiwnęła głową.

- To jest fakt - przyznała. - Mimo to pozostajemy przeciwnikami.

Machnęła ostrzem na tyle powoli, żeby chłopiec nie uznał tego za prawdziwy atak, ale

Jacen odruchowo uniósł rękę i zasłonił się ostrzem własnego miecza. Obie klingi skrzyżowały

się ze skwierczącą siłą.

Zaskoczony Jacen zamrugał, ale po chwili cofnął się o krok .i zamachnął się, by

ponownie zetknąć ostrze z przesyconą złocistymi iskrami srebrzystą klingą miecza koleżanki.

- Dobrze, a zatem... zaczynajmy, Tenel Ka! - powiedział.

Młoda wojowniczka uskoczyła w bok, chcąc obronić się przed atakiem, i w następnej

chwili sama zadała cios, nie czekając, aż Jacen zdąży odzyskać równowagę. Gdyby chłopiec

był prawdziwym przeciwnikiem, mogłaby go zabić, ale na ułamek sekundy odchyliła ostrze w

bok... tylko na tyle, aby udowodnić, że Jacen zachował się nierozważnie. Chciała udzielić mu

lekcji, której musi nauczyć się każdy rycerz Jedi, jeżeli pragnie zwyciężyć w walce z

prawdziwym przeciwnikiem.

Tymczasem Jacen niespodziewanie odwrócił się i nie wstając, zadał od dołu cios,

który zmusił dziewczynę do obrony.

- Wydaje mi się, że powinniśmy zrobić coś z twoim brakiem zaufania we własne siły,

Tenel Ka - oznajmił, nie przestając się uśmiechać.

- Nic mi na ten temat nie wiadomo - odparła wojowniczka.

Poczuła jednak, że na jej czole pojawiły się kropelki potu. Zamachnęła się, ale Jacen

śmiejąc się, przyjął cios na klingę własnego świetlnego miecza. Dziewczyna nie mogła nie

zwrócić uwagi na siłę, której użył, ani na szybkość, z jaką poruszał świetlistym ostrzem.

Klingi ich mieczy ponownie się skrzyżowały. Jacen, zazwyczaj tak beztroski, nieuważny i

roztargniony, zmuszał ją do zdumiewająco dużego wysiłku.

- Hej, Tenel Ka - odezwał się chłopiec, kiedy zadał kolejne dwa ciosy. Zawsze miał

zwyczaj rozmawiać, kiedy toczył walkę świetlnym mieczem. - Czy wiesz, dlaczego śnieżny

potwór wampa ma takie długie łapy? - Przerwał na chwilę nie dłuższą niż sekunda. -

Ponieważ jego stopy znajdują się daleko od reszty ciała!

Lowbacca wydał jęk będący namiastką śmiechu, co skłoniło przyczepionego do jego

pasa miniaturowego androida-tłumacza do zabrania głosu.

- Nie dostrzegam niczego zabawnego w wyjaśnieniu tej zoologicznej anomalii -

zapiszczało urządzenie.

- Twoje dowcipy nie mogą odwrócić mojej uwagi, Jacenie - odezwała się Tenel Ka,

ponownie wyprowadzając cios ostrzem miecza. Czyżby naprawdę przypuszczał, że tak łatwo

może zakłócić jej koncentrację? - Nie uważam ich za zabawne.

Jacen westchnął i machnął mieczem, przyjmując cios dziewczyny na ostrze własnej

broni.

- Wiem o tym - powiedział. - Usiłuję cię rozśmieszyć od pierwszej chwili, kiedy cię

poznałem.

Tymczasem wojowniczka uważnie przyglądała się przeciwnikowi. Obserwując jego

mięśnie, starała się zorientować, kiedy Jacen zamierza wykonać niespodziewany ruch albo w

którą stronę chce zwrócić świetliste ostrze. Usiłowała odgadnąć, kiedy machnięcie klingą

może oznaczać prawdziwy atak, a kiedy jest jedynie fintą obliczoną na odwrócenie jej uwagi.

- Doskonale - odezwał się mistrz Skywalker z miejsca, z którego przyglądał się

pojedynkowi. - Otwórzcie się na przepływ Mocy. Miecz świetlny nie jest zwyczajną bronią.

Jest czymś, co stanowi przedłużenie was samych.

Jacen zaatakował energiczniej, zmuszając Tenel Ka do cofnięcia się o kilka kroków.

Było jasne, że pragnie, aby dziewczyna skierowała się w stronę grupy spiczastych skał na

skraju polany. Zapewne przypuszczał, że wojowniczka o nich zapomniała, ale Tenel Ka

przechowywała w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół krajobrazu.

Kiedy znalazła się obok skał, Jacen zdradził swoje plany, uśmiechając się jeszcze

szerzej niż dotychczas. Skoczył ku niej, niewątpliwie oczekując, że jego przeciwniczka

potknie się i upadnie. Tymczasem Tenel Ka podskoczyła, przefrunęła nad skałami i szeroko

rozstawiwszy nogi, miękko wylądowała po drugiej stronie. Chłopiec, niespodziewanie

wyprowadzony w pole, potknął się i przewrócił, omal nie uderzając o skały. Podniósł się

szybko, chociaż wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć własnym oczom.

- Hej! - krzyknął, a po chwili nawet lekko się uśmiechnął. - To było doskonałe!

Tenel Ka zaczekała, aż wstanie. Jej zlepione potem, misternie splecione włosy

kołysały się wokół głowy. Decydując się na krótką chwilę pobłażania samej sobie, przełożyła

rękojeść miecza do lewej dłoni. Pragnęła udowodnić, że potrafi walczyć równie sprawnie,

posługując się którąkolwiek ręką. Kiedy ćwiczyła, przygotowując się do walki, czyniła to

równie dobrze, trzymając rękojeść broni w jednej albo drugiej dłoni. Wiedziała, że owa

umiejętność może kiedyś się jej przydać.

- Chwalipięta - odezwał się Jacen. Po chwili wahania jednak także przełożył rękojeść

do lewej ręki, po czym rzucił się do ataku, uniósłszy szmaragdowozieloną klingę.

Dziewczyna zasłoniła się własnym srebrzystym ostrzem, pełnym złocistych migotliwych

iskier. Odparła cios, a potem natarła na chłopca, by po chwili zaatakować go po raz drugi.

Kiedy ich ostrza się zetknęły, trysnęły snopy iskier.

Podniecony walką Jacen głośno się roześmiał. Po chwili także Tenel Ka pozwoliła

sobie na pełen satysfakcji uśmiech.

- Jesteś wymagającym przeciwnikiem, Jacenie Solo - oznajmiła.

- Możesz się założyć, że jestem - odparł chłopiec.

Dziewczyna wiedziała, że umiejętność walki zawdzięcza głównie sprawności

fizycznej i woli zwycięstwa. I chociaż skonstruowała własny miecz świetlny, pragnęła stać się

dzielną wojowniczką dzięki sile i zręczności, a nie pomocy jakiejkolwiek broni, bez względu

na to, jak potężnej.

Cofnęła się o krok, kiedy poczuła, że ostrze broni Jacena napiera na świetlistą klingę

jej miecza. Oboje stali nieruchomo, krzyżując jedną energetyczną klingę z drugą, równie

silną. Słychać było skwierczenie ognistych ostrzy, a w powietrzu unosiła się woń ozonu.

Tenel Ka napierała, sprężywszy mięśnie, ale Jacen przeciwstawiał się jej z równą siłą.

Dziewczyna uświadamiała sobie, że na palcach, którymi ściskała broń, pojawiły się

kropelki potu, ale nie wypuszczała rękojeści sporządzonej z zęba rankora. Czuła, jak drżą

podzespoły umieszczone w środku zęba. Miała wrażenie, że także toczą walkę, by dostarczyć

świetlistemu ostrzu pełną moc, wystarczającą, żeby sprostać mocy drugiej klingi. Tenel Ka

naparła z jeszcze większą siłą. Nagle we wnętrzu rękojeści jej miecza coś zagrzechotało.

Jacen wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Chyba nie oczekujesz, że tak łatwo się poddam? - powiedział.

- Może powinieneś - odparła, ciężko dysząc, po czym naparła jeszcze mocniej.

Zignorowała dziwne, niepokojące dźwięki dobywające się z wnętrza rękojeści. Zacisnęła

zęby, aż zazgrzytały. Czuła ból w napiętych mięśniach ręki. Oba miecze świetlne buczały i

skwierczały. Jacen przeciwstawiał się jej atakowi z równie dużą siłą. Jego oczy błyszczały,

niemal wychodząc z orbit.

Na skraju polany stał mistrz Skywalker, przyglądając się zaciętemu pojedynkowi.

Obok niego to samo czynili Jaina i Lowbacca.

Tenel Ka zmrużyła oczy, ani przez chwilę nie zmniejszając nacisku, z jakim napierała

na ostrze broni Jacena. Zastanawiała się, w jaki sposób mogłaby zakończyć tę próbę sił i

pokonać chłopca.

Nagle we wnętrzu rękojeści jej miecza coś się zmieniło. Dziewczyna usłyszała głośny

trzask, po którym rozległ się syk i skwierczenie.

Jacen jeszcze bardziej zwiększył moc, z jaką atakował koleżankę swoim

szmaragdowozielonym ostrzem. Przez najkrótszą z możliwych chwil złote iskry, błyskające w

środku srebrzystej energetycznej klingi Tenel Ka, migotały jak szalone. Później ostrze

świetlnego miecza dziewczyny rozmyło się i zbladło, jakby zadrżało, przeniknięte

wewnętrznymi zakłóceniami.

Pochłonięty tylko jedną myślą, Jacen zebrał całą energię i naparł naprawdę ze

wszystkich sił.

Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka.

Źródło energii, umieszczone we wnętrzu rękojeści świetlnego miecza Tenel Ka,

wydało głośny skrzek świadczący o energetycznym przeciążeniu... po czym świetliste ostrze

zniknęło jak płomień zdmuchniętej świecy. Z końca zęba rankora, z którego powinna

wystawać energetyczna klinga, wydobyły się iskry i chmura dymu.

Szmaragdowozielone ostrze świetlnego miecza Jacena dobywającego resztek sił, aby

zwyciężyć, nie napotkało żadnego oporu w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą świeciła

klinga broni dziewczyny. Pogrążyło się w jedynej rzeczy, którą jeszcze miało na drodze.

Ognisty ból przeniknął rękę Tenel Ka tuż powyżej łokcia. Miała wrażenie, że jej ciało

płonie... ale w miejscu znajdującym się nieco wyżej czuła tylko straszliwy chłód,

przyprawiający o zawrót głowy... przenikający do szpiku kości i niepodobny do żadnego, jaki

kiedykolwiek odczuwała.

Jakimś cudem rękojeść jej świetlnego miecza z głuchym stukiem upadła na murawę.

Tenel Ka spojrzała na nią i nie wierząc własnym oczom, zobaczyła swoją dłoń, wciąż jeszcze

ściskającą ząb rankora. Z nieregularnego cylindra sypały się snopy iskier strzelających

niczym błyskawice. Nagle rękojeść eksplodowała, zamieniając się w kulę oślepiającego

światła.

Bardzo jasnego. Oślepiająco jaskrawego...

Tenel Ka poczuła, że spowija ją przyprawiająca o mdłości mgiełka. Jacen wrzasnął

coś, czego nie zrozumiała. Dziewczyna myślała tylko o tym, czy nie wyrządziła mu jakiejś

krzywdy.

Jaina, Lowbacca i mistrz Skywalker biegli ku niej, głośno krzycząc. Tenel Ka nie

potrafiła znaleźć w sobie tyle energii, żeby stać prosto. Kiedy Jacen wyciągał rękę, aby ją

podtrzymać, poczuła, że chwieje się i pada na murawę.

W następnej chwili ból i przerażenie zniknęły, całkowicie pochłonięte przez

nieprzeniknioną ciemność.

ROZDZIAŁ 6

Akademia Ciemnej Strony znalazła nową kryjówkę, na samym skraju nie

naniesionego na gwiezdne mapy obszaru galaktyki, w pobliżu płonących szczątków dwóch

gwiazd, które stopniowo gasły w ciągu ostatnich pięciu tysiącleci.

Imperialna placówka szkoleniowa, pozbawiona ochronnego pola maskującego, wisiała

w przestworzach jak kolczasty pierścień, omywana blaskiem rzucanym przez dogorywające

słońca. Mimo to snujące się obłoki wydzielanych przez nie gwiezdnych gazów całkiem nieźle

kryły gwiezdną stację przed wścibskimi oczami Rebeliantów.

Przed wielkimi iluminatorami najwyższej wieżyczki obserwacyjnej stał Zekk,

wpatrzony w oślepiająco jasny wir gwiezdnego ognia. Przyciemnione transpastalowe osłony

iluminatora nie przepuszczały śmiercionośnego promieniowania, ale nawet drobna część

blasku, jaka przedostawała się przez grubą warstwę, zapierała dech w piersi młodzieńca.

U boku Zekka stał Brakiss, naczelnik Akademii Ciemnej Strony, wysoki i posągowo

urodziwy mistrz Jedi. Był kiedyś imperialnym szpiegiem i przez jakiś czas studiował w

akademii Jedi prowadzonej przez Nową Republikę. Mistrz Skywalker próbował namówić go,

aby się nawrócił i zrezygnował z kroczenia mrocznymi szlakami ciemnej strony; Brakiss

wolał jednak uciec i powrócić na łono Imperium. Zebrał później grupę chętnych uczniów i

zaczął ich kształcić, pragnąc, aby zostali Ciemnymi Jedi. Chciał, żeby służyli wielkiemu

wodzowi Drugiego Imperium, samemu wskrzeszonemu Imperatorowi Palpatine’owi.

Brakiss uniósł głowę i skierował spojrzenie na płonące gwiazdy. Przez chwilę

napawał się ich widokiem.

- Rzeczywistość sprawia, że w porównaniu z nią bledną holograficzne wizerunki

kosmicznych kataklizmów, które widziałeś w moim gabinecie, prawda, Zekku?

Młodzieniec kiwnął głową, ale nie potrafił wymówić ani słowa.

- Denarii Nowa eksplodowała przed ponad pięcioma tysiącleciami - ciągnął Brakiss. -

Przez cały system przemknęła wówczas fala ognia i spopieliła wszystkie sąsiednie gwiazdy.

Ten kataklizm został spowodowany przez potężnego czarownika pradawnych Sithów, który

pragnął w ten sposób zniszczyć ścigające go statki Republiki. Naga Sadów rozerwał te dwie

gwiazdy i posłużył się gigantycznymi kulami ognia niczym dwiema dłońmi, żeby zmiażdżyć

pomiędzy nimi tropiące go okręty.

Zekk ponownie kiwnął głową, ale tym razem nie miał kłopotów z udzieleniem

odpowiedzi.

- Jeszcze jeden przykład potęgi ciemnej strony Mocy - powiedział.

Brakiss obdarzył go uśmiechem pełnym nie ukrywanej dumy.

- To potęga, której twoi przyjaciele, Jacen i Jaina, nigdy by ci nie ukazali... a tym

bardziej nigdy by nie nauczyli cię, jak z niej korzystać.

- To prawda - przyznał młodzieniec. - Nigdy by tego nie uczynili.

Przez wiele lat uważał się za przyjaciela bliźniąt, dzieci Hana i Leii Organy Solo,

mimo iż był tylko zwyczajnym ulicznikiem... właściwie nikim. Chłopakiem utrzymującym się

dzięki własnej przebiegłości i drogocennym przedmiotom znajdywanym w niebezpiecznych

podziemiach Coruscant - miasta zajmującego niemal całą powierzchnię planety. Marzył o

lepszym życiu, ale jego marzenia nie miały szansy się ziścić, dopóki poszukująca nowych

kandydatów Siostra Nocy Tamith Kai nie porwała go i nie sprowadziła na pokład Akademii

Ciemnej Strony.

Podczas poprzedniej próby pozyskania uzdolnionych kandydatów, naczelnik Brakiss

popełnił błąd, porywając osoby dobrze znane: Jacena, Jainę i Lowbaccę. Kiedy jego plany

spaliły na panewce, doszedł do przekonania, że Akademia Ciemnej Strony może odnieść

większy sukces, jeżeli zwerbuje osoby zaliczające się do innej grupy. Postanowił sprowadzić

kilkunastu uliczników, których zniknięcia nikt nie zauważy. Spodziewał się, że młodzi ludzie

mogą dysponować równie dużymi umiejętnościami, dzięki czemu opanują sztukę władania

Mocą... i będą Drugiemu Imperium bardziej wdzięczni i posłuszni.

Z początku Zekk przeciwstawiał się tym zamiarom. Opierał się, pragnąc okazać się

lojalny wobec przyjaciół. Stopniowo jednak Brakiss przekonywał chłopca, pokazując mu, jak

posługując się Mocą, może osiągnąć jeden mały cel, a później następny. Zekk przekonał się,

że naprawdę ma talent do władania Mocą. Uczył się bardzo szybko.

Doświadczenie, jakiego nabył, przebywając w Akademii Ciemnej Strony, zmieniło

jego uczucia względem Jacena i Jainy. Dawna przyjaźń zamieniła się w pogardę. Bliźniętom

nie przyszło do głów, że mogliby i jego poddać testowi, który ujawniłby, iż dysponuje takimi

samymi zdolnościami. Zekk nie wątpił, że pod względem wrodzonego talentu dorównuje

szlachetnie urodzonym przyjaciołom. Kiedy podjął decyzję o porzuceniu dawnego trybu

życia; żałował tylko tego, że nie będzie spotykał się z wiernym druhem, starym Peckhumem.

W zamian za to czekała go o wiele lepsza przyszłość. Dopiero zaczynał pojmować, na czym

polega potęga rycerza Jedi, a już dokonał kilku rzeczy, o których nigdy przedtem mu się

nawet nie śniło.

Nie przestając spoglądać na szalejącą wokół szczątków słońc ognistą burzę, Brakiss

wyciągnął przed siebie ręce i rozcapierzył palce. Srebrzysto-czarna peleryna otaczała jego

ciało, jakby utkana z jedwabnych nitek pajęczyny. Mistrz Ciemnych Jedi wpatrzył się w

wirujące płomienie pozostałości po Denarii Nowej.

- Obserwuj, Zekku, i ucz się - powiedział.

Zamknąwszy oczy, naczelnik Akademii Ciemnej Strony zaczął lekko poruszać

rękami. Zekk spoglądał przez iluminator, a jego oczy rozszerzały się ze zdumienia.

Ocean rozrzedzonych fosforyzujących gazów, zajmujący całą przestrzeń pomiędzy

gasnącymi słońcami, zaczął z wolna wirować niczym ogniste koło... wił się, zmieniał kształty

i tańczył, posłuszny każdemu gestowi Brakissa. Mistrz Ciemnych Jedi, jego nauczyciel,

potrafił manipulować nawet gwiezdnym ogniem!

Nie otwierając oczu, aby spojrzeć na skutek swojej pracy, Brakiss odwrócił się w

stronę Zekka.

- Moc przenika wszystko we wszechświecie - szepnął. - Jest obecna we wszystkim, od

najmniejszego kamyka do największej gwiazdy. Patrzysz tylko na cień tego, co przed

pięcioma tysiącleciami uczynił Naga Sadów, kiedy sięgnął myślami do gwiazd, aby zadać im

śmiertelną ranę.

- Czy ty także potrafiłbyś sprawić, żeby eksplodowało jakieś słońce? - zapytał

zdumiony chłopak.

Brakiss otworzył oczy i spojrzał na młodego podopiecznego. Na idealnie gładkim

czole naczelnika Akademii Ciemnej Strony pojawiła się niewielka zmarszczka.

- Nie wiem - odparł po chwili. - I nie sądzę, żebym kiedykolwiek zechciał spróbować.

Zekk przypomniał sobie, w jaki sposób Brakiss po raz pierwszy zachęcił go do

wypróbowania wrodzonych zdolności Jedi. Wręczył mu wówczas świecący pręt, pokazawszy

uprzednio, jak łatwo kształtować płomień, jeżeli umie się użyć Mocy. Tu, w pobliżu Denarii

Nowej, Brakiss uczynił właściwie to samo... tylko na skalę gwiezdnego systemu.

- Czyja także mógłbym spróbować? - zapytał niecierpliwie Zekk, pochylając się ku

iluminatorowi. Dotknął czubkami palców powierzchni filtrującej płyty i popatrzył na

podwójną gwiazdę, otoczoną aureolą płonących gazów, drżących i falujących niczym w

piekielnym tańcu.

Brakiss znów lekko się uśmiechnął.

- Jesteś ambitny jak zawsze, młody Zekku - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu

ulubionego ucznia. - Nie bądź jednak niecierpliwy. Musisz jeszcze wiele się nauczyć. Jesteś

nienasycony, jeżeli chodzi o poznawanie nowych rzeczy, co przekracza moje najśmielsze

oczekiwania, związane z wykorzystaniem twoich wrodzonych umiejętności. Z łatwością

wykonujesz wszystkie ćwiczenia, jakie dla ciebie przygotowuję... ale dla każdego rycerza

nadchodzi zawsze czas, kiedy musi zostać poddany ostatecznej próbie. - Brakiss uniósł brwi. -

Tamith Kai nie przestaje chełpić się swoim najlepszym uczniem, Vilasem, którego kształci tu

od ponad roku. Ty jednak uczysz się o wiele szybciej niż on. Wydaje mi się, że nadeszła

odpowiednia chwila, młody Zekku.

Wsunął dłoń pomiędzy fałdy srebrzystego stroju i uchwycił coś, ale wahał się przez

chwilę, nie spuszczając spojrzenia z młodzieńca.

- Wiem, że jesteś już gotów - powiedział. - Nie spraw mi zawodu.

- Co to jest, mistrzu Brakissie? - zapytał niecierpliwie Zekk. Mistrz Jedi wyciągnął

spomiędzy fałd płaszcza ciemny ozdobny cylinder.

- Nadszedł czas, żebyś stał się właścicielem własnego świetlnego miecza.

Zekk ujął rękojeść starożytnej broni i przez kilka chwil spoglądał na nią, zdumiony.

Miał wrażenie, że broń nawet wyłączona, promieniuje energią w jego dłoni. Zacisnął palce i

na próbę machnął cylindrem w lewo i w prawo, wyobrażając sobie, że widzi i słyszy buczące

świetliste ostrze. Czuł się dobrze. Bardzo dobrze.

- W normalnych warunkach zaproponowałbym ci, żebyś skonstruował własny

świetlny miecz - ciągnął mistrz Brakiss. - Czynność ta zabiera jednak sporo czasu i wymaga

dużego skupienia, koniecznego do złożenia wszystkich podzespołów i zrozumienia zasady

funkcjonowania. Niestety, nie mamy czasu. Dzięki ciemnej stronie wiele rzeczy jest

łatwiejszych i skuteczniejszych. Weź ten miecz jako prezent ode mnie i władaj nim, kiedy

będziesz pełnił służbę ku chwale Drugiego Imperium.

- Czy mogę włączyć zasilanie? - zapytał Zekk, wciąż jeszcze przejęty grozą.

- Oczywiście.

Brakiss cofnął się o krok, a Zekk wcisnął guzik uruchamiający świetliste ostrze. Z

obudowy wysunęła się szkarłatna smuga, płonąca niczym rozpalona lawa.

- To broń wykonana po mistrzowsku - oznajmił mistrz Ciemnych Jedi. - Została

przystosowana do tego, aby posługiwał się nią ktoś władający ciemną stroną.

Zekk wykonał ruch nadgarstkiem i wsłuchując się w buczenie energetycznej klingi,

przemieścił świetliste ostrze w lewo i w prawo.

- Jeżeli chcesz wiedzieć, ten miecz świetlny jest niezwykle podobny do broni, którą

posługiwał się kiedyś Darth Vader - zauważył Brakiss.

Zekk ponownie przeciął powietrze świetlistym ostrzem.

- Kiedy będę mógł zacząć ćwiczenia? - zapytał. - W jaki sposób będę się uczył?

Brakiss wyprowadził gorliwego młodzieńca z tarasu wieży obserwacyjnej.

- Dysponujemy hologramami symulującymi różnych przeciwników i salami

treningowymi - odparł. - Kiedyś spędziłem w nich trochę czasu, usiłując nauczyć czegoś

twoich przyjaciół, Jacena i Jainę. Przeżyłem jednak rozczarowanie. Co prawda, nauczyli się

władać świetlnymi mieczami, ale podczas każdego ćwiczenia przeciwstawiali się mojej woli.

Spodziewam się, że w przeciwieństwie do nich ty wykonasz każde ćwiczenie

doskonale. Ty, młody Zekku, bardzo szybko przewyższysz swoich przyjaciół we wszystkim,

czego kiedykolwiek dokonali. Dobrze znam mistrza Skywalkera i wiem, czego się obawia.

Jest człowiekiem zbyt nerwowym, by pozwolić swoim ulubionym młodocianym uczniom

ćwiczyć własnymi świetlnymi mieczami. Uważa, że energetyczne klingi są zbyt

niebezpieczne. - Brakiss się roześmiał. - Jego obawy są bezpodstawne. Najniebezpieczniejszy

jest Ciemny Jedi władający taką bronią.

Kiedy Zekk w towarzystwie nauczyciela kroczył korytarzem, schował świetliste

ostrze, ale nie wypuścił rękojeści z dłoni. Spoglądając na legendarną broń rycerzy Jedi, raz po

raz przesuwał palcem po powierzchni obudowy.

Miecz świetlny w jego palcach sprawiał wrażenie ciepłego, gotowego... niemal

dopominającego się o to, by go użył. Wrażenie, że wciąż jeszcze widzi szkarłatną linię,

pozostało długo po tym, kiedy wyłączył energetyczną klingę.

Zekk zamrugał, ale wrażenie, że spogląda na jaskrawą smugę, nie chciało go opuścić.

- Tak, teraz rozumiem, dlaczego taka broń może być bardzo niebezpieczna - przyznał

w końcu.

ROZDZIAŁ 7

Zamyślony Jacen krążył bez celu po korytarzach akademii Jedi, wybierając te, którymi

najrzadziej przechadzali się inni uczniowie. Nie potrafił wyrwać się z odrętwienia. Od dwóch

godzin towarzyszyła mu milcząca i równie oszołomiona Jaina. Wyraźnie szukała towarzystwa

brata, tak jak on potrzebował towarzystwa siostry, chociaż żadne nie wiedziało, co

powiedzieć.

Jacen nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego wujek Luke nie pozwolił nikomu innemu

przebywać z nieprzytomną Tenel Ka, kiedy opiekował się nią medyczny android. Nie zgodził

się również, by ktokolwiek mu towarzyszył, gdy udał się do ośrodka łączności, żeby

powiadomić rodzinę dziewczyny o wypadku.

Wujek Luke osobiście podniósł z ziemi bezwładne ciało wojowniczki, a potem ruszył

szybko do wielkiej świątyni. Kiedy bliźnięta niemal pobiegły za nim, Jacen czuł, jak mistrz

Jedi czerpie energię Mocy, żeby pomóc dziewczynie zachować siły, a także aby iść jeszcze

szybciej i nie urazić rannej. Równocześnie wysyłał do mózgu nieprzytomnej Tenel Ka

nieprzerwany strumień kojących myśli, tchnących ciszą, spokojem i pewnością, że jej rana się

zagoi.

Jacen wiedział, że powinien przynajmniej spróbować czynić to samo, żeby pomóc

koleżance, ale czuł w myślach straszliwy zamęt. Obawiał się, że jego starania mogą tylko

pogorszyć całą sprawę. Możliwe, że właśnie z tego powodu mistrz Skywalker nie pozwolił

nikomu z uczniów zostać z młodą wojowniczką, kiedy wszyscy wrócili do wielkiej świątyni.

Zapewnił tylko pozostałych troje przyjaciół, że natychmiast ich powiadomi, jeżeli Tenel Ka

będzie chciała z nimi porozmawiać.

Od tamtej chwili bliźnięta, pogrążone we własnych myślach, błąkały się bez celu

klatkami schodowymi i słabo oświetlonymi korytarzami. Kiedy Lowie, nie mówiąc ani słowa,

przyłączył się do nich, żadne nie zapytało go, gdzie był i co robił. Wiedziały przecież, że

młody Wookie bardzo często wyprawiał się samotnie w dżunglę. Spędzał czas, siedząc na

wierzchołkach ogromnych drzew i rozmyślając o rodzinnym domu na odległym Kashyyyku,

o rodzicach, o młodszej siostrze... Teraz miał znów ochotę przebywać w towarzystwie

przyjaciół. Jacen nie był jednak zaskoczony, kiedy spojrzał na obudowę Em Teedee i

przekonał się, że miniaturowy android-tłumacz został wyłączony.

Wszyscy byli wstrząśnięci tym, co się wydarzyło - ale nikt tak bardzo jak Jacen.

Krążąc opustoszałymi korytarzami, chłopiec bezustannie odtwarzał w myślach każdy

szczegół pojedynku. Przypominał sobie syczący i skwierczący dźwięk krzyżujących się kling

świetlnych mieczy... wyzwanie widoczne w oczach koleżanki... jaskrawy zielony blask

własnego energetycznego ostrza przenikającego przez jej ciało... Z całej siły zacisnął powieki,

próbując usunąć z mózgu dalszy ciąg sceny, ale przekonał się, że na próżno. Całość była zbyt

wyraźnie wyryta w jego pamięci. Otworzył oczy.

- Nie potrafię... czekać ani chwili dłużej - wykrztusił w pewnej chwili. - Muszę

zobaczyć się z Tenel Ka, by upewnić się, że nic jej nie grozi. Muszę ją przeprosić.

- Pójdziemy z tobą - oznajmiła Jaina. Lowie zamruczał, zgadzając się z jej zdaniem.

Kiedy wszyscy troje młodzi Jedi znaleźli się przed drzwiami komnaty, w której była

leczona ich koleżanka, ujrzeli wychodzącego Luke’a i Artoo-Detoo.

- Jak się czuje Tenel Ka? - spytał gorączkowo Jacen. - Czy oprzytomniała? Możemy

się z nią widzieć?

Mistrz Skywalker się zawahał. Jacen zwrócił uwagę na niepokój malujący się na jego

twarzy.

- Wciąż jeszcze nie może się otrząsnąć z przeżytego... wstrząsu - odparł cicho. -

Oprzytomniała, ale chyba jeszcze nie jest gotowa na spotkanie z wami.

- Ale przecież właśnie w tej chwili najbardziej potrzebuje towarzystwa przyjaciół -

odezwała się Jaina.

Artoo-Detoo obrócił górną część kopułki, by po chwili uczynić podobny ruch, ale w

przeciwną stronę. Zahuczał, wyrażając zdecydowany sprzeciw.

- Ale ja... muszę się z nią zobaczyć - nalegał chłopiec. - Muszę zrobić coś dla niej...

opowiedzieć dowcip albo uścisnąć ręce... Blasterowe błyskawice! Przecież teraz ma tylko

jedną rękę i ja za to odpowiadam.

Artoo przeciągle, żałośnie zagwizdał, a Luke popatrzył współczująco na siostrzeńca.

- Wiem, że to wszystko jest dla ciebie bardzo trudne - zaczął - ale bądź pewien, że dla

Tenel Ka jest jeszcze trudniejsze. Przypominam sobie, o czym myślałem, kiedy sam straciłem

dłoń podczas walki z Darthem Vaderem, jaką toczyłem w Mieście w Chmurach. Nieco

wcześniej dowiedziałem się, że jest moim ojcem. Czułem się, jakbym utracił jakąś cząstkę

siebie... cząstkę tego, kim jestem... a później straciłem także dłoń.

- Przecież dłonie mogą być przyszywane - stwierdził Jacen. - Mogą być łączone z

pozostałą częścią ręki, a rany gojone w zbiornikach bacta.

Luke pokręcił głową.

- Mojej nie można było przyszyć - odparł. - Nikt nie wie, co się z nią stało.

- Twoja syntetyczna dłoń funkcjonuje równie sprawnie jak kiedyś prawdziwa -

zauważył chłopiec.

- To możliwe - przyznał Luke, poruszając protezą, która wyglądała jak każda inna

ręka, a potem dotykając czubkiem kciuka po kolei opuszek pozostałych palców. - Ale to była

bardzo trudna decyzja. Pamiętam, jak wówczas myślałem, że może uczyniłem kolejny krok

na drodze, na której stanę się kimś takim jak mój ojciec, jak Darth Vader... po części żywym

człowiekiem, a po części maszyną. Tenel Ka będzie wkrótce musiała podjąć taką samą

decyzję. Kiedy eksplodowała obudowa jej świetlnego miecza, wasza koleżanka straciła

jakąkolwiek szansę przyszycia odciętej części ręki.

- Wujku Luke’u, ale ja muszę się z nią widzieć - nie dawał za wygraną Jacen. - Muszę

ją przeprosić.

Luke uścisnął jego ramię.

- Obiecuję, że zawołam cię natychmiast, kiedy Tenel Ka będzie gotowa porozmawiać

z tobą. A teraz spróbuj chociaż trochę odpocząć.

Jacen spał niespokojnie, bardzo często budząc się i obracając z boku na bok. W snach

prześladował go wizerunek rannej Tenel Ka.

Słyszał, jak mówiła: „Jesteśmy przeciwnikami”.

„Nie. Jestem twoim przyjacielem” - próbował odpowiedzieć Jacen, ale głos wiązł mu

w gardle i chłopiec nie mógł wymówić ani słowa. Raz po raz widział przyprawiający o

mdłości błysk, z jakim ostrze miecza dziewczyny zniknęło niczym płomień zdmuchniętej

świecy, a skwiercząca zielona klinga przecięła jej rękę.

Znów poczuł swąd smażonego ciała. Trzask eksplozji rękojeści miecza dziewczyny

zagrzmiał wtedy niczym huk gromu, a umysł chłopca wypełnił wizerunek szarych jak granit

oczu Tenel Ka, oskarżycielsko spoglądających w jego oczy.

„Jesteśmy przeciwnikami”...

Jacen poczuł nagle, że coś dziwnego napiera na jego umysł. Obudził się, cały zlany

zimnym potem. Przekonał się, że pojedynczy lekki koc, pod którym zasypiał, jest wilgotny i

owinięty wokół jego nóg. Chłopiec nie był pewien, co sprawiło, że się przebudził, ale

wiedział, że to coś ważnego i pilnego. Tenel Ka! - pomyślał. - Potrzebuje nas. Jakimś cudem

ta myśl pojawiła się w jego mózgu. Przez otwarte okno komnaty usłyszał cichy, zawodzący

jęk młodego Wookiego, dobiegający gdzieś z oddali, od strony dżungli.

Zeskoczył z pryczy i pospiesznie wygładził zmarszczki wygniecionego kombinezonu,

którego nawet nie starał się zdjąć, kiedy udawał się na spoczynek. Z oddali doleciał kolejny

jęk. Jacen zorientował się, że Lowie, pogrążony w medytacjach na wierzchołku jakiegoś

wysokiego drzewa Massassów, usiłuje mu coś powiedzieć. Nie tracąc czasu na wkładanie

butów, wyskoczył na korytarz i pobiegł do drzwi komnaty siostry.

- Jaino, obudź się! - zawołał. - Dzieje się coś niedobrego.

Nie czekając na odpowiedź, pobiegł w stronę wyjścia z wielkiej świątyni. Coś

wszakże - możliwe, że wycie Lowiego - już wcześniej obudziło Jainę, gdyż jej brat nie zdążył

nawet skręcić za róg, gdy usłyszał za sobą kroki dziewczyny. Jacen nie zwolnił biegu. Jego

bose stopy klaskały o zimne kamienne płyty posadzki. Chłopiec dotarł do najbliższej klatki

schodowej i zaczął zbiegać, przeskakując po trzy oświetlone blaskiem pochodni kamienne

stopnie. Znów poczuł, że coś napiera na jego myśli, i skierował się w kierunku lądowiska, z

którego odbierał dziwny sygnał.

Czując na plecach oddech goniącej go Jainy, skręcił za róg świątyni i ze zdumieniem

dostrzegł Lowiego biegnącego ku nim od strony dżungli. Pojawił się w miejscu, w którym

dziwaczne nocne mgły pokrywały polanę opalizującą białą mgiełką. Jacen spojrzał na

lądowisko i wówczas zobaczył coś, co zdumiało go jeszcze bardziej.

Dostrzegł tam niewielki lśniący wahadłowiec, mniej więcej o połowę mniejszy niż

„Sokół Tysiąclecia”, który oderwał się od murawy lądowiska i uniósł pośród kłębów białawej

mgły rozstępującej się na boki. Chłopiec ujrzał także na lądowisku wujka Luke’a, skąpanego

niebieskawą poświatą świateł statku i usiłującego przygładzić smagane wiatrem włosy.

Mistrz Jedi, zwrócony twarzą w stronę startującego wahadłowca, uniósł rękę w geście

pożegnania. Wszyscy troje młodzi Jedi pobiegli w jego stronę. Jacen i Jaina odezwali się

niemal w tej samej chwili:

-Kto to był?

- Co tu się dzieje?

Wysoki chudy Wookie poparł ich, wydając pytające warknięcie.

Luke Skywalker opuścił głowę i skierował spojrzenie na troje uczniów Jedi.

- To była Tenel Ka, prawda? - nalegał Jacen, chociaż właściwie nie musiał usłyszeć

odpowiedzi. W ciemnościach nocy spoglądał w oczy wuja. Mistrz Jedi kiwnął głową.

- Jej rodzina życzyła sobie zabrać ją stąd bez chwili zwłoki. Ale nie martwcie się o

nią. Powinna być teraz otoczona bardzo dobrą opieką.

Jacen poczuł się tak, jakby właśnie na jego pierś nadepnął gigantyczny banth. Stoczył

walkę ze sobą, żeby złapać chociaż trochę powietrza, które pozwoliłoby mu powiedzieć, co

myśli. Czuł się zdradzony.

- Odleciała! - wybuchnął w końcu. - A mówiłeś, że nas zawołasz, kiedy będzie gotowa

zobaczyć się z nami.

Luke Skywalker chrząknął.

- Nie była gotowa - odparł cicho.

Z piersi Lowiego wydarło się pełne rozpaczy warknięcie.

- Nie mieliśmy nawet szansy się pożegnać - odezwała się Jaina.

Luke ciężko westchnął.

- Wiem o tym. Ale wasza koleżanka przebywa teraz pod opieką rodziny. Nie wątpię,

że jest w dobrych rękach.

Jacen ujrzał, że siostra z niedowierzaniem kręci głową.

- Jak to możliwe? - zapytała w końcu.

Jacen, dla którego to pytanie było niezrozumiałe, spojrzał na nią, czekając na dalsze

wyjaśnienia.

- Chodzi mi o to - wyjaśniła Jaina - że nie widzę sensu, dlaczego rodzice Tenel Ka,

wojowniczki pochodzącej z Dathomiry, mieliby przylatywać po nią takim wahadłowcem.

Jacen wzruszył ramionami. Miał wrażenie, że siostra spodziewa się, iż ją zrozumie.

On jednak niczego nie pojmował.

- Co w tym widzisz takiego dziwnego? - zapytał w końcu.

- To był dyplomatyczny wahadłowiec klasy Ekspres - odparła Jaina. - A na kadłubie

miał znaki królewskiego rodu planety Hapes.

W stronę Luke’a Skywalkera skierowały się trzy pary pytających oczu.

ROZDZIAŁ 8

Przedział pasażerski we wnętrzu hapańskiego królewskiego wahadłowca „Piorunujący

Duch” był przestronny i wyposażony we wszelkie wygody, jakich mógł się spodziewać

międzyplanetarny podróżnik. Eleganckie wykończenie kabiny graniczyło z ostentacją; jedyną

ozdobą każdej ściany była fantazyjna pozłacana rama otaczająca każdy iluminator.

Tenel Ka nie zwracała jednak uwagi na widok, jaki malował się za iluminatorem.

Nieraz podróżowała w nadprzestrzeni. Nie chciała widzieć niczego. Ani nikogo.

Nie chciała również czuć niczego. Odrętwienie. Jedynie to czuła. Myśli, uczucia...

nawet jej ręka. Wszystko było odrętwiałe.

Przez jej umysł przemknęła ulotna myśl, że może powinna coś zjeść. Nie miała w

ustach niczego od czasu, kiedy... od tamtego czasu.

Nie. Postanowiła, że niczego nie zje. Nie była w stanie wykrzesać z siebie chęci

spożycia posiłku.

Jej złocistorude włosy zwisały teraz po bokach głowy, rozplecione i zmierzwione.

Chociaż medyczny android napracował się, by wykąpać Tenel Ka i zdezynfekować ranę

przed skauteryzowaniem, nie miał w oprogramowaniu niczego, co pozwoliłoby mu zapleść

warkocze. Uprzejmie zaproponował dziewczynie, że mógłby ją ostrzyc, ale Tenel Ka sienie

zgodziła. Możliwe, że któreś z bliźniąt wyraziłoby chęć rozczesania jej włosów i zaplecenia

ich na nowo. Młoda wojowniczka była jednak zbyt dumna i nie zamierzała dopuścić, żeby

przyjaciele zobaczyli ją w takim stanie. Obawiała się, że może ujrzeć na ich twarzach

obrzydzenie... albo jeszcze gorzej, litość.

Tenel Ka pomyślała, że przynajmniej to było jedyną zaletą jej niespodziewanego

odlotu z Yavina Cztery w środku nocy. Nie widziała się z nikim, a zatem nie musiała ani

wysłuchiwać słów pełnych współczucia, ani wystawiać się na pośmiewisko.

Właśnie tę chwilę wybrała pani ambasador Yfra, by pojawić się w komnacie

dziewczyny, jakby chciała usunąć w cień jedyną myśl, jaka jeszcze cieszyła Tenel Ka.

Starzejąca się zauszniczka babki, pomimo miłego uśmiechu i pozornie pogodnej twarzy, była

ulepiona z tej samej gliny, co poprzednia królowa... kobieta żądna władzy i nie cofająca się

przed niczym, co mogłoby ją powiększyć. Niedawno Yfra próbowała złożyć wizytę na

Yavinie Cztery, ale kiedy przyjaciele Tenel Ka zostali uprowadzeni przez Akademię Ciemnej

Strony, dziewczyna poleciała z mistrzem Skywalkerem, aby ich ratować. Wojowniczka z

Dathomiry nie była rozczarowana faktem, że nie spotka się z panią ambasador Yfra, która

musiała odwołać wizytę. Tenel Ka nigdy nie ufała wysłanniczce babki ani jej nie lubiła,

chociaż nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego.

- Czy czujesz się chociaż trochę lepiej, moja droga? - zapytała pani ambasador z

przyprawiającą o mdłości nieszczerością. - Chciałabyś ze mną porozmawiać?

- Nie - odparła stanowczo Tenel Ka. - Dziękuję. - Po chwili jednak ciekawość zaczęła

łaskotać jej odrętwiały umysł i dziewczyna zapytała: - Dlaczego właśnie ty zostałaś wybrana,

żeby towarzyszyć mi w podróży do domu?

- Prawdę mówiąc - odparła Yfra, unikając spojrzenia w oczy wojowniczki - nie tyle

zostałam wybrana, ile... byłam pod ręką. Kiedy twoja babka otrzymała wiadomość o tym...

nieszczęśliwym wypadku, przebywałam w sąsiednim systemie, gdzie zajmowałam się

sprawami wagi państwowej.

Posłuchaj, moja droga - ciągnęła, zmieniając temat. - Za kilka godzin wyjdziemy z

nadprzestrzeni. Jeżeli zatem jest coś, co tymczasem mogłabym dla ciebie zrobić...

- Owszem, jest - przerwała Tenel Ka, jak zwykle stanowcza i bezpośrednia. -

Chciałabym zostać teraz sama.

Jeżeli pani ambasador Yfra poczuła się urażona tą nieco obcesową odpowiedzią,

ukryła swoje uczucia bardzo dobrze.

- Ależ oczywiście, moja droga - odrzekła równie wdzięcznie, co nieszczerze. -

Przeszłaś przecież prawdziwe piekło. - Spojrzała znacząco na kikut ręki dziewczyny i z

aktorską wprawą udała, że nie wzdryga się z obrzydzenia. - Musisz teraz czuć się po prostu

strasznie.

Powiedziawszy to, wyszła z pomieszczenia. Zostawiła Tenel Ka czującą się jeszcze

gorzej niż poprzednio... co może właśnie było zamierzonym celem wizyty pani ambasador.

Bezlitosna zauszniczka babki dziewczyny była wyjątkowo zręczną manipulantką.

Tenel Ka popatrzyła na kikut lewej ręki... na to, co z niej pozostało po eksplozji

świetlnego miecza. Nie było żadnej szansy uratowania odciętej części, żeby później przyszyć

ją i pozwolić, by rana zagoiła się w zbiorniku bacta. Dziewczyna poczuła się tak, jakby

straciła część siebie.

Jak będzie mogła być teraz prawdziwą wojowniczką? Nie może nawet twierdzić, iż

odniosła tę ranę w honorowej walce. Prawdę mówiąc, zawdzięczała j ą własnej dumie. I

pośpiechowi. I głupocie. Gdyby tylko staranniej wybrała podzespoły użyte do budowy

miecza... Gdyby trochę uważniej umieściła je we wnętrzu rękojeści...

Przekonana o tym, że zwycięstwo w walce zależy jedynie od fizycznych umiejętności,

nie zadała sobie wystarczająco dużo trudu podczas konstruowania własnej broni rycerza Jedi.

Nawet wówczas, kiedy ćwiczyła, dumna i wyniosła, polegała wyłącznie na sile fizycznej i

zręczności. Starała się nie posługiwać Mocą, chyba że nie miała innego sposobu osiągnięcia

zamierzonego celu.

A teraz? Co się stało z jej fizyczną siłą i sprawnością? Jakim cudem będzie mogła się

wspinać po murach, posługując się jedynie cienką linką, zakończoną wytrzymałą kotwiczką?

Jak będzie mogła wejść na drzewo? Albo polować? Albo pływać? Nie potrafiła przecież

nawet zapleść włosów! Kto będzie darzył szacunkiem rycerza Jedi władającego tylko jedną

ręką?

Pogrążona w ponurych myślach, dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Obudziła się na odgłos pukania do drzwi luksusowej kabiny.

- Moja droga, czy nadal odpoczywasz? - usłyszała modulowany głos pani ambasador

Yfry. - Najwyższy czas, żebyś opuściła kabinę. Jesteśmy prawie w domu. Zbliżamy się do

Hapes.

Tenel Ka potrząsnęła głową, aby szybciej się obudzić. Wstała i spojrzała przez

otaczające ją iluminatory. „Piorunujący Duch” już nie przelatywał przez nadprzestrzeń.

Wahadłowiec był otoczony przez słońca i planety tworzące gromadę gwiezdną Hapes.

Przypominały garście tęczowych klejnotów z Gallinore, rozrzuconych na kosztownym

czarnym aksamicie.

- W domu - powtórzyła Tenel Ka.

Przerażenie, jakie czuła do tej chwili, zamieniło się w bryłę lodu, która spoczęła na

samym dnie jej żołądka. Dziewczyna pomyślała, że odtąd ta planeta może naprawdę stać się

jej domem.

Potężne wojenne okręty, hapańskie Bitewne Smoki, pojawiły się jakby znikąd, aby

eskortować mały wahadłowiec w drodze na lądowisko. Kiedy „Piorunujący Duch” w końcu

wylądował, Tenel Ka zeszła po opuszczonej rampie i stanęła na płycie. Rozejrzała się, czując

ożywienie po raz pierwszy od chwili wypadku. Wypatrując rodziców, spoglądała w prawo i w

lewo. Zdumiała się, kiedy stwierdziła, że jedyną krewną, która wyszła na jej powitanie,

okazała się jej babka, Ta’a Chume.

Była monarchini, otoczona dużą grupą strażników odzianych w paradne stroje,

zbliżyła się, pragnąc powitać wnuczkę. Tenel Ka musiała przez chwilę cierpieć katusze,

zamknięta w jej objęciach, a później być świadkiem kilku innych gestów mających świadczyć

o czułości. Pamiętała jednak, że babka nigdy nie brała jej w objęcia, kiedy były same.

- Dlaczego nie przybyli moi rodzice? - zapytała.

- Zostali wysłani - odpowiedziała gładko Ta’a Chume. - W bardzo pilnej i ściśle tajnej

dyplomatycznej... misji. Tylko ja i moja najbardziej zaufana powierniczka wiemy, gdzie teraz

przebywają. - Uczyniła gest w stronę jednego z członków świty, który natychmiast

pospieszył, by narzucić królewski płaszcz na ramiona dziewczyny. Jego grube i miękkie fałdy

ukryły ręce wojowniczki. Tenel Ka poczuła, że nie ma dość siły, by się przeciwstawić. -

Zapewniam cię jednak - ciągnęła babka - że twoi rodzice powrócą tak szybko, jak bada mogli.

Po chwili pojawiło się ośmiu bardzo skąpo odzianych służących, którzy przynieśli

dwa ogromne wyściełane trony, przeznaczone dla księżniczki i jej babki. Tenel Ka usiadła i

dopiero wówczas zauważyła następnych co najmniej dwudziestu stojących na obrzeżach

lądowiska przystojnych służących. Zamknęła oczy i westchnęła. Mogła była tego się

spodziewać. Wyglądało na to, że podczas nieobecności rodziców dziewczyny, Ta’a Chume

postanowiła powitać wnuczkę z wszelkimi możliwymi honorami - zapewne dlatego, by

pokazać pragnącej zostać rycerzem Jedi dziewczynie, jak wspaniale jest być osobą należącą

do królewskiego rodu.

Tenel Ka nie była tym zachwycona.

Trzej krzepko zbudowani młodzieńcy, odziani tylko w przepaski biodrowe, zajęli

miejsca na samym środku lądowiska i zaczęli dawać pokaz akrobatycznych umiejętności. Inni

służący, stojący nieco z boku, wyciągnęli instrumenty strunowe i flety, by akompaniować

akrobatom podczas ćwiczeń. Obserwująca pokaz była monarchini pochyliła głową w stronę

wnuczki i mruknęła:

- Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście.

Zdumiona Tenel Ka zamrugała.

Jej babka wykonała zamaszysty gest, jakby chciała objąć nim całe lądowisko.

- Wszystko, co widzisz - Hapes i sześćdziesiąt dwa inne światy - czekaj ą tylko na

twoje rozkazy. - W głosie kobiety pojawiła się nuta perswazji. - Niewielu spośród tych,

którym nie udaje się zostać rycerzami Jedi, czeka taka miła perspektywa. W przeciwieństwie

do broni, z którą trzeba stawać do walki, sprawowanie politycznej władzy nie wymaga

posługiwania się obiema rękami.

Tenel Ka skrzywiła się, nie tylko dlatego, by wyrazić opinię o niesprawiedliwym

stwierdzeniu babki, iż nie udało się jej zostać rycerzem Jedi. W tej samej chwili jeden z

akrobatów wykonał podwójne salto - figurę, którą wykonywała nieskończoną ilość razy i

którą miała zamiar wykonać jeszcze nie raz. Kiedy codziennie ćwiczyła, przebywając w

akademii Jedi, wykonywała także przewroty w tył i w przód, młynki i zwyczajne salta.

Akademia Jedi... Już teraz zaczynała za nią tęsknić.

Jeszcze jedna rzecz, jakiej nigdy nie będę mogła robić - pomyślała, zaciskając wargi w

ponurą linię.

Zamiast tego postanowiła skupić się na przyglądaniu twarzy akrobaty. Młodzieniec

był naprawdę urodziwy, ale w tej chwili Tenel Ka zamieniłaby widok twarzy wszystkich

strażników i służących stojących na lądowisku na chociażby przelotny błysk oblicza kogoś z

grona przyjaciół: Jacena, Jainy, Lowbaccy czy nawet mistrza Skywalkera...

- Wiesz, co? - odezwała się babka, ponownie zbliżając usta do ucha dziewczyny,

jakby dopiero teraz taka myśl przyszła jej do głowy. - Możliwe, że twoja rana jest sposobem,

w jaki Moc pragnie dać ci do zrozumienia, iż nigdy nie miałaś zostać rycerzem Jedi... że

twoim przeznaczeniem było zawsze rządzenie gromadą gwiezdną Hapes.

Tenel Ka poczuła, że powietrze z głośnym sykiem opuszcza jej płuca. Miała wrażenie,

że na jej brzuch skoczył wielki rankor. Zastanawiała się jednak, czy może po raz pierwszy

babka nie ma racji.

ROZDZIAŁ 9

Ogromna komnata audiencyjna świątyni na Yavinie Cztery miała taką dobrą akustyką,

że do uszu wszystkich słuchaczy docierało każde słowo szepnięte na podwyższeniu. Dziś

jednak na podium, widocznym w przeciwległym kącie sali, nie zajmował miejsca żaden

wykładowca. Jaina szła powoli i niepewnie. Wielkie pomieszczenie było całkiem opustoszałe,

jeżeli nie liczyć Jacena i Lowiego, siedzących na kamiennej ławie blisko podwyższenia.

Nie, nie całkiem opustoszałe. Umysł Jainy wypełniały wizerunki dumnej i pewnej

siebie wojowniczki z Dathomiry: Tenel Ka wznoszącej czarką w geście przyjaźni, Tenel Ka

zaplatającej długie włosy i przygotowującej się do rozpoczęcia ćwiczeń Jedi, Tenel Ka

wspinającej się po zewnętrznym murze wielkiej świątyni... podciągającej się bez wysiłku,

ręka za ręką. Posługując się Mocą, Jaina wyczuwała, że podobne myśli przelatują przez głowę

jej brata bliźniaka.

Dosłownie kilka chwil po tym, kiedy dziewczyna zajęła miejsce obok Jacena, przez

drzwi w bocznej ścianie weszła instruktorka i historyczka Jedi, Tionna. Podeszła i stanęła

przed trojgiem siedzących uczniów. Jaina wyczuła, że na widok srebrzystowłosej Jedi nastrój

jej brata uległ wyraźnej poprawie. Tionna zawsze uczyła ich, że powinni szukać wielu

rozwiązań problemu, starać się wybrać najlepsze rozwiązanie i na wszystko spoglądać z

różnej perspektywy. Jak zawsze, dziewczyna była urzeczona kryjącą się w perłowych oczach

instruktorki mądrością zdobytą w ciągu wielu lat studiowania opowieści, legend i nauk

starożytnych rycerzy Jedi.

Kiedy Tionna przemówiła, jej głos zabrzmiał, jak zwykle, miękko i melodyjnie.

- Mistrz Skywalker prosił mnie, żebym... pomogła wam czynić postępy we władaniu

świetlnymi mieczami.

Jaina niespokojnie się poruszyła, nie chcąc nawet myśleć o śmiercionośnej broni,

którą przypięła do pętli u pasa pomarańczowego kombinezonu.

Tionna gestem ręki zachęciła troje siedzących uczniów, by wstali.

- Proszę, wejdźcie teraz na podwyższenie, gdzie będziecie mieli więcej miejsca.

Jacen i Lowie zaczęli wchodzić po kamiennych stopniach, ale Jaina się ociągała, nie

będąc pewna, czy mogłaby sprzeciwić się woli instruktorki. Kiedy jednak Tionna obdarzyła

dziewczynę cierpliwym, wyrozumiałym uśmiechem, po czym zachęciła japo raz drugi, Jaina

poszła w ślady brata i Wookiego.

Przy każdym kroku czuła, że rękojeść świetlnego miecza obija się o jej biodro,

przypominając o ponurej rzeczywistości. Serce przerażonej dziewczyny waliło jak młotem, a

na karku i czole wystąpiły krople lodowatego potu. Jaina uświadamiała sobie teraz bardzo

dobrze, że kontynuowanie ćwiczeń świetlnym mieczem będzie nawet jeszcze trudniejsze, niż

się spodziewała. Spoglądając na mocno zaciśnięte zęby brata, rozumiała, że Jacen także

zmaga się z ogarniającym go przerażeniem. Chłopiec musiał się zorientować, co odczuwa

jego siostra, gdyż odwrócił się i obdarzył j ą niepewnym uśmiechem.

- Chcesz usłyszeć dobry dowcip? - zapytał cicho.

Dziewczyna zmusiła się do uśmiechu.

- Czemu nie?

Jej odpowiedź zdumiała Jacena, który stanął na chwilę, aby zebrać myśli.

- No, dobrze - odezwał się w końcu. - Dlaczego android--mechanik nie jest nigdy

samotny?

Jaina wzruszyła ramionami. Znała brata tak dobrze, iż wiedziała, że nie powinna

nawet próbować odpowiadać.

- Ponieważ zawsze naprawia nowych przyjaciół!

Dziewczyna zachichotała, choć właściwie nie wiedziała, dlaczego. Była jednak

wdzięczna bratu za to, że pozwolił jej chociaż trochę się odprężyć. Lowie także szczeknął na

znak, że jest rozbawiony. W policzkach Tionny pojawiły się niewielkie dołki, a jej perłowe

oczy rozjarzyły się aprobującym błyskiem. Było jasne, że instruktorka dobrze rozumie, jak

ciężko musi być teraz wszystkim trojgu uczniom.

Następnie Tionna rozstawiła ich co dwa metry w ten sposób, aby byli zwróceni w tę

samą stronę, po czym poleciła im ćwiczyć samymi rękojeściami, bez włączania

energetycznych kling świetlnych mieczy. Jaina oczyściła umysł ze wszystkich innych myśli i

starała się naśladować płynne, wyraziste gesty Tionny. Miała wrażenie, że uczy się ruchów i

kroków nowego tańca.

Zapewne zadowolona z postępów, instruktorka Jedi zakończyła ćwiczenia i stanęła

przed Lowbacca. Gestem dała znak Jainie, by stanęła obok niej, zwrócona twarzą w stronę

Jacena. Przycisnęła guzik wyzwalający ostrze własnego świetlnego miecza. Z rękojeści broni

wyskoczyła iskrząca się energią świetlista klinga.

- Proszę, zapalcie teraz swoje miecze - poleciła.

Chociaż przez twarz Jacena przemknęła zmarszczka niepewności, chłopiec po chwili

zapalił własne szmaragdowozielone ostrze. Następnie, z cichym sykiem, ukazała się złocista

klinga Lowiego, mająca barwę roztopionego brązu. Młody Wookie nie uniósł jednak ostrza

broni.

- Och, niech pan będzie ostrożny, panie Lowbacco - odezwał się Em Teedee,

przyczepiony do pasa na biodrze właściciela. -Wie pan przecież, że moje obwody są

nadzwyczaj delikatne.

Jaina przygryzła dolną wargę, zamknęła oczy i przycisnęła guzik, umieszczony w

rękojeści swojego miecza. Ostrze z głośnym sykiem obudziło się do życia. Jaskrawofloletowa

łuna, w połączeniu z blaskiem bijącym od trzech innych energetycznych kling, przeniknął

nawet przez jej zamknięte powieki, zalewając umysł dziewczyny falą oślepiająco barwnych

wspomnień.

Fiolet. Kolor oczu złowieszczej Siostry Nocy Tamith Kai.

Srebro. Barwa fałdzistych szat Brakissa. Akademia Ciemnej Strony. Jacen i Jaina

walczący ze sobą pod osłoną maskujących hologramów. Jakikolwiek błąd, popełniony przez

jedno z nich, mógł zakończyć się śmiercią.

Brąz. Niemal w tym samym odcieniu co barwa złocistorudych włosów Tenel Ka.

Odcięta ręka dziewczyny. Palce wciąż jeszcze zaciśnięte na rękojeści świetlnego miecza,

który po chwili z hukiem eksploduje. Przerażenie malujące się na twarzy wojowniczki, kiedy

szmaragdowa klinga broni przeniknęła przez jej ramię.

Szmaragdowa zieleń. Odcień otoczonych ciemniejszymi pierścieniami tęczówek

Zekka. Jej były przyjaciel z Coruscant, który właśnie teraz przebywa w Akademii Ciemnej

Strony. Uczy się i ćwiczy, jak władać ciemną stroną Mocy i jak służyć Drugiemu Imperium.

A jeżeli Drugie Imperium zgodnie ze swoim planem zaatakuje Nową Republikę - tę samą

Nową Republikę, której Jacen, Jaina i inni uczniowie Luke’a Skywalkera przysięgali bronić -

będzie musiała przygotować się do walki. Jak mogłaby nie stanąć do walki w obronie Nowej

Republiki, skoro jej matka pełniła funkcję przywódczyni?

Czy będzie musiała chwycić miecz świetlny i walczyć z Zekkiem, aby obronić przed

nim własną matkę?

Jaina wydała cichy okrzyk i wyłączyła świetliste ostrze, a potem upuściła rękojeść na

kamienną płytę podwyższenia. Cofnęła się, jakby nagle metalowy cylinder zamienił się w

smoka kryat. W chwilę później, jak na rozkaz, zgasły ostrza wszystkich innych mieczy. Jaina

wzdrygnęła się, chociaż poczuła prawdziwą ulgę.

Tionna popatrzyła z powagą na troje młodych podopiecznych, po kolei kierując na

nich perłowe oczy. Pochyliła się, by podnieść porzuconą broń Jainy, a później usiadła na

zimnych kamieniach podwyższenia i powiedziała:

- Usiądźcie, proszę. Chciałabym opowiedzieć wam pewną historię.

Jacen, Jaina i Lowbacca przysiedli jak najbliżej instruktorki Jedi, zapewne ciesząc się,

że mogą dotrzymywać jej towarzystwa. Tymczasem Tionna wyprostowała się i oparła wiotkie

ręce na kolanach. Snując opowieść, od czasu do czasu nimi poruszała, jakby tkała przed

oczami słuchaczy niewidzialny gobelin.

- Przed wieloma tysiącami lat, kiedy na świecie panowało wielkie zło i wielkie dobro -

zaczęła Tionna, a jej głęboki, melodyjny głos rozbrzmiał echem w wielkiej sali - żyła kobieta,

która nazywała się Nomi Sunrider. Jej mąż, Andur, ćwiczył, pragnąc zostać rycerzem Jedi.

Pewnego razu Nomi i jej mąż wyruszyli w drogę, aby złożyć garść cennych

adegańskich kryształów w darze nowemu mistrzowi Andura, ale zostali napadnięci przez

grupę chciwych bandytów, którzy zamordowali męża Nomi i próbowali ukraść kryształy.

Kiedy kobieta zorientowała się, że jej mąż nie żyje, chwyciła jego świetlny miecz i wywarła

na mordercach Andura krwawą zemstę. Gdy uświadomiła sobie, co zrobiła, przepełniła ją

taka odraza, że przysięgła nigdy więcej nawet nie dotykać rękojeści broni.

Pragnąc spełnić ostatnie życzenie umierającego męża, Nomi przekazała drogocenne

kryształy jego mistrzowi Jedi. Przez jakiś czas przebywała u niego, opiekując się małą

córeczką Vimą, po czym zaczęła ćwiczyć, pragnąc także zostać rycerzem Jedi. Uczyła się i

wzrastała w mądrości i umiejętności władania Mocą, ale nadal wzdragała się przed

dotykaniem miecza świetlnego, mimo iż jest to broń rycerzy Jedi.

Nadszedł jednak taki dzień, kiedy stwierdziła, że sama władza nad Mocą nie

wystarczy do obrony bliskich, kochanych ludzi. Pragnąc ocalić i mistrza Jedi, i córkę,

ponownie sięgnęła po miecz świetlny i walczyła nim w obronie tego, co uważała za słuszne i

sprawiedliwe.

Tym razem dobrze rozumiała sens i znaczenie posługiwania się bronią Jedi - i od tego

dnia walczyła, korzystając z całej potęgi jasnej strony Mocy. Nigdy jednak pochopnie nie

wysuwała świetlistej klingi, chociaż wiedziała, że czasami bywa to konieczne. Pogodziła się z

tym i została potężnym rycerzem Jedi. Była dzielną, waleczną wojowniczką.

Kiedy opowiadana przez Tionnę historia dobiegła końca, Jaina wzięła głęboki oddech.

Ocknęła się, wychodząc niemal z transu, w jaki zawsze zapadała, kiedy słuchała opowiadań

instruktorki. Uświadomiła sobie, że gdzieś zniknęła większa część przerażenia, które jeszcze

niedawno odczuwała. Mimo to mięśnie miała nadal tak zmęczone i obolałe, jakby sama

stawała do wszystkich walk, toczonych mieczem świetlnym przez Nomi Sunrider.

Poczuła, że w jej dłoń wślizguje się coś ciężkiego i masywnego. Spojrzała na palce i

stwierdziła, że trzyma rękojeść świetlnego miecza, wsuniętą przez Tionnę.

- Na razie nie musisz włączać broni - odezwała się łagodnie instruktorka Jedi,

spoglądając prosto w oczy Jainy. - Uważam, że na dzisiaj macie dosyć ćwiczeń.

ROZDZIAŁ 10

Zirytowana Tenel Ka stwierdziła, że lekarze są urodzonymi natrętami.

Piąta nadworna lekarka, jaka odwiedziła ją w ciągu takiej samej liczby godzin, nie

przestawała przekonywać dziewczyny spokojnym, protekcjonalnym tonem. Przyznawała, że

Tenel Ka ma absolutną rację nie chcąc mieć topornej kończyny w rodzaju tych, w jakie

wyposaża się androidy. Tłumaczyła jednak, że dziewczyna nie powinna mieć nic przeciwko

biomechanicznej protezie, do złudzenia przypominającej prawdziwą rękę. (Wszystko

wskazywało na to, że lekarze znają ją lepiej niż ona sama.) Rozdrażniona Tenel Ka uniosła w

końcu kikut ręki na znak, że się poddaje, i pozwoliła lekarce czynić swoją powinność.

Kobieta sprawiała wrażenie zadowolonej z siebie i ani trochę nie zdumionej faktem, że

wojowniczka wreszcie wyraziła zgodę.

Lekarka skinęła na jednego z pielęgniarzy. Mężczyzna podszedł i zaczął dokonywać

pomiarów długości i obwodu kikuta lewej ręki księżniczki. Następnie jakaś pani inżynier

przymocowała elektrody czujników na pokrytej bliznami skórze i zajęła się wysyłaniem

krótkich elektrycznych impulsów w głąb ciała - w celu zmierzenia przewodności nerwów, jak

oznajmiła dziewczynie.

W tym czasie pielęgniarz umieścił prawą rękę Tenel Ka w holograficznej komorze

obrazowej. Za każdym razem, kiedy pani inżynier wysyłała kolejny impuls w głąb kikuta,

pielęgniarz prosił, by siedziała nieruchomo, i uspokajająco poklepywał wojowniczkę po

ramieniu. Mężczyzna z prawdziwą dumą wyjaśnił jej, w jaki sposób obraz, uzyskany w

holograficznej komorze, zostanie odwrócony w celu uzyskania wzorca, według którego

sporządzi się odlew jej nowej biosyntetycznej protezy.

Jak dzieci, pozbawione opieki starszych i pozostawione samym sobie na bazarze przy

stoisku z łakociami, lekarki i pielęgniarze krążyli po komnacie, wydając polecenia i

przygotowując się do zabiegu.

Tenel Ka nie zwracała uwagi na harmider, wywołany przez wiele osób mówiących

naraz, i pogrążyła się we własnych myślach.

Jej rodzice wywodzili się z dwóch potężnych rodów: jednego z Hapes i drugiego z

Dathomiry. Dziewczyna od dawna zatem wiedziała, jaka krew płynie w jej żyłach. Miała

filozofię życia wyrytą w mózgu równie czytelnie jak poglądy na temat pochodzenia,

lojalności i przyjaźni, a nawet własnych możliwości fizycznych - i, rzecz jasna, ograniczeń.

Czy jeżeli którykolwiek z tych pewników się zmieni, wszystkie inne także ulegną

zmianie?

Od najmłodszych lat rodzice Tenel Ka wychowywali córkę w taki sposób, by umiała

samodzielnie podejmować decyzje. Mówili jej, żeby przedtem dobrze wszystko przemyślała,

kierując się w równej mierze faktami, rozsądkiem i osobistymi przekonaniami. Dziewczyna

nie miała zatem zwyczaju siedzieć bezczynnie i czekać, aż inni zdecydują za nią. A jednak,

od chwili, gdy straciła rękę, czyż właśnie nie siedziała bezczynnie i nie czekała, aż inni coś

postanowią?

Niemal nie zareagowała, kiedy pani ambasador Yfra przyleciała w środku nocy, żeby

potajemnie zabrać ją z akademii Jedi i odlecieć z Yavina Cztery. W ciągu kilku ostatnich dni

pobytu na Hapes pozwoliła, żeby babka decydowała o tym, co dziewczyna będzie robiła,

gdzie chodziła i z kim rozmawiała, kiedy szła spać, co jadła i w co się ubierała. A teraz

dumna wojowniczka, która zawsze polegała na sile własnych mięśni i zawsze decydowała o

tym, co zrobi, pozwalała dopasowywać sobie biomechaniczną protezę.

Czy naprawdę tak bardzo się zmieniła?

Moc stanowiła jakąś cząstkę także j ej ciała. Przepływała przez nią w ten sam sposób,

w jaki płynęła w żyłach rodziców. Sztuczna ręka nie była wszakże częścią j ej organizmu.

Jeżeli zgodzi się nosić protezę, tym samym pozwoli, by utrata ręki zmieniła ją o wiele

bardziej, niż można byłoby sądzić od pierwszego rzutu oka. Co więcej, nie będzie to zmiana

na lepsze. Dziewczyna wiedziała, że jeżeli komukolwiek pozwoli się zmienić w jakiś sposób,

chciałaby stać się dzięki temu silniejsza albo mądrzejsza.

Z zamyślenia wyrwało ją brzęczenie serwomotorów. Tenel Ka uniosła głowę i ujrzała

lekarkę i panią inżynier, trzymającą groteskową metalową rękę. Kończynę androida. Jej

widok przypomniał dziewczynie toporną protezę, którą podobno dano byłemu pilotowi

myśliwca typu TIE, Qorlowi, by posługiwał się nią od chwili, kiedy wrócił na służbę

Drugiego Imperium. Tenel Ka pokręciła głową, wyrażając niemy sprzeciw.

- To, rzecz jasna, tylko prowizoryczne rozwiązanie - odezwała się lekarka tym samym

doprowadzającym do szału protekcjonalnym tonem, co poprzednio. - Tylko po to, żebyś

przyzwyczaiła się do czasu, kiedy będziemy mogli zsyntetyzować biomechaniczną rękę.

Tenel Ka właśnie w tej chwili uzmysłowiła sobie, że właściwie wcale tak bardzo się

nie zmieniła. Pogodziła się z faktem, że odtąd będzie posługiwała się Mocą, jeżeli zaistnieje

taka potrzeba. Nie sprzeciwi się, żeby Moc pomagała jej w tej czy w innej sprawie. Nie

zgadzała się jednak, aby na jej życie miała wpływ maszyna.

- Nie - wychrypiała cicho, kiedy lekarka podeszła, by przymocować metalową protezę

do kikuta. Pani inżynier niepewnie cofnęła się o krok, ale lekarka zachowywała się, jakby

Tenel Ka nie odezwała się ani słowem.

- To część procesu, dzięki któremu poczujesz się znów sobą-rzekła nadal tak samo

protekcjonalnie. - W tej chwili właśnie takiej protezy najbardziej potrzebujesz.

- Nie - powtórzyła Tenel Ka, buntowniczo zaciskając zęby. W jej piersi wezbrał gniew

na myśl o tym, że zarozumiała i arogancka pani doktor śmie twierdzić, iż wie, co jest dla

dziewczyny najodpowiedniejsze.

Kobieta pokręciła głową i pochyliła się, jakby strofowała małe dziecko.

- Posłuchaj - powiedziała. - Zgodziłaś się przecież, że dostaniesz nową rękę...

- Zmieniłam zdanie - odparła dziewczyna. Zgrzytnęła zębami, usilnie starając się

utrzymać gniew na wodzy.

Usta pani doktor nadal rozciągały się w uśmiechu, ale z oczu kobiety wyzierało

ponure zdecydowanie... dowodzące, że lekarka nigdy w życiu nie pozwoli, by ktokolwiek się

jej sprzeciwiał - a już w żadnym wypadku nie j e j pacjentka. Nie przestając paplać, gestem

dała znak pani inżynier, by pomogła jej przymocować kończynę androida do kikuta

dziewczyny. Zapewne uważała, że czyniąc swoją powinność, potrafi pokonać wolę pacjentki

siłą własnej woli.

- Posługiwanie się biomechaniczną ręką nie przynosi nikomu żadnej ujmy - ciągnęła. -

Nawet twój wielki mistrz Jedi, Luke Skywalker, posługuje się protezą.

Tenel Ka musiała w duchu przyznać, że wybór, jakiego dokonał mistrz Skywalker, nie

świadczy bynajmniej o słabości. Nie sprawia, że jej nauczyciel jest kimś gorszym czy

uboższym. Zapewne musiał także przeżyć trudne chwile, zanim podjął właśnie taką decyzję.

Teraz ona musi podjąć swoją. Mistrz Jedi nie wymagałby od niej, żeby postąpiła wbrew

własnej woli... tak samo jak nie wymagałby tego od niej nikt inny spośród ludzi otaczających

ją tu, na Hapes.

- Nowa ręka będzie wyglądała prawie tak samo jak prawdziwa - tłumaczyła pani

doktor irytująco kojącym tonem. - Musisz wiedzieć, że twoja babka zgodziła się pokryć

wszystkie koszty.

Kiedy chłodna metalowa kończyna dotknęła kikuta ręki dziewczyny, ta straciła w

końcu panowanie nad własnym gniewem.

- Nie! - krzyknęła, nieświadomie posługując się Mocą, by odepchnąć od siebie i

lekarkę, i panią inżynier. Kończyna androida jednak pozostała, przytwierdzona do jej skóry na

podobieństwo zrakowaciałej narośli. - Powiedziałam: NIE!

Tym razem Tenel Ka świadomie użyła Mocy, by oderwać protezę od kikuta ręki.

Odrzuciła ją w stronę najbliższej ściany. Proteza roztrzaskała się o kamienny mur z głośnym

brzękiem, a zmiażdżone podzespoły bezwładnie opadły na wyłożoną płytkami posadzkę

komnaty.

Wszyscy obecni w pomieszczeniu ludzie zaczęli chwytać powietrze jak pozbawione

wody ryby. Na dziewczynę skierowały się dziesiątki przerażonych, zalęknionych oczu.

Tenel Ka czując, że jej złość minęła, odezwała się znów spokojnie, chociaż

stanowczo:

- I mówiłam to poważnie.

ROZDZIAŁ 11

Jacen czuł, że z jakiegoś powodu, którego sam nie potrafił określić, zawodzenie

silnika i drgania kadłuba małego skoczka typu T-23 zarazem drażnią go i koją.

Em Teedee, jak zwykle towarzyszący Lowiemu w ciasnej kabinie, zwiększył moc

wyjściową, żeby jego piskliwy głos mógł być słyszalny pomimo jęku silników.

- Naprawdę, panie Lowbacco, nie rozumiem, jaki sens może mieć takie latanie nad

dżunglą, zwłaszcza że nie zmierza pan do określonego celu.

Lowie cicho warknął, a mały android-tłumacz natychmiast odpowiedział:

- Leczniczy? Nie rozumiem. A jeżeli nawet, wydaje mi się, że wykonywanie

jakiegokolwiek ćwiczenia byłoby o wiele korzystniejsze niż latanie nad wierzchołkami drzew.

Zamyślona Jaina, siedząca w ciasnej kabinie skoczka na fotelu dla pasażera,

ustawionym obok fotela Lowiego, bawiła się rękojeścią świetlnego miecza.

- Prawdę mówiąc, próbowaliśmy już tego, Em Teedee - rzekła. - Ostatnio jednak

wygląda na to, że każde ćwiczenie, jakie wykonujemy, tylko przypomina nam o różnych

rzeczach, o których chcielibyśmy zapomnieć.

Jacen był zaskoczony, słysząc, że jego siostra odpowiada nieznośnemu androidowi tak

samo cierpliwie, jak uczynił to przed chwilą Lowie... bez cienia irytacji, jak prawdziwa

przyjaciółka.

Pamiętał o tym, że upłynął cały dzień od chwili, kiedy któreś z nich odważyło się

ponownie włączyć miniaturowe urządzenie. Zapewne wszyscy mieli nadzieję, że trajkotanie

małego androida wypełni pustkę, o której żadne nie chciało nawet myśleć.

Jacen doszedł do wniosku, że mimo to jednak czegoś brakowało. W normalnych

okolicznościach siedziałby, wciśnięty w kąt na bagaż znajdujący się za fotelem dla pasażera...

Z radością znosiłby tę niewygodę, gdyby mogła lecieć z nimi Tenel Ka, zajmująca zwykle

jego obecne miejsce.

- O rety! - odezwał się Em Teedee. - Nie do wiary, jak mało wrażliwe potrafią być

moje procesory! Wszyscy państwo myśleliście o pani Tenel Ka, prawda? Strasznie mi

przykro.

Jacen ujrzał, że Lowie wyciąga rękę, aby delikatnie poklepać obudowę androida.

Wyglądało na to, że młody Wookie pragnie pocieszyć urządzenie. Teraz, kiedy Em Teedee

zaczął mówić na temat, którego przyjaciele starali się nie poruszać w rozmowach, Jacen

odczuł nieobecność wojowniczki z Dathomiry z jeszcze większą siłą.

- Już dobrze, Em Teedee - odezwała się Jaina. -.Wszyscy za nią tęsknimy.

Jacen westchnął.

- Jaka szkoda, że nie mogę z nią porozmawiać.

Jaina, Lowie i Em Teedee po kolei przyznawali mu rację. W następnej chwili, jakby

wszyscy omówili to zagadnienie i wyrazili zgodę, młody Wookie zatoczył skoczkiem łuk nad

dżunglą i skierował maszynę z powrotem w stronę akademii Jedi.

Mistrz Luke Skywalker popatrzył na małego baryłkowatego robota. Obaj stanęli

właśnie przed wrotami hangaru znajdującego się na najniższym poziomie wielkiej świątyni.

- Nie, nic mi nie jest, Artoo - odparł, odpowiadając na pytający gwizd automatu. -

Muszę tylko podjąć decyzję w pewnej sprawie.

Zmarszczywszy brwi, mistrz Jedi zaczął przypominać sobie szczegóły bezpośredniego

połączenia, jakie nawiązał niedawno z królewskim Pałacem Fontann na Hapes. Niestety, nie

udało mu się porozmawiać ani z księciem Isolderem, ani z Teneniel Djo, rodzicami Tenel Ka.

Zamiast nich na ekranie komunikatora pojawił się wizerunek twarzy Ta’a Chume,

matriarchini królewskiego rodu. Kobieta oznajmiła mu bardzo stanowczo, że rodzice

dziewczyny przebywają daleko od systemu gwiezdnego Hapes i rozmowa z nimi jest

niemożliwa. Stwierdziła również, że młoda księżniczka wciąż jeszcze nie może otrząsnąć się

z szoku, jaki przeżyła, wykonując ćwiczenia Jedi. Była monarchini oświadczyła, że absolutnie

nie może być mowy o tym, aby pozwolono jej z kimkolwiek rozmawiać. Powiedziawszy to,

Ta’a Chume bez uprzedzenia przerwała połączenie, co sprawiło, że Luke zaniepokoił się

jeszcze bardziej.

Babka Tenel Ka nigdy nie pochwalała drogi życia, jaką obrała wnuczka. Ascetyczna

starszawa kobieta zawsze pragnęła, aby dziewczyna stała się przebiegłym i podstępnym

politykiem, z którego mogła być naprawdę dumna... kimś podobnym do niej.

Luke zastanawiał się, co się stanie, jeżeli babka Tenel Ka, zamiast pocieszać i

wspierać dziewczynę po przeżytym wstrząsie, postanowi wykorzystać jej słabość do

własnych celów. Nie mając obok siebie ani Teneniel Djo, ani Isoldera, u których znalazłaby

duchowe wsparcie, Tenel Ka mogła być zbyt przygnębiona, odrętwiała albo oszołomiona,

żeby osobiście decydować i dokonywać wyborów. Możliwe, że bez zastanowienia

zaakceptuje każdą decyzję, którą w jej imieniu podejmie stara matriarchini.

Mistrz Skywalker pokręcił głową. Nawet jeżeli pominąć problemy natury politycznej,

dziewczyna nie mogła znaleźć u babki należytego wsparcia. Luke przypomniał sobie ścisłą

więź, jaką czworo młodych przyjaciół zadzierzgnęło w ciągu wielu godzin wspólnej nauki i

ćwiczeń w akademii Jedi. Młoda wojowniczka z Dathomiry powinna przebywać teraz w

towarzystwie właśnie takich osób. Tenel Ka potrzebowała bezinteresownej troski, którą mogli

otoczyć ją Jacen, Jaina i Lowbacca.

Luke nie miał zamiaru wpływać na decyzję Tenel Ka w sprawie tego, czy dziewczyna

pozostanie na Hapes, czy powróci na Yavin Cztery. To powinno zależeć tylko od niej. Był

także pewien, że księżniczka może zaufać każdemu kompetentnemu medycznemu

androidowi, iż potrafi zatroszczyć się ojej fizyczną ranę. Wojowniczka potrzebowała jednak

przyjaźni i wsparcia ze strony trojga przyjaciół, żeby zaleczyć ranę zadaną jej duchowi i

samodzielnie podjąć decyzją, jak ułożyć sobie dalsze życie.

Luke uśmiechnął się, kiedy ujrzał, jak Lowbacca manewruje gwiezdnym skoczkiem

typu T-23, by osadzić go w hangarze na płycie lądowiska. Pozostali młodzi Jedi także

odnieśli duchowe rany. Mistrz Skywalker wyprostował się i ruszył w stronę skoczka.

- Wydaje mi się, że powinniśmy dokonać kilku podstawowych testów na pokładzie

„Ścigacza Cieni”, Artoo - powiedział. - Musimy przygotować go do lotu.

Mały baryłko waty robot zapiszczał i zaświergotał, zadając mistrzowi Jedi jakieś

pytanie.

- Tak - odrzekł Skywalker. - Już podjąłem decyzję.

Od chwili kiedy Luke oznajmił, że mimo wszystko zabierze ich, aby mogli zobaczyć

się z Tenel Ka, Jaina czuła przypływ krążącej w żyłach adrenaliny. Jak szalona pobiegła do

komnaty, porwała czysty kombinezon i kilka innych drobiazgów, po czym zapakowała

wszystko razem z mieczem świetlnym do niewielkiego płóciennego worka. Wybiegła z

pomieszczenia, przemknęła po rozbrzmiewających echem korytarzach i kamiennych

schodach, ale kiedy znalazła się na lądowisku, na którym już czekał gotowy do startu statek,

zorientowała się, że właściwie nie ma pojęcia, co zabrała.

Chwilę wcześniej przez lądowisko śmignął Jacen. Trzymając zgarnięty w pośpiechu

stos czystych ubrań pod jedną pachą i miecz świetlny pod drugą, wbiegł po opuszczonej

rampie, wystającej z lśniącego kadłuba „Ścigacza Cieni”. Jaina nie zwolniła, wbiegając po

rampie tuż za bratem. Jak zawsze, zachwycała się widokiem niewielkiego statku, a zwłaszcza

kadłuba pokrytego błyszczącym kwantowym pancerzem. Maszyna była kiedyś

najnowocześniejszą jednostką skonstruowaną w imperialnej stoczni. Po tym, jak mistrz

Skywalker i Tenel Ka skorzystali z okazji, aby zabrać na pokładzie statku bliźnięta i Lowiego

z Akademii Ciemnej Strony, Nowa Republika przekazała „Ścigacza Cieni” mistrzowi Jedi do

osobistego użytku.

W końcu po rampie wbiegł Lowie, przytrzymując Em Teedee i miecz świetlny. Luke

polecił wówczas Artoo-Detoo unieść pochylnię. „Ścigacz Cieni” oderwał się od lądowiska.

Kiedy repulsory statku pozwoliły mu wznieść się wysoko nad polanę, Jainę przeniknął

dreszcz podniecenia. Po chwili włączyły się silniki napędu podświetlnego i wkrótce

porośnięty dziewiczą dżunglą mały księżyc przemienił się w szmaragdową kulę. Dziewczyna

nie pamiętała niemal niczego, co działo się w ciągu kilku ostatnich gorączkowych chwil przed

startem. Rozejrzała się w nadziei, że może zauważy coś, co pozwoliłoby im lecieć jeszcze

szybciej.

Siedzący za nawigacyjną konsoletą Lowie zaryczał gromko, co zabrzmiało jak

pytanie.

- Nie, jestem pewien, że nie - odparł Em Teedee. - Mistrz Luke nie potrzebuje,

żebyśmy pomagali mu określać parametry trajektorii lotu, która pozwoli nam jak najszybciej

dolecieć do celu.

Jaina ujrzała, że wuj. odwrócił głowę i uśmiechnął się do młodego Wookiego.

- Za kilka minut powinniśmy osiągnąć prędkość światła -powiedział. - Dlaczego nie

mielibyście odprężyć się i trochę odpocząć?

Jaina głęboko odetchnęła i zaczęła przyglądać się widocznym przez iluminator

gwiazdom... podobnym do błyszczących klejnotów tonących w bezkresnym czarnym oceanie.

W pewnej sekundzie każdy świetlisty punkcik zamienił się w długą jaskrawą linię. „Ścigacz

Cieni” gładko wślizgnął się do nadprzestrzeni.

Troje młodych uczniów Jedi stwierdziło jednak, że są zbyt podnieceni, aby udać się na

odpoczynek. Wszyscy spędzili pozostałą część podróży, usiłując się czymś zająć. Jaina i

Lowie mieli właśnie zdjąć czołową płytę, kryjącą panel rufowych stabilizatorów ciągu, aby

przekonać się, jak funkcjonują, kiedy Luke Skywalker oznajmił, że zbliżają się do rodzimej

planety Tenel Ka.

Troje przyjaciół natychmiast rzuciło się do sterowni. Kiedy zajęli miejsca na fotelach

ustawionych za plecami mistrza Jedi, Lowbacca zmrużył oczy i zaczął przepatrywać

widoczny przez iluminator system gwiezdny. Jaina zauważyła jednak, że na porośniętej długą

rudobrązową sierścią twarzy Wookiego maluje się zdziwienie. Spojrzała przez iluminator, ale

w pobliżu statku nie ujrzała żadnej planety, która mogła być Dathomirą.

- To dziwne - odezwała się w końcu. - Na podstawie opisów, i atlasów gwiezdnych

mogłabym przysiąc, że znajdujemy się. w systemie gwiezdnym Hapes.

Jej wuj obrócił fotel pilota i popatrzył w oczy swoich uczniów.

-Rzeczywiście przelatujemy przez system gwiezdny Hapes - oznajmił z powagą. -

Wydaje mi się, że najwyższy czas, abym zdradził wam pewną tajemnice.. Tenel Ka jest kimś

więcej niż tylko prostą wojowniczką pochodzącą z zacofanego świata.

ROZDZIAŁ 12

Barczysty i krzepki Norys, niedawny przywódca gangu Zagubionych, a obecnie nowy

kandydat na szturmowca, rozłożył przed sobą na pryczy wszystkie części białego pancerza.

Przez chwilę uważnie się im przyglądał, po czym zaczął wkładać błyszczącą zbroję -jedną

część po drugiej - ciesząc się tą czynnością jak małe dziecko.

Najpierw włożył buty, twarde i odporne. Później nagolenniki, osłony łydek i płytki

chroniące uda, a po nich pancerz osłaniający tors, naramienniki oraz części kryjące obie ręce.

W końcu wsunął dłonie w giętkie, ale wytrzymałe rękawice. Czuł się, jakby jego ciało zostało

umieszczone we wnętrzu androida-mordercy, chronionego przez nieprzenikliwy pancerz

automatu do zabijania.

Norys pozwolił sobie na pełen satysfakcji uśmiech. To wszystko było o wiele bardziej

imponujące niż cokolwiek, czego dokonali członkowie jego gangu, kiedy jeszcze przebywali

w podziemnych korytarzach na Coruscant. On sam uchodził wówczas za najgroźniejszego,

najzłośliwszego i najbardziej brutalnego zabijakę spośród członków gangu. Teraz mianowano

go kandydatem na szturmowca, co było jednak czymś lepszym... o wiele lepszym.

Wszyscy jego byli podwładni stali się także kandydatami na żołnierzy i przechodzili

intensywne szkolenie. Norys jednak nie wątpił, że ze wszystkich nowych rekrutów okaże się

najlepszy, podobnie jak był kimś najsilniejszym spośród Zagubionych.

Jeżeli chodziło o wady jego obecnej sytuacji, przestał być panem samego siebie. Nie

mógł robić tego, co mu się podobało. Musiał wykonywać rozkazy wydawane przez Drugie

Imperium. Mając jednak pancerz taki jak ten i czując potęgę wojskową wszystkich, którzy

dobrze służyli Imperatorowi, doszedł do przekonania, że niczego nie żałuje. A poza tym,

jeżeli okaże się kimś wartościowym, z pewnością awansuje. Będzie mógł wtedy dowodzić

oddziałem żołnierzy. Możliwe, że nawet zostanie pilotem myśliwca typu TIE. Bez wątpienia

uzyska większą władzę i zada o wiele więcej strat, niż mógłby marzyć wówczas, kiedy był

tylko zwyczajnym przywódcą gangu.

Jego przyszłość malowała się w różowych barwach.

Ostatnią częścią pancerza szturmowca był twardy biały hełm, wyposażony w czarne

gogle, mikrofon i miniaturowe głośniki, dzięki którym inni mogli słyszeć jego słowa. Norys

włożył biały czerep na głowę i nacisnął, aż usłyszał chrupnięcie umieszczonych na karku

mocujących zatrzasków. Przez chwilę stał nieruchomo, całkowicie opancerzony, całkowicie

chroniony... Już nie był tchórzem znęcającym się nad słabszymi, odzianym w brudne

łachmany i dysponującym tylko tym, co udało mu się znaleźć albo ukraść w podziemiach.

Przemienił się w kogoś, z kim musieli liczyć się wszyscy inni. Stał się szturmowcem.

Wyszedł na korytarz, starając się jak najgłośniej uderzać opancerzonymi butami o

metalowe płyty gwiezdnej stacji. Ich dźwięk sprawiał mu prawdziwą radość.

Zapamiętał układ korytarzy i pomieszczeń Akademii Ciemnej Strony. Dobrze

wiedział, dokąd iść, aby dotrzeć do prywatnej sali treningowej, gdzie kazał mu się stawić

stary Qorl, były pilot myśliwca TIE. Kiedy stanął przed zamkniętymi drzwiami, wystukał

kombinację cyfr, która była kodem umożliwiającym wejście. Kiedy Qorl zapoznawał go z

tajnym szyfrem, Norys poczuł, że przenika go dreszcz podniecenia. Teraz cierpliwie stał i

czekał, aż komputer zarejestruje jego żądanie i wpuści do środka sali.

W końcu masywne drzwi się rozsunęły, wydając odgłos podobny do syku

rozzłoszczonego węża. Norys śmiało wkroczył do opancerzonego pomieszczenia, a podwoje

zamknęły się za jego plecami.

Pośrodku sali treningowej czekał Qorl. W owiniętej czarną tkaniną lewej dłoni

trzymał paskudnie wyglądającą włócznię. Palce kończyny androida, którą zastąpiono jego

rękę, ściskały połyskujący trzonek broni z siłą wystarczającą, aby zgnieść metal.

Przypominający trójząb koniec włóczni składał się z głównego szpica i dwóch bocznych,

lekko zakrzywionych i podobnych do zębatych smoczych ogonów.

- Spóźniłeś się - przemówił Qorl.

Cofnął kończynę androida... iż całej siły, jaką zapewniały mu serwomotory, cisnął

śmiercionośną broń w Norysa!

Młodzieniec zamarł. Zaskoczony, przyglądał się bezradnie, jak ostrze włóczni szybuje

ku chroniącej jego tors opancerzonej płycie. Zdołał tylko wrzasnąć:

- Hej!

Ogarnięty paniką, nie zwrócił uwagi na to, że jego pełen przerażenia głos został

wzmocniony przez elektroniczne obwody hełmu. W następnej chwili szpic włóczni trafił go z

taką siłą, że Norys zachwiał się, cofnął i omal nie przewrócił.

Uderzył o metalową ścianę tak silnie, że hełm zadźwięczał, kiedy zetknął się z

metalowym przepierzeniem. W oczach Norysa pojawiły się dziwne błyski, zapewne pierwsze

oznaki zbliżającego się omdlenia. Młodzieniec spodziewał się, że ujrzy trzonek sterczący ze

środka serca, i czekał, aby nerwy przesłały do mózgu impulsy przedśmiertnego bólu. Chciał

wrzasnąć, że Qorl, jego rzekomy nauczyciel, zdradził go, okazując się podstępnym

mordercą...

W następnym ułamku sekundy jednak, gdy odzyskał zdolność trzeźwego myślenia,

usłyszał grzechot, z jakim ostrze włóczni upadło na płyty posadzki. Zdumiony, spojrzał na

okrywający jego pierś biały pancerz i zobaczył jedynie niewielkie wgniecenie w miejscu,

gdzie trafiło go ostrze broni.

- Dlaczego to zrobiłeś? - krzyknął.

W sali treningowej rozległ się głos starego pilota; cichy, chociaż trochę burkliwy:

- By nauczyć cię szacunku dla pancerza szturmowca - odparł Qorl. - A także, by cię

przestrzec, żebyś nie czuł się nazbyt pewny siebie. Tak jest, ta zbroja jest wystarczająco

wytrzymała, by ochronić cię przed różnymi broniami, na przykład takimi jak ta toporna

włócznia.

Były pilot myśliwca TIE ruchem głowy wskazał uzębiony szpic broni, spoczywającej

teraz na posadzce. Norys schylił się i chwycił włócznię. Zmrużył oczy i ogarnięty

wściekłością, popatrzył na nauczyciela. Stary pilot zrobił z niego wariata. Norys czuł, jak w

jego żyłach zaczyna pulsować niebezpieczny gniew. Zamierzał unieść trójzębną włócznię,

żeby cisnąć w starego pompatycznego durnia.

- Nie myśl jednak, że twój pancerz jest nieprzenikliwy - ciągnął Qorl. Sięgnął do

kieszeni munduru, wyciągnął śmiercionośny pistolet blasterowy i wymierzył go prosto w

pierś Norysa. - Na przykład strzał z tego blastera może przedziurawić pancerz równie łatwo,

jakbyś w ogóle nie miał go na sobie.

Norys zdrętwiał. Czując, że jego myśli gnają jak szalone, wpatrywał się w złowieszczą

krótką lufę. Co właściwie takiego uczynił? Dlaczego Qorl był taki rozdrażniony? Norys się

zastanawiał, czy jednak nie powinien wytrącić włócznią blaster z dłoni pilota, a później go

obezwładnić. Staruch z pewnością na to zasłużył.

Tymczasem Qorl uchwycił pistolet za lufę, obrócił i podał No-rysowi w ten sposób, by

młodzieniec mógł pochwycić rękojeść broni.

- Weź to - mruknął oschle. - Od dzisiaj to będzie twój pistolet. Norys upuścił włócznię

na posadzkę, a później niepewnie wyciągnął rękę i zacisnął palce na kolbie. Czuł się bardzo

dobrze, kiedy trzymał broń w okrytej rękawicą dłoni.

Qorl kiwnął głową, zachęcając go, by podszedł bliżej.

- Będziesz ćwiczył; wprawiał się w strzelaniu do celu - oznajmił, po czym udał się w

stronę umieszczonego obok drzwi panelu kontrolnego.

Szare, pochłaniające światło ściany pozbawionego okien pomieszczenia nagle zalśniły

i rozbłysnęły.

Norys stwierdził, że znajduje się w wilgotnej, mrocznej jaskini. Ujrzał zwieszające się

ze sklepienia i ścian długie, ostro zakończone stalaktyty, z których ściekały krople wody. Z

dna groty sterczały groźne stalagmity, podobne do tępych noży. Gdzieś z oddali dobiegał

szmer niewidocznej płynącej wody, a blade światło sprawiało wrażenie, że wysącza się z

głębi szarej skalnej ściany. Mimo oczywistej przemiany, jaka zaszła w wyglądzie

pomieszczenia, Norys nie mógł wyczuć żadnej różnicy zapachu powietrza, jakie

przedostawało się przez filtry umieszczone w jego hełmie.

- Ściany tej komory pochłaniają energię blasterowych strzałów - odezwał się Qorl. -

Twoja broń już została nastawiona na największą siłę rażenia. Właściwie nie powinno być

szarpnięcia wywołanego odrzutem, ale musisz wiedzieć, co poczujesz, kiedy będziesz

celował, strzelał i trafiał do celu. A teraz uważaj. Obserwuj je, kiedy będą cię atakowały.

- Co mam obserwować? - zapytał Norys, rozglądając się w prawo i w lewo. - Co ma

mnie zaatakować?

Wygląd jaskini uległ kolejnej zmianie. Wilgotna grota sprawiała teraz jeszcze bardziej

złowieszcze wrażenie. Gogle hełmu trochę ograniczały zdolność widzenia i Norys próbował

wziąć na to poprawkę. Ze wszystkich stron naraz słyszał pomruki i skrzeczenia dziwnych

stworzeń. Nie potrafiłby powiedzieć, czy należą do gatunku owadów, czy gryzoni, ale

odgłosy brzmiały groźnie i ponuro, jakby każde zwierzę w jaskini mogło okazać się

drapieżnikiem.

Młodzieniec często polował, przemierzając najniższe poziomy podziemi Coruscant.

Tropił gigantyczne ślimaki pełzające po granitowych ścianach, obdarzone kłami

pająkokaraluchy, zmutowane ogromne szczury... Intuicja mówiła mu, że to pomieszczenie

jest tylko salą treningową, jedną z wielu w Akademii Ciemnej Strony. Nie sądził, żeby mogło

grozić mu jakiekolwiek niebezpieczeństwo. A jednak...

Jaskinia rzeczywiście wyglądała jak prawdziwa...

Nagle Norys usłyszał rozdzierający uszy pisk. Zobaczył, że jakieś stworzenie

oderwało się od sklepienia i zatoczywszy krąg, zaczęło pikować wprost na niego. Miało

ogromne, przecięte szczelinami ślepia. Norys wyraźnie widział spiczaste uszy i coś na kształt

wystających z czubka łba anten. Kiedy stworzenie obniżyło lot, dostrzegł także ostre jak igły

kolce, jakimi były zakończone końce łopoczących skrzydeł.

Mynock. Stworzenia nie cieszyły się opinią groźnych drapieżników, ale widząc

paskudnie wyszczerzone kły i ostre pazury, Norys doszedł do wniosku, że ten mynock nie

wygląda na potulnego.

Wymierzył blaster i wypuścił ognistą smugę, ale błyskawica przeleciała dosyć daleko

od celu. Trafiła jakiś stalaktyt i zbudziła cztery inne rozgniewane latające stwory. Mynocki,

rozwścieczone tym, że ktoś śmiał zakłócić ich mroczny sen, rzuciły się do ataku.

Norys strzelał, raz po raz przyciskając guzik spustowy i kierując lufę ku coraz innym

celom. Obserwował, jak jaskrawe błyskawice rozjaśniaj ą ciemności wilgotnej groty.

Świetliste smugi oślepiały go, wskutek czego tylko z trudem mógł widzieć pomimo ciemnych

gogli hełmu, chroniących jego oczy.

Diabelskie mynocki pikowały ku niemu, nic sobie nie robiąc ze śmiercionośnych

strzałów.

To było niesprawiedliwe! Miał przecież tylko ćwiczyć; wprawiać się w celowaniu.

Powinien był mierzyć do tarczy strzelniczej albo, ukryty za parapetem jakiegoś okna, strzelać

do idącej ulicą i niczego nie przeczuwającej ofiary, jak często czynił, kiedy mieszkał w

podziemiach Coruscant.

Kolejna blasterowa błyskawica chybiła celu. Mynocki krążyły teraz nad jego głową,

machając skrzydłami i drażniąc szarpiącymi nerwy, przenikliwymi piskami. Norys

zastanawiał się nawet, czy Qorl złośliwie nie przestawił celownika broni, żeby strzały jego

ucznia nie trafiały stworzeń.

Nagle uświadomił sobie, że przez cały czas niewłaściwie mierzył. A zatem to on był

winien. Kierował lufę pistoletu, ogarnięty panicznym strachem. Działając w pośpiechu, nie

miał szansy oddania celnego strzału.

Ujrzał, że pierwszy mynock rzucił się na niego, szczerząc długie kły i wyciągając

kolce. Norys poświęcił sekundę, by dokładnie wymierzyć, i dopiero potem przycisnął spust

broni. Posłał długą błyskawicę, która skwiercząc, przemknęła przez ciało potwora. Mynock

wydał dziwny bulgoczący dźwięk, a później opadł na dno jaskini, gdzie nadział się na jeden

ze stalagmitów.

- Tak! - zawołał triumfująco Norys... ale po chwili zobaczył, że wokół jego głowy

krążą trzy inne mynocki, widocznie zwabione okrzykiem. Znów strzelił i znów chybił.

Stworzenia atakowały go teraz z przodu, z tyłu i z boków. Norys odwrócił się, ale pamiętał,

żeby najpierw pomyśleć, a potem skierować lufę broni, wymierzyć i strzelić. Trafił drugiego

mynocka.

Tymczasem od sklepienia oderwały się dwa następne, ale chłopak obrócił górną część

ciała i zmusił się do poświęcenia sekundy na skupienie uwagi. Jedno z ostatniej dwójki

stworzeń zaatakowało go od tyłu. Ostre kolce niemal musnęły biały pancerz szturmowca.

Norys zlekceważył ten atak. Starannie wymierzył w drugiego potwora i zestrzelił go w

locie.

- Mam cię! - krzyknął i zaczął uważnie mierzyć do innych stworzeń, jednego po

drugim. Nauczył się celować. Nauczył się, jak być śmiertelnie skuteczny.

W końcu widząc, że lampka na obudowie modułu zasilania blastera mruga na znak, że

zasób energii jest bliski wyczerpania, znieruchomiał i czekał... ale od sklepienia jaskini nie

oderwało się żadne inne stworzenie. Norys zmrużył oczy i spoglądał przez gogle, w każdej

chwili gotów odeprzeć nowy atak.

Ściany wilgotnej groty znów zalśniły i zniknęły, zastąpione przez szary metal sali

treningowej. Z wolna Norys zaczął się odprężać.

- Dobrze - pochwalił Qorl.

Młodzieniec odwrócił się i ujrzał starego pilota stojącego obok pulpitu aparatury

kontrolnej. W podnieceniu, wywołanym ćwiczeniami, Norys zupełnie zapomniał o obecności

wojskowego instruktora.

- To była doskonała zabawa - powiedział. - Zaczynało mi iść całkiem dobrze.

Rzucił okiem na blaster, zastanawiając się, kiedy znów będzie mógł się nim posłużyć.

Był ciekaw, kiedy otrzyma zgodę na strzelanie do prawdziwego celu.

- Poradziłeś sobie całkiem nieźle, Norysie - odezwał się znów Qorl. - Musisz wszakże

pamiętać o jednym: Mynocki nie odpowiadają ogniem na twoje strzały.

Stary pilot przycisnął na pulpicie jeszcze jeden guzik i drzwi pomieszczenia się

rozsunęły.

- Chodźmy; musimy teraz udać się do sali wykładowej - oznajmił. - Zapewne wszyscy

inni już tam czekają. Nasz wielki wódz zamierza wygłosić przemówienie do wszystkich osób

przebywających na pokładzie Akademii Ciemnej Strony.

Zaczekał, aż Norys przejdzie przez próg, po czym ruszył za nim.

Zekk był pełen wiary we własne siły. Dziesiątki innych uczniów, mających zostać

Ciemnymi Jedi, zgromadziło się w sali wykładowej, w której mistrz Brakiss i Tamith Kai

zapoznawali ich z właściwościami ciemnej strony Mocy.

Młodzieniec miał na sobie watowany kombinezon, sporządzony z czarnej wytrzymałej

skóry. Lekko uniósłszy głowę, siedział dumnie wyprostowany. Miecz świetlny swobodnie

zwisał u jego boku. Po kilku miesiącach intensywnych ćwiczeń młodzieniec traktował broń

jako coś oczywistego i swojskiego. Miał wrażenie, iż ciemny cylinder jest częścią jego

samego, przedłużeniem jego ciała. I właśnie ten fakt, bardziej niż cokolwiek innego, upewniał

go, że powinien zostać rycerzem Jedi. Zawsze był samotnikiem, ale wiedział, że jest

najlepszym, najpotężniejszym spośród wszystkich uczniów mistrza Brakissa. Od czasu do

czasu inni uczniowie rzucali na niego ukradkowe spojrzenia. Zapewne zazdrościli, że w tak

krótkim czasie Zekk wszystkich prześcignął; nawet tych, którzy od wielu miesięcy

przebywali w Akademii Ciemnej Strony.

A przecież Zekk miał najważniejszy powód, by się uczyć. Pragnął być silny. Chciał

mieć wszystko, co mógłby uzyskać od Mocy.

Pośród zgromadzonych w wielkiej sali uczniów zauważył Wąsa, ciemnowłosego i

pogrążonego we własnych myślach pupila Tamith Kai. Mężczyzna, który podobnie jak

Siostra Nocy pochodził z Dathomiry, był arogancki i wiecznie zadowolony z siebie. Zawsze

gardził Zekkiem i nigdy nie pozwalał mu zapomnieć, że to właśnie on ogłuszył chłopca, kiedy

ten opierał się porwaniu z Coruscant. Zekk nie zamierzał mu tego zapomnieć. Czuł, że jest

rywalem śniadolicego młodego mężczyzny, który zbyt często się chełpił, jak przebywając na

Dathomirze, ujarzmiał rankory i wywoływał burze... jakby Zekk powinien być tym

wstrząśnięty albo przerażony.

Obok swojego podopiecznego stała złowieszcza Tamith Kai. Wespół z pozostałymi

Siostrami Nocy zaczęła szkolić Vilasa jeszcze na rodzimej Dathomirze, kiedy Akademia

Ciemnej Strony była dopiero konstruowana. Kobiety uważały go za pierwszego spośród

nowych Ciemnych Jedi, potężniejszego niż pozostali. Na razie.

Zekk skrzyżował ręce na okrytym czarną opancerzoną skórą torsie. Był pewien, że

Siostry Nocy są w błędzie. I któregoś dnia on, Zekk, udowodni im tę prawdę.

Barczysty Norys i inni Zagubieni - nowi rekruci, kandydaci na szturmowców, szkoleni

teraz przez wojskowego instruktora Qorla - stali na baczność w kącie sali. Pozostali starsi

stopniami żołnierze wyglądali na odprężonych, ale Zagubieni sprawiali wrażenie, że zakuci w

osobiste pancerze, wciąż jeszcze czują się niepewnie i obco.

Wszyscy jednak w napięciu czekali na to, co powie wielki wódz Drugiego Imperium.

Nagle pośrodku wolnej przestrzeni, na przeznaczonym dla wykładowców

podwyższeniu, pojawił się przytłaczający rozmiarami i wzbudzający grozę wizerunek postaci

Imperatora Palpatine’a. Świetlisty hologram miał wysokość większą niż wzrost

któregokolwiek ze słuchaczy. Wielki wódz sprawiał wrażenie dobrotliwego, ale surowego

ojca.

Trzeszczące iskry zakłóceń, jakie od czasu do czasu pojawiały się na wizerunku

osłoniętej kapturem twarzy wodza, dowodziły, że Imperator wygłasza przemówienie, ukryty

w samym sercu jądra galaktyki. Widoczne pod kapturem podobne do gadzich żółte oczy

prześlizgiwały się po twarzach zgromadzonych uczniów. Oko Palpatine’a kierowało się

zawsze prosto na nich.

- Nasze plany, dotyczące Drugiego Imperium, są bliskie realizacji - zaczął Imperator. -

Wszystkie istoty robią, co mogą, by nastał nowy porządek w całej galaktyce. Każdy z nas

pomoże, żeby moje Drugie Imperium coraz szybciej potężniało. Każdy stanie się ważną

częścią wielkiej machiny, która zmiażdży Rebelię i położy kres tak zwanej Nowej Republice.

Holograficzny wizerunek obrócił się, dzięki czemu wszyscy odnieśli wrażenie, że

spojrzenie Palpatine’a kieruje się po kolei na słuchaczy.

- Dzięki rdzeniom jednostek napędu nadświetlnego i bateriom do turbolaserów,

zdobytych podczas ostatniej błyskotliwej wojskowej akcji, nasza gwiezdna armada z każdym

dniem staje się coraz liczniejsza i potężniejsza. To dzięki tym urządzeniom wyposażymy

wkrótce całą nową wojenną flotę. Nasze statki będą z początku mniejsze niż kolosy, które

może rzucić przeciwko nam Nowa Republika, ale staniemy do walki i zwyciężymy. Szkolenie

nowej armii Ciemnych Jedi dobiega końca.

Wizerunek Imperatora jakby urósł. Wydawało się, że zajął jeszcze większą przestrzeń

i chyba uniósł się, by górować nad słuchaczami. Drżący skraj kaptura, osłaniającego

pomarszczoną twarz Palpatine’a, jakby falował w podmuchach niewidocznego wiatru. Oczy

mężczyzny się rozszerzyły i płonęły jak dwa jaskrawe bliźniacze słońca.

Głos Imperatora rozbrzmiewał z siłą gromu i z każdą chwilę nabierał mocy. Nawet

Zekk odruchowo się skulił.

- Słuchajcie mnie, rycerze Jedi i szturmowcy! Moc nie przepada za słabeuszami. M y

jednak stanowimy wielką siłę. Moc jest z nami - i powiedzie nas do zwycięstwa!

Transmisja dobiegła końca. Osłonięta kapturem postać Palpa-tine’a zniknęła; roztopiła

się w morzu iskier zakłóceń.

Wszyscy zgromadzeni w sali wykładowej zaczęli wznosić ogłuszające okrzyki, do

których Zekk z całego serca się przyłączył.

ROZDZIAŁ 13

„Ścigacz Cieni”, oskrzydlony przez parę należących do ha-pańskich sił

bezpieczeństwa eskortowców klasy Stinger, lekko osiadł na głównym lądowisku Pałacu

Fontann. Siedzący w sterowni Luke Skywalker cicho westchnął, nie kryjąc ulgi. Na chwilę

zamknął oczy i sięgnąwszy w głąb siebie, odnalazł spokojne jądro Mocy, którą skierował na

zewnątrz.

Artoo-Detoo cicho zaświergotał. Mistrz Jedi otworzył oczy i stwierdził, że wszyscy

troje młodzi Jedi zdążyli wyplątać się z ochronnych sieci. Nie potrafiąc opanować

zniecierpliwienia, stali teraz obok wyjściowego włazu. Jacen przestępował nerwowo z nogi na

nogę, a Lowie grabił palcami pasemka rudobrązowej sierści w nadziei, że uda mu się ją

rozczesać. Jaina spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.

- No cóż-powiedziała. - Na co jeszcze czekamy, wujku Luke’u?

Chichocząc, mistrz Skywalker zwolnił rygle śluzy i po chwili wszyscy troje uczniowie

Luke’a zaczęli zbiegać po rampie, nie czekając, aż opadnie do samego końca. Na lądowisku,

otoczona świtą służących i strażników, czekała już Ta’a Chume, jak zwykle skrywająca twarz

pod półprzeźroczystą woalką, którą nosiła, ilekroć pokazywała się publicznie. Luke z

zadowoleniem zauważył, że bliźnięta i Lowie powitali starą matriarchinię z należytym

szacunkiem i powagą.

Była królowa obdarzyła Skywalkera zimnym spojrzeniem i nie czekając, aż skończy

się z nią witać, oznajmiła:

- Przykro mi, mistrzu Jedi, ale twoja wyprawa na Hapes jest tylko stratą czasu.

Widzisz, moja wnuczka nie będzie mogła zobaczyć się ani porozmawiać z...

W tej samej chwili Jaina wydała radosny okrzyk, a jej brat bliźniak zawołał:

- Hej, Tenel Ka, cieszymy się, że cię znów widzimy!

Z gardła Lowiego także wydobył się przeciągły powitalny ryk, charakterystyczny dla

Wookiech. Troje młodych gości przebiegło przez płytę lądowiska, by powitać przyjaciółkę,

która właśnie stanęła na progu drzwi iskrzącego się pałacu. Do miejsca, w którym stał Luke,

dobiegły jedynie strzępy ożywionej rozmowy:

- Pan Lowbacca pragnie pochwalić panią za to, że wygląda pani... ehm, taka

wypoczęta.

- Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy.

- Cieszę się, że przylecieliście.

- Opowiedzieć ci dobry dowcip?

Mistrz Jedi ponownie spojrzał na Ta’a Chume, która zwróciła się do najbliższego

służącego.

- Nie wzywałam księżniczki - powiedziała. - Jakim cudem mogła się dowiedzieć...

- Ja ją wezwałem - oświadczył spokojnie Skywalker.

Matriarchini pokręciła głową.

- Niemożliwe. Nie odebraliśmy żadnej wiadomości, która mogła zostać przesłana z

pokładu twojego statku.

Luke pozwolił sobie na najlżejszy uśmiech, jakim skwitował jej zdumienie.

- Nie posługiwałem się komunikatorem - odparł. - Wezwałem ją za pośrednictwem

Mocy. Zapewne wolałabyś, żeby nie było to prawdą, ale Tenel Ka ma większe zdolności Jedi,

niż przypuszczasz.

Była królowa uniosła brwi, ale z jej oczu nie można było wyczytać, o czym myśli.

- Przekonamy się o tym, mistrzu Jedi - rzekła. - Księżniczce może jeszcze minąć ten

niemądry kaprys.

- Czy dla ciebie nic nie znaczy zdanie samej księżniczki? - zapytał bez ogródek Luke.

- Wiem, że to ma duże znaczenie dla jej rodziców. Zgodziłem się, by Tenel Ka przestała

korzystać z mojej opieki, pozwoliłem jej odlecieć z Yavina Cztery i wrócić na Hapes, ale

sądziłem, że spotka się tu z rodzicami. Może jednak nie powinienem był odsyłać jej tak

szybko. Gdzie w tej chwili przebywaj ą Teneniel Djo i twój syn Isolder?

Luke zobaczył, że w oczach matriarchini odmalowała się niepewność. Wyczuł, że

kobieta próbuje rozstrzygnąć, czy większą korzyść przyniesie jej kłamstwo, czy wyjawienie

prawdy. W końcu rzekła:

- Chociaż przestałam być władczynią gromady gwiezdnej Hapes, mam nadal własne

źródła informacji. Dowiedziałam się, że na życie członków królewskiej rodziny jest

przygotowywany zamach, więc namówiłam syna i synową, żeby udali się z oficjalną wizytą

do innego systemu... w celu wynegocjowania korzystniejszych, bardziej liberalnych

warunków handlu. Negocjacje wymagały zaangażowania królewskiego autorytetu, a zatem

udało mi się bez trudu przekonać syna i jego żonę. Nikt oprócz mnie i mojej najbardziej

zaufanej powierniczki nie wie, kiedy odlecieli i dokąd się udali.

Wypadek, jakiemu uległa księżniczka, był nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności,

który, niestety, może dla niej skończyć się tragicznie. Może sprawić, że jej obecność ściągnie

nam na karki morderców, którzy przybędą, zwabieni wonią świeżej krwi jak piranio-żuki.

Mimo to Tenel Ka jest bezpieczniejsza ze mną niż w twojej świątyni, mistrzu Jedi. Przestałeś

mieć nad nią jakąkolwiek władzę.

Luke pokręcił głową. Nie miał zamiaru tak łatwo się poddawać.

- O tym, czy będzie podlegała mojej władzy, czy nie, zadecyduje sama Tenel Ka,

kiedy zechce - odpowiedział.

Jacen rozejrzał się po apartamencie, który mu przydzielono, a potem w zdumieniu

pokręcił głową. Dopiero przed dwiema godzinami dowiedział się, że Tenel Ka jest prawdziwą

księżniczką, następczynią tronu całej gromady gwiezdnej Hapes. Jeszcze nawet nie zdążył

oswoić się z tą myślą. A teraz to.

Jego apartament był bardziej luksusowy niż jakikolwiek inny w Pałacu Imperialnym

na Coruscant. W powietrzu krzyżowały się intensywne egzotyczne wonie. Słychać było szmer

płynącej wody i dźwięki cichej muzyki, a nawet szczebiot ptaków. W każdej komnacie, na

każdym korytarzu i dziedzińcu znajdowały się ozdobne fontanny wygrywające ciche

melodyjne kuranty.

A więc t k wyglądało miejsce, w którym Tenel Ka się wychowywała? Nadal nie mógł

w to uwierzyć. Dlaczego nie powiedziała o tym nikomu z przyjaciół? Rzecz jasna, wujek

Luke znał jej tajemnicę, ale jakiż mógł być powód, dla którego dziewczyna ukrywała prawdę

przez tyle czasu? Jacen tego nie rozumiał; podobnie jak nie mógł pojąć, dlaczego nie chciała z

nim rozmawiać po tym, jak ją zranił podczas pojedynku na świetlne miecze.

Skulił się na samą myśl o tym, jaką krzywdę wyrządził koleżance. Nie miał pojęcia,

jakim cudem wujek Luke namówił uszczypliwą babkę dziewczyny do wyrażenia zgody na

przebywanie bliźniąt i Lowiego na Hapes przez cały miesiąc. Wiedział tylko, że po upływie

tego czasu Luke powrócj, żeby zabrać troje - a miał cichą nadzieję, że czworo - młodych Jedi

z powrotem na Yavin Cztery.

Cały miesiąc. Będzie musiał jak najszybciej porozmawiać z Tenel Ka o tym wypadku,

choćby tylko po to, by poprosić ją o wybaczenie. Nie wiedział tylko tego, co ma powiedzieć.

Dziewczyna nie była tą samą osobą, którą znał, kiedy oboje przebywali na księżycu

porośniętym gęstą dżunglą. Już nie. Ale przecież nigdy przedtem także nie była osobą, za

którą ją uważał, prawda? Co mógłby jej powiedzieć?

- Czy mogę wejść?

Głos wyrwał Jacena z zamyślenia. Chłopiec odwrócił się i ujrzał Tenel Ka stojącą na

progu jego apartamentu.

- Jasne... To znaczy, oczywiście - zamrugał i odparł zdumiony. - Właśnie myślałem o

tobie.

Księżniczka kiwnęła głową, jakby takiej odpowiedzi oczekiwała, po czyni

majestatycznie wkroczyła do pomieszczenia. Była ubrana w długą wiśniowofioletową suknię,

spiętą na ramionach kosztowną aksamitną srebrzystoszarą peleryną. Długie złocisto-rude

włosy wojowniczki spływały po plecach, gdzie układały się w miękkie fale. Tenel Ka

wyglądała jak ktoś obcy. Jacen nie miał pojęcia, co powiedzieć.

Dziewczyna spoglądała na niego przez dłuższą chwilę, jakby także widziała istotę

pochodzącą z innego świata, ale kiedy się odezwała, okazało się, że jest nadal tą samą Tenel

Ka, co zawsze.

- Apartament... Czy ci się podoba? - zapytała.

Czekając na swoją kolej, w umyśle Jacena kłębiło się tysiące pytań, słów przeprosin i

najnowszych wiadomości. Chłopiec zdołał jednak tylko wykrztusić:

- Hej, to wspaniały apartament. Jest naprawdę zdumiewający. Te wszystkie fontanny...

Tenel Ka ponownie kiwnęła głową.

-To jest fakt.

Na dźwięk dobrze znanego wyrażenia, wielokrotnie słyszanego z ust dziewczyny,

Jacen poczuł, że ogarnia go dziwne ciepło. Spoglądając w szare oczy Tenel Ka, usiłował się

skupić i zebrać galopujące myśli. W końcu zdobył się na odwagę i wybuchnął:

- Naprawdę przepraszam cię, Tenel Ka, za to, że cię zraniłem. To wszystko moja

wina.

-Ja jestem winna.

- Nie - odparł pospiesznie chłopiec. - Byłem nieprawdopodobnie głupi. Tak bardzo

chciałem zaimponować ci umiejętnością walki, że nawet nie zauważyłem, kiedy ostrze

twojego miecza świetlnego zaczęło gasnąć!

- To nie jest fakt - odparła dziewczyna, marszcząc brwi. - Do wypadku doprowadziła

moja duma. Byłam pewna, że umiejętnie walcząc, potrafię skompensować niedociągnięcia

broni. Naiwnie przypuszczałam, że jakość energetycznego ostrza nie ma znaczenia w

porównaniu z przymiotami wojowniczki. To również nie był fakt.

Jacen energicznie pokręcił głową.

- Nawet jeżeli to prawda, ten wypadek nie powinien był się nigdy wydarzyć - odrzekł.

- Nie powinien był...

- To ja ponoszę odpowiedzialność - wpadła mu w słowo Tenel Ka, popierając swoje

słowa stanowczym tupnięciem. Na jej zarumienionej twarzy malowało się podniecenie. Jakby

nagle zorientowała się, że w komnacie jest za gorąco, odpięła pelerynę i rzuciła na oparcie

wyściełanej ławy, obnażając ramiona i obie ręce.

Uniósłszy buntowniczo głowę, Jacen spojrzał na kikut jej lewej ręki. Miał wrażenie,

że za chwilę zemdleje, i w pierwszej sekundzie chciał odwrócić głowę. Po raz pierwszy

naprawdę zobaczył ranę koleżanki.

- Ja... nie dopuszczę, żebyś przypisała sobie całą winę - powiedział. - Gdybym

pozwolił, żeby Moc kierowała moimi ruchami, wyczułbym, iż dzieje się coś niedobrego. -

Wyciągnął rękę i pokazał koniec kikuta. - Wówczas nigdy nie wydarzyłoby się coś takiego.

W oczach Tenel Ka zamigotały srebrzyste błyski. Posługując się prawą ręką,

dziewczyna podciągnęła skraj długiej sukni mniej więcej do wysokości kolan, po czym

spoczęła na wyściełanej ławie.

- A gdybym ja posługiwała się Mocą - rzekła - o wiele wcześniej wiedziałabym, że

mój miecz został wadliwie skonstruowany.

- No cóż... - zaczął Jacen i urwał, nie wiedząc, jakim kontrargumentem przekonać

upartą koleżankę. - Ja... - Rozpaczliwie szukał czegoś, co mógłby powiedzieć, ale nie potrafił

dokończyć zdania. - Uhm... Opowiedzieć ci jakiś dowcip?

Aż otworzył usta ze zdziwienia, kiedy usłyszał, że Tenel Ka wybuchnęła perlistym

śmiechem. Zorientował się, że rozbawienie dziewczyny nie wypływało z histerii ani chęci

sprawienia mu przyjemności, ale że jej śmiech płynie z głębi serca. To był fantastyczny

dźwięk... taki, jaki pragnął usłyszeć od pierwszej chwili, kiedy się spotkali.

- Ale... - Zdezorientowany Jacen niepewnie pokręcił głową. - Jeszcze nawet nie

zacząłem opowiadać.

- A... - Tenel Ka zachłysnęła się powietrzem, a z jej oczu popłynęły łzy radości. - Aha.

Tak się cieszę, że tu przylecieliście.

Jacen wzruszył ramionami, słysząc, jak dziewczyna zmaga się z kolejnym atakiem

śmiechu.

- Posłuchaj, nie mam nic przeciwko temu - zaczął. - Tylko niczego nie rozumiem. Co

w tym wszystkim widzisz takiego wesołego?

- Tak bardzo ze sobą rywalizowaliśmy, ty i ja - odparła dziewczyna. - Brakowało mi

tej rywalizacji. Czy teraz także będziemy się spierali o to, które z nas ponosi większą część

winy?

Jacen obdarzył ją krzywym, przekornym uśmiechem.

- Nie-e - powiedział. - Przypuszczam, że wystarczy mi, jeżeli przyjmiesz moje

przeprosiny.

Tenel Ka już chciała się sprzeciwić, ale w samą porę się powstrzymała. Z wolna

przestała się śmiać, a na jej twarzy odmalowała się powaga.

- Przeprosiny przyjęte. Ja... Wybaczam ci, jeżeli właśnie tego pragniesz. - Po czym

dodała, zniżając głos do szeptu: - Jacenie, mój przyjacielu.

Chłopca przeniknęło poczucie ogromnej ulgi, podobnej do lekkiego wiatru

rozwiewającego resztki porannej mgiełki. Wstrzymał oddech i niemal zakrztusił się, kiedy

usłyszał jej odpowiedź. Nie potrafił znaleźć słów, by opisać lawinę wezbranych uczuć. Usiadł

na ławie obok Tenel Ka i objął ją ramionami.

Dziewczyna odwzajemniła uścisk jak najlepiej umiała, dotykając go także kikutem

ręki. Drżąc, przytuliła mokrą od łez twarz do jego ramienia. Jacen był pewien, że tym razem

to nie były łzy rozbawienia.

Kiedy dziewczyna i Jacen w końcu przyszli do siebie, wyruszyli na poszukiwania

Jainy i Lowbaccy. Później Tenel Ka oprowadziła wszystkich troje po niektórych

pomieszczeniach Pałacu Fontann, jako ostatni pokazując własny apartament. Ponieważ nie

miała zwyczaju dużo mówić, rzucała krótkie, ale bardzo treściwe wyjaśnienia.

Korzystając z tego, że nikt inny im nie towarzyszył, wojowniczka pokazała

przyjaciołom także swój ą najbardziej ulubioną komnatę w całym Pałacu Fontann; całkowicie

osłonięty i znajdujący się w samym środku apartamentu ogród, ozdobiony wieloma tarasami.

Wznoszące się na wysokości trzech pięter sklepienie miało kształt kopuły i mogło być

zmieniane w taki sposób, aby symulowało dowolną pogodę, a także porę dnia czy nocy.

Wielki ogród miał mniej więcej pięćdziesiąt metrów średnicy, a łagodnie zaokrąglone

ściany ozdobiono w ten sposób, by przypominały krajobrazy Dathomiry. W ogromnych

donicach rosły krzaki i drzewa, pieczołowicie ustawione na tarasach i wyglądające jak

elementy namalowanego krajobrazu.

W centralnej części ogrodu umieszczono gładkie kamienne ławy otaczające niewielki

sztuczny staw, wypełniony kryształowo czystą wodą. Pośrodku wznosiła się mała wyspa,

podobna do miniaturowego wulkanu wystającego z dziewiczego oceanu. Z jednego zbocza

spływały kaskady wody, tworząc prawdziwy wodospad.

- Przychodzę tu, ilekroć czuję, że ciężko mi na sercu albo kiedy tęsknię za światem

matki - odezwała się dziewczyna.

- Jak tu pięknie - szepnęła oczarowana Jaina.

Zachęcona pochwałą przyjaciółki, Tenel Ka usiadła na jednej z kamiennych ław i

gestem zachęciła innych, by zajęli miejsca przy niej.

- Możemy rozmawiać tu bez obaw, że ktokolwiek nas usłyszy - powiedziała. -

Pytajcie, a ja udzielę odpowiedzi na wasze pytania.

Przyjaciele zaczęli rozmawiać i czynili to szczerzej, niż kiedykolwiek przedtem się

ośmielili. W pewnej chwili ich rozmowę przerwała babka Tenel Ka, która pojawiła się, by

zaprosić wszystkich na podwieczorek.

- Sala bankietowa została już przygotowana - oznajmiła Ta’a Chume.

Jej wnuczka buntowniczo zacisnęła zęby. Po raz pierwszy od chwili powrotu na Hapes

czuła, że naprawdę żyje. Jak babka śmiała przeszkadzać jej właśnie w takiej chwili?

- Wolimy spożyć ten posiłek sami - odrzekła, doskonale wiedząc, że w ten sposób daje

dowód rażącego braku dobrych manier. Nie dbała jednak o to ani trochę.

Matriarchini obdarzyła dziewczynę pełnym zadowolenia z siebie, przebiegłym

uśmiechem.

- Już się o to zatroszczyłam - odparła. - Na ten wieczór zwolniłam wszystkich

doradców i służących.

To była stara gra, w którą zawsze bawiła się z wnuczką. Zwyciężała w niej ta, która

zdołała przechytrzyć przeciwniczkę. Tenel Ka postanowiła podjąć wyzwanie.

- A zatem nie powinnaś mieć nic przeciwko temu, że zjemy posiłek tu - oświadczyła.

- Och, ale wysłałam już do sali bankietowej androidy, które będą usługiwały nam przy

stole - sprzeciwiła się była monarchini. - Posiłek zostanie podany o pełnej godzinie.

Tenel Ka zobaczyła, że Jaina spogląda na chronometr.

- Przecież do pełnej godziny brakuje zaledwie pięciu minut -powiedziała, a w jej

oczach odmalowało się zdumienie. - Muszę mieć więcej czasu, choćby po to, by się

odświeżyć.

Lowie warknął na znak, że przyznaje jej rację.

- Hej, ja również - odezwał się Jacen. - Wydaje mi się, że wszyscy czulibyśmy się o

wiele lepiej, gdybyśmy mogli spędzić nasz pierwszy wieczór na Hapes w sposób mniej

formalny. - Obdarzył Ta’a Chume czarującym uśmiechem. - A poza tym jesteśmy strasznie

zmęczeni po podróży.

Matriarchini posłała Tenel Ka spojrzenie, które mówiło, że następnym razem nie

podda się tak łatwo, po czym kiwnęła głową.

- Niech będzie, jak chcesz - rzekła. - Zaraz wydam rozkaz, by przysłano tu androidy

usługujące przy stole.

Była monarchini wycofała się z zajmowanego przez wnuczkę prywatnego

apartamentu. Wszyscy wyraźnie się odprężyli, zadowoleni, że na razie nic im nie groziło.

Tenel Ka spojrzała z wdzięcznością na przyjaciół.

- Pozwólcie, że zaprowadzę was do pomieszczenia, gdzie będziecie mogli się

odświeżyć, zanim zjawią się androidy i podadzą posiłek - powiedziała.

Właśnie wstawała, żeby podejść do drzwi, kiedy gładkie kamienne płyty pod jej

stopami zatrzęsły się, poruszone potężną siłą. W pomieszczeniu rozległ się ogłuszający huk, a

w chwilę później podmuch powietrza szarpnął dziewczyną i rzucił na kolana.

Zaniepokojony Lowbacca przeciągle zawył, a Em Teedee pospieszył z odpowiedzią:

- O rety, tak! Pan Lowbacca pragnie poznać powód tego hałasu i całego zamieszania.

- Tak - poparł go Jacen, zwracając się do księżniczki. - Nie ostrzegłaś nas, że zdarzają

się tu trzęsienia gruntu.

Tenel Ka spojrzała na młodego Wookiego, właśnie wstającego z ziemi i

pomagającego wstać bliźniętom.

- To nie było trzęsienie gruntu - powiedziała, z ponurą determinacją ruszając do drzwi.

- Chodźcie za mną.

Czuła, że jej serce bije przyspieszonym rytmem, ale wiedziała, iż to nie z wysiłku.

Wszyscy czworo, biegnąc korytarzami, kierowali się ku prywatnej sali bankietowej. Z

przeciwległego krańca kolebkowo sklepionego korytarza napływały kłęby gęstego czarnego

dymu.

Odczuła prawdziwą ulgę, kiedy ujrzała dwóch służących, którzy wyłonili się z

obłoków dymu, pomagając iść jej babce. Obok nich przebiegli strażnicy z gaśnicami, żeby

stłumić ogień, wciąż jeszcze szalejący w sali bankietowej. Ta’a Chume kilka razy zakasłała,

po czym władczym gestem odprawiła służących, dając im znak, że może iść o własnych

siłach.

- Nikomu nic się nie stało - wychrypiała.

- Czy to była bomba? - zapytała Tenel Ka.

Jej babka gestem nakazała wszystkim czworgu młodym przyjaciołom, by wrócili tam,

skąd przyszli.

- Tak. W sali bankietowej - powiedziała. - Musicie natychmiast odejść.

- To my mieliśmy spożywać tam posiłek! - Jaina zbladła. -A zatem ta bomba...

Matriarchini kiwnęła głową.

- Tak... Była przeznaczona dla księżniczki i dla mnie.

ROZDZIAŁ 14

Królewski jacht, hapański Wodny Smok, mknął z największą prędkością nad falami

oceanu. Repulsorowe silniki wznosiły za statkiem tumany wodnego pyłu. Przez

transpastalowe iluminatory wpadały jaskrawe promienie słońca, a w powietrzu unosiła się

intensywna woń morskiej wody i pływających po powierzchni wodorostów.

Tenel Ka stała, pochylona przed iluminatorem. Zmrużywszy oczy, przyglądała się

morskim falom, tańczącym i rzucającym jasne błyski. Zawsze traktowała wyspę Reef Fortress

jako letni dom; jako miejsce, w którym mogła cieszyć się słońcem, falami przyboju i

wiejącym od morza rześkim wiatrem. Wyspa była jednak prawdziwą fortecą, gdzie mogła się

schronić, ilekroć zagrażało jej niebezpieczeństwo.

- Czuję się nieszczególnie - oznajmiła Jaina. - Pod względem fizycznym i duchowym.

Tenel Ka, ukojona kołysaniem mknącego nad falami jachtu, ocknęła się z zadumy,

wyprostowała i zamrugała, zdumiona.

- Co się stało, Jaino?

- Czy zdajesz sobie sprawę, że tylko kilka minut decydowało o tym, że mogliśmy

zostać rozerwani na kawałki przez bombę? - odparła niedowierzająco Jaina. - A może tylko

czuję mdłości od tego kołysania.

Wojowniczka popatrzyła na przyjaciół. Jaina rzeczywiście nie wyglądała dobrze. Jej

długie włosy, wilgotne od potu, zwisały teraz jak strąki wokół bladej twarzy. Lowie, który

siedział obok Ta’a Chume sterującej jachtem z nonszalancką pewnością siebie, sprawiał

wrażenie zbyt zainteresowanego nawigacyjnym komputerem, żeby zwracać uwagę, na fale i

kołysanie. W przeciwieństwie do niego Jacen wydawał się cieszyć jak podniecone podróżą

małe dziecko.

Tenel Ka odwróciła się w stronę Jainy.

- Wkrótce przyjdziesz do siebie - obiecała.

Siedząca za sterami Ta’a Chume również odwróciła głowę w stronę wnuczki. Mimo iż

towarzyszyli im królewscy strażnicy, stara matriarchini wolała osobiście pilotować niewielki

statek.

- Za chwilę dotrzemy do fortecy - powiedziała. - Dopiero tam będziesz bezpieczna.

Tenel Ka, usłyszawszy uwagę babki, obdarzyła ją przenikliwym spojrzeniem szarych

oczu.

- Czy nie powinnaś była powiedzieć, że my obie będziemy tam bezpieczne? -

zapytała.

- Tak. Ty i twoi przyjaciele będziecie tam bezpieczni - odezwała się wymijająco była

monarchini.

- A dokąd ty się udasz? - zapytała dziewczyna.

- Większą część czasu spędzę z wami, ale nie jestem pewna, czy mogłabym powierzyć

śledztwo w sprawie podłożenia bomby komukolwiek innemu. Możliwe, że dopóki nie dotrę

do sedna sprawy i nie wykryję wszystkich spiskowców, będę zmuszona dosyć często

podróżować między Reef Fortress a Pałacem Fontann.

Jaina sprawiała wrażenie zaskoczonej.

- I zostawisz nas samych na tej wyspie?

- Dostaniecie do dyspozycji cały oddział królewskich strażników - odparła

uspokajająco Ta’a Chume. - A poza tym podczas mojej nieobecności zaopiekuje się wami

pani ambasador Yfra.

Lowbacca, zajęty obserwowaniem stanowiska nawigacyjnego, sapnął pytająco.

- Pan Lowbacca życzy sobie wiedzieć, czy ta wyspa, widoczna przed nami, jest

naszym ostatecznym celem - przetłumaczył Em Teedee.

Jacen i Jaina podeszli do dziobowego iluminatora, by popatrzeć na ciemną rozmazaną

plamę wyłaniającą się z upstrzonej słonecznymi cętkami wody.

- Tak - odparła babka Tenel Ka. - To właśnie jest Reef Fortress.

Wojowniczka nie przeszła na dziób, aby rzucić okiem na wyspę. Przebywała na niej

tyle razy, że doskonale wiedziała, co ukaże się jej oczom. Wyspa nigdy się nie zmieniała.

Dziewczyna zamknęła oczy, próbując przypomnieć sobie wystające ze spienionych wód

oceanu spiczaste wieże. Oczyma wyobraźni ujrzała znajdujący się na poziomie wody otwór

ogromnej groty, strome stopnie wiodące do samej fortecy, a także zatoczkę z kryształowo

przejrzystą wodą, w której tak chętnie niegdyś pływała. Wyobraziła sobie wykute na

oszałamiającej wysokości w niemal pionowych skalnych ścianach wąskie parapety, po

których mogła chodzić albo biegać, nie przejmując się, że wiatr rozwiewa jej długie włosy.

Pamiętała także piwnice i parujące źródła z ciepłą wodą, która mogła być wykorzystana do

kąpieli, gotowania albo picia.

Tenel Ka uświadomiła sobie nagle, że tęskni do miejsca, z którym wiązało się tyle

najradośniejszych wspomnień z czasów jej dzieciństwa; wspomnień beztroskich chwil,

spędzonych z rodzicami. Kąciki ust dziewczyny wygięły się do góry w lekkim uśmiechu.

Tenel Ka otworzyła oczy i podeszła, żeby stanąć u boku Jacena.

- Wprost nie mogę się doczekać, kiedy pokażę ci swój dom - powiedziała.

Chociaż matriarchini zaproponowała, że przydzieli komnaty wszystkim gościom, jej

wnuczka nalegała, że osobiście wybierze najodpowiedniejsze pomieszczenie dla każdego z

trojga młodych przyjaciół.

Komnata Lowbaccy okazała się przestronną salą znajdującą się w samym rogu

fortecy, gdzie zbiegały się dwie grube pionowe kamienne ściany. Pomieszczenie zostało

bardzo skromnie wyposażone i umeblowane, a jedynymi przedmiotami nie pełniącymi

użytkowych funkcji były zawieszona na jednej z wewnętrznych ścian ozdobna włócznia i

podniszczony gobelin zajmujący sporą część drugiej. Przez wielkie okna, wykute w dwóch

pozostałych zewnętrznych ścianach, rozciągał się widok na niemal pionowe skalne urwiska

kończące się ostrymi rafami, o które rozbijały się fale oceanu. Lowbacca stanął przy oknie i

zaczął spoglądać przez niewidzialną zasłonę siłowego pola. Na twarzy Wookiego malował się

taki zachwyt, że Tenel Ka była pewna, iż dokonała właściwego wyboru.

- Niech pan będzie ostrożny, panie Lowbacco - zapiszczał zaniepokojony Em Teedee.

- Gdybym przypadkiem spadł z takiej wysokości, jestem pewien, że uszkodzeń moich

obwodów nie dałoby się naprawić.

Tenel Ka wybrała dla Jainy takie pomieszczenie, które zawsze określano mianem

„rupieciami”. Należało kiedyś do pradziadka dziewczyny, który uwielbiał naprawiać różne

mechanizmy i urządzenia, a także konstruować nowe. Połowę sali zajmowały robocze stoły i

ławy, panele jarzeniowe o zmiennej intensywności blasku, androidy energetyczne, sprzęt

elektryczny i wiele innych dziwacznie wyglądających urządzeń w różnym stopniu złożonych

albo rozebranych. Jaina pozostała w fascynującej komnacie, zajęta sprawdzaniem stanu

inwentarza, a Tenel Ka ruszyła z Jacenem dalej, by pokazać mu pokój, jaki wybrała specjalnie

dla niego.

Kiedy stanęli przed kolebkowo sklepionymi drzwiami, dziewczyna poczuła, że

opanowuje ją niewytłumaczalna trema. Co się stanie, jeżeli dokonała wyboru

nieodpowiedniego pomieszczenia dla swojego przyjaciela? Co będzie, jeżeli Jacen uzna

komnatę za posępną i ponurą, a nie przytulną i kojącą? No cóż - pomyślała w końcu. Jeżeli

chce się tego dowiedzieć, musi zaryzykować.

- Życzyłabym sobie - odezwała się niepewnie - żebyś zamknął oczy.

- Jasne - odparł Jacen. - Musisz najpierw trochę posprzątać?

Zacisnął powieki, kryjąc bursztynowe oczy o odcieniu koreliańskiej brandy.

Tenel Ka otworzyła drzwi prawą ręką i chciała wyciągnąć lewą, żeby ująć ramię

chłopca... ale poniewczasie przypomniała sobie, że przecież nie ma drugiej ręki. Mimo iż

Jacen nie mógł tego widzieć, poczuła, że na jej policzkach pojawia się rumieniec

zakłopotania. Ujęła ramię chłopca prawą dłonią i wprowadziła go do pokoju.

- Uhm, jeżeli poczujesz się dzięki temu pewniej - zażartował Jacen - mogę trzymać

oczy zamknięte przez cały czas, kiedy będziemy przebywali w tej fortecy.

- To nie będzie konieczne - odparła dziewczyna, po czym zamknęła drzwi za sobą i

włączyła oświetlenie. W komnacie panował nadal półmrok, ale to było nieuniknione. -

Możesz już otworzyć oczy.

Usłyszała, jak chłopiec zachłysnął się powietrzem, a później szepnął, zachwycony:

- Blasterowe błyskawice!

- Czy pomieszczenie... przypadło ci do gustu? - zapytała.

Obeszła Jacena i stanęła w ten sposób, żeby mogła widzieć wyraz jego twarzy. W

blasku, rzucanym przez fioletowe panele jarzeniowe, ujrzała usta Jacena, rozciągnięte w

szerokim uśmiechu. Z ogromnym zadowoleniem stwierdziła, że na twarzy przyjaciela, który

posługując się wszystkimi zmysłami chłonął każdy szczegół niezwykłej komnaty, maluje się

niekłamany zachwyt.

Tenel Ka poczuła, że i w niej budzi się taki sam zachwyt. Naśladując Jacena,

rozejrzała się po komnacie, jakby widziała japo raz pierwszy. Pomieszczenie miało kształt

cylindra. Na wewnętrznej ścianie urządzono czterometrowej wysokości akwarium, zajmujące

cały obwód z wyjątkiem drzwi, przy których właśnie stali. Nozdrza dziewczyny przyjemnie

drażnił zapach słonej morskiej wody. W pomieszczeniu słychać było niemal hipnotyzujący

szmer i bulgot krążącej wody. W akwarium, oświetlonym za pomocą specjalnych paneli

jarzeniowych o regulowanym blasku, pływały barwne stworzenia różnych wielkości i

kształtów. Duszne powietrze było przesycone tropikalną wilgocią otaczającą wszystko

niczym ciepły całun. Tenel Ka z trudem powstrzymywała się, by nie ziewnąć.

Okazało się, że Jacen czynił to samo. Zachichotał, kiedy sobie to uświadomił.

- Nie sądzę, żebym mógł mieć jakikolwiek problem z zaśnięciem w tej komnacie -

oznajmił. - Jest po prostu wspaniała.

Tenel Ka zorientowała się, że chłopiec wyciąga rękę i przez chwilę szuka jej dłoni, a

później lekko ściska palce. Cicho westchnęła. Od ścian tej komnaty promieniował naprawdę

niezwykły spokój.

Kiedy wszyscy się odświeżyli, Tenel Ka zabrała przyjaciół do jednego z ulubionych

miejsc; do stanowiącej część skalistego wybrzeża niewielkiej zatoczki ze spokojną wodą i o

brzegach chłodzonych cieniem zdumiewająco zielonej roślinności. Wszyscy czworo weszli

do rzucającej jaskrawe błyski ciepłej wody i zaczęli się pluskać i ochlapywać, zadowoleni, że

chociaż na kilka chwil mogą zapomnieć o niebezpieczeństwie, które przywiodło ich w to

miejsce.

Jacen i Jaina byli ubrani tylko w bieliznę, którą nosili pod kombinezonami, a która

mogła z powodzeniem pełnić funkcję kostiumów kąpielowych. Tenel Ka przebrała się w

sporządzony z elastycznej jaszczurczej skóry kusy kostium gimnastyczny. Czuła się w nim

bardziej sobą niż kiedykolwiek od chwili powrotu na Hapes.

- Jeżeli nie będzie pan potrzebował moich usług, panie Lowbacco - odezwał się Em

Teedee - czy mógłbym pozostać na brzegu i wyłączyć zasilanie, by przez jeden okres

odpocząć? Nie mam pojęcia, jakie szkody mogłaby wyrządzić morska woda moim

delikatnym podzespołom.

Tenel Ka zauważyła, że Lowbacca burknął coś w odpowiedzi, po czym rozchlapując

płytką wodę, wyszedł na brzeg, by położyć androida na wyniosłej suchej skale. Kiedy

powrócił, czworo młodych przyjaciół udało się na głębinę. Wszyscy cieszyli się, że mogą być

znów razem, zanurzeni w omywającej ich ciała jedwabistej wodzie.

Kiedy Jacen, Jaina i Lowbacca obrócili się na plecy i pogrążyli w rozmowie, leniwie

poruszając kończynami, Tenel Ka nie zastanawiając się nad tym, co robi, także wykonała

obrót i zaczęła płynąć. Natychmiast zorientowała się, że przecież nie ma jednej ręki...

Uzmysłowiła sobie jednak, że może płynąć równie łatwo, jeżeli tylko trochę zmieni ułożenie i

punkt ciężkości ciała. Eksperymentując, przekonała się, że potrafi płynąć zdumiewająco

szybko, nawet jeżeli będzie poruszała jedynie silnie umięśnionymi nogami.

Jacen, który zwrócił uwagę na jej nieporadne próby, podpłynął bliżej i obdarzył

dziewczynę czymś, co mogła uznać za uśmiech, w którym kryło się wyzwanie. Wiosłując

rękami, chłopiec uniósł brwi, jakby pragnął ją o coś zapytać. Tenel Ka także zaczęła

odgarniać ręką wodę i płynąć... Z początku szło jej trochę niezgrabnie, ale później odnalazła

właściwy rytm ruchów ciała. Kiedy Jacen zmrużył bursztynowe oczy i zmienił styl, by

popłynąć na boku, wojowniczka bez namysłu także poszła w jego ślady.

Odpowiadając na jedno wyzwanie po drugim, naśladowała wszystko, co robił, chociaż

początkowo ze zmiennym szczęściem. Przekonała się jednak, że nawet dysponując tylko

jedną ręką, potrafi zrobić więcej, niż kiedykolwiek się spodziewała. A nawet kiedy nie

wszystko jej się udawało - jak na przykład salto pod wodą - sprawiało jej to bardzo dużo

przyjemności.

Kiedy krztusząc się i kaszląc po kolejnej próbie, wypłynęła w końcu na powierzchnię,

zwróciła uwagę na taksujące spojrzenie Jacena, zachęcające ją do poznania granicy własnych

sił i umiejętności.

- Ścigajmy się, które z nas pierwsze dopłynie do brzegu!

Tenel Ka obdarzyła go poważnym spojrzeniem, w którym kryło się ostrzeżenie.

- Tylko wtedy, jeżeli naprawdę będziesz zamierzał mnie pokonać - odparła.

Na twarzy Jacena odmalowała się taka sama powaga, gdy odrzekł:

- Dam z siebie wszystko, na co mnie stać - obiecał.

Dziewczyna kiwnęła głową.

- No, to w drogę!

Wytężając siły i przywołując na pomoc całą wytrzymałość, koordynację ruchów i

pomysłowość, na jakie umiała się zdobyć, puściła się ku brzegowi jak szalona. Skupiła się na

dążeniu tylko do tego celu i płynęła, zdecydowana go osiągnąć.

Zanim miała czas zrozumieć, co się stało, znalazła się na brzegu, witana radosnymi

okrzykami przez Jainę i ociekającego wodą Lowbaccę, którzy zdążyli dopłynąć i stali teraz na

występie skalnym.

Zdezorientowana Tenel Ka odwróciła się, szukając Jacena, i stwierdziła, że chłopiec

właśnie wychodzi z wody. Kiedy jednak ujrzała zdumienie malujące się na jego twarzy,

zrozumiała, że jej przyjaciel naprawdę zamierzał wygrać. Dał z siebie wszystko; wcale nie

„pozwolił” jej zwyciężyć.

Jaina podbiegła do nich, żeby objąć oboje ramionami, a Lowbacca, wydając głośny

ryk Wookiech, otrząsnął się, posyłając we wszystkie strony bryzgi słonej wody. Jacen

wrzasnął, a zaskoczona Jaina głośno zapiszczała.

Tenel Ka była jednak zadowolona, że uwagę przyjaciół odwróciło coś innego.

Wiedziała, że nie wszystkie błyszczące na jej twarzy słone krople zostały pozostawione przez

morską wodę.

ROZDZIAŁ 15

Dwa dni później, kiedy Tenel Ka buntowniczo odrzuciła na bok bogato haftowany

królewski płaszcz i iskrzący się kosztowny diadem, matriarchini Ta’a Chume popatrzyła z

dezaprobatą na wnuczkę.

Była królowa nie ukrywała niezadowolenia.

- Musisz ubierać się odpowiednio do swojego stanu, dziecko - odezwała się

oburzonym tonem. - A poza tym mogłabyś okazać trochę więcej szacunku dla swojego

dziedzictwa. Weź ten diadem. To oznaka naszej władzy, dobrze znana w całej gromadzie

gwiezdnej Hapes. - Ujęła delikatną koronę, ozdobioną dziesiątkami pięknych opalizujących

kamieni. - To tęczowe klejnoty z Gallinore, warte tyle, że mogłabyś kupić za nie pięć

systemów słonecznych.

- A zatem kup za nie te pięć systemów - odparła dziewczyna. - Nie potrzebuję takich

bogactw.

- Nie unikniesz obowiązków, nawet jeżeli będziesz zachowywała się impertynencko.

Pamiętaj, że nie spędzasz beztrosko czasu niczym na wakacjach. Czeka cię praca. Już wkrótce

weźmiesz udział w ważnym dyplomatycznym spotkaniu i musisz być odpowiednio

przygotowana.

- Nie interesują mnie twoje ważne spotkania, babciu.

Jacen, Jaina i Lowbacca stali zakłopotani, nie wiedząc, co powiedzieć. Przysłuchiwali

się tylko, jak Tenel Ka spiera się ze starą matriarchinią.

- Dopóki pozostajesz członkiem królewskiego rodu władającego planetą Hapes,

będziesz szkolona, żebyś mogła stać się zręczną dyplomatką i wielką królową - odcięła się

babka.

Tenel Ka spiorunowała ją spojrzeniem i zacisnęła w pięść palce jedynej dłoni.

- Kto dał ci prawo przypuszczać, że chciałabym tu zostać i zachowywać się jak

członek królewskiego rodu? Zamierzam nadal się kształcić, żeby zostać rycerzem Jedi.

Matriarchini wybuchnęła śmiechem.

- Oszczędź mi tych bzdur, dziecko, i staw czoło rzeczywistości. Pod wodą przebywa

teraz mairański ambasador, który spieszy na spotkanie z nami. Musimy powitać go na brzegu.

Włóż ten płaszcz. Obiecałam mu, że właśnie t y wyjdziesz na jego powitanie.

- Nie zapytałaś mnie o zdanie - odparła dziewczyna.

- Nie było powodu - rzekła matriarchini. - Nie mogłaś mieć żadnych innych planów,

więc po prostu ci o tym powiedziałam.

- Nie potrzebuję, żebyś mnie szkoliła. Nie zamierzam zostać dyplomatką. Jestem

wojowniczką, a nie politykiem- oświadczyła Tenel Ka, zamaszystym gestem wskazując na

strój z jaszczurczej skóry, by podkreślić, że wybiera część dziedzictwa związaną z Dathomirą.

- Hej, uhm, Tenel Ka? - odezwał się Jacen, pochrząkując. -Uhm... To znaczy... Wiem,

że musisz sama podjąć decyzję i tak dalej, ale czy przypominasz sobie, co mówił nam mistrz

Skywalker? Każdy Jedi powinien przyswajać sobie wszystkie nauki, aby czerpać siłę z

wiedzy - bez względu na to, gdzie ją znajdzie. Moim zdaniem, mimo iż jesteś dzielną

wojowniczką, pewnego dnia możesz potrzebować umiejętności, których chce cię nauczyć

twoja babka.

- Nie zgadzam się z jej polityką - oświadczyła dziewczyna.

Jacen wzruszył ramionami.

- Nikt nie mówi, że musisz robić wszystko dokładnie w taki sposób, jak ona pragnie.

Matriarchini spojrzała z ukosa na bezczelnego młokosa Jedi, ale właśnie to spojrzenie

sprawiło, że Tenel Ka się zdecydowała.

- Bardzo dobrze - oznajmiła. - Uczynię to, ale na swój sposób. I to jest fakt.

- Och, naprawdę! - ucieszył się Em Teedee, zawieszony u pasa Lowiego. - Czy mogę

skorzystać z okazji i przypomnieć pani, że spora część mojego oprogramowania została

opracowana na podstawie programów protokolarnego androida? Gdybym mógł w jakikolwiek

sposób pomóc pani w uczeniu się polityki, proszę pamiętać, że jestem do pani usług.

Stara matriarchini sprawiała wrażenie przerażonej.

Tenel Ka uśmiechnęła się w duchu do siebie.

- Dziękuję ci, Em Teedee - rzekła. - Przyjmuję twoją propozycję. Lowbacco,

pragnęłabym, żebyś siedział obok mnie, gdy będę uczestniczyła w spotkaniu z mairańskim

ambasadorem.

Tenel Ka sięgnęła po płaszcz i próbowała jedną ręką zarzucić go na ramiona, ale jedna

poła ześlizgiwała się z ramienia, pozostawiając obnażony kikut. Kiedy matriarchini

pospieszyła, żeby pomóc wnuczce, dziewczyna odsunęła się od niej, sięgnęła po połę płaszcza

i sama zarzuciła ją na ramię.

- Cieszę się, że potrafisz myśleć samodzielnie, moje dziecko - odezwała się Ta’a

Chume. - Staraj się tylko uważać, żebyś nie przesadziła.

Królewscy strażnicy ustawili wyściełany tron na plaży obok raf, o które rozbijały się

białe grzywacze fal. W wilgotnym rześkim powietrzu czuło się zapach morskiej soli.

Obserwująca ceremonię stara matriarchini trzymała się nieco z tyłu.

Odziana w fałdzisty królewski płaszcz Tenel Ka podeszła do tronu, nie czekając, aż

babka zechce udzielić jej instrukcji. Poprawiła wysadzany tęczowymi klejnotami diadem i

spojrzała na gnane porywistym wichrem spienione fale.

Obok tronu stanął Lowbacca, raz po raz przygładzając rozwiewane przez wiatr długie

rudobrązowe włosy. Tenel Ka usiadła, patrząc na wystające z wody czarne skały i bezkresne

morze. Zmrużyła oczy, chcąc uchronić je przed jaskrawymi promieniami słońca.

Mairanie byli posiadającymi macki inteligentnymi istotami, mieszkańcami morskich

głębin. Pochodzili z oblanego przez ocean świata Maires, należącego także do gromady

gwiezdnej Hapes. Ich ambasadorzy wznieśli konsulat na dnie oceanu stolicy całego systemu.

Wyglądało na to, że nawet nie opuszczając budynku podwodnego konsulatu, mairańscy

dyplomaci doprowadzili do politycznego konfliktu z odwiecznymi rywalami mieszkającymi

na planecie Vergill.

Mairanie mogli na krótko opuszczać morskie głębiny, ale tylko wówczas, kiedy ciała

mackowatych stworzeń były okresowo spryskiwane wodną mgiełką z wypełnionych

przefiltrowaną wodą zbiorników, jakie nosili na plecach. Starając się, żeby skóra ich ciał była

zawsze wilgotna, istoty mogły spędzać na lądzie nawet kilka godzin. Mairańscy ambasadorzy

oświadczyli, że ich przedstawiciel pragnie osobiście złożyć wizytę na wyspie, przekształconej

w fortecę. Zgadzali się, żeby ich spór został rozstrzygnięty jedynie przez samą matriarchinię...

albo członka królewskiego rodu, którego wyznaczy.

Matriarchini wyznaczyła Tenel Ka.

Księżniczka siedziała i czekała, spoglądając na morskie fale. Nie wzięła chronometru i

zastanawiała się, czy przypadkiem mairański ambasador się spóźnia... czy też może tylko ona

niecierpliwi się, pragnąc mieć to już za sobą.

Lowbacca stał obok niej, wysoki i kudłaty. Obudowa Em Teedee połyskiwała

srebrzyście w promieniach słońca. Jacen i Jaina, których nie poinformowano, o co chodzi,

zostali nieco z tyłu.

- Uhm... - mruknął chłopiec w pewnej chwili. - Co właściwie tu robimy?

Tenel Ka odwróciła się, żeby mu odpowiedzieć, ale wcześniej zabrzmiał piskliwy

głosik androida-tłumacza.

- Czy pozwoli pani, że ja wyjaśnię? Przypuszczam, że potrafię zrobić to odpowiednio

zwięźle. - Miniaturowe urządzenie wydało dźwięk, jakby chrząknęło, po czym mówiło dalej:

- A zatem. Mairański podwodny konsulat - zwieńczony kopułą budynek, wzniesiony jeszcze

na ich planecie i później przetransportowany na Hapes - znajduje się niebezpiecznie blisko

podwodnej kopalni zbudowanej przez Vergillów wkrótce po wzniesieniu ma-irańskiego

konsulatu.

Chociaż eksploatowane przez Vergillów złoża przynoszą spore zyski, Mairanie

wystosowali formalny protest, twierdząc, że wiercenia i wydobywanie rudy powoduj ą hałas i

zanieczyszczenia wody przez muł unoszący się z dna oceanu. Utrzymują, że ponieważ byli

pierwsi, Vergillowie powinni zostać zmuszeni do oczyszczenia morskiej wody, zaniechania

wierceń i eksploatacji złoża, a także do przeniesienia kopalni w miejsce odległe o co najmniej

pięćdziesiąt kilometrów od ich konsulatu.

Tenel Ka kiwnęła głową.

- Tak, właśnie tak wyglądają niektóre fakty - rzekła. - Ale nie wszystkie.

Zanim miała czas wyjaśnić, o co jej chodzi, ujrzała niezdarną istotę, która wyłoniła się

z wody i przedzierając się przez fale, zaczęła człapać w jej kierunku. Z przygarbionych

ramion istoty zwisało mniej więcej czterdzieści czarnych macek, które - jak poinformowano

Tenel Ka - pozwalały Mairanom poruszać się pod wodą i chwytać ryby. Powłócząc obiema

nogami, istota kołysała się z boku na bok. Kuliste bezbarwne narośle na jajowatej głowie

musiały być oczami, częściowo przysłoniętymi ochronnymi membranami. Stworzenie

wyglądało na oślizgłe i niezdarne.

Kiedy Tenel Ka ujrzała istotę, pierwszym wrażeniem, jakie odniosła, było przerażenie.

Wydawało się jej, że spogląda na cięższego od niej o połowę gigantycznego prymitywnego

potwora, wyłaniającego się z morskich głębin i sunącego nieporadnie w jej stronę.

Dziewczyna jednak szybko się opanowała i przezwyciężyła strach, wiedząc, że mógłby

przeszkodzić jej sprawiedliwie rozstrzygnąć sporny problem.

Wokół potężnych nóg Mairanina, podobnych do pni drzew przedzierających się przez

fale, tworzyły się wodne wiry. Nie wychodząc na brzeg, ambasador znieruchomiał w płytkiej

wodzie. Uniósł ciężką skręconą muszlę, w której wywiercono wiele otworów tworzących

zawiły wzór na powierzchni.

Głos mairańskiego dyplomaty wydobywał się dzięki drganiom membrany znajdującej

się pod mackami. Istota zagulgotała i odezwała się tak głośno, że tylko z dużym trudem

można było ją zrozumieć.

- Jestem w stanie porozumiewać się w basicu, gdyby okazało się to konieczne.

Tenel Ka pokręciła głową.

- To nie będzie konieczne. Proszę posługiwać się własną mową. - Dziewczyna rzuciła

okiem na srebrzysty owal urządzenia przyczepionego na biodrze Wookiego. - Dysponuję

tłumaczącym androidem.

- O rety - odezwał się Em Teedee, którego zaledwie przed godziną zapoznano z

językiem mairańskim, korzystając z zasobów baz danych fortecy. - To naprawdę

podniecające!

Mackowaty stwór zgiął się w ukłonie, a potem wyprostował. Przyłożył podziurawioną

muszlę do otworu głosowego i dmuchnąwszy, wydobył długą serię skomplikowanych,

melodyjnych dźwięków, podobnych do pisków fletu.

- A, tak - oznajmił Em Teedee. - Ten muzyczny język został naprawdę prawidłowo

wprowadzony do moich zasobów pamięciowych. Dzięki niech będą Stwórcy! Mairański

ambasador oficjalnie wita panią, księżniczko Tenel Ka!

Mackowate stworzenie wydało następną serię dźwięków. Em Teedee pospieszył z

tłumaczeniem.

- I gratuluje pani pochwycenia i wytresowania tego wspaniałego zwierzątka,

porośniętego jedwabistą sierścią podobną do brązowej morskiej trawy... O rety! - zapiszczał

android. - Mam poważne podstawy, by sądzić, że mówi o panu Lowbacce!

Lowie warknął groźnie i obnażył kły. Tenel Ka wstała i nie kryjąc oburzenia,

pozwoliła, by królewski płaszcz zsunął się z jej ramion, ukazując kikut ręki i tors, okryty

pancerzem z wytrzymałej gadziej skóry. Stojąca nieco dalej na skałach matriarchini

zmarszczyła brwi na znak, że nie pochwala zachowania wnuczki.

- Wookie należą także do istot obdarzonych inteligencją - odezwała się dziewczyna. -

Nie są niczyimi zwierzątkami. Ta istota jest moim przyjacielem.

Mairanin sprawiał wrażenie wzburzonego. Zaniepokojony, zaczął energicznie

wymachiwać mackami, po czym wydał następną długą serię melodyjnych dźwięków.

- Ambasador pragnie okazać skruchę i przeprosić za to, że od razu tego nie zrozumiał,

księżniczko Tenel Ka - przetłumaczył android. - Zarazem wyraża współczucie z powodu

utracenia przez panią jednej... macki - przypuszczam, że chodzi mu o pani rękę -i ma

nadzieję, że wywarła pani po dziesięciokroć pomstę na głupcu, odpowiedzialnym za pani

stratę.

- To, w jaki sposób poradziłam sobie ze stratą „macki”, nie powinno go wcale

obchodzić. - Głos Tenel Ka stał się zimny i szorstki. - Jeżeli ma do omówienia jakąś sprawę

natury dyplomatycznej, uczyni mądrzej, jeżeli natychmiast przystąpi do rzeczy. Jeśli będzie

nadużywał mojej cierpliwości, zostawię go i odejdę. Mam do załatwienia inne ważne sprawy.

Mairański ambasador się zawahał, niepewnie przebierając mackami, ale jeszcze raz

uniósł muszlowy flet i wydobył z niego długą serię zagmatwanych dźwięków.

- Mairański ambasador jeszcze raz przeprasza. Rozumie, iż matriarchini pozwoliła

pani podjąć decyzję w jego sprawie w ramach dyplomatycznych ćwiczeń, którym panią

poddaje. Ponieważ to ma być pierwsza poważna sprawa, w jakiej wydaje pani orzeczenie, z

całą pewnością zechce pani poświęcić jej odpowiednio dużo czasu, aby znaleźć sprawiedliwe

rozwiązanie.

Tenel Ka nie zamierzała jednak spuszczać z tonu. Jej głos pozostał szorstki i surowy.

- Pan ambasador jest źle poinformowany - rzekła. - Zdążyłam podjąć bardzo wiele

poważnych decyzji w życiu. Możliwe, że ta, którą wkrótce podejmę, jest pierwszą

bezpośrednio dotyczącą j ego i pozostałych Mairan, ale może być absolutnie pewien, że

potrafię radzić sobie z trudnymi sprawami.

Niektóre decyzje właśnie teraz przelatywały przez jej głowę-a zwłaszcza ta, by

powrócić do kierowanej przez Luke’a Skywalkera akademii Jedi. Inną była chęć korzystania

od tej pory nie tylko z dziedzictwa związanego z Dathomirą, ale również z tego, które wiązało

się z królewskim rodem władającym gromadą gwiezdną Hapes.

- Proszę przedstawić swoją prośbę bez wdawania się w jakiekolwiek dygresje -

oświadczyła.

Chwyciła jedną dłonią za oparcie tronu, ale nie usiadła, pragnąc zmniejszyć do

minimum różnicę wzrostu istniejącą między nią a rosłym mackowatym ambasadorem.

- Jak pani sobie życzy, księżniczko Tenel Ka Chume Ta’ Djo - odparł ambasador. - W

imieniu wszystkich mairańskich dyplomatów błagam panią, aby królewski ród Hapes zechciał

interweniować w sprawie, która postawiła nas w rozpaczliwym położeniu.

Em Teedee miał niejakie kłopoty z dostatecznie szybkim tłumaczeniem piskliwych

melodyjnych tonów mowy porośniętego mackami ambasadora.

- Cicha podwodna rezydencja jest na tej planecie naszym domem, wzniesionym przez

pierwszą delegację Mairan zaledwie przed niespełna sześcioma miesiącami. Dotychczas

byliśmy zachwyceni pięknym i niczym nie zmąconym otoczeniem podwodnego konsulatu.

Gdyby wasi oddychający powietrzem przedstawiciele mogli przybyć, by go zobaczyć, jestem

pewien, że zgodziłaby się pani...

- Nie jestem turystką - rzuciła Tenel Ka. - Co stanowi istotę pańskiej skargi?

Znała ją, ale pragnęła, żeby ambasador sam to powiedział.

- Zaledwie po miesiącu od wzniesienia konsulatu - zaświstał ambasador - ekipa

górników, złożona z umysłowo niedorozwiniętych Vergillów, ustawiła pływającą platformę i

zaczęła wiercić w odległości prawie kilometra od naszego konsulatu. Od tego czasu wody

morskie są nieustannie zamulone i zanieczyszczone. Drgania urządzeń i hałas, przekazywany

przez cząsteczki wody, nie pozwalają nam się skupić i płoszą ryby. Vergillowie niszczą naszą

rezydencję.

Mairanin uniósł macki w błagalnym geście.

- O wszechwiedząca księżniczko, my pierwsi wznieśliśmy w tamtym miejscu naszą

budowlę. Błagamy cię, żebyś zechciała nakazać niegodnym Vergillom, by zechcieli przenieść

zanieczyszczające wodę urządzenia w inne miejsce, położone z daleka od naszego domu.

Mimo wszystko, maj ą przecież do dyspozycji całe dno oceanu. Nie muszą nam zakłócać

spokoju.

- Rozumiem - odezwała się Tenel Ka.

Mackowaty ambasador zgiął się w niskim ukłonie na znak szacunku, ale dziewczyna

dodała ostro:

- Rozumiem również, że Vergillowie posłużyli się satelitą, by dokonać szczegółowych

badań dna oceanu, i uczynili to o wiele wcześniej, zanim wznieśliście swoje rezydencje.

Kiedy zapoznawałam się z bazami danych na ten temat, stwierdziłam, że wy, Mairanie,

otrzymaliście kopię raportu ukazującego rozmieszczenie złóż cennych minerałów kilka

miesięcy wcześniej, zanim wybraliście miejsce na wzniesienie zwieńczonego kopułą

konsulatu. Na koniec dowiedziałam się, że odszukaliście w raporcie takie miejsce, w którym

znajdują się najbogatsze złoża ditanu, i postanowiliście wznieść swoją rezydencję właśnie

tam, doskonale wiedząc, że niedługo Vergillowie rozpoczną wiercenia i eksploatację

bogatego złoża.

Tak, ambasadorze, całe dno oceanu jest do dyspozycji - ciągnęła, odgarnąwszy pasmo

włosów, które wiatr rozwiewał niczym złociste płomienie. - Ale to właśnie pan zdecydował

się poruszyć tę sprawę. Zbudowaliście konsulat, dysponując wiarygodną informacją, że

Vergillowie zechcą prowadzić wiercenia w tym samym miejscu.

Przez chwilę czekała na odpowiedź, ale Mairanin nie odezwał się ani słowem.

- Vergillowie także poprosili nas o interwencję- oświadczyła. - A zatem możecie albo

zmienić lokalizację swojego konsulatu - co przyjdzie wam bez trudu, zważywszy na

modułową konstrukcję kopuł - albo musicie pogodzić się z hałasem i wszystkimi innymi

niewygodami.

Zdumiony Mairanin przez chwilę milczał, a później, wymachując mackami, zaczął

wydawać przeraźliwe piski.

- Możesz tego nie tłumaczyć - odezwała się ostro Tenel Ka, zwracając się do

miniaturowego androida, po czym znów obróciła głowę w stronę niezgrabnej czarnej istoty.

- Przybyłeś prosić mnie, bym podjęła decyzję, a ja właśnie ci ją oznajmiłam. W

przyszłości zapewne zechcecie sami rozwiązywać własne problemy zamiast marnować nasz

czas niemądrymi sporami. Przemówiłam.

Usiadła i ponownie okryła ramiona królewskim płaszczem. Po kilku chwilach

mairański ambasador odwrócił się i poczłapał przez płytką wodę, po czym zniknął, przykryty

przez fale.

- Bardzo dobrze, Tenel Ka! - zawołał Jacen, już biegnący w jej stronę. Lowbacca

prychnął, wybuchając beztroskim śmiechem.

Tenel Ka miała wrażenie, że z uniesienia wywołanego tym, co zrobiła, kręci się jej w

głowie. Zdumiało ją, że mimo wszystko tak łatwo potrafiła znaleźć odpowiednie słowa.

Poprawiła diadem na głowie, ozdobiony tęczowymi klejnotami.

Kiedy odwróciła głowę, ze zdumieniem i niedowierzaniem ujrzała babkę, zawsze

nieustępliwą, bezwzględną i wymagającą matriarchinię, promiennie uśmiechniętą.

- Możliwe, że twoje metody są jeszcze cokolwiek surowe, dziecko - odezwała się Ta’a

Chume - ale decyzja, którą właśnie podjęłaś, była ze wszech miar słuszna i sprawiedliwa.

ROZDZIAŁ 16

Odpoczynek i bezpieczeństwo były czymś miłym i potrzebnym, ale po kilku dniach

przebywania na Reef Fortress Jacen doszedł do wniosku, że mając do wyboru albo

przebywanie w fortecy, albo pływanie w zacisznej małej zatoczce, zaczyna odczuwać dziwny

niepokój. Straszny niepokój.

Tenel Ka również była osobą nie cierpiącą bezczynności. Jacen wiedział o tym chyba

lepiej niż ktokolwiek inny. Dziewczyna lubiła być w ciągłym ruchu, pragnęła przeżywać

wciąż nowe przygody i nie chciała, żeby ktoś niańczył ją i trzymał w zamknięciu jak ulubione

zwierzę. Ranna jednoręka wojowniczka nie miała zamiaru zachowywać się jak staruszka i

tylko przyglądać się, jak morskie fale rozbijają się o przybrzeżne skały.

Ta’a Chume powróciła do Pałacu Fontann, żeby osobiście pokierować śledztwem w

sprawie podłożenia bomby. Pozostawiła Tenel Ka i innych młodych Jedi pod wątpliwą opieką

pani ambasador Yfry, której wargi układały się zawsze w bardzo cienką linię. Kobieta była

taka chuda i żylasta, jakby jej mięśnie zostały wykonane z durastali, a nie z żywej tkanki... ale

przecież wszystkie osoby należące do hapańskiego dworu wiodły trudne życie, nie ufając

nikomu i walcząc, żeby osiągnąć jak najwięcej osobistych korzyści. Jacen spodziewał się, że

pani ambasador jest nie gorsza niż ktokolwiek inny spośród osób należących do tej grupy.

Dopiero teraz rozumiał, dlaczego Tenel Ka wolała uczciwe, chociaż ciężkie życie, jakie

wiedli ludzie na rodzimym świecie jej matki, Dathomirze, od hipokryzji i trucicielstwa, do

czego bardzo często uciekali się hapańscy politycy.

Przekonał się, że Tenel Ka opuściła fortecę górującą nad resztą wyspy. Znalazł

dziewczynę stojącą na samym szczycie wysokiej skały. Posługując się zdrową ręką, rzucała

kamienie, starając się trafić w środki wodnych wirów, jakie z sykiem tworzyły się wokół

wierzchołków raf wystających z wody. Zamyślona i skupiona, uważnie mierzyła i za każdym

razem, kiedy trafiała do wybranego celu, cieszyła się jak dziecko. Jacen stanął w pewnej

odległości za jej plecami i nie chcąc wyrywać koleżanki z zadumy, tylko się przyglądał.

Jaina i Lowie, którzy wyszli z fortecy i podążyli za Jacenem, także stanęli i patrzyli,

jak Tenel Ka rzuca kamieniami. Wyglądało na to, że wszystkich dręczy ten sam niepokój...

Nie mając dokąd pójść i co robić, czuli się na maleńkiej wyspie jak w więzieniu.

Po kilku minutach otworzyło się okno balkonu znajdującego się wysoko nad ich

głowami i Jacena oślepił błysk słońca, odbity od powierzchni wypolerowanej transpastali. Na

balkonie pojawiła się chuda jak szczapa ambasador Yfra. Kiedy przepatrywała skaliste

wybrzeże, pragnąc znaleźć młodych rycerzy Jedi, przypominała drapieżnego ptaka. Zaczęła

wymachiwać rękami, pragnąc zwrócić ich uwagę.

Lowie wciągnął słone powietrze i zaryczał, wypowiadając jakąś uwagę. Em Teedee

wydał jednak elektroniczny pisk na znak, że się z nim nie zgadza.

- Jestem pewien, że nie mam pojęcia, o co może panu chodzić, panie Lowbacco!

Dlaczego doszedł pan do wniosku, iż nagle atmosfera uległa zepsuciu? Jeżeli chce pan znać

moje zdanie, w powietrzu unosi się nadal ten sam świeży słony zapach morskiej wody, jaki

czuło się w nim w ciągu ostatniej godziny.

Kiedy rozległ się piskliwy głos miniaturowego androida, zaskoczona Tenel Ka

odwróciła się i przez chwilę w zdumieniu patrzyła na przyjaciół przyglądających się jej

zabawie. Później zbiegła ze skały i dołączyła do pozostałych trojga młodych Jedi.

- Przekonajmy się, o co może chodzić pani ambasador - odezwała się burkliwie, a

potem ruszyła do fortecy.

- Może to będzie coś zabawnego - zasugerował Jacen.

Tenel Ka przez chwilę kierowała na niego szare oczy, po czym uniosła brwi i

powiedziała:

- Słowa: „zabawa” i „ambasador Yfra” zupełnie nie pasują do siebie.

Jacen parsknął śmiechem, zastanawiając się, czy Tenel Ka świadomie opowiedziała

dobry dowcip. Wszystkie oznaki wskazywały jednak, że dziewczyna po prostu oświadczyła,

co naprawdę myśli.

Kiedy znaleźli się w fortecy i weszli do jasno oświetlonej i przytulnej komnaty z

balkonem, okazało się, że pani ambasador ma dla wszystkich niespodziankę.

- Moi drodzy, doszłam do wniosku, że najwyższy czas, abyście trochę się rozerwali! -

oznajmiła, układając rysy twarzy w uśmiechu, ale w głębi ducha nie okazując cienia

wesołości. Jacen to wyczuwał. Chociaż oschła kobieta czyniła wszystkie odpowiednie ruchy

ciała i gesty, żeby sprawiać wrażenie kobiety serdecznej i wyrozumiałej, chłopiec był

przekonany, iż Yfra nie darzy szczególną sympatią dzieci... ani zresztą nikogo innego, kto

zajmowałby jej tyle czasu i odrywał od załatwiania ważnych spraw wagi państwowej.

Tenel Ka oparła dłoń na biodrze.

- Co chcesz nam zaproponować? - zapytała.

- Wy, dzieciaki, wyglądacie na bardzo znudzone - rzekła Yfra. - Doskonale to

rozumiem. Czasami brak zmartwień i trosk może być powodem nudy. - Na króciutką chwilę

zmarszczyła brwi, nadając twarzy wyraz dezaprobaty, a potem znów rozciągnęła wargi w

fałszywym uśmiechu. - Pozwoliłam sobie przeprogramować jeden z wodnych ścigaczy w ten

sposób, żebyście mogły wyprawić się na wycieczkę. Popływacie po oceanie, poopalacie się i

miło spędzicie razem trochę czasu.

- Czy zamierza pani nam towarzyszyć? - zapytała Jaina.

Yfra skrzywiła się, jakby połknęła coś kwaśnego, ale w następnej chwili udała, że się

zakrztusiła.

- Obawiam się, że nie, młoda damo - odparła. - Muszę zająć się niezwykle pilną

sprawą. O zgrozo, nawet nie możecie sobie wyobrazić, ile obowiązków ciąży na mojej

głowie. Gromada gwiezdna Hapes liczy sześćdziesiąt trzy światy, a to oznacza, że mam do

czynienia z wieloma setkami rządów i tysiącami społeczeństw. Ta’a Chume to kobieta

obdarzona potężną władzą, a w czasie nieobecności rodziców Tenel Ka są problemy, które

wszyscy musimy rozwiązywać. - Yfra klasnęła w dłonie, szybkim ruchem złączywszy

szponiaste palce. - Wy, dzieciaki, powinniście cieszyć się życiem, dopóki jesteście młode, a w

tym czasie osoby takie jak ja będą zajmowały się wszystkimi problemami.

Zamaszystym gestem odprawiła całą czwórkę.

- A teraz zmykajcie - powiedziała. - Na dole, w jednym z portowych basenów,

znajdziecie ścigacz, który przeprogramowałam. Zapewniani was, że jest absolutnie

bezpieczny. Wpisałam parametry zamkniętej trasy, dzięki czemu będziecie mogły wypłynąć

w morze i powrócić do fortecy, jeszcze zanim się ściemni. Dopilnowałam nawet tego, aby

zaopatrzyć was w koszyki z żywnością, tak więc nie musicie wracać do fortecy, żeby zjeść

posiłek. - Głęboko odetchnęła, po czym znów rozciągnęła rysy twarzy w nieszczerym

uśmiechu. - Jestem pewna, że będziecie świetnie się bawiły.

Jacen przyglądał się pani ambasador, próbując ustalić, czy kobieta nie knuje czegoś

złego. Dobrze wiedział, ile czasu zajmują obowiązki wagi państwowej. Przecież jego matka

pełniła funkcję przywódczyni Nowej Republiki. Pamiętał także, jak bardzo niespokojni stali

się ostatnio wszyscy czworo.

- Blasterowe błyskawice! Wyruszajmy na tę wyprawę i bawmy się jak najlepiej -

powiedział. - Cieszę się na samą myśl o tym, że nie musimy się przejmować troskliwymi

spojrzeniami rodziców, opiekunów czy ambasadorów. Obiecuję wam, że przynajmniej nie

będziemy się nudzili.

Tenel Ka z powagą kiwnęła głową.

- To jest fakt - przyznała, a potem obdarzyła Jacena najcenniejszym darem, jaki

chłopiec kiedykolwiek od niej otrzymał.

Uśmiechnęła się do niego.

Ścigacz mknął po oceanie, pokonując doliny i grzbiety fal niczym pojazd kołowy

jadący bardzo szybko po wyboistej drodze. Mimo iż autopilot nakazywał stateczkowi płynąć

z góry określonym kursem, Jaina i Lowie na zmianę kręcili kołem sterowym, jedynie w tym

celu, by przekonać się, czy będą mogli zboczyć z zaprogramowanej trasy. W pewnej chwili z

gardła Wookiego wyrwało się radosne beczenie.

- Pan Lowbacca pragnie zauważyć, że ten statek wykazuje pewne podobieństwo do

jego gwiezdnego skoczka typu T-23 - pospieszył z tłumaczeniem Em Teedee.

Jaina spojrzała na porośniętego długą rudobrązową sierścią kolegę.

- Przypomina bardziej komputer nawigacyjny niż aparaturę sterowniczą „Sokoła

Tysiąclecia” - stwierdziła. - Nie miałabym żadnych kłopotów z pilotowaniem tego statku,

Lowie.

Lowbacca zaryczał, przyznając jej rację.

Pędzący po spienionych falach ścigacz coraz bardziej oddalał się od fortecy,

wzniesionej na maleńkiej wyspie i przypominającej cytadelę, omywaną niebieskozielonymi

wodami hapańskiego oceanu.

Jacen i Tenel Ka siedzieli na rufie, poddając się usypiającym odbitym błyskom

słonecznego blasku i hipnotyzującemu kołysaniu morskich fal.

- Hej, Tenel Ka - odezwał się w pewnej chwili chłopiec. -Mam dla ciebie wspaniały

dowcip. Posłuchaj. Po której stronie Ewok jest porośnięty najdłuższą sierścią?

Dziewczyna obdarzyła go pełnym powagi spojrzeniem.

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam - odrzekła.

- Po zewnętrznej! Rozumiesz?

- Jacenie, dlaczego tak często opowiadasz mi dowcipy? - zapytała dziewczyna. - Nie

sądzę, żebym kiedykolwiek się z nich śmiała.

Chłopiec wzruszył ramionami.

- Hej, tylko staram się ciebie rozweselić.

Tenel Ka rzuciła mu dziwne spojrzenie.

- Uważasz, że potrzebuję, aby ktoś mnie rozweselał?

Kiedy Jacen jej odpowiadał, przyłapał się na tym, że nie może oderwać spojrzenia od

gojącej się różowej skóry kikuta lewej ręki.

- No cóż, wydawałaś się taka cicha i zamyślona...

Tenel Ka uniosła brwi.

- Czyż nie jestem zawsze cicha i zamyślona?

Chłopiec z przymusem się uśmiechnął.

- Tak, myślę, że jesteś - przyznał.

- Rozmawialiśmy na ten temat, Jacenie - ciągnęła tymczasem dziewczyna. - Proszę

cię, nie sądź, że muszę być pocieszana; że jestem bezradną kaleką czy jakimś cudem

przemieniłam się w skomlącą słabeuszkę. Nadal jestem tą samą uczennicą kształcącą siew

akademii mistrza Skywalkera. Przypuszczam, że jednak uda mi się zostać rycerzem Jedi...

kiedy tylko rozwiążę problem, w jaki sposób.

Jacen nieśmiało położył dłoń na jej ramieniu, a potem przesunął palcami po skórze, aż

zamknął jej dłoń w silnym uścisku.

- Daj mi znać, jeżeli będę mógł ci w czymkolwiek pomóc - odparł.

Dziewczyna odwzajemniła uścisk.

- Obiecuję.

Ścigacz ominął łukiem grupę spiczastych skał wystających z wody. Tenel Ka

ochrzciła je mianem Zębów Smoka. Rzeczywiście, przypominały zęby piły i kuliły się blisko

siebie, a pieniące się fale uderzały w nie z hukiem, raz po raz wzbijając gejzery wodnej piany.

Silniki ryknęły głośniej, kiedy ścigacz zmieniał kurs, by ominąć Zęby Smoka, a

później przyspieszał, by skierować się na otwarte morze. Jaina i Lowie raz po raz spoglądali

na parametry kursu, jakim autopilot prowadził mały statek. Prowadzili obliczenia, starając się

odgadnąć, jak daleko wypłyną w morze, zanim ścigacz zawróci.

- Czas na obiad - odezwał się w pewnej chwili Jacen. Sięgnął do koszyków z

jedzeniem i zaczął rozdawać starannie opakowane porcje.

Kiedy Lowie ryknął na znak, że zgadza się ze zdaniem chłopca, Em Teedee

powiedział:

- Oczywiście, panie Lowbacco... Czy przypadkiem nie jest pan zawsze głodny?

Młody Wookie zaczął sapać ze śmiechu, ale nie zaprzeczył stwierdzeniu małego

androida.

Pęd powietrza, rozcinanego przez dziób statku, opryskiwał twarze młodych Jedi

kropelkami piany. Przesycone morską solą powietrze sprawiło, że Jacen poczuł wilczy głód.

Wszyscy zjedli dania obiadowe, jakie znaleźli w automatycznie podgrzewających się

pojemnikach, a potem napełnili kubki płynem z izolowanego termicznie pojemnika.

Nie przestając jeść, Jaina spoglądała przez transpastalową ochronną szybę. W pewnej

chwili odwróciła głowę, by ponownie zerknąć na parametry kursu, jakim płynął ścigacz.

- Jestem ciekawa, jak daleko pozwoli nam wypłynąć autopilot - powiedziała.

Nagle Jacen zauważył, że widoczna na kursie przed nimi woda ma inną barwę i

gęstość. Wydała mu się zieleńsza i jakby... bardziej szorstka.

Lowie wciągnął powietrze. Po chwili wciągnął je głębiej po raz drugi, po czym

zaryczał pytająco.

- Naprawdę nie potrafię panu odpowiedzieć, panie Lowbacco - odezwał się Em

Teedee. - Moje analizatory woni nie mogą porównać tego zapachu z jakimkolwiek innym

zapisanym w mojej bazie danych, a zatem nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Sól,

rzecz jasna, i jodyna... a także czyżby woń jakichś rozkładających się organicznych

szczątków?

Jacen czuł teraz także ów zapach: przyprawiający o mdłości kwaśny odór, który wisiał

w powietrzu niczym ciężki całun.

- Przypomina mi zdechłe ryby - stwierdził ponuro.

Usiłując się skoncentrować, Tenel Ka zmrużyła oczy.

- I gnijącą roślinność - dodała. - Zbliżamy się do czegoś bardzo starego. Czegoś...

bardzo niezdrowego.

Jaina ponownie sprawdziła kurs, wprowadzony do pamięci komputera ścigacza.

- No cóż - powiedziała. - Autopilot kieruje nasz statek w sam środek tego obszaru.

Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, znaleźli się na skraju wyglądającej jak

żelatyna dziwnej mazi. Po powierzchni wody pływały liściaste chwasty, tak liczne i

rozrośnięte, że przypominały prawdziwą podwodną dżunglę. Pod wodą połyskiwały podobne

do gumowych ni to łodygi, ni to macki, z których sterczały długie ostre ciernie. Z najgęściej

zarośniętych punktów grzęzawiska wyrastały olbrzymie szkarłatne kwiaty wielkości głowy

Jacena.

Chłopiec wychylił się za burtę, pragnąc lepiej przyjrzeć się roślinom. Otoczona

mięsistymi płatkami, w samym środku każdego kwiatu spoczywała kiść wilgotnych

niebieskich owoców, dzięki której cały pąk wyglądał jak szeroko otwarte oko. To wrażenie

spotęgowało się jeszcze bardziej, kiedy przepływający ścigacz wzbudził coś w rodzaju

odruchu obronnego. Płatki unoszących się na wodzie kwiatów zaczęły się zamykać jak

powieki przysłaniające wielkie oczy.

- Niesamowite - odezwała się Jaina stojąca obok Jacena.

- Ciekawe - odpowiedział chłopiec.

Splątany gąszcz kolczastych morskich roślin rozciągał się przed dziobem statku aż po

sam horyzont. Ścigacz, kierowany przez program autopilota, nie zmieniał kursu, sunąc po

falującej powierzchni wody, i tylko przykra woń, wydzielana przez rośliny, stawała się coraz

bardziej intensywna. Grube łodygi i liście morskiego chwastu dygotały, jakby przeniknięte

jakimś podwodnym dreszczem. Jacen doszedł jednak do wniosku, że zjawisko musiało być

wywołane przez tworzące się w głębinach podwodne wiry.

Nagle niektóre ogromne oczokwiaty, wyciągnąwszy łodygi, uniosły się nad

powierzchnię wody i obróciły w ich stronę, jakby chciały się im przyjrzeć. Jacen wzdrygnął

się i popatrzył na siostrę.

- Uhm... Może jednak „niesamowite” byłoby odpowiedniejszym słowem - przyznał

cicho.

Lowie zerknął w prawo i w lewo, a potem niepewnie zaskowyczał. Jaina spojrzała

prosto w oczy Wookiego, po czym przygryzła dolną wargę.

- Tak, ja także mam niedobre przeczucia co do tego, dokąd podąża ten ścigacz -

powiedziała. - Sama nie wiem, czy chciałabym zapuszczać się jeszcze dalej w głąb morskiego

pustkowia.

- Przecież jesteśmy zdani na łaskę autopilota, prawda? - przypomniał Jacen. - Jeżeli go

wyłączysz, jak wrócimy do fortecy?

Młody Wookie warknął coś w odpowiedzi i w tej samej chwili Jaina powiedziała:

- Przez całą drogę śledziłam parametry kursu, jakim płynęliśmy. Ja i Lowie chyba

będziemy umieli wrócić do fortecy. To nie powinno być bardzo trudne.

Tenel Ka wstała i także zaczęła przyglądać się morskim roślinom. Wyglądało na to, że

usiłuje sobie coś przypomnieć.

- Jaina ma rację - odezwała się w pewnej chwili. - Powinniśmy zawrócić.

Pozostawanie w tym miejscu chyba nie byłoby rozsądne.

Pragnąc zawrócić, Jacen i Lowie wyłączyli autopilota i przejęli stery. Zaczęli zataczać

łuk, zamierzając skierować ścigacz na kurs powrotny, kiedy nagle silniki zakrztusiły się i

umilkły.

Jacen, który zawsze uwielbiał badać dziwne rośliny i zwierzęta, skorzystał z okazji i

ponownie wychylił się za burtę. Wyciągnął rękę, żeby dotknąć wyciągniętej jak struna łodygi

nieznanego morskiego chwastu.

Nagle wszystkie szkarłatne oczokwiaty obróciły się i spojrzały na niego.

- Coś takiego! - wykrzyknął zdumiony chłopiec.

Na próbę machnął ręką w prawo i w lewo. Wszystkie kwiaty obracały się, jakby

śledziły mchy jego ręki.

Zaciekawiony Jacen ponownie wyciągnął rękę, żeby dotknąć płatków najbliższego

kwiatu... i nagle nad powierzchnię wody wystrzeliła śliska macka podwodnej rośliny.

Owinęła się wokół nadgarstka chłopca i pragnąc przytrzymać łup, wbiła w jego ciało długie

kolce.

- Hej! - wrzasnął Jacen, czując ból w miejscach, w których kolce przebiły skórę.

Poczuł, że gruba łodyga zaczyna ciągnąć jego dłoń. - Na pomoc!

Wolną ręką uchwycił biegnącą wzdłuż burty statku metalową poręcz. Nie zamierzał

pozwolić, aby plątanina żarłocznych chwastów wciągnęła go pod powierzchnię wody.

Zauważył, że podobne do macek sąsiednie pędy zaczynają falować jak szalone... jak

zgłodniałe. Inne także wystrzeliły z wody i zaczęły uderzać o burty statku albo owijać się

wokół metalowej poręczy.

Lowbacca widząc, co się dzieje, odskoczył od sterowniczej konsolety i pochwycił

nogi przyjaciela w chwili, kiedy macka, zdwoiwszy siły i szarpnąwszy, przeciągała Jacena

nad poręczą. Przez krótką chwilę chłopiec wisiał nad powierzchnią wody, bezskutecznie

próbując wyrwać rękę z uchwytu morskiego chwastu.

Nagle obok nich pojawiła się wojowniczka z Dathomiry. Oplotła nogi wokół

przymocowanego do pokładu metalowego słupka i chwyciwszy mocno nóż, który zwykle

służył jej do rzucania, wychyliła się za burtę, aby odciąć mackę owiniętą wokół nadgarstka

Jacena. Giętka łodyga trzasnęła i schowała się pod wodą, a Lowbacca szarpnął i wciągnął

chłopca na pokład.

- Blasterowe błyskawice! - krzyknął Jacen, ocierając krew płynącą z ran na ręce. -

Niewiele brakowało.

Ich kłopoty jednak dopiero teraz się zaczynały. Wszyscy z przerażeniem spoglądali na

otaczające ich wody oceanu. Jak okiem sięgnąć, łodygi mięsożernej rośliny gwałtownie

falowały. Grube pędy gniewnie smagały powierzchnię wody. Owijały się wokół metalowej

poręczy, jakby zamierzały wciągnąć w głębiny cały ścigacz. Drapieżny podwodny chwast

skosztował krwi Jacena i widocznie doszedł do przekonania, że młody rycerz Jedi jest

najsmakowitszym kąskiem, jaki chciałby spożyć na kolację.

Jeszcze jedna wijąca się macka wystrzeliła z wody tuż przy burcie ścigacza i zaczęła

się kołysać, szukając celu, w który mogłaby wbić ostre kolce. Tenel Ka skoczyła ku

złowieszczemu pędowi i zamachnęła się sztyletem, przeznaczonym do rzucania. Wbiła ostrze

w gruby pęd morskiego chwastu i przyglądała się, jak z rany popłynęła zielonkawa gęsta maź

przypominająca syrop.

Macka szarpnęła się do tyłu, ale w następnej sekundzie powróciła, żeby smagnąć

dziewczynę po policzku. Na twarzy Tenel Ka pojawiła się długa krwawiąca pręga. Mimo iż

dzielna wojowniczka poczuła dotkliwy ból, nawet nie krzyknęła. W odpowiedzi ponownie

zamachnęła się nożem i po chwili następna końcówka grubej macki z głuchym stukiem

upadła na deski pokładu.

Jacen potrząsnął zranioną ręką, usiłując przywrócić krążenie krwi, po czym sięgnął po

rękojeść wiszącego u boku świetlnego miecza. Od pewnego czasu nie posługiwał się nim, ale

teraz nie miał ani chwili do stracenia. Nie mógł się wahać, jeżeli zamierzał zostać rycerzem

Jedi... jeżeli chciał ocalić życie swoje i przyjaciół. Przycisnął guzik i wysunął

szmaragdowozielone ostrze.

- Nie pozwolę, żeby jakiś chwast walczył ze mną i zwyciężył! - zawołał.

Buczące ostrze odcięło jeszcze jeden koniec owiniętej wokół poręczy grubej macki.

- Masz za swoje! - rzekł chłopiec.

Pozostała część odciętej łodygi skryła się w wodzie, a oczy Jacena podrażniła chmura

gryzącego dymu.

Jak okiem sięgnąć, wszystkie macki wiły się teraz i smagały powierzchnię wody jak

szalone. Wyglądało na to, że odczuwają ten sam ból. Szkarłatne oczokwiaty mrugały i

rozpaczliwie kierowały się we wszystkie strony. W powietrzu unosił się swąd przypiekanej

roślinności, zmieszany z wonią słonej morskiej wody.

- Postaram się nas stąd wyciągnąć! - zawołała Jaina, pochylona nad sterowniczą

konsoletą. Zamierzała uruchomić silniki, ale grube macki owinęły się także wokół wałów

śrub i ścigacz nie mógł wyrwać się z ich objęć.

Lowbacca zaryczał, po czym zapalił własne świetliste ostrze. Trzymając rękojeść

oburącz, uniósł klingę nad głowę i przez chwilę trzymał nieruchomo jak sporządzoną ze

złocistego światła ognistą maczugę.

Z morskich głębin wyłaniały się teraz grubsze łodygi. Zakończone parami zębatych

muszli, przypominały groźne szczypce, gotowe rozszarpać łup na strzępy. Potężne łodygi

wiły się i klekotały, szczękając ostrymi zębami. Zapewne szukały czegoś, w czym mogłyby je

zagłębić.

Tymczasem Jaina z całej siły napierała raz na tę, raz na inną dźwignię. Silniki

ścigacza wyły, pracując na wysokich obrotach. Usiłowały pokonać opór stawiany przez

trzymające je macki.

Lowie podbiegł do poręczy. Wydając ostrzegawczy ryk, zaczął machać świetlistym

ostrzem. Zadając cios za ciosem, odcinał łodygi morskich chwastów, które więziły mały

statek.

- Och, proszę, niech pan uważa, panie Lowbacco! - piszczał Em Teedee. - Tam grozi

panu jeszcze jedna!

Burknąwszy coś w odpowiedzi, młody Wookie przeciął mackę, a wówczas

miniaturowy android-tłumacz powiedział:

- Doskonała robota, panie Lowbacco! Jaka to ulga dla mnie mieć świadomość, że robi

pan, co może, abym nie skończył jako przekąska tego paskudnego zaślinionego morskiego

chwastu!

Tenel Ka odwróciła się, żeby odeprzeć atak kolejnej grubej macki zakończonej parą

zębatych muszli. Zamachnęła się sztyletem, ale podobne do skorupy małża szczypce z

głośnym szczęknięciem zatrzasnęły się na czubku noża. Po chwili zębate muszle kłapnęły po

raz drugi, by zacisnąć się nieco bliżej dłoni dzielnej wojowniczki.

Natychmiast u jej boku pojawił się Jacen, który odciął koniec grubej macki

jaskrawozieloną energetyczną klingą. Błysnął zębami, obdarzając koleżankę szelmowskim

uśmiechem.

- Chciałem tylko spłacić dług! - zawołał.

- Moje podziękowania, Jacenie - odparła dziewczyna.

Lowie machnął złocistym ostrzeni, odcinając ostatnią mackę podwodnego chwastu,

jaka trzymała w niewoli mały statek. Uwolniony ścigacz ruszył, ale cierniste pędy nadal

kołysały się i smagały powierzchnię wody, starając się ponownie pochwycić ofiarę.

Jaina czyniła wszystko, by silniki nadały statkowi jak największe przyspieszenie. Już

wkrótce ścigacz płynął z taką prędkością, że kadłub niemal nie stykał się z oceanem

falujących łodyg. Jaskrawoczerwone kwiaty nie przestawały wodzić za statkiem

nieprzyjaznymi spojrzeniami, ale wszystko wskazywało na to, że podwodny chwast nie

potrafi reagować dostatecznie szybko.

Mimo to Jacen, nie wyłączając szmaragdowozielonego ostrza, nadal ściskał rękojeść

świetlnego miecza, w każdej chwili gotów znów rzucić się w wir walki. Miał wrażenie, że ta

rzecz jest czymś więcej niż rośliną. Wyczuwał w niej jakąś... zdolność reagowania na bodźce,

przystosowywania się do zmiany sytuacji. Posłużył się Mocą, licząc na to, że uda mu sieją

uspokoić, a potem nakłonić do wyrażenia zgody na wypuszczenie ścigacza.

- Nie mogę znaleźć jej mózgu - odezwał się po chwili. - Wygląda na to, że roślina

reaguje, kierując się tylko odruchami. I czuję, że jest głodna, bardzo głodna.

- Ta-a, no cóż, jeszcze przez jakiś czas pozostanie głodna - odezwała się Jaina.

- To szczera prawda! - zapiszczał w odpowiedzi Em Teedee. - Z całego serca zgadzam

się z pani zdaniem.

Po kilku chwilach ponownie znaleźli się na otwartym morzu. Przeprowadzili

niezbędne obliczenia i posługując się aparaturą pulpitu sterowniczego, wpisali parametry

kursu, którym mogli wrócić na Reef Fortress.

Jacen zerknął na Tenel Ka, by upewnić się, czy nie jest ranna. Ze zdumieniem ujrzał,

że na twarzy dziewczyny maluje się wielki spokój i zadowolenie. Zobaczył, jak Tenel Ka

wsuwa do pochwy u pasa sztylet, który zwykle służył jej do rzucania. Wojowniczka z

Dathomiry sprawiała wrażenie bardziej ożywionej i pewniejszej siebie niż kiedykolwiek od

chwili owego niefortunnego wypadku, jaki wydarzył się podczas pojedynku na świetlne

miecze.

- Jesteśmy znakomitymi wojownikami - odezwała się dziewczyna. - Nic tak nie

poprawia nastroju i nie odpręża jak walka w obronie życia.

Lowbacca cicho warknął. Em Teedee zapiszczał, ale powstrzymał się od

wypowiedzenia jakiejkolwiek uwagi. Zdumiona Jaina popatrzyła na Tenel Ka, ale jej brat

wybuchnął głośnym śmiechem.

- Ta-a, naprawdę tworzymy zgraną grupę, prawda? - stwierdził. - Jesteśmy

prawdziwymi młodymi rycerzami Jedi.

Wojowniczka z Dathomiry pomogła chłopcu opatrzyć kilka niegroźnych ran ręki, po

czym Jacen posmarował ranę na policzku Tenel Ka balsamem, który znalazł w pokładowym

zestawie medycznym.

- Pani ambasador Yfra chyba nie miała tego na myśli, kiedy mówiła, żebyśmy wybrali

się ścigaczem na wycieczkę - powiedział - ale mimo to bawiłem się doskonale.

Nagle Lowbacca zaryczał, po czym wskazał na pulpit nawigacyjnej konsolety.

- O rety! - pisnął Em Teedee. - Pan Lowbacca sugeruje, że prawdopodobnie jeszcze

nie powinniśmy czuć się bezpieczni i odprężeni. Uważa, że na pokładzie ścigacza ktoś

świadomie dopuścił się sabotażu.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Jacen. - Te cyferki na ekranie nic mi nie

mówią.

- Wydaje mi się, że chodzi mu o to - odezwała się Jaina, kiwnięciem głowy pokazując

współrzędne kursu, uprzednio zaprogramowanego przez panią ambasador Yfrę. - Kurs, jakim

prowadził nas autopilot, miał skierować ścigacz w sam środek obszaru tych morderczych

chwastów... Nie przewidziano żadnego kursu powrotnego!

ROZDZIAŁ 17

W skalnej jaskini rozbrzmiewał cichy plusk łagodnych fal omywających kamienne

nabrzeża i kadłuby zakotwiczonych statków. Tenel Ka odczuwała wielki spokój

promieniujący z chłodnych kamiennych ścian i słonej woni, jaką było przesycone powietrze

w wielkiej grocie. Dziewczyna skrzyżowała obnażone nogi i siedziała na pokładzie,

posługując się. techniką relaksacyjną Jedi, pozwalającą jej skupić myśli i obserwować

przyjaciół.

Jaina, która skryła głowę pod panelem kontrolnym, sprawdzała okablowanie aparatury

sterowniczej ścigacza, przebierając w powietrzu nogami. Siedzący nieco wyżej Lowbacca

zajmował się komputerem nawigacyjnym, od czasu do czasu podając dziewczynie potrzebne

narzędzia. Tenel Ka przyglądała się, jak oboje poruszają się zwinnie i pewnie, całkowicie

nieświadomi tego, jak łatwo przychodzi im posługiwać się raz jedną, a raz drugą ręką. Na

myśl o tym, że ma tylko jedną rękę, poczuła w sercu ukłucie bólu.

Na krawędzi pokładu obok niej leżał na brzuchu Jacen. Zanurzył głęboko prawą rękę,

a palcami lewej muskał powierzchnię wody. Usiłował przywabić jarzące się stworzenie

ziemnowodne na tyle blisko, by je złapać.

- Lowie, podaj mi hydrauliczny klucz - rozbrzmiał nagle stłumiony głos Jainy. -

Muszę zdjąć płytę czołową tego urządzenia.

Młody Wookie, nie odrywając się od pracy, wyciągnął rękę. Posługując się długimi

zwinnymi palcami, wyłuskał narzędzie z pudełka stojącego za plecami i podał dziewczynie.

Jakie to proste, jeżeli ma się obie ręce - pomyślała Tenel Ka. Natychmiast jednak

stłumiła kiełkujące uczucie zazdrości, ganiać się w duchu za to, że jest niemądra. Doszła do

wniosku, że nawet gdyby miała obie ręce, zapewne i tak nie potrafiłaby wykonywać

czynności, które długorękiemu Wookiemu nie sprawiały najmniejszego kłopotu. Lowbacca

obracał na swoją korzyść wszystko, czym obdarzyła go natura. Wykorzystywał umysł i ciało

jak najlepiej umiał. Podobnie postępowali Jacen i Jaina.

Zastanawiała się, czy nadal jest tą samą stanowczą osobą, zdecydowaną robić użytek

ze wszystkich umiejętności. Czy było możliwe, że ta osoba przestała istnieć, kiedy straciła

lewą rękę?

Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że mogło to być prawdą. Jeżeli tylko brakująca

kończyna nie pozwalała jej być sobą, powinna była się zgodzić na zaproponowaną przez

babkę biomechaniczną protezę... Może więc mimo wszystko brak ręki nie był

najważniejszym problemem?

Nagle wojowniczka stwierdziła, że Jacen oparł się na łokciach i obróciwszy głowę,

spojrzał na nią z powagą.

- Hej, walczyłaś wczoraj z tymi mackami naprawdę dzielnie - powiedział. - Radziłaś

sobie doskonale.

- Chcesz powiedzieć, jak na dziewczynę z jedną ręką? - dokończyła z goryczą Tenel

Ka.

- Ja... Nie, ja... - Na policzkach chłopca pojawiły się szkarłatne plamy. Jacen odwrócił

głowę i kiedy się odezwał, jego głos brzmiał o wiele ciszej. - Przepraszam. Pamiętam tylko,

jak walczyłaś z tą rośliną. Nie pomyślałem nawet o tym, że posługujesz się jedną ręką. Wiesz,

nie byłaś ani trochę mniej zwinna ani szybka.

Tenel Ka zmrużyła oczy i wzdrygnęła się, jakby Jacen ją spoliczkował. Uświadomiła

sobie, że przyjaciel powiedział szczerą prawdę: nie walczyła jak słaba, niezdarna kaleka.

Podświadomie starała się wykorzystywać wszystko, co umiała i czego nauczyła się jako

wojowniczka. Posługując się każdą bronią, jaką dysponowała, była naprawdę sobą.

- Nie przepraszaj, Jacenie - powiedziała. - Nie chciałeś sprawić mi przykrości swoją

uwagą. Sądzę, że to ja powinnam cię przeprosić. - Tenel Ka ponownie pomyślała o stoczonej

walce, o tym, co zrobiła i co osiągnęła. - Mogłam walczyć lepiej, gdybym. ..

- Gdybyś miała drugą rękę? - dokończył zamiast niej chłopiec. - Hej, ja także

mógłbym walczyć lepiej, gdybym miał do dyspozycji laserowe działo, ale go nie miałem. Po

prostu starałem się walczyć jak najlepiej.

- To nie to. - Tenel Ka obdarzyła Jacena zdumionym spojrzeniem. - Chciałam tylko

powiedzieć, że walczyłabym lepiej, gdybym posługiwała się świetlnym mieczem.

Na twarzy chłopca pojawił się nieśmiały uśmiech. Jacen znów zwrócił oczy na

koleżanką.

- Ta-a - przyznał. - Radzisz sobie z nim całkiem dobrze. Rzecz jasna, radzisz sobie

dobrze z wieloma rzeczami.

Zdumiona dziewczyna pomyślała, że to fakt. Rzeczywiście potrafiła dobrze

posługiwać się świetlnym mieczem. Nadal. Umiała także świetnie pływać, walczyć, biegać.

Straciła jednak wiarę we własne siły; przestała wykorzystywać ciało i umysł do granic

możliwości. To właśnie te przymioty stanowiły integralne cechy jej charakteru, z którego

Tenel Ka była zawsze taka dumna... i właśnie tego brakowało jej od chwili, kiedy uległa

wypadkowi.

- Dziękuję ci, mój przyjacielu - rzekła. - Zaczęłam powoli zapominać, kim jestem.

Jacen olśnił ją jednym ze słynnych zawadiackich uśmiechów.

- Hej, może także mógłbym spróbować zapomnieć, kim j a jestem, jeżeli to jest takie

proste.

- Tak, to powinno załatwić sprawę.

Głos Jainy, wyłaniającej się z czeluści ścigacza, zabrzmiał głośno i wyraźnie.

Lowbacca zaryczał i zaczął gestykulować.

- Jasne - zgodziła się z nim Jaina. - Sabotaż, nie mam co do tego najmniejszych

wątpliwości. - Dziewczyna spojrzała na Tenel Ka i zapytała, jak zwykle bez ogródek: - Czy

możliwe, aby za tym kryła się twoja babka?

Jacen przełknął ślinę. Doszedł do przekonania, że taka myśl chyba nigdy nie

przyszłaby mu do głowy. Popatrzył na wojowniczkę.

- Twoja babka? - zapytał. - Chyba nie odważyłaby się...?

Tenel Ka potraktowała całkiem poważnie ich wątpliwości.

- Nie - odparła po namyśle. - Gdyby babka miała takie zamiary, uczyniłaby wszystko,

żeby... pozbyć się mnie na długo przedtem, zanim przylecieliście. - Lowbacca warknął

pytająco, a dziewczyna odpowiedziała: - Postarajcie się mnie dobrze zrozumieć.

Podejrzewam, że byłaby zdolna do popełnienia morderstwa, ale zarazem czuję, że robi

wszystko, co może, aby nie narażać mnie na niebezpieczeństwa. Próbuje mnie chronić, bez

względu na to, czy zostanę kiedyś królową, czy Jedi.

Młody Wookie zaryczał coś w odpowiedzi, a miniaturowy android natychmiast

pospieszył z tłumaczeniem:

- Pan Lowbacca pragnie zauważyć - a muszę dodać od siebie, iż przyznaję mu rację -

że jeżeli Ta’a Chume będzie ciągle przebywała czasem tu, a czasem w Pałacu Fontann, gdzie

przebywa w tej chwili, nie możemy liczyć na to, że nas obroni.

- No cóż, zostawiła z nami oddział królewskich strażników - przypomniała Jaina.

- I panią ambasador Yfrę - dodał Jacen, przewracając oczami. - O rety.

Jaina przygryzła dolną wargę.

- Pamiętacie, to właśnie Yfra zaproponowała, żebyśmy wyprawili się tym ścigaczem

na wycieczkę.

Lowbacca szczeknął, wypowiadając jakąś uwagę.

- Nie wspominając o tym, że powiedziała, iż osobiście przeprogramowała komputer

nawigacyjny statku - podsunął Em Teedee. -O rety!

Tenel Ka, która nigdy nie ufała pani ambasador Yfrze, słuchała uwag,

wypowiadanych przez przyjaciół, ale sama nie zabierała głosu. Nagle usłyszała coraz

głośniejszy dźwięk silników wielkiego hapańskiego Wodnego Smoka.

- Może na razie byłoby najbezpieczniej nie ufać nikomu - zaproponowała.

Jaina i Lowie przystali na jej propozycję.

- I może trzymajmy się od pani ambasador Yfry tak daleko, jak się da - dodał Jacen.

Wkrótce potem, unosząc się na poduszce powietrznej o grubości opłatka, do wielkiej

groty wpłynął jacht królewski. Za sterami stała babka Tenel Ka. Ta’a Chume unieruchomiła

statek przy jednym z kamiennych nabrzeży, a potem, nie czekając, aż jej strażnicy

przycumują jacht, zeskoczyła na brzeg.

Podchodząc, by powitać babkę, Tenel Ka starała się wyczuć, czy stara matriarchini nie

żywi wobec niej jakichś złych zamiarów.

Stwierdziła jednak, że jedynymi uczuciami, jakie odbiera, są zmęczenie, frustracja i

ponure zdecydowanie.

- Dzisiaj rano pochwyciliśmy jedną z kobiet, które podłożyły tę bombę - odezwała się

Ta’a Chume znużonym tonem. - Zanim jednak zdążyliśmy ją przesłuchać, została otruta. -

Była monarchini pokręciła głową. - Przez cały czas była strzeżona. Nie rozumiem, jakim

cudem skrytobójca zdołał ją tak szybko uśmiercić.

- Wygląda na to, że przydałoby ci się trochę odpoczynku, babciu - stwierdziła Tenel

Ka, starając się jednak nie sprawiać wrażenia przesadnie zainteresowanej znużeniem

wyzierającym z twarzy matriarchini. - Może powinnaś zlecić prowadzenie tego śledztwa

komuś innemu?

Ta’a Chume zmrużyła oczy i przebiegle się uśmiechnęła.

- Przez kilkadziesiąt lat osobiście rządziłam gromadą Hapes - oznajmiła, po czym

westchnęła z rezygnacją, jakby ustępowała. - Może jednak masz rację. Wyślę do pałacu panią

ambasador Yfrę, żeby dalej prowadziła tę sprawę.

Tenel Ka ugryzła się w język, by nie zdradzić się z podejrzeniem, iż pani ambasador

raczej zagmatwa dochodzenie, niż doprowadzi je do końca. Pomyślała jednak, że

przynajmniej takie polecenie pozwoli domniemanej sabotażystce opuścić Reef Fortress i

wyjechać. Bardzo daleko.

ROZDZIAŁ 18

Zekk nauczył się traktować miecz świetlny jak wiernego przyjaciela.

Mimo iż nie poświęcił czasu ani trudu na skonstruowanie własnej broni, praktycznie

nie rozstawał się z rękojeścią, w której kryła się szkarłatnoczerwona klinga. Dobrze wiedział,

co czynić, by tańczyła, kiedy zmagał się z nierzeczywistymi przeciwnikami. Młodzieniec

zwyciężał, tocząc jedną walkę po drugiej z wyimaginowanymi potworami, tworzonymi przez

komputery sterujące pracą aparatury w jego sali treningowej. Uśmiercał mynocki, Abyssinów,

smoki kryat, lodowe potwory wampa i piraniożuki, a nawet hordy rozwścieczonych Jeźdźców

Tusken.

Posługując się świetlnym mieczem, w którejś walce pokonał nawet dzikiego rankora.

Walka była zacięta, ale kiedy w końcu zwyciężył, żałował, że nie może widzieć wyrazu

twarzy swojego największego rywala, Vilasa, który darzył ohydne bestie dziwną sympatią.

W tej chwili kroczył u boku Brakissa. Uświadamiał sobie, że naczelnik Akademii

Ciemnej Strony kieruje się w stronę środka stacji. Pochłonięty ćwiczeniami, Zekk nigdy

nawet nie pomyślał, aby kiedyś samemu zapuścić się w te rejony. Dawno przestał być

onieśmielonym, zalęknionym uczniem. Odziany w watowaną skórzaną bluzę i uzbrojony w

miecz świetlny, kroczył pewnie u boku mistrza, jakby byli niemal równi sobie.

Mimo to naczelnik Akademii Ciemnej Strony sprawiał wrażenie niespokojnego;

zatopionego we własnych myślach. Rysy jego nieskazitelnie pięknej, podobnej do

wyrzeźbionej twarzy przypominały teraz kamienną maskę. Jedynie na czole widniały

delikatne zmarszczki.

Zekk chrząknął, a po chwili, nie potrafiąc opanować ciekawości, zapytał:

- Mistrzu Brakissie, wyczuwam w tobie... jakiś niepokój. Nie powiedziałeś mi, na

czym ma polegać następne ćwiczenie. Czy jest coś, czego powinienem się dowiedzieć?

Brakiss stanął i obdarzył młodzieńca spokojnym, ale przeszywającym na wylot

spojrzeniem.

- Dzisiaj zostaniesz poddany najtrudniejszej próbie, Zekku - odparł. - Będzie od niej

zależała twoja przyszłość. Musisz udowodnić, jak bardzo jesteś naprawdę uzdolniony.

Zekk uniósł dumnie głowę, po czym rozszerzył nozdrza i głęboko odetchnął.

Odruchowo dotknął palcami rękojeści świetlnego miecza.

- Jestem gotów na wszystko.

W końcu obaj stanęli przed grubymi metalowymi drzwiami. Brakiss wystukał kod

nakazujący zwolnienie pneumatycznych zamków. Ciężkie skrzydła powoli się rozsunęły,

ukazując niewielką śluzę i jeszcze jedne metalowe pancerne drzwi umożliwiające wejście do

kolejnego pomieszczenia.

- Zaufaj własnym umiejętnościom, Zekku - odezwał się Brakiss. - Otwórz się na

przepływ Mocy.

Młodzieniec poważnie kiwnął głową.

- Jak zawsze, mistrzu Brakissie - odparł. - Pomyślnie przejdę i tę próbę. Proszę,

powiedz mi tylko, dlaczego uważasz ją za najważniejszą? Dlaczego będzie wymagała ode

mnie takiego wysiłku?

Naczelnik Akademii Ciemnej Strony gestem zaprosił młodzieńca, żeby wszedł do

środka. Zekk usłuchał, ale zauważył, że jego nauczyciel nie przekroczył progu śluzy.

- Ponieważ musisz stoczyć walkę na śmierć i życie - oznajmił Brakiss, po czym

zatrzasnął drzwi, zamykając swojego ucznia w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu.

Czekając, aż ucichnie huk zatrzaskiwanych drzwi, Zekk uzbroił się w cierpliwość. W

jego mózgu wciąż jeszcze rozbrzmiewały ostatnie słowa mistrza Jedi. Widoczne w

przeciwległej ścianie drugie drzwi pozostawały zamknięte i młodzieniec siłą woli zmusił się

do zachowania spokoju, chociaż czuł się jak schwytane zwierzę w klatce. Odpiął wierny

miecz świetlny i zacisnął palce na rękojeści, aż zbielały kostki palców, ale na razie nie

włączał energetycznego ostrza.

Sekundy upływały, a drzwi, które widział naprzeciwko siebie, nadal nie zamierzały się

otworzyć. Młodzieniec poczuł, że w jego sercu wzbiera przerażenie, ale postarał się skupić

myśli na czymś innym. Rycerz Jedi nie powinien się bać, ponieważ nie istniało nic, co by

mogło mu zagrozić. Moc przepływała przez wszystko we wszechświecie, a ciemna strona

była jego sprzymierzeńcem.

Chociaż zwyciężał, walcząc w sali treningowej z symulowanymi krwiożerczymi

bestiami, nigdy jednak nie zapominał, że jego przeciwnikami były dotychczas tylko

hologramy. Wiedział, że prawdziwe niebezpieczeństwa mogą czyhać na niego dopiero

podczas walki z żywymi wrogami.

Popatrzył na zamknięte drzwi przed sobą, zastanawiając się, czy nie powinien

zniszczyć zamka klingą świetlnego miecza i nie wydostać się z pułapki. Musiał przekonać się,

jakie niebezpieczeństwa kryją się po drugiej stronie. A może właśnie to stanowiło jeden z

elementów jego próby? Zastanawiał się, jak długo powinien jeszcze czekać.

Cierpliwości - powiedział sobie. Zaczął liczyć, zamierzając czekać tak długo, dopóki

nie osiągnie pełnej setki. Zanim jednak zdążył doliczyć do dziesięciu, zamek umieszczonych

w przeciwległej ścianie drzwi szczęknął i brzęknął. Przez metalowe ściany śluzy przebiegło

dziwne drżenie. Drzwi zaczęły powoli się rozsuwać.

Zekk przeszedł przez próg i w tej samej sekundzie poczuł dezorientujące szarpnięcie.

Nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że wkroczył w nicość... Podłoga, ściany i sufit zaczęły

szybko wirować. Młodzieniec uświadomił sobie, że znalazł się w pomieszczeniu, w którym

siła sztucznego ciążenia została zmniejszona do zera... w dużej sali, ukrytej w samym sercu

Akademii Ciemnej Strony! Nie potrafiąc powiedzieć, gdzie jest dół, a gdzie góra, obracał się.

w powietrzu, które wypełniało pomieszczenie mające kształt wielkiej kuli. Wydawało mu się,

że nic nie może powstrzymać powolnego wirowania.

Poczuł, że jego żołądek wywinął kozła, ale nabrał głęboko powietrza i przywołując na

pomoc siłę woli, postanowił się nie poddawać. Zogniskował spojrzenie i próbował dostrzec

szczegóły otaczającej go sali, na ułamek sekundy pojawiające się przed jego oczami, mając

nadzieję, że pozwolą mu na uzyskanie odpowiedzi. Zacisnął palce na rękojeści miecza i

rozłożył ręce, aby zmniejszyć prędkość wirowania, po czym zaczął się starać, żeby jego ciało

całkowicie znieruchomiało. Dopiero wówczas zauważył miejsca siedzące, rozmieszczone na

ścianach pomieszczenia. Zwrócił uwagę na dziesiątki hałaśliwie zachowujących się widzów,

a także na rozmieszczone pod dziwacznymi kątami i wyposażone w poręcze balkony, które

mogły pomieścić widzów pragnących obserwować wszystko mimo stanu nieważkości.

Zobaczył rzędy stojących szturmowców, trzymających się poręczy. Pozostali

uczniowie Akademii Ciemnej Strony siedzieli dookoła, gotowi przyglądać się przedstawieniu.

Zekk zesztywniał. Zastanawiał się, jak trudna okaże się próba, której zostanie poddany. O co

mogło chodzić Brakissowi? Co on sam może teraz zrobić?

Nagle zwrócił uwagę na wielkie głazy, które unosiły się w powietrzu niczym małe

asteroidy. Pomiędzy nimi dostrzegł także metalowe pudła i pojemniki, niewielkie skrzynie na

towary oraz sztucznie sporządzone geometryczne bryły, a także durastalowe rury unoszące się

jak nieważkie piórka. Młodzieniec nie widział powodu, dla którego większe i mniejsze

przedmioty zaśmiecały wnętrze wielkiej sali.

Nagle zrozumiał: To były przeszkody.

Pośrodku wygiętej ściany, w przeciwległym krańcu pomieszczenia, ujrzał błyszczącą

transpastalową bańkę kopuły obserwacyjnej. Dysponując doskonałym wzrokiem, dostrzegł w

środku kilka osób. Rozpoznał mistrza Brakissa, odzianego w srebrzystą szatę, a także Tamith

Kai, groźną Siostrę Nocy, w czarnej pelerynie zakończonej spiczastymi naramiennikami. Nie

brakowało również starego pilota Qorla odzianego w czarny opancerzony kombinezon.

Mistrz Brakiss pochylił się i zaczął mówić coś do mikrofonu. W amfiteatrze

rozbrzmiał jego głos, wzmocniony przez elektroniczną aparaturę. Natychmiast ucichły

odgłosy rozmów, a także wszystkie inne dźwięki.

- Zgromadziliście się tu, żeby być świadkami wyboru przywódcy wszystkich nowych

uczniów, którzy kształcą się tu, aby zostać Ciemnymi Jedi - zaczął naczelnik Akademii

Ciemnej Strony. - Przywódcy, który zostanie mianowany generałem oddziałów naszej

uczelni, kiedy Drugie Imperium uczyni ruch, by odzyskać władzę w całej galaktyce. Dzisiaj

będziecie świadkami wielkiej walki.

W przeciwległym krańcu kulistego pomieszczenia, którego widok był częściowo

zasłonięty przez dryfujące przeszkody, otworzyły się drzwi jeszcze jednej śluzy. Ukazała się

w nich jakaś mroczna postać. Z uwagi na unoszące się przedmioty Zekk nie mógł się

zorientować, z kim musi stoczyć pojedynek.

- Będzie to walka na śmierć i życie - ciągnął tymczasem Brakiss - Między Zekkiem... -

Zawiesił głos, ale pozostali uczniowie Akademii Ciemnej Strony nie zaczęli wydawać

radosnych okrzyków. Wiedzieli, że to byłoby błędem, gdyż ktokolwiek zwycięży w tym

pojedynku, zostanie mianowany ich przywódcą. -...a Vilasem!

Zekk zwrócił głowę w stronę, w której ujrzał przeciwnika. Wyciągnął przed siebie

rękojeść świetlnego miecza, obserwując, jak ciemnowłosy młody mężczyzna z Dathomiry,

najlepszy uczeń Tamith Kai, kieruje spojrzenie na niego. Przekonał się, że ulubieniec Siostry

Nocy trzyma zapalony świetlny miecz, w każdej chwili gotów wziąć udział w pojedynku.

Nagle Vilas odepchnął się od ściany i poszybował ku skalnym głazom wiszącym

nieruchomo w samym środku wielkiej sali. Zekk przycisnął guzik na obudowie, by wysunąć

świetliste ostrze, po czym poszedł w jego ślady, starając się spotkać z przeciwnikiem w

miejscu, gdzie nie dryfowały żadne przeszkody. Poczuł, że serce wali mu jak młotem, ale

zarazem uświadomił sobie, że mimo odczuwanego niepokoju, właściwie przez cały czas

pragnął stanąć do tej walki. Ileż to razy od czasu, kiedy znalazł się w Akademii Ciemnej

Strony, Vilas szydził z niego i kpił? Od dzisiaj nie będzie żadnych wątpliwości, który z nich

jest najlepszym, najzdolniejszym uczniem.

Nagle młody mężczyzna zawołał, jak zwykle drwiącym tonem:

- Jeżeli natychmiast się poddasz, młodociany śmieciarzu, może daruję ci życie i tylko

cię okaleczę.

Roześmiał się kpiąco, a Zekk poczuł, że na jego policzkach wykwitają rumieńce

wstydu. Zrozumiał, że Norys albo jakiś inny członek gangu Zagubionych wyjawił Vilasowi

pogardliwy przydomek, jakim go ochrzcili. Śmieciarz.

Zekk wyciągnął rękę, aby pochwycić jakiś dryfujący przedmiot. Jego palce trafiły na

oszpecony dziobami owalny kamień; z pewnością twardy jak durastal kawałek meteorytu.

Młodzieniec uchwycił go z całej siły.

- Jeżeli przypuszczasz, że pójdzie ci ze mną tak łatwo, Vilasie, pokonam cię, zanim

zdążysz mrugnąć! - krzyknął w odpowiedzi.

Cisnął odłamkiem, wkładając w ten rzut wszystkie siły. Meteoryt, przemierzając

przestrzeń pozbawioną siły ciążenia, poszybował ku drugiemu Ciemnemu Jedi jak strzała...

ale Zekk został zaskoczony działaniem siły reakcji, równej co do wartości sile, z jaką rzucił

kamień, ale odwrotnie skierowanej. Młodzieniec ponownie zorientował się, że koziołkując w

powietrzu, zaczyna oddalać się od przeciwnika. W pewnej chwili uderzył silnie głową w

jedną z unoszących się metalowych skrzyń. W mózgu Zekka eksplodował przenikliwy ból, a

w jego uszach coś zadzwoniło. Kiedy w końcu odzyskał ostrość wzroku, zobaczył, że

mężczyzna bez wysiłku odpycha się, przelatując obok ogromnej skalnej bryły.

Vilas znów kpiąco się roześmiał.

- Czy to wszystko, na co cię stać, śmieciarzu? - zadrwił.

Zekk uświadomił sobie, że był nierozsądny. Skupił się, usiłując wykorzystać

niedawno poznane techniki. Uwzględnił fakt, że jego przeciwnik nie spoglądał już na lecący

okruch meteorytu, i posługując się Mocą, zmienił tor lotu kamiennej bryły w ten sposób, by

skierować ją ku Vilasowi. Owalny kamień nie znajdował się wprawdzie dostatecznie daleko,

aby Zekk mógł nadać mu dużą prędkość, ale i tak dosyć silnie uderzył ciemnowłosego

mężczyznę w ramię. Vilas krzyknął z bólu i zmieniwszy tor lotu, także zaczął koziołkować.

Zekk również leciał nie tam, dokąd pragnął. Przekonał się, że nie potrafi panować nad

trajektorią lotu ciała. Ponieważ nie mógł szybować w określonym kierunku, czuł się zupełnie

zdezorientowany. Miał wrażenie, że ściany kulistego pomieszczenia wirują wokół niego jak

szalone. W końcu poczuł, że jego stopy dotknęły bocznej powierzchni dryfującej skrzyni

towarowej, więc odbił się od niej w ten sposób, by ponownie poszybować ku przeciwnikowi.

Vilas jednak już czekał na niego, gotów do dalszej walki. Obrócił się, wyciągając

przed siebie świetliste ostrze. Obaj przeciwnicy zbliżali się ku sobie jak dwie armatnie kule.

Zekk zamachnął się ostrzem świetlnego miecza, ale ciemnowłosy mężczyzna zasłonił

się, przyjmując cios na swoją klingę. Po sekundzie oba ostrza znów się spotkały i we

wszystkie strony trysnęły fontanny iskier. W stronę widzów raz po raz szybowały ogniste

błyskawice. W pewnej chwili Zekk przeleciał obok przeciwnika, a Vilas obrócił głowę i

rozglądając się w prawo i w lewo, próbował rzucić się w pościg.

Zekk usiłował znaleźć wzrokiem jakiś przedmiot, od którego mógłby się odepchnąć...

ale nagle jakiś instynkt Jedi ostrzegł go, aby zmienił kierunek lotu. W tej samej sekundzie

obok młodzieńca przeleciał Vilas, zadając cios pomrukującym ostrzem świetlnego miecza.

Zekk wykonał przewrót w tył, jakby przeskakiwał przez niewysoki płot... Okazało się jednak,

że nie uczynił tego dostatecznie szybko. Sam koniec świetlistej klingi przeciwnika musnął

skórę bluzy watowanego kombinezonu, z którego Zekk był tak dumny, pozostawiając w niej

dymiące rozcięcie.

Z triumfalnym okrzykiem Vilas odwrócił się w locie, a Zekk poczuł, że zaczyna

wzbierać w nim fala gniewu. Młodzieniec wiedział, że gniew pozwoli mu jeszcze skuteczniej

czerpać siły ciemnej strony Mocy. Wyciągnął rękę w stronę najbliższego dryfującego

wielościanu. Pochwycił mający kształt piramidy moduł szklarniowy i cisnął ciężkim

przedmiotem w przeciwnika z siłą mogącą strzaskać transpastalowe ściany.

Widząc to, Vilas skulił się w kłębek, a młodzieniec w tej samej chwili machnął

ostrzem świetlnego miecza, żeby rozciąć moduł szklarniowy na dwie części. Oba kawałki,

koziołkując w powietrzu, poszybowały w różne strony.

Rysy twarzy ciemnowłosego mężczyzny wykrzywił grymas wściekłości. Vilas kopnął

jedną z przelatujących obok niego części piramidy, co pozwoliło mu znów skierować się ku

Zekkowi. Młodzieniec czekał, nie unosząc jednak ostrza świetlnego miecza. Zorientował się,

że mężczyzna zamierza ciąć klingą miejsce, w którym w tej chwili znajduje się jego

przeciwnik. Wiedział jednak, że jeżeli ich ostrza znów się zetkną, obaj koziołkując w

powietrzu, polecą w przeciwne strony. Kiedy ujrzał, że Vilas unosi broń, szykując się do

zadania potężnego ciosu, posłużył się Mocą, aby odepchnąć siebie... i oddalić się od wroga.

Vilas ciął ze straszliwą siłą... ale jego energetyczna klinga z głośnym pomrukiem

przecięła tylko powietrze. Ponieważ nic nie zrównoważyło siły ciosu, mężczyzna zaczął

wirować niczym trąba powietrzna. Nie umiejąc kontrolować swoich ruchów, bardzo szybko

stracił orientację.

Zekk skorzystał z okazji, żeby zyskać chociaż trochę czasu. Odepchnąwszy się od

jakiejś bryły, poszybował w kierunku jednego z większych meteorytów, wiszącego w samym

środku kulistego amfiteatru. Objął go rękami, ale po chwili obrócił się i przykleił plecy do

chropowatej kamiennej powierzchni.

Mógł ukrywać się tam przez kilka chwil, ale później musi na nowo podjąć walkę.

Przebywający we wnętrzu obserwacyjnego bąbla Qorl stał nieruchomo, podczas gdy

Brakiss i Tamith Kai siedzieli na wyściełanych fotelach, obserwując przebieg pojedynku.

Zarówno naczelnik Akademii Ciemnej Strony, jak i Siostra Nocy przyglądali się swoim

pupilom, licząc na to, że dzięki ich zwycięstwu będą mogli być z nich dumni. Tymczasem

Qorl usiłował ukryć niepokój, ale nie mógł oderwać spojrzenia od dwójki młodych

utalentowanych uczniów toczących zaciętą walkę w pomieszczeniu o zerowej sile ciążenia.

Oczy Tamith Kai, w napięciu obserwującej pojedynek, rzucały fioletowe błyski.

Siostra Nocy, nie odwracając głowy, kątem szkarłatnowiśniowych ust odezwała się do

Brakissa:

- Twój chłopak nie ma żadnych szans - oznajmiła kpiącym tonem. - Vilas jest o wiele

bardziej doświadczony. Ja go uczyłam, Vonnda Ra go szkoliła i nawet Garowyn udzielała mu

rad. Nasz młody bohater jest ukoronowaniem wielu lat starań, jakich dokładamy na

Dathomirze. Przestań zawracać sobie głowę tym niemądrym pojedynkiem. Po prostu mianuj

Vilasa dowódcą wszystkich nowych Ciemnych Jedi.

Brakiss siedział, zachowując pozorny spokój. Qorl widział jednak subtelne zmiany

rysów jego twarzy, jakie pojawiały się za każdym razem, kiedy sytuacja walczących uczniów

ulegała nagłym zmianom, i był pewien, że pojedynek budzi żywe emocje w sercu naczelnika

Akademii Ciemnej Strony.

- Ach, Tamith Kai - odparł Brakiss. - Zapominasz, że to j a uczyłem Zekka. To liczy

się bardziej niż wszystkie nauki, jakie mógł pobierać twój pupil, szkolony przez zastępy

Sióstr Nocy.

Tamith Kai oderwała spojrzenie od pola walki i spiorunowała młodego mężczyznę

błyskiem fioletowych oczu. Pogardliwie prychnęła.

- Wydaje mi się - przemówił nagle Qorl - że Tamith Kai ma jednak trochę racji. Taki

pojedynek zakończy się przecież bezsensowną stratą. Bez względu na to, kto zwycięży,

stracimy jego rywala - ucznia dysponującego o wiele większymi umiejętnościami niż wszyscy

pozostali, których nadal będziemy szkolili w naszej akademii.

- Ta walka ma głęboki sens - odrzekł cierpliwie Brakiss, jakby mówił do ucznia. -

Pozostali kandydaci znają swoje miejsca i będą wykonywali rozkazy posłusznie jak automaty.

Co innego tych dwóch... Każdy z nich myśli, że jest najlepszy. Mimo to tylko jeden będzie

mógł rozkazywać uczniom Jedi. Tylko jeden zasługuje na miano najdzielniejszego

wojownika. Gdybyśmy pozwolili przeżyć drugiemu, zawsze gardziłby zwycięzcą... i może

nawet starał się poderwać jego autorytet. Nie, z całą pewnością będzie lepiej, jeżeli się

dowiemy, kto z tych dwóch jest silniejszy.

Tamith Kai zgodziła się z jego zdaniem.

- Tak - oznajmiła. - Poza tym dobrze zrobi innym uczniom, jeżeli zobaczą, jak jeden z

nich umiera. Dopiero wówczas w pełni zrozumieją głębię naszej determinacji... i uświadomią

sobie, że Drugie Imperium także od nich może kiedyś zażądać złożenia życia w ofierze.

Brakiss zamiast odpowiedzi tylko kiwnął głową.

Qorl nie odezwał się ani słowem. Nie miał zamiaru sprzeczać się z przełożonymi.

Dobrze rozumiał, że zarówno naczelnik Akademii Ciemnej Strony, jak i Siostra Nocy są

głęboko przekonani o racji swojego postępowania. Kimże był, aby miał wątpić o słuszności

ich opinii? A poza tym, nawet gdyby którykolwiek z dwójki młodych kandydatów chciał się

poddać w nadziei, że ocali życie, jaki straszliwy cios poniosłoby morale wszystkich widzów?

Mimo wszystko, poddanie oznaczało zdradę. Qorl pochylił się, by uważniej przyglądać się

pojedynkowi.

Zekk starał się uspokoić oddech. Rzecz jasna, nie mógł się ukrywać zbyt długo za

skalną asteroidą... a przynajmniej nie na oczach wiwatujących widzów, coraz bardziej

podnieconych przebiegiem walki, w miarę jak stawała się bardziej zacięta. Jego dłonie były

mokre od potu, a Zekk wiedział, że nie może pozwolić sobie na zgubienie broni w

niewłaściwej chwili, kiedy będzie jej najbardziej potrzebował. Musi zatem być czujny; musi

ciągle atakować. Ponieważ chciał być absolutnie pewien, wcisnął guzik na obudowie,

blokujący wysunięte ostrze, po czym zaczął szukać w myślach sposobu, który pozwoliłby mu

pozbyć się Vilasa raz na zawsze.

Nagle usłyszał ciche skwierczenie dobiegające z drugiej strony meteorytu. Odruchowo

odepchnął się od skalnej bryły i w tej samej sekundzie ostrze miecza Vilasa rozcięło ją na

połowy. Obie części poszybowały w różne strony, ale Zekk zauważył, że jedna płaszczyzna

każdej bryły była gładka i błyszczała jak lustrzana powierzchnia stopionego metalu. Gdyby w

ostatniej chwili nie oderwał się od meteorytu, ognista klinga broni jego przeciwnika

rozcięłaby go na pół tak samo, jak skalną bryłę!

Młodzieniec odwrócił się w locie i zobaczył, że Vilas szybuje ku niemu z uniesioną

świetlistą klingą, gotową do zadania ciosu. Uniósł własne ostrze, żeby odparować atak.

Świetliste smugi ponownie się skrzyżowały, posyłając we wszystkie strony snopy iskier. Obaj

naparli z całej siły, ale nie mając oparcia, po chwili się rozdzielili. Nie wyłączając

zablokowanych ostrzy, zaczęli dryfować, i zacisnąwszy zęby, wyzywająco piorunowali się

spojrzeniami.

Nagle spojrzenie Vilasa padło na jakiś punkt tuż za plecami Zekka. Młodzieniec nie

miał jednak czasu zorientować się, co knuje jego przeciwnik, gdyż w następnej sekundzie

poczuł, że dryfujący metalowy pręt wbił się w jego plecy, mniej więcej pośrodku między

łopatkami. Poczuł dotkliwy ból, który przewędrował wzdłuż całego kręgosłupa. Zachłysnął

się powietrzem, ale później, pragnąc opanować ból, wypuścił je z głośnym sykiem. Spostrzegł

jednak, że świetlny miecz wysunął się z jego palców i zaczął koziołkować, przecinając

powietrze płonącym świetlnym ostrzem.

Widząc, jak Zekk rozpaczliwie wymachuje rękami, usiłując oddalić się od

przeciwnika, tłum podnieconych widzów zawył z uciechy. Tymczasem Vilas złowieszczo

wyszczerzył zęby i odepchnąwszy się, pofrunął ku niemu. Młodzieniec nie mógł nawet

marzyć o tym, aby w porę pochwycić swoją broń. Wirując jak płonący jarzeniowy pręt, miecz

szybował w kierunku jednego z balkonów. Przebywający na nim widzowie rzucili się do

panicznej ucieczki, starając się zejść z toru lotu niebezpiecznego urządzenia.

Zekk wyciągnął za siebie rękę i pochwycił wciąż jeszcze dryfujący metalowy pręt.

Posługując się nim jak włócznią, ale nie wypuszczając z dłoni, pchnął z ogromną siłą. Rozległ

się świst rozcinanego powietrza, a metalowa dzida bez trudu pokonała odległość dzielącą ją

od przeciwnika. Pozbawiony oparcia młodzieniec szybujący w pomieszczeniu o zerowej sile

grawitacji zaczął jednak wirować jak szalony.

Zamachnąwszy się ostrzem własnego miecza świetlnego, Vilas smagnął skierowaną

ku niemu metalową dzidę. Odciął kawałek długości blisko pół metra. Tymczasem Zekk, nie

przestając obracać się wokół własnej osi, próbował ponowić atak metalowym prętem.

Ciemnowłosy mężczyzna zadał mieczem drugi cios, który jednak chybił celu. Wówczas

młodzieniec dźgnął włócznią po raz drugi i tym razem udało mu się trafić przeciwnika.

Rozżarzony koniec pręta przebił materiał watowanego kombinezonu Vilasa i wbił się w ciało,

aż przypalił żebro.

Młody mężczyzna zawył z bólu. Uchwycił pręt, wyszarpnął ; z rany, a potem wyrwał

z rąk Zekka i odrzucił na bok. Młodzieniec znów poszybował w powietrzu, ale odbił się od

powierzchni jednej z unoszących się asteroid, a następnie, wysyłając myślowe palce Mocy,

przywołał swój miecz świetlny. Broń przestała koziołkować, na sekundę znieruchomiała, po

czym zmieniła kierunek lotu, by po chwili wślizgnąć się między palce.

Kiedy Zekk odwrócił się, by ponownie spojrzeć na Vilasa, przekonał się, że jego

przeciwnik zniknął. Knujący jakiś podstęp młody mężczyzna z Dathomiry ukrył się, podobnie

jak przedtem uczynił to młodzieniec z Coruscant. Zekk zmrużył oczy i otworzył umysł na

przepływ Mocy. Wsłuchiwał się we własne myśli, próbując odkryć, za którą przeszkodą ukrył

się Vilas.

Hałas, napływający ze wszystkich stron, niczego mu nie sugerował... ale mimo to

Zekk usłyszał ciche tyk-tyk-tyk napływające z drugiej strony dwóch połączonych

pojemników towarowych. Młodzieniec postanowił sprawdzić, co się dzieje. Nie wiedział, co

planuje Vilas, ale nie zamierzał dawać przeciwnikowi czasu na wprowadzenie planu w życie.

Posługując się Mocą, ruszył w stronę źródła dźwięku. Pochwyciwszy krawędź

metalowej skrzyni, zmienił kierunek lotu, ale kiedy szykując się do zadania ciosu, uniósł

ostrze świetlnego miecza, przekonał się, że widzi tylko niewielki kawałek skały, obijający się

o metalową ścianę. Uzmysłowił sobie, że Vilas, również używając Mocy, odwrócił jego

uwagę, a sam ukrył się gdzie indziej i przygotował do ataku...

Tknięty nagłym przeczuciem, obrócił się wokół własnej osi. Był pewien, że Vilas

musi zaatakować. Reagując odruchowo, otworzył umysł na przepływ Mocy i postanowił

działać, nie tracąc ani chwili.

Zanim miał czas uzmysłowić sobie, na co spoglądają jego oczy; zanim zdążył się

zastanowić, co chce zrobić, wyprostował się i uniósł ręce nad głowę, gotów do zadania ciosu.

Zamierzał włożyć w niego całą siłę, jaką jeszcze dysponował.

W ułamku sekundy, mimo oślepiającej szkarłatnej smugi, która przesunęła się przed

oczami, zobaczył, że Vilas, szczerząc zęby w drapieżnym uśmiechu, wyskakuje z pojemnika.

Ciemnowłosy mężczyzna z Dathomiry ukrył się tam, kiedy przygotowywał zasadzkę, licząc

na to, że bez trudu zabije niczego nie podejrzewającego przeciwnika.

A jednak Zekk okazał się sprytniejszy.

Świetliste ostrze jego miecza napotkało Vilasa; pojawił się jaskrawy błysk, a po chwili

straszliwy odór. Oślepiająco jasna energetyczna klinga przecięła ciało, przypalając kości. Z

gardła Vilasa wydobył się bulgotliwy dźwięk. Mężczyzna nie przestał jednak szybować w

powietrzu... w dwóch oddalających się od siebie dymiących kawałkach.

Charkot konającego Vilasa został zagłuszony przez ryk triumfu, jaki wydarł się z

piersi wszystkich widzów.

Zekk wpatrywał się w pulsujące szkarłatne ostrze świetlnego miecza, zbyt przerażony

tym, co zrobił, żeby zerknąć na ciało przeciwnika. Widzowie nie przestawali wznosić

radosnych okrzyków. To nie była symulacja - uświadomił sobie chłopiec. To wszystko działo

się naprawdę.

Młodzieniec wiedział, że uczynił kolejny wielki krok na drodze wiodącej go ku

ciemnej stronie. Nie potrafiąc znaleźć słów, uniósł głowę. Po chwili ponad ryk

rozentuzjazmowanych widzów przebił się głos Brakissa. Z siłą gromu zabrzmiał w

pomieszczeniu o zerowej sile grawitacji.

- Doskonale, Zekku! - krzyknął naczelnik Akademii Ciemnej Strony. - Wiedziałem, że

dasz sobie radę.

Później rozległ się cokolwiek rozdrażniony głos Tamith Kai.

- Moje gratulacje, młody lordzie Zekku.

Nagle wydarzyło się coś, co wprawiło młodzieńca w absolutne zdumienie,

przewyższając nawet wstrząs, jaki przeżył wskutek zabicia Vilasa. Powietrze pośrodku

kulistego amfiteatru zamigotało i zalśniło, a po chwili, przesłaniając nawet widok dryfujących

przeszkód, pojawił się złowieszczy holograficzny wizerunek. Ukazała się ogromna, okryta

kapturem twarz Imperatora, który także pragnął pogratulować młodzieńcowi.

- Zwyciężyłeś w tej walce, Zekku.

Imperator przemówił tonem świadczącym o tak absolutnej władzy, że młodzieniec

miał wrażenie, iż krew w jego żyłach zamienia się w lód. Zachłysnął się powietrzem.

Wszyscy inni uczniowie także patrzyli, chłonąc każde słowo wielkiego wodza.

- Ty jesteś moim Najciemniejszym Rycerzem, Zekku - ciągnął Palpatine. - Osobiście

wybieram ciebie, żebyś poprowadził moich Jedi do walki przeciwko uczniom kształcącym się

w akademii Skywalkera.

ROZDZIAŁ 19

Kiedy Tenel Ka, wyrwana z głębokiego snu w samym środku nocy, obudziła się i

usiadła na łóżku, stłumiony huk eksplozji z wolna cichnął.

Wojowniczka wytężyła słuch, ale nie usłyszała żadnych innych niezwykłych

dźwięków. Od czasu, kiedy zamieszkała w chronionej przez grube mury fortecy, kilkakrotnie

rzucała się we śnie i obracała z boku na bok, ale nigdy jeszcze nie obudziła się bez powodu.

Czy naprawdę usłyszała huk eksplozji? Nie była pewna. Może tylko uległa złudzeniu,

wywołanemu przez szczególnie niespokojny sen?

Otaczały ją cztery ściany mrocznej komnaty, rozjaśnianej jedynie wpadającą przez

okno srebrzystą poświatą księżyców. Wszędzie było jednak bardzo cicho. Zbyt cicho.

Starając się poruszać jak duch, Tenel Ka jednym płynnym ruchem zeskoczyła z łóżka. Przez

chwilę stała nieruchomo i nasłuchiwała, po czym, stąpając na palcach, podeszła do okna.

Czuła, że jej ciało pokrywa się gęsią skórką, ale nie była to reakcja wywołana

chłodem .nocy. Dziewczyna uzmysłowiła sobie, że w ten sposób reagują jej zmysły Jedi,

informując o niebezpieczeństwie... trudnym do określenia niepokoju, który bardzo szybko

przeradzał się w prawdziwe przerażenie. Doszła do wniosku, że z pewnością dzieje się coś

złego.

Spojrzała przez okno na widoczną w dole połyskującą powierzchnię oceanu, którego

drugi koniec ginął w nieprzeniknionych ciemnościach nocy. O spiczaste wierzchołki raf

rozbijały się grzywacze fal, oświetlonych księżycowym blaskiem. Wojowniczka słyszała

wyraźnie szum pieniących się fal oceanu... i nagle uświadomiła sobie, że przecież ten dźwięk

nie powinien być tak intensywny.

Co się stało ze wszechobecnym pomrukiem chroniących fortecę pól siłowych,

włączanych także na czas nocy?

Tenel Ka wychyliła się przez okno i zmrużywszy oczy, zaczęła przepatrywać okolicę.

Powinna była gdzieś dostrzec ostrzegawcze migotanie powietrza, świadczące o obecności

siłowego pola... Nigdzie jednak nie zauważyła drżącej mgiełki. W pewnej chwili zwróciła

uwagę na błysk światła i smugę dymu w okolicach siłowni twierdzy.

Już miała cofnąć się, odwrócić i podnieść alarm... ale jej spojrzenie przykuło coś, co

poruszało się u stóp fortecy. Z bijącym sercem, wytężając wszystkie zmysły Jedi, spojrzała w

mroczną przepaść, gdzie z morza wyrastała pionowa ściana, otoczona wyszczerbionymi

rafami. Zobaczyła sylwetkę dziwnego, długiego i kanciastego zakamuflowanego statku,

unoszącego się tuż nad powierzchnią fal dzięki pracy repulsorów.

- A. Aha - odezwała się do siebie. - Bez wątpienia jakaś jednostka szturmowa.

W tej samej chwili ujrzała poruszające się sylwetki... co najmniej kilkanaście.

Sylwetki czarnych wielonogich stworzeń, które niczym ogromne insekty roiły się u

stóp fortecy... i bez trudu wspinały się po pionowych ścianach. Tenel Ka natychmiast

rozpoznała taktykę ataku, czarne chitynowe pancerze i charakterystyczne, szybkie ruchy,

jakimi istoty przyczepiały do ściany segmentowane odnóża. Poczuła, że w jej żołądku tworzy

się bryła lodu, a w żyłach zaczyna pulsować zwiększona dawka adrenaliny. Bartokkowie,

nieustępliwe, człekokształtne pajęczaki, działały zawsze w grupach słynących z

bezwzględności i pomysłowości, dzięki którym wynajmowano ich jako płatnych

skrytobójców.

Tenel Ka podbiegła do komunikatora, zawieszonego na kamiennej ścianie obok drzwi

komnaty, i uderzyła otwartą dłonią w przycisk alarmu ogólnego... nic jednak się nie

wydarzyło. Z całej siły wcisnęła guzik po raz drugi, lecz cały system alarmowy fortecy

przestał funkcjonować.

- Światła! - zawołała, ale w jej komnacie nie zapalił się ani jeden panel jarzeniowy.

Zapewne wszystkie urządzenia zasilające Reef Fortress, nie wyłączając rezerwowych, zostały

uszkodzone.

Sytuacja wyglądała zatem jeszcze groźniej, niż przypuszczała.

Dziewczyna pochyliła się i posługując się kikutem ręki, by przytrzymać sprzączkę,

poświęciła chwilę, żeby zapiąć pas z kieszeniami na kostiumie z elastycznej jaszczurczej

skóry, w którym spała. Zaczesała włosy na tył głowy i przewiązała je rzemykiem, pozwalając,

aby długie złocistorude pukle ułożyły się wokół jej głowy jak korona. Musiała działać bez

chwili zwłoki. W pierwszej kolejności powinna wszystkich obudzić.

Wybiegła na korytarz i zaczęła walić pięścią w drzwi komnaty zajmowanej przez

Jacena. Lowbacca, który musiał obudzić się chwilę wcześniej, zaryczał i otworzył na oścież

drzwi swojego pomieszczenia. Po chwili pojawiła się także Jaina.

- Co się stało? - zapytał zaspany Jacen, niepewnie przeczesując palcami rozwichrzone

włosy.

- Zagraża nam... niebezpieczeństwo - odparła Jaina, która również wyczuwała

niezwykłą sytuację. - Poważne niebezpieczeństwo.

Lowbacca zaryczał. Próbował zapiąć pas, upleciony z błyszczących białych włókien

syreniowca, nie zwracając uwagi, że długie kosmyki jego zmierzwionej sierści sterczą we

wszystkie strony.

- Niebezpieczeństwo? - odezwał się Em Teedee. - Czy trochę nie przesadzamy?

- Nie. Ani trochę - odparła Tenel Ka. - Urządzenia energetyczne fortecy zostały

odłączone albo zniszczone, a poza tym nie funkcjonuje chroniące Reef Fortress pole siłowe.

Zasilające je generatory są zniszczone, a my jesteśmy atakowani przez oddział skrytobójców,

bezlitosnych Bartokków.

Jacen się wzdrygnął.

- Hej, słyszałem o nich! - oznajmił. - Pajęczaki, prawda? Nie cofną się przed niczym,

aby zamordować ofiarę, a przy tym działają w grupach, obdarzonych zbiorową świadomością.

Tenel Ka kiwnęła głową.

- Są bezwzględnymi najemnikami i rzeczywiście wszyscy walczą jak jeden organizm.

Usiłując zabić wskazaną osobę, nie ustają w staraniach, dopóki pozostaje przy życiu chociaż

jeden osobnik należący do ich roju albo dopóki nie zginie ich ofiara.

- Jestem pewien, że to bardzo skuteczna metoda - zauważył Em Teedee. - Z pewnością

te istoty nie są przyjaźnie nastawione.

Jaina zmarszczyła brwi. W jej spojrzeniu kryło się zdecydowanie.

- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała.

Zniknęła za drzwiami rupieciarni, by po chwili powrócić z mieczem świetlnym w

dłoni. Jacen także pobiegł do swojej komnaty-akwarium, aby wziąć swoją broń.

Opierając dłoń na rękojeści miecza, jak zwykle wiszącą u pasa, Lowbacca

wyzywająco zaryczał.

- Bardzo proszę, niech pan nie ulega manii wielkości, panie Lowbacco - skarcił go Em

Teedee. - To może być groźne dla pańskiego zdrowia.

Lowie prychnął. Ciemne pasmo włosów, biegnące przez czubek głowy, zjeżyło się ze

złości.

Tenel Ka weszła do komnaty zajmowanej przez Wookiego i zdjęła ze ściany

ceremonialną zębatą włócznię, zawieszoną tam w charakterze ozdoby. Trzymając jaw jednej

dłoni, oświadczyła:

- Musimy z nimi walczyć.

Nagle wszyscy usłyszeli trzask i krzyk, a później odgłosy strzałów. Dźwięki dobiegały

z przeciwległego końca korytarza wiodącego do położonej nieco na uboczu wieży, w której

znajdowały się komnaty zajmowane przez matriarchinię.

- Moja babka! - krzyknęła Tenel Ka. - Wygląda na to, że to ona jest głównym celem!

Nie wypuszczając włóczni, puściła się biegiem po gładkich kamieniach pogrążonego

niemal w całkowitych ciemnościach korytarza. Nie świecił się żaden panel jarzeniowy, a

widoczność umożliwiał jedynie wpadający przez okna fortecy blask księżyców. Mimo to

Tenel Ka jeszcze z czasów dzieciństwa dobrze znała każdy zakręt korytarza.

Lowbacca biegł za nią, od czasu do czasu groźnie warcząc. Bliźnięta pędziły jak

mogły najszybciej, usiłując nie pozostawać w tyle. Oboje zapaliły miecze świetlne, żeby

lepiej widzieć drogę w blasku, rzucanym przez świetliste klingi. Tenel Ka usłyszała kolejne

okrzyki i odgłosy świadczące o tym, że gdzieś przed nią wre zacięta walka, a później dobiegł

j ą głos babki wołającej o pomoc.

- Musimy się pospieszyć - powiedziała, jeszcze bardziej zwiększając tempo biegu.

Była pewna, że ktoś musiał wynająć oddział skrytobójców, by usunąć z drogi byłą królową.

Czy za tym wszystkim kryła się pani ambasador Yfra? Gdyby Ta’a Chume zginęła, zanim

zdążą powrócić rodzice jej wnuczki, żądna władzy kobieta zapewne nie obawiałaby się

odzianej w strój z gadziej skóry jednorękiej dziewczyny. Tak, Yfra mogłaby bez wysiłku

przejąć władzę nad całą gromadą gwiezdną Hapes.

Mimo iż Tenel Ka czuła, że ta myśl doprowadza ją do wściekłości, w tej chwili nie

mogła pozwolić sobie, żeby o tym myśleć.

Ujrzała, jak z bocznych odnóg korytarza wyłania się, klekocząc kończynami, kilka

czarnych pajęczaków. Dorównujący wzrostem dziewczynie Bartokkowie poruszali się

wyprostowani, wspierając się na dwóch mocarnych tylnych nogach. Środkowa para odnóży,

wyrastająca pośrodku tułowia, służyła do chwytania i trzymania różnych przedmiotów, a para

górnych kończyła się długimi i zakrzywionymi pazurami, podobnymi do ostrzy kos

używanych kiedyś do ścinania łanów zboża. Kończyny były w ciągłym ruchu, a zębate pazury

nieustannie przecinały powietrze z boku na bok, żeby ostre jak brzytwy krawędzie mogły

rozszarpać wroga na kawałki.

Bartokkowie, ujrzawszy niespodziewanie nowych przeciwników, zaklekotali i

zaskrzeczeli, usiłując ich przestraszyć. Tenel Ka jednak nie zwolniła biegu. Wzywając na

pomoc całą siłę mięśni jedynej sprawnej ręki, zamachnęła się i przeszyła włócznią tułów

najbliższego skrytobójcy, który wyłonił się z lewej odnogi korytarza. Stworzenie zaczęło

wymachiwać czworgiem górnych kończyn, próbując wyrwać drzewce z ręki dziewczyny, ale

Tenel Ka obróciła je w dłoniach i szarpnęła w ten sposób, by uzębione ostrze rozerwało ciało

pajęczaka. Twardy egzoszkielet pękł z głośnym chrupnięciem, a na kamienne płyty zaczęła

wyciekać gęsta zielonkawoniebieska posoka. Kiedy Tenel Ka wyciągnęła włócznię, ciało

Bartokka, wstrząsane przedśmiertnymi drgawkami, z grzechotem runęło na posadzkę.

Biegnący za wojowniczką Lowbacca zmierzył się z następnym najemnikiem.

Machnąwszy poziomo świetlnym mieczem, rozciął ciało pajęczaka na połowy. Dymiące

szczątki, nie przestając kurczyć się i rozkurczać, rozleciały siew przeciwne strony.

Bliźnięta pospieszyły, żeby pomóc przyjaciołom.

- Doskonale! - zawołał Jacen. - Dwóch już nie żyje.

Tenel Ka, nie ustając w biegu, odwróciła głowę.

- Nie możemy być pewni, że ci dwaj nie żyją - powiedziała. - A poza tym nie

zapominajcie, że istoty są obdarzone zbiorową świadomością. Teraz wszyscy skrytobójcy - a

rój liczy zazwyczaj piętnastu osobników - wiedzą o tym, że przybywamy z pomocą mojej

babce.

Kiedy skręcili za róg korytarza i znaleźli się w pobliżu opancerzonych drzwi

apartamentu matriarchini, zobaczyli, że atakuje je pięć innych pajęczaków. Progu broniło

dwóch osobistych strażników Ta’a Chume, ale było widać, że Bartokkom niemal udało się ich

pokonać.

Widząc, że młodzi rycerze Jedi biegną z odsieczą, skrytobójcy pochwycili obu

słaniających się na nogach strażników broniących dostępu do komnat matriarchini i zaczęli

odciągać ich na bok. Mężczyźni opierali się i krzyczeli, ale po chwili zostali obezwładnieni.

Mimo iż pokonanie strażników miało umożliwić mordercom wdarcie się do

apartamentu matriarchini, odwróciło ich uwagę od czworga młodych Jedi, którzy mogli

spokojnie pokonać odległość dzielącą ich od pierwszych napastników. Bliźnięta, machnąwszy

świetlistymi klingami mieczy, rozcięły dwóch najbliżej stojących Bartokków na drgające

kawałki. Niemal w tej samej chwili Lowbacca zderzył się z trzecim skrytobójcą i popchnął go

na kamienną ścianę z taką siłą, że chitynowy pancerz istoty pękł na dwoje.

- Do środka! - krzyknęła Tenel Ka. Słyszała, jak jej babka wzywa na pomoc innych

strażników, ale w pobliżu nie było żadnego, który mógłby pospieszyć z odsieczą. Zamiast

nich do komnaty wpadło czworo młodych Jedi.

- Lowie, pomóż mi zamknąć te drzwi! - krzyknęła Jaina.

Chudy Wookie naparł barkiem na opancerzoną płytę, a dziewczyna popchnęła,

próbując pokonać opór stawiany przez kończyny Bartokków i nie przejmując się kłapiącymi

pazurami. Oba zaskoczone tym pajęczaki odskoczyły, by nie zostać zmiażdżone przez

zamykającą się ciężką taflę, ale już w następnej sekundzie zaczęły na nowo napierać i drapać

pazurami. Krótka chwila zaskoczenia wystarczyła jednak, żeby drzwi się zamknęły.

- Zablokujcie zamek! - wydyszała Jaina. Wojowniczka natychmiast przesunęła rygiel.

Pozostali na korytarzu Bartokkowie walili w pancerną płytę i drapali odrzwia ostrymi

jak brzytwy pazurami. Metalowa płyta raz po raz lekko drżała, obijając się o framugą, i Tenel

Ka uświadomiła sobie, że niedługo ustąpi pod naporem wściekłych razów.

Pomyślała jednak, że w tej chwili ma na głowie kilka innych zmartwień.

Oprócz niej i trojga przyjaciół, w apartamencie jej babki zostało zamkniętych trzech

innych Bartokków. Chronione przez czarne pancerze bezlitosne pajęczaki parły naprzód,

skupiwszy uwagę na głównym celu.

Stara matriarchini, która zabarykadowała siew rogu komnaty, rozpaczliwie

wymachiwała oderwaną nogą jakiegoś mebla, starając się odpędzić napastników. Młodzi

rycerze Jedi skoczyli, by obronić byłą królową, ale jeden z płatnych morderców, wyciągając

ostre jak brzytwy pazury, odwrócił się w ich stronę.

Tenel Ka ujrzała, że bezlitosny pajęczak wybiera ją jako cel ataku, i zwróciła się ku

niemu, unosząc włócznię. Pchnęła ozdobne drzewce z taką siłą, że zębaty grot przebił

błyszczącą skorupę pancerza, przeszedł na wylot i zaklinował się w szczelinie między

kamieniami muru. Wojowniczka pozostawiła Bartokka wiszącego na ścianie jak owada

przyszpilonego w albumie kolekcjonera. Mimo to stworzenie nie przestawało się wić i

wymachiwać kończynami, bezskutecznie usiłując dosięgnąć któregoś spośród młodych Jedi.

Tymczasem Jacen podbiegł, unosząc ostrze świetlnego miecza. Opuściwszy je, odciął

wielooką głowę drugiego potwora, który właśnie szykował się do skoku na prowizoryczną

barykadę. Widząc to, Lowbacca głośno ryknął, po czym opuścił posterunek przy

grzechoczących drzwiach, by pochwycić ostatniego Bartokka. Zamknąwszy go w uścisku

mocarnych rąk, uniósł nad podłogę i nie przejmując się wymachującymi kończynami,

podszedł do otwartego okna i wyrzucił za parapet. Skrytobójca koziołkując w powietrzu,

spadł z wysokości prawie trzydziestu metrów i roztrzaskał się u stóp wieży o zębate rafy.

- Hej! - krzyknął nagle Jacen, ujrzawszy, że Bartokk, któremu odciął głowę, zamiast

leżeć, wstrząsany przedśmiertnymi drgawkami, nie przestaje kroczyć w stronę zaniepokojonej

matriarchini. - Czy ty nigdy nie umrzesz?

Machnął ponownie świetlistą klingą, odcinając obie tylne kończyny bezgłowego

napastnika. Tułów pajęczaka z trzaskiem runął na kamienne płyty. Stworzenie, przebierając

pozostałymi odnóżami, nadal jednak pełzło w kierunku byłej monarchini. Odcięta głowa

spoczywała na posadzce przy ścianie, ale zwracając na cel wielofasetkowe oczy, jakimś

sposobem kierowała ruchami reszty ciała.

- Ci zabójcy są obdarzeni zbiorową świadomością obejmującą wszystkich członków

roju - przypomniała Tenel Ka. - Nie mają mózgów, a ich funkcje pełnią sieci neuronowe

przebiegające przez ich ciała. Pojedynczego osobnika nie powstrzyma zwykłe odcięcie

głowy. Szczątki będą nadal wykonywać powierzone zadanie.

Machnąwszy jeszcze raz ostrzem broni, Jacen rozciął tors stworzenia na połowy.

- To zaczyna być absurdalne - oznajmił.

Lowbacca podszedł do miejsca w pobliżu ściany, gdzie spoczywała odcięta głowa

pajęczaka. Z prawdziwą radością uniósł nogę i z całej siły opuścił ją na kulisty czerep,

rozgniatając go jak dokuczliwego żuka.

Koścista stara matriarchini odrzuciła na bok odłamaną nogę mebla, którą

wymachiwała jak maczugą.

- Dziękuję ci, wnuczko, że przybyłaś, by mnie uratować - powiedziała - ale wszystko

wskazuje na to, że przeciwnicy zmobilizowali do walki ze mną przeważające siły. Opanowali

niemal całą fortecę, a ja nie dysponuję żadnym środkiem, który pozwoliłby nam uciec.

Spoczywające na kamiennej posadzce zbroczone posoką szczątki porąbanego tułowia

skrytobójcy wciąż jeszcze zwijały się i drgały. Nadal groźne, nie przestawały na oślep pełznąć

w stronę byłej monarchini. Przyszpilony przez Tenel Ka Bartokk, zwisający na ścianie, także

szarpał się i wymachiwał kończynami, usiłując złamać drzewce włóczni dziewczyny.

Pozostała na korytarzu grupa najemników, bez wątpienia należących do tego samego

roju, nieustannie atakowała pancerną płytę drzwi wejściowych komnaty. Stojąca obok

macochy Tenel Ka wyraźnie dostrzegała wyskakujące nity i kruszące się kamienie w

miejscach, gdzie znajdowały się zawiasy. Widziała, jak masywna metalowa płyta powoli

zaczyna się wybrzuszać...

Z pewnością nie wytrzyma bardzo długo.

ROZDZIAŁ 20

Jaina rozejrzała się po pogrążonym w ciemnościach pomieszczeniu, w którym się.

zabarykadowali. Rozpaczliwie szukała czegoś, co pomogłoby im w ucieczce. Słysząc

nieustanne, z każdą chwilą coraz głośniejsze łomotanie kończyn atakujących opancerzone

drzwi skrytobójców, zorientowała się, że nie potrafi trzeźwo myśleć. Przez okno wpadała

poświata księżyców płynących po zwodniczo spokojnym niebie. Ich blask srebrzył wszystkie

przedmioty różnymi odcieniami szarości, czerni i bieli.

- Musimy się jakoś stąd wyrwać - oznajmiła Jaina.

- To jest fakt. - Tenel Ka ponuro kiwnęła głową.

Jacen odwrócił się ku matriarchini.

- Hej, jeżeli pani coś wie na temat ukrytego przejścia, którym moglibyśmy stąd uciec -

zaczął - może byłaby właściwa pora, żeby pani nam o nim powiedziała?

- Żadnego nie ma - odparła Ta’a Chume. - Komnaty w tej wieży zostały

zaprojektowane w ten sposób, żeby mogły służyć jako bezpieczne kryjówki. Nie istnieje

ukryte przejście, którym mogliby przedostać się skrytobójcy. Prawdę mówiąc, całą fortecę

wzniesiono tak, aby była niemożliwa do zdobycia.

Jaina parsknęła.

- Może powinna pani zwolnić z pracy królewskiego architekta - zasugerowała.

Tenel Ka sięgnęła do pasa i wyciągnęła z kieszeni cienką, wytrzymałą linkę

zakończoną rozkładaną kotwiczką.

- Nie widzę innego sposobu - oświadczyła. - Musimy uciec w ten sam sposób, w jaki

istoty przedostały się do fortecy. Nie tylko powinniśmy opuścić twierdzę, ale musimy

wynieść się z tej wyspy.

- Dokąd mamy uciekać, Tenel Ka? - zapytał Jacen. - Przebywamy tu jak w więzieniu.

- Mam! - krzyknęła Jaina, która zrozumiała, co planuje jej przyjaciółka. - Skorzystamy

z jakiegoś szybkiego ścigacza i popłyniemy nim w stronę lądu. To nasza jedyna szansa.

Surowa matriarchini podeszła do okna i spojrzała na niemal pionową skalną ścianę.

- Czy chciałaś przez to powiedzieć, że zejdziemy po linie? - zapytała, zwracając się do

wnuczki.

- Tak, babciu - odparła Tenel Ka, starannie zaczepiając ramiona kotwiczki o kamienny

parapet okna. - Chyba że wolisz skorzystać ze swoich dyplomatycznych umiejętności, żeby

dojść do porozumienia z Bartokkami.

W surowych oczach matriarchini pojawiły się stanowcze błyski.

- Jeszcze nigdy nie pozwoliłam, by ktokolwiek oprócz mnie decydował o moim losie -

rzekła Ta’a Chume. - Wolę runąć w przepaść, uciekając, niż zginąć, zamordowana we własnej

sypialni przez gigantyczne pajęczaki. A zatem, niech tak się stanie. Jak proponowałaś,

spróbujemy zejść po linie.

Tenel Ka pokręciła głową.

- Nie, babciu. Zejdziemy po linie - poprawiła. - Prób nie ma.

Jaina szarpnęła linkę. Zaczepiona kotwiczka nie puściła.

- W takim razie wynośmy się stąd - oświadczyła.

Lowbacca zabeczał, wtrącając jakąś uwagę. Em Teedee natychmiast zapiszczał:

-O rety! Czy naprawdę to konieczne?

Kiedy Wookie w odpowiedzi groźnie warknął, z głośnika miniaturowego androida-

tłumacza wydarło się elektroniczne westchnienie.

- Pan Lowbacca jest zdania, że będzie najrozsądniej, jeżeli zejdzie pierwszy... i,

niestety, jestem zmuszony przyznać, że ma rację. Ma dużo doświadczenia we wspinaniu się i

schodzeniu, a poza tym jest silny i kiedy znajdzie się na dole, będzie mógł trzymać naprężoną

linkę, tak aby mogli zejść pozostali.

- Nie sposób sprzeciwić się logice tego rozumowania - przyznała Jaina. - Schodź,

Lowie.

Podczas

gdy

Em

Teedee

nie

przestawał

piszczeć,

ostrzegając

przed

niebezpieczeństwami, młody Wookie zniknął za parapetem i zawisnął nad przepaścią,

powierzając połyskującej cienkiej lince cały ciężar ciała. Później, chwytając ją na przemian

raz jedną długą ręką, a raz drugą, zaczął schodzić, od czasu do czasu odpychając się od

pionowej ściany. Stopniowo płaczliwe piski Em Teedee stawały się coraz cichsze, aż w końcu

Lowie stanął u stóp wieży. Cofnąwszy się o krok od muru, szarpnął linkę.

- Dobrze - odezwała się Tenel Ka.

Wytrwałość wreszcie opłaciła się Bartokkom, nieustannie atakującym opancerzone

drzwi komnaty. Jeden zawias zgrzytnął i wyskoczył z muru, a róg drzwi z głośnym

skrzypnięciem wygiął się do środka pomieszczenia. Natychmiast skrytobójcy, gniewnie

skrzecząc, wsunęli przez otwór długie pazury, ostre jak brzytwy.

- Nie mamy ani chwili do stracenia - rzekła Tenel Ka, zwracając się do bliźniąt. -

Teraz wasza kolej. Linka utrzyma was oboje.

- Powinniśmy być ostrożni - odezwał się Jacen.

Od strony drzwi doleciało głośniejsze grzechotanie. Gruba metalowa płyta ponownie

zaskrzypiała, wyginając się jeszcze bardziej.

- Chyba nie stać nas na taki luksus - odparła zwięźle Jaina. - Na co jeszcze czekamy?

Przyklękła na parapecie, chwyciła linkę i zaczęła się opuszczać, odbijając się od

czarnych śliskich głazów muru.

Jacen szybko poszedł w ślady siostry. Linka była cienka, a schodzenie bardzo trudne,

ale oboje posługiwali się technikami Jedi, żeby zmniejszyć ciężary ciał i utrzymać

równowagę. Kiedy znaleźli się w połowie drogi, ujrzeli Lowbaccę, który stał na odłamku

skały i rozstawiwszy nogi, trzymał koniec linki.

Zanim Jaina zdążyła stanąć u stóp wieży, uniosła głowę i ujrzała Tenel Ka i jej babkę,

stojące na krawędzi kamiennego parapetu. Matriarchini, która nie mogła wystarczająco silnie

uchwycić cienkiej linki starczymi dłońmi, starała się zachować równowagę, obejmując

wnuczkę w pasie. Pragnąc zwiększyć siłę tarcia i panować nad szybkością schodzenia, młoda

wojowniczka owinęła linkę jeden raz wokół ramienia.

Chwyciwszy ją z całej siły, powoli odchyliła ciało do tyłu, w taki sposób, aby sploty

prześlizgiwały się między palcami. Po chwili wsparła mocno stopy o zewnętrzną ścianę

wieży. Schodzenie po linie było dla niej niebezpieczne i trudne, gdyż mogła posługiwać się

tylko jedną ręką, ale dziewczyna nie wahała się ani chwili. Zazwyczaj niechętnie korzystała z

usług Mocy, ale teraz bez obaw wykorzystywała ją, jak umiała.

- Pospiesz się, Tenel Ka! - krzyknął Jacen.

Zanim wojowniczka i jej babka zdążyły pokonać pół odległości dzielącej je od stóp

wieży, z otworu okna doleciał jednak głośny trzask. W mrocznym prostokącie ukazał się rój

wielonogich sylwetek, triumfująco skrzeczących i wymachujących kończynami.

Jaina usłyszała, jak Tenel Ka zawołała:

- Trzymaj się, babciu!

Dziewczyna zdwoiła szybkość. Po chwili ześlizgiwała się tak prędko, że Jaina zaczęła

się obawiać, czy linka nie sparzy jej dłoni i kikuta ręki dzielnej wojowniczki.

Tymczasem Bartokkowie pochwycili koniec cienkiej linki i zaczęli ją przecinać,

piłując zębatymi krawędziami ostrych jak kosy pazurów.

Tenel Ka ześlizgiwała się teraz jeszcze szybciej, coraz szybciej...

Nagle sploty linki pękły. Podobne do pajęczaków stworzenia triumfująco zaskrzeczały

i zaklekotały.

Lowbacca wydał głośny ryk i wykazując błyskawiczny refleks, wyciągnął przed siebie

długie ręce, by pochwycić spadającą starą matriarchinię. Tymczasem Tenel Ka, posługując

się Mocą, żeby zmniejszyć ciężar ciała i szybkość opadania, wylądowała ciężko tuż obok, ale

nie odniosła obrażeń.

- Wspaniale, Tenel Ka! - krzyknął Jacen. - Udało się nam! Udało!

- Jeszcze nie - odparła dziewczyna.

Wyciągnęła w górę rękę, aby pokazać okno wieży. Przez parapet przelewała się horda

czarnych sylwetek. Po chwili wszyscy skrytobójcy zaczęli schodzić głowami w dół po

pionowej ścianie.

- Musimy się pospieszyć - przynagliła wojowniczka, wskazując mroczny otwór groty.

- Do ścigacza!

Jaina dostrzegła kanciasty statek szturmowy napastników, unoszący się na

przeciwległym krańcu rafy, w pobliżu wciąż jeszcze dymiących szczątków generatora

siłowego pola fortecy. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie porwać tej jednostki... ale kiedy

przebiegając obok niej, zauważyła pełne guzów, powyginane dźwignie sterownicze,

zaprojektowane z myślą o równoczesnym posługiwaniu się czterema kończynami, zaczęła

mieć wątpliwości, czy ona albo Lowie potrafiliby pilotować ten statek. Pomyślała, że

największe szansę powodzenia będą mieli, jeżeli porwą jeden z mniejszych ścigaczy.

Wszyscy wbiegli do środka groty, chociaż musieli pochylić się, by nie uderzyć

głowami o porośniętą mchem górną krawędź otworu wejściowego. Jeden z małych ścigaczy

łagodnie kołysał się na falach, przycumowany do kamiennego nabrzeża w pobliżu wejścia.

- Wszyscy na pokład - powiedziała Jaina. - Ja i Lowie zajmiemy się sterowaniem.

Miejmy nadzieję, że rozwiniemy większą prędkość niż ta, jaką dysponuje jednostka

szturmowa najemników.

- I że pani ambasador Yfra nie dopuściła się na niej sabotażu - mruknął Jacen.

Lowbacca zawył przeciągle na znak, że zgadza się z jego zdaniem. Ponura

matriarchini, która wciąż jeszcze nie przyszła do siebie po upadku, potrząsnęła głową i

wspięła się na pokład. W tej samej chwili wskoczyli Jaina i Jacen, a na końcu Tenel Ka.

W jaskini rozległ się głośny ryk, z jakim obudziły się do życia silniki repulsorów.

Mały ścigacz uniósł się nad spokojną powierzchnię wody. Zanim Tenel Ka miała czas

gdziekolwiek spocząć, Jaina odeszła od nabrzeża, a potem obróciła statek dziobem w stronę

wylotu groty. Przyspieszyła i przemknęła przez jaskinię, zostawiając za rufą wiry spienionej

wody. Po chwili ścigacz zaczął oddalać się od pogrążonej w ciemnościach oblężonej fortecy.

Lowbacca, który zajął miejsce na fotelu nawigatora, odwrócił kosmatą głowę i

skierował na smukłą cytadelę przywykłe do widzenia w ciemnościach oczy. Zaryczał,

wyciągając porośniętą długą sierścią rękę. Jaina zaryzykowała i także obejrzała się przez

ramię. Ujrzała grupę pająkopodobnych skrytobójców schodzących po murze fortecy i

kierujących się do swojego szturmowego statku.

- Lepiej wypłyńmy jak najdalej, dopóki możemy - odezwała się ponurym tonem.

Przesunęła do oporu dźwignię akceleratora, chociaż i tak ich ścigacz płynął z

największą możliwą prędkością. Mała jednostka kierowała się na otwartą przestrzeń, tam

gdzie morze było nieco bardziej wzburzone.

Kilka chwil później uciekinierzy usłyszeli dobiegający zza ich pleców ogłuszający ryk

potężnych silników. Jacen krzyknął, a Jaina ponownie odwróciła głowę. Zobaczyła, że

wypełniony rojem czarnych stworzeń statek szturmowy Bartokków oddala się od raf

otaczających małą wyspę.

Silniki jednostki pracowały tak głośno, że przypominały hałas, wywoływany przez

napęd gwiezdnego superniszczyciela.

- Kiedy podpływali do fortecy, musieli korzystać z tłumików układu wydechowego -

domyśliła się dziewczyna. - Teraz maszyny jednostki pracują pełną mocą. Najemnicy nie

muszą zachowywać ciszy.

Dziewczyna spojrzała na umieszczony przed jej oczami pulpit sterowniczy i

przełknęła kluchę, jaką nagle poczuła w przełyku.

Lowie warknął.

- Pan Lowbacca uważa, że tamci dogonią nas za kilka minut -zapiszczał Em Teedee. -

O rety, co teraz poczniemy?

Powierzchnię oceanu rozjaśniał jedynie blask bliźniaczych księżyców wiszących na

niebie wysoko nad głowami uciekinierów. W pewnej odległości przed dziobem ścigacza Jaina

ujrzała nagle miejsce, w którym fale pieniły się, rozbijając o wystające spod wody ostre

skały... Zęby Smoka.

- Popłyńmy tam - oznajmiła - i spróbujmy im trochę przeszkodzić, kiedy będą

manewrowali między tymi skałami. Nasz statek jest mniejszy i bardziej zwrotny.

- Nie sądzę, żeby zrezygnowali z pościgu tylko dlatego, że natkną się na przeszkodę -

zauważył Jacen.

- Ja też nie - przyznała Jaina - ale może roztrzaskają się o głazy.

Ostre skały sterczały spod wody niczym smukłe iglice. Morskie fale rozbijały się o nie

na podobieństwo śliny ściekającej z paszczy smoka, po czym pieniły się wokół raf,

niewidocznych pod powierzchnią wody. Ścigająca ich jednostka Bartokków zbliżała się coraz

szybciej.

- Uważajcie na fale... i liczcie - odezwała się Tenel Ka, pokazując wodny gejzer, jaki

wystrzelił między dwiema spiczastymi iglicami. Po pięciu sekundach wszyscy ujrzeli

następną fontannę, która wzbiła się tak samo wysoko. - Wybór właściwej chwili może okazać

się naszą jedyną szansą.

Jaina kiwnęła głową.

- Już wiem, o co ci chodzi. Lowie, chciałabym, żebyś pomógł mi przy sterach.

Zwolnili, ale tylko na tyle, żeby ścigająca ich jednostka jeszcze bardziej się zbliżyła.

Płynęli ku wąskiemu przesmykowi, widocznemu między dwoma zdradzieckimi skalnymi

iglicami.

- Przemkniemy się w ostatniej chwili, Jaino - ostrzegł siostrę Jacen.

- Jakbym sama o tym nie wiedziała - odrzekła dziewczyna. - No, dobrze. Daj pełną

moc, Lowie.

Młody Wookie przesunął do oporu dźwignię akceleratora w tej samej chwili, kiedy

dziób szturmowego statku Bartokków omal nie wbił się w rufę ścigacza uciekinierów.

Podobni do pajęczaków skrytobójcy zaczęli wymachiwać i klekotać kończynami. Jeden

wystrzelił nawet z zamontowanego na pokładzie swojej jednostki działka. Na szczęście

blasterowa błyskawica pogrążyła się w morskich falach, wzbijając fontannę pary tuż obok

burty małego statku zbiegów.

- Coś takiego! - krzyknęła Jaina. Lowie zawył. - Tego się nie spodziewałam.

Kiedy prześlizgiwali się między czarnymi skałami, dziewczyna odruchowo się skuliła.

Mimo to nie zmieniła kursu, usiłując trafić dziobem statku w wąski przesmyk. Przelecieli,

niemal ogłuszeni przeciągłym hukiem spienionych fal i opryskani delikatną wodną mgiełką.

Ścigająca ich jednostka szturmowa płynęła, nie zmniejszając prędkości. Jaina nie

spodziewała się, żeby statek skrytobójców mógł się zmieścić w szczelinie między dwiema

iglicami, ale kanciasta maszyna także przepłynęła, prawie ocierając się burtami o groźne

skały.

Zaledwie statek Bartokków zdążył pokonać wąski przesmyk pomiędzy iglicami,

pojawiła się jakaś większa fala. Z cieśniny wystrzelił gejzer wody o takiej sile, że wyrzucił

jednostkę pajęczaków w powietrze i obrócił jak piórko.

Zanim kanciasta maszyna opadła na powierzchnię wody, trzech morderców wypadło

za burtę i zniknęło, przykrytych spienionymi bałwanami. Pilot statku Bartokków wciąż

jeszcze zmagał się ze sterami, a Jaina z największą możliwą prędkością popłynęła dalej,

starając się jak najbardziej powiększyć odległość dzielącą ją od bezlitosnych stworzeń.

Wkrótce jednak szturmowy statek zaczął się znów zbliżać.

Siedząca na rufie Ta’a Chume przyszła do siebie na tyle, że sięgnęła między fałdy

aksamitnej szaty i wyciągnęła miniaturowy pistolet blasterowy.

- Nie wiem, czy do czegoś się przyda - odezwała się matriarchini - ale zamierzam

zrobić z niego użytek. Niestety, można wystrzelić z niego tylko dwukrotnie.

- Cóż wart jest błaster, z którego można oddać tylko dwa strzały? - zapytał Jacen.

- Pierwszy strzał jest przeznaczony dla napastników - odparła babka Tenel Ka. - A

drugi... No cóż, czasami lepiej jest zginąć, niż wpaść w ręce wrogów.

Jaina przełknęła głośno ślinę, ale nie przestawała kierować ścigacza na otwarte morze.

Czuła, że o dziób statku rozbijają się fale, ale nie mogła zwiększyć mocy silników

repulsorowych, żeby unieść kadłub jeszcze wyżej. Zauważyła jednak, że jednostka

Bartokków musiała zostać uszkodzona, kiedy przepływała między Zębami Smoka, gdyż na

szczęście kanciasty statek skrytobójców nie doganiał ich już tak szybko.

Przekraczając granice bezpieczeństwa, oznaczone na wskaźnikach czerwonymi

kreskami, Jaina utrzymywała odległość dzielącą ich od jednostki nieprzyjaciół, ale udawało

się jej to z dużym trudem. Upłynęła godzina, a uciekinierzy płynęli nadal, śmigając nad

czarnymi grzbietami fal, oświetlonymi jedynie przez blade światło obu księżyców.

Szturmowy statek Bartokków powoli, ale nieubłaganie doganiał zbiegów.

- Czy nie ma sposobu, aby wrócić w cywilizowane strony i wezwać pomoc? - zapytał

Jacen.

- Naszą fortecę wzniesiono na wyjątkowym odludziu... teoretycznie w tym celu, by

zapewnić, nam jak największe bezpieczeństwo - odparła stara matriarchini. - A ten ścigacz

pokonuje odległość o wiele za wolno. Upłynie wiele godzin, zanim powrócimy w

cywilizowane strony. Obawiam się, że do tego czasu wpadniemy w łapy Bartokków.

- Nic z tego - odparła stanowczo Jaina. - Już ja się o to postaram.

Zgrzytnęła zębami i skierowała ścigacz w stronę białej plamy na wodzie, widocznej w

oddali przed dziobem statku... wodnego pustkowia o nierównej, lekko pomarszczonej

powierzchni, znad której napływała woń gnijących ryb. Dziewczyna doskonale zdawała sobie

sprawę z tego, dokąd płyną. Dobrze znała współrzędne kursu, ale liczyła na to, że potrafi

wykorzystać znajomość tego, co ich czeka.

Domyślając się, co planuje uczynić Jaina, Lowbacca pytająco zaskowyczał.

- Wiem, co robię, Lowie - uspokoiła go dziewczyna.

Jacen musiał także wyczuć nieprzyjemny zapach, gdyż wyraźnie zaniepokojony,

pochylił się ku siostrze.

- Chyba nie zamierzasz popłynąć w głąb pola tych morskich chwastów, co? - zapytał.

Jaina wzruszyła ramionami.

- Musieliby być szaleni, gdyby podążyli tam za nami, no nie? - odparła.

- Rój najemnych Bartokków będzie podążał za nami na koniec świata - odezwała się

Tenel Ka. - Te stworzenia nie dbają o własne bezpieczeństwo.

- To dobrze - powiedziała Jaina. - Może okażą się nieostrożne.

Kiedy znaleźli się nad polem wijących się roślinnych macek drapieżnego chwastu, ton

pracy silników uległ zmianie; stał się cichszy i jakby bardziej basowy. Tuż pod kadłubem

ścigacza zaczęły się poruszać i skręcać łodygi wyrwanej ze snu rośliny. Uniosły się i obróciły

także czuwające nawet mimo środka nocy gromady szkarłatnoczerwonych oczokwiatów,

wypatrujące nowej ofiary. Macki wodnego chwastu smagały powierzchnię wody i kłapały

szczypcami, jakby doskonale pamiętały fakt, że zaledwie przed kilkoma dniami wymknęła im

się grupa młodych rycerzy Jedi.

- Mam nadzieję, że nadal są takie głodne - odezwał się Jacen. - Co powiecie na to,

żebyśmy dali im trochę pożywienia?

- Pod warunkiem, że to nie będziemy my - odparła Jaina.

Tymczasem nieubłagani Bartokkowie nie zwracali najmniejszej uwagi na to, jakiej

zmianie uległa powierzchnia oceanu. Pędzili dalej, opanowani tylko jedną myślą: jak

zmniejszyć odległość dzielącą ich od uciekinierów.

Matriarchini wstała z siedzenia na rufie ścigacza. Obróciła się i wyciągnęła przed

siebie mały blaster.

- Niech pani celuje w obudowy silników repulsorowych! - zawołała Jaina. - To jedyne

wrażliwe miejsce szturmowych statków.

Mały ścigacz się zakołysał, ale Ta’a Chume starannie wymierzyła i strzeliła, posyłając

w ciemności jaskrawąblasterową błyskawicę. Struga ognistej energii tylko musnęła spód

kadłuba ścigającego ich szturmowego statku, ale nie wyrządziła żadnej szkody obudowie

silników repulsorowych. Strzał odbił się od metalowego kadłuba jednostki Bartokków i ze

skwierczeniem zniknął w morzu, pełnym wijących się grubych macek.

- Nawet ich nie uszkodziłam - rzekła zawiedziona Ta’a Chume. - Została mi już tylko

jedna szansa.

- Pani strzał nie poszedł na marne - stwierdziła Jaina. - Proszę zobaczyć, co dzieje się

z morskim chwastem.

Roślina sprawiała teraz wrażenie całkowicie rozbudzonej i głodnej, straszliwie

głodnej. Zakończone kolcami macki wyskakiwały z wody i wiły się w powietrzu. Próbowały

pochwycić kadłub statku, przemykającego nad grubymi liśćmi.

Najemni Bartokkowie zbliżali się, zapewne nie przejmując się faktem, że jedna z ich

przyszłych ofiar posłużyła się pistoletem. Ktoś z załogi kanciastego statku w odpowiedzi

znów wystrzelił z blasterowego działka, ale tym razem Jaina posługując się Mocą, przeczuła,

że to uczynią. Szarpnąwszy dźwignię sterowniczą, raptownie skręciła w lewo. Blasterowa

smuga ponownie trafiła w pole morskich chwastów. Nad obszarem zamieszkiwanym przez

roślinnego potwora poniósł się basowy gniewny pomruk.

Ta’a Chume ponownie wstała i uniosła miniaturowy blaster, aby wymierzyć po raz

drugi... i ostatni.

- Niech Moc będzie z tobą - mruknęła Tenel Ka.

Matriarchini uwolniła pozostałą część energii. Tym razem blasterowa błyskawica

trafiła w sam środek obudowy silnika repulsorowego statku skrytobójców. Chociaż broń byłej

monarchini nie dysponowała wystarczającą mocą, by wyrządzić duże szkody, wystarczyła, by

jednostka Bartokków zaczęła wirować wokół własnej osi.

W pewnej chwili rufa szturmowego statku uniosła się nieco wyżej nad powierzchnię

wody. Podobne do pająków stworzenia rozbiegły się po pokładzie, usiłując odzyskać

panowanie nad statkiem. Tymczasem dziób, który pogrążył się w wodzie, musnął kilka łodyg

żarłocznego chwastu. Zanim pilot zdołał odzyskać panowanie nad sterami, co najmniej

kilkanaście zakończonych kolcami macek wystrzeliło spod powierzchni, by oplatać się wokół

kadłuba, wsporników silników repulsorowych i podstaw działek blasterowych. Najemni

Bartokkowie zaskrzeczeli, bardziej rozzłoszczeni niż przerażeni, jako że ich zbiorowy umysł

nie potrafił uświadomić sobie, że zbliża się chwila śmierci całego roju.

Kolczaste macki morskiego chwastu wyłuskiwały stworzenia ze stanowisk bojowych

rozmieszczonych wzdłuż burt jednostki, po czym wciągały po kolei w głąb pieniącej się

wody. Wkrótce tyle potężnych łodyg pokryło kanciasty kadłub szturmowego statku

najemników, że wciągnęło go pod powierzchnię oceanu.

Zakończone ostrymi szczypcami łodygi zaczęły kruszyć twarde chitynowe pancerze

stworzeń. Po chwili Jaina usłyszała kilka stłumionych chrupnięć świadczących o tym, że

drapieżna roślina łupie egzoszkielety na kawałki, żeby dostać się do miękkich organów

wewnętrznych. Dziewczyna spoglądała na spienione morze z przerażeniem połączonym z

fascynacją.

- Wydaje mi się, że to dla nas sygnał, iż czas wracać - odezwał się Jacen.

Wyciągnął rękę, żeby szturchnąć siostrę pod żebro, a Lowie ryknął na znak, że jest

tego samego zdania.

Nabiegłe krwią oczokwiaty, wiecznie głodne, zwróciły się w ich stronę.

- W porządku, a zatem na co jeszcze czekamy? - zapytała dziewczyna.

Lowie zwiększył obroty silników, a potem zmienił kurs, aby ścigacz mógł opuścić

obszar, zajmowany przez plątaninę drapieżnych morskich chwastów.

Ta’a Chume przeszła na dziób statku.

- Stąd już potrafię dopłynąć w bezpieczne miejsce - oznajmiła.

Jaina z radością przekazała jej dźwignie sterownicze, a była królowa skierowała mały

statek w stronę stałego lądu.

- To był doskonały strzał, babciu - odezwała się Tenel Ka. Matriarchini kiwnęła

głową, po czym spojrzała na wnuczkę z niekłamanym zachwytem.

- To tyle, jeżeli chodzi o sztukę dyplomacji - rzekła.

Po mniej więcej pięciu następnych godzinach cała załoga ścigacza, niewyspana i

zmęczona, dowlokła się w końcu do Pałacu Fontann.

Doprowadzona do wściekłości Ta’a Chume stwierdziła, że pani ambasador Yfra

zdążyła przejąć całą władzę. Ogłosiła stan wyjątkowy, a potem zarządziła kilkugodzinną

żałobę, żeby wszyscy mogli opłakać śmierć ukochanej matriarchini.

Tenel Ka, która podążała tuż za babką, wkroczyła do ogromnej sali tronowej. Słyszała

pełne przerażenia urywane dźwięki, a także okrzyki zdumienia i zachwytu, wznoszone przez

wiernych strażników. Najbardziej przerażone było posępne oblicze pani ambasador Yfry.

- Ta’a Chume! - wykrzyknęła kobieta, bezskutecznie usiłując ukryć burzę sprzecznych

uczuć wyzierających z jej oczu. - Ty... ty żyjesz? Ale... Jak to możliwe?

- Twój spisek się nie udał, Yfro - odparła matriarchini. - Strażnicy, aresztować tę

zdrajczynię!

- Pod jakim zarzutem? - zapytała rzeczowo pani ambasador Yfra, za wszelką cenę

próbując ratować sytuację.

- Spiskowałaś, zamierzając zabić wszystkich członków królewskiej rodziny. Cieszę się

tylko, że nie ma tu rodziców Tenel Ka, gdyż w przeciwnym razie byłoby zagrożone i ich

życie.

- Ależ Ta’a Chume!... Przecież zawsze byłam lojalna względem ciebie! - W głosie

kobiety można było usłyszeć słodycz, pełną urażonej niewinności, ale Tenel Ka wyczuwała,

że Yfra kłamie. - Dlaczego oskarżasz mnie o takie rzeczy?

- Ponieważ przejęłaś całą władzę - odparła była monarchini. - Jakim cudem

wiedziałaś, że zagraża mi niebezpieczeństwo, jeżeli sama nie uknułaś tego spisku?

- No cóż, ja... - Yfra zamrugała. - Po prostu usłyszałam twój apel o pomoc, jaki

wysłałaś z Reef Fortress.

- A! - Matriarchini wymierzyła chudy sękaty palec w pierś pani ambasador, a j ej

cienkie wargi wykrzywiły się w przebiegłym uśmiechu. - Aha! Tylko że ja nie wysyłałam

żadnego apelu. Twoi najemni Bartokkowie wysadzili w powietrze generatory dostarczające

energię do całej fortecy. Na szczęście uciekliśmy. Dopiero teraz po raz pierwszy mówimy, co

się stało... a jednak ty już to wiedziałaś! - Matriarchini, przeświadczona o słuszności swoich

słów, kiwnęła głową. - Tak, ty wiedziałaś!

Zanim Yfra zdążyła wyjąkać kolejną wymówkę, podeszli do niej strażnicy.

- Nie martwcie się, będzie miała sprawiedliwy proces - odezwała się Ta’a Chume. -

Wydaje mi się jednak, że dowodów mamy pod dostatkiem... prawda, Tenel Ka?

Uniosła brwi, spoglądając na wnuczkę.

- To jest fakt - odparła młoda wojowniczka. - A poza tym mam pod dostatkiem

dowodów także na coś innego.

Dziewczyna stała wyprostowana; dumnie spoglądając w oczy babki.

- Ta przygoda uświadomiła mi, że całkiem odzyskałam siły po tamtym wypadku z

ręką - ciągnęła. - Chciałabym wrócić na Yavin Cztery.

ROZDZIAŁ 21

Tenel Ka usiadła i rozejrzała się, zdezorientowana, by dopiero po chwili przypomnieć

sobie, gdzie przebywa. Pozwoliła, żeby spojrzenie jej szarych jak granit oczu prześlizgnęło

się po prastarych kamiennych murach, kolebkowym sklepieniu nad drzwiami i skromnej

pryczy, na której spała. Przeniknęło ją ogromne ciepło związane z tym, że czuła się

bezpieczna... i radośnie podniecona.

Cieszyła się, że może znów przebywać na Yavinie Cztery, we własnej komnacie, na

jednym z pięter wielkiej świątyni. Usiadła wygodniej na pryczy i zaczęła ćwiczyć nową

umiejętność: zaplatania warkoczy za pomocą tylko jednej ręki.

W ciągu kilku ostatnich tygodni, jakie upłynęły od chwili, kiedy na Hapes powrócili

jej rodzice, dziewczyna miała wrażenie, że przeczucie, iż coś jest nie w porządku, z wolna

ustępuje. Po tym, jak Ta’a Chume udaremniła wymierzony przeciwko członkom królewskiej

rodziny spisek pani ambasador Yfry, Teneniel Djo i Isolder spiesznie wrócili, by przekonać

się, że ich córce i byłej królowej nie stało się nic złego. Natychmiast odnaleźli i wydalili z

królewskiego dworu wszystkie pozostałe konspiratorki, wspólniczki Yfry, a tymczasem

przywódczyni spisku czekała na proces.

Ku wielkiemu zaskoczeniu Tenel Ka, żadne z rodziców nie próbowało przekonywać

jej, że powinna nosić syntetyczną rękę albo przerwać naukę w akademii Jedi. Prawdę

mówiąc, kiedy wyraziła chęć powrotu na Yavin Cztery i kontynuowania studiów, jej ojciec i

matka z ochotą się zgodzili. Nalegali tylko, żeby spędziła z nimi chociaż kilka tygodni, zanim

powróci w mury uczelni Luke’a Skywalkera.

- Przypuszczam, że staniesz się silniejszą wojowniczką niż mogłabyś kiedykolwiek

marzyć - powiedziała Teneniel Djo, zwracając się do córki. - Masz silne mięśnie nóg, szybkie

odruchy i przede wszystkim sprawną rękę, w której trzymasz broń w czasie walki. Z tego, co

powiedziała twoja babka, możemy wnioskować, że także twój spryt i bystry umysł nie

pozostawiają nic do życzenia.

- A poza tym uważam, że możesz dać nauczkę wielu przyszłym przeciwnikom, iż nie

powinni oceniać wartości wojowniczki po tym, jak wygląda - dodał jej ojciec, czule

obejmując dziewczynę. - Nigdy nie wstydź się tego, czym jesteś - i kim jesteś.

Kiedy w końcu przyleciał Luke Skywalker, żeby zabrać „Ścigaczem Cieni”

wojowniczkę i pozostałych młodych Jedi znów na Yavin Cztery, rodzice Tenel Ka nie

ukrywali dumy. Dziewczyna wciąż jeszcze pamiętała ostatnie słowa, jakie matka szepnęła jej

podczas pożegnania:

- Niech Moc będzie z tobą.

Teraz, po nocy spędzonej w dobrze znanej komnacie, Tenel Ka poczuła, że jest

gotowa uczynić następny krok na drodze wiodącej do odzyskania własnej tożsamości. Wstała

i zaczęła się przeciągać, czując, że panuje doskonale nad mięśniami.

Kilka następnych minut poświęciła na przeglądanie osobistych rzeczy, aż w końcu

znalazła to, czego szukała. Wyjęła drugi, ostatni kieł rankora, owinięty w skrawek

wytrzymałej elastycznej skóry. Przycisnęła go do ciała kikutem ręki, z niejakim

zadowoleniem stwierdzając, że pozostała część okaleczonej kończyny nie jest całkiem

bezużyteczna. Następnie zajęła się szukaniem drugiego przedmiotu. Kiedy wreszcie znalazła

zdobiony kosztownymi klejnotami królewski diadem z Hapes, który zabrała za namową

babki, położyła oba przedmioty obok siebie na niewielkim stoliku stojącym w kącie jej

komnaty, a później zaczęła się im przyglądać.

Oba drobiazgi były dowodami tego, kim była; symbolami wychowania, jakie

odebrała. Kieł rankora pochodził z Dathomiry - planety dzikiej, nieujarzmionej, dumnej i

nieulękłej. Diadem natomiast symbolizował jej dziedzictwo związane z planetą Hapes, a

zwłaszcza królewskie wychowanie, ogładę, bogactwo, wojskową potęgę i polityczną

przenikliwość.

Tenel Ka niemal przez całe dotychczasowe życie sądziła, że honorując jedną część

swojego dziedzictwa, tym samym musi gardzić pozostałą. Podobny błąd popełniła, uważając,

że pokładanie wiary w Mocy oznacza brak zaufania we własne możliwości. Skrzywiła się,

kiedy o tym pomyślała. Dopiero w tej chwili musiała przyznać, że strata ręki nauczyła ją

czegoś niezwykłego. Dopiero teraz wiedziała, że musi korzystać ze wszystkich zdolności,

jakimi została obdarzona. Jeżeli chciała zostać najwaleczniejszym rycerzem Jedi, nie powinna

rezygnować z umiejętności władania Mocą.

Co zatem mam uczynić z drugą częścią swój ego dziedzictwa? - pomyślała

dziewczyna, sięgając po kieł rankora i obracając go w szczupłych palcach. Hapes i

Dathomira. Czy mogła połączyć najkorzystniejsze cechy obu światów?

Kiedy w końcu podjęła decyzję, zacisnęła palce na kle rankora, po czym uniosła go

nad głowę i z całej siły opuściła na rzucający błyski, ozdobiony klejnotami, królewski

diadem. Delikatny przedmiot rozpadł się na kawałki.

Tenel Ka uderzała w szczątki jeszcze kilka razy, aż okruchy cennego metalu i

kosztowne klejnoty rozsypały się po blacie niewielkiego stołu.

Tak uczynię - postanowiła. Pochodziła z dwóch światów, na których urodzili się jej

rodzice, i powinna nauczyć się łączyć zalety i jednego, i drugiego. Położyła kieł rankora i

sięgnęła po inne drobiazgi rozrzucone po blacie stołu.

Wybrała najodpowiedniejsze klejnoty zdobiące kiedyś jej ha-pański diadem, po czym

przystąpiła do konstruowania nowego świetlnego miecza.

Oślepiające promienie porannego słońca muskały wierzchołek wielkiej świątyni i

przenikały przez częściowo zaplecione włosy Tenel Ka, otaczając jej głowę złocistorudą

aureolą. Jacen stał w odległości metra od koleżanki. Spoglądał na nią, podczas gdy lekki

wietrzyk rozwiewał jego i tak rozwichrzone brązowe włosy. Na twarzy chłopca malowała się

obawa.

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - zapytał.

- Tak - odparła krótko dziewczyna, przezwyciężając wahanie.

- No cóż, j a wcale nie jestem pewien, czy mogę to zrobić - odezwał się cicho

chłopiec.

- Ty? Ale dlaczego...?

- Blasterowe błyskawice! Ostatni raz, kiedy to robiliśmy, skończyło się...

Jacen urwał i tylko znacząco popatrzył na to, co pozostało z jej lewej ręki.

- A - rzekła Tenel Ka. - Aha.

- I dlatego zapytałem cię, czy jesteś tego pewna - wyjaśnił chłopiec. - Bo ja nie jestem.

Spojrzenie szarych oczu skierowało się na bursztynowe oczy kolegi, przypominające

barwę koreliańskiej brandy. Dziewczyna zastanawiała się, co mogą oznaczać jego słowa.

Kiedy w końcu przemówiła, w jej ochrypłym głosie dało się wyczuć niezwykłe napięcie.

- Jacenie, mój przyjacielu, nie znam lepszego sposobu, żeby udowodnić ci, iż darzę cię

zaufaniem... że cię nie winie za to, co się wydarzyło.

Jacen także z wyrazem niezwykłej powagi kiwnął głową i odparł:

- Dziękuję.

Przymknął oczy i pozwolił sobie na głęboki oddech.

Tenel Ka uczyniła to samo, czując, że Moc zaczyna przepływać przez jej ciało.

Napięła mięśnie... nie dlatego, że się bała, ale czuła, że przenika ją wspaniałe radosne

oczekiwanie. Sięgnęła po przypięty do pasa kieł rankora. Wyciągnęła go przed siebie, po

czym przycisnęła guzik umieszczony na powierzchni.

Z kremowożółtej rękojeści wysunęła się smuga skwierczącej energii, płonąca

turkusowym blaskiem, który zawdzięczała tęczowym klejnotom z Gallinore, stanowiącym

kiedyś ozdobę królewskiego diademu. Po upływie ułamka sekundy potrzebnego na jedno

uderzenie serca, z pomrukiem obudziła się do życia także szmaragdowozielona klinga broni

Jacena.

Poruszając się jak we śnie, oboje unieśli ostrza poziomo, tak że znajdowały się na

wysokości ich oczu w odległości zaledwie kilku centymetrów jedno od drugiego. Po kilku

sekundach rozległo się skwierczenie energii, kiedy świetliste klingi się zetknęły. Po chwili ten

sam dźwięk rozległ się po raz drugi.

Nie kryjąc, że się waha, Tenel Ka zadała pchnięcie turkusową klingą. Jacen odbił cios,

kwitując go ledwo zauważalnym kiwnięciem głowy.

Moc krążyła wokół nich; przepływała między nimi. Wkrótce poruszali się jak w

transie, wykonując odwieczne ruchy i skoki jak podczas doskonale opanowanych ćwiczeń;

niczym w bardzo trudnym tańcu. Jakimś cudem oboje byli pewni, że nikomu nie stanie się nic

złego.

Nie odrywając spojrzenia od oczu partnera, słyszeli towarzyszącą pojedynkowi cichą

muzykę, która stopniowo stawała się coraz głośniejsza i głośniejsza. Zaczęli się poruszać

wolniej, ale zaufanie, jakim się nawzajem darzyli, ani trochę się nie zmniejszyło.

W końcu znieruchomieli i stali z wyrazami zdumienia na twarzach, podczas gdy klingi

ich świetlnych mieczy niemal stykały się ze sobą. Jacen otworzył usta, jakby zamierzał coś

powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła.

W następnej chwili panującą ciszę rozdarł głośny ryk. Lowbacca i Jaina przebiegli

przez wierzchołek świątyni, by przywitać się z Tenel Ka i Jacenem.

Jaina się uśmiechała.

- Zgadzam się z Lowiem, Tenel Ka - oznajmiła. - To wspaniale móc cię znowu

widzieć, trzymającą miecz świetlny w dłoni. Przez chwilę się obawiałam, że przypuszczasz,

iż różnisz się czymś od nas i nie możesz być naszą przyjaciółką.

- Chyba przez jakiś czas tak właśnie myślałam - przyznała wojowniczka. -

Przekonałam się jednak, że mogę obrócić różnice na swoją korzyść i, w połączeniu z innymi

indywidualnymi cechami, ukształtować silniejszą osobowość.

- Naprawdę różnimy się od siebie - stwierdził Jacen. Jaina przycisnęła guzik. Z

pomrukiem i sykiem ukazała się ametystowa klinga jej świetlnego miecza.

- Ale wszyscy zostaniemy rycerzami Jedi - odparła z przekonaniem.

Lowbacca

także

zapalił

swój

miecz

świetlny,

którego

ostrze

zalśniło

złocistobrązowym blaskiem.

- Silniejsi razem - oznajmiła Tenel Ka, unosząc turkusową klingę wysoko nad głowę.

Młody Wookie wyciągnął w górę rękę, w ten sposób, by ostrze jego miecza zetknęło

się z klingą broni wojowniczki z Dathomiry.

- Tak, silniejsi razem - rzekli równocześnie Jaina i Jacen, po czym skrzyżowali

świetliste ostrza z dwoma innymi lśniącymi nad głowami Tenel Ka i Lowiego.

Cztery jaskrawe smugi świetlnych mieczy płonęły, oświetlane promieniami

wschodzącego słońca.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
137 ABY 0024 Młodzi Rycerze Jedi 04 Miecze świetlne
ABY 0024 Młodzi Rycerze Jedi 4 Miecze świetlne
ABY 0024 Młodzi Rycerze Jedi 5 Najciemniejszy rycerz
ABY 0024 Młodzi Rycerze Jedi 6 Oblężenie Akademii Jedi
138 ABY 0024 Młodzi Rycerze Jedi 05 Najciemniejszy rycerz
139 ABY 0024 Młodzi Rycerze Jedi 06 Oblężenie Akademii Jedi
139 ABY 0024 Młodzi Rycerze Jedi 06 Oblężenie Akademii Jedi
Gwiezdne Wojny 115 Młodzi Rycerze Jedi IV Miecze swietlne
ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 1 Spadkobiercy Mocy
ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 3 Zagubieni
135 ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 02 Akademia Ciemnej Strony
134 ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 01 Spadkobiercy Mocy
136 ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 03 Zagubieni
136 ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 03 Zagubieni
135 ABY 0023 Młodzi Rycerze Jedi 02 Akademia Ciemnej Strony
78 Młodzi Rycerze Jedi 4 Miecze swietlne
Gwiezdne Wojny 086 MLODZI RYCERZE JEDI Miecze swietlne Kevin J Anderson & Rebecca Moesta Rebecca
Młodzi rycerze Jedi 4 Miecze świetlne Anderson Kevin J
077 Młodzi Rycerze Jedi 3 Zagubieni(1)

więcej podobnych podstron