JOM KIPUR DZIEŃ ODPUSTNY POWIEŚĆ Z NIEMIECKIEGO

JOM KIPUR

DZIEŃ ODPUSTNY


I.

gabinecie przy stole papierami napeł­nionym, siedział poważnie w myślach za­topiony Minister Baron Eichenfels. Na pię­knych rysach dojrzałego wieku, malował się ponury cień głębokiego rozmyślania. Przedmiot, nud którym się zastanawiał, musiał go niezmiernie dotykać, gdyż jego % wy kle pogodne czoło obłok smutku zasę­piał, i każdego kto znał tego rozsądnego za­wsze męża, zdziwiłoby, słysząc wydoby­wające się z jego ścisnionej piersi, jedne po drugich westchnienia.

Przy drzwiach pokoju, ukośnie naprze­ciw krzesła Ministra stil wysoki chudy człowiek, wprawdzie w pełnej uszanowa*

przód, lekki rumieniec przebiegi zapadłe lice.

Jaśnie 'Wielmożny Panic, odrzekł w przeciągłym dyalekcie pokoleniowi Ja- kóba właćciwym, nie uczyniłem to dla JW. Pana widokiem zysku powodowany, niech mnie Bóg zachowa, abym miał przyjąć to co mi się nie należy. Jeżeli JW. Pan zechce mnie zobowiązać, przebaczy swemu słudze, gdy się odważy prosić o zwrot bi­letu, który JW. Panu winne moje głębokie uszanowanie dać kazało.

Precz, fuknął na niego Minister, precz nędzny żydzie, bierz swój dukat;, a jeśli ci to jeszcze mało za twó j papier, masz oto

i drugi. Nic chcę ci zostać dłużnym i jestem przywykły widzieć posłuszeństwo.

Rzucił mu przy tych stówach dwa duka­ty i zadzwonił. Józef JETirsz wziął na wpół przelękły z chciwością złoto, i podczas gdy je szybko wsunął do kieszeni, wszedł słu­żący.

Zawołaj mi tu mego syna, rzekł do niego Baron tonem surowym. Na ten roz­kaz drżący żyd przystąpił bliżej. ^ j

http:77rciril0rg.pf

Niccii gniew JW. Pana padnie na mo­ją niewinną głowę, jak wszystkie dziesięć plag Faraona, prosił pokorniej jeszcze niż wprzódy, powtarzam jeszcze razmoją proś­bę. Jeśli łaskawy Panicz źle zrozumie do­brą chęć moją, będę ja biedny sługa Zgu­biony.

Jesteś pod moją opieką Hirszu, Od­rzekł Minister nieco łaskawie, w«łos ci z gło­wy nie spadnie, tylko mnie uwolnij od two­jej obecności.

Nieci» potężny Bóg Abrahama, Izaa­ka i Jakóba zachowa i pobłogosławi JW. Pana, rzekł żyd kłaniając się prawie aż do ziemi; i chciał już właśnie odejść, gdy wtem wszedł Panicz do pokoju. JózefHirsz cofnął się zmięszany, spotkawszy ogniste spojrzenie młodzieńca. Ostatni zdziwił się także mocno ujrzawszy Ilirsza; chciał do niego coś przemówić, jednak gdy spojrzał na zasmuconą i rozgniewaną twarz ojca, odwrócił się z pogardą od przelękłego, i dął mu spokojnie odejść.

Baron Eichenfels przechodził się po po­koju, usiłując wzruszone uczucia uspokoić.

Długo głębokie panowało milczenie, syn zdziwiony niezwykłem wezwaniem prze?; ojca, przed którym dawno juz wten sposób nie stawał, czekał pełen uszanowania na jego rozkazy, w wolnćj jednak i niewymu­szonej postawie. Był to piękny młodzie­niec, dobrego wzrostu, na twarzy malowa­ła się szlachetna duma i najczulsza dobroć serca. Siniało toczył na około piękne du­że oko ; na Wysokiem czole zajęła miejsce chmura, która tajemną boleść oznaczała. Tak stał w oczekiwaniu Walter Eiclien- fels, który posiadał miłość wszystkich ko­biet, szacunek każdego poczciwego czło­wieka i szczególną przychylność Xięcia i ojca. Nareszcie stanął Minister: wszystkie prawie ślady niespokojności znikły, spojrzał mocno badawczćm okiem na syna, ale jego rysy straciły surowość, która przy wejściu Waltera i w czasie rozmowy z I firszem w ido_ cznąbyla. Tylko zwykła jogo powaga pozo­stała, lecz ta, czulą łagodnością w spojrze­niu znacznie była umniejszoną.

Mój synu, zaczął nakonicc, nioby tżc-m zawsze dla ciebie dobrym ojcem? Zbywa-

ioż ci kiedy na miłości, jaką syn od ojca wymagać może? Od ojca, na którego bar­kach spoczywa ciężar, który państwo i Xią- żę na niego wlożyi. Byłżem Kiedy przeci­wny twoim skłonnościom, nie zostaw i Iżem ci we wszystkiem własnej woli?

Mój łaskawy ojcze, odpowiedział "Walter zmięszany tak nie zwykłą przemo­wą. Twe zapytania wprawiają mnie w za­dziwienie i obawę. Widzę, że jesteś tknię­ty, wzruszony mógłbym powiedzieć, gdy­bym się odważył spostrzedz co podobnego w Ministrze Eichenfels, w nieustannie czy u- jiym mężu dla dobra kraju, którego po­waża Xiażę, który przez swą nieporu- szoną spokojność i przytomność umysłu tak się odznaczył, iż się te przymioty sta- iy przysłowiem; gdybym mówię śmiał cię widzieć wzruszanego, byłoby to w tej chwili.

Walterze, rzekł Minister zdając się tych słów niedosłyszy ć, ty i twój brat i1 ranciszek jesteście jedyni, którzy mi po­zostali po mojej Amelii, oba j macie być py­chą i ro/.koszą mojej starości. W was je­dynie spoczywa cala moja nadzieja, szczę-

ścic mojego życia, w was szukam nadgro- dy i spoczynku za tak niespokojne, czynne ij pracami obarczone życie. Franciszek o- brai sobie zawód lionoru na polu Marsa, i mogę z zadowoleniem powiedzieć, ze po­czątek przynosi mu zaszczyt. Ty niedawno z Uniwersytetu powróciwszy, dałeś mi pier- wszem tweni postępowaniem prawo do tak pięknych nadziei, iż serce ojcowskie miło­ści«!, i szacunkiem ku ’tobie tchnące, mami­ło się najpiękniejszemi marzeniami o przy­szłości, którą szlachetne twe postępowanie miało mnie i tobie przygotować. O mój synu, mówił dalej prawic z uniesieniem, zebrałeś sobie zaraz najpiękniejszy wieniec kwitnący dla dusz wielkich, dla znakomi­tych czynów umiałeś być partem samego siebie. Otwarcie i szlachetnie idąc za po­pędem pięknej twej dusr.y nie przyjąłeś miejsca, które Xią/ę ze względu na mojo słabe zasługi z w'las a oj pobudki chciał ci przeznaczyć, nie przyjąłeś dlatego, aby nie rnieć pierwszeństwa nad uczciwym człowiekiem powszechnie poważanym, któ­ry w krytycznćm położeniu, będąc ojcem

ijocni licznej familii Rządowi służył, i nie- hciałeś go pozbawić przynależnej mu za- iługi. Patrz mój synu ¡to postępowanie za- ewniło ci na zawsze cala moją miłość. Od tego czasu zdawało mi się żę ci mogę zupeł- ie zaufać, zostawić cię zupełnie samemu obie. "Walterze! „dodał wzruszonym gło- em i prawie drżącym niepewnym tonem, jam się oszukał.

Jakto mój ojcze, zawołał przclęknio, ny syn, i przycisnął do ust jego rękę.

Jakto, ja by ni cię oszuka!! o powiedz rędko, przeczuwam coś złego, przez cóż

traciłem twoje zaufanie'? twoją miłości

Miłość I bynajmniej, rzeki Baron, ona zostanie ci na zawsze.

A jednak mój drogi ojcze sądzisz żem cię oszukał?

Walterze, rzekł Minister i ujął go za obie ręce, Walterze patrz mi śmiało w o­czy i odpowiedz na to pytanie : Jestżeś pe­wnym żeś żadnej nie popełnił winyl Nie maż nic w twojem postępowaniu coby szla­chetność twojej duszy mogła zganić! i na co się twoje Ja wzdryga? Nie przewinił-

2

źeś nic przeciw sobie, twemu sumieniu i przekonaniu, pytam się'ł Zbladły młodzie­niec odwrócił z początku twarz od bada­wczego wzroku ojca, zaraz jednak podniósł oczy, spojrzał śmiało w zasępione ojcow­skie oko.

Nie! mój ojcze, zawołał kładąc lewą rękę na piersiach, nie! syn twój niema so­bie do wyrzucenia żadnej winy, nigdy nie zbłądził przeciw sercu i sumieniu ! przysię­gam nigdy!

Dobrze, odpowiedział Minister ozię­ble, puściwszy prawą rekęsyna, dobrze, przysiągłeś że jesteś człow iekiem honoru. Skończyliśmy, nie mam ci więcej do powie­dzenia, możesz mnie spokojnie opuścić, ufam ci.

Nie tak mój ojcze, zawołał Wal­ter, widzę ze ponury cień smutku nie znikł z twego czoła i zupełne zaufanie nie po­wróciło jeszcze do twoich piersi. Mogęż w iedzieć o przyczy nie twojej nieufności, abym się mógł usprawiedliwić i wszelkie podejrzenie wyrugować z twego serca?

Idź Walterze, odpowiedział Minister, idź, i zapomnij o tein com ci powiedział.

http:77rcin.org.pf

Dosyć na tem, źe ci zaufam. Uwalniam cię rzekł prawie tonem rozkazującym, wi­dząc że syn jeszcze odwleka; uwalniam cię, a jutro się dowiesz jakie sprawy masz prowadzić. Pewna biedna wdowa która po śmierci męża zostaje w niebezpieczeństwie utracenia sukcessyi przez chciwych i źle myślących krewnych, naprzeciw której wystąpił biegły i podstępny prawnik, uda­ła się dziś osobiście do mnie; potrzebny jej dzielnyr obrońca, ujmiesz się za nią, w ięcej o tym jutro.

A dziś nic juz więcej ¡mój ojcze? za­pytał się syn ezule wziąwszy go za rękę. Ojciec spojrzał na otwarte rysy pytającego i Izami napełnione oczy.

Tak, jesteś jednak moim synem, a do tego człowiekiem honoru! zawołał wzru­szony, i przycisnął go mocno do serca.

Znakomity Bankier Baruch Meyer kazał sobie od swego meszores (sługa) umocnić srebrne sprzączki przy krótkich czarnych

ii

aksamitnych spodniach, w kędzierzawą brunatną perukę ustroić płaską głowę nie­rzadkim już szronem okrytą, i włożyć czer­woną opończę na atłasową kamizelkę wiel- kiemi kwiatami ubarwioną. Nakrył głowę małym trojrożnym kapeluszem , przeglą­dał się jeszcze raz w zwiereiedle pogtasku- jąc sobie z upodobaniem małą kończatą bródkę i wyszedł z czystej dziś starannie ozdobionej izby, w towarzystwie starego wiernego Filipa, który w pewnej odległo­ści uszanowanie oznaczającej, za swym pa­nem chwiejącym postępował krokiem.— "W sieni spotkał pięknego młodego człowie­ka.— Gut szabas, Jakóbie, przemówił do niego: pójdziesz przecię dziś za mną do Synagogi'?

Jestem nieco słaby kochany ojcze, rzekł tamten, będę musiał w domu pozostać.

Starzec wy mruknął kilka niezrozumia­łych wyrazó\v pod nosem.

Dobrze, zostań w domu. A pacy- entów swoich nie będziesz mógł dziś je­szcze od wiedzieć? zapytał się żwawo, „niech ci Bóg nasz— cii wała Jemu— da

szczęście i błogosławieństwo! Amen! —

I nieczeknjąc odpowiedzi syna, otworzył szybko drzwi swrego domu i wyszedł na ulicę.

Pozostały patrzył za nim z uszanowa­niem ale nieco markotnie.

Oby ci Bóg zesłał światło, mój po­czciwy ojcze, abyś mógł powziąść lepsze i jczj^stsze wyobrażenia, i nieudręczał two­ich dzieci przestarzaiemij od dawna...

Już obrządkami, nieprawdaż kocha, ny bracie? oz wat się za nim wdzięczny gtos kobiety.' Powabna głowa w śliczne pukle utrefiona spojrzała z figlarnym uśmie^ clicm na obracającego się.

Dobrze mówisz kochana Klaro, odpo­wiedział brat śmiejąc;się, „myślę teraz przyjemnie godzinkę na gawędzce z tobą przepędzić; poczem odwiedzę chorych.

Wszedłszy do pokoju, zająt miejsce na kanapie obok powrabnój siostry.

Dla jakiej przyczyny dzisiaj nie chcesz pójść doSynagogi? zapytała się łagodnie.

Pytasz się jeszcze dla czego? odpowie­dział brat praw ie z niechęcią, czy nie wiesz

• —li­że ni się już dawno sprzykrzyło obłudę stroić i bozkowacł

Czy nic u ciebie nie znaczy uszanowa­nie winne dobremu ojcu? pytała się dalej Klara czy miłość synowska nie wymoże na tobie ofiary, przez którąbyś mógł po­zyskać jego serce!

Ofiara, którąbym uczynił przeciw memu przokonaniu i tylko z interessu nie byłaby przyjemną odbierającemu, odpo­wiedział Jakób. Znasz mój sposób zapa­trywania się na podobne przedmioty często już rozbierane.

Niestety! mówiła, często uważałam, że co raz bardziej jesteś na drodze zasmu­cenia drogiego ojca, i zupełnego nakoniec odwrócenia od siebie jego miłości. Jakóbie ! nie jest to stosowna droga, którą teraz postępujesz. Same zasady moralności, u­czucia synowskiego serca, rozkazują oddać rodzicom przynależny hołd uszanowania i posłuszeństwa, a żadne stosónki wżyciu, żaden stan, żaden wiek nie powinien i nie może nas od tego słodkiego obowiązku u- walmac.

Lecz nic chcę kłamstwem oszukiwać serra ojcowskiego, rzeki brat z uniesieniem, nic chcę dłużej nosić maski, pod którą mu­szę się rumienić przed prawami moralno­ści i uczuciami synowskiego serca, i żaden stosónek nie mo£e mnie zniewalać do tego.

Zdaje się ześ zapomniał słowa Rabbi Izaaka, które ci się niedawno tak bardzo podobały, uczyniła Klara uwagę; ró­wnie zdajesz się więcej nie przypominać sobie przyrzeczenia, które dałeś temu sza­nownemu nauczycielowi. Rabbi, mó­wił Jakób, przytoczył m.: słowa proroka: Nie mam żadnego upodobania, mówi Pan w7 zapachu waszych całopalnych oiiar i Ii~ bacyach, czyste tyłko cerce jest mi przy­jemne. Rabbi Izaak wybornie wyłożył te siowa, az uniesiony z zadziwieniem od­kryłem mu się otwarcie. Ten godny mąz zdawał mnie się przysłuchywać z zadowol- nieniem; gdym mu udzielił moje zdanie o prawdziwym Judaizmie, nic mi przeciw temu nie zarzucając, żądał tylko odemnie przyrzeczenia, iżbym nigdy nie zapomniał

o szacunku należącym ojcu, abym nic nic-' przedsiębrał bez jego potwierdzenia.

A jednaki dodała siostra.

Dzień dobry panno Meyer, dzień do­bry, panie Doktorze, przerwał nieśmiaio brzmiący glos rozmowę brata z s:ostrą. Chuda, dziwnie wystrojona postać Józefa Ilirsza pocichu i zwinnie się wsunęła.

Czyś W Pan jak zły duch z ziemi wy­szedł, aby nas podsłuchy wać paniellirszu% zawołał Doktór rozgniewany , za przerwa­nie rozmowy, nie słyszałem dzwonka przy drzwiach w sieni, ani najmniejszego szmeru jego Wejścia.

Nie spodziewałem się tu zastać pana Doktora, odpowiedział z lisią grzecznością gość nieproszony, i chciałem pannie nie­spodzianą radość sprawić przynosząc jej bardzo piękny romans, który dopiero z Lip­ska otrzymałem. Panienka słysząc go tak często w Dziennikach wyclnvalać, życzy­ła go sobie posiadać.

Wszystko to dobrze panieHirszu, odpo_ wiedział Doktór bez ogródki, jeżeli moja siostra przystaje na: W Pana przysługi,, do-

fotzc, nie mam nic przeciwko temu. Zre­sztą oświadczam WPanu raz nazawsze, iż nic/niosę chytrych lizuśiów, i nie ścierpię w tym domu żadnych podżegaczów, pod- chlebców i plotkarzy. Polecam waś BogU, panie Hirszu! i zostawił go przestraszo­nego Wychodząc prędko z pokoju.

Pan Doktór zdaje się dziś nie swój, mówi! z uśmiechem Józef liirsz, albo chce sobie znowu ze mnie żartować. No lubię bardzo hunioryczitych ludzi z ich naj­milszym dowcipem.

Czy istotnie panie ITirszul pytała się dziewica z ironią, ledwie byni temu uwie­rzyła. Ale powiedz mi WPan, proszę; jak to mam sobie tłumaczy*; że go tu wi­dzę. WPan najprawowierniejszy z do­brych dzieci Izraela, możcszże na sobie przewieść aby się spóźnić do Synagogi?

Ufo..,, tak.,., jąkał się pómięszany, . ciągnąc za łańcuszek u zegarka, tak, zapo­mniałem w’czwraj przed nadejściem Sza­basu nakręcić zegarka i przezto.... Icóż1? Wtrąciła Klara, kontenta z jego pomięsza-

nia. Tak, dodał i |f rzezi o zwlokłem czas,

3

w którym trzeba się udać do domu Bożego, Ale odpokutuję za ten mimowolny grzecli wtożę pieniądze w karbonę.

Słusznie panie Ilirszu, rzekła na to swawolna dziewica, WPan nadto jesteś przyzwyczajony okupywać grzechy pie­niędzmi. Ale, zapomniałam WPanu po­dziękować za dobroć.

WPan jesteś bardzo uważny na moją osobę panie Ilirszu.

Czyś to sobie uważała? moja gołę­bico, rzeki, czy można inaczej moja jagód­ko. Przy tych słowach uchwycił Klarę za rękę, którą chciał do ust przyłożyć. Ale dziewczyny gniewne spojrzenie dato mu wnet poznać, że jego czułość nie jest na swojem miejscu.

W tej ch wili zatrzymała się lektyka przed domem, stary Filip wydźwignął swego pa­na z pomocą noszących.

Sprawiedliwy Boże! mój ojciec, krzy­knęła Klara, która go stojąc przy oknie spostrzegła, mój ojciec zasłabł! i wypa­dła na przeciw niego.

Już mi lepiej Klarciu, moje dziecię,

rzeki starzec do nadbiegającej, juz mi le­piej moja córko, gdy ciebie tylko widzę. Przybywszy do pokoju, położyli go na ka­napie.

Zawołaj mego brata, rzekła przelę­kniona Klara do Filipa, który natychmiast \vy biegł.

Nie potrzebo, rzekł słabym głosem z usiłowaniem ojciec, niech sobie zostanie, nie potrzebuję jego pomocy. Bóg, chwała Jemu, pomaga mi zawsze, i dopomoże mi dalej. Amen! rzekł z przewróconemi o­czami dotąd niespostrzeżony Józef ITirsz. Ach. i wy tu jesteście, przyjacielu, rzekł Baruch Meyer, niewidziatem was dziś w Synagodze? Przeszkody! odrzekł Hirsz; Jecz czy w samej rzeczy zupełnie wam już lepiej.

Czuję się znużony, odrzekł Baruch, jednak pierś moja znowu wolniej oddy­cha. Już byli przy końcu z czytaniem świętej Thory (Rodaly czyli 5 ksiąg Mojże sza), gdy uczułem wewnętrzne uciśnienic, oddech stał mi się krótki, musiałem usiąść,

a Filip kaza! mnie cło domu zanieść; tera» mi lepiej.

Nierozmawiaj tak ciągle mój drogi ojcze, prosiła córka, to ci szkodzi. Czy może Mary a n na zrobić dla ciebie herbatę?

Nie, moje dziecię, odpowiedział sta* rzec, nicpotrzeba szabasu znieważać pa­ląc ogień bez potrzeby. Wprawdzie mó­wią śuicte przepisy: i miejcie w pieczy wasze życie, i w skutku tego dozwolił1 nasi Mędrcy wszystko robić dla-chorych w szabas, co zdrowemu jest zakazanem; ale nic jestem już chorym, a przepisy nie mają być dla mnie przestąpione.

Drz \vi się szybko otworzyły i pomię- szany Jakób ws :edł z pośpiechem. Przy­bliżył się do ojca i chciał go za puls ująć.

Zatrzymaj się synu, rzekł tenże, dam wprzódy moim dzieciom błogosławieństwo. Syn nakrył głowę i nachylił się przed nim; starzec położył obie ręce na kapeluszu i rzekł: niech ci niebo dozwoli stać się jak Manasse i Efraim! Potem położył je na Utreiionągłowę córki mówiąc: Oby ci nie­bo dozwoliło stać się fak Sara, Rebeka, Ha-

chel i Lea. Syn wziął go wtedy za rękę aby poznać stan pulsu,.

Zapiszę ci cóś uśmierzającego, mój ojcze, rzekł i wyciągnął pugilares do zapi­sania recepty. Stary to spostrzegł.

Co chcesz czynić Jakóbie, zawołał. Chceęzze znieważyć święty szabas w oczach twego starego bogobojnego ojca g

Wszak to się dzieje w celu, ratowa­nia twego zdrowia, kochany ojcze, rzekł syn, a przepisy dozwalają takich wyjątków.

O wielkie jest zepsucie w Izraelu, zawołał Baruch, syn znieważa wolę i prze­pisy ojców; Panie, surowo sądzisz swego sługę. Doktór przyłozył ołówek do pisania.

Zatrzymaj się odęodny, zawołał sta­rzec i wyrwał mu papier z ręki, zatrzy­maj się zaślepiony szaleńcze, albo cię prze- klęstwo moje spotka. Kląra przystąpią stroskana i skinęła na brata ażeby się odda­lił. Ze złośliwą radością stanął przy tćiu Ilirsz.

-- Icóż panie Baruch, dozwólcię tez ¡sy­nowi pisać, rzekł, wszak on nie inaczej przyzwyczajony, wszakeście dali go uczyd

od młodości w szkołach Chrześciańskidi, wszak był na Uniwersytecie i został Do­ktorem; przecież on codziennie obcuje H przeklętemi synami i córkami Moaba» i nie czyni tez inaczej gdy odwiedza w sza­basie swoich chorych. Na te słowa które celu swego nie minęły, nabrzmiały żyły na czole starca, lekkie drżenie go opano­wało.

Siedmdziesiąt łat, o Panie, prze­znaczyłeś synowi ziemi za wiek życia, rzekł, siedmdziesiąt lat, a twój sługa jest bliski tego kresu. O nie daj mu ich do­czekać, zabierz go do siebie, ażeby wię­cej niewidział zgrozy w Izraelu. Od­dalę się mój ojcze, rzekł syn, widzę że jesteś oburzony, i niedajesz przystępu głosowi prawdy : Przyślę ci lekarza Chrze- ścianina, którego przepisom nie będziesz potrzebował się opierać.

Zostań wyrodny, zawołał Baruch, v, powiększającym się gniewem. Zostań, i słuchaj mego głosu. Dawno już uwa­żałem w milczeniu twoje postępowanie i wiele mi się w tobie nie podobało.

Dzisiaj wyraźnie widziałem, jakiego czto- 1 wieka nazywam synem moim. Jesteś gorszym niż Duthan i Abiram wyrodni synowie Aarona, jesteś gorszym niż Ko­rali klótnik, którego ziemia pochłonęła w oczach wszystkich mężów Izraela. Dni cudów przeszły, jednak w tamtem życiu odszczepieńcy są, karani. W padole Ge-Hi- nom żarzą się w siarczystych płomieniach dusze przewrotnych i złoczyńców. I ty tam zostaniesz nielitościwie wtrącony przez nieubłaganych duchów piekielnych, skoro liiepowrócisz do wiernej trzody Pańskiej.

Dobrze mój ojcze, odrzekł syn, do­zwól abym się oddalił.

Zostań żmijo, zawołał starzec, i przy­ciągnął go do siebie, jestem jeszcze twoim ojcem, nieprzestatem cię jeszcze nazywać synem. Jakóbie, dodał spokojniej i pra­wie prosząc, synu mojej pobożnej ilachcli, niech spoczywa w pokoju! nieodpychaj od siebie przepisów twoich ojców, nie uzbra* jaj przeciw sobie gniewu Szadai (Boga), aby ci się tam mogły otworzyć wrota nie­bieskiego Gan - Edenu ! Przysięgnij uii, że

na włos nie odstąpisz od Thory, którą Bóg nam udzielił na górze Sinai przez usta swe­go pobożnego sługę Mojżesza, ani od prze­pisów i zasad naszych świętych Chachu-

111 ów. Przysięgnij na najświętszą księgę wszystkich ksiąg, nacieii twojej matki!

Puść mnie ojcze, prosi! syn, na in­szy raz odkładając przez wzgląd nji słabość ojca.

Nié, Jakóbie, teraz w tćj chwili w obec twojej dobrej siostry i pobożnego Józefa Hirsza, tt*go ccrira ńa górze Pańskiej, za­wołał ojciec. Syn wyciągnął rękę z ojco­wskiej mocno ją trzymającej, starzec stra­cił przez to poruszenie równowagę i upadł Ha ziemię.

Zabijasz ojca, rzekł szyderczo Józef Hirsz: Przelękniony syn podniósł opiera­jącego się ojca i położył go na sofie.

Precz synu Beliala, jąknął Barui'h słabo, precz z mojego oblicza* Nic chcę tviçcéj patrzyć na twą nienawistną postać, zstąpię do grobu bez syna któryby modlitwę za mą zmarłą duszę w rocznicy śmierci ptf ni nie m ó w il. Nie 111 ąm j u ż ^sy 11 a.

Siostra odciągnęła od ojca Jakóba stoją­cego bez przytomności, prosząc go ze łzami aby opuścił pokój : Jakób ociągał się jeszcze, wtedy jego spojrzenie padto na złośliwie cieszącą się twarz przytomnego gościa, ści­snął pięść i wyszedł z pokoju zgrzytając zę­bami.

i

Zaledwie Walter przybył na bal masko­wy, gdy służący jego wpadł z pospiechem. Oznajmił, że stary Filip z domu Barucha chce z nim pomówić i czeka na dworze.

Zaprowadź mnie do niego zawołał żywo Walter; na korytarzu zatrzymał gd ciężko uzbroioity llycerz.

Braciszku zawołał toczący się boha­ter, będziesz jutro moim sekundantem, mam dwa pojedynki znowu o tę dziką Fanny.

Dobrze kapitanie rzekł Walter, i chciał go ominąć, lecz pijany Paladyn zatrzymał go silnie.

Masz przy sobie [pieniądze? rzekł głośno do ucha; pieniądze mówię, bo siedzę w smole;

iii

niiiiii przy sobie, rzeki

4

Walter markotnie, puść mnie tylko, bo mi spieszno.

Ey, co tam spieszno, zawołał rycerz rozgniewany, jest co spiesznego gdy trzeba dopomódz dawnemu towarzyszowi izde- bnemu. Zapewrnie znowu do twrego ży

Puść mnie pijanico, zawołał Walter i wyrwał się gwałtem.

To jednak dobry chlopczyna, bełko­tał za nim Brawura; szkoda tylko, ze się nie zabiera do uczciwey dziewczyny chrze- ściańskiej, i ze tyle przestaje ztem przeklę- tćm pokoleniem, które naszego Zbawiciela ukrzyżowali» i bluźni przeciw Bogu, z które­go łaski dojrzewają tak piękne winogrona,

Walter spotkał na dworze starego Filipa, który stał w bojaźliwein oczekiwaniu.

__ Cóż mi przynosisz mówił zdaleka do niego.

Szukałem JW Pana cały wieczór, odpowiedział stary i nie mogłem Puna zna,' leźć, aż przypadkiem spotkałem się ze służą­cy«) JW Pana

Przychodzisz od nićj] pytał się Walter.

http //ran org pl

Tak jest J\V Punie, rzek! wier­y sługa, oto jest bilet, który miałem JW Panu samemu oddać. Walter włożył ■taremu srebrny pieniądz w rękę, i rozkazał wernu służącemu: aby mu zaraz z pocho­dnią do domu towarzyszył.

Ledwie wszedł do pokoju, kazał go za- az ojciec do siebie zawołać. Zastał go przy pracy w aktach zatopionego.

Walterze, odezwał się do niego Mini­ster, szukano ciebie pilnie, służący bogate­go żydaBaruoha, miał biletdooddania tobie. IV jakich stosunkach stoisz z tym żydem!

W żadnych, odrzekł syn żwawo, któ- reby mnie mogły jako człowieka i Chrzę- [ścianina hańbić.

Spodziewam się, iż mój syn nie po­stępuje inaczej, tylko jako człowiek ho­noru, rzekł Minister, i mocno patrzył w oczy młodzieńca; zdajesz się jednak bardzo przyjacielsko obcować w tym domu.

Nie inaczej, mój ojcze, odpowiedział Walter, jestem przyjacielem Doktora Ja- kóbu Meyer, poznaliśmy się w akademii i porozumieliśmy się w krotce. Prosaę

łaskawego ojca nie zapomnieć, że i żyd może być człowiekiem, a Jakub Meyer jesj bardzo szlachetny.

Prawda, rzeki Minister po kilku chwi­lowym przestanku, mając zawsze wlepione w niego oczy, słyszałem też źe Doktór ma piękną siostrę; znasz ją? Na te słowa wy­stąpił mocny rumieniec na policzkach mło­dzieńca, oczy jego błyszczały, pierś się po­dniosła.

[Klara Meyer jest nie tylko bardzo pię­kną, ale też roznmną i cnotliwą istotą, rzekł nakoniec patrząc niewzruszenie na ojca, nie wiem czyby można drugą tak u Chrześcian jak i u żydów znaleźć; ona po­siada cały mój szacunek.

Dobrze, rzekł spokojnie i cierpliwie Minister, dziewczyna ma mieć szczegól­niejszą łatwość w pisaniu, ima załatwiać korrespondeneye familii. I mój syn miał już zapewne sposobność odebrania dowo­dów tej pięknej doskonałości rozumnej dzie­wczyny.

Walter, milczał, żadne poruszenie mu* skulów twarzy nie zdradziło wewnętrz-

i

h^://Sff org.pl ~

29 —

nego stanu jego duszy, oko spotkało powa­żnie i z godnością badawczy wzrok ojca. Spokojność ta nie zmieszała Ministra.

Wszak bilet, który mój syn otrzymał, mówił wreszcie dalej, jest także z pięknej ręki uwielbianej przyjaciółki?

Przyjaciółki, zerwał się syn jakby z głębokiego zamyślenia, tak, to prawdzi­we wyrażenie. Wreszcie dodał z żywością zapominając się: nadziemska ta istota jest mi przyjaciółką i siostrą. O nigdy z pię­kniejszymi powabami, nie połączyła się zarazem tak piękna dusza; róża nie może mieć śliczniejszych kolorów jak delikatne purpurowe jej lice, jaśniej nie błyszczy gwiazda wieczorna jak niebieskie światło jej oka; śnieg świeżo spadły nic może być czyściejszym od łagodnego tknie- nia jej serca!

Widzę, żemój syn jest i poetą, przer­wał Baron, który mu się dotąd z natężoną uwagą, ale bez zadziwienia, przy słuchy- wał. Wiesz Walterze, żem ci zaufał, dodał ze zwykłą swą powagą, jesteś człowiekiem honoru i nie możesz oszukiwać. Teraz cię

uwalniam. Nic czekając odpowiedzi, usiadł Mi nister spokojnie przy stole, i zaczął dalej pisać, jakby nic nie zaszło.

Walter zaś spuścił oczy zawstydzony, ze się wymówił z zapałem i przez chwilę je­szcze pomięszany, oddał ojcu niemy i głę­boki ukłon i pospieszył do swego pokoju» wyrzucając sobie nieprzezorność i mimo­wolne odkrycie swych uczuć. Przybywszy Ho samotnego mieszkania wyciągnął bilet, całował go z uniesieniem, potem otworzył i czytał:

»Drogi przyjacielu! —Śmiem pana tym wyrazem nazywać, gdyż nigdy nie potrze­bowałam bardziej przyjaciela, jak dzisiaj. Znam szlachetne serce jego, a wyborne zasady i sposób myślenia które często w mo­jej obecności względem godności i praw człowieka objawiał, upoważniają mnie do trgo kroku, który teraz do niego czy­nię. It zocz zresztą, o której piszę tyczy się jego przyjaciela, mego brata.

Jeżeli pan raczył zważać na proste sło­wa matoznaczącej dziewczyny, przypo­mnisz’ pan sobie, żem się często przed nini

uskarżała: ile wolne, żadnym względem niewiązane postępowanie naszego Jakóba było dla mnie powodem wieli; trosk. Sam znasz zresztą mojego dobrego ojca, i wiesz jak wiele ten zacny starzec do dawnych przepisów i obrządków jest przywiązany. Przy wielkiej miłości ku swoim dzieciom nie ścierpi nigdy najmniejszego zbocz e- nia z jakiego bądź ceremonialnego prze­pisu; serce staruszka byłoby śmiertelnie zranione, gdyby sic kiedy dowiedział, źe który z jego krewnych przeszedł na łono panującego kościoła, i lubo jest dla nas po błażającym w każdej innej okoliczności, jest jednak bezwzględnym i nieprzebacza- jącym za przekroczenie podobnego rodzaju.

Po tej uwadze, godny panie i przyjacie­lu, jestem zmuszoną mu oznajmić, iż Ja- kób w taki się sposób dziś względem ojca sprawował, iż ten go, jako znieważyciela szabasu i nieposłusznego syna, ze swego oblicza i domu oddalił. Rozumiałam iż ta burza po kilku godzinach uspokoi sio, jak zwyczajniej w takowych przypadkach ; ednak nie wiem, czy to przypisać ważno-

ści, tą rażą, przekroczonej ustawy przez Ja- kóba, lub skutkom obmowy, dosyć, że oj­ciec przy spokojniejszym umyśle oświad­czył, iż nigdy więcej nie ścierpi w swoim doknu obecności syna, który ma się natych­miast wynieść. Upór ojca, albo lepiej mó­wiąc, stałość w rozkazach raz wyrzeczo­nych i wytrwałość w wykonywaniu swo­jej woli, są mi zaiste aż nadto znane, iż­bym mogła dla syna mieć nadzieję pomy­ślnego wypadku. Nawet znany mi niemniej sposób myślenia mego brata, utwierdza mnie wtem mniemaniu, że ich poróżnie­nie dłużej trwać może, riżelibyś pan so­bie wystawił. Jakób przeniósł się już do innego pomieszkania, gdy zaś przeprowa­dzenie w szabasie sprzeciwia się prawom Mojżesza, wprawiło to ojca w gniew i za- palczywość. W takim to są stanie rzeczy; i gdyby to nie było zbyt wielkiem naduży­ciem szacownej przyjaźni i dobroci, we­zwałabym papa, przekonana o jego szla- clietnem sercu, dziclącem cudze nieszczę­ście, aby się ujął za moim dobrym, lecz nieprzezornym i nierozważnie postępują-

- - w http://rcin.org.pl

cym bratem. On i bez tego uciekać się bę­dzie do pana, jako towarzysza nauk i przy­jaciela młodości, i mam nadzieję ze przyj­mie go czute jego serce.

Co się tyczy ojca i mnie, prosiłabym; jeżeli pan nas łaskawie swemi odwiedzi­nami nadal zaszczycać zechcesz, niedać ojcu po sobie poznać, że jesteś uwiadomio­ny o tym wypadku, tylko czekać spokoj­nie, aż gdy podług swego zwyczaju za­cznie rozmowę w tej materyi, co się tein juędzej stanie, gdy on pana jako człowie­ka i przyjaciela wielce poważa i szanuje, równie jak jego przyjaciółka.«

K.M.

Walter przycisnął bilet jeszcze raz do ust i zawołał: Nadziemska istoto, nigdy nie przestanę być twoim przyjacielem. Że posiadam twoją przyjaźń i szacunek, py­sznię się z tego bardziej jak z największych iask Xięcia. Ty rozpostarłaś, jak aniół światła, błogie promienie na ponury obłok mojego życia, które musiałoby uledz wię­zom świata i wyziewom jego powietrza,

5

Tak kołysząc się w słodkich upajających marzeniach, zastał go biały poranek we śnie, aż go nagle obcy głos przebudził- Spojrzał zadziwiony i ujrzał przed sobą przyjaciela młodości kapitana Wallenburg.

Śpiochu, zawołał tenże, miałeś być moim sekundantem, lecz do stu kóp karta- czów, spisz do południa, jak powiedział służący odprawiając mnie, aż byłem przy­muszony szukać innego człowieka honoru, i naznaczyłem bez ciebie mego przeciwnika tak tęgo, źe ślady mojej szpady nie znikną tak prędko z jego nędznej postaci.

Zawsześ jeszcze ten sam dziki, kłu- tliwy Henryk, rzekł .Walter, czy nigdy nie rozważysz, coś winien twemu stanowi?

Właśnie dla tego że to znam , fuknąt kapitan, niedozwalam, aby mi lada gap grał na nosie. Proszę, w tańcu z dziką Fanny na wczorajszej maskaradzie, tak mo­cno mi Fellberg nądepnąt na nogę, iż musia­łem od tego błazna żądać satysfakcyi/która mnie też zaspokoiła.

Nic więcej nie słychać od ciebie, jak same kłótnie i zatargi 5 rzekł Walter z nie­

chęcią, a to jeszcze z [najśmieszniejszych >owodó\v.

Najśmieszniejszych? powtórzył Wal- enburg, ty świętoszku, wieszże co to zna­sz y drażnić Walie nhurga kapitana 3ciuj kom- >anii gwardyi książęcej? Słuchaj no chło- >cze, nieprzymuszaj mnie abym zapomniał

o naszych dawnych stosunkach i

Widzę, przerwał mu Walter, ze ci jeszcze wcorajszy szum nie wyszedł z gło­wy proszę cię zostaw mnie samego, mam do myślenia o ważnych interossach.

> Ha, ha, zawołał kapitan śmiejąc się

¡głośno, ważne interessa! o nic ważniej­szego chyba zalecać sięjjżydóweczcc. No, przyjacielu, życzę ci szczęścia, a gdyby ci przeszkody na drodze stawały i potrzebo­wałbyś dobrej szpady i silnych dłoni, mo­żesz śmiało liczyć na kapitana Walłenburga. Bywaj zdrów, Renegacie! i chciał już wyjść, gdy wtem wszedł Doktór Jakób Meyer. Lajbuś! mrukną! na wpół głośno, i opu­ścił pokój.

IV.

Wszak znasz]tego zawsze hulającego junaka, ścisnąwszy Jakóba za rękę rzekł Walter, starając się uspokoić przyjaciela, wiesz że wyszedłszy z tona natury nieo­krzesany przekracza wszelkie granice przy­zwoitości.

Nic to nieznaczy odpowiedział Jakób z posępną i surową twarzą; przyjemności szydzenia z żyda wszak można każdemu życzyć!

“■* Mówisz z goryczą przyjacielu, rzekt na to Walter.

I o niej żyd powinien zapomnieć, wszak pogarda i urąganie byty od niepa­miętnych czasów udziałem jego pokole­nia! Zdziwiony i wielkiemi oczyma spoj­rzał Walter na ponuro ściągniętą twarz) Doktora.

Czy mądry Jakób, uczony talmu- dysta, stoiczny filozof, Sokrates swojego narodu przedemną stoi?

Dałby Bog iżby nic z lego wszystkie i go nie było prawdą, rzekt na to Doktór,

smm *»•»

oby duch mój zamiast czerpania ze źró­deł wiadomości był raczej chlypat z kałuży brudnego szach raj st wal byłoby mi daleko lepiej!

Ha, ha, zawołał Walter, Hipokon- dryku! to mnie nie dziwi, rozgniewałeś na siebie ojca, który zaraz występuje z pio­runową klątwą; tak to się zapomina mo-* ralność.

Czy wiesz? zapytał się Jakób zdzi­wiony.

Wszystko wiem, cobyś mi może chciał powiedzieć, i gdybyś był nie przyszedł do mnie, kazałbym cię do siebie poprosić, abym ci udzielił mojej rady, jeżeli jej żą­dasz w tak krytycznem położeniu. Jakób ścisnął mu rękę wzruszony.

Daj pokoj przyjacielu, mówił dalej Walter, spożyjmy najprzód spokojnie śnia­danie, a wtedy będziemy mieli konferencyą.

Podczas śniadania pokazał W alter Dokto­rowi pismo jego siostry.

—• Dobra to dusza, rzekł ostatni, jest ona pychą i rozkoszą mojego serca. O za- pcwjie jest mało jej podobnych; któż tak

naaBa—

http://rcin.org.pl

limie jak ona delikatnie uchwycić każdą stroifę życia i w niem szlachetniejszy cel bytu ziemskiego odkryć? Bogato ją natura uposażyła wonią i wdziękiem, a jak przyjemne dziecię kwiecistego świata sie­lanek uplata ona wieniec ojcu, który bez łagodnego tej córki tchnienia, musiałby sa­motnie uwiędnąć w zimnej sferze swoich prawideł i postępowania. Wierz mi, Wal­terze, kończył, mam szlachetną hardzo szla­chetną siostrę. Oby niebo nie dało jej uczuć sromoty, która zdaje się ciążyć na świa- tlejszych i lepszych z jej narodu ! Cóz my* ślisz o tej dziewczynie?

Go myślę, pytasz się? zawołał Wal­ter z ■błyszczącenTokiem, twoja siostra jest prześliczna! Tak, masz słuszność, jest to delikatna róża złotego wieku, która pomię­dzy swemi siostrami rozsądnie nachyla gło­wę i na całujące tchnienie zefira się wzdry- ga, jakby miała przeczucie, iz zostanie przeniesioną do lepszej krainy, gdzie cnota swą narlgrodę, niewinność swój wieniec a szlachetny charakter niewieści swą ko­ronę odbiera! Służący wchodząc, przer-

wari panegiryk i doniósł, że Józef Ilirsz prosi o przystęp.

Cóż on chce odemnie, zapytał się Wal­ter rozgniewany, niech on sobie teraz pój­dzie do kata i przyjdzie inną rażą, gdy bę­dę skłonniejszy do przyjęcia takiego jak on człowieka.

Powiedziałem mu już ze JW Pan ma teraz gościa, i niechce aby mu przeszka­dzano, on jednak niechce odejść, i powia­da że ważne interessa niedozwalają od­włoki. Niech wejdzie, zawołał WaJu*r.

Z głębokim ukłonem i z miną która sko- ściałą twrarz aż do wstrętu oszpeciła, wszedł nieproszony. Spostrzegłszy Do­ktora nie mógł przytłumić swego pomie­szania, zebrał się jednak prędko, co mu przyszło tem łatwiej, gdy się już nauczył być panem swoich uczuć.

Cóż mi przynosisz? zawołał Walter tonem rozkazujący ii:, jeżeli masz ze mną co do mówienia, mów prędko i nie prze­szkadzaj mi.

JWPan przebaczy, Kacząt żyd owym czołgającym się jemu właściwym lunet»,

gdy jego sługa widzi się zmuszonym do przeszkadzania mu tak rano; mój interes nie cierpi odwłoki, i proszę ażeby JW Pan łaskawie użyczył mi na małą chwilę przychylnego ucha. Jakób wziął kapc­iu sz i chciał się oddalić.

Zostań, przyjacielu, rzekł Walter, proszę cię nie odchodź teraz, spodziewam się ze Ilirsz krótko zabawi, a mam wie­le jeszcze z tobą do mówienia. Dał znak czekającemu, aby się za nim udał do po­bocznego pokoju. -

No, i cóż % zapytał się, ostro spoj-i rzawszy na Ilirsza, spodziewam się że nic nie przyjemnego.

JW Pan nie ma czasu, jego sługa będzie się starał krótko zrobić! Mam tu wexel od łaskawego kapitana Wallenburg,, któremu od kilku lat summy pożyczałem! i przedłużałem mu zawsze termin zapła-i ty na jego prośbę, a to wszystko z czy­stej ludzkości i ze szczególnego względu na JW Pana, wiedząc że JW Pan jest przyjacielem kapitana.

Taki rzekł Walter przewlekle, ze

szczególnego względu na mnie? Czemże na to zasłużyłem, czy mogę się zapytać, inój szlachetny przyjaciclri ludzkości.

Szacuję, poważam JW Pana odrzekł układny żyd, bo gdzież znaleźć szanowniej­szego męża? Do tego jestem JW Panu obo­wiązany, źa przychylność którą obdarzasz familią Meyer, a ta jest mi znowii 'szaco­wna, gdyż niani nadzieję stać się ż cza­sem jej członkiem.

Jak to mam' rozumieć? zapytał się

Walter i zmarszczył czoło.

Muszę tylko JW Panu powiedzieć* że jeszcze przed laty przyrzekł był mądry Iła- ruch memu ojcu, niech spoczywa w poko­ju! iż mnie kiedyś przyjmie źa zięcia: Lecz JW Pan nie ma czasu i liiechcę go dłużej zatrudniać: Kapitan nie jest jeszcze wsta­nie zapłacenia, i nie mogę jjominió najle­psze serce dłużej czekać. Ostatni teriiiin nadszedłj wexel znowu jutro przypadnie i nie chciałbym być przymuszonym chwy" cić się surowych środków względem męża, który posiada przyjaźń JW Pana. Jeśli \Vięc JW Pa» zechce łaskawie dług przvj<i-

fc'

cicla za swój uważać, przedłużę chętnie termin.

Dobrze żydzie, zerwał się Walter, który dotąd w głębokiem stał zamyśleniu, dawaj świstek; tak, skończyło się, i ru­szaj sobie. Ale, wbij to sobie dobrze w pa­mięć, uchwycił przestraszonego za pierś, i rzekł: ludzie, którzy rozlewają jad po- twarzy na ojca i syna, będą prędzej lub później karani i otrzymają zasłużoną na^ grodę. Milcz, o niczem nie chcę wiedzieć, dosyć ci na tem że cię ostrzegam. To było po pierwsze, a teraz po drugie: Róże nie kwitną dla ostu, co do pyłu należy, niech pełznie w prochu, i nieodwaźy się wzbić w wyższą przestrzeń napowietrznych pro­mieni słońca; biała gołębica byłaby za wie­le dla brudnego kreta. A teraz bądź zdrów. Zyd wyszedł spiesznie zgrzytając zębami*

W przedpokoju zatrzymał go Jakób.

Słuchaj przyjacielu, rzekł, jeśli nie zaniechasz roli oskarżyciela u mojego ojca, przyjdzie mi kiedy na myśl iż ci każę paloe tak przyklejać, żu ci na niejaki czas odej-

«Izie ochota do liczenia pieniędzy. Z Pa­nem Bogiem!

Daj pokój temu nędznikowi, rzeki Walter, i nic rozmawiaj z nim, zachowaj to sobie, az do czasu gdy zostanie twoim szanownym szwagrem.

Ach, śmiał się Doktór, co do tego bynajmniej. Mój ojciec jakkolwiek jest u­partym, nie przy musi jednak nigdy swojej córki aby się oddala w pazury wilka.

Ija tez tak mniemam, rzekł Walter wolniej oddychając, Bóg tez wszystko zrzą­dzi na dobre.

Ale powiedz mi co myślisz przedsię­wziąć względem starego ojca, aby zaszłe nieporozumienie między wami załatwić?

Nic, odpowiedział Jakób, wierz mi, nie znasz jeszcze żydów, gdy mniemasz iz oni w rzeczach tyczących się relig:i tak łatwo usłuchają głosu natury. Nie masz ’wyobrażenia o intolorancyi, juką właśnie na tych wywierają, którzy ogniwem po­krewieństwa są z niemi połączeni.

Nie mogę wierzyć, rzekł Walter, aby tak zacny i szczery człowiek, ojciec pełen

iiMiiiiimiii

http://rcin.org.pl

I

jn i łoś ci jak twój, nie pobłażał synowi węzę- czach religijnych, gdy ten syn zachowuje najgłówniejsze przepisy: Czcij ojca i ma­tkę, którzy cię porodzili i wychowali.

Otóż to właśnie na[czćm zbywa fana­tykom rabiniczno - kabalistycznej wiary, odpowiedział Jakób. Jeśli w innej jakiej dogmatycznej religii nie mo/na znaleźć środka pomiędzy prawowiernością (ortho- doxia) i różnowierstwem (Heterodoxia); Judaizm napuszony rabinicznemi nauka*

jest najmniej do tego właściwym. »Nie powinieneś badać, niech ci nigdy nie przyj­dzie na myśl dochodzić przyczyny jakiego kol wiek bądź od Boga nadanego prawa. To jużby było przestępstwem, i należałoby do zboczeń od przepisów.« Otóż to pierwsze niezachwiane godło umieszczone na czele talmudu, służące Rabinizmowi za prawi­dło. I ten to wał nieprzebyty przeciw u- kształceniu i oświacie, które czas i dzieje u innych starożytnych narodów były wsta­nie wydawać, zachowało żydostwo aż do dziś dnia.

Słysząc «¡ę tak mówiącego, rzeki

v \ i**

http://rcin.org.pl

Walter, możnaby sądzić i chcesz obalić cały Judaizm.

Bynajmniej, mówił dalej Jakób z za- palem, jestem owszem przekonany iż mo­. gę jako żyd równie być szczęśliwym, jak tylko podobno każdemu wyznawcy innej jakiej religii. Wiesz że nie lubię rozma­wiać w podobnej materyi, nie mogę jednak pominąć jej teraz. Rzeczy pamięciowe bre­dzić po kim niezrozumiale, nię należy do ducha religii; świątobliwość pozorną, słu­ży tylko prawdziwej religii, że tak po­wiem za łupinę i nie może samego jądra czyli treści onej stanowić. Jądro musi je­dnak mieć swoją skorupkę, aby nie zostało ręką nieokrzesanego ludu dotknięte, zbru- dzone, albo może i zgniecione. Ceremo­nie są konieczne, nie tylko we względzie \ politycznym, ale też i w moralnym nie i zbędne dla ludu. Chrystyanizm, im bar- Jj dziej wypolerowany, ma też bez zaprze- | czenia najsubtelniejszą osłonę właściwej religii. Wszystko się tu zasadza na miło­ści, zaufaniu i owej wiernej prawdzie nie-

zależącej od czasu, lecz niezmiennej i pe­wnej , jak sama wierność.

Ej, kochany przyjacielu, przerwał Walter, grożąc mu palcem.

Ale słuchaj mnie do końca, zawołał Jakób markotnie. Równie nie zostanę Chrześcianinem jak ty żydem. Mówię tyl­ko że ta religia może być uznana za naj­lepszą, przy wyznaniu której rozum i za­sady moralności tak są z wolą Boską połą­czone, że ją wspólnie jako konieczną do swego zbawienia uznają gdy w swej wła­ściwej i wypolerowanej istocie pojęty te prawdy, do których rozum ludzki przez swoje samoby tnę uznanie, i własne doś wiad- czenie przychodzi. Do tych prawd można tylko liczyć to, co z powszechnej i najwyż­szej mądrości (Boga) pochodzi. Kto ma oczy niech patrzy w około, kto rozum, niech bada. To rnoże każdy. Jest to mo­je godło i stosuję do niego całą moją dąż­ność. Jestem więc dyssydentem w myśle­niu i badaniu. Uznaję Boga, JEGO nie- skonczoność, miłość i mądrość.

Masz słuszność przyjacielu, rzeld

■■■'* r<' ‘‘i

Walter, i gdyby wszyscy wyznawcy religii ■Mojżeszowej tak myśleli, mieliby wzoro- hvą religią.

Tak, w tern właśnie zawada, mówił lalej Jakób, tu opiera się Rabinizm jak \oto tamujące i cała machina się zahacza, ■cśli Judaizm dawniejszych czasów wy stą­gwią mięszaninę hierarchii, zabobonu , zu­chwałości kapłanów i ślepego uprzedzenia [ludu, tak ze nakoniec zupełna teokracya powstała; znajduje Rabinizm swoje źró- <llo w zbiorze praw ceremonialnych, zto- * żony ni z najśmielszych sofizmów, słów ni­towanych i subtelności, i mógł tem łatwiej [być wprowadzonym, gdy sam Mojżesz, »prócz pism przez siebie nam zostawionych, czyni wzmiankę o innych jeszcze od Boga mu udzielonych przepisach, klóre ustnie (przez tradycye) podane były. W tukiem położeniu rzeczy musiata Judea koniecznie się wyrodzić, a tak powstała nauka, żadną miarą ze zdrowym rozsądkiem się nie zga­dza j;*ca.

~ Lecz jakże to podobno , aby ludzie o-

¡świeceni mogli się publicznie do takiej przy­znawać ?

Dla czego nie? odrzekł Jakóbj żyd jest od urodzenia obowiązany do Judaizmu jak (Chrzfeściahirt do Clirystyanizmu. Jego publiczne życie przyznaje się do tej religii w której od pierwszej młodości odebrał na­uki. Czyli się będzie trzymać wszystkich zasad (dogmatów) jakie w niej znajduje, to co innego. W tein będzie mu rozum i su­mienie sędzią. Jeżeli postąpi za ich wyro­kiem przywłaszczy sobie ową religią, któ­ra mu o tyle daje poznać Bóstwo, o ile władze jego umysłowe podadzą mu do tego sposobność. Nie jest to rzeczą konieczną, przynajmniej dla własnej wewnętrznej szczęśliwości swój Judaizm na inną reli­gią zamieniać. Albowiem: » Nie każdy kto się do jakiego mniemania, przyznaje, poczu­wa się zarazeiri, i do jego wszystkich nastę- piiości, choćby i najgruntawniej były z nie­go wyprowadzone,« czyni filozof Mendel- solin trafną uwagę w swojej Jerozolimie.

Wybornie, zawołał Walter, o Cedrze Libanu, czemu hic przemawiasz w ten spoi-

sób do ojca, pyszniłby się ze posiada syna Który tak mocno się trzyma swojej uczczo­nej rcligii!

Przyjacielu, odpowiedział Doktór, mylisz się bardzo, mniemając iź zdołał­bym go przekonać o czemsiś lepszem niź to co wyssał z mlekiem, i co w niego kabali­styczni nauczyciele wpoili. Nie, Rabini stoją zawistnie w uczynkach i sposobie myślenia ze swcmi przestarzalemi nauka­mi naprzeciw swym oświeceńszym i lep­szym braciom. "Wprawdzib odebrano zago­rzalcom moc tak policyjną jak i kląlew, Ra­bini mogą tylko odzywać się jeszcze pio- runująceini słowami, ze się Izraelici wy- jodzili ; jednak i te są dostateczne do zapa­lenia fanatyków i do wydania takiej intole- rancyi, ze mają juz za występek same ob­cowanie z tak nazwanym »oświeconym.« Stąd tez najnieszczęśliwsze stosunki w fa­miliach, których członkowie we względzie religijnym są sobie przeciwni. Najświęt­sze ogniwa krwi bywają targami, i glos natury, miłość pokrewieństwa która na- U’et w sercu najdzikszego (Habity tak glo-

7

śno i wyraźnie przemawia, zamilcza przed odgłosem trąb nieznośnego rabinizmu!

0 urojenia! o niedorzeczności ludz­kie! zawołał Walter. Tak przyjacielu, sam więc widzę że nic podobno teraz twego ojca do rozsądniejszych uwag przywieść. Zo­baczę jednak co się da zrobić, pomyślimy wspólnie o zaradczych środkach. Tymcza­sem zachowaj się spokojnie, i daj mi słowo że nadal nie zniweczysz wszystkiego przez zbytnią skwapliwość. Oto masz moje sto- wo, rzekł Jakób, uderzywszy w poda­ną dłoń przyjaciela. Poczóm uściskali się serdecznie i rozstali z sobą.

y.

Okoto religijnego wychowania córek Izra­ela dzisiejsze żydostwo najmniej dokłada starania. Pod czas gdy wychowanie chło­pców żydowskich ogranicza się po większej części na ustnem tłumaczeniu ksiąg Mojże­sza i na nauczaniu najważniejszych praw' ceremonialnych, nic kształcą bynajmniej dziewcząt, jedynie udręczając je nauką

. — 51 —

czytania po hebrajsku. Gdy juz ton cel do­pięto, pobożna matka ma staranie, aby có­reczka co szabas i w święto mnóstwo mo­dlitw w dawnym hebrajskim dyalekcie bez uczucia i myśli odczytywała. Do bóżnicy zaś prawie nigdy dziewczęta nie chodzą, chyba w dniu nowego roku dla usłyszenia odgłosu Szofar (trąbki). W takim stanie muszą się w tak wychowanej żydówce wy­obrażenia o religii najdziwaczniej ukszal- cać. Widzimy pospolicie, że podług nich zasadzają się najgłówniejsze punkta religii na ścisłem wykonywaniu przepisów' cere­monialnych i co dojedzenia ; z owych zaś błogich nadziei, które czysta religia z sobą przynosi, najczęściej.{u córek Judei mato co napotykać można. Chyba gdy później przez czytanie dobrych książek, lub do­brane towarzystwo cokolwiek się która u- ksztalci, słowem inaczej nie ma córka ści­słe wiernego żyda żadnej sposobności o­świecenia się we względzie, religijno mo­ralnym. Ze każde prawidło ma swoje wy­łączenia, wiadomo, a tak nie można tu za­przeczać, żc się po dziś dzień nic rzadko za-

.v-V

.. «IT '

szczytne wyjątki dają widzieć między cór­kami Izraela. Taki wyjątek miał sposo­bność Walter Eichenfrls poznać w Klarze Meyer.

Matką Klary była jedną z tych dusz swo­jej płci, posiadających obok najfantasty­czniejszej czci ku istocie Najwyższej, wszy­stkie owe cnoty, które patryarchalne ży­cie tak bardzo odznaczają. Trzymała się ściśle religii swoich ojców, i żyć podług przykazań i nauk Mojżesza było dla niej najwyższem zadaniem. Wypełniała naj­większą dobroczynność i wszelkie prawa gościnności; możnaby literalnie o niej po­wiedzieć, ze nakarmiała głodnych i przy- odziewała nagich; była przytem niezawi­słego sposobu myślenia. Do wychowania swojej córki, użyta Rahela najstosowniej­szych grodków jakie były w jej mocy. Wpa­jała w nią najczystsze zasady cnoty i mo­ralności, które sama w wysokim stopniu po­siadała, starając się zarazem o uksztalce- liie jej umysłu w rozmaitych wiadomo-, ściach. Do tego nastręczyła jej się pomoc godnego, powszechnie szacowanego współ-

Jvv znawcy. Rabbi fzaak byt mężem, któ- fty obok głębokiej znajomości talimidu i jnys/.ny łączył najgruntowniejsze nauki i wiadomości światowe. Ten nauczyciel

I prowadził-tak czysty sposób życia, ze na­wet najgorliwsi zapaleńcy w Izraelu r nic mu nie byli w stanie zarzucić, cobj' go nio­sło obwinić o nie przestrzeganie religijnych formalności. Publiczne jego życie tak byto bez zmazy, iż go nierzadko porównywa­no z Patryarchą, którego nosił imię. Był ^nauczycielem w domu Barucha, a zasady które zaszczepił w sercu swojej wych o wa­pnicy, rozwinęły później najprzyjemniej, lisze kwiaty. Jemu też winniśmy wiado­mość którą łaskawemu czytelnikowi udzie­lamy.

Pod czas gdy się Jakób na uniwersytecie do przyszłego powołania sposobił, wzra­stała Klara jak najpiękniejszy kwiat w o- grodzic Jeszurum. Umysłowo i cieleśnie okazała się najdoskonalszemi wdziękami uposażoną. Czysta je j dusza malowała się jasno w dużćm ciemnem oku. Śnieżny kwiat na czole, licach, szyi i łonie, wy-

buf

http://rcin.org.pl

dawał się przy czarnych włosach jeszcze bielszym. Purpurowe matę usta, ukry­wały szereg najbielszych drobnych zębów, a kwitnące na jej licach róże nadawały jej anielskiej twarzy, najdelikatniejszy wy­raz. Jej fantastyczne spojrzenie dowodzi­ło głębokiego czucia, które jednak wielka w moc duszy zachowała w granicach szlache­tnej żeńskości.

VI.

Przyjemny wieczór nastąpił po dniu par­nym, na zachodzie jaśniat widnokrąg zło­tawym kolorem, promienie zachodzącego słońca płonęły w oknach pięknego letnie­go domu Barucha Meyer, który dzisiaj w dniu pokuty zburzenia Jerozolimy z wier- nemi współwyznawcami twardo pościł i odśpiewywał syonskie pieśni elegijne. Jego nadobna córka stała na tarasie ogrodu wpa­trując się w błękitne niebo zorzą wieczor­ną upiększone. Chciała się bowiem gwiazd doczekać aby mogła ojcu podać zakąskę. Byt to piękny wieczór, zapach ziót i kuia"

Łów otaczał ją naokoło, zmrok ogarnął chłodnik z akacyi, i zdawało się jakoby :>rzez gęste liście topolowej alei, iskry sy­kały się złote. Ostatnie róże tej pory roku ¿ołysały się drzymiąc w zmiemonĆMn świe­tle, lilije migały się jaśniejąc w zieloności.

IV środku ogrodu na kanale jakby' mglistą ivonią otoczonym, pł}rwaly łabędzie. Ze- lr lekko przebiegając liście i kwiaty, pie_ Ściłsię z puklami powabnej oryentalki, któ­ra mając głowę na ręku oparta wpatrywa­ła się w piękną naturę, fi Słodkie ¡smętne wspomnienia powtarza­ny się w jej duszy. Przywiodła sobie na Bnyślowe uwielbione dawno juz znikłe cza­sy, kiedy lud jej potężny jeszcze i kwitną­cy, znakomity naród na błoniach Palestyny stanowił. Tam odznaczali się jeszcze wa­leczni i mędrcy w Izraelu, tam pobudzały wielkie czyny młodą pierś i zachęcały uga­niających się do szlachetnego naśladowa­nia. Bóstwem tchnąca aria Dawida napeł­niała pieszczonym wdziękiem świątynią 'Syonii, przytćm rozlegał się odgłos fletów’ surm i bębnów, i wzbudzał wysokie na-

tchnienie. Pobłogosławione zastępy bogo­bojnych wojowników wyciągnęły w pole^ ów postrach nieprzyjaciół, pycha i przed­murze swoich. Jak proch przed wiatrem, rozpierzchnęli się przeciwnicy; wróciły hufce rycerskie otoczone cli wała, nadobne córy Izraela przyjęty ich śpiewami, i wień­cami, i towarzyszyły im przy wrzawie bębnów do świątyni Pańskiej. Teraz ode­zwały się hymny, oto kłęby woni oto­czyły miejsce przenajświętsze tajników pełne! AWzędzie wesołe okrzyki, rozkosz

i zapał radości. Młodzieniec przyglądał się z uszanowaniem znakom zwycięz- twa ojca, z pychą spoglądała kochająca narzeczona, na oblubieńca okrytego chwa­łą, a pokój od Boga, oznajmiony przez wiarygodne usta Arcykapłana, rozpostarł swe skrzydła na pokolenia Jakóba.

Nagle zalega nocna ciemność na piękny

i czysty obraz. Rosterki i niezgody roz- dwajają pokolenia, daremne są napomnie­nia wieszczów, bezskuteczne przepowie- dzenic nieszczęścia, które Jehowa ludo­wi swemu na przestrogę oznajmić kazał:

fiudea zbliża się coraz bardziej do upadku. Heszeze raz zwróci! Pan łaskawe oblicze; fibiiłościwy Cyrus znosi niewolę, druga Świątynia wznosi szczyt swój wspaniały; laremnie , zepsucie I/raela nie do ulecze- lia, rozłączone członki nie dają się więcej ,v jeden łańcuch spoić. Jeszcze raz błyska y Machabcjczykach męztwo bohatyrskie , inowu następuje noc po krótkim dniu, noc biemna i posępna, w której potomkowie Izraela dotąd macając wzdychają, ij, Oko pięknej Izraelitki było łzami zro-

Ezone, myśląc o scenach wielkiej przeszło* ci. , 0 Bethleju, święte miejsce, święte rzysionki, gdzie niegdyś Przedwieczny widocznie przemawiał, gdzie lazurowe nie­bios podwoje nigdy się nie zamykały; słoń­ce, księżyc i gwiazdy ustępowały jasności Boskiej ! ” {*J

Powtórzyła te siowa z wybornej pieśni załohn: j , którą dzisiaj smętni jej równo-

(*J To miejsce jest wyjcie z elegii poety Judy ilulcwi, nulowa księgi pod Utuleni Kozry.

wicrcy w Synagodze odśpiewali. Co raz bardziej zagłębiła się w myślach, jedne wspomnienie przebiegało po drugiem przed zwierciadłem jej duszy, już to wesołe, po­ważne, już to fantastyczno słodkie, znowu ciemne i ponure. Wspomniała na zawistne wyroki, które na jej lud zapadły, jak sio ten całkiem od przodków swoich odrodził, jaka hańba i pogarda spotkała nawet le­pszych z jej narodu, jak dobry wraz ze złym , winny z niew innym cierpieć musząj Lata jej dziecinne, a wrraz z niemi rozryw-i ki, uciechy i owe pływające wyspy przy­jemnych nadziei i błogich marzeń znikły przed nią jak mgła poranna. W tedy nil znała jeszcze cienistych stron życia, ni wie-j le znaczącej obecności, słodko upłynionej| przeszłości, ni surowo napominającej przy^ szłości. Wtedy jeszcze czuła matka tu MU ją do tona, zapewniała jej obronę, spokoje ność i bezpieczeństwo przed w szelką burząj Teraz znowu zdawała się mieć słodki^ wspomnienie, schyliła głowę, niechcąc \

podniosła się pierś burzliwie wzruszona. JHcchanicznie przycisnęła maią swą rączkę ilo bijącego serca, jakby mu chciała naka­zywać spokojność. Łagodny uśmiech prze­biegł miłe rysy, i przy słabo jaśniejącej &ywości jej oka, zdawała się być zmienio­ną. Tak siedziała marząc przez niejaki Jzas , niespostrzegłszy ostatnich złocistych romieni słońca, na zachodzie unikającej orzy, ani srebrnej tarczy księżyca i bły­szczących pojedynczo gwiazd na btękitnem sklepieniu niebieskiem.

. W tem dał się słyszeć z domu brzmiący odgłos dzwonka, zdała odezwał się głos ojca. Jeszcze raz spojrzała w około na po­wabną naturę, jeszcze jedno westchnienie wydarło się z pod ściśnionej piersi. Wszy­stkie ślady marzącej fantastycznnści zni- iły z pięknego oblicza. Pospieszyła szyb- io na głos ojca.

Gdzieżeś tak długo bawiła, KJarciu, Moje dziecię? pytał się ojciec, jużem się

V . .~V*ił . "w l - y

obawiał o ciebie, nieuiniejąc sobie tłóma* czyć gdzie się możesz znajdować.

Piękny wieczór mój ojcze zniewolił mnie do pozostania na dworze, a zatopiona w wspaniałym widoku natury, oddałam, się smutnym dumaniom.

Ach tak , rzekł Baruch Meyer zapewne | też myślałaś i o matce, niech spoczywa w 1 pokoju, I ja też często myślę o mojej Ra­cheli, a wtedy mi nie jedno przychodzi na myśl. Wiele się już odmieniło od czasu gdy pospieszyła do wiecznego życia..., Pójdźmy teraz moja córko zasilić się.

Starzec odprawił modlitwę i usiadł z wy­pogodzoną twarzą obok ukochanej córki do skromnie zastawionego stołu. Klara sta­rała się utrzymać go przy wesołym umyśle, i prowadziła umyślnie takie rozmowy, o których wiedziała że były najstosowniej­sze do zadowolnicma ojca. Rozmawiała z nim o dawnej świetności Izraela, o cudownej mony, którą Bóg lud Izraela wyniósł.

^ y* 4

o ' ••' •->,!'•' V-» ■ *v. .

http://rcin.org.pl

Właśnie zaczęli rozmowę o ostatnich Wle- pszeniach obywatelskich stosunków Izraeli­tów we wszystkich ucywilizowanych Pań­stwach Europy, gdy się drzwi otworzyły i Józef Iiirsz wszedt ze zwykłą swą uniźo- nością.

Dobry wieczór, zawołał, dobry wie­czór zacny Baruchu, na zdrowie wam za­kąsek po tak twardym dniu!

Starzec oddał mu wzajemne pozdrowienie.

. Cóż was do mnie sprowadza?

Spożyjcie najprzód z apetytem, rzekt Józef Hirsz , moja wizyta wieczorna ma na celu interes, który się potem da zała­twić; nie jest on tak wielkiej wagi dla was ile dla mnie.

A więc, o cóż idzie? rzekł Barucli wstawszy od stołu.

Jeszcze dosyć czasu na to az będzie-: my sami, odpowiedział Iiirsz.

Klara wstała: Nieprzeszkadzam panie Hirszu, rzekła i oddaliła się. Powróciła

, I * ' ' '

ł *-■ !

http://rcin.org.pl

znowu na taras gdzie bawiła patrząc długo w milczeniu na zasiane gwiazdami niebo. Uroczysta cichość panowała w około, za­pach kwiatów napełniał łagodne powietrze, słowiki zaczęły śpiewać w ciemnem gą­szczu swoje słodkie rozpływające trele: zdała słychać było szum wodoskoku; sre­brne promienie księżyca odbijały swój blask w zwierciedle spokojnego jeziora; o­świecając białe posągi stojące w ogrodzie,

Klara zamyślona oparła się o poręcz i od­dała się znowu cała słodkim marzeniom. Tkliwe obrazy odświeżyły się w jej du­szy, i święty uśmiech niewinności krasił zachwycające rysy. Ktoby ją był ujrzał w tej powabnej postaci srebrnemi księżyca promień mi oświeconą, anielską głową pu­klami na alabastrowej dłoni spartą, po­czytałby ją za jedno z 'owych zjawień, któ­re czasy cudów tak często błędnym ryce­rzom pokazywały, a bogata wyobraźnia poetów naszej duszy przedstawiać umie.

Tak siedziała Klara przez niejaki c£as w myślach zatopiona; aż ją nagle lekkie uściśnienie ramienia przestraszyło. Obej­rzała się prędko i spostrzegła wysoką po­stać męzką, w której zaraz poznała Wal* tera Eichenfels. Wstała spiesznie i chciała się oddalić, lecz młodzieniec trzymał jej' rękę i prowadził do ust.

Ach zostań aniele, abym w twojej o- obecności zapomniał o ziemi i dolegliwych na niej stosukach. Błogosławię los który mi podał chwilę widzenia się sam na sam z tobą.

Witam panie Walterze, odrzekła i u­sunęła rękę łagodnie, mój ojciec będzie się cieszył widząc pana znowu u siebie»

O! nie bądź tak oziębłą, przerwał jej prosząc, zostań i nie pozbawiaj mnie two­jej obecności, nigdy jeszcze nie byłem tak szczęśliwym, przez ile to lat czekałem tej chwili, nareszcie przyszła, a ty chcesz u­ciekać....

YV samej rzeczy nie rozumiem panie 'Walterze, rzekła Klara.

Nie rozumiesz mnie Klaro, mówił da­lej; dziewico, obrazie moich marzeń, je­dyny celu moich myśli, kochanko mojego /serca, ty mnie nie rozumiesz!

Zapominasz się panie Eichenfels, rze­kła dziewica, albo pan chcesz sobie szy­dzić z biednej dziewczyny, która istotnie *nie wie czem się na to zasłużyła aby pan ją obrał za cel swojego humoru.

Wyrwała gwałtownie rękę, usiłując u­kryć łzę w oku, którą boleść wycisnęła i chciała się oddalić.

Zostań, na Boga zostań, zawołał Wal­ter przytrzymując ją, zostań i słuchaj innie, choćby to miało mnie kosztować ca« ią moją szczęśliwość. Od tej godziny za- lezy szczęście mojego życia, pokój mego serca, moje niebo lub piekło!

Przy tych słowach , spadł mu kapelusz i księżyc oświecił piękną głowę młodzieńca, oko jego pałało ogniem, na licach malował

a

się rumieniec namiętności. Trzymał ją mocno za obie ręce.

‘— Na Boga przysięgam, że myślę uczci­wie, nigdy szczerość nie była większą w mem sercu jak w tej chwili, zaklinam cię jeszcze raz. abyś mnie posłuchała!

Dobrze , uwierzę chętnie jego słowom, lecz proszę, abyś pan do mnie przemówił językiem takim któryby mnie więcej prze­konał iz jesteś moim przyjacielem, niz ten zapał dotąd nigdy w panu niespostrzegany.

O nie znani więcej sam go siebie , zawo­łał, dawno juz pragnąłem tej chwili, którą los mi nastręczył, a teraz nie znam samego siebie, i nieposiadam się z rozkoszy i szczę­ścia. Patrzysz się na mnie zdziwiona , nie poznajesz mnie, ach dawno ci juz chcia­łem to oznajmić, powierzyłem to nawet pió­ru, i tylko chwilowy przypadek zrządził ze to rąk twoich niedoszło. W czasie tej mowy zaprowadził ją napowrót do miejsca gdzie wprzódy siedziała , i obok niej usiadł.

Posłuchaj mnie droga przyjaciółko,

y

• : * j . ' - \

http://rcin.org.pl

rzekł dalój cokolwiek spokojniejszy, postu^- chaj , a wtedy potępij mnie, lub obsyp nad miarę szczęścia mą niegodną głowę. Od pierwszej chwili gdym cię ujrzał, pokocha­łem cię serdecznie. O. nie przerywaj mi; patrz Klaro, wiem co chcesz mówić, wie- rzaj mi jednak... długo i mocno walczyłem, długo doświadczałem samego siebie, czy to w istocie tak jest, jak mi się zdawało. Na Boga, który tam nad gwiazdami czuwa 1 sądzi nas sprawiedliwie, ciężkie znosiłem wałki, abym wyrugował namiętność z mo­ich piersi, lecz im więcej walczyłem, tero kochałem cię bardziej. Bóg; którego wszy- scy,Zyd, Muzułman i Chrześcianin kocha- nemi dziećmi zarówno jesteśmy , który sam pełen miłości, łaski ¡dobroci, zna najle­piej moje serce, niepotępia zapewne czysty płomień moich wnętrzności!

Upadł na kolana i przycisnął jej rękę do sorca. Klara milczała, zbladła, znowu się zapłoniła i zbladła na nowo, j j członki drżały, na próżno usiłowała wstać, niezna­na moc przytrzymała ją.

t ł ^ • http^Z/rć^norg/pl J

Gniewasz się na mnie, mówił dalej, wstrząsnąłem twoje bojaźliwe serce, przy­sięgam ci jeszcze raz, nie mogłem inaczej! Ileż to nocy trawiłem be/sennie i walczy­łem z sobą, w najgorętszych modłach bła­gając o moc, abym mógł tajemnicę mojej miłości wziąść z sobą do grobu, i aby ci najmniejsze słówko nie odkryło udręczeń mojego serca, chciałem abyś tylko uważa­ła mnie za przyjaciela, nie było to jednak w mojej, mocy! Teraz gdy już wyznanie raz wyszło z ust moich, powiedz czy je stem szczęśliwym lub zgubiony.

Uchwycił ją za rękę, którą mu spokojnie zostawiła. drżała mocno , dwie krople spły­nęły po rumianych je j licach.

Wstań przyjacielu, zaledwie mogła wymówić.

Nie, zawołał Walter, niewstanę Wprzódy, aż wydasz na mnie wyrok. Mil­czysz, daj mi znak że się nie gniewasz na mnie. Skinęła głową i mimowolnie ścisnę­ła jego rękę.

Klaro! zawołał odchodząc od siebie i rzucił się W jej objęcia. Około tarasu o- zwała się w tej chwili rozpływająca pieśń narzekającego słowika,i drugi który dotąd milczał, ozwał się głośno jakby w tryum­fie, i zaczął donośnym głosem swój śpiew radosny. Tarcza księżyca na wpół chmurką zasłoniona/oświeciła drżącym promieniem twarz Klary, która jaśniała jakby wieczną chwałą otoczona. Klara wstała i przemó­wiła do niego, głos jej był uroczysty i wzniosły w tej milczącej nocy.

Posłuchaj mnie Walterze, przestraszy­ło mnie twoje wyznanie, zmusiło mnie do wzajemnego wyznania, słuchaj mnie więc z kolei. Co ci wprzódy moje nieme ściśnie* nie ręki powiedziało, wyznaję jeszcze raz przed Bogiem i Jego świętą naturą. Kocham cię, kocham cię najczulej, lecz miłość mo­ja daleka od wszystkiego co jest ziem- i skiem; dosyć mi na tem że cię kocham, a to uszczęśliwiające uczucie czyni mtvie bo­gatszą niżby zdołał inny, jakikolwiek ro-

dzaj szczęścia na ziemi. Chociażby ci mo­je usta nigdy tego nie wyjawiły, kochało­by cię to serce aż do grobu, tylko w tobie, dla twego serca ż)'ję jeszcze. A teraz, przy­sięgam w tej świętej nocy, iż ziemia przyj­mie mnie kiedyś jeszcze jako dziewicę , gdyż żelazna moc stosunków stoi na zawa­dzie naszemu połączeniu się na tym tu pa­dole. Miłość twoja uszczęśliwia mnie do­statecznie. To ci wyznaje, i składam los mój jako słaba istota w twoje ręce. Oszczę­dzaj mnie, kocham cię, więcej nie wyma­gaj odemnie!....

Klaro, bóztwo moje, zawołał Walter w uniesieniu, będę jeszcze twoim i za gro­bem! Cokolwiek spodoba się Bogu zrządzić, moje życie , postępowanie i myśli, do cie­bie jedynie należyć będą. Do ostatniego, tchnienia będę ci wiernym, inaczej mścij się na mnie o niebo ciężko i surowo za to krzywoprzysięstwo!

Zatrzymaj się , przerwała mu prędko, czyliżeś zapomniał ,*jakie obowiązki winie- neś twojej godności, krajowi i familii?

Nic, tylko serce twoje niech mi na zawsze pozostanie, a zresztą nie powinieneś nigdy postępować przeciw obowiązkom , które los na ciebie wlożyt; są to święte obowiązki, których wypełnienie upiększy twoje życie i ozdobi twą pamięć. Gdybym się kiedy o to miała obawiać, i widziała że z moj<j przyczyny wypuszczasz je z pamięci, sta­rałabym się nakłonić ojca ażeby to miej­sce, a nawet i kraj opuścił i przeniósł się ze mną w dalekie ustronie, gdzieby ci prosta dziewczyna nie była szkodliwą i niebezpieczną.

Oby słońce tego dnia nigdy nieoświeci- io, rzeki, w którymbyś miała ze mną się rozstać. Przycisnął po raz pierwszy jej nieskażona usta do swoich.

Rozłączmy się teraz kochany Walte­rze, rzekła Iilara, ojciec mógłby to źle zrozumieć, gdyby cię widział z tąd odcho­dzącego, lub gdyby się dowiedział żeś tak długo o tym czasie tu zc mną bawił.

Walter uściskał gorąco i serdecznie przed­miot swojej miłości i zszedł do ogrodu. Wia-

śnie miał sic juz oddalić gdy ©oś zaszeleściło w krzakach pod tarasem. Zdawało się ii przt-zorna ręka ugina pocichu gałęzie , a gdy księżyc wyszedł z pod obłoku, dał się widzieć długi cień eieiTHKj postaci; która niedaleko się przesunęła i znikła z drugiej strony mu­ru. Umysł młodzieńca był nazbyt zajęty sce­ną tego pięknego wieczora, aby mógł dać przystęp przeszkadzającej rozwadze. Z ser­cem pełnem błogich nadziei opuścił ogród.

Czas. co na nędznych ołowianemi skrzy- dły ciąży, ulatuje szczęśliwą szybkością błyskawicy. Lecz każda chwila bytu w któ­rej kielichu słodka uciecha się mieści, jest dla życia wygraną. Chwila taka żyje długo w umyśle, pomimo że ją prąd czasu daleko już uniósł, i później, w ostatniej nawet zo­rzy wieczornej jeszcze się dusza wspomnie­niem tej szczęśliwej chwili pokrzepia i o­rzeźwia. Tak więc wszystkie kwiatów za­wiązki, jakie uszczęśliwiona miłość w pier-

VII

si młodocianej sieje, skoro raz mocno i zdrowo się wkorżeniły, rozwijają późno jeszcze obfitość eterowej woni, pomimo że kwiat dawno juz opadł. Czyste dusze umie­ją woń taką zachować, która w zgrzybia­łej nawet zimie życia, posiada mity balsa­miczny powiew, i otaczając znużony umysł przy ostatnim zakresie ziemskiego pobytu przyjemnie go orzeźwia. Tylko kto nieska­żonej uciechy kosztował, kogo czysty pło* mień miłości przejął, komu błoga rozkosz być kochanym , całe owe zachwycenie wraz z gorzko słodkiem udręczeniem dostały się w podziale, ten żył i uczuł cząstkę przy­szłej niewypowiedzianij słodyczy.

Klara i Walter znaleźli w błogiej miłości całe owe szczęście, które jedynie życiu mo­że dać ponętę i zostawia na zawsze miłe wrażenie. Czas upłynął im szybko, osta­tnie róże znikij', i ciemny kolor liści zaczął się już przemieniać w żółtawo jesienny. Szczęśliwi marzyli tylko o swym raju, i nie przypuszczali nawet do myśli, że pod kwie-

cistym kobiercem czycha na nich wąż, cza­tując tylko na sposobną porę, aby mógł po« wabny utwór edenu w pustynię zniszczę- nia zamienić!

Zresztą szlo wszystko w domu bogatego bankiera dawnym torem. Baruch odbywał swe interesa'jak przedtem z niezmordowa­ną czynnością, nie wdawając się w obszerne spekulacye i wietrzne kręfarstwa. Nie było wolno wspomnieć o synie; tu opierał się jego wrodzony fanatyzm i nieugiętość cha­rakteru, przeciw wszelkiemu lepszemu przekonaniu, które Walter, Klara i przy- mawiający się czasem Rabbi Izaak napró- żno w niego przelać usiłowali.

Doklór Jakób Meyer poświęcił się cały swej sztuce, a jego wziętość jako przeni­kliwego i biegłego lekarza, powiększała się codziennie. Obowiązki jego stanu tyle mu czasu zabrały, iż mógł tylko rzadko kiedy odwiedzać swego przyjaciela uniwersytetu* Zatrudnienia Waltera w zawodzie prawni- ctwa niemniej się też pomnożyły. Nieża-

10

to wał prary mozolnej , aby coraz bardziej zasługiwać na zadowolnienic Księcia i ojca. Minister przyjął znowu po scenie wyżej o­pisanej, ową skrytość która go tak bardzo charakteryzowała. Poświęcił się cały in­teresom Państwa , a świat ze swemi prze- mijającemi zdarzeniami i nietrwałemi sce­nami zdawał mu się zaledw ie istnieć. Rzad­ko kiedy był uczestnikiem uroczystości dwo­ru, «a które Walter, na wyraźne jego żą­danie uczęszczał.

Tak stały rzeczy , gdy jednego dnia przy­szedł służący Ministra Ejchenfels do domu Baru cha, i wezwał go do s.wego pana. Ba­ruch Meyer sądził iź został zawołanym dla jakich interesów; kazał sobie przeto podać suknie szabasową, wziął lśniącą się laskę z dtużą złotą gałką w rękę, i opuścił dom ze swoim meszores. Przybywszy do pała­cu Ministra, czekał kilka chwil w przed­pokój ii, nim go Baron kazał zawołać. Ba­ruch zastał Ministra otoczonego aktami przy swem biurku tyłem do drzwi obróco-

nego. Głośne, leez z uszanowaniem wy­rzeczone pozdrowienie Bankiera nie byio wzajemnie oddane. Minister by! tak pil­nie pracą zajęty, iż uwaga na nią tylko zwrócona zdawała się być chwilowo na wszystko inne obojętną. Bogały Bankier sta! przez znaczny przeciąg czasu, i za­smuci! się już z pow^odu nieprzyjaznego przyjęcia, gdy w tćm Baron położył pióro i bez żadnej dalszej ceremonii niezinienia- jąc nawet postawy, zapyta! badawczym to­nem: Czy to wy jesteście Oaruch Meyer I

Do us!ug JW. Pana, odpowiedział krótko , jestem Baruch Meyer.

Wexłarz i żyd} zapyta! się Minister z przyciskiem.

Mój handel jest wexlarstwo, i jak są­dzę dosyć znany. Mogę też sobie podchle­biać, iż publiczna opinia omoj- j firmie jest tego rodzaju, iż niepowinieneui się wsty­dzić ją wymienić, ani mieć potrzeby zaprze­czenia. Równic jestem żydem JW. Panie, lubo nie jeden mniema , iż przez to nazwa-

L ■ i Mili i

http://rcin.org.pl

-ZG-

nie liraza wyznawcę mojej wiary, a nawet niejeden żyd nieżyczy sobie, aby do niego w ten sposób przemawiano; gdyż religia nie ma żadnej rzeczywistej styczności z zatrudnieniem jakie kto prowadzi.

AVyrzek! te stówa z taką dumą i z tak podniesionym tonem, że się Baron mimo­wolnie oglądał.

Chcę tylko odpowiedzi na moje zapy­tania, rzeki przybierając dawniejszą posta­wę , i nie kazałem was po to zawołać aby­ście mi rozprawiali o rzeczach niemających dla mnie żadnego interesu i nie należących do tego, co mnie spowodowało wezwać was do siebie.

Dobrze, rzekł Bar uch Meyer, proszę więc JW. Pana, aby oznajmił czego ode- mnie żąda.

Minister milczał i zdawał się cokolwiek namyślać, lecz zaraz wstał prędko, i wle­pił badawczy wzrok w postać żyda, któ- , ry równie mocne i pewne spojrzenie na \ niego zwrócił. j

Czy syn mój odwiedza wasz dom? zapytał się Minister spokojnie.

Tak jest, odpowiedział Baruch, syn JW. Pana zaszczyca mój skromny dom swemi wysokiemi odwiedzinami.

Tak? mówił dalej Baron, słyszałem tez ze macie piękną bardzo córkę.

Nazywam dobrą, zacną dziewczyną mą córkę, i dziękuję Rządcy światów za to, ze mnie nią obdarzył. Sądzę ze mało się znajduje tak szczęśliwych ojców, jakim mnie moje dziecię, moja Klarcia czyni.

To dobrze, mój godnyBaruchu, rzekł Minister, powiedźcie mi więc, kogo mają właściwie odwiedziny mego syna na celu, was, czy też waszą córkę ?

W jakiej to myśli, JW. Panie? zapy­tał się z żywością.

Oto myślę jednem słowem: czyli i to Wchodzi w wasze szczęście ojcowskie, że młody Ejchenfels odwiedza waszą córkę?

Jeźłi odwiedziny zacnego męża, ja-

' *y'.

kim jest syn JYV. Pana są w oczach uczci­wego człowieka szczęściem , odpowiedział żyd szybko, jestem przez nie wielce uszczę­śliwiony. Co się zaś tyczy mojej córki, znam ją tak, i mogę z pewnością wierzyć, ze ona tylko wtedy szczęśliwą kiedy nim jest jej ojciec.

Należy to więc do waszego szczęścia, ze mój syn przychodzi do waszej córki?

JYV. Pan przebaczy, uniósł się Baruch, gdy wyznani otwarcie ze tego w cale nie- rozumiem. Przyznałem już raz że Panicz Ejclienfels przychodzi do mnie, młody Pan Ejchenfels bywa u mnie przyjęty jak jego stopień i przymioty zasługują. Jak moja córka ma w to wchodzić, nie jest mi wia­domo, i jestem zmuszony JYV. Pana upra­szać aby mi się dat wyraźniej swą mową zrozumieć,

Nie unoście się tak starcze, odpowie­dział Minister, nie lubię takiej mowy. Za­raz was zaspokoję , lecz uprzedzam , że się nie dam podejść udaną grą, ani złudzić po-

zorem uczciwości. Jestem o wszystki ni aż nadto uwiadomiony, i dla tego rozka­zuję wam, abyście na przyszłość raz na zawsze położyli koniec wszelkim intrygom i kuplerstworn między waszą córką i moim synem, jeśli nie chcecie mnie do tego przy­wieść, iżbym się chwycił surowych środ­ków któreby was i wasz dom na zawsze piętnowały.

Ze wzrastającą namiętnością słuchał sta­rzec te słowa, zadrżał widocznie, tak iż długie mankiety u rękawów się trzęsły, ka­pelusz wypadł mu z ręki, przystąpił niepe­wnym krokiem do Ministra, i stanął zdrę­twiały. Widać było jak wielkie żyły na­brzmiały na jego czole, toczył na około oczy, uderzył gwałtownie laską o ziemię, az głośno zabrzękło : podparł się wreszcie na dużej gałce i zawołał piorunującym gło­sem: JW Pan zelżył mnie, i moją córkę. Żądam dowodów JW Panie, jasne chcę mieć dowody i zaszczytną satysfakcyą. Je­stem w prawdzie żydcni, ale czuć umiem.

s**. - ; ^ W,, ~ fl

http://rcin.org.pl

Minister cofnął się na krok, wfcburze- nie starca, jego błyszczące oko, szano­wna postać nosząca ślady wewnętrznego uniesienia, piorunujący ton jego gtosu, prze­straszyły nieco uważnego męża. Milczał, i zdawał się w sercu żałować za poryw­cze oskarżenie ; to uczucie było jednak przemijające!», zebrał się zaraz; surowa powaga panowała na jego rysach. Ze wzro­kiem pogardy mierzył staruszka, i sądził że tylko żyda powinien w nim widzieć. Gra­cie dobrze waszą rolę Baruchu, zaczął na- koniec, jednak mnie nie tak łatwro można złudzić. Bądź więc z waszą lub bez wa­szej wiedzy, dosyć wiem że wasza córka stoi z moim Walterem w miłosnych sto­sunkach. Chcecie mieć dowody, i te dam wam może wkrótce; tym czasem weźcie ten bilet, który miał być oddany waszej córce ale do rąk jej nie doszedł, jest on od mego syna, i zawiera w słodkich wy­razach formalne oświadczenie miłości, któ-

re dawniej już ustnie przełożone niepo- trzebowaio długo czekać na wysłuchanie.

Drżąc po wszystkich członkach, prze­biegł Baruch szybko nieszczęsne pismo. Dobrze JW. Panic, rzekł, to com czytał jest oświadczenie miłości, dziękuję za u- dzieienie mi tego. Ach jestem więc zu­pełnie bezdzietnym, i wstąpię do grobu bez prawego potomstwa. A gdy stanę przed tronem Najwyższego Sędziego, wte­dy oblicze Jego zajaśnieje gniewem i ża­den łaskawie za mną przyczyniający się Anioł nie stanie przy boku Jeg». A moja Rachela stawi się przed Nim i oskarży mnie /4em tak źle wychował jej dzieci, źe syn zboczył z drogi, którą jego bogo­bojni ojcowie postępowali, a córka zeszła z drogi cnoty ; albowiem Ojcowie są tam odpowiedzialni za czyny swych dzieci. Wtedy da mi Szadai (Bóg) uczuć swą za- palczywość, złamie laskę nad mą winną głową i rozkaże posłańcom gniewu wrzu­cić mnie w bezdenną otchłań, gdzie dusze

11

ą -<fy^*-. -J ^

http://rcin.org.pl

katowane wzdychają w wiecznej i nie­skończonej męczarni. Panie! niedobrześ uczynił z Twym sługą zgromadziłeś sromo- tęiochydę nainą z siwiatą głowę! Wszak- zsm nigdy nieodstępował od Twych prze­pisów wszakżem usiłował żyć zawsze po­dług Twoich nauk, nie/gwałciłem naj­mniejszego z Twoich przykazań. Ale są to grzechy naszych przodków , za które surowo karzesz nas, ich potomków. Jest liapisanem: „Albowiem Przedwieczny, Twój Bóg j«st Bogiem zapalczywym, któ­ry za występki Ojców karze dzieci, wnu­ków i prawnu\ów.” Panie Ministrze, mówił dalej starzec, a jego postawa była spokojną i łagodną; widzisz przed sobą starego ciężko ukaranego człowieka, któ­ry się sam oskarża ze byt zbyt powolnym ojcem, postępuj zeniną jak za dobre osa­dzisz. Stary Buruch i bez tego przenie­sie się w krotce do swoich Ojców. Bóg, Chwata Jemu! — ulituje się przecież nad swym grzesznym sługą, gdyż jest pełen

laski i pobłażania, i okazuje się miłości* wym dla żałujących. Ty Panie, podajesz rękę winowajcom, Twoja prawica jest wyciągnięta i przyjmuje tych którzy się nawracają. Nauczyłeś nas przedwieczny Boże, jak mamy żałować za wszystkie nasze grzechy dla oddalenia nas od prze­stępstw. Przyjmujesz doskonałą pokutę jak całopalenie i woń kadzideł, podług Twego przyrzeczenia. Amen! A teraz J W Panie, jestem cały na rozkaz, rozrzą­dzaj mną i mem wyrodnem dziecięciem według upodobania. — Zatrzymaj się stap- cze, odrzekł Baron, niepostępujmy skwa­pliwie i bez namysłu. Ufam twym słowom, i wierzę żeś we wszystkiem niewinny. Jestem równie Ojcem, chlubię się niemniej mem dziecięciem jak ty twoiem.

Tak przerwał Baruch wzruszony, chlu­biłem się mą córką. Ach, była tak dobrą, tak czystą jak Cherub przy tronie przedwiecz­nego. Moje serce tak ją kochało i ona mnie na wzajem, tak mnie pielęgnowa-

; * . 1 *. ~

http://rcin.org.pl

la, iż wr ciemnocie mego serca poczytywa­łem się za najszczęśliwszego na ziemi. Nie może mi sic jednak w głowie pomie­ścić, ze moja Illarcia zbłądziła.

Bydź mo/e Baruchu, rzekł Minister pocieszając go, ze wasza córka jest jeszcze cnotliwą i zbłądziła tylko z namiętnoici. Niebezpieczeństwo jednak grozi, i najczyst­sza czułość może zginąć w obłędzie oma­mienia. Postępujmy więc zgodnie, miej staranie aby wszelkie odwiedziny mojego syna się skończyły, aby twoja córka wie­czorom nie chodziła sama na taras ogrodu ; miej baczne oko na wszelkie jej postępo­wanie, i staraj się ją zaraz za mąż W’ydać. O moim synu będę z res/itą sam miał staranie. Po tych słowach pełnych łagodności podał mu Minister rękę, któr^ starzec serdecznie uściskał.

JWPan jesteś 'posłańcem nieba, rzekł, Salomonem mądrości. Tak, to słusznie, mo­je dziecię zostaje w niebezpieczeństwie Jeszcze ona nie upadła; na prawego Bogaj

jej serce jest jeszcze bez plamy jak śnieg świeżo spadły! Nie, jej ustanie mogą kła­mać, ona nie jest wstanie oszukiwać ojca, dla którego jest wylaną. Będę miai o niej staranie; pobożny w Izraelu, Józef Uirsz; pobłogosławiony od Boga doczesnerni do­brami, prosił mnie nie dawno ojej rękę. Jeszcze z jego ojcem który byt moim przyjacielem, — niech spoczy wa w pokoju! zgodziłem się był aby się naszo dzieci pobrały, jeśli się porozumieją i będą się mogty cierpieć. Nie przedsięwezmę je­dnak nic przeciw skłonności mojej córki; lecz jeśli go będzie chciąła, i przystanie na to, wypraw ię za pomocąBoską w krotce wesele; może się cato JWPan spuścić!

Widzę ze jesteś uczciwym człowie­kiem Baruchu, odpowiedział Minister, proszę mi przebaczyć za przesąd, jaki we mnie niektórzy z W’aszego ludu prze­ciw całemu Izraelowi w poili. Daję w am zapewnienie mojego szacunku i przychyl­ności. Ścisnął go mocno za rękę/potem

86 —

oddal mu lekki ukłon i powrócił do stołu. Baruch polecił się z głębokiem uszanowa­niem i odszedł.

VIIL

Klara siedziała przy swojej kobiecej robocie i spoglądała co chwila ku drzwiom z niespokojnością. Przy jej boku siedział Rabbi Izaak na którego słowa ona dziś po raz pierwszy mało uważała. Sama nie umiała sobie wy tłumaczyć jakiejś we­wnętrznej obawy. Ciężar stufuntowy tło­czył jej serce od czasu jak Ojciec został do Ministra zawołany. Przeczuwała iż jakieś nieszczęście ją czeka, i godzi na po­myślność jej życia. Rumieniła się i bladła * na przemian.

„Cóż ci to, drogie dziecię, zapytał się Rabbi, zdaje się iżtajemnadolegliwość cię niepokoi, zaufaj Ojcowskiemu przyja­cielowi, którego mocno twój smutek mar­twi.

Sama niewiem jak mam sobie tłuma-

czyć uczucie które mnie opanowało, od­powiedziała Klara. Nie zwykłe bawie­nie ojca, równie i nie zwykła wizyta na­pełniają moje serce trwogą. Przedstawia * mi się zdaleka coś niepewnego w ponurej i nieszczęsnej postaci, i zaciemnia niebo dotąd niezakłóconego pokoju mej dusz^.

Cóż myślisz o podobnych przeczuciach'? szanowny Nauczycielu.

Podług tego jak się wyrażasz mam je za grzeszne, odpowiedział Rabbi Izaak. Człow iek powinien zaw sze zaufać wyższe­mu z rządzeniu, które nad nim łaskawie i mądrze panuje, niezatruwając sobie krót­kie chwile bytu przez ciemne szperanie zasadzające się tylko na ozczern domnie­maniu. Żaden śmiertelny nie jest panem swojego losu, niech się więc podda cier­pliwie temu, co mu Opatrzność jakonie - zbędnie potrzebne do jego zbawienia ześle, bądź to na pozór dobre lub złe, wyjdzie to zawsze na istotne jego dobro. ,, Prawe są rozkazy Boskie, pocieszają serce; Jego przy -

W '„»'i • '-i.-' ^ http://rcin.org.pl

kazanie, czyste,” śpiewa bogobojny Psal­mista. Ten więc który zawsze o Bogu pamięta, może mieć nieplonne nadzieje, Jego opieki w potrzebie i niebezpieczeń­stwie.

Zaiete, wzrok mój jest ustawicznie zwrócony na tego, który między Cheru­binami na tronie zasiada, rzekła Klara, wierzę zaiste iź mnie wysłucha, gdy Go błagam jako Boga mojej niewinności; czło­wiek powinien jednak przy pogodnern niebie bydź goiów na wściekłą burzę, fctóra może lada chwila odjąć mu widok światła słonecznego.

Tak potrzeba, przerwał jej Rabbi, i wtedy nawet nie powinno się zachwiać nieograniczone zaufanie w niebieskim Wy­bawcy. W tedy powinna czysta wiara w Bogu okazać się i jaśnieć przez próby uszlachetnienia. ,,T choćbym tez miał pójść na ciemną dolinę śmierci, pójdę bez trwo­gi; gdyz Ty mi towarzyszysz. Twoja łaska i podpora są na zawsze mą pociechą!

.■>. . ,r- r.v ■./

Przeto ukochana córko, wyruguj bojaźń z serca, i oczekuj pełna ufności na to co ma przyjść, Domawiając te siowa ścisnął rękę pięknej uczennicy. Jesteś słaba, zawołali twoja ręka jakby od gorączki za­palona, tak, widzę jesteś słabą.

Juz mi lopi(j trochę drogi przyja­cielu, odpowiedziała, to zaraz przejdzie* "W tej cii wili otworzyły się drzwi z sze­lestem i Baruch Meyer wszedł skwapliwie z rozognioną twarzą i pomięsZanym wzro­kiem. Szybko ominął domowego przyja­ciela, który spieszy! na przeciw niemu, drżąc cały przeszedł długi pokój i stanął nieruchomy przed córką. Spojrzał na nią surowo, badawczym wzrokiem, ta chcia­ła się podnieść na widok Ojca, lecz ją Wiążąca siła ¿elazna przytrzymała. Jak świeża lilja od wiatru zgięta leżała na krześle i przykryła twarz obiema rękami.

*- Zhańbiona! zawołał w uniesienia ojciec nie posiadając się ż gniewu, dziecię Beliala, córko Moaba takzes to zelżyła

12

osiwiałego Ojcal Tak to juz zawczasu kujesz gwoździe do mojij trumny! O, bo- dajbyś się była nigdy nie rodziła, prze­klęty niech będzie ów dzień, w którym do mnie mówiono: Oto małżonka twoja udarowała cię córką! Niechby go była czarna chmura okryłat ponure cienie śmierci, zajadliwa zaraza postrachem u­czyniły! Mów, wyrodne stworzenie, za­pamiętała, czemużeś to uczyniła} — Jak zapalczywemu aniołowi, wyrwały mu się te słowa na skrzydłach gniewu, jego policzki gorały, oko pałało w dzikim bó­lu, włosy na głowie i brodzie spadły w dzikim nieładzie na twarz, którą sro- gość zmieniła. ' '

Rabbi Jzaak cofnął się na początku mo­wy przestraszony, teraz zaś przystąpił bliżej i rzekł wzniosłym tonem: Miarkuj­cie się mężu gniewu, niewychy łajcie prze­pełnioną miarę popędliwości na czystą gło­wę dobrej córki*

Czystą ją nazywacie i kto ona! Ach,

1 • •

http://rcin.org.pl

ona jest tak czystą jak Tamar zgubiona na drodze do Tymna! Splamiła moje uczciwe imię, z hańbiła pamięć zeszłej matki, skaziła święty honór Ojca!

Jakby od błyskawicy rozjaśniło się nagle w'duszy Klary, jej serce mocno się wzburzyło, mogła znowu wolniej wła­dać członkami i uczula ze odzyskała mo­wę. Podniosła się zaraz cala zarumie­niona, ciemne jej oko spotkało swobo­dnie rozżarzony od gniewu wzrok ojca, i rzekła: zatrzymaj się ojcze; nie znie­ważaj Boga, złorzecząc Twemu niewin­nemu dziecięciu. Jestem jeszcze twącórką mogę się śmiało jeszcze nią nazywać. Na cień zgasłej Matki na świętego Boga na­szego, przysięgam Ci, że nigdy wina nie skaziła czystości mojej duszy, nigdym nie przestąpiła praw obyczajności i ucz­ciwości , nigdy nie okazałam się nie go­dną Ciebie! Oto wyznaję w obec szano­wnego i pobożnego Nauczyciela, pierś ta nigdy jeszcze nie pałała kary godnym pto-

mieniem grzesznych namiętności; moja miłość nie do tego świata należy. Kocham, to prawda Ojcze, kocham gorąco i serde* cznie, leczi zrzec sięj potrafię; i od tej chwili, słuchaj ojcze, j wy drogi przy­jacielu, zrzekłam się na zawsze!

Przez gwałtowne poruszenie jakiem wstała, rozpuściły się jej włosy, i spły­wały na twarz i całą kształtną postać. Starzec cofnął *ię zdumiały przed powsta­ją córką. Cała jego istota zmieniła się w tej chwili, mniemał iż widzi cień swo­jej wielce ukochanej Racheli, jak ona w owych dniach młodości i powabu pozy" skała jego serce.

Gdy cprka skończyła, przycisnął ją do Jona i zawołał; wszakżem to zaraz po­wiedział, nie mogłem zaraz dać temu wiary. Nie, ty jesteś inojćui dobrem jak anioł czystem dziecięciem, mem ja- gniątkiem, mą gołębicą, perłą i koro« ną! Moja Klarcia nie może mnie łudzić, nie jest w stanie przeszyć serce ojcowskie

gatrutemi strzałami, i odebrać mu jedy­ne szczęście, jego niebo. Moja zapalczy- wość wielki cios mi dziś zadała, o mato nieprowadzitem mego dziecka z serca uko­chanego jak niewinne jagniątko na ofiarę. Bóg mi opuści ciężki grzech, i nicukarze mnie za to, żeni zbłądził bez wiedzy w o­mamionym zapale.

Córka łkała wisząc niema u jego szyi.

Nuże moje dziecię, mówił dalej ła­godnie, głaszcząc ją po twarzy od łez mo­krej, przebacz moje dziecię, moja dobra ukochana córko. Patrz oto twój ojciec już stary, a wtedy bywa często wola i pamięć słaba, wtedy można bydź tak łatwo oma­mionym. Minister, jego syn, uspokój się moje dziecię, nie drżyj jak w kon- wulsyach. Wszak i on jest uczciwym czło­wiekiem , moje dziecię, lubo nie jest z po­kolenia Jakóba, jego umysł jest czysty, jego postępowanie bez skazy!

Starzec skończył, a Klara leżała jeszcze niema i bez czucia na jego łonie, wtedy odezwał się Bab bi Izaak,

\ V t

http://rcin.org.pl

Słuchaj głosu ojci, który cię powi­nien uspokoić, przyjdź do siebie kochana uczennico. Niewiem w prawdzie o co tu

« 1 idzie, i co mogto tyle wzburzyć umysł starego ojca, iż zmartwił swoją ukocha« lią córkę ; tyle jednak widzę, ze tu ja­kieś nieporozumienie panuje, ze się może zajadliwy język potwarcy nurzyl w ezy- stein źródle niewinności.

Tak jest, trujący wyziew potwa- rzy ogarnął mój Edsn; rzekła Klara, zawsze jeszcze na piersi ojca oparta, i wszystkie kwiaty, które złoty blask słoń­ca oświecał zostały z liści odarte i pode­ptane w prochu. Zt: m wszystkie m Ojcz®, dodała podnosząc się i wziąwszy go za rękę, przysięgam ci, ze nigdy' nie dam na nowo powodu do tego, aby złośliwa chytrość i pot warz usidlały serce ojcowskie miłości pełne. Znam go, jest on wielki i szlache­tny : jego miłość i cnota nieskończona i on się zrzecze z stał ością.

Nie tak, moje dziecię, rzekł na to

. * -y " dtf ' ».r

http://rcin.org.pl

Baruch, nic nie potrzeba teraz stanowićgdy jesteś wzruszoną i w zapale, nic. cobyś może późni* j żałowała, albo roby cię mogło później nieszczęśliwą uczynić. Gdy będziesz spokojniejszą wtedy postanowisz co masz czynić. Posłuchaj mnie jednak teraz; znasz Józefa Hirsz * est to pobo­żny Izraelita, Cedr Libanu ; ilóg dobro­tliwy pobłogosławi! go tem wszysikiein, czego ty Iko na ziemi żądać można. Posiada on majątek i dobra , jego zasługi powię­kszają się codziennie, i nawet dworowi pożycza wielkie summy. Taki mą/rzadki teraz w Izraelu, gdy/, inni których Pan nasz, chwała Jemu! zarówno pobłogosła­wił pełnem szczęściem , odstąpili od Jego nauki. Józef Ilirsz prosi! mnie niedawno

o tW'oją rękę; sama widzisz, moja córko, zbliżam się ku zgrzybiałości, jestem co raz słabszym, kto wie, czyli w krótce Pan Cebaoth niezechce mnie przywołać do siebie, a wtedy zostaniesz sama bez pod­pory. Chwila rozstania byłaby mi zatrutą

gdybym cię miał samą jedną zostawić. Za­stanów się nad tern moje dziecię, czybyś nie oddala rękę temu mężoWi ?

Nigdy, mój Ojcze, nigdy! zerwała się córka gwałtownie, nigdy się to nie sta­nie. Jesteśmy wszyscy w ręku Boga, On nas nie opuści! Będę ci zawsze dobrą cór­ką, chcę Cię pielęgnować i kochać, będę usiłowała pocieszać twoją starość , wrięcej nie żądaj odemme, coś więcej uczynić nie czuję się dosyć zdolną. A ów Józef ilirsz! nie, jemu bynajmniej nie byłabym nigdy w stanie oddać ręki. ten człowiek może tylko mą wzgardę nigdy zaś miłość wzbudzić.

,,Dzięki ci najśliczniejsza '/a piękny kom­plement!” dał się słyszeć chrapliwy głos ze drzwi. Przelęknieni obejrzeli się pr zytomni, i jak widmo nocne zjawiła im się postać Józefa Hirsza. Nikt nie spostrzegł jego wejścia, tein większy m przeto pomię- szaniem napełniła ich niepożądanego go­ścia obecność.

Panna nie może mnie cierpieć; mówił

dalej z szyderczym wyrazem na wstrętnej twarzy, dobrze jesteście moim świadkiem Rabbi Izaaku , otrz) maiem kosz. Dobrze, panna ma swoją wolną wolę i poddaję jej się chętnie.

Klara oddaliła się szybko, rzuciwszy w przody błagające spojrzenie na ojca.

Słyszeliście rzekł Baruch Meyer, o« cli łonu uszy nakoniec z pomięszania, ze moja córka was nie chce i nieprzymuszam mojego dziecięcia, przeto skończyła się ta sprawa.

Nic to nie szkodzi, odrzekł Józef IJirsz skwiercząc zostaniemi przecież przy­jaciółmi. Nie jestem wcale obrażony9 wszakzem tylko prosty zyd, i nie pochodzę z familii szlacheckiej ; mój ojciec był tylko kupcem a nie Ministrem !

Raruch gryzł sobie wargi rozjątrzony.

Dziesięć kies, które wam winienem, rzekł przytłumionym od gniewu głosem, odeszlę wam na przyszły tydzień z pro­centem; lubo jeszcze długo do terminu,

13

otrzymacie je z całkowitym procentem, i możecie jeśii się wam podoba, na zawsze dom mój opuście.

Nic to nie stanowi, odrzekł Józef Hirsz, jak chcecie, mam odebrać swoje pieniądza przed terminem, dobrze, przecież zostaniemy przyjaciółmi. Nie widzę przy­czyny dla któr. jhyśmy mieli zerwać na­szą ^.przyjaźń, że mnie wasza córka nie- chce? ha, ha, to nic nie stanowi, niechcę nikogo przymuszać, Boże mnie zacho­waj ! Życzę wam owszem wszelkiego szczęścia, niech wam niebo dozwoli do­żyć pociechy z waszych dzieci, i niechaj przysporzy wasze dobra, Amen! —* Zostań­cie z Bogirm! z szatańskim uśmiechem ści­snął starca za rękę i opuścił pokój i dom wśród przyjacielskich pożegnań.

IX.

Za <!aleki. mi górami zanurz) lo się słoń­ce w krwawo płomienistej łunie, lekko wstające obłoki zgięś< iły się coraz bardziej

1 • ' ' ■ ■ - V.t-' r7 t \ ’

: ^. -- -: - i r ~ v

i zasłoniły sierpowy ksztait półksiężyca. Żadna gwiazda nieprzedarła się przez cie­mną zasłonę; wicher przewiewa! po rży­skach , chrzęszcząc w kupach pożółkłych liści, któremi późna pora roku obficie zie­mię okryła Przykrą ciemność przedziera­ły pojedyncze błyskawice, którym po ma­łych przestankach towarzyszyły odbijają­ce się z daleka grzmoty. ,

Klara stała na tarasie okwitającego ogro­du. Biała szata kryła jej delikatne członki. Ach, i w jej zasmucouej duszy rówha pa­nowała burza, która czarną opończą okry­ła wszystkie świetne chwile milej przeszło­ści, łza błyszczała w zasępionein oku, i wy­datne czoło zachmurzył gruby cień zmar­twień. Nie zważała na srożenie się na­tury wokoło siebie, zwróciła wzrok na czarny strop nieba, wicher igrał zrozpu- szczoriemi włosami. Burza ta odpowiada­ła uczuciom udręczonego serca. Orkanie narzekały drżące wargi, rozpraszasz sczę- ście mojego życia. Burzo śpiewaj mi pieśń

grobową, huczcie pioruny, niech wasz od* glos jak wieszcza wyrocznia będzie dla struchlałej duszy śmierci narzekaniem. Spo­kój ność znikła fila mnie juz na zawsze, i żadna siła na ziemi nie zdoła mi powró­cić wewnętrznego pokoju. Ach! byłam niegdyś tak szczęsliwą; pierś spokojna, ma­rzyłam tylko o spokojnych uciechach, które łaskawy Bożek na przychylnych skrzydłach obficie mi przysyłał. Złote były sny mej młodości, zlodowaciała ręka śmierci , uję­ła fatalnie delikatną tkaninę spokojnego szczęścia, a bogaty mój raj leży teraz spu­stoszały. Przez czas tylko krótki mogłam się cieszyć jego balsamiczną wonią, wpro- chu leżą zdeptane kwiaty mych nadziei. Lecz cicho, nie słyszęż otwierających się drzwi ogrodu? Zbliża się straszna chwila, oby była mą ostatnią!

Płacząc zakryła sobie twarz dłonią i sta­ła tak przez kilka chwil nieporuszoną. Burza srożyła się ciągle i ciemność powię­kszała się co raz bardziej. Nagle rozdarła

szeroka błyskawica gęstą poinrokę, a Kia. ra obejrzawszy się w tej chwili, spostrze­gła osłonioną postać męzką obok siebie.

Tyźeś to w samej rzeczy? oz wał się do niej wśród przytłumionego głosu pióru- nu ; co jej brzmiało jak glos Anioła na po­lu zniszczenia, ty tu jesteś, i wściekłość żywiołów niebyła wstanie wstrzymać cię, i czrkasz na tw ego Waltera! — Przycisnął ją do piersi i mówił dalrj : o dobra, wierna duszo, jak mnie uszczęśliwia twoja miłość, jakże ci się wywdzięczyć zato że mi tak bogato zdobisz niebo mych rozkoszy; pierś ta, ze swemi burzliwemi uczuciami które do ciebie jedynie należą, nie jest w stanie wyna­grodzić ci za twą miłość! Lecz dla czegóż płaczesz; twoje oblicze łzami oblane, jak lód zimne ręce, i twój puls bez ruchu. Klaro, moja duszo, cóz ci to kochanko mego serca?

Klara wyrwała się z jego objęcia i ode­zwała się do niego głosem tęsknym i przy­tłumionym. — Walterze, wiesz jakie ofiary

twoja Klara*jest w stanie ponieść dla two­jej miłości , wiesz równie ze od chwili w której ci zaprzysięgłam miłość i wier­ność, zaczęło się dla mnie nowfe życie, żem w tedy dopiero sama siebie poznała, i zmierzyła głębię mego serca pełnego cie­mnych uczuć, słodko gorżkich udręczeń ze wszystkiemi mocno szumiącemi i lekko brzmiącemi strumieniami. Moje szczęście i smutek , me nadzieje i bolości są ci znane, i czytałaś wy raźnie w mojem sercu iż jest całe twym obrazem zajęte. Walterze , na naszą miłość , na naszą wiarę w zba­wione życie, w nierozerwane połączenie się nasze tam wysoko, zaklinam cię, zrzecz- my się w tej godzinie, gdy natura swą pieśń żałobną dreszczem przenikającą roz­poczyna, zrzeczmy się w tein życiu i roz­łączmy się. — Jak duch który w śmiertelnej szaeie opuszcza grób, stała przed nim su­rowo go napominając. Walter zadrżał.

Czego to żądasz? zapytał, jaki;jż złrj mocy jesteś igrzyskiem, która cię

pobudza, abyś lo serce miłością pałające wydała bez litości na sztych męczarniom rozpaczy 1

Przysięgam ci na niebo, rzekła, w przody cię nie puszczę , az mi uczynisz ślub, iz nigdy nie wstąpisz do tego domu. Jeśli ci drogie moje życie, uczyń ; adosyć t j prośbie.

Chcesz mnie zabić, zawołał Walter, nie , nie jest to moja Klara z anielską ła­godnością, kiedy mi rozkazuje to co jest niepodobnem, żąda tego, oczem prawie po­myśleć nie mo/na. Jakiś zły duch przy­brał jej postać aby mnie pozbawić zmy­słów i przywieść do ostateczności. Precz odemnie łudząca maro piekielna, oprę się twemu nięszczęsnemi pokuszeniu ! ISie złu­dzisz mnie, nadaremnie mnie durzysz, gar­dzę twą słabą siłą!

Odwrócił się i chciał spiesznie uciekać; lecz Klara uchwyciła go bojaźliwie za płaszcz i trzymała go się ze wszystkich sił które rozpacz w niej podwoiła.

J ■

s Ł;- * L_: i ! Lu ; LJ : i

Zostań, zawołała i upadła przed nim ; zostań i nie daj mi umrzeć w rozpa­czy. Jestem twą Klarą która cię nigdy serdeczniej nie kochała jak w tej chwili! Ach nie uciekaj - nie rozstań się zemną w przody nim otrzymasz wieczne pożegna­nie. Posłuchaj, mówiła dalej powoli wstawszy, wiem t go nie przeżyję, czuję zbliżającą się śmierć do mego serca; zo* stań przeto i słuchaj mnie spokojnie.

Burza uspokoiła się ni'co, zamilkły grzmoty, niekiedy tylko przedzierały ciemność błyskawic.'', wreszcie wyjrzaf blado srebrny róg księżyca i rzucił sla* be światło na przedmioty. \\ liściach szeleściło coś jakby szeptały z sobą duchy.

Klara oparłagłowę na ramieniu kochanka, Walter drżąc trzymał chwiejącą się dzie­wicę wswem objęciu. Jego serce biło mo­cno i z obawą przy jej sercu; ona milcza­ła ciągle, w tedy uchwycił jej rękę i za* czął łagodnie.

Mów Klaro, najdroższa, twój Walter cię słucha,

Klara podniosła głowę i spojrzała na niego z boleścią.

Mam się z tobą rozstać, rzekła: z to­bą! ach jakże pustą, jak zdziczałą ta zie­mia i wszystkie stworzeń.a które jeszcze po ni<j chodzą, są to dusze z życiem rozstałe cienie. Wszystko co mię kochało opuszcza mnie a ja muszę sama zostać na tij czczej przestrzeni!

Walterze, mówiła dalej po małym przestanku , los srogi stawa między nami, trzeba mu bydź posłuszny m ; los żąda wiel- 1 kiej ofiary, którą musiemy koniecznie ponieść. Twój Oj ciec kazał do siebie ino* jego zawołać i uwiadomiłgpo wszystkićm,

o cichym i czystym związku serc naszych. Znasz mojego ojca. przyrzekł on uroczy­ście że dłuż j nie śc;erpi twych odwiedzin » w swoim domu i że wszelkich dołoży sta­rań aby zerwać nasze stosunki. Walte­rze, jestem jedyną pociechą starca który nic oprócz mnie nie ma coby go mogło do­życia przywiązać. Wskmśbym mu prze*

14

X' ' i. ''" ' '

* ... f • -■ > •

-4 ' : : : ' ■ - L.

szyta serce, gdybym się nie chciała pod­dać temu , czego odemnic żąda.

Masz słuszność zerwał się Walter raptownie i śmiał się przeraźliwie; tak, słusznie, trzeba nam się poddać! ho, ho, poznaj mnie lepiej kochaneczko, fatszy wieś sądziła iż można to zerwać co silniejsza ręka iuź twoja związata! Pójdź zamną, zawołał dzikim głosem, precz z tego krajuI Ziemia zachowała jeszcze maty kącik dla I dwóch serc kochających się gdzie mogą ujść zazdrosnego oka Eiego świata i prze­pędzić w mitości dni szczęśliwe. Na le słowa pociągnął ją gwałtownie za sobą.

Puść mnie, błagata Klara, puść mnie okrutny, chcesz moją śmierć, gdyż żywą nie oderwiesz mnie od tego miejsca do którego mnie nieprzerwanie wiążą dzie­cinne obowiązki.

Upadła bez sił na ziemię; Walter rzu­cił się jej do nóg.

O, przebacz mi, błagał, przębacz niebianko.

_ ut.it * . T 1 . . ' i: _

. _Lj_ .1“? i.... .. ’ " ... t- * ,*_■ ‘

http://rcin.org.pl

Wstań Walterze, rzekła mu Klara, nie mam ci nic do przebaczenia. Lecz jeśli chcesz starcowi jedyną zostawić podporę, przy­sięgnij mi w tej chwili, ze nigdy nie prze­stąpisz progu tego domu ze będziesz żył wierny swemu urzędowi i obowiązkom i ze tylko będziesz myślał o twojej Klarze jak o oddalonej siostrze.

Przysięgam, wryjąknął, niebo słyszy moją przysięgę, niech się zemści na mnie gdybym ją kiedy miał złamać! Nie roz­łączymy się jednak tego wieczora niech cię jeszcze raz zobaczę.”

Nie, odrzekła ze stałością córka Ba- rucha, teraz niech ci powiem ostatnie mo­je pożegnanie. Opuszczę wr krotce to miej­sce z mym Ojcem, teraz czuję się jeszcze dosyć nasilę do rozstania się, później może- bym już nie była wstanie.

„Stało się! zawrołał, Walter rzuci­wszy się w jej objęcie, bądź zdrowa!

Przycisnęła go mocno i serdeczjiie do siebie, jak gdyby go nie chciała przez całe

życie puścić! Jej usta drżały konwylsyj- nie na jego ustach, stali niemi, język im odrętwia! Klara wyrwała się pierwsza i cofnęła się drżąca. Jeszcze raz przycisną! ją Walter do serca, jeszcze jedno pocało­wanie złożył na jej ustach, i oddali! się z rozpaczą. Oczy Klary towarzyszyły mu aż go cienie nocy im odjęły. Wyciągnęła W tedy obie ręce do niego i stała przez niejaki czas w Uj postawie. Nareszcie ze­brała się chcąc powrócić do samotnego po­koju, ale nim do niego przybyła, zgięły się jej kolana i upadła na ziemię bez czu­cia. Stary sługa znalazł ją nazajutrz w sie« ni leżącą w omdleniu.

x.

Doktór Jakób Mej er odwiedzi! rano swe­go przyjaciela, ten wybladły i zasępiony szedł naprzeciw niemu niepewnym kro­kiem. Twarz cierpiąca , nabrzmiałe i na około zaczerwienione oczy zdradziły noc

~ -w . A

http://rcin.org.pl

bezsenną we Izach przepędzoną. Kapitan Wallburg stal wgłębi pokoju mimo swego zwyczaju z powagą zamyślony, wsparty na szpadzie , głaszcząc sobie bez ustannie lewą ręką duze wąsy.

Walter podał rękę przestraszonemu przy­jacielowi.

Twoja ręka rozpalona jak w gorączce, rzeki ostatni z czułością, cóz ci to Walte­rze, cala twoja powierzchowność nie oznaj­mia mi nic dobrego, —cr.:yś słaby?

Nieme schylenie głowy było odpowiedzią.

Mamże ci co zapisać! pytał się dalej Doktór, jakże sądzisz, skąd pochodzi do­legliwość:

Powoli z bolesną mioą położył Walter . rękę na piersi.

Ach, zawołał Jakób, więc to cierpie­nie duszy; tem gorz j ! mogęż znać we­wnętrzne twoje cierpienie!

Walter zachowując ciągłe milczenie za­prowadził przyjaciela do krzesła, i zajął miejsce obok niego i patrzył mu się długo w oczy.

110 —

, \

Twoje milczenie przestrasza mnie, mówił dalej Jakub, bierzesz mnie na tur- tury, cóż ci to? Twoje oczy napełniaj.! się łzami!

,,Dozwól, niechaj płyną, rzekłWal- ter słabym głosem, łzy te są teraz mą je­dyną pociechą... Kochatześ kiedy Jakóbie'?- Ten spojrzał na niego zdziwiony. Kochat- żeś kiedy, powtórzył Walter, uczułześ kiedy ową cudownie słodką boleść duszy, błogie zachwycenie serca? ,

Kochałem, odrzekł przyjaciel, lec£ na cóż ci to?

Kochałeś mówił znowu Walter, był- żei także przymuszonym zrzekać się?

Tak jest , rzeki Jąkób.

Zrzekłeś się, powstał gwałtownie, i zyjesz? stoisz jeszcze przedemną i kwi­tnący! Nie, to bydź nio może, nie kocha­łeś nigdy.

Gorąca była moja miłość, zapewniał Jakób szczerze, mój płomień był czysty

i wolny od wszystkiego co jest ziemskiein.

~~ * WfJ

1 M felg.:*: i

Ideał mych marzeń młodości, cel pałają* cej mej ządzy /jawił mi się ozdobiony wszel- kiemi powabami, jakie tylko młodość, pię-

' kność i niewinność mogą w sobie mieścić; słowem najszlachetniejszy obraz kobiety. AV tedy zdawało mi się, ze widzę niebo, raj mych nadziei, i ze gro*io Aniołów wy* razało mi pewnym znakiem swoje upodo­banie. Jak piękny poranek wiosenny za- dną chmurką nie zaciemniony wydało mi się życie; różami wysłana ścieszka, którą przebyć miałem. Pierś przepełniona była ledwie wstanie objąć nadmiar szczęścia, zdawało mi się że ulegnę pod nieskończo­ną słodyczą. Sądziłem iz zapomocą klucza uwieńczonego kwiatami doszedłem taje­mnic życia; jasno leżała przedemną nić stworzenia rózowem światłem objaśniona. I^oga wiosna uśmiechała się do serca, w którym tysiące stron brzmiały w cudownie słodkiej harmonii. Byłem szczęśliwym czując miłość; nigdy jednak usta moje nie oznajmiły jtj mego zapału!.. Urodzenie

JR* /■ . - !* ł ;

i wiara położyły nieprzebyte zapory na­szemu połączeniu się na ziemi. Nigdy nie powinienem byi się spodziewać dojść do celu mych życzeń: zamknąłem przeto głę­boko w mej piersi ognistą żądzę posiada­nia jej kiedyś. Niemniej jednak poro­zumiały się nasze serca, nieme czułości, spojrzenie, w którejn się gorąca żądza i każde poruszenie serca przepełnionego mi­łością malowały, było wymowniejszem niż ozdobne słowa pięknie brzmiącego wy­znania. Zrzekliśmy się oboje, i cd tego cza­su njgdym j.'j więcej nie widzia!, ani mo­głem mieć jakąkolwiek wiadomość ojej- losie.

I nie czujesz się niewypowiedzianie nieszczęśliwymi zapytał się Walter wzru­szony,

Owszem czuję się szczęśliwym w we- wnęlrznem przeświadczeniu o nsem pra­wem uczuciu, odrzekł Jakób; przeciwnie musiałbym się czuć nieskończeni*; nędznym, gdybym prxez niewczesne wyznanie, zni-

szczyl nie zakłócony pokój jej duszy ; gdy­bym wprowadził nieszczęście i zamieszanie do rodziny, w której kole szczęście i po­kój swe błogie mieszkanie obrały. Stro­niłem od niej , miarkując źe dłużej w jej bliskości musiałbym nakoniec uledz pod tą wielką walką. Z sercem krwią zalanein oderwałem się od togo miejsca, lecz ura­towałem mą śpokojnośći właściwy szla­chetniejszy byt.

A później nie kochałześ więcej 1 py­tał się dalej Walter.

Ublizasz mi przyjacielu, rzekł Ja- kób; te serce jest wstanie zrzekać się> ale nigdy niebędzie płoche. Raz kochając raz przyłożywszy do ust kielich najwyż­szego szczęścia i kubek gorzkiego udręcze­nia i nigdy więcej ! Nadio nieoddam nigdy lii ej ręki dziewczynie z mego pokolenia. Mamże mieć dzieci, któreby musiały kie­dyś przeklinać mą pamięć, w ustawicznej walce z obywatelskiemi stosunkami (tru­dno aby te dla nich jako żydów przestały

15

bydź uciążliwemi, uczuliby tylko jak są nieszczęśliwi, widząc się od ludzi, swych współbraci w upośledzeniu nienawiści i po­gardzie? Ojaktogorzko czuć swągodność, czuć się skłonnym i zdolnym do stania się użytecznym towarzystwu ludzkiemu, i widzieć sięprzytem wyłączonym od tegoż towarzystwa! Uciążliwe uczucie bytu, kiedy z najlepszą chęcią postępowania z za­szczytem i prawdą trzeba uledz pod zimną ołowianą ręką przesądów lub bydź przy­muszonym ubliżyć samemu sobie ! Wiary bowiem moich przodków nigdy nie odstą­pię; jako człowiek jestem ten sam w mo­jej jak w innej Religii, a moje szlache­tniejsze uczucie nie może się tak dalece zaprzeczać, iżby miało z interesu przy­nieść taką ofiarę zimnym przepisom po­lityki!

Kapitan przysiuchywał mu się dotąd uważnie w niemem zadziwieniu. Znikł szyderczy rys z ust jego, który się przy wejściu żyda okazał, jego otwarte i szcze*

' * V7

7 .i»<i ..

http://rcin.org.pl

re oblicze zdawało się jakby przemienione w rysach wewnętrznego wzruszenia. Oko byio zroszone, uderzyi w swćm wzrusze­niu szablą o posadzkę i postąpił mocnym krokiem.

Musisz zostać moim przyjacielem za­cny człowieku, rzekł podając Doktorowi silną prawicę parole d’honneur, jestem na­wrócony z mej nienawiści ku żydom. Mo- gtoż mi się da djabła przyśnić, że żyd jest w stanie tak myśleć czuć i postępować?

Doktór podał mu rękę. — Zawstydzasz mnie panie Kapitanie, rzekł.

Ej do licha z tym panem Kapitanem, zawołał otwarty wojownik, ty przemów do mnie, albo niech pioruny biją! do stu fur beczek, i. mówię jeszcze raz. Eh prze* bacz — no bracie przystajesz? ty a ty!

Na te słowa przycisnął Doktora z taką gwałtownością do piersi iż ten ledwie od­dechu niestracił w jego objęciach.

Dobrze, rzekł tedy Jakób, jestem twym przyjacielem !

ł . V

LŁJ. ! ^

http://rcin.org.pl

Noto chwacko, zawołał tamten /ra­dością, tak to lubię. Ale bądź mi teraz kii pomocy, abym nawrócił tego tu ponur- ka. — Patrz, zakochał się szalenie w twojej siostrze aż oto Jego Ministrowska Mość i twój ojciec ży... bierz mnie djabli, chcia­łem znowu lżyć żyd... — no,przebacz! Tak com to chciał mówić, obaj pocieszni starce postawili maszt o który zakochany panicz nos sobie rozbił. Widzisz, oto znowu zwiesił głowę i ryczy że aż zgroza! prze* ciiż innie starego brawurę zaraził, że w kwiecie mych grzechów jeszcze roman­sowo nastrojony dałem sobie łeb odurzyć! patrz, znowu oparł głowę na ręku, to do oszalenia!

Jakób Mejcr spojrzał czule na przyja­ciela i rzekł: Dawno już przewidziałem Walterze, iż do tego przyjdzie; uzbrój się odwagą, użyj całej mocy duszy. Jesteś mę­żem, kraj ma prawo do ciebie, które prze* dewszystkiem wypełnić powinieneś.

Niemam nic więcej do dopełnienia,

za wołał Walter z boleścią, wszystko się dla innie skończyło! Życic nie ma żadnych dla mnie powabów, gdy mi w nićm naj* piękniejszy przedmiot zabrano, zwiędło w mych oczach całe przyrodzenie.

Zatrzymaj się przerwał mu Jakób, wierzaj mi, znałem twoją miłość lubo mi jej nie wyznałeś: nie obawiałem się jednak niczego, znając moją siostrę. Prawdziwa miłość nieznajduje mieszkania na ziemi, nierozerwane połączenie się dusz czystych można tylko tam wysoko napotykać. Tam się spełnia co tu było przyrzeczonem, tam kwitnie co tu było zasiane. Jeżeli miłość twoja czysta i wierna, poznasz ze się ina­czej skończyć niemoglo; chciałzebyś bo­wiem starca którego jedyną pociechą ten gołąbek który się nad nim unosząc rzeźwi późny wieczór jego ¿ycia, miłością i przy­wiązaniem, wtrącić do grobu z przeklę- stwem w ustach na jedyną swą córkę? zakwitłyzby ci wtedy spokojność i szczę­ście! Nie, gdybyś chciał iść tylko za ślepą

' ' - .. ._k>-r

il ~ : t'i ■ .i

namiętnością przeszyłbyś serce Klary i stał­byś się człowiekiem obarczony przeklęst wy i występkami.

Ah prawdę mówisz, zawołał Walter płacząc i rzucił mu się na szyję.

Otóż znowu zaczyna swą piosnkę, mruczał Kapitan niechętnie, niech mnie kaci wezmą jeżeli to wytrzymam, wolę ze mknąć!

Oddalił się spiesznie i zostawił ich samych.

XI.

Stary Baruch leżał chory na febrę i nie- mógt od kilku dni bydź jak zazwyczaj czynnym w swych interesach. Córka pielęgnowała go z niezmordowaną troskli­wością; zostawała ciągle przynim, w nocy nawet, ani prośby Ojca, ni przedstawie­nia starego sługi nie mogły jej nakłonić do spoczynku którego koniecznie - potrze­bowała. Z troskliwą bacznością pilnowa­ła lekkiego snu ojca; skoro zmruzył powie-

ki uważała pilnie na oddech starca, i tylko kiedy wszystkie oznaki okazały się zaspa­kajające, poddała sic snowi.

Tak upłynął przeszło tydzień, Barticli opuścił nakoniec łóżko i odwiedził znowu poraź pierwszy swój kantor. Klara sie­działa samotnie w pokoju przy swej ro­bocie, śmiertelna bladość okryła cierpią­cą twarz, na której malowało się w rysach przez boleść zmienionych smutne wspo­mnienie zwiędłego szczęścia. Wysokie o­twarte czoło okryła chmura smętnego roz­myślaniu , w ciemnem ognist m spojrzeniu jej oka pełnego życia jaśniała łza której dziś w samotności wolny bieg zostawiła, i która jak perła toczyła się powoli na li­liowo bladych licach. Oddając się tak ca­ła dumaniom o przeszłości, niedosłysza­ła wejścia ojca, który stanąwszy przy drzwiach nie spostrzeżony uważał z tro­skliwą pilnością cierpiącą córkę.

Przystąpił bliżej i położył łagodnie rę­kę na jej ramieniu, Klara obróciła się

ja- '

. • ~l ^ z 1 » *

sp:csznie ; cofnęła się przestraszona* spoj­rzawszy na twarz ojca chorobą wycieńczo­ną. Otarła sobie Izy , wymuszony uśmiech wystąpił na wdzięcznych ustach i prze­mienił obumierające rysy, pozorem tro­skliwego ubolewania.

Jakże ci dziś dobry ojcze? pytała go się; niewysilasz że się tylko za bardzo?

Bądź spokojną moje dziecię, rzekł głaskając jej loki na czole, nie troszczsię z mojej przyczyny, moja Kłarciu; czuję się zdrowym , tylko twe cierpienia zakłucają moje szczęście. Uspokój się moja duszo. Wielki Bog Izraela, chwała i cześć Jego imieniu, zrządzi nakoniec wszystko nado- bre , dopomógł On aż dotąd i Jego łaska jak Ocean niezmierzona nie ustanie dła[nas i nadal.

Amen, dodała córka, tak jest Ojcze, On i nadał nam dopomoże.

Ale powiedz mi lube dziecię, mówił znowu starzec, cóż mam robić aby cię znowu rozweselić, by powrócić pokój twej duszy, iżby przyszłość mogła dla ciebie mieć

przyjemny powab, wiesz że żadna ofiara nie jest zatrudna dla Ojca pragnącego ustalić szczęście ukochanego dziecięcia.

Klara przycisnęła się do jego piersi cicho plącząc. Przez niejaki czas nie była wstanie zdobyć się na słowa, zacięta walka zdawała się wzmagać w jej sercu, wreszcie zebrała się nagle, jakby wyższem uczu­ciem uniesiona, zapomniawszy o sobie, za­wołała; ,, uciekajmy z tąd Ojcze! precz z tego miejsca, gdzie się tyle słodkich i smu­tnych wspomnień do mego życia wiąże! u* ciekajmy daleko, aby dni nasze mogły spo­kojnie w bezpieczeństwie upływać!”

Baruch spojrzał na nią z niejakim zadzi­wieniem i rzekł: Moje dziecię jeżeli cię lo tylko niepokoi, odbiera sen nocom i pokój twemu życiu, przystaję na to chętnie, od­dalimy się stąd; stary Baruch czuje także iż spokojność jest mu koniecznie potrzebną przy schyłku życia. Pan pobłogosławił obiicie swego sługę doczesnemi dobrami; możemy bez utrapienia i mozołu, wolni od

16

wszelkich trosk wypocząć na ionie pokoju i dostatków. Nadto, moja dobra córko, niepodobami się tu więcej ; to miejsce sta­ło liii się obrzydłe. Józef Jlirsz , od tego czasu jakieśmy, położyli koniec jego ubie­ganiu się, odbiera mi zarobek prawie przed nosem, ciśnie się bez wstydnie do moich handlowych przyjaciół, i stara się najmniej­szy procent mi odjąć. Lecz niechcę wię­cej widzieć jego twarzy urągliwej, zerwę z nim wszelkie stosunki. V łaśnie. dopiero byłem zatrudniony przeliczeniem dziesięciu kies , które miałem odniego, a lubo dopie­ro za trzy miesiące powinny bydź zwróco­ne odeślę mu ic zaraz. Rzecz się skończy­ła, nie mam nic więcej z nim do czynienia. Uspokój się więc, moja córko, skoro Bóg pozwoli uporządkuję wszystko.» po bliskich świętach, po nowym roku, oddalimy się z tego miejsca. Lecz cóż ci to} drzysz mo­je serce!

Ach Ojcze! tak się trwożę, rzekła Klara kryjąc swą twarz na jego piersiach,

czuję 6ii; uciśnioną. Tuląc się mocno do nie­go, dodała: Nie laj głupiej córki, chcę bydź «nowu wesołą. Wiem to sama jak bezza­sadną i śmieszną jest moja obawa, jest to tylko słabość duszy i Bóg mi przebaczy za grzeszną i karygodną bojaźń, która jak mi niedawno Habbi Izaak tłumaczył, pocho­dzi % słabego zaufania w Wszechmocnym Bugu naszych Ojców.

Spuść się na niego , moje dzii cię rzekt na to starzec; On cię umocni i nie usunie od ciebie swej silnej opiekuńczej ręki. Jest On potężnym wybawicielem w potrzebie, Opoką w czasie burzy. Bądź spokojną nie martw więcej starego Ojca.

Ach, zerwała się raptownie, toż to właśnie co mnie udręcza że cię muszę mar­twić, mój Ojcze. Nie jestżem przyczyną twego smutku, wszak cię wypędzam z miejsca w którym żyli Twoi Oijcowie, z ziemi w której oni spoczywają! O wła­sna Twoja cói^a jest zmuszoną postę­pować przeciw Tobie, przeciw spokojno- ści Twoich dni na starość!

Przestań Klaiciu, zawołał Baruch, przestań udręczać twojego Ojca, Wszak- zem ci sarn powiedział, ze to miejsce stało mi się nienawistne, porzuć te urojenia, uspokój się.

Pragt.ę tego, odrzekła córka, czuję się tylko wysiloną, serce jakby kamieniem przytłoczone, gdyby nas tylko nieczckała jaka burza!”

Twarz Klary gorzała ogniem, toczyła oczy W’około bojaźliwie i z niepewnością ; zar gorączki zdawał się ją opanować.

Jesteś słsLą, rzekł stroskany starzec, jest to moc febry która cię opanowała; oto skutek twego wysilenia się wczasie mej choroby.

Ach, ¡'bardzo słabą, wyrzekła zaledwie pocichu , jestem bardzo słabą... Nie mój Ojcze, mówiła znowu głaszcząc go czule po licach od prz°strachu zbladlych , nie je­stem słabą, coraz mi lepiej... cierpliwo? ści tylko biedne serce, znajdziesz spokoj-

ność... tak spokojność i pokój... achniemo- gc więcej !

Siarzec nicmógl dlii ¿oj ją utrzymać, wy­śliznęła się z jego objęcia i upadla omdla* la na zirmi.

Ratujcie moje jedyne dziecię, wołał Baruchdo wschodzącego Filipa; przybywaj, ona umiera!

XII.

Głęboka cichość panowała w przestron­nym kantorze bogatego Bankiera, utrzy­mujący księgi i pisarze, pracowali pilnie nietroszcząc się o nic więcej , jak o lezące przednimi foliały, słyszano tylko skrzy­pienie piór i szelest z przewracanych kart. Czasami odmrukiwal stary rachmistrz sie­dzący osobno przy wysokim pulpicie do­dane liczby, aby się pr/y ich zapisaniu nie omylił. Drudzy zdawali się bardzo szano­wać tego staruszka, ich wzrok przelatywał około niego pełen uszanowania, pisarze

' ,•

! «kr L .. . t

którzy mu dawali swoje prace do przejrze­nia, stali przed nim w czasie przeglądu w bojaźliwem oczekiwaniu. Stary miał przytem wszędzie swe oko, a gdy mło­dych brała chętka stykać próźniacko gło­wy i chw’ilkę ukradkiem rozmawiać, po­trzebował tylko Pan Bernard rzucić na nich jedno z owych rozkazujących spojrzeń, które miał zawsze w pogotowiu, aby ich znowu do obowiązku i pracy przywrócić. Baruch Meyer położy i w nim zupełne zau­fanie i w długim łat przeciągu ?ue znalazł aby miał je kiedy nadużywać.

Mieli dziś wiele do przejrzenia. Bankier chciał aby wszystkie księgi były uporząd­kowane i jak najprędzej zamknięte; P. Bernard wypełniał przeto tein ściślej całą moc sw’ego surowfego panowania. Siedział zgarbiony na Wysokiem krześle, już to my­śląc przymrużał małe oczy pod ogrom ne­nii brwiami, znowu obracały się szybko śledząc palce wfspót pracujących. Na plas­kiem czule ciągnął się szereg niezliczonych

zmarszczek które się od wielu lat już nie gładziły , mało co włosów kryto połyskliwą płaską głowę. Człowiek ten osiwiał przy biurku pod liczbami , i wyraz jego fizogno- r*;ii nabrał z tąd coś wyrachowanego, ozię­ble rozważnego, iż cała twi.rz była podobną do tablicy liczbami zapełnionej.

Zegar ścienny uderzył o śni razy, był to znak do chwilowego spoczynku. Po osta- tniem uderzeniu wypadły pióra z rąk pi- sarzów, P. Bernard podniósł się powoli i uważnie, wsadził pióro za ucho, włożył aksamitną czapkę na łysinę i wyszedł po­ważnie odmierzonym krokiem z kantoru w którym wszystkie dotąd wiązane języki dały sobie folgę g'ośnemi rozmowy. Słu­żąca przyniosła każdemu śniadania.

,, I cóż Rachelo zawołał młody śliczny kantorzysta żartując, jakże, czy mnie jesz­cze nic niożcsz cierpić, nie chcesz zostać moją żoną!”

„ Ej, daj mi pan pokój panie Werkstein,

odpowiedziała piękna czerwono lica, pan mnie tak weźmiesz jak. -

No, jak? zapytał się z uśmiechem źałtowniś.

Jak panicz Ejchenfels wziął naszą pannę,— była odpowiedź kucharki.

„Co ty gadasz, rzeki Werkstein, zktó* rego twarzy znikł żart w okamgnieniu , któż ci nabił głowę takimi głupstwy ? jakże bydź mogła kiedy o tun mowa, i jak można tak głupio gadać o córce naszego pana! -

Ej , zawołała zgniewem , co ja wiem, to mi nikt z głowy nie wy bije, choćby to było tak głupio jak sobie chce, wiem, co wiem ! panna pokochała panicza, ja!; to tam nazy­wają, i rozmawiała z nim co wieczór w ogrodzie, gdy zwykle pan już spał. przy­chodził on zawsze tylnemi drzwiami do których miał klucz dorobiony. Widziałam to przecie na własne oczy więcej niż dzie-

#

sięć razy. I oto pan się ots*m dowiedział i położył koniec ti j rzeczy. Panna dła tego chora; Boże zmiłuj się nad nią!”

. i f r

http://rcin.org.pl

Werkstein odwrocil się z niechęcią w czasie gadatliwości pięknej kucharki , jak­by jej niechcial słuchać. Rachela zna­lazła za to uważniejszego słuchacza w ni­ski») człowieku z bystrą i przebiegłą miną.

Powiedz mi proszę, zapytał jej się, cóż to się właściwie wczoraj przyda­rzyło.”

No, i cóż się miało wydarzyć, mosje Wolff? odpowiedziała Rachela, cóż ja wiem, widziałam tyłka gdy mnie stary Fiiip zawołał do pokoju, jak panna Kla­ra leżała w mdłościach na podłodze, a biedny stary Pan wołał żałośnie : ona u­miera! Ale się strasznie oszukał, bo ja­keśmy ją zanieśli na łóżko, otworzyła znowu oczy.”

A dziś jak się oua ma, pytał się dalej "Wolf z natężeniem.”

Przyszła znowu do siebie, była odpo­wiedź, ale jak to długo potrwa, taniec zacznie się na nowo."

. 17

"v ! '

r-. - -¿’iVtT- . “yh-yjt'. '

Nic, nie zostatę dłużej w tym domu; nie cóż ja tu plotę, a dziś piątek, trzeba mi jeszcze ryby nagotować ” — i jednym skokiem wyleciała za drzwi obmówczyni.

Jakie też pytanie zawsze czynisz Wo!f;e, łajał go Werksiein, sąż to rzeczy właściwe, aby je kazać sobie opowiadać od takiej plociarki? zwłaszcza cóż nas ma obchodzić postępowanie tych którzy nam cli leb dają.”

Nie fukaj tak , odrzekł Wolff, cóżem tak nieprawego uczynił? Mówiłem tylko

o rzeczach, które chłopcy po ulicach i Sy­nagodze dawno już roznosiły, i czemuż nie wolno o tem mówić. Nie mogtaż ona pójść za Józefa Ilirsza? Ta dumna je­szcze tego pożałuje.”

Wyszczekany! mruknął Werkstein; lecz zatrzymał się, gdyż ł\ Bernard ukazał się we drzwiach.

,,Do roboty!” zawołał lakonicznie na rozmawiających*, i nim minuta upłynęła

przybrała kancellarya dawną postać. Leca tą rażą przerwano pracującym. 2Iapukano

głośno we drzwi i Józef Hirsz wszedł

/

z niezwykłą miną.

Gdzie wasz Pan? zapytał się, muszę z nim pomówić o ważnej bardzo okoli­czności.”

Z flegmą, nie odwracając nawet głowy, pociągnął P. Bernard za sznur od dzwonka, którym zwykle dawał znać swemu pryn* cypałowi, ze jego obecność jest w kanto­rze potrzebną. W krotce w szedł Baruch Meyer, Którego twarz dziś nadzwyczajnie blada, zasępiła się niemało, spostrzegłszy nieprzyjemnego gościa.

Cóż mi przynosicie Ilirszu, przemówił do niego po łekkiem pozdrowieniu, wszak 10 kies są należnie zapłacone?

O tein sami wiecie naylepiej, odrzekł Hirsz z osobliwszym przyciskiem. Chcę » z wami pomówić o bardzo ważnej, okoli-

ezności i dla tego przyszedłem do waszego domu, lecz trzeba nam bydź sam na sam.

Po co i zapytał się Baru di, jeżeli to in­teres handlowy, mówcie otwarcie przed lnem: ludźmi.

Dam temu pokój , rzeki Hirsz wykrzy­wiając szpetną twarz, uczyniłem to dla was żem tu przyszedł i dla waszego dobra chcę z wami na osobności pomówić.

Dziwny z was człowiek , mruknął Ba­ru cli i zaprowadził go do pobocznego po­koju.

Gdy weszli nastąpiła chwilowa cichość, w milczeniu uważali się nawzajem z ró- żnemi uczuciami. Ciężyło coś na sercu Barucha, wewnętrzna tęskność, której przyczyny nie mógł odgadnąć, zajęła miej­sce w jego umyśle. Zdawało mu się spo- strzedz dziś w Hirszu, coś tak dobrze wy­myślonego, coś tak ściśle wyrachowanego, i że w jego wewnętrznych rysach przebi­ja się jakaś ukryta złość, iż go dreszcz

W" /

przeszedł patrząc na niego* Ledwie był wstanie wytrzymać chytre spojrzenie jego oka, odwrócił sic niechcąco i przechodził się zwinnym krokiem po pokoju. Tak u­płynął niejaki czas nim przyszło do roz­mowy.

Nagle stanął Baruch, wlepił przenikliwy wzrok na swego towarzysza, i to co wyczy­tał z oczu przebiegłego człowieka niemo- gło go zaspokoić. Ciągłe milczenie zaczęło go nakoniec udręczać, postanowił skoń­czyć jak najprędzej nieprzyjemną schadz­kę i pozbyć się uciążliwego gościa.

Żądaliście rozmowy zemną Hirszu, za­czął Baruch, chciejcie łaskawie uwiado­mić mnie o waszym interesie.

Czy tu nikt nie nadejdzie? pytał się Hirsz opieszałym tonem, niechciaibym aby...

Mówcie, co macie mówić, fuknął Ba­ruch, cóż tam jest tak skrytego? wszak- ¿eśmy wspólnie nie popełnili przestępstwa.

fłl* i 1 '• .. '

- .Ł-r c •* .

Li, ii : •' t- w L, ' *‘V.-

http://rcin.org.pl

Chwała, cześć i błogosławieństwo za to Bogu Abrahama Jzaaka i Jakóba! zawoiai Hirsz, obłudnie przekręcając oczy, jestem czysty i wolny od wszelkiej winy i wszel­kiego przestępstwa, jestem uczciwym człowiekiem.

Dobrze, przerwał mu Baruch, i mówi­cie tez z takim.

Tak, rzekł Ili rsz przewlekle, mają was za takiego, i byliście nim w moich oczach.

Byłem! zawołał Baruch, człowieku, by­łem! i to mi śmiesz mówić w własnym mym domu! Odchodząc od siebie ze wście­kłości, przybliżył się do niego i chciał go za piersi ująć.

Stój cie, rzekł mu Iiirsz po cichu , uczy­nicie się nieszczęśliwym przez waszą po- pędliwość, jeśli mnie przymusicie abym publicznie przed świadkami wywołał to, co jest w stanie zgubić was zupełnie i wasze dziecię. Baruchu, pamiętajcie o waszem dziecięciu!

Ila, to ci jakiś dobry Anioi podat, rzeki Raruch, i puścił go, iriaczij byłbym ci po­kazał, jak znoszę obelgi w własnym do­mu. Moje dziecię jest mi droższe nad ży­cie, mów więc i nietroszcz się o nie.

Nie mogę, rzekł Ilirsz z przymuszonym uśmiechem, jakem powiedział, niefak mi idzie o siefrie jak o was, w asy. dom i wa­sze dobre imie. Radziłbym wrięc zamknąć drzwi na klucz i mówić po cichu, bo i ściany mają uszy. AV przódy nie będę mó­wił wyraźniej aż się to stanie, i do praw­dy wymagam tej, przezorności dla waszego dobra, jedynie dla miłości ku wam!

Diabeł jak widz^ dziś w was siedzi, li­czy nię wam zadosyć. Zasuń ,1 wewnątrz zaporę.

Tak, to dobrze, rzekł Ilirsz po przyja­cielsku, trąc sobie ręce z upodobaniem, otóż to lubię, jesteście teraz rozsąc?hym i mogę z wami rozsądnie pomówić.

To rzekłszy odpiął szeroką wierzchnią

mx -j-jw . _

suknię i wyjął w oczach natężonego Baru- cha worek z pieniędzmi. — Znacie/ tę pie­czątkę 11 waszego worka? zapytał się Hirsz, wszak to wasza? weźcie proszę ten talar, i ten, i ten jeszcze, próbuj­cie je,....

To są fałszywe pieniądze, zawołał Ba- luch rozpoznawszy je.

Tak, odrzekł ITirsz, ale czy to teraz dopiero znajdujecie? Jednak to pięknie żeście sprobowąli bezstronnie i jak należy ; ale proszę, oto druga kiesa, której pie­częć jeszcze nieuszkodzona, otwórzmy ją i dochodźmy, może tylko w jednej były takie pieniądze.

Baruch Meyer rozdarł spiesznie kiesę i wytrząsnął talary z brzękiem na podłogę.

Sprawiedliwy Boże! zawołał, skąd te pieniądze w moim worku i pod moją pie­częcią?

I mnie się o to pytacie, rzekł Ilirsz

¡z urągliwym uśmiechem, to zabawnie* mam/e z resztą powiedzie ze...

Milcz psie prziklęty, przerwał mu Baruch z krzykiem , milcz! tu panuje szka­radne oszustwo; otworzyliście juz inne kiesy?

0, dałem temu pokój, rzeki tamten, nie, te może sąd otworzyć jeżeli nie spra­wicie się jak roztropność każe.

Co? zerw?al się starzec, Sąd ma otwo­rzyć moje worki?... do tego już przy* szio z tobą stary Baruchu! lecz nie, to niepodobna, Ojcze niebieski, wszakżeni sam to w?szystko odliczył, zapieczętował i zaniknął w? dobrze opatrzonej skrzyni, sam to wszystko uczyniłem! tu panuje oszustwo!

I ja tak sądzę, rzekł Hirsz: zdaje mi się że to oszustwo, gdy kto prze­syła swemu handlowemu przyj acylowi dziesięć kies fałszywych pieniędzy; ale mój Boże, jakże mogliście w?ierzyć...

18

Ze co ! zerwai się Baruch , kióry siat dotąd odurzony, cóż wy wierzycie?

Wszystkiemu przyjacielu, rzekt Hirsz starając się go uspokoić, mój Boże, wszak jesteśmy ludźmi, a wszystko co nosi imic człowieka jest grzesznem, jak nasz Rabbi mówi; nie wszystkie godziny są sobie równe, jedne znajdują nas sktonniejszymi do usłu­chania szatana zdrady, niż drugie. Nawet nasza matka pierworodna Ewa...

Zatrzymaj sobie to kazanie oszuście!

Jeszcze mnie oszustem nazywacie, zaczął znowu Hirsz przewlekłe, to pięknie staruszku, bardzo pięknie. Ej, może wreszcie wy to będziecie oszukani,* no, no, zobaczymy! Zabierał się i chciał odejść, Jecz Baruch go zatrzymał.

Cóż zamyślacie czynić? zapytał się odchodząc od siebie ze wściekłości, obawy

' i rozpaczy.

Niechcę wam najprzód bydź dłużej uciążliwym, odpowie Hirsz, widzę żeście

dziś bardzo popędliwi. Niech więc prawa rozstrzygną kto tu jest oszustem, kiedy mnie nieclicecie słuchać do końca i przymu­szacie mnie do tego, ażebym was zgubił. Rzecz ta mogłaby naturalnie wziąść inny obrót; wiecie jakem kochał mego Ojca, niech spoczywa w pokoju! i jak czczę je­go wolę jeszcze po jego śmierci; możecie s5 tego poznać, żem niedawno wras prosił

0 rękę córki. Wszak wam wiadomo ze nieboszczyk Ojciec rad był z nas zrobić pa­rę. Odrzuciliście wzgardliwie moje prze­łożenie , muszę bydź nieposłusznym woli zmarłego Ojca. Zapewne, gdybym byt waszym zięciem, musiałbym mieć wzgląd

1 tę rzecz przemilczeć! Boże! mogliście bydź sami oszukani tcmi pieniędzmi, ale trzeba to w przody dowieść, możeście w samej rzeczy niewinni. Tak, wierzę prawie te­mu, lecz cóż robić, trzeba mi dopełnić obo­wiązku , i w każdym razie będzie miała ta okoliczuość nieprzyjemne dla was skutki.

Wielki Bo/e! rzeki Barticli który do­tąd stal w niemej postawie. Bo/e nioicli Ojców, jakże spluga wionę są moje siwe włosy! Nie, nieprzo/yję tego, serce mi pęka . ach Bo/e!

Żal mi was, na moje /ycie, Baruchu, mówił dalj Hirsz, mogę sobie łatwo wy­stawić jak wam musi bydź nieprzyjemny ten przypadek i /ałuję was z serca. Je­steście bez wątpienia niewinni, ale pozór będzie zaws/e przeciwko wam świadczył, i niebędziecie w stanie się uniewinnić. Spra­wiedliwość bywa przy takiem zdarzeniu bardzo surową, niedawno dopiero złapano bandę robiącą fałszywe pieniądze ; stoi te­raz w proci-ssie. Boże, jak tyłka o tein pomyślę muszę juz; zapłakać. Patrzcie jak jestem dobrym człowiekiem, i niechcę was zgubić. Oto dacie mi waszą Klarę, po­niesiecie zemną wspólnie s/kodę, i rzecz skończona.

r Nie przyniosę na oiiarę mego dziecię*

c,ia. rzekt B.iruch Meyer , niech się co chce sjanie, nie uczynię tego. Jeżeli się spodoba niebu zniszczyć mnie, niech się stanie jak ¡zawsze jego wola. Uczyń co chcesz, Bóg zna czystość mojej duszy, nie odwróci odemnie swego oblicza i niedozwoli aby innie pochańbili nieprzyjaciele. Uczyń jak ci się podoba.

Jak chcecie, rzekt Józef Hirsz, je-> dnak, dozwólcie sobie doradzić! Ale je* steście teraz popędliwi, przyjdę gdy będzie­cie spokojniejsi. Nadto już czas abym się oddalił; mamy dziś piątek, jutro wieczo­rem po ukończeniu szabasu dowiem się o waszym postanowieniu ; rozważcie tę rzecz dojrzale. Zostańcie z Bogiem.

Odsunął zaporę i odszedł zostawująo Meyera w najstraszniejszej walce duszy*

XII!.

Klara znalazła Ojca tego wieczora mało i krótko mówiącego, co ją niezmiernie zdzi­wiło, gdyż dotąd obchodził zwykle sza­bas z największą spokojnością umysłu, co z łagodnych rozmów dawało się łatwo spo­strzegać. Nazajutrz rano miał twarz bardzo zmienioną , przepędził bowiem noc bezsen­nie wiodąc srogą walkę w sercu. Córka domyśliła się tego i pytała go się często z tkliwością o przyczynę tej w najwyższym stopniu ją przestraszającej niespokojności* Barurh unikał pytań córki, wymawiając się słabością. Przymuszał się nawet do 1 Wesołości aby ją cokolwiek uspokoi. | Zbliżyła się stanowcza chwila w której ! Jó/.ef Jiirsz miał przy słać po ostateczną od­powiedź na swoje przełożenie. Starzec siedział z twarzą śmiertelnie bladą, ze wzro­kiem ponurym, patrzył zdrętwiały na je­den punkt pr?A’d sobą. Czasejn poruszały

/-■

się wargi, wymawiał cicho wyrazy, które jużto jako wybuch rozpaczy, znowu jak narzekania brzmiaiy. Klara znalazła go tak smutnie siedzącego, nie spostrzegł on jej wejścia i został dalej w tem położeniu. Córka usiadła w pewnej odległości uważa­jąc go pilnie. Ocknął się nagle i zawołał: „Nie, niemogę mu ofiarować mojego nie win­nego jagniątka, niepowinienem oddać moje­go dziecięcia w pazury tego chytrego i okru­tnego tygrysa!” Położył znowu rękę za­myślony na czole, i mówił znowu: „Lecz jakże, mamże bydź oskarżony jako fał­szerz pieniędzy? Sprawiedliwy Ojcze niebieski, Ty wiesz żem niewinny, wiesz że te ręce nigdy się nie splamiły fał­szem lub oszustwem , że nie żądałem ni­gdy cudzego dolna. Za jakąż w>inę mam odpokutować? Czemuż o Panie karzesz mnie tak surowo na moje stare lata? — Niech się co chce stanic, On się ulituje nademną i niedopuści abym wpadł w za­stawione sidła. Nie, moje dziecię, moja

Klarciu, nie odpokutujesz zato że twój Ojciec może (w pierwszych dniach życia) Zgrzeszy i.

Klara nie mogła się dłużej wstrzymać.

Dla Boga! zawołała, Ojcze, cóż się stało?

Barach przeląkł się widocznie n a dźwięk jej głosu.

Nic, moje dziecię, odpowiedział na- koniec, nic się wcale niestało. Czuję się osłabionym, i wyobraźnia przedstawia mi straszne czcze obrazy. Uspokój się, wszyst­ko się dobrze skończy.

Na cień mojej matki, zaklinam Cię Ojcze; błaga Klara rzuciwszy się do nóg jego, mów wyraźniej co się stało? Nie ! zabijaj mnie milczeniem, niech się o j wszystkiem dowiem , co jest pizyczyną twej obawy. Cokolwiek bądź, czuję się dosyć n i silach , do zniesienia razem z To­bą nieszczęścia.

Nieszczęścia .’powtórzył zapominając

się, tak zaiste, wielkie nieszczęście! Nie­winnie bydź piętnowany jako zbrodniarz, bydź wystawiony na wzgardę i urągowi­sko świata, stracić nu zawsze uczciwe imie , z którego się długo słusznie pyszni­łem, przytem wystawiono serce ojcowskie na najstraszniejszą próbę, możesz bydź większe nieszczęście? Nie jestem wstanie znieść tego, to nad siły człowieka.

Córka przerażona podskoczyła.

Jakże mój Ojcze, zawołała, nie poj­muję tego, znajdujesz się wtakiem utra­pieniu i nie otwierasz serca twojej jedy­nej córce? Wielki Boże, czemże na to zasłużyła, iż innie więcej nie uznajesz go­dną zaufania!

Jeszcze i ten wyrzut, narzekał Ba­ruch z boleścią, dowiedz się więc o wszy- stkiem.

Opowiedział jej całe zdarzenie z Józe­fem Iiirsz, jak czytelnicy mieli sposobność q W poprzedzającym rozdziale poznać.

J9

. ■ . * *p

~ - i i ' 4

Widzisz więc moja córko, dodał koń­cząc, zastanowiłem się dobrze nad tą rze­czą. Jeżeli inne kiesy zawierają w sobie podobne fałszywe pieniądze, jak dwie o­tworzone, wtedy padnie na mnie całe po­dejrzenie, czemże się usprawiedliwię1? uwierzą/: mym uroczystym zapewnieniom1? przypuszczą mnie do przysięgi? Zrobią mi proces i...

Ach, nie kończ Ojcze, przerwała Klara, nie, nieprzyjdzie do tego; iwa córka winna ci wszystko , uiszczę się z tego . od­dam rękę Bankierowi Ilirsz.

Co, zawołał starzec, moje dziecię, chciałażbyś ...

Tak Ojcze, odpowiedziała z posta* nowieniem, jestem gotową przynieść tę ofiarę memu sercu, Bóg mi doda siły i dopomoże mi w tej wielki j walce. Wsta­ła w czasie gdy to mówiła , jćj pierś się podniosła, oczy błyszczały w szlachetnym zapale. Uczucie, iż dopomoże Ojcu i od-

wróci o*l »lego hańbę, użyczała jćj twa­rzy coś nadziemskiego. Starzec stai zdrę­twiały jak przpd Anioia zjawieniem. Zdumiał się nad wielkością jej bohater­skiego postanowienia i niemógł z razu słów znaleść aby jej na to odpowiedział. Lecz w krotce nabrawszy sił rzeki z mocą sta­nowczą: '

Nie Klaro, nigdy nie przystanę na to postanowienie przynoszące zaszczyt twemu pięknemu sercu, nie zezwolę na to nigdy. Mamie ujrzeć gołębicę w szponach sępa? Tak, ten człowiek jest gorszym niż zwierz krwiożerczy. Teraz dopiero przenikam go całkiem i zdumiewam się nad sobą samym, żem go tak długo nie po­znał. Ale to mu się bynajmniej nie uda, to by mnie bardziej dotknęło niż nie za­służona haniebna kara a nawet i śmierć sama! Przysięgam na Boga który za obłokami tronuje, na święte Jego praw a , które nam na ¿óizc Synai przez Boskiego Męża udzie­

*

lii, na wszystkich naszych bogobojnych przodków, na moje życie i zbawienie, ni­gdy ciebie fen człowiek nie nazwie swo­ją. N iecliaj cały gniew Szadai padnie na mą głowę, niechaj moi nieprzyjaciele na­sycą się widokiem mego upadku, nie będę w stanie tego przeżyć; ale umrę z prawem przekonaniem o czystości mojego postępo­wania, konające oko nie padnie na niewin­ną ofiarę! Bądź więc spokojną moje ży­cic, i zaufaj niebu, ono nam dopomoże. Przytulii plączącą córkę do łona, pocało­wał ją w czoło i potem zadzwonił.

Skoro będzie po szabasie, rozkazał wchodzącemu słudze, pójdziesz do pana Józefa Hirsz i powiesz mu odemnie, że mo­że sobie nie tylko dziś ale i na zawsze osczędzić fatygę i nie odwiedzać mnie, że wreszcie może uczynić co mu się będzie zdawało dobrem i siusznem. Słyszysz $ tak mu powiedz.

Dla Boga; Ojcze, co czynisz, zawo»’

i*

lata Klara, wszystko teraz stracone, ach, widzę ubliżające się straszne nieszczęście', które cię zgubi niezawodnie, a ja, jam temu wszystkiemu winna, jam to wtrąciła Ojca w bezdenną przepaść!

Padła osłabiona, przytłoczona całą siłą pasującej się wewnętrznie i pokonywają- cej ją boleści.

Baruch Meyer zawołał lękliwie na słu­żące, rozkazał im aby pilnowały ją staran­nie, a znękany gwaltownemi uczuciami najgłębszego utrapienia, opuścił zaraz cór­kę i zamknął się w samotny m swym pokoju.

Noc przeszła mu na bezsennej niespo- kojności, z nadchodzącym dniem wstał i do­wiedział się o stanie zdrowia córki. To co usłyszał nie mogło go zaspokoić. I ona prze­pędziła noc bezsennie, az do poranku zosta­wała w malignie, nie dawno dopiero znużona i wysilona wpadła w sen głęboki. Ojciec nie chciał jej przeszkadzać, i nie dowierzał też sobie, aby miał dosyć siły, do zniesienia widoku nieszczęśliwego dziecięcia, poszedł

przeto do kantoru gdzie pracował do po­łudnia, potun powrócił do samotnego mie­szkania.

Pan Bernard pracował tymczasem nie* przerwanie przy swoim biórku. Zwyczaj­na cichość panowała znow u w kancellaryi; wszyscy byli zatrudnieni swcmi księgami i rachunkami. Z resztą było wszystko spokojnie, zrazu dały się słyszeć ciężkie stąpania wr sieni, które się coraz bardziej ku drzwiom zbliżały. Ciekawie spoglądali mło­dzi applikanci w tę stronę, tylko pan Ber­nard jeden pisał dalej spokojnie. W tein się drzwi otworzyły i czterech policjan­tów weszło. Wszyscy pisarze oprócz pana Bernarda położyli swe pióra.

Któryż z panów jest pierwszym spra­wującym interessa , zapytał się Szef policyi.

Ja nim jestem, odpowiedział pan Bernard obracając się spokojnie.

Będziesz pan łaskaw wydać mi swo­je księgi.

Co ? zerwał się stary z niezwyczaj«

nym popędem, to się nie stanie, mój prze­łożony może tylko tem rozrządzie i nikt więcrj.

WPana przełożony, odrzekł tamten , nie ma w tej chwili nic więcej do rozrzą­dzenia, radzę Panu bydź nam z cierpliwo­ścią powolrym.

Gdy to mówił, rzucili się tymczasem „ drudzy do skrzyni z pieniędzmi, za pie­czętowali ją równie i biórko, z papierami handlu i szkatułę z wexiami.

Ila! cóż to jest! zawołał pan Ber­nard pełen zgrozy, załamując sobie ręce, firma Barucha Meyer została skażoną , na­sze dobre imię osławionem ! -

Sprawiedliwy Boża , zawołał Werk­stein który w tej chwili przystąpił do okna, warta odprowadza naszego Pana!

Pan Bernard wzdrygnął się przerażony.

Zadziwiasz się mój panie, rzekł po- licyant, będziesz pan w krotce objaśnio­ny. I pan jesteś moim aresztantem; a wy

wszyscy, dodał, niepowinniście przed wyja­śnieniem sprawy quacstionis z miasta się oddalać.

f Kantor został zamknięiy i zapieczęto­

wany, pisarze oddalili się z przerażeniem. Stary pełnomocnik szedł niemy i odurzony : z odprowadzającą go wartą.

Podczas gdy się to wszystko działo w kan­torze , leżała Klara znużona długo trwają­cą gorączką osłabiona w swym pokoju, tylkj Rachela siedziała przy jej łóżku już to niechętna dąsając się, wewnętrznie, zno­wu czuła i troskliwa o stan zdrowia swo­jej panny. Reszta sług zasmuconych krę­ciła się na dworze, przestraszone niezwy- kłem i niesłychanem zdarzeniem. Werk­stein sam jeden pozostały ze wszystkich kantorzystów, napominał kręcących się aby byli spokojni, i rozkał im zamilczeć

dopóki będzie można przed córką Fana o wszj'stkiem co się dopiro stało, aby się spokojni« udali da zwykłych zatrudnień i czekali cierpliwie wyjaśnienia całej rze­czy. Rozważny ten młodzieniec udał się sam po cichu do swojej izdebki pod strzechą, w której oddawna mieszkał; tam rozmyślając o tem co zaszło, przy­szedł na smutne uwagi, niemogąc odgadnąć przyczyny ostatniej niepojętej sceny. Od dawna zwykł był patrzyć na swego Pana i Dobroczyńcę z szacunkiem i przywiąza­niem. Charakter tego męża wydawał mu się zawsze tak otwartym , bez fałszu i daleki od wszelkich występków, iż nie mógł so* bie żadnym sposobem wytłumaczyć co go mogło przywieść do tak smutnych okoli­czności. Baru di Meyer przyjął był po oj­cowsku tego młodzieńca, po śmierci jego rodziców gdy był opuszczony i bez pomo­cy, otworzył mu gościnnie swój dom, dal mu staranne wychowanie i umieścił z pię-

20

> i

i .. • j . fr a ‘ .i v/j i 'i i ■ ‘ -i- '.^ii ;

knym rocznym dochodem w swym kanto­rze. Taki mąż nie mógł bydź występnym oszustem; .tu musi koniecznie b!qd zacho­dzić. Werkstein wziął to w krotce za pe­wność ¿e jego dobroczyńca cierpi niewin­nie, ze wpad! zapewne w sidła jakiegoś złoczyńcy. Pokrzepiając się coraz bardziej tą myślą, szukał spokojności w gorącej i serdecznej modlitwie, blaga! Przedwieczne­go Sędziego, przed którym niemasz skry* tości, o prędkie i szczęśliwe rozwiązanie tego niepojętego zdarzenia. Po tem ze­bra! się ożywiony nadzieją i chciał pójść do córki Pana, gdy go przy drzwiach spot­kała niska, cienka postać swego towarzy­sza AVoIfa. Ten wziął go ostrożnie za rę­kę, zamknął powoli drzwi za sobą, i za­prowadziwszy go do środka pokoju, sze­pnął mu z chytrością do ucha :

Przyjacielu, co ty mówisz na to śliczne dziwo'wisko? Moznaz więc nadal dowie- rMi cziowiekowi choćjby najucsscjwiej wy-

glądał i pobożnie postępowali Ze nasfc

uczciwy, pobożny, bogobojny i szanowny Pryncypal Pan Baruch Meyer niczem wię­cej nie jest, jak zapozwoleniem powie­dziawszy, wierutnym łotrem!...

Co ! — chyba sameś takim! — z a w o lat "Werkstein z niechęcią uwalniając się od natrętnego; powinieneś się wstydzić mór wić co podobnego o twym poczciwym Do­broczyńcy.

Oto mi poczciwiec, rzeki Wolf ze zło­śliwym śmiechem; jest to wilk w skórze baraniej, mówię ci i nic więcej. Toż to uczciwe postępowanie, wypłacając rzetel­nemu człowiekowi fałszywemi pieniędzmi zamiast dobrymi.

Co mówisz\ zawołał tamten? fioże, Ćóż to jest I

I cóż ma bydz więcej jeszcze? szydził Wolf; Baruch chciał zapewne wystawić na próbę znajomość pieniędzy uczciwego Ban­kiera, lub pozwolił sobie mały żarcik«

Mów wyraźniej, przerwa! idu niecierpli­wie Werkstein, i porzuć niedorzeczne szy­derstwa; zdaje mi się źe tu idzie o rzecz, przy któr j odchodzi człowiekowi ochota do żartów.

A więc w istocie nie wiesz ? pytał go się Wolf, nie wiesz jeszcze o tern, co się już po cal. m mieście rozniosło 1

Tak , tyś do tego podoimy, masz siebie

i wszystkich ludzi za dobrych nie tro­szcząc się o nic więo. j. Oto Józef Hirsz jak ci. wiadomo, pożyczył był naszemu Pryncypałowi — Boże zmiłuj się nad ninn gdyż ciasno koło niego—10 kies twardych ciężkich talarów, i otrzymał napo wrót fal- szywemi pieniędzmi! Tak, jeśli się uda wiele takich sztuczek splatać, to nie tru­dno zostać milionowym bogaczem.

Tonie podobna, zawołał Werkstein, o- cknćjwszy się z przerażenia. nie, to kłam­stwo, to zmyślenie powiadam ci.

Bydź to mi»że; odrzekł Wolf z ironią,

aapewne to zmyślenie! Ale trzeba prZy. znać że Baruch Meyer umir* gotowo wy­myślać. Wszak zmyślenie , ozdobniej poe- zyą zwane, nie jest rzeczywistością, je­dnak pięknie i wiernie oddana wmawia się w fantazyą ze jest rzeczywistością. Lecz Józef Hirsz, koniecznie jest prozaicznym, niedał się namówić od pięknej poczyi widzisz...

Tu panuje nieporozumienie, powtórzył Werkstein, nasz dobry Pan nie jest zdoU ny do takiego postępku.

Uchowaj Boże , rzeki Wolf szyderczo, nasz dobry Pan jest uczciwym człowie­kiem.... Ale słuchaj mnie braciszku, mó­wił daley poufale, myśmy właściwie naj­gorzej na tem wyszli, nagle pozbawieni służby dokąd się udamy'? Nie obejdzie się t ż i bez nieprzyjemności. Przyjąłem przecie za pomocą Boską bardzo dobrą służbę; ł an Hirsz którego interessa od nie­jakiego czasu znacznie się pomnożyły,

przyjął mnie na tę uazciwą twarz, od ra­zu na pierwszego rachmistrza. Daj mi do­bre siowo, a postaram się umieścić ciebie W tym dobrym nieskażonym] domu* Cóż myślisz na to braciszku!

Daj mi pokój, rzekł Werkstein przebu­dzony ze smutnyoh myśli, idź sobie i nie- troszcz się o mnie, do ostatniego tchu bę­dę wierny memu Dobroczyńcy, w jakich­kolwiek zostanie stosunkach, nieopuszczę gu i jego domu.

Ha, tak, odrzekł Wolf, chcesz grać rolę bohatyra romansów, no, szczęśliwa droga!—uczyniłem swoje, wiesz że wie­le trzymam o tobie, chłopcze, lecz kto nie daje sobie doradzać, trudno temu do- pomódz. Zostań z Bogiem.

Oddalił się natychmiast i zostawił Werk­Steina z sercem przepełnionym troskami i boleścią. Dosyć znaczny czas upłynął, nim mógł przyjść do siebie z przerażenia, w któro go Wolf przez swe opowiadanie

wprawił. Nasunęło mu się mnóstwo ró­żnych myśli, wiele tęschnych uczuć opa- nowalo jego serce, postanowił z tem " >vszystkiem zostać bezwarunkowo wier­nym swemu Państwu, i w jego nieszczę* fściu bydź mu przywiązanym i pomocą; ze nic nie powinno go odwieść od tego obo­wiązku , lub zachwiać miłość ku swemu ojcowskiemu przyjacielowi i jego kre* wnym. Z tem postanowieniem zszedł ze wschodów prowadzących do pokojów do­mu. Przeszedł około zapieczętowanych drzwi kantoru, zatrzymał się z bolesnem uczuciem; zajęło go wspomnienie o prze­szłości. Ten korytarz przechodził tak czę­sto z miłem uczuciem, każdy dzień byt sobie podobny, interesa szły bez przerwy. Jakże się to wszystko teraz odmieniło! Werkstein chciał iść dalej, gdy w tem trącił nogą o ciało ludzkie. Było już na wzmroku, słabe światło dozwoliło na wą­skim kurytarzu, przedmioty na wpół tył-

ko rozpoznać. Młodzieniec schyliwszy się liiepoznał przeto odrazu kobiety leżącej lia ziemi rozciągnionej. Podniósł ją ostro­żnie, a przybywszy do obszerniejszej sie- • lii przypatrzył się głowic swego ciężaru i poznał w bladej twarzy córkę swego nie­szczęśliwego dobroczyńcy. Zimna i bez czucia leżała Kiara na jego ręku zwieszo­na, czarne włosy rozpuszczone w nieła­dzie otoczyły twarz jak śmierć bladą, ale jednak powabną, lekka biała szata nocna kryła jej delikatne członki. Werkstein przerażony pośpieszył z nią do jej pokoju/ gdzie znalazł szczebiotliwą Rachelę przy jej łóżku w głębokim śnie pogrążoną. 0- budził ją czyniąc jej v\yrzuty, że tak nie­dbale pilnowała chorej.

Doktór Jakób Meyer powrócił dopiero późno w wieczór ze wsi dokąd był wezwa­ny do chorego. Zapalił sobie świecę wziął

fajkę i usiadł do pisania, w tem otwo­rzyły się drzwi gwałtownie i Walter z Ka­pitanem Walburg wpadli bez tchu.

Jestześ juz przecię, zawołał Walter, juzem dwa razy do ciebie przysyłał. Ach, birdny, biedny przyjacielu, jakież ciebie zmartwienie czeka!

Mort de ma vie! wrzasnął kapitan, dziś powinieneś okazać źe jesteś mężem. Oto polieya kazała do lochu wtrącić twego starego ojca! niejestze to do oszalenia?

Czyście rozmarzeni, podskoczył Ja­ko b wzdrygnąwszy się, cóz ma Polieya do czynienia z moim ojcem? Cóz takiego mógł popełnić, aby,jak'się wyrazasz przy­jacielu Walburg, miał być wtrącony do lochu.

Polieya ma bardzo wiele z nim do czynienia; jak móv\ią, miał mieć zwią­zek z fałszerzami pieniędzy.

Tak zaiste. odezwał się Walter, wsa-

21

V

mej rzeczy uwięziono twego ojca, i oska­rżono o szkaradny zbrodnię.

To nic podobna, zerwał się Jakób pomięszany, czy to we śnie czy na jawie! Mój oj ciec zbrodniarz!

Toż to właśnie pytanie , przerwał nni Walburg, ale my je rozwiążemy. Do pra­wdy kochany chłopcze żal mi ciebie! Je­stem bardzo do ciebie przywiązany, a prze­to i do twego staruszka, niech sobie bę­dzie oszustem lub nie, dla twojrj przyja­źni byłbym gotów, bierz mię diabli, z tu­zinem rębaczów się mierzyć na pistolety lub szable i złamać ini karki jeślitego potrze­ba. Tylko nierób tak kwaśnej miny. jak nie­dawno Walter, bo doprawdy ucieknę z tąd. Bądź przecie do kata spokojny, chcemy mieć z tobą naradę względem tego co potrzeba przedsięwziąć. Pojmuję łatwo jak ci to musi bydź nieprzyjemni rn.

Doktór usiadł i oparł głowę na ręku. Obaj przyjaciele zajęli w milczeniu miej-

V

sce obok niego, przez niejaki czas pano­wało milczenie.

Nagle zerwał się Jakób z gwałtownością

i prowadził szybkie kroki po pokoju.

Ach,.to okropnie, mówił załamując ręce; mój ojciec, mój osiwiały zacny oj­ciec, który przez tyle lat znany jest jako uczciwy człowiek, jako syn równie uczci­wego człowieka, mój cjeiec ma hydź oszu­stem! Poczekajcie tylko, wołał, zrzuca­jąc z siebie suknię pokojową, zaraz się to wyjaśni , sam pójdę i... "

No, i cóz zrobisz, pytał go się Ka­pitan , otwfarcie powiedz nam przecię do­kąd to chcesz iść'?

Pójdę, będę krzyczał i wzywał spra­wiedliwości.

W sadzą cię do domu waryatów wpadł imi Walhurg w słowfa, to byłoby śliczne zdarzenie, ojciec w więzieniu, a syn w szpitalu obłąkanych.

Nie mogę pochwalić twojój popędli-

wości Jakóbie. Q ile mo/na pomówmy spokojnie i zastanówmy się co w takim ra­zie czynić należy. Będę jego obrońcą, po­staram się o wyjaśnienie lej rzeczy. Dotąd wiemy tylko że go Józef Iiirsz oskarżył, iż mu zapłaci! 10 kies fałszywemi pie­niędzmi.

Kto i Józef Iiirsz zawołał Doktór, oby go pioruny zabiły!

Dawnom już toż samo powiedział, rzekł kapitan, mam właśnie chrapkę na tego lichwiarza, ale raz go przecię złapię a zdechnie jak robak!

Nie, to nie dozniesicnia, rzekł Ja- kób; starzec tego nieprzeżyje. Honor i dobra sława, były mu droższe nad życie, imie niesplamionc było mu tak święte jak wiara ! Walterze, jeżeli jesteś mym przy­jacielem , jeżeli mnie kochasz , jeźli tak

jest, jeśli Klara ci droga, ratuj goj użyj całej twej sztuki.... •

Po co te nap >mnien:a, przerwał Wal­ter, powątpiewaj prędzej o mojem istnie­

niu, niż o serdecznem współuczuciu, któ­re we mnie to zdarzenie wzbudza.

Przerwano im w czasie narady, Werkstein wprowadził drżącą i chwiejącą się Klarę. Walter i kapitan wstali przerażeni, Jakób pośpieszył prędko do nieszczęśliwej sio­stry, na widok której zapomniał w tej chwili o wszystkiem, i zaprowadził ją za pomocą Werksteina na kanapę. Klara uwie­siła się na szyję brata cicho płacząc.

Jestem przecie u ciebie, zawołała z boleścią, ach bracie, jesteśmy bardzo nieszczęśliwi, wywlekli go z domu, a ja mogłaźbym dłużej w nim zostać!

Biedna, nieszczęśliwa siostro, rzeki Jakób z boleścią, jakżeś godną politowa­nia;— nie jestżem nim równie % mówił da­lej z goryczą, nicjestże i moje imię spla­mione % Ach, jak będą szydzić za pleca­mi Doktora, któremu i tak nie rzadko czuć dają że jest żydem! Nie wystawię się na ich urągowisko, nie zobaczą mnie

więcej, oddalę się ztąd precz z tego miejsca...

A twoja siostra, twój ojciec, upa­dla Iilara plącząc, chceszże ich opuścić w tak strasznej chwili?

Masz słuszność, rzeki Jakób spokoj­niejszy, niestety, aż nazbyt słuszność! przebacz kochana siostro, przebacz popę- dliwemu bratu, klóry ciebie nigdy nie o­puści, ścisnął ją mocno w swem objęciu.

I to jeszcze, rzekt do siebie Walter przytłumionym głosem, Boże, moja Klara- okrył twarz obiema rękoma i wyszedł z pokoju.

jSicbyłże to głos jego? zerwała się Klara. Mój

Tak jest Panno, przerwał jej kapi­tan, był to mój nieszczęśliwy przyjaciel Walter Eichenfels, który cię zawsze je­szcze kocha, mimo tego żeś mu to okru­tnie zakazała. Będzie on obrońcą wasze­go ojca.

Boże! umocnij go w szlachetnem przedsięwzięciu, mówiła Klara z założo- nemi rękami, bądź jego podporą. Ach mój biedny opłakania godny ojciec !

Płacz Klaro, rzekł Jakób uciśnionym głosem, wylewaj łzy nad nieszczęśliwym ojcem, ach, gdybym mógł płakać także. Ciężar stofuntowy przytłacza mi serce. Ach pobożny ojcze! Przedwieczny chce cię zapewne doświadczyć jak Joba!

Ale go przecię nie utracę, zawoła­ła Klara uniesiona nagłym przestrachem, wszak mu nie odbiorą życia? Serce córki tego nie dopuści, stawię się przed Sądem, oskarżę się jako winowajczynię, i umrę za niego. Nie odmówią mi przecię tej ła­ski, winnam mu życie i powinnam je od­dać za ni(go!

Kapitan stał wzruszony i prowadził rę­kojeść szabli po zwilżonych oczach.

Muszę oto nakoniec i lamentować, wyrwał się w koinicznćm rozczuleniu,

nie będę już zapewne długo żył na s'wie- cie.

Opuścił pokój, Werkstein wyszedł za nim' po cichu. .

Brat i siostra zostali sami pogrążeni w niewypowiedzianej boleści, długo sie­dzieli w milczeniu na przeciw siebie, mi­nęła już północ, świece się dopaliły, na- koniec prosił Jakób cierpiącą siostrę, aby się udała na spoczynek.

Będęż mogła spocząć, gdy ojciec w więzieniu! ach nie ma dla mnie spo­czynku,— bracie, co serce nie wytrzy­ma, czuję w niem gryzącego robaka, za­trutym został kwiat mego życia, zwiędły niknie w prochu.

Płacząc padłd na jego piersią Jakób ob­jął ją rękami, wycisnął lekkie pocałowa­nie ną jej ustach i zaprowadził do sypial­nego |fokoju. Sani przepędził noc bezsen­ni. na kanapie. .,, yT,n

A

Ul.

$•1 26-68-83

Eb*. o»'caivwciŁay IBL - JOM KIPIJR

CZYLI

Humana

PRZEŁOŻONY Z NIEMIECKIEGO *

r

PRZEZ £*♦♦♦

t~t^ ^ —-

TOM DRUGI.

*/ *. * • .

^—.mniii iako człowiek

WARSZAWA, ^

W DRUKARNI PIOTRA BARTCKIEGO,

PRZY ULICY SENATORSKIEJ i ŻABIEJ W. 955.

1 8 40.

XVI.

Proces bogatego żyda sprawił wielkie wrażenie na mieszkańcach malej stolicy. Jakkolwiek może bydź powszechny prze­sąd o żydach, lubo jesteśmy przyzwycza­jeni bezwarunkowo im przypisywać naj­większe przestępstwa, jest to jeunak iide- rzająćem, widzieć z razu żyda współoby­watela którego tak długo jako uczciwego i rzetelnego człowieka poważać, prawie czuliśmy się przymuszeni, widzieć że mu zostało dowiedzionein jakoby był oszustem. Baruch Meyer odznaczył się dotąd tak nie­zachwianą prawością, połączył szczegól­niej w swrm postępowaniu jako człowiek i kupiec tak wysokie cnoty, iż głos pu­blicznego sądu, dotąd sic jak najprzy­chylniej dla niego wyrażał. Zdumiano się tein bardziej nad tym wypadkiem, gdy jego oskarżycielem był Józef Hirsz : który jako podły lichwiarz, chciwy pieniędzy,

22

przewrotny i łakomy zyd, powszechnie byt znany i wzgardzony. Jego brudne postępowanie odbijało mocno obok dobro­czynnego równie dla Chrześtian jak i ży­dów życia Baru cha.

Proces postępował tymczasem zw^ykłą drogą. Szło w nim o wyjaśnienie występ­ku, który powinien był tein bardziej bydź karany, gdy juz od znacznego czasu szko­dliwe jego skutki podkopywały pomyśl­ność całego kraju. Nie dawno dopiero za­szły do dworu zażalenia, szczególniej od wieśniaków na o hi -g fałszywych pienię­dzy. Lubo ujęto bandę fałszerzy i sąd na nią słuszną karę wymierzył, niepołożyło to jednak tamy, tej coraz bardziej szerzą­cej się zbrodni. Fałszywre pieniądze-były ciągle w obiegu, i koniecznie musiał bydź ten przypadek, że wielu bankierów i ku­pców krajowych musiało zapewne mieć związek z zagranicznemi fałszerzami, i w tak niesłychany sposób dato wstęp temu oszustwu.

W ta li ich okolicznościach, cóz więc mogło bydź sądownictwu poządańszem, jak oskarżenie najbogatszego handlarza. Książę sam wydal najsurowsze rozkazy, aby bieg tego processu nieprzerwanie byt prowadzony z całą praw ostrością. Oska­rżony odwoływał się w pierwszych ba­daniach do swojej niewinności, i powta­rzał ciągle ze się nie może do niczego przyznać, chyba gdyby miał co przeciw własnemu przekonaniu oświadczyć, a to go przekonywa ze jest wolnym od wszel­kiej winy. Niższe sądownictwo oddało przeto winowajcę do sądu kryminalnego, gdzie sprawa z należytą formalnością zo­stała wprowadzoną. Walter który dotąd w czasie dochodzenia niemógł bezpośre­dnio od Barucha otrzymać objaśnienia, starał się z największą przenikliwością rozumu zbierać z powszechnej wiadomo­ści zasady do obrony Barucha, i te do akt przyłączył, zarazem podsunął poszu­

kującym sędziom okoliczności, któreby zwróciiy ich uwagę na innego utajonego sprawcę. Gdy zaś ze strony oskarżyciela niezaniedby wano wszelkich środków prze­ciw, temu, a nie znajdowano pewnych dowodów na uniewinnienie oskarżonego, owszem jego dawny kantorzysta Wolf wystąpił przeciw niemu jako świadek; zdawało się poszukiwanie sprawy zblizać do zamknięcia akt, z których można by­ło niepomyślny wyrok dla Barucha prze­widzieć.

"W takim stanie były rzeczy; Józef Ilirsz i jego zwolennicy odnieśli tryumf zaś Walter , dzieci i przyjaciele oskarzo - nego rozpaczali. Kilka juz tygodni upły­nęło od oskarżenia Barucha i ostatni ter­min do zamknięcia indagacyi został prze­znaczony., Zdawało się iz nic nie zdoła li rat o wad Barucha od haniebnej kary, któ­rego uważano jako przekonanego sprawcę tćj zbrodni.

.i'

Sani dwór, jak juz wzmiankowano, rniat /ywy udział w tej sprawie. Mini­ster Eichenfcls wstawi! się dotąd czynnie za więźniem, lecz stracił nadzieję, i od­radzi! przeto synowi pracować nad o­broną niemogącą się wspierać na stałych zasadach. Walter znalaz! się w dręczą­cym położeniu, zabrał się do głównej obrony, przyczćm miai sobie oddane wszystkie akta do przejrzenia. Mów ii sam na sam z Baruchcm w więzieniu; lecz jeśli akta niemogly mii dostarczyć sta­łych zasad do zniszczenia haniebnego po­dejrzenia sztucznemi dowodami prawie «rzeczywiszczonego; równie i sam Ba­ruch, oprócz uroczystych zapewnień o swojej niewinności, niemóg! mu żadnych dostatecznych dowodów podać.

Po długiem zwlekaniu, w czasie które­go miai nadzieję że mu się nastręczą zbi­jające dowody, postanowi! Walter podać obronę, która co do przenikliwości i mo-

cy mogła bydź uważaną za arcy-dzieło w swoim rodzaju; lecz musiał nakoniec przyznać, iż mamidto retoryki nie jest wstanie nawrócić zimnych sędziów.

Prosił o czas wolny do wykazania je­dnego dowodu w swej obronie , niewie- dząc nawet na cz^m miał się opierać. Prośba ta była jednak daremny, i wi­dział się w końcu przymuszonym impli* cite, przyznać, że nie ma jeszcze dowo­dów, lecz ma nadzieję ich wykrycia. Akta były więc uważane za zamknięte, i do­zwolono obrońcy na czas krótki całko­wity ich przegląd. Aby uzyskać dłuższą zwłokę czasu dla wynalezienia zbijają­cych dowodów i wykazania ich w po­trzebnym razie , nie pozostawało rozpa­czającemu Walterowi, jak uciec się do łaski lisięcia.

Dobry ten panujący wzruszył tylko ramionami na prośby młodzieńca, które­go bardzo szacował. Wystawił mu nie-

, ' ' http://rcin.org.pl

podobieństwo przychylenia si<* do tego, co jest przeciwnem powszechnemu dobru i zwykłemu porządkowi, gdy zbywa na dostatecznych dowodach do okazania nie­winności Barucha; ze winowajca uzna­jąc publicznie odpieczętowane kiesy za swoje, tem samem przekonał o swojem przestępstwie, ye wreszcie jako Książe nie może działać przeciw zdaniu swego sądownictwa, i na tem skończyło się po­słuchanie. Walter pełen rozpaczy widząc ze i ta droga była bezskuteczną, oddalił się z sercem przcpełnionem gorzkim fra­sunkiem, gdy ta ostatnia znikła mu na­dzieja.

Był to piękny dzień jesienny, kiedy natura nawet w swem zniszczeniu umie się jeszcze okazać przyjemną i wzniosłą. Słońce rzucało jakby na pożegnanie ostatnie ciepła promie­nie na jesienna barwę okryte drzewa; gdy Księżna przechadzając się w towarzystwie jednej z swyrb dam dworskich spostrae-

gta zbliżającą się ku niej postać kobiecą. Nagle dzikie to zjawisko ściągnęło całą jej uwagę. Stanęły w niemeni oczekiwa­niu. Na widok spiesznie przybliżającej się postaci ze wzniesionemi od wiatru włosami, rysów twarzy przez utrapienie wycieńczonej, na której znikł świeżył kwiat młodości, cofnęła się Księżna. Jej! towarzyszka odskoczyła przestraszona i stanęła drżąca za swą Panią. Klara rzu­ciła się bez tchu do nóg Księżny.

Łaskawości! powtarzała ściskając jej kolana; jej głos rozpaczający wzbu­dzał przerażenie, tak, że Księżna mocno przestraszoną została.

Zapewne to uciekająca waryatka, rzekła dama bojaźliwie, drżąc po wszyst­kich członkach.

Zapewne, odrzekła Księżna; ale czy niema tu kogo na naszą obronę?

Nie jestem obłąkaną JO. Xiężno, za­pewniała błagająca, ściskając mocniej

4

-- ' - -'V .

http://rcin.org.pl

kolana Księżny, wysłuchaj mnie wysoka Pani! bądź moim aniołem, pani tylko mo­że mnie od obłąkania i śmierci zachować.

Wstań więc, rzekła Księżna nieco przytomniejsza.

Nie, wołała nieszczęśliwa, nie opu­szczę tego miejsca, aż mnie łaskawy wy­raz JO. Księżny podniesie. Błagam o ła­skę, o łaskę dla mego nieszczęśliwego ojca.

Jakież to właściwe twoje żądanie moje dziecię 1 zapytała się łaskawym to­nem Księżna; mów, posłucham cię chętnie.

Na te słowa rzuciła się znowu Klara do nóg Księżny.

Oto teraz poznaję miłościwą Matkę kraju, zawołała, moja Księżna jest Anio­łem, przed którym w pyle zrodzona ko­rzy się w prochu. Ratuj mego ojca, naj­łaskawsza Księżno, on jest niewinnym, na Boga, na tego Ojca w niebie, który nas wszystkich, Chrześcian, czy żydów

23

' zarówno kocha i zachowuje, on niewinny! Jeśli tu idzie o ukaranie winy, w tedy ja sama tylko zasługuję na karę.

Opowiadała jak Józef Hirsz żądał jej ręki, ona go odrzuciła, a teraz przez zemstę zrządził upadek wielce ukochane­go ojca. Jej otwarte i nieozdobne opo­wiadanie, przy prostocie i pewności wy­rażeń, cechę prawdy noszące, działało na dobre serce Księżny. Podniosła nieszczę­śliwą i kazała j/j usiąść przy sobio.

Wierzę twym słowom, moja dobra córko, łecz cóz czynić i Obrońca twego ojca wyczerpał całą sztukę; zbywa mu zupełnie na dowodach do zniszczenia sro­giej skargi, gdy tymczasem oskarżyciel u­twierdza swojtf zeznanie świadkami, i..,.

I nieszczęśliwy mój ojciec jest bez ratunku zgubiony, zawołała Klara, umrę z nim razem; umrzeć! o, to jeszczo nie- najgorz« j, leez umrzeć piętnowrani hańbą, my, którzyśmy tak długo żyli z honorem,

ach, to śmierć stokrotna! — Ach ! gdyby Mi­łościwa Księżna wiedziała , jak on dobrym dla mnie był ojcem , jak usiłował jedynie ugruntować moje szczęście, a jam go tak nieskończenie zmartwiła. Ciężko zgrzeszy­ło to serce , moja nieszczęsna miłość... Ma­rzyliśmy błogim snem uśpieni, a przebudze­nie było straszliwe. Robak trawi me ży­cie.... Acb gdybym tylko wiedziała że oj­ciec uratowany.

Wszystko może się jeszcze dobrze ukończyć, pocieszała ją Księżna, a gdyby nawet nie poznano cnoty na ziemi, otrzy­ma ona w niebie zasłużoną palmę.

Bez wątpienia, dodała Klara, tam to dopiero nastąpi, gdzie pobożna matka na nas czeka, i w głębokim eterowym błę­kicie zanosi do Najwyższego tronu za nas

modły. Gdy... acb, ciemno mi się robi... upadła zemdlona.

Księżna ujęta' litością wzięła ją pod ra- ftiię, zaleoiwszy towarzyszce toż samo u-

ISO —

«zynie, i zaprowadziła powoli chwiejącą się Klarę do zamku.

XVII.

Następnego dnia otrzymał Walter Ei­chenfels, za wstawieniem się Księżny, po­twierdzenie od sądu uproszonego zawie­szenia sprawy. Dano mu na własną jego prośbę, jeszcze trzy tyguduie czasu; z tein jednak zastrzeżeniem, iź gdyby po upły­wie za najwyższą łaską udzielonego mu terminu, niebyt wstanie okazać czystemi dowodami niewinności swego klienta, miała bydź na tegoż cała surowość praw wykonana. Walter ucieszony, uwiadomił

o tein swego przyjaciela, i zajął się na­tychmiast pracą prowadząc dalej swoje śledztwo.

Dotąd nie było wolno nikomu odwiedzać więźnia, dzieciom jego było to nawet su­rowo zakazane. Teraz udało się przecię ftiarzo otrzymać pozwolenie widzenia oj-

.3ir . Łr-

ea. Wyrobiła to nawet, izby wolno było pobożnemu Izraelicie bliski dzień nowego roku ze wszystkirmi ceremoniami swojej religii obchodzić. Dzień ten którego Moj • /csz nazywa świętem trąb, obchodzą jesz­cze dotychczas wierni Izraelici sumiennie z największą uroczystością. Jest on uwa­żany po dniu odpustnyin. jako najświęt­szy ku czci Boga Albowiem nie tylko ze to *)ismo oznajmuje w stówach:

,, Rzeknij dzieciom Izraela: W pier­wszym dniu siódmego miesiąca (Tyszry) miejcie na pamiątkę (dobrodziejstwaBoga) przy odgłosie trąb dzień spoczynku, i na­zwijcie go dniem świętym ”

Oznaczyli go jeszcze ściślej Rabini, mó­wiąc, ze Bóg trzyma w tym dniu wielki sąd , zapisuje ludzi podług ich czynów w upłynionym roku do Księgi życia lub ¡śmierci, i źe nie tylko nic nie zostaje skry­tego przed okiem W szech-widzącego i ża­dne zapomnienie nie ma u niego miejsca,

nadto jeszcze, ręka każdego śmiertelnego zapisuje swoje dobre uczynki i występki do księgi wspomnień; tę otwierają w wiel­kich dniach sądu, w których drżą nawet i aniołowie i sama wymawia co w sobie zawićra. W prawdzie ma odgłos rogów «budujące uczucie i zaufanie wpajać w u­mysły gminy; z tćm wszystkiem stoją zgromadzeni okryci białemi śmiertelnemi koszulami, drżąc w bojaźni przed suro­wym sądem Boga, ze skruszonem sercem, W uczuciu swej nikczemności, oczekują z obawą wyroku na swe winy. Modli­twy tchną uwielbieniem Boga, dziękczy­nieniem za obfite błogosławieństwo i do­brodziejstwa ; zbawienne więc wzniesienia duszy powinno bydź ich skutkiem, lecz ze skołatanym umysłem, głęboko zasmu­cony odmawia je lud ze łzami i szlocha' niem. Widzą tylko w Bogu Sędziego, który, lubo miłosierny, dziś jednak wszy­stko Surowo postukuje. To wyobrażenie

Vł'V ' I

, *p* * * /

pyra5 , (EH'

http://rcin.org.pl

podsycane dodatkami Rabinów, jest panu- jącem samo się każdemu ustawicznie nasu­wa, a tak użycza tej uroczystości prze­sadzony charakter, aż do przerażającej fantastyczności pośliniony, zupełnie roz­porządzeniom Mojżesza nieznany.

W tym dniu niesiyszeć odgłosu Szafar (trąbki) jest niedarowaną zgrozą w oczach każdego prawowiernego. Bąrlź w dalekirj podróży, na otwartem morzu, lub złożony chorobą, wżadnein położeniu Izraelita nie- omieszka wypełnić tę powinność, którą raz na zawsze jako niewzruszoną ustano­wiono.

W wigilii tych świąt wybrała się Kla­ra do więzienia. Tysiące różnych myśli opanowały ją w czasie drogi; znaczny już cztis upłynął jak niewidziaia ukochanego ojca, w jakim stanie znajdzie go teraz! Pod jakąż postacią utrapienia i nędzy spot­ka ona nieszczęśliwego starca! Będziez ona mogła znieść jego widok? Wzniecona

wyobraźnia malowała jej pierwsze spotka­nie w odrażających kolorach. Widziała w myśli przed sobą męża, którego niesz­częście, wewnętrzne cierpienie duszy i dolegliwość ciała mocno przygniotły, w jego rysach ślady rozpaczy, wszystkie si­ły duszy rozprężone pod żelazną ręką sro­giego losu; z jego twarzy znikłe wszelkie kolory życia.

Werkstein był joj towarzyszem; czuły ten młodzieniec nieopuścił dzieci swego pana i przyjaciela w burzliwych dniach smutku, chciał wspólnie z nieini dzielić cierpienia jak przedtem był uczestnikiem ich szczęścia. Może go też i serdeczniej­sze uczucie, niż wdzięczność do Klary przywiązało, dosyć że czuwał nad jej krokami, jak Anioł opiekuńczy, wszędzie jej towarzyszył, i zaprowadził dziś do więzienia.

Chociaż Klara śpieszyła prędko przez ulice, miotana gorącą żądzą widzenia u-

Kochanego ojca, zachwiały się jednak nie­pewne jej kroki na widok murów zamy­kających wiernego stróża swych lat dzie­cinnych. Była przymuszoną ucsprzec się na ramieniu swego towarzysza, aby nie u­paść. Tak przyszli do odźwiernego, któ­ry uwiadomiony o rozkazie Księcia , przy­jął z uszanowaniem drżącą dziewicę w ce­lu zaprowadzenia jej do więzienia ojca. Klara ścisnęła z wdzięcznością rękę Werk* Steina przy rozstaniu się, potem zebraw* szy całą moc duszy i wzmocniona uczu­ciem czystej miłości dziecinnej , zeszła ze wschodów.

Odźwierny ^skazał jej niskie drzwi i opuścił ją. Została sama, jedna tyiko ściana oddzielała ją od ojca. Na kuryta- rzu było zupełoie ciemno, wszystko w o- koio niej w głębokie«« milczeniu , tylko nad nią obracały się skrzypiące koła wiel­kiego zegara wieżowego. Stanęła z we­wnętrzną obawą przy drzwiach i przyło-

24

' t-t. >?-. Ł'iifI,Tv-

http://rcin.org.pl

żyia ucho do zamku, Więzień odmawiał modlitwy na ten dzień przeznaczone, sły­szała wyraźnie wzniosłym głosem wyma­wiane słowa. Cios jegoj który się z po­czątku po cichu i słabo dał słyszeć, wzno­sił się w ciągu modlitwy coraz wyżtj i przeszedł nakomec w ton tryumfalny. W końcu zamilkł, i Klara otworzyła drzwi powoli.

W środku mai j izby był umieszczony stół biało nakryty, na którym się dwie św'iece paliły, zupełnie jak pobożny Ba­ruch Meyer zwykł by i mieć w własnym domu, w dniach szabasu i świąt. Siedział znużony po długiej modlitwie na małym drewnianym stołku, tyłem do drzwi obró­cony. Klara weszła tak cicho iż tego niedosłyszał, ^ie mogła jeszcze widzieć twarzy Ojca, serce zaczęto jej bić mo­cniej z obawy. Baruch miał twarz obie­ma rękami zasłonioną i zdawał się bydź oddanym dawnym wspomnieniom. Myślał

zapewne q uroczystościach nowego rok», które zwykł był obchodzić w kole kocha­nych dzieci. jak mu w tedy dobra córka często swemi pocałowaniami tamowała dano błogosławieństwo i życzenie, z ja» kiem zaufaniem poglądał zwykle na za­czynający się nowy rok. Westchnął ci­cho i głęboko, Klara przystąpiła bliżej na usłyszane westchnienie, a starzec podniópj powoli głowę na ten szmer, i spostrzegł córkę. Chciał wstać, ale upadł znowu osłabiony.

Ojcze mój, Ojcze! zawołała Klara padając przed nim i całując zwieszoną zwiędłą rękę. Więcej nie była wstanie wymówić wzburzona uczuciami, Baruch drżąc cały objął jrj głowę, i długo wstrzy­mana boleść torowała sobie drogę gwałto­wnie, izy się toczyły na głowę córki.

Niechaj ci roL ten będzie szczęśliwy rzekł do łez poruszony, oby cię Bóg dziś zapisał do księgi ¿ycia moja Klarciu.

n^ć mą pamięć, b hańbą i wstydem wska­żą na moje dzieci.

Nie kończ Ojcze, zawołała córka z trwogą, nie przyjdzie do tego. Zezwo­lono jeszcze na matą zwłokę, nasi przyja­ciele lożą wszystko na okazanie twoj j niewinności.

Nic to nie pomoże, r;:ekl Baruch, albowiem Jehowa odwrócił swoje oblicze w godzinę gniewu, zły Anioł oskarżyciel, wróg ludzi, stawił się przed Nim, i obwi­nił Jego sługę. Przedwieczny Sędzia od­dał mnie w jego ręce, jak niegdyś swego sługę Joba; inogę z nim zawołać: „ziściło się czego hi się obawiał, przyszło lo co iunie nabawiło strachu. Przeraźliwy przy­szedł postrach, znikło więc szczęście i spokojność. (*.

Córka objęta go mocno za szyję i przyłożyła twarz do ojcowskiej od bole­ści konwulsyjnie wykrzywionej.

(*) Job Ml.

Jam niestety temu winna, żo cię to .nieszczęście spotkało, narzekała dręczona niewy rnownem cierpieniem, jam tylko sa­ma zgrzeszyła: wszak mogłam cię urato­wać! Lecz slaby mój umysł ohraził mo­na» twą dusze mym grzesznym płomie­niem, i jeżeli cię iiańba spotka, własna córka sprowadziła ją na głowę Ojca.

Nie , nie moja Klarciu , rzekł starzec, jesteś czy stą jak roża saronu, twoja du­sza tak czysta jak rosa na górze IJermon, słodkie i przyjemne 3ą twe słowa jak świe­żo spadla manna. Miałżebym cię przy­nieść na ofiarę jak córkę jefly? Nie przy- siąglżem twojej pobożnej matce na j j łożu śmiertelnem . gdy Anioł śmierci uniósł nad nią swój płomienisty miecz krwią przesiąkły, że cię będę broni! od wszel­kiego złego, że cię będę strzegł od sideł podstępu i oszukańsiwa ; a mialżebym cię stracić jak ofiarę; w której Bóg nizina u- podobania1? Mialażby ona w niebie wy-



1 nn

stąpić naprzeciw mnie z rumieńcem gnie­wu na zmienionych licach, pociągać mnie do rachunku i pytr.ć: Takźeś to strzegł powierzoną ci owieczkę? zachowałźeś ją od zęba wilka, od łaknącej paszczy ryczą­cego Szakala? Biada ci, nie uczyniłeś te* go, oskarżani cię przeto o krzywoprzysię­stwo. A Pan ukarałby to surowo, oddałby mnie wykonawcom swojej zapalczywości. Patrz moje dziccię, teraz zaś mogę się tam spokojnie okazać i mieć nadzieję do łaski, w której mają udział sprawiedliwi - w Gan-Edenie.

Oparł się znużony, oczy się jego mimo­wolnie zamykały, i gdy Klara spojrzała na niego, zdawało jej się widzieć przed sobą zdrętwiałą, nieczułą twarz umarłe­go. Cała wstrząśniona zaczęła serdeczną modlitwę do Rządcy światów; w tym wła­śnie czasie wszrdł odźwierny więzienia i pytał jej się, esy chce powrócić'do domu z towarzyszem który na dole na nią czeka.

http://rcin.org.pl


Miałażbym opuścić ojca w takim stanie, zawołała z boleścią; nie, nikt nie­mo ze mi zaprzeczać tego prawa, powin­nam w tern miejscu dzielić z nim jego cierpienie.

Dobrze , rzekł odźwierny, dam więc czekającemu na dole odpowiedź i zamknę dom. Otrzymałem rozkaz, ażebym się zu­pełnie stosował do waszej woli, i jeżeli WPanna chcesz dzielić więzienie ojca, oddam poboczną izbę. Otworzył bliskie drzwi, wstawił jednę świecę, i oddalił się, życząc dobrej nocy.

Baruch przyszedł do siebie z omdlenia, i prosił córkę aby się udała do domu na spoczynek. Gdy mu udzieliła swe posta­nowienie i łaskę Księcia, uśmiechnął się, odmówił głośno modlitwę przedspoczyn- kową, ucałował Klarę, i rozkazał jej w łagodnym tonie, aby się udała do pobo­cznego pokoiku na spoczynek, a potem sam się położył.

25

Słowa ojca uczyniły głębokie wrażenie na sercu cierpiącej córki, on się poświęcił dla jej iniłoścri łic/ył sobie za wiełką po­winność czynienia z siebie ofiary. Czul się niewinnym, mimo to byi przekona­nym że zostanie potępiony; wiedział to z taką pewnością, i zdawał się bydź przy­sposobionym na nieuchronny koniec, a je­dnak zadrżał na myśl hańby, któraby ztąd dła niego i dzieci wynikła. Nadto upły­nął już prawie trzy-tygodniowy termin, zostały tylko trzy dni , a nie odkryto jesz­cze najmniejszego śładu pocieszającego do jego ratunku. Ze drżeniem pomyśłiła o upływie tego czasu, widziała ojca zgu­bionego, i niebyła wstanie temu zaradzić.

Sen przedstawił jrj straszne obrazy bliskiej przyszłości; wyrok zapadł, wypro­wadzono ojca z więzienia na miejsce ka­ry, kat obwołał jego imie na zawsze hań­bą okryte, potem został publicznie piętno­wany rozpalon m żelazem w oczach zgro-

niadzonego pospólstwa; okuto w ciężki« kajdany i odprowadzono do więzienia na cale życie. Zawołała głośno budząc się; chciała wstać z łóżka, śpieszyć do izby ojca i przekonać się czy go w samej rze­czy nie wzięli, ale zdrętwiałe jej człon­ki nie były wstanie się ruszyć, język przy­legł do podniebienia, zimny pot wystąpił

na niej Wszystko się w niej wzburzyło

i pomieszało. Tłum się rozstępujc*, spo­strzega spieczone twarze, śmiech się szy- derski rozlega, słychać szepty publicznej wzgardy, widzi niegodziwą złorodną twarz Ilirsza, nikną w zgiełku narzekania ojca, krzyk i rozpacz brata.... Pot< m znowu spostrzegła ojca obwiniętego w białej su­kni śmierci, na desce oczyszczenia, gdzie myją umarłych Jzraela przy ostatniej po­słudze. Kilku Judzi włożyło go do ciasnej lichej trumny, położono na nićj płaskie wieko, i zaniesiono mrucząc głuche pie­śni pogrzebowe do otwartego grobu, ten

' - , . i' ■ ■

zaś nie znajdował się wśród innych mogii lecz jak zazwyczaj dla zbrodniarzy byt umieszczony przy samym murze. Przybi­to wieko gwoździami, wpuszczono tru-' mnę do grobu i wrzucano na nią głucho od­bijające się bryty ziemi. Wszyscy się od­dalili, sama jedna została na cmentarzu, nastąpiła noc ciemna, burza się srozyła, migały się błyskawice, trzaskały pioruny; świszczący płomień uderzył w grób, ten się rozstąpi?, Baruch wyszedł z niego, Anio­łowie gubi ciele, posłańcy Boskiego gniewu uchwycili go. „Masz się błąkać bezustan­nie , brzmiał ich glos chrapliwy, nie znaj­dzie/ odpoczynku z przyczyny twej córki. Oto wyrok sprawiedliwego Boga!” Cień ojca uniósł się z niemi, włyrazat utrapie­nie i boleść. Ona zaś uciekła co sił, goniła co raz dalej; wicher wył za nią, łyskały się błyskawice, pioruny trzaskały. Jezio­ro zatrzymało jej bieg, staj«, ogląda się bojaźliwio, widzi prześladujące ją straszy­ r. , ^ 'L ^ .

http://rcin.org.pl

<lla, rzuca się w nurty; bałwany zamieniły się w tej chwili w wały ogniste, i unosiły w jaskrawych płomieniach jej ciało nie strawiwszy go W tem straciła przy­tomność.

Dopiero z rana otworzyła znowu oczy. Straszne obrazy tej nocy stały jeszcze przed nią w przerażających rysach i nie­pokoiły jej myśli , przystąpiła do okna i spojrzała przez kraty na ulicę. Był to dzień jarmarku, z tąd żywy ruch wymie­ście,- ludzie przechodzili, biegali, jechali w rozmaitych kierunkach: Pomięszany zgiełk rozmawiających, wołających na sie­bie , krzyczących, dał się słyszeć. Klara miała oczy w lepione w ten tłum; nagle przedstawiły jf j się przedmioty w innćm zupełnie świetle. Tłumaczyła sobie zbie­ganie się ludu. Ludzie czekali na ojca, który miał bydź odprowadzonym ; niecier­pliwość dała się widzieć wyraźnie na ich złowieszczych twarzach , byli gotowi przy-

jąć go obelgami, wybuchnąć z urąganiem skoro się ukaże. Zdawało się jakoby otwo­rzono drzwi więzienia i wyprowadzono Barucha Meyer ubranego w żółtą trupie- mi głowami obmalomaną nędzną koszulę zbrodniarzy. Głośny krzyk rozległ się w powietrzu: złorzeczenia i przeklęstwadały się słyszeć. Starzec niemógł się ruszyć z miejsca, pachołcy popychali go nie lito- ; ściwie. Dreszcz przeszedł po członkach j Klary, nogi jej się chwiały, była przymu­szoną chwycić się krat aby nie upadła, gło­wa jej ciężyła, zaledwie mogła powoli i ciężko oddychać, zaciemniło jej się w o­czach. Nakoniec zebrała wszystkie siły, mimowolny krzyk wydarł się przez drzą« cr wargi. Przerażona w padła do izby ojca i staje przy jego posianiu. Starzec leżał głębokim snem ujęty; wpatrywała się w rysy twarzy od utrapienia wycień­czonej i zapadłej. Okropny sen musiał i jego zająć; pierś zdawała się pracować pod

strasznym ciężarem, z ust na w pól o* twartych wychodziły przerywane wyra­zy boleści. Prawa ręka leżała ściśniona 1 konwulsyjnie na sereu , lewa suwała się drgając przez najeżone włosy.

Jestem niewinny jęczał, niechańbcie mojego imienia , dajcie mi lepiej umrzeć.

Klara uważała go długo, w tej chwili powzięła zamiar obudzić go. Z- bojaźli- wym pośpiechem uchwyciła zimną prawą rękę ojca ; obudzony, patrząc długo na nią zdrętwiałym wzrokiem, zawołał:

Czyś to ty kochane dziecię, sądzi­łem się już zgubionym, chcieli mnie za­wlec, ach, nie będę wstanie znieść tego. Oby Jehowa wysłuchał moje modły, i po­wołał do siebie zawczasu swego sługę nim hańba , jak długi wąż brudny o niego się owinie!— Lecz czemuż wlepiasz we mnie oczy tak okropnie , nie maszże więcej słów pociechy, żadnej rady dla starego

t. e

ojca, albo chcesz dozwolić mi ginąć w stra­sznej męczarni?

W icm o jednym środku, odrzekła szybko córka, chcę ciebie, nas obu ura­tować, nie będą się cieszyć, napróżno od­nieśli tryumf, uydzie im ofiara, nierozszar- pią okrutne ręce.

Byiozby to podobne moje dziecię! zawołał starzec radośnie, niech będzie zato pochwalony Bóg, Ojciec Izraela, wi­dzę ze się ulitował nad swym stugą! — Wstanę moja Klarciu.

Klara się oddaliła. W samotności mia­ła czas dalej pomyśleć nad swem postano­wieniem , zarzuciła je wiele razy. W roz­paczy załamała sobie ręce, błagała Boską Opatrzność aby Ta ją swym promieniem oświeciła, rozróżniając prawość od niepra­wości. Daremnie, choćby tez najwięcej pomyśliła, nie mogła znaleść innego sposo­bu jak fen który jej rozpacz podała. Prze­paść malowała sic najstraszliwiej, nieby-

201 —

io innego sposobu do jej ominienia, wszel­kie inne widoki zatamowane, tylko sro- mota. nieskończona hańba, wystawiła sy­cząc żmijową głowę coraz olbrzymiej. aź doszła wielkości wszystko przechodzącej, Wzmocniona coraz bardziej wT swem przed­sięwzięciu, zdawało j j się iź Bóg sam jej to podał. j'

O nie bądź zagniewany Boże Zastę­pów7, błagała, gdy Twoje dziecię, słaba ¡istota z prochu, chcc Cię wyprzedzić w Twych planach. Ale gdy jesteś Istotą najsprawiedliwszą, najmiłościwszą za ja­ką Cię dotąd uznałam, nie odmówisz więc łaski, zuchwałej , która dotąd stale w to­bie miała zaufanie.

Takim sposobem przywiodła do milcze­nia, głos odzywającego się wr niej sumie­nia , każdą myśl Boską opierającą się zu­chwałemu przedsięwzięciu. W końcu by- a spokojniejszą, pojednała się z sobą, i

20

na zawołanie ojca weszła do niego przy­gotowana.

Baruch Meyer włożył tego dnią białą śmiertelną koszulę, w którą się jego ró- wnowiercy zwykli ubierać w dniach No­wego roku i odpustnych do odprawiania modlitw. Gdy córka weszła stał jeszcze modląc się.

Królu wszechmocny! Twoje Imię jest wszechwładne! Twe ramie potężne! Królu w szacie zemsty!—Osłania On się nią w dniu zemsty i ugadza w pierś swych przeciwników! — On wstrząsa zie­mię swćm spojrzeniem, ogląda jej posady, a ona drzy! Jego wzrok przeszywa wszystko! — Królu! — On przenika wskroś każdy czyn, postępowanie każdego w głę­bi i wysokości!

Klara stanęła przy drzwiach, zdumiły ją te uderzające słowa. Zaufanie w Bo­gu wyrażające się na szanownem obi iczu ojca, działało na niej z wstrząsa jącern

wrażeniem. Nie dawno uczynione posta­nowienie, zdawało j* j się grzesznem. St­rzec to spostrzegł.

Przybliż się moja córko, przemówił do niej, powiedz mi jakim sposobem za­chowasz nas oboje od nieuchr»nn«j hań­by. Posil mój zasępiony i skołatany u- mysi pocieszającą nadzieją ratunku, abym mógł dalej tem lepi< j dziękować Panu memu i Stwórcy za dobrodziejstwo które mi okazuje, dozwalając aby własne moje dziecię wybawiło mnie z czarnej doliny płaczu.

Ta przemowa powróciła Klarze na no­wo całą moc duszy; zważyła, iż słaby starzec ma jedyną nadzieję w tem, co mu ona miała udzielić, że go to jedynie może uchronić od hańby; wszelka więc inna względność znikła przed tein uczu­ciem. Stanowczym krokiem przystąpiła

Honor, mój ojcze, zaoeęła odważna

/

rórka Barucha, jest, jakcś irjn‘c sam na­uczał najsaacowniejszém ze wszystkich dóbr na ziemi. Bez honoru niemożemy sic zwać błogosławieniem! , nawet i w naj­świetniejszym szczęściu , „dobre imię le­psze niż dobra oliwa ,” nauczają Chacha- mi, a zstąpić do grobu zelżonym i spla­mionym jest najsroższym losem, jaki śmiertelnego spotkać może. ..Biorąc mi honór , odbierasz mi razem i życie,” by­ło zawsze twe hasło, i na tern chcę się opierać. Zastanowiłam się jmój ojcze, dojrzale nad wszystkiem, starałam się wszystko jasno przejrzeć, odbyłam sro­gą walkę; w tedy Bóg mi sam dodał siły.

Chwała Jemu, dodał Baruch, jest On podporą dla chwiejących się, uzdrawia­jącym chorych. On objaśnia niewido­mych, i podźwiga upadających!— Zaiste, On mnie uwolni od wstj'du, wszak go błagam każdego poranku: „Nicchciej

mnie oddać w ręce grzechu, występku, zbrodni, pokuszenia i chańby*’ Wysłuchał mnie zapewne, mów więc moja Klarciu.

Ojcze, obawiaszże się śmierci! za* pytała szybko Klara.

Bynajmniej, moje dziecię, odrzekł bogobojny Buruch, jestem gotów w każ­dej chwili stanąć przed moim Sędzią. Niechciałbym tylko bydź zelżonym w o­czach ludzi.

A więc, mówiła dalej córka wy­wyższonym tonem, jesteś przysposobio­nym. Czemużbyśmy się mieli obawiać śmierci* Grzesznicy tylko powinni drżyć na jej widok, nam zaś okazuje się ona jako pomocniczy Anioi, który nas jednem ucałowaniem, wraz z życiem uwalnia od męki i niedoli. Ona daje nam znak przy­jazny, otwiera gościnnie znużonym po­dróżnym, dom spoczynku, wytchnienia i ochłody. Patrz ojcze, oto zamiana, od­dając życie za śmierć, opuszczając dom

zgryzot, gdzie zjadliwy wąz obok nie* winności, sęp obok gołębicy zostaje; gdzie się poto tylko spotyka miłość, aby ją nie­nawiść udusiła; gdzie się tylko znajduje cnota aby się stała łupem występku i nie- godziwości. Precz z tej sceny smutku. Ojcze, śpieszmy tam gdzie się do nas światło, radość, lepsze życie i wieczność uśmiechają.

Jak cię mam rozumieć, moja Klar- <iu, pytał się starzec, mów wyraźniej.

Niepowinieneś drżyć, ojcze, mówi­ła dalej Klara, nie powinieneś się ulęknąć, gdy ci wymienię jedyną drogę nam pozo­stałą, gdy ci wymienię tę, na której wspomnienie zimny dreszcz przebiega ży­ły osiwiałych grzeszników. Naszcin zba­wieniem, ojcze, jedyną drogą którą mo­żemy ujść hańby w oczach Judzi, jest śmierć sama!

Lecz jakże moje dzićcię, pytał »ię znowu Baruch, jakże to rozumiesz*

, — jor —

Jakże to mam rozumieć, zawołała córka prawie z naigrawaniem, czegóż ci potrzeba więcrj, gdy Ci mówię, że śmierć sama zdoła nas uratować? Mamże dodać, śmierć samowolnie zadana?

Samobójstwo! krzyknął starzec, sa­mobójstwo myślisz? Córka doradza ojcu, swemu rodzicielowi, swemu obrońcy sa­mobójstwa! Ha! i ziemia nie występuje z swych posad, i robak nie wspina się przeciw swemu Stwórcy! Słońce nie przykrywa ze drżeniem swego oblicza, i gwiazdy nie blednieją, wszystko tak jak było, a córka doradziła ojcu samobój­stwa! Chcesz sobie samej i mnie śmierć zadać ?

Ojcze, nie sądź fałszywie, odrzekła Klara i wrzące krople ciekły z jej rozo­gnionego czoła, precz z szkaradnym wy­razem samobójstwa, gdyby tu nie szło o zachowanie sobie dobrego imienia, o wy-

bawienie się z okropnćj męczarni i nie­znośnej hańby.

Zatrzymuj się, zawołał Baruch Me­yer ze zgrozą, nie pobudzaj na siebie gniewu nieba twą wTystępną mową, któ­rego zapalczywTość w mgnieniu oka może nas rozgruchotać^ Nieszczęsne obłąkanie usidliło cię moja Klarciu.

Nic jest to obłąkaniem, ojcze, rze-< kła, długom walczyła, pasowałam się nim walka została rozstrzygnioną. Wierzaj mi ojcze, trzymałam podobne rzeczy za obłąkanie, za zawikłanie umysłu, gdym co podobnego kiedy w książkach czytała. Mam mocne postanowienie, ojcze, u­mrzyjmy!

Precz odemnie szatanie ,> zawołał Baruch, przybrałeś zw?odniczą postać cór­ki, abyś mnie zgubił i wTtrącił w ognistą odchtań gdzie się żarzą, złoczyńcy, którzy grzesząc zrzucili z siebie samowolnie brze­mię życia. Ha. słyszę ich zębów’ zgrzy-

lanie, brzęk icli Kajdan. Nie zgubisz mnie wrogu ludzi, Jehowa uwolni mnie od nę­dzy którąś mi zgotował, jak niegdyś wy­dobył z twoich więzów swego sługę Joba. Owszem przez ciebie wyniknie nasze zba­wienie, gdyż Szadai jest naszym Bogiem i Królem !

Odepchnął od siebie gwałtownie cór­kę, ta upadła na ziemię bez zmysłów. Ba­ruch otworzył wielką księgę do modlitw i zaczął donośnie brzmiącym głosem: „Opowiadajmy o potężnej świątobliwo­ści dnia dzisiejszego; jest on groźny i straszny! w nim wzniesie się Twoje Kró­lestwo, ugruntuje się tron łaski i bezu­stannie będziesz na nim przesiadywał. Prawda zaiste, jesteś Sędzią, widzem i świadkiem, pisarzem i kanclerzem! Księ­ga dziejów otwiera się, zdarzenia same się z niej wyczytują i każdy czyn jest podpisany ręką sprawcy. W tedy zatrąbią w wielki szofar, przytłumiony krzyk da-

27

je sic słyszeć, aniołowie śpieszą z drżącą skwadliwością, zdjęci przestrachem tru­chleją! I dają się słyszeć w te słowa: Ha, oto dzień sądu! Niebieskie zastępy są przed sąd zawołane. Wszystko co ma przyjść na świat stawia się przed Tobą jak trzoda owiec; jak pasterz przegląda swoją trzodę pod laską, tak i Ty przeglą­dasz 'liczysz i postanawiasz czas życia każdego i spisujesz jego przeznaczenie!”

W t(j chwili zabrzmiał coraz głośniej ton 3zofaru, jak wstępujące wały mor­skie. Długi nieprzerwany ton przedarł się silnie do uszu pobożnego Izraelity; przysluchywał się najprzód z Zapałem, a w tedy przekonywając się, ze go pomą- cone zmysły niełudzą, mruczy i sobie po cichu;

Bądź pochwalony Boże nasz, Królu świata, ześ nas uświęcił przykazaniem i zalecił nam słuchać odgłosu Szafar!”.... — Klara leżała bez czucia na ziemi.

Krótkie ułamane tony jakby trąbienie na trwogę, długo ciągnione uroczysty hołd oznaczające, zamilkły. Baruch sądził ze się znajduje w Synagodze, pociągnął głę­biej na twarz zasłonę Tbaleth i zawołał ,,Dzisiaj jest dzień urodzenia świata (*), dziś są zawołane do sądu wszystkie ziem­skie istoty; są uważane jak dzieci,, albo jak słudzy, jeśli jak dzieci. ulituj się nad nami jak się Ojciec nad dziećmi lituje, jeśli jak słudzy, w tedy nasze oczy zwró­cone są do Ciebie, aź się ulitujesz nad nami i wykonasz [sprawiedliwość czystą jak światło słoneczne. O Ty święty, stra­szliwy I

Znowu dał się słyszeć Szofar we wszyst­kich przepisanych oddziałach. Ostatni ton zamilkł; Baruch leżał na ziemi z zasłonio- ną twarzą, ze skruszonem sercem, jak grzesznik do sądu pociągniony, który

(*) Podług |»odaui;i Talmudu , był śuiul w mie­siącu Tyszry stworzony.

w prochu się korząc czeka na tajemniczy wyrok. *) Gdy się podniósi stai przed nim Rabbi Izaak z rogiem w ręku , równie śmiertelnym kitlem okryty.

XVIII.

Do małej karczemki stojącej przy trakcie niedaleko stolicy, szto w niedzielę dwóch ludzi. Jeden z-nieb nieco w wieku , trzymai w ustach fajkę, z której bezustannie gęsty dym wychodził, w kształcie małych obłocz­ków, zdawał się mieć żwawą utarczkę z swo­im towarzyszem. Stary stawał o kilka kroków, brał towarzysza za r.imię, cze­piał go się silnie rękami w zapale swej

(*J Podług zapewnienia Rabbi Atneona z Mo- guncyi , zostaje w Roszfiaszana (w nowym roku) spisanern, a wJoni-Kipur (dniu od- pustnym) zapieczętowanem, wielu ma przyjść na świat i wielu z niego zejdzie, kto zosia- x je przeznaczony do życia lub śmierci, z wy­mienieniem różnych jej rodzajów. (Obacz r<jkopism Rabbi Efraim i Don.)

mowy. Żołnierz niezdawał się jeszcze przestać na tak jawnych dowodach, gdyż medal nigdy staremu dokończyć tamu­jąc mu obfity tok wymowy głośnemi , i jak się zdało dosyć hardemi uwagami. W czasie gdy go stary mocno przytrzymy­wał, głaskał on sobie ogromne wąsy. i jakby dla dodania większej wagi swym słowom ujął za rękojeść szabli. Lecz sta­ry niedał się tem bynajmniej ze swojej strony zbić z drogi, nie okazywał podoi- ficerowi najmniejszego poważania. Sta­nęli wreszcie o kilka kroków od karczmy i chcieli, podług wszelkiego podobieństwa do prawdy w przody zwadę ukończyć nim dojdą do celu obiecanej ziemi.

Lubisz się zawsze sprzeczać, zawołał stary prawie piorunującym głosem, mówię ci raz na zawsze ze w cale nie pije, a je­żeli czasem kiedy pozwalam sobie ze sztuf piwa dla posiłku ciała i wzmocnienia du-

szy, nie jest to bynajmniej przyczyną ze zostaję coraz bardziej bez chleba.

Wszystko to pięknie, odrzekł Grze­gorz, jednak nie mogę temu bezwarunko­wo wierzyć, zastaję cię zawsze podchmie­lonego ile razy was odwiedzam; słusznie więc ze tak rzadko u was bywam. Nie odbieracież mi za każdą rażą moje kilka groszy? Czy wam się zdaje ze znajduję pieniądze na ulicy? Człowiek musi stra­cić wszelkie uszanowanie: lubo jesteś moim ojcem, i powinieneś mnie własnym przykładem nauczać. Do stu tysięcy ta­tarów, powiadam jak mój Kapitan, czy nie możesz pracować V'

Btaźnie, trzymaj język za zębami, przerwał mu stary, nauczę ja cię mores. >\szak jestem twym ojcem, ty chłystku, m¡zerowałem się dosyć długo za ciebie. "Widzę ze nasz proboszcz dobrodziej ma słuszność, gdy nas napomina, abyśmy nic byli abyt pobłażającymi na błędy naszych

dzicei, Byłem nim aż nadlo dla ciebie, iy paliwodo , młokosie. Czy nie możesz runie spokojnie wysłuchać?

Trącił przy tom iokciem w bok młodzień­ca, ten odskoczył nieco, Jecz przystąpi! natychmiast z marsową miną do ojca i sta­nął w sztywnej, prostej postawie.

Baczność, Panie Tomaszu, zaczął w tonie kommenderującym, proszę poważać mój mundur! Jeźli chcesz ukarać syna, niepowinicneś się zapomnieć i porwać na podofficera trzeciej kompanii Gwardyi Książęcej. Kto znieważa mój mundur , znieważa moją godność, a kto obraza mo­ją godność, znieważa znowu mojego Księ­cia, który mi jej udzielił. Nie przywiedź mnie do ostateczności, boby żołnierz, mógł zapomnieć że jest synem!

Stary zaczął się śmiać głośno.

Podobasz mi się cliło pcze, rzekł, chodź, zawrzyjmy pokój i wypijmy szklan­kę za zdrowie naszego dobrego Księcia.

Ł* - ** V'■ * kj ■»>> . -y .. ' '77 V .w ‘

http://rcin.org.pl

Syn przyjął ofiarowaną prawicę, lubo nie zupełnie bez oporu.

Tak, to ale, odezwał się wesoło sta­ry Tomasz, jesteś w końcu rozsądnym i uwierzysz mi przecię, ze to nie nasza wi­na* g<1y nam się tak źle powodzi. Oto nikt nie daje u mnie robić, kupują nową robotę w mieście, i gdyby się nie zdarzyło kiedy niekiedy znmek otworzyć, musiałby stary Tomasz zupełnie z głodu umrzeć. Dawnirj było inaczej przychodził czę3to zvd z miasta i dał clileb; on tęgo płacił Prawda , musiałem mu święcie przyrzekać iz nie powiem przed nikiem, ze daje do­rabiać klucze ze wzorów woskowych, cóż mnie to obchodziło? kiedy płacił.

Daj mi święty pokój z twoim ży­dem , rzekł nato Grzegorz , jeżeli wasze bło­gosławieństwo ma pochodzić od Leybusia, nie wiele co z tego będzie.

Jak ty zawsze rezonujesz, mruknął stary, Jecz stanąwszy przy drzwiach kar-

czmy, zaniechali sprzeczki, na widok zna­nego godła z chrustu. Przestąpili próg tak spokojnie jak gdyby nic między nimi nie zaszło.

Izba gościnna do której nasi rycerze kie­rowali swe kroki, należała do klassy o- włych izb karczemnych, które często na z ubozałych wioskach napotykać się dają.

i których widok czyni nieprzyjemne, czę­sto praw’ie zbyt przykre wrażenie na u- kształconych, do dobrych towarzystw przyzwyczajonych podróżnych. Gęsty dym z fajek przyjął wchodzących, którzy sto­jąc włe drzwiach trzymali ręce nad oczami aby przejrzeć obecnych. Ojciec Tomasz poznał w większej liczbie obecnych sta­rych gospodarzy, z pół tuzina sąsiadów i przyjaciół siedzących rzędem, którzy po­pijając z ukontentowaniem anyzówkę, u- zyczali przytem chętnie ucha politycznym wyroczniom Bakalarza tej wioski. Nie­którzy z młodych grali w karty lub kostki

2S

wszystkich przejrzał Tomasz i poznał w jednej chwili. Jedną tylko spostrzegł twarz nieznajomą, był to strzelec, który się jeszcze i tern od innych odznaczał, ze miał przed sobą szklankę krajowego wina. Tomasz niewidywai go nigdy w towarzy­stwach tej karczmy, miał go za przejeż­dżającego , -powitał go przeto grzecznie, kiwając głową i niewdając się z nim w dalszą rozmowę przyłączył się do grona mądrych kumów. Grzegorz ucieszył się, że znalazł gościa, jakim był strzelec, a to tein bardziej, że nie ubliżył w tern swo­jej randze, coby się stało niezawrodnie, gdyby, jak się sam wyrażał, był przymu­szonym wdawać się z nieokrzesane») chłop­stwem.

Usiadł więc z widocznem zadowoleniem obok nieznajomego, i zawiązał z nim ro­zmowę, zażądawszy wprzódy od gospoda* rza butelkę wina w tonie znakomitego roz­kazodawcy.— Obcy opowiadał mu wkrót

e z<j służył dawniej w wojsku i należał o kampanii w Wandei odbytej pod Księ­ciem Koburgitm. Grzegorz znalazł tak wielkie upodobanie w rozmowie z myśli­wym , iz się dał w krotce od niego nakło­nić do gry w kostki.

Jeżeli wasanu miłe wasze pieniądze, szepnął mu wieśniak do ucha, to wasan nie graj z nim, bo przegracie do grosza. On nas wszystkich odurzył.

Młody wojownik, zamiast należnej roz­wagi, rzucił wzrok pogardy na szczerego ostrzegacza i zaczął w dobrej otusze grać z nowym kolegą., Grzegorz mógł to uczy­nić tem pewniej gdy od młodości był wpi­sany do tajemnicy gier, i ufał wiele swo­jej sztuce, w której^mógł z każdym się ubiegać o pierwszeństwo. Znał wszystkie obroty których nieuczciwy gracz zwykle używa, i widział w krotce ze go kolega chciał podejść. Podwoił przeto ostrożno­ści, i lubo obcy nieustannie do niego po-

pijał, zachował jednak władzę swych zmysłów. Nim godzina upłynęła wygrał od Strzelca znaczną summę; a zagrzany winem i grą porzucił kostki.

Jeżeli mamy grać dalej , odezwał się, proszę wprzódy mi zapłacić wygraną, bo potem bywrają zmylki.

Co tam kolego, odrzekł myśliwy, wszak ci nie ucieknę, możemy po skoń­czonej grze mieć obrachunek.

- Nic z tego, zawołał Grzegorz sil­niej , wprzódy pieniądze a potem pogra­my dalej.

No, kiedy tego chcesz koniecznie, rzekł obcy, wyciągając sakiewkę, dogodzę twojej woli.

Podoficer zażądał świeżej butelki.

I my się obrachujem, rzekł obraca­jąc się do gospodarza, ile się odemnie na­leży!

Cztery złote- odpowiedział Karcz­marz.

Gdy mu Podoficer zapłaciły włożył okw- lary i obejrzał troskliwie pieniądze.

Tam do licha! zawołał, to fałszywy pieniądz!

Na to zawołanie podskoczyli wszyscy o­becni, i podczas gdy starzy otoczyli Karcz­marza i Podofficera, rozstawili się mło­dzi przy drzwiach. Jak juz nadmieniono, zażalenia o rozszerzeniu fałszywych mo­net pochodziły po większej części od wło­ścian ; nie trzeba się przeto dziwić, wi­dząc jak goście małej karczemki, przy ta- kiem zdarzeniu natychmiast zbrojno wy­stąpili. Strzelec wstał ze swego miejsca, w czasie gdy gospodarz obejrzał złotów­ki, przypiął sobie na ręku zawieszony kordelas i zbliżył się ku drzwiom, aż je właśnie młodzi obsadzili.

A gdzie to tak prędko, wołali do niego, oho, to nie pójdzie tak prędko jak się wam zdaje.

Przepuście mnie, rzekł strzelec, mu*

crifr .-jiMiii

http://rcin.org.pl

szę się udać do mego państwa, czekają mnie w mieście.

A jakże pójdziesz do miasta, mój przyjacielu, rzeki mu Tomasz, którego szlachetna kartoflanka nie źle zagrzała, wszyscy będzieni ci towarzyszyć.

Pojmijmy go , wołali wszyscy razem to szelma , fałszerz !

AV tej chwili zatrzymał się wóz przed domem; Józef Hirsz i Wolf wysiedli z nie go i weszli do izhy.

Oto przychodzi także jeden, zawołał karczmarz, który przez takich szelmów jak ty został oszukany. Ten człek chciał nas oszukać fałszywe mi złotówkami Panie Ilirszu. Lecz ten zaledwie spojrzał na przytrzymanego, zmienił zaraz kolory.

Odprawcie nas prędko, Panie gospo­darzu. rzekł, dajcie koniom trochę siana i wody, bo musimy prędko wrócić flo mia­sta

Tomasz przecisnął się do niego. — Nie­

http://rcin.org.pl

masz wasan dla mnie jaki'»j roboty ? mówił do niego, albo może wasan cał­kiem już zapomniał o mnie.

Nie, mój majsterku . jak będę miał potrzebę, przyślę już po was ; odpowiedział i chciał wyjść.

Pan dajesz zapewne innym do robo­ty, i myśli żem nieumial dochować sekre* tu. Zapewne mnie jakiś zazdrosny czło­wiek u pana oczernił, ale na moją duszę nic nie wygadałem !

Dobrze, dobrze, rzekł żyd przery­wając mu, daj mi tylko teraz pokój.

Wasan znasz zapewne tego ślicznego Strzelca, odezwał się gospodarz, widzę że poglądacie często na siebie, o zostań wasan jeszcze chwilkę i powiedz nam co

o nim.

Tak, tak, zawołali wieśniacy, zape­wne go zna.

Józef Hirsz widział się ze wszystkich stron otoczony, tak iż mu nie było podo-

5L .. „

1 ‘ iTUi aiST** _

http://rcin.org.pl

bno dostać się do drzwi bez zirrócenia na siebie uwagi,

Pan będziesz mógt zaświadczyć, rzekł do niego strzelec , ze jestem uczci­wym człowiekiem, a źe się juz dawno znamy, powinno to bydź dostatecznem.

Ale on nie może bydź uczciw’ym rzekł Karczmarz, wystaw sobie Panie Hirszu , człowiek który płaci fałszywemi złotówkami, niemoze bydź uczciwym. Ta rzecz powinna bydź wielkiej wagi dla wasana, wszak w'as podobną zdradą o­szukano. Ale powiedźcie nam czy to uczciwy człowiek 1

O ile go znam, odpowiedział Józef Hirsz , pozbywszy się pierwszego pomię- szania, jest on uczciwym', może został temi pieniędzmi oszukany; mnie się zdaje źe go można puścić, niech sobie idzie swo­ją drogą.

Tak wasan myśli, odrzekł Karcz­marz, a ja sądzę źe to jest naszym obo­

wiązkiem odstawić go do Amtu. Prawda, może go kto omydlił, ale jest wstanie po­wiedzieć , skąd przyszedł do tych pienię­dzy. Czy tak przyjaciele?

Tak, tak, zawołali jednogłośnie, mamy też rozkaz od Pana Wójta, każdego co ma fałszywe pieniądze zatrzymać, i sprowadzić do niego.

Ale kiedy Pan Hirsz za mną ręczy, rzekł znowu strzelec, wszak na tern dosyć, i wyście należycie dopełnili waszej powin­ności.

Nic z tego, zawołał stary wieśniak, zostaniecie sobie ślicznie tutaj, a Grzegorz zaprowadzi was na ratusz do miasta. My za to dostaniemy nadgrodę.

A już - ci, wołali znowu wszyscy, oj­ciec Maciej dobrze mówi że będ/ie nagro­da; ale gdzie Grzegorz?

Oho, on już dawno drapnął, odpo­wiedział młody parobek, zaraz się wym­knął jakeście wołali fałszywe pieniądze.

29

Oto chwat z niego, rzekł Tomasz z dumą, on czujny i punktualny, zna się na służbie, chłopiec poleciał zapewne z rap portem do swego Kapitana.

A więc rzecz już doniesionarzekł gospodarz, gdybyśmy wypuścili ptaszka, mielibyśmy dopiero burdę od Amtu.

Strzelec i Józef Ilirsz spoglądali często na siebie ze znaczeniem w czasie tej rozmo­wy, ostatnie słowa przeraziły mocno ży­da ; ten nieznacznie wziął gospodarza na stronę i mówił z nim coś po cichu.

Nie dam się przekupić, zawołał na­gle Karczmarz, jesteś niegodziwym żydem, chce mi dać dziesięć dukatów, abym do­zwolił strzelcowi umknąć!

Głośny krzyk zadziwienia i zgrozy nastą­pił po tych słowach.

Przytrzymajcie i żyda, zawołał sta­ry wieśniak poprawiając sobie czapkę na- bakier, któremu wszyscy z uszanowaniem ustępowali.

Wtłoczono Hirsza w kąt; pijany Tomasa nieodstąpił od jego boku.

Doprawdy ja nic riiewygadałem, upe­wniał go tenże, nie wydałem nikomu że­ście dali u mnie robić klucze podług mo­delu z wosku.

Słyszycie, zawołał stary włościanin! dał sobie robić fałszywe klucze. Patrzcie moi przyjaciele jak to ¿yd zawsze żydem.

Wszyscy krzycząc otoczyli lepiej jeszcze dwóch podejrzanych ludzi.

W te j chwili usłyszano tentent koni, zna­czna liczba zołnierzy przybyła galopem, na ich czele Kapitan Walhurg. Zsiedli przed karczmą. Kapitan, Grzegorz, i jesz­cze jeden żołnierz , weszli do izby, reszta dom obsadziła.

Do stu fur beczek.... to dopiero jazda! gdzie z ten człowiek!

Gospodarz doniósł mu ze złotówką wręku o wszystkiem co zaszło.

Toście dobrze Uczynili, rzekł ICnpi-



228 —

tan, żeście i żyda przytrzymali..,. Aha’, mam cię inośku, piękne rzeczy wyjdą na jaw, mój ty biedny oszukany, uczciwy o­szukańcze! Poczekaj ptaszku, przypieprzę ja ci t woje przeklęte proccnciki. Ale Grze­gorzu, i twoj ojciec pójdzie z nami, on może dać objaśnienie.

Związano obu podejrzanych bez dalszej ceremonii i odprowadzono do miasta, i za­nim kwandrans upłynął oddalili się żołnie­rze biorąc z sobą i ślusarza Tomasza.

Orośmy łebsko uczynili, kumotrze Macieju, zawołał gospodarz karczmy, gdy pozostałym gościom hufiec znikł z 0 czu, to nam zrobi honor 11 Amtu!

Juz-ci, odpowiedział drugi, ale trzeba nam odwilżyć gardło uczciwym łykiem po tak kwaśnej robocie!

http://rcin.org.pl


XIX.

Doktór Jakób Meyer przechadza! się nie­spokojnie przed domem Ministra. Czekał na Waltera swego przyjaciela, którego w interesie urzędowym wezwano da Księcia. Stawa! co kilka kroków, wyjmował zega­rek i spoglądał znowu z obawą, ku lewe­mu brzegowi ulicy; skąd przyjaciel miał nadejść/ wewnętrzna jego niespokojność wzrastała, gdy juz godzinę tę samą ulicę tam i napowrót przechodził; w niecierpli­wości, aby sobie czas ukrócić, przeliczył wszystkie okna z prawt j i z lewej strony. Dwadzieścia cztery godzin było tylko do terminu przedłużonego do rozstrzygnienia sprawy ojca, a dotąd nieznaleziono jeszcze żadnego dowodu na jego niewinność. Kab- bi Jzaak uwiadomił go po dniu* nowego roku, ze starzec, przeciw któremu oska­rżyciel nowego stawił świadka, stracił wszelką nadzieję wyzwolenia się od nieu-

chronnego potępiającego wyroku; a to co ten godny nauczyciel doniósł o siostrze, niebyło żadną miarą zdolnem do zaspoko­jenia stroskanego brata. Rabbi opowia­dał na jego nalegające pytania, ze Klara jest mocno chorą i niezdolną opuście wię­zienie.

Po długiem przechodzeniu się stanął za­topiony w myślach przy rogu wielkiego bu­dynku, Była to niedziela, cichość pano­wała w stolicy, zwykle pełnej wrzawy, ulica była prawie pustą, czasami tylko dały się widzieć pojedyncze osoby przecha­dzające się świątecznie ubrane. W tein wyrwał Jakuba z zamyślenia łoskot powo­zu przejeżdżającego z największym po­spiechem, spojrzał i widział w nim znane­go sobie młodego człowieka, który z boja- źliwą niespokojnością naglił woźnic ę do większego jeszcze pośpiechu. Jakób po­gnał w bladej i pomieszanej twarzy komi­santa z kantoru swego ojca, pisarza Wolf;

J3t —

chciał na niego woiać, pytać o przyczynę tego pośpiechu, ale Walter wychodząc w tej chwili z ri)gu ulicy zbli/ył się do niego.

Obaj przyjaciele weszli do domu. W po- ikoju udzielił mu Jakób wiadomość jaką odebrał. 1

Jakże, Klara zawsze jeszcze w wię- ^ zieniu] pytał się Walter; tak poznać po tein czutą córkę — ale ona chora! uległa zapewne wielkiemu wstrząśnieniu, jakie widzenie się na nowo z ojcem w głuchem więzieniu na niej zdziałało. Ty sam nie- moźesz się do nich udać, bobyś, potem co między wami zaszło, odnowił zbyt bolesne rany starca. Będę miał staranie aby otrzy­mała pomoc lekarską

Masz słuszność, rzekł Jakób po nieja- kiem namyśleniu, nie mogę się sam do nich udać, zwłaszcza gdy nie wiem czy ojcice jest jeszcze na mnie rozgniewany. — Wal­terze jutro kończy się termin !

Walter zadrzał mocno, odwrócił się i

232 —

otarł izę z oka, potem wziął przyjaciela za rękę i rzekł:

Jakóbie, nie Jestem wstanie go ura­tować... Lecz nie zginie, niedopuszczę a­by był publicznie hańbiony, niepowinien i nie będzie bez litości zamordowany. Masz na to moje słowo.

Nie mogę tego zrozumieć, rzekł Do­któr, nie jesteś wstanie go ratować > a je­dnak...

Musi hydź ratowany, odpowiedział Walter. Przygotowałem się już od dawna na wszelki przypadek; ucieczka dawno przysposobiona, uchroni go o<i strasznego końca.

Lecz ojciec nie przystanie na to, rzekł na to Jakób, skoro raz wyrok zosta­nie na niego wydany, przytłoczy go sromo- ta zbyt gwałtownić, i świat ten obmierznie koniecznie w jego oczach. Zabraknie mu siły do tego, izby nieprzy wiązując wagi do wydarzonego, podźwignąl się i szukał

dalekie dla siebie schronienie. Owszem, woli znieść prędzej wszystko cierpliwie, niżeli żyć z piętn*m hańby.

Nie, tak bj'dź musi jakem mówił, zawoial Walter niecierpliwie, niepowinno przyjść do tego dla samej Klary, widząc ojca 11 mi (‘rającego zelży wie , uległaby bo­leści— nie mogę nawet pomyśleć o tern, ani wystawić sobie tego obrazu nieszczę­ścia. Stanie się jakem powiedział l

Zamilkli obaj , każdy ze sw’ej strony za­głębił się w myślach, do których okoliczność ta, i rozmowa dały powód. Stan ten spro­wadził Doktora na rozmaite smętne my­śli, zdawał się nic nie czuć na około sie­bie, jak gdyby był przeniesiony do innego przestworu. Walter usiadł do stnłu . na którym stosy aktów leżały, zaczął je czy­tać, albo raczej przewracać karty; raptem odrzucił wszystko, wziął arkusz papieru, chcąc układać obronę dla swego klienta. Wyobrażenia mięszaly się w jego głowie,

30

pisał okresy bez zwiąa-ku myśli. Zatrzy­ma! się, przeczyta! co napisał, zaczął się śmiać głośno i rozdarł nieporządne pismo.

Upłynęła juz może godzina, a żaden nie- zdawał się mieć ochoty do zawiązania zno­wu rozmowy,i kto wie, jak długoby jesz­cze zostawali w tern położeniu, gdyby przybycie trzecirj osoby nie dało scenie in­nego życia. Był to stary wierny Filip, który wpadł na' wpół bojaźliwą, na wpół radosną skwapliwością. Jakób wstał pręd­ka na jego widok, zdziwiony nad jego o­sobliwszą postacią, stanął w środku poko­ju pełen oczekiwania. Filip przybiegł do mego uchwycił jego rękę, ucałował ją ze łzami niebędąc wstanie słowa przemówić. Walter leraz tez uważniejszy przystąpił do nich równie ciekawością zdjęty.

Cóz nam przynosisz? uczciwy sta­ruszku, zapytał się; mów, widzę z two­jej twarzy ze coś pomyślnego zaszło.

Bądź pochwalony Boże nasz! ode-

__JBSO

zwal się Filip, niech będzie «czczone Twe święte imię na wieki wieków, amen!

Złożył ręce w pobożnem wzruszeniu, wzniósł do góry zwilżone oczy, i stal tak przez chwilę odmawiając po cichu modli­twę dziękczynną obok swych ciekawych słuchaczów.

—‘ Stary Pan jest niewinnym! zawołał silnym głosem jak gdyby oznajmił posel­stwo zwycięztwa.

Co mówisz! rzekli razem Wal tri* i Jakób.

Tak, on niewinny, mówił dąlej słu­ga wielce ucieszony, rozerwane są sidła złości, objaśniona noc zdrady, prawda ja­śnieje w czystym blasku po grubej ciemno­cie, a grzeszni ohaczą to i zadrżą, bez­bożni usłyszą i struchleją w próżności za­ślepionego serca.

Cóż się stało, zawołał Jakób niecier­pliwie, mów wyraźniej.

Kapitan, odpowiedział Filip, spro­wadzi go.

Kogo? przerwał znowu Jakób burzli­wie, kogo/ on prowadzi!

Syna Beliala, rzekł z zapałem stary sługa, to dziecię grzechu, w którym Ge- hinom ma juz tu na ziemi udział, owego przeklętego, co się wyrzekł Boga, a Ten go teraz odepchnął od siebie w sprawiedli­wym gniewie , Józefa Hirsz!

Przyjaciele spojrzeli na siebie zadziwie­ni, żaden niebyt vvstanie dać zupełnej wiary temu co usłyszał, ani też zupełnie wątpić o prawdzie.

Drzwi się otworzyły z trzaskiem, Wał- hurg wpadł z rozognioną twarzą.

Wiktorya! wołał, powiewając czap­ką, Wiktorya! Butelkę madery, kochany braciszku bo mi język przylega do podnie* bienia.

Walter zadzwonił, przyniesiono natych­miast żądane wino.

Cóż mówicie nato, zaczął znowu Kapitan, wypróżniwszy wprzódy poiowę butelki jednym pociągiem; nie jestże Wał- burg djabłem'? Wiwat, niech żyje trzecia kompania gwardyi przybocznej Księcia, bo to są najdzielniejsze chłopcy w calem chrześciaństwie. A jeśli kto mi to zaprze­cza, bodaj.... napiszę mu w niezatartych rysach na łysinie tak wyraźnie, źe to każ­dy przeczyta przy świetle nawet księżyca! I na cóż się zda cala wasza jurystowska bazgranina, czem są wasze dziwaczne brednie w porównaniu z jednym kirassye- rem} Bierz kaduk wszystkich, co mają przeciw temu;— w tem łyknął drugą po­łowę, i cisnął butelkę w kąt tak silnie że rozstrzaskane skorupy ddleko odskoczyły. W tem przyszedł Minister.

Masz dzielnych łudzi w swojej kom­panii Kapitanie Walburg, rzekł, zasłuży­łeś się wielce Rządowi wstrzymując go swą bacznością w porze jeszcze wczesnej

od niesprawiedliwego postępowania z nie­winnością. Tak jest moi przyjaciele, do­dał Baron obracając się do drugich. Baruch Meyer, jest podług wszelkiego do prawdy podobieństwa niewinnym, a człowiek któ­ry go oskarżył, nietylko sam winny, ale jest do tego uczestnikiem zbrodni, która będzie najsurowiej karaną. Twoja czyn­ność Panie Walburg nie będzie przepomnia- ną, znajdzie zasłuzoną nagrodę.

Nic to nie znaczy JW. Panic, odpo­wiedział ostatni, jeżeli zostanę Majorem, naturalnie, niebędziemi to nieprzyjemne!», ale Grzegorz powinien przynajmniej na porucznika awansować podług sprawiedli­wości.

Wszystko się znajdzie w swoim cza­sie, rzekł Minister. Dziś jeszcze w wie­czór będzie miało miejsce posłuchanie uję­tych złoczyńcowT, aby niewinny z którym się zapewne niesprawiedliwie obchodzono, tak prędko o ile srę da, uzyskał wolność i

zadosyć uczynienie. Sam poprę tę sprawę, i dla tego was teraz prędko opuszczam.

Kapitan opowiedział swym przyjaciołom wszystko co zaszio swojem sposobem i koń czyi:

Niech mnie Behfcbub żywcem por­wie, jeźli ten przeklęty lichwiarz nie bę­dzie kołem bity. Gdybym ja tylko miał w ręku sprawiedliwość, kazałbym szubra­wcowi, każdy członek z osobna szczypać rozpalonemi kleszczami. aż by mu się oczy zalały! Najlepsze w tein że mu ani sze­ląga niezapłacę! *

Kto wie jak dlugoby się jeszcze tak sil­nie wyrażał, gdyby go przyjaciele niezo- stawili samego.

To mi piękne prościnki, zawołał Kapitan niechętnie po ich oddaleniu się, wymknęli się po cichu zamiast coby mieli zemnąna takie gaudiuin ułamać szyje z tu­zina butelek. Tak ci to Henryku, otóż nasza nagroda na ziemi!

XX.

jeszcze wieczorem tego samego dnia od­było się pierwsze badanie jak Minister zapowiedział. Kantorzysta Wolf, jako ró­wnie podejrzana osoba, właśnie gdy chciał opuścić miasto opatrzony bogatemi rzecza­mi i znaczną gotowizną, został ujęty i sprowadzony przed szranki sądu. Ślusarz Tomasz zeznał, ze Józef Hirsz dawał so­bie często robić wytrychy, drągi zelazne do wyłamywania i inne niemniej podejrze­nie wzbudzające roboty; ze był za to zawsze dobrze płatny, dalej o tein niepo- myślal i przemilczał. Tomasz uwiadomił dalej, ze Wolf nie tylko dawni« j towarzy­szył Ilirszowi przy podobnych zamawia­li i ach, ale nawet od niejakiego czasu sam podobne mboty zamawiał. Strzelec obsta wał z początku przy pierwszem swem twierdzenia, ze zostaje w służbie pew?ne- go znakomitego państwa przejeżdżającego

in cx)gnito, których zaś nazwiska i dal­szych szczegółów, jako wierny obowiąz­kom swojej służby niepowinien zdradzić. Lecz Prokurator kryminalny patrząc mu ostro w oczy, poznał w nim złoczyńcę przed kilkoma laty ujętego za uczestnictwo w pewnej nicgodziwości, a wypuszczone­go na wolność po wycierpieniu kary. Za­twardziały IJirsz odpowiadał na zapytania krótko, z chytrą obrotnością którą miał zawsze w pogotowiu, i oświadczył nako- niec , gdy niechciano przyjąć jego wykrę­tów, zc widzi, jak wszstkona niego się sprzysięgło, sam zaś jest uczciwym czło­wiekiem i nie ma nic do wyznania.

Nazajutrz rozpoczęło się znowu śledz­two; mniemany strzelec wyznał teraz ze należał do bandy fałszerzy i ze żyd Józef Hirsz miał z niemi związek. Wolf w zgry­zocie sumienia oskarżył się sam ze był występnym, ze nigdy nic byl wiernym pierwszemu uczciwemu pryncypałowi, ze

31

\

go domu, Klarę znaleziono przy udziele­niu tej pocieszając:'j wiadomości wstanie mocnego pomieszania zmysłów, w które wpadła podług zeznania lekarzy od dnia nowego roku, i nie pojmowała ani słowa z całego związku tej okoliczności i jej szczęśliwego rozwiązania.

Następnego dnka znaleziono pisarza Wolf powieszonego u kraty okna w wie­zieniu. Jfgo prawa ręka zdrętwiała trzy­mała jeszcze za nieszczęsny postronek. Józef Hirsz zaś wytrwał w swojej zaka- mienlałości.

Cóż powinienem , i cóż mam jeszcze wyznać? mówił, wszak Panowie rozumie­ją że wiedzą o wszystkimi, o czein clicą wiedzieć. Widzę, że postanowiono moją zgubę, jestem calkieai zrujnowany, i bę­dę musiał wszystko, co jeszcze nu innie przyjdzie znosić cierpliwie, iióbcie ze mną co wam się podoba i jak maci<i ochotę, moc wam na to w ręku dana. Lecz uic

przyznaję się do niczego, nic nie wyzna­łem i niewyznam. Nie pytajcie się mnie więcrj, nie udręczajcie mnie dłużej, le­piej mnie zabijcie skoro chcecie. Moje usta będą odtąd zamknięte, spuśćcie się na to i I dotrzymał słowa.

Kapitan Walburg spotkał go właśnie, gdy obciążony kajdany, otoczony nieźli^ czonym tłumem ciekawych i swawolnych chłopców ulicznych został do więzienia odprowadzony, gdzie miał oczekiwać wy­roku. Zbrodniarz miał wargi jakby na przekór mocno ściśnione; na skościałej twarzy żaden się muskuł nie poruszał, najmniejszy rys się nie zmienił, a czarne szorstkie wiosy zwisie w dzikim nieporząd­ku nadały ' wychudłej postaci z wolna po­stępującej, z oczyma bez życia- barwy szatański j. Kapitan był pełen oburzenia gdy go spostrzegł.

Przeklęty żydzie, jiruknął po cichu, ściskając pięść, nie jesteś nawet ani ¿y-

dem. prędzej poganinem od szatana opęta­nym; alba może samym Belzebubem; jesz­cze ci to lekko uchodzi. Milion sto fur be­czek.... gdyby mnie zostawiono komendę, musiałbyś mi dziesięciokrotną śmiercią umrzeć ; kazałbym ci wyrwać bezbożne serce i |ako znamię sproszności do szubie­nicy przybić. Ale tak, niechże się i pie­kło jeszcze tobą zatrudnia. Mort de ma vie ! zrobią ci tam dosyć gorącą łaźnię, nie chciałbym jej dzielić z tobą!

Jakób Meyer «ieopuścił Waltera od kilku dni, przyszedł do nich Walburg i opowia­dał to widział. Doktór nie derł skończyć i przycisnął go do piersi.

-— No, daj tylko pokój lamentom, pro­szę cię nie graj komcdyi, rzekł kapitan, bo to wcale do nas nienależy. Oto jeże­li się cieszysz i kochasz mnie prawdziwie, wypróżnij ze mną przynajmniej z tuzin butelek, i podochoćmy sobie.

Jeszcze dosyć czasu nato, Henryku,

rzekł Walter, mamy teraz przed sobą wa­żne rzeczy: Trzeba nam pomyśleć, jakto ułożyć aby nasz przyjaciel Jakób mógł się z ojcem pojednać.

Nic więctj jak to? rozśmiał się Wal­burg; prawdziwie, to fraszki dziecinne. Chłopiec pomaszeruje prosto do starca , i zdobędzie twierdzę szturmem. To naj­prostsza, najlepsza droga i prawdziwie zol» nierska. Wartoz to tyle mozołu! Ale tak to zawsze z wami filozoficznie myślącymi ludźmi! Mort de ma vie! — Wchodzący Filip przerwał coraz tęzsze kazanie.

Jakąż wiadomość przynosisz, pyfaigo się zaraz Jakób.

Siary trząsał głową z zatroszczoną miną.

Niestety, przynoszę tą razą niepomyśl­ną nowinę. Siostra pańska jest chorą, bardzo chorą, jak lekarz i Rabbi mówią. Ojciec nie oddala się od jej łóżka, od cza­su jak zostali znowu do domu odprowa­dzeni , przesiaduje cale dnie przy niej

» ’



24S —

w swćm duźem krześle, i ledwie w nocy chce ją opuścić. Klara leży powiększaj części niema i zdrętwiała, nie mówi ani słowa. Jednak wTczoraj wieczór, gdy ją stary pan prawdziwie czule nazwał swą dobrą i ukochaną Klarcią, i ucałował ją na dobranoc tak serdecznie, ze nam wszyst­kim przytomnym łzy w oczach stanęły, wtedy zerwała się nagle , i to był strach patrzeć jak odepchnęła od siebie gwałto­wnie ojca, i wołała głośno: „puśćciemnie, jestem bezbozną, chciałam zabić ojca a teraz jestem .od niego wyklętą !” i opadła znowu bez silnie w odrętwieniu. Od tego czasu dobry pan niechce wcale brać po­karmu i płacze jak dziecko.

Filip otarł łzę ze starych oczu i u­całował rękę młodego Doktora.

Zaprowadź mnie do nich, zawołał tenże, bez dalszego namysłu, chcę ich wi­dzieć koniecznie.

Masz tez w lasuje to uczynić mój

http://rcin.org.pl


miody Panie, odrzekł Filip, mocno go wstrzymując, ale nie teraz Przychodzę właśnie z polecenia Rabbi Izaaka, ten prze­bywa ciągle w naszym domu i jest dla wszystkich prawdziwym aniołem. On mnie przysyła do pana z w iadomością, ze jutro w świętym dniu odpustnym, kaze pana do ojca wezwać, aby ten wielki dzień stał się prawdziwie odpustnym mię­dzy ojcem i synem. Lecz chce wprzódy starego pana dobrze na to przysposobić, i dla tego nie masz pan przyjść wprzódy az znowu przyszłe.

Jakób został. Na wiadomość o ciężkiej chorobie Klary Walter przerazony upadł na krzesło i nieuwazał na nic więcej. Do­któr znalazł ze jego obecność była fu ko­nieczną, starał się wFyrvvać z odrętwienia przelęknionego Waltera. Udało mu się to nakoniec prze/ stosownie użyte środki o tyle, ze <paroxyzm Waltera skończył się na

32

/Hi*',

i -'

:S‘

wylewie strumienia lei, i głośne narzeka­nia przyniosły ulgę ściśnionemu sercu.

Ona umiera, wołał, a ja niemogę jej widzieć! ach, nie przeżyję tego. Kad- bym ją choć raz jeszcze zobaczył, jedynie raz ujrzeć i ubóstwiać jej piękne rysy, a potem umrzeć! Ach, gdybym jeszcze mógł słyszeć, jej głos, ów słodki dźwięk, któ­rym mnie po imieniu swoim Walterem nazywała I

Doktór strzegł się pilnie aby nie prze­szkodzić przyjacielowi w wynurzeniu swych żalów; zostawił wolny bieg jego Izom i narzekaniom, wiedząc dobrzę ile taki wybuch ścienionego wnętrza sprawia ulgi w boleści. Nadto niebyl wstanie go pocieszać, on, który sam tak bardzo po­trzebował pociechy, i tylko myśl o dniu jutrzejszym, o widzeniu się z ojcem i siostrą była w niejakim względzie wsta­nie go pokrzepić i utrzymać w przytomno­ści umysłu. Wieczorem gdy lekka febra

opanowała przyjaciela, kazał go na spo ezynek odprowadzić, i postanowi! noc tę u niego przepędzić.

Walburg opuścił ich zasmucony z powo­du tego co ustyszal, i wzruszenia umysłu Waltera, nieco też markotny że spełzła uciecha którą sobie obiecał, sądząc że prze­pędzi wieczór przyjemnie przy pełnych kuflach

W małym pokoiku w tyle położonym leżała Klara blada i uycieuczona na łożu boi eści. Przy niej z twarzą ku wezgło­wiu łóżka obróconą, siedział smutnie na­chylony szanowny starzec. Stroskany nie opuścił krzesła w uplynionej nocy, uwa­żając z bojaźnią na powolny oddech córki, i jej lekki sen chwilowy. Drżące jego rę­ce trzymały wielką księgę do modlitw na której czytał mrucząc po cichu. Około poranku tsamknęły się na kilka chwil ooię-

załe jego powieki, wpadł w sen łagodny, Umysi jego zaprzątniony czuwał i objawił swą niezmordowaną czynność w snach u­lotnych. Zdawało się starcowi jakoby córka z przezroczystemi rysami snuła się z wy/szych przestrzeni ku niemu. Blask świetny otoczył eterową postać, jej prze­mienione oblicze uśmiechało się ze słody­czą, głowa jaśniała łagodnym świetlnym blaskiem, który jak' promienista korona cudownie ją otoczył. Przycisnęła biały, delikatny palec lewej ręki <!o świeżych li­stek; w prawej ręce trzymała świecącą się lilię, z którą ona uroczyście i z pogo­dną powagą dała znak ojcu W tedy zro­biło mu się tak błogo, serce rozpływało się w morzu słodyczy; uczucie nieprzebrar nrj radości, o której często w godzinach pobożnego wylewu serca marzył, i radu­jące miał przeczucie, przenikało całą jego istotę Gdy w słodkLm zachwyceniu pod­niósł oczy w górę, wydała mu się córka

jako jasna modry połysk, albo w różowym świetle lepszego przybytku unoszący się anioł. Przyjemne łagodne tony odbity się

o jego zachwycone licho, i wprawiły wszystkie poruszenia duszy w słodką spo- kojność Przed nim leżała oświecona ró» wnina Edenu , okryta wonią i blaskiem cu­downie wdzięcznych farb, a między snu­jące mi się cieniami umarłych poznał i swo­ją Rachelę. Spuściła się i z uśmiechem za­jęła miejsce obok Klary, trzymając w ręku świeżą gałązkę oliwną którą miała Baru- chowi podać. Jakaś nieprzeparta, ale ła­godna siła pociągnęła go w górę, serce roz­pływało się wolne od wszelkich uczuć ziemskich, i wydając okrzyk radości wzniósł się wolny od więzów śpiesząc w objęcia czekających go drogich osób, W około nich brzmiały pieśni radosne he- rubów, Halleluja czczących Boga anio­łów.... Wszystko spływało w jednę woń, w jedno brzmienie, a on sam zdawał się

; — 264 —

jednym tylko dźwiękiem, który lekko drżąc rozpływał się powoli... W tćm się przebudził; ziemska rzeczywistość otoczyła go znowu, senny jednak obraz sta jeszcze jasno w czystych zarysach przed zwier­ciadłem jego duszy, jeszcze mu się uśmie­chało oblicze córki, zdawało mu się że ró­żany blask otoczył jrj głowę na śnieżnćm posłaniu. Zorza poranna rzuciła niepewne promienie przez okno, ich blask spłynął razem z migającym się czerwonym płomie­niem długiej pochodni Jomkipurowej. (*;

Baruch INIeyer nieczuł żadnej więcej bo­leści serca, owszem łagodne i dobroczyn­ne bicia pierś unosiły. Z wesołym umy­słem zacz ¿ł, po, cichu modlitwę poranną, oblókłszy się w przody w białą koszulę odpustną i włożywszy srebrem tkaną ka- picę na śnieżną głowę. Przytem zatrzy-

(*j W domu każdego wiernego Izraelity,

»iq w tym dniu długa świeea wo»ko\ra

Jomk ipm licht» y.waaa.

iwa! się nieustannie wzrok jego na twarzy córki, która nim jeszcze skończył modli­twę , zaczęta drgać powoli, jak gdyby do­znała jakiegoś szczególnie mocnego uczu­cia. Ściągnęły się jedwabne brwi, z pod nich migały się czarne oczy jak blady po­łysk błyskawicy. Wreszcie się zupełnie przebudziła, na ustach spoczywał słodki uśmiech. W tej chwili wzniósł Baruch o* czy w bogobojnym zapale i stał zajęty czu­łą modlitwą ze złozonemi rękami niepo- ruszony. Światło poranne odbiło się o bladą twarz starca, która osobliwsze pro­mienie oddala. Klara wlepiła oczy w nie­go, rozumiejąc że widzi przed sobą nad­ziemskie zjawisko, wyciągnęła ręce do niego z upragnieniem. W tern poznała ry­sy ojca, jak on w białym śmiertelnym kitlu stał przed nią zupełnie jak w owym czasie w więzieniu, gdy mu udzieliła swe zgrozą przejmujące postanowienie. Wzdry­gnęła się ze drżeniem, przeszłość i obe-

«ność pomieszały się razem w jtJ skołata­nym umyśle, pomieszane uczucia opano­wały jej serce. Juz to gwałtowna gorączka rozpalała jej członki, które znowu lodowa­ciały. Krzyknęła mocnym głosem:

Co za widok przeraźliwy! precz stąd, wszakżem cię nie zamordowała. Czemuż przeklinasz mnie jeszcze} Ty nie jesteś mym ojcem, jakżeby córka mogła zabić ojca] Ha. śnieżna, surowo gro­żąca postaci] rośniesz olbrzymie coraz wy­żej, snujesz się kolo mnie i wysyssasz krew z serca] Wszak niemam krwi wię­cej, daw nom już wyklętą i umarła w zło­rzeczeniu ojca!

Zerwała się gwałtownie i chciała w o­błąkaniu uciec z łóżka, aleją Baruch w na­leżytym jeszcze czasie objął ramionami. W omdleniu wisiała u szyi jego, którą o- bierna rękoma w objęciu trzymała, głowa z rozpuszczonemu włosami spoczywała na lękliwej piersi ojca, krew się skrzepła

w jej żyłach, członki zwisie zimne i stę­żałe. Starzec rozpływał się w żałości, ledwie byt wstanie utrzymać ją swem drżą- c:'m ciałem. W tem otworzyły się drzwi po cichu, młodzieniec wszedł powoli i u­ważnie. Zaledwie spostrzegł rozczulają­cą grupę, stanął cicho wstrzymując w so­bie oddech, jakby niechciał najmniejszym szmerem przerwać uroczystej sceny. Na­gle zgięły się kolana Barucha przez mocne usiłowanie, opadł na łóżku pociągając za sobą zdrętwiały swój ciężar. Szybko przy­skoczył młodzieniec, położył ostrożnie chorą na poduszkach, i zaniósł słabego starca silnem ramieniem na krzesło porę­czowe. Baruch przychodził do siebie, trzy­mając ciągle ciepłą rękę młodzieńca, spoj­rzał na twarz jego piękną i otwartą.

Jak się teraz masz, mój dobry ko­chany panie, pytał się'tenże, pan jesteś zapewne siaby, poznałem to po nim wczo­raj , i prosiłem serdecznie aby się udai na

33

spoczynek, będąc tylu cierpieniami osła­biony, a zostawił kobietom czuwanie w no­cy nad chorą. Ale pan niechce mnie nigdy słuchać i ma sic za mocniejszego niz jest w samej rzeczy. Przeczuwałem zaraz coś złego,' przeto zostałem przez całą noc w przedpokoju , abym mógł bydź pod ręką na każdy przypadek.

Dziękuje ci kochany synu, rzeki na to Baruchjrfabym głosem, czynisz za wielo dla mnie starego, niechciałeś mnie opuścić jak inni, w czasie potrzeby i ucisku. Nad- grodzę cię za to sowicie, będziesz kontent ze mnie*

Niepotrzeha tego mój panie, odpo­wiedział młodzieniec rumieniąc się , wdzię­czność przepisała mi abym tak postępował, nie uczyniłem przeto nic wielkiego. Wiem ze nie będę nigdy wstanie odpłacić się za to co pan dla mnie uczynii, mając tak tro­skliwe niemal ojcowskie o/mnie staranie. Czemzebym był teraz bez jego pomocy?

Któż jeśli ni<j pan, opiekował się mną od dzieciństwa, gdym byijod wszystkich opu­szczony.

Dajmy temu pokój dobry Werkstei- nie, przerwał mu Baruch, możesz mnie teraz opuścić i udać się do Synagogi. Wszechmocny przebaczy mi, źe noga moja nie wstąpi do Jego poświęconego przybytku, W dniu tym straszliwym i świętym. Chcę jednak w domu pościć, modlić się i trapić me grzeszne ciało. Idź mój synu,mówii dalej głaszcząc ciemne jego wiosy na czole, idź i wybiagaj^sobie szczęśliwy byt, peien pociechy i odpuszczenie grzechów.

Ale mamźe was zostawić samych sza­nowny panie, rzeki nato Werkstein, nie- przeszkodziż ta myśl moim modiom? zwła­szcza gdy zważam ze zacny mój dobroczyń­ca osiabiony chce pościć; gdy....

Nie mów tego, przerwai mu Baruch Meyer, niegrzesz tak bezhożnem przeło­żeniem f Spiesz się do Synagogi, dobry

-_1 W ^81



260 —

synu, dodał łagodniej, proś Boga o pomoc dla mnie i tego nieszczęśliwego dziecięcia.

Gdy mówił te słowa, krążyło oko Werk­steina nad twarzą w ^drętwieniu lezącej chonj, osuszył łzę, i ucałowawszy rękę starca , rzekł rozrzewnionym głosem ;

Tak jest ojcze, będę się modlił za nią, oby Bóg wysłuchał moje błaganie!

* Odwrócił się i chciał odejść, lecz zatrzy­mał się przy drzwiach , bolesne przeczucie zdawało go się opanować, powrócił natych­miast i rzucił się do nóg starca.

Pobłogosław mnie Ojcze, rzekł «pro­szącą i bolesną twarzą, czuję jakoś ze mo­żesz mi ostatnie tylko dać błogosławień­stwo.

Baruch położył rękę na głowie młodzieńca, podniósł go potem i uścisnął serdecznie. Z największym uszanowaniem ucałował mło­dzieniec ojcowskie usta; potem oddalił go starzec łagodnie od siebie. Jeszcze jedno spojrzenie rzucił Werkstein na cierpiącą

http://rcin.org.pl


Klarę, na starca siedzącego w nicmem wzruszeniu, i oddalił się spiesznym kro­kiem. Niedaleko Synagogi spotkał Rabbi Izaaka. Ten dowiadywał się od niego o stanie zdrowia przyjaciela. Werkstein o­powiedział mu wszystko, naco Rabbi trzą- sał głową słuchając go uważnie.

Na Boga żywego! Rabbi, zawołał Werkstein, trząsasz głową z takim znacze­niem! Obawiam się, aby...

Stań się wola Boska, mój synu, od­rzekł mu Rabbi uroczyście, człowiek po­winien się tylko obawiać własnego serca i swego błędnego postępowania. Idę teraz do naszego starego przyjaciela, jego stan zdrowia sprawia mi wiele trosk. Nie smuć się synu, zaufaj Bogu, który dotąd tak cudownie dopomógł i też nieopuści nas w godzinie utrapienia. On liczy nasze dni , powołuje nas do siebie, gdy to znajdzie dobrem i stósownem. „Jak glina w reku zduna, którą podług upodobania kształci

jzeroko lub wązko t tak i my jesteśmy w Twoich ręku miłościwy Boże !*’ Idź do Synagogi synu, gdy cię będę potrzebował, kazę cię wywołać. Sam zaś zostanę w do­mu boleści, który może w krótce-stanio się domem śmierci. Bóg z nami!

Ścisnął rękę młodzieńca rozczulonego te- mi słowy, i oddalił się z właściwą sobie godnością. Werkstein wszedt do Przybyt­ku Pańskiego.

XXII.

Z twarzą ku wschodowi obróconą, nogi mając mocno ściśnięte, plecy zgarbione, głową głęboko schyloną i osłonę Taleth na twarz spuszczoną, stał Baruch Meyer od­mawiając gorliwie modlitwę Szemona Esra zwaną. W przedpokoju odgrywał sztuczny zegar harmonijną mtiodyą; z resztą pano­wała największa cichość w przestrzennym i widnym domu. Klara leżała w odrę­twieniu bez najmniejszego znaku życia,

podobna kształtnemu posągowi z alabastru. Stara kobieta siedziała przy łóżku , wpu­szczając czasami krople uśmierzającego so­ku przez mocno spiec/one usta. Lekar- »two to miało cokolwiek ochłodzić i wstrzy­mać gasnące coraz bardziej ostatnie siły życia. Chora oddychała z trudnością , przytMn miała oczy ciągle zamknięte, i udawała się zupełnie juz dla zewnętrzne­go śwriata hydź umarłą.

Ton modlitwy Barucha, wydobywający się z pod Talethu, przeszedł w ciche łka­nie; cały skruszony począł się chwiać i był przymuszony oprzeć się o stół przy nim będący. Wreszcie skończył Szemone Esrę, chwiejąc się zrobił podług przepi­sów trzy kroki w tył, kłaniając się nisko. AV tem zapukano z w'olna, drzwi się ostro­żnie otworzyły i szanowny Rabbi wszedł z godnością i powagą. W przedpokoju zło­żył zwierzchnią suknię i był także ubrany w śnieżnym kitlu. Baruch podał mu drżą­ca .

cq prawicę dając się od niego zaprowadzić do krzesła. Izaak zajął miejsce obok nirgo, schyliwszy się wprzódy nad Klarą, i uwa­żał jej oddech trząsając głową.

Jakże znajdujesz mą córkę? zaczął Baruch po długiem milczeniu pytając się niepewnym tonem.

Wielka jest władza Jehowy, odrzekt Rabbi z mocą. nieskończono potęga Jego cudów. Jest on miłosierny7 przy7 tein naj­sprawiedliwszy. pełen łaski i litości dla tych którzy w miłości i pokorze inu ufają. On uwalnia z pęt, goi rany, które zadaje.

Baruch słuchał go uważnie, i ścisnął mu rękę, na znak ze go rozumie. Puściły mu się jednak łzy przez zapadłe lica, obudziła się czułość rodzicielska; zasłonił sobie twarz Thaletem.

Jehowa chce mi zabrać jedyną pod­porę, narzekał, pociechę mej starości, różę saronu, której woń orzeźwiająca pokrze­piała znużonego ducha mojego żywotn,

w czasie gdy mi Szadai okazat płomień swego gniewu. Moje dziecię ginie ofiarą pod pazurami drapieżnego zwierza, ma u­lubiona zostaje mi zabraną, a ja mam zo> stad na tym padole sam bez pociechy i bez dzieci!

Tak się nie stanie, odparł Rabbi, Szadai jest wszech-sprawiedliwy, Jego czyn bez błędu , ale ni' docieczony od nas. On zabiera do siebie twoje dziecię, jako jagnię z pośrodka wilków, do trzody swych wy­branych; ale zato zostawia ci podporę, abyś niebyt samotny przy zakresie ziem­skiego życia. Masz jeszcze syna Baruchu.

Żadnego niemam syna, odpowiedzią! tenże głosem drżącym.

Bluźnisz swego Stwórcę, mężu nie­szczęśliwy, rzekł szybko Rabbi Izaak sta- wającprzed nim, grzeszysz powstając jako sędzia tam, gdzie Bogu tylko należy rozsą­dzać co do-nadgrody lub kary. Słońce Je­howy świeci zarówno dla wiernych jako i

34

niewiernych, dla pobożnych i dla odszcze- p jeńców. On laską swą oświeca ziemię i wszystko eona niej mieszka, Jego dobroć odnawia się każdego dnia bezustannie. Ob­jawił On swą wolę Jakóbowi, nadal Izrae­lowi prawa, lecz On sam tylko jest bada­czem, sędzią i wykonawcą. My ludzie zaś, dzieło rąk Jego; jesteśmy prochem przed Jego słowami, trawą, która rano wschodzi, w południe przepala ją słońce, a nazajutrz wiatr rozniesie. Narzędzie nie może się targnąć na swego Pana i Mistrza, przepisując Mu prawa, liiedy Bóg, któ­ry surowTo wszystkiego dochodzi, cierpi tak wiernych jak niewiernych, ostatnich nie odpycha od siebie i nie gubi ich w za­pale swego gniewu, lecz dopirro na tam- lym świeeie wydzieli nadgrody lub kary, czemuż robaku w pyle, chcesz się wznieść i złamać laskę nad głową syna, którego Stwórca obdarzył światłem wiadomości, mogących przynieść zbawienie i błogosła-

a? -¿rai

wieństwo ludzkości! Jesteś na zlej dro­dze, zacny przyjacielu, nie przepełniaj miary ziemskich występków, (od których "wprawdzie żaden człowiek nie jest wo przez surowe, boles'ne, a z tąd te/ i nie­sprawiedliwe postępowanie względem twego ciała i krwi. Oto syn wyciąga do- ciebie ręce i ma nadzieję litości i przeba­czenia. Pamiętaj na słowa Proroka, któ ry oznajmia: „Niechaj grzeszny opuści swą drogę, nioch złośliwy porzuci harde zamysły i wróci do Przedwiecznego; On się nad nim ulituje gdy z nie ma upodoba­nia w zniszczeniu świata!” — I dziś, gdy On pod swą opieką i miłością żałujących łaskawie przyjmuje, gdy dozwala niknąć naszym grzechom, jak dym przeó wiatrem, gdy krwawo jaskrawy kolor naszych wy­stępków w śnieżny pojednania się zamie­nia, dziś, kiedy mamy dzień odpustu dla wszystkich lepszych w Jeszurum, dziś to chcesz z niechęcią się odwrócić i zamatwa-

-rn-

ny w sieci zatwardziałości odpychać o<! siebie otwarte ręce syna i

Daj mi pokój, mruknął Baruch ude­rzony temi siowyj

Nie tak godny mój przyjacielu, mó­wił dalej Izaak, nie zamykaj serca poje­dnaniu; rozważ iż ukochane twoje dziecię leży cierpiąc, w krotce może stanie przed tronem najwyższej łaski i miłości. Przy

rozwadze, i w tym dniu uroczystym wyruguj wszelką myśl nieprzyjazną, wszelką nienawiść, i otwórz serce aby znowu miłość i litość w niem osiadły. — Podaj mi rękę.

Baruch wzruszony wyciągnął ją a pod Talethu milcząc. Uczuł iż ciepła ręka ją ujęła i ¿ciskała; niezliczone pocałowania pokrywały ją.

Odkryj tylko oblicze, rzekł Rabbi.

Baruch odgarnął z twarzy osłonę i spoj­rzał na dół. Syn klęczał u nóg jego.

Jakób pośpieszy! był do domu ojca, gdy

¡na szanowny przyjaciel dal znać i przy-- iłuchawszy się całej rozmowie w przedpo­koju wszedł po cichu.

Przebacz mi kochany ojcze, jąkał się, okrywając pocałowanianii rękę starca.

Baruch jakby nieodporną siią poruszony, położył drugą rękę na głowie syna i dał niu przerwanym głosem swoje błogosławień­stwo.

Nastąpiła uroczysta cichość. Syn pod­niósł nakoniec głowę, i gdy spojrzał na ła­godną, przez nabożeństwo i miłość upię­kszoną twarz nad sobą, podskoczył wnet i rzucił się do serca ojca, który go w mil­czeniu drżącenii ramionami objąl.^Ze zło- zonenii rękami stał przytem Rabbi Izaak.

Fletni zegar grał znowu łagodną, słodko rozpływającą się , melodyą. Baruch wyr­wał się z obięcia syua, ująt go za rękę i zaprowadził do łóżka córki.

Bóg w niebie mój synu, Kacząt do niego, jtfgt sędzią naszych cssyuótf*, niech

On przeto rozsądzi między mną a tobą. Ja ci przebaczam, aby i mnie Bóg chciał odpuścić moje winy i zwrócić na mnie ła­skawe Oblicze. Przysięgaj mi jednak synu mój, że nigdy nie odstąpisz od wiary w której ojcowie twoi żyli, za którą ich krew ciekła i poczęści w'męczeńskim utra­pieniu życie oddali. Oto leży przed tobą umierająca siostra, w krótce będzie ona wolną od wszelkich więzów ziemskich; połóż rękę na jej czole i przysięgaj !

Przysięgam, rzekł Jakób powoli z gorliwością, przysięgam, ze się niewyrze- knę nigdy religii w której się urodziłem.

Baruch ucieszony przycisnął go do piersi, potem oddalił go łagodnie od siebie i nachy­lając się, złożył pocałowanie na bladych licach łilary. Zaczęła się ruszać powoli, otworzyła oczy i obięła rękami szyję ojca.

Mój ojcze, rzekła słabym głosem, przebaczasz mi dobry ojcze za mc ciężkie

przewinienie! Oby ci Bóg zato nadgrodzii, mogę spokojnie umrzeć.

O zostań przy nas, moje dziecię, moja Klarciu. zawołał starzec wzruszo­ny, nieopuszczaj nas przynajmniej teraz. Bóg zrządził wszystko na nasze dobre, napełnił radością nasz dom; nie zostawiaj mnie w tęsknocie, albo mnie zabierz z so­bą moja córko!

Nie będziem długo rozłączeni, odrze­kła, matka objawiła mi się i oznajmiła mi, ze będziemy wszyscy złączeni i nigdy się więcej nie rozłączymy. Ach, bardzo mi lekko, nigdy nie miałam się tak dobrze jak teraz.

Spostrzegłszy brata, podała mu rę­kę, ucałował ją z boleścią w milczeniu- Ba­ruch zajął miejsce z drugiej strony łóżka

i płacząc ukrył twarz w poduszce; przy nim stał Rabbi modląc się po cichu. Świe­ca Jomkipru rzuciła łagodne światło na uroczystą grupę.

Drzwi do przedpokoja były otwarte, wysoka osłoniona postać przechodziła się w nim, teraz stanęła na progu patrząc w stronę gdzie chora leżała. Fletni zegar skończył aryę, nic nieprzerywało cichości*

Nagle podniosła się Klara, jej postać była ćmiąco blada, oczy błysły jeszcze raz jasno, jak ostatnie promienie zanurzają­cego się słońca.

Żyjcie szczęśliwie, rzekła, zegnam was moi ukochani, opuszczam was na czas krótki. Ostatnie chwile jak mgła przecho­dzą. Piędź życia ziemskiego została wy­mierzoną i odbytą, sen istnienia znika, obudzenie jest uszczęśliwiające. Ziemia niknie odemnie coraz dalej, pływam na wodach przeprawy, w jasno błękitnym za- * rysie przymyka się ku mnie, uśmióchają- cemi się kwiecistemi wierzchołkami obsia­na wyspa wiecznego świata, zblizam się do niej coraz bardziej, i coraz staje mi się wyraźniejszą odległość. Tam oto stoi

273 —

matka w różowym blasku wiecznego życia, czeka na córkę z otwartemi rękami. By­waj mi zdrów, żegnam cię, o ty obrazie moich myśli, żyj szczęśliwie mój Walte­rze, miłość moja zostanie ci i za grobem !

Na te słowa weszia chwiejącym się kro­kiem postać stojąca na progu, zrzuciwszy płaszcz z siebie, pośpieszyła do umierającej. Klara poznała sw?ego Waltera, wyciągnęła do niego tece, rzucił się w jej objęcia i niebyi w stanie słow?a przemówić. Przy­cisnęła go do siebie zebrawszy ostatnie si­ły, jej głowa spoczywała na jego ramieniu.

Dziękuję ci, mówiła mu, sprawiasz mi ulgę przy śmierci. Żegnam cię!

Walter przycisnął swe usta do jej ust, uczuł jak stygły, jij głow?a opadła powoli, jeszcze jedno spojrzenie zamykających się ócz padło na ojca, na kochanka, i zgasło na zawsze. Walter wypuścił ją z objęcia, ukląkł obok Jakóba i trzymał jej zimną rękę.... *

35

Tiadź błogosławiony o Ty Sędzio sprawiedliwy! (*) zawołał głośno Rabbi. Baruch podniósł prędko głowę na te słowa,

i spojrzał na uśmićcłiająrą się jeszcze twarz córki. Pogłaska! ją ręka po bladych licach.

Orzeźwij się moja Klarciu, rzekł, spojrzyj jeszcze raz na ojca ukochanemi swcmi oczyma... Aleś tak zimna!

Rabbi Izaak ujął go za ramię starając się go powoli odprowadzić. Baruch spojrzał wokoło siebie, i gdy spostrzegł sztuczną spokojność na wygładzanych rysach przy­jaciela , zerwał się gwałtownie.

Umarła! zawoła!. Przyjaciel usiło­wał znowu go od umarłej oderwać.

Umaria! powtórzy! richo przerwa­nym głosem. Wyrwał się gwałtem, west­chną! głęboko, podniósł się jeszcze raz w

/

Zwykle się to mówi przy zachodzącej śmierci Izraelity.

górę, i upadi tknięty apopleksyą. Jego głowa opadła na pierś zgasłej córki. Po­chodnia jarząca się z trzaskiem objaśniła blado czerwonym blaskiem stę/ałe rysy.

Bądź Błogosławiony o Ty Sędzio prawdziwy! zawołał powtórnie gorliwie i uroczyście Rabbi.

KONI L£ C.

y


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WOJNA JOM KIPUR
JOM KIPUR
JOM KIPUR
Dzień Grecki i niemiecki
Śnieżny Dzień Powieść o wierze, nadziei i miłości Billy Coffey ebook
Dekret odpust toties quoties Dzień Zaduszny
Pierwszy dzień pracy (niemiecki dla pielęgniarek)
Język Niemiecki Mój dzień
dzien dobry www prezentacje org
Dzien 2 Skutki przewlekłegostres
POWIEŚĆ 7
Piramida zdrowia po niemiecku
dzien dobry www prezentacje org
Dzień po dniu
DZIEŃ
RR dzień serca

więcej podobnych podstron